Tytuł: Tworzyciele
Autor: Wiktoria L.
Gatunek: fantasy
Ocenia: Ayame
Pierwsze, co od razu zwraca moją uwagę, to formatowanie. Przesłany przez ciebie tekst jest dla oka chwilą odpoczynku. Wyjustowany, z prawidłowymi wcięciami akapitowymi, poprawnym zapisem dialogów (przynajmniej w kontekście graficznym) – te wszystkie, często bagatelizowane elementy sprawiają, że nie czuję przemożnej chęci zamknięcia pliku od chwili jego otwarcia. To już coś.
Chciałam też zaznaczyć, że przejdę od razu do treści opowiadania, notkę z wyjaśnieniami ewentualnie pozostawiając na momenty, przy których będę miała niemożliwe do pokonania trudności ze zrozumieniem fabuły (do czego, mam nadzieję, nie dojdzie). W końcu książki zwykle nie zaczynamy od słowniczka pojęć i nakreślenia tła historycznego, prawda? Zresztą do samego pliku z objaśnieniami oraz terminologią jeszcze się pewnie odniosę.
Prolog
To trochę frapujące, że prolog się zaczyna i… niemal nie widzę jego końca. Poszczególne fragmenty oddzielone są gwiazdkami, czyli nie jest to lita ściana tekstu, ale w dalszym ciągu nie tego oczekuję po wstępie.
Być może trochę się czepiam, ale gdyby taka książka trafiła w moje ręce, szybko by mnie zmęczyła, ponieważ widząc prolog, liczę raczej na krótkie wprowadzenie, które powie mi nieco o jej zawartości, stylu autora, być może czasie i miejscu akcji – liczę na coś, co mnie poruszy, wciągnie, zaangażuje. Może warto raz jeszcze przemyśleć ten podział?
Poczuła, jak zielone pnącza zaciskały się, boleśnie wrzynając w skórę.
Dłuższą chwilę walczyła z nimi, sięgnęła w końcu po ostrze i płynnym ruchem przecięła wiążący ją bluszcz. – Wielka szkoda, że nie oddałaś tej walki z pnączami, sprowadzając ją zaledwie do streszczenia. Niby trwała dłuższą chwilę, a zamknęłaś ją w dwóch zdaniach. Brakuje mi detali skondensowanych w dynamicznej scenie, a przez to nie wiem, jak bohaterka zareagowała na sytuację zagrożenia życia, czy panikowała, jak się to przejawiało, jak wpadła na pomysł użycia ostrza i czy miała z tym jakieś trudności. Może pnącza te blokowały jej ruchy, uniemożliwiały dobycie broni (skąd? jakiej?). Nie wiem nawet, w jaki sposób ją oplatały. Zaciskały się na kostce u nogi, ograniczały klatkę piersiową, uniemożliwiając złapanie oddechu? Ta scena nie działa więc z wielu powodów: nic nam nie mówi o sytuacji, o postaci, nie porusza wyobraźni, nie wywołuje emocji. Nie spełnia swojego zadania.
Strzepnęła z ramienia pozostałe po roślinie grudy i przyspieszyła kroku, starając się nie myśleć o piekącej skórze. – Pocięte pnącza raczej nie będą sklejały się w grudy, tu zostawiam ci słownikową definicję: [KLIK]. Może po prostu pozostałe fragmenty rośliny? Albo jeszcze prościej – pozostałości?
Tak, teraz była pewna. Dziecięcy płacz. – Nie rozumiem, jak bohaterka mogła pomylić szelest liści z płaczem dziecka. To są zupełnie różne dźwięki, nie wierzę w taką pomyłkę. W końcu po nasileniu się płaczu porównuje go do irytującego zgrzytu zamków, określa jako doprowadzający do szaleństwa. Tylko że ja tej irytacji nie widzę – czy w jej efekcie bohaterka zaciskała zęby, mierząc się z atakującym zmysł dźwiękiem, dobyła broni, zasłoniła na chwilę uszy? Nie.
Wilgotne powietrze wyjątkowo drażniło, oddech stał się ciężki, nierówny. – Od wilgotnego powietrza czy od stresu? W obu sytuacjach nie jest to powód do nierównego oddechu – taki najczęściej mamy po intensywnym wysiłku, a bohaterka zdążyła przystanąć pod pniem, napić się wody, pomyśleć nad dalszym planem. Jest przestraszona, bo słyszy szelest liści, boi się, że coś się do niej skrada, jednocześnie dociera do niej płacz dziecka. Straszny panuje w tej scenie chaos, trudno ocenić reakcje postaci na bodźce zewnętrzne, wydaje się to nie do końca skoordynowane.
Wracając jednak do oddechu: w tej sytuacji mógłby być cięższy, szybszy, ale raczej nie nierówny.
Chwyciła broń i wolno do niego podeszła. – Jaką broń? Co mam sobie wyobrazić? Wcześniej ostrze, teraz broń, ale w dalszym ciągu nie wiem, czym posługuje się protagonistka. Warto to ująć albo w scenie dynamicznej z pnączami, albo w momencie, w którym postać przystanęła po uwolnieniu się z roślinnego uścisku – po napiciu się wody mogłaby wytrzeć nóż/sztylet/miecz.
Kobieta porwała ją za rękę i siłą wyciągnęła z krzaków. – Tylko że wciąż ukryta była w krzakach, nasza bohaterka jedynie odchyliła górne liście, dostrzegając czubek jej głowy. Jak więc mogła ocenić, że ukrywająca się postać kuli się na dźwięk jej głosu, i po czym poznała, gdzie jest jej ręka – na tyle precyzyjnie, by za nią złapać?
Powoli odłożyła broń na ziemię, bacznie obserwowana przez małą. – Dlaczego na ziemię? To raczej nietypowe. Nie lepiej byłoby trzymać ją na przykład u pasa, by mieć pewność, że dobędzie jej w odpowiednim momencie? Nie trzeba mieć wielkiego doświadczenia w boju, by znać takie podstawy. One są intuicyjne. Spokojne odkładanie broni na ziemię, a nawet odkopywanie jej na pewną odległość kojarzy się z tymi wszystkimi filmami akcji, w których to przeciwnik szantażuje protagonistę pistoletem wymierzonym w zakładnika. Powiało kliszą.
Kobieta podniosła rzucony wcześniej miecz i schowała go do pochwy na plecach. – Tylko że bohaterka wcześniej go nie rzuciła. Spójrz na cytat powyżej: Powoli odłożyła broń na ziemię, bacznie obserwowana przez małą. Ale za to w końcu wiemy, jaką broń dzierży! Szkoda, że dowiadujemy się tego dopiero teraz, bo wyobraźnia miała już kilka innych (przegapionych) okazji do zadziałania.
Wokół siebie widziała zieleń, dużo zieleni. – Kto? Ama czy bezimienna protagonistka? Obserwacja wygląda jak należąca do osoby starszej, nie dziecka. Tylko że najwyraźniej faktycznie chodzi o dziecko, którego dotychczasowe zachowanie wypada raczej infantylnie, wspomniałam już – jak u najwyżej kilkuletniego brzdąca. Ama odpowiada półsłówkami, miętosi brudną tunikę, unika kontaktu wzrokowego – jakby miała najwyżej trzy lata. Dodałaś wprawdzie baśniowe porównania (liny wyglądające jak węże, pnie ubrane w mech), które mogłyby przybliżyć dziecięcą perspektywę, ale czy kilkulatka prawdopodobnie pochodząca z rodziny kupieckiej lub rolniczej faktycznie by je znała i bez trudu stosowała?
Niesamowicie spodobała mi się historyjka o kozach. Spodziewałam się jednak, że skoro najemniczka nawiązuje nią do płaczu znalezionego dziecka, porównując go do beczenia kozy, a bohaterkę historii zrównuje wiekiem z dziewczynką, to wyniknie z tego jakiś morał, dzięki któremu współpraca pomiędzy nimi stanie się łatwiejsza. Nie rozumiem przez to, jakie intencje miała protagonistka, co pięcioletniemu (jak się okazuje) dziecku w tym właśnie momencie miało zaoferować drugie dno historyjki, mówiące o nieuchronności przeznaczenia.
Edit: Po ukończeniu czytania całości materiału wciąż nie rozumiem, co miała ta bajka z morałem wnieść.
***
Dziwna Pani siedziała kawałek dalej i próbowała rozpalić ognisko. – Przeskok jest tak gwałtowny, że sądziłam, iż wciąż opisujesz wspomnienia dziewczynki z wizyt na targu. Może warto nieco większy akcent położyć na tę zmianę, żeby dało się myślami wrócić do lasu w bardziej odpowiednim momencie niż akapit dalej?
Wojowniczka drgnęła i podniosła się. – Skąd Ama wie, że ma do czynienia z wojowniczką? Brakuje mi przed tym określeniem jakiejś dziecięcej obserwacji, na podstawie której mogłaby wysnuć taki wniosek. Tymczasem jedyną wskazówką jest dzierżony w pochwie na plecach miecz, którego protagonistka używała dotąd wyłącznie do cięcia roślinności. A gdyby otwarcie ująć myśli Amy, w których dochodzi ona do wniosku, że właśnie tym para się jej tymczasowa opiekunka?
Niestety, zupełnie nie kupuję twojego oddania perspektywy dziewczynki. Piszesz, że to pięciolatka, a choć początkowo zachowuje się jak ledwie nauczony poruszania się na dwóch nogach brzdąc, to szybko zaczyna myśleć i wysławiać się, jakby była co najmniej dwa lata starsza. Bogate słownictwo, chwilami poetycki język, barwne porównania nie pasują do kreacji postaci, jaką chciałabyś uzyskać.
Jedyny moment, w którym mogłabym określić stylizację jako udaną, choć nieco przerysowaną, stanowił fragment, w którym protagonistka znalazła dziewczynkę z krzakach. Przemawiało wtedy przez Amę przerażenie, jej wypowiedzi były bardzo okrojone; dziewczynka, unikając konfrontacji, skubała brzeg brudnej tuniki. Fakt, wygląda na to, że nieco kreujesz swój świat na częściowo średniowieczne fantasy – mamy miecze, targi, garnuszki, hodowlę kóz, głęboki patriarchat – zatem dziecko mogłoby zostać zmuszone do szybszego dojrzewania, co może pasowałoby do całej reszty scen z jego udziałem, ale… wciąż wydaje się to przesadzone. Po opisach postrzegania otoczenia, wnioskowaniu, samoświadomości zakładałabym raczej, że mam do czynienia z ośmiolatką, w dodatku bynajmniej nie z rodziny mieszkającej w lepiance. Dziewczynka wyraża się ładnie, okrąglutko, literacko. W twojej stylizacji bliżej jej do młodej szlachcianki. Jeśli więc nie trzymasz asa w rękawie i w pewnym momencie nie okaże się, że tak istotnie jest, a wzmianki o lepiance, popijaniu odrobiny mleka z okazji urodzin czy wizytach na targu nie są jedynie wynikiem dziecięcej wyobraźni, to… trochę się to nie klei.
Razi mnie też sposób traktowania Amy przez protagonistkę (której imienia dotąd nie znamy). Nawet gdyby kobieta była wychowana w trudnych warunkach, bez zaangażowania bliskich, i z tego wynikałaby obrana przez nią życiowa droga wojowniczki, czy nie pozostałyby w niej jakieś ludzkie odruchy? Powiedzmy, że życie ją doświadczyło, niejedno zdążyła zobaczyć, a opieka nad dziećmi nie jest ani bliska jej dotychczasowym praktykom, ani jakimkolwiek instynktom. No dobra, może tak w istocie być.
Jednakże… rety, traktuje przecież dziewczynkę co najmniej okrutnie, stosuje przemoc psychiczną i fizyczną. Z drugiej jednak strony otrzymujemy ten fragment układanki wyłącznie w jednej scenie, jako wzmiankę z perspektywy Amy, a to nie rzuca na całość szczególnie wiarygodnego światła, bo nie mamy odniesień do podobnych zachowań w innych częściach tekstu
Przytoczę może ten fragment:
Kilka razy wpadła na coś i przewróciła się, na co kobieta odpowiadała gniewem i krzykiem. Raz schwyciła Amę za rękę, gwałtownie podniosła i spoliczkowała, nazywając ją małą, tępą pizdą i głosząc tyradę na temat niebezpieczeństwa każdego kroku – tak, niebezpieczeństwa ściąganego przez Amę i jej bojaźliwość.
Dziewczynka nie śmiała wspominać o strachu, bała się, że wojowniczka uderzy ją drugi raz.
Jednocześnie protagonistka dziewczynce pomaga, najwyraźniej porzucając misję. Przecież nikt jej nie kazał wyciągać dziecka z lasu, do którego zawędrowała, by wykonać z góry opłacone zlecenie, o którym… nic nie wiemy. Dlaczego zatem podjęła tę decyzję? Dlaczego porzuciła zadanie, jakie procesy myślowe zaszły w jej głowie, co ją do tego skłoniło?
Tyle pytań, tak mało odpowiedzi.
***
Ama nie śmiała więc pytać dalej. – Tylko że nie zapytała w ogóle, o nic. Spojrzała na miecz trzymany przez jej opiekunkę od siedmiu boleści, a ta sama domyśliła się, co dziecku chodzi po głowie i odpowiedziała na (niezadane) pytanie.
– No tak, czytać też pewnie nie potrafisz. Za mała jesteś. – Chciała dodać jeszcze „i zbyt biedna, by się kiedykolwiek nauczyć”, nie śmiała jednak wspominać dziewczynce o jej niskim pochodzeniu. – Ale jednocześnie można dziewczynką szarpać, potrząsać, policzkować? Nie ośmieli się jednak wspomnieć o jej niskim pochodzeniu? Szlachetnie.
Nawet po Ataku Skorpionów piętnaście lat temu i złupieniu większości miast ubóstwo w Vissendorffie nie trwało długo. – To pierwsze zdanie w twoim opowiadaniu zawierające nazwę własną, w której tak silnie widać zapożyczenie ze świata rzeczywistego do uniwersum opowiadania. Düsseldorff został mało subtelnie przekształcony w Vissendorff. Niestety, niespecjalnie to kupuję – cenię sobie kreatywność. Wręcz niesamowicie mi zgrzyta i bardzo trudno mi się do takich terminologicznych rabunków przekonać.
Skupiła się na kwiatku, powąchała go, a ponieważ pachniał całkiem świeżo i przyjemnie, zerwała i – pełna dumy – postanowiła wręczyć go nieznajomej. – To już trzeci dzień ich wspólnej podróży i jakimś cudem wciąż nie znamy imienia nieznajomej. Dziecko przełamuje się, biega po łąkach, gania motyle, sypia na ramieniu swojej – jak to ujmuje – protektorki, a dotąd o to nie zapytało?
Och, moment, fragment dalej napotykam na coś takiego:
Mała postanowiła ponownie spytać opiekunkę o imię. Wcześniej robiła to już dwukrotnie, ale została zbyta prychnięciem. – Czy ktoś ci już mówił, że nieładnie tak kłamać? Jakie dwukrotnie? I mnie jako czytelnika przy tym nie było? No proszę cię!
– Ty se nie odpuścisz, nie? Imię… po co ci to wiedzieć? Imiona są głupie. – To byłby świetny fragment, gdyby nie to, że przecież bohaterka sama wypytała znalezioną dziewczynkę o jej personalia. To jak to w końcu jest – imiona są ważne czy nie? Nawet jeśli twierdzi, że poznała je, bo na pewno go nie zapomni przez ich wspólną przeprawę przez Puszczę, bagatelizuje jego istnienie przy każdej możliwej okazji, nazywając dziecko Kozą. O ile nie ma więc znaczenia, czy to Koza, czy Ama, to… po co o to pytała? Nie zapomni jej jako Kozy czy jako Amy? A jeśli imiona nie są ważne, są głupie, to co ją powstrzymuje przed wyjawieniem swojego? Trąci to trochę motywem pozornie wrednej Yennefer, która do Ciri zwracała się – na przekór niej – per Brzydulko. Z tą różnicą, że (przynajmniej ta książkowa) Yen na ogół była czarodziejką wyniosłą, jednocześnie dojrzałą i… skrycie pragnącą dziecka. Jej character development budowany był na przestrzeni całej sagi, dlatego czytelnik, widząc zachowanie Yen w stosunku do Cirilli, od razu nie tylko rozumiał wszystkie jej motywy, zagrywki, ale i z marszu je kupował. W twoim przypadku nie znam nawet imienia głównej bohaterki, a co dopiero jej charakteru, z którego mogłabym wywnioskować, dlaczego zachowuje się tak, jak się zachowuje i skąd w niej te wszystkie sprzeczności. No i dobra – jest to w jakiś sposób ciekawe, budzi zainteresowanie, tylko czy na pewno po działaniach bezimiennej bohaterki powinnam uznać ją za niekonsekwentną? A może wyszło ci to jakoś tak… niechcący?
Wskazówka – mogłabyś wydobyć z dziewczynki imię w inny sposób, choćby zachęcając ją słowami protagonistki, by dziecię przy ich pierwszym spotkaniu powiedziało nieco o sobie, żeby umożliwić określenie, dokąd należy ją odstawić. Pięciolatka podałaby w tej sytuacji kilka zupełnie nieprzydatnych do tego informacji, w tym swoje imię. I cyk, nie mielibyśmy tego mętliku przy naprawdę świetnie napisanej scenie, w której zgrzyta tylko taka bzdurka.
***
Nauczyła się, że drażni to jej nową przyjaciółkę. – Bardzo dużo tych określeń ma pięcioletnie dziecko na protagonistkę. Dziwna Pani, protektorka, opiekunka, a w końcu – przyjaciółka. Widzę, że stopniowo zacieśniasz ich więź, a określenia mają być tego wyrazem. Brakuje mi tej stopniowości w samym tekście. Mamy przeskok od dość oziębłego traktowania dziewczynki (oraz wspomnienia przemocy, której jednak nie dostaliśmy w formie pełnoprawnej sceny), po wieczorne zabawy w celu zapewnienia jej ciepła i odciągnięcia myśli od pustego żołądka. Zatem od obojętności przeszliśmy do troski. Tylko że jedynym kamieniem milowym na tej trasie było dla mnie wręczenie zerwanego przez dziewczynkę polnego kwiatka jej przewodniczce, może ewentualnie dbanie, by Ama dostawała wodę oraz zebrane po drodze jagody. Chciałabym otrzymać więcej wskazówek, dzięki którym widziałabym, że ich wzajemna relacja ulega zmianie, a bohaterki stają się sobie bliższe. Rety, taki wątek nadaje się na cały prequel, a nie ledwo zarysowany wstęp… Aż znów chciałoby się wspomnieć rozwijaną relację między Ciri a Yen. Rozwój ten trwał co najmniej z pół powieści! Jednocześnie jestem w stanie zrozumieć, że być może nie o tym miało być to opowiadanie, a w rozdziałach chcesz zaprezentować nam postaci już sobie bliskie, o stabilnej relacji. Nie zmienia to jednak faktu, że obecny prolog po prostu nie satysfakcjonuje. Z jednej strony jest za długi na prolog, z drugiej – za krótki, o formie ledwo streszczenia tak ważnej historii. Jakbyś nie mogła się zdecydować…
Nadal nie pojmuję, dlaczego protagonistka zaopiekowała się obcym dla niej dzieckiem. Porzuciła swoją misję, żeby zaprowadzić je do najbliższej osady, ale nie otrzymujemy żadnych związanych z tą decyzją procesów myślowych, żadnych wniosków, mimo że sam początek prologu aż się roił od werbalizowanych przemyśleń głównej postaci.
– Przepraszam. No, za to wtedy. Że cię uderzyłam. – Delikatnie pogładziła jej policzek. – No dobrze, mamy kolejne odniesienie. Szkoda, że nie otrzymaliśmy tego w pełnoprawnej scenie, bo niestety wciąż nie mam pojęcia, co mogło do takiego obrotu wydarzeń doprowadzić; nie rozumiem nagromadzenia emocji, które musiało mieć miejsce; nie czuję się zaangażowana.
***
Pani postanowiła, że na jakiś czas zabierze ze sobą Amę. – Wciąż unikasz podania imienia protagonistki, ale to naprawdę brzmi nieporadnie w scenie prowadzonej z jej punktu widzenia. Czy ty sama myślałabyś o sobie jako o Pani? Nie sądzę. Jeśli chcesz w to brnąć ze względu na znaczenie fabularne, to dobrze, w porządku, niech tak będzie, ale unikaj tak sztywnych, sztucznie brzmiących konstrukcji, które nijak mają się do perspektywy postaci.
Wiatr wiał o wiele mocniej, powietrze wydawało się lekkie i nie tak kłujące jak w Puszczy (...). – Tylko czy powietrze w Puszczy było kłujące? Określenie pasuje mi raczej do mroźnej atmosfery, tymczasem ponoć było ono ciężkie, panowały wysokie temperatury i duża wilgotność.
Dziewczynka uśmiechnęła się i przyszykowała do ataku. – W jaki sposób? Trudno mi wyobrazić sobie pięcioletnią dziewczynkę (nawet – na to wygląda – opętaną) szykującą się do ataku. To mógłby być nieco groteskowy widok, dlatego warto spróbować ująć go w słowa.
Ta wylądowała na plecach, wykręciła nienaturalnie tułów, w ten sposób, że członki jej przypominały raczej pajęcze, głowa zaś pozostała w tym samym miejscu, ale odwrócona. – Ach, nie sądzisz, że to dość kliszowe? Klasyczny obraz z horrorów. Uwielbiam horrory. Dlatego kolejna klisza nieco mnie nudzi. W dodatku ta pozycja niespecjalnie nadaje się do dalszej walki, jak sądzę. Zresztą trudno dotychczasowe działania rzeczywiście nazwać walką.
Chciałabym, żebyś spróbowała wykrzesać z tego nieco więcej sensownych działań. Na tę chwilę mamy tylko zmianę języka na kształt gadziego, dziwny wyskok w powietrze, którym nie wiadomo, co stworzenie chciało wskórać, odbicie się od miecza protagonistki i przyjęcie raczej dziwacznej pozycji bojowej. Postawiłaś na efektowne elementy, ale mnie one nie porywają, bo nie widzę w nich sensu. Większe wrażenie zrobiłoby na mnie mniej działań, ale lepiej przemyślanych. Być może opętanej pięciolatce przybyłoby siły, stałaby się szybsza, obserwując swoją przeciwniczkę, oceniając ją, próbując przewidzieć kolejny jej ruch. Pokaż zachowanie nieprzystające do wieku i dotychczasowego charakteru postaci, żeby czytelnik odczuł różnicę, nie jej parodię.
Przed oczami walczącej zaczęły pojawiać się mroczki. – A nie może po prostu odskoczyć poza granice Puszczy, omijając kamień graniczny? Przecież chwilę temu pokazałaś nam, że protagonistka jest w stanie swobodnie ją przekraczać, a postać Amy tej możliwości nie ma – zatrzymuje ją transparentna bariera o błękitnej, złowrogiej poświacie.
Zerwała się na równe nogi, zatoczyła, po czym upadła i tak już została. Siedząc na ziemi i spoglądając na dziewczynkę ani na moment nie straciła czujności. – Świetnie, to się chwali, ale jak się ta stała czujność przejawiała? Tak się bowiem składa, że z pozycji siedzącej (w dodatku po upadku) trudno byłoby jej się ponownie bronić bądź przygotować do ucieczki. Nie dosięgła też miecza, w dłoni dzierży kamień. Może mogłaby po tym upadku raz jeszcze ocenić odległość pomiędzy swoim aktualnym położeniem a leżącą nieopodal bronią? Myślisz, że spróbowałaby podnieść się z ziemi, przyjąć dającą większe możliwości pozycję? Potwór z kolei w reakcji na jej działania zasyczałby, wyszczerzył zęby, może spiął się do próby ataku.
Rozpłakała się. Jej drobnym ciałem wstrząsały gwałtowne torsje. – Ale że jak, dziewczynka zaczęła wymiotować? Jeśli tak, to obawiam się, że za słabo to opisujesz, nie ma niczego przed (nudności, odruchu zasłonięcia ust i prób powstrzymania zawartości żołądka przed jego opuszczeniem), nie ma niczego po (opisu wydalonej treści – a w końcu dziecko niewiele ostatnio jadło – czy jakiejkolwiek reakcji na niedyspozycję). Na pewno chodziło ci właśnie o tę czynność?
– Jestem Marla, do kurwy nędzy! – krzyknęła, po czym rozpłakała się. Skryła twarz w zgięciu łokcia, niemal dławiąc się łzami – osoba dławiąca się łzami nie będzie chować twarzy w zgięciu łokcia, przyginając głowę do klatki piersiowej, bo uniemożliwia to oddychanie poprzez zaciśnięcie krtani.
W końcu mamy imię głównej bohaterki!
Ciało dziewczynki zniknęło, zostały jedynie pożółkłe kości. – Moment, jak to zniknęło? Jak ten proces przebiegał? Dlaczego znowu zostało pominięte coś istotnego? Chciałabym to przecież zobaczyć oczami wyobraźni lub dostać jakąś wskazówkę, jeśli bohaterka wolała na to nie patrzeć i odwróciła wzrok (czego też nie ma w tekście). Nie odbieraj mi całej frajdy (jakkolwiek patologicznie to brzmi).
Marla, po opatrzeniu rany, zebrała je i zakopała pod drzewem. – Tutaj to samo. Jak rana wyglądała? Jak głęboka była? Jak została opatrzona, czym zabezpieczona? Czy powinnam wyczuć ryzyko, że rana będzie się jątrzyć, bo Marla nie była przygotowana na taką sytuację? A jak zakopała kości pod drzewem? Miała przy sobie łopatę czy użyła miecza? A może w wyrazie rozpaczy kopała jedynie dłońmi, zdzierając sobie paznokcie? Jak wybrała miejsce? Na pewno przecież natrafiła na korzenie, więc jak sobie z nimi poradziła? Widzisz, mam mnóstwo pytań i ani jednej wskazówki.
[Rozdział] I *
* Dopisek w nawiasie kwadratowym nie jest poprawieniem twojej wersji zapisu rozdziału, po prostu sama cyfra rzymska niezbyt korzystnie prezentuje się w publikacji blogowej.
Gdyby nie szalejące na dworze sztormy i potężne wichury, najprawdopodobniej w ogóle by tam nie zajrzała, tymczasem musi tu tkwić, dopóki niebo nie rozpogodzi się, a jej zostanie dość pieniędzy na kolejną noc. – Nie rozumiem, gdzie i jak miałaby je zdobyć, jeśli zapewne traci je z każdą kolejną nocą spędzoną w karczmie? Czy może chodziło o to, że musi w niej tkwić, póki nie zabraknie jej pieniędzy na kolejną noc?
Ale tego dnia usiadła nieco z boku, samotnie pochylając się nad rozłożoną mapą i analizując ją. – Tak tylko przypuszczam, że skoro się nad nią pochylała, to nie po to, by sprawdzić, czy dobrze leży na blacie. Podkreślona część jest więc zbędna, nie tłumacz mi oczywistości. Wolałabym się dowiedzieć, czego na tej mapie szukała.
Nie chciała też zwracać na siebie zbytniej uwagi, rozpytała kilku z bywalców o jakieś zlecenia (...). – Dopiero co stawiała wszystkim po kuflu piwa, jak to się więc ma do prób niezwracania na siebie uwagi? Swoją drogą zastanawia mnie, skąd miała fundusze zarówno na karczmę, jak i na piwo. Za poprzednie zlecenie otrzymała płatność z góry, jednak ani razu nie wróciłaś do tematu jego porzucenia na rzecz wydostania Amy z Puszczy. Jeśli wszystkie zlecenia realizowała tak skwapliwie, na pewno cieszyła się powszechnym zaufaniem…
Trzeba przyznać, że początek rozdziału pierwszego nie wnosi wiele do fabuły. W porównaniu z prologiem jest wręcz bardzo stateczny, okrojony. To, z czym masz w nim problem – poza wiejącą nudą – to przede wszystkim linie czasowe. Mieszasz wydarzenia z różnych momentów, od przybycia bohaterki do karczmy, przez jej próbę zebrania informacji, po rozglądanie się za nowymi zleceniami. Wynika to najpewniej z faktu, że unikasz przedstawiania scen w sposób pełnowymiarowy. Spójrz, oddałaś w ten sposób wybieranie karczmianej przyśpiewki przez okolicznych mieszkańców, zadbałaś o charakterystyczną mowę i tematykę. Poszukiwanie informacji i zleceń sprowadziłaś do krótkiego opisu mówiącego, że coś takiego istotnie miało miejsce, mimo że fabularnie to są znacznie istotniejsze momenty od lokalnych hulanek i swawoli karczmarki, którym poświęciłaś więcej uwagi.
Napiszę wprost – skupiasz się na bzdurach. Klimatycznych bzdurach, które jednak nie mają większego wpływu na akcję opowiadania. Zupełnie pomijasz kluczowe kwestie lub sprowadzasz je do trywialnych wzmianek w treści. Czuję się zawiedziona.
***
Każdy kolejny, zmarnowany dzień niósł ze sobą nowe ofiary, których Marla tak bardzo chciała uniknąć. – Nie widzę tego. Nie widzę zniecierpliwienia bohaterki, nie widzę prób uzyskania przez nią informacji, nie widzę nawet przeszukiwania mapy, choć napomknęłaś, że ją analizowała. Tylko że nie podałaś żadnych szczegółów. Nie wiem, jaki jest następny cel Marli, czego szukała na mapie, co sprawdzała. Nie wiem, jakie ma zamiary wobec chłopów, którzy wszczęli bunt. Nie wiem, dlaczego wypytywała okolicznych mieszkańców o ich wiedzę na temat sytuacji politycznej. Nie wiem nawet, na czym polegało porzucone przez nią zlecenie, przez które w ogóle udała się do Puszczy. Nic nie wiem, poza tym że twoja postać chodzi od punktu A do punktu B w tylko jej znanym celu, wykonując tylko jej znane zadania, martwiąc się diabli wiedzą o co, próbując zrobić coś, czego nie ma w opowiadaniu. Fabuła jest ładnym obrazkiem, na który ktoś najwyraźniej wylał butelkę wybielacza, bo o ile kolory są obiecujące, o tyle sensu w tym nie widzę. A mnie nie interesuje abstrakcja.
– Znalazłem cię, mój drogi przyjacielu! Wygląda na to, że wygrałem! – Dlaczego w męskiej formie? Ma to jakieś uzasadnienie w elfiej kulturze? Marla ewidentnie jest kobietą, w żaden sposób tego nie ukrywa.
Ach, no dobra, fragment dalej okazuje się, że elf nie mówił do bohaterki, tylko gdzieś dalej, a tylko na nią patrzył, nie spuszczając wzroku. Dość mylące.
Wypuściła z rąk gliniane naczynia, a te roztrzaskały się i rozsypały odłamkami po ziemi, chwyciła położony przy stole miecz i wyciągnęła go z pochwy, ale wszystko to działo się stanowczo zbyt wolno. Nim się zorientowała, jeden z mężczyzn wrzasnął przeraźliwie i opadł na podłogę, przykładając dłoń do miejsca, gdzie wcześniej było ucho, a teraz zionęła dziura wypełniona rzeką krwi. – A dynamika w tym akapicie wzięła i skonała w męczarniach. Spójrz choćby na taką małą modyfikację:
Wypuściła z rąk gliniane naczynia. Roztrzaskały się, odłamkami rozsypały po ziemi. Chwyciła leżący przy stole miecz, wyszarpnęła z pochwy. Zbyt wolno. Jeden z mężczyzn wrzasnął przeraźliwie. Opadł na podłogę, przykładając dłoń do miejsca, gdzie wcześniej było ucho. Spod palców popłynęła krew.
Nie sil się na poetyckie porównania, twoja bohaterka nie ma na nie czasu, nie może się nad nimi zastanawiać. Czas jest w tej scenie wszystkim.
Wyprostował się, wyjął z kieszeni czyste, białe płótno i niespiesznie przetarł nim skąpany we krwi nóż. – Bez przesady, odciął jednemu wieśniakowi ucho, to wszystko. Za mało, by nóż od razu był skąpany we krwi. Zresztą chwilę temu był to obosieczny sztylet, kawałek dalej również tak określasz broń postaci. Czym w końcu walczy elf?
Elf roześmiał się głośno i w jakiś niepokojący sposób. – Kolejna klisza. Naprawdę nie sprawiasz w ten sposób, że czuję napięcie wiszące w powietrzu i niecierpliwie czekam na rozwój wydarzeń. Właściwie zaczynam się coraz bardziej nudzić. Daj mi coś więcej niż kilka oklepanych zwrotów! Pokaż mi, jak Marla reaguje w tej sytuacji – w końcu do tego zobowiązuje narracja typu POV, bazująca na punkcie widzenia postaci prowadzącej. A choć bierze ona udział w scenie pełnej wrażeń, one jakby przepływają gdzieś obok niej. Precyzyjniej: jeśli elf się zaśmiał i w jakiś sposób ją to zaniepokoiło, przedstaw, jak Marla to odczuła. Przeszył ją dreszcz, włoski na karku stanęły jej dęba, miała gęsią skórkę?
Staruszek próbował osłonić się przed spojrzeniem spiczastouchego, ale nie był w stanie odeprzeć jego nagłego ataku. – Myślałam, że określanie postaci po cechach wyglądu zostawiliśmy w czasach blogasków na Onecie. Zupełnie są niepotrzebne. Wiemy, że to elf, raczej spodziewamy się określonych cech jego wyglądu, w tym spiczastych uszu. Wcześniej Marla nie zwróciła uwagi na kształt jego małżowin, więc nie jest to coś, na czym się skupia. Poza tym zauważ, że w akapitach narracji oddających przemyślenia głównej postaci, takie określenia mogą brzmieć nawet nieco rasistowsko. Większe prawdopodobieństwo, że Marla nazwałaby elfa elfem, a nie szpiczastouchym, tak jak nazwałaby Azjatę Azjatą, a nie skośnookim.
Nie znaczy to, że wyróżniające cechy nie mają zostać przytoczone wcale – wręcz przeciwnie! To czyni świat różnorodnym – jednak szpiczaste uszy możesz zaznaczyć, gdy bohaterka zwróci na nie uwagę. Mogłaby dostrzec chociażby, że coś je ozdabia czy, nie wiem, bohater podrapał się za nimi lub odsłonił je, poprawiając fryzurę.
Możemy też po prostu znaleźć inne określenie. Oprawca się nada?
– Zostaw go. Nic ci nie zrobił. No, nie fizycznie. – Zwolniła uścisk. – Jeśli chcesz przelewu krwi, wyjdźmy na zewnątrz. Zmierz się z kimś, kto potrafi dobyć miecza. – Uśmiechnęła się paskudnie, mając nadzieję, że nie wyczuł w jej głosie targających nią wątpliwości. – Zmierz się ze mną. – Czuję… ciarki zażenowania. Bohaterka chwilę temu stwierdziła, że umiejętności elfa są daleko poza jej poziomem (mimo że ten nie zdążył zbyt wiele dokonać), z tego względu zresztą dotąd nie mieszała się do konfliktu.
Podświadomie czuła, że obcy zna się na rzeczy dużo bardziej niż ona potrafiłaby przyznać. – Nie mieliśmy wprawdzie zbyt wielu okazji do oceny zdolności Marli poza jedną potyczką z ghulem, która nie wypadła zbyt dobrze (nadal nie wiemy, co dzieje się z jej raną po ugryzieniu…), ale nie ufam jej umiejętnościom pojedynkowym i czuję, że to duży błąd. Tymczasem rzuca elfowi wyzwanie, broniąc… złodziejaszka.
Zdawało się, że sztyleciarz myśli nad czymś intensywnie. – Sztyleciarz… naprawdę? Napastnik może? Przeciwnik? Coś brzmiącego nieco naturalniej? Choć to już i tak lepsze określenie od spiczastouchego, z dwojga złego wolę sztyleciarza.
Głową wskazała na starca, ledwie zipiącego, leżącego we własnym gównie i z wyraźnymi objawami szoku. – Skoro były takie wyraźne, to jak wyglądały? Co bohaterka mogła zaobserwować?
Ten momentalnie odzyskał zmysły, po jego ciele przeszedł gwałtowny skurcz, odwrócił się [ten skurcz?] i wyrzucił z siebie wszystko, co trzymało jego żołądek w ryzach. – A może co wciąż zachował jego żołądek? Inaczej brzmi, jakby zawartość nie była wcale w środku, a skupiała się wokół narządu, utrzymując go na miejscu w jamie brzusznej. Niespecjalnie, co?
Po czym odwróciła się, pożegnała karczmarkę i wyszła, żałując, że kolejny raz dała nabrać się na czyjeś ciepło. – Jakie ciepło? Brzmi niepokojąco, zwłaszcza w obliczu faktu, że atakowany złodziejaszek właśnie dał wyraz swemu przerażeniu w raczej jednoznaczny sposób…
A tak poważnie: jeśli Marla w jakiś sposób określa, czy ktoś jest przyjaźnie nastawiony, np. poprzez uśmiech, przez który metaforyczne ciepło rozlewa się w okolicy jej serca lub ciepłe iskierki obserwuje w oczach postaci, którym czuje, że może zaufać, to chcę to zobaczyć w opowiadaniu, w scenach, w których z tymi postaciami się styka. Bo co z tego, że przytoczysz mi to wszystko po fakcie? Nie piszesz relacji z wydarzenia, a opowiadanie – przynajmniej w zamierzeniu.
[Rozdział] II
Część trasy przeszła pieszo, co nie pomogło znoszonej już skórze na butach. – Część pieszo, a część jak? Nie ma o tym nawet wzmianki. Skórze na butach? Czyli jednak da się je ubierać, a nie tylko zakładać! Tylko z czego w tej sytuacji były same buty…?
Sugeruję: co nie pomogło znoszonym już, skórzanym butom.
Dziewczyna kuśtykała lekko, starając się ignorować dokuczliwy ból w stopach będący reakcją na starte obuwie. – W dalszym ciągu nie wiemy, co się dzieje z raną po ugryzieniu. Dokuczały jej otarte stopy, ale rana już nie?
Czuła pękający ropień i omal nie zaprzestała marszu (...). – Jeśli powstało od otarcia – to pęcherz, nie ropień. To są zupełnie inne zmiany skórne. Ropień jest zmianą wynikającą ze stanu zapalnego o charakterze miejscowym i może pojawiać się nie tylko w obrębie powłok skórnych. Pęcherz natomiast powstaje pomiędzy skórą właściwą a naskórkiem i wypełnia go płyn surowiczy.
Niemal przysnęła, zasłuchana w szumy, ćwierkania regatek, łaskotana wiatrem i trawą, pieszczona przez delikatne fale. – Fale. W rzece. Rzeka nie ma fal, ma nurt. Można mówić o falującej tafli wody, czy raczej pofalowanej, ale to wciąż nie jest dokładne przełożenie zjawiska na słowa. Oczywiście, bohaterka może o tym nie wiedzieć i uznać, że każdy ruch wody, nie tylko ten wywołany przez określony bodziec (np. ręką postaci) to fala. Pytanie, co sama chcesz w ten sposób przekazać, w jakim stopniu sama chcesz być dokładna i jak ma to świadczyć o twojej protagonistce. Może warto dla spokoju sumienia ująć to jednak bardziej ogólnikowo – jako pieszczenie przez nurt rzeki lub właśnie delikatne ruchy wody?
Początek rozdziału jest dla mnie… trudny. Pod tym względem, że naprawdę nie wiem, od czego zacząć wymieniać błędy logiczne, których jest po prostu masa. Spróbuję przedstawić ci moje wątpliwości tak sensownie, jak tylko zdołam.
Trudne do zniesienia, jednocześnie wilgotne i parzące, czuła, jak gardło powoli przysycha na wiór (...). – Tyle że sama piszesz, że powietrze jest wilgotne. Zatem trudno, by gardło wyschło bohaterce na wiór. Raczej z powodu skwaru ogólnie mogłaby się ona odwodnić, jej ślina by zgęstniała, stałaby się trudna do przełknięcia. Na tym efekcie bym się skupiła. Gardło mogłoby z kolei wyschnąć przy gorącym, ale suchym powietrzu.
(...) ale zaczerpnęła wodę z Termy i prędko ugasiła pragnienie, przy okazji polewając się całą, od góry do dołu, co przyniosło chwilową ulgę i odrobinę poczucia świeżości. – W sensie, że jednocześnie? Za jednym zamachem piła i polewała się wodą? A może napiła się, czując ulgę, przez chwilę napawała tym uczuciem, po czym ponownie napełniła bukłak i użyła wody, by nieco się odświeżyć po długiej podróży? Tylko kiedy po drodze zdążyła wstać, by zaczerpnąć wody, jeśli dotąd leżała, opierając się na łokciach, w międzyczasie zwilżyła usta, oblała się wodą, a dalej znów leżała, mocząc stopy w rzece?
Podkreślona część jest zbędna, tłumaczysz oczywistość – wylewana woda będzie podlegała grawitacji, więc logiczne, że popłynie od góry do dołu.
Zakryła twarz w zgięciu łokcia (...). – Miała osobną twarz ulokowaną w zgięciu łokciowym? Nietypowo, ale Rowling nie do takich widoków nas przyzwyczaiła. A tak serio: dłuższą chwilę zajęło mi zorientowanie się, że twoja bohaterka prawdopodobnie leżała na wznak, zgięciem łokciowym osłaniając się przed intensywnym słońcem rażącym ją w oczy. Tylko dlaczego musiałam się tego domyślać, po drodze wyobrażając sobie sporo nietypowych konfiguracji?
(...) wciąż trzymając stopy w płynącej wolnym nurtem rzece – odetchnęła głęboko. – Wcześniej były nogi, teraz tylko stopy, ale nie dzieje się pomiędzy tymi stopniami zanurzenia nic, co wskazywałoby, że wysunęła kończyny z wody.
Älamal znajdowało się w Północnej Veskonii, gdzie rządy swe sprawował Król Elenar XVIII, z Łaski Stworzyciela Pan i Władca Veskonii i Wspólnot. Jedną z tych wspólnot było właśnie Älamal, o którym Marla nie słyszała zbyt wiele, ale i nie musiała. Wystarczyło, że miasteczko i przynależne mu wsie (w tym i Brześć, gdzie spędziła w gospodzie ładnych parę dni i gdzie doszło do kilku niezbyt miłych zdarzeń) leżały nieopodal traktu (...). – Moment. Słucham? Chcesz mi powiedzieć, że do Älamalu znajdującego się w Północnej Veskonii przynależy wieś o nazwie… Brześć?
Wybuch histerycznego śmiechu i trzy głębokie wdechy później: nie możesz mieszać charakteru etymologicznego bądź stylizacji językowej w terminologii w obrębie jednej wspólnoty (zapis od małej, jak województwo, bo nie jest to nazwa własna; nadmieniam, bo mieszasz zapis w obrębie jednego i kilku tekstów, w tym, o zgrozo, z wyjaśnieniami do fabuły). Określony obszar z powodów kulturowych i historycznych będzie charakteryzował się stosowanym językiem czy zapisem. To tak, jakbyś uznała, że pod Hässleholmem (Szwecja) leży wieś Nakło nad Notecią (Polska).
To właśnie tam, do tego nowo odradzającego się kraju miała w planach zawędrować Marla, a przynajmniej stanowił on jeden z ważniejszych punktów jej podróży. – Dobrze, że w końcu dowiadujemy się, jaki jest jej cel. Wielka szkoda, że tak późno. Marla zdążyła przestudiować mapę w karczmie, wyruszyć w częściowo pieszą drogę, wzbogacić się o ropień na stopie i oto w końcu dowiadujemy się, po co znosi te wszystkie cierpienia. Poniekąd. Lepiej późno niż wcale.
Do Älamal, bo gdzie. Pota to już tylko Brükenwast albo Riverlland, a dalij granica i tyla. – Czy to z kolei zrzynka z Riverdale?
– Jo sądził, żeś trup. Dobrze, żeśmy się mylili oboje. – Uśmiechnął się szeroko, a kobieta zauważyła, że brakuje mu paru przednich zębów, zwłaszcza z lewej strony. – Podoba mi się ta stylizacja postaci. Prowadzisz ją konsekwentnie. Handlarz jest prostolinijny, co widać zarówno w mowie, jak i zachowaniu. Łatwo z nim sympatyzować.
Pochodził z Kosic, jednej z podległych Älamalowi wiosek, podobnie jak Brześć czy wiele innych. – Kosice? Jak Koszyce (Polska, Czechy, Słowacja)? Już na samym początku wspomniałam, że przeglądając twoją twórczość i wprowadzenie do niej, zauważyłam te terminologiczne kradzieże. Pomijając jednak samą kalkę – razi również brak konsekwencji, o którym pisałam z kolei przy Brześciu (Polska, Białoruś).
Droga minęła dzięki temu o wiele szybciej i ciekawiej. – Dzięki czemu? Akapit wcześniej piszesz, że handlarz dwukrotnie został obrabowany, ale uszedł z życiem. To dzięki temu podróż była szybsza i ciekawsza? Nie dziwię się, z martwym pewnie nie jechałoby się tak miło. Mam jednak wrażenie, że chodziło ci o rozmowę Marli z mężczyzną. Warto to zatem zaznaczyć.
Niemal nie kuśtykając oraz dziękując jednocześnie w myślach Sylvowi, który opatrzył jej stopy (...). – Znów coś wydarzyło się poza kadrem. Fantastycznie.
W dalszej części tekstu rozjechało się formatowanie, treść nie jest już wyjustowana.
Przybywam z Vissendorffu. Ja… mam pewną… misję, jeśli można tak to ująć. – Jaką misję? Wcześniej o tym nie wspomniałaś. Zakładam, że nie jest to ta sama, która została opłacona z góry i przez którą kobieta znalazła się w Puszczy? Nie, najwyraźniej wynika z tragedii z czasów dzieciństwa Marli, o której napomknęłaś. Jeśli jest życiowym celem bohaterki, dlaczego wspominasz o niej tak późno? Powinna przyświecać jej przez wszystkie wydarzenia, stanowić odpowiednik Gwiazdy Polarnej będącej dla podróżników pewnym punktem odniesienia.
Mała, której ciało okazało się fałszem, lecz dusza wciąż tkwiła w kościach. – Wcześniej pisałaś, że ghul nie jest w stanie przejąć ciała żyjącego człowieka, wstępuje jedynie w zwłoki. Jak więc dusza Amy mogła wciąż tkwić w jej kościach, jeśli Marla nie poznała dziewczynki, a jedynie stwora, który przejął jej ciało i, jakimś cudem, część wspomnień? Jak zresztą mógł tego dokonać, jeśli wykorzystał zwłoki, gdy duszy już w nich nie było?
Odeszła od obrazu z bijącym sercem i poczuciem niesprawiedliwości. – Zdziwiłabym się raczej, gdyby serce nagle przestało jej po tym odejściu bić. Czy chodzi o to, że biło w przyspieszonym tempie? Albo biło mocniej niż zwykle?
Odwrócił się do kobiety i spojrzał głęboko w oczy zabierając od niej miecz. – Doświadczona wojowniczka ot tak oddała swój miecz kupcowi w nieznanymi mieście, w nieznanym zamku należącym do nieznanych ludzi? Nie sprawiasz przez to, że łatwiej mi zaufać twojej postaci i jej umiejętnościom. Nie widzę nawet małego odruchu świadczącego o chęci zachowania broni czy odzyskania jej. Nie czuję niepokoju, choć narzędzie na ogół jest gwarantem jej bezpieczeństwa, powinno być przedłużeniem ciała.
Komnata Lady Emmaldy tonęła w odcieniach ciemnej zieleni. – Przyjmowała handlarza i nieznaną kobietę w swoich prywatnych komnatach? Czy to stosowne w twoim uniwersum? Kreujesz je na czasy średniowieczne, a wtedy z pewnością nie byłoby to mile widziane.
Zaczesane do tyłu ciemne włosy upstrzone były siwymi pasmami, twarz jednak kryła się za pozłacaną maską i wymalowanymi na niej oczami i ustami innej damy. – Skąd Marla może wiedzieć, że namalowana twarz należy do innej damy, jeśli nie ma żadnego porównania i nie wie, jak naprawdę wygląda diukowa?
Lady Emmalda trzymała w dłoniach kryształową misę z naparem, choć niewątpliwe przeznaczony był dla kogoś innego. – Skąd ten wniosek? Czy trzymała misę na większą odległość, w inny sposób, który by to sugerował?
I tak też zapłacił za swoje błędy. – Kto? Magowie? Kraj? Ludność niemagiczna? Nie rozumiem tej części wypowiedzi, mam wrażenie, że odnosi się do zupełnie niczego.
Ale słyszeć od kogoś z południa tyle gorzkich słów… w zasadzie, mogła lepiej się na to przygotować. – Właśnie miałam o tym wspomnieć. Jeśli podróżuje i przyjmuje zlecenia, zakładam, że zwiedziła nieco ziem, poznała różnych ludzi. Z pewnością miała niejedną sposobność poznać opinie powszechne poza Vissendorffem, nie mogło to być dla niej zaskoczeniem.
Odpowiedź najwyraźniej nie przypadła do gustu starszej z kobiet, bo niecierpliwie machnęła ręką. – Marla rozmawia z jedną kobietą, nie dwiema, zatem nie ma starszej czy młodszej. Wiem, że miałaś na myśli, że Lady Emmalda jest starsza od protagonistki i tak próbujesz je odróżnić w scenie, ale wyszło trochę pokracznie. Może po prostu jej rozmówczyni?
Właściciele dostawali od państwa odszkodowania, ale jak długo zwykli ludzie mogli tolerować takie wybryki? – Ciekawe, z czego państwo te odszkodowania wypłacało… Warto o tym wspomnieć, bo przecież wiadomo, że najpewniej z podatków pobieranych w różnej formie. Z pewnością powodowało to wzrost niezadowolenia ludności niemagicznej, a co za tym idzie – gorsze postrzeganie magów i ich przyspieszoną zagładę. Chyba że Marla jeszcze nie łączy wątków i to według ciebie zbyt zaawansowana analiza jak na jej możliwości. Widzisz, problem w tym, że nie potrafię tego ocenić. Kończę drugi rozdział, mam za sobą ponad czterdzieści stron tekstu i nie czuję, bym znała twoją protagonistkę. Trudno mi powiedzieć, czy jest wykształcona, czy raczej pochodzi z chłopskiej rodziny. Chwilami wysławia się poprawnie, niemal jak szlachcianka (choćby w rozmowie z Lady Emmaldą), innym razem bliżej jej do kogoś niższego urodzenia (konwersując z ghulem w ciele Amy w Puszczy). Jednocześnie z pewnością nijak jej mowa ma się do charakteryzacji językowej chłopów w karczmie czy samego kupca, choć ten przynajmniej bywa na dworze jako dostawca materiałów diukowej.
Zatem – choć stylizacja mowy chłopskiej jest bardzo obrazowa i ciekawa – nie widzę spójności językowej w świecie przedstawionym i stopniowanych różnic wśród ludności. Tak samo wysławiają się chłopi w karczmie, jak i handlarz, który bywa wśród ważnych osobistości. Marla, która prawdopodobnie pochodzi z rodziny rolniczej (wspominasz o uprawach rolnych w jej rodzinnych stronach i cielących się krowach) wysławia się natomiast – poza krótkimi momentami w prologu – prawie jak diukowa Lady Emmalda.
Nie rozumiem też postaci samej diukowej. Spoufala się z handlarzem, z najemniczką. Dlaczego nosi maskę? To jakieś jej indywidualne dziwactwo, fanaberia wysoko postawionych osób? Raczej nie stawiałabym na modę, skoro wspominasz, że maska zmieniała się w czasie – w bieżącej scenie prezentowała się inaczej niż na obrazie z dawnym wizerunkiem diukowej.
[Rozdział] III
Atmosfera zrobiła się tak gęsta, że można ją było niemal ciąć. W powietrzu wciąż wisiały ostatnie słowa, a Marli najgłębiej utknęło to jedno, odbijające się echem w jej głowie: zabić. Miała właśnie kogoś zabić, pozbyć się „problemu”, jak stwierdziła diukowa. – Nie czuję tej gęstej atmosfery. Zdania są ładne, okrąglutkie. Nie ma w nich w ogóle odczuć bohaterki poza tym, że wydaje się nieco zbita z tropu (wnioskuję po fragmencie, w którym podkreśla, że przecież to człowiek, nawet jeśli mag, więc jak można traktować o takim okrutnym morderstwie w celach zarobkowych) i gdyba, jak można planować morderstwo współmałżonka.
– Lady Emmaldo… wybacz mi, ale nie wiem, czy potrafię… do tej pory nie zabijałam nikogo bez wyraźnej potrzeby, a już na pewno nie za opłatą. – A bez opłaty to nie tak całkiem na pewno?
– Czasami chwycę w dłoń jakiś młotek czy sierp i pomogę maluczkim za kilka miedziaków. – Dotąd sądziłam, że jednak posługuje się mieczem. W dodatku wydawała się nieco bardziej zaprawiona w boju, skoro ośmieliła się wyzywać elfa ze sztyletem obosiecznym na pojedynek przed karczmą. To jak to w końcu jest?
Lady Emmalda założyła nogę na nogę i poprawiła brzeg sukni. Następne wypowiedziane przez nią słowa nie budziły żadnych wątpliwości: – Oczywiście, możesz odmówić, zrozumiem to. Wezwę moją straż, by pokazała ci wyjście i dopilnowała, byś trafiła do odpowiednich drzwi.
Marla ściągnęła brwi. Groźba była nader wyczuwalna, ale nie to zwróciło jej największą uwagę. – Wiem, że się powtarzam, ale… nie czuję tego. Nie czuję tej groźby. Nie czuję gęstej atmosfery. Nic na nią nie wskazuje. Diukowa brzmi jak nadąsana bogata damulka, nic ponad to. Mogła przecież zasugerować, że upewni się, iż jej propozycja nigdy nie opuści murów prywatnej komnaty lub że straż pilnie strzeże tajemnic jej dworu. Cokolwiek, co miałoby większy sens niż sprowadzenie groźby do… pokazania drzwi. Cokolwiek, co sprawiłoby, że protagonistka zastanowiłaby się, gdzie, do cholery, jest jej broń lub zaniepokoiła się nieco bardziej niż zaledwie ściągając brwi.
Daj mi emocje, na litość boską, daj mi sceny, daj mi napięcie! Usycham!
Bez słowa podał Marli dobrze skrojony, ciemny płaszcz, nową parę butów oraz kawał zwiniętej skóry, po czym wyszedł tylnym wejściem, ciągnąc za sobą przyklejone do obuwia kępki siana. Herb przedstawiał połączenie Kryształowego Kielicha Älamalu ze Słonecznym Smokiem Veskonii, tym samym dając wyraz całkowitego oddania się Wspólnoty w ręce króla. – Czyli… diukowa zleca najemniczce zabójstwo współmałżonka, wybór argumentując niepozornością dziewczyny, nakazuje jej wyruszenie w tajemnicy głęboką nocą, po czym prezentuje pełne wyposażenie?
Ukrywszy się w mroku i tajemnicy opuściła miasto i wyjechała na wolną polanę, gdzie pozwoliła przejść klaczy w pełen galop, a następnie obie stopiły się z otaczającym je krajobrazem. – Piszesz z punktu widzenia Marli, która nie może wiedzieć, czy wraz z klaczą stopiły się z krajobrazem (swoją drogą: wystarczyłoby z otoczeniem).
Górnolotny ton ujęty w tym jednym akapicie jakoś nie zgrywa mi się z całością opowiadania. Nie zauważyłam, żeby gdzieś się jeszcze pojawiał.
Nie na co dzień widuje się w końcu kobietę z mieczem, w dodatku z tak charakterystycznym wyglądem. – A w którym momencie ten miecz odzyskała, bo – niespodzianka – nie było tego w dotychczasowym tekście?
Sięgnęła po mapę i rozwinęła ją przed sobą. – Gdyby rozwinęła ją za sobą, nie zyskałaby na tym zbyt wiele, co?
Na pewno widzisz, że jestem coraz bardziej cyniczna. Niestety, ale ilość dziur w fabule twojego opowiadania, brak logiki działań postaci, brak trzymania się jakiejkolwiek linii czasowej, brak konsekwencji w stylizacji językowej, omijanie najważniejszych wydarzeń lub wmawianie mi, że miały miejsce, choć to paskudne kłamstwo, a równocześnie ładne rozwijanie scen, które nie mają większego znaczenia dla fabuły… – to wszystko sprawiło, że jestem niesamowicie zmęczona. Spodziewałam się czegoś więcej, liczyłam na coś więcej.
***
Pozbierała te z poduszką pod kapeluszem a resztę zostawiła komuś bardziej doświadczonemu. – Poduszką? Hymenofor grzybów najczęściej ma postać rurkową lub blaszkową (choć jest jeszcze kilka innych rodzajów). Ten, który masz na myśli, to hymenofor rurkowy i potocznie określa się go gąbką, nie poduszką. Chodzi o skojarzenie z otworami (rurkami) drążącymi materię.
Nie rozumiem… co ją opętało? pomyślała, jednocześnie schylając się i zbierając rozrzucone rzeczy. Wepchnęła wszystko do obu toreb, a następnie przewiesiła je przez grzbiet Kasztanki i odpowiednio przymocowała. Już miała sięgnąć po plaster suszonego mięsa, gdy coś dobiegło jej uszu. – Jak na osobę, która prawdopodobnie podróżuje od dłuższego czasu i zdążyła liznąć nieco niebezpieczeństw tego świata, Marla zachowuje się bardzo niefrasobliwie. Skoro coś spłoszyło konia, to pierwszą rzeczą po jego uspokojeniu, by nie wzbudzać podejrzeń osób znajdujących się w okolicy, powinno być rozejrzenie się i upewnienie, że jest w tejże sama.
Ba! Wcześniej zdążyła dość głośno wyrazić targające nią uczucia:
– Nie chcę tego. Cholera, nawet nie wiesz, jak bardzo brzydzę się na samą myśl. – Pod powiekami zatańczył jej obraz miecza przecinającego kość, gdzieś w tle usłyszała krzyki i błagania. Niemal czuła na skórze krople krwi swojej ofiary. Gwałtownie uniosła głowę. – Kurwa, kurwa, kurwa!
Marla popełnia błędy godne nowicjuszki, przez co nie wydaje się gotowa na realizację nawet drobnego zlecenia.
Mamy scenę, która z założenia powinna być dynamiczna. Protagonistka zostaje otoczona przez dwie grupy wrogiego wojska Skorpionów, stara się pozostać w ukryciu (z koniem, co raczej nie ułatwia jej zadania). Szybko musi coś wymyślić. Czas nagli. Czytelnik zastanawia się, jaki będzie jej następny ruch.
Wjeżdża retrospekcja. Kolejna o rzezi magów Vissendorffu, z krwawymi szczegółami, zbiorowymi mogiłami, wszystkimi barwnymi detalami.
Napięcie umiera.
Retrospekcje są ważne i potrzebne, żeby wprowadzić czytelnika zarówno w świat przedstawiony, jak i losy poznawanych bohaterów. Na takowe musi jednak znaleźć się odpowiednie miejsce. Jeśli chcesz zbudować scenę dynamiczną, lepszym rozwiązaniem będą krótkie wstawki, wręcz urywki, które utrzymają tempo całości. Wczuj się w sytuację bohaterki. Jest przerażona, nie wie, co powinna zrobić, wspomnienia z rodzinnych ziem okazują się przytłaczające, być może nawet paraliżujące. Marli może stanąć przed oczami wojownik w miedzianej zbroi, wrzucający małe dziecko do ognia. Na widok miecza u pasa zmierzającego w jej stronę wroga może przypomnieć sobie chwilę, w której podobny miecz z łatwością przeciął ciało kogoś jej bliskiego.
Musisz się jednak liczyć z tym, że jeśli wprowadzisz cały akapit z opisami bogatymi w detale, tempo całej sceny znacząco spadnie, emocje opadną, a wydźwięk całości nie będzie już tak dosadny.
Marla musiała działać szybko. – Poza tym, że to truizm, to spójrz, wracasz do dynamiki. Tylko że ja już nie czuję tego napięcia, które odczuwałam jeszcze przed przywołaniem wspomnienia. Scena miała potencjał, z którego sama zrezygnowałaś. Zamiast pisać mi wprost, że Marla musiała działać szybko, pokaż, że rozejrzała się w poszukiwaniu odpowiedniej drogi ucieczki. Tam! Wzniesienie! Gdyby tylko za nie dotrzeć, zniknąć z oczu przeciwnika! Drżącą dłonią zarzucić na głowę kaptur, chwycić za wodze klaczy…
Myślała, czy by może nie spróbować schować się w głębi dołu i zaczekać, aż przejdą obok, ale było to zbyt ryzykowne. – Znacznie lepiej wypadłoby przedstawienie tego w postaci bezpośredniej myśli bohaterki, nie jej parafrazy.
Nie oglądała się za siebie, ignorowała też uderzające ją po twarzy gałęzie, nie przejmowała się pajęczynami ani niczym, co mogło wpłynąć na koncentrację. – Chcę to zobaczyć w scenie, nie tylko streszczeniu. Mogłabyś napisać, że poczuła spływającą po policzku ciepłą krew, szarpnięcie za kosmyk włosów sygnalizowało napotkaną po drodze gałąź.
Chcę móc dedukować, poznając odczucia bohaterki, której towarzyszę. Streszczenie odbiera mi całą przyjemność z czytania.
Musiała być gotowa i czujna, wypad z siodła nie wchodził w grę. – Tu mamy podobną sytuację. W jaki sposób przejawiało się zachowanie czujności? Rozglądała się wokół? Zerkała przez ramię? Nasłuchiwała odgłosów? A jak zabezpieczyła się przed wypadnięciem z siodła?
Szybko wyjrzała przez ramię. Napastnicy byli daleko w tyle, ale nie przestawali biec. – Super, czyli potrafisz!
Skorpion zdążył wypuścić zaledwie dwie strzały, druga wbiła się w ziemię. – Uczestniczę w tym pościgu, w ucieczce protagonistki, z założenia widzę to, co ona, czuję to, co ona. Dlaczego więc Marla zobaczyła strzałę wbitą w ziemię, a ja nie? Pierwszą, która trafiła w drzewo, otrzymałam sceną. Drugą – streszczeniem po fakcie.
Kilka saren przebiegło przed Marlą w popłochu, Kasztanka wystraszyła się i zmieniła kierunek jazdy, zapuszczając jeszcze głębiej. – Masz scenę dynamiczną, a to zdanie jest do niej zdecydowanie za długie. Skup się na kluczowych informacjach, odczuciach, konkretach. Wycinaj zbędne elementy.
Wojowniczka czując, że lada chwila coś może na nie wyskoczyć, sięgnęła po miecz. – Przecież dopiero co faktycznie coś na nie wyskoczyło – sarny. Może więc spróbuj ująć, że to tylko zwierzęta, ale warto się przygotować, bo w końcu mógł to być przeciwnik? Myślisz, że to dobra chwila, by zajrzeć do głowy Marli?
Drugi raz nie dam się tak zaskoczyć. Cholera, to mógł być jeden ze Skorpionów!
Nie opierała się, był to zresztą koń przystosowany do jazdy po górzystych terenach. – Skąd taki wniosek? Czy podwładny diukowej przekazał jej takie informacje wraz z nowym rynsztunkiem? A może to obserwacja protagonistki? Dlaczego więc nie podzieliłaś się nią w chwili, w której ujrzała konia po raz pierwszy? Wtedy takie spostrzeżenie wypadłoby naturalnie, a tutaj nasuwa kolejne pytania, nad którymi nie powinnam się w tym właśnie momencie zastanawiać.
Ale stres, przemożna chęć ucieczki oraz brak dobrej widoczności nieba sprawiły, że nie miała pewności, gdzie się znajduje. – Twoje opowiadanie ma potencjał. Szkoda, że sama odbierasz sobie szansę, by go rozwinąć i zamiast scen pełnych emocji, obserwacji, reakcji postaci dostaję… coś takiego.
Wracając do prawej dłoni, choć boleśnie wiążącej, spróbowała uderzyć od góry, co spotkało się z blokadą z wyciągniętym bokiem sztyletem. – A co ta prawa dłoń boleśnie wiązała? Zdaje się, że bat okręcił się wokół ramienia. Ramię mogło być zatem boleśnie związane, ale nie dłoń boleśnie wiążąca.
Wciąż nie zwalniając, poprowadziła Kasztankę na wschód, ku nieco bardziej rozrzedzonej części. – Części czego? Lasu, jak sądzę. Przypuszczam, że chciałaś uniknąć powtórzenia z kolejnym zdaniem, w którym Marla wspomina, że chce czym prędzej opuścić ten przeklęty las. Jednocześnie spróbowałabym ująć to trochę inaczej – ku rzadszej roślinności, mniejszemu zakrzewieniu?
Tak dotarliśmy do końca trzeciego rozdziału, tym samym kończąc opracowanie nadesłanego materiału. Odniosę się tylko do tej końcówki, co do której mam jedną wątpliwość. Pisałaś bowiem, że w momencie, w którym do protagonistki dotarło, że jest w sytuacji zagrożenia życia, w jej kierunku nadciągało co najmniej pięciu przeciwników. Dlaczego skończyło się więc na jednym? Co z pozostałymi? Wysłali jednego z nich i czekali na efekt? Nie szykowali żadnej zasadzki? Nie próbowali odciąć Marli drogi ucieczki? Jak na zakonników wyszkolonych do tropienia i walki z magami, najpewniej doświadczonych i zaprawionych w boju wyszło ciut słabo.
PODSUMOWANIE
Myślę, że większość wniosków zdążyła ci się nasunąć sama. Spróbuję je tylko trochę uporządkować, ale ostrzegam, że nie umiem pisać podsumowań.
FABUŁA
Pierwszą myślą, która przychodzi mi do głowy, jest: za mało fabuły w fabule.
Zaczynasz bardzo obiecująco – początkowe sceny z Puszczy zostały naprawdę nieźle napisane, budowałaś w nich napięcie szelestem liści, czającym się wśród roślinności potencjalnym zagrożeniem. Marla reagowała na bodźce, miała swoje przemyślenia, wydawała się kierować nie tylko instynktem, ale i doświadczeniem. Podsunęłaś nam myśl o misji, którą miała zrealizować, a która mogła być punktem fabularnego zaczepienia.
Tu jednak zaczynają się schody. Wątek zlecenia został z jakiegoś powodu porzucony. Marla – nie wiedzieć czemu – zajęła się opieką nad znalezioną w lesie istotą, co było pewnie aktem dobroci ze strony protagonistki. Dobroci, która wyraźnie wyczerpała się gdzieś po drodze. Zabrakło tu naprawdę wielu procesów – przejścia od chęci pomocy dziewczynce do irytacji jej infantylnością, zacieśniania więzi pomiędzy nimi. Dużo działo się poza kadrem, samo dziecko bowiem najwyraźniej tę relację budowało, stopniowo nadając swej opiekunce nowe określenia. Pytało o to, o co sama trułam ci kilkukrotnie – o imię kobiety. Reagowało na gniew, myślało o sposobach na jej udobruchanie. Tego wszystkiego jednak nie dostajemy scenami. Dopiero srogo po fakcie dowiadujemy się, że coś w ogóle miało miejsce.
Jako czytelnik czułam się bardzo w tym wszystkim pominięta, przez co trudniej było mi wczuć się w wydarzenia, spojrzeć z punktu widzenia bohaterów, pochodzić w ich butach.
Wydarzenia z Puszczy miały jednak pewną przewagę nad dalszą treścią, w której Marla zatrzymuje się w karczmie, szukając zleceń i obmyślając dalszy plan działania. Mianowicie – choć okrojone, emocjonalnie ubogie – leśne przygody przedstawione zostały w sposób chronologiczny i uporządkowany.
Z kolei fragment, w którym protagonistka powinna zwolnić, napić się karczmianego piwa, zaczerpnąć tchu, uzupełnić zapasy na dalszą drogę, paradoksalnie uniemożliwił mi złapanie oddechu i rozeznanie się w bieżącej sytuacji. Rozwijasz w tym fragmencie sceny niemające dla fabuły większego znaczenia, a ledwie nakreślasz detale, których rozwinięcie wydaje się kluczowe dla sytuacji głównej bohaterki (jak choćby wspomniana analiza mapy). Streszczeniami bagatelizujesz ważne w kontekście dalszych wydarzeń momenty, jak choćby rozpytywanie okolicznej ludności o sytuację polityczną czy trwający bunt.
Okazuje się jednak, że to nie koniec wrażeń, przy których czytelnikowi pozostaje złapać się za głowę. Oto bowiem wojowniczka niewykazująca cech tejże (konfrontacja z elfem), najemniczka nierealizująca zleceń (porzucenie misji w Puszczy) otrzymuje szalenie tajne zadanie dokonania morderstwa diuka. Trafiło się jak ślepej kurze ziarno. Nie wiadomo, co kieruje samą diukową. Czy jest na tyle szalona, by powierzyć tak ważną misję osobie – jak sama Marla przyznaje – bez żadnego doświadczenia? Decyzję argumentuje wprawdzie niepozornością dziewczęcia, ale w takim razie jak to się ma do podarowania najemniczce pełnego wyposażenia, z wyżywieniem i koniem w zestawie?
Kwestią dla mnie najbardziej palącą pozostaje jednakże główny cel bohaterki. Zapoznałam się z trzema rozdziałami i obszernym prologiem, co daje blisko sześćdziesiąt stron tekstu, a właściwie nie mam najmniejszego pojęcia, co jest życiowym celem Marli, dokąd ona zmierza, co planuje.
Kurt Vonnegut powiedział kiedyś, że Każda postać powinna czegoś chcieć, nawet jeśli jest to tylko szklanka wody. Każdy człowiek ma w swoim życiu jakiś cel, a powieść to kawałek wędrówki takiej jednostki. Różnica w tym, że ty czy ja nie mamy nad sobą obserwatora, który uważnie śledzi każdy nasz ruch, natomiast postać książki – ma nas. Czytelnik musi być na bieżąco, dobrze zdając sobie sprawę z tego, do czego dąży protagonistka, w innym wypadku nie czuje potrzeby z nią przebywać, nie jest zainteresowany jej losem. Nie widzi powodu, dla którego miałby marnować czas w jej towarzystwie. Samo uniwersum o bogatym tle nie jest wystarczającym powodem, by w takim tekście zostać. Są nim postaci przeżywające rzeczy i myślące o tym, co się dzieje w ich życiu, kierujące się jakimś swoim kodeksem w drodze do wyznaczonego celu. Idealnie byłoby jeszcze, gdyby postaciom tym towarzyszył tykający w tle zegar, popędzający je. Natomiast jeśli postać tak się przechadza, dopiero co szukając okazji, w tekście od razu zaczyna wiać nudą. To też automatycznie może czytelnikom sugerować, że ty sama jako autorka na tym etapie nie do końca wiedziałaś, co ma przeżyć twoja główna postać, i czekałaś na okazję wraz z nią, czerpiąc przyjemność z samego stawiania jej w randomowych sytuacjach i obserwowania, co z tego wyniknie. Z tą różnicą, że twoje postaci i światy zawsze będą dla ciebie ciekawe. Dla mnie – niekoniecznie. Mogą mnie dopiero zaciekawić i zapewne zrobiłyby to, gdyby w końcu zaczęło się dziać coś konkretnego, co do czegoś by prowadziło.
Okej, Geralt w opowiadaniach też trafiał do jakichś miejsc i dopiero tam otrzymywał questy. Przypomnę ci tylko, że opowiadania ze świata Wiedźmina były krótkie i w pierwszej kolejności publikowane w gazecie, w dodatku pisane z przymrużeniem oka, a ich początkowym założeniem było prezentowanie w nowym świetle powszechnie znanych motywów bajkowych. Forma ta świetnie sprawdzi się w antologii, natomiast kompletnie kładzie na łopatki pełnoprawną powieść. Wyobraź sobie, co by było, gdyby Krew elfów była pierwszą książką napisaną przez Sapkowskiego, i przez pierwszych ileś tam stron Geralt szlajałby się bez celu po ładnym, bogatym świecie?
BOHATEROWIE
Dłuższą chwilę zastanawiałam się, co mogę napisać o postaciach z twojego opowiadania. Problem polega na tym, że… niewiele.
Ama, jak się okazuje, nie była Amą. Zgodnie z założeniami świata przedstawionego – ghul mógł przejąć jedynie martwe ciało. Tymczasem dowiadujemy się, że posiadał jej wspomnienia, które wykorzystywał, a dopiero po pokonaniu stwora przez Marlę dusza dziewczynki odeszła… Załóżmy jednak, że Ama to Ama i wróćmy raz jeszcze do tego, co tak gryzło mi się w jej stylizacji. Mianowicie – choć próbowałaś mnie przekonać, że jest pięcioletnim dzieckiem – ten jeden raz, podczas pierwszego spotkania z protagonistką, wydawała się zdecydowanie młodsza, miętosząc w palcach brudną tunikę i odpowiadając półsłówkami; za chwilę zaś stosowała bogate w detale, poetyckie sformułowania godne co najmniej oczytanej ośmiolatki. Mimo że zgodnie z relacją dziewczynki, pochodziła ona z dość ubogiej rodziny, mieszkała w lepiance, a w lesie prawdopodobnie została porzucona w celu redukcji kosztów utrzymania gospodarstwa, wysławia się niemal jak młoda szlachcianka. Stylizacja jej wypowiedzi jest zatem niesamowicie nierówna, a dopowiedzenia narracyjne nie pokrywają się z relacją samej bohaterki.
Marla z kolei w stosunku do dziecka nie zachowuje się konsekwentnie. Porzuciła dla niego zlecenie, postanawiając wyciągnąć je z Puszczy, objęła opieką, zapewniła (liche, ale jednak) wyżywienie, ciepło i bezpieczeństwo od czyhających na kilkulatkę niebezpieczeństw. Jednocześnie co najmniej dwukrotnie zastosowała wobec Amy przemoc fizyczną, równolegle zaznaczając, że nie śmie wypominać dziewczynce jej niskiego pochodzenia.
Sama protagonistka jest zresztą punktem, przy którym absurdy można wymieniać niemal bez końca. Zmierza w tylko sobie znanym kierunku. Zarabia na przyjmowaniu zleceń, których nie realizuje. Narzeka na ropnie (pęcherze) na stopach, ale nie przeszkadza jej świeżo zdobyte ugryzienie ghula, do którego po samym fakcie ani razu nie wracamy. Marla walczy za pomocą miecza, ale nie czuje się z nim naturalnie, odkładając go przy byle okazji i brakuje tylko, by w karczmie próbowała użyć go jako wykałaczki do dłubania w zębach. Zresztą wtedy przynajmniej byłby przydatny. Przyznaje ona bowiem, że umiejętności napotkanego w zajeździe elfa wykraczają poza jej własne (czego nie mogę potwierdzić, bo zdolności samej bohaterki tak naprawdę nie poznajemy), ale… nie powstrzymuje jej to przed wyzwaniem go na pojedynek. Podczas zlecenia realizowanego dla diukowej zachowuje się, jakby pierwszy raz wykonywała jakiekolwiek zadanie i choć mamy wspomniane, że próbuje się ukryć na czas odpoczynku, osłaniając przed ciekawskimi spojrzeniami, nie przeszkadza jej to w rozpaleniu ognia i głośnym wyrażaniu swoich emocji w samym środku lasu. Mimo że powinna wiedzieć, że koń najpewniej nie spłoszy się z byle powodu, na zamieszanie reaguje ze sporym opóźnieniem.
Trudno pominąć w tych wydarzeniach udział postaci Lady Emmaldy. Nie dowiadujemy się, skąd wziął się pomysł z maską (choć mogłabyś to rozwinąć, gdyby Marla spotkała handlarza po wyjściu z prywatnych komnat diukowej, dzięki czemu udałoby się zawrzeć moment, w którym protagonistka odzyskuje swoją niefrasobliwie porzuconą broń). Jednocześnie niesamowicie razi mnie fakt, że szlachcianka tak istotne zadanie – uśmiercenia jej współmałżonka – powierza nieopierzonej dziewczynie, która sama przyznaje, że nie ma w tym zakresie doświadczenia. Jak wspomniałam, argumentuje to jej niepozornością, po czym… sama wybija sobie ten argument z rąk, zapewniając Marli wyposażenie w postaci ubrania, przydatnych elementów ekwipunku, wyżywienia, a nawet wierzchowca.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jedyną sensownie zbudowaną postacią jest elf. Podoba mi się, że przedstawiasz go jako brutalnego, bezpardonowo odbierającego to, co do niego należy i samemu wymierzającego sprawiedliwość wobec miejscowego złodziejaszka. Wybijająca się próżność postaci równoważy krwawe rozwiązanie konfliktu.
STYLIZACJA JĘZYKOWA
Mogło być rewelacyjnie, a jest co najwyżej… obiecująco.
Zacznę od tego, co bolało mnie najmocniej – Marla, jak wnioskuję z treści opowiadania, najprawdopodobniej pochodzi z rodziny rolniczej i choć dzięki przebytej drodze mogła liznąć nieco innych zakątków świata i nabrać ogłady, nie kupuję jej szlacheckiej mowy. Wysławia się dokładnie tak, jak diukowa Lady Emmalda. Możliwe, że było to zamierzone, by pokazać, że miejsce, z którego pochodzi, a które historycznie tak wiele przeszło, rozwijało się szybciej od innych krain geopolitycznych. W tej sytuacji chciałabym jednak otrzymać takie wyjaśnienie w postaci pełnowymiarowej sceny, np. właśnie w rozmowie z diukową, która w swym poczuciu wyższości mogłaby zwrócić na słownictwo Marli uwagę.
Nieadekwatnie wysławia się również Ama. Jak na dziewczynkę z biednej rodziny, przytacza bogate, baśniowe porównania, a swoją opiekunkę nazywa między innymi protektorką. Kilkukrotnie punktowałam ci te błędy w samej treści oceny, ale ku przypomnieniu – słownictwo dziewczynki nie jest odpowiednie ani do jej wieku, ani pochodzenia.
Stylizacyjnym gwoździem do trumny są jednak nazwy miejscowości. Moment, w którym przeczytałam, że pod Älamalem znajdują się takie wsie jak Brześć czy Koscie, był dla mnie bardzo trudny. Gdybym dostała twoją twórczość w postaci książki, najpewniej w tej sytuacji poszybowałaby ona przez cały pokój i rozbiła się na przeciwległej ścianie. Jako że z laptopem tego nie zrobię (nie tak dawno skończyłam spłacać za niego raty kredytu, bądźmy rozsądni), pozostaje mi wrócić do wyjaśnień, że absolutnie nie mieszamy etymologii nazw własnych w obrębie krain/państw. O ile mogłabym przyjąć, że istnieje sobie Kraina Wiecznych Burz będąca zbiorem miast-państw, w której mamy Brześć, Kosice, Twardobrzeg etc., o tyle Älamal w tym zestawieniu nie ma racji bytu. Jednocześnie kradzieże funkcjonujących nazw własnych i przerabianie ich na niby-autorskie uniwersum budzi we mnie… niesmak. Odniosę się tu również do otrzymanego mailowo pliku z wyjaśnieniami, w którym podobnych przypadków znalazłam trochę więcej. Mamy bowiem nie tylko wymieniany wyżej Riverlland czy Vissendorff, ale również Yellowstown czy Cleves (u ciebie jako stolica państwa, mnie od razu nasuwa się skojarzenie z Clave – organizacją polityczną z Darów Anioła). Pojawia się także pojęcie marionetkowego króla – Valeriana I (nawiązanie do Króla Fritza z Shingeki no Kyojin?). Rozumiem, że wymyślenie czegoś nowego, zupełnie od podstaw może nie być proste. Inspirowanie się nie jest zresztą niczym złym, a skojarzeń z popularnymi publikacjami nie zawsze da się uniknąć. Warto jednak spróbować intensywniej pobudzić swoją kreatywność i stworzyć świat, który będzie spójny i nie sprawi, że ktoś się załamie nad takimi – bądź co bądź – drobnostkami.
Na pocieszenie – chłopska stylizacja wyszła ci naprawdę świetnie. Przy czym jest to niezbity dowód na to, że potrafisz kreować mowę postaci na charakterystyczną dla określonej warstwy społecznej, a co za tym idzie – zastosowanie tej umiejętności na poczet innych bohaterów (głównie Amy oraz, trochę, Marli) nie powinno stwarzać ci dużego problemu. Sceny z Sylvanem, handlarzem tkaninami, były prawdziwą przyjemnością.
POPRAWNOŚĆ
Jednym z twoich większych problemów jest tworzenie scen dynamicznych. Mimo że powinny one charakteryzować się esencjonalną budową, dzięki której zawrzesz w treści tylko to, co najważniejsze, w twoim wykonaniu zostają rozwleczone do granic możliwości. Niepotrzebnie silisz się na poetyckie porównania, tworząc zbyt ładne zdania wielokrotnie złożone. Tymczasem w tych właśnie scenach powinnaś skupić się na krótkich frazach oddających następujące po sobie wydarzenia i kluczowe odczucia, a okrąglutkie, przepełnione przysłówkami, przymiotnikami i partykułami (często zresztą umieszczonymi w złych miejscach) zostawić na fragmenty, przy których chcesz zatrzymać czytelnika na dłużej.
Trudności stwarzają ci również:
☑ szyk wyrazów w zdaniu,
☑ interpunkcja, czasem również ortografia,
☑ związki frazeologiczne,
☑ powtórzenia,
☑ archaizmy.
Dokładną ocenę poprawności znajdziesz pod tym adresem: [KLIK].
Ostatecznie – choć chciałabym wystawić wyższą notę – nie mogę dać ci za to opowiadanie oceny wyższej niż słaby z plusem. Zabierając się za twoją twórczość, liczyłam na znacznie więcej. Otrzymałam natomiast fabułę dziurawą jak ser szwajcarski, pełną streszczeń i niekonsekwencji. Liczę, że kiedyś jeszcze wrócisz na Wspólnymi Siłami i zgłosisz poprawiony, znacznie bogatszy tekst. Nie chciałabym, żeby potencjał – który niewątpliwie masz – został zmarnowany.
Za bardzo dużą pomoc w stworzeniu oceny oraz betę dziękuję Skoiastel.
Cześć!
OdpowiedzUsuńDziękuję za ocenę. Pozwól, że treściwie skomentuję ją trochę później - póki co cierpię na okrutny brak czasu, odbywając w tygodniu praktyki, a w weekendy pracując.
Poza tym, chciałabym zastanowić się nad kilkoma kwestiami. Niewątpliwie zgadzam się ze znaczną częścią oceny, są jednak elementy, które mocno mnie zdziwiły, bo naprawdę nie spodziewałam się posądzenia o te czy inne akty. Muszę zastanowić się nad tym głębiej i przede wszystkim na zimno, z głową. Najpewniej wrócę tu, gdy skończę praktyki, niemniej już teraz powiem, że ocena bardzo rzetelna i dokładna, jak zwykle zresztą :)
Będę cierpliwie czekać. :)
UsuńCześć!
OdpowiedzUsuńTak jak obiecałam - wracam z treściwszym materiałem. Na wstępie zaznaczę, że nie odnoszę się do uwag czysto technicznych, bo zgadzam się z nimi. Nie ma co komentować w tej kwestii.
Ewentualne błędy w komentarzach mogę usprawiedliwić zmęczeniem po długim, dwunastogodzinnym dniu pracy, także już z góry za nie przepraszam ;)
"To trochę frapujące, że prolog się zaczyna i… niemal nie widzę jego końca." Wiem, przesadziłam z prologiem, zdaję sobie z tego sprawę. Myślałam, czy by go jakoś nie podzielić, ale nijak nie pasowało mi przerwanie w scenie. Zresztą, gdy zacznę pisać "Tworzycieli" na nowo, zapewne będzie dużo krócej, a samą scenę z dziewczynką i puszczą rozpiszę na kilka rozdziałów i osadzę dużo później w czasie. Generalnie pół zaplanowanej historii pójdzie do kosza.
"Nie rozumiem przez to, jakie intencje miała protagonistka, co pięcioletniemu (jak się okazuje) dziecku w tym właśnie momencie miało zaoferować drugie dno historyjki, mówiące o nieuchronności przeznaczenia." Zrównanie bohaterek wiekiem miało służyć tylko temu, by Ama chętniej jej słuchała. Opowiadając bajki młodszemu bratu też tak robiłam, potrafił się dzięki temu bardziej skupić i wczuć. Sam morał miał być uniwersalny. Generalnie nie była to bajka tworzona z myślą "dla Amy", a opowieść przekazywana dzieciom tradycyjnie w Vissendorffie, tak, jak u nas opowiada się np. o Babie Jadze.
"Jednakże… rety, traktuje przecież dziewczynkę co najmniej okrutnie, stosuje przemoc psychiczną i fizyczną." Postać Marli jest bardzo zaburzona. Ma silne wahania nastrojów, dodatkowo z natury nie jest osobą cierpliwą. Będąc świadkiem ludobójstwa i tortur, nie potrafi panować nad emocjami - często uważa, że przemoc jest wskazanym, a nawet jedynym wyjściem. Podświadomie zdaje sobie sprawę, że to błąd, m.in. dlatego odczuwa wyrzuty sumienia. Nie zmienia to faktu, że działa ona w myśl zasady "najpierw robię, potem myślę", do tego dochodzi niestabilność psychiczna, której nie miała jak leczyć, bo i to nie te czasy. Dlatego wydawać się może sprzeczna, niemniej jest to celowy zabieg.
"Dlaczego zatem podjęła tę decyzję? Dlaczego porzuciła zadanie, jakie procesy myślowe zaszły w jej głowie, co ją do tego skłoniło?" Nigdzie w tekście nie zostało napisane, że misja została porzucona. W kolejnych rozdziałach, przy ponownym spotkaniu z elfem z gospody wyszłoby na jaw, czego dotyczyło zlecenie, i jak je wykonała. Amę spotkała już po, gdy kierowała się na południe.
"Ale jednocześnie można dziewczynką szarpać, potrząsać, policzkować? Nie ośmieli się jednak wspomnieć o jej niskim pochodzeniu? Szlachetnie." Tak, jak wspomniałam wyżej - pod wpływem impulsu Marla robi rzeczy głupie, gdy działa jednak na spokojnie i ma chwilę do namysłu - potrafi odróżnić dobro od zła. Nauczona doświadczeniem reaguje szybko i brutalnie, a potem przychodzą wyrzuty.
"Düsseldorff został mało subtelnie przekształcony w Vissendorff. Niestety, niespecjalnie to kupuję – cenię sobie kreatywność. " Huh? Przecież mamy jeszcze: Sassendorf, Bissendorf czy Isendorf. Wszystkie leżą w Niemczech, niektóre to miasta, inne - coś w rodzaju naszego województwa. Dlaczego wybrałaś akurat Düsseldorff - nie mam pojęcia, niemniej równie dobrze możesz zarzucić Niemcom brak kreatywności, skoro nazywają swoje miasta na jedno kopyto. Oczywiście, Vissendorff jest inspirowane właśnie Niemieckim Bissendorfem, niemniej nie wydaje mi się, by było to błędem, skoro nazwy samoistnie się kopiują. Czy mogłam wpaść na coś kreatywniejszego? Oczywiście, że tak. I wpadłam na to przy innych nazwach, do tego przejdę jednak później.
Witaj ponownie!
UsuńMea culpa, zupełnie przegapiłam, że jednak wróciłaś do sekcji komentarzy. Zakładałam chyba, że to będzie jedna z tych licznych sytuacji, w których autora nie satysfakcjonuje nota końcowa, więc daje znać, że przeczytał, wróci, ale... nigdy nie wraca. Cieszę się, że się myliłam.
Bez dalszego rozwlekania pozwolę sobie przejść do odpowiedzi na fragmenty budzące we mnie największe wątpliwości.
Zrównanie bohaterek wiekiem miało służyć tylko temu, by Ama chętniej jej słuchała. Opowiadając bajki młodszemu bratu też tak robiłam, potrafił się dzięki temu bardziej skupić i wczuć. Sam morał miał być uniwersalny. Generalnie nie była to bajka tworzona z myślą "dla Amy", a opowieść przekazywana dzieciom tradycyjnie w Vissendorffie, tak, jak u nas opowiada się np. o Babie Jadze.
Tylko że dla mnie to w ogóle nie wybrzmiało. Powód zrównania wiekiem Amy z główną bohaterką historyjki byłby naprawdę świetny, gdybyś jako autorka subtelnie zaznaczyła tę celowość w opowiadaniu. Protagonistka mogłaby otwarcie spróbować przypomnieć sobie, ile lat miała bohaterka przytaczanej przez nią historii, zapytać małą o jej wiek, zdumieć się, że ojej, w tym samy, co baśniowa postać. Byłoby to nieco przesadzone, ale sądzę, że całkiem trafne wobec przestraszonego pięcioletniego dziecka.
Tak samo zabrakło mi podkreślenia, że jest to – jak piszesz – jakaś baśń przekazywana wśród ludności Vissendorffu, którą protagonistka mogłaby przywoływać z pamięci.
Dało się zrobić naprawdę wiele, by puścić to metaforyczne oczko w stronę czytelnika, a jednocześnie nie wyłożyć od razu wszystkich kart na stół.
Ma silne wahania nastrojów, dodatkowo z natury nie jest osobą cierpliwą. Będąc świadkiem ludobójstwa i tortur, nie potrafi panować nad emocjami - często uważa, że przemoc jest wskazanym, a nawet jedynym wyjściem. Podświadomie zdaje sobie sprawę, że to błąd, m.in. dlatego odczuwa wyrzuty sumienia.
Tylko że to wszystko, o czym piszesz, dzieje się poza kadrem, więc na tym etapie opowiadania ani nie ma znaczenia, ani większego sensu. Budując postać, musisz pamiętać o tym, że istnieje ogromna różnica pomiędzy tym, jak sama ją sobie wyobrażasz i co o niej wiesz, a jakie informacje zbiera czytelnik oraz jaki buduje z nich obraz. Nic nie wiemy o przeszłości protagonistki. Z informacji, które zdołałaś dotąd przekazać wyłania się portret tak chaotyczny, że aż pozbawiony sensu. Przez to trudno zżyć się z bohaterką czy choćby w ramach empatii spróbować ją zrozumieć. Nie budujesz jej w sposób logiczny, holistyczny. W zrozumieniu tu i teraz absolutnie nie interesuje mnie tam i kiedyś – o którym jeszcze nic nie wiem i być może nigdy się nie dowiem, a wskazówek na ten temat próżno szukać – czy Twoje wyobrażenie o Marli.
Nigdzie w tekście nie zostało napisane, że misja została porzucona. W kolejnych rozdziałach, przy ponownym spotkaniu z elfem z gospody wyszłoby na jaw, czego dotyczyło zlecenie, i jak je wykonała.
W takim razie to już zdecydowanie zbyt późno na powrót do rozwiązania tej zagadki. Spójrz w ocenie, ile razy zdążyłam się zirytować, że wciąż nie ma na ten temat ani słowa, ani wskazóweczki, absolutnie niczego, na czym mogłabym się zaczepić w oczekiwaniu na ciąg dalszy.
Dlaczego wybrałaś akurat Düsseldorff - nie mam pojęcia, niemniej równie dobrze możesz zarzucić Niemcom brak kreatywności, skoro nazywają swoje miasta na jedno kopyto.
Przytoczyłam jako przykład, bo szkoda mi było marnować czas na wymienianie kolejnych miast. Cieszę się jednak, że Ty tego czasu masz pod dostatkiem. Nie zarzucam jednak ani Tobie, ani Niemcom nazewnictwa na jedno kopyto. Tobie natomiast zarzucam nadmierną inspirację, która kupy się nie trzyma. Gdybyś jeszcze w obrębie krain konsekwentnie stosowała jednego rodzaju inspirowaną terminologię, mogłabym to – z trudem – przełknąć. Trudno mi to jednak nazwać kreatywnością.
"Nawet jeśli twierdzi, że poznała je, bo na pewno go nie zapomni przez ich wspólną przeprawę przez Puszczę, bagatelizuje jego istnienie przy każdej możliwej okazji, nazywając dziecko Kozą. O ile nie ma więc znaczenia, czy to Koza, czy Ama, to… po co o to pytała?" Bo chciała być wyżej od Amy. Mieć poczucie, że kontroluje sytuację w pełni, i jednocześnie stoi na wyższej od dziecka pozycji. Głupie i samolubne, ale tak działa właśnie Marla.
OdpowiedzUsuń"Czuję… ciarki zażenowania. Bohaterka chwilę temu stwierdziła, że umiejętności elfa są daleko poza jej poziomem[...]" Właśnie o to chodzi - Marla najpierw działa, a potem zdaje sobie sprawę z konsekwencji. Miała wątpliwości, czy podoła przeciwnikowi, ale zamiast zastanowić się chwilę nad możliwościami, rzuciła mu wyzwanie - co było głupie i dziecinne.
"W dalszym ciągu nie wiemy, co się dzieje z raną po ugryzieniu. Dokuczały jej otarte stopy, ale rana już nie?" Akcja w gospodzie dzieje się w kilka tygodni po sytuacji w Puszczy, wzmianka o tym byłaby w dalszych rozdziałach, gdy na jaw wyszłoby, co za zlecenie miała do wykonania.
"Moment. Słucham? Chcesz mi powiedzieć, że do Älamalu znajdującego się w Północnej Veskonii przynależy wieś o nazwie… Brześć?
Wybuch histerycznego śmiechu i trzy głębokie wdechy później: nie możesz mieszać charakteru etymologicznego bądź stylizacji językowej w terminologii w obrębie jednej wspólnoty" Oczywiście, zdaję sobie z tego sprawę. Mam za sobą półtorej roku wykładów z lingwistyki stosowanej, zapewniam, że nie jestem w tym całkiem zielona. Dlaczego zdecydowałam się na taką groteskową kalkę? Z jednego, prostego i niesamowicie samolubnego powodu: tak mi się podobało. Podobała mi się ta niejednorodność, te obce, niepasujące brzmienia. I jasne, gdybym pisała ten tekst dzisiaj, nie zdecydowałabym się na ten krok.
Swoją drogą, zastanawia mnie, dlaczego zwróciłaś uwagę na to, a nie na wyspę "Seawood" (anglicyzm) leżącą w typowo germańskim kraju - Vissendorffie (nazwa stolicy - Cleves - również jest z pochodzenia germańska). Oczywiście, można by spierać się, że oba języki należą do tej samej rodziny językowej (germańskiej), niemniej nie przypominam sobie, żeby w Polsce znajdywało się miasto z nazwą zapożyczoną z innych języków słowiańskich i ich oryginalną pisownią. Pytanie: nie zwróciłaś zbytnio uwagi, czy po prostu nazwa Seawood obok Vissendorffu nie brzmiała - no właśnie - tak obco i kontrastowo. I czy w takim przypadku mieszanie nazw jest dobrym pomysłem? Ot, taka luźna myśl, pytam z czystej ciekawości ;)
"Czy to z kolei zrzynka z Riverdale?" Musiałam sobie wygooglować. Nie wiem, czy mi uwierzysz czy nie, ale nie znam serialu. Nie rozumiem też, czemu posądzasz mnie o zrzynkę - przecież Riverlland to połączenie angielskich słów "river" i "land" - na świecie istnieje mnóstwo miast/miasteczek o tej nazwie - tej, i wiele innych, zbudowanych na zasadzie zbitek językowych - nie musiałabym posuwać się do "khem" kopiowania z serialu dla nastolatków.
Właśnie o to chodzi - Marla najpierw działa, a potem zdaje sobie sprawę z konsekwencji.
UsuńTylko wprost ujęłaś, że jednak najpierw przekalkulowała swoje możliwości i doszła do wniosku, że ten przeciwnik jest dla niej za dużym wyzwaniem. Jeśli zdecydowała się pod wpływem impulsu tego wyzwania podjąć, to właśnie tego mi zabrakło – impulsu. W jaki sposób na Marlę wpłynęły te wydarzenia? Czy próbowała gorączkowo obmyślić plan, ale jakiś czynnik sprawił, że pomyślała A, chrzanić to, jakoś to będzie! i podjęła się walki? Przeskakujesz to, co w opowiadaniu jest najważniejsze – co pcha bohaterów do konkretnych działań. Problem w tym, że bez tego nie działa cała reszta.
Akcja w gospodzie dzieje się w kilka tygodni po sytuacji w Puszczy, wzmianka o tym byłaby w dalszych rozdziałach, gdy na jaw wyszłoby, co za zlecenie miała do wykonania.
Ale ja jej nie potrzebuję w kolejnych rozdziałach! Potrzebuję jej tu i teraz! Za kilka rozdziałów będę to miała dokładnie tam, gdzie rozwiązanie zagadki z misją Marli, przez którą protagonistka trafiła do Puszczy. Po drodze zdążę się porządnie wkurzyć, przytoczyć przynajmniej połowę znanej mi łaciny podwórkowej i rzucić tekst w kąt. Nie umiesz kształtować fabuły na przestrzeni czasu. Nie dajesz żadnych wskazówek, że czytelnik może liczyć na rozwiązanie wątków. Zostawiasz je niedokończone, porzucone i liczysz, że odbiorca domyśli się, że to celowe zagranie, a nie zwykłe niechlujstwo.
Dlaczego zdecydowałam się na taką groteskową kalkę? Z jednego, prostego i niesamowicie samolubnego powodu: tak mi się podobało.
Daruj, ale to niestety nie jest argument. Pisząc tekst, musisz brać pod uwagę, w jaki sposób zostanie on odebrany. Groteska mogłaby jeszcze stanowić ciekawy zabieg, gdyby całość nie była po prostu chaotyczna, nieprzemyślana, karykaturalna, wyglądająca na absolutnie pozbawioną sensu. Nie kupuję tego.
Nie wiem, czy mi uwierzysz czy nie, ale nie znam serialu. Nie rozumiem też, czemu posądzasz mnie o zrzynkę - przecież Riverlland to połączenie angielskich słów "river" i "land" - na świecie istnieje mnóstwo miast/miasteczek o tej nazwie - tej, i wiele innych, zbudowanych na zasadzie zbitek językowych - nie musiałabym posuwać się do "khem" kopiowania z serialu dla nastolatków.
Może pocieszy Cię fakt, że również nie jestem bliżej zapoznana z tym serialem. Niemniej popkultura jest mi na tyle bliska, że nie umknęła mi ta głośna, popularna produkcja. Nie trzeba oglądać czy czytać konkretnych tytułów, by gdzieś o nich usłyszeć. A skoro tak, należy liczyć się z tym, że takie skojarzenie pojawi się u więcej niż jednej osoby. Nie posądzam Cię o zrzynkę na podstawie tego konkretnego tytułu. Posądzam Cię o bardzo nieładne kalki, nadmierne inspiracje, brak oryginalności, kreatywności i konsekwencji w tworzeniu Twojego własnego świata.
"Kosice? Jak Koszyce (Polska, Czechy, Słowacja)? Już na samym początku wspomniałam, że przeglądając twoją twórczość i wprowadzenie do niej, zauważyłam te terminologiczne kradzieże. " Nie znałam miasta, a nazwę zaczerpnęłam od słowa "Kosić", co bardzo kojarzyło mi się właśnie z terenami wiejskimi. Niczego nie kradłam, z wszystkich moich nazw pojawiających się w powieści do wyraźnej, rzeczywistej inspiracji przyczynił się Bissendorf, Kleve (stolica Vissendorffi - Cleves), no i te wszystkie zbitki, o których wspominałam, a także zapożyczenia łacińskie. Reszta jest zbiegiem okoliczności.
OdpowiedzUsuń"W dalszej części tekstu rozjechało się formatowanie, treść nie jest już wyjustowana." Wiem, natomiast nie mam pojęcia, czemu tak się dzieje. Mam problemy z formatowaniem, jeśli o Word chodzi. Dziwne rzeczy się dzieją, coś przeskakuje, gdzieś coś ucieka, ręce opadają ;<
" Zdziwiłabym się raczej, gdyby serce nagle przestało jej po tym odejściu bić. Czy chodzi o to, że biło w przyspieszonym tempie? Albo biło mocniej niż zwykle?" Tak, przed bijącym zjadłam słowo mocno, ale o to chodziło.
"I tak też zapłacił za swoje błędy. – Kto? Magowie? Kraj? Ludność niemagiczna? Nie rozumiem tej części wypowiedzi, mam wrażenie, że odnosi się do zupełnie niczego." Musiałam zerknąć do tekstu. Przeczytałam kilka razy i... cóż, mi osobiście wydaje się to dosyć logiczne : "Ileż to ludzi cierpiało potem przez błędną politykę swego kraju? Oh! [...] Nawet nie chcę o tym myśleć! Wolni magowie! Któż to widział! I tak też zapłacił za swoje błędy." Ostatnim męskim podmiotem jest słowo "kraj" w dopełniaczu. "Kto" jest tutaj zaimkiem nieokreślonym, więc nie biorę go pod uwagę. Zatem czasownik w formie męskiej łączy się tutaj ze słowem "kraj". I o to mi właśnie chodziło - kraj zapłacił za błędną politykę.
Wiem, natomiast nie mam pojęcia, czemu tak się dzieje. Mam problemy z formatowaniem, jeśli o Word chodzi.
UsuńOsobiście korzystam z Dokumentów Google i bardzo sobie tę współpracę chwalę.
Tak, przed bijącym zjadłam słowo mocno, ale o to chodziło.
Jasne, o całą resztę chaosu pewnie również Ci chodziło. Wybacz, ale niezbyt to w tym momencie wiarygodne.
Ostatnim męskim podmiotem jest słowo "kraj" w dopełniaczu. "Kto" jest tutaj zaimkiem nieokreślonym, więc nie biorę go pod uwagę. Zatem czasownik w formie męskiej łączy się tutaj ze słowem "kraj". I o to mi właśnie chodziło - kraj zapłacił za błędną politykę.
Kraj nie jest podmiotem. Podmiot to wykonawca czynności. Kraj jest dopełnieniem, podmiotem są ludzie, a orzeczeniem – cierpieć. W rzeczywistości ostatnim męskoosobowym podmiotem (czyli wykonawcą czynności) jest właśnie wykładnik osoby któż, który łączy się z orzeczeniem widział. Podsumowując: tak, ten fragment jest po prostu nieczytelny.
Kurczę, miałam nadzieję, że się zmieszczę, ale jednak limit mnie pokonał :<
OdpowiedzUsuń"– Czasami chwycę w dłoń jakiś młotek czy sierp i pomogę maluczkim za kilka miedziaków. – Dotąd sądziłam, że jednak posługuje się mieczem. W dodatku wydawała się nieco bardziej zaprawiona w boju, skoro ośmieliła się wyzywać elfa ze sztyletem obosiecznym na pojedynek przed karczmą. To jak to w końcu jest?" Ah, pewnie nie wybrzmiało to tak, jak chciałam - chodziło mi o to, że Marla zatrudnia się również do pomocy w biedniejszych rodzinach, wtedy - za kilka miedziaków - zamiast za miecz, łapie za sierp. Zabawy z mieczem są z reguły droższe.
"Poduszką? Hymenofor grzybów najczęściej ma postać rurkową lub blaszkową (choć jest jeszcze kilka innych rodzajów). Ten, który masz na myśli, to hymenofor rurkowy i potocznie określa się go gąbką, nie poduszką." Wina naleciałości. W moich stronach mówi się na to "poduszka", tak miałam mówione od małego i nawet nie zastanawiałam się nad tym podczas pisania. Ot, poleciało z automatu.
"Pojawia się także pojęcie marionetkowego króla – Valeriana I (nawiązanie do Króla Fritza z Shingeki no Kyojin?)" Nie mam pojęcia, dlaczego akurat postać z bajki (nie wiem, czy mogę tak określić anime) jako pierwsza przyszła ci do głowy. Przecież mieliśmy w historii Europy marionetkowego króla - Chilperyka II, który został okrzyknięty właśnie marionetkowym królem. Istnieje również pojęcie marionetkowych państw, gdzie władzę/zwierzchnictwo pełnią inne. Jeśli już się czymś inspirowałam, to historią właśnie, nie postacią z japońskiego serialu/komiksu...
Wracając jednak do nazw własnych - cały czas zwracasz mi uwagę na "zerżnięte" nazwy własne, tymczasem nie wspominasz nic na temat tych całkiem autorskich - Venascorpi jest łacińską kalką (venon- jad, scorpio - skorpion), Veskonia z kolei przekształcona została z łacińskiego "vesci", - żywić (jako największy kraj posiada największy obszar pól uprawnych zaopatrujących dużą część kontynentu), Ocwick, Gertborg, Brükenwast, wiele innych. I nie chodzi mi o to, że powinnaś głaskać mnie po główce, bo wymyśliłam coś "kreatywniejszego", natomiast po takiej fali "oskarżeń" myślę, że całkiem dobrze byłoby zaznaczyć, że w powieści znaleźć można coś własnego. Chwilowo dajesz czytającym pogląd, że wszystko to wielka zrzynka, a przecież tak nie jest. Czuję się trochę opluta - jakby te kilka znajomych ci z innych realiów nazw całkowicie przyćmiło całą resztę, a przecież siedziałam też sporo czasu i - kurdę bele! - naprawdę myślałam nad tymi nazwami.
Ogromnie dziękuję za wyczerpującą ocenę. Nie spodziewałam się wyższej noty - doskonale zdawałam sobie sprawę, że opowiadanie zasługuje na słaby, nie zdziwiłam się tym zbytnio. Na pewno będę chciała wrócić kiedyś do Tworzycieli i zacząć od początku, z inną kreacją bohaterów i pomysłem na fabułę. Chwilowo jednak pracuję nad czymś innym, co - mam nadzieję - uda mi się do Was zgłosić już w przyszłym roku. A przynajmniej fragment.
Pozdrawiam cieplutko! :)
Ah, pewnie nie wybrzmiało to tak, jak chciałam - chodziło mi o to, że Marla zatrudnia się również do pomocy w biedniejszych rodzinach, wtedy - za kilka miedziaków - zamiast za miecz, łapie za sierp.
UsuńNiestety, nie wybrzmiało. Byłoby to nawet sensowne i całkiem ciekawe, w dodatku pokazałoby nieco charakter protagonistki, która żadnej pracy się nie boi. Chciałabym tak ten tekst i tę postać odebrać. Myślę, że brak konsekwencji w kreacji – który od początku dawał się we znaki – rzucił na całość kiepskie światło, przez co każde niedoprecyzowanie czy brak wskazówki – wypada po prostu źle. Jeśli chcesz to naprawić, musisz wrócić do samego początku i raz jeszcze przedstawić nam Marlę.
Chwilowo dajesz czytającym pogląd, że wszystko to wielka zrzynka, a przecież tak nie jest. Czuję się trochę opluta - jakby te kilka znajomych ci z innych realiów nazw całkowicie przyćmiło całą resztę, a przecież siedziałam też sporo czasu i - kurdę bele! - naprawdę myślałam nad tymi nazwami.
Problem w tym, że ta nadmierna inspiracja tak bardzo rzucała się w oczy, że przyćmiła chwile, w których naprawdę się postarałaś. Łańcuch jest w końcu tak mocny, jak mocne jest jego najsłabsze ogniwo. Cieszę się jednak, że są nazwy, przy których dałaś z siebie więcej, bo to oznacza, że zdecydowanie potrafisz. Teraz musisz tylko wyrównać resztę terminologii. Myślisz, że możesz spróbować?