[196] ocena tekstu: Każda rola się kiedyś kończy


Autorka: CISSY
Tematyka: fanfiction potterowskie
Ocenia: Ayame


PIERWSZE WRAŻENIE

Pamiętam, że szata graficzna jest twojego autorstwa – sama zaznaczyłaś to w zgłoszeniu. Chwali się, że wzięłaś sprawy w swoje ręce, na pewno sporo się przy tym nauczyłaś, ale… tego nie widać. Jest ciemno, nieczytelnie, niechlujnie, nieestetycznie i gorąco współczuję odbiorcom, którzy decydują się na czytanie twojego opowiadania w oryginalnej wersji. Osobiście musiałam je przekopiować do oddzielnego pliku. Niektórzy powiedzą, że to kwestia gustu – niech będzie. Ale tylko do momentu, w którym strona jest czytelna, a wzrok nie męczy się po połowie prologu. U ciebie jest właśnie ten problem, że kolorystyka nie ułatwia poznania treści, same rozdziały są niebotycznie rozciągnięte na większą część szerokości strony, tekst jest fatalnie sformatowany. Jeśli czytelnik dostanie taki depresyjny obrazek radosnej twórczości edytorskiej, to ucieknie, nim na dobre zapoznasz go z samym opowiadaniem. Obstawiam, że nie takie masz intencje. 
Co do podstron, to nie masz jednej z podstawowych zakładek, która zawierałaby odnośniki do innych witryn (a mogłabyś umieścić tam chociażby buttony do katalogów i spisów blogowych – w tej chwili wiszą w kolumnie, co naprawdę nie wygląda dobrze), za to masz potworka o nazwie Bohaterowie i ich historie. Podaj mi książkę beletrystyczną, w której znajdziesz taki podrozdział. Mnie taka pozycja nie przychodzi do głowy. Bohaterów oraz, tym bardziej, ich historie mamy poznać z twojego opowiadania, z treści rozdziałów. Bazujesz zresztą na uniwersum Rowling, więc większość z nich i tak powinna być czytelnikowi znana. Stworzona przez ciebie podstrona to ekspozycyjny Pokój Życzeń. Choć osobiście życzyłabym sobie, by po prostu nigdy coś takiego nie powstało.
Sądzę, że lepiej będzie, jeśli poszukasz gotowego szablonu. Potterowskich szat graficznych znajdziesz mnóstwo zarówno na aktywnych szabloniarniach, jak i tych, które zakończyły już swoją działalność, ale pozostawiły swoje prace, by autorzy mogli swobodnie z nich korzystać. Jeśli jednak nie chcesz tak tendencyjnego wyglądu, poszukaj minimalistycznej szaty w bardziej uniwersalnym wydaniu. 
No dobra, ta część jest już za nami, przejdźmy do najważniejszego – treści.


TREŚĆ


Prolog

Byli przygotowani na wszystko, dom numer cztery przy Privet Drive wraz z jego mieszkańcami został zabezpieczony tak, że nawet Śmierć by się tam nie wkradła. A jednak zrobiła to. – Czyli nie byli przygotowani. Dlaczego nie użyjesz sądzili, myśleli, uważali, skoro jasne jest, że nie mieli racji? 

Nie wzięli pod uwagę, że w niemagicznym świecie napady, morderstwa i ataki na zwykłych obywateli były w tych czasach na porządku dziennym. – Wcześniej pisałaś, że Śmierć wkradła się do domu przy Privet Drive. Zakładałam więc, że mugole wdarli się do domu pod numerem cztery, obstawiałam jakiś rabunek, Dudziaczka krzyczącego, że nie odda swoich zabawek czy innej konsoli i wołającego ojca zbyt zajętego zabezpieczaniem kolekcji cygar, by zorientować się, że Petunia właśnie wynosi zapas domowej roboty konfitur znanych w całej okolicy… Tymczasem: Zwłaszcza ataki terrorystyczne na duże centra handlowe (...). Aha. Czyli jednak Śmierć nie wkradła się do domu, wkradła się do centrum handlowego! Dlaczego orientuję się o tym dopiero teraz? Może dlatego, że opis nie działa, bo jest… błędny? Sugerujesz czytelnikowi jedno, by zaraz okazało się, że jest inaczej. 

Cały Zakon Feniksa czekał na jego decyzję, spoglądając co jakiś czas na siebie z niepewnymi minami. – Zakon Feniksa już na tym etapie był całkiem nieźle rozwiniętą organizacją. Wszyscy członkowie zmieścili się w kuchni domu rodzinnego Blacków? To musiało być naprawdę pokaźnych rozmiarów pomieszczenie. 
Może członkowie, których udało się Dumbledore’owi na tę chwilę zebrać? Wszyscy dostępni członkowie? Najbardziej zaangażowani? 

Piszesz, że w kuchni panowała cisza, którą przerwało pytanie McGonagall o dalsze plany dyrektora względem Harry’ego. Dopiero to pytanie i niepewność Albusa uruchomiły panią Weasley. Nie sądzisz, że przed tym wybuchem troski – nienaturalnie ekspozycyjnie wyjaśniającym dotychczasowe smutne losy głównego bohatera – mogłabyś napomknąć nieco o stanie Molly? Może coś o tym, że się przejmuje, że popłakuje w kącie, jej smarkanie przerywa tę przytłaczającą ciszę? Cokolwiek, co byłoby dobrym wstępem do obecnego wybuchu? 

Później ojciec chrzestny, którego dopiero co odzyskał, a teraz cała reszta rodziny! – No dobra, ale dla niej to przede wszystkim był Syriusz. Prawdopodobnie razem uczyli się w Hogwarcie, mieli jakąś wspólną przeszłość, wspólnych znajomych itd. Ojcem chrzestnym nazywałaby go głównie w towarzystwie Harry’ego. Tu wydaje mi się to nienaturalne. Wszyscy w pomieszczeniu wiedzą przecież, kim był Black dla dzieciaka.

Wstała wzburzona, a jej mąż pogładził ją po ramieniu. Nie dawała się uspokoić. – Ekspozycja jest bardzo brzydkim zabiegiem, który świadczy o twoich umiejętnościach (jeśli czegoś nie opisujesz, zamiast pokazywać, nie wzbudzasz emocji, to najwyraźniej tego nie umiesz) lub podejściu do czytelnika (nie potrafi wydedukować własnych wniosków na podstawie przedstawionych obrazów, zatem trzeba wszystko wyłożyć wprost). Staraj się go unikać. Poprzez opis masz wpływać na wyobrażenia odbiorcy, który czytany tekst będzie sobie odtwarzał, kreując w głowie film. Klatka po klatce. Co czytelnikowi powie, gdy napiszesz, że nie dawała się uspokoić? Nic. Napisz, co takiego zrobiła – może strąciła rękę Artura, spojrzała na niego z mordem w oczach, po czym zaniosła się płaczem? 

W ogóle bawi mnie cała ta sytuacja. Zamiast postawić na ledwie garstkę najbardziej zaufanych członków Zakonu i na nich się skupić, wprowadziłaś cały Zakon i opisujesz reakcje poszczególnych postaci, przez co odnoszę wrażenie, że reszta tego całego Zakonu w tle robi za ich reakcyjny chórek. Spójrz: — Rano wymiotował. — Po tym ostatnim zdaniu wśród zebranych rozniosły się zaniepokojone szepty. – I nie ma żadnej osoby, która zauważyłaby, że przecież Harry nie był jakoś szczególnie przywiązany do wujostwa? Że może coś mu dolega pod względem fizycznym? I właściwie skąd wiadomo, że wymiotował? Ktoś z nim przebywał, pilnował go, siedząc obok? W oryginale obserwowano go z ukrycia, a raczej do domu nikt nie zagląda, by sprawdzić, jak często i w jakim celu Harry korzysta z toalety.

Tylko Snape siedział cicho, widać było, że nad czymś myślał. – Ten sam przypadek, co pani Weasley chwilę temu. Po czym było to widać? Marszczył czoło? Pocierał podbródek? Może miał jakiś inny zwyczaj?

— Tak, to naprawdę utrudnia sprawę — powiedział cicho Dumbledore. — Może stracić iskrę.
— Iskrę?! — wrzasnęła pani Weasley. — Co wy chcecie z niego zrobić? Jakąś maszynę na Sami-Wiecie-Kogo?! – Nie rozumiem, skąd u Molly wniosek, że chcą z niego zrobić maszynę na Voldemorta. Po pierwsze – nijak ma się to do iskry, o której wspomina dyrektor. Po drugie – czy w świecie magii wiedzą według ciebie, czym jest maszyna? Wygląda to tak, jakbyś chciała nakręcić bezpodstawną dramę, by szybciutko przejść do kolejnej kliszy, jakoby Potter był wykorzystywany przez dyrektora tylko do zabicia Riddle’a.

Zamiast tego prychała jak rozjuszona kotka. – To sformułowanie przewija się w fanfiction tak często, że już naprawdę mogłaś je sobie darować. Niczego ciekawego nie wnosi, już lepsze było widowiskowe zaczerwienienie się Molly. 

— Czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, moi drodzy — odezwał się Dumbledore, uciszając tym zdaniem wszystkich znajdujących się w pomieszczeniu. — Dlatego też zastanówmy się, co dalej mamy zrobić. Zacznijmy może od umieszczenia go w bezpiecznym miejscu. – Abstrakcyjne jest, że zamiast już działać, już coś robić, siedzą sobie w kuchni Blacków i debatują, choć powinni realnie zapewnić swemu Wybrańcowi jakieś podstawowe bezpieczeństwo. Tymczasowo mogliby przecież ściągnąć go na Grimmauld Place, zamknąć w pokoju, w którym wypłakiwałby się w poduszkę (choć osobiście nie kupuję tej jego rozpaczy, Harry nie był przywiązany do Dursleyów, mógłby się więc zmartwić, ale bez przesady). Zamiast tego dzieciak, któremu zdarzało się już uciekać i robić bardzo głupie rzeczy, siedzi niepilnowany w pustym domu przy Privet Drive. Poważnie?

Privet Drive było azylem od tego wszystkiego, ponieważ dom i jego mieszkańcy mieli wszelką możliwą ochronę ze strony ministerstwa, Zakonu i mojej. Nie jesteśmy w stanie powtórzyć tego procesu również na was i waszym domu. To zajmuje miesiące. — Pokiwał głową. — Poza tym nie jesteście jego rodziną, a tylko ona może zostać objęta tymi zaklęciami. – Ach, czyli Privet Drive było bezpiecznym miejscem? Czyli już nim nie jest? To co Potter tam jeszcze robi? 
Poza tym nie przypominam sobie, by gdziekolwiek pojawiła się informacja, że Ministerstwo Magii przyłożyło różdżkę do wzmocnienia ochrony wokół domu. Cała magia ochronna opierała się przecież na magii krwi matki Harry’ego oraz zaklęciach rzuconych przez Albusa. Nikt, poza Dumbledorem, McGonagall i Hagridem, nie wiedział o tym, gdzie Harry się wychowuje – takie było jedno z założeń umieszczenia go u Dursleyów. A tu nagle ma ochronę Zakonu, Ministerstwa, dyrektora i zapewne jeszcze samego Merlina. Przy czym przypominam, że w ochronnej magii Lily Potter chodziło ściśle o krew, nie pokrewieństwo prawne. Właśnie z tego powodu Harry został umieszczony pod opieką Petunii, siostry Lily. Wkrótce do tego wrócę. 

Swoją drogą – czy informacja o dalszym miejscu pobytu Harry’ego nie powinna być jakaś ściśle tajna, by zapewnić mu ochronę przed Voldemortem i jego poplecznikami? Tak zamiast omawiania tego przed całym Zakonem


Rozdział 1

Ciekawe, że na podstronie Rozdziały poszczególne części są jedynie ponumerowane, zaś po otworzeniu okazuje się, że każda z nich ma własny tytuł. Dlaczego nie ma ich w zakładce? Brak spójności na stronie to naprawdę duży mankament.

Stanęła jak wryta, patrząc w wejście, a gdy się otrząsnęła, wpadła do środka , przy okazji potykając się o jakąś część do motocyklu. – Skoro z impetem wpadła do pokoju, jakim cudem tak szybko zarejestrowała, że leżący sprzęt, o który się potknęła, to akurat części od motocyklu? Im bardziej przyspieszamy, im więcej emocji jest w scenie, tym mniej detali podajemy. Są zbędne. To przecież nie tak, że Hermiona się potknęła, zatrzymała i postanowiła sprawdzić, co na tej podłodze zaległo, nie? 

— Terroryści nie mają nic wspólnego z naszym światem. Musimy w końcu nauczyć się je rozróżniać. – Chyba jednak mają coś wspólnego, skoro zupełnie przypadkiem wybili Harry’emu resztkę rodziny. Mogłaś napisać jedynie, że magiczna społeczność nie ma większego wpływu na ich działalność. Myślę, że Hermiona, jak ta inteligentna część Złotego Trio, bez problemu by to dostrzegła.

Nie spoglądał na nią. Nawet raz nie odwrócił wzroku, patrząc na część motocykla Syriusza, o którą dziewczyna się potknęła. – O, i to byłby dobry moment, by Granger spojrzało na miejsce, w które wpatrywał się Harry, i zarejestrowała, że ten przedmiot, o który się potknęła, to część motocykla Syriusza. 

Nikt nie wiedział, kiedy się pojawi. Nawet ten przerośnięty nietoperz, który zdawał się tym bardzo zirytowany (...). – Rety, przecież Hermiona zawsze miała szacunek do nauczycieli, niezależnie od swoich prywatnych sympatii i antypatii. Nie nazwałaby tak Snape’a, choć Harry z Ronem z pewnością nie mieliby takich oporów. No ale piszesz teraz z jej perspektywy, nie ich. Spróbuj przypomnieć sobie, co cechowało Granger, w jaki sposób myślała. W tej chwili wszystko jest na jedno kopyto, odzwierciedla bardziej ciebie, jak sądzę, niż bohaterów. 

— Może uda nam się coś podsłuchać? — zaproponował żywszym głosem, a bliźniacy zaśmiali się i wybiegli z pokoju, kilka sekund potem wracając z gumo-uchem. – Kilka sekund? Tak z zegarkiem w dłoni? Wystarczy, że określisz to jako krótką chwilę.
Uszy Dalekiego Zasięgu tak naprawdę miały postać sznurówek, których jedną część wprowadzało się do ucha. Fakt, w filmie przedstawiono to w postaci ucha na sznurku, ale to mało subtelny sprzęt szpiegowski, nie sądzisz? Przy czym tak czy inaczej ma to swoją nazwę i na pewno nie jest nią gumo-ucho. 

Po tygodniowej głodówce nie miał siły, by utrzymać się na nogach, więc dziękował balustradzie schodów, której się chwycił, by nie upaść. – Dosłownie jej dziękował? Może warto dodać, że w duchu dziękował? Albo jedynie, że był wdzięczny? 

— Zależy nam na czasie, Harry. Voldemort wie o wszystkim. To tylko kwestia czasu, jak cię tu znajdzie — stwierdził z nieodgadnioną miną. – Tylko właściwie skąd miałby wiedzieć? Fideliusa na dom Blacków nakładał sam Dumbledore i, jeśli dobrze pamiętam, on był strażnikiem tajemnicy. Niby ktoś mógłby się wygadać, że Harry jest w jednej z posiadłości dalszej rodziny, ale nadal Voldemort nie miał za bardzo szans się tam dostać. 

Żołądek mu się ściskał, a wymioty podchodziły do gardła. – Wymioty to już bardziej to, co zdąży wyjść. W przełyku to nadal po prostu treść pokarmowa, zawartość żołądka itd. 

Drzwi zamknęły się, a on rozejrzał się po pokoju, napotykając osobę w czerni zasiadającą przy stole. Kaptur nadal zasłaniał jej twarz, jednak białe rękawiczki leżały na blacie zaraz obok czarnej torebki. – Zakładam, że te rękawiczki i torebka na stole to kwestia, w dużej mierze, kultury. Jak się to więc ma do kaptura na głowie? Kobieta jest w pomieszczeniu, wszyscy poza Harrym znają już jej tożsamość, więc nie ma potrzeby się ukrywać. Jeśli chciałaś, by był to swego rodzaju przedłużający się element zaskoczenia dla Harry’ego, mogłaś napisać, że była ona odwrócona do niego plecami lub wpatrywała się w gobelin z drzewem genealogicznym, przez co Potter nie mógł dostrzec jej twarzy. 

Harry nie musiał już słuchać, co mówi do niego dyrektor, ponieważ kobieta zdjęła kaptur, a jego oczy rozszerzyły się ze złości, zaś nogi ledwo co utrzymały się w pionie. – Oczy rozszerzamy raczej ze zdumienia, ze złości zwykle je mrużymy. Co do tych nieszczęsnych nóg, to brzmi to tak niezgrabnie, jak to tylko możliwe. Czy nie lepiej, gdyby ledwo utrzymywały w pionie Harry’ego?
Jeżeli już upierasz się przy archaizowaniu książki dla młodzieży, używaj poprawnych konstrukcji: zaś nie powinno znajdować się tuż za przecinkiem, a w dalszej części zdania podrzędnego – najlepiej na drugim miejscu (nogi zaś…).

Zemdlał? Poważnie? 

W dodatku musiała pamiętać, tak jak on, sytuację sprzed kilku tygodni w sklepie Madame Malkin. – Nie wiem, o czym mowa. Nie kojarzę, byś o takiej sytuacji wspominała w opowiadaniu, więc liczę, że jeszcze do tego wrócisz w kolejnych rozdziałach. 

— Chcesz żyć, przystaniesz na warunki — mruknęła, zakładając białe rękawiczki. – Zarejestrowałam już, że są białe, nie musisz o tym wspominać jakiś czwarty raz, naprawdę. 

A następnie zrzucił ze schodów jakiś wazon, wyładowując na nim złość, która narosła, kiedy tylko opuścił pomieszczenie. – Z klasą. Tylko co ten wazon robił na schodach? Dlaczego nie pokazałaś nam, jak ta złość narasta, co wtedy Harry myśli? Miałabym szansę wczuć się w sytuację, zrozumieć tok myślenia. Tymczasem w mojej ocenie chłopak zachowuje się, jakby potrzebował leczenia.

Rozdział 2

Jego myśli były pomieszane. Krzyczał w nich o Syriuszu i Dursleyach, o rodzicach i Dumbledorze, a także o Malfoyach i jego przyjaciołach. – Tylko dlaczego rzeczywiście nie krzyczy, a zamiast tego streszczasz i eksponujesz, że coś takiego miało miejsce? 
Przy czym chciałabym zauważyć, że ten twój Harry zachowuje się, jakby cierpiał na jakieś schorzenie psychiczne. Wyszedł z salonu, w którym próbował dogadać Narcyzie, żeby jej w pięty poszło, po czym zaczął rzucać wazonem ze schodów, krzyczeć i ogólnie sprawiać wrażenie niepoczytalnego. Spójrz: 
W pewnym momencie — nie wiedząc kiedy — krzyczał to na głos, rzucając wszystkim, co nawinęło mu się pod rękę w ścianę, wyładowując w ten sposób  frustracje.

Potter spojrzał na drzwi, które wisiały teraz na jednym zawiasie, a potem na Rona, który za to patrzył na swoje ręce z szokiem. – Albo były z Ikei, albo mocno przesadziłaś. Naprawdę nie sądzę, by Ron miał dość siły, by wyrwać z zawiasów drzwi w, bądź co bądź, domu Blacków. Nie byli biedni, to stary, czystokrwisty ród, więc zapewne również zamożny, a co za tym idzie – drzwi pewnie były z litego drewna czy coś w tym stylu. 

Zegar przestał tykać, jakby idealnie wczuł się w sytuację, ale rzeczy wciąż wrzucane do kufra obijały się o niego, robiąc przy tym wiele szumu. Ubrania, książki, teleskop, kociołek, kilka zdjęć Syriusza, Remusa i jego ojca zza czasów szkolnych, które leżały niedbale na biurku… – Pomijając już ten mało prawdopodobny zegar, to, o ile dobrze pamiętam, Harry z dbałością odnosił się do pamiątek po swoich bliskich. Pieczołowicie przechowywał album w skrytce pod podłogą w domu Dursleyów, nie był też zachwycony, gdy okazało się, że dwukierunkowe lusterko od Syriusza zapomniane i roztrzaskane zalegało na dnie kufra. Jak to się ma do tego rzucania wszystkim, co ma pod ręką i, co ciekawsze, niedbałego porzucenia zdjęć na biurku? O ile to pierwsze może wynikać z nagromadzenia silnych emocji, o tyle drugie, moim zdaniem, właściwie nie ma racji bytu.

Powinna denerwować go ta głucha cisza i oczy przyjaciół wlepione w niego. Jednak  pozostał spokojny. – Dopiero co demolował korytarz i swój pokój, wrzucał z impetem dobytek do kufra (i torby, która pojawiła się znikąd, a do której wrzucił pelerynę i Mapę Huncwotów), krzycząc coś o swoich bliskich. Nie było ani jednego fragmentu, w którym wspomniałabyś, że próbował się uspokoić, wprost przeciwnie – nadal podkreślałaś to zdenerwowanie. Jak to się ma do pozostawania spokojnym

Otworzyła drzwi w tym samym momencie, gdy na niebie pojawiła się ostra błyskawica, a w chmurach zagrzmiało. – Ta sztampowość jest bardzo męcząca, trzeba przyznać. Mam ochotę przewracać oczami za każdym razem, gdy idziesz w sceny nadające się do kiepskich seriali ubiegłego dziesięciolecia emitowanych na kanale dla młodzieży. 

Tu chmury były minimalne, a słońce delikatnie przedzierało się przez chmury oświetlając coś przed nimi (co było poza zasięgiem oczu Potter’a). – Skoro było poza zasięgiem jego oczu, to dlaczego o tym piszesz? Tekst jest ewidentnie z jego punktu widzenia.

— Śniadania są o jedenastej, obiady piętnastej, a kolacje podają równo o dwudziestej w jadalni, jeśli chcesz jedzenie pomiędzy tymi posiłkami, zajdź do kuchni, a skrzaty ci coś przygotują. – Śniadania o jedenastej? To już prawie południe, a na dobrą sprawę ledwie cztery godziny później ma być obiad? Kiepsko to rozplanowałaś. Narcyza jakoś nie wygląda mi na taką, co to śpi do południa, nim siądzie do posiłku. 

— War i Pice lubią w nocy wchodzić do pokoi, więc nie zdziw się, jeśli rano obudzisz się z tymi bydlakami śpiącymi ci na nogach. – Skoro jednego zwierza nazwałaś War, to może drugiego wypadałoby jednak zapisywać jako Peace? Pice? Co to w ogóle znaczy?

(...) a te drzwi mają ponad sto pięćdziesiąt lat i zaklęcia na nie działają, a nigdzie już takich nie robią z powodu wykończenia się drzew Kindorkiseniego więc… – Wyjdzie na to, że się czepiam, ale czy naprawdę nie mogłaś użyć nazwy jakiegoś rzadkiego drzewa, które występowałoby również w rzeczywistości? Dzięki temu czytelnik mógłby odczuć, że drewno z niego pozyskane istotnie jest rzadkim i z pewnością kosztownym surowcem. Tymczasem u ciebie nawet Harry nie wydaje się nim szczególnie zaskoczony, jakby usłyszał dobrze mu znaną nazwę. A przypominam, że Potter właściwie nie był szczególnie zaznajomiony z prawami i gatunkami czarodziejskiego świata, skoro wychował się wśród mugoli. Podsumowując – zupełnie mi się to nie klei. 

Wlepiały w niego te wielkie gały, a Wybraniec miał nadzieję, że nie umieją wyczuwać strachu. – Piszesz z punktu widzenia Harry’ego, w narracji trzecioosobowej. Sądzisz, że myślałby o sobie per Wybraniec? Wygląda na to, że zabrakło ci synonimów. Da się to obejść, dbając o spójność podmiotów. Jak? W tym przypadku banalnie prosto: Wlepiały w niego te wielkie gały. Miał tylko nadzieję, że stworzenia nie umieją wyczuwać strachu.

Harry uśmiechnął się blado. – Całe pomieszczenie było raczej blade. Szare, czarne, białe itd. Przez to określenie, którego użyłaś, by opisać reakcję Harry’ego, staje się karykaturalne. 

Miał tu szachy i regały pełne książek. – Z tego raczej ucieszyliby się Ron i Hermiona. Harry nie był ani wielkim miłośnikiem szachów, ani fanem książek. Mógłby więc napomknąć, że to jedna z zalet, ale tych dalszych – na pewno nie jeszcze przed własnym boiskiem do quidditcha. Przy czym warto byłoby dodać, że to jego przyjaciele byliby zachwyceni, gdyby byli tam razem z nim. Wczuj się! Nie pisz byle czego i byle jak. 

Dumbledore na początku listu prosi, by Harry zachowywał się przyzwoicie wobec Malfoyów. Później pisze, że dzieciak może używać magii, bo dwór jest jak Hogwart i ministerstwo nie obejmuje go nadzorem. 
Co może pójść nie tak?
Ale to jeszcze nic! Co robi szesnastolatek po otrzymaniu takiej informacji? Cieszy się, że może użyć kilku przydatnych zaklęć, których przez wakacje nauczył się na pamięć i... rozpakuje swój kufer za pomocą magii! Przesyłając ubrania do garderoby. Te wszystkie ubrania, które przez lata nabył, mieszkając u Dursleyów, tak? 

— To dajesz, stary — parsknęła. – Pamiętasz jeszcze, że szósty rok Harry’ego w Hogwarcie to lata dziewięćdziesiąte? Bo odnoszę wrażenie, że postanowiłaś to zignorować na cześć obecnie panującego młodzieżowego slangu, krótkich spodenek i obróżki z ćwiekami u dziewczęcia z obrazu.

Ta rozmowa momentami pozbawiona jest sensu. W momencie, w którym Harry się przedstawia, Cassy pyta, czy to dlatego chce tyle wiedzieć o Draco. Jakby jedno wynikało z drugiego. A to musiałoby oznaczać, że młody Malfoy w swoim czasie opowiadał jej o swoim szkolnym wrogu. Co za tym idzie – naprawdę powinno się to pojawić w dalszej części opowiadania. Dziwi mnie też gadatliwość Cassandry. Dlaczego miałaby to wszystko wyjawiać? W dodatku opisując oczy swoich znajomych jako czekoladowe? Brązowe. Nie idziemy w sztampowość. 
Oby cała ta rozmowa miała jakiś sens, oby znalazł się powód, dla którego dziewczyna wylewa z siebie ten potok informacji. Jeśli bowiem tego wyjaśnienia nie zobaczę, będzie to czysty imperatyw służący tylko temu, by Harry wiedział więcej.  

Penelopę Walerby posłała do skrzydła szpitalnego na kilka miesięcy, by zająć jej miejsce jako szukającej w naszej drużynie Quidditcha. – Astoria Greengrass uczyła się w Hogwarcie, Cassandra ponoć w Beauxbatons, co wyjaśnia, dlaczego Harry widzi ją po raz pierwszy. Dlaczego zatem Cassy mówi o ich drużynie? Nie miały wspólnej. 

Penelopa bała się wejść na miotłę do czasu, aż Story nie opuściła Akademii. – Czyli zmieniłaś szkołę Astorii tylko po to, by miały z Cassy coś wspólnego? 

O, podoba mi się, że Cassy zwróciła uwagę na to, że Dumbledore niesamowicie faworyzuje Harry’ego i wyjaśniła mu, dlaczego właściwie część osób go nienawidzi. Jedno ale.

Gdzie jest teraz? W mugolskim sierocińcu. Dumbledore nawet nie starał się sprawdzić, czy istnieje jakieś powiązanie liniami krwi… BA!, nawet nie pomyślał o tym, czy dziewczyna posiada chrzestnych. – Tylko że to właściwie nie należy do Dumbledore’a, tym powinno się zająć samo Ministerstwo Magii. 

Martwi mnie, że Harry, zapytany o to, dlaczego właściwie nie lubi Draco, nie mógł przypomnieć sobie powodu. Nie znosił go od pierwszego roku, z radością wywrzaskiwał to w poprzednim rozdziale, a teraz nic? Pustka? Czy to próba wyrównania gruntu pod późniejsze zawieszenie broni, by jeszcze przed powrotem do Hogwartu zostali najlepszymi przyjaciółmi? 

Rozdział 3

Ta część ma… trzydzieści pięć stron (Arial 10, interlinia 1,5). Oficjalnie stwierdzam, że chyba oszalałaś, jeśli sądzisz, że dla czytelnika będzie to atrakcyjna objętość. Moim zdaniem maksymalna długość rozdziału to około piętnaście, może dwadzieścia stron, a osiem to minimum. Trzydzieści pięć? To już szaleństwo. 

(...) każdy ma swoje dziwactwa. A tacy Malfoyowie mieli ich jak dla Harry'ego bardzo dużo. – Harry mieszka tam ile, dzień? Dwa? Cóż innego zdążył zarejestrować i zakwalifikować jako dziwactwo? Dlaczego tego nie opiszesz, nie podasz przykładów, a uczepiłaś się tych pawi, które równie dobrze mogły być wymysłem Lucjusza? 

Kiedy znalazł się w środku posiadłości, uświadomił sobie, że nie wie gdzie jest jadalnia. – Czyli, jak rozumiem, to nadal działo się tego samego dnia, którego Harry przybył do dworu? 

Księgami odzianymi w srebrzyste okładki i złote tytuły. – Wszystkie były w tej samej oprawie? Sądzę, że, po pierwsze, to koszmarny kicz, podobnie do białych pawi w ogrodzie, a po drugie – jak wtedy odrożnić jedno tomiszcze od drugiego? Takie Przeminęło z wiatrem od Pana Tadeusza

Cała w lekko beżowej barwie i białym marmurem na podłodze a u sufitu gigantycznym żyrandolem z prawdziwych diamentów. – Skąd Harry wiedział, że są to prawdziwe diamenty? Wyobrażasz go sobie może, jak lewituje pod sufitem i pucuje kryształki, okiem speca oceniając, ile mają karatów?

Dziwi mnie, że Harry podczas kolacji zachowuje się, jakby pierwszy raz trafił do czarodziejskiego świata, zauważając, że niektóre potrawy z magicznego stołu są zbieżne z tymi, które jada się w świecie mugoli. Tymczasem Potter stołował się już w Hogwarcie i u Weasleyów, na pewno zauważył, że jedzenie jest podobne. 

(...) skrzywił się wyobrażając sobie jak stoi na ślubnym kobiercu a beznosy Voldemort oszpeca i sprawie, że uroczystość jest napięta. – Wszyscy wiemy, jak wyglądał Voldemort, ale sądzę, że w czasach ślubu Narcyzy posiadał jeszcze swój nos w pierwotnej postaci. No i stwierdzenie, że sprawiał, iż uroczystość była napięta, jest niezłym eufemizmem, biorąc pod uwagę, co Harry wie o Tomie.

—Że niby mam ci się zwierzać? —odpowiedziała pytaniem a potem prychnęła. – Przecież to właśnie Narcyza robi od ładnych kilku akapitów! Ponoć jest elokwentna, a tego nie dostrzega? Dlaczego robisz idiotów ze swoich bohaterów? 

Jestem ciekawa, w jaki sposób przedstawisz całą tę prawdziwość Malfoyów, o której kilka razy napomknęła Narcyza. Na tę chwilę jest nierówno (choćby pod względem rozwoju postaci) i dość sztampowo (zgoda na używanie magii poza szkołą, obraz, z którego można wyciągnąć informacje, gra w quidditcha bez ograniczeń, posiadłość wyglądająca, jakby królowa brytyjska mogła najwyżej żebrać pod jej bramą). Mamy Harry’ego, który zachowuje się wprost paskudnie i otoczenie, które go ze wszech miar rozpieszcza. 

Gdy spojrzał przypadkiem na talerz pani Malfoy stwierdził, że nic nie zjadła… – Aaale najpierw nakładała sobie sushi, później patrzyła na pusty talerz… a teraz niby nic nie zjadła? Czy sushi zostało pożarte przez sam talerz? A może to te domowe skrzaty? Ach, ta służba, nikomu już nie można ufać.

W końcu zapalił różdżkę kładąc ją na stoliku obok łóżka i wziął głęboki wdech i wydech patrząc w jasne światło wydobywające się z jej końca i oświetlające kawałek komnaty. – Różdżka na dobrą sprawę nie ma własnych zasobów magii, wszak moc pochodzi od osoby, która tę różdżkę trzyma. Zatem jeśli Harry odłożył ją na stolik… powinna przestać świecić. 

Śmiech, który sprawiał, że chciał krzyczeć i podciąć sobie żyły, by tylko przestała. – Wiesz, dlaczego Harry chciał krzyczeć? Po to, by nie słyszeć śmiechu Belli. By go zagłuszyć. Podcięcie żył nijak się do tego ma, prawda? 

Nie mógł uwierzyć, że zabrzmiała tak jak... Pani Weasley. Miła, uprzejma i opiekuńcza! – Chyba czytałyśmy dwie różne sceny, bo w twojej chwilę temu Narcyza była znudzona, chłodna, opanowana, kalkulująca. Podkreślasz to przy każdej jej wypowiedzi. Jak to się ma do wniosków Harry’ego?

Dalej roi się od streszczeń, zdań, które urywają się w dziwnych momentach, a błędy można by spokojnie rozpisywać przez resztę roku. Jednak nie o to chodzi, więc… przejdźmy do podsumowania. 


PODSUMOWANIE

Rozczarowana? Ja również. Liczyłam na dobrą alternatywę historii Harry’ego. Naprawdę lubię tasiemce, a wielotomowa twórczość fanowska jest mi bardzo bliska. Tymczasem z twoją historią nie jestem w stanie wytrzymać. Dlaczego? Już wyjaśniam.
Od samego początku masz fatalne założenia. Pisałam ci już, że magia ochronna, którą zyskał Potter poprzez śmierć matki, nie działa w ten sposób, w jaki próbowałaś ją wykorzystać na potrzeby opowiadania. Nie jest to jednak jedyny błąd fabularny. Wytykałam ci je na każdym kroku przez ostatnie kilka stron oceny. Nie wiesz, jak działa magia. Nie wiesz, czym charakteryzuje się czarodziejski świat stworzony przez Rowling. Ignorujesz różnorodność charakterologiczną postaci, w poważaniu masz spójność w ich przedstawianiu. Niesamowicie zawiodłam się na tym, co dotąd udało mi się przeczytać. Nie jest tego wiele, to prawda, a jednak już na tym etapie nie jestem w stanie zmusić się do dalszego czytania, by ocenić pozostałą twórczość. Początkowo chciałam przepracować wszystko, co dotąd opublikowałaś. Po pierwszym rozdziale całość zjechała w moim założeniu do dwudziestu części. Po drugim – do dziesięciu. Na początku trzeciego powtarzałam sobie, że choć te pięć, bo może jeszcze coś się zmieni, coś się rozkręci. Po pięciu stronach trzeciego rozdziału zrozumiałam, że nie zniosę więcej. Wyszło sztampowo, nudno i bez pomysłu.
Co do poprawności, to jest naprawdę fatalnie. Znalazłam błędy nawet w betowanych rozdziałach, ale trzeci przeszedł moje najśmielsze wyobrażenia. Nie próbowałaś przejrzeć i poprawić swojej twórczości przed zgłoszeniem. Moim zdaniem to po prostu brak szacunku dla mnie i czasu, jaki planowałam poświęcić na zapoznanie się z twoim opowiadaniem. Jest to również znak, że nie chcesz nad nim pracować, bo podstawowe błędy, od których roi się w tekście, nie wymagają tak naprawdę wiedzy – wymagają przeklejenia go do programu typu Word, Blogger czy Dokumenty Google i poprawienia podkreślonych partii. 
Nie będę zagłębiać się w szczegóły. Opowiadanie jest nieprzemyślane na tylu płaszczyznach, że właściwie nie pozostaje ci nic innego, tylko zastanowić się nad jego sensownością oraz rozpisać plan wydarzeń, by sprawdzić spójność z wiedzą z uniwersum. Sugerowałabym również zagłębienie się w rozwój bohaterów, bo w tej chwili twój Harry zachowuje się jak wyrwany z oddziału zamkniętego. 


POPRAWNOŚĆ

Prolog

Ale czas pokaże[,] jak bardzo to na niego wpłynęło. – Zabrakło przecinka.

— Niestety, Nimphadoro, tobie również muszę odmówić. – Nimfadoro. Tłumaczenie oficjalne autorstwa Polkowskiego obowiązuje.

— Jakoś — odparł bez wyrazu, a po ciele Hermiony przeszedł d[r]eszcz, kiedy nie dostrzegła w jego oczach żadnego błysku. – Literówka. Obstawiam, że nie o opady atmosferyczne ci chodziło.

Rozdział 2

Wszystko było nie tak!, krzyczał w myślach. „Przecież to tak, jakbym mieszkał z Voldemortem!”, „wydadzą mnie”. – To w końcu jak zapisujesz myśli – kursywą czy w cudzysłowie? 

Jednak kiedy to zrobił, po sekundzie upadł na łóżko, gdy dr[z]wi pokoju zostały wyważone. 

Nie przeszkadzała mu ta cisza. A powinna. Powinna denerwować go ta głucha cisza i oczy przyjaciół wlepione w niego. – Powtórzenie. Nie wygląda na celowe. Do tego: powinny denerwować, ponieważ wymieniasz więcej niż jeden element.

Potter dostrzegł zmartwione spojrzenie Hermiony, kiedy stworzenie się pojawiło[,] i uśmiechnął się w myślach. Jej obsesja na punkcie WESZ’a zawsze go rozśmieszała ( oczywiście, kiedy nie wplątywała w to samego Harry’ego). – Ta obsesja go nie wplątywała? Zbędna spacja po otwarciu nawiasu. No i błędnie zapisany skrót. Walka o Emancypację Skrzatów Zniewolonych to W.E.S.Z. Skrótowce z kropkami mogą pozostać nieodmienne.

Tu chmury były minimalne, a słońce delikatnie przedzierało się przez chmury[,] oświetlając coś przed nimi (co było poza zasięgiem oczu Potter’a). – Powtórzenie. Pottera – bez apostrofu.

Odgonił od siebie te myśli, znów idąc za kobietą. Skręcili w prawo[,] a potem w lewo, a przed oczami Harry’ ego wyrósł olbrzymi, trzypiętrowy dwór z kolumnami i wieżyczkami o skośnym dachu. – Harry’ego. Bez spacji. Ewentualnie: przed jego oczami. Podmiot męski się nie zmienił.

Nie było mowy, o ucieczce stamtąd. – Zbędny przecinek.

Strzelał, że miała o wiele więcej, bo z tego[,] co wiedział, była starsza od Syriusza o kilka lat.

Wielki, kamienny, ale bez zbędnych wyrytych wzorów, a nad nim srebrzyste lustro. Choć lepszym określeniem byłoby zwierciadło, ponieważ było to naprawdę wielkie lustro, ze srebrzystą ramą. – Powtórzenia i więcej powtórzeń. Przecież cały czas piszesz o lustrze, podmiot się nie zmienia, więc po co raz jeszcze wspominasz, co opisujesz? Ostatni przecinek zbędny.

Miał jedzenie[,] kiedy chciał[,] i boisko do Quidditcha, z którego mógł korzystać o każdej porze dnia i nocy. – Od małej litery, przecież nie piszesz Piłka Nożna, tylko piłka nożna, nie? 

Drogi Harry!
Jeśli to czytasz, jesteś pewnie już w domu Malfoyów — czytając to nazwisko, Harry skrzywił się lekko. — Zastanawiasz się pewnie, dlaczego akurat tam. – W ten sposób możesz zapisać wtrącenia do dialogów, ale nie do listów. W tym celu kończysz treść listu wielokropkiem (jeśli reakcja czytającego przerywa zdanie) lub kropką (jeśli czytający doczyta zdanie), uwagę narracyjną zapisujesz od nowego akapitu, po czym w kolejnym wracasz do korespondencji. 

(...) Andromeda, po pewnej sprawie z Bellatrix, ukrywa się w nieznanym nam miejsc[u], ostatnią deską ratunku była właśnie ona.

Zdawała się być Malfoy. – Może Malfoyówną? Z rodziny Malfoyów? 

Wygląd oczu, włosy, cera. – Wygląd oczu? Czyli zaliczasz do tego również ich kształt? Wygląd raczej dotyczy ogólnie postaci, a najbardziej dostrzegalną cechą oczu jest ich kolor.

Nawet protekcjonalne przeciąganie sylab, ale nie emitowała tym jak inne obrazy czy żywi Malfoyowie, wyglądała na… normalną. – Emitowała? Jak promieniowanie? Może szafowała?

— To dajesz, stary — parsknęła. Była bardzo pewne ciebie. – A nie siebie?

— Z Draco gram co najmniej dwie godziny jedna partię. – Jedną.

Potter drgnął, słysząc jej głos, a potem na nią spojrzał, uśmiechała się w jego stronę. – Tylko w jego stronę? Nie do niego? Prowadzą dialog, to całkiem logiczne, że jeśli się uśmiechała, to Harry był tego uśmiechu adresatem. Dopiero jeśli jest inaczej, zaznacza się to w tekście. Poza tym podkreślona część lepiej wyglądałaby w osobnym zdaniu. Wcześniejsza treść dotyczy Pottera, podkreślona – młodej dziewczyny. Warto to rozdzielić. 

Krzesło może i było wygodne, ale lepiej się czuł na czymś miększym. – Bardziej miękkim.

Draco przyciąga ludzi. Naprawdę sporą ich ilość, a potem podporządkuje. – Podporządkowuje, bo to czynność regularna. Podporządkuje to po prostu czas przyszły od podporządkować. Poza tym warto dodać: a potem ich sobie podporządkowuje. Zdanie aż się o to prosi.

— Bo jestem Harry Potter. – Harrym Potterem.

Wszyscy milczą, klnąc na ciebie , ponieważ ty jesteś Chłopcem-Który-Przeżył. – Zbędna spacja przed przecinkiem. 
Ale że klną, milcząc? W sensie że klną w myślach? Warto byłoby to dopowiedzieć, inaczej wychodzi bzdura.

Jeśli kojarzysz ni[e]jaką Milicentę Bulstroode, to porównaj ją do siebie. – Millicentę Bulstrode. 

Rozdział 3

Jedna z najdziwniejszych spraw w życiu jest to, co sobie człowiek zapamiętuje. Chyba robi to wybiórczo. Jest w nim coś, co wybiera rzeczy, które on potem pomięta ~ Agatha Christie – Cytat wystarczy przekleić z pewnego źródła, by uniknąć błędów.
W tym momencie przestałam sprawdzać poprawność. Sama piszesz, że rozdziały są niepoprawiane, bo nie masz kontaktu z betą. Moim zdaniem nie zwalnia cię to jednak z samodzielnego sprawdzania treści, zwłaszcza że programy podkreślają słowa zapisane, a nawet zastosowane błędnie. Nie będę tracić czasu, skoro ty świadomie zdecydowałaś się go nie poświęcić. 


W związku z tym, że nie skończyłam oceny twojej historii, nie otrzymasz żadnej noty końcowej. 


0 Comments:

Prześlij komentarz