Tytuł: Nina i Czarna Herbata
Autorka: Dalia
Gatunek: obyczajowe, kryminał,
Young Adult
Ocenia: Skoiastel
Cześć, Dalia!
Dzisiejszą ocenę postanowiłam rozpocząć zdecydowanie
nieszablonowo, bo właściwie od podsumowania. Już na podstawie pierwszego
przeczytanego arkusza wydawniczego mogłam wyciągnąć początkowe wnioski o tym,
że treść, którą udostępniasz, niekoniecznie da się zamknąć w ramach opowiadania
czy też powieści, ogólnie – szeroko pojętej beletrystyki. Całość jest zbyt
niepoprawna (pod kątem językowym, technicznym) i chaotyczna (pod kątem
fabularnym), w dodatku ma formę pamiętnika blogowego.
Twoją główną bohaterką jest nastoletnia Nina, która
jako wcześniak urodziła się z Dziecięcym Porażeniem Mózgowym. Choć
zaakceptowałam zgłoszenie po bardzo ogólnym przescrollowaniu bloga i szybko
wyłapałam większość problemów językowych czy edytorskich, na tamtym etapie nie
dotarłam jednak do informacji, iż twoja bohaterka cierpi na tak poważne
schorzenie (w zakładce O
opowiadaniu wspominałaś jedynie, że Nina chodzi o kulach). Teraz
jednak, zapoznawszy się z tekstem i mając już świadomość choroby Niny,
przyznam, że zaczęłam się również zastanawiać, czy to, co publikujesz, na pewno
stanowi fikcję literacką. Przeszło mi przez myśl, że blog „Nina i Czarna
Herbata” to pamiętnik, w sporym stopniu opisujący rzeczywiste wydarzenia. Myśl
tę może sugerować również informacja widniejąca na twoim profilu autorskim, a
także w widgecie O mnie, gdzie wspominasz, że tak jak Nina jesteś
wcześniaczką. W obliczu takich przypuszczeń nie dziw mi się więc, że ocenianie
tego konkretnego materiału jest dla mnie wyjątkowe trudne i stanowić nie lada
wyzwanie, do tego obarczone może być błędem.
Generalnie gdzieś tam z tyłu głowy długo jawiła mi się
myśl, by w ogóle nie podejmować się tej oceny, a jednak nie chciałam odsyłać
cię z kwitkiem, skoro pozostawiłaś zgłoszenie – to znak, że na pewno chcesz
wiedzieć, na czym twój warsztat stoi. Nie mam zamiaru odbierać ci szansy
rozwoju, ale jednocześnie muszę dać uprzednio znać, że nie posiadam
odpowiednich kwalifikacji, by poznać, na jakim poziomie błędy językowe czy
strukturalne tej opowieści wynikają z problemów zdrowotnych, z którymi być może
mierzysz się na co dzień. Chciałam jednak, byś miała szansę otworzyć się na
pewne sugestie, które mogą pomóc ci w dalszym przemierzaniu tej pisarskiej
ścieżki, nawet jeśli jej początki są dość trudne i mogą wydawać się
skomplikowane.
Ale do rzeczy!
Aha! I jakby co, to ocenę skończyłam pisać dopiero dziś, więc nie zdążyła odleżeć w szufladzie ani przejść przez betę. Za wszelkie literówki jak zwykle się kajam.
POMYSŁ TO NIE WSZYSTKO
Na potrzeby stworzenia niniejszej oceny na tapet
wzięłam kilka pierwszych rozdziałów. Wydawać by się mogło, że to całkiem sporo
materiału, ale w rzeczywistości 5 twoich postów liczy niecałe… 18 stron. To
prawie nic, na pewno mniej niż wynosi jeden arkusz wydawniczy. Szczerze mówiąc,
nie widzę zbytniego sensu aż w tak mocnym szatkowaniu opowiadania, w którym
jeden rozdział można zamknąć nieraz i w trzech stronach A4. Do tego odnoszę
wrażenie, że formujesz tekst w ten sposób tylko dlatego, by na blogu notki
pojawiały się w miarę często, niezależnie od tego, o czym są. A nie o to
chodzi. Okej, blogi, w tym pamiętniki, rządzą się swoimi prawami i czasami
trudno je przyrównać do książki, ale pewne wspólne cechy jednak mają i
dzielenie opowiadania na konkretne części – rozdziały właśnie – jest jedną z
nich. No bo czym taki rozdział zwykle jest? Jakąś w pewnym sensie
odrębną częścią całej historii, prawda? Zazwyczaj łączy się fabularnie z
innymi rozdziałami, ale sam też ma początek, rozwinięcie i zakończenie,
nierzadko będące tak zwanym cliffhangerem, czyli nagłym urwaniem w najbardziej
emocjonującym momencie, by zachęcić odbiorcę do otwarcia następnej notki i by
wzmocnić napięcie.
Każdy rozdział pamiętnika powinien więc ukazywać
konkretną sytuację, tak istotną dla postaci i budzącą emocje, że aż nie dałoby
się z tego wspomnienia czy też dnia zrezygnować. Jeśli, dajmy na to,
dzielisz opowiadanie na notki, którymi Nina podsumowuje swój dzień – to
wszystko muszą być notki ukazujące wyjątkowe dni. Dla przykładu: w
powieści pamiętnikarskiej „Kapelusz za sto tysięcy” Adam Bahdaj przedstawił
wydarzenia, które dzieją się w bardzo ważną dla bohaterki niedzielę… w aż
dwunastu scenach i całość łącznie zajęła ponad czterdzieści stron książki,
dopiero potem nastąpił kolejny rozdział – kolejny dzień, a więc poniedziałek.
Niemniej Dziewiątka, bo tak nazywa siebie bohaterka, przeżywa wyjątkowo
intensywny weekend, niczym Sherlock Holmes rozwiązując zagadkę kryminalną. Za
to Halina Snopkiewicz w „Słonecznikach” w ogóle nie stosowała podziału na
rozdziały, a jedynie na wpisy oznaczane datami, niekiedy świadczące o
tygodniowych albo miesięcznych przerwach w pisaniu – właśnie dlatego, że
codzienne, zwykłe życie jej bohaterki, Lilki Sagowskiej, czyli fragmenty
pominięte, same w sobie nie byłoby aż takie ciekawe. Również Chmielewska w
swoich powieściach pamiętnikarskich pomija rozdziały, a konkretne sceny
przerywa jedynie asteryskami (***) i prowadzi w ten sposób całą książkę. Być
może na blogu to się nie sprawdzi, no bo jednak publikujesz osobne wpisy, nic
nie stoi jednak na przeszkodzie, by te zaczynać tam, gdzie robi się ciekawie, i
kończyć, gdy tak ciekawie przestaje być. Rozdziału nie musi otwierać moment
każdego poranka, a zamykać – wzmianka na temat wieczoru czy też popołudnia,
jeśli twoja Nina nie ma już nic ciekawego do zaoferowania. Znacznie lepszy
efekt osiągnęłabyś, chociaż niektóre notki kończąc cliffhangerem niż
przewidywalnym: Okej, nie mam już o czym pisać, więc tyle na dziś. A to
właśnie temu podobnych zdań widziałam u ciebie od groma.
W moim odczuciu zbyt często Nina wspomina, że
wyczerpała jakiś temat albo nic więcej się u niej nie wydarzyło. Na przykład
nie chce opisać pierwszego dnia w nowej szkole, bo nie uznała, by było to
ciekawe, a przecież… zaledwie kilka zdań wcześniej wspominałaś, iż: Pierwszy
dzień w nowej szkole był bardzo stresujący. Jednocześnie stres bohaterki
ostatecznie ograniczył się do obawy odczuwanej w samochodzie w drodze do szkoły
i dotyczył tylko samej jazdy w towarzystwie mamy. Gdy niekomfortowa podróż się
zakończyła, Nina od razu ucięła temat i stwierdziła, że dobra, to teraz czas
przejść do dnia drugiego. Równie dobrze jej wątpliwości mogłaś sprzedać mi w
podróży dnia drugiego (w końcu Nina też odbyłaby ją z matką), a pierwszego dnia
w ogóle nie puszczać Niny do szkoły, by uniknąć zbędnych dłużyzn,
niepotrzebnych nikomu fragmentów, ostatecznie pozostających bez znaczenia dla i
postaci, i samego czytelnika.
Mogłabyś też ewentualnie uznać, że pierwszy dzień
jednak okazał się dla Niny ciekawy – no bo w końcu była nim zestresowana. W
takim razie wypadałoby ukazać ten stres, udowodnić go, potraktować jako hint do
rozwoju dalszych wydarzeń. Jeśli chcesz napisać A, to powinnaś też
zaplanować i napisać B albo… w ogóle zrezygnować z A, które pozostałoby bez
znaczenia. No bo gdzie się podział ten cały wielki stres, który Nina tak
wspominała? Przecież bohaterkę otaczali w szkole nowi ludzie, zarówno
rówieśnicy, jak i dorośli, do tego akcja rozgrywała się w zupełnie nowym
miejscu akcji, na nowym tle. Wiadomo, że drugiego dnia, do którego od razu
przechodzisz, w Ninie emocje osłabną, to miejsce nie będzie już tak bardzo
nowe, nie będzie już budziło skojarzeń, które mogłyby bohaterce przyjść na myśl
od razu po pierwszym przekroczeniu progu szkoły. Tym bardziej że Nina ma
problemy z przemieszczaniem się, więc fajnie byłoby, gdyby w opowiadaniu
znalazło się miejsce na jej wrażenia bądź wątpliwości ad tego, czy nowe
środowisko wygląda na przyjazne osobom mierzącymi się z niepełnosprawnością. No
i jak Nina w ogóle radziła sobie na korytarzu bez wsparcia znajomych czy
rodziny? Jakie obawy czuła na przykład, poznając wstępnie rozkład zajęć i
budynek? Był duży i to ją przeraziło czy niewielki, więc odetchnęła z ulgą, że
niedogodności przez kolejne dwa lata będzie mniej? Skoro zdecydowałaś się
prowadzić pamiętnik nastolatki, która gros czasu spędzi w szkole, a
jednocześnie ma na tym polu trudności większe niż osoba pełnosprawna, dlaczego
wpierw nie dałaś mi szansy poznać tego miejsca wraz z Niną i poczuć stresu,
który podobno jej towarzyszył? Sama bohaterka wydaje się mieć zupełnie gdzieś,
że właśnie zmieniła szkołę, a przecież to wątpliwe, by tak było, bo jednak
czymś się przejęła.
To wprawdzie się wyklucza, ale prawdopodobnie tylko
dlatego, że nie zaplanowałaś sobie tego rozdziału, nie przemyślałaś wątku,
który chcesz podjąć, nie oceniłaś jego potencjału, a po prostu… pisałaś akurat
to, co przychodziło ci do głowy. Takie mam wstępne odczucia i choć mogą być
mylne, to nie mogę o nich nie wspomnieć – w końcu postanowiłam być z tobą
szczera. Mam wrażenie, że rozdział pisałaś tak samo, jak zwykle pisze Nina, być
może za bardzo się w nią wczuwając i pozwalając sobie płynąć z prądem, na fali
weny. Tylko że Nina jest twoją postacią, a to ty jesteś jej autorką i to ty
odpowiadasz za to, czy sprzedać historię jej życia w sposób przemyślany i
ciekawy, zaskakujący i bogaty w emocje, czy streszczony po łebkach, bo trochę
ci się chce, a trochę nie, na bieżąco wymyślając, co u niej słychać. Jasne, że
możesz raz czy dwa, a nasty trzy i pięć razy zaimitować, że Nina zastanawia
się, o czym teraz wspomnieć, a jednocześnie mieć kontrolę nad tym tekstem i z
góry zaplanować sobie takie momenty, by imitowały przypadkowość, a nie naprawdę
były przypadkowe, bo nie rozpisałaś sobie żadnego większego planu wydarzeń.
Ponadto same wstawki o tym, że Nina w sumie nie ma zbytnio o czym pisać, bardzo
rozleniwiają narrację, szczególnie że niektóre wpisy to króciutkie
streszczenia. Musisz nauczyć się selekcjonować informacje i wybierać te
warte opisania oraz szukać w tych, które uznałabyś za mniej warte (takich
jak chociażby pierwszy dzień w nowej szkole) potencjału, z którego mogłabyś
skorzystać, by tekst stał się ciekawszy. Głębszy.
Przy czym nie zrozum mnie źle. Nina to twoja postać,
wymyśliłaś ją, być może nawet trochę wzorowałaś się na sobie i swoich
przeżyciach, kreując jej rzeczywistość i stawiając ją w wielu neutralnych,
codziennych sytuacjach. To naturalne, że dla ciebie jej historia jest istotna.
Ale dla zupełnie obcego czytelnika, który trafi na twój blog z przypadku, taka
nie będzie, dopóki nie przedstawisz Niny i jej życia w ciekawy sposób. Musisz
być sprytniejsza i jeszcze przed rozpoczęciem rozdziału zastanowić się, jak
potencjalnie ciekawy wątek rozplanować na przestrzeni nie tylko jednego wpisu,
a wielu następnych, by fabuła rozwijała się stopniowo i dawała poczucie
wyższego sensu, celu; by czytelnik stopniowo mógł poznawać Ninę i jej
otoczenie oraz by czuł, że dokądś z nią zmierza.
YOUNG ADULT – TAK! ALE…
…ale gdy masz do opowiedzenia historię nastolatki,
która cierpi na MPD, chcąc nie chcąc zainteresujesz czytelnika wątkiem
niepełnosprawności. Będzie on obalał pewne tabu, poznawał życie takiej
nastolatki od kuchni. Musisz mieć na uwadze, że dla osoby zdrowej
lektura opowiadania poruszającego ten temat na pewno będzie w jakiś sposób
inspirująca, będzie budować świadomość, a gdy główna postać dodatkowo weźmie
udział w ciekawych wydarzeniach szkolnych, nawiąże głębsze relacje czy odkryje
tajemnice członków swojej rodziny i fabuła faktycznie zrobi się kryminalna –
zyskasz zainteresowanie czytelnika po stokroć.
Co jednak wtedy, gdy o chorobie dziewczyny wspominasz
już na samym wstępie…? Po krótkim czasie czytelnik może stracić część
zainteresowania i satysfakcji, potem skupiając się głównie na tym, co dzieje
się w zwykłej szkole lub o co chodzi z rehabilitantem przypominającym Pawła
albo dlaczego mama Niny zachowuje się w tak obcesowy sposób. Tak, te dwa
ostatnie wątki też są ciekawe i nawet gdyby Nina nie cierpiała na MPD, książka
o takiej zawikłanej historii mogłaby być interesująca. Jeśli jednak Nina ma
MPD, a choroba stanowi element jej rzeczywistości, unikanie go to poniekąd
ograbianie samej Niny z tego, kim jest i co w jakiś sposób zbudowało jej
charakter. Nie da się uniknąć tematu choroby ani go pominąć, bo w pewnym sensie
czytelnik potraktuje go jako jeden z wątków i składowych elementów twojej
postaci, i powinnaś się z tym liczyć. Tymczasem napisawszy o MPD tak wiele już
w pierwszym rozdziale pamiętnika, wyczerpałaś jeden z ważniejszych motywów,
zanim opowiadanie na nim oparte tak na dobrą sprawę w ogóle się zaczęło, nie
mówiąc o rozkręceniu.
Trudno zapomnieć o samym początku pierwszego
rozdziału, gdzie Nina streściła objawy swojej choroby. Pamiętam też, że pod
koniec tej samej notki wspomniała, iż drugiego dnia w szkole zamiast wuefu
miała zajęcia rehabilitacyjne. To, co dla potencjalnego czytelnika wydaje się
najciekawsze, czyli codzienne życie osoby z niepełnosprawnością, po pierwszych
stronach okazuje się zupełnie pominięte w tekście, ograniczone do ogólników,
które nie pozwalają niczego sobie wyobrazić. Wiem o chorobie, znam jej objawy,
ale nie wiem nic o tym, jak właściwie Nina… żyje, jak wyglądają sytuacje, o których
wspomina i jak w ich czasie dziewczynka się czuje, co myśli. Tak też jest
chociażby w rozdziale trzecim, gdzie opis konkretnych zajęć rehabilitacyjnych z
Kaliszem sprowadzasz do fragmentu:
Kalisz (…) zobaczył jak chodzę z kulami oraz
prowadzona za rękę. Podprowadził mnie do drabinek. Trzeba powiedzieć że nie
jest taki najgorszy. Dobiera ćwiczenia pod pacjenta,analizuje każdy jego krok i
ruch. Na pewno nie robi niczego na odwal się. Po wytłumaczeniu ostatniego z
ćwiczeń,pod koniec zajęć odezwał się na trochę inny,lecz spokrewniony temat.
Ale hej! Czemu nie pokazałaś mi tych ćwiczeń? Czemu
nie skupiłaś się też na emocjach Niny? Czy ona odczuwała w czasie wysiłku jakiś
dyskomfort? Może ból? Była faktycznie zmęczona? A może któreś z ćwiczeń
sprawiło jej trudność lub satysfakcję, bo pierwszy raz udało się wykonać je
płynnie, mimo że do tej pory na ogół Ninie nie wychodziło? Daj mi cokolwiek, co
mogłoby:
raz: pobudzić moją wyobraźnię do działania;
dwa: obudzić we mnie jakieś emocje.
Zapoznając się z początkowymi rozdziałami, nie mogłam
pozbyć się wrażenia, że nie w każdym akapicie realizowałaś wspomniane
założenia. Że raczej chciałaś wrzyucić z siebie tekst, ale nie wzięłaś pod
uwagę wielu czynników, o których zwykle myśli się długo przed rozpoczęciem pisania.
Jednym z takich czynników jest docelowy odbiorca. No bo do kogo kierujesz treść
bloga? Załóżmy, że do osób, dla których choroba Niny w stopniu mniejszym lub
większym będzie nieznana, a więc czytelnicy będą chcieli ją poznać, poznać samą
Ninę, zobaczyć, z czym mierzy się ona na co dzień. Tak – dla niej zapewne temat
ten stanowić będzie codzienność, w końcu bohaterka nauczyła się z nim żyć i
radzi sobie od wielu lat, więc nie będzie opisywała najprostszych dla siebie
czynności pod wpływem wielkich emocji. Wierzę jednak w to, że jakieś emocje
dziewczyna na pewno odczuwa, nie jest robotem zaprogramowanym na: wstać
rano, ubrać się, zejść na śniadanie, pojechać do szkoły, odbyć zajęcia, wrócić,
poczytać książkę, pójść spać… Niezależnie od tego, czy Nina byłaby zdrowa,
czy chora, taki planner dnia zwyczajnej natolatki byłby dla przeciętnego
Kowalskiego zupełnie nieciekawy.
PAMIĘTNIK =/= RELACJA
Już w rozdziale pierwszym pokrótce opisałaś Ninę, w
tym wątek jej choroby i rehabilitacji, potem wspomniałaś o rodzinie, w tym
zmarłym bracie, i zarysowałaś pierwszy dzień w nowej szkole. Niby to całkiem
sporo tematów, a w rzeczywistości każdy zamknęłaś w jednym czy dwóch akapitach,
rzucając suche informacje, z którymi czytelnik wprawdzie zapoznaje się, ale
trudno, by wywołały w nim emocje. Oczywiście Nina jako bohaterka mierząca się z
chorobą sama w sobie może wywoływać w czytelnikowi gros emocji takich jak
współczucie czy podziw – to zupełnie normalna reakcja ludzka – ale na pewno
silniej zadziałałabyś na odbiorcę, ukazując trudności, o których piszesz, w
scenach. Gdy, przykładowo, wspominasz, że Nina ma tendencję do przykruczy
mięśni, co zapewne nie jest zbyt przyjemne, osiągasz znacznie słabszy efekt
wywołany w czytelniku, niż gdyby Nina chociażby odczuła i zareagowała na taki
przykrucz w trakcie rozmowy z kimś czy nawet w szkole, podczas zajęć, które
przytaczasz na późniejszych stronach tekstu. Taki przykurcz tak samo mógłby
zaskoczyć w danej sytuacji zarówno ją, jak i czytelnika, ale teraz, gdy już o
tym wiemy, taki efekt trudniej będzie ci uzyskać. Nie czytałam całości i nie
wiem, czy na przestrzeni scen Ninie choć raz zdarzyło się taki przykurcz
przeżyć scenicznie; istnieje szansa, że opisałaś chorobę na tak wczesnym
etapie, by później wracać do niej raczej rzadko. Pisałam już, jakie są tego
negatywne aspekty i jakie ryzyko wiąże się z zastosowaniem takiego rozwiązania
fabularnego, więc wróćmy do tematu pierwszych streszczeń otwierających
historię:
Nazywam się Nina Piotrowicz i pod koniec sierpnia
skończyłam osiemnaście lat. Kiedy dużo się dzieję to wręcz wiadrami piję czarną
herbatę. Ja i mój brat bliźniak urodziliśmy się o trzy miesiące za wcześnie.
(...) Jednak dzisiaj już nie będę się zbytnio rozpisywała na ten temat bo wiem
że zbyt duża dawka informacji może przytłoczyć czytelnika a mi nie o to chodzi.
Znając mnie to będę do tego tematu często wracać.
Było to dziesięć lat temu nad jeziorem niedaleko
naszego dawnego domu. Siedzieliśmy tam we trójkę. – Ja, Paweł i nasz starszy
brat Oskar. Pomimo że z bliźniakiem mieliśmy zaledwie po osiem lat to on już na
swój dziecięcy sposób zaczynał interesować się dziewczynami. Był upalny lipiec
(…).
W domu nagle zrobiło się cicho na długie lata.
Czuliśmy razem z Oskarem że mama ma do nas żal i nasze kontakty z nią od tego
czasu są bardzo chłodne. Dopiero pięć lat temu narodziny naszego najmłodszego
brata – Ignasia, przywróciły mamę do życia. Wróciła do pracy w liceum jako
polonistka. Ze mną i Oskarem nadal utrzymuje dystans chociaż mniejszy niż
kiedyś.
Streszczenie streszczeniem pogania, a w rzeczywistości
każde z nich mogło być tym, co tworzyłoby ci dalszoplanowy wątek, który
czytelnik mógłby odkrywać w trakcie lektury. Nina lubi czarną herbatę? Niech…
po prostu ją pije! Paweł się utopił? Niech Nina rzuca o tym sugestie, na
przykład czując niepokój na myśl o głębokiej wodzie czy śniąc koszmary o tym,
jak sama tonie. Mama jest zdystansowana wobec Niny? Ukaż jej dystans w
chłodnych (ale nie przesadzonych – o tym zaraz) dialogach z córką. Rety, masz
tyle świetnych możliwości, z których mogłabyś skorzystać, by stworzyć głęboki,
zagadkowy, a więc intrygujący tekst, którego fabułę aż chciałoby się odkryć,
tymczasem wszystkim, co tak bardzo ciekawe, rzucasz we mnie już na samym
wstępie, i to w formie, ot, zwykłej notki informacyjnej. Nu-da.
Twoje opowiadanie w obecnej formie rozpoczyna się po
prostu mało ciekawie, i winą obarczyć możemy sposób, w którym Nina przekazuje,
kim jest, co u niej słychać i jakie odczuwa emocje. Ogólnie historia bohaterki
cierpiącej na Dziecięce Porażenie Mózgowe, które sprowadziłaś do kilku zdań, ma
olbrzymi potencjał jako pomysł na opowiadanie, ale szkoda, że trochę marnujesz
go i spłaszczasz, zamiast rozwijać jako samodzielny wątek. Czytelnik nie
musiałby od razu dowiedzieć się, na co Nina cierpi, albo mógłby już na początku
poznać nazwę choroby, ale… tylko tyle. Natomiast to, czym się ona objawia,
docierałoby z czasem trwania lektury, stanowiło wiedzę rozrzuconą na linii
fabularnej jak puzzle, które czytelnik mógłby ułożyć sobie w głowie, po prostu
czytając cały tekst. Zresztą czasem udaje ci się sprzedać między
wierszami to, że Nina choruje; nieźle wyszło ci to w rozdziale drugim, gdy
oczami wyobraźni mogłam zobaczyć, jak bohaterka odbija się od ścian i mebli w
domu, by się przemieszczać bez kul (czy tak samo przemieszcza się po szkole?)
albo gdy wspomniała, że do śniadania siada na krześle, które jest jej ulubionym
tylko dlatego, że nie ma problemu na nim usiąść i nie boi się, że z niego
spadnie. Takich niuansów rozrzuconych to tu, to tam chcę więcej! Gdybyś nie
wspomniała, że Nina ma MPD, a ja sama mogłabym to odkryć dzięki takim niuansom
i miałabym powód, by zastanawiać się, po co bohaterce kule i te wszystkie
rehabilitacje… Och, przecież wtedy taki tekst aż by się chłonęło!
Rozdział drugi zaczynasz słowami:
To był dla mnie strasznie ciężki tydzień pod względem
emocjonalnym. Pisałam tę notkę na raty – w poniedziałek i czwartek, czyli wtedy
kiedy działy się niżej opisane wydarzenia. Chciałam wszystko dokładnie opisać.
Dzisiaj znowu nie poszłam do szkoły,tym razem ze względu na moją bolesną
miesiączkę. Na spokojnie mogę wszystko pogrupować i dokończyć. Zacznijmy od
poniedziałku ponieważ wtedy działo się najwięcej.
I wiesz co? Moim zdaniem Nina jako bohaterka podjęła
dla siebie dość logiczną, a przy tym wygodną decyzję, by opisać wszystko na
chłodno, ale nie uważam, by była to decyzja dobra dla samej fabuły opowiadania
i ciebie jako autorki. Gdybyś pokusiła się o to, by Ninie (i samej sobie)
trochę utrudnić, aby bohaterka pisała pod wpływem świeżych emocji, a nawet
niektóre sytuacje przedstawiła poniekąd bezpośrednio (tak, pamiętniki też mogą,
a nawet powinny zawierać sceny…) – wtedy silniejsze emocje biłyby z tekstu, a
fragmenty rozdziału przestałyby być tylko relacją tudzież ekspozycją.
Wspominasz także, że bohaterka ma za sobą bolesną
miesiączkę. Zastanówmy się przez chwilę, dlaczego czytelnik miałby się o tym
dowiedzieć? Czy ta informacja się z czymś wiąże? Czy to jakaś wskazówka, do
której potem będziemy wracać? Może objaw jakiejś choroby, o której Nina jeszcze
nie wie? Może bohaterka za kilka rozdziałów zauważy podobne objawy, zaniepokoi
się i odwiedzi ginekologa? Bo jeśli nie – dlaczego miałaby o tym
wspominać?
Potem Nina mówi, że często miewa koszmary i z jednego
nawet dziś się wybudziła, ale… nie przedstawiłaś nam jej wizji sennej, a
jedynie wspomniałaś, że mogła ona dotyczyć Pawła. Poza tym akapit, w którym
przytaczasz tę sytuację, to ekspozycja w najczystszej postaci:
Znowu obudziłam się nad ranem zlana potem. Niby nic
nowego. Od lat mam koszmary których treści po przebudzeniu nie pamiętam. Nie
przeszkadza to jednak by pozostawiały po sobie wszechogarniający mnie
przestrach. (...) Dzisiaj w dodatku wiał wiatr i lał pierwszy poważny jesienny
deszcz,a to potęgowało moje odczucia po nagłym przebudzeniu.
Trudno więc wczuć się w strach Niny, skoro jest on
jedynie opisany, a nie – pokazany; stwierdzony już na spokojnie, bez zbędnych
emocji. Lepszy efekt osiągnęłabyś, gdybyś ukazała scenę, w której Nina
faktycznie budzi się nagle zlana potem, jej mimika, gesty, reakcje organizmu, w
tym chociażby przyspieszone bicie serca i dreszcze przebiegające po plecach
realnie świadczą o odczuwanych emocjach. Nie pisz, że bohaterka czuła strach,
ale pokaż mi jej przerażenie.
W rzeczywistości w rozdziale drugim dopiero w trakcie
sceny ukazującej rozmowę przy stole robi się ciekawie, tam jednak odnoszę
wrażenie, że nadmiernie podkoloryzowałaś tam postać matki Niny. Wrócę do tego
nieco dalej.
Tymczasem odnośnie do tematutego podpunktu – właściwie
mam jeden główny zarzut do tekstu, który przysłałaś. Nie jest opowiadaniem.
To streszczenio-ekspozycja, która mimo pozornie ciekawej historii
pozbawiona jest charakteru. Jakby wydawało ci się, że odmalujesz cały świat
Niny za pomocą zdań typu:
Zemdlałam. Trafiłam do pobliskiego szpitala, lecz
wyszłam do domu tego samego dnia. Nie wiem czemu i jakim cudem, ale dostałam
zwolnienie aż do następnego poniedziałku, więc do szkoły wrócę dopiero po
weekendzie. Mama do tej pory się do mnie nie odzywa, tak jakbym tym zemdleniem
sprawiła jej jakąś przykrość!
Była jeszcze przerwa. Siedziałam na długiej ławce pod
ścianą. Ta część korytarza nie jest jakaś szalenie popularna,może dlatego że tu
się kończy. Co prawda dzikusy mi tu nie biegały,lecz nie oznacza że byłam tam
sama. Obok mnie siedziała Dagmara. Na drugim końcu ławki tkwiła pani Kasia. Ta
ostatnia była pochłonięta czytaniem jakiś papierów. Obie z Dagą czekałyśmy na
rehabilitację która miała zacząć się lada chwila w drzwiach naprzeciwko.
Pokiwałam głową i zgodnie z życzeniem milczałam przez
resztę drogi. Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła się tam
dosłownie w tym samym momencie co my. Popatrzyła na mnie współczująco i pomogła
wejść do szkoły. W szatni zmieniła mi buty,a następnie poszłyśmy do klasy.
Zauważ teraz, że każdy z tych cytatów ma jedną wspólną
cechę, mianowicie… składa się głównie z czasowników. Opisujesz, co Nina
zrobiła, ale właściwie niczego więcej nie można z tych fragmentów wywnioskować,
niczego nie ukryłaś jakby pomiędzy wierszami. Nina relacjonuje wydarzenia, ale
z tekstu nie wynika, jak się czuła czy co myślała o postaciach, które ją
otaczały. Pierwszy fragment wydaje się bardzo ważny, bo przedstawia moment, gdy
bohaterka trafia do szpitala, a jednocześnie… nic z tego nie wynika. Ot, była w
szpitalu, i tyle, jeszcze dostała zwolnienie. A przecież Nina nie zemdlała w
szkole z byle powodu, powinna więc o Kaliszu przypominającym Pawła myśleć dość
długo i wciąż przeżywać tamto wydarzenie. No i właściwie czemu dziewczynka
trafiła do szpitala? Przecież tylko straciła przytomność, a biorąc pod uwagę,
że stało się to w nowym dla niej środowisku, w dodatku w bardzo stresującym
czasie, wpierw wystarczyłoby się chyba upewnić, czy nie zemdlała z powodu
nadmiaru emocji. Na dobrą sprawę z fragmentu nie wyniknęło nawet, czy Nina
przytomność odzyskała jeszcze w szkole, czy dopiero w szpitalu (to w ogóle
możliwe, by była nieprzytomna tak długi czas?). No i jak to: wyszła ze
szpitala? Przecież z tego, co wiemy z rozdziału drugiego, miała problemy z
poruszaniem się o kulach i nie chciała z nich korzystać bez obecności kogoś
zaufanego obok. Czy ktoś ją z tego szpitala odebrał?
Do większości akapitów, z którymi się zapoznałam,
mogłabym mieć podobne uwagi. Kompletnie pomijasz to, co najważniejsze, czyli
bieżące myśli i emocje Niny, sprowadzając opowiadanie do formy suchej notki o
charakterze czysto informacyjnym. Czytanie tego jest po prostu nudne. O
tym, czy tekst będzie interesował, nie świadczą akapity streszczające ważne
wydarzenia, ale akcja ukazująca je. Tej u ciebie praktycznie nie ma, wszystko
jest tylko stwierdzane. Takie pisanie wbrew pozorom nie inspiruje mnie na tyle,
bym tworzyła w głowie obrazy i czerpała przyjemność z czytania.
Streszczenia nie są złe, jeżeli są wyważone, budują
jakieś tło, przedstawiają rzeczy mniej ważne, rzucone jakby mimochodem. Można
stwierdzać fakt zaistnienia kilku mikrowydarzeń, mało znaczących gestów tak,
aby zaraz z kopyta ruszyć z prawdziwą sceną, z sednem, kwintesencją fabularną.
Ale ty streszczasz to, co robi ci pierwszy (i jedyny) plan, właśnie tę
kwintesencję – w mało zajmujący sposób podrzucasz mi byle jak (byle napisać i
mieć z głowy?) dane o tym, że Nina wzięła udział w jakimś wydarzeniu i już jest
po. Bo to tak wygląda – wybacz za szczerość – jakbyś bardzo spieszyła się do opisywania
tego, co wydaje ci się najciekawsze, ale i to najciekawsze koniec końców nie
jest ciekawe, bo jest streszczone. Nina wylądowała w szpitalu. Albo na
rehabilitacji. Ale co jej tam robiono, z czym musiała się zmierzyć…? Wręcz
odnoszę wrażenie, że z czasem sama zauważyłaś, iż streszczenia po prostu pisze
się łatwiej, nie wymagają aż takiej kreatywności i nie zajmują tyle czasu, więc
szłaś tym tropem. Po prawdzie jest to droga donikąd. Przez to opowiadanie,
które nadesłałaś, stało się płaskie i nijakie. Trochę mnie to dziwi, bo
historia Niny jest warta porządnego podejścia i naprawdę masz w niej o czym
pisać, i nie dziwi, bo domyślam się, że pisanie jej powoli może cię nudzić.
Forma, którą wybrałaś, może być nudna nie tylko dla czytelnika, ale i dla ciebie,
ponieważ w rzeczywistości nie piszesz opowiadania, a odbębniasz szkolne
wypracowanie.
JAK CHCESZ, TO POTRAFISZ!
Oczywiście nie wszystkie sceny są streszczone czy
wyeksponowane, bo w tekście pojawiają się też opisy i z rzadka bieżące myśli
postaci, które dodają naturalności i udzielają się czytelnikowi, angażują go w
historię. O, na przykład te fragmenty uznałabym za dość chwytliwe:
Zanim wyłączyłam alarm poczułam że mięśnie są
sztywniejsze niż zwykle,a łóżko nagle zrobiło się nieprzyjemne w dotyku. No
pięknie!
- Przepraszam... - Te słowo wyszło ze mnie jakby bez
mojej kontroli. Tak bardzo lubię być charakterna! Dlaczego więc w obecności
mamy z odważnego tygrysa przemieniam się w bojące się własnego cienia
kociątko?!
Kiwnęłam głową,a po chwili byłam już w aucie brata.
Mam do niego tyle pytań których nigdy nie zadaję by go nie zdenerwować. Co on
czuje w związku z naszą sytuacją w domu? Dlaczego nie wyprowadzi? Przecież od
lat pracuje na pół etatu,więc pewnie odłożył już coś na przyszłość. Nie chce
żyć własnym życiem? Już otworzyłam usta by zadać któreś z tych pytań,ale
uprzedził mnie.
Pomijając ich niepoprawność, nie można zaprzeczyć, że
nie oddajesz w nich realnych przeżyć Niny. A to dla mnie niezbity dowód, że
potrafisz pisać w sposób przekonujący. Pytania retoryczne, wplecione w treść
myśli bohaterki, wykrzykniki świadczące o emocjach, do tego zalążki stylizacji
językowej… To właśnie z tych fragmentów da się poznać Ninę, jej charakter i
szczerość. Gdyby tylko było ich więcej…
HOP, HOP, GDZIE JESTEM?!
Twoim problemem są też opisy – praktycznie nie
istnieją. Pal licho, że pomijasz te dotyczące wyglądu postaci (i
choć nie uznałabym ich za obowiązkowe, to jednak gdyby Nina opisywała innych na
podstawie własnych skojarzń i upodobań, oddałabyś przy okazji jej gust,
styl). Ale… gdzie właściwie podziały się opisy miejsc akcji?
Ano nigdzie. Chciałoby się rzecz: nie ma akcji – nie ma
opisów. Wydarzenia, które przedstawiasz, często dzieją się w próżni, przez co
jeszcze trudniej je sobie wyobrazić. Przestrzenie, w których Nina przebywa
często, takie jak mieszkanie, jej własny pokój czy szkoła, nie rysują się w
moim wyobrażeniu. A jeśli już na jakiś opis się połasisz, to zwykle prezentuje
się on raczej uczniacko, amatorsko – poświęcasz wtedy cały akapit, by wskazać,
co gdzie stoi i jaki ma kolor. Tak było chociażby w przypadku sali
rehabilitacyjnej Kalisza:
Gabinet Kalisza jest imponujący.
Wielkości porządnej sali lekcyjnej. Granatowa wykładzina,białe ściany. Zero
bzdurnych rysunków,czy to dziecięcych czy informacyjnych. Sprzęty,w tym duża
kozetka sterowana na pilota na której siedziałam utrzymane są w kolorystyce
biało-granatowej. Sala jest duża więc,mieści się tam i kozetka jak i mata do
ćwiczeń, drabinki, bieżnia,tor chodu z poręczami, piłki do ćwiczeń i wiele
innych rzeczy.
Nie brzmi to dobrze – podobnych temu
opisów raczej nie znajdziesz w cenionych na rynku pozycjach wydawniczych. Te
nie polegają na wrzucaniu z siebie wszystkiego jak leci, nie przypominają wcale
wykreślanki. Nie ma nic złego w tym, że Nina, przebywając gdzieś po raz
pierwszy, przygląda się wnętrzu, ale przecież może to robić stopniowo, na
przykład przemierzając przez miejsce, podchodząc do różnych przedmiotów,
korzystając z nich – to raz. Dwa – fajnie, gdyby twoja bohaterka miała też
jakieś swoje odczucia i skojarzenia względem elementów scenografii, które
dostrzega i którym poświęca swoją uwagę. I tutaj punkt dla ciebie, gdy Nina
cieszy się, że przestrzeni nie wypełniają rysunki dzieci – to już mówi coś nie
tylko o wnętrzu, ale i o samej Ninie. Szkoda tylko, że takich momentów jest w
tekście niewiele. Masz narrację pierwszoosobową, więc korzystaj z przewagi, którą
ci ona daje. Jeśli Nina zauważa, że kozetka jest biało-granatowa, powinna za
tym iść kolejna myśl – czy to się Ninie podoba, czy nie. Jeśli bohaterka o tym
wspomina – musi być to dla niej w jakiś sposób znaczące, w innym wypadku nie
zwróciłaby na kolor uwagi. Może biel była faktycznie biała, co oznaczałoby, że
kozetka jest nowa, zadbana, więc Nina nie brzydziła się na niej usiąść? A może
w tym samym momencie Nina miałaby na sobie granatowe spodnie i białą bluzkę, więc zaśmiałaby się
w duchu, że chyba wtopiła się w tło niczym kameleon…? Tak, wiem, wymyślam, ale
chcę ci jedynie pokazać, jak wielkie masz możliwości, a jak rzadko z nich
korzystasz. To tak, jakby wspominać o tym, ile dziur miał leżący na stole
kawałek sera, mimo że bohaterka w ogóle go nie dotknie, nie posmakuje, a nawet
nie poczuje jego zapachu, ergo zupełnie na nią ten przedmiot nie wpłynie.
Oczywiście niekoniecznie potrzebna jest interakcja z danym przedmiotem.
Przykładowo plakaty zespołów rockowych na ścianie pokoju nastolatki powiedzą
nam trochę o tym, jaką jest osobą, natomiast zupełnie niepotrzebne elementy
tylko rozwleką tekst. Miej to na uwadze i staraj się wyważać swoje opisy – by
było ich więcej, przedstawiały większą ilość miejsc akcji, ale jednocześnie nie
zagracały tekstu, a więc pojawiały się po to, by przybliżyć nam osobowość Niny.
Nie musisz też opisywać za każdym razem
wszystkiego, co w danej przestrzeni mogłoby się znaleźć. To jest nawet
niewskazane. Sztuka polega na tym, żeby opis podać trochę od niechcenia. Jakby
przypadkiem, przy okazji. A nie zawalić pół rozdziału opisem, dajmy na to,
jakiegoś wnętrza i zapomnieć, że są tam jeszcze jacyś bohaterowie, którzy w
chwili opisu… no właśnie. Co oni robią w chwili opisu? Zastygają? Nina wciska
pauzę? Pisanie to płynność. Opisy i dialogi mają ze sobą współgrać, a nie być
osobnymi częściami opowiadania. Opis nie musi zatrzymywać dialogu czy też
monologu wewnętrznego Niny, a dialog czy też monolog nie muszą wstrzymywać
opisu. Do opisu można też wracać; Nina może wpierw wspomnieć tylko kozetkę, a
dopiero po jakimś czasie na niej zacząć się trochę nudzić i rozglądać, nie
wiem, w poszukiwaniu pajęczyn, których nie odnajduje, bo w pomieszczeniu jest
aż tak bardzo sterylnie. I podobnie jest z akcją. Możesz pchać ją naprzód, a
mimo to opisywać świat dookoła Niny. To ma ze sobą współgrać, w naturalny
sposób się przeplatać – także w pamiętniku.
W kwestii opisów pozostawiam cię z [TYM], [TYM] i
[TYM] artykułem.
BOHATER FASCYNUJĄCY
Choć na swój sposób każdy z nas, ludzi, prowadzi
interesujące życie i życie każdego z nas jest ważne, to jednak postaci
książkowe nie są realnymi jednostkami żyjącymi przez wiele lat i rozwijającymi
się na tak ogromnej przestrzeni czasu. Istota żyjąca jest zdecydowanie bardziej złożona i o swoim życiu może opowiadać godzinami, wręcz tygodniami, a
nawet latami, tymczasem postać, by zainteresować zaledwie fragmentem, urywkiem
swojego życia, ma tylko kilkadziesiąt stron. I na tych stronach muszą, po
prostu muszą dziać się istotne rzeczy – no bo gdzie, jak nie tam…? Dlatego
tak istotne jest, by każda główna postać powieści czy filmu prezentowała cechy
bohatera fascynującego.
Bohater fascynujący to przede wszystkim bohater
aktywny (a więc ten, który działa – na przestrzeni fabuły podejmuje decyzje
oraz mierzy się z ich konsekwencjami), ale nie tylko. To bohater, który odczuwa
emocje i na bieżąco dzieli się swoimi przemyśleniami na temat rzeczy dziejących
się w tekście; to także bohater, który jest czymś zainteresowany. Nina zdaje
się lubić herbatę i czasem ją pije, ale to raczej niewiele. W początkowych
rozdziałach otrzymuje od kogoś książkę i uznaje ją za ciekawą, jednak nie o to
do końca chodzi, bo czytanie jakiejś książki czy picie czarnej herbaty nie pcha
ci fabuły w przód, to tylko dodatki. Aby Nina potrzebowała takich dodatków,
uzupełnień, musiałaby wpierw mieć konkretny charakter, charyzmę, styl bycia i
być zaangażowana w historię, którą tworzy. A jednak Nina, mimo że prowadzi
pamiętnik i opisuje swoje życie, nie wydaje się fascynująca. Raczej przygląda
się wydarzeniom, które dzieją się jakby gdzieś obok niej, ale zdaje się przy
tym pozbawiona przeżyć wewnętrznych (szczególnie że wydarzenia te opisuje po
czasie i na chłodno), zajmując się mało wnoszącymi do tekstu rzeczami, czyli
realizując życiowy plan każdej przeciętnej nastolatki, który polega głównie na
chodzeniu do szkoły.
Zresztą nawet gdy Nina czyta tę nieszczęsną książkę –
wszystko, na co ją stać, by mnie przekonać, iż lektura jest taaaka świetna, to
ekspozycjo-streszczenie:
Natomiast ja aż do czasu, gdy cała klasa się zebrała,
pochłaniałam pożyczoną książkę. Aż czułam, że się uśmiecham! Na przerwie
również odkrywałam nową wiedzę. Na szkolnej rehabilitacji wręcz co chwile
bombardowałam Tomka nowo zdobytymi informacjami. Widać było, że jest ze mnie
dumny.
(...)
Bardzo szybko uporałam się z pracą domową. Miałam ku temu sporą motywację w postaci czekającej książki. Tak się zaczytałam, że nawet nie przeszkadzały mi szeroko otwarte drzwi do pokoju.
Bohater fascynujący w przypadku narracji pamiętnikarskiej to także bohater, który fascynująco, wręcz gawędziarsko opowiada o tych najważniejszych chwilach swojego życia (raz jeszcze: czytanie książki czy odrabianie zadania domowego nie jest taką chwilą). Już samym swoim językiem bohater fascynujący potrafi porwać czytelnika do swojego świata. Jest przekonujący, a efekt ten uzyskuje dzięki dobrze dopasowanej stylizacji językowej. I to właśnie kolejny aspekt, nad którym powinnaś nieco bardziej popracować – by Nina nie jawiła się już jako postać bezbarwna.
Swoją drogą nie wiem, czy to celowe, bo nie potrafię tego jasno stwierdzić, ale Nina momentami jednak ukazuje jakiś charakter. Mianowicie… zdarza jej się być postacią antypatyczną. O, weźmy pod lupę na przykłat taki cytat:
Na szczęście nie kazał mi wstawać, jednak i tak poczułam tremę na myśl o wpatrzonych we mnie piętnastu par oczu. Dziwne... Wszyscy wydają się być tacy szarzy i bez wyrazu więc czemu się nimi przejmuję? (…) Wpatrywałam się w widok za oknem. Jedynie ta niepełnosprawna córeczka dyrektora chciała do mnie podejść. Szła już w moją stronę swoim chwiejnym krokiem. W ostatniej chwili zdążyłam nałożyć słuchawki.
A przecież Nina nie zna Dagmary, nie zdążyła zamienić z nią nawet słowa. Czy nie lubi jej tylko przez wzgląd na jej ojca? Ale na dobrą sprawę Nina nie zna również dyrektora szkoły; sama jest córką nauczycielki, więc na pewno wie, jaka to presja. Nina jawi się tutaj jako faktycznie odpychająca, a przez takie fragmenty mogę stwierdzić, że momentami jej nie rozumiem (nie widzę motywów, dla których miałaby taka być) i nawet przesadnie za nią nie przepadam. Czasem nie daje mi powodów, by się z nią kumplować, a więc i jej kibicować w przeżywaniu fabuły.
Być może taki właśnie miałaś zamysł, by na przykład bohaterka zmieniała się pod wpływem nadchodzących wydarzeń (lub nie). Jak mówię, nie jestem jednak przekonana, czy taki miałaś cel, czy po prostu… tak jakoś ci wyszło. Kreacja Niny wydaje się niespójna, bo dziewczyna bywa w swoich wpisach raczej neutralna, obojętna, pozbawiona charyzmy, czasem bohaterka jawi się jako zwyczajna, innym razem wywołuje współczucie, bywa też miła, innym razem nagle budzi się w niej niechęć do innych ludzi, w tym nieznajomych. Zdarza jej się także dramatycznie reagować na nieprzyjemne sytuacje, które wydawały by się mało znaczące (na przykład często łzy kłują ją pod powiekami…). Pamiętaj, że kreacja drama queen w tekstach Young Adult dawno wyszła z mody. Nie przesadzając, uzyskasz bardziej przekonujący efekt i bohaterkę, która nie będzie męcząca w odbiorze.
Miej też na uwadze, że w przypadku narracji
pamiętnikarskiej każde zdanie narracji to myśl głównej postaci – bezpośrednie
słowa, których faktycznie użyłaby, by opisać komuś swoje życie. Współczesna
nastolatka powinna więc nie tylko w dialogach wypowiadać się jak nastolatka
właśnie, a nie dorosła autorka, która nastolatką była dekadę temu. Inaczej
czytelnik będzie miał wrażenie przekłamania. Można zauważyć ogromną różnicę,
czytając dawne pamiętniki nastoletnich bohaterek, których autorzy świetnie
wczuwali się w stylizację postaci albo sami niedawno byli nastolatkami i ich
naturalny język nie różnił się aż tak. Takie na przykład „Słoneczniki” Hanny
Snopkiewicz, ukazujące życie nastoletniej Lilki uczęszczającej do szkoły pół
wieku temu, świetnie obrazują różnice między językiem ówczesnej a dzisiejszej
młodzieży. Ale tak jak łatwo o nadmierną powagę i dorosłość wypowiedzi, tak w
przypadku pamiętnika Young Adult łatwo też przechylić szalę w drugą stronę i
wykreować nastolatkę, która będzie brzmiała jak kilkulatka, a więc infantylnie.
W przypadku Niny odnosiłam takie wrażenie w momentach takich jak ten:
Pod szkołą odebrała mnie już pani Kasia która zjawiła
się tam dosłownie w tym samym momencie co my.
Albo:
No to znowu mam dla was troszkę czasu, z czego bardzo
się cieszę, bo nazbierało się pełno różnych rzeczy do opowiadania.
Nie masz czasem wrażenia, że twoja bohaterka, choć ma
już osiemnaście lat, stylizacją przypomina kogoś znacznie młodszego? Nie tylko
przez zdrobnienia czy wyrażenia typu: troszkę czasu, bardzo się
cieszę czy określanie nauczycielki panią Kasią. Gdybym nie wiedziała, że
Nina to licealistka, pomyślałabym, że za kilka lat skończy podstawówkę.
A jednak, wracając do zbyt dorosłych naleciałości, zdarza się jej nazywać swoją
mamę rodzicielką czy panią Kasię moją nauczycielką wspomagającą,
mam jednak wrażenie, że to tylko dlatego, bo bardzo chcesz unikać powtórzeń.
Przez to momentami stylizacja Niny jest nienaturalna, sztuczna. Znacznie lepszy
efekt osiągnęłabyś, tak układając zdania, by korzystać z zaimków osobowych (ona,
jej itp.) lub podmiotów domyślnych.
W uzyskaniu naturalnej narracji może pomóc ci też…
przysłuchiwanie się własnym myślom. Przypomnij sobie, jak nazywałaś swoich
nauczycieli w swojej głowie, gdzie nikt nie słyszał twoich myśli i nie musiałaś
być nas wyraz grzeczna ani poprawna. Jeśli Nina kogoś nie lubi, ktoś ją
zdenerwował, niech da temu upust i przestanie martwić się o to, iż odbiorcy
będą mieli ją za pozbawioną taktu. Ważniejsze, by mieli ją za bohaterkę z
charakterem, niż tak ugrzecznioną, że aż sztuczną. Choć Nina pisze
pamiętnik, robi to zapewne dlatego, by dawać upust emocjom, a nie przypodobać
się odbiorcom. Stylizuj jej myśli na odważniejsze, młodzieżowe, nie – zbyt
infantylne lub nienaturalnie sztywne (ad rodzicielka), bo tylko dzięki
temu narracja Niny stanie się przekonująca i pozwoli uwierzyć, że postać ta
niemal żyje w tym tekście. Jej narracja jest wszystkim i jeśli nie będziesz
stylizować, tekst pozostanie mdły, po prostu nijaki.
Co ciekawe, czasem, lecz dość rzadko, udaje ci się
oddawać emocje Niny i jej szczerość. W rozdziale piątym aż uśmiechnęłam się,
przeczytawszy, że: Dagmara spojrzała na mnie, jakbym co najmniej wytarzała
się w gównie. Na jej twarzy widoczne były rumieńce. Aż tak się biedaczka
wściekła!
Znów udowadniasz, że jak chcesz, to potrafisz, szkoda
tylko, że odważasz się tak rzadko.
POSTACI DALSZOPLANOWE
Naprawdę chciałabym napisać o nich coś więcej, ale
właściwie tylko o niewielu z nich mogę napisać cokolwiek. Choć wspominałam, że
sylwetka psychologiczna matki Niny jest dość przerysowana, to kobietę
przynajmniej zapamiętałam i mogę określić jej charakter, zarysowany mocniej
nawet niż charakter głównej bohaterki. Przy czym Aniela, zamiast wzbudzać w
czytelniku niechęć i także na przestrzeni scen rozwijać się, dawać się poznać
jako coraz bardziej skostniała, od razu z marszu staje się karykaturą
obrazującą szereg negatywnych cech, jej wypowiedzi dialogowe wzbudzają
wątpliwości jako sztuczne, bo przesadzone:
- Mamo, widziałaś mojego szkolnego rehabilitanta? -
Zaczęłam ostrożne.
- Nie. - Odparła chłodno,ale przynajmniej
odpowiedziała. - Chyba nie myślałaś że pobiegnę do ciebie w środku moich lekcji
tylko dlatego że zasłabłaś? Przecież to nie było żadne zagrożenie życia.
Pojechałam do ciebie dopiero po szkole do szpitala, pamiętasz? (…) Nikt taki
tam nie pracuje, rozumiesz? - W końcu odpowiedziała. Wysyczała te zdanie tak
nieprzyjemnym szeptem,że aż serce mi zlodowaciało.
- Ale mamo...
- Wydawało ci się, rozumiesz?! Pewnie wszystko źle
usłyszałaś jak zwykle. W tej wsi nie ma nikogo o takim nazwisku! Dlaczego
denerwujesz mnie od samego rana? To bardzo w twoim stylu, doprawdy. - Im bliżej
końca swojej wypowiedzi była tym bardziej syczenie przemieniało się w jej
naturalny ton królowej śniegu. – Przy czym trudno mówić o syczeniu czy
tonie królowej śniegu, gdy w dialogu pojawiają się świadczące o czymś innym
wykrzykniki. No i przez to przerysowanie postaci na myśl od razu przychodzi mi,
że matka coś przed Niną ukrywa, a Kalisz być może faktycznie ma coś z Pawłem
wspólnego… Jeśli tak jest, być może warto byłoby choć odrobinę ograniczyć
teartalnie negatywne nastawienie matki, by sugestie rozwiązania fabularnego nie
były aż tak jawne.
Także o ojcu Niny wspomnieć mogę jedynie tyle, że to mężczyzna raczej ugodowy, który nie potrafi postawić się swojej żonie ani specjalnie wesprzeć córki. No i jest jeszcze Oskar, czyli bodajże najstarszy z braci, wstawiający się za Niną. Ale przecież w tekście pojawił się gros innych postaci – pozostałe rodzeństwo, pani Kasia, rehabilitant, Dagmara, Paulina… Oni jednak nie zagościli w mojej pamięci na dłużej. Mniejsza z tym, że nie potrafię wyobrazić ich sobie z wyglądu (wiem tyle, że Kalisz wyglądał jak Paweł, a Paweł miał nieco skośne oczy i blond włosy – jak Nina – i to chyba byłoby na tyle…). Gorzej, że nie potrafiłabym określić ich charakteru, ewentualnie byłabym w stanie przypisać im tylko jedną cechę na krzyż (na przykład Dagmara jest po prostu sympatyczna). W pierwszym rozdziale Nina wspomina, że pani Kasia jest mdła i pozbawiona osobowości, jednak dalej okazuje się, że to samo można powiedzieć o większości otaczających Ninę postaciach. Protagonistce zresztą zdarza się czasem opisywać charakter innych bohaterów, ale w takiej odsłonie to nic innego jak… kolejna ekspozycja. Charaktery postaci możesz ukazywać przede wszystkim w dialogach, stylizacji językowej, ale i świadczyć będzie o nich styl bycia, zachowanie, drobne gesty takie jak mimika twarzy. Pamiętaj jednak, by nie przesadzać. Dla przykładu: chcesz ukazać radość postaci? Nie musi ona skakać pod sam sufit. Chcesz, by była smutna? Zawiedziona? Nie musi od razu płakać. Decydując się na złoty środek, sprawisz, że odbiorca poprawnie odczyta twoje zamiary kreacji postaci. Za to jeśli Nina będzie okazywać emocje w sposób egzaltowany, czytelnik popełni błąd przy ocenie jej sylwetki psychologicznej i może mieć problemy z utożsamianiem się z nią, rozumieniem jej zachowań w konkretnej sytuacji. Zdecydowanie bezpieczniej jest dopasowywać emocje do sytuacji, by te najsilniejsze reakcje były efektem najbardziej znaczących dla Niny chwil.
Przy czym w tekście mogą pojawić się, oczywiście, pojedyncze postaci przesadzające – wykreowane tak przez ciebie celowo – albo postaci pozbawione emocji, nierozumiejące ich lub wyrażające je w przeinaczony sposób, na przykład socjopaci (częste u antagonistów, ale rzadkie w literaturze Young Adult). Nie czuję jednak, by którakolwiek z postaci, jakie przedstawiłaś mi do tej pory, faktycznie miała taką być. W twoim tekście pojawiają się wprawdzie postaci, które przesadzają (Amelia, Nina, nawet Kalisz, który trzy razy przeprasza kompletnie obcą sobie uczennicę nie wiadomo w ogóle za co, bo niczego jej przecież nie zrobił…), ale nie potrafię uznać ich reakcji za naturalne. Bo raczej nie chodziło ci o to, by z Niny matki robić od razu toksyczną socjopatkę, czy aby fizjoterapeuta aż tak podejrzanie spoufalił się z pierwszą lepszą pacjentką – nawet jeśli coś ukrywa, a jego zachowanie ma być podejrzane, mogłoby być podejrzane nieco mniej, by czytelnik zainteresował się wątkiem, zamiast już na wstępie podważać jego realizm. Pamiętaj, że relacje postaci powinny rozwijać się stopniowo na przestrzeni tekstu, by intrygować czytelnika, wzmacniać jego napięcie aż do punktu kulminacyjnego, w którym tajemnice wychodzą na jaw. Jeśli wskazówki sugerujące rozwój wątków będą zbyt mocne, zbyt podejrzliwe i wybrzmią zbyt szybko, tekst albo stanie się przewidywalny, albo zbyt sztuczny.
Przy okazji przyznam też, że nie do końca zrozumiałam, o co chodziło w dialogu z rozdziału drugiego:
Nagle tuż przy mojej ławce ktoś stanął. To była ta cała córeczka dyrektora! (…)
- Hej! Długo cię nie było. Przyniosłam ci zeszyty to przepiszesz sobie lekcje.
- Dagmara jestem! - Nagle wróciła do swojej pogody ducha. Kiedy jakimś cudem włożyłam zeszyty do mojego plecaka,to ta laska wystawiła rękę na przywitanie! Czemu dzisiaj i za jakie grzechy?!
- Nina. - Uścisnęłam jej dłoń najdelikatniej jak się dało.
Nie zdążyła odpowiedzieć,bo jakieś plastikowe laleczki siedzące dwie ławki przede mną się odezwały.
- Daga,daj spokój! Nina to księżniczka z wyższych sfer! Ona z patałachami naszego pokroju nie gada! Sama powiedziała że nie będzie się przy nas odzywać.
To było przykre. Szybko zabrałam swoją dłoń. Znowu poczułam łzy pod powiekami i żeby je ukryć wbiłam wzrok w ławkę.
Raz: skąd Nina wie, że Dagmara wraca do swojej pogody ducha, skoro w rzeczywistości bohaterki dopiero co się poznały?
Dwa: to Dagmara jest córką dyrektora i pozostałe dziewczyny o tym wiedzą, dlaczego więc to akurat Ninę nazywają dziewczyną z wyższych sfer?
Trzy: czy ostateczna reakcja Niny na pewno nie jest w tym momencie przesadzona? Nie do końca rozumiem, czemu dziewczyna ma ochotę się popłakać, skoro sama określa Dagmarę córeczką dyrektorki, a inne bohaterki plastikowymi laleczkami? Czemu więc jest jej smutno, skoro nie ma szacunku do grona, które opisuje? Przecież nie zależy jej na ich względach.
POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA I KWESTIE EDYTORSKIE
Na rzecz tego podpunktu postanowiłam sprawdzić jeden
cały rozdział. Chciałabym, byś miała świadomość, jak wiele w nim potknięć – w
tym podstawowych, takich jak brak spacji czy brak przecinka przed spójnikiem bo
lub że. Niepoprawnie rozpisujesz dialogi, nie zważając na obowiązujące zasady, choć pamiętam, że w komentarzu do zgłoszenia linkowałam ci artykuły, z których mogłabyś skorzystać, by jeszcze przed oceną zatroszczyć się o swój tekst i uprzyjemnić mi oraz innym odbiorcom lekturę. Poprawność językowa oraz kwestie estetyki edytorskiej mają znaczenie i w sporej mierze wpływają na to, jak odbierany jest twój tekst. Jednocześnie moim celem nie było tych błędów ci wypominać, raczej wskazać je, byś przynajmniej nad ich częścią mogła popracować. Nie będę tłumaczyła
wszystkich zasad, gdyż ocena stałaby się przesadnie długa, jeśli jednak masz
jakiekolwiek wątpliwości albo pytania (na przykład: dlaczego przecinek powinien
stanąć akurat w tym miejscu?) – chętnie odpowiem na nie w komentarzach.
Rozdział pierwszy - Widmo przeszłości. – Myślnik bądź dwukropek
zamiast dywizu. Zbędna kropka w tytule rozdziału (ten błąd powtarza się
regularnie).
Tak, nowego[,] bo zaczynam nowy etap w
życiu[,] więc chciałabym jakoś go uwiecznić.
Tyle że skoro publikuję to na blogu[,] to
wypadałoby wam nakreślić[,] kim ja w ogóle jestem. Od czego zacząć?
Może najlepiej od przedstawienia się. Nazywam się
Nina Piotrowicz i pod koniec sierpnia skończyłam osiemnaście lat. Kiedy dużo
się dzieję[e][,] to wręcz wiadrami piję czarną herbatę. Ja i
mój brat bliźniak urodziliśmy się o trzy miesiące za wcześnie. O ile na Pawle
nie odcisnęło to większego piętna[,] to [o tyle] na mnie już tak.
Doszło do niedotlenienia[,] które uszkodziło część mózgu odpowiedzialną
za ruch. Całe moje ciało jest mniej lub bardziej niepełnosprawne. Nogom dostało
się najmocniej, chociaż też nie ma tragedii[,] bo chodzę o kulach.
Uszkodzona część mózgu produkuje zbyt duże napięcie mięśniowe[,] które
ogranicza mi zakres ruchu i daje tendencje do przykurczy. –
Tendencję do czegoś można mieć, tendencja za to nie może niczego dawać.
Sugeruję: ogranicza mi zakres ruchu i sprawia, że mam tendencję do
przykurczy.
Bez rehabilitacji nawet nie mogłabym siedzieć. – (...) nie mogłabym
nawet siedzieć.
Więc wszystko[,] co mam pod względem poruszania[,]
zawdzięczam sobie i mojej rehabilitantce[,] którą z powodu
przeprowadzki musiałam niestety opuścić. – Naturalniej: Więc wszystko, co
osiągnęłam w zakresie poruszania, zawdzięczam sobie i mojej rehabilitantce, którą z powodu przeprowadzki niestety musiałam opuścić.
Moje schorzenie to Mózgowe Porażenie Dziecięce. Wiem
o nim oczywiście o wiele więcej[,] niż napisałam tutaj. Jestem
zafiksowana na temacie rehabilitacji, neurologii,[spacja]wcześniaków
i uszkodzeń mózgu[,] więc mogłabym o tym gadać godzinami! Jednak dzisiaj
już nie będę się zbytnio rozpisywała na ten temat[,]
bo wiem[,] że zbyt duża dawka informacji może przytłoczyć
czytelnika[,] a mi nie o to [mi] chodzi. Znając mnie[,] to
będę do tego tematu często wracać. – Wprawdzie o punkcie dotyczącym
poprawności nie powinnam już pisać niczego o samej fabule, w tym momencie nie
potrafię jednak przejść obojętnie obok słów Niny. Sugerowała ona, że natłok
informacji może przytłoczyć, a jednak… tuż po tych słowach rozpisała ogromny
akapit traktujący o historii swojej rodziny, w tym śmierci bliźniaka oraz
reakcji matki. I tam nie przeszkadzało jej, że napisała tak wiele, zagracając
rozdział informacjami, które mogłyby wypłynąć w trakcie trwania fabuły…?
Teraz napiszę o Pawle[,] chociaż nie wiem[,]
czy powinnam. Czuję[,] że muszę to z siebie wyrzucić[,] nawet
jeśli to bardzo stara sprawa. Jednak czy w sprawie śmierci brata czas może
leczyć rany? Niby wałkowałam ten temat z tatą miliony razy[,] ale to
nadal we mnie siedzi. Czuję się winna całej tej sytuacji.
Było to dziesięć lat temu nad jeziorem[,] niedaleko naszego
dawnego domu. Siedzieliśmy tam we trójkę. [zbędna kropka] – [od
małej litery] Ja, Paweł i nasz starszy brat Oskar. Pomimo że z bliźniakiem
mieliśmy zaledwie po osiem lat[,] to on już na swój dziecięcy
sposób zaczynał interesować się dziewczynami.
Był upalny lipiec[,] więc nad jeziorem tkwiło pełno dzieciarni z okolicy. Jedna z dziewczynek,[spacja]Paulina[,] była córką sąsiadów i sympatią Pawła. Chciał jej pokazać[,] że potrafi pływać nawet w głębokiej wodzie. Ukochana nie chciała dać mu wiary[,] że to się uda, więc założyli się o buziaka w policzek i jakieś słodycze. – Swoją drogą, ta ukochana brzmi tu w ustach Niny dość nienaturalnie.
Owszem, popłynął[,] ale już nie
wrócił. Pierwszy zareagował Oskar[,] który miał już czternaście lat[,]
i kiedy Paweł nie wrócił po pięciu minutach[,] to [brat] popłynął
go poszukać.
Śledztwo[,] co prawda[,] toczyło się
jeszcze jakiś czas, lecz policja od początku była pewna[,] że mój brat
się utopił. Według mnie rodzice za szybko się poddali, nie próbowali szukać na
własną rękę czy w robić rozgłosu [zrobić szumu] w mediach. – Albo: zrobić
szum, albo szukać rozgłosu; twoja wersja to jakaś hybryda. Postawiłabym jednak na pierwszą opcję, bo w zdaniu mamy już szukać na własną rękę, więc nie ma co generować powtórzeń.
No i czego rodzice właściwie nie
próbowali szukać – Pawła poza wodą czy jego ciała pod nią?
No dobrze, ale z drugiej strony… gdzie indziej mogli
go szukać, skoro Paweł z niej nie wyszedł? Przecież ośmiolatek nie przepłynąłby
całego jeziora, by wypłynąć na drugim brzegu, i to kompletnie przez nikogo
niezauważony. Z drugiej strony mowa o jeziorze, a więc zamkniętym zbiorniku, w
dodatku ośmiolatków. Jeśli policja z pomocą nurków z KWP (Komisariat Wodny
Policji) nie znalazła ciała pod wodą, o czymś musiałoby to świadczyć.
Czuliśmy razem z Oskarem[,] że mama ma do nas żal i nasze kontakty z nią od tego czasu są bardzo chłodne. – Szyk + jedność czasu: Razem z Oskarem czuliśmy, że mama ma do nas żal i od tego czasu nasze kontakty z nią były bardzo chłodne.
Dopiero pięć lat temu narodziny naszego najmłodszego brata – Ignasia, [myślnik zamiast przecinka] przywróciły mamę do życia. Wróciła do pracy w liceum jako polonistka. Ze mną i Oskarem nadal utrzymuje dystans[,] chociaż mniejszy niż kiedyś. – Dystansu nie utrzymuje się z kimś, a wobec kogoś: Wobec mnie i Oskara nadal utrzymuje dystans (…).
Wtedy mama postanowiła[,] że przeprowadzamy
się do jej rodziców[,] czyli moich dziadków[,] którzy mieszkają w
sąsiedniej wsi. Nie myślała wtedy[,] jak to wpłynie na studia Oskara,
moją szkołę czy rehabilitację. Uparcie twierdziła[,] że musi zamknąć ten
stary rozdział w życiu. Najmniej ta przeprowadzka zmieniła w życiu taty[,]
bo on i tak pracuje w kawiarni mojej babci[,] więc ma nawet bliżej do
pracy.
O tyle dobrze[,] że moja mama mnie nie uczy i że
jestem w klasie integracyjnej. Klasę integracyjną otworzyli[,] co prawda[,]
tylko ze względu na niepełnosprawną córkę dyrektora[,] z którą jestem
w klasie. Powód trochę słaby[,] ale przynajmniej dobrze[,]
że taka klasa jest. – Szyk: (…) ale dobrze, że przynajmniej taka klasa jest. Nie musisz też drugi raz wspominać, że Nina jest w klasie integracyjnej – mówi o tym już w pierwszym zdaniu.
Co do domu, to mój dziadek jest wójtem
tej całej wsi[,] więc to nie jest biedny człowiek.
– Może lżej: Co do domu – mój dziadek jest wójtem tej całej wsi, więc
nie jest to biedny człowiek.
Na jego posesji są dwa domy. – Są to
odmieniony w czasie teraźniejszym liczby mnogiej czasownik być, którego
zdecydowanie nadużywasz. Może: stoją dwa domy?
Jeden jest jego i babci[,] a drugi kiedyś był
mojej cioci i jej rodziny.
Dziadek specjalnie dla niej wybudował posiadłość[,] lecz rok temu tak
się pokłócili[,] że ciocia i jej familia wybyli aż do Poznania. –
Posiadłość to, według PWN: «teren, zwykle wraz z zabudowaniami, będący czyjąś
własnością». Posiadłości raczej się więc nie buduje, a zabudowuje, wydaje mi
się jednak, że po prostu szukałaś synonimu dla domu. Może: (…) drugi kiedyś
był mojej cioci i jej rodziny. Dziadek wybudował go specjalnie dla niej, lecz
(…).
Poznań jest siedemset kilometrów od nas[,] bo mieszkamy w
lubelskim, blisko ukraińskiej granicy. Fakt faktem dom stał wolny[,]
więc się tam wprowadziliśmy. Każde z naszej trójki ma osobny pokój i wygodnie
nam się tu żyje. Co prawda wszystkie pomieszczenia są okryte boazerią[,]
ale darowanemu koniu [koniowi] w zęby się nie zagląda. Ta
boazeria ma nawet swój klimat[,] jeśli mam być szczera. – O, a to
jest bardzo przyjemny przykład opisu miejsca. Jest nienachalny, stanowi
wzmiankę i podparty jest przemyśleniami Niny. Oby więcej takich.
Pierwszy dzień w nowej szkole był bardzo stresujący...
Na początku najbardziej obawiałam się jazdy z mamą w tym samym samochodzie.
–
Właściwie to dość logiczne. Tym bardziej że zdanie dalej pada:
Od czasu wypadku Pawła nie wsiadałyśmy do tego
samego auta.
Na rehabilitację czy do szkoły woził mnie tata[,] a wyjazdy
rodzinne u nas nie istniały od czasu rzekomego utonięcia Pawła. Nie ma jednak
sensu jechać na dwa samochody[,] skoro obie zmierzamy w tym samym kierunku.
Odbierać ma mnie i tak tata[,] to w jedną stronę da się przemęczyć. – Zabrakło lekkości. Może: Odbierać i tak ma mnie tata[,] więc w jedną stronę da się przemęczyć.
Ta nasza pierwsza droga do szkoły była cicha, wręcz bez słów[,] lecz atmosfera gęstniała z minuty na minutę, aż czułam[,] jak wszystkie siły ze mnie uciekają. // Rozpoczęcia roku szkolnego wam oszczędzę[,] bo było nudno, ale piątek drugiego września aż obfitował w wydarzenia.
Moja nauczycielka
wspomagająca [–] czyli pani Kasia [–] jest co prawda mdła i nie widać w niej chociażby
zalążka osobowości,[spacja]ale pomaga mi[,] w czym tylko zechcę[,] więc jest spoko.
No i
szanowny pan wychowawca (btw[BTW albo lepiej: nawiasem mówiąc], też polonista, tak jak moja matka.[zbędna kropka]) naoglądał się
chyba zbyt wielu filmów amerykańskich i chciał[,] żebym przedstawiła się przed
całą klasą! Na szczęście nie kazał mi wstawać, jednak i tak poczułam tremę na
myśl o wpatrzonych we mnie piętnastu par[ach] oczu. Dziwne... Wszyscy wydają się być
tacy szarzy i bez wyrazu[,] więc czemu się nimi przejmuję? Postanowiłam stanąć na
wysokości zadania. – Gdy nie musisz, nie masz ku temu powodu, nie zmieniaj czasu narracji. Także: Dziwne… Wszyscy wydawali się tacy szarzy i bez wyrazu, więc czemu się nimi przejęłam/przejmowałam?
Zapadła cisza[,] a potem znów rozbrzmiał chichot. Wychowawca przez chwilę patrzył na mnie jak na jakiegoś ducha[,] a potem uśmiechnął się jakoś sztucznie.
- Piotrowicz... twoja mama ma na imię Aniela? – Gdy zdanie po wielokropku nie jest kontynuacją pierwszego, a rozpoczyna nową myśl, powinno ono rozpocząć się od wielkiej litery.
- Anielka to moja koleżanka z czasów licealnych i studenckich. Aż się cieszę[,] że obie tu trafiliście! – Trafiłyście.
- Rozumiem. - Odparłam lakonicznie. – Zbędna kropka po wypowiedzi dialogowej, a czsownik dotyczący wypowiadania słów – od małej litery.
Nigdy nie wiem[,] co odpowiadać w takich sytuacjach. Po tych słowach polonista miał minę[,] jakbym co najmniej zamordowała mu rodzinę. Nic więcej już do mnie nie powiedział i przystąpił do prowadzenia lekcji[,] a ja udawałam[,] że słucham. – Zwracający uwagę rym.
Niestety na następnej lekcji był WF. Pani Kasia
zaprowadziła mnie do salki rehabilitanta[,] z którym mam [miałam] mieć zajęcia zamiast
WF-u. Pomieszczenie jest [było] małe, ale dość jasne. Mieszczą [Mieściły] się tam jedynie jedna
mata, drabinki na ścianie,[spacja]umywalka oraz krzesło[,] na które usiadłam po wejściu. Od początku czułam[,] że rehabilitacja tam będzie jedną wielką prowizorką, nie ma [było] miejsca na jakiekolwiek poważniejsze ćwiczenia! Teraz chciałabym[,] by był to mój
jedyny problem! – Pilnuj jedności czasu. Nie szafuj teraźniejszym bez powodu.
Kiedy fizjoterapeuta wszedł do środka (bo przyszłyśmy troszkę
za wcześnie[)][,] poczułam[,] jakby ktoś nagle odłączył mi tlen. Przecież on wygląda[ł] zupełnie jak dorosła wersja Pawła! Te same rysy twarzy, tyle że doroślejsze. Te
same szare, lekko skośne oczy[,] które mamy [mieliśmy] ja i Paweł!
Nawet ta sama blond
czupryna[,] co u mojego bliźniaka! Przez szum w mojej głowie zdążyłam tylko
zarejestrować[,] że mężczyzna wyciągnął ku mnie dłoń.
- Paweł...? - Tyle zdążyłam wszeptać[,] zanim nastąpiła ciemność. – Tyle od małej.
Ciekawe[,] czy widziała tego całego Kalisza? Bo gdyby widziała[,] to pewnie sama by zemdlała!
Chyba na tym zakończę[,] bo nie mam już zbytnio dzisiaj o czym pisać.
Natomiast odnośnie do kwestii edycji – czyli formatowania tekstu – dodam tylko, że tekst na blogu powinnaś mieć wyjustowany, a nie wyśrodkowany, gdyż w obecnej formie czytanie go jest utrapieniem – nasz wzrok przyzwyczajony jest do czytania od lewej do prawej i nie na darmo w taki sposób zadrukowywane są książki czy pisane blogi o obszernej treści. Sama dla ułatwienia sobie lektury wpierw przekleiłam treść do Worda i pierwsze, co zrobiłam na pliku, to zastosowałam justowanie całości (w panelu pisania na Bloggerze również znajdziesz tę opcję).
Gdy już wyjustujesz akapity, możesz również ustawić w nich wcięcia. Na Bloggerze jest to trudne – wymaga odpowiedniego kodowania (o którym więcej: TUTAJ). Bez wcięć na blogu mogłabyś się obejść ewentualnie wtedy, gdy każdy akapit oddzieliłabyś od następnego enterem. Chodzi o to, by dodać całości estetyki.
Dobrze byłoby także, byś skorzystała z opcji wyświetlania tylko jednego posta na stronie – reszta i tak dostępna pozostaje w archiwum, czyli twoim spisie treści. Jeszcze raz zaznaczę, że tytułów (nie tylko rozdziałów, ale i tytułu samego bloga, który widnieje na twoim nagłówku) nie powinno kończyć się kropką, dialogi rozpoczynać się powinny od myślników, a nie dywizów (o poprawnym zapisie wypowiedzi dialogowych przeczytasz: TUTAJ), a cudzysłowy w języku polskim wyglądają tak: „(.…)”. Jeszcze raz zachęcam cię do zapoznania się z zakładką w naszej encyklopedii na temat podstaw publikacji: [TU].
NA ZAKOŃCZENIE
„Nina i Czarna Herbata” mimo olbrzymiego potencjału tkwiącego w historii o nastolatce cierpiącej na poważną chorobę, a przy okazji trafiającej do nowej szkoły i żyjącej w domu z konfliktową matką, wydaje się… zaskakująco zwykłym, neutralnym pamiętnikiem, a czasem i plannerem dnia. Spójrz, jak wiele wątków właśnie wymieniłam, a więc jak głębokie, wielopłaszczyznowe opowiadanie mogłabyś stworzyć. Ta historia aż się o to prosi! Tymczasem odnoszę wrażenie, że jedyną decyzję, którą podjęłaś świadomie, był wybór formy, ot, pamiętnika, a potem zobaczymy, co wyjdzie w praniu. Niestety pisanie, by przynosiło zysk w postaci zainteresowanych odbiorców i rozwoju własnych umiejętności literackich, wymaga czegoś więcej – większej ilości świadomie podejmowanych decyzji, w tym realizowania planu wydarzeń. Nie musi to być plan bardzo ścisły, ale jakiś jednak wypadałoby mieć. Taki plan powinien uwzględniać wszystkie ważne wydarzenia, które dobrze byłoby przedstawić czytelnikowi raczej w formie scen – wszak składają się z nich nawet pamiętniki – zamiast pełnych czasowników relacji i ekspozycji.
Przy czym miej, proszę na uwadze, że powyższa ocena
absolutnie nie miała na celu cię urazić; nie chciałabym, byś wyżej zawarte uwagi
potraktowała jako krytykę właśnie, a prędzej – jako propozycje, co mogłabyś
zrobić, by tę swoją pisaninę nieco oszlifować. Niech ta ocena stanie się taką
garścią wskazówek, którą oddaję w twoje ręce na przyszłość, by twe kolejne wpisy były
coraz lepsze. Mnie, tak jak tobie, bardzo na tym zależy i wiem, że być może nie
wszystkie, ale niektóre kwestie dasz radę ogarnąć. Sama zdecyduj, w jakim
tempie i z czym możesz trochę powalczyć, a na które babole lepiej machnąć ręką
– choćby dla swojego zdrowia psychicznego. Pamiętaj też, że rynek pełen jest
specjalistów – korektorów i redaktorów – którzy być może kiedyś pomogą ci
doszlifować to, co jeszcze tego szlifu wymagałoby, musisz mieć jednak świadomość tego, jak wiele samodzielnej pracy przed sobą. W rzeczywistości każdy może
pisać, bo pisarstwo to nie sam talent, a warsztat, który przychodzi z czasem, i każdy, kto czuje, że pisać chce, może, a nawet powinien to robić.
Najważniejsze jest to, jaką przyjemność i satysfakcję
z tego czerpiesz, a cała reszta to kwestia dalszoplanowa.
Po pierwsze: Ninie jedynie dałam moją niepełnosprawność, nie ma tu nic zbytnio z mojego życia, ba wręcz Nina w zamierzeniu jest inspirowana pewną książkową postacią, ale chyba mi nie wyszło :) I być może w daniu akurat mojej niepełnosprawności leży kolejny błąd. Bo z mojej perspektywy tak samo jak z perspektywy Niny to wszystko jest całkowicie naturalne, często zapominam że dla pełnosprawnych takie życie to nieznana wyspa :) No i w moim założeniu Nina miała być tą pozornie ironiczną, a tak naprawdę zagubioną, niejako porzuconą przez rodzinę i żyjącą w swoim świecie :)
OdpowiedzUsuńAh, i przykurcz w tego słowa znaczeniu to nie skurcz tylko długotrwałe stwardnienie mięśni, gdy nie dostają oni rehabilitacji, im bardziej się przykurcza tym mniejszy zakres ruchu, ale gdy wraca się na rehabilitację da się to niejako odwrócić :) spastyka to właśnie chwilowe mocne napięcie mięśni :)
A co do oceny to bardzo dziękuje, przeanalizuję ją na spokojnie i postaram spojrzeć obiektywniej na własny tekst :)
Ach, widzisz! Nie miałam pojęcia o tym przykurczu, fraza „tendencja do przykurczy” od razu skojarzyła mi się z tendencją do skurczy (tendencją jako czymś, co pojawia się i znika i nawet nie przyszło mi do głowy, by upewnić się, czy to to samo. Tym bardziej żałuję, że nie udało mi się napisać tej oceny trochę szybciej, by podrzucić ją Ayi do choćby i pobieżnego sprawdzenia.
UsuńZgadzam się z tym, że dla Niny, która jest bohaterką z niepełnosprawnością, te wszystkie rzeczy, o których rozmawiałyśmy, będą zupełnie normalne. I nie ma nic złego w tym, by tekst ukazywał Ninę w jej normalnym życiu. To nawet wskazane. Ale jednocześnie sprawiłoby – całkiem słusznie! – że Nina nie musiałaby już w pierwszym rozdziale wszystkiego obszernie tłumaczyć, a że ma problemy z choćby z poruszaniem się, czytelnik wywnioskowałby w trakcie trwania fabuły, gdyby Nina… poruszałaby się o kulach, między meblami czy inaczej. W takich odkryciach innej niż tej czytelnika codzienności tkwi olbrzymi potencjał, który możesz wykorzystać. Ekspozycje i streszczenia po łebkach tego, co ciekawe, nie idą z tym w parze. Wierzę jednak, że jak nie początkowe notki, to kolejne pod tym względem będą bardziej angażujące odbiorcę i otwarte na niego, zapraszając go do odkrywania Niny świata, nawet jeśli ten świat dla Niny wciąż będzie, ot, szarą codziennością. Zastanów się, jakie środki możesz zastosować, pisząc, by osiągnąć taki efekt; by Nina nie opisywała swojego życia ani jako przesadnie wyjątkowego, ani jako przesadnie nijakiego, a po prostu żyła tym życiem, by czytelnik mógł jej w tym towarzyszyć, zaskakiwać się tym, co zaskakuje i ją, odczuwać wraz z nią emocje. W tych okolicznościach odkrywanie zagadkowej fabuły o rehabilitancie przypominającym Pawła będzie znacznie bardziej wciągało – to naprawdę jest możliwe. :)
I, faktycznie, przy spoglądaniu na tekst trochę bardziej obiektywnie, na pewno będzie ci łatwiej taki efekt osiągnąć.
Wydaje mi się, że redaktorzy przesadzają z tym wskazywaniem powtórzeń. Oczywiście, jeśli wyraźnie "biją po oczach" (powtórzenia, nie redaktorzy) - w jednym zdaniu, czy w dwu następujących po sobie - jest to uzasadnione. W wielu przypadkach powtórzenie jakiegoś słowa nie wygląda jak mankament i nie zwraca uwagi czytającego. Kuriozalną sytuacją jest natomist podkreślanie przez redaktorów celowych powtórzeń i traktowanie ich jak błędów.
OdpowiedzUsuńPrzesadna poprawność i wciskanie tekstu w niezliczoną ilość schematów, regułek i regulaminów pisarskich spłaszcza tekst i sprawia, że staje się bezpłciowy i pozbawiony emocji. Przy tym nie mam tutaj na myśli poprawności stricte językowej, ale narzucanie autorowi, że powinien pisać w takim to, a takim stylu, bo inny nie wpisuje się w jakieś tam ramki.
Bardzo wnikliwa analiza tekstu - podziwiam pracę autorki tejże analizy. I zgadzam się z nią, powiedzmy, że w 95% :).
Przepraszam za dywizy, zamiast myślników, ale z pokorą przyznaję, że pojęcia nie mam, jak je tutaj wstawiać (w komentarzu, bo w edytorze tekstu, oczywiście, wiadomo).
Pozdrawiam i wszystkiego dobrego w nowym roku wszystkim czytającym i piszącym.
O jaki świetny komentarz! Dziękuję za niego i już zabieram się do dyskusji. :D
UsuńZacznę od tych nieszczęsnych powtórzeń.
Otóż wspomniana walka to zawsze kwestia złożona, zależna od wielu czynników. Jakich? Przede wszystkim od stylizacji i gatunku. Jasne, część powtórzeń można uznać za celowe środki stylistyczne, odpowiadające za środki przekazu. Mnie samej jako redaktorce przy pierwszym czytaniu debiutu nieraz zdarza się w komentarzu na marginesie wręcz zasugerować autorowi podbicie napięcia, emocji – właśnie poprzez wykorzystanie konstrukcji z takim powtórzeniem. Pierwszy przykład z brzegu:
Było: (…) mimo że medycyna posuwa się wciąż na przód, dla każdego diabetyka to codzienna walka o dobry, a właściwie zdrowy poziom cukru we krwi, o odpowiednią dawkę insuliny, o to żeby (…).
Po moich propozycjach fragment zaczął wyglądać tak:
(…) mimo że medycyna wciąż posuwa się naprzód, dla diabetyka każdy dzień to walka. Walka o dobry, a właściwie zdrowy poziom cukru we krwi; o odpowiednią dawkę insuliny; o to, żeby (…).
Celowe powtórzenia są w stanie nie tylko dodać pewnej mocy, ale i dodać tej stylizacji tam, gdzie może jej trochę brakować. Tak stylizowane są na przykład bajki dla dzieci albo teksty wprawdzie przeznaczone dla starszych odbiorców, ale w których pojawia się narracja prowadzona z perspektywy dziecka, imitująca stylizację osoby znacznie młodszej:
Ciocia miała służące, które często zmieniała. Przeważnie były to osoby ze
wsi, dość proste, ale nie pozbawione zwykłej ludzkiej życzliwości i sympatii do małej dziewczynki. Były wśród nich Żydówki, Ukrainki o dziwnych imionach: jakaś Moza, Hucułka… ale najczęściej Polki. Ciocia je pouczała, kontrolowała, była bardzo wymagająca.
Jednak i tutaj zaczynają się schody.… mamy to nieszczęsne być.
Albo stać:
Obok sypialni była kuchnia i tak zwana służbówka. Kuchnia była bardzo duża, w niej piękny duży piec, ogrzewający pomieszczenie. Wodę grzało się w miedzianym kotle, który służąca bardzo starannie czyściła. Pod ścianą stały dwa kredensy, a na środku stół. W kącie stało łóżko (…).
Bardzo trudno wyczuć wtedy, które powtórzenia faktycznie odpowiadają za stylizację narracji, a co – jest po prostu przesadą. W zaproponowanych fragmentach, powiedzmy, że zostawiłabym co drugie-trzecie być i stać albo bardzo, też na ogół nadużywane.
Nie usprawiedliwiajmy też wszystkiego stylizacją czy stylem autorskim, bo to nie tak, że odpowiadają za niego tylko powtórzenia. We wszystkim da się przesadzić – tak w poprawkach, jak i w sadzeniu powtórzeń na przestrzeni całych akapitów. Tym bardziej że zamiast użyć konstrukcji: Tata był w pokoju (…) w pokoju stał fotel, nie musimy od razu chwytać za mniej naturalne: Tata przebywał w pokoju (…) w pomieszczeniu znajdował się fotel, ale możemy zasugerować zamianę na coś mniej oczywistego, a nadal w stylizacji, chociażby: Tata siedział w fotelu. Opcji jest mnóstwo.
Walka z powtórzeniami też nie musi oznaczać na siłę szukania synonimów, nie wiem, zamiany nadużywanych imion postaci na niebieskookiego czy brunetkę, czy dwudziestolatka – na tej samej zasadzie nikt o jakimś redakcyjnym pojęciu i doświadczeniu nie zasugerowałby zamiany powtórzonej wody na ciecz czy książki na przedmiot. Chodzi o zachowanie naturalności, której powtórzenie może dodawać. Czasem też, by pozbyć się powtórzeń, znacznie lepiej jest przeredagować cały akapit, by móc użyć gdzieś zaimka czy podmiotu domyślnego; czy to coś złego? Zależy od autora i tego, jak bardzo mu się chce ingerować w tekst, który już napisał. Redakcja to tylko pierwszy z czterech kolejnych etapów wydawniczych, bo potem jest jeszcze korekta, skład i korekta poskładowa (albo czasem zamiast niej – tylko rewizja). Na każdym z tych etapów pracuje się z tekstem i trochę się w niego ingeruje, często kontaktując się z autorem i pytając go, czy na takie konkretne zmiany się zgadza, czy woli zaproponować inne albo zmiany odrzucić. Tutaj nie ma za bardzo pola na narzucanie komukolwiek czegokolwiek.
UsuńJako redaktorka zwykle nie poprawiam powtórzeń samodzielnie, tj. nie skreślam wyrazu i nie wpisuję innego, przez siebie wybranego, które uważam za lepsze (no chyba że to kwestia jakichś głupot, typu w pracy naukowej autor co drugie zdanie zaczyna od Przy czym…, no to co którąś frazę faktycznie mu skreślę i wstawię zamiast tego Niemniej… albo Ponadto… – chodzi o takie oczywistości, które autor może zatwierdzić ptaszkiem, za długo się nad jakąś kwestią nie zastanawiając – moje propozycje najczęściej są wtedy mu na rękę). Natomiast w przypadku powtórzeń przy pracy nad książkami najczęściej powtórzenia pogrubiam, na marginesie w opcji komentarzy pozostawiając swoją sugestię zmiany, ale pozwalając autorowi się do nich odnieść. Jeśli autorowi moje sugestie pasują, to sam nanosi je na tekst, a jeśli nie – może użyć własnych pomysłów lub… przywrócić formatowanie bez pogrubienia słowu, zamknąć mój komentarz i przejść do następnej uwagi. To dla mnie sygnał, że nie ma tematu, ten fragment zostaje bez zmian. Autor może też odpowiedzieć mi na komentarz, przykładowo: wiesz co, chyba pasuje mi tutaj to powtórzenie, uważam, że oddaje styl. I wtedy sama zamykam swój własny komentarz, odgrubiam tekst i… lecimy dalej.
Przesadna poprawność i wciskanie tekstu w niezliczoną ilość schematów, regułek i regulaminów pisarskich spłaszcza tekst (…) nie mam tutaj na myśli poprawności stricte językowej, ale narzucanie autorowi, że powinien pisać w takim to, a takim stylu, bo inny nie wpisuje się w jakieś tam ramki. – cóż mogę na to odpowiedzieć? Chyba tylko znów: to zależy! Zależy od tego, czy nad tekstem pracuje redaktor, czy… korektor. Korektor jest od tego, żeby trzymać się regułek z PWN-u i nadać całości poprawności językowej, wykluczając błędy. Może też wykluczać powtórzenia, ale to już te naprawdę upierdliwe, które od razu widać, że nie były celowe.
Co sama zresztą robiłam ostatnio na tekście w przypadku korekty poskładowej – tuż przed samym drukiem:
Zostawiłem uchylone drzwi, więc wszystko słyszałem.
– …więc mówisz, że wszystko dobrze, tak?.
Po mojej poprawce było już: – …czyli mówisz, że generalnie jest dobrze, tak?.
Nie jest to zmiana, która wpłynęłaby jakkolwiek na styl autorski; oba powtórzenia na sto procent nie były celowe, ale byłyby mocno słyszalne, gdy już z książki powstanie audiobook. I raziłyby po uszach słuchaczy. O tym też warto pamiętać w przypadku powtórzeń; dziś książki nie są tylko do czytania, wielu z nas ich słucha, z wielu powstają profesjonalne słuchowiska. Niecelowe powtórzenia są bardzo mocno słyszalne, gdy też samodzielnie czyta się tekst na głos albo intonuje go w myśli. Często walka z powtórzeniami to walka o dobre brzmienie, dlatego też redaktorzy, a często i korektorzy czytają tekst, nad którym pracują, na głos. Wtedy słyszą i widzą więcej.
Reeety, wybacz mi za taki długi wywód, nie spodziewałam się, że tyle mi tego wyjdzie, ale sam widzisz, że temat jest obszerny. :D
UsuńW każdym razie teraz to, co najważniejsze, co powinno stanowić clou pracy każdego redaktora. Naszym celem jest dopieszczać stylistyczne, podbijać autorski styl.
Podbijać, nie – przekształcać.
Dobry redaktor nie powinien nanosić zmian, które wpłynęłyby na styl, zmieniając go – może go jedynie podbijać, by te emocje, które styl za sobą niesie, o których też piszesz, wybrzmiały mocniej. Dobry redaktor chowa się za autorem, zmienia, ale tak, by nie było tych zmian widać. Nie sugeruje zmian takich, które mu się podobają, a które nie pasowałyby do stylu autorskiego. Redaktor się do tego stylu powinien dostosować. To dlatego tak często redaktorzy w odpowiedzi po swojej pracy otrzymują komentarze w stylu: wow, mój tekst jest teraz prawie taki sam, ale lepszy!. Redaktorzy nie walczą tylko o na siłę lepszy, nie chodzi też o to, by nasze było na wierzchu. My walczymy o cały tekst – taki sam, ale lepszy. Więc też fajnie byłoby, gdyby autorzy częściej nam ufali, że stoimy po ich stronie i chcemy dla ich spuścizny jak najlepiej. Poza tym ich tytuł też trafi do naszego portfolio. My też się pod nim podpisujemy i to całkiem normalne, że chcemy miec jak najlepszy tytuł w swoim CV. Nie będziemy, brzydko mówiąc, srać sobie do gniazda. ;)
Oczywiście nie zawsze jest tak idealnie, bo na pewno i w tej branży znajdą się osoby, które ingerują zbyt mocno, bo chcą, by ich było na wierzchu. Ale są też osoby, które ingerują za słabo, a mogłyby mocniej – może wtedy część powieści selfpublisherów i wydanych w wydawnictwach vanity miałaby lepsze oceny na LubimyCzytać…? Sama znam redaktorów, po których tekst wypadałoby zredagować jeszcze raz. XD Albo redaktorów, na których sama natrafiłam, a którzy nanosili mi na opko spore zmiany, poprawiając z dobrego na lepsze, bo tak im się bardziej podobało, ba, nawet tych swoich zmian nie tłumacząc gdzieś na boku, bym mogła zrozumieć, z czego wynikały. I jeśli to redaktor, którego planuję zatrudnć, to pal licho, po próbce, którą mu wyślę, a która mi się z powodu nadmiernych ingerencji nie spodoba, mogę odmówić dalszej współpracy i nie wysyłać mu reszty tekstu. Gorzej, jeśli to redaktor z wydawnictwa – wtedy mogę odpowiadać na jego komentarze i sugestie, nie ze wszystkim się zgadzając, by dojść do jakiegoś wspólnego kompromisu. Z innej strony też nie chciałabym, by w wydawnictwie odebrano mnie za roszczeniową autorkę, która celowo chce, by jej tekst był błędny. O ile autor czy redaktor wysuwa logiczne argumenty, o tyle za jego decyzją powinno się stanąć – tak mi się wydaje na mój chłopski rozum.
I tak pewnie byłoby w idealnym świecie, co nie? ;)