Tytuł: Wędrujące piaski
Autorka: monadabay
Gatunek: fantasy, przygodowe
Ocenia: Hachi
Zanim zacznę, zwrócę tylko uwagę, że nigdy
nie interesowałam się kulturą arabską i cała moja wiedza o niej
sprowadza się do filmu Aladyn z 1992 i 2019 oraz szczątkowych,
przeczytanych gdzieś mimochodem w Internecie wzmianek o Baśniach tysiąca i
jednej nocy. Naprawdę. Teraz, jak o tym myślę, to jest tego żałośnie mało.
Kiedy Ci o tym pisałam, uspokoiłaś mnie, że znajomość tej kultury nie jest
konieczna, aby zrozumieć Wędrujące piaski i zaraz się przekonamy, czy
rzeczywiście. Weź sobie dobre, odżywcze piciu. Ja poczekam.
Piciu jest? To startujemy.
Muszę przyznać, że okładka jest prosta,
jednocześnie niezwykle klimatyczna i starannie wykonana. W ogóle pozwolę sobie
na uwagę wykraczającą poza to opowiadanie – wszystkie twoje okładki takie są.
Niewykluczone, że gdybym błąkała się w sieci w poszukiwaniu nowego opowiadania
do poczytania, zainteresowałabym się Twoją twórczością choćby ze względu na
same okładki – tak więc cel marketingowy osiągnięty. Oklaski dla @jennhills.
Możesz śmiało przekazać ode mnie wyrazy uznania dla autorki.
Zastanawia mnie tytuł. Jeśli Wędrujące
Piaski to nie nazwa własna, drugi człon powinien być zapisany małą literą.
Jest to bardzo często powielany błąd, który bierze się chyba z powszechności
anglojęzycznych tytułów w sieci – te zapisuje się bowiem dużymi literami. W
języku polskim natomiast panują inne zasady: o ile nie jest to właśnie na
przykład nazwa własna, drugi i każdy następny człon zapisuje się małą literą.
Jako że wszystkie człony tytułów Twoich opowiadań zaczynają się dużymi
literami, uważam za prawdopodobne, że nie znałaś dotąd tej zasady. Dlatego będę
posługiwać się poprawną wersją tytułu opowiadania i liczę, że nie będziesz
miała mi tego za złe.
(Jeśli się okaże, że jest to jednak nazwa
własna, daj znać, to poprawię ocenkę).
Czas na opis. W pierwszej chwili wydał mi
się lakoniczny, jakbyś się nie wysiliła. Ot, raptem cztery górnolotne zdania.
Ale tak właściwie, czego w nich brakuje? Kilka słów na temat głównej bohaterki?
– Jest. Ogólny zarys sytuacji bohaterów? – Jest. Zapowiedź frapującej
tajemnicy, z którą postaciom przyjdzie się zmierzyć? – Jest. Mamy nawet
nakreślone z grubsza miejsce akcji. Tak więc co? Wygląda na to, że
najważniejsze elementy zostały zawarte. Minimalistyczna okładka i taki też
opis… W sumie za tę konsekwencję należy się plus.
Dobrze, podstawy mamy omówione – zapowiada
się bardzo przyjemnie. Przechodzimy do części właściwej. Już na starcie
ostrzegam, że nie ocenię wszystkich notek. Nie muszę czytać całości, żeby
zorientować się w Twoim stylu i zaproponować, w jaki sposób można by to
opowiadanie uczynić lepszym.
(I jeszcze jedno: na profilu masz w
planowanych drugą część Wędrujących piasków, ale widzę, że już zaczęłaś
ją publikować i stanęłaś na czwartym rozdziale. Wobec tego Dziewiąty księżyc
powinien chyba przeskoczyć do opowiadań trwających).
EPIGRAF
Tutaj króciutko:
"Bądź odważny. A jeżeli nie jesteś,
udawaj, że jesteś. Nikt nie zauważy różnicy." – W cytatach kropkę kończącą zdanie stawiamy zawsze za cudzysłowem. To
jedyny znak interpunkcyjny, który ląduje poza. Taki dziwak, cóż mu zrobić?
Dodatkowo stosujemy albo kursywę, albo cudzysłów (ten poprawny, z jedną łapką u
dołu, drugą u góry). Oba naraz to już przesada.
AKT PIERWSZY
Z początku podejmę się roli
Wielkiego Inkwizytora ds. Kwestii Pozornie Pierdółkowatych (ten moment, kiedy Harry
Potter znów wejdzie za mocno), żeby omówić z grubsza technikalia i już się
o nie nie potykać, kiedy opowieść zacznie się (mam nadzieję) rozkręcać. Daję
słowo, że później już skupimy się na najsoczystszym mięsku, czyli fabule,
bohaterach i świecie przedstawionym.
Kucnęła przed dziewczynką, jej szaty z
pajęczyn i owadzich skrzydeł rozłożone wokół, [zbędny przecinek] mieniły się w blasku słońca. – Potraktuj to jak
uwagę kosmetyczną, nie błąd: po dziewczynką lepiej byłoby zakończyć tę
część składową średnikiem lub kropką i zacząć następne, jako że rozwijasz
zupełnie nową myśl.
Chudą dłonią, [zbędny przecinek] delikatnie odsunęła kręcone włosy z twarzy dziecka.
Tajemnicza kobieta złapała ramiona Lintle
i zmusiła do spojrzenia w jej oczy. – Sugeruję
bardziej: złapała Lintle za ramiona.
Kobieta uważnie studiowała brązową twarz
siedmiolatki (…) – oj, ta brązowa twarz brzmi,
jakby ktoś to biedne dziecko wytapetował. Przypomniała mi się pewna, cytuję, żółtowłosa
bohaterka, z którą Skoia męczyła się w jednej z poprzednich ocenek. Takie
określenia po prostu ze sobą nie współgrają, zresztą mamy tyle ciekawych
epitetów, po które można sięgnąć, że aż żal z nich nie skorzystać. Może: śniadą?
1. SAHARA
Ok, narracja pierwszoosobowa w czasie
teraźniejszym. Wysoko ustawiłaś sobie poprzeczkę. Zastanawiam się, czy jednak
nie za wysoko, bo nieco powiało drętwotą. Spójrz:
Widzę właścicieli zamykających sklepy, kobiety prowadzące dzieci do domu. Trzej
mężczyźni ciągną za sobą krowę, a czwarty niesie wiklinowy [zbędna podwójna spacja] kosz. Spoglądam na swoje dłonie, które
naznaczone są wzorami z białej henny i wzdrygam się na myśl o tym, co
będę musiała zrobić.
Czemu bohaterka po prostu nie opisuje, co
widzi, tylko najpierw zaznacza, że to widzi? Może spróbujmy oddrętwić
ten fragment?
Właściciele zamykają sklepy, kobiety
prowadzą dzieci do domu. (…) Spoglądam na swoje naznaczone wzorami z białej
henny dłonie i wzdrygam się. Czeka mnie nieprzyjemne zadanie.
Rzucam jej spojrzenie. Nie znajdzie żony,
swoje życie poświęcił służeniu bogom –
i rodzinie kalifa Quatanu. – Po myślniku wepchnął się tu jakiś dziwny enter.
Miriam odwraca się do mnie i kładzie dłoń
na biodrze. Uśmiech wypełza na jej usta,
a ja wiem (…) – a tutaj kolejny, tym razem po przecinku.
Przed oczami stają mi obrazy jednej z
wielu dziewczyn w haremie, biczowanej po stopach aż do krwi po nakryciu na
pocałunku z synem zaproszonego szejka. – skoro jednej
dziewczyny, to raczej i jeden obraz, inaczej dochodzimy do wniosku, że chodzi o
coś, co ta wspomniana dziewczyna namalowała… a chyba nie do końca to chciałaś
przekazać.
– Nie ty byś je leczyła, a Elahe. – Przed
oczami mam obraz uzdrowicielki próbującej pomóc Miriam. – A jeśli znajdę kogoś,
kto nam pomoże? – Jest taka zasada, że po wypowiedzi
postaci A (w tym przypadku Miriam), może stać tylko komentarz dotyczący postaci
A, nigdy B (u nas główna bohaterka, która dzieli się swoimi wyobrażeniami). W
przeciwnym razie komentarz dotyczący postaci B przenosimy do nowego akapitu.
Dlatego ten fragment powinien wyglądać tak:
– Nie ty byś je leczyła, a Elahe.
Przed oczami mam obraz uzdrowicielki
próbującej pomóc Miriam.
– A jeśli znajdę kogoś, kto nam pomoże? (można by dodać ewentualnie: kontynuowała, żeby zaznaczyć, że to
wciąż Miriam)
Unoszę jeden koniec chusty na mojej
głowie, zasłaniam nim twarz poniżej oczu i przypinam do drugiego końca ozdobną
spinką, ignorując głosy mówiące mi, bym została. – O ile bohaterka nie słyszy jakichś głosów w sposób nadprzyrodzony, to są
tutaj trochę nie na miejscu. Może: głos w sercu albo wewnętrzne
przeczucie? Sugerowałabym też usunąć mojej. Wiadomo, że docelowo
zasłaniała swoją twarz.
Miałam cztery lata, kiedy zanurzyli mnie
we krwi po raz pierwszy. – Nie wiem, czemu to zdanie jest
zapisane kursywą, ale jeśli jest to myśl bohaterki, to jestem na nie. Zauważmy,
że wtedy byłaby to myśl w myśli (w pierwszoosobówce każde zdanie jest myślą), a
więc… niespecjalnie ma to sens, wprowadza niepotrzebne zamieszanie. Wystarczy
pozbyć się tej kursywy i będzie pięknie.
Szare oczy obrysowane ma czarnymi liniami
kholu, tak, jak wszyscy ziarhowie. – Pierwszy lub
drugi przecinek jest zbędny, ale bardziej opowiadałabym się za tym, żeby
zostawić ten pierwszy, uznając za spójną część tak jak wszyscy ziarhowie
– wtedy całość brzmi płynniej. Nie stosujemy sztucznie jednej pauzy oddechowej
za drugą, a fragment zyskuje na dynamice.
Jedną dłonią przeczesuje swoją
przerzedłą siwą brodę, drugą wyciąga do mnie. Kładę swoją dłoń na
jego i prowadzi mnie kilka kroków do przodu. – W połowie
pierwszego rozdziału widać już tendencję do rozpychania tekstu zbędnymi
zaimkami. Pomijam powtórzenie; zobacz, pogrubienia są zwyczajnie niepotrzebne.
Wiadomo, że facet przeczesuje brodę własną ręką, podobnie jak oczywiste jest
to, że Sahara podaje mu dłoń swoją, a nie na przykład innego gościa stojącego
obok. Podobnie zdarzało się wcześniej: bohaterka zwracała uwagę na to, że
dywany wygłuszały jej kroki (chociaż przypuszczam, że wygłuszają kroki
każdego, kto przechodzi korytarzem) albo na to, że nabbia unosi koniec chusty
na jej (protagonistki) głowie… To są niuanse, ale raz: zaburzają
płynność tym, że niepotrzebnie wydłużają zdania, a dwa: w narracji
pierwszoosobowej wyglądają jeszcze gorzej niż choćby w trzecio-. Raczej nikt
nie tłumaczy sam sobie, że bierze coś swoją ręką – to jest jasne jak
słońce. Pewne rzeczy należy pozostawić w domyśle – no chyba że mamy do
czynienia z sytuacją, kiedy nie do końca jest jasne, do kogo należy dana część
ciała czy tam jakiś przedmiot.
Niektórych [z] nich żaden bóg nie powinien błogosławić.
Nabbia, która nie potrafi przewidzieć
przyszłości[,] to jedynie bezużyteczna
kapłanka.
Staję przed zwierzęciem i patrzę się w
jego ciemne oczy.
Czy Sahara powinna zastanawiać się nad
tym, czy krowa, która zaraz zostanie rytualnie zarżnięta, wie, co ją czeka? Z
jednej strony może chciałaś nam przez to ukazać empatyczną naturę dziewczyny,
ale z drugiej – wcześniej poprzez narrację wspominała, że od siedemnastu lat co
roku bierze udział w tych obrzędach, więc zastanawiam się, czy nie powinna już
trochę zobojętnieć na los tych zwierząt. Roztrząsanie punktu widzenia krowy
czekającej na ubój po siedemnastu latach regularnych praktyk wydaje się
sztuczne, napisane pod czytelnika, bazowo niepowiązane z kulturą arabską.
Podobnie ma się, przykładowo, współczesny motyw ukazywania chociażby
średniowiecznych księżniczek zdziwionych mariażem narzucanym przez rodziców – z
pobudek czysto politycznych. Teksty te pisane są przez wzgląd na współczesną
świadomość autorów i czytelników, w których takie elementy budzą moralny
sprzeciw, jednak w okolicznościach czasu i miejsca akcji – bohaterów dziwić i
bardzo zaskakiwać nie powinny, bynajmniej nie bez wyraźnych, ukazanych
fabularnie powodów kształtujących postaci. Dlatego też nie wiem, czy bohaterka
wciąż powinna w tym momencie myśleć o odczuciach stworzenia, jak gdyby pierwszy
raz znalazła się w takiej sytuacji. Tym bardziej, że po chwili Sahara znów
mówi, że żadna z niej amatorka: Kiedyś miałam poczucie winy. Każdą noc po
rytuale spędzałam wymiotując i płacząc, cały czas przed mając przed
oczami przerażony, smutny wzrok krowy (…). Troszkę rozjechała ci się tu
kreacja postaci.
Jednak tutaj wychodzi jeszcze jeden
problem dotyczący przytoczonego fragmentu. Dotąd nie zauważyłam, żebyś szła w
narrację pamiętnikarską – Sahara skupiała się na bieżących wydarzeniach i
raczej nie tłumaczyła nic pod czytelnika. No, z wyjątkiem jeszcze tej części:
Miałam cztery lata, kiedy zanurzyli mnie
we krwi po raz pierwszy.
Robiłam to samo co roku przez ostatnie
siedemnaście lat i zawsze się bałam, jednak teraz jest inaczej.
Nie mówię, że takich wstawek w ogóle nie
powinno być. Wtedy opowiadanie byłoby dla osoby postronnej znacznie mniej
zrozumiałe, a to z kolei rodziłoby frustrację. Ale przez sposób, w jaki zostały
ujęte w słowa, Sahara nie wypada wiarygodnie. Ustaliłyśmy już, że twoim celem
nie była narracja pamiętnikarska, bo wtedy prawdopodobnie cały pierwszy
rozdział byłby jednym wielkim wprowadzeniem w opowieść, wypełnionym
wyjaśnieniami Sahary stałych punktów jej życia i nadchodzących obrzędów.
Tymczasem tak nie jest, do czego wrócę jeszcze później. Na tę chwilę dziewczyna
jest skupiona na czekającym ją zadaniu i nie zamierza się rozpraszać, by nagle,
ni z tego, ni z owego, rzucić tłumaczenie o pierwszym zanurzeniu we krwi – nie
wiadomo dla kogo. To niekonsekwencja i dobrze byłoby ją naprawić. Zobacz, jak
można sformułować tę myśl inaczej: gdyby Saharę znienacka nawiedziło
wspomnienie, jak w wieku czterech lat przeszła tę krwawą, że tak to ujmę,
inicjację i od tego czasu co roku reagowała na to lękiem, a teraz – dziwne –
strach ustąpił, nikt by nie powiedział, że kogoś tu bierze na chwilowe
pamiętnikarstwo.
Narracja pierwszoosobowa jest trudna. Nie
wystarczy po prostu rzucić wyjaśnieniem jakiegoś faktu i przejść nad tym dalej
do porządku dziennego. Trzeba się zastanowić, jak go opisać, żeby czytelnik
czegoś się dowiedział, a jednocześnie nie zrobić z bohaterki mimozy, która sama
sobie tłumaczy oczywiste dla niej rzeczy. Poza tym Sahara wypada tam tak sucho,
że bardziej się już chyba nie da. Ot, stwierdza, że wcześniej się bała, a teraz
już nie – nie dodaje, co się zmieniło, nie otrzymujemy procesu, a krótkie określenie,
że było tak, a jest tak. Jeśli brakuje istotnych szczegółów w rozwoju postaci,
czytelnikowi niesamowicie trudno jest się z nią utożsamiać, przeżywać kolejne
wydarzenia wraz z nią, przejąć się strachem, o którym wspominasz i odczuć ulgę,
że już go wśród emocji nie ma. Nie zdumiewa jej ta zmiana, nie niepokoi, nie
uznaje tego za dobry omen – zero jakichkolwiek przemyśleń, wniosków, odczuć.
Taka informacja jest dla mnie jako czytelnika zupełnie bezużyteczna. Nie wiem
nawet, po co dziewczyna zwraca uwagę na to, że strach zniknął, skoro nic z tego
nie wynika. Ba, nawet sama Sahara nie docieka, dlaczego tak się dzieje, więc ja
tym bardziej nie będę się nad tym pochylać. Zdanie-zapychacz.
Staraj się pisać tak, aby każde
przekazywało o bohaterach choćby szczątkowe wiadomości. Gdyby się wtedy
zdziwiła, byłby to dla mnie sygnał, że rzeczywiście jest to coś niecodziennego.
Gdyby się zaniepokoiła, zrozumiałabym, że może z tego wyniknąć coś złego i sama
też zrobiłabym się bardziej czujna. Cokolwiek. Na tym polega narracja
pierwszoosobowa – na rozsiewaniu po tekście maleńkich puzzelków, które
czytelnik będzie sobie samodzielnie składał i przez to budował obraz bohaterów,
poznawał ich (na tym polegają w sumie wszystkie typy narracji, ale
pierwszoosobowa w szczególności, jako że różni się diametralnie od pozostałych.
Taki choćby narrator trzecioosobowy (ten wszechwiedzący) może pozwolić sobie na
suche stwierdzenia, natomiast w tej, który ty wybrałaś, wygląda to
karykaturalnie).
Spójrzmy jednak jeszcze raz na tę część, w
której Sahara pochyla się nad tym, jak każdą noc po zabiciu kolejnej krowy
przepłakiwała. Spróbuję postawić się na jej miejscu – jestem najważniejszym
ogniwem obrzędu, na którym koncentrują się wszyscy obecni i zaraz mam poderżnąć
krowie gardło. O czym myślę? O odpowiedzialności, jaka na mnie spoczywa. O
biednym zwierzęciu, które w niczym nie zawiniło, ale musi zginąć. Albo o swoim
obrzydzeniu do świata, który każe mi robić takie rzeczy. Ale na pewno nie o
tym, że kiedyś miałam poczucie winy (podkreślam: KIEDYŚ, czyli już go nie mam)
i ryczałam całymi nocami. To już historia, w tej chwili nieistotna. To tak,
jakby ktoś, kto ma udzielić któregoś z kolei wywiadu w telewizji i już siedzi
przed kamerami, zawracał sobie głowę tym, że dawniej się tym stresował. Jeśli
takie przemyślenie pojawiłoby się, miałoby zabarwienie ironiczne, nawet
żartobliwe, ukazujące raczej dumę postaci z własnego rozwoju. W tym wypadku,
gdy rozmawiamy o zabiciu zwierzęta i budujesz atmosferę powagi i napięcia –
lepiej po ironię nie sięgać. Jeśli chcesz za to przekazać czytelnikowi, że
Saharze zwierzęta nie są obojętne, można to zrobić na wiele różnych sposobów:
dziewczyna mogłaby przypomnieć sobie o tym przed rytuałem albo Miriam mogłaby
pochwalić przyjaciółkę, że już tak tego nie przeżywa, albo przypomnieć, że to
nie wina Sahary. No chyba że nie są tak bliskimi przyjaciółkami, ale rozumiesz,
o co mi chodzi. Takie wstawki trzeba rozplanować na przestrzeni całego
rozdziału.
Czekam kilka sekund, aż głosy śpiewających
wzrosną (…) – nie przekonuje mnie ostatnie słowo
w tym znaczeniu. Może: przybiorą na sile?
Błagambłagambłą[a]gam[.] – Znów ta kursywa i teraz to już bezdyskusyjnie myśl w
myśli. Nie będę więcej o tym wspominać. Po prostu sprawdź opowiadanie raz
jeszcze i powyrzucaj ją tam, gdzie została nieprawidłowo użyta.
Och. Trochę napsioczyłam w tej notce, ale
finał okazał się naprawdę obiecujący. Zanurzenie się wraz z głową we krwi,
wizja rychłej napaści i masakry w pałacu oraz wynurzenie się wstrząśniętej
Sahary, która mówi: Umrzemy. Wszyscy umrzemy.
Liczę na duże emocje.
Jeszcze powiem, dlaczego w moim odczuciu
narracja pamiętnikarska odpada w przypadku twojej twórczości. Już w pierwszym
rozdziale pojawia się wiele nieznanych mi słów, przedmiotów i tytułów, a Sahara
nie tłumaczy żadnego z nich – to dobrze, bo sama muszę domyślić się ich
znaczenia z kontekstu, co mi się podoba i sprawia, że z jeszcze większym
entuzjazmem zagłębiam się w historię.
2. DEVRIM
Zawsze myślałem, że dobrze gram w karty –
przynajmniej Afrah, moja narzeczona, tak mi mówiła. Jednak teraz,
przegrywając z Bassimem, mam wrażenie, że po prostu mówiła, co chciałem
usłyszeć. – Czy to powtórzenie jest celowe? Nie
umiem wyczuć.
O, znów narracja pamiętnikarska. Już się
na ten temat nagadałam. Powinnaś zrobić z tym porządek i pokombinować, jak
przekazać mniej więcej to samo tak, żeby wyszło to od bohatera naturalnie, a
nie poprzez bezpośrednie stwierdzenie.
Przewracam oczami i rzucam kartami
[karty] na mały drewniany stolik
pomiędzy nami. – Ten potrójny rym trochę kłuje w uszy, szczególnie
przy czytaniu na głos.
– Próbuję odzyskać godność. – Spoglądam na
swoje karty i klnę w myślach. – O, nie, nie.
Jestem w myślach Devrima i nigdzie żadnych przekleństw nie widzę. Jedynie jakąś
suchą wzmiankę o nich. Nie możesz pisać w pierwszej osobie tak, jakbyś pisała w
trzeciej. Pomogę:
– Próbuję odzyskać godność. – Spoglądam na
swoje karty. Kurna.
Od razu lepiej. Nie wiem, czy mój przykład
pasuje do Devrima (może preferuje mocniejsze przekleństwa), ale chciałam
zobrazować, o co mi chodzi.
– Kalif Al-Mustasim przysłał nam prezenty
– mówi Fadel. [enter] Unosi kotarę [zbędna
podwójna spacja] namiotu i pozwala wejść nam pierwszym. Przy niskim stoliku
z niebieską mozaiką na blacie stoi dwóch mężczyzn w średnim wieku. Jeden z nich
ma na głowie zawiązany duży biały turban z niskim szpicem na środku. Jego idealnie
ułożona czarna broda zaczyna zmieniać się w siwą. Kremowe szaty przepasane są
złotym pasem we wzory, identycznym jak pas jego towarzysza. Turban
drugiego mężczyzny jest koloru granatowego, a na jego środku, doszyte za
klejnotem, są ciemne pióra. – Ten komentarz narracyjny jest
stanowczo za długi. Lepiej sprawdzi się jako osobny akapit.
– Z jaką nowiną przybywacie? – pyta mój
brat i macha ręką na jednego ze służących, który wychodzi z namiotu. – Devrim coś za często nazywa Fadela swoim bratem, podczas gdy
powinien posługiwać się po prostu imieniem. Jeśli chciałaś w tej sposób uniknąć
powtórzeń, nie martw się. W pierwszoosobówce lepiej jest się powtarzać niż
brzmieć nienaturalnie, poza tym z pomocą przychodzą podmioty domyślne – jeśli
podmiot nie ulega zmianie, możesz jego określenie pominąć. W myślach nigdy nie
nazywam swojej siostry po prostu siostrą i zakładam, że ty na moim
miejscu robiłabyś tak samo. Ewentualnie Devrim może też użyć zdrobnienia, np.
Fad (oczywiście, jeśli ma z bratem na tyle bliskie relacje).
Patrzę na brata. W jego oczach widzę
ciekawość i rozbawienie i już wiem, jak to się skończy. – Kurczę, wciąż jest sucho. Sahara i Devrim zachowują się, jakby spisywali
raport:
- Obserwuję,
jak spokój (krowy) przeradza się w nerwowość (…).
- Czuję jak słony, metaliczny
płyn spływa do żołądka (…).
- Nadal słyszę śpiew kapłanów (…).
- Jest mi zimno, ale skupiam się na tym,
żeby znaleźć połączenie z boginią Kali.
- Powoli zaczynam panikować (…).
- Wydaję z siebie jęk zirytowania i
zasłaniam oczy ręką.
- Słyszę Bassima i uśmiecham się, starając się
z całej siły, by go nie kopnąć.
- Sam jestem ciekaw, co kalif przysłał nam
tym razem.
Same fakty. Bohaterowie jakby nieudolnie
próbowali wczuć się w czyjąś sytuację, a nie sami ją przeżywali. Niby
mówią o emocjach, ale tu emocji nie ma. Powtarzam: narracja pierwszoosobowa to
nie suche, ujęte w górnolotne słówka sprawozdanie. To nieustanny i
nieuporządkowany ciąg myśli, strumień świadomości, w którym nie ma miejsca na
wewnętrzną cenzurę (nie, ten wyraz nie jest dostatecznie taktowny, użyję
innego).
Razem z efendim pochylają głowę [głowy].
Otrzymaliśmy od ojca polecenie, aby zdobyć
Quatan ze względu na jego idealne położenie na Szlaku Królów, [kropka i nowe zdanie] nie mamy możliwości powrócić do Balahisaru,
[zbędny przecinek] jako przegrani.
– Nie mają innej opcji. To będzie wybór
ludzi, [kropka i nowe zdanie] tym samym
pozbędziemy się przynajmniej części osób, które mogą nam zaszkodzić.
– Potem – kontynuuje – zaatakujemy. – To powinno być jako jedna wypowiedź, nie dwie, skoro obie należą do Fadela.
3. SAHARA
Nadal jestem zmęczona po rytuale, który
odbył się dwa dni temu i najchętniej zostałabym w łóżku, ale nikt nie odmawia
spotkania matce kalifa, nieważne, jakie jest jego stanowisko. – Wiem, że zaczynam się powtarzać, ale… wciąż jest sucho. Spróbuj
wyobrazić sobie, czym objawia się zmęczenie i chęć pozostania w łóżku.
Bohaterka może być osłabiona, odczuwać drżenie mięśni, spojrzeć na łóżko z
utęsknieniem, westchnąć (na głos lub w duchu, jeśli nie chciałaby dać niczego
po sobie poznać). Wszystko jest lepsze od bezosobowego stwierdzenia. Natomiast
informacja o tym, że minęły dwa dni, też może wypłynąć o wiele naturalniej,
choćby w krótkiej myśli: Wciąż drżą mi mięśnie, zupełnie jakbym właśnie nie
przeleżała dwóch dni w łóżku.
Podwójne drzwi otwierają się i staje w
nich Vasin, służący Rahime. Jest niski, prawie tego samego wzrostu, co ja. Na
głowie ma kwadratową czapkę, a z boku małe, czarne ozdobne pióro. – Takie podane prosto z mostu na kształt wyliczanki opisy nie są mile widziane
nawet w narracji trzecioosobowej, a co dopiero w pierwszo-. W ogóle mam
wrażenie, że za bardzo skupiasz się na detalach. Co chwila pojawia się jakiś
szczegółowy opis nowo wprowadzonego bohatera: jakie są jego cechy szczególne, w
co jest ubrany, jakie nosi ozdoby… Do tego dochodzi jeszcze informacja o
wzroście. Bohaterka zwraca na to uwagę, ale nic dalej się z tym nie wiąże. Nie
myśli, że bohater jest niski, a to w jakiś sposób nietypowe albo może nawet w
pewien sposób zabawne i że może patrzeć mu w oczy, nie zadzierając głowy. W
narracji, którą wybrałaś, rzadziej zwraca się uwagę na takie rzeczy dla samego
zwracania uwagi, ale nic poza tym. Pierwszoosobówka służy bardziej do
opisywania stanu wewnętrznego bohatera i jego stosunku do tego, co widzi i przeżywa,
a nie suchych opisów. Tymczasem u ciebie często pojawiają się takie niuanse jak
to, kto gdzie i za kim staje, jak dokładnie ozdobiony jest kielich, jak czyjeś
nakrycie głowy, co wisi na ścianach… Typowy opis trzecioosobowy. Natomiast
tego, co narrację pierwszoosobową wyróżnia i jest jej największą zaletą
(zaproszenie czytelnika do umysłu danej postaci), póki co u ciebie nie ma. O
wiele lepiej już poznałam pałac czy namiot niż samą bohaterkę (czy bohatera, w
przypadku Devrima). Mamy trzecią notkę, a ja nie jestem pewna, czy dostałam
chociaż raz przemyślenia postaci na jakiś temat. Nic mi nie zapadło w pamięć, a
więc albo były one bardzo śladowe, albo… w ogóle ich nie było. Rozumiem, że
chciałaś jak najlepiej pokazać czytelnikowi świat Sahary, ale w takim wypadku o
wiele lepiej by było, gdybyś wybrała narratora trzecioosobowego. Na razie Wędrujące
piaski nie przypominają opowiadania, a jedynie jego first draft.
Podczas rytuału nie miałam szansy się jej
przyjrzeć, ale teraz widzę, że niewiele się zmieniła od naszej ostatniej
rozmowy. – Troszkę będę teraz czepialska, ale
podczas rytuału Sahara nawet nie wspomniała, że kalifa była na nim obecna, tak
więc wygląda to raczej tak, jakbyś dopiero w rozdziale trzecim ją tam
„dokleiła”. Dobrze by było wrócić do rytuału i dać tam jakąś wzmiankę na ten
temat, by całość uwiarygodnić.
Jedna ze służących nalewa szerbetu do
dwóch ozdobnych kielichów i podaje je nam. Zastanawiam się, czy czekać, aż
Rahime napije się ze swojego kielicha, czy powąchać jego zawartość i spróbować
napoju jako pierwsza. – Ale to chyba powinno być ujęte w
zasadach pałacowej etykiety i być Saharze dobrze znane, w końcu nie obraca się
w tych kręgach i wśród tych wszystkich zasad od wczoraj. Zachowuje się, jakby
nigdy wcześniej nie miała okazji usiąść z kalifą sam na sam, nie licząc służby.
– Armia Balahisaru stacjonuje pod naszymi
murami od pięciu tygodni – informuje mnie po chwili ciszy. – Mają dwa razy
więcej żołnierzy, co najmniej dziesięć tysięcy.
Pierwsza [zbędna podrójna spacja] wiadomość nie zaskakuje mnie; ziarhowie mówili
o spodziewanym ataku od dawna, a blokadę odczuliśmy już w ograniczonym
jedzeniu. Natomiast to ich liczba sprawia, że otwieram szeroko oczy, a moje
gardło zaciska się. – W pierwszoosobówce nie poświęca się czasu na to, co
nie zrobiło wrażenia na bohaterce. Powinna więc odnieść się tylko do liczby
wrogów. Już samo to, że nie zareagowałaby na resztę wieści, byłoby dla mnie
sygnałem, że nie było to dla niej nic odkrywczego.
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że Sahara
odmówi kalifie, kiedy ta zaproponowała jej wspólną ucieczkę i postanowi zostać
w pałacu oraz dalej wypełniać swoje obowiązki. Zaczyna ujawniać się jej
charakter, co mi się podoba, ale nie wiem, czy w obliczu nadchodzących wydarzeń
podjęła dobrą decyzję.
Kiedy Vasin daje Saharze amulet, wreszcie
widzę u niej jakieś emocje. Wcześniej tylko o nich czytałam, teraz w końcu mam
szansę je obserwować i wyciągać wnioski. Dziewczyna podnosi głos, wykonuje
nerwowe ruchy – super. Swoją drogą, zastanawia mnie podejście do wiary w Wędrujących
piaskach. Niesamowite, że sama kalifa pozwala, aby jej osobistym służącym
był ktoś, kto wierzy w innych bogów niż wszyscy w pałacu. Średnio łączy mi się
to z obrazem świata wzorowanego na kulturze arabskiej, ale może po prostu
uległam stereotypom. Tak czy siak, podoba mi się to urozmaicenie.
Suhaib odwraca się i idzie w stronę komnat
kalifa. Podążam za nim, przed rogiem odwracam się, żeby spojrzeć na Vasina
jeszcze raz. Jego oczy są pełne zmartwienia i czegoś jeszcze, czego nie umiem
nazwać.
– Do Gwiazd i od Gwiazd Pustynnych to
piękna książka, nabbio.
Zatrzymuję się, nie rozumiejąc, co ma na
myśli.
Co tutaj się stało? Dlaczego dwa ostatnie
zdania są zapisane kursywą i czym jest przedostatnie? Czyżby Vasin przekazał
coś Saharze telepatycznie? A może po prostu ta kursywa znalazła się tu
przypadkiem?
Nie było go tu, kiedy przyszłam, więc
odetchnęłam z ulgą i spróbowałam schować głęboko do szaf w mojej głowie to,
co ma się stać. – Dość niezrozumiałe sformułowanie.
Pomijam jego kulawość; jak można schować do szaf coś, co dopiero ma się stać?
Mam przez to rozumieć, że Sahara po prostu nie chciała myśleć o tym, jak
przebiegnie spotkanie z kalifem?
Widzę mury otaczające Quatan. Myślę o tym,
że za nimi są ludzie gotowi, żeby wkroczyć do miasta w każdej chwili i nas
zabić. – Kłopot w tym, że dziewczyna nie myśli o
tych ludziach, tylko myśli o tym, że myśli. Wybacz mi to masło maślane, ale ta
suchość to poważny problem tego opowiadania.
Z okna roztacza się widok na mury
otaczające Quatan. Za nimi są ludzie gotowi, żeby wkroczyć do miasta w każdej
chwili i nas zabić.
Uch, molestowania najwyższej kapłanki
przez samego kalifa się nie spodziewałam. Znaczy, miałam wrażenie, że
coś jest z nim nie tak, skoro jego matka postanowiła uciec i pozostawić
syna oraz cały dwór na pewną śmierć za to, że ten nie sprawdza się w roli
władcy, ale wciąż czuję się tym zaskoczona.
4. DEVRIM
Przewracam oczami. Zapamiętuję, żeby
więcej nie zakładać się z żadnym z moich braci o nic. Potrafią oszukiwać tak, że
tego nie zauważysz. – Proszę cię, tym razem zakusy na
narrację drugoosobową. Barwnie tu u ciebie jak w kalejdoskopie. Na obecnym
etapie opowiadania, kiedy nie umiesz jeszcze poprawnie stosować jednej
narracji, powinnaś się wystrzegać mieszania jej typów.
Krzyk jastrzębia rozlega się w powietrzu i
obydwoje spoglądamy w niebo. – To dwóch
młodzieńców, a więc obydwaj. Obydwoje mówi się o mężczyźnie i
kobiecie. Upraszam o nieodbieranie męskości jednemu z książąt. Na razie niczym
sobie na to nie zasłużył.
Mój brat wymienia uprzejmości z kalifem, a
ja wykorzystuję moment, żeby dyskretnie się rozejrzeć. Mury otaczające ogród są
wysokie, ale nie na tyle, żeby nie można było się na nie wspiąć. Na szczęście
nie widzę nigdzie zwierząt, które mogłyby utrudnić nam zadanie; podejrzewam, że
nie trzymają tu tygrysów czy lwów. Gdyby tak było, wypuściliby je teraz. – Dlaczego Devrim sam bierze na siebie rozpoznanie terenu? Co on, ninja?
Nie ma ludzi, którzy wślizgnęliby się do Quatanu i zrobili to za niego, i to,
że tak powiem, „od kuchni”, a nie od dziedzińca?
EDIT: Początkowo wydawało mi się, że plan
Fatina zakłada zakradnięcie się do pałacu i przeprowadzenie nocnego ataku
znienacka. Zmyliło mnie, że Devrim uznał mury za takie, na jakie dałoby się
wspiąć. Skoro jednak nie zamierzali tego robić, po co aż tak dogłębna i myląca
analiza?
Mimo tego, że w Balahisarze wierzą w tych
samych bogów, tylko ludzie mieszkający w tym mieście wierzą w sektę, której
przewodzi nabbia i ziarhowie. Niewiele o niej wiem, ponieważ oni sami starają
się nie opowiadać o swoich tajemnicach. – A ja myślę,
że on jednak, jako książę wrogiego królestwa, powinien się orientować w tych
sprawach, chociaż z grubsza. Przypuszczanie ataku na Quatan bez wiedzy o sekcie
najwyższej kapłanki, która ma moc przewidywania przyszłości, jest co najmniej
nierozsądne. O ile kalif zdaje się być kreowany na prostackiego i zapijaczonego
kretyna, tak trzej książęta z Balahisaru wręcz przeciwnie. Przynajmniej dopóki
nie wyszło na jaw, że raczej nie mają własnych zwiadowców, którzy dowiedzieliby
się tego i owego o sekcie Sahary.
Chwilę później jej twarz staje się
kamieniem (…) – to stwierdzenie jest wysoce
niefortunne.
Chwilę później jej twarz kamienieje.
Intryguje mnie plan braci i to, że
zgodzili się podpisać pokój między dwoma królestwami tylko po to, aby za chwilę
go złamać. Mam tylko nadzieję, że nie zamierzają się osobiście wkradać do
pałacu jak jacyś najemnicy, a nie książęta.
EDIT: Jak już obie wiemy, mają inne plany.
5. SAHARA/DEVRIM
Mam wrażenie, że Hajid jest dla Sahary
kimś więcej niż tylko przyjacielem. Ładnie zarysowałaś ich więź, jednak dziwi
mnie ten fragment:
Jedyną osobą, która będzie mogła mnie
dotknąć, jest Al-Mustasim, czy tego chcę, czy nie.
Czy to jest jakoś uwarunkowane prawnie?
Sądziłam, że kalif molestował Saharę tylko dlatego, że nie ma nikogo, kto
miałby większą władzę i mógłby mu tego zabronić, ale wygląda na to, że
niezupełnie. W dawnej Japonii gejsze miały zakaz obcowania płciowego z
przypadkowymi mężczyznami i mogły oddawać się tylko swojemu protektorowi. Czy
tutaj jest podobnie?
Drzwi zamykają się i dziewczyna podchodzi
bliżej ze spuszczoną [głową].
Trochę bawi mnie fakt, że Devrim, wiedząc
o nabbi jedynie to, co mówi się o niej wśród ludzi, a więc w głównej mierze
legendy i plotki, wypytuje służącą jej piętnastolatkę o jej panią i nie
podejmuje żadnych innych wysiłków, żeby dowiedzieć się czegoś więcej – tym
bardziej że wiele mu nie pomogła. Albo ci książęta są niezwykle pewni siebie i
uważają, że takie strzępki informacji wystarczą, albo wcześniej zwyczajnie ich
przeceniłam.
Ale właściwie to… dlaczego Fatin, drugi
pod względem starszeństwa, przysyła Devrimowi osobistą służkę nabbi jak
pierwszą lepszą prostytutkę? Która podczas wizyty u księcia była Saharze
potrzebna? Jakim w ogóle prawem Fatin zachowuje się w Quatanie jak władca na
włościach, kiedy jest tam zaledwie gościem, i to gościem niepewnym, z którym
dopiero co został podpisany pokój? Sahara wspominała wcześniej, że sayyidi
słyną z brutalności. Coś tu się nie klei. Żałuję, że Devrim nie zapytał Amani,
w jaki sposób została mu przez brata podesłana. Może to po prostu naiwność
dziewczyny, która nie chciała sprzeciwić się księciu innego królestwa, ale…
serio dziwnie to wyszło.
Jakoś nie dziwi mnie, że Devrim tak łatwo
pozbył się strażników kalifa. Boli mnie tylko, jak to wszystko gładko zmierza
do katastrofy. Z biegiem historii coraz trudniej mi uwierzyć, że Sahara jednak
nie uciekła razem z matką swojego władcy. Wierność obowiązkom to jedno, ale na
co ona liczyła? Że jeśli zostanie, widzenie, które otrzymała podczas rytuału,
się nie spełni?
6. SAHARA
Po tym, jak Devrim rozkazał swoim
żołnierzom zabić strażników kalifa, a następnie udał się do sali biesiadnej,
sądziłam, że wkroczy tam z bronią i spacyfikuje rodzinę królewską. Dlatego
zdziwiłam się, czytając, że przyjęcie z okazji zawarcia pokoju trwa w najlepsze
i obecni są na nim wszyscy bracia. Niezły zwrot akcji.
W drodze do sali biesiadnej ziarh Salmak
dogonił mnie i Hajida. Powiedział mi, że Amani została wysłana do komnaty
jednego z książąt, a niektórzy strażnicy byli pytani o świątynię.
Zastanawiam się, po co im takie informacje
i ogarnia mnie niepokój. – Aha, Sahara dowiaduje się, że jej
służąca została ni stąd, ni zowąd wysłana do Devrima i nie reaguje? Skoro nie
ufa sayyidim, czy nie powinna chociaż się zirytować? Ciekawe, co by
powiedziała, gdyby Devrim wykorzystał Amani seksualnie. Wiem, że to inna
kultura i inne czasy, ale po tym, jak najmłodszy książę zareagował na wieść, że
brat przysłał mu do zabawy dziewczynkę w wieku jego siostry, wnioskuję, że
również i Sahara nie powinna przyjąć tego ze spokojem. Jest najwyższą kapłanką,
która właśnie przewidziała straszny mord w pałacu i upadek dynastii. Czemu nie
może dysponować własną służącą, tylko nawet obcy książę może jej ją podebrać,
nawet o tym nie informując? Zdaję sobie sprawę z dysproporcji, jakie w twoim
świecie powinny dzielić pozycje mężczyzn od kobiet, ale mimo wszystko.
A co do tego niepokoju, który odczuwa nabbia
– trochę późno. Doceniam, że porozsiewałaś po tekście hinty wskazujące na złe
intencje braci, jednak miałam Saharę za bardziej domyślną.
Ładne są te twoje mity. Widać, że sporo
czasu spędziłaś nad mitologią tego świata. Zaczerpnęłaś ją skądś czy tylko
luźno się inspirowałaś? Wiem, że główne bóstwa, jak na przykład Kali, są
autentyczne, ale co z mitami opowiedzianymi przez kalifa albo później opowieść
o Nemesis?
Mam wrażenie, że Sahara trochę zbyt
otwarcie okazuje Devrimowi niechęć. Mimo nieufności i zaniepokojenia powinna
pamiętać, że to książę i gość kalifa. Na jego miejscu oczekiwałabym od kapłanki
większego profesjonalizmu. No ale widać, że władcę interesuje co innego.
7. DEVRIM/SAHARA
Ha, nieźle ukazałaś scenę, gdy Devrim
zaprasza nabbię do tańca zarówno z jej, jak i z jego perspektywy. I jeszcze jak
ją sprytnie wkręcił, żeby mu nie odmówiła.
Śpiewaczka ma zasłonięte oczy, tak jak
grający na instrumentach, przez co mają skupiać się tylko na muzyce. – Kreatywnie. To pewnie kolejna rzecz zaczerpnięta z kultury arabskiej.
Miło się czyta, widząc w opowiadaniu takie smaczki.
Noo, zaskoczyłaś mnie. Nie spodziewałam
się, że książęta w taki sposób przejmą kontrolę nad całym zgromadzeniem. W
jednej chwili niezobowiązujący taniec, w drugiej już obezwładniona Sahara z
mieczem Devrima na gardle.
– Co to ma znaczyć? Jesteś w moim domu,
rozkazuję ci natychmiast zakończyć tę błazenadę i wyjechać z tego miasta! –
Cały czerwony kalif wstaje i uderza pięściami w stół. – O wow. Kreacja kalifa na plus, bardzo spójna. Jeśli on myśli, że
czymś takim skłoni agresorów do odwrotu, to winszuję jego matce, że jako jedyna
mądra z całego towarzystwa opuściła pałac.
Wcześniej czułam, że mimo wad władcy cała
akcja poszła sayyidi zbyt łatwo, ale po wyliczeniu przez Fadela wszystkich
słabych punktów królestwa, zmieniłam zdanie. Wrzucam tutaj, żeby nikt nie miał
wątpliwości:
– Quatan był kiedyś potęgą nie do
zdobycia. Wszyscy się was bali. A teraz? – Sayyidi uśmiecha się i rozkłada ręce
na boki. – Wpuściłeś nas do pałacu i dopuściłeś do ataku. Nawet nie odebrałeś
nam broni. Twój skarbiec jest pusty, a armia słabsza niż ruiny starożytnych
miast. Strażnicy są niedoświadczeni lub spragnieni bogactwa do tego stopnia, że
z łatwością można ich zaskoczyć sztyletem albo przekupić odrobiną dinarów.
Żałuję, że nie przyjęłam propozycji kalify
Rahime. Gdybym mogła odwrócić czas, ukradłabym ze świątyni dar Kali i wyjechała
z kalifą, kiedy było to jeszcze możliwe. – Rychło w
czas, ale jednak przydałaby się jej dodatkowo umiejętność łączenia ze sobą
faktów. Nie mówię, że to źle – nieidealna bohaterka zawsze dodaje całości
realizmu, jednak… zabrakło mi u Sahary rozumu, po prostu. Quatan oblegają od
tygodni wrogie wojska, widzenie tragedii praktycznie zbiegło się w czasie z
przyjazdem sayyidi do pałacu, nabbia nakrywa jednego z nich na uważnym
rozglądaniu się, a potem jeszcze dowiaduje o Amani i o tym, że tamci
rozpytywali o świątynię. I nic. Nikt nie jest podejrzliwy, nie ma o tym w
tekście nawet słowa. Nikt nie jest napięty jak struna, wypatrując zagrożenia na
każdym zakręcie. Cóż, niby to lepsze od bohaterki, której wszystko się udaje,
mimo że wcale o to szczególnie nie zabiega, ale w moim odczuciu tutaj
przesadziłaś w drugą stronę. Te drobne wskazówki mogłabyś wykorzystać, by
powoli budować napięcie i, wykorzystując dynamikę zarówno samej akcji, jak i
budowy tekstu, zaciekawić czytelnika. Chyba że właśnie taka miała być Sahara –
mająca dar widzenia, ale niepotrafiąca go wykorzystać. Jeśli tak, to wyszło
przednio.
Biegnę tak szybko, jak mogę, nie zważając
na kierunki. Teraz moim priorytetem jest uciec jak najdalej, później będę
martwić się o to, jak dotrzeć do świątyni. – Saharze
udaje się wyrwać, co powinno budzić emocje, ale nie budzi, bo wciąż opisujesz
to niesamowicie sucho – nie pozwalasz nam wejść w buty bohaterki, odczuć na
własnej skórze tego, co mogłaby ona sama, np. paraliżującego strachu
zalegającego kamieniem na dnie żołądka, bólu mięśni przez buzujące emocje
majaczącego na skraju świadomości, obezwładniającej ulgi, że już jest blisko,
już za chwilę będzie bezpieczna, jeszcze tylko kilka zakrętów do pokonania,
kilka metrów do przebiegnięcia. Zamiast mieć w głowie jeden wielki kociokwik,
bo cała rodzina królewska, w tym najlepszy przyjaciel Hajid, zostali
wymordowani, nabbia myśli o swoich priorytetach. Przed jej oczami nie pojawiają
się raz za razem brutalne sceny, nic w związku z tym nie odczuwa, nie myśli. Kurczę,
priorytety to można sobie ustalać, kiedy się siedzi w domu przy kominku i
planuje kolejny dzień, a nie pędząc krętymi korytarzami do świątyni, gdzie
trzeba dotrzeć, zanim najeźdźcy znajdą dar Kali.
Popsioczyłam, więc czas na komplement.
Bardzo przekonujące jest chwilowe załamanie Sahary, gdy zobaczyła miasto w
ogniu. Na chwilę nawet zapomniała o świątyni.
Jednak nadal za bardzo skupiasz się na
detalach:
Mężczyzna w granatowych i brązowych
szatach wojskowych idzie szybkim krokiem, za nim kilkudziesięciu żołnierzy.
Czy naprawdę kolory mundurów mają aż takie
znaczenie, szczególnie w takim momencie? Nie dałoby się tego wrzucić jakoś
wcześniej, na przykład kiedy sayyidi zostali zaproszeni do pałacu i wzięli ze
sobą kilku strażników? Albo przykład z któregoś z poprzednich rozdziałów –
dokładny ubiór służącej? Szczegółów jest chwilami za dużo nawet na
trzecioosobówkę, a co dopiero pierwszo-. Nie zawsze jest na nie odpowiedni
moment – im więcej detali, im bardziej rozbudowane opisy, tym bardziej
spowalniasz tempo akcji, a przecież nie o to w tej chwili walczymy.
Piękne są te twoje cliffhangery. Już
myślałam, że Saharze na razie się udało i zdoła uciec ze skarbem Kali
przynajmniej ze świątyni, kiedy CIACH – zostaje pojmana. Trudno się przy twoim
opowiadaniu nudzić, gdy tylko porzucasz formę beznamiętnego sprawozdania – a to
znaczy, że jest światełko w tym tunelu!
Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie
znalazłam jeszcze ani jednego przykładu pomieszania podmiotów. Nie wiem, czy
szczególnie ich dopilnowałaś, czy przychodzi ci to naturalnie, ale bardzo się
cieszę, bo niewielu autorów radzi sobie z tym problemem.
8. SAHARA
Stoi zbyt blisko mnie, niż bym tego
chciała. – Poprawnie: stoi bliżej mnie, niż bym
tego chciała.
Napieram na drzwi z jednej strony, ale to
samo robi strażnik z drugiej. Czuję, że nie wygram i odpuszczam, rzucając się w
stronę drzwi komnaty. Dłoń owija się wokół mojej kostki i przewracam się,
uderzając mocno o niski stolik żebrami, a później biodrem o podłogę. Powietrze
wylatuje z moich płuc z dźwiękiem przypominającym płacz, a moją prawą stronę
przeszywa ból, kiedy próbuję złapać oddech. – Jest
realistycznie, za co należy się pochwała, ale spójrz, jaki ten opis jest
rozwleczony. Wcześniej było podobnie. Dobrze planujesz sceny akcji, ale opisywanie
ich idzie już gorzej.
Napieram na drzwi z jednej strony. Opór!
Strażnik z drugiej robi to samo! Niech to, nie wygram! Odskakuję i rzucam się
do wyjścia. Ktoś łapie mnie na kostkę, nie czuję gruntu pod stopami. Upadam na
podłogę, żebrami napotykając stolik, biodro przeszywa ostry ból. Powietrze
ulatuje mi z płuc, wyrywając z piersi szloch, ostre kłucie rozlewa się po
klatce piersiowej, gdy próbuję złapać oddech. – Nie jest idealnie, ale zobacz, ile udało mi się skrócić.
Powyrzucałam zbędności, zastąpiłam dłuższe słowa
krótszymi, oddałam uczucia – zamiast o nich wspominać, wplotłam także choćby i
pojedynczą myśl, a cały opis od razu stał się
lżejszy i bardziej dynamiczny.
Dotąd chwaliłam za realizm, ale tu mi coś
nie gra – Sahara zdecydowanie za szybko doszła do siebie po takim upadku.
Dopiero obiła sobie żebra, biodro, czuła ból w klatce piersiowej, a już tłucze
strażnika kubkiem po łbie.
Zrywam się i kiedy już dotykam klamki,
ktoś krzyczy coś niewyraźnego, a ramiona oplatają mnie w talii i podnoszą z
ziemi. Wywijam się, kopię, biję, krzyczę. Ktoś wydaje polecenia, strażnik
trzymający mnie warczy, a jego uchwyt zaciska się jeszcze bardziej, przez co
trudniej jest mi oddychać i czuję ból w żebrach. – Podziwiam, że z takimi urazami wciąż jest taka waleczna. Ale tak
naprawdę, to nie. Adrenalina to jedno, ale co z wcześniej odniesionymi
obrażeniami? I boli ją w żebrach dlatego, że strażnik ją ściska? Bo ja
myślałam, że bardziej od tamtego upadku i bliskiego spotkania ze stolikiem.
9. DEVRIM
– Zmienię tu kolor ścian. – Fatin wskazuje
na dywan. – A to zniknie. – Ubawiłam się, świetny kontrast.
Tam Sahara co chwila wpada na jakiegoś żołnierza i przechodzi gehennę, a ten
sobie tu planuje wystrój jak jakaś perfekcyjna pani domu. Facet od razu zyskał
+10 do wiarygodności.
Fadel spycha stopy Fatina ze stołu i
przestaje kręcić się po pokoju.
– Dopiero zdobyliśmy miasto. Chociaż raz
mógłbyś zachowywać się poważnie.
– Zdobyliśmy miasto – powtarza Fatin. –
Chociaż raz mógłbyś się ucieszyć. – Przyjemnie
czytać takie przekomarzanki między braćmi.
Cieszę się, że w tej notce mogę trochę
lepiej poznać Devrima; mam niedosyt tego bohatera i żal mi, że traktujesz go
tak po macoszemu.
Devrim znów zaczyna mi imponować. Nie pcha
się na żywca do odkrytego przypadkiem tajemnego korytarza, ale przygotowuje
lampę (rzecz oczywista) i... mydło. Sposobu z mydłem, przyznaję się, nie
znałam. Jedynie okruszki, czy coś w ten deseń, albo nić Ariadny. Czy rysowanie
mydłem po ścianach, żeby się nie zgubić, też zaczerpnęłaś z kultury arabskiej?
Sorki, że trochę odbiegnę od tematu, ale
skoro ktoś wypisał ci w komentarzu, w których dwóch miejscach brakuje spacji,
powinnaś to uszanować i poprawić. Teraz czuję się trochę, jakbym marnowała
czas, pisząc tę ocenę. Dobrze, że dałam sobie spokój z wymienianiem literówek,
zbędnych przecinków i szalejących spacji, ale to nie znaczy, że w dalszej
części tekstu ich nie ma – powinnaś sprawdzić tekst pod ich kątem, bo znacząco
obniżają jego jakość i zniechęcają do czytania.
10. SAHARA
Przez potworny ból w biodrze i żebrach nie
mogę się położyć, więc zostaję w pozycji siedzącej. – Konsekwencja trochę poszła w las. Wcześniej obrażenia nie przeszkadzały
Saharze zgrywać wojowniczki, a teraz nie może się położyć.
Zamykam oczy i biorę kilka głębokich
wdechów. Muszę pomyśleć[,] jak odzyskać kryształ. Z
rozmowy strażników dowiedziałam się, że mężczyzna, który mi go zabrał, jest
kapitanem, synem generała Hamdana. Z wielu wcześniej spędzonych godzin z
efendimi pamiętam, że jest on mężem siostry króla Balahisaru. – Trochę
szkoda, że pokazałaś to streszczeniem, a nie sceną, byłoby ciekawiej.
Zgadzam się z Fatinem. Sahara rzeczywiście
wykazała się głupotą. Nie zrobiła zupełnie nic, żeby obronić miasto przed
najeźdźcami. Na ile była to wina kalifa, to inna sprawa. Czy nabbia w ogóle
mogła cokolwiek uczynić, żeby jakoś poprawić sytuację wszystkich? Nie jestem
pewna. Jest najwyższą kapłanką, ale dotąd nie zauważyłam, żeby miała jakąś
władzę. Ot, jedynie wieszczy, modli się, strzeże daru Kali (do czasu) i daje
błogosławieństwa. A gdzie ta jej tajemnicza sekta? Naprawdę cała została
wymordowana? Jeśli tak, to słabo. Kapłani dawnych czasów kojarzą się z potęgą,
pociąganiem za sznurki z cienia, rozbudowaną wewnętrzną hierarchią, a u Sahary
nic. Równie dobrze mogłaby być tu jedyną przedstawicielką stanu kapłańskiego.
Wygląda na to, że istotnie w tym
królestwie nie było absolutnie nikogo, kto mógłby zorganizować jakiś opór wobec
wrogów, czy choćby przewidzieć, że z takim władcą i ogólnym rozpadem królestwa
stanowią łatwą zdobycz. Cóż, tak czasem bywa.
Mimo to liczę, że rzeź buntowników, jaką
bracia urządzili na arenie, istotnie spowoduje przemianę wewnętrzną Sahary i że
dzięki temu bohaterka bardzo się rozwinie.
11. NADIRA/SAHARA
Ciekawe, nowi bohaterowie, nowe miejsce i
dwa węże. Co więcej, kolejny bohater z darem przepowiadania, tym razem wróżący
z piachu i następna tragiczna wróżba. Mam nadzieję, że to wieszczenie
przyniesie lepszy skutek niż widzenie Sahary.
Kali jest boginią czarów? Hindusi wierzą w
Kali, boginię śmierci, więc sądziłam, że i jedna, i druga to ta sama bogini.
Dosyć to mylące.
– Ile czasu minęło, odkąd nas
zaatakowaliście? – pytam.
(…)
Więc musiało minąć wystarczająco dużo
czasu, żeby zdążyli ustabilizować sytuację na tyle, że sayyidi mogą wyjechać i
zostawić Quatan w czyichś rękach. – Naprawdę? W
ogóle nie odniosłam wrażenia, że miał tu miejsce jakiś znaczący upływ czasu.
Sahara wróciła do lochów i jedyne, co powiedziała na temat swojego tam pobytu,
to to, że mijały minuty i godziny. Z tego powodu założyłam, że minęły najwyżej
ze dwa-trzy dni. To trochę za krótko, żeby ogarnąć całe Quatan i jeszcze
znaleźć kogoś godnego na zastępstwo.
Hm. Chwilę później widzę taki dialog z
Miriam:
– Ile czasu minęło?
– Dwa tygodnie – odpowiada. – Może trochę
mniej. Chyba straciłam rachubę.
Spore nieporozumienie. Co byś powiedziała
na to, żeby Sahara mierzyła upływ czasu porami posiłków, a nie „minutami i
godzinami”? Albo zmianami wart w więzieniu? W ogóle to niepoważne, że nabbia
siedziała w lochu dwa tygodnie i skomentowała ten czas jedynie takim krótkim
stwierdzeniem.
Nadal prawie zero przemyśleń Sahary i
Devrima. Praktycznie nie korzystasz z dobrodziejstw, jakie daje narracja
pierwszoosobowa. Wiem, uczepiłam się tego, ale rezygnując z nich, pozbawiasz
się też poniekąd pełnoprawnego opowiadania. Bardzo trudno jest mi się wczuć w
bohaterów, skoro non stop są sztywni jak figury woskowe i poprawni jak jacyś
dyplomaci na wybiegu. Przyjrzyj się swojemu tekstowi – postaci poświęcają
niemal sto procent uwagi na wyliczanie tego, co robią, jakby tylko z tego
składało się ich życie: wchodzę do wody, nacieram się mydłem, opłukuję, sięgam
po ręcznik, widzę wchodzącą Miriam, czuję ulgę, cieszę się, że dziewczynie nic
nie jest, dziękuję bogom, wychodzę z wody, przytulam ją… Raport, suchy raport,
jak nic. Brakuje żywego strumienia myśli, żywych emocji. Nie ma czegoś w stylu:
Miriam… Miriam! Dzięki bogom, żyje, jest cała!
Starasz się unikać rażącego streszczania
wydarzeń (co jest chwali), ale nie powiedziałabym, żeby mimo wszystko
streszczenia nie były bolączką Wędrujących piasków. Chwilami naprawdę
wydaje mi się, że Sahara sama sobie streszcza swoje emocje i wrażenia – trochę
jak jakaś sztuczna inteligencja, która ma nadzieję w ten sposób się ich nauczy
i osobiście odczuje. Nie żeby Devrim też tego nie robił, ale u Sahary jest to
bardziej widoczne; to ona, jako strona w tej wojnie przegrana, ma więcej okazji
do emocjonalności. Na tym etapie opowiadania zaczynam wątpić, żebyś sama umiała
wczuć się w swoich bohaterów. Wczuć tak do głębi ich serc. Zaryzykuję nawet
opinię, że wybrałaś pierwszoosobówkę na czuja, nie zapoznawszy się wcześniej z
żadną literaturą, w której taka narracja była prowadzona. Nie zobaczyłaś, jak
to w ogóle ma wyglądać. Ewentualnie wybierałaś literaturę pierwszoosobową, ale
pamiętnikarską, pokroju, nie wiem, Sylvii Plath czy Haliny Snopkiewicz albo
bardziej popularnego Vonneguta czy Nabokova. Taka też pierwszoosobowa
najczęściej kojarzy się ze starawą literaturą klasyczną, w tym z lekturami
szkolnymi (nie wiem, przykładowo: „Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela”
Sienkiewicza). Jednak mam wrażenie, że mimo wszystko taka stylizacja nie pasuje
do konwencji współczesnej książki fantastycznej przygodowej, której akcja ma
budzić napięcie, tym bardziej gdy dokładasz do tego czas teraźniejszy. Nie da
się tego dobrze połączyć, tak by budziło emocje w czytelniku, bo to jak
zakłamywać rzeczywistość: pisać, że wszystko się dzieje teraz, ale
akurat nie robi na nikim wrażenia. Jakby twoi bohaterowie przyswajali fakty
fabularne na bieżąco, a jednocześnie nadążali z przesiewaniem uczuć przez
sitko, oceniając jednak z dystansu. Bez sensu.
Mało tego. Tyle rozdziałów za mną, a ja
nadal właściwie nie znam ani Devrima, ani – co jeszcze bardziej przykre –
Sahary. Przez to, że nie rozmyślają nad bieżącymi sprawami, wydają się puści. A
przecież mają co rozważać. Ze strony księcia – jasne, że przejęcie kontroli nad
Quatanem przebiegło bez najmniejszych komplikacji i nie wymagało podjęcia
skomplikowanych środków. Z całego pałacu tylko nabbia zdaje się mieć na tyle
silnego ducha, żeby podjąć walkę z sayyidi. Devrim przekonał się o tym na
własnej skórze, kiedy w sali biesiadnej kapłanka uderzyła go najpierw w krocze,
a następnie głową w twarz i zdołała się wyrwać, mimo że przecież miał ją w
garści. A on? Kiedy dochodzi do ich kolejnego spotkania i strażnik przyprowadza
ją sponiewieraną przed oblicze braci, Devrim… jedynie ją ocenia. Oczywiście
może to część jego kreacji: bystry, sprawny, ale jednocześnie niezapobiegliwy –
nie widzi w nabbi aż takiego zagrożenia, żeby poświęcać jej więcej uwagi.
Niestety nie jestem w stanie tego stwierdzić – nie mam z czego wyciągać
wniosków. Nie wiem, co się dzieje w głowie Devrima. Wygląda na to, że niewiele.
To wszystko, na co wysilił się w kwestii Sahary:
Nabbia spogląda na Bassima i widzę błysk w
jej oku. Próbuje się wyrwać, ale strażnik wzmacnia uchwyt na jej ramieniu, na
co się krzywię. Jest drobna, nie trzeba używać aż tyle siły.
Potem przypominam sobie, co zrobiła mi. Może
jednak potrzeba więcej niż jednego mężczyzny.
No sama powiedz. Marnie.
Natomiast sama Sahara… W jednej chwili
straciła niemal wszystko: dom, przyjaciół, rodzinę królewską, której służyła,
wolność, ba! – nawet kryształowy wisiorek Kali, skarb strzeżony przez wiele
pokoleń nabbi – i poświęca temu najwyżej kilka myśli. Nie planuje, nie próbuje
rozpracować przeciwników, nie szuka wyjścia z sytuacji. Jedynie gada o swoich
priorytetach, biega po całym pałacu, obijając się o strażników, ciska się i na
każdym kroku stawia opór. Że tak jeszcze powrócę do tej nieszczęsnej sceny w
lochu, gdzie kapłanka dosłownie straciła dwa tygodnie życia – przecież to
idealny moment na wykminienie czegoś albo chociaż na podsumowanie sytuacji, w
której znalazł się Quatan i wszyscy jego pozostali przy życiu mieszkańcy. Mam
rozumieć, że Sahara cały ten czas spędziła, gapiąc się w ścianę?
Nie twierdzę, że bohaterka z gorącym
temperamentem, która najpierw działa, a potem myśli, jest zła. Problem tylko w
tym, że przez czytanie jedynie fizycznych czynności i szczątkowych wzmianek o
stanie wewnętrznym nie uczestniczę w życiu nabbi. Ja je tylko oglądam,
wspomagana przez nią od czasu do czasu jakimś komentarzem w stylu: cieszę
się, zbiera mi się na płacz itp. Czuję się, jakbym poszła do kina na jakiś
niskobudżetowy film, którego reżyserowi nie chciało bawić się w ukazywanie
rozterek bohaterów. Wręcz bawią mnie wysiłki Sahary i mam ochotę powiedzieć: Nie
no, kobieto, ale czemu tak robisz? Nie musisz być rozsądna, ale czemu nie
słyszę twoich myśli? Dlaczego mnie do siebie nie dopuszczasz? Bo przykro
mi, ale przeważająca większość tego opowiadania to nie myśli bohaterów, tylko
suche zdania narratora wszechwiedzącego z poodmienianymi końcówkami. Zdarzało
mi się już czytać opka, których autorzy też nie widzieli specjalnej różnicy
między typami narracji i na WS również było co najmniej kilka takich ocen. Ale
jednak mam wrażenie, że padł tu niechlubny rekord.
Nie piszę tego, że sprawić Ci przykrość.
Chcę jedynie, żebyś zrozumiała, jak ważna jest narracja. Kiedy ona leży – leży
wszystko.
Poza tym w postaci Sahary znów widać
niekonsekwencję. Pod koniec zeszłego rozdziału, patrząc na przybijanych do
krzyży mieszkańców Quatanu, nabbia składa sobie postanowienie:
Zamykam oczy i odwracam głowę. Już nie obchodzi
mnie, że zobaczą mnie słabą. Lepiej, żeby uważali mnie za złamaną.
Nikt nie spodziewa się, że przez kogoś
złamanego świat stanie w płomieniach.
A moją rozpałką będzie cicha zemsta.
Co na to ja? Cieszę się, bo może wreszcie
bohaterka zacznie naprawdę żyć w tekście, stanie się powściągliwa na zewnątrz,
za co żywiołowa w sercu… No ale nie. Już w kolejnej notce Sahara zachowuje się
zupełnie tak samo jak wcześniej:
– Ile czasu minęło, odkąd nas
zaatakowaliście? – pytam.
– Jesteś strasznie wścibska. Nie cieszysz
się, że już nie musisz spać w tamtym brudnym miejscu?
– Dlaczego znowu tu jestem? – Jeżeli nie
chce odpowiedzieć mi na tamto pytanie, zadaję inne. Nie mam zamiaru się poddać.
Strażnik prycha.
– Nie na długo. Wyjeżdżasz z sayyidimi do
Balahisaru.
– Po co?
Wzrusza ramionami i dolewa sobie szerbetu,
a ja zaciskam zęby, zirytowana, widząc jego nonszalancję.
Nie na tym polega próba uśpienia czujności
wroga, że tak powiem. Nie czepiałabym się tego, gdyby gdzieś między tymi dwoma
fragmentami Sahara doszła jednak do wniosku, że w sumie to granie załamanej nie
jest w jej stylu, że ona chce prowadzić z sayyidi czynną walkę i stawiać opór
na każdym kroku. Jak najbardziej bym ją wtedy zrozumiała. Ale… tego nie ma.
Jest za to nabbia, która robi za chorągiewkę na wietrze – trzepocze zależnie od
kaprysów wiatru.
Jeśli chciałaś w ten sposób pokazać
złożoność ludzkiej natury – że to niekoniecznie tak działa, że człowiek
konsekwentnie realizuje jedno podjęte postanowienie, tylko miota się między
różnymi opcjami, to w literaturze osiąga się to za pomocą innych środków
(choćby przez ten, który krótko omówiłam wyżej: ukazanie, jak bohater zmienia
zdanie). Na chwilę obecną wygląda to tak, jakbyś po prostu zapomniała, co
napisałaś w zaledwie poprzedniej notce.
12. SAHARA
Męczy mnie też to, że Devrim nie raczy
nawet między wierszami zdradzić, po co im krnąbrna nabbia, która uciekła im już
dwa razy, raniła kilku strażników, a nawet jego samego. Jak sama zauważyła,
gdyby mieli ją zabić, już by to zrobili. Nie chcę od razu wiedzieć wszystkiego,
ale znów czuję, jak gdyby sam Devrim robił przede mną sztuczną tajemnicę. A tak
być nie powinno, skoro jestem teoretycznie w jego głowie. Zabierają ją do
swojej ojczyzny, ok. Tyle że nie wykorzystujesz pełnego potencjału narracji z
perspektywy Devrima. Jego fragmenty są znacznie krótsze niż te Sahary i
prowadzone trochę po macoszemu – nie ma narad wojennych z braćmi, jakichkolwiek
rozmów, które popchnęłyby fabułę w przód, o jego monologach wewnętrznych nie
wspomnę, bo już mówiłam o tym wiele razy. Prawie wszystkiego dowiaduję się od
jakichś randomowych bohaterów, którzy pojawiają się, żeby wypowiedzieć kilka
zdań i znikają bezpowrotnie albo z samych wydarzeń. O ile początkowo miałam
jeszcze z czego wnioskować (było biednie, ale zawsze coś), tak przez kilka
ostatnich rozdziałów już nie. Nie pasuje mi rola czytelnika biernego, którego
jedynym zadaniem jest przyswajać jedynie to, co rzuci, albo i nie rzuci, autor.
Większość czasu spędzam w namiocie, myśląc
o tym, jak zdobyć kryształ Kali, czytając dwie książki, które strażnik o
imieniu Raenhet mi oddał i grając z nim w karty. Jako jedyny nie boi się do
mnie odezwać i zastanawiam się dlaczego. – Nie widać. Naprawdę nie widać. Powiem więcej: na razie nabbia kłamie, że
robi coś takiego. Nic nie wskazuje na to, aby zależało jej, żeby coś wymyślić.
O wiele więcej uwagi poświęca grze w karty z nowopoznanym strażnikiem.
Kurczę… Sahara jest właśnie wywożona do
Balahisaru, gdzie jej los stanie pod ogromnym znakiem zapytania (cały czas
pamiętam, że Fatin zagroził jej, że jeśli znów będzie lekkomyślna, spotka ją
coś równie złego jak ukrzyżowanie), a ona zachwyca się bez reszty poematem o
jakiejś tam królowej? Czy ta bohaterka ma w ogóle instynkt samozachowawczy?
Nikt w takim harmidrze nie powinien zauważyć,
jak wchodzę do namiotu kapitana. Będę mogła go szybko przeszukać i sprawdzić,
czy nie schował gdzieś naszyjnika.
Najpierw jednak muszę z n a le ź ć
jego namiot. Nie wiem, jak wygląda i gdzie stoi, ale taka okazja może się
więcej nie powtórzyć. – Znów: co nabbia robiła przez
osiem dni w podróży przez pustynię, że nie zorientowała się dotąd, gdzie jest
ten namiot? Zgaduję, że też niczego przez ten czas nie wykminiła, jak odzyskać
klejnot Kali.
Jak słowo daję, mam wrażenie, że im dalej,
tym gorzej z tym opowiadaniem.
– Wracaj do namiotu, nabbio. Tak będzie
lepiej dla wszystkich.
– Nie ruszę się nigdzie, dopóki nie dowiem
się, co się dzieje.
Mięsień w jego szczęce się porusza.
– Zauważono niedaleko stado ghouli.
Ghoule. Straszydła. Upiory. Widziałam je
tylko na ilustracjach w księgach i obrazach, nigdy nie na własne oczy. – Wow, ghoule? Nie przekonuje mnie ten pomysł, bo to raczej stworzenia z
innego kręgu kulturowego, ale mam nadzieję, że jakoś to obronisz.
13. SAHARA
Powinnaś się dokształcić z pisania scen
akcji, bo wciąż nie jest lepiej. Pomijając suchość, nie są najgorsze, ale nadal
zawierają wiele zbędnych w tej chwili elementów.
Sahara zaczyna mnie naprawdę irytować.
Ciągle tylko mówi, że coś robi, podczas gdy albo nie robi nic, albo jej
poczynania są pozbawione jakiegokolwiek pomyślunku. Teraz, z kolei, gdy trwa
atak ghouli na obóz, nadal nie pomaga, a jedynie przeszkadza Devrimowi
(rozumiem, że nie bardzo jest w stanie pomóc, skoro to kapłanka, nie
wojowniczka, ale żeby miała chociaż tyle przyzwoitości, żeby przynajmniej nie
zawadzać). Ile ona ma tak właściwie lat? Z moich wyliczeń wynika, że około
dwudziestu jeden (miała cztery, kiedy po raz pierwszy wzięła udział w rytuale,
a potem przez siedemnaście to kontynuowała). Zachowuje się, jakby miała jakieś
trzynaście.
Pokazuję jedynie swój odbiór bohaterki,
żebyś mogła ocenić, czy łączy się z twoimi zamierzeniami. Jeśli nie, coś trzeba
będzie w kreacji Sahary poprawić.
Przez głowę przelatują mi obrazy sprzed
dwóch tygodni. Podpisany traktat pokojowy, masakra w sali biesiadnej i rzeź w
mieście. Trzymanie mnie w lochach, krzyżowanie ludzi, którzy nie chcieli oddać
swojego miasta, swoich rodzin i siebie — mordercom. Błogosławienie efendiego.
To, jak wyglądała Miriam. Śmierć Hajida… – Wcześniej
jakoś udało jej się szczęśliwie o tym wszystkim zapomnieć i beztrosko grać w
karty. Przeżyta trauma nie działa tak, że się włącza i wyłącza. Ona powinna
ciągle przebijać z każdej myśli i każdego czynu nabbi.
Sayyidi, widząc moją minę, domyśla się
tego, o czym myślę. Mięsień w jego szczęce porusza się.
– Jeżeli nie opatrzymy twojej ręki, może
się wdać zakażenie.
Może i mu nie ufam, ale nie jestem też
głupia. Kto wie, co mogła zawierać ślina pustynnego straszydła? Nie mam zamiaru
umierać przez uniesienie się dumą. – Zadziwia
mnie, że ona po tych wszystkich nonsensach nadal uważa, że nie jest głupia. To
dużo o niej mówi.
Gdy tylko została ugryziona, Devrim od
razu chce ją opatrzeć. Sahara szarpie się, ten daje jej słowo, że jej nie skrzywdzi,
ona nadal nie dowierza, przypomina sobie wszystko, co się ostatnio wydarzyło,
książę znów próbuje ją przekonać, po czym… dziewczyna stwierdza, że nie jest
głupia i nie zamierza umierać przez dumę. Nie wiem, czy ona tak specjalnie, czy
ma jakieś problemy z logiką, ale to nie ma większego sensu. No chyba, że nie
miało go mieć.
Nabbia zostaje w końcu przywieziona do
Balahisaru, gdzie wita ją tamtejszy kalif i zostaje zmuszona do wzięcia udziału
w uroczystej kolacji. Nadal nic jej nie zastanawia, nadal brakuje jakichkolwiek
przemyśleń. Czytanie czegoś takiego męczy.
Aczkolwiek przemowa kalifa mi się
podobała. To, że zdradził wszystkim, w tym Saharze, swoje ambitne plany już
trochę mniej, ale widać naprawdę nikt nie uważa, że kapłanka mogłaby to jakoś
wykorzystać przeciw Balahisarowi.
14. SAHARA
Znów mamy scenę akcji. Zobacz na tę część:
Sięgam po broń za moim pasem i wyciągam
ostrze. Nie leży dobrze w mojej dłoni, ale to jedyna broń, jaką mam.
Dlaczego Sahara nie wypróbowała go
wcześniej? Dobra, kiedy go gwizdnęła z namiotu Devrima, mogła nie mieć na to
czasu. Ale kiedy już się przebierała i zastanawiała, jak go przywiązać do
ciała, żeby nie zostać bezbronna, czas już jej nie gonił. A w każdym razie nie
tak bardzo, żeby go nie wypróbować.
Chodzi mi o to, że w scenie akcji powinna
być sama akcja i należy tak planować opowiadanie, żeby wszystko, co wymaga
wytłumaczenia, zawrzeć w nim wcześniej, przed sceną walki, jak w tym przypadku.
To nie jedyny przykład w Wędrujących piaskach, kiedy takiego rozplanowania
zabrakło. Kiedy się pisze bez planu, od razu to widać – tego typu sceny są
rozwleczone i chwilami wręcz przepakowane informacjami, a wtedy średnio
działają na emocje czytelnika. Jak tu czuć napięcie, kiedy wszystko się wlecze?
Poza tym doskonale wiem, że Sahara nie ma
przy sobie innej broni. Zbędna oczywistość.
Kalifa powoli podchodzi do dwóch braci, w
jednak w jej dłoni tym razem jest mały sztylet. Nim mam szansę krzyknąć, czy
cokolwiek zrobić, kobieta bierze zamach.
Devrim zauważa to i w czasie kopie kalifę
w brzuch. Ta zatacza się do tyłu i upada.
Jej głowa wydaje przerażający dźwięk,
kiedy uderza o krawędź niskiego stolika.
Wszyscy zamieramy, kiedy pod królową
tworzy się kałuża krwi, a ona sama się nie rusza.
Fatin powoli wypuszcza Devrima, który stoi
jak zahipnotyzowany. – Ojej. Tu mnie zaskoczyłaś. Niech
zgadnę, Devrim, jako nieumyślny zabójca kalify, będzie musiał uciekać z
Balahisaru i zabierze ze sobą Saharę.
Dobrze, miałam rację. Nieźle to
poprowadziłaś, ale nie opuszcza mnie wrażenie, że księciu i nabbi poszło zbyt
łatwo. W Quatanie balahisarscy żołnierze byli jacyś bardziej profesjonalni.
Pierwsze, co powinni zrobić po tym, jak Sahara i Devrim zniknęli w pałacowych
korytarzach, to zamknąć bramę miasta. Chyba że istotnie rozkaz Fatina jeszcze
nie dotarł do tych, którzy jej pilnowali. Skoro akcja dzieje się w okresie
wojennych zawieruch (a jeśli niezupełnie, to choćby z faktu, że kalif ma
wielkie ambicje, żeby znacznie powiększyć swoje terytorium – wiadomo w jaki
sposób) na murach powinni stacjonować strażnicy i strzelać za uciekinierami z łuków
i kusz. Ucieczka na pewno zajęła trochę czasu – najpierw trzeba było wydostać
się z pałacu, a potem jeszcze dojechać konno do bramy głównej. Mogło nie
starczyć czasu na zamknięcie wejścia do miasta, ale na ewentualny ostrzał z
murów Sahara i Devrim powinni byli się załapać.
Ok. Dotarłyśmy do końca aktu pierwszego.
Przyjrzyjmy się jeszcze jednemu rozdziałowi aktu drugiego.
15. SAHARA
Plus za to, że nabbia okazuje się mało
wytrzymała na spartańskie warunki panujące na pustyni. Jednak niestety nadal nie
zamierza wziąć się w garść, czy choćby podporządkować się mądrzejszemu od
siebie, tylko robi, co jej się podoba:
Naprzeciwko mnie siada Devrim i bierze
mały gryz bułki. Zaglądam do worka i znajduję tam dwa takie same pieczywa.
Szybko wyjmuję jeden i zaczynam jeść.
– Zwolnij, mamy tylko tyle – ostrzega
sayyidi, ale go nie słucham.
Kiedy nadal nie robię tego, co chce,
podchodzi do mnie i wyrywa mi bułkę i torbę z ręki. Patrzę na niego spode łba.
Nie wiem, czemu robisz wszystko, żebym nie
lubiła głównej bohaterki.
Moją uwagę przykuwa kryształ. Mieni się w
świetle słonecznym i okręca wokół własnej osi.
Prawie podnoszę ręce, aby go zerwać. Ale
to nie najlepszy czas na robienie sobie wroga w człowieku, który jest ode mnie
silniejszy i gdy jesteśmy poza murami miasta, uciekając. Muszę wszystko
przemyśleć. – Niby Sahara jest świadoma, że
Devrim mógłby ją skrzywdzić, gdyby tylko chciał, ale to wciąż tylko rzucanie
słów na wiatr. Za chwilę dziewczyna znowu pokaże swoją przekorę. Nawet
odkrycie, że kryształ Kali znajduje się na szyi księcia, nie jest dla niej
wystarczającą motywacją, żeby się ogarnąć.
I, na litość, niech nabbia w końcu
przestanie gadać o myśleniu, tylko zacznie po prostu to robić. Bo już tracę
nadzieję, że to kiedykolwiek nastąpi.
– Nie jesteś już nabbią, a zwykłą
uciekinierką, za którą pewnie wysłali już list gończy i grupy zwiadowcze. – Na moje oko wystarczyłby zwykły pościg. Mam uwierzyć, że takowego nie
było? Sahara mówiła wcześniej, że nikt ich nie goni, ale sądziłam, że tylko
chce skłonić księcia, żeby zrobił postój. Przecież to nie może być aż tak
banalne – o, wyjechali z miasta i już nic im nie grozi. Chciałabym zauważyć, że
Fatin podniósł alarm natychmiast po tym, jak stwierdził zgon kalify i kiedy
nabbia i Devrim wypadli z pałacu i znaleźli się na rynku, strażnicy już deptali
im po piętach. A teraz oboje są już od wielu godzin w siodle, na jednym koniu.
Nie mogą poruszać się szybciej od strażników, którzy w końcu by ich dopadli.
Jeśli ten pościg naprawdę nie został wysłany, poważnie zwątpię, łagodnie
mówiąc.
W ogóle Devrim powiedział to tak, jakby
sam nie był poszukiwanym zbiegiem.
– I mówisz to ty – zaczynam głosem pełnym
jadu. – Były książę, który zabił kalifę. Kiedy nas znajdą, przekonam
wszystkich, że mnie porwałeś i po powrocie do Balahisaru zniszczę wasz dwór od
środka. – Tak, wspaniały plan. Jestem pewna, że
Fatin, który wszystko widział, potwierdzi wersję wydarzeń Sahary.
I to było na tyle w kwestii nierobienia
sobie Devrima za wroga. Dziwię się, że jeszcze jej nie udusił.
Devrim mruży powieki i pluje na ziemię.
– Jesteś żmiją – mówi, a ja uśmiecham się
ironicznie.
– Nazywają mnie gorzej. Wysil się trochę. – Ona wydaje się dumna z tego, co robi. To jest normalnie aż smutne, że
ktoś w jej wieku, kto ma kontakt z boginią i pełnił funkcję najwyższej
kapłanki, potrafi być tak niedojrzały.
Devrim zaciska pięści i mięsień w jego szczęce
przeskakuje. Nagle czuję ogarniającą mnie niepewność. Jest silniejszy ode mnie
i pamiętam, co zrobił podczas wieczoru w Quatanie. To, że później mi nie
zagroził, nie znaczy, że teraz będzie tak samo. – O, no proszę. Saharze udaje się jeszcze raz dojść do tych samych
wniosków, co chwilę temu. Normalnie winszuję. Ciekawe, czy tym razem zdoła
zapamiętać to na trochę dłużej.
– Skąd masz ten sztylet? – warczy, a ja od
razu przypominam sobie o broni za spódnicą. Widocznie podczas jazdy musiała się
wysunąć.
(…)
– Dlaczego miałabym ci ufać? – pytam.
Nie znam go i jeszcze nie mogę powiedzieć,
kiedy kłamie, a kiedy nie. Czuję się przez to niespokojna.
– Ponieważ jesteśmy na pustyni. –
Zawiązuje coś i spogląda na mnie. – Jeżeli nie chcesz oddać mi jedynej broni,
jaką mamy, przynajmniej musisz trzymać się blisko mnie. – Nie no, zaraz. Devrim znajduje przy niej sztylet, który nie tak dawno
był w jego posiadaniu, a kiedy nabbia nie zamierza go oddać, książę zwyczajnie
odpuszcza? Czemu ten bohater raz jest mądry, a raz tak bardzo naiwny? On też ma
zaniki pamięci i już mu uleciało, że zdobyli Quantan między innymi dzięki temu,
że kalif zostawił im broń? Nie wspomnę już o tym, że Sahara nieustannie daje
Devrimowi do zrozumienia, że mu się nie podporządkuje, a sam nie ma czym się
bronić, gdyby go zaatakowała.
Niby to logiczne, sama nie miałaby
większych szans na pustyni, ale już wiele razy udowodniła, że nie zawsze
kieruje się logiką.
Czarna komedia.
Dochodzimy do zmiany opatrunku, który
Sahara ma od momentu ataku ghouli. I żadna to niespodzianka, że wychodzi, jak
wychodzi:
– Podwiń rękaw.
Nie podoba mi się sam rozkazujący ton jego
wypowiedzi, więc przyciskam ramię do siebie.
– Znowu będziesz uparta? – Odciąga ode
mnie moją rękę i próbuje podwinąć rękaw, bezskutecznie. Materiał przy
nadgarstku jest za wąski, żeby przeszedł przez łokieć.
– Muszę to rozciąć – mówi i patrzy na mnie
wyczekująco.
Wiem, że chodzi mu o sztylet.
– Musisz to rozciąć – powtarzam.
– Potrzebuję czegoś ostrego.
– To już nie mój problem.
Devrim wydaje z siebie dźwięk
frustracji, a moje kąciki ust lekko [się] unoszą
się do góry.
Opadają, kiedy łapie materiał i
ciągnie za niego tak, że rozrywa rękaw. Przeklinam go w myślach, kiedy
wydaje się zadowolony ze swojej roboty. – Serio nie
mogę się nadziwić, że po tym, co Sahara przeszła, potrafi być taką
niewdzięcznicą. Mam serdecznie dosyć tej bohaterki. Co za ulga, że to już
praktycznie koniec rozdziału.
Daję Devrimowi i Saharze moje
błogosławieństwo na dalszą wspólną podróż. Zgodnie z niedawno wprowadzoną
polityką WS, oceniające mogą zakończyć ocenę po osiągnięciu pewnego ustalonego
przez siebie pułapu, dlatego teraz, po przeczytaniu ponad 150 tysięcy znaków
bez spacji, kończę tę ocenę.
PODSUMOWANIE
Z przykrością stwierdzam, że nie
zauważyłam postępu. Notka ostatnia była na takim samym poziomie jak pierwsza.
Powielasz ciągle te same błędy, do których zaraz jeszcze wrócę.
Oceniłam raptem 15 z 50 notek, ale, jak
wiadomo, początek opowiadania jest najważniejszy, dlatego jeśli on szwankuje,
cała historia (choćby pod koniec nastąpiła nie wiadomo jak spektakularna
poprawa) jest chora i potrzebuje lekarza. Raczej nikt nie będzie czytał opka i
męczył się przy nim, bo „może potem będzie lepiej”. W sieci jest tyle
opowiadań, że rzuci je i poszuka innego.
Dobrze, a teraz bardziej szczegółowo:
O narracji nie będę się znowu
rozgadywać, bo musiałabym za sobą powtórzyć. Powiem tylko krótko: to
bezdyskusyjnie jeden z dwóch największych problemów Wędrujących piasków.
Z początku próbowałam Cię jeszcze pokierować, jak poprawnie ugryźć
pierwszoosobówkę, jednak po piętnastu rozdziałach jestem zdania, że znacznie
prościej byłoby Ci po prostu zmienić swój typ na narratora trzecioosobowego.
Narracja, którą wybrałaś, kompletnie Ci nie służy, a Twój do bólu poprawny i
rzeczowy styl zupełnie do niej nie pasuje. Nie znaczy
to, że gdybyś chciała pozostać jednak przy pierwszoosobówce, tekstu nie będzie
trzeba zacząć pisać od nowa.
Drugie największe utrapienie to nieustanna
i wszechobecna suchość. Nie wystarczy nazwać jakąś emocję, żeby
rzeczywiście pojawiła się ona w tekście; to ekspozycja. Co prawda często
pokazywałaś na przykład złość przez marszczenie brwi, zaciskanie zębów czy pięści,
patrzenie spode łba. W trzecioosobówce by to wystarczyło (pod warunkiem, że
zrezygnowałabyś z tak nachalnego nazywania emocji i została jedynie przy ich
pokazywaniu – inaczej robi się łopatologicznie). Ale wszystko działo się w
głowach bohaterów – cała historia to ich relacja, więc czytelnik powinien to
czuć i poznawać Saharę i Devrima na każdym kroku, a nie tylko dostawać od nich
sprzeczne sygnały.
Te dwie rzeczy w połączeniu zamordowały Ci
opowiadanie i sprawiły, że pierwszych 15 rozdziałów nie zasługuje na to miano.
To jedynie wstępny szkic, który – przepisany na nowo i uzupełniony o to,
czego zabrakło i zostało dopowiedziane po czasie – ma szansę stać się
pełnoprawnym opowiadaniem.
Przejdźmy do świata przedstawionego.
Tutaj muszę pochwalić. Twój świat jest spory i ciekawie rozplanowany, a dbałość
o szczegóły, którą się kierowałaś, pozwoliła mi dobrze wyobrazić sobie
otoczenie, w którym obracały się postaci. Najpierw poznałam Quatan, potem
kawałek pustyni, a następnie Balahisar. Zgrabnie ukazałaś też wątki kulturowe,
wszelakie ozdoby o różnorodnej symbolice, a Twoje mity dodały historii cudnego
kolorytu. To jeszcze jeden powód, dla którego powinnaś poważnie rozważyć
przekwalifikowanie się na narratora trzecioosobowego. On pozwoliłby Ci jeszcze
lepiej przedstawić wiele tego typu szczegółów, które w narracji
pierwszoosobowej nie-pamiętnikarskiej wyglądają nie na miejscu i sprawiają
wrażenie, jakby bohatera bardziej zajmowały piękne zawijasy na szacie sąsiada
niż to, co aktualnie dzieje się w pomieszczeniu.
Co zaś się tyczy bohaterów, pewnie
się domyślasz, że nie będzie tu za dobrze. Osobiście uważam, że SAHARA jest
zbyt niedojrzała, by być bohaterką, wokół której wszystko się kręci i która ma
największy wkład w przedstawienie historii. Progresu zero – jaka była na
początku, taka była też na końcu (nawet powiedziałabym, że tutaj nastąpił wręcz
regres). Jako jej zaletę mogę wymienić wierność bogini Kali i to, że na
ogół starała się odzyskać klejnot (nie licząc tych momentów, kiedy zamiast
myśleć nad tym, jak to zrobić, wolała się zajmować głupotami albo w ogóle nicnierobieniem).
Pozostała też lojalna wobec rodziny królewskiej, której służyła przez lata.
Znała się na opowiadaniu historii o bogach i było widać w niej kapłankę z
powołania, a nie jedynie na pokaz.
Jednocześnie jest to postać, która nie
uczyła się na własnych błędach. Mało tego: co chwila mówiła sobie, że powinna
zapanować nad emocjami, bo albo w ten sposób uśpi czujność wroga, albo nie
ściągnie na siebie kłopotów. Szkoda tylko, że już po dwóch-trzech akapitach to
mądre postawienie znikało, jakby go nigdy nie było i Sahara dalej robiła
wszystko, żeby jak najbardziej sobie zaszkodzić. Zaliczyła kilka przebłysków
geniuszu, ale generalnie okazała się dość tępa. Przykro się czyta, kiedy już po
trzech rozdziałach widzi się wszystkie hinty, które wieszczą możliwą do
uniknięcia katastrofę, a bohaterka, również mając do nich dostęp, nie potrafi
poskładać ich w jeden obraz. Ale nawet, gdyby założyć, że przewidzenie biegu
wydarzeń istotnie wymagało nie lada rozumu, Sahara okazała się bierna, i to nie
raz. Jej własna kalifa proponowała jej wspólną ucieczkę, a ta jej odmówiła i
zadowolona. Zamiast zastanowić się, co może zrobić, żeby ostrzeżenie Kali
nie poszło na marne, nabbia nie zrobiła totalnie nic, oprócz wszczęcia
alarmu. Później nie było lepiej – z jednej strony starała się działać, żeby
jakoś uwolnić się od sayyidich, ale z drugiej, kiedy miała czas, żeby opracować
plan, straciła łącznie trzy tygodnie na niczym. Za tyle czasu to można by całą
wojnę obmyślić.
Do momentu inwazji nabbia odznaczała się
jeszcze jakąś tam rozwagą. Potem już jej poczynania praktycznie straciły sens i
robiło się tylko gorzej.
Jestem bardzo zmęczona Saharą, jej
ciągłymi humorami i niesympatycznym sposobem bycia. Nie wiem, czy właśnie taką
bohaterkę chciałaś wykreować, ale podejrzewam, że niekoniecznie.
Z kolei z DEVRIMEM było lepiej.
Okazał się bardziej spójny wewnętrznie, chociaż jemu też zdarzało się
podejmować nielogiczne decyzje. To wojownik i syn kalifa, który gładko odegrał
swoją część planu w przejęciu Quatanu i daleko mu do nieudaczników. Niestety
dostał śmiesznie mało czasu antenowego w porównaniu do Sahary, dlatego niewiele
mogę o nim powiedzieć. Z całego rodzeństwa jest najbardziej empatyczny, co
poprę choćby faktem, że w ogóle chciało mu się zajmować nabbią, kiedy została
ranna albo kiedy coś jej groziło. Jednak ten argument równie dobrze może być
jak trafienie kulą w płot, bo nie znam motywów, jakie mu w tym przyświecały.
Nie wiem, czy robił to, bo to najwyższa kapłanka, która przejawiała dla jego
ojca jakąś wartość, czy może otrzymał od braci polecenie w stylu: jesteś
najmłodszy, to się z nią morduj. Czy rzeczywiście po prostu widział w niej
jedynie dziewczynę, która bez jego pomocy własnoręcznie wpędzi się do grobu. Nie
wiem. Devrim. Tego. Nie mówi. A powinien.
Jego notki były znacznie krótsze i to też
bardzo źle odbiło się na opowiadaniu. Mamy raptem dwoje bohaterów, z których
jednemu dostała się rola narratora pomocniczego, a ja się pytam: dlaczego? To
nie jest jakiś drugorzędny sługa, którego się wykorzystuje, aby przez jego
osobę zacząć jakiś wątek poboczny – to sayyidi, pozycją chyba nawet
przewyższający nabbię, który przedstawia konflikt Balahisaru z Quatanem z
drugiej strony barykady. Ponadto później staje się towarzyszem Sahary i zaczyna
kluć się między nimi więź wykraczająca już poza szczeniackie przepychanki w
rodzaju: na złość babci odmrożę sobie uszy. Hm... Nie, wiesz co, to by było
głupie, a ja głupia nie jestem, więc dobra, pomóż mi. Ale się nie
przyzwyczajaj, bo zaraz znowu zacznę. Przecież on ma takie samo znaczenie
dla tego opowiadania jak Sahara, więc czemu próbujesz mi wmówić, że wcale nie?
Na Devrimie kończą się bohaterowie, którzy
mieli w tym opowiadaniu większe znaczenie i o których jestem w stanie powiedzieć
coś konkretnego. Mogłabym jeszcze przytoczyć quatańskiego kalifa za jego
przekonującą i konsekwentną kreację moczymordy i kiepskiego władcy, a także
może Fatina za większą niż u pozostałych ambicję, dzięki której nie zawahał się
nawet poświęcić własnego brata, gdy uznał, że ten mógłby mu zaszkodzić. Nie
zapominajmy też, to on skonstruował plan przejęcia Quatanu.
Jednak on także nie ustrzegł się pęknięć w
kreacji. Fatin z początku to zabawny i bystry książę, który ma jedynie
skłonność do nastoletnich dziewcząt i nie cacka się z krnąbrną Saharą. Jego
relacja z braćmi nie zdradza najmniejszych wad. Natomiast Fatin z końca to już
bezduszny i owładnięty rządzą człowiek, działający wraz z matką na rzecz…
wybicia się ponad Fadela i Devrima? Uczynienia z siebie następcy tronu? Nie
wiem. Najmłodszego sayyidi zdaje się to zupełnie nie interesować. Ale dajmy
temu spokój.
Ci dwaj Fatinowie nie łączą się ze sobą. A
dzieje się tak dlatego, że poświęciłaś za mało czasu Devrimowi. Nie ukazałaś
wystarczająco jego samego i otoczenia, w którym się obracał, tak więc, kiedy
doszłam do wydarzeń, które doprowadziły do śmierci balahisarskiej kalify,
miałam mętlik w głowie. Jeśli odkrycie prawdziwego charakteru Fatina miało być
zwrotem akcji, to nie wyszło, taki zwrot powinien być w tekście zapowiedziany
między wierszami.
Z dialogami było ok. Nie mam do
nich zastrzeżeń, oprócz czasem niepoprawnego ich zapisu (kiedy jedną wypowiedź
bohatera rozdzielałaś komentarzem i drugą jej część wrzucałaś do osobnego
akapitu jak kwestię kogoś innego). Postaci wypowiadały się stosownie do swojej
pozycji, ich wypowiedzi nie były oklepane i ogólnie czytało się miło.
Pochylmy się jeszcze nad technikaliami.
Wszystkie te rozdziały zawierają mniej lub więcej literówek, zbędnych
przecinków, brakujących spacji i tym podobnych błędów. Tym razem jednak nie
występowałam w roli bety, dlatego ich nie wypisywałam. Twoją rolą jest albo
znalezienie sobie korektora, albo samodzielne zgłębienie tych zasad. Na
pocieszenie dodam, że przeważającą większość baboli jesteś w stanie wyłapać
sama, wystarczy tylko uważnie przeczytać swój tekst literka po literce. Z
początku może nie wychodzić, ale zapewniam, że się da.
Ostatnia uwaga: miałam stwierdzić, czy da
się czytać tę historię bez znajomości kultury arabskiej. Otóż da się. Właściwie
nie miałam problemów ze zrozumieniem treści, ale na pewno ominęło mnie wiele
smaczków z tego powodu, które są znane jedynie wtajemniczonym. Żałuję, ale mówi
się trudno. Tak czy siak, jak najbardziej możesz polecać swój tekst ludziom
takim jak ja.
Podrzucam jeszcze artykuł Skoi o typach
narratorów (KLIK) oraz o tym, jak napisać dobrą scenę akcji (KLIK). W przyszłości Skoia planuje (co możesz śledzić w spisie w Encyklopedii) rozpisać się na temat narracji znacznie szerzej, więc polecam ci tam
zaglądać.
Jako że nie oceniłam całości, pozostawiam
ocenę BEZ NOTY KOŃCOWEJ i życzę Ci powodzenia w doprowadzaniu opcia do
porządku. Trzymaj się ciepło!
Za betę dziękuję Ayame, Forfeit, LegasowK
i Skoi. <3
0 Comments:
Prześlij komentarz