źródło: Darkread Deviantart
Tytuł: Beztroskie dni oślepiły nas
Autorka: Susume
Gatunek: Fan fiction, uniwersum „Shingeki no Kyojin”
Ocenia: Skoiastel
Jako że pozostawiasz sporą dowolność w sprawie tego, w jakiej kolejności czytać twoje rozdziały – na które składają się dwie części: właściwa oraz poboczna – postanowiłam wpierw zająć się tą właściwą. Do docsa, gdzie opracowywać będę ocenę, wkleiłam dziesięć rozdziałów, czyli cały tom pierwszy; zajęły one 14 tysięcy znaków, a więc nieco ponad mój limit. Jako że przy wklejaniu nie potrafiłam nie zauważyć, że piszesz dość zręcznie i lekko, już teraz wybacz mi, jeśli ocena niepokojąco zacznie przypominać betę. Nie chcę wypisywać wszystkiego, co dotyczyłoby poprawności, bo i nie taka moja rola, postaram się jednak wskazać po kilka błędów każdego rodzaju, byś miała ogólny wgląd w to, nad czym jeszcze pracować. Niemniej martwię się tym, że jeśli okaże się, iż i narracja, i fabuła dobrze ze sobą współgrają, po prostu nie będę miała czym wypełnić oceny i na czym jej zbudować… Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Aha! Przez moją nieznajomość kanonu i fakt, że imię Levi czytałam fonetycznie, w ocenie znalazła się propozycja błędnej odmiany. Dopiero Aya zwróciła mi uwagę, że Levi w uniwersum SnK czyta się: Liwaj, a więc twoja odmiana jest jak najbardziej poprawna. Postarałam się wyplenić moje wszystkie: Leviego i Leviemu, ale być może gdzieś jeszcze coś się zapodziało. Za zamieszanie bardzo cię przepraszam.
ROZDZIAŁ 1
Chciał zgubić się w tłumie. Zbić z anonimowymi mundurami haftowanymi na plecach Skrzydłami Wolności, ale żołnierze rozstępowali się przed nim, pogłębiając w Leviu wrażenie wyróżnienia. – To drugie zdanie budzi wątpliwości, jak gdybyś coś w nim zjadła, do tego pada tu sporo informacji i łatwo się zamieszać. Może: Chciał zgubić się w tłumie, zbić z anonimowymi mundurami o haftowanych na plecach Skrzydłach Wolności. Żołnierze jednak…
Blondynka była wysoką kobietą, a przy tym niezwykle elegancką; w czarnym kapeluszu i czarnym płaszczu nie wyglądała jak żołnierz. Zgrabnie trzymany papieros między palcami przydawał kobiecie [jej] wdzięku aktorki teatralnej.
Na pierwszy rzut oka widać, że jest w miarę lekko, ale zawsze może być lżej, prawda? Tutaj podpowiem: zaimki i podmioty domyślne. Korzystając z nich, unikniesz powtórzeń:
Przy bramie stała Nanaba. Kobieta paliła papierosa, jednego z tych z lepszego gatunku. Tradycyjnie nie odstępował jej Gelgar.
– Cześć – przywitała się Nanaba i oparła o bramę tak, by wydać się niższa.
Levi wiedział, że oni też nie przywykli do widoku zgnębionych zwiadowców[,] spoglądających na siebie nawzajem. – Zasada jest taka, że gdy rzeczownik posiada dwa określenia – jedno poprzedzające, drugie następujące po nim – to drugie zaczyna traktowane być jako dopowiedzenie. A więc:
(…) widok zgnębionych zwiadowców, spoglądających na siebie nawzajem.
Ale: (…) widok zwiadowców spoglądających na siebie nawzajem.
Oraz: (…) widok zgnębionych zwiadowców.
Zwłaszcza mniej doświadczeni żołnierze kalkulowali, komu jest pisany następny raz – kto opuści cmentarz, a kto na nim zostanie? Lub czy w ogóle zostanie pochowany w ziemi? – O, to jest ten jeden z nielicznych fragmentów, w których wychodzimy z głowy Levia do narracji narratora wszechwiedzącego. Sugeruję redakcję, by myśl ta pochodziła od głównej postaci; Levi mógłby sam zadać sobie te pytania albo zastanawiać się, o czym mogą myśleć inni, spróbować, obserwując ich, wyobrażać sobie, co mogliby mieć w głowie.
Podmioty:
Koń delikatnie, ledwo dotykając palców jego ręki, zlizał cukier.
– Tyle razy ratowałeś mi skórę – mruknął [Levi], klepiąc go po grzbiecie.
Levi spodziewał się, że pułkownik od razu wyjdzie, tymczasem wpatrywał się on w plik dokumentów z błyskiem w oczach. – Szyk: (…) tymczasem z błyskiem w oczach wpatrywał się on w plik dokumentów. Inaczej wychodzi, że błysk dotyczy dokumentów, nie Miche.
(…) studiując teczkę nijakiego Oluo Bozado. – Studiując teczkę (kogo?) niejakiego Oulo Bozada. Niżej to samo: Miche wyciągnął rękę po akta Oluo Bozado i zagwizdał. I dalej: W pół godziny do akt Oluo Bozado dołączyły dokumenty opisujące zasługi wojskowe Elda Jinna, Gunthera Schultza i Petry Ral. Tym bardziej rzuca się to w oczy, gdy pozostałe nazwiska odmieniasz prawidłowo.
Egoista zasrany nie pomyślał, żeby załatwić [się] w czystszy sposób. – Tutaj dopowiem tylko, że chodzi, oczywiście, o samobójstwo. Bez pełnego kontekstu zdanie nabiera zupełnie innego znaczenia.
– Tylko nie klnij na dzień dobry przy nowych towarzyszach. To nieprofesjonalne.
Głos Miche przybrał protekcjonalny ton. Levi popatrzył na niego spod zmarszczonych brwi. – Podkreślone zdanie przeniosłabym do akapitu z wypowiedzią Miche.
Levi popatrzył w bok, na pustą[,] nieskazitelnie czystą ścianę.
Oczy Levia rozszerzyły się. Wbił wzrok w biurko oraz splótł ze sobą nogi i ramiona, aby stłumić zażenowanie. – To brzmi trochę tak, jakby splótł nogi z ramionami i zaczął imitować kokon…
– Swoją drogą, świętował swój awans? – A nie powinno być aby: świętowałeś? W końcu Miche zwraca się do Levia. Chyba że to kwestia formy bezosobowej [w stylu: Niech (domyślnie: kolega) siada i słucha], będącej stylizacją bohatera, w co raczej wątpię – biorąc pod uwagę, że dialog już się kończy, a nie zaczyna, natomiast we wcześniejszych wypowiedziach Miche rozmawiał z Leviem normalnie. O, chociażby tutaj:
– Na co się gapisz? – zapytał ostro Levi.
– Nie wyczyściłeś ściany? – zdziwił się Miche. – Ty?
Mina pułkownika uświadomił[a] mu, że zabrzmiał niecodziennie, nawet jak na niego.
Levia nie obchodził sposób spędzania wolnego czasu przez żołnierzy ani na co wydawali żołd (…) – błąd składniowy. Wychodzi teraz: nie obchodził (…), na co wydawali żołd – nie zgadza się forma orzeczeń. Sugeruję: Levia nie obchodziło, jak żołnierze spędzali wolny czas ani na co wydawali żołd (…).
Na stole obok spoczywały kopie akt wybranej czwórki. Erwin planował w przyszłości poszerzyć liczbę członków eksperymentalnego oddziału, jeśli zwiększy on skuteczność działań Levia. Na razie [tylu] czterech członków musiało mu wystarczyć. – Nie musisz dwa razy wspominać, że było ich czterech, czytelnik już to wie. Ewentualnie zmieniłabym szyk: Tylu na razie musiało mu wystarczyć. Albo coś w stylu: Na razie jednak tylu musiało wystarczyć.
Zauważ, jakie głupoty wynajduję. To najlepszy dowód na to, że nie mam uwag dotyczących fabuły – w ogólnym tego słowa znaczeniu. Obie pierwsze sceny były obrazowe, zrozumiałe, bogate w przeżycia czytelnicze i przyjemne w odbiorze. Na ten moment nie mogę też zbyt wiele powiedzieć o kreacji Levia, bo… jaki Levi jest, każdy widzi. Nie różni się on od Levia, którego znam z animacji i dzięki ci za to; nie ma co ukrywać, że właśnie za ten styl bycia Levi jest bohaterem inspirującym, uwielbianym przez fanów uniwersum. Opowiadanie porusza wyobraźnię i do tej pory spokojnie można odbierać je jako dobry spin-off do treści źródłowych.
Nauczysz się od nich pracy w zespole, oświadczył Erwin , gdy wykładał mu pomysł utworzenia Oddziału do Zadań Specjalnych. – Zbędna spacja przed przecinkiem.
Sprytnie to sobie ukartowałaś – Levi nie do końca kojarzy nowych członków zespołu, więc gdy wchodzą po kolei, przygląda im się i przypomina w głowie fakty na temat ich żołnierskiego doświadczenia. Jako że dawkujesz mi te informacje i nie wrzucasz mnie w scenę pełną obcych ludzi, buduję sobie ich obraz w głowie stopniowo, praktycznie nie jestem w stanie się zgubić. Do tego członków jest tylko czworo, więc bez problemu ich zapamiętam, a jednocześnie ta liczba nie sprawia, że nagle zalewają mnie akapity ekspozycji. Zresztą nawet jeśli przytaczasz wygląd bohaterów, czuć, że opisy te pochodzą od Levia i, wyjątkowo, problemu nie stanowi brak naturalności. Mam wrażenie, że wczuwałaś się tu w potencjalnego czytelnika, z rozmysłem tworząc tę sceną właśnie taką – by zadbać o komfort czytania.
Uwielbiam ten fragment:
– Oluo Bozad – oświadczył z dumą trzeci mężczyzna, o butach równie upaskudzonych jak tamci[,] i podobnie jak oni przybrał głupkowatą minę, kiedy jego wzrok spoczął na kapitanie.
Levi przywykł do takiej reakcji. Ludzie, zwykle widząc go w sytuacji innej niż siedzenie na koniu, nie mogli się nadziwić, jakim cudem Najsilniejszy Żołnierz Ludzkości jest niski i, na pierwszy rzut oka, raczej drobny.
Jego w zamian ciekawiło, dlaczego trójka olbrzymów nie potrafiła porządnie wyczyścić sobie butów przed spotkaniem z kapitanem oddziału, do którego zostali świeżo powołani.
Mimo że „Shingeki no Kyojin” oglądałam chyba z dwa lata temu i wciąż nie widziałam drugiej części serii czwartej, mało tego, nie pamiętam już części bohaterów, nie mam problemu ze zrozumieniem tekstu na poziomie fabularnym. Nawet jeśli nie kojarzę postaci po ich imionach czy nazwiskach i nie jestem pewna, czy są to bohaterowie kanoniczni, nie czuję, że czegoś mi brakuje i muszę robić samodzielny research. Widzę te postaci w swojej głowie tak czy siak; widzę, jak się zachowują, a po tym jestem w stanie wywnioskować sobie ich charaktery. Nie odnoszę wrażenia, bym coś traciła, a wręcz przeciwnie – już po przeczytaniu rozdziału pierwszego mam ochotę włączyć sobie anime od samego początku, by dopiero wtedy wyszukać te postaci, tak jakby to właśnie opowiadanie stanowiło dla mnie materiał źródłowy.
Czy aby nie jest najlepszym komplementem, jaki może pojawić się w recenzji fanfiction…?
ROZDZIAŁ 2
– Wcale nie tak trudno było to przed tobą ukryć.
Hanji, odgadłszy znaczenie jego morderczych spojrzeń, odchyliła się na krześle tak beztrosko, że Levi nie miał wątpliwości, jak spektakularnego koziołka zaraz wywinie.
– Czyżby?
Przytaknęła z absolutną powagą. Ustabilizowała krzesło z powrotem na cztery nogi, po czym wycelowała palcec w sufit, przybierając nauczycielski ton:
– Szanse na wykrycie maleją względem zainteresowania osobnika innymi homo sapiens i ogólnie jego introwertyzmu.
– Co ty bredzisz?
– Nie mogłeś nabrać podejrzeń, skoro pół dnia spędziłeś z koniem – wyszczerzyła zęby, chwyciła butelkę i pociągnęła prosto z gwinta. Światło lamp odbiło się w szkiełkach jej okularów, przesłaniając na moment głód wyzierający z wielkich oczu kobiety.
Widzisz, co tu się stało? Po tym fragmencie dotarło do mnie, że dobrze wiem, kim jest Hanji, bo przypomniałam ją sobie z animacji. Świetnie oddałaś jej charakter, nawet nie muszę się upewniać, że to właśnie ona.
– Znów się ugryzł – zarechotał Gunther, zasłaniając sobie usta pięścią.
– Żamknij sze! – wybuchnął poszkodowany Oluo.
Levi zamknął oczy i prychnął. – Pozbyłabym się podkreślenia. Sama wypowiedź jest tak obrazowa i efektywna, że dobrze wiadomo, kto jest jej autorem.
Podoba mi się również to, że wprawdzie mamy scenę imprezy kapitana Levia, wprawdzie pełna jest gagów oddających pozytywne nastroje, ale nie jest ona w żaden sposób przesadzona i niedojrzała. Część bohaterów jest już nieźle wstawiona, nadal jednak scena zachowuje poziom. Pasuje do klimatu uniwersum, żarty są zabawne, ale nie – wulgarne, ani nie wywołują ciarek żenady. Pojawia się też intrygujący moment zawieszenia, kiedy to wraz z postaciami na chwilkę wstrzymuję oddech, w oczekiwaniu na to, co się stanie:
– Dobra, to co? – Uniósł kufel na znak, że pragnie wybełkotać kolejny toast. – Za Najsilniejszego Żołnierza Ludzkości, tak? Za naszego bandytę z podziemi, naszego kurdupla, co wyszedł na ludzi i został kapita...
Nanaba pociągnęła Gelgara za kołnierz koszuli.
Miche ścisnął sobie nos. Jego wzrok przeskakiwał z Levia na Oddział do Zadań Specjalnych, którego członkowie zamilkli.
Patrzyli na niego w osłupieniu.
Generalnie miałaś tu dobry moment na wywołanie zapewne kuszącej dramy, z której niejeden autor by skorzystał, ale… nie:
– O cholercia, wybacz... – mruknął skruszony Gelgar, unikając karcącego wzroku Nanaby.
– Dzięki – opowiedział Levi i jako jedyny uniósł filiżankę w imitacji wznoszenia toastu.
Zachowanie Levia zaskakuje pozytywnie; nie masz pojęcia, jak bardzo to doceniam. Nie obśmiewasz swojego warsztatu, nie marnujesz go i nie masz czego się wstydzić.
Ten szaleniec zaatakował zawiadowców[,] uzbrojony w nóż sprężynowy.
Okej, za to zachowanie Petry w kolejnej scenie jest trochę… eee… dziwne? Nie umiem stwierdzić, czy pasuje do charakteru postaci z uniwersum, bo i dobrze jej nie pamiętam, mam jednak jakieś przeczucie, że trochę za mało pojawiło się wcześniej scen, by teraz nie odbierać wypowiedzianego wprost Lubię pana za odczapowe. Nie dałaś mi okazji, bym jakoś bliżej zapoznała się z członkami załogi i by Levi nawiązał z nimi jakąś relację, a podwładna mogła sobie tak pozwalać. Mam wrażenie, że trochę się tu pospieszyłaś, zabrakło mi jakiegoś backgroundu. Ze dwóch-trzech scen przedstawiających docieranie się członków zespołu i ich nowego, właściwie świeżo upieczonego, kapitana. Kilku wydarzeń, w których bohaterowie musieliby się poznać, zacząć współpracować.
Levi mrugnął, nie rozumiejąc, czemu Petra zdradza mu aż tyle szczegółów na temat relacji między swoimi krewnymi. – To by się dało oddać nieco bardziej perspektywicznie, personalnie. Coś w stylu: Niby dlaczego zdradzała mu aż tyle szczegółów (…)? Ukazałabyś zdziwienie Levia nieco bardziej… wprost.
Za to kolejną scenę zaczynasz wręcz fe-no-me-na-lnie. Uwielbiam przemyślenia twojego protagonisty, są takie… ludzkie. Łatwo się w nie wczuć:
Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym gorzej się czuł. Tężały mu mięśnie i zasychało w gardle na myśl o ciężarze kosmosu, o jego tajemnicach. Świat był o wiele większy, niż jako dziecko to sobie wyobrażał. Wtedy za wielkie uważał podziemne kanały, gdy za niebo służył mu sufit wsparty wysokimi filarami. W podziemnym więzieniu nigdy nie milkły głosy. W korytarzach odbijało się echo krzyków, śmiechu i płaczu, awantur i biesiad, seksu, brzęku kieliszków i jęków klawiszy pianin.
Przede wszystkim wykorzystujesz to, o czym tak wiele miałam okazję pisać w poprzednich ocenach, a mianowicie: oddziaływanie na czytelnika wrażeniami sensorycznymi. Mamy tu bardzo obrazowe, praktycznie słyszalne dźwięki, w tym jęki klawiszy pianina, które dopełniają tę istną kakofonię. Poezja.
Przerażała go przestrzeń. Jednocześnie uwodziła. Bo oddychał czystym powietrzem. Unosił się w nim zapach prawdziwych kwiatów, a nie perfumowanych bibułek ze Sklepiku Życzeń. [Levi s]Słyszał nocne utyskiwania ptaków, stworzeń mogących w każdej chwili odlecieć – za Mury, nad głowami tytanów, nad tym, co kryje świat. – Podmioty. Z technicznego punktu widzenia wychodzi na to, że nocne utyskiwania ptaków słyszał nie Levi, a zapach prawdziwych kwiatów.
Nie miały zamiaru dać się złapać. Gdyby kosmos zechciał przemówić, dobiłby z nim targu. – Kosmos dobiłby targu z Leviem czy odwrotnie? Jeśli to drugie, sugeruję przed podkreślonym orzeczeniem wstawić podmiot.
– Kapitanie. // Słysząc głos Elda, mięśnie Levia rozluźniły się. – Anakolut. Słysząc dotyczy Levia, natomiast w kolejnym zdaniu składowym podmiotem są już mięśnie. Sugeruję: Usłyszawszy głos Elda, Levi rozluźnił mięśnie.
Ponieważ obok nie było Petry, która przyspieszyłaby jego reakcję, chłopak ociągał się z odpowiedzią.
– W-wybacz, kapitanie – wyszeptał.
Levi przytaknął, rozczarowany.
– Szczerze mówiąc, spodobała mi się twoja reakcja. Patrzyłeś na mnie z pogardą. – Może: Ponieważ obok nie było Petry, która by go ponagliła, (…)?
Pomyślał, że jest coś magicznego w czterech żołnierzach, złączonych czymś w rodzaju milczącego porozumienia, patrzących w konstelacje gwiazd, bliższych i jaśniejszych niż zwykle. – To również mogłabyś sprzedać bardziej w myśl narracji deep POV. Coś w stylu: Było coś magicznego… Nie musisz się bać, że czytelnik nie wyłapie, że byłyby to bezpośrednie myśli Levia. Gdy całe opowiadanie prowadzisz tym typem narracji, jest to wystarczająco wyczuwalne. Ba, w takim wypadku to właśnie pomyślał/chciał/wierzył (i wszystkie tego typu zapewnienia trochę-na-siłę) stanowią nieprzekonującą ekspozycję. Nie uciekaj przed personalizacją, bo świetnie ci ona wychodzi i naprawdę nie masz czym się stresować.
ROZDZIAŁ 3
Pomysł, by zacząć od krótkiego przerywnika, zaledwie parolinijkowej sceny, w której Levi czyta książkę, dlaczego akurat tę i do jakiego wniosku go ona doprowadza (pojawia się niepokojąca, ale pociągająca puenta), to najlepszy dowód na to, że przemyślałaś ten tekst pod kątem również strukturalnym. Zaskakujesz kreatywnością i świeżością, obyciem literackim. Nie tylko tworzysz scenę za sceną, a w każdej doprowadzasz do integracji postaci; w przód nie prowadzą fabuły tylko dialogi. Twoja opowieść nie boi się ciszy, pozwala spędzić sporo czasu sam na sam z Leviem, poznać go od podszewki również w takich niby-banalnych momentach. I to jest właśnie niebanalne. Aż chciałoby mi się zacytować cały ten wstęp do rozdziału, ale bez sensu; ewentualnie zaintrygowani niech po prostu odpalą całość na Wattpadzie.
Edit: Ach, zaczynasz od czytania w samotni, bo i z kolejnej sceny wynika, że Levi zatrudni swój zespół do porządkowania książek w bibliotece. Jak to się wszystko dobrze zgrywa…
I też jak na razie nie mam poczucia, że brakuje mi dynamicznych scen akcji. Mimo że do tej pory żadnej nie otrzymałam, jeszcze nie odczuwam znudzenia. Wręcz przeciwnie – intryguje mnie ta zakulisowa codzienność Levia i jego zespołu. Jest, że tak to ujmę… ujmująca.
Zgodnie z ustaleniem po obiedzie zeszli się w pokoju wspólnym[,] uzbrojeni w świeżo zamówiony zestaw szmat i miotełek.
Każdemu wręczył po stos książek. – Albo: wręczył stos, albo: wręczył po stosie.
(…) powiedział, plując kurzem do miednicy z[e] zużytą wodą.
Jeszcze chwilę temu można by się zastanawiać, dlaczego Levi bajdurzy o tym, co jest za Murami i chce paktować z kosmosem, jednak teraz, gdy interesują go baśnie – z powodu mądrości ludowych i ewentualnych przekazów o świecie sprzed upadku ludzkości – wszystko zaczyna układać się w jedną całość. Sceny wynikają z siebie, ale też nie tak chamsko, łopatologicznie, wprost; trzeba się wczytać, wczuć w postać, zacząć myśleć podobnie do niej, wtedy też więcej da się wyczytać między wierszami. Imponuje mi konstrukcja tego tekstu… Och, c'mon! Zaraz zabraknie mi komplementów!!
Levia rozbawiła myśl, że znów stali [się] czwórką żołnierzy, która bez zbędnych rozmów i narzekań rzuca się w wir pracy, wprowadzając w życie wizję swojego kapitana. – A gdyby tak pokazać jego rozbawienie bardziej wprost? Tą właśnie mową pozornie zależną, a bez ekspozycji?
Choć chwaliłam cię, że zręcznie zaprezentowałaś członków zespołu, przyznam, że jako nie pamiętam ich z animacji, trochę zaczyna brakować mi ich znaków charakterystycznych, które mogłabym zakodować. Zaczynam poznawać ich charaktery, które utrwalą się w czasie, ale teraz przyłapuję się na tym, że dość trudno mi ich sobie wyobrazić z wyglądu. Nie pamiętam już chociażby, jakie mieli włosy, mimo że już o tym pisałaś. Proponuję, byś co jakiś czas, jakby mimochodem, jeszcze o tym wspominała, na przykład przy okazji wykonywania przez postać jakiegoś gestu. Dzięki temu wyobrażenie szybciej się utrwali.
Między nimi walała się bordowa włóczka[,] szczodrze nawinięta na szpule. W rękach dziewczyny błyszczały druty do robótek. Przytakiwała [ta włóczka?], marszcząc brwi, gdy tymczasem Oluo smarował palcem po książce, odczytując coś cicho.
Pisałam, że tekst nie jest wulgarny, a przecież pojawiają się w nim przekleństwa. Absolutnie mi nie przeszkadzają, wiesz, jak ich używać i gdzie pasują, by oddać naturę głównej postaci. Momentami mnie bawią – właśnie dlatego, że masz co do nich wyczucie:
Levi rozpoznał okładkę poradnika do szycia.
– Co wy robicie? – zapytał, zdradzając swą obecność, na co podwładni podskoczyli z ławek.
Podszedł do nich z gorącym kubkiem herbaty i tostem w dłoniach.
– Dzień dobry, kapitanie! – wychrypiał zaczerwieniony po uszy Oluo.
– Dziergamy – odparła z niewinnym uśmiechem Petra.
– Kurwa, widzę, ale po co?
Doceniam również powstały kontrast emocjonalny oraz to, że przeszłość Levia stale go nie opuszcza. Ba, ma na niego spory wpływ, Levi nią żyje:
– Dla dzieci – wyjaśniła Petra.
– Czyich dzieci?
– W naszym rodzinnym mieście co roku organizują pomoc dla sierot z terenu Muru Maria. Zbierają pieniądze, zabawki, ubrania. Oczywiście jest to pomoc doraźna, ale zawsze jakaś. Dopóki pan pułkownik Miche nie przeniósł nas tu, ja i Oluo co roku się w to angażowaliśmy.
Levi słuchał w milczeniu, wpatrzony w bordowy szalik. Słońce wpadające do stołówki prześwietlało go na wskroś i ta brudna czerwień skojarzyła mu się z włóknami mokrej miazgi wyłażącej z rozerwanych brzuchów martwych zwiadowców.
Dzięki temu mimo pozornie sielankowej sceny czytelnik nadal pozostaje utwierdzony w przekonaniu, że świat za oknem jest w rzeczywistości brutalny, brudny i lepki. Wrażenie robi przede wszystkim zróżnicowanie emocjonalne, czyniące tekst emocjonującym nawet w przypadku sceny pasywnej: reakcja Levia na dzierganie jest wprawdzie zabawna, ale zaraz mój uśmiech przyćmiewa informacja o biednych dzieciach i wojnie, a potem – o poległych w bitwie. Przez to jako czytelniczka, chcąc nie chcąc, myślami powracam do sceny pogrzebu. To właśnie dzięki takiej kompozycji nie tylko budujesz emocje i nie pozwalasz stracić uwagi, czujności, ale i dajesz do zrozumienia, że tekst stanowi spójną całość, nic nie jest przypadkowe, a każdy detal – nawet pozorny – jest ważny. Nie marnujesz słów, więc w efekcie – nie marnujesz scen. Zdanie po zdaniu podsuwasz okazję do tego, by przeżywać tekst na różnych płaszczyznach.
– Robienie szalików jest bardzo trudnym zajęciem?
– N-nie. – Na jej twarzy odmalowało się pytanie. Odkaszlnęła niezręcznie. – Podstawy w sumie. Raczej każdy, kto zna się na tym choć trochę, umiałby zrobić szalik. Gorzej na przykład z rękawiczkami...
– Dobrze. Sprowadzę wam pomocników.
Wgryzł się w tost i obrócił na na pięcie, po czym wyszedł ze stołówki, rozbawiony widokiem szeroko otwartych ust podwładnych.
Z drugiej strony, mimo wszystko, czy dzierganie szalików, choć w tych okolicznościach niewątpliwie chwalebne, jest odpowiednim zadaniem dla większej liczby żołnierzy? Ja wiem, że szalik dzierga się szybciej niż rękawiczki czy sweter, ale jednak Petra stwierdza, że muszą ich narobić tyle, ile zdążą, a więc im więcej, tym lepiej. Czy mają na to czas? Trochę zaczyna to jednak wyglądać tak, jakby się nudzili albo nie mieli nic innego do roboty.
Niewątpliwie lubili sobie nawzajem dokuczać. Słyszał, jak o takich ludziach mówi się czasem stare małżeństwo. Petra odgrywała rolę polegającą na temperowaniu zachowania Oluo. Jednak Levi nigdy nie myślał o nich jako o parze, a nawet gdyby mu to oficjalnie oznajmili, nic by go to nie obeszło, pod warunkiem, że ich skuteczność bojowa nie uległaby osłabieniu.
(…)
– Fascynujące. – Levi poczuł ukłucie w żołądku. Zadziwiająco często jego rozmowy między męskimi towarzyszami prędzej czy później schodziły na te tematy. – Ponoć na pierwszej misji za Mury obszczała spodnie.
– Gunther mówił ostatnio, że ktoś próbował ją wyciągnąć na spacer – drążył Eld.
– Aha. I jak się to skończyło?
Eld wzruszył ramionami, by za chwilę spojrzeć na Levia i uśmiechnąć się kącikiem ust.
Levi ugryzł się w język. Zadał idiotyczne pytanie. Niemal słyszał w głowie Elda trybiki pracujące na najwyższych obrotach.
– Uciekła. – Kaszlem próbował nieudolnie zamaskował śmiech. – Możliwe, że ma już kogoś na oku.
– Aha.
Spieszysz się, Susume, zupełnie niepotrzebnie. Szkoda, bo tekst jest tak dobry, że spokojnie mogłabyś go czymś wypełnić, by wyznanie lubię pana nie znajdowało się tak blisko stwierdzenia, iż Petra ma już kogoś na oku.
Tak czy siak nie mogę zaprzeczyć, że podobają mi się reakcje Levia przy rozmowie z Eldem. Kapitan w sposób prześmiewczy porównuje Petrę i Oluo do starego małżeństwa, ponieważ ta dwójka sobie dogryza, a jednocześnie to sam Levi kilka linijek niżej obśmiewa Petrę, że przecież zlała się w gacie, nie pierwszy raz zresztą myśli o niej dość uszczypliwie. Jak to było? Źdźbło w oku bliźniego widzisz… Generalnie czuć, że Levi interesuje się Petrą, ale – znów – nie jest to nachalnie wyeksponowane, a jedynie możliwe do wyciągnięcia z tekstu kompletnie samodzielnie. I to się ceni. Nadal mam jednak wrażenie, że kolejna scena, w której Petra zagaja Levia, to faktycznie objaw zbędnego pośpiechu. Nie nacieszyłam się jeszcze hintem o skrytych, bardzo subtelnie emanujących emocjach Levia względem Petry, a ta już się zjawia przy nim jak na zawołanie. Po co sobie to psujesz, gdzie się spieszysz, ktoś cię pogania? Ja na przykład wolałabym tak sobie jeszcze tę sytuację posączyć niczym dobrą herbatę. Szkoda mi wypić ją duszkiem, by zbliżyć się do nieubłaganego zakończenia.
W następnej scenie Levi pokazuje Petrze swój pokój, co na tym etapie tekstu wydaje się dla niego dość nietypowym krokiem. Nie wiadomo, co go do tego skusiło; mimo że piszesz narracją personalną, mam wrażenie, że akurat tutaj nagle jej poskąpiłaś. Zabrakło mi jakiegoś choćby przebłysku myśli, pomysłu, by właśnie w ten sposób Levi miał się teraz zachować, podjąć taką, a nie inną decyzję. Piszesz jedynie:
Petra czekała na reakcję Levia, który przyglądał jej się przez zmrużone oczy. Wreszcie podźwignął się z miejsca i zeskoczył z murku.
– Umiesz dotrzymać tajemnicy? – zapytał, nachylając się nad nią.
Przytaknęła niepewnie.
– Mówię poważnie. Jeśli piśniesz słowo, skopię ci dupę.
Ale chwili tej nie poprzedza żadne dochodzenie do wniosku, dlaczego Levi akurat Petrę miałby tam zabrać i dlaczego uważa to za dobry pomysł. Podejrzewam, że chciałaś zaskoczyć czytelnika, a przecież nie musiałabyś mówić wprost, co Levi zamierza. Przydałaby się po prostu jakaś sugestia, iskra zapalająca go do właśnie takiego działania. W końcu poniekąd przesiaduję w głowie tego bohatera, fajnie więc byłoby nie tylko wybiórczo być z jego przemyśleniami na bieżąco, by móc śledzić jego tok rozumowania, rozumieć jego reakcje i podejmowane decyzje.
Edit: No dobrze, w pokoju okazuje się, że Levi chce pokazać Petrze jedną z książek. Atmosfera, którą stworzyłaś, jest misterna, wyjątkowa i działa. Niemniej moja satysfakcja z lektury nie jest już tak wielka właśnie przez to, że wcześniej nie padły sceny, w których relacja ta między kapitanem a członkinią zespołu umocniłaby się na tyle, by Levi teraz ot tak zaufał dziewczynie, postanowił powierzyć jej jakąkolwiek tajemnicę.
A w następnej scenie… Petra znów nawiedza Levia, jakby przyzwyczaiła do myśli, że może robić to ot tak. Z tego, co zrozumiałam, budzi go nie w jego oficjalnym gabinecie, ale właśnie w pokoju, w którym znajdowali się scenę wcześniej. Szybko się spoufaliła, nie sądzisz? Tempo przestaje być dla mnie naturalne. Mam wrażenie, że nagle zaczynasz prowadzić tekst tekst dość jednoliniowo, pobocznie dzieją się tylko miłe głupotki.
– To pan się nie docenia – dodała głosem zaskakująco poważnym. – Wszyscy pana uwielbiamy za to, nawet jeśli każe nam pan czyścić podłogi dwa razy dziennie. – Coś nie leży mi w tym szyku… Może: Wszyscy za to pana uwielbiamy, nawet jeśli…
Żart Petry go nie ruszył, o czym zresztą musiała sobie zdawać sprawę. – (…) z czego zresztą musiała zdawać sobie sprawę. Źródło: WSJP, zakładka Składnia:
_____ + ktoś zdaje sobie sprawę + z [dopełniać: czego?]
_____ + ktoś zdaje sobie sprawę + że…
Gdy wyszła, Levi [starannie] odłożył szalik starannie do komody tuż obok Przewodnika, z herbem Korpusu na wierzchu, nie mogąc odgonić od siebie nagłą myśl, że właśnie podarowano mu prezent (…). – Nie mogą odgonić (czego?) nagłej myśli, że (…).
ROZDZIAŁ 4
Zaskoczyły mnie dywizy przy wypowiedziach dialogowych. W poprzednich odsłonach nie miałaś z nimi problemu.
O rety, znów Petra… I tym razem scena pasywna, dokładnie: scena śniadania. Ja wiem, że to romans, wiem, do czego prowadzisz, ale zaczyna się robić coraz mniej subtelnie, a przewidywanie. I świadomość tego, że bohaterowie się zejdą, biorąc pod uwagę gatunek – to jedno. Ale przewidywalność powodowana schematycznością i jednowątkowością fabuły – to zupełnie coś innego. Pierwszego nie unikniesz, nad drugim mogłabyś za to zapanować. No i sam fakt, że oto rozdział czwarty, jestem prawie w połowie, a poza scenami rodzajowymi (sprzątanie, dzierganie na drutach, czytanie, oglądanie gwiazd, teraz jedzenie śniadania), niewiele się dzieje. Mam świadomość, że romans obyczajowy nawet w uniwersum SnK nadal pozostaje romansem obyczajowym, nie – kryminałem, czy też thrillerem… A jednak nadal czuję zawód, że nie pokusiłaś się na jakąś bardziej emocjonującą scenę dynamiczną, by pobudzić odbiorcę inaczej niż tylko między wierszami; dając do zrozumienia, że gdzieś tam panuje wojna. Główni bohaterowie to żołnierze biorący w niej aktywny udział. To trochę tak, jakby pisać fanfiction o kmdr. Mavericku i dr Charlotte, w którym to Maverick ani razu nawet nie wsiądzie do myśliwca. To tak, jakby w fiku do Pottera Harry nie użył różdżki lub ewentualnie zrobił to tylko po to, by wyczarować kremowe piwo i wypić je z Ginny.
Na szczęście w kolejnej scenie bohaterowie trafiają do rejonu, w którym Hanji przetrzymuje tytany, by przeprowadzać na nich eksperymenty i prowadzić różnego rodzaju badania. No, nareszcie! Ale tu znów mam problem, tym razem natury scenicznej. Gdyby nie ogólna, pobieżna wręcz, znajomość uniwersum, miałabym trudności z wyobrażeniem sobie wspomnianych tytanów. Piszesz o nich tylko, że:
Schwytani tytani, przybici do murów lub do ziemi, skrępowani byli gigantycznymi siatkami ze stalowymi splotami. Gapili się bezrozumnie w okrążających ich żołnierzy.
Nie mam pojęcia, jak duże są to tytany, czy coś je charakteryzuje; jako-tako kreuję je w wyobraźni tylko dlatego, że pamiętam, jak wyglądały w anime. Do tej pory nie miałam problemu, by wyobrażać sobie miejsca i postaci, nawet te, których nie pamiętałam ze źródła. Tymczasem opisu tytanów – jakichś to tu, to tam rozrzuconych o nich informacji – mocno poskąpiłaś.
Edit: Dopiero gdy bohaterowie podchodzą do jednego z nich, pojawia się jego bardziej szczegółowy opis. Ale to dość późno, szczerze mówiąc; członkowie zespołu wraz ze swoim kapitanem rozmawiają przy tytanach, mają je tuż obok. Już wtedy pada dobry moment, by coś tam o nich wspomnieć, uzupełnić o nie chociażby tło rozmowy.
- Racja. Tak więc ty, Levi[,] zajmij miejsce po prawej stronie, Gunther po lewej…
W krzywych zębach tytana tkwiła gruba metalowa żerdź[,] spięta linami z tyłu jego kudłatego łba. Choć ślady po zębach zniekształciły nieco metalową konstrukcję, olbrzym nie mógł sobie poradzić z przegryzieniem jej. – Nieco metalową czy nieco zniekształciły? Szyk ma znaczenie.
A może: stalowa żerdź?
Lecz spuszczona ze smyczy głowa tytana nie wykonała żadnych gwałtownych ruchów.
- Ten półgłówek chyba jeszcze nie ogarnął, że jest wolny - syknął Oluo,
- O nie, nie, daj mu szansę. - Hanji nie spuszczała wzroku z tytana.
- Raczej halucynacje - mruknął Levi.
Tytan szczerzył się jak idiota. Levi zacisnął mocniej dłonie na rękojeściach. – Czasem warto dłużej pobyć przy jednym podmiocie, zmieniając kolejność zdań, by nie generować powtórzeń. Możesz, ewentualnie, skorzystać z kapitana. Sugeruję też zmienić szyk: mocniej zacisnął…
Nie wiedział, czy bardziej irytuje go opętana Hanji[,] bełkocząca tym swoim naukowym żargonem (…).
Levi mógł zgadnąć, co te głodne, spragnione ludzkiego mięsa ślepia mówią. – Nie stawiałabym w tym wypadku orzeczenia na końcu. Raczej: co mówią te głodne (…).
Nic dziwnego, że nikt nie palił się do zadania. Wymagało cholernego opanowania. – Rym.
Levi walczył z dwoma pragnieniami. Zabiciem potwora, zanim on zabije ich[,] oraz instynktownym odruchem, by się wycofać.
Z gardła tytana wydobył się jęk. Levi zajął pozycję. [Gotowy b]Był w każdej chwili przeciąć mu gardło.
W chmurze gęstej zasłony rozległ się dźwięk napinających się linii. Tytan uniósł łeb. Levi wysunął ręce do przodu i zaatakował. Jego ostrze uderzyły w twardą skorupę monstrualnego cielska. Gunther uderzył z drugiej strony. Przecięli ścięgna tytaniej szyi. – A nie: napinających się lin?
Szczerze powiedziawszy, po zakończeniu sceny wcale nie czuję aż takiej satysfakcji, jakiej spodziewałam się jeszcze przed rozpoczęciem rozdziału. Więcej było w nim przygotowań i podchodów do misji niż jakichś silniejszych emocji w jej trakcie. Na końcu liczyłam na to, że tytan zaszamocze się bardziej lub zrobi coś nietypowego, co wywołałoby realne poczucie zagrożenia albo przynajmniej obawy, tymczasem w czasie lektury nie czułam większych emocji. Ledwo tytan tak naprawdę drgnął, a Levi już odciął mu głowę i żadne odczucia nawet nie zdążyły we mnie zakiełkować. Przy czym nie zrozum mnie źle – ta scena nie jest błędna. Jest jednak bardziej pasywna niż dynamiczna, a ja jednak nastawiałam się na tę drugą, z czego wzięło się moje rozczarowanie. Niewiele się w niej wydarzyło, niewiele mi dała; gdyby była jedną z wielu innych, w czasie których bohaterowie mieliby do czynienia z tytanami (np. z tym, którego kilka-kilkanaście scen wcześniej by złapali), nie miałabym nic przeciwko. Ale w wypadku gdy to pierwsza z takich scen, w dodatku wyczekiwana z niecierpliwością, ze sporym zainteresowaniem – po prostu nie umiem odpędzić wyrażenia niedosytu.
ROZDZIAŁ 5
Po poprzednim rozdziale wracamy do scen rodzajowych; bohaterowie grają w karty o landrynki, a potem szykują się do wyjścia do klubu. Kurde! Początek tekstu w sumie nie zapowiadał aż takiej sielskości – w końcu zaczęliśmy od pogrzebu, więc apetyt na więcej emocjonalnych, dramatycznych momentów trochę urósł. I ja wiem, że tytuł też zobowiązuje – opowiadanie na tym etapie jest, no cóż, bardzo beztroskie. Przyjemne, pozostawiające ciepłe odczucia, miłe skojarzenia. Jeśli tak miało być i to ci odpowiada, zrealizowałaś tym swoje zamierzenia w stu procentach – kim jestem, by cię od tego odwodzić? Mogę jedynie na bieżąco przedstawiać ci, jak reaguję na taki tekst i jakie emocje towarzyszą mi w czasie jego lektury. Ale to w sumie tyle.
Petra pomogła zebrać słodkości w schludną stertę.
– Podpiszę je tak, żeby nikt nie ośmielił się ich tknąć – zaoferowała, wyciągając ołówek i kartkę z papierniczych zapasów pokoju wspólnego. – Własność... kapitana... Levia... Jeśli... ukradniesz... to... Mmm...
– Po-wie-szę... cię... za... ja-ja... – dokończył Gunther.
– Kreatywnie. Dzięki.
Levi przewrócił oczami. Nie podobało mu się, kiedy przypisywano mu cechy, jakich nie posiadał, a z pewnością należała do nich nieuzasadniona niczym istotnym agresja.
Chciałam do tego cytatu znaleźć adekwatny komentarz, wpisując w Google Grafika „Levi Ackerman funny gif”, ale niczego nie znalazłam, dlatego też napiszę po prostu, że bardzo podoba mi się ten fragment. Jest nie tylko przezabawny, ale przede wszystkim nieodgadniony, i to sprawia, że dodatkowo nęci, daje do myślenia. Nie jestem w stanie rozszyfrować, czy Levi poważnie nie poznaje swojego zachowania, czy jest wyjątkowo ironiczny bądź okłamuje sam siebie. To nawet nie ma większego znaczenia; mam wrażenie, że każdy z tych scenariuszy jest tak samo prawdopodobny, bo Levi po prostu ma taki charakter – nie zawsze wiadomo, kiedy mówi poważnie, a kiedy bywa sarkastyczny czy nieśmiesznie żartuje.
Konie powitały ich cichym rżeniem. Levi podszedł do swojego. Pogłaskał go po ciepłym karku. – Trzy zdania podobnej długości to już o jedno za dużo, przez równoległe pauzy oddechowe wyznaczane przez kropki robi się zbyt rytmicznie, jakby sztucznie, a mało melodyjnie.
Zwierzę wypuściło z nozdrzy oddech i pomyślał, że gdyby Jibo umiał mówić, zapytałby, czemu po dniu treningu Levi chce go jeszcze czymś katować. – Mimo wszystko jakoś oddzieliłabym od siebie te dwa zdania składowe. Łączysz je wprawdzie spójnikiem „i”, ale oba mają różne podmioty, przez co brzmi to nienaturalnie; rozpędzony płynnością czytelnik może w pierwszej kolejności przeczytać: Zwierzę pomyślało… a potem dopiero uznać, że właśnie przeczytał coś dziwnego. Po spójniku „i” czytelnik ten z marszu będzie spodziewał się przeczytać coś dalej o samym koniu, nie – Leviu.
Sugeruję: a kapitan pomyślał (…).
Albo, na przykład, użyć średnika jako znacznika, że w jednym zdaniu złożonym zaczynasz nowy wątek: Levi podszedł do niego (…). Zwierzę wypuściło z nozdrzy oddech; pomyślał, że gdyby Jibo nie umiał mówić… Średnik zastopuje czytelnika znacznie lepiej niż spójnik „i”, a przy tym da do zrozumienia, że zaraz zmieni się podmiot.
Ale nic nie mogło się równać ze stojącą na skraju wioski gospodą z dobudowaną do niej wielką stajnią, skąd dochodziło rżenie koni. Niby wielka lampa[,] Klub wabił nadlatujących do niego żołnierzy (…).
– W czym mogę państwu służyć?
Pojawiła się kelnerka w wiązanym z przodu gorsecie zwieńczonym absurdalnie wielką kokardą[,] przytrzymującą rozlewający się biust. – Doczepiłabym komentarz dotyczący kelnerki bezpośrednio do wypowiedzi dialogowej, która do niej należy. Albo, ewentualnie, zamieniła zdania miejscami; najpierw wspomniała pojawienie się kelnerki, a następnie, w kolejnym akapicie, wprowadziła jej wypowiedź dialogową.
Do tego: Czym mogę państwu służyć? (np. służyć -> czym? -> dobrą radą)
Albo: W czym mogę pomóc? (pomóc -> w czym? -> w podjęciu decyzji)
– Panie kapitanie, wyglądaliście jak para. Aż żal nam było się do przysiadać[.] – Eld zaśmiał się serdecznie, kładąc kartę przed sobą.
Boleśnie odczuł brak w ręce czegoś, czym mógłby ich od siebie oddzielić. Zabębnił palcami o stół. // Gdzie ta herbata? – A więc to jednak Levi zamówił herbatę, nie Petra… Też się zdziwiłam, że niby dlaczego to kapitan miałby brać lód, jednak moje pierwotne założenie nie wzięło się znikąd, a z fragmentu przedstawiającego moment składania zamówienia:
Levi odwrócił wzrok.
– Na razie czekamy na resztę towarzystwa – wymamrotał. – Chyba że ty coś chcesz?
Petra wzruszyła ramionami, z rozanieloną miną.
– Coś do jedzenia? – mruknęła. – Albo do picia bez alkoholu?
– Polecam lód w syropie. Mamy też herbatę – odparła żywo kelnerka.
– To ja poproszę herbatę. Czarną. Bez cukru.
– To ja lód. Dam trochę Oluo. Chyba spuchł mu język.
– Syrop truskawkowy, malinowy czy wiśnia?
– Wiśnia.
Kelnerka odeszła, powłócząc spódnicą.
Zwróć uwagę na podkreślone wypowiedzi. Petra pyta Levia o napoje bezalkoholowe, na co kelnerka poleca jej różne opcje, więc automatycznie kolejną wypowiedź będzie traktowało się jako odpowiedź Petry, reakcję na słowa kelnerki. Brakuje dopowiedzenia, że to Levi uprzedził ją z podjęciem decyzji. Na tamtym etapie byłam szczerze zaciekawiona, czemu Levi miałby troszczyć się o Oluo, może tylko po to, bo wiedział, że sprawiłby tym przyjemność Petrze, która jest empatyczna wobec chłopaka…? Naciągane, ale jednak.
Kobieta odsłoniła zęby w uśmiechu. Zbliżyła się do stolika z kuszącym ruchem szerokich bioder. – Może: Zbliżyła się do stolika, kusząco poruszając szerokimi biodrami? Inaczej brzmi to tak, jakoby biodra miał stolik.
Levi prawie parsknął, dopiero teraz zauważając, że z krótkiego rękawka sterczały jej kościste ramiona[,] podobne do skóry kurczaka.
Czy mówiłam już, że świetnie oddajesz fonetyczny zapis słów, które Olulo wypowiada, ugryzłszy się w język?:
– Petha jeszt jak dzieciah. Szeby lód z szyhopem w takie zimno szamawiać.
– No[,] chłopaki, zdecydowaliście się na coś?
Cyrkulacja gości przebiegała w leniwym tempie. Około godziny dziewiątej wyniosły się wszystkie pary. Pozostały męskie grupki przyjaciół i nieliczne samotne wilki przy barze. Powietrze zgęstniało od dymu papierosowego. Petra zjadła wierzchnią część lodu, tę polaną syropem. Język Oluo przestał krwawić. Razem z Eldem i Gunther sączyli piwa z wysokich kufli. – Raz, że wszystkie tutaj zdania są proste i rzuca się to w oczy. Mają mniej lub bardziej podobną długość, ale raczej nie są przesadnie zróżnicowane, a przez to wytracasz jakąś taką melodyjność, płynność. Dwa: w ostatnim zdaniu chyba zdarzyło się coś niedobrego. Nie powinno tam aby być: Razem z Eldem i Guntherem…?
Nie rozumiem snu, który śni się Leviowi, gdy ten przysypia przy stole:
Rześkie powietrze z uchylonego okna owiewało go zapachem ziemi. Umysł powoli odpływał. Przydymione światło świec na stolikach i szum usypiały lepiej niż kołysanka. // Zapach ziemi, obeschniętej krwi i papierosów towarzyszył mu zawsze, ilekroć wracał do domu. Jego torba trzeszczała od narzędzi. Kładł ją na stół i szczerzył się do Levia zębami demona. – Czy chodzi tutaj o ojca Levia? Ale ten przecież mieszkał z matką, w zamtuzie, dobrze rozumiem? Wybacz, nie znam jego kanonicznej przeszłości, nie robiłam researchu, chcąc sprawdzić, czy jestem w stanie wywnioskować wszystko z samego opowiadania. Mam z tym fragmentem taki problem, że zdanie o zapachu ziemi, krwi i papierosów niewątpliwie dotyczy Levia, natomiast w kolejnym zdaniu Levi nie jest już podmiotem, a postacią poboczną, pojawiającą się we wspomnieniach kogoś innego. To mylące i niewiele mogę z tego wyciągnąć.
Podoba mi się za to naturalne przejście z powrotem do rzeczywistości.
Hanji.
Imię Czterookiej zabrzmiało jak powracające echo złego snu. Zamrugał.
Petra spierała się czymś z Oluo.
– Całkowity brak szacunku. – Gorączkowała się, na co Oluo nonszalancko wzruszył ramionami. – Taki z ciebie zwiadowca?
– Ale przyznaj, że jest nieco ekscentryczna – łagodził sytuację Eld.
– Daj sobie spokój – mruknął Eld, [przecinek zbędny] pół serio, jedną ręką zgarniając pieniądze, drugą wołając Maję. – W tym kontekście łącznie: półserio [źródło].
Przemówił ludzkim głosem do Ilse Langnar. Ukłonił jej się, a[spacja]potem [ją] zabił. – Gdy nie dopowiemy, że zabił właśnie ją, zdanie będzie sugerowało, jakby bohater zabił kogoś obok dla tej bohaterki (ukłonił się jej –> a potem zabił jej). Przypadki muszą zgadzać się z zaimkami, tutaj jednak mamy: ukłonić się (komu? czemu) oraz zabić (kogo? co?).
On i Eld doprawdy coraz częściej zachowywali się tak, jakby umieli dostrzec więcej, niż on widział. A widział dokładnie to samo. Nawet on wiedział, że poufały stosunek Petry wobec niego (...). – Wyraźna bliskość: widział/widział/wiedział (przy pierwszym celowym powtórzeniu) robi średnie wrażenie podczas czytania na głos. Może: Nawet on miał świadomość…?
Zdążył napatrzyć się [na] gówniary, które w przypływie naiwności szczebiotały do starszych mężczyzn.
ROZDZIAŁ 6
Trochę smutno mi ze świadomością, że w fabule nie pojawi się żadna wyprawa, bo właśnie od tego stwierdzenia zaczynasz kolejną notkę. Pojawia się również informacja o nadchodzącej imprezie noworocznej, a ja mam takie: o rety, znowu? Nie dziw mi się, że na stwierdzenie generała:
– Oczywiście liczę na to, że dasz im się wyszaleć.
Sama mu odpowiedziałam, uznając że: przecież oni i tak nie robią prawie nic innego…
Nie przepadał za noworocznymi imprezami, gdy część zwiadowców zapraszała do zamku rodziny i przyjaciół, by jedli i tańczyli do rana przy akompaniamencie jednego z , [zbędne spacja i przecinek] wynajmowanych specjalnie na tę okazję zespołów.
Za to kolejna scena też prawie że z marszu zaczyna się od wesołego dialogu. Powoli wytracasz napięcie. Chociaż pomiędzy dwójką wiadomych bohaterów ono rośnie, mam wrażenie, że marnujesz ogromny potencjał tego tekstu, ograniczając się jedynie do tego jednego wątku, pchanego w przód przez sceny rodzajowe. O, dla przykładu, już następna scena to scena sprzątania. Rozumiem, że nadchodzi ważne wydarzenie, bal noworoczny, ale nie uważasz, że co za dużo, to niezdrowo? Częste mycie skraca życie – i tak dalej… Zaraz wyjdzie na to, że bohaterowie nie robią w opowiadaniu (prawie) nic innego, tylko dobrze się bawią albo przygotowują się do tejże zabawy.
Jedna z dziewczyn zarzuciła włosami zalotnie. Levi nie widział, czy wdzięczyła się do kogoś konkretnego, zbyt zaabsorbowany był widokiem czarnych włosów opadających z jej pleców. – Może czarnych kłaków/kudłów opadających na jej plecy? Z jej pleców wywołuje wyobrażenie, jakby włosy te nie spływały jej po plecach, a bezpośrednio z nich wyrastały. Do tego dobrze wiemy, co zaraz Levi pomyśli o tych włosach i ich higienie przy sprzątaniu, więc stylizacja jak najbardziej pozwoliłaby ci uniknąć powtórzenia.
Jednak nawet w takiej rutynowej odsłonie potrafisz tworzyć i wykorzystywać sytuację, by przedstawiać, jak bardzo Levi i Petra do siebie pasują:
Błyszczały bezczelnie na świeżo umytej podłodze.
Zmierzał w kierunku dziewczyny z zaciśniętymi zębami.
Ty durna dziwko, zepnij te kłaki, bo ci...
Ktoś szarpnął go za mankiet koszuli. Levi wciągnął powietrze. (...)
– Przekaż tamtej, że jeśli w jedzeniu znajdę choćby jeden jebany włos, ogolę ją na łyso.
– Przekazać, że pan kapitan uprzejmie prosi o założenie czepka. Robi się!
Petra wydała z siebie przytłumiony dźwięk i zgięła się w pół. – Wpół. W pół zapisujemy osobno tylko wtedy, gdy po wyrażeniu bezpośrednio występuje jakiś rzeczownik, na przykład: zatrzymać się w pół drogi, zdążyć w pół godziny, przerwać w pół słowa…
Jeśli zaś wpół łączy się tylko z czasownikiem (zgiąć się wpół z bólu, objąć wpół ramieniem, jabłko przekroić wpół) – obowiązuje zapis łączny. Zauważ, że w pierwszym przykładzie podkreśliłam jedynie pół, gdyż to ono łączy się z rzeczownikiem, nie z przyimkiem w. Ta subtelna, acz obrazowa różnica pozwala zapamiętać obowiązujące reguły zapisu.
Machnęła ręką, wystrzeliwując w powietrze odpryski piany. Jeden z nich wylądował na mankiecie Levia. Wzdrygnął się, ale nie skomentował tego (…) – pomieszane podmioty.
Dalej:
(…) bo i Petra zdawała się nie przejmować swoim gapiostwem.
– Mogę tu z panem posiedzieć?
Westchnął i sięgnął po szmatkę, by osuszyć sobie rękaw z piany. – Nie musisz znów wspominać, z czego Levi ocierał rękaw; ja już widzę tę pianę oczami wyobraźni. Natomiast inaczej rzuci się w oczy powtórzenie – szczególnie że rzeczownik ten dwukrotnie odmieniony jest przez ten sam przypadek.
Nie patrząc na Petrę, przytaknął nieznacznie.
W mniej niż kwadrans uporali się z naczyniami, a ponieważ nie mieli już nic do roboty, Levi podszedł do kredensu i wyjął z niej butelkę trzyletniego, nieodkorkowanego wina.
– Napij się ze mną, Petra.
– Przecież nie piję.
– Ja też wolę herbatę, ale mamy wyjątkową okazję.
I znów, do tej pory niepijący Levi wyciąga jakby nigdy nic butelkę wina. Dlaczego? O ile na początku opowiadania chwaliłam cię za tę mowę pozornie zależną i że nadążam za myślami głównego bohatera, tak tutaj stopień tego jest niższy. Podobne szczędzenie tej perspektywy miało miejsce, gdy Levi zaprosił Petrę do swojego pokoju. Być może chcesz tym pokazać, że bohater nie myśli o tych rzeczach, które robi, decyzje podejmuje gdzieś na skraju swojej świadomości. W takim razie żeby chociaż był sam sobą zdziwiony…
Inna sprawa: Petra zaprosiła na imprezę swoją siostrę, która chciała poznać kapitana i ogólnie środowisko żołnierskie. I w tym momencie przełożona kapitana jakiś czas spędza z nim sam na sam, zapominając o siostrze. Co z młodą? Ile ona w ogóle ma lat (padło, że trzynaście, ale nie wiem, czy nie był to sarkazm Levia)? Czy poznała już środowisko na tyle, by Petra mogła zostawić ją zupełnie samą?
– Nie jestem romantykiem – dodał, [przecinek zbędny] na usprawiedliwienie, dlaczego nie potrafił lepiej się z nią obejść.
Myśl tak oczywista[,] co zmieniające się pory roku, wydała mu się odkryciem na miarę nagrody naukowej.
Stanęli twarzami skierowanymi do siebie. Oczy Petry uciekły w stronę kuchennych drzwi, za którymi Gelgar dawał popis śpiewu.
– Ej, tutaj jestem. – Ujął w palce jej podbródek i skierował go na wprost siebie. – Z technicznego punktu widzenia to właśnie Gelgar ujmuje jej podbródek.
Podoba mi się scena pocałunku. Jest wyjątkowo subtelna, ale i nie zapominasz, by w tym wszystkim nie zgubić Levia, który przeżywa sytuację po swojemu, chociażby poświęcając pół myśli kwestii higieny. Zaryzykowałaś, bo mogło wyjść prześmiewczo i szybko zepsuć atmosferę; balansowałaś na granicy, ale jej nie przekroczyłaś. Ta scena nadal działa.
ROZDZIAŁ 7
W domach mieszkańców Trostu tańczyły ludzkie cienie, których właściciele, dzieci, uchylały zasłony i z przyklejonymi do szyb nosami przypatrywały się, jak śnieg odmienia dzielnicę w krainę z bajki. // Skręcił za róg sklepu bławatnego. Właściciel żegnał dostojną kobietę o włosach w kolorze mleka. – W podkreślonej części mamy błąd składniowy – orzeczenia nie zgadzają się z podmiotami. Sugeruję: których właściciele – będący dziećmi – uchylali (…) i przypatrywali się. W takim wypadku część o ddzieciach stanowi jedynie wtrącenie. Jakby je wyciąć, zdanie pozostałoby logiczne oraz poprawne językowo.
Trzy dziewczynki[,] przypominające czerwone kulki wełny na cienkich nóżkach[,] skakały wokół niej, lecz gdy ich wzrok padł na Jibo, zapiszczały na pół ulicy.
Gwar i zapach jedzenia towarzyszył Leviowi i Jibo w drodze przez szeroką ulicę[,] obstawioną po obu stronach powozami.
Strażnik zaśmiał [się] uprzejmie, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i wystawiając ją w kierunku Levia.
Levi zgadzał się. W innych oddziałach żołnierze chwali się, że idą w ślady dziada i pradziada. – Powtórzenie rzuca się w oczy tym bardziej, że obie enklityki stoją na miejscu akcentowym. Sugeruję: Levi przytakiwał.
I dlatego, gdyby wkopał się w dzieci, niewątpliwie, [przecinek zbędny] nie chciałby, by znalazły się w Korpusie Zwiadowców.
W tym momencie nie potrafię nie docenić fizyczności Levia – naturalnych reakcji jego organizmu na myśl o Petrze, która staje się mu coraz bliższa. Wspominasz o chociażby porannym wzwodzie w sposób niewulgarny, ale i nie ukrywasz, że nic takiego się nie dzieje. Do tego dochodzą jego wątpliwości, jego poirytowanie samym sobą oraz wspomnienia trudnej przeszłości, dotyczącej matki oraz jej pracy. Znów dajesz mi do zrozumienia, że piszesz ten tekst dla osób niewątpliwie dojrzałych emocjonalnie. Niekoniecznie pełnoletnich, bo wiek, wbrew pozorom, nie ma tu nic do rzeczy.
ROZDZIAŁ 8
Sceny przedstawiające sprzątanie się nie kończą. Nie zastanawiałaś się nad zmianą tytułu? „Sterylność dni oślepiła nas”? Ja wiem, że te gagi są zabawne, a dodatkowo – jak na złość – ukazują rozwój sytuacji. Przecież jeśli Levi pozostawia brudne gary w zlewie, to znak… że coś się dzieje. Coś się w nim zmienia, nad czymś traci kontrolę, coś zajmuje mu myśli. A więc nie mogę przyznać, że takie sceny są zupełnie pozbawione sensu. Wprawdzie są to sceny na swój sposób już mało zaskakujące i aż do mdłości miłe, ale w jakiś sposób istotne fabularnie. W tym momencie jednak to zafiksowanie Levia na higieniczności mocniej wybija na pierwszy plan spomiędzy innych jego cech charakteru. A przecież ma tak bogaty charakter, że ukazać w nim zmianę czy rysę spowodowaną obrotem spraw z Petrą dałoby się właściwie w najróżniejszych sytuacjach, nie tylko przy zlewie. W kolejnym kroku mógłby, na przykład, stracić kontrolę czy skupienie na polu walki, podejmując inną niż standardowo decyzję i narażając siebie bądź powodzenie całej misji, no ale tak nie będzie, bo przecież w opowiadaniu nie znalazłaś miejsca na wyprawę poza Mury.
Już chciałam pisać, że edit, że w kolejnej scenie Levi zakłada sprzęt do manewru i pewnie za chwilę się coś wydarzy, ale nie – bohater po prostu… ruszył na spacer. I tu dziwi mnie, że najpierw piszesz o tym sprzęcie, który Levi sobie skrupulatnie zapina, a potem wspominasz, że: Prychnął i niemal biegiem ruszył przez bramę na błonia. Więc na dobrą sprawę on tego sprzętu nawet nie użył. Nie wiadomo, po co mu on, skoro scena się kończy, a w kolejnej – znów wracamy do gry w karty. Następnie otrzymujemy przemyślenia Levia o tym, że bohater jest świadomy, że coś się z nim dzieje i prędzej czy później będzie musiał się z tym zmierzyć. I jak do tej pory chwaliłam cię, że na problematykę sceny A odpowiedź nie znajduje się w scenie B, lecz gdzieś dalej, tak tutaj już w kolejnej scenie wszystko do Levia dociera:
Na środku stał szklany kałamarz. Levi obracał go w palcach, obserwując banieczkę powietrza zanurzoną w granatowym atramencie.
Zaśmiał się nerwowo.
– Spójrz prawdzie w oczy, niewyżyty fiucie.
Chcesz dziewczyny ze swego oddziału. Swojej podwładnej.
Uczucie zażenowania nabrało na sile. Czarne i mocne niczym herbata, w której zbyt długo parzyły się listki.
Oszołomiła go myśl, że Petra okazywała mu oznaki zauroczenia. A on je ignorował. Nie wyciągał żadnych konsekwencji. Nie zrobił tego, co każdy przyzwoity dowódca uznałaby za słuszne. Nie przeniósł jej do innego oddziału.
Żołądek Levia zawinął się w supeł. Zanurzył usta w filiżance i skrzywił się. – Podmioty.
Nadal jednak nie wychodzisz z wprawy, jeśli chodzi o kwestię obrazowości:
Przed oczami stanęła mu okrągła twarz właściciela burdelu. Kilka lat po jego opuszczeniu doszły Levia słuchy, że stary zdechł, męcząc się ze źle wyleczoną rzeżączką. Do końca życia zwijał się w agonii, ilekroć, sikając, płakał, jakby wychodziło z niego pokruszone szkło. – Imponuje mi, jak potrafisz oddawać takie detale, by realnie wpływały na wyobraźnię czytelnika i faktycznie wywoływały emocje.
[zbędna spacja na początku wersu] Odwrócił się ku regałom z książkami.
Wtulił się w poduszkę, marząc o podwładnej z szeroko otwartymi oczami. – Kto ma takie oczy: Levi czy podwładna? Z technicznego punktu widzenia, biorąc pod uwagę szyk, wynika to drugie.
Patrzył jej prosto w oczy, [przecinek zbędny] jak ostatnia kanalia, mimo że nocą bezwstydnie rozbierał ją w myślach.
– Petro, jeśli sobie tego zażyczysz, złóż na mnie skargę do samego Erwina. Z chęcią pomogę ci ją napisać. Poważnie. [zbędna kropka] – Mówił. Naprawdę jego głos wydobywał się z gardła. – Mówił od małej litery, jako że mamy do czynienia z tzw. verbum dicendi (czasownikiem wskazującym wypowiadanie słów).
Własny głos go zdradzał. Słyszał w nim zrezygnowanego starca (…) – podmioty.
Gdybym miała wybrać jeden z najbardziej poruszających mnie fragmentów (i jednocześnie oddających zmieszanie Levia), niewątpliwie wybrałabym ten cytat:
Musi się przyznać. Inaczej nie zazna spokoju. Inaczej straci kontrolę nad swoim życiem, posypie się, straci rozum i odstrzeli sobie łeb, [przecinek zbędny] wzorem szalonego Hansa, a kawałki jego zboczonego mózgu przyozdobią ścianę, stając się bufetem dla much, chyba że jakaś litościwa dusza je zeskrobie, używając – powinien rozważyć spisanie ostatniej woli zawierającej dokładne instrukcje – roztworu wody z octem i mydłem, koniecznie z dodatkiem olejku eterycznego – swoją drogą zawrze klauzulę, aby Erwin osobiście wykosztował się na jakiś lepszy, na przykład cytrusowy – nakładając tak przygotowaną mieszankę prosto na gąbkę, zaś gąbką [gąbką zaś] tarłaby zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Długimi ruchami, przynajmniej trzykrotnie powtarzając operację, aż do zdarcia tynku ze ściany.
Tuż po tym Levi wypowiada kluczowe dla sceny słowa i dzięki temu wyraźnemu zakłopotaniu, które próbuje zatuszować potokiem niezwiąznanych myśli, wybrzmiewają one mocniej, zaskakują. Nie tylko czytelnika, ale, co ważne, właśnie samego Levia. Oddałaś to wręcz idealnie. Znów: być może nieco groteskowo, ale wciąż w dobrym guście, bez przesadyzmu.
Umówmy się: seks w tekście zawsze powinien wzbudzać emocje, pojawiać się po coś, stanowić ważny element fabuły. W przypadku „Beztroskich dni…” faktycznie tak jest, a gdy już bohaterowie świadomie czekają na ten, nieoczywisty dla nich, moment, również sam czytelnik będzie odczuwał to wiszące w powietrzu napięcie. Wykorzystałaś ten motyw, by zatrzymać odbiorcę i podtrzymać jego zainteresowanie. To się chwali, szczególnie gdy przed chwilą część mnie otwarcie przyznała, że zaczęła się nudzić.
W porze obiadu Levi udał się do stołówki. Para szeregowych pełniących dziś dyżur ugotowała zupę, wyjątkowo gęstą od marchewki, która po paru łykach grzęzła w gardle, zmieniając się w tłustą bryłę. Tak jak w dzieciństwie wkruszył do zupy chleb. – A nie przypadkiem: Tak jak w dzieciństwie wkruszany do zupy chleb (docelowo: grzęzł w gardle)?
Usiądzie obok, [przecinek zbędny] czy uda, że nie widzi Levia?
Uśmiech mimowolnie wykrzywił mu usta. Przypuszczał, że Petra dostała biegunki z ze stresu. Zasłonił sobie usta dłonią. – Podmioty, a do tego powtórzenie. Może: Wargi mimowolnie wykrzywiły się w uśmiechu?
Szkoda, że matka nie zdążyła nauczyła go, jak obejść się z kobietą, by jej nie skrzywdzić. – Nie zdążyła nauczyć go.
Ostatecznie wiele rzeczy przychodziło mu zaskakująco łatwo – zabicie tytana, zabicie człowieka – nigdy nie łamał siebie przesadnie głowy nad taktyką. – Sobie.
Wiesz, za co jestem ci wdzięczna? Że choć miałam poczucie, iż trochę spieszysz się do tego zbliżenia, nie wypełniając treści opowiadania jakimiś pobocznymi wątkami, to jednak rozdział jest bardzo soczysty, pełen szczegółów, bogaty szczególnie w emocje – już odkąd Levi sprząta i się przygotowuje, czując silny stres, po moment, w którym Petra wchodzi do jego pokoju, i aż do fragmentu, w którym bohater nie gasi ostatniej świecy. Tę scenę się chłonie, z każdym słowem coraz mocniej, coraz bardziej emocjonująco. Z jednej strony chce się czytać szybciej, by dojść do kluczowej chwili, z drugiej – pragnie delektować wstępem. Jest bardzo atmosferycznie, subtelnie, a jako że piszesz w POV Levia, jest też trochę nieporadnie, i trudno nie nazwać tego uroczym, a jednocześnie odczuwa się smutek, bo Levi do pewnego momentu nie potrafi wyrzucić z głowy skojarzeń z matką, mieszkającą, chcąc nie chcąc, w zamtuzie. Nie ma on żadnych innych doświadczeń niż tamte, których zaznał jako dziecko, obserwujące życie matki. Cieszę się, że tego nie pominęłaś, że nie jest tylko romantycznie i słodko od niewinności, nie jest bohaterom wcale lekko, mimo że z taką lekkością o nich piszesz.
Muszę przyznać, że połasiłaś się na bardzo trudną w wykreowaniu scenę, wymagającą doświadczenia, obycia, empatii w stosunku do swojego głównego bohatera. Widać, że jako autorka nie tylko go lubisz, by, ot, stworzyć o nim romans, ale rozumiesz jego skomplikowaną sylwetkę psychologiczną, zbudowałaś scenę na jej podstawie i nie romantyczne zbliżenie Petry z Leviem jest tu dla ciebie kluczowe. Ważny jest Levi i to, jak odnajduje się w nowej dla siebie sytuacji, jak poszerza swoje doświadczenia o nowe przeżycia wewnętrznie; liczy się, to co ma on w głowie, nie – w spodniach. I bardzo szanuję cię jako autorkę za tę dojrzałość pisarsko-emocjonalną, za obycie, ale przede wszystkim za odwagę, że w ogóle podjęłaś się wykreowania tak wymagającej sceny. Brawo.
Och, wiesz, co jeszcze dowodzi tego, że dobrze prowadzisz POV kapitana Levia? Dopiero poznając całą narrację, czytelnik otrzymuje pełen obraz tego, co dzieje się w głowie postaci; tego, jak ona się rozwija. Nie jest to wyeksponowane, ale da się śledzić właśnie za pomocą bieżących myśli postaci. Widać to idealnie po samym końcu tego rozdziału, gdy Levi dochodzi do sedna materii:
W nagości podobała mu się nie nagość sama w sobie, a myśl, że jest ona przeznaczona wyłącznie dla niego. Petra właśnie dzieliła się z nim swoim ciałem. Pozwalała mu na nie patrzeć. Zaraz pozwoli mu je dotknąć. Zrobi tak, bo tego pragnienie. Bo wybrała go na pierwszego kochanka.
Intymność sytuacji roznosiła się przyjemnym krzykiem po całym ciele. Na łóżku siedziała gotowa go kochać kobieta. Wolna wola dyktowała zachowanie Petry, nic z zewnątrz jej nie zmuszało. Ona po prostu chce.
„Być ze mną”.
Z nim.
Odczuwał uderzenia serca w całym ciele. Nie dająca się pomylić z niczym lekkość i posmak wolności, wiara, że postępuje słusznie i dlatego wszystko jest możliwe, przypominała latanie pośród drzew.
Ale zauważ też, że gdyby to wyciąć i pozostawić jedynie to, co na powierzchni, co widzi Petra czy inni bohaterowie, czy też czytelnik, który przeczytałby tę samą fabułę opowiedzianą przez narratora wszechwiedzącego, który skupiłby się tylko na dialogach i czynnościach postaci, Levi wyszedłby na właściwie średnio różniącego się od klientów swojej matki. Poszedł do Petry, umówił się z nią na seks, a potem rzucił, że cisną go spodnie. Dopiero gdy otrzymujemy pełen kontekst, możemy zrozumieć, że w rzeczywistości Leviowi bardzo daleko do wspomnianych już klientów; to, co dzieje się w jego wnętrzu, ma zbyt szeroki kontekst i za bardzo wpływa na odbiorcę, by dało się zignorować i zarzucić kapitanowi hipokryzję. Oczywiście gdyby Levi był bardziej doświadczony czy po prostu miał inny charakter, wynikający z innych doświadczeń wyniesionych z dzieciństwa, jego przeżycia wewnętrzne nie różniłyby się aż tak bardzo od tego, co byłoby widać na powierzchni. To właśnie wstyd Levia, chęć zamaskowania braku doświadczenia, by nie obciążać barków Petry (która pierwsza zasygnalizowała mu kompletny brak obycia), ale też by tak po prostu ukazać się w lepszym świetle (co kompletnie naturalne i oczywiste) – to wszystko sprawia, że powierzchnia tak bardzo nie zgadza się z wnętrzem, stanowi maskę, ale jednocześnie jest jej efektem, wynikiem głębokich przemyśleń. Paradoksalnie bardzo pasuje to do sylwetki psychologicznej Levia. Udowadnia, że i do postaci, i całego uniwersum, i jego twórców, i w końcu do czytelników chcących otrzymać spójny tekst – znów to wspomnę – podchodzisz z należytym szacunkiem oraz, właśnie, dojrzałością.
ROZDZIAŁ 9
Ujęło mnie to, że nie połasiłaś się na dokładny opis pierwszego razu. Wiem, że z pozycji czytelniczki czytanie o tym byłoby kuszące, ale z pozycji redaktorki i pisarki – paradoksalnie – erotyków uważam, że to wcale nie uczyniłoby tekstu atrakcyjniejszym, a mogłoby nawet odebrać budowanej w poprzednim rozdziale scenie pewien klimat, wręcz mistycyzm. Tak jak i Levi odkrył, że tu nie chodzi o sam seks, a o to, że Petra odsłoniła się właśnie przed nim, zaufała mu i pozwala mu się ze sobą kochać, tak i odbiorca ma szansę odkryć, że tu nie chodzi wcale o scenę seksu, ale samo doprowadzenie do niej, zbudowaniu tej relacji. Nie mam też wrażenia, że broniłaś się przed tym fragmentem i uciekłaś przed nim, bo był dla ciebie za trudny do opisania czy niekomfortowy (a nawet jeśli – kompletnie tego nie czuć). Mam wrażenie, że scena ta nie pojawiła się w tekście, bo po prostu tu nie pasowała. Nie zobrazowałaby nam niczego więcej i lepiej, niż robi to wspomnienie Levia, który wraca pamięcią do tego, za co Petrze najbardziej był wdzięczny: że była wobec niego troskliwa. I ja to kupuję bez żadnego ale…
Zgodnie zaczęli się ubierać, nie patrząc na siebie nawzajem ani się nie odzywając, co Leviowi było mu na rękę.
Poszła do łóżka z nim, [przecinek zbędny] czy z wyobrażeniem o nim?
W momencie, w którym Levi obawia się nieszczerości uczuć Petry, ponieważ brak pewności siebie oraz poczucia własnej wartości przyćmiewa mu zdrowy rozsądek, robi się gorąco:
– Nie zawiodłeś.
– Gówno prawda.
– O co ci...
– Chyba trochę liczyłaś, abym okazał się draniem, co? Takim świrem z Podziemia. – Po co w ogóle o tym mówię? – Pamiętam, jak na mnie patrzyłaś, gdy Gelgar wypalał o mojej przeszłości bandyty.
Petra otworzyła usta, zaraz jednak zamknęła i spuściła wzrok.
Znów zapadła cisza, tym razem tak ciężka, że oboje mogliby się nią udusić. Levi przygryzł sobie język.
I zjebałem.
– Nie mylisz się – wyznała po chwili, splatając palce swych rąk. – Chyba trochę na to liczyłam, ale cieszę się, że okazałeś się inny. Wolę cię takiego. Tak jest lepiej. Dużo lepiej.
Choć ufam Petrze, dobrze wiem, skąd biorą się wątpliwości bohatera i nie mogę go za to winić, a liczyć po prostu, że dialog ten nie eskaluje zaraz do poziomu kłótni zakończonej trzaskiem drzwi po wyjściu Levia czy płaczem Petry. I tak się faktycznie nie dzieje – bohaterowie po prostu rozmawiają ze sobą jak dorośli ludzie, nie tracą rozumu ani gruntu pod nogami. Według mnie obrałaś rozsądną i najbardziej naturalną drogę. Budzisz emocje i generujesz napięcie, ale jednocześnie nie rozdmuchujesz problemów i nie siejesz dram.
Tak więc nic szczególnego się nie działo. Tyle że Petra unikała jego wzroku. Uśmiechała się pod nosem, więc, mógł uznać, humor jej dopisywał, niewątpliwie, lecz ani razu nie zaszczyciła go spojrzeniem. – W ostatnim zdaniu mamy dwa wtrącenia, oba wprowadzone przecinkiem, przez co robi się ich sporo. Pozbyłabym się jednego z nich. Sugeruję:
Uśmiechała się pod nosem, więc – niewątpliwie – humor jej dopisywał, lecz ani razu nie zaszczyciła go spojrzeniem. Właściwie nie musisz dopisywać, że Levi mógł to uznać, bo zrobił to wprost – w swoim POV.
Przy okazji zauważyłam, że do wydzielania wtrąceń, aby były czytelniejsze w przypadku bardziej złożonych zdań, bardzo rzadko używasz myślników. Szkoda, bo znaki te oddają nieco dłuższą pauzę oddechową niż przecinek, pozwalają wybrzmieć wtrąceniom mocniej, a przy tym czynią zdanie bardziej zróżnicowanym brzmieniowo. Nie każda pauza będzie miała wtedy taką samą wartość, więc całość stanie się interesująca fonetycznie. Ma to znaczenie głównie w trakcie czytania na głos lub przy intonacji, chociażby w myśli.
Na tej samej zasadzie nie korzystasz ze średników, by połączyć dwa zdania składowe, w których zmienia się wątek, na przykład w przypadku scen dynamicznych; krótkie zdania następujące po sobie za każdym razem kończysz kropką i po trzech-czterech robi się zbyt regularnie. Przykład? Bardzo proszę:
Oryginał: Tytan uniósł łeb. Levi wysunął ręce do przodu i zaatakował. Jego ostrze uderzyły w twardą skorupę monstrualnego cielska. Gunther uderzył z drugiej strony.
Sugestia: Tytan uniósł łeb. Levi wysunął ręce do przodu i zaatakował; ostrze uderzyły w twardą skorupę monstrualnego cielska. Gunther natarł z drugiej strony.
Zapiekła go przyjemnie skóra między łopatkami. – A może: Skóra między łopatkami zapiekła go przyjemnie? Lub: przyjemnie go zapiekła?
Kiwnął głową, po czym, nie patrząc na dziewczyny, osidłał Jibo i wyprowadził ze stajni. – Osiodłał.
Zarumieniła się. Od wiatru czy pod wpływem jego spojrzenia, nieważne od czego, podobało mu się. – Powtórzona enklityka się nie robi najlepszego wrażenia. Do tego podkreśloną część zakończyłabym znakiem zapytania. Mam wrażenie, że zdanie to aż prosi się o antykadencję.
ROZDZIAŁ 10
Znów mam, szczerze mówiąc, mieszane uczucia. Z jednej strony cieszę się, że Levi z Petrą zaczęli spotykać się regularnie, o czym nie dowiedziałam się z ekspozycji, a z POV protagonisty, z drugiej strony żałuję, że doprowadziłaś tę część opowiadania do punktu kulminacyjnego i po nim już wyluzowałaś z relacją, co do niej – wszystko dobrze się kończy, kolejne szczegóły zostały raczej zarysowane, streszczone. Czuję ogromny niedosyt, a przy okazji pojawia się w mojej głowie kilka niewiadomych dotyczących tej relacji, na przykład: skoro Levi z Petrą kochali się regularnie i wychodziło im to coraz lepiej, jak sobie radzili chociażby z kwestią antykoncepcji…?
W scenie, w której Petra pisze list, właściwie nie wiem, czy bohaterowie przebywają u Levia w pokoju, czy w gabinecie. Pytanie to zrodziło się w mojej głowie, dopiero gdy wspólnie wybiegli oni na korytarz. A gdyby ktoś ich zobaczył? Wszyscy zapewne domyślali się, że Levi nikogo do siebie nie wpuszcza. Na tym właściwie również mogłabyś oprzeć kilka budujących napięcie wątków dotyczących nie tyle samego ukrywania się (bo bohaterowie tak czy siak muszą to robić) co, na przykład, faktycznych podejrzeń innych żołnierzy. Jako że mam świadomość, iż to ostatni rozdział pierwszej części opowiadania, warto byłoby zakończyć główny wątek jakimś cliffhangerem, który sprawiłby, że czekałabym na ciąg dalszy. Do tego fajnie byłoby też doświadczyć tego, że bohaterowie wcale nie mają tak łatwo z tym ukrywaniem się, ryzyko jest duże, ale to pragnienia zwyciężają, co też na pewno musi mieć jakieś konsekwencje.
Tymczasem ty wprawdzie korzystasz z cliffhangera, ale dotyczącego… jakiegoś nowego wątku pobocznego, który pojawia się nagle i jakby znikąd. Mianowicie ktoś podłożył jadowite skorpiony, zagrażające życiu i zdrowiu żołnierzy. Rozdział przerywasz w dość dziwnym momencie, na moje – nie zarzuciłaś wędki, bo żeby cliffhanger działał, zwykle niespodziewanie pojawia się on ledwo pod sam koniec sceny. Tu nowy wątek zaczyna trochę wcześniej, już ktoś został ugryziony przez skorpiona, istnieje więc realna szansa, że nawet straci życie, ale by dowiedzieć się, co dalej z poszkodowanym i resztą, trzeba sięgać do następnej serii. Skąd właśnie taki podział? Przerwa akurat w tym momencie? Bardzo rzadko spotykam się z takim rozwiązaniem chociażby w przypadku seriali – kiedy to pierwszy sezon nie stanowiłby zamkniętej historii, ale urwał się w trakcie trwania nowego, istotnego wątku, a więc oczekiwanie na dwójkę okazałoby się konieczne, by zaznajomić się z zakończeniem przeniesionym do następnej części. Nie wiem, czy dobrze mnie rozumiesz; cliffhanger też może otwierać nowy wątek pod koniec serii i nie ma w tym nic dziwnego (tak jest chociażby w serialu „Cobra Kai”, w którym to właśnie na końcu czwórki dowiedzieliśmy się, kto w rzeczywistości będzie antagonistą piątego sezonu). A jednocześnie przeważnie sezon zwykł stanowić zamkniętą, satysfakcjonującą historię, po której można skończyć przygodę z danym uniwersum, nie czując, by autor wymuszał na nas jego kontynuację po X czasie. Dzieje się tak za to w wielu sagach powieści (na przykład w „Wiedźminie”), niemniej tu sprawa wygląda trochę inaczej ze względu na wielowątkowość tej wielotomowej sagi, poniekąd powieści-drogi. Twoje opowiadanie nie ma takiego charakteru, stąd właśnie dobór momentu zakończenia, w którym główny wątek został trochę szybko streszczony i podsumowany, a zaraz wprowadzono coś zupełnie nowego, trochę mnie zdziwił.
Na dole kotłowali się żołnierze. Zmrużył oczy, rozpoznając sylwetkę żołnierza, który trzymał się kurczowo za rękę, siedząc na mokrej ziemi. – A może: …jednego z nich; kurczowo trzymał się za rękę…?
Podejrzewał, że bardziej niż ból, Eryk jest przerażony. – Czuł przerażenie.
PODSUMOWANIE
Tak oto dotarliśmy do mety. Tu będzie wyjątkowo krótko, bo sama widzisz, jak wygląda sytuacja. Chyba pierwszy raz zacznę od oceny końcowej, by już cię nie trzymać w niepewności… Mówiąc wprost – jest bardzo dobrze (5). Mam nadzieję, że odechnęłaś z ulgą i teraz na spokojnie mogę ci wyjaśnić, skąd taka, a nie inna nota.
Przede wszystkim już na pierwszy rzut oka widać było, że wiesz, co robisz; wiesz, jak pisać. Świadomie dobrałaś narrację i trzymałaś się jej od samego początku. Otrzymałam tekst zaskakująco zręcznie przedstawiający perspektywę Levia, a więc tekst pisany narracją personalną – zza pleców postaci. Nie zamotałaś się, a wszystko, czego doświadczył bohater, przecisnęłaś przez sitko jego świadomości. I to było wręcz znakomite, działało na mnie na tej samej zasadzie, na jakiej działają książki Cobena czy Browna, choć tamte – no po prostu muszę to zaznaczyć – były z grubsza ciekawsze, więcej się w nich działo, zawierały dynamiczniejsze sceny oraz rozwijały więcej wątków. Bez sensu jednak porównywać kryminały czy powieści sensacyjne do romansów; do tych wniosków jeszcze sobie wrócimy, teraz skupmy się jednak na samej narracji.
Szczerze ucieszyło i sporą frajdę dało mi przekonanie o tym, że „Beztroskie dni…” mogę sobie tak po prostu… czytać, zapominając o ocence, wczuwając się w emocje towarzyszące Leviowi, poznawać go na stronach twojego tekstu jeszcze lepiej. Co ciekawe, rozmawiamy przecież o fanfiction, więc generalnie mogłoby przyświecać ci to złudne przekonanie, że przecież czytelnicy znają już kanoniczne postaci; wielu autorów właśnie na tym się wykłada, pisząc perspektywicznie – zapomina, że postaci te w tekście muszą przede wszystkim przeżywać i myśleć, a więc i dawać się poznawać jeszcze raz, czy nawet głębiej niż chociażby w animacji. W końcu narracja personalna daje ogromne pole do popisu, szereg możliwości ukazywania bieżących przemyśleń bohatera prowadzącego, wplecionych zręcznie w to, co dzieje się w scenie. I ty to pole wykorzystałaś w jakichś dziewięćdziesięciu procentach. Przy czym zdecydowanie za długo (bo od czasu oceny tekstu „Cherub Life”) nie czytałam tak dobrze poprowadzonego POV w opku blogowym (czy też wattpadowym), dlatego też, jeszcze przed oceną twojego tekstu, dawno pozwoliłam sobie na chwilę zapomnieć, że autorzy fików mogą pisać w ten sposób i robić to tak świadomie, zręcznie i lekko. Świetnie, że mi o tym przypomniałaś; przecież fik wcale nie musi różnić się od dobrze napisanej powieści, którą się tak po prostu chłonie. I czerpie z tego przyjemność nawet wtedy, gdy autor pisze o rzeczach dość smutnych – gdy, przykładowo, zaczyna rozdział od sceny pogrzebu.
Od zawsze twierdziłam, że literatura to sztuka przede wszystkim wizualna i wierzę, że się ze mną zgadzasz. Zdecydowanie ujęło mnie, jakimi szczegółami potrafiłaś zbudować obraz kreujący się w czytelniczej wyobraźni. Postaci nie były zawieszone w próżni, co jakiś czas wspominałaś ich interakcję z otoczeniem czy właśnie detale pochodzące z otoczenia, sugerujące porę roku czy pogodę. Działałaś sensorycznie, przytaczając bodźce odbierane przez wszystkie zmysły postaci, od dotyku po słuch, zapach czy smak. Dobrze wyważałaś; nie przytłaczałaś szczegółami, kolejnymi przymiotnikami i przysłówkami, ale i nie skąpiłaś ich. Twoi bohaterowie też nie stali jak słupy w czasie dialogu, a wykonywali pomniejsze gesty, które sprawiły, że wyobrażenie było jeszcze płynniejsze i przemijało dokładnie tak, jak dobre kadry w filmie. Gdyby twój tekst został zanimowany, widać byłoby pracę kamery; Gelgar mruga znacząco? Widzimy zbliżenie na jego twarz. Odbiera od Nanaby papierosa, którego końcówka jest czerwona od szminki? Kamera dosłownie na sekundę zatrzymuje się na tym papierosie. Majstersztyk.
Ad samej narracji i zręczności opisowej wspomnę jeszcze, że wisienką na torcie okazała się wystylizowana mowa pozornie zależna. Levi był indywidualnością samą w sobie, jego charakter wybrzmiewał w każdej scenie. Również inne postaci miały swój własny idiolekt czy maniery lub cokolwiek, co czyniło je charakterystycznymi (chociażby Oluo, który nieprzesadnie, ale wystarczająco często gryzł się w język, czy też Hanji, której rozpoznanie zajęło mi dosłownie kilka sekund). Odnośnie do bohaterów nie da się nie zauważyć jeszcze jednej bardzo istotnej dla mnie rzeczy, bez której lektura nie sprawiałaby aż takiej przyjemności; chodzi, rzecz jasna, o brak większych, rzucających się w oczy ekspozycji. Wszystko wynika ze scen, ergo: z myśli, zachowań, wypowiedzi dialogowych. I tutaj zaletą jest, że jako autorka pozostawiłaś mi dużą dowolność reakcji na przedstawione postaci i wydarzenia. Między słowami tekstu nie powiedziałaś mi, że Levi jest bohaterem pozytywnym, Petra interesuje się nim i tak dalej. Mogłam tak samo polubić twoich bohaterów, jak i ich nie polubić, wszystkie wnioski pozwoliłaś mi wyciągnąć samodzielnie, toteż teraz mam wrażenie, że w ogóle ciebie, jako autorki, nie odnalazłam w tym tekście. Było intymnie – jakby w czasie czytania towarzyszył mi tylko twój główny bohater – a uczucie, że między nami już zrodziła się jakaś więź, współczucie i szereg innych emocji, było bardzo silne. Wbrew pozorom to trudne, bo nie napisałaś tego opowiadania obiektywnym narratorem wszechwiedzącym, a w POV, więc Levi musiał mieć swoje zdanie na każdy temat, dla niego pewne rzeczy działy się na szczęście lub niestety. A jednak nie wyczułam, że pod płaszczykiem jego odczuć zmuszasz mnie, bym ze wszystkim się z nim zgadzała. Bardzo to doceniam.
Tak naprawdę jednak zdarzały mi się momenty – najczęściej gdy odchodziłam od biurka i na chwilę porzucałam lekturę – gdy wyobrażałam sobie twoją historię bardziej nasyconą. O początku pełnym innych scen, w których zespół zwiadowców pozna kapitana i nawiąże z nim relację, oraz, przy okazji, bogatszym w sceny dynamiczne. Widzisz, twój tekst zachęcił mnie do tego, by w głowie tworzyć alternatywne scenariusze; nie mówię: masz to napisać w ten sposób, a fabuła, którą wykreowałaś, jest zła. Nic bardziej mylnego! Jest spokojnie, beztrosko, sielankowo, na swój sposób grzecznie – takie typowe romance novel (choć początek w atmosferze pogrzebowej dawał zupełnie inne odczucie, mam wrażenie, że zapowiadał i nastawił mnie na coś mniej… sympatycznego). Jeśli jednak właśnie tak sobie to wszystko zaplanowałaś i skrupulatnie zrealizowałaś swój plan – nic mi do tego. Pisałam już: kim jestem, by cię zniechęcać i wymuszać zmiany? Stąd ode mnie dzisiaj piąteczka – za całokształt i wykonanie, twoje umiejętności, które należy docenić. Wierzę jednak, że z takim zapleczem mogłabyś napisać całkiem niezłą powieść własną, gdzie zapewne odnalałabyś więcej miejsca na realizację bardziej zasobnego planu. „Beztroskie dni…” są wprawdzie bardzo dobrze napisane, ale momentami potrafią nudzić, brakuje w nich napięcia zbudowanego w oparciu nie tylko o to, że Levi odczuwa pociąg do Petry i co z tego wyniknie.
No właśnie. Bo jeśli w twojej fabule pojawił się konflikt fabularny napędzający to opowiadanie, brał się on jedynie (albo aż) z wnętrza Levia, i dlatego też bohater nie poznawał siebie, stale się rozwijał. Dobrym pomysłem było więc ukazywanie tego na podstawie kontrastów – Levi w pierwszym rozdziale zarzekł się, że nigdy nie pójdzie do klubu, a w rozdziale 5. zgodził się wyjść na pół godziny. Levi ironizował na temat relacji damsko-męskich i na temat samej Petry, a potem reagował na nią, podejmował przy niej nietypowe dla niego samego decyzje, obserwował również reakcje swojego ciała, dopuścił się nawet mało sterylnego pocałunku. A potem, chociaż w pierwszych rozdziałach ogromną uwagę zwracał na ogólną czystość nie tylko pomieszczeń, ale i na przykład strojów członków nowego zespołu (w którym tylko Petra była względnie zadbana, nosiła czyste buty), sam Levi po pocałunku pozostawił na dłużej brudne gary w zlewie. Nie do pomyślenia, prawda?
Nie dziw mi się więc, że część mnie krzyczy: wow, ale super opowiadanie ukazujące zmiany postępujące w Leviu, ale nawet nie tyle w nim, co po prostu w człowieku, który odkrywa w sobie nowe emocje, próbuje sobie z nimi radzić… Psychologiczna obyczajówka paraboliczna, ge-nia-lne! A druga część za chwilę sprowadzała mnie na ziemię, szepcząc: ej, oni ciągle sprzątają albo się bawią. Nu-da! Przecież w jakimś stopniu Susume marnuje swój olbrzymi potencjał oraz potencjał tekstu powstałego na kanwie źródła, które w tytule ma słowa takie jak „atak” i „tytan”, duh… I wydaje mi się, że moje rozdarcie może oddawać to, w jaki sposób dzielą się twoi czytelnicy. Oczywiście nie ma co zadowalać wszystkich, zresztą nawet nie jest to możliwe, ale… zawsze można próbować. Tylko, no właśnie, jak?
Na szczęście opowiadanie jest na tyle zręcznie, wręcz fenomenalnie napisane, że właściwie nie ma co ciąć, możesz ewentualnie dodać materiału, dodać scen. To nie tak, że ten tekst działa tylko dlatego, że scena B ma w sobie nawiązanie do sceny A i one muszą stać obok siebie; że Levi w scenie A powie o czystych garach, w scenie B nawiąże relację z Petrą, a w scenie C zostawi w zlewie brudne naczynia – twój tekst nie jest pod tym względem łopatologiczny. Co za tym idzie – nie istnieją więc żadne przeszkody, by ukazywać zmianę Levia – właściwie nawet nie zmianę, a rozwój – na przestrzeni większej liczby scen przedstawiających różne inne sytuacje. Nie tylko pasywne, ale i dynamiczne. Nie zapominajmy, że Levi to prawdziwy bohater wojenny i obawa przed tym, że te nowe zmiany wpłyną na jego efektywność na froncie, na pewno prędzej czy później się w nim by pojawiła. Czy nie będzie chciał, w razie czego, narazić życia zespołu bądź powodzenia misji, by uratować jedną jednostkę? Levi nie tylko nie mierzy się z nowymi sytuacjami, które miałyby miejsce w czasie trwania jakiejś misji, on nawet już trochę przestał myśleć, że ma tam jakieś zadania do wykonania, bo i też w tekście praktycznie ich nie widać. Gdyby je dodać, faktycznie na moje byłabyś w sytuacji, w której większa liczba odbiorców znalazłaby w opowiadaniu coś dla siebie. Zauroczyłaby się, tak jak ja, w momentach sielankowych, z wypiekami na twarzy śledziła rozwój relacji Levia i Petry, a jednocześnie z sercem w przełyku powalczyłaby z jakimś tytanem. To nie jest więc kwestia brutalnych cięć, rezygnacji ze scen, które lubisz i które potrafisz pisać, z którymi bardzo dobrze sobie radzisz i które przede wszystkim działają. To kwestia poszerzenia tekstu o nowe rzeczy, nowe sceny, które nawet pewnie nie musiałyby wpływać na resztę, nie sprawiłyby, że nagle tekst się rozjedzie, pęknie w szwach.
Z doświadczenia powiem ci jednak, że takie doklejanie sprawdza się zwykle w jednym przypadku na sto i tylko u autorów, którzy mają świadomość kompozycji, już first draft napisali w sposób przemyślany, a jego sceny wyraźnie spajają się ze sobą tak czy siak, po prostu poszerzyłaby się między nimi odległości. I to jest jeden z niewielu tekstów ocenianych na WS (mój – o ile nie pierwszy…), przy którym pomyślałam: tak, to naprawdę mogłoby się udać! Niemniej ostateczna decyzja i tak należy do ciebie – zrobisz z tym tekstem, co będziesz chciała, a na dobrą sprawę nie musisz robić z nim nic i też będzie okej.
Chociaż nie: jest kilka rzeczy, które faktycznie możesz poprawić i są to, oczywiście, wspomniane wyżej potknięcia językowe – zwykle pomieszane podmioty, jakieś wątpliwości w przejściach akapitowych przy wypowiedziach dialogowych czy błędy interpunkcyjne. Są to w rzeczywistości jednak głupoty, które nie wpływają w żaden sposób na czytelność tego tekstu; efekt końcowy, jeśli chodzi o technikalia, jest naprawdę zadowalający. Zdradź mi, proszę, jeszcze tę tajemnicę: to twoja poprawność czy pracujesz z betareaderem? Jeśli to drugie, postaw mu tudzież jej dobrą herbatę, bo ewidentnie na to zasługuje.
Ja natomiast za betę dziękuję niezastąpionej For. Zróbmy dla niej hałas, bo w rzeczywistości tylko dzięki niej ocena ta pojawiła się jeszcze w tym miesiącu. ;)
Ajajaj, otworzyłaś tyle wątków, aż nie wiadomo, od czego zacząć!
OdpowiedzUsuńChyba zacznę nie tyle od oceny, co od motywów, które przyświecały mi, pisząc „Beztroskie dni…”. :D
Rok temu skończyłam pierwszy draft autorskiej książki (w ogóle przez wiele lat byłam autorką piszącą do szuflady). Zapragnęłam znów publikować w internecie, a jak internet, to wiadomo, najlepiej popełnić jakiś sympatyczny fanfiction do popularnej serii. Padło na Shingeki, które w tamtym czasie pochłonęłam w dwa tygodnie. Absolutnie zaczarowała mnie postać Levia, choć przez dwa pierwsze sezony szczerze i z serca go nienawidziłam. Oswoiłam się z nim dopiero w trójeczce. Nawiązując już do oceny – tak, lubię go, u w i e l b i a m, i jestem przerażona tym, co fandom wyczynia z tą postacią. Może to śmieszne, ale ilekroć zabierałam się do pisania kolejnych akapitów, kierowałam się myślą: gdyby Levi był najprawdziwszą osobą, czy nie wstydziłby się tego, co o nim piszę? Swoją drogą, „Beztroskie dni…” są moim pierwszym tekstem w życiu pisanym z punktu widzenia mężczyzny. Pewnie znajdzie się ktoś, kto zarzuci mi posługiwanie się stereotypami, ale ja naprawdę uważam, że męski umysł filtruje rzeczywistość nieco inaczej. Pisząc z perspektywy Levia, przestawiłam się, aby się pisać maksymalnie konkretnie. Do tej pory miałam skłonność do wodolejstwa, nadmiernej poetyzacji, cudawianek… Właśnie na „Beztroskich dniach…” uczyłam się usuwać ekspozycję oraz zwracać uwagę na mowę pozornie zależną, na POV. Ogólnie rzecz biorąc, dla Levia zmieniłam swój styl pisania. xDD
Cała ta ocena sprawia mi niesamowita radość. Na słodkie Mury, są w niej takie momenty, pod których wpływem łzy napływają mi do oczu. Twoje analizy, rany, one tak mocno zgadzają się z tym, co chciałam pokazać, a czasami wręcz nachodzi mnie wrażenie, że odbierasz Levia jeszcze lepiej, niż ja sobie pierwotnie założyłam. Ja tylko chciałam przywrócić tej postaci należytą godność i dać jej nieco szczęścia. Żeby Levi był Levim, a nie pustą lalką, która, dosadnie mówiąc, rucha wszystko, co się rusza i jest ruchana przez wszystko, co się rusza (taki fandom SnK).
Skoro o wzruszeniach mowa (i jeszcze obgadywaniu fandomu, hehe), ta ocena wzrusza mnie z jeszcze jednego powodu. Zabrzmię pewnie jak napuszony paw, ale pod wpływem Twoich słów czuję przypływ… dumy? Skaczę ze szczęścia, że mogłam poświęcić czas i energię na pisaniu względnie okej fanfika o relacji między Levim a Petrą. Jakże fandom nienawidzi tej dziewczyny, jakże po niej jeździ. Ile ja się naczytałam hejtów wymierzonych w Petrę. W ogóle pisać o shipe Rivetra, to skazywać się na wieczne dyrygowanie gdzieś na obrzeżach Wattpada. xD
Przede wszystkim ślicznie dziękuję za wszystkie komentarze. Cieszę się, że ocena cię satysfakcjonuje, a i innym się spodobała i uznano ją za wartościową. To zawsze najsilniejszy zastrzyk motywacji, kopniak w tyłek, by dalej pchać ten wózeczek zwany ocenialnią. :D
UsuńStety-niestety nie znam fandomu SnK i skłonności autorów do wypaczania sylwetki psychologicznej Levia, a twój fik jest pierwszym z tego uniwersum, który przyszło mi czytać. Jak wspominałam, wkrótce, przy chwili wolnego, wrócę do animacji i obejrzę ją od samiuśkiego początku. Mogę jednak z łatwością wyobrazić sobie, co czujesz, bo sama przez jakiś czas, z dekadę temu, poruszałam się po fandomie Bleacha i miałam tę nieprzyjemność śledzić, jak traktowane są tamtejsze postaci. Chociażby w przypadku Ulquiorry granica między EMO a stabilnym emocjonalnie (czy też stabilnie wyzbytym z tych emocji) nihilistą zacierała się zbyt często. Ba, poruszałam się też w fandomie Tomb Raider i obserwowałam, jak bardzo mroczna i EMO (o, o takiej sama pisałam; czy usprawiedliwia mnie wiek trzynastu lat?) lub przesadnie wrażliwa i kochliwa stawała się Lara Croft, a jak jej partner „biznesowy”, Kurtis, okazywał się po prostu burkliwym, nieprzyjemnym, wręcz chamskim bucem. Granica między bucerą a byciem nieco outlaw również jest cienka. By to dostrzec, czasem wystarczy po prostu dojrzeć. I tak samo, gdy nie rezygnujemy, dojrzewają nasze teksty. Rosną wraz z nami.
Oj, to ja z kolei nie znam Bleacha, ale po tym, co piszesz, wydaje mi się, że rozumiem, o co chodzi i mogę tylko współczuć. Fandomy to dziwne zjawiska.
Usuńczy usprawiedliwia mnie wiek trzynastu lat? Myślę, że tak. xD
Dziękuję Ci za miłe słowa, za Twoje rozkminki, za to, że pokazałaś mi te wszystkie dobre strony tego tekstu, których ja… nie zauważałam.
OdpowiedzUsuńPowiem więcej, kiedy parę tygodni temu odświeżyłam sobie „Beztroskie dni…”, nachodziły mnie myśli: „Za to mi się oberwie, i za to, o, a za to, to już w ogóle!” Wytknęłaś mi głupotki, wobec których miałam podejrzenia oraz głupotki, wobec których miałam podejrzenia, ALE nie wiedziałam, co konkretnie mi w nich nie gra. W tym miejscu muszę Cię pochwalić za profesjonalizm. Trochę stresowałam się tą oceną, a tymczasem w ogóle nie było czym (nie chodzi mi o notę końcową, a Twój taktowny sposób wytykania błędów) i sama śmiałam się, widząc gify z panem kapitanem. <3
Oprócz głupotek dałaś mi coś więcej. Pokazałaś fragmenty, które zagrały. Czuję się mega dowartościowana. Dzięki Tobie mam ochotę pisać więcej i lepiej.
O, to jest ten jeden z nielicznych fragmentów, w których wychodzimy z głowy Levia do narracji narratora wszechwiedzącego. Niestety zdaję sobie sprawę, że w tym fiku znajdują się takie kwiatki, booo… jego pierwszą wersję pisałam, nie do końca czując różnicę między wszechwiedzącym a personalnym. Fajnie, że wskazałaś mi momenty, gdy tak się dzieje i jak można je bardziej spersonalizować. Choćby w scenie pogrzebu. Coś mnie w niej drażniło, bo było za mało Leviowie, a za bardzo… no właśnie, za bardzo wszechwiedzące.
Czy aby nie jest najlepszym komplementem, jaki może pojawić się w recenzji fanfiction…?. Na pewno jest miodkiem na moje serce. <3
Po tym fragmencie dotarło do mnie, że dobrze wiem, kim jest Hanji. Najjaśniejsza Gwiazda SnK. <3
Zachowanie Levia zaskakuje pozytywnie; nie masz pojęcia, jak bardzo to doceniam. Pamiętasz, co pisałam wyżej o wyobrażaniu sobie Levia? W mojej głowie wyglądało to tak: „Ok, teraz jesteś Levim. Co robisz na miejscu Levia? Wychodzisz? Chwytasz się nadziei, że może nikt nie usłyszał? Czerwienisz się i schylasz się pod stół, udając, że chcesz zasznurować buty? NIE. Jesteś Levim, a nie sobą! Prawdziwy Levi miałby wyje…”
(...) mam jednak jakieś przeczucie, że trochę za mało pojawiło się wcześniej scen, by teraz nie odbierać wypowiedzianego wprost Lubię pana za odczapowe. Nie tylko Ty. Mnie też czegoś tu zabrakło. Nawet podejrzewałam, że oberwie mi się szybkie tempo poprowadzenia romantycznego wątku.
Oprócz głupotek dałaś mi coś więcej. Pokazałaś fragmenty, które zagrały. Czuję się mega dowartościowana. Dzięki Tobie mam ochotę pisać więcej i lepiej. – Widzisz, ja ad tego, że po twoim tekście chcę zapoznać się ze źródłem i wniknąć w niego głębiej, podobno wystawiłam najlepszy z możliwych komentarzy, które mógłby przeczytać autor ff. I tak też ty w tym momencie wystawiasz mi najlepszą z możliwych komentarzy na temat oceny. Marzy mi się taka sytuacja, w której swoje portfolio całkowicie wypełnię krociem podobnych opinii na temat moich redakcji. Aż się zarumieniłam!
UsuńMnie też czegoś tu zabrakło. Nawet podejrzewałam, że oberwie mi się szybkie tempo poprowadzenia romantycznego wątku. – Tak, jednak jak widzisz, ani to, ani brak jakichś grubszych scen dynamicznych nadal nie był dla mnie wystarczającym powodem, by obniżyć notę końcową. Nadal wychodzę z założenia, że potrafisz pisać i to nie jest żaden problem po prostu… coś dopisać. Na takiej samej zasadzie, na jakiej dopisuje się brakujące przecinki. Brak tych scen nie rozwala opka, czyni je po prostu grzeczniejszym, bardziej sympatycznym. ♥
Marzy mi się taka sytuacja, w której swoje portfolio całkowicie wypełnię krociem podobnych opinii na temat moich redakcji. Życzę Ci tego! Całej załodze zresztą też. A na pewno większego odzewu autorów pod ocenami!
UsuńNie uciekaj przed personalizacją, bo świetnie ci ona wychodzi i naprawdę nie masz czym się stresować. Oo, a tutaj mogę zdradzić, że „Beztroskie dni…” były dla mnie poligonem doświadczalnym, jeśli chodzi ten typ narracji. Z kolei w opowiadaniu „Poznaj naszą rodzinkę”, które akurat oddałam pod skrzydła Ayame, od początku starałam się ulević narrację do granic możliwości i wydaje mi się, że idzie mi to coraz lepiej (tylko wydaje, bo jak wyszło w praniu, to się zobaczy :D).
OdpowiedzUsuń(...) to najlepszy dowód na to, że przemyślałaś ten tekst pod kątem również strukturalnym Nawet nie wiesz, jak doceniam te słowa. W pierwszej wersji opka jego 50% stanowiły ekspozycję, przeplatanki wszechwiedzącego z personalnym, sceny poprowadzone bardzo źle, słabo ze sobą połączone. To opowiadanie jest pierwszym, które zaczęłam pisać, hm, od środka? Zdarzało się, że po napisaniu sceny z końca, dochodziłam do wniosku, że trzeba przebudować albo wręcz wykasować coś, co działo się na początku i w ten sposób cała zabawa zaczynała się od nowa. Od nowa pisanie, poprawianie, modyfikowanie. Opowiadanie, które na początku liczyło sobie z 50 stron, rozrosło się do ponad 200. Na końcu wzięłam się za przerabianie na sceny najbardziej rzucających się w oczy ekspozycji. Żałuję, że nie udało mi się wykasować wszystkich. Chyba za bardzo spieszyłam się, aby zacząć już publikować i pokazać się temu wielkiemu wattpadowemu światu! *moja wina, moja wina, moja bardzo wielka…*
Zaraz zabraknie mi komplementów!! Od ilości zaserwowanych mi tu komplementów musiałam czasem przerwać czytanie, wziąć głęboki wdech i zacząć gadać do siebie coś w stylu: „O-ona na pewno pisze o moim opciu?”
Pisałam, że tekst nie jest wulgarny, a przecież pojawiają się w nim przekleństwa. Absolutnie mi nie przeszkadzają, wiesz, jak ich używać i gdzie pasują, by oddać naturę głównej postaci. To ja właśnie bałam się, że przesadziłam. Że może Levi za bardzo klnie. To jeden z wielu razów, w których pozytywnie mnie zaskoczyłaś.
Trochę zaczyna to jednak wyglądać tak, jakby się nudzili albo nie mieli nic innego do roboty. Podzielam Twoją opinię. Wprawdzie zależało mi, aby pierwszy tom opowiadania przedstawić totalnie sielankowo – zarazem jednak nie pozbawiać go tej podskórnie wyczuwalnej grozy wojny – z drugiej jestem na siebie zła, że nie pokusiłam się na jakąś grubszą akcję niż tylko słusznie skomentowany przez Ciebie fragment o eksperymentach na tytanach. Scena z odcięciem głowy tytana wydaje mi się mnie beznadziejnie pasywna, nie tylko pod wpływem Twoich słów, ale też z perspektywy autorki, która niedawno popełniła 50-stronicowy rozdział poświęcony niemal wyłącznie wyprawie.
Kurczę, ten fik naprawdę był dla mnie poligonem doświadczeń, bo tu pisałam swoje pierwsze teksty walki i ucieczki. Jak widać, wyszło kulawo… xDD
Ad opowiadania „Poznaj naszą rodzinkę”, które akurat oddałaś pod skrzydła Ayame, to też dość zabawna sytuacja, bo dowiedziałam się o tym dopiero, gdy usuwałam komentarz z pierwszym zgłoszeniem z Księgi Zgłoszeń. Napisałam wtedy do Ayame, że jestem bardzo ciekawa, czy w jej przypadku również zgarniesz piąteczkę. Aya wysłała mi wtedy w odpowiedzi jedynie emotkę uśmiechu, lecz z tymi-takimi, wiesz, uniesionymi brwiami, w stylu: Zobaczymy, Sko, zobaczymy… Mogę cię jednak zapewnić, że dostaniesz ocenę w pełni profesjonalną, na pewno bogatą w szczegóły i rzetelną. Czy jest się czego bać? No nie wiem, sama wciąż stoję przed wyborem, czy zgłosić Ayi swoje wypociny. XD Może zdecyduję się po ocenie twojego tekstu…? :D
UsuńW pierwszej wersji opka jego 50% stanowiły ekspozycję, przeplatanki wszechwiedzącego z personalnym, sceny poprowadzone bardzo źle, słabo ze sobą połączone. To opowiadanie jest pierwszym, które zaczęłam pisać, hm, od środka? Zdarzało się, że po napisaniu sceny z końca, dochodziłam do wniosku, że trzeba przebudować albo wręcz wykasować coś, co działo się na początku i w ten sposób cała zabawa zaczynała się od nowa. –W takim razie bardzo się cieszę, że nadal nazywasz to zabawą. ;) Powiem jedno: twój wysiłek się opłacił, na pewno nie poszedł na marne. Poza tym, ciekawa kwestia, tego pisania od środka… kompletnie nie widać. To jest to, o czym też już wspominałam w podsumowaniu i co podejrzewałam: możesz grzebać w nim dalej, ale to, w jaki sposób nad nim panujesz, sprawia, że praktycznie masz gwarancję spójności. Nic tu się nie rozjeżdża.
Żałuję, że nie udało mi się wykasować wszystkich. Chyba za bardzo spieszyłam się, aby zacząć już publikować i pokazać się temu wielkiemu wattpadowemu światu! – Ale… czekaj. Tam zostały jeszcze jakieś ekspozycje? :D Jeśli masz na myśli drobnice takie jak pojedyncze zdania, które mogłyby w bardziej bezpośredni sposób przedstawiać myśli Levia, jak (przykładowo) ta:
Pomyślał, że jest coś magicznego w czterech żołnierzach… – To równie dobrze możesz nie myśleć o nich wcale. To, że zwróciłam na nie uwagę, jest średnio istotne, w końcu czymś, do diaska, musiałam wypełnić tę ocenę. Podejrzewam, że część czytelników w rzeczywistości po prostu przeczytałaby to zdanie, zachłyśnięta tymi bardzo spersonalizowanymi fragmentami wokół niego. Ono nie rzuca się w oczy. Jasne, możesz nad tym pracować, starać się unikać: czuł się/pomyślał/sądził/wierzył. Ale kiedy znajdziesz takie zdanie w swoim tekście, nie kajaj się.
Czy jest się czego bać? Teraz to się boję, bo czuję też, że Ayame naprawdę dobrze zna uniwersum i zaora każdy akapit tego fika. xD
UsuńNic tu się nie rozjeżdża. Więcej komplementów, jee! :D <33
Tam zostały jeszcze jakieś ekspozycje? Podejrzewam, że tak. xD Chyba w kolejnych rozdziałach coś się jeszcze znajdzie. Czasem nie mam pewności, czy scena jest sceną, czy już na przykład zahacza o ekspozycję dialogową.
(...) po co sobie to psujesz, gdzie się spieszysz, ktoś cię pogania? *moja wina, moja wina, moja bardzo wielka…*
OdpowiedzUsuńZaskoczyły mnie dywizy przy wypowiedziach dialogowych. W poprzednich odsłonach nie miałaś z nimi problemu. Wattpad wyczynia dziwne rzeczy. Problemy z formatowaniem, znikające pauzy czy poprawne cudzysłowy to tylko kilka z wielu wad tego portalu.
Czy mówiłam już, że świetnie oddajesz fonetyczny zapis słów, które Olulo wypowiada, ugryzłszy się w język? Czytając na głos jego wypowiedzi, wywalałam sobie język między zęby i przysłuchiwałam się, jak sama seplenię. <3
Czy chodzi tutaj o ojca Levia? O jego wujaszka Rozpruwacza. ;3
Trochę smutno mi ze świadomością, że w fabule nie pojawi się żadna wyprawa Ajć, coraz bardziej żałuję, że w tym pierwszym tomie nie ma tego, co czyni Atak Tytanów Atakiem Tytanów. Utwierdziłaś mnie w moich obawach.
Być może chcesz tym pokazać, że bohater nie myśli o tych rzeczach, które robi, decyzje podejmuje gdzieś na skraju swojej świadomości. Trafiłaś w sedno, taki miałam zamiar, ale niestety widzę, że wyszło kulawo. To jeden z tych fragmentów, w których coś mi do końca nie grało, ale nie wiedziałam co dokładnie. Z jednej strony chciałam pokazać, że Levi szybko podejmuje decyzje, bo nie poprzedzają ich akapity długich rozmyślań, z drugiej miałam wrażenie dziwnego oddalenia i chłodu. Niby o Leviu, a jednak brak w tym Levia.
Czy poznała już środowisko na tyle, by Petra mogła zostawić ją zupełnie samą? Kurczaki, w ogóle nie wzięłam tego pod uwagę. Chyba wyszłam z założenia, że no przecież to zwiadowcy, a pod skrzydłami zwiadowców nic nikomu nie grozi.
Teraz sobie myślę, że byłabym skrajnie nieodpowiedzialną straszą siostrą… xd
Podoba mi się scena pocałunku. To pierwsza stricte LevioPetrowa scena tego fika. Poprawiałam ją wiele razy, bo w tamtym momencie nie wiedziałam, czy lepiej pisać z perspektywy Levia, Petry, czy wszechwiedzącego. Cieszę się, że zagrało. :D
Znów dajesz mi do zrozumienia, że piszesz ten tekst dla osób niewątpliwie dojrzałych emocjonalnie. Uspokoiłaś mnie. Poważnie. Wchodząc w erotyczne tony, prześladowała mnie gdzieś z tyłu myśl: „Jeśli to spaprasz, wykop sobie grób”. Normalnie jakby Levi stał nade mną z ostrzem, gotów posiekać, w razie gdybym zrobiła z niego kogoś, kim nie jest.
„Sterylność dni oślepiła nas”.
*B-bo Levi chciał mieć opko, w którym często się sprząta. Bardzo często. *
A tak szczerze, znów żałuję, że nie wyważyłam scen sprzątania i imprez z prawdziwymi zwiadowczymi akcjami.
*Moja wina, moja wi…*
Czytając na głos jego wypowiedzi, wywalałam sobie język między zęby i przysłuchiwałam się, jak sama seplenię. <3 – Genialne!
UsuńA mówią, że dla „urody” (najwyraźniej również własnych tekstów) trzeba czasem pocierpieć…
Być może chcesz tym pokazać, że bohater nie myśli o tych rzeczach, które robi, decyzje podejmuje gdzieś na skraju swojej świadomości. Trafiłaś w sedno, taki miałam zamiar, ale niestety widzę, że wyszło kulawo. To jeden z tych fragmentów, w których coś mi do końca nie grało, ale nie wiedziałam co dokładnie. Z jednej strony chciałam pokazać, że Levi szybko podejmuje decyzje, bo nie poprzedzają ich akapity długich rozmyślań, z drugiej miałam wrażenie dziwnego oddalenia i chłodu. Niby o Leviu, a jednak brak w tym Levia. – Kumam, że do Leviego pewne rzeczy też nie docierały od razu, wszystko sam sobie układał w głowie, a uczucie do Petry zrozumiał dopiero na późniejszym etapie tekstu. Tylko że czytelnik, który rzadko czyta POV albo nie do końca rozumie, o co chodzi w tym typie narracji i bierze go na czuja, może takie rzeczy przegapić i po prostu dziwić się, co ten Levi robi. Z jednej strony fajnie, że jak on, i czytelnik nie będzie wiedział, czemu Levi podejmuje takie decyzje. Z drugiej – w takim wypadku możesz podbijać zdziwienie bohatera samym sobą. Jakieś przebłyski myśli, choćby pojedyncze słówka, w których jakiś cichy głosik, ostatni element świadomości i zdrowego rozsądku podpowiada mu, że coś się dzieje. Levi nie musi się wtedy zastanawiać, dlaczego zabiera Petrę do swojego pokoju, skoro nigdy nikogo tam nie wpuszcza (taka myśl znacznie lepiej sprawdziłaby się po spotkaniu, gdy Levi zostałby sam ze sobą). Ale mógłby być zdziwiony. Wtedy czytelnik nie będzie w swoich pytaniach, na które nie znajduje odpowiedzi, taki samotny, nie będzie czuł, że tekst mu czegoś nie daje, gna. Wręcz przeciwnie, dostanie wskazówkę typu: „Levi ma tak samo, easy, wszystko się wkrótce wyjaśni, zaufaj mi, autorce, bo wiem, co robię”.
Jakieś przebłyski myśli, choćby pojedyncze słówka, w których jakiś cichy głosik, ostatni element świadomości i zdrowego rozsądku podpowiada mu, że coś się dzieje. Wykorzystam tę radę!
UsuńOddałaś to wręcz idealnie. Znów: być może nieco groteskowo, ale wciąż w dobrym guście, bez przesadyzmu. Odetchnęłam z ulgą, bo bałam się, że może jednak przekroczyła granicę i wyszło właśnie przesadnie. Samo napisanie tak długaśnego i pokomplikowanego zdania sprawiło mi nie lada wyzwanie – przede wszystkim, aby wyszło jasno, klarownie i nie męczyło.
OdpowiedzUsuńOk, to teraz przechodzę do fragmentów, na których ocenę szczególnie czekałam.
Pisanie o zbliżeniu Levia i Petry, poprzedzone otoczką przygotowań, nieoczekiwanie okazało się dla mnie jednym z najpiękniejszych doświadczeń literackich. Na tak poprowadzoną scenę erotyczną duży wpływ miał kochany fandom SnK i opowiadania, w których Levi jest Levim tylko z imienia, bo jego jedyny sens istnienia zamyka się w zdaniu: zaliczyć lub zostać zaliczonym.
Po prostu musiałam oddać tej postaci prawo do niewiedzy, do wstydu, do strachu, w skrócie – prawo do bycia człowiekiem.
Czytając Twoje rozmyślania, prawie się poryczałam. Rozpływam się nad każdym zdaniem, ale to jest moim ulubionym: Udowadnia, że i do postaci, i całego uniwersum, i jego twórców, i w końcu do czytelników chcących otrzymać spójny tekst – znów to wspomnę – podchodzisz z należytym szacunkiem oraz, właśnie, dojrzałością. Po prostu.
Wiem, że z pozycji czytelniczki czytanie o tym byłoby kuszące (...) Oj, ależ mnie kusiło, by napisać przebieg tamtej nocy, ale szybko zorientowałam się, że… to nie jest potrzebne. Cieszę się, że nie odbierzesz tego jako wrażenia ucieczki albo niedosytu po tak starannych przygotowaniach.
Niech wyobraźnia czytelników dopowie sobie sama. ( ͡° ͜ʖ ͡°)
(...) bohaterowie po prostu rozmawiają ze sobą jak dorośli ludzie, nie tracą rozumu ani gruntu pod nogami. Uff. Bałam się, że może jednak wyszło dramowo.
Czuję ogromny niedosyt, a przy okazji pojawia się w mojej głowie kilka niewiadomych dotyczących tej relacji T-to ta nieusunięta ekspozycja.
(...) jak sobie radzili chociażby z kwestią antykoncepcji A tak szczerze, nie miałam na to pomysłu. Trudno mi sobie wyobrazić skuteczną (i przy okazji nie morderczą) antykoncepcję w czasach stylizowanych na średniowiecze .
(...) nie zarzuciłaś wędki, bo żeby cliffhanger działał, zwykle niespodziewanie pojawia się on ledwo pod sam koniec sceny Ajć, też czułam, że coś mi tu nie zagrało.
Ok, to chyba wszystko, co chciałam skomentować odnośnie treści. Dziękuję Ci też za betę, bo moja poprawność ciągle gdzieś tam utyka.
NO TO TERAZ PODSUMOWANIE
Aczkolwiek podsumowanie jest dla mnie jednym wielkim komplementem i po prostu nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać, żeby się nie powtarzać…
(...) przecież fik wcale nie musi różnić się od dobrze napisanej powieści, którą się tak po prostu chłonie. Haha, wychodzę z założenia, że dobrze napisany tekst to taki, w którym i autor dobrze się bawi i czytelnik. Ja znakomicie bawiłam się przy pisaniu „Beztroskich dni…”, a jeśli Ty dobrze bawiłaś się jako czytelniczka – jestem w siódmym niebie!
Od zawsze twierdziłam, że literatura to sztuka przede wszystkim wizualna i wierzę, że się ze mną zgadzasz. Podpisuję się obiema rękami!
Jeśli jednak właśnie tak sobie to wszystko zaplanowałaś i skrupulatnie zrealizowałaś swój plan – nic mi do tego. No chciałam dać ludziom coś słodkiego i kochanego, ale kurcze, ponownie muszę zgodzić się z tą uwagą. Ten tekst powinien być bardziej SnKowy.
Wierzę jednak, że z takim zapleczem mogłabyś napisać całkiem niezłą powieść własną (...) *Zerka w dysk google na swoją porzuconą rok temu powieść i widzi dziury fabularne, niekonsekwentnie poprowadzonych bohaterów, ekspozycje, drętwe opisy…*
Cieszę się, że nie odbierzesz tego jako wrażenia ucieczki albo niedosytu po tak starannych przygotowaniach. Niech wyobraźnia czytelników dopowie sobie sama. ( ͡° ͜ʖ ͡°) – No, to jest taka trochę zemsta w stylu: Mnie, czytelniku, nie dane było napisać tej sceny dosadniej, choć mnie kusiło, to teraz ty, w ramach sprawiedliwości, też dopowiedz sobie wszystko sam. I mam okropny dylemat, czy to faktycznie sprawiedliwa kara, czy bardziej uciecha i nagroda. Z jednej strony – wyważony, bardzo dojrzały i subtelny tekst, z drugiej – no… brak wrażeń płynących z czytania erotyków. Miałam taki sam dylemat, pisząc swoje opowiadania o Larze i Kurtisie. Dużo czasu nie minęło, a pod spisem treści do rozdziałów właściwych, pojawiła się ramka z odnośnikami do miniatur pisanych dla funu i głównie dla czytelników i innych autorów z fandomu, na przykład z okazji ich urodzin. I one były na tyle pikantne i dosłowne, że zupełnie przekierowywały i uspokajały moje chętki do wyżywania się na tekście właściwym. Polecam, sprawdzona metoda, działa fenomenalnie.
UsuńTrudno mi sobie wyobrazić skuteczną (i przy okazji nie morderczą) antykoncepcję w czasach stylizowanych na średniowiecze. – Przyznam, że po prostu zaciekawiła mnie kwestia, w jaki sposób Levi jako postać niedoświadczona, tak zaskoczona przyjemnością płynącą z obcowania z Petrą, nie ma problemu chociażby z przedwczesnym wytryskiem. Nie ukazałaś tej sceny dosłownie, więc de facto nie wiadomo, jak sobie poradził, Petra jednak – już po wszystkim – nie wydawała się niczym zaniepokojona. Podejrzewam, że potem też musieli sobie jakoś radzić. Stosunek przerywany? Wyliczanie dni płodnych? Może jakieś wywary czy napary z roślin zebranych gdzieś potajemnie, literatura zgłębiająca temat? Właściwie nie musisz o tym wspominać w tekście, rzucam temat w charakterze niezobowiązującego komcia, jako czytelniczka, nie – oceniająca.
Polecam, sprawdzona metoda, działa fenomenalnie. A miałam kiedyś takie przebłyski, że hej, jeśli czegoś nie napisałam w tekście głównym, to może jakiś mały niezobowiązujący oneshocik. ;3
UsuńWłaściwie nie musisz o tym wspominać w tekście, rzucam temat w charakterze niezobowiązującego komcia, jako czytelniczka, nie – oceniająca. Kurde, teraz pomyślałam o Hanji. Gdyby była wtajemniczona, na pewno jakoś by zaradziła. Magiczna mikstura uwarzona z odpadków odtytanowych – brzmi w jej stylu.
I to jest jeden z niewielu tekstów ocenianych na WS (mój – o ile nie pierwszy…), przy którym pomyślałam: tak, to naprawdę mogłoby się udać! Może kiedyś tak zrobię. Na razie muszę skupić się na aktualnie pisanym fiku o zwiadowcach i wreszcie skończyć kolejną wersję własnej powieści. PRZY CZYM to zdanie jara mnie jak wszystkie inne.
OdpowiedzUsuńZdradź mi, proszę, jeszcze tę tajemnicę: to twoja poprawność czy pracujesz z betareaderem? Sama betuję sobie rozdziały. Po prostu daję im odleżeć. Mam też czytelniczkę, która czuwa i wyłapuje literówki lub dziwne szyki zdań. <3
Jeszcze raz dziękuję za ocenę. Była pomocna, dała mi niezłego kopa, uświadomiła wiele kwestii, dowartościowała mnie.
Dziękuję! <3
Odleżeć… odleżeć… odleżeć… Wiem, że to zmora wielu autorów, szczególnie właśnie blogowych czy wattpadowych; autor wysyłający opko do, nie wiem, antologii, i tak wcześniej musi zmierzyć się z redakcją, zanim cokolwiek wypłynie gdzieś dalej. Natomiast autorzy publikujący w sieci nie mają tego zabezpieczenia i sami muszą o nie zadbać. Doceniam, że masz tę świadomość, że takie odleżenie to praktycznie jedyna droga do wyłapania własnych potknięć. Ale i zazdroszczę cierpliwości, bo sama nieraz tuż po napisaniu rozdziału na bloga z ff biegnę kliknąć magiczne publikuj. Czytam jednak na blogu to, co napisałam, zanim zacznę znajomym rozsyłać linki. Mam wrażenie, że tam, na blogu, te błędy też znacznie lepiej widać niż w trybie edycji postów na Bloggerze.
UsuńA! No i koleżanko-czytelniczko-bety też ci zazdraszczam! Wielkie szczęście takową mieć. ♥
Ale i zazdroszczę cierpliwości, bo sama nieraz tuż po napisaniu rozdziału na bloga z ff biegnę kliknąć magiczne publikuj. Ach, zapomniałam dodać, że ten fik jest też pierwszym opowiadaniem, którego większość rozdziałów napisałam, zanim ruszyłam z publikacją. Pierwsze fragmenty powstały w kwietniu, ale dopiero w sierpniu zaczęłam wrzucać je na Wattka. Był to naprawdę długi trening cierpliwości.
Usuńeeej, odmieniałaś dobrze! :D wymowa i fonetyka nie mają w tym momencie nic do rzeczy. Japończycy czytają w snk np. Bertholda jakoś [bertorto], co nie oznacza, że my, w polskim mamy odmienność jako "Bertordo'a" czy coś w tym stylu xD Błąd odmiany leży po stronie autorki fika, nie Twojej. O wzorach odmiany decyduje zapis, ale zapis niefonetyczny. Zresztą, odmiana Leviego to temat rzeka w tym fandomie, ale zasady polszczyzny są na szczęście twarde. xD Japończycy mówią Liwaj, ale to wciąż Levi. Tak jak mówią Eruwinu Smisu, a to wciąż Erwin Smith. :D
OdpowiedzUsuńYup. Nawet oficjalne sklepy z mangami i gadżetami odmieniają wg polskiego wzorca.
UsuńA, prawda, zapomniałam o kwestii odmiany imienia.
UsuńPosłużyłam się tym, co sugeruje tłumacz polskiej mangi (https://m.facebook.com/ataktytanow/photos/a.687125201335638/828446217203535/?type=3 – komentarz Pawła Dybały) i w ogóle tym, co jest w polskim wydaniu mangi: https://ibb.co/cJPH03w
Co ciekawe, zawsze wymawiałam imię Levi jako Lewi i tak też je sobie odmieniałam. Pierwsza wersja opowiadania zawierała odmianę Leviego/Leviemu, ale zdecydowałam się ją „poprawić” . Odmiana Levia/Leviowi cieszy się chyba większą popularnością. ¯\_(ツ)_/¯
Dodaję ten komentarz już trzeci raz i zrobi mi się przykro, jeśli i tym razem się nie doda. xD
UsuńPosłużyłam się tym, co sugeruje tłumacz polskiej mangi https://m.facebook.com/ataktytanow/photos/a.687125201335638/828446217203535/?type=3 – komentarz Pawła Dybały) i w ogóle tym, co jest w polskim wydaniu mangi: https://ibb.co/cJPH03w
Co ciekawe, zawsze wymawiałam imię Levi jako Lewi i tak też je sobie odmieniałam. Pierwsza wersja opowiadania zawierała odmianę Leviego/Leviemu, ale zdecydowałam się ją „poprawić” . Odmiana Levia/Leviowi cieszy się chyba większą popularnością. ¯\_(ツ)_/¯
Chciałam wam, @Anonimowi Towarzysze, odpisywać pojedynczo, ale nie pozostawiliście po sobie choćby i inicjału, więc pozwólcie, że po prostu będę pozostawać cytaty:
Usuńeeej, odmieniałaś dobrze! :D wymowa i fonetyka nie mają w tym momencie nic do rzeczy. – Oczywiście, że mają. Spójrzmy przykładowo na imię Eli, które czyta się jako Ilaj. Jak znajdziemy na PWN:
Eli to męskie imię pochodzenia hebrajskiego, które jest używane w różnych językach i różnie w tych językach wymawiane, por. np. w angielskim /ˈiːlaɪ/, w duńskim /ˈeːli/, w hebrajskim /ˈeli/. Nazwiska angielskie zakończone w wymowie na -j odmieniają się w języku polskim jak rzeczowniki, np. dobrodziej lub nazwisko Mamaj. Tak więc odmiana przywołanego w pytaniu imienia wyglądałaby w zapisie i w wymowie następująco: D., B. Elia [ilaja], C. Eliowi [ilajowi], N. Eliem [ilajem], Ms. Eliu [ilaju].
PWN oraz inne poradniki dotyczące poprawnej odmiany imion i nazwisk zawsze biorąc pod uwagę wymowę, tak więc fonetykę. I jeśli autorka tekstu chce, by jej postać czytana była jako Ilaj – to właśnie odmiana będzie sugerowała nam, czytelnikom, jak powinniśmy wymawiać to imię w trakcie czytania. Dla przykładu, to właśnie po tekście, w którym autor pisałby o Elim, a nie Eliu, czytelnik domyśliłby się, że być może bohater pochodzi z Anglii, a nie jest na przykład Duńczykiem.
Jako dodatkową anegdotkę mogę podsunąć tu sytuację, którą analizowaliśmy na kursie korektorskim i redaktorskim, a i która wielokrotnie omawiana jest chociażby na forum red. Ewy Popielarz. Na każdym kroku, również w modułach swojej Akademii Korekty Tekstu, wspomina ona, że to do autora należy ostatnie zdanie, także w przypadku odmiany… swoich własnych nazwisk. To znaczy: przekonywać do odmiany można, ale nie można jej wymusić, jeśli autor sobie jej nie życzy. I tak tutaj Aya, zerknąwszy w ocenę, zauważyła odmianę autorki i napisała mi, że ta jest zgodna z fonetyką imienia bohatera w źródle, czyli w animacji. Ponadto Aya wytłumaczyła mi, skąd biorą się różnice brzmieniowe, a ja zaufałam jej, wiedząc, że zna japoński. Doszłyśmy do wniosku, że Susume dobrała zapis świadomie, nie wyciągnęła go nie wiadomo skąd (przykładowo: kogo? czego? Levina – który nie miałby nic wspólnego z brzmieniem imienia, byłby uznany za błąd fleksyjny). Nie mogłam nie uszanować jej świadomego wyboru i nie nanieść odpowiednich zmian w ocenie.
UsuńJapończycy czytają w snk np. Bertholda jakoś [bertorto], co nie oznacza, że my, w polskim mamy odmienność jako "Bertordo'a" czy coś w tym stylu xD – Tutaj problem prawie że nie istnieje, bo imiona i nazwiska zakończone na -o nieakcentowane (czyli znów wszystko zależy od fonetyki) odmieniają się jak rzeczowniki męskie, np.: Pirandello – Pirandella. Tak czy siak w dopełniaczu (kogo? czego?) na końcu będzie „a”.
Błąd odmiany leży po stronie autorki fika, nie Twojej. O wzorach odmiany decyduje zapis, ale zapis niefonetyczny. – Nope. Fonetyka ma największe znaczenie w przypadku odmiany, ponieważ o odmianie tej decyduje, czy ostatnia litera imienia bądź nazwiska jest wymawialna, czy niema. To dlatego angielskiego Charlesa w polskiej literaturze odmieniamy inaczej niż Charles’a francuskiego. Angielskie imię Charles fonetycznie czyta się: Czarls („s” pozostaje wymawialne), natomiast imię francuskie – Szarl („s” pozostaje nieme, stąd apostrof: Charles’a).
Zerknijcie sobie również: TUTAJ. Mamy tam komentarz o brzmieniu głosek. Czyli fonetyce.
Wtrącę się w tym miejscu, skoro już zostałam przywołana.
UsuńProblem mianowicie polega na tym, że... chodzi właśnie przede wszystkim o fonetykę. Imię Levi to wersja zmiękczona, zangielszczona, a nasze polskie tłumaczenie mangi powstało – jak w większości przypadków – na bazie tłumaczenia angielskiego. Wersja japońska wynika natomiast z dwóch rzeczy.
Pierwsza: w japońskim nie ma alfabetu. Mamy dwa podstawowe sylabariusze – hiraganę oraz katakanę.
Druga: żadna z sylab nie przewiduje połączenia z naszą literą L. Dlatego Levi to w oryginale Rivai. W bardziej zaawansowanych znakach, np. kanji o częściowo chińskim pochodzeniu, Japończycy mogą tworzyć nieco bardziej skomplikowane konstrukcje, co jednak nie zmienia faktu, że słowa z naszym alfabetem łacińskim zawierające literę L przekłada się na słowa z literą R.
Z tego względu imię Laura przełożymy chociażby jako Raura, a w zapisie japońskim Rāra, czyli (mogę się mylić, to było wieki temu) ら―ら.
Myślę, że w tym przypadku można więc kierować się albo wskazówką oficjalnego tłumacza mangi, albo ogólnymi wskazówkami odmiany w zapisie fonetycznym i trzymać się jednej formy przez cały czas. W tym przypadku konsekwencja jest wszystkim.
Ja też wymawiam to "Lewi", bo wmawiam sobie, że to imię ma hebrajską etymologię, a poważnie to już się poddałam ze zgłębianiem tego tematu, bo co głowa to opinia xD Uznałam, że u mnie jest [lewi] i poszłam w imię zasady, że nieważna wersja fonetyczna, ważna konsekwencja odmiany i nie robi mi, czy czytam Leviego czy może Levia, jedynie wersja potworów z apostrofem w straszy mnie swoim wyglądem i bardzo wybija mnie z rytmu czytania.
OdpowiedzUsuń~videl
@Videl
UsuńJa też wymawiam to "Lewi", bo wmawiam sobie, że to imię ma hebrajską etymologię, a poważnie to już się poddałam ze zgłębianiem tego tematu, bo co głowa to opinia – dzieje się tak, ponieważ nie istnieje jedyna słuszna droga, którą może kierować się autor dzieła – czy to tłumacz mangi, autor opowiadania czy tekstu na kubku. Jedni będą chcieli podkreślić obcy charakter źródła pochodzącego z Japonii i sugerować czytelnikom odmianą, by czytali imię tak, jak robią to bohaterowie animacji (być może autorowi pomaga to w immersji, zwiększa ją…?). Inni posłużą się odmianą bardziej spopularyzowaną, bo dla nas, Polaków, naturalniejsze jest, że imiona męskie zakończone na -i przybierają w chociażby dopełniaczu odmianę -ego (Luigi – Luigiego itp.).
Ja również, nieświadoma brzmienia imienia w oryginalne, sugerowałam się popularniejszą odmianą, jednak po uwadze Ayi, a i potem przesłuchaniu kilku filmów na YT, w których pada to imię, poprawiłam ocenę. Wynika to z kontynuowania w ocenie założeń Susume, ale i poniekąd z tego, że bardzo lubię wszelkiego rodzaju niuanse świadczące o obcym pochodzeniu materiału źródłowego, by jak najlepiej oddać je całościowo, również formą. Na tej samej zasadzie w moim fiku do Bleacha w dialogach pojawiają się wszelkiego rodzaju Urahara-dono czy Aizen-sama bądź akcenty: ā, ī, ū, ē, ō, w imionach postaci, np.: Sōsuke Aizen czy Suì-Fēng.
Kawał obszernej i pracochłonnej recenzji. Widać drobiazgowość i wysiłek włożony w opracowanie tekstu pod ocenę. Świetne robota, Skoiastel. Jako wierna czytelniczka "Dni" i poprawiaczka literówek z doskoku zgadzam się zarówno z plusami i potknięciami w pracy. Mi również brakowało w "Dniach" jakiegoś wypełniacza w postaci tego, co tak naprawdę Zwiadowcy mają robić, bo choć dostaliśmy mnóstwo świetnych scenek rodzajowych, można było odnieść jednoczesne wrażenie, że w Centrali za Rose tylko zbija się bąki albo je śniadania i obiady. I choć uwielbiam tę pracę, sama często zastanawiałam się nad tym, czy Susume się gdzieś przypadkiem nie spieszy, bo brakło pakuł tam, gdzie tekst aż się o nie prosił. Poza tym dodać muszę, że stylowo "Dni", na całej rozciągłości, zrobiły ogromny progres stylistyczny: od momentami sztucznych zbitków słownych do totalnego rozkręcenia się w stylu i klimacie ze świetnym doborem języka. Brawa dla autorki za postać Leviego. Doprawdy nie wiem, co kieruje czasem fandomowiczami, że robią z niego to, co robią, skoro zapoznali się z tekstem źródłowym, czy to poprzez mangę, czy anime. FF, które go nie wykrzywiają, na wattku szuka się ze świecą xD Naprawdę brawo dla Was obu - i autorki, i oceniającej - i jedno i drugie przedsięwzięcie pisarskie to efekt włożenia w nie gigantycznej pracy. :)
OdpowiedzUsuń~videl
Aww, mój Ty sekrecie poprawności, jakże się tu z Tobą nie zgodzić? :D
UsuńBo Skoiastel zdecydowanie odwaliła kawał roboty.
I ja zdecydowanie mogłam bardziej się popisać, a nie ciągle te imprezy i żarcie... xd
Tobie też dziękuję za miłe słowa, jak i zawsze konstruktywną krytykę! <3
@Videl, dziękuję! Co do obszerności – bałam się, że ocena wyjdzie mi krótsza i że tak po prostu nie będę miała w niej zbyt wiele do napisania. Liczy zaledwie 40 stron na moim docsie, gdy średnia długość wszystkich moich ocen pewnie wynosiłaby gdzieś koło 60, może nawet trochę więcej. Pamiętam, że rekordzistka [130] wynosiła 221 stron i nie zmieściła się w jednym poście na Bloggerze. xD
Usuńmożna było odnieść jednoczesne wrażenie, że w Centrali za Rose tylko zbija się bąki albo je śniadania i obiady. – Ależ proszę nie zapominać o sprzątaniu! ;____;