Tytuł: Danse
Autor: Mistrz Kowalski
Tematyka: historical fiction (miniatura)
Oceniają: WiktoriaL, Skoiastel
WiktoriaL: Już na wstępie muszę przyznać, że do Danse podchodziłam trochę jak pies do jeża. Opowiadania historyczne wymagają gruntownie przeprowadzonego researchu (zarówno ze strony piszącego, jak i – w tym przypadku – oceniającego), a jeśli pojawią się w nich jakieś nieścisłości, to nawet świetnie zarysowana fabuła czy genialnie skonstruowane postacie nie pomogą w odbudowie zaufania, jakim czytelnik darzył autora w momencie sięgnięcia po utwór. Bo co z tego, że pisarz zachwyci nas poetyckimi opisami czy naturalnymi dialogami, jeśli całość po prostu się nie klei? Nikt nie chciałby odnaleźć w fabule osadzonej w innej epoce niespójności – no bo jakby to wyglądało, gdyby elegancka, upudrowana matrona każdego poranka perfumowała się zapachem Chanel N°5?
To dość skrajny przykład, niemniej
obrazuje, jak istotne jest odpowiednie przygotowanie się do tworzenia w
zasadzie jakiejkolwiek treści.
Mam nadzieję, że przy Danse nie natknę się na tego typu kwiatki, a wręcz przeciwnie – będę zachwycona dbałością o realizm i detale.
Do rzeczy!
Mamy rok 1923, nie zdradzasz we wstępie, o jaki kraj i jakie wydarzenia będzie chodziło, rzucasz jedynie imionami i statusami. Podoba mi się to, że mam szansę na własną rękę rozgryźć tło fabularne, a nie przytłaczasz mnie od razu zbędną ilością informacji: kto z kim, dlaczego i w jakich okolicznościach. Po miniaturze spodziewałam się, iż tak właśnie będzie – że próbując zmieścić się w limicie znaków, od pierwszych zdań zalejesz mnie potokiem nic mi niemówiących nazw czy wydarzeń. Tymczasem poznaję tylko imię głównego bohatera, Aarona, i ono podpowiada mi już, że jestem raczej dość daleko od polskiego podwórka.
Zaczynasz dość obrazowo – widnieje
przede mną ładny opis ostrzenia narzędzi, pokusiłeś się o onomatopeję, jednak
drugi człon powinien być zapisany małą literą:
Szszszu-Szszszu.
Choć osobiście uważam, że można się
obejść i bez tego – skoro poprzedzasz to słowami Dźwięk szurania osełki
wypełniał każdy zakamarek sypialni, już samym tym sformułowaniem wprowadzasz do
tekstu informację o dźwięku – jego powtórzenie nie ma już większego sensu.
Tutaj przydałoby się odwrócić kolejność:
Szszszu-szszszu.
Szuranie osełki wypełniało każdy
zakamarek sypialni.
W takiej konstrukcji czytelnik
najpierw dostaje onomatopeję, a potem dopiero odkrywa, co szurało, no i wtedy
też pozbywamy się słowa /dźwięk/, który dostaliśmy już bezpośrednio. Dopiero
wtedy taki zabieg ma sens.
(…) którego zajmowały zadania
polowe, [przecinek
zbędny] po zakończonym dwa dni wcześniej puczu (…).
Każde pociągnięcie po sierpie miało
właściwy rytm, swoistą melodię, którą słyszał jedynie on i postać obok. – Skoro
wymieniasz dwie postaci, masz tu tak zwany podmiot szeregowy, który wymusza
odmianę czasownika w liczbie mnogiej: (…) którą słyszeli jedynie on i postać
obok.
Aaron pokiwał machinalnie głową. Znał te rady. Faszerowała go nimi całe lata, choć mężczyzna od dawna istniał poza czasem. Sztuki uczył się od samej mistrzyni. Co prawda, nie rozumiał, jak sierp może mu się odwdzięczyć, ale zwyczajnie łatwiej jest ciąć ostrym narzędziem. Obłąkany uśmiech zawitał na jego obliczu. Westchnął na samo wspomnienie swoich ofiar. – W tym fragmencie pomieszały ci się podmioty; brzmi to tak, jakby uśmiech westchnął na samo wspomnienie. Nie warto jednak kombinować, prościej i naturalniej powtórzyć imię. Obłąkany uśmiech zawitał na jego obliczu. Aaron westchnął na samo wspomnienie swoich ofiar.
Już na starcie uśmiecham się pod
nosem, widząc czasownik faszerowała. Dlaczego? Ano dlatego, że świadczy
on o tym, iż albo piszesz narracją personalną, albo masz gawędziarskiego
narratora. I jedno, i drugie zwiastuje rozrywkę.
Jednak parę linijek później pojawia się
taki fragment:
Coś wewnątrz, nie wiedział co, choć [się] domyślał się, powodowało wzdrygnięcie na każde wypowiedziane przez postać
słowo. Zawsze wzniosła, wszechwiedząca, bezemocjonalna… Gdyby wszystkie te cechy
zamknąć w pigułce, nikt by jej nie przełknął z uśmiechem na ustach.
Jednak samo
określenie wzniosła postać znaczy coś kompletnie odwrotnego. Według słownika
PWN człowiek wzniosły to inaczej: «odznaczający się szlachetnością uczuć,
dążeń; też: wyrażający takie dążenia, taką postawę moralną». Kłóci się to z
następną częścią zdania, najpewniej chodziło ci o stwierdzenie wyniosła,
czyli: «wynoszący się nad innych».
Do tego nie przekonuje mnie użycie określenia postać. Aaron zna mistrzynię – jest jej uczniem; odważnie założę, że nie od dziś. O tym, że personalizujesz narrację, upewniam się coraz bardziej właśnie na podstawie stylizacji, ale personalizowanie to nie będzie pasowało do takich zdystansowanych określeń – a wręcz będzie się z nimi gryzło. Okej, może i nie chcesz zdradzać imienia kobiety, ale to nie tak, że personalizacja wyklucza sianie tajemnic.
W
rzeczywistości mógłbyś użyć jakiegokolwiek określenia, którego użyłby Aaron w myślach, ukazując swój stosunek do bohaterki. Wątpię, by nazywał ją postacią,
mistrzyni wypada znacznie lepiej (i wcale nie pada nigdzie blisko, aby
koniecznie unikać powtórzenia). Ewentualnie zawsze możesz tak przeredagować
cały fragment, by móc użyć zaimka i napisać: wypowiedziane przez nią słowo.
[Aaron]
Został powołany i okazał się strzałem w dziesiątkę, jakby urodził się
właśnie dlatego. Aby odrodzić się po śmierci i kontynuować dzieło, które
rozpoczął w Whitechapel.
Bardzo gryzie
mi się tutaj użycie spójnika dlatego, najprawdopodobniej sięgnąłeś po
niego w złym kontekście. Dlatego (pisane łącznie): «spójnik
wprowadzający informację, której uzasadnienie zostało podane wcześniej,
np. Było zimno, dlatego włożył płaszcz» (PWN). Natomiast w tym
przypadku najlepiej byłoby sięgnąć po wyrażenie przyimkowe do tego, a
jeszcze lepiej – skusić się na cały frazeologizm «być stworzonym do czegoś»,
aby otrzymać ładne, płynne zdanie: Powołano go i okazał się strzałem w
dziesiątkę, jakby został stworzony właśnie do tego.
— Co tu
robimy, pani? // Służalcze słowo znów zgrzytnęło mu w uszach.
Chwila, ale od kiedy to zwroty grzecznościowe uważane są za służalcze? Chwilę wcześniej też użyłeś tego sformułowania, napisałeś jednak:
— Tak... pani.
— Służalczy ton ledwie przechodził mu przez gardło.
Podkreśliłeś,
że chodzi o ton wypowiedzi, uznałam więc, że Aaron najpewniej jest
niezadowolony z ogólnej postawy, jaką musi przyjąć w stosunku do swojej
mentorki (relacja uczeń – nauczyciel). Na razie nie wiem nic o tym, kim jest i
czym się zajmuje bohater (oprócz tego, że dostał przydział, ale do czego konkretnie
i w jakich wydarzeniach uczestniczył, pozostaje tajemnicą), niemniej sam zwrot
w XX wieku nie wywoływał już pejoratywnych skojarzeń i nie rodził rozłamu w
relacji władca – sługa, a był zwyczajnym zwrotem adresatywnym wyrażającym
szacunek w stosunku do rozmówcy:
Najbardziej
powszechnymi zwrotami adresatywnymi [w
XX wieku] były formy „pan” i „pani”, które z reguły uzupełniano formułą
„szanowny” oraz „szanowna”, tytułem funkcyjnym, imieniem bądź nazwiskiem [portal
histmag.pl].
Co za tym
stoi – Aaron nie powinien łączyć wyrażenia grzecznościowego pani ze
służalczością, ponieważ w tamtych czasach zwyczajnie brakowało takiego
wydźwięku. To tak, jakbym to ja czuła się osobą podrzędną w rozmowie z panią
Grażynką stojącą za sklepową kasą, ponieważ mówię do niej per pani, podczas gdy
żadnej z nas nie przyszłoby przecież do głowy, że w ten sposób się przed nią
płaszczę. Nazywanie siebie służącym przez to, że zwróciło się do kogoś w formie
grzecznościowej w czasach, gdy jest to powszechne, jest po prostu nieadekwatne.
Oczywiście,
sama służalczość Aarona (ujęta w ramy pewnych zachowań, statusu) jest jak
najbardziej poprawna, niepoprawnym jest jedynie przydanie jej na podstawie
jednego zwrotu grzecznościowego.
(…) gdy
pierwszy raz zobaczył człowieka, który [za
moment] miał za moment postawić go na granicy. Człowieka, który siedział
przed nim i patrzył w przestrzeń. Człowieka, budzącego w nim pewną
odrazę, ale też fascynację. – Zbędny przecinek przed budzącego –
druga część zdania po tym imiesłowie przymiotnikowym stanowi
bezpośrednie rozwinięcie rzeczownika człowiek, a nie jest
dopowiedzeniem.
Nie mogę
jednak nie pochwalić całego fragmentu, jego konstrukcji. Celowe powtórzenia
sprawdzają się wyśmienicie i udowadniają, że wiesz, z czym to się je.
Pozwoliłam sobie jednak przestawić okolicznik czasu za moment przed
orzeczenie miał. Zauważ, że w pierwszym zdaniu składowym masz tak samo:
(kiedy?) pierwszy raz (co zrobił?) zobaczył. To ważne, by – szczególnie w
przypadku wykorzystania powtórzonych konstrukcji jako środku stylistycznego –
zadbać o takie detale, maksymalną spójność. Dzięki temu w trakcie czytania na
głos nie potkniesz się o żaden wystający kant.
Pojawia się też pierwsza data –
dziewiąty listopada. Wtedy Aaron spotkał człowieka, który miał za moment
postawić go na granicy. Postanowiłam zabawić się w detektywa i zebrałam
wszystkie informacje historyczne, które do tej pory pojawiły się w tekście.
Wychodzi na to, że w tle przewijają się wydarzenia z puczu monachijskiego. A co
do Whitechapel, Google szybko podpowiedziało mi, że pod koniec XIX wieku
dochodziło tam do serii morderstw dokonanych przez Kubę Rozpruwacza. Tożsamości
mordercy nie ustalono do dzisiaj, jednak jednym z podejrzanych jest Aaron
Kośmiński – Wikipedia wspomina, że był on polskim żydem umieszczonym w
zakładzie dla obłąkanych. Muszę przyznać, iż uczynienie z niego głównego
bohatera (o ile moje podejrzenia są słuszne, a czuję, że są; nawet samo
wyrażenie obłąkany zdążyło paść w tekście) jest naprawdę ciekawe,
martwię się jednak o rozbieżność dat. W twoim opowiadaniu jest rok 1923, ale
podejrzany Aaron Kośmiński zmarł parę lat wcześniej, w 1919. Jeśli rzeczywiście
dobrze wytypowałam i chodzi tu właśnie o niego, to niestety mamy tutaj dziurę
fabularną, której nijak nie da się załatać. Ale jeszcze nie osądzam i poczekam
na to, co przyniesie mi dalsza część tekstu.
Edit: No dobrze, jednak nie mamy tu dziury fabularnej, bo Aaron w tej scenie… jest już martwy. On, a także jego mistrzyni niczym Pratchettowa Śmierć najwyraźniej zawieszeni są gdzieś poza czasem i przestrzenią; zresztą bohater daje to do zrozumienia trzykrotnie:
- wspominając o tym, że istnieje poza czasem,
- zaznaczając, że odrodził się po śmierci,
- określając samego siebie duszą.
Problem w tym, że… obie oceniające w trakcie lektury tej konkretnej sceny żadnego z tych słów w pierwszej chwili nie potraktowały dosłownie. Jako że mamy tutaj obraz mordercy i szaleńca, który ostrzy swoje narzędzia, w dodatku odczuwa emocje takie jak lęk przed mistrzynią, jakoś nie przyszło nam do głowy, by choć przez chwilę zastanowić się nad tym, czy Aaron w ogóle żyje. Po prostu obie założyłyśmy, że tak jest. I dopiero gdy WiktoriaL trochę pogrzebała i trafiła na informacje o Kubie (Skoi nawet nie przyszłoby do głowy, by grzebać…), no i opisała w ocenie swoją wątpliwość – niezgodność dat – dopiero wtedy zapaliła nam się czerwona lampka i przeanalizowałyśmy raz jeszcze pierwszą scenę, doszukując się tych trzech wskazówek świadczących o Aarona nie-życiu. Co z tego wynika? Nie wiemy, bo nie mamy pojęcia, jak sam to sobie zaplanowałeś. Czy chciałeś, by na tym etapie czytelnik wiedział, iż Aaron nie żyje, a mistrzyni jest Śmiercią? Czy raczej wolałeś to ukryć, ale nie pomyślałeś, że krótki research sprawi, iż plot-twist wyjdzie na jaw, bo nie zgodzą się daty? Czytelnik miał traktować wszystkie wskazówki dosłownie czy jako przenośnię oddającą szaleństwo i przesadną pompatyczność Aarona w swoich partiach narracyjnych, gdy wspominał o duszach czy istnieniu poza czasem?
Sam musisz odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Inna rzecz jest taka, że gdy już
odkryłyśmy, iż Aaron jest martwy, a Kuba Rozpruwacz został Kosiarzem i
spostrzegłyśmy, że nie, jednak nie ma w tym żadnej nieścisłość, a na pewno nie można za nieścisłość uznać dat – od razu pojawiła się kolejna wątpliwość.
Mianowicie: gatunek.
W tym momencie
zastanawiamy się właśnie, czy opowiadanie (choć określone jako historical
fiction) nie odlatuje za bardzo w stronę fantastyki. Mamy bowiem kobietę z twarzą
ukrytą w cieniu kaptura, czytanie w myślach, godzinę próby i tak dalej. Jasne, połączenie historii z fantastyką
jest niewątpliwie bardzo ciekawym zamysłem – tym bardziej, że łączysz
tutaj zarówno postacie, jak i wydarzenie historyczne oraz nadajesz temu nowej
treści. Dzieje się tak również chociażby w popularnej sadze Wojny Wikingów,
przedstawiającej postaci i wydarzenia historyczne oraz zawierające elementy
fantasy, z tą różnicą, że tam elementy te są usprawiedliwione wierzeniami
Duńczyków. Mamy na przykład bohaterkę, która nazywana jest Królową Cieni i zna
się na magii – dzięki niej ratuje chociażby chore dziecko króla Alfreda
Wielkiego. Magia działa, małego Edwarda udaje się utrzymać przy życiu, ale cały
rytuał co bardziej sceptyczni czytelnicy mogliby próbować wytłumaczyć sobie
działaniem ziół czy tym, że śmiertelna gorączka spadła po nocy spędzonej na wychłodzonej
ziemi. Chodzi o to, że mimo iż w książce pojawiają się motywy fantastyczne,
nadal są to motywy, które nie zaburzają fikcji historycznej, gdyż mogą zostać
uznane za prawdopodobne, wytłumaczone nauką. Tak więc Danse – gdzie mamy
do czynienia z wizją życia po śmierci i czytaniem w myślach – wcale nie należy
już do gatunku, ot, historical fiction, a do ścisłego podgatunku historical
fantasy, gdzie fantastyka opowiadania góruje nad historycznością. To właśnie brak tego rozróżnienia sprawiło, że całkiem niepotrzebnie WiktoriaL wysmarowała nietrafny wstęp do oceny. Pozostawiłyśmy go jednak, byś miał wgląd w to, jak wyglądała nasza analiza i z czego wynikały nasze początkowe obawy.
Podoba mi się to, w jaki sposób
rozpoczynasz następną scenę. Dbasz o opisy, tworzysz rozbudowane porównanie,
zwracasz uwagę na wygląd, gestykulacje:
Gdy drzwi
otworzyły się z trzaskiem, do środka wpadł mężczyzna średniego wzrostu, z
ulizanymi na bok włosami i cienkim czarnym wąsem, przywodzącym na myśl
przecinek. Krzyczał na żonę Ernsta Hanfstaengla w jej własnym domu:
— Nie ruszyli! Rozumiesz? Nie ruszyli!
— Głos przybysza przypominał uderzenia bicza.
[...]
Bardzo ładny i czysty fragment.
Potem pojawiają się jednak powtórzenia:
[...] do środka wpadł mężczyzna
średniego wzrostu, z ulizanymi na bok włosami i cienkim czarnym wąsem,
[...].
[...] Mężczyzna
nerwowymi ruchami zdejmował z siebie ubranie, a pot przykleił mu włosy do
czoła. — We Włoszech zamach stanu przebiegł tak gładko! [...].
[...] — Nie wiem. Postrzelili Göringa, ja uciekłem. — Mężczyzna rzucił ubrania na taboret pod
ścianą i założył piżamę w paski [...].
[...] Ta krytyka, choć skromna,
wystarczyła mężczyźnie [...].
[...] Mężczyzna
pokazał zęby, a skroń zaczęła pulsować w rytm przyśpieszającego serca [...].
[...] Twarz choleryka trzęsła
się ze złości, a mężczyna to otwierał dłonie, to zamykał je w
pięści, jakby rozważał sposób ukarania kobiety [...].
Słowo mężczyzna przewija się
na przestrzeni niecałej jednej strony aż sześć razy, zdecydowanie za dużo.
Dodatkowo w ostatnim przykładzie zjadłeś literę Z.
No i mam tu jeszcze inny problem
natury – jakżeby inaczej – narracyjnej. Pamiętasz, jak w pierwszej scenie
chwaliłam cię za wyraźny POV albo to gawędziarstwo narratorskie…? No właśnie.
Gdzie ono się właściwie podziało? Aż bije po oczach ten nadmiar mężczyzn i
kobiet, które są tak dystansującymi, nieemocjonującymi, nieukazującymi żadnych
stosunków między postaciami określeniami… Do tego dochodzi jakiś taki ogólny
dystans bijący z narracji, mniejsze zaangażowanie, oddalenie się od postaci.
Przez to mam takie odczucie, że okej, potrafisz pisać, jesteś niezły, masz
wypracowane pióro, ale w zależności od tego, czy masz za kim postawić
narratora, czy nie, partia narracyjna wychodzi ci lepsza albo gorsza, bardziej
żywa i ciekawsza, naturalna, albo sztywna i jakaś taka, ot, poprawna; ot,
okrągła. Z łatwością da się dostrzec różnicę między akapitami, w których wczuwasz się
bardziej, bo sam jesteś bliżej, a akapitami, które traktujesz chyba jako zło
konieczne – byle je napisać i przejść dalej, do ciekawszych rzeczy i tych momentów, gdzie możesz sobie stanąć za postacią i porządnie się w nią wczuć. No i
nie dziwi mnie to absolutnie, bo jak sama w pierwszej scenie przyuważyłam, że
narrator trzyma się blisko Aarona i go trochę stylizuje, to od razu się
zaangażowałam, od razu poczułam, że tak – tego bohatera chcę poznawać i mu
towarzyszyć. Zapewne czułeś taką samą ekscytację podczas pisania; ona bije z
tamtej sceny. A w tej Aarona nie ma i nagle narrator nie stoi za żadnymi
plecami, nie ma go za kim postawić. W efekcie postaci są mi bardziej obce i
obojętne, trudniej mi się też wczuć.
Może nie miałabym tak, gdybyś nie pokazał mi, że potrafisz nieźle wystylizować, potrafisz
czytelnika zanęcić. Gdybym od razu dostała obiektywną, acz ładną narrację,
pogodziłabym się z tym i od początku musiałabym do tekstu podejść jak do tekstu
pisanego narratorem wszechwiedzącym właśnie, który działa na czytelnika w inny
sposób, innymi środkami, do których czytelnik od pierwszej sceny się
przyzwyczaja. Albo gdybyś zaczął wszechwiedzącym, a potem co jakiś czas mi
dodawał tej mowy pozornie zależnej – moje zainteresowanie tylko by rosło. A tu
odwrotnie – poleciało w dół.
Niefajnie!
Kobieta musiała wyczuć, że
powiedziała o jedno słowo za dużo, gdyż przygięła plecy i uciekła
wzrokiem w podłogę. –
Bardzo nienaturalnie brzmiące sformułowanie, może lepiej przygarbiła się?
— SCHEISSE!! —
Kropelki śliny obryzgały kobietę. Twarz choleryka trzęsła się ze złości,
a mężczyna to otwierał dłonie, to zamykał je w pięści, jakby rozważał sposób
ukarania kobiety. W końcu jednak wykrzyknął:
— ZEJDŹ MI Z
OCZU! WON!
Wyszła do salonu, odprowadzona salwą przekleństw. Odważyła się wytrzeć twarz, dopiero gdy opuściła sypialnię.
– Scheisse!
(…)
– Zejdź mi z oczu!! RAUS!!!
Po chwili jednak[,] gdy usłyszał odgłosy za oknem, owładnął nim strach. Policja zbliżała się nieuchronnie [...] Usłyszał narastające dźwięki policyjnej obławy. Nie dam im się... Co to, to nie! (tutaj zbędny przecinek przed drugim to).
Dotychczas
wyglądało to zupełnie inaczej. Zwyczajnie przemieszczali się od trupa do trupa,
odcinając dusze od ciał. Uwalniając je.
Dotychczas wyglądało to zupełnie inaczej – zwyczajnie przemieszczali się od trupa do trupa, odcinając dusze od ciał i uwalniając je.
Szukać zwłok i
bezrefleksyjnie ciąć. Dopiero teraz dowiedział się, że może mieć jakikolwiek
wpływ na los. Niczym prorok, [przecinek
zbędny] albo jego kat. – Najpewniej chodziło ci o kata losu,
tymczasem wyszło pozbawione logiki zdanie, w którym Aaron zachwyca się tym, że
mógłby zostać prorokiem albo katem proroka. Też fajna fucha, ale chyba nie do
końca to miałeś na myśli.
Aaron jednak wolał działać, niż myśleć.
Rozważania pozbawiały morderstwo pewnej impulsywnej przyjemności.
Nadawały mu nowy wymiar; pewną odpowiedzialność. Na sam pomysł odebrania
życia, [przecinek
zbędny] przechodził mu wzdłuż kręgosłupa dreszcz podniecenia, ledwie
wyczuwalny, jakby wywołany przez echo wspomnień z czasów, kiedy jeszcze stąpał
wśród żywych. – Chciałam jednak zwrócić uwagę, jak ładny i emocyjny jest to
fragment. Narracja jest już spokojniejsza, opisy są rozbudowane i plastyczne. A
gdyby zamiast: wywołane przez echo, napisać: wywołane echem –
stałby się jeszcze bardziej literacki.
Aaron jednak wolał działać, niż
myśleć. [...] Każda
myśl pchała go do cięcia, ale coś wewnątrz Aarona powstrzymywało go przed
pochopnością. – Te zdania trochę sobie przeczą, nie sądzisz?
Nim podjął decyzję, podszedł do
mężczyzny i położył dłoń na jego szybko poruszającej się piersi, a
następnie odetchnął głęboko. –
Być może uznasz, że się czepiam, ale czy czas aby przypadkiem nie zwolnił?
A jeśli tak, to czemu Aaron jest w stanie zaobserwować szybko poruszającą
się pierś? Przez ostatnie trzy akapity czytam o wnioskach Aarona i o tym,
jaką trudność sprawia mu podjęcie decyzji. Chwilę wcześniej dostaję też
informację:
Nim podjął decyzję, [Aaron] podszedł do mężczyzny i
położył dłoń na jego szybko poruszającej się piersi, a następnie
odetchnął głęboko. Skupił całą wolę, by wyłuskać informację z duszy o jego
potencjale. Wystraczyła odrobina, ledwie kropelka, aby go
prawie zrzuciła [ta dusza? informacja? odrobina?] z nóg.
Cała ta wiedza nie ułatwiła mu
decyzji, więc pogrążył się w faktach, a jednym z nich było to, że
mistrzyni w trakcie Wojny Światowej miała pełne ręce roboty. Ciągłe nadgodziny,
żadnego odpoczynku, a zadumę musiała odkładać na dalszy plan. Potrzebowała
pomocnika, który pokocha tę pracę, więc wzięła kogoś z dużą renomą –
Kubę Rozpruwacza.
Ostrze
przecięło powietrze ze świstem.
Wtem mistrzyni
chwyciła rękę Aarona białymi paliczkami, kaptur opadł. Kościane oblicze Śmierci
nie wyrażało nic. W końcu czaszka nie może się ani uśmiechnąć, ani zasmucić.
— Nawet się
nie zawahałeś... — powiedziała, a Aaron nie wiedział, czy wziąć te słowa za
dobrą monetę, choć wewnętrznie czuł, że na wahaniu minęła mu wieczność, ba,
dwie wieczności.
Stracił
równowagę i upadł na tyłek, [przecinek
zbędny] jak zwykły uczniak, a nie renomowany, zimnokrwisty morderca. –
Dziwnie czyta mi się to zdanie – do tej pory raczej unikałeś aż tak
bijących po oczach potocyzmów (chociaż te też się pojawiały, ale o tym wspomnę
później) a siliłeś się na ładne i plastyczne porównania. Ten tyłek
bardzo wtrąca mnie z tekstu, być może miał wprowadzić swego rodzaju element
humorystyczny, dla mnie jest jednak ciężkostrawny, jakbyś próbował na siłę dopasować
do układanki puzzla, który pochodzi z innej partii. I nawet nie chodzi o to, że
nie pasuje to do ogólnej stylizacji narracji – szczególnie że zdarza Ci się
personalizować. Całkiem dobrze pamiętam początek tekstu, w którym Aaron wydawał
się żywą, pełnokrwistą, charakterną postacią o swoim własnym idiolekcie.
Problem w tym, że wtedy, a także w scenie podejmowania decyzji idiolekt ten
faktycznie pasował do mordercy zmarłego w ubiegłym wieku, to zdanie wygląda zaś
jak żywcem ściągnięte z czasów współczesnych, z których Aaron nie może
pochodzić.
Chciał się
wyrwać, ale otaczająca go silna[,]
chłodna aura, sparaliżowała mięśnie i odebrała wszelką sprawczość. –
Zabrakło mi tutaj przecinka przed chłodna: «Jeśli przymiotniki są
równorzędne, czyli każdy z nich niezależnie odnosimy do określanego
rzeczownika, to rozdzielamy je przecinkiem». – M. Bańko (PWN). Zbędny jest za
to przecinek przed sparaliżowała.
— Owszeeem — odparł powoli.
PODSUMOWANIE
Danse jako opowiadanie fantastyczno-historyczne
przyciąga przede wszystkim oryginalnością oraz wiernością opisywanych
wydarzeń. Twoja dbałość o detale (zwłaszcza w ostatniej scenie aresztowania
Hitlera) jest naprawdę godna pochwały. Jednak tym, co zdecydowanie najbardziej
trafiło do nas podczas czytania, jest sam pomysł na fabułę.
Co do narracji i budowania scen – z
tym bywa różnie. Z reguły dbasz o rozbudowane opisy, nie szczędzisz na
epitetach i starasz się pobudzać wyobraźnię odbiorcy. Pod kątem odbieranych wrażeń sensorycznych – to nam wystarcza. Jednak masz tendencję do
cięcia fragmentów na krótsze zdania w scenach, w których w ogóle nie ma takiej potrzeby.
To sceny czysto statyczne, ich rolą jest być dla czytelnika spokojną
przystanią przed nadchodzącą burzą i dynamicznym tempem, jaki ta ze sobą
przyniesie. To są właśnie te momenty, w których mamy szansę podumać razem z
bohaterem, spojrzeć na wydarzenia jego oczami i wejść w jego umysł. Po krótkie,
urywane zdania staraj się raczej sięgać w scenach akcji, bo tam jest ich
miejsce, natomiast w innym przypadku możesz bez obaw pozwolić sobie na dłuższe
przemyślenia (ale też nie za długie – pamiętaj, wszystko zależy od omawianej
sceny, tła i kontekstu, a nawet personalizacji, w tym tendencji postaci do
wodolejstwa lub, w drugą stronę, konkretyzacji!).
Sięgasz po mieszane techniki
narracji trzecioosobowej: w zależności od sceny posiłkujesz się mową niezależną
(dosłownie cytujesz myśli Aarona i wyodrębniasz te fragmenty), innym razem
sięgasz po mowę pozornie zależną:
„Rozstrzelają
go na placu, ku uciesze gawiedzi. Jego! Największego z ludzi! Rzesza powinna się
wstydzić tego, że inne narody traktują JĄ niczym psa, a nie wizjonera, który
jedynie pragnie wyciągnąć naród z bagna!” – mowa pozornie zależna
„A skąd ja mam
to niby wiedzieć? — Nie odważył
się wypowiedzieć tej myśli na głos” – mowa niezależna
Warto przy tym zaznaczyć, że
mieszanie stylów czy technik narracji nie jest niczym złym (swoją drogą, trzeba jednak mieć
się na baczności, bo dość łatwo o wtopę; head-hopping – ktoś coś…?).
Czyli jednak udowadniasz, że umiesz stylizować, tylko nie zawsze z tego
korzystasz. W Danse wypada to dość naturalnie, broni się zwłaszcza w
scenach, gdzie występuje pewna gonitwa myśli (Aaron nie wie, jak postąpić z Hitlerem), wtedy stawiasz na mowę
pozornie zależną i jest to dobry ruch. Natomiast sceny z udziałem Aarona w towarzystwie Śmierci są dużo spokojniejsze, jakby przygaszone (co nie znaczy, że całkowicie
statyczne!), opowiadane z chłodniejszej perspektywy i (przeważnie) poprowadzone
mową niezależną. Bywały jednak momenty, w których czułyśmy znużenie, jakbyś w
ogóle przechodził w narratora wszechwiedzącego i zapominał o potencjale
tkwiącym w POV-ach, choćby i tych najsubtelniejszych, choćby i statecznych – jak stateczny
jest właśnie Aaron. Takie postaci też da się stylizować i właśnie w ten sposób
ukazywać ich styl bycia. To, że postać nie ma wyrazistego, egocentrycznego
stylu bycia, nie znaczy, że jej się POV nie należy i wtedy nie zostaje już nic,
tylko nudny wszechwiedzący. Do zapamiętania.
Przy czym nie jesteśmy też tak do końca przekonane co do kwestii stylizacji językowej (tak, WiktoriaL dalej nie potrafi zdzierżyć tego tyłka…). Sięgasz po potocyzmy, a jednocześnie próbujesz nadać tekstowi bardziej staroświeckie brzmienie. W konsekwencji raz otrzymujemy coś takiego:
- Znał te
rady. Faszerowała go nimi całe lata, choć mężczyzna od dawna
istniał poza czasem.
- Niestety,
Aaron nie miał luksusu wyboru. Dostał przydział. Został powołany i
okazał się strzałem w dziesiątkę, [...]
- Stracił
równowagę i upadł na tyłek, jak zwykły uczniak, [...]
- [...] Aaron nie wiedział, czy wziąć te słowa za dobrą monetę, choć wewnętrznie czuł, że na wahaniu minęła mu wieczność, ba, dwie wieczności.
A innym razem:
- Wszak nie była już najmłodsza, [...]
- Odkąd
zanurzył nóż w pierwszej ladacznicy, [...]
- Obłąkany
uśmiech zawitał na jego obliczu.
Wydaje nam się, że najlepszym, co
mógłbyś zrobić w tym przypadku, byłoby rozgraniczenie stylizacji między
poszczególnymi scenami. W dialogach ze Śmiercią czy w przemyśleniach Aarona
świetnie sprawdziłyby się archaizacje (o ileż naturalniej brzmiałoby to w
ustach Kostuchy, której nie ogranicza przecież czas!), potocyzmy zaś – w rozmowie
pomiędzy Hitlerem a żoną Hanfstaengla (w końcu kto czepiałby się Hitlera, gdyby
w złości wymsknął mu się jakiś tyłek czy inna część ciała?) oraz ogólnej
narracji dotyczącej tej postaci (tutaj zadziałałaby właśnie mowa pozornie
zależna).
Na koniec postanowiłyśmy wypisać w punktach wszystkie plusy i minusy, abyś miał jak najbardziej klarowny obraz tego, co w Danse gra, a co nie gra:
☑ ciekawy
pomysł na fabułę, szczególnie połączenie różnych wątków historycznych i nadanie
im odrębnego znaczenia,
☑ umiejętne
budowanie akcji, a następnie przerwanie jej w najbardziej satysfakcjonującym
momencie,
☑ rozbudowane
i metaforyczne opisy, jednakże…
☒ konstrukcja
zdań nieadekwatna do przedstawianej akcji (zdania krótkie w scenach
pozbawionych dynamizmu),
☒ tworzenie
dziwnych i nienaturalnie brzmiących połączeń wyrazowych (np. przegięła plecy
w kontekście zgarbienia się),
☒ w
dodatku niejednorodna stylizacja (narrator raz wysławia się jak szlachcic z
XVII wieku, innym razem jak bohater współczesny),
☑ dbanie
o detale historyczne i wierność pierwowzorowi,
☑ w
rozsądny sposób dawkowanie historycznych informacji i podanie je w sposób
przystępny i niewymuszony (np. podczas rozmowy Hitlera z żoną przyjaciela),
☑ spójne
łączenie elementów historycznych z fantastycznymi,
☑ tworzenie
charakterystycznych postaci posiadających choć jedną indywidualną cechę, ale…
☒ bazowanie
przy tym na stereotypach, kliszach (Kostucha = poważna i tajemnicza, Hitler = choleryk z
wąsem, Kuba Rozpruwacz = spragniony krwi i wielbiący morderstwa),
☒ drobne
błędy logiczne (np. szybko unosząca się pierś w momencie, gdy całe tło i
reakcje bohaterów są spowolnione w stosunku do czasu trwania fabuły).
☒ trudno
nam ocenić ogólną poprawność, wnioskując jednak po liczbie błędów
pozostawionych przez betę możemy założyć, że masz problem m.in. z interpunkcją,
powtórzeniami czy poprawnym zapisem dialogów.
Hej, z tej strony Autor "Dzieła" :P
OdpowiedzUsuńDziękuję za poświęcony czas i uwagę. Muszę przyznać bez bicia (chociaż w tym przypadku na jedno zasługuję xD), że dopiero przed chwilą się zaznajomiłem z całą oceną :) Niestety życie mnie nieco przytłoczyło pisaniem i pracą, a z uwagi na obszerność ocen przeczytać jedną w całości, to już jakiś konkretny projekt :P
Przyjmuję opinię z pokorą i radością. Namaste :) Róbcie taką robotę, bo to unikatowy projekt i bardzo potrzebny dla pisarzy na wielu szczeblach rozwoju :) Dzięki!! :***