Tytuł: Od gazu po ciało stałe
Autor: Adrian Horyzont
Gatunek: science-fiction, cyberpunk
Ocenia: Forfeit i Skoiastel z pomocą
Fenoloftaleiny
Cześć i czołem, Bart!
Z góry przepraszamy, że trochę to wszystko trwało – Fenoloftaleina już jakiś czas temu opuściła nasz zespół, a z solówki zrobiła się grupówka, aczkolwiek udało nam się, jak widzisz, napisać porządny kawał oceny. Zanim zaczniemy, przypomnimy jeszcze, że zgodnie z ustaleniami mailowymi nie oceniłyśmy całości na pierwszy strzał, gdyż materiał źródłowy jest baaardzo długi, a i tak w tym przypadku wyjątkowo przekroczyłyśmy limit objętości tekstu, jaki mamy ustalony na podstronie – głównie z powodu twojego twojego długiego czasu oczekiwania. Fajnie, że jako autor zgodziłeś się na ostrzejszą formę oceny, bogatą w gify. Aya wspominała nam, że wybierając oceniającą, szukałeś buldożera; mamy nadzieję, że udało nam się spełnić twoje oczekiwania.
Zanurzmy się więc wspólnie w
twój cyberpunkowy świat.
TO JEST OSTRZEŻENIE
Ludzie
przyzwyczajeni są do słów miękkich, puszystych jak chmury, podawanych na tacy
przez dobrodziejstwa cywilizacji. Co chwila reklamy atakują nas komplementami.
Nawet jeśli zostaniesz obrażony przez pana zza szkiełka, to wciąż jest to
miękkie wyzwisko. Takie, które ma cię do czegoś popchnąć. Bardzo subtelna forma
manipulacji. – Nie bardzo wiem, co masz na myśli
poprzez miękkie wyzwiska. Rozumiem dobór słów, dzięki któremu – zapewne –
chciałeś uzyskać odpowiedni kontrast, ale jesteś pewien, że wyzwiska to
właściwe określenie? Na czym miałyby polegać reklamy oparte na obrażaniu
odbiorców? Takie, które ma cię do czegoś popchnąć. – A więc chodzi o
motywację do zmiany stylu życia, chociażby w związku z zamówieniem najnowszego
modelu roweru stacjonarnego? Jednak w takich przypadkach krytykowanie sprowadza
się właśnie do komentarzy na temat konkretnego zachowania, pewnych
przyzwyczajeń, otoczenia. Jeśli zaś chodzi o samego adresata, kluczowe powinno
być wskazanie jego potencjału, możliwości. Gdzie w tym miejsce na wyzwisko?
Miękkie? A tym bardziej – jak w tak niestandardowym podejściu do konsumenta
znaleźć jeszcze miejsce na subtelność?
Już dawno
wyrzygałem całą słodycz. – Przez cały wstęp używasz długich
i pięknych zdań z rozbudowanymi porównaniami, a potem nagle wyskakujesz z wyrzygałem.
Muszę przyznać, że nieco wytrąciło mnie to z rytmu. Po przeczytaniu całości
przychodzi mi na myśl, że tym zdaniem dosadnie rozdzielasz część opisującą
ugrzecznioną rzeczywistość od prawdy, na której zamierzasz się skupić. Nie wiem
jednak, na ile jest to celowy zabieg, a na ile mieszanie stylów, więc zostawiam
cię z tą myślą.
Gwałty,
morderstwa i rzeczy o wiele gorsze, [przecinek
zbędny] kryją się w szeregach znaków. – Morderstwa i rzeczy o wiele
gorsze nie stanowią wtrącenia do gwałty, tylko dalszy ciąg
wyliczenia, zatem przecinek przed orzeczeniem jest zbędny. Nikt ci nie zabroni
postawić w tym miejscu przecinka, ale spowolnienie to ostatnie, czego twój
tekst przy takim nagromadzeniu określeń potrzebuje.
Jeśli chcesz,
możesz wspólnie ze mną zagłębić się w cyberpunkową rzeczywistość, ale na własną
odpowiedzialność. – Aż się prosi o nowe zdanie od ale.
Zadbaj o dynamikę tekstu. Czytaj głośno, żeby sprawdzać brzmienie. Nie
męczy cię ono w takiej formie?
Postacie mogą
cię zranić. Rzeczywistość, złamać. – Przecinek w
drugim zdaniu najlepiej zastąpić półpauzą. Pełni ona funkcję tak zwanej elipsy,
czyli odpowiada za pominięcie domyślnego orzeczenia (tu: rzeczywistość może
cię złamać).
Ostatni z
cytatów, szczerze mówiąc, odbieram jako dość pretensjonalny. Rozumiem, że masz
określoną wizję tego, jak twój tekst mają odbierać czytelnicy, ale na tym
bardzo łatwo się przejechać. Żeby postacie mogły mnie zranić, najpierw muszę
zostać przekonana do ich kreacji.
Forfeit: Przy czym pamiętajmy, że wstęp stanowi jeden akapit, który ma pokazać nam
klimat opowiadania. Może i jest pretensjonalny, ale to swego rodzaju odmiana,
coś innego. Mnie zaciekawia, mimo że tę pretensjonalność mocno czuję.
Rzeczywiście potrafiłaby zniechęcić niektórych czytelników, jednak... to próbka
twojego stylu. Czytelnik po tym wie, czy opowiadanie jest w jego guście czy
nie. Jeśli zacząłby czytać bez tego wstępu, to i tak by zrezygnował po
prologu.
To wcale nie
znaczy, że twój styl jest zły.
TO, CZEGO OCZY ZOBACZYĆ NIE MOGĄ
Na początku
zwrócę uwagę na pewną nieścisłość, która szybko rzuciła mi się w oczy.
Rozumiem, że prowadzisz rozdział z perspektywy bohatera, a więc piszesz POV,
wielokrotnie wplatając w scenę tak zwaną mowę pozornie zależną postaci, czyli
jej przemyślenia sprzedawane w trzeciej osobie liczby pojedynczej. Nie
wyróżniasz tych fragmentów kursywą ani jakkolwiek inaczej – i bardzo dobrze.
Ale jednocześnie w tekście całkiem sporo masz mowy niezależnej, a więc
bezpośrednich myśli postaci. I te wprowadzasz za pomocą dwóch różnych zapisów:
„Minąłeś się z
powołaniem, pomyślał ironicznie. Może gdyby przyszedł na świat w
spokojniejszych czasach…” – bez kursywy bądź cudzysłowu, ale za pomocą
przecinka i komentarza pomyślał;
„Blada dłoń
zdobiona zielonymi żyłami wygrzebała książkę. Aran uśmiechnął się pod nosem. Czy
ktokolwiek jeszcze wydaje je fizycznie? Cisza” – za pomocą kursywy.
I to trzeba
niestety ujednolicić, dobrać jeden format zapisu dla wszystkich myśli postaci w
całej powieści. Oba są wprawdzie poprawne, ale nie powinny być stosowane
równocześnie – takie są wymogi edytorskie beletrystyki.
Jest też zimne
i pachnie środkami do odkażania. Z pozoru niewinne, niby takie czyste, ale gdy
wniknie do płuc, pokazuje prawdziwą naturę. – To bardzo
plastyczny opis. Aż poczułam w gardle niesmak, przy jednoczesnym poczuciu
przyjemnej czystości.
Zastanów się jednak, czy na pewno chcesz brnąć w tę stylizację tak mocno. Weź pod uwagę, że obecnie nie umiem ignorować wydźwięku w stylu ten tekst zmieni twoje życie. Spokojnie. Weź pod uwagę, że dopiero zaczęłam lekturę. Siłą rzeczy nie znam jeszcze ani twojego bohatera, ani uniwersum, a przez narrację już czuję pewien ciężar, który na mnie spada. Chciałabym zaangażować się mocniej i móc zrozumieć protagonistę. Dowiedzieć na przykład, dlaczego prezentuje właśnie takie poglądy i skąd wynika jego zachowanie oraz czy świat, o którym mówi, faktycznie jest aż tak bardzo dołujący; mnie nie zdołował jeszcze ni w ząb, bo nie wydarzyło się nic, co by o tym świadczyło. Na tym etapie jeszcze nie potrafię wczuć się w tę postać, bo za mało wiem i w samej scenie niewiele się zadziało. Jako statystyczny czytelnik trudno, żebym odczuwała więc zaangażowanie (do czego – mam wrażenie – próbujesz mnie na siłę przekonać, sięgając po dość górnolotną stylizację), skoro sama jeszcze nawet porządnie nie weszłam w ten tekst. Na razie czytam, bo zobowiązałam się do tego, przyjmując zgłoszenie, a nie dlatego, że liczę na słodkie katharsis. Fajnie, jakby okazało się, że za tekstem stoją wartości, ale wolałabym to poczuć samodzielnie niż mieć wrażenie, że właśnie to próbujesz mi sprzedać.
O tęsknocie
napisano już wszystko: że boli, że jest koloru wyschniętych łez, że czasem
przychodzi, choć tak naprawdę nie ma się już za czym tęsknić. – Unikasz krótkich zdań, a przez to te długie z właściwego powodu,
które mogłyby naprawdę dobrze wybrzmieć, giną wśród innych.
Na jego twarzy
zagościł kwaśny grymas niezadowolenia. – Masz również
skłonność do zbędnych dopowiedzeń. Nietrudno domyślić się, że kwaśny grymas nie
jest oznaką radości. W poprzednim zdaniu bohater narzekał na tę cholerną
młodzież – gdzie tu miejsce na niejasność? Tak samo wcześniej informowałeś
o ironicznym charakterze komentarza, który wcale nie był trudny do właściwego
odczytania.
Cieszę się, że
nie przedstawiasz wszystkiego po kolei, jedynie z obowiązku odhaczając
kolejne punkty. Zamiast tego zgodnie z zasadami, którymi rządzi się narracja
personalna, wykorzystujesz odczucia postaci, by opisać otaczającą ją
rzeczywistość. Jednak coś mi się gryzie. Cały fragment wygląda tak:
Spojrzał na
swój peron. (…) Miła odmiana od tej kolorowej pstrokacizny na zewnątrz. [tu się kończą odczucia, a ponownie zaczyna opis] Stacja kolejowa była
zbudowana w starym postindustrialnym stylu. Chłód bił od matowych ścian,
podłogi w kolorze grudniowego nieba (…).
W momencie, gdy protagonista przestaje sprzedawać mi to, co myśli o wystroju, wracamy do dość suchego opisu, z którego bije obiektywizm – zupełnie jakbyśmy przeszli do narratora wszechwiedzącego, bo niby dlaczego bohater, bardzo dobrze znający peron, miałby informować samego siebie o tym, jaki ten peron ma styl? Za każdym razem, gdy się tam wybiera, zwraca uwagę na to, jak została zbudowana stacja? Pomyśl, czy sam tak robisz, kiedy dokądś wracasz. Zupełnie inaczej odbierałoby się ten fragment, gdybyś przemycił w nim kolejne odczucia wychodzące od bohatera, a najlepiej podsunął mu powód, dla którego postać ta zaczęłaby snuć dywagacje na temat wystroju stacji. Na ogół zdajesz się jednak dobrze czuć w narracji personalnej typu POV [o głębokim punkcie widzenia więcej: TUTAJ]. Tylko że, hmmm, chyba brakuje pewnej konsekwencji.
Blada dłoń
zdobiona zielonymi żyłami wygrzebała książkę. – Dość
dużo epitetów w tak krótkim przekazie. Wiem, że zdanie miało być obrazowe,
aczkolwiek te zielone żyły wytrącają z rytmu czytania, wydaje się, że
nie pasują.
A to[,] co martwe[,] nie szepcze historii.
Chyba był
jedyną osobą, która wyznawała jeszcze kult papieru. – Odnoszę wrażenie, że od samego początku próbujesz przekonywać o
wyjątkowości Arana. Czytanie papierowych książek, gdy najwyraźniej prym wiodą
inne formy, to dość wyświechtany przykład. Oczywiście nie wyglądałby na taki,
gdybyś nieco inaczej, sprytniej ugryzł temat; żadna klisza nie jest zła, o ile
zostanie wprowadzona w tekst w jakiś świeży, nieoczywisty sposób. Piszesz, że
Aran, wyciągając książkę, zastanawia się, czemu ktoś wydawałby je w takiej
formie, tracąc surowce, niemniej wydaje się to dziwne i, znów, nieadekwatne do
sytuacji, w której stawiasz bohatera. Tak jak i nie powinien on opisywać
rzeczywistości dookoła siebie w sposób sugerujący, że widzi ją pierwszy raz
(mimo że widzi ją codziennie), tak i nie powinien zawracać sobie głowy tym, co
jest dla niego naturalne, tworzy jego charakter. Jeśli to czytelnik, a także
pisarz tradycyjnej literatury, zapewne nie jest nim od dziś; niby czemu miałby
akurat teraz zwracać uwagę na rzeczy dla siebie typowe? Dopasowuj jego myśli
do okoliczności. Myśl o tym, że właściwie po co je wydawać w takiej
formie? Po co tracić czas i surowce? mogłaby uderzyć bohatera w mniej
przypadkowym momencie. Nie wtedy, gdy Aran wyciąga sobie książkę z plecaka, a
więc poznajemy, że ma ją przy sobie cały czas – ale wtedy, gdy na przykład
pierwszy raz widzi ten egzemplarz wydany w ten sposób albo widzi go u kogoś
innego, co mogłoby go zdziwić.
Tak czy
inaczej, Aran nie musi już na wstępie, w samym prologu, jawić mi się jako ktoś
wyjątkowy, inny. Pozwól samej mi to dostrzec. Zobaczyć, jak czyta
papierowe książki i ma gdzieś zdziwione spojrzenia ludzi wokół. Pokaż mi tych
ludzi, zwykle dzierżących w ręce czytniki czy co tam wymyśliłeś – dzięki temu
sama zacznę odkrywać twoje uniwersum. Nie musisz tego robić już teraz – by
przedstawić mi postać, masz cały tekst; różne sceny, które czytelnik sam sobie
powiąże, wyciągnie z nich wnioski. Nie tylko prolog ani nie rozdział pierwszy.
Niemniej podoba
mi się motyw metafikcji – kiedy to Aran okazuje się czytać książkę o tytule
opowiadania. Tytuł ten jednak powinieneś zapisać w cudzysłowie albo
kursywą.
Nie jestem też
fanką wyśrodkowania cytatów książki, nie wyglądają one zbyt dobrze. Mógłbyś
zapisać je tradycyjnie, po odstępie wyrównując do lewej i justując, ale nadal
pozostawić zapis kursywą – samo to zdecydowanie by wystarczyło. Tymczasem
stosujesz oba wyróżnienia jednocześnie i robi się nieestetycznie.
Podoba mi się
również nawiązanie do tytułu – zwłaszcza nie to najbardziej oczywiste w związku
z książką Arana, a fragment rozmowy z czernią. Zobacz – coś się zaczyna dziać i
budzi we mnie zaciekawienie. Zalążek akcji, dobry i konkretny dialog.
Bez ludzkiego
umysłu błąkałybyście się w mroku dziejów[,] z dala
od światła chwały.
Tęsknię, ale
pamięć o tym, za czym tęsknie[,] jest
poza zasięgiem. – Tęsknię.
Słowa
wypowiadał niezwykle delikatnie, jakby były zrobione ze szkła i każde zbyt
mocne zaakcentowanie mogło je zarysować. – Bardzo ładny
jest ten opis – plastyczny i porusza wyobraźnię.
Wysiadł, gdy
drzwi zapikały. – Jak to: wysiadł? To on nie
był cały czas na peronie?
Jednym z
problemów, z którym mierzyłam się podczas czytania, było szybkie męczenie się
wzroku i łzawienie oczu. Biała czcionka na czarnym tle nie jest zbyt dobrą
opcją, dlatego musiałam przekopiować sobie rozdział do Worda. Jeśli mogę coś
zasugerować, spróbuj postawić na tło w odcieniach szarości – to właśnie taka
jest większość dark-layoutów stron czy motywów do ustawienia w edytorach
tekstów, gdy pisze/czyta się po nocach. Połączenie bieli z czernią może i daje
ciekawy wizualnie kontrast, ale nie będzie komfortowe dla kogoś, kto nie jest
przyzwyczajony do pracy w nocy czy z zastosowaniem ciemnego motywu. Do szarego
jesteśmy w stanie przywyknąć szybciej i realnie nie boli nas od tego wzrok, a z
nim – głowa.
ELEMENT I – BARWY I KSZTAŁTY
W poprzednim
rozdziale pojawiła się już wzmianka o kończeniu zdania pytajnikiem, nie kropką;
tutaj zaczynasz od podobnego:
Ostatnie zdanie
zakończyła uśmiechem zamiast kropką. – Moje pytanie
brzmi: czy to zabieg celowy i ma jakiś głębszy sens, czy po prostu lubisz to
powiedzenie i nie zauważyłeś, że padło już wcześniej? Trudno stwierdzić
jednoznacznie. Dalej nazywasz dziesięciolatkę małą. Takie upupianie też
ma czemuś służyć? Skoro personalizujesz swój tekst i część akapitów stanowi
bieżące przemyślenia postaci przytoczone nie inaczej jak mową pozornie zależną,
postaci będą określane narracją w sposób do siebie adekwatny. Załóżmy, że
bohaterka sama siebie nie nazywałaby małą czy młodą – takie określenie padłoby
raczej w akapitach ukazujących perspektywę jej siostry. Protagonistka zaś na
pewno ma jakieś imię, którego możesz używać naprzemiennie z dziewczynką,
która w narracji POV sprawdza się, bo jest neutralna, nie – nacechowana,
czytelnik nie zatrzyma się przy niej, nie będzie zwracał na nią uwagi.
Edit: Bohaterka ma na imię Amnestia. Zastanów się, jakie zdrobnienie mógłbyś od
tego utworzyć? Ania? Astie? Nestie? Możesz ustalić swoje własne, które
brzmiałby naturalnie np. w ustach koleżanek dziewczynki. Zyskasz wtedy jedno
dodatkowe określenie, którym mógłbyś szafować.
Wysoka[,] koścista kobieta ściskała w dłoniach srebrną perukę.
Tylko nie szczekaj, proszę, tylko nie szczekaj. Astra rozwarła paszczę, jednak
wydobyło się z niej tylko [jedynie]
ciche ziewnięcie. – Powtórzenie powtórzeniem, ale to naprawdę
fajny fragment. Żadnego bała się, że Astra zaszczeka, tylko płynnie
przekazane obawy.
Odsunęła
krzesełko od biurka i podeszła do łóżka. Spod niego wyciągnęła kopertę w
kolorze tęsknoty. Oceaniczny błękit skrył w sobie zdania pełne żalu i nadziei.
Prośby i sekrety. Zakleiła kopertę. Lubiła zwyczaj dzielenia się listami. Miał
on w sobie coś z magii starych czasów. (…)
Ktoś trzasnął
drzwiami. Półki sklejone tanią taśmą zatrzęsły się. Dziewczynka spojrzała na
suczkę. Wciąż drzemała przy łóżku. Więc to nie był wujek. Astra zawsze stawała
na baczność, gdy wchodził. Mała podeszła bliżej drzwi. Usłyszała głos matki —
surowy i groźny. (…)
Amnestia
wychyliła się zza framugi. Przez chwilę widziała tylko biel. Zamrugała. Światło
przestało być tak intensywne. Zauważyła postać. Wysoka koścista kobieta
ściskała w dłoniach srebrną perukę. W takich momentach przestawała być jej
musią. Stawała się jedną z istot czających się nocą pod łóżkiem. Ale był tam
ktoś jeszcze. Fatma. Znów coś przeskrobała. Amnestia chciałaby być
odważniejsza. Wejść tam i zakończyć to, co jeszcze dobrze się nie zaczęło.
Zdecydowanie
przesadzasz w utrzymywaniu jednolitej konstrukcji zdań, przez co odnoszę
wrażenie, że wyżej cytowane fragmenty nie posiadają żadnej melodii. Od początku
rozdziału nie płynie się z tekstem, a po prostu przechodzi od informacji A do
informacji B. Jest bardzo rytmicznie, a przy tym jakby surowo, bezdusznie
– mimo POV dziecka. I choć wiem, że to pasuje do poważnej sytuacji, to nie
jestem przekonana, czy pasuje do postaci i ostatecznie potrafi wywołać we mnie
jakiekolwiek emocje. Nie umiem tak po prostu przejąć się sytuacją Amnestii, bo
dziewczynka nie przekazuje mi danych na swój własny, naturalny sposób,
natomiast robi to w sposób wystudiowany, teatralny. Nie miałabym takiego
wrażenia, gdybyś jednak przeplatał zdania krótkie z długimi; na proste stawiał
wtedy, gdy naprawdę dzieje się coś ważnego (na przykład kobieta przestaje
być musią tudzież w scenie pojawia się Fatma). Jednak gdy nadużywasz zdań
prostych i wszystko ma dość podobne brzmienie, pauzy oddechowe oddawane kropką
bądź przecinkiem mają te same długości, nie stawiasz na wielokropki czy
średniki, myślniki albo spójniki pozwalające łączyć dwa zdania składowe w jedno
złożone i ogólnie nie korzystasz z różnych atrakcyjnych stylistycznie sposobów
konstruowania prozy, ta proza staje się monotonna i szybko może się przejeść.
No i, jak wspominałam, za szybko wyczerpujesz te sztuczki, które
przydałyby ci się w najbardziej wartych ich użycia momentach, a przez to
właśnie wtedy one już nie działają.
Nie zrozum mnie
źle – nie chodzi o to, by w drugą stronę udziwniać tekst, tworząc fikuśne
konstrukcje; ubarwiać zdania, by całość nabrała może nawet poetycko melodyjnego
brzmienia. Sugerowałabym jednak znaleźć złoty środek, zamiast iść w jedną
skrajność. Takowy na pewno istnieje.
Obie ukryły się pod cienkim materiałem, ale ta bariera nie była zbyt mocna. Przepuszczała pomiędzy dziurkami ostre słowa. – Podoba mi się ten fragment. Pokazujesz w fajny sposób, jak bohaterka ma dosyć kłótni i próbuje nieskutecznie ukryć się przed przykrymi dźwiękami. Inna sprawa, że widać, jak usilnie starasz się walczyć z powtórzeniami, dobierając mało naturalne dla POV określenia. Suczka czy Astra zmienia się w, ot, pupila, mimo narracji personalnej, a koc – w cienki materiał. Postaraj się być sprytniejszy i czynić tekst bardziej naturalnym. Może:
Astra rozwarła
paszczę, jednak wydała z siebie tylko ciche ziewnięcie. Ociężale przeciągnęła
przednie łapy i zamerdała fioletowym ogonem. Amnestia odetchnęła. Kucnęła koło
niej i ściągnęła z łóżka cienki koc. Obie ukryły się pod nim (…).
Dalej piszesz o
sytuacji, która rozgrywała się za cienką ścianą pokoju. – Określenie cienki
pada tam więc drugi raz na dość małej przestrzeni tekstu. To rzuca się w
oczy.
Plastikowe
meble i nalepki heliocentryczne imitujące światło słoneczne jak zwykle były ubrudzone
brązowymi plamami, to po jedzeniu, to po fekaliach psa. – Ubrudzone plamami? Nie brzmi to dobrze, po prostu: brązowe od
plam. Nie musisz tak kombinować.
Amnestia
widziała je trochę, [przecinek zbędny] jak karykatury
ludzi[,] zdobiące marginesy zeszytów.
Pomruczał coś jeszcze tylko pod nosem, ale
Amnestia nie usłyszała dokładnie co. – Pomruczała.
Wbijać sztylety
w źrenice, licząc, że dojdą aż do mózgu. – Naprawdę
dobrze się to czyta, póki znowu nie zaczynasz przesadzać. Wychodzisz wtedy
stylizacją daleko poza ramy dziesięciolatki. Obecnie przesadzasz tylko w jedną
stronę, czyniąc scenę wystylizowaną zbyt dojrzale, zbyt patetycznie, przez co
mam wrażenie, że obserwuję ją jakby z daleka; nie jest już tak intymnie jak w
przypadku Arana, a jednocześnie to właśnie obecna odsłona powinna być znacznie
bardziej przejmująca niż, ot, wrzucanie książki do pociągu przez Pana Marudę.
Za to przejęcie w głównej mierze będzie odpowiadać właśnie naturalna stylizacja
dziewczynki, oddająca jej emocje i jej skojarzenia. Czy naprawdę Amnestia
pomyślałaby w tej chwili o sztyletach wbijanych w źrenice? Wcześniej nie
ukazywałeś jej jako dziesięciolatki o niepokojących skłonnościach wizualizowania
sobie aż tak drastycznych wizji. Nie kupuję tego, by pomyślała o nich w tej
chwili, gdy wystraszona chowa się pod zbyt cienkim kocem.
W przypadku
poprzedniego rozdziału podobna stylizacja narracji wydawała mi się należeć do
Arana, to dlatego wciąż pisałam o POV. A tutaj chyba jednak okazuje się, że to
narrator wszechwiedzący, ot, po prostu twój styl. To też nie jest złe
rozwiązanie czy błąd, by pisać nim całość, niezależnie od protagonisty sceny,
ale, szczerze mówiąc, tworzy dość spore zamieszanie. Kiedy raczej nie miałam
problemu wczuć się w dorosłego Arana, chyba właśnie przez zbieżność charakteru
postaci ze stylizacją narracji, teraz, gdy otrzymuję scenę dziecka, a kontrast
między narracją a postacią jest aż tak duży, znacznie trudniej jest mi w to
dziecko uwierzyć.
No i nie będę
ukrywać, że na dłuższą metę taka ciężka stylizacja zaraz zacznie mnie
tak zwyczajnie męczyć.
Piorun uderzył.
Przetoczył się łoskotem przez pokój, wpadając do ucha dziewczynki. Kto
zaczął? Matka, na pewno ona. Fatma nigdy nie atakowała pierwsza. Oczyma
wyobraźni widziała, jak żylasta pięść wali w rumiany policzek. – Gdzieś po drodze zgubiłeś podmiot. I czy podkreślone zdanie to aby nie
anakolut? Piorun wpierw przetoczył się łoskotem, potem jego dźwięk wpadł do
ucha (no właśnie, dźwięk – nie sam piorun…), ale użycie imiesłowu współczesnego
(wpadając) sugeruje, że stało się to dokładnie w tym samym
momencie.
Dlaczego nikt
nie wpadł na pomysł[,] by wybudować w nich osłony?
Zachybotała. Astra zaczęła ją prowadzić. Trochę na oślep, trochę kierując się
instynktem. – Ale zachybotała co? Się? Jeśli tak, ale jednocześnie nie
chcesz powtarzać enklityki, no to spróbuj wyeliminować tę drugą, na przykład
zamieniając kierowanie się na podążanie za.
Najważniejsze,
że była, bo dzięki temu choć na chwilę Amnestia miała okazję czuć się w pełni
beztrosko. – Nie czuję tej beztroski. Tym
bardziej w pełni. Zbyt szybko przechodzisz od bardzo negatywnych uczuć do
radości, co wygląda dość sztucznie.
Jego
mechaniczne ramię ekspresyjnie wyrażało niezadowolenie, był zajęty
targowaniem się ze sprzedawcą. – Nie
przekonuj na siłę. Jeżeli pokażesz ruch ramienia, zobaczę tę ekspresję własnymi
oczami; sama określę ruch właśnie takim. Poza tym nie bardzo rozumiem, czemu do
wyrażenia niezadowolenia wykorzystałeś akurat ramię. Co mam sobie wyobrazić?
Tik nerwowy w postaci podskakującego barku?
Nieśmiały uśmiech
spowił twarz Amnestii. Póki nie było go w domu, nikt nie mógł ucierpieć
zbytnio. – Zobacz, tu doskonale widać, jakie głupoty powstają,
kiedy nie pilnujesz podmiotów. Poza tym ten przysłówek na końcu zdania brzmi
mało naturalnie. To nie pierwszy szyk, w którym bym ci nieco poprzestawiała,
aby lżej się czytało.
Piękne[,] długie, [myślnik zamiast przecinka] dla dam aspirujących do
życia daleko od Labiryntu. Gniewne[,] podgolone na bokach, [myślnik
zamiast przecinka] dla zadziornych gangsterów.
Amnestia
przyglądała się im z uwagą. Czuła, jakby szeptały do niej — i ty możesz być
piękna. Wtedy jej uwagę przykuła jedna szczególna. – Tutaj zaś zamieniłabym myślnik na zwykły dwukropek. Za to kolejna
półpauza przydałaby się przed ostatnim słowem. Jeżeli tego nie czujesz, spróbuj
poczytać tekst na głos, by sprawdzić, gdzie robisz pauzę i jaką ma ona długość,
wartość. Z czasem już automatycznie będziesz zwracać większą uwagę na
odpowiednią dynamikę tekstu.
Wielkie szklane
łuki przemielały masę ludzką, która jak fala, [zbędny
przecinek] piętrzyła się i opadała[,] próbując na raz opuścić
gaj i do niego wejść. – Naraz, bo jednocześnie, a nie jednorazowo.
Przez uszy
dziewczynki zaczęła przelewać się symfonia, której betonowy sarkofag nie
dopuszcza do środka — stukoty silników przestarzałych pojazdów, nagabywania
potężnych ludzi z holoreklam tańczących pomiędzy budynkami i coś jeszcze. Tak,
to była muzyka chodnikowa. Specyficzny rodzaj dźwiękowej abstrakcji, który za
podstawę obrał trochę banalne klawiszowe melodie, przełamywane przez nagły
glitch. Muzyka od ludu dla ludu. – Jak symfonia
mogła przelewać się do uszu, skoro betonowy sarkofag podobno nie dopuszczał jej
do miejsca, w którym stała Amnestia…?
Niekiedy
subtelnie przemycasz to i owo o świecie przedstawionym, a innym razem
bezpodstawnie tłumaczysz coś, co bohaterka, z której perspektywy piszesz,
doskonale wie i nie ma żadnego powodu, by miała zwrócić na to większą uwagę
akurat w danym momencie (np. muzyka chodnikowa). Twoje opisy bywają przy tym
tak zagmatwane, że często nie wiem, czy to, co przedstawiają, stanowi
fantastyczny element świata przedstawionego, czy to tylko kolejna przesadzona
metafora. W efekcie jestem zarówno zagubiona, jak i pozbawiona możliwości
odpowiedniego wyobrażenia sobie chociażby otoczenia, w którym porusza się
dziewczynka.
Przy czym dziewczynka
to słowo klucz. Przypomnij mi, ile ona ma lat…? Naprawdę uważasz, że cały
ten okrąglutki, artystyczny trajkot pasuje do dziesięciolatki? Bo ja śmiem w to
wątpić. Już wcześniej zresztą chciałam poruszyć ten temat, gdy trafiłam na
cytat o hodowlach i farmach śmierci. Twoja bohaterka w swojej świadomości,
rozsądku, zdolności wnioskowania osiągnęła tak wysoki poziom wtajemniczenia, że
aż niezbyt realny dla kogokolwiek w tym wieku. Cały jej obecny wizerunek, w tym
przemyślenia i reakcje, kompletnie nijak mają się do wcześniejszego fragmentu,
w którym pisałeś, że: (…) znów coś przeskrobała. Amnestia chciałaby być
odważniejsza. Wejść tam i zakończyć to, co jeszcze dobrze się nie zaczęło.
Chciałaby też wiele innych rzeczy, ale była tylko dziesięcioletnią dziewczynką.
Tam chyba znacznie bardziej się starałeś utrzymać i postać, i narrację w
spójnych ryzach (świadczy o czymś chociażby przeskrobanie czy musia),
a już wtedy zdarzyło mi się zwrócić uwagę na kilka zbyt pompatycznych i
abstrakcyjnych fragmentów.
Zdecydowanie
nie idziesz w dobrym kierunku.
Chwilę później
trafiły na wybrukowaną ścieżką[ę].
Nawet lekko
zadarty nosek wyglądał zbyt szlachetnie na graniczne okolic. – Twoja mała nadal mi mocno zgrzyta, a tu jeszcze takie zdrobnienie
w środku bardzo tajemniczej (i trochę nawet strasznej) sceny? W dodatku tuż po
tym, gdy bohaterka myślała nad istotą muzyki chodnikowej jako specyficznego
rodzaju dźwiękowej abstrakcji… Proszę, zdecyduj się na coś.
Miła odmiana od
ulewy. Stanęła bliżej swojej ulubienicy, unikając rozdeptania przez innych. – Już to gdzieś… No tak, w prologu:
Spojrzał na
swój peron. Pusto. Dopiero na drugim rozciągał się metalowy wąż. Wagon metra
pokryty zimną, srebrną łuską. Miła odmiana od tej kolorowej pstrokacizny na
zewnątrz.
Zwróć uwagę na
to, jak bardzo narracja prowadzona z perspektywy dorosłego mężczyzny, w dodatku
pisarza, nie różni się od stylizacji dziesięciolatki. Już pal licho, że użyłeś
pojedynczego identycznego sformułowania… Bardziej chodzi o to, że nie różnią
się oba style obrazowania rzeczywistości obydwu różnych postaci. A przecież
dziewczynka będzie widziała otaczający ją świat zdecydowanie inaczej, prawda?
Dlaczego w żaden sposób tego nie uwzględniłeś?
Niestety w
drugiej części pierwszego rozdziału wciąż stawiasz na ciężki patetyzm. Przy
takim stężeniu trudnych słów czytanie momentami przestaje sprawiać rozrywkę, a
staje się przykrym obowiązkiem przechodzenia przez kolejne akapity, by w końcu
dojść do sedna i odkryć bieg fabuły. Czy to nie ona powinna stanowić pierwszy
plan? A jednak w tym wypadku mam wrażenie, że przy pisaniu ważniejsze dla
ciebie były okrągłe zdania i popisowe ściany tekstu wstrzymujące płynną,
interesującą akcję. Do tego nagromadzenie wyjątkowo negatywnych odczuć bohatera
do wszystkiego i wszystkich daje zaskakująco mało okazji do poznania przeze
mnie rzeczywistego stanu świata i zachowania żyjących w nim ludzi, a przez to
trudno mi zachować obiektywizm i zastanawiać się nad tym, co czytam; wyciągać z
tego wnioski. Wiem, że bohater ma prawo oceniać otaczający go świat swoją
miarą, ale ja nie potrafię go poprzeć albo stanąć w opozycji, bo nie znam tego
świata, w którym on żyje, z autopsji, własnej obserwacji. Zobacz, jak
wiele słów, zdań, skomplikowanych akapitów mam za sobą, a jak mało wiem o twoim
uniwersum, jak średnio je sobie potrafię wyobrazić, jak niewiele znaczących
interakcji nastąpiło do tej pory, które mogłabym zapamiętać, uznać za ciekawe.
One giną wśród pozostałych deskrypcji, zwracających przesadną uwagę swoją
kwiecistością. Dziesięciolatka uciekała, ale w sumie dlaczego i dokąd? Powinnam
z łatwością to zarejestrować, bo pewnie padło gdzieś w tekście, ale przez
nagromadzenie innych informacji zupełnie o tym zapomniałam. A o co w ogóle
chodziło w tamtym pokoju z matką, która się z kimś kłóciła, że aż Amnestia
uciekła? Nie mam pojęcia, choć czytałam o tym de facto ledwie chwilę temu.
Teraz przeszliśmy do jakiegoś Samotwora (czy to Aran…?) i zaczynasz scenę od
nazywania innych ludzi robakami, opisujesz ulicę, przemyślenia o komórce
rakowej… ale na co mi to, skoro nie wiem, co dzieje się w scenie, dlaczego
bohater znajduje się, gdzie się znajduje, po co i na kogo czeka? Jasne, nie
wszystko trzeba mówić wprost, wiele powinno wynikać ze sceny. Ale – no właśnie
– sceny. Dlaczego mam wrażenie, że większość akapitów, które czytałam do tej
pory, stanowią w rzeczywistości nic nie znaczące detale, bez których bym się
obeszła? Jak na razie czuję się nie tylko zagubiona, nie pamiętając, co
przeczytałam ledwie chwilę temu, ale i tracę poczucie sensu – że bohaterowie
dokądś mnie prowadzą, mają jakiś cel. A przecież to dopiero początek… Powinnam
umierać z ciekawości, nie – z nudów.
Naprawdę przez
dłuższy czas trwania tej sceny (dopóki nie wspomniałeś o egzoszkielecie)
zastanawiałam się, czy Samotwór nie jest aby Aranem z prologu – z obu bohaterów
bije taka sama negatywna energia, ich myśli sprzedajesz mi w bardzo podobny
sposób. Nadal nie jestem pewna, czy czytam tekst pisany narracją personalną, z
którą sobie nie radzisz, bo nie jesteś w stanie dopasować stylizacji do
różnorodnych postaci, czy to tekst prowadzony narratorem wszechwiedzącym, czy
może odrobinę tylko mieszany (limited POV…?). Jasne, zwykle nie ma to
większego znaczenia, szczególnie w przypadku beletrystyki bardziej klasycznej,
która może być pisana na wyczucie (jeśli autor takowe posiada, da radę stworzyć
historię i klarowną, i płynną, i bogatą w emocje, przekonującą, nie
zastanawiając się nad narracją zbyt wiele). Ale ty zdecydowałeś się na
metafikcję, w dodatku wygląda na to, że o podłożu psychologicznym, czyli tekst
bazowo wymagający zastosowania znacznie bardziej przemyślanych technik.
Czytelnik musi mieć świadomość, za czyimi plecami stoi, z kim ma do czynienia,
oraz rozpoznawać różnice dzielące twoje postaci. Obecnie mam wrażenie, że i
partie przedstawiające działania i przemyślenia Arana, i te odnoszące się do
Amnestii, a teraz jakiegoś Samotwora są jednolite. Niby „Od gazu…” czynisz
spójnym stylistycznie, ale czy w tym przypadku to naprawdę aż taka
zaleta…?
Muszę przyznać,
że intryguje mnie dialog Samotwora z Magnusem:
— Co z Aleksis?
Jest gotowa?
Magnus spojrzał
na niego poważnie.
— Jest gotowa,
ale wciąż istnieje ryzyko. To już nie program.
— To czysta
wszechświadomość, wiem. Wiem o niej wszystko. Jestem jej bogiem.
— Jesteśmy —
dodał uprzejmie Magnus.
Zawsze to
robił. Starał się uszczknąć sukces dla siebie.
— Więc obudź
ją. Niech płynie.
— Chcesz być
przy tym? (…)
— Nie. Ma
przybyć nowa, chcę ją powitać.
— Mój szofer
jeszcze nie wrócił. — Kropla potu przecięła czoło. Podążyła jedną ze zmarszczek
i zniknęła w rzadkich brwiach.
— Problemy? —
zapytał stanowczo Samotwór.
Magnus
uśmiechnął się grzecznie. Sztucznie. Coś było nie tak.
— Jeśli korki
to problemy, to tak. Do wieczora ją dostaniesz.
— W
porządku.
Wprawdzie nie
wiem jeszcze, o co chodzi, ale to pierwszy raz, kiedy naprawdę zwróciłeś moją
uwagę i sprawiłeś, że poczułam chęć poznania rozwinięcia jakiegoś wątku. Bo kim
jest Aleksis? SI zawartym na dysku, który ktoś zamierza wpuścić w sieć? Czy
może czymś na wzór androida, skoro ma przybyć też jakaś nowa i trzeba ją
będzie powitać…? Postaci mówią dość enigmatycznie, ale tylko dlatego, że
weszłam w ich świat niespodziewanie i nie dostosowują się do mnie, właściwie
nic nie świadczy o mojej obecności, nie przeszkadzam im. Mam jednak przeczucie,
że wkrótce poznam odpowiedzi na swoje pytania.
— Odejdź. [zbędna kropka] — rozkazał.
Mały, ohydny,
chowający się po rogach[,] by zachować cielesność.
(…) ale
lepsze to, [zbędny przecinek] niż chodzenie nago.
Ci ludzie byli podobni w jakiś dziwny sposób do nieznajomej. – Dość nienaturalny dobór szyku. Może: Ci ludzie w jakiś dziwny sposób byli podobni do nieznajomej.
Dziewczynka niemal czuła bicie serca Ioonaksy. Stresowała się. Gdy spojrzała
prosto w jej oczy, zobaczyła małą istotkę, podobną do siebie. Może trochę
bardziej zagubioną, ale wciąż niewinną. – Tutaj zaś z
początku nie za bardzo wiadomo, o co chodzi. Ioonaksa stresowała się sytuacją
czy to Amnestii udzielał się jej stan? I która z nich ujrzała istotkę…?
Domyślam się, że pierwsze zdanie oddaje dziewczynkę, drugie – nowo poznaną
kobietę, a trzecie znów odnosi się do młodej. Nie jest to jednak wiadome
już na pierwszy rzut oka, bo, co widać po podkreśleniach, pomieszałeś podmioty.
Sugerowałabym coś w stylu: „Dziewczynka niemal czuła bicie serca Ioonaksy. Czemu
się tak stresujesz…? Gdy spojrzała prosto w jej oczy, zobaczyła małą
istotkę, podobną do siebie”. Wtedy pierwsze i trzecie orzeczenie mają ten sam
podmiot, a środkowe zdanie stanowi jego myśl.
Takich
problemów jest więcej, przez co czytanie sceny trzeciej i czwartej wcale nie
jest tak płynne, jak mogłoby być:
Co jakiś czas
Ioonaksa musiała opierać się o Astrę. Suczka nie protestowała, wyglądała,
jakby całkiem dobrze się przy tym bawiła. Budynki stanowiły linię
startu, trasę i metę. Gdy tylko przeszła do celu, brała następny.
I tak krok za krokiem wprawiała się w najbardziej podstawową czynność.
Sprawiało jej to przyjemność. Budziło też coś jeszcze. – Ewidentnie wychodzi na to, że chód sprawiał przyjemność suczce, nie
Ioonaksie. Dopiero po tak długim fragmencie czytelnik dowiaduje się, że jednak
chodziło o kobietę, która zaczęła coś sobie przypominać.
Spalony most, [przecinek zbędny] czy opuszczony pałac, tego jednego była pewna.
Obserwowała niesamowite
show, popisowe wyczyny wokalistki wyciągającej niesamowicie wysokie
dźwięki.
Wyglądała[,] jakby była zrobiona z kryształu.
— Dokładnie[,] Arti, myślę, że wiele osób ze zdalnego korzystania z ciała
przeniesie się na w pełni digitalny system istnienia, sam dobrze wiesz, jak
ważny jest zapasowy backpuck! – A nie przypadkiem: backup?
Umysł przejęła
paleta[,] za składowe obierając ciemnoszare strużki dymu
wydobywające się spod pojazdów, brudno-błękitne niebo i matową czerwień
budynków. – Brudnobłękitne. Jeśli barwy są pomieszane, zapisujemy
całość łącznie.
W końcu to
wydarzenie roku, bla[,] bla[,] bla…
Znowu popadasz
w niezdrową przesadę przy układaniu obok siebie zdań o podobnej długości [w
nawiasach liczba sylab]:
Doszły do
budynku kolejki linowej [12]. Na peronie nie było żywej
duszy [11]. Jedynie robostrażnik trzymał wartę [11]. Bacznie
monitorował każdy ruch nowych gości [12]. Nie miał ust ani uszu [7],
prosta humanoidalna konstrukcja [11]. Miał w sobie za to coś [6],
co przeraziło Ioonaksę [8]. To nieludzkie zimno [6], chłód bijący
ze stali [7].
Takich
fragmentów jest więcej, nie będę jednak zagracać nimi oceny. Spróbuj
przejrzeć pod tym względem choćby tylko ten rozdział, przede wszystkim czytając
na głos. Wtedy powinieneś usłyszeć, jak tekst brzmi i czy jest dla ucha
atrakcyjny brzmieniowo. Twój momentami jest – tak jak momentami dzieje się w
nim coś ciekawego, intrygującego – zdarza się jednak, że zaczyna brzmieć
płasko, często zresztą dzieje się tak w przypadku opisów dominujących nad
akcją. Tu na przykład mamy bohaterki, które gdzieś idą, w dodatku jedna z nich
ma dziesięć lat i właśnie ucieka z domu (czego w ogóle po niej nie widać…), a
druga w tym czasie przypomina sobie swoją dość zagadkową i traumatyczną
przeszłość. Cała sytuacja jest ciekawa, na pewno dość obrazowa, ale po chwili
przestaje taka być, bo rozwlekasz ją do granic możliwości – czy to właśnie
jednolitym brzmieniem części zdań, czy objętością opisów, które nie dotyczą
fabuły, wręcz odrywają mnie od niej.
Zresztą spójrz
sam:
Miasto tonęło w obłokach pary. Ulatniały się wspomnienia po burzy, o której tak żywo opowiadała Amnestia w trakcie drogi. Rozmyte budowle tworzyły potężne labirynty, sieci połączeń, na których szczytach tańczyły słoneczne refleksy. Jednak to wszystko było dla Ioonaksy tylko obrazem, teoretyczną przestrzenią, o której wszelkie informacje rozmywały się jak obserwowane wcześniej obłoki. Sens był gdzieś obok, czuła, że z każdym niewypowiedzianym słowem ulatuje go coraz więcej, jakby z tyłu czaszki istniała szczelina, która przepuszczała wszystko, co dawniej znane, robiąc z niej wydmuszkę. Skołowana, wciąż nieoswojona z posiadaniem czegoś takiego jak zmysły, spojrzała uważniej na miasto. Architektura zmienia swój przekrój, im bardziej szła na zachód. Na samych krańcach miasta widziała tylko powyginane słupy wielkich konstrukcji, monumentalne, lśniące się bielą.
Od kiedy
przeszłam do części czwartej, czuję się znudzona. Takie fragmenty, jak ten
powyżej, zajmują całą przestrzeń. Rozumiem, że Ioonaksa poznaje na nowo świat,
ale strasznie dużo tu epitetów budujących patetyczną atmosferę. Przez to czytam
wiele linijek, które mówią częściowo o wyglądzie miasta, częściowo o zagubieniu
Ioonaksy, a częściowo – o chyba filozoficznych podstawach prostych rzeczy.
Czuję się stłamszona, bo w zasadzie poza tym, o czym napisałam… niewiele się
dzieje. Bohaterka widzi holowizor, wyraziste barwy, jedzie kolejką, by spojrzeć
na chmury. Przytłacza mnie to, że Ioonaksa jednocześnie odkrywa coś nowego, a z
drugiej strony nadaje temu głębię, z marszu to analizuje, co tylko udowadnia, że bohaterka ma wiedzę –
tylko skąd, skoro dopiero co przypominała sobie, jak się chodzi i czym są
kolory czy kształty? Dobrze rozpisana była scena samobójstwa (krótkie zdania,
zaskoczenie), ale już po jednym akapicie przechodzimy do fragmentu tak
przeładowanego bodźcami, że ciężko się skupić na treści. Nudzę się.
Tak cię
chwaliłam za poprawność, a jednak zdarzają ci się wpadki dość typowe.
Właściwie… czemu nie stawiasz przecinka przed spójnikiem aby/by?:
Idealny czas[,] by wjechać!
To było dobre
miejsce[,] by odpłynąć.
Chłonęła obraz
miasta spowitego w blasku słońca. – Spowitego
(kim? czym?) blaskiem słońca. Dokładnie na tej samej zasadzie coś spowite może
być gęstą mgłą. W tym kontekście synonimem dla orzeczenia spowić jest
słowo otoczyć i ono również łączy się z narzędnikiem.
Ale ten bezkształt wciąż był za nią. Muskał plecy ciepłymi palcami. Nie dawał
o sobie zapomnieć. Prowokował do pytań, ale nie mogła. Amnestia nie
chciała o tym mówić. Ale właściwie dlaczego?
Przypominało
raczej dżungle[ę], las losowo rosnących drzew,
które pięły się coraz wyżej[,] by zagarnąć jak najwięcej słońca dla
siebie (…).
Ioonaksa
poczuła, jak senność odchodzi. Zastąpiła go ciekawość. – Ją, bo tę senność.
— Nie pytaj[,] skąd się ten mur wziął. Akurat tę lekcję przegapiłam — skrzywiła
się. — Ale ten mur to tylko mur, ma dziury. Mama zawsze powtarza, że wszystko
ma dziury, od sera aż po szatę niebieskiego kapłana. Ja mam na przykład dziury
w zębach. — Dziewczynka otworzyła szeroko buzię i zaczęła pokazywać ubytki w
uzębieniu, na co Ioonaksa poczuła wewnątrz dziwny skurcz. – Podoba mi się
ten fragment, nareszcie wyczuwam lekkość pióra i uśmiechnęłam się, wyobrażając
sobie beztroską Amnestię zachowującą się i wypowiadającą jak przystało na jej
wiek. Takich momentów bardzo brakuje – daj ich więcej. Szczególnie rzuca się
teraz w oczy ta niespójność stylizacyjna, o której tyle się natrąbiłam. Czemu
Amnestia w pierwszej scenie nie myślała dokładnie tak, jak teraz mówi…?
Przestrzenie
pełne krzyków, klaksonów i warkotu, dziwnej muzyki czy zniekształconego echa
błąkały się od umysłu do umysłu, by raczyć mieszkańców uliczną symfonią. To
wszystko wlewało się przez lejek do ucha Ioonaksy. – Podkreślona część nie brzmi dobrze. Wyobraziłam sobie ten lejek w uchu
bohaterki i się skrzywiłam. Ta metafora nie działa jak metafora – brzmi zbyt
dosłownie.
Dziewczynka
chwyciła metalowy pręt, który leżał obok niej[,] i
rzuciła go przed siebie, a ten głucho załomotał, znikając w industrialnym
lesie. Suczka wystrzeliła. Ioonaksa z uwagą przyglądała się sylwetce,[zbędny
przecinek] przemykającej przez metalowy labirynt. Żarówki jarzyły się bladym
światłem, rzucając cienie na konary urbanistycznego lasu. – Industrialny,
urbanistyczny las? Nie sądzisz, że przesadzasz z tymi określeniami? Mam
wrażenie, jakbym czytała pracę magisterską z foresightu terytorialnego w
gospodarce przestrzennej, nie – powieść.
— Patrzę sobie
na wszystko, na szumiące drzewka, na chmurki, na życie, które nie było mi
pisane. Wiesz, nie zawsze tak było. Kiedyś musia była inna… – Wcześniej Amnestii zdarzało się mówić bardziej poetycko, posługiwała się
specyficznym słownictwem, a teraz nagle zdrabnia słowa jak pięciolatka, by w
tym samym zdaniu wspomnieć: życie, które nie było mi pisane? Zastanów
się, czy chcesz używać POV, czy może jednak wolisz narratora wszechwiedzącego.
Zastanów się także, jak odzywa się dziesięcioletnie dziecko. Oddziel narratora
od bohatera (lub połącz w przypadku POV) i stylizuj język postaci, by wypadała
wiarygodnie. Może to i cyberpunk, ale jednak są rzeczy, których się nie
przeskoczy.
Ioonaksa
przytaknęła, choć nie wiedziała, na co się zgodziła. Czuła, że Amnestia skrywa
dziwny ból. To rodziło chęć opieki nad małą, rudowłosą dziewczynką. Stworzenie
świata, gdzie mogłaby być bezpieczna. Gdzie obie mogłyby być bezpieczne. (...)
– Cieszę się,
że jesteś... — Dziewczynka wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale nie
wiedziała, czy jest to stosowne. — A może chciałabyś przenocować u mnie? Musia
nie pozwala mi przyprowadzać obcych, ale ty nie jesteś już obca. – Nie wiem, czy celowo przeciwstawiasz poważne kwestie dotyczące całej
ludzkości z kameralnym dramatem obu bohaterek, ale stwarza to pole do pewnych
przemyśleń. Jak z jednej strony porusza mnie kruchość Amnestii – dziewczynki
samotnej (a nawet przestraszonej?) i zawiązującej relację z zupełnie obcą
kobietą, która straciła pamięć – tak z drugiej zdaję sobie sprawę, że odczuwam
także niepokój. Narrator swoją stylizacją chyba próbuje przekazać mi, że
sytuacja ma w sobie sporo uroku, jednak nie do końca potrafię tak to odbierać.
W popkulturze wprawdzie bardzo popularny jest motyw dziecka w sposób naiwny
przekazującego „mądre, uniwersalne prawdy życiowe” i zmieniającego życie
dorosłego. W tym momencie mimo wszystko odnoszę wrażenie, że przez to, iż
pognałeś na łeb, na szyję, ta relacja nie ma podstaw, by się tak silnie
zawiązać. Czy w ten jeden spacer, zabawę i rozmowę opisane już w pierwszym
rozdziale bohaterki mogły się ze sobą aż tak zżyć? Jeśli tak faktycznie się
stało – budzi to wątpliwości moralne i etyczne. I dalej: jeśli właśnie taki był
twój cel – osiągnąłeś go. Jednak gdy nie do końca planowałeś wzbudzać we mnie
niepokój akurat w przypadku tej relacji – zwolnij trochę i daj się tym dwóm
postaciom realnie poznać, daj Amnestii czas, by się z nieznajomą zaprzyjaźnić,
by więzi, które bohaterki czują względem siebie, były szczere i miały solidne
podstawy, a nie zostały jedynie wyeksponowane, zamknięte w kilku zdaniach.
O, zresztą sam
zobacz:
Czuła jakiś
dziwny rodzaj więzi, jakby ich dusze były spokrewnione, związane nicią tych
samych smutków. – Nie wygląda mi to na fragment,
który miałby być dla odbiorcy niepokojący. Jednak gdyby się nad nim głębiej
zastanowić, zdecydowanie właśnie taki jest.
Podoba mi się
to, jak przedstawiasz miasto z podziałem na dzielnicę. Wplotłeś tę informację
na początku, gdy Amnestia przekraczała pewną granicę – już wtedy wyczułam, że
podział jest istotny dla mieszkańców. Teraz wszystko całkowicie się rozjaśnia,
ale w nienachalny sposób. Z drugiej strony… twoje bohaterki w głównej mierze
się przemieszczają – najpierw Amnestia wyszła z domu (sądziłam, że z niego
uciekła; czemu chce wracać jakby nigdy nic?), a więc dostałam ogromny opis
drogi do Ioonaksy, potem bohaterki się spotkały, chwilę poszwendały i teraz
obie wracają do punktu wyjścia, czyli mieszkania dziewczynki. Czemu tę całą
drogę musiałam przechodzić w aż tak bardzo skrupulatny sposób? Odpowiedź: bo
zapewne chciałeś, bym dobrze poznała miasto. Ale by się po nim przemieszczać i
je poznać, mam całą książkę. Nie rozdział i nie dwa. Całą książkę. Tymczasem
odnoszę wrażenie, że w tym jednym rozdziale przyswoiłam zbyt wiele danych,
które teraz powinnam jakoś przetworzyć, zapamiętać, czego nie jestem w stanie
zrobić. Co z tego, że opisałeś mi dzielnice w sposób bardzo szczegółowy, skoro
w głowie pozostaną mi o nich tylko najważniejsze fakty, a cała reszta
przepadnie w oczekiwaniu na akcję właściwą? Chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło mi
się doświadczyć czegoś podobnego – przeczytać rozdział liczący ponad
dwadzieścia stron i zapamiętać z niego tyle, ile umiałabym streścić w dwóch
akapitach. Na zapoznanie się z niektórymi zwyczajnie bezużytecznymi
informacjami o świecie przedstawionym zmarnowałam całkiem sporo czasu, którego
już zaczynam żałować, bo narrator swoją przesadną pompą nawet nie potrafił
zbudować klimatu, bym mogła w to wszystko się wczuć. Jeśli zaś się wczuwałam,
to wybiórczo, przy konkretnych wypowiedziach dialogowych, interakcjach czy
wspomnieniach, które rysowały mi się w głowie, a przecież one stanowią zaledwie
procent tego, co przedstawia ten rozdział.
Przelać kolor z
probówki do probówki[,] uzyskując bruną żółć
światła padającego z sodowych lamp. – Brudną.
Neony w
stonowanych kolorach różu, błękitu i czerwieni osaczały blaskiem przechodniów,
tworząc na ich twarzach witraże miasta. – Ze zdania
wynika, że neony otaczały blaskiem należącym do przechodniów. Sugeruję dobrać
mniej dwuznaczny szyk: Neony w stonowanych kolorach różu, błękitu i
czerwieni osaczały blaskiem, tworząc na twarzach przechodniów witraże
miasta.
– Rozumiem cię[.]
Poświęcały
swoja[ą] energię, by wskazac[ć] ludziom
najwłaściwszą drogę do nieznanego.
Nagle odwróciła
się matka. Miała twarz trupa, bladą i podłużną, z policzkami wklęsłymi od
głodu. Ioonaksie zdawało się, że widzi dokładnie jej czaszkę. // Matka
pobladła, choć Ioonaksa nie wiedziała, że jest to możliwe. – Skoro prowadzisz tekst w narracji trzecioosobowej personalnej, narratora
stawiasz poniekąd za plecami Ioonaksy. Więc jeśli Ioonaksa nie wiedziała, czy
możliwe jest, by matka pobladła bardziej, to znaczy, że protagonistka nie miała
prawa tego zauważyć. Jak bym to rozwiązała? Zapewne tak:
Nagle odwróciła
się matka. Miała twarz trupa, bladą i podłużną, z policzkami wklęsłymi od
głodu; niemal było widać jej czaszkę. Ioonaksie zdawało się, że kobieta
pobladła jeszcze bardziej – o ile to w ogóle możliwe.
W takiej wersji
Ioonaksa dostrzega, że kobieta zbladła mocniej, a przynajmniej zastanawia się
nad takim prawdopodobieństwem mową pozornie zależną.
W którymś
momencie matkę Amnestii w POV Ioonaksy zaczynasz zapisywać od wielkiej litery –
twoja protagonistka nie zna imienia kobiety, nie do końca też rozumie, czym
jest rodzina (Pewnie to ta cała rodzina, pomyślała Ioonaksa), więc to
naturalne, że będzie nowo poznane określenie traktowała jako przydomek.
Naprawdę doceniam ten zabieg.
Z drugiej
strony Amnestia w obecności Ioonaksy nigdy nie nazwała musi matką:
— A tobie jak
na imię? I miło by było, jakbyś dotknęła mnie łokciem. Twoja musia nie nauczyła
cię kultury? (...) Kiedyś musia była inna… Masz rodzinę? (...)
– Nie wiem.
Za to w
dialogach padło określenie mama:
— Trochę mi ją
przypominasz. Mama często ogląda ją na hologramach.
Więc… czy
Ioonaksa aby nie powinna iść za śladem Amnestii i korzystać tylko z poznanych
chwilę wcześniej określeń…?
Edit: Szczerze mówiąc, pogubiłam się w tych rozważaniach. W jednej z poprzednich
scen pojawia się jedno określenie w POV Ioonaksy, kiedy wspomina ona jakąś
matkę:
(…) nabierała
dystansu do tego świata, zaczynała widzieć wszystko jako wielką chmurę
możliwości. Mogła być przecież każdym, taksówkarzem naciągającym klientów,
słynną wokalistką budzącą kontrowersje, czy nawet przykładną matką.
No więc skoro
Ioonaksa jednak zna pojęcie matki czy ojca, zna też pojęcie rodziny, a to kłóci
się z tym, że bohaterka określa matkę Amnestii, ot, Matką. Gdyby
rozumiała, że matka to nazwa konkretnej pełnionej funkcji, podejrzewam, że
nazywałaby tę bohaterkę matką Amnestii albo kobietą.
Ciche pikanie
odmroziło jedną z figur. Fatma wcisnęła guzik z kluczykiem. – Figura jako synonim człowieka brzmi bardzo źle, nienaturalnie. Aż
zastanawiałam się, kiedy oni zamrozili szachy. Albo co robią w muzeum figur
woskowych…
Ktoś wszedł do
środka. Ioonaksa obróciła się. Niski brunet uśmiechnięty od ucha do ucha
przeszedł przez próg, jak gdyby nigdy nic. Kulał. W dłoniach trzymał dziwny
przedmiot. Podłużny, ale poręczny, zakończony długą lufą. Broń, to słowo
podpowiada jej podświadomość. I jeszcze jedno: niebezpieczeństwo. // Matka
momentalnie otrzeźwiała. Ioonaksa poczuła, że nie jest już największym
zagrożeniem. Obserwowała, jak ta chuda kobieta wbija wzrok w kulejącego
chłopaka. I w broni[ń]. Krzyknęła, żeby rzucił
kosiarza. Broń, chodziło jej o tą[ę] długą broń. – I w tym czasie
Ioonaksa tak stała i to wszystko sobie, ot, obserwowała, w dodatku miała
stuprocentową pewność, co chce zrobić w rzeczywistości zupełnie nieznajoma jej
matka?
Mogłeś
spokojnie przedstawić to sceną. Brakuje mi tego, by wyobrazić sobie, jak matka
otrzeźwiała; chcę wiedzieć, jakie dokładnie słowa krzyknęła. To scena akcji,
więc pokaż mi ją, zamiast ją streszczać. Szczególnie że kawałek dalej już to
robisz:
Wzięła zamach.
Chciała zatopić zimne ostrze w ciele intruza. Blok. Jej dłoń zawisła w
powietrzu. Ioonaksa nie zauważyła nawet, kiedy w pomieszczeniu pojawili się
nowi. Jeden dryblas zaczął miażdżyć rękę matki. Zgniatał palce. Coś strzeliło.
Puściła nóż. Drugi dryblas obezwładnił Fatmę. Ioonaksa cofnęła się do ściany.
Znów była niewidzialna.
Jednak i ten
fragment budzi we mnie pewne wątpliwości. Wiem, że zależy ci na dynamizmie, ale
jednak nadal mamy tu POV – przynajmniej tak powinno być, bo o takim typie
narracji pisałeś do nas w mailu. Znacznie lepiej prezentowałby się ten
fragment, gdybyś zaskakujące wejście chudzielca z bronią w ręku i jego
zachowanie komentował więc tak, jak skomentowałaby je sama Ioonaksa. Na pewno
bohaterka coś czuje. Niepokój o siebie, o matkę, o Amnestię, o Astrę? Strach
motywujący ją do wycofania się pod ścianę; do tego, by bohaterka stała się
niewidzialną? Jeśli właśnie to czuje – między zdaniami przedstawiającymi
działania innych bohaterów warto byłoby to tu, to tam wpleść choćby krótkie,
niby urwane myśli postaci prowadzącej scenę. Ale myśli, a nie ekspozycje w
stylu:
Ioonaksa z
rosnącym przerażeniem obserwowała, jak skacze lufą po Amnestii.
Przecież to
przerażenie powinieneś mi sprzedać właśnie narracją samą w sobie – nerwową,
urywaną, pełną pytań o to, co się stanie, i złości, że nic nie da się zrobić.
Tymczasem Ioonaksa komentuje wszystko mocno obiektywnie, jakby w ogóle jej tam
nie było; jakby zamieniła się miejscami z narratorem wszechwiedzącym:
Mała zaczęła
się wyrywać. Ioonaksa żałowała, że mózg wyrzucił z pamięci instrukcje obsługi
ciała, to pewnie tam był tryb obrony i reakcji. (...) To obudziło matkę, która
wpatrywała się w martwe ciało zwierzęcia. Miała ostatnią szansę, żeby odwrócić
bieg wydarzeń.
Nie masz
wrażenia, że czytasz relację? Nawet komentatorzy komentujący przebieg meczu
trzeciej ligi mają w sobie więcej pokładów emocji. Ioonaksa w końcu musi mieć
jakieś zdanie o tym, co się dzieje; musi czuć cokolwiek, choćby instynktownie,
na pograniczu świadomości. Czemu na przykład nie jest jej żal chociażby Astry
albo Amnestii? Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo oddać tak skomplikowaną
sylwetkę psychologiczną – postać, która niewiele pamięta, nie potrafi się
odnaleźć, ale już zdążyła nawiązać jakieś mocne więzi – lecz gdy z tego
rezygnujesz i nagle przechodzisz w obiektywnego narratora trzecioosobowego,
najważniejszy fragment tego rozdziału robi się kompletnie... suchy.
Niezajmujący. Tym bardziej że już zdążyłam się przyzwyczaić, iż poprzednie
sceny, w tym zwiedzanie miasta, były bogate w przemyślenia i emocje Ioonaksy.
Skoro momenty pasywne, dość nudnawe, nimi urozmaicałeś, by poniekąd
przedstawiały nam postać, pozwalały lepiej poznać, jaka jest, co ma w głowie,
jak reaguje na przyswajane informacje, teraz, w scenie dynamicznej, ich brak
jest mocno odczuwalny. Wychodzi na to, że bardziej przejmowałam się mglistym
wspomnieniem samobójstwa w teatrze niż akcją bieżącą, w której zaraz może dojść
do morderstwa. A to w tej drugiej scenie uczestniczę, towarzysząc bohaterce.
Chudzielec
zrobił krok w jej stronę. Zbliżył twarz, zupełnie jakby chciał ją pocałować. – O, a czy tutaj Ioonaksa na pewno wiedziałaby, czym jest pocałunek?
Kobieta miała problem z interpretacją ludzkich zachowań, niewiele pamiętała ze
swojego życia, nie znała pojęcia rodziny, pisałeś na przykład: Ciało drugiej
osoby wzbudziło w niej fascynację, która zagłuszyła wszystkie wcześniejsze
uczucia. Czy jej powłoka wygląda podobnie? (...) Czy wszystkie ciała czują
dokładnie to samo w tym samym momencie?
Biorąc to
wszystko pod uwagę, mam dziwne przeczucie, że Ioonaksa nie ma prawa kojarzyć
pocałunków.
Suczka
zatoczyła się, po czym padła na ziemię. Krew wypłynęła wartkim strumieniem z
rany. Kropki połączyły się w małą, czerwoną kałużę. – Jak wartki strumień sprawił, że pojawiły się kropki (krople?), które
połączyły się w kałużę? Bardziej widzę to w ten sposób, że tworzy się mała
kałuża, która się powiększa.
Odsunął się i
spojrzał na domowników. Chyba oceniał, kogo sprzątnie w pierwszej kolejności. – O, słowo sprzątnąć też zupełnie nie kojarzy mi się z
Ioonaksą, którą zdążyłam już jakoś poznać. Do tej pory jej POV był pełen
subtelności, jakiegoś mistycyzmu. Spójrz, jak wygląda dalsza część tego samego
akapitu: Zrzucał świadomości w przestrzeń wiecznego oczekiwania. Miejsca,
gdzie żywy był tylko strach. Strach, którym się karmił.
Sam przyznaj –
nie bardzo to do siebie pasuje.
Tym bardziej że
dalej czytam:
Ioonaksa
pierwszy raz widziała gasnący blask w oczach żywej istoty. Tymczasem to sprzątanie brzmi tak, jakby ze śmiercią miała do
czynienia regularnie.
O, niżej to
samo: Goryl podniósł ciało dziewczynki i zniknął na korytarzu. Takie
sformułowania w rzeczywistości sprawiają, że oddalam się i od Ioonaksy, i
sceny, w której uczestniczy. Nie przekonuje mnie, nie jest spójna z tym, co
prezentowałeś mi do tej pory.
ELEMENT II – KRUCHOŚĆ WĘGLA
Lot z pięćset
dziesiątego piętra byłby piękną zemstą. – Fantastyka fantastyką,
ale nie przesadzasz aby…? Pięćset pięter, hmm, ile kilometrów niby miałaby taka
konstrukcja? Policzmy. Najwyższy budynek świata ma obecnie 163 piętra i liczy
828m. Idąc tym tropem rozumowania i przyjmując, że piętra mają jednakie
wysokości, łatwo policzyć, że Twój budynek liczyłby 2,5km. Na tej wysokości
pojawiają się już chmury typu Cumulus i Stratocumulus, które są
gęste, ale także Cumulonimbus – chmury burzowe… Wiem, że to cyberpunk i
jesteśmy w przyszłości, ale aż tak wysokie budynki zwyczajnie nie mają sensu,
nie ma z nich pożytku, absolutnie nie dałoby się w nich otwierać okien (kwestia
ciśnienia, wiatru), no i samo ich powstanie ograniczone jest przez prawa
fizyki.
— Za dużo
okablowania, żeby to na raz ogarnąć. Jedyna szansa to impuls — odburknęła,
przysuwając się do panelu sterowania. [akapit] Brat
podskoczył, łapał równowagę. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł na
poplamionym biurku tuż obok ekranu głównego. – Fragment dotyczący innej
postaci niż mówiąca powinien znaleźć się już w kolejnym akapicie. Do tego rzuca
się w oczy niezgodność aspektów w podkreślonym fragmencie. Może po prostu: złapał?
Albo: spróbował złapać?
Resztki cieczy
chlapnęły i rozlały się po wszystkim dookoła. Jak zwykle nic nie szło po jej
myśli. – Ciecz jest bardzo nienaturalnym synonimem. Nie
wymyślaj na siłę. W twoim zdaniu można by w zasadzie za podmiot obrać same resztki (domyślnie i tak będzie wiadomo, czego to resztki).
Atna poczuła
się lepiej, gdy zobaczyła jego uśmiechniętą twarz. Co z tego, że miał na
niej wytatuowaną czaszkę. Co z tego, że jego szyje[ę] zdobiły dziesiątki blizn. Był przy niej i sprawiał, że czuła się
bezpiecznie. Starsi bracia nigdy nie dają skrzywdzić swoich siostrzyczek. –
To ile miał tych szyj?
No dobrze, a
tak na poważnie: POV Atny naprawdę mnie przekonuje i wcale nie mam wrażenia, że
jest podobny do POV Ioonaksy czy Amnestii (które momentami wydawały się dość
zbliżone) czy do stylizacji językowej Arana (którego imienia zdążyłam zapomnieć,
a którego język nie różnił się zbytnio od Samotwora). Przekonujący jest motyw
powtórzonego: Co z tego. Nie jest to jednak jedyna ze sztuczek, która
unaturalnia narrację Atny:
Maszyna
wypuściła z siebie dwie błyskawice. Atna spojrzała na brata. Był chyba w jakimś
transie, nawet nie mrugał. Powinna odłączać ten szmelc? Kiedy jeden z piorunów
śmignął koło jej ucha, nabrała pewności. Skoczyła. W myślach błagała boga
piorunów, by nie usmażył jej żywcem. – Tak,
dokładnie o takie POV mi chodzi. Spójrz, jak jedno pytanie zadane samej sobie
może wiele zdziałać. Jasne, że nie ma sensu z nimi przesadzać; istnieje wiele
sposobów, sztuczek, by przytaczać wprost myśli i emocje postaci
prowadzących. Wreszcie czuję, że jako autor sam zaczynasz się angażować i
wczuwać w swoje postaci na tyle, by przez chwilę nimi pobyć i prowadzić
tekst... nimi. Po prostu. Trochę szkoda, że tak późno, ale lepiej późno niż
wcale. Czemu nie wcześniej? Być może tak zwyczajnie wolisz te postaci, może
trochę je faworyzujesz, ich charakter jest ci bliższy – dlatego czuć, że ich
partie sprawiały ci lekkość i fun.
Udało mu się.
Arth ze swoim głupim uśmieszkiem wrócił na fotel. // (…)
Uśmiechnął się.
Atna wiedziała, że musiał się uśmiechnąć. – O, znowu się
uśmiechnął. A jednak nie wspomniałeś, że po drodze zmienił mu się wyraz twarzy.
Przez to uśmiechniętego Artha wyobrażam sobie cały czas i bez powtórki.
— Ciii[,] mała, zaprowadź grzecznie tatusia do bramy.
Odpowiedź
bardzo dobrze znała. – Mało naturalny szyk.
Tylko ja i skupienie. To był ten moment, w którym człowiek poznaje skład sił, z
których jest zrobiony. Atna liczyła tylko [jedynie?], żeby wśród niestabilnych pierwiastków znalazło się
szczęście brata.
Zupełnie, [przecinek zbędny] jakby pod jego ciałem istniała jakaś potężna studnia,
do której wrzuca się niepotrzebne myśli.
Podniósł się.
Zrobił kilka niepewnych kroków, by przyzwyczaić świadomość do nowego ciała.
Pomyślał, że to śmieszne, że za każdym razem, jak tutaj ląduje, musi na nowo
przypominać sobie, jak chodzić.
O, mamy jakieś
nawiązanie do Ioonaksy! Teraz zastanawia mnie tylko, że skoro ona też spadła,
to dlaczego nie pamięta przeszłości? Atna i jej brat rozmawiali o Aleksis, o
której wspominał też Samotwór. Czyżby Ioonaksa zapomniała, że jest
boginią?
Ponadto jak na
razie nie częstujesz mnie zbyt wieloma zawiłymi opisami, za to coś się dzieje.
Jak na razie nie nudzę się tak, jak w poprzednim rozdziale. Miałam co prawda
nadzieję na kontynuację wątku porwania, ale wiadomo – wszystko w swoim
czasie.
A gdybyś chciał
jeszcze bardziej unaturalnić POV, przydać ci się może kolejna sztuczka:
Pomyślał, że to
To śmieszne, że za każdym razem, jak tutaj lądował, musiał na nowo przypominać
sobie, jak chodzić. – Sprzedawanie poglądów postaci
bezpośrednio znacznie lepiej będzie imitowało realne myśli pojawiające się w
głowie protagonisty. Nie musisz się martwić, że czytelnik nie odgadnie, że to
POV, zresztą nawet nie musi być tego świadomy, za to dobrze, by wczuwał się w
tekst, intuicyjnie odbierając go jako personalizowany. W końcu chodzi właśnie o
to, by stylizować, jednocześnie minimalizując wpływ narratora wszechwiedzącego.
Im będzie go mniej – tym lepiej.
Na tej samej
zasadzie nie wycięłabym z tekstów jedynie wszystkich: pomyślał, że.
Wycięłabym również podobne sformułowania w stylu: podejrzewał, że/domyślał się,
że/miał nadzieję na to, że/wahał się, czy… Wszystkie je da się wyciąć, zaczynając zdanie od kolejnych słów stanowiących przemyślenia postaci oraz oddających odczuwane w związku z nimi
emocje.
Te korzenne nuty
i świeżość przypominała[y] mu stare lata, ale nie mógł
odnaleźć w pamięci, co właściwie tak pachnie. Obrócił się więc w stronę lustra
zawieszonego na jednej ze ścian. – Czy tylko mnie zastanawia, co robiło
lustro akurat na ścianie przy śmietniku?
Okej, nie powiem, zaczyna ciekawić mnie ten wątek – praktycznie na równi z tym dotyczącym
Samotwora. Chciałabym lepiej poznać Drzewostan – to, jak się w nim żyje i
jakimi zasadami rządzi się ta cyberprzestrzeń – a jednocześnie bardzo nie
chciałabym go poznawać, jeśli informacje o nim masz mi sprzedawać w podobny
sposób, w jaki rozlegle opisywałeś miasto, w którym znajdowały się Ioonaksa z
Amnestią. Na szczęście nie idziesz w tę samą stronę – opisów jest mniej, są
bardziej skondensowane, rzeczowe i zwykle dotyczą tych elementów, które są mi
potrzebne tu i teraz, bo na przykład bohater wchodzi z nimi w interakcję. Już w
trakcie czytania wiem, że Drzewostan poznam – wbrew pozorom – znacznie lepiej,
bo więcej wrażeń wyniosę właśnie z tego miejsca. Przypomnę sobie bohatera, który coś robi i czuje na danym tle, a nie samo puste tło. Nic mi nie umknie, nie
wpadnie jednym okiem, by wypaść drugim, w natłoku kolejnych i kolejnych
informacji. No i też POV Artha jest bardziej przekonujące niż POV chociażby
Amnestii – dziesięciolatki, która w dialogach wypowiada się nieraz jak
dziewczynka znacznie młodsza, ale partie narracyjne jej dotyczące sugerują coś
kompletnie odwrotnego. Tu nie czuję takiego dysonansu, wszystko na razie zdaje
się do siebie pasować, co upłynnia odbiór i czyni lekturę przyjemną, nawet
jeśli nie opisujesz niczego przyjemnego.
To całkiem
śmieszne, że trwa tutaj wieczny dzień. Ktoś zbyt poważnie potraktował
powiedzenie, że Rewa nigdy nie śpi. – Akapit
wcześniej pisałeś, że: Świat rysował się w zupełnie innych kolorach niż
toksyczna Rewa. To sprawiło, że pomyślałam, iż Rewa to miejsce, z którego Arth
przybył, a nie to, w którym obecnie się znajduje, jednak późniejsze słowa temu
przeczą. To jak to właściwie jest? A może Drzewostan stanowi wizualizację Rewy,
jednak różniącej się od tej istniejącej w realu?
Tyle pytań,
tyle pytań…
Jedynie
upływające liczby oznakowujące ulice wyznaczały Arthowi drogę, gdyby nie one [–] już dawno utknąłby w meandrach cyberstrefy.
— Al-aleksis?
Kim ty właściwie je-jesteś? — zająknął się. – Aleksis to
imię, nazwa własna, więc w tym wypadku nawet po dywizie powinno zostać
rozpoczęte wielką literą.
Wtedy cała
wątpliwość, złość, jaką czuł, pękła niczym bańka mydlana muskająca rozgrzany
asfalt. – Wątpliwość i złość to dwie różne emocje, mamy więc
podmiot szeregowy. Sugeruję: Wtedy cała wątpliwość, złość, jakie czuł, pękły
niczym bańki mydlane muskające rozgrzany asfalt.
Nagle całe
zimno zniknęło. Arth otworzył oczy. Kimkolwiek była Aleksis, zniknęła.
Chwilę później cyberprzestrzeń zaczęła się rozpadać. Kawałek po kawałku znikały
wieżowce, fragmenty kryształów odpadały od ścian labiryntu. Nna końcu
wirtualne ciało mężczyzny również uległo ostatecznemu prawu świata. Nastała ciemność, z której niemrawo zaczęły wybrzmiewać krzyki.
Krzyki Atny.
Dość szybko
Arth odnalazł Aleksis (czy raczej ona odnalazła jego…). Trochę liczyłam na to,
że w cyberprzestrzeni wydarzy się coś więcej, Arth może spotka kogoś wcześniej,
lepiej pokaże mi ten świat, będąc uczestnikiem jakichś interakcji. Absolutnie
nie chodzi mi o to, że opisów było mało – wspominałam już, że było ich mniej
niż w przypadku poznawania miasta rodzinnego Amnestii i chałwa ci za to –
niemniej mam wrażenie, że jedno z ciekawszych doświadczeń, które ukazałeś do
tej pory, trwało dość krótko. Jeszcze niedawno cieszyłam się, że sporo z niego
wyniosę mimo braku aż tak szczegółowych, skomplikowanych opisów przytaczanych
zdaniami wielokrotnie złożonymi, bo postawisz na akcję, a jednak… teraz czuję spory niedosyt.
Spotkanie Aleksis nie było przypadkowe i musiało prędzej czy później nastąpić,
ale doprowadziłeś do niego na tyle szybko, nie zdążyłam się nacieszyć tak
unikatowym miejscem. Pozostaje mi nadzieja, że wkrótce tam wrócę.
Jeden
zmartwienie mniej. – Jedno.
— Arth, miernik
szaleje, wyjebało zabezpieczenia, ktoś wycelował w nas jako nagrodę! — syknęła.
– Według WSJP czasownik wycelować ma
następującą składnię:
wycelować +
dopełnienie (co?) + okolicznik miejsca (dokąd/w co)
wycelować +
okolicznik sposobu (z czego?) + okolicznik miejsca (dokąd/w co)
wycelować +
dopełnienie (czym?) + okolicznik
miejsca (dokąd/w co)
Nie da się więc
wycelować w kogoś jako nagrodę. Jako nagrodę można na przykład kogoś
potraktować. Sugeruję: Ktoś wycelował w nas jako w nagrodę! Albo: Ktoś
potraktował nas jako nagrodę! A może: Ktoś wytypował nas jako…?
Zależy, co chcesz przekazać.
Jednocześnie
zdanie z jako brzmi dość archaicznie, co niezbyt pasuje mi do
dotychczasowej stylizacji tej postaci. Jak wypadłoby naturalniej.
Był cięższy [,] niż się jej zawsze wydawało.
Amestus na
chwilę zatrzymał się pod daszkiem jakiejś restauracji. – Nie chcę, by wyglądało to na wyższy poziom czepialstwa, ale trochę
zaczyna mnie męczyć, że większość do tej pory poznanych postaci ma imię
rozpoczynające się na literę A. Obecnie w tekście pojawili się: Aran, Amnestia,
Astra, Aleksis, Atna, Arth i Amestus. (Mamy też postaci dalszoplanowe takie jak
Avelarem, Arti czy Awer). Amnestia, na szczęście, ma imię, które już coś
oznacza, astra to opel, Atnę kojarzę z Etną, Artha – ze słowem earth, a
Amestusa… z domestosem. Do tej pory tylko to sprawia, że jakimś cudem ich
wszystkich pamiętam. No prawie, bo aby przypomnieć sobie imię autora książki z
prologu, i tak musiałam przescrollować ocenę.
— Z Wuzyną od
dawna to planowaliśmy. Kojarzysz Agera?
Apostus
pokręcił głową.
Co za dużo, to
niezdrowo!
Nawet, [przecinek zbędny] gdy para pochłonęła ich wysuszone ciała, czuł
obrzydzenie. Obrzydzenie do samego siebie i do nich. Do całego świata,
zupełnie, [przecinek zbędny] jakby wszystko, co cielesne, pokryte było
śluzem. Stężonym pożądaniem, które naturalnie ulatuje jedynie pod osłoną nocy w
zaciszu mieszkania z osoba[ą], którą naprawde[ę] się kocha. //
Przeszedł pomiędzy stolikami. Obserwował[,] jak zarysy baru stają się
coraz bardziej widoczne.
— Kogo to moje
oczy widzą? Amestus we własnej osobie! — Wystawił łokieć na przywitanie. – Czy wystawianie łokcia na powitanie ma coś wspólnego z covidem – to
jakieś memiczne wink-wink, inside joke? Jeśli nie, to bądź świadom, że teraz
tak się może kojarzyć.
— Nie bez
powodu nazywają cię Szybkim, co[,] stary?
DJ z holowizji
właśnie rozpoczął set muzyki chodnikowej. – A więc to
jakaś nowa odmiana muzyki? Z poprzedniego rozdziału nie dało się tego
wywnioskować. Wtedy byłam święcie przekonana, że to metafora dźwięków ulicy.
Z ciekawości wpisałam powyższe określenie w wyszukiwarce. Pewnie nie o to ci chodziło:
Że o północy
często dzieciaki napadają na stragany. – Udziwniony
szyk. Może: Że o północy dzieciaki często napadają…
Ostatnie, czego
chciał wysłuchiwać Amestus, to moralizujących gadek. – Ostatnie, czego chciał Amestus, to wysłuchiwać moralizujących gadek.
Albo: Ostatnie, czego chciał wysłuchiwać Amestus, to moralizujące
gadki.
— Nie mówię
tego, żeby ciebie pocieszyć, tylko ostrzec. — Barman spojrzał prosto w oczy
przyjacielowi. – Postawiłabym akcent na informacji,
jak spojrzał. Niesie to za sobą znacznie większy ładunek emocjonalny. Słowem: —
Nie mówię tego, żeby ciebie pocieszyć, tylko ostrzec. — Barman spojrzał
przyjacielowi prosto w oczy.
Natomiast
zdecydowanie podoba mi się ten fragment:
To też było
miłe, pomyślał Amestus. Zaczął powoli żałować, że nie jest przykładnym
obywatelem. Takim z dożywotnim długiem u korporacji, takim, który wraca po
pracy do domu, by zastać tam żonę, dzieci, albo chociaż prawdziwego kota.
Zaczął bawić się pustym kubkiem, obracając go we wszystkie strony. Poczuł się
wyrzutkiem. Nie był ani poza systemem, ani jego elementarną częścią. Był
fragmentem wymiennym, takim, którego łatwo można się pozbyć, gdy coś się
przepali. Chciał jak najszybciej zmienić temat.
Idealnie oddaje
przemyślenia bohatera, ale i obrazuje system, w którym mężczyzna żyje. Wiele
mówi o twoim uniwersum, w dodatku jest wystylizowany, a stylizacja ta pasuje do
postaci prowadzącej scenę. Przez to, że wszystko do siebie pasuje, budzi emocje
takie jak współczucie, ale i zainteresowanie, chęć dalszego odkrywania
rzeczywistości, o której mówi Amestus. No i poszukiwania odpowiedzi na pytanie,
czy w którymś momencie będzie on mógł wreszcie poczuć, że gdzieś przynależy, i
odnajdzie wewnętrzny spokój.
— Jestem
barmanem. Wszyscy wiedzą, że gdybym mówił za dużo, już dawno pływałbym z
rybkami.
— W takim razie
chyba minąłem się z powołaniem — zakpił Amestus.
— Niedługo
miejsce się zwolni, jak jesteś taki chętny.
Barman chwycił
kubek Amestusa. Obrócił się, żeby zrobić kolejnego drinka, w międzyczasie
pytając:
— To co, może
oświecisz mnie, w jak wielkie gówno wpadłeś?
Zauważ, że dwie
ostatnie wypowiedzi należą do barmana, tak samo zresztą jak rozdzielający je
komentarz narracyjny. W takich sytuacjach konieczny jest zapis ciągiem. Nowy
akapit sygnalizuje zmianę mówcy, co jest mylące.
Jak na jedną z
najważniejszych osób w całej Rewie, [przecinek
zbędny] to całkiem nieładnie. – Przed to stawiamy przecinek tylko
wtedy, kiedy jest spójnikiem wprowadzającym zdanie współrzędne.
Ale!
Jeśli to
zastępuje frazę to jest – przecinka przed nim nie stawiamy. Istnieje
więc taki trik, by w domyśle po to postawić czasownik jest/są/był
i tak dalej. Jeśli zdanie nadal ma sens – przecinek opuszczamy.
Tak że: Jak
na jedną z najważniejszych osób w całej Rewie to (jest) całkiem
nieładnie.
Ale: Jak kocha, to poczeka.
Dalej podobnie:
— Mordka
pijana, [przecinek zbędny] to (domyślnie: jest) mordka
szczęśliwa, nie żałuj!
Żywych lub
martwych, rozumiesz[,] jaka łatwizna?
— Skoro ilość
zer przekracza liczbę zębów u statystycznego mieszkańca, to nie uważasz, że
lepiej się w to nie mieszać? – Zera są jak
najbardziej policzalne, a więc: liczbę zer. Nie przejmuj się
powtórzeniem, w dialogach zazwyczaj nie zwraca się na nie uwagi, bo dodają
naturalności.
On chyba ma
świadomość, że jeśli to dojdzie dalej, to będzie miał na głowie
cały Kościół Macki… – Potocyzm raczej brzmi: pójść
dalej. A co powiesz na: trafić gdzieś dalej?
Pozytywnie
zaskoczyło mnie, że po ostrej wymianie zdań bohaterowie wcale nie dali sobie po
mordach – czego się spodziewałam, ale co wydawałoby mi się trochę nad wyraz,
biorąc pod uwagę, że dogadywali sobie w sposób inteligentny, nie – prostacki.
Ostatecznie cały dialog w knajpie trzymał w napięciu i wywołał mój półuśmiech –
naprawdę dobrze bawiłam się, obserwując tę interakcję.
Ciemność
wkradała się do jej ciała. Wciskała macki przez nos, wpływała do żył.
Ioonaksa bała się. Nie miała kontroli nad niczym. Ciało bezwładnie
spadało w przestrzeni nieznanej. Czerń bezceremonialnie wypełniała każdy
skrawek ciała.
Pragnęła
zagarnąć dla siebie każdą refleksje[ę]
upchnięta[ą] w kąt umysłu.
W czerni czas
zmieniał się w niemrawe echo, które ciężko było usłyszeć. – Okej, tutaj nie łapię, o co mogło chodzić. Czasu nie da się usłyszeć – to
pojęcie abstrakcyjne, które nie objawia się echem, nawet najcichszym. A jeśli
mam to traktować niedosłownie – jak miałabym to rozumieć…? Plus samo niemrawe
mówi o tym, że trudno coś usłyszeć. Mam wrażenie, że to jedno z tych
całkiem ładnych zdań pozbawionych większej wartości.
Przeszłość
również wydawała się niezwykle wątpliwa. Było tam jednak coś jeszcze poza
zapierającymi się pojęciami. – W jaki sposób
pojęcia mogą się zapierać? Czym się zapierały i, przede wszystkim, przed czym?
Czy nie miałeś aby na myśli wykluczającymi się?
Mózg przerzucił
się na wyższe obroty. Każde następne pytanie zacierało dokładny obraz
snu. Po chwili pozostała z jednym pytaniem na ustach: co to właściwie
było? Milczała. Milczała, bo wiedziała, że może lepiej nie znać odpowiedzi na
niektóre rzeczy. – Wiem, że trzecie pytanie wygenerowałoby
powtórzenie, jednak fraza odpowiedzi na rzeczy naprawdę źle brzmi.
Sugeruję: Każde następne pytanie zacierało dokładny obraz snu. Po chwili
tylko jedno pozostało na jej ustach: co to właściwie było? (...) lepiej nie
znać odpowiedzi na niektóre z nich.
Rozglądnęła się nerwowo. – Skąd w twoim świecie krakowskie
regionalizmy? [WSJP]
Usłyszała coś.
Bardzo cichy płacz. Spojrzała w stronę prawej części klatki. To stamtąd
dochodził. Już miała się odezwać, kiedy dźwięk ucichł. Co się właściwie stało?
Cofała się wspomnieniami i natychmiast tego pożałowała. Krew, wszędzie krew.
Obraz Astry z pustym wzrokiem pozbawił ją chęci do dalszego wspominania.
Siedziała więc tak po prostu, czekając na to, co przyniesie los. – To w istocie zaskakujące, że Ioonaksa nawet nie pomyślała, że płacz mógł
należeć do Amnestii. Słysząc go, zapewne mogłaby skojarzyć, że należy do
dziecka, ba, do dziewczynki. Poza tym nawet nie słysząc go, Ioonaksa powinna
raczej pomyśleć o Amnestii, skoro łączyła je taaaka silna więź, o której
wspominała kobieta kilka scen wcześniej.
Tym bardziej że
wyklucza się to z kolejnym fragmentem:
Została złożona
tak, by oddychać. Chronić życie. Chronić raz rozpalony ogień, tylko dlaczego? I
dlaczego inni chcieli ją tego ognia pozbawić? Czy rodzina Amnestii odeszła tam,
skąd Ioonaksa wróciła? Pytania, wiecznie pytania… // Wtedy w jej głowie zapaliła
się czerwona lampka. Amnestia! Jej przyjaciółka
przecież jeszcze żyła, gdy to wszystko się zadziało. – Przecież bohaterki
poznały się poprzedniego dnia i spędziły ze sobą niewiele czasu. Czy Ioonaksa
nie przesadza? Rozumiem, że być może to jej cecha charakteru, ale jednak tak
infantylne zachowanie, nawet jak na nią. Brak wcześniejszych przemyśleń
dotyczących Amnestii świadczy o tym, że kobiety wcale się nie przyjaźniły jakoś
szczególnie – inaczej Ioonaksa pomyślałaby o młodej praktycznie od razu, prawda?
Tym bardziej że bohaterka po drodze wspomina Astrę, czyli suczkę Amnestii. To
naciągane, że od razu wraz z nią nie przypomniała sobie o – podobno –
przyjaciółce.
Po drugiej
stronie spoglądały na nią wielkie, podkrążone oczy, których właścicielka rozmasowywała
siniaki na nogach. – Właścicielka nie brzmi
naturalnie, nie sprawdza się jako określenie Amnestii w POV Ioonaksy. Jeśli
bohaterki mocno się przyjaźniły, Ioona nie myślałaby tak o dziewczynce.
— Sa-sama do
końca nie wiem. Najpierw zabrali Fatmusię[,] później
Astrę. — Przekrwione oczy dziewczynki zaszkliły się. — A później musia
zo-została... — przerwała w połowie, wybuchając płaczem. Słone łzy skapywały na
zimną posadzkę, rozlewając smutek po powierzchni. Tworzyły kształty
przeszłości, która utonęła w horyzoncie zdarzeń. — Teraz, teraz jesteśmy tutaj.
Sama już nie wiem ile. Ioona, ja nie chcę umrzeć!
— A czym jest
umarcie? – Zaskoczyło mnie to, że Ioonaksa zapytała o śmierć.
Przecież w poprzednim rozdziale wiedziała, czym jest samobójstwo w teatrze, a
także widziała śmierć Astry na własne oczy i nawet o tym rozmyślała. A przecież
nie straciła ponownie pamięci.
Jednak ludzka
mechanika uczuć, [przecinek zbędny] wciąż
stanowiła zagadkę. – To zdanie pojedyncze i nie wymaga przecinka.
Tylko, [zbędny przecinek] że umysł nie umiał się do tego dostosować.
Śmierć. To
właśnie o nie[j] śniła.
Wręcz
przeciwnie, była czystą świadomością, wiecznie upadającą pośród czerni. – Sugeruję zastąpić przecinek myślnikiem.
Być M[m]oże. Chociaż
wolałaby, żeby suczka po prostu przestała istnieć. Żeby jej świadomość
eksplodowała razem z mózgiem matki Amnestii. Taki obrót spraw wydawał się
łatwiejszy do zaakceptowania, gdy teraz zaczęła to analizować. Bum i przestaje
się istnieć. Wszystkie marzenia i strachy zmieniłyby się w bezkształtną plamę,
którą posprząta jakiś dozorca nad ranem. – W tym momencie zdałam sobie
sprawę z tego, że niewiele wiem o Ioonaksie i gubię się w jej przemyśleniach i
zachowaniu. Po przeczytaniu tego akapitu pierwsze, co pomyślałam, to: czy
Ioonaksa w ogóle wie, kim jest dozorca? Zdarza się, że bohaterka zadaje
infantylne pytania, dając znać, że nic nie wie o świecie, o ludziach, a
jednocześnie takie zwykłe ludzkie rzeczy, zawody, jakieś bardziej skomplikowane
i dotyczące ludzi metafory same przychodzą jej na myśl. Wszystko byłoby w
porządku, gdyby w tym samym czasie Ioonaksa dawała mi do zrozumienia, że coś
sobie przypomina albo gdyby nie nazywała dozorcy wprost – dozorcą – tylko na przykład
tym mężczyzną, którego widziała, gdy chodziła po blokowiskach z Amnestią,
zajmującego się tym i tym, i tak dalej. Jak nazwała go wtedy…? Dozorca. Tak,
chyba tak. Podobne do takich wtrącenia sprawiłyby, że mogłabym uwierzyć w
Ioonaksę; to, że straciła pamięć, którą odzyskuje w trakcie fabuły, na kartkach
historii, a nie gdzieś poza kadrem. No i nie miałabym takiego dysonansu na myśl
o tym, co dziewczyna pamięta, a czego nie.
I tutaj na
przykład idealnie wyszło ci to w przypadku metaforycznego nawiązania do
zabawy:
Wtuliła się w
ciepłą dłoń. Wszystkie łzy wsiąkły w miękką skórę, więc Ioonaksa przestała
cokolwiek robić. Siedziała tak tylko i myślała. Ciało. Ciało było dziwnym
urządzeniem. Zabawką w rękach umysłu. I choć wtedy nie ruszało się,
Ioonaksa zaczęła kolejną podróż. Ruszyła w górę strumienia myśli, przeprawiała
się przez potoki pytań, a ręka ani drgnęła.
Ioonaksa
dowiedziała się w poprzednim rozdziale, czym jest zabawa, więc teraz taka
metafora w jej ustach ma silne podłoże, jest czymś umotywowane. To właśnie to,
na czym powinieneś się skupić – by określenia, które wykorzystuje Ioonaksa na
przestrzeni fabuły, mogła na jej poprzednich stronach wpierw poznać. Czasem mam
wrażenie, że tego nie uwzględniasz, a wtedy czuję zmieszanie tym, że Ioonaksa
wybiórczo coś wie, a o czymś innym, lecz podobnym, nie ma pojęcia.
Na tej samej
zasadzie Ioonaksa, chociażby kiedy czytała jakieś napisy na poprzedniej
stronie, mogłaby pół myśli poświęcić temu, skąd zna litery i po prostu
zaskoczyć się, że potrafi coś przeczytać. Obecnie wydaje się to dziwne, biorąc
pod uwagę, że bohaterka niedawno pytała, czym są chociażby kolory. Ukazując jej
zaskoczenie swoim poziomem świadomości, także mogłabym śledzić jej rozwój, a
jej umiejętności nie byłyby dla mnie zaskoczeniem.
Amnestia
przesypiała. – Przysypiała.
Ktokolwiek to
był[,] minął klatkę Ioonaksy, jednak zatrzymał się
przy Amnestii.
Swojego dzieła
dokończył, zakuwając stopy. – Dokończyć
dzieła (tak jak chociażby: dokonać żywota) to zwrot utarty, który
nie wymaga dookreślenia swojego – w tym przypadku z góry wiadomo, że
dokończone dzieło zawsze jest swoje. Na tej samej zasadzie w
powiedzeniu: spojrzeć prawdzie w oczy wiele osób dodaje słowo prosto,
nie wiedząc, że jest to błąd frazeologiczny, zbędna tautologia. Także: Dzieła
dokończył, zakuwając stopy.
Przekroczył
próg klatki w płaszczu zdobionego [zdobionym]
złotymi guzikami w kształcie ptasich czaszek. Na twarzy miał maskę szakala
koloru gnijącego jabłka. Wyglądał tak, jakby mogła wyglądać śmierć, pomyślała
Ioonaksa. Jedynie otwór na usta i oczy przypominały o ludzkim pochodzeniu
gościa. A co jeśli te dziury, które rzekomo mają stanowić dowód na bycie
człowiekiem, były tylko iluzją? – Najpierw myślałam, że rzeczywiście maska
miała jeden otwór, ale potem piszesz o liczbie mnogiej, więc otwory.
Do tego moje
wątpliwości budzi określenie gość – wypada ono dość nienaturalnie. Jeśli
mężczyzna w rzeczywistości był tak strasznym człowiekiem, Ioona nie powinna
nazywać go w tak beztroski sposób.
Odnoszę
wrażenie, że aż za często zapominasz o praktycznie podstawowej kwestii
prowadzenia tekstu narracją personalną, przez co – głównie w POV Ioonaksy –
robi się niezręcznie. Określenia bohaterów innych niż postać prowadząca scenę
trzeba dopasowywać do właśnie tej postaci. Ioonaksa w tym momencie powinna
określić antagonistę słowem, które realnie przyszłoby jej na myśl. Wątpię, by
nazwała go gościem – to hasło znacznie lepiej pasowałoby do Amestusa, którego
może aż tak nie ruszyłaby cała sytuacja. Przy czym chyba rozumiem, dlaczego to
z POV Ioonaksy masz aż takie problemy – to naprawdę trudna do prowadzenia
postać ze względu na jej tajemniczość, braki w pamięci. Może do końca sam jej
nie znasz aż tak dobrze i nie wiesz, jaki jest jej poziom świadomości, o
czym ma pojęcie, a o czym nie, gdzie jest jej granica. Czy Ioona ma
prawo znać kolory gnijących jabłek, same jabłka i szakale? Gdzie by je
widziała? Przypomniała je sobie w tym momencie? Jeśli tak, powinnam to wiedzieć
– w końcu siedzę w jej głowie. Gdybyś znał te granice bardzo dobrze, łatwiej
byłoby ci kreować naturalną mowę pozornie zależną. Wiedziałbyś, czego Ioona nie
ma prawa kojarzyć i opisywał te rzeczy jej słowami, analizował je, dobierał
określenia znajdujące się w jej słowniku, ale i pasujące do jej charakteru. Nie
czuję, by w tym momencie gość był właśnie takim określeniem.
Szakal kucnął
koło dziewczynki i przejechał delikatnie palcami po jej policzku. Mała zaczęła
zawodzić, jednak knebel skutecznie tłumił słowa. Szakal zdjął z siebie płaszcz,
ukazując nagie ciało starca. Fałdy tłuszczu usiały konstelacje z pryszczy i
wrzodów. Jedynie pasek owłosienia prowadzący od torsu do krocza zakrywał ohydny
widok biało-czerwonych krost. – Ach, i
Ioonaksa tak sobie po prostu stała i o tym opowiadała jakby nigdy nic?
Rozumiem, że wycofała się z obawy, więc nie śmiem wymagać od niej znaczących
reakcji, jakiegoś zrywu, by ratować przyjaciółkę. Jednak strach przed
działaniem nie może być ciągle usprawiedliwieniem dla braku przeżyć
wewnętrznych, tym bardziej że ta mała jest podobno Ioonaksy
przyjaciółką.
Nogi, choć
mocne, spowite były przez pasy żylaków i przebarwień. – Spowić w kontekście mgły (otoczyć z każdej strony) łączy się z
narzędnikiem: czym (spowite były – czym? – pasami żylaków i
przebarwień). Natomiast w kontekście ubrania (okryć osobę lub część jej
ciała) łączy się z biernikiem: co (spowite były – w co? – w pasy
żylaków i przebarwień).
Szakal obrócił
się, by sięgnąć do torby, którą ze sobą przyniósł. W środku błyszczała fala
różnokolorowych przyrządów, których przeznaczenia Ioonaksa nie znała. Chwycił
niewielki sztylet. – Ale że co, Ioonaksa nie wie, do
czego służy sztylet? To skąd zna jego nazwę, skoro nie zna jego przeznaczenia?
Na tej samej zasadzie kawałek dalej nazywa kombinerki wprost – kombinerkami. To
chyba nie powinno tak działać w przypadku narracji POV.
Kobieta
dostrzegła w jego oczach coś przerażającego. Żądzę śmierci, popęd silniejszy od
czegokolwiek, z czym wcześniej miała do czynienia. - I jak na to łaskawa była zareagować? Znowu nijak? Czy trochę nie idziesz
tym na łatwiznę…?
Nawet osoby
wycofane przeżywają emocje i mają swoje przemyślenia, więc absolutnie nie
powinieneś ograniczać ich Ioonaksie, odbierając jej prawa do właściwego
przeżycia sceny. Szczególnie że to, co się dzieje, powinno zmrozić krew w
żyłach i mnie, i jej, a nie sprawić, że zamieni się ona w przyjmującą wszystko
na chłodno reporterkę. Inaczej ta scena po prostu nie zadziała.
Szakal kucnął
jeszcze raz koło dziewczynki i zaczął rozmazywać ostrzem potoki łez po
twarzy. Później dźgnął mocniej, wydobywając z policzków krew. Przez
moment Ioonaksię zdawało się, że dziewczynka płacze czerwienią, że każdy
człowiek w momencie największej słabości wylewa z siebie najczystszą barwę — esencję
życia. - Ale że łzy ergo: wodę,
czy może jednak krew? Obie ciecze wspomniałeś. Barwa jest myląca, bo łzy
są przezroczyste, więc nie jestem pewna, czy o nie chodzi; w ostatniej chwili
tracę pewność.
Esencja życia w sumie mogłaby być też… spermą. W końcu synonimem esencji jest, no cóż, wyciąg,
prawda? To życie mówi samo za siebie.
Członek Szakala
rósł. Piętrzył główkę przy twarzy Amnestii. Mała trzęsła się. Powoli przestała
przypominać dziewczynkę. Zmieniała się w ofiarę. Poczwarkę w pajęczej sieci.
Bez szans na ucieczkę. Bez szans na godny koniec. (...) Z niezwykłą finezją
rozmazał krew po twarzy Amnestii. Bawił się nią. – Bardzo fajnie, że w takim dramatycznym momencie Ioonaksa ma czas na
takie poetyckie, światłe przemyślenia względem swojej jedynej przyjaciółki,
której właśnie dzieje się prawdziwa krzywda. Może kobieta spisze z nich kiedyś
jakiś tomik?
Zimna s*ka.
Gdy nasycił się
jej strachem, przeszedł do konkretów. – Och, a to przechodzenie
do konkretów znowu stylizujesz w drugą stronę – zbyt dosadnie, a
jednocześnie obojętnie; na moje zdecydowanie bardziej pasowałoby chociażby
bohaterowi z poprzedniej sceny. Komuś realnie zimnokrwistemu. Ale Ioonaksie…?
Szakal zawył,
ale nie z przyjemności. Wyciągnął penisa, na którym widniały ślady po zębach. W
zemście uderzył Amnestię tak mocno, że odbiła się od klatki. Chyba na chwilę
straciła przytomność. – Tutaj naprawdę zawahałam się, czy
jest sens kolejny raz pytać, co na to wszystko Ioonaksa. Mogłaby chociaż
zareagować jakimś odruchem, choćby krokiem w tył albo skuleniem się, skoro
widzi, jak jej psiapsi leci na kraty. Może przynajmniej huk jakoś wwierciłby
się w jej umysł albo cokolwiek? Cokolwiek, serio… Obecnie głównie eksponujesz
jej przerażenie i szok, ale ani drobne, sugestywne zachowanie, ani stylizacja
tego nie oddają. O, na przykład tutaj:
Szakal skorzystał z tego momentu i odwrócił się po kolejne narzędzie tortur. – Słowo skorzystać kojarzy się z odnoszeniem korzyści, a więc jest nacechowane pozytywnie. Nie jest neutralne, by usprawiedliwić je jako efekt szoku Ioonaksy. Niby nic, ale jako element POV może świadczyć tu o tym, że bohaterka kibicuje oprawcy. Zupełnie inne wrażenie odniosłabym, gdybyś użył czegoś kompletnie odwrotnego, na przykład sformułowania, że szakal niestety nie odpuścił i jednak odwrócił się czy po coś sięgnął.
(…) Wyrywał jej
zęby niezwykle brutalnie, rozkoszując się widokiem ust zalewanych krwią. Gdy
skończył, znowu wsadził penisa do gardła. Dziewczynka już nie protestowała,
uległa. – A nie powinna dawno stracić przytomności z bólu? To
tylko dziesięciolatka… Nawet mimo przypływu adrenaliny Amnestia na pewno
odpłynęłaby.
No i jak można
wyrywać zęby niezwykle brutalnie? Czyli jak? Bardzo powoli? Krusząc je? Skoro
się tym rozkoszował, powinny pojawić się jakieś detale, wyraz twarzy ofiary,
wyraz oczu, może dźwięki, jakie wydawała?
Kiedy wyciągnął
członka, ślina Amnestii zaczęła ściekać z ust wprost na plamy krwi i łez,
malujące szarą podłogę kolorami cierpienia. Szakal uśmiechnął się i szepnął coś
pod nosem, ale Ioonaksa nie usłyszała co. Chwycił za nóż myśliwski i zdarł z
dziewczynki resztki ubrań. Spektakl dalej trwał. Wszedł [ten spektakl?] w Amnestię, brutalnie deprawując sanktuarium
życia. Z każdym następnym pchnięciem ciął kolejny fragment jej skóry. Raz za
razem kroił cielesną powłokę, podniecając się wyciekającym życiem. Dziewczynka
wiła poczwarzy taniec, walcząc ze skrajnym wycieńczeniem. Była jednak zbyt
słaba, żeby przebić kokon. Nie dla niej motyle skrzydła. Zabijał ją powoli,
wręcz finezyjnie. Ciął ją, jakby była kawałkiem drewna. Tworzył z niej zupełnie
nową istotę — czerwoną rzeźbę cierpienia. – No mówiłam, Ioona – pierwsze,
co zrób po wyjściu na wolność, to łap za kartkę i spisuj ten tomik…
Tak, te zdania
są całkiem ładne i głębokie. Są też dość obrazowe. Ale kompletnie nie
sprawdzają się przy wybranym przez ciebie typie narracji, o którym nas
informowałeś. Słowo spektakl czy finezja kojarzą się z czymś
pozytywnym, miłym dla oka, interesującym, i nikomu względnie normalnemu nie
przyszłyby w takiej sytuacji na myśl. Być może Ioonaksa nie jest całkiem
normalna, ale też po poprzednich scenach nie uznałabym jej za osobę szaloną,
która czerpałaby przyjemność z obserwowania takiej zbrodni. Przytoczona
stylizacja idealnie pasowałaby za to, gdybyś postawił asteryski i połowę tej
sceny przedstawił jako POV samego szakala – mam wrażenie, że aż kusiło cię, by
tak zrobić, i trochę zapomniałeś, po czyjej właśnie stoisz stronie. Uważam, że
to dobry pomysł – wyszłoby z tego coś naprawdę emocjonującego, intrygującego, a
i narracja pasowałaby do bohatera. To on widzi w tym sztukę, bo to on jest w
istocie szalony.
For: Scena tortur i gwałtu była… mocna. Poczułam chęć zwymiotowania – wywołałeś
na mnie spore wrażenie, choć zabrakło mi więcej opisu tego, co widziała
Ioonaksa na koniec poczynań szakala. Spora część to były znów górnolotne
metafory, a dużo bardziej na emocje zadziałałyby opisy realnego wyglądu ofiary,
tego, co Ioona robiła, jak się czuła. Czy zakryła ręką usta, aby nie krzyknąć?
Może czuła, że zlewa ją pot? Ten szok u mnie wywołała raczej brutalność tortur
niż ich dobre przedstawienie. Nie było źle, ale dało się lepiej. Dało się
przemycić więcej szczegółów. W tym przypadku z relacji Ioony nie byłoby też
zbyt wielu detali; raczej ogół i emocje. Raczej chaotyczne urywki opisów tego,
co widzi. Mam wrażenie, że zacząłeś dobrze, ale spieszyłeś się do końca
fragmentu. Po co? Daj czytelnikowi wczuć się jeszcze bardziej. Pozwól na to, by
zbrodnia mocniej wstrząsnęła.
Skoia: A ja pozostawię tu kilka słów od siebie zarówno jako autorki, jak i
redaktorki miniatur grozy, w tym antologii horrorów. Tak, zdecydowanie
pospieszyłeś się pod koniec i sam fragment zbrodni po punkcie kulminacyjnym
wytraca napięcie zbyt szybko. Szakal praktycznie zakończył swoją zbrodnię,
wyrecytował formułkę i ot tak wyszedł, nawet drobnym spojrzeniem nie reagując
na obecność Ioonaksy (na co odbiorca podświadomie może czekać – w końcu kobieta
wygląda na boginkę, a szakal się modlił), przez co mam nieodparte wrażenie, że scena
powstała głównie po to, by szokować, a nie po to, by miała jakiś głębszy
fabularny sens, być może otwierający jakiś wątek dla tego antagonisty. Ponadto
Ioonaksa wspominała o narzędziach tortur i naprawdę czekałam na kolejne etapy,
w których zostaną one wykorzystane – gdyby było ich więcej, być może scena nie
przeszłaby tak szybko w punkt kulminacyjny, a i po nim nie zakończyłaby się ot
tak. Choć For wspomina, że fragment zawierał wiele mocnych momentów, ja jednak
spodziewałam się po nim czegoś więcej, tym bardziej że właśnie przytaczając narzędzia
tortur, zasygnalizowałeś mi, że wydarzy się naprawdę wiele. Przeszkadzała
mi również wzniosłość narracji, ale o tym już pisałam, tak jak i wspominałam o
momentach niespójnej stylizacji językowej, kiedy to kolory cierpienia stały
niedaleko przechodzenia do konkretów. Do tego nieruchomość i obiektywizm
Ioonaksy wydają mi się ostatecznie wynikać tylko z twojej wygody. Szok szokiem,
ale nie możesz usprawiedliwiać nim kompletnie wszystkiego. Tym bardziej że
ekspozycją niekiedy zdradzałeś mi jednak, że Ioonaksa jest przerażona. Tylko
czy realnie była…? Czy ekspozycja w takich fragmentach to w ogóle dobry pomysł?
Scena jest względnie długa, więc to dziwne, że od momentu zbliżenia oralnego po
wyrwanie zębów, gwałt i w końcu morderstwo Ioonaksa wykonuje aż tak mało
ruchów, aż tak mało gestów, a o wszystkim zapewnia mnie narracja. Miałeś tu
szerokie pole do popisu, bo już pierwszy etap sceny może wywołać w Ioonaksie
szok, ale kolejne, coraz mocniejsze obrazy powinny współgrać z coraz
silniejszymi emocjami tej postaci. Nie muszą one objawiać się wielkimi gestami,
ale gdyby Ioonaksa zamknęła usta na widok sceny wyrywania zębów, cofnęła się,
gdy Amnestia opadła na kraty, czy wydała z siebie jakiś dźwięk, na pewno
wyszłoby naturalniej. Obecnie Ioonaksa to taki trochę słup soli, niemal
narrator wszechwiedzący. Kiedy scena się rozwija i rzeczy, które się w niej
dzieją, są coraz straszniejsze, ale bohaterka po prostu komentuje je coraz
bardziej metaforycznymi, poetyckimi zdaniami – mamy spory dysonans.
— Ioona? —
zaleciał zachrypnięty głos. – Czy Amnestia
mogła w ogóle cokolwiek wypowiedzieć zalana krwią z dziąseł, bez zębów,
opuchnięta i cała obolała? Nie mówiłaby. Wystarczy posłuchać, jak wypowiadają
się osoby z ubytkami. Zresztą artykulacja częściowo polega na opieraniu języka
o zęby, wypuszczaniu przez nie powietrza w określonych momentach. To nie jest
bez znaczenia.
Wzywała całą
krew wypływającą z żył, by zatrzymała się na chwilę, by dała jej możliwość
ostatniego słowa, tego, które słyszy się tylko raz i przekazuje na łożu śmierci
dalej. Zatacza krąg wiecznej wymiany pożegnań. Świadectwa jestestwa w obliczu
nieuchronnego. – O, a tutaj znów Ioona całkiem
dużo i całkiem ładnie opowiada o umieraniu. Pamiętajmy jednak, że to osoba,
która na początku tej sceny zastanawiała się, czym właściwie jest to umarcie.
To była
bezsilność, ta sama, którą czuła[,] spadając.
Chciała mieć
fragment Amnestii tylko dla siebie, dla pewności, że ona nie umarła, że
wciąż w niej żyje. Gdy musnęła dłonią rubinowy strumyk, poczuła obrzydzenie do
samej siebie. – Oba pogrubione wyrażenia nie
rzucałyby się tak w oczy, gdyby nie stały na miejscach akcentu – przed znakiem
interpunkcyjnym.
Ktoś wszedł,
spychając wszelkie myśli gdzieś na bok. Strażnik, ten, co wcześniej zjawił się
u Amnestii. Ioonaksa zebrała w sobie siłę. Przycisnęła nogi do ziemi i już
miała na niego skoczyć, gdy ten złapał ją i obezwładnił. – Zaraz, to one były w jednej celi czy w dwóch? Wcześniej Ioonaksa głaskała
Amnestię po głowie przez szparę, więc założyłam, że oddziela je jakaś dykta
bądź krata. A teraz strażnik wchodzi do Amnestii i obezwładnia Ioonaksę…
Pogubiłam się.
Gniew. Gniew
bezsilności. Gniew krzywdy. Gniew zła. Gotowy spalić wszystkie możliwe
przyszłości. (…) Dlatego właśnie była gotowa zginąć, byleby zostać czymś więcej
niż białkowym robotem splecionym ze strachu i bezsilności. // Ktoś wszedł, (…).
Ioonaksa zebrała w sobie siłę. Przycisnęła nogi do ziemi i już miała na niego
skoczyć, gdy ten złapał ją i obezwładnił. Zakneblował usta i założył jej worek
na głowę. (…) Dopóki nie została porwana, nie myślała, jak wiele ciemności czai
się w życiu. Nie była tylko do końca pewna, która jest gorsza — czy ta fizyczna
spowodowana brakiem światła, czy ta w głowie, spowodowana wiecznym upadkiem. – Naprawdę trudno mi to kupić – mamy tu istny emocjonalny rollercoaster.
Najpierw przekonujesz mnie, że Ioonaksa czuje gniew tak silny, że mogłaby
zginąć w jego imię (i imię zapewne zemsty za Amnestię). W tym momencie bardzo
się ucieszyłam, że scena gwałtu i morderstwa nie była po nic. Że stanowiła
pewien przełom w życiu głównej bohaterki, przez który stanie się ona choć
trochę silniejsza, nieco bardziej zdeterminowana. No i dobra, kobieta
zamierzała skoczyć na napastnika, ale… nie zdążyła tego zrobić. Nie zdążyła
zrobić zupełnie nic i bardzo szybko wróciła do punktu wyjścia, poddała się, a
jej gniew się ulotnił. To, muszę przyznać, rozczarowujące. Czemu tak szybko
wycofujesz się z tak świetnego motywu, czemu zduszasz prawdziwe i wyczekiwane
emocje, które ledwo zdążyły wreszcie pojawić się w Ioonaksie? Może dobrym
pomysłem byłoby, aby faktycznie bezmyślnie rzuciła się na swojego przeciwnika,
może nawet podrapała go w twarz, wrzeszcząc jak dzikie zwierzę, dała realny
upust emocjom, a potem dopiero dostała z pięści w brzuch, została złapana za
gardło czy odwrócona i przyduszona, i wtedy lecimy dalej… W innym wypadku jej
podobno wielki gniew sprzed dosłownie dwóch akapitów nie ma żadnego
odzwierciedlenia w tekście ani żadnej realnej wartości. Zanim się zdążyłam
obejrzeć, Ioona znów stała się bierna, nic więc dziwnego, że sceny z jej
udziałem zaczynają powoli mnie nudzić – nawet gdy w rzeczywistości dużo się w
nich dzieje: ktoś umiera zastrzelony, ktoś inny jest torturowany. Te wszystkie
wydarzenia najwyraźniej nie były w życiu głównej bohaterki żadnym przełomowym
punktem, dlaczego więc dla mnie miałyby takie być? Czym tu się przejmować?
Kiedy znów
dotknęła ziemi, była już w zupełnie innym miejscu. Powietrze wyraźnie oczyściło
się ze zduszonych oddechów setek ciał. – Nie było
wcześniej informacji o tym, że ktokolwiek poza Ioonaksą i Amnestią był w
pobliżu ich klatki. Skąd więc wniosek o setkach ciał? Ogólnie zdałam sobie
sprawę, że poprzednia scena pod względem wyobrażenia miejsca akcji jest dla
mnie dość… hmm… mglista. Niby widzę klatkę Ioonaksy, (chyba) sąsiadującą z nią
klatkę Amnestii, do której wchodzi szakal, ale co było wokół? Skąd dochodziło
światło? Czy znajdowały się w klatkach umiejscowionych na przykład w czymś, co
mogło przypominać wielką halę, magazyn? Czy wokół były okna, ściany, drzwi? A
może był to węższy korytarz z rzędem klatek – niby cel w więzieniu? Nie
przypominam sobie opisu tamtego miejsca, a bez sensu teraz dowiadywać się o nim
po czasie.
Klęknęła, a ten
chwilę później założył jej magnetyczne kajdanki. Przywarły mocno, uspokajające trzęsące się dłonie.
Strażnik
oddalił się. Gdy człapanie ucichło, pojawił się inny dźwięk. Kroki. Dwie
osoby. Gdy weszli, w głowie Ioonaksy zapaliła się lampka.
Kobieta nie była
pewna[,] czy ten człowiek był hologramem, czy
jedynie wizją spowodowaną wycieńczeniem. Był jak połączenie maszyny i
człowieka (…).
— Masz imię? —
zwrócił się do niej.
— Ioonaksa.
— Dobrze, [przecinek zbędny] więc, Ioonakso, czy wiesz, co tutaj robisz?
Nastąpił
moment zawahania, jednak odpowiedź, jaka padła, była nadwyraz szczera.
— Sama
chciałabym to wiedzieć. – Czy odpowiedź Ioonaksy nie jest
aby zbyt bezczelna? Przecież dziewczyna jeszcze niedawno ewidentnie bała się
szakala.
Plazmowe ostrze
rozbłysło jasno-czerwonym blaskiem. –
Jasnoczerwonym.
— A co do
ciebie. — Ścisnął jej twarz. — Plotki szybko się rozchodzą. Mam nadzieję, że
nie jesteś tylko syntetycznym droidem. Za dużo ryzykuję z każdym twoim
oddechem. Powiedz mi, czy czujesz strach?
Ioonaksa czuła,
że jest na krawędzi jego powiek. Bliska zsunięcia się do mrocznej otchłani
oczu. Bliska zniknięcia raz na zawsze.
— Tak.
— Lepiej niech
tak zostanie, bo nie chcę uciekać się do innych metod. Nawet diament można
zarysować, a tego oboje wolelibyśmy uniknąć. — Drapnął ją po policzku. – To jest moment, w którym muszę cię pochwalić za kreację antagonisty. Gdy
tylko pojawia się w scenie, ba, gdy już dochodzi do głosu, czuję realną obawę i
przejmuję się w jego obecności, odczuwam pewien dyskomfort. Ale i podziw
związany z tym, z jak dopracowaną i przekonującą postacią przychodzi mi
przebywać. Trochę jak Joker – trudno nie poświęcać mu całej uwagi, od razu
czuć, że gra ważną rolę. Nie ukrywam, że chciałabym go lepiej poznać – odkryć
jego przeszłość, która sprawiła, że stał się taki, a nie inny, poznać jego
sekrety i motywy. No i, oczywiście, móc faktycznie wczuć się w niego jeszcze
lepiej, otrzymując sceny ukazujące jego perspektywę. Mało jest rzeczy tak
pociągających w thrillerach psychologicznych, jak zagłębianie się w psychikę
antagonisty, te pełne napięcia próby jego zrozumienia.
Skoia: W sumie właśnie dotarło do mnie, że nie jestem czegoś tak do końca pewna.
Na początku myślałam, że na ulicy na Ioonaksę i strażników będzie czekał ten
sam gość, który zgwałcił i zabił Amnestię; i że to właśnie był Biały Baron. Ale
Ioonaksa opisuje go, zwracając uwagę, iż mężczyzna może stanowić jedynie
hologram, nie ma żadnej wzmianki ani sugestii o tym, że to ten sam bohater.
Dlaczego więc nie wzięłam tego pod uwagę? Moja podświadomość chyba
podpowiedziała mi, że to na pewno ten sam człowiek, mimo że taka informacja
właściwie nie pada w tekście. Naprawdę nie wiem dlaczego i skąd u mnie ta
nieścisłość. Może dlatego, że obie sceny mają podobne mrożące krew w żyłach
podłoże, następują praktycznie jedna po drugiej, a obaj antagoniści wypadają w
nich dość podobnie – łatwo się ich bać, są tajemniczy i szaleni, robią krzywdę.
Trochę mi jednak szkoda, bo myślałam, że do głosu dojdzie zaraz szaleniec z
celi i to właśnie o nim dowiem się czegoś więcej; te postaci zlały mi się w
jedną, którą przyrównałam do kreacji szalonego Jokera. Przy czym obie ukazane
tak blisko siebie, kreowane praktycznie jedna po drugiej, wydają się mniej
znaczące i oryginalne, niż gdyby stanowiły tę samą, ale bardziej rozbudowaną
jednostkę lub gdyby dzieliło ich więcej tekstu. No i jeśli gwałcicielem nie był
wcale Biały Baron, to pozostaje pytanie, kto torturował Amnestię i dlaczego
akurat ją, a nie kobietę mogącą być kuszącym okazem dla szaleńca; kobietę,
która przecież wyglądała dosłownie jak bogini, miała jej twarz. Czy chodziło o
to, że jakiś zafiksowany na punkcie religii strażnik Białego Barona przyszedł
sobie i złożył Ioonaksie Amnestię w ofierze? Dlatego na końcu się pomodlił, a
na Ioonaksę nie zwracał uwagi, bo nie czuł się godzien nawet patrzeć na
boginię? Jeśli nie, to w sumie czemu nie poświęcił jej uwagi, nie zdziwił jej
wyglądem i że ktoś taki jak ona znajduje się w akurat tym miejscu. Nie
wiem, mam jednak wrażenie, że powinnam to wiedzieć, powinnam rozumieć, po co
coś czytam i co mam przez to rozumieć.
For: Ja za to nie sądziłam, że to szaman. W ogóle zastanawiałam się, czy ten
koleś, do którego poszła Ioonaksa, nie jest szefem i nie wysłał w pościg swoich
pachołków. Gwałciciela odebrałam jako pedofila, który zapłacił za małolatę, a
Ioonaksa miała na to patrzeć, żeby ją złamać. W końcu przewozili ją potem pod
ochroną, była dla nich cenna.
Ktoś ją
chwycił. Worek, który przykrył świat, tym razem miał małą dziurkę pozwalającą
na obserwowanie otoczenia. (...) Człowiek, który ją niósł, stanął, żeby
otworzyć drzwi. Chwilę później Ioonaksa została wrzucona do środka. (...)
— Założyć jej
to jeszcze raz? — zapytał kompana odpalającego pojazd. – Wszystko fajnie, ale między tymi akapitami nie pojawia się informacja, że
strażnik ściągnął jej wtorek. Jak miałby więc zakładać go znów?
Scena ucieczki
jest bardzo... Niefrasobliwa. Nieznajomy ratuje kobietę z rąk ludzi Białego
Barona, a ona ma czas podziwiać okolicę i myśleć o wszystkim, tylko nie tym, co
ważne. Jej pytania o tożsamość jeźdźca i lęk, że zostaną złapani, ktoś ich
rozpozna, jest w niej niewyczuwalny. Zamiast tego dostajemy fragmenty takie jak
ten:
Świat na
zewnątrz malował się jeszcze ciekawszymi barwami, niż sądziła przedtem. W tym
całym szoku zapomniała o wszystkim. Wielopoziomowa holostrada zaparła jej dech
w piersiach. Zniekształcony obraz drogi nabierał teraz zupełnie nowych barw.
Pod stopami Ioonaksy przepływały setki istnień, kolorowe pojazdy rozwoziły
życie po ciele Rewy. (...) Kobieta nie mogła wyjść z zachwytu nad pięknem
metropolii. Cokolwiek działo się wcześniej, ucichło.
Fragment wydaje
się kompletnie nie na temat, a przez to całkiem dynamiczna scena jest
rozwleczona do granic możliwości; w ogóle nie czuć presji, niebezpieczeństwa
być może czyhającego tuż za rogiem. Trudno się uczestniczy w takiej ucieczce,
gdy w sumie obojętne, czy się ucieka, czy nie – ważniejsze są barwy miasta i
obcy ludzie.
Co ciekawe,
kolejny raz brak przeżyć wewnętrznych pasujących do sceny ucieczki tłumaczysz
szokiem bohaterki. Co musi się stać, by odczuła jakieś głębsze emocje? Czy to
celowy zabieg, czy po prostu znów tak ci wyszło? Jedno jest pewne – ta
beztroska Ioonaksy zaczyna działać mi na nerwy.
Zza betonowych
murów wyciekały nieznane historie. W jednym ktoś opalał nogi, wystawiając je
niebezpiecznie na krawędzi, gdzie indziej jakaś matka wieszała pranie na
sznurku. Ioonaksa nie mogła pojąć, jak wiele możliwości niosło za sobą miasto.
Jak wiele dróg niosło za sobą życie. Mogła przecież pójść tam wszędzie. – A, no tak, faktycznie mogła. Przecież wcale nie była ścigana i nie
uciekała nie wiadomo gdzie z jakimś nieznajomym, a jej przyjaciółka nie zginęła
całkiem niedawno, wcześniej torturowana i gwałcona. Po czymś takim naprawdę
nic, tylko się opalać czy zrobić pranko.
Ioonaksa
widziała, jak z niektórych okien wystają palce wskazujące na nią. Wtedy
Jeździec zaczął skakać dalej — byle zniknąć z pola widzenia. Uciekali, ale
przed kim? – Co proszę? Jak to przed kim? To ona w żaden sposób
nie domyśliła się, że wpierw porwali ją ludzie Białego Barona, przed którymi
jeździec ją uratował? Przecież to logiczne, że najemnicy będą jej szukać. Niby
dlaczego mieliby ją sobie odpuścić i, nie wiem, wrócić jakby nigdy nic do
swoich domów zjeść obiad.
No chyba że oni
też byli akurat w takim szoku, że rzucili wszystko i zaczęli po prostu
obserwować świat wokół.
Ioonaksię[e] szybko udało się wstać, choć nogi trzęsły się.
Jednak to
tajemniczy Jeździec zaciekawił kobietę bardziej. – Niepotrzebnie zapisałeś jeździec od dużej litery. Nie jest to
pseudonim postaci, a bynajmniej tak nie brzmi. Nie musisz też tym zapisem
przyciągać mojej uwagi – i tak ją masz, gdy postać zachowuje się tajemniczo.
Tym bardziej że to chyba jednorazowe:
Na tył wozu
wszedł zamaskowany jeździec.
Zaledwie pyłem
przy ogromie ciężkich konstrukcji, których kręgosłupy prostowały ku niebu. – Ale prostowały co? Plecy? Bez sensu. Nie chodziło ci aby o pięły się?
Zrobiła kilka
kroków w tył i potknęła się. – Się to
enklityka, a więc wyraz pozbawiony akcentu, i gdy nie musi (na przykład w
trybie rozkazującym: potknij się), nie powinna stać na miejscu
akcentowym. Możesz albo zmienić szyk: Zrobiła kilka kroków w tył i się
potknęła. Albo na przykład postawić w zdaniu coś jeszcze: Zrobiła kilka
kroków w tył i potknęła się o własne nogi.
Zmarszczył
\krzaczaste brwi, gdy środku coś zapiszczało.
Po chwili
wyciągnął czarny kombinezon i gogle. Wręczył je Ioonaksię[e].
— Po prostu
słuchaj się mnie i nie rób nic głupiego, to oboje dobrze na tym zyskamy. – Zysk zawsze dotyczy czegoś dobrego, to słowo jest nacechowane pozytywnie.
Albo: oboje na tym zyskamy, albo: oboje na tym dobrze wyjdziemy.
— Nieważne[,] co by się nie działo, nie puszczaj mojej ręki. – Albo: Nieważne,
co by się działo… Albo: Co by się nie działo…
Gdy schodzili
po schodach, Ioonaksa poczuła, jak wylewają się z niej wszystkie emocje i
energia. Adrenalina spadała. – Już? Przecież
nadal była poszukiwana i szła z obcym mężczyzną. Wciąż ich ścigano. Dlaczego
adrenalina jej spadła? Dlaczego Ioona już wylewała emocje? Ucieczka się nie
skończyła. Spodziewałabym się raczej, że bohaterka uspokajała oddech, ale wciąż
natłok uczuć kłębił się w jej głowie.
Dłonie, tylko
je te miała całkowicie nagie. – Albo je,
albo te.
Blade i chude.
Trzymała nimi stary, kanciasty odbiornik. Spory prostokąt delikatnie chwiał
się, jednak ani myślał spaść z głowy. –
Nienaturalnie, ponadto prostokąt to jednak figura płaska. Może: spora
skrzynka?
I zniknęła
chwilę później, pozostawiając na ustach Ioonaksy posmak absurdu. Z czasem
zaczęła zauważać kolejne osoby noszące na głowie różne przedmioty, kosze z
warzywami, pudła z elektroniką, stare sprzęty użytkowe. – Wychodzi na to, że zaczęła coś zauważać nie Ioonaksa, a kobieta, która
zniknęła. Poza tym zdanie sugeruje, że kosze czy pudła nie są przedmiotami.
Może po prostu: różne rzeczy – kosze z warzywami, pudła…
— Dlaczego oni
to robią?
— Bo łatwiej
jest im to nosić. Wyobrażasz sobie, jakby każdy miał to dźwigać obok siebie? I
bez tego jest ścisk, a tak przynajmniej te przedmioty się nie niszczą. To chyba
oczywiste. – Z tymi przedmiotami jest po prawdzie tak, że
na ogół nie używa się ich ani w mowie, ani w myślach. W tekście padają
najczęściej tylko dlatego, by nie generować powtórzeń, ale ostatecznie wypada
to trochę nieporadnie. Znacznie naturalniejsze dla naszego języka są po prostu rzeczy.
Zresztą zapytaj sam siebie. Czy powiedziałbyś: proszę, sprzątnij te rzeczy z
biurka albo jutro spakuję wszystkie rzeczy do torby, czy jednak: sprzątnij
te przedmioty z biurka/jutro spakuję te przedmioty do torby…?
No
właśnie.
Nietrwałość
rzeczy odrzucała i pociągała Ioonaksę. Pragnęła ją zgłębić, ale podskórnie
czuła, że prowadzi to tylko do smutku. – O, a tutaj
wychodzi na to, że nietrwałość pragnęła zgłębić Ioonaksę – nie odwrotnie.
Co z tego, że
piękno istnieje, jak jest chwilowe. Zmienia się w popiół, gdy ktoś stara się je
schować przed czasem. – Nie wydaje się jednak to trochę
dziwne, ze bohaterka wie, czym jest popiół, a nie ma pojęcia, czym jest węgiel?
Poza tym w popiół raczej się obraca, nie zmienia. Fraza czasownikowa – obrócić
się w popiół:
(1.1) ulec
całkowitemu zniszczeniu
(1.2) przen.
książk. umrzeć
Dalej też:
A te światła ze
Świetlistego Wzgórza, kiedy one zmieniły się w popiół?
Tak pachnie
anyż. Nie jedź za szybko, bo się poparzysz. – Jedz.
Ioonaksa
zaczęła się zastanawiać nad tym, na ile jest to zwierzę[,] a na ile maszyna. – W WSJP oraz pozostałych słownikach poprawnej polszczyzny przy frazie na ile
(w kontekście ukazania skali) stoi dopisek: kwestionowane. Jest to
potocyzm, natomiast do tej pory stylizacja językowa Ioonaksy raczej się nimi
nie charakteryzowała. Z drugiej strony być może takie rozwiązanie dodałoby jej
trochę naturalności? Nie wiem, co chcesz osiągnąć, bo trochę sam się w tym
gubisz, czasem wkładając bohaterce w usta słowa, które zdają się do niej nie
pasować. Także w tym przypadku sam zdecyduj, czy pozostać przy uzusie, czy
wybrać wersję normatywną: w jakim stopniu to zwierzę, a w jakim – maszyna.
Przyznam, że
scena pod prysznicem mnie poruszyła. Ucieszyłam się, że wreszcie jakieś emocje
Ioonaksy wypłynęły na światło dzienne. Niby to dość kliszowy obrazek, kiedy do
bohaterki wszystko wraca akurat w takim momencie, jednak nadal jestem w stanie
go docenić – to właśnie w nim Ioonaksa pierwszy raz, odkąd ją poznałam, wydała
mi się ludzka. Zwyczajna. Przede wszystkim prawdziwa. I, co ciekawe, dzieje się
to w okolicy dialogu z Amestusem, który zarzuca bohaterce, że nie pasuje ona do
tego świata, nie należy do niego – gdy sama scena, tak dla nas oczywista i
realistyczna, stoi w opozycji do tej opinii. Bardzo sprytnie to sobie
zaplanowałeś i nie da się tego nie docenić. Zresztą tak jak kolejnej sceny, w
której Ioona odczytuje tajemniczą wiadomość, co dzieje się chwilę po raczej
zwykłym przebudzeniu (nic nie zwiastowało takiego obrotu spraw). I tu mnie masz
– ten nowo otwarty wątek wydaje się naprawdę ciekawy. W ogóle cztery ostatnie
sceny – rozmowa z Białym Baronem, ucieczka, prysznic i poranek – uznałabym za
prawdziwie wciągające i lekkie, dające mi szczerą rozrywkę. Nadal jednak nie
umiem zapomnieć, że równie często do tej pory się nudziłam. Na tym etapie mam
wrażenie, że tekst jest zbyt nierównomierny – ma momenty bardzo dobre, ale i
dość średnie, a nawet drętwe i usypiające. Cóż, nie pozostaje mi nic
innego jak liczyć, że tych ostatnich będzie od teraz jak najmniej.
Morph Amnestusa
wylądował na ziemi. – Amestusa.
Nawet nie
zauważyła, gdy Amestus obudził się. – (...) się obudził.
ELEMENT III – PETRICHOR
Znów wracamy do
Ioonaksy. Chciałam właśnie napisać, że chętnie wróciłabym również do historii
rodzeństwa, po czym zdałam sobie sprawę, że nie jestem w stanie przytoczyć ich
imion – aby to zrobić, musiałabym przescrollować ocenę. Dzieje się tak pewnie
dlatego, że Ioonaksa ma znacznie więcej pola do popisu i swoimi scenami wybiła
się ponad inne POV-y. Czy to coś złego? Niby nie, ale może generować problemy
właśnie pod kątem zapamiętywania innych, pobocznych wątków czy ich postaci.
Będą się one wydawały mniej istotne. Pamiętam dość dobrze scenę podłączania się
do Drzewostanu czy wizytę w nim, ale przyłapuję się na tym, że oba obrazy są
coraz bardziej mgliste.
Jestem też
przerażona, że mam przed sobą cyferkę „3” zapowiadającą kolejny rozdział, a za
sobą z dobrych pięćdziesiąt stron tekstu A4, z których właściwie niewiele
wyniosłam. Kiedy widzę, jak długi jest suwak trójki, odczuwam psychiczny
dyskomfort i zmęczenie, jeszcze zanim zaczynam ją czytać.
Na tym etapie
nie będę już wypisywać potknięć, które omawiałam wyżej; również stylizacji
językowej poświęcę konieczne minimum – i tak będę wracać do tematu w
podsumowaniu. Postaram się tym razem skupić na fabule i wypunktować te momenty,
które będą budziły moją wątpliwość lub pozytywnie mnie zaskoczą.
Mężczyzna nieco
zwolnił, przesuwając część uwagi na rozmowę. – Przekierowując.
— Wojna Grzybów
zmieniła nasze lasy i miasta w popiół ponad sto lat temu. — Ziewnął. — Wszystko
tutaj jest cholernie napromieniowane, dlatego musimy jak najszybciej przejechać
przez pustynię.
Zauważ, że w
tym momencie wciąż nie mam pojęcia, jak dokładnie bohaterowie podróżują przez
pustynię. Czym? Jeepem? Trochę dalej wspominasz o klimatyzacji, co sugerowałoby
samochód.
— Mogę wiedzieć[,] dokąd jedziemy?
Karuzela pytań
wystartowała, nie można było jej zatrzymać. Ioonaksa pędziła na jednym z
wierzchowców, wiedząc, że im większej prędkości nabiera, tym silniejszy będzie
upadek. Jednak nie zamierzała schodzić, zapłaciła, więc chciała się przekonać,
jak wygląda moment, w którym człowiek wyprzedza swoim strachem światło. – Skoro wspominałeś klimatyzację, zakładam, że wierzchowiec jest metaforą.
Drugą, bo pierwsza dotyczy jarmarku. Czy nie lepiej byłoby więc pociągnąć nieco
dłużej jedną z nich, zamiast tworzyć obie? Może Ioona zamiast na wierzchowcu,
siedziałaby w wagoniku? To pasowałoby do karuzeli, której nie można zatrzymać.
Dziwnie też
brzmi sformułowanie, że życie odpowie na pytania. Raczej po prostu odpowiedzi
pojawią się w jej życiu.
Edit: Ach, okej, dopiero po chwili do mnie dotarło, że wierzchowiec oznacza…
konika w karuzeli. W pierwszej chwili w ogóle o tym nie pomyślałam, bo
określenie, którego użyłeś, jest dość oficjalne i dotyczy żywych koni, często
kojarzących się z dostojeństwem, rasowością. Natomiast to właśnie konik – jak
konik na biegunach – zdecydowanie bardziej pasuje jako określenie dziecięcej
atrakcji. Karuzela z konikami kojarzy się z czymś wesołym, przyjemnym, każdy
konik jest raczej niewielki, a sama karuzela dedykowana dzieciom – dość wolna i
bezpieczna. Jeżeli Ioonaksa zna karuzele i wie, że często ich atrakcję stanowią
koniki, na pewno wie też, że nie stałaby się jej na żadnym z nich krzywda, a w
takim wypadku metafora wydaje się nietrafiona. Dlatego gdy użyłeś słowa wierzchowiec,
w pierwszej chwili wyobraziłam sobie Ioonaksę w galopie przez pustynię, mimo że
domyślałam się, iż w rzeczywistości bohaterka siedzi w samochodzie.
Niezłe
zamieszanie.
Może faktycznie
bardziej logicznie byłoby nawiązać do, na przykład, kolejki górskiej z wagonikami,
w której faktycznie spodziewać można się niezłego przyspieszenia? W trakcie
jazdy w niej budzi się lęk, a potencjalny upadek mógłby kosztować życie.
Przecież tego właśnie przed chwilą bała się Ioonaksa w dialogu z Amestusem – że
wkrótce zginie.
W końcu
przerażony umysł działał zupełnie inaczej od spokojnego. Stawał się mniej ludz[k]i, a bardziej zwierzęcy. Przełączał się z trybu człowieczeństwa
na przetrwanie. – Przetrwanie to rzeczownik odczasownikowy (od:
przetrwać) i świetnie sprawdza się jako nazwa trybu (na przykład w grach typu
Warframe czy Killing Floor często spotkać można tryb przetrwania). W takim
wypadku zdanie aż się prosi, by drugi tryb również stanowił nawiązanie do
któregoś z trybu gier. Może tryb kampanii (charakterystyczny dla gier
fabularnych, w których po prostu przeżywa się przygody)?
Pojazd wysunął
koła i osiadł ciężko na podłożu, wkraczając na nierówną drogę usianą szczątkami
dawnego świata. – Dlaczego? Przecież wcześniej
opisywałeś pojazdy unoszące się nad ziemią, więc po co koła i jeżdżenie na
nich?
Trzęsienie,
łupanie, zupełnie, [przecinek zbędny] jakby
siedziała na młocie pneumatycznym. Kto robi takie drogi? Jak to kto, zagaiła do
siebie, świat. Żłobi je Czas, zupełnie jak ludzi. Zostawia blizny, [przecinek
zbędny] jako podpisy.
— Próbujesz
znaleźć odpowiednie słowa, by określić swoją seksualność? (...) Więcej
informacji znajdziesz na naszym Drzewostanie przy Rubinowym Placu. Pamiętaj:
Płynne Mięśnie — stałe szczęście! – Jeżeli
wypowiedzi postaci rozpoczynasz od pauz (—), te nie powinny pojawiać się
wewnątrz akapitów dialogowych. W pierwszej kolejności będą sugerować
zakończenie wypowiedzi i przejście do komentarza narracyjnego. W takim wypadku
pauzy powinny tylko otwierać i zamykać dialogi, natomiast wszystkie inne
myślniki, którymi otwierasz wtrącenia bądź wprowadzasz elipsy i ogólnie
zastępujesz przecinki, powinny przyjąć formę półpauz (–).
Mężczyzna
palnął mocno w stary odbiornik, a ten zamilkł momentalnie, jednak był[o] już za późno. Ziarno ciekawości zostało zasiane. Kiełkowało szybko
pomiędzy zębami. Pięło łodygę aż do mózgu, gdzie wyrastały słodkie owoce. –
Amestus bał się pytania o sprawy seksualności? Skąd wiedział, że Ioona o to
zapyta? Chyba nie zna jej aż tak dobrze jak Amnestia, która spodziewałaby się
takiego zachowania Ioonaksy.
Ioonaksa
wiedziała, że sięgnie po nie, gdy tylko będzie okazja. Więc zacisnęła usta tak,
by zmieniły słowa w nowe pytanie.
— Dlaczego tak
dużo osób nosi imię na A? – A skąd Ioonaksa ma wiedzieć, że
dużo osób ma imię na A? Przecież poznała tylko Amestusa i Amnestię oraz jej
psinkę, Astrę. Czy to nie za mało, by wyciągnąć takie wnioski?
O, właśnie wyjaśniła się kwestia nadmiaru imion na literę A. No dobrze, muszę przyznać, że ma to jakiś sens, jednak nadal nie sprawia on, by łatwiej było mi zapamiętać wszystkie postaci, które wypisałam niedawno. Właściwie większość mi się pomieszała, na tym etapie pamiętam jedynie Amnestię, Amestusa i Astrę. Aby przypomnieć sobie chociażby, jakie imiona nosiło dwoje rodzeństwa, musiałabym się cofnąć do poprzedniego rozdziału.
Podjechali
bliżej kresu, a z pustynnego klimatu wyłonił się obraz niskiej roślinności,
barwiącej pomarańczowe pola zielenią. (...) Pojazd stanął kilka kroków od
kamiennego mostu, który łączył klif z wysepką. – Klif jest stricte wysokim wybrzeżem, skąd więc wybrzeże na pustyni?
Wyobraziłam sobie raczej oazę, jednak w takim wypadku po co most? Nie potrafię
sobie wyobrazić tego, co opisujesz. Liczba metafor sprawia, że nie wiem, czy
to, co piszesz, jest realne, czy jest tylko przenośnią. Jednakże pod względem
geograficznym (geomorfologicznym) opis jest nierealistyczny.
Gdy buczenie
silnika ucichło, Ioonaksa spojrzała pytająco na Amestusa. On tylko
pokiwał głową. Byli na miejscu. // Drzwi trzasnęły za długowłosą. Spojrzała
niepewnie na scenerię. – Nie, nie i jeszcze raz: nie.
Ioonaksa jest postacią prowadzącą tę scenę, a więc z jej perspektywy prowadzisz
narrację od samego początku rozdziału. Gdy weźmiemy to pod uwagę, odkryjemy,
jak bardzo nienaturalne jest podkreślone określenie. To tak jakbyś ty sam
siebie w myślach określił nie mężczyzną czy po prostu po imieniu, ale kolorem
włosów lub oczu.
Zresztą nawet w
przypadku, w którym scenę prowadziłby Amestus, nadal to określenie byłoby
nietrafione. Bohater zna Ioonaksę z imienia, sam je przed chwilą przypomniał w
rozmowie z nią. Dlaczego teraz miałby określać ją długowłosą? Miałoby to sens,
gdyby spotkał ją po raz pierwszy, nie wiem, w kolejce do sklepu, w dodatku w
rozpuszczonych włosach, i zaskoczył się ich imponującą długością. W każdym
innym wypadku to określenie jest po prostu pretensjonalne.
Za jej plecami
rozciągały się pola czegoś, co Amestus nazwał pszenicą. – Wiem, że cyberpunk rządzi się swoimi prawami i być może istnieją jakieś
super-hiper nawozy, ale pszenica jest bardzo wymagającym zbożem i szczerze
wątpię, by jej łany rozciągały się blisko pustyni – po pierwsze niesprzyjający
klimat, a po drugie wyjałowione gleby. W ogóle już nie wiem, czy ten cyberpunk
opiera się na naszych ziemskich warunkach, czy też całe otoczenie to inna
planeta, nowoczesny świat. Jeśli chcesz bazować na Ziemi, to zupełnie nie tak
to powinno wyglądać.
Jakże głupio
byłoby teraz zginąć, pomyślała. Wpaść wprost do żarłocznej toni, która bez
wybrzydzania pochłonęłaby ciało. Spojrzała w dół przepaści, gdzie biel piany
morskiej pływała wśród błękitu. – Okej, czyli
jesteśmy na pustyni przy morzu, to możliwe. Aczkolwiek z wcześniejszego opisu
nie wynika, by Ioonaksa zauważyła morze, (aż tak małe było?), a na pewno nie
rosłaby przy nim pszenica. Piaski pustynne są bardzo złym miejscem dla
jakiejkolwiek roślinności, a obecność morza nie sprawiłaby, że gleba by się
użyźniła. Bardzo żyzne mady są co prawda przy rzekach, jednakże morskie fale
nie dość, że erodują klif, to jeszcze zasalają glebę. Ponadto dziwię się, że
zbudowano kamienny most, skoro chwilę później piszesz, że fale rozbijają się o
brzegi. Abrazje klifów są bardzo intensywne, prędkość cofania się brzegu może
wynosić do kilkunastu metrów rocznie, więc jak ten most jest w stanie na stałe
łączyć oba fragmenty lądu?
Miała w sobie coś jeszcze. Credański ideał kobiety, symetryczne proporcje. Mimo
to miała wadę, której żaden kamień nie mógł rozkuć. Była zimna. Nawet
kolory, które miały malować życie na jej twarzy, nie zmieniały
jednolitego wnętrza w splot rurek i mięśni.
O, stylizacja
językowa malarza robi wrażenie – jest poważna, głęboka, nawet trochę wyolbrzymiona,
także pełna metafor. Przypomina trochę POV Samotwora (edit: potem okazuje się,
że to właśnie on, więc plus za spójność). Stylizacja pasuje także do postaci
artysty, który tworzy i jednocześnie podziwia figurę. Fajnie, że w tekście
pojawia się kolejny bohater o naturalnym dla siebie POV, jednak niesie to za
sobą również mniej kolorowe konsekwencje, bo im lepiej poznaję malarza i
mocniej wczuwam się w jego perspektywę, tym słabiej na jego tle wypada
Ioonaksa. Ona też uwielbia podobne głębokie frazesy, mimo że nadal nie do końca
wiem, skąd je bierze i skąd ma wiedzę/pamięć, by w ogóle takowe wymyślać. Poza
tym tutaj potrafiłeś wyczuć, w którym momencie przerwać taką stylizację.
Fragment tworzenia figury nie jest długi, ale wystarczający na tyle, by się
wczuć w artystę; dość szybko i płynnie przechodzimy jednak do chwili, gdy ktoś
go odwiedza i wywiązuje się dialog. Nie mam już wrażenia, że forma dominuje nad
fabułą – jest jej odzwierciedleniem, pasuje do tego, co dzieje się w kadrze. W
trakcie wymiany zdań metafory już się nie pojawiają, bo bohater zajęty jest
rozmową, a nie rozmyślaniem – to ważne, gdyż czytelnik może skupić się na
przepływie informacji. I tu znów wracam myślami do scen z Ioonaksą, kiedy
kobieta bardzo dużo rozmyśla… niemal zawsze. Niezależnie od tego, czy bawi się
z Amnestią, czy zwiedza miasto albo pustynię, rozmawia z innymi czy obserwuje
gwałt – niemal cały czas fragmenty te wypełnione są górnolotnymi akapitami,
które odbierają bohaterce naturalność i w rzeczywistości odejmują, a nie dodają
emocji. Tutaj jednak podobne maniery w przypadku bohatera podziwiającego swoje
dzieło trudno uznać za wadę. Więc to nie tak, że ogólnie stylizacja tego typu
jest be. Ona jest be, gdy: jest jej za dużo, na siłę uładnia tekst
i wreszcie: nie pasuje do postaci ani do sytuacji, w której się ona znajduje.
Jabłko Adama
podskoczyło do góry i spłynęło w dół wraz z ciężko przełkniętą śliną. – Nie da się podskakiwać w dół ani spływać w górę.
Spokój.
Wzburzony ocean myśli powrócił do stanu gładkiej tafli. Samotwór zaczął
wybierać kolory do zmieszania. Modry powinien trafić na grzbiet nosa, tak by
zimna piękność mogła oddychać pod wodą. Coś zaczęło się wynurzać z umysłu.
Mechaniczna ręka znów zadrżała. Czerń pożarła intensywny błękit. Gniew rozgrzał
stal. Samotwór bezpardonowo wrzucił całą paletę wraz z pędzlem do ognia. Żar
nie wybrzydzał. Trawił delikatne fiolety, muskał jęzorami płomieni błękit
oceanu. Po chwili wszystko zmieniło się w węgiel. – Bardzo, ale to bardzo podoba mi się zakończenie tej sceny, kiedy to znów
nawiązujesz do węgla i robisz to w sposób naturalny, wykorzystując fabułę i
postać. Autentycznie czuję narastający w tym akapicie gniew Samotwora. Nie
liczyłam na to, że wybuchnie on mocniej – mam go za zbyt eminentnego i
potrafiącego zachować zimną krew. A fakt, że w tak drobnym geście jak we
wrzuceniu palety do ognia, wyczuwam jego emocje, jest idealnym dowodem na to,
że jego kreacja ci wyszła.
Drzwi trzasnęły
za nim z łoskotem. Był w środku. // Ręka zwolniła uścisk. Pomacał tylną
kieszeń bojówek. Paralizator był na swoim miejscu. Odetchnął z ulgą [ten paralizator?]. To on tu był łowcą. // Ciemność,
która jeszcze chwilę temu była obezwładniająca, zaczęła pulsować dziwną
łuną.
Nie mam praktycznie żadnych uwag do następnej sceny. Może tylko taką, że zdziwił mnie POV kolejnej osoby. Chyba wolałabym wrócić do poprzednich, by się w nich osadzić, zamiast cały czas iść w przód, poznając nowe postaci – to sprawia, że mam wrażenie, iż ciągle zaczynam tę powieść od początku, mimo że mam za sobą ogrom stron. Mnogość sylwetek psychologicznych i wątków na tym etapie szkodzi, bo utrudnia zrozumienie fabuły, a przez to drastycznie zmniejsza poziom zainteresowania się nią.
Z drugiej
strony POV Sześć jest wyjątkowo... pozbawiony poetyckości. To dowód na to, że
jeśli chcesz, to potrafisz. I, nareszcie, tę scenę czytało się dość szybko.
Jak scenę
trzecią przedstawiłeś z perspektywy Sześć, który odwiedził Wyrocznię, tak scenę
czwartą poprowadziłeś zza pleców właśnie jej. Po zapoznaniu się z obydwoma
fragmentami mam kilka pytań. Przede wszystkim czy w ogóle wspomniałeś, kim jest
ten gość (może mi to umknęło…)? Czego Wyrocznia szukała w Drzewostanie? Czy
celowo natrafiła na zjawę, czy przypadkowo? W pewnym momencie POV Asfeny
zaczyna przypominać stylizację Ioonaksy, znowu żeńska postać zadaje sobie
pytania, czy umarła i co się z nią dzieje…
To takie…
monotonne.
Na stacjonarnym
parkingu czekał już brovley nieco nadgryziony przez ząb czasu. – Nadgryziony zębem czasu.
— Żyjecie tu[,] jakby was Wielka Macka nigdy nie doświadczyła! — Zaśmiała się. —
Pamiętam, jak sama mieszkałam w jednym z tych bloków. Wychodziłam każdego ranka[,]
śpiewając i sypiąc kwiaty. Oczywiście na bosaka. Życie jest lepsze bez
butów. — [akapit zamiast myślnika] Mężczyzna zerknął na jej nogi. Może
niektórzy ludzie naprawdę się nie zmieniają?
Jej popękane
mury zdobił podziemnym gatunkiem bluszczu. – Podziemny
gatunek.
Sześć zwolnił
przy swoim ulubionym graffiti. Przedstawiało dłoń ściskająca gałązkę oliwną.
Nad nim umieszczony był prosty napis nawołującym do zielonej rewolucji.
Nie zeżresz
pieniędzy! – Jako geografce – bardzo mi się
podoba.
Wyrocznia
skoczyła na wolną część łóżka. – Ale że
dosłownie skoczyła? Do tej pory wydawała mi się postacią dość zrównoważoną,
poważną, w jakiś sposób dojrzałą. A teraz skacze na łóżko.
— Była[m] w okolicy i trochę się stęskniłam.
— Musnęła jej
rękę, [przecinek zbędny] tak, że Sześć ledwo to
zauważył.
— Bóg z pliku,
nie wiem[,] jak inaczej mogłabym to nazwać. Zaczęła się
jakaś gra i ktoś chce, żebyśmy dołączyli.
— Jako pionki, [przecinek zbędny] czy jako gracze?
— Ja jestem Zaranna. — Nieznajoma poruszyła ręką. Czerń zafalowała. — Pytaj o rzecz jedną, nie więcej. Pytaj mało, a konkretnie. Pytaj dobrze. – Już mi się podoba sposób wypowiadania się Zaranny. Nie zepsuj tego.
— Jestem
klonem? — zapytała niepewnie.
— Prawdziwe
klony istnieć nie mogą. Wbrew światu to. – Jeszcze
chwilę temu podobała mi się stylizacja językowa Zaranny, a tu nagle bohaterka
zaczyna ni stąd, ni zowąd yodować. Dlaczego?
Do tego
niedawno Zaranna stwierdziła, że Ioona może zadać jej tylko jedno pytanie.
Tymczasem Ioona nagle zadaje jej drugie i jej rozmówczyni nie ma nic przeciwko.
Jeśli dzieje się tak tylko dlatego, że Zaranna na pierwsze pytanie nie
udzieliła konkretnej odpowiedzi, to na drugie już powinna właśnie tak
odpowiedzieć. Inaczej możemy to ciągnąć w nieskończoność i za chwilę okaże się,
że Ioona może zadać tyle pytań, ile tylko chce.
Edit: Zresztą za chwilę Ioonaksa przyznaje, że nic z tego nie rozumie i zadaje
następne pytanie, czy obie są boginkami, na które Zaranna odpowiada z marszu. W
takim wypadku wstępne poinformowanie, że można jej zadać tylko jedno, jest bez
sensu, nie ma żadnej wartości i do niczego nie prowadzi.
— Creden
dziwnym miejscem jest, bardzo dziwnym. (...) — zamyśliła się. – Wiem, że wspominałeś, iż Zaranna wypowiada się w sposób
charakterystyczny, ale czytając tak przestawione szyki, gdzie czasownik stoi na
końcu, od razu na miejscu Zaranny widzę mistrza Yodę. Na początku nie było tego
tak czuć, nawet cię pochwaliłam. To skojarzenie jest tak silne, że nie jestem w
stanie go wyprzeć; nie i już, dzień dobry, mistrzu, co cię tu sprowadza? Nie
piszę tego, byś zrezygnował ze stylizacji, ale byś był świadomy, że może
wywoływać ona właśnie taki efekt. Zastanów się, czy warto ryzykować, a może
lepiej znaleźć inny sposób, nie aż tak bardzo zakorzeniony w popkulturze,
kojarzony z kultową już postacią.
(...) Szturm w
stolicy był bliski obalenia resztek starego ładu, gdy przyszło, co przyjść
miało. Arche ze sztandarem złotego wieku. Wieku, który właśnie dobiega końca. – O, tu znowu Zaranna przestaje stylizować swoją mowę. W takim razie… po co
czasami przestawia wyrazy i który szyk jest jej naturalnym? Ta nieścisłość jest
zastanawiająca, być może z czegoś wynika, a jednocześnie odsuwa mnie kompletnie
od fabuły. Zamiast zainteresować się, o czym bohaterki rozmawiają w tak
pokrętny sposób, zaczynam deliberować nad sensem stylistycznym. Ought.
Zaczynam
również deliberować nad wybranym przez ciebie rozkładem scen. Na moje – jest
nietrafiony. Pod tym względem znacznie lepiej prezentował się poprzedni
rozdział, gdzie angażujące sceny akcji w miarę przeplatały się z pasywnym
scenami dialogów albo momentów silnie poruszających emocje (scena pod
prysznicem). Tutaj natomiast od dłuższego czasu tylko słuchamy rozmów, których
nie rozumiemy – lub nie mamy pewności, czy rozumiemy (co jest frustrujące...) –
a jedynie dowiadujemy się czegoś nowego o jakże ogromnym uniwersum. Efekt?
Rozdział jest po prostu przegadany.
Chciała znać
odpowiedź bardziej,[zbędny przecinek] niż wcześniej.
(...) Prawda, którą dostała[,] nie smakowała najlepiej.
Słowa nie były
już do niczego potrzebna[e]. – W tym rozdziale masz
wyjątkowo wiele literówek, niepoprawnych odmian i błędów interpunkcyjnych.
Widać, że opublikowałeś go szybko i bez sprawdzenia, czytania po literce. Inny tego dowód:
Ioonaksa słuchała głosów, który nie płynących z ludzkiej krtani.
Wielki błękit
malowany na brzegach widnokręgu, ciekawił Ioonaksę bardziej. Wodę znała tylko z
prysznica i kałuż. Tak wielka jej ilość na otwartym terenie wydawała się wręcz
irracjonalna. Bo niby po co tyle miliardów litrów wody miałoby stać gdzieś bez
użytku? – To ciekawe, że teraz morze robi na niej takie
wrażenie, a nie pomyślała o nim ani przez chwilę, gdy stała przy moście.
Edit: Potem się okazuje, że to jednak ocean.
Wciągnięta w
mrok jaskini, posłusznie podążała przez wilgotne miejsca. Z czasem, [przecinek zbędny] coś zaczęło pojawiać się. – Dlaczego POV Ioony
nagle naśladuje wypowiedzi Zaranny?
Zaranna
zerknęła pytająco na Kresową. Wymieniały między sobą coś więcej niż
spojrzenia. Ioonaksa czuła to. Jakby niemy język, jakby ich oczy przekazywał pomiędzy
sobą informacje zdolne do odkodowania tylko przez umysły nasiąknięte morską
solą.
Kresowa posłała
Ioonaksię niechętne spojrzenie, po czym chwyciła ją za rękę. Prowadziła przez
wąskie schody w kierunku grot. Gdy ich ciała musnęły ścianę z muszelek
połączonych sznurkami, słońce zniknęło. – Przez
fragmenty takie jak te naprawdę trudno się czyta. Bo czy sznurki i muszelki
były prawdziwe? Czy słońce zniknęło naprawdę, dokładnie w tym czasie? A może chodziło
o to, że w pomieszczeniu zrobiło się po prostu ciemno? Czemu wszystko tak
utrudniasz? Nawet nie wiem, co mam sobie wyobrazić, więc zamiast konkretnego
obrazu w głowie – dwóch postaci idących korytarzem – widzę rozmazane coś, co
czasem przybiera kształt, a czasem nie, bo nie jestem pewna, co stanowi element
tła, a co jest tylko jakiś ładnym zdaniem bez większego znaczenia.
Nabierały
prędkości. Zupełnie, jakby ciemny korytarz stanowił szyb, z którego miała
wystartować rakieta. Kresowa, kimkolwiek była, nie lubiła się ociągać. Odgłosy
ich kroków błądziły za nimi. Co jakiś
czas drogę oświecały małe, błękitne grzybki. – Skąd w POV Ioony archaizmy?
[KLIK] Chyba że grzybki miały oświecać nie drogę, a umysł.
Z jednej strony mamy archaizmy, z drugiej – ociąganie się i rakiety. Jak to powiedziała Nearyh w jednym z komentarzy na becie mojego starego tekstu: Azaliż, szanowny dresie, wpierdolmy to zacne jadło.
— Co to za
malowidła? — zapytała przewodniczkę.
Jednooka na
moment zwolniła, jakby spłoszona pytaniem. Czy ona zapomniała, że mnie gdzieś
prowadzi? – Skąd ten wniosek? Bohaterka zwolniła tuż po tym, jak
usłyszała pytanie o konkretne malunki na ścianach. To chyba jasne, że chciała
przystanąć, by się im przyjrzeć i odpowiedzieć na pytanie Ioonaksy. Gdyby
Kresowa szła dalej, ignorując pytanie, wtedy faktycznie można by wnioskować, że
zależy jej na tym, by Ioonaksę gdzieś doprowadzić.
— Mowa Wielkiej
Wody. Historie z czasów przed czasami, gdy świat był jeszcze młody —
odpowiedziała wymijająco. // Pośpiech powrócił. Niewyraźne kontury kwiatów
pojawiały się i znikały. Wzrastały i więdły, zataczając wieczny krąg
życia.
Naprawdę nie
wiem, jak to sobie wyobrazić. Jakie kwiaty, gdzie, na ścianach? To kolejne
malowidła, ale tym razem ruchome? Czy może chodzi o to, że coś pojawiło się w
oddali, nie wiem, migające światełko w tunelu? Czy w półmroku korytarza nie
byłoby tak rażące, że ciężko byłoby rozpoznać dokładnie kształty kwiatów? One
więdły, bo światło gasło? Czy kwiaty były światłem? I o co chodzi z tym
wiecznym kręgiem życia?
Prosta,
przypominała Ioonaksię menhir, ozdobiony biało czerwonymi pasami. – Biało-czerwonymi.
Wyjście z
jaskini prowadziło na piaszczystą plażę, która ciągnęła się aż na cypelek. To
tam wyrastała tajemnicza budowla. (...) Na samym
szczycie lśniło się szkło. Czyli jednak wykonały to ludzkie dłonie. – Czy
bogowie w tym uniwersum nie mają mocy kreacji? Czemu akurat szkło miałoby
świadczyć o tym, że budowlę wznieśli ludzie? Czy sama budowla właśnie o tym nie
świadczy? Ioona przecież nazwała ją tajemniczą…
Na dobrą sprawę
nawet nie powinna wiedzieć, że na górze znajduje się szkło, skoro niedawno
pytała o węgiel… To Amestus oświecił ją, iż mowa o pierwiastku. A przecież
szkło otrzymuje się właśnie poprzez rozkład m. in. węglanu wapnia i węglanu
sodu reagujących z piaskiem, tj. zwykle kwarcem.
— Ścigamy się?
— zapytała bezpardonowo Kresowa.
Ioonaksie
zrobiło się niewiarygodnie głupio. Spuściła wzrok.
— A czym jest
ściganie? – No ale przecież ona już się ścigała. To znaczy była
ścigana, gdy uciekała z Amestusem.
Edit:
Sprawdziłam i faktycznie nie padło tam nigdzie określenie, iż była ścigana. Ale
padły podobne – o ucieczce i tropieniu. To trochę nieprawdopodobne, by Ioona
naprawdę nie wiedziała, co to znaczy być ściganą.
— Boga nie ma?
— Dla mnie nie
ma. Leje[ę] na cały Kościół Macki i każdego przez którego
się tutaj znalazłam! – Niby tylko literówka, a w pierwszej chwili naprawdę
myślałam, że bóg leje na swoich wyznawców i dlatego Kresowa ma z nim problem.
Pokazała środkowy
palec niebu. Ioonaksa spojrzała się pytająco. – Spojrzeć się to potocyzm i w tekstach beletrystycznych radzi się
go unikać, ewentualnie wykluczając stylizowane dialogi.
Skoro koniec
miał za chwilę nadejść, postanowiła umrzeć godnie. – Dlaczego za chwilę? Skąd taki wniosek?
Naprawdę
zaczyna męczyć to, że Ioona od dawna, bo już od rozmowy z Amestusem, domyśla
się swojej śmierci. Gdy Amnestia umarła w celi, Ioona próbowała się zerwać,
zbuntować, nawet zaatakować strażnika, który po nią przyszedł; potem chciała
postawić się samemu Amestusowi, również twierdząc, że ten ją porywa. Z jakichś
niewiadomych przyczyn (bo nie miała pojęcia, iż może być ścigana przez ludzi
Białego Barona…) zaufała mu i trafili razem do pokoju hotelowego, gdzie Ioona
przeżyła prysznicowe katharsis, a potem odkryła niepokojącą notatkę, z której
wynikało, że jest obiektem, który trzeba gdzieś dostarczyć. I co? Pogodziła się
z tym, tak? Świadomie przez cały rozdział idzie na śmierć, nic sobie z tego nie
robiąc, nawet za bardzo o tym nie myśląc. To sprawia, że w ogóle nie przejmuję
się jej ewentualną śmiercią. W sumie tak sobie myślę, że byłaby mi nawet na
rękę, bo pożegnalibyśmy się z najbardziej męczącą postacią, która i tak się nie
rozwija, i może dzięki temu przeszlibyśmy do ciekawszych wątków.
Starała się
oczyścić umysł. Migoczące punkty zagościły na niebie[.] Były jak żywe płomienie. Nie, raczej jak światła Rewy, gdy ją
opuszczała. Piękne. Dalekie. Nieosiągalne. Stanę się jedną z nich. – Od
kiedy Ioona w ogóle chce umrzeć? Przypomina mi się jej dialog z Amestusem,
który wspominał, że śmierć to śmierć. Koniec bez filozoficznych bzdur. Jeśli
ktoś znika, trzeba wyczyścić pamięć. Pamiętasz jeszcze, jak zaczęła się
następna scena? Obudziła się z poczuciem ulgi. We śnie nie spotkał jej już
żaden upadek. Żadna śmierć. W tekście pojawił się także dialog, w którym
Ioona przyznaje, że wcale nie chciała się zabić pod prysznicem, po prostu
myślała o Amnestii. Wcześniej zresztą też zależało jej, by wydostać się z
furgonetki ludzi Barona (wiozących ją do widzących, którzy mieliby wyczyścić
jej pamięć) i cieszyła się z ratunku Amestusa, sama podała mu dłoń. Nie dlatego
– by zginąć, tylko by poznać swoją tożsamość i dołączyć do żyjących w Rewie
ludzi, na których tak bardzo zwracała wtedy, w czasie ratunku, uwagę. Choć nie
angażowała się w ucieczkę, nie robiła tego dlatego, że się poddała, a dlatego,
że podobno była w szoku. Nie dziw się więc, że mam mieszane uczucia co do tej
postaci – co chwilę chce czegoś innego, myśli samymi ogólnikami, a swoich
przeżyć wewnętrznych nie dopasowuje do okoliczności. Nie rozumiem jej, nie
potrafię się w nią wczuć, jest mi obojętna, bo jej myśli wydają mi się niczym
nieumotywowane, wręcz losowe.
O, dalej
podobnie:
Miała tylko
nadzieję, że gdy umrze, wszystko się wyjaśni, a bóg, nawet jeśli jest tylko
pojęciem, złoży się w sensowny szyk znaków i objawi swoją naturę. – Skoro Ioonaksa tak wiele pytań zadaje wszystkim wokół i wierzy w
usłyszane odpowiedzi, czemu teraz twierdzi, że po jej śmierci wszystko się
wyjaśni? Kto jej tak powiedział? Bo na pewno nie Amestus. Zresztą Amnestia też
wspominała jej, że po śmierci magia znika.
Gwiazdy, to tak
nazywają się te punkty, przypomniała sobie. – No brawo,
gwiazdo. Rakietę pamięta, a gwiazdy zapomina?
Ioonaksa
przeszła do serca dziwnych ruin. Stanęła naprzeciwko Zarannej. Nawet wiatr nie
śmiał przeszkodzić w ceremonii. To będzie piękna śmierć. – Czy siostry chcą złożyć Ioonę w ofierze? Jak Ioona to zrozumiała
wcześniej? Nie było żadnych dosłownych przesłanek, a przecież protagonistka
dopiero co nie pamiętała nazwy gwiazd. Jak wydedukowała rytuał wiążący się ze
śmiercią?
— Porzuć
wszystko, co nosisz.
Kobieta
ściągnęła kombinezon i położyła na placyk rytualny. Mistrzyni ceremonii
spojrzała się na nią nieobecnym wzrokiem oznajmiając:
— Nie
tylko materię. Oddaj wszystkie wspomnienia.
Zamknęła oczy.
Przyłożyła dłoń do kamienia. Poczuła jak zimno wysysa z niej życie. Było
to przyjemne. Zimno rozchodziło się powoli po ciele. – Skąd Ioonaksa wiedziała, co ma robić podczas rytuału?
Zaczynam się
poważnie zastanawiać, czy Amestus nie pracuje dla Białego Barona. Niby uratował
Ioonaksę z rąk jego ludzi, mając świadomość, że Baron chce wysłać ją do
Widzących, niech zbiorą dane z oczu, i przyprowadźcie ją ze wszystkim, co tam
znajdziecie. Ioonaksa nie chciała tego, pragnęła uciec i została uratowana.
A teraz… trafia do jakichś obcych bab, które robią dokładnie to samo –
odbierają jej wspomnienia. Z tą różnicą, że gdyby ludzie Barona prowadzili ją
do wieszczek czy tam innych widzących, Ioonaksa pewnie mogłaby stwarzać
problemy i się stawiać (choć wątpię; nie ma w niej już krzty emocji). Może
dlatego Amestus dostał zlecenie, by udawać, że jej pomaga – by odwiedziła
widzących pozornie z własnej woli…? W sumie to by się zgadzało z notatką
znalezioną w hotelowym pokoju. Jeśli okaże się, że mam rację, to wybacz, ale aż
sobie parsknę pod nosem. Ioonaksa jest tak kompletnie nieszkodliwa i
bezproblemowa, że cała ta zagrywka wydaje się bezsensownym kombitanorstwem. W
bohaterce od początku nie ma żadnej woli walki, która sprawiłaby, że dziewczyna
nie dałaby się gdziekolwiek zaprowadzić po dobroci.
Inna sprawa, że
zupełnie nie rozumiem, dlaczego akurat z odbieraniem sobie wspomnień przez
ludzi Białego Barona Ioonaksa miałaby problem, a z odbieraniem sobie wspomnień
przez ludzi Amestusa nie ma najmniejszego.
Ciepło. Gorąco. Żar. Otworzyła oczy dopiero, gdy Zaranna przestała trzymać powieki. Ioonaksa zobaczyła na ręce znamię, jakieś wzory, koła wypalone ogniem. Miejsca spełzły czerwienią i zaczęły puchnąć. Spalenizna. Płonęły jej włosy, kombinezon i wspomnienia. Wszystko to czym była. Ogień tańczył na ołtarzu, a dym ulatywał gdzieś do gwiazd. – I Ioonaksa nic nie poczuła?
Zaranna
chwyciła Ioonaksę za lewą rękę i poprowadziła w stronę wody. Tajemnicze pieśni
powędrowały za nimi. Wtedy pierwszy raz dotknęła
serca oceanu [Zaranna czy Ioonaksa?]. Jego zimna krew obmyła ją. Poczuła
ulgę. – Od czego? I gdzie się podziały kłęby pary oraz głośny syk związany
z parowaniem? Przecież ona była rozżarzona i weszła do zimnej wody!
Zanurzyła jej
ciało pod wodę. Ioonaksa stłumiła chęć walki. – No bo
naprawdę miała co tłumić…
— Gwiazda
Neutronowa, [przecinek zbędny] imieniem twoim
będzie. Boś zrodzona[,] by wskazać drogę innym.
Przez pierwsze
zdania narracji siódmej sceny naprawdę myślałam, że to znów POV Ioonaksy, po
czym okazało się, że jednak nie. To dziwne, bo zaczynasz poetycko, a później stylizacja
staje się znacznie bardziej potoczna i momentami przypomina POV Amestusa.
Aris nie był
pewien, czy była świadoma. – To (chyba) jakiś nowy bohater.
Ale czy opisuje Ioonę? Chyba nie, biorąc pod uwagę, że ona właśnie ma za sobą
rytuał wskrzeszenia w zupełnie innym miejscu akcji. A więc to nowa para
bohaterów. Czuję, że mnie to przerasta.
— Apurita
została zatrzymana zaraz po ataku hakerskim. Niedługo po wycieku danych z
serwerów Metropolu, pomieszczenie w którym wykryto sygnał zostało podpalone
przez nieznanych sprawców. – Czekaj, daj mi pomyśleć. Apurita,
Aris, Amestus, Amnestia, Astra, A… A… a nie wiem, co dalej.
— No jasne,
internet!. [zbędna kropka]
Utrata Status Skupienia, utylizacja cech, a kto wiedział[,] czy nawet nie zarekwirowanie Drzewostanu. – Dlaczego nie: Statusu? Wiem, że na przykład status quo się nie odmienia, ale dzieje się tak tylko dlatego, iż całe wyrażenie należy do grupy wyrazów-cytatów, czyli wyrażeń zapożyczonych z obcego języka, niespolszczonych graficzne (jak à la carte, femme fatale czy all inclusive). Brak ich spolszczenia jest tu kluczowy – słowo status w status quo to nie polski status, a łaciński stan. Status quo – łac. stan, w którym…. Natomiast twój Status Skupienia jest wyrażeniem polskim.
Wyciągnął
czerwony kryształ z woreczka. Delikatnie wsunął go w kanał ucha i czekał.
Czekał aż on przyjdzie. Wiedział, że przyjdzie. (...) Mruczenie. Z każdą chwilą
słyszał je coraz wyraźniej. Przechodząc przez korytarz, poczuł, jak po mózgu
rozpływa się się coś ciepłego. Substancja ściekała niżej. Miał wrażenie, że
jego stopy są napełnione tą esencją życia. Że powoli wytłumia problematyczne
cechy i pozwala być sobą bez wad. Było mu z tym bardzo dobrze. – I jak niby to miałoby działać…? W woreczku kryształ o stanie stałym
rozpływa się w uchu pod wpływem czego? Utleniania? Nope, bo nawet woreczek
przepuszcza powietrze, więc jest kontakt z tlenem. Może w uchu jest cieplej, bo
kryształ dotyka ciała o temperaturze 36,6 stopni C? Ale wtedy topiłby się
już na palcach. Tak czy inaczej jak to możliwe, że już w stanie ciekłym
narkotyk nie wypływa z ucha jak, przykładowo, woda po nurkowaniu. Nie jest
gazem, co sugeruje czasownik ściekać. Ucho ludzkie jest tak zbudowane,
by właściwie żadne płyny nie mogły tam wpłynąć – na drodze stoi (już pomijając
woskowinę…) błona bębenkowa. Ona jest częściowo przepuszczalna, ale, no
właśnie, tylko częściowo. I bardziej unerwiona niż ukrwiona. Tymczasem
narkotyki wchłaniają się do naczyń włosowatych i dalej do większych –
krwionośnych. Dlatego wciągane narkotyki działają szybciej – nos jest silnie
ukrwiony.
Może i metoda
zażywania kryształu jest średnio wydajna, ale nie mogę nie przyznać, że samo
działanie narkotyku intryguje. Zdaje się, że substancja pobudza do działania
korę mózgową – tak zwany mózg racjonalny – która odpowiada za myślenie
abstrakcyjne i łączenie faktów, analizę. Dzięki temu bohaterowi wydaje się, że
rozmawia z kimś w myślach, a tak naprawdę efektywniej dedukuje na temat
przesłuchiwanej kobiety. Wypowiedzi te stanowi tekst rozstrzelony, co
zwraca uwagę i sprawia, że fragmenty są nie tylko klarowne, ale i estetyczne.
Swoją drogą naprawdę szkoda, że fragmentów rozmowy z Dobrym Głosem było tak niewiele.
Mam wrażenie, że właściwie po chwili wzięty narkotyk przestał na Arisa działać.
Aris podszedł
do niej tak, jak robi to łowca, [przecinek
zbędny] gotowy[,] by zaatakować.
Niebo było matowe,
prawie całkowicie szare. Pomiędzy piaszczystymi wydmami nie było nawet
podmuchu wczorajszego wiatru.
Ioonaksa
kroczyła w ciszy. Nie poznawała tego świata. Pomyślała, że trafiła w jakiś
dziwny moment letargu rzeczywistości. Całe życie zostało wyłączone. Pozostał
tylko martwy świat, tak surowy, jak na początku stworzenia. – Ale skąd te wnioski? Ioonaksa stała na plaży, przed latarnią,
która się nie zmieniła; zmieniła się tylko pogoda. Skąd bohaterka może
wiedzieć czy też czuć, że całe życie zostało wyłączone, skoro znajdowała się
daleko od Rewy? Dopiero tam lub w podobnych miejscach mogłaby dostrzec
jakąkolwiek różnicę. Przecież już wczoraj na plaży panował spokój, Ioona
przebywała na niej tylko w towarzystwie Kresowej. Chyba po prostu za szybko na takie
wnioski.
Pojawił się
wiatr. Mocniejszy niż wczoraj. Dziki. Jednak to nie jego moc skupiła uwagę
kobiety. Zapach. Bardzo dziwny, ale przyjemny. Ziemisty i głęboki. Jakby
uchodził z wnętrza Ziemi, ukrytego raju. Był świeży. Oczyszczał umysł. Pustka zniknęła.
Ioonaksa wzięła spory wdech. Chciała schować fragmenty tego zapachu na później.
Ukryć cząsteczki gdzieś w płucach, by w smutnych dniach nadać sens życiu. Tak,
by było znośne. – O, a ten fragment bardzo mi się
podoba. Jest nieprzesadzony. Nadal poetycki, abstrakcyjny, ale w pewien sposób
zrozumiały i nadaje Ioonaksie cech ludzkich – kobiety nieszczęśliwej, która
chce poczuć, że żyje, że oddycha pełną piersią.
Ioonaksa
kolejny raz znalazła słowa Amnestii w ustach innych osób. Czyżby ta mała nad nią
cały czas czuwała? – Przecież spalenie miało pozbyć
Ioonaksę wspomnień, więc czemu to pamięta? Idąc tym tropem rozumowania, nie
powinna też nagle doznawać olśnienia, że świat się zmienił i nie potrafiła go
rozpoznać. Nie powinna mieć go do czego porównywać.
— Ci, którzy
twe karty układają, liczą na posłuszeństwo. Swoją cenę znaj.
Czy przypadkiem
nie jest prawdziwą boginią? – Zaranna już
odpowiedziała na to pytanie. Właściwie dwukrotnie, upewniając Ioonaksę, że ani
ja, ani ty, ani nasze siostry nimi [boginiami – przyp. Skoia] nie
jestesmy. Oczywiście Zaranna może się mylić – i pewnie tak jest, o czym
przekonałybyśmy się na kolejnych stronach.
Pytanie tylko:
czy na pewno chciałybyśmy po nie sięgnąć?
PODSUMOWANIE
Sko: Jedynie dla zaspokojenia własnej ciekawości pozwoliłam sobie wlać całą do
tej pory przyswojoną treść do InDesigna – na plik w formacie A5.
Wychodzi na to,
że trzy rozdziały i prolog wlane na format A5 dałyby książkę liczącą 130 stron.
Przecież to się ciągnie i ciągnie! Okazuje się, że oceniłam już kawał tekściwa,
jak to więc możliwe, że pod względem fabuły i tempa jej rozwoju nadal odnoszę
wrażenie, że jestem ledwo gdzieś na samym początku (inna sprawa, że fragmentami
książka potrafiła mnie znudzić, co jeszcze wzmacniało efekt ciągnięcia się)? Moje
pytanie brzmi: skąd pomysł na taki podział? Czemu twoje rozdziały potrafią
składać się nawet z kilkunastu scen, czterdziestu stron? Jasne, wolnoć Tomku w
swoim domku, ale jednak czy nie wydaje ci się ten układ zbyt ryzykowny? Część
czytelników może po prostu odpuścić, zmęczona. Załóżmy, że są przyzwyczajeni do
czytania książki fragmentami, na przykład po rozdziale dziennie. Nie każdy
będzie w stanie wygospodarować tyle czasu, by w jeden wieczór przeczytać
pięćdziesiąt stron powieści, na dodatek o podłożu filozoficznym, nierzadko
pełnej deskrypcji zbudowanych na abstrakcyjnych pojęciach i trudnych w
rozszyfrowaniu metaforach. Twoja praca skonstruowana jest tak, że nie można jej
odłożyć na dwa-trzy dni, bo po tym czasie nie pamięta się właściwie niczego, w tym
imion postaci, ani o co tak do końca chodziło, ale nie da się jej też czytać ciągiem,
bo jest koszmarnie długa. Mając tę powieść przed sobą, jako oceniająca
wyznaczyłam sobie cel, by przeczytać wszystko jak najszybciej i poświęcić sporo
wolnego czasu (!) tylko jej. I nawet krótkie przerwy, jakie robiłam sobie, by
zająć się czymś innym, nie pomagały, bo już docierało do mnie, że żeby
kontynuować ocenę, muszę przeczytać kilka do kilkunastu poprzednich stron
tekstu lub przynajmniej go przescrollować. To łatwe, gdy rozmawiamy o e-booku,
ale katorżnicze, gdybym miała przed sobą książkę drukowaną. W pewnym momencie
po prostu by mi się odechciało. OGPCS pod tym względem... nie wygląda jak powieść. Wygląda jak droga przez mękę.
I tak naprawdę
na to wszystko ma wpływ wiele czynników: męczące opisy, długość pracy i jej
rozwleczona forma, kiedy pierwszą atrakcyjną scenę, na której dzieje się coś
sensownego, otrzymujemy dopiero po kilkudziesięciu stronach lektury. Do
tego trzymanie się przede wszystkim wątku obecnie (w naszym odczuciu)
najmniej atrakcyjnego. To wątek Ioonaksy, który prowadzisz bez zachowania
spójnej stylizacji językowej i sprowadzając przeżycia emocjonalne postaci do
koniecznego minimum, gdy sceny pozornie powinny mrozić krew w żyłach. Inne
wątki bledną na takim tle, a postaci trudno zapamiętać, gdyż rzadko się do
nich wraca (pomińmy na razie kwestię, że jest ich po prostu za dużo). Mamy
wrażenie, że albo rodzeństwo czy Samotwór pojawili się zbyt szybko i
niepotrzebnie, bo mógłbyś otworzyć im drzwi, gdy Ioonaksa skończy rozpychać się
w progu, albo to Ioonaksie dać mniejsze pole do popisu.
Wielokrotnie
pisałyśmy ci, że na przedstawienie mi świata i postaci masz całą książkę i nie
musisz się spieszyć – na przykład opisując każdy zakątek miasta w pierwszym
rozdziale, szczególnie że następnie akcja przenosi się w zupełnie nowe miejsca.
Jeśli jednak odbierzesz te słowa zbyt dosłownie i poradę tę zastosujesz w
każdym aspekcie, na przykład w tym, by dodać scen innym bohaterom, by początek
był ciekawszy, istnieje ryzyko, że jeszcze bardziej rozciągniesz swoją powieść.
A nam jednak zależałoby, byś zastanowił się nie nad tym, jakie treści nie tyle
dodawać, co jak nimi szafować, by ten początek bardziej urozmaicić. Jeśli
czegoś chcesz dodać, to emocji, a jeśli czegoś odjąć – to ekspozycji tylko pozornych, w dodatku sztucznych odczuć Ioonaksy i
pokrętnych metafor. Nie wszystkie takie były, ale niektóre na pewno dałoby
się choćby minimalnie uprościć. Plus część z nich na początku pochodzi właśnie od
Ioonaksy – której stylizacja językowa jest tak mieszana i nieokreślona, że
trudno nawet stwierdzić, czy te metafory jej pasują – a druga część: Amnestii.
Dziesięcioletniej dziewczynki! Nie musisz oddawać jej całościowo, stylizować
wszystkiego, by przypominało tylko myśli dziewczynki jeden do jeden;
podejrzewamy, że taki tekst też czytałoby się dość ciężko. Znacznie lepszym
rozwiązaniem byłoby wpleść trochę tej dziecięcej mowy pozornie zależnej to tu –
to tam, przy okazji rezygnując z napompowanych frazesów i sztucznych synonimów,
które w najbardziej emocjonujących fragmentach nie oddają dziecka.
Przypomnijmy, że pierwsza scena z jej udziałem ma miejsce po akcji z prologu,
gdy autor – naprawdę nie chce nam się scrollować w tym momencie oceny w
poszukiwaniu jego imienia – wrzuca książkę do pociągu. Lepiej niż tamtego
bohatera pamiętamy jego osadzoną w dramatycznych tonach narrację, a gdy tuż po
tym dostałyśmy POV Amnestii – wydawało nam się ono momentami wręcz bliźniacze.
I tutaj
dostrzegłyśmy pewną dość ciekawą kwestię – opowiadanie, pomijając prolog,
rozpoczynasz sceną w domu Amnestii. Oddajesz perspektywę dziesięciolatki,
jednak robisz to dość kanciasto, stylizując jedynie dialogi. Pamiętamy, że ze
sceny tej wyniosłyśmy tyle, że musi nie podobało się coś, co zrobiła Fatma i
kobiety kłóciły się, a dziewczynka wraz z psem wpierw schowała się pod kocem, a
następnie wyszła z domu. Po ogromnym opisie miejsca akcji, który na etapie
trzeciego rozdziału wygląda w dużej mierze na zbędny, Amnestia spotyka Ioonaksę
i od tamtej pory perspektywa oddaje już tylko kobietę z ciałem boginki – nawet
wtedy, gdy Amnestia umiera kilka scen dalej. Po co więc – na logikę – tak
niepotrzebnie mieszać i dokładać sobie i czytelnikom roboty? Popatrz, przez jak
ogromny tekst musiałam przejść, by Amnestia mogła poznać Ioonaksę tylko po to,
by zaprowadzić ją do domu, zostać porwaną i zginąć. Nigdy nie wracamy do POV
młodej, a jej patologiczną atmosferę w domu możemy i tak wywnioskować z
dialogów Amnestii z Ioonaksą oraz ze sceny wizyty tej drugiej w domu
dziewczynki. Nie potrzebujemy pierwszej sceny ani opisu miasta, które potem i
tak oddajesz raz jeszcze, tyle że z perspektywy Ioonaksy. Opis opisem pogania,
stylizacja narracji dziewczynki jest średnia i nigdy do niej nie wrócimy.
Brzytwa Ockhama mówi, by nie mnożyć bytów ponad miarę; warto też pamiętać o
wskazówce, by sceny czy to powieści, czy filmów zaczynać jak najbliżej końca –
by w ich centralnym punkcie działy się tylko ciekawe rzeczy. Jeśli do ciekawej
rzeczy, przykładowo, spotkania Amnestii z Ioonaksą prowadzi dwadzieścia
(strzelamy) akapitów opisu miasta, czytelnik znudzi się, zanim zdąży się
zainteresować. W poradniku „Po bandzie, czyli jak napisać potencjalny
bestseller”, przeczytasz też, że:
W tym samym
poradniku przeczytasz, że ogromne znaczenie ma twój styl. Generalnie nie mamy
go prawa naruszać i nie nam go oceniać. Pamiętajmy, że są różne gusta. Niemniej
– i tu powtórzymy się kolejny raz – styl powieści personalnej nie oddaje tak
do końca stylu autorskiego. W głównej mierze to styl postaci prowadzącej scenę.
Gdybyś całość prowadził narratorem wszechwiedzącym, wszystko wprowadzone
zostałoby jednolitą stylizacją – z ledwo drobnymi elementami mowy pozornie
zależnej, osadzonej chociażby w osobnych akapitach – mielibyśmy do czynienia z
narracją mieszaną, która nie budziłaby w odbiorcy takiego dysonansu. Ty jednak
zgłosiłeś do nas tekst pisany w narracji personalnej, bo o niej wspominałeś nam
w mailu. Takich tekstów nie tworzy się w oparciu o własne naleciałości językowe
– język narracji wymuszać będzie głównie charakter postaci, jej wiek czy
środowisko, w którym się wychowała (oraz parę innych ich
składowych, o czym przeczytasz w gdzieś wyżej linkowanym artykule o POV). I w tym momencie
warto pochwalić Amestusa, rodzeństwo czy Zarannę i Kresową,
które czuć, że mają różne od siebie stylizacje, w dodatku oddają te postaci,
pasują do nich. Za to w przypadku Ioony można by wprawdzie uznać, że jako
trochę odklejona od rzeczywistości, nieznająca jej realiów niby-boginka
bohaterka ma prawo wypowiadać się czy stylizować swoje myśli, mowę pozornie
zależną w taki sposób, w jaki to robi. Ale nie można urkywać, że na dłuższą metę ta stylizacja jest męcząca. Jeśli stwierdziłbyś, że Ioona czy autor
z prologu albo Samotwór to postaci o dość patetycznej stylizacji wynikającej z
czegoś tam i część tych partii nie ulegnie zmianie, w takim wypadku przejrzyj
swój tekst jeszcze raz i spróbuj znaleźć fragmenty przekombinowane (część z
nich wypisałyśmy w ocenie). Bo czy nie lepiej byłoby odpuścić sobie niektóre
górnolotne bądź melodramatyczne frazesy? Nie, że w ogóle, ale choćby odrobinę –
wychodząc czytelnikom naprzeciw. Obecnie twój styl (czy też może styl Ioony,
który dominuje, bo to ona ma najwięcej scen) na pewno w jakimś stopniu
odstrasza i sprawia, że grono odbiorców jest zawężone. Zastanów się, czy
delikatnie ograniczając patos, mógłbyś pozyskać ich więcej. Być może twoja
historia mogłaby ich zaciekawić, ale z marszu odrzuca ich patetyzm i forma
zdająca się przerastać fabułę.
Odnosząc się krótko do cytowanych słów: twój tekst pod względem fabuły nie jest prosty. To nie „Ada albo Żar” Nabokova o prostej historii opisanej szykownym stylem. Masz scenę gwałtu i morderstwa na dziesięciolatce i opisujesz ją pięknym słowem, choć POV nie należy do zachwyconego mordercy, a przyjaciółki ofiary. Masz scenę pościgu, w czasie którego uciekająca nie wie, że ucieka, bo podziwia ulice. I wreszcie masz z tuzin postaci, które mają swoją drogę do przejścia, jakiś wkład fabularny (poza Amnestią: bohaterką-pretekstem do tego, by Ioonaksa mogła przeżyć czyjąś tragedię). Drogi te się krzyżują, tworzą bardzo skomplikowaną sieć fabularną; masz dwa światy – rzeczywisty i wirtualny. Na dodatek wrzucasz czytelnika w sam środek tego kotła, w którym nagle każdy bohater, nie czekając na swoją kolej, chce przeżyć kawałek swojego życia. POV dostają postaci zarówno pierwszo-, jak i drugoplanowe, a część z nich opiera się na stylizacji poetyckiej, bogatej w ciężkie do rozkodowania metafory. Nierzadko nie wiadomo, czy coś, co właśnie się przeczytało, traktować dosłownie, czy w przenośni. Przez to właściwie co chwilę wyobraźnia przestaje działać. Zawiesza się.
Trzeba jednak
przyznać, że twój tekst jest dość poprawny i gdyby nie
nasze skonfundowanie jego konstrukcją i narracją, czytałoby nam się znacznie
szybciej i płynniej; nie musiałyśmy się aż tak skupiać na błędach językowych.
Na ogół wiesz, gdzie postawić przecinek, świadomie dobierasz też szyki, by
najważniejsze wyrażenia stały na akcentach i dobrze wybrzmiewały. Kiedy nie
przesadzasz ze zdaniami prostymi albo zbytnio złożonymi, sama budowa akapitów
potrafi zrobić wrażenie. O, dla przykładu ten fragment jest bardzo melodyjny i
jednocześnie nieprzesadzony pod kątem abstrakcji, do tego całkiem plastyczny,
by móc z daleka wraz z Samotworem obserwować Labirynt i poznać Metropol:
Samotwór
przeleciał wzrokiem w stronę zarysów Labiryntu. Plamy światła tańczyły na
dachach szklanych wieżowców. Niżej świat się rozmywał. Tonął w parze. Ale nie Metropol,
tutaj wciąż padało. „To, co najgorsze, zawsze
przywiewa ze slumsów”. Ten deszcz kiedyś wróci do nieba. Uleci do chmur, by
kolejnego dnia spaść na brudną ziemię. Nieskończony krąg stanów skupienia.
Wieczna zmiana.
Takie fragmenty
naprawdę są smaczne. Tyle nam wystarczy, by zarówno wczuć się w atmosferę
sceny, jak i móc zobrazować sobie tło, nieco lepiej poznać też postać, która ma
własne zdanie. Widzisz, wszystko gra – każdy z tych elementów tworzy spójną
całość, nic nie odstaje. W przypadku scen, w których udział bierze
Amnestia i narracja stoi po stronie dziesięciolatki, nie jest tak kolorowo, bo
prowadzenie jej wymaga zupełnie innych środków. Wrażenie immersji mocno się
zmniejsza, w dodatku – jak na złość – gdy tam, w przypadku młodej,
przesadziłeś z kwiecistością i abstrakcyjnością określeń, tu, oddając dorosłego
mężczyznę – ograniczyłeś się do tego, co konieczne; co wystarczy. Przy czym to właśnie Samotwór jest bytem ponad (kimś bardziej oświeconym niż dziesięciolatka czy nawet boginka, która straciła pamięć i jest teraz na ziemi), a bohater nie wypowiada się w ten sposób, w konkursie na najdziwniejszą i najgłębszą metaforę przegrałby z kretesem. Pod tym kątem
tekst wydaje się po prostu nierównomierny. Nie rozumiemy ani celu, dla którego tak się
dzieje, ani tego przyczyny.
A skoro już
jesteśmy przy Samotworze, wspomnijmy o odmianie, której używasz i którą
uznałybyśmy za błędną. Samotwór jest rodzaju męskiego dokładnie tak jak twór,
od którego nazwy zapewne pochodzi:
M. kto, co?
Twór (Samotwór)
D. kogo, czego?
Tworu (Samotworu)
Ty natomiast
odmieniasz: Samotwora, jak wór – wora. Z tą różnicą że
Samotwór jako bohater będzie miał rodzaj męskoosobowy, a wór jako przedmiot –
męskorzeczowy. Ponadto być może odmiana Samotworu oddałaby pewien
mistycyzm tej postaci, jej nadludzkość. W końcu Samotwór to jakiś byt w
egzoszkielecie. Może jakieś bóstwo…?
Wracając jednak do rzeczy, ergo: fabuły oraz tego, co wyszło, choć wprawdzie wiele uwag miałyśmy do rozdziału drugiego, ostatecznie wcale nie wydaje się on taki zły. Był o wiele lepszy od pierwszego – przede wszystkim dzięki temu, że nareszcie coś się w nim działo oraz dlatego, iż ograniczyłeś patetyczne opisy mało ważnych miejsc. Pojawiła się akcja, pojawiła się brutalna scena – od razu szybciej się czytało. Już nie musiałyśmy aż tak często się skupiać na zawiłych opisach i zastanawiać, czy dobrze rozumiemy twoje metafory. Nadal występowały, ale już w znacznie mniejszej ilości.
Co prawda rozmyślania Ioonaksy mogłyby być jeszcze bardziej pozbawione zawiłości – to przecież postać, która na nowo poznaje świat. Dlatego tak bardzo brakuje nam prostoty w jej myśleniu, odkrywczości. Nie chodzi o pytania, czym jest umieranie (mimo że właściwie o tym już wiedziała… przecież wspominała samobójstwo w teatrze!), a o dostrzeganie zwykłych gestów, odbieranie prostych odczuć i reagowanie na nie. Zaskakiwanie się, może nawet naiwność – w końcu Ioona jest w nowym miejscu jakby dzieckiem we mgle, prowadzonym wpierw przez Amnestię, a potem Amestusa i innych. Ale jednocześnie sporo wie, rozumie, głęboko analizuje i jest w tym wszystkim najczęściej okrutnie sucha, chłodna, sztuczna. Chciałybyśmy bardziej polubić tę bohaterkę, ale ciężko jest to zrobić, gdy jej nie rozumiemy. Nie potrafimy się w nią wczuć, ponieważ Ioonaksa nie pokazuje nam, jak odbiera to, co się dzieje wokół. Widziała torturowaną Amnestię i nawet się nie poruszyła, nie wydała żadnego dźwięku, (idąc za klasykiem) nawet jej brewka nie drgnęła – a ponoć łączyła je silna więź. To, co się działo z ciałem Amnestii, było straszne i szokujące jak na gatunek niebędący horrorem, ale dla Ioony zdawało się niczym. To sprawia, że odbieramy ją jako bezuczuciowego robota. Czy dobrze jest kogoś takiego losy opisywać narracją personalną? Na nasze – niezbyt, bo POV-y z reguły opierają się na emocjach wyczuwalnych w bieżących myślach, w reakcjach na rzeczy. Isaac jest świetnym bohaterem „The Orville”, ale gdybyśmy mieli czytać napisaną przez niego powieść sensacyjną, byłaby to prawdopodobnie najmniej rozrywkowa i interesująca powieść świata. To już lepiej byłoby czytać o Isaacu opisywanym przez narratora wszechwiedzącego, który ma swój nieco gawędziarski, ale przede wszystkim jednolity styl.
Nie rozumiemy też na dobrą sprawę, jak to jest z tym, co Ioonaksa pamięta, a czego nie. Bo niby nie wie, czym jest rodzina, a jednak nazywa musię Amnestii matką. Z drugiej strony pyta, czym są kolory, ale zna kolor gnijącego jabłka; nie wiadomo skąd potrafi chociażby czytać. Brakuje nam konsekwencji w jej kreacji, czego przykładem jest śmierć – najpierw Ioonaksa myśli o umieraniu Astry, a w następnym rozdziale pyta się, czym jest umarcie. Raz chce umierać, raz nie chce. Kolejna rzecz, że bohaterka najpierw jest (podobno) przepełniona złością z powodu śmierci przyjaciółki, chwilę później odczuwa strach, a zaraz potem pyskuje oprawcy. I w zasadzie nie za bardzo myśli o Amnestii, jakby jej tragedia nie wywołała w niej głębszych odczuć. Ioonaksa sucho zapewnia nas, że wydarzenie było dla niej szokiem, lecz nijak tego nie czuć. Ostatecznie cała jej kreacja jest niespójna, wszystko, z czego się składa, wygląda jak miszmasz różnych pomysłów, które dopiero co wpadły ci do głowy, jakbyś nie wiedział, co dokładnie chcesz o niej pisać lub wiedział to tylko na rzecz jednej sceny, a nie pełnej kreacji. Jakby Ioona była zlepkiem cech i przemyśleń wynikających na potrzeby tej obecnej, konkretnej sceny, a nie wynikających z jej... no cóż, życia i doświadczenia, które zbiera na kartach powieści. I jakbyś nie do końca sam wiedział, co stanowi dowód zapomnianego fragmentu pamięci Ioony, a co jest rzeczą dla niej oczywistą. Tak czy inaczej w Ioonaksę nie da się wczuć, a za tym ani jej współczuć, ani kibicować, nie ma nawet za co jej nie lubić. To postać nam obojętna, a, jak to mówią, obojętność jest przecież gorsza od nienawiści.
Jeśli chodzi o rozdział trzeci – tutaj sprawa się mocno komplikuje. Nowe postaci i ich wątki się mnożą, przez co o tych przedstawionych w dwóch pierwszych rozdziałach naprawdę łatwo zapomnieć. Na dobrą sprawę nie potrafimy określić, które wątki najbardziej nam się podobały; gdy poznałyśmy Amestusa, sądziłyśmy, że miło byłoby mu częściej towarzyszyć, bo gość jest charakterystyczną, ciekawą postacią. To samo zresztą pomyślałyśmy, gdy poznałyśmy rodzeństwo czy Samotwora. Ale gdy pojawili się nowi bohaterowie, a o poprzednich słuch zaginął, przestało być tak kolorowo, POV-y zaczęły się zlewać (nic dziwnego, bo stylizowanie postaci też ma swoje granice wyznaczane przez charaktery; na przykład postaci cyniczne jak Amestus czy Aris będą wypowiadać się podobnie). Inna sprawa, że rozdział trzeci to głównie sceny pasywne. Bohaterowie stoją albo idą gdzieś i rozmawiają o czymś. Dopiero Aris robi coś względnie interesującego. Jasne, można by pokusić się o stwierdzenie, że interesujący był wątek Wyroczni i Sześć, ale niewiele z niego pamiętamy. Kobieta przed czymś uciekała, gość odwiedził ją w domu, bo miał do niej jakieś pytania, potem ona weszła po coś do Drzewostanu… Ale o co tak dokładnie chodziło? Nie pamiętamy, mimo że rozdział trzeci przeczytałyśmy dzień, może dwa temu.
Wiesz, jakie uczucie towarzyszyło nam w czasie jego lektury?
Przejedzenie.
To tak, jakbyś
zaprosił nas do siebie w odwiedziny i na stole podał przystawkę, zupę, drugie
danie, deser i kolację – wszystko to w bardzo krótkich odstępach czasowych.
Jeszcze nie zdążyłybyśmy dojeść poprzedniego dania, by musieć przejść do
kolejnego – by to nowe nie wystygło, pozostało świeże. Jako gościnie twojej
restauracji nie miałybyśmy pojęcia, po co to robisz i czemu nie dasz nam
wytchnąć, podelektować się i najeść się tym, co już leży na stole. Wprawdzie
każdej z tych potraw pewnie byśmy spróbowały, ogólnie mogłybyśmy stwierdzić,
czy nam smakuje, czy nie, ale raczej nie zapadłaby nam na dłużej w pamięć,
przykryte innymi; już musiałybyśmy sięgać po kolejne talerze. Na końcu
stwierdziłybyśmy, że tak, jasne, jesteśmy nażarte, aż trudno nam wstać, ale w
sumie to niczego konkretnego nie zjadłyśmy i masa rzeczy nadal została na stole
nietknięta. To ostatnie niech będzie metaforą treści, które nie zmieściły nam
się w głowie; musiałyśmy je odsunąć, by zrobić miejsce kolejnym. Albo te kolejne ledwo skubnąć, chcąc wpierw porządnie najeść się poprzednich, które już nam zasmakowały. To dlatego Amestusa zdążyłyśmy polubić, a Wyroczni i Sześć nie pamiętamy. Tak czy
siak nie byłybyśmy zmieścić wszystkiego. Chyba pierwszy raz poczułyśmy, że
ludzka świadomość ma jednak ograniczoną pojemność, a miejsce, które
chciałybyśmy poświęcić na zrozumienie tego tekstu, szybko się kurczy. Zamiast
jednak przejść do rozwijania wątków, które już wprowadziłeś, tylko non stop
dokładasz budulca, czego efektem jest to, że przestajemy rozumieć tekst. I
jesteśmy nim cholernie zmęczone ledwo na etapie trzeciego rozdziału.
Dlatego też musimy odmówić dalszego czytania i jednocześnie napisania kolejnej oceny omawiającej rozdziały od czwartego wzwyż, co wpierw oferowałyśmy ci w mailach, gdy poprosiłeś o ocenę całości.
(Swoją drogą aż nasuwa się myśl, że całość ta równie dobrze mogła być trzema powieściami zawiązanymi wspólnym uniwersum, i na dobre by to wszystkim wyszło... Obecnie po setce przeczytanych stron nawet nie widać, by wątki jakoś się zawiązywały. Dosłownie: jakbyśmy ciągle zaczynały nową książkę).
Jak widzisz, oceniłyśmy 4 notki (prolog + 3
rozdziały), co stanowiło ogrom tekstu. Sama ocena dochodzi do 80 stron i
gdybyśmy brnęły w tekst dalej – wcale nie stałaby się krótsza, a jednocześnie
nie chce nam się omawiać kolejnych scen w momencie, w którym wiemy, że główne
braki wynikają z pewnych twoich nieprzemyślanych decyzji, chociażby
stylizacyjnych, a więc narracyjnych, czy tego, że chcesz czytelnika wprowadzić
w swój świat na szybko, od razu, jakby bez zastanowienia, przytłaczając. Jeśli działo się tak teraz, nie mamy powodu, by nie sądzić, że tak samo jest dalej – w końcu narracja stanowi główny budulec każdej powieści. Z obecna wersją „Od gazu po ciało stałe” kojarzy
nam się tylko jedno.
Przerost formy
nad treścią.
Hejka!
OdpowiedzUsuńSporo mam do skomentowania, więc potrzebuję trochę czasu, żeby się rozpisać. Już po szybkim przeczytaniu widzę dużo rzeczy, które faktycznie muszę naprawić, więc mega podziękowania w waszą stronę! Wrócę tu niebawem! :D
Czekamy :)
UsuńDobra, zebrałem się, czas odpowiedzieć na trochę rzeczy. Pomijam automatycznie kwestie, z którymi się całkowicie zgadzam. Będę się zwracał do Was w liczbie mnogiej, bo nie do końca wiem, jak wyglądało tworzenie tej oceny (i też, żeby nie robić zamieszania XD).
OdpowiedzUsuńNie wiem jednak, na ile jest to celowy zabieg, a na ile mieszanie stylów, więc zostawiam cię z tą myślą.
To był celowy zabieg, żeby wywołać taki dysonans. Wiecie, żeby pokazać, że w moim opku pojawiają się rzeczy skrajnie obrzydliwe, które mogą czytelnika uderzyć.
Weź pod uwagę, że obecnie nie umiem ignorować wydźwięku w stylu ten tekst zmieni twoje życie.
No nie będę ukrywał, że taki właśnie wydźwięk ten tekst ma mieć + ja też mam taki styl pisania, trochę przestylizowany, trochę patosowy, ale odnajduję się w nim i mam dzięki temu jakąś swoją niszę. Ale ofc, przemyślę, czy nie lepiej byłoby na początku trochę spuścić z tonu, by zaciekawić. Chociaż z drugiej strony to wydaje mi się trochę nie fair w stosunku do czytelnika, bo jeśli przeczyta z pierwsze 20 stron bez mocnej stylizacji i później konsekwentnie będzie jej coraz więcej i więcej przez całą książkę to trochę próba złapania czytelnika na przynętę, nie?
Tak czy inaczej, Aran nie musi już na wstępie, w samym prologu, jawić mi się jako ktoś wyjątkowy
No właśnie ja nadal uważam, że musi. Dlaczego? Bo to postać, która nie pojawia się już tak bezpośrednio w całym opku. Nie mamy jego pov więcej. Słyszymy tylko o nim jakieś informacje. Prolog to jedyna możliwość, żeby go poznać, ponieważ jako bohater ma kolosalne znaczenia dla całej fabuły. Z racji też, że to tylko i wyłącznie prolog - nie mam za dużo możliwości, by go lepiej wyeksponować.
Moje pytanie brzmi: czy to zabieg celowy i ma jakiś głębszy sens, czy po prostu lubisz to powiedzenie i nie zauważyłeś, że padło już wcześniej?
Oczywiście to celowy zabieg. Miał na celu zwrócić uwagę czytelnika. Wiecie, miało to wywołać szybkie pytania - czy to dalej perspektywa Arana? A może po prostu jego przeszłość? To też pierwszy trop w zrozumieniu mojej opowieści. W OGPCS wszystko się zazębia, bohaterowie często przywołują podobne myśli, które ostatecznie prowadzą ich do innych wniosków. To samo dotyczy zdarzeń, relacji międzyludzkich, a nawet całych ciągów przyczynowo-skutkowych. Tym, co chcę przez to osiągnąć, jest zobrazowanie głównej myśli opowieści - od gazu po ciało stałe wciąż jesteśmy ludźmi. W myśl tego motta, wszyscy, nieważne od statusu społecznego, zgromadzonej wiedzy lub ilości zer na koncie, jesteśmy ludźmi i nasze działanie jest podobne (jesteśmy jak takie małe robociki, skonstruowane tak samo, z tym samym systemem operacyjnym, analizujące minimalnie różny obszar). Dlatego właśnie w drugim człowieku musimy pamiętać, by widzieć człowieka. Cliche, ale moim zdaniem jest to wiecznie aktualny problem.
Twoja bohaterka w swojej świadomości, rozsądku, zdolności wnioskowania osiągnęła tak wysoki poziom wtajemniczenia, że aż niezbyt realny dla kogokolwiek w tym wieku.
Tak, co więcej, widziałem ten problem wcześniej, a może raczej, gdzieś tam się go domyślałem… Ale bardzo szkoda mi było wycinać te wszystkie przerośnięte metafory. Czasem chyba jednak trzeba czegoś się pozbyć dla dobra całości tekstu. Czas więc na zmiany!
Wiem, że bohater ma prawo oceniać otaczający go świat swoją miarą, ale ja nie potrafię go poprzeć albo stanąć w opozycji, bo nie znam tego świata, w którym on żyje, z autopsji, własnej obserwacji.
UsuńMam wrażenie, że jako czytelniczki też za szybko chciałyście się zaangażować. Nie ma w tym nic złego, ale cała literatura cyberpunkowa, jaką przeczytałem, raczej tak nie działa. To surowy gatunek. Już w prologu z tego, co pamiętam, pojawiły się komentarze, żeby się zangażować. Ja wychodzę z założenia, że aby się zaangażować potrzeba czasu, wielu stron (a u mnie tego pod dostatkiem :D). Tak jak mi wymieniłyście, że mam całą książkę na pokazanie jakichś miejsc (słusznie zresztą), tak wy macie całą książkę na zżycie się z kimś, poznanie go (ale ofc rozumiem, że to twórca ma przekonać czytelnika, bo jeśli ten nie poczuje potrzeby dalszego czytania - po prostu nie będzie czytał).
Dziesięciolatka uciekała, ale w sumie dlaczego i dokąd?
No myślę, że na tamten moment to było oczywiste, że wyszła, bo nie chciała być świadkiem agresji w domu. Dokąd szła? To miało zaciekawić czytelnika, może nie wybrzmiało to dobrze przez dużą ilość opisów.
Naprawdę przez dłuższy czas trwania tej sceny (dopóki nie wspomniałeś o egzoszkielecie) zastanawiałam się, czy Samotwór nie jest aby Aranem z prologu – z obu bohaterów bije taka sama negatywna energia, ich myśli sprzedajesz mi w bardzo podobny sposób.
Bo te postacie się pokrywają niemal dosłownie. Spoiler - chociaż i tak nie będziecie tego dalej czytały - Samotwór jest dziełem Arana, więc podziela sporo jego myśli.
Czemu na przykład nie jest jej żal chociażby Astry albo Amnestii? Zdaję sobie sprawę z tego, że niełatwo oddać tak skomplikowaną sylwetkę psychologiczną – postać, która niewiele pamięta, nie potrafi się odnaleźć, ale już zdążyła nawiązać jakieś mocne więzi – lecz gdy z tego rezygnujesz i nagle przechodzisz w obiektywnego narratora trzecioosobowego, najważniejszy fragment tego rozdziału robi się kompletnie... suchy.
Chodzi tu o kwestię tego, że sama Ioonaksa dopiero uczy się uczuć. Ten wątek przewija się przez dalszą część opowiadania. Ioonaksa nazywa też uczucia po swojemu.
Z jednej strony rozumiem was, że skoro Ioona czuła więź z Amnestią to powinna była cokolwiek poczuć / zareagować, ale rozumiem też siebie z przeszłości, który to pisał. Chodziło w tym o to, że Ioonaksa dopiero zaczynała rozumieć, co to znaczy być człowiekiem, stąd jej chłód. Ale oczywiście jeszcze raz się temu wnikliwie przyjrzę.
Czy wystawianie łokcia na powitanie ma coś wspólnego z covidem – to jakieś memiczne wink-wink, inside joke? Jeśli nie, to bądź świadom, że teraz tak się może kojarzyć.
Tak, OGPCS zacząłem pisać w trakcie pandemii, więc trochę takich smaczków tu powrzucałem 😀
Pewnie nie o to ci chodziło: (disco polo)
UsuńDokładnie o to mi chodziło. Prostą muzykę, disco polo czasów przyszłych 😛
Skąd w twoim świecie krakowskie regionalizmy?
Boru, nie mam pojęcia! XD
Pochodzę z drugiego krańca Polski więc mam giga wut, ale poprawię. Co nie zmienia faktu, że jestem w szoku.
Może kobieta spisze z nich kiedyś jakiś tomik?
Zimna s*ka.
XDDDDDDDD Uwielbiam ten fragment. Tylko tyle chciałem napisać <3
No i jeśli gwałcicielem nie był wcale Biały Baron, to pozostaje pytanie, kto torturował Amnestię i dlaczego akurat ją, a nie kobietę mogącą być kuszącym okazem dla szaleńca; kobietę, która przecież wyglądała dosłownie jak bogini, miała jej twarz.
Gwałcicielem była postać z wątku Arisa - Kreos, ale to dopiero odkrywane jest później. Co ciekawe, w jednej z pierwszych wersji tego rozdziału to Ioonaksa została wykorzystana, ale zrezygnowałem z tego. Ludzi zawsze bardziej rusza krzywda na dzieciach.
A, no tak, faktycznie mogła. Przecież wcale nie była ścigana i nie uciekała nie wiadomo gdzie z jakimś nieznajomym, a jej przyjaciółka nie zginęła całkiem niedawno, wcześniej torturowana i gwałcona. Po czymś takim naprawdę nic, tylko się opalać czy zrobić pranko.
Miałem nie komentować rzeczy, przy których nie będzie nawet szans na dyskusję, ale… Ja naprawdę żyję dla takich tekstów 😀
Amestus bał się pytania o sprawy seksualności? Skąd wiedział, że Ioona o to zapyta? Chyba nie zna jej aż tak dobrze jak Amnestia, która spodziewałaby się takiego zachowania Ioonaksy.
Ale przebywał z nią wystarczająco długo, by wiedzieć, że ona ciągle pytała. Kwestia tego, że Amestusa wkurza jej ciągłe pytanie o wszystko, często się pojawiała.
Jednakże pod względem geograficznym (geomorfologicznym) opis jest nierealistyczny.
Pustynia, która się tam znajduje, jest wynikiem wojen, więc nie była naturalnym stanem rzeczy, stąd myślę, że klify mogą tam na spokojnie być. Ale pszenica już nie, więc to bankowo zmienię.
Fajnie, że w tekście pojawia się kolejny bohater o naturalnym dla siebie POV, jednak niesie to za sobą również mniej kolorowe konsekwencje, bo im lepiej poznaję malarza i mocniej wczuwam się w jego perspektywę, tym słabiej na jego tle wypada Ioonaksa. Ona też uwielbia podobne głębokie frazesy
Tutaj pojawia się kwestia kolejnego plot twistu, że Samotwór i Ioonaska zostali stworzeni w ramach podobnego schematu. Samotwór był pierwszym eksperymentem Arana i Magnusa, by stworzyć boga, Ioonaksa jest finalnym tworem. Ich narracje z tego powodu mogą być podobne. To się okazuje dopiero po czasie, więc jak mówię, sporo rzeczy wyjaśnia się z czasem. Poza tym, są zmiany w ich narracjach, Samotwór gardzi ludźmi, Ioonaksa wydaje się niezwykle naiwna. Łączy ich sama górnolotność myśli.
Przede wszystkim czy w ogóle wspomniałeś, kim jest ten gość (może mi to umknęło…)? Czego Wyrocznia szukała w Drzewostanie? Czy celowo natrafiła na zjawę, czy przypadkowo?
Usuń1 Nie w oczywisty sposób. Na tamten moment to postać zupełnie nowa wprowadzająca nowy wątek (który w następnym rozdziale już mocno wiąże się z wątkiem rodzeństwa). Było wspomniane tylko od kogo przychodzi i w jakim celu, szczegółowego rysu nie było.
2 Informacji o sygnale A. Pisałem o tym. (Sygnał A. - Aleksis)
3 Nie, ze strony Wyroczni - przypadkowo. Aleksis tego chciała.
Tutaj natomiast od dłuższego czasu tylko słuchamy rozmów, których nie rozumiemy – lub nie mamy pewności, czy rozumiemy (co jest frustrujące...) – a jedynie dowiadujemy się czegoś nowego o jakże ogromnym uniwersum. Efekt? Rozdział jest po prostu przegadany.
No i właśnie tu się pojawia kwestia tego, że osobiście lubię przegadane opowieści i, świadomie czy nie, będę też takie teksty pisał. Ale jeszcze raz wszystko obczaję, czy to też nie jest momentami pisanie o niczym.
Czemu wszystko tak utrudniasz?
Bo lubię.
A tak serio, bardzo mi się podoba granie na niedopowiedzeniach i nieoczywistościach, gdy czytelnik nie może być niczego pewien. Inną sprawą jest to, że może z tym przesadzam i panuje przez to dezinformacja…
Ale czy opisuje Ioonę? Chyba nie, biorąc pod uwagę, że ona właśnie ma za sobą rytuał wskrzeszenia w zupełnie innym miejscu akcji. A więc to nowa para bohaterów.
Nie, to miała być taka zagrywka do zmylenia czytelnika. Wiesz, efekt zaskoczenia, że na początku nie jesteś pewien, co właściwie czytasz. Podobnie jak przy Aranie i Amnestii.
Dlaczego nie: Statusu?
Literówka.
Swoją drogą naprawdę szkoda, że fragmentów rozmowy z Dobrym Głosem było tak niewiele. Mam wrażenie, że właściwie po chwili wzięty narkotyk przestał na Arisa działać.
Efekt działania zależy od osoby, na Arisa akurat długo nie działa. W trakcie opka biorą go jednak inne osoby, więc idzie się przekonać jak to wygląda. Koncepcja heroxy jest silnie sprzężona ze wszystkim, bo to pod jej wpływem Aran wymyślił OGPCS. To przez heroxę widział cień. Bla, bla, bla, same rozumiecie.
Wychodzi na to, że trzy rozdziały i prolog wlane na format A5 dałyby książkę liczącą 130 stron. Przecież to się ciągnie i ciągnie!
Wiem, masakra. Pisanie nieskończenie długich tekstów jest moim przekleństwem. To sprawia, tuż obok problemu z umiejętnościami pisarskimi, że raczej nigdy nic nie wydam XD. Ale tbh mi to nie przeszkadza. Jak już mówiłem, mam niszę czytelników i wszystkim to odpowiada. A co do zarzutu, że szybko zapomina się informacje z mojego tekstu - spotkałem się z opinią, że podchodząc do ogpcs trzeba być wyspanym, wypoczętym i skupionym, bo inaczej lektura człowieka poturbuje. I zgadzam się z tym. Nie jest to lektura łatwa. Ma bardzo dużo wątków, zawiłe opisy i metafory też nie ułatwiają. Taki to już jej urok. Nie mogę w pełni odpuścić przy niektórych rzeczach, bo uważam, że wtedy całość straciłaby na swojej oryginalności.
Ale w zasadzie mogłem was ostrzec jak to wygląda, bo naprawdę moim celem nie było wpuszczenie was na pole minowe i sprawianie wam cierpienia.
Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na zarzut, że moje opisy są męczące. Osobiście uważam, że jedna z nielicznych rzeczy, która mi wychodzi i którą faktycznie lubię w swoim pisaniu to są właśnie opisy. I to też nie do końca jest moja opinia, bo czytelnicy, którzy mieli okazję czytać ogpcs i inne moje teksty również często dochodzili do takich wniosków. Jasne, to, że się innym podoba, nie znaczy, że spodoba się wam. Oczywiście nadal mam zamiar nad nimi pracować, bawić się nimi i polepszać. Tylko nie uważam, że moje opisy są aż tak fatalne. XD
Jeszcze dla samej zasady - przyznaję się bez bicia, że zawaliłem spójność u Ioony, nie ma co się czarować. Ale naprawię to. Obiecuję.
Wielokrotnie pisałyśmy ci, że na przedstawienie mi świata i postaci masz całą książkę i nie musisz się spieszyć
Wiem i to robię XD. Ale chciałem na początku, by ten świat stał się bardziej namacalny, żeby go wyeksponować, żeby bohaterowie nie poruszali się w próżni.
styl powieści personalnej nie oddaje tak do końca stylu autorskiego. W głównej mierze to styl postaci prowadzącej scenę.
UsuńWcześniej nie do końca to widziałem. Myślałem, że można to dosyć płynnie mieszać. Wiecie, pov postaci + styl główny charakterystyczny dla całej powieści. Teraz to widzę i mam zamiar trochę bardziej poszaleć.
Swoją drogą aż nasuwa się myśl, że całość ta równie dobrze mogła być trzema powieściami zawiązanymi wspólnym uniwersum, i na dobre by to wszystkim wyszło... Obecnie po setce przeczytanych stron nawet nie widać, by wątki jakoś się zawiązywały. Dosłownie: jakbyśmy ciągle zaczynały nową książkę
Bo każdy wątek przypomina nową książkę. Tak to już jest przeplecione. Główną osią jest ta Ioonaksy, jednak obok tego mamy spore wątki - detektywa Arisa, rodzeństwa hakerów, eko-bojówek bojówek oraz Samotworu. OGPCS to powieść szkatułkowa i nie chcę tego zmieniać. Wiecie, kieruje się tą zasadą, że piszę to, co sam chciałbym czytać. Tak - nad warsztatem muszę popracować, niektóre maniery też trzeba poskromić, ale są rzeczy muszą zostać, bo bez nich nie wiem czy potrafiłbym czerpać taką frajdę z pisania.
Tak więc jeszcze raz chciałbym podziękować za super ocenę. Wiem już nad czym popracować muszę. Ba, w trakcie czytania ocenki wpadło mi do głowy też sporo fajnych pomysłów… No i zresztą wasz pomysł ze zmianą POV przy scenie z morderstwem Amnestii - totalnie muszę to zrobić! Czuję się mega zmotywowany do działania. Miałem niedługo wypuszczać nowy element, ale myślę, że warto się wstrzymac, poprawić i zrozumieć trochę rzeczy, a później dopiero brać się za aktualne sprawy. Tak więc biorę się do działania! <3
Ps: sorcia za dywizy w komciu.
O najn! Odpowiadałeś samemu sobie w komentarzach, zamiast każdy opublikować osobno, byśmy mogły bezpośrednio pod nimi odpowiadać, i teraz wszystko będzie ciągiem. Ależ będzie scrollowania…!
Usuń;_____;
No nic, damy radę. :D Spróbuję się jakoś dostosować i od razu zastosować jakieś wyróżnienia tekstu, bym nam się tu nic nie pozlewało. Postanowiłam odpisać na te komentarze, które odnoszą się głównie do moich uwag do tekstu, ale i do uwag Fen, której nie ma już w naszym gronie.
Ale ofc, przemyślę, czy nie lepiej byłoby na początku trochę spuścić z tonu, by zaciekawić. Chociaż z drugiej strony to wydaje mi się trochę nie fair w stosunku do czytelnika (…) – Jakby na to spojrzeć w ten sposób, to masz rację. Podejrzewam jednak, że Fen za spuszczenie z tonu uważałaby nie tyle redukcję patosu na pierwszych stronach, a ogólnie – w całym tekście, a na pewno już w tych momentach, kiedy POV należy do osoby, której nie cechuje taki styl.
Tak czy inaczej, Aran nie musi już na wstępie, w samym prologu, jawić mi się jako ktoś wyjątkowy No właśnie ja nadal uważam, że musi. (…). Z racji też, że to tylko i wyłącznie prolog - nie mam za dużo możliwości, by go lepiej wyeksponować. – A gdyby tak… nie eksponować go wcale, ale dać mu sytuację z prologu po prostu przeżyć? Zwróć uwagę, że po cytowanym zdaniu stoi kolejne: Pozwól samej mi to dostrzec [to, że jest wyjątkowy – dop. Skoia]. Zobaczyć, jak czyta papierowe książki i ma gdzieś zdziwione spojrzenia ludzi wokół. Także Aran ma prawo być wyjątkowy. Nie musi się jako taki jawić z premedytacją, za to fajnie, jakby czytelnik samodzielnie mógł przekonać się o tej jego wyjątkowości.
W poprzednim rozdziale pojawiła się już wzmianka o kończeniu zdania pytajnikiem, nie kropką; tutaj zaczynasz od podobnego: Ostatnie zdanie zakończyła uśmiechem zamiast kropką. – Moje pytanie brzmi: czy to zabieg celowy i ma jakiś głębszy sens (…)? – Oczywiście to celowy zabieg. Miał na celu zwrócić uwagę czytelnika. Wiecie, miało to wywołać szybkie pytania - czy to dalej perspektywa Arana? A może po prostu jego przeszłość? – No i efekt poniekąd osiągnięty, bo faktycznie powtórzenie zwróciło moją uwagę. Jednak kiedy dalej piszesz mi, że w OGPCS wszystko się zazębia, bohaterowie często przywołują podobne myśli, które ostatecznie prowadzą ich do innych wniosków. To samo dotyczy zdarzeń, relacji międzyludzkich, a nawet całych ciągów przyczynowo-skutkowych.… w życiu bym na to nie wpadła. W pierwszej kolejności pomyślałabym, że się powtarzasz, bo piszesz wszechwiedzącym, który się powtarza, a w drugiej –gdy już na sto procent dotarłoby do mnie, że czytam książkę Arana i trochę lepiej zrozumiałabym, jak zbudowany jest ten tekst – wtedy pomyślałabym, że Aran to pisarz, który pisze książkę o losach Amnestii, więc w narracji mogą pojawiać się naleciałości z naturalnego dla Arana stylu. Ale… to tyle. Nie przypisałabym temu niczego więcej, niczego ponad.
UsuńSwoją drogą wydaje mi się, że całkiem sporo, jak nie za dużo wymagasz od statystycznego czytelnika. Ty mi powiesz: „o rety, jak ty płytko odbierasz ten tekst, jak mało ci trzeba przy czytaniu, patrzysz tylko na to, co widać gołym okiem”. A ja ci powiem: „wymagasz ode mnie uwagi, której pewnie nie poświęcałby na żaden tekst żaden statystyczny czytelnik biorący do ręki książkę w celu przeczytania książki, która miałaby zapewnić rekreację”. Bo statystyczny czytelnik nie będzie się gimnastykował nad każdym przeczytanym zdaniem, by je interpretować przez kilka minut i zastanawiać się, czy fragment z powtórzonym zdaniem to dowód zawiązywania się fabuły na różnych płaszczyznach. Taka jedna wstawka nie zaświeci mi w głowie żarówki, podejrzewam, że nawet dwie to byłoby za mało. Nadal prędzej uznałabym twój styl za biedniejszy, bo się powtarzasz, niż wpadłabym na to, że takie powtórzenie ma jakieś drugie dno.
Wiem, że bohater ma prawo oceniać otaczający go świat swoją miarą, ale ja nie potrafię go poprzeć albo stanąć w opozycji, bo nie znam tego świata, w którym on żyje, z autopsji, własnej obserwacji. – Mam wrażenie, że jako czytelniczki też za szybko chciałyście się zaangażować. Nie ma w tym nic złego, ale cała literatura cyberpunkowa, jaką przeczytałem, raczej tak nie działa. – Chyba nie do końca mnie zrozumiałeś; gatunek nie ma tu nic do rzeczy. Spójrz, jakie słowa padają wcześniej: Do tego nagromadzenie wyjątkowo negatywnych odczuć bohatera do wszystkiego i wszystkich daje zaskakująco mało okazji do poznania przeze mnie rzeczywistego stanu świata i zachowania żyjących w nim ludzi. Chodziło o to, że i narrator, i Amnestia w swoim POV praktycznie od samego początku eksponują mi świat, w którym żyją, i od razu sami go oceniają. A ja wolałabym sama, odnajdując w tekście dowody dające mi do myślenia, go ocenić i sama jakby w nim pożyć. Interakcje Amnestii z otoczeniem oraz myślenie o tym otoczeniu na pewno musi się pojawić w tekście, bo na tym polega POV, i nie chodzi, by Amnestia się okłamywała, że świat jej się podoba. Ale jeśli jej negatywnych opinii, ogólnie: ekspozycji, będzie za dużo i bohaterka będzie mocno, prawie że aż na siłę zapewniać mnie o antyutopijności rzeczywistości, w której żyje, zostanę postawiona pod murem – będę musiała uwierzyć jej na słowo. I to jest właśnie nieangażujące. Być może po prostu na niektóre wnioski Amnestii przyszedłby jeszcze czas, dziewczynka, żyjąc w swoim świecie i opisując mi go to tu, to tam mogłaby mnie w niego wprowadzać stopniowo, nie naraz?
Usuń(No nie, bo bohaterka szybko umiera – dlatego uważam, że dawanie jej POV jest w ogóle bez sensu).
Tak czy inaczej gatunek nie ma tu nic do rzeczy – chodzi o to, że przedstawianie wszystkiego o swoim złym, brutalnym, chłodnym, niesprawiedliwym, niemoralnym, *tu wpisz jakikolwiek negatywnie nacechowany przymiotnik* świecie od razu, na pierwszych stronach powieści, jest zbędne. Zamiast coś tylko opisywać przez dwadzieścia stron lepiej jest po prostu… to pokazać, dać odbiorcy dowody (w postaci scen ukazujących zło, brutalność, niesprawiedliwość, niesprawiedliwość, niemoralność i inne). I na to faktycznie masz całą książkę.
Nie widzę powodu, dla którego gatunek cyberpunku miałby w kwestii oddziaływania i angażowania odbiorcy działać inaczej niż jakikolwiek inny gatunek. Okej, jak otworzymy sobie „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?”, to też w drugim rozdziale mamy otwarcie na półtorej strony opisu i masę przemyśleń Johna:
Zastanawiał się wówczas, czy inni ludzie, którzy pozostali na Ziemi, odczuwają pustkę w ten sam sposób. Czy też jest to coś ściśle związanego z jego specyficzną, biologiczną tożsamością, fenomen wytworzony przez jego niesprawne zmysły? To ciekawe pytanie, pomyślał Isidore. Z kim
jednak mógłby skonfrontować swoje spostrzeżenia? Mieszkał sam w tym rozkładającym się, ślepym gmachu o tysiącu nie zamieszkanych mieszkań, który podobnie jak wszystkie inne do niego podobne dzień po dniu stawał się coraz większą entropijną ruiną.
Ale raz – jego mowa pozornie zależna pasuje do jego postaci, dwa: pierwszy rozdział był praktycznie samym dialogiem, więc czytelnik już był zaangażowany i też wypoczęty, gotowy na ścianę opisu, trzy: opis nie jest aż tak trudny, wymagający, jak te z perspektywy Amnestii, a i przerywają je jakieś interakcje Johna. Poza tym trzy: w pewnym momencie John sam przerywa swoje rozmyślenia, twierdząc, że czas się zabrać do roboty – wcześniej golił albo robił inne rzeczy, szykując się do pracy.
U ciebie natomiast mamy Amnestię, która doświadczyła w domu smutnej, przejmującej sytuacji. I nie wraca do niej myślami. Interesuje ją wszystko inne, a nie to, co dla czytelnika już jest kluczowe, bo zacząłeś rozdział od emocjonującej sceny w domu. Więc to nie tak, że ja się zaangażowałam za szybko, sam to wywołałeś, podsuwając mi coś takiego na samym początku rozdziału. A potem te emocje, ale i moje oczekiwania zdusiłeś, wymuszając na mnie skupienie się na opisie miasta. Którego ponad połowa wyleciała mi z głowy, gdy tylko Amnestia spotkała Ioonaksę.
UsuńZresztą spójrz też przy okazji, jak rozpocząłeś np. pierwszą scenę z udziałem rodzeństwa, która stanowi początek ich wątku – wprowadziłeś postaci muszące odnaleźć się w konkretnej sytuacji, podałeś wystarczającą ilość detali, by wyobrazić sobie tło i pierwszy plan, podsunąłeś interesujące dialogi, mamy ukazany konflikt fabularny… Kurczę! Czego chcieć więcej? Gdybyś zaczął od tamtej sceny, miałbyś sto procent mojej uwagi. (Nie znaczy to, że tak masz zrobić, po prostu pokazuję ci, że potrafisz angażować odbiorców na wczesnym etapie tekstu i dzieje się tak w obrębie wybranego przez ciebie gatunku). Natomiast tutaj Amnestia jako mała dziewczynka przemierza miasto. I przemierza, i przemierza, i przemierza, i eksponuje je dość negatywnie… Kiedy czytelnik naprawdę wolałby dowiedzieć się coś więcej o tym, dlaczego dziewczynka ucieka i co czuje w związku z sytuacją w domu, niż dowiedzieć, jak ocenia ona miasto, którym prawdopodobnie spaceruje codziennie. Zresztą piszesz o tym niżej:
Dokąd szła? To miało zaciekawić czytelnika, może nie wybrzmiało to dobrze przez dużą ilość opisów. – No tak, i gdyby wybrzmiało, mogłoby bardziej zaangażować odbiorcę. O to właśnie chodziło.
Gwałcicielem była postać z wątku Arisa - Kreos, ale to dopiero odkrywane jest później. Co ciekawe, w jednej z pierwszych wersji tego rozdziału to Ioonaksa została wykorzystana, ale zrezygnowałem z tego. Ludzi zawsze bardziej rusza krzywda na dzieciach. – Dobrze, że z tego zrezygnowałeś, bo wykorzystanie Ioonaksy nieznającej uczucia wykorzystywania nie dość, że byłoby dość trudne w opisaniu z jej perspektywy, to jeszcze faktycznie zbrodnia na dzieciach jest znacznie bardziej emocjonująca.
UsuńJeśli jednak gwałciciel zostanie wyjawiony później, nie zostawiaj czytelnika samego sobie zaraz po gwałcie. Często tak właśnie się czułam – jakbyś pisał ten tekst głównie dla samego siebie, bazując na tym, co masz w głowie, do której ja nie mam przecież dostępu.
Jakbyś gnał w przód, dokładał budulca, ale nie myślał o tym, jak może czuć się czytelnik pozostawiony bez kluczowych odpowiedzi tu i teraz. Nie chodzi o to, by dawać mi te odpowiedzi od razu, na tacy, ale by uspokoić mnie, że wszystko się wyjaśni, że wcale się nie pogubiłam. Ja na przykład często miałam tak, że wracałam się do scen i czytałam je jeszcze raz, i jeszcze, by przekonać się, że na pewno czegoś nie pominęłam. Byłam niespokojna, że tekst każe mi iść dalej, a jednak wciąż brakuje mi danych, wciąż mam pootwierane w głowie pewne wątki.
Skoro POV stoi po stronie Ioonaksy – bohaterki tak jak ja zupełnie nowej w twoim świecie, która też się musi w nim odnaleźć – możesz to wykorzystać. Niech kobieta zadaje pytania, po co niektóre rzeczy się dzieją, a wtedy będę mogła się z nią utożsamić. Po co ten ktoś zrobił coś takiego Amnestii? Kim był? Czy pochodził od ludzi Barona? Skąd się wziął i gdzie ja w ogóle jestem?! Mogłabym utożsamiać się z jej wszelkimi wątpliwościami i nie czuć się wtedy taka samotna. Ioonaksa jest bohaterką powieści, która rozmyśla nad rzeczami, które ją spotykają – dokładnie tak samo, jak rozmyślam nad nimi ja. Nie będę się zbyt długo przejmować za nią, bardziej niż ona; skoro jej nie zależy – i mnie w końcu przestanie.
Miałem nie komentować rzeczy, przy których nie będzie nawet szans na dyskusję, ale… Ja naprawdę żyję dla takich tekstów 😀 – W takim razie bardzo się cieszę, że jednak udało nam się zrobić ci dzień.
No i właśnie tu się pojawia kwestia tego, że osobiście lubię przegadane opowieści i, świadomie czy nie, będę też takie teksty pisał. Ale jeszcze raz wszystko obczaję, czy to też nie jest momentami pisanie o niczym. – No dobrze, a nie możesz tym nieco bardziej szafować? Sceny pasywne oddzielać dynamicznymi, by i wilk był syty, i owca cała? (Ale dynamicznymi naprawdę, a nie tylko z pozoru – jak w przypadku choćby ucieczki Ioonaksy).
UsuńA tak serio, bardzo mi się podoba granie na niedopowiedzeniach i nieoczywistościach, gdy czytelnik nie może być niczego pewien. Inną sprawą jest to, że może z tym przesadzam i panuje przez to dezinformacja… – O, dezinformacja i dezorientacja to idealne słowa oddające, jak czułam się przez większość lektury. Granie na niedopowiedzenia i nieoczywistościach jest świetne, ale nie wiem, czy sprawdzi się w tekście pełnym bohaterów dostających swoją perspektywę i otwierających co chwilę nowe wątki.
Efekt działania zależy od osoby, na Arisa akurat długo nie działa. W trakcie opka biorą go jednak inne osoby, więc idzie się przekonać jak to wygląda. Koncepcja heroxy jest silnie sprzężona ze wszystkim, bo to pod jej wpływem Aran wymyślił OGPCS. To przez heroxę widział cień. Bla, bla, bla, same rozumiecie. – No właśnie nie do końca. Nie miałam pojęcia, że Aran stworzył książkę pod wpływem czegokolwiek, nie pamiętam, by np. zażywał coś na dworcu albo znalazł przy sobie narkotyk, szukając książki w plecaku. A ad cienia/czerni prędzej podejrzewałabym, że bohater jako autor powieści to wszystko sobie tylko wyobraża, może jest po prostu troszkę szalony albo wizualizuje sobie swoje postaci (np. Samotwora, który nie ma już egzoszkieletu…?). Oczywiście to wnioski z teraz, gdy już znam Samotwora i inne postaci, natomiast na tamtym etapie nie miałabym pojęcia, że Aran jest naćpany. I gdy po stu stronach dostałam informację o istnieniu heroxy, nadal nie potrafiłam samodzielnie skojarzyć, że cień z prologu jest efektem jej zażycia. Wydaje mi się, że narkotyk pojawia się za daleko od prologu, by to powiązać (na etapie czytania o heroxie właściwie nie pamięta się już cienia, z którym Aran rozmawiał; ba! Da się nie pamiętać samego Arana jako Arana, to tylko mglisty obraz „jakiegoś autora na „A, który wrzucił książkę do pociągu”.
Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na zarzut, że moje opisy są męczące. (...) Oczywiście nadal mam zamiar nad nimi pracować, bawić się nimi i polepszać. Tylko nie uważam, że moje opisy są aż tak fatalne. XD – No cóż... one są (częściowo, gdy przesadzasz z forma) męczące. Ale męczący nie jest synonimem fatalnego. Myślę, że gdy nad nimi świadomie popracujesz, będzie lepiej. A będzie lepiej przede wszystkim wtedy, gdy zrozumiesz, że nie w każdym momencie, w którym znajduje się postać, to ona będzie miała siły i chęci, by o czymś sobie poetycko, tajemniczo i metaforycznie dywagować. Nigdy nie napisałabym, że piszesz fatalnie, bo tak nie jest i byłoby to wierutne kłamstwo. Moim zdaniem jednak jeszcze nie do końca czujesz, w których momentach odpuścić, by te momenty, które wręcz wymagają patosu, właściwie wybrzmiały i wtedy realnie powaliły na kolana. To tak jak z tymi zdaniami prostymi (lub złożonymi, ale krótkimi) – gdy będziesz używał ich ciągle i to na nich zbudujesz całą scenę dynamiczną (pierwsza scena u Amnestii), w końcu zabraknie melodii, no i nie będziesz miał już narzędzi odpowiadających za to, by podkreślać najbardziej emocjonujące momenty. Czasem mniej znaczy więcej.
UsuńTakże to nie tak, że masz rezygnować ze swojego stylu czy z miłości do głębokich metafor. Po prostu zastanów się, czy chociażby pod względem fabuły masz na miejsce w tym i tym fragmencie (może to akurat bardzo trudny wątek, może we fragmencie pojawiają się nowe nazwy własne, może tym razem czytelnik powinien się skupić na całkowitym zrozumieniu powierzchni, więc lepiej nie dodawać mu głębi na już, na teraz?). No i czy naturalnie wypływałyby te metafory i górnolotne opisy od danej postaci pod względem jej stylizacji + fabuły (sytuacji, w której postać się znalazła). Śmiało wykorzystuj swój talent, swoją poetyckość, ale wpierw przekuj je w narzędzie, którego zaczniesz używać w konkretnym celu, a nie bezmyślnie, wszędzie, tylko dlatego, bo lubisz. Wtedy wszystko się wyklaruje, fabuła i postaci zaczną grać pierwsze skrzypce, lektura zaangażuje, przemówi do różnorodnych odbiorców, bo i POV-y staną się różnorodne, część scen stanie się realnie dynamiczna, niektóre opisy przestaną być ekspozycją samą w sobie, a już na pewno mniejsza liczba czytelników powie ci, że czuje się zdezinformowana i zdezorientowana.
A może nawet odważy się czytać OGPCS pod wieczór, przed snem, już nie tylko tuż po pobudce i po pierwszej kawie. ;)
Cześć! ;) Odpiszę na kilka zagadnień, bo Skoia znów się rozpisała i prawie nic mi nie zostawiła. xD Aczkolwiek przeczytałam jej komentarze i zaznaczam, że się z nią zgadzam.
UsuńJednakże pod względem geograficznym (geomorfologicznym) opis jest nierealistyczny.
Pustynia, która się tam znajduje, jest wynikiem wojen, więc nie była naturalnym stanem rzeczy, stąd myślę, że klify mogą tam na spokojnie być.
Wiesz, to obszar musiałby być chyba po tej wojnie skażony, bo roślinność dość szybko podlega sukcesji. Szczególnie gdy warunki klimatyczne się nie zmieniły bądź gleba nie została zdegradowana. Mogłoby się ewentualnie obniżyć zwierciadło wód gruntowych, jak np. w przypadku Pustyni Błędowskiej, gdzie stało się to przez górnictwo. Ale zobacz, kiedy zalano kopalnie, pustynia zaczęła zarastać. Kolejna rzecz: skąd klif (to wybrzeże!) na środku pustyni? Na tamtym etapie nie było mowy o oceanie/morzu, o czym też pisałam w ocenie. Warto również wspomnieć, jak wyglądała ta pustynia, bo wiesz, sam luźny piasek bez roślinności stworzy wydmy i plaże, a nie klify. Musi być materiał ze spoistej skały. Nie zapominajmy też o abrazji – stąd most na piaszczystej pustyni mnie zastanawiał, bo pisałeś o uderzających o wybrzeże skałach. A np. erozja klifów w Polsce (glina morenowa) może sięgać do 3 m/rok bez ekstremów.
Ale w zasadzie mogłem was ostrzec jak to wygląda, bo naprawdę moim celem nie było wpuszczenie was na pole minowe i sprawianie wam cierpienia.
Hej, ale to nie było cierpienie. Po prostu metaforyczne, długie opisy nas nużyły, gdy w tle nic się nie działo. Brakowało więcej akcji, co z czasem i tak się mocno poprawiło.
Chciałbym jeszcze odpowiedzieć na zarzut, że moje opisy są męczące. Osobiście uważam, że jedna z nielicznych rzeczy, która mi wychodzi i którą faktycznie lubię w swoim pisaniu to są właśnie opisy. I to też nie do końca jest moja opinia, bo czytelnicy, którzy mieli okazję czytać ogpcs i inne moje teksty również często dochodzili do takich wniosków. Jasne, to, że się innym podoba, nie znaczy, że spodoba się wam. Oczywiście nadal mam zamiar nad nimi pracować, bawić się nimi i polepszać. Tylko nie uważam, że moje opisy są aż tak fatalne. XD
Widocznie trafiłeś na niszę czytelników, którym to pasuje, ale na pewno jest sporo osób, które chciałyby przeczytać tekst na rozluźnienie – a nie, żeby myśleć nad co drugim zdaniem. Ale być może to nasza (moja i Sko) sytuacja życiowa; pracując umysłowo i będąc naukowcem, wolę wieczorami sięgać po lektury, które szybko się czyta, wciągają, dużo się dzieje. Bo i tak mam wystarczająco zawiłych tekstów do przeczytania i przeanalizowania.
Wielokrotnie pisałyśmy ci, że na przedstawienie mi świata i postaci masz całą książkę i nie musisz się spieszyć.
Wiem i to robię XD. Ale chciałem na początku, by ten świat stał się bardziej namacalny, żeby go wyeksponować, żeby bohaterowie nie poruszali się w próżni.
Tylko że co za dużo, to niezdrowo. Bo poszedłeś w tę stronę, że świat jest bogaty, ale postaci się nie poruszają.
No i zresztą wasz pomysł ze zmianą POV przy scenie z morderstwem Amnestii - totalnie muszę to zrobić! Czuję się mega zmotywowany do działania.
Super! Świetnie, że się zmotywowałeś i chcesz pracować nad tekstem. Cieszę się, że te godziny pracy nad OGPCS nie poszły na marne. Powodzenia!
Pozdrawiam,
For