Tytuł: Słodkie jak Lukrecja
Autorka: SzalonyIntrowertyk
Tematyka: powieść obyczajowa, romans
Ocenia: Ayame
PIERWSZE WRAŻENIE
Jako że tekst oceniam w postaci plików na
Dysku Google przesłanych mi drogą mailową, nie będę się tu rozwodzić nad
formami publikacji. Jak sama wiesz, na przestrzeni ostatnich miesięcy bardzo
wiele się w tej kwestii zmieniało, co od czasu twojego zgłoszenia do mnie
zdążyłyśmy wielokrotnie omówić w licznie wymienianych mailach.
Co do samych plików zaś – jestem pod
wrażeniem. Zostały bardzo starannie przygotowane i choć momentami raziła mnie
różnorodność fontów (kształtów i kolorów), to w ostatecznym rozrachunku chętnie
przymknę na nią oko, bo mimo że nasz gust w tej materii nieco się różni, widzę,
że się starałaś. Tekst jest wyjustowany, wcięcia akapitowe obecne, zadbałaś
nawet o przypisy! Naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Spójrzmy więc, czy
ta szata zdobi twój tekst, czy może próbuje coś ukryć.
TREŚĆ
Prolog – 0. klisza
To, co zastanawia mnie od momentu, w
którym dostałam od ciebie dostęp do plików, to twój podział treści. Dlaczego
zdecydowałaś się na sześcioczęściowy (na tę chwilę) prolog? Te fragmenty nie
należą do krótkich, bieżący liczy sobie dwanaście stron, kolejne mniej więcej
od siedmiu do trzynastu. Skoro są wstępem do tego, o czym chcesz pisać w
przyszłości, czy nie łatwiej byłoby uznać je za tom pierwszy, a kolejne
rozdziały – o ile takowe istnieją, nie wiem, więcej nie dostałam – za tom
drugi? Prolog jest wstępem do treści właściwej, wprowadzeniem, zachętą.
Zakładając jednak, że każdy z prologów średnio ma objętość wspomnianych
dwunastu stron, wychodziłoby na to, że twoje wprowadzenie to siedemdziesiąt
dwie strony litego tekstu. Trochę dużo.
Zaciska usta w cienką linię, kręcąc głową
z dezaprobatą – coś zdecydowanie musiało się jej nie spodobać. – Napisałaś, że zaciska usta, że kręci głową, dodałaś też dezaprobatę. To
wszystko sprawia, że część po półpauzie jest zbędnym zapychaczem. Już bez tego
czytelnik domyśli się, że coś się nauczycielce nie spodobało. Tnij zbędne
elementy.
— Nie, nie. Linton reprezentuje coś
całkowicie innego. Rycerskość, nie „ciapowatość — głosi donośnym głosem (...). – Zapomniałaś zamknąć cudzysłów. Poza tym to głoszenie głosem średnio mi
leży, a tobie?
O, już na tym etapie chętnie pochwalę cię
za poprawny zapis dialogów. Wiesz, kiedy postawić kropkę, stosujesz pauzę
dialogową, jest schludnie i czytelnie. Brawo.
Jednak Edgar jej już nie słucha. – Sądzę, że to zdanie dużo lepiej prezentowałoby się w osobnym
akapicie.
A tak w ogóle:
Jednak Edgar jej już nie słucha.
(...). I czy Edgar właśnie połączył
te obydwie rzeczy w jednym zdaniu? (...). Edgar ziewa przeciągle,
zasłaniając jednak usta dłonią. – Niby pomiędzy tymi fragmentami nie jest
wcale tak mało tekstu, ale jednak to powtórzenia rzuciły mi się w oczy. W
kwestii imienia sama zobacz – cały czas piszesz o tym samym bohaterze, w
narracji trzecioosobowej to on wiedzie prym w scenie, oczywiste jest więc, że
właśnie on nie słucha, on łączy coś w zdaniu i w końcu – on ziewa. Spróbuj
zgrabnie pominąć imię.
Jak już o narracji mowa – obrałaś sobie
całkiem ciekawą drogę. Trzecioosobówka jest nieco zdystansowana od samego
protagonisty; jednocześnie piszesz w czasie teraźniejszym. To dość wymagająca
forma i jestem bardzo ciekawa, czy przypadkiem nie nadejdzie taki moment, w
którym przyzwyczajenia czytelnicze wezmą górę. Mimo wszystko dość rzadko
spotykamy się z taką właśnie kombinacją.
Na tę chwilę jest bardzo poprawnie.
Idziemy dalej?
Z drugiej strony miło było znów czuć jego ustach
w miejscach… Mon Dieu! – Usta.
Ale złoty krzyżyk, który nieustannie
wyskakuje mu zza koszuli[,] cały czas go rozprasza. – Sam z
siebie raczej nie wyskakiwał. To wprawdzie drobiazg, ale sądzę, że warto choć
lekko zaakcentować, że nie działo się to ot tak, a, na przykład, przy
najmniejszym ruchu, w trakcie biegu lub w rytm stawianych kroków.
Prędko chowa go za ubranie, napotykając
niestety na parę malinek. – Napotykamy coś lub kogoś, ewentualnie
możemy natknąć się na coś lub na kogoś (jednak to już przeważnie w czasie
przeszłym, czyli średnio pasuje ci do tekstu).
Przy czym weź pod uwagę, że malinki nie są
raczej czymś, co czujemy poprzez dotyk – to po prostu małe wylewy podskórne,
nie mają wpływu na jej powierzchnię poza efektem wizualnym. Dlatego o ile Edgar
nie przeglądał się w tym czasie w lustrze, natknięcie się na malinki wydaje się
mało prawdopodobne.
Edgar powinien się wreszcie skupić,
spakować to wszystko, nie zastanawiając nad takimi błahostkami. – O pakowaniu torby od dawna nie ma mowy, więc zamiast tego wszystkiego,
postawiłabym na bardziej precyzyjne dookreślenie, inaczej wygląda na to, że
Edgar ma spakować swoje myśli (lub fantazje).
Momentalnie spostrzega, że zostało już tak
niewiele osób – głownie bardzo młodych, o jeszcze nastoletnich rysach. – Głównie.
Przeklina cicho pod nosem z braku sił
(...). – Raczej z bezsilności. To trochę co innego. Twoje
sformułowanie kojarzy się ze sferą fizyczną, tymczasem w momencie, gdy bohater
nie może wpakować laptopa do torby, chodzi o jego brak cierpliwości, irytację,
a więc nieco bardziej emocjonalną stronę niemożności spakowania swoich rzeczy.
Ewentualnie w ogóle nie musisz niczego dopowiadać. Bohater przeklina? Zakładam,
że nie z radości. Zostaw mi trochę pola do samodzielnej zabawy.
Edgar przełyka głośno ślinę, odkrywając,
że w gardle właśnie pojawia się ta nieznośna gula. – Darowałabym sobie to ta przed nieznośną. Sugeruje, że to
coś, o czym już wspominał, tymczasem wcześniej nic o niej nie było. Bohater nie
myślał o tym, że ma z nią problemy, gdy się stresuje czy cokolwiek w tym
kontekście, zatem doprecyzowanie jest zbędne, bo oficjalnie żadnej innej nie
ma. Jeśli to taka jego specyfika i gula pojawia się za każdym razem, gdy Edgar
się stresuje – wtedy warto zaakcentować, ale nie jedynie poprzez ta.
Rozwiń myśl, niech bohater uskarża się na trudności w przełykaniu śliny, ucisk
w przełyku. Daj nam do zrozumienia, że to dla niego nic nowego, że to go irytuje.
Edgar nie umie sobie trafić w rękawy
kurtki, zaczepia o zamek. – Skąd ci się wzięło to sobie? Nie
pełni żadnej funkcji w zdaniu. Trafić sobie? Nope.
Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna miałaby
za nim donośnie wołać, gdy Edgar biegnie przez korytarze. To nie ma sensu.
Nieśmiała dziewczyna, która by go zagaiła, nie odważyłaby się zwracać na siebie
powszechnej uwagi w taki sposób. Przy czym to dziewczę do nieśmiałych raczej
nie należało. Czy pewna siebie młoda kobieta zareagowałaby tak, jak to
opisałaś? Sądzę, że nie. Prawdopodobnie widząc jego spłoszenie, spytałaby, czy
wszystko w porządku, a gdy odchodził – mogłaby spróbować przywołać go imiennie.
Ale krzyczeć? Nie widzę tego.
Przypuszczam, że chciałaś dać do
zrozumienia, że odnotował jej zawołanie, ale coś sprawiło, że je zignorował.
Czy nie lepiej byłoby ten moment – w którym słyszy jej głos – przenieść na
salę, gdy Edgar przeżywa retrospekcję (jak sądzę), i jednocześnie ograniczyć do
zainteresowania koleżanki jego stanem?
Edgar nieumyślnie uderza kogoś ramieniem,
usiłuje przeprosić, jednak z jego warg wychodzi jedynie dziwne mamrotanie. – To zdanie dałabym od nowego akapitu. W końcu nie należy do tego dość
chaotycznego ciągu myśli Edgara, jest ich przerwaniem. Pamiętaj, że takie
momenty można wyeksponować na różne sposoby, co rzutuje na dynamikę całego
tekstu.
Przy czym skoro dalej oddajesz to dziwne
mamrotanie w postaci wypowiedzi, poprzestałabym na zakomunikowaniu, że z kimś
się zderzył. Podkreśloną resztę zdania w zupełności zastąpią słowa samego
bohatera. Możesz też użyć jej jako dopełnienia werbalizacji – po pauzie.
Zaciska dłonie w pięści, zagryza mocno
wargi, zbiegając po kolejnych schodach. Te już znajdują się w hallu,
pną dumnie pod szklaną kopułą (...). – A wcześniej znajdowały się w innym
miejscu? Nie rozumiem. Schody istotnie mogą znajdować się w hallu i piąć pod
kopułą, ale przecież Edgar dopiero co po jednych zbiegał, a fragment o pnących
się schodach daje nam wrażenie, że postać chce po nich wejść. Tymczasem dalej
piszesz, że Edgar potrząsa głową, zostawiając za sobą już ostatni stopień.
To w końcu wchodzi po schodach czy z nich schodzi? Jeśli to drugie – być może
lepiej będzie ująć, że się one rozciągają (za nim), a nie pną (ku górze).
Ciche westchnienie wyrywa mu się. – Niezbyt płynna ta konstrukcja, nie uważasz? Nie komplikuj: Wyrywa mu
się ciche westchnienie. Cały twój tekst jest stosunkowo górnolotnie ujęty,
momentami przyciężki, pretensjonalny, jakby brakowało mu lekkości i
naturalności. Takie przekombinowane stylistyczne zdania wcale nie działają na
twoją korzyść.
Czy Panna Perrin nie była do nich podoba? – Podobna.
Każdorazowo Pannę Perrin zapisujesz
od wielkich liter i kursywą. Nie wiem, z czego to wynika. Jeśli to jedynie
postać, w której Edgar był swego czasu zauroczony, to kursywa z ledwością
przejdzie jako podkreślenie jej wyjątkowości. Z ledwością, bo pamiętaj, że
piszesz w narracji trzecioosobowej, dystansujesz się zatem od protagonisty, w
tym jego uczuć. Na tę chwilę nie uznaję, że to POV i roboczo przyjmuję, że to
narrator wszystkowiedzący. Kolejne wątpliwości dotyczą zastosowania wielkiej
litery w tytule. Dlaczego panna zapisana jest od dużej? To zwykły tytuł
określający stan cywilny, taka grzecznościowa formułka, nieco już staroświecka
(bo umówmy się – na co dzień nie stosujemy tego zwrotu w stosunku do
niezamężnych dziewcząt, które spotykamy). Być może rozwiniesz ten wątek w
dalszych częściach. Zostawiam jednak do przemyślenia.
Na zewnątrz wszystko wydaje się
spokojniejsze, ludzie powoli zaczynają przybierać normalny kształt. – Wcześniej pisałaś, że ludzie zlewali mu się w jedną, szarą, brudną masę.
Przy czym najwyraźniej nie wszyscy, bo Edgar wyróżnił kobiety, które w jego
oczach pozostały niezmienione – piękne, kokietujące. Raz więc, że nie ma nic o
zmianie kształtu otaczającego go tłumu, a dwa – kobiety najwyraźniej nie zaliczały
się do tej ludzkiej masy.
Brakuje mi konsekwentnego poprowadzenia
sceny. To Edgar jest spanikowany, to on odbiera rzeczywistość przez pryzmat
swoich szalejących emocji wśród napływających wspomnień. Nie może odbijać się
to na tobie samej jako autorce, a w efekcie – na tekście.
Twoją rolą jest dopilnowanie, by wszystko
trzymało się kupy. Pokaż emocje targające bohaterem przez krótkie zdania – w
ten sposób zwiększysz dynamikę tekstu, a czytelnik bardziej się na nim skupi,
łatwiej będzie mu się wczuć. Wejdź w buty bohatera, w jego skórę – co czuje? Na
co zwraca uwagę? Idzie, zatem mija kolejne elementy kampusu. Oddaj to w
tekście, ale niech to rzeczywiście będzie mijanie – jeden element za drugim.
Nie wszystkie jednocześnie. Chaotyczne odbieranie otoczenia przez protagonistę
nie może sprawiać, że sama treść stanie się równie chaotyczna. W całym tym
szaleństwie musi być metoda. Jako autor powinnaś czytelnika zgrabnie
poprowadzić przez scenę.
To jednak nie jest jedyna rzecz, która nie
do końca mi w tu odpowiada. Spójrz – wprawdzie Edgar wpadł w panikę, przywołał
w pamięci wydarzenia z przeszłości i uciekł, ale jednocześnie jego reakcja
zaciąga mi szaleństwem, nutą schizofrenii. W całym tym chaosie, wspomnianym
nieco powyżej, fragment, w którym umieściłaś coś, co wygląda na halucynacje,
jest jednocześnie kroplą przelewającą czarę. Później jeszcze do tego wrócę, ale
na tę chwilę zaakcentuję już, że brakuje mi w twoim tekście wyważenia w
emocjach bohaterów. Tutaj trochę przesadziłaś, ukazując Edgara jako nie do
końca zrównoważonego psychicznie. Przypuszczam, że nie o to ci chodziło. Tę
scenę można ładnie doszlifować, ale spróbuj złapać w niej nieco równowagi – nie
kieruj się od razu ku zachowaniom skrajnym tylko po to, by zdradzić odbiorcy
jak najwięcej z przeszłości bohaterów.
Aby dotrzeć do biblioteki swojego
wydziału, potrzebuje trochę ponad dziesięć minut, które pokonuje już bez takich
nerwów. – Pokonuje te dziesięć minut? Powiedziałabym raczej,
że pokonuje się drogę, nie czas. Przy czym przy całej górnolotności i oddawaniu
emocji Edgara w ostatnich akapitach to pokonanie już bez takich nerwów
brzmi niespójnie. Może te dziesięć minut w zupełności wystarczyło mu na
uspokojenie wzburzonych nerwów?
Edgar potrząsa głową, rzucając swoją torbę
na ciężki, drewniany blat. – Skąd niby wie, że blat jest ciężki?
Dlaczego właściwie miałby się zastanawiać, ile waży blat w bibliotece?
Interesuje się meblami na co dzień, że akurat na to zwrócił uwagę?
Bohater, zwłaszcza tak wzburzony jak Edgar
w tej chwili, raczej nie skupiałby się na czymś takim. Nie wiem, po co
miałby myśleć nad ciężkością mebla, skoro pewnie ma coś do załatwienia w
bibliotece – nie podnosił blatu ani nic, nie powinien być tym zainteresowany.
Może w opisach elementów dekoracji sceny spróbuj bardziej skupić się na
odczuciach bohatera? Wtedy narracja stanie się bardziej przekonująca i odda tę
postać.
Edgar już ma wyciągnąć laptopa, zabrać
się powoli do pisania, gdy pojawia się pewna myśl – przecież on nie da rady
tego robić w takim stanie. – Logiczne jest, że laptopa wyciąga, by
zabrać się do pisania, więc podkreślona część zdania jest w tej sytuacji
zbędna. Za to zastanawia mnie, że dopiero teraz dotarło do niego, iż nie będzie
w stanie pisać. Myślę, że wypadłoby naturalniej, gdyby nie była to myśl. Mógłby
podjąć próbę, dowiedzieć się na podstawie doświadczenia, że praca w takim
stanie jest niemożliwa. Czytelnik miałby namacalną scenę potwierdzającą
zdenerwowanie i rozkojarzenie Edgara.
Nie, nie ma dzisiaj ochoty zajmować się
ani o sonecistami włoskimi oraz ich odczuciach względem namiętności, ani
Owidiuszem. – Tu coś ci się rozjechało przy
przebudowaniu zdania. Zajmować się ani sonecistami oraz ich odczuciami względem
namiętności, ani Owidiuszem.
Edgar dzisiaj pragnie czegoś innego, tej
ekscytacji, gdy napotyka na cudowne notki na marginesach. – Zastanowiłabym się jeszcze nad epitetem określającym te marginesowe
notki. Przykłady nie są zbyt cudowne, choć dla bohatera najwyraźniej
interesujące, przyciągające.
Cofa się do tyłu, nagle napotyka na drugi regał. – Pleonazm, nie da się cofać w przód.
Nadal nie pojmuję tych napadów paniki
Edgara. Zawód miłosny czy nawet tragedia ukochanej nie wydają mi się powodem
wystarczającym do wprowadzenia bohatera w taki stan. Jestem ciekawa, czy do
tego dojdziesz i jak to uzasadnisz.
Jeszcze raz powiesz mi »serce boleśnie
obijało mi się o żebra « albo »serce zaraz mi wyskoczy z klatki« ! Dostaniesz
podręcznikiem do kardiologii w ten zakuty łeb! – Wkradło się trochę nadprogramowych spacji, jak na pewno widzisz – przed
cudzysłowem ostrokątnym niemieckim zamykającym oraz przed wykrzyknikiem.
A co do dziedziny nauki, to bardziej
przeczy to anatomii niż kardiologii. Chwali się jednak, że nie powielasz tego,
o czym całkiem niedawno była dyskusja na naszym czacie po jednej z ocenek –
obijania się o żebra czy innego serca w gardle. Nawet wstawiłaś to w formie
żartu! Czuję, że do tego fragmentu jeszcze zdarzy nam się wrócić w kolejnych
publikacjach.
Słyszy, że ktoś stawia w jego kierunku
niepewne kroki, obcasy uderzają o deski w dość rytmiczny sposób. – Jeśli kroki były niepewne, to ciężko o jakąś rytmikę. Dźwięk obcasów
zapewne nie był zbyt regularny, zresztą ile kroków można wykonać w alejce
biblioteki wydziałowej? Nie tak znowu wiele, prawda? Przy czym władze uczelni
najczęściej decydują się na wykładanie ich wykładzinami właśnie po to, by
dźwięk kroków nie przeszkadzał czytelnikom.
Edgar wreszcie dostrzega jej twarz, piersi
zastygnięte w na wpół zaczerpniętym oddechu. – Zastygłe, bo chodzi o ruch, nie o temperaturę.
Nie umie powiedzieć, właściwie zauważyć cokolwiek
poza ich kolorem – tak pospolicie niebieskim. – Czegokolwiek (nie umie zauważyć – kogo, czego?).
Jest dokładnie taki sam[,] jak zbrudzone chmurami niebo (...). – Zabrudzone. A
przecinek sugeruję, ponieważ zastosowałaś porównanie paralelne w zdaniu nieco
dłuższym, melodyjnym. Ta pauza oddechowa dobrze tu zrobi
czytelnikom.
Gdyby Edgar nie spojrzał centralnie
w tęczówki tej istoty, nie zatrzymał na chwilę, aby dokładnie im się przyglądnąć
(...). – Przyjrzeć. Podkreślenie zbędne; wiadomo, że
tęczówki są w oczach, praktycznie na środku, nie musisz tego dopowiadać.
Złote, tłoczone litery tytułu migoczą
lekko za każdym razem, gdy ta istotka bierze głębszy oddech tak samo jak
wisiorek zawieszony na czarnej aksamitce. – Wisiorek zawieszony
na aksamitce też bierze głębszy oddech? Może założyliby jakieś stowarzyszenie
ożywionej biżuterii? A tak serio – część o wisiorku daj zaraz po migotaniu
liter tłoczonych na okładce książki, dopiero potem przejdź do oddychania dziewczęcia.
On sam wzdryga się nieznacznie, gdy
przypadkowo napotyka te pospolicie niebieskie oczy. – Na ich pospolitość poświęciłaś chyba cały akapit. Nie przesadź, to za
dużo jak na tak krótki fragment. Czytelnik nadal pamięta, jakie wrażenie na
Edgarze wywarła barwa jej tęczówek.
— Coś ze mną nie tak? Mam coś na twarzy, a
może już zdążyłeś mnie znielubić? — pyta dziewczyna, kładąc dłoń na mocnej,
wydaje się wysportowanej talii. – Tu coś nie zagrało. Wydawanie się jest
wtrąceniem. Teraz musisz ustawić to tak, by zachować wtrąceniowe oddzielenie, a
jednocześnie zapewnić klarowność zdania. Może tak: kładąc dłoń na mocnej i,
zdaje się, wysportowanej talii.
Zmienia się wraz z[e] światłem (...).
— Mon Dieu! Nie uważam tak! — wykrzykuje
Edgar. Szybko zbliża [się] do niej, rozkładając szeroko
ramiona. – Ale że jakby bronił jej dostępu do dalszej części alejki w
bibliotece? I to ma załagodzić nietakt z jego strony? Trochę… nietaktowne.
Swoją drogą – czy tam nie obowiązuje zachowanie ciszy?
Znów coś mi się nie zgadza. Spójrz.
Piszesz, że: Jednak ona w dokładnie tej samej chwili stawia krok w tył,
ucieka przed nim jak oparzona. A chwilę później dalej prowadzą rozmowę. To
uciekła czy nie? Ten krok w tył uznałaś za ucieczkę? Może warto byłoby to ująć
tak, że tylko się cofnęła, unikając go, starając się zachować przestrzeń
osobistą?
Na usta Edgara mimowolnie spływa ten
charakterystyczny uśmiech, o którym wszyscy zawsze mówią. – Nie było jeszcze ani jednej sceny, w której ktoś zwróciłby uwagę na
charakterystykę jego uśmiechu. W tej sytuacji wygląda mi to na ekspozycję. Nie
pokazałaś mi czegoś sceną, zamiast tego narzuciłaś myślenie, że otoczenie
komentuje mimikę Edgara. Powtórzę się z jednej z poprzednich ocen: nie wierzę
ci. Bo mogę. W końcu dowodów w twoim tekście zdecydowanie brak.
To stworzenie chwyta się za nadgarstek,
trzyma go mocno, posyłając nic nieznaczący uśmiech. – Nic nie znaczący.
— Chyba powinnam ci to chyba oddać, zanim
pójdę. – O jedno chyba za dużo.
Dziewczyna kuli się w sobie,
wyciągając przed sobą książkę na praktycznie prostych dłoniach. – Przed siebie. Co do podkreślenia – nie chodziło ci przypadkiem o ręce?
Na pewno da się to też napisać bez powtórzenia zaimka. Wystarczy: kuli się,
wyciągając przed siebie...
Przyjemny dreszcz przeszywa ciało Edgara,
biegnie aż od koniuszków [palców] poprzez każdy, nawet
najmniejszy mięsień aż do... serca. – Powtórzenie. Co do koniuszków,
to sugeruję doprecyzowanie. Nie tylko palce takowe mają.
Edgar zaczyna wertować kolejne kartki,
spostrzegając, że rzeczywiście – na marginesach znajdują się jego notatki oraz
pismo. – Jego notatki zapisane są pewnie jego pismem, więc
wychodzi z tego trochę masło maślane. Albo notatki, albo pismo – postaw na
jedno.
Wyciąga z niego butelkę wody, a następnie
niezgrabnie odkręca z powodu długich paznokci, aby wziąć duży łyk. – Nie widzę powodu, dla którego długie paznokcie miałyby powodować
niezgrabne odkręcanie butelki z wodą. No chyba że mowa o szponach, ale to chyba
rzuciłoby się Edgarowi w oczy nieco szybciej niż barwa tęczówek
nieznajomej.
— Okropna ze mnie beksa. Wybacz mi —
dopowiada szybko, nie dając Edgarowi dość do głosu. – Dojść.
Nie, to nie pożądanie ani miłość – jak
mógłby czuć coś takiego do zapłakanej dziewczyny? – Czyli ogólnie można kogoś kochać, ale jak ten ktoś zaczyna płakać, to
wymywa łzami to uczucie? Może jednak zamiast płaczu postaw na coś bardziej
pasującego – kochanie dziewczyny, którą widzi raptem od kilku minut i nie zna
jeszcze nawet jej imienia.
Zaczęliśmy może — Edgar wydaje z siebie
niski pomruk, usiłując znaleźć w głowie odpowiednie słowa — od dziwnej strony,
ale czy coś zmieniłoby się, gdybyśmy to zrobili od właściwiej? – Właściwej. Przy czym zupełnie nie pasuje mi to słowo – może od
typowej? W końcu strona właściwa nie jest przeciwieństwem strony dziwnej,
nie? Ale ciekawie wybrnęłaś z tej sytuacji, podoba mi się reakcja Edgara,
brawo.
Gdy tak siedzi z nią, wpatruje w
zapłakane, pospolicie niebieskie oczy (...). – Zacznę ci to liczyć.
Nie wie, co go kieruje, nie myśli o
tym, a jedynie spogląda ponownie [na] jej sylwetkę przed sobą. – Co
nim kieruje.
— Nazywam się Lucrezia, Lucrezia Adler, a
ty to [...]? – W nawiasie kwadratowym dopisałam
wielokropek (czyli to, czego mi w zdaniu brakuje, jak już pewnie zdążyłaś się
zorientować), bo w ten sposób chcemy dać do zrozumienia, że spodziewamy się
dokończenia zdania – w tym przypadku personaliami rozmówcy.
No i mamy to! Na scenę wkroczyła tytułowa
bohaterka. Swoją drogą – mam słabość do tego nazwiska, ale wydaje mi się, że
nawiązanie jest zbyt oczywiste, zwłaszcza że jeśli ktoś zna bohaterkę z
powieści Arthura Conan Doyle’a, szybko wyciągnie wnioski, czego może spodziewać
się w kolejnych rozdziałach.
Na tym etapie o samym głównym bohaterze
nie wiemy zbyt wiele. Mamy kilka poszlak, ale w tej części prologu, który z
nazwy powinien być wprowadzeniem, zabrakło mi właśnie wprowadzenia. Od razu
wchodzimy w pełnoprawne sceny. Edgar siedzi na wykładzie, choć gdzieś po drodze
wspominasz, że jest od pozostałych jego uczestników starszy, a ktoś mógłby go
zbesztać za trwonienie czasu. Przypuszczam więc, że jest na etapie doktoratu.
Gdzie nie spojrzymy, widzimy odwołania do klasyków literatury – od Owidiusza po
Szekspira. I tu mamy kolejny element, który się nie klei. Edgar opanowany przez
burzę emocji i wspomnień kieruje się do biblioteki wydziałowej, by tam poszukać
ukojenia wśród znanych mu tomiszczy. W bibliotece tej spotyka Lucrezię, która
jednak w rozmowie wspomina coś takiego:
— Co ja robię na matematyce? — mówi bardziej do siebie niż do niego (...).
— Co ja robię na matematyce? — mówi bardziej do siebie niż do niego (...).
Jeśli była to biblioteka wydziałowa… to
czy matematyka według ciebie znajduje się na tym samym wydziale co filologia?
Jak już pisałam – zagadką pozostają dla
mnie napady Edgara. Ciężko to w ogóle jakoś określić. Chyba najbliżej byłoby
temu do zespołu stresu pourazowego. Tylko co miałoby wywołać tak silne reakcje?
Sprawdźmy, czy dowiemy się tego z dalszej treści.
Prolog – 1. Le soleil
Którąkolwiek dziewczynę ze swoich
znajomych z uczelni? – A dlaczego nie miałby zaprosić jakiegoś
kolegi?
Ponieważ pozbycie [się] blizn było takie łatwe!
Nie dość, że było mu zimno, śnieg wdzierał [się] wszędzie (...).
Zauważyłam, że mimo zachowania narracji
trzecioosobowej, zmieniłaś czas z teraźniejszego na przeszły. Skoro
postanowiłaś wprowadzić tak dużą zmianę, może warto byłoby uspójnić resztę
tekstu?
Kto by takie rzeczy liczył? Potrząsnął
głową, zrzucając z włosów klika płatków śniegu. – Kilka.
Lucrezia natychmiast podniosła [się] na równe nogi, postawiła parę kroków w tył. – Zupełnie nie
wiem, z czego wynika twoje zaniedbanie w stawianiu się w zdaniach. Jak
widzisz, takich błędów jest całkiem sporo. Jednak jako że ocena nie ma być
betą, pozwól, że to ostatni raz, gdy zwracam na to uwagę. Sprawdź resztę tekstu
pod tym kątem – gwarantuję ci, że jeszcze wielokrotnie się na takie braki
natkniesz.
Lucrezia zacisnęła lekko wargi,
spoglądając w stronę panicza. // — Tout va bien — wymamrotał, nasuwając jej
kaptur na głowę. – Z tego wynika, że to ten panicz nasunął
Lucrezi kaptur na głowę, a obie wiemy, że gest wykonał Edgar.
— Proszę się nie unosić, drogi panie.
Takie rzeczy chodzą po ludziach. — zaczął Edgar, obdarzając złośnika niezbyt
szczerym uśmiechem. — Moja znajoma chodzi z głową w chmurach. Jest jej bardzo
przykro, zaręczam, drogi panie. – Po pierwsze – powtórzenie. Po drugie –
na litość Merlina, ależ ten pretensjonalny ton jest niesamowicie nużący!
Naprawdę uważasz, że młodzi ludzie pięć lat temu (bo na taki rok datowana jest
akcja twojej twórczości) wyrażali się w sposób, który przystoi raczej
dyplomatom z ubiegłych wieków? Nie widzę nic złego w takim języku, zwłaszcza że
piszesz nim w miarę konsekwentnie, ale powinien pasować do czasu przebiegu
wydarzeń. A nie pasuje.
Sytuacja z napotkanym studentem
jednocześnie mnie bawi i żenuje. Z jednej strony mamy młodego mężczyznę, który
krzyczy, że odebrano mu szansę na sukces, na to właśnie pracował całe życie, po
chwili okazuje się, że nie pracował na to wcale, bo materiały odkupił. A w
całej scenie chodzi o… papierowe notatki. Rozumiem, że studenci mogą być
nerwowi w okresie przedegzaminacyjnym, ale mógł też pomyśleć i odkupić je w
wersji cyfrowej. Znów – nawet nie wzięłaś tego pod uwagę, a przecież te pięć
lat temu to w tej właśnie formie rozpowszechniało się studenckie materiały. W
całej scenie chodzi tylko o to, by Edgar wybawił swoją nową przyjaciółkę od
niekulturalnego młodzieńca i pozachwycał się jej malowanymi mrozem rumieńcami.
No imperatyw jak nic [KLIK].
Arno pewnie już zacząłby stawiać
pierwsze wnioski, dostrzegać powody takiego smutku. – Wnioski się wysnuwa, stawia się diagnozę lub hipotezę.
Edgar przez chwilę pragnął wziąć Lucrezię
na ręce, ponieść, a potem tryumfalnie wnieść na salę wykładową. – Triumfalnie.
Naszedł mnie prawie idiotyczny pomyśl. – Pomysł.
Lucrezia pokręciła głową, dając mu tym
samym znak do działania. – Kręcenie głową zwykle oznacza przeczenie
(chyba że akcja opowiadania nagle przeniosła się do Bułgarii). Mało
zachęcające, a już z pewnością ciężko uznać to za znak do działania. Mogła za
to skinąć głową, dając do zrozumienia, że chce, by Edgar kontynuował
wyjaśnienia.
(...) Edgar wziął głębszy oddech, ponieważ
zabrakło mi tchu (...). – Mu.
A czy w tym kontekście brakować tchu nie
oznacza przypadkiem metafory stanu emocjonalnego, w którym z nadmiaru emocji
oddechu właśnie wziąć się nie da? Na przykład przez przerażenie, podniecenie,
wzruszenie… Tutaj więc informacje się jakby wykluczają.
Dotarliśmy do momentu, w którym wyraźnie
widać, dlaczego tak górnolotny język opowiadania może stanowić problem. Edgar
ma prowadzić wykład z rzymsko-rycerskiego archetypu miłości, spóźniony wpada do
sali z Lucrezią na barkach (osobiście nie widzę rycerskości w targaniu kobiety
w ten sposób, ale może on widzi to inaczej), a starając się ugłaskać promotorkę
– stylizuje język, próbując przekonać ją, że to opóźnienie jest wprowadzającą w
temat inscenizacją. Widzisz, gdzie leży problem? Nie? Już wyjaśniam. W ogóle
nie widać stylizacji w mowie Edgara. Język, którym posługuje się we wspomnianej
inscenizacji, nie odbiega jakoś znacząco od tego, co prezentujesz nam w każdej
scenie.
Nie wyglądała na zadowoloną, mierzyła go
wzrokiem spod modnych, czerwonych okularów, jednocześnie ciaśniej zakrywając
się nowym, granatowym sweterkiem. – Wcześniej kreowałaś ją na nieco
zaniedbaną, siwiejącą, w zbyt luźnych ubraniach, a teraz przechodzimy do
modnych, czerwonych okularów i nowych sweterków? Trochę to niespójne.
Rozłożył bezradnie ramiona, a następnie
stanął przed swoją promotorką. Edgar już nie żył. – Wrócę do swojej uwagi z początku oceny. Jeśli podmiot się nie zmienia,
możesz zostawić go w domyśle. Fakt, że po drodze staje nam jeszcze promotorka,
jednak o niej nie powiemy, że już nie żył, prawda? Forma sama nasuwa
odpowiedź. Imię jest zbędne, a całość bez niego zabrzmi dużo lepiej.
Ciekawe, że jeszcze nie zaczęła narzekać
na obecność Lucrezi, nie rozprawiać o całkowitym braku podobieństwa pomiędzy tą
dwójką. – Zaprzeczenie po przecinku – niepotrzebne. W ogóle
te dwie części zdania połączyłabym za pomocą lub – wyjdzie naturalniej.
Byli przemarznięci, mokrzy z powodu
śniegu, gdy już dotarli pod drzwi akademiku. – Akademika.
Nie miał pojęcia i niezbyt chciał o tym
myśleć, ponieważ coś ściskało się w jego klatce. – A nie ściskało go w klatce?
Chyba to było serce. Edgar zobaczył, jak usta Lucrezi poruszają się nieznacznie, chyba
mamrocząc słowa pożegnania. – Powtórzenie.
I zostały po niej jedynie te kroku odbite
w puchu. – Kroki.
Kolejna część za nami. Z jednej strony na
twoją korzyść działa ta zagadkowa mgiełka otaczająca bohaterów. Czytelnik chce
poznać przyczyny wydarzeń i zachowań, dalsze losy postaci, jeszcze czuje się
zmotywowany. Właśnie, jeszcze. Bo z drugiej strony – ciągłe wybuchy płaczu,
wahania nastrojów i cała reszta nie budzą żadnych pożądanych emocji. Jeśli nie
znamy powodów, nic nie wiemy o bohaterce, to ciężko jest jej współczuć, nie
sądzisz? Za pierwszym razem może to być intrygujące, ale z każdym kolejnym
jedynie bardziej irytuje. Dlatego pamiętaj, że ta tajemniczość może mieć różny
skutek – na krótką metę zachęci czytelnika do pozostania przy twoim
opowiadaniu, ale na dłużej nie ma większych szans na przetrwanie.
Za to wiemy już coś więcej o Edgarze –
mamy zarys jego doktoratu, któremu rzeczywiście poświęca swój czas, a który nie
jest jedynie pretekstem, by mógł przebywać na terenie uniwersytetu.
Mimo to odnoszę wrażenie, że czytam… o
niczym. Nie mamy wątku przewodniego. Otrzymujemy rozhisteryzowaną nastolatkę
mówiącą po angielsku, francusku i włosku. Mamy biseksualnego
filologa-doktoranta po przejściach, który jest w związku, notabene, więc
romans, o ile się pojawi, będzie raczej wątkiem pobocznym, a nie głównym. Druga
część za nami, a na horyzoncie nie ma nawet śladu celu, do którego moglibyśmy w
tym wszystkim zmierzać.
Prolog – 2. La lune
Na szczęście był w domu sam i nikt nie
mógł zauważyć, jak panikuje. – Machanie rękoma po poparzeniu i
przeklinanie to niekoniecznie wyraz panikowania, bardziej próba rozładowania
nagromadzonego bólu i w efekcie – uśmierzenia go. Ponoć przeklinanie pomaga.
Chłodne powietrze na poparzonej skórze podobnie.
Zimna woda ukoiła okropne pieczenie. Edgar
mruknął zadowolony, dostrzegając, jak skóra staje się mniej czerwona, a
natrętne myśli na chwilę ustają. – Zimna woda na pewno nie spowodowała, że
zaczerwienienie się zredukowało – nie tak od razu. Tak czy inaczej jak to się
ma do ustających natrętnych myśli, że łączysz to w dokładnie tym samym zdaniu,
jakby jedno wynikało z drugiego? Albo odpuść sobie tę uwagę, albo spróbuj jakoś
ją wyodrębnić, bo w tym miejscu jest zupełnie od czapy.
Małe pudełeczko ukrył w szufladzie biurka,
pomiędzy licznymi szkicami kolejnych części doktoratu oraz swoich
podniszczonych książek. – Może lepiej pomiędzy swoimi
podniszczonymi książkami a licznymi szkicami kolejnych części doktoratu?
Inaczej wychodzi, że z Edgara autor szufladowy i ten magiczny mebel jakimś
cudem pomieścił również szkice książek.
Następnie wszedł do pokoju, mając
całkowicie poważną minię. – Minę.
— Ale to dopiero jutro — odparł zdzwiony
Edgar. – Zdziwiony.
— Studenci będą się o ciebie zabijać.
Muszę im jakoś powiedzieć, że przykro mi, ale ten — potrząsł głową
(...). – Potrząsnął.
Spokojnie, oszczędziłem sobie koty w tym
zakresie. – Chyba nie rozumiem, co tym zdaniem
próbowałaś przekazać. Czego sobie Arno oszczędził?
(...) wysunął dłoń, prezentując na niej pudełko.
Serce biło mu szybko, krew szumiała w głowie, gdy jego ukochany odbierał od
niego pudełko. – Powtórzenie.
Nagle zapadła pomiędzy nimi cisza, jednak
nie ta z gatunku niezręcznych. Chyba jej potrzebowali, aby się sobie przyglądnąć
(...). – Przyjrzeć. Rety, taki ładny, uroczy, romantyczny
fragment, zabrakło jedynie nastrojowej melodyjki w tle… a ty wjeżdżasz z buta z
tym przyglądnąć. Przecież to język potoczny, więc zupełnie ewentualnie
przeszłoby w wypowiedzi jednego z bohaterów. Na pewno nie w narracji. Tym
bardziej że dotąd pisałaś niesamowicie sztywno, górnolotnie.
Dziewczyny już rzucały staniki? – Stanikami. Albo zrzucały staniki.
Miała pospolicie niebieskie oczy, ale czy
to czemuś przeszkadzało? – Edgarowi. Na początku. Ale chciałam po
prostu przypomnieć, że nadal liczę ci te pospolicie niebieskie oczy.
Bardzo ładnie kontrastowały [z] żywym, złotym kolorem włosów oraz bladą skórą.
Tak bardzo pragnął o tym zapomnieć, a Arno
akurat rozdrapał tę ranę. – Sęk w tym, że to nie Arno rozdrapał
ranę. Spytał jedynie o przebieg wykładu, którym jego partner na pewno wcześniej
bardzo się stresował i do którego się przygotowywał. Rzucił sugestią, że
dziewczęta odgrywały Śpiące Królewny. Tymczasem to Edgar przeszedł do
Kopciuszka, nawiązując do Lucrezi. To kto tu cokolwiek rozdrapuje? Przy czym –
bardzo ładne nawiązanie do baśni, nie zauważyłabym tej analogii rękawiczki do
pantofelka. Zgrabnie.
Gdyby mógł, usunąłby sobie wspomnienia o
niej, pannie Perrin, Sissi czy jakkolwiek ktokolwiek chciał zwać tę
wiedźmę. – Pamiętasz, jak wytknęłam ci, że tytuł odnoszący się
do stanu cywilnego tej postaci zapisujesz od wielkiej litery i że przyjmuję, iż
może mieć to jakiś większy sens? Widocznie nie miało, tu już masz poprawny
zapis, czyli tamten to zwykły błąd.
Widzę te pospolicie niebieskie, zapłakane
oczy (...). – Nadal liczę.
— Za dużo ostatnio romansów
dworskich musiałem przeczytać w ostatnim czasie. – Powtórzenie. I katorżniczy szyk, nawet biorąc pod uwagę mowę
stylizowaną. Sugestia:
— W ostatnim czasie musiałem przeczytać za
dużo romansów dworskich.
Sztuczka: jeśli to, co w zdaniu jest
puentą – jej najważniejszym elementem – ustawisz na końcu, zdanie wybrzmi z ust
bohatera z odpowiednią mocą. Zakładam, że dla Edgara nie liczy się sam czas
obcowania z tekstem, a dość charakterystyczny gatunek, który wpłynął na
postać.
Edgar jeszcze zjadł trochę (...). – Raczej zjadł jeszcze trochę.
Jego ukochany zniknął zaraz za rogiem,
jednak on nie spuszczał z niego oczu. – Wzroku, nie oczu.
Chyba że nawiązujesz do niespuszczania z kogoś oka w kontekście opieki,
pilnowania. Nie zmienia to faktu, że jeśli zniknął, to zniknął, jak miałby z
niego nie spuszczać wzroku? To niemożliwe. Chyba że…
— Jak ją poznałem? To bardzo głupie —
mruknął Edgar (...). — Ja... (...) po prostu jej pomogłem. Każdy ma czasami
małe załamania i taką ją spotkałem. Siedziała na podłodze w bibliotece. Na
początku myślałem, że ją wzruszyła książka, ale potem... — Głos Edgara
zatrzymał mu się w gardle. – Edgar celowo okłamuje swojego partnera
czy zapomniałaś, jak to naprawdę wyglądało?
— Jesteś okropny! — jęknął, czując zimną i
twardą sprzeczkę od paska. – Sprzączkę.
Następnie przybliżył się, szeptając mu
(...). – Szepcząc. Użyta przez ciebie forma teoretycznie
jest poprawna, ale również przestarzała [KLIK]. Jeśli więc nie było to twoim celem, lepiej użyj współczesnej.
Przeczesał włosy, spoglądając na niego
spod ściągniętych brwi i zagrażając wargi. – Zagryzając.
Pragnął wziąć go w ramiona, poczuć, jak wargi
ukochanej osoby szukają jego ust, a następnie opaść z wyczerpania. Edgar
potrząsnął głową, zagryzając wargi (...). – Powtórzenie.
Chwilę później znaleźli się przed drzwiami
do sypialni, a następnie tymi do łazienki. Arno otworzył je jednym ruchem, wpuszczając
swojego ukochanego do pokoju. – Łazienka nie jest pokojem, a ukochany –
wiadomo czyj. Zerknij sobie na słownikową definicję: [KLIK].
Co do podkreślenia – mimo ogólnego
utrzymywania tekstu w raczej poetyckim stylu, zwykle stosujesz imiesłowy
współczesne, czyli kończące się na –ąc. Skoro jednak stawiasz na pompatyczną
narrację, może warto byłoby użyć też końcówek –łszy, –wszy charakterystycznych
dla imiesłowów uprzednich? Wymaga to tylko drobnej modyfikacji zdania, spójrz:
Chwilę później znaleźli się przed drzwiami
do sypialni, a następnie tymi do łazienki. Arno, otworzywszy je jednym ruchem,
wpuścił ukochanego.
Nie mógł się przez chwilę zdecydować, wodził
nad szklanymi buteleczkami, aż chwycił ten pachnący brzoskwiniami i natychmiast
wlał go do wody. – Zabrakło mi dookreślenia, czym
właściwie wodził nad tymi buteleczkami.
Nie wiedział, co się dzisiaj u
niego stało, nawet nie śmiał podejrzewać. Widać obydwoje dzisiaj źle
trafili. – Powtórzenie.
Jego głoś wydawał się (...). – Głos.
O rety, ten rozdział, mimo całkiem
pokaźnej kolekcji błędów, którą możesz podziwiać powyżej, czytało mi się
naprawdę przyjemnie! W końcu dostajemy naturalne sceny, w których zarysowujesz
dalszy plan – mamy scenę Edgara i Arna, a mimo to gdzieś w tle naszemu głównemu
bohaterowi nieustannie brzęczy sprawa Lucrezi, zaś jego partnera, mimo tak
ważnego dla nich obu dnia, wyraźnie coś trapi. Cieszę się, że nie podsunęłaś
nam kolejnej idyllicznej scenki, w której Edgar może pielęgnować swój nieco
staroświecki romantyzm, a wszystko idzie jak po maśle. Tu wyraźnie nie jest tak
łatwo, otrzymujemy nieco bardziej złożoną charakterystykę postaci. Przy okazji
– zauważyłaś, że protagonista porzucił stałe stylizowanie swoich wypowiedzi?
Nie rzucają się one w oczy również w narracji. Wyszło zdecydowanie na plus, to
jest historia, w którą mogłabym uwierzyć i się zaangażować.
Prolog – 3. Les etoiles
Edgar przesunął delikatnie dłoń po
klatce [piersiowej] swojego ukochanego, śledząc tym samym
masę mniejszych czy większych pieprzyków, które się na niej znajdowały. –
Dłonią. Technicznie ta dłoń jest poprawna, ale jednak mi nie pasuje.
Chodzi bardziej o dotyk jako zmysł niż o zwykłą czynność.
Ta unosiła się w powietrzu, migocąc w
świetle paru lamp (...). – Migocząc.
Pragnął pociągnąć ukochanego za włosy,
złożyć pocałunek na ustach, a potem? (...) Edgar przeczesał wilgotne włosy,
zanurzając się głębiej w wodzie. – Powtórzenie.
Nie wiedział, dlaczego właśnie to
wyrwało mu się. – Zawiódł szyk, lepiej będzie brzmiało: (...)
dlaczego właśnie to mu się wyrwało.
Ta jedynie w jakiś niewyjaśniony sposób zdołała
wydostać się. – (...) zdołała się wydostać.
Najlepiej trzymać się reguły, że się nigdy nie powinno znajdować się na
końcu zdania, chyba że mamy zdanie w trybie rozkazującym
Edgar ujął dłoń Arna, delikatnie splatając
z swoje palce z jego. – Zbędne.
Do tej pory siedzieli w miarę daleko od
siebie, w dwóch przeciwległych rogach wanny, po prostu relaksując się. – Jakiej wielkości była to wanna, że dwaj dorośli mężczyźni pomieścili się
w niej, siedząc w przeciwległych rogach? To nadal wanna czy już mały basen?
Cieszy mnie, że nie obawiasz się używania
przekleństw w wypowiedziach bohaterów, nie cenzurujesz ich, nie ugrzeczniasz na
siłę.
— Samobójstwo nie robi już na mnie
wrażenia, psychoza, tiki nerwowe, wszystko! – Postawiłabym albo na
liczbę pojedynczą, albo na mnogą. Czyli albo samobójstwa, psychozy, tiki, albo
samobójstwo, psychoza, tik.
Ale wiesz, Edgar, czego będę zawsze
nienawidził? Gdy ludzie zachowują się jak pieprzone zwierzęta, gryzą,
zachowują, jakby zasady nie istniały. – Może to nie jest wielki błąd czy nawet
solidna nieścisłość, ale spójrz: najpierw Arno wyklina Brytyjczyków – w domyśle
– za sztywność, krótkowzroczność, heteronormatywność. Jednak to w pewien sposób
ich kultura, norma społeczna, zasada. Tymczasem w tym cytacie mamy już
potępienie dla swawolności, nietrzymania się reguł. Z jednej strony możemy
powiedzieć, że to dwie różne sytuacje – i w pewnym stopniu to prawda. Z drugiej
– zależnie od kontekstu mamy tu u jednego bohatera dwa różne oczekiwania
względem rzeczywistości.
Nagle Edgar coś zauważył – nagle parę drobnych łez pojawiło się mu na
policzkach. – Powtórzenie. Poza tym jeśli zostawisz
samo mu, wygląda na to, że łzy spływały po policzkach Edgara, a ten
jakimś cudem to zauważył.
Spływały bardzo powoli, mieszając się w
wodą i w ogóle nie odznaczając na mokrej skórze. – Z wodą.
Może czara się już przelała? Mógł już
widzieć, słyszeć za dużo (...). – Powtórzenie.
Nadal widział ślady łzach na
policzkach Arna (...). – Ślady łez lub ślady po łzach.
Parę razy dyskutowali depresję,
schizofrenię, właściwie całą gamę chorób... – Dyskutowali o
depresji etc. Albo przedyskutowali temat depresji itd.
— Ona, ta dziewczyna, wskutek tych
wydarzeń została dotknięta bardzo trudnym przypadkiem adrofobii. – Androfobii.
Głośny dźwięk dzwona rozszedł się
po mieszkaniu (...). – Dzwonka.
Edgar cmoknął go w czoło, wyskakując w wanny
(...). – Z wanny. Czy to nie jest trochę trudne i
nieporęczne, wyskakiwać z wanny i jednocześnie całować? Nie wyobrażam sobie
tego w ten sposób; raczej że bohater najpierw złożył pocałunek, a dopiero potem
wyskoczył.
Edgar zaczepił się o klamkę, syknął
głośno, przeklinając siebie, dzwoniącego i co jeszcze tylko się da. – Dało, piszesz przecież w czasie przeszłym.
A mógł ze sobą zabrać jeszcze buty… – Jest u siebie. Chodzą po mieszkaniu w butach?
(...) a serce – ono biło w swoim
własnym, niesamowicie szaleńczym rytmie. Ono zaraz połamie mu wszystkie
żebra, wyskoczy [z] impetem z klatki. – Powtórzenie.
Kolejne. I czas; sugeruję: Jakby zaraz miało połamać wszystkie żebra,
wyskakując z impetem z klatki.
Jak to możliwe, że tutaj się pojawiła i to
w takim stanie? Pewnie mu się to śniło, zaraz przebudzi się z okropnego
koszmaru. – Szyk: (...) że pojawiła się tutaj, i to w takim
stanie? Dodatkowy przecinek mógłby świadczyć o dopowiedzeniu tej
informacji.
Nie rozumiem. Wiem, że Edgar mógł być
zaskoczony, bo nie spodziewał się, że znajoma nawiedzi go o północy, gdy ten w
najlepsze leżakował sobie w wannie z ukochanym, ale przecież lubi Lucrezię,
dlaczego więc od razu klasyfikuje to wydarzenie jako koszmar?
Ludzie zazwyczaj nie umieją nic wymyśleć
— dodała Lucrezia już po angielsku. – Wymyślić.
Nie, ona była prawdziwa[,] tak samo jak zimna podłoga, chłodny przeciąg i szorstkie drewno
futryny. Edgar oparł się o nią, starając sprawiać wrażenie rozluźnionego. –
Czyli mimo że Edgar wyczuwał przeciąg, stał boso na posadzce, nie wpuścił
Lucrezi do mieszkania i starał się wyglądać luzacko? Gdzie podziała się jego
rycerskość i ofiarność?
Jak drewno futryny może być szorstkie?
Takie elementy są szlifowane i lakierowane.
Lucrezia zbliżyła się i wyciągnęła dłoń,
oczekując, że Edgar jej ją odda. – Ten gest wydaje mi się sztuczny. Fakt,
wiemy, że Lucrezia zmyśla i chęć odzyskania rękawiczki nie jest powodem jej
nagłej wizyty. Jednak rękę wyciągamy głównie wtedy, gdy obiekt, który chcemy
uzyskać, znajduje się w zasięgu naszego wzroku. W tym przypadku dziewczyna
mogłaby tak zrobić, gdyby Edgar wcześniej wycofał się w głąb mieszkania i
wrócił z jej własnością. Jeśli upierasz się, by ten gest zawrzeć, aby Lucrezia
nie stała w progu jak słup soli, to również w tym przypadku wystarczyłby sam
opis gestu, nie musisz w dalszej części wyjaśniać, po co on był – to dość
oczywiste.
Wydawała się tak słaba, [że] po prostu poddała [się] temu ruchowi. – Nie bój się
powtórzeń się, czasem są nie do uniknięcia. Tu to samo: Nagle czas
się zatrzymał, dźwięk przestał istnieć, a wszystko wokół niego [zbędny, bo
wygląda na to, że chodzi o dźwięk, a nie Edgara] stało [się] burą
plamą.
— Co się dzieje? Czy przybyła do nas
Królowa Angielska, że tak się drzesz? — [tu zabrakło spacji] odezwał się Arno
z góry, wychylając się zza balustrady.
Jej głowa bezwładnie zwisała z mu
ramion, torebka plątała pomiędzy rękami. – Zwisała mu z ramion.
Natychmiast ułożył Lou na sofie, dokładnie
tak, jak kiedyś mu tłumaczył jego ukochany. – Chcesz mi powiedzieć,
że Edgar i Arno pewnego dnia postanowili przećwiczyć sytuację, w której ktoś
traci przytomność na progu ich mieszkania?
Przez krótką chwilę zdawało mu się, że
otworzyła oczy, poruszyła nieznacznie wargami, szeptając błagalnie jego
imię. – Wyróżnione słowo już ci tłumaczyłam, więc tym razem
tylko zaznaczę, że tu też się pojawia.
Dlaczego niby Lucrezia miałaby błagać o
coś Edgara? Bez sensu. Mogła go nawoływać, szukać, ale błagać? Nie widzę tego.
Edgar jeszcze nigdy nie widział go w tak sterylnej,
lekarskiej sytuacji albo zwyczajnie [tego] nie pamiętał. – Co jest
sterylnego w sprawdzaniu funkcji życiowych osoby leżącej na ich kanapie, gdy
wokół walają się poduszki? Czy nie chodziło ci raczej o sytuację
kliniczną?
Rzucił Edgarowi nagle torebkę. – Nagle rzucił Edgarowi torebkę, bo nagle ma dotyczyć
czynności (w tym przypadku – rzucenia), a nie przedmiotu (tu – torebki). Budowa
zdania często zależy od tego, na co chcesz położyć największy nacisk, co chcesz
podkreślić. Choć jakbyś zostawiła samo: Rzucił Edgarowi torebkę, zdanie
miałoby większą moc. Krótsze, a więc wymuszające szybsze tempo czytania, i
bardziej zaskakujące.
Że studiowała matematykę, poszła na ten
kierunek bardziej z przymusu i pasji. – A nie bardziej z
przymusu niż z pasji?
Mógł jedynie snuć głupie domysły, starając
się dać sobie jakiekolwiek wytłumaczenie. – Aby nie stawiać obok
siebie się i sobie, możesz starając się zamienić na próbując.
(...) natychmiast poszedł do kuchni,
zostawiając Edgara samego z[e] sprawowaniem opieki nad Lou. Na co
on się właśnie zgodził? – Właściwie nie zgodził się, po prostu nikt nie
pytał go o zdanie, a on sam się nie sprzeciwił. Przy okazji trafia nam się
kolejna nieścisłość. Dotąd Edgar był raczej opiekuńczy względem bliskich –
chciał zaopiekować się Arnem, ruszyć na pomoc Lucrezi. Podkreślałaś to na
każdym kroku. Teraz jest ostatnim, który by wyciągnął pomocną dłoń. Nie
chodziło ci przypadkiem o to, że nasz młody filolog czuje się skrępowany, nie
wie, co może w tej sytuacji powiedzieć? Jeśli tak – oddaj to w tekście.
Nie wiedział, co miał robić i po prostu
usiadł na skraju sofy, wpatrując w nią tępo. Czuł się tak bezsilny, patrząc na
jej poranione wargi, spuchnięte oczy. – Dziwna ta sofa – z oczami, wargami. A
tak poważnie – pomyliłaś podmiot.
Tak mocno kontrastowało to z bladością jej
skóry, z całą otoczką, jaką sprawiał jej wygląd. – Wygląd nie sprawia otoczki – co to w ogóle za sformułowanie? Wygląd może
sprawiać wrażenie, ewentualnie tworzyć otoczkę.
Edgar objął obiema dłoni jej twarz. – Dłońmi.
Charakterystyczne upięcie Lou całkowicie
się zniszczyło – z dwóch warkoczyków zebranych z tyłu głowy wystawały luźne
pasma, a reszta wyglądała na tak splątaną. – Mogę się mylić, ale o tym uczesaniu jeszcze chyba nie wspominałaś. Może
najwyżej raz, na pewno nie więcej. Trudno więc mówić, że było to coś dla niej
charakterystycznego – tekst tego nie oddaje.
Podkreślona słowo jest zbędne, do
wycięcia.
Jedną dłonią odgarnął książki, które bezwładnie
spadły na podłogę, położył ją na stoliku do kawy, cały czas wpatrując w
Edgara. – Nie rozumiem. To zdanie brzmi, jakby Arno, chcąc
postawić tacę na stoliku, musiał dłonią odgarnąć książki, a przecież te są na
podłodze. Co ma piernik do wiatraka? Mógł postawić tacę, odsuwając poduszkę –
jedną z tych, które rozrzucał po salonie, próbując zrobić miejsce dla Lucrezi.
Mógł też odstawić tacę i wziąć się na ponowne układanie zrzuconych książek.
Twoja wersja jednak zupełnie mi się nie klei. Jeśli chodzi o podkreślenie –
zrzucenie ich ze stolika miało miejsce całkiem niedawno, więc logiczne, że
chodzi właśnie o nie. Wyróżnione słowo z kolei trochę mnie rozbawiło. Czy
książki, z natury nieożywione, mogły spaść inaczej niż bezwładnie? W locie
furkotały kartkami?
Gdy tylko Edgar to [s]postrzegł, rzucił zaniepokojone spojrzenie Arnowi.
Skinął nieznacznie głową, dając mu znak,
że nie ubiegło to także jego uwadze. – Nie umknęło.
Zdecydowanie lubię zachowanie Arna. Nie
traci głowy, stara się wybrnąć i wie, że w tej sytuacji próba wyciągnięcia z
Lucrezi szczegółów jej stanu wcale w niczym nie pomoże. Cieszy mnie, że nie
poszłaś w drugą stronę, sprawiając, że obaj bohaterowie tracą głowę dla
słodkiego, mdlejącego im na progu dziewczęcia. Zastanawia mnie jednak Edgar i
jego zaangażowanie. Jego fascynacja ledwie poznaną bohaterką wydaje się
bezzasadna. Lucrezia niespecjalnie angażuje się w ich relację – nie odpisuje na
wiadomości, zbywa kolegę przy każdej okazji, spóźnia się na ważny dla niego
wykład. Aż nagle wpada do mieszkania pod pretekstem odebrania rękawiczki. Jeśli
Lucrezią targały jakieś większe emocje, to nie miałam szansy tego zobaczyć, bo
wszystko przykryły nagłe wybuchy płaczu i jej ucieczki. Byłam zbyt zajęta próbą
zrozumienia tych napadów, by zauważyć jakiekolwiek drugie ich dno. Nie
widziałam, by istniała inna strona Lucrezi – zaangażowana, łaknąca kontaktu
albo chociaż lubiąca Edgara.
Skoro już o tym mowa, to nadal nie wiemy
za wiele o stanie samej zainteresowanej, powodach jej zachowania. Jestem
ciekawa, czy dalej jakoś to rozwiniesz, czy dziewczyna nagle wszystko opowie ot
tak, jakby dotąd wcale nie unikała tematu, czy może Edgar będzie zmuszony sam
złożyć obraz z podrzucanych przez nią elementów układanki. Druga opcja byłaby
zdecydowanie ciekawsza, a na pewno spójniejsza.
Prolog – 4. L’aurore
Ta... ta „rana” to tylko wytwór jego
wyobraźni, dwa nieudolne nacięcia, zeschnięta krew – to nie istnieje. – Zaschnięta.
Lou momentalnie przyciągnęła ramię do
siebie, chwyciła w nadgarstku, przykładając do klatki [piersiowej]. – To jedna nazwa, jeden termin. Rozdzielona wygląda
nienaturalnie. Jeśli dla ciebie to nieco zbyt anatomiczne – możesz napisać, że
przyciągnęła rękę do piersi.
Co go wcześniej trzymało, pozwalało tak
trzeźwo myśleć, gdy niósł jej wiotkie ciało? – Ale przecież Edgar w
ogóle nie myślał trzeźwo w tamtym momencie! Absolutnie nie! Wróć do sceny, bo
wyraźnie sporo ci z niej umknęło. Nie pamiętasz już, jak Edgar w panice zawołał
Arna, jak nie wiedział, co powinien zrobić, gdzie Lucrezię położyć, czy
sprawdzić jej funkcje życiowe? Nie pamiętasz, jak podziwiał opanowanie swojego
partnera, pewność jego ruchów? Nie pamiętasz szoku, który go ogarnął, gdy Arno
kazał mu zajrzeć do portfela dziewczyny, by odszukać ewentualne informacje o
chorobach przewlekłych? Gdzie w tym wszystkim dostrzegasz trzeźwe myślenie i
odwagę, o której dalej piszesz? Bzdura.
Bardziej „mój romantyczny głuptas”, kiedy
to splatała dłoń w [jego] loki[,] uśmiechała
szeroko (...). – Wplatała.
Zdawało się, że niezauważalny ruch dolnej
wargi oznacza wstyd, zagryzienie jej znów złość. – Drugiej części zdania brakuje klarowności w zapisie. Zamiast znów dałabym
po prostu półpauzę. Zresztą – czy da się ruszyć tylko jedną wargą?
Czy to ja zrobiłem to? – Czy to ja to zrobiłem? Szyk! Rety, nie słyszysz, jak to
brzmi?
Naprawdę uważasz, że ten opis wyglądu Arna
jest w tym momencie potrzebny? Mamy konkretną sytuację, konkretny problem – na
nim powinniśmy się skupić. W porządku, Edgar nieco odpływa myślami, skupia się
na ukochanym, a później zostaje z tego zamyślenia wyrwany, ale nie musisz
zdradzać aż tylu detali. Świetnie, że masz je w głowie, że wiesz, jaki jest
twój bohater, ale w tej chwili czytelnik nie musi znać każdego szczegółu
aparycji Arna.
— Strasznie pobladłeś. Już się martwiłem,
że będziemy mieli Śpiącego Królewicza w komplecie. – Nie lepiej do kompletu?
Prędko odwrócił głowę, aby nie pokazać po
sobie wstydu, jaki właśnie go opanował, wywołał okropny wcisk w żołądku. – Ucisk, jak sądzę.
Oczy mu zabłysły lekko. – O, to może dla ćwiczenia powiesz mi, co tutaj nie zagrało?
Jesteśmy w rodziną — wypalił
bezmyślnie. – Bez w.
Podwoiłaś tę samą czynność, zobacz:
— Jak zaraz zacznie mówić, to nie skończy
przez pół godziny — burknął Arno, opadając ciężko na obity żółtym materiałem
fotel. Rozłożył się na nim, przekładając nogę przez oparcie i machnął
lekceważąco dłonią.
(...)
Arno rozłożył się arogancko na fotelu, zakładając nogę za jeden z podłokietników (...).
Arno rozłożył się arogancko na fotelu, zakładając nogę za jeden z podłokietników (...).
Arno stał tak osowiały w zaciemnionej
części salonu, opierał o fortepian, którego lakierowana powłoka odbijała
słabe światło lamp ulicznych. Zaciskał mocno dłonie na krawędzi, napinając całe
ramiona. – Ten fortepian zaciskał dłonie?
To jasnej, pierdolonej, kurewskiej cholery! – Do.
Nadal siedziała na sofie, wybijając sobie
po kolei wszystkie palce. – Nie sądzę, by była w stanie celowo
wybić sobie palce, w dodatku wszystkie po kolei. Nie chodziło ci o ich wyłamywanie,
inaczej – strzelanie kostkami?
Temu zaraz na usta spłynął szeroki uśmiech
(...). – Wypłynął?
Albo wiem… O tym[,] jak Stanze cię cmokneła w podstawówce. – Cmoknęła.
Właśnie wtedy, w trzeciej klasie liceum
„na scenę życia” wkroczyła przecież Panna Perrin. – Wracamy do zupełnie bezzasadnego zapisu od wielkiej litery?
Musiała coś w nim dostrzec, mógł być tego
pewien, gdy utkwiła w nim te pospolicie niebieskie oczy. – Nadal liczę tę pospolitą niebieskość.
Prawie, prawie odkryła w nim tą [tę] zranioną część[,] tak podobną do jej rany na nadgarstku, który
nadal pozostawał niezabezpieczony. – Która (część) pozostawała
niezabezpieczona.
Więc musiał wymyśleć coś innego,
aby podtrzymać rozmowę. – Wymyślić.
Ta osóbka w ogóle nie znajdowała się w
jego zasięgu, a to oznaczało… – Właściwie czy w tym przypadku jej
orientacja nie powinna być bez znaczenia? W końcu Edgar jest w związku, a to
zapewne sprawia, że automatycznie Lucrezia jest poza jego zasięgiem. Zapewne.
Postawił to wszystko na stole, potem
otworzył „apteczkę” z impetem, uderzając wieczkiem o blat. – Z impetem otworzył…
Za dużo serca dajesz nowopoznanym
osobom. – Może lepiej okazujesz? Nowo poznanym,
osobno.
— Po pierwsze – trzeba to opatrzeć —
zaczął Arno, powracając do Lou. – Opatrzyć.
Nie oznacza to, że masz o nie dbać o nie,
jasne? – Nie oznacza to, że masz o nie nie dbać, jasne?
Codziennie musisz zmienić opatrunek[,] aż się zagoją.
— Najpierw mnie opa[t]rz — wyszeptała, ledwo co poruszając ustami.
I w tym jednym momencie, paru drżących
słowach[,] cała lekka atmosfera ich rozmowy [u]ciekła.
– Dość. Chciałam część z poprawnością utrzymać do końca tego rozdziału, ale
błędów jest po prostu zbyt wiele. Gdyby to jeszcze były bardziej skomplikowane
sprawy – w porządku. Ale nie. Literówki, powtórzenia, błędne konstrukcje,
zaburzenia stylistyki, błędy interpunkcyjne, mylenie prostych słów, które
jedynie brzmią podobnie (przykładowo dalej zamiast o pięściach piszesz o
piersiach lub ustami Edgara pytasz, co w Lucrezię weszło, a nie wstąpiło).
Czyli absolutne podstawy. Od tej pory umówmy się, że całość musisz sprawdzić
raz jeszcze. Biorąc pod uwagę, że wiem, iż już to zrobiłaś i z tego właśnie
powodu czekałam na możliwość oceny twojego opowiadania od maja zeszłego roku,
najpewniej czeka cię jeszcze wielokrotne sprawdzanie treści. Albo to, albo
współpraca z betą. Taką, która rzeczywiście zna się na swojej robocie, bo
jestem świadoma, że twoja para oczu nie była jedyną, która sprawdzała rozdziały
pod kątem poprawności.
Prędko chwycił swoją filiżankę z ziółkami. – Podałaś wprawdzie informację, że Arno przyniósł tosty i herbatę dla
Lucrezi, ale nie pamiętam, by pojawiło się coś o ziółkach dla gospodarzy.
Zdradził się. Edgar zdradził się, że nosił
w sobie równie wiele problemów jak ona. – Zupełnie tego nie widzę, naprawdę.
Czytałam tę scenę kilka razy i nie widzę momentu, w którym według ciebie Edgar
miałby się zdradzać z czymkolwiek. Tak, dostrzegam złość, gdy odkrywa on, że
Lucrezia nie jest tak słodka i nieskalana, jak przypuszczał. Widzę wzburzenie,
gdy dziewczyna źle o sobie mówi. Nadal jednak nie oznacza to dla mnie
zdradzenia się z czymś więcej niż z troską o jej dobro, może nieco podejrzanie
wybuchową. Dopiero ten wybuch mógłby być nitką, po której doszlibyśmy do
kłębka. Jeśli chciałaś pokazać, że sam Edgar odkrywa powoli karty swojej
przeszłości, to trzeba było to pokazać, a nie jedynie powiedzieć, że istotnie
to zrobił. Według mnie wcale nie. I tyle.
Dlaczego właśnie ją wybrał los? Nie mógł
kogoś innego tak... zniszczyć? – Jestem pewna, że Lucrezia nie jest jest
jedyną osobą, która wybrała samookaleczanie. To nie tak więc, że właśnie ją
wybrał los. Czy nie byłoby realniej, gdyby Edgar zastanawiał się, dlaczego
właśnie tak skrzywdzoną, doświadczoną i złamaną istotę los postawił na jego
drodze?
— „Tak jakby” — prychnął Arno. — Przecież
to się dzieje w osiemnastym wieku! – Jakim cudem Arno po pobieżnym
przejrzeniu dwóch pierwszych stron notatnika był w stanie określić, na który
wiek stylizowana była treść? Nie sądzisz, że odbiorca szybciej uwierzy w nieco
mniej precyzyjnie określony czas? Arno mógłby powiedzieć, że historia wygląda
na toczącą się ze dwa wieki temu, a Lucrezia doprecyzowałaby, że trzy – w wieku
osiemnastym.
Pamiętasz, że po poprzednim rozdziale
byłam ciekawa, czy Lucrezia, mimo dotychczasowego zamknięcia w sobie, nagle
wszystko im wyśpiewa? Dotąd rzeczywiście powiedziała niewiele, ale wysunięciem
tak szybko na plan notatnika trochę mnie zawiodłaś. Liczyłam, że będą musieli powalczyć
z tą układanką nieco dłużej, by apetyt rósł w miarę jedzenia. Tymczasem obawiam
się, że na tę chwilę pozostaje rozszyfrowanie zapisków młodej
masochistki.
To, co dodatkowo nie pasowało mi w tym
rozdziale, to nagłe zmiany nastrojów u wszystkich bohaterów. Poważnie, tak
skrajne reakcje nie są wyłącznie efektem różnych przeżyć, a wręcz zakrawają na
chorobę afektywną dwubiegunową. Postaci raz się wzajemnie uspokajają,
przywołują do porządku, nawet rozśmieszają, by po chwili wpaść w złość, rozpacz
czy jakieś inne skrajne emocje. Spróbuj to trochę bardziej wyważyć. Pamiętaj,
że uczucia wywołane przez wspomnienia najczęściej mają efekty wewnętrzne,
wpływają na psychikę, co odzwierciedla się w mimice, drobnych gestach.
Prolog – 5. Purgatorio
No dobrze, kwestia umiejscowienia w czasie
rzeczywiście może odejść w niepamięć – okazuje się, że historia jest datowana.
Sądzę jednak, że skoro nie jest to typowy pamiętnik (dalej mamy coś w rodzaju
opowiadania pisanego w narracji pierwszoosobowej), datę można by sobie
odpuścić, zaś dialog kończący poprzedni rozdział – nieco ożywić wspomnianą
dyskusją. Ale to tylko sugestia. Jeśli wolisz daty, by uspójnić zapis z innymi
rozdziałami, nie mam nic przeciw, to równie dobra forma.
Ty widzisz mnie, Markizie, jak gwiazdkę na
niebie, patrzysz w moje oczy, nazwawszy je „pospolicie niebieskimi” i
uśmiechasz. – Może coś mi umknęło, bo w obliczu
ostatnich wydarzeń przebrnięcie przez cały tekst trochę mi zajęło, ale nie
przypominam sobie sceny, w której Edgar powiedziałby Lucrezi wprost, że tak
określa barwę jej tęczówek. Nie mogła więc tego wiedzieć.
W gruncie rzeczy prostej kobiety
wychowanej pod jednym dachem, w jednej izbie, dla której wstyd nie stanowił
przeszkód. – Wychowanej… z kim? W tym zdaniu czegoś zabrakło,
przez co jest niezrozumiałe.
Niesamowicie podobał mi się ten rozdział.
To, co cały czas nasuwało mi się na myśl, to to, jaki on jest ładny. Po prostu
ładny. Jak z obrazka upamiętniającego tamte czasy. Nie zabrakło błędów,
oczywiście – powinnaś raz jeszcze przejrzeć tekst pod ich kątem – nie
dowiadujemy się też niczego spektakularnego poza tym, jak wyglądało dzieciństwo
Lucrezi i jej relacje z rodzicami. Jednak rzuca nam to nowe światło na jej
stronę relacji z Edgarem, a to jest coś, czego od początku mi brakowało.
PODSUMOWANIE
Początek opowiadania nie poszedł ci
najlepiej – wyraźnie nie odnalazłaś się w formie, którą początkowo sobie
narzuciłaś. Język, którym się posługiwałaś, może wielu czytelników zniechęcić
już na starcie. Co gorsza – oba wspomniane aspekty nie zostały ujednolicone z
późniejszą treścią. O wszystkim starałam się pisać na bieżąco, podkreślałam
momenty, w których górnolotność mowy bohaterów szczególnie dawała się we znaki,
a w których gubiłaś formę narracyjną i czasową.
Mam wrażenie, że wraz z kolejnymi
częściami opowiadania (nadal nie pojmuję nazywania wszystkich prologiem – to
przeczy jego definicji [KLIK]) rozwijało się twoje postrzeganie historii, pomysł na nią i świadomość
wykonania. Przypuszczam, że to nadal w tobie dojrzewa i nadal wiele poprawek
przed tobą, nim przyjmie ostateczny kształt.
Co do poprawek, to na pewno zauważyłaś,
ile błędów zdołałam wypisać. Ich ogrom przemilczałam, nie chcąc sztucznie
zwiększać objętości oceny, ale prawda jest taka, że jeszcze dużo musisz się
nauczyć i bardziej wprawić oko. Czytaj kolejne akapity na głos, testuj, jak
brzmią w różnych formach i znajdź tę, która będzie melodyjna i precyzyjna
znaczeniowo. W kwestii poprawności językowej więcej szczegółowych informacji
znajdziesz w naszej encyklopedii: [KLIK]. Wierzę, że nie potrzebujesz wypunktowania błędów, które popełniasz.
Wszystkie rodzaje, na które się natknęłam, masz wypisane powyżej, na
bieżąco.
Poprawność to nie jedyna rzecz, która tu
wyraźnie kuleje. Lucrezia, choć jest tytułową bohaterką, zupełnie nie
budziła u mnie ciepłych uczuć aż do ostatniego z rozdziałów, w którym
zdradziłaś nam nieco z jej przeszłości. Dopiero wtedy mogłam choć trochę ją
zrozumieć, spojrzeć na pewne wydarzenia z jej perspektywy. Może właśnie tego
brakuje od początku – ukazania nam niektórych scen jej oczami. Nie myślałaś, by
pomiędzy pełnymi patosu myślami Edgara oddać tej bohaterce kilka akapitów?
Pokazanie ich na samym końcu jest raczej… dziwnym pomysłem. Mało
praktycznym.
Nie ratuje to jednak innego aspektu – przywiązania
i fascynacji protagonisty. Przez to, że w opowiadaniu zabrakło samej tytułowej
bohaterki, nie jestem w stanie zrozumieć, co tak właściwie Edgar w niej
dostrzegał (poza przeciętnie niebieskimi oczami). Dla mnie była irytująco
nieporadną życiową sierotką z zaburzeniami, które należałoby leczyć u
specjalisty. W samym Edgarze zaś brakowało spójności. Raz, że zmieniał się
język jego wypowiedzi (a przecież to coś, co buduje postać w zdecydowanie
większym stopniu niż elementy aparycji), a dwa – zmieniało się jego podejście
do wybranych spraw. Doktorat był tematem jego rozmyślań jedynie na początku,
później na scenę wkroczyła femme fatale i odszedł on w zapomnienie.
Pomoc dziewczęciu była priorytetem… póki nie nadszedł moment, że Edgar istotnie
miał jej udzielić. To jaki on w końcu jest?
Najbardziej spójną i najlepiej zbudowaną ze wszystkich postaci pozostaje Arno. Naprawdę go polubiłam. W scenie, w której zwierza się z bolączek swojej pracy i jednocześnie obawia, że Edgar tego nie udźwignie, jest tak naturalny, że podbiło to moje serce na równi z jego skrytością emocjonalną, którą bardzo ładnie podkreśliłaś niektórymi zachowaniami. Niestety, nie obyło się bez potknięcia. Opisałam ci je dokładniej powyżej, ale w pewnym momencie oczekiwania, o których pisałaś, nie zgrywały się z tym, jak do tej pory prezentowałaś nam tę postać.
Najbardziej spójną i najlepiej zbudowaną ze wszystkich postaci pozostaje Arno. Naprawdę go polubiłam. W scenie, w której zwierza się z bolączek swojej pracy i jednocześnie obawia, że Edgar tego nie udźwignie, jest tak naturalny, że podbiło to moje serce na równi z jego skrytością emocjonalną, którą bardzo ładnie podkreśliłaś niektórymi zachowaniami. Niestety, nie obyło się bez potknięcia. Opisałam ci je dokładniej powyżej, ale w pewnym momencie oczekiwania, o których pisałaś, nie zgrywały się z tym, jak do tej pory prezentowałaś nam tę postać.
Całą trójkę łączy zaś jedno – gwałtowność
przeżywanych wspomnień i uczuć. Emocje są czymś, co potrafi spowodować
niesamowite spustoszenie. Dotyczy to jednak przede wszystkim sfery psychicznej,
a zewnętrznie może przejawiać się bujaniem w obłokach, nagłym wyłączaniem z
rozmowy, zmienną mimiką, gwałtowną gestykulacją. Twoi bohaterowie idą o krok
dalej, zachowują się gwałtownie, charakteryzują zmiennością nastrojów. Gdyby
dotyczyło to jednej postaci, moglibyśmy uznać, że to coś dla niej typowego,
cecha indywidualna. Ale tak nie jest, w związku z czym momentami czułam się,
jakby ktoś rzeczywiście zamknął mnie na innym oddziale niż tym, na którym na co
dzień pracuję.
Tło fabularne cały czas się rozwija, więc
pozwól, że nie będę o nim zbyt szeroko pisać. W tej kwestii z pewnością nadal
długa droga przed nami. Liczę jednak, że nie porzucisz tematu uczelni na rzecz
skupiania się na wyraźnie już zarysowanym romansie, bo bardzo chciałabym zobaczyć,
jak bohaterowie radzą sobie, łącząc burzliwość emocjonalną z codziennymi
obowiązkami. Chętnie poznałabym również uczelnianą codzienność Lucrezi, a
przede wszystkim – samą Lucrezię.
Na dziś nie mogę ci wystawić więcej niż przeciętny,
choć z solidnym plusem. Mam nadzieję, że upewni cię on, że gdybyś tylko
popracowała nad zgrzytającymi momentami, poprawiła pozamieniane wyrazy,
literówki i kilka innych rzeczy, ujednoliciła czas i narrację, a kilka aspektów
rozwinęła, miałabyś spore szanse na notę dobrą. Na bardzo dobrą – może po
rozbudowaniu fabuły.
Tymczasem trzymam kciuki za kolejne
pomysły, bo wiem, że już ci się kilka nagromadziło. Pomyślnych wiatrów.
Zacznę może od tego, że bardzo miło mi, że recenzja wreszcie się pojawiła. Wiem, że były ze mną problemy, najmocniej przepraszam. Nawet nie wiesz, jak jestem wdzięczna za tak rozbudowaną opinię! Jedno wielkie dziękuję, grazie mille i merci beaucoup!
OdpowiedzUsuńNie mogłam się powstrzymać i przebiegłam do oceny końcowej. Też mi miło, że przy pracy mogę tak zyskać :) . Pozwolę sobie nie komentować za bardzo strony technicznej, chyba że coś mi się rzuci w oczy. Nie jestem w niej idealna, wiem, ale to chyba już moja naleciałość. Staram się, jak tylko umiem. Pracuję bez bety, a to mi mocno daje w kość. Naprawdę, chciałabym mieć taką, nazwę to może, opiekę nad tekstem. Na pewno wszystko poprawię i się nauczę przy okazji.
Dłuższe komentarze umieszczę pewnie jutro/pojutrze, ponieważ na razie pragnę się zapoznać z całością :) . Mam nadzieję, że to nie problem.
Zacznę może od tego, że bardzo miło mi, że recenzja wreszcie się pojawiła.
UsuńMnie też cieszy, że nareszcie poradziłyśmy sobie z tematem. W końcu zgłosiłaś się całe wieki temu (to już niemal rok, uwierzysz, że tak to zleciało?), a materiał ostatecznie trafił do mnie 21.02.2020 (po przebojach z niewysyłającym się linkiem do Dysku Google). O dziwo, ostatecznie poszło chyba całkiem sprawnie.
Nie mogłam się powstrzymać i przebiegłam do oceny końcowej.
Wcale mnie to nie dziwi, najpewniej zrobiłabym dokładnie to samo! Mam nadzieję, że nota końcowa Cię nie zawiodła, a wskazówki z oceny rzeczywiście wykorzystasz do ewentualnego jej podniesienia w przyszłości.
Pozwolę sobie nie komentować za bardzo strony technicznej, chyba że coś mi się rzuci w oczy.
Nie ma sprawy, ale będę wdzięczna, jeśli jednak nad nią popracujesz, bo w tej kwestii wiele jeszcze da się zrobić. Liczę, że ocena pomoże Ci w dalszej pracy z tekstem również pod tym kątem. Gdybyś miała wątpliwości co do zawartych w ocenie uwag – pytaj śmiało.
Dłuższe komentarze umieszczę pewnie jutro/pojutrze, ponieważ na razie pragnę się zapoznać z całością :) . Mam nadzieję, że to nie problem.
Nawet najmniejszy. Zapoznaj się na spokojnie z oceną i wróć, gdy będziesz gotowa. Jak tylko znajdę czas, postaram się na wszystko w miarę możliwości odpowiedzieć.
Nie ma sprawy, ale będę wdzięczna, jeśli jednak nad nią popracujesz, bo w tej kwestii wiele jeszcze da się zrobić. Liczę, że ocena pomoże Ci w dalszej pracy z tekstem również pod tym kątem. -> Na pewno pomoże. Mam nieodparte wrażenie, że najgorzej wypadam właśnie na tym polu, co za przyjemne nie jest, ale też nie mam zamiaru się załamywać. Pewnie przy przenoszeniu uwag do tekstu wiele na tym zyskam, ponieważ takie zwykłe czytanie... ono wydaje się nie najbardziej efektywne.
UsuńNiemniej, na pewno na tym skorzystam i nie mam zamiaru przejść obok tych wszystkich uwag obojętnie.
Klisza n.O (Mam szczerą nadzieję, że pogrubienie i kursywa działa.)
OdpowiedzUsuńTeraz zauważyłam, że w ocence jest inaczej zapisane. Sprawdziłam też w folderze i podesłałam tak, jak powinno być. Mogłabym prosić o drobną korektę? Rozdział sam w sobie nazywa się właśnie "klisza n.O", co jest dość istotne. Może już w tym momencie rozwieję wątpliwości, a przynajmniej postaram się, w sprawie zmiany czasu. Klisza to film zakładany do aparatów, ale w przypadku polaroidów to i zdjęcie, i film są jednym i tym samym. W przypadku polaroidów mówi się wymiennie film/klisza. Na nich powstają zdjęcia, a skoro już o nich mowa...
Opis zaraz na początku rozdziału to moja literacka wariacja na temat przedstawiania zdjęć. Jest to prowadzone w czasie teraźniejszym, ponieważ właśnie tak opisuje się zdjęcia we wszystkich znanych mi językach. Na zdjęciu znajduje się, uśmiecha etc. Sam motyw kliszy pozostaje do wyjaśnienia, ponieważ wiem, że czytelnik nie siedzi w mojej głowie. Teraz uważam, że może powinnam jakoś zasygnalizować, skąd się one wzięły... i delikatniej wprowadzić czytelnika.
Wiem, że mam problem z wymijaniem imienia. Kiedyś w ogóle ich nie stawiałam, teraz to robię za dużo... Chyba bardzo często popadam z skrajności w skrajność. Ps. Nawet nie wiesz, jak uwielbiam "Piękną i Bestię" :) .
Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna miałaby za nim donośnie wołać, gdy Edgar biegnie przez korytarze. To nie ma sensu. Nieśmiała dziewczyna, która by go zagaiła, nie odważyłaby się zwracać na siebie powszechnej uwagi w taki sposób. Przy czym to dziewczę do nieśmiałych raczej nie należało. Czy pewna siebie młoda kobieta zareagowałaby tak, jak to opisałaś? Sądzę, że nie. Prawdopodobnie widząc jego spłoszenie, spytałaby, czy wszystko w porządku, a gdy odchodził – mogłaby spróbować przywołać go imiennie. Ale krzyczeć? Nie widzę tego.
-> Właśnie chodziło mi o takie "krzyknięcie", ale możliwe że źle to przedstawiłam. Pragnęłam, aby to wybrzmiało na zasadzie "Ej, gdzie ty idziesz? Rozmawiam z tobą.", ale chyba coś popsułam.
Każdorazowo Pannę Perrin zapisujesz od wielkich liter i kursywą. Nie wiem, z czego to wynika. Jeśli to jedynie postać, w której Edgar był swego czasu zauroczony, to kursywa z ledwością przejdzie jako podkreślenie jej wyjątkowości.
-> Do Panny Perrin odniosę się całościowo przy postaciach, jeżeli pozwolisz. Powinna być zapisana cały czas wielką literą oraz kursywą. Nie, to nie jest jej stan cywilny, jeżeli mogę coś zasugerować...
Brakuje mi konsekwentnego poprowadzenia sceny. -> Na pewno nad tym popracuję, aby ten chaos stał się mniej chaotyczny. Edgar... za zdrowy to on jednak nie jest. Nie wiem, na ile zasugerowałam to w tekście, na ile nie, ale Panna Perrin, stojąca zaraz obok de Sade'a, zrobiła mu wiele złych rzeczy. On panikuje, ponieważ poczuł coś mu znanego i okropnego - dym papierosowy i perfumy. Chciałam bardziej pójść w stronę głębokiej traumy, która sprawiła, że "wyrzucił" z siebie nawet część swojej seksualności, a nie schizofrenii. Ogólnie ten wątek jest prowadzony tak "zza kurtyny", przez półsłówka i sugestie. Arno, który wspomina, że "dobrze, że ci się wreszcie podoba dziewczyna i tego nie odrzucasz", Lukrecja mówiąca o "noszeniu cały czas długiego rękawa" i słowa Edgara o "parzącej dłoni z papierosem". Mam nadzieję, że zestawienie tego w taki sposób trochę daje światła na sprawę. Co ciekawe, wiem, że część osób wyszukało te rzeczy, czytając mój tekst.
UsuńSkąd niby wie, że blat jest ciężki? Dlaczego właściwie miałby się zastanawiać, ile waży blat w bibliotece? -> Miałam po prostu na myśli, że jest masywny w swojej formie. Nic więcej. Nie chodziło mi w żadnym wypadku o wagę.
Nadal nie pojmuję tych napadów paniki Edgara. Zawód miłosny czy nawet tragedia ukochanej nie wydają mi się powodem wystarczającym do wprowadzenia bohatera w taki stan. Jestem ciekawa, czy do tego dojdziesz i jak to uzasadnisz. Już wspominałam, co mu się stało i jak prowadzę tę sprawę. Nie mam na tyle specjalistycznej wiedzy, aby osądzić, czy reakcja Edgara w przypadku takiego problemu jest do końca prawidłowa. Chciałabym wierzyć, że tak, ale nie mam w tym momencie pewności. Może powinnam ją odrobinę złagodzić? Na pewno odsunęłoby to spojrzenia z innymi zaburzeniami.
Wkradło się trochę nadprogramowych spacji, jak na pewno widzisz – przed cudzysłowem ostrokątnym niemieckim zamykającym oraz przed wykrzyknikiem. Wiem, o co chodzi... Mój Word na zainstalowany pakiet językowy z francuskim, a to potrafi przysporzyć kłopotu przy takich nawiasach. Po prostu we francuskim przed niektórymi znakami interpunkcyjnymi stawiamy spację i on to robi momentami. Ten fragment nasunął mi się własnie po przeczytaniu tej dyskusji i stwierdziłam "Kurczę! Ale to by mi pasowało do mojego szurniętego romantyka Edgara i sarkastycznego Arna". Sama, gdy teraz sobie o tym myślę, to bardziej mi to wygląda na rzucaniem "atlasem anatomii" niż "podręcznikiem do kardiologii"
Ale że jakby bronił jej dostępu do dalszej części alejki w bibliotece? I to ma załagodzić nietakt z jego strony? Trochę… nietaktowne. Swoją drogą – czytam nie obowiązuje zachowanie ciszy? -> Tak, jakby chciał ją objąć, złapać za ramiona. Okropnie nietaktowe, wiem.
Nie widzę powodu, dla którego długie paznokcie miałyby powodować niezgrabne odkręcanie butelki z wodą. -> To akurat bazuję na przykładach z mojego prawdziwego życia :) . Nie jestem manicurzystką w żadnym wypadku, a jedynie zajmuję się tym dla siebie, ale jak mam paznokcie gdzieś tak powyżej 1,5 cm od skórek, to mam mocny problem... Może to kwestia małych dłoni? Nie jestem pewna, ale znajdą się tacy ludzie.
Jeśli była to biblioteka wydziałowa… to czy matematyka według ciebie znajduje się na tym samym wydziale co filologia? -> Nie, oczywiście, że nie! Lukrecja po prostu sama z siebie tam przyszła, ponieważ lubi literaturę i pewnie czegoś szukała. Musiała się zapisać dodatkowo, rzecz jasna, jeżeli sama studiuję matematykę, ale nie ma obostrzeń, że nie może np. należeć do jakiegoś koła. Przecież paru matematyków było pisarzami, nieprawdaż? Nigdy tego nie sugerowałam. Może też przychodzić tam pomiędzy zajęciami, aby sobie coś poczytać... I tak swoją drogą, nie podaję nazwy uniwersytetu, ale ten, o którym w domyśle piszę, ma filologię oraz matematykę na tym samym kampusie. Taki ciekawy smaczek. Mogę podesłać, jeżeli to będzie potrzebne.
Teraz zauważyłam, że w ocence jest inaczej zapisane. Sprawdziłam też w folderze i podesłałam tak, jak powinno być. Mogłabym prosić o drobną korektę?
UsuńObawiam się, że nie. Teksty zgrałam na własne pliki w Dokumentach Google w momencie, w którym je od Ciebie otrzymałam. Na przestrzeni tych dni mogłaś wprowadzić liczne poprawki, więc to, jak obecnie plik wygląda, o niczym według mnie nie świadczy. Zwłaszcza, że jeszcze wczoraj wszystko sprawdzałam i tytuły jak najbardziej się zgadzały.
Na tej samej zasadzie mogłabyś prosić o usunięcie komentarzy o niektórych błędach, bo już ich w plikach nie ma. Ale wtedy były i tamten tekst oceniam.
Opis zaraz na początku rozdziału to moja literacka wariacja na temat przedstawiania zdjęć. Jest to prowadzone w czasie teraźniejszym, ponieważ właśnie tak opisuje się zdjęcia we wszystkich znanych mi językach.
Absolutnie nie poczułam, by była to forma kliszy. Może gdybyś przedstawiła to w postaci ujęć, klatka po klatce. Gdyby kolejne rozdziały (prologi) istotnie odbiegały od numeru zerowego w jakikolwiek inny sposób niż jedynie zmianą czasu – może wtedy miałabyś szanse. W tej chwili wygląda to jak niekonsekwencja i tak to odebrałam. Tak teraz myślę, że mogłabyś spróbować podejść do tego nieco głębiej. Co sądzisz o pisaniu tej kliszy POV-em, a resztę z punktu widzenia narratora wszystkowiedzącego?
Chciałam bardziej pójść w stronę głębokiej traumy, która sprawiła, że "wyrzucił" z siebie nawet część swojej seksualności, a nie schizofrenii. Ogólnie ten wątek jest prowadzony tak "zza kurtyny", przez półsłówka i sugestie. Arno, który wspomina, że "dobrze, że ci się wreszcie podoba dziewczyna i tego nie odrzucasz", Lukrecja mówiąca o "noszeniu cały czas długiego rękawa" i słowa Edgara o "parzącej dłoni z papierosem". Mam nadzieję, że zestawienie tego w taki sposób trochę daje światła na sprawę.
Ależ ja je jak najbardziej wyłapałam i połączyłam fakty. Chodzi mi o to, że Edgar absolutnie nie zachowuje się tak, jak próbujesz nas (czytelników) przekonać, że się czuje. Zdaję sobie sprawę, że nie chodzi o byle złamane serduszko, ale Twoja postać po prostu traumy nie oddaje. Edgar jest zbyt ufny już na samym początku, zbyt w Lucrezię (pozwól, że przy tym zapisie zostanę) zapatrzony. Pod koniec ta idealistyczna otoczka zaczyna opadać i byłabym ciekawa, co z tego wyjdzie, gdybyś tylko już na starcie nie zniechęciła mnie do samej Lucrezi jej niewyjaśnionymi napadami płaczu i innych dramatycznych zachowań.
Właśnie – dramaturgia. Czuję, że to coś, co bardzo Ci odpowiada i przy czym Twoje serce bije niczym to Edgara obok niewiasty o pospolicie niebieskich oczach. Spróbuj jednak wczuć się w postać, która istotnie traumę przeżyła. Spróbuj zmierzyć się z jej demonami, poznać typowe dla niej zachowania. Poczytaj o zachowaniach osoby z zespołem stresu pourazowego i połącz to z osobowością, którą chcesz wykreować. Nie wszyscy są przecież tak samo otwarci emocjonalnie.
Nie mam na tyle specjalistycznej wiedzy, aby osądzić, czy reakcja Edgara w przypadku takiego problemu jest do końca prawidłowa.
Więc ją zdobądź. Od tego jest research.
Tak, jakby chciał ją objąć, złapać za ramiona. Okropnie nietaktowe, wiem.
A nawet gorzej – tego nie ma w tekście. On jedynie wyciąga ramiona, nie próbuje jej dotknąć, nie robi ku niej kroku. Po prostu rozpościera łapki. No nie jest to zachowanie wzbudzające zaufanie.
Nie jestem manicurzystką w żadnym wypadku, a jedynie zajmuję się tym dla siebie, ale jak mam paznokcie gdzieś tak powyżej 1,5 cm od skórek, to mam mocny problem...
No dobra, to już są bardzo długie paznokcie. W tym przypadku wierzę na słowo. Choć z drugiej strony przypuszczam, że to kwestia przyzwyczajenia. Nim poszłam na pielęgniarstwo, też miałam zawsze dłuższe paznokcie i nie sprawiało mi to problemów, stąd moja wątpliwość.
Nie, oczywiście, że nie! Lukrecja po prostu sama z siebie tam przyszła, ponieważ lubi literaturę i pewnie czegoś szukała.
UsuńI właśnie dlatego powinnaś pomyśleć nad wstawkami z punktu widzenia Lucrezi. To po prostu nie jest logiczne, wzięła się tam zupełnie jak królik wyciągnięty z kapelusza albo jakaś ukryta stalkerka Edgara. Pamiętaj, że jak czegoś nie ma w tekście, to nie istnieje.
I tak swoją drogą, nie podaję nazwy uniwersytetu, ale ten, o którym w domyśle piszę, ma filologię oraz matematykę na tym samym kampusie.
Ale to kampus, nie wydział. W Toruniu jest dokładnie tak samo. W obrębie jednego kampusu uniwersyteckiego mamy jedną bibliotekę główną oraz biblioteki wydziałowe na poszczególnych wydziałach na tymże kampusie. Piszesz jednak o bibliotece wydziałowej, nie bibliotece uniwersyteckiej.
Mogę Ci wysłać zrzuty ekranu ode mnie razem z datą modyfikacji plików. Sprawdzałam teraz i u mnie jak byk stoi coś takiego -> Prolog - 0. klisza n.0.docx, a gdy spojrzy się na plik to Klisza n.0 na samej górze. Data modyfikacji samego tekstu to 21 lutego, więc nie, nie mogłam tego sobie wstawić w tym momencie ani podmienić nazwy pliku. Jeżeli nie, to w porządku, ale ten rozdział zawsze miał się tak nazywać. Może coś w konwersji się gubiło, nie wiem sama.
OdpowiedzUsuńCo sądzisz o pisaniu tej kliszy POV-em, a resztę z punktu widzenia narratora wszystkowiedzącego? -> Nie sądzę, abym pisała we wszystkowidzącym. Zazwyczaj słyszę opinię skierowane w drugą stronę, ale cóż! Bywa. Gdybym taki zastosowała, od razu byłoby wiadomo, że Lukrecja kłamie na temat swojej narodowości, że robi niezbyt moralne rzeczy czy też ma zamiar się pociąć. Nie znoszę sztywnego wszechwiedzącego. Zawsze uważałam, że piszę personalnym. Nie odważę się tego zmienić na pierwszą osobę i czas teraźniejszy - nienawidzę najzwyczajniej w świecie tego połączenia.
Więc ją zdobądź. Od tego jest research. -> Nigdy nie będę lekarzem, więc nie będę w stanie w stu procentach powiedzieć, czy coś jest w porządku, a może jednak nie. Szukałam o tym, naczytałam się głównie po angielsku o wszystkich rzeczach związanych z traumą, ale czytanie suchych faktów to jedno, a przedstawienie drugie. Chciałam tutaj napisać swoje racje, ale zauważyłam, że nie ma ich w tekście, więc... wolę je chyba zostawić na sam tekst, gdy wrócę. Chciałam uzyskać coś w rodzaju niezdrowej fascynacji, obsesji, ale może zaczęłam to za wcześnie?
Nazewnictwo zastosowałam takie samo dla wszystkich rozdziałów (prologów), czyli to, którego użyłaś przy nazywaniu plików. Jeśli jednak nie były tak spójne, jak początkowo chwaliłam, to wielka szkoda. Mimo wszystko na tę chwilę pozostanę przy obecnym zapisie, skoro na dobrą sprawę ten, którego sobie życzysz, stanowi część nazwy pliku, którego użyłam.
UsuńNie sądzę, abym pisała we wszystkowidzącym. Zazwyczaj słyszę opinię skierowane w drugą stronę, ale cóż! Bywa. Gdybym taki zastosowała, od razu byłoby wiadomo, że Lukrecja kłamie na temat swojej narodowości, że robi niezbyt moralne rzeczy czy też ma zamiar się pociąć.
W którym momencie uznałaś, że według mnie całość piszesz narratorem wszystkowiedzącym? Zasugerowałam, że jeśli chcesz oddać rozbieżność części zerowej od pozostałych i przykuć uwagę czytelnika do formy kliszy, możesz zwrócić się ku temu typowi rozbieżności.
Przy czym jeśli wolisz nadal spychać na boczny tor perspektywę samej Lucrezi, ignorując moją sugestię wstawienia kilku scen ukazanych z jej punktu widzenia, to możesz moją uprzednią radę odwrócić – prolog zerowy napisać wszystkowiedzącym, a resztę wciąż POV-em.
Nie znoszę sztywnego wszechwiedzącego.
Wszystkowiedzący nie musi być sztywny. Zależy, jak do tego podejdziesz. Zgadzam się za to, że nie jest tak emocjonalny jak narrator personalny, to bardziej neutralna forma oddania scen.
Nie odważę się tego zmienić na pierwszą osobę i czas teraźniejszy - nienawidzę najzwyczajniej w świecie tego połączenia.
Nigdzie nie sugerowałam połączenia narracji pierwszoosobowej i czasu teraźniejszego. Właściwie nie sugerowałam Ci ich nawet oddzielnie. A może coś przeoczyłam. Jesteś w stanie wskazać mi fragment, w którym to robię?
Nigdy nie będę lekarzem, więc nie będę w stanie w stu procentach powiedzieć, czy coś jest w porządku, a może jednak nie.
Nie chodzi o całkowitą pewność tylko ogólne pojęcie, z którym się rozmijasz. Niestety, jeśli chcesz o czymś pisać, musisz to poznać. Sporo podręczników i artykułów specjalistycznych dostępnych jest zupełnie za darmo i nie musisz być lekarzem, żeby ich używać.
Chciałam uzyskać coś w rodzaju niezdrowej fascynacji, obsesji, ale może zaczęłam to za wcześnie?
Zdecydowanie. Zwłaszcza, że nie masz do czynienia z byle jaką postacią. To ma być bohater z traumą, tak? Bohater, który ma awersję do kobiet z tytułu swoich przeżyć. Tymczasem przy pierwszej możliwej okazji wpatruje się w Lucrezię niczym cielę w malowane wrota. Za szybko się to potoczyło. No i nie widzieliśmy rozwoju relacji Edgara i Lucrezi, wszystko odbyło się poza kadrem. Tymczasem jestem bardzo ciekawa, jak mogły przebiegać ich kolejne rozmowy. Nie mogę uwierzyć w troskę chłopaka, bo według mnie nie ma do niej podstaw. Nie zbudowałaś rozwoju ich znajomości scenami.
Na tę chwilę nie uznaję, że to POV i roboczo przyjmuję, że to narrator wszystkowiedzący. -> jakoś to cały czas mi siedziało z tyłu głowy podczas czytania oceny.
UsuńZasugerowałam, że jeśli chcesz oddać rozbieżność części zerowej od pozostałych i przykuć uwagę czytelnika do formy kliszy, możesz zwrócić się ku temu typowi rozbieżności. -> Mam szkic tego rozdziału w innej narracji, właśnie w trzeciej osobie teraźniejszej, ale ze wszystkowiedzącym. Myślę, że to mogłoby być dość ciekawe zagranie, jeżeli chodzi o sam kontekst. Obserwator zdjęcia może na nim dostrzec o wiele więcej niż od uczestników. Kurczę! Właśnie podsunęłaś mi dobrą myśl.
Nigdzie nie sugerowałam połączenia narracji pierwszoosobowej i czasu teraźniejszego. Właściwie nie sugerowałam Ci ich nawet oddzielnie. A może coś przeoczyłam. Jesteś w stanie wskazać mi fragment, w którym to robię? -> nie, nie, spokojnie. Przepraszam, jeżeli tak to zabrzmiało. Bardziej chciałam wymienić istniejące typy narracji i mój stosunek do nich.
No i nie widzieliśmy rozwoju relacji Edgara i Lucrezi, wszystko odbyło się poza kadrem. -> osobiście zostawiłabym motyw z takim "zauroczenie od pierwszego wejrzenia", ale o wiele lepiej je opisała. Możliwe, że zmienię narrację w kliszy n.0 na zwykłą, ale sam motyw kliszy jako pierwszego rozdziału pozostanie. Muszę sobie rozpisać to wszystko na spokojnie i ogarnąć.
Nie zbudowałaś rozwoju ich znajomości scenami. -> Też mnie to zmartwiło ostatnio, gdy przyglądałam się fabule, ale postaram się coś z tym zrobić.
jakoś to cały czas mi siedziało z tyłu głowy podczas czytania oceny.
UsuńPisałam o tym na samym początku oceny i później się już do typu narracji nie odnosiłam, bo nie miałam takiej potrzeby – w dalszych częściach była dostatecznie jasna. Może istotnie zabrakło komentarza końcowego w podsumowaniu.
Le soleil
OdpowiedzUsuńA dlaczego nie miałby zaprosić jakiegoś kolegi? -> ponieważ to był mój durny imperatyw narracyjny, który teraz dostrzegłam.
Zupełnie nie wiem, z czego wynika twoje zaniedbanie w stawianiu się w zdaniach. Jak widzisz, takich błędów jest całkiem sporo. -> z tego, że mi się już myli z innymi językami. W tym momencie mówię czterema, tylko w jednym z nich nie występują zwrotne, a w reszcie tak... gorzej, że nie pokrywają się z polskimi. Bardzo często się już gubię, gdzie, co i jak. Gorzej, jak zaczynam do moich znajomych krzyczeć "vacanza" i się zastanawiam, dlaczego nie rozumieją. Co za dużo języków, to błędnie.
Sytuacja z napotkanym studentem jednocześnie mnie bawi i żenuje. Z jednej strony mamy młodego mężczyznę, który krzyczy, że odebrano mu szansę na sukces, na to właśnie pracował całe życie, po chwili okazuje się, że nie pracował na to wcale, bo materiały odkupił. A w całej scenie chodzi o… papierowe notatki. -> na egzaminy z przedmiotów ścisłych albo ekonomii można tam wnieść często dwie strony własnoręcznie zrobionych notatek. O to mi chodziło. Nie mogą być kopiowane ani właśnie cyfrowe.
Wcześniej kreowałaś ją na nieco zaniedbaną, siwiejącą, w zbyt luźnych ubraniach, a teraz przechodzimy do modnych, czerwonych okularów i nowych sweterków? Trochę to niespójne. -> Szczerze powiedziawszy, nie zastanawiałam się nad nią zbyt długo, więc fakt.
Jeśli nie znamy powodów, nic nie wiemy o bohaterce, to ciężko jest jej współczuć, nie sądzisz? -> Wiem i pracuję nad tym.
(...) z tego, że mi się już myli z innymi językami. W tym momencie mówię czterema, tylko w jednym z nich nie występują zwrotne, a w reszcie tak... gorzej, że nie pokrywają się z polskimi.
UsuńWierzę, że nie jest to łatwe zadanie, jeśli na co dzień operujesz również innymi językami, ale jednak piszesz po polsku i jeśli nawet robisz takie błędy, pisząc kolejne rozdziały, powinnaś być w stanie wyłapać to przy sprawdzaniu. Być może pomogłoby częstsze obcowanie z literaturą w języku polskim? Nie wiem, naprawdę, ale to dość dziwny błąd, który bardzo rzuca się w oczy.
na egzaminy z przedmiotów ścisłych albo ekonomii można tam wnieść często dwie strony własnoręcznie zrobionych notatek. O to mi chodziło. Nie mogą być kopiowane ani właśnie cyfrowe.
Bardzo możliwe, ale Ty to wiesz, ja nie i dość prawdopodobne, że czytelnikowi również nie jest to znany fakt. A w tekście nie istnieje. Może więc warto jakoś to przerobić? By nie wyglądało na paskudną ekspozycję, mogłabyś skierować uwagę na konkretnego wykładowcę – niech student wymieni nazwisko, zmartwi się, że u niego bez takich notatek nie zda, niech Edgar dziwi się wnoszeniu dodatkowych materiałów na egzamin (w końcu jest na studiach filologicznych, nie ścisłych),a Lucrezia wyjaśni mu, o co chodzi (studiuje przecież matematykę, powinna o tym wiedzieć, nie?).
La lune
OdpowiedzUsuńChyba nie rozumiem, co tym zdaniem próbowałaś przekazać. Czego sobie Arno oszczędził? -> Arno ma obsesję na punkcie tych futrzaków. Dał Edgarowi przecież prezent z nimi związanymi, potem jeszcze rozmawiają potencjalnym pupilu...
Pamiętasz, jak wytknęłam ci, że tytuł odnoszący się do stanu cywilnego tej postaci zapisujesz od wielkiej litery i że przyjmuję, iż może mieć to jakiś większy sens? -> właśnie tutaj ja się pomyliłam. Musiałam przeoczyć przy szukaniu w tekście.
Edgar celowo okłamuje swojego partnera czy zapomniałaś, jak to naprawdę wyglądało? -> jak najbardziej celowo. Nie chce zamartwiać Arna, że jeszcze mu nie przeszło po Pannie Perrin i zdarza mu się, że mu, nazwę to kolokwialnie, odwali momentami.
Co do podkreślenia – mimo ogólnego utrzymywania tekstu w raczej poetyckim stylu, zwykle stosujesz imiesłowy współczesne, czyli kończące się na –ąc. Skoro jednak stawiasz na pompatyczną narrację, może warto byłoby użyć też końcówek –łszy, –wszy charakterystycznych dla imiesłowów uprzednich? -> Szczerze? Uwielbiam te imiesłowy uprzednie, ale ludzie ich nie znoszą. Osobiście dają mi namiastkę czasów zaprzeszłych, ale już miałam, nazwijmy to, problemy, gdy ich użyłam parę razy, że bardzo obciążają tekst. Mogę je stosować, jak najbardziej, ale cóż! Wattpad chyba rządzi się innymi prawami niż Blogger.
Przy okazji – zauważyłaś, że protagonista porzucił stałe stylizowanie swoich wypowiedzi? Nie rzucają się one w oczy również w narracji. Wyszło zdecydowanie na plus, to jest historia, w którą mogłabym uwierzyć i się zaangażować. -> uroczyście przysięgam, że ogarnę Markiza de La Rochette, pozbawię go staroświeckiej mowy i uczynię romantyka na miarę XXI wieku! Chyba że na wykładach coś mu się odmieni...
Arno ma obsesję na punkcie tych futrzaków.
UsuńNo dobra, widzę kontekst. Ale może dałoby się przerobić to zdanie tak, by nie wyglądało na oderwane od rzeczywistości? Co powiedz na Spokojnie, dałem sobie spokój z kotami... chociaż w tym zakresie? Zasugerujesz od razu, że z realnym posiadaniem futrzaka tak szybko nie odpuści. :)
Uwielbiam te imiesłowy uprzednie, ale ludzie ich nie znoszą. Osobiście dają mi namiastkę czasów zaprzeszłych, ale już miałam, nazwijmy to, problemy, gdy ich użyłam parę razy, że bardzo obciążają tekst. Mogę je stosować, jak najbardziej, ale cóż! Wattpad chyba rządzi się innymi prawami niż Blogger.
Na Twoim miejscu bym się nie przejmowała, że ludzie za nimi nie przepadają. Jeśli masz konkretnie stylizowany tekst, to spójność jest na wagę złota i nawet jeśli jedynie w kilku miejscach podmienisz imiesłowy współczesne na uprzednie, da to naprawdę wiele. Bez znaczenia według mnie jest natomiast strona, na której tekst został opublikowany. Zasady języka polskiego pozostają bez zmian.
uroczyście przysięgam, że ogarnę Markiza de La Rochette, pozbawię go staroświeckiej mowy i uczynię romantyka na miarę XXI wieku!
Trzymam za słowo!
Les etoiles
OdpowiedzUsuńJakiej wielkości była to wanna, że dwaj dorośli mężczyźni pomieścili się w niej, siedząc w przeciwległych rogach? To nadal wanna czy już mały basen? -> Pomyślę nad tym i może ich gdzieś przemieszczę... Albo odkurzę jeden fragment, który miał się tutaj pojawić, ale zdecydowałam, że jest zbyt ryzykowny jak na tak wczesny rozdział. Zobaczę, czy do tego wrócę. Raczej nie czeka mnie rewriting, a łatanie i dopisywanie.
Tymczasem w tym cytacie mamy już potępienie dla swawolności, nietrzymania się reguł. -> Celowo wprowadziłam taką drobną nieścisłość, aby czytelnik ją wychwycił w myśleniu Arna. Wolność jest dobra, ale tylko ograniczona - można tak przyjąć jego motto życiowe, które swoją drogą ma w sobie sprzeczność. Całkowita wolność według niego owocuje właśnie zezwierzęceniem.
Jest u siebie. Chodzą po mieszkaniu w butach? -> Chodzenie bez butów całkiem to raczej nasza cecha, tutaj Polski etc. Jak czytałam, to zazwyczaj chodzi się po domu w trampkach, lekkich butach chyba że w sypialni czy łazience, to bez wtedy, ale reszta domu to tak. Do tego - nie polecam chodzić w starej kamienicy bez butów zwłaszcza w zimie. Tak ciągnie od podłogi, że się nie da, a ogrzać to bardzo ciężko.
Czyli mimo że Edgar wyczuwał przeciąg, stał boso na posadzce, nie wpuścił Lucrezi do mieszkania i starał się wyglądać luzacko? Gdzie podziała się jego rycerskość i ofiarność? -> rozpastwił mi się chłopak na niekonsekwentnego. Chyba normalnie wybiorę mu cechy jak u sima i będę się tego trzymać...
Jak drewno futryny może być szorstkie? Takie elementy są szlifowane i lakierowane. -> Są, ale się zużywają albo są bardzo stare. Zastanowię się nad tym.
Ten gest wydaje mi się sztuczny. Fakt, wiemy, że Lucrezia zmyśla i chęć odzyskania rękawiczki nie jest powodem jej nagłej wizyty. -> Masz rację. Zmienię to.
Chcesz mi powiedzieć, że Edgar i Arno pewnego dnia postanowili przećwiczyć sytuację, w której ktoś traci przytomność na progu ich mieszkania? -> Bardziej go katował scenariuszami "A co jakby zasłabł i byś mnie nie uratował?", czyli nauczył pierwszej pomocy.
Czy nie chodziło ci raczej o sytuację kliniczną? -> Coś mi się kojarzy, że miałam problem z tym sformułowaniem ogólnie, ale tak, o coś takiego mi chodziło.
Mogę się mylić, ale o tym uczesaniu jeszcze chyba nie wspominałaś. Może najwyżej raz, na pewno nie więcej. Trudno więc mówić, że było to coś dla niej charakterystycznego – tekst tego nie oddaje. -> Postaram się je gdzieś wcześniej umieścić.
Cieszy mnie, że nie poszłaś w drugą stronę, sprawiając, że obaj bohaterowie tracą głowę dla słodkiego, mdlejącego im na progu dziewczęcia. -> kiedyś tam jednak obydwoje stracą...
Nie widziałam, by istniała inna strona Lucrezi – zaangażowana, łaknąca kontaktu albo chociaż lubiąca Edgara. -> Sama się zorientowałam, że chociaż ją bardzo lubię, to tutaj jest taka... mdła, nieistniejąca i beznadziejna. Najgorzej chyba świadczy o tym to, że sama się na nią zirytowałam podczas pisania. Muszę sobie to lepiej zaplanować.
Chodzenie bez butów całkiem to raczej nasza cecha, tutaj Polski etc.
UsuńZnam jeszcze przynajmniej jeden przykład – Japonię. Ale fakt, Twoja akcja nie rozgrywa się ani w Polsce, ani w Japonii, uwierzę Ci więc na słowo i uznam za niezłą ciekawostkę.
Do tego - nie polecam chodzić w starej kamienicy bez butów zwłaszcza w zimie.
Mieszkałam w starej kamienicy dobre osiemnaście lat, piętro niżej mając jedynie korytarz. Wcale nie jest tak znowu zimno, można chodzić boso. :D Ale faktycznie trochę ciągnie. Mimo wszystko argument niezły.
Bardziej go katował scenariuszami "A co jakby zasłabł i byś mnie nie uratował?", czyli nauczył pierwszej pomocy.
Mogłabyś oddać to w dialogu. Jeśli nie w samej scenie omdlenia, to w późniejszej rozmowie z ich pacjentką – ku rozładowaniu atmosfery. A skoro Arno uczył partnera pierwszej pomocy, to czy Edgar powinien być tak zaskoczony, gdy usłyszał polecenie przeszukania torebki Lucrezi?
kiedyś tam jednak obydwoje stracą...
Trzymam kciuki, byś Ty nie straciła i żebyś zdołała racjonalnie to przedstawić, stopniowo budując pełnoprawnymi scenami. Ale tak, ten wątek był już dość mocno widoczny na etapie ocenianego przeze mnie tekstu.
Znam jeszcze przynajmniej jeden przykład – Japonię. Ale fakt, Twoja akcja nie rozgrywa się ani w Polsce, ani w Japonii, uwierzę Ci więc na słowo i uznam za niezłą ciekawostkę. -> Jakby to ująć, nosi się inne buty, zmienia, ale jednak nosi. Jak idziesz na przykład w gości, to bardzo mile jest widziane, aby mieć ze sobą buty na zmianę w worku czy coś takiego. Zawsze to może być coś prostego wsuwanego czy rozsznurowane trampki. Sama nie znoszę chodzenia bez butów po domu, zwłaszcza jak coś się rozleje albo rozbije w kuchni.
UsuńDo tego Edgar, jak było wspomniane w pamiętniku Lukrecji, wychował się w starych posiadłościach. Oczywiście, że zostały one odremontowane, ale nadal - ogrzać sobie porządnie XVIII wieczną posiadłość to wyzwanie.
A skoro Arno uczył partnera pierwszej pomocy, to czy Edgar powinien być tak zaskoczony, gdy usłyszał polecenie przeszukania torebki Lucrezi? -> Nie trafiłam trochę z przedstawieniem tego. Chciałam, aby był zszokowany, ale nie wyszło trochę.
Trzymam kciuki, byś Ty nie straciła i żebyś zdołała racjonalnie to przedstawić, stopniowo budując pełnoprawnymi scenami. -> Pełnoprawne sceny to największa zabawa, a za streszczeniami nie przepadam. Miał być zasugerowany. Nie chciałam robić wielkiej tajemnicy, kto ze sobą będzie. Pozostaje tylko pytanie jak i kiedy. Powiedzmy, że to ma być konkluzja pierwszego tomu, a dopiero drugi skupi się na rzeczywistym romansowaniu.
L'aurore
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od czegoś takiego - nie lubię tego rozdziału i to naprawdę. Wydaje mi się strasznie łopatologiczny oraz przegadany. Oryginalnie prolog kończył się na poprzednim, a potem wchodziły na scenę zapisy Lukrecji. Nie wiem, czy do tego nie wrócę, a samej części nie poszatkuję na fragmenty do innych scen. Pewnie napisałam go znowu w przypływie komentarzy.
Nie pamiętasz już, jak Edgar w panice zawołał Arna, jak nie wiedział, co powinien zrobić, gdzie Lucrezię położyć, czy sprawdzić jej funkcje życiowe? -> Dopisywałam go cztery miesiące po tamtych, więc nie, już nie pamiętam.
Taką, która rzeczywiście zna się na swojej robocie, bo jestem świadoma, że twoja para oczu nie była jedyną, która sprawdzała rozdziały pod kątem poprawności. Szukam od... dwóch lat. Za każdym razem widzę, że każda kolejna nie daje rady. Albo jestem chwalona i klepana po główce, a jedynie drobne literówki są zaznaczone, albo czytam całość po jej korekcie i sama muszę poprawiać. Jestem już zmęczona poszukiwaniami i bardzo, ale to bardzo zniechęcona po takim czasie oraz efektach. Sama piszę z paskudnymi błędami, co widać. I nie, nie zauważam ich, nawet jak wrócę do rozdziału... po miesiącu albo nawet i pół roku jak w przypadku właśnie tego. Mnie już ręce opadły, nie mam pojęcia, gdzie szukać ani prosić. Grupy Wattpadowe? To są zazwyczaj dno i wodorosty, a osoby sprawdzające dobrze, które kojarzę wybierają fantastykę albo standardowe romanse. Z betowania? Wiem, że teraz są w przebudowie. Osoba stamtąd sprawdzała 1,2,3, a klisza n.0 też nie jest w takiej rozsypce, ponieważ tam dostałam pomoc od ludzi z Wattpada.
Pamiętasz, że po poprzednim rozdziale byłam ciekawa, czy Lucrezia, mimo dotychczasowego zamknięcia w sobie, nagle wszystko im wyśpiewa? Dotąd rzeczywiście powiedziała niewiele, ale wysunięciem tak szybko na plan notatnika trochę mnie zawiodłaś. Liczyłam, że będą musieli powalczyć z tą układanką nieco dłużej, by apetyt rósł w miarę jedzenia. Tymczasem obawiam się, że na tę chwilę pozostaje rozszyfrowanie zapisków młodej masochistki. -> Powinnam sobie chyba dać na ścianę napis, "Introwertyczko, nie pisz nic pod komentarze, ponieważ tak to się własnie kończy."
Jak wspomniałam ten rozdział chyba posłuży mi na łatki. Sama byłam zmęczona, pisząc go i zajęło mi to zdecydowanie za dużo czasu. Tutaj zdradzę swoje pierwotne założenie, które chyba muszę sobie przywrócić. Po rozdziale "les etoiles" miało nastąpić "purgatorio". Zauważyłam jednak, że ludzie nie zrozumieli za bardzo, czym jest ten dziennik, co mnie zmartwiło mocno. Chciałam zostawić tajemnice Lukrecji do odkrywania, ale jednocześnie zaopatrzyć czytelnika w "mapkę", jaką miałby być ten "specjalny rozdział".
A co myślisz o tym, by notatnik Lucrezi był rzeczywiście tylko dodatkiem, mapką? Nie rób z tego rozdziału, niech to będzie kartka z pamiętnika, która gdzieś przy okazji spotkania mimochodem wypada jej z torby, gdy emocje wezmą nad nią górę i spróbuje salwować się ucieczką, choćby przed pozostawieniem rękawiczki w dłoni Edgara.
UsuńA co myślisz o tym, by notatnik Lucrezi był rzeczywiście tylko dodatkiem, mapką? -> dla mnie ten rozdział jest w pełni ruchomy. Może się pojawić tu i tam. Może tylko w paru miejscach nie pasować. Jakby sama istota pamiętnika w pewnym momencie musi wyjść na światło dzienne, ale masz rację, że mogłabym go postawić gdzieś wcześniej. Nie mam jeszcze pewności gdzie dokładnie tylko, jednak dziękuję za propozycję :) .
UsuńPurgatorio (Blogger się uparł, aby zepsuć kursywę oraz pogrubienie...)
OdpowiedzUsuńJak z obrazka upamiętniającego tamte czasy. Nie zabrakło błędów, oczywiście – powinnaś raz jeszcze przejrzeć tekst pod ich kątem – nie dowiadujemy się też niczego spektakularnego poza tym, jak wyglądało dzieciństwo Lucrezi i jej relacje z rodzicami. - Mam także nadzieję, że rzuca nowe światło na jej przeżycia. W "opisie" starałam się zawrzeć taką mapkę, która pozwoliłaby określić, co jej się stało. Właściwie jest to mniej łopatologiczne powtórzenie z poprzedniego rozdziału, a nawet więcej... Cieszę się, że opis w lustrze przeszedł niezauważony ;) .
Podsumowanie
Nie myślałaś, by pomiędzy pełnymi patosu myślami Edgara oddać tej bohaterce kilka akapitów? -> ostatnio siadłam do rozdziału, który właśnie ma pokazać Lukrecję w jej środowisku, złość na świat i ludzi oraz rzeczy, do których musi się posuwać, jako dość biedna studentka z Polski. Jej życie nie jest tym, które wiodą chłopaki po prostu.
To jaki on w końcu jest? -> Na pewno nie taki, jaki mi wyszedł. Muszę tego chłopa ogarnąć najbardziej chyba z tej trójki.
[...] ujednoliciła czas i narrację -> To jest właśnie mój szalony pomysł, jak uczynić tę pracę ciekawszą. Trochę popłynęłam z kliszą, ale już zapisku Lukrecji widzę, że Ci się bardzo podobały. Każdy z bohaterów ma jakiś typ "specjalnego rozdziału". Nie pokazałam jedynie tego, który mówi o Arnie, ponieważ jeszcze go nie stworzyłam. Chciałam tam pójść z miarę standardową pierwszoosobówkę, ponieważ ta Lukrecji to są oniryczno-historyczno-pamiętnikarskie cuda momentami.
Ja jeszcze tu wrócę, aby udowodnić, że może zasłużyłam na ten "bardzo dobry". Potrzebowałam porządnej opinii z tego powodu, że wiedziałam, iż coś się tutaj gryzie, ale nie miałam jasno zaznaczonego celu co. Teraz pozostaje to tylko ogarnąć, na pewno nie pisać na nowo. Mam wrażenie, że należy pouzupełniać pewne kwestie, a potem połączyć to w spójną całość.
Mam także nadzieję, że rzuca nowe światło na jej przeżycia.
UsuńZdecydowanie. Problem w tym, że to za późno, trochę się po drodze wydarzyło, a w tym wszystkim nie zdążyłam jej poznać, polubić czy zacząć jej współczuć.
Cieszę się, że opis w lustrze przeszedł niezauważony ;) .
Nie został. ;)
Muszę tego chłopa ogarnąć najbardziej chyba z tej trójki.
Zgadzam się, w jego przypadku widziałam najwięcej niespójności. Może trochę przez to, że grał pierwsze skrzypce.
Trzymam kciuki za realizację tych postanowień. Mam nadzieję, że ocena stanowi choć niewielkie światełko w tunelu... i nie jest to nadjeżdżający pociąg!
Trzymam kciuki za realizację tych postanowień. Mam nadzieję, że ocena stanowi choć niewielkie światełko w tunelu... i nie jest to nadjeżdżający pociąg! -> Zdecydowanie nie. Jest to masa dobrych sugestii i poprawek, których zdecydowanie potrzebowałam, aby to ogarnąć i się zastanowić nad pewnymi rzeczami. W końcu przyszłam tutaj, aby się czegoś nauczyć, nieprawdaż?
OdpowiedzUsuń