Tytuł: Dream Wars – Dziedzictwo krwi
Autor: Artur Tojza
Gatunek: urban fantasy, kryminał
Ocenia: Skoiastel
Jako że w wiadomości prywatnej pozostawiłeś mi wybór formy oceny, postanowiłam, że na dobre nam wyjdzie, jeśli zabiorę się za dłuższą pracę, dotyczącą również technikaliów. Postaram się, by była to ocena jak najbardziej rzetelna – ponieważ wiem, że pragniesz kiedyś swój tekst oddać w ręce wydawnictwa – a jednocześnie miejscami zabarwiona humorem. Wydaje mi się, że taka forma będzie dla nas obojga bardziej przystępna – mnie nie zmęczy przytaczanie w kolejnej ocenie tych samych rad i informacji o błędach, a tobie powinno być łatwiej wdrożyć w dalsze pisanie zdrowe nawyki. Wspomniałeś we wstępie, że pracujesz nad tą historią już dwadzieścia lat, a to naprawdę sporo czasu, już teraz gratuluję ci wytrwałości. Nie mogę się doczekać, szczerze mówiąc, aż zapoznam się z tym, co przez ten cały okres przygotowywałeś.
Zacznijmy więc.
SŁOWEM WSTĘPU
(…) z którą walczę od wczesnych lat nastoletnich. Z biegiem lat wymyślałem nowe opowieści, postacie i krainy[,] inspirując się wieloma dziełami popkultury i literatury (...).
(…) tworząc własny świat fantasy, gdzie nauka, magia, fakty historyczne oraz fikcja, [przecinek zbędny] mieszały się ze sobą.
Nigdy nie planowałem z tego zrobić czegoś wielkiego, na miarę Władcy Pierścieni albo Narni. – Tytuły w cudzysłów; drugi przydałoby się też rozwinąć.
To miał być mój świat, posiadający wiele odniesień do książek, komiksów, filmów i gier, które lubię. Mój azyl od pędzącego świata (…).
Chciałem[,] aby moja wizja świata, w której obecnie piszę książki, była spójna (…). – Piszesz w wizji świata? A nie po prostu piszesz książki, których historie osadzone są w świecie…?
Jeśli jednak ktoś doszukuje się tutaj czegoś nowatorskiego, ponadczasowego, [przecinek zbędny] albo niespotykanego w obecnej popkulturze, to od razu mówię – zawiedzie się.
Dream Wars to mieszanina tego[,] co lubię, z tą różnicą, że nie zawsze mamy tutaj klasyczny happy end.
W 2019 roku, gdy już miałem zacząć spisywać na czysto pierwszy tom serii „Dream Wars”, przedstawiający czytelnikom ten świat kawałek po kawałku, natrafiłem na serial „Grimm”. – Wcześniej tytułu swojego utworu nie umieszczałeś w cudzysłowie.
Innymi słowy, co by było[,] gdyby osoba z ponadprzeciętnymi zdolnościami, np. telekinetycznymi, naprawdę założyła strój trykociarzy.
(…) głównymi bohaterami jest para detektywów, [przecinek zbędny] czy agentów śledczych. Wcześniej plan zakładał, że opowiem historię Dream Wars oczami pary agentów, wzorowanych nieco na postaciach z serialu „Z Archiwum X”. Słowem, czytelnik obserwowałby[,] jak para detektywów pracujących dla LUNAR, czyli baśniowego odpowiednika FBI, prowadzi różne sprawy (…).
Tą myśl podsunęła mi rola Monroe z serialu „Grimm”, który jest moim ulubionym bohaterem w tej serii. – Tę myśl.
Czytelnik poznaje zatem uniwersum Dream Wars, [przecinek zbędny] dokładnie tak samo jak Silas.
Dlatego poniżej przedstawiam wam moją wymarzoną kadrę aktorek i aktorów, których widziałbym w serialowej ekranizacji mojej książki. Jeżeli przesłana mi wersja zapowiedzi to gotowy wstęp do faktycznej pozycji, którą zamierzasz wydać, mam nadzieję, że przed wydaniem ta rozpiska stąd zniknie. Raz, że to zabieg śmieszny, kojarzony z zakładkami o postaciach na blogach, jeszcze z czasu Onetu, rok 2010. Dwa – wygląda trochę tak, jakbyś sobie nie ufał i bał się, że nie podołałeś zadaniu, nie do końca wykreowałeś postaci, więc się zabezpieczasz, by wyobraźnia czytelnika działała tak, jak chcesz. Ja wolałabym jednak niczego nie uprzedzać, a poznać twoich bohaterów także z wyglądu po
opisach wplecionych w tekst. Tym bardziej cieszę się, że wskazanych aktorów nawet nie kojarzę, bo będę sobie wyobrażała ich tak, jak mi się podoba. Nikt nie zabrania ci tworzyć takich list gdzieś u siebie na kartach czy w głowie, ale podsuwać to czytelnikowi pod nos…? To naprawdę nietrafiony pomysł, wierz mi. Do tego dość infantylny, szczerze mówiąc.
Dedykuję tą [tę]
serię wszystkim fanom serialu „Grimm”, jego wykonawcom, a w szczególności
Silasowi Weir Mitchell, aktorowi[,] który zagrał postać Monroe. (…)
Wciągnął mnie od pierwszego odcinka, ponieważ posiadał wiele cech wspólnych z
moim uniwersum, choć zdecydowanie więcej różnic. – Końcówka wygląda trochę
jak typowe: To jest takie samo, ale inne. Trochę ogólnik, trochę truizm.
Dziwnie brzmi.
(…) przerobiłem Adama na Silasa Monroe i postanowiłem
opowiedzieć jego historię oraz konflikt zwany Wojną Snów, właśnie z jego punktu
widzenia.
Ty naprawdę to zrobiłeś… Naprawdę swoją postać nazwałeś Silas
Monroe? Dobrałeś imię aktora do nazwiska bohatera serialu, w którym gra,
pisząc opowiadanie w jakimś stopniu inspirowane tym serialem? Przecież to jest
mocno niefajne. Dawno wykracza poza ledwo inspirację. Sherlock Cumberbatch? Hugh House?
Daniel Potter? Serio…?
Do tego: Silasowi
Weirowi Mitchellowi. Imiona i nazwiska w
tekstach polskich, jeśli tylko pozwala na to gramatyka, powinno się odmieniać.
PROLOG
Kojarzycie tą scenę z „Przyjaciół”, gdzie Chandler brał
kąpiel w wannie pełnej piany, z zapalonymi wokoło świeczkami i ciepłym
ręcznikiem pod szyją? – Tę scenę. Końcówkę
zaimka zawsze dopasowuje się do rzeczownika, nie przymiotnika, spójrz: czytam
tę początkową scenę. W bierniku [kogo? co?] zawsze będziemy
używać: tę. Dopiero w narzędniku [kim? czym?] piszemy tą, na przykład: tą
sceną zaczynasz prolog. Widzisz już różnicę?
Możecie mówić[,] co
chcecie, ale każdy, absolutnie każdy, [przecinek zbędny] facet, nie
ważne[,] co gada kumplom, z pewnością chciałby być teraz tam[,]
gdzie ja. – Nieważne. Nie z przymiotnikami [jaka? jaki?
jakie? – ważne] pisze się łącznie.
Chyba, że uwolniliście kilka miesięcy wcześniej dżina,
który jest kobietą… – Przy konstrukcjach
typu chyba że, tylko że (i tym podobne) następuje tak zwane
cofanie przecinka, czyli przecinek stawia się dopiero po całym zdaniu
składowym. Więc: Chyba że uwolniliście kilka miesięcy wcześniej dżina, który
jest kobietą… [klik].
- Silas[,] wstawaj!
– Podobno ktoś ci robił korektę, prawda? Wspominałeś, że wprawdzie
pobieżną, dodałeś również informację o tym, że zdajesz sobie sprawę z powagi
problemu, jednak… musisz mieć świadomość, że jakość tekstu wpływa negatywnie na
jego czytelność. Odkąd zaczęłam czytać, praktycznie w każdym zdaniu znajduję
jakiś błąd. I to taki zupełnie podstawowy: jak brak obowiązkowego przecinka
przy wołaczu albo brak przecinka w zdaniu złożonym: I potrafi się
teleportować bez zapowiedzi tam[,] gdzie akurat jesteście.
Sugeruję kolejnym osobom, które poczęstujesz plikiem, nie
robić płonnych nadziei i usunąć ze wstępu dopisek o korekcie z tekstu, bo tej
korekty ewidentnie tu nie ma. Zawsze potem ten dopisek o korekcie możesz dodać,
gdy zostanie ona zakończona.
Do tego dochodzi pisanie dialogów z dywizami zamiast
myślnikami. Aż smutno się na to patrzy. Nie wspominam o tym, aby zrobić ci na
złość, ale dlatego, że po takim wstępie odautorskim, jaki mi zaserwowałeś, sam
nastawiłeś mnie na to, że historia będzie względnie czysta. Że jest obiecująca
i pracujesz nad nią szmat czasu. A przecież poprawny zapis dialogów to podstawa
podstaw! To jest to, od czego powinno się zacząć! Nawet jeśli sam masz problem
z wdrożeniem zasad – nie neguję tego, naprawdę, nie zrozum mnie źle –
dwadzieścia lat to czas, w którym o te podstawy podstaw mógłbyś zadbać, oddając
je w ręce kogoś, kto to wyłapie. Spróbuję to do czegoś przyrównać… O! Wyobraź
sobie, że budujesz dom i generalnie ściany stoją, dach jest, więc zajmujemy się
takimi pierdołami jak dobór firan (ergo: dobór aktorów do wykreowanych
postaci), ale zupełnie olewamy instalację elektryczną, czyli element, cóż, dość
przydatny w funkcjonowaniu (bo, tak, poprawnego zapisu dialogu czy naprawdę
podstawowych zasad nikt nie wymyślił dla ozdoby; one są po to, by ułatwić
przyswajanie treści).
Postanowiłam wypisać ci błędy tylko z pierwszego rozdziału,
abyś zobaczył, jak poważny macie z korektorką problem. Polecam pracę z
profesjonalnym betareaderem. Rozumiem też twoje nastawienie, że korekta jest
przed wydawką, ale co, jeśli ludzie w wydawnictwie odpuszczą w przedbiegach,
zmęczeni? Ayame kiedyś wspomniała, że: Osobiście czytając pełen błędów
tekst, czuję się tak, jakbym próbowała oglądać mijane widoki za bardzo brudną szybą
PKP. No niby coś widać, da się skomentować, ale łatwo nie jest. I naprawdę
trudno się z nią w tym wypadku nie zgodzić.
- Co do kurwy nędzy!?! –
Według [PWN-u]: Zasady interpunkcji umożliwiają zdublowanie
pierwszego ze znaków, gdy mamy do czynienia z wypowiedzeniem o silniejszym
tonie uczuciowym, np. pytaniem: „Zwariowałeś??!”. Nie znalazłam jednak
żadnej informacji, jakoby stawianie znaku zapytania pomiędzy wykrzyknikami było
praktykowane i miało sens. Sugerowałabym:
– Co do kurwy nędzy!!? –
Jako że uznałam, że bohater chyba jednak bardziej krzyczy, niż pyta.
Tak, w tym momencie zgubiłem swój statek, a piany było
znacznie mniej[,] niż zakładałem. Leily
to jednak nie speszyło. Zresztą nie ma się czemu dziwić, [przecinek zbędny]
po tym[,] jak pół roku wcześniej odzyskała wolność, spędzając
ostatnie dwa milenia w bibliotece. No… w zasadzie to półtora. – Edit:
w dalszej części tekstu będę mogła zobaczyć to sceną. Po co mi więc to teraz
streszczasz? Poniekąd zdradzasz ciekawą tajemnicę, którą mogło być spotkanie
dżinki w tajemniczym, potencjalnie opuszczonym domu.
Zapewne wyglądałem wtedy, [przecinek zbędny] jak skończony debil[,]
sięgając po ręcznik i zasłaniając części intymne przed wzrokiem cholernie
ponętnej kobiety. Chciałbym powiedzieć [„]młodej[”], ale to
zależy od punktu widzenia.
Po cholerę, [przecinek
zbędny] żeś tu przylazła?
Nasze pierwsze spotkanie, [przecinek zbędny] nie należało do najprzyjemniejszych, [przecinek
zbędny] ze względu na moje pochodzenie.
- Wiesz dobrze, że utraciłam większość mocy[,] od kiedy mnie uwolniłeś. – Skoro niby on to wie,
czemu ona mu o tym mówi? Ach, bo nie wie tego czytelnik.
Dość niesubtelne zagranie. Zwie się ekspozycją
dialogową.
Edit: tym bardziej zbędne, gdyż w pierwszym rozdziale
dowiaduję się tego… ze sceny. Jakbyś nie przemyślał, kiedy które informacje
powinny wypłynąć na światło dzienne. Czytelnik nie potrzebuje dubli ani psucia
niespodzianek.
- Że niby to teraz moja wina? – odparł wzburzony Silas, gdy
w tym samym momencie rozległo się dzwonek przy drzwiach frontowych. – Wiadomo, że przy frontowych. Raczej na parceli prywatnej
nikt nie ma dzwonka przy drzwiach, nie wiem, do salonu.
- Niczego takiego nie powiedziałam – oburzyła się Leila[,] idąc za mokrym i półnagim mężczyzną do
przestronnego salonu.
- A tak to zabrzmiało – odparł Silas i otworzył drzwi,
nadal będąc ubranym tylko w ręcznik, który kurczowo trzymał jedną ręką. – Nie musisz każdej wypowiedzi dialogowej zdobić
informacją o tym, kto mówi. Mamy dialog dwuosobowy, więc logiczne, że odpowiedź
znów należy do Silasa. Sugeruję:
- A tak to zabrzmiało[.]
– Silas otworzył drzwi, nadal będąc ubranym tylko w ręcznik, który kurczowo
trzymał jedną ręką.
Z drugiej strony ledwo chwilę temu czytałam, że Silas okrył
się ręcznikiem. Potem, że wyszedł z łazienki półnagi. Teraz, że nadal ma
ręcznik… No skoro nie wspomniałeś, że go gdzieś odrzucił, to moja wyobraźnia
działa i nie potrzebuje pomocy aż tak przesadnej.
Za dużo, za dużo naraz… Moment wcześniej przeczytałam, że
bohater uratował dżinkę, potem zasypujesz mnie informacjami (ekspozycją)
właśnie w ten sposób:
Ten czarnoskóry dryblas z niemieckim akcentem, [przecinek zbędny] to Wiktor Wolfmoon. Wilkołak
pochodzący z jakiegoś zapomnianego przez Boga miasteczka w Schwarzwaldzie,
pracujący w tutejszym wydziale Lunar. No tak, zapomniałem dodać – kojarzycie te
wszystkie baśniowe stwory, wiedźmy, magię i te sprawy. Cóż, to prawda[,]
z którą ludzkość boryka się od jakichś 80 [liczby słownie] lat, choć od
zakończenia Zimnej Wojny jest w zasadzie w miarę spokojnie i wszelkie
prześladowania lykasów czy innych baśniowców są surowo karane przez
prawo międzynarodowe. Wiecie[,] że Arnold Schwarzenegger to likantrop?
Konkretniej Lykas Tigris, [przecinek zbędny] czy jakoś
tak. Łacina nigdy nie była moją mocną stroną.
(…)
Amelia Cory. Wiedźma i córka niejakiego Gilesa Cory’a [Croya], którego zamordowano w Salem podczas
prześladowania czarownic. Nie żeby kilkoro z nich nie zasłużyło na stos po tym[,]
co zrobili, choć w dwóch wypadkach ogień i tak niewiele zdziałał. Z drugiej
strony faceta było szkoda, bo tak naprawdę jego żona była z tych
dobrych wiedźm, czego nie można powiedzieć o Amelii. Może i ma niewinne lico i
piękne błękitne oczka, ale potrafi wyrwać człowiekowi serce. Dosłownie. Dlatego
w tej sytuacji postanowiłem zrobić jedyną słuszną rzecz.
Gdybym miała teraz, po pierwszym czytaniu, powtórzyć ci to,
co zapamiętałam z obydwóch akapitów, byłaby to informacja o Schwarzeneggerze.
Za to nie pamiętałam zupełnie, jak się nazywa bohater, który bierze udział w
tej scenie. Pamiętam, że pisałeś coś tam, coś tam o sprawie sprzed
osiemdziesięciu lat, bo użyłeś do tego zapisu cyfr, co jest błędem, ale jaka to
sprawa…? Zupełnie nie zapanowałeś nad tym potokiem słów. Jest ciekawie, ale mam
wrażenie, że trochę za dużo i część informacji albo ucieka mi przez palce, albo
muszę czytać akapity po trzy razy, aby wyłapać z nich wszystko. A czy na pewno
o to chodzi?
Chyba że to celowe i chcesz pisać tak, aby czytelnik nie
skupiał się przesadnie, po prostu czytał sobie i poznawał świat na zasadzie: o,
aha, w tej historii są likantropy i autor nabija się z realnych postaci.
Być może rzucasz w tym momencie informacje, które nie mają znaczenia dla fabuły
– to raczej ogólniki dające, no właśnie, bardzo ogólne wyobrażenie o uniwersum
i gatunku. I to też jest fajny zabieg, jeśli nie przytaczasz informacji
potrzebnych fabularnie – do pchania tej fabuły w przód. Bo takowych tak
podanych zwyczajnie nie zarejestruję. Są jak pojedynczy shot przy barze w
czasie dobrej imprezy: szybki, bezbolesny i sam w sobie nieistotny. Ale
poprawia nastrój.
Edit: Po przeczytaniu całego pierwszego rozdziału wiem, że tak nie jest. Te rzeczy, o których tu wspominasz, mają ważność fabularną, bohaterów, których przedstawiasz, gdzieś dalej przedstawiasz mi jeszcze raz. Tym bardziej: po co mi teraz te akapity przemyśleń?
Edit: Po przeczytaniu całego pierwszego rozdziału wiem, że tak nie jest. Te rzeczy, o których tu wspominasz, mają ważność fabularną, bohaterów, których przedstawiasz, gdzieś dalej przedstawiasz mi jeszcze raz. Tym bardziej: po co mi teraz te akapity przemyśleń?
Dlatego w tej sytuacji postanowiłem zrobić jedyną słuszną
rzecz.
BAAAAAMMMM!!!!
Zatrzasnąć im drzwi przed nosem… – O! A to jest fajne!
A jednak osobiście przeraziłabym się drzwi, którymi można
„trzasnąć” w ten sposób. Zapis sugeruje bardziej wystrzał z armaty – jest
przeciągły, jakby ciągnęło się za nim echo, i zawiera aż cztery wykrzykniki...
Samo: BAM!!! jest natomiast bardziej nagłe, agresywne, krótkie. Jak trzask. Zazwyczaj stawia się jeden albo trzy, rzadziej dwa wykrzykniki. [Klik] Cztery to przesadyzm.
- Silas, do cholery, nie zachowuj się jak dziecko – warknął
Wiktor, z łoskotem otwierając drzwi i wchodząc do domu. (…)
- Adam naprawdę jest w tarapatach – odparła Leila, wchodząc
do salonu. – To się rzuca w oczy.
- Leila? – zdziwiła się Amelia na jej widok. – Co ty tutaj
robisz? – Szyk: Amelia zdziwiła się na
jej widok. Jednak po co mi o tym wspominasz? Czy wystarczająco nie
przekazuje tego zdziwienia sam dialog? Czuję, że nie zostawiasz mi
najmniejszego pola do działania, dyktujesz praktycznie wszystko.
- A jak myślisz[,] szmato?
– warknęła dżinka, a jej ciemno zielone oczy zaskrzyły złowieszczo. –
Staram się odkręcić twoją porażkę. – Ciemnozielone.
Na tym etapie muszę ci napisać, co bardzo, ale to bardzo
męczy mnie w twoich dialogach. Czytam dopiero prolog, a ja już jestem wypruta z
sił przez to, jakie są sztuczne i pretensjonalnie pompowane przez reakcje
bohaterów. Dżinka, której imienia nie zapamiętałam, warczy, Wiktor też najpierw
warczy, potem jęczy, Amelia się oburza i dziwi… Stop, nie przesadzaj! Zresztą
ja nawet do końca jeszcze nie znam twoich postaci, a już mnie nimi
bombardujesz. Cztery osoby, a każda nafaszerowana reakcjami, jakby na siłę.
Pokażę ci, co na ten temat piszą w Po Bandzie, bo czuję, że brakuje ci w
tej kwestii wyczucia:
kliknij, aby powiększyć
ROZDZIAŁ 1.1
O ironio[,] mój
staruszek ma na nazwisko tak samo, jak nazywał się ten wilkołak, [przecinek
zbędny] czy raczej blutbad, [przecinek zbędny] z serialu „Grimm”[,]
grany przez mojego imiennika, Silasa Weir Mittchela.
W sumie nie tylko to mamy wspólne, gdyż ojciec pochodzi z
dwóch królewskich rodzin – Grimmów i Van Helsingów, o czym dowiedziałem się
bardzo późno i to w niezbyt miłych okolicznościach. Ci pierwsi, [przecinek zbędny] to swego rodzaju
kronikarze i archeolodzy. Wiecie, katalogowali różne rasy likantropów,
spisywali dzieje wiedźm, nosferatu oraz rodzin Królewskich i
badali Arkadię. – Dlaczego podkreślone słowo zapisałeś od wielkiej litery?
Dopiero co dowiedziałam się, że istnieją różne rasy i ich
badacze, a już w kolejnych zdaniach zasypujesz mnie informacjami o podróżach
międzyplanetarnych. Znów czuję, że za dużo naraz, jakbyś w ogóle nie panował
nad swoim potokiem słów. Okej, rozumiem, że Silas to gadatliwy typ, ale zaraz
zrobi się nieznośnie. Tym bardziej że wodolejstwo trwa bardzo długo, po sporym
akapicie o „Gwiezdnych wrotach” i Van Helsingach prawie zapomniałam, po co to
czytam i do czego mamy zmierzać. Ach tak, do pochodzenia ojca głównego
bohatera…! Przypomniałam sobie to dopiero po zdaniu: Niemniej mój tatko był
inny niż reszta Błękitnokrwistych. Czyli kawał słów dalej.
Jeśli rozumiecie[,]
co mam na myśli. (...) Co do Van Helsingów, to cóż… powiedzmy, że
są z tych[,] co najpierw działają, a potem myślą.
Apogeum zmęczenia osiągnęłam, gdy kolejny raz odbiłeś od
głównego wątku pochodzenia głównego bohatera i przeszliśmy do tematu jakiegoś
Czwartego Wymiaru i magii. Dość! Za dużo! Czas porozmawiać o ekspozycji, bo mam
wrażenie, że nigdy wcześniej nie słyszałeś o czymś takim. Wklejka z naszej [encyklopedii]:
EKSPOZYCJA ściśle wiąże się z OPISEM. Autor opisujący fabułę tworzy najczęściej mieszankę streszczeń i charakterystyk, dodając do nich dialogi czy inne elementy prozy i… już. Sądzi, że napisał genialne opowiadanie bądź powieść-bestseller. Jednak kluczem do sukcesu zawsze są SCENY, czyli konkretne dowody potwierdzające informacje wynikające z tych opisów, zwykle nawet zastępujące je.
Czyli na nasze: zdecydowanie wolałabym, żebyś, zamiast
lać wodę o tym, jak działa Czwarty Wymiar, pokazał mi to w scenie. Bo tak
właściwie po co mi teraz o tym wszystkim piszesz? Czy jest to obecnie mi
potrzebne, abym potrafiła iść z fabułą w przód? No nie, bo w połowie tej notki
ja ciągle nie widzę tu fabuły, tylko właśnie ekspozycję, wielkie opisy.
Znacznie bardziej wciągnęłabym się w historię, gdyby nie była jedynie
humorystycznie przytoczona sprawozdaniem, a pokazana, na przykład zachowaniem
jakiegoś Arkadyjczyka, który zszedł na Ziemię. Dalej z artykułu:
Zazwyczaj ekspozycja spowodowana jest potrzebą opisania czegoś, na co nie ma się ochoty marnować czasu, brakiem pomysłu na realizację historii lub koniecznością wprowadzenia czytelnika w świat od razu, już w pierwszych zdaniach tekstu przedstawiając wszystkie zasady uniwersum. Ewentualnie na dzień dobry, przy pierwszym spotkaniu z bohaterem autor chce całego go… wyeksponować, po prostu. Więc czytelnik dostaje stos informacji o tym, kim jest osoba, którą widzi pierwszy raz, a która w prawdziwym życiu byłaby dla niego zagadką przez jeszcze długi czas i którego cechy mógłby poznać tylko empirycznie, przebywając z nim i rozmawiając.
I ty robisz dokładnie to wszystko, czyli streszczasz
uniwersum, jakby głowa buzowała ci od pomysłów, które – żeby nie uciekły –
wyrzuciłeś na jednym wydechu przy pierwszej lepszej okazji. Ale zastanówmy się,
czy na pewno to okazja faktycznie lepsza? Bo mnie na taką nie wygląda, szczerze
mówiąc. Po co w tym momencie, akurat teraz, Silas opowiada mi o swoim ojcu? Do
czego jest mi to potrzebne? Czemu niektórych informacji nie możesz przemycić
inaczej?
Po pierwszym rozdziale czytelnik nie musi już wiedzieć
wszystkiego. Niczego, co istotne fabularnie, nie powinieneś ujmować w swego
rodzaju notatkę gdzieś na marginesie (tak właśnie odbieram te akapity). Świat
ma się przede wszystkim bronić sam, istnienie uniwersum, w którym żyje bohater,
to dla tego bohatera tło – tło jego działań, akcji. I ten świat ma być czymś
nowym, fascynującym, co czytelnik dopiero poznaje z biegiem czasu fabuły, gdy
bohater się porusza, przemieszcza, wykorzystuje różne urządzenia, słowem:
działa, jest bohaterem czynnym, aktywnym. Natomiast jeden czy dwa wielkie
akapity opisujące dane środowisko nie są wystarczające na całe opowiadanie i
czytelnik się nimi nie zadowoli. Wyobrażenia autora powinny być przekazywane
wtedy, kiedy jest ku temu sposobność, różnymi metodami, ale na pewno nie na
dzień dobry i byle jak, byle z żartem, poprzez suchy opis.
Poza tym ekspozycja ma jeszcze jedną wadę (pomijając, że
jest kłopotliwa dla samego autora, bo zmusza go do rozbudowania świata, który
za szybko spłycił). Chodzi o to, że pisząc mi od razu, że istnieje Czwarty
Wymiar, ba, jakaś planeta, na której jest życie, a poza tym Schwarzenegger to
likantrop, psujesz mi zabawę, odbierasz efekt zaskoczenia. Usłyszeć o tym na
przykład, biorąc udział w wymianie plotek między bohaterami – to by było
dopiero coś! Gdybym przez pierwsze rozdziały sądziła, że świat magiczny
ogranicza się do Ziemi, a potem nagle dowiedziała się, że istnieje coś dalej,
poznała jakiegoś kosmitę i odkryła jego tożsamość… No wow, po prostu wow.
Przecież tajemnice są po to, aby odkrywać je z biegiem czasu. Też na pewno
wolisz układać puzzle niż dostać pod nos ułożony obrazek, nie? Tymczasem o tym
nie ma tu mowy, bo narrator już mi kilka niespodzianek tak po prostu
zepsuł.
Ogólnie o Czwartym Wymiarze nie wiadomo za wiele, [przecinek zbędny] poza tym, że istnieje i osoby[,]
na które ma wpływ[,] mogą robić za bohatera z gaciami naciągniętymi na
kalesony. Niekoniecznie w kombinacji czerwono[-]niebieskiej, ale plotki
głoszą, że i ktoś taki gdzieś się szlaja pomiędzy naszymi światami.
Tak czy inaczej w jego wyniku od 2003 roku pomiędzy Arkadią
i Ziemią jest stałe przejście, co mimo początkowych tarć ostatecznie przerodziło
się w całkiem zyskowną turystykę, wymianę handlową i kulturową. – Dlaczego tak po prostu kiedyś nie pokażesz mi tego
przejścia? Czemu nie dowiem się o wymianie handlowej ze sceny, na przykład
kłótni o cenę?
A to jest moja mama, Łucja. – W tym momencie przewróciłam oczami. O nie! Jeszcze mama
została, faktycznie! No tak, dopiero ojca mamy za sobą… Strach pomyśleć, o czym
jeszcze mnie sucho poinformujesz, biorąc pod uwagę, że w przypadku szanownego
taty kilka razy zupełnie zbłądziliśmy w meandry wiedzy o uniwersum, która w
ogóle nie była mi do niczego potrzebna.
Jest projektantką wnętrz i pochodzi [z] Polski (...).
Tak, [przecinek
zbędny] czy inaczej[,] rodzice postawili na swoim, a w 1990 roku na
świat przyszedłem ja. – Generalnie po tym, jak lata wskazujesz liczbą,
czuję się, jakbym czytała jakąś notkę encyklopedyczną. W prozie liczby zapisuje
się raczej słownie. Sugeruję: Tak czy inaczej, rodzice postawili na
swoim, a z początkiem lat dziewięćdziesiątych na świat przyszedłem ja. Bo
po co mi informacja o dokładnym roku urodzenia? Naprawdę, to nie Wikipedia. I
tak za pięć minut zapomnę wszystkie roczniki, które do tej pory
przytoczyłeś.
Oto, proszę, twoja kolejna ściana tekstu:
Czy uważasz ten zapis za atrakcyjny? Bo ja wcale. Tekst
jest ściśnięty przez niewielką interlinię, brakuje mu wcięć akapitowych, do
tego nie pomaga czcionka szeryfowa potraktowana kursywą – daje efekt jeszcze
większego ścisku. Aż oczy bolą.
Ich pierwsze i, niestety, jedyne dziecko, które przez 29
lat nie miało pojęcia o rodzinnych koneksjach. Czemu? Otóż moi wspaniali
rodzice wpadli na „genialny” pomysł, aby odciąć mnie od rodzinnego bałaganu,
co w praktyce im się udało. – Liczby
słownie. Na tym etapie opowiadania cieszę się, że bohater nie ma rodzeństwa, bo
mam wrażenie, że to tylko wydłużyłoby tę ekspozycję.
W ten sposób[,] gdy
ukończyłem szkołę średnią[,] uznali, że czas przeprowadzić się do Polski
(...).
Dla mnie wyglądało to tak, jakby Barney Stinson
przeprowadził się z Nowego Jorku, [przecinek
zbędny] na jakieś zadupie w północnej Kanadzie (...).
Chyba powinienem wspomnieć, że urodziłem się 14 lutego, w
cholerne święto zakochanych. – Nie sądzę,
że bohater powinien o tym wspomnieć. Właściwie jego data urodzenia nie jest mi
do niczego potrzebna, chyba że stałaby się punktem wyjścia do, nie wiem,
jakiegoś żartu sytuacyjnego. Jednak żarty działają wtedy, gdy są pokazane
scenami. Kiedy jedynie wspominasz o takich niuansach, mam w głowie jedno: po co
mi ta wiedza? Co mnie to obchodzi? Dlaczego uznałeś, że powinno?
Nie powiem, abym był paskudny z pyska. Osobiście porównuję
się do tego przystojniaka ze „Stranger Things”, którego system podrywania lasek
w marynarskim stroju z pewnością dostarczył cosplayerom sporo twórczej weny. – To dopiero pierwszy rozdział, a ja jestem zmęczona
natłokiem uniwersów, które Silas (tak? tak się nazywał? wybacz, że zapominam, w
końcu brakuje tu interakcji, które pozwoliłyby mi to zapamiętać) zna. Ja nie
znam co najmniej połowy z nich, więc po prostu czytam, czekając, aż pojawi się
takie, które chociaż kojarzę. No bo co mi zostaje? Guglowanie wszystkiego po
kolei? Okej, Coben, szczególnie w sadze o Myronie, też lubi wplatać w narrację
różne nawiązania do znanych fandomów, ale, na bora, nie rzuca nimi na prawo i
lewo, kilkoma na stronę. Od tego można oszaleć. A przynajmniej się porządnie
zmęczyć.
To właśnie czuję. Zmęczenie. A przecież wciąż jestem w
pierwszej części rozdziału pierwszego, za mną dopiero kilka stron tekstu. Nie
mam pojęcia, co dzieje się w opowiadaniu, gdzie bohater się znajduje, co robi,
do czego zmierza, jaki jest wstępny konflikt fabularny, dlaczego bohater
opowiada to wszystko. Wiem za to, że jest gadatliwy i lubi popisywać się swoim
obyciem popkulturalnym, a do tego dowiedziałam się, kiedy się urodził. Trochę
mało; z jednej strony czuję niedosyt fabuły, z drugiej – przesyt informacji.
Sroga konsternacja.
Jakby tego było mało, w kolejnej ekspozycji przechodzimy do
życia uczuciowego głównego bohatera:
(...) bowiem mi też flirt za dobrze nie idzie, a jedna z
dziewczyn[,] z którą byłem, rzuciła
mnie po miesiącu dla gościa sprzedającego lody w budce koło parku. Zatem nikogo
chyba nie dziwi, że szybko oddałem się temu, co lubiłem robić w wolnym czasie –
pisaniu. – Czy ja dobrze rozumuję? Te elementy napisane kursywą to nie
monolog wewnętrzny, ale… pamiętnik Silasa? A może blog? W sumie dopiero teraz
przyszło mi to do głowy. Może bohater po prostu pisze bloga i oddaje go do
publikacji, dlatego jest taki wylewny? Bo przedstawia się w pierwszym poście? W
takim razie ten blog jest bardzo, ale to bardzo chaotyczny i widać, że główny
bohater nie ma za bardzo pomysłu na pierwszy wpis. Dlatego pisze o wszystkim
naraz – jakby nie zastanowił się w ogóle, jaki jest główny temat tej notki.
Takie mam wrażenie.
Czemu nie możesz pokazać zamiłowania bohatera do pisania
sceną… pisania? Sceną, w której faktycznie w wolnym czasie przyłapałabym go na
tworzeniu? Mógłbyś nawet gdzieś w tym momencie przerwać ten niezbyt zachęcający
wywód i przejść do trzecioosobówki, pokazując, jak ktoś Silasowi przeszkadza w
wyżywaniu się na klawiaturze? Wtedy taki wstęp dałoby się obronić, nadać mu
jakikolwiek sens. Bez tego wciąż wygląda jak notka encyklopedyczna i nie mogę
się doczekać, kiedy się skończy.
Teraz mam 29 lat, jest czerwiec, a ja właśnie pochowałem
rodziców. – Okej, wreszcie rozumiem, po co
mi ten cały wstęp ukazujący rodziców; dlaczego bohater o nich mówił, skąd ten
wylew wspomnień. Powiem ci, że cliffhanger sam w sobie zacny. Ale na mnie nie
zadziałał z taką mocą, jak mógłby. Wiesz dlaczego? Bo tak naprawdę nie poznałam
rodziców bohatera. Nie mogłam ich sobie wyobrazić. Nie zobaczyłam ich w żadnej
scenie, nie mogłam wyczuć więzi, przywiązania, niczego. I mama, i tata (imion
nie pamiętam, wybacz, tak działają właśnie ekspozycje) są dla mnie płaskimi
charakterystykami zawartymi w kilku za długich akapitach. Zaraz obok nich
pojawiło się pełno wypełniaczy, coś tam o dwóch rodach, coś tam o wojnie
międzyplanetarnej, a potem handu Ziemi z planetą, której nazwę również
zapomniałam. Następnie Gdańsk, studia, język polski... Za dużo, by wyciągnąć z
tego przywiązanie bohatera i tęsknotę. I nie piszę tego wcale, by zrobić ci na
złość; nie udaję – ja naprawdę tego wszystkiego, o czym piszę, już nie
pamiętam.
Właściwie mocniejszy efekt uzyskałbyś, gdybyś cały rozdział
zaczął od tego jednego zdania. Jest jak petarda, która spada nie wiadomo skąd i
rozwala czytelnika na kawałki. Jak pierwsze zdanie w „Nawet psy”, McGregora: Drzwi
wyważyli, jest koniec grudnia, i wynoszą ciało. Ale tu, u ciebie, ten
cliffhanger działa ledwo, na pół gwizdka albo i nawet nie, bo czytelnik jest
już w tym momencie zmęczony i od połowy nużącej ekspozycji oczekuje na taki
wybuch; sama zresztą mocno wyczekiwałam na takie zdanie. Nie mogłam się
doczekać, aż spadnie cokolwiek; śmierć rodziców bohatera w tym momencie
nawet mnie raduje. Nie potrafiłam się w żaden sposób utożsamić z Silasem. Nie
dociera do mnie, że fabularnie stało się w jego życiu cokolwiek przejmującego. Rety,
nareszcie jakiś konkret! A chyba powinnam być smutna i mu współczuć, nie?
No właśnie.
Jakiś pijany małolat stwierdził, że skoro i tak zdaje na
prawo jazdy[,] to może sobie pożyczyć
od starego brykę (...).
Domyślacie się, jak to się skończyło. – Przecież przed chwilą Silas sam wspomniał, że rodzice
umarli w głupim wypadku, więc to zdanie jest zbędne.
Pocieszam się tylko tym, że rodzice nie cierpieli długo i
odeszli razem z tego świata. – Nie wiem,
skąd ta pewność, przecież Silas nie był wtedy w samochodzie, nie wie dokładnie,
jak przebiegał wypadek i ile trwało, zanim nastąpiła śmierć. Nie opisał też
dokładnie, przez co nastąpiła, więc sama nie mogę tego wydedukować, czy
pasażerowie umarli szybko.
(...) nigdy mi nie mówili, bo chcieli[,] abym miał normalne życie.
Jeśli idzie o Fryderyka, to wyobraźcie sobie nieco
tłuściutkiego, ale bez przesady (...). –
Skoro nieco, to wiadomo, że bez przesady. Jedno wynika z
drugiego.
(...) klasycznego adwokata z siwą brodą, bez wąsa i
jak na swój wiek całkiem bujną czupryną. (...) będącymi jego naturalnym
elementem życia codziennego. Naprzeciw niego w jego osobistej kancelarii
siedziałem ja, klasyczny nerd ubrany w T-Shirt z logiem „Baldur’s
Gate II: Cienie Amn” (...) – T-shirt z
logo.
(...) kilkudniowy zarost kontrastujący z wielki[mi] workami pod oczami od nocnego przesiadywania przed
komputerem. – Gdybyś wcześniej ukazał jakąś sceną, że bohater faktycznie
przed tym komputerem przesiaduje, nie musiałbyś mnie teraz o tym tak sucho
informować. Sama mogłabym wywnioskować, że bohater nocami pisze, gra, pracuje,
whatever. O, ktoś by na przykład mógł mu przerwać telefonem, żeby się zjawił u
Fryderyka. Mielibyśmy sceny i ciągłość naturalną, a to już coś.
Oczywiście, to tylko luźne sugestie, pierwsze-lepsze
pomysły, nie musisz z nich korzystać ani absolutnie niczego nie chcę ci narzucać.
Pamiętaj, proszę, o tym.
W końcu na pogrzebie rodziców, [przecinek zbędny] musiałem wyglądać jak człowiek. –
Nie wiem dlaczego, ale po takim zdaniu już tym bardziej ciężko mi uwierzyć, że
bohater faktycznie przeżył stratę. Może to w połączeniu z tą całą zbaczającą na
różne tory ekspozycją, masą wtrąceń i dopowiedzeń nie na temat? Nie widzę
faktycznego żalu, raczej coś w stylu: no, wiecie, rodzice mi umarli, więc
poszedłem do fryzjera. Taka sytuacja.
Silas spoglądał z niedowierzaniem na prawnika, który
siedział naprzeciw niego w okutym skórą, XIX wiecznym fotelu. – dziewiętnastowiecznym. I na pewno okutym, a nie obitym? Okuty
według PWN: obity metalem, od: okucie, czyli metalowe, często
ozdobne umocnienie drewnianych przedmiotów: drzwi, okien, skrzyń, szaf.
- Jesteś dziedzicem dwóch królewskich rodów. Od strony
dziadka, Van Helsingów, a od strony babci, Grimmów. Twoi rodzice postanowili ci
nie wyjawiać pochodzenia twego ojca, bo chcieli ci dać jak najwięcej
„normalnego” życia. – To wszystko już wiem
z ekspozycji. I po co? Dużo fajniej byłoby, gdybym teraz mogła się zaskoczyć
dokładnie tak samo jak Silas. Mogłabym się w niego wczuć – poczuć dokładnie
takie samo zdziwienie jak on. Tymczasem zamiast tego dziwi mnie tylko twoja
chronologia narracyjna – najpierw bohater zdradza mi wszystko o swojej
genealogii, jakby z tą wiedzą zaznajomiony był od dawna, a teraz dostaję scenę,
w którym dopiero przyswaja takie informacje. Na opak.
Prawdę miałeś usłyszeć w 33 urodziny (...). – Trzydzieste trzecie. To już ostatnia uwaga dotycząca
zapisu liczb w prozie. Resztę popraw sam.
- Wiem[,] mój drogi
Silasie, że się do nich nie palisz…
- Za cholerę.
- Ale tego wymaga prawo. Jesteś ostatnim męskim potomkiem
Grimmów i Van Helsingów w pierwszej linii krwi.
- Mam to gdzieś.
- Niestety nie możesz. Na twych barkach spoczywa teraz
obowiązek przedłużenia rodu.
- Że co proszę?
Uważasz ten dialog za emocjonujący? Okej, pisałam ci, żebyś
nie przesadzał z udziwnionymi dopowiedzeniami narracyjnymi przy wypowiedziach,
ale tu nie ma żadnych! Ani prostego powiedział, ani czegoś bardziej
pobudzającego wyobraźnię, na przykład jakiejś reakcji na słowa w postaci gestu.
Uniesienia brwi wyrażającego zdziwienie, poruszenia się niespokojnie na fotelu,
pochylenia się nad blatem, przewrócenia oczami… Cokolwiek! Daj mi cokolwiek,
inaczej dialog wygląda, jakbyś pisał go na kolanie.
- Zważaj na język, Silasie. – upomniał go Fryderyk, po czym
kontynuował swój wywód. – Wiem, że nie tak to sobie wyobrażałeś (...). – pierwsza kropka zbędna, a zamiast następnej postaw
dwukropek.
Poza tym rozumiem, że Fryderyk to adwokat na usługach
rodziny, a więc, jakby nie było, przez nią opłacany. Czy więc powinien Silasa
upominać jak jakiegoś brzdąca, który przypadkowo przyplątał się do
kancelarii?
(...) ale majątek twoich rodziców oraz tytuł twego ojca, [przecinek zbędny] zapewnia ci bardzo silną pozycję
pośród ziemskich oraz arkadyjskich rodzin królewskich. –
Zapewniają.
No dobra, powiedzmy to uczciwie – wyglądam jak klasyczny,
chudy, ale nie cherlawy, komputerowy nerd i daleko mi [do] klasy księcia Harrego. – To już wiem.
Harry’ego.
Jak widzisz, znam cię lepiej[,] niż myślisz.
- Silasie… - próbował go uspokoić adwokat, wznosząc do góry
otwartą dłoń. – Szyk: adwokat próbował
go uspokoić (...). Choć właściwie nie musisz mi tłumaczyć tego gestu.
Przytocz go, a sama sobie dopasuję go do sytuacji i wywnioskuję, co chciał
uzyskać adwokat. Zróbmy to tak:
- Silasie… - Fryderyk uniósł otwartą dłoń. – Nie musisz też wspominać, że robił to do góry. Nie da się
unosić w dół; pleonazm.
Kolejny dialog również wygląda na niestaranny, wyrwany
ledwo ze szkicu wstępnej opowieści. Pojawia się trzynaście (!) dywizów (!!)
sugerujących zmianę mówcy, ale nie pojawia się przy nich absolutnie żaden (!!!)
dopisek narracyjny. A przecież to one tak naprawdę malują ci ten obraz. Same
wypowiedzi bohaterów to ledwo głosy w przestrzeni.
I nie chodzi o to, by je zasypać, bo mogę się domyślić, że
lubisz popadać w skrajności (jak było w przypadku udziwnionych dopisków w
dialogu z prologu), ale by wyczuć złoty środek. U ciebie tego środka nie
widzę.
- Pieprzyć język, pieprzyć dobre wychowanie i pieprzyć
Błękitnych – warknął Silas[,]
spoglądając gniewnie na adwokata[,] i wstał z fotela.
- Jak wspomniałem[,]
z twoją pozycją bez problemu znajdziemy wiele chętnych kandydatek.
- Silasie Monroe! – oburzył się Fryderyk, wstając z fotela
i podnosząc głos, na dźwięk którego jego rozmówca znów siedział na swoim
miejscu[,] spoglądając na adwokata
lekko przerażonym wzrokiem. – O, a kiedy pojawiają się jakieś reakcje, to
są powtarzalne. Spójrz, do czego doprowadziłeś. Silas już kilka zdań temu
spoglądał gniewnie, teraz spogląda przerażony. Brakuje ci pomysłów w oddawaniu
emocji postaci? Mam wrażenie, że, pisząc, nie wczuwasz się w nie za bardzo. Polecam
ci dokładnie wyobrażać sobie dialogi, które prowadzisz.
1:1
Oddawaj też małe gesty, nie tylko ogólniki: powiedział tak
i tak, spojrzał tak. No dobrze, tu Silas akurat jeszcze wstał. Ale przez całą
rozmowę pełną wykrzykników nie mamy żadnego innego określenia jego stanu
emocjonalnego. A gdyby gdzieś wcześniej zacisnął dłonie na podłokietnikach albo
trzasnął pięścią w blat?
- W każdym razie do twoich 33 urodzin będzie pełnił tą [tę] funkcję w imieniu rodu van Helsingów.
Ukrzyżujecie mnie, [przecinek
zbędny] czy może zetniecie głowę?
Silas zamilkł[,]
gdy adwokat znacząco na niego spojrzał. – Szyk: (...) spojrzał na niego
znacząco. I znów powtarzalnie – mamy reakcję Silasa na wzrok adwokata.
Okej, inną reakcję, ale zapisaną w podobny sposób, brakuje mi też innych
zachowań. Nie tylko spoglądania na siebie.
Jesteś pierworodnym i[,]
niezależnie od płci, to na ciebie przechodzi obowiązek przedłużenia rodu
(...).
- Cóż[,] nie
spodoba ci się to – odparł Fryderyk i[,] złapawszy Silasa za dłoń,
rozciął jej grzbiet kluczem. – Jak go złapał za dłoń? Wstał szybko,
wychylił się przez biurko i pociągnął za nadgarstek? A może Silas trzymał
dłonie na blacie, nie wiem, ze splecionymi palcami, gotowy do dyskusji? Nie
klei mi się to, przed chwilą bohater został zrugany jak mały chłopiec, który
odszedł od stołu, niedojadłszy obiadu. Wyobrażałam sobie, że raczej będzie miał
dłonie przy sobie, a takie trudno byłoby Fryderykowi złapać. Chyba że Silas,
zaciekawiony kopertą, właśnie po nią sięgał…? Jeżeli tak, powinieneś to dopowiedzieć,
inaczej ruch Fryderyka się nie lepi.
- Prosiłem o coś – westchnął adwokat. – Nie ruszaj się
przez chwilę i patrz. – Z rany, gdzie dociśnięto klucz, popłynęła krew,
która szybko zmieniła swój kolor na błękitny. Krew w[W]siąkła w klucz, a jej kolor wrócił do
normalnego, czerwonego odcienia. – Teraz jesteś jedynym właścicielem tego klucza.
Tylko w twojej obecności otworzy on sekretarzyk twego ojca oraz inne
zapieczętowane miejsca związane z jego pochodzeniem.
- Mogłeś mnie chociaż ostrzec. – Piszesz o tym, jakby nic się nie działo. Jakbyś podawał
mi przepis na kurczaka w sosie curry, a tymczasem bohater dowiaduje się – ba! –
na własnej skórze, że faktycznie ma błękitną krew. I wcale na to nie reaguje!
Widzi, co się dzieje z jego ręką, ale nie wiem, czy zastyga z zaskoczenia, czy
jest zainteresowany i się przygląda, patrzy na dłoń, czy jest wkurzony i ma to
gdzieś, nie robi mu to różnicy… Nic nie wiem! Nic nie mogę wyczytać, bo
ograniczyłeś się do relacji zdarzenia, a zapomniałeś o sferze emocjonalnej
Silasa. I to akurat w momencie, w którym z jego ręką dzieją się różne nietypowe
dla niego rzeczy. Dalej podobnie – bohaterowie zachowują się mechanicznie,
zupełnie jak roboty:
- Dzięki za informacje – odparł Silas[,] wstając z fotela i kierując się ku drzwiom.
- Mój drogi, jeszcze list – dodał Fryderyk, podając swemu
rozmówcy [mu] zapieczętowaną kopertę. –
To od twojej matki. A teraz idź już, ochłoń i odwiedź dom rodziców. Tam poznasz
wszelkie odpowiedzi.
Strasznie dużo u ciebie imiesłowów współczesnych
(zakończonych na -ąc). Mam wrażenie, że mocno ich nadużywasz.
1.2
Wiem doskonale,
że rodzina od strony ojca to skończone dupki, a teraz wiem dlaczego. – Używasz dwukrotnie czasu teraźniejszego, a przez to
zdanie jest bez sensu. Sugeruję:
Od dawna doskonale wiedziałem, że rodzina od strony ojca to
skończone dupki, ale teraz już wiem dlaczego.
Słowem, oklepana klasyka rodem z niejednego serialu
produkcji brazylijskiej, takiego niezbyt wysokich lotów. Nie żebym nie kochał
rodziców i za nimi nie tęsknił, ale serio, z listu zaleciało takim banałem, że
aż mnie zęby bolały. (...) Przeskoczmy może zatem od razu do miejsca[,] gdzie poznałem Leilę. – Teraz nagle dowiaduję
się, że list, który Silasowi pozostawiła matka i który był zapowiedziany w
poprzednim rozdziale tak, jakby wiele znaczył, nie ma dla bohatera większego
znaczenia, bo… został napisany banalnie i rzewnie. Czuję się trochę
rozczarowana.
„Przeskoczmy może zatem od razu do miejsca[,] gdzie poznałem Leilę”.
- Świnia! – krzyknęła Leila i siarczyście spoliczkowała
Silasa.
„No dobra… trochę za daleko”.
Fajny motyw! Ale czy nie lepiej byłoby napisać: w którym
poznałem…?
Cofnijmy się zatem do początku, czyli jak odkryłem, że w
rodzinnym domu w piwnicy znajduje się ogromny portal, prowadzący do Biblioteki
Grimmów. – Dalej wcale nie pokazujesz
tego, jak bohater odkrył portal. Nie mogę się zupełnie wczuć. Pominąłeś opis
wejścia do domu, nie zbudowałeś żadnego tła, w którym Silas się porusza. Nie
widziałam jego niepewności, gdy podjeżdżał pod dom, a teraz nie słyszę
skrzypiących złowieszczo schodów, nie potrafię wyobrazić sobie drażniącego w
nos kurzu. Nie widzę samego Silasa. Czy jest zaniepokojony? A może
zaciekawiony? Nie wiem, czy zachowuje ostrożność, czy wchodzi na pewniaka.
Czy szuka, czy jednak wie, w którą stronę iść… Nic nie wiem! Niczego mi nie
dajesz, żadnego zadbanego opisu. To zaledwie jego zalążek:
Oczywiście ktoś, kto zaprojektował to ustrojstwo, wpadł na
genialny pomysł, aby ukryć całość w osobnej „komnacie”, do której prowadziły
drzwi schowane w szafie stojącej w najdalszym zakamarku zagraconej po sam sufit
piwnicy. Powiedziałbym, że moje marzenia o Narni się ziściły, dopóki nie
wypowiedziałem hasła, otwierającego szafę.
– Jak wpadł na to, by znaleźć szafę? Był zmęczony przeszukiwaniem domu, bo
trochę to trwało, czy raczej trafił na szafę niechcący, przypadkowo, dość
szybko? I dlaczego komnatę zapisałeś w cudzysłowie? Mowa o starym
budynku, trochę nawet magicznym. Komnata jak najbardziej pasuje.
No i w końcu dlaczego w trzeciej osobie przytaczasz
dokładnie to samo, co akapitami narracji pierwszoosobowej? Podobał mi się ten
zabieg w prologu – faktycznie wyglądało trochę jak pilot nowego serialu – ale
nie sądziłam, że pociągniesz taką techniką również resztę rozdziałów. Raz, że
długie akapity kursywy (do tej pory wspomnień Silasa jest więcej niż scen
rzeczywistych) bolą mnie w oczy. Dwa – no właśnie – dwa razy czytam praktycznie
to samo:
- Sezamie, otwórz się – odparł zmęczonym głosem Silas. –
Poważnie? To jest głupie.
W sekretarzyku taty była karteczka z notatką, że w piwnicy
pod domem jest przejście, prowadzące do portalu, a ten prowadzi do Biblioteki
Grimmów, co oczywiście w tamtej chwili za cholerę nic mi nie mówiło. I na
poważnie, ojciec ustawił hasło „Sezamie, otwórz się”. – Teraz przyszło mi do głowy, że właściwie nie widzę
powodu, by całości nie napisać narracją pierwszoosobową. To dobry pomysł, jeśli
zależy ci na ukazaniu charakteru Silasa, jego ironicznego stylu; mógłbyś tym po
prostu prowadzić sceny – nie oddzielać ich wielkimi akapitami ekspozycji, ale
myśli Silasa naturalnie wplatać w wydarzenia. Dzięki temu czytelnik nie miałby
co chwilę wrażenia, że naciskasz pauzę jak w Simsach, postaci zawieszają się w
czasie i przestrzeni. Jasne, jak pisałam, to fajny motyw na prolog, ale sądzę, że
nie da się udźwignąć tak całej powieści. Nie, dopóki wypełniają ją ekspozycje,
a Silas wydaje się mówić po prostu za dużo. Przecież nie może być tak, że w
rozdziałach właściwych narracja zabija dynamikę, ekspozycje dominują nad
wydarzeniami. Poza tym, jak wspomniałam nieco wyżej, prowadzenie całości w
narracji pierwszoosobowej pozwoliłoby ci, nie rezygnując z to tu, to tam
wplecionych myśli Silasa, opisywać to, co widzi (miejsca akcji) oraz oddawać
emocje. Czytelnik ich potrzebuje, a do tej pory jeszcze żadnych nie dostał. No
i pozbyłbyś się kursywy, która naprawdę męczy oczy.
Spójrz, moja sugestia:
W sekretarzyku taty była karteczka z notatką, że w piwnicy
pod domem jest przejście prowadzące do portalu, a ten prowadzi do Biblioteki
Grimmów. Za cholerę nic mi to nie mówiło.
– Sezamie, otwórz się – przeczytałem z karteczki.
Poważnie? To było głupie. Za grosz szacunku do C.S. Lewisa.
- Witaj, mój panie – powitała Silasa młoda, bardzo piękna
kobieta o orientalnej, bliskowschodniej urodzie i ciemno zielonych,
oliwkowych oczach. –
Ciemnozielonych.
W partiach narracyjnych pisanych narratorem
wszystkowiedzącym raczej unika się określeń typu piękna kobieta.
Narrator wszystkowiedzący to narrator obiektywny – nie do niego należy ocena,
pozostawia to pole czytelnikowi. A przecież nie każdy odbiorca będzie gustował
w bliskowschodniej urodzie, nie musi więc twojej bohaterki uważać za piękną, a
ty nie powinieneś go na siłę przekonywać do Jednej Słusznej Racji. Po prostu
przytocz ten wygląd, a ja sama zdecyduję, czy uważam tę bohaterkę za urodziwą.
Ewentualnie możesz napisać coś w stylu, że to właśnie Silasowi bardzo się ona
podobała, uważał ją za piękną. Wtedy przynajmniej poznam jego gust.
– Twój ojciec był wielkim oraz szlachetnym
człowiekiem.
- Taaa… jasne – odparł Silas, spoglądając nieco niepewnie
na ponętną kobietę. – W słowach, które
Silas wypowiedział, nie czuję jego krępacji, raczej znudzenie i zirytowanie
sytuacją, może w ogóle wspominanie o ojcu, którego Silas nie uważał wcale za
szlachetnego?
Nie mając zbyt dużego doświadczenia z płcią przeciwną, czuł
wyraźne zdenerwowanie i nie wiedział, jak się zachować w obecnej sytuacji. W
codziennym życiu kobiety go krępowały (...). – Ekspozycja, i to taka naprawdę dość słabiutka.
Czemu nie pokażesz po prostu tej krępacji? Wcześniej już
czytałam, że Silas zna seks jedynie okazyjnie, z burdeli, miał w życiu
jedną kobietę, która go zdradziła, nie ma więc doświadczenia z obcowaniem z
płcią przeciwną. A po tym już sporo mogę sobie dopowiedzieć, widząc zachowanie
bohatera. Gdybyś teraz po prostu pokazał, że, nie wiem, cofnął się o krok,
zająknął się, lekko zarumienił, odwrócił wzrok, albo poczuł, że robi mu się
cieplej… Cokolwiek, naprawdę. Tymczasem ty idziesz po linii najmniejszego
oporu: Silas czuł zdenerwowanie. Nie wiedział, jak się zachować. Kobiety go
krępowały… Nie wykładaj mi tego jak kawa na ławę. Pokaż to skrępowanie, bo
sama chcę poznać Silasa, a poza tym chcę, by w końcu moja wyobraźnia zaczęła
działać.
Opowiadanie składa się ze scen, po których czytelnik może
poznać bohatera. Gdyby, na przykład, Fryderyk miał sekretarkę i Silas
zająknąłby się w rozmowie z nią, zanim zostałby wpuszczony na spotkanie z
adwokatem, mogłabym zawczasu zobaczyć, że Silas średnio radzi sobie w
kontaktach z płcią przeciwną. Pokazując to tam, tu nie musiałbyś tego jedynie
zaklinać ekspozycją.
Wiesz, jak działa ekspozycja? Ty mi mówisz: Silas czuł
zdenerwowanie i każesz mi sobie samej wyobrazić, jak u bohatera się ono
objawia. Ale to zawsze zależy od charakteru postaci. Ktoś bardziej wrażliwy
faktycznie odwróci wzrok, będzie mówił, spoglądając w ziemię. Ktoś inny, może
bardziej życzliwy i zestresowany, będzie próbował kobietę czymś okryć. Ktoś
inny, zmartwiony i przytłoczony swoim dziwnym położeniem, złapie się za głowę i
zacznie coś do siebie mamrotać… Ty mi za to mówisz: bohater jest
zdenerwowany, a ty, czytelniku, dopowiedz i wyobraź sobie całą resztę. To
trochę nie fair. Jakbym poszła do stolarza i zamówiła stół, a on dałby mi kawał
drewna i powiedział: o, resztę wytnij sobie sam.
Tak się nie robi.
Taka kombinacja niespecjalnie pomagała mu się odnaleźć i
podjąć sensowną rozmowę, więc tylko zapytał.
– A ty to kto? – Kiedy
przed wypowiedzią dialogową pojawia się jej zapowiedź (tutaj: zapytał),
takiego zdania nie kończy się kropką, a dwukropkiem.
- Jestem Leila. Twoja służka – odparła spokojnym, nieco
melodyjnym głosem dziewczyna. – Podmiot
(kto mówi? – dziewczyna) nie powinien znajdować się tak daleko od
wypowiedzianej kwestii. Szyk:
– Jestem Leila. Twoja służka – odparła dziewczyna
spokojnym, nieco melodyjnym głosem.
Służyłam twemu ojcu, a teraz pokornie proszę[,] abym mogła służyć tobie. Twe życzenia, [przecinek
zbędny] są moimi życzeniami.
- To jakiś żart? – szczerze zdziwił się Silas. – Jak się zdziwił? Uniósł brwi? Otworzył szerzej oczy?
Rozłożył bezradnie ręce? Po pytaniu widzę, że był zdziwiony, ale dopisek
narracyjny nic innego mi nie mówi, niczego nie wnosi.
- Ok, po pierwsze skończmy z tym „panowaniem”. – OK to skrót, a więc powinien być zapisywany albo
wielkimi literami, albo rozwinięty: okej lub okay. Kiedy używasz
niepoprawnego zapisu Ok w dialogu, wypowiedź wygląda, cóż, dość ubogo.
Jakbyś się gdzieś bardzo spieszył i nie przyłożył do zapisu.
- Nie rozumiem twego życzenia, mój książę – odpowiedziała
szczerze zdziwiona kobieta. – Zatem jak mam się do ciebie zwracać? – Dosłownie zdanie czy dwa temu szczerze zdziwiony
był Silas. Nie pisz wszystkich na jedno kopyto. I znów: jeśli Leila jest
zdziwiona, jak to ukazała? Uniosła brwi? Otworzyła szerzej oczy? Rozłożyła
bezradnie ręce...?
- Ależ nie[,] drogi
książę.
Co by nie psioczyć, sam dialog o Aladynie przedni! Nieźle
się uśmiałam:
- Niczego sobie nie życzę. Po prostu zwracaj się do mnie
normalnie. (...)
- Jestem dżinem…
- To zrozumiałem. Powiedziałaś, że ile tu siedzisz?
- Półtora tysiąca lat – odpowiedziała Leila spokojnie. –
Wcześniej przez pięć wieków usługiwałam w pałacu Imperatora…
- To jest naprawdę pojebane – rzucił z niedowierzaniem
Silas. – Mamy XXI wiek, a Błękitni nadal zachowują się jak średniowieczna swołocz.
- Powinnością dżina jest służyć swemu panu, a potem jego
następcy. Tak było od zarania dziejów. Po to nas stworzono.
- Dziękuję za lekcję historii. (...) Uwalniam cię.
Rozumiesz? Jak w „Aladynie”, tylko pomijam pierwsze dwa życzenia i od razu
przechodzę do trzeciego.
- Trzeciego?
- No wiesz. Gdy Aladyn mówi „Dżini[e], życzę sobie[,] abyś był wolny” i
wtedy puf, kajdany spadają mu z rąk, a on nie jest już przywiązany do lampy.
Wolność, bycie człowiekiem, radosna rodzinka i tak dalej[.] –
Silas spoglądał na Leilę, która wydawała się być w całkowitym szoku. –
Czy ty oglądałaś kiedyś „Aladyna”?
- Wiem[,] o czym
mówisz, mój…
- A-a-a – przestrzegł ją Silas, podnosząc palec do góry.
- Mój Silasie.
I mamy nawet palec w górze! Jest gest, zabawny dialog,
mniej niż zwykle błędów interpunkcyjnych… Jasne, że komentarze narracyjne
mogłyby nieco bardziej malować tło, na przykład przestrzeń, w której poruszają
się bohaterowie, ale i tak jest lepiej niż było. Uznajmy to za progres.
(...) żyj[,] jak
chcesz.
Wracaj do swej magicznej oazy, [przecinek zbędny] lub skąd tam przybywasz, zapomnij o
mojej rodzinie i rób[,] co chcesz.
- Wybacz, ale nie rozumiem… - Leila się zawahała, jakby
bała zadać się to pytanie. – Dlaczego? –
Musisz nauczyć się również ufać swoim czytelnikom. I wierzyć choć trochę, że
mają głowę na karku. Skoro postawiłeś wielokropek i napisałeś, że Leila się
zawahała, nie musisz już dopowiadać, że bała się zadać pytanie. Ja to wiem.
Widzę, że jest jej ciężko, że jest zmieszana. Okazywałeś to też – mniej, niż
mogłeś, ale jednak – wcześniej, w dialogu.
Swoją drogą im dłużej go czytam – a ciągnie się on jeszcze
dwadzieścia dwa (!) dywizy (!!) – tym większe mam wrażenie, że nie lubię
twojego bohatera. Wydaje mi się strasznym prostakiem i chamem. Fakt, niektóre
jego kwestie są zabawne, ale od początku opowiadania nie wykazał się jeszcze
niczym, poza popisem bucery. Klnie, nic mu się nie podoba, nie wydaje się
minimalnie zainteresowany ani zaangażowany, wszystko mu przeszkadza, co chwilę
krzyczy na bogu ducha winną dżinkę, która nie zrobiła mu nic złego, jest
niecierpliwy i w końcu nawet nie jest mu przykro, że stracił rodziców. A
przynajmniej tego nie czuję. Znam go od kilkunastu stron, a nie odkryłam w nim
ani jednej pozytywnej cechy, która sprawiłaby, że polubiłabym bohatera i
kibicowałabym mu. Serio. Raczej współczuję Leili, że jest zmuszona spędzić z
nim trochę czasu.
Mam nadzieję, że to tylko taki początek i twój bohater z
biegiem fabuły choć trochę się rozwinie. Okej, zna się na popkulturze, a
niektóre jego porównania są całkiem zabawne, ale to dla mnie za mało, by
zatrzymać mnie przy tekście na dłużej. Liczę, że w życiu bohatera stanie się
coś, co pozwoli mu rozwinąć skrzydła. Tym bardziej że nie opisujesz Silasa i
jego zachowań, na razie bohaterowie tylko gadają. Nie było żadnej akcji, w
której Silas mógłby się wykazać sprytem. Nie pokazałeś, jak przeszukiwał dom
ojca, rozwiązywał jakąś łamigłówkę, używał klucza, który dopiero co zdobył…
Nawet na to naprowadzić musiała go Leila. Zresztą sam spójrz:
- A gdzie jest biblioteka?
- Za portalem – odparła spokojnie Leila, wskazując na
ogromny, kamienny łuk znajdujący się w ścianie. Silas nic nie odpowiedział,
tylko spojrzał wyczekująco na dziewczynę. – Możesz go otworzyć – dodała po
chwili. – Jest związany z twoją krwią od momentu w którym użyto na tobie
klucza. Wystarczy że podejdziesz i go dotkniesz.
Skąd w ogóle Leila wie, że Silas ma klucz? Nie była z nim w
gabinecie, nie widziała, by Silas używał klucza do tej pory. Czy Leila ma
szósty zmysł? Czuje, że Silas miał kontakt z kluczem?
Gdy po raz pierwszy zobaczyłem Bibliotekę Grimmów, nie
ukrywam że zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zapewne powinienem był wtedy
powiedzieć:
- Łoł, ależ to bajeczne!
A zamiast tego powiedziałem:
- O ja pierdolę!
Bohater jeszcze nic nie zrobił, nic sobą nie zaprezentował.
Opowiadanie to same dialogi, w których przekleństwa ścielą się gęsto, nie czuję
w nich wyważenia. Nadużywane tracą moc i wydźwięk, nie robią już takiego
efektu. Jest więc trochę prymitywnie, a turbo pasywnie. A szkoda, bo samo
uniwersum masz naprawdę ciekawe, pomysły, które wyeksponowałeś, zasługują na
to, by zostać wprowadzone w tekst i poprowadzone scenicznie, aż chce się je
poznać! Coraz mniej chcę jednak poznawać Silasa. Nawet nie mam do końca
pewności, czy zamierza ratować dżinkę, bo jej nie potrzebuje albo bo jest mu
nie na rękę mieć upierdliwe towarzystwo, a może dlatego, że nie przywiązuje
szacunku do tradycji rodzinnej, w myśl: na złość babci odmrożę sobie uszy.
- Witaj w Bibliotece Grimmów. Znajdują się tutaj zbiory z
ponad dwóch tysięcy lat – odpowiedziała Leila, oprowadzając Silasa po ogromnym
holu z majestatycznymi kolumnami zapełnionymi regałami z pergaminami,
woluminami i wszelkiej maści księgami. Z każdej strony znajdowały
się cztery ogromne skrzydła, również wypełnione księgami, ale też
wszelkiej maści sprzętami, artefaktami i przedmiotami, dla których nie
jeden fan gier RPG oddałby swoją duszę. –
O, mamy i opis biblioteki. Jest… lepszy niż żaden, że tak to ujmę. Poza dużym
pomieszczeniem z czterema skrzydłami i regałami książek nie jestem w stanie
sobie wyobrazić nic więcej. Jakie to były przedmioty? Jak zachowywał się Silas,
mijając je? Nie dotykał niczego? Wcześniej wspomniał, że biblioteka zrobiła na
nim spore wrażenie, a teraz w ogóle na nią nie reaguje, zamiast opisu miejsca
akcji jego oczami, dostałam suchą, ogólnikową rozpiskę, która nie oddaje
żadnych emocji. A artefakty, sprzęty i przedmioty też nic mi nie mówią. No bo
co mijał? Mjølnera? Księgę Magii Powietrza? Świętego Graala? A może zagubione
przed ćwierćwieczem ulubione gacie cioteczki Gryzeldy?
- Masz tutaj zbrojownię? Taką jak z tego serialu „Grimm”? – Nie wydaje ci się, że przytoczenie nazwy tego serialu i
jednocześnie wprowadzanie rodziny Grimmów to zdecydowanie za dużo? Czy to
zbieżność nazw, czy ta rodzina też pojawiła się w serialu?
– Zaprowadzę cię tam, jeśli sobie tego życzysz.
- Spoko, sam znajdę. Nie będę się tobą wysługiwał – odparł
Silas[,] oglądając regał z dziwnymi
księgami oprawionymi w skórę. – O, dopiero tutaj, pierwszy raz w historii
jestem w stanie kupić to, że Silas ma dobre intencje.
(...) białe pudełko, w środku wyłożone aksamitem[,] na którym spoczywał błękitny kryształ. W jego
wnętrzu pośród plątaniny barw unosiła się mała[,] złota, kobieca postać,
pogrążona jakby w wiecznym śnie. Silas bez zastanowienia sięgnął po kryształ i[,]
wziąwszy go w dłoń[,] odruchowo podrzucił kilka razy. Był lekki
niczym piórko. – Czyli co? Mam to rozbić i będziesz wolna?
Naprawdę doceniam ładny opis.
Szczypało przeraźliwie, ale gdy na klejnot spłynęła jego
krew, jej kolor zmienił barwę na błękitną, a następnie kryształ jakby pękł w
środku. Silas[,] niewiele myśląc[,]
ścisnął go mocno w dłoni, roztrzaskując klejnot, który rozsypał się
na dziesiątki drobnych odłamków, przy czym kilka z nich wbiło się boleśnie w
jego dłoń. – Z ostatniego zdania wynika, że odłamki wbiły się w dłoń
klejnotu, nie Silasa.
- Ja, muszę to sprawdzić. – Jeżeli chcesz tu uzyskać pauzę oddechową i ukazać
zwątpienie Leili, zastąp przecinek wielokropkiem.
- Eee… no dobra. Rozbierz się. – Nie jestem w stanie tego kupić. Podobno Silas był dość
wstydliwy, nie radził sobie w relacjach damsko-męskich. Skąd nagle taka
pewność, taki pomysł? Czy na pewno pasuje do charakteru postaci, który
budowałeś wcześniej?
- Świnia – krzyknęła Leila i siarczyście spoliczkowała
Silasa. – O, to też mi nie pasuje do
charakteru postaci, który prezentowałeś wcześniej. Całe życie Leila usługiwała
rodzinie, tutaj nie wierzyła jeszcze w swoją wolność, ledwo kilka akapitów temu
trudno ją było namówić, by przestała księcia nazywać swoim panem. Okej, jego
życzenie było niekomfortowe, ale skąd u bohaterki taki odruch sprzeciwu, skoro
nie wyrabiała go wcześniej, służąc z tysiąc lat? Podnieść rękę na
księcia? Na moje ktoś, kto żył w niewoli przez wieki, nie powinien tak łatwo
się odważyć. Dalej zresztą piszesz:
- Przepraszam. Ja… poniosło mnie. Nigdy wcześniej nie
mogłam czegoś takiego uczynić. – Tym
bardziej zachowanie Leili wydaje się niekonsekwentne, mam wrażenie, że po
prostu chciałeś mieć śmieszny gag, który nie pasuje do kreacji postaci.
Imperatyw narracyjny, ot co.
- Uwolniłem cię, więc pomyślałem, że skoro taka piękna i
samotna kobieta tkwiła tutaj przez półtora tysiąca lat, to będzie miała ochotę
na, no wiesz… trochę rozrywki. – I to mówi
koleś, który podobno: czuł wyraźne zdenerwowanie i nie wiedział, jak się
zachować w obecnej sytuacji. W codziennym życiu kobiety go krępowały (...). Tere-fere.
Wiesz[,] gdzie jest
twój dom?
- Czyli mógłbym podglądać nagie aniołki Victoria’s Secret?
– rozmarzył się Silas, ale gdy tylko spojrzał na swą rozmówczynie[ę], zasłonił twarz zdrową ręką i dodał cicho – Nie bij.
– Skąd Leila, nie wychodząc nigdy z biblioteki i służąc rodzinie od wieków, ma
wyrobioną świadomość o tym, że podglądanie nagich aniołków przez księcia jest
niewłaściwe? Dlaczego się temu sprzeciwia i czemu tak łatwo przychodzi jej
bicie kogoś, od kogo chwilę temu zależało jej życie? Bardzo szybko się ta
postać rozwinęła, mam wrażenie, że nie zapanowałeś nad jej sylwetką
psychologiczną. Kobieta ma świadomość bohaterki żyjącej we współczesnym
świecie, a przecież taką nie jest.
- Zatem wiem, jak wygląda dzisiejszy świat, choć przyznaję,
że teraz[,] gdy o tym myślę, to się go
boję. – Boję się, ale jednocześnie jestem tak pewna siebie, że biję
księcia. I znów: tere-fere.
Nie planowałem zasiadać w jakiejś radzie zramolałych
pierników, mieć w piwnicy magiczną bibliotekę, a tym bardziej niewolnicy. – Nie planowałem (kogo? czego?) mieć w piwnicy (kogo?
co?) niewolnicę.
Miałem na myśli „Mów, [przecinek
zbędny] jak do debila”.
- Chwila, moment. Przecież cię uwolniłem – odparł
wzburzonym tonem Silas. – Chcesz mi powiedzieć, że na darmo haratałem sobie
łapę? I to bez znieczulenia! – dodał gniewnie podnosząc do góry zakrwawioną
dłoń, owiniętą w jednorazowe chusteczki, które już dawno przesiąkły. – Skąd Silas miał chusteczki? Nosił je w kieszeni? Miał
ze sobą plecaczek? Kołczan Prawilności? Mogłeś o nich wspomnieć, gdy naprawdę
bohater zaczął przykładać je do dłoni. Wtedy mógłbyś na przykład uzupełnić
dialog dodatkowym wtrąceniem narracyjnym, nie byłby taki… pusty. To wygląda
tak, jakbyś wymyślił te chusteczki dopiero teraz, po fakcie.
- Nie. To nie tak. Ja jestem wolna, ale czuję że zachowałam
część mocy. Magia nadal we mnie płynie.
- To chyba dobrze?
- Tak, ale nie pojmuję, jak to możliwe. Nigdy nie słyszałam
o takim przypadku. – Jak na razie wygląda
to jak zwykły imperatyw narracyjny. Chyba że mamy otwarcie nowego wątku,
konfliktu fabularnego, i bohaterowie odnajdą w dalszym tekście odpowiedź na to
zagadnienie? To by było klawe.
Edit: No i jest klawe, akurat ta kwestia się rozwija. Fajnie!
Edit: No i jest klawe, akurat ta kwestia się rozwija. Fajnie!
Chyba, [przecinek
zbędny] że pozwolił.
- Naprawdę jestem wdzięczna za zwrócenie mi wolności. Nigdy
nawet o tym nie śniłam – mówiła Leila podążając za Silasem do portalu. – Nie widać tej wdzięczności. Nie widzę u Leili rumieńców,
uśmiechu, radości bijącej z oczu, drżących z przejęcia dłoni. Nie widzę
zainteresowania nowym życiem, rozglądania się dookoła, oglądania swojego ciała,
czy na pewno jest już ludzkie… Okroiłeś tę bohaterkę z całej emocjonalności, a
przecież znalazła się w zupełnie nowej dla siebie sytuacji. W końcu jest wolna
i co? Ano nic. Po prostu mówi, że fajnie i idzie do portalu.
Rachunki są opłacone, w lodówce co prawda pusto, ale
zostawię ci kartę[,] abyś zrobiła sobie
jakieś zakupy. Z tego co rozumiem, ogarniasz dzisiejsze realia codziennego
życia.
- Odbiło ci? – oburzyła się kobieta, przyciskając kurczowo
do siebie ranną rękę. – Rozbraja mnie też to,
że po mowie – stylizacji językowej bohaterki – w ogóle nie da się poznać, że
jeszcze chwilę temu była tysiącletnią dżinką oglądającą świat czasami przez
lustro. Wypowiada się współcześnie i reaguje na różne rzeczy tak, jakby
ironizowała, burzyła się i fuczała na swego pana od dawien dawna. To nie jest
dla niej nowe. A przecież różnice między Silasem a Leilą wynikające z ich
pochodzenia, wieku czy czegokolwiek właściwie, powinny być widoczne na pierwszy
rzut oka!
– No to załatwione. Masz dostęp do książek, masz dach nad
głową, zatem sumienie mam czyste. Daj znać, jak będziesz chciała się
wyprowadzić.
- Ja…
- Tak, tak jesteś wdzięczna. – Jak miałaby dać znać? Telepatycznie? Kupić za jego
pieniądze nowy telefon i zarejestrować go na jakie nazwisko?
Końcówka rozdziału wygląda, jakbyś bardzo się spieszył do
końca. Jest byle jak. Żadnego opisu miejsca akcji, wnętrza domu, reakcji Leili
na nowe otoczenie. To tylko dialog w stylu: O, tu masz to, a tam tamto, więc
wiesz, co robić. Nara. Jak mam się wczuć w to opowiadanie, skoro piszesz je
byle jak, na pół gwizdka?
1.3
Chyba najwyższy czas opowiedzieć wam, jak poznałem Adama
Silverstone’a. Mojego dobrego przyjaciela, przyszłego małżonka Leily oraz
człowieka, który bardzo mocno odmienił moje życie. – Dlaczego? Czemu zdradzasz mi, że Leila będzie miała
kiedykolwiek męża? Dlaczego tak skaczemy po linii fabularnej? I w końcu: kiedy
zacznie się dziać coś w fabule na teraźniejszej dla bohatera linii czasu? Czy
znowu czeka mnie fragment podobny do tego, w którym dokładnie opisywałeś ojca
bohatera? A potem matkę?
Sądziłam, że właśnie teraz znajdzie się czas na obserwację,
jak Leila zacznie radzić sobie z nową codziennością, jak zawiąże się jej
relacja z Silasem, ewentualnie brałam pod uwagę, że wrócimy do wydarzeń z prologu
(tak, nadal nie pamiętam, jak nazywali się odwiedzający Leilę i Silasa, ale
pamiętam, że mieli dla bohaterów jakiegoś questa). Tymczasem nie. Po raz
kolejny zaczynamy jakiś nowy wątek, i to paskudną ekspozycją.
Co ciekawe, to NAJDŁUŻSZA EKSPOZYCJA, JAKĄ WIDZIAŁAM W
ŻYCIU (pomijając te spotykane w literaturze sprzed prawie stu lat). Liczy pięć
akapitów, z czego cztery są o-gro-mne. Całość jest niestrawna – ma
osiemdziesiąt jeden wierszy, trzy strony A4 i jest zapisana kursywą. Oczy
wypływają.
Naprawdę długo nie rozumiałem, dlaczego przez 29 lat nie
widziałem drugiej natury innych osób. Gdy w końcu jednak ta, że się tak
nerdowsko wysłowię, umiejętność się we mnie odblokowała, moje spotkania z
osobami o podwójnej naturze były dość... burzliwe. – Jak się odblokowała? Co oznacza to słowo? Czemu nie mogę
tego zobaczyć sceną, w której w bohaterze coś się zmienia? Dlaczego nie
pokażesz mi jego doświadczeń, które zbudowały go takim, jakim jest obecnie w
tym czasie fabularnym? Przez to wszystko twoje opowiadanie to nie tylko jedno z
tych znanych mi tekstów, które ma tych ekspozycji całkiem sporo. To też jedno
z najnudniejszych opowiadań, jakie czytałam na potrzeby ocenialni. A
przecież piszesz fantasy!
Większość zwyczajnie panikowała i podkulała ogon, czasem dosłownie,
niektórzy byli jednak bardziej opanowani, a zdarzyło się też kilku jegomości,
co to uznali[,] że spuszczą mi łomot.
Na moje szczęście potrafię się obronić, a do tego szybko biegam. – Bez
sensu byłoby pisać co akapit coś w stylu: scena, scena, scena. Pokaż spotkanie
z osobą o drugiej naturze. Pokaż, jak wygląda, jak się zachowuje, jak reaguje
na Silasa. I pokaż też samego Silasa, który zaczyna rozumieć, w jak kiepskim
położeniu się znalazł, więc bierze nogi za pas. Zapytam ostatni raz: piszesz wypracowanie
szkolne czy powieść?
Od tej pory nie będę komentować każdej większej ściany
tekstu; przejrzę ją, ale nie będę opisywać problematyki danego wspomnienia.
Przejdę po prostu do jakiegoś ciekawszego momentu z życia Silasa, który nie
będzie pozbawionym – innych niż ironia – emocji. Zastanów się, jak możesz,
choćby krótkimi gagami porozrzucanymi po głównej linii fabularnej, wprowadzić te
rzeczy, o których tyle mówi Silas, do tekstu.
Mam też wrażenie, że zupełnie nie zrobiłeś selekcji
materiału. Nie wiesz, że są rzeczy, których na samym początku czytelnik wcale
nie musi wiedzieć. Dowie się ich z czasem albo wcale. Masz rozbudowany świat,
do którego odbiorcę należy wprowadzić po kolei, krok za krokiem, małymi
kroczkami, ty natomiast co robisz? Zarzucasz go informacjami. Nie wiem, jaką
Silas ma do wykonania misję, nie wiem, po co ludzie w prologu odwiedzili go,
nie wiem, co się stało dalej z Leilą i jak Silas zaczął odnajdywać się w nowym
dla siebie życiu, wiem za to, że Likantropi stanowią mniej niż 2% populacji
ludzi na Ziemi oraz Od lat 60-tych ujawniło się bardzo wielu ludzi o
dwoistej naturze, a wszelkiej maści organizacje na rzecz równego traktowania po dziś dzień walczą o ich prawa. Przecież to brzmi jak wyrywek Wielkiej Encyklopedii Stworzeń Fantastycznych,
wydanie pierwsze, 1988. Ough.
- Poważnie, czy ja wyglądam[,] jakbym chciał cię zabić?
- Nie wchodzę w drogę Królewskim. Jestem wolnym Lykasem
działającym w pełni legalnie – powiedział Adam przechodząc na język angielski,
w którym czuł się o wiele swobodniej. – W
serialu te różnice językowe byłyby zapewne widoczne na pierwszy rzut oka,
jednak w opowiadaniu to tak nie działa. Odbiorca ma wyobraźnię, nie ma ekranu
przed sobą. Co mam sobie wyobrazić? Czy lykas wcześniej starał się dobierać
słowa, długo ich szukał w głowie, jąkał się, nie mówił płynnie? To czemu tego
właśnie nie pokażesz? Nie oddasz w scenie?
I skoro lykas to nazwa rasy stworzeń, powinieneś
zapisywać ją od małej litery. Jak człowiek.
(...) spytał[,] wskazując
na bogato zdobioną broń.
To co[,] rzuci pan
okiem i powie[,] za ile mógłbym to pchnąć jakiemuś kolekcjonerowi? –
Silas podał antykwariuszowi broń, a ten patrzył na niego z lekkim
niedowierzaniem. Szybko jednak się opanował i przystąpił do szacowania wartości
pałasza. Nie zajęło mu to zbyt wiele czasu. – Co robił? Oglądał go pod
światłem, zbliżył do twarzy? A może wziął do ręki lupę lub jakiś monokl? Nic
nie potrafię sobie wyobrazić, bo zupełnie nic mi nie mówisz. Ograniczasz się
tylko i wyłącznie do prostego szkicowania, jakbyś tworzył plan minimum. Na
każdym kroku czuć braki – a to brak opisu miejsca akcji, a to brak scen, a to
naprawdę szczątkowo przytoczone zachowanie postaci:
- Nie to miałem na myśli – odparł zmieszanym tonem Adam,
nie wiedząc, jak się zachować w obecności osoby pochodzącej z królewskiego
rodu, która w ogóle nie zachowywała się, jak ktoś z tych sfer. – Czyli co robił ten bohater? Rozglądał się nerwowo i nie
patrzył w oczy? A może oddał pałasz drżącymi rękoma, wyprostował się i
pomyślał, czy byłoby faux pas zapytać o coś do picia? A może zastanawiał się,
czy Silas to na pewno Błękitnokrwisty? Przecież raczej nie miał tego wypisanego
na czole... CO MAM SOBIE WYOBRAZIĆ, CO ROBIŁ ADAM??
– Jest też grawer, chyba po łacinie, aczkolwiek nie mam
pewności. – Akurat łacina jest tak
okropnie charakterystycznym językiem; ziemski pracownik antykwariatu skupujący
artefakty i różnego rodzaju pamiątki, który zna ziemską historię, na pewno
poznałby ją bez trudu.
Jak coś[,] mam tego
więcej w bagażniku.
Wiecie, może trzeba było mu od razu powiedzieć[,] z kim był spokrewniony mój ojciec. Gdy Adam
zobaczył arsenał[,] który przywiozłem, to myślałem że zaraz dostanie
zawału. Prawie tak się stało[,] kiedy dodałem:
- Dziadek był Van Helsingiem, a babcia wywodzi się z
Grimmów.
Dobrze, że była z nami pomocnica Adama, bo jeszcze policja
oskarżyłaby mnie o ukatrupienie antykwariusza, kiedy ten zemdlał na środku
ulicy. – Jaka pomocnica? Co robiła
wcześniej, na zapleczu parzyła kawę? A może zmiatała kurze, wycierała parapety?
Jak wyglądała? Czy Silas nie czuł się niepewnie w jej towarzystwie? Czy kobieta
się go obawiała i nie była skora do rozmowy, skoro był błękitnokrwistym? Może
była zestresowana? A może Silas jej w jakiś sposób zaimponował zawartością
bagażnika? Nic nie wiem, bo po prostu tak o wstawiłeś ją sobie w kadr, magicznie
się pojawiła, bo jej potrzebowałeś, zamiast być żywym tłem sceny, wspomnianym
raz czy dwa gdzieś wcześniej, jakby mimochodem.
- Panie Monroe – zaczął Adam niepewnie.
- Po prostu Silas.
- Panie Silas. –
Silasie. Myślę, że stary jak świat gag z nieodmienianiem imienia zupełnie nie
pasuje do kogoś takiego jak wykształcony antykwariusz.
Problem z tą sceną jest też taki, że już do końca nie
uświadczyłam w niej żadnego opisu. Ani utraty przytomności, ani próby pomocy,
zaniesienia antykwariusza do gabinetu, ani cucenia. Nic. Raz na kilka
wypowiedzi pojawiła się wzmianka, że Adam znów wziął do ręki pałasz i mu się
przyjrzał, następnie że:
- Zatem jest pan potomkiem dwóch królewskich rodów – odparł
Adam nalewając sobie drżącymi dłońmi potrójną porcję Burbona, po czym wypił
duszkiem połowę zawartości szklanki. – Burbona
małą. Widzisz, oto przede mną scena, w której tak po prostu bez żadnej
ekspozycji dowiaduję się, że Silas to jakiś potomek i to rodów, które robią
wrażenie wśród obcych. Gdyby więc wyciąć początkowe akapity rozdziału
pierwszego, a zostawić jedynie scenę w antykwariacie, scenę oglądania domu ojca
i znalezienia oraz uwolnienia Leili oraz teraz scenę próby sprzedania szmelcu z
posiadłości, czytelnik dostałby kilka faktów o Silasie, subtelnie wetkniętych w
plot fabularny. Mógłby odkrywać puzzle, poznawać bohatera, obserwować, jakie
jest jego podejście do spuścizny i tak dalej, i tak dalej…
- Niezbyt szanuje pan swoją rodzinę.
- Szanuję? Do diabła z nimi i politykami! Kręcą, mieszają,
nastawiają społeczeństwo przeciw sobie, a za kurtyną przepychają ustawy i
grabią ludzi.
- Dość nietypowe słowa,[zbędny
przecinek] z ust… osoby z pańskim pochodzeniem.
- Dowiedziałem się o tym niedawno. – Brak szacunku Silasa widziałam już w rozmowach, najpierw
z Fryderykiem, potem z Leilą. Byłam świadkiem, gdy bohater dowiedział się o
swojej schedzie, której nie zaakceptował. Po co mi więc trzeci raz podobna
scena?
Problem w tym, że ja to już wszystko wiem od jakichś
dwudziestu stron i teraz te sceny jakby nie są już mi potrzebne. Nic mi nie
dają, nie dowiaduję się z nich niczego nowego. Dialogi i interakcje głównych
bohaterów z innymi pisze się po to, by pchnąć fabułę w przód, odkrywać nowe
elementy powieści. Musi mieć cel istnienia w tekście. Tej tego brakuje – nie
wnosi nic, co byłoby dla czytelnika świeże, zaskakujące. Patrz dalej: (...)
mruknął Adam pod nosem[,] spoglądając niepewnie na swego rozmówcę. I
to jest zupełne maksimum opisu tła. Za mało, zbyt ogólnikowo. Nie rozumiem,
dlaczego o historycznym tle potrafisz pisać ekspozycją na pięć stron, a
malowanie przestrzeni, w której poruszają się twoi bohaterowie w bieżącej
akcji, zupełnie pomijasz. Czy sprawia ci to wyjątkową trudność, a może nie
spodziewałeś się, że brak takich opisów, naturalnie i skrzętnie wplecionych co
kilka zdań, to tu – to tam, aż tak bardzo rzuci się w oczy? Mam nadzieję, że
teraz sam zwrócisz na to uwagę, że zobaczysz, jaki ten tekst jest nagi.
1.4
Ta odsłona rozdziału czwartego to właściwie sam
dialog.
- Już wiem[,]
dlaczego zachowałam w sobie część magii! – zawołała radośnie Leila[,]
teleportując się przed nosem Silasa (...). Widok młodej kobiety, która pojawiła
się nagle pół metra przed nim, ściął go z nóg. – Skoro piszesz, że Leila
teleportowała się tuż przed nosem Silasa, nie musisz podawać dokładnej
odległości. To zaburza dynamikę tego wydarzenia.
- Pogrzało cię[,]
kobieto!? – krzyknął ze złością Silas[,] siedząc okrakiem na podłodze
(...). – Nie sądzę, by było to możliwe. Rozumiem, że Silas po prostu
rozkraczył nogi, ale nie mógł siedzieć okrakiem na podłodze, ponieważ okrakiem
znaczy tyle co: obejmując coś rozstawionymi nogami. Można siedzieć
okrakiem na koniu. Albo na taborecie.
- Chcesz podziękować? To tam masz kuchnię, a ja jestem
głodny.
- To było wyjątkowo szowinistyczne – oburzyła się Leila. – I znów: Leila bardzo szybko poradziła sobie z
przyzwyczajeniem się, że książę nie jest jej panem. Zdecydowanie brakowało
rozwoju takiego stanu rzeczy, małych przyzwyczajeń, kroków w tę stronę.
Tymczasem, będąc tysiące lat w niewoli, dżinka nie ma oporu, by wbić księciu na
kwadrat (mimo że dostała od niego klucze, rozważnie byłoby więc ich używać,
może to nawet potraktować jako część prezentu?), mówić o szowinizmie,
oburzać się.
Przy czym nie chcę cię do niczego zmuszać. To twoja postać,
możesz prowadzić ją, jak chcesz, jednak wydaje mi się, że w przypadku Leili jej
sylwetka psychologiczna jest po prostu niespójna, zawiera luki, które można by
uzupełnić scenami – gagami w drugą stronę; takimi, które pokażą, jak Leila
zmienia się powoli i jak trudno jest jej nie spełniać wymagań Silasa i
przyzwyczajać się do nowego dla niej życia.
Bardzo, bardzo dużo u ciebie imiesłowów współczesnych;
brakuje mi różnorodności. Spójrz:
(...) zawołała radośnie Leila teleportując się przed
nosem Silasa, który akurat wychodził z kuchni, trzymając w ręce talerz
pełen kanapek. (...)
– krzyknął ze złością Silas siedząc okrakiem na
podłodze (...) rzucił gniewnie, wstając.
- Przepraszam. Samo wyszło – odparła dziewczyna pomagając
zbierać mu jedzenie z ziemi na talerz.(...)
- Było nie wytrącać mi kolacji z rąk – odparł Silas wrzucając
swój niedoszły posiłek do śmietnika.
- Nie segregujesz odpadów? – zapytała dziewczyna, ale
widząc pochmurną i pełną dezaprobaty minę Silasa, szybko dodała. – Tak
tylko mówię.
Przez to budowa zdań daje efekt monotonności tekstu. Do
tego niektóre imiesłowy są wykorzystywane błędnie, na przykład ten pierwszy: (...)
zawołała radośnie Leila teleportując się przed nosem Silasa. Wychodzi
na to, że Leila mówiła w czasie teleportacji, a podejrzewam, że ta choć chwilę
trwa, nie wiem, sekundę, może dwie. W tym czasie Leila zdążyłaby wypowiedzieć
już część zdania, więc Silas usłyszałby zaledwie jego końcówkę. O co chodzi?
Imiesłowy współczesne pokazują, co dzieje się w czasie 1:1 z czynnością, którą
wprowadza czasownik. Mamy więc radosne wołanie w czasie teleportacji, nie zaraz
po niej.
Mało tego – dialog jest dwuosobowy, a ty wciąż podkreślasz,
kto coś zrobił. Przecież to jest łatwe w domyśle – zmianę mówcy sugeruje sam
myślnik początkujący wypowiedź w nowym akapicie.
I w końcu skąd Leila wie, że we współczesnym świecie trzeba
segregować odpady? Czy, mieszkając w bibliotece, podglądała kogoś w czyjejś
kuchni przez magiczne lustro? A może sama niedawno, będąc w supermarkecie,
widziała kosze z różnymi kolorami worków i ktoś zwrócił jej uwagę, by wyrzucić
plastikowy kubek po nieziemsko smacznym smoothie do żółtego, nie
niebieskiego?
Tę uwagę można zastosować praktycznie do każdej ludzkiej,
naturalnej czynności, którą wykonuje Leila w tej notce. Na przykład:
- Dobrze[,] już
dobrze – odparła z urażoną miną, wzięła nóż do masła i[,] wyjąwszy z
lodówki potrzebne składniki, zaczęła robić kanapki. – Skąd Leila wie
dokładnie, z czego składają się kanapki? Może Silas miał w lodówce słoik
tajskiej ostrej pasty, którą Leila zaczęłaby smarować chleb? Skąd Leila wie,
czym różni się nóż do masła od noża do chleba? Przecież w bibliotece raczej nie
miała książek kucharskich, a otaczające ją artefakty to noże, które nie służyły
do zabaw w kuchni. Dlaczego życie ludzkie nie jest dla niej trochę dziwne,
niepewne? Jest u Silasa w mieszkaniu pierwszy raz, a podchodzi na luzie do
lodówki, może jeszcze doskonale wiedziała, w której szufladzie są sztućce, a w
której deski do krojenia chleba? Gdzieś dalej czytam takie zdanie:
– Silasie, jestem naprawdę wdzięczna za uwolnienie mnie,
ale nie jestem naiwna. Spędziłam w bibliotece półtora milenium, chcę poznawać
świat i cieszyć się wolnością, jednak muszę, a w zasadzie chcę, [przecinek zbędny] cię chronić. – No i tu już w
ogóle przewróciłam oczami. Bo po co Leila miałaby poznawać świat, skoro widać,
że zna go bardzo dobrze? Niby brak obeznania Leili wmawia mi sama ona,
dialogiem, ale sceny pokazują zupełnie inny obrazek, więc trudno mnie nabrać.
Pozwolę sobie pominąć część komentarzy na temat Leili i nie
wspominać o jej normalności w dalszej części tego rozdziału. Opracowanie ⅓ tego
dialogu zajęło mi trzy strony A4. Jak tak dalej pójdzie, nie skończę do
jesieni.
- Nie jestem pewna, czy zdajesz sobie sprawę z
odpowiedzialności, jaka na tobie ciąży – odparła Leila poważnym tonem. – Twój
ojciec był spadkobiercą Grimmów i Van Helsingów, a ty jesteś jego pierworodnym. – Właśnie dowiaduję się tego chyba czwarty, jak nie piąty
raz.
- Boże! – jęknęła Leila i wyszła z kuchni udając się do
salonu. – No dobra, miało już nie być o
Leili, ale tym razem sprawa jest trochę inna. Dlaczego bohaterka krzyczy Boże?
W sensie do jakiego Boga ona zwraca się w twoim uniwersum? Kiedy, mieszkając w
bibliotece, wyrobiła sobie taki nawyk? Ludzie tak mówią, ponieważ jest to
trochę powiązane z ich kulturą, religią, tradycją, wniknęło do języka jako
potoczne wykrzyknienie, ale jedynie w niektórych kręgach kulturowych. Leila,
podejrzewam, nie należy do takiego kręgu.
- Ze względu na twoje pochodzenie, nie będzie to możliwe.
Jesteś pierworodnym dziedzicem krwi Van Helsingów i Grimmów. – O, i oto szósty raz.
Trzydzieści stron tekstu za mną, a mam wrażenie, że tkwię w
martwym punkcie. Męczy mnie podobność sceniczna – trzy ostatnie sceny to:
wizyta u Ferdynanda, rozmowa z Leilą, wizyta u antykwariusza i znów rozmowa z
Leilą. W opowiadaniu praktycznie nic się jeszcze nie wydarzyło, poza szczątkowo
opisanym uwolnieniu dżinki. Wszystko inne to albo wykłady historii, albo
dialogi. Nie ma żadnej linii fabularnej, żadnego ciągu wydarzeń, które pchałyby
fabułę w przód. To znaczy one istnieją, ale są przytaczane w rozmowach,
bohaterowie mówią o tym, co się stało, zamiast… uczestniczyć w tym dzianiu
się.
- Czyli, [przecinek
zbędny] że niby uwalniając cię, sprawiłem[,] że nie stałaś się
człowiekiem?
- I tak[,] i nie.
- Jesteś naprawdę słodko naiwny – odparła Leila z
uśmiechem. – Taki stereotypowy, miły nerd, który nie ma bladego pojęcia o tym,
co na niego czyha. To na swój sposób urocze.
– Przed chwilą Leila patrzyła na niego gniewnie, mówiła poirytowana i właściwie
trochę zażenowana nieopierzeniem Silasa, a teraz nagle uważa go za uroczego.
Dlaczego? Co się zmieniło w jej postrzeganiu? Przed chwilą była na niego zła za
szowinistyczną uwagę, do tego typ podnosi na nią głos i nie należy do
najmilszych, w ogóle jakby nie interesuje go, co dziewczyna ma mu do
przekazania. Nie kupuję więc tego, że nagle Leila uznałaby go za
słodko-naiwnego i uroczego, a że zna pojęcie nerda – też jest wątpliwe.
Na jakiej podstawie miałaby wyciągnąć taki osąd?
- Czyli twierdzisz, że jestem…
- Nie przeginaj, bo znów zarobisz w papę.
Poddaję się. Obie postaci są po prostu niedorzeczne.
Prowadzone bez większego pomysłu i planu, jakby twoim jedynym celem było pisać
byle śmieszniej, byle bardziej głupkowato. Jasne, zabawne teksty wrzucone w
usta Silasa to tu – to tam mogą być dla niego charakterystyczne, oddawać jego
styl bycia. Ale tak ciągle? To męczące. W dodatku to, co zacytowałam wyżej, to
akurat wypowiedź Leili. Piszesz obie postaci na jedno kopyto, ich charaktery
pod względem poczucia humoru się zlewają.
Zatem na poważnie,
[dwukropek zamiast przecinka] przed czym, [przecinek zbędny] albo
przed kim chcesz mnie bronić?
Myślisz, że to[,]
co pokazują w telewizji[,] to prawda? – Skąd Leila wie, co puszczają
w telewizorze? Czy miała u siebie telewizor? A może spędziła swój pierwszy
dzień na wolności w ludzkim świecie właśnie na skakaniu po kanałach?
Mogę się teleportować tam[,] gdzie jesteś, gdyż wyczuwam twoją krew.
Do pewnego stopnia, choć to już nie ta sama moc, co miałam[,] będąc więźniem. – Ta sama moc, którą miałam...
Gdy późnym wieczorem do twoich drzwi puka para agentów
śledczych Lunara, „To [od małej] wiedz,
że coś się dzieje”, jak mawiał pewien klecha, słynny w polskim internecie. Tak
właśnie poznałem Wiktora Wolfmoona i Amelię Cory. On był postawnym,
czarnoskórym, wysokim facetem, na oko lekko po pięćdziesiątce, z brodą i wąsami
przyprószonymi siwizną oraz zupełnie łysą głową. – Pozwól, że coś ci
przypomnę:
Ten czarnoskóry dryblas z niemieckim akcentem, to
Wiktor Wolfmoon. Wilkołak pochodzący z jakiegoś zapomnianego przez Boga
miasteczka w Schwarzwaldzie, pracujący w tutejszym wydziale Lunar. – Wiem już, że Wiktor jest czarnoskóry oraz gdzie pracuje.
Nie potrzebuję powtórki. Poza tym nagle dowiaduję się o tym, że ktoś puka, bo
przenosimy się do narracji pierwszoosobowej, do głowy teraźniejszego Silasa,
który opowiada o tym spotkaniu. Jednak sam opis jest nudny i mdły. Dlaczego? Bo
Silas już zna bohaterów, którzy go wtedy odwiedzili, opowiada więc o nich bez
żadnego zainteresowania, zdziwienia, zupełnie bez emocji, czuć jedynie
monotonię i – znów – ironię. Gdybyś pokazał wejście nieznajomych i reakcję Silasa
na nich z perspektywy księcia, który ich jeszcze nie zna, byłoby to znacznie
ciekawsze, emocjonujące. Ty natomiast ograniczyłeś się do zdania:
Nie powiem[,] aby
ta parka zrobiła na mnie dobre wrażenie przy naszym pierwszym spotkaniu.
Zdaję sobie sprawę, że przechodzenie do narracji
teraźniejszej i pisanie z perspektywy Silasa dobrze zaznajomionego z uniwersum
jest dla ciebie prostsze; nie musisz kombinować z rozpisywaniem tych wszystkich
myśli i uczuć towarzyszących Silasowi, który nie ma tak właściwie jeszcze o
niczym pojęcia. Musisz się jednak zastanowić, czy naprawdę chcesz chodzić na
łatwiznę i pozbawiać czytelników elementów zaskoczenia, a tekstu – dynamiki?
Jakiejkolwiek akcji? Najbardziej zabawny dialog Silasa z… kimkolwiek nie będzie
interesujący, jeśli tylko na nim oprzesz wydarzenia. Bo dalej, co mnie
absolutnie nie dziwi, do końca rozdziału ciągnie się już tylko on. Łatwo cię
przewidzieć.
- Pan Silas Monroe? – spytał postawny mężczyzna. – Trzeci raz nazywasz go postawnym bądź dużym, barczystym.
- Ta, a kto pyta?
- Agent specjalny Wolfmoon, a to jest agentka specjalna
Cory. Jesteśmy śledczymi z Lunara i chcielibyśmy zadać panu kilka pytań. – I znów dublowanie informacji. Przecież już wiem, kto
przyszedł!
- Odnośnie czego? –
Odnośnie do czego.
- Czy prawdą jest, że przekazał mu pan cztery dni temu trzy
przedmioty znacznej wartości, należące do rodziny Van Helsingów?
- Tak i co w związku z tym?
- Czy może nam pan powiedzieć, jak wszedł w posiadanie tych
przedmiotów? – No przecież Silas powiedział
to zdanie temu: Adam wszedł w ich posiadanie, ponieważ dał mu je Silas. Chyba
że chodzi o to, jak wszedł w ich posiadanie właśnie główny bohater, ale
proponowałabym przytoczyć to jaśniej. Dziwi mnie jednak, że śledczy tego nie
wiedzą albo się tego przynajmniej nie domyślają. Przecież Silas jest podobno
popularnym księciem, spadkobiercą dwóch najznamienitszych rodów.
Aresztowaliśmy dziś Adama Silverstone (...). – Silverstone’a.
(...) właściciela antykwariatu[,] gdzie wystawiono owe przedmioty, pod zarzutem
paserstwa.
Mówił, że ponoć pan jest potomkiem rodu Van Helsingów i
wystawił je u niego na aukcji, ale, pan wybaczy, to brzmi niedorzecznie. Nikt z
królewskich nie pozbywałby się takiego dziedzictwa. – O, i kolejny raz, chyba z czwarty czy piąty, przerabiam
motyw o tym, jak bardzo Silasowi nie podoba się dziedzictwo i jak bardzo
wszystkich innych to dziwi. Gdyby jeszcze te momenty fabularne pojawiły się w
większej odległości od siebie, gdyby dzieliło je coś innego… Tymczasem w kółko
wałkuję jedno i to samo.
Słuchajcie[,] bando
patafianów, mój ojciec był z Van Helsingów i Grimmów, rodzice nie żyją, a ja to
wszystko odziedziczyłem i mogę z tym zrobić, co zechcę. – TO JUŻ WIEM!
- Coś ci się nie podoba[,]
wiedźmo?
- Słuchaj no[,]
niewolnico…
- Ależ drogie panie – przerwał Silas i[,] stanąwszy między kobietami[,] chwycił
delikatnie Amelię za ramię. Ta nagle dokonała pełnej przemiany, transformując
się w coś na kształt nieumarłego trupa, [przecinek zbędny] z
rozkładającą się wysuszoną twarzą, zaszytymi oczami oraz brudnymi, ostrymi
niczym u drapieżnego kota, [przecinek zbędny] zębami. Silas[,] przerażony
tym widokiem[,] błyskawicznie się cofnął, chowając [się] za plecami
Leily i wskazując na śledczą palcem. – To pieprzona Hexenbiest! – Czy
wspominałam już, że ekspozycje to nie tylko większe ściany tekstu
charakteryzujące świat przedstawiony, ale również wskazywanie przeżyć
wewnętrznych bohaterów zamiast pokazywania ich? Dla przykładu tutaj mamy
Silasa, który jest przerażony tym widokiem. No ale pokazałeś też, że odskoczył,
schował się za plecami Leili. To mi wystarczy, potrafię sobie sama
dopowiedzieć, że na pewno się wystraszył. Nie musisz mi aż tak ułatwiać, przez
to tekst staje się łopatologiczny.
Wygląda na to[,] Wiktorze,
że faktycznie zaszła pomyłka (...).
- On jest głową rodziny – odparła Leila, po czym dodała[,] patrząc stanowczo na Silasa. (...) - Ród Van
Helsingów i Grimmów czekają ciężkie czasy – westchnął Wolfmoon, po czym
dodał.
Antykwariusza zwolnimy z aresztu. Panią też zapraszam, bo z
tego co rozumiem, nie posiada pani żadnych dokumentów tożsamości, zatem należy
je wyrobić. – Przecież są w Polsce, w
Gdańsku. Dokumentów tożsamości nie wyrabia się u nas na komisariacie. Chyba że
chodzi o jakieś dokumenty potwierdzające, że Leila jest wolną dżinką?
Leila bardzo dobitnie zaznaczyła też, że muszę nauczyć się
panować nad tą zdolnością, bowiem potrafię ukazać pełną formę takiej osoby, nie
zaś[,] jak to bywa powszechnie, tylko
jej przejściową postać. Nie wiem[,] co mnie podkusiło, aby to
przetestować ponownie, więc nim dojechaliśmy do Gdańska[,] pogładziłem
łysinę Wolfmoona, który niemal natychmiast zamienił się w bardzo dużego,
czarnego wilkołaka, niszcząc przy tym swój nienaganny, i[,] jak się potem
okazało[,] bardzo drogi, [przecinek zbędny] garnitur oraz o mało
nie powodując wypadku drogowego. Tak, koszt naprawy samochodu, w tym wymianę
fotela kierowcy i klepanie dachu nad nim, [przecinek zbędny] też
doliczono do mojego rachunku. Na szczęście laweta, która nas zabrała[,]
była na koszt agencji. – To mogła być taka fajna, dynamiczna scena.
Mogłabym zobaczyć prawdziwego wilkołaka, poczuć emocje towarzyszące bohaterom,
widzieć ich przerażenie, uczestniczyć w dachowaniu…! Ale, niestety, tak nie
jest. Naprawdę wielka szkoda.
Swoją drogą, zaskakujące jest to, jak bardzo marnujesz
potencjał swojego pomysłu. Jak bardzo dobrze wychodzi ci pisanie powieści bez…
powieści.
– Sprawa wyjaśniona, masz czyste konto, papiery są
podpisane i możesz ponownie wystawić na aukcję to[,] co ci dałem.
- Nie wiem[,] czy
chcę.
(...) odparł Adam[,] całując kobietę w dłoń.
Wiesz[,] jak rzadko
ma to miejsce?
Naprawdę zaczęłam żałować, że już wcześniej nie utrzymałeś
języka za zębami i zdradziłeś mi, że Adam będzie w przyszłości mężem Leili.
Teraz, kończąc podrozdział tym, jak bohaterowie się sobą zainteresowali,
mogłabym gdybać o ich dalszym losie, może ich samodzielnie sparować, dostrzec,
jak spoglądają na siebie i kibicować im na randce. Ale… już nie muszę tego
robić, nie czuję, że chcę i że ma to dla mnie znaczenie. Przecież i tak
wszystko im się ułoży.
1.5
Wiecie[,] co jest
gorsze od marudzącego antykwariusza? Marudzący antykwariusz, zakochany w twojej
sublokatorce. Od afery z aresztowaniem Adama minęły trzy tygodnie, a on i Leila
postanowili wkurzać mnie przynajmniej co drugi dzień. Całymi godzinami
trajkotali o rupieciach, a im były starsze, bardziej zakurzone i zapomniane,
tym mocniej ich to ekscytowało. – Streszczenie. Czemu nie pokażesz tego
sceną? Nie zaprezentujesz tej relacji, a jedynie wszystko charakteryzujesz jak
leci? Przez to nie mogę się wczuć, zobaczyć, jakie bohaterom towarzyszą emocje
w czasie rozmowy? To nawet nie musi być pełen dialog, właściwie wystarczyłoby,
gdyby rozmowa działa się gdzieś w tle i gdyby, na przykład, przerwał ją
zirytowany Silas, który przypomniałby, że bohaterowie mieli jakąś robotę do
wykonania.
Kompletnie się do tego nie paliłem w tamtym czasie, bo już
sam jej rozmiar zwyczajnie przerażał. – I
dalej: widzisz, gdyby była to scena, mogłabym wczuć się w Silasa, zobaczyć jego
przerażenie. Tymczasem opowiada mi o nim Silas, który dawno ma ten czas za
sobą, ocenia siebie na chłodno, więc jego streszczenie pozbawione jest strony
emocjonalnej. A przecież dla czytelnika nie ma nic gorszego niż nieemocjonujący
tekst.
Na dokładkę, [przecinek
zbędny] Leila odkryła, że budynek biblioteki, czy też raczej ogromny zamek,
bo tak to wyglądało na moje oko, mieści się w Wieloświecie, nie zaś, jak
sądziła wcześniej, gdzieś w Arkadii. W tamtym czasie za cholerę nie rozumiałem[,]
o czym do mnie mówi, zaś sam Wieloświat wydawał mi się bardzo miłym i
spokojnym miejscem.
Nawet nie wiecie, jak bardzo się myliłem, ale o tym opowiem
wam innym razem. – Ja mam propozycję. Nie
opowiadaj. Po prostu to pokaż.
W owym czasie borykałem się z utratą weny (...). – W owym
czasie to wyszło rozporządzenie Cezara
Augusta, aby przeprowadzić spis ludności. Czemu Silas czasami zajeżdża narracją
godną kogoś znacznie starszego, bardziej poważnego, żeby nie mówić brzydko:
zdziadziałego? Taka stylizacja nie pasuje w ogóle do jego charakteru, ironii,
nerdostwa, geekostwa. To samo nasuwa mi się na myśl, gdy widzę, jak często
używa spójnika zaś. Za to Leili bardzo by pasował taki styl narracji,
skoro jest starsza niż Chrystus, nie sądzisz? Mógłbyś dzięki temu stworzyć jej
niepowtarzalną cechę, dzięki której wreszcie odróżniałaby się od reszty
bohaterów, a do tego stałaby się bardziej wiarygodna.
- Serio, czy tylko ja oglądam seriale? – mruknął Silas.
- Nie każdy ma czas, aby marnować życie przed telewizorem.
- Powiedział gość, który spędza całe dnie nad rupieciami –
mruknął zadziornie Silas (...).
Duży plus za końcowy cliffhanger. Cieszę się, że rozdział
skończył się w sposób sugerujący, że dalej skupiać się będziesz na realizowaniu
planu fabularnego. Kusza, którą kupił Adam od Silasa i którą sprzedał gdzieś
dalej, okazała się narzędziem zbrodni. Miodzio! W końcu coś się dzieje, w końcu
mam wrażenie, że ta fabuła jednak istnieje, a opowiadanie nie zmierza
donikąd.
Postanowiłam jednak w tym momencie przerwać ocenę. Raz, że
rozmawialiśmy o tym na czacie i długa ocena nie jest czymś, czego oczekiwałeś,
a dwa: mam wrażenie, że w dalszej części, mimo rozwoju fabularnego, wciąż
uczestniczylibyśmy głównie w ekspozycjach i dialogach. Widzę to, scrollując
nadesłane dwa następne rozdziały – to głównie kursywa i dywizy. Cieszę się
więc, że doszliśmy w tej kwestii do porozumienia i mogę przejść do
podsumowania.
PODSUMOWANIE
Nie będę rozpisywać się o technikaliach, ponieważ
wiem, że wyszedłeś z założenia, że korekta i tak jest przed wydawką. Z drugiej
strony wiem też, że nikłe jest prawdopodobieństwo, że w wydawnictwie ktoś
zainteresuje się nadesłanym tekstem, który nie został sprawdzony choćby
pobieżnie. Korektorzy to nie muchy, które lecą tam, gdzie śmierdzi najmocniej,
dlatego dobrze, by ktoś zrobił ci betę, choćby i podstawową. Nie tylko tę
opartą na przecinkach czy interpunkcji dialogowej, ale również zwracając uwagę
na odpowiedni szyk wyrazów, powtórzenia i wykorzystane słownictwo. Dobry redaktor
mógłby pomóc ci z utrzymaniem jednolitości stylizacyjnej w partiach narracji
pierwszoosobowej. Silas zwykle był wyluzowanym gościem, ale gdzieniegdzie
wkradło ci się w jego komentarze światłe bowiem czy zaś, czasem
typ brzmiał jak znacznie starszy, bardziej dojrzały. Spróbuj utrzymać jego
lekką narrację na przestrzeni całego tekstu. Napiszę o tym jednak nieco dalej,
w odniesieniu do charakterystyki postaci.
Widzisz, w naszej rozmowie na czacie uznałeś, że długość
oceny, którą zdradziłam, być może wynika z tego, że nie podoba mi się twój
styl. Problem jest taki, że… nie jest to prawda. W głównej mierze nie podoba mi
się to, że wcale nie nadesłałeś mi książki, a jedynie jej bardzo wstępny
szkic, tak zwany first draft. Ta praca z żadnej strony nie przypomina
lekkiego czytadła, w które można wniknąć, by poznać losy bohaterów. A już na
pewno nie przypomina niczego, co można wydać inaczej niż w vanity czy jako
selfpublishing. Dlaczego? Ponieważ ten tekst to głównie streszczenie świata
przedstawionego i kilka dialogów.
Opisy miejsc czy
postaci wyglądają bardzo przeciętnie, ubogo – to zwykle odfajkowywanie
elementów kreacji z listy (ktoś nosił to i to, wyglądał tak i tak;
pomieszczenie było takie i takie, coś stało tam, a coś innego gdzieś indziej).
Pamiętaj, że dobry opis to taki, który nie jest osobnym akapitem, który nie
rzuca się w oczy, ale porusza wyobraźnię. Jest wpleciony subtelnie, jakby od
niechcenia. Nie musisz pisać, że Leila jest piękną kobietą w kusym stroju;
wystarczy, że pokażesz, jak na przykład co chwilę obciąga spódniczkę, by nie
podchodziła jej w górę przy każdym ruchu, gdy bohaterka pierwszy raz opuszcza
bibliotekę. A przy tym nie musisz pisać, że biblioteka ta jest wielka i zawiera
w sobie książki, artefakty poukładane tak i siak; wystarczy, że Silas będzie
szedł jej korytarzem i z jednego jego końca nie będzie mógł dostrzec drugiego,
będzie za to gwizdał z uznaniem, kichał od kurzu, narzekał na skrzypiącą
podłogę i oglądał te rzeczy, które mijał.
Wróćmy jednak do streszczenia świata przedstawionego. Dość
zmartwiła mnie twoja wiadomość na czacie WS, gdy napisałeś, że rozdział
trzeci to przedstawienie kluczowych elementów świata. No dobrze, ale
przecież uniwersum powinno się malować słowem czytelnikowi na każdym
praktycznie kroku, w każdym zdaniu – od samego początku historii, nie od
któregokolwiek rozdziału. Powinno to się dziać w tle działań bohaterów tak, by
czytelnik, uczestnicząc w jakiejkolwiek akcji, miał świadomość, że świat, w
którym się znajduje wraz z postaciami, jest na swój sposób wyjątkowy. To się u
ciebie nie dzieje, u ciebie mamy za to ściany charakterystyk pozbawionych
akcji, nieporuszających w żaden sposób wyobraźni. Gdy więc przeczytałam twoją
wiadomość na czacie, pomyślałam sobie: pewnie w rozdziale trzecim ma miejsce
spora ekspozycja… I wiesz, co zrobiłam? Zajrzałam tam.
To wszystko, o czym piszesz, choć wydaje się całkiem
ciekawe, nie jest czytelnikowi pokazane, a jedynie streszczane i eksponowane,
a to ogromna różnica. Nawet ta odmiana przez przypadki mogłaby być ciekawą
sceną-retrospekcją, w której pokazałbyś na przykład młodego Silasa, jego pokój,
jego kawałek codzienności, może relację z mamą, która w końcu była Polką, więc
to ona namawiała go do nauki języka… Może, poznając mamę Silasa, mogłabym w
końcu poczuć jakiś smutek i żal spowodowany jej śmiercią…?
Na dodatek powtórzę się: ta kursywa boli w oczy. Odrzuca.
I w ten sposób sformatowany tekst ma za małą interlinię, brakuje ci również wcięć
akapitowych.
Zauważ jedno. Kiedy weźmiesz do ręki jakąkolwiek książkę,
która nie jest biografią lub pamiętnikiem, zobaczysz, że ekspozycja występuje
dość rzadko, a fabułę prowadzą sceny. Okej, Silas wypowiada się często w
pierwszej osobie, ale zakładam, że nie planowałeś pisać biografii dokumentalnej
ani encyklopedii historycznej, a o to momentami zakrawa twój tekst. Fantastykę,
którą piszesz, napędzać powinny – no cóż – fantastyczne wydarzenia, w które
czytelnikowi aż trudno będzie uwierzyć, ale które będzie mógł śledzić,
praktycznie w nich uczestniczyć. Inaczej nie poruszasz wyobraźni; ekspozycje
maksymalnie upraszczają ci tekst i sprawiają, że moim zadaniem jest jedynie
przyswajać suche informacje. Ktoś był taki i siaki. Ktoś myślał to i tamto,
czuł się tak i tak. Urodził się wtedy, przeżył takie rzeczy. Część akapitów
pisana kursywą przypomina przypisy Terrego Pratchetta pod tekstem właściwym.
Problem w tym, że Terry nie zagracał takim przypisem całej strony i decydował
się jedynie zdradzać czytelnikowi najciekawsze informacje o uniwersum.
Pasterska korona,
Świat Dysku
Na pewno pamiętasz, gdy pisałam ci, że połowa twoich
akapitów wygląda jak notki encyklopedyczne, problem w tym, że w przypadku Dream
Wars nie znajdują się one na marginesie, tylko są składową tekstu. U
Pratchetta nic się nie stanie, gdy czytelnik pominie przypis, straci co
najwyżej jakąś anegdotę. U ciebie jednak te anegdoty zajmują tyle miejsca, że
wśród nich ginie cały sens pisania powieści, w której coś się powinno dziać. Te
anegdoty to składowa, którą najchętniej czytelnik pominąłby. Trochę szczęście w
nieszczęściu, że od akcji jednak oddziela je kursywa; widać przynajmniej, co
można w całości przescrollować w poszukiwaniu konkretnych interakcji. Tym
bardziej że to, co pojawiało się jako ekspozycja, często potem pokazywałeś
scenami. Jasne, nie przeskakiwałam tekstu na potrzeby oceny, ale gdybym była
statystycznym czytelnikiem, masz to jak w banku, że ledwo przeleciałabym takie
akapity wzrokiem i nie przyłożyła do nich najmniejszej wagi, a po czterech
stronach kursywy wyrzuciłabym taką książkę przez balkon.
Na pewno wiesz, że scena to najmniejsza, a zarazem
najważniejsza, składowa tekstu beletrystycznego. Jedna po drugiej przedstawiają
wydarzenia, pokazują postaci, które muszą odnaleźć się w świecie, reagować na
niego, podejmować decyzję. Po słowach i czynach czytelnik jest potem w stanie
określić (samodzielnie!) charakter postaci – ty go znasz od początku, oddajesz
go w każdej scenie, nie osądzasz i nie wnioskujesz, bo nie to jest rolą
narratora. Jasne, u ciebie tym narratorem jest Silas, ale partie pisane kursywą
to Silas starszy, który już coś przeżył. Doświadczony, zupełnie zdystansowany,
a to sprawia, że czytelnik przyswaja ciekawe informacje podane przez kogoś, kto
już ich nie przeżywa. Znacznie bardziej podobały mi się momenty, w których
Silas realnie brał udział w historii, na przykład uwalniał Leilę czy kłócił się
z Fryderykiem czy Adamem. Natomiast Silas, który ma to wszystko za sobą, po
prostu psuje zabawę.
Psuje ją nie tylko przez swoje zdystansowanie i brak
emocjonalności. Psuje ją również, ponieważ spoileruje to, co dla czytelnika
mogłoby być zaskoczeniem, gdyby tylko wynikło bezpośrednio ze scen. Na przykład
romans Adama z Leilą czy przeszłość rodziców Silasa odkryta w rozmowie z
Fryderykiem. Kiedy Silas zdradził mi swoją tożsamość, historię, nawet
scharakteryzował się jako nerda i opowiedział o swoich zainteresowaniach,
przestał być dla mnie interesujący. Przestał być dla mnie kimś nieznajomym,
tajemniczym, kogo chcę poznawać z biegiem fabuły.
Inna sprawa, że tę fabułę w przód najczęściej pchały ci
dialogi. Silas, Leila i inne postaci, na przykład wiedźma, której imienia
nie pamiętam, wypowiadają się bardzo podobnie, mimo że pochodzą z różnych
wieków (!) i społeczeństw – brakuje stylizacji językowej. Wszystko się zlało,
nawet Adam, mam wrażenie, nie różni się od Fryderyka. Widać to tym bardziej, że
w twoim tekście dominują dialogi.
Problem z dialogami mam też taki, że są sztuczne. Wypowiedzi
są głównie zabawne, ale za którymś razem to przestaje wystarczać, a zaczyna
żenować. Dopiski narracyjne do wypowiedzi są natomiast strasznie nienaturalne i
albo przesadzone (ktoś warczy, mruczy i jęczy), albo zupełnie okrojone (odparł,
powiedział). Nie ma nic złego w stosowaniu tylko tych dwóch ostatnich
dopisków, a nawet rozsądnie stosując te wskazane w pierwszym nawiasie, ale
problem jest taki, że często powtarzasz je w obrębie jednego dialogu, nawet
wtedy, gdy jest to dialog dwuosobowy i w ogóle nie musiałbyś tego robić. Zmianę
mówcy sugerują przecież nowe akapity i kolejne myślniki; w dialogach nadużywasz
też dziewczyn i mężczyzn, zapominając o istnieniu zaimków (on,
ona), choć mówcy najczęściej są różnej płci i w zasadzie wystarczająco
określają je… końcówki czasowników (skoro odparła, to wiadomo, że Leila;
jestem w stanie się tego domyślić, gdy tylko ona przebywa z Silasem w
pokoju).
Dziwi mnie też, że naprawdę rzadko w dopiskach narracyjnych
pojawiają się informacje, które nie wynikają bezpośrednio z wypowiedzianych
słów. Piszesz na przykład:
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
– oburzyła się dziewczyna. – Ale ja to oburzenie widzę w słowach, które
wypowiedziała Leila. Dlaczego więc nie zapiszesz tego jakoś tak:
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Leila założyła ręce na
piersi i uniosła brwi.
Nawet najdrobniejszym gestem poruszysz wyobraźnię
czytelnika, pozwolisz mu zobaczyć oburzenie w bohaterce, nie tylko je usłyszeć
i napisać, że no, czytelniku, ona była oburzona. Nie wiem, czy na
przestrzeni całego przeczytanego tekstu zobaczyłam choć jedną wypowiedź
dialogową, w której w dopisku znalazłyby się tylko jakieś gesty, zachowanie
postaci. Mam wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy albo zapomniałeś, że możesz
tak pisać. Że jakiekolwiek powiedział, mruknął, warknął nie
jest czytelnikowi potrzebne do szczęścia. Okej, czasem piszesz o tym, co
bohater zrobił w czasie wypowiadania słów, ale zwykle wygląda to tak:
- Powiedzmy, że dowodów w ciele denata było aż nadto –
odpowiedział detektyw[,] wyjmując swój
podręczny tablet (...). Albo kilka zdań wcześniej:
- I wybawienie nadeszło – odparł radośnie Silas[,] przerywając swemu rozmówcy. I nie ma w tym też
nic złego, ale jeśli będziesz w kółko podawał zachowanie bohatera w czasie
wypowiedzi właśnie w ten sposób, tekst będzie miał nudną formę. A mogłoby być
po prostu tak:
- Powiedzmy, że dowodów w ciele denata było aż nadto. –
Detektyw wyjął swój podręczny tablet. Dlaczego
również sugeruję taką wersję? Ponieważ obecnie w tekście masz nagromadzenie
(czyt. zdecydowany nadmiar) imiesłowów współczesnych (form
czasownikowych zakończonych na -ąc). Praktycznie się bez nich nie obchodzisz. A
to sprawia, że tekst jest stylistycznie monotonny. To nie jest styl. To brak
lekkiego pióra – zręczności i umiejętności.
Dalej o dialogach: nie dość, że niewystylizowane, sztuczne
i nudne formą, to jeszcze powtarzalne. Kilka razy dowiedziałam się z nich, że
Silas jest potomkiem Grimmów i Van Helsingów. Kilka razy przerabiałam
praktycznie ten sam ciąg słów, kiedy to bohater ironizował i wykłócał się, że
jego pochodzenie w ogóle go nie obchodzi. A przez to tylko pozornie poruszałam
się w przód z fabułą; tak naprawdę stałam w miejscu i kręciłam się w kółko.
Czytelnik nie jest głupi, zrozumie, co mu podajesz do wiadomości za pierwszym
razem, za drugim. Bądź sprytny, pisz każdy kolejny dialog choć trochę inaczej,
o czymś innym. Jasne, jeśli chcesz udowodnić, że wszyscy dziwią się, jak to
Silas ma gdzieś schedę po rodzicach, gag na ten temat musi się pojawiać raz czy
dwa, a nawet trzy razy. Ale niech on będzie jakimś ledwo wtrętem, nie musisz za
każdym razem rozpisywać się na ten sam temat na stronę albo dwie! Kiedy pięć
razy podajesz mi tę samą informację, zastanawiam się, czy może nie pamiętasz,
że już o tym wspomniałeś...? Może chciałeś się upewnić, że na pewno zrozumiem,
co czytam? Że dotrze? Dotarło aż za bardzo.
O, właśnie. Wiesz, jaki jeszcze mam problem z tą historią?
Nie widzę, by do czegoś dążyła. Nie widzę linii fabularnej. Nie wiem,
jaki bohaterowie mają cel. Na razie Silas sprzedał kilka rzeczy, ale nie
widziałam, by sprzątał po rodzicach, ponieważ zależy mu do powrotu do swojego
życia. Silas, zakładam, pracuje, ma jakieś swoje ludzkie życie, a więc i
obowiązki, tymczasem nie widzę, by próbował pogodzić dwa różne światy. Nie
widzę, by miał coś do roboty, a przecież bierny bohater to bohater, o którym
nie ma po co czytać. Mam wrażenie, że to opowiadanie snuje się trochę i samo na
tym etapie jeszcze nie wie, dokąd zmierza. Jakbyś je pisał pod wpływem weny,
tak o, bez planu. To dlatego sceny są do siebie podobne, skupiają się na
powtarzalnych dialogach. Teraz wyszła na jaw sprawa z kuszą i bardzo mnie to
cieszy, ale poprzednie sceny – głównie dialogi – były nużące i chaotyczne,
przeskoki czasowe zapisane kursywą pomijały sporo wątków, które nadałyby głębi,
wielowątkowości. Tymczasem przez ekspozycje i charakterystyki postaci są
płaskie, przez streszczenia ominęliśmy szmat tego, co wydawało się ciekawe
(rozwój bohatera, który musi porzucić dawne życie, rozwój jego przyjaźni z
Leilą, romans Leili i Adama, rozwój Leili i jej odnalezienie się w nowym
świecie…).
(O, a właśnie. Dlaczego imię Leila odmieniasz w
dopełniaczu: Leily? Powinno być: Leili. W ogóle wielokrotnie
spotkałam się u ciebie z niepoprawną odmianą nazwisk; zwróć, proszę, na to
uwagę).
Ciężko mi też nie wspomnieć o tym, że żaden z fragmentów,
który przeczytałam do tej pory, nie był ani trochę dynamiczny. Wszystko jest
jednostajne, monotonne, bierne. Postaci stoją i wymieniają
spostrzeżenia, a gdy coś się dzieje – ktoś mdleje na ulicy, ktoś ma wypadek
samochodowy – przytaczasz akcję jednym-dwoma zdaniami. To nie fair! To jak
struganie ze mnie głupiej, bo przecież po to czytam bierne sceny, aby dotrzeć w
końcu do tych dynamicznych. Tu przeczytałam ponad trzydzieści stron tekstu,
więc chciałabym, by coś się w nim wreszcie wydarzyło. Nie wiem, czy jakikolwiek
czytelnik byłby tak cierpliwy i pozwolił sobie na zawieszenie niewiary, dalsze
czekanie na akcję.
Do tego dochodzi sam fakt, że tych kilka zdań streszczających
ciekawe momenty pozbawione jest zupełnie emocji. Rodzice Silasa zginęli w
wypadku samochodowym, tymczasem on mówi, że brał udział w dachowaniu samochodu
(tyle zrozumiałam ze zdania, że klepanie dachu doliczono do rachunku) i…
po prostu sobie wyszedł z tego auta i poczekał na lawetę. Nawet przez myśl mu
nie przeszło, by jakkolwiek przeżyć wewnętrznie takie wydarzenie. Twoje postaci
zachowują się jak roboty: mówią coś, idą gdzieś, znów mówią, mówią, mówią;
rzadko jakoś się zachowują w czasie rozmów, a co dopiero w innych momentach
fabularnych.
Silas na przestrzeni tekstu, który przeczytałam, jest
bohaterem męczącym. Próbuje być zabawny, ale jednocześnie zanudza ścianami
tekstu o niczym ważnym fabularnie, do tego wciąż się irytuje, krzyczy, wzdycha,
marudzi, w kółko powtarza to samo. No dobrze, może być malkontentem tęskniącym
za starym życiem, ale ja nawet nie wiem, za czym on tęskni, bo nie widziałam
ani jednej sceny z życia Silasa, no może poza tym, że rozrzucił kanapki.
Jeżeli przez tyle stron tylko zrzędził, czytelnik może nie chcieć dać mu więcej
szans. Spójrzmy na innych bucowatych bohaterów popularnych serii. Mamy
socjopatycznego House’a albo Strange’a, Holmesa czy dziadka Ricka, którzy
jednak utrzymywali widzów przy ekranach, bo byli przede wszystkim świetnymi,
inteligentnymi specjalistami i dokonywali niemożliwego. To samo Tony Stark –
nazwać go miłym i życzliwym to za dużo, ale gość zwyczajnie wymiatał i miał się
czym popisywać. Bohaterowie, którzy nie są wcale najsympatyczniejsi, posiadają
zwykle kilka innych cech, które sprawiają, że chce się na nich patrzeć czy o
nich czytać. A Silas? Na razie to zwykły dupek, i nic więcej. Niczym się
jeszcze nie wykazał, nie mam go za co lubić ani szanować, by chcieć mu
towarzyszyć. Być może się to zmieni, jednak z drugiej strony partie narracyjne
Silasa pisane w czasie teraźniejszym przedstawiają mi Silasa już po
wydarzeniach, które bohater opisuje. A w nich wciąż jest męczący, flegmatyczny,
niezainteresowany. Więc to też nie jest dla mnie dowodem, by Silas, który coś
przeżył, różnił się od Silasa, który dopiero coś przeżyje.
Zastanawiam się w ogóle, skąd u Silasa taka stylizacja, by
przedstawiać w taki nudny sposób tak nudne wyrywki historii o uniwersum? –
Chodzi mi właśnie o partie pisane kursywą. Czy nerd, gracz, scenopisarz, geek
wyrażałby się w tak mało charakterystyczny dla młodszego człowieka sposób?
Niektóre sceny pokazywały mi typa, który w ogóle nie jest zainteresowany
otaczającym go światem. Innym razem peroruje o nim jak leciwy wykładowca, który
próbuje być śmieszny; mądrzy się jak Hermiona Granger po dwudziestu latach
nauki w szkole, licząc na to, że zainteresuje szanowną młodzież. Przecież jego
bazowy charakter powinien pasować do stylizacji językowej, również dobierane
fakty, które facet powinien uznać za ciekawe, powinny pasować do jego sylwetki
psychologicznej. Ja tu nie widzę jego charakteru, żadnej sylwetki. Gość w
narracji jest zupełnie kimś innym niż gość istniejący w scenach. Raz Silas jest
znudzony, sfrustrowany, nieokrzesany, a innym razem w wypowiedzi wplata
bowiem, zaś i próbuje brzmieć jak uczony. Jako że Silas zapewne nie
jest facetem, który popisuje się wiedzą i chce brylować przed odbiorcami swoim
oczytaniem i znajomością faktów historycznych, podejrzewam, że po prostu
brylować chcesz sam ty, nie myśląc w ogóle o jakiejkolwiek stylizacji. Piszesz
tak, jak tobie wygodnie, a nie tak, by mowa bohatera pasowała do zachowania
postaci i tego, co ona sobą prezentuje. Przez to Silas jest postacią niespójną
(zresztą tak samo jak Leila, u której też próżno szukać oznak, cóż,
wiekowości).
Silas jest niespójny nie tylko przez to; również przez
niekonsekwencję w prowadzeniu jego postaci, w odniesieniu chociażby do
interakcji z kobietami. Zakładam, że ktoś, kto w narracji określa się jako
nieśmiały i niepewny, nieposiadający doświadczenia w prowadzeniu relacji
damsko-męskiej nie rzucałby w stronę kobiety hasłami, których nie powstydziłby
się samiec alfa czy nie łapałby bez oporu kobiety (tym bardziej
nieznajomej!) za ramię. Ale to wszystko jest wina właśnie ekspozycji i
charakterystyk zamiast prowadzenia postaci na linii fabularnej (tak, zamiast,
charakterystyki powinny wylądować w koszu). Zwykle jest tak, że to, co mówią
ekspozycje, ginie w fabule i scenach, ponieważ autorom wydaje się, że,
zapewniając o jakimś elemencie kreacji wprost, mają już go z głowy i do niego
nie wracają.
Nie na tym polega kreacja świata przedstawionego, jego
backgroundu, ani kreacja postaci i ich charakterów, by wylać o tym wszystkim
morze faktów, a potem zupełnie olać opisy. Nie. Takie rzeczy się przede
wszystkim dozuje, wplata się je w bieżącą akcję, wyszukuje się im odpowiednie
miejsce i czas w fabule. Wydawnictwo nie przyjmie tekstu pozbawionego fabuły,
będącego jedynie opisem uniwersum i charakterystyką głównego bohatera, który
mówi, że szybko biega i ma problem z kobietami. Bo to tak jakby wydać
Harry’ego Pottera, w którym Rowling napisałaby: Harry był bardzo dobrym
czarodziejem, utalentowanym szukającym i wygrywał wszystkie mecze quidditcha –
sportu, w którym gracze latają na miotłach i przerzucają piłki przez okręgi.
Harry brał też udział w Turnieju Trójmagicznym, który w 1994 roku odbył się w
Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. No i fajnie, styka.
Tyle że nie.
Kończąc
Z jednej strony bogaty świat, ciekawe postaci poboczne i
ich historie, ogromny potencjał pomysłu. Z drugiej strony – tekst, który tylko
udaje powieść, ponieważ brakuje ci podstaw tego, jak pisze się książki. Brakuje
wiedzy o tym, jak zabrać się za pisanie, jak zaplanować opowieść, wykorzystując
odpowiednie techniki, na przykład umiejscowienie hintów (technika zapowiedzi,
foreshadowing). Przez to zaczynam zastanawiać się, czy inne twoje projekty,
o których wspominałeś, również aby nie kuleją pod tymi wszystkimi względami.
Właściwie ciężko mi uwierzyć, że tak nie jest. W twojej historii brakuje
napięcia, czegoś, co sprawiłoby, że nie umiałabym odejść od tekstu. Brakuje
lekkości, zręczności manipulowania słowem, różnorodności w budowaniu zdań
(głównie dialogów, te są szczególnie sztywne) i naturalności, subtelności. Do
tego umiejętności dozowania informacji. Brakuje też tego, co jest podstawą
każdej powieści, czyli scen. Brakuje tła innego niż ekspozycja, brakuje
naturalnej stylizacji i bohatera, który by porywał. Masz tylko bogaty
świat fantasy wypchany po brzegi elementami typowo fantastycznymi –
stworzeniami, miejscami, przedmiotami, ale co z tego, skoro to wszystko to
jedynie… opisy, przypominające wypracowanie szkolne? Jakby milion pomysłów
jeden za drugim wpadały ci do głowy, więc wprowadzałeś je od razu z całym
backgroundem, by o nich nie zapomnieć i… oto zaczęło się opowiadanie. Tak to
właśnie, niestety, wygląda: byle jak, na szybko, bez planu, pod wpływem
weny.
W jednej z ostatnich naszych ocen na WS pojawił się taki
fragment:
Nie przekazujesz, że Amaya wcierała we włosy zioła, które pięknie pachniały (mogłaby się nawet porozwodzić nad tym, że ten zapach dobrze się jej kojarzy) i sprawiały, że jej włosy były mocne i lśniące. Nie widzimy tego rytuału, przez co ich ważność jest umniejszona. Zamiast tego piszesz: mieli piękne włosy, dbali o nie, kropka. Tak samo chodzenie boso podczas obchodzenia uroczystości związanych ze śmiercią Kha. Nie mów: chodzili boso. Pokaż, jak to robią, pozwól czytelnikowi poczuć chłód kamieni pod bosymi stopami Amayi.
Właściwie wystarczyłoby tylko podmienić przykłady i
pasowałoby jak ulał, prawda? I dalej:
Doklepywanie kolejnych informacji o cudownej biżuterii,
pięknych włosach i kryształowych króliczkach nie sprawią nagle, że król
przestanie być nagi.
Moja rada? Jeśli zależy ci na tym tekście, skończ go w
takiej formie, w jakiej go masz (podejrzewam, że trochę szkoda byłoby ci
wyrzucać te dwadzieścia lat pracy do kosza, by od razu zacząć od nowa...). A
potem rozwal tę układankę i porozmieszczaj jej elementy w fabule w jakiś
interesujący sposób – tak, by czytelnik miał szansę poukładać te puzzle sam,
bez pomocy zbyt gadatliwego narratora. Obecnie tylko podsuwasz mi gotowca pod
nos.
A to najnudniejsze z możliwych rozwiązań.
OK, dzięki za opinię :)
OdpowiedzUsuńCzęść rzeczy faktycznie poprawię i wziąłem sobie do serca, z częścią kompletnie się nie zgadzam. Choćby z nudną czy nierealną postacią Silasa. Jestem nerdem, wywodzę się z tego środowiska i dialogi Silasa są wzorowane na mnie i moich kolegach. Widać nie obcowałaś za bardzo z takimi popaprańcami :)
Co do technikaliów, to ja nie używam wielu ze wspomnianych rzeczy, gdyż tego (wiem że zabrzmi głupio) ale nie widzę. Mam zniszczone pewne partie unerwienia (pamiątka po chorobie z dzieciństwa) i nie zasadniczo litery, czy też znaki po prostu mi się zlewają. Ciężko to wytłumaczyć. Piszę tak, jak wykułem to w czasach szkolnych bo nie umiem się już przestawić.
Tak czy inaczej, dzięki za twoją pracę. Jak mówiłem część jej elementów na pewno wprowadzę, ale głównie są to technikalia. Co do stylu, to jak pisałem - taki jest, piszę to co sam chciałbym przeczytać i zawsze tak pisałem. Jednym się to spodoba innym nie. Moje książki nie mają być ambitne. To proste czytadła i tyle. Zresztą planowałem je od początku samodzielnie wydawać. Nie podsyłam ich do wydawców. Dla mnie to forma radzenia sobie z depresją i przy okazji może troszkę na tym zarobię.
P.S. Nienawidzę książek Prachetta. Nie przebrnąłem przez żadną, bo dla mnie są piekielnie nudne :P
Problem w tym, że to, o czym rozmawiamy, to nie jest nawet proste czytadło. To ledwo jego jakiś zarys, szkic, który przypomina szkolne wypracowanie. To nie jest książka, bardzo daleko mu do niej, nawet gdy rozmawiamy o zwykłych czytadłach. I absolutnie nie chodzi o to, byś tego nie pisał. Jeśli ci to w jakiś sposób pomaga – to świetnie, na tym to przecież polega; pisanie ma sprawiać radość. Jednak nadal: w tym przypadku nie jest książką nawet w najmniejszym calu. ;) Możesz to tak nazywać, pewnie, jednak miej na uwadze, że trochę się okłamujesz i naginasz rzeczywistość. Zwróć uwagę również na to, że oddając to komuś, jakiemukolwiek czytelnikowi, i zapowiadając, że oto wysyłasz mu książkę, wprowadzasz tę osobę w błąd.
UsuńNie chodzi również o to, że Silas jest nerdem. Chodzi o to, że jest nerdem niekonsekwentnym. Momentami, głównie w partiach pisanych kursywą, przynudza. Jego ściany tekstu są nieatrakcyjne, wydaje się w nich mieć znacznie sztywniejszą stylizację językową przypominającą kogoś znacznie starszego niż to, co Silas prezentuje w dialogach. Innym razem wydaje mi się, że jest w swojej śmieszności przesadzony do granic możliwości i przez to wywołuje ciarki zażenowania. To może odrzucać czytelnika; też miej to na uwadze, jeśli chcesz to kiedyś wydać, zakładam, że chcesz również, by ktoś czerpał przyjemność z czytania. A Silas momentami tę przyjemność odbiera.
Jeżeli wolno mi wtrącić swoje trzy grosze... Dodam, że przeczytałam całą ocenę.
UsuńJestem w stanie zrozumieć, że Silasa wzorowałeś na sobie, wielu Autorów tak robi, to nie grzech. Jednak nie sądzę, żebyś uważał siebie za człowieka płytkiego i bez charakteru, każdy ma jakieś cechy indywidualne. Skoro zabrałeś się za pisanie i miejscami nawet fajnie Ci to wychodzi, to mogłabym Cię (tylko przez kabel) odbierać jako osobę powyżej przeciętnej, jeśli chodzi o inteligencję.
Jednak Silas taki nie jest. Jest mdłym chamkiem, takim Typowym Sebą spod alkoholowego. Nie oznacza to, że Ty taki jesteś, a jedynie, że nie przedstawiłeś go tak, by czytelnik mógł odebrać go w sposób, w jaki Ty byś chciał, żeby został odebrany. Nie cierpisz na brak pomysłów, a jedynie na poważne braki warsztatu. Moim zdaniem Twojej postaci po prostu brakowało serca, a ono powinno tam być, skoro to Ty.
Moją radą jest więcej skupić się na szczegółach, które z Ciebie robią Ciebie, a nie tylko na gagach. Bohater dopracowany, to bohater, którego da się lubić. Nawet jeśli to zwykły drań.
Pozdrawiam i powodzenia!
Napisałem ci więcej w mailu. Jednak dodam też tutaj, aby inni mieli pogląd: Silas to ja. Ja DOKŁADNIE taki jestem. Tak, jestem nieraz osobą, która budzi mieszane uczucia i skoro Silas działa identycznie, to znaczy, że osiągnąłem swój cel.
OdpowiedzUsuńI jeszcze raz podkreślę - ja ZAWSZE pisze to, co sam chciałbym przeczytać. Pisze pod siebie, a jeśli komuś to się spodoba to fajnie, ale nigdy nie będę pisał pod kogoś. Za wiele lat musiałem robić dla kogoś, upodabniać się do kogoś, być kimś innym niż chciałem. Mam tego dość, dlatego pisać mam zamiar tylko dla siebie. Jednym to podejdzie innym nie :)