Gdzie diabeł mówi „dzień dobry”
Nie, nie przejmuj się. Ja wprost uwielbiam takie fujkowe rzeczy!
– Wcześniej było wcześniej, skąd miałem wiedzieć, co czas przyniesie? – Gar[r]y uśmiechnął się paskudnie, nawet jak na tutejsze standardy. – W sumie uśmiechnął się całkiem niedawno… Nie zauważyłam, by po drodze zmienił wyraz twarzy.
– Wiem[,] gdzie jest potępieniec – powiedziała, a spod szala buchnął dym.
– Sama nie dam rady, potępieniec schował się w domu Lilitu. Umowa jest taka – ja biorę ciało, ty Ka. – Jeżeli chcesz korzystać z półpauz (–) we wtrąceniach wewnątrz dialogów lub komentarzy narracyjnych, wcześniej powinnaś wszystkie myślniki wprowadzające i kończące dialogi zamienić na pauzy (—). W innym wypadku wtrącenia powinny zostać oddzielone od reszty zdania przecinkami. Wszystko po to, by nie mylić odbiorców, w pierwszej kolejności sygnalizując im koniec wypowiedzi.
Na tym etapie zaczynam się irytować, że ocena łudząco zaczyna przypominać betę. Ostatnio dość często mi się to zdarza; także tym razem w kwestii fabuły niewiele mam do dodania. Każda scena na swój sposób jest dobra, twoi bohaterowie żyją w tym tekście, a ich interakcji wyczekuje się z rosnącym zainteresowaniem. Dave jest coraz bliżej swojego celu, więc domyślam się, że oto zbliża się punkt kulminacyjny – czas zdobyć ostatnie Ka. Z jednej strony cieszę się, że to już za moment, bo muszę zaspokoić swoją ciekawość; z drugiej – chciałabym mieć przed sobą znacznie więcej stron, poznać kolejne unikatowe postaci poboczne, zwiedzić następne plastycznie zobrazowane lokacje bogate w szczegóły; odkryć kolejne wątki prowadzące do wielu nieprzewidywalnych rozwiązań. Wierzę, że byłyby właśnie takie, bo już nieraz mnie zaskoczyłaś.
W końcu, [przecinek zbędny] nikt normalny nie chciałby zostać zidiociałym sługą demonów.
– Nie potrzebuję Ka, za to ciała Lilitu bardzo. – Niczym nie zrażona, [przecinek zbędny] ciągnęła dalej.
Spojrzałem wprost w jej ciemne oczy. Nie doszywa sobie nic do ciała, nie pożera Ka… [A]ach, czyli jedna z tych ambitnych.
Na szczęście, [przecinek zbędny] jest możliwość awansu.
Ciekawe[,] ilu idiotów straciło tak głowę, a[,] co gorsze, Ka?
W końcu nie ma lepszych nabojów, [przecinek zbędny] niż one.
Ruszyłem przed siebie, minąłem wylegującego się na wycieraczce sklepu z piłami dwugłowego ogara, powarkującego bez przekonania.
Zbyłem starszą demonicę próbującą sprzedać mi dywan z ludzkich włosów, [przecinek zbędny] i stanąłem przed dużą posiadłością. Wokół unosiła się żółtawa mgiełka, [przecinek zbędny] pachnąca lasem.
Ujmuje mnie chłód narracji, którą prowadzisz – szczególnie czuć to w momentach, gdy bohater przebywa w jakimś miejscu pierwszy raz, przedstawia nam je. Używasz słów, które świszczą, szeleszczą w uszach, korzystasz z określeń nacechowanych, kojarzących się, oraz orzeczeń dynamicznych. Przykładowo, Dave nie przechodzi przez zarośla, ale przedziera się przez chaszcze:
Tył posesji zdobił wielki pomnik Diabła. Rzeźba wyciągała tyczkowate ręce, jakby chciała mnie udusić. Gołe drzewa o ostrych gałęziach porastały każdy centymetr podwórza. Poszarpałem sobie płaszcz, przedzierając się przez chaszcze. Nachash schował się pod ubranie. Ciarki przeszły po skórze, gdy lepki, zimny język przywarł do pleców.
W ten sposób również zaczęłaś opowiadanie, z marszu wciągając czytelnika w wykreowany świat. Nierzadko w takich momentach odczuwam wrażenie przesady. Że obraz jest zbyt plastyczny, przysłówków i przymiotników jest w nim zbyt dużo. Że nie wszystko musi zostać opisane. Że wyobraźnia czytelnika męczy się generacją zbyt dużej liczby elementów, przez co czyta się wolniej, wytraca płynność. Ale ty jakimś sposobem potrafisz wyczuć tego granicę. Owszem, balansujesz na niej, a że poruszona kwestia jest zależna od indywidualnych przyzwyczajeń i tak po prostu gustu, niektórym i tak może się wydawać, że to za dużo.
Nie próbuj jednak wszystkich zadowalać. Kurt Vonnegut powiedział kiedyś: „Pisz w taki sposób, by zadowolić tylko jedną osobę. Jeśli otworzysz okno i, nazwijmy to, będziesz kochać się z całym światem, twoje opowiadanie nabawi się zapalenia płuc”.
Pisałam już o klimacie noir? Na pewno. I powiem ci, że jego wrażenie w ogóle mnie nie opuszcza. Czuję się znów trochę tak, jakbym oglądała wybuchową mieszankę w chłodnej, mrocznej stylizacji „Sin City” o scenariuszu bliższym „Supernatural”, ale której reżyserem byłby Quentin Tarantino. Może to wszystko dlatego tak bardzo mi się podoba, bo samej zdarza mi się pisać horrory ekstremalne, a może dlatego, że jedną z moich ulubionych książek jest „Księga bez tytułu” zachowana w podobnej konwencji czarnej komedii o detektywach, gangsterach i mnichach poszukujących piekielnego artefaktu, zanim ten trafi w ręce Władcy Ciemności…
A może wszystko to naraz.
Obok mnie przeleciała mucha, tak samo tłusta jak ta w barze. Machnąłem ręką i delikatnie pociągnąłem klamkę. Od razu po przejściu przez próg uderzyła mnie gęsta, żółtawa mgła.
Na ogół naprawdę nie masz problemów z przecinkami, a te, które się trafiają, nie są aż tak oczywiste. No, może poza jednym. Czemu nigdy nie stawiasz przecinka po orzeczeniu wiem/wiesz?
– Wiem[,] co to vakil – przerwałem mu.
– Wiesz[,] ile jest warta?
– Nie wiem[,] o co chodzi, ale pomogę – powiedział potępieniec.
Wstałem i ruszyłem do pierwszych, [przecinek zbędny] lepszych drzwi.
Na zardzewiałych hakach, [przecinek zbędny] wisiały tusze i to stąd brały się muchy. Całymi chmarami obsiadły mięso, jak czarna zaraza grzebiąc je pod setkami owadzich ciał. – A nie lepiej: pod setką odwłoków?
Przestali mówić ciekawie, ciągle bredzili[,] jak to im źle nie było w Mordowni.
– Wyznawałem dźinizm, nie jadłem mięsa, pomagałem biednym, kurwa, nawet plastikowych torebek nie używałem, bo się żółwik udławi! (...) I wiesz, co Bóg powiedział w sądzie? – Potępieniec wił się po podłodze jak robak, skóra odpadała płatami. – Przeczytał krótką listę grzechów, prychnął i powiedział, że gdy zwalczałem chorobę, zabiłem miliony bakterii! Rozumiesz!? Za bakterie! Przecież nie da się żyć, nie krzywdząc innych, zawsze ktoś oberwie! A to były pieprzone bakterie! (...) Skąd pewność, że po zjedzeniu Ka zmartwychwstaniesz? – Potępieniec złożył ręce jak do modlitwy. Zabawne, zważając na sytuację. – Bo Bóg ci tak powiedział? Na ziemi obiecywał niebo, wyzwolenie, tutaj to, ale powiem ci coś. Nieba nie ma! Ten skurwysyn siedzi tam sobie, ogląda[,] jak męczymy się za życia, [przecinek zbędny] dla nikłej obietnicy Raju czy mokszy, a potem i tak wsadza nas do tego samego miejsca, na równi z mordercami! Wszyscy jesteśmy winni, już od początku! I tak będzie z odrodzeniem! To kolejne kłamstwo!
O, tutaj zauważam bardzo ciekawą kwestię. Jeśli gość wyznawał dźinizm, niby dlaczego jego Sąd Ostateczny i Piekło, do którego trafił, wygląda zupełnie tak samo jak miejsce, w którym znajduje się Dave? Pamiętam, jak kilka stron wcześniej protagonista zastanawiał się: czy wszystko wyglądało właśnie tak, bo urodziłem się w chrześcijańskim domu? Nigdy o tym z nikim nie rozmawiałem, ale podejrzewam, że każdy widział, co chciał zobaczyć. W tym momencie czytelnik otrzymuje nowe informacje, jednak nie są one podane wprost, a stanowią efekt pobocznych przemyśleń. Jeśli ktoś, kto wyznaje dźinizm i był za życia względnie dobrym człowiekiem, też znajduje się w tym miejscu, no to teoria Dave’a jest błędna. Mało tego, Dave mógłby tu ucieszyć się, bo Ka Potępieńca powinno być większe, może nawet smakowitsze. W sumie czemu bohater nawet o tym nie pomyślał…?
Edit: Wyjąłem Ka. To śmieszne, bo był malutki i niemal zagłodzony na śmierć. A tak się koleś nagadał. Podrapałem ugryzienie, swędziało coraz mocniej, puchło na czerwono. No trudno, to już nie moja sprawa. – Okej, masz mnie. Z tego wynika, że ludzik jednak był mały i wątły. Czyli potępieniec prawdopodobnie ściemniał z tą swoją niewinnością i bakteriami. Może nawet ściemniał z dźinizmem, co by pasowało do tego, że znajdował się wraz z Dave’em w jednym miejscu i jednocześnie nie naruszałoby teorii protagonisty o różnych sądach i miejscach. Z moimi przemyśleniami jestem w punkcie wyjścia i wiem, że nic nie wiem, co mocno pasuje do beznadziejności sytuacji, w której znajduje się Dave. Przedstawiłaś go jako doświadczonego, na pewno spędził w Piekle całkiem sporo czasu – w przeciwieństwie do mnie. Moja wiedza na temat tego miejsca nie może być większa niż jego, powinnam mu więc bardziej zaufać. I absolutnie nie czuć wyrzutów, które czułam przed chwilą, bo pozbył się przeklętego. Gdybym to ja była na miejscu Dave’a, być może dałabym gościowi szansę.
I pewnie sama bym już była przeklętą. ;)
Nie warto się starać[,] bo… – No już bez przesady.
Nawet wszędobylskie muchy nie irytowały tak bardzo[,] jak jego zasmarkana morda. Po chwili zrozumiałem – jak się go boję, a nawet nie jego, a słów, które wypełzały z jego ust, [sugeruję kropkę bądź średnik zamiast przecinka] tego[,] co wiedział i rozumiał.
Cokolwiek sobie zaplanowała, nie ruszy[,] póki nie zabiję potępieńca. Schowałem broń.
Był tępy,[sugeruję średnik zamiast przecinka] bardziej szarpał[,] niż ciął. Potępieniec próbował krzyknąć, ale wydał z siebie tylko przeciągły bulgot. Złapałem mocniej. Chwilę jeszcze się szarpał, po czym zamarł.
– Sprytnie – powiedział Nachash. – Ale poczekałbyś jeszcze moment, byłem ciekaw jego teorii. Ilham mogła poczekać.
– A ja nie. – Nachyliłem się nad ciałem i z irytacją rozerwałem klatkę piersiową potępieńca. Paznokciami zdrapywałem kolejne warstwy mięśni. Były miękkie, nadgniłe. – Mam serdecznie dość tego miejsca, zaraz będziemy się żegnać, Krawacie.
Och, mnie też trochę szkoda, że historia zmierza ku zakończeniu. Nachash jest świetnym towarzyszem dla protagonisty i polubiłam go. Fakt, wypada nieco kliszowo, bo ma w sobie te cechy, które charakteryzują podobnych towarzyszy: jest zabawny, wyluzowany, nie zawsze zjawia się na czas, nie bywa posłuszny i czasem podchodzi za blisko. I nic nie szkodzi, bo ten schemat najwyraźniej się sprawdza, ma się dobrze, jest tym, co działa na odbiorców.
Edit: No oczywiście, brawo, Skoia. Tak, bądź dalej taką naiwniarą, to na pewno daleko zajdziesz. Przy czym teraz nie czuję sobą aż takiego rozczarowania jak w przypadku, gdy dałam się nabrać przeklętemu. Bo teraz to i sam Dave dał się podejść. Oj, Nachash, Nachash, ty przeklęty, zdradziecki… gadzie!
– No dobra, chyba starczy tych wygłupów – powiedział Nachash, zaciskając się wokół mojej szyi i wbijając w nią ząbki. Zachrzęściły na kościach kręgosłupa[,] zdzierając z niego mięśnie. // Padłem na kolana, potem na podłogę. Ten cholerny zdrajca… Złapałem za lepki język, starając się zrzucić go z siebie. Otwierałem i zamykałem usta, próbując nabrać powietrza.
Nie wiem[,] co tu się dzieje, ale to nie moja sprawa.
– Spóźniłem się – powiedział ktoś nade mną, [przecinek zbędny] dziwnie niskim głosem.
Nie puściłem Ka, desperackim ruchem próbowałem go zjeść. – Do tej pory sądziłam, że Ka jest rodzaju nijakiego: to Ka, nie: ten Ka. Szczerze mówiąc, zdziwiło mnie użycie zaimka go, a zamiast je. Mam wrażenie, że nie brzmi to dobrze.
Zawyłem, zdzierając gardło. Z lewej ręki pozostał kikut, ciemna krew zalewała posadzkę. Pociemniało mi przed oczami, przestałem wierzgać.
– P-pa… d-dr… ugg… – wyjęczał Nachash, starając się dostać w pobliże swojego Pana. – W tym kontekście pana zapisałabym od małej litery.
– Ciałem się nie przejmuj, zrośnie się[,] gdy tylko ktoś w nim zamieszka – mówił dalej Nergal, oglądając wijącego się Nachasha.
Wymacałem w kieszeni vakhil, wyjąłem go z najwyższym trudem. Diabeł zauważył co robię, ale nie miał czasu zareagować. // Uśmiechnąłem się lekko, a potem zacisnąłem pięść i wszystko wybuchło. – O, proszę: vakhil jednak powraca na scenę i wybucha, czyli mamy do czynienia z klasyczną strzelbą Czechowa. Z tego wynika, że foreshadowing – nawet w przypadku tak krótkiej miniatury – działa.
Masz szczęście, grzyby wyrastające z kikuta zatamowały krwawienie. Ale raczej już wrosłeś w podłogę, więc marne pocieszenie. – Rym kłujący w uszy przy czytaniu na głos. Celowy? Mocno zwraca uwagę.
No więc, [przecinek zbędny] tutaj działa prawo siły – zabijesz Diabła, zostaniesz nowym. – Jako że to wypowiedź dialogowa, sugerowałabym uniknąć elipsy wprowadzonej półpauzą: No więc tutaj działa prawo siły. Zabijesz Diabła? Zostaniesz nowym.
Tydzień po piątych urodzinach, [przecinek zbędny] odzyskałem wspomnienia. Zacisnąłem powieki, czując jak w oczach wzbierają łzy.
– Robiłem okropne rzeczy, Persio. Jednak, mimo wszystkich przeciwności, jestem tutaj, przy tobie. Narodziłem się tylko po to, by znów cię spotkać – mruknąłem i wydawało mi się, że rozumie.
No tak, psy zawsze wiedzą. – A nie lepiej powtórzyć: psy zawsze rozumieją?
Czy dałam się nabrać, że Persia jest kobietą? Oczywiście.
Czy mam coś przeciwko? Absolutnie. Nie rozumiem jednak, dlaczego Dave cofnął się do piątych urodzin ze świadomością dorosłego mężczyzny i w jaki sposób odnalazł Persię, skąd wiedział, że przebywa akurat w Juneau. I czy na wycieczkę pojechał z rodzicami? Nawet jeśli tak, przecież nie puściliby go samego na ulicę. Jak zareagowali, gdy podbiegł do psa? Czy byli wtedy blisko? Czy znali Persię? Czy w ogóle to byli jego oryginalni rodzice z pierwszego życia? Jeśli tak, dlaczego nie powiedział im wprost, że trzeba ją odnaleźć, przecież znaliby ją… Do tego w tak krótką, ograniczoną scenę trudno było mi się wczuć. Zabrakło mi chociażby dokładniejszego opisu miejsca znalezienia Persii, bym mogła wyobrazić sobie tło, oraz emocji towarzyszących Dave’owi w trakcie poszukiwań. Ulgi, którą poczuł, gdy poznał, że udało mu się uciec, oraz niepokoju, że być może Persii nie znajdzie. Sam moment spotkania, tak ważny dla bohatera, zawarłaś jedynie w ten sposób:
– Persia – wyszeptałem przez zaciśnięte gardło i podbiegłem do psa.
Jak dla mnie to trochę zbyt obiektywnie, brakuje mi tu emocji widocznych na twarzy dziecka, którym Dave teraz jest. Jakiegoś większego podekscytowania związanego z dostrzeżeniem suczki. Kilka zdań dalej wspominasz wprawdzie, że w oczach zebrały się łzy, ale jak na dotarcie do aż tak upragnionego celu, i to dosłownie dotarcie po trupach, trochę mi mało. To tak, jakbyś radziła sobie z mrożącymi krew w żyłach scenami grozy i lżejszymi scenami pasywnymi, do których pasuje klimat czarnej komedii, ale poległa na szczęśliwym zakończeniu, które mogłoby być nieco bardziej łzawe. Nawet nie zbliżyłaś się do granicy tej łzawości.
PODSUMOWANIE
Tu będzie dość krótko, bo i ocena nie jest długa – zawarte w niej uwagi, jak sama widzisz, częściej stanowiły sugestie, jak tekst dopracować, aniżeli konkretne wytknięte problemy, które oznaczałyby jego kompletną nieczytelność. Wręcz przeciwnie – zwykle czytało się płynnie i aż za szybko, oraz, przede wszystkim, z uwagą i ochotą, bo lektura potrafiła zaangażować.
Ogólnie masz fantastyczny styl – nie siejesz powtórzeń, wiesz, gdzie zwolnić, a gdzie przyspieszyć, gdzie nacisnąć, by zadziałać na czytelnika. Nawet w przypadku sceny dynamicznej, co do której miałam nieco więcej uwag, nie sposób nie zauważyć, że omawiałam raczej drobiazgi, nad którymi możesz, ale nie musisz pracować. Nie lubię sięgać po argument, że od czegoś istnieją redaktorzy i korektorzy, bo opacznie zrozumiany może stanowić usprawiedliwienie dla lenistwa, szczególnie w przypadku autorów debiutujących. Tu jednak nie boję się po niego sięgnąć – twój tekst faktycznie wygląda jak mokry sen wielu korektorów i redaktorów, którzy lubią czytać dobre, jakościowe treści i jedynie podkręcać je tu i ówdzie, aniżeli pracować od zera. Gdy błędów jest więcej i trzeba skupić się na ich redukcji, często trudniej dostrzec walory fabularne. Gdybym miała wspomnieć, czy i co w trakcie lektury mnie irytowało, przypomniałabym sobie jedynie te fragmenty, w których się gubiłam. Gdy odnosiłam wrażenie, że jako autorka sama zapominałaś, iż nie siedzę w twojej głowie, i za szybko przechodziłaś do kolejnych obrazów – wprowadzałaś zmianę sytuacji, a ja nie potrafiłam nadążyć za twoją wizją. Było tak chociażby w przypadku pistoletu, który zapodział się gdzieś w scenie szamotaniny Dave’a z przeklętym.
O, no właśnie. Dave’a. Absolutnie nie przeszkadzało mi to, że przez ponad połowę tekstu nie znałam imienia twojego protagonisty. Nierzadko zabieg ten jednak nie wypala – autorzy korzystają z niego, by czytelnik mógł się z bohaterem lepiej utożsamić, może zobaczyć w nim siebie… W przypadku twojego opowiadania nie ma o tym mowy, bo Dave jest zbyt charakternym, a przy tym charakterystycznym skurczybykiem z, że tak powiem, wątpliwą moralnie przeszłością. Gdyby to był roast na scenie, w tym momencie weszłaby na nią Ilham i zaczęła swój występ od słów: Dave jest takim skurczybykiem, że… Wraz z argumentami zdanie to padłoby może z i pięciokrotnie, a publika za każdym biłaby brawo, płacząc ze śmiechu. Bo tak, to co piszesz, ma znamiona horroru dramatycznego (istnieje w ogóle taki gatunek…?), jest też mocno noir, ale koniec końców to też dobra czarna komedia. Szafujesz emocjami, korzystasz z całej ich palety, a jednocześnie czytelnik wcale nie męczy się zmianami. We fragmentach pasywnych takich jak scena w barze czy wtedy, gdy Dave ma czas porozmawiać z Nachashem, pozwalasz mu dać upust swojej frustracji w formie ironii; jego komentarze przedstawiające rzeczywistość często są po prostu zabawne, nawet gdy tak naprawdę sytuacja jest dramatyczna, obrzydliwie smutna. To nie jest też wszystko, za co Dave’a się lubi. Czuć, że mu po prostu niewiele zostało, nie ma zbyt wiele do stracenia, a to zaś generuje moje współczucie. Bohaterowi zależy tylko na tym, by uciec z – mogłoby się wydawać – romantycznych pobudek, a tajemniczy motyw sprawia, że aż chcę Dave’owi kibicować.
Twoje uniwersum aż się prosi, by je odkrywać. Nie byłoby tak, gdyby nie intrygujący bohaterowie. Protagonista oraz wszystkie postaci poboczne zdają się idealnie wpasowani w świat przedstawiony. Jakby faktycznie w nim żyli, ba, jakby ten plugawy świat ich wziął w usta, przeżuł i wypluł. Są wyzuci z nadziei, pozytywnych emocji, z beznadziejnych sytuacji ratują się sarkazmem, kłamstwem, zdradą, a o tym wszystkim czyta się z zapartym tchem. Weźmy na tapet chociażby Garry’ego. Gość jest jednocześnie barmanem i właścicielem lokalu, w którym podaje tańczącą wodę, czyli jedyny napój zdolny utrzymać przy życiu ludzi znajdujących się w Piekle. Garry’ego spotykamy tylko w jednej scenie, a jakimś cudem dowiadujemy się o nim wszystkiego, co konieczne, by gościa sobie nie tylko wyobrazić, ale i by wyrobić sobie o nim opinię. Poznajemy nawet dość szczątkowo jego przeszłość, jednak – znów – akapit ten nie przybiera formy męczącego streszczenia z elementami charakterystyki postaci. Główny bohater ledwo napomyka jakby od niechcenia, że Garry’ego podobno przed śmiercią zagryzły psy, i to głównie dlatego dziś tak dużo dzieje się na jego nowej twarzy. To znaczy – Garry po prostu co jakiś czas doszywa sobie kolejne części ciała i protezy, a to nie umyka uwadze naszego głównego bohatera. Zupełnie przy okazji ma on powód, by wspomnieć, że właściwie każdy w Piekle wygląda tak jak tuż przed własną śmiercią, więc może historia o przeszłości Garry’ego jest prawdziwa. I tym oto sposobem pieczesz dwie pieczenie na jednym ogniu – nie tylko opisujesz Garry’ego jako postać, ale i odkrywasz kolejną rzecz o tym, jakimi prawami rządzi się twoje uniwersum. Wykorzystujesz minimum środków przekazu do przekazania maksimum informacji. I to właściwie jest kwintesencja tego tekstu, jego najmocniejsza strona. W rzeczywistości Garry jest tu tylko przykładem, bo to samo można by napisać o każdej wprowadzonej postaci pobocznej. Mimo że schemat jest kliszowy i typowy, szczególnie dla miniatur, bo wraz z nadejściem nowej postaci poznajemy jej wygląd i jakieś ciekawsze niuanse z życia (o ile główny bohater tę postać zna), to jednak forma ta się nie nudzi, bo ani tych postaci nie jest za dużo (plus: nie mają możliwości się pomieszać), ani nie są one do siebie podobne. Za każdym razem protagonista ma o nich do pomyślenia coś innego, więc schemat jest praktycznie niedostrzegalny. Być może nie byłoby tak, gdybyśmy nie rozmawiały o miniaturze… Może w dłuższej produkcji łatwiej byłoby wpaść pod tym względem w pewną rutynę? Nie wiem, ale też nie widzę sensu, by o tym teraz gdybać.
To jest ten moment, w którym zapoznałam się z komentarzami z forum Nowej Fantastyki. Choć kusiło mnie zrobić to wcześniej, by zobaczyć, czy inni też przeżywają niektóre z momentów tak jak ja, nie chciałam popsuć sobie lektury, gdybym gdzieś nadziała się na spoiler. Dopiero gdy natrafiłam na jeden z bardziej szczegółowych komentarzy, dotarło do mnie, że nie mogę się z nim nie zgodzić, mimo że w trakcie czytania rzeczy, o których pisze @drakaina, samodzielnie nie zauważyłam i nie doczepiłam sie do nich. Mianowicie:
Bo po lekturze czuję się trochę zawiedziona i rozczarowana (…). Zwłaszcza że tak naprawdę nie łapię do końca kim są potępieńcy, skąd się biorą, i jak naprawdę funkcjonuje piekielny świat. Sporo wątków warto by rozbudować, a światotwórstwo zarysować mocniej. Bo idziesz w pozornie “mocne” klimaty, które jednakowoż mocno tracą, jak człowiek zaczyna zastanawiać się nad logiką tego świata. Osobiście chciałabym też wiedzieć choćby nieco więcej o bohaterach.
Ma to, przyznam, całkiem sporo sensu – też jestem w stanie zadać sobie teraz ogrom pytań, na które tekst nie udzielił mi odpowiedzi. Za najbardziej niedopracowaną uważam przy tym ostatnią scenę, w której zdaje się, że pędziłaś na łeb na szyję, byleby już postawić ostatnią kropkę. Jednocześnie przecież uprzedzałaś mnie przed pierwszym zgłoszeniem, że wysyłasz mi tekst na konkurs i jest to zaledwie miniatura. Oczywiście też wolałabym dostać scenę, w której Diabeł odwiedza Dave’a i zleca mu questa, czy tę, w której Dave i Ilhan przygotowują się do końcowej akcji. W pierwszym fragmencie można by przedstawić lepiej postać Diabła oraz emocje Dave’a, który tak naprawdę ma prawo myśleć, że jest stracony, natomiast w drugiej – zapewne otrzymałabym głębsze ukazanie relacji między Ilhan a Dave’em. Niby nie ma tu między nimi wprost rozegranego wątku romantycznego, co jest jak najbardziej okej, ale w rozmowie przy barze czuć między nimi chemię. Dalibyśmy im trochę czasu i może nawet coś by z tego wynikło, a może i nie, bo przecież Dave ma swój cel, którym jest ucieczka z Piekła i powrót do Persii. Przyznam szczerze, że momentami już ponosiło mnie, by tworzyć sobie w głowie niekonwencjonalny pairing w stylu Batmana i Kobiety Kot, której tak do końca nie wolno ufać, ale która ostatecznie nie potrafi pozostawić Bruce’a samego i pomaga mu w realizacji jego celów, choć zwykle ma w tym też własne korzyści.
Tylko – no właśnie – by te potencjalne rzeczy rozgrywały się w wyobraźni odbiorców, by czytelnik chciał coś sobie dopowiadać, nawiązał głębsze relacje, lepiej poznał twoje postaci osadzone w świecie, trzeba zrezygnować z formy miniatury, która jest bardzo ograniczająca. Chcę wierzyć, że gdybyś docelowo tworzyła ten tekst z myślą o czymś bardziej obszernym, wykorzystałabyś swoje maksimum potencjału, nie chcę więc ci w ocenie obniżać noty czy zarzucać, że czegoś jest za mało. No tak. Bo jest. Ale czytając antologie konkursowe z gatunku grozy, praktycznie za każdym razem odczuwam podobne braki. Bo dobre historie z ogromnym potencjałem zawsze będą wymagały rozwinięcia, a antologie i miniatury są po to, by autora zareklamować, zaprezentować próbkę jego możliwości. Tak zresztą robi Jacek Pelczar, który do konkursów na antologie wysyła opowiadania o dwóch słowiańskich wojownikach – Braciach Wilkach. Jego powieść ukazująca szczegółową historię braci wprawdzie dopiero powstaje, ale na rynku wydawniczym już znajduje się kilka opowiadań, w których występują wspomnieni bracia, spotykają oni innych bohaterów, ukazywana jest między nimi relacja, również nie we wszystkie lokacje czytelnik zdążył trafić. I dokładnie tak samo robi na przykład Franciszek Piątkowski, który na konkursy antologii wysyła one-shoty ze swojego uniwersum Powiernika. Czytelnik w trakcie lektury pojedynczego tekstu wprawdzie nie rozumie wielu rzeczy, ale jeśli tylko będzie chciał, może w każdej chwili zagłębić się w ten świat, sięgając po powieści i pozostałe opowiadania dostępne na rynku. To zupełnie normalna praktyka.
W tym momencie więc jedyne, co mi pozostaje, to życzyć ci, byś swoje uniwersum kiedyś miała szansę ukazać w pełni i zaprezentować na rynku czy to w formie kolejnych miniatur, czy powieści. Zresztą wielokrotnie wspomniałam już, że żałuję, iż tekst jest aż tak krótki. Zobacz, jak w niektórych momentach go przeżywałam, jak złościłam się na samą siebie, że dałam się wpuścić w maliny… Wprawdzie ocena fragmentami podaje moje subiektywne wrażenia, odczucia, i nie są ani nie mogą być głosem wszystkich odbiorców; nie mogę dać ci gwarancji, że twoja pisanina będzie tak samo oddziaływać na innych. Ale oddziałuje na mnie, więc istnieje szansa, że na innych również w jakimś stopniu zadziała. Twoim targetem są odbiorcy lubujący się w gatunkach takich jak black comedy, neo-noir crime, dark fantasy, bizarro i weird fiction, horror ekstremalny. I jeśli w taki target będziesz uderzała, to doczekasz się szerokiej publiczności. Dla ciebie niewątpliwie są miejsca takie jak Wydawnictwo IX, wydawnictwo Planeta Czytelnika, wydawnictwo Vesper, magazyn Biały Kruk, czy też wydawnictwo Stara Szkoła. Do tej listy niedawno dorzuciłabym Phantom Books, niestety wydawnictwo w przyszłym miesiącu kończy swoją działalność.
(Ma też, swoją drogą, gigawyprzedaże, więc polecam zajrzeć!).
Ad rem. Na dzień dzisiejszy jest bardzo dobrze, z wielkim plusem (5+). Wahałam się nawet nad celującym, jednak tę notę otrzymują u nas autorzy cechujący się wysoką poprawnością językową, natomiast zgłoszony tekst nie stanowi surówki, a poprawiany był już przez osoby postronne, na forum. Nie potrafiłam więc obiektywnie zmierzyć twojej poprawności, do tego znalazłam jeszcze trochę potknięć, w tym kilka dość typowych. Wspomniany zaś plus postanowiłam wstawić za odwagę. Pokusiłaś się, by tak rozwinięty temat zamknąć w miniaturze i nie poległaś. Nie jest to łatwe, za to wymaga konkretnych umiejętności.
Umiejętności, które niewątpliwie posiadasz.
Hej!
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim, dzięki za tak szybką recenzję. Jest potężna, nawet sobie nie wyobrażam ile czasu musiałaś poświęcić o.O Dzięki!
Co do tytułu, to trochę przypał, bo to był roboczy którego zapomniałam zmienić, a potem poszło na nfy i jakoś tak głupio było zmieniać ;P Zgadzam się z cudzysłowem. I tak, to było inspirowane powiedzeniem "Gdzie diabeł mówi dobranoc".
Zanim zapomnę: piękne memy, dziękuję xD Patodeweloperka rozwaliła, aż szkoda że tego nie użyłam w tekście, bo nie mogłabym się powstrzymać xD
Co do nieżycia, to był to specjalny zabieg, żeby czytelnik zaczął się zastanawiać czemu NIEżycia, skoro on chodzi, oddycha itp. Czy udany to już nie wiem ;P
Co do scen walki, ughh, nie potrafię tak bardzo. To w sumie była moja pierwsza, wzorowana na poradniku właśnie stąd ;P
Opanowanie średników trochę mi zajęło, ale cieszę się, że w końcu potrafię.
Jeśli chodzi o pomoc zewnętrzną to tak, mam bety. Co do korekty i redakcji to Ja trochę zielona i nie wiem czym to się różni xD Po prostu znajomkowie zaznaczają mi na docsie błędy ;V
Co do narracji przeszłej w pierwszoosobowej to się zgodzę, moim zdaniem da się prowadzić ją dobrze. W teraźniejszym też ją lubię, ale zazwyczaj zostawiam sobie na nieco dziwniejsze teksty, teraźniejsza zawsze daje mi taki "inny" vibe ;P
Co do wprowadzania informacji, to tu się namęczyłam, bo świat jest duży, a tekst krótki, więc trzeba było upychać gdzie się dało, co groziło infodumpami. I w sumie i tak kilka razy zostałam o nie oskarżona w komentarzach. Zgodzę się z nimi, scena w barze jest na przykład dość mocno infodumpowa.
Co do broni wyjętej spod potwora... nie wiem co tu się zadziało, chyba nieuwaga xD
Co do sceny w sądzie, ja sama bardzo ją lubię i pewnie w przyszłości chciałabym celować w taki właśnie śmieszno-brutalny klimat ;P Uwielbiam absurd i groteskę, w dodatku wszelkiego rodzaju dziwactwa, najlepiej jeszcze obrzydliwe!
Co do przymiotników, trochę się zgodzę, że miejscami jest ich za dużo, przez co uwaga czytelnika nie skupia się na czymś konkretnym. Fajnie, że tobie się podobało, ja chyba jednak w przyszłości nieco ograniczę ;P
Czemu nigdy nie stawiasz przecinka po orzeczeniu wiem/wiesz? <- Nie wiem, xD
Największą satysfakcję otrzymałam czytając twoje przemyślenia o przeklętym, Nachashu i Persii ;P Co do jednego, wcześniej mamy podpowiedź, choć niewielką; Nachash sam twierdzi, że skusił Ewę, więc trochę zdradziecka... menda ;P
Co do końcowej sceny to masz rację niedorobiona troszkę ;P
Tu jednak nie boję się po niego sięgnąć – twój tekst faktycznie wygląda jak mokry sen wielu korektorów i redaktorów, którzy lubią czytać dobre, jakościowo treści i jedynie podkręcać je tu i ówdzie, aniżeli pracować od zera. <- Ochhh <3
Weźmy na tapet chociażby Garry’ego. <- pierwszy raz widzę poprawne użycie słowa tapet!
Co do spieszenia się to jest to też spowodowane wcześniejszą chęcią wzięła udziału w konkursie; zazwyczaj przyjmuję tekst do 50k znaków (przy dobrych wiatrach!) a Dave i tak już mocno spuchł z początkowych 30k ;P
Jeśli chodzi o Dave'a i Ilham to tak, początkowo miało nieco zaiskrzyć, a relacja opierałaby się na wzajemnym i świadomym wykorzystywaniu siebie nawzajem, ale no, znaki ;P
Dla ciebie niewątpliwie są miejsca takie jak[...] <- Hola, hola amigo, za szybko ;P W przyszłości pewnie jeszcze coś machnę z tego uniwersum, bo dobrze się w nim czuję, a jest jeszcze tyle lokacji które chciałabym pokazać (Np. skąd bierze się woda tańcząca, gdzie żyją łowcy, więcej o Kukiełkach i Piekielnej hierarchii, bo demon demonowi nierówny itp. itd. ;)) Pewnie następna będzie historia potępieńca uciekające z Mordowni, może gdzieś przewiną się postacie stąd (Garry ma duży potencjał).
Ale co do pełnoprawnej powieści, to cóż, nie czuję się na siłach, za mało wiem, za dużo udaje mi się intuicyjnie. Nie mniej jednak dzięki za taką opinię, sprawiłaś, że powoli zaczynam się na poważnie zastanawiać nad tym (jeszcze kilka lat i może coś postanowię! ;P).
Jeszcze raz dzięki za potężną reckę, pewnie przeczytam ją z 50 razy zanim coś do mnie dotrze ;P
Oż ty! Jeśli tak wygląda pierwsza scena walki, w którą nie potrafisz tak bardzo, to tym bardziej należą ci się gromkie brawa. ;) Miałam nadzieję, że poradnik o opisach może się komuś przydać, ale nie sądziłam, że na tyle, by aż tak się na nim wzorować i czego efektem będą właśnie takie soczyste sceny. Naprawdę cieszę się, że mogłam ci pomóc już wtedy, tworząc tamten wpis. Tak czy inaczej, nie musisz bać się tych scen ani bać się o nie, nie odstają jakościowo od reszty tekstu, a rzeczy, które wypisałam w ocenie to już faktycznie robota redaktora
OdpowiedzUsuńmerytorycznego, który mógłby (ale nie musiałby) je jeszcze nieco podkręcić.
Jeśli zaś chodzi o redakcję, z reguły autorzy nie muszą znać różnicy między nimi – zatrudniony redaktor, widząc próbkę tekstu, sam zdecyduje, na jakim poziomie przyda się redakcja, a na jakim korekta.
Ostatnio współpracowałam z selfpublisherką, która ogłaszała, że szuka redaktora, a po spojrzeniu na próbkę śmiało mogłam zaproponować jej jedynie korektę z drobnymi elementami redakcji – tak dobry jakościowo był tamten tekst.
– No dobra, ale co z tą różnicą…?
Redaktor zajmuje się wszystkim – sprawdza, czy pojedyncze słownictwo pasuje do stylizacji całości, może proponować inny szyk, by wzmocnić napięcie np. w scenie dynamicznej, może zasugerować rezygnację z ekspozycji, przeredagowanie mniej atrakcyjnych, nudniejszych fragmentów, wysznupuje też powtórzenia, ale i poprawia błędy językowe, w tym interpunkcję. Może także wskazać braki w researchu lub dziury fabularne, z którymi autor może coś zrobić, ale nie musi.
Natomiast korektor zajmuje się tylko poprawnością językową i wyłapuje to, co jeszcze w tekście zostało, co redaktor przegapił (redaktor nie musi być perfekcjonistą w zakresie stawiania przecinków, choć dobrze, by się na nich znał). Dlatego zwykle najpierw tekst trafia do redaktora, następnie albo do korektora (szczególnie gdy redaktor zaproponował wiele zmian – wtedy większe prawdopodobieństwo, że gdzieś w tym zgubił się jakiś przecinek czy literówka) albo od razu do składu, a później do korektora. Ten robi wtedy korektę poskładową, już na pliku .pdf.
Tak to mniej-więcej wygląda.
Natomiast betareader to osoba, która z reguły czyta kompletną surówkę przed wysłaniem tekstu do redaktora, by wskazać słabsze fabularnie rozwiązania, mniej naturalne wypowiedzi dialogowe niedopasowane np. do wieku czy charakteru postaci, i tak dalej. Beta jest od tego, by redaktor miał mniej roboty i mógł się skupić na dopieszczaniu tekstu, a nie jego budowaniu, by już go nie rozgrzebywać. Selfpublisherzy często nie mają bet, więc wtedy tę rolę przyjmuje zatrudniony redaktor. Za to autorzy, którzy chcą startować do wydawnictw z tekstem, któremu nie przejrzała się ani beta, ani wcześniej zatrudniony redaktor, mogą mieć utrudnione zadanie – jeśli w tekście coś mocno nie gra, autor jest debiutantem, może jego pierwsza pozycja nie jest najlepsza, wydawca może nie chcieć podjąć się jego wydania z uwagi na to, że jego redaktorzy mieliby z tekstem sporo zabawy. Czas włożonej pracy byłby nierównomierny do zarobku z książki. Mogłoby się to po prostu wydawcy nie opłacać, dlatego coraz więcej autorów marzących o wydaniu w wydawnictwie wcześniej albo podejmuje pracę właśnie z betą, najczęściej po przyjacielsku lub w opcji czytanie za czytanie, albo szuka pomocy odpłatnej u redaktorów i inwestuje w swój tekst, by miał większe powodzenie na rynku wydawniczym. Choć przyszły redaktor też będzie miał swoich redaktorów, nie będą oni robić tak zwanego pierwszego czytania, tego najbardziej czasochłonnego i szczegółowego, a będą pracować z już względnie czystym tekstem, więc ich praca powinna być już tylko formalnością.
Co do narracji przeszłej w pierwszoosobowej to się zgodzę, moim zdaniem da się prowadzić ją dobrze. W teraźniejszym też ją lubię, ale zazwyczaj zostawiam sobie na nieco dziwniejsze teksty, teraźniejsza zawsze daje mi taki "inny" vibe ;P – Jest szansa zobaczyć gdzieś te dziwniejsze teksty? Aż zżera mnie ciekawość, jakby wyglądałoby połączenie cz. teraźniejszego i narracji 1-osobowej, wyjęte spod twojego pióra.
UsuńCzy też klawiatury. ;)
Zgodzę się z nimi, scena w barze jest na przykład dość mocno infodumpowa. – Nah, chyba nie widziałaś jeszcze dość mocnych infodumpowych scen. Scena w barze balansowała na granicy. Nie wiem, może z wiekiem zrobiłam się bardziej wyrozumiała (nie sądzę XD), a może faktycznie trochę utknęłam w tych antologiach i za bardzo przywykłam do formy miniatur i praw, którymi się rządzą, ale nie czuję, byś tę scenę skiepściła przez nadmierną ekspozycję świata. No dobra, padają tam informację, ale, na bora, poznajemy nowe postaci, a wspomniane opisy sprytnie wychodzą od Dave’a, który przecież ma prawo coś sobie przypominać czy kojarzyć pewne fakty. Spotyka postaci, o których myśli, więc ma do tego odpowiedni bodziec. I chyba najważniejsze – po prostu nie mam pomysłu na to, jak inaczej mogłabyś to rozegrać. Gdybyś faktycznie chciała, by ta scena znalazła się w większej objętościowo powieści, no to tak, Dave odwiedziłby Garry’ego zapewne nie jeden raz, więc miałby różne okazje, do zdradzania różnych faktów fabularnych, gdzieś coś o Garry’m mogłoby paść w dialogu innych postaci albo Dave mógłby być świadkiem interakcji Garry’ego z kimś innym, z czego mógłby wnioskować. Ale tu nie masz takiego pola, a gdybyś ograniczyła ekspozycję w tym miejscu, czytelnik nie miałby szans Garry’ego poznać i byłby jeszcze bardziej stratny.
„Czemu nigdy nie stawiasz przecinka po orzeczeniu wiem/wiesz?” <- Nie wiem, xD
xDˣᴰ
Co do spieszenia się to jest to też spowodowane wcześniejszą chęcią wzięła udziału w konkursie; zazwyczaj przyjmuję tekst do 50k znaków (przy dobrych wiatrach!) a Dave i tak już mocno spuchł z początkowych 30k ;P – Te limity w niektórych wydawnictwach to w ogóle jakaś patologia. 50k kupuję, rozumiem, można wypłodzić naprawdę przyzwoity tekst. Sporo wydawców oferuje 40k i to też jest okej, bo to arkusz wydawniczy, a na +/- 22 stronach A4 jeszcze da się coś wysmarować. Ale 30k…? To już dla mnie opko o długości świstka z pralni i o ile jeszcze jest formą eksperymentalną, jakąś jedną sceną zawieszoną w czasie i przestrzeni czy filozoficznym monologiem dramatycznym – no dobra.
UsuńTylko że gros takich antologii ma gatunek fantasy czy właśnie horror albo erotyk i wymaga pełnoprawnego opowiadania, gdzie trzeba mieć pole, by zbudować postać (a nawet dwie!), postawić ją w jakiejś sytuacji, rozwinąć tę sytuację w napięciu, dojść do punktu kulminacyjnego i rozwiązania fabuły. Nie zrobisz czegoś takiego w 10-15 stron albo będziesz to robić kosztem czegoś. Najczęściej właśnie końcówki tekstu, bo gdy tylko wyjdzie się z punktu kulminacyjnego, sprawdza się, ile miejsca zostało, i nagle zaczyna liczyć każdy znak. Tu i tak całe szczęście, że miałaś jeszcze ciut miejsca na epilog, by Dave spotkał się z Persią – niektórzy autorzy stawiają kropkę od razu po scenie kulminacyjnej i po prostu tekstu nie podsumowują, rezygnując z pierwotnego pomysłu. A przecież czasem tak naprawdę wystarczyłoby dodać pod koniec tych 1-2k znaków, by tekst otrzymał naprawdę godne zakończenie. I jeśli kiedykolwiek będziesz przeczuwała, że takiego zakończenia ci brakuje, że może się pod koniec już spieszysz, to nigdy nie rezygnuj z końcówki ani nie pisz jej byle jak, po łebkach. To właśnie zakończenie utworu – to, co znajduje się tuż po punkcie kulminacyjnym – zwykle najbardziej zapada czytelnikowi w pamięć. Po zakończeniu tekstu to właśnie ten fragment będzie w naszej głowie najświeższy. Pierwsze i ostatnie zdania czy nawet całe akapity mają ogromną wartość – odpowiadając za to, jak czytelnik zostanie do świata wprowadzony i jak zakończy w nim swoją przygodę. Jeśli tekst ma się zmieścić w limitach i jednocześnie wyglądać na pełniejszy, lepszy, bardziej soczysty, znacznie lepiej jest cięcia wprowadzać w środku, zamieniając słowa dłuższe na krótsze, wycinając przysłówki czy trochę tej mowy pozornie zależnej lub ekspozycji, niż rezygnować z pełnoprawnego zakończenia. Istnieje szansa, że czytelnik nie zauważy, co stracił w środku, ale wyczuje od razu, jeśli zakończenie będzie miało inne tempo narracji, będzie krótsze czy jakby urwane, ergo: niesatysfakcjonujące. I wtedy tę ostatnią emocję, to rozczarowanie, chcąc nie chcąc, przeniesie na cały tekst.
Zdarzyło mi się kiedyś napisać opowiadanie do antologii z pełnym zakończeniem i nie zmieścić się w limicie 30k, przekraczając go bodaj o 3k znaków. Wysłałam wydawcy obie wersje opka, w mailu pozostawiając sugestię, by sam zdecydował, którą wersję brać. Jest to jakaś metoda, ale niekoniecznie musi zadziałać – wiele zależy od podejścia samego wydawcy, też tego, czy coś u niego już wydaliśmy, czy nas zna. Ja się wtedy z tamtym tekstem nie dostałam, ale i nawet nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc trudno mi powiedzieć, czy zawiodła moja odważna metoda, czy sam tekst. ;)
Zdarzało mi się też przed nadesłaniem opowiadania pytać wydawcę wprost, czy jest sens wysyłać mu tekst na np. 32k, czy z marszu odrzuciliby go bez czytania; zdarzało się, że odpowiedź brzmiała, że te 1-2k jeszcze nie robią różnicy, ale 5k – już mogłyby, albo że w ogóle nie ma możliwości wydania dłuższej pracy. Po otrzymaniu takiej odpowiedzi wiesz, na czym stoisz i jeśli dostajesz zezwolenie na wysłanie tekstu, który ma 31k, no to masz wtedy dodatkowe 1k na zakończenie. A to wbrew pozorom jest całkiem sporo i w tym 1k znaków mogą wydarzyć się cuda. 😊
Oż ty! Jeśli tak wygląda pierwsza scena walki, w którą nie potrafisz tak bardzo, to tym bardziej należą ci się gromkie brawa. ;) <- Dzięki, na nfie jednak dostałam za tę scenę niezłe wciry ;P Jednak pisanie wszelkich dynamicznych scen to już inny poziom, fajnie że jednak Ty mnie bronisz xD
UsuńCo do wpisów, to są bardzo fajne, śledzę je od dłuższego czasu i też z nich uczyłam się np. zapisywać dialogi czy ogarniać co to takiego ten deep pov ;P
Także no, dzięki, robicie naprawdę dobrą robotę tymi poradnikami, mam nadzieję, że będzie ich tylko więcej! Przeszukując polski internet stwierdzam, że to jedno z lepszych, jeśli nie najlepsze miejsce z takimi poradami.
Dzięki za wytłumaczenie różnicy między betą, korektorką a redaktorką. Przyda się ;P
Jest szansa zobaczyć gdzieś te dziwniejsze teksty? Aż zżera mnie ciekawość, jakby wyglądałoby połączenie cz. teraźniejszego i narracji 1-osobowej, wyjęte spod twojego pióra.
<- Najnowsze chyba ukaże się w trzecim Paskudzinie, ale mogę podesłać mailowo ;P EDIT: Sprawdziłam, tam jest jednak trzecia osoba i czas teraźniejszy, nie wiem co mi się uroiło xD Z pierwszą też mam, ale są to starsze, niegodne uwagi teksty, sprzed niemal roku.
Co do infodumpu, to może masz rację, może jest ok ;V Ja sama nie mam nic przeciwko infodumpom, jeśli nie są kompletnie "znikąd", czyli np. bohater idący kwiecista łąką nagle znikąd wspomina o mordzie dokonanym dziesięć lat temu. Oczywiście, to też się da wpleść, ale wiesz o co chodzi, taka szybka zmiana tematu tylko po to, by jakas informację przemycić. Po prostu zawsze da się coś zrobić lepiej, stąd staram się nie popadać w samozachwyt, a szukać usterek w tekście. I tutaj Dave wiele mnie nauczył ;P
Jeśli chodzi o limity, to jak dla mnie 50k to całkiem sporo, da się dobrą historię zawrzeć nawet w 25, jeśli dobrze się ją pościska ;P Widziałam już teksty na 20k+ które pochłaniały mnie w całości i którym niczego nie brakowało, ale faktycznie, jest to znacznie trudniejsze, niż napisać coś na np. 80k i mieć czas na wszystko. Za to z dłuższymi tekstami istnieje ryzyko rozmemłania, jest szansa, że akcja będzie zbyt wolna, a luksus wielu znaków sprawi, że zamiast sprytnie i przy okazji przemycać informacje, pozwolimy sobie na zupełnie niepotrzebną scenę która nie wniesie nic poza jakąś niewielką wiedzą, która spokojnie dałoby się sprzedać przy okazji. Często widziałam tego typu zagrania i były straszne, akcja zwalniała, a ja z westchnieniem czekałam, aż w końcu coś zacznie się dziać.
Chyba nie ma złotego środka na odpowiednią ilość znaków do opowiadanej historii, to w dużej mierze kwestia wyczucia.