PROLOG
Już po
pierwszych zdaniach łatwo wysunąć wniosek, że piszesz z godną pozazdroszczenia
lekkością. Pod względem poprawności wprawdzie jest słabo, nie zmienia to jednak
faktu, że zapoznanie się z początkiem sprawiło mi sporo frajdy. Potrafisz
wyczuć moment, w którym sprawdzi się użycie mocniejszych słów, by główny
bohater ukazał swą charyzmę, jednocześnie nie przesadzasz z ilością takich
ostrzejszych fragmentów, więc pozostają one zaskakujące, nie przejadają się.
Do tego widać, że umiejętnie prowadzisz narrację z punktu widzenia trzeciej
osoby – twój narrator niejednokrotnie chowa się za plecami protagonisty i
przybiera charakterystyczną dla niego stylizację językową, dzięki czemu
naprawdę łatwo się w niego wczuć, pochodzić w jego butach. Nie dziwi mnie czy
nie irytuje postawa bohatera względem wychowanków, bo to właśnie tą stylizacją
udowodniłeś, że mężczyzna nie pracuje w zawodzie od wczoraj i ma prawo
podchodzić – przynajmniej w swojej głowie – do dzieciaków z pewnym zdrowym
dystansem, co jeszcze podsyca humorystyczny charakter opowieści. Umiejętnie,
naturalnie wychodzi ci też kreacja samych pociech, które są, no cóż, dziećmi,
za co nie można ich winić; tak też się zachowują czy wypowiadają, przez co
opisywana sytuacja pozostaje jednocześnie i wyważona w swoim realizmie, i
zabawna – przez tę stylizację narracji. Czasami aż było mi głupio, że
parsknęłam pod nosem na chociażby obsranie, które wyszło z ust jednego z
przedszkolaków; było w tym sporo dziecięcej szczerości. Z jednej strony jestem
nią rozbawiona, z drugiej rozumiem, dlaczego narrator ironizuje na temat swojej
pracy, którą ma prawo być psychicznie zmęczony a z trzeciej – zaczęłam
współczuć Wojtkowi, bo jego rówieśnicy są wobec niego po prostu bezwzględni,
nie pozostawiając na nim suchej nitki. Ostatecznie moje odczucia są więc
mieszane, ale w tym wypadku to dobrze; czytelnik może zastanowić się, jak
odbiera tekst, jakie uczucia w nim on budzi. Bo samo to, że je budzi, jest już
sporym walorem.
Inna rzecz, że sam prolog jest w pewien sposób mocny – wrażliwsi czytelnicy mogą się zniechęcić na wstępie zrzucanymi przez ciebie bombami, takimi jak właśnie obsranie. Były momenty, jak ten z wycieraniem ubrudzonej kałem dłoni o ubrania, kiedy z jednej strony się zaśmiałam, ale z drugiej – poczułam obrzydzenie i cringe. Czy na pewno człowiek, tak ostrożny przy przebieraniu dziecka, które narobiło w majtki, nie kontrolowałby takiego zachowania? Zastanawiało mnie też to, dlaczego – gdy woźna nie przychodziła, kiedy bohater ją wołał – nie poprosił o pomoc swojej koleżanki. Okej, nie lubił jej, ale na koniec przecież sam zwrócił się do niej z prośbą o pilnowanie dzieci z klasy. Od czego są zresztą telefony do, na przykład, sekretariatu? Czy bohater tak bardzo był wyczerpany, że stał się skrajnie nieodpowiedzialny? O ile rozumiem zezwolenie dziecku na samodzielne udanie się do szafek, o tyle nie potrafię sobie wyobrazić zostawienia całej grupy bez opieki – to przedszkolaki, wystarczy chwila nieuwagi, nawet będąc na miejscu. Z jednej strony – zirytowałam się na tę lekkomyślność. Z drugiej – chcę przeczytać kolejny rozdział, żeby sprawdzić, czy ta nieodpowiedzialność wynika ze zmęczenia psychicznego bohatera, być może wręcz wypalenia zawodowego, czy też ze zwykłego bagatelizowania obowiązków i lenistwa – na ten moment za słabo go znam, aby móc to wywnioskować.
Czasem
siejesz za długie zdania, przez które łatwo wytracić rytm. Gdy dzieje się to na
początku, ryzykujesz, że czytelnik może się zniechęcić, jeszcze zanim porządnie
wsiąknie w to, co piszesz. Szczególnie że interpunkcja nie jest twoją
najmocniejszą stroną; ktoś wyczulony na jej punkcie będzie się po prostu gubił
w niektórych wielokrotnie złożonych konstrukcjach:
Oczywiście,
jeśli ktoś obcy pyta się o najważniejsze cechy wychowawcy, tak jak kilka
tygodni temu podrzędny dziennikarz z gminnego szmatławca[,] odpowiada zgoła inaczej, wymieniając
pierwsze lepsze pozytywne cechy charakteru, które przychodzą mu do głowy. Z
tego[,] co pamiętał[,] ostatnio trafiło na: empatię, cierpliwość
i samozaparcie.
– Plo-se
pa-na! – [źródło].
- Spokojnie[,] Wojtusiu, weź kilka wdechów i spróbuj mi opowiedzieć[,] co się wydarzyło – rzekł, chociaż wnosząc po unoszącym się w pobliżu chłopaka smrodzie[,] domyślał się, co takiego mogło się stać.
Po drugim
cytacie widać też, że nie do końca rozumiesz, jak poprawnie zapisywać dialog
pod względem doboru małych/wielkich liter rozpoczynających komentarz narracyjny
padający po wypowiedzi. Szloch jest podmiotem, który pojawia się po orzeczeniu
(tłumił), w dodatku nie dotyczy on wypowiadanych słów, a stanowi
czynność poboczną, dlatego też powinien być zapisany od wielkiej litery. Jest
różnica między:
– Bla, bla,
bla – rozniósł się po sali donośny głos. (konstrukcja: orzeczenie + podmiot)
A:
– Bla, bla,
bla. – Doniosły głos rozniósł się po sali. (konstrukcja: podmiot + orzeczenie).
Więcej na
ten temat: w naszej encyklopedii [tutaj] lub na stronie PWN [tutaj].
Reszta
„Skrzatów”, bo tak nazywała się jego grupa[,] tarzała się ze śmiechu, usłyszawszy wyznanie kolegi.
- Wszyscy
siadają do stolików, w tej chwili [zbędna spacja] !
Zresztą
nawet jak nie wiesz[,] to
sobie przeczytasz, przecież jesteś najmądrzejsza w grupie – dodał
szeptem i mrugnął porozumiewawczo.
A jej
sukienka unosiła się u opadała. – (…) i opadała.
(…) ciarki,
nie wiedział[,] czy spowodowane nasilającym się smrodem, czy może jednak
żałosnym żartem, który nie wiedzieć czemu wykiełkował w jego głowie.
Paręnaście
sekund później, kiedy upaćkał sobie niemal całą dłoń w fekaliach Wojtka,
w momencie, w którym pomyślał, że gorzej już być nie może, coś lub ktoś [koniecznie] chciało mu koniecznie udowodnić, iż
jak najbardziej jest to możliwe. – O, to jest ten moment, w którym nie
musisz już aż tak podkreślać tych fekaliów; granica między utrzymaniem
zabawnego charakteru a wejściem w bardziej żenujące tony zwykle jest dość
cienka. Tu na przykład pozostałabym przy: upaćkał sobie niemal całą dłoń
i resztę pozostawiła w domyśle; nie trzeba dookreślać wprost, czym bohater ją
upaćkał, bo oczami wyobraźni i tak widzę bohatera, który przewija Wojtka – jak
to niedawno napisałeś – obsranego po same plecy. To zdecydowanie
wystarczy, by zbudować obraz i pozostawić czytelnikowi pole do popisu, do
łączenia faktów i rozruszania wyobraźni. Czasem mniej znaczy więcej.
Nie jestem
też pewna fleksji we fragmencie: coś lub ktoś koniecznie chciało mu
udowodnić… W takim wypadku czasownik powinien być dopasowany do obu
podmiotów. Zgodnie z zasadą wskazaną w [PWN] i [PWN]: coś lub ktoś koniecznie chciały mu
udowodnić…
A jeśli brzmi ci to kwadratowo, polecam zredagować do: (…) coś – lub ktoś – koniecznie chciało mu udowodnić, iż jak najbardziej jest to możliwe. [PWN].
Niestety,
było realne w stu procentach, a znając swoją „koleżankę”[,] wiedział również[,] co wydarzy się za
chwilę.
- Zobacz[,] kogo znalazłam (…). [zbędna kropka] – odezwała się
tonem przywołującym na myśl jednego z grupowych kujonów na studiach,
chełpiącego się tym, że tylko on zna odpowiedź na zadawane przez profesora
pytanie. W międzyczasie lustrowała go, budzącym trwogę spojrzeniem. [akapit]
Bezskutecznie próbował schować ubrudzoną rękę. Nie umknęło to uwadze
Judyty, która tylko wywróciła oczami. [akapit zamiast myślnika] – Czy
możesz mi wytłumaczyć[,] co się tu dzieje? Czemu pozwoliłeś dziecku
samotnie szwendać się po szatni i grzebać w cudzych rzeczach? - [akapit]Nie
wiedział[,] czy bardziej jest mu żal skruszonej, walczącej z
napływającymi łzami i bogu ducha winnej [podwójna spacja] Igi,
nagiego, brudnego Wojtka czy może samego siebie, mierzącego się z
przeszywającym wzrokiem swojej zmienniczki. – Generalnie gdy komentarz
narracyjny zaczyna dotyczyć innej osoby niż mówiącej, powinno się postawić
akapit. W tym przypadku najpierw mamy wypowiedź Igi, następnie podkreślony
komentarz odnosi się już do głównego bohatera, i znów: wracamy do Igi, a potem
przechodzimy do przemyśleń protagonisty. Wszystko upchnięte w jednym akapicie w
pewnym momencie zaczyna przypominać nieprzystępną ścianę chaotycznego tekstu.
- A pani Halinka
pewnie była na ploteczkach u kucharek, bo nie reagowała[,] kiedy ją wołałem.
- Nie wiem[,] jak możesz to bagatelizować w ten sposób –
odparła, po czym dodała[,] podawszy mi zapasowe ubranie Wojtka: - Ale
teraz dokończ już to[,] co zacząłeś, chociaż widzę, że nie idzie ci to
najlepiej. Nie, nie. Zdecydowanie lepszy efekt uzyskałbyś, gdybyś część
zdania zawierającą imiesłów uprzedni postawił tam, gdzie jego miejsce, czyli
przed orzeczeniem:
– Nie wiem, jak możesz to bagatelizować w ten sposób – odparła, po czym podawszy mi zapasowe ubranie Wojtka, dodała: – Ale teraz dokończ już to (…).
W każdym
razie, [przecinek zbędny] to[,]
że stracił ją z widoku[,] sprawiło, że odetchnął z ulgą. Szybko, [przecinek
zbędny] jednak spochmurniał, zdawszy sobie sprawę[,] jakie zadanie go
czeka.
Przynajmniej
Wojtuś już nie płakał. Wręcz przeciwnie, był całkowicie obojętny. Mycie go
przypominało czyszczenie [podwójna spacja]manekina. // Na chwilę przed wyjściem słyszał Judytę
przemawiającą do grupy. – Słyszał Wojtek czy główny bohater? Bo z fragmentu
wynika to pierwsze, a wydaje mi się, że pod względem logicznym powinno jednak
chodzić o protagonistę.
- Tomku,
chcę żebyś wiedział, iż na pewno tego tak nie zostawię i będę musiała zgłosić
tę sytuację do Dyrektorki. – Dlaczego dyrektorka
od dużej litery? To nie jest nazwa własna, stanowisko traktujemy tak, jak np.
nauczyciela. Inaczej byłoby dopiero, gdybyś pisał o Dyrektorce Państwowego
Przedszkola nr X, i tutaj pojawiłoby się pełne imię i nazwisko kobiety. [Źródło]. Swoją drogą przeczytasz w nim, że
nazwy funkcji ze względów grzecznościowych można wprawdzie zapisywać od
wielkiej litery, np. w pismach szkolnych, niemniej zapisu tego nie stosuje się
w przypadku dialogu w powieści, kiedy to nawet bezpośrednie zwroty – Tobie,
Twój, Ciebie etc. – zawsze zapisuje się od małej.
Generalnie
etykieta wskazuje, że wiodącą zasadą jest podnoszenie znaczenia funkcji
rozmówcy, a umniejszanie własnej. Dlatego o ile czyjeś stanowisko zapiszesz od
wielkiej litery (np. w piśmie urzędowym, wniosku, podaniu), o tyle własne (np.
na plakietce) – zawsze od małej. Ta sama zasada obowiązuje, gdy zwracasz się do
kogoś na stanowisku zastępczym. Jeśli ktoś piastuje stołek wicedyrektorski, nie
zwrócisz się do niego „Panie wicedyrektorze” (czy na piśmie: „Panie
Wicedyrektorze”), a „Panie dyrektorze”. Nadal jednak nie ma to zastosowania w
samych dialogach, kiedy to rozmówca Tomasza i tak nie usłyszałby, jaką literą
bohater zwróciłby się do niego. Wypowiedzi te mają charakter fonetyczny,
słuchowy. Dalej to samo:
-
Oczywiście, nie omieszkam napomknąć również o niedopuszczalnej nieobecności
Pani Halinki, która powinna być na miejscu.
- Dokładnie,
cieszę się, że mnie rozumiesz. Teraz idź już do domu i doprowadź się do
porządku[.] – [S]skinęła na
brązową plamę na jego spodniach. – Na tym etapie zaczęłam zastanawiać się,
dlaczego Judyta proponuje bohaterowi, by zostawił dzieci i poszedł do domu bez
zgody dyrekcji. Dopiero gdy przeczytałam tę scenę ponownie, by tym razem nie
skupiać się głównie na poprawności, przypomniałam sobie, że Judyta nie była
jakąś tam koleżanką, która akurat przypadkowo znalazła Igę na korytarzu, ale
pełniła rolę zmienniczki wychowawcy. Mimo to jednak ta informacja gdzieś znika
i bardzo łatwo o niej zapomnieć. Zdecydowanie podkreśliłabym ją jakoś w tekście
– nie tylko przemyciła jednym zdaniem, ale także zaznaczyła ją na poziomie
fabularnym. Kobieta mogłaby przystąpić do jakiegoś działania, na przykład
wrócić do dzieci i zacząć je uspokajać czy rozpakować swoją torebkę na biurku
lub zapytać o to, na czym bohater zakończył swoją część zajęć. Tymczasem gdy
Judyta nie zachowuje się jak zmienniczka, a informacja o jej funkcji tak
naprawdę wybrzmiewa tylko w krótkim zdaniu składowym, i to w momencie, gdy na
planie dzieją się ciekawsze rzeczy, zbyt łatwo ją przegapić. Przez to ma
się wrażenie, że ta koleżanka po fachu to opiekunka innej grupy
przedszkolaków, która przyszła z sali obok, słysząc harmider.
ROZDZIAŁ 1
Był pewny, że
zostawiła też sobie niemałą sumkę na czarną godzinę, ale nie wnikał. Dostał i
tak więcej[,] niż mógłby oczekiwać i był
za to wdzięczny. Nie było to co prawda mieszkanie marzeń i momentami
było mu ciasno, ale z drugiej strony takie lokum było mu dużo
łatwiej utrzymać zarówno pod względem czystości[,] jak i finansowym. –
No już bez przesady…
A jak
powszechnie wiadomo.[przecinek
zamiast kropki] nauczyciele – szczególnie młodzi - nie mogą liczyć na zbyt
wysokie zarobki. On jednak nie zamierzał użalać się nad swoim losem jak
większość jego kolegów i koleżanek po fachu. Zrobił kilka lat temu kurs
trenerski, więc po godzinach dorabiał sobie w szkółce piłkarskiej. – Skoro
Tomasz ma zmienniczkę i po swojej zmianie wraca do domu, to znaczy, że raczej
nie pracuje w szkole na więcej niż etat – z tej pensji nie da się utrzymać
samotnie w większym mieście (piszesz o dzielnicach), nawet posiadając własne
mieszkanie (no, chyba że jest się superoszczędną osobą). Liczę więc na to, że
ukażesz jakąś scenę, w której bohater dorabia w szkółce piłkarskiej, bo zapewne
nie jest to jeden dzień w tygodniu, skoro chce przeżyć na choćby podstawowym
poziomie.
Dodatkowo,
od czasu do czasu, coś wpadło mu z umowy sponsorskiej z jego rozkręcającego się
fanpage’a. Może częściej jakieś fanty niż złotówki lecz dobrym ciuchem czy
perfumem też nie pogardził. – Perfumy
nie występują w liczbie pojedynczej, chyba że jako regionalizm, gwara, jako
ta perfuma – w rodzaju żeńskim. Więc: (…) dobrym ciuchem czy perfumami
też nie pogardził. Ewentualnie: dobrym ciuchem czy perfumą – o ile
zależy ci na regionalnej stylizacji. [Źródło].
Na tym
etapie zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ktoś – jakiś sponsor oferujący te
rzeczy, o których wspominasz – chciałby podjąć współpracę z kimś pokroju
głównego bohatera. Chodzi mi tu o charakter prezentowanego w tym rozdziale
wpisu z jego fanpage’a. Jest on bardzo pretensjonalny i w dawno przejedzony
sposób próbuje zainteresować odbiorców, chwycić ich na wędkę. Zaczyna się od
ostrzeżenia, że podjęty temat jest tak kontrowersyjny, że za chwilę na bohatera
spadnie fala krytyki, na którą jest gotowy. To klasyczna zagrywka, która dziś
nie działa już tak dobrze jak kilka-kilkanaście lat temu, i na nikim nie musi
zrobić wrażenia; bohater wydaje się więc korzystać z przestarzałych technik
budzenia zainteresowania, które obecnie stosują młodzi nastolatkowie. Do tego
jego poprawność budzi ogromne wątpliwości, zresztą tak jak stylizacja wpisu. O
ile jeszcze myśli bohatera czasem pojawiające się w narracji – w formie mowy
pozornie zależnej – uchodzą za naturalne, bo pochodzą prosto z jego wnętrza, o
tyle kompletnie mnie nie przekonują jako stylizacja tekstu pisanego,
kierowanego do grona czytelników. Nie chodzi mi tylko o to, że całość roi się
od błędów, które mogą podważać kompetencje pedagoga w oczach sponsorów i czytających Tomasza rodziców, ale też o nieco przaśną, niewybredną stylizację strony. Kumam, że
lekkie, naturalne pióro może być przekonujące, sprawiać, że odbieramy autora
takiego wpisu za bliższego nam, niewymuszonego, acz szczerego, ale istnieje
granica między prostotą – lekkością, naturalnością – a prostactwem. I po tym
wpisie nie umiem odeprzeć wrażenia, że właśnie taki jest twój bohater w mediach
społecznościowych. Prostacki.
Trzeba sobie
jakoś radzić. // W pierwszej kolejności po powrocie do domu, musiał coś zaradzić
na brudne spodnie oraz podły nastrój. – Ten rym rzuca się w oczy.
(…) Pewnie
mu dziołcha w głowie zawróciła, wyrozbierana chodziła, nęciła[,] nęciła i … stało się ‘’ – a ten fikuśny
cudzysłów skonstruowany ze znaku prim i apostrofu też nie ma nic wspólnego z
poprawnym zamknięciem, które wygląda tak: (”) i uzyskasz je komendą ALT+0148 na
klawiaturze numerycznej.
Oczywiście
można się stawiać i próbować dotrzeć do takiej osoby, próbując udowodnić,
iż nie koniecznie ma rację, lecz zazwyczaj nie prowadzi to do
niczego dobrego. –
Niekoniecznie.
Nie. //
Zaciśniesz pięści i zęby, spuścisz głowę, odwrócisz się na pięcie i dla
świętego spokoju odpuścisz. Pozostanie Ci liczyć na to, iż rodzic bierze
pod obronę dziecko dla zasady, a w domu chociaż z nim porozmawia. Choć i to
prawdopodobnie nie przyniesie efektu, a Ty będziesz zmagać się z rozwydrzonym
bachorem aż do osiągnięcia przez niego wieku szkolnego. – Wiesz, jako nauczyciel mam podobne odczucia, wiem,
z czym mierzy się autor wpisu, jednakże temat taki jak ten zdecydowanie należy poruszać w inny sposób. To, jak
Tomek opisuje sytuację, sprawia, że przez sam charakter wpisu traktuję go na
równi z tymi rodzicami – tj. też jako gówniarza, który powinien nabrać trochę
ogłady, jeśli zamierza wywrzeć wpływ na środowisko rodziców.
Tu moi
drodzy postawię kropkę, ponieważ i tak zanadto się rozpisałem i mimo, że ufam
Waszemu zamiłowaniu do czytania moich wpisów, to nie chciałbym abyście w
połowie lektury wysiedli. Jeśli komuś pozostał niedosyt, to pocieszę -
prawdopodobnie powstanie post numer 2 na ten temat. – Mam wrażenie, że wstęp do wpisu był dłuższy niż
sam wpis. Mało satysfakcjonujące. Bohater tak nęcił i zachęcał, a ostatecznie
podał jeden przykład zachowania dziecka, trzy odpowiedzi rodziców i… już.
Kropka. A przecież Tomasz nie musiał czytać całości, gdzieś w cytowanym
fragmencie wystarczyło postawić: (…); wtedy czytelnik zobaczyłby jawną
sugestię, że tekst w rzeczywistości był dłuższy. Ewentualnie mogłeś przerwać go
w dowolnym momencie, wrócić do Tomka siedzącego przed komputerem, który
mamrocze pod nosem jakieś:
– Ple, ple,
ple…
Tak czy
inaczej mam wrażenie, że w przytoczonym fragmencie wpisu zabrakło twojego
sprytu, by uniknąć prezentowania całości (inaczej notka zdominowałaby resztę
treści, rozdział stałby się długi), i jednocześnie ten wpis nie pozostawiałby
po sobie wrażenia takiej bylejakości; wrażenia tekstu napisanego na
kolanie. W rzeczywistości masz ogrom narzędzi, które możesz wykorzystać, by i
wilk był syty, i owca cała. W obecnej formie publikacja przypominała jednak
świstek z pralni, wyklikany bez pomyślunku i udostępniony pod wpływem impulsu.
Niczego nie wyczerpała, rzuciła jedynie jakąś zanętę, szybko się skończyła i z
marszu zaprosiła na kolejny wpis. Pan Przedszkolanek z taką polityką publikacji
nie powinien dojść przesadnie daleko i rozwinąć swojej działalności w sieci.
Jednocześnie
nie wykluczam, że podjęty przez niego temat jest poważny. Ale o tak istotnych
sprawach zdecydowanie lepiej pisać porządnie, wyczerpująco, korzystając z
argumentów i faktów, a nie tylko emocji w stylu: uuu, bo z takimi rodzicami
to wszystkiego się odechciewa, by nie brzmieć jak sfrustrowany desperat, a
być traktowanym poważnie. Zasłużyć sobie na szacunek odbiorców, by uświadamiać
i zachęcać ich do przemyśleń, a nawet ewentualnych zmian. W innym wypadku motyw
ten się po prostu zmarnuje, bo ludzie zaczną rozmawiać o braku
profesjonalizmu autora wpisu, zamiast o istocie poruszonej przez niego kwestii.
Oburzą się nie tylko dlatego, że pisze kontrowersyjnie, ale dlatego, że jego
wpis jest trochę żenujący w swojej formie. Autor swoją stylizacją i brakiem
odpowiedniego podejścia do tak wymagającego tematu sam kręci na siebie bata i
faktycznie daje amunicję komentującym, a to, że wpis zaczyna od uprzedzenia, że
i tak pewnie wyleje się na niego wiadro pomyj, brzmi teraz jak celowe
odwracanie kota ogonem. Jakby wychodził z założenia, że przecież nie musi się
starać, bo ludzie i tak nie będą mogli mu niczego zarzucić – inaczej to oni
prawdopodobnie będą uchodzić za obrażonych rodziców, a nie krytyków formy. Mimo
że w swoich zarzutach odnoszących się właśnie do charakteru wpisu – to oni będą
mieć rację.
Edit: Jakież było moje zdziwienie, gdy czytelnicy,
zamiast faktycznie oburzyć się na formę, zaczęli Tomasza… popierać.
Czyli co, naprawdę taki byle jaki wpis wystarczył, by ich poruszyć, i nie
przeszkadzały im ani stylizacja, ani brak poprawności, ani brak argumentów,
faktów, wyczerpujących temat przykładów czy nadmierna emocjonalność godna osoby
średniodojrzałej? Albo naprawdę zadziałał ten sprytny plan rozpoczęcia wpisu od
wstępu zniechęcającego do sprzeciwu…? Strasznie ciężko mi to kupić. Nie brzmi
realistycznie.
Jakby komuś
umknęło, to powtórzę jeszcze raz. To[,] co opisuje[ę][,] dotyczy marginesu, lecz miejcie
świadomość, iż wystarczy[ą] jedna czy dwie takie toksyczne osoby w
grupie[,] i po każdym kontakcie z kimś takim wszystkiego się
odechciewa.
Zastanawiał
się na ile ten dość emocjonalny wpis wstrząśnie jego fanpage’m, liczącym na ten
moment niecałe pięć tysięcy obserwujących. – Fanpage’em.
Poziom
twojego autorskiego lenistwa sięga szczytu, gdy zapominasz o myślniku
rozpoczynającym dialog:
[–] No
siema stary! - usłyszał w słuchawce głos swojego najlepszego kumpla[.] –
[U]uuu czyżby drzemeczka była uskuteczniana po ciężkim dniu pracy?
Czy ten
tekst nie był aby kiedyś pisany narracją pierwszoosobową, którą z jakichś
przyczyn próbowałeś potem zmienić na trzecio-? Coraz częściej pojawiają się w
nim zdania, w których to narrator nie cytuje myśli Tomka, a wyraża je wprost,
jednak bez użycia chociażby kursywy:
– (…) Chwila
ciszy w słuchawce, która wskazywała, że Szymon się zamyślił. – Trudno, ogarnę
to jakoś, żeby się nie obraził.
Mam to w dupie.
- Ok, mogę
iść dalej spać [zbędna
spacja]? – Okej albo OK.
- Dobranoc –
odparł, chociaż wiedział, że póki co nie ma co liczyć na sen. – Rusycyzm. [Źródło].
Właśnie przeczytałam długi fragment tekstu, który opisywał codzienne życie Tomka po pracy. Wiem, że chciałeś pokazać, jak bardzo bohater nudzi się w domu i potrzebuje rozluźnienia, jednakże jestem już na tyle zmęczona stylizacją i błędami, że moją główną myślą jest: kurczę, to jest słabe…
W tym
momencie czuję głównie nudę – ale nie tylko dlatego, że prezentujesz akurat taką scenę. Nudzę
się, bo do tego mocno wydłuża ją właśnie taka
stylistyka. Gdybyś pisał zgrabniej, nawet przedstawiona rutyna
wypadłaby bardziej przekonująco.
Kolejna
rzecz, która sprawia, że opowiadanie się wlecze, to… zbyt regularne przejścia
do nowych akapitów. Fajny zabieg, ale stosowany tak często daje zupełnie
odwrotny efekt. Wzrok czytelnika musi przenieść się do kolejnej linijki, co
zajmuje czas – stąd też dobrym pomysłem jest wykorzystywanie tej metody w
chwilach napięcia. Gdy jednak zaczynasz z tym przesadzać, tekst wytraca
płynność. O, na przykład tutaj:
Cofnął
odcinek serialu[,] przy,
[przecinek zbędny] którym usnął[,] do samego początku, ponieważ
nie zakodował żadnych wydarzeń bezpośrednio sprzed drzemki i choć bez większej
ochoty, ale zjadł całą pizze[ę!].
[zbędny
akapit] Po obejrzeniu pięciu odcinków przerywanych wchodzeniem na Facebooka,
a także długim[,] odświeżającym prysznicem – po pierwszym nie czuł się
jeszcze do końca czysty - [półpauza zamiast dywizu] zrobiło się naprawdę
późno.
[zbędny
akapit] On jednak z oczywistej przyczyny nie był ani trochę śpiący.
Nigdy więcej
drzemek.
No dobra [zbędna spacja], spacja]od czasu do
czasu, ale maksymalnie godzinka i budzik.
No cóż[,] nie pozostało nic innego jak zajrzeć w zakamarki internetu, w które
wiedział, iż nie powinien zaglądać.
[zbędny
akapit] Po godzinie położył się rozluźniony. Poprzewracał się chwilę z boku
na bok, aż wreszcie przyszedł upragniony sen.
Im częściej
z tego korzystasz, tym mniejszy efekt robią te momenty, kiedy do nowych
akapitów przechodzisz właśnie z powodów prowadzenia interesującej narracji.
Celowe zabiegi gubią się wśród tych postawionych bez większej przyczyny.
Dalej w
tekście pojawia się Wpis #18, którego narratorem jest mała dziewczynka.
W pierwszej chwili obstawiałam Igę z przedszkola, ale po chwili dotarło do
mnie, że mała chyba nie potrafiłaby aż tak dobrze pisać, by prowadzić
pamiętnik… Wychodzi więc na to, że to zupełnie nowa postać.
Odnoszę
wrażenie, że po tekście widać, iż pisała go osoba dorosła, tylko imitując
stylizację dziecka. Jest tak trochę… zbyt. Zbyt infantylnie, zbyt
niewinnie, zbyt starawo. Wiem, że rozmawiamy o – na oko – dziesięciolatce
wywodzącej się z patologicznej rodziny, w której pojawia się problem z agresją
i alkoholem, więc dziewczynka może być grzeczna i spokojna (jako że dom, w
którym występuje przemoc, często uczy bierności) ale nadal nie umiem pozbyć się
wspomnianego wrażenia imitacji. Stale przekraczasz tę cienką granicę między
realizmem a parodią.
Samo to, że
dziewczynka skrupulatnie prowadzi pamiętnik tradycyjny, a nie wykorzystując
chociażby aplikacji w telefonie czy możliwości założenia prywatnego bloga (co
przecież typowe było dla dzieciaków już w latach 2006-2012, a co dopiero
teraz…) wydaje się kliszą wręcz przedpotopową. Czemu kolejny raz musimy zakłamywać
rzeczywistość i z perspektywy pokolenia Z przedstawiać obraz zgodny z tym,
który znamy z literatury XX wieku? Jeśli zaś dziecko nie ma telefonu/dostępu do
komputera albo jest kontrolowane przez ojca-pijaka i boi się, więc pisze na
papierze, bo pamiętnik łatwiej jest schować – dobrze byłoby jakoś zaznaczyć to
w tekście. Może właśnie wzmianką dziewczynki, ukazującą frustrację z powodu
braku takich nowoczesnych możliwości?
ROZDZIAŁ 2
To
zastanawiające, że już w drugim rozdziale zmieniamy perspektywę na należącą do
Szymona. Naprawdę fajnie byłoby,
gdyby bohater chociaż trochę różnił się od Tomasza stylizacją językową i
charakterem, by postaci te nie zlewały się czytelnikom. Scenę zaczynasz jednak
od momentu, w którym postać sięga po alkohol – jak Tomek w poprzednim rozdziale. Mam wrażenie, że idziesz po
linii najmniejszego oporu, do tej pory przedstawiając trzy postaci (jedną
niebezpośrednio – chodzi o ojca dziewczynki), które lubią się napić i w ten
sposób spędzają swój czas. Przy czym nie zrozum mnie źle, nie ma nic złego w
prezentowaniu całych środowisk o podobnych problemach, jednak nie wydaje ci się,
że w takim wypadku od początku lepiej jest wprowadzać czytelnika w klimat
trudnej, poważnej lektury, zamiast zaczynać lekką groteską? Właściwie nie wiem,
co chcesz mi przekazać i na czym według ciebie miałabym się skupić, o czym
będzie ten tekst. Obecnie łatwiej jest mi uznać, że nie masz pomysłu na kreację
różnorodnych postaci o wielu problemach w opowiadaniu o zabarwieniu komediowym,
niż że w dramacie obyczajowym chcesz mi przedstawić trudne środowisko osób
uzależnionych.
Mimo, [przecinek zbędny] że patrząc na niego z boku[,]
można by stwierdzić, że jest nudziarzem.
Nie byli zachwyceni,
ale musieli się z tym pogodzić. Swoją drogą wczoraj nic im nie stawiał, lecz
nie sądził, aby ich podziurawione mózgi mogły im o tym przypomnieć. // Wszedł
do sklepu. Nie był to supermarket, lecz przestrzeń była dość
duża. Wziął z półki ulubione chipsy i udał się prosto do ekspedientki. Tam były
towary, które interesowały go najbardziej.
Dzień dobry
– machnął do młodziutkiej, urodziwej pracownicy za ladą. Ta tylko
kiwnęła mu głową i wywróciła ślicznymi zieloniutkimi oczami[,] wskazując na zakapturzonego kolesia. –
Czy to specjalna stylizacja Szymona, że tak wszystko zdrabnia? W ustach
dorosłego mężczyzny brzmi to dość karykaturalnie, nie na miejscu.
Edit: W kolejnym rozdziale Tomasz zwraca się do swojej
zmienniczki Judytko. Zaczynam poważnie zastanawiać się, czy to aby nie
twoja własna maniera, którą bez zastanowienia przerzucasz na postaci.
Pierwsza to
delikatne upomnienie sąsiada, które – znając jego krewki charakter –
skończyłoby się szarpaniną[,] wskutek,
[przecinek zbędny] której Szymon obezwładnia agresora i
wyrzuca ze sklepu.
Nie może być
od tyłu, muszę widzieć jej oczy. – Znów myśl bohatera nie wyróżnia się w żaden sposób. Tu, na rzecz
oceny, zapisałam cytat kursywą, nie znaczy to jednak, że występuje ona w twoim
tekście.
Kładzie ją,
ona rozkłada nogi, bezustannie świdrując go hipnotyzującym wzrokiem i przez
kolejne pół godziny uprawiają ostry sex. – Seks. Pruderyjność i niedojrzałość wynikające z zapisu przez x
zupełnie nie zgrywają się z dosadnym opisem rozkładania nóg. W języku polskim
mamy całkiem bogate słownictwo opisujące sytuacje erotyczne i czynności
seksualne. Dobierając odpowiednie określenia, również wpływasz na odbiór
postaci.
- Głupi pan
jesteś czy jaki? - zapytała, mierząc go przeszywającym spojrzeniem. Szymon
uśmiechnął się do swoich myśli.
Chociaż
jedno udało mi się osiągnąć.
- Nie ma za
co, do zobaczenia.
Opuścił
sklep zadowolony z siebie. – Tak,
wiem. Uśmiechnął się, pomyślał, że udało mu się coś osiągnąć. Nie musisz
dopowiadać, że jest zadowolony.
W tym
momencie dotarło do mnie, że sprawdziły się moje obawy – stylizacja Szymona
jest bardzo podobna do tej oddającej perspektywę Tomka. Szczególnie rzuca się w
oczy powtarzalny, coraz bardziej regularny zabieg przechodzenia do nowych
akapitów, w których pojawia się krótka, konkretna mowa pozornie zależna,
stanowiąca wyraz emocji bohaterów:
Sam nie
wiedział[,] co go tak cieszy. Chyba
nie to, że jest lżejszy o trzy dyszki. Zajęło mu dobrą chwilę nim się
zorientował.
Przynajmniej
dziewczyna mnie zapamięta.
Kurwa mać.
Szymonie Robak[u].
Gosia ma
rację, nigdy nie dorośniesz.
Ona zawsze
miała rację.
Naprawdę
tego nadużywasz, a przez to fragmenty te nie robią już takiego wrażenia, jakie
mogłyby.
Udał się do
pobliskiego parku, rozsiadł wygodnie na chłodnej ławce, otworzył flaszkę i
piwo. // Odwagi Szymuś, odwagi. // Już po pierwszym łyku poprawiło mu się
samopoczucie. – Łyku
flaszki czy piwa? Czy jedno popił drugim? Brakuje mi tu dopowiedzenia; ciężko
sobie to wyobrazić.
Z jednej
strony Szymon twierdzi, że słowo patus mu nie przystoi, bo bohater ma
już trzydzieści dwa lata; z drugiej – w narracji pojawiają się młodzieżowe rozkmninki,
mamy też sex przez x, czyli zapis kojarzący się z gimnazjalnymi
żartami na seks-czatach Interii, ładnych kilkanaście lat temu. I jeszcze to
zdrabnianie… Na dodatek zdarza się ono również Tomkowi. Zdecydowanie stylizacja
obu postaci męskich mogłaby się bardziej od siebie różnić, jednocześnie nie być
aż tak przerysowaną.
Inna sprawa, że moje zmęczenie tym tekstem narasta teraz bardzo szybko. W pierwszym rozdziale mieliśmy do czynienia z bohaterem, który momentami mnie żenował, a w drugim – zamiast sprawić, że odpoczęłabym od niego – wprowadziłeś postać pod tym kątem jeszcze bardziej uciążliwą. Nie mam do czynienia z żadnym mniej przerysowanym, nie aż tak wymuszonym, sztucznym punktem widzenia, w który mogłabym uciec, by odpocząć psychicznie, przebywając z bardziej statecznymi, realistycznymi postaciami, z którymi mogłabym się utożsamić. Wszystko tu jest skrajne, pozorowane, ale już nie wydaje się to celowe na rzecz przedstawiania świata w krzywym zwierciadle – jak sądziłam na początku – bo zacząłeś wprowadzać wątki dramatyczne, na przykład uzależnienie od alkoholu, które stanowi poważny problem. Trudno jednak traktować je w ten sposób i się w nie wczuć, skoro obie postaci prowadzące sceny są dość niefrasobliwe i niełatwo im współczuć, ogólnie się z nimi zżyć, czuć wobec nich jakieś emocje. Na tym etapie tekstu chyba nie pojawiła się jeszcze żadna postać, którą szczególnie bym polubiła czy która by mnie zaciekawiła, poza Wojtkiem – tego było mi realnie żal – czy Igą, której nie miałam okazji lepiej poznać, ale narrator przedstawił ją w interesujący sposób. Natomiast jeśli chodzi o bohaterów prowadzących – obecnie jestem na nie. Nie czuję wobec nich niczego, poza niechęcią, która sprawia, że naprawdę trudno mi sięgać po kolejne rozdziały.
- Naprawię
to. Kiedy ma jakiś następny mecz? Albo wiem! - niemal krzyknął, dumny z
pomysłu, rodzącego się w jego głowie. - Przyjdę na trening, choćby dzisiaj. – Zbyt nagłe i niespodziewane jest to, że bohater
wpada na jakiś pomysł i od razu te jego łzy znikają, zastąpione, nie wiem,
żarówką świecącą nad głową? Tak to sobie właśnie wyobrażam – dość komediowo.
Czy na pewno taki efekt chciałeś uzyskać?
Edit: O, zaledwie ze dwie wypowiedzi dalej Szymon znowu
płacze. Kompletnie to na mnie nie działa, bo nie budujesz kumulujących się w
nim emocji, tylko ot tak rzucasz ogranymi kliszami na prawo i lewo, nie dając
nawet czasu, by porządnie wybrzmiały i miały wpływ na twoją postać. W Szymonie
nie narasta żaden żal, rozgoryczenie sobą, nie gromadzą się w nim uczucia,
czego upustem byłyby spływające łzy. Nie. On jest wesoły → smutny → dumny z pomysłu → cierpiący. Straszny rollercoaster!
Samo to, że
użyjesz słowa-klucza kojarzącego się z emocjami, nie oznacza od razu, że
wpłyniesz na czytelnika. Tu potrzeba zdecydowanie czegoś więcej niż zdania
mówiącego o tym, że w czyichś oczach pojawiły się łzy czy że spłynęły one po
twarzy. Zastanów się, co mógłby faktycznie czuć i myśleć twój bohater, a potem…
oddaj to w tekście. Dlaczego pod wpływem stresogennej rozmowy, przykładowo, nie
trzęsą mu się dłonie, a po usłyszeniu gorzkich słów Gosi, nie czuje on serca w
gardle?
- Trener cie[ę] nie wpuści po tym[,] co zrobiłeś[,]
jak wybrałeś się na niego ostatnio.
Powiedz mi,
jak mam poważnie traktować tekst, w którym roi się od tak bardzo podstawowych
błędów? Już nawet znaków diakrytycznych nie chce ci się wstawiać…
- (…) Trzeba
było myśleć wcześniej. Pretensje możesz mieć tylko do siebie[,] Szymek. Muszę kończyć, mamy lekcje do
odrobienia. – Myślał, że na tym rozmowa się zakończy (…).
Jego punkt
docelowy znajdował się na rynku. Szedł [ten punkt?] raźnym krokiem, próbując jak najmniej myśleć o
wydarzeniach sprzed chwili.
Extrabet – zakłady bukmacherskie. – Albo kursywa, albo pogrubienie. W dodatku w szyldach lokali nie stawia
się kropek.
ROZDZIAŁ 3
Przytyłem? // Złapał
się za brzuch i obserwował go przez kilka sekund, obracając się, to lewym
profilem, to prawym. // Sam
nie wiem, ale basen lub siłownia nie zaszkodzą. – Znów pojawiają się
niezaznaczone myśli bohatera. Zbytnio zaskakują, wybijając mnie z narracji
personalnej.
Miał
predyspozycje, żeby naprawdę dobrze wyglądać. Szerokie barki, niemal 190 cm
wzrostu i nieźle rozłożone proporcje ciała. – Sto dziewięćdziesiąt centymetrów tudzież metr
dziewięćdziesiąt wzrostu. Istnieje niewiele wyjątków, dla których liczby w
prozie zapisuje się cyfrą, natomiast dla skrótowego zapisu jednostek – nie
istnieją one wcale.
Jedyne, co w
swoim wyglądzie naprawdę lubił i [o co] dbał z pedantyczną wręcz skrupulatnością, to włosy, kolorem były
najbardziej zbliżone do ciemnego kasztanu. Co dzień rano spędzał w łazience
paręnaście minut, żeby je umyć, wysuszyć i ułożyć. Były co prawda
średniej długości, jednak ich duża gęstość sprawiała kłopot. Zawsze zostawał
jakiś niesforny kosmyk, co doprowadzało go do szału. – Dlaczego nie
dostrzegliśmy tego już we wcześniejszych scenach z udziałem bohatera? Aby
dowiedzieć się, jak wygląda, potrzebowaliśmy chwili w łazience, a przecież
wystarczyłoby, by raz na jakiś czas Tomek przeczesał ręką włosy bądź przejrzał
się w jakiejś szybie, na przykład telefonu, by upewnić się, czy wszystkie
kosmyki są na swoim miejscu. Nie wykorzystuj narracji, by przedstawiać mi
bohatera tak skrupulatnie. Przecież od tego masz sceny.
Mimo, [przecinek zbędny] że był dopiero
początek marca, to wiosna była już wyraźnie wyczuwalna w powietrzu. (…)
Dodatkowo, kiedy z włożonych przed chwilą do uszu słuchawek zaczęły płynąć
dźwięki ulubionej muzyki[,] poczuł, że to naprawdę będzie udany dzień.
Ani bachory, ani popierdolona Judytka mi [mu] go nie zepsują. – W
sumie… jakiej dokładnie muzyki słuchał Tomasz? Zaciekawiło mnie, jaki gatunek
może być dla niego tym ulubionym. Czy była to rytmiczna łupanka hardstyle, może
trap, lub – wprost przeciwnie – oldschool hip-hop? Znajomość tego gatunku
pozwoliłaby mi lepiej poznać twoją postać, wyobrażając sobie, przy jakiej
muzyce się bawi, relaksuje.
I tu właśnie
pojawiały się nieliczne plusy pracy z tą kretynką. Przed każdym zorganizowanym
wydarzeniem, czy to wycieczka czy teatrzyk, to Judyta zajmowała się niemal
wszystkim. Jemu zostawiając absolutne minimum obowiązków, aby przypadkiem
czegoś nie zepsuł. Nie chodziło o to, że nie przykładał się do wykonywanych
obowiązków, lecz na pewno nie robił tego ze skrupulatnością i zacięciem[,] które Judyta byłaby w stanie zaakceptować.
Mając tego świadomość[,] wolała całą organizacje[ę] brać na
siebie. Jemu zostawiała co najwyżej zebranie pieniędzy od rodziców lub inne
niewymagające większego wysiłku czy zaangażowania zajęcie. Nawet tego nie zawsze
był w stanie dopilnować, co czasami skutkowało zakładaniem należnej kwoty za
tych[,] którzy zapomnieli wpłacić na czas. – Z jednej strony Tomek
sam opisywał, jak mocno się stara w pracy, mimo iż rodzice tego nie doceniają,
a z drugiej widzimy teraz, że jest absolutnie niezaangażowany i zawala
podstawowe obowiązki. Mało tego – bohater zdaje sobie z tego sprawę, bo
narracją nie próbuje tego tuszować ani się wybielać, nie zrzuca na nikogo winy.
Wręcz przeciwnie – jest święcie przekonany, że Judyta odejmuje mu obowiązków,
bo ma go za nieodpowiedzialnego, zresztą, jak widać, słusznie. Tomek kompletnie
to ignoruje, najwyraźniej jest mu to na rękę, a może nawet się tym trochę
chełpi…? W takim razie dlaczego wcześniej określał siebie jako osobę starającą
się, a teraz zapomina o wycieczce szkolnej, sprawie dość ważnej? Czy jest
po prostu hipokrytą, czy też to twój błąd w budowaniu postaci? W przypadku
wycieczki poniekąd czas trzeba zorganizować sobie inaczej, przygotować się na
wyjazd z gromadką małych dzieci, dopiąć kwestie organizacyjne (a skoro się z
Judytą zmienia, to ona nie może zawsze o wszystko dbać). Mam wrażenie, że to
jeden z typowych nauczycieli, który mówi, jak to mu ciężko, a tak naprawdę nie
robi zupełnie nic i korzysta z tego, iż nie musi się starać w pracy, bo to
przecież państwówka.
Do tego
stawiasz Tomasza w podobnym do Szymona świetle – ten drugi też zawalił wiele
spraw (o czym wie, ale niewiele więcej z tym robi, na jego świadomości się
kończy…), przez co ma ograniczony kontakt z synem. I znów: czy celowo kreujesz
podobne postaci? Jeśli tak – dlaczego? Czemu ich problemy, sylwetki
psychologiczne oraz stylizacje językowe nie są bardziej różnorodne?
- Z kwestii,
które powinny cię zainteresować: przewidywany wyjazd 10, powrót o 13 (…) – wyjazd 10:00, powrót o 13:00. – Godziny to ten
jeden z niewielu wyjątków, kiedy to liczb nie zapisujemy słownie, niemniej
nadal wymagają one pełnego zapisu, wraz z minutami.
- Tomku,
siebie możesz oszukiwać jak często masz ochotę, ale na pewno nie mnie. Oboje dobrze
wiemy, że ramy czasowe to jedyna rzecz[,] jaka powinna zajmować ci głowę.
Ramy, które
zupełnym przypadkiem wypadają prawie w całości na twoje godziny pracy, a ja
będę dymał za darmo cały dzień. – Za jakie darmo? Przecież takie rzeczy są wpisane w umowę o
pracę. Czyżby Tomasz nie wiedział, na jakich zasadach pracuje? Ponadto tu
wyjątkowo zgadzam się z Judytą – bohater wszystko lekceważy. To nie sprawia, że
pałam do niego sympatią. Właściwie na ten moment nic tego nie sprawia.
Dzieci to
takie proste istotki. Wystarczy mądrze dobrać słowa oraz opakować je w
odpowiedni do sytuacji ton i zgodzą się na wszystko. Jakby teraz zaproponować
zbiorowe trzaskanie się po łbach młotkami, zaakceptowałyby to z podobnym
entuzjazmem.
Z drugiej
zaś strony, jeśli spojrzeć na to[,] kto i w jaki sposób rządzi naszym krajem, to można by pomyśleć,
że większa część społeczeństwa jeszcze z tego zachowania wcale nie wyrosła i
nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek do tego doszło. – Czemu Tomek
wspomina teraz o polityce? Przecież od początku opowiadania nie było o tym ani
jednej wzmianki. Ponadto w historii o przedszkolanku… wątki nijak się nie
łączą. Ten akapit o niczym nie mówi, niczego nie wnosi. Nie pokazałeś, żeby
bohater wcześniej zerkał w telewizję i mruczał pod nosem, że znów pokazują
ministra tego i tego, który mówi to i to, a decyzje rządu w jakiś sposób
wpływają na życie Tomka. Nie było żadnego momentu, żadnej myśli skierowanej w
tę stronę. Bohater do tej pory nie interesował się polityką, w dodatku jako
czytelnik też nie wiem, co miałabym z tego porównania wyciągnąć. Czy chodzi o
to, że pod wpływem rządu społeczeństwo jest podzielone i osoby popierające
jedną partię okładają część stojącą za opozycją? To wymagałoby rozwinięcia, bo
obecnie trudno ustosunkować się do takiego ogólnika. Zdecydowanie mniej
kłoptliwie byłoby jednak ten fragment wyciąć zupełnie lub, jak już wspomniałam,
wcześniej zaznaczyć, że twój bohater interesuje się polityką i ma o niej jakąś
swoją opinię. Do tego trudno oprzeć się wrażeniu, że czas teraźniejszy, w
którym zapisałeś zdanie, wcale nie brzmi jak opinia bohatera, a narratora czy
nawet… twoja własna.
- Świetnie,
że panie jesteście – podjął wychowawca – bo właśnie mam na linii dyspozytora i
wzywam policje. Miejcie proszę pana na oku. - Tak naprawdę nie zdążył jeszcze
wpisać numeru, ale miał nadzieję, że postraszenie, skutecznie ostudzi
zapał agresora. Na szczęście miał racje. – Przyznam szczerze, że to pierwszy moment, w
którym Tomek zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Nie rozumiem tylko, dlaczego
chwilę później, gdy ojciec Lilki się oddala, wychowawca dziękuje woźnym za
szybką interwencję. Na dobrą sprawę obie w jakiś bardziej znaczący sposób nie
zareagowały na sytuację. Czy Tomek chciał im się… podlizać? Jeśli tak –
dlaczego? Przecież w poprzednich rozdziałach dowiedziałyśmy się, że bohater nie
przepada za panią Haliną, ma ją za zupełnie nieprzydatną. Dziwne, że nie
przyszło mu przez myśl, że kobieta i teraz nie postarała się nic zrobić, ot, po
prostu podeszła, pytając, co się tu wyrabia, a potem odezwała się
dopiero, gdy agresor sam sobie poszedł.
Po tym
rozdziale już wiem, że wpisy należą do starszej córki Pieczarowskiego. Dobrze,
że mogę sobie to wreszcie jakoś połączyć. Zarysował się tu też kolejny ważny
wątek i połączyłeś go z poprzednią notką, tą z POV Szymka. Dzięki temu jestem
ciekawa, co wydarzy się dalej i jakie role odegrają bohaterowie w sytuacji
rodziny Pieczarowskich. Może w końcu zawiąże się w tym opowiadaniu jakiś
problem, który będą musieli rozwiązać.
Wpis #19
Siedzę i
płaczę. Mama kazała mi odwołać nocowankę. Zapytałam dlaczego, to powiedziała,
że tata jest chory. Nie wytrzymałam i krzyczałam na nią aby przestała mnie
wreszcie okłamywać, bo nie jestem już mały dzieckiem. Dobrze wiem, że tata cały
czas przychodzi do domu pijany. Mama zaczęła mnie szarpać, popchnęła na łóżko w
moim pokoju i ostrzegała, żebym lepiej nie mówiła takich rzeczy, bo on będzie
zły. Później mnie przepraszała. Długo płakałyśmy i się przytulałyśmy. Tatuś
zaczyna zamieniać nasze życie w jakiś koszmar, ale skoro mama nie potrafi nic z
tym zrobić to co ja mogę? – To też
jest dla mnie dość niezrozumiałe. Dziewczynka siedzi teraz i płacze, świadoma,
że jej tata ma problem z alkoholem, a jednak w pamiętniczku pisze o nim per tatuś.
Może z jednej strony wie ona, że ojciec robi jej krzywdę, ale z drugiej – nadal
go kocha i wierzy, że kiedyś wszystko się ułoży? Tylko że dziecko w takim wieku
raczej nie będzie aż tak dobrze kontrolowało swoich emocji. Jeśli mała jest
załamana, bo rodzice zabrali jej nocowanki, a ojciec ciągle wraca do
domu pijany i wszczyna awantury, to chyba powinna być nieco bardziej
sfrustrowana, a nie milutka i infantylna w tych wpisach? Tym bardziej że zdaje
sobie sprawę, że są one prywatne i w nich nie musi oszukiwać ani udawać
grzecznej. Właściwie pamiętniki są po to, by przelewać emocje na kartki, a
tutaj tego nie czuć, bo dziewczynka pisze pamiętnik już uspokojona. Zaczyna od
informacji, że płacze, ale ten płacz nie wybrzmiewa bezpośrednio z tekstu.
Zdecydowanie brakuje mi tu emocji dorastającego dziecka; stylizacja wpisu
bardziej pasuje do Lilki, która nadal wierzyłaby, że tatuś jest chorowity. Mam
wrażenie, że sam nie potrafisz się zdecydować co do poziomu jej świadomości i
na siłę kreujesz jej siostrę jako dziecko w wieku przedszkolnym, gdy w
rzeczywistości jest ona starsza.
O, no
właśnie, już kilka zdań dalej dowiaduję się, że bohaterka ma jedenaście lat, do
tego we wcześniejszych wpisach wspominała, że niedługo obchodzi urodziny, można
więc założyć, że zaraz będzie liczyła lat dwanaście. Generalnie język
współczesnych jedenastolatek zdecydowanie różni się od stylizacji
przedszkolaków; dzieci na różnym etapie życia wypowiadają się przecież inaczej.
A tu, w przypadku siostry Lilki, tej różnicy praktycznie nie czuć; dziewczynka
stylizuje w pamiętniczku swoją mowę na mowę osoby znacznie młodszej. I
tu nasuwają mi się pierwsze wnioski – albo młoda za dużo czasu spędza ze swoją
siostrą, albo ma jakieś zaburzenia. Teraz, gdy już się dowiedziałam, że pannica
liczy jedenaście czy też prawie dwanaście wiosen, to te pamiętniczki – a
nawet Lilusie, tatusie i mamusie – wydają się nad wyraz
infantylne. Czuć, że stanowią imitację stylizacji dziecka, tworzoną przez
znacznie starszą osobę, która nie potrafi się wczuć, a przez to czytanie
fragmentów tych wpisów jest po prostu niezręczne.
Inna rzecz,
że sam wpis nastolatki zaczyna się od płaczu i żalu do rodziny, a już parę
linijek niżej kończy się heheszkami, że babcia spadła z krzesła.
Tymczasem nastolatka powinna już zdawać sobie sprawę, że taki upadek dla osoby
starszej może się źle skończyć. Trywializowanie sytuacji nie tyle świadczy o
jej niedojrzałości emocjonalnej (która mogłaby być usprawiedliwieniem jej
stylizacji), co ograniczonej empatii. Sam wpis jest na tyle krótki, że ciężko
wczuć się w powagę sytuacji, jaką jest ponura codzienność życia z alkoholikiem.
Wobec scen chłopaków, w przypadku których alkohol sprowadzany jest do czegoś
pozytywnego, dla kontrastu chciałoby się zobaczyć ten temat z drugiej, tej
bardziej mrocznej strony, tak więc wesoły akcent we wpisie dziewczynki wydaje
się być nie na miejscu.
O, tata
właśnie wrócił i wyzywa od szmat jakąś ekspedientkę. Muszę wziąć Lili do
siebie, bo znowu się nasłucha i będzie powtarzać jak ostatnio przy babci
Grażynce. Nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, jak malutka przy obiedzie
bardzo brzydko skrytykowała zupę babci. Biedna, nie do końca wiedziała co mówi,
a babcia o mało nie spadła z krzesła. – Zaraz, chwila. Co to za brak chronologii? Ojciec Lilki w sklepie był
rozdział temu, teraz odbierał dziewczynkę z przedszkola. Czemu wpis nie
podejmuje tego tematu, ale przedstawia poprzednie wydarzenia? A jeśli to ten
sam dzień i Lilka jest już w domu, odebrana przez mamę, natomiast ojciec był w
sklepie drugi raz, dlaczego stawiasz na nowe wątki dziejące się poza kadrem,
zamiast wykorzystać potencjał już stworzonych scen, które nie miały szansy
wybrzmieć? Skoro matka Lilki zapytała Tomka przez telefon, czy jej mąż był
zdenerwowany, to czytelnik spodziewał się rozwinięcia tej kwestii w postaci
awantury w domu, a nawet wcześniej, licząc na scenę odebrania Lilki i
konfrontacji matki z wychowawcą. Tymczasem czuję rozczarowanie, bo jednak nagle
okazuje się, że Lilka już jest u siebie i wszystko z nią w porządku, a w tle
awantura wybucha o zupełnie coś innego, znacznie mniej istotnego.
ROZDZIAŁ 4
Stylizacje
językowe Tomka i Szymona nie różnią się od siebie tak bardzo, że właściwie
dopóki w scenie nie pada imię bohatera, nie wiadomo, o kim czytam i kogo mam
sobie wyobrazić. Na dobrą sprawę wskazówką powinno być dla mnie to, że budzi
się on na mocnym kacu, bo jednak to Szymon częściej sięga po alkohol, ale
przecież Tomasz też, jak wiemy, od niego nie stroni. Ba, powiem więcej, w
pewnym momencie nawet przeszło mi przez myśl, że może to kolejna perspektywa
nowo wprowadzonego bohatera, który otrzymał swój POV – chodzi mi, oczywiście, o
ojca Lilki. Samo to, że wzięłam go pod uwagę, świadczy już o tym, że twoje
postaci męskie na ogół się od siebie nie różnią lub różnice te są zbyt słabo
dostrzegalne w poszczególnych partiach narracyjnych.
Nie, dzisiaj
jest „Ten” dzień i musi chociaż do wieczora zachować trzeźwość. Sięgnął do
kieszeni po zagrany wczoraj kupon, który bez wątpienia przyniesie mu upragnione
pieniądze. Stwierdził, że ma już dość grania głupich kuponów za pięć czy dwa
złote i … właśnie nie do końca pamiętał jak skończyła się jego wieczorna wizyta
w lokum. Zmrużył oczy aby upewnić się czy dobrze odczytuje. – Okej, mamy więc Szymona, który poprzedni
rozdział faktycznie zakończył informacją, że udaje się do bukmachera. Wielka
szkoda, że ominęły mnie tamte wydarzenia, a kolejne linijki ledwo je
streszczają, podsumowują. Zamiast potencjalnie ciekawej sceny, w której
doszłoby do jakichś interakcji w lokalu i w której mogłabym na przykład
dowiedzieć się, jak działają zakłady, co obstawia Szymon, czy bywa tam często
(co dałoby się wywnioskować z relacji między nim a obsługującym stoisko),
otrzymuję następną nudną pasywkę. Zmarnowałeś kolejny potencjał, bo na pewno
większym zainteresowaniem cieszyłaby się scena, której narracja zmieniałaby się
z czasem – tak jak i zmieniałaby się stylizacja językowa bohatera, który
stawałby się coraz bardziej pijany. Fakt, zapewne nie byłby to najprostszy do
rozpisania fragment, wymagający mocnego wczucia się w bohatera, ukazujący jego
moralny upadek, ale… jakże satysfakcjonujący! Na pewno w większym stopniu niż
to, z czym mam do czynienia teraz.
Zwłaszcza że
chwilę później Szymon znowu rozmawia z kimś przez telefon. Oto czwarty
rozdział, a bohater dzwonił już trzykrotnie. I tak – to jest nudne. Przy czym
mam świadomość, że ludzie ogólnie dziś sporo korzystają z telefonów, niemniej
czym innym są rozmowy prowadzone wtedy, gdy w tle dzieje się coś ciekawego, a
czym innym – te prowadzone w domu na kanapie, gdy tło tak naprawdę pozostaje martwe.
Zaraz[,] zaraz.
Przypomniał
sobie wczorajszą rozmowę z Tomkiem, podczas której ten zabronił mu
przyprowadzać ze sobą Mateusza. – Łejt a minet. Przecież w poprzednim rozdziale Tomasz od samego rana
był w pracy i tamten dzień się skończył, tak? Na mecz umawiał się więc, według
moich obliczeń, dwa dni temu, nie wczoraj. Wprawdzie w drugim rozdziale
padła informacja, że bohaterowie mają spotkać się jutro, po wpisie Lilki
sądziłam jednak, że dzień się skończył, a do spotkania nie doszło. Wręcz
zdążyłam stworzyć całkiem spory akapit, w którym zauważyłam, że mecz się nie
odbył i bohaterowie (albo ty) chyba o nim zapomnieli, bo przecież Szymon
właśnie budzi się rano – de facto już kolejnego dnia.
Dopiero w
tym momencie domyślam się, że to wpis do pamiętnika siostry Lilki nieźle
namieszał, zaburzając mi chronologię zdarzeń, i naprawdę odnosił się do sceny z
ekspedientką z poprzednich rozdziałów, a nie do zupełnie nowej sytuacji. Przy
czym jeśli Szymon wcale nie wstał rano, ale po południu, gdy Tomek wrócił już z
pracy, warto byłoby jakoś to zasygnalizować. Bohater mógłby po otwarciu oczu
spojrzeć na zegarek czy wyjrzeć przez okno i określić mniej-więcej porę dnia.
Nadal wpis siostry Lilki umiejscowiony po scenie z Tomkiem pozostałby mylący,
ale łatwiej byłoby mi jakoś osadzić na liniach czasowych perspektywę samego
Szymona.
Następnie
szybko zerknął w messengera. – Messenger od wielkiej, ponieważ jest to nazwa własna aplikacji
mobilnej.
Sytuacja nie
wyglądała najlepiej. Szymon był rozdarty, ponieważ zbycie Mateusza w tej chwili
byłoby zdecydowanie nie w porządku. – Ekspozycja. Piszesz narracją personalną, dlaczego więc nie pokażesz
Szymona, który jest rozdarty? Jak zachowywałby się i co myślał człowiek w takim
stanie? Bezpośrednie lub przytoczone mową pozornie zależną myśli postaci dałyby
znacznie lepszy, bardziej angażujący efekt, niż krótkie, suche stwierdzenie o
tym, jakie emocje właśnie przeżywa twój bohater. Dzięki temu mogłabym się w
niego wczuć i przejąć jego przygnębieniem, tymczasem tak nie jest, bo nie mam
przed sobą realnie zmartwionej postaci, a jedynie zdanie wprost określające jej
stan. W żaden sposób nie pobudza to mojej wyobraźni.
Po drodze słyszał[,] jak Pieczara wydziera się na
kogoś i najwyraźniej czymś rzuca, bo słyszalny był donośny
trzask. Ściany były cienkie, a do tego gość lubił się powydzierać.
Często słyszał go nawet[,] będąc w swoim mieszkaniu dwa
piętra wyżej.
Nie martwił
się o to, ze względu na zażyłość ich relacji, bynajmniej. Mati miał po prostu
dzianych starych i często pożyczał jakiś grosz na pierwsze potrzeby (…).
Najlepsze było to, że zdarzało mu się zapomnieć o długach, z czego Szymon
skrzętnie korzystał i kiedy tylko wiedział, że może sobie pozwolić, nie
regulował należności. – To również
dobrze byłoby pokazać sceną. Jeszcze nie zdążyłam zobaczyć Matiego, nie wiem,
jaki jest ten bohater, a już poznałam trochę jego charakter; bez sensu. Czemu
nie stworzysz sytuacji, w której Szymon pożyczy od kumpla pieniądze, będąc
świadomym, że ich nie odda? Albo takiej, w której Mati przypomni sobie o długu,
ale machnie na niego ręką?
Edit: Tym bardziej że coś podobnego pojawia się w
kolejnych fragmentach, gdy bohaterowie oglądają mecz. Korzystaj z okazji, które
dają ci sceny, zamiast narracją zaklinać charaktery postaci i ich relacje, i to
przed czasem – zanim bohaterowie ci w ogóle się spotkają na planie.
Jeśli chodzi
o Tomka, to był może trudny w obejściu i nadto sztywny, ale mimo to czuł się w
jego towarzystwie dobrze i zawsze mógł liczyć na szczerą, dobrą poradę
… z której Szymon prawie nigdy nie korzystał. – W pierwszej chwili brzmi to tak, jakby Tomek czuł
się dobrze w towarzystwie Szymona. Dopiero pod koniec zdania do czytelnika
dociera, co w rzeczywistości miałeś na myśli. A przecież lepiej zapobiegać niż
leczyć, prawda? Sugeruję: (…) ale mimo to Szymon całkiem nieźle czuł się w
jego towarzystwie, zawsze mogąc liczyć na szczerość i dobrą radę. A że prawie
nigdy z niej nie korzystał…
Ulokował
piwa oraz pigwówkę w lodówce, po czym zmarnował ładne kilka godzin na
przeglądaniu głupot w internecie. – Fanggotten vibe!
Przepraszam,
nie mogłam się powstrzymać.
Mecz
rozpoczynał się przed dziewiętnastą, więc [ten mecz?] uznał, że to odpowiednia pora na telefon do Tomka.
Kolejną
scenę zaczynasz od dialogu, w którym trzech bohaterów siedzi na kanapie i
ogląda mecz. Postaram się streścić, bo wiele z podobnych uwag już pojawiło się
w ocenie.
Zacznijmy od
stylizacji Matiego, praktycznie nieróżniącej się od stylizacji Szymona i Tomka,
a po prostu jeszcze bardziej wulgarnej, jeszcze bardziej żenującej. To przez
nią odczuwam coraz większe zmęczenie i zniechęcenie. Nie mam gdzie uciec przed
wywołującymi we mnie prawie same negatywne emocje postaciami, a jedynymi
fragmentami, w których odpoczywam, są wątpliwe wpisy jedenastolatki, brzmiące
sztucznie i pretensjonalnie.
Wracając
jednak do tematu. Bohaterowie po prostu wymieniają się informacjami, a w
komentarzach narracyjnych nie pojawiają się ich gesty czy mimika, które mogłyby
świadczyć o tym, co czują twoje postaci i jak mam je odbierać. Coraz więcej
eksponujesz, nazywając po imieniu emocje i cechy osobowości. Odnoszę wrażenie,
że w rzeczywistości nie chciało ci się rozpisać tej sceny porządnie, tylko
pognałeś niezwłocznie do czegoś pozornie ciekawszego, a to nie powinno tak
działać. Do tej pory to najmniej staranny fragment spośród tych, które już
przeczytałam. Na dodatek ciągle gubię się na twojej linii fabularnej, bo kiedy
Tomek przyznaje, że miał dziś utarczkę z pijanym ojcem, do mnie dociera, że w
czasie poprzedniego wpisu do pamiętnika Lilki nie powinno być go jeszcze w
domu.
- Na tę
chwilę odpuścił, ale czuję, że nie raz napsuje mi jeszcze krwi. – Odwrócił
wzrok od telewizora i zwrócił się bezpośrednio do Szymona. – Ty jak się
trzymasz? W poniedziałek zaczynasz tę nową robotę?
- Ta, nie
przypominaj mi. – Hola!
Chcesz mi powiedzieć, że Szymon rozpoczyna wkrótce nową pracę i wcale go to nie
cieszy, tak? Dlaczego więc nie poświęcił temu ani jednej myśli, gdy
przebywałyśmy w jego głowie scenę temu, albo i wcześniej? Skąd wziął tę robotę,
na czym miałaby ona polegać, jak ją znalazł, dlaczego nie jest nią
zainteresowany, co go niepokoi? I w końcu czemu nie mogłyśmy same dostrzec w
nim tego niepokoju? Przecież na pewno musiał cokolwiek myśleć o tym, co go
czeka!
Nie dość że
to kolejna scena pasywna, w której bohaterowie siedzą i gadają i niewiele się
dzieje, nic nie przykuwa mojej uwagi, to jeszcze stanowi ona zbiór ogólników.
Mowa o jakiejś pracy, ale właściwie nie wiadomo jakiej. Tomek wspomina akcję z
pijanym ojcem, ale też nie poświęca temu zbyt wiele miejsca, więc moje
zainteresowanie tamtym wątkiem dość szybko opada. Mati to w ogóle nie wiadomo,
po co znajduje się w pomieszczeniu, jego obecność i dialogi nie wnoszą nic poza
moim rosnącym zażenowaniem, w dodatku bohaterowie oglądają mecz, a dopiero
gdzieś w połowie sceny dowiaduję się, kto i w co gra czy jak obstawia Szymon.
Sam mecz w tle wydaje się nie budzić w bohaterach emocji, pojawiają się krótkie
zdania oznajmujące. O, na przykład takie:
Pierwsza
połowa meczu była rozgrywana była w bardzo powolnym tempie, co nie zmieniało
faktu, że Szymon pocił się obficie, a jego całe ciało drżało z nerwów. – I po tym znów mamy praktycznie same wypowiedzi
dialogowe. Wygląda to tak, jakbyś tylko raz na jakiś czas przypominał sobie, że
tam w tle coś się dzieje. Niby bohater poci się obficie, ale w rzeczywistości
nic z tym nie robi, na przykład nie ociera czoła kilka zdań dalej. Przytaczasz
stany postaci po łebkach, jakbyś myślał, że raz na scenę wystarczy, by
czytelnik się porządnie wczuł. Guzik prawda.
Widział po
Tomku, że wraz z pitym przez obu piwem i pigwą, jego niechęć do Matiego
wzrasta. Nie mógł mu się dziwić. Młody gadał takie głupoty, że nawet Szymon
miał dość tego bełkotu. (…) Dobra zamknij się już, meczyk się zaczyna – uciął
Szymon, wiedząc, że gospodarz może nie znieść kolejnej opowieści. – Zauważ, że kawałek dalej, gdy Mateusz w
niewybredny sposób opowiada o swoich seksualnych ekscesach, Tomek sam ciągnie
go za język i zagaduje, zadaje mu pytania, po których nie widać żadnej złości
czy choćby niewielkiego poirytowania. Tomek nie zachowuje się, jakby miał
Matiego dość, więc skąd Szymon wyciąga te wszystkie wnioski i dlaczego ja sama
nie mam możliwości ich dostrzec?
Inna sprawa,
że na tle Matiego Tomek wypada całkiem nieźle. Nie jestem jednak przekonana,
czy to dobrze, skoro zaczynam lubić go tylko przez pryzmat wprowadzenia do
tekstu jednostek znacznie bardziej negatywnych. Jedyną pozytywną stroną, którą
do tej pory dostrzegłam w Tomku, była jego decyzja o odesłaniu z kwitkiem
pijanego ojca Lilki. To za mało, by chcieć uczestniczyć w życiu protagonisty, a
fakt, że bohater ten bryluje w towarzystwie Szymona i Matiego, z którymi spędza
czas – a ja muszę spędzać go wraz z nim – naprawdę niewiele zmienia. Mam wrażenie,
że wręcz pogarsza sytuację i jeszcze bardziej zniechęca mnie do tego
tekstu.
Przy czym
rozumiem, że chcesz mi pokazać, jaki Mati ma charakter, jak się zachowuje i
popisuje w towarzystwie kumpli, jak się wysławia i jaki ma styl bycia, ale…
znów mam wrażenie niezdrowej przesady i nieudanej parodii. O problemach z
usytuowaniem twojego tekstu w ramach gatunkowych – a więc i jego poprawną
interpretacją – napiszę więcej w podsumowaniu.
- Zaraz,
Szymek, postawiłeś przeciwko naszym? Przecież jak przerżną[,] to nie pojadą na mistrzostwa – powiedział
Tomek[.] – o rety, już nawet kropek na końcu zdań nie chce ci się
wstawiać… Dalej też:
- I kto tu
jest tanią dziwką? - rzucił z satysfakcją Szymon[.]
Zauważ, że
nie poprawiam już wszystkich błędów, które pojawiają się w cytatach, mam
wrażenie, że przez te wszystkie nawiasy i sugestie stałyby się one jeszcze
mniej czytelne i odciągnęły twoją uwagę od tego, co najważniejsze, czyli uwag
do treści. Jednak nie znaczy to, że błędów nagle jest mniej: tekst pod tym
względem prezentuje naprawdę niski poziom. Nie moim zadaniem jest doprowadzić
go do porządku; zdecydowanie potrzebujesz bety, choć nie wiem, czy jakakolwiek
chciałaby się o niego zatroszczyć, jeśli nawet podstawowych błędów nie
wykluczyłeś samodzielnie. Odnoszę wrażenie, że twoją jedyną pracą nad tym
tekstem było go napisać i zapisać. Tymczasem nie na tym kończy się rola autora;
kolejny etap stanowi pierwsze czytanie i samodzielna poprawa wszystkiego, co
rzuca się w oczy. A nie uwierzę, że nie widziałbyś brakujących kropek na końcu
zdań, nazw własnych zapisanych od małych liter czy braków ogonków przy
literkach. Takie leniwe błędy podkreśla mi sam Word, a i wtyczka
LanguageTool zainstalowana w przeglądarce.
Tomka po
chwilowej euforii dopadł smutek i kazał Szymonowi wsadzić sobie jego tysiąc w
dupę. – Przecież połowa tego to
dług Szymka. Przedszkolanek odpuszcza? Zapomniał już, jaka kwota pojawia się co
miesiąc na pasku?
Mateusz
również był przybity, a Szymon zacierał ręce na jutro. Około dwudziestej
drugiej będzie już wiedział[,] czy będzie przy kasie pierwszy raz od paru
miesięcy, czy będzie zmuszony pożyczyć od Matiego na czynsz. Jeśli
wygra, pierwszą rzeczą[,] jaką zrobi[,] będzie
zabranie Adasia na weekend w jakieś odjazdowe miejsce. Oczywiście jeśli Gosia
się zgodzi. – Poza błędami znów nas karmisz ekspozycją. No fajnie, Mati był
smutny, i co z tego wynika? Czym się objawia? Skąd główny bohater to wiedział? Jak Mateusz wyglądał? Jak się
zachował? Co zrobił? Ukrył twarz w dłoniach? Przeklął i pokręcił głową?
Edit: Podobno późnym wieczorem Szymon miał się
dowiedzieć, czy udało mu się wygrać coś w zakładzie. Obietnice, które sam sobie
składa, zachęcają do tego, by jak najszybciej przekonać się o tym, czy bohater
ich dotrzyma. Tymczasem w kolejnych scenach, kiedy Szymon spotyka się z
Tomkiem, ten drugi nawet nie pyta go o wygraną, temat zakładu kompletnie go nie
interesuje. Właściwie nie wiadomo, co dalej z tym wątkiem; wydaje się
zakończony, bo przecież Szymon już musiał poznać wynik, ale zakończenie to w
żaden sposób nie wybrzmiało w tekście. Nasuwa się więc pytanie… po co ten cały
cyrk? Wizyta u bukmachera, poznanie Matiego, informacje o długach, scena meczu,
przemyślenia o nadchodzącej świetlanej przyszłości…? Zamiast tego, co naprawdę
istotne, otrzymujemy streszczenia z życia Tomasza, do których zresztą zaraz
przejdę, bo do nich też mam całkiem sporo zarzutów.
- Pewnie
stary. Tylko nie pamiętam ile tam tego się uzbierało. Stówka? Dwie? - skłamał
bez chwili zawahania. Pewność w jego głosie nie mogła pozostawiać wątpliwości,
że ma rację. Prawda była taka, że jeśli miałby zliczyć wszystkie długi
zaciągnięte u młodego, to kwota zdecydowanie przekroczyłaby tysiąc czy nawet
półtora. – To niewiele, biorąc pod
uwagę fakt, iż samemu Tomkowi, któremu Szymon oddaje pieniądze, wisi pięćset.
Spodziewałam się dużo wyższej kwoty – ta nie robi na mnie wrażenia.
ROZDZIAŁ 5
Obudził go
tylko delikatny ból głowy, może nawet nie tyle ból, co subtelny szum
przypominający o tym, że wczoraj spożywał alkohol. – Ta scena zaczyna się podobnie do jednej z tych
poprzednich, które przedstawiały perspektywę skacowanego Szymona. Czemu stawiasz
na aż taką powtarzalność? Znowu siedzimy w domu z bohaterem, który ma za sobą
libację i budzi się w swoim pokoju. Przy czym naprawdę nie ma nic złego
w budowaniu powieści traktującej o społeczności z problemem alkoholowym, ale
nadal każdy z bohaterów mógłby sobie inaczej z nim radzić, sytuacje, w których
byś ich stawiał, mogłyby się od siebie różnić. W innym wypadku po co nam kilka
takich samych postaci?
Wiesz, czego
jeszcze mi brakuje? Tła. Skoro jesteśmy u Tomka, poświęć trochę miejsca, by
pokazać mi jego mieszkanie. Nie musisz tego robić suchym opisem, w którym
wymieniłbyś, co gdzie leży, ale nie wierzę, że twój bohater musi przebywać w
takiej pustce. Praktycznie pomijasz jakiekolwiek wrażenia sensoryczne, na
przykład fakturę pościeli, dźwięki dochodzące zza ścian czy okien, smaki i
zapachy, doznania. Przez to wszystko, czytając sceny, które dzieją się w domu,
praktycznie niczego nie umiem sobie wyobrazić, widzę tylko bohatera
poruszającego się w pustce. Tak samo było zresztą w trakcie oglądania meczu –
widziałam kanapę, telewizor, stolik z alkoholem i siedzące postaci, ale nie
przebywałam w żadnym konkretnym wnętrzu, które nazwałabym mieszkaniem Tomasza.
I czym różniło się ono od mieszkania Szymona? Przez to wszystko tekst nie
przypomina powieści, a ledwo raczkujący first draft, który dopiero co
będziesz wypełniał treścią mniej ogólną i nadawał całości kształt.
Na swoje
szczęście Tomasz poprzestał na tym, co wypił w okolicach przerwy meczu. Nie
mogło być inaczej, ponieważ dzisiaj czekała go wyprawa na turniej ze swoją
drużyną młodzików do jakiegoś wypizdowa. Nie miał na to najmniejszej ochoty.
Sam nie wiedział[,] czy
miała na to wpływ wczorajsza sytuacja, która wciąż siedziała mu z tyłu
głowy. Nie jest [był – jedność czasu narracji] osobą, która wszystkim
przesadnie się przejmuje i martwi na zapas, jednak ten konkretny incydent
odcisnął dość mocne piętno w jego głowie i mimowolnie cały czas o tym myślał
[ten incydent?]. – Gdyby Tomasz o niej myślał, podejrzewam, że byłoby to
bardziej odczuwalne w jego narracji, nawet tuż po przebudzeniu. Tymczasem znów
mam wrażenie, że coś zaklinasz, przekonujesz mnie o stanie psychicznym Tomasza
na siłę, ale sam tekst tego nie udowadnia. Znacznie lepiej byłoby, gdybyś wypełnił
POV bohatera bezpośrednimi przemyśleniami czy mową pozornie zależną odnoszącą
się do konfrontacji z ojcem Lilki czy reakcji jej matki, i pokazywał jego
zachowaniem, że facet jest nieskupiony, sytuacja go męczy – wtedy sama mogłabym
dostrzec, że bohater realnie się przejmuje, a nie tylko otrzymać o tym puste
zapewnienie. Wprawdzie poprzednia scena meczu zaczyna się stwierdzeniem
Szymona, że Tomek wygląda, jakby był nie w sosie i czy aby nie bąbelki tak
mocno dają mu w pracy w kość, jednak nawet wtedy po Tomku w trakcie trwania
meczu nie było widać, by się sytuacją szczególnie przejmował. W rzeczywistości,
gdy teraz o tym myślę, nawet nie jestem pewna, czy Tomek faktycznie
przywołuje w pamięci incydent z ojcem Lilki, czy przegrany mecz, biorąc pod
uwagę, że wspomina coś o meczu młodzików. Tylko czy w tym kontekście miałby się
czym martwić na zapas? Tyle pytań, tyle pytań…
Telefon. – Znowu…?
Tomek jest
niepoważny, że na mecz młodzików, nad którymi ma sprawować opiekę, zamierza
zabrać Szymona. I to będącego zapewne wciąż w stanie nietrzeźwym, skoro bohater
przyznał, że jeszcze nie położył się spać po wczorajszej imprezie w
klubie.
Tym bardziej
że Tomek nie wstał na kacu, powinien więc myśleć trzeźwo. Tu chodzi o
bezpieczeństwo dzieci, a sam przyznał, że Szymon jest nieco toksyczną osobą. Już
znacznie ciekawiej prezentowałaby się ta sytuacja, gdyby pod wpływem impulsu
zgodził się na wspólny wypad jeszcze wczoraj, na meczu; wtedy też nie musiałbyś
kreować kolejnej sceny odbierania telefonu. Sama akcja dziejąca się w
mieszkaniu bohatera, który robi sobie śniadanie, jest niezajmująca i
przegadana. Właściwie gdyby nie ciekawość tego, jak skończy się wątek rodziny
Lilki, nic by mnie przy tym tekście nie trzymało. Fragmenty
przedstawiające domowe życie Tomka czy Szymona są po prostu nudne lub żenujące,
nic pomiędzy, nic ponad to.
Na szczęście
jeden z ojców zaproponował, że przewiezie zawodników oraz innych rodziców swoim
busem. – Na szczęście, cudownym
zbiegiem okoliczności… Znacznie naturalniej wypadłoby, gdyby Tomek zgodził się
na towarzystwo Szymona, przypominając sobie o tym przed podjęciem ostatecznej
decyzji. Miałby dodatkowy argument stojący za tym, by uniknąć problemów
wynikających z obecności kumpla.
– Wystarczy
mi stado niereformowalnych rodziców, którzy zapewne się wybiorą ze swoimi
bachorami. (…) Tomek też mógł skorzystać, jednak wykpił się mówiąc, że będzie
wyruszać z innego miasta. Nie miał ochoty na przekrzykujących się ojców
ekspertów, dających mu cenne rady całą drogę oraz matki… – Jedno nie daje mi spokoju. Skoro Tomek tak
bardzo nie znosi rodziców swoich pociech, a nawet ich samych – w końcu nazywa
je bachorami – czemu wybrał akurat taką ścieżkę kariery? To już nie jest
nawet frustracja wynikająca z interakcji z kłopotliwymi jednostkami, o których
pisał na swoim fanpage’u, bo jako czytelniczka na dowód jego tezy do tej pory
otrzymałam tylko jedną konfliktową scenę, kiedy to Pieczarowski z chorobą
alkoholową robił Tomkowi problemy z powodu niemożliwości odbioru córki z
przedszkola. W opowiadaniu nie pojawiły się inne sytuacje, o których pisał
bohater i z których można by wnioskować i zrozumieć, dlaczego tak bardzo nie
cierpi swojej pracy i kto mu ją utrudnia. Wręcz przeciwnie – to zwykle on sam
wychodzi na tego nieprzygotowanego, nieodpowiedzialnego, stwarzającego problemy
chociażby Judycie. O ile jego wpis sieciowy w pierwszym rozdziale uznałam za
ujęty złymi słowami, ale w jakimś stopniu sensowny, o tyle teraz przestaję
facetowi wierzyć, że ma aż takie problemy z rodzicami swoich podopiecznych;
prędzej jestem w stanie uwierzyć, że to on nie nadaje się na wychowawcę i
powinien się przebranżowić, bo to z jego działań jest więcej szkody niż
pożytku.
- Świetne
wytłumaczenie. Co kupowałeś w sklepie? - spytał podejrzliwie, chociaż tak naprawdę
nawet się nie łudził, że Szymon zastosuje się do jego drugiego warunku.
Szczerze mówiąc, on też chętnie by się czegoś napił. – O, i kolejny dowód na to, że Tomek nie nadaje
się do swojej pracy. Ani jednej, ani drugiej. Inna rzecz, że Tomek był kierowcą…
Krajobraz
się zmieniał, góry były coraz lepiej widoczne i malownicze, tymczasem Szymon
opowiadał. Jednak wbrew oczekiwaniom nie poświęcił zbyt dużo czasu na opowieść
o ekspedientce, w której się zauroczył, temat dość szybko zszedł na byłą
narzeczoną, Gosię.
Tomkowi żal
było Szymona, ponieważ widać było jak mocno przeżył rozstanie. – Ekspozycja. Czemu nie pokażesz, jak Tomek wyraża
swój żal? A jeśli wstydzi się okazywać kumplowi współczucie, czemu nie
wystylizujesz jego mowy pozornie zależnej, by było ono czytelne w sugestiach,
zamiast przytoczone wprost? No i w sumie kumple kumplami, ale Szymon zasłużył
sobie na sytuację, w której się znalazł. A to, że Tomek go wybiela, nie stawia
teraz twojego protagonisty w najlepszym świetle. Wprawdzie bohater po chwili
jednym zdaniem stwierdza, że Szymon: sam był sobie winien i dobrze o tym
wiedział, a na dodatek zamiast próbować coś zmienić i walczyć wolał topić
smutki w pigwówce. Ale nic z tą świadomością nie robi, wręcz przeciwnie,
zaprasza go na kolejne libacje, a nawet zabiera na zajęcia z grupą dzieciaków,
wiedząc, że Szymon już w trakcie znów popija alkohol. Trudno mi uwierzyć, że
Tomek jakkolwiek przejmuje się sytuacją kumpla, skoro nijak na nią nie reaguje,
mimo że podchodzi ona pod patologiczną, a przecież twój główny bohater to,
jakby nie było, pedagog. Dlaczego żal mu Lilki i podobno przejmuje się jej
sytuacją, a sytuacją syna Szymona – już mniej?
Tomek zawsze
był dość zamkniętym na innych człowiekiem. Jeszcze na studiach starał
się brać udział w życiu towarzyskim, żeby nie wyjść na totalnego dziwaka –
wystarczy, że był jedynym facetem w grupie na ich kierunku. Miał nawet
dziewczynę, do której czuł coś więcej. Sam nie wiedział[,] czy była to już miłość, czy po prostu
głębsze zauroczenie. Jak się okazało[,] nie miało to większego
znaczenia, ponieważ Kasia tuż po studiach, bez żadnego ostrzeżenia[,]
wyjechała nad morze. – I tu zaczyna się ogromna, nieprzystępna ściana
tekstu, licząca ponad stronę i będąca zwykłym streszczeniem, które nie wiadomo
dlaczego pojawia się akurat w tym miejscu. Zresztą streszczenie to łączy się
również z ekspozycją; niby piszesz, że Tomek jest zamkniętym człowiekiem, ale
nie wybrzmiało to w żadnej z dotychczasowych scen; było wręcz przeciwnie:
zabieranie Matiego na spotkanie, które sam zorganizował, zagadywanie do
ekspedientki czy proponowanie imprezy w klubie.
Poza tym
bohater odpływa w kierunku wspomnień chwilę po tym, jak zadał Szymonowi pytanie
o jego ulubioną zieloonoką ekspedientkę. Wydawał się tematem szczerze
zainteresowany, a jednak nie otrzymaliśmy kontynuacji tej rozmowy, bo po
ogromnym streszczeniu Szymon już śpi.
Oczywiście
obiecali sobie, że będą utrzymywać kontakt. I rzeczywiście przez pierwszy
miesiąc szło nieźle, jednak później z każdym dniem pisali coraz rzadziej, aż
wreszcie stwierdzili, że nie ma to sensu. To była głównie jej inicjatywa, gdyż
Tomkowi czaty z nią sprawiały przyjemność i nie chciał tego całkowicie kończyć.
Nie musiał długo czekać, żeby się przekonać co, a właściwie kto stał za tą
decyzją. Niejaki Daniel Szurko, z którym to zaczęła namiętnie wrzucać zdjęcie
za zdjęciem. Tomasz zastanawiał się, czy byli w jakimkolwiek miejscu, gdzie nie
robiliby wspólnych zdjęć. Irytowało go to do tego stopnia, że usunął Kasię z
grona znajomych. – A
przecież mogłeś pokazać to sceną, gdy Tomek buszuje po sieci i gani sam siebie,
że przegląda profil Kasi, ogląda te zdjęcia, drżącymi dłońmi scrolluje stronę,
klnąc na Daniela w myślach. Wtedy też miałbyś szansę ukazać ówczesne, szczere
emocje Tomka, których teraz nie musiałbyś jedynie eksponować. Obudziłbyś też je
we mnie, przy okazji otworzył nowy, interesujący wątek. A tak? Mamy tylko
relację wydarzeń, które wydarzyły się gdzieś poza kadrem. Nie widzimy Kasi na
zdjęciach z Danielem ani reakcji Tomasza na nie. Bez sensu. Co mam zrobić z
tymi wszystkimi informacjami akurat w tym momencie?
Nie
potrzebował tego – tak przynajmniej sądził, jednak po jakimś czasie zaczęło mu
to ciążyć, dlatego skorzystał z pomocy psychologa. – Och, c’mon! Sesja z terapeutą też wydaje się
bardzo ciekawa, wprowadziłaby nowe wątki, odsłoniła kolejne karty z życia Tomasza.
Dzięki temu
zalecenia, do których Tomasz starał się stosować jak najściślej przynosiły
oczekiwany skutek, czego najlepszym dowodem było to, że zgodził się na wspólną
podróż z Szymonem. Jeszcze jakieś dwa lata temu byłoby to nie do pomyślenia.
Teraz potrafił wyznaczać granice, wiedział kiedy ma rzeczywistą potrzebę
przebywania w samotności, a kiedy lepiej jego samopoczuciu zrobi odpowiednie
towarzystwo. Ta umiejętność pozwala mu funkcjonować normalnie, dzięki niej
przestał być odbierany jako zdziczały, oderwany od rzeczywistości dziwak. – Mimo wszystko zabieranie pijanego Szymona wciąż
nie jest dobrym pomysłem i raczej nie o to chodziło terapeucie (w kontekście
ODPOWIEDNIEGO towarzystwa). Czy terapeuta nie polecił mu też pozbyć się z życia
toksycznych znajomości, generujących problemy? Czy osoba – wydawałoby się –
inteligentna nie powinna również dojść do takich wniosków? No i jasne, że
należy dbać o swoje zdrowie psychiczne – Tomek dobrze tu postąpił,
uwzględniając uwagi specjalisty – ale nie przedkładać potrzebę towarzystwa nad
bezpieczeństwo podopiecznych. To się nazywa odpowiedzialność. Aż mnie ściska w
środku, że taka osoba jak Tomasz opiekuje się małymi dziećmi.
Obudził
pochrapującego, zdezorientowanego Szymona i ruszyli do wejścia. Zaraz po
przekroczeniu progu, rodzice opadli na niego jak muchy na końskie gówno. – Obsiadli go jak muchy…
- Dzień
dobry trenerze, skład ustalony? Bartuś będzie bronił? - zapytał łysiejący chłop
z nieświeżym oddechem, a kolejni już się przekrzykiwali z następnymi
pytaniami.
- Dzień
dobry wszystkim. Proszę państwa o cierpliwość. Możecie już sobie zająć dogodne
miejsca na trybunach, ja tymczasem udam się do szatni, aby omówić z chłopakami
plan. – Teraz pomyślałam o tym, że
towarzyszymy Tomkowi już trzeci dzień, a dopiero w rozdziale czwartym
dowiadujemy się o meczu, a przez ten czas nie odbył się żaden trening
przygotowujący. Przecież ostatnie ćwiczenia przed rozgrywką są ważne – dzień
lub choć dwa przed. A do tej pory poza wspomnieniem o dorabianiu jako trener,
Tomek do czwartego rozdziału nie poświęcił temu żadnej myśli. Kolejna rzecz, że
trenerzy takich pomniejszych drużyn sportowych często przecież dbają o swoją
kondycję, muszą też mieć pojęcie o sporcie, jakiego uczą, być na bieżąco. A my
tak naprawdę nie wiemy nawet, czy Tomasz ma jakiekolwiek kwalifikacje, by
prowadzić te zajęcia. Wiemy za to, że lubi sięgać po alkohol i prowadzi niezbyt zdrowy tryb życia. Dopiero co wspominał czasy studenckie, jadąc na mecz jako
trener. Nie pomyślał ani przez chwilę o tym, że już na tamtym etapie ciężko mu
było pogodzić naukę ze sportem? Albo że odstawił wtedy sport? Albo że obecny
alkohol mu nie służy jako sportowcowi? No cokolwiek, co sprawiłoby, że uwierzę
w Tomka jako trenera, który wie, co robi.
- Może pójdę
z panem? Wiem[,] jak
trafić z gadką do takich dzieciaków. [zbędna kropka] - zaproponował
jeden kretyn. Szczerze, nawet nie wiedział[,] czyim jest ojcem. – To
brzmi trochę tak, jakby mężczyzna nie wiedział, który z dzieciaków jest jego
synem.
- Pozwoli
pan, że sam się tym zajmę. - Nie potrafił zrozumieć skąd tacy ludzie się biorą,
ale patrząc na delikwentów tego typu, nie może mieć pretensji, do niektórych
dzieciaków, że są takie zjebane. Nie mając innych wzorców, skazane są na bycie
wykolejeńcami umysłowi jak ich starzy. – Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo odpychający jest
Tomek z takim podejściem. Do tej pory rodzice dzieciaków, których trenuje, nie
zrobili nic niewłaściwego, tymczasem on zdaje się pałać do nich szczerą
nienawiścią. Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego zdecydowałeś się na taką
kreację postaci będącej pedagogiem przedszkolnym, chcę jednak, byś miał
świadomość, że aż żal o tym czytać. Nawet gdy w kolejnym akapicie piszesz, że:
(…) udał się
do szatni, gdzie przebierali się już jego podopieczni. Zachęcał ich do jak
najlepszego występu, wytypował pierwszą piątkę, zapewniając jednocześnie, że
każdy dostanie swoją szansę. – Nadal nie potrafię uwierzyć w dobre intencje twojego protagonisty. Jak
to się dzieje, że określa część swoich podopiecznych mianem zjebanych,
jednocześnie wspierając ich przed meczem? Mam wrażenie, że robi to tylko
dlatego, że liczy na premię prezesa klubu sportowego, o której wspominał.
Jak się
okazało, rzeczona robota poszła nadzwyczaj dobrze, ponieważ jego chłopaki
ulegli dopiero zdecydowanemu faworytowi w finale, zajmując tym samym drugie
miejsce na szesnaście startujących drużyn. – I znów zmarnowany potencjał wątku. Czemu nie pokazałeś chociaż
fragmentu ostatniego meczu? Sport to emocje, akcja, a z poziomu trenera –
nieustanna analiza sytuacji i możliwości taktycznych zespołu. Tymczasem do tej
pory nie widziałam zaangażowania Tomka w pełnioną przez niego funkcję, więc tym
bardziej ciężko mi uwierzyć w taki wynik. Przecież nie wziął się z powietrza –
musiał być skutkiem pracy nie tylko dzieci, ale również opiekuna drużyny.
Poza tym
twój tekst cierpi na poważny brak scen dynamicznych, a co za tym idzie – nie
generuje żadnego napięcia. Wszystko do tej pory było przegadane i pasywne,
ewentualnie po prostu pominięte. Dlaczego i tym razem nie dałeś mi szansy wczuć
się w Tomasza, któremu choć raz na czymś zależy, kibicuje więc swojej drużynie,
obserwując, co dzieje się na boisku i reagując na różne sytuacje?
- Dobra
robota trenerze – odezwał się znajomy głos.
No i
chuj.
- Duża w tym
zasługa pani syna – odparł, po kilku sekundach milczenia, spowodowanych całkowitym
zaskoczeniem. - Pani Dyrektor. – A więc kobietą, która działała na Tomka, jest dyrektorka? Skoro tak,
to dlaczego nie widzieliśmy żadnej reakcji bohatera na wspomnienie o szefowej,
gdy rozmawiał z Judytą? Miałeś dwie okazje, żeby przemycić dreszcze na plecach
przedszkolanka czy choćby rumieńce na policzkach. No cokolwiek…
- Przecież
oboje wiemy, że jesteś specjalistą w wielu dziedzinach. – Mrugnęła i odwróciła
się z gracją. – Aaale…
jakie konkretne dziedziny miała na myśli dyrektorka?
Tak, wiem,
że chodzi o seks. Zastanawia mnie tylko, dlaczego ktoś taki jak dyrektorka
interesuje się kimś takim jak Tomasz. Rozumiem, że wykorzystuje go, by wdać się
w romans z pracownikiem, którego mogłaby szantażować, ale jako że Tomasz przez
większą część lektury jest dla mnie bohaterem negatywnym, gdybym była tą
bohaterką, szukałabym zdecydowanie bardziej dobrodusznego kozła ofiarnego. Inna
sprawa, że gdyby Tomasz był trochę mniej toksyczną jednostką, świadomy jego
niewesołej sytuacji czytelnik mógłby mu współczuć i być ciekawy tego, czy
bohaterowi uda się uwolnić z relacji ze swoją przełożoną. Tymczasem tak nie
jest, bo Tomasz jest zbyt odrzucający. Nie potrafię mu w żaden sposób współczuć
i ta relacja, w której utknął, w ogóle mnie nie obchodzi.
Myślała, że
nie słyszę. Bardzo chciałam jej coś na to odpowiedzieć, ale bałam się, że
będzie krzyczeć. Mama przyszła razem z Lili. Malutka płakała, a mamusia
krzyczała, żeby się uspokoiła. – Malutka? Lilka ma sześć lat, nie miesięcy. Rozumiem zażyłość między starszą
a młodszą siostrą, ale bez przesady; starsza wysławia się teraz tak, jakby była jej matką. O, właśnie. Z jednej strony dziewczynka określa mamę mamusią, z drugiej – w
kolejnym zdaniu oznajmia, iż kobieta: Jest dorosła, a jeszcze się nie
nauczyła, że krzyk nigdy nie działa. Naprawdę nie czujesz, że to nie
pokrywa się w żaden sposób i sądzisz, że jedenastolatki piszą cokolwiek taką
stylizacją?:
Dobrze, że
jutro jest sobota, przynajmniej nie trzeba iść do szkoły. Bardzo się cieszę, że
chociaż tobie mogę się wyżalić pamiętniczku. Nie będę długo czekać, żeby znowu
coś tu napisać. Papa. – Przecież
to jest tak bardzo odklejone od rzeczywistości… Nawet biorąc pod uwagę, że
dziewczynka wywodzi się z patologicznej rodziny, nadal trudno w to uwierzyć.
Jeśli
Klaudia i Nadia mi nie wybaczą, to zostanę sama. Tak jak Danusia. Ona nigdy nie
miała koleżanek, ale nie wygląda jakby jej to przeszkadzało. Dzisiaj chyba znów
będę siedzieć do późna w internecie. Rodzice i tak się nie interesują, więc
nikomu to nie będzie przeszkadzać. – Okej, czyli jednak dziewczynka ma dostęp do internetu i nikt jej nie
kontroluje. Teraz to wydaje się jeszcze bardziej dziwne, że nie pisze
pamiętnika na komputerze.
ROZDZIAŁ 6
Mam jedno
kluczowe pytanie. Dlaczego Szymon pojechał z Tomkiem na mecz? Czemu jako autor
go tam wysłałeś, skoro jego (nie)obecność zupełnie nic nie wniosła? Pisałyśmy
już, że wątek Szymona nie został popchnięty w przód; nie dowiedziałyśmy się o
tym bohaterze niczego nowego, ani również nie rozwiązał się motyw wygranego
meczu, a co z tego wynika – zakładu. Nadal nie wiemy też nic o przyszłej pracy
bohatera. Zaczynam odnosić wrażenie, że nie do końca zdajesz sobie sprawę z
tego, jaka powinna być struktura tekstu literackiego i jak kontynuować
rozpoczęte wątki, by tak zwane Strzelby Czechowa miały szansę wystrzelić, a
sceny wynikały z siebie i wspólnie tworzyły jedną całość – płynną linię
fabularną. W przypadku „Pana Przedszkolanka” rozpoczęte wątki nie znajdują
swojego ciągu dalszego, wszystko wydaje się przypadkowe i zmierzające donikąd.
Szymon równie dobrze mógłby zostać w domu, a Tomek i tak pojechałby na mecz, w
samochodzie zastanawiając się nad swoją przeszłością czy wspominając poprzedni
wieczór, martwiąc się o kumpla i jego relację z synem, albo w ogóle zastanawiając
się nad sprawą ojca Lilki, która podobnoż tak bardzo nie dawała mu spokoju (że
aż o niej nawet nie myślał).
Edit: Wprawdzie zarówno wątek meczu, jak i pracy wracają
nieco dalej, nadal jednak ich znaczenie wydaje się marginalne, a owdleczone w czasie
– nijak mnie już nie interesują. Byłoby inaczej, gdyby Szymon w swoich partiach
narracyjnych częściej dawał nam znać, że o nich w jakiś sposób myśli. Gdyby
faktycznie nie pojechał z Tomkiem, a został w domu, praktycznie nic by się nie
zmieniło.
- Błagam… -
wycedził Tomasz. Był cały czerwony. Szymon nie potrafił jednoznacznie
stwierdzić z jakiego powodu, z nerwów, wstydu, stresu? Po chwili namysłu uznał,
że wszystkiego po trochu. Szymek był bardzo zaskoczony tym co usłyszał będąc
za ścianą holu, w którym doszło do tej krótkiej sceny. (…) Nie był w
stanie oszacować jej wieku, jednak z całą stanowczością mógł powiedzieć, że była
cholernie zadbana. – A jego
zaskoczenie objawiało się czym?
Ale, że
Tomasz? Mógł się spodziewać takich rzeczy po Mateuszu, w końcu nie raz był
świadkiem jak pomachał jakiejś zdzirze w dowolnym wieku plikiem stuzłotówek, a
ta w rewanżu robiła mu dobrze w obszczanym kiblu. – Przepraszam za moją ciekawość, ale czy tego
drugiego naprawdę był dosłownym świadkiem? To musiało być traumatyczne.
Na tym
etapie przestaję powoli zagłębiać się w opowiadanie na tyle, by wyciągać z
niego poszczególne cytaty, a następnie je komentować. Odczuwam zbyt duże
rozczarowanie i zniechęcenie, przez co robię się drażliwa, dlatego też
postanowiłam dość szybko i sprawnie zapoznać się z kolejnymi scenami, by skupić
się już tylko na fabule. Chcę sprawdzić, czy dokądkolwiek ona prowadzi.
Poza tym,
dzisiaj jest mój wielki dzień[,] pamiętasz[,] Tomcio? – Jak to dzisiaj, skoro w czasie
meczu Szymon stwierdził, że już tamtego dnia około dwudziestej drugiej
będzie wiedział czy będzie przy kasie pierwszy raz od paru miesięcy, czy będzie
zmuszony pożyczyć od Matiego na czynsz. Z tego wynika, że on już dawno
powinien wiedzieć, czy wygrał, czy przegrał.
W kolejnych
akapitach przytaczasz relację Tomasza z imprezy pracowniczej. Bohater w
niewybredny sposób obrazuje zachowanie współpracowników, szczególnie kobiet.
Piszesz tak:
- Dla co
najmniej połowy tych kobiet jest to jedna z nielicznych okazji w roku kiedy mogą
gdzieś wyjść, i to na dodatek bez swoich mężów. Chleją, tańczą, drą się,
śpiewają, drą się śpiewając. Jakby tego było mało, to co drugie słowo wymyślają
lub przekręcają, bo nie znają tekstu.(…) Kurwa, rechotałyby przez dobre
dziesięć minut. Właśnie o tym mówię, przychodzi taki moment, jak już uderzy im
do łbów te kilka kieliszków wódki, że śmieją się absolutnie ze wszystkiego co
może im się chociaż w najmniejszym stopniu kojarzyć z seksem. Szczególnie
dotyczy to tych starych i brzydkich, które z uprawianiem go już dawno nie mają
nic wspólnego. Teraz weź sobie mnie i ustaw pośrodku tych jakże szalonych i
nieokiełznanych kobiet.
I ja wiem,
że to jest opowieść prowadzona z perspektywy Tomasza, właściwie jego
subiektywna ocena, do której ma prawo, ale w tekście pojawiło się już tak wiele
fragmentów, w których czytałyśmy, że ludzie w otoczeniu tego bohatera zachowują
się nieprzyzwoicie, że przy kolejnej czuję się tylko bardziej znużona. Poza tym
nie tylko z opowieści Tomka, ale i z pozostałych scen z jego udziałem (czy
także wpisów siostry Lilki) wynika, że pedagodzy w twoim uniwersum (nie, nie
wydaje mi się, że nadal jest to realistyczny obraz współczesnej Polski…), w tym
krzywym zwierciadle, wszyscy nagminnie zachowują się w tak poniżający sposób.
Naprawdę brakuje mi pozytywnych postaci, chociaż jednej iskierki w tym ciemnym
tunelu. Do tego Tomasz kolejny raz wychodzi na hipokrytę, bo ocenia zachowanie
koleżanek, a sam święty nie jest. Dlaczego swoją opinię o dziewczynach z pracy,
które lubią poimprezować, wyraża akurat w towarzystwie Szymona – jeszcze
większego imprezowicza, który od kilku dni nie rozstaje się z butelką, jego
sposób wysławiania się jest godny pożałowania, razem z Matim ciągle rozmawiają
o ruchaniu panienek, a od ostatniego wyjścia do klubu bohater nawet nie
poszedł spać? Czekaj, było takie przysłowie o źdźble w oku…
Kolejne
akapity zaskakują mnie dość pozytywnie. Ze zdziwieniem muszę przyznać, że to
najlepsze, co do tej pory udało ci się napisać:
- Chciałabym
zatrzymać czas – odpowiada ona, rozkoszując się smakiem wytwornego
drinka.
[akapit] Oprócz
małych światełek panuje całkowity mrok. Jej długie blond włosy kontrastują z
ciemnością. Wpatrują się w siebie [te włosy?] jak zahipnotyzowani.
Niczym kochankowie z baśni. Liczą się tylko oni. Reszta świata mogłaby nie
istnieć.
- Nie mogę
zapewnić, że ze mną każdy wieczór będzie wyglądał jak ten… - zaczyna on.
- Nie chcę
tego, wtedy nie byłby tak wyjątkowy – przerywa mu.
On wstaje[,] nachyla [się] i
trzymając ją za ręce[,] podchodzi do niej. Delikatnie gładzi jej
policzki. Dobrze wie[,] jak bardzo ona to lubi. Jej ciało drży. Oboje
niczego bardziej nie pragną jak tego, aby ich usta się wreszcie spotkały. Nachyla
się do niej, najpierw pieszczotliwie gładzi swoim nosem o jej, następnie
wysuwa usta do pocałunku.
Wprawdzie
wciąż mamy tu jakieś błędy, ale jest ich zdecydowanie mniej niż w przypadku
pozostałych akapitów, więc wygląda to tak, jakby ktoś akurat tę część ci
betował. Jasne, przydałaby się redakcja, żeby wykluczyć powtórzenia czy
zasugerować, które ze zdań mógłbyś jeszcze podrasować, aby nie działały tylko w
oparciu o klisze, ale… w końcu mam przed sobą fragment, nad którym można
pracować. Pojawiły się nawet emocje; jest tak, jak powinno być w przypadku
sceny o zabarwieniu romantycznym, czyli subtelnie i nastrojowo, nawet
nieco lirycznie. I w tym miejscu jak najbardziej pasują przejścia do nowego
akapitu. Gdybyś nie nadużywał tego zabiegu wcześniej, tu zadziałałyby
mocniej.
Po chwili
jednak sen zamienia się w koszmar i obraz staje się dosadny, mocny, wręcz
obrzydliwy: Z jej ust zaczynają sączyć się białe larwy[,] oraz a w
jej pustych oczodołach kłębią się czarne robaki. Plot twist pozytywnie
zaskakuje. To pierwszy tak naprawdę sensowny fragment odpowiadający gatunkowi
tekstu, który zaznaczyłeś w zgłoszeniu. Czuć dramat, czuć napięcie, a z samego
snu łatwo wywnioskować, że Szymon naprawdę tęskni za Gośką i nadal ją kocha.
Można też domyślać się tu symbolicznego znaczenia robactwa i larw. Szymon
podświadomie wie, że zabił ten związek…? Nie odpowiadaj na pytanie, po prostu
daj mi więcej takich scen.
O, kolejne
akapity też są niczego sobie. Nie eksponujesz, a stawiasz na zachowanie
postaci, jej myśli i przeżycia wewnętrzne. Dzięki temu wreszcie mogłam wczuć
się w sytuację Szymona i pierwszy raz wykrzesać z siebie emocje inne niż
zażenowanie:
Obudził go
spazm. Właściwie to seria spazmów, które zwiastowały to[,] co nieuniknione.
Jedyne[,] co zdążył zrobić[,]
to wychylić głowę poza kanapę. Wymiotował długo. Nie panował nad swoim ciałem w
żadnym stopniu. Gardło piekło go niemiłosiernie, lecz nie mógł przestać ani na
chwile[ę]. (…) // Zamknął na chwilę oczy, próbując uspokoić drżenie
oraz bijące jak szalone serce. Doszedł do siebie dopiero po paru minutach.
Usłyszał dźwięk przychodzącego połączenia. Znana melodia rozbrzmiewała, jednak
on nie mógł namierzyć telefonu.
No ale
dlaczego kawałek dalej psujesz to żartem sytuacyjnym?:
Jak się
okazało komórka leżała, przykryta gęstą powłoką, mieszanką jego soków
trawiennych, zwróconych chipsów oraz czegoś do złudzenia przypominającego mięso
z kebaba. // Jadłem kebaba ? – Dopiero co było mi Szymona żal po jego sennym koszmarze, a teraz
wymuszasz na mnie półuśmiech, kiedy ja wcale nie mam ochoty się śmiać. Nie
szafuj tak emocjami, bo czytelnik nie będzie w stanie tak szybko przejść z
jednej w drugą. To zaburzy jego immersję i poczucie, że nie, jednak nie czyta
tekstu pisanego na poważnie.
Przy czym
nie ma nic złego w tym, że bohater obrzygał sobie komórkę, serio. Ale nie
zawsze detale są konieczne; w przypadku „Pana Przedszkolanka” czasem odciągają
od tego, co najważniejsze i wybijają z rytmu. Pamiętasz moją uwagę dotyczącą
wpisu siostry Lilki, który zaczynał się od informacji o płaczu, a kończył wzmianką,
że hi-hi-hi babcia spadła z krzesła? Odnoszę wrażenie, że robisz to
specjalnie – trudną, wymagającą dojrzałości scenę, w którą wreszcie można się
wczuć, szybko próbujesz zagłuszyć jakimś śmieszkiem, by czytelnikowi za długo
nie było przykro. Co jest bez sensu, bo przecież do oceny zgłosiłeś dramat, a
więc sięgający po niego odbiorcy będą liczyli się z powagą sytuacji. Wręcz nie
mogli się jej doczekać. Dramatów nie czyta się w oczekiwaniu na żarty o
kebabach. Tymczasem brakowało tylko, by Szymon zaczął w zwróconym mięsie
grzebać paluchem.
Edit: Może i nie grzebie paluchem w mięsie, ale grzebie w
czymś innym. Zabrudzonymi rękami nie tylko próbuje odebrać usyfiony telefon czy
sprawdzić na nim wyniki zakładu, ale i podnosi laptopa. Mdli mnie na samą myśl.
Ten żart sytuacyjny ciągnie się za długo; przecież Szymon mógłby jakkolwiek
przetrzeć ekran komórki, zamiast wpatrywać się w, jak to nazwałeś, wydzielinę,
spływającą mu po ekranie i dotykając jej palcem, próbować odebrać połączenie.
Fuj!
Swoją drogą
wymiociny to nie wydzielina, a wydalina.
Do końca nie
miałam już żadnych uwag. Naprawdę jestem pod wrażeniem, że znalazły się w tym
opowiadaniu fragmenty emocjonujące, takie jak ten:
- Niemożliwe
– wyszeptał. Siedział nieruchomo przez jakiś czas. Następnie rozgorączkowany
zaczął rozrzucać swoje cichy w poszukiwaniu kurtki. W jednej z kieszeni
powinien być kupon.
Mam
cię.
Patrzył z
niedowierzaniem na wymięty kawałek papieru
Nareszcie.
Tak,
nareszcie szczęście uśmiechnęło się do Szymona Robaka i pozwoliło mu wygrać
prawie piętnaście tysięcy złotych. Co było dla niego sumą niebagatelną i jakiej
w życiu w jednym momencie nie miał. Skrył twarz w dłoniach i pozwolił aby jego
emocje znalazły ujście.
Nagle
okazuje się, że jednak potrafisz pisać… Jednak potrafisz wykrzesać z
siebie trochę powagi i w dojrzały sposób przedstawić sceny pełne emocji, które
udzielają się odbiorcom, zachęcając do przemyśleń i do tego, by wreszcie
traktować twój warsztat poważnie. Do tej pory – naprawdę nie rozumiem dlaczego
– sam go sobie obśmiewałeś.
ROZDZIAŁ 7
Na dodatek
ta cholerna nikomu niepotrzebna wycieczka, jedynym jej plusem były zmienione
godziny pracy, dzięki którym nie musiał zrywać się z samego rana na otwarcie
przedszkola, jakby to miało miejsce w przypadku braku wycieczki. – Zrywać z samego rana? Przecież wycieczka zaczyna
się o 10:00, a Tomek mówił, że niestety wtedy wypadają godziny pracy Judyty. To co,
on pracuje od 7:00 bądź 8:00 tylko 2–3 godziny, a potem Judyta drugie tyle?
Zwykle przedszkola funkcjonują do 17:00–18:00, a nie do 13:00.
Cieszyło go
to szczególnie, że wczoraj zabalował trochę za długo przed monitorem, trwoniąc
cenny czas na bzdety oraz treści, których oglądać nie powinien. – Tj. porno? Dlaczego Tomek tak sądzi? Przecież jest
ponad trzydziestoletnim facetem, na tym etapie życia powinien znać swoje
potrzeby i wiedzieć, że wszystko jest dla ludzi – o ile nie krzywdzi się przy
okazji osób postronnych i/lub nie przekracza wytyczonych granic.
- Tomeczku[,] nie bądź taki skromny. Wiem, że trzymasz tych mały skurwysynów krótko. (...) Ni
chuja[,] Tomeczku, ni chuja. Żeby tak było, muszą trafić na człowieka twojego
pokroju, człowieka, który będzie ich trzymał za malutkie jajeczka, aż będą
piszczeć. (...) Za czasów mojej młodości – kontynuował Robert – może nawet
jeszcze twojej istniało coś takiego jak samodyscyplina. Jeśli miałeś do czegoś
dojść, musiałeś tego chcieć, zaprzeć się jak dwudziestosiedmioletnia dziewica i
walczyć o swoje. – Robert to
kolejna po prostu obrzydliwa postać. Co jest nie tak z twoimi męskimi
bohaterami…? Facet zachowuje się strasznie pruderyjnie i non stop nawiązuje do
gówna i seksu. Brzmi jak ktoś wyjęty ze środowiska patologicznego i kto jest non stop napalony, niebezpiecznie często wspominając o gówniarzach.
Rozumiem, że chciałeś wykreować właśnie taką postać – o takich cechach i języku
– ale… ten człowiek stanowi obecnie kulminację wszystkich najgorszych cech
pozostałych bohaterów. A jest ich całkiem sporo. Czy do rodziców dzieci ze swojego klubu też się tak odzywa? Wątpię. Dlaczego więc ma taką relację z Tomaszem; kim
jest ten drugi, że wszyscy przed nim tak się otwierają? Robert nawet wypowiada
się jak Szymon: No nie tak było[,] Tomeczku?
Inna rzecz,
że wywód Roberta zajmuje większość rozdziału i przez cały czas jego trwania muszę mierzyć się z takimi
fragmentami:
Większość
ludzi[,] jakich spotkasz na
swojej drodze[,] przypominają małe, tchórzliwe wszy, które na każdym
kroku będą cię kąsać i wkurwiać. Największym problemem z takimi robalami jest
ich lokalizacja i identyfikacja. Jak już zorientujesz się[,] kto jest
wszą[,] to po prostu ją miażdżysz. Nie zadajesz pytań – ciężko uzyskać
odpowiedź od wszy[,] co nie ? He[-]he. Tak, bez zbędnych ceregieli, [przec.
zbędny] łapiesz taką w paluchy i ściskasz z całej siły[,] aż jej
całkowicie bezwartościowe życie wreszcie z niej ujdzie (...).
Albo
takimi:
- Nie dawaj sobie w kaszę dmuchać tym skretyniałym rodzicom. Oni są prawdziwym wrzodem na dupie, a nie te rozpuszczone, małe sukinsyny. Jakbyś miał z którymś jakieś problemy[,] to od razu wal do mnie… albo w ryj, he[-]he. Zrozumiano?
Naprawdę już
nie wiem, jak to komentować. Czuję zwykłe obrzydzenie, nie wyobrażam sobie
obcować z taką osobą czy też powierzać jej dzieci pod opiekę – a pośrednio tak
się dzieje w twoim opowiadaniu. Ten tekst jest tak patologiczny, że wyczerpuje człowieka z chęci do dalszego zapoznawania się z nim. A wystarczyło po prostu
nie szaleć tak z kreacją…
Teraz? Ha[-]ha[,] te cholerne gówniarze są chowane pod kloszem i każdy z nich żyje w
przeświadczeniu, że jest stworzony do wyższych celów. Taki chuj, stworzeni to
oni są, ale z pękniętego kondoma, [przecinek zbędny] albo przez alkoholową libację swoich
nieodpowiedzialnych starych. – A tu kolejne czepialstwo wobec rodziców, i to kolejne nieuzasadnione
żadną sceną. W swoim opowiadaniu przez cały czas udowadniasz coś zupełnie
odwrotnego – że to pedagodzy, nie rodzice, są szkodliwi i toksyczni, bo
praktycznie tylko takie postaci kreujesz. Spójrz: do tej pory mierzyliśmy się tylko z
jedną sytuacją, w której ukazałbyś niepoprawne zachowanie rodzica – ojca Lilki,
alkoholika – i to niby miałoby mi sugerować, że wszyscy rodzice, o których mówi
Tomek czy Robert, są nieodpowiedzialni…? Miałabym uwierzyć Tomkowi czy
Robertowi na słowo? Owszem – tacy rodzice też się zdarzają, ale pozostałe sceny
nie przedstawiają dowodów tej tezy.
Z jednej
strony cieszyło go poparcie prezesa, z drugiej zaś bał się, że im dłużej będzie
pracować tym więcej będzie musiał wysłuchiwać podobnych monologów. Nie miał
pojęcia ile będzie w stanie znieść. – Tomku, ale przecież ty też sadzisz podobne monologi! Może mniej
wulgarne, skandaliczne i poetyckie, a jednak ostateczne wnioski można z nich wyciągnąć
zbliżone. Dziwi mnie zatem, że trener nie lubi swojego prezesa. Szczególnie w kontekście
wspominania o terapii – Tomasz miał znaleźć sobie odpowiednich znajomych, a
chyba znajduje sobie właśnie takich pokroju Roberta czy Szymona i Matiego, przesiąkając ich
światopoglądem. I już jest na początku tej ścieżki spierdolenia.
- Dzień
dobry Tomku, mam nadzieje, że pamiętasz o naszej wycieczce? (…)
Jakbym nie
pamiętał ty tępa cipo, to jeszcze obijałbym się w domu. – Dopiero co Tomek mówił, że gdyby nie wycieczka,
to musiałby wcześniej wstać. Powinieneś przybliżyć czytelnikom warunki pracy
Tomka, żeby się nie gubili. O ile sam się w tym nie gubisz.
- Ugryzł
mnie – wydusiła wreszcie z siebie Hela, po kilku próbach przerywanych szlochem,
wskazując na jasną alpakę przed sobą.
- Nic się
nie stało, może Franek rzeczywiście zbyt łapczywie wyrwał jej kawałeczek
marchewki, po prostu się wystraszyła. – wtrąciła się, nieco podirytowana
pracownica obiektu, wskazując na potencjalnego winowajcę, którym okazała się
być biała alpaka. (…)
- Co to
znaczy zbyt łapczywie? Jak możecie dopuszczać do dzieci zwierzęta nad którymi
nie panujecie? - wycedziła Judyta. – Do tej pory miałam Judytę za jedyny głos rozsądku twojego
opowiadania. Teraz jednak i o niej nie wiem, co myśleć, zaskoczyła mnie, ale
nie w ten pozytywny sposób. Dlaczego jako opiekunka dzieci na wyjeździe nie
weźmie na siebie tej odpowiedzialności, by ich pilnować? Obserwować, czy
pracownicy obiektu uczą dzieci karmienia zwierząt i wszystko przebiega
w miarę możliwości bezpiecznie? Sama Judyta powinna stać w pobliżu Helenki i wraz z pracownicą
pokazywać młodej, jak podchodzić do alpak, szczególnie że kreowałeś ją od
początku na nadwyraz odpowiedzialną osobę. Tymczasem zarówno ona, jak i Tomek
wydają się teraz traktować tę wycieczkę jako odpoczynek od swojej pracy i
interweniują tylko wtedy, gdy dzieje się coś niedobrego, zwalając winę na
pracowników obiektu czy zwierzęta. Brakowałoby tylko, by kobieta zaczęła
wykrzykiwać frazesy o tym, że Franka to trzeba natychmiast uśpić.
I znów: nie
ma nic złego w kreacji takiego pedagoga czy rodzica, ale dlaczego w opowiadaniu
nie pojawiają się też choćby i dalszoplanowe postaci pozytywne, które zaskakują
rozsądkiem i dojrzałością, doświadczeniem w pracy z dziećmi? To właśnie przez
to, że wszystkich kreujesz na jedno kopyto, tekst jest tak bardzo
męczący.
- Spokojnie
kochana, przecież pani mówi, że nic się nie stało. – Tomasz próbował uspokoić
sytuację. - Daj rączkę skarbie podmuchamy. – Chwycił dziewczynkę za rękę,
pogładził delikatnie, podmuchał i pocałował w miejscu rzekomego ugryzienia.
- Dzielna
dziewczynka – skwitował Tomasz i puścił oko do zmieszanej Judyty. – O, a teraz nagle Tomasz, do tej pory postać
głównie negatywna, zachowuje się w sposób względnie normalny, ba, nawet jest w
stanie wykrzesać z siebie jakieś pozytywne emocje. Co więc jest pozorem, co
jego prawdziwym obliczem…?
Edit: A nie, okej, jednak z Tomkiem wszystko w normie:
Jeśli chodzi
o Helenę, to (…) wiecznie wymyślała problemy, donosiła z byle powodu lub
całkowicie bez przyczyny. Często sama prowokowała kolegów, a później udawała
poszkodowaną. // Czyż nie jest to przepis na ponadprzeciętnie wkurwiającego
gówniarza? – Śmiem
twierdzić, że jeśli ktoś pracuje z dziećmi, to jest świadomy tego, że niektóre
z nich wykazują większą wrażliwość na bodźce niż inne i nie wszystko da się
zamknąć w ramach dziecko grzeczne i bezproblemowe/dziecko niegrzeczne
i wymyślające problemy. Zaskakujące, że Tomek wcześniej przyznał, że
pracuje jako przedszkolanek kilka ładnych lat, a zdaje się nie wynosić żadnego
doświadczenia ani słusznych wniosków, sprowadzając problemy (ale i potrzeby, na
przykład potrzebę uwagi) swoich podopiecznych do szkodliwych i bezpodstawnych,
wyciągniętych naprędce ogólników. Wydaje się on zupełnie ignorować, że pracuje
z tymi dziećmi tyle lat, więc powinien rozwijać o nich swoją wiedzę, tymczasem jego wnioski przypominają wnioski kogoś, kto wcale nie
siedzi w zawodzie. Tym bardziej że:
Jakby tego
było mało, to okazało się również, że wyimaginowane ugryzienie na tyle
przestraszyło Helenę, że popuściła w spodnie. – Czyli według pana przedszkolanka o wieloletnim stażu dziewczynka tylko
udawała strach, a jednocześnie popuściła. Serio, Tomek? Czy ty masz
jakiekolwiek wykształcenie pedagogiczne i znasz podstawy funkcjonowania
organizmu człowieka?
Wpis #21
Jesteśmy u
babci z Lili i nawet zostałyśmy na noc. Mama nas wcześniej nie uprzedzała, całe
szczęście, że wzięłam ze sobą laptopa. Całą sobotę spędziłyśmy na oglądaniu
głupot w internecie (…)
Mamusia z
babcią cały czas rozmawiały ze sobą przyciszonymi głosami tak, że ciężko było
je zrozumieć. (…) Za to Lili trochę płakała za mamą i znowu zmoczyła łóżko.
Babcia była zdziwiona, bo nigdy jej się to u niej nie zdarzyło. Wytłumaczyłam
jej, że ostatnio jej się to przytrafia dosyć często. Babcia wtedy użyła
brzydkiego słowa, którego nie chcę tutaj pisać i powiedziała coś w stylu, że
„Jeszcze ten nierób w traumę dziecko wpędzi”. Nie do końca zrozumiałam o co
chodzi, ale mówiła przez zaciśnięte zęby i może coś przekręciłam. Może
nocowanka u babci to nie to samo co z przyjaciółkami, ale bardzo mi to
poprawiło humor. – I
znowu: Alicja zaczyna wpis, poruszając trudne i przybijające tematy, dzięki
czemu czytelnik szybko mógłby naprawdę wczuć się w jej sytuację. Tak się jednak nie
dzieje, ponieważ chwilę później dziewczynka jakby nigdy nic stwierdza, że
bardzo poprawił jej się humor, mimo że jej siostra się zsikała, jest
traumatyzowana, a mama z babcią obgadują tatusia, przezywając go. Czemu tak
usilnie kreujesz bohaterkę na nieświadomą i ostatecznie bagatelizującą
wszystkie sygnały, których jest świadkiem, bo przecież przytacza je we wpisach?
Rozmawiamy o nastolatce!
Edit: Tak sobie teraz myślę, że może dziewczynka ma zespół Aspergera, a więc nie rozumie emocji, które odczuwa i o których nas informuje… Albo upośledzenie
umysłowe w stopniu lekkim? Tylko że też – powinnam być tego pewna, a nie to
podejrzewać i szukać usprawiedliwienia dla moich wątpliwości. W takim przypadku brakuje dodatkowych sygnałów, na przykład koleżanek, których dziewczynka nie ma nie dlatego, że odwołała nocowankę albo usłyszanych słów babci, szepczącej, wskazując palcem na Alicję, że w jej stanie…
Pamiętniczku
jak skończyłam pisać, to poszłam jeszcze zrobić siku i bardzo się
przestraszyłam, bo usłyszałam z pokoju dziwne dźwięki. Chyba jęki mamusi i
bardzo szybkie oddychanie jakby biegała. Bałam się i wiedziałam, że nie
powinnam otwierać drzwi, ale martwiłam się i mimo to już miałam nacisnąć
klamkę. Wtedy usłyszałam głośne, coś jakby sapnięcie taty i uciekłam do pokoju.
(…) Dalej nie chce mi się spać. Może jeszcze chwilę pooglądam coś w internecie
to mi się zachce. Tak, chyba tak zrobię. – Z jednej strony podoba mi się, że sytuacja w domu Alicji się rozwija,
przedstawiasz nowe oblicze przemocy domowej i nie sprowadzasz tego wątku tylko
do problemów z alkoholem, do których czytelnik może podchodzić z obojętnością,
ponieważ ten sam motyw pojawia się w przypadku chociażby Szymona, a i Tomasza,
biorąc pod uwagę, że bohater też wiele razy sięgał po alkohol czy myślał o
nim.
Z drugiej
strony znaczenie tego wątku jest umniejszone przez to, że w tekście pojawiają się także sceny o
charakterze groteski, psujące cały efekt.
I wreszcie z
trzeciej – niby w opowiadaniu przedstawiasz mi polskie realia czasów
współczesnych, jednak musisz mieć świadomość, że nie trafiasz w nie o jakieś…
piętnaście lat. Choć edukacja seksualna w naszym kraju rzeczywiście zwyczajnie
nie istnieje, to internet – wprost przeciwnie – powszechnieje coraz bardziej i
edukacja na jego podstawie ma się całkiem nieźle. Pomińmy pytanie, czy to
dobrze, czy źle, nie ignorujmy jednak samego zjawiska. Młodzież ma dziś większy
dostęp do różnego rodzaju informacji, którymi zresztą może się dzielić na
swoim, często wciąż bardzo niedojrzałym, poziomie. Wspomniane piętnaście lat
temu było zupełnie inaczej – dzieci nie tylko nie były sensownie edukowane
systemowo, ale i nie miały za bardzo dostępu do innych źródeł. Ówczesna
jedenastolatka na wskazaną sytuację rzeczywiście mogłaby reagować tak, jak to
przedstawiłeś, choć wciąż byłoby to dość infantylne (co mogłoby wynikać z jej
charakteru jako postaci wychowanej w rodzinie przemocowej lub wspomnianego już upośledzenia umysłowego w stopniu lekkim). Natomiast obecnie
jedenastolatkowie swoją wiedzą na tematy współżycia mogliby zaskoczyć
niejednego rodzica, mimo że ich terminologia wciąż pozostawia wiele do życzenia
(nie tylko wśród młodzieży, ale i postaci dorosłych – jak widać po zapisie
seksu przez x). I dlatego właśnie nie potrafię wczuć się w obraz Alicji
i tak do końca się nim przejąć, bo jest on dla mnie zwyczajnie nierealistyczny.
Nie przekonuje mnie i budzi zbyt dużo wątpliwości.
Rozdział 8
Rozpoczynasz sceną, w której Gosia dzwoni do Szymona, by zapytać, czy może u niego
zostawić Adasia aż na tydzień. Dosłownie kilka zdań dalej kobieta stwierdza na
głos, że w sumie to ona i tak nie wierzy, że odstawi on wódkę na cały
ten czas. Rozumiem, że Gosia nie ma z kim zostawić młodego, ale ojciec
alkoholik i hazardzista prawdopodobnie nie jest najrozsądniejszym wyjściem z tej sytuacji,
szczególnie gdy rozmawiamy o całym tygodniu sprawowania opieki. To tak jakby
bohaterka swoje dziecko oddawała pod opiekę innego dziecka. Jej zachowanie pod
tym kątem jest dla mnie niezrozumiałe; zdecydowanie naturalnie wypadłaby ta
scena, gdyby bohaterka nie przejawiała świadomości, że u Szymona wcale nie jest
aż tak kolorowo i mężczyzna ma coraz większy problem z alkoholem i hazardem.
Gosia mogłaby najpierw spotkać się z nim i ocenić jego sytuację, warunki
mieszkaniowe i tak dalej. Szymon mógłby się do tego przygotować i udawać, że
wszystko u niego okej – co zresztą dzieje się na dalszych stronach tekstu. W
takim razie stwierdzenie, że Gosia wie, iż nie odstawi on wódki na tydzień, po
prostu nie pasuje do podjętej przez nią decyzji o pozostawieniu mu syna pod opieką, chyba że i ona miała wyjść na
nieodpowiedzialną…
Szymon w
jednej chwili podniósł się i zaczął drapać po głowie. – Klisza wyjęta rodem z bajek Disneya czy innych
Zwariowanych Melodii…
Fucha
wydawała się całkiem w porządku. Miał być dostawcą artykułów spożywczych dla
jednego z największych sklepów internetowych. Prosta robota. Ładował się rano z
siatami, wsiadał w auto i rozwoził przez cały dzień po okolicy. Znajomy mówił,
że podobno idzie zarobić dość godne pieniądze, a zbytnio się nie narobić.
Szymon dokładnie tego potrzebował. Tylko, że niestety zgodnie z ostrzeżeniami
kolegi, przez pierwsze dwa tygodnie musi się spodziewać ostrej harówki, więc
nie pogodzi tego z zaprowadzaniem i odbieraniem Adasia ze szkoły. A
przynajmniej tak mu się wydawało. – No to w takim razie dlaczego na meczu Szymon był tak nieskory do
rozmowy o nowej pracy i nie chciał nawet o niej myśleć? Nagle okazuje się, że
jest ona w miarę prosta i nieźle płatna – dość mocno mnie to zaskoczyło. Szymon
zauważa teraz, że robota ta jest całkiem okej i gdyby nie Adaś, to mógłby ją
podjąć, ale przecież nie tak dawno w ogóle nie chciał o niej myśleć. Wyczuwam
niekonsekwencję i trudno mi poznać, czy to przejaw hipokryzji Szymona, celowo
wprowadzonej do tekstu, czy efekt tego, że jako autor sam zapomniałeś, że twój bohater tak
naprawdę nie chciał iść do pracy. A może próbujesz wybielić go narracją, bym zaczęła pałać do niego większą sympatią? To nie zadziała, bo w przypadku bohaterów powieści liczą się czyny, nie intencje.
Jutro miał iść podpisać umowę, a później pojechać z innym, bardziej doświadczonym pracownikiem na dzień próbny. Trudno, ma zapas gotówki, zadzwoni z rana, że może zacząć od następnego tygodnia, a jak im nie będzie pasowało, to roboty dookoła jest pełno. Na pewno coś znajdzie. – Z jednej strony nie dziwi mnie nieodpowiedzialne podejście Szymona, ale z drugiej – męczy mnie ta jego ignorancja. Tak po prostu olał pracę, którą opisuje jako dobrą oraz dzięki której miał poprawić swój stan ekonomiczny, by pogodzić się z byłą narzeczoną? Niby wiem, że i zdobycie pracy, i pilnowanie syna będzie czymś, co zaimponuje Gosi, jednak za mało w Szymonie rozterek – w końcu gdyby miał pracę, mógłby pozwolić na więcej sobie, a i Adasiowi. Jego droga do podjętej decyzji jest bardzo krótka. Przy czym rozumiem, że ma on w głowie wygraną i chce ją powielić, co zapewne skończy przegraną wszystkiego. Łatwo to przewidzieć.
Zresztą,
jeśli podtrzyma dopiero co rozpoczętą passe u „buka”, to nie będzie potrzebował
żadnej roboty. Z tą, pełną optymizmu myślą mógł wreszcie ułożyć się do snu. – Szymon i Tomasz nie robią w tym tekście
nic innego, tylko chodzą spać i się budzą, a potem organizują sobie dzień w
domach. To niebywale nudne, za długo przesiadujemy z twoimi postaciami w ich
czterech ścianach, patrząc, jak zasypiają bądź wstają albo sprzątają czy
gadają z kimś przez telefon. Przy czym wiem, że kolejna scena jest ważna, bo to
w niej pojawia się Alicja, jednak dlaczego tak bardzo się w tym wszystkim
rozdrabniasz? Może dałoby się tekst uzupełnić czymś jeszcze, by go urozmaicić,
lub połączyć ze sobą te fragmenty, których akcja ma miejsce w domu, by ostatecznie powtarzalnych scen było mniej, a te nowe, obszerniejsze, stały się bardziej soczyste?
Aby
uprzyjemnić sobie odkurzanie, zmywanie naczyń oraz podług i tym podobne
zajęcia, (…) włączył sobie muzykę ze swojego całkiem niedawno zakupionego
głośnika. – A tu widnieje paskudny
ortograf…
- Dzień
dobry panu, ja się nazywam Alicja Pieczarowska, mieszkamy dwa piętra pod panem.
- No tak, wiedział, że skądś kojarzy tę niezwykle przyjazną, skromną buźkę.
Zmyliły go rozpuszczone, gęste blond włosy. Zazwyczaj kiedy mijali się na
klatce miała je spięte.
- Siema
Alusia, czego potrzebujesz? - odparł pogodnie. Patrząc na dziewczynkę, wręcz
nie dało się inaczej. Biła od niej wrodzona skromność i swoisty wdzięk. – Dobrze, że wreszcie padło imię dziewczynki
piszącej pamiętnik i bardzo fajnie, że stało się to w scenie poprowadzonej z
perspektywy innego bohatera. Alicja nie mogła przecież przedstawić się swojemu
pamiętnikowi, a więc przez dość długi czas stanowiło to ciekawą
tajemnicę. Cieszę się, że odkryłeś tę kartę w sposób naturalny.
- Powiedz mi
jak ja mam się do ciebie zwracać? Alicja, Ala, Alusia, Alinka? Dość dużo opcji
jak na jedno imię co? – Akurat
Alina to zupełnie inne imię.
W rozdziale
tym pojawia się jeden fragment, który wzbudził moje zainteresowanie. Nagle
Szymon zaczyna rozmawiać sam ze sobą, prawdopodobnie ze swoim sumieniem; trochę
jak narrator „Disco Elysium”:
- Do
widzenia
Biedne
dziecko.
Dziewczyna
jeszcze sobie nie zdawała sprawy lub ewentualnie nie dopuszczała do siebie
myśli[,] jakim społecznym wyrzutkiem jest jej ojciec.
Bezrobotny pijaczyna bez perspektyw.
Coś ci to
przypomina?
Zamknij się.
To tylko chwila słabości.
Dosyć długa.
Pierdol się.
Na tyle
długa, że zacząłeś już gnić od środka, Szymonie Robaku.
Jak się z
tym czujesz?
Spierdalaj,
mówię.
Szymon
stłumił natłok myśli.
I to jest
naprawdę świetny zabieg, którego czytelnik w żaden sposób się nie spodziewa,
nadal jednak uważam, iż powinieneś rozważyć zapis myśli postaci z użyciem
kursywy. Wtedy odpowiedzi gadziego mózgu mogłyby nie różnić się od tradycyjnej
narracji, by oddać, że wybrzmiewają poniekąd z niej, z tej głębi i stanowią
przemyślany koncept przełamania czwartej ściany. Wprawdzie w „Disco Elysium”
zmianę mówcy wprowadza się jego określeniem, dzieje się tak jednak z powodu formy gry
komputerowej. W twoim tekście sumienie czy też element wnętrza postaci, z jakim
Szymon rozmawia, może pozostać owiany tajemnicą.
Przerwał na
chwilę sprzątanie. Nie wiedział[,] od czego zacząć. – Może jednak od sprzątnięcia wreszcie tej
śmierdzącej plamy wymiocin…?
Rozdział 9
W tej części
tekstu pojawia się jedna kluczowa scena, do której chciałabym się odnieść.
Mianowicie:
Otóż,
dzisiaj z samego rana gabinet dyrektorski odwiedziła Marzena Pieczarowska i ni
z tego ni z owego złożyła zawiadomienie o molestowaniu jej córki przez
wychowawce. (…)
- Słuchaj,
Tomek – podjęła [dyrektorka
– dop. Skoi], a jej ton był poważny i zimny, zwiastujący coś naprawdę
niedobrego. (…) - idź na zwolnienie, na tydzień lub dwa. Przeprowadzę rozmowę
lub jeśli będzie potrzeba to kilka rozmów z panią Pieczarowską i wytłumaczę, że
zaszła pomyłka. (…)
Gdy wszedł
do sali, panowała zwyczajowa cisza kiedy byli pod opieką Judyty. (…) Z przyczyn
oczywistych nie miał głowy do jakichkolwiek zabaw zorganizowanych lub innych,
do których musiałby się choć w najmniejszym stopniu angażować. Dlatego
zaproponował, że resztę dzisiejszego dnia spędzą organizując sobie czas samemu,
co było dla nich równoznaczne z tym, iż mogą robić co chcą. (…) Dość często
łapał się za to na tym, że wodzi wzrokiem za Lilianą i bynajmniej nie był to
wzrok przepełniony radością i troską.
Wprawdzie
jako czytelniczka wiem, że Tomasz jest niewinny, a działanie mamy Lilki
prawdopodobnie stanowi konsekwencję niewydania dziewczynki pijanemu Pieczarowskiemu (i
to właśnie dlatego Tomasz powinien to wcześniej zgłosić), ale załóżmy przez
moment, że oto właśnie dopiero co rozpoczyna się to opowiadanie, a ja – wczuwając się w
postać dyrektorki – nie znam Tomka i nie uczestniczyłam w prawdziwym przebiegu zdarzeń. W tym momencie zgadzając się na
to, by Tomasz wrócił do grupy kontynuować swoje zajęcia i zmienić Judytę,
dyrektorka dopuszcza do kontaktu między oskarżonym a ofiarą; kontaktu, który –
gdyby Tomasz oskarżony został słusznie – mógłby wpłynąć na komfort psychiczny
ofiary oraz wywołać oburzenie rodziców wnoszących skargę. W końcu Tomasz wręcz
liczy na to, że spotka się z mamą Lilki, gdy ta odbierać będzie córkę z
przedszkola, ba, sam jej tę córkę wyda. Dyrektorka, niezależnie od tego, co
łączy ją z Tomaszem, nie powinna dopuścić do takiej sytuacji lub powinna
uczestniczyć w wydaniu, a zarazem konfrontacji pani Pieczarowskiej z
wychowawcą. Przedstawiona w rozdziale sytuacja, kiedy to Tomek sprawuje opiekę
nad potencjalnie molestowaną przez niego wychowanką oraz przez brak wdrożonych
natychmiastowo procedur, wydaje mi się zwyczajnie odklejona od rzeczywistości,
mimo świadomości o niewinności bohatera.
W temacie tym znalazłam chociażby taki link: [Procedury reagowania w przypadku wystąpienia wewnętrznych i zewnętrznych zagrożeń fizycznych w szkole]. Jeden z punktów dotyczy zgłoszenia przypadku pedofilii. I tak osobą odpowiedzialną za podejmowanie decyzji powinien być dyrektor placówki, a jednym z pierwszych podjętych działań względem Kodeksu Karnego (art. 197 § 3; art. 200 art. 200a; art. 200b) jest poinformowanie psychologa placówki oraz najbliższą placówkę Policji. Biorąc pod uwagę jednak, że dyrektorka wpierw chciała omówić sytuację z Tomaszem, jestem w stanie zrozumieć, dlaczego nie zgłosiła sprawy. Niemniej w dalszych punktach czytamy: wychowawcy klas oraz pedagogowie szkolni winni podjąć działania profilaktyczne wśród uczniów. I takim profilaktycznym działaniem jak najbardziej byłoby odsunięcie Tomasza od potencjalnej ofiary. Czytamy też: wychowawca lub pedagog/psycholog szkolny przeprowadza indywidualną rozmowę z uczniem. Tutaj więc warto się zastanowić, dlaczego wykwalifikowany pedagog wraz z dyrektorką nie porozmawiali z Lilką i dlaczego dziewczynka w ogóle przyszła dziś do szkoły. Mama odprowadziła ją jakby nigdy nic, wiedząc, że będzie ona pozostawiona pod opieką Tomasza…?
Pozwól, że
na tej scenie zakończymy komentowanie fabuły. Co prawda przeczytałyśmy rozdział
do końca, ale jesteśmy na tyle zmęczone, że podarujemy sobie pozostałą część. I
tak mamy już ponad 60 stron oceny i czujemy, że ostatnie dwa przesłane do
nas rozdziały nie wpłyną na nasze wnioski.
PODSUMOWANIE
W rzeczywistości same nie
wiemy, od czego miałybyśmy tu zacząć – czy od tego, że sceny w twoim tekście są głównie pasywne, czy
że postaci – przerysowane, a może jednak od praktycznie nieistniejącej poprawności językowej…? Wiele z
tych błędów omówiłyśmy już wcześniej, jednakże teraz zbierzemy je do kupy.
Chyba najlepiej będzie zacząć od ogólnego wrażenia. Ciężko nie zauważyć, że swoje opowiadanie ograbiłeś ze wszystkiego, co ciekawe, pozostawiając nam tylko jakieś mało satysfakcjonujące, ledwo nakreślone relacje, niewybredne dialogi i monotematyczne przemyślenia o tym, jakie to wszystko, co otacza głównego bohatera, jest beznadziejne. Mamy za sobą dziewięć dość krótkich rozdziałów, a czujemy się tak wyprane, jakbyśmy przeczytały materiał grubo ponad stustronicowy. Odniosłyśmy wrażenie, że tak naprawdę nie miałeś planu na to opowiadanie, znałeś tylko ogólny koncept, by pisać z perspektywy zmęczonego pracą przedszkolanka, który prowadzi fanpage (o którym po dziewięciu rozdziałach zapomniał), ale jakbyś sam nie do końca wiedział, co ci z tego wyjdzie i gdzie cię zaprowadzi… Niewiele działo się też u samego Szymona, a i część scen z Tomkiem również była pasywna, miała miejsce w domu. Jednocześnie tekst nie posiadał praktycznie żadnego tła – opisy miejsc akcji czy wyglądu postaci, a nawet atmosfery sprowadzały się zwykle do dwóch-trzech zdań, o ile w ogóle istniały w tekście. Twoje opowiadanie pełne było za to klisz – Szymon drapał się po głowie, wpadając na pewien pomysł, następnie praktycznie z automatu łzy spłynęły mu po policzkach, bo się zasmucił… A pamiętasz moment, w którym Tomasz zamyślił się w samochodzie? Rozpocząłeś go ledwie jednym zdaniem o mijanym widoku za oknem… To także pachniało sztampą, byleby wreszcie jakoś przejść do tego zamyślenia. W tamtejszej scenie interesująca za to wydała się przeszłość twojego protagonisty, w której drzemał całkiem spory potencjał. Tylko że zapomniałeś go przebudzić. Nie wykorzystałeś go, łasząc się na wielolinijkowe streszczenie, zamiast sytuacje ukazać scenicznie. Świadomość, że bohater był pod opieką psychologa czy śledził swoją pierwszą miłość w mediach społecznościowych, nie mogąc poradzić sobie ze stratą, nie sprawił wcale, że współczułyśmy mu z powodu jego trudności, z którymi nie mógł uporać się samodzielnie. Nie czułyśmy wobec niego praktycznie nic, bo nakarmiłeś nas suchymi informacjami z jego życia, zamiast wspomniane życie… obrazować.
Zresztą czy
właśnie to, że Tomek korzystał z pomocy i, jak pisałeś: liczne rozmowy
doprowadzały go do właściwych wniosków oraz diagnoz – nie powinno dać
widocznych w scenach efektów…? Tymczasem po obecnym Tomku nie widać, by
kiedykolwiek brał udział w jakichkolwiek sesjach. Jeśli tak wyglądał jego styl
życia po terapii, czy przed nią jego zachowanie nie było aby zbliżone do stylu
Roberta? I co właściwie ktoś taki w ogóle robi, pracując jako pedagog, non stop
nazywając w myśli swoich podopiecznych bachorami czy gówniarzami? Gdyby był
taki od początku, a na kartach powieści odbył terapię i zmienił się, rozwijał,
zyskałaby ona puentę, jakiś sens; obecnie niestety nie czuć, że dokądkolwiek
prowadzi. Inaczej mogłybyśmy śledzić rozwój psychologiczny Tomasza i to, jak ze
sfrustrowanego cynika, który topi smutki w alkoholu, nie jest zainteresowany
swoją pracą i nie cierpi innych ludzi, zmienia się on w bohatera bardziej
pozytywnego, zaczynającego troszczyć się o innych (w tym chociażby Szymona) i
odnajdującego spokój w życiu, mimo piętrzących się przeciwności – w postaci
matki Lilki. Wtedy też mógłbyś ukazać kontrast, jak zmienia się życie kogoś,
kto korzysta ze wsparcia specjalisty (Tomasz), a jak – życie kogoś, kto
niezmiennie tkwi w swojej przeszłości i wciąż popełnia te same błędy, nie dając
sobie pomóc (Szymon). Twój tekst wbrew pozorom ma ogromny potencjał, a ty
dajesz go pogrzebać pod stertą pasywnych, w dodatku mało ambitnych i
przerysowanych scenek rodzajowych takich jak scena oglądanego meczu (bo
niestety tej przedstawiającej mecz juniorów nie uświadczyłyśmy) czy rozmowy z
prezesem. Aż żal się robi w trakcie czytania tak przerysowanych, a jednocześnie
nijakich, nic niewnoszących fragmentów.
Wróćmy
jednak do twojego głównego bohatera. Trudno wyczuć, czy celowo kreujesz go
na przaśnego, czy robisz to w sposób zupełnie niezamierzony, po prostu
przesadzając. Nie wiadomo, jak i czy właśnie tak miałybyśmy go odbierać
(może twoim celem było ukazanie rozwoju na przestrzeni scen, więc kreacja
sylwetki psychologicznej będzie ulegać zmianom w czasie trwania fabuły…?),
chcemy jednak, byś wiedział, że na nas jako na czytelniczkach Tomasz nie zrobił
dobrego wrażenia. Jego prosty, trochę olewczy sposób bycia oraz mowa
stylizowana na aż za bardzo kolokwialną sprawdziłyby się, gdybyś wyznaczył tego granice i
jednocześnie nieco bardziej zadbał o estetykę tekstu. Bo choć
zwykle nie ma ona aż takiego znaczenia – od czegoś są redaktorzy i korektorzy –
to jednak trochę inaczej sprawa wygląda w tekście prowadzonym narracją z punktu
widzenia osoby podobno wykształconej, tym bardziej gdy postać ta prowadzi
własny profil, na którym publikuje. W takim wypadku nie do końca wiadomo, co
jest celową kreacją postaci, która pisze i wysławia się byle jak, a co stanowi
efekt dopiero co rozwijanych twoich umiejętności autorskich, mniejszego obycia
ze słowem pisanym. Zupełnie inaczej czytałoby nam się opowiadanie o zmęczonym
życiem cyniku pracującym z dziećmi i prowadzącym bloga, gdybyśmy potrafiły
domyślić się, czy umyślnie przekraczasz niektóre granice i na pewno świadomie
kreujesz Tomasza na AŻ takiego cynika, a Szymona, Matiego czy Roberta na AŻ
takich podobnych do siebie rubasznych luzaków.
Zresztą tak
samo jak przesadziłeś z ich kreacją, tak i przesadzona jest kreacja każdej
innej twojej postaci. Same wpisy Alicji stanowią kolejny element, z którym
przedobrzyłeś, osiągając efekt odwrotny do zamierzonego. Chciałeś, by było
nam smutno, a sprawiłeś, że kolejny raz czujemy zakłopotanie wynikające z tego,
że twój tekst tak łatwo można poddać w wątpliwość, gdyż nie oddaje charakteru
czasów, w których osadziłeś fabułę, oraz stanowi swoistą karykaturę. Odczuwamy
pewien dysonans – partie przedstawiające życie Tomka ukazują czasy obecne (mamy
chociażby Facebooka, prowadzenie fanpage’a, sam bohater wypowiada się
współcześnie), natomiast wpisy dziewczynki wyglądają jak wzięte z literatury
obyczajowej lat ‘80 czy ‘90. Nie ma w nich tej naturalności, są tylko widoczne
starania, by uzyskać efekt stylizacji. Niemniej bardzo trudno jest nam,
dorosłym, wejść w skórę (i do głowy!) dzisiejszych dzieciaków, zwykle pamiętamy
ich obraz i słownictwo właśnie z czasów, gdy sami byliśmy dziećmi. I taki
dysonans oraz efekt nie są dla nas niczym nowym; bardzo często stanowią problem
literatury, w której głos dostają postaci dziecięce. Czasem nasze starania to
za mało, mimo że efekt oddaje za dużo – jest przesadzony. Dobrze byłoby więc
może zagadnąć jakieś dziecko i poprosić je o odegranie scenki własnymi słowami?
Nagrać je i przepisać? Zyskasz pewność, że nie będą ani zbyt dorosłe, ani zbyt
infantylne, nieoddające charyzmy dzieci czasów współczesnych. Rozumiemy, że
chciałeś, by Alicja miała jedenaście lat, bo ktoś w tym wieku potrafi prowadzić
pamiętnik, ale to naprawdę nijak się ma do jej sylwetki psychologicznej. To już
lepiej było sobie odpuścić to całe sztuczne i pretensjonalne Drogi
pamiętniczku… i poprowadzić sceny z perspektywy kilkulatki w narracji
pierwszoosobowej, gdy dziewczynka po prostu siedzi sama w pokoju, nie mogąc
spać.
Wiesz, z
czym jeszcze kojarzy nam się obraz twojej Alicji, która w tak infantylny,
trochę przesłodzony sposób rozmawia ze swoim pamiętnikiem, zwracając się do niego
per ty? Nie wiemy, czy czytałeś na WS naszą ocenę „Bajek pana Hyde’a”, niemniej
to właśnie tam część nastoletnich bohaterek również prezentowała takie
zachowania. Drogi pamiętniczku, muszę opowiedzieć ci dziś, co działo się na
lekcji wuefu…
Nie da się
ukryć, że w literaturze erotycznej traktującej o seksie z nieletnimi aż za
dobrze znany jest motyw niewinnej, infantylnej nastolatki, która zdradza, co
działo się w jej życiu, właśnie swojemu pamiętniczkowi. Postać ta zwykle
liczy już kilkanaście wiosen, a jednak zdaje się kompletnie nieświadoma, do
czego może prowadzić moment, w którym nauczyciel czy wujek sadza ją sobie na
kolankach. Przy czym jesteśmy w stanie zrozumieć, że literatura erotyczna rządzi
się swoimi prawami i przedstawiony obraz postaci, mimo że jest zaburzony i nie
ma nic wspólnego z realizmem, wykorzystany jest, by zadziałać na wyobraźnię
odbiorcy – tak też i nieraz w filmach tego gatunku dorosłe już kobiety wiążą
sobie wstążki na warkoczykach i noszą kolorowe skarpetki; wszystko, by obudzić
konkretne skojarzenia. Nierzadko zresztą opowiadania te stylizowane są na
rzeczywistość lat dziewięćdziesiątych, nie ma w nich chociażby Facebooka,
YouTube’a, ogólnie dostępu do internetu czy telefonów komórkowych. Ty jednak
nie dość, że nie piszesz erotyków, więc nie musisz bazować na skojarzeniach z
dziecinnymi i słodkimi w swej niewinności nastolatkami, to jeszcze osadzasz
swój dramat obyczajowy w czasach współczesnych. A jednak Alicja pozostaje
infantylna i naiwna. Dlaczego? Co chciałeś uzyskać tą kreacją?
Nie myśl
sobie jednak, że to tylko dlatego, iż nie przepadamy za typowo męskimi historiami
o prawdziwych facetach i ich problemach szarej codzienności. Albo że nie
przepadamy za kontrowersyjnymi powieściami ukazującymi szokującą rzeczywistość.
Bzdura, gdy na naszych półkachstoją powieści takie jak „Fight Club” Ch.
Palahniuka, „Trainspotting” I. Welsha, „Nawet Psy” J. McGregora, „Kredziarz”
C.J. Tudor, czy choćby „Gra” N. Straussa, czyli właściwie śmietanka samczej,
trudnej i naprawdę kontrowersyjnej literatury. Tytuły te momentami
wpadają w zabawne tony, nie przekraczają jednak granic, by choćby przez chwilę
wydawać się karykaturalne i przaśne, nie nazwałbyś żadnej z nich momentami
żenującymi parodiami gatunku. Tymczasem „Pana Przedszkolanka” naprawdę trudno
osadzić nam w jakichś ramach, wydaje się on zawieszony między gatunkami i stanowi
chaotyczny misz-masz, w który ciężko się wczuć, wsiąknąć w prezentowaną
rzeczywistość i chcieć przebywać z Tomkiem czy Szymkiem. Przy czym najlepsze
powieści eksperymentalne o zmiennych narracjach, poruszające trudne tematy w
sposób prowokacyjny, gdzie postaci prowadzące scenę są wulgarne i bardzo
charyzmatyczne, muszą sprawiać, że czytelnik będzie chciał poznać ich historię,
przejść z nimi jakąś drogę, lepiej je poznając i odczuwając względem nich
emocje. Także gdyby ten tekst stanowił książkę na naszej półce, szczerze nie wiedziałybyśmy, co z nią zrobić. Jako bibliofilki
wprawdzie nie zutylizowałabyśmy jej, ale oddać ją komuś też byłoby nam wstyd. A
wszystko przez tę twoją (kolejny raz wspomnianą) przesadę.
Słyszałeś
kiedyś o tak zwanym efekcie kobry?
Jeśli
zastanawiasz się, jak definicja ta może odnosić się do twojego tekstu – już
tłumaczymy. Otóż dość łatwo nam założyć, że efekt, który chciałeś uzyskać,
pisząc swoje opowiadanie, na pewno różni się od tego, który uzyskałeś. Mając w
zamiarze stworzyć powieść poruszającą trudne, lecz realistyczne i współczesne
problemy, dotykające chociażby pracowników przedszkoli, tak bardzo skupiłeś
się na swoim celu, że poszedłeś do niego po trupach – jakby nie zważając
na to, że po drodze zdrowo przeszarżowałeś z kreacją swoich postaci. Praktycznie
wszystkie są tak bardzo podkolorowane, że aż tracą swój realizm i zamiast w nie
uwierzyć, kompletnie przestałyśmy się nimi przejmować. Nawet nie tyle, że wydawały nam się one niedzisiejsze, ale jednak czytanie o nich było ciekawym doświadczeniem; wręcz przeciwnie – szybko się do nich zniechęciłyśmy, bo wyglądały nie na niedopracowane, a wykreowane ze zbyt dużym naciskiem na ukazanie ich stylu bycia, cech charakterystycznych, stylizacji językowej i tak dalej. Aż zrobiły się nieznośne. Zdecydowanie smaczniejsza jest zupa
niedoprawiona, którą łatwiej dosolić, niż przesolona. I tak samo jest z
beletrystyką – łatwiej przy pierwszej redakcji pogłębić swoje mniej charyzmatyczne postaci, nieco
lepiej oddając ich styl bycia, niż pozbyć się wymuszonej sztuczności w
przypadku postaci wręcz karykaturalnych. Na nasze – w przypadku „Pana
Przedszkolanka” wiąże się to z rozpoczęciem pisania od nowa, gdyż w narracji typu POV ta nadmierna jaskrawość rzutuje na mowę pozornie zależną oraz
partie dialogowe, a więc praktycznie każdy akapit twojego tekstu.
Pierwszym
sygnałem, który dał nam do zrozumienia, że możesz mieć problem z wyczuwaniem
granic, a co za tym idzie – rychłym, acz zgubnym przekraczaniem ich – był wpis
Tomasza na jego fanpage'u. Bohater tak bardzo zapewniał nas, że rodzice, z
którymi ma do czynienia na co dzień, są problematyczni, że w naszych oczach
szybko wyszedł na wręcz zdesperowanego; kogoś, kto na siłę i bez argumentów
chce dowieść swojej tezy, sięgając po dowody anegdotyczne i odwołania do
swojego stanu emocjonalnego. Zresztą po tylu stronach, na których wspomniane we
wpisie problemy z rodzicami okazały się nie mieć miejsca, Tomasz wyszedł dodatkowo na kłamczucha, a przynajmniej naciągacza. Tak samo zresztą było
z Alicją – tak bardzo zależało ci na kreacji grzecznej dziewczynki o smutnej
historii, że łapałeś się wszystkich możliwości, by takową nam zobrazować,
przez co w naszym odczuciu Alicja była nie tyle grzeczna, co naiwna i zbytnio
bezkrytyczna, wręcz cielęca. Zapamiętaj po prostu, że czasem mniej znaczy
więcej, i odnosi się to do praktycznie każdego elementu twojej
twórczości (no, może poza opisami miejsc, których de facto nie było
wcale).
A skoro już
przy Tomaszu i jego problemach z rodzicami jesteśmy…
For: Twój bohater przedstawił problem opiekunów swoich
podopiecznych w charakterze osób roszczeniowych i czepialskich. Jako nauczyciel
wiem, że tacy rodzice istnieją (niestety jest ich całkiem sporo…). Wiem też,
jaki to ból dla pedagoga współpracować z takimi ludźmi, szczególnie będąc
osobą, która stara się w pracy. Tomek natomiast się nie stara. W moim otoczeniu
na szczęście znaczna część nauczycieli jest bardzo aktywna zawodowo, wprowadza
mnóstwo ciekawych rozwiązań na lekcjach, organizuje dużo szkolnych konkursów i
zajęć dodatkowych. Aż serce się raduje, widząc osoby tak zaangażowane w
kształtowanie młodzieży, która dzięki temu odnosi niemałe sukcesy. I owszem, są
też słabi nauczyciele, pewnie każdy w swoim życiu takich spotkał – ja też.
Jednakże co innego czytać o fajnej szkole z fajną kadrą, która jest źle
traktowana przez obcesowych rodziców, i na tej podstawie zgodzić się z Tomkiem
w jego wpisie, a co innego czytać o nieodpowiedzialnych ludziach opiekujących
się dziećmi, którzy narzekają na opiekunów swoich pociech, gdy w zasadzie…
prawie wszyscy ci opiekunowie są w porządku. Bo to, że na meczu jeden ojciec
pyta, czy syn zagra na obronie, nie jest toksycznym zachowaniem, co najwyżej
uznałabym je za męczące. Raczej czytając twoje opowiadanie, jest mi mega przykro,
bo widzę nauczyciela mającego problem z alkoholem, kompletnie
nieodpowiedzialnego, niezorganizowanego, nieprzygotowanego do swojej pracy, a
jednocześnie okropnie roszczeniowego. Rozumiem też, że ten zawód to spore
obciążenie psychiczne i prędko prowadzi do znużenia, ale, kurczę!, Tomasz nie
wykonuje żadnych podstawowych obowiązków poza pojawianiem się w szkole.
Podobnie z piłką nożną – zabrał dzieci na mecz, nie organizując im wcześniej
żadnego treningu przygotowawczego, jednocześnie oczekując świetnych rezultatów, by
dostać premię od prezesa klubu. Tomek nawet nie myśli o dobru podopiecznych czy swojej jednej czy
drugiej pracy. Po prostu ma wszystko gdzieś i sądzi, że wszystko mu się należy,
nie dając od siebie nic w zamian i nie mając żadnych podstaw, by w taki
sposób się zachowywać.
Co jeszcze mogę dodać? Ano to, że Tomasz jest przedszkolankiem, czyli pedagogiem zajmującym się jedną grupą małych dzieci, które obserwuje na co dzień. Dlaczego po spotkaniu z nietrzeźwym Pieczarowskim od razu nie zgłosił tego incydentu do dyrekcji? OD RAZU. To facet, który powinien skupić się na wychowaniu małej grupki osób. Nauczyciel starszych klas ma pod sobą dużo więcej podopiecznych, problemy, z którymi się mierzy, są już innej natury, często bardziej skomplikowanej. I mając, przykładowo, jedną czy dwie lekcje w tygodniu z trzydziestoosobową klasą, nie da się być świadomym wszystkich trudności uczniów, ciężko zauważyć złą sytuację dziecka czy jego zaburzenia psychiczne. A mimo to trzeba próbować i trzeba również tak poważne tematy podejmować z opiekunami dzieci. Wiem, że w przedszkolu rodzice także mogą walczyć z placówką, ale w opowiadaniu żadne kłopoty – poza wspominanym już alkoholizmem jednego ojca – nie występują. W przypadku przedszkola nie pokażesz pięciolatka z depresją czy anoreksją i rodziców bagatelizujących ten problem, oraz długiej drogi, którą Tomasz musiałby przejść, by dojść z nimi do porozumienia. Nie masz tu takiego pola do popisu, jakie byś mógł mieć w przypadku starszych dzieci. Więc tym bardziej dlaczego przy tej jedynej scenie ukazującej jakikolwiek szkolny problem twój bohater nic nie zrobił? Czemu nie pociągnąłeś tego wątku dalej? Dlaczego widzę tylko przedszkolanka-alkoholika olewającego swoją pracę i narzekającego na cały świat, jednocześnie niedostrzegającego swoich własnych poważnych wad czy nałogów? W dodatku nie jestem w stanie uwierzyć, że w przypadku Tomka sięganie po alkohol ma związek z wyczerpaniem psychicznym w pracy, bo… on nie ma czym być wyczerpany.
lub otwórz w nowym oknie
☛ [242] ocena tekstu: Niesamowite przygody Florków
☛ [244] ocena tekstu: Nas to łątki nie obchodzą
☛ [152] ocena tekstu: Narodziny boga
☛ [151] ocena bloga: bajkipanahyde.blogspot.com
☛ [105] ocena tekstu: Samotna królewna
Tymczasem
już teraz życzymy ci powodzenia w rozwijaniu warsztatu, bo, jak widzisz,
niewątpliwie jest nad czym pracować.
I warto.
A za betę
dziękujemy wspaniałej Ayi! ❤
0 Comments:
Prześlij komentarz