1. Beatrice
Gdzieś nieopodal musiał przelatywać samolot, bo
mieszkanie wypełniał charakterystyczny odgłos pracującego silnika. – Nie
potrafię sobie tego wyobrazić. To znaczy: Bea musiałaby mieszkać przy lotnisku
albo samolot leciał naprawdę nisko, tuż nad jej domem. Pracujący silnik można
usłyszeć, siedząc w maszynie, ale tak na ziemi…? No chyba że startował
niedaleko. Okej, czasem faktycznie słychać delikatne buczenie, ale myślę też,
że trochę przesadziłaś z tym wypełnianiem mieszkania.
Edit: Biorąc pod uwagę, że miejscem akcji jest Londyn,
gdyby Beeatrice faktycznie mieszkała blisko lotniska, narzekałaby na takie
rzeczy znacznie częściej. Tymczasem wzmianka o tym nigdy więcej się nie
pojawia.
Beatrice popatrzyła na Quasimodo, on popatrzył na nią i wymienili się szybko nienawistnymi spojrzeniami. // Jaki miły początek dnia. // Beatrice po omacku zaczęła szukać jakiejś szmatki, bo lampka na stoliku nocnym nie dawała wystarczająco dużo światła, a nie chciała marnować więcej prądu, bo ostatnie rachunki omal nie zwaliły jej z nóg.
Raz: szyk. Lepiej: „i szybko wymienili się[…]”.
Dwa: podmiot żeński „Beatrice” nie zmienił się od
pierwszego cytowanego w tym fragmencie zdania. Po akapicie o początku dnia nie
musisz znów kolejnego zaczynać od imienia. Wystarczyłoby od: „Po
omacku…”.
Trzy: strasznie długie jest to ostatnie zdanie.
Dodatkowo ta lampka nie chciała marnować więcej prądu i płacić większych
rachunków? To ona stała się wykonawcą czynności – pomieszałaś żeńskie podmioty.
Może: „Po omacku zaczęła szukać jakiejś szmatki, bo lampka na stoliku
nocnym nie dawała wystarczająco dużo światła, a Beatrice nie chciała marnować
więcej prądu […]”.
Zaczynamy od drobiazgów, ale, jak widzisz, gra toczy
się o lekkość narracyjną. Do tej pory dobrze się czyta, POV bohaterki
zirytowanej kotem jest przyjemny w odbiorze.
Beatrice pośpiesznie przygotowała pięć kanapek – dwie
wciągnęła od razu, popijając je obrzydliwie mocną czarną kawą (wciąż zamykały
jej się oczy, chociaż ochlapała twarz zimną wodą), dwie zostawiła na talerzyku
[…] wszystko zostawiła na stole razem z karteczką „Miłego dnia, kochanie.
Pamiętaj o wypiciu herbaty!". – Komentarz kompletnie niezwiązany z ideą oceny, ale
jako właścicielka trzech kotów nie potrafię się przed nim powstrzymać. Zatem:
zostawianie jedzenia na talerzyku bez przykrycia albo nie w lodówce w przypadku
posiadania łakomego sierściucha może skończyć się różnie. Oby kochanie miało
jeszcze co jeść.
W łazience zmarnowała kolejne cenne
pięć minut, próbując wcisnąć się w swoje ulubione granatowe dżinsy (kiedy tak
przytyła? A miała wrócić do codziennego biegania!), potem mocowała się z szarym
swetrem, w którym pomyliła otwór na rękę z tym na głowę, a na koniec z marnym
skutkiem spróbowała rozczesać burzę jasnobrązowych loków na głowie – po
wszystkim wyglądała jak przykładna wokalistka Abby. – Wiadomo, że chodzi o włosy na głowie, a nie – przykładowo – na… nogach.
Ale plus za nienachalne przemycenie wyglądu bohaterki.
Podoba mi się stylizacja i komentarz o wokalistce –
rozbroił mnie na części pierwsze i fajnie puentuje cały akapit porażek.
Biegiem wypuściła się na przystanek, zamykając za sobą
drzwi na dwa zamki – nie mogła w tym samym czasie (1:1) biec na
przystanek i zamykać drzwi. Proponuję: „zamknąwszy drzwi na dwa zamki, biegiem
puściła się na przystanek…”.
Gdy Bea wybiega na dwór i odkrywa, że – jak na Londyn
przystało – nieźle leje, nie wraca się po parasol, a rusza w dalszą drogę.
Dlaczego? Czy mieszkała na tyle wysoko, że jej się nie chciało? Sama przyznała,
że parasol suszył się wannie, nie był więc dziurawy ani nie zaginął.
[…] więc pośpiesznie do niego wsiadła
i usiadła na wolnym miejscu […] – wsiadła/usiadła stojące tak blisko
siebie najzwyczajniej brzydko brzmią. Mają identyczne końcówki, przez co
wytrącają z rytmu. Proponuję „pośpiesznie do niego wsiadła i zajęła wolne
miejsce”.
Z jednej strony POV-em przekonujesz
mnie, że bohaterka, czytając książkę, zapomniała o swoich porażkach, z drugiej
– przedstawiasz je bardzo dokładnie, obrazowo: Zapomniała o tym, że trzy
razy próbowała dzisiaj zrzucić budzik poduszką, ale nie udało jej się ani razu
w niego trafić, że omal nie przewróciła się, gdy, wstając z łóżka, zahaczyła
nogą o jakiś kabel (…). Już dawno dotarło do mnie, że dzień zapowiadał się
dla niej naprawdę bardzo źle i nie wiem, czy przypomnienie mi o tym nie jest
przesadą. Przy czym narracja stoi w opozycji do tego, do czego przekonuje mnie
scena: niby bohaterka czyta książkę i zapomina, ale jednak nie do końca, skoro
mnie nie jest dane zapomnieć i odczuwać tych samych emocji.
Lubiła piec. To było jej hobby, które
pielęgnowała od dziecka pod czujnym okiem matki (wtedy kochającej do szaleństwa,
dzisiaj buchającej szczerą nienawiścią). – Zaskoczyła mnie ta ekspozycja
znikąd. Nie rozumiem, czemu Bea, która „wyłączyła się”, by w spokoju poczytać
książkę nagle pomyślała o tym, że lubi piec (do tego o relacji z matką). Czemu
nie pokażesz jej miłości do wypieków sceną, gdy – na przykład – po pracy coś
pichci? Dalej wyjaśnia się, że to nie tylko jej hobby, ale też praca. Teraz tym
bardziej byłoby lepiej, gdyby bohaterka po prostu z uśmiechem na ustach
przygotowywała wypieki w trakcie swojej zmiany. Domyśliłabym się reszty.
Ewentualnie mogłaś dać do zrozumienia
nieco bardziej, że Bea zamknęła już książkę, nie czyta, może patrzy w szybę i
myśli o tym, że zbliża się do pracy, której być może nienawidzi, zresztą tak
jak matki… – wtedy perspektywa ukazująca jej myśli byłaby znacznie bardziej
naturalna, ale i chronologiczna. Ekspozycja stałaby się wpleciona logicznie i
wytłumaczalna, tymczasem tego nie czuję. W pierwszym zdaniu po nagłym „Lubiła
piec” spodziewałam się nawet, że może… czyta jakąś książkę, w której bohaterka
coś piecze. Powiązanie z pracą wydaje się w pierwszej chwili mgliste, rozjaśnia
się znacznie później.
Jenny machnęła niedbale ręką, wyciągając z pieca
porcję bananowych babeczek. – Strasznie nieodpowiedzialna ta Jenny, że jedną ręką
macha, a drugą wyciąga babeczki… A tak serio – pewnie chodziło ci o to, że
najpierw pomachała na przywitanie i za sekundę oburącz wyciągnęła
blachę. Pamiętaj, że imiesłowy współczesne (zakończone na -ąc) wykorzystuje się
do przedstawiania tego, co bohater robi w czasie 1:1 do czynności, którą
wprowadza czasownik. No chyba że Jenny naprawdę macha w trakcie wyciągania – da
się to obronić, chociaż wzbudza wątpliwości.
Choć pojawiło się dość wcześnie, to podoba mi się
wytłumaczenie tytułu opowiadania. Również cieszę się, że ekspozycją nie
tłumaczysz, kim jest osoba, której Bea zostawiła śniadanie na stole oraz z
którą esemesowała na przerwie. Pozostawiasz dla czytelnika małą tajemnicę i
poczułam się zaciekawiona.
Wprowadzenie (jak podejrzewam) głównej postaci męskiej
wyszło mocno. Możliwe, że za mocno. Bea z nieznanych sobie przyczyn
stwierdziła, że czuje się przy tym panu bezpiecznie. Głównym gatunkiem twojego
opowiadania jest romans, więc zastanawiam się, czy pierwsze spotkanie nie
okazało się zbyt oczywiste na zasadzie: „halo, czytelniku, z tym chłopem
połączy bohaterkę truelove!”.
Trochę ją zaskoczył tym pytaniem, chociaż słyszała je
już milion razy. Co się z nią działo? – No właśnie, też nie rozumiem. Bo wielokrotnie
słyszała prośbę o polecenie któregoś z produktów, a jednak tym razem się
zaskoczyła. Dlaczego? Może po prostu ten facet wydał jej się przystojny? Bea
tego nie przyznaje, woli udawać, że nie wie, co się święci. Nie wiem, czy
utrzymywanie sztucznej tajemnicy nie jest w przypadku gatunku powieści bardziej
kliszowe, niż przyznanie po prostu, że gość się bohaterce podoba i się nim
zainteresowała z takiego i takiego powodu.
Zachowuj się profesjonalnie, idiotko. – To
naturalne myśli bohaterki, powinny być zapisane kursywą, ewentualnie w
cudzysłowie. Tak samo zapisałabym wcześniej pierwszą część zdania: „Wzbudź w
sobie wdzięczność, powtórzyła sobie w myślach”.
A jeśli ma pan czas, to można poczekać, bo zaraz
wystawimy piernik cynamonowy, a to specjalność tego zakładu. – Może się
czepiam, ale czy piernik nie skończył się wraz z pierwszymi klientami? Jako
totalnie beztalencie kulinarne zrobiłam szybki reaserch i taki piernik piecze
się od 60 do 80 minut, a jeszcze dodajmy do tego czas przygotowania ciasta itd.
Czy dziewczyny dorobiły kolejne porcje? Bea o tym nie wspominała.
– No dobrze, to poproszę jedno latte i jedno podwójne
espresso. No i oczywiście tartę. A kiedy dojdzie tutaj ten piernik, to
prosiłbym go podać do tamtego stolika. – Wskazał za siebie, a potem
nieoczekiwanie się uśmiechnął. I znowu ją tym zaskoczył, a Beatrice
znowu nie wiedziała czemu. – Skąd w ogóle pomysł na połączenie piernika z
cynamonem? – Podkreślony fragment tyczy się Beatrice (a mówi klient), więc powinien
znaleźć się w osobnym akapicie.
[…] (kto by przypuszczał, że o czwartej nad ranem lało
jak z cebra). – Zabrakło znaku zapytania po „cebra”.
[Z uśmiechem] Życzyła z uśmiechem smacznego
i schowała się za ladą, napawając [się] chwilą
oddechu. Siedząc wygodnie na stołeczku, przymknęła oczy i oparła głowę o
zimną ścianę. – Zauważyłam, że lubisz imiesłowy współczesne. Nie ma w nich
niczego złego, jednak pojawiające się tak blisko siebie sprawiają, że tekst
jest monotonny.
Nie czekając na odpowiedź Jenny, zaniosła ciasto
do stolika, nie patrząc ani temu facetowi, ani jego towarzyszce w oczy. – Zobacz,
tu, w jednym zdaniu, pojawiają się dwa imiesłowy. Śmiało mogłabyś zrobić z tego
dwa krótsze: „Nie czekając na odpowiedź Jenny, zaniosła ciasto do stolika. Nie
patrzyła w oczy ani temu facetowi, ani jego towarzyszce”. Do tego zdarza ci się
stawiać przysłówki za czasownikiem. Nie jest to jakieś niepoprawne, ale mam
wrażenie, że raz: odbiera lekkość, a dwa: opóźnia wrażenia sensoryczne
czytelnika. Na przykład tutaj:
Beatrice otworzyła niechętnie oczy. – Mogłabyś
zapisać: „Beatrice niechętnie otworzyła oczy”. Dzięki temu wcześniej dowiem
się, jakie emocje wiążą się z wykonywaną czynnością; jeśli je opóźnisz, możesz
wywołać mniejszy efekt, słabiej przekonać. Tak jak tutaj:
Wytarła szybko dłonie obsypane mąką w różowy
fartuszek. – Zmieniłabym na: „Szybko wytarła dłonie…”. Gdy
Beatrice najpierw wytrze, a potem dopowiesz, że jednak zrobiła to szybko – ruch
nie będzie wcale szybki aż tak. Poza tym to kosmetyczna poprawka, ale całe
zdanie przekształciłabym na: „Obsypane mąką dłonie szybko wytarła w różowy
fartuszek”.
To drobnostki, jednak wychodzę z założenia, że jeśli
tekst jak na razie jest dobrze napisany, przyjemnie się go przyswaja – warto
skupić się na detalach; gdy „podstawa” jest stabilna i na ogół działa, ale może
być płynniej, to… czemu nie?
Pod koniec wyjaśnia się ta mała tajemnica, za którą
cię pochwaliłam. Fajnie i nienachalnie. Podejrzewałam inną opcję, aczkolwiek ta
też może nieść ze sobą multum interesujących wątków lub rozwiązań.
Przecież sama uwielbiała matematykę, była z niej
najlepsza w klasie swego czasu. – Szyk. Proponuję: „[…] swego czasu była z niej
najlepsza w klasie”.
Ale jedno musiała przyznać. // Coś jej jednak w życiu
wyszło. – Mała sugestia: połączyłabym te dwa zdania przecinkiem albo półpauzą. W
obecnej formie po pierwszym mam poczucie, jakby czegoś brakowało, sam akapit w
środku wzmacnia pauzę, a przecież za nim zaraz pojawia się kolejny, który
tworzy dodatkowe miejsce na oddech, no i w następnym zdaniu pauzę tworzy też
myślnik – przez co robi się trochę mechanicznie. Może:
„Ale jedno musiała przyznać – coś jej jednak w życiu
wyszło.
A raczej ktoś. Dziewięcioletnia Gwendoline, którą
Beatrice kochała nad życie”.
Przy czym to akurat tylko luźna sugestia.
Po skończonym rozdziale muszę przyznać, że jest lekko
i przyjemnie. Podoba mi się mowa pozornie zależna Beatrice; tu czasem rzuci
jakąś cholerą, do tego te wtrącenia w nawiasach. Naprawdę ją czuć. Nie
przejmuj się, że rozłożyłam, a nawet obie rozłożyłyśmy Twój tekst na części
pierwsze. Jak pisałam ci w e-mailu: jest nas dwie na pliku, a więc uwag jest
więcej – to raz. Dwa: część jest naprawdę kosmetyczna i bez nich nadal tekst
reprezentuje wysoki poziom. Tak trzymaj i się nie zrażaj, a my lecimy dalej.
2. Vincent
Kiedy wszedł do kuchni, przecierając zaspane
oczy, Sydney już siedziała przy stoliku, popijając czarną kawę. – Naprawdę
je lubisz, co? Powtórzę: tak blisko siebie rzucają się w oczy.
Wreszcie jej jasnoniebieskie spojrzenie spoczęło na
jego twarzy. – Spojrzenie może być – na przykład –
zaciekawione/znudzone, ale nie jasnoniebieskie. Takie mogą być
oczy/tęczówki.
Do tego Vincent stwierdził, że Sydney wygląda na
wkurzoną. Ale po czym to poznał? Czy dziewczyna/kobieta zmarszczyła brwi, może
posłała mu gniewne spojrzenie, prychnęła…? Pozwól mi samej do tego dojść.
Zaczynając ten rozdział, miałam szczerą nadzieję, że
komentarze w nawiasach są zarezerwowane tylko dla narracji Beatrice, ale piszesz
je też w POV Vincenta. Oby nie przewijało się więcej podobieństw, bo stylizacje
zaczną się zlewać. Szczególnie gdy mowa o wtrąceniach, które dotyczą
praktycznie takich samych zagadnień, spójrz:
Beatrice: W łazience zmarnowała kolejne cenne pięć
minut, próbując wcisnąć się w swoje ulubione granatowe dżinsy (kiedy tak
przytyła? A miała wrócić do codziennego biegania!), potem mocowała się z szarym
swetrem […].
Vince: Sydney wyłączyła telefon i o[d]stawiła
pusty kubek do zlewu. Poprawiła opinającą się na brzuchu koszulę (musiała
przytyć przez ostatnie miesiące kilka kilogramów) i popatrzyła na Vincenta tym
swoim wzrokiem […].
Upił łyk kawy i usiadł na stołku naprzeciwko Sydney,
opierając się łokciami o kolana. – Nie da się w tym samym czasie siadać i opierać
łokcie o kolana. Chociaż nie, spróbowałam. To dość niewygodne, a Vince przecież
trzymał kubek. Jestem pewna, że oparł się już po zajęciu miejsca.
Wywróciła oczami, ale nie odpyskowała, co chyba
oznaczało, że niechętnie zgodziła się z opinią Vince'a. Jak miło. – To „jak
miło” pojawiało się przy Beatrice… Ałć. Chciałabym bardziej poczuć nowego
bohatera, bo pomimo jego tatusiowych rad i raczej odmiennego charakteru, to
jednak ma zbyt podobną manierę.
Zadzwoń do mnie, jak już będziesz wiedział, czy dostaniesz
ten awans! – To Vince stara się o awans czy nową pracę? Wcześniej było wspomniane, że
zbierał się na rozmowę rekrutacyjną. Tym bardziej po tym, gdy Beatrice w
pierwszym rozdziale wspominała, iż mężczyzna wyglądał na nietutejszego, i gdy
obecnie Sydney tłumaczyła mu drogę, sądziłam, że może dopiero co wprowadził się
do miasta i dopiero co szuka nowej pracy.
Edit: Potem Vince po raz drugi wspomina o awansie.
Faktycznie, osoby starające się o awans również mają takie rozmowy
rekrutacyjne, ale początkowo pomyślałam właśnie o nowej pracy. Zostawiam więc
ten fragment, żeby pokazać ci, jakie może być pierwsze skojarzenie czytelnika.
Z tego powodu w ciasnym mieszkaniu Sydney czuł się
nieswojo – jak głosi zasada „show, don’t tell”, pokaż, że Vince naprawdę czuje się
nieswojo, nie informuj mnie o tym tak sucho. Masz multum możliwości – przykład
na szybko: facet może uderzyć się w mały palec i zakląć, że jest tam strasznie
ciasno. Bo na chwilę obecną w ogóle nie czuję, żeby było mu źle w mieszkaniu
Sid. Akapit dalej pojawia się fragment, że bohater prawie uderzył się w głowę o
sufit. Widzisz? Można.
Oho, Vince również powtarza „niech to szlag”. Pojawia
się też „cholera”, której wielokrotnie użyła Beatrice. Dlaczego nie wymyśliłaś
dla niego oryginalnych powiedzonek? Czy bohaterowie są jednym organizmem, że
myślą tak samo? Poza tym – nie da się ukryć – Vince dość dramatyzuje i
przytrafiają mu się negatywne rzeczy; może nie na taką skalę, jak w przypadku
Trixie, ale jednak. A to sprawia, że różnice między bohaterami jeszcze bardziej
się zacierają.
A nie dotrze nawet na spotkanie, jeśli po drodze się
zabije, a to go chyba dzisiaj czekało. – Powtórzenie. Sugeruję również
zmienić szyk na: „[…] a chyba to go dzisiaj czekało”. „Chyba” powinno odnosić
się do potencjalnej śmierci, a nie do tego, że chyba dziś… jest dzisiaj.
Gdzieś w połowie rozdziału dotarło do mnie, że o ile w
przypadku narracji Beatrice wstawki w nawiasach były nawet zabawne i pasujące
do jej kreacji, tak u Vincenta są już dość męczące i takie… na siłę. Ponadto
jest ich dużo, zdarzają się nawet dwa na jeden krótki akapit.
Nie znosił tego, że jak tylko urosły mu nieco ponad głowę
[…] – w sensie,
że włosy kręciły się, mając nawet jakiś milimetr długości? Bo co to znaczy ponad
głowę? Nie rozumiem. Może „nieco za uszy”?
Boże, jednak był bardziej żałosny, niż przypuszczał. – Pamiętam,
że Bea również wzywała w myślach Boga, a Jenny raz rzuciła „Jezu…”. Czy wszyscy
bohaterowie są religijni? Oczywiście, że takie frazy nie są zarezerwowane
jedynie dla wierzących, również w ustach ateistów pojawiają się dosyć często, w
końcu wsiąknęły w język środowiskowy, w tym potoczny. No ale jednak na
przestrzeni dwóch rozdziałów właśnie te podobieństwa stylizacji językowej mocno
rzucają się w oczy. Czy to nie jest przypadkiem tak, że przemycasz je do
narracji, bo po prostu sama z nich korzystasz i są dla ciebie „lekkie”,
„naturalne”, może same się cisną na klawiaturę…? To nic złego, by jedna z
głównych postaci wyrażała się w taki sposób, ale dwie albo trzy to już
dużo.
I jeszcze to, że w przypadku Beatrice jej włosy
porównałaś do włosów wokalistki Abby – tu mamy włosy jak u Banderasa… No tak,
to są niewątpliwie różnice. Ale też pokazujesz je takimi samymi środkami –
porównaniem do znanej osoby. Budzi to moje wątpliwości na zasadzie: w pierwszym
rozdziale byłam przekonana, że czytam POV Beatrice, że narracja jest w pełni
personalna, nie: przeplatana mową pozornie zależną z narratorem
wszystkowiedzącym, ale stylizowana całościowo. Teraz tę pewność tracę. Może to
po prostu nieco ironiczny wszystkowiedzący, a tylko niektóre akapity są mową
pozornie zależną? Nie wiem, zaczynam wątpić, a nie powinnam.
W chwili, gdy Vince wypada na zewnątrz i również
zapomina parasola, a potem dodaje „niech to szlag”, wywracam oczami. Serio?
Przecież każdy człowiek jest inny, nie ma dwóch takich, co by myśleli w
identyczny sposób. Bo widzisz, gdy Bea zobaczyła Vince’a i trochę jej odbiło,
zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam. A teraz prawie zapomniałam, że czytam z
rozdział z perspektywy drugiego bohatera. Nie zrozum mnie źle. To nie jest tak,
że zapominanie parasola jest przeznaczone tylko dla jednej osoby na świecie –
problemem nie jest podobieństwo sytuacyjne, ale podobieństwo reakcji na tę samą
sytuację. Jeśli bohaterów spotyka to samo – tym bardziej podkreślenie różnic
jest kwestią wręcz kluczową. Jeśli nie o to chodzi, po co miałoby im wydarzyć
się to samo? Co chciałabyś tym podkreślić? Że oboje są zapominalscy i nic za
tym dalej nie idzie? Jak dla mnie to marnowanie potencjału podobieństwa
scenicznego.
Nawet wolał nie myśleć, co powie na jego temat
być-może-przyszły-szef, gdy wreszcie przed nim stanie na rozmowie
rekrutacyjnej. – To zdanie w pierwszej chwili było dla mnie niejasne.
Nie wynika z niego, kto przed kim stanie. Domyślam się, że Vince, jako że
wejdzie do gabinetu, ale w sumie podmioty nie wskazują tego jednoznacznie.
Od razu skierował się do cukierni, w której – o dziwo
– mimo całkiem wczesnej pory nie było zbyt długiej kolejki. – Nie
rozumiem. Czemu go to dziwi? Czy nie powinno być odwrotnie: mimo wczesnej pory
w środku już znajdowało się dużo osób lub mimo późnej pory kolejka była mała.
„Mimo” jest swoistym zaprzeczeniem czegoś. Tym bardziej że Vince jest w mieście
nowy – z tego co zdążyłam wydedukować z tekstu. Czy więc powinien mieć już wyrobione
zdanie na temat ruchu w danym sklepie? Nie zna go, nie ma podstaw, by wysuwać
wnioski. Chyba że robi to na podstawie własnych doświadczeń, z, nie wiem,
innego miasta, innej cukierni, w której codziennie rano kupował bułki. No ale
to tylko moje dopowiedzenia, których na dobrą sprawę nie daje mi POV.
A dzień dopiero się zaczął. // Gdy wsiadał do
autobusu, zrozumiał […]. – Wiem, że to częsta praktyka – kiedy akapit pozwala
na zmianę mówcy i pal licho pomieszane podmioty. No ale zastanówmy się, co by było,
gdybyś przygotowywała kiedyś tekst pod, na przykład, audiobook albo po prostu
trafiłabyś na czytelnika, który zwykle czyta na głos? (Może to dziwne, ale –
dowód anegdotyczny – tacy ludzie naprawdę istnieją, a przynajmniej istnieję ja,
Skoia. Dzień dobry). Wtedy wyraźnie słychać, że w autobusie zajął miejsce…
dzień, co trochę śmieszy i wybija z rytmu.
[…] pastelowo różową – pastelowo-różową.
Naprzeciw przeszklonej ściany, z której można był[o]a
oglądać ulicę – literówka.
Vincent [posłusznie] zajął posłusznie miejsce na
końcu kolejki, starając opanować wszechogarniające go uczucie zdenerwowania. –
W jaki sposób starał się opanować? Może brał głębsze wdechy i wydechy? Nie
informuj, tylko pokazuj.
Niby Vincent tak bardzo stresuje się rozmową, ba,
nawet zapomina parasola i nie ma czasu, by po niego wrócić, a jednak wstępuje
po śniadanie, grzecznie czeka w kolejce i tylko rozmyśla o tym, co się stanie,
jeśli nie dostanie awansu. Rzucasz tam ekspozycją:
Wnętrze trochę przypominało mu babciny styl – od razu
przy wejściu stało kilka okrągłych stolików przykrytych kraciastym obrusem,
które dodatkowo przyozdabiały delikatne bukiety wrzosów włożone w szklane
flakoniki […] // Vincent zajął posłusznie miejsce na końcu kolejki, starając
opanować wszechogarniające go uczucie zdenerwowania. Chociaż przygotowywał się
do tej rozmowy wiele tygodni, to gdy nadszedł jej czas, paraliżował go strach. […] – to
tylko opis odczuć, ale nie widać ich w scenie. Czemu dłonie Vince’a nie pocą
się lub nie drżą? Czemu zamiast rozglądać się panicznie na boki i denerwując na
sytuację, bohater w spokoju ocenia wygląd cukierni? Próbuje mnie przekonać, że
przejmuje się rekrutacją, ale jego zachowanie temu przeczy. I dalej mamy
klasyczny przykład podziwiania swojej przyszłej truelove. Halo, Vince,
zapomniałeś już, po co się spieszyłeś?
Już wiem, z kim kojarzy mi się ten bohater. Z
licealistą, który niby zaraz ma tam jakiś ważny sprawdzian, aleee ta dziewczyna
jest taka miła i ładna, że jeszcze chwilkę z nią porozmawia. Widzisz? Nie czuję
autentycznego stresu, wagi przyszłej rozmowy z potencjalnym nowym szefem. Przez
to tekst wypada nieżyciowo. Vincent to chłop po trzydziestce, do tego w walizce
doświadczeń ma ciężkie rozstanie. Powtarza, że nowe stanowisko to dla niego
bardzo duża szansa na zbudowanie lepszej przyszłości, zresztą wiąże się z tym
przeprowadzka do Londynu. A jednak rozprasza go pierwsza lepsza cukiernia i
ekspedientka z burzą loków. Nie wiem, może kreujesz bohatera na roztrzepanego
lekkoducha, ale czuję, że chodziło o coś innego.
Co ty wyprawiasz, kretynie[?]. […]
Jezu, Vince, jesteś skończonym idiotą. – To myśli Vince’a, więc kursywa
albo cudzysłów. Ponadto tak tylko przypomnę, rozdział pierwszy, perspektywa
Bee: „Boże, jakie to było żałosne”.
Vincent LaBrant nie potrafił nie tylko być dobrym
mężem, ale być może również i biznesmenem. – Albo „również”, albo „i”.
Wypadł na zewnątrz, od raz[u]y
pochłaniając w kilku kęsach kanapkę. – Literówka.
Miał ogromną ochotę na papierosa, ale rzucił palenie kilka
lat temu i nie miał przy sobie ani jednego. –
Powtórzenie.
Dasz radę, Vince. Dotarłeś już tak daleko. –
Identyczna sytuacja z myślami bohatera.
[…] wziął głęboki wdech i zrozumiał, że chociaż ten
dzień nie należał do niego, to następna chwila już może należeć. – Rozumiem,
że to celowe powtórzenie, ale drugie „należeć” jest zbędne.
Sama końcówka też przypomina mi zakończenie
poprzedniego rozdziału. Tam podkreślałaś, jak to Bee mało w życiu osiągnęła i w
sumie to wychodzą jej tylko trójkątne kanapki, no i ma jeszcze cudowną córkę.
Tu za to czytam, że Vince: Był chodzącą porażką, chociaż nie chciał się do
tego przyznawać. Jeśli nie uda mu się dzisiaj dostać tej pracy, to zapieczętuje
to tylko ten ponury fakt – Vincent LaBrant nie potrafił nie tylko być dobrym
mężem, ale być może również i biznesmenem. […] Miał szansę, którą musiał
wykorzystać. // Wyprostował się i uśmiechnął sam do siebie. Przecież był
stworzony do tej pracy i nowego stanowiska. – Czyli oto bohater, który za
bardzo w siebie nie wierzy, sądzi, że niewiele w życiu mu się udało, ale jednak
gdzieś tam znajduje coś, co trzyma go przy pozytywnej myśli i ostatecznie
puentuje rozdział dokładnie tak samo, jak miało to miejsce w przypadku głównej
bohaterki. Nie wiem, czy podobieństwo emocjonalne jest celowe, a jeśli tak – co
masz nim na celu. Wiem jednak, że dwoje – wybacz, że to napiszę – malkontentów
może za chwilę sprawić, że czytanie stanie się po prostu męczące, demotywujące.
Nie zawsze będzie się chciało kibicować bohaterom biadolącym i męczennikom. Mam
nadzieję, że choć jedno z nich znajdzie w sobie trochę pozytywnej energii,
którą na mnie przekieruje.
Edit: W sumie… po skończeniu oceny muszę przyznać, że
postacią, którą najbardziej polubiłam, jest Gwen.
3. Beatrice
Mamo, a co, jeśli nie pozwolą mi polecieć w kosmos, bo
jestem tylko kobietą? – Gwen ma dziesięć lat, tak? Nie uwierzę, że
jakiekolwiek dziecko powiedziałoby o sobie „kobieta”. Już prędzej
„dziewczyna/dziewczynka”.
Ubrana w ciemnogranatowy mundurek z
herbem szkoły na piersi wyglądała uroczo; powagi jednak dodawały jej okrągłe
okulary, które MUSIAŁA dostać, bo przecież Harry Potter takie nosił, więc i ona
powinna. – A to jest akurat bardzo fajny fragment, który
podkreśla POV Beatrice. Zrezygnowałabym tylko ze średnika, bo spójnik „jednak”
nie sugeruje, by były to dwa zupełnie niedotyczące się zdania
składowe.
– Wczoraj pani Meyer na lekcji
historii mówiła o feministkach i problemach kobiet we współczesnym świecie.
– Nie wiedziałam, że już znasz takie
trudne słowa.
– Opowiadała, że kobiety ciągle doświadczają
przemocy domowej. – Nie sądzisz, że młoda naprawdę
odzywa się zbyt dojrzale? Rozumiem, że faktycznie mogła usłyszeć gdzieś termin
„feminizm”, ale czy na pewno zrozumiałaby jego znaczenie? Gwen wypowiada się
jak, co najmniej, czternasto/piętnastolatka, która miała już okazję i czas, by
wyrobić sobie jako-takie zdanie o świecie i ukształtować pierwsze poglądy.
Dialog, który przytoczyłam, nie ma dopisków narratorskich i gdyby nie kolejność
czytanych wypowiedzi, miałabym problem z odróżnieniem osób.
Mam wrażenie, że nauczycielką Gwen
jest nie pani Meyer, ale Susan Sto Helit – wnuczka Śmierci i nauczycielka
dzieci w jednej z powieści ze Świata Dysku Terry’ego Pratchetta. Miała dość
niekonwencjonalne metody nauczania, twierdząc, że dzieci same świetnie radzą
sobie w byciu dziećmi, więc warto uczyć je ponad normę. Dla przykładu, dała
więc +/- siedmioletniemu Gawainowi do czytania „Kampanie militarne generała
Tacticusa”, poszerzając jego zakres słów z tygodnia na tydzień (dzięki temu
potrafił wtrącać w codzienne small talki słowa takie jak „zdekapitowany”).
Wiadomo jednak, że cały Świat Dysku to krzywe zwierciadło i o ile czytanie
podobnych gagów właśnie tam jest zabawne, o tyle czy znajduje się na nie
miejsce w realnym świecie? Nie chodzi o to, by Gwen nie była nauczana ponad
normę wcale, może się wyróżniać obyciem społecznym, wiedzą, i tak dalej –
jednak i to będzie miało swoje granice. Nie zdziwiłabym się, gdyby mała
podsłuchała o feminizmie czy walce o prawa kobiet z, nie wiem, wiadomości czy z
rozmowy nauczycielek gdzieś na końcu korytarza i starała się to powtórzyć,
dopytać, zrozumieć – bo dzieci tak robią, rozwijają wiedzę. Ale czy na pewno o
tym wszystkim dziewięciolatkom opowiedziałaby nauczycielka w klasie, na lekcji?
Lekcji czego? Nie umiem sobie tego wyobrazić.
Dalej w rozmowie Bea postanawia
porozmawiać z nauczycielami, którzy – według niej – zachowali się
nieodpowiednio, czyli z panią Mayer prawiącą o feminizmie i panem Duncanem,
potencjalnym zboczeńcem. Uch, no ładny kontrast. Nie wiem, co chciałaś tym
pokazać. Nierówność/niesprawiedliwość/szowinizm na świecie?
Zlustrowała wzrokiem tego faceta;
wydawał się jej dziwnie znajomy. Wysoki, z toną żelu we włosach, uważnym
spojrzeniem, w dobrze skrojonym garniturze, pachnący mocnymi perfumami, które
skądś kojarzyła (może podobnych używał Ben?).
– Pszczółka?1
Och, no tak. Ten mężczyzna, z którym
zamieniła słowo może raz czy dwa, nowy klient. – Poznanie głównych bohaterów miało miejsce ledwo dwa rozdziały temu. Nie
umiem wydedukować, ile dokładnie czasu minęło fabularnie od tego spotkania, ale
podkreślając tam, jak wielkie Vince zrobił na Beatrice wrażenie, sprawiłaś, że
ciężko byłoby mi o tym ot tak zapomnieć. A Bea zapomniała. Tak po prostu? Mam
wrażenie, że teraz zwyczajnie udaje.
A właśnie, jak tam twój projekt z
astronomii? – Astronomia w szkole podstawowej?
Trochę poszukałam i według strony
[https://karierawuk.com/edukacja-w-wielkiej-brytanii-i-w-polsce/#SED1]:
„Junior School (dzieci w wieku 7-11 lat) Key Stage 2 i Poziom P5 do P7 w
Szkocji, zakończony egzaminem końcowym z angielskiego, matematyki i przedmiotu
wybranego. Już wcześniej, choć przemilczałam temat, zastanawiałam się, na
jakiej zasadzie dziewięciolatka ma w szkole fizykę, skoro de facto dopiero
niedawno nauczyła się czytać, pisać i rozumieć na poziomie podstawowym, na
dobrą sprawę edukację rozpoczęła ledwo dwa lata wcześniej. W szkole podstawowej
nauczane są takie przedmioty jak: język
angielski, matematyka, geografia, historia, muzyka, fizyka czy informatyka”.
Nie ma ani słowa o astronomii jako oddzielnym przedmiocie. Czyżby jakieś kółko
zainteresowań? Nie sprecyzowałaś. Może chodziło o dział jakiegoś innego
przedmiotu, nie wiem, przyrody? A może właśnie fizyki?
[…] żeby [wreszcie] odpocząć wreszcie od monotonnej pracy w cukierni i
spędzić trochę czasu jedynie z córką. – Szyk.
– Przepraszam, ale… Zna pan moje imię, a ja pana w
ogóle. – Gdy po wielokropku kontynuuje się zdanie, a nie zaczyna nowego, druga
część zdania składowego powinna zaczynać się od małej litery.
[…] piosenki z lat 80. – Z lat osiemdziesiątych. Liczby słownie.
– Dziękuję. – Znowu przykleiła sobie
do twarzy sztuczny uśmiech, chcąc jak najszybciej uciec spod czujnego
spojrzenia Vincenta.[…] Uniosła brwi i przygryzła wargę, chcąc jak
najszybciej się wycofać. – Tak, już wiem, że Bea jest
skrępowana. Nie musisz tego powtarzać na przestrzeni tak krótkiego fragmentu.
Miała wrażenie, że teraz cały jej
świat wypełniał ten dziwny facet w drogim garniturze […] Nic nie potrafiła poradzić
na to, że zwyczajnie zaczynała panikować. Nie znosiła, gdy jakiś mężczyzna stał
tak blisko, a Vincent pochylał się nad nią, ocierając przypadkowo ramieniem o
jej ramię […]. Zaczynało jej brakować tlenu;
wiedziała, że jeśli ten koleś natychmiast się od niej nie odsunie, będzie
świadkiem żenującego ataku paniki. – Wnioskuję, że coś musiało się stać
Beatrice w przeszłości. Czemu więc się po prostu trochę nie odsunie?
Nieustannie pokazuje mi, że jest skrępowana, chce kupić coś słodkiego i
skończyć rozmowę. Na razie tylko myśli jedno, a robi drugie.
Ponadto słowo: „żenujący” odbieram tu
jako ironizowanie, co natychmiastowo umniejsza wagę ataku paniki, braku tlenu i
tak dalej. Nie wiem, czy Beatrice naprawdę jest mocno zestresowana, czy tylko
tak sobie trochę przesadza i ostatecznie śmieszkuje.
Edit: W dalszej części tekstu jeszcze
kilkukrotnie wróci do tematu, wspominać będzie również terapię. Tylko że
jednocześnie też znajdzie się tam kilka momentów, w których będzie obojętna
wobec podobnych zachowań Vince’a… W każdym razie jeszcze do tego wrócę.
Nie podniosła wzroku nawet wtedy, gdy Vince skończył. – To trochę
dziwne, że bohaterowie dopiero się sobie oficjalnie przedstawili, a Bea już
zdrabnia jego imię, mimo speszenia, o którym mnie zapewnia.
Zapakuj mi kawałek szarlotki na wynos. I możesz
dać mi kawę, zaczynam się robić senna. – Ogólnie w dialogach dopuszcza
się wszelakie kwiatki, w końcu bohaterowie wypowiadają się różnorako, ale nie
zauważyłam, żeby Bea miała skłonność do powtórzeń „mi”.
[…] znowu posłała w kierunku Beatrice podniecone
spojrzenie. – Spojrzenie nie może być podniecone – ale może w jakiś sposób wyrażać
podniecenie. Pokaż to. Może lepiej „błyszczały jej oczy”?
Rozejrzała się, by znaleźć jakieś wolne miejsce, ale
jak na złość wszystkie pozostałe stoliki były już pozajmowane. Mogła co prawda
jeszcze poprosić Jenny o kawę na wynos, ale… – Ale co? Bea przed chwilą miała
atak paniki – tak to nazwała. Nie czułam, by przesadzała w swoich wnioskach;
była niechętna, by podtrzymać relację z Vincentem, zdenerwowana jego
obecnością, wręcz wystraszona, jakby faktycznie mierzyła się z jakąś powracającą
z przeszłości traumą. Jednocześnie gdy nadarza się okazja, by usiąść z
Vincentem, nie korzysta z pierwszej lepszej znalezionej wymówki – zresztą
trafnej, bo wziąć kawę i wyjść z cukierni nie jest wcale tak trudno
(szczególnie jeśli Bea ledwo zapamiętała Vincenta, a więc jej zainteresowanie z
pierwszego rozdziału wydaje się dawno przeminąć). Bea nie ma żadnych zobowiązań
wobec nieznajomego klienta i wcale nie musi z nim siadać. Obowiązek dosiadania
tłumaczy sobie jedynym wolnym stolikiem, ale naprawdę mogła wyjść z cukierni i
wypić kawę w drodze na przystanek czy tam w trakcie spaceru albo na ławce – tak
po prostu. Tym bardziej jeśli realnie walczy z traumą – podświadomie powinna
unikać traumatycznych sytuacji, prawda? Końcowa scena sugeruje jednak, że bohaterka
prawdopodobnie dosiądzie się do Vincenta. Jeśli mam rację, to czemu? Bea czuła
się bardzo nieswojo, trochę jej zaczęło odbijać – pomyślała nawet o
skontaktowaniu się ze swoją terapeutką.
Momentami zapominam, że to kobieta po trzydziestce, do
tego dzieciata. Nie twierdzę, że posiadając potomstwo, trzeba nagle stać się
uosobieniem powagi i odpowiedzialności. Ale… zaczynam odnosić wrażenie, że twoi
bohaterowie są dość dziecinni. Dla odmiany – dziesięcioletnia Gwen wypowiada
się jak przynajmniej nastolatka; składnie i rzeczowo. Vince dość niedawno
rozstał się z żoną, prawda? Chłop próbuje ułożyć sobie życie, a jednak w głowie
mu jakieś końskie zaloty, w ogóle nie czuję, że ten człowiek ma za sobą trudne
doświadczenia. Wręcz przeciwnie – wydaje się zupełnie beztroski.
4. Beatrice
Zgadłam – Bea faktycznie (oczywiście z grymasem)
dosiadła się do Vincenta. Naprawdę nie rozumiem. Przecież nie czuła się zbyt
dobrze w jego towarzystwie, więc dlaczego sama do niego podeszła? Nie byłoby
lepiej, no nie wiem, gdyby stanęła sobie gdzieś pod oknem albo skoro
potrzebowała blatu, żeby odstawić kawę, to za ladą, przy Jenny? Mogłaby też
wypić kawę na zapleczu i mieć święty spokój.
Ten rozdział, choć najkrótszy ze wszystkich do tej
pory, jest wypchany komentarzami w nawiasach. Zaczynają się robić męczące, a
zwłaszcza te o Benie, jakbyś na siłę chciała wykreować tajemnicę. Raczej na 99%
wiem, kim okaże się Ben, a tu budowanie napięcia wypada dość słabo:
Nie miała doświadczenia w kontaktach z mężczyznami
(Ben był przecież zupełnie inny) i wiedziała, że również tę znajomość zniszczy
(bez względu na to, jaki przybierze charakter).
Miała w sobie coś wstrętnego, co odpychało większość
facetów; z Vincentem pewnie będzie podobnie. – Whoa, co to za przemyślenia? Bea
wyskoczyła z tym tak nagle, ledwie dosiadła się do obcego faceta i już myśli o
związku, a nawet zniszczeniu go? Szybka jest. Plus nic nie zapowiadało, że Bea
ma jakieś kompleksy, może coś wspomniała o niesfornych włosach i że nie mieści
się w spodnie, ale żeby aż tak?
Usiadła niepewnie na skraju krzesła, założyła nogę na
nogę, skrzyżowała ręce na piersi i wbiła wzrok w biało-czerwony obrus. Pewnie
wyglądała jak naburmuszona siedmiolatka, ale jakoś nie chciała wchodzić w
interakcje z Vincentem. – Tak, właśnie tak wyglądasz, Bee. Skoro nie chciałaś
wchodzić w interakcję, dlaczego sobie to robisz? I, przede wszystkim, czemu
swoją męczeńską obecnością teraz będziesz karać tego biednego faceta…?
No dobrze, a tak na poważnie. Bohaterka podejmuje
trudną decyzję z przekleństwem na ustach świadczącym o tym, jak bardzo
towarzystwo Vincenta jej nie na rękę, zamiast zrezygnować – wszystko zupełnie
wbrew sobie. Nie rozumiem tego, brzmi jak imperatyw narracyjny, jakby nie
podejmowała decyzji ona – świadoma bohaterka o charakterze, który wykreowałaś –
ale właśnie jakby ktoś nią kierował; ktoś, kto ma swoją wizję i dopasowuje do
tej wizji. trochę na siłę, całe uniwersum. Albo być może ta trauma, którą
podejrzewałam u Beatrice, nie jest wcale tak silna? Może atak paniki albo myśl
o psychoterapeutce w poprzednim rozdziale to za mocno dobrane do narracji
Beatrice skojarzenia? Może nie jest wcale tak źle? Nie wiem już, co mam myśleć
o Bee. Czy jej realnie współczuć, czy czuć zażenowanie?
[…] przyznał Vincent swobodnym tonem, rozwalając się
na krześle. – Jesteś pewna, że chodziło ci o „rozwalając”? To
dość kolokwialne określenie i jakoś nie mogę wyobrazić sobie faceta po
trzydziestce, który rozwaliłby się na krześle w cukierni. Chyba że
takiego z… cóż, trudnego domu, ale raczej by tam nawet nie zajrzał. No i też
wkładasz to słowo w narrację Beatrice, która do tej pory była raczej
zdenerwowana, speszona, a nie ironiczna i jakby wszystko miała gdzieś – to też
powinien oddawać jej POV. Obecnie nie wiem, jakie emocje odczuwa, bo obraz,
który wykreowałaś, jest niespójny.
Uśmiechnął się łobuzersko, zupełnie jakby miał właśnie
osiemnaście lat i chciał zaprosić dziewczynę na szkolny bal, a nie był
dojrzałym mężczyzną otwierającym nowy rozdział w życiu. – O proszę.
Ja doszłam do podobnych wniosków. Idąc tokiem rozumowania Bee, która porównała
się do siedmiolatki, ciśnie mi się na usta, że trafił swój na swego.
Podobają mi się wypowiedzi dialogowe, są naturalne.
Zdania zaczynasz od „no i”, pojawiają się powtórzenia, zawahania podkreślane
wielokropkiem… Wypada naprawdę spontanicznie.
On dalej siedział rozwalony na krześle […]. – Chłopie,
no nie wypada… A tak serio – co, właściwie, miałaś na myśli? Nonszalancko
opierał się łokciem, może zsunął się, by opierać głębiej plecy? Te „rozwalił
się” mówi zarazem wiele i nic.
[…] co może mu powiedzieć, a co nie. – Czego.
Czekała na jakieś niewygodne pytania, ale – o
dziwo – ich nie usłyszała. – Nieprzyjemny rym niedokładny. A może: „ale – o dziwo
– nie usłyszała ich?”. Nacisk pada na ostatni wyraz w zdaniu; w takim układzie
jest ono lżejsze.
Z tyłu głowy kotłowało się tylko jedno pytanie – jak
beznadziejną musiała być matką, że w takiej sytuacji ani razu nie pomyślała o
Gwendoline. – Ale właściwie to… w jakiej sytuacji? Podczas zwykłej rozmowy? Wcześniej
też jakoś specjalnie nie myślała o Gwen, z raz wymieniły SMS-y i tyle. Chyba ma
spore zadatki na drama queen.
Uważam, że ten rozdział mogłabyś śmiało połączyć z
poprzednim. Nie działo się za dużo, jedynie mała pogawędka przy kawie, niby
scena popchnęła fabułę, ale mam pewien niedosyt. Poza tym ich konwersację
czytało się dość przyjemnie i naprawdę lubię POV Beatrice, bo bohaterka jest
barwna i przekonująca, tyle że… ciągle odnoszę wrażenie, jakbym czytała o
nastolatce. Ale do tego jeszcze wrócę.
5. Vincent
Wpatrywał się w ekran telefonu od dobrych kilku minut
i zdążył w tym czasie nauczyć się numeru Beatrice na pamięć. – Czy
Vincent zakochał się po… dwóch rozmowach? W sensie rozumiem zauroczenie, to
normalne, że ktoś nam wpadnie w oko i o nim myślimy, ale gapienie się na
telefon i zapamiętywanie numeru? Nie odniosłam wrażenia, żeby Vince miał chopla
na punkcie utwierdzania w pamięci różnych cyfr, więc wniosek jest jeden –
troszkę szybko. Do tego rozdziały są dość krótkie i mam wrażenie, że wydarzyło
się naprawdę niewiele. Zresztą Bea czuje podobnie; Vince ewidentnie zawrócił
jej w głowie (chociaż z drugiej strony bohaterka przy następnym spotkaniu ledwo
go poznaje, potem strasznie demotywuje ją wizja niezobowiązującej rozmowy…).
Nie ma niczego złego w kreowaniu kochliwego bohatera, po prostu takie
zachowanie nie pasuje mi do ich dość ciężkiej przeszłości.
Nie odezwał się do niej od dnia, w którym
wyciągnął od niej numer. – Powtórzenie.
Chciał sobie udowodnić, że jeszcze potrafił. Że
potrafił zgrywać pewnego siebie, chociaż w środku krzyczał z przerażenia. Że
potrafił szelmowsko się uśmiechać, chociaż ostatnie, do czego umiał się
zmusić przez ostatnie półtora miesiąca, to właśnie ten dziwny ruch
kącików ust do góry. Że potrafił jeszcze spodobać się kobiecie, chociaż do tej
pory udało mu się to tylko raz i skończyło żałosną porażką. – Znów
Vince jedno, a jego zachowanie coś innego. W ogóle tego nie czuję, do tej pory
miałam go raczej za roztrzepanego, teraz dochodzi niespójność. Bo zobacz – on
tylko powtarza, czego by chciał, a czego nie. Wspomniał o żonie i wtedy
pomyślałam, że pewnie nadal cierpi. Potem, nie bacząc na potencjalne spóźnienie
na ważną rozmowę kwalifikacyjną (!), wstąpił sobie do cukierni i podrywał
pracownicę. W rozdziale drugim, pisanym z jego perspektywy, tak ot – bez
pardonu, żadnego lęku – nazwał ją Pszczółką. I nagle próbuje mnie przekonać, że
wszystkie uśmiechy są udawane, że Vince po prostu próbuje obudzić dawną pewność
siebie. Dodatkowo – co takiego sprawiło, że Bea jest pierwszą kobietą po
rozstaniu z żoną, do której postanowił zagadać? Bo sam o tym mówi – był w tylko
jednym związku. Wyczuwam tu imperatyw.
Edit: Wyjaśnia się zagadka zwrócenia uwagi akurat na
Beatrice i muszę przyznać, że jest całkiem sensowna.
Ewidentnie chciała, żeby dał jej spokój, a
jednocześnie uprzejmie się uśmiechała i nawet pozwoliła wymienić numerami.
A teraz ją olał. – Skoro wie, że Bea czuła się
niekomfortowo w jego towarzystwie i faktycznie nie odzywał się przez cztery
dni, to dlaczego sobie nie odpuści? Czy jest jednym z tych typów, którzy za
wszelką cenę chcą coś udowodnić? To też mi do niego nie pasuje, chociaż Vince
jest tak sprzeczny, że może powinnam spodziewać się wszystkiego.
Czuł się jak skrzynia bez dna. Codziennie udawał.
Udawał uśmiech, udawał poczucie humoru, udawał pewność siebie, udawał, że mu
zależało. – Problem w tym, że tak średnio. Ekspozycja jedno, a Vince… No, dalszą
część już znasz.
Zależało mu jedynie na tym, by nie wracać do
Birmingham. – W takim razie dlaczego uczył się numeru Beatrice na
pamięć? Wiem, że POV może przekłamywać rzeczywistość, dostosowując ją do
przemyśleń bohatera, który może się okłamywać. Narracja jednak nie sugeruje mi
w żaden sposób, że Vince na siłę przekonuje się, na czym będzie/powinno mu
zależeć. To też dałoby się oddać. Jednak ten fragment nie brzmi jak próba
oszukiwania się, łudzenie; brzmi jak stwierdzenie oczywistego faktu, że
Vince’owi nie zależało na niczym innym i kropka. No ale fragmenty sprzed
chwili, te dotyczące relacji z Bee, wcale o tym nie świadczą. Same
sprzeczności. Nie wiem, czego się chwycić, które przemyślenia Vince’a
faktycznie należą do jego sylwetki psychologicznej, a które pojawiają się
nagle, z przypadku.
Przemyślenia przed lustrem odnośnie do dawnej sylwetki
byłyby naprawdę dobre, gdyby nie ich podobieństwo do kompleksów Beatrice. Ona
też zarzucała sobie jakieś porażki, wymyślała, że wszystko psuje i tak też się
stanie ze znajomością z Vincentem. Okej, bohaterowie są do siebie bardzo
podobni i już nie chodzi o mowę pozornie zależną czy ich styl bycia, nawet nie
o podobieństwo sceniczne jak chociażby moment zapomnienia parasola, ale nie
różnią się nawet pod względem doświadczeń życiowych lub rozterek. I ciężkie
przeżycia z jednej strony mogłyby ich do siebie zbliżyć, a co za tym idzie –
wytworzyć wiele ciekawych wątków. Z drugiej – mogą zmęczyć czytelnika, pisałam
już o tym. Chodzi o to, że dwoje malkontentów w jednym opowiadaniu, w którym
każdy z nich ma swoje partie narracyjne, może odbierać siły do czytania
proporcjonalnie do naprodukowanego tekstu. Problem też w tym, że ja nie kupuję
ich momentami zbyt dziecinnego zachowania.
– Vince, wstałeś? – Przez szparę w drzwiach zobaczył
Sydney. – „Przez […]” od nowego akapitu, bo nie odnosi się do mówiącej osoby.
Mimo wszystko podobała mi się historia przyjaźni
Vincenta i Sid. Gdyby ta przeszłość wpływała na sceny z perspektywy Vince’a,
byłoby idealnie. Przykładowo – Bea mogłaby jednak dostrzec, że stresował się
podczas rozmowy w cukierni, a jeśli nie była w stanie zauważać takich detali,
to mogłabyś już w rozdziale drugim wpleść w jego narrację więcej opisów
sugerujących, że chłop się stresuje. Bo gdy stałam mu za plecami, kiedy
pierwszy raz odwiedził CinnamonLove, nie czułam braku pewności siebie, nie
czułam, żeby bohater chciał się przetestować. Wygląda to raczej tak, jak gdybyś
wymyśliła to dopiero teraz, w piątym rozdziale.
Pierwszy raz porozmawiali po tym, gdy znajomi wrzucili
Vincenta do kubła na śmieci, śmiejąc się, że pewnie jest tak głodny, że zje z
niego resztki. Sydney wtedy na nich nawrzeszczała, po czym podniosła pokrywę i
zobaczyła go zasmarkanego i przerażonego do granic możliwości. – Wcześniej
pisałaś, że Vince schudł sześćdziesiąt sześć funtów, a to jakieś trzydzieści
kilo. Dużo. Skoro w gimnazjum był takich dość sporych rozmiarów, nie wyobrażam
sobie, jak inni gimnazjaliści ze szkoły bez trudu mogli podnieść go i po prostu
wrzucić do kubła. To musiała być całkiem duża grupa zorganizowanych osób, nie
dwóch albo nawet trzech kolegów, a on musiałby raczej stać spokojnie, dać się
im unieść na odpowiednią wysokość, by mogli go spokojnie wrzucić do wysokiego
śmietnika z klapą – tak to sobie wyobrażam. Chyba mniej problematyczna byłaby
wizja, jak przewracają go na stertę śmieci albo na worki czy właśnie
kubły.
To ona płakała, gdy powtarzał jako osiemnastoletni
tłuścioch, że pragnie jedynie swojej śmierci.
Był jednak żałosny. – W takim kontekście, z mocniejszym
naciskiem, sugeruję szyk: „Jednak był żałosny”.
Zresztą sama nie jesteś lepsza, myślisz, że nie
słyszę, że od tygodnia płaczesz nocami w poduszkę? – Celowo
kreujesz go na dupka? Pytam, bo wciąż nie potrafię tego rozgryźć. Chociaż
pamiętam, że kilkukrotnie ucieszył się w duchu, że zdenerwował przyjaciółkę.
Jaki uroczy.
Problemem nie jest to, że Vince zachowuje się po
chamsku, ale mam wrażenie, że jest nim struktura tekstu. Dosłownie przed chwilą
czytałam przemyślenia bohatera na temat tego, jak bardzo wdzięczny jest Sydney,
że zawiązała z nim szczerą przyjaźń i nieraz wyciągała go z tarapatów czy
pomagała w walce z depresją. Taka ekspozycja sugerowała mi, że Vince wspominał
te czasy i doceniał starania Sydney. Tymczasem kilka zdań niżej okazuje się on
być w stosunku do niej nieprzyjemny, jakby minęło dosłownie pięć minut i, hop!,
zapomniał o tym wszystkim, o czym niedawno myślał. Jeśli byłby chamski, bo
miałby tej pomocy dość – raczej nie wspominałby jej prawie że z łezką w oku
zaledwie kilka akapitów wyżej. Jeśli byłby wdzięczny – odwrotnie – nie byłby w
tym samym czasie taki obcesowy. Albo zredukuj to chamstwo, albo ogranicz
ekspozycję, a może nawet znajdź jej inne miejsce w tekście. Takie, kiedy
Vince’owi nie będą się cisnąć na usta przykre rzeczy.
Chyba jednak czuł całkiem sporo, jakby się tak
zastanowić. Żal, że Sydney cierpiała, złość, że nie umiał jej pomóc, smutek, że
tyle się u nich pozmieniało. – Oj, ty mały kłamczuszku…
Kawałek wcześniej:
Moja Sid nie płacze ani się nie załamuje. –
Faktycznie, empatyczny.
O co mi chodzi? Nie o to, że bohater nie może taki
być, po prostu spójrz:
>Vince’a bawi gniew/złość Sid
>Vince twierdzi, że się o nią martwi
>Vince w żaden sposób nie pociesza przyjaciółki, a
wręcz jej dogryza
>Vince wmawia mi, że czuje frustrację z powodu
smutku Sid
Wniosek? Niespójność.
[…] (tym razem nałożył znacznie mniej żelu i
wyglądał dzięki temu o wiele lepiej), ubrał się w garnitur i wybiegł z
mieszkania, nie zapominając tym razem parasola. –
Powtórzenie.
W scenie, gdy Vince znów odwiedza CinnamonLove i
próbuje się jakoś wytłumaczyć, faktycznie czuć jego niepewność i zakłopotanie.
O to mi właśnie chodziło! Teraz naprawdę mogę odnieść wrażenie, że bohater to
taka „melepeta”, która wcześniej tylko udawała nonszalancję. A jednak trochę
dziwi mnie, że w taki „żaden” sposób zareagował na wiadomość od Beatrice. Kiedy
pierwszy raz ją zobaczył, był nią bardzo dosadnie zauroczony, zresztą tak samo
podejrzanie i barwnie, jak ona nim. Potem uczył się na pamięć jej numeru i
udowadniał to podejrzane zainteresowanie. Jeśli teraz trochę go temperujesz i
dopiero co nadajesz kształt jego sylwetce psychologicznej, dobierając pewne
cechy takie jak wycofanie i niepewność, tamte sceny wymagałyby edycji właśnie
pod ten obrazek.
Końcówka ładna, dużo mi obrazuje, dzięki czemu
wyciągam pewne wnioski i dobrze się bawię. Bea strzeliła focha i/lub dręczy ją
coś innego (może córka, może ex partner?), Vince dał ciała, ale też pokazał,
jaki jest naprawdę:
Tu nie chodzi o ciebie.
Jasne.
ZAWSZE chodziło o niego.
Czyli zakompleksionym, egoistycznym dupkiem. I okej,
może taki być, dopóki będziesz go trzymać w ryzach.
6. Beatrice
Vincent był miły i nawet nie zwróciła większej
uwagi na to, że nie napisał do niej od razu. Chociaż Jenny podniecała się
przez cały ten czas, że to pora na miłość, tak Beatrice pozostawała sceptyczna.
Gdy Vince pierwszy raz do niej napisał, nawet nie zwróciła na to większej
uwagi,[…]. – Powtórzenie.
Przez kilka następnych dni Vincent nie pojawił się w
CinnamonLove, ale za to regularnie do niej pisał. Beatrice nie
powiedziała o niczym Jenny, żeby ta przypadkiem nie zaczęła planować jej ślubu,
jednak mimowolne cieszyła się, że codziennie dostawała pytanie, co u niej
słychać.
Problem w całej tej sytuacji siedział właśnie w niej. – Siedział
w Jenny? „Beatrice” można tu śmiało pominąć, bo wiadomo, o kogo chodzi i
wstawić w „jednak Beatrice mimowolnie[…]”. Wtedy zachowasz spójność podmiotów.
Jakoś niewiele myślała o Vincencie, gdy przygotowywała
się do pracy, szykowała Gwen śniadanie, jechała autobusem do pracy
i piekła kolejne porcje ciast i babeczek. – Nie leży mi to porównanie. Jest
celowe? Nie wygląda na takie.
Przecież już raz młoda doświadczyła ogromnej straty i
Beatrice nie chciała jej narażać po raz kolejny na takie sytuacje. – Coś tu
szyk zawirował. Proponuję: „[…] i Beatrice nie chciała po raz kolejny narażać
jej na takie sytuacje”.
Podoba mi się wzmianka o takich typowych okruchach
życia – płacenie większych rachunków za prąd, czesne Gwen, nadgodziny etc.
(chociaż te ostatnie jednak fajnie by było pokazać sceną).
Vincent niemal od razu odszukał wzrokiem Beatrice,
która właśnie wykładała świeże wypieki na wystawę, po czym uśmiechnął
się do niej rozbrajająco. // Ustawił się grzecznie w kolejce, a Beatrice
rzuciła tylko szybkie spojrzenie w kierunku kasy i zdławiła w sobie
głośny jęk; Jenny właśnie nabijała szybko cenę jakiemuś
klientowi, ale jednocześnie uśmiechała się głupkowato pod nosem, zezując
na przyjaciółkę.
Najwyraźniej Jenny świetnie się czuła w roli swatki.
// Beatrice wyprostowała się i przejęła od Jenny [niej] tacę,
wbijając w nią poirytowany wzrok […]. – Wzrok wbiła w Jenny czy tacę?
Uniosła wysoko brwi, bo dopiero teraz się
zorientowała, że – rzeczywiście – stały przed nią dwa talerzyki z ciastem i – o
rany – dwie filiżanki z cappuccino. Jak mogła się nie domyślić…? – A jak
przejmowała tacę od Jenny i musiała uważać, żeby wszystko bezpiecznie
dostarczyć, to nie zauważyła podwójnej porcji? Vince już nawet przyszedł
wcześniej w towarzystwie, więc to powinno naprowadzić Beatrice na takie tory.
Naprawdę aż tak straciła dla niego głowę, że nie widzi, co niesie?
[…] poprawiając nerwowym gestem kosmyki włosów, który
wydostały się z kucyka[…]. – Które.
– Mówiłaś, że studiowałaś ekonomię, prawda? – Kiwnęła
głową. – Mieszkanie znajdę sam, ale będę potrzebował kogoś, kto policzy mi
sprawnie parę rzeczy, na których kompletnie się nie znam. – Podkreślony
fragment powinien znaleźć się w nowym akapicie, bo nie dotyczy mówiącej osoby.
Drgnęła, bo – szczerze powiedziawszy – nawet nie
zwróciła na to uwagi. Zbyt pochłonęła ją myśl, że Vincent najprawdopodobniej
był wolny (chociaż tak mogła wnioskować, skoro wciąż z nią flirtował, a
przynajmniej tak twierdziła Jenny. Beatrice nie znała się na męskiej psychice),
ale zapobiegawczo zerknęła kątem oka na jego lewą dłoń. // Obrączki
brak. – Dopiero teraz mogła wnioskować? Czemu, naturalną koleją rzeczy, nie
zrobiła tego wcześniej? Bo jednak trochę dziwi, że dopiero teraz do Beatrice
dotarło, że Vince jest wolny. (To, wydaje się, jeszcze większy lag niż ten
dotyczący kawy). Podobno Vincent zasypuje ją wiadomościami. Codziennie Bee
dostaje od niego esemesy z pytaniem, co słychać i czy będzie w pracy, a nocą
piszą podobno tak długo, aż bohaterka po prostu zasypia z telefonem, by dopiero
rano odczytać: „Słodkich snów”. I to z emotikonem! Czy jednak brak
jakiegokolwiek najmniejszego domysłu, że Vince się nią interesuje, a więc
zapewne nie ma kobiety, nie podchodzi pod imperatyw? Nawet nie chodzi mi
o jakąś szczególną pewność, ale Bea najpierw nie analizuje wiadomości, które
dostaje, by potem być bardzo zdziwioną, że właściwie to gość od początku dawał
sygnały, że jest wolny. Wiem, że to opowiadanie sceniczne i nie pokazujesz
wszystkich przemyśleń bohaterki z jej życia – dwadzieścia cztery godziny na
dobę – ale podejrzewam, że jednak te najważniejsze przemyślenia wiążące się z
tym, że Vince do niej pisze, przychodzi do kawiarni, zaczepia ją i wciąż się
uśmiecha… Kurczę! Czy da się w ogóle na to nie zwrócić uwagi?
Vincent zabrał rękę i zdawał się nie zauważać, jak
jego dotyk działał na Beatrice – a działał zadziwiająco, bo po raz pierwszy od
dawna nie miała odruchu wymiotnego na taką bliskość (a dla niej była to już
bliskość oszałamiająca) jakiegoś mężczyzny. – Takie wyznanie wydaje się mieć
nijak do przemyślenia sprzed chwili o tym, że brak seksu od wielu lat robi Bee
siano w głowie. Z jednej strony niby to drugie to żartobliwy sarkazm, ale z drugiej
– gdy ktoś ma problemy emocjonalne dotyczące bliskości i wspomina o nich tak
poważnie… czy naturalnie potrafi sobie ot tak z tego żartować? Przez ten
wcześniejszy żart trudno mi teraz problem Bee traktować poważnie, mam wrażenie,
że wymyśliłaś go dopiero na potrzebę tej sceny.
Poza tym ledwo trzy (!) rozdziały temu Bee na widok
Vincenta dostała ataku paniki („Nic nie potrafiła poradzić na to, że zwyczajnie
zaczynała panikować. Nie znosiła, gdy jakiś mężczyzna stał tak blisko, a
Vincent pochylał się nad nią, ocierając przypadkowo ramieniem o jej ramię
[…]”), a teraz nie ma nic przeciwko, że ten nie tylko siedzi blisko, ale i
chwyta ją za rękę…? Jak miałabym to kupić?
I mam córkę.
MAM CÓRKĘ.
Tego jednak nie zdołała już wykrztusić. – A ten
fragment wyjątkowo przypadł mi do gustu. Naprawdę fajnie pokazuje POV Beatrice
i nawet wcześniej zastanawiałam się, czy bohaterka wyjawi Vincentowi prawdę. To
obecnie jedna z ciekawszych niewiadomych, które trzymają mnie przy lekturze.
Druga: jak Bee przyzna się Vincentowi nie tylko do tego, że ma córkę, ale że
przy okazji mocno zaciska pasa, by móc ją utrzymać i edukować.
(Z drugiej strony podoba mi się widoczna u Beatrice
obsesja na punkcie tej edukacji Gwen. Dziewczynka ma dopiero dziewięć lat, uczy
się świetnie, ma stypendium, Bee natomiast wciąż wspomina o jej drogich
studiach, których sama nie miała, a na które przyjdzie czas dopiero za jakąś
dekadę. Bardzo podoba mi się ten element kreacji sylwetki psychologicznej
Beatrice – skłonność do przesady, ostrożność, częste wybieganie myślami w
przód. Tym bardziej dziwi, że już wcześniej Beatrice nie zwróciła uwagi na
sygnały, nie analizowała pobudek zachowania Vince’a, jego wiadomości i tak
dalej, ergo: tego, że jest wolny).
[…] bo miała mocno ściśnięty żołądek (chyba ze
stresu, ale nie miała pojęcia, dlaczego go odczuwała). –
Powtórzenie.
– Pani Baker? – Beatrice przytaknęła, a serce
prawie podeszło jej do gardła, tłukąc się mocno w piersi. – Odzywa
się nauczycielka, prawda? Więc dopisek narratorski hop do kolejnego akapitu.
Przyjemny cliffhanger na koniec rozdziału i
zdecydowanie mam ochotę czytać dalej. Ogólnie POV Beatrice sprawia, że naprawdę
lubię tę perspektywę, bo jest lekko, niewymuszenie i płynnie.
7. Beatrice
– Tak, tak, mogę rozmawiać... Coś się stało? –
Niepokój w niej rósł z każdym kolejnym uderzeniem serca o klatkę piersiową. – To uwaga
czysto estetyczna, ale zmieniłabym szyk na: „Niepokój rósł w niej…”.
Gwen nic do niej rano nie pisała, że coś było nie
tak... [Beatrice] S[s]prawdziła jeszcze telefon
I tak masz miliard nadgodzin, a największy ruch już za
nami. – Jakieś, no nie wiem, dziesięć minut temu mieli dość duży ruch. Tak
szybko zmalał? Podejrzane… Jeśli ktoś czyta rozdziały – powiedzmy – raz w
tygodniu, to może mu się wydawać, że faktycznie minęło sporo czasu. Ja szóstkę
i siódemkę czytałam jeden po drugim, więc dla mnie naprawdę upłynęło zaledwie
kilka minut, przecież rozmowa przy stoliku wcale nie była długa.
[…] wiedziała, że przez ilość pracy zaniedbywała
córkę. Wychodziła o świcie do pracy [...].
[…] potrzebowała tego, czego Beatrice nie była w
stanie w pojedynkę jej zapewnić. – O, a tu nie zostawiałabym czasownika na końcu;
postawiłabym za to nacisk na informację, że chodzi o tę pojedynczość: „[…]
czego Beatrice nie była w stanie zapewnić jej w pojedynkę”. – W końcu
informację kluczową, puentującą zdanie, najlepiej stawiać na jego końcu.
Starała się pomagać małej w lekcjach, czasami czytały
razem książki, oglądały filmy (a raczej bajki Disneya i jakieś głupie
kreskówki), grały w karty czy planszówki, chodziły do parku, na basen albo
zakupy. – Pamiętam, że pojawiła się bodajże jedna scena, w której bohaterki
rozmawiały o szkole i… tyle. A gdzie te wspólne wieczory, chodzenie do parku
czy na basen? Nieładna ekspozycja. A przecież nie musisz się spieszyć, ta
historia nie musi być jednowątkowa.
Dalej – po odebraniu młodej ze szkoły – jest już
naprawdę przyjemnie. Szczera rozmowa i wspomnienie ojca (który notabene na
razie pozostaje tajemnicą, co też budzi we mnie ciekawość) trochę studzą
romantyczne klimaty, ale w końcu dostaję scenę z Gwen, gdzie rzeczywiście
Beatrice pokazuje, że jest dobrą matką, która interesuje się życiem i
samopoczuciem dziecka. Teraz mogę uwierzyć.
[…] miała wrażenie, jakby ktoś zaciskał jej rękę na
gardle; z trudem oddychała. // – Mogę pomasować ci stopy, jeśli
chcesz – zaśmiała się z trudem Gwen.
Kolejna z czysto estetycznych uwag:
Gwen pokiwała głową, więc Beatrice sięgnęła po pierwszą
część Harry'ego Pottera (chociaż Gwen chyba znała [ją] już
na pamięć tę książkę) i zaczęła czytać na głos kolejny rozdział.
[…] po czym usiadła wygodnie na kanapie, podwijając
nogi pod siebie. – Nie mogła w tym samym czasie siadać i podwijać nóg.
Wyjaśnienie sytuacji z Benem trochę mnie zaskoczyło, a
trochę potwierdziło to, co przypuszczałam. Generalnie chłopa już nie ma. I
okej, rzeczywiście Bea kilka razy wspomniała o tym, że kontakt fizyczny z
mężczyzną jest dla niej wyzwaniem, ale przy Vincencie tego nie czuję. Mam
wrażenie, że bohaterka składa się z dwóch obliczy: 1. kiedy zostaje sama i
wracają wspomnienia, wtedy wydaje się doroślejsza i po ciężkich przeżyciach, 2.
kiedy spędza czas z Vincem, to zamienia się w nastolatkę. I to właśnie ta Bea
numer 2 sprawia, że nie do końca ją kupuję.
Jednocześnie nie mogę nie zauważyć, że scena
retrospekcji z kieliszkiem i albumem jest emocjonalna, porusza wyobraźnię, do
końca notki pozostawiła mnie w stanie współczucia, nostalgii. Emocje Beatrice
udzieliły mi się, a to najlepszy dowód na to, że tekst działa.
8. Vincent
To znaczy nie działo się aż tak wiele. Pisali ze sobą,
dzwonili, gadali o różnych głupotach. Beatrice śmiała się z jego żartów, a on
nie mógł się nadziwić, że tak inteligentna, błyskotliwa i oczytana dziewczyna
nie robiła kariery w jakiejś świetnej korporacji.– Halo, czy
ja coś pominęłam? Kiedy oni do siebie dzwonili i „gadali o różnych głupotach”?
Proszę nie kłamać! A tak serio – czemu tego nie pokazałaś i jedynie streściłaś?
Rozdziały i tak są dość krótkie, myślę, że nie zaszkodziłoby rozszerzyć je o
kilka dodatkowych scen.
[…] mocno wstrząsnęło nim, jak podczas jednej z ich
rozmów telefonicznych z pewnością usłyszał w tle głos małej dziewczynki, która
wołała Beatrice, mówiąc do niej „mamo". – No nie… no po prostu nie! To jest
zbyt ważne, żeby tylko skrócić. Dlaczego nie przedstawiłaś faktycznej rozmowy,
kiedy Vincent miałby szansę usłyszeć Gwen i jakoś na to zareagować? Uznałaś, że
to bez znaczenia? A ja uważam, że ma ogromny wpływ na relację bohaterów. Tym
bardziej, że dalej piszesz:
Czemu się mnie boi, bo odnoszę wrażenie, że często się
czuje przy mnie niekomfortowo, chociaż wydaje się swobodna, gdy rozmawiamy
przez telefon... Sam nie wiem. Lubię ją i nie umiem tego wyjaśnić. Mam
nadzieję, że jej nie przestraszę. – Nie jestem w stanie tego w żaden sposób
zweryfikować, potwierdzić albo skonfrontować – cokolwiek. Nie za bardzo jednak
rozumiem, po co się spieszysz. Dokąd? Skoro tworzysz w gatunku romansu
obyczajowego, logiczne, że relacja głównych bohaterów powinna rozwijać się raz,
że etapowo, a dwa – scenicznie, bym mogła samodzielnie wyczuwać nastroje
postaci, nadążając za biegiem wydarzeń. Tymczasem to, co wydaje się najbardziej
istotne, dostaję w formie streszczenia. Jasne, widziałam niejedno spotkanie Bee
z Vince’em, mogłam wywnioskować, że bohaterka faktycznie się spina, a Vince
jest tym zmieszany. Ale jeśli chodzi o telefony – myślałam, że wszystko kończy
się na esemesach. Beatrice słowem nie wspominała (tym bardziej dziwne: sama do
siebie – w swojej głowie, bo w swoim POV!) o tym, że Vince do niej dzwoni.
Jestem szczerze zdziwiona, że pominęła coś tak istotnego, bo to znaczyłoby, że
jest jej obojętne.
Och, i dalej tylko pozbawione emocji: „Podejrzewał, że
samotnie wychowywała dziecko; nie widział w tym nic złego, każdy mógł popełnić
błąd w młodości”. Naprawdę w ogóle się tym nie przejął? Nic, null? Plus znów na
wierzch wychodzi jego dupkowata natura (chociaż nadal uznaję to za kreację
postaci; nie do końca jednak jestem pewna, czy celową).
Pamiętasz moją uwagę o tym, że najważniejsze
informacje w zdaniu, by odpowiednio mocno wybrzmiały i zadziałały, dobrze, by
pojawiły się na końcu? Podtrzymuję ją. Choć nie masz problemu z szykiem, czasem
mam wrażenie, że nie wykorzystujesz potencjału własnych zdań, które mogłyby być
mocne, ale przez dobór tego szyku – tracą tę moc. Przykład:
[…] nie widział w tym nic złego, każdy mógł popełnić
błąd w młodości. – Lepiej: „w młodości błąd”.
Albo:
[…] sam zaraz łapał się na tym, że nie był do końca
szczery z Bee w tej kwestii. – Lepiej: „że w tej kwestii nie był z Bee do końca
szczery”.
– Ostatnio piszę z jedną dziewczyną. Jest trochę
młodsza, pracuje w tej cukierni, do której kiedyś mnie zabrałaś. Umówiliśmy
się, że odbiorę ją dzisiaj z pracy i odprowadzę do domu. – W sumie
zarówno Beatrice, jak i Vincent mają za sobą już pewne doświadczenia życiowe
(Bee ma chociażby dziewięcioletnią córkę i sześcioletnie małżeństwo). Czy to
trochę nie dziwne, że Vince nazywa ją dziewczyną, a nie kobietą…? To tym
bardziej sprawia, że czytam go jako beztroskiego podlotka.
– Co ty pieprzysz, Vince. – A to nie
jest pytanie…?
Sam usiadł po turecki i przeczesał palcami
włosy. – Turecku.
W pracy sprawnie wykonał wszystko, co należało
do jego obowiązków, dlatego udało mu się wszystko skończyć pół godziny
przed czasem. – Powtórzenie. Plus co to znaczy „wszystko”? Czyli
właściwie co robił? O pracy Vincenta nie wiem kompletnie nic. Chłop rozmyśla
tylko o babach, niby się tam trochę postresował rozmową o awans, ale już go
dostał, więc od razu jest spoko i można wrócić do romansowania… Tak to właśnie
widzę. POV Vince’a nie istnieje, facet jest taki nijaki, jakby nie miał swojego
życia i kategoryzuje go jedynie znajomość z Beatrice. Szczerze? Sid jest od
niego o wiele barwniejsza. Oj, ten rozdział, ze wszystkich, które do tej pory
przeczytałam, jest chyba najbardziej wypełniony streszczeniami, a co za tym
idzie – nieźle się wynudziłam.
Wróćmy jednak do tematu pracy Vince’a. Uważam, że jej
brak w fabule nie jest zły tylko dlatego, że Vince wypada na monotematycznego w
swoich przemyśleniach i wydaje się mieć nudne życie. Do tego dochodzi jeszcze
fakt, że brak drugiego wątku (gdzie w przypadku Bee jest to chociażby jej
relacja z Gwen i szkoła, a obecnie choroba córki) sprawia, że Vince pojawia się
głównie w dwóch miejscach akcji: w kawiarni i w domu. To znaczy, że jego sceny
są w większości pasywne i dużo w nich streszczeń i ekspozycji, lania wody, a
mało działania, konkretów. Niby Bee też, poza szkołą, spędza czas głównie u
siebie lub w pracy, ale jednak w większości scen jest dynamiczna – porusza się;
tu biegnie do szkoły, tam uwija się w kawiarni, innym razem pędzi na autobus.
Vince, nawet jeśli też się porusza, mam wrażenie, że w tym wszystkim jest
strasznie lakoniczny, a dynamiczne sceny – jeśli wystąpiły w jego przypadku –
zupełnie mi umknęły. To kolejny powód, dla których nie przepadam za rozdziałami
przedstawiającymi POV tego bohatera. Nie tylko dlatego, że jego sylwetka
psychologiczna wydaje się niespójna, ale też dlatego, że mało się w nich
dzieje.
– Dużo o niej myślę. Zastanawiam się, czy nie poddałem
się zbyt szybko. Nawet z nią nie porozmawiałem. – W tym
momencie zaczęłam się zastanawiać: kiedy niby Vince myśli o swojej byłej,
Mandy? Gdy dzwoni do Bee czy esemesuje z nią, a może podrywa ją w kawiarni? Mam
wrażenie, że bohater do tej pory nic innego nie robi. A teraz zaklina
rzeczywistość. Niby przyznaje, że dużo myśli o Amandzie, ale nie potrafię sobie
przypomnieć, by wspominał ją w jakiś szczególny sposób; a jeśli robił to – nie
odczułam, by powodem była tęsknota, ale to, by porównać Mandy do Beatrice i
wywnioskować, że ta druga jest jednak fajniejsza. Spójrz, specjalnie to
odkopałam:
Rozdział 2: „Było w tej kobiecie coś fascynującego; po
ułamku sekundy zrozumiał, że to po prostu fakt, że tak bardzo różniła się urodą
od Mandy”.
Rozdział 5: „Stanowiła całkowite przeciwieństwo Mandy,
u której na próżno było szukać mankamentów w sylwetce, która zawsze nakładała
staranny makijaż, a fryzjera odwiedzała dwa razy w miesiącu. Beatrice wydawała
się bardziej egzotyczna, ciepła, serdeczna i przyjazna”.
Vince nawiązywał do Mandy jeszcze w przypadku
wspomnień dotyczących swojej trudnej przeszłości, gdy walczył z depresją i
kompleksami, ale tam, w momencie streszczenio-retrospekcji, też nie odczułam
emocji w stylu: jest mi bez niej bardzo trudno i ciągle myślę o tym, czy by
do niej nie wrócić. Raczej proste: ot, było – minęło. Nie wiem, czy
to dlatego, że chciałaś wykreować wtedy tajemnicę, aby czytelnik nie wiedział,
że Vince jeszcze nie do końca uwolnił się od przeszłości…? Ale ja to powinnam
wiedzieć! W końcu przesiaduję w jego głowie! Przez takie zagranie mam teraz
wrażenie, że Vince po prostu kłamie w żywe w oczy. Ale czy ma powody, by w
rozmowie z Sid być nieszczerym? Nie rozumiem jego motywów.
Na upartego to też byś mogła pokazać:
Jedna – być może z przyzwyczajenia – ciągnęła go do
Mandy, choć twardo się jej opierał; nie dzwonił do niej, nie odbierał
telefonów, nie odpisywał na wiadomości, które zalewały jego komórkę. – Spędziłam
z Vince’em już trochę czasu i ani razu nie zauważyłam, by walczył sam ze sobą i
starał się ignorować takie sygnały. Nie miałam pojęcia, że Mandy jakkolwiek
chce się z nim skontaktować! Wręcz przeciwnie – podejrzewałam, że… to ona go
zostawiła. Szczególnie że w rozdziale piątym czytałam:
– Mandy się odzywała?
Pokręcił głową.
Oraz:
Miała czarujący uśmiech i łagodną osobowość. Kochał ją
nad życie. // A teraz miał wrażenie, że życie z niego po prostu uleciało. – O, to
właśnie po tym fragmencie przewidywałam, że to ona dała mu kosza, a on musi
zacząć radzić sobie bez niej. W życiu nie powiedziałabym, że będzie odwrotnie.
I akurat takiego zaskoczenia nie uważam za walor, a za wprowadzanie
niepotrzebnego zamieszania, dezinformację.
Tak naprawdę cały trząsł się ze strachu i dziękował sobie
w myślach, że miał na sobie grubą kurtkę […]. –
Powtórzenie. Poza tym, skoro mamy tu POV Vince’a, czemu nie pokażesz tego
dziękowania sobie… wprost? Bezpośrednio? Myślą?
[…] przydałby się może jakiś czuły gest z jego strony
– objęcie ramieniem, delikatne odsunięcie włosów z twarzy, złapanie za rękę.
Nie był pewien, bo to Mandy lata temu uczyła go tych wszystkich rzeczy (zdążył
już sporo zapomnieć) […] odnosił niejasne wrażenie, że Bee nie do końca życzyła
sobie jego dotyku czy bliskości. Dlatego też wsadził ręce do kieszeni, chociaż
aż go mrowiły, by wykonać cokolwiek, co pozwoliłoby zbliżyć się do Beatrice. – Pierwsze
dwa zdania odebrałam jako zupełny brak pewności siebie, doświadczenia, obycia.
Strach. Ostatnie zdanie – za pewność siebie, którą ostatecznie stłamsiła
Beatrice. Moje pytanie więc brzmi: która wersja jest tą prawdziwą?
Końcowe wyznanie prawdy poszło trochę… za szybko. Bee
bez oporów przyznała się, że ma córkę (która „lubi astronomię” – szkoda, że nie
dowiedziałam się czegoś nowego, ale przypomniałaś mi to, co już wiem; przy
okazji mam wrażenie, że takie określenie córki w ustach mamy trochę spłaszczyło
postać Gwen w tekście). I od razu Bee przyznała też, że umarł jej mąż (co Vince
przyjął z ulgą! – Nagle poczuł ulgę – naprawdę się ucieszył, że postanowiła
być z nim szczera). Jednak przez poprzednie sceny z udziałem Vince’a,
dzięki którym mogłam poznać też jego niefajną (egoistyczną i chamską) stronę,
nie umiem teraz przejść obojętnie obok przeczucia, że bohater poczuł ulgę tylko
dlatego, że stracił konkurencję. Jakby… no, cieszy się z czyjegoś nieszczęścia,
tak?
Nie dostrzegłam też w tej króciutkiej scenie żadnych
emocji, może Vincent zaczął trochę dramatyzować, czy powiedzieć o Mandy, ale
odniosłam wrażenie, jakby rozmawiał z robotem, zamiast kobietą, który na szybko
wykrzesał z siebie kilka komend. Nie podobało mi się to zakończenie,
spodziewałam się większych oporów ze strony Beatrice, jak i jej wyczuwalnych
trudności, szczególnie że wcześniej, z jej POV wynikało, że obecność Vince’a ją
stresuje. Rozumiem, że chciała być z nim szczera i postawić jasno sprawę, okej.
Tyle że wszystko wyjawiła tak nieemocjonalnie, że jakoś niezbyt się przejęłam.
Dla kontrastu – scena z albumem była dobra, ruszała za serce i nienachalnie
ukazywała trudną przeszłość bohaterki. Ale to nie znaczy, że inne już nie muszą
tego robić. Wręcz przeciwnie, napięcie powinno rosnąć w miarę czytania – jak
apetyt rośnie w miarę jedzenia. Tu, przyznam szczerze, wcale się nie najadłam.
Na pewno zauważyłaś, że znacznie gorzej przyswajam
rozdziały z perspektywy Vincenta. Problem tkwi w kreacji jego postaci; jakbyś
się spieszyła, żeby popchnąć romans do przodu. POV Beatrice jest bardziej
wyważone – bohaterka ma jakieś życie i nie jest ono tak puste. Owszem,
bohaterka też przeszła zbyt szybką drogę: od prawie-że-ataków-paniki
spowodowanych przypadkowym zetknięciem ramion, do och-ach czułego dotykania
dłoni, niesprawiającego jej problemów (a całą tę drogę tę przebyła w aż trzy
krótkie notki). Ale jednak jakiś rozwój jej towarzyszy, poza tym samo charakterystyczne
POV sprawia, że bohaterka interesuje. Tymczasem w przypadku Vince’a i się
spieszysz, i okropnie motasz. Sama już nie wiem, co mam o gościu myśleć.
Głównie go nie lubię, nie ufam mu i mam go za nadgorliwca o fikcyjnej pracy i
tak nieciekawym życiu, że nawet nie warto o nim wspominać.
9. Vincent
Z jednej strony, na samym początku, pragnął jedynie
rozwodu i wolności; teraz jednak, gdy emocje nieco opadły, gdy ochłonął, zaczął
się wahać. – Naprawdę nie rozumiem procesów, jakie zaszły w jego toku myślenia. Nie
wydaje mi się, żeby emocje opadły. Wręcz przeciwnie – Vince poznał nową
kobietę, którą jest ewidentnie zainteresowany. Dowiedział się, że ma ona córkę,
która jest jej oczkiem w głowie. Do tego rozważa, czy powiedzieć jej o swoim
nieudanym małżeństwie. U niego emocje wręcz powinny buzować; przecież nie czuć
tego, żeby facet na chwilę przysiadł, uspokoił się i na chłodno przekalkulował
możliwe opcje dotyczące przyszłości. Mam wrażenie, że miota się pomiędzy
własnymi decyzjami, a teraz to już w ogóle – że jest niezdecydowany,
nieogarnięty i zmienny jak listek na wietrze. W ogóle nie dorósł do tego, by
przeprowadzać takie poważne rozmowy; w ogóle się na nich nie skupia.
Poza tym spodziewałam się, że po tym, jak Vince dowie
się o istnieniu Gwen, poznam jego stosunek do dzieci, choćby i taki ogólny. W
końcu, gdyby nie przepadał za dziećmi, od razu jakoś w swojej głowie musiałby
się z tą myślą zmierzyć, przyznać się do tego. Nie odczułam, by ucieszyła go
wieść o Gwen, ale – z drugiej strony – negatywnie też się nie nastawił.
Wprawdzie przyznał w poprzednim rozdziale, że wieść spadła na niego jak grom z
jasnego nieba, ale nie odczytałam tego jako: „o kurczę, w co się wpakowałem?!”,
tylko: „no nie spodziewałem się, zostałem zaskoczony” (co też nie wywołuje tu
teraz żadnego napięcia, skoro podświadomie Vince już wcześniej usłyszał w
rozmowie telefonicznej z Bee słowo „mamo” w tle). I to obecne zaskoczenie
też za pięć minut mu przeszło, bo kolejny rozdział zaczynasz od zupełnie innego
tematu. Jakby… z informacją o Gwen nie wiążą się żadne emocje, Vince wydaje się
ostatecznie mocno obojętny. Ej, gościu! Ona ma dziecko, mąż jej umarł, widzisz,
że jest w stresie, wspominałeś o tym wielokrotnie! Zareaguj jakoś na te wieści,
które ci przed sekundą zdradziła, one aż się o to proszą!
W narracji pada też zdanie: „Oczywiście nie nastawił
się na nic wielkiego (miał nadzieję, że ona również), bo dopiero się poznawali
i ich znajomość właściwie raczkowała. // Był jednak spragniony miłości”, a ja
mam ochotę nakopać bohaterowi do tyłka. Skoro nie nastawiał się na nic
wielkiego, czemu tak bardzo się spieszy, czemu wciąż ją nawiedza, esemesuje,
dzwoni, zabiera na randkę, a gdy jest mu jeszcze właściwie obcą osobą, już prosi
ją o pomoc z rozliczeniem mieszkania (czy o co tam chodziło, nie pamiętam,
temat nie wrócił)? Wręcz krzyczę teraz w środeczku: „Stary! Zdecyduj się! Nie
nastawiasz się nas nic czy pragniesz miłości i jesteś nadgorliwy? Bo to się
wyklucza!”. Nie wiem, w co mam mu wierzyć! Przecież zdążył zaangażować się w
relację z Bee, w końcu codziennie do niej pisał i często nawiedzał ją w pracy,
umówił się z nią nawet na randkę. No i co teraz z tego wynika? No nic, bo Vince
niby coś tam czuje, ale tak do końca nie umiem określić co. Z jednej strony
lubi Bee, z drugiej – właśnie udowadnia, że ma gdzieś jej historię i
ostatecznie skupia się tylko na sobie, jakby w sumie nie czuł potrzeby jej
poznać, byleby znaleźć sobie kogokolwiek. A jeszcze na dokładkę gdzieś po drodze
w scenie randki Vince w myśli wspomina, że w sumie to ma Sid, ale ona ma swoje
problemy, więc nie może teraz zbyt na nią liczyć… Czemu akurat teraz myśli o
Sydney? W takim ważnym momencie? Chce się od niej wyprowadzić i Bee jest tylko
pierwszą-lepszą, byleby na siłę mógł zmienić swoje życie? Tak to trochę
wygląda. Przez to stracił resztki pozytywnych odczuć, jakie do niego miałam.
Gdy Bea otwiera się przed nim i opowiada o ukochanym, który umarł, do tego, że
jest samotną matką – bohater myśli o żonie, o tym, czy dobrze robi i że
potrzebuje miłości. Wiesz, ja nie muszę go lubić, chociaż uważam, że w
opowiadaniach z gatunku romansu obyczajowego raczej powinno się pałać sympatią
do głównych postaci. W czym mam problem? Ano w tym, że ja już naprawdę nie mogę
ocenić, jaki jest Vince. Narrator tłumaczy go ekspozycjami; bohater miał trudną
przeszłość, dużo przeszedł, cierpi etc., a jednak zachowuje się egoistycznie,
okłamuje mnie w partiach narracyjnych, robiąc coś przeciwnego. Mam tu dużą
niespójność. Nagle zaczyna docierać do mnie wizja, że Vince wcale się wielce
nie zakochał, ale był po prostu wyrachowany i chciał mieć przy sobie byle kogo,
na siłę, na już. I też nie mam pewności, czy wyszedł ci taki w stu procentach
celowo i moja niechęć do niego na tym etapie fabuły jest logiczna, czy zupełnie
nie spodziewałaś się takiego feedbacku, bo miał wyjść na generalnie spoko
gościa, ewentualnie tylko trochę pogubionego. Obecnie Vince spoko nie jest.
Wiedział, że jeśli zdecyduje się na budowanie relacji
z Pszczółką, to będzie musiał w końcu ruszyć sprawę z Mandy. – Nie
sądzisz, że wplatanie „Pszczółki” do takich poważnych rozważań brzmi dość…
infantylnie?
Lubił jej obecność, lubił dźwięk jej głosu, lubił
sposób, w jaki się uśmiechała, lubił jej żarty i tajemnice, które miał zamiar
odkryć, a które ona w sobie chowała. – Totalnie tego nie kupuję. Vince ani razu nie
pokazał, że lubi spędzać czas w towarzystwie Beatrice. W trakcie ich spotkań
był raczej spięty, rozmyślał o żonie lub samym sobie, do tego nigdy nie
pokazałaś, jak razem żartują. I skąd u niego pomysł, że Bea skrywa więcej
tajemnic, „które miał zamiar odkryć”? Przecież babeczka chwilę temu zdradziła
mu całkiem sporo, a on jakoś tak niezbyt się przejął.
Nawet teraz, gdy ma okazję poznać Bee i jej córkę,
zamiast czerpać z takiej możliwości samej w sobie, on… uzasadnia, po co to w
ogóle robi. I bynajmniej nie z powodu zainteresowania Gwen, ale…:
– […] Opowiedz mi coś o Gwen. // Miał świadomość,
że właśnie grał na czas, że chciał odwlec moment, w którym powie o
żonie.
Pamiętasz, jak w poprzednim rozdziale postawiłaś
nacisk na informację o tym, że Vince boi się chwycić Beatrice za rękę? W tej
notce też temat wraca, i to w naprawdę mało trafionym momencie. Bohater mówi,
że chce dowiedzieć się czegoś o Gwen (choć porusza ten temat z zupełnie innych
pobudek), a gdy Beatrice się przed nim otwiera, jego przemyślenia wyglądają
tak:
Traktował Beatrice poważnie. […] Lubił jej obecność,
lubił dźwięk jej głosu, lubił sposób, w jaki się uśmiechała […].
– Jest bardzo bystra i inteligentna. – Głos Beatrice
kazał Vincentowi wrócić wreszcie na ziemię. […] Zaśmiała się – szczerze i lekko
– a Vincent uznał to za świetną okazję do tego, by wreszcie wziąć ją za rękę
(żeby ten spacer wreszcie przybrał formę randki).
I znów: z jednej strony gość sam siebie zapewnia, że
chce być poważny i traktować Bee z należytym szacunkiem, poznać ją i jej córkę,
z drugiej: totalnie myśli o niebieskich migdałach i zależy mu tylko na tym, by
– jak szczeniak – dotknąć kobiecej ręki. Zupełnie nie skupia się na słowach
towarzyszki, nawet gdy w rozmowie pada pochwała dla Gwen, jak dobrze
dziewczynka znosi brak taty, śmierć (tak – pada dokładnie to
słowo) ojca. Ale niee, to przecież szczegół, co ty tam w ogóle mówiłaś…? Bo
chciałem cię posmyrać po dłoni, żeby poczuć się wreszcie jak na randce. – Tak
właśnie go odbieram. Zupełnie niepoważnie. I, co gorsza, mam na to kolejne
dowody, na przykład to, że Vince w końcu przyznaje Bee, że dzieci go nie nudzą
i nie odstraszają (Przyznam, że nie mam dzieci, więc nie znam się na błędach
czy urokach rodzicielstwa, ale wcale mnie to nie nudzi ani nie odstrasza),
ale w rzeczywistości tak mu ten temat koło dupy lata, że w swoim POV, zamiast o
tych dzieciach, o tym, co mówi, myśli o pogodzie (Na niebie co prawda
kłębiły się ciemnoszare chmury, jednak przebijało się przez nie zachodzące
słońce. Listopadowa pogoda wyjątkowo dopisywała – i całe szczęście, że nie
musieli moknąć; zresztą Vincent nie widział nic romantycznego w pocałunkach w
deszczu)… Ough!
I nawet nie chodzi o to, że koleś jest postacią
negatywną i mam ochotę Bee przed nim ostrzec, żeby go zostawiła w cholerę, bo
tak faktycznie, to ma ją gdzieś. Taka postać byłaby ciekawą alternatywą dla
kliszowych historii obyczajowych. Ale – znów temat powraca na tapet – nie do
końca jestem pewna, czy kreujesz go na takiego świadomie i celowo. A jeśli tak,
musisz liczyć się też z tym, że nie każdy czytelnik będzie chciał dać Vince’owi
szansę na rozwój i zmianę, i że będzie ciekawy jego przemiany; zamiast tego,
skończy lekturę przed jej zakończeniem. Vincent może odrzucać za mocno. Mnie
samej, przyznam, nóż otwiera się w kieszeni, gdy czytam jego POV.
Jest przewodniczącą kółka astronomicznego i ciągle
powtarza, że kiedyś poleci w kosmos. – O, przynajmniej wyjaśniła się kwestia tej całej
astronomii.
[…] a Vincent uznał to za świetną okazję do tego, by wreszcie
wziąć ją za rękę (żeby ten spacer wreszcie przybrał formę randki). –
Powtórzenie.
– Czytam – przyznał po chwili namysłu. – Lubię książki
fantastyczne, science-fiction, kryminały… – Zastanawiam się, czy Vince
okłamał tylko Beatrice, czy nas wszystkich. Raz wspomniał o ćwiczeniach, które
sprawiły, że sporo schudł, ale książki…?
Po tym, jak bohaterowie wspominają, że Potter jest
nieodłącznym elementem ich pokolenia, nie umiem wyczuć, w jakim są wieku. Nie
pomaga też na przykład to, że oboje słuchają muzyki klasycznej i wymieniają
Chopina czy Liszta… Dość nietypowe (tym bardziej że nigdy w scenie z ich
udziałem nie usłyszałam muzyki w tle). Są po trzydziestce? Na pewno. Tym
bardziej dziwi, że Vince nazywa w myśli Beatrice, ot, dziewczyną.
Czy on zwariował? To dopiero pierwsza randka, pierwsze
trzymanie się za dłonie – nie powinien na nic się nastawiać. – Powtarza
się sposób, w jaki myślała Bea. Ona również rozważaniami wybiegała w przyszłość
– dywagowała nad tym, że pewnie zniszczy związek, który jeszcze się nawet nie
zaczął. Mamy tu kolejne, dość widoczne podobieństwo zachowań postaci.
Rozmowa płynęła swobodnie – Beatrice opowiedziała, jak
nauczyła się piec ciasta […]. // Vince opowiedział jej natomiast o Sydney […]. – Odnoszę
wrażenie, że nie wiedziałaś, jak to ugryźć albo nie chciałaś opisywać ich
dalszej rozmowy, bo uznałaś, że najważniejsze masz już za sobą, więc ją po
prostu brzydko streściłaś. Niepotrzebnie, bo to kolejny raz, gdy otrzymałam
scenę naprawdę dziwnej, stresującej bohaterów rozmowy, a wspomnianego
wyluzowania, które podobno też im towarzyszy na co dzień (chociażby w rozmowach
telefonicznych) już dostrzec nie mogłam.
Przy okazji przyznam, że te wstawki o „Harrym
Potterze” były całkiem przyjemne.
Vince opowiedział jej natomiast o Sydney (Beatrice
śmiała się dobre pięć minut, bo była na początku pewna, że Sid to jego dziewczyna)
[…] – Serio, z
zegarkiem w ręku, śmiała się pięć minut? Wiesz, że to dość długo jak na
nieprzerwany śmiech? I do tego Beatrice raczej nie jest postacią, którą bawią
głupiutkie gagi pt. „myślałam, że to twoja dziewczyna, a to tylko
przyjaciółka-lesbijka, he he”. Tym bardziej że – dokładnie tak jak w przypadku
dźwięku „mama” w tle – wspomnienie tej sytuacji teraz nie oddaje żadnych
emocji, napięcia. W końcu Bee dowiedziała się o Sydney już w kawiarni. Niby
czemu teraz miałaby znów tak długo śmiać się z tego, co już przebrzmiało?
Po drodze myślał o Beatrice i Mandy, o tym, że
właściwie okłamał Pszczółkę. – Po tylu rozdziałach z perspektywy Vincenta wydaje
mi się, że on myśli tylko o tym – o babach i tym, jakby tu jakąś zdobyć. Jakby
nie miał własnego życia i niczego sobą nie reprezentował. Chwilę wcześniej,
podczas ich spaceru, nawet stwierdził, że jest nudny i, niestety, muszę mu
przyznać rację.
Dziewiątkę kończysz fajnym cliffhangerem, a ja mam
nadzieję, że coś zacznie się dziać. Jestem niemal w połowie (skończonego)
opowiadania i do tej pory, cóż, za dużo się nie wydarzyło. Zastanawiam się
teraz – czy skoro po prawie dziesięciu rozdziałach główni bohaterowie w końcu
poszli na pierwszą „randkę”, to jak zamknie się ta historia? Bo na parkiet
wkracza Mandy, podejrzewam, że wraz z jej przybyciem przybędą też i dramy. O co
mi chodzi? O strukturę; krótkie rozdziały, gdzie z jednej strony nie ma akcji,
a z drugiej bohaterowie dość szybko wpadają sobie w oko, a ich relacja w głównej
mierze rozwija się gdzieś poza kadrem, choćby rozmowami telefonicznymi, do tego
partie jednej z dwóch głównych postaci są niedynamiczne i monotematyczne. Mam
wrażenie, że całość jest mocno niewyważona.
10. Beatrice
Kawa, którą przygotowała dla Vincenta (spodziewała się
go około ósmej, a nie chciała przecież, by sterczał w kolejce) zdążyła już
dawno wystygnąć; o czwartej po południu Bee zdecydowała się wylać ósmy jej
kubek z rzędu. – Zaraz… co? Vince powiedział, że na pewno wpadnie z
rana, ale nie przyszedł – każdemu może coś wypaść i normalny człowiek po prostu
wysłałby SMS-a z zapytaniem. Za to Beatrice przygotowywała kawę za kawą i tak
do szesnastej? Czy ona jest nienormalna? Uwierzyłabym, gdyby tak zrobiła, nie wiem,
czternastolatka („Bo głupio tak pisać… Nie chcę być nachalna”). Naprawdę, to
bardzo infantylne zachowanie, zupełnie niepasujące do dorosłej kobiety. Rozumiem,
że takie rozwiązanie pewnie nie wprowadziłoby intrygi (wręcz przeciwnie:
zdusiłoby ją w zarodku), ale raz, że czytelnik i tak wie, że Vince nie
przyszedł przez Mandy (co nie znaczy też, że nie powinien się wcale odezwać,
też mógłby wysłać wiadomość), więc to żadna intryga, a dwa: Bee, dziwnym
trafem, poddaje się, idąc po linii najmniejszego oporu. Jeszcze brakuje tylko
tego, żeby przed stwierdzeniem o odpuszczeniu sobie relacji, zaczęła scrollować
Instagrama czy Facebooka w poszukiwaniu wskazówek o tym, że Vince’owi o jednak
nie spodobała się randka – na pewno z jej winy. A przecież weźmy też pod uwagę,
w jakich okolicznościach Beatrice straciła męża. Też nie dawał znaku życia, Bee
wcale nie spodziewała się, że nie odbierze on córki ze szkoły i potem już do
końca dnia czekała z informacją, co się stało i gdzie zaginął, dopóki wieczorem
nie odwiedziła jej policja. Beatrice ostatnio wspominała to, sięgając po album,
a tu, gdy tak naprawdę też coś mogło się Vince’owi stać, otrzymujemy: „zaczęła
powoli godzić się z myślą, że jednak jej nie chciał”. Gdzie nagle wyparowała ta
jej ostrożność, do tego przewrażliwienie, utknięcie w przeszłości, o czym tak
wielokrotnie wspominała…?
Nie przejmuj się. To tylko buc. Mógł chociaż do ciebie
napisać, że nie przyjdzie. – No, a Bea też mogła to zrobić. Przecież to nie jest
jakaś zabawa w „kto pierwszy się odezwie, ten przegrywa”. Jeju…
Jenny również jest dziecinna, ale w jej przypadku
przynajmniej od samego początku konsekwentnie oddajesz charakter scenami. To
taka postać, która ma za zadanie podniecać się sercowymi podbojami koleżanki, stanąć
za kasą w czasie jej spotkań z Vince’em, trochę podpytać i tyle. Da się wyczuć
jej beztroskę; nie muszę po tej postaci spodziewać się jakiegoś rozsądku, ale
po kimś, kto samotnie opiekuje się dzieckiem, bo przeżył śmierć męża… No po
prostu liczyłam na jakąś dojrzałość i, przy okazji, wyczulenie.
Vince jednak przychodzi – jeszcze w tym samym
rozdziale – i nagle cała ta rozdmuchana drama okazuje się bez sensu.
Naciągnęłaś ją do granic możliwości, jakbyś nie miała o czym pisać. Rozdział
był chyba najkrótszy ze wszystkich przeczytanych. Nie działo się nic, oprócz
focha, bo chłopak się nie odezwał. Głównie pojawiły się przemyślenia Beatrice
dotyczące zauroczenia Benem, niechcianej ciąży, potem ich związku i zerwania
kontaktu z rodziną. I o tym czytało się dość przyjemnie, tyle że nawet nie
zdążyłam się wkręcić, a już musiałam kończyć. Gdzie ci tak śpieszno?
11. Beatrice
Vincent [W]wyglądał jakoś inaczej – oczywiście nie
chodziło o przyklejone do karku i policzków włosy ani drżący z zimna podbródek.
W jego oczach czaiło się coś ciemnego i niepokojącego, zresztą Beatrice
odniosła wrażenie, że musiał zarwać noc. // Przyjęła kwiaty bez słowa,
usadziła Vincenta [go] na krześle i od razu zabrała się za parzenie
herbaty. – Zobacz, jak łatwo można pozbyć się nadprogramowego imienia
głównego bohatera.
– Och – wydukała niepewnie […]. – Nie sądzę,
żeby westchnięcie („och”) dało się wydukać. Może lepiej „wyszeptała”?
– Vince, co się stało? – spytała najłagodniej, jak
potrafiła; postawiła przed nim filiżankę z gorącą zieloną herbatą, po czym
położyła mu rękę na ramieniu. Drgnął pod wpływem tego dotyku. –
Podkreślony fragment powinien znaleźć się w następnym akapicie, bo nie dotyczy
Beatrice.
Uderzyło ją to, że tak lgnęła do dotyku, a przecież do
tej pory go unikała. – Ano właśnie, ciekawa sprawa. Wychodzi na to, że Bea
po prostu musiała spotkać faceta, który jej się spodoba. Bo z tekstu nie wynika
inny powód, dla którego bohaterka przełamałaby opór. Nie miała na ten temat głębszych
przemyśleń, ostatecznie to nie był skutek terapii.
Miała już dość tej rozmowy; z początku naprawdę
ucieszyło ją to, że Vincent przyszedł, ale jego zachowanie było wykańczające.
Najbardziej jednak dotknęło ją to, że wprost odrzucił jej pomoc. – Nie
dziwię się, bo chłop przylazł tylko po to, żeby pojęczeć z powodu swoich
tajemniczych spraw i nawet nie zdradził, o co mu chodziło. Do tego męczył ją
głupimi pytaniami. Naprawdę bardzo ciężko mi się czyta o takim bohaterze. Nie
potrafię wymienić ani jednej pozytywnej cechy Vincenta, a co za tym idzie –
sympatyzować z nim. Jestem pewna, że nie na taką reakcję liczyłaś. Zauważyłam,
że nie tylko ja mam go za dupka, ale twoi czytelnicy również.
Wreszcie, po tylu miesiącach, poczuła się gotowa na
nowy związek. A jednak Vincent najwyraźniej niczego takiego nie oczekiwał. – To trochę
dziwne, bo do tej pory czytałam o tym, jak Beatrice zastanawia się, czy jest na
cokolwiek gotowa. Wspominała męża, do tego dziwiła się sama sobie, że bliskość
Vince’a przerażała ją w coraz mniejszym stopniu, ledwo dwa rozdziały temu, na
randce pytała samą siebie, czy trzymanie za rękę innego mężczyzny jest okej. A
teraz zauważa, zupełnie nieodkrywczo, że nagle „poczuła się gotowa”? Kiedy to
do niej dotarło? W którym momencie? Czy może dopiero teraz…? Nie sądzę, brzmi
to raczej jak oczywista oczywistość powiązana z rozczarowaniem postawą Vincenta
i jego nie-gotowością.
Słowem: dziwne jest ta ich relacja, nie potrafię
nadążyć za jej rozwojem. Mam wrażenie, że jeszcze się nie rozwinęła, a tu już
czytam o rozżaleniu i ogólnym zniechęceniu. Jakby to, co się buduje, w ogóle
nie było poważne. Jakby relacja ta faktycznie dotyczyła nierozsądnych i nie
wiedzących, czego właściwie chcą, nastolatków.
Nie wiedziała, czy Vincent tak samo traktował tę
znajomość, ale dla Beatrice stało się jasne, że zależało jej na mężczyźnie. – Czy o
facecie/chłopaku, który ci się podoba, i którego znasz już z imienia, myślisz
„ten mężczyzna”? Trochę głupio, prawda? Znacznie lżej brzmiałoby po prostu
„zależało jej na nim”.
[…] (bo matka Beatrice wyrzekła się córki, gdy
zobaczyła pozytywny test ciążowy, usłyszała, że ta rzuca studia, ma zamiar
donosić ciążę i wychodzi za mąż za dopiero co poznanego mężczyznę, który na
dodatek nie był biologicznym ojcem tego bękarta). – To zbędny zapychasz.
Dowiadywałam się o tym wszystkim wraz z czytaniem, a pełniejszą historię
poznałam w poprzednim rozdziale. Dodatkowo, jeżeli coś zostało w strefie
domysłów, niekoniecznie trzeba to ruszać. Myślę, że czytelnik doda dwa do dwóch.
A teraz była zupełnie sama i zaczynała szukać
bliskości drugiego człowieka. – Dziwne, że Bea tak o sobie myśli. Przecież non stop
wspomina, że ma Gwen i jest ona dla niej najważniejsza. A jeśli chodziło o
partnera, to Beatrice już od dawna nikogo nie ma. Może lepiej podkreślić to, że
Bea niemal zapomniała, jak to jest być w związku i dopiero zaczęła odczuwać
potrzebę bliskości? Tego „drugiego człowieka” można różnorako interpretować.
Szczególnie że w przypadku Vince’a też wielokrotnie miałam takie samo wrażenie:
jakby facet nie zakochał się w Beatrice jako Betarice właśnie, ale po prostu
chciał mieć kogokolwiek i akurat natrafił na nią. Czy Beatrice chce mi teraz
przekazać to samo…?
To zabawne, że rano zastanawiała się, czy Ben
pochwaliłby jej nowy związek – teraz zaczęła się martwić, czy pochwali go Gwen. – Ale
zaraz… Czy Bea chwilę temu nie dowiedziała się, że Vince może być w związku lub
generalnie coś przed nią ukrywać? Dosłownie moment temu była rozczarowana jego
postawą i miała dość takiej szczątkowej rozmowy, całej tej dziwnej wizyty. Już
zapomniała, co czuła ledwo chwilę temu, czy ostatecznie po prostu olała temat? No
dobrze, Vince na przystanku osłonił ją przed grupką innych kolesi, dbając o jej
komfort, ale nie wiem, czy to wystarczający powód, by tak szybko mu ufać i
zmieniać zdanie o sto osiemdziesiąt stopni. Wydaje mi się, że dla dojrzałej
kobiety kwestia zaufania, związku, zaangażowania to bardzo ważna kwestia, którą
należy przemyśleć i najpierw poznać prawdę, by nie robić sobie złudnej nadziei.
A Bea zdecydowanie nie jest bohaterką wybierającą opcję pt. „kochanka” – nawet
jeśli Vince staje przed nią, by mogła cieszyć się z jego szerokich ramion.
Bynajmniej nie na taką ją kreowałaś do tej pory, choć postaci tu są tak zmienne
i nieokreślone, że tak właściwie niczego już nie umiem być pewna.
12. Vincent
Może się czepiam, ale po zaczęciu tego rozdziału mam
wrażenie, że powielasz stereotypy:
Mandy – ta piękna, zgrabna i powabna. Farbowana
blondynka z czerwoną szminką na ustach. Zdradza. Postać negatywna.
Bea – szara myszka z burzą brązowych loków.
Zakompleksiona, zraniona, cicha i skromna, ale inteligentna. Postać pozytywna.
A gdyby tak, dla odmiany, było na odwrót…?
„[…] bo obraz nagiej żony posuwanej przez dobrego
znajomego nagle powrócił […]. – To chyba pierwszy raz, gdy poczułam odrębne POV
Vincenta. Tyle że to już rozdział dwunasty, więc… kicha. Dlaczego ten obraz
faktycznie nie wracał wcześniej, gdzie Vince’a podobno to rozstanie bolało?
Praktycznie wszystkie jego partie narracyjne, przemyślenia, opierały się na
zauroczeniu w Bee, która po prostu była od Mandy „inna”. Nie dość, że za późno
dowiedziałam się, że to Vince zostawił Amandę, a nie odwrotnie, to jeszcze
teraz nagle okazuje się, że powodem rozstania była zdrada. Żadne hop-siup,
tylko coś, co naprawdę boli, zostawia rany, które można leczyć przez lata. A
Vince, jak to Vince, traktuje to szczątkowo – jakby to nie był na tyle poważny
powód rozstania, by wracać do niego pamięcią. Vince w ogóle tego nie czuł, nie
walczył sam ze sobą, jego POV było puste w takie emocje. Teraz pojawiają się
zbyt nagle, by je kupić.
– Vince, kochanie, wpuścisz mnie do środka? // Głos
miała cichy, słodki […]. // Ja wszystko rozumiem, ale pora już skończyć to
wieczne ukrywanie się w Londynie. Wróć do domu, kochanie. Stęskniłam się za
tobą i naprawdę zrozumiałam swój błąd… – Czyli Amanda celowo kreowana jest na niezbyt lotną?
Nie wiem, chyba liczyłam na jakąś głębię, a jednak zrobiłaś z niej „typową”
blondynę i tym dość mocno spłaszczyłaś fabułę. W końcu już od pierwszej chwili,
gdy Mandy pojawiła się w scenie, czuję, że mam jej nie lubić – na siłę, bo
kreujesz ją na głupiutką i sztucznie słodką. Nie czuję, że mam tu pole do
innych przemyśleń i by odbierać Mandy jakkolwiek inaczej, to postać
czarno-biała i schematyczna. Dziwne tym bardziej, że do tej pory we
wspomnieniach Vince’a (na przykład z rozdziału piątego) pojawiała się jako
postać pozytywna, za którą się tęskni, a której odejście owiane zostało
tajemnicą. Zastanawiałam się wtedy, co Vince zrobił, że został sam. Mówił
wtedy: „Mandy zaakceptowała jego wszystkie wady. Wspierała go też w drodze do
wymarzonej sylwetki. Miała czarujący uśmiech i łagodną osobowość. Kochał ją nad
życie”. Nagle wszystko to, co wiedziałam o niej wtedy, przestało mieć
znaczenie, czuję, że Vince wtedy znów mnie okłamywał. Nie siebie, bo przecież
wiedział o zdradzie; raczej nie chciałaś o niej wspomnieć, by odkryć wszystkie
karty. Ale prowadząc narrację w POV… niektórych rzeczy nie da się ukryć, bo nie
da się od nich uciec, skoro bolą. Ja teraz czuję, że zdrada nie bolała Vince’a,
bo też i się nią nie przejmował.
Po dalszym fragmencie wnioskuję, że Mandy była po
prostu manipulatorką, chociaż to tylko jedna cecha, którą można jej przypisać,
ponadto że, jak wspominałam, jest szablonowa – bezczelna i tępa.
Próbował namówić żonę na dzieci (najlepiej dwójkę),
ale ze względu na strach Mandy przed przytyciem odkładali tę decyzję na później. – Czyli
jednak lubił dzieci i planował je mieć? I dowiaduję się tego akurat teraz?
Dlaczego nie wcześniej? Jasne, że nie chodzi o to, by od razu Vince myślał o
angażowaniu się w związek z Bee, bo ta ma dziesięcioletnią córkę, ale po tym,
gdy się już o tym dowiedział, liczyłam właśnie na to, że padnie tam jakieś
wink-wink: kiedyś planował nawet mieć własne dzieci… Taki feedback o bohaterze
i jego lubieniu/nielubieniu dzieci wydawał mi się w tamtym momencie kluczowy,
by w ogóle analizować dalsze próby związku z kimś, kto to dziecko ma. Bo jakby
obecności Gwen w życiu Beatrice nie da się przeskoczyć… Tymczasem w poprzednich
scenach, wydawało mi się, Vince temat ostatecznie olał, jakby chciał go trochę
uniknąć, zrzucić na dalszy plan, jakby mu coś nie pasowało, ale może wróci do
tego kiedyś…. Tu jednak nagle znów dowiaduję się, że w sumie to on to jednak
lubi dzieci. Kiedy praktycznie już odrzuciłam tę myśl! W życiu bym go nie
podejrzewała o coś takiego po rozmowie z Bee.
Wypuścił głośno powietrze z ust; płuca boleśnie mu się
zaciskały, miał problem z oddychaniem, a na dodatek Mandy siedziała tak blisko,
że aż się w nim gotowało. – A tu ładnie oddałaś emocje Vincenta. Takie
fragmenty są lekarstwem dla duszy i serca czytelnika.
To właśnie z jego życiem zrobiła Mandy. – Dziwny
szyk. Proponuję „Właśnie to zrobiła z jego życiem” + pozbyć się imienia
(wiadomo, o kim mowa). I taka sugestia – zamiast kropki możesz dać dwukropek
albo półpauzę dla wzmocnienia przekazu.
Uderzył zaciekle w stół, a Mandy aż podskoczyła ze
strachu. – Nie musisz dopisywać, czemu podskoczyła. Pozwól mi
się tego domyśleć.
Okej, sporo tekstu za nami. Obie zgodnie
stwierdziłymy, że oto nadszedł moment, w którym zakończymy czytanie i
przejdziemy do podsumowania. Mamy wrażenie, że przeczytałyśmy wystarczająco
dużo, by móc zsumować najważniejsze wnioski, które mogłyby ci pomóc w
dopracowaniu tekstu. Ponadto dalsze rozgrzebywanie fabuły mogłoby sprawić, że
zaczęłybyśmy się powtarzać, a to, co już nas zdążyło zmęczyć, stałoby się
jeszcze bardziej męczące, skutkując brakiem przyjemności z lektury, którego
wolimy uniknąć.
Podsumowanie
Pozwól, że podzielimy je na poszczególne kategorie,
byś łatwiej mogła się w nim odnaleźć. Zaczniemy od…
Fabuła
Nie jest nieprzewidywalna i choć w obrębie tego
gatunku nie spodziewałyśmy się zaskakujących zwrotów akcji, to jednak
liczyłyśmy na więcej. Nie możemy jednogłośnie stwierdzić, że pomysł był
oryginalny, bo to po prostu przyziemna historia o dwójce bohaterów, którzy
próbują (z lepszym lub gorszym skutkiem) jakoś się dotrzeć. Po dwunastu
rozdziałach, które stanowią ponad połowę powieści, myślimy że wiemy, w jaką
stronę to wszystko zmierza – ostatecznie Mandy na dobre pójdzie w odstawkę, Bea
i Vince zostaną parą, a Gwen zaakceptuje nowego tatusia. Jedyną tajemnicą,
której nie odkryłaś, jest krzywda, jaka spotkała główną bohaterkę, chociaż
domyślamy się, że dramat rozegrał się na płaszczyźnie napaści seksualnej.
Dobrze, że nie odkrywasz wszystkich kart, ale to, co w
przypadku Bee niedopowiedziane jest bardzo naturalnie i pasuje do prowadzonej
narracji, w przypadku Vince’a – jest zupełnie niezrozumiałe. Bee nie
rozpamiętuje swojej przeszłości sprzed poznania Bena, ponieważ to właśnie
narodziny Gwen stały się jej kamieniem milowym, córka jest dla niej obecnie
najważniejsza i to jasne, że na niej skupia się POV Beatrice. Tajemniczy wątek
przeszłości schodzi na dalszy plan (tym bardziej szkoda, że powód urwania
relacji z mamą wskazałaś tak bardzo bezpośrednio), ale to nie znaczy, że nie
interesuje – wprost przeciwnie. W tym przypadku im mniej mówisz – tym jest
lepiej. Tymczasem w przypadku Vince’a, który rozstanie z Mandy wydaje się
ostatecznie przeżywać jednak „na świeżo”, podtrzymywanie tajemnicy przeszłości
wydaje się sztuczne – czuję, że Vince’a POV niewiele o tym mówi nie dlatego, że
Vince nie rozpamiętuje i nie cierpi z powodu zdrady (gdyby tak było, zająłby
się pewnie własnym życiem – tak jak robi to Bee). Raczej dzieje się tak, bo
wolisz, by fabuła tajemnicza była pod wieloma względami. A to zaś nie służy
naturalności Vince’a i jego przekonującego POV. Bo jeśli Mandy jest dla Vince’a
ważna, a jej zdrada go ciągle boli i obecnie to ona stanowi podwaliny głównego
konfliktu fabularnego – powinna wpływać na POV Vince’a od samego początku
opowiadania i być dla mnie klarowna. By ten konflikt nie nadszedł znikąd. Mandy
może pojawić się znikąd – jej obecności nikt się nie spodziewał – ale reakcje
Vince’a na nią i temat zerwania, które nie daje spokoju? Dziwne, że próbowałaś
to ukryć. Nie rozumiemy, po co. To wprowadziło sporo zamieszania.
Wybrałaś dość lekki gatunek i opowiadanie faktycznie
takim było. Zaskakująca – ale niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu –
okazała się struktura. Szczerze? Na początku nie zauważyłyśmy oznaczenia
„ukończone”, przez co myślałyśmy, że fabuła dopiero zacznie się rozkręcać. Gdy
zdałyśmy sobie z tego sprawę i zaczęłyśmy o tym rozmawiać, czytałyśmy
dziewiątkę. I wtedy do nas dotarło, że w tych wszystkich rozdziałach prawie nic
się nie wydarzyło, a jednak stanowiły one aż (!) połowę całego opowiadania. Większość
scen była pasywna, pojawiło się sporo ekspozycji i streszczeń. I znów: w
przypadku Bee często usprawiedliwionych (best of the best scena z
kieliszkiem i albumem), ale w przypadku Vince’a – zwykle po prostu nudnych.
Vince nie pracuje, nie ma życia, głównie nachodzi Beatrice w pracy albo snuje
się po domu jak cień i coś tam rozmawia z Sydney. Z drugiej strony u Beatrice
też nie dzieje się dużo, ale dzieje się cokolwiek. Jeśli w powieści opartej na
dwóch głównych postaciach pierwsza postać jest tylko trochę pasywna (scena z
kieliszkiem, scena wieczoru spędzonego z córką, sceny rozmów w kawiarni,
lakoniczna randka), to czy druga postać na pewno powinna być pasywna w stu
procentach? To sprawia, że koniec końców w opowiadaniu bohaterowie wymieniają
się informacjami w dialogach albo coś myślą sobie w POV, ale generalnie nic się
nie dzieje. Wydaje nam się, że problem tkwi w długości rozdziałów, bo z jednej
strony jest ich sporo, a z drugiej – odnosimy wrażenie, że dla bohaterów minął
tydzień, góra dwa – zdążyli się poznać, podramatyzować i kilka razy spotkać.
Gdybyśmy były twoimi stałymi czytelniczkami, chyba zrobiłoby nam się przykro,
że czekamy na nowy rozdział X czasu, a dostajemy krótką notkę, którą można by
połączyć z poprzednią lub następną – to raz. A dwa: problem stanowi dobór scen.
Gdzieś po drodze dotarło też do nas, że w sumie sporo przegapiliśmy z tej
fabuły. Rozdziały, które przeczytałyśmy, nie dość, że są krótkie, to jeszcze niewiele
dają. Podobno bohaterowie rozmawiali czasem przez telefon i mieli też swoje
życie (na przykład Vince szukał mieszkania albo poznawał nowe stanowisko pracy)
– ale tego nie uśwadczyłyśmy. Dlatego główny wątek fabularny ostatecznie jest
płaski, relacja łącząca główne postaci rozwija się szybko i gdzieś poza kadrem.
Po cichu liczyłyśmy, że to właśnie Mandy okaże się
promykiem dla fabuły – rozkręci akcję, pobudzi wszystkich do działania, a może
nawet nie zabraknie jej charyzmy, żeby troszkę namieszać. Na początku, gdy
jeszcze nie spodziewałyśmy się zdrady, sądziłyśmy, że będzie ona na tyle ludzką
postacią, że faktycznie nie tylko Vince, ale i czytelnik odczuje dylemat
związany z wyborem między nią a Beatrice. W końcu jeśli Vince tak długo się
wahał, chciałyśmy wierzyć, że ma dla kogo, a wybór jest naprawdę trudny.
Czytałyśmy w piątym rozdziale, że Mandy jest nie tylko zadbana, ale i pełna
ciepła i dobroci, więc od razu chciałyśmy ją poznać. Tymczasem gdy już się
pojawiła – nawet nie musiała zostawać z nami na dłużej, od razu zrobiła
negatywne wrażenie, udając słodką idiotkę, którą ostatecznie dobrym pomysłem
było wygonić z domu. Przy czym to wszystko – jeden z ciekawszych konfliktów
fabularnych, którego wyczekiwałyśmy – trwało krótki rozdział. Zdradź nam, proszę,
czy ta bohaterka się potem pojawia, czy przybyła tylko na dosłownie sekund pięć,
by zasiać w Vincencie jeszcze większe wątpliwości…? W nas nie zasiała, od razu
ją skreśliłyśmy i wydaje nam się, że jej tak kliszowe zachowanie nie powinno
być żadnym powodem do jakichkolwiek zwątpień. Wierzyłyśmy, że sytuacja Vincenta
jest znacznie bardziej skomplikowana, a nie jest; właściwy wybór jest jeden. A
jednak chociaż bohater dość stanowczo wygonił Mandy z domu Sid i obiecał wysłać
papiery rozwodowe, następnego dnia (podczas spotkania z Beatrice w kawiarni)
jednak sprawiał wrażenie, jakby wciąż się wahał. Otrzymałyśmy więc konflikt
fabularny wprowadzony za sprawą postaci o sztampowych zachowaniach (i
czarno-białym charakterze), który trwa jeden rozdział, a Vince mimo wszystko
nadal ma wątpliwości. Trochę jak imperatyw narracyjny – robienie czegoś z
niczego, rozdmuchiwanie sprawy – dokładnie tak, jak w przypadku sceny, kiedy to
Vince nie przyszedł do kawiarni, a Bee wylała ósmą kawę do zlewu. Niektóre
wątki fabularne mają w rzeczywistości bardzo proste, klarowne, rozwiązania, ale
bohaterowie z nich nie korzystają, bo albo nie myślą, albo za szybko się
poddają, albo po prostu sami nie wiedzą, czego chcą. Znacznie bardziej
rozumiałybyśmy wahania Vince’a i mogłybyśmy się w niego wczuć, a nawet chcieć
przebyć z nim trudną, wyboistą drogę, gdyby Mandy nie była tak skrajnie
schematyczna i gdyby naprawdę było się nad czym zastanawiać.
Pod względem fabuły bolało nas też to, że bohaterom
przydarzały się podobne rzeczy. Z tych mniejszych to np. zapomnienie o
parasolu, a z poważniejszych – trudna przeszłość, wymuszone singielstwo. Jeszcze
w przypadku chociażby tego parasola rozumiałybyśmy, gdyby oboje go zapomnieli,
ale zachowali się w tej samej sytuacji różnorako, tymczasem oni zachowują się
praktycznie identycznie, co niczemu nie służy. Ponadto okazuje się, że
bohaterowie słuchają podobnej muzyki, używają tych samych powiedzonek, ich
stylizacje językowe są do siebie zbliżone; do tego podobnie reagują też na
stresowe sytuacje, łączą ich cechy charakteru, na przykład to, że oboje są
zakompleksieni, oboje udają trochę luzu przed drugą stroną, oboje są płochliwi
i mają tendencję do dramatyzowania. To sprawia, że szczególnie w pierwszych
rozdziałach mocno się zlewają, a fabuła – szczególnie że składa się głównie ze
scen pasywnych – częściowo nudzi. Nie zrozum nas źle – nie oczekiwałyśmy
strzelanin, rozlewu krwi, gorących scen łóżkowych czy dramatycznych śmierci. Po
pierwszych kilku zdaniach pomyślałyśmy, że największą zaletą tego opowiadania
będzie narracja, ale…
Narracja
I tu mamy dysonans, bo o ile POV Beatrice był naprawdę
przyjemny, to Vincenta – wręcz przeciwnie. Ale po kolei, zaczniemy od
„Pszczółki”.
Bohaterka odznacza się wyrazistym POV („szlag by to”,
wtrącenia w nawiasach itd.). W każdym razie momentami naprawdę czuć jej punkt
widzenia, babeczka nie pozwala narratorowi się wtrącać (oprócz sytuacji, kiedy
bardzo nie chciała przysiąść się do Vincenta w kawiarni, ale to zrobiła),
prowadzi nas za rękę po swojej historii, nienachalnie przedstawia dość
dramatyczną przeszłość, myśli o tym, co ważne dla niej w danej chwili, przez co
praktycznie każdy akapit, nawet gdy stanowi streszczenie, jest naturalny i da
się go obronić. I to nam się bardzo podobało – wiesz, na czym polega ekspozycja
i że czytelnicy za nią nie przepadają, a łatwo przegiąć, dlatego wplatasz ją
tak, aby była sensowna i praktycznie niezauważalna. Beatrice nie wyłożyła
wszystkich kart, dawkowała informacje (rzucała tzw. „hinty”), pozwala nam na
odgadywanie jej tajemnic. Poza tym postawiłaś na łatwe, ale skuteczne wyjście –
zmieniasz perspektywy w zależności od rozdziału. Nie ma u ciebie irytującego
błędu, jakim jest head-hopping. Widać, że znasz się na rzeczy. Zdarzało się
jednak, że Betarice próbowała przekłamywać rzeczywistość (na przykład kiedy
uznała, że jest samotna i potrzebuje drugiej osoby – wrócimy do tego w
przypadku omawiania postaci).
Zaczęłaś opowiadanie właśnie od niej, więc
charakterystyczne wstawki POV szybko uznałyśmy za przypisane tylko i wyłącznie do
Bee. W przypadku Vincenta jest gorzej. Dosłownie raz (gdy wspominał kolegę
posuwającego Mandy) poczułyśmy, że czymś się różni. Niestety – w 99% jego mowa
pozornie zależna pokrywa się z mową Beatrice, o czym zresztą często
wspominałyśmy. Gdybyś nie podpisywała rozdziałów, na początku mogłybyśmy mieć
problem z odróżnieniem bohaterów (zakładając, że pisałabyś na przykład w języku
angielskim, gdzie orzeczeń przyporządkowanych żeńskim podmiotom nie odróżnia od
męskich forma końcówek, jak dzieje się to w polskim, chociażby: miał/miała). A
postaci jest tylko dwójka, czyli zadanie było dość proste. Vincentowi
wystarczyłoby kilka odmiennych zwrotów, może nawet jakieś konkretne
przekleństwo czy gest, no i, nie oszukujmy się, kilka odmiennych, naprawdę
indywidualnych dla niego cech charakteru, bo to na jego podstawie tworzy się
POV. Niestety poza narracją twoje postaci mają znacznie więcej wspólnego.
Bohaterowie
Tym razem na pierwszy ogień pójdzie Vincent.
Oczami Beatrice sprawiał wrażenie pewnego siebie (zresztą nas też oszukał w
swoim pierwszym rozdziale), zadbanego dżentelmena. Ale… już na starcie
przeszedł do działania i bez pardonu nazwał obcą kobietę „Pszczółką”. Po tym
fragmencie uznałyśmy, że facet jest pewnym siebie podrywaczem. Wraz z dalszą
perspektywą bohatera zrozumiałyśmy, że to typ pełen niespójności. Sam
przyznaje, że tylko udawał, żeby się przetestować, następnie zawzięcie próbuje
nas przekonać, że troszczy się i martwi o przyjaciółkę, kiedy w rzeczywistości
bawi go jej gniew. Vince planuje rozwód, ale nie może zmusić się do wysłania
papierów rozwodowych. W czasie randki przekonuje sam siebie, że Bee jest dla
niego ważna, ale jednocześnie w ogóle jej nie słucha, a gdy ta opowiada mu o
dziecku – on myśli o pocałunkach w deszczu. Zresztą na wieść o Gwen nie reaguje
jakoś szczególnie, jakby chciał odsunąć fakt posiadania potencjalnego dziecka
na bok, a kilka rozdziałów później dowiaduję się, że w sumie to on lubi dzieci
i chciałby kiedyś jakieś mieć. Beatrice bez zastanowienia mówi, że jest singlem
i daje potencjalnej partnerce dość klarowne sygnały, by w czasie randki hamować
się, mówić, że związek to tak może niekoniecznie tak od razu…, ale jednocześnie
pół wyjścia skupiał się tylko na tym, jak by tu złapać Beatrice za rękę. Wraz z
pojawieniem się Mandy wychodzi na to, że Vince był przez nią manipulowany, może
też pomiatany i generalnie skłonny do wielu ustępstw. Po ich ponownym spotkaniu
zyskuje trochę stanowczości, by następnego dnia znów się wahać. Ostatecznie
cisną nam się na usta trzy słowa: egoistyczny, zakompleksiony dupek. Czemu?
Głównie dlatego, że nie wierzymy w ani jedną „zatroskaną” myśl, którą
wyprodukował. Tak było w przypadku Sid i również przy Beatrice, kiedy ta
wyjawiła, że ma córkę i umarł jej mąż. Vince zwykle myśli o sobie, o swoich kompleksach
i złych rzeczach, które go spotkały. Wybiera Betarice głównie dlatego, bo…
różni się z wyglądu od Mandy, a poza tym w czasie ich randki myśli też o tym,
że wreszcie wypadałoby dać Sid trochę przestrzeni do życia, ergo: wyprowadzić
się od niej. Często zachowuje się też infantylnie (rozwalenie na krześle w
cukierni, nadmierne przeżywanie, wpatrywanie się w numer telefonu, by go
zapamiętać, do naprawdę poważnej rozmowy w POV wplata w przemyślenia
„Pszczółkę”). Poza tym Vincent – poza kobietami – nie ma ani życia, ani
zainteresowań. W domu spędza czas z Sydney, czasem spotyka się z Beatrice, a
potem wpada Amanda. Nie wiemy nic o jego pracy; tylko tyle, że starał się o
awans, by móc zamieszkać na stałe w Londynie. A czym on się właściwie zajmuje?
E tam, komu to potrzebne do szczęścia… Z zainteresowań wiemy, że kiedyś sporo
ćwiczył, ale przestał i… podobno czyta. Aha, wspomniał też coś o jazzie i
klasyce, ale nie dostałyśmy ani jednej sceny, która mogłaby to potwierdzić. Nie
potrafiłyśmy polubić tego bohatera ani mu kibicować.
Przygotowałyśmy też fragment (wyjęty z dwunastego
rozdziału), który idealnie podsumowuje Vincenta:
W co on próbował wciągnąć tę biedną dziewczynę? W
swoje popaprane życie, w które wciąż zaplątana była Mandy? W swoje problemy z
akceptacją siebie, kompleksy, z którymi nie potrafił walczyć? Pomyślał, jaką
batalię będzie musiał stoczyć z Amandą, bo ta była bardzo uparta i na pewno nie
zakładała opcji, że jednak się rozwiodą. – I o ile całe to poplątanie może być faktyczną,
celową kreacją sylwetki psychologicznej bohatera, o tyle raczej nie chciałaś,
by w oczach czytelnika był dupkiem, przed którym najlepiej byłoby już teraz
ostrzec Beatrice, by właściwie skończyć powieść w tym momencie i by ci ludzie
nigdy więcej się nie spotkali – dla swojego dobra. Vince będzie się mógł
poukładać i może dać sobie czas, by przestać być takim toksykiem, a Bee i tak
ma sporo problemów na głowie, niepotrzebne jej drugie dziecko.
Beatrice – dla odmiany – jest znacznie przyjemniejsza w
odbiorze. Babeczka ma jakieś życie – nawet chodzi do pracy i… stoi na kasie. I
nie myśl, że wyśmiewamy tu zawód kasjerki. Po prostu liczyłyśmy, że pokażesz
jej hobby, którym jest właśnie pieczenie (bo jak sama przyznała – połączyła to,
co lubiła robić, z pracą). Ostatecznie (chyba) wszystkim zajmuje się Jenny, bo
nie padło ani słowo o innych pracownikach. Tymczasem Bee w pracy za bardzo nie
piecze, a szkoda, bo mógłby to być dla niej przyjemny eskapizm – to raz. A dwa:
hej! Gdybyś wplotła w fabułę trochę pieczenia, może nakręciłabyś nas do tego,
byśmy same spróbowały upiec jakiś piernik. Nie mówimy, byś przedstawiła nam
cały przepis, krok po kroku, ale powieść, której postaci mają prawdziwe hobby i
w jakimś sensie żyją nim, zarażają – potrafią działać naprawdę motywująco.
Ludzie po „Gambicie Królowej” masowo zaczynają grać w szachy. Tymczasem
„CinnamonLove”, którego akcja wielokrotnie dzieje się w kawiarni i w którym
bohaterka ma podobno taki talent do pieczenia, że jej autorski piernik zdobywa
sławę w całym Londynie… no nie zaraża niczym. Nawet tym, byśmy chciały do
czytania kupić sobie trochę ciasta. Wróćmy jednak do Beatrice.
Bea wyraźnie dba o Gwen, kocha ją i chce dla córki jak
najlepiej. To bardzo dobrze pokazałaś i łatwo w to uwierzyć. Bea ma też
skłonności do dramaturgii (pierwsze spotkanie z Vincentem, chęć rozmowy z
terapeutą, przygotowywanie ośmiu kaw, przeżywanie studiów, które córka będzie
odbywała gdzieś dopiero za dekadę), ale dość szybko i bez zauważalnego momentu
przemiany zaczyna łaknąć kontaktu fizycznego. Te jej problemy emocjonalne
często wydają się rozdmuchane – na takiej zasadzie, że często nie wiemy, czy w
nie po prostu wierzyć i czy jakikolwiek terapeuta w jej życiu istnieje, a może
Bee tak tylko sobie czasem gada. Może dlatego, że jak na straumatyzowaną, dość
często broni się sarkazmem, atak paniki nazywa żenującym, jeszcze zanim się
wydarzył, a dziwne stany emocjonalne tłumaczy sobie… brakiem seksu. To sprawia,
że momentami trudno traktować ją poważnie. Często też zachowuje się w sposób
sprzeczny (nie chciała rozmawiać z Vincentem, a jednak z nim usiadła).
Wyjątkowo irytowały nas dziecinne zachowania, na przykład wtedy, gdy zamiast
napisać wiadomość z zapytaniem, strzeliła focha. Sprawia wrażenie roztrzepanej
(sytuacja z parasolem) i wrażliwej, ale z drugiej strony dość szybko otwiera
się przed nowym mężczyzną i opowiada mu o zmarłym mężu. Niby to wszystko takie
trudne i skomplikowane, i nowe, ale jednocześnie banalnie proste, bo wciąż
wydarzyło się mało, a i tak wstępne randkowanie mamy już za sobą.
Wydaje nam się, że byłybyśmy w stanie kupić tę
bohaterkę, gdyby miała tak z siedemnaście/osiemnaście lat i w czasach szkolnych
zaszła w ciążę z przypadku. Główne dlatego, że trudne doświadczenia kształtują
charakter, a Bea to taka zagubiona ciamajda, która wypiera fakty (np. to, że
Vince może być w związku z inną kobietą), szybko się poddaje i nią, jak
Vincentem, też łatwo manipulować.
W opowiadaniu występują jeszcze postacie poboczne:
Gwen, Sid, Jenny i Mandy. O pierwszej wiem tyle, że jest super inteligentna i
dojrzała jak na swój wiek. Sid troszczy się o przyjaciela (chociaż ten
na to nie zasługuje) i daje mu naprawdę dobre rady. Gdyby pojawiała się troszkę
częściej, może z jej powodu chętniej czytałabym partie Vincenta. Jenny
istnieje po to, żeby plotkować, dopytywać o sprawy sercowe Beatrice i popychać
ją w ramiona świeżo poznanego mężczyzny. Mandy zawiodła nas najbardziej
z nich wszystkich. Okazała się wredną manipulantką, która zapewne i tak niczego
nie osiągnie. To postać, która raczej nie zasługiwała, by stawiać ją na dalszym
planie z chociażby kliszową Jenny – od której nie wymagałyśmy złożonego
charakteru, bo i nie ma ona w opowiadaniu kluczowej roli do odegrania.
Natomiast to za Amandą stoi do tej pory główny konflikt fabularny. Jeśli
czytelnik nie będzie umiał traktować jej poważnie – straci na tym cały tekst.
Poprawność
Na tym polu jest bardzo dobrze. Widać, że pracujesz
nad warsztatem, pilnujesz się pod kątem interpunkcji i dbasz o przejrzystość.
Te potknięcia, które wymieniłyśmy, to naprawdę pierdoły łatwe do poprawy i
eliminacji na przyszłość. Pamiętaj o szyku zdań i by ważne informacje stawiać
na końcu, tworząc odpowiedni nacisk wzmacniający napięcie. W przypadku dialogów
w dopiskach narracyjnych umieszczaj tylko to, co dotyczy wypowiadającego się
bohatera. Niemniej poprawność, choć zwykle ma mniejsze znaczenie w przypadku
ocen, tu – gdyby przysługiwała ci nota końcowa – podciągnęłaby ją. Jako że nie
skończyłyśmy całości, nie możemy wystawić konkretnej oceny. Gdyby jednak
założyć, że to w tym miejscu zakończyłabyś opowiadanie, uznałybyśmy je za
przeciętne. Jednocześnie mamy nadzieję, że cała praca, choć nie dotyczy pełnego
tekstu, i tak stanowić będzie dla ciebie solidną porcję dalszych wskazówek, byś
mogła nad nim pracować.
Powodzenia!
_________________________
Cześć wszystkim, z tej strony LegasowK. Ta ocena
grupowa to mój debiut i wraz z nim dołączam do ekipy WS. Mam nadzieję, że
sprostam oczekiwaniom, pogłębię wiedzę i przekażę coś wartościowego innym,
dobrze się przy tym bawiąc! Serdecznie zapraszam do zapoznania się z moją
podstroną.
Hej! Pięknie dziękuję za tak długą i treściwą ocenę tekstu. Ponieważ zgadzam się z większością uwag, odniosę się do tych, w których chciałabym coś dopowiedzieć/może nieco wyjaśnić – po prostu usprawiedliwić się :P.
OdpowiedzUsuń1. „Zaskoczyła mnie ta ekspozycja znikąd. Nie rozumiem, czemu Bea, która „wyłączyła się”, by w spokoju poczytać książkę nagle pomyślała o tym, że lubi piec (do tego o relacji z matką). Czemu nie pokażesz jej miłości do wypieków sceną, gdy – na przykład – po pracy coś pichci?” – Cóż, chociaż tępię ekspozycję w sprawdzanych przez siebie tekstach, to dla swoich opek jestem ewidentnie zbyt pobłażliwa. Widzę tę ekspozycję, ale zawsze dochodzę do wniosku, że „eee, nie ma jej wcale tak dużo, jakoś ujdzie”. Ewentualnie bronię się nią, gdy nie bardzo mam pomysł, jak coś rozpisać – mea culpa, wychodzi moje niedbalstwo, które mam zamiar skutecznie zwalczać.
2. „To naturalne myśli bohaterki, powinny być zapisane kursywą, ewentualnie w cudzysłowie.” – Tutaj znowu biję się w pierś, że znam tę zasadę, ale oczywiście u siebie zapominam ją stosować. Może to też wynikać z tego, że w poprzednim opowiadaniu prowadziłam narrację pierwszoosobową, stąd nie zapisywałam myśli w cudzysłowie, ale to nie jest usprawiedliwienie.
3. „Zauważyłam, że lubisz imiesłowy współczesne.” – Owszem, lubię. I jednocześnie widzę, że muszę się oduczyć wykorzystywać ich w co drugim zdaniu. Zwłaszcza że mam tendencję do tworzenia anakolutów.
4. „Spojrzenie może być – na przykład – zaciekawione/znudzone, ale nie jasnoniebieskie. Takie mogą być oczy/tęczówki.” – I to też wiem, ale oczywiście podczas korekty tego nie wyłapałam.
5. „Dlaczego nie wymyśliłaś dla niego oryginalnych powiedzonek? Czy bohaterowie są jednym organizmem, że myślą tak samo? Poza tym – nie da się ukryć – Vince dość dramatyzuje i przytrafiają mu się negatywne rzeczy; może nie na taką skalę, jak w przypadku Trixie, ale jednak. A to sprawia, że różnice między bohaterami jeszcze bardziej się zacierają.” – To i ogólnie uwagi do podobieństw Bee i Vincenta… Tak, chciałam pokazać ich podobieństwo w niektórych kwestiach, ale dopiero teraz zrozumiałam, że jednak przesadziłam. Od razu odniosę się też do narracji (choć pewnie jeszcze wrócę do tego wątku, bo lecę po kolei i może jeszcze przy podsumowaniu coś dopowiem); perspektywę Bee pisało mi się znacznie lepiej (zwłaszcza drugą połowę rozdziałów, retrospekcje. Trochę żałuję, że nie dotrwałyście do rozdziału czternastego, w którym opisuję dokładnie, co miało miejsce w jej życiu). Vincent… miał być trochę nudny. Ale do tego wrócę później.
6. „Od razu skierował się do cukierni, w której – o dziwo – mimo całkiem wczesnej pory nie było zbyt długiej kolejki. – Nie rozumiem. Czemu go to dziwi? Czy nie powinno być odwrotnie: mimo wczesnej pory w środku już znajdowało się dużo osób lub mimo późnej pory kolejka była mała.” – Nie wiem, jakoś kojarzy mi się, że w piekarniach/cukierniach to właśnie rano jest najwięcej klientów, bo każdy chce zdobyć świeże wypieki.
7. „Nie sądzisz, że młoda naprawdę odzywa się zbyt dojrzale? Rozumiem, że faktycznie mogła usłyszeć gdzieś termin „feminizm”, ale czy na pewno zrozumiałaby jego znaczenie? Gwen wypowiada się jak, co najmniej, czternasto/piętnastolatka, która miała już okazję i czas, by wyrobić sobie jako-takie zdanie o świecie i ukształtować pierwsze poglądy. Dialog, który przytoczyłam, nie ma dopisków narratorskich i gdyby nie kolejność czytanych wypowiedzi, miałabym problem z odróżnieniem osób.” – Tak, tego też się bałam. Nie czuję się zbyt pewnie przy kreowaniu dzieci i jakoś trudno wyznaczyć mi granicę. Siedziałam nad tym fragmentem sporo czasu – i tak jest bardziej infantylny niż poprzednie wersje. Ale dziękuję za uwagę, to na pewno aspekt, nad którym po prostu muszę popracować.
8. „Uch, no ładny kontrast. Nie wiem, co chciałaś tym pokazać. Nierówność/niesprawiedliwość/szowinizm na świecie?” – To niejako nawiązanie do tego, co przytrafiło się Bee (mianowicie gwałt). W późniejszych rozdziałach padają nawet słowa (piszę z pamięci, więc trochę parafrazuję) „jej największym przewinieniem było to, że urodziła się kobietą”. Aczkolwiek może rzeczywiście pasuje jak pięść do nosa. Ewentualnie jest skrajnie nieporadne.
OdpowiedzUsuń9. „Nie ma ani słowa o astronomii jako oddzielnym przedmiocie. Czyżby jakieś kółko zainteresowań? Nie sprecyzowałaś. Może chodziło o dział jakiegoś innego przedmiotu, nie wiem, przyrody? A może właśnie fizyki?” – Chodziło o to, że Gwen interesowała się fizyką. Kółko astronomiczne było aktywnością dodatkową (wynikało bezpośrednio z jej zainteresowań).
10. „Uważam, że ten rozdział mogłabyś śmiało połączyć z poprzednim. Nie działo się za dużo, jedynie mała pogawędka przy kawie, niby scena popchnęła fabułę, ale mam pewien niedosyt.” – Rozdzielanie rozdziałów wynikło głównie z próśb czytelników (Wattpad lubi ucinać fragmenty rozdziałów, przy dłuższych zwyczajnie potrafi się zawiesić). Moja wersja na komputerze ma dwanaście rozdziałów, bo to opowiadanie miało być z założenia krótkie (de facto kończy się w momencie podjęcia decyzji przez Bee i Vincenta, czy chcą zaryzykować i wejść w związek).
11. „Czy Vincent zakochał się po… dwóch rozmowach? W sensie rozumiem zauroczenie, to normalne, że ktoś nam wpadnie w oko i o nim myślimy, ale gapienie się na telefon i zapamiętywanie numeru?” – Vincent zapamiętał numer nie dlatego, że chciał się go nauczyć na pamięć, ale tak długo bił się z myślami, czy mimo upływu kilku dni napisać do Bee, że wpatrywał się w jej numer tyle czasu, aż samoczynnie go zapamiętał (nie wiem, czy to wytłumaczyłam dobrze, jednak w rozdziale może to wynikać z jakiegoś skrótu myślowego).
12. „Przemyślenia przed lustrem odnośnie do dawnej sylwetki byłyby naprawdę dobre, gdyby nie ich podobieństwo do kompleksów Beatrice.” – Beatrice nie miała aż takich kompleksów na swoim punkcie; chociaż nie mogła się pochwalić idealną sylwetką, raczej podchodziła do tego dość… swobodnie. Jej „kompleksy” wynikały z tego, o czym pisałam w późniejszych rozdziałach – Bee czuła się popsuta. Z powodu gwałtu „coś w niej umarło”. Było o tym bodajże w czternastym rozdziale. Vincent miał problemy z wagą w przeszłości i to wydarzenia związane z tym faktem miały na niego wpływ.
13. „Dopiero teraz mogła wnioskować? Czemu, naturalną koleją rzeczy, nie zrobiła tego wcześniej? Bo jednak trochę dziwi, że dopiero teraz do Beatrice dotarło, że Vince jest wolny. (To, wydaje się, jeszcze większy lag niż ten dotyczący kawy).” – Z tego, co pamiętam, za pierwszym razem Bee widziała go z Sydney. Ta kwestia była niewyjaśniona, zresztą wydaje mi się, że w którymś momencie Vincent wspominał coś o „przyjaciółce”, co Bee zinterpretowała po swojemu. Być może nie wybrzmiało to tak, jak powinno.
14. „Plus co to znaczy „wszystko”? Czyli właściwie co robił? O pracy Vincenta nie wiem kompletnie nic. Chłop rozmyśla tylko o babach, niby się tam trochę postresował rozmową o awans, ale już go dostał, więc od razu jest spoko i można wrócić do romansowania… Tak to właśnie widzę.” – Cóż, bez bicia muszę przyznać, że macie rację. Uznałam, że samo wspomnienie od czasu do czasu, że Vincent idzie do pracy (albo z niej wraca), wystarczy, i jakoś pominęłam tę kwestię.
15. „W tym momencie zaczęłam się zastanawiać: kiedy niby Vince myśli o swojej byłej, Mandy? Gdy dzwoni do Bee czy esemesuje z nią, a może podrywa ją w kawiarni? Mam wrażenie, że bohater do tej pory nic innego nie robi. A teraz zaklina rzeczywistość.” – Hm, rzeczywiście chciałam na początku trochę przemilczeć fakt, że Vince nadal ma żonę, ale zrobiłam to najwyraźniej nieco nieudolnie. Mogłam wspomnieć chociażby, że ciągle dzwonił mu telefon od przychodzących powiadomień. I rzeczywiście wyszedł z tego trochę imperatyw narracyjny.
16. „Ale zaraz… Czy Bea chwilę temu nie dowiedziała się, że Vince może być w związku lub generalnie coś przed nią ukrywać? Dosłownie moment temu była rozczarowana jego postawą i miała dość takiej szczątkowej rozmowy, całej tej dziwnej wizyty. Już zapomniała, co czuła ledwo chwilę temu, czy ostatecznie po prostu olała temat?” – Rzeczywiście tutaj przeskoczyłam… za bardzo. Bee ostatecznie dowie się o wszystkim w rozdziale piętnastym. Tutaj usprawiedliwiała Vincenta, bo sama wciąż nie wszystko mu powiedziała o sobie.
OdpowiedzUsuń17. „Może się czepiam, ale po zaczęciu tego rozdziału mam wrażenie, że powielasz stereotypy:
Mandy – ta piękna, zgrabna i powabna. Farbowana blondynka z czerwoną szminką na ustach. Zdradza. Postać negatywna.
Bea – szara myszka z burzą brązowych loków. Zakompleksiona, zraniona, cicha i skromna, ale inteligentna. Postać pozytywna.
A gdyby tak, dla odmiany, było na odwrót…?” – Nie chciałam stereotypować, ale teraz widzę, że mimo wszystko to zrobiłam. Trochę mi głupio z powodu kreacji Mandy, bo rzeczywiście wypadła bardzo płytko.
18. „Nie możemy jednogłośnie stwierdzić, że pomysł był oryginalny, bo to po prostu przyziemna historia o dwójce bohaterów, którzy próbują (z lepszym lub gorszym skutkiem) jakoś się dotrzeć.” – Cóż… Tak. O tym miało być to opowiadanie. Wiedziałam, że na pewno nie uniknę schematów, ale miałam nadzieję, że uda mi się jakoś z nich wybrnąć, wyjść obronną ręką… Ale to dla mnie nauczka na przyszłość, by dokładniej obmyślać poszczególne wątki.
19. „Zdradź nam, proszę, czy ta bohaterka się potem pojawia, czy przybyła tylko na dosłownie sekund pięć, by zasiać w Vincencie jeszcze większe wątpliwości…?” – Tak, pojawiła się później. Żałuję, że nie napisałam rozdziału, w którym Bee i Mandy by się skonfrontowały.
20. Kreacja Vincenta – przyznam, że miał być trochę nudny, fajtłapowaty (Mandy użyła określenia „flegmatyczny”). I rzeczywiście widzę teraz pewną niespójność w jego zachowaniu i myślach. Może dlatego, że zbyt sztywno trzymałam się planu wydarzeń? A może dlatego, że powinnam pozwolić temu opowiadaniu „poleżeć” i opublikować je dopiero po kilku miesiącach? Może chciałam za bardzo pokazać jego charakter i przez to wszystko się rozmyło? Sama nie wiem. Na pewno przy następnym opowiadaniu zdecydowanie pochylę się nad kreacją postaci, bo wypadają płytko.
21. Dziękuję za uwagi techniczne dotyczące szyku i wtrąceń narracyjnych. Nad szykiem staram się panować, a odnośnie do wtrąceń – pogłębiłam swoją wiedzę, bo przyznam, że do niedawna nie znałam tej zasady (a myślałam, że o zapisie dialogów wiem już wszystko :P). Za literówki i wkurzające powtórzenia przepraszam, ale nie mam bety i zwyczajnie znam swój tekst na pamięć, przez co trudno wyłapać mi błędy. Co do nawiasów – przyznam, że to część mojego stylu, ale domyślam się, że obciążają tekst. Tak jak i imiesłowy współczesne. Mam nadzieję, że mimo wszystko tekst czytało się w miarę płynnie; nadal pracuję nad stylem i uparcie go szukam.
Hm, to chyba wszystko, do czego chciałam się odnieść. Jeszcze raz dziękuję za poświęcony mi czas. Mam nadzieję, że moje następne teksty będą już lepsze. Pozdrawiam serdecznie i życzę wesołych świąt! ;)
2. „To naturalne myśli bohaterki, powinny być zapisane kursywą, ewentualnie w cudzysłowie.” – Tutaj znowu biję się w pierś, że znam tę zasadę, ale oczywiście u siebie zapominam ją stosować. Może to też wynikać z tego, że w poprzednim opowiadaniu prowadziłam narrację pierwszoosobową, stąd nie zapisywałam myśli w cudzysłowie, ale to nie jest usprawiedliwienie". - Proponuję dodatkowo zawsze dokładnie sprawdzać rozdziały na watt. Rozmawiałam ostatnio z jedną dziewczyną i po tym, jak w jednym miejscu zasugerowałam kursywę, stwierdziła, że zastosowała ją, ale wattpad inaczej to sformatował. Także no... ten portal nie lubi współpracować :D.
OdpowiedzUsuń5. "Tak, chciałam pokazać ich podobieństwo w niektórych kwestiach, ale dopiero teraz zrozumiałam, że jednak przesadziłam." - Drobne podobieństwa na zasadzie komizmu/pecha sytuacyjnego wynikającego z pomniejszych scen nie byłyby złe. Problem pojawił się wtedy, gdy bohaterowie i ich fajtłapowatość (zbyt częsta) zaczęły się zlewać.
"[...] perspektywę Bee pisało mi się znacznie lepiej (zwłaszcza drugą połowę rozdziałów, retrospekcje". - Oj tak, czułyśmy to! Pomijając charakter Bee, który nie do końca odpowiadał moim walorom estetycznym, to jej partie narracyjne czytało się bardzo przyjemnie.
13. "Z tego, co pamiętam, za pierwszym razem Bee widziała go z Sydney. Ta kwestia była niewyjaśniona, zresztą wydaje mi się, że w którymś momencie Vincent wspominał coś o „przyjaciółce”, co Bee zinterpretowała po swojemu. Być może nie wybrzmiało to tak, jak powinno". - W ogóle tak tego nie odebrałam. W moim odczuci Bee naprawdę olała temat, a sprawa z Sydney została wyjaśniona dużo wcześniej i byłam pewna, że już dawno o tym zapomniano.
19. "Żałuję, że nie napisałam rozdziału, w którym Bee i Mandy by się skonfrontowały". - To dobry i warty przemyślenia pomysł. Jestem pewna, że mógłby sporo wytłumaczyć i trochę zmotywować Bee. Dodatkowo Mandy miałaby swoje pięć minut, by przedstawić inną perspektywę.
21. "Za literówki i wkurzające powtórzenia przepraszam, ale nie mam bety i zwyczajnie znam swój tekst na pamięć, przez co trudno wyłapać mi błędy". - Nie przejmuj się, było tego naprawdę niewiele. Utrzymujesz tekst na wysokim poziomie.