[235] ocena tekstu: O małej hydrze, która nauczyła się latać

 

źródełko: [KLIK]

Tytuł: O małej hydrze, która nauczyła się latać

Autor: Artur Tojza

Gatunek: baśń współczesna, bajka dla dorosłych

Ocenia: Skoiastel


 

Chyba jeszcze nigdy nie oceniałam na WS typowej bajki stylizowanej; zdarzało mi się recenzować je na innych portalach, cieszę się jednak, że i tu mam taką okazję. Ciekawi mnie kwestia gatunku: bajka dla dorosłych…? Nie wiem, czy spodziewać się powrotu do korzeni, do chociażby baśni Braci Grimm – często groźnych i strasznych, krwawych motywów – czy będzie to bajka, którą można by zarówno czytać dzieciom, jak i ich rodzicom, tych drugich zadowalając motywem bardziej podprogowym, sugestywnym… Niczego się nie spodziewam ani nie przewiduję, z zainteresowaniem przechodzę do rzeczy. Tym razem nie oddzielę punktu o poprawności od fabulariów, ponieważ zgłoszony tekst jest krótki i względnie czysty. 


 

ROZDZIAŁ 1

Wyspa ta nie była ani duża, ani mała. Ani wysoka, ani niska. Ani szeroka, ani wąska. Była po prostu w sam raz. Na jej brzegach nie było wiosek, bo ludzie od wieków bali się tam zapuszczać. Za to żyło tam pełno dzikich kóz, bo musicie wiedzieć, że hydry zjadają kozy, tak jak wilki zjadają owce. Było to ostatnie takie miejsce w Grecji, a być może i na całym świecie. – O ile pierwsze dwa powtórzenia uznałabym za celowe i naprawdę fajne, o tyle kolejne już budzą moje wątpliwości. Rozumiem, że stylizacja bajki rządzi się swoimi prawami – te pisane powinny być językiem przystępnym, prostym i lekkim. Mimo wszystko jednak nie tak trudno pozbyć się takich drobiazgów w sposób niezbyt skomplikowany i wcale nie utrudniający odbioru. 

Na przykład: Na jej brzegach nie znajdowały się wioski, bo ludzie od wieków bali się tam zapuszczać. – W tym zdaniu pojawia się już przyjemne i nieco kolokwialne bo, więc tym bardziej powtórzenie być może być dla takiej stylizacji za dużym uproszczeniem narracji. 

O, albo: Za to żyło tam pełno dzikich kóz; wszak musicie wiedzieć, że hydry zjadają kozy. 

Oczywiście to tylko moje propozycje i zrobisz z nimi, co zechcesz, pamiętaj jednak, że cienka jest granica między celowym stylem dziecięcym a stylem średnio literackim i nie robiącym dobrego wrażenia. Tym bardziej że oddajesz tę bajkę także w ręce dorosłego odbiorcy, którego wymagania zawsze będą trochę większe. 

 

Ad powtórzeń który pokażę ci drobną sztuczkę redakcyjną:

Na wyspie żyło dziewięć hydrzych rodzin, a każda z nich, oprócz jednej, składała się z dziewięciu hydr, które miały po trzy głowy. Mieszkały one w rozległych jaskiniach, które nazywały po prostu domem. – W takich sytuacjach drugie który warto po prostu wyciąć, a czasownik zamienić w imiesłów przymiotnikowy: Mieszkały one w rozległych jaskiniach, nazywanych po prostu domem. 

 

W ośmiu rodzinach było dwoje rodziców, którzy mieli troje dzieci, a one – czworo dziadków. Natomiast w jednej było tylko jedno dziecko, które różniło się od pozostałych hydr. – Od razu na myśl przychodzi mi motyw brzydkiego kaczątka – już teraz spodziewam się, że mała hydra będzie obiektem drwin i zdziwienia wśród innych rówieśników. Spodziewam się, że przez swoją odmienność, jakakolwiek by nie była, trudniej będzie jej się zaadaptować do hydrzego społeczeństwa. Oczywiście, jak w bajkach, wszystko się dobrze skończy, a morał płynąć będzie z tego taki, że dobrze jest być dobrym i tolerancyjnym, pomimo dzielących różnic. 

Nie da się ukryć – jest to motyw ograny, który pojawił się w wielu współczesnych bajkach, także animacjach, i wydaje mi się, że, aby go ruszać raz jeszcze, warto zrobić to z oryginalnej strony i mocno go odświeżyć. Nie ma w tym nic złego, że puenta jest widoczna już po kilku pierwszych zdaniach tekstu, również że główny motyw rozpoznaje się po tylu – nawet dorośli odbiorcy mogą spojrzeć na to łaskawym okiem, ponieważ nadal sednem pozostaje to, jak ten morał przyjdzie nam odkryć. Liczę więc na ciekawe sceny, oryginalne sylwetki psychologiczne postaci i plot twisty, których nie sposób przewidzieć na dalszych kartach. 

 

Mała samotna hydra była mniejsza i słabsza od swoich rówieśników. – Rozczarowuje mnie ta ekspozycja. Dopiero co dowiedziałam się, że w społeczności mieszka jedna różniąca się hydra, a już w kolejnym zdaniu pada, że jest ona przy okazji samotna. Myślę, że większą frajdą byłoby, gdybyś dał czytelnikom możliwość samodzielnego wywnioskowania tego truizmu właśnie ze scen. Scen, w których na przykład hydra bawi się sama, inne hydry bawią się bez niej, odrzucają jej towarzystwo, na co ona wyraża smutek i inne emocje. Tym bardziej że, jak pisałam, nie jest to zbyt odkrywcze, łatwo przewidzieć taki wątek. Ale inaczej byłoby z czasem to dostrzec, poznać samodzielnie, a inaczej – zostać o tym poinformowanym przez narratora. 

W tym po prostu nie ma zabawy.

 

Miała jedną głowę i krótką szyję zamiast trzech głów osadzonych na długich szyjach. Z pleców wyrastały jej ogromne błoniaste skrzydła, którymi potrafiła się owinąć niczym nietoperz. Czasem też, gdy bardzo się najadła i czknęła, z jej pyska buchały płomienie. – Okej, hydra jest smokiem, jak kaczątko było łabędziem. I znów: szkoda, że nie pokazałeś, jak, przykładowo, przy posiłku bohaterka czknęła ogniem i jak zareagowaliby na to rodzice – to byłoby zaskakujące. Szkoda, że nie pokazałeś, jak owija się skrzydłami, abym mogła lepiej zobaczyć je oczami wyobraźni. W tym momencie budujesz nudny wstęp oparty na ekspozycji, wszystko, co stanowiłoby interesujący motyw poznania prawdziwej tożsamości hydry, spłaszczając do formy opisu. No dobra, to bajka, a nie powieść, ale ona też nie musi być aż tak płaska…

 

Nie rozumiała, dlaczego tak się różni od innych hydr i była z tego powodu bardzo nieszczęśliwa. – Ekspozycja i to mocno bolesna. Pokaż smutek: spuszczanie głowy, otarcie pyszczka w błotniste skrzydło, ucieczkę do pokoju, by schować się w kącie przed światem. Masz tyle możliwości, a jak zwykle chodzisz na skróty. Rozumiem, że chcesz napisać prostą historię z morałem, ale to wszystko można połączyć. Zaufaj też trochę swoim odbiorcom, nie wykładaj im wszystkiego w taki sposób. To nie jest angażujące i w żaden sposób się nie udziela. 

Zastanów się sam: co bardziej przekona i pozwoli udzielić się emocjom? Scena, w której hydra wygląda na nieszczęśliwą i tak się zachowuje czy… jedno zdanie o tym, że ogólnie tak jest? Nawet nie zdążyło mi się zrobić realnie smutno i żal, bo jeszcze tej hydry nie poznałam, nie zobaczyłam jej w scenie. Jej nawet jeszcze nie ma na planie!

Następnie pojawiają się informacje o tym, że rodzice pocieszali hydrę, a to nie wystarczało, oraz jakie mała hydra miała słabości: była od nich wolniejsza, mniejsza i słabsza. W takim razie ciężko mi wyrzucić z głowy pytanie: o czym tak właściwie będzie ta bajka? Jakie sceny przedstawisz, skoro wszystko, co było ważne, aby osadzić postać i zaangażować odbiorcę w historię, już streściłeś? Zauważ, że nawet „Brzydkie Kaczątko” w oryginale od Andersena już w pierwszych akapitach zawiera dialogi, pokazuje rodzinę, relacje między bohaterami, wprowadza w świat, POKAZUJE wszystko. A ty to wszystko STREŚCIŁEŚ. 

 

Hydra znała to miejsce bardzo dobrze, bo często tam przebywała. Przypominało jej ją samą. Małą, samotną, znikającą podczas przypływu, kiedy woda zabierała wyspie niemal wszystkie plaże oraz pojedyncze skały koło brzegu. – Podoba mi się twój styl, w którym piszesz; widać, że różni się od stylu poprzednich tekstów, innych gatunkowo. Bardziej oddaje bajkę, a jednocześnie jest melodyjny i przyjemny, literacki. Wiem, że świetnie radzisz sobie z budowaniem atmosfery i pokazywaniem miejsc akcji, tym bardziej nie rozumiem, dlaczego nie wykorzystujesz tych umiejętności, by zbudować konkretne sceny. Mógłbyś przedstawić wszystkie te sytuacje, które już streściłeś, a stanowiły cały background i character development zarówno małej hydry, jak i jej rodziców, a nawet niezbyt sympatycznych rówieśników. 

Ponadto już teraz widzę, że za dwa akapity rozdział się skończy, a praktycznie nic się w nim nie wydarzyło, stanowił, ot, ładny opis. Dopiero zakończenie faktycznie pokazuje małą, smutną hydrę, która radzi sobie z problemem, patrząc w wodę przy brzegu. Pada tam wtedy jedno zdanie o tym, że siedziała tam, rozmyślając nad swoim smutnym losem. W to także się nie zagłębiliśmy jakoś szczególnie, kolejna rzucona w eter informacja – ekspozycja. Mógłbyś chociaż zacytować kursywą jedną myśl albo niech hydra rzucić coś na głos, mógłbyś też przy okazji pokazać coś więcej niż jedno smutne westchnienie. 

Łatwo dojść do wniosku, że końcowa scena spokojnie mogłaby wydarzyć się w rozdziale drugim, a nawet i trzecim; mam wrażenie, że za bardzo pognałeś w przód, aby nudny wstęp już mieć z głowy i zająć się tymi fajniejszymi rzeczami. Być może uznałeś, że to tylko takie byle jakie wprowadzenie i zarysowanie akcji, ale to nie powinno tak działać… Początek też jest ważny, bo to on stanowi o tym, czy czytelnik z tobą pozostanie i wkręci się w historię. A tu? Postaci scharakteryzowane w kilku zdaniach, sytuacje streszczone, emocje wyeksponowane. Ja takiej bajki bym nie kupiła, bo już na wstępie w swojej gatunkowej prostocie okazuje się i tak zbyt… prosta.

 

Siedząc tak i rozmyślając nad swoim smutnym losem, zobaczyła nagle coś podłużnego[,] unoszącego się na morzu. 

 


ROZDZIAŁ 2

Mała hydra śledziła dziwny czerwony pień, pozostając niezauważona. Była w tym dobra, bo często musiała się chować przed innymi hydrami, nie chcąc słuchać ich złośliwych śmiechów. Potrafiła się cicho skradać oraz udawać kamień, okrywając się skrzydłami – w ten sposób była prawie niewidzialna. Ułatwiało jej to nieraz polowanie na dzikie kozy, które były bardzo szybkie. – Podkreśliłam imiesłowy współczesne. Lubisz budować zdania z ich użyciem, ale wtedy konstrukcje akapitów robią się powtarzalne, a to rzutuje na styl. Tak, wiem, ma być prosty. Ma być lekki, rytmiczny. Ma imitować stylizację dziecięcą. Jednak to też nie zawsze musi chodzić w parze z powtarzalnością, tym bardziej gdy celowe konstrukcje z powtórzonymi być także się u ciebie pojawiają. Gdy stylizujesz tekst, zwracaj uwagę na to, jakimi różnymi środkami możesz działać, aby i zachować spójność stylizacyjną, i nadal imitować bajkę, a jednocześnie nie zubażać tekstu w oczach dorosłego odbiorcy. Nikt nie mówił, że to jest łatwe, ale nie jest niemożliwe. 

 

Inne hydry miały trzy głowy i zawsze któraś złapała kozę. Ale mała smutna hydra miała tylko jedną głowę. Do tego na krótkiej szyi. – Tak, to już wiemy, czytałam o tym w poprzednim rozdziale. Niemniej bardzo podoba mi się pomysł z udawaniem kamienia i gdy wyobrażam sobie, jak hydra to robi, to… i mnie się robi ciepło na serduszku. 

W postaci hydry jest coś ujmującego, naprawdę wyjątkowego. Na pewno postać ta zasługuje na to, by dotrzeć do szerszej grupy odbiorców i by mogli oni wobec niej – tej małej smutnej spryciuli udającej przed kozami kamień – poczuć tak samo miłe emocje. Jednocześnie znacznie większe byłyby to emocje, gdybyś lepiej rozegrał wstęp. I – tak – będę o tym trąbić, bo jego forma naprawdę mnie zakłuła. 


 



Teraz też udawała kamień, obserwując tajemniczą postać, która wystawała z czerwonego pnia. Choć już nie była pewna[,] czy to pień, bo był jakiś taki gładki i bardzo długi. – Pomieszane podmioty. Staraj się czytać na głos, by samodzielnie wykluczać takie detale.

 

Była pokryta czerwoną skórą, na której widniały jaskrawożółte pasy. Mała hydra pomyślała, że ten osobnik musi być trujący jak kolorowe węże mieszkające na wyspie. Na szczęście hydry były odporne na jad węży (…). – Pamiętaj o istnieniu zaimków. Spokojnie możesz napisać: na ich jad. Takie sytuacje powtarzają się w tym tekście dość często:

 

Podchodziła zatem coraz bliżej i bliżej przekonana, że jest niewidzialna, gdy nagle stwór w dziwnym pniu odwrócił się i spojrzał w jej kierunku. – To zdanie, aby wywołać odpowiednią reakcję w czytelniku, mogłoby być bardziej dynamiczne. Na tym etapie odbiorca wie, że stwór znajduje się w pniu. Zatem spokojnie można to ugrać tak: gdy nagle stwór odwrócił się i spojrzał w jej kierunku. 

 

Trwało to dłuższą chwilę, aż w końcu uśmiechnął się i powiedział ciepłym głosem: 

– (…).

W takich sytuacjach zaleca się stawiać czasownik dot. mówienia jak najbliżej końca zdania. Zalecam szyk: …i ciepłym głosem powiedział:

 

Muszę przyznać, że nie rozumiem, dlaczego wybrałeś taki a nie inny podział rozdziałów. Drugi to tylko kilka akapitów, spokojnie mógłby połączony być z pierwszym. No dobra, oba kończą się poniekąd cliffhangerami, ale weź pod uwagę, że trudno to docenić, jako że wstęp – tak, ja znów o tym – to streszczenie rozpisane po łebkach. 

Ewentualnie tutaj, w tym rozdziale, aby był dłuższy, mogłeś trochę bardziej skupić się na wątku poznania dziwnego stwora. Podążania za nim, obserwacji go. Gdyby potrwało to dłużej – zbudowałbyś napięcie. Mało mi zachowań hydry, a przecież w postaci, jak pisałam, tkwi ogromny potencjał. Jej zachowanie streściłeś do stawania się kamieniem, ale to mało; mało mi też jakichś małych, budujących atmosferę gestów. Może wewnętrznego rozemocjonowania, ciekawości. Może mowy pozornie zależnej małej hydry, która poniekąd podświadomie przestaje być smutna, a zaczyna się ciekawić, ale też trochę obawiać, analizować, czy to, co widzi, naprawdę jest wężem i czy może być niebezpieczne. Wtedy też słowa kończące rozdział wybrzmiałyby mocniej. A jeśli nie chcesz bawić się mową pozornie zależną, to może mową zależną – cytowaną myślą, wprowadzoną kursywą lub cudzysłowem? Mimo wszystko brakowało mi urozmaicenia, różnych technik, które sprawiłyby, że tekst nie przypominałby wypracowania szkolnego.

Edit: Teraz, przechodząc do rozdziału 3-go, postanowiłam zawczasu spojrzeć do wpisu dziesiątego – zawierającego informacje o wydaniu. Jako że czytam wersję niezredagowaną – wattpadową – postanowiłam więcej nie skupiać się na powtórzeniach ani przesadnych uproszczeniach stylizacyjnych, które zapewne zostaną wygładzone właśnie w czasie redakcji. Poniekąd cieszę się, że tekst będzie wydany, a poniekąd – uważam, że to dla niego za wcześnie, bynajmniej jeśli chodzi o wersję wattpadową. Spokojnie można by dopisać kilka scen z myślą o czytelnikach, którzy mieliby szansę już od początku znacznie mocniej zagłębić się w całkiem ciekawą historię. 

 


ROZDZIAŁ 3

– Cześć! – powiedział przyjaźnie osobnik.

– Cześć... – odpowiedziała niepewnie mała hydra. Czuła się nieswojo. Nigdy wcześniej nikt nie okazał jej tyle życzliwości. Oczywiście nie licząc rodziców, ale to byli rodzice. – Podoba mi się to ostatnie zdanie. Zanim do niego doszłam, sama chciałam zadać dotyczące ich pytanie. Dopisek sprawił, że uśmiechnęłam się pod nosem. Lubię, gdy autorzy pogrywają sobie ze mną w ten sposób.

 

Dialog jest przyjemny, ale zaczyna się trochę nieporadnie. Przepraszam, że to mówię, ale takie mam właśnie odczucie. Wydaje się robotyczny, jakby narrator się na coś zaprogramował. Spójrz:


– Kim jesteś? – powtórzył pytanie nieznajomy, poprawiając się w otworze, w którym siedział, jakby bał się wyjść z dziwnego pnia.

– Jestem hydrą – odparła mała hydra i mocniej wychynęła spod swoich skrzydeł, które nie udawały już kamienia.

(…)

– Jestem hydrą! – oburzyła się mała hydra, składając swoje wielkie skrzydła na plecach i prezentując się w całej okazałości.

– Przepraszam, jeśli cię uraziłem – dodał uspokajającym głosem przybysz, podnosząc dłonie w geście pojednania.


Do tego momentu praktycznie każda odpowiedź ma dopisek narracyjny w postaci zdania złożonego – albo połączonego spójnikiem który, albo imiesłowem współczesnym. Dlaczego choć trochę nie urozmaicisz? Ponadto w scenie biorą udział dwie postaci: hydra oraz tajemniczy osobnik. Do jednej przyporządkowujesz czasowniki żeńskie, do drugiej – męskie. Akapit wystarczająco zaznacza zmianę postaci, więc nie musisz za każdym razem wspominać, kto się wypowiada:


– Jestem hydrą! – oburzyła się, składając swoje wielkie skrzydła (…).

– Przepraszam, jeśli cię uraziłem – dodał uspokajającym głosem. Podniósł dłonie w geście pojednania.

Nie ma opcji, by się pomylić czy zgubić, bo oba podmioty różnią się od siebie rodzajem. 


Dalej podobnie:

– Skoro jesteś człowiekiem i świat nie zatonął, to dlaczego nigdy wcześniej żaden inny człowiek nie przypłynął na wyspę? – spytała podejrzliwie mała hydra.

– Ludzie unikają tych wód. Krążą plotki o strasznych potworach, które tutaj żyją i dlatego nikt tutaj nie pływa.

– Masz na[spacja]myśli węże? Faktycznie są straszne, ale tylko jeśli zakłóca się im sen – odparła mała hydra.

 

– Nie jestem potworem!

– Teraz to widzę, ale większość ludzi tego nie wie. Każdy boi się tego, co nieznane. Tak to już jest. – „Jedynie nieznane napawa człowieka strachem”. – Antoine de Saint-Exupéry. Jako że to okropnie popularny cytat, podobieństwo bardzo mocno rzuca się w oczy. 

Przyszło mi do głowy, że ludzie unikają wyspy wcale nie dlatego, że nie znają hydr, ale dlatego, że hydry są mięsożerne, ale mogę się mylić… Rozumiem, że forma bajki wymaga pewnych uproszczeń, jednak nie wiem, czy takie zakłamywanie rzeczywistości też jest w porządku. Ludzie nie wchodzą do klatki z lwami w ZOO nie dlatego, że nie znają lwów, tylko właśnie dlatego, że zdają sobie sprawę, że mogą stać się przekąską smaczniejszą niż koza. I okej, w bajce dla dzieci na ten fakt można przymknąć oko, ale zgłosiłeś tekst jako bajkę dla dorosłych. Obecnie nie znalazłam w niej jeszcze żadnego *wink-wink* oczka puszczonego w ich kierunku, a trochę szkoda. 


 

ROZDZIAŁ 4

Mała hydra zrobiła poważną minę, myśląc, dokąd może zabrać przybysza. Nie mogła go przedstawić innym hydrom, bo te mogłyby się przestraszyć i na nią nakrzyczeć. – O! Tu akurat nie mogłam się już powstrzymać i w myśli dodałam sobie: no, albo go zjeść… Może celowo to właśnie w ten sposób piszesz ten tekst, by dla dorosłego odbiorcy – który zamiast słonia widzi kapelusz – stanowił rozrywkę groteskową. Jeśli nie, to i tak masz feedback, że jakoś się bawię. 

 

Okazuje się, że człowiek, który odwiedził wyspę, nie ma nóg, a ma protezy. Motyw smoka i człowieka, który się z nim przyjaźni oraz ma podobny problem, wystąpił w: „Jak wytresować smoka”. I tak – totalnie znów mi się kojarzy, nie umiem przejść obok tego obojętnie i nie wiem, co o tym myśleć. Na razie historia wygląda jak przyjemny w odbiorze zlepek różnych twórczości i trudno to wykluczyć, ale w sumie problem z zapożyczeniami i lazy writingiem fabularnym miałam też w przypadku dwóch pozostałych ocenianych tu tekstów Twojego autorstwa. W obecnym zapewne dzieciom może to nie przeszkadzać (szczególnie gdy dzieła popkulturowe mogą się starzeć); obecne dzieciaki nie muszą znać tej czy innych bajek, mogą za to zainteresować się twoją – rynek jest duży i pomieści sporo twórczości. Mimo wszystko w tym momencie przemawiają do mnie moje prywatne gusta i subiektywna opinia o tym, że dorośli, którzy znają podobne treści, w twojej niekoniecznie odnajdą coś, co w jakiś sposób czyniłoby ją wyjątkową, ponadprzeciętną, w choć niewielkim stopniu prekursorską. Słowem: do tej pory robi się przewidywalnie, a bajka jest nudna.

 

Ona zawsze się zastanawiała, dlaczego wygląda inaczej niż inni. Dlaczego do nich nie pasuje. Często nie mogła z tego powodu spać po nocach, a jeszcze częściej płakała, udając, że jest kamieniem. Mówiła sobie, że w ten sposób pozbędzie się łez, bo przecież kamienie nie płaczą, gdyż nic nie czują. – Te emocje znacznie mocniej oddałbyś zawczasu, odpowiednimi scenami, zanim hydra poznała człowieka. Teraz to już po ptokach – nie robią wrażenia, nie kiełkują w środeczku, trudno się nimi przejąć, bo stanowią akuratnie wprowadzone pustosłowie.

 

Nie mam zbyt wiele do napisania, jeśli chodzi o dalszą część tego rozdziału. Dialog jest przeuroczy i przekazuje uniwersalne wartości. Mam swoje dwa ulubione fragmenty, które doceniam:

– Chciałabym umieć pływać, aby móc opuścić wyspę – powiedziała mała hydra.

– Przecież możesz latać – stwierdził podróżnik, wskazując na jej skrzydła.

Widocznie nie miał pojęcia[,] do czego one służą. Przecież nie do latania, to było oczywiste. Dzięki nim umiała stać się niewidzialna i zamienić się w kamień. Tylko ptaki umiały latać, ale one miały pióra.

 

Oraz:

– A jeśli jesteś unikalną hydrą? Albo kimś innym? – spytał podróżnik, uśmiechając się przyjaźnie. – Kimś, kto potrafi latać, choć jeszcze o tym nie wie. Czasem nie warto na siłę dostosowywać się do innych. Skoro masz skrzydła zamiast trzech głów, to może warto zaryzykować i sprawdzić, co dzięki nim możesz zdziałać.

 

Jak można się bez problemu domyślić, smoczyca nauczy się latać, zyska pewność siebie i wszystko skończy się dobrze. Chciałabym jednak, by w tekście pojawiło się jeszcze kilka mocniejszych plot twistów – wiadomo – przeszkód, trudności, z którymi będzie musiała się zmierzyć również na poziomie emocjonalnym, nie tylko fizycznym, ot, by nauczyć się latać. Widzisz, okrojony, bardzo szybki początek poskąpił faktycznego obrazu hydry, która jest szykanowana, z którą inne hydry mają jakiś problem, a więc konflikt fabularny wisi sobie gdzieś tam w tle, dział się do tej pory gdzieś poza kadrem. Mam jego świadomość, ale nie dostałam żadnego dowodu, by faktycznie zaistniał fabularnie. Tymczasem już teraz hydra dostała kilka słów wsparcia od nowego towarzysza, a więc jest już jej nieco weselej i ma nad czym myśleć, zyskała też wsparcie. Przez to konflikt nie wybrzmiał do tej pory odpowiednio mocno, a jedynie został nakreślony i już w pewnej części rozwiązany. Mało atrakcyjnie, jeśli chodzi o przeżycia emocjonalne. 


 

ROZDZIAŁ 5

– Czy ja też wyrosłam z ziemi?

– No... tak jakby...

– Czy jestem hydrą? Kim naprawdę jestem?

Wszystkie głowy mamy i taty spojrzały pytająco na siebie, szepcząc coś między sobą, w końcu pierwsza głowa mamy powiedziała stanowczo:

– Jesteś naszą córką.

– To wiem – powiedziała mała hydra, która zaczynała wątpić, czy naprawdę nią jest. – Ale kim jestem? – Podkreślenie, wydaje mi się, również mogłeś już wcześniej nieco bardziej udokumentować. Mała hydra mogłaby pokazywać swoje wątpliwości nie tylko słowami przybierającymi formę pytań, ale także gestem czy myślą. Początek rozdziału zaczyna się w jaskini, stanowi wstęp do rozmowy, i to taki dość krótki, szybko więc robi się mocno konkretnie, a przez to napięcie nie kiełkuje, tylko od razu dostaję serię pytań. Żałuję, że nie pobyłam wcześniej choć troszkę w głowie małej hydry, nie mogłam śledzić tego, jak narastają w niej wątpliwości, jak robi się coraz bardziej zakłopotana, jak pewne tematy ją męczą i dlatego decyduje się na rozmowę z rodzicami. Wciąż mam wrażenie, że okropnie się spieszysz. 


 



Nie mogę też pozbyć się przeczucia, że scena ta stanowi imperatyw narracyjny. Hydra już trochę mierzy się ze swoimi problemami (co niby dokumentują streszczenia), ale dopiero teraz, nagle, pyta rodziców, kim jest. Z jednej strony dzieje się to po spotkaniu człowieka, który zasiał ziarno niepewności, a więc dobrze, bo mamy zachowany związek: akcja -> reakcja, słowa człowieka wygenerowały w małej hydrze jakieś wątpliwości; jednak z drugiej – to wszystko się dzieje za szybko. 

Gdyby hydra, na przykład w pierwszym rozdziale, była szczęśliwa, ale z czasem dostrzegła, że coś w zachowaniu jej rówieśników jest nie tak i zaczęła zastanawiać się nad swoją istotą, jednocześnie widząc, że nie ma co zadawać pytań rodzicom, bo też są zakłopotani, a szala przelałaby się po spotkaniu człowieka, który strasznie namieszał małej hydrze w głowie – byłoby bardzo dobrze, bo ciąg wydarzeń byłby zachowany i czytelnik miałby szansę się w niego wczuć, śledzić przemiany wewnętrzne i rozwój małej hydry. Tymczasem u ciebie wszystko dzieje się tak trochę „bo tak” – z opisów wynika, że mała hydra od początku nie jest zbyt szczęśliwa, ale wygodnie nie rozmawia o tym z rodzicami i nie myśli o tym, by to zrobić, choć ma multum wątpliwości i jest przede wszystkim strasznie samotna. Za to gdy poznaje człowieka, pytania rodzą się w niej od razu i zadaje je rodzicom jakby nigdy nic z grubej rury, w ogóle nad niczym się nie zastanawiając. Bardzo mało czasu poświęcasz swojej głównej bohaterce i strasznie trudno mi się przez to w nią wczuć. 

 

Dalej: zobacz, jak mało czasu zajmuje rodzicom streszczenie hydrze jej pochodzenia. Nie umiem przejść obojętnie obok tego, że rodzice hydry nie traktują jej poważnie i zdają jej suchą, czasownikową relację:


– Pamiętaj jednak, że cokolwiek usłyszysz, zawsze będziesz naszą córką.

– Wiem o tym – odpowiedziała mała hydra, a jej serce zabiło mocniej, wyczekując na odpowiedź.

– Tak naprawdę nie jesteś hydrą, tylko smoczątkiem. Tata znalazł cię, gdy byłaś jeszcze w jaju i oboje podjęliśmy decyzję, że cię wychowamy. Nie mieliśmy własnych dzieci, a ty okazałaś się darem niebios. 


Jasne, pada ten standardowy wstęp: cokolwiek usłyszysz, pamiętaj…, a dalej jest już z górki. Dlaczego nie dasz tacie hydrze wziąć oddechu, spojrzeć czule albo może spuścić wzroku na łapy, czy co tam hydry mają… Nie pokażesz, jak trudno odpowiadać na pytania, które zadaje mu jego własne dziecko. Ten dialog jest tak strasznie pusty, że trudno czuć cokolwiek, a zdania, nawet najokrąglejsze i zapewniające o stresie, nie oddają tego stresu. Ale nie oddają też miłości i innych emocji, które niewątpliwie przeżywaliby rodzice postawieni w takiej sytuacji. Mamy tylko ich wypowiedzi dialogowe, nic więcej.

Z drugiej strony to samo dotyczy hydry. Po takiej odpowiedzi, gdy dowiaduje się, że jest smoczycą, zadaje kolejne pytania, ale nie mogę zobaczyć, czy odpowiedź zrobiła na niej wrażenie. Czy jest zaskoczona? Zdenerwowana? Może trochę zawiedziona albo wreszcie jej ulżyło, bo poznała prawdę? Nic nie wiem, niczego mi nie dajesz, to tylko wymiana zdań, która nie posiada dopisków narracyjnych mogących odpowiadać za atmosferę. Ponadto sprawa wygląda też tak, że rozdział zacząłeś od opisu miejsca akcji, a potem już mamy dialog i skupiłeś się tylko na nim. Pamiętasz, co pisałam ci w ocenie „Śmierci z głębin”…?

 

Dialog przejął wszystko – przez niego straciłeś zarówno tło, które starałeś się zarysować na początku sceny, jak i zgubiłeś perspektywę bohatera, która idealnie sprawdziłaby się jako punkt zaczepienia dla czytelnika. Nie miałabym wrażenia, że skaczemy sobie od postaci na postać, a każda wyrzuca po zdaniu. Miałybyśmy wrażenie, że jesteśmy blisko jednej z nich. (…) dzięki temu mogłabym lepiej poznać obu bohaterów, ba, nawet ich porównać. Dostrzec ich myśli i emocje, a także relacje z innymi uczestnikami rozmowy. Kiedy sobie to odpuściłeś, a po prostu rozpisałeś pustą wymianę zdań, scena stała się kwadratowa, a postaci kukiełkowe.

 

I to dzieje się znowu: 


– Czemu nie powiedzieliście mi wcześniej, że nie jestem hydrą?
– Baliśmy się, że cię stracimy.
– Stracicie?
– Smoki z natury potrafią latać, dlatego mają skrzydła. Są ciekawskie i, gdy dorastają, na zawsze opuszczają swój dom. Nie chcieliśmy, by to się stało.
– Zatem moje skrzydła...
Mała hydra, a w zasadzie mała smoczyca, spojrzała na swoje skrzydła i przypomniała sobie, co mówił dziwny podróżnik.
– Czy ludzie naprawdę wyginęli?
– Tego nie wiemy – przyznał tata.
– Ponoć żyją gdzieś daleko poza horyzontem, ale kto wie, jaka jest prawda. Nikt nie widział żadnego człowieka od stuleci – wtrącił się dziadek, który dotąd milczał, przysłuchując się całej rozmowie.
– A gdyby jakiś tutaj przypłynął? Myślicie, że byłby niebezpieczny?
– Ludzie z natury są krnąbrni i chciwi. Choć słyszałem też o takich, co szanowali hydry, smoki, a nawet potrafili hodować dzikie kozy... – stwierdził drugi dziadek.

 

Tutaj nie ma żadnego konfliktu, napięcia, emocji. Bohater A coś mówi – bohater B mu odpowiada. Gdzie w tym jakieś, nie wiem, zawieszenie głosu, uczucia wyrażane gestem, spojrzeniem, intonacją…? To wszystko ma też jeszcze inną wadę – piszesz o hydrach, mitycznych stworzeniach, a czytelnik nawet nie potrafi ich sobie wyobrazić. Wie, że to hydry i że mają trzy głowy; raz któryś bohater nawet kiwnął jedną z nich, ale nie sądzisz, że trochę to mało…? Tyle co nic! Może któraś by mogła zrobić coś z łapkami, zamachnąć ogonem, jeśli taki mają, może poprawić się na siedzeniu? W ogóle jak one siedzą? Może leżą na legowiskach z trzciny? Nie wykorzystujesz informacji, które zadziałałby na wyobraźnię i pokazały, jak te hydry się poruszają, jak wygląda mimika ich pysków i tak dalej. 

No i ostatecznie nie robisz jeszcze jednej rzeczy, czyli nie pobudzasz wrażeń sensorycznych. Nie oddajesz zapachów, na przykład zapachu jaskini, albo dźwięków, które przerwałyby trudną ciszę. Nie oddajesz faktury przedmiotów, których hydry dotykają; może któraś z nich miałaby gorzki smak w pyszczku, może jakiś frazeologizm dałoby się przekształcić na hydrzy, by lepiej oddać specyfikę uniwersum, ale i sprawić, by czytelnik wszedł w scenę, zaczął ją sobie lepiej wyobrażać. To się da zrobić – wiesz, że tak. 


 

ROZDZIAŁ 6

Mijał dzień za dniem, a mała smoczyca każdego ranka patrzyła w swoje odbicie w małym stawie i mówiła sobie, że nie jest hydrą. Jest smokiem. Chciała naprawdę w to wierzyć, ale tyle lat udawała kogoś, kim nie jest, że nie była pewna, czy umie być smokiem. (…) 

Tymczasem mała smoczyca próbowała nauczyć się latać, ale nie mogła wzbić się w powietrze. Była za słaba i za ciężka, a jej skrzydła dotąd nadawały się tylko do udawania kamienia. Rodzice starali się jej pomóc, ale przecież hydry nie umieją latać. Nie wiedzieli zatem, co mają robić. – Okej, czyli co robili? Jak starali się pomóc? Czemu i tego nie pokażesz? Dobra, można powiedzieć, że wymyśliłeś sobie sposób na szybki i bezbolesny wstęp, żeby było prościej albo bajka była krótsza, ale teraz się okazuje, że środek też streszczasz. Prawie każdy rozdział wygląda jak przechodzenie do sedna po szybkim wprowadzeniu. Tu akurat dość prędko dostajemy dialog z człowiekiem; tyle dobrze, bo lepszy niż ten z rodzicami – znalazło się w nim miejsce na pomniejsze gesty:

 

– Powiedziałeś, że będę latać.
– Nie słuchałaś mnie. Powiedziałem, że twoje skrzydła służą do latania.
– To to samo.
– Nieprawda – odpowiedział przyjaźnie podróżnik, ciągle się uśmiechając i wylegując na płaskim kamieniu.
– Skoro tak, to dlaczego nie latam, mimo że naprawdę bardzo tego chcę?
– Nie wystarczy chcieć – odpowiedział człowiek, spoglądając przenikliwie na małą smoczycę. – Nawet jeśli czegoś bardzo chcesz, ale nic nie robisz, aby to osiągnąć, to nadal pozostanie to tylko marzeniem. Aby stało się ono rzeczywistością, trzeba próbować, a to wymaga czasu.
– To trudne, a czasem nawet bolesne – odparła smutno mała smoczyca, pocierając łapą obolały bok. Tego samego dnia, próbując wznieść się w powietrze, spadła z wysokiej skały i się poobijała.

Nie jest tego za dużo, ale jest, a to lepiej niż nic. Za to już miejsce akcji takie jak plaża czy las, czasami powracające w narracji, dające o sobie znać, odpuściłeś sobie zupełnie. W czasie dialogu uświadomiłam sobie, że twoje postaci w mojej głowie poruszają się w próżni – jak i w próżni siedziała hydra przy ognisku z rodzicami. Szkoda, bo niuanse budujące rzeczywistość mogłyby zrobić sporo dobrego. Pod koniec rozdziału piszesz wprawdzie: 

Mała smoczyca zatrzymała się, obserwując, jak podróżnik wędruje w stronę cyprysowego lasu. Zatrzymał się na jego skraju, patrząc wyczekująco na swoją towarzyszkę, ale ta zawróciła w stronę plaży, bojąc się na niego spojrzeć. – Ale to są ledwo ogólniki: las i plaża. A gdzie może skrzypiący pod nogami piasek, cienie drzew padające na ścieżkę, szum liści czy fal obijających się o brzeg… Cokolwiek, Artur, daj mi cokolwiek! Cokolwiek jest lepsze niż nic!!


Mam też taki trochę problem z tym rozdziałem, że po dialogu notka się kończy, więc poza kolejną mądrością człowieka, która padła w jego wypowiedzi, właściwie nic się nie wydarzyło. Tytuł rozdziału brzmi: Trudna nauka latania, a motyw ten nie pojawił się inaczej niż streszczeniem; widzimy hydrę, którą boli bok, bo wcześniej podobno spadła, próbując lotu. W takich okolicznościach tytuł wydaje się więc jawnym oszustwem. 


 

ROZDZIAŁ 7

Gdyby ten rozdział połączyć z poprzednim, który jest tak samo krótki – nikt nie dostrzegłby różnicy. Jakieś 80% tej notki to dialog, który po sformatowaniu w Wordzie zajmuje jedną stronę A4. No i dobra, jest przyjemny; człowiek sypie mądrościami jak z rękawa, ale nic więcej. Nie wiem… czy moje wymagania są za duże? Nie czuję tego, wciąż mam na uwadze, że oceniam bajkę. Ale też podobno bajkę dla dorosłych – i jakimś cudem nie znajduję tu dla siebie żadnego kontentu. Tyle może, że tytuł „Cypel smutnej samotności” ma dokładnie taki sam rozkład sylab jak „Długość dźwięku samotności”, więc posłucham do niego Myslovitz. Myślę, że w czasie tych prawie pięciu minut piosenki dam radę skończyć lekturę, a może nawet i ocenę. Mam otwarte dwa następne rozdziały i już widzę, że za wiele znaków nie liczą. Trochę czuję się zaniepokojona, bo przecież hydra musi nauczyć się latać – jeśli zajmie to mało miejsca na antenie, puenta bajki nie wybrzmi odpowiednio, a morał gdzieś się zatrze. 


 

ROZDZIAŁ 8

(…) mała smoczyca usilnie starał[a] się to ignorować, choć zbierało jej się na łzy.

 

Okazuje się, że te wszystkie hydry, które do tej pory podobno śmiały się z małej smoczycy… od razu postanawiają jej pomóc. Scenę zaczynasz od tego, że w jednym zdaniu się śmieją, ale od razu po prośbie skierowanej w ich stronę, przestały, ba, nawet zdecydowały się pomóc smoczycy w jej nauce latania. Z jednej strony rozumiem, że kierujesz bajkę do najmłodszych, więc nie chcesz pokazywać scen, w której faktycznie bohaterce jest przykro i rówieśnicy jej tę przykrość sprawiają; wybrałeś drogę bardziej subtelną, pokazując, że rówieśnicy są generalnie dobrzy, tylko wcześniej chyba najwyraźniej nie rozumieli inności smoczycy. Z jednej strony to bezpieczne, z drugiej – nie wiem, czy to nie jest zamiatanie problemu pod dywan. Zdecydowałeś się na fabułę traktującą o nietolerancji, w ogóle tej nietolerancji nie pokazując. Dla porównania, „Brzydkie Kaczątko”, które – z tego, co pamiętam – było (nie wiem, czy jest nadal) lekturą, pokazywało niefajne zachowania wprost, na przykład: 

 

— Jeszcze nas widać mało! — rzekła wreszcie jedna. — Niedługo miejsca dla wszystkich zabraknie. Ach, pfe! A cóż to znowu? Patrzcie tylko, patrzcie, jak to kaczę wygląda! Nie mogę znieść widoku takiego brzydactwa.

 

I w tej bajce faktycznie dało się wskazać palcem przykłady i na ich podstawie też pokazać dziecku – odbiorcy – że nie są to dobre zachowania i takie postaci są uznawane za negatywne. Jasne – przechodzą przemianę, bo zaczynają rozumieć podłoże różnic, przestają się bać inności, pojmują swoje błędy, próbują je naprawić, stają się dobre, przechodząc drogę; o tym jest właśnie fabuła. U ciebie to się nie dzieje. Rówieśnicy nie występują w scenach, sam narrator coś ledwo napomyka o tym, że hydra jest wykluczona społecznie, ale gdy dochodzi do pierwszej konfrontacji i dialogu z rówieśnikami, okazuje się, że żadna hydra nie ma ze smoczycą problemu, a w ogóle to: Skoro nie boisz się nas poprosić o pomoc, to wymyślimy coś, aby nauczyć cię latać.


 



Pomysł z budowaniem wieży, z której hydra mogłaby skoczyć, mi się podoba, ale znów – jest strasznie ogólnikowy i trudno w ogóle zobaczyć coś takiego oczami wyobraźni. Tym bardziej gdy hydry używają na przykład liny, która jako element wyposażenia do skoku na bungee jest produktem raczej ludzkim. Smoczyca na pewno waży więcej niż przeciętny człowiek; z czego była ta lina, do której ją przywiązano i na której skoczyła z wieży? Czy hydry zaplatają ją z, nie wiem, lnu, konopii czy juty? Jasne, to bajka i trzeba zawiesić niewiarę – w końcu rozmawiamy o hydrach. Ale gdybyś w pierwszym rozdziale rozmieścił jakieś hinty na temat tego, jak one żyją, jak mieszkają, jakimi rzeczami się otaczają, teraz pod koniec byłoby mi łatwiej to łyknąć. Uniwersum byłoby stworzone od podstaw, więc nie budziłoby wątpliwości. Tymczasem tak mało informacji pojawiło się na temat rzeczy codziennego użytku i ogólnie życia hydr, że teraz lina do bungee wydaje się mało naturalnym dla nich rozwiązaniem. W bajkach, także animacjach, już od pierwszych scen daje się odbiorcy do zrozumienia, że rzeczy ludzkie przeplatają się z rzeczami zwierzęcymi, że to bajka, że to jest dla dzieci – i nikt w to nie wątpi. Ale gdy uniwersum jest ubogie, wątpliwości mogą się pojawić, bo brakuje punku odniesienia i zaznaczenia tej normalności poprzez ukazywanie jej w tekście czy właśnie animacji. Przyzwyczajania odbiorców do pewnego stanu rzeczy. 

 

Rozpostarła skrzydła, ale te nadal były za słabe i zaczęła spadać w dół. – Pleonazm. 

 

Mała smoczyca przytaknęła, odetchnęła głęboko i znów skoczyła. Tym razem zawisła na chwilę w powietrzu, ale ponownie spadła i hydry musiały ją wciągnąć na szczyt wieży. Trwało to kilka dni, a z każdym kolejnym razem małej smoczycy udawało się utrzymać w powietrzu odrobinę dłużej. W końcu postanowiła odwiązać linę, która ją zabezpieczała, ale jednocześnie utrudniała machanie skrzydłami. Weszła na szczyt wieży, spojrzała w niebo i skoczyła.

Tego dnia mała smoczyca nauczyła się latać. – Cieszę się, że hydra kilka razy spadła, bo to znaczy, że jednak przeszła przez różne etapy nauki. Mimo tego zwróć uwagę, że nad nieudanymi próbami i opisami tego pochylasz się bardziej niż nad sukcesem, a przez to można odnieść wrażenie, że w sumie to nie wydarzyło się nic szczególnego. Ot, udało się i koniec opka. Nawet tego sukcesu nie wydzieliłeś osobnym akapitem, on się zlewa z ogólną nauką, a smoczyca nawet nie poczuła się spełniona czy szczęśliwa, usatysfakcjonowana albo wdzięczna hydrom za pomoc. No i samo to odwiązanie liny w pewnym stopniu musiało wiązać się z jakąś odwagą, gotowością, by zrobić krok w przód, a u ciebie – jak zwykle to samo, czyli: o, wezmę sobie napiszę, że się udało, i git. Byle do końca, co nie…? Nie pochyliłeś się nad początkiem powieści i też nie za bardzo pochyliłeś się nad jej najważniejszym, bo kulminacyjnym punktem. W żaden sposób nie wybrzmiał.


 

ROZDZIAŁ 9

To najlepszy rozdział – ma formę podsumowania, epilogu, i świetnie się jako taki sprawdza. Cieszymy się sukcesem hydry, żegnamy się z człowiekiem, który zaszczyca nas jeszcze kilkoma mądrościami. Te, choć na dorosłych odbiorcach wrażenia pewnie nie zrobią (szczególnie gdy ktoś czytał „Małego księcia” i temu podobne tytuły), to przy edukacji dziecięcej mogą wnieść sporo dobrego. Podoba mi się atmosfera tego rozdziału oraz, szczególnie, zakończenie: 


– Chcę zobaczyć, co jest za horyzontem! – powiedziała w końcu, wstała i rozłożyła swe skrzydła. Po raz pierwszy czuła się wolna i pewna siebie. Po raz pierwszy wiedziała, kim jest.
Jest małą odważną smoczycą, która nie boi się latać.
Ładnie puentuje i zgrabnie nawiązuje do tytułu. Aż szkoda, że skończyło tak się szybko.

 

PODSUMOWANIE

Tu będzie tym razem krótko, bo i bajka jest krótka. Choć w zgłoszeniu, w punkcie dot. gatunku podałeś, że jest to bajka dla dorosłych – nie umiem się z tym zgodzić i uważam, że to wręcz mylące. Tag: bajka_dla_dorosłych mógłby sugerować, że dorośli odnajdą w tym tekście coś ponadto, czego nie dostrzegłoby ich dziecko. Moim zdaniem w przypadku tego tekstu tak nie jest i rodzic wynosi z tekstu kropka w kropkę te same prawdy, nic ponadto. Ostatecznie mam więc wrażenie, że praca wcale nie jest dedykowana dorosłym – jak zapowiedziałeś w zgłoszeniu – ale dzieciom.
[I to takim, które bardzo szybko w nocy zasypiają w czasie czytania albo takim, które są niecierpliwe i zależy im na tym, by jak najszybciej dotrzeć do zakończenia. Ewentualnie rodzicom, którym również brakuje tej cierpliwości i nie chcą zbyt długo męczyć się z prostym czytadłem]. Przypomina mi się cytat z „Ogrodu Luizy”:

 

– Fabio, dlaczego ludzie nie rozumieją tego, co ja mówię?
– Nie wiem. Bo się spieszą, czasu nie mają? Chcą krótko i na temat.
– Wiesz, kiedy byłam jeszcze zdrowa, chodziliśmy do McDonalda i pomyślałam sobie, że rozmowy ludzi to jest właśnie taki McDonalds. Żeby szybko podać i za długo nie stać w kolejce.
– Dokładnie. Ludzie myślą, że się najedli, a zeżarli jakieś gówno. Myślą, że pogadali, a pieprzyli głupoty.

 

I nie mogę wyzbyć się wrażenia, że twoja bajka to materiał wpasowujący się w ramy produktu dla niezbyt wymagającego czytelnika, który się spieszy i nie ma czasu odpowiednio przeżyć tekstu. Inna sprawa to pytanie: czy to ty, pisząc w tak okrojony sposób, wymuszasz na czytelnikach, którzy niekoniecznie takie teksty lubią, aż tak spłycony odbiór – byle do końca; czy piszesz tak raczej dlatego, bo wiesz, że na to jest popyt. Tak czy siak – to błędne koło. Bajka ma zostać wydana, ale jeśli niczego w niej nie rozwiniesz, będzie stanowiła półprodukt dla niewymagających, którzy sobie ją machną w dziesięć minut i za kolejne dziesięć o niej zapomną. Wątpię, by bajka – w obecnej formie – stała się czymś więcej, ponieważ streszczenia zabijają napięcie i spłycają konflikt fabularny, który jest tylko zarysowany. Postać małej hydry i jej relacje z rówieśnikami czy rodzicami zajęły zbyt mało czasu antenowego, dialogi są puste, opisy miejsc – dają radę na początku, ale potem stają się rarytasem. Zanim zdążyłam się prawdziwie zaangażować w lekturę i rozruszać wyobraźnię – tekst się skończył. Jeszcze nie zaczęłam jej oczami dostrzegać, jak trudne hydra ma życie – a ona już poznała nowego przyjaciela i wszystko stało się prostsze. Tekst wygląda, moim zdaniem, jak wymyślony, ale nie przemyślany pod względem swojej budowy – głównie sceniczności. Gdyby go nieco rozciągnąć, przynajmniej wstęp obudować scenami dokumentującymi naprawdę trudne życie małej hydry, bajka poruszałaby znacznie mocniej na poziomie emocjonalnym. Tymczasem główny konflikt fabularny zostaje streszczony i że małej hydrze jest ciężko – musimy wierzyć na słowo. Ponadto już w pierwszym rozdziale łatwo domyślić się, że hydra jest smokiem, więc i to nie tworzy żadnego plot twistu. Rozumiem, że takie masz założenie, poza tym już przy opisywaniu postaci różnice wyjdą na jaw, ale czy umiejętności ziania ogniem nie mogłeś pokazać sceną, w której smoczyca faktycznie… zionie? Czka przypadkowo albo pomaga sobie przy rozpalaniu ogniska? I robi to sceną – nie: streszczeniem sceny? To byłoby zaskakujące i pozwalało czytelnikowi samodzielnie odkrywać takie niuanse, stanowiłoby rozrywkę i dla młodszego, i starszego odbiorcy. Tymczasem obecna wersja jest tylko ładną i bardzo prostą bajką, ale tej rozrywki nie stanowi, gdy wszystko opisujesz jak leci, pewnie nawet nie zastanawiając się nad tym, które informacje jaki noszą ze sobą ładunek emocjonalny i jak je wykorzystać do budowania fabuły, by odpowiednio wybrzmiały. Zamiast tego marnujesz ich potencjał kilkoma zdaniami złożonymi.
Ad narracji, doceniam prostą stylizację i przyjemne, naturalne dialogi. Czasem miałam jednak wrażenie, że i pod względem narracji całości tekst jest zbyt prosty; tyle samo powtórzeń uznałabym za celowe, ile wykluczyłabym, bo podpięła pod przesadę – nawet uwzględniając, że to bajka dla dzieci, a ta przecież nie powinna być ą-ę. Ale też nie ma sensu wchodzić ze skrajności w skrajność. Podejrzewam jednak, że na to wpłynie jeszcze redakcja.

Jestem za to zadowolona z twojej poprawności – to najlepszy z twoich zgłoszonych i ocenianych tu tekstów. Nadal jest zalany ekspozycją, ale nie musiałam marnować czasu, by skupiać się na detalach, mogłam zająć się od razu czytaniem. I było płynnie, było melodyjnie; wiem, że masz ten dryg, ale też odnoszę wrażenie, że tak nie do końca wciąż rozumiesz, o co chodzi w scenicznym pisaniu i że teksty wydawane w wydawnictwach nie-vanity i tak dalej to nie wypracowania ani rozprawki, nie zalewa się ich ekspozycją. Wydaje mi się, że w tym zakresie wcale nie chcesz pracować nad sobą. Mimo wszystko to trochę dziwne, że wszystkie trzy z ocenianych tekstów cierpią na tę samą chorobę, czyli brak umiejętności zaangażowania odbiorcy poprzez spłycanie fabuły właśnie ekspozycjo-streszczeniami – byle szybko, byle do przodu, byle jak. Pamiętasz, co ci pisałam w poprzedniej ocenie?

 

Wiem, że spędzasz na pisaniu bardzo dużo czasu i pracujesz nad wieloma tekstami. Za każdym razem jednak będziesz szedł na skróty, jeśli chodzi o przedstawianie postaci, dopóki nie zrozumiesz jednej istotnej rzeczy. Aby przedstawić postać, masz CAŁĄ KSIĄŻKĘ. Nie – pierwszą scenę z jej udziałem. CAŁĄ KSIĄŻKĘ. Twoim zadaniem jako autora jest tylko pokazywać nam swoje postaci w różnych scenach, sytuacjach, interakcjach lub w samotności. Oddawać ich myśli i pokazywać, jak bohaterowie reagują na różne rzeczy. Charakter tych postaci z biegiem czasu wyciągnęłybyśmy z nich same, domyśliłybyśmy się go. Młody Malfoy u Rowling nie jest czarnym charakterem dlatego, że Rowling w pierwszej scenie określiła go jako jedenastoletniego wrednego gówniarza z wielkim ego. Nie. On po prostu kilka razy w każdej książce robił i mówił coś takiego, co o tym świadczyło. Dopiero kiedy dotrze do ciebie, że postaci mają tylko żyć w tekście, a nie być w nim opisane, zaczniesz je dobrze oddawać, a nie tylko pobieżnie szkicować.

 


I znowu mogłabym to wkleić gdzieś w środek oceny, i pewnie tak samo obojętnie przeszedłbyś koło tych słów. No ale nie pisałabym tego, gdyby już w pierwszym rozdziale cała problematyka dotycząca małej hydry nie została opisana niczym innym jak właśnie ekspozycjo-streszczeniem. A przecież masz scenę, w której bohaterka potajemnie rozpala ognisko przed rozmową z rodzicami. Czemu tam nie pokażesz, że potrafi ziać ogniem? Dopiero wtedy czytelnik pomyślałby, że może to smok… dopiero wtedy jakieś elementy tej układanki mógłby poskładać samodzielnie, to stanowiłoby rozrywkę. Zapamiętaj, że opis, nawet nie wiadomo jak zgrabny, nie stanowi jej. Opis to wprowadzenie informacji, ale nie stanowi dowodu i niezależnie od gatunku (powieść, bajka, nowelka – cokolwiek) kluczowe dla beletrystyki są sceny. Kolejny twój tekst, w którym procentowo opis dominuje nad konkret-akcją. Dlaczego?
Przy czym uważam, że to właśnie na tej bajce, która jest krótka i przyjemna, warto skupić się w pierwszej chwili i ją dopieścić, aby miała szansę zapisać się w pamięci odbiorców nie jako półprodukt na szybko, ale jako pełnoprawna literatura dla dzieci. Jak ci z bajką nie wyjdzie, to już nie wiem z czym. Nadal życzę ci powodzenia, ale też… może daj sobie w końcu coś powiedzieć i spróbuj czasem wyjść ze strefy komfortu. Nic ci się nie stanie, jak raz spróbujesz napisać coś inaczej. Ba, możesz tylko zyskać.

Edit: Teraz, po skończonej ocenie ewentualnie przyszło mi jeszcze na myśl, że może bajka ta zostanie wydana jako naprawdę cienka, ilustrowana książeczka dla najmłodszych. Nie takie szeleszczące, bez przesady, ale właśnie w podobnie zwięzłym stylu. Może to dlatego te dialogi są takie puste, a opisów sensorycznych i napięcia jest mało. W takim razie ma to sens, ale nie wiem, czy nie lepiej byłoby mi o tym wspomnieć w zgłoszeniu. Z drugiej strony podobne prace raczej nie podlegają ocenie, to proste i niewymagające niczego, poza redakcją, materiały. Nie wiem, co miałabym w nich ocenić, więc i pewnie oceny bym odmówiła, ewentualnie poszłabym w recenzję bajki dla maluchów, ale jako gotowego produktu – już zilustrowanego i tak dalej – bym mogła zobaczyć, jak to wygląda po wydaniu. Obecnie wyszło ci coś pomiędzy mocno (bardzo mocno!) okrojoną, wciąż amatorską bajką Andersena a bajką w stylu „Basia i basen”, przeznaczoną już od lat 3+, gdzie na jednej stronie więcej jest obrazków niż treści. A jako że nie wiem, jaki produkt oceniam – nie wystawię noty końcowej. Uwagi oraz porady, które tu zawarłam, sam musisz teraz przerzedzić i zdecydować, czy w ogóle z jakichś skorzystasz. Jeśli nie, pamiętaj, że mogą być znacznie bardziej uniwersalne i przydać ci się w przypadku innych twoich produkcji.

„Show, don’t tell” zawsze jest w cenie. 


 



A za ekspresową betę dziękuję LegasowK.

5 komentarzy:

  1. Zgadzam się z częścią waszych zastrzeżeń, głównie od strony tych powtórzeń, podziału niektórych rozdziałów itp. JEDNAK, po tej opinii, gdybym nie miał innych opinii od czytelników, ludzi z forum Nowej Fantastyki oraz kilku psycholożek, po prostu porzuciłbym definitywnie pisanie. Bo po co mam pisać, skoro tworzę gówno z McDonalds, które nie ma absolutnie żadnej wartości oraz smaku. A do tego w zasadzie porównałyście mój tekst.

    Inna sprawa, ze chyba nie pamiętacie dobrze treści Brzydkiego kaczątka, gdzie tytułową postać prześladowano, przepędzono oraz finalnie omal nie zginęła. Mała Hydra żyje w zupełnie innym społeczeństwie. Tam nawet naginają zasady gier, aby ona mogła bawić się z innymi. Dlatego uważam, że ciężko oba teksty z sobą zestawiać, choć mogą wydawać się podobne.

    Podkreślałem to już wiele razy i znów zrobię - pisze literaturę rozrywkową i wtórną. Nie mam i nigdy nie miałem ambicji pisać jak Lem czy Tokarczuk, których książek osobiście nie trawię. Nie silę się na pisanie czegoś unikalnego, bo tak naprawdę od dekad nie powstało nic co by się na czymś nie wzorowało. Jednak nie uważam aby tworzone przez ze mnie treści były śmieciem pokroju McDonald.

    Tak, tekst na Wattpad jest przed redakcją, a obecny jest już po redakcji. Tak, to nie jest odkrywcza baśń, ale też nie miała być odkrywcza. Ona miała pokazywać to co już wiadomo i ludzie nieraz o tym zapominają. Nic więcej. Zwykła, krótka baja dodająca nieco otuchy. Tylko tyle.

    Za ocenę dziękuję, jak mówiłem część elementów wziąłem sobie do serca, ale z ogólnym podsumowaniem waszej pracy się nie zgadzam. Jeśli tym chcieliście zachęcić mnie do zmiany mojego stylu pisania, to wams ie nie udało. Bo tak naprawdę gdybym miał tylko waszą opinię, porzuciłbym pisanie na zawsze, gdyż nie miałoby ono żadnego sensu.

    Nie będę wam już podrzucał innych moich tekstów, bo zwyczajnie nie jestem waszym targetem :)
    Narka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niczego innego się po tobie nie spodziewałam. :)

      Swoją drogą, jeśli uważasz, że literatura rozrywkowa nie może być dobrze i porządnie napisana i nie trzeba się do niej przykładać, a wystarczy tylko machnąć na kolanie streszczonko fabuły ku uciesze gawiedzi – rób tak dalej, w tym jesteś dobry, znalazłeś najwyraźniej swoją niszę, nic nam do tego. Ale też nie odwracaj kota ogonem, że ktoś tu napiera, byś pisał jak Tokarczuk (której również jakoś szczególnie nie cenię za warsztat – piona!) czy Lem; ot, widocznie lubisz popadać w skrajności. Widać to również po tym, jak stwierdziłeś, że po ocenie rzuciłbyś pisanie. Nie wiem, może mógłbyś też pójść inną drogą i spróbować, jak sugerowałam, się czegoś nauczyć. To nie twoja pierwsza ocena na WS i tylko dlatego pozwoliłam sobie zacytować „Ogród…” – dobrze wiedziałam, że pisania nie rzucisz, bo siedzisz w tym za długo i jesteś uparty. Poza tym podrzuciłam go nie po to, by nazwać twoją pracę kupą, ale dlatego, byś może w końcu, przy trzeciej ocenie, zwrócił uwagę, że twoje prace faktycznie wyglądają jak masówki pisane na szybko, byle jak, i na tym etapie, gdy trochę się ciebie poczytało, trudno tego nie zauważyć. Ładne zdania rodem z „Małego księcia” nie uczynią ci tekstu głębokim, jeśli ogólny warsztat masz zwyczajnie średni. Jeśli tak nie uważasz – rób to dla siebie i swoich ludzi, skoro sprawia ci fun.

      W każdym razie życzę ci powodzenia, wydawaj się dalej w vanity i selfach. Rynek jest spory i łyknie wszystko. ;)
      Miłego!

      Usuń
  2. Po pierwsze nie wydaję w vanity, a wiele rzeczy wydawanych przez nawet wielkich wydawców to pulpa. Wystarczy spojrzeć na kryminały, romanse czy dramaty. To klony. 99% rynku książek to co najwyżej średniaki. Pominę już fakt, ze najwięcej zarabiają crapy, patrz 50 twarzy Greya :)

    OdpowiedzUsuń
  3. I taka uwaga na koniec, bo przeszło mi to przez myśl. Napisałaś:

    Ładne zdania rodem z „Małego księcia” nie uczynią ci tekstu głębokim, jeśli ogólny warsztat masz zwyczajnie średni.

    Otóż, wiele osób pisało mi, że płakało czytając Małą Hydrę. Znam też wiele osób, dla których Mały Książę nie jest dziełem głęboki, co najwyżej średnim. I widzisz, tutaj jest pies pogrzebany. Ty chcesz mnie zmotywować, abym wykorzystał moją fantazję i stworzył dzieło "głębokie" z "treścią" i zapadające w TWOJĄ pamięć. Tymczasem wiem, że to jest niewykonalne. Bo każdy człowiek ma inne podejście do tej samej treści i dla jednych coś moze być głębokiego, a dla innych ten sam tekst to gówno z McDonalds, o którym od razu zapomni po przeczytaniu.

    Ja nie mam zamiaru pisać niczego głębokiego. Nie mam zamiaru udawać, że potrafię napisać coś innego, niż zwykłego, poprawnego średniaka. Wiesz czemu? Bo większości ludzi interesuje aby czytając książkę, oglądając film albo grając w grę po prostu miło spędzić czas. Bo są tak zabiegani, że zwyczajnie nie maja siły skupiać się nad czymś co ma głębokie przesłanie. I właśnie do takich osób kieruję moje teksty. Nie do znawców literatury, polonistów i elit szukających głębi w każdym zdaniu. Nie. Oni mają swój świat i swoich autorów.
    Ja piszę do zwykłego czytelnika. Zmęczonego codzienną rutyną, który zapierdala po 8-12 godzin w robocie i gdy wraca do domu musi jeszcze zająć się rodziną. O ile ja w ogóle ma. A taki czytelnik dominuje i taki czytelnik chce prostej rozrywki. Nieskomplikowanej. Wtórnej. Po prostu średniej. Czegoś, co da mu zwykłą radochę i odrobinę odpoczynku oraz oderwania się od szarej rutyny. I większość książek na rynku właśnie takich jest. Wtórnych, powtarzalnych, do przeczytania i zapomnienia.

    Inna sprawa, że postawienie koło siebie vanity i self publishing jest piekielnie krzywdzące :) A sam wydaję w tradycyjnym wydawnictwie. Zresztą inne tradycyjne wydawnictwo z naprawdę dużą marką chciało wydać moją space operę "Piekło kosmosu", która też jest wtórna i przeciętna. Odmówiłem, bo zaproponowali tak abstrakcyjne warunki, że prawie padłem ze śmiechu :) Ostatecznie wydaję książkę u tego samego wydawcy co baśń, bo zaproponował lepsze warunki. I nie, nie wykładam ani grosza :)

    A czego nauczyłem się od waszych recenzji? Tego, że moje książki są dla zwykłych ludzi. Nie osób szukających doznań i głębi, tylko prostych szaraków, którzy wymagają od książki prostej rozrywki. I mi z tym dobrze :)

    Zapewne już nigdy nie będziemy mieli z sobą styczności, zatem dziękuję za czas, który mi poświęciliście. Nie uważam go za stracony, bo trochę rzeczy się nauczyłem i na pewne elementy patrzę inaczej. Choć wiem, ze nigdy nie sprostam waszym oczekiwaniom. Z drugiej strony, czy to źle? Czytelników jest mrowie i jak sama zauważyłaś, znalazłem swoją niszę.

    OdpowiedzUsuń
  4. "Nie wydaję w vanity, sam wydaję się w tradycyjnym wydawnictwie, czytelników jest mrowie i znalazłem swoją niszę” - Artur Tojza roku pańskiego 2021

    Muszę przyznać, że trafiłem tu przypadku, szukając informacji o w/w autorze i naprawdę nieźle się uśmiałem. Ten sam Artur Tojza tak tu ponoć brany przez tradycyjnych wydawców i przebierający w ofertach na rynku ośmiesza w komentarzach wydawnictwa biznesowe (tradycyjne z resztą też, nazywając ich pozycje "pulpą"), a sam wydał tylko trzy książki i tylko jako.... samowydawca. :)
    Te wszystkie długie, rzewne albo pełne dumy historie o wydawnictwach i przebieraniu w ofertach, i znalezieniu swojej niszy, którymi Artur się dzieli na swoich profilach można włożyć między bajki. Nawet na LC cieńkie jak dupa węża Piekło Kosmosu o takich samych usypiających opisach opisów, o jakich wy pisałyście, oceny dostaje tylko od najbliższych znajomych. Nie zawiodłem się tutaj, czytając w komentarzu kolejną dumnie-brzmiącą opinie o polskim rynku wydawniczym kogoś tak bardzo niezaznajomionego z tym rynkiem, właściwie nieistniejącego w nim, piszącym i wydającym tylko na własną rękę i dla samego siebie, bez chęci rozwoju, pokory ani refleksji nad samym sobą. Nie ma się co dziwić, że nikt Tojzy wydać nie chce, i pewnie nawet wydawnictwo biznesowe za żadne pieniądze nie chciałoby jego Piekła wydać, bo wydaje się książki, a nie do nich streszczenia. Żaden normalny wydawca nie wystawiłby z resztą swoich redaktorów na spotkanie z takim autorem, który nie chce tekstu poprawić i który robiłby potem problemy, bo to, co już napisał dla niego i "zwykłych ludzi" jest wystarczające takie, jakie jest.

    Z uszanowaniem dla całej ekipy WS i podziwem, że przebrnęłyście przez aż trzy (u)twory tego autora. (Z tego co widzę została mi do zapoznania się jeszcze jedna z ocen, ale podejrzewam już, co tam punktowałyście i pewnie znów się z tym zgodzę).

    Też Artur

    OdpowiedzUsuń