Tytuł: 1. Mewy, 2. Przyjęcie
Autor: ChaosHead
Gatunek: fantasy, komedia
Ocenia: Ayame
Na wstępie bardzo dziękuję za zaufanie i okazaną cierpliwość w oczekiwaniu na ocenę.
Myślę, że opiniowanie strony, na której została opublikowana, możemy sobie darować ze względu na jej charakter – blogi grupowe rządzą się własnymi prawami i przypuszczam, że za ich wygląd oraz budowę odpowiadają konkretne osoby. Jednocześnie sądzę, że dość klarowną sugestią był mail, w którym poprosiłam o pliki tekstowe. Przechodząc od strony głównej bloga, niezwykle trudno odnaleźć konkretne materiały. Przypuszczam, że bez twoich linków w samym zgłoszeniu do oceny byłoby to właściwie niemożliwe. Być może postrzeganie tego jako absolutnego chaosu to tylko moje odczucia wynikające z tego, że tematyka stron grupowych nigdy nie była mi bliska i w pewnym sensie, mimo katalogowej przeszłości, pozostaje czarną magią.
Skoro jednak mam już do dyspozycji czysty tekst, nie zawaham się go użyć.
1. Mewy
Mattia wtedy spał, wyczerpany po licznych przygodach w bibliotece (...). – Nie posuwałabym się do porównywania przebywania w bibliotece z licznymi przygodami. Pierwszym skojarzeniem z biblioteką jest zwykle cisza i spokój. Czy chodzi o przygody przeżywane wraz z postaciami z kart ksiąg? Bez tego doprecyzowania sformułowanie jest zbyt przerysowane, przez co wybija się z reszty wstępu.
Astrolog się bał. I to bardziej, niż kiedykolwiek. – Nie widzę oznak tego strachu. Nerwowość – tak. Zmartwienie – jak najbardziej. Skubie rękaw, rozmyśla o tym, czego dowiaduje się z gwiazd i jaka spoczywa na nim odpowiedzialność. Zastanów się, jak możesz oddać strach – Isidoro mógłby zadrżeć na myśl o nadchodzących wydarzeniach. Mógłby pomyśleć, że nie wie, czy im podoła. Podsumowanie sceny jest świetne, mogłoby tylko wyraźniej się do niej odnosić.
— Wskaż drogę tym, którzy poszukują odłamków zwierciadła Asaima. – Brakuje mi wskazówki, czym dokładnie – poza tym że artefaktem – jest to zwierciadło. Wiem, że nadesłane opowiadania są oderwane od całości, a wyjaśnienie zawierają notatki, które znajdę na swoim mailu. Drobne napomknięcie byłoby jednak, jak sądzę, wskazane.
— Niebywałe — powiedział Nicolas, pocierając podbródek dłonią i dokładnie lustrując wzrokiem przestrzeń pomiędzy wahadełkiem i mapą. – Bardzo podoba mi się postać Nicolasa. Wprawdzie nie mam z nią do czynienia zbyt długo, ale już widzę w nim tę równoważącą niemal nadnaturalne zdolności Isidoro i Mattii dozę sceptycyzmu.
— Dla piątki. Jeśli pójdziemy tylko we czwórkę, zginiemy — odparł Isidoro tak poważnym tonem, że nikt oprócz Mattii nie wziął tego na poważnie. – Trochę nie rozumiem. Skoro powiedział to poważnym tonem, a – jak pisałaś wcześniej – zwykle przekazywał swoje wróżby jak paczki i nie interesował się dalej ich losem, to zakładam, że sporo osób miało już szansę zorientować się, iż jego wróżby nie są chybione. Co za tym idzie – jego poważny ton powinien chyba zostać poważnie odebrany.
Czym innym byłoby, gdybyś przedstawiła Isidoro jako zespołowego żartownisia – w tym przypadku jego intencje mogłyby zrozumieć przede wszystkim osoby, które są mu najbliższe i które z największą łatwością odczytują, gdzie leży granica żartu.
Mattia zajął się wyjaśnianiem nieporozumienia i naprostowaniem całej sytuacji, by ich dar losu nie postanowił się ulotnić. – Rety, ten dialog mógł sprawić naprawdę wiele radości, a został tak brutalnie pominięty! Zaczęło się obiecująco – gorączkowymi wyjaśnieniami niewprowadzonego w problematykę zdarzenia barda – a skończyło rozczarowująco.
Tę właśnie bramę próbowali sforsować gildyjczycy, jednak rzecz jasna zostali zatrzymani przez strażników. – Forsowanie kojarzy się raczej z użyciem siły, co byłoby mało rozsądnym rozwiązaniem w ich położeniu. Dlaczego mieliby zwracać na siebie uwagę? Czy przysłużyłoby się to realizacji ich planu? I właściwie co to za plan, o którym dotąd nie padło ani jedno słowo poza postanowieniem, że idą, bo oto w tej posiadłości jest odłamek, którego potrzebują do… czego?
Zdaję sobie sprawę, że nadesłany materiał to jedynie część całości stworzonej grupowo na potrzeby zabawy blogowej, ale jednocześnie myślę, że choć częściowo powinien opowiadać historię – od jej początku.
Wprowadzasz bohaterów stopniowo, wskazujesz, czym zajmują się oni na co dzień, nakreślasz ich cechy charakteru. Bardzo to sobie cenię. Dlaczego więc tego samego nie zrobisz z fabułą? Brakuje mi informacji. Przechodzimy do działań, realizujemy plan, ale nie mamy podstawowych danych, więc zamiast dać się porwać wydarzeniom – gdybamy.
Mattia już otwierał usta, by zacząć coś mówić, uświadomił sobie jednak, że tak naprawdę to jego młodszy brat słowem się nie zająknął, co prócz wróżby i wahadełka ich tu sprowadza. – I nikt z grupy (pięcioosobowej!) nie zwrócił na to uwagi, póki nie znaleźli się pod bramą posiadłości? Gdzie wcześniej przeze mnie chwalony sceptycyzm Nicolasa?
Strażnik podkręcił wąsa i zlustrował spojrzeniem grupę wraz z rumakami, których wszyscy dosiadali. – Ta informacja została przekazana zdecydowanie zbyt późno. Moja wyobraźnia zaczęła już działać, przedstawiając mi obraz pieszej grupy forsującej bramę – to w tamtym momencie powinnaś podsunąć mi wizję grupy konnej. Przechodząc płynnie od opisu krajobrazu z elementami zabudowań do pięcioosobowego zespołu. Mogłabyś wskazać, że Isidoro w zamyśleniu gładził bok rumaka, mrucząc coś o mewach, w których sprawie nękają możnowładcę, spróbować napomknąć o dźwięku, jaki wydają kopyta w zetknięciu z podłożem.
Po młodszym strażniku od razu było widać lekkie onieśmielenie.
— U-uh… proszę panów za mną. Może… może najpierw udamy się do stajni, tak. Zapraszam. – Szkoda, że tę rewelacyjną kwestię psujesz, wcześniej uprzedzając mnie o nastroju młodszego ze strażników. Słowa, które wypowiada, są wystarczające. Możesz je dodatkowo podkreślić gestem, mimiką, dowolną reakcją, ale nie zapowiadaj ich – to zbędne i odbiera całą zabawę.
Mattia zeskoczył z grzbietu Aldebarana i szybko zrównał krok z chłopakiem. – Zakładam, że chodzi o konia. A muszę to zakładać, zamiast mieć pewność, bo dotąd w żaden sposób nie wplotłaś tego w treść. Tak samo jak dopiero po drodze dowiaduję się, że jest tam jakiś Al-Fala i – doczytując kilka akapitów niżej – że to kolejny koń.
To nie tak, że oczekuję od ciebie długich akapitów ekspozycji, jak nazwano każdego z wierzchowców, i charakterystyki poszczególnych postaci. Absolutnie. Nie chcę jednak gubić się w kreowanej przez ciebie fabule, która powinna bronić się sama – bez dodatkowych notatek. Mimo że tworzysz część twórczości grupowej, w moim odczuciu powinna ona być w większym stopniu samodzielna. Zwróć uwagę, w jaki sposób kolejne tomy powieści wprowadzają autorzy piszący serie książkowe (trylogie, tetralogie, serie wielotomowe). Chociażby w drugiej i trzeciej części trylogii Wojny makowej Rebecci F. Kuang wyraźnie widać, że przed wprowadzeniem czytelnika w wydarzenia tomu przypomina mu się o kilku kwestiach, między innymi o bohaterach, o tym, co dotąd przeszli lub jak to na nich wpłynęło. Parę stron zajmuje wtopienie się na nowo w świat przedstawiony, autorzy to rozumieją i pomagają czytelnikowi. Bez wrzucania go na głęboką wodę. Wiedzą, że ruszenie z kopyta z wartką akcją może dezorientować, wpływając na dynamikę tekstu i jego odbiór, może zniechęcać, a to im się nie przysłuży.
Co możesz poprawić w swojej twórczości? Dodawać informacje stopniowo, filtrować je. Aby przeżywać opisywane przez ciebie wydarzenia wraz z bohaterami, musimy się nieco z nimi zasymilować. W tym celu potrzebujemy kilku detali podsuniętych w nienachalny sposób. Może to być krótka rozmowa, wypowiedź nacechowana przez postać charakterystycznymi zwrotami, dopełniona gestami (i to w przypadku głównych bohaterów wychodzi ci rewelacyjnie!). Możesz do tego wykorzystać fragment, którego mi zabrakło – dyskusji przybliżającej czytelnikowi, w jakim celu udają się do pałacu, po co im odłamki. Warto do tego wykorzystać… nieco mniej rozgarniętą postać. To również będzie jej charakterystyka. A gdyby ostrożny Cahir oponował przed wyprawą? Gdyby Mattia musiał go przekonywać, ze zniecierpliwieniem podkreślając, dlaczego wyprawa jest absolutnie niezbędna? Czy w tym wszystkim imię konia Mattii rzeczywiście jest na tyle istotne fabularnie, by je przytaczać?
Możliwości masz mnóstwo, tylko znajdź narzędzia do ich wykorzystania, które najlepiej będą leżały w twoich dłoniach.
Strażnik aż się zaczerwienił i widać było, że słowa Mattii mile go połechtały. – Zbędna część. Tak jak w cytacie powyżej – psujesz mi zabawę z samodzielnego wyciągania wniosków, między innymi o nastrojach bohaterów.
Scena, w której Isidoro odciąga Xaviera z pola rażenia mewy – genialna. Cieszę się, że podsuwasz takie smaczki, dzięki którym umiejętności młodszego astrologa (czy astrologów w ogóle) nie są jedynie użytecznym na potrzeby fabuły imperatywem uaktywniającym się w dogodnych dla ciebie momentach.
Dopiero gdy dostrzegło się tabliczki pod każdą z nich można było się domyślić, że jest to mechanizm sygnałowy. I tak pierwsza dźwignia oznaczona plakietką z filiżanką musiała być połączona linką z dzwonkiem w kuchni i oznaczać, że do gabinetu należało przynieść herbatę. Druga z dźwigni oznaczona była talerzem i zapewne po jej naciśnięciu służba przynosiła jakiś treściwszy posiłek. Ostatnia dźwignia miała plakietkę przedstawiającą człowieka - ten dzwonek najpewniej przywoływał lokaja lub pokojówkę. – Musiało to być dla służby niesamowicie denerwujące. Jeśli zamontowano je w każdym pomieszczeniu, a na każde z pomieszczeń (biblioteka, pracownia, salony, sypialnie) przypadały trzy dzwoneczki… to było ich całe mnóstwo. Trochę niepraktyczne. Czy nie do tego zatrudniano między innymi lokaja i pokojówki – by dowiadywali się, co jest w danej chwili potrzebne i przekazywali tę informację podwładnym? Zresztą jeśli nawet któryś z domowników zadzwonił po herbatę, to skąd służba miałaby od razu wiedzieć, ile filiżanek przygotować?
— Miło mi powitać szanownych panów w posiadłości pana Waltze. Nazywam się Geraldine i mam nadzieję, że miło zapamiętają panowie wizytę w Himmelsburgu. — Służąca użyła nazwy pałacyku. – Strasznie mi to zgrzyta. Czy nie lepiej byłoby jednak napomknąć, że któryś z bohaterów zauważył tabliczkę z nazwą willi przy samym wejściu bądź przy bramie do terenów posiadłości? Podkreślona część wygląda na wepchniętą tam na siłę.
Cahir skinął głową kobiecie, przywołując na twarz uśmiech godny wytrawnego ornitologa, którym właśnie został. – To jest właśnie subtelne wplecenie informacji o tym, że Cahir, mimo przedstawienia go jako ornitologa, wcale nim nie jest. Proste, lekkie, zabawne, wtrącone w odpowiednim momencie.
Mattia trochę nie spodziewał się, żeby służąca odbiła mu piłeczkę prosto między oczy, nie po to jednak rodzice łożyli grube pieniądze na jego edukację, żeby dał się tu tak łatwo pokonać. – Myślę, że nie do końca spodziewali się, że łożone na tę edukację pieniądze Mattia wraz z Isidoro i kolegami wykorzystają, by nękać niezapowiedzianymi wizytami okolicznych możnowładców. Przypuszczam, że w dodatku zupełnie za darmo. Jestem ciekawa, czy gdzieś jeszcze uda ci się wrócić do tematu.
Zakładają panowie, że uda się panom rozwiązać problem mew od razu. Jestem zmuszona podzielić się informacją, że nie są panowie pierwszymi śmiałkami, którzy podjęli się tego zadania, jednak jak sami panowie zauważyli, tamci niewiele wskórali. Problem zdaje się być nietrywialny. – Zastanawia mnie, że osoba, którą nieprecyzyjnie określasz służącą, posługuje się takim językiem i najwyraźniej podejmuje gości swojego szefa – pana Waltze – jednocześnie dbając o jego harmonogram dnia. Nie przedstawia się i nie podaje swojej funkcji, zatem czy Mattia powinien tak swobodnie z nią konwersować, nie wiedząc, jaka właściwie jest jej rola w willi? Język, którym służąca posługuje się w tych scenach, pasuje raczej do osoby wyedukowanej, a takowe rzadko obejmowały stanowiska służby.
Z mojego researchu wynika, że zależnie od majątku rodziny oraz powierzchni posiadłości wśród mężczyzn stosowano przede wszystkim takie stanowiska jak majordom, kamerdyner, podkamerdyner, pokojowy, lokaj, a wśród kobiet – ochmistrzyni, pokojowa, główna pokojówka, pokojówka. Były też stanowiska o węższych specjalizacjach – koniuszy, ogrodnik, pucybut, kawiarka, szofer, sekretarz, kucharka/kucharz (tu również ze stopniowaniem: pomoc kuchenna oraz podkuchenna), guwerner/guwernantka. Niektóre z nich były bardziej prestiżowe od innych, wymagały wykształcenia, umiejętności lub po prostu lepszego urodzenia. W dalszej treści wydajesz się zdawać sobie z tego sprawę – wskazujesz przecież dwa inne stanowiska. Skąd więc to niedopatrzenie?
Jeśli Geraldine obejmuje posadę pokojowej pana Waltze (co w świecie rzeczywistym byłoby skandalem ze względu na różnice płciowe – w świecie fikcyjnym jest to natomiast kwestia sporna), to z pewnością powinna zaznaczyć to na samym początku rozmowy.
— Pierwsze rośliny sprowadził tutaj pradziadek pana Waltze — wyjaśniła Cynthia, prowadząc gości wyłożoną płaskimi kamieniami ścieżką. – Chyba jednak nie do końca odnajdujesz się w rolach służących. Niesamowicie rozgadana ta Cynthia jak na pokojówkę. Gdyby przełożona przyłapała ją na oprowadzaniu gości i swobodnych rozmowach, mogłoby się to dla niej skończyć dość nieszczęśliwie.
O, a tutaj rośnie kalistemon – to mój ulubiony kwiat. Jest taki puchaty, prawda? To tutaj to awokado. Owoce wyglądają jak takie zeschnięte, zielone ziemniaki, ale są bardzo smaczne. Mamy jeszcze papaje, kiwi i liczi. Świetne na dżem, naprawdę. – A jakaż ona wszechstronna! Pokojówka, ogrodniczka i kucharka w jednym! W dodatku gości oprowadza i zabawia, choć miała ich zaprowadzić do konkretnego pomieszczenia (co, swoją drogą, jest zadaniem lokaja).
— Tak, oczywiście. Ptaki mogą opuszczać oranżerię – otwieramy im okna rano i zamykamy na wieczór. Część wychodzi na spacery, ale wszystkie zawsze grzecznie wracają na noc.
— Te ptaki naprawdę mają tu dobrze… – Czy rzeczywiście? Raz, że z pewnością znajdą się naturalni drapieżnicy, których zachęci barwne upierzenie, a dwa, że to niestety zagrożenie dla rodzimych gatunków. Czy osoba, dla której są takim oczkiem w głowie – i mam tu na myśli pana Waltze – ryzykowałaby wypuszczaniem ich codziennie na spacery?
Mattia poderwał się z fotela widząc, jak jego brat wisi uczepiony oburącz kinkietu, z obiema stopami zapartymi o ścianę. – Element komizmu zawsze w cenie, ale trzeba uważać, by nie przedobrzyć. Dla mnie tym przedobrzeniem jest pokaz kaskaderski w wykonaniu postaci, po której się tego nie spodziewam. Nie przybliżyłaś mi jednak tej kosztownej edukacji, o której wspominał Mattia. Może wśród punktów programu rzeczywiście jest coś o tym, że astrolog powinien umiejętnie zwisać z kinkietu...
W międzyczasie szlachcic odprawił strażników gestem dłoni, sam zaś oparł się w końcu biodrem o biurko, przyjmując nieco bardziej swobodną i rozluźnioną pozę. – Biodrem? W tym wieku to dość ryzykowne, jak sądzę. Zmiany zwyrodnieniowe, nawet jeśli nie są szczególnie rozwinięte, powinny się już upominać o odpowiednią postawę. Czepiam się, wiem. Zboczenie zawodowe po pracy na ortopedii.
Polecieli dobre parę pięter – chyba ten płat podłogi, który nadal trzymał się w całości zadziałał jak jakiś rodzaj windy, amortyzując i stabilizując ich upadek. Kolejnym cudem było to, że żaden z nich nie nadział się na jeden ze stalaktytów, które porastały tu niemal każdą wolną przestrzeń. – Myślę, że jednak przesadziłaś z pokazem umiejętności kaskaderskich i tym całym szczęściem. Jeśli nasi bohaterowie nie są superbohaterami, to wydaje się mało prawdopodobne, by mogli spaść o kilka pięter i niczego sobie nie uszkodzić. Ba, spaść wraz z podłogą, gdzieś pośród stalaktytów. Przestają być wiarygodni, a przez to czytelnikowi trudno się z nimi utożsamiać. Co za tym idzie – większy problem sprawia mu przeżywanie przygody wraz z postaciami, wczuwanie się w opowiadaną przez narratora historię.
Przy czym trudno byłoby im nadziać się na stalaktyt, który jest grawitacyjnym naciekiem jaskiniowym narastającym od stropu jaskini krasowej ku jej spągowi [KLIK]. Zapewne chodziło o stalagmity [KLIK], czyli stożki, guzy bądź słupy narastające od dna jaskini ku górze, stworzone z węglanu wapnia wytrąconego ze skapującej ze stropu bądź już utworzonego stalaktytu wody. Jeśli stalaktyt połączy się ze stalagmitem, razem utworzą stalagnat [KLIK].
Mimo że w dalszym tekście wydajesz się je rozróżniać, to najwyraźniej w tym fragmencie coś mocno zawiodło.
Mężczyźni usłyszeli, jak coś w panice szura po posadzce (...). – Trudno mówić o posadzce w jaskini. Dno? Spąg?
Astrolog nie był mistrzem szybkich reakcji, toteż stał wpatrując się w zjawisko nad głową, dopóki nie dopadł do niego Cahir. – Takie pomniejsze ekspozycje zdarzają ci się całkiem często, kilka podobnych już zdążyłam wskazać ci w dotąd opracowanym materiale. Jako czytelnik nie chcę, byś gotowe wnioski podsuwała mi na tacy pod nos. Chcę samodzielnie wydedukować, co cechuje postaci opowiadania na podstawie ich zachowań.
Inna sprawa, że kompletnie wytrąca to jakikolwiek dynamizm, a więc i napięcie sceny. Niby mamy tutaj czasownik sugerujący tempo działania: dopadł do niego, mamy też wzmiankę o reakcji, która powinna być szybka. Czytelnik nie tylko zirytuje się zbędnymi podpowiedziami, ale również tym, że właśnie dzieje się coś ciekawego, a ty to rozwlekasz…
W ślady Cahira poszedł Xavier, szybko dobywając rapiera i obserwując kołujące szybko mewy. Nie dało się już odróżnić pojedynczych ptaków, ich chmara przypominała jakiegoś gniewnego ducha wygrażającego intruzom, którzy odważyli się wkroczyć na jego teren. Bard zaczął się powoli wycofywać nie wiedząc, czy owa chmara zaraz na nich nie spadnie. – Powtórzenie wyrazu szybko wyszczególniłam już w poprawności. Pozwól jednak, że pochylę się nad problemem, na jaki to powtórzenie wskazuje. Mianowicie sądzę, że w tym fragmencie chciałaś oddać gwałtowność sceny, dynamikę następujących po sobie zdarzeń. Sęk w tym, że nie uzyskasz tego poprzez określenia czasu. Paradoksalnie to właśnie one będą rozwlekały tekst.
Co możesz zrobić? Ogranicz słowa do minimum. Nie potrzebujesz przysłówków wskazujących tempo działania, określeń czasu (szybko, po chwili) czy przydługich wyrazów, a już na pewno nie poetyckich metafor. Ponadto czasem wystarczy po prostu skorzystać z nacechowanych dynamicznie czasowników. Jeśli, na przykład, chciałabyś podkreślić, że Xavier poszedł szybko, mogłabyś wykorzystać czasowniki takie jak, chociażby, ruszył, poderwał czy zerwał się… Pamiętaj również, by zdania tak zwyczajnie ciąć. W cytacie dwa pierwsze stanowią zdania wielokrotnie złożone (oba z trzech zdań składowych) – to też się nie sprawdza. Poza tym nieraz budujesz je wielosylabowymi słowami: wygrażającego, pojedynczych, przypominała. No nie, w ogóle nie podbijają dynamizmu tej sceny.
Odniosę się do tego również w podsumowaniu.
Podoba mi się, w jaki sposób wykorzystujesz specyfikę codziennych zajęć postaci (fakt, że Xavier jest bardem, Cahir szpiegiem, Nicolas wynalazcą, a bracia Mattia i Isidoro – astrologami) do wyzwań, jakie stawia przed nimi fabuła. Mimo że stanowią dość nietypową mieszankę, nie da się nie zauważyć, że potrafią ze sobą współpracować i żaden z nich nie jest tam zbędny, wpleciony na siłę. Całość dzięki temu wypada na tyle wiarygodnie, bym mogła czytać bez zastanawiania się nad sensem ich współpracy.
Gorąca kąpiel na wieczór, suta kolacja i wygodne łóżka zdziałały cuda i nawet Mattia, którego zęby dzwoniły jak kastaniety po kąpieli w morskiej wodzie, czuł się rano rześki i wypoczęty. Może dlatego tak zaniepokoił go fakt, że jego brat, który odznaczał się końskim zdrowiem i nigdy nie chorował, wstał z lekką temperaturą. – Czuję się okłamana. W końcu czy początek rozdziału nie brzmiał aby następująco?
Isidoro odchorował nieco swoją pomoc u pana Delafontaina – Mattia twierdził, że musiał złapać jakąś infekcję od dzieci z sierocińca, ale po dwóch dniach lekkiej gorączki młodszy astrolog poczuł, że czuje się już w miarę w porządku (...).
— Niesamowite, doprawdy niesamowite — wtrącał co jakiś czas pan Waltze, a jego wnuczka słuchała w skupieniu, z trudem dzieląc uwagę między słowa Mattii i nałożone na talerz kiełbaski. – Dotąd przedstawiałaś ją raczej jako osobę szczególnie zainteresowaną detalami na temat odnalezionego stworzenia i akcji ratunkowej. Katharina, owa wnuczka, domagała się przecież dokładnego raportu, była zawiedziona, że Cahir ostatecznie nie jest wcale ornitologiem i nie udzieli jej jeszcze dokładniejszych informacji. A teraz swoją uwagę ledwie dzieli pomiędzy sprawozdanie – którego tak chciała – a śniadanie? Zakładałabym raczej, że powinno ono zejść na dalszy plan, porzucone na talerzu i czekające, aż historia zostanie opowiedziana do ostatniego słowa. W przeciwnym razie przeczysz sama sobie.
Wnętrze gniazda wypełniała góra białego puchu – widać pan Waltze musiał kazać porozpruwać połowę pałacowych poduszek i kołder, by je wymościć. – Czy nie lepiej (i zdecydowanie taniej) byłoby skorzystać z pierza mew, o którym wspominałaś, że znajdowało się wszędzie, a z którego sprzątaniem służba sobie nie radziła?
Pierwsza część za nami. Muszę przyznać, że mimo kilku potknięć i rodzących się po drodze wątpliwości czytało się ją bardzo przyjemnie, w momencie kulminacyjnym całkowicie dałam się pochłonąć akcji, a pod koniec wniosek Mattii na temat dalszych losów jego młodszego brata po prostu złamał mi serce.
Zabrakło mi paru rzeczy, o których już wspominałam. Przypuszczam, że wynikają one przede wszystkim z pisania grupowego – nie otrzymuję materiału kompletnego, z wyraźnym początkiem i końcem, a twórczość wyrwaną z jego środka.
Mimo mojego zaabsorbowania plątaniną wydarzeń, nie mogłam nie zauważyć, że grupa, która udała się do willi pana Waltze na podstawie wróżby Isidoro (mającej na celu odnalezienie odłamku zwierciadła Asaima), wróciła do bursy nie tylko bez wspomnianego elementu, ale właściwie bez napomknięcia słowem, że przecież właśnie w tym celu stawili czoła niebezpieczeństwom.
Brakuje początku, a jednocześnie poskąpiłaś nam właściwego, pełnego zakończenia. Szkoda.
2. Przyjęcie
Ach, gdyby chociaż wcześniej otworzył ten list! Mógłby przynajmniej stosownie wymówić się z przyjęcia, ale zrobienie tego na godzinę przed umówioną porą było katastrofalnym faux pas i nie można było sobie na to pozwolić. – Ale czy obecności na przyjęciu zapowiadanym listownie również nie należało wcześniej potwierdzić, skoro już mowa o katastrofalnym faux pas?
Demon otaksował go spojrzeniem, a następnie sięgnął uzbrojonymi w ostre, czarne pazury dłońmi do gardła astrologa. Ten nie cofnął się, a ufnie podniósł nieco głowę, odsłaniając szyję i pozwalając Balthazarowi okiełznać chaos, jaki stanowiła niewprawnie zawiązana chusta. – Świetny zabieg – budujesz napięcie, ale nie nadmiernie, by za chwilę rozładować je trywialną czynnością.
Podkreślona część wydaje się natomiast napisana nieco… na około. Jest strasznie pokrętna, przydługa i przez to nie działa dynamicznie. Jednocześnie przez zbyt dużą odległość pomiędzy sięgnął i dłońmi całość prezentuje się kuriozalnie. Może spróbowałabyś w ten sposób:
Demon otaksował go spojrzeniem. Uzbrojonymi w ostre pazury dłońmi sięgnął do gardła astrologa. Ten nie cofnął się. Ufnie nieco podniósł głowę, odsłaniając szyję i pozwalając Balthazarowi okiełznać chaos, jaki stanowiła niewprawnie zawiązana chusta.
W tej części zdajesz się nieco łatwiej operować stanowiskami służby. Mamy odźwiernego, mamy lokaja… umówmy się jednak, że akurat te posady są stosunkowo charakterystyczne.
Trzeba natomiast przyznać, że wiele czasu antenowego poświęcasz na omówienie garderoby bohaterów. Nie jestem pewna, czy to potrzebne. Dobrze jest napomknąć nieco o panującej w świecie przedstawionym modzie, zwłaszcza jeśli napomknięcie następuje wobec widma przyjęcia. Miej jedynie świadomość, że jeszcze jedno zdanie na temat obsydianowych materiałów, wyhaftowanych konstelacji oraz szykownych fularów, a zacznę przysypiać. Na pewno aż tak chcesz spowolnić akcję?
— Tak, oczywiście. Oto Balthazar, bibliotekarz. — Następnie astrolog zwrócił się do Balthazara. — Balthazarze, to są jacyś państwo, ale zapomniałem, jak się nazywają.
Starszy mężczyzna się zapowietrzył, demon lekko zdziwił. Isidoro postanowił się wytłumaczyć.
— Widać nie byli dla mnie ważni — dodał, starając się ratować sytuację, i rzecz jasna, osiągając efekt odwrotny do zamierzonego. – Dzięki przesłanym przez ciebie notatkom jestem świadoma, jak to ujęłaś, katastrofalnych umiejętności interpersonalnych Isidoro. Mimo że sam fragment rzeczywiście mnie rozbawił, podkreślając ten drobny defekt postaci, to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że zupełnie nie pasuje to do momentu, w którym młodszy astrolog uznaje wymówienie się w ostatniej chwili od przyjęcia za faux pas. Czyli ma pewne wyczucie albo przynajmniej zdaje sobie sprawę z istnienia określonych zasad etykiety w swojej grupie społecznej. Co za tym idzie – powinien wiedzieć, że mówienie ludziom wprost, iż się o nich nie pamięta, bo najwyraźniej nie okazali się wystarczająco ważni… będzie kolejnym, zdecydowanie bardziej rażącym faux pas.
Moja propozycja jest taka, by, mimo całego komizmu sytuacyjnego, scenę rozmowy z mężczyzną i jego córką – Vivienne – nieco złagodzić. Owszem, Isidoro może dać do zrozumienia, że nie pamięta personaliów, zawiesić wymownie głos podczas przedstawiania ich towarzyszącemu mu bibliotekarzowi Balthazarowi i tym samym wywołać oburzenie. Wyjaśnienie, że może nie byli dla niego ważni mógłby przecież szepnąć bibliotekarzowi już po odejściu nieznanego z nazwiska towarzystwa.
Wcześniej zadbałabym o to, aby pojawił się moment, w którym Isidoro tłumaczy Balthazarowi, że z samym przyjęciem jest mu nie po drodze, a bibliotekarz przestrzega, że zrezygnowanie w ostatniej chwili byłoby popisem rażącego braku wyczucia. Dzięki temu podkreślisz niepewność astrologa w temacie etykiety i dopełnisz obraz jego niezorientowania w zależnościach społecznych.
Vivienne wyraźnie się spłoszyła, jej ojciec spurpurowiał ze złości. – Kolejna nieładna ekspozycja. Show, don’t tell. Przypominam, że nie chcę, byś gotowe wnioski podsuwała mi pod nos.
Na jakiej podstawie stwierdzasz, że Vivienne się spłoszyła? Co na to wskazywało? Spuszczony wzrok, zaczerwienione policzki, zaciśnięte wargi? A jej ojciec? Jeśli spurpurowiał w tej konkretnej sytuacji, to raczej nie będę zakładać, że nagle skoczyło mu ciśnienie tętnicze. Skok ciśnienia będzie wtórną przyczyną zmiany barw – pierwotną będzie wściekłość. I to jest jasne. Wynika z jego mowy ciała oraz dalszego zachowania, nie musisz mi więcej dopowiadać.
Mattia też nie wyszedł z tego starcia bez szwanku – taksujące spojrzenie mężczyzny i fakt, że Isidoro radośnie poszedł na przyjęcie z kimś innym skutecznie psuło mu szyki. – Mattia wydaje się zaskakująco zaborczy wobec młodszego brata. Zdaję sobie sprawę, że w poprzedniej części wypłynęły na powierzchnię detale, które mogą budzić jego dodatkową troskę, ale to nie o to martwi się starszy z braci – on jest oburzony, że Isidoro znalazł sobie inne towarzystwo niż sam Mattia. To cokolwiek… zastanawiające.
Szpieg zacisnął lekko zęby, słysząc szuranie butów Mattii. Astrolog próbował iść w kucki, Cahir miał jednak wrażenie, że robi to pierwszy raz w życiu. Tak samo jak pierwszy raz w życiu przeskakiwał przez płot. Nie skończyło się to dobrze dla płaszcza Mattii – miękki materiał wisiał teraz smętnie, rozdarty ostrą krawędzią parkanu. – Zdaje się, że mimo wcześniejszych przypuszczeń wysnutych na podstawie wyczynów kaskaderskich Isidoro, astrologowie nie przechodzą żadnego treningu fizycznego. Czyli Isidoro wiszący z kinkietu to tak w ramach jego własnej niestabilności. Jestem niezmiernie ciekawa, czego dotyczyła zatem ta kosztowna edukacja, dlaczego wszyscy mieszkają wspólnie, mimo różnych profesji. Szkoda, że pewnie nie dowiem się tego z twojej twórczości.
Edit: Wydaje się, że słabość do kinkietów jest u braci uwarunkowana genetycznie.
Jej zamiłowanie do młodszych partnerów było szeroko znane w towarzystwie, zaś pozostawiony bez opieki swego demona stróża Isidoro stanowił dla niej smakowity kąsek. – Określenie bibliotekarza genialne i bardzo trafne, poza tym że… Balthazar zupełnie przestał stróżować. Nie zaniepokoiły go wzburzone nastroje, wybuchające skandale, nie poczuł się zobowiązany, by sprawdzić, co dzieje się z jego młodszym towarzyszem, mimo że zdążył poznać jego absolutny brak wyczucia. Trochę to wygląda na imperatyw, by Isidoro zdążył wyrządzić jak najwięcej szkód. Co nie byłoby zapewne taką złą opcją. Z jednej strony istniało prawdopodobieństwo, że co bardziej konserwatywni gospodarze zrezygnują z zapraszania go na swoje przyjęcia. Z drugiej – niektórzy żyją skandalami, szczególnie wywołanymi przez innych. Wygląda na to, że gospodyni przyjęcia należy do tej drugiej grupy, na nieszczęście Isidoro.
Balthazar? W pojedynku? Wolne żarty. Nalałby sobie wina, zajął dobre miejsce i obserwował widowisko. – Ach, więc to ten typ towarzysza. Cóż, chyba trochę się z nim utożsamiam.
Jak dogodnie, że wyzywających Isidoro na pojedynek dżentelmenów jest czterech, czyli… dokładnie tylu, ilu wraz z młodym astrologiem będzie ich przeciwników, gdy już Mattia, Cahir i Xavier włamią się na przyjęcie. Czuję się nieco zawiedziona tym, jak łatwo elementy układanki tworzą od razu pełen obraz sytuacji. Może warto nieco przeciągnąć tę niepewność? Być może czwarty z rzucających rękawicę – notabene, piękne nawiązanie do zwyczaju – mógłby chwilę miotać się w tle, czerwony z emocji i nadmiaru przyjętego wina, miętoszący swoją rękawicę w próbie zdecydowania, czy powinien dołączyć do propozycji pojedynku?
Nawet, jeżeli przegramy wszystkie tury, jakoś to potem naprostuję, nie musicie się denerwować (...). – Pewność Mattii (a nawet gorzej – moja świadomość, że tę pewność uzasadnia fabuła) co do tego, iż niemal każdy będzie jadł astrologowi z ręki – gdy ten postanowi popisać się swoją elokwencją i obyciem w towarzystwie – jest już trochę nudna i sprawia, że fabuła staje się przewidywalna. Cokolwiek się nie wydarzy, Mattia przecież wszystko będzie w stanie załagodzić gładką gadką. Może warto by było wywróżyć mu przyszłość dyplomaty?
Jednocześnie martwi mnie, że poza początkiem poprzedniej części, w której za pomocą wahadełka trzymanego nad mapą starał się wskazać miejsca ukrycia odłamków, ani razu nie odnosisz się do jego zajęcia jako astrologa. W opowiadaniu Mewy chwaliłam cię, że każda z postaci rzeczywiście otrzymała szansę, by się wykazać, przez co nietypowa zbieranina okazuje się nieprzypadkowa. W tej części tego niestety nie ma, a Mattia okazuje się najsłabszym ogniwem.
Przecież jest jasnym jak słońce, że albo znał pytania wcześniej, albo je sobie teraz przewidywał! – Mam za mało danych, ale dotąd astrologowie do przewidywania potrzebowali konkretnych narzędzi – teleskopu, wahadełka, mapy. Nikt poza medykiem, Isidoro i Mattią nie wie, że młodszy z braci jest nie tylko astrologiem, ale również jasnowidzem. Czym więc byłyby podparte zarzuty wobec niego?
Oczywiście liczę się z tym, że admirał kierowany gniewem nie myśli jasno i stara się zdyskredytować swojego przeciwnika, ale nie pierwszy raz zarzuca mu korzystanie z dodatkowych umiejętności. Czy ktoś o bardziej trzeźwym spojrzeniu nie powinien zwrócić mu uwagi, że nie zauważył, by Isidoro robił użytek ze swoich wyuczonych zdolności?
— A jest napisane, gdzie takie boobrie żyją? — zapytał cicho pan Waltze, pochylając się do hrabiny. – Podoba mi się, że wplatasz znane już postaci i ich cechy oraz zainteresowania do nowego materiału. Dzięki temu jako czytelnik czuję pewną więź z tekstem, to taki dodatkowy smaczek umilający czytanie – zdecydowanie na plus.
Rzucił gniewne spojrzenie swojej żonie, ta jednak nawet nie patrzyła w jego stronę. Spojrzenie kobiety przebiegało między Cahirem i Xavierem, lekki uśmiech błąkał się na jej ustach. – Interesująca jest zmiana obyczajów widoczna w twojej twórczości. W realnym świecie dość otwarcie okazywana rozwiązłość kobiety spotkałaby się ze społecznym ostracyzmem, podczas gdy identyczne zachowanie mężczyzny stanowiłoby w towarzystwie dopuszczalną tajemnicę poliszynela. Tutaj natomiast mamy kobietę, której właściwie nie spotykają z tego tytułu dotkliwe konsekwencje, a mężczyzna skłonny jest walczyć o swój honor wobec niewłaściwego postępowania małżonki.
Bard wyglądał na w pełni zrelaksowanego, jakby pojedynek był tylko leniwą rozrywką w rodzaju spaceru po parku. – Podoba mi się niewymuszony sposób, w jaki wplatasz charakterystykę postaci w bieżące wydarzenia. Kiedy Xavier się relaksuje, mogę wygodniej usiąść razem z nim. Kiedy Isidoro musi natychmiast wziąć się w garść, przybliżam się do ekranu. Wiedz zatem, że będziesz miała mnie na sumieniu, jeśli kompletnie oślepnę.
Tak jak Mattia się spodziewał, pierwszy odezwał się dzwonek ojca Vivienne (astrolog też nie kojarzył w ogóle mężczyzny). – No i, kurka wodna, dlaczego? Rozumiem, że nie chciałaś ujawniać personaliów, skoro ich braku trzymasz się od początku rozdziału, ale zrobiłaś to subtelnie jak słoń w składzie porcelany. Spójrz:
Tak jak Mattia się spodziewał, pierwszy odezwał się dzwonek hrabiego… doktora… Jak mu tam…
W końcu skąd Mattia miałby wiedzieć, że jego młodszy brat nie wie nawet, kto wyzwał go na pojedynek? Skąd miałby wiedzieć, że to ojciec jakiejś Vivienne? Astrologowie nie zdążyli ze sobą porozmawiać, więc twoja wersja po prostu nie ma racji bytu.
— Jak się najesz, to pójdziemy na ciastka. – Nie spodziewałam się, że z Isidoro jest taki łasuch! Ale trzeba przyznać, że babcią byłby doskonałą.
Cahir zerknął w kieliszek, upił kilka łyków. Szampan był słodki, miał jakiś egzotyczny, różany posmak. – Jak na niefortunnie usadzonego szpiega sfrustrowanego brakiem kontroli nad tym, co dzieje się za kanapą postawioną w przejściu (a, tym samym, za jego plecami) Cahir zachowuje wyjątkowo mało ostrożności, popijając trunek z kieliszka podanego przez nieznajomą. Absurdalny brak spójności.
Widocznie akceptowana rozwiązłość małżonki barona Ponsoby nie jest jedynym konwenansem, który przełamujesz. Rozbawiła mnie scena, w której Isidoro przejmuje kobiecą rolę w tańcu z Cahirem – szczególnie że to widocznie nie Cahir, mimo roli męskiej, prowadził.
Mattia kilka razy musiał ściągać Cahira z toru kolizyjnego, na szczęście jednak wrodzona zręczność szpiega sprawiła, że astrologowi oszczędzono podeptanych stóp. – To jest coś, nad czym się zastanawiałam od czasu tańca Cahira z Isidoro. Mianowicie jeśli pierwszy z nich był szpiegiem, to z pewnością ostrożne stawianie kroków nie stanowiło wielkiego wyzwania. Cieszę się, że poruszyłaś to choć w tej formie. Lepiej późno niż wcale. Jednocześnie lepiej byłoby wcześniej niż później…
Kolejna przygoda za nami! Sądzę, że sporo da się wywnioskować z powyższych uwag do samego tekstu, ale nie zaszkodzi zebrać ich w podsumowaniu, prawda?
PODSUMOWANIE
POPRAWNOŚĆ
Poprosiłaś o zwrócenie na nią szczególnej uwagi, poświęciłam jej więc osobny plik. Tę część oceny znajdziesz tutaj: [KLIK].
EKSPOZYCJE
Zupełnie niepotrzebnie kilka naprawdę dobrych momentów zaprzepaściłaś, wcześniej uprzedzając mnie o nastrojach postaci lub tłumacząc ich zachowania. Słowa, które bohaterowie wypowiadają, gesty, którymi je podkreślają, mimika, która im towarzyszy – te wszystkie elementy są zupełnie wystarczające. Zapowiadając lub tłumacząc wprost, psujesz całą zabawę, jaką sprawia stopniowe odkrywanie bądź samodzielne wnioskowanie.
BOHATEROWIE
Zacznę od głównych bohaterów – Isidoro, Mattii, Cahira i Xaviera.
W pierwszym opowiadaniu (Mewy) chwaliłam cię, że mimo sporego zróżnicowania ich codziennych zajęć, żaden nie ostał się niepotrzebny, dla każdego z nich znalazłaś zadanie, które tylko ta konkretna postać mogła wykonać. Niestety, zdecydowanie zabrakło mi tego w drugim opowiadaniu (Przyjęcie). Zdaję sobie sprawę, że przyjęcie nie jest tym samym, co wyprawa do jaskini w celu ocalenia nieznanego stworzenia, mimo to uważam, że i w drugim z twoich opowiadań znalazłoby się kilka momentów, których nie wykorzystałaś dostatecznie.
Czy Mattia, starszy z braci parających się astrologią, nie mógłby wskazać dogodnego wejścia do sali bankietowej? Nie poznałam w pełni możliwości tej specjalizacji, bo… nie dałaś mi ku temu szansy. Tak naprawdę w ogóle nie poznaliśmy zdolności Mattii, a szkoda. Wiemy, że martwi i troszczy się o swojego młodszego brata. Pod koniec pierwszego z opowiadań dowiadujemy się, że zwielokrotniona troska będzie jeszcze bardziej uzasadniona, a w drugim – że może mieć różne oblicza. To jest to, za co cenię sobie postać starszego z braci. Tym, czego natomiast nie kupuję, jest wspomniane już ratowanie przyjaciół z opresji za pomocą dyplomatycznych zdolności.
Isidoro poznajemy w pierwszej części jako nieco enigmatycznego, uzdolnionego młodego mężczyznę, na którego barkach spoczywa spora odpowiedzialność. W drugiej natomiast bryluje jako urodzony skandalista. Jestem zaskoczona, że obie role pasują do niego idealnie. Widać, że pochyliłaś się nad młodym astrologiem. Gra pierwsze skrzypce w obu opowiadaniach i nie da się odmówić mu uroku. To, co mi zgrzytało, wymieniłam już powyżej. Uważam, że w drugim opowiadaniu nieco niespójnie ukazałaś jego brak wyczucia etykiety. Wskazałam już możliwe rozwiązania.
Dalej – czy Xavier jako bard nie mógłby spróbować wpłynąć na napiętą atmosferę, jaką ich trójka zastała po dołączeniu do przyjęcia? Jest znaną figurą, wywołuje powszechne poruszenie. Brakuje mi z jego strony podjęcia próby – na przykład z pomocą pana Waltze – udobruchania wzburzonego towarzystwa, zaproponowania krótkiego pokazu swoich umiejętności. Wspominałaś przecież, że lubi być w centrum uwagi. Czemu tego nie wykorzystasz?
Z nich wszystkich tylko Cahir zrobił użytek ze swoich umiejętności, a i przy nim nie obyło się bez potknięcia. W końcu jaki szpieg pozwala sobie na pochłanianie kolejnych porcji różowego szampana dostarczonego przez nieznaną mu damę? Dziwi mnie, że nie zauważyłaś tej rozbieżności, jednocześnie pisząc o niepokoju wywołanym tym, że ktoś przechodzi za jego plecami.
Nicolas jako wynalazca był moją nadzieją na głos rozsądku w pierwszym opowiadaniu. Tymczasem żadnego z bohaterów, w tym jego, nie zaskoczyło, że zmierzają do willi pana Waltze bez konkretnego planu. Żaden z nich po wielkiej przygodzie nie pomyślał, że opuścili posiadłość bez osiągnięcia celu. Udali się przecież na poszukiwanie odłamku zwierciadła Asaima, czy nie tak? Niestety, temat więcej nie wrócił, przez co odłamek figuruje w opowiadaniu jako strzelba Czechowa, które nie dostała szansy, by wypalić. Więcej o tym zjawisku przeczytasz tutaj: [KLIK].
Jedyną postacią, która mnie nie zawiodła, był Balthazar. Spójny od początku do końca drugiego z opowiadań. Nonszalanckie diablątko wzbudzające zainteresowanie i czujące się w tym jak ryba w wodzie.
Z pobocznych postaci jedynym niespójnym zachowaniem wykazał się… pan Waltze. Codzienne wypuszczanie z oranżerii egzotycznego ptactwa, a tym samym narażanie go na niebezpieczeństwo, zupełnie mi nie pasuje do obrazu tego bohatera. Uważam, że osoba, która stara się zapewnić swoim pupilom jak najlepsze warunki bytowe, nie podjęłaby takiego ryzyka.
Na ogół stylizacja językowa postaci wypadała świetnie. Sprawdziła się u strażników przed bramą posiadłości pana Waltze, poszczególnych uczestników przyjęcia, pierwszoplanowych bohaterów. Zadbałaś o niemal każdą z ról. Niemal.
Język, którym posługiwała się służąca pana Waltze – Geraldine – był kompletnie nieadekwatny do jej pozycji. W moim odczuciu wypadł zbyt górnolotnie, pasując bardziej do osoby, której zapewniono konkretne wykształcenie… tylko że takowa nie obejmowałaby stanowiska tak niskiego szczebla.
DYNAMIKA SCEN AKCJI
Raz jeszcze odniosę się do jedynej sceny, której mogłabym nadać miano sceny akcji. Problem w tym, że – jak już wspominałam – paradoksalnie zastosowałaś niemalże wszystko, co mogło tę scenę spowolnić – od przydługich słów i zdań złożonych, po poetyckie metafory.
W tym miejscu chciałabym przytoczyć dwa artykuły, które przybliżą ci problematykę tworzenia scen dynamicznych.
Lazy writing. Jak pisać, by się nie nudzili? – część 1: [KLIK]
#4 Zróbmy sobie opis – zadbajmy o sceny walki (i nie tylko te): [KLIK]
RESEARCH
Przyznasz, że w kilku scenach poległ. Co ciekawe, w jednym momencie wykazywałaś się jego brakiem, by w kolejnym odzyskać rezon i podjąć nierówną walkę… ze służbą i stalaktytami.
To oczywiste, że nie wiemy wszystkiego na absolutnie każdy temat. Od tego, by zdobywać niezbędną w danym momencie wiedzę, mamy narzędzia i widzę nic złego w ich wykorzystywaniu. Moja wyszukiwarka podczas pisania ocen potrafi rozgrzewać się do czerwoności (zwłaszcza gdy postanowi się zawiesić, przeciążona mnóstwem otwartych kart).
W zasobach encyklopedii nie zabraknie materiałów na ten temat. Lata temu stworzony przez Niah i maximilienne artykuł niezmiennie pozostaje aktualny.
O researchu i kanonie słów kilka: [KLIK]
OGÓLNE WRAŻENIA
Jestem zaskoczona, jak dobrze – mimo licznych potknięć – bawiłam się podczas czytania twoich opowiadań. Żałuję, że nie miałam możliwości zapoznać się z całkowicie twoją, kompletną twórczością. Bez wyrzutów sumienia zostawiam cię z notą bardzo dobrą. Z minusem, bo masz nad czym popracować.
Za nieocenioną pomoc w rozbudowaniu opinii oraz betę tekstu bardzo dziękuję Skoiastel.
Przepraszam, że odniesienie się do oceny tyle mi zajęło, ale niestety - ostatni czas był dość intensywny, a że chciałam naprawdę usiąść i odnieść się do wszystkiego, nie zaś tylko napisać „dziękuję za poświęcony czas", to tak to właśnie wyszło.
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do meritum - bardzo dziękuję za ocenę! Cieszę się, że udało się w niej uwzględnić czyste technikalia, czyli dokładnie to, na czym najbardziej mi zależało. Bardzo się też cieszę, że do wszystkich błędów i niedociągnięć są konkretne linki do materiałów, które mają mi pomóc w okiełznaniu ich - to jest największy plus. Stety-niestety jestem człowiekiem ze wszech miar dorosłym i zazwyczaj po prostu inne rzeczy są bardziej pilne, nie ma czasu na sensowne poszukiwanie materiałów i szlifowanie warsztatu. A tak - wystarczy kliknąć i jest. No może i wyjdę na lenia patentowanego, ale dla mnie to dużo znaczy <3
Z ogólnego komentarza do oceny - wiele jest takich elementów, że gdy czytałam ocenę, miałam w myślach coś na kształt: „Okej, faktycznie, mea culpa", „Hm, point taken" i „Jak tak teraz czytam, to w sumie racja". Także takie elementy, głównie dotyczące przegadania sceny albo tego, że powinno być show, don't tell, zaś ja z uporem maniaka robię tell, and show, and then - tell again, pozwolę sobie po prostu pominąć.
Drugi ogólny komentarz do oceny - tak jak się spodziewałam, teksty będące częścią większej całości, pisane przez wiele autorek, wielowątkowe i - co tu dużo mówić - naciągające powszechnie przyjęty kanon fantasy w różne strony, będą generowały nieporozumienia. Dodałam notatki tak, jak mi się wydawało, że będą potrzebne. Ale mam teraz nauczkę, że powinnam się dużo głębiej zastanowić nad tym, jak tekst będzie odebrany przez osobę totalnie spoza bloga.
Mattia wtedy spał, wyczerpany po licznych przygodach w bibliotece (...). – Nie posuwałabym się do porównywania przebywania w bibliotece z licznymi przygodami.
To jest akurat nawiązanie do jednego z wcześniejszych opowiadań, którego akcja działa się w bibliotece, i gdzie Mattia miał niepowtarzalną okazję trzymać na kolanach dziesięciokilowego pająka - wspomniałam w notatkach.
— Wskaż drogę tym, którzy poszukują odłamków zwierciadła Asaima. – Brakuje mi wskazówki, czym dokładnie – poza tym że artefaktem – jest to zwierciadło.
Tu się pierwszy raz pojawiło pytanie o Zwierciadło, ale w sumie to chciałam się też odnieść i do innych komentarzy dotyczących artefaktu. Otóż w tym przypadku fabuła musiała się nieco ugiąć przed mechaniką eventu, którego częścią były oba opowiadania. Fabularnie - Gildia przybyła do Almery poszukiwać Zwierciadła, którego funkcja nie była znana, podobnie jak i forma, dopiero na miejscu okazało się, że Zwierciadło uległo strzaskaniu. Nie wiadomo było nawet, na ile fragmentów. Mechanicznie - za każde napisane opowiadanie autorka, w prywatnej wiadomości od administracji, otrzymywała informację, na ile odnalezionych odłamków zostało „wycenione" opowiadanie. Także w samym opowiadaniu nie mógł pojawić się fragment o tym, że postaci odnalazły jakiekolwiek odłamki - było to napisane w opisie eventu, do którego powinnam była dać link, ale jak teraz patrzę na notatki, to tego z jakiejś przyczyny nie zrobiłam. Przepraszam, na pewno wiele by to wyjaśniło.
Cześć!
UsuńNie przejmuj się, jak widzisz – mnie odpowiedź zajęła jeszcze dłużej. Taki już chyba urok dorosłości. :)
No może i wyjdę na lenia patentowanego, ale dla mnie to dużo znaczy <3
Skądże! Sama bardzo lubię mieć wszystko w jednym miejscu. Cieszę się, że i dla Ciebie jest to plus oceny.
To jest akurat nawiązanie do jednego z wcześniejszych opowiadań, którego akcja działa się w bibliotece, i gdzie Mattia miał niepowtarzalną okazję trzymać na kolanach dziesięciokilowego pająka - wspomniałam w notatkach.
Mea culpa, w notatkach rzeczywiście jest taka adnotacja. Wygląda na to, że jej sens nie trafił do mnie w wystarczającym stopniu, być może wyparła go arachnofobia...
Także w samym opowiadaniu nie mógł pojawić się fragment o tym, że postaci odnalazły jakiekolwiek odłamki - było to napisane w opisie eventu, do którego powinnam była dać link, ale jak teraz patrzę na notatki, to tego z jakiejś przyczyny nie zrobiłam.
W porządku, kupuję to wyjaśnienie z Twojej strony. W tej chwili wygląda mi to natomiast na niedopracowanie organizacji eventu. W różnych grach przeglądarkowych, w które grałam lata temu, na końcu każdej z przygód pojawiał się jej wynik. W tym przypadku myślę, że możnaby spisać dwa zakończenia – powrotu z tarczą lub na tarczy – wraz z dopiskiem, iloma odłamkami zaowocowały. Organizatorzy eventu wybieraliby zakończenie wraz ze wskazaniem liczby zdobytych odłamków. Tymczasem jeśli były one celem, a jednak nie pojawiają się nigdzie w dalszych tekstach, to trudno mówić o evencie kompletnym.
Czym innym byłoby, gdybyś przedstawiła Isidoro jako zespołowego żartownisia
OdpowiedzUsuńIsi jest trochę zespołowym żartownisiem, wiele jego wypowiedzi wywołuje przydługą ciszę w towarzystwie, jednak jak mam być szczera - ciężko to trochę oddać, skoro tę jego charakterystyczną cechę lepiej było widać w prowadzonych wątkach, nawet nie w opowiadaniach.
Mattia zajął się wyjaśnianiem nieporozumienia i naprostowaniem całej sytuacji, by ich dar losu nie postanowił się ulotnić. – Rety, ten dialog mógł sprawić naprawdę wiele radości, a został tak brutalnie pominięty!
Już wyjaśniam. Dialog został pominięty, bo zobaczyłam ten potencjał śmieszkowy w całej jego przytłaczającej okazałości i doszłam do wniosku, że nie podołam. Naprawdę. Nie miałam na niego zadowalającego pomysłu, próbowałam pisać kilka razy, za każdym razem - z marnym skutkiem. Także ta smutna amputacja jest sponsorowana moim niedostatkiem umiejętności pisarskich.
Zdaję sobie sprawę, że nadesłany materiał to jedynie część całości stworzonej grupowo na potrzeby zabawy blogowej, ale jednocześnie myślę, że choć częściowo powinien opowiadać historię – od jej początku.
Jeśli zaś chodzi o krótkie nakreślenie, o co z tym Zwierciadłem chodzi w samym opowiadaniu, to pozwolę sobie się nie zgodzić. Mewy były ósmym opowiadaniem eventowym, Przyjęcie - trzynastym. Sądzę, że na tym etapie maglowanie celu wyprawy Gildii do Almery byłoby po prostu nabijaniem słów.
Nie chcę jednak gubić się w kreowanej przez ciebie fabule, która powinna bronić się sama – bez dodatkowych notatek. Mimo że tworzysz część twórczości grupowej, w moim odczuciu powinna ona być w większym stopniu samodzielna. Zwróć uwagę, w jaki sposób kolejne tomy powieści wprowadzają autorzy piszący serie książkowe (trylogie, tetralogie, serie wielotomowe). Chociażby w drugiej i trzeciej części trylogii Wojny makowej Rebecci F. Kuang wyraźnie widać, że przed wprowadzeniem czytelnika w wydarzenia tomu przypomina mu się o kilku kwestiach, między innymi o bohaterach, o tym, co dotąd przeszli lub jak to na nich wpłynęło.
Doceniam, kiedy autor książki pamięta o czytelniku i wraz z nowym tomem powieści, który ukazuje się zazwyczaj później, niż rok po poprzednim, dodaje trochę przypomnienia o tym czy tamtym. Najmocniej zwracam na to uwagę, kiedy czytam całą wielotomową serię bez robienia przerwy między tomami - jest mi wtedy powtarzane to, co już wiem, ale oczywiście widzę, że ma to uzasadnienie, skoro kolejne części były publikowane z większym odstępem czasowym.
Z tym tylko, że ja nie jestem autorką książki i nie piszę dla czytelników. Jestem współautorką na blogu i piszę dla pozostałych współautorek, a odstęp czasowy pomiędzy opowiadaniami liczy się w dniach. Aldebaran, Al-Fala, Canopus i Bębenek pojawiali się niezliczoną ilość razy w wątkach, opowiadaniach, w prywatnych rozmowach. Do tego stopnia, że jakby mnie ktoś w nocy obudził i spytał „Jak się nazywa koń i lutnia Xaviera?", to bym powiedziała „Bębenek, Popierdolinka", przekręciła się na drugi boczek i zaczęła chrapać.
Także widzę dla siebie tutaj dwa wyjścia - albo dawać do oceny opowiadania indywidualne, które siłą rzeczy zawierają wyłącznie moje postaci i często opowiadają o jakichś wydarzeniach z ich przeszłości - wtedy faktycznie współautorkom trzeba będzie wyjaśnić porównywalną ilość materiału, co i czytelniczce/oceniającej. Albo dodać do opowiadania suplement w postaci lepiej i dokładniej przemyślanych notatek, oraz zgodzić się na to, że pewnie i tak pojawią się jakieś nieścisłości, wątpliwości i tym podobne.
Isi jest trochę zespołowym żartownisiem, wiele jego wypowiedzi wywołuje przydługą ciszę w towarzystwie, jednak jak mam być szczera - ciężko to trochę oddać, skoro tę jego charakterystyczną cechę lepiej było widać w prowadzonych wątkach, nawet nie w opowiadaniach.
UsuńWłaściwie... niekoniecznie. Całkiem nieźle oddajesz to w wyjaśnieniu. Teraz trzeba je tylko przerobić na żywy tekst. Myślę, że gdybyś przewertowała sceny, w których pojawia się Isidoro, miałabyś możliwość wyłapania momentów, w których reakcją na jego żart byłaby właśnie ta przydługa cisza. Możesz spróbować oddać ją jako skrępowanie (jeśli, przykładowo, żart dotyka kwestii towarzyskich czy etykiety), zażenowanie, zbicie z tropu. Każdej z tych reakcji można dopasować mimikę lub gestykulację. To może być dobre ćwiczenie uplastycznienia części dialogowej.
Nie miałam na niego zadowalającego pomysłu, próbowałam pisać kilka razy, za każdym razem - z marnym skutkiem.
Nic na siłę. Jeśli próbowałaś i nie czujesz tej sceny, to i tak sądzę, że wybrnęłaś z niej na piątkę. Nie poddawaj się jednak – może kiedyś przyjdzie Ci coś do głowy i jeszcze do niej wrócisz.
Z tym tylko, że ja nie jestem autorką książki i nie piszę dla czytelników. Jestem współautorką na blogu i piszę dla pozostałych współautorek, a odstęp czasowy pomiędzy opowiadaniami liczy się w dniach.
Jeśli masz takie podejście, to w porządku. Osobiście uważam, że nawet jeśli piszemy dla współautorów, to warto dorzucić coś również dla postronnych czytelników (którym, przykładowo, w tej sytuacji jestem ja). Z podobnego założenia wychodzimy też tutaj, na WS. Mianowicie oceny są dla autorów ocenianych treści, owszem. Jednocześnie staramy się nakreślać kontekst dla postronnych czytelników, którzy również dla siebie wiele wyciągają z pojawiających się publikacji.
Być może inaczej bym to odbierała, gdybym śledziła Wasze materiały od początku. Tak jednak nie jest, dostałam dwa opowiadania i muszę za nimi nadążyć, co nie zawsze się udaje. Sygnalizuję momenty, w których brakuje mi informacji, gdybyś jednak chciała wziąć pod uwagę innych czytelników niż współautorzy. :)
Jak piszesz – mamy dwa wyjścia, a idealnego brak. Gdybyś jednak chciała wrócić z czymś indywidualnym, chętnie wezmę materiał pod swoje skrzydła.
Opis całego urządzenia z dzwoneczkami.
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że jak to wymyślałam i opisywałam, to w mojej głowie wyglądało to o wiele sensowniej. Ale masz rację, jak czytam to po pewnym czasie, to nie był to zbyt genialny koncept.
Stanowiska służby.
Karny jeżyk dla mnie za brak ogarnięcia w tej materii. Naprawdę. Nawet nie potrafię dobrze uzasadnić, dlaczego w najmniejszym stopniu do tego nie usiadłam.
Stalaktyty i stalagmity.
Do pełni beki ze mnie potrzeba jeszcze informacji, że cały ten fragment pisałam z otwartą wikipedią, a i tak się pomyliłam. You had one job będzie chyba dobrym podsumowaniem tej kwestii.
Z chorowaniem Isiego.
Isidoro potrafi dostać gorączki, jak zbyt intensywnie zaczyna używać swojego daru. Jak się pochorował po wizycie w sierocińcu, to Mattia się zaniepokoił, ale zrzucił to na to, że nawet taki Isidoro może się raz na parę lat nieco przeziębić. A potem analogiczna akcja po Mewach - także tu już się Matiemu zapaliła ostrzegawcza lampka, a potem mamy finał, kiedy Ravi go oświecił, że to żadna infekcja. Także taki był plan - streszczenie opka z sierocińcem wraz z linkiem do niego też tam gdzieś wrzuciłam.
Ale czy obecności na przyjęciu zapowiadanym listownie również nie należało wcześniej potwierdzić, skoro już mowa o katastrofalnym faux pas?
Należało. Tak jak teraz o tym myślę, to należało.
Moja propozycja jest taka, by, mimo całego komizmu sytuacyjnego, scenę rozmowy z mężczyzną i jego córką – Vivienne – nieco złagodzić. Owszem, Isidoro może dać do zrozumienia, że nie pamięta personaliów, zawiesić wymownie głos podczas przedstawiania ich towarzyszącemu mu bibliotekarzowi Balthazarowi i tym samym wywołać oburzenie. Wyjaśnienie, że może nie byli dla niego ważni mógłby przecież szepnąć bibliotekarzowi już po odejściu nieznanego z nazwiska towarzystwa.
No powiem szczerze, że prawda, to jest sto razy lepszy sposób poprowadzenia całej akcji. Lepszy, logiczniejszy, a spełniający zadaną funkcję. Żałuję, że mi zwyczajnie nie przyszedł wtedy do głowy, opowiadanie by na tym zyskało, a i Isidoro by sensowniej wypadł.
W opowiadaniu Mewy chwaliłam cię, że każda z postaci rzeczywiście otrzymała szansę, by się wykazać, przez co nietypowa zbieranina okazuje się nieprzypadkowa.
To jest pokłosie tego, że w pozostałym bazylionie opowiadań eventowych postaci generalnie używały swoich umiejętności hm… zgodnie z przeznaczeniem. Także w tym akurat opowiadaniu postanowiłam wrzucić ich w fabułę, która wymagałaby od nich czegoś innego. Szczerze - umiejętność przewidywania przyszłości i znajdowania przeróżnych przedmiotów i osób jest baaardzo wygodna, a przez to szybko się nudzi i postaciom trzeba rzucać pod nogi jakieś inne kłody, niż zazwyczaj.
Ale masz rację, jak czytam to po pewnym czasie, to nie był to zbyt genialny koncept.
UsuńNie ukrywam, że inspirowałam się serialem, z którego pochodzi część gifów w ocenie – Downton Abbey. Prawdopodobnie bez tego serialu ani temat dzwoneczków, ani stanowisk służby nie byłby mi wystarczająco bliski, bym zwróciła uwagę na niedociągnięcia w treści opowiadania. Dlatego głowa do góry, obie dowiedziałyśmy się czegoś nowego.
Isidoro potrafi dostać gorączki, jak zbyt intensywnie zaczyna używać swojego daru.
Tak, to wyłapałam. Tylko moją wątpliwość budzi ulokowanie myśli, że Isidoro nie choruje. Byłoby naturalniej, gdyby ta myśl pojawiła się po jego pierwszym osłabieniu. Po drugim – wypada niezbyt wiarygodnie, bo przecież dopiero co chorował. Z tego drugiego zachorowania mogłyby zrodzić się wątpliwości. W końcu hej, wcześniej nie chorował, a teraz zaniemógł dwukrotnie w dość krótkich odstępach czasu (na przestrzeni jednego rozdziału)? I pyk – świta nam, że coś tu nie gra.
Także w tym akurat opowiadaniu postanowiłam wrzucić ich w fabułę, która wymagałaby od nich czegoś innego.
No dobra, rozumiem. Mimo że wciąż brakuje mi choć drobnego nawiązania do umiejętności, to jestem w stanie przyjąć, że na przestrzeni większej ilości materiałów taka zmiana mogłaby wypaść korzystniej.
Nikt poza medykiem, Isidoro i Mattią nie wie, że młodszy z braci jest nie tylko astrologiem, ale również jasnowidzem. Czym więc byłyby podparte zarzuty wobec niego?
OdpowiedzUsuńByły podyktowane gniewem, tak jak to zauważyłaś w następnym zdaniu. Ale były też podyktowane tym, że astrologia nie jest bardzo powszechną dziedziną, spora część społeczeństwa może nie wiedzieć, że istnieje, nie mówiąc już o tym, na jakiej zasadzie działa. I zgadzam się, trudno byłoby ogólnie wpaść na taki wniosek bez znajomości uniwersum. Które - swoją drogą - często powstaje wokół pomysłów autorek bloga, więc nie powiedziałabym, żeby wszystko wszędzie było zawsze w stu procentach do przewidzenia.
Kwestia obyczajów i oczekiwań wobec płci.
Więc tak - jak łatwo się z tekstu domyślić, uniwersum jest pod tym względem niebywale nowoczesne. Może nawet i bardziej nowoczesne, niż nasz piękny, nadwiślany kraj. Panie brylują na uniwersytetach, nie przejmują się konwenansami i ogólnie nie dają sobie w kaszę dmuchać. A panowie przyjmują to jako coś oczywistego.
Cahir popijający z kieliszka podanego przez nieznajomą.
Tego oczywiście też nie dałam rady wrzucić do opowiadań, bo to część przeszłości innej postaci, ale tak - Cahir nie do końca jest szpiegiem w rodzaju Jamesa Bonda, a jeśli chodzi o jego podejście do szlachty, to hm… to skomplikowane, mówiąc najoględniej. Isi z Matim stanowią tu trochę pojedynczy ewenement w tej kwestii.
Czy Mattia, starszy z braci parających się astrologią, nie mógłby wskazać dogodnego wejścia do sali bankietowej? Nie poznałam w pełni możliwości tej specjalizacji, bo… nie dałaś mi ku temu szansy. Tak naprawdę w ogóle nie poznaliśmy zdolności Mattii, a szkoda.
Ponownie wychodzi to, że może za mało zaznaczyłam w notatkach różnicę między braćmi. Z Mattii taki sam astrolog, jak z Isidoro dyplomata, mówiąc najogólniej. Może też i zbyt słabo zarysowałam to na samym początku Mew - jak Mattia siedzi i biedzi się z tą mapą i wahadełkiem, a Isidoro po prostu podchodzi o ogarnia. Tak po prostu.
Cieszy mnie natomiast, że udało mi się przedstawić sensownie Isiego. Bo jak mam być szczera - ze wszystkich moich postaci prowadzonych na Gildii to Isidoro jest dla mnie najtrudniejszy do ogarnięcia, mam czasem problem z tym, jak daleko mogę się posunąć z jego brakiem wyczucia towarzyskiego, a jednocześnie wciąż mieć postać, która dźwiga olbrzymie brzemię.
Bez kitu, to była długa wypowiedź ;) Podsumowując - ponownie, bardzo dziękuję za ocenę. Dużo mi dała, szczególnie dodatkowe materiały, jak pisać, żeby moja pisanina miała ręce i nogi, a nie tylko parapodia. Także teraz idę robić postępy, a jak zrobię zadowalające, to ponapastuję ponownie, bo naprawdę - widzę, że w ten tekst naprawdę wlano mnóstwo serca, pracy, czasu i wszystkiego.
Cieszy mnie natomiast, że udało mi się przedstawić sensownie Isiego. Bo jak mam być szczera - ze wszystkich moich postaci prowadzonych na Gildii to Isidoro jest dla mnie najtrudniejszy do ogarnięcia (...).
UsuńW ogóle tego nie odczułam. Tak, było kilka niedociągnięć, ale mam wrażenie, że wynikały głównie z przechylenia szali na korzyść humorystycznego wydźwięku, na czym traciło konsekwentne i logiczne prowadzenie fabuły. W tym przypadku lekkie niedociągnięcia na ogół da się przełknąć. Wskazałam fragmenty, w których szczególnie rzucają się one w oczy i mam nadzieję, że (nawet jeśli nie do ocenianego materiału, to w przyszłości) przydadzą Ci się pomysły na ich wyważenie.
Także teraz idę robić postępy, a jak zrobię zadowalające, to ponapastuję ponownie, bo naprawdę - widzę, że w ten tekst naprawdę wlano mnóstwo serca, pracy, czasu i wszystkiego.
Bardzo dziękuję i, mam nadzieję, do przeczytania!