Tytuł: He has led you astray
Autor: Boroww
Gatunek: interaktywne
(zależy od
ścieżki wybranej przez czytelnika)
Oceniają: Forfeit, LegasowK, Skoiastel
Jako że
poprosiłeś nas, aby sprawdzić możliwie wiele rozwiązań fabularnych,
postanowiłyśmy opowiadanie ocenić grupowo. Każda z nas przeczyta początek,
następnie dokona wyboru ścieżki, którą podąży bohater; nie będą się one powtarzać.
Ocenę dzielimy względem oceniających i ich wyborów, a każda pojedyncza historia
zostanie podsumowana jako osobny twór, jako że – jak nam wspomniałeś –
charakteryzować może inny gatunek literacki. Jeśli chodzi o poprawność, skupimy się
na niej w osobnym punkcie, pod oceną właściwą.
No to do
dzieła!
SKOIASTEL
ROZDZIAŁ A
Język niemiecki
za bardzo mieszał mi w głowie i był paskudny. Choć niechętnie muszę przyznać,
pomógł mi on z wymową skandynawskiego. – Nie istnieje
pojedynczy język skandynawski, a grupa języków skandynawskich; znaczenie ma
liczba mnoga. Może: musiałem przyznać, że pomógł mi on z wymową w językach
skandynawskich?
Dopiero od
ostatniego roku zainteresowanie tym wspaniałym krajem stopniowo zaczęło
zanikać, a ja znalazłem nowe powołanie. Jeżeli kiedykolwiek miałem tam
zamieszkać, musiałem zainwestować w inne umiejętności, aby być wydajnym i
posłusznym obywatelem tego północnoeuropejskiego państwa. // Pogrążony w
myślach, nie zorientowałem się, że cel podróży był już u stóp. – Jestem ciekawa, czy inne dziewczyny też o tym wspomną. Rozumiem, że
otrzymuję wstęp do historii właściwej – przedstawienie postaci i ulokowanie jej
w czasie akcji. Mnie jednak to nie wystarcza, brakuje mi chociażby ulokowania
jej w danym miejscu. Zaczynasz rozdział od streszczenia, a ja nawet nie wiem,
gdzie dokładnie znajduje się bohater i co właśnie robi. Dopiero kilka akapitów
niżej, piszesz, że był pogrążony w myślach i gdzieś szedł. Raz, że szkoda, że
nie wspomniałeś o tym wcześniej, na początku sceny (poznałam charakterystykę
bohatera, zanim pojawił się on we właściwej scenie i doszło do jakiejkolwiek
interakcji – nie uznaję tego za plus), a dwa: charakterystyka ta wygląda jak
zapis z pamiętnika czy autobiografii. Choć bohater za chwilę wmawia mi, że to
tylko jego naturalne przemyślenia dotyczące jego życia – one wcale tak nie
brzmią. Raczej wyglądają jak przedstawienie się nieznanej grupie czytelników –
jakby bohater miał świadomość, że jest tylko uczestnikiem pewnej historii,
którą należy zrelacjonować. Dobre opowiadanie powinno potrwać od pierwszych
stron, może nawet pierwszych słów, a tutaj – na mnie to nie zadziałało.
Chociaż Kurt
Vonnegut, na przykład w przypadku powieści „Sinobrody” zrobił dokładnie to samo
(zaczął od przedstawienia postaci – jej zawodu, zainteresowań, ogólnie życia),
sama książka od początku jawnie nazywana jest autobiografią bohatera, którą w
takim stylu kreuje on z pełną świadomością i dlatego spora część narracji jest
takimi właśnie streszczeniami – zbiorem wspomnień. Gdybyś objął taką taktykę i
nie próbował mi wmówić, że bohater ot, tylko nienaturalnie zastanawia się nad
swoim życiem (mówi sobie, na przykład, że lubi malować, jakby tego o sobie nie
wiedział) w drodze… dokądś tam – wtedy taki streszczony początek, jak w
powieści Vonneguta, dałoby się kupić. Z drugiej strony teksty pisane narracją
pierwszoosobową, kreowane w ten sposób, miały znacznie lepsze branie sto lat
temu, gdy powstawały; nikt nie wymagał od nich zbyt wiele. Teraz, współczesnemu
czytelnikowi, który ma więcej doświadczeń z dobrą, ciekawie skonstruowaną
literaturą, takie rozprawki, ekspozycje i streszczenia, które są paskudnym
chodzeniem na łatwiznę i nie dają fabularnej frajdy, mogą już nie
wystarczać.
Uśmiechnąłem
się sztucznie i naparłem na drzwi, wchodząc do Studia Tatuażu i niosąc ze sobą
duszący zapach dymu papierosowego (…) – czy Studio
Tatuażu to nazwa własna – nazwa salonu? Dość… mało oryginalne, szczerze
mówiąc. A jeśli nie: skąd w takim razie wielkie litery?
— Artur, jak
miło cię widzieć! — zawołała wesoło rudowłosa i przybyła mi na powitanie. —
Czyli jednak się zdecydowałeś!
— Cześć, Beata,
— przywitałem się — dzięki jeszcze raz, że mnie zaprosiliście... – przez określenie bohaterki rudowłosą w pierwszej chwili sądziłam,
że chociaż zna ona imię Artura – on sam wcale jej nie kojarzy (i pewnie dlatego
w pierwszej chwili pomija jej imię). To jednak pojawia się w dalszej części
tekstu, już w kolejnej linijce. Bez sensu. Kiedy witam się z kumplem, nie
nazywam go w swojej głowie inaczej niż imieniem czy pseudonimem (Rudym
ewentualnie – jeśli jest to jego naturalna dla mnie ksywa, którą mu
przydzieliłam; zapis wtedy powinien uwzględniać wielką literę). Ale… rudowłosa?
Jak, nie wiem, czarnobrody? Mój kolega szatyn? Nie kupuję
tego.
Tego dnia
klientów było mało, a właściwie okrągły jeden. Był jednak oddzielony zasłonką,
więc nie widziałem, jaki tatuaż sobie zażyczył. W pomieszczeniu rozległ się
charakterystyczny dźwięk włączonej pracującej maszynki, która co chwila się
wyłączała, aby można było wytrzeć krew i tusz ze skóry. – To brzmi trochę tak, jakby maszynka miała samoświadomość i wyłączała się
sama, dobrze wiedząc, w którym momencie tatuażysta chce oczyścić skórę.
Do tego
charakterystyczny dźwięk maszynki nazwałabym brzęczeniem – jest to słowo
znacznie bardziej sensoryczne niż ogólnikowy dźwięk, który sam w sobie niewiele
mówiłby komuś, kto w takim studio jeszcze nigdy nie był.
Nie minęła
nawet sekunda, a moją uwagę zwrócił dźwięk skrzypnięcia drzwi. W progach stał
On. – Progach? Ilu? Skąd ta liczba mnoga?
Zapis zaimka On wielką literą sugeruje zupełnie niesubtelne
zainteresowanie jakimś Nim. Mam wrażenie, że Artur namaszcza Go właśnie jak
Boga – w końcu od wielkich liter zapisuje się w literaturze zaimki dotyczące
najważniejszej osoby w religiach monoteistycznych. Wyobrażam sobie takiego
Artura, który widzi Filipa w progu, otwiera szeroko oczy, otwiera usta i
chłonie widok mężczyzny u bram, na którą to spływa z samego nieba jasny strop
światła. Czy przesadzam? No nie, bo to właśnie daje mi ten zapis.
Rozumiem, że
właściciel salonu jest idolem Artura, ale mimo wszystko nie czuję, by przesada
była wskazana. Czytelnik po samym szyku wyrazów w zdaniu pojmie, jak wejście
Filipa jest dla Artura ważne. Spójrz: W progu stał on – zaimek i tak
ląduje na końcu zdania, na najmocniejszym akcencie. Kiedy jeszcze dobijesz go
wielką literą – tak krótka scena w mojej wyobraźni już staje się gagiem. Jakby to powiedziała Deneve: czasem mniej znaczy więcej.
Starałem się
nie poganiać ich wzrokiem, więc postanowiłem udawać, że najbardziej
interesującą rzeczą w tamtym momencie są białe plamki na paznokciach, a stres
zżerał mnie całego. Czas się dłużył, a twarz mężczyzny nie wyrażała absolutnie
nic. Oczy przesiąknięte chłodem, oceniając
projekty. – Skoro Artur przypatrywał się swoim paznokciom, skąd mógł
wiedzieć, co w tym samym czasie wyrażała twarz Filipa? A już szczególnie jego
oczy ulokowane na pracach?
Mimowolnie
spiąłem mięśnie, czekając na kolejne słowa wydostające się z ślicznych ust
tatuatora. – Tak szczerze mówiąc, robi się
trochę cringe’owo. Na początku sądziłam, że Artur po prostu chce dostać pracę
przy jakimś mistrzu tatuażu i zależy mu trochę za mocno, więc tekst jest bardzo
taki wink-wink. Potem po zdaniach z intensywnymi tęczówkami zdałam sobie
sprawę, że bohater jednak jest w nim zakochany. Ale śliczne usta…? W tak
ważnej sytuacji, która może decydować o przyszłości Artura, jego pracy i tak
dalej…? Za dużo takich emocjonalności upchałeś w tak krótki fragment, przez co
mam wrażenie, że Artur tak naprawdę nie chce wcale dostać żadnej pracy i
przyszedł tu tylko pod pretekstem popatrzenia sobie na swojego tru loffa i
jarania się w środeczku.
Filip imponował
mi tak bardzo, że starałem się naśladować każdy jego ruch. Staż, a potem
późniejsza praca w studiu tatuażu była jedynie pretekstem, aby się do niego
zbliżyć. A być może już wkrótce samemu przejąć po mężczyźnie branżę. //
Pragnąłem żyć jego życiem, choćbym miał stracić własną tożsamość. Bo dla niego
mogłem zniknąć. – Hola! W
scenie dopiero co siedzimy w salonie, nie wybiegamy w przód, a nagle okazuje
się, że to wszystko, co przed chwilą czytałam, i tak było ledwo wspomnieniem,
bo Artur mówi o zakończonym stażu, który tak naprawdę dopiero co dostał. Raz,
że gubię się w tej narracji, bo jest chaotyczna i nie wiem już, które akapity
dzieją się kiedy, dwa: wszystko i tak dzieje się za szybko. Ledwo poznałam
głównego bohatera, dowiedziałam kim jest, jaki ma charakter, zainteresowania,
relacje z rodzicami, poznałam, gdzie pracuje, w kim się kocha, kogo uważa za idola
i jakie ma plany na przyszłość. To wszystko trwało może dwie-trzy strony A4.
Nie wiem, gdzie się tak spieszysz, ale połowa tych informacji mogłaby wyjść na
jaw za pomocą scen, w fabule, którą mogłabym odkryć. Ekspozycje spłaszczają
problematykę i sprawiają, że opowiadanie składa się z pustych słów, a zaczyna
brakować dowodów, by brać myśli bohatera na poważnie. Poza tym rozmawiamy o
bohaterze, którego trochę trudno mi na początku polubić, bo jego myśli są
trochę nienaturalne – jakby pisane pod czytelnika – i jest zbyt wylewny, bym
mogła mu tak od razu zaufać.
Wiem już, jaką
drogę wybiorę i na pewno będą to studia – wcale nie dlatego, by zgodzić się z
Artura rodzicami (ponieważ jednocześnie uważam, że studio tatuażu i praca nad
talentem rysowniczym są bardzo ważne), ale dlatego, że nie ma opcji: „wybierz
pracę w innym studio”. Studio, w którym pracuje Filip, nie jest dla Artura
dobrym miejscem – mam wrażenie, że wyzwala w nim to, co najgorsze. Jakieś
dziwne, toksyczne zachowania typu stalking czy życzenie swojemu ukochanemu
szefowi ostatecznie porażki na rzecz przejęcia po nim biznesu. Inna sprawa, że
chciałabym sprawdzić, czy w opcji B bohater nadal będzie przejawiał skłonności
do działania pod wpływem emocji, będzie tęsknił za Filipem i marzeniami o pracy
oraz czy wyrzyga sobie, że podjął złą decyzję. Słowem: czy jego sylwetka
psychologiczna nie przejdzie przemiany ot tak, ale choć w jakimś stopniu
utrzyma się względem pierwszej notki, a rozwój będzie realistyczny i Artur z B
będzie pasował do Artura z A.
ROZDZIAŁ B: STUDIA
Szczerze
mówiąc, zaczyna drażnić mnie to zafiksowanie głównego bohatera na punkcie
Filipa. Wydaje mi się, że podkreśliłeś je mocniej, niż chciałeś, przez co
wychodzi nie tylko niezdrowo (lecz nadal intrygująco pod względem fabularnym),
ale zwyczajnie śmiesznie. Artur właśnie zrezygnował z pracy w studio, bo tak
nim pokierowałam (i tak pokierował nim imperatyw narracyjny – jakaś dziwna
siła, która sprawiła, że Artur mówi: „nie”, a myśli: „tak!”). Bohater jest
strasznie przejęty tym, że rezygnuje, sam ze sobą walczy, prowadzi wewnętrzny
monolog, widać w tym rosnącą frustrację. Ale co z tego, skoro te emocje
natychmiast zostają przerwane, jakby odcięte, bo w tekście, który przedstawia
bardzo poważną sytuację, nagle pada coś takiego:
(…) Filip
uniósł ciemne brwi ku górze, a na czole pojawiły się dwie urocze
zmarszczki.
— Stwierdziłem,
że wolę skupić się na czymś innym. — Słowa samoistnie opuściły moje brzydkie,
pogryzione, cienkie usta. Miałem wrażenie, że sam nie panuję nad tym, co pieprzę.
Nie tak miało być!
— Okej? — Przekręcił
głowę w bok, niczym słodki szczeniaczek, a moje serce przyśpieszyło. (…) Wyciągnął dłoń, aby ostatni raz się pożegnać. Delikatnie ją
ścisnąłem, rozkoszując się aksamitną, delikatną skórą.
Masz narrację
pierwszoosobową, w dodatku przedstawiasz wydarzenia bieżące (mimo że operujesz
czasem przeszłym). Od początku sceny przekonujesz mnie więc, że w głowie Artura
dzieją się wielkie rzeczy i bohater krytykuje sam siebie, prowadzi jakąś
wewnętrzną walkę. I tak zupełnie nagle zachwyca się Filipem, a wszystkie
emocje, które w nim tkwiły, po prostu tracą znaczenie. Po takim niedojrzałym
wtręcie (pierwsze pogrubienie) nie potrafię w kolejnych zdaniach uwierzyć w to,
że Arturowi jest źle. Skoro ma czas na takie słodziutkie *puci-puci* myśli –
definitywnie nie ma czasu się sobą przejmować. I wcale tego nie robi, jakby w
ogóle nie zależało mu na jakiejkolwiek pracy. Z bohatera, który w poprzedniej
notce dokumentował jakąś obsesję w stronę Filipa (już nawet nie miłość, co jakąś
paranoję zdatną do leczenia pod okiem terapeuty – co najmniej) i jednocześnie
szukał własnej drogi, tu w jedno zdanie Artur zmienił się w po prostu
niedojrzałego podrostka, który najwyraźniej nudził się w życiu, więc przyszedł
do salonu mieć sobie kosmate myśli. Za nic w świecie nie umiem traktować go
poważnie. Nie kupuję tego, by jednocześnie można było przeżywać wewnętrzny
dramat i dokładnie w tym czasie rozkoszować się czyjąś skórą i myśleć o
szczeniaczkach. Na czymś się Artur musi przecież skupić, a obecnie szafujesz
jego emocjami jak na rollercoasterze.
Ad jeszcze tego
imperatywu, który zmusza Artura do rezygnacji z marzeń, mimo że ten nie chce…
co to właściwie było? Wiem, że ja i moja decyzja, ale Artur nawet nie
zastanawia się, dlaczego jego podświadomość podsuwa mu rozwiązanie, którego się
nie spodziewał. Wygrała troska o rodziców? O siebie? Rozsądek? No nie, kolejne
sceny przedstawiają, że Artur rozsądny nie jest ani trochę. Ostatecznie nie
wiadomo, co go popchnęło do rezygnacji ze stażu, to się po prostu wydarzyło, bo
czytelnik tak chciał. Ale nie widzę, by fabularnie byłoby to sensownie
poprowadzone. Mam wrażenie, że pospieszyłeś się do studiów i nie poświęciłeś
tej decyzji miejsca, Artur nie zastanawia się nad konsekwencjami, nie tłumaczy
sobie plusów tej decyzji, nie dopuszcza swojej podświadomości do głosu. Gdy
klamka zapadła, spodziewałam się, że Artur jeszcze trochę się pozadręcza i
będzie sobie może coś wypominał, może zastanawiał, skąd akurat właśnie ta
decyzja. Nie. Po prostu: okej, niech tak będzie, jakieś Trzecie Oko
najwyraźniej tak chciało, lecimy dalej.
Odcienie czerni
zaczęły wirować i się rozmazywać, ustępując miejsca prawdziwemu życiu. Wewnątrz
czaszki aż huczało od wczorajszego wypitego najtańszego szampana na spółkę ze
współlokatorem, co zaowocowało ostrym bólem brzucha i urojeniami
prześladowczymi. Przez ponad pół nocy bałem się o własne życie, drżąc jak osika
pod kołdrą i pocąc się jak w piekle. – Żałuję, że
jest to streszczenie, a nie konkretna scena przedstawiająca… to wszystko. W
narracji pierwszoosobowej w pierwszym zdaniu opisujesz pobudkę bohatera i
powrót do normalności, ale reszta to już zupełna suchota pozbawiona ładunku
emocjonalnego, ot relacja w stylu: eee tam, było – minęło. Bo tak
właśnie działają streszczenia. Gdybyś połasił się za to na scenę – być może
jakiegoś koszmaru sennego – ukazującą ten pot, strach i drżenie, mogłabym się
wczuć, bo miałabym do tego przestrzeń. Tymczasem Artur wciąż pozostaje dla mnie
nieciekawy, bo jego historia w głównej mierze jest opowiedziana, a to, co
pokazałeś do tej pory jedną sceną w poprzednim rozdziale, przedstawiało Artura
w raczej… dziwnym świetle. Nie mam jak się w niego wczuć, a więc nie umiem
zacząć go żałować, a prywatnie to go nawet nie lubię.
Marcel prychnął
wściekle i zacisnął palce na moich biodrach, zrzucając na brudną podłogę, po
czym staranował mnie. Ryknąłem w bólu, gdy koła miażdżyły żebra, przyćmiewając
ból w stawach, z czego chłopak czerpał chorą satysfakcję. – Jakie koła? Bohater spadł z łóżka na podłogę. Nie wiem, co mam sobie
wyobrazić.
Edit: dopiero
pod sam koniec tego sporego akapitu piszesz, że Marcel jeździł na wózku. To
wiele tłumaczy, ale przyznam, że nie załapałam tego samodzielnie, a wózek do
wizji dokooptowałam sobie dopiero po czasie.
Edit2: Okej,
żart z: „jeszcze cię kiedyś dojadę!” – przedni. Uśmiechnęłam się pod nosem.
Jeśli chodzi o
stylizację, lubisz się z imiesłowami współczesnymi. Wręcz ich nadużywasz, przez
co tekst jest jednostajny. Nawet gdy tworzysz scenę dynamiczną, w której
bohaterowie pozorują jakąś walkę, nie jest ona atrakcyjna przez monotonne
brzmienie. Zdania są wielokrotnie złożone i brakuje mi w nich różnorodności.
Spójrzmy jeszcze raz na ten fragment:
Marcel prychnął
wściekle i zacisnął palce na moich biodrach, zrzucając na brudną
podłogę, po czym staranował mnie. Ryknąłem w bólu, gdy koła miażdżyły
żebra, przyćmiewając ból w stawach, z czego chłopak czerpał chorą
satysfakcję. Chwyciłem psychola za kolana, odpychając z całej siły na
drugi koniec pokoju, a ten gnój się nawet nie przewrócił.
Poza tym często
używasz tych imiesłowów w sposób niepoprawny (tzw. anakolut), ale o tym napiszę
więcej w podpunkcie o technikaliach.
Edit: No dobra,
ale dwa imiesłowy współczesne w jednym zdaniu to już na pewno przesada:
Stanąłem za dwudziestolatkiem,
łapiąc za dwie rączki, czując, że moje dłonie są tak lodowate, że
metal mnie ogrzewa (…).
No i jeszcze
kwestia pogrubienia. Widać, że szukałeś zamiennika na siłę, aby nie powtarzać
imienia, zamiennik ten jest jednak pretensjonalny. Sceną pokazujesz, że
bohaterowie dogadują się od dawna, mocno się kumplują, są ze sobą zżyci.
Dlaczego więc Artur miałby określać w swojej głowie Marcela właśnie w ten
sposób? To nie jest naturalne. Ledwo zdanie dalej to samo:
Gdy tylko
zbliżyłem się do drzwi, blondyn wyrwał się, gwałtownie pchając
kółkami w tył i sam opuścił pokoik. – Plus: pokoik?
No dobra, może był i mały, ale Artur spędził w nim sporo czasu, przecież nie
studiował od wczoraj. Może i określiłby go tak za pierwszym razem, gdy się w
nim znalazł, ale z czasem powinien chyba przejść obok tego, że jest niewielki,
do porządku dziennego. Wątpię też, byś kreował jego stylizację na aż tak
infantylną celowo, a jednak tak to ostatecznie wychodzi. Wyobrażasz sobie:
„nasz pokoik”? To brzmi albo okropnie dziecinnie, albo w stylu: „wspólne
gniazdko”. Nie wiem, czy Artur już je z Marcelem wije, ale czasem, po
niektórych pojedynczych zdaniach, da się takie wnioski wyciągnąć. O, na
przykład po tym: Tego dnia miał na sobie w połowie czarną i w połowie żółtą
bluzą i uśmieszkiem, idealnie komponującą się z tymi ładnymi kudłami. – Czy
chcesz mi podświadomie przekazać, że swoje uczucia wobec Filipa Artur
przekierowywał powoli na Marcela…?
Chciałbym
nawet, żeby od czasu do czasu zrobiło mi się przykro, bo przecież orientacji
się nie wybiera, ale sam nie wiedziałem, czy określenie "pedał" w
stosunku do mnie jest poprawne. Nie czułem popędu do żadnej płci, więc byłem
zaburzony. Chory. – O, a to dla
mnie zupełna nowość i jestem nią kompletnie zaskoczona. Myślałam, że Artur
zdaje sobie sprawę ze swojego pociągu seksualnego w stronę mężczyzn, bo w jakiś
dziwny sposób zakochał się w Filipie, świadomie czerpał radość z dotykania jego
skóry, patrzenia mu w oczy i tak dalej. Opowiadał mi o tym, więc byłam święcie
przekonana, że wie o swojej orientacji. Tymczasem nagle okazuje się, że nie. W
takim razie po co tak bardzo afiszowałeś zainteresowanie dotykiem i wyglądem
innego mężczyzny w poprzednim rozdziale? Co miałam z tego wywnioskować? Jestem
zmieszana.
Inna sprawa, że
skoro tam aż tak bardzo podkreślałeś to zauroczenie, trudno mi uwierzyć, że
wystarczyło pójść na studia, by Artur zapomniał o Filipie. Bohater nie wraca
myślami do salonu, do tatuażu i w końcu do swojego niedoszłego szefa – jakby
ten nigdy nie istniał. Skoro główny bohater aż tak bardzo chłonął wtedy jego
obecność, wręcz traktował mężczyznę z pewnym afektywnym namaszczeniem, czy
możliwe, by Filip przestał mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie, nawet po
czasie? Może, aby nie było aż tak niemożliwie skrajnie – w kilka miesięcy: od
wielkiej miłości do totalnego tumiwisizmu – w pierwszej notce to uczucie
powinno być nieco zredukowane?
Jakimś cudem
Marcelowi udało się wcisnąć z wózka w mojego małego smarta, a ja jakimś cudem
wepchałem czarnozielony wózek na tył auta. – Kłujący w uszy rym: smarta/auta. Zrezygnowałabym też z epitetu: mały
smart na rzecz samego rzeczownika: smart. Mały smart
sugeruje, jakoby istniały też duże smarty. A przecież wszystkie są do siebie
podobne.
Bardzo dużo w
twoim tekście przysłówków i przymiotników. I okej, o ile często pomagają
wyobrazić sobie przestrzeń, w której przebywają bohaterowie, o tyle mam
wrażenie, że gdy z nimi przesadzasz, tracisz naturalność. Jak praktycznie w
każdym aspekcie narracyjno-fabularnym do tej pory – przesadzasz. Nie wszystko
musi mieć swoje określenie. Spójrz:
Zeskoczyłem z miękkiego
materaca, udając się do ciasnej łazienki. Obmyłem twarz lodowatą wodą,
a ciut przy długie [przydługie –
łącznie] włosy potraktowałem szczotką. – To tylko dwa zdania! Bez
przesady. Tym bardziej że masz narrację pierwszoosobową, a więc – tak, znów to
powtórzę – przebywamy w głowie głównego bohatera. Zastanów się, czy jak
spacerujesz po swoim mieszkaniu, też określasz w ten sposób różne rzeczy w
swojej głowie? Na przykład, nie wiem: podchodzę właśnie do dużego okna,
chwytam za cienki sznureczek, ostrożnie pociągam za niego i opuszczam beżowe
rolety. No oczywiście, że takie rzeczy nie dzieją się w twojej głowie, bez
sensu. I tak samo nienaturalnie opisuje rzeczywistość dookoła siebie twój
bohater.
Znacznie lepiej
byłoby więc przedstawić Artura i jego otoczenie, wykorzystując nie przymiotniki
i przysłówki, ale nadając elementom scenografii prawdziwy sens pojawienia się w
fabule – by zimna woda czy mała łazienka stanowiły motyw przemyśleń i reakcji
Artura, a nie były tylko sucho wymienione, ale nic poza tym. Na przykład: jeśli
chcesz mi przekazać, że Artur ma ciasną łazienkę, co mu się nie podoba, może do
niej wejść i pomyśleć, że przydałaby się większa, bo brakuje mu w niej miejsca
chociażby na pranie. A że woda jest lodowata – możesz pokazać tym, jak Artura
przechodzą nieprzyjemne dreszcze, a włoski na jego ramionach stają dęba. Miękki
materac? Proszę bardzo, bohater zapada się w nim w czasie snu, a potem bolą go
plecy i uznaje, że wolałby spać na twardszym. Sama wzmianka, że materac był
miękki, nieobudowana w żaden sens fabularny, nie ma dla mnie żadnej wartości,
jedynie wypycha zdanie. I jasne, takie przysłówki i przymiotniki też są
potrzebne, bez sensu rezygnować ze wszystkich. Ale cztery w dwóch zdaniach plus
ten mały smart? Wnoszę o rozwagę.
Podróż zajęła
nam niemalże godzinę, przez co dotarliśmy nieco spóźnieni na domówkę. – Lepiej: Podróż zajęła nam niemalże godzinę, przez co na domówkę
dotarliśmy nieco spóźnieni.
Po aromacie wyczułem
mieszankę wódki, białego wina, rumu, whisky, ginu i kahlui. – Jak on to wszystko rozpoznał? I to z daleka, nawet nie podchodząc bliżej.
Jeszcze gdyby to były dwa-trzy rodzaje alkoholu, to spoko, ale sześć? Dlaczego
robisz z niego drugiego Jana Baptystę Grenouille'a…
Teraz dłuższy
fragment, by zobrazować kilka nieprawidłowości:
Gospodarz domu,
kimkolwiek był, w pewnym momencie zaczął rozlewać eliksir do plastikowych,
czerwonych kubków. Nie mając za bardzo dużo do roboty, chwyciłem za plastik,
podchodząc do mężczyzny. Marcel zniknął gdzieś w tłumie ludzi od razu po
przyjściu.
— Och, ty
musisz być Artur! — starał się przekrzyczeć muzykę gospodarz, gdy nadeszła moja
kolej. — Mam coś dla ciebie na dobry początek znajomości. — Uśmiechnął się
zadziornie, przelewając mi zawartość chochli.
Następnie moim
oczom ukazał się jakiś kolorowy kartonik z wizerunkiem żyrafy. Dziwny
przedmiot był wielkości opuszka małego palca, a po sekundzie wylądował
w moim napoju.
Odnoszę
wrażenie, że ten fragment napisany jest dość nieporadnie. Widać, jak bardzo
wyginasz się i kłopoczesz, by uniknąć powtórzeń, ale właśnie to sprawia, że
całość staje się jeszcze bardziej kanciasta. Do tego dochodzą jakieś dziwne
szyki zdań. Coś ci zasugeruję:
W pewnym
momencie gospodarz domu, kimkolwiek był, zaczął rozlewać alko do plastikowych
czerwonych kubków. Nie mając za dużo do roboty, chwyciłem za jeden i
podszedłem. Marcel od razu po przyjściu zniknął gdzieś w tłumie.
— Och, ty
musisz być Artur! — Gdy nadeszła moja kolej, gospodarz starał się przekrzyczeć
muzykę. — Mam coś dla ciebie na dobry początek znajomości. — Uśmiechnął się
zadziornie, przechylając chochlę.
Moim oczom
ukazał się jakiś kolorowy kartonik z wizerunkiem żyrafy. Był wielkości opuszka
małego palca, a po sekundzie wylądował w napoju.
Oczywiście nie
zależy mi na tym, byś kopiował akapity 1:1, ale przyjrzyj się, co zmieniłam.
Rozumiem też, że na przykład słowo eliksir może stanowić jakąś
stylizację Artura, być może tym chcesz podkreślić to, jak bohater wyjątkowo
traktuje takie udziwnione mieszanki alkoholowe. I okej – samo pojedyncze słowo
mogłoby pozostać, jednak wśród innych wydumanych określeń czy postaci
określanych po wieku (lub kolorze włosów) nie wygląda już tak dobrze i trudno
go uznać za element naturalnej stylizacji. W przypadku natomiast plastiku wydaje
mi się, że sugerowałeś się szkłem, które często jest wprawdzie uznawane
za synonim kieliszka czy szklanki. Jednak w przypadku plastiku nie
sprawdza się to głównie dlatego, że generuje ci powtórzenie (zdanie wcześniej
masz: plastikowy kubek).
Nie poczułam,
by Artur dobrze bawił się na imprezie. Jego opisy są rzeczowe, brakuje mi
atmosfery. Nie wiem, czy gospodarz, napój, LSD i tak dalej wzbudzały w
bohaterze jakiekolwiek emocje i by miał na cokolwiek ochotę, nawet nie jestem
przekonana, czy ma chęć w ogóle przebywać w tym domu. Niby jestem w jego
głowie, a narracja wygląda jak trzecioosobowa, nie do końca personalna; aż
trudno uwierzyć, że w pierwszoosobówce ze świecą szukać jakiejkolwiek mowy
niezależnej, czyli myśli bohatera przytaczanych wprost. Od początku imprezy
narracja przypomina raczej obiektywną relację niż wewnętrzne przeżycia postaci,
która uczestniczy w wydarzeniach. Dlatego też nie mam problemu z wyborem.
Sądzę, że Artur bez zająknięcia mógłby odłożyć kubek i nie brać LSD. Wspomniany
już tumiwisizm aż się z niego wylewa.
ROZDZIAŁ C: PRZYTOMNOŚĆ
Pamiętasz, jak
pisałam ci o tym, że nadużywane przysłówki i przymiotniki dotyczące
rzeczowników jako elementów scenografii działają na twoją niekorzyść? To samo
dzieje się w przypadku przysłówków i przymiotników określających motywy
bohaterów w przypadku interakcji, na przykład:
Gdy tylko
gospodarz domu odwrócił się plecami, wcisnąłem kubek z napojem pierwszej
lepszej lasce. Niska blondynka uśmiechnęła się uroczo z wdzięcznością,
puszczając oczko.
— Zły humor? —
Zachichotała, a moją uwagę przykuły [jej] bicepsy
dziewczyny.
— Skąd ten
pomysł? — burknąłem wredniej, niż planowałem, na co oblałem się rumieńcem
zawstydzony. – Jestem w
stanie sama sobie wywnioskować, że oblanie rumieńcem w takiej sytuacji oznacza
zawstydzenie, tak samo że uśmiechanie się na otrzymanie kubka z alkoholem jest
uśmiechem wdzięczności. Czasami piszesz za dużo, przez co tekst jest płaski –
nie trzeba już wnioskować nawet najmniejszych gestów, wszystko mam podane na
tacy, wystarczy tylko przeczytać. A nie o to chodzi; w końcu czytanie to forma
rozrywki, którą jest również myślenie nad tym, co się przyswoiło. Dedukowanie,
poznawanie historii poniekąd samodzielnie.
Znikąd pośród
palaczy pojawiła się kobieta, którą wcześniej spławiłem. Odwróciła się ode mnie
i przylepiła do innego mężczyzny, wymuszając seks. – Wcześniej była to dziewczyna, więc wyobrażałam sobie rówieśniczkę
bohatera; teraz jednak piszesz o kobietach i mężczyznach, przez co mam
wrażenie, że towarzystwo się postarzało.
Skąd Artur
wiedział, że wymuszała seks? Mruczała o tym na głos? Łapała mężczyznę tu i
ówdzie? Co mam sobie wyobrazić?
Kolejnych udziwnień
ciąg dalszy:
(…) chwyciłem
jeszcze nienapoczątego Jacka Danielsa o posmaku mięty. Oblizałem usta,
przechylając szyjkę, zalewając gorzałą gardło. Wypuściłem z płuc
powietrze, czując w końcu ulgę, po czym rzuciłem się na butelkę pepsi, pragnąc
stłumić kucie i świeży posmak zielonej rośliny. – Gorzała byłaby okej, gdyby przez dwie ostatnie notki bohater
przejawiał skłonności do podobnego kolokwializowania. Ten jednak albo jest
infantylny, albo poważny, albo jakiś po prostu dziwny, czasem rzuci regionalizmem…
mam wrażenie, że to nie jest spójna stylizacja, a jeden wielki nieprzemyślany
misz-masz. Zielona roślina za to w ogóle do mnie nie przemawia – w
żadnym stylu. Nikt tak nie określiłby mięty i nie przekonasz mnie, że mogłoby
być inaczej. Czemu nie zatrzymałeś się po prostu na: tłumieniu świeżego
posmaku?
Przedstawiasz
scenę z perspektywy pijanego Artura w sposób zadziwiająco trzeźwy: Niedługo
potrwało, nim umysł wypełnił się białym szumem. Wszystko wokół wirowania, a
zapach alkoholi i spoconych ludzi w dusznym pomieszczeniu potęgowało działanie
etanolu. Również to, że byłem na pusty żołądek, mogło to powodować. –
Fachowe słownictwo czy rozmyślanie nad przyczynami stanu, w jakim bohater się
znalazł, znów przypominają narratora trzecioosobowego wszystkowiedzącego.
Spójrz:
Niedługo
potrwało, nim umysł Artura wypełnił się białym szumem. Wszystko wokół wirowało,
a zapach alkoholi i spoconych ludzi w dusznym pomieszczeniu potęgowało
działanie etanolu. Również to, że mężczyzna pił „na pusty żołądek”, mogło to
powodować.
Totalnie bez
różnicy.
Skoro jestem w
głowie pijanego Artura, jego narracja nie może być trzeźwa. Co w
głowie ma pijany człowiek? Zastanów się, wczuj w sytuację, w której znalazł się
bohater. Myśli mogłyby być urywane, chaotyczne, przypominać strumień
świadomości. Powinny zawierać w sobie jakieś emocje, na przykład rosnące
wyluzowanie, etapowe puszczanie kolejnych hamulców. Poza tym zwróć uwagę, że
pijane osoby mogą wydawać się irytujące z zewnątrz, ale w środku – same w sobie
– nie zdają sobie sprawy, że coś jest nie tak. Dlatego nienaturalne są również
stwierdzenia typu: mój umysł po jakimś czasie wypełniło mi coś tam…
Wątpię, by pijany bohater rozważał nad tym wszystkim w trakcie imprezy. Takie
obiektywne, chłodne myśli, ocena sytuacji, raczej przychodzą po czasie – na tak
zwanym „moralniaku”.
Odwróciłem
głowę, nie mogąc znieść uporczywego wzroku, lecz mężczyzna nie odpuszczał. – Skąd Artur to wiedział? Przecież miał odwróconą głowę i przestał patrzeć
na Brodacza. Dalej podobnie:
— Muszę tylko
coś załatwić — odparłem, powoli odwracając się do nich plecami. (…)
Współlokator pokiwał ochoczo głową, robiąc swoje szczenię oczy. – Przecież Artur nie mógł tego widzieć, odwrócony.
Za to dobrze
opisałeś powrót do rzeczywistości. Artur trzeźwieje z czasem, bo zaczyna
zastanawiać się nad istotą postaci Brodacza. Wreszcie pojawiają się oznaki
poprawnie prowadzonej narracji pierwszoosobowej, czyli bieżące przemyślenia,
zadawane sobie pytania; w końcu mogę śledzić trop rozumowania Artura i się w
niego wczuć: Jestem wprawionym alkoholikiem, poprzednia dawka była śmiesznie
mała, mogła mnie ledwo smyrnąć. Czy napady paranoi powodowały w ogóle
halucynacje? Czy te dwie rzeczy mogły się wykluczać? Cholera, nie potrafiłem
odpowiedzieć i to mnie rozdrażniało do granic możliwości. – Poprawiłabym
jednak szyk ostatniego zdania: i rozdrażniało mnie to do granic
możliwości.
Przy czym nadal
uważam, że podkręcenie stanu pijaństwa i wydłużenie fragmentu, w którym bohater
był chociaż chwilę pijany i normalnie starał bawić się na imprezie, stanowiłoby
lepsze podwaliny pod dalej rosnące napięcie. Ledwo je czuć! Tajemnica jest
przekonująca, Artur sam wydaje się w szoku; widać, że bardzo zależy mu, by się
przekonać, że wcale nie ma psychozy, a dziwny mężczyzna naprawdę się do niego
uśmiechnął. Ten wątek to pierwszy, które naprawdę mnie zaciekawił i w który
potrafiłam uwierzyć, chcąc biec wraz z bohaterem za Brodaczem. Wiem jednak, że
chciałabym tego znacznie mocniej, gdybyś stany lękowe, psychozę, wcześniejsze
halucynacje i nieprzespaną, koszmarną noc, przedstawił sceną lub dwoma. Wtedy
bardziej czułabym, że jest się czego bać. Dopóki lęki bohatera streszczasz w
zdaniu typu: no, powinienem pójść do psychologa, ale mi nie po drodze –
dopóty mniej będziesz przekonywał teraz, że bieg za brodaczem może być czymś
umotywowany i nie jest jakimś, ot, głupim wymysłem. Ostatecznie zgadzam się na
tę pogoń, bo jest to ciekawy wątek, w którym tkwi ogromny potencjał, ale mogłoby
być znacznie lepiej. Tym bardziej że rozdział masz porażająco krótki i aż się
prosi, by go wypełnić realnie odczuwalnym rosnącym stanem pijaństwa, który
wypiera odczuwalna adrenalina i lęk spowodowany nagłym podejrzeniem choroby.
ROZDZIAŁ D: BRODACZ
Wybiegłem na
ulicę w pogoni za szarą szatą jegomościa. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak stylizacja językowa
potrafi mocno wpłynąć na odbiór bohatera i sytuacji, w jakiej się on znalazł.
Tu na przykład niby wiem, że Artur jest zagubiony i mocno zaniepokojony oraz że
mu zależy, ale nagle słowo jegomość wprowadza zupełnie inną atmosferę,
mianowicie – rozwesela, luzuje. Czemu miałby ten zabieg służyć? Sądzę, że
niczemu dobremu; mam wrażenie, że znów po prostu zabrakło ci określenia, w
końcu brodacz i mężczyzna już były. Pamiętaj jednak, że
znajdujesz się w głowie współczesnego studenta. Nie wykorzystujesz w ogóle
potencjału stylizacji, na jaką mógłbyś się zdecydować. Artur w swojej głowie
nieznajomego mógłby nazywać typem, kolesiem, gościem, nawet jakimś popaprańcem
czy zwyrolem – w końcu bohater przejawia pewne obawy co do jego osoby. W ogóle
tego nie czuć! Jegomość…? Nie kupuję tego.
Poruszał się
wzdłuż ulicy, a dziwniejsze było to, że nie mogłem dostrzec ruch nóg, jakby się
unosił. – Mam wrażenie, że Artur mówi mi o
tym zbyt późno. Dawno zauważył faceta, obserwował go sporo czasu i nie
dostrzegł wcześniej takiej anomalii? Nie czuję jego faktycznego zdziwienia,
brakuje mi jakichś myśli kłębiących się w głowie, może nawet paru wykrzykników
i pytań sobie zadawanych – jak w poprzednim rozdziale. Obecnie Artur swoje, ale
narracja – zupełnie coś innego. Kiedy bohater stara się wyglądać na przejętego,
jego sposób opowiadania o tym w ogóle nie zajmuje.
Edit:
wykrzykniki i przemyślenia pojawiają się nieco dalej. I są świetne, od razu
nadają narracji zupełnie inny ton. Przekonują i sprawiają, że łatwiej uwierzyć
Arturowi w jego lęk. Pamiętaj jednak, że w przypadku narracji pierwszoosobowej
(nadal twierdzę, że najtrudniejszej) nie musisz wybierać sobie pojedynczych
akapitów, by pokazywać emocje. Te powinny płynąć z praktycznie każdego zdania,
każde powinno być subiektywne i oddawać postać w stu procentach. Tak jak robisz
to tutaj:
Nagle
zorientowałem się, że wbiegłem do jakiegoś lasu. (…) Przetarłem twarz, całą
mokrą od gorącego potu, oddychając ustami. Płuca i gardło płonęły żywym ogniem,
a między drzewami znowu rozniósł się suchy kaszel, który potęgował ból.
Z narastającego
zmęczenia nie widziałem już nic.
(…) Po
mężczyźnie nie został nawet ślad. Nawet na imprezie wszyscy zachowywali się,
jakby nie istniał! Marcel i ten fagas też go nie zauważyli!
Błagam,
przecież nie mogłem być jedyną osobą, która to widziała... Nie mogłem...
Przecież nie jestem chory. On naprawdę tam był. To nie była halucynacja. Nie mogłem
być chory. – Ten fragment
to najlepsze, co do tej pory przeczytałam. Jest pełen wrażeń sensorycznych i
bieżących przemyśleń, a powtarzanie zapewnień działa na czytelnika bardzo
mocno. I jasne, trudno, by przez cały tekst, nawet w scenach pasywnych, bohater
się wszystkim w ten sposób przejmował. – Nie o to chodzi. Ale niech, do
cholery, żyje w tym tekście. Będzie osadzony w scenach i uczestniczy w nich
całym sobą. Obecnie Artur żyje ci tylko momentami, przez większość czasu nadal
pozostaje jednak narratorem wszystkowiedzącym obiektywnym, pozbawionym strony
emocjonalnej. Wniosek? Potrafisz, ale chyba ci się nie chce albo się spieszysz
i zależy ci tylko na scenach najbardziej kluczowych. Tak to odbieram.
Podoba mi się,
że postać Brodacza nie jest wytłumaczona i można odbierać ją zapewne na wiele
sposobów. Mnie przekonuje interpretacja, że w czasie imprezy niezbyt trzeźwy
Artur (chociaż zapewniał, że alkohol na niego nie działa, ale który pijany tak
nie robi…?) przeraził się swoim stanem, może marnowanym życiem. Wizualizacja
Brodacza mogłaby być widmem jego przyszłości, podsuniętym przez podświadomość.
Artur wystraszył się jej, ponieważ wie, że ma problemy ze sobą, i może ta
dynamiczna, traumatyczna sytuacja wpłynie na jakość jego dalszego życia. Chciałabym,
by tak było, więc na pewno domyślasz się mojego kolejnego wyboru.
Jednak
zdziwiłam się, że po tych wszystkich rozdziałach bohater jednak wspomniał na
końcu Filipa. What…? Zupełnie się tego nie spodziewałam. Myślałam, że tak sobie
po prostu zapomniał o swojej młodzieńczej głupocie stalkowania jakiegoś
tatuażysty – w tym przekonaniu utwierdził mnie fakt, że Artur ani razu nie
wspomniał Filipa w ostatnich kilku notkach, chociażby przelotnie, z przekąsem
albo faktyczną tęsknotą. Jakkolwiek, szczerze mówiąc.
ROZDZIAŁ E: OTWÓRZ OCZY
Na samym początku była ciemność, a moje ciało nie istniało. Nie
czułem już nic, poza łaskotaniem na twarzy. Byłem zjednoczenie ze
wszechświatem. – Choć to akurat kwestia gustu, myślę, że konstrukcja: Na początku była
ciemność – byłaby bardziej enigmatyczna plus nawiązująca do motywu
biblijnego; w końcu Artur dostaje drugą szansę, ten początek może stać się
symboliczny.
Okej, takiego
plot-twistu się nie spodziewałam. Zaletą jest sam pomysł śpiączki i
przedstawienie prawdziwych wydarzeń, które wydarzyły się w życiu Artura. Jednak
według tego, co napisałeś, Artur musiałby być w śpiączce… siedem lat. A co
zrobił po wybudzeniu? Na luzie pogadał ze swoimi rodzicami i bratem, po czym…
wstał, ubrał się i wyszedł. Sądzisz, że to realne? Bo na moje zabrakło
medycznego researchu. Przez osiem lat mięśnie Artura praktycznie nie pracowały.
Bohater na pewno okropnie schudł i idę o zakład, że samodzielnie nie postawiłby
nóg na ziemi, bez rehabilitacji nie doszedłby nawet do drzwi. Mało tego,
bohater na luzie rozmawia sobie z potencjalnymi rodzicami, w ogóle nie ma
problemu z odzywaniem się, rozpoznawaniem własnego głosu, jakąś suchością w
gardle. Patrz:
Nie mogłem już
dłużej udawać, że nie potrzebuję bliskości. Chełpliwie przybliżyłem go do
siebie, ukrywając twarz w jego ubraniach. Rozbeczałem się jak cholerny bachor. – Samo to, że nie tylko potrafi unieść ręce, ale i zacisnąć palce oraz
użyć siły, by przyciągnąć do siebie rosłego brata… trudno to nazwać nawet
cudem. W ogóle nie wziąłeś tego pod uwagę. Poza tym po wybudzeniu Artur
powinien jeszcze zostać na obserwacji, w końcu każde takie nagłe wybudzenie to
indywidualny przypadek wymagający kontroli. Artur na pewno nie wyszedłby ze
szpitala dokładnie w tym samym dniu, w którym pierwszy raz od siedmiu lat
otworzył oczy. Czego by nie mówić o naszej polskiej służbie zdrowia – są pewne
granice absurdu, których raczej nawet u nas się nie przekracza.
Pamiętam, jak
chwytałem Karola za nogi, gdy wsiadał na pojazd i prosiłem, by mnie gdzieś
zabrał.
Pamiętam
również, gdy po raz pierwszy Karol zapomniał schować kluczyki i wszyscy poszli
spać, a ja wykorzystałem okazję. – Ile lat miał
Artur, że chwytał Karola za nogi? Pięć? Wcześniej czytałam, że trzynaście w
czasie wypadku, więc albo Karol dostał motor kilka lat wcześniej i Artur od
małego go tak zaczepiał, albo to trzynastolatek łapał… nie no, bez przesady.
Trzynastolatkowie raczej się tak nie zachowują, przecież to już wiek prawie
gimnazjalny.
Czułem się
wszystkiemu winny. – Ekspozycja.
Znacznie lepiej byłoby pokazać to, jak bohater się obwinia i co czuje, na
przestrzeni pełniejszej sceny, chociażby w trasie do domu czy już w nim.
Niestety po tym, co uznałeś za najważniejsze, czyli przebudzeniu, dalsze
akapity to już raczej streszczenia. Artur znów jest obiektywny i relacjonuje,
co u niego słychać, zamiast realnie się przejąć i kreować myśli na bieżąco,
wprost.
— Chciałbym
zacząć staż w jakimś studiu tatuażu — oświadczyłem rodzinie tego samego dnia
wieczorem, siadając przy okrągłym stole.
— Staż? O czym
ty mówisz? Ledwo co podstawówkę skończyłeś — powiedziała ostrożnie mama,
odkładając na palnik patelnię z półsurowym naleśnikiem. – To już nawet nie kwestia ukończenia szkoły, ale chociażby talentu do
rysunku. Obecnie Artur wie tyle, że jego własny talent mu się… przyśnił w
śpiączce. Dobrym motywem byłaby – zupełnie przykładowo – scena, w której,
zamiast rozmawiać z rodzicami przy stole, Artur, pierwsze, co robi w nowym
pokoju, to szuka ołówka i pustej kartki, i próbuje coś naszkicować, wierząc, że
tyle potrafi. Zobaczyłabym, że naprawdę mu zależy na realizacji zamierzonych w
„drugim życiu” planów, a nie wydziwia ich sobie ot tak. Niestety jako że się
spieszysz, a Artur wcześniej niż samemu sobie, oświadcza nowe fakty rodzicom
(choć siedzę w jego głowie i powinnam dowiedzieć się pierwsza!) w obecnej
wersji faktycznie wygląda to jak wydziwianie. Zresztą nadal to cud, że bohater
w ogóle rusza sobie ręką i potrafi utrzymać widelec, a myśli o maszynce do
tatuażu? Hola! Prrr, szalony luzaku…
— To świetny
pomysł — wtrącił Karol i usiadł naprzeciwko, skanując matkę równie intensywnie
zielonymi oczyma. — Jutro mogę rozejrzeć się z nim za jakąś pracą. Są wakacje,
dorobi sobie. – Karol też
się w ogóle nie zdziwił, że ostatnimi rysunkami brata były prawdopodobnie
jakieś prace na lekcję plastyki? Już od razu chce mu szukać pracy w salonie
tatuażu? Przecież nikt nie pozwoli gościowi po siedmioletniej śpiączce chwycić
maszynki. Niech najpierw chwyci za ołówek i uczy się stawiać poziome kreski.
Nawet jeśli, załóżmy, Artur dobrze kiedyś rysował i wykazywał jakiś talent,
jego dłoń dawno się odzwyczaiła od ruchów, które kiedyś były dla niego
naturalne, plus pozostaje jeszcze kwestia powrotu mięśni do formy. Do tej pory
myślałam, że największym i ostatnim absurdem tekstu jest motyw zbyt szybkiego
porozumienia się, poruszenia, wstania z łóżka i wreszcie wyjście ze szpitala,
ale widzę, że przesuwasz granicę irracjonalności coraz śmielej.
Przez krótki
moment naprawdę miałem ochotę opowiedzieć im o wszystkim. O czasie spędzonym we
śnie. O odrzuceniu propozycji stażu Filipa. O pasji do Szwecji. – Problem w tym, że tej pasji do Szwecji w ogóle w Arturze nie było widać.
Kończyła się na tym, że bohater tylko wspominał, że takową ma, ale nie
objawiała się w jego życiu codziennym. Nawet nie widać było, by Artur żył
studiami, które sprawiały mu frajdę; raczej sądziłam, że woli imprezować i
zapijać się niż przygotowywać do studiów i robić cokolwiek, by spełniać swoje
marzenia o podróży. Zresztą to samo można powiedzieć o pasji rysowania.
Moje serce tak
usilnie wyrywało się do czegoś, co nie istniało. Jednakże wtedy uznaliby mnie
za wariata, a następne lata spędziłbym w kolejnych łańcuchach zwanych szpitalem
psychiatrycznym. –
Niekoniecznie, byłeś w śpiączce, a to, o czym mówisz, to całkiem naturalne
wizje. Zresztą, Artur, masz Google – mógłbyś sobie wygooglać. Sieć jest pełna
relacji osób, które wybudziły się ze śpiączki i opowiadają o swoich snach. I tu
właśnie nasuwa mi się kolejne pytanie: bohatera nie było siedem lat. Siedem lat
postępu technologicznego. Nie jest zaskoczony współczesnym życiem? Widokiem
lepszych samochodów, nowych technologii? W końcu dowiedziałam się po drodze, że
mieszkał pod stolicą, a ta też zapewne nieźle się zmieniła. Na pewno bohater
miał jakieś wrażenia, porównania, być może nawet przerażało go nadrabianie
zaległości. Śnił mu się telefon – że próbował zadzwonić do Marcela. Teraz na
pewno zobaczył, jak wygląda chociażby telefon Karola. W ogóle nie przytłacza go
rzeczywistość? Ograniczasz jego przemyślenia, jak tylko możesz, a masz tak
ogromne pole do popisu, którego aż żal nie wykorzystać. I okej, rozumiem, że
rozdział i tak jest pozornie długi (kwestia gustu), ale mimo wszystko – gdy nie
poruszysz odpowiednio tematu zderzenia z nową rzeczywistością na każdym,
dosłownie każdym, kroku, wtedy tekst będzie nieprzekonujący. To kwestia
narracji i natłoku myśli kotłujących się w głowie osoby wybudzonej. Nie wiem,
czy da się to przeskoczyć. Tym bardziej dziwne, że bohater jeszcze w ogóle się
nie odnalazł i z niczym nie zmierzył, a już planuje staż w praktycznie obcym
dla siebie mieście i w zupełnie nowej rzeczywistości. No to albo nowe życie go
przerasta, albo huzia na józia – na moje to się wyklucza.
Zapach
wegańskich naleśników roznosił się chyba po całym mieszkaniu, a w żołądku
zabulgotało. – Skąd Artur
wiedział, że były wegańskie? Nie towarzyszył mamie w kuchni. Czy sam był weganem
albo wiedział, że w jego domu od zawsze jadało się wegańsko?
Na ten widok
odruchowo sięgnąłem po fioletową kosmetyczkę mamy ze stołu. W środku znajdowało
się małe lusterko. Przełknąłem ślinę i niechętnie spojrzałem w odbicie. – Czy to nie dziwne, że twarz Artura nie odbijała się wcześniej w szybie
samochodu lub właściwie gdziekolwiek? Bohater chyba musiał się bardzo
powstrzymywać, by w szpitalu (chociażby w szpitalnej windzie) czy nawet w progu
domu, gdzie najczęściej pojawiają się lustra, nie zerkać w nie. Nie wspomniał
jednak w narracji, że celowo ich unikał.
Co zobaczę na
ulicy Kałuszyńskiej, jeśli nie szklaną witrynę, za którą zwijali się z bólu
klienci, ozdobieni o nowe bazgroły na skórze? – I czy to nie dziwne, że Artur jako niedoszły tatuażysta, który marzy o
stażu, myśli w tak protekcjonalny sposób o artystycznej pracy, którą
wykonywałby Filip?
(Tak,
podejrzewam, że salon istnieje, ba, istnieje też ukochany właściciel salonu, do
którego pewnie Artur trafi na staż. Aby się o tym przekonać, wybieram drugą
opcję).
A przede
wszystkim, czy uczelnia SWPS, w której rzekomo się uczyłem, rzeczywiście
istnieje? – Trudno mi kupić słowo: przede
wszystkim oraz to, że Artur wpierw wymienił studio tatuażu, by potem zaznaczyć,
że znacznie bardziej zależy mu na informacjach o uczelni. Po pierwszej notce
było widać, jak bardzo ważne było dla niego studio (z Filipem na czele),
natomiast kolejne notki w żaden sposób nie pokazały, że studia z biegiem czasu
stały się od tego ważniejsze. Tu Artur mnie o tym zapewnia, ale nie umiem mu w
to uwierzyć.
ROZDZIAŁ F: JEDŹ
Prychnąłem z pogardą
i wyrwałem ramię z uścisku Karola (…). Odjeżdżając, obrzuciłem go
spojrzeniem pogardy przez szybę. – Lepiej: pogardliwym
spojrzeniem. Choć i tak warto skorzystać z synonimu.
Z fascynacją
obserwowałem mijanych ludzi, przyłapując się na tym, że podświadomie szukam w
nich cech charakterystycznych do Filipa i Marcela. Bo co gdybym przypadkiem
któregoś minął i o tym nie wiedział? Raz miałem ochotę rzucić się na szyję
pierwszej napotkanej niepełnosprawnej osobie. Cóż z tego, że była to kobieta.
Na widok wózka moje serce automatycznie przyśpieszało rytm, spodziewając się
ujrzenia gęstej czupryny i pyzatej buzi chłopaka skrywanej za okularami. – Szkoda, że Artur wszystko to opisuje jakby po czasie, już wyciszony,
poza emocjami. Choć o nich wspominasz, czuję, że ta cała fascynacja i szukanie
cech to tylko o tym relacja, a nie realne wydarzenie, które właśnie miało
miejsce na ulicy. A przecież Artur i tak po niej szedł, mogłeś więc wpleść tę
kobietę – szukanie wózka wzrokiem, radosne podbieganie, nerwowe tłumaczenie się
z omyłki – w scenę. Bez sensu z tego rezygnować, bo to jak rezygnować z pisania
opowiadania na rzecz napisania wypracowania klasowego – streszczenia fragmentu
lektury. Tym bardziej że masz potencjał i nieraz udowodniłeś, że potrafisz
inaczej.
Pozytywnie
zaskoczył mnie… brak salonu. Jeśli chciałeś, bym poczuła, że podjęłam błędNą
decyzję i trzeba było wrócić do domu – udało ci się. To jeden z tych momentów,
w którym i narracja, i plot fabularny pozytywnie mnie zaskoczyły, a całość
(widzisz – całość, nie jeden element) zrobiła robotę. Ten fragment jest
naprawdę mocny:
Gdy znalazłem
się w odpowiedniej uliczce, zamarłem na moment. Między mną, a potencjalnym
studio tatuażu tkwiła jedynie cukiernia. Wystarczyło ją minąć i na własne oczy
przekonać się, że ostatnie lata były kłamstwem. // Skuliłem ramiona i
przegryzłem wargę, przerażony jak cholera. To jak skok na bungee. Wiesz, że
absolutnie nikt nie zmuszał cię do skoku, po prostu sam chciałeś się rozerwać,
ale gdy już przychodzi co do czego, masz wrażenie, że zginiesz, z całą
pewnością zabezpieczenia nie uniosą twojego ciężaru i kurwa, zginiesz jak nic.
Scena spotkania
dziewczyny również na plus. Trochę z uwagi wytrąciło mnie wtrącenie w nawiasie
o kurtce-podróbce, jakby Arturowi robiło to jakąś różnicę, jakby dobrze znał
się na cennych ciuchach i zrezygnował z odczuwania emocji na rzecz silnej
potrzeby pogardzenia w myśli nieoryginalnej odzieży. Pewnie nie chciałeś, by to
tak brzmiało, ale spójrz sam:
Zmrużyłem oczy,
przyglądając się nastolatce uważniej. (…) Na sobie zarzuconą miała niedrogą,
skórzaną kurtkę (na pierwszy rzut oka widać, że podróbka) i małą, czarną torbę
z dziwnym, białym napisem (…). – Stwierdzenie,
że kurtka jest podrabiana nie brzmi zbyt przyjemnie. Myślę, że dałoby się to
wyrazić innymi słowami, chyba że Artur faktycznie nie odczuwa wdzięczności
(przed chwilą jednak twierdził, że szuka pomocy i chciałby się do kogokolwiek
przytulić). Jednak w to wątpię, pamiętam jego ostateczne obiecanki, że odwiedzi
psychologa. Myślę, że aż tak rozedrgany nie jest, aby podjąć inną decyzję i nie
skorzystać z okazji, która sama mu się nawinęła pod nos.
ROZDZIAŁ G: PSYCHOLOG
Uznałem, że w
życie musiało wejść nowe prawo, które w ciągu tylu lat śpiączki przeoczyłem.
Inaczej tego się nie da wyjaśnić. – A może babka
po godzinach pracowała prywatnie, a nie na NFZ? Rudowłosa dziewczyna nie
powiedziała Arturowi, że wizyta będzie darmowa.
Wow! Rozkręcasz
się, zakończenie znów mnie zaskoczyło. Za nic nie spodziewałam się takiego
obrotu spraw. Spokojna atmosfera w gabinecie psycholożki sprawiła, że –
zupełnie jak Artur – straciłam czujność. Ładnie zagrałeś nam na nosie; naprawdę
ciekawy zabieg. Pokątnie liczę na jakiś gruby plot-twist, już wyobrażam sobie
wykonywane na bohaterze eksperymenty i szokujące doznania.
Pierwszy raz
też nie mam pojęcia, jaką drogę wybrać. Niewiele zdradziłeś i czuję, że jestem
w kropce, nie wiem, na czym stoję. To dlatego wybiorę opcję numer dwa, czyli
„Wybory nie należały do mnie”; pierwsza w obliczu wydarzeń pod koniec sceny w
gabinecie wydaje mi się bezsensowna. „Miałem sen”…? Po zachowaniu psycholożki
nie wiem już, czy Artur faktycznie był w śpiączce, czy cokolwiek mu się śniło i
obecna Warszawa jest tą realną, a może – tak jak i wcześniejsze jego życie – to
wszystko również nie dzieje się naprawdę i zaskoczysz mnie jeszcze inną opcją…?
Mam mętlik w głowie i czuję, że się pogubiłam.
ROZDZIAŁ H: WYBORY
No i okej,
okazało się, że jednak postawiłeś na „jeszcze inną opcję” i zaprezentowałeś mi
rozwiązanie, w którym faktycznie okazało się, że ani sen o studiach nie był
realny, ani nie była taka rzeczywistość poszpitalna, ostatecznie nawet szalona
psycholożka okazała się zwykłym koszmarem. Nie mogę nie przyznać się, że trochę
mnie to rozczarowało. Wydało się prostym rozwiązaniem – napisać tyle
rozdziałów, aby koniec końców doprowadzić czytelnika do momentu, w którym
wszystkie one wydają się bez sensu. Nawet nie wywarły na Arturze wpływu –
bohater po prostu otwiera oczy, widzi (eh) Filipa i… czuje się jak w niebie, bo
wziął LSD i chociaż wcześniej miał zły sen, teraz już jest spoko. Nie pochyla
się nad tym, co przeżył w koszmarze i jaki wywarło to na nim wpływ, a ja przez
to czuję, że zmarnowałam czas. Zapoznałam się ze złożoną (trochę, ale jednak –
choć mogło być więcej scen) fabułą, która nie odcisnęła na mnie żadnego piętna,
bo i nie zrobiła tego na samym bohaterze. Obecnie czuję się zniechęcona, ale
przede mną jeszcze zakończenie. Tym razem nie dajesz mi wyboru i prowadzisz w
konkretną stronę.
W tym czasie błękitnooki
wyciągnął paczkę Lucky Strike, częstując mnie jednym papierosem. – Wyciągał paczkę i od razu częstował Filipa fajkiem? Nie czuję tego,
raczej najpierw ją wyciągnął, a potem dopiero zaczął rozdawać papierosy. Poza
tym pogrubienie… – ough – proszę, nigdy więcej nie idź w tę stronę.
ZAKOŃCZENIE: GOOD TRIP
Bardzo podoba
mi się ten fragment:
Słowo prawda
wręcz wisiało w powietrzu, lecz nikt nie był w stanie nadać temu odpowiednich
kształtów o ostrych krawędziach. Mogło nie istnieć.
Tytuł jest
przewrotny – dokładnie tak jak końcówka. Mamy informację o śmierci, płaczących
rodziców i scenę pogrzebu. Jeśli Artur faktycznie nie żyje i obecnie przebywa z
wizją Filipa na haju w jakiejś alternatywnej rzeczywistości (…w niebie?), czy
to nie dziwne, że miał koszmar o śpiączce, psycholożce i szprycy? Chyba że śnił
go w momencie, gdy umierał, jednak jego śmierć wydawała się szybka, za to czas
spędzony w Warszawie zajął bardzo dużo miejsca antenowego.
Nawet nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Jasne jest dla mnie tylko to, że Artur od połowy opowiadania jednak nie żył, a od tamtego momentu wszystko, w czym uczestniczyłam, i tak nie miało dla niego żadnego znaczenia. Nadal czuję rozczarowanie tym, że część przeżytych wydarzeń okazała się bezsensem, jakąś próżnią, a ostatnie decyzje, jakich dokonywałam, w obliczu epilogu nie miały najmniejszego znaczenia. Doceniam zabieg znany chociażby z „Mistrza i Małgorzaty”; z jednej strony cieszę się, że Artur umiera poniekąd spełniony, bo wydaje mu się, że towarzyszy mu Filip, z drugiej – żałuję, że wszystko nie było znacznie bardziej soczyste i okrąglejsze, bym wciągnęła się w lekturę i by mnie ta śmierć głównego bohatera obeszła. Jednocześnie doceniam atmosferę tej sceny i opisy detali scenicznych jak urna czy płyta nagrobna oraz zachowanie różnych członków rodziny. Szkoda, że wspomniana przemowa Mistrzyni Ceremonii nie została choć w kawałku przedstawiona dialogiem. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że nawet tu się gdzieś spieszysz – całość to atmosferyczne, ale, mimo wszystko, streszczenie.
Filip podszedł
do tabliczki należycie pożegnać się z Arturem. Jak mógł nie zauważyć, że przez
te wszystkie lata chłopak robił maślane oczy na jego widok? – Skąd te przemyślenia? Teraz, gdy Artur nie żyje, jakim cudem Filip wpadł
na tę myśl? Czy to nie dziwne, że nie przyuważył tego w trakcie ich interakcji
i nie kontaktował się z Arturem przez ten cały czas, gdy ten studiował, ale
akuratnie teraz skojarzył pewne fakty? Jak dla mnie – trochę naciągane. Tak
samo zresztą jak to, że w tak dużym mieście jak Warszawa Filip w ogóle
dowiedział się o tej śmierci. Przecież Artur nie zgodził się na staż, zajął się
innymi sprawami, nigdy potem nie odwiedził studio. Rodzice za to nie przepadali
za tym hobby, cieszyli się, że syn wybrał studia. Kto więc poinformował Filipa
o śmierci…?
Próbuję sobie
wyobrazić, jakby to wyglądało, gdybym do czynienia miała ze scenariuszem
filmowym, kolejnym odcinkiem „Czarnego Lustra”. Artur – jego duch? –
przebywałby w jakimś innym wymiarze i tam spędzał swoje nie-życie na haju,
śniąc w pośmiertym śnie o śpiączkach i psychotycznych psycholożkach? W takim
razie gdzie jest faktyczne zakończenie i gdzie się kończy świadomość Artura, w
którym momencie skończy się to jego niebo? To ciekawa kwestia i jako
jedna z niewielu daje do myślenia po zakończeniu całości.
SKOIASTEL – PODSUMOWANIE
Niestety nie
mam za dobrych wieści. Jeśli chodzi o tę drogę – niezbyt mnie przekonała.
Rzadko wywoływała emocje inne niż rozczarowanie, a fragmentów dobrych pojawiło
się tyle co kot napłakał. Wymienić mogę scenę przyuważenia nieznajomego
Brodacza na imprezie, bieg za nim po lesie, niektóre akapity spotkania z
rodzicami (pomijając brak researchu medycznego, który teraz można zwalić na
nierealizm senny), przeżycia wewnętrzne pod cukiernią i zakończenie rozdziału w
gabinecie psycholożki. Wszystko inne było albo zbyt pobieżnie przedstawione,
jakby ledwie naszkicowane, albo ubogie w emocje bohatera, jego
przemyślenia (a to nadal dziwi, biorąc pod uwagę wybrany rodzaj narracji). Artur
eksponował swoje uczucia, mówiąc, jak się czuje, ale rzadko widać było to w
scenie jego zachowaniem, a obiektywnie nazywane emocje nie były stylizowanym
strumieniem świadomości godnym pociągającej narracji pierwszoosobowej.
Dla przykładu,
w rozdziale E: Otwórz oczy piszesz tak:
Zacisnąłem
zęby, nie chcąc przyjąć tego do wiadomości. Moje zauroczenie w Filipie,
przyjaźń z Marcelem, studia... było tylko wytworem umysłu. Przez siedem lat
oszukiwałem siebie. – To fragment,
który świetnie obrazuje moje problemy z twoim tekstem. Tu, jak i w wielu innych
momentach, nie umiałam uwierzyć w ból lub inne emocje targające Arturem. Są
zbyt sucho podane i nie przypominają dobrze prowadzonej narracji
pierwszoosobowej. Poza tym spójrz, jak bardzo ograniczyłeś to jego życie, przez
co tym bardziej trudno mi było jakkolwiek się w nie wczuć. Pierwotne siedem lat
śpiączki, którą tak przeżywał Artur, okazało się zaledwie czterema scenami:
– sceną u
tatuażysty;
– sceną w
pokoju;
– sceną na
imprezie;
– sceną w
czasie pogoni za Brodaczem.
To za mało,
ledwo jakieś wyrywki, wręcz mam wrażenie, że ochłapy. Niezdrowa fascynacja
Filipem okazała się przesadzonym zadurzeniem romantycznym, wielka przyjaźń z
Marcelem – ledwo jednym wyjściem na imprezę, w czasie której bohaterowie nawet
nie trzymali się razem, praktycznie ignorowali swoją obecność. Za to studia… no
nie, zamiast poważnego studiowania i marzeniach o Szwecji dostałam krótkie
streszczenie o wybranym kierunku i uczelni. Za mało pokazałeś mi życia postaci,
by cytowany przykład jej przeżywanych, naprawdę trudnych emocji, robił
ówcześnie na mnie wrażenie i bym żałowała wraz z nią tych siedmiu lat. Nie
czułam, by Artur miał czego żałować, bo i nie poznałam jego życia choć trochę
lepiej. Na moje – zbyt się pospieszyłeś.
Praktycznie
każda informacja o bohaterze została w tekście odbębniona, ledwie muśnięta.
Zafiksowanie na punkcie Filipa zajęło ci jedną wizytę w studio, potem Artur już
nie myślał o nim wcale. Jak traktować ten wątek poważnie? Nie da się, zbudowany
był zbyt szybko i w zbyt przesadzony sposób, a przecież stanowi jeden z
ważniejszych elementów fabularnych (w końcu, niespodziewanie, Filip powraca na
tapet).
Inny wątek to problemy
psychiczne Artura i jego koszmary senne, które w pierwszej chwili
streściłeś, zaczynając drugą scenę… od pobudki, a więc unikając
najważniejszego. Przez to trudno było mi uwierzyć, że bohater naprawdę tak
wszystko przeżywa i ma jakieś większe trudności. Dociera to do mnie dopiero
przy spotkaniu Brodacza, ale – pisałam ci już – tamta scena zadziałałaby
mocniej, gdybyś zbudował pod nią odpowiednie podwaliny. Po tym, jak banalnie
ich uniknąłeś, podejrzewałam, że nie podjąłeś wyzwania tylko dlatego, bo opisać
pobudkę i streścić sen było łatwiej. Ale nie warto chodzić na skróty, bo te nie
pobudzają emocji. Są tylko pustą relacją, która nie poruszy odbiorcy.
Scena imprezy
za to była strasznie sucha, pozbawiona wnętrza Artura i jego przemyśleń – jak
pisałam: nawet nie wiem, czy mu się wtedy podobało i jak się bawił. Dopiero
spotkanie Brodacza wywołało jakieś pierwsze emocje (kiedy do tego czasu minęły
już ze trzy rozdziały).
Ad plot-twistu
o śpiączce czy tam koszmarze przeżywanym
pośmiertnie – dobrze byłoby zastosować tu technikę foreshadowingu. Jeśli
część scen, które zaprezentowałeś, okazały się nierealne – dobrze byłoby to w
jakiś sposób subtelnie zaznaczyć. W końcu sny/pośmiertne wizje/whatever nigdy
nie są realistyczne aż tak. Nawet jeśli bohater nie czuje się w nich
podejrzanie dziwnie (co normalne, bo gdy śnimy, zwykle bierzemy to, co się
dzieje, za pewniak) – mnie, osobie poniekąd z zewnątrz, kilka elementów mogłoby
się podejrzanymi wydawać. Ewentualnie nie zauważyłabym ich w trakcie trwania
scen – na tym właśnie polega dobrze prowadzony foreshadowing – ale przy
zakończeniu mogłabym pomyśleć coś w stylu: o kurczę, teraz widać, że to był
tylko sen!! Niestety, przy ponownym scrollowaniu notek nie wpadły mi w oko
takie hinty poza jednym, dość niesubtelnym – Brodaczem, który unosił się nad
ziemią. To zjawisko jednak nawet samemu Arturowi wydawało się nierealne
(zresztą po uświadomieniu sobie tego Artur wkrótce się obudził – jak zwykle, gdy człowiek zaczyna wątpić w sen). Czy to nie
podejrzane, że takich nierealności, których nie dostrzegał i nie kwestionował,
nie pojawiło się więcej?
Brakowało mi
jakiejś atmosfery sennej, może elementów fantasmagorii, które byłyby dla
czytelnika tajemnicze lub wplecione tak głęboko, że wydawałyby się naturalne
(na przykład ukryte pod motywem psychozy Artura, na którą można by wtedy zwalić
winę, gdyby bohater dostrzegał różne dziwności w swoim otoczeniu). Wprawdzie to
się dzieje w przypadku dostrzeżenia Brodacza, ale ta część akurat – jak na
złość – nie okazała się snem; był nim za to ciąg dalszy. Mam wrażenie, że
niewiele świadczyło o tym, że Artur śni czy nie żyje, bo rzeczywistość, w której
przebywał od przebudzenia w szpitalu, wydała mi się hiperrealistyczna.
Wykluczyć można jedynie łatwość ze wstaniem z łóżka czy naiwne mrzonki o
szybkim powrocie do studia tatuażu na staż, ale z drugiej strony… nie miałam
pewności, że to nie wina twojego braku researchu. Szczerze mówiąc, nadal
jej nie mam. To, co okazało się snem, przez część fabuły wydawało się zbyt
realne, że aż trudno przyswoić ostateczny obrót spraw i go zaakceptować.
Nic nie zapowiadało takiego zakończenia, a to też niedobrze. I nie chodzi o
przewidywalność, bo tego – wręcz przeciwnie – nie można ci zarzucić, ale o
nadanie całości logicznej struktury. Sceny powinny się zazębiać, kolejne fakty
wynikać z siebie, a ostateczne zakończenie – być na czuja sensowne, w
jakiś sposób wytłumaczalne przez: hmm, nie przewidziałam, ale faktycznie
czułam tę atmosferę. Inaczej czytelnik może być rozczarowany zbyt wydumanym
kierunkiem epilogu – w końcu czytając, uczestniczy w wydarzeniach i w swojej
głowie też rozwija fabułę, rozwiązuje kolejne tajemnice, chce wyprzedzać fakty,
przewidując. Brak hintòw nie tylko utrudnia dedukcję, ale i sprawia, że środek
wydaje się w ogóle nie łączyć z zakończeniem. Takie też miałam ostateczne
wrażenie, przechodząc przez ten tekst.
Pisząc
podsumowanie, nie mogę nie wspomnieć kilku słów o stylu całości.
Właściwie wystarczyłoby jedno: przesada. Przesadzasz pod względem formy
– budując akapity dziwną stylizacją Artura, dobierając wydumane słownictwo,
operując zbyt dużą ilością przysłówków i przymiotników (i o dużo za dużo imiesłowów
współczesnych!). Przesadzasz także w tłumaczeniu mi interakcji zachodzących
pomiędzy twoimi bohaterami (ekspozycje) oraz w obiektywnym relacjonowaniu
rzeczywistości (streszczenia). Przesadzasz też z tempem akcji, przez co te
wszystkie wspomniane wątki przyswoiłam łącznie w mniej niż pół dnia.
Przeczytałam, że tak powiem, szybko i bez bólu, ale nie z lekkością i w
zadumie.
I w końcu
popadasz w przesadę, kreując wizerunek Artura, a to z tej przesady
wynikają pewne nieścisłości. Przerysowane są często te małe gesty i
przemyślenia – ze wspomnianym dziwnym słownictwem, które przypisujesz
bohaterowi. Na przykład Artur, zamiast pokazać niezdrową, ale skłaniającą do
refleksji, poważną fiksację na punkcie tatuażysty, zaczyna patrzeć mu w oczy
zbyt romantycznie, a wyraz jego twarzy porównywać do szczeniaczka (w
scenie dość kluczowej, która bazowo miała być poważna), przez co ostatecznie
wątek robi się bardziej żenujący niż dojmujący i zachęcający do dalszego
rozwiązywania. Brakuje w tym wyważenia. Nie bój się, że to przez nie główna
postać stanie się nagle mniej wyraźna; małe gesty i ledwo sugestie będą
znacznie bardziej naturalne. W przypadku relacji Artur-Filip byłam
stuprocentowo pewna, że Artur się w Filipie wręcz na zabój kocha i jest tego
świadom; czułam, że bijesz mnie tą oczywistością po głowie, tymczasem w
kolejnej notce nie dość, że Artur o Filipie zapomina zupełnie, to jeszcze
stwierdza, że tak w ogóle to jest aseksualny i nic nie wie o swojej
jakiejkolwiek orientacji. Jeśli tak miało wyjść – scena w salonie jest zbyt
nacechowana. Spróbuj na drugi raz bardziej wczuwać się w swoje postaci i
myśleć, jak zareagowałyby na pewne rzeczy, gdyby były istniejącymi ludźmi.
Aktorami w filmie. Zauważ, że to słabego aktora poznaje się po sztucznej nad
wyraz grze aktorskiej, niedopasowanej do sceny – z postaciami w książkach jest
dokładnie tak samo.
Jeśli chodzi o charakter
Artura, naprawdę trudno mi cokolwiek powiedzieć o tym bohaterze. Lubi
rysować i Szwecję, bo tak twierdzi, i do tego chwali się mocną głową. Czasem
bywa niesympatyczny, a innym razem – wręcz przeciwnie. Częstuje dziewczynę
drinkiem z kwasem, a potem czuje do niej obrzydzenie, choć być może powinien
zdawać sobie sprawę, że jej zachowanie to właśnie działanie narkotyku. Innym
razem korzysta z pomocy rudowłosej dziewczyny i czuje wobec niej wdzięczność,
ale dosadnie zwraca uwagę na jej nieoryginalną kurtkę, przerywając
emocjonowanie się, jakby brak oryginalniej garderoby był dla niego kluczowy. W
szpitalu Artur cieszy się z wizyty rodziców, ale w domu – nie wiadomo dlaczego
– nagle robi się obcesowy i ma problemy z ich rozpoznaniem, zaczyna nazywać ich
obiektywnie: mężczyzną z wąsem, kobietą w kuchni i tym podobne. Przebywając w
jednej głowie z Arturem, rzadko czułam jakiekolwiek emocje, choć bohater nie
zawsze był tak rozbrajająco obiektywny – często przeżywał zbyt szybko
zmienne emocje; istny rollercoaster. Na przykład mimo że jeszcze w szpitalu
Artur płakał na widok rodziców i wierzył, że to oni, w domu jego myśli były nie
wiadomo dlaczego wątpiące i nieraz zwyczajnie niefajne. Mam wrażenie, że słabo
zarysowałeś tam moment nadejścia podejrzliwości, że ci ludzie być może wcale
nie byli jego rodzicami. Wyglądało to raczej tak, jakbyś po prostu chciał już
popchnąć fabułę w przód, by bohater miał pretekst, by wyjść z domu i ruszyć do
Warszawy. Oczywiście, mogłabym wtedy wybrać drugą opcję: „Idź do domu” i zmusić
go do przebywania z „tymi ludźmi”, ale czułam, że tak naprawdę wcale nie mam
wyboru. Przecież Artur opowiadał, że to miejsce było mu obce. Gdyby wrócił,
czułabym, że znów musiałabym działać mu na przekór, jakby na złość (tak, jak
zrobiłam, wybierając opcję: „Studia” po pierwszym rozdziale). Być może
podświadomie nie chciałam pokusić się o wersję, która mogłaby znów okazać się
imperatywem narracyjnym – Artur w końcu wróciłby do domu, choć jeszcze
kilka chwil wcześniej wcale tego nie chciał. Na szczęście, poza początkiem
drugiego rozdziału nie poczułam, by jakiekolwiek inne rozwiązanie, które
wybrałam, było naciągane – jakby Artura w dalszą fabułę pchało jakieś Trzecie
Oko.
Na koniec
wspomnę jeszcze, że i tak fabularnie najbardziej podobał mi się moment, w
którym psycholożka ze szprycą chciała czymś Artura nafaszerować. Żałuję, że to
w taką stronę się nie udałam; pamiętam, że otwierałam kolejny rozdział z
poczuciem wielkiej nadziei, że wydarzy się coś niebezpiecznego, paranoicznie
nieobliczalnego i strasznie, ale to strasznie chciałam przeżyć taką przygodę –
liczyłam na gruby punkt kulminacyjny. Jakież więc było moje zdziwienie
(i rozczarowanie!), gdy otworzyłam kolejną notkę i zobaczyłam w niej
beztroskiego jak gdyby nigdy nic bohatera, znów uśmiechającego się do
swojego obiektu westchnień. Oczywiście, to akurat jest kwestia gustu (także co
do gatunku; uwielbiam horrory i thrillery, również psychologiczne), ale czuję,
że nie umiałabym się nie podzielić z tobą tą myślą. Zakończenie, które
wybrałeś, też byłoby w porządku, gdyby wspomniany punkt kulminacyjny,
który dzieje się w gabinecie, potrwał dłużej niż kilka nagłych linijek (oraz
gdyby życie Artura było głębiej pokazane, może większą ilością scen). Szkoda,
że pomiędzy lękiem o życie bohatera w gabinecie a pośmiertną wizją (w
niebie…?) nie pojawiła się jeszcze jedna notka – dynamiczna i w której
wydarzyłoby się coś naprawdę ostrego. W końcu, jakby na to nie patrzeć,
przebudzenie Artura czy zakończenie traktujące o jego śmierci i tak by się
wydarzyły, można by to jeszcze przeciągnąć, umieścić w historii ten brakujący
punkt kulminacyjny. Obecnie mam wrażenie, że wprawdzie rozpaliłeś jakąś iskierkę,
ale nic nie wybuchło.
LEGASOWK
ROZDZIAŁ A
Pamiętam krew wyciekającą dosłownie wszędzie. – Zastanawiam się, co to za tatuaż był robiony
głównemu bohaterowi. Jesteś pewien, że krew wyciekała DOSŁOWNIE wszędzie? Może
chodziło o… skaryfikację? A tak serio, ta myśl nie brzmi jak dramatyzowanie,
bohater raczej na chłodno podchodzi do swoich celów i marzeń, wydaje się mieć
łeb na karku.
W trakcie tatuażu faktycznie wycieka troszkę krwi, tatuator co chwilę
wyciera ją chusteczką, ale ta krew nie wydobywa się zewsząd tylko, no, w
miejscach nakłucia. W zależności od tego, jak delikatna jest skóra, tej krwi
może pojawić się więcej po fakcie, czyli już troszkę później. Dla przykładu
podam siebie – z tatuażu na klatce piersiowej w pierwszych dniach faktycznie
wyciekało sporo krwi pomieszanej z tuszem, ale nadal nie będą to ilości, które
można sklasyfikować jako „wszędzie”.
Skrzyżowałem nogi i przegryzłem [przygryzłem] już i tak spuchnięte wargi.
Starałem się nie poganiać ich wzrokiem, więc postanowiłem udawać, że
najbardziej interesującą rzeczą w tamtym momencie są białe plamki na
paznokciach, a stres zżerał mnie całego. – Podoba mi się ten opis,
fajnie i nienachalnie oddaje stan chłopaka, za to podkreślony fragment do
wyrzucenia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Artur jest zestresowany oglądaniem
jego prac. Niepotrzebne eksponowanie. + Przegryźć można komuś aortę. Wargi się
przygryza.
Kawałek skóry zaczął najzwyczajniej gnić. Od tamtego momentu, zacząłem
ćwiczyć na skórze świni i pomarańczach. – Nie uważasz, że to trochę dziwne? Artur najpierw wykonał tatuaż na sobie,
a gdy schrzanił sprawę i doprowadził do infekcji, dopiero zaczął ćwiczyć na
powszechnie stosowanych – przez ludzi uczących się tego zawodu – narzędziach
(tj. skórze świni)? Skoro chłopak interesował się sztuką tatuażu, dlaczego
zaczął od siebie? To już nie jest brak profesjonalizmu, a głupota i pochopność.
I w tym momencie nie chodzi o to, że Artur nie może taki być. Po prostu skoro
pasjonował się rysownictwem i tatuażem, musiał posiadać dużą wiedzę (chociażby
teoretyczną). Zapachniało mi tu sprzecznością.
Rozluźniłem mięśnie, odprężając się tym samym. – Trochę masło maślane. W domyśle wiadomo, że
człowiek po rozluźnieniu mięśni jest spokojniejszy, a co za tym idzie –
odprężony. Nie musisz być tak dosadny.
To nie tak, że byłem zakochany w Filipie. Nawet nie mogłem nazwać tego
miłością, ponieważ rodzice i nauczyciele do znudzenia powtarzali mi jedną
frazę: "Miłość jest wtedy, gdy dwoje najlepszych przyjaciół czuje do
siebie pożądanie". – Po pierwsze – nieee, wcale nie jesteś w nim zakochany… Po drugie – gdzie
oni żyją, że zarówno nauczyciele, jak i rodzice powtarzają to samo? Czy Artur
jest bohaterem alternatywnej Ziemi? Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że ludzie
z otoczenia Artura – jak jeden mąż – powtarzają tę samą frazę. Kurczę, nie
wiem, może to on znów nadaje małym rzeczom dużego znaczenia (jak z tym
„dosłownie”). Jeszcze nie znam go na tyle, aby móc to stwierdzić. Po prostu ta
myśl zabrzmiała, jakby Artur był indoktrynowany przez społeczeństwo (lub tak mu
się wydaje).
A być może już wkrótce samemu przejąć po mężczyźnie branżę. – Wystarczy „po nim”. I znów (miałam podobne odczucia
względem wcześniejszej „rudowłosej”) – czy Artur pomyślałby o Filipie per
„mężczyzna”? Nasz główny bohater ewidentnie czuje do tego drugiego miętę, więc
dlaczego nagle określa go tak chłodno, zdystansowanie? To brzmi wyjątkowo
nienaturalnie w pierwszoosobówce.
Nie mogłem winić ich za to, jak radzą sobie z żałobą, aczkolwiek byli
wkurwiający. – Ałć… To jest dopiero zdystansowanie! Aż przez chwilę nie wiedziałam, jak
skomentować ten fragment. Artur myśli o rodzicach i zmarłym bracie tak, jakby
go to nie dotyczyło. A przecież nie jest zimnym draniem, potrafi odczuwać
głębsze emocje, pokazał to podczas rozmowy z Filipiem, gdzie zamiast skupić się
na ważnej, nazwijmy to, rozmowie rekrutacyjnej, bujał w obłokach i myślał o
oczach/uśmiechu przyszłego szefa. No bądźmy szczerzy – może to jeszcze nie jest
miłość, ale na pewno oczarowanie, fascynacja, zauroczenie etc. Więc dlaczego
teraz jest taki obojętny? Kiedy umarł ten brat, że Artur zdążył się pogodzić ze
stratą, ochłonąć, a teraz nawet nazywać rodziców „wkurwiającymi”?
(…) kiedy jeszcze nie wiedziałem, że Filip i małżonka Beata
poszukują rysownika (…). – Czyja małżonka? Filipa? Zacznę od tego, że „małżonka” brzmi stylizowanie.
A nie rzuciło mi się wcześniej w oczy, żeby Artur wyrażał się w ten sposób.
Może po prostu „Filip i jego żona”? Po drugie – Artur zarzuca nas tą
informacją, jakby fakt, że obiekt jego uczuć był już w związku, nie miał
znaczenia. A chyba ma dość duże. Chłopaka naprawdę to nie obchodzi? Nie
odczuwa, chociażby, zazdrości? Możliwe też, że po prostu umie oddzielać te
emocje i doskonale zdaje sobie sprawę, że z tego romansu nie będzie dzieci, ale
do tej pory wydawało mi się, że Beata to współpracownica. Artur myślał o niej
raczej pozytywnie. Nie umiem rozgryźć, co naprawdę siedzi mu w głowie.
Jakiś lepszy photoshop też by się przydał. – „Lepszy” Photoshop, np. najnowszy PS + Lightroom w
miesięcznej subskrypcji, kosztuje dziesięć dolarów. Jeśli, załóżmy, bohater
dysponuje już licencją, ewentualnie posiada klucz do starszej wersji, to nie ma
żadnej potrzeby, żeby aktualizował Photoshopa, jeśli zajmuje się tylko
rysowaniem. Narzędzia potrzebne do rysowania nie zmieniły się w znaczący sposób
między wersjami. A bohater przecież myśli o zakupie iPada! – po prostu nie musi
kupować lepszego PS-a, bo na iPadzie się z niego nie korzysta (używa się
Procreate). Nie rozumiem, czemu bohater potrzebuje obydwu narzędzi, kiedy
mógłby na komputerze zainwestować w zwykłą licencję + znacznie tańszy tablet
Wacom czy Huion, dzięki czemu będzie w stanie zrobić więcej (a nie ma kasy).
Podsumowując – albo PS albo iPad.
Przegryzłem [przygryzłem] wargę, tak samo jak Filip miał w zwyczaju robić przed
podjęciem ważnej decyzji. – Wygląda na to, że Artur bardzo dobrze zna
Filipa; jego mimikę, gesty, zachowanie (noszenie za dużych bluz itp.). I teraz
mam zagwozdkę:
- Artur
stalkował Filipa, często obserwował go przez szybę (ale to się troszkę
wyklucza z tym, że kojarzył znajomy zapach salonu i był znany przez
pracowników).
- Artur
faktycznie często wpadał do studia – jeśli tak, to dlaczego tatuatorzy
wcześniej nie widzieli jego tatuażu? Wstydził się pokazać czy może oni nie
byli tym zainteresowani?
Jeżeli opcja numer dwa jest tą właściwą – to pod jakim pretekstem Artur
przesiadywał w studiu? Robił sobie nieustannie tatuaże? A może po prostu
obserwował pracę innych?
Wczorajszego wieczoru nie myślałem nad tym za wiele, a teraz miałem podjąć
decyzję w przeciągu sekund. – A właściwie to… dlaczego? Dlaczego nie poświęcił czasu na decyzję? Było
trochę irytacji na rodziców, potem przemyślenia odnośnie do wyboru szkoły i
języka szwedzkiego. Rozumiem założenie konceptu – to ja, na końcu, mam wybrać
dalszą ścieżkę. A jednak stwierdzenie, że bohater za dużo o tym nie myślał jest
raz, że kłamstwem, a dwa Artur wychodzi na roztrzepanego marzyciela i nadal nie
potrafię stwierdzić, czy to słuszne założenie.
Dodatkowo, jak na dość krótki rozdział, naliczyłam u ciebie aż trzydzieści
osiem wariacji od słowa „być”. Trochę sporo. Powinieneś zwracać większą uwagę
na powtórzenia. Jeśli chcesz je wszystkie szybko sprawdzić, polecam przeszukać
tekst skrótem ctrl+f.
Poza tym to dla mnie dość oczywiste, że inspirujesz się netflixowym „Bandersnatchem”,
ale pierwszy raz spotykam się z takim konceptem na opowiadanie. Jestem bardzo
ciekawa, jak zamknie się cały projekt. Moim dalszym wyborem jest Rozdział B:
Tatuaże.
ROZDZIAŁ B: TATUAŻE
Moje serce zabiło szaleńczo, mimowolnie barwiąc policzki na delikatny
różowy kolor. Wbiłem wzrok w białe kafelki, skrywając zawstydzoną twarz.
– Zaczynam też zauważać nagromadzenie imiesłowów współczesnych. Oczywiście nie
jest to żaden błąd. Po prostu tekst może stać się monotonny i nudny. A przecież
chodzi o to, żeby bawić się słowami, tworzyć melodię, prawda? Dodatkowo (i tu
dziękuję za pomoc naszemu medycznemu guru – Ayi): serce (a przynajmniej nie
dosłownie) nie zabarwiło policzków – jego przyspieszona praca spowodowała
wzrost ciśnienia, drobne naczynia krwionośne twarzy rozszerzyły się. Rozumiem,
że chciałeś użyć poetyckiego skrótu myślowego, ale wyszło dość nieporadnie.
Jeśli nie chciałeś, by to brzmiało jak suchy fizjologiczny raport, możesz na
przykład napisać, że serce zabiło szaleńczo, krew mocniejszym tętnem zadudniła
w głowie, rozlewając się czerwienią na policzkach. Nie przypisuj sercu
bezpośredniej, dość odległej czynności, bo jedno nie wynika dokładnie z
drugiego, jest tylko powiązane.
Na samą myśl o wbijaniu igieł w delikatne ciało przeszedł dreszcz po
plecach. – Dziwny szyk.
Proponuję: „Na samą myśl o wbijaniu igieł w delikatne ciało przeszedł [mi] po
plecach dreszcz”. Plus zaczynam się trochę obawiać Artura. Nie mogę rozpoznać,
czy chłopak po prostu ekscytuje się pracą w zawodzie tudzież tatuowaniem ludzi,
czy jednak ma skłonności psychopatyczne. Naprawdę zabrzmiał dość…
niepokojąco.
Minęła sekunda, a wszystko było już gotowe, jakby życie było
filmem na taśmie, który ktoś przewinął. Pierdolona pamięć złotej rybki. – Nie rozumiem jego toku myślenia. Artur w końcu
zaczął pracę (notabene pożałowałeś mi opisów, całość skróciłeś do dwóch zdań.
Szkoda), szybko się ze wszystkim uwinął – i tu nie wiem, czy minęła dosłownie
sekunda, czy to kolejny skrót myślowy. Ponadto, dlaczego bohater podsumował
błyskawicznie przygotowywanie podstawowych narzędzi tatuatora jako „pamięć
złotej rybki”? To takie powiedzenie określające czyjąś wyjątkowo kiepską
pamięć. Przykładowo:
— Gdzie położyłeś klucze?
— Nie wiem.
— Jeju, naprawdę masz pamięć złotej rybki!
Jak ma się to do akapitu, w którym Artur uwija się w studiu? Dalej
jego myśl: Piękniejszego dnia nie mogłem sobie wyobrazić. Teraz już
naprawdę czuję konsternację. Raz przeklina na szybkość w działaniu, by
następnie cieszyć się dniem. Artur jest dziwny.
Lubiłem po prostu obserwować proces wbijania igieł w skórę. – Cóż… Zaczynam skłaniać się ku myśleniu, że jednak
jest coś z nim nie tak. Dochodzę też do wniosku, że to taka kreacja postaci i
na razie trzyma się kupy. Artur emanuje delikatną aurą szaleństwa. Zobaczymy,
co dalej z tym zrobisz.
Filip posiadał gołębia w czasie lotu na lewym przedramieniu. Wykonałem więc
jego kalkę i umieściłem w dokładnie [w] tym samym miejscu co on. Ale zamiast
ucieszyć się, tylko pokręcił głową i wyburczał, jak bardzo nienawidzi plagiatu.
Uderzyło mnie to w pierś, ale już po kilku tygodniach wykonałem ćmę na
lewej dłoni — taką jak on. Westchnął na ten widok i odwrócił wzrok. Uznałem to
za ciche przyzwolenie na kopiowanie kolejnych jego prac z ciała. – Wkleiłam
większy fragment dla lepszego rozeznania. Naprawdę szkoda, że zrezygnowałeś ze
sceny na rzecz streszczenia. Mogłaby dać mi większe możliwości do lepszego
poznania tych bohaterów, pokazać ich motywacje i to, co negują (plagiat). Nie
wiem, czy po tym fragmencie zapamiętam, czym gardzi Filip. Może? Uważam, że
gdybyś jednak przerobił to na scenę, miałbyś dużo argumentów dla relacji tych
panów. O ile, oczywiście, chcesz rozwijać ich relację. Po prostu takie
streszczenia sugerują czytelnikowi, że coś nie jest zbyt ważne. Na zasadzie: Dobra,
on [Artur] sobie tam pracował już kilka tygodni, czasem coś kopiował, a
Filip się wkurzał. No ale potem nie komentował sprawy, więc jest okej. Lecimy
dalej. Widzisz? Tak to odebrałam.
Najwyraźniej mu się spodobało, po pewnej jesieni zaprosił mnie na
imprezę. – Bo. Plus co to za
przeskok czasowy? Czemu? I co znaczy „pewnej”? Za rok/dwa/trzy lata? Ponownie
zrezygnowałeś z pokazania Artura, jak sobie radzi na stażu. Mógłbyś w ten
sposób zachęcić czytelnika do zagłębienia się w temat tatuażu, przedstawić
naprawdę fajne i ciekawe sceny, popchnąć relację. Mam wrażenie, że spieszysz
się do wydarzeń, które bardzo chcesz pokazać, ale pomijasz wszystko, co nie
powinno być pominięte. Jak czytelnik ma ci uwierzyć na słowo, jeśli –
przykładowo – stwierdzisz, że Artur i Filip są już dobrymi kumplami? Ja na
pewno tego nie kupię. Dalej okazuje się, że panowie idą na „posiadówkę w ramach
poznania”. Skoro Artur dopiero miał się lepiej ze wszystkimi poznać (wymienia
imiona randomowych postaci i, poza Beatą, nie mam pojęcia, kim są), to dlaczego
udali się tam dopiero „pewnej jesieni”? A może chodziło ci o tę jesień? W końcu
Artur miał iść na studia, które w Polsce zaczynają się w październiku, a
bohater pracował w studiu zaledwie kilka tygodni. Nie wiem, nie rozumiem.
Przywitał mnie gospodarz domu, który jako chyba jedyny zachował trzeźwość
umysłu, co stwierdziłem po dochodzących z wnętrza odgłosach. – Naprawdę uważasz, że Artur mógłby to stwierdzić tuż
po otworzeniu drzwi przez Filipa i przywitaniu się z nim? Reszta ekipy
musiałaby już nieźle bełkotać lub krzyczeć, żeby bohater stwierdził ich
potencjalny stan upojenia alkoholowego. Poza tym na trzeźwo też można się
głośno bawić. Nawet do tego stopnia, że postronny obserwator zostanie oszukany.
Artur przecież nie zna ich tak dobrze, aby uznać, że towarzystwo jest pijane. A
określił to, nawet nie widząc reszty gości i ewentualnych trunków na
stole!
Jak na ironię losu, spiąłem bardziej ramiona, stając jak wyryty. Nawet nie
wiedząc kiedy to się stało, miałem zęby zaciśnięte na wardze, a na języku
poczułem metaliczny posmak krwi. // Doprawdy, złota pamięć w połączeniu z
uzależnieniem behawioralnym sprawi kiedyś, że skończę z odgryzionymi ustami. – Zaraz, co? O co mu znowu chodzi z tą pamięcią? Co
ma piernik do wiatraka? Artur to niezły wariat i z jednej strony zaczynam odczuwać
dziwny niepokój względem tego bohatera, a z drugiej… podoba mi się. Mam coraz
silniejsze wrażenie, że właśnie tak chciałeś go przedstawić.
Białowłosy złapał się za głowę, jakby sam nie znał mieszkania. – „Białowłosy” to znaczy Filip? Nie używaj takich
zamienników, bo chociaż nie są błędami, to świadczą o kiepskim warsztacie
autora. Naprawdę lepiej powtórzyć imię, niż stosować tak kulawe określenia
postaci.
Artur jest naprawdę szalony. Nie boi się, że jego dłuższa nieobecność może
wydawać się niepokojąca? Powiedział, że idzie do toalety, więc szybko zrobił,
co miał tam zrobić i zaczął kręcić się po chałupie Filipa (głównie jego
sypialni!). Dla mnie osobiście to totalny brak kultury, ale kurczę, naprawdę
pasuje do Artura! Chyba pomyślałabym, że jest niespójny, gdyby nie odwalił
czegoś, co zahacza o stalking lub chociażby chorą fascynację. Naprawdę mi się
podoba, w jaki sposób oddajesz ten stan i faktycznie zaczęłam przeżywać, czy
Filip nie nakryje Artura na myszkowaniu. To dobrze, wkręcam się w akcję.
Lubiłem go jak nikogo innego, lecz widok zagubionego, bezradnego człowieka,
który był zdany na moją łaskę napawał mnie czystą, nieskazitelną satysfakcją.
Uczuci[a]e wyższości i władzy nie towarzyszył[y]o mi zbyt często,
więc na kilka sekund świat wydawał się stanąć w miejscu. – Artur nie jest postacią pozytywną, już teraz mogę
to przyznać. Jednak do tej pory trzymasz się tego obrazu, a nawet pogłębiasz
szaleńcze zapędy bohatera. To właśnie dzięki podobnym scenom mogę go lepiej
poznać i sama wyciągnąć wnioski. Oby tak dalej!
Podoba mi się zakończenie i również to, jak dochodzi do kolejnego wyboru.
Teraz rzeczywiście odnoszę wrażenie, że Artur na szybko musi podjąć decyzję, bo
wszystko dzieje się tu i teraz, nie ma czasu na zastanawianie się (jak to było
w rozdziale A). Mimo że pamiętam, jak potoczyła się akcja z narkotykami w „Bandersnatchu”, postanowiłam zaryzykować. Wybieram „1) WZIĄĆ LSD”.
Mam też nadzieję, że ta jawna inspiracja odcinkiem Black Mirror nie
zamieni się w kopię i jednak wydarzenia zaczną się różnić. Jak na razie
ścieżka, którą „idę”, jest bardzo podobna do netflixowej fabuły. Stefan Butler
też był takim zagubionym chłopcem z problemami psychicznymi, obdarzył starszego
kolegę po fachu niezdrową fascynacją, potem wpadł do jego domu, zażyli
narkotyki i… Nie będę już spoilerować, obym w dalszej części dostała dużą
porcję oryginalnej akcji.
ROZDZIAŁ C: LSD
Przez parę sekund, które zdawały się wiecznością, mężczyzna
wpatrywał się we mnie oszołomiony. – Nie musisz tego podkreślać, będzie brzmieć naturalniej, gdy zostanie po
prostu „wpatrywał się(…)”. Nie zmienił się podmiot i wiadomo, że chodzi o
Filipa, tylko on jest z Arturem w sypialni.
Uradowany sięgnąłem po narkotyk, bez zbędnego namysłu wpychając go sobie do
gardła. – Może po prostu „kładąc na język”? Nie wyobrażam sobie wpychania do
gardła małego kartonika. Zresztą „wpychać” automatycznie kojarzy się z czymś
większym, czymś, co siłą trzeba przepchać przez na przykład niewielki otwór. Dodatkowo
Artur nie mógł w tym samym czasie sięgać po LSD i wkładać je do ust. Zapewne
chodziło ci o to, że najpierw przejął kartonik, a dopiero później zażył
narkotyk.
(…) kieliszek z przezroczystą cieczą. – Nope, nope, nope. „Ciesz” to jeden z tych zamienników
wody/alkoholu/krwi etc., które brzmią wyjątkowo nieporadnie i wywołują
uśmiech politowania. Jeśli nie chciałeś, żeby czytelnik od razu wiedział, że
chodzi o wódkę/wodę, proponuję „pełen kieliszek”.
Zgodnie z instrukcją, sięgnąłem pod zlew, pociągając z gwinta łyk wody. – Tutaj identyczny zarzut z sytuacją dziejącą się
1:1. Artur najpierw sięgnął pod zlew i potem się napił. Plus pierwszy przecinek
jest zbędny. Nie będę już więcej zwracać uwagi na ten błąd, po prostu miej na
uwadze podobne kwiatki podczas korekty.
Większy fragment dla nakreślenia problemu:
W przeciągu zaledwie sekundy wypowiedziane słowa wypadły z głowy. Nie
miałem pojęcia, czy to zasługa cudownej pamięci, LSD, czy może bliskości z
Filipem. Skupiłem się jedynie na jego bladych ustach, pragnąc połączyć nas w
pocałunku. // Niestety, mężczyzna odsunął się, zabierając z mojej twarzy długie
kosmyki włosów. Serce biło jak oszalałe. // Zamknąłem oczy, jeszcze raz
wyobrażając sobie tę scenę. Wizja niestety była krótka, toteż wstałem i ruszyłem
śladem tatuażysty, do salonu, a obolałe kolana skrzypiały jak oszalałe. – To opis pierwszych chwil po zażyciu przez Artura
LSD. Czy nie uważasz, że jest zbyt klarowny? Coś jak suchy raport odbębnionych
przez bohatera czynności. Brakuje mi w nim raz, że emocji, a dwa – faktycznego
i realnego stanu, gdy Artur jest pod wpływem środków odurzających. Zobacz, jak
ładnie układa myśli, z jaką łatwością wszystko kalkuluje i przeżywa. Przyznam,
że nigdy nie zażyłam LSD, ale z relacji znajomych wiem, że wygląda to zupełnie
inaczej niż w powyższym opisie.
No jasne, że mam, aspiruję na alkoholika. – Pomyliłeś czasy. Całość piszesz w przeszłym, więc
skąd tu wjechał teraźniejszy?
Pociągnąłem kolejnych kilka łyków, przy ostatnim udając, że się krztuszę.
Filip nawet nie zwrócił na to uwagi. – Szkoda, naprawdę szkoda, że tak wszystko streszczasz. Chciałabym dostać
faktyczną scenę, gdy Artur udaje; zaczyna kasłać, uderza się w pierś lub coś w
tym stylu, a Filip na przykład ucieka wzrokiem w bok. Dzięki temu mogłabym zobaczyć
odurzone myśli, poczuć reakcje bohatera, w którego głowie siedzę. Zobacz, jak
srogo nie wykorzystałeś potencjału imprezy i zażycia LSD. Czemu Artur zachował
trzeźwość umysłu?
Kolejny przykład nudnego streszczenia:
Nim jednak upił choć łyk, napój wylał się na białą koszulkę, tworząc
ogromną plamę. // Filip wstał z wygodnej, skórzanej kanapy, uwalniając się z
uścisku małżonki, która jęknęła coś niezadowolona. Niechętnie zaprowadził
Szymona do sypialni, ofiarując pożyczenie innych ubrań. – Gdzie tu emocje, gdzie jakieś krzyki, że łopanie,
cholercia, brudna koszulka? Nie chce mi się wierzyć, że Szymon tak po
prostu się pobrudził, nawet nie wzruszył ramionami (a to mogłoby akurat
pokazać, że faktycznie nie przejmuje się czymś tak błahym jak plama na popijawie)
i poszedł zmienić ciuszek. A tym „niechętnie” nie pozostawiasz pola do popisu
dla mojej wyobraźni. Po prostu oznajmiasz i tyle. I jeszcze ta
„małżonka”… Wyjątkowo nie pasuje do stylizacji bohatera.
Korzystając z okazji, postanowiłem przeszukać resztę mieszkania. – Przegapiłeś fajną okazję do przekazania strumienia
myśli Artura. Mógłbyś zamienić to suche (i trzeźwe) zdanie na faktyczne słowa
bohatera. Niech on w końcu zacznie żyć! Narracja, którą wybrałeś, jest trudna,
bo czytelnik non stop tkwi w głowie postaci. Serwujesz mi takie zdania, które
znacznie lepiej sprawdzałyby się w narracji trzecioosobowej, bo ta już nie jest
tak intymna.
Do chuja, czy on zawsze musi wiedzieć, kiedy coś kombinuję? – O! A tym fragmentem pokazujesz, że jednak
potrafisz. Dokładnie o to mi chodzi. Pomyliłeś czas, ale widzę, że rozumiesz, z
czym to się je. Więcej takich wstaweczek.
Rozdział był króciutki i może bym to przebolała, gdyby faktycznie coś się
działo. Właściwie nie czuję, że decyzja, którą podjęłam (wzięcie LSD), miała
jakieś znaczenie i wpływ na przyszłość. Czuję za to zawód – liczyłam na
pokazanie szalonego stanu, pogłębienia się psychozy Artura. On natomiast
udawał, że pije wódkę, przyglądał się innym, opisał rozlanie alko na koszulce
Szymona i dopiero na koniec wrócił do myszkowania. Po imprezie doprawionej
narkotykami spodziewałam się dużo więcej, a towarzystwo (które notabene podobno
było mocno wstawione) zachowywało się, jakby – co najwyżej – popijało kawkę z
domieszką whisky. Nie zrozum mnie źle – nie chodzi o patologiczną balangę,
gdzie meble wylatują przez okna. Chciałam mocniej wczuć się w Artura i jego
wypaczoną fascynację Filipem wzmocnioną przez LSD. Mam nadzieję, że kolejny
wybór dostarczy mi takich atrakcji. A niech się panowie pocałują.
ROZDZIAŁ D: FILIP
W pierwszym odruchu tatuażysta położył dłonie na klatce piersiowej
(…). – Naprawdę, wystrzegaj
się takich zamienników. Artur zna imię rozmówcy, myśli o nim często i gęsto,
ale na pewno nie powinien per „tatuażysta”, bo to nienaturalne. Wystarczy
proste ćwiczenie: wyobraź sobie osobę, która ci się podoba, którą bardzo lubisz
i może nawet liczysz na głębszą relację. Powiedzmy, że ta osoba ma na imię
Kasia lub Adam. Czy pierwszym określeniem, kiedy wspominasz swój obiekt
westchnień, będzie przykładowa nazwa stanowiska, jakie Kasia/Adam obejmuje?
Wątpię. Plus dopisałabym „położył dłonie na mojej klatce piersiowej”, bo
w sumie nie wiadomo na czyjej. Równie dobrze mógł na swojej, prawda?
Jeżeli wcześniej na jego widok miałem motylki w brzuchu, to teraz
popierdalają po[w] nim ćmy, które pierwszy raz w życiu widzą burzę. – Kolejny
przykład, gdzie Artur w końcu ukazuje swoje naturalne myśli. Może to wygląda
źle, że wypisuję tylko te z przekleństwami, ale cholera, one działają. I
żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie musisz od razu dodawać tony przekleństw, bo
to też nie o to chodzi. Po prostu mam wrażenie, że momentami potrafisz się w
niego wczuć i przelać ten strumień, o którym tak trąbimy.
Myślę, że to właściwe określenie, bo był to mój pierwszy raz. – Odnoszę wrażenie, że znów zagubiłeś się w narracji.
Ta wstawka brzmi kronikarsko. Jakby Artur opowiadał nam o wydarzeniach z pewnej
perspektywy i dopisywał swoje myśli w czasie rzeczywistym. Skąd taka zmiana?
Narracja wypada na jeszcze bardziej zdystansowaną i przez to ciężko mi wczuć
się w daną scenę, a ta przecież jest dynamiczna. Doszło do pocałunku! W głowie
chłopaka powinno szaleć, a on jak zwykle podchodzi do tego na chłodno, ledwo
wspomina, że to jego pierwszy pocałunek. I co? I tyle?
Roztworzył wargi (…). – A skąd u Artura słownictwo, które pochodzi z XV wieku? Wprawdzie kiedyś wyraz
oznaczał zmiękczyć/poluzować/rozluźnić, a obecnie jest synonimem otwierać,
ale tak bardzo nie pasuje do kolokwializmów używanych przez bohatera, że to aż
śmieszy.
Muszę przyznać, że kawałek dalej mnie zaskoczyłeś. Nadal brakuje głębszych
emocji, lecz Artur dochodzi do wniosku, że pocałunek nie wywołał w nim żadnych
uczuć. To by faktycznie tłumaczyło Saharę w głowie podczas zbliżenia.
Miałem choć maleńki cień nadziei, że po tym w końcu poznam swoją
orientację. Może za mało się posunąłem? // Ugh, nie. // Na samo wyobrażenie nas
nagich, śniadanie podchodziło do gardła, a ból w stawach przybierał na sile.
Nie, nie, nie. – Fajnie w końcu jako czytelnik być tam razem z Arturem, zamiast czytać o
suchych czynnościach. Ale… to trochę niebywałe, że bohater wcześniej nie
fantazjował o seksie z Filipem. Jego fascynacja sprawiała wrażenie bardzo
silnej, Artur często wspominał o cechach fizycznych drugiego pana i byłam
przekonana, że czuje do niego pociąg seksualny. Teraz nagle seks z Filipem be i
fuj? Bohater (po pocałunku) zrozumiał, że się nie podniecił, że to nie do końca
to, ale od razu popadł w skrajność i poczuł obrzydzenie? Nie mogę się przekonać
do tych wniosków.
Pod materacem usłyszałem pewien szmer. Chyba charczenie. Ze zwinnością
niemowlaka, wychyliłem głowę, by zlokalizować źródło hałasu. – Albo szmer albo hałas. Jedno nie równa się
drugiemu. Jeśli szukałeś synonimów, proponuję „dźwięk”.
— Zostaw mnie! — powtórzyłem, a oczy wypełniły się gorącymi łzami. // Słona
ciecz pociekła po policzkach (…). – Sam sobie to utrudniasz. Zamiast zabawnej „słonej cieczy”, wystarczyło
„pociekły mi po policzkach”. Uwierz, czytelnik domyśli się, o co chodzi.
Nie mogąc opanować dreszczy, przesunąłem tyłek do mężczyzny, chwytając go
za nogi. – Wyjątkowo
nieporadne zdanie. Po pierwsze ten tyłek psuje całą powagę sceny, po
drugie znów mężczyzna… Pozwól, że zaproponuję taką wersję: „Nie mogąc
opanować dreszczy, przysunąłem się do Filipa i chwyciłem go za nogi”. Nie bój
się spójnika „i”, naprawdę nie gryzie.
Okazało się, że twarz Filipa utkwiona była w trupa pod łóżkiem, a nie na
mnie. – Twarz może być
skierowana na coś/ku czemuś, więc może: Twarz Filipa była skierowana na
potwora pod łóżkiem, a nie na mnie.
No dobra, czyli jednak wzięcie LSD przyniosło efekty uboczne. Mam mieszane
uczucia, bo z jednej strony wkręciłam się w scenę walki z potworami i próbę
ucieczki, dodatkowo pokazałeś niezłą jazdę bez trzymanki, a z drugiej wciąż
brakowało chaotycznych myśli, urwanych pytań – po prostu Artura z krwi i kości.
Ku mojemu zdziwieniu odkryłam, że wybór z pocałunkiem prowadzi już do
zakończenia ścieżki. To znaczy, że podjęłam najgorsze możliwe decyzje i jednak
stanie się coś złego? Czas się przekonać.
ZAKOŃCZENIE: BAD TRIP
Filip spojrzał mi prosto w oczy i uśmiechnął się. Dawniej ten uśmiech
przyprawiłby mnie o drżenie serca, teraz wzbudzał lęk. Był tak szeroki, że
odsłaniał w całości wszystkie zęby, nawet ósemki, które powinny zostać schowane
pod dziąsłem. – Artur odczuwa nieprzyjemne skutki zażycia LSD; widzi potworne rzeczy –
gnijące kreatury, robaki pod skórą. A wszystko podsumowuje „wzbudza lęk”… Gdzie
ten lęk? Gdzie emocje? Zupełnie nie czuję przerażenia, bohater wszystko opisuje
tak, jakby stał gdzieś z boku i tylko przyglądał się całej sytuacji.
— Po prostu spróbuję jeszcze raz — palnąłem bez namysłu. // Nie miałem
absolutnego pojęcia, skąd zrodziła się taka myśl. Życie to nie paragrafówka,
którą można przewijać do woli, kiedy jakieś zakończenie cię nie zadowoli. – A ja podejrzewam, skąd wzięła się ta myśl. Coś
podobnego powiedział Colin Ritman, kiedy postanowił skoczyć z balkonu. Bohater
miał silne przekonania, że życie można zresetować jak grę (był programistą) i
ten pogląd – choć szalony – łączył się z tym, co Colin robił. Skąd nagle u
Artura taka nietypowa myśl? Chłopak przejawiał pewne zachowania psychotyczne,
ale do tej pory nie myślał o teoriach spiskowych. Czyżbyś znów chciał zbliżyć
się do fabuły odcinka Black Mirror? Tak mi to wygląda.
Moje jedyne życie właśnie dobiegało końca. Nachylając się nad ziemią z
siódmego piętra, istota podszywająca się za ukochanym, podbiegła. Zadrżałem i
odepchnąłem się, zanurzając w głąb nocnego miasta. – Aha. To już? Końcówka nie wzbudziła we mnie żadnych
emocji. Pominę nagromadzenie imiesłowów współczesnych i błędnego podmiotu.
Dawno nie czytałam czegoś tak suchego. Dodatkowo Artur nazywa Filipa ukochanym,
kiedy w poprzednim rozdziale wzdrygał się na myśl, że mogłoby dojść między nimi
do czegoś więcej. Może obroniłbyś to tym, że Artur oszalał, myśli pognały w
stronę tego, co jest mu bliskie… no ale nie. Nie obronisz się, bo narracja jest
skopana.
Jako że nie usatysfakcjonowało mnie zakończenie, cofnę się do poprzedniego
wyboru i przelecę tekst wzrokiem. Może w innej ścieżce będzie lepiej.
ROZDZIAŁ D: SPANIE
Wychodzi na to, że chociaż zrezygnowałam z pocałunku, to i tak do niego
doszło, jednak tym razem Filip był chętny do zbliżeń, nie odpychał Artura,
nawet położył się tuż obok. Główny bohater przeżył noc i choć wspomina, że coś
tam mu huczy w głowie, to całkiem klarownie ocenia sytuację, zbiera ubrania i
idzie na śniadanie. Czyli, tak właściwie, dlaczego tak się stało? Co
spowodowało, że w mojej poprzedniej ścieżce Artur się zabił? Moment pocałunku?
Nie dostrzegam innej różnicy i jestem zawiedziona.
Skróciłem drogę, mijając prywatną uczelnię SWPS, w którą rodzice pokładali
wszelkie nadzieje o moim przyszłym wykształceniu. Może w innym życiu i w innej
ścieżce wyborów. – Zaskoczyło mnie to przełamanie czwartej ściany. Do tej pory Artur raczej
nie zdawał sobie sprawy, że jest kierowany. Może kilka razy wspomniał, że
podjął inny wybór, niż zamierzał, ale ostatecznie porzucał temat i szedł za
ciosem. Tu nagle otwarcie przyznaje, że tak jest i nic sobie z tego nie robi,
nie ma żadnych przemyśleń, nie czuje się osaczony.
Uniósł nieco szpiczastą brew, wytwarzając zmarszczki na czole. – Kolejne nieporadne sformułowanie. Zdanie brzmi,
jakby Filip w procesie produkcji wytwarzał zmarszczki. Nie prościej byłoby
napisać coś w stylu: Lekko uniósł szpiczastą brew, a na jego czole pojawiły
się zmarszczki? Taka sugestia. Dodatkowo nie jestem pewna, czy nieco
chciałeś postawić przed brwią. Szyk ma duże spaczenie; bo albo ta brew była
nieco szpiczasta, albo nieco/lekko ją uniósł. Jeśli miało być tak jak
napisałeś, to spoko. Po prostu zwracam na to uwagę.
Nie śpiesząc się, wygładził białą niczym śnieg marynarkę. W ogóle go to nie
obchodziło! – I to są fragmenty, których wypatruję przez całe opowiadanie, a niestety
jest ich niewiele. Pokazuj więcej naturalnych myśli Artura!
Ponownie nie działo się za wiele, zrobiło się wręcz spokojniej, ale po
poprzednich wyborach mam obawy co do słuszności moich decyzji, więc jednak
zagram ostrożniej i zmuszę Artura, żeby odpuścił.
Nie miałem już siły krzyczeć na ukochanego. // Matko, nawet nie wiedziałem,
jakimi uczuciami go darzę. – Czy właśnie Artur nie określił Filipa „ukochanym”? Dosłownie linijkę
wcześniej! Halo, to już nie jest zwykłe rozchwianie emocjonalne, a faktyczna
pamięć złotej rybki, o której tak namiętnie wspominał. Dobra, to był tak żarcik
z mojej strony, ale serio, już nie wiem, czy kreujesz go na wyjątkowo
niestabilnego, czy zapominasz, co piszesz.
I tak miał żonę. // Byli razem tacy szczęśliwi. – Nie pokazałeś ani jednej sceny, w której Beata i
Filip wyglądaliby na szczęśliwych. Może to znów przekłamana rzeczywistość
Artura? Bohater nie pierwszy raz wmawia coś sobie i nad tym ubolewa.
Ciężko w ogóle nazwać te (dosłownie!) trzy akapity rozdziałem. Znów
dochodzę do zakończenia ścieżki, która prowadzi do salonu.
ZAKOŃCZENIE: SALON
Timeskip przynosi streszczenie o tym, co działo się w ciągu kilku kolejnych
miesięcy. Bohater opowiada o pracy, która go męczy, o poczuciu beznadziei. Co
ciekawe – zaczyna wspominać początkowe wybory, kiedy to mógł zdecydować się na
studia. Artur jednomyślnie stwierdza, że ktoś nim kierował, jakaś siła
wyższa. Zabawne, bo jeszcze dwa rozdziały temu stwierdził, że boga nie ma.
Wychodzi na to, że zmienił zdanie, ale kiedy? Gdzieś poza sceną?
W tym zakończeniu bohater też popełnia samobójstwo – tym razem świadomie.
Wspomina zmarłego brata (do tego jeszcze wrócę w podsumowaniu), sterowanie
przez kogoś swoim życiem, przegraną walkę ze schizofrenią i ogólną miernotę.
Ciężko jest mi w to wszystko uwierzyć, bo nie czułam tych emocji, nie
dostawałam scen, błądziłam, szukając lepszego wyjścia.
PODSUMOWANIE
Tu będzie dość krótko, bo wydaje mi się, że wyczerpałam temat i dałam ci
wiele wskazówek, w jaki sposób odbieram przytaczane fragmenty. Nie jestem
zadowolona ze ścieżek, którymi poszłam. Mam wrażenie, że wszystko skończyło się
za szybko, że ukazałeś za mało, bym mogła jakoś wczuć się w bohatera i jego
rozterki. Zapewne głównymi powodami były twój pośpiech (ale nie wiem do czego)
i długość tekstu. Pożałowałeś scen, które mogły być podwalinami dla relacji
i/lub wyjaśnieniami stanów Artura. Nie rozbudowałeś potencjalnie ciekawych
wątków (sytuacja rodzinna, choroba, praca w studiu). Ciężko mi też kupić
relację Artura i Filipa, bo… ona po prostu nie istnieje. Właściwie nie wiem, co
panowie do siebie czuli, bo a) Filip zachował się inaczej w zależności od
miejsca pocałunku i b) Artur kilkukrotnie zmienił uczucia, jakimi pałał do
drugiego pana. I nie były to zmiany uwarunkowane poprzedzającymi je, ważnymi zdarzeniami.
Najpierw myślałam, że to niezdrowe zauroczenie, potem chorobliwa fascynacja, by
w jednej ze ścieżek przeczytać, że e tam, było minęło. W alternatywnej
wersji Artur już wkurzał się, kiedy Filip poprosił, by zapomnieli o całej
sytuacji. Ludzie nie są zbudowani tak, że wystarczy błaha decyzja (tu znów mam
na myśli ten przeklęty moment, gdzie albo pocałowali się, stojąc, albo leżąc)
miała wpływ na kompletną zmianę uczuć. A tak to z mojej perspektywy wyglądało.
Dodatkowo urosło we mnie poczucie braku możliwości ucieczki od nieuchronnego
zakończenia (samobójstwa). Zupełnie tak, jakby wybór stażu prowadził już tylko
do jednego i nieważne, co zrobiłam w trakcie – pojedyncze decyzje nie mają
znaczenia. Czy tym zabiegiem chciałeś pokazać, jak czuł się Artur? I chciałeś,
żebym ja też to poczuła? Jeśli tak – udało się. Mimo wszystko jest mi przykro,
że fatum zostało przypieczętowane przy wyborze studia vs staż i już po tym nie
miałam na nic wpływu.
FORFEIT
ROZDZIAŁ A: DECYZJE
Trzeci raz
będziesz czytać o tym samym rozdziale. Nie chcę powielać uwag moich
przedmówczyń, dlatego też pierwszy i drugi wpis omówię trochę po macoszemu.
Uważam, że nie ma co przedłużać.
Był środek
czerwca. Większość rówieśników chciało się jeszcze nacieszyć pierwszymi
tygodniami wakacjami, które przeciekały jak przez palce, zanim ostatecznie
pójdą na studia lub do pracy. – Jeszcze?
Raczej już, ponieważ wakacje się zaczynają, a nie kończą.
Większość
socjalu z tak zwanego programu 500+ musieli wydawać na korepetycje z języka
szwedzkiego, książek Henning Mankell, słowniki, a nawet szwedzkie słodycze. – Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, jak takie rzeczy są drogie. Korki ze
szwedzkiego mogą kosztować spokojnie stówę za godzinę, mając je raz w miesiącu,
zostaje sto złotych na resztę wymienionych rzeczy. Większość to duże
niedopowiedzenie, chyba że to jakieś mega tanie korepetycje, które są bardzo
rzadko. Co jak co, ale pięćset złotych obecnie to nie jest majątek.
Dokładnie
pamiętam, jak powoli tracąc przytomność ze stresu, osunąłem się ze skórzanego,
białego fotela. Pamiętam krew wyciekającą dosłownie wszędzie. – Robienie dziary u osoby wyszkolonej w tej kwestii nie sprawia, że krew
wycieka wszędzie wokół. Jasne, w zależności od miejsca i unerwienia skóry
pojawiają się jakieś kropelki lub trochę krwi już po zabiegu, jednakże nie leje
się ona. Rozumiem więc, że bohater musiał uszkodzić sobie skórę o igłę,
zsuwając się z krzesła? Ale aż tak? Cóż za dysfemizm.
Szczerze
mówiąc, czytając, bardzo razi miłość Artura do tatuażysty. Po dwóch zdaniach od
wejścia faceta już wiem, że Artur jest w nim zakochany po uszy. Przesadziłeś –
brakuje subtelności wprowadzenia uczuć. Bohater nie powiedział ani jednego
słowa, a już znam gamę uczuć skierowanych w jego stronę.
Następnie razi
strasznie sam fakt, że Artur wytatuował sobie coś na brzuchu/klatce. To
niemożliwe. Nie można ot tak sobie samemu wytatuować czegoś w trudno dostępnym
miejscu. Przy schylaniu się do tworzenia tatuażu skóra nie jest dostatecznie
napięta, efekt końcowy nie byłby taki, jak chłopak zakłada, zwłaszcza jeśli to
jego pierwsza dziara – szczególnie gdy tatuaż jest tak skomplikowany jak postać
bogini.
Tatuaż Frigg
nie był idealny. Po wykonaniu jej, przez własny nie profesjonalizm,
zagwarantowałem sobie wizytę na SORze z wdaną infekcją. Kawałek skóry zaczął
najzwyczajniej gnić. – Nie wierzę,
że facet, który właściwie chyba chce przyjąć chłopaka do pracy, nie widzi
uszkodzonej skóry. Nie powinien chwalić takiej pracy, to niebezpieczna zabawa,
a ponoć przywołane studio jest bardzo profesjonalne.
Od tamtego
momentu, zacząłem ćwiczyć na skórze świni i pomarańczach. – Tatuaże ćwiczy się na specjalnej sztucznej skórze, przygotowanej dla
początkujących zwykle na fantomach. Poza tym trzeba mieć kursy/uprawnienia. Nie
wiem, skąd pomysł pomarańczy – to nie przypomina skóry i nie da się jej
naciągnąć jak prawdziwej, żeby odpowiednio precyzyjnie wbić igłę.
— Witamy w White Tattoo Shop.
A może najpierw
jakieś dokumenty potwierdzające ukończenie kursu, jakieś uprawnienia,
certyfikat? Chłopak ma z dziewiętnaście lat. Takie kursy tatuażu nie są długie,
ale cholernie drogie. Skąd dzieciak miałby na to kasę? Rodzice chcą go przecież
posłać na studia, nie do pracy.
Nigdy nie
myślałem o swoich znajomych w seksualny sposób. Uwielbiałem z nimi przebywać i
byłem szczęśliwy, gdy zaczynałem się dla nich liczyć, ale nie byłem pewny, czy
ktoś, kogo obrzydzały wszelkie filmy pornograficzne[,] był w stanie kochać. Seks był odpychający. – Tak, można czuć
pożądanie do drugiej osoby i nie lubić porno. I tak, to narracja
pierwszoosobowa i bohater może tego nie rozumieć, nie czuć na tym etapie, ale
wcześniej opisane uczucia do Filipa wskazują na mocny pociąg seksualny, a nie
jedynie koleżeńską sympatię. A to się gryzie.
Niby można
połączyć studia ze stażem, ale musiałem jeszcze jakoś zarobić na naukę na
prywatnej uczelni. – To ten staż
nie jest płatny? Trochę dziwne, biorąc pod uwagę, że firma będzie brała kasę za
usługi stricte Artura.
ROZDZIAŁ B: TATUAŻE
Był aniołem, na
którego pochwały nie zasługiwałem. Moje serce zabiło szaleńczo, mimowolnie
barwiąc policzki na delikatny różowy kolor. – To naprawdę brzmi jak zadurzenie i pociąg seksualny. Bohater się wypiera
i nie wiem, co myśleć. Oszukuje sam siebie?
— Na początek
pokażę ci podstawy funkcjonowania w każdym studio tatuażu, a potem będziesz
tylko obserwował prace innych. Pierwszy tatuaż pozwolę ci wykonać na sobie. – A jakieś doświadczenie? Przecież trzeba znać podstawy chemii i
zachowywania czystości, BHP… To wszystko jest bardzo patykiem po wodzie
pisane.
Ochoczo
zabrałem się do pracy, łapiąc za środki do dezynfekcji, będąc pod chłodnym
spojrzeniem właściciela, który od czasu do czasu mówił mi co i jak, a uporczywe
skrzypienie obolałych od nie wiadomo czego stawów wypełniały ciszę w studio. – Skrzypienie stawów wypełniało studio? Co? Nie potrafię sobie tego
wyobrazić.
Stamtąd
wystarczyło obić z ulicy Mińskiej na Kałuszyńską, gdzie był salon tatuażu,
czyli naprawdę rzut beretem. – Z Mińskiej
nie da się bezpośrednio przejść na Kałuszyńską. Trzeba przejść przez Rybną lub
Gocławską. Swoją drogą, ciekawa lokalizacja – tuż przy SWPS.
Białowłosy
złapał się za głowę, jakby sam nie znał mieszkania. – Dziewczyny już zwracały na to uwagę, ale dołączam się. Określanie postaci
po kolorze włosów świadczy o słabym warsztacie autora i brzmi nienaturalnie w
narracji pierwszoosobowej.
ROZDZIAŁ C: PUŚĆ GO
— To może
zagramy w butelkę? — zaproponowała Beata, strącając dłońmi z ramion kasztanowe
włosy sięgające już na łopatki. – To
zaskakujące, że dorośli ludzie spędzają imprezę jak nastolatkowie, no ale
zobaczymy.
Ja i Filip
kiwnęliśmy zgodnie głowami, aby wnieść protest, ale na te słowa Szymon od razu
się napalił i usiadł naprzeciwko nas, czekając na rozpoczęcie. Jako najbardziej
z napakowana osoba w ekipie, już nikt nie usiłował tego podważać. – Naprawdę? Dwóch facetów nie wyraża niechęci grania w grę, bo ich kolega
ma… spore mięśnie? To bez sensu. Czemu jak dorośli po prostu nie wyraża swoich
potrzeb/oczekiwań/niechęci? Przecież kolega by im nie zrobił krzywdy za
odmówienie zagrania w butelkę. Ponadto kiwnięcie głowami oznacza aprobatę, nie
odmowę.
Szczerze
mówiąc, czytałam te butelkowe wyznania z nutą zażenowania. Nie tak wyobrażam
sobie gry/rozmowy dorosłych ludzi, szczególnie pijanych, którym często wszystko
jedno, co powiedzą. Zamiast tego widzę falę wstydu. To się trochę mija z celem
gry i wydaje się, że bohaterowie mają jednak naście lat.
ROZDZIAŁ D: GRA
Ja i Filip
kiwnęliśmy zgodnie głowami, aby wnieść protest, ale na te słowa Szymon od razu
się napalił i usiadł naprzeciwko nas, czekając na rozpoczęcie. Jako najbardziej
z napakowana osoba w ekipie, już nikt nie usiłował tego podważać. – A to już głupie, przecież mogli otruć Filipa alkoholem. Naprawdę ci
bohaterowie zachowują się jak nieodpowiedzialni nastolatkowie, a nie jak
dorośli – nawet pijani dorośli.
— Jeśli nie
chcesz, nie musisz jutro przychodzić na praktyki. Rozumiem cię.
— Ale ja chcę —
wybełkotałem.
— O, i to się
nazywa solidny pracownik — pochwalił, a ja znów poczułem się wielki. – Oni naprawdę zrobili imprezę, gdzie szef salonu wypił prawie litr
alkoholu na raz, w środku tygodnia? I zamierzają iść następnego dnia do pracy?
To skrajnie nieodpowiedzialne i niebezpieczne. Ciężko mi uwierzyć, że
pracownicy szanowanego salonu mogliby tak się zachowywać. I nie chodzi o
kreację bohaterów, tylko o czystą ich głupotę i nieprawdopodobne poczynania.
Przez to opowiadanie jest niewiarygodne.
Sam pocałunek z
Filipem był nagły i nic nie zwiastowało zainteresowania mężczyzny Arturem.
Łatwiej jest uwierzyć, że to się Arturowi przyśniło. Wiesz, problemem w tym
opowiadaniu jest chyba to, że jak na razie wszystko dzieje się szybko i brakuje
tu podwalin pod relacje. Nie ma podstaw bohaterów, są jeszcze nierozwinięci i
obojętni. To kukiełki bez emocji. Rozdziały są krótkie i przez to nie jestem
przywiązana do postaci, nie interesuje mnie, co się z nią stanie. Przez to nie
wczuwam się podczas czytania i nie czuję też tej bliskości między mężczyznami.
Wynika to trochę z nienaturalnej narracji pierwszoosobowej. Wszystko jest
suche, jakbyś pisał trzecioosobówkę. Potrzebuję więcej emocji, więcej przeżyć
wewnętrznych bohatera. Jednakże pchasz fabułę do przodu, a emocje nikną po
drodze.
Od
przedwczorajszej kolacji nic nie jadłem, choć byłem pełny. – I dzień wcześniej nie upił się niemal od razu? To praktycznie
niemożliwe. Ludzki organizm bardzo szybko przyswaja alkohol, gdy człowiek jest
na czczo, co skutkuje dużo szybszym stanem upojenia alkoholowego.
— Gdzie jest
Filip? — zapytałem, wodząc wzrokiem za małżonką wspomnianego.
— Pojechał
wcześniej do studia — rzekła, kładąc przed nosem porcję jajecznicy z boczkiem i
szczypiorkiem. – Sądzę, że po
litrze wódki i likieru poprzedniego wieczoru Filip jeszcze nie byłby w stanie
kierować..
Skróciłem
drogę, mijając prywatną uczelnię SWPS, w którą rodzice pokładali wszelkie
nadzieje o moim przyszłym wykształceniu. – Fajnie, że zrobiłeś research odnośnie do nauczania. Bohater chciał
studiować języki skandynawskie, które są w ofercie SWPS.
Będąc prawie na
miejscu, z trudem powstrzymałem się, by nie wpaść do pobliskiej restauracji na
włoskie żarcie, trafiając do studia tatuaży dokładnie o godzinie siódmej
czternaście. – Restauracje
zwykle nie otwierają się tak wcześnie.
— Cześć —
przywitałem Filipa, który jak zwykle sprzątał, jakby zaraz miała wpaść jakaś
inspekcja. – Myślę, że
większe problemy miałby z powodu swojej nietrzeźwości niż braku porządku. Chyba
wciąż zapominasz o ilości alkoholu, którą wypił Filip na raz parę godzin
wcześniej.
Zabrał mi mój
pierwszy pocałunek i jeszcze śmiał twierdzić, że to nic takiego?! – Artur parę rozdziałów wcześniej sam twierdził, że nie czuje pociągu
seksualnego, później namiętnie się całował z Filipem, a teraz sam robi o to
aferę. Jeżeli byłby aseksualny, to duże prawdopodobieństwo, że ten pocałunek
nie znaczyłby dla niego za wiele. Nie zrozum mnie źle – dla osoby aseksualnej
pocałunek może znaczyć wiele, np. sama świadomość, że robi to dla drugiej
osoby, która dzięki temu czuje się spełniona i szczęśliwa i to może być istotny
aspekt, aczkolwiek Artur się za bardzo emocjonuje. Stąd niestabilność w
kreowaniu postaci, przez co nie mogę się wczuć i przeżywać z nią kolejnych
wydarzeń.
W końcu
poćwiczysz tatuowanie. Na razie na owocach, ale potem pozwolę dobrać ci się do
mojej skóry. – Okej.
Rozumiem, że ćwiczenie tatuowania na bananach jest popularne, ale przeskok z
tego na prawdziwą skórę jest ogromny i nie można robić tak wielkiego kroku bez
niczego pomiędzy. Wręcz uważam, że to najbardziej niejasny i chaotyczny wątek,
bez researchu, bez zaplanowania. Musisz poczytać więcej o nauce tatuowania i
potrzebnych wymaganiach przy zatrudnieniu. Plus poważne, popularne studia
zwykle zatrudniają osoby po jakiejś praktyce, tj. po pewnym stażu pracy – nie
na staż dla początkujących.
ROZDZIAŁ E: ODPUŚĆ
Na czarnym,
skórzanym fotelu znowu poleją się łzy, krew i tusz. – Wcześniej Artur mówił, że w studio są białe fotele.
Zastanawia
mnie, czemu Filip nic nie powiedział po powrocie Artura – przecież chłopak
wybiegł. Artur nie zwrócił na to uwagi, co mi nie pasuje w jego charakterze,
gdyż poprzednio zwracał uwagę na każdy szczegół. Ciężko uwierzyć, że –
szczególnie po takim zawodzie – od razu sobie odpuścił.
ZAKOŃCZENIE: SALON
Spędzałem w
studio po dziesięć, nieraz dwanaście godzin dziennie, dopracowując każdy detal
na skórach klientów, aby każdy był zadowolony z usługi. – Wcześniej Artur mówił, że nie liczą się detale, tylko wizja, a Filip to
potwierdzał. Nie pasuje mi teraz to do charakteru Artura; poszedł w zupełnie
innym kierunku dziarania bardzo szybko. Jak nie on z początku opowieści.
Zakończenie
wydaje mi się streszczenio-pamiętnikiem. Nie czuję żalu z powodu samobójstwa
bohatera. Nie przywiązałam się do niego. Niestety, nie wzbudziłeś we mnie
emocji. Nie poznałam dostatecznie Artura, nie odczułam jego uczuć, był zbyt
suchą postacią, bym mogła się przywiązać i mu współczuć. Ale o tym więcej w
podsumowaniu.
Rzucenie się z
mostu przypomina rzucenie się z bloku w filmie „Bandersnatch”.
ROZDZIAŁ E: DRĄŻ
Z racji, że
przy poprzednim wyborze opowiadanie się skończyło, postanowiłam w tym punkcie
wybrać drugą opcję, tak więc będę kontynuować opowiadanie tą ścieżką.
— Nie mówi się
ludziom, że nic się nie stało, po tym jak się ich pocałowało — fuknąłem
wściekle. – To dziwne, że w alternatywnym
rozdziale Artur wypowiada podobną kwestię, ale raczej ze strachem i niepewnością,
a nie zgryźliwością i wyrzutem. Trochę mi się to gryzie, ponieważ powinieneś
kształtować postać poprzez wydarzenia ze ścieżek, a nie zmieniać nagle bohatera
w zależności od wyboru. To znaczy, każdy wybór zostawia ślad w charakterze
postaci, a nie całkowicie ją zmienia. Powinieneś chociaż stworzyć tło pod
emocje i sposób wyrażania się. W tym rozdziale w ogóle mam wrażenie, że się
pogubiłeś. Najlepszym przykładem jest to, że zacytowana odpowiedź nie odpowiada
na żadne postawione pytanie/twierdzenie. Bo Filip nie odezwał się ani
słowem.
Biała, rozpięta
bluza uniosła się na powietrzu, strącając ze stolika pomarańczę. – Czy to opowiadanie jest po często fantastyką, że bluzy same się unoszą?
Czytałam w zgłoszeniu, że może być taka ścieżka, aczkolwiek wydawało mi się, że
to nie ta – nie ma tu innych przejawów fantasy.
Powoli
obszedłem stanowisko, stając za jego plecami. (...) Filip westchnął, kładąc się
na zimnych kafelkach. Chwycił za owoc i wyczołgał się ostrożnie, jakby podłoga
była skażona. – Pierwsza
część brzmi, jakby Artur stał tuż za Filipem, jednak ten dał radę się wycofać i
wstać. Oznacza to, że Artur nie stał bezpośrednio za Filipem, a tak to brzmi.
Musisz trochę bardziej dookreślać, jakie są odległości, bo przyznam, że
wyobraziłam sobie chłopaka tuż przy mężczyźnie.
Nawet podobał
mi się natłok myśli Artura po tym, jak Filip wstał zraniony. Wygląda w miarę
naturalnie na tle pozostałych myśli i narracji. Za to niewiarygodne wydaje mi
się, że dźgnięty wiele razy Filip po prostu pyta, co się dzieje i każe Arturowi
się ogarnąć. Żadnego bólu, syku, warknięcia, krzyku… Jest jak manekin
przyjmujący ciosy bez reakcji. Przecież to niemożliwe. Rozumiem, że to
pierwszoosobówka, że Artur mógł być w amoku i nie słyszeć jęków, ale… słyszał
słowa nakłaniające go do zaprzestania ataku. Ta scena ranienia jest bardzo
nienaturalna. Bohater myśli wyłącznie o maszynce, nie wiemy, co czuje, nie
przeżywamy tego z nim. Sypiesz jedynie jakimiś nazwami uczuć. Arturowi nie bije
szybciej serce, strach nie zaciska gardła, chłopak nie wbija paznokci w
wewnętrzną część wolnej dłoni… on czuł ból. I tyle.
Nie, rzucając
nazwami emocji nie sprawisz, że je poczuję. Zobrazuj mi, co się dzieje z
chłopakiem. Nie pisz, że boli. Pokaż, skąd się bierze ból, zobrazuj, gdzie oraz
jak czuje go bohater i jak się czuje z nim. Co przeżywa, jak na niego reaguje.
Inaczej nigdy nie będę przywiązana do postaci – tak jak w tym momencie. Wiem,
że się dzieje coś złego, ale nie obchodzi mnie los Artura. Czy za chwilę umrze,
czy też zostanie zraniony, czy nawet zgarnie go policja – wszystko mi jedno. To
bezbarwny bohater.
Dopiero opis
mordowania Filipa był obrazowy – szczegółowo opisałeś kolejne katusze, jednak
nie szkoda mi ani jednej, ani drugiej postaci. Po prostu scena jest mocna,
wydarzenia krwawe, ale… nie interesuje mnie, co się stanie z Arturem czy z
ciałem i bliskimi Filipa. Umarł, to umarł. Nie byłam z nim związana
emocjonalnie. Z żadnym bohaterem nie jestem.
Odniosę się
jeszcze do szaleństwa Artura. Jest prawdopodobnie psychicznie chory, jednak
pierwsze oznaki – obsesję – widać już w pierwszym rozdziale. Następnie cisza,
nic się nie dzieje, żadnych przejawów i nagle – bum! – brutalne morderstwo. Ja
rozumiem, że osoby chore psychicznie w taki sposób jak twój bohater nie mordują
sobie ot tak co jakiś czas, ale też to gwałtowne przejście z próby upodobnienia
się do morderstwa… Brak reakcji na pocałunek był zapalnikiem, ale nadal uważam,
że nienormalność Artura jest zbyt słabo pokazana i jego obsesja nie zwiększa
się wraz z pogłębianiem relacji. On nawet nic nie pomyślał o Filipie, gdy ten
powiedział przy grze w butelkę, że mógłby go poślubić. Emocje podczas pocałunku
nie eksplodowały. To jeden z problemów opowiadania – skupiasz się na opisach
czynności, skrzętnie omijając uczucia. To nie zapewni dobrze zbudowanych
sylwetek psychologicznych bohaterów.
Na ubraniach
już dawno utworzyły się skrzepy, tworząc materiał twardym i szorstkim. – Krew nie krzepnie w parę minut do takiego stopnia, by ubrania
twardniały.
Tkwiący w
drzwiach klucz przekręciłem, barykadując się. – Zamknięcie drzwi na klucz to nie barykadowanie. A inni tatuażyści mogą
przecież mieć własne klucze – słabe to zabezpieczenie.
Zanim jednak
mogłem wziąć się za sprzątanie, musiałem zrobić coś z właścicielem studio. Nie
można było go nigdzie położyć, bo wszędzie zostawiał za sobą krew. – Jak Artur chce to posprzątać do czasu przyjścia reszty ekipy? Ponoć
studio jest ciasne, więc… krew pewnie dostała się wszędzie, czyli na
urządzenia, za szafki, fotele… To wydaje się niewykonalne. Co innego, gdyby nie
spodziewał się wizyty pozostałych.
Doprawdy,
niewdzięczniejszego trupa nie widziałem. – A ilu Artur
widział? Zachowuje się kuriozalnie. Jest chory psychicznie, ale to wydaje się
jego pierwsze morderstwo, pierwszy taki widok. Aż dziwne, że sobie ironizuje,
zamiast mieć gonitwę myśli i czuć presję czasu.
I ostatecznie
dochodzimy do takich samych wyborów jak w „Bandersnatchu” – zakopanie lub
ćwiartowanie ciała. Pozwól, że wybiorę mniej drastyczną opcję.
ROZDZIAŁ F: ZAKOP CIAŁO
Musiałem go
zakopać, to uniwersalny sposób. Tak robią mordercy, a przynajmniej większość
tych, których biografię znam. – Po pierwsze,
chłopak jest w Warszawie w ruchliwej dzielnicy. Ciekawe, gdzie zakopie ciało? W
parku? Czy przeniesie trupa przez ulicę do auta? Po drugie, szkoda, że dopiero
teraz dowiadujemy się o zapędach Artura do czytania biografii morderców. Ten
wątek wprowadzony wcześniej dałby niezłe tło do momentu morderstwa.
Wiedziałabym, skąd jego precyzja w celowaniu w tętnicę i serce oraz inne
miejsca, na których się skupiał.
Odpaliłem
papierosa, zostawiając czerwone ślady zębów na filtrze i wypuściłem dym nosem. – Miał posprzątać salon, by nie było śladów morderstwa, a pali fajki, co
zdradzi, że był w salonie (Filip nie palił?) w czasie zniknięcia mężczyzny.
Niemądrze. Z drugiej strony dym może zabije smród krwi. Tak źle i tak
niedobrze. Ciekawa jestem, czy w ogóle uwzględnisz to w dalszych
wydarzeniach.
Wpakowanie
zwłok w worki było cięższym zadaniem, niż myślałem, w dodatku musząc ślizgać
się na mokrej podłodze od krwi. Gdyby mężczyzna był żywy, na pewno
zacząłby jęczeć z bólu spowodowanego nierozciągniętymi mięśniami, ale musiałem
spróbować ułożyć go w jak najdziwniejszej pozie, by nic nie wystawało. Dla
pewności, opakowałem całość jeszcze w trzy worki. – Z jednej strony ta trzeźwość umysłu i suchość relacji pasuje do zabójcy,
który morduje z zimną krwią. Wiele filmów, książek, zeznań takich osób właśnie
w ten sposób obrazuje ten czyn. Z drugiej strony to niewiele się różni od
narracji, jaką prowadzisz przez całe opowiadanie. Ta suchość była odczuwana i
jest. I byłaby fajnym kontrastem, gdyby wcześniej Artur odczuwał więcej emocji,
a teraz stał się właśnie tak zimnym, bez skrupułów i moralności zabójcą. Jednak
w jego odczuwaniu tego nie widać. Jedyną różnicę obrazuje ten przykład:
Filip nie
zasługiwał na takie traktowanie. Z całą pewnością wpakowanie kogoś do kubła
śmieci jest odrażające, lecz teraz stanowił nic więcej, jak kupa kłopotliwego
mięsa, którym kiedyś był Filip. Prawdziwy on zniknął wraz z wydaniem ostatniego
tchnienia, pozostawiając ludzką skorupę. Bardzo piękną skorupę.
To trochę
zaskakujące, jak szybko Artur zmienił zdanie o Filipie, chociaż można to
zrzucić na jego chorą psychikę. Jednakże mówienie o Filipie mężczyzna,
gdy Artur znał jego imię, przywiązał się do niego i był w nim zakochany… to
dość nienaturalne. Dlatego nie jestem pewna, na ile te zmiany to celowy zabieg,
a na ile niewiedza w kwestii pisania narracją pierwszoosobową.
Rozebrałem się
do samych bokserek i wyrzuciłem sztywne ubrania do umywalki, zalewając je wodą.
Gdy cała krew się odsączyła, wykręciłem je niedbale i rozwiesiłem na gorących
grzejnikach. – Krew nie
schodzi sobie ot tak z ubrań po namoczeniu w wodzie. Nawet piorąc ubrania w
pralce, krew może się nie sprać. Zależy to oczywiście od materiału (i środka
piorącego), jednakże wątpię, by Artur nosił głównie ortalion.
Następnie
chwyciłem za mop, nie oszczędzając ani jednego skrawka pomieszczenia o chwilowo
czerwonej barwie. – Przy takiej
ilości krwi, jaką opisujesz, mop by ją raczej rozmazywał po podłodze, a nie
sprzątnął.
Nie zwracając
uwagi już na nic, złapałem za pozostawione w gabinecie kluczyki od samochodu
oraz chwyciłem za kubeł. Wyszedłem ze studia, pozostawiając je otwarte i
wpakowałem się do białego BMW mężczyzny, rzucając worki na tył. – A co z kubłem? Z czerwonym mopem? Z zapachem krwi? Przecież powinno być
czuć tam również dym papierosowy. Jeśli wciąż czuć krew, to bezsensowne jest
sprzątanie. I tak Artur wszędzie zostawił swoje odciski palców. Łatwo
sprawdzić, kto ostatni sprzątał.
Nie miałem
prawa jazdy, ale to nie mogło być trudne. Co prawda, ostatni raz za kółkiem
byłem dwa lata temu, na osiemnastkę i wjechałem w rzekę, ale auto nie należało
do mnie, więc się nie liczy. – To
opowiadanie staje się coraz bardziej nierzeczywiste. Przez te dziury logiczne
fabuła kuleje. Takie myślenie dwudziestolatka jest… dziwne. On nie ma lat
piętnastu, dokonał morderstwa, a właśnie mówi, że jeśli kierował nie swoim
autem, to brak umiejętności się nie liczy. Przy okazji ponownie wsiadając do
nie swojego auta.
Z nerwów przed
policją, odpaliłem kolejnego papierosa. – Nie potrafi
kierować, więc odpala papierosa, żeby nie mieć do dyspozycji obu rąk. Ciekawe
jak go odpalił w trakcie jazdy, do której potrzebuje dłoni, dopiero włączył się
do ruchu w mieście i nie potrafi jeździć. Do totalna abstrakcja. Musiałby
oderwać na moment obie ręce, i tak – da się to zrobić, ale nie zrobi tego ktoś,
kto nie potrafi kierować autem. W dodatku przy jeździe w mieście wykonuje się
więcej manewrów niż na trasie szybkiego ruchu, gdzie jest łatwiej oderwać obie
ręce od kierownicy czy drążka zmiany biegów, by odpalić papierosa. Którego
później trzeba trzymać w dłoni. A Artur zaczął się w dodatku denerwować i bał
się policji. Nie wyobrażam sobie tej sytuacji. Szczególnie, gdy do tego
dochodzi dziki śmiech:
Po momencie
jednak nie mogłem powstrzymać uśmiechu i już po chwili śmiałem się całym sobą,
czując nagły przypływ endorfin.
Wyrzuciłem
połówkę papierosa pod nogi, zgniatając go. – Czemu pod nogi? Przecież łatwiej za okno, niż manewrować ręką pod kierownicą,
żeby nie trafić w siedzenie lub między pedały.
Mam jeszcze
jedną uwagę: Nawet po zawiązaniu w trzy worki, zwłoki wożone na tylnym
siedzeniu auta przez 3 godziny raczej wydzieliłyby jakieś zapachy, które pewnie
przesiąknęłyby tapicerkę. Szczególnie ta kałuża krwi chlupiąca w środku. A w
międzyczasie Artur, wcześniej taplający się dość długo właśnie w krwi, wszedł
sobie do OBI. I nikt nie zwrócił uwagi. A włosy kiedy umył? Przecież przeprał
tylko ciuchy wodą. Mam wrażenie, że potrzebujesz poczytać więcej książek
gatunkowych i robić głębsze researche, bo to zabójstwo ma tak dużo dziur, że
policja z łatwością ogarnie, kto jest mordercą.
Rozejrzałem się
wokół i wytargałem czarny worek, słysząc chlupanie odsączonej na dnie krwi.
Zarzuciłem to na plecy, aby się nie podarło i nie zostawiło śladów, następnie wyjąłem
łopatę i ruszyłem dalej, zbaczając z dróżki. – Zarzucił na plecy. Worek. Z ciałem dorosłego mężczyzny. I poszedł na
spacer. To awykonalne.
Cały proces
zakopywania wydaje się… nierealny. Kopanie samemu takiego dołu zajmuje godzinę
wzwyż, chyba że był to płytki grób. Psy tropiące i tak z łatwością znalazłyby
zapach trupa, szczególnie przy popychaniu go po ziemi. No i nie wiadomo,
jakiego rodzaju jest ta ziemia – przy wilgotnym, jak opisałeś, gruncie i dużej
ściśliwości wbicie łopaty jest dużo trudniejsze, a Artur nie dość, że wykopał
dół, wrzucił tam trupa, którego nosił parę minut na plecach i bez robienia
jakiejkolwiek przerwy od razu go zakopał i…
Odetchnąłem
głęboko, wyczerpany jak nigdy dotąd, ale bez zmniejszonego tempa, zakopałem
wszystko i przyklepałem.
Rozumiem
adrenalinę, ale jednak człowiek jest tylko organizmem. Nie rób z Artura
superbohatera, bo tracisz na realności, a przez to nie mogę się przejmować i
brać tego opowiadania na serio, gdyż na każdym kroku dzieje się coś nierealnego.
Jedyna nadzieja w tym, że dość szybko zagadka morderstwa zostanie rozwiązana
przez policję i tym samym przynajmniej ta część ze sprzątaniem zostanie ukazana
jako marna próba ukrycia morderstwa.
Bez
zastanowienia, namazałem łopatą znak krzyża na ziemi. – Tak, oznacz jeszcze, gdzie schowałeś ciało po zabójstwie, zamiast zakryć
to miejsce ściółką…
Jednego
wetknąłem sobie między wargi, od razu odpalając go, a drugiego położyłem na
ziemi. – I zostaw więcej odcisków palców.
Gdy rzuci jeszcze swojego peta, policja będzie mogła zbadać ślinę.
Mięśnie ramion
i karku paliły niemiłosiernie, ból stawów nie odpuszczał, a w płucach rozpętało
się piekło, domagając się natychmiastowego odpoczynku. – No, przynajmniej uwzględniłeś zmęczenie. Można tamten pośpiech zwalić na
adrenalinę, ale… to i tak wygląda bardzo nierealistycznie. Nic nie wiemy o tym,
by Artur coś ćwiczył, co wyrobiłoby mu kondycję i pozwoliło na tak długotrwały,
intensywny wysiłek.
Spojrzałem na
to miejsce po raz ostatni oraz ostatkami sił przykryłem miejsce pochówku liśćmi
i potoczyłem się do samochodu, gdzie od razu rzuciłem się na siedzenie jak
kłoda. – No okej, przykrył jednak na sam
koniec mogiłę liśćmi, ale… zostawił papierosa ze swoimi odciskami, które można
przecież znaleźć też na liściach. No i krew na jego ubraniach, w aucie… To nie
może się udać.
Zdjąłem z
siebie ubrania i złożyłem wszystko w schludną kostkę, kładąc je na kamieniu
obok dróżki i przykrywając nową kurtką. Przegryzłem wargi z zimna, upuszczając
zakrwawionego od dziąseł papierosa i pośpieszenie wpakowałem się do samochodu. – Przecież to totalnie nie ma sensu. Zostawił mnóstwo śladów prowadzących
do niego w pobliżu miejsca zbrodni. Odciski palców, krew własna, krew Filipa na
jego ubraniach… Fuck logic.
Otworzyłem
drzwi, zapiąłem pasy i ostatni raz spiąłem wszystkie mięśnie, celując w dół
rzeki. Potężne szarpnięcie wyrzuciło mnie do przodu, a ja uderzyłem czołem w
kierownicę. – Przy
zapiętych pasach to niemożliwe, by uderzyć głową w kierownicę podczas
gwałtownego szarpnięcia. I czemu celował mięśniami w dół rzeki? Tak wynika z
konstrukcji zdania.
Nie czuję
momentu, kiedy Artur ruszył. Według tekstu miał otwarte drzwi, szarpnął i już
był w wodzie. Gdzie jakiś opis, że w pobliżu w ogóle jest rzeka? Gdzie
jakikolwiek opis tego, co się działo wokół? Mam wrażenie, że pomysł z Wisłą
pojawił się w ostatniej chwili. Wcześniej nie wspomniałeś, by była tuż obok. Po
prostu w momencie, gdy Artur zakopał ciało, nie wiedziałeś, jak uśmiercić jego
postać, więc dorzuciłeś pobliską rzekę, w której bohater znalazł się dość
nagle. Poza tym wzdłuż Wisły biegną wały na długości 50 km w Warszawie i
okolicy, jak więc samochód się rozpędził do rzeki? Gdzie jest taki las, by
zakopać to ciało i by nikt nie widział, a droga do tego lasu jest przejezdna
dla aut? Może Konstancin, Józefów? Rozumiem, że przez ten czas Artur wyjechał z
miasta i jest poza nim? Może skierował się na południe, gdzie jest rezerwat
przyrody? A może na północ, ryzykując przejazd większej trasy przez miasto
(jakieś cztery dzielnice)? Wzdłuż Wisły biegną też drogi, często położone na
wałach, oraz jest mnóstwo mostów na Wiśle. Ruch jest spory – to stolica.
Powinieneś dokładniej opisać miejsce, gdzie Artur pojechał zakopać ciało.
Cały świat
wirował przed oczami, a dopiero gdy we wnętrzu zebrała się lodowata, brudna
woda, kująca mnie w stopy, wyszedłem z transu. Ostatkiem sił wyczołgałem się na
zewnątrz i doczłapałem przez grząskie błoto do brzegu, padając na kolana. – Okej, czyli jednak to nie próba samobójcza. Przez chwilę myślałam, że to
nieudolne tuszowanie morderstwa jest jedynie próbą opóźnienia śledztwa, bo
przecież Artur i tak się zabije. Ale jednak nie, on postanowił jedynie zatopić
auto. Pozbył się jednego dowodu, ale… po pierwsze, ślady opon bardzo blisko
trupa, a po drugie, kolejna porcja DNA:
Mój żołądek
dobrotliwie zwrócił całą dzisiejszą zawartość na suche liście.
Z wciąż
narastającą satysfakcją obserwowałem, jak woda obmywa cały wóz z wszelkich
dowodów, w tym moje ślady użytkowania.
W innej części
rzeki obmyłem się z błota, wytrzymując dreszcze i wróciłem na ścieżkę po
ubrania. Byłem jak nowo narodzony. – Naprawdę do
samego końca rozdziału kręciłam głową i miałam nadzieję, że Artur nie sądzi, że
to wszystko powstrzyma policję. Tyle błędów, ile popełnił podczas morderstwa…
Jeszcze wrócił po te ubrania. Przecież wystarczy prześwietlenie tych ciuchów
pod kątem obecności krwi – to chwila moment, badanie laboratoryjne też wykaże
wyniki; sama woda tego wszystkiego nie wypłucze. Przerażające, że Artur myśli,
że zatopienie wozu i umycie się w rzece sprawi, że jego DNA zniknie, skoro
zostawiał je na każdym kroku. Choćby na kiju od mopa.
ZAKOŃCZENIE: ZABÓJSTWO
Zwłoki zostały
znalezione na niespełna tydzień po wszystkim przez starszego mężczyznę i jego
psa. – Serio? Tak późno? A co robiła
policja?
Nie pomogła
opinia psychologów wykazująca, że nie jestem zdolny do popełnienia zbrodni
ponownie. Nie pomogła skrucha, wstyd ani dobra opinia wśród innych. – Wydaje mi się, że Artur nie powinien się tak dziwić, po tym, jak
zmasakrował zwłoki.
Rozrywający żal
i rozczarowanie rodziców było dla mnie największą karą. – Patrząc, na to, jak nie szanował rodziców, olewał ich i o nich nie
myślał, ciężko mi teraz uwierzyć, że czuje wobec ich jakąkolwiek skruchę.
Kolejny nierzeczywisty element kreacji bohatera. Szczególnie, że opisuje swoje
siedem tygodni w więzieniu tak:
Cholera. Jestem
tak żałosny, że ani razu o nich nie pomyślałem. Byłoby lepiej, gdyby nigdy mnie
nie odwiedzali, rzucili w niepamięć i starali ułożyć życie na nowo, niż
przejmować się mną.
Jeden wniosek z
historii jest taki – prowadzisz do śmierci bohatera. Brakuje mi odmienności. I
nie rozumiem pobudek w tym rozdziale. Podpinanie rodziców pod to wszystko
wydaje się naciągane, o czym mówił sam bohater.
PODSUMOWANIE
Pozwól, że
opiszę Twoje problemy w punktach, bo rozpisałam się o tym już w trakcie
opowiadania.
– niewiele
błędów; tekst czyta się w miarę dobrze;
– ciekawy
pomysł na fabułę;
MINUSY:
– bardzo duże
podobieństwa do „Black mirror”, w tym niektóre ścieżki nawet takie same;
– sztywna
narracja pierwszoosobowa;
– brak tła –
zażyłej relacji z Filipem, z rodzicami;
– brak strony emocjonalnej,
przez co nie da się utożsamić z bohaterem;
– wszystko
dzieje się zbyt szybko, przez co nie da się nikogo poznać i się przywiązać, nikomu kibicować;
– OGROMNE
dziury logiczne – głównie w tuszowaniu morderstwa;
– słaba
argumentacja zachowań Artura;
– niepoprawnie
przedstawiona choroba psychiczna, uaktywniająca się dość nagle;
– słaby
research odnośnie do pracy jako tatuażysta;
– brak
uwzględnienia działań policji podczas śledztwa;
– zmienny
charakter Artura w zależności od wybranej ścieżki; w zależności od niej
zmieniasz charakter bohatera, a nie zmienia się on pod wpływem wyboru (imperatyw narracyjny: przy
odpuszczeniu Artur mówi spokojnie, przy drążeniu – w tej samej kwestii
jest chamski jeszcze przed rozpoczęciem kluczowej rozmowy, tj w momencie, kiedy
sceny powinny wyglądać tak samo);
– dziwne
zachowanie postaci podczas imprezy – wlewanie w siebie litra alkoholu na raz
bez żadnej reakcji organizmu;
– sprzeczności
związane z seksualnością bohatera – najpierw mówi, że seks jest obrzydliwy i
nie czuje potrzeby uprawiania go, a chwilę potem czuje pociąg seksualny.
PODSUMOWANIE OGÓLNE
Zaczniemy może od twojego największego problemu, jakim jest narracja.
Wybrałeś pierwszoosobówkę i miałeś do tego pełne prawo, jednakże… podobnie jak
Artur – przegrałeś tę walkę. Po pierwsze zbyt klarowne zdania, które
towarzyszyły bohaterowi w trakcie szalonego tripu, wypadały nienaturalnie. Nie
bój się przelewać faktycznych myśli – kilka razy ci się udało! Musisz pamiętać,
że non stop jesteś w głowie bohatera, a nie gdzieś obok/za plecami. Artur jako
narrator był zbyt zdystansowany, wplatał narrację kronikarską – odległą i
chłodną. Nie czułyśmy, że jesteśmy tam teraz z nim, że możemy przeżyć to co on.
Gdyby tak – powiedzmy – po cichu pozmieniać końcówki czasowników, nikt by nie
odczuł różnicy. Pomyśl nad trzecioosobówką, bo to nieco łatwiejsza narracja.
Nie musisz na każdym kroku zastanawiać się, o czym myśli bohater. Dodatkowo w
tej narracji bohater wyraża się dość nienaturalnie. Zobacz:
— Artur, jak miło cię widzieć! — zawołała wesoło rudowłosa i przybyła mi na
powitanie. – Zna imię
„rudowłosej” i nawet my wiemy, że chodzi o Beatę. Czy pomyślałbyś w ten sposób
o swojej koleżance, przykładowo, Ani, która ma ciemne włosy? Nie. Użyłbyś jej
imienia, ewentualnie przezwiska.
Nie będziemy się jednak kolejny raz roztrząsać nad narracją, bo naczytałeś
się o niej wystarczająco wiele, zresztą dokładnie tak samo w przypadku oceny
sylwetki psychologicznej Artura – obie kwestie są ze sobą nieodłącznie
powiązane. Zgłosiłeś opowiadanie interaktywne i każda z nas opisała
podsumowanie drogi, którą przeszła, a końcowe wnioski właściwie niewiele się od
siebie różnią. Jest to zupełnie normalne – w końcu całość pisałeś,
podejrzewamy, ciągiem, jednolitą stylizacją i czuć, że na przestrzeni dość
krótkiego czasu. Nie zrozum nas źle – absolutnie nie chcemy napisać, że nie
napracowałeś się nad tym tekstem, chodzi nam raczej o to, że nie dziwi nas
mnogość tych samych błędów na przestrzeni trzech (jak nie pięciu) właściwie
różnych opowiadań. Zapewne gdybyś poczuł, że narracyjnie pierwsza z dróg nie
gra, podejrzewamy, że resztę albo pisałbyś inaczej (skupiając się na emocjach i
przeżyciach wewnętrznych), albo wstrzymałbyś się z kontynuacją, a naprawiałbyś
pierwsze wpisy. Nic dziwnego, że każda z dróg jest średnia (jak nie słaba),
skoro każda napisana jest tak samo.
Co do Artura… mamy bardzo mieszane uczucia. Początkowo liczyłyśmy na
to, że przedstawisz jego chorobę, rozwiniesz temat schizofrenii, stalkingu i
psychozy. I uczucia podczas morderstwa. Spodziewałyśmy się więcej po wzięciu
LSD, bo ten wątek dawał szerokie pole do popisu. Chyba nie pokazałeś Artura
tak, jakbyś chciał, prawda? Spieszyłeś się gdzieś – może do innych, ciekawszych
zakończeń? Artur z pewnością nie jest bohaterem pozytywnym i nie musi takim
być. Problem w tym, że praktycznie nic nie czułyśmy. Nie odchodziło nas, czy
umrze, czy przeżyje. Cholera, a przecież powinno! Kompletnie pominąłeś wątek
zmarłego brata, dopiero na koniec (w ścieżce LegasowK) dowiedziałyśmy się, że
chłopak popełnił samobójstwo (albo przynajmniej tak sądził bohater w swojej
wizji, nawet jeśli nie było to prawdą – w przypadku drogi, którą przeszła
Skoia). Artur zdawał się tym nie przejmować, raz określił rodziców jako „wkurwiających”,
bo się o niego martwili, innym razem, choć w szpitalu płakał ze szczęścia na
ich widok, w domu, kilka akapitów potem traktował ich już protekcjonalnie, zaś
przed pójściem do więzienia twierdził, że najbardziej zawiódł właśnie rodziców
i żałuje, by potem zapomnieć o nich myśleć przez blisko dwa miesiące, przez co
robił sobie wyrzuty, aż się zabił. W ogóle temat rodziny potraktowałeś nawet
nie po macoszemu, a kompletnie go olałeś. Dzięki scenom w domu mógłbyś pokazać
rozwijającą się chorobę, również wpływ relacji z rodzicami na samego Artura.
Niestety rodzina egzystowała sobie gdzieś tam w eterze i nie miała znaczenia
fabularnego. Szkoda. Naprawdę nie umiemy określić naszego głównego bohatera, bo
– w zależności od podjętego wyboru – zmieniał się, ale na zbyt małej
przestrzeni tekstu i pod wpływem zbyt krótkich scen (ich dobór i przedstawianie
ważnych wydarzeń streszczeniami też był często niezrozumiały). Mogłyśmy
dostrzec pewne zachowania kompulsywne, niepokojące metafory, chorą fascynację,
satysfakcję z morderstwa. (LegasowK: Nawet podobało mi się, gdy Artur zaczął
myszkować w domu Filipa. Pomyślałam wtedy, że hej, to takie w jego stylu).
Ale jednocześnie wątek psychozy nieraz szybko się urywał i wracał dopiero po za
długim czasie (Skoia: tak właśnie było w przypadku pierwszej wersji; od momentu
opuszczenia salonu tatuażu do zobaczenia Brodacza po imprezie Artur nie miał
żadnych objawów lub wszystkie były streszczone; For: oprócz fascynacji i chęci
upodobnienia się do Filipa, nie widzimy innych symptomów, aż nagle Artur
dokonuje brutalnego morderstwa). Umknął nam gdzieś obraz człowieka z problemami
na rzecz decyzji, które zmuszały go do działania wbrew woli. Na pewno
pamiętasz, jak Stefan Butler uczęszczał na terapię albo jego relację z ojcem, gdzie
z czasem często się kłócili, co powodowało nawarstwianie się złości i coraz
śmielsze reakcje. To właśnie takie sceny pokazywały przebieg choroby i rozwój
postaci. O Arturze wiemy niewiele. Zresztą jak o innych – Filip to tatuator,
Beata jest jego żoną, a pozostali to jakieś randomy i już nie pamiętamy ich
imion. Czy byłybyśmy w stanie wymienić choć jedną cechę ich charakteru?
Niestety nie. Może tyle, że Marcel jeździł na wózku, ale skoro Artur nazywał go
przyjacielem – powinnyśmy o nim wiedzieć coś więcej i zobaczyć tę przyjaźń w
więcej niż jednej scenie.
Tak właśnie działa Artur – wiele eksponuje i streszcza. Przekonuje nas na
siłę, że interesuje go Szwecja, ale czy widać to w scenach? Mówi o przyjaźni z
Marcelem, ale czy interesuje się nim na imprezie, spędza z nim na niej czas?
Twierdzi, że dobrze rysuje/tatuuje, ale czy faktycznie tak chętnie to robi i
rozwija swoje pasje? To działa także w drugą stronę: Artur, chociaż suchą
narracją uważa, że jest aseksualny i nie kręcą go sprawy fizyczne między dwojgiem
ludzi, w scenie pierwszej obsesyjnie nie odrywa wzroku od Filipa. W ścieżce
tatuażu nawet się z nim całuje i z zazdrości go morduje. Jak mamy mu więc
wierzyć, skoro ciągle kłamie albo naciąga pewne fakty, wybielając się narracją?
Nie może być tak, że (szczególnie w narracji pierwszoosobowej) bohater swoje, a
sceny – coś zupełnie innego. To się musi pokrywać, dawać spójny obraz. Bo skąd
inaczej miałybyśmy wiedzieć, które z wrażeń jest tym prawdziwym? Artur naprawdę
przyjaźnił się z Marcelem czy machał na tę przyjaźń ręką? Naprawdę kochał
Filipa i czuł do niego pociąg, ale ukrywał to przed samym sobą, czy jednak
chodzi o coś platonicznego…? Zgaduj-zgadula.
Relacja z Filipem też wydaje nam się dość kiepska. Niby na początku Artur
myślał o nim tak: Ukłoniłem się delikatnie, nie tracąc kontaktu z
niebieskimi tęczówkami mężczyzny. Gdyby ode mnie zależało, zatrzymałbym czas i
wpatrywał w nie w nieskończoność. Nigdy nie widziałem, aby barwa oczu była aż
tak intensywna. A jednak całość sprowadza się do tego, że wystarczył
pocałunek, aby Artur zmienił zdanie (w ścieżce LegasowK), ba, nawet odczuwał
obrzydzenie. Gdzie się podziała głęboka fascynacja? W innej ścieżce. Jednak to,
że fascynacja jest podkładem pod konkretną ścieżkę i buduje jakieś tło, nie
oznacza, że sprawdza się w innej – wręcz kłóci się z późniejszymi wydarzeniami.
Tak samo w kilku ścieżkach uczucia względem Filipa to dobry motyw na wstępne
zarysowanie problemów psychicznych bohatera, ale w innych – wypadają już
sztucznie i są grubo przesadzone (Skoia: szczególnie w drodze, którą wybrałam;
Artur, idąc na studia, zapomina o Filipie i kilka akapitów dalej nazywa się
aseksualnym). Nie może tak być, to tworzy imperatyw. Albo Artur jest
psychicznie chory i ma obsesję na punkcie Filipa cały dalszy czas, albo, jeśli
ma mu przejść, potrzebne będą do tego odpowiednie bodźce. A najlepiej po prostu
usubtelnić pierwszą scenę – wtedy dalsze ścieżki wyborów znacznie bardziej będą
do niej pasować. Obsesja, wprowadzona wpierw delikatnie, mogłaby narastać w
kolejnych scenach albo się tam wyciszyć – w zależności od twojego
pomysłu.
Za to za naprawdę dobry uważamy ogólny motyw podobnego zakończenia każdej historii.
Po przeczytaniu tego szczególnie rzuca się w oczy hint ukryty już w blurbie: -
Po prostu spróbuję jeszcze raz. // Nie miałem absolutnego pojęcia, skąd
zrodziła się taka myśl. Życie to nie paragrafówka, którą można przewijać do
woli, kiedy jakieś zakończenie cię nie zadowoli. A moje życie właśnie
bezpowrotnie dobiegało końca. – Wprawdzie nie upewniłyśmy się, czy Artur
faktycznie umiera pod koniec każdej możliwej drogi, ale spodobał nam się
zabieg, kiedy to narracja pod koniec sama wspomina (a czasem nawet wypomina,
działając emocjonalnie) możliwość podjęcia wcześniej innych decyzji. Na
przykład droga, którą do końca podążała Skoia, skończyła się takimi słowami
(perspektywa Filipa): Przez umysł przechodziły mu myśli o zmarnowanym
talencie. Może gdyby był bardziej przekonujący co do stażu w studio, to nigdy
by się nie wydarzyło. Dwudziestolatek rozwinąłby się pod czujnym okiem Filipa i
żył jak pączuś w maśle, zajmując się pasją. Może. – Teraz, wymieniając się
informacjami o różnych ścieżkach, widzimy, że wcale by tak nie było; każde
rozwiązanie doprowadziłoby do tragedii, ale skąd Filip miałby to wiedzieć…? I
to jest bardzo fajny zabieg pętli w stylu „Oszukać Przeznaczenie” tylko
znacznie bardziej na poważnie. Doceniamy również odniesienie w postaci trafionego tytułu projektu.
Jeśli chodzi o styl, to musimy poruszyć kilka kwestii. Po pierwsze –
imiesłowy współczesne, o których już wspominałyśmy. Jest ich stanowczo za dużo!
Psują płynność tekstu, odbierają dynamikę i sprawiają, że całość jest
monotonna. Po drugie – przysłówki; nie musisz szukać określenia do każdego
elementu scenografii, bo to także spacza narrację (szeroko rozpisała się o tym
Skoia). Używasz też niezdarnych synonimów jak na przykład: ciecz, rudowłosa,
zielona roślina (to o mięcie), określanie znanych Arturowi postaci kolorem oczu
czy włosów. Znalazłyśmy całkiem śmieszne zdanie: Cienki pręt już prawie
wylądował między wargami (…), a ten cienki pręt był zamiennikiem
papierosa. To tylko burzy klimat i wywołuje rozbawienie. Czasem naprawdę lepiej
powtórzyć wyraz albo sięgnąć wpierw po sprawdzony synonim (fajka, ćmik, szlug,
pet) lub skonstruować zdanie tak, by móc użyć zaimka bądź podmiotu domyślnego,
niż tworzyć takie kwiatki.
Przed moim obliczem stała wypożyczalnia rowerów, dumnie zachęcając
do zdrowego trybu życia, a moje kolana aż charknęły w bólu. – Masz też tendencję do nadmiernego podkreślania, że
coś należy do bohatera. Naprawdę nie musisz tego robić, wyjdzie znacznie
płynniej, jeśli podkreślone fragmenty brzmiałyby: przede mną stała
wypożyczalnia i kolana aż charknęły z bólu. Przecież wiadomo, że
Artur nie mówi o cudzych kolanach. Jeśli jeszcze jesteśmy przy kwestii
wypowiadania się, to bohater mieszał język kolokwialny z archaizmami i znów
zamiast skupiać się na scenie, rozmyślałyśmy, jak śmiesznie coś zabrzmiało.
Dużym zarzutem skierowanym w stronę twojego opowiadania jest też zbieżność fabularna z „Bandersnatchem”.
Miałyśmy nadzieję, że zaczerpnąłeś jedynie inspirację odcinkiem interaktywnym,
a całość osadzisz w nietuzinkowych realiach i pozwolisz nam się zabawić losem
bohaterów, ale pojawiło się tak wiele podobieństw, że nie sposób przejść obok
bez skrzywienia. Przykłady:
Artur aka Stefan Butler – wątek choroby psychicznej, niezdrowa fascynacja
starszym kolegą po fachu, śmierć bliskiego członka rodziny, połączenie pracy i
hobby, poczucie, że ktoś steruje jego życiem, zachowania kompulsywne, wątek
morderstwa z następstwami.
Artur aka Colin Ritman – samobójstwo poprzedzone myślą, że życie można
zresetować.
Filip aka Colin Ritman – starszy kolega po fachu, impreza, proponowanie
LSD.
Dodatkowo: przełamanie czwartej ściany, leczenie choroby, kiepskie relacje
z rodziną, wizje, ogólne poczucie beznadziei życia, te same ścieżki po
morderstwie (zakopanie lub ćwiartowanie), przy czym podczas morderstwa bardzo
podobne zachowanie do Stefana.
Po
przedyskutowaniu wszystkich za i przeciw, postanowiłyśmy wystawić wspólną notę
końcową dla wszystkich przeczytanych historii. Na dzień dzisiejszy jest słabo,
choć z plusem (2+). Nie da się ukryć, że sam pomysł na interaktywne opowiadanie
jest świetny, a zaplanowanie tylu ścieżek zapewne wymagało sporego nakładu
czasu i sporego zacięcia, również zręczności. Mimo to, niestety, lektura nie
jest angażująca, poza zaangażowaniem, które wkłada się w podejmowanie za Artura
decyzji. Pełna ekspozycji, streszczeń, nienaturalna dla pierwszoosobówki
narracja odbiera przyjemność czytania, kłuje w oczy również fragmentaryczny
brak realizmu oraz zbyt mała ilość scen, zabijająca potencjał przejmujących
historii. W kreowaniu fabuły na tak wielu płaszczyznach na pewno wykazałeś się
sporą dozą wytrwałości; mamy nadzieję, że nie braknie ci jej, by teraz to
wszystko wyszlifować i zmienić interesujący first draft w kawał porządnego
tekściwa.
POPRAWNOŚĆ
OPIS
Wolisz mieszkać
w miejscu jak z marzeń, [przecinek
zbędny] czy mieć swojego idola za partnera życiowego? // Mieć na sumieniu
czyjeś życie, [przecinek zbędny] czy być okłamywany przez najbliższych o
własnej przeszłości?
Po zdaniu
matury, [przecinek zbędny] Artur znajduje
się w przełomowym momencie na swej ścieżce wyborów.
Niepoprawny
cudzysłów:
"- Po
prostu spróbuję jeszcze raz. // Nie miałem absolutnego pojęcia, skąd zrodziła
się taka myśl. (…) "[.]
I jeszcze
jeden:
"Uświadomiłem
sobie, że nic, co do tej pory przeżyłem, nie było prawdziwe. Nigdy nie byłem Arturem.
Nigdy nie byłem czymś więcej, [przecinek
zbędny] niż literkami na ekranie. (…)".
ROZDZIAŁ A
Większość
rówieśników chciało [chciała]
się jeszcze nacieszyć pierwszymi tygodniami wakacjami, które przeciekały jak
przez palce, zanim ostatecznie pójdą na studia lub do pracy. Mimo, [przecinek
zbędny] iż ostatni rok technikum by[ł] najintensywniejszy, nie chciałem
dać sobie odpocząć. – Przy pierwszym czytaniu podkreślony fragment,
przeczytany w pośpiechu, może być mylący. Zdanie jest poprawne technicznie – ma
wydzielone wtrącenie – jednak i tak, mimo wszystko, spróbowałabym je
przekształcić w coś mniej zastanawiającego, a więc jednocześnie: lekkiego. Na
przykład:
Większość
rówieśników – zanim ostatecznie pójdzie na studia lub do pracy – chciała się
jeszcze nacieszyć pierwszymi tygodniami wakacjami, które przeciekały jak przez
palce.
Za chwilę miało
się okazać, czy te lata wysiłku włożone w prace były coś warte.
Rodzice do tej pory nienawidzą mnie za to, że jeszcze waham się z
wyborem studiów i wcale im się nie dziwiłem. – Nie podoba mi się, jak mieszasz w tej historii czas narracyjny. W
połowie jest teraźniejszy, w połowie – przeszły, zresztą spójrz na odmianę
pogrubionych czasowników. Możesz, a nawet powinieneś to ujednolicić, w końcu
przescollowałam fragment rozdziału w dół i zobaczyłam, że większa część
wydarzeń jest przedstawiona w czasie przeszłym. Nie ma więc powodu, by
miejscami było inaczej.
Mimo, [przecinek zbędny] iż White Tattoo Shop był jednym z tych
"prestiżowych" w Warszawie, było dosyć ciasne. – Ciasno.
Albo: Był dosyć ciasny. Poza tym niepoprawny cudzysłów.
Po maturze, kiedy miałem z głowy naukę, mogłem w całości zająć [się] rysownictwem.
Większość socjalu z tak zwanego programu 500+ musieli wydawać na
korepetycje z języka szwedzkiego, książek Henning Mankell (…). – Liczby słownie + „książki”.
Tego dnia klientów było mało, a właściwie okrągły jeden. Był jednak
oddzielony zasłonką (…). – Powtórzenie.
Oczy przesiąknięte chłodem, oceniając projekty. – Coś dziwnego zadziało się w tym zdaniu. Proponuję
„Przesiąknięte chłodem oczy oceniały projekty”.
Nie były za małe, [przecinek zbędny] ani za duże, zaś odznaczały się szerokością. – Zaś
jest słowem, od którego w zwyczaju nie rozpoczyna się zdań składowych. Odznaczały
się zaś szerokością. [PWN]
Kobieta o białej szacie była skromna w detale, lecz gra cieni sprawiał[a], że tatuaż złudnie wydawał się szczegółowy.
Po wykonaniu jej, przez własny nie profesjonalizm, zagwarantowałem
sobie wizytę na SORze z wdaną infekcją. – Nieprofesjonalizm. SOR-ze.
No i na nowego ipada do rysowania. Jakiś lepszy photoshop też
by się przydał. – iPada, Photoshop.
Niezgrabnie podniosłem do góry czarną koszulkę (…). – Nie da się podnosić czegoś w dół. Podkreślone do
wyrzucenia.
I tak ze średniej 5,30 spadłem do 3,20. – Tu również liczby słownie np. „pięć
trzydzieści”.
ROZDZIAŁ B: STUDIA
Filip uniósł ciemne brwi ku górze (…). – Pleonazm.
Przekręcił głowę w bok, [przecinek zbędny] niczym słodki szczeniaczek (…).
(…) powiedział beznamiętnie, lecz[,] mimo to, te słowa mnie uskrzydliły.
23 listopad – 23 listopada.
(…) studiować filologię skandynawską na prywatnym SWPS. – SWPS-ie.
Marcel prychnął wściekle i zacisnął palce na moich biodrach, zrzucając na
brudną podłogę, po czym staranował mnie. – Jeśli chcesz pominąć zaimek, zasada mówi, że powinien to być pierwszy,
nie drugi. Zdanie ma dziwną konstrukcję i nie mam pomysłu, jak je naprawić
inaczej, niż zupełnie przekształcając; na przykład: Marcel prychnął wściekle
i zacisnął mi palce na biodrach. Zrzucił mnie na brudną podłogę, po czym
staranował. – Weź pod uwagę także anakolut [źródło], o którym już pisałam, czyli błędne wykorzystanie
imiesłowu współczesnego. Wątpię, by Marcel jednocześnie zaciskał palce i
zrzucał Artura (zrzucaniu na pewno towarzyszyło raczej puszczanie palców), tak
samo dalej: Chwyciłem psychola za kolana, odpychając z całej siły na drugi
koniec pokoju (…) – idę o zakład, że Artur najpierw chwycił, a potem
odepchał, a nie: zrobił to w czasie 1:1.
Z szaleńczym uśmiechem przylepionym do pulchnej twarzy, [przecinek zbędny] wykręcił wózek i ruszył ile sił
w rękach.
(…) jakimś
cudem wepchałem czarnozielony wózek na tył auta (…) – czarno-zielony.
Nie czułem popędu do żadnej płci, więc byłem zaburzony. Chory.
// Było tak wiele powodów, dla których mógłbym ustawiać się w kolejce do
lekarzy,
Nie żebym był fanem. // Impreza była organizowana przez
znajomego Marcela, więc tu nie musieliśmy się bać wyzwisk czy krzywych
spojrzeń. Wszyscy goście byli równymi gośćmi, nie to co niektórzy
sąsiedzi z akademika. – Czy to powtórzenie goście jest celowe? Nie umiem rozpoznać.
ROZDZIAŁ B: TATUAŻE
— Witamy na pokładzie. — Filip uścisnął moją dłoń, gdy tylko nieschludny
podpis znalazł się u dołu kartki. Z radością ją uścisnąłem, rozkoszując się
ciepłą, delikatną skórą mężczyzny. Moja niestety była lodowata i szorstka. — Podkreślony fragment powinien znaleźć się w nowym
akapicie. Dotyczy on nie osoby, która wypowiada słowa (Filipa), ale już innego
bohatera (Artura).
— Cieszę się, że mamy kogoś takiego w ekipie. Wszystkiego cię nauczę —
powiedział bez żadnego cienia entuzjazmu, a słowa te mnie uskrzydliły. // Moje
serce zabiło szaleńczo, mimowolnie barwiąc policzki na delikatny różowy kolor.
Wbiłem wzrok w białe kafelki, skrywając zawstydzoną twarz. – Tu jest identyczny przykład. Nie będę już więcej
wypisywać tego błędu, żeby sztucznie nie zapełniać oceny.
Niestety jako stażysta, miałem spędzać tam ledwo trzy godziny, od ósmej do
jedenastej. – Pierwszy przecinek jest niepotrzebny, a zamiast drugiego proponuję
półpauzę [–]. Możesz ją wstawić za pomocą skrótu na klawiaturze numerycznej:
lewy alt+0150.
Stamtąd wystarczyło obić z ulicy (…). – Odbić.
Radoście ruszyłem do celu, podziwiając mijające, białe drzwi. – Radośnie + mijane. „Mijające” brzmi, jakby to te
drzwi mijały Artura, a nie on je.
(…) przyszedł czas na myszkowanie terenu. – Myszkowanie w pokoju/domu lub przeczesywanie
terenu.
Odłożyłem jeansy i schyliłem się pod łóżko, wyciągając owy przedmiot. – Ów. Dodatkowo Artur nie mógł w tej samej chwili
schylać się [pod łóżko] i coś wyciągać. Nie w sytuacji 1:1, więc proponuję: Odłożyłem
jeansy i schyliwszy się pod łóżko, wyciągnąłem ów przedmiot. „Schyliwszy”
jest imiesłowem uprzednim, który sygnalizuje, że jakaś czynność wydarzyła się
najpierw.
Przegryzłem wargę w skupieniu. – Szyk. Proponuję: „W skupieniu przygryzłem
wargę”.
Ku memy rozczarowaniu (…). – Mojemu/memu.
(…) a twarz Filipa odzyskiwała wcześniejszego, obojętnego wyrazu. – Wcześniejszy, obojętny wyraz.
(…) pragnienie włożenia kartonik[a]u na język (…). – Włożenie kartonika do ust lub położenie kartonika na
język.
ROZDZIAŁ C: LSD
piercinger Szymon (…). – Przepraszam, ale to mnie rozwaliło. Jeszcze nie spotkałam się z takim
określeniem na osobę, która przekłuwa ciało. Już prędzej piercer. →
https://sjp.pl/piercer
Głośno przełknąłem śliny(…). – Ślinę.
ROZDZIAŁ C: PRZYTOMNOŚĆ
Pozostali uczestnicy imprezy wyrzucili go z wózkiem na górę, tworząc ludzką
falę, niosąc na dłoniach. – W ostatnim zdaniu składowym powinieneś powtórzyć
zaimek: go. Jednak to nie rozwijązuje problemu, jakim jest konstrukcja z
niepoprawnie użytym imiesłowem współczesnym. Piszesz, że imprezowicze
jednocześnie wyrzucili Marcela w górę i od razu nieśli go. To się wyklucza, nie
da się tych dwóch rzeczy robić naraz. One następują po sobie. Dlatego sugeruję:
Pozostali uczestnicy imprezy wyrzucili go z wózkiem na górę. Tworząc ludzką
falę, nieśli go na dłoniach.
(Chociaż, szczerze, nie potrafię sobie wyobrazić, jak można nieść „na
dłoniach” wózek inwalidzki z pasażerem).
Machnąłem na kolegę ręką, kierując się na zewnątrz. Niepewnie
dołączyłem do grupki innych palaczy, odpalając Nevadę i zaciągając
się chełpliwie nowotworowym dymem, fundując kolejny gwóźdź do trumny
dla i tak osłabionych, żółtych zębów. Momentalnie poczułem ulgę, przyprawiając
serce o przyśpieszone tętno. // Zadarłem kark ku górze, obserwując
absolutnie czyste, czarne jak smoła niebo. – Na pewno bohater zadzierał, obserwując, a nie
zadarł, by dopiero zacząć obserwować? Nie dość, że nadużywasz tych imiesłowów,
to część, która pojawia się w rozdziale, użyta jest niepoprawnie.
Najwyższa pora wskoczyć w wir mocniejszych używek, do których mój
organizm był zahartowany. (…) Odkładając butelkę whisky do połowy już pustą, wpadłem
w wir tanczących ludzi (…) – wiem, że te zdania są kawałek od siebie, ale rozdział jest krótki, więc
podobieństwa takie jak te rzucają się w oczy znacznie mocniej. Dalej podobnie:
Przetarłem oczy, upewniając się, czy nie jest to halucynacja. Po chwili
jednak wykluczyłem tę opcję. (…) Brodaty mężczyzna uśmiechnął się, ukazując
szereg żółtych zębów, na co wzdrygnąłem się. Po chwili ruszył do
wyjścia, zwinnie omijając ludzi niczym żwawy nastolatek. – Poza tym w środkowym zdaniu korelacja:
uśmiechnąłem się/wzdrygnąłem się słabo brzmi.
Wszystko wokół wirowania, a zapach alkoholi (…) – wirowało.
Również to, że byłem na pusty żołądek, mogło to powodować. – Na pusty żołądek wzięłabym w cudzysłów lub
zapisała kursywą.
Stał naprzeciwko, świdrując mnie spojrzeniem, na co przeszedł mi
nieprzyjemny piorun po kręgosłupie. – Szyk: (…) na co po kręgosłupie przeszedł mi nieprzyjemny piorun.
Chociaż słowo piorun zmieniłabym na: dreszcz. Albo: (…) po
kręgosłupie przeszedł mi jakby nieprzyjemny piorun. W końcu to nie był
piorun dosłowny.
Wybiegłem na zewnątrz, mijając licznych palaczy i wbiegłem na podwórko. – Wybiegłem i wbiegłem blisko siebie
średnio brzmi.
Jak w transie, [przecinek zbędny] ruszyłem przed siebie.
— Artur! — Usłyszałem krzyk. – [PWN]
Współlokator pokiwał ochoczo głową, robiąc swoje szczenię oczy. – Szczenięce.
ROZDZIAŁ D: FILIP
Chciałem już tylko jednego. Skupiając się tylko na jednym
punkcie (…). – Powtórzenie.
(…) aby zimno powoli ustępiło gorącu (…). – Ustąpiło.
Zapominając o wszystkim, pocałunek stał się bardziej zachłanny. – Pocałunek o wszystkim zapomniał? To on jest
podmiotem. Proponuję: „Zapomniałem o wszystkim i pocałunek stał się bardziej
zachłanny”.
(…) skóra gdzie niegdzie (…). – Gdzieniegdzie.
(…) wypełzła z pod łóżka (…). – Spod.
Pluł krwią i najważniejsze, blokował drogę ucieczki. – Półpauza zamiast przecinka.
ROZDZIAŁ D: SPANIE
(…) złapałem się za lewie przedramię (…). – Lewe.
Powinienem wyciągnąć do niego (…). – Od.
ROZDZIAŁ D: BRODACZ
(…) dziwniejsze było to, że nie mogłem dostrzec ruch nóg, jakby się
unosił. – Ruchu.
Pozwoliłem, by kilka łez wolno spłynęła po policzkach, malując na
twarzy korytarze. – Spłynęło.
Złapałem się za głowę, czując mokro. W ustach poczułem metaliczny
smak.
Jeżeli rzeczywiście podzielałem chorobę brata, o wiele lepiej będzie,
jeśli umrę teraz. // Rodzice nie będą musieli wydawać pieniędzy na
psychiatrów i leki.
ROZDZIAŁ E: OTWÓRZ OCZY
Byłem zjednoczenie ze wszechświatem. – Zjednoczony.
Z minuty na minuty[ę], [przecinek zbędny] ten stan stawał się coraz słabszy (…).
— O Boże! — Usłyszałem westchnięcie. – Usłyszałem od małej. [PWN]
Po bardzo długiej chwili, [przecinek zbędny] odważyłem się otworzyć oczy.
Niespodziewanie poczułem ucisk na szyi. Drobna kobieta zamknęła mnie
w uścisku, a na plecach poczułem ciepłe łzy.
Po minutach lecących niczym sekundy, [przecinek zbędny] uświadomiłem sobie dopiero, że muszę
się ogarnąć.
Musiałem ustalić, od którego momentu przestałem "żyć", a zaczęła
się iluzja w głowie. – Niepoprawny cudzysłów.
Kojarzyłem tą sytuację. – Tę.
(…) chodzi do jakiegoś liceum morskiego dla dorosłych w Świnoujściu, [przecinek zbędny] czy coś.
To[,] jak wrócę,
było bez znaczenia.
Chyba po odwiedzeniu tych dwóch miejsc, [przecinek zbędny] od razu pójdę do
psychologa.
Po kwadransie oczekiwania, [przecinek zbędny] w końcu nadjechał. I[,] jak na złość, w tym
samym momencie dopadł mnie Karol.
— Ty idioto! Wyszedłeś z domu bez słowa, a rodzice prawie na zawał zeszli!
— U[u]słyszałem jego
wrzask.
ROZDZIAŁ F: JEDŹ
Już rozumiałem, dlaczego Marcel zwykł nazywać miasto "zemlya
skuchnykh", co z rosyjskiego oznaczało krainę otępiałych. "Tu wszyscy
są pijani pięknem", powiedział kiedyś. – Cudzysłowy: „(…)”.
Bo co[,] gdybym
przypadkiem któregoś minął i o tym nie wiedział?
Między mną, [przecinek zbędny] a potencjalnym studio tatuażu tkwiła jedynie
cukiernia.
Skuliłem ramiona i przegryzłem [przygryzłem] wargę, przerażony jak cholera. – Na pewno nie chodzi
ci o przegryzanie [PWN], ale właśnie przygryzanie [PWN]. Na przestrzeni tekstu
wielokrotnie popełniasz ten błąd, na przykład w tym rozdziale: Rudowłosa przegryzła
wargę, skanując wzrokiem moją sylwetkę od stóp do głów.
(…) z całą pewnością zabezpieczenia nie uniosą twojego ciężaru i[,] kurwa, zginiesz jak nic.
W każdym razie, [przecinek zbędny] dziewczyna wyglądała sympatycznie. Nie dlatego, że
miała ładną, [przecinek zbędny] twarz w kształcie serca i pełne ufności
oczy świecące bursztynami.
Poza tym, [przecinek zbędny] przede mną stała piętnasto- może szesnastolatka. Jaki
mogła mieć interes w szkodzeniu przypadkowym osobom?
ROZDZIAŁ G: PSYCHOLOG
Nie było tam okna, które mogłoby zbytnio rozpraszać, co[,] według mnie[,] było kluczowe.
Długi skraw życia obejmujący [czas/okres] od wykradnięcia bratu jego prezentu urodzinowego do chwili
obecnej został przekazany (…).
Psycholożka potrzebowała moment, by wszystko ułożyć (…). – Potrzebowała (kogo? czego?) momentu.
Pokręciłem głową na nie, a kobieta wyjaśniła (…). – Kręci się zawsze na nie. Na tak się
kiwa.
Mogą być to marzenia senne, [przecinek zbędny] lub właśnie tworzenie innej rzeczywistości.
— Opowiedz mi[,] proszę, jeszcze o swoich nietypowych dolegliwościach.
W każdej chwili mogła wziąć zamach i przerwać tętnice[ę] tym czymś, czym [co] trzymała mi przy
skórze.
ROZDZIAŁ H: WYBORY
— Już myślałem, że zgonujesz — zaśmiał się, a ten dźwięk był jedynym,
co chciałem usłyszeć. W końcu tak rzadko się uśmiechał, a co dopiero
śmiał! – Pomieszane
podmioty.
Filip wyjął ku mnie dłoń, by pomóc mi wstać, a ja wdzięcznie ją przyjąłem,
rozkoszując się aksamitną skórą mężczyzny, zdobioną tuszem układającą
się na czarny trójząb. Nadal nie potrafię uwierzyć, że mężczyzna
użyczył własnego ciała do ćwiczeń (…) – skóra układała się w trójząb? To źle brzmi i chyba
nie o to chodziło. Może: (…) rozkoszując się aksamitną skórą mężczyzny,
zdobioną tuszem. Wzór układał się w czarny trójząb.
Plus, zwróć uwagę, że pomieszałeś czasy narracji. Nadal nie potrafiłem…
Odwrócił się napięcie,
wyrywając się z imprezy. – Na pięcie.
Odkąd sięgam
pamięcią, zawsze chciałem wiedzieć[,] jakie to
uczucie wyruszyć w good trip i bad trip. (…) a mnie sparaliżował strach i nie
wiedziałem[,] jak się zachować.
Pierwszy raz od
długiego czasu czułem spokój. [Nie] M[m]usiałem
się bać kolejnych czyhających wyborów. Nie musiałem słuchać narzekań rodziców
(…).
ZAKOŃCZENIE: GOOD TRIP
Raptownie
zerwał się do biegu, ganiając za czymś, co im nie dane było ujrzeć. – Za czymś, co nie dane było im ujrzeć. Poza tym imiesłowy: najpierw się
zerwał, by dopiero zacząć ganiać. Sugeruję: Raptownie zerwał się do biegu,
by pognać za czymś, czego…
Już po paru
minutach poszukiwań, [przecinek
zbędny] znaleźli chłopaka całkowicie wychłodzonego i wykrwawionego.
Oboje myśleli,
że śpi, ale śmierć już dawno porwała chłopaka w swoje sidła. W
panice wezwali karetkę, ale już dawno za późno. – Nie umiem wyczuć, czy to powtórzenie na pewno jest celowe.
(…) przystanek
pomiędzy światem żywych, a umarłych (…)
Ten dzień i tak
nie należał ani do nich, ani do marudnych ciotek, ani do nikogo innego, [przecinek zbędny] poza Arturem i wszystko miało wyglądać tak, jak on by
[sobie] tego zażyczył.
"Pokój
jego duszy", czy "ŚP", na co przeszła kolejna fala oburzenia od
strony ciotek. Po prostu zwykła, symboliczna tabliczka, [przecinek zbędny]z imieniem, nazwiskiem, datą urodzenia i śmierci. –
Niepoprawne dla polskojęzycznej literatury cudzysłowy.
Filip podszedł
do tabliczki[,] należycie
pożegnać się z Arturem.
Na koniec
dodamy jeszcze, że jako czytelnicy płci, jak widać żeńskiej, trochę rozpraszały
nas notki pod rozdziałami właściwymi twoich wpisów. Na przykład tu, rozdział H:
Właśnie zakończyłeś czytanie. Albo: Jeżeli wybrałeś opcję 1, następny
rozdział, który musisz przeczytać, nosi nazwę (…). Co ciekawe, na początku
zwracałeś się do nas w liczbie mnogiej: Jeżeli coś jest jeszcze
niejasne, pod koniec czytania zawarta jest krótka instrukcja, która
przekieruje was do poprawnego rozdziału (…). Albo zupełnie bezosobowo: Pod
koniec każdego rozdziału należy podjąć decyzję, które zaważą na dalszych losach
Artura. Raz, że na twoim miejscu zdecydowałybyśmy się na jedną formę
wykorzystywaną w obrębie całości (i na pewno nie byłby to wybór wersji
bezosobowej). Spróbuj po prostu pisać tak, by nie musieć mierzyć się z
problemem dopasowania do płci odbiorcy, na przykład:
Pod koniec
każdego rozdziału podejmować będziesz decyzje, które zaważą na dalszych losach
Artura. (…) Właśnie zakończył się rozdział X. Jeżeli wybierasz opcję 1.,
następny rozdział, który musisz przeczytać, nosi nazwę (…).
I to by było od nas na tyle. Życzymy powodzenia w dalszej pracy nad projektem.
Dziękuję za obszerną recenzję i wskazanie błędów! Bardzo to pomogło. Co do większości stanowczo się zgadzam. Odniosę się tylko do kilku aspektów;
OdpowiedzUsuń“Myślałam, że Artur zdaje sobie sprawę ze swojego pociągu seksualnego w stronę mężczyzn, bo w jakiś dziwny sposób zakochał się w Filipie, świadomie czerpał radość z dotykania jego skóry, patrzenia mu w oczy i tak dalej. Opowiadał mi o tym, więc byłam święcie przekonana, że wie o swojej orientacji.”
Odniosę się tutaj już do wszystkich tego typu wstawek o orientacji bohatera. Artur jest aseksualny, ale nie zdaje sobie z tego sprawy; niechęć do seksu tłumaczy “chorobą”. (Nie czułem popędu do żadnej płci, więc byłem zaburzony.). Ale przecież bycie aseksualnym nie oznacza, że Artur nie może stwierdzić, że Filip jest przystojny, lub że podoba mu się jakaś część ciała. Potrzebuje bliskości jak każdy i jest w stanie się zakochać, choć próbuje okłamać wszystkich (i siebie), że jest inaczej, ponieważ “"Miłość jest wtedy, gdy dwoje najlepszych przyjaciół czuje do siebie pożądanie". - to mu powtarzano i w to wierzył. A wtrącenia typu “rozkoszowałem się jego aksamitną skórą”, “wpatrywałem się w jego intensywne tęczówki” miały podkreślić niezdrową fascynację Filipem, co wyszło śmiesznie i nieco irytująco, teraz to widzę.
“Sądzisz, że to realne? Bo na moje zabrakło medycznego researchu.”
Całość miała wyjść “nierealnie”, ale masz rację - fakt, że Arturowi nawet przez myśl nie przeszło to, że powinien być słaby, wychudzony, itd. jest dziwny i nic go nie broni.
"I czy to nie dziwne, że Artur jako niedoszły tatuażysta, który marzy o stażu, myśli w tak protekcjonalny sposób o artystycznej pracy, którą wykonywałby Filip?"
Jeśli chodzi o nazwanie tatuaży “bazgrołami” - w moim odczuciu nie jest to protekcjonalne, niektórzy są w stanie sami siebie nazwać brudnopisami.
“Po zachowaniu psycholożki nie wiem już, czy Artur faktycznie był w śpiączce, czy cokolwiek mu się śniło i obecna Warszawa jest tą realną, a może – tak jak i wcześniejsze jego życie – to wszystko również nie dzieje się naprawdę i zaskoczysz mnie jeszcze inną opcją…? Mam mętlik w głowie i czuję, że się pogubiłam.”
UsuńCieszę się, że ten fragment wywołał takie zdezorientowanie - choć to tylko mała namiastka tego, co przeżywał Artur.
“Nie pochyla się nad tym, co przeżył w koszmarze i jaki wywarło to na nim wpływ.”
-Tylko że on tego nie pamięta. W tej wersji traci pamięć, nie kojarzy studiów, Marcela, śpiączki i psycholożki, a cała ścieżka w jednym rozdziale została pozbawiona sensu, do czego się przyznaję. Było to chamskie zerżnięcie z filmu “Bandersnatch”. Nie wiem, ile razy to oglądaliście i do jakiego zakończenia doprowadziłyście, ale w jednej ścieżce Stefan stacza walkę z ojcem i psycholożką tylko po to, by dowiedzieć się, że nie jest sobą, tylko aktorem na planie filmowym. Zakończenie filmu było niedorzeczne i “oderwane” od mrocznego wydźwięku filmu – taki sam efekt miał wywrzeć ten rozdział.
“(…) ale czułam, że tak naprawdę wcale nie mam wyboru.”
Taaaaak.
"Nie rozumiem, czemu bohater potrzebuje obydwu narzędzi, kiedy mógłby na komputerze zainwestować w zwykłą licencję "
Jestem ciemny, jeśli chodzi o jakiekolwiek narzędzia do rysowania, dzięki za sprostowanie, wykorzystam przy poprawianiu!
Minęła sekunda, a wszystko było już gotowe, jakby życie było filmem na taśmie, który ktoś przewinął. Pierdolona pamięć złotej rybki. – Nie rozumiem jego toku myślenia. Artur w końcu zaczął pracę (notabene pożałowałeś mi opisów, całość skróciłeś do dwóch zdań. Szkoda), szybko się ze wszystkim uwinął – i tu nie wiem, czy minęła dosłownie sekunda, czy to kolejny skrót myślowy. Ponadto, dlaczego bohater podsumował błyskawicznie przygotowywanie podstawowych narzędzi tatuatora jako „pamięć złotej rybki”?
UsuńArtur ma problemy z pamięcią krótkotrwałą. W jego puntu widzenia przygotowanie stanowiska zajęło sekundę, bo najzwyczajniej tego nie pamięta, nagle urwał mu się film i “ocknął” się na gotowe.
"Nawet nie wiedząc kiedy to się stało, miałem zęby zaciśnięte na wardze, a na języku poczułem metaliczny posmak krwi. // Doprawdy, złota pamięć w połączeniu z uzależnieniem behawioralnym sprawi kiedyś, że skończę z odgryzionymi ustami. – Zaraz, co? O co mu znowu chodzi z tą pamięcią? Co ma piernik do wiatraka?"
Nie wierzę, że nigdy, ale to nigdy, choć raz w życiu nie miałaś sytuacji, kiedy robisz coś - dla przykładu wiążesz sznurówki -, a tu nagle puff – restart systemu, wybudzasz się z “transu” i okazuje się, że przed tobą są zawiązane sznurówki, choć nie możesz sobie przypomnieć samej czynności zawiązywania ich.
Nie? Czy tylko ja mam takie “napady”, w których zapominam, co robiłem przed paroma sekundami?
"To opis pierwszych chwil po zażyciu przez Artura LSD. Czy nie uważasz, że jest zbyt klarowny? Coś jak suchy raport odbębnionych przez bohatera czynności. Brakuje mi w nim raz, że emocji, a dwa – faktycznego i realnego stanu, gdy Artur jest pod wpływem środków odurzających. Zobacz, jak ładnie układa myśli, z jaką łatwością wszystko kalkuluje i przeżywa."
LSD potrzebuje od 15 do 20 minut, nim zacznie działać.
"Dodatkowo urosło we mnie poczucie braku możliwości ucieczki od nieuchronnego zakończenia (samobójstwa). Zupełnie tak, jakby wybór stażu prowadził już tylko do jednego i nieważne, co zrobiłam w trakcie – pojedyncze decyzje nie mają znaczenia. Czy tym zabiegiem chciałeś pokazać, jak czuł się Artur? I chciałeś, żebym ja też to poczuła? Jeśli tak – udało się. Mimo wszystko jest mi przykro, że fatum zostało przypieczętowane przy wyborze studia vs staż i już po tym nie miałam na nic wpływu."
Jak wcześniej wspomniałem, chciałem, aby czytelnik poczuł to samo, co bohater. Kolejny aspekt bezczelnie zerżnięty z Bandersnatch – bez względu na to, co widz/czytelnik wybierze, fabuła i tak popłynie swoją drogą, wprowadzając wszystkich w frustrację. To moja interpretacja filmu przełożona na tekst.
Ale nie zgodzę się z tym, że fatum zostało przypięczotowane. Choć rzeczywiście dużo zakończeń prowadzi do tego samego, gdzieś pomiędzy próbami uniknięcia śmierci jest zakończenie, w którym Artur nareszcie spełnia to, czym się odgrażał w rozdziale A (Pragnąłem żyć jego życiem, choćbym miał stracić własną tożsamość). Nie zmienia to jednak tego, że inne zakończenia zostały skopane po całości. Nawet jeśli chciałem wywołać rozczarowanie takim “brakiem pierdolnięcia” i zdezorientowanie – nie jest to usprawidliwieniem, za bardzo pośpieszyłem się do ścieżek, które wydały się być bardziej interesujące. Zlałem je.
Usuń"Tatuaże ćwiczy się na specjalnej sztucznej skórze, przygotowanej dla początkujących zwykle na fantomach. Poza tym trzeba mieć kursy/uprawnienia. (…) A może najpierw jakieś dokumenty potwierdzające ukończenie kursu, jakieś uprawnienia, certyfikat? Chłopak ma z dziewiętnaście lat. Takie kursy tatuażu nie są długie, ale cholernie drogie. Skąd dzieciak miałby na to kasę? Rodzice chcą go przecież posłać na studia, nie do pracy."
Ćwiczył samodzielnie, na własnym ciele oraz na wspomnianych przedmiotach. Świńska skóra również może stanowić zamiennik. Tak samo jak pomarańcze i banany. Ale wiadomo, że ich jakość jest znacznie gorsza do fantomu lub ludzkiej skóry. Zasłyszałem to w jakimś Q&A na ig Wurszta i Ralpha. Głównie na ich mediach społecznościowych robiłem resarch w świecie tatuażu. Na przyszłość będę pamiętać na jakich aspektach jeszcze się skupić i na co zwrócić uwagę, aby nie walnąć takiego fikołka.
(A tak swoją drogą - Szczerze myślałem, że na staż do takiej branży przyjmują ludzi bez żadnych kursów - mnie na staż też przyjęli, choć o nie miałem bladego pojęcia o wybranym zawodzie poza jakimś tam ogólnym zarysem.)
Jakieś tanie, amatorskie maszynki to tatuaży też nie są specjalnie trudne do zdobycia, a do ciapania sobie igłą w skórze w własnym zaciszu domowym nie potrzeba specjalnych papierów.
"I tak Artur wszędzie zostawił swoje odciski palców. Łatwo sprawdzić, kto ostatni sprzątał."
Raczej odciski palców, włosy i inne takie nie powinny nikogo dziwić. Artur nie jest w studio pierwszy raz.
"Przerażające, że Artur myśli, że zatopienie wozu i umycie się w rzece sprawi, że jego DNA zniknie, skoro zostawiał je na każdym kroku."
Tu nieco stanę w obronie własnej i Artura – zapominasz, że to jego pierwsze zabójstwo i to jeszcze w afekcie. To dosyć oczywiste, że nie pozbędzie się śladów jak prawdziwy profesjonalista i będzie łapał się dziwacznych rozwiązań. A z resztą, nawet seryjniacy popełniają poważne błędy w zacieraniu śladów.
Nie rozumiem tylko, dlaczego zaczerpnięcie z “Bandersnatch” jest aż takim minusem. O ile zgodzę co do tego, że niektóre sceny nie powinny mieć miejsca (wybór pomiędzy ćwiartowaniem ciała, a zakopaniem, skakanie przez okno itd.), to nadal trzymam się wersji, że niektóre zerżnięcia wyszły całkiem nieźle - udało mi się wywrzeć wrażenie, że jednak decyzje nie odgrywają aż tak dużej roli, a nawet sprowadzają się do jednego (np. W filmie, gdzie mieliśmy wybór między przyjęciem i odrzuceniem LSD – wszyscy wiemy, jak skończy się przyjęcie propozycji... natomiast odrzucenie narkotyku sprawi tylko, że Colin Ritman sam naszprycuje Stefana wbrew jego woli i stanie się to, co ma się stać na balkonie).
UsuńZa to niektórych nawiązań nie byłem świadomy (Artur drugim Stefanem).
Recenzja zdecydowanie wiele mi rozjaśniła i wprowadziła na dobre tory. Dopiero teraz widzę, że opowiadanie jest pełne sprzeczności, niedomówień, a Artur jest zupełnie bezpłciowy. O ile w mojej głowie jego zachowania miały sens, tak w przełożeniu na tekst już nie. Pierwszą rzeczą, którą zajmę się od podszewki, będzie jego charakter, by w końcu przestał być taki martwy i obiektywny. Po napisaniu (w tej chwili) pięćdziesięciu sześciu rozdziałów wydawał się być całkiem w porządku, kompletnie zignorowałem to, że każde rozgałęzienie powinienem traktować jak swojego rodzaju inne opowiadanie.
Chaotyczny styl też zostawia dużo do życzenia; wezmę pod uwagę wszystkie rady przy poprawkach. Czeka mnie sporo pracy, ale już wiem, gdzie iść. A po przeczytaniu wpisu dostałem niezłego motywującego kopa ;)
Pozdrawiam;
Cieszę się, że jesteś usatysfakcjonowany oceną. To zawsze najważniejsza kwestia. Pozwól, że odniosę się do odpowiedzi skierowanych w stronę moich partii.
Usuń1. "Nie wierzę, że nigdy, ale to nigdy, choć raz w życiu nie miałaś sytuacji, kiedy robisz coś - dla przykładu wiążesz sznurówki -, a tu nagle puff – restart systemu, wybudzasz się z “transu” i okazuje się, że przed tobą są zawiązane sznurówki, choć nie możesz sobie przypomnieć samej czynności zawiązywania ich:" - Oczywiście, że miałam takie sytuacje, gdy się zamyślam i robię coś mechanicznie. Nazywam to kolokwialnie "lagiem" albo "transem", jak sam napisałeś. Pamięć złotej rybki to trochę coś innego - jak w przykładzie z kluczami, który Ci napisałam w ocenie. Mówiąc prościej: gdy pamiętasz o czymś kilka sekund/minut temu, a zaraz zapominasz.
2. "LSD potrzebuje od 15 do 20 minut, nim zacznie działać". - Okej, ale po wzięciu LSD Artur zdążył jeszcze poudawać, że pije wódkę, popatrzeć na Szymona (?), który się zalał i klarownie opisać sytuację. Dopiero znacznie później zaczęły dziać się te "dziwne" rzeczy.
3. "Nie rozumiem tylko, dlaczego zaczerpnięcie z “Bandersnatch” jest aż takim minusem". - Nie chodzi o pomysł na opowiadanie interaktywne, bo przecież sam "Bandersnatch" jest na tym oparty, również istnieje wiele gier, gdzie to gracz decyduje o losie bohatera. Chodziło nam stricte o fabułę. Dostrzegłyśmy za dużo podobieństw. To trochę tak, jakbyś postanowił przepisać odcinek "Black Mirror" i pozmieniać niektóre elementy (imiona, lokalizację itp.).
Hej, cześć, dżem dobry!
UsuńWybacz, że dopiero teraz, ale ten miesiąc jest dla mnie zabójczo aktywny i ciężko było wyskubać moment, by Ci odpisać na te kwestie, o których jeszcze nie wspomniały dziewczyny, a które dotyczyły mojej części oceny.
Ale przecież bycie aseksualnym nie oznacza, że Artur nie może stwierdzić, że Filip jest przystojny, lub że podoba mu się jakaś część ciała. Potrzebuje bliskości jak każdy i jest w stanie się zakochać, choć próbuje okłamać wszystkich (i siebie), że jest inaczej, ponieważ (…) – jasne, gdyby tak to było pokazane, to pewnie bym to tak odebrała. Jednak Artur nie stwierdził po prostu, że Filip jest atrakcyjny czy dobrze zbudowany lub jakaś część jego ciała mu się podoba. Gdyby zauważył to w takim tonie – dałoby się to dostrzec. Jednak Artur w pierwszej scenie jest strasznie nakręcony, zachowuje się jak zakochany nastolatek, który najchętniej, to by się do Filipa przykleił na stałe. Pamiętaj też, że zdecydowałeś się na narrację pierwszoosobową. Więc myśli w stylu: śliczne usta tatuatora czy tam dalej o szczeniaczku pokazują, że Artur dobrze wie, że Filipa uznaje za ślicznego, słodkiego jak szczeniaczek. Jeśli dorosły facet nazywa drugiego w swojej głowie ślicznym, to aż nie da się nie podejrzewać, że świadomie się w nim buja. Zdecydowanie zabrakło tej subtelności.
Jeśli chodzi o nazwanie tatuaży “bazgrołami” - w moim odczuciu nie jest to protekcjonalne, niektórzy są w stanie sami siebie nazwać brudnopisami – tak, ale rozmawiamy o studiu Filipa, którego Arturze przez całą historię mocno idealizuje; o miejscu, które po pierwszym rozdziale wydawało mi się, że jest dla Artura ogromnie ważne. Rozumiem, że z przekory można tak mówić, sama nazywam własne opowiadania opkami. Tylko kiedy patrzymy na pracę kogoś, kto nas inspiruje, zachwyca, jest naszym idolem, to jego twórczość nie będzie dla nas raczej takim ot byle czym. To przemyślenie kłóciło mi się z tym, co pokazała pierwsza scena – zafiksowaniem na punkcie Filipa, traktowaniem go wręcz z namaszczeniem.
Tylko że on tego nie pamięta. W tej wersji traci pamięć, nie kojarzy studiów, Marcela, śpiączki i psycholożki, a cała ścieżka w jednym rozdziale została pozbawiona sensu, do czego się przyznaję. – Nie miałam o tym pojęcia! Nie podejrzewałam tego, boo… nie oglądałam filmu. xD
UsuńByło to chamskie zerżnięcie z filmu “Bandersnatch”. Nie wiem, ile razy to oglądaliście i do jakiego zakończenia doprowadziłyście, ale w jednej ścieżce Stefan stacza walkę z ojcem i psycholożką tylko po to, by dowiedzieć się, że nie jest sobą, tylko aktorem na planie filmowym. Zakończenie filmu było niedorzeczne i “oderwane” od mrocznego wydźwięku filmu – taki sam efekt miał wywrzeć ten rozdział. – No tak, ja byłam jedną z tych oceniających, które Bandersnatcha nie obejrzały wcale. Nie odnalazłam więc podobieństw i nie wiedziałam, że Artur o czymkolwiek zapomniał. Sądziłam, że to, co minęło, po prostu przestało go interesować, bo… obok jest Filip, jest chillout, jest fajnie, są dragi. Yay! A przez to w moim odczuciu zakończenie wydawało mi się płaskie, a potencjał tego, co przyniosły gabinet i Warszawa – zmarnowane. Nie potrafiłam docenić aż takiego oderwania. Ciekawe, czy doceniłabym je, gdybym obejrzała film. Nie wiem. Nie umiem obecnie odpowiedzieć na to pytanie.
Nie rozumiem tylko, dlaczego zaczerpnięcie z “Bandersnatch” jest aż takim minusem. O ile zgodzę co do tego, że niektóre sceny nie powinny mieć miejsca (wybór pomiędzy ćwiartowaniem ciała, a zakopaniem, skakanie przez okno itd.), to nadal trzymam się wersji, że niektóre zerżnięcia wyszły całkiem nieźle – no nie wiem, nie jestem przekonana, nie widzę powodu, by szczycić się słowem „zerżnięcie” i uważać je za plus. Inspiracja a zrzynka stoją od siebie znacznie dalej; można się inspirować klimatem, ale wymyślić własną historię, bohatera z innym charakterem, inne narkotyki, inne sceny (pisałeś, że nawet ta w gabinecie, którą uważałam za bardzo unikatową, też miała miejsce w filmie…?). Może nie powinnam się wypowiadać, bo nie widziałam tego filmu, więc nie mam porównania i nie wiem, ile procent tego opowiadania w rzeczywistości stanowi twoja inwencja twórcza i pomysłowość. Na moim przykładzie wspomnę, że po godzinach skrobię sobie fanfiction – osadzone w świecie Bleacha – i tylko jedna ze scen ukazanych na ekranie anime pojawiła się w tekście, a jej celem jest jedynie wskazanie czytelnikowi czasu akcji, osadzenie go w nim. Gdybym przepisywała to, co zobaczyłam już na ekranie, wiem, że tekst byłby po prostu nudny – to jak tworzyć ekranizację na podstawie książki, tylko w drugą stronę. Po co miałabym to robić? I po co ktoś miałby to czytać…? Nie widzę większego sensu.
@ćwiczenie tatuowania – tak, ale ćwiczenie dla początkujących może być na słabszych zamiennikach i nikt tego nie neguje. Jednakże sam napisałeś, że to przywołane studio to jedno z najlepszych i szanowanych w stolicy. Do takich studiów na staże chodzą zwykle osoby, które mają już jakieś pojęcie i miesiące pracy w zawodzie, tyle że w np. słabszych studiach, albo chociaż wysokie kwalifikacje. Najlepsi z najlepszych nie biorą raczej kogoś początkującego, nie? I nigdy zrobienie sobie paru dziar w domu nie zastąpi profesjonalnej pracy na kimś. Przecież są różnego rodzaju kontrole służb sanitarnych w takich studiach i wystarczy mały błąd nieprzeszkolonego pracownika, powodujący szkody u klienta, by takie studio zamknąć. To nawet widać na przykładzie choćby pracy przy robieniu paznokci – malować pięknie może umieć każdy, kto się nauczył z tutorialu na yt, ale to na studiach/szkoleniach uczysz się odpowiedniego używania narzędzi, żeby nie uszkodzić macierzy paznokcia, żeby odpowiednio przykładać szablon, jak środki chemiczne wpływają na skórę, co może powodować uczulenia i przede wszystkim – jak zły kształt paznokci może zrobić klientce poważną krzywdę. Profesjonalizm nie bierze się znikąd, samouk nie będzie potrafił wszystkiego. Stąd pierwsze kroki są trudne i nie bierze się takich ludzi do pracy od razu w najlepszych firmach, gdzie przecież stawia się wysokie wymagania – dlatego wydało mi się to nierealne. Zaś zatrudniając w takim miejscu po znajomości, ryzykuje się również utratą prestiżu firmy. Co innego gdyby to nie było najlepsze studio w Warszawie, jednakże chyba trzeba mieć najpierw jakieś referencje do super studia.
OdpowiedzUsuń@zacieranie śladów – tak, masz rację. I bardzo dobrze, że Artur popełniał te błędy, wręcz przyczepiłabym się, gdyby tego nie zrobił. Lecz niektóre podstawowe wydały mi się nielogiczne w jego rozumowaniu, ale okej, adrenalina, choroba, pierwszy taki czyn – da się to zrozumieć. No i cieszę się, że Artur został złapany, bo o to chodziło, żeby został przy takiej ilości śladów. Szkoda tylko, że nie było w tym żadnej ingerencji policji. Wymienione przeze mnie potknięcia Artura miały pokazać, jak łatwo właśnie policja mogła złapać jego ślad, a jednak to się nie stało – znalazła ich jakaś (dobrze pamiętam?) staruszka z psem, a nie profesjonaliści mający do dyspozycji psy tropiące, kamery uliczne rejestrujące BMW Filipa, zeznania świadków (żona i koledzy z pracy wiedzieli, że Artur wybiera się do studia, gdzie jest Filip), DNA, odciski palców (nie tylko to pod paznokciami ofiary, ale i w studio) i wiele innych.
Bardzo się cieszę, że ocena Ci się przydała i trochę rozjaśniła w głowie. Szczególnie że chcesz pracować nad tym opowiadaniem – bo jest nad czym pracować. Pomysł na nie jest super. Co do podobieństwa do „Bandersnatch” możesz też pomyśleć o innych ścieżkach niż narkotyki i morderstwo – takich, których nie było w filmie. I przede wszystkim musisz zadbać o charaktery postaci, a na pewno będzie lepiej. ;)