Tytuł: Tylko (nie) kochaj
Autorka: Shoshano
Tematyka: obyczajowe, romans
Ocenia: Deneve
No, to moja pierwsza ocenka już pod normalnym nickiem. Gdyby ktoś zapomniał, wcześniej ja i moich 25 innych osobowości oceniałyśmy pod nickiem Sigyn. Proszę nie regulować odbiorników. To prawda, że trudniej się mnie pozbyć z blogosfery niż Ibisza z telewizji.
Z góry zaznaczam, że w pierwszym rozdziale robiłam betę, ale później tego zaniechałam.
PROLOG
Nie[,] jeśli porównywałam je do życia innych ludzi albo postaci z książek, które czytałam, a gustowałam w morderczych kryminałach oraz tych zahaczających o tematykę psychologiczną.
Nigdy nie rozumiałam pisania prologów, które składają się z kilku-kilkunastu zdań. Tak naprawdę zwykle niewiele wnoszą do historii. Oczywiście, można by się zaperzać, że taka LeGuin w Ziemiomorzu pisała krótkie prologi, owszem, zdarzało się. Ale w przypadku wielu tekstów na blogach prolog mógłby być w zasadzie integralną częścią pierwszego rozdziału. Nie jest to w tym wypadku jakiś wielki zarzut, bardziej uwaga, że pewne rzeczy są w tekście po prostu niepotrzebne.
ROZDZIAŁ 1
Nie byłam pewna[,] czy dobrym określeniem na naszą znajomość była prawdziwa przyjaźń, za to doskonale wiedziałam o tym, że byliśmy nierozłączni. Może w szkole nie byliśmy tymi popularnymi osobami, ale też o nas plotkowano, a[,] co za tym idzie[,] docierały do mnie wieści, iż nazywano nas „wiecznym trio” – można było rozumieć to na wiele sposobów.
Ja chciałam wierzyć, że oznaczało to dokładnie to samo[,] co nierozłączni przyjaciele.
Czułam, że nie dorastałam im w tej kwestii do pięt. Jak mogłabym dorównać jego prawdziwej rodzinie? Mimo wszystko nigdy nie pozwolił mi tego odczuć.
Nie sądzisz, że to się trochę wyklucza? Niby nigdy nie dał jej tego odczuć, ale jednak bohaterka czuła, że nie dorastała im do pięt.
Wcześniej mieszkała w Gdańsku, dlatego[,] kiedy mi o tym powiedziała[,] niesamowicie się zdziwiłam.
Kto[,] mieszkając w tak cudownie rozwiniętym mieście[,] przenosi się do tak zwyczajnej wioski[,] jaką jest Strążewo*?
Zawsze, gdy o niej myślałam[,] przypominał mi się jej uśmiech, którym mnie wtedy obdarzyła.
Byli moim wsparciem, zawsze pocieszali[,] kiedy zrobiło mi się przykro, a ja sama nie pozostawałam im dłużna.
Miałam to szczęście, że Izabela mieszkała w bloku, który znajdował się nieopodal mojego domu. Z tego powodu codziennie przed zajęciami chodziłam po nią i razem ruszałyśmy na przystanek. Łukasz mieszkał po drugiej stronie wsi, dlatego z nim widywałyśmy się dopiero w autobusie.
Wiem, że nie jest to niemożliwe, ale czy aby na pewno chodziło ci o to, że w tej wsi budowano bloki? To raczej dość rzadkie.
Nie potrafiłam wyjaśnić dlaczego, ale uwielbiałam przyglądać się przyrodzie. Wprawiała mnie ona w niemożliwe do opisania, spokojne uczucie.
Spokojne uczucie? Nie chodziło czasem o uczucie spokoju?
W każdym razie często, kiedy tak robiłam[,] coś we mnie mówiło mi, że może być tylko lepiej.
Uniosłam głowę wysoko, zamykając oczy i zatrzymałam się na chwilę w miejscu.
Wiemy, że w miejscu. To pleonazm. :)
Zresztą, Łukaszowi, ani Izabeli wcale to nie przeszkadzało, mimo tego, że sami wyrażali siebie w nieco inny sposób.
Mimo że.
Jakiś rok wcześniej dużo rozmawialiśmy o tym[,] kim tak naprawdę jesteśmy,[kropka] chcieliśmy za wszelką cenę poznać samych siebie.
W zaznaczonym miejscu wstawiłabym kropkę i rozpoczęła kolejne zdanie, bo początek nie łączy się z końcem tego zdania. Przemyślenia dot. poznania samych siebie to już zupełnie inna myśl.
Popytałam i dowiedziałam się[,] jak mniej więcej to u niej wyglądało.
Nie chciałam nikogo oszukiwać, ani skrywać swoich uczuć.
Dlatego wydawało mi się, że dziewczęcość i delikatność idealnie odzwierciedli to[,] jaka byłam, a raczej to[,] jaka myślałam, że byłam.
Pozwolę sobie zacytować cały fragment:
Jakiś rok wcześniej dużo rozmawialiśmy o tym[,] kim tak naprawdę jesteśmy, chcieliśmy za wszelką cenę poznać samych siebie. W tym celu dużo szukaliśmy, łączyliśmy, próbowaliśmy. Mnie udało się niemal od razu, ale wcale mnie to nie zdziwiło. Inspirowałam się moją mamą, ponieważ uważałam, że jestem do niej bardzo podobna. Popytałam i dowiedziałam się jak mniej więcej to u niej wyglądało. Moja mama miała silny charakter, była szczera, ale przy tym zostawała niesamowicie uprzejmą i otwartą osobą. Chciałam być taka jak ona. Nie chciałam nikogo oszukiwać, ani skrywać swoich uczuć. Dlatego wydawało mi się, że dziewczęcość i delikatność idealnie odzwierciedli to jaka byłam, a raczej to jaka myślałam, że byłam.
Nie wiem jeszcze, na ile Zosia naprawdę tak myśli, a na ile to jakaś przeszłość, na którą zaraz będzie patrzeć z pobłażliwym uśmiechem. Ale załóżmy, że jesteśmy tu i teraz i bohaterka faktycznie uważa o sobie, że szybko dowiedziała się, „kim tak naprawdę jest”... No więc: to bardzo naiwne. Głównie dlatego, że człowiek zmienia się przez całe życie, a już w ogóle dość intensywnie zmienia się w czasie młodości, przechodzi przez różne fazy zainteresowań, na przykład od bycia chłopczycą po zainteresowanie makijażem i robieniem paznokci.
Poza tym: dlaczego ktoś niesamowicie uprzejmy i otwarty = spódniczki? Przecież uprzejmość i otwartość nie znają ubioru. :)
Łukasz szukał tego „czegoś” najdłużej z naszej trójki. Od punka, przez hip-hopowca, aż dotarł do normalnych dżinsów i kolorowych bluzek.
Bluzka to element [damskiego ubioru]. Zapewne chodziło ci o koszulki/t-shirty.
Kiedy tylko Łukasz przychodził do naszej sali zajęć, one wzdychały na jego widok, co[,] nie powiem[,] z początku irytowało do bólu, jednak dało się przywyknąć.
W tym momencie, kiedy już wszyscy wiedzieliśmy[,] kim jesteśmy, jak wyrażać siebie i mieliśmy w pewnym sensie nakreślony punkt widzenia świata, staliśmy się innymi osobami.
Generalnie brzmi to trochę tak, jakby w ich życiu wydarzyło się coś, co zmieniło ich do głębi. Jakby bohaterowie przeżyli głębokie Katharsis, które ukształtowało ich na resztę życia. Tymczasem mowa tu o tak prozaicznej rzeczy jak przynależność do jakiejś subkultury.
Okej. Zatrzymajmy się na chwilę. Jesteśmy mniej więcej w połowie rozdziału i niestety, ale głównie można powiedzieć, że jest dość niefajną ekspozycją. W myśl zasady show, don’t tell, zdecydowanie lepiej, gdybyś przez jakieś wydarzenia pokazała, dlaczego Izabela i Łukasz są najlepszymi przyjaciółmi Zosi. Takie wydarzenia byłyby z kolei dobrą okazją do wplecenia w nie informacji, że znali się od dawna. Zamiast tego odklepujesz z marszu kolejne informacje: imię, data poznania, styl ubioru… A to naprawdę nie jest dla czytelnika interesujące.
Odsunęłam się od niej i przyjrzałam. Miałam na sobie czarne, przyległe spodnie i bluzkę na naramkach w fioletowo-granatowe paski. Otworzyłam szerzej oczy na ten widok. Zwykle zakrywała swoje ramiona jak się da, gdyż twierdziła, że są one za duże i zbyt nieproporcjonalne[,] jeśli chodzi o resztę ciała.
Na wstępie masz błąd. Ponadto: opisywanie od stóp do głów, czego to bohaterowie w danej chwili nie nosili, jest, no… niezręczne. Ja wiem, że to jest tekst obyczajowy i romans, ale wydaje mi się, że jako autorka powinnaś mieć nam ciekawsze rzeczy do pokazania niż bluzka na naramkach.
Co więcej: Zosia zachowuje się tak, jakby zmiana Izabeli była nagła, niemalże natychmiastowa. A przecież nie dość, że znają się od dawna, to jeszcze są przecież takimi super bliskimi przyjaciółkami. I nagle dla Zosi jest szokiem to, że Izabela zmieniła styl ubioru. Zupełnie, jakby nie widziały się przez całe wakacje ani nie rozmawiały nawet przez chwilę, a przecież, jak mówi sama Zosia, minęły ledwie dwa tygodnie.
Trzymała w ręce telefon i uśmiechała się nieśmiało, patrząc w wyświetlacz. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu, ale postanowiłam je zignorować.
Domyślam się, że chodziło o jakiś ucisk, niepewność, może strach, ale zaserwowane w ten sposób brzmi jak zapowiedź problemów gastrycznych po zjedzeniu puszki fasoli na ciepło.
— Iza, wiesz… — zaczęłam, ale nie dane mi było dokończyć, ponieważ w tym samym momencie pobiegła do przodu, wpadając od tyłu na Łukasza, który niczego się nie spodziewał.
Nie mogła pobiec, jednocześnie na niego wpadając – bo to sugeruje, że cały czas biegła i wpadała jednocześnie. Najpierw pobiegła, potem wpadła, czyli: pobiegła do przodu i wpadła od tyłu na Łukasza.
Na pierwszy rzut oka wyglądał tak samo jak przed końcówką wakacji, jednak jeśli bliżej mu się przyjrzeć, miał krótsze włosy. Musiał pójść do fryzjera. Wzięłam między palce kosmyk długich włosów i zaczęłam się nim bawić. Może z chłopakami było inaczej, ale kiedy dziewczyna robiła coś z włosami oznaczało to jakąś zmianę w jej życiu. Czyżby postanowił znów bardziej poznać siebie? Albo już poznał, a obcięcie włosów miało być niewerbalnym znakiem, który miałyśmy odczytać?
Brzmi to trochę tak, jakby Zosia wzięła kosmyk włosów Łukasza między palce.
Ale co ma tak właściwie piernik do wiatraka? Co ma przycinanie włosów do poznawania siebie? Włosy rosną, więc to chyba normalne, że czasem się je przycina? Przecież nikt nie chodzi do fryzjera co dwa dni, żeby włosy zawsze miały idealnie tę samą długość.
Może z chłopakami było inaczej, ale kiedy dziewczyna robiła coś z włosami[,] oznaczało to jakąś zmianę w jej życiu.
— Jaki kolo? Nie przesadzasz? — zapytał, unosząc jedną brew w górę.
Unosząc jedną brew. Skoro brew, to wiemy, że jedną. Do wyrzucenia.
Unosząc w górę. Skoro unosząc, to przecież nie w dół. Do wyrzucenia.
Zostaje nam: zapytał, unosząc brew.
To nie szkolna rozprawka, nie musisz silić się na wodolejstwo. Czasem „mniej znaczy więcej” i naprawdę warto nie kombinować przesadnie.
To była jedna z rzeczy, które mówiła niewiarygodnie poważnie. Nie chciałam zapomnieć słów, które mówiła z taką powagą, ponieważ czułam, że mówiła je z głębi siebie.
Trochę to masło maślane. Mówiła niewiarygodnie poważnie, ale no mówię ci, z taką powagą, że aż z głębi siebie. Na przestrzeni dwóch zdań aż trzy razy powtarzasz, jak poważnie mówiła coś Izabela. Raz wystarczy, czytelnik zrozumie. Zdecydowanie lżej brzmiałoby: To była jedna z tych rzeczy, które mówiła niewiarygodnie poważnie, dlatego nie chciałam o tym zapomnieć.
Droga do szkoły minęła szybko i praktycznie cały czas zastanawiałam się[,] czy tylko ja od naszego ostatniego spotkania nie przeszłam jakieś zmiany. – Jakiejś.
Uważnie wspominałam ostatnie dwa tygodnie, ale nie zauważyłam niczego istotnego. Żyłam jak zawsze, jadłam, oglądałam telewizję. Raz tylko spróbowałam narysować jakąś postać, ale uznałam, że nie mam do tego najmniejszego talentu. Przyszło mi do głowy, że tylko ja zostałam w domu. Może w Izabeli i Łukaszu zmieniło się coś przez pobyt w innym środowisku? Z innymi ludźmi? Może znaleźli innych znajomych? // — Och — wymsknęło mi się. Potrząsnęłam głową. Nie, nie mogłam tak myśleć. To po prostu zwykły przypadek, wszystko jest takie jak kiedyś. Wszystko będzie układało się dobrze. Musiało tak być.
Nie masz wrażenia, że Zosia trochę histeryzuje? Dosłownie to, co się stało, to fakt zmiany jednej części ubioru przez Izabelę i to, że Łukasz odrobinę skrócił włosy. Natomiast Zosia roztrząsa tę sytuację, jakby co najmniej Łukasz oznajmił wszystkim, że będzie performował jako Drag Queen, a Izabela z dnia na dzień podjęła decyzję o zrobieniu sobie irokeza i dwudziestu tatuaży. Nie widzieli się tylko dwa tygodnie, bez przesady.
Można tu, niestety, zauważyć też niezbyt delikatną sugestię, że Izabela i Łukasz ze sobą chodzą albo w przyszłości będą, a Zosia zostanie zaraz wypchnięta poza kółeczko wzajemnej adoracji. Zarysowałaś już tę możliwość we wcześniejszej ekspozycji, dlatego teraz jest to okropnie przewidywalne.
Poczekam[,] aż ten moment minie.
Kiedy byliśmy już w klasach[,] okazało się, że trafiłam do zupełnie innej niż moi przyjaciele. Rok wcześniej rozdzielono tylko Łukasza, ponieważ wybrał inny kierunek, ale w tym samym liceum. Jednak teraz każde z nas było w innej.
Czy nadal mówimy o polskich szkołach? Gdzie się tak robi? Przecież nawet mimo uczęszczania na fakultety część zajęć jest wspólna. Na przykład podstawa z matmy, podstawa z polskiego, jeśli nie są to akurat tak różne klasy jak matematyczna i humanistyczna.
Wtedy taka odpowiedź wystarczała mi w zupełności, ale coś się zmieniło. Kiedy spotkałam się z Izabelą i Łukaszem twarzą w twarz, i zobaczyłam, że coś się zmieniło, zaczęłam czuć niepokój, który z początku chciałam zignorować, ale z każdą chwilą zaczynał stawać się coraz silniejszy. Nie chciałam ich stracić. Nie mogłam ich stracić.
Zamiast pokazać nam, co zdaniem Zosi się zmieniło, ciągle tylko powtarzasz enigmatycznie, że coś się zmieniło. Nie mamy żadnej podpowiedzi, o co może chodzić. Pokaż nam jej obawę, może to, że Łukasz i Izabela nie do końca chcieli z Zosią rozmawiać, wymigiwali się półsłówkami od odpowiedzi. Albo chociaż, że wydawali się nieobecni. Pokaż nam też ten niepokój, może poprzez to, jak Zosia się w czymś gubi, nie radzi sobie, jak męczą ją natrętne myśli, uderzenia gorąca, cokolwiek. Byleby nie pisać „odczuwałam niepokój” i „coś się zmieniło”. Bo to strasznie suche.
Pamiętajcie, jeśli zacznie się źle dziać[,] od razu sobie mówimy, tak?
Przez ułamek sekundy mogłam zauważyć, jak ich spojrzenia się stykają.
Spotykają/krzyżują. Spojrzenia nie mogą się zetknąć.
Zauważyłam, że była to podobna sytuacja, która miała miejsce między mną, a Izabelą rano przed jej mieszkaniem.
W konstrukcjach typu „między młotem a kowadłem” nie stawiamy przecinka.
Nagle przypomniało mi się[,] o co chciałam zapytać przyjaciółkę, więc odwróciłam się w jej stronę, ale zauważając jej niepewną postawę i oczy wpatrujące się w szkołę, postanowiłam odpuścić.
Pozwoliłam odsunąć od siebie dręczące mnie pytanie i najzwyczajniej o nim zapomnieć. Chwyciłam jej rękę i pociągnęłam za sobą. // — Sprawmy, aby ten dzień był niezapomniany, co ty na to? — spytałam, przekraczając próg. // — Jestem za.
Jeszcze przed momentem pisałaś, że Izabela i Zosia były przydzielone do innych klas (?). Łukasz był w innej klasie i poszedł na zajęcia osobno, a ten fragment sugeruje, jakby Izabela i Zosia poszły razem na jedne zajęcia, kiedy przecież… chodziły na zupełnie inne?
Zwieńczeniem tego rozdziału będzie stwierdzenie, że potrzebujesz bety. Nie robisz bardzo nagannych błędów, raczej takie proste, od których nie zgrzyta się zębami, ale jednak jest ich sporo. Starałam się w miarę możliwości wypisać wszystkie potknięcia z tego rozdziału, ale w dalszej części nie będę tego robić, bo nie widzę sensu w ciągłym wypisywaniu tego samego i niepotrzebnym rozpychaniu ocenki. Tutaj przydałaby ci się po prostu beta, która wymiotłaby wszystkie takie problemy.
ROZDZIAŁ 2
Pomimo dziwnej atmosfery w oficjalny dzień rozpoczęcia, która była naprawdę nie do zniesienia, udało mi się poznać wiele przyjaznych osób. Przede wszystkim Monikę, z którą siedziałam na większości lekcji. Reszta osób przedstawiła się, ale ich imiona zlały się w jedno w moim umyśle i w konsekwencji nie zapamiętałam nikogo poza nią.
To brzmi tak, jakby co roku wszyscy zmieniali klasy, a po szkole chodzili sami nowi uczniowie. Zaczynam się zastanawiać, jak wyglądały klasy i zajęcia w twojej szkole, bo to cokolwiek dziwne. Też chodziłam na fakultety z rozszerzeń, ale jednak podstawowe przedmioty miałam zawsze w gronie swojej klasy.
Rozmawiałyśmy w bardzo naturalny i niewymuszony sposób, co niesamowicie mnie zaskoczyło. Zachowywała się tak, jakbyśmy znały się od naprawdę długiego czasu, podczas gdy w rzeczywistości nigdy wcześniej nie udało się nam porozmawiać.
Wcześniej wspominasz, że dopiero poznała Monikę, więc nie musisz dokładać łopatologii w postaci oczywistości, jaką jest „podczas gdy w rzeczywistości nigdy wcześniej nie udało się nam porozmawiać” – wiemy to, bo wcześniej się nie znały… czyli nie mogły rozmawiać.
Dalej mamy kolejne odklepanie wyglądu. Kolor włosów, oczu, okularów, wzrost. To wszystko w jednym akapicie.
W klasie pojawia się zupełnie nowy chłopak:
Uznałam, że nie warto się nim interesować, choć nie potrafiłam zaprzeczyć, że swoją postawą i tajemniczością przyciągał uwagę, a już zwłaszcza takich fanatyków mrocznych klimatów jakim byłam ja. Szybko jednak opamiętałam się i zapomniałam, że ktokolwiek taki rzucił mi się w oczy.
Zosia była fanatyczką mrocznych klimatów? Przecież wcześniej wspominałaś, że była bardzo łagodna, delikatna i dziewczęca. To chyba trochę wyklucza się z zainteresowaniami typowymi dla kogoś z subkultury metalowców czy gothów.
Wyobraziłam sobie tę scenę z lotu ptaka: idę środkiem korytarza, otaczają mnie mrówki (bo ludzie z takiej wysokości przypominają te mikroskopijne, a jednak silne zwierzątka) i wszystkie jakoś suną do przodu. Zamrugałam szybko i zaśmiałam się pod nosem w reakcji na własne myśli.
Ale co tak właściwie było w tym zabawnego? Pytam serio, bo nie bardzo rozumiem.
— Ta, bo jestem na tyle przebiegły, żeby wpaść na coś takiego. — Wzruszyłam ramionami na co on tylko przewrócił oczami. — Zapisałem się do drużyny.
Didaskalia powinny dotyczyć bohatera, który się wypowiada. Więc skoro mówi Łukasz, nie powinnaś tu pisać o reakcji Zosi.
— Może i tak, ale kiedy widzę takiego przystojniaka to się we mnie gotuje — odpowiedziała i potrząsnęła głową w lewą stronę, dając mi niemy znak o kim mówi.
Wiemy, że skoro potrząsnęła głową, to znak był niemy. Nie trzeba tego dookreślać. Poza tym mogła skinąć głową. Jak można potrząsnąć głową w lewą stronę?
Jego granatowa koszulka przylegała do ciała, ukazując dobrze wyrzeźbione ciało.
Może dobrze wyrzeźbiony tors? Dobrze wyrzeźbione mięśnie?
Plecak przewiesił przez jedno ramię.
Po prostu: przez ramię.
Masz straszną tendencję do pisania oczywistości typu: jedną brew, jedno ramię. Warto nad tym popracować.
Osobiście nic nie miałam do „pryszczatych”. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam do plecaka po butelkę wody. Dziewczyna poirytowana moim zachowaniem walnęła mnie w ramię.
Ale co ją poirytowało? Chęć nawodnienia organizmu?
Aktualnie może powietrze nie było tak świeże, szum wody zastępował ryk, poruszających się po ulicy samochodów, a delikatne słońce praktycznie całe było skryte, ale i tak mogłam poczuć to cudowne uczucie, które mi wtedy towarzyszyło.
Poczuć uczucie. Masło maślane. Może poczuć tę cudowną lekkość? Poczuć tę radość?
Mam wrażenie, że końcówka tego rozdziału to takie typowe wodolejstwo. Co mi dadzą jakieś historyjki o wyjeździe nad wodę w dzieciństwie Zosi? Niespecjalnie rozwijają jej charakter. Tak samo droga na autobus i rozpisywanie się, jakie to siedzenia w nim nie były poobdzierane jest… bez sensu? Ponieważ w autobusie nie dzieje się nic istotnego dla fabuły. Ot, po prostu Zosia wraca do domu. I tyle. Wiem, że to tekst obyczajowy, ale w powieści wszystko musi dziać się po coś, a nie być zapychaczem, bo byłoby fajnie, żeby każdy rozdział miał minimum trzy strony.
ROZDZIAŁ 3
— Jak tam w nowej klasie? — zapytałam, obserwując dokładnie jej reakcję.
Dlaczego tak właściwie Izabela przeniosła się do innej klasy? Przecież na fakultety z rozszerzonych przedmiotów można chodzić osobno, a podstawowe zajęcia mieć zawsze ze swoją klasą. A jeśli jednak Izabela wybrała rozszerzoną matematykę, a Zosia polski, to czemu trafiły do jednej klasy wcześniej? Przecież to są dwa osobne profile. Zakładając, że Izabela jednak przeniosła się do innej klasy, dlaczego jej najlepsza przyjaciółka dowiedziała się o tym dopiero w dzień rozpoczęcia roku szkolnego? Chyba nie były takimi super przyjaciółkami, skoro Izabela jej tego nie powiedziała?
Tyle pytań. Tak mało odpowiedzi.
— Jak tam w nowej klasie? — zapytałam, obserwując dokładnie jej reakcję. // Potrząsnęła głową, jakby wracała na ziemię i odwróciła się w moją stronę. W jej piwnych oczach mogłam dostrzec iskierki. Tak, dosłownie iskierki. Małe, świecące, przemieszczające się po jej tęczówkach. Ten widok połączony z nieśmiałym, wrześniowym słońcem tworzył kolejne radosne wspomnienie z jej udziałem. // — Wiesz, że nawet dobrze? Poznałam kilka nowych osób. // Zmarszczyłam brwi, zjadając kolejny kęs. Nie takiej odpowiedzi się spodziewałam, z resztą już mi o tym wspominała.
Czy ja dobrze rozumiem, że Zosia oczekiwała, że Izabela będzie się źle czuć w nowej klasie? CZY ONA ŻYCZYŁA JEJ ŹLE?
Mama Izabeli była niezwykłą kobietą. Pod każdym względem.
Czy tam wszyscy byli niezwykli? Monika też była wyjątkowa. Przyjaciele Zosi też są super wyjątkowi. Czemu tam nie ma takich, o, po prostu normalnych ludzi?
Jakieś trzy miesiące po poznaniu ciemnowłosej dowiedziałam się, że jej rodzice rozwiedli się, a winny temu był jej ojciec.
Określanie bohaterów po kolorach włosów świadczy o nieporadności piszącego. Czy ty, myśląc o swojej koleżance, myślisz o niej per Asia/Basia/Kasia, czy może per kruczoczarnowsłowa, rudowłosa, ciemnowłosa? No właśnie.
— Szkoda, że nie uda ci się wpaść — odezwał się nagle chłopak.
Tutaj tak samo. O koledze myślisz per „chłopak”? Piszesz w pierwszej osobie, jesteśmy w głowie bohaterki, więc narracja powinna wyglądać jak naturalny tok jej myśli. Czasem lepiej zrobić jedno powtórzenie więcej niż raz po raz rzucać niezręcznymi tekstami.
— To dobrze — rzekła rodzicielka i odwróciła się, posyłając mi delikatny uśmiech. Odwzajemniłam go bez zastanowienia.
Czy myślisz o swojej mamie per „rodzicielka”? To naprawdę nienaturalnie brzmi. Myślę, że warto popracować nad prowadzeniem narracji tak, by była bardziej… nazwijmy to „gładka” z braku lepszego słowa. Raczej nie myśli się o znajomych, rodzicach itp. w taki właśnie sposób.
Wysiadłam z auta, a moim oczom ukazał się niewielki, biały domek z ciemnym kolorem dachówki. W oknach rozwieszone były białe firanki i poprzyklejane ozdoby. Pomyślałam, że stoi za tym młodsza siostra Łukasza. Na posiadłość prowadził krótki chodnik, a na samym jego początku stał drewniany płot z furtką w samym środku. Obok chaty, po lewej stronie znajdował się ogródek, w którym rosły chryzantemy. O tej porze roku wyglądały niezwykle pięknie.
Przez próby unikania powtórzeń popadasz w śmieszności. Teraz wychodzi na to, że rodzina Łukasza mieszkała w chacie. Widzę przed oczami taką starą, niemalże walącą się chałupę. Dobrze, że nie lepiankę.
Zatrzymamy się tu z jeszcze jednego powodu. Ekspozycja. Wprowadzasz bohaterów w nowe miejsce i opisujesz kolejno kolor domu, kolor dachówki, co tam było w oknach, jak wyglądała dróżka. Wprowadzasz nowego bohatera i ponownie wymieniasz: kolor włosów, oczu, ubrań itp. To naprawdę nie jest dobre. Takie rzeczy warto wprowadzać z umiarem. Choćby (wymyślam na poczekaniu) „[Imię] zaśmiał się i przeczesał krótkie brązowe włosy palcami” albo „Jego zielone oczy błyszczały figlarnie, gdy to mówił”, albo „Zauważyła, a jej drobne usta wygięły się w lekkim uśmiechu”. Możliwości jest nieskończenie wiele. I są to zdecydowanie lepsze wyjścia przedstawienia nam bohaterów niż wprowadzanie ich i zarzucanie wszystkimi informacjami na temat ich wyglądu.
Właściwie nie pamiętam już, jak wygląda Izabela. Nie pamiętam, jak wygląda Zosia, poza tym, że ubiera się w sukienki, bo to ciągle podkreślasz. Nie pamiętam, jak wygląda Łukasz, poza tym, że wspomniałaś, że ma normalną figurę. Ani wysportowaną, ani zaniedbaną, bo, uwaga, wspominałaś o tym mimochodem – czyli w przypadku zapisywania się do szkolnej drużyny. Dlatego też połączyłam te dwie informacje i łatwiej było mi je zapamiętać.
Po niespełna minucie drzwi się otworzyły, a w progu stanęła rodzicielka mojego najlepszego przyjaciela – pani Anna.
To brzmi tak, jakby Zosia stała tam z zegarkiem w ręku. Ponadto minuta to chyba trochę długo na otwarcie drzwi.
Zauważyłam też, że mieszasz czasy. Dla spójności dobrze – w miarę możliwości! – zdecydować się na jeden, dlatego:
Miała na sobie biały fartuch, a pod nim długą sukienkę. Domyśliłam się, że trzeba będzie pomóc w przygotowaniach. Jej twarz pokrywały malutkie zmarszczki ujawniając, że ma już swoje lata, jednak kiedy spojrzało się w jej błękitne jak ocean oczy, można było dostrzec młodość ducha.
Można było dostrzec, że miała już swoje lata.
Zaraz obok ulokowany był obszerny salon, jednak jego głównym przeznaczeniem było spędzanie czasu na oglądaniu filmów i siedzeniu na sporej kanapie.
Czyli w zasadzie do tego, do czego między innymi używa się salonów. Po co tam więc to „jednak”? To miałoby sens, gdybyśmy mówili na przykład: „zaraz obok ulokowana była obszerna sypialnia, jednak jej głównym przeznaczeniem było załatwianie swoich potrzeb fizjologicznych” – dość karykaturalny przykład, ale chodzi o to, że „jednak” sugeruje, że to pomieszczenie było wykorzystywane do celów innych, niż założono podczas jego tworzenia.
Postawiłam placek na stole, który znajdował się w centrum pomieszczenia, po czym zdjęłam nakrycie. Z prawej strony, gdzie ulokowane były szafki i kuchenka.
...Ale jaki ma związek ściąganie nakrycia z ustawieniem mebli?
Ja w tym czasie podeszłam do szafki i wyjęłam z niej odpowiednią ilość talerzy. Do moich uszu dotarł dźwięk otwieranych drzwi, pomyślałam, że to brązowooki, dlatego bez zastanowienia zawołałam, żeby mi pomógł.
Naprawdę, jak myślimy o znajomych, to raczej nie określamy ich po kolorze oczu. Poza tym kim jest brązowooki? Chodzi o Łuaksza? Raz na początku tekstu wspomniałaś chyba o kolorze jego oczu, a może i nawet nie? Dlaczego sądzisz, że czytelnik będzie umiał określić, kto jest kim, kiedy będziesz w ten sposób opisywać bohaterów? Co, gdy w pomieszczeniu pojawi się dwóch brązowowłosych lub dwóch brązowookich?
Jego głos brzmiał dokładnie tak samo jak go zapamiętałam. Niski, który w niewyjaśniony dla mnie sposób sprawiał, że przeszywał mnie dreszcz. Miał na sobie garnitur, co było dla mnie abstrakcyjne.
Ten głos miał na sobie garnitur? Ostatnim podmiotem jest „głos”, dlatego pisząc kolejne czasowniki, musisz sprawdzić, czy aby na pewno opisujesz tę postać/rzecz, którą masz na myśli.
Trudno mi jakoś zgryźliwie nie skomentować końcówki posta. Wkleję ją może, żeby było łatwiej określić, o co mi chodzi:
Kto ubierał się służbowo na praktycznie rodzinne spotkanie? Nie potrafiłam jednak zaprzeczyć, że wyglądał w nim naprawdę dobrze. Jego brązowe włosy nie były tak długie, przez co nie posiadał już grzywki, która kiedyś opadała mu na czoło. Zagryzłam usta, uświadamiając sobie gdzie brnęły moje myśli.
Ja rozumiem, że w liceach są jakieś tam miłostki i zauroczenia, ale to brzmi co najmniej, jakby, pardon my French, bohaterka miała kisiel w majtkach. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że Zosia nie widziała Miłosza od siedmiu lat.
Sporo tu opisywania bohaterów po kolorze włosów i oczu, nadal sporo ekspozycji. Wydaje mi się, że w Twojej głowie wygląda to jak właściwy sposób pisania tekstu: dużo i nie na temat. Chodzi mi o to, że w sieci istnieje wiele powieści/opowiadań, gdzie wszystko odklepuje się z listy wyglądu, a główną osią tekstu jest opisywanie tego, co bohaterka ma aktualnie na sobie.
Zadaj sobie pytanie, czy aby na pewno to wszystko jest Ci potrzebne?
ROZDZIAŁ 4
W tamtym okresie charakteryzowała go długa i gęsta czupryna. Włosy sięgały mu do ramion i delikatnie się falowały. Byłam zbyt mała, żeby cokolwiek o tym sądzić. Wiedziałam tylko, że strasznie kusiło mnie, żeby ich dotknąć, pobawić się nimi, poczuć ich zapach. Byłam taka malutka, a mimo tego zamiast myśleć o zabawach, rozpamiętywałam jego piwne oczy i odstające uszy.
Ja wiem, że to wspomnienia tego, jak pamięta go mała Zosia, ale jednocześnie ten tekst ma być romansem, tak? No więc problem polega na tym, że wzdychanie do ponętnych odstających uszu jest tu co najmniej groteskowe.
Wróćmy na chwilę do trzeciego rozdziału:
Po tylu latach w końcu dane mi było go zobaczyć.
A teraz z powrotem do czwartego:
W tym samym czasie po prostu obserwowałam go z boku, nie mogłam oderwać od niego wzroku, kiedy nasze rodziny spotykały się w sobotnie wieczory, a czasem i w środku tygodnia.
To w końcu Zosia nie widziała go przez tyle lat czy widywała go w sobotnie wieczory?
Okej. Zatrzymajmy się na chwilę. To, co przedstawiasz w tym tekście, jest niesmaczne. Zosia od pięciu lat, czyli jeśli teraz są w liceum… to co najmniej od ostatniej klasy podstawówki moczy majtki do Miłosza, starszego brata Łukasza. Obserwuje przy tym, jak Miłosz wchodzi w pierwsze związki i cały czas do niego wzdycha. Nie sądzisz, że taka sytuacja nie dość, że jest absurdalna, to jeszcze niezdrowa? Mówimy tu o nastolatce, która przez X lat (piszę X, bo mam wrażenie, że sama pogubiłaś się na osi czasu swojego tekstu) marzy o dużo starszym koledze, nie interesując się innymi osobami, tylko dzień w dzień ślini się do jednego gościa. Ja wiem, że nastolatki mają swoje różne platoniczne miłości, sama takie przeżywałam, ale przez X lat…? I to do człowieka, który praktycznie nie zauważał jej istnienia?
— Opiekuj się moim rozwydrzonym braciszkiem, okej? — poprosił. — I pamiętaj, żeby czerpać z życia pełnymi garściami. Jeśli tylko czegoś pragniesz, na pewno to zdobędziesz — dodał i pstryknął mnie w czubek nosa.
Dlaczego postaci w twoim tekście nie mogą wypowiadać się jak normalni ludzie, tylko na siłę wciskasz im mądrości niemalże wyjęte z ust coacha z dwudziestoletnim stażem? Kto na pożegnanie mówi niemal obcej osobie, ot, zwykłej znajomej, taką kołczowską gadkę? To po prostu nie trzyma się kupy. Idealizowanie postaci i robienie z nich wielkich mędrców nie jest dobre. Nie kupuję tego, jak przedstawiasz Miłosza, bo ktoś taki po prostu nie ma prawa istnieć.
— Ale jeśli moje marzenie nie pasuje komuś innemu? — zapytałam niepewnie. Nie chciałam, aby domyślił się, że mówiłam o nim i o moim uczuciu do niego. To był jedyny moment, w którym byłam tak bliska powiedzenia mu, że chciałabym, żeby ze mną został. Tak, dziesięcioletnia dziewczynka.
To od kiedy Zosia w końcu kochała się w Miłoszu, skoro tutaj ma 10 lat, a narracja już wcześniej sugeruje jakieś uczucie? I skoro Zosia ma 10 lat, a Miłosz wyjeżdża na studia po technikum, to Miłosz w tym momencie musi mieć co najmniej 19 lat! Przecież to są wątki pedofilskie! Dziewczyno, czy ty w ogóle przemyślałaś to, co chcesz napisać?
Za to dziesięcioletnia Zosia została, śniąc co jakiś czas o jego włosach i o tym, że osoba, o której dużo rozmyśla zabiera ją nad jezioro.
— Jeżeli dla ciebie jest ważne, to nikt inny nie ma prawa ci tego zabrać, czy w tym przeszkodzić. // Chyba nie wiedział, że każde z nas myśli o czymś zupełnie innym, a ja nie miałam na tyle odwagi, żeby powiedzieć prawdę. Nawet biorąc pod uwagę jego słowa o dążeniu do celu. Przecież on też miał swoje marzenia i mała dziewczynka nie miała prawa mu tego odbierać.
Prawdę o tym, że dziesięciolatka wyobraża sobie z nim ślub i gromadkę dzieci? Na jego miejscu uciekałabym jak najdalej. I miała nadzieję, że nigdy już jej nie spotkam.
— Dobrze — odpowiedziałam i pociągnęłam nosem, aby odgonić łzy. — Baw się tam jak najlepiej.
— Dziękuję. Może jeszcze kiedyś się spotkamy — zachichotał i poklepał mnie po głowie. — Do zobaczenia.
Przecież Miłosz jedzie na studia do Warszawy, nie na jakąś wojnę, z której się nie wraca. Po co to całe może jeszcze kiedyś się spotkamy?
Tak zniknął z mojego życia na siedem, długich lat. A teraz stał przede mną, wyraźnie odmieniony i bardziej męski niż kiedykolwiek. W końcu skończył dwadzieścia siedem lat.
To chyba nie do końca dobrze mu szło na tych studiach, skoro studiował aż siedem lat. Chyba że zaraz po studiach został tam w celu znalezienia pracy, ale tę informację pominęłaś. Poza tym: dziewczyna nie widzi go siedem lat i nadal jej do niego tęskno? Przecież to jest jakaś chora obsesja, skoro już w wieku kilku lat (!!!) musiała ciągle do niego wzdychać.
Nie wiem dlaczego, ale zapragnęłam, aby nasze ręce się zetknęły. Ale tylko dlatego, że nieodpowiednio się przywitaliśmy. Wcale nie istniał inny powód, jak na przykład chęć poczucia ciepła jego ciała, dotknięcia jego delikatnej skóry. A przynajmniej wolałam nie dopuszczać do siebie tej drugiej opcji. Tak czy inaczej nic się nie stało. Wziął naczynia i udał się w kierunku drzwi tarasowych. Nic więcej. Żadnego przypadkowego dotyku.
Dlaczego na siłę próbujesz traktować czytelnika jak głuptasa? Przecież wszyscy, z Zosią i tobą na czele, doskonale wiemy, że Zosia zdaje sobie sprawę dlaczego, co więcej, wyjawia ten powód zaraz potem. Takie pisanie jest strasznie naiwne. Poza tym w obecnej chwili Zosia ma już, ile, siedemnaście lat? Nie dziesięć. Litości.
Kiedy wyszliśmy, a Miłosz położył talerze na odpowiednim miejscu, wszyscy przywitali się z nim w naturalny sposób. Jakby wcale nie opuścił rodzinnego miasta na długie lata. Dla nikogo oprócz mnie, powrót chłopaka nie zrobił zbyt wielkiego wrażenia. Czyżbym tylko ja o nim nie wiedziała?
Ale to on wyjechał do Warszawy i przez siedem bitych lat nie dawał znaku życia, a teraz jakby nigdy nic wpadł na grilla? Może na nikim nie zrobiło to wrażenia, bo wpadał do rodziców na weekendy, święta…?
Tak skupiłam się na rozmowie z Łukaszem, że nie zauważyłam Miłosza, na którego przez przypadek wpadłam. Czułam jego klatkę piersiową przez materiał koszuli. Gdy podniosłam wzrok, miałam wrażenie, że serce podchodzi mi do gardła. Chwycił mnie za ramiona i delikatnie od siebie odsunął. Uśmiechał się delikatnie. // — Uważaj jak chodzisz. // Trzy, banalne słowa. Trzy, chamskie jak dla mnie słowa. Trzy, ale jak dobitnie wypowiedziane.
Zupełnie nie współgra mi to, że słowa były chamskie w zestawieniu z tym, że Miłosz uśmiechał się delikatnie.
Nie wiedziałam dlaczego, ale poczułam niesamowitą irytację. Pojawił się po takim czasie, a odzywki miał lepsze niż nie jeden nastolatek. Nie rozumiałam tego, że był tak oschły wobec mnie. Może to wszystko co o nim wiedziałam, jak o nim myślałam było kłamstwem?
Przecież on jej tylko powiedział, że ma uważać, jak chodzi…? Czemu robisz z Zosi histeryczkę?
Tylko wyglądem (choć i tak nieco zmodyfikowanym) przypominał mi starego siebie.
To brzmi tak, jakby Miłosz co najmniej wstawił sobie w ciele jakieś protezy rodem z cyberpunka albo jakby nagle cały się wytatuował i miał milion kolczyków.
W tamtym momencie postanowiłam o nim zapomnieć. O wszystkich chwilach, w których działał na mnie w ten przedziwny sposób.
To ciekawe, że Zosia myśli o tym teraz, a nie w czasie… no nie wiem, tych siedmiu lat, kiedy go nie było.
Z resztą, wtedy miałam dziesięć lat. Kto wie co działo się w takiej młodej główce? Może miałam zwidy, albo te wszystkie wspomnienia z tego okresu były zmyślone? Sama nie byłam już niczego pewna, a to wszystko przez pomylone zachowanie jednego chłopaka.
Zdajesz sobie sprawę, że Zosia przez pół rozdziału bije pianę o to, że Miłosz powiedział jej „uważaj jak chodzisz” po tym, jak na niego wpadła? Co jest zupełnie normalną reakcją, gdy ktoś na kogoś wpada? Co więcej, Zosia powinna go przeprosić, skoro wlazła w niego przez nieuwagę.
W którymś momencie telefon Miłosza zadzwonił. Nie wiedziałam dlaczego zwróciłam na to uwagę. Może przez to, że jego reakcja była dość nienaturalna. // — Muszę odebrać, to z pracy — wyjaśnił i wyszedł na zewnątrz. // Nie było trudno domyślić się, że skłamał. Poza tym kto z pracy mógł do niego dzwonić o tej porze?
Ludzie mają różne zawody. Zdarzają się i takie, gdzie trzeba być pod telefonem 24/7. Nie mam pojęcia, co w tym dziwnego.
Świadoma tego, że sama postanowiłam o nim zapomnieć i tym zachowaniem sobie zaprzeczałam, udałam się za nim.
Miłosz zachowuje się zupełnie normalnie, tymczasem robisz z Zosi wariatkę, która ma obsesję na punkcie niemal dziesięć lat starszego od niej faceta, a do tego jeszcze go stalkuje. I nikt nie zwrócił uwagi na to, że Zosia nagle wstała i za nim pobiegła?
Niepewnie podeszłam do drzwi i nacisnęłam klamkę. Noc była chłodna, ale przyjemna. Brunet stał przy furtce i opierał się o nią rękoma. Jego ramiona delikatnie się poruszały, jakby płakał. Chciałam wrócić i udawać, że nic nie zauważyłam, ale moje ściśnięte serce mi na to nie pozwoliło. // — Księżyc naprawdę jasno dzisiaj świeci — wyszeptałam.
Dlaczego ludzie uważają, że gadki o księżycu czy pogodzie to dobry sposób na rozpoczęcie rozmowy? Twoi bohaterowie, a właściwie głównie Zosia, bo to jej oczami oglądamy świat, zachowują się okropnie nienaturalnie. Wypowiadają się bardzo dziwnie, trochę jak roboty, które nie bardzo wiedzą, jak się mówić w naturalny dla ludzi sposób. Ale jednocześnie takie roboty, które chcą nadać swoim słowom niesamowitej głębi.
Dzieliła nas odległość jakichś czterech metrów. Wziął głęboki oddech i wyprostował się. Położył dłonie na biodrach i przytaknął głową. Chyba nie chciał ze mną gadać, ale ja nie zamierzałam nigdzie iść. Nie potrafiłam zostawić go tak, jak on zostawił mnie.
Ale przecież Miłosz nie był jej niczego winny! Dlaczego przedstawiasz jako właściwe tak toksyczne zachowania? On jej nie zostawił, on po prostu pojechał na studia, a Zosia była wtedy niemal zupełnie obcą dla niego smarkulą. To, w jaki sposób opisujesz uczucie Zosi, jest chore i niewłaściwe. Mam wrażenie, że romantyzujesz to, w jak chory sposób była przywiązana do Miłosza i jak nadal ciągle za nim chodzi i wmawia sobie, że Miłosz ją porzucił, kiedy niczego jej nie obiecywał ani nie był winien. Bo nic ich nie łączyło. Zresztą gdyby łączyło coś dziesięciolatkę i dorosłego faceta, to ktoś powinien czym prędzej zadzwonić na policję.
— Przepraszam. // Gwiazda zabłysnęła jaśniej, jakby usłyszała to samo co ja. Za co przepraszał? Za co czuł żal? Czy w ogóle go czuł? // — Zachowałem się jak dzieciak, a ty niczemu nie zawiniłaś. Tylko dla ciebie mogłem taki być.
Czy on naprawdę przeprasza ją za to, że ona na niego wpadła, a on poprosił ją, żeby uważała, jak chodzi…?
Pomrugałam kilkukrotnie. Spojrzałam na niego. Wzrok miał utkwiony w górze, kącik jego oka połyskiwał niedbale, upewniając mnie we wcześniejszych przypuszczeniach.
Jak kącik oka mógł połyskiwać niedbale?
— Pamiętasz jak wrzuciłem ci ulubioną maskotkę do piaskownicy i była cała w piachu, przez co twoja mama musiała ją prać z pięć razy? //Niemal się zapowietrzyłam. Nie miałam pojęcia o czym on mówił, jakby wziął to z marsa. // — Nie. Co ty pleciesz? // Opuścił głowę. Chyba przyglądał się swoim butom. // — Byłem pewien, że będziesz mi to wypominać do końca życia, chociaż miał to być tylko nastoletni żart. Ale ty powiedziałaś mi wtedy, że jeśli ktoś przeprasza szczerze i z głębi serca to jesteś w stanie zapomnieć o tych złych chwilach. — Przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Czułam jak nogi zamieniają mi się w watę. — Nie sądziłem, że sześcioletnia dziewczynka potrafi coś takiego powiedzieć. To we mnie uderzyło. Wtedy raczej unikałem sprawiania ci przykrości. Nawet jeśli miało to być żartem.
Ta historia nadaje się na stronę [Of all the things that didn't happen, this one didn't happen the most]. Bo faktycznie, sześciolatki nie mówią takich głębokich rzeczy.
— Mimo tego, że jesteś dużo starszy muszę to powiedzieć. Zachowałeś się w kretyński sposób.
Przypominam, że on po prostu powiedział jej, że ma uważać, jak chodzi, bo na niego wpadła. Tymczasem cały rozdział to bicie piany o to, że Miłosz zachował się kretyńsko, niewłaściwie, źle, okropnie i co tam jeszcze.
ROZDZIAŁ 5
Dzień jak na jeden z ostatnich dni września był niezmiernie ciepły i spokojny. Z tego też powodu założyłam prawdopodobnie po raz ostatni spódniczkę i krótki rękawek. – Po co informacje o ubiorze bohaterki są potrzebne tak właściwie? Prawdopodobnie po nic.
Wspomnienie rozmowy z Miłoszem nie dawało mi spokoju. A w szczególności jego dziwaczne zachowanie. Co takiego musiało się wydarzyć, żeby zmienił się aż tak bardzo? Wydawało mi się, że nie jest zdolny do odreagowywania na innych, a tymczasem sama stałam się centrum jego skumulowanych, negatywnych emocji. – Wiem, że powtarzam się jak zdarta płyta, ale mamy kolejny rozdział, w którym Zosia roztrząsa kwestię Miłosza i to, jak strasznie miał ją potraktować. Kiedy on powiedział jej tylko, że powinna uważać, jak chodzi.
— Ja, chyba się… zakochałam — wyszeptała. (...) // — Iza, to cudownie! — powiedziałam entuzjastycznie. — Mogę wiedzieć kim jest ten szczęściarz? // Przy ostatnich słowach poruszyłam w zabawny sposób ramionami. Jej mina zrzedła nieco. Puściła moją dłoń i otuliła się rękoma. // — Tutaj jest problem. // — Nie rozumiem — przyznałam szczerze, kręcąc głową. — Miłość to coś wspaniałego i…
Wzięła głęboki wdech i przerwała mi: // — No bo… zakochałam się w Łukaszu. – Nie chcę być uszczypliwa, ale przewidziałam to już przy pierwszych rozdziałach. To bardzo źle świadczy o tekście, jeśli takie rzeczy da się zgadnąć od samego początku.
Odkaszlnęłam głośno, bo poczułam wzbierające się ciepło w gardle. – Wzbierające. Bez „się”.
Jej twarz przybrała beznamiętny wyraz. Patrzyła na mnie, ale myślami była gdzieś daleko, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. – Wychodzi na to, że nie Iza patrzyła, tylko jej twarz.
Dalej mamy scenę, jak Iza przeprasza Zosię za to, że jest zakochana w Łukaszu i płacze. Dlaczego, tak właściwie? Bo wyrządziła tym Zosi jakąś krzywdę? Reakcje twoich bohaterów są zupełnie pozbawione sensu i logiki. Jakby tego było mało, dowiadujemy się, że Iza była zakochana, a właściwie kochała Łukasza już od podstawówki. Ale imperatyw każe powiedzieć o tym Izie dopiero po X latach.
Może i zapomniałam o własnych uczuciach na długie miesiące, ale prawda była taka, że od zawsze wiedziałam, iż moje serce należało tylko do jednego mężczyzny. – To naprawdę duże słowa o kimś, kto wyjechał, gdy dziewczyna miała 10 lat.
Te reakcje i uczucia są tak przerysowane, że aż groteskowe. Spójrz na to chłodno: Zosia dramatyzuje, jak to pokochała gorącą miłością dorosłego faceta, gdy była jeszcze małą dziewczynką i ta miłość trwa nieustannie do dnia dzisiejszego, mimo że Zosia 7 lat go nie widziała. To aż brzmi śmiesznie i po prostu trudno brać to na poważnie. A jeśli już brać na poważnie, to najwyżej można to rozpatrywać w kategoriach jakiegoś ciężkiego zaburzenia psychicznego, bo to niezbyt normalne, żeby dziesięciolatka nie dość, że nie mogła żyć bez dorosłego chłopaka, to jeszcze później przez 7 lat zupełnie jej to nie przeszło. Ta historia po prostu jest trudna do kupienia, nawet jak na fikcję. Właściwie do dopełnienia jej brakowałoby tylko tego, żeby Łukasz był zakochany w Zosi.
— Nie ważne jak bardzo mnie zranisz, ja zawsze ci wybaczę. Iza, jesteś moją jedyną przyjaciółką, nie chcę cię stracić — wyznałam. – Nieważne.
— Pójdziesz ze mną w piątek po szkole na zakupy? // Zerknęłam na dziewczynę z uniesioną brwią. // — W związku z dyskoteką? // Przewróciła oczami i oparła brodę na otwartej dłoni. // — Po części tak. / Mimo, że nie znałam jej jakoś bardzo długo, wyczułam, że coś kombinuje. // — Po części? — spytałam sarkastycznie. // Pstryknęła mnie w łokieć i wystawiła język. Zaśmiałam się z jej zachowania. // — Ponoć w galerii będę mogła kogoś spotkać — odpowiedziała tajemniczo i zaczęła przyglądać się swoim paznokciom. // — Nie wnikam, ale po co ci tam ja? // — Jeśli coś poszłoby nie po mojej myśli, będę miała wymówkę, że muszę zmykać, bo znajoma na mnie czeka. — Puściła mi oczko i uśmiechnęła się pewnie. //— Zgaduję, że ja mam być tą znajomą? // — Sama to powiedziałaś. — Wzruszyła ramionami. — Ale tak. Zgadzasz się? // Zastanowiłam się przez moment. Tak właściwie co stało mi na przeszkodzie? // — Pewnie. // — A, dziękuję! — wydarła się tak głośno, że nauczycielka zwróciła jej uwagę. — Dzięki — dodała po chwili, tym razem ciszej. // Posłałam jej delikatny uśmiech, a kiedy zadzwonił dzwonek, wzięłam plecak i udałam się na przerwę. // — Co teraz mamy? — Usłyszałam głos dziewczyny. // — Matematykę? — odpowiedziałam, pytająco. // — Okej. – Przepraszam za tak długi fragment, ale… co to w ogóle za dziewczyna? Dlaczego piszesz o niej tak bezosobowo? Jakąś Monikę, z którą Zosia tylko na chwilę siedziała w jednej ławce, opisałaś od stóp do głów. Nawet jeśli Monika nie pojawiła się już ani razu. Tutaj jest jakaś dziewczyna. I tyle o niej wiemy, mimo że wygląda na to, że ma odegrać później jakąś rolę. A jeśli wcale nie pójdą na zakupy… to po co w ogóle ta rozmowa?
ROZDZIAŁ 6
Przebrałam buty i założyłam dżinsową kurtkę. Miałam zaczekać na Monikę przed wejściem do szkoły, dlatego niespiesznie udałam się w tamto miejsce. Zapewne poszłybyśmy wspólnie już od dzwonka, kończącego ostatnią lekcję, ale nauczyciel poprosił ją na słówko. Że też w piątkowe popołudnie chce im się wypytywać uczniów i dawać im reprymendy! Prychnęłam pod nosem i uniosłam wysoko głowę, przyglądając się błękitnemu niebu. Kilka mniejszych chmur, niczego nieprzypominających, wisiały nad moją głową i swoją bielą dodawały mi otuchy. Po niespełna trzech minutach dołączyła do mnie okularnica, tłumacząc dokładnie co takiego chciał od niej matematyk. Później rozmawiałyśmy na wiele mniej ważnych tematów. – Zaraz, a więc „dziewczyna” z poprzedniego rozdziału to Monika? Wychodzi tutaj problem w tym, jak określasz swoich bohaterów: dziewczyna, ciemnowłosa, okularnica. Czasem naprawdę lepiej powtórzyć imię niż popadać w niezręczności lub tworzyć takie ciężkie konstrukcje, przez które trudno się domyślić, o kogo w ogóle chodzi. Ponadto przytoczony fragment jest zupełnie bezsensownym streszczeniem i zapychaczem. Dlaczego nie możemy zacząć akcji od tego, co faktycznie (mam nadzieję) jest ważne dla fabuły, czyli od tego wyjścia na zakupy? Zastanów się, co jest ważnego w oglądaniu chmurek i pustych wyliczeniach, że po trzech minutach wreszcie poszły? Nic. Akapit jest nudny i zapychający, nie wynosimy też z niego nic istotnego. Równie dobrze można czytać tekst bez niego.
Jak najszybciej wyszłam z galerii. Miałam wrażenie, że jeśli nie opuszczę tego miejsca, zabraknie mi powietrza, żeby oddychać. Strach, który mnie ogarnął, kiedy pomyślałam, że mogłabym stracić Łukasza albo Izabelę, mógł być aż tak paraliżujący? Wszystko się psuło. I wiedziałam o tym od dawna. – Początek tego akapitu to całkiem dobra próba przekazania tego, jak czuje się Zosia. Pokazujesz jej uczucia, zamiast o nich pisać. Natomiast co do drugiej części. Od dawna? Dopiero co zaczął się rok szkolny, nawet nie skończył się wrzesień. Czy to faktycznie aż tak „dawno”?
Niebo było szare. Tak jak w tamtej chwili szare było moje wnętrze. – Wydaje mi się, że to już trąci nastrojami emo i niepotrzebnym patosem.
ROZDZIAŁ 7
— Cześć — przywitał się, otwierając drzwi auta. // Podszedł do mnie, a ja totalnie zgłupiałam. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że przyszedł po koszyk, do którego schowałam jedzenie. Zassałam policzki i odwróciłam głowę w inną stronę, aby nie zauważył mojego zmieszania. – Czy Zosia zawsze, jak się denerwuje, robi minę jak karp zaskoczony swym losem przed Wigilią? Zasysanie policzków wygląda dość dziwnie, nikt nie zwrócił na to uwagi?
— Tak? — Wyprostował się, trzymając rączkę. Uniósł prawą brew i wyciągnął dłoń w moim kierunku. – To naprawdę nie jest ważne, którą brew uniósł. Chyba że miałby zrobić coś innego lewą brwią, wtedy warto dookreślić, która brwią, ręką, nogą itp. bohater coś robił.
— Jak to o co? — rzuciłam. — Myślałam, że tylko nas podwozi. // Zmarszczył brwi i przybrał poważną pozę. Izabela przypatrywała się nam, ale chyba nie wiedziała jak zareagować. Z resztą nie dziwiłam jej się. Rzadko zdarzało się, że robiłam komuś wyrzuty, a już szczególnie któremuś z nich. // — To ty zostawiłaś mi na głowie załatwienie kierowcy — odpowiedział. — A tak w ogóle to jakbyś nie wiedziała wrócił z jakiegoś powodu i właśnie dlatego nie chcę, żeby siedział w domu i się dołował. // Jego słowa mnie zabolały. Nie potrafiłam jednak dokładnie określić dlaczego. Czyżby chodziło o to, że wypomniał mi to, iż robiłam problem z niczego? – Zupełnie nie przemawia do mnie kreacja Zosi i jej absolutne przewrażliwienie na punkcie Miłosza. Bo jest aż karykaturalne. Cała ta wielka miłość, jaką do niego czuje, jest szyta bardzo grubymi nićmi. Tym bardziej, że nie widziała go, odkąd miała 10 lat. Teraz ma 17…
Po niespełna pół godzinie, zdecydowaliśmy wejść na mostek, które znajdował się niedaleko nas. Łukasz wspiął się na niego z wody, natomiast ja i Iza poszłyśmy najpierw na brzeg, a później dołączyliśmy do chłopaka. Było coś około piętnastej, więc mieliśmy jeszcze mnóstwo czasu na wspólnie spędzany czas. Niespodziewanie brunet wstał i wyznał, że musi spędzić trochę czasu z bratem. Pokiwałyśmy głowami na znak, że rozumiemy, a potem on poszedł. – Chwila. Teraz wychodzi na to, że Miłosz pojechał z nimi, bo Łukasz nie chciał zostawiać brata samego, a jednak cały ten czas, gdy oni pluskali się w wodzie, Miłosz siedział sam?
Co więcej, cała ta scena jest zupełnie po nic. Najpierw wprowadzasz informację, że Zosia, Iza i Łukasz mieli pojechać nad jezioro i miło spędzić czas, a potem spłycasz wszystko do tego, że no, posiedzieli, pogadali, wrócili. Równie dobrze mogłoby się skończyć na informacji, że Miłosz pojechał z nimi, więc nie udało się im porozmawiać o sprawach swojego trio. A szkoda, bo miałaś okazję przedstawić tu jakąś rozmowę z Miłoszem i spróbować zbudować z nim jakąś relację.
ROZDZIAŁ 8
— Dlaczego wróciłeś? — zapytałam, zanim zdążyłam się zastanowić. (...) // — Straciłem pracę, zabrakło mi na czynsz, przez co wyrzucili mnie z mieszkania. Kiedy Laura się o tym dowiedziała postanowiła mnie zostawić, a na dodatek zrobiłem jeszcze kilka głupich rzeczy przez co mam teraz przerąbane. To tak w skrócie. – Dlaczego Miłosz, mając prawie 30 lat i mieszkając w Warszawie, nie miał absolutnie żadnych oszczędności, które pozwoliłyby mu poszukać nowej pracy? W Warszawie szybciej znajdzie pracę, niż żyjąc na garnuszku rodziców w jakiejś małej wsi. Dlaczego rodzice mu nie pomogli? Mogli pomóc mu opłacić czynsz na czas szukania nowej pracy. Poza tym, jeśli Miłosz nie został zwolniony ze skutkiem natychmiastowym, to pewnie miał jakiś okres wypowiedzenia: miesiąc, trzy miesiące, różnie bywa, ale w tym czasie zdążyłby znaleźć cokolwiek, żeby móc się utrzymać. Tymczasem Miłosz brzmi jak niezbyt rozgarnięty nastolatek, a nie człowiek, który w zasadzie mógłby już zakładać rodzinę. Ze względu logicznego nie trzyma się to kupy, ale rozumiem, że imperatyw nakazał pchnąć Miłosza w ramiona Zosi.
Sytuacja, którą przedstawiasz w tym rozdziale, jest tak groteskowa i komiczna, że aż nie wiem, od czego zacząć. Żeby nie kopiować wszystkiego, krótko ją nakreślę: Zosia zapomina plecaka z klasy, więc po niego wraca. Klasa jest otwarta, Monika i Dawid (jej chłopak) niszczą klasową pracę na konkurs. Przyłapani zaczynają się buntować, Zosia dostaje po twarzy, najprawdopodobniej krwawi z nosa, upada. Dawid wkłada Zosi klucz w rękę, uruchamia alarm przeciwpożarowy: który z jakiegoś powodu znajduje się właśnie w tej klasie, nie w takim miejscu, gdzie łatwo byłoby do niego dosięgnąć ze wszystkich części szkoły. Do klasy wpada nauczyciel i, widząc zakrwawioną, oszołomioną Zosię, stwierdza, że to na pewno wszystko jej sprawka.
Ta historia jest tak przerysowana, że aż trudno nie czytać jej jako pastiszu. Miało być dramatycznie i trzymająco w napięciu, a wyszło śmiesznie.
ROZDZIAŁ 9
— Proszę o zachowanie spokoju. — Przeniósł spojrzenie na moją mamę i zaczął monolog. — Z tego co donieśli nam świadkowie pańska córka ukradła klucze do sali, zniszczyła pracę swoich kolegów z klasy, w tym również swój wkład. W momencie, gdy świadek udał się do klasy po zostawiony plecak, zastał ją na gorącym uczynku, dlatego rzuciła się na niego. Podczas szamotaniny upadła, uderzając głową o ławkę, a kiedy chciała uciec z miejsca zdarzenia, włączyła alarm przeciwpożarowy, chcąc wzbudzić panikę w innych uczniach i skupić uwagę na czymś zupełnie innym. Jednak świadkowi udało się ją zatrzymać, zamykając drzwi od sali i od razu wezwał nauczyciela. – Tutaj dyrektor niczym z pamięci recytuje scenkę. To wygląda strasznie nienaturalnie. Poza tym: czy w tej szkole nie ma monitoringu? Mamy XXI wiek, kamery są w szkołach na wsiach, przecież powinni wiedzieć, kto i kiedy wchodzi do klasy. Co więcej, powinni wiedzieć, kiedy zniknął klucz i kto go zabrał. Powinni wiedzieć, że klucze trzeba gdzieś pilnować. Dlaczego każdy, kto chciał, miał do nich dostęp? Zupełnie nie przemyślałaś tej sceny, choć chciałaś na siłę wcisnąć akcję. Zamiast dramatycznie, wyszło śmiesznie i to w bardzo, bardzo zły sposób. Mam wrażenie, że w tej chwili czytam parodię. Wątpię, żeby to było twoim zamiarem.
— A monitoring? Nie macie w szkole kamer? — Moja rodzicielka coraz bardziej traciła kontrolę nad sobą. // Starałam się myśleć racjonalnie, ale tylko wrastała we mnie panika. Pierwszy raz znajdowałam się w takiej sytuacji i nie miałam pojęcia co robić. Chciałam nie musieć wracać się wtedy do tej przeklętej klasy. // — Oczywiście, że mamy, niestety akurat od kilku dni były niesprawne i dopiero jutro mieliśmy się nimi zająć. — Był opanowany, mogłam powiedzieć, że aż za bardzo. Coś mi nie pasowało, ale nie wiedziałam co. – Oho, czyli monitoring był, ale bardzo wygodnie nie działał. Nie sądzisz, że trochę za dużo tu zbiegów okoliczności?
— Ach, zapomniałbym. Twoja klasa jest zdyskwalifikowana z konkursu. Z racji, że to pierwszy taki wybryk, postanowiłem dać ci najłagodniejszą karę. Proszę też mieć na uwadze, że nie wezwałem policji, choć powinienem. – Podsumujmy: dziewczyna została pobita, zrzucono na nią winę, a gościu jeszcze straszy ją wezwaniem policji? W pierwszej kolejności powinien wezwać KA-RET-KĘ, skoro Zosia miała rozkwaszony nos i słaniała się na nogach! Twoje postacie zachowują się zupełnie karykaturalnie i po prostu nie myślą.
— Przykro mi, ale to słowo przeciwko słowu. Dwie osoby potwierdziły opisane wydarzenia, dlatego muszę działać szybko. To porządna szkoła, a nie pierwsza lepsza. Mam nadzieję, że kiedyś panno Kowal, to zrozumiesz. – Dlaczego dyrektor nie widzi, że zaprzecza sam sobie? Mówi, że to słowo przeciwko słowu, a potem, że musi działać szybko. Szybko, czyli wlepić karę pierwszej osobie, jaka się nawinie, tak? Dlaczego Łukasz i Izabela nie mogli potwierdzić wersji wydarzeń Zosi, skoro znajdowali się niedaleko? Czy nie było tam nikogo, kto by widział, jak Zosia wchodziła do klasy? Przecież szkoła nie była pusta! Dlaczego tu jest tyle imperatywów narracyjnych? Ta historia w ogóle nie trzyma się kupy.
Okej, wiemy, że Monika nagrywała i oczywistym jest, że ostatecznie pewnie udostępni to nagranie, ale nadal cała reszta jest tak frustrująco pozbawiona sensu, że aż ma się ochotę wyjść i nigdy nie wracać. Brakuje jeszcze, żeby matka też kupiła tę historyjkę.
— Każe pan niewłaściwą osobę — mówiłam. – Każe od kazać. Karze od karać.
— Nic nie zrobiłam, mamo… wierzysz mi? — zapytałam, gdy siedziałyśmy już w samochodzie i powoli jechałyśmy do domu. // — Kochanie, zawsze byłam po twojej stronie i nic się w tej kwestii nie zmieniło, ale… // Przełknęłam głośno ślinę. Przyjrzałam się jej uważniej i spostrzegłam zmarszczki na czole, które pojawiały się niezwykle rzadko. // — Ale? // — Muszę sobie wszystko na spokojnie przemyśleć — powiedziała dobitnie. — Czy jest coś co chciałabyś mi powiedzieć? Może coś się u ciebie zmieniło? – Doszłyśmy do bardzo złego momentu, w którym opko jest trochę jak samospełniająca się przepowiednia. Czytam tekst i kolejne absurdy pozwalają mi sądzić, że zaraz stanie się coś jeszcze głupszego. I to się dzieje. To tak, jakbyś siedziała w kinie i oglądała bardzo zły film, w którym bohater robi głupie rzeczy. Myślisz sobie „ale byłoby żenująco, gdyby otworzył te drzwi i zginął”. Po czym bohater otwiera te drzwi i ginie. To naprawdę nie jest dobre, gdy tekst nie dość, że da się całkowicie przewidzieć, to jeszcze bohaterowie wybierają najgorsze możliwe opcje, zachowując się tak, jakby brakowało im piątej klepki.
— Czekaj… mówiłaś, że Monika to nagrywała tak? Czyli masz dowód. Wystarczy tylko zdobyć to nagranie. //Na moment przestałam oddychać. Nagle odzyskałam kapkę nadziei, że mogę udowodnić jak było naprawdę. // — Iza! Jesteś genialna! — pisnęłam, jednak po chwili mój entuzjazm znacznie osłabł. – Dlaczego robisz ze swoich bohaterów głupków? Dlaczego Zosia nie może być na tyle inteligentną bohaterką, żeby wpaść na to samodzielnie?
ROZDZIAŁ 10
Dodatkowych nerwów przysporzyła mi kłótnia z tatą, który musiał wyłożyć mi wykład na temat mojego skandalicznego zachowania. Nawet nie chciał mnie wysłuchać! – Mam wrażenie, że kreujesz dorosłych na „tych złych”. To strasznie schematyczne zagranie, zrobić z dyrektora tego złego buca przekupionego przez bogate rodziny. Tak było choćby w Life is Strange, Daybreak czy 13 powodach. A sięgam tylko po dość świeże tytuły z gier i seriali.
— Czekaj! — Chwyciłam ją za nadgarstek. — Jesteś pewna? Jesteś święcie przekonana? Widziałaś jak to robił? — Próbowałam wyciągnąć z niej cokolwiek. // — Tak! Puszczaj mnie! Nie może nas razem zobaczyć, bo i mnie zniszczy, rozumiesz? — Zobaczyłam w jej oczach przerażenie tak silne, że aż sama je odczułam. – Zosia zwraca się do Moniki o nagranie. Monika jest z Dawidem ledwie kilka dni, a zachowuje się, jakby miała ciężki syndrom sztokholmski. Popadasz ze skrajności w skrajność, kreując swoje postaci, przez co wszystko wygląda aż karykaturalnie. Problem wykorzystywania kogoś to bardzo poważna kwestia. Uważam, że to fajnie, że chcesz poruszyć ją w swoim tekście, ale z drugiej strony tak bardzo spłycasz problem, że to aż przykre.
Zamiast zrobić to co ubzdurała sobie moja chora wyobraźnia, podeszłam do mebla i usiadłam obok niego. Był ubrany jak zwykle, niby nic takiego, ale osobiście dziwacznie ciągnęło mnie do zwracania na to uwagi. – To początek akapitu. Wychodzi na to, że mebel był ubrany jak zwykle. Bardzo dużo problemów sprawiają ci pomieszane podmioty.
— Nie chciałabyś pogadać w nieco innym miejscu? — odpowiedział pytająco, zupełnie ignorując moje pytanie. (...) — Po prostu chodź — odezwał się i czekał, aż chwycę jego dłoń. Niepewnie, ale zrobiłam to i w środku skakałam z radości, jak ta mała dziesięcioletnia dziewczynka, którą byłam zanim wyjechał na studia i, która marzyła o podobnych sytuacjach z jego udziałem. – Ja wiem, że te teksty o dziesięcioletniej dziewczynce miały być romantyczne. Ale to, w jaki sposób romantyzujesz wzdychanie dziesięciolatki do dorosłego faceta, przyprawia mnie o dreszcze obrzydzenia.
ROZDZIAŁ 11
Jej blond włosy były uczesane w kitkę, grzywka zakrywała czoło, a elegancki strój wskazywał, że szykuje się na ważniejsze spotkanie lub też, że właśnie z niego wróciła. Miała spokojny wyraz twarzy i splecione dłonie. Nawet kiedy nie była pomalowana wyglądała bardzo dobrze, czego niesamowicie jej zazdrościłam. Tak, zazdrościć rodzicielce urody, czasami tak bywa. – Czy ten opis jest faktycznie konieczny? Jeśli mama Zosi była na ważnym spotkaniu, wystarczyłoby wspomnieć o eleganckim stroju. Rozwodzenie się na temat urody własnej matki jest trochę dziwne.
Dowiadujemy się, że Dawid przyznał się do tego, co zrobił, a za co Zosia została oskarżona, a dyrektor osobiście ją przeprosi, ale…
— Jest tylko jeden warunek — odparła zniesmaczona. — Chcą to załatwić po cichu, więc plotki, które krążą po szkole pewnie się nie zmienią. – Czy naprawdę twoi bohaterowie nie mogą mieć trochę pomyślunku i na przykład zagrozić dyrektorowi nagłośnieniem sprawy? Przecież to mogłoby bardzo zaszkodzić jego wizerunkowi, a nawet doprowadzić go do utraty stanowiska.
ROZDZIAŁ 12
Lampka nieznacznie oświetlała skromnie urządzony pokój mojej najlepszej przyjaciółki. Słońce zdążyło już zniknąć za horyzontem, przez co nie było zbyt jasno, ale w żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało. Bawiłam się kosmykiem włosów, opierając się o ścianę, do której było przysunięte łóżko okryte fioletową pościelą. Izabela wpatrywała się w monitor, na którym właśnie wyświetlała się najnowsza polska komedia. – Żeby nie było, że tylko karcę, uważam, że to całkiem dobry opis. Nie wymieniłaś kolejno wszystkiego, co znajdowało się w pokoju Izabeli, ale tylko mimochodem wspomniałaś o fioletowej pościeli, dzięki czemu wyszło naturalnie.
Dostrzegłam jak zagryza policzki od środka. – To nie jakiś wielki zarzut, ale dobrze byłoby popracować nad tym, by twoi bohaterowie reagowali na różne sytuacje w różny sposób. W tym wypadku okazuje się, że każdy zagryza policzki od środka, kiedy się denerwuje. Fajne było to, jak w jednym z wcześniejszych rozdziałów wspominałaś, że Izabela, gdy była zdenerwowana, bawiła się bodajże zamkiem torby. Ale kiedy wszyscy bohaterowie zaczynają zachowywać się tak samo – przestają być ciekawi.
Ten rozdział był dość statyczny, ale to nie znaczy, że zły, przeciwnie. Miałaś na zawarte tu sceny jakiś pomysł i plan, wiedziałaś, co chcesz w nich zawrzeć. Mówiło nam to coś o bohaterach, rozwijała ich relację i problemy osobiste. Szkoda tylko, że dzieje się to tak późno.
ROZDZIAŁ 13
Właściwie to, że akcja zwolniła, jest dla mnie pewnego rodzaju wybawieniem. Bo teraz, kiedy nie ma w tekście rozlatujących się intryg, tekst faktycznie można nazwać obyczajowym. Martwią mnie tylko dwie kwestie, pierwsza: nikt nie reaguje na to, że Zosia jest gnębiona w szkole i zdaje się, że nauczyciele i uczniowie (z wyjątkiem Marka, ale nie wiem, co o tym sądzić i czy w ogóle będzie miało znaczenie dla fabuły) dają milczące przyzwolenie na to, by na Zosi się wyżywano. Co więcej, to przykre, że wszyscy po prostu wierzą w tę wersję wydarzeń. Druga: ponieważ to już trzynasty rozdział z szesnastu (plus epilog), mam pewne wątpliwości, czy wątki Moniki i Dawida oraz Marka, który stanął w obronie Zosi, a także Łukasza zostaną rozwiązane.
Dziwi mnie też praca Miłosza. Czy chłopak po studiach i zapewne z jakimś doświadczeniem, skoro trochę siedział w Warszawie, nie powinien znaleźć czegoś lepszego niż budowlanka? Chociaż z drugiej strony nie wiem, co przez tę budowlankę chcesz powiedzieć: bo równie dobrze może dorabiać, pracując fizycznie, jak i będąc jakimś specem-inżynierem…
ROZDZIAŁ 14
I kiedy już wszystko zaczynało się w miarę prostować, spada kolejna bomba.
— Załatwił mi narkotyki za ponoć „dobrą cenę”, które miały sprawić, że to uczucie przemęczenia wszystkim minie. I miał rację, mijało. Na chwilę. — Zagryzł wargę. — A pieniądze znikały razem z tym. Ja zachowywałem się okropnie nie mając przy sobie prochów, a Laura tylko na tym cierpiała. W końcu popadłem w długi, bo nie mogłem tak po prostu przestać. Chciałem chociaż na moment czuć się dobrze. – Mam wrażenie, że po tym, jak Miłosz stracił pracę, po prostu wrócił do domu i jakby nigdy nic przestał brać narkotyki. Uzależnienie, zwłaszcza od narkotyków i jeśli jest głębokie, nie mija jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miłosz powinien przede wszystkim uzyskać fachową pomoc. Ponownie: podejmujesz temat bardzo trudnego problemu, ale traktujesz go mocno po macoszemu. Przede wszystkim występują objawy odstawienne, a osoba uzależniona nie jest w stanie samodzielnie stwierdzić, że już nie będzie brać, bo tak. Ktoś wychodzący z głębokiego uzależnienia potrzebuje specjalnej opieki: nie, opieka rodziców nie wystarczy. Nierzadko trzeba wdrożyć też leczenie farmakologiczne, a nawet zamknąć taką osobę w specjalnym ośrodku leczenia uzależnień. Wyjście z uzależnienia może trwać miesiące, a nawet i lata. Tymczasem Miłosz zachowuje się tak, jakby po prostu z dnia na dzień stwierdził, że wyłącza jakiś składnik ze swojej diety.
Mam mieszane uczucia co do mamy Zosi. Z jednej strony to fajnie, że akceptuje córkę taką, jaką jest. Z drugiej trochę trudno mi kupić to, że Zosia mówi jej, że zakochała się w dziesięć lat starszym facecie, na co jej matka odpowiada, że w sumie to spoko, tylko uważaj na siebie. Zosia nie jest nawet pełnoletnia. Mama Zosi nie wie, że chodzi o Miłosza, czyli osobę im znaną, ale nawet nie pyta, skąd Zosia zna tyle starszą osobę? Przecież mieszkają w małej wsi, mogłaby więc poznać kogoś w Internecie, ale to też trudno określić. Czy jej matka nie powinna bardziej martwić się o jej bezpieczeństwo?
ROZDZIAŁ 15
— Trzymaj się od nas z daleka — rzuciłam, patrząc na niego przepełnionymi różnymi uczuciami oczami i wyminęłam go. – Zosia to twoja kluczowa bohaterka, narratorka. Uważam, że to bardzo źle, że spłycasz jej emocje, podsumowując wszystko w taki sposób. Właśnie tego głównie brakuje mi w twojej narracji: rozbudowania o uczucia bohaterów. To taki trochę lazy writing. Przez to twój tekst nie jest pełnokrwisty. Tylko zwyczajnie suchy.
Powiązanie wszystkich wątków i budowanie nieskończonej ilości dram sprawia, że czytelnik nie może odetchnąć. Nie dość, że Dawid jest ucieleśnieniem wszystkich najgorszych cech, to jeszcze ukazują się dopiero, gdy imperatyw tak nakazuje. Odniosłam wrażenie, że Dawid pojawił się znikąd tylko po to, żeby namieszać. Na przestrzeni większości rozdziałów w ogóle go nie ma, aż tu nagle: ej, wiecie, jest taki Dawid, on to jest zły i teraz wszystko zepsuje. Żeby wszystko miało sens i było realistyczne, sporo wątków trzeba zawiązać dużo wcześniej, żeby miały szansę się rozwinąć.
Dawid zdradza przed całą szkołą, że Łukasz jest gejem. Pamiętając, że Izabela była zakochana w Łukaszu, obserwujemy, jak Zosia biegnie za Łukaszem, by go wesprzeć:
— Łukasz, jestem tu — wyszeptałam. // Poczułam złośliwe uczucie w krtani. Nienawidziłam go, bo oznaczało, że lada moment mogłam się rozpłakać. // Dlaczego nie było obok Izy? Zdawałam sobie sprawę, że też czuła się rozdarta, ale jednocześnie bałam się, że przez takie rozegranie wydarzeń przyjaciółka może mieć do mnie niesamowity żal. – Dlaczego robisz ze swoich postaci zupełnie nieczułe i egocentryczne osoby? Przecież każdy człowiek, który nie jest pozbawiony empatii, zrozumie, że sprawa Łukasza i jego przymusowego wyoutowania się jest ważniejsza niż to, że Iza jest w Łukaszu zakochana. Co więcej, przecież to nie wina Łukasza, że jest gejem i że nie może odwzajemnić uczuć Izy. Dlaczego więc Iza miałaby mieć do Zosi żal? Przecież powinna zrozumieć, w jakiej sytuacji znalazł się Łukasz.
ROZDZIAŁ 16
Docieramy do ostatniego rozdziału, w którym Zosia decyduje się wyznać Miłoszowi swoje uczucie. I wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że po pierwsze duże wątpliwości budzi, jak tworzyło się to „uczucie” i że po prostu pojawiło się u Zosi w wieku 10-ciu lat, a poza tym przez całe 16 rozdziałów w zasadzie nic nie dzieje się w kwestii rozwoju relacji Miłosza i Zosi. To sprawia, że jedyna moja reakcja po przeczytaniu tego rozdziału to „aha”. Naprawdę, od początku wiedziałam, do czego dąży to opowiadanie, ale kiedy już się to stało, nie wzbudziło to we mnie żadnych emocji. Może dlatego, że w zasadzie cały tekst był zupełnie o czym innym – nie liczę tego, że Zosia przeżywała wpadnięcie na Miłosza i biła o to pianę przez dobrych kilka rozdziałów, bo ta reakcja była histeryczna i sugerowała zupełnie przeciwne uczucia względem niego. Na koniec jakbyś przypomniała sobie, że przecież Zosia była zakochana w Miłoszu i trzeba mu o tym powiedzieć. Rozdział jest bardzo krótki, więc nie bardzo mam się tu nad czym rozpływać.
Epilog
W zasadzie sam plot twist z tym, że Miłosz wcale nie wpadnie Zosi w ramiona i nie odwzajemni jej uczuć, bo nic nie jest jej winien i to tylko głupie uczucia zafiksowanej na jego punkcie nastolatki, to całkiem dobry pomysł na fabułę. Nie musi kończyć się hollywoodzko, nie musi być super szczęśliwie i puchato. I to się ceni. Problem w tym, że sam tekst jest zupełnie… bezcelowy? Chodzi mi o tym, że tekst jest o niczym. Od samego początku nie budujesz podstaw, które mogłyby z czasem prowadzić do właśnie tego momentu kulminacyjnego. Ale o tym napiszę w podsumowaniu. W każdym razie podobało mi się to, że Miłosz wprost stwierdził, że przecież nie jest Zosi niczego winien, niczego przecież jej nie obiecywał.
PODSUMOWANIE
Poprawność:
Twój tekst ma problemy na bardzo, bardzo wielu poziomach. Z takich najbardziej oczywistych: przydałaby mu się porządna beta – głównie brakuje przecinków, miejscami masz problem z pisownią łączną i rozłączną z „nie” lub wpadają pojedyncze błędy ortograficzne. Ale błędy na szczęście nie są takie, żeby zgrzytać przy nich zębami – tekst przy czytaniu da się zrozumieć i nie trzeba się zastanawiać, co chodziło ci po głowie, gdy go pisałaś, bo przekaz jest raczej jasny.
Przede wszystkim masz problem z rozróżnianiem takich sformułowań jak „karze/każe”, pisaniem „nieważnie” łącznie, wstawianiem przecinków w sformułowanie „mimo że”, oddzielaniem imiesłowów zakończonych na „-ąc”, „-łszy” oraz „-wszy” przecinkiem od reszty zdania (plus trochę innych potknięć interpunkcyjnych) i pisaniem sformułowań w celowniku:
Spore tłumy uczniów zdecydowanie nie sprzyjały pogaduchą. – Pogaduchom. (roz. 15)
Zdarzają się też inne błędy ortograficzne:
— Spotkałem go przypadkowo w galerii, jakoś na początku wakacji. Tak się złożyło, że byłem światkiem jak starszy mężczyzna go szarpał. – Świadkiem. (epilog)
Narracja:
W wielu kwestiach leży też narracja – przede wszystkim mamy chyba największe grzechy jej prowadzenia. Głównie myślę tu o określaniu bohaterów po kolorze oczu/włosów oraz odklepywanie wyglądu z listy dla bohaterów, którzy później w ogóle nie pojawiają się w tekście lub… pomijanie opisów w ogóle.
Narracja skupia się na zupełnie nieistotnych kwestiach (o czymś takim jak ekspozycja poczytasz tutaj). Opisujesz zupełnie nieznaczące opisy ubiorów osób, które później się w tekście nie pojawiają: ergo nie są ważne. Zamiast poświęcać treść na rozwój fabuły, zarzucasz czytelnika czymś, co i tak za chwilę zapomni.
Jeśli miałabym powiedzieć coś o tym tekście, to poza tym, że masz napchane w nim sporo dziur logicznych i niesmaczny wątek zakrawający o pedofilię (chociaż zakładam, że miłość od małego wypierdka miała być taka romantyczna i słodka), to tekst, jego narracja i fabuła są po prostu… nijakie. Nudne. Rozumiem, że to tekst obyczajowy z jakąś próbą romansu w tle, ale ¾ tekstu nadaje się do wycięcia, bo zupełnie niczego nie wnosi do fabuły, rozwoju bohaterów itp. Warto popracować nad stylem, żeby stał się jakiś, żeby stał się twój. Bo w tej chwili bohaterowie nie mają żadnych charakterystycznych zachowań, idiolektu, niczego, co powiedziałoby czytelnikowi, że są żywymi istotami, których istnienie określiłaś własnym stylem. Bardziej to takie suche relacjonowanie tego, co się działo krok po kroku.
Jeśli już coś się dzieje, w tekście imperatyw jest poganiany imperatywem. Wygodnie tworzysz sytuację, w której Miłosz wraca do rodzinnej miejscowości, mimo że rozwiązanie jego problemów jest w zasadzie proste i na spokojnie mógłby zostać w Warszawie. Jeśli chciałaś ściągnąć go do Strążewa, przydałby się lepszy powód. Ale scena z obwinieniem Zosi o całe zło tego świata, gdy w szkole Dawid i Monika zniszczyli pracę klasy Zosi, przebija wszystko: ewidentnie poszkodowana Zosia od razu zostaje uznana za winną, nikt nie interesuje się jej tłumaczeniem, kamery wygodnie nie działają od kilku dni. Dzieciakowi został wyrządzony uszczerbek na zdrowiu, żyjemy w globalnej wiosce, XXI wiek, sprawa mogłaby zostać nagłośniona, ale co tam, na pewno jest winna, mimo że cała zakrwawiona, niech się cieszy, że dobry pan dyrektor nie wezwał policji. Dlaczego tak właściwie nikt nie pomyślał, żeby bohaterkę zabrać do szpitala? Dlaczego twoi bohaterowie są tacy niemądrzy?
Powinnaś poczytać o Imperatywie Narracyjnym. Bo dużo go u ciebie w tekście. Rzeczy dzieją się nie na zasadzie ciągu przyczynowo-skutkowego, ale dlatego, że „bo tak”.
Opisy:
Wiem, że w ostatnim rozdziale zaznaczyłaś, że lubisz pisać opisy. Problem w tym, że tak naprawdę ich nie piszesz. Nie wiemy, jak wygląda twój świat. Wiemy za to, co i kiedy nosił jaki bohater. Jaką wartością jest to dla tekstu? Zupełnie żadną. Zamiast wplatać opisy otoczenia (dobrze wyszło to w krótkim fragmencie, w którym Zosia była u Izy i oglądały razem film) w tekst, po prostu wspominasz, że ktoś podszedł pod dom Woźniaków, że akcja działa się w klasie, na korytarzu, na przystanku. I to tyle. Nie opisujesz też przeżyć wewnętrznych bohaterów: w przypadku narracji pierwszoosobowej jest to oczywiście utrudnione, bo przecież możemy obserwować świat jedynie oczami Zosi. Ale w takim razie dlaczego emocje Zosi ograniczają się tylko do utartego schematu w postaci: zasysania policzków, okazjonalnego odkaszlnięcia, palenia w gardle lub suchych informacji typu „chciałam się rozpłakać”? Konfrontacja z Dawidem aż prosiła się o przedstawienie uczuć Zosi, było tam ogromne pole do popisu, dostajemy natomiast suche podsumowanie:
— Trzymaj się od nas z daleka — rzuciłam, patrząc na niego przepełnionymi różnymi uczuciami oczami i wyminęłam go.
Opisy otoczenia właściwie jako takie nie istnieją: miejsca określasz jako klasa, szkoła, czyjś dom, ulica. I tyle. Czasami możemy zgadnąć, co dzieje się na zewnątrz, jeśli akurat Zosia strzela sporą ekspozycją na temat tego, że lubiła wąchać kwiatki i zamyślać się, obserwując przyrodę.
Bohaterowie:
Twoi bohaterowie zlewają się w jedność. Jasne, rozumiem, jakie ma założenia narracja pierwszoosobowa, ale w strasznie płytki sposób przedstawiasz innych bohaterów swojego tekstu. Na przykład o najbliższych Zosi osobach, Izie i Łukaszu, wiemy tylko tyle, że są jej najbliżsi. Bo Zosia tak mówi i musimy wierzyć jej na słowo. Nie widzimy natomiast tego, jacy faktycznie są: sprowadzają się głównie do wyrzucania z siebie kilku zdań, a poza tym migają w bardzo krótkich scenkach.
Tej przyjaźni, o której Zosia nam tak opowiada, w ogóle nie widać. Nawet jeśli Izabela czy Łukasz pojawiają się na dłużej, to Zosia skupia się na patrzeniu w okno, własnych rozmyślaniach, czymkolwiek innym. Jedynym momentem, gdy coś faktycznie się dzieje, jest scena z piątego rozdziału, gdy Izabela wyznaje Zosi, że jest zakochana w Łukaszu. Ale ta scenka jest tak krótka, a Zosia tak apatyczna, że w zasadzie i tak na nic to wszystko.
Skoro już przy Zosi i jej apatyczności jesteśmy: Zosia jako narrator opisuje siebie jako dziewczęcą, czułą i delikatną. Dużo uwagi w narracji poświęca też temu, że właśnie przez swoją delikatność i dziewczęcość ubiera się właśnie w spódniczki czy zwiewne sukienki. Niestety na tym kończy się cała ta wrażliwość Zosi. Właśnie gdy Izabela płacze, Zosia jest zupełnie apatyczna i zdobywa się ledwie na jakieś poklepanie przyjaciółki po ramieniu, po czym następuje niezręczna cisza – o czym mówi nam również sama narratorka.
W innych wydarzeniach możemy poznać Zosię jako histeryczkę. Przez dwa rozdziały (sic!) roztrząsa to, jak strasznie Miłosz śmiał ją potraktować. Sytuacja była dosyć błaha: Zosia wpadła na Miłosza, a ten powiedział jej, żeby uważała. Zupełnie normalna sprawa, gdy ktoś nie patrzy pod nogi. Tymczasem Zosia histeryzuje, jaki to Miłosz stał się straszny i okropny, a w ogóle to się na niej wyładowywał, bo śmiał zwrócić jej uwagę, no kto to słyszał. Naprawdę nie uważasz, że ta reakcja jest bardzo mocno przesadzona?
Ojciec Zosi jest skwitowany tylko tym, że w sumie nie mają dobrych relacji i prawie się w opowiadaniu nie pojawia. Nie chodzi o to, żeby na siłę go wciskać, ale o to, żeby nadać tej relacji sensu i przede wszystkim prawdziwości.
Postać dyrektora jest po prostu groteskowa: mam wrażenie, że jest oparta o bardzo wytarty schemat, który można obserwować w grach i filmach od zarania dziejów. Generalnie uważam, że klisze nie są złe, o ile są przedstawione w dobry sposób. Tutaj niestety nie są – większość postaci bohaterów jest albo spłycona (ojciec Zosi) albo wręcz karykaturalnie przerysowana (Dawid i dyrektor). Motyw dyrektora kupionego przez bogatą rodzinę kojarzy mi się z teen dramą rodem z amerykańskich seriali. I niestety, ale nie jest to komplement.
Cała postać Dawida również jest przerysowana, choć sam Dawid nie pojawia się w tekście często. Mam wrażenie, że w Dawida są wciśnięte wszystkie możliwe skrajne cechy. Jest ucieleśnieniem szkolnej patologii, w dodatku synem bogatych, wpływowych rodziców, więc nikt nie może mu podskoczyć. Przypisywanie mu wszystkiego co najgorsze to robienie z niego Gary’ego Stu. Tylko w drugą stronę.
Zosi powinnam poświęcić w zasadzie osobny punkt. W końcu to ona jest tu narratorką. Problem w tym, że Zosinie da się lubić. W sytuacjach emocjonalnych jest zupełnie apatyczna, a z kolei pierdoły przeżywa niemal w histeryczny sposób. Nie wspominając już, że cokolwiek zastanawiającym jest jej chore uczucie względem Miłosza, które wykwitło, gdy Zosia miała dziesięć lat. DZIESIĘĆ. I trwa nieprzerwanie przez siedem kolejnych, mimo że Zosia nie ma żadnego kontaktu z Miłoszem. W tym czasie można zapomnieć, jak ktoś wyglądał i że w ogóle istniał, tymczasem Zosia go… kocha. Co więcej, Zosia ma bardzo głupie rozterki na różne tematy: wspierając Łukasza, którego wyśmiewa cała szkoła, zastanawia się, czy Iza będzie zła. Górnolotne teksty na początku opowiadania o tym, jak to znaleźli siebie i już są finalnie ukształtowani, wielce dorośli. I to byłoby urocze, gdybyś chciała do czytelnika puścić oko, że Zosia tak myśli o sobie, a w rzeczywistości okazuje się, że niewiele wie o życiu i jej pogląd na świat zderza się z rzeczywistością, bo bańka, w której żyje, niespodziewanie pęka. Ale tego po prostu nie da się kupić.
Fabuła/dziury logiczne:
Niestety, największym problemem, który, wydaje mi się, jest nie do przeskoczenia na tę chwilę, jest sam pomysł na fabułę. Nie wiem, czy o wielkiej miłości dziesięciolatki do dorosłego chłopaka czytałam bardziej z niesmakiem czy z zażenowaniem. Jasne, dzieci myślą różne głupie rzeczy, ale generalnie im przechodzi. A już tym bardziej przechodzi wielka szalona miłość do kogoś, kogo nie widziało się od siedmiu lat. A już tym bardziej-bardziej, gdy mówimy o kimś, w kim bohaterka zakochała się w wieku 10-ciu lat. Nie sądzisz, że brzmi to co najmniej absurdalnie? Albo po prostu niezdrowo? Przypominam, że istnieje coś takiego jak pedofilia i opowiadanie, jak to dziesięciolatka ślini się do niemalże osiemnastolatka zwyczajnie przekracza wszelkie granice dobrego smaku.
Trudno mi przejąć się dramatami bohaterów, kiedy nierzadko wyjście z sytuacji, w jakich się znaleźli, jest niesamowicie proste. Co więcej, większość intryg i zdarzeń zwyczajnie rozłazi ci się w szwach, bo nie były dobrze przemyślane. Weźmy Miłosza i jego powrót z Warszawy po utracie pracy. Dlaczego nie znalazł nowej pracy? Czemu rodzice mu nie pomogli? Dopiero pod koniec tłumaczysz to narkotykami, ale robisz to w taki sposób, jakby chodziło o coś zupełnie błahego. Nie o rzucenie dragów. Tak samo sytuacja ze zniszczoną pracą klasy i Zosią: gdzie był monitoring, czemu bohaterowie są tak głupi, że wierzą w tak naciągane historyjki? Dziewczyna ledwo kontaktowała, miała zakrwawioną twarz, bo niby kogoś zaatakowała (oczywiście zaatakowane osoby nie odniosły żadnych obrażeń, prawda). To jest po prostu głupie i nieprzemyślane. Planując pisanie opowiadania czy powieści, musisz pod absolutnie każdym kątem sprawdzić, czy wszystko ma sens, czy nie ma takich dziur logicznych, jakie tutaj niestety się pojawiają.
Szkoła i klasy – kolejna rzecz w tym tekście, której nie rozumiem. Niby początkowo wszyscy chodzili razem do jednej klasy, ale potem przez wybrane przedmioty zaczęli chodzić do innych klas? Mam wrażenie, że tworzyłaś to trochę na zasadzie amerykańskich szkół, gdzie uczniowie uczęszczają na tyle różnych zajęć, zależnie od swojego toku nauczania, że wspólnych zajęć mają tylko kilka. Ale to zupełnie nie te realia.
Moje rady:
– Znaleźć betę: przede wszystkim robisz bardzo dużo błędów interpunkcyjnych, całkowicie sobie z tym nie radzisz. Ponadto nie brakuje tutaj okazjonalnych błędów ortograficznych, zwłaszcza gdy istnieją dwa różne słowa o podobnej pisowni (każe/karze lub świadek/światek).
– Zastanowić się nad kreacją bohaterów: najlepiej rozpisać sobie bohaterów i przyporządkować do nich kilka cech. I tych pozytywnych, i negatywnych. Może nawet neutralnych. Ale żeby różnili się od siebie. Niech to będzie coś innego niż kolor włosów i styl ubierania się. I żeby nie przejawiali tylko negatywnych cech jak Dawid, bo to czyni ich sztucznymi oraz trudnymi do lubienia. Albo mamy postacie, które nie są nawet tłem, patrz: ojciec Zosi.
– I świata: mamy bowiem dziwne klasy, z których uczniowie tak po prostu sobie przechodzą, dorosłych, którzy ignorują oczywiste problemy w szkole.
– Poćwiczyć tworzenie opisów: niestety, wbrew temu, co pisałaś na koniec szesnastego rozdziału, w twoim tekście praktycznie nie ma opisów. Jeśli już, to sztuczne ekspozycje. Nie wiemy, jak wygląda otoczenie, po prostu dostajemy suchą informację, że jesteśmy w czyimś domu, jesteśmy w klasie, jesteśmy na korytarzu.
– Porządnie rozplanować wydarzenia, żeby odpowiednio rozłożyć ich ciężar: tutaj krótko. Przez ¾ tekstu nie dzieje się nic, potem dzieje się dosłownie wszystko. Zosia wyznaje miłość Miłoszowi, Iza przyznaje się o uczuciu do Łukasza, okazuje się, że Łukasz jest gejem, Zosia zostaje pobita i oskarżona o zniszczenie klasowej pracy, pojawia się Dawid, główny złol tego opka i jest zły (bo w zasadzie tyle można o nim powiedzieć).
– Poczytać o imperatywie narracyjnym: dużo rzeczy w tekście dzieje się „bo tak”. W dodatku tłumaczysz to przez typowy lazy writing. Kamery nie działały. Nikt nic nie widział. Nagrania, które robiła Monika, jednak nie ma. Takie zbiegi okoliczności są aż nieprawdopodobne.
– Poczytać o ekspozycjach: większość tekstu to niestety ekspozycje, które nic nie wnoszą do tekstu. Co rozdział-dwa Zosia liczy, po ilu sekundach/minutach przyszedł ktoś, na kogo czekała lub rozpływa się nad chmurkami na niebie. Po co to, tak właściwie? Bez tego tekst mógłby tylko zyskać, te wydarzenia i informacje o czekaniu nie wnoszą zupełnie nic do fabuły.
– Pracować nad stylem: bardzo dużym problemem twojego tekstu jest to, że jest nijaki. Tak po prostu. Zupełnie spłycasz emocje bohaterów do stwierdzeń, że przez oczy Zosi (narratorki!) przewijało się dużo emocji. Jakich? Przecież Zosia jest naszym narratorem w tym tekście! Kto, jak nie ona, powinien nam mówić o tym, co czuje?
Koniec końców, czytając ten tekst, nie bardzo wiedziałam, o czym był. O miłości Zosi do Miłosza, na co mógłby wskazywać tytuł? Nie. Wszak gros tekstu traktuje zupełnie o czym innym. O okruchach życia związanych z dramami w szkole, czymś w rodzaju teen dramy? Chyba też nie, bo przez większość rozdziałów nic się nie dzieje, a potem nagle kumuluje się wszystko: trochę jakbyś nie miała pomysłu, jak to poprowadzić i rozwiązać, więc zmęczona wymyślaniem bardziej wymagających wyjść, upchnęłaś całość w jednym miejscu. O problemach takich jak narkomania czy wykorzystywanie kogoś/syndrom sztokholmski? Też nie, bo te problemy ledwie przewijają się gdzieś w tle i są potraktowane po macoszemu, bez odpowiedniego researchu. Czy ten tekst jest po prostu obyczajowy i traktuje o rozwoju bohaterów? No nie bardzo, bo twoim bohaterom zupełnie brakuje tła. Pojawiają się w losowych miejscach i sytuacjach, gdy każe im coś zrobić imperatyw narracyjny.
Konkluzja jest taka, że gdy czytelnik zastanawia się, o czym jest twój tekst, to bardzo źle świadczy o tekście.
Na tę chwilę mogę tekst uznać wyłącznie za słaby. Pomysł z nieudaną miłością jest ciekawy (pomijając aspekt zakochania dziesięciolatki…), ale zupełnie poległaś na wykonaniu.
Za betę dziękuję Skoiastel, Forfeit i Elektrowni! ♥
Cześć!
OdpowiedzUsuńCzuję się jakby spadł na mnie kubeł lodowatej wody i myślę, że to dobrze. Od dawna zastanawiałam się na jakim poziomie potrafię tworzyć historie. Dzięki tej ocenie zrozumiałam, że mam naprawdę wiele pracy przed sobą. O wiele więcej niż zakładałam.
Na początku chciałam przeprosić jeszcze raz, jeśli odczułaś, że pośpieszałam cię z oceną. W pełni rozumiem, że na ocenienie potrzeba dużo czasu (zwłaszcza takiego tekstu jak mój).
Chciałabym też podziękować za to, że w ogóle przyjęłaś mojego bloga do oceny. Myślę, że to naprawdę może mi pomóc w dalszym rozwoju. :)
Wkradł się mały błąd w tematyce, powinno być romans.
PROLOG
Dopiero w momencie, kiedy zwróciłaś na to uwagę, zaczęłam się zastanawiać nad sensem tego prologu i chyba faktycznie był on zbędny. Prawda jest taka, że czułam pewnego rodzaju obowiązek (jeśli mogę tak to ująć) napisania go, a jednocześnie rozdział pierwszy miał tworzyć osobną całość. Chyba za bardzo przejęłam się pewnym „poradnikiem”, w którym widniało coś o podobnym znaczeniu do „Opowiadanie bez prologu i epilogu to nie opowiadanie”. Następnym razem z pewnością lepiej wykorzystam szansę rozpoczęcia historii.
Rozdział 1
Czułam, że nie dorastałam im w tej kwestii do pięt. Jak mogłabym dorównać jego prawdziwej rodzinie? Mimo wszystko nigdy nie pozwolił mi tego odczuć.
Nie sądzisz, że to się trochę wyklucza? Niby nigdy nie dał jej tego odczuć, ale jednak bohaterka czuła, że nie dorastała im do pięt.
(Pisząc ten fragment miałam na myśli, że Łukasz nigdy nie traktował jej jak piątego koła u wozu i zawsze pokazywał, że była dla niego ważna. Natomiast główna bohaterka, nie posiadająca rodzeństwa, nie wiedziała jak to jest je mieć i uważała, że mimo wszystko rodzina i tak będzie dla Łukasza najważniejsza.)
Właśnie przeczytałam sobie kilkukrotnie moje wyjaśnienie powyżej i… Chyba to jednak masło maślane.
Wiem, że nie jest to niemożliwe, ale czy aby na pewno chodziło ci o to, że w tej wsi budowano bloki? To raczej dość rzadkie.
Owszem, rzadkie, ale dokładnie to miałam na myśli.
Spokojne uczucie? Nie chodziło czasem o uczucie spokoju?
Wkradła mi się inwersja. Chociaż przyznam się, sądziłam, że brzmi to ciekawie.
Czuję się jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody*
UsuńBędę odpisywać powoli, żeby na spokojnie zebrać myśli i przekazać wszystko na luzie. :D
UsuńChyba za bardzo przejęłam się pewnym „poradnikiem”, w którym widniało coś o podobnym znaczeniu do „Opowiadanie bez prologu i epilogu to nie opowiadanie”. – napisałam w życiu milion opowiadań (przesadzam, ale no, piszę, odkąd tylko pamiętam), żadne nie miało prologu. :D Takie zasady to nie zasady, śmiało pisz, tak jak czujesz.
Natomiast główna bohaterka, nie posiadająca rodzeństwa, nie wiedziała jak to jest je mieć i uważała, że mimo wszystko rodzina i tak będzie dla Łukasza najważniejsza.
A! Okej, w takim razie to ma sens, może ja źle odebrałam to, co chciałaś przekazać.
Owszem, rzadkie, ale dokładnie to miałam na myśli.
Również okej. Też mam nadzieję, że nie czujesz się atakowana takimi uwagami, czasem przytaczam coś takiego, bo zdarza się, że ktoś po prostu użyje skrótu myślowego. Ale absolutnie nie miałam na celu pisania czegoś w stylu O JA, BLOK WE WSI, PÓŁ OCENY W DÓŁ, TAK NIE MOŻNA! :P
Przepraszam, że tak długo zajęło mi odpowiedzenie na Twoje komentarze, ale musiałam sobie wszystko jeszcze raz na spokojnie przemyśleć ^^.
UsuńKurczę, bo właśnie te nieszczęsne prologi bywają dla mnie uciążliwe. O wiele łatwiej napisać od razu pierwszy rozdział. Skoro to nie żaden "błąd" pisać opowiadanie bez prologu, to już wiem co mam robić ;D.
Też mam nadzieję, że nie czujesz się atakowana takimi uwagami
Nie, nie czuję się nimi atakowana, spokojnie. Wręcz potrzebowałam ich, żeby spojrzeć na opowiadanie tak jak czytelnik, a nie autor (który wie skąd co i jak).
Uniosłam głowę wysoko, zamykając oczy i zatrzymałam się na chwilę w miejscu.
OdpowiedzUsuńWiemy, że w miejscu. To pleonazm. :)
Zupełnie umknęło to mojej uwadze, masz rację. Już się boję ile razy ten błąd wystąpił w tekście…
Jakiś rok wcześniej dużo rozmawialiśmy o tym[,] kim tak naprawdę jesteśmy,[kropka] chcieliśmy za wszelką cenę poznać samych siebie.
W zaznaczonym miejscu wstawiłabym kropkę i rozpoczęła kolejne zdanie, bo początek nie łączy się z końcem tego zdania. Przemyślenia dot. poznania samych siebie to już zupełnie inna myśl.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale uznałam, że druga część zdania wpasowuje się w opis tego co robili rok wcześniej. Co ja miałam w głowie, hah.
Nie wiem jeszcze, na ile Zosia naprawdę tak myśli, a na ile to jakaś przeszłość, na którą zaraz będzie patrzeć z pobłażliwym uśmiechem. Ale załóżmy, że jesteśmy tu i teraz i bohaterka faktycznie uważa o sobie, że szybko dowiedziała się, „kim tak naprawdę jest”... No więc: to bardzo naiwne. Głównie dlatego, że człowiek zmienia się przez całe życie, a już w ogóle dość intensywnie zmienia się w czasie młodości, przechodzi przez różne fazy zainteresowań, na przykład od bycia chłopczycą po zainteresowanie makijażem i robieniem paznokci.
Poza tym: dlaczego ktoś niesamowicie uprzejmy i otwarty = spódniczki? Przecież uprzejmość i otwartość nie znają ubioru. :)
Dokładnie taki miałam zamysł. To miało być „naiwne”. Zosia zwyczajnie się pogubiła, a mając za wzór swoją mamę, uznała, że najlepiej będzie jeśli upodobni się do niej jak najbardziej.
Wrócę jeszcze do tego, kiedy dojdę do odpowiedniego momentu w ocenie, bo nie chcę robić zamętu.
Jasne, że nie chodzi o styl ubierania się. Szczerze nawet nie wiem skąd wyciągnęłaś takie wnioski. Zosia dopytała mamę o jej „styl”, a że każdy człowiek jest inny i akurat ona ubierała sukienki, to dla dziewczyny była drugorzędna sprawa. Chciała po prostu być jak ona.
Bluzka to element [damskiego ubioru]. Zapewne chodziło ci o koszulki/t-shirty.
Tutaj mnie zagięłaś. Nie wiedziałam, że to rozróżnia się w taki sposób. Pewnie wyszłam na idiotkę. (Jak zapewne w wielu innych fragmentach.) Tak, chodziło o koszulkę.
Generalnie brzmi to trochę tak, jakby w ich życiu wydarzyło się coś, co zmieniło ich do głębi. Jakby bohaterowie przeżyli głębokie Katharsis, które ukształtowało ich na resztę życia. Tymczasem mowa tu o tak prozaicznej rzeczy jak przynależność do jakiejś subkultury.
Okej. Zatrzymajmy się na chwilę. Jesteśmy mniej więcej w połowie rozdziału i niestety, ale głównie można powiedzieć, że jest dość niefajną ekspozycją. W myśl zasady show, don’t tell, zdecydowanie lepiej, gdybyś przez jakieś wydarzenia pokazała, dlaczego Izabela i Łukasz są najlepszymi przyjaciółmi Zosi. Takie wydarzenia byłyby z kolei dobrą okazją do wplecenia w nie informacji, że znali się od dawna. Zamiast tego odklepujesz z marszu kolejne informacje: imię, data poznania, styl ubioru… A to naprawdę nie jest dla czytelnika interesujące.
Hm, nie wiem czy „przynależność do jakiejś subkultury” jest tak prozaiczna jak uważasz. Moim zdaniem to kwestia indywidualna. Każdy ma swój tok rozumowania. Poza tym „wieczne trio” było inne i starałam się to pokazać, jak widać, z marnym skutkiem.
Faktycznie, natłok informacji jest nużący, nawet dla mnie, a przecież sama to napisałam. Ugh, muszę się w końcu nauczyć jak robić to poprawnie. Bardzo dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę.
Zupełnie umknęło to mojej uwadze, masz rację. Już się boję ile razy ten błąd wystąpił w tekście…
UsuńZ tego, co widziałam, było tego trochę. Ale nie zniechęcaj się – każdy gdzieś zaczynał, mnie samej czasem się to jeszcze zgadza. Wyrobienie w sobie nawyków do pilnowania się przy pisaniu o maśle maślanym nie jest łatwe.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale uznałam, że druga część zdania wpasowuje się w opis tego co robili rok wcześniej. Co ja miałam w głowie, hah.
Nie musisz tłumaczyć się z każdego zdania, takie rzeczy się zdarzają. Ja po kilkukrotnym przeczytaniu swojego tekstu przed wysłaniem go do bety znajduję jeszcze kwiatki typu „Spojrzał na nadgarstek, ale nie znalazł na nim nadgarstka”... xD Chodziło oczywiście o zegarek, ale mój mózg był myślami gdzie indziej pewnie.
Szczerze nawet nie wiem skąd wyciągnęłaś takie wnioski.
Na podstawie dwóch akapitów od: Poranek był niezwykle słoneczny, gdzie Zosia najpierw mówiła o ubieraniu się, a zaraz potem przeszła do dziewczęcości i delikatności. Tutaj dochodzimy do tego poniższego natłoku informacji. Podając kolejne informacje w kolejnych akapitach w takiej ilości, mogą się za bardzo zlewać. Bo przeskakujesz z jednego tematu na drugi: w tym wypadku kwestia ubioru i zaraz po tym była kwestia odnajdywania samych siebie, delikatności, dziewczęcości, więc założyłam, że jedno z drugim jest nierozerwalnie połączone. A wystarczy po prostu dawkować czytelnikowi informacje.
Hm, nie wiem czy „przynależność do jakiejś subkultury” jest tak prozaiczna jak uważasz.
Nie mówię, że stricte prozaiczna, ale nadaj bohaterom charakter... pokazując ich charakter w konkretnych zachowaniach. Żeby nie definiować ich charakteru tylko tym, że ktoś nosi glany, a ktoś buty na obcasie.
UsuńHaha, w pełni rozumiem. Sama często jak sprawdzam pracę to widzę takie rzeczy i nie mogę się przestać śmiać. No i czasami ich nie widzę albo wydają się być w porządku, jak w tamtym zdaniu.
Bo przeskakujesz z jednego tematu na drugi [...]. A wystarczy po prostu dawkować czytelnikowi informacje.
Racja, zapamiętam.
Żeby nie definiować ich charakteru tylko tym, że ktoś nosi glany, a ktoś buty na obcasie.
Zgadzam się, jednak starałam się nadać im charakter poprzez inne kwestie. No nie wyszło mi, ale próbowałam XD.
Na wstępie masz błąd. Ponadto: opisywanie od stóp do głów, czego to bohaterowie w danej chwili nie nosili, jest, no… niezręczne. Ja wiem, że to jest tekst obyczajowy i romans, ale wydaje mi się, że jako autorka powinnaś mieć nam ciekawsze rzeczy do pokazania niż bluzka na naramkach.
OdpowiedzUsuńCo więcej: Zosia zachowuje się tak, jakby zmiana Izabeli była nagła, niemalże natychmiastowa. A przecież nie dość, że znają się od dawna, to jeszcze są przecież takimi super bliskimi przyjaciółkami. I nagle dla Zosi jest szokiem to, że Izabela zmieniła styl ubioru. Zupełnie, jakby nie widziały się przez całe wakacje ani nie rozmawiały nawet przez chwilę, a przecież, jak mówi sama Zosia, minęły ledwie dwa tygodnie.
Czy ja wiem, czy niezręczne? Poza tym, uważam, że pokazanie „bluzki na naramkach” było dosyć istotne. To miało dać do myślenia, że Izabela wcześniej nie lubiła siebie w stu procentach, a nagle jednak polubiła albo chciała w ten sposób coś udowodnić. Tylko co? No właśnie! To miało zainteresować, ale jak widać wyszło beznadziejnie, przynajmniej według ciebie. I rozumiem, że mogłaś tak to odebrać, ale osobiście uważam, że interpretacja tego fragmentu ma trochę głębsze znaczenie niż „tylko ubiór”
W tym fragmencie właśnie chodziło o to, żeby Zosia zauważyła zmianę w Izabeli. Nie zgadzam się z twoją wypowiedzią, ponieważ Zosia zareagowała w ludzki sposób.
Załóżmy, że twoja najlepsza przyjaciółka zawsze ubierała się w dresy (bez wyjątku) i nagle, bez jakiejkolwiek przyczyny przychodzi do szkoły w krótkiej spódniczce i szpilkach. Zaskakujące, prawda?
Domyślam się, że chodziło o jakiś ucisk, niepewność, może strach, ale zaserwowane w ten sposób brzmi jak zapowiedź problemów gastrycznych po zjedzeniu puszki fasoli na ciepło.
O kurde! Nawet nie wiesz jak mnie to rozbawiło, to była naprawdę świetna uwaga. I mówię tutaj bez cienia sarkazmu, naprawdę. Nie za bardzo wiedziałam jak ująć to w słowa, więc uznałam, że „dziwne uczucie” byłoby tutaj całkiem niezłe. Nie sądziłam, że można je porównać do skręcania się jelit, haha. Będę o tym pamiętać!
Nie mogła pobiec, jednocześnie na niego wpadając – bo to sugeruje, że cały czas biegła i wpadała jednocześnie. Najpierw pobiegła, potem wpadła, czyli: pobiegła do przodu i wpadła od tyłu na Łukasza.
Racja. Nie przemyślałam tego.
Brzmi to trochę tak, jakby Zosia wzięła kosmyk włosów Łukasza między palce.
Ale co ma tak właściwie piernik do wiatraka? Co ma przycinanie włosów do poznawania siebie? Włosy rosną, więc to chyba normalne, że czasem się je przycina? Przecież nikt nie chodzi do fryzjera co dwa dni, żeby włosy zawsze miały idealnie tę samą długość.
O nie. To rzeczywiście tak brzmi. Miałam na myśli, że wzięła kosmyk swoich włosów. Ale wtopa.
Niby tak, aczkolwiek to podobna sytuacja co wcześniej z Izabelą. Miała dać do myślenia. Pokazać, że zaczęli się zmieniać, zostawiając Zosię w tyle.
To nie szkolna rozprawka, nie musisz silić się na wodolejstwo. Czasem „mniej znaczy więcej” i naprawdę warto nie kombinować przesadnie.
Zapamiętam.
Trochę to masło maślane. Mówiła niewiarygodnie poważnie, ale no mówię ci, z taką powagą, że aż z głębi siebie. Na przestrzeni dwóch zdań aż trzy razy powtarzasz, jak poważnie mówiła coś Izabela. Raz wystarczy, czytelnik zrozumie. Zdecydowanie lżej brzmiałoby: To była jedna z tych rzeczy, które mówiła niewiarygodnie poważnie, dlatego nie chciałam o tym zapomnieć.
Nie myślałam o tym w ten sposób. Faktycznie brzmi o wiele lepiej.
I rozumiem, że mogłaś tak to odebrać, ale osobiście uważam, że interpretacja tego fragmentu ma trochę głębsze znaczenie niż „tylko ubiór”
UsuńNie musisz popadać w takie samobiczowanie. Nie uważam, że jestem Alfą i Omegą i to, że ja czegoś nie odebrałam tak, jak chciałaś, nie znaczy, że to Twoja wina, bo to ja po prostu mogłam nie przeczytać ze zrozumieniem. :) Wiemy z tekstu tyle, ile zdecydujesz się powiedzieć czytelnikowi.
Załóżmy, że twoja najlepsza przyjaciółka zawsze ubierała się w dresy (bez wyjątku) i nagle, bez jakiejkolwiek przyczyny przychodzi do szkoły w krótkiej spódniczce i szpilkach. Zaskakujące, prawda?
Owszem, zaskakujące, ale w takim razie drążyłabym temat, widząc odstępstwo od normy. Ale tutaj możemy po prostu uznać, że jesteśmy różne i każda zareagowałaby w inny sposób.
Nie za bardzo wiedziałam jak ująć to w słowa, więc uznałam, że „dziwne uczucie” byłoby tutaj całkiem niezłe.
Z narracją jest taki problem, że określenia typu „dziwne” albo „jakieś” niewiele mówią czytelnikowi. Takimi epitetami możesz zbyć coś nieważnego, na czym czytelnik nie ma się skupić, np. „trzymała w pięknie zdobionej skrzyni jakieś szpargały” – bo chcemy się skupić na tym, że skrzynia jest ładna i zdobiona, a nie na tym, co się w niej znajduje. Natomiast jak chodzi o odczucia bohatera, czasem lepiej dopowiedzieć.
Niby tak, aczkolwiek to podobna sytuacja co wcześniej z Izabelą. Miała dać do myślenia. Pokazać, że zaczęli się zmieniać, zostawiając Zosię w tyle.
Rozumiem, o co chodzi, ale wydaje mi się, że w takim razie byłoby lepiej pokazać bardziej drastyczną zmianę, np. Łukasz miał długie/średniej długości włosy, a teraz ma nagle wygolone boki. Bo to jest duża zmiana, a po prostu skrócenie, zwłaszcza w przypadku mężczyzn, kojarzy się bardziej z podcięciem.
Rozumiem, o co chodzi, ale wydaje mi się, że w takim razie byłoby lepiej pokazać bardziej drastyczną zmianę, np. Łukasz miał długie/średniej długości włosy, a teraz ma nagle wygolone boki. Bo to jest duża zmiana, a po prostu skrócenie, zwłaszcza w przypadku mężczyzn, kojarzy się bardziej z podcięciem.
UsuńRacja, wyszło to trochę słabo.
Nie masz wrażenia, że Zosia trochę histeryzuje? Dosłownie to, co się stało, to fakt zmiany jednej części ubioru przez Izabelę i to, że Łukasz odrobinę skrócił włosy. Natomiast Zosia roztrząsa tę sytuację, jakby co najmniej Łukasz oznajmił wszystkim, że będzie performował jako Drag Queen, a Izabela z dnia na dzień podjęła decyzję o zrobieniu sobie irokeza i dwudziestu tatuaży. Nie widzieli się tylko dwa tygodnie, bez przesady.
OdpowiedzUsuńMożna tu, niestety, zauważyć też niezbyt delikatną sugestię, że Izabela i Łukasz ze sobą chodzą albo w przyszłości będą, a Zosia zostanie zaraz wypchnięta poza kółeczko wzajemnej adoracji. Zarysowałaś już tę możliwość we wcześniejszej ekspozycji, dlatego teraz jest to okropnie przewidywalne.
Nie uważam, że „histeryzuje”. Zwyczajnie jest wrażliwa i czuła na nadchodzące zmiany, których się obawiała. Kto nie czułby chociażby odrobiny strachu przed możliwością utraty długiej przyjaźni? Może faktycznie za bardzo brnęła w przyszłość, ale kto nie ma myśli z serii: „to się może nigdy nie zdarzyć, ale i tak się tym martwię”.
Właśnie o taką „przewidywalność” w tym fragmencie chodziło ;). Niby coś co czytelnik wie od początku, pod koniec zmienia znaczenie. Chodzi oczywiście o relacje Dawida i Łukasza, no i uczucia Izabeli.
Czy nadal mówimy o polskich szkołach? Gdzie się tak robi? Przecież nawet mimo uczęszczania na fakultety część zajęć jest wspólna. Na przykład podstawa z matmy, podstawa z polskiego, jeśli nie są to akurat tak różne klasy jak matematyczna i humanistyczna.
Powiedzmy, że poddałam się fantazji. Mam wrażenie, że brałam coś przed napisaniem tego (żartuję oczywiście). Chyba coś mi się pomieszało, za dużo anime. Nie mam wytłumaczenia. Czysta głupota. Mogłabym powiedzieć „fikcja literacka”, ale tak naprawdę zwyczajnie spartoliłam.
A klasy to był biol-chem i mat-fiz. Ale mi głupio.
Zamiast pokazać nam, co zdaniem Zosi się zmieniło, ciągle tylko powtarzasz enigmatycznie, że coś się zmieniło. Nie mamy żadnej podpowiedzi, o co może chodzić. Pokaż nam jej obawę, może to, że Łukasz i Izabela nie do końca chcieli z Zosią rozmawiać, wymigiwali się półsłówkami od odpowiedzi. Albo chociaż, że wydawali się nieobecni. Pokaż nam też ten niepokój, może poprzez to, jak Zosia się w czymś gubi, nie radzi sobie, jak męczą ją natrętne myśli, uderzenia gorąca, cokolwiek. Byleby nie pisać „odczuwałam niepokój” i „coś się zmieniło”. Bo to strasznie suche.
Nie dostrzegałam jak bardzo nijakie to jest. Chyba jakbym miała przeczytać takie opowiadanie to zrezygnowałabym przy pierwszym rozdziale. Naprawdę dziękuję, że dotrwałaś do końca, poświęciłaś swój czas i nie stwierdziłaś w połowie „mam to gdzieś, idę stąd”.
Spotykają/krzyżują. Spojrzenia nie mogą się zetknąć.
Rzeczywiście, dziwacznie to brzmi.
W konstrukcjach typu „między młotem a kowadłem” nie stawiamy przecinka.
Zapamiętam!
Jeszcze przed momentem pisałaś, że Izabela i Zosia były przydzielone do innych klas (?). Łukasz był w innej klasie i poszedł na zajęcia osobno, a ten fragment sugeruje, jakby Izabela i Zosia poszły razem na jedne zajęcia, kiedy przecież… chodziły na zupełnie inne?
Zwieńczeniem tego rozdziału będzie stwierdzenie, że potrzebujesz bety. Nie robisz bardzo nagannych błędów, raczej takie proste, od których nie zgrzyta się zębami, ale jednak jest ich sporo. Starałam się w miarę możliwości wypisać wszystkie potknięcia z tego rozdziału, ale w dalszej części nie będę tego robić, bo nie widzę sensu w ciągłym wypisywaniu tego samego i niepotrzebnym rozpychaniu ocenki. Tutaj przydałaby ci się po prostu beta, która wymiotłaby wszystkie takie problemy.
W tym fragmencie po prostu wchodziły razem do budynku szkoły, ale mogłam zaznaczyć, że każda pójdzie w swoją stronę.
Kurczę, nie sądziłam, że zrobię tyle błędów w interpunkcji. Muszę nad tym popracować i to bardzo.
Na pewno pomyślę o becie.
Powiedzmy, że poddałam się fantazji. Mam wrażenie, że brałam coś przed napisaniem tego (żartuję oczywiście). Chyba coś mi się pomieszało, za dużo anime. Nie mam wytłumaczenia. Czysta głupota. Mogłabym powiedzieć „fikcja literacka”, ale tak naprawdę zwyczajnie spartoliłam.
UsuńA klasy to był biol-chem i mat-fiz. Ale mi głupio.
Nie musi być Ci głupio. Jeśli chcesz zatrzymać to w tekście, to zastanów się, w jaki sposób to wytłumaczyć. Mogłabyś na przykład pokazać, że Izabela źle czuła się w klasie o jednym profilu i zdecydowała, że przeniesie się do klasy o innym profilu, bo ten pierwszy okazał się nietrafiony i np. dzięki nauczycielce obudziła się w niej pasja do chemii, a średnio radzi sobie z matmą, więc zdecydowała przenieść się na biol-chem (albo odwrotnie, teraz podaję taki przykład, który przyszedł mi do głowy). Możesz np. wspomnieć, że Izabela coś wspominała o tym Zosi (że chce się przenieść), ale nigdy nie powiedziała, czy faktycznie ma taki zamiar, a tu nagle okazuje się, że jednak przeniosła się do klasy o innym profilu, decydując się w ostatniej chwili, przez co nie było czasu na powiedzenie o tym Zosi, a potem zapomniała, jakoś tak wyszło - bo takie jest życie, a ludzie zapominalscy, a jak już im się przypomni, to nagle głupio się przyznać. :)
A jeszcze przy okazji Zosia miałaby powód do martwienia się, że o kurczę, taka ważna zmiana, przecież się przyjaźnią, a jednak Iza nic jej nie powiedziała.
UsuńDziękuję za pomysł!
UsuńSzczerze zastanawiam się nad napisaniem tego opowiadania od początku z (nie ukrywajmy) wieloma zmianami. Jeśli dojdzie to do skutku, na pewno będę o tym pamiętać.
Rozdział 2
OdpowiedzUsuńTo brzmi tak, jakby co roku wszyscy zmieniali klasy, a po szkole chodzili sami nowi uczniowie. Zaczynam się zastanawiać, jak wyglądały klasy i zajęcia w twojej szkole, bo to cokolwiek dziwne. Też chodziłam na fakultety z rozszerzeń, ale jednak podstawowe przedmioty miałam zawsze w gronie swojej klasy.
Rozumiem, ja naprawdę nie wiem dlaczego tak to wytłumaczyłam i przedstawiłam. Chyba przez głupotę.
Dalej mamy kolejne odklepanie wyglądu. Kolor włosów, oczu, okularów, wzrost. To wszystko w jednym akapicie.
Zwyczajnie chciałam, że czytelnik mógł bez problemu wyobrazić sobie bohaterów już na wstępie, żeby się nie mieszały. Ale tak, to było „odklepanie”.
W klasie pojawia się zupełnie nowy chłopak:
Uznałam, że nie warto się nim interesować, choć nie potrafiłam zaprzeczyć, że swoją postawą i tajemniczością przyciągał uwagę, a już zwłaszcza takich fanatyków mrocznych klimatów jakim byłam ja. Szybko jednak opamiętałam się i zapomniałam, że ktokolwiek taki rzucił mi się w oczy.
Zosia była fanatyczką mrocznych klimatów? Przecież wcześniej wspominałaś, że była bardzo łagodna, delikatna i dziewczęca. To chyba trochę wyklucza się z zainteresowaniami typowymi dla kogoś z subkultury metalowców czy gothów.
Nie powinnam używać przymiotnika „mrocznych”. Chciałam zwyczajnie nawiązać do czytanych przez nią kryminałów. Chłopak miał wyglądać jak jedna z postaci z książek z tajemnicą do rozwiązania.
Nie zgadzam się jednak z drugą częścią twojej wypowiedzi. Osobiście znam wiele przypadków, w których wygląd w żaden sposób nie odzwierciedla tego czym te osoby się interesują, czego słuchają itd. Więc moim zdaniem to się nie wyklucza.
Ale co tak właściwie było w tym zabawnego? Pytam serio, bo nie bardzo rozumiem.
Czasami ludzie gadają głupoty. Zaśmiała się, bo jej skojarzenie nie było istotne. Chyba o to mi chodziło.
Didaskalia powinny dotyczyć bohatera, który się wypowiada. Więc skoro mówi Łukasz, nie powinnaś tu pisać o reakcji Zosi.
Z pewnością zapamiętam! Przyznam się, że nie wiedziałam, że nie można tego zapisać w taki sposób.
Wiemy, że skoro potrząsnęła głową, to znak był niemy. Nie trzeba tego dookreślać. Poza tym mogła skinąć głową. Jak można potrząsnąć głową w lewą stronę?
Haha, to mogłoby rzeczywiście przezabawnie wyglądać. Zwyczajnie nie wiedziałam jak to określić.
Może dobrze wyrzeźbiony tors? Dobrze wyrzeźbione mięśnie?
Faktycznie. Szczerze to zastanawiałam się czy to zdanie może tak brzmieć, ale ostatecznie, jak widać, nic w nim nie zmieniłam.
Po prostu: przez ramię.
Masz straszną tendencję do pisania oczywistości typu: jedną brew, jedno ramię. Warto nad tym popracować.
Och, nie miałam pojęcia. Ja nigdy nie uważałam tego za jakiegoś rodzaju błąd. Na pewno popracuję ^-^.
Ale co ją poirytowało? Chęć nawodnienia organizmu?
Hm, bardziej to, że nie zwracała na nią większej uwagi, kiedy ta mówiła o ważnych dla niej kwestiach.
Poczuć uczucie. Masło maślane. Może poczuć tę cudowną lekkość? Poczuć tę radość?
Chciałam podkreślić, że sama bohaterka nie potrafiła go określić, dlatego zostawiłam to w takiej formie. Jednak brzmi to kiepsko, gdy teraz to czytam.
Mam wrażenie, że końcówka tego rozdziału to takie typowe wodolejstwo. Co mi dadzą jakieś historyjki o wyjeździe nad wodę w dzieciństwie Zosi? Niespecjalnie rozwijają jej charakter. Tak samo droga na autobus i rozpisywanie się, jakie to siedzenia w nim nie były poobdzierane jest… bez sensu? Ponieważ w autobusie nie dzieje się nic istotnego dla fabuły. Ot, po prostu Zosia wraca do domu. I tyle. Wiem, że to tekst obyczajowy, ale w powieści wszystko musi dziać się po coś, a nie być zapychaczem, bo byłoby fajnie, żeby każdy rozdział miał minimum trzy strony.
Starałam się wpleść więcej opisów miejsc, tylko, że chyba wybierałam do tego te gorsze momenty w całej historii. Będę musiała nad tym popracować. Głownie nad jakością, bo tak jak napisałaś, za bardzo skupiłam się na ilości słów.
Żeby bohaterowie się nie mieszali*
UsuńZwyczajnie chciałam, że czytelnik mógł bez problemu wyobrazić sobie bohaterów już na wstępie, żeby się nie mieszały. Ale tak, to było „odklepanie”.
UsuńOstatnio wrzuciłam artykuł na temat opisu wyglądu bohaterów w tekście, możesz do niego zajrzeć, jeśli chcesz oczywiście! Co prawda pisałam tam o innej narracji, ale myślę, że na spokojnie możesz przenieść większość rad do narracji pierwszoosobowej, gdzie Twój narrator zwraca uwagę na szczegóły wyglądu po kolei w różnych interakcjach z nowym bohaterem, zamiast wymieniać kolejne elementy ubioru w jednym ciągu.
Nie powinnam używać przymiotnika „mrocznych”. Chciałam zwyczajnie nawiązać do czytanych przez nią kryminałów. Chłopak miał wyglądać jak jedna z postaci z książek z tajemnicą do rozwiązania.
To po prostu to napisz. :D Czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze.
Nie zgadzam się jednak z drugą częścią twojej wypowiedzi. Osobiście znam wiele przypadków, w których wygląd w żaden sposób nie odzwierciedla tego czym te osoby się interesują, czego słuchają itd. Więc moim zdaniem to się nie wyklucza.
A tu mój błąd, fakt. Zwykle właśnie kojarzy się gotha ze słuchaniem odpowiedniej muzyki, ale nie ocenia się przecież książki po okładce.
Z pewnością zapamiętam! Przyznam się, że nie wiedziałam, że nie można tego zapisać w taki sposób.
To nie jest jakaś bardzo sztywna reguła, ale powiedzmy, że w dobrym tonie jest pozostawiać didaskalia dla tego bohatera, który się wypowiada. :D
Ostatnio wrzuciłam artykuł na temat opisu wyglądu bohaterów w tekście, możesz do niego zajrzeć, jeśli chcesz oczywiście!
UsuńJasne, że zajrzę! Z pewnością zerknę również na pozostałe tego typu posty ;D.
Rozdział 3
OdpowiedzUsuńDlaczego tak właściwie Izabela przeniosła się do innej klasy? Przecież na fakultety z rozszerzonych przedmiotów można chodzić osobno, a podstawowe zajęcia mieć zawsze ze swoją klasą. A jeśli jednak Izabela wybrała rozszerzoną matematykę, a Zosia polski, to czemu trafiły do jednej klasy wcześniej? Przecież to są dwa osobne profile. Zakładając, że Izabela jednak przeniosła się do innej klasy, dlaczego jej najlepsza przyjaciółka dowiedziała się o tym dopiero w dzień rozpoczęcia roku szkolnego? Chyba nie były takimi super przyjaciółkami, skoro Izabela jej tego nie powiedziała?
Tyle pytań. Tak mało odpowiedzi.
W założeniu tak właśnie miało być. Izabela miała się przenieść z biol-chema (na którym aktualnie jest Zosia) na mat-fiza. Ale pogubiłam się w tłumaczeniu i w konsekwencji wszystko się roztrzaskało i nawet sama tego nie rozumiem.
Nawet nie wiem, dlaczego Iza nie powiedziała o tym Zosi. Tutaj to chyba mogę się już tylko śmiać.
Czy ja dobrze rozumiem, że Zosia oczekiwała, że Izabela będzie się źle czuć w nowej klasie? CZY ONA ŻYCZYŁA JEJ ŹLE?
Nie, absolutnie. Oczekiwała po prostu słów: „Tęsknie za wspólnymi lekcjami, wtedy było najfajniej”.
Muszę przyznać, że bez odpowiedniego kontekstu to brzmiało okropnie.
Czy tam wszyscy byli niezwykli? Monika też była wyjątkowa. Przyjaciele Zosi też są super wyjątkowi. Czemu tam nie ma takich, o, po prostu normalnych ludzi?
Nie wiem jak na to odpowiedzieć, bo nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewasz.
Chciałam ukazać kontrast. Początek opowiadania „wszystko super i gładko idzie, mam wspaniałych ludzi dookoła”. I nagle, bum! Wszystko zaczyna się walić. To miało pokazać, że życie nie jest wiecznie kolorowe, ale też odwrotnie – nie jest zawsze tylko złe.
Określanie bohaterów po kolorach włosów świadczy o nieporadności piszącego. Czy ty, myśląc o swojej koleżance, myślisz o niej per Asia/Basia/Kasia, czy może per kruczoczarnowsłowa, rudowłosa, ciemnowłosa? No właśnie.
Tutaj tak samo. O koledze myślisz per „chłopak”?[…]
Czy myślisz o swojej mamie per „rodzicielka”?[…].
Przez próby unikania powtórzeń popadasz w śmieszności.[…]
„Nieporadności”. Mocne słowo.
Zwyczajnie nie wiedziałam jak uniknąć powtórzeń, bo „atakowanie” czytelnika tym samym imieniem w kółko i w kółko chyba zalicza się do powtórzeń.
Właśnie nie wiem jak to rozwiązać, będę musiała poczytać na ten temat.
Zatrzymamy się tu z jeszcze jednego powodu. Ekspozycja. Wprowadzasz bohaterów w nowe miejsce i opisujesz kolejno kolor domu, kolor dachówki, co tam było w oknach, jak wyglądała dróżka.[…] Są to zdecydowanie lepsze wyjścia przedstawienia nam bohaterów niż wprowadzanie ich i zarzucanie wszystkimi informacjami na temat ich wyglądu.
Natłok informacji, ugh. Prześladuje mnie to przy pisaniu, będę musiała się tego pozbyć.
Właściwie nie pamiętam już, jak wygląda Izabela. […] Nie pamiętam, jak wygląda Łukasz, poza tym, że wspomniałaś, że ma normalną figurę. Ani wysportowaną, ani zaniedbaną, bo, uwaga, wspominałaś o tym mimochodem – czyli w przypadku zapisywania się do szkolnej drużyny. Dlatego też połączyłam te dwie informacje i łatwiej było mi je zapamiętać.
Cenna rada. Muszę ją, i resztę rad, gdzieś sobie zapisać, bo są naprawdę pomocne. ;D
To brzmi tak, jakby Zosia stała tam z zegarkiem w ręku. Ponadto minuta to chyba trochę długo na otwarcie drzwi.
Och… Może bardziej coś w stylu wewnętrznego przeczucia? Czasami jak na coś czekam to też mi się dłuży, hah.
Nie wiem jak na to odpowiedzieć, bo nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewasz.
UsuńChciałam ukazać kontrast. Początek opowiadania „wszystko super i gładko idzie, mam wspaniałych ludzi dookoła”. I nagle, bum! Wszystko zaczyna się walić. To miało pokazać, że życie nie jest wiecznie kolorowe, ale też odwrotnie – nie jest zawsze tylko złe.
Chyba takiej, że może oni nie byli wyjątkowi na tle każdego innego, ale byli wyjątkowi dla Zosi, nawet jeśli na co dzień byli zupełnie zwykłymi ludźmi. :)
Zwyczajnie nie wiedziałam jak uniknąć powtórzeń, bo „atakowanie” czytelnika tym samym imieniem w kółko i w kółko chyba zalicza się do powtórzeń.
Do tego też przyda Ci się dobra beta: bo czasem wcale nie musisz powtarzać drugi raz tego samego imienia, jeśli podmiot się nie zmienił. Więc jeśli w scenie masz tylko Izę i Zosię i zaznaczasz, że "powiedziała", dlatego wiemy, że to Iza musiała to powiedzieć: w końcu kto inny, skoro nikogo innego tam nie ma? A Zosia o sobie powiedziałaby tylko w pierwszej osobie. :) Tak samo w scenie, w której jest tylko jeden bohater męski nie ma takiego problemu.
Chyba takiej, że może oni nie byli wyjątkowi na tle każdego innego, ale byli wyjątkowi dla Zosi, nawet jeśli na co dzień byli zupełnie zwykłymi ludźmi. :)
UsuńMyślałam, że to jest oczywiste, dlatego nawet tego nie napisałam :D
bo czasem wcale nie musisz powtarzać drugi raz tego samego imienia, jeśli podmiot się nie zmienił.
Zapamiętam.
Zauważyłam też, że mieszasz czasy[…]
OdpowiedzUsuńStaram się jak mogę tego nie robić. Muszę być bardziej ostrożna przy następnych próbach pisania opowiadań.
Czyli w zasadzie do tego, do czego między innymi używa się salonów. Po co tam więc to „jednak”?[…]
Nie zauważyłam tego, przysięgam. Dowód na moje rozkojarzenie i niewiedzę, które wcześniej określałam „głupotą”.
Postawiłam placek na stole, który znajdował się w centrum pomieszczenia, po czym zdjęłam nakrycie. Z prawej strony, gdzie ulokowane były szafki i kuchenka.
...Ale jaki ma związek ściąganie nakrycia z ustawieniem mebli?
Ja nawet nie rozumiem tego co powyżej napisałam. Musiałam wrócić do całości i znaleźć cały fragment z tym zdaniem.
Już wiem. Chodziło mi o ściągniecie nakrycia z pudełka.
Nie ma związku, to miało służyć jako opis wpleciony pomiędzy zdania. Pomoc w wyobrażeniu sobie pomieszczenia. Mamy kuchnię, stół w centrum, a na nim placek. Tyle.
Naprawdę, jak myślimy o znajomych, to raczej nie określamy ich po kolorze oczu. Poza tym kim jest brązowooki? Chodzi o Łuaksza? Raz na początku tekstu wspomniałaś chyba o kolorze jego oczu, a może i nawet nie? Dlaczego sądzisz, że czytelnik będzie umiał określić, kto jest kim, kiedy będziesz w ten sposób opisywać bohaterów? Co, gdy w pomieszczeniu pojawi się dwóch brązowowłosych lub dwóch brązowookich?
Tak, już wspominałaś o określaniu postaci poprzez wygląd. Zrozumiałam za pierwszym razem. :)
Ten głos miał na sobie garnitur? Ostatnim podmiotem jest „głos”, dlatego pisząc kolejne czasowniki, musisz sprawdzić, czy aby na pewno opisujesz tę postać/rzecz, którą masz na myśli.
Już zapisuję! Postaram się zwracać na to większą uwagę.
Trudno mi jakoś zgryźliwie nie skomentować końcówki posta. Wkleję ją może, żeby było łatwiej określić, o co mi chodzi:[…]
Ja rozumiem, że w liceach są jakieś tam miłostki i zauroczenia, ale to brzmi co najmniej, jakby, pardon my French, bohaterka miała kisiel w majtkach. Trochę to dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że Zosia nie widziała Miłosza od siedmiu lat.
Nie wiem jak się do tego odnieść. Mam wrażenie, że to zwyczajnie twoja opinia, więc skoro tak to odbierasz to w porządku.
Sporo tu opisywania bohaterów po kolorze włosów i oczu, nadal sporo ekspozycji. […]
Zadaj sobie pytanie, czy aby na pewno to wszystko jest Ci potrzebne?
Na pewno będę dużo nad tym rozmyślać. Jak spójniej napisać historię i, co najważniejsze, lepiej poprowadzić fabułę.
Nie zauważyłam tego, przysięgam. Dowód na moje rozkojarzenie i niewiedzę, które wcześniej określałam „głupotą”.
UsuńWłaśnie dlatego przydaje się beta, bo czasami po prostu nie widzi się własnych wpadek.
Już zapisuję! Postaram się zwracać na to większą uwagę.
Tak samo jak do tego. :D Mnie się raz zdarzyło tak pomieszać podmioty, że bohater zamiast podpalić papierosa, podpalił innego bohatera, bo miałam źle kolejność wyrazów w zdaniu ułożoną i zauważyłam to dopiero, jak ktoś mi pokazał. xD
Nie wiem jak się do tego odnieść. Mam wrażenie, że to zwyczajnie twoja opinia, więc skoro tak to odbierasz to w porządku.
Poniekąd moja opinia, a poniekąd... no, kurczę, nie widzieli się od dawna, w zasadzie ostatni raz jak Zosia miała, o ile dobrze pamiętam, 10 lat. To jednak trochę trudne do obronienia.
Rozdział 4
OdpowiedzUsuńJa wiem, że to wspomnienia tego, jak pamięta go mała Zosia, ale jednocześnie ten tekst ma być romansem, tak? No więc problem polega na tym, że wzdychanie do ponętnych odstających uszu jest tu co najmniej groteskowe.
Szczerze? Takie miało być. Miało sprawić, że czytelnik odczyta małoletnie wzdychania do, o wiele starszego, chłopaka jako co najmniej śmieszne. No bo ile takich miłostek się ziściło? No właśnie.
Wróćmy na chwilę do trzeciego rozdziału:
Po tylu latach w końcu dane mi było go zobaczyć.
A teraz z powrotem do czwartego:
W tym samym czasie po prostu obserwowałam go z boku, nie mogłam oderwać od niego wzroku, kiedy nasze rodziny spotykały się w sobotnie wieczory, a czasem i w środku tygodnia.
To w końcu Zosia nie widziała go przez tyle lat czy widywała go w sobotnie wieczory?
Trochę smutno, bo to drugie zdanie jest wyrwane z kontekstu. Miało się ono odnosić do tego, że w młodości, jak Miłosz był nastolatkiem, to wtedy tak właśnie się widywali. Później odjechał, zero kontaktu i nagle wrócił.
Okej. Zatrzymajmy się na chwilę. To, co przedstawiasz w tym tekście, jest niesmaczne.[…] Nie sądzisz, że taka sytuacja nie dość, że jest absurdalna, to jeszcze niezdrowa? Mówimy tu o nastolatce, która przez X lat (piszę X, bo mam wrażenie, że sama pogubiłaś się na osi czasu swojego tekstu) marzy o dużo starszym koledze, nie interesując się innymi osobami, tylko dzień w dzień ślini się do jednego gościa. Ja wiem, że nastolatki mają swoje różne platoniczne miłości, sama takie przeżywałam, ale przez X lat…? I to do człowieka, który praktycznie nie zauważał jej istnienia?
Hm. Miłosz ma piętnaście lat, gdy Zosia go poznaje (bawiąc się z Łukaszem). Pięć lat go podziwia i zachwyca się nim. Gdy Miłosz ma dwadzieścia postanawia wyjechać na studia. Wraca po siedmiu latach, kiedy ma dwadzieścia siedem, a Zosia siedemnaście.
Przejdźmy do „niesmaczne”. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie pisałam nic o tym, że malutka dziewczyna „moczyła majteczki” na widok nastolatka. W ich relacji nie doszło do niczego, nawet sama Zosia nie określała tego uczucia. To nie była miłość, nawet nie zauroczenie, a bardziej zachwyt i zapatrzenie w pewnego rodzaju „mentora”, którego Zosia sobie upatrzyła. Nic ponad to. Kiedy ktoś interpretuje to z jakimiś podtekstami, to naprawdę mnie to zaskakuje. Czy gdziekolwiek była mowa o jakieś erotycznej scenie? Jedyne co to o dotknięciu włosów Miłosza, ale osobiście uważam, że to nie jest „niesmaczne”.
Uważam, że to jak najbardziej możliwe, że pewne uczucia (nie tyle co się utrzymują) co powracają poprzez pewne wydarzenia, osoby. Tak było w przypadku powrotu Miłosza.
To nie tak, że Zosia „śliniła” się przez te wszystkie lata tylko na widok/wspomnienie Miłosza. Z własnego wyboru nie wiązała się z nikim, bo na dobrą sprawę, to nawet nie miałam z kim. Zawsze była tylko z dwójką przyjaciół, nie chciała romantycznych znajomości. Nie w tamtych chwilach. Dopiero powrót Miłosza sprawił, że jednak czegoś zapragnęła.
Zrobiłam błąd, nie wyjaśniając tego w odpowiedni sposób. Aczkolwiek naprawdę zdziwiły mnie wnioski, do których doszłaś.
Dlaczego postaci w twoim tekście nie mogą wypowiadać się jak normalni ludzie, tylko na siłę wciskasz im mądrości niemalże wyjęte z ust coacha z dwudziestoletnim stażem? Kto na pożegnanie mówi niemal obcej osobie, ot, zwykłej znajomej, taką kołczowską gadkę? To po prostu nie trzyma się kupy. Idealizowanie postaci i robienie z nich wielkich mędrców nie jest dobre. Nie kupuję tego, jak przedstawiasz Miłosza, bo ktoś taki po prostu nie ma prawa istnieć.
Nie musisz tego kupować, to ukazanie postaci w taki sposób, w jaki widziała go mała, naiwna dziewczynka (jeśli mowa o Miłoszu). Pamięć szwankuje, a Zosia mogła dopowiedzieć sobie pewne kwestie. To wszystko miało służyć kontrastowi, o którym już wspominałam, ale znów wykazałam się brakiem odpowiednich umiejętności, aby to dobrze przedstawić.
Szczerze? Takie miało być. Miało sprawić, że czytelnik odczyta małoletnie wzdychania do, o wiele starszego, chłopaka jako co najmniej śmieszne. No bo ile takich miłostek się ziściło? No właśnie
UsuńNoo, tylko jak potem się to ciągnie przez X lat i Zosia nadal twierdzi, że go kocha, robi się trochę dziwnie. :D
Przejdźmy do „niesmaczne”. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie pisałam nic o tym, że malutka dziewczyna „moczyła majteczki” na widok nastolatka. W ich relacji nie doszło do niczego, nawet sama Zosia nie określała tego uczucia. To nie była miłość, nawet nie zauroczenie, a bardziej zachwyt i zapatrzenie w pewnego rodzaju „mentora”, którego Zosia sobie upatrzyła. Nic ponad to. Kiedy ktoś interpretuje to z jakimiś podtekstami, to naprawdę mnie to zaskakuje. Czy gdziekolwiek była mowa o jakieś erotycznej scenie? Jedyne co to o dotknięciu włosów Miłosza, ale osobiście uważam, że to nie jest „niesmaczne”.
Dalej było o tym, że Zosia marzyła o wspólnie spędzonych z Miłoszem chwilach. Wydaje mi się, że odebrałabym to zupełnie inaczej, gdyby Zosia już w wieku 17 lat pomyślała sobie "o matko, ale ja byłam głupiutka" i z lekkim zażenowaniem wspominała swoje zauroczenie. Tymczasem Zosia na widok Miłosza traci zdolność składania zdań i ledwo pamięta, jak oddychać. :P No, właściwie brakuje tylko wyjaśnienia, jednego, krótkiego - i wtedy już cała sytuacja brzmi inaczej.
Wydaje mi się, że odebrałabym to zupełnie inaczej, gdyby Zosia już w wieku 17 lat pomyślała sobie "o matko, ale ja byłam głupiutka" i z lekkim zażenowaniem wspominała swoje zauroczenie. Tymczasem Zosia na widok Miłosza traci zdolność składania zdań i ledwo pamięta, jak oddychać.
UsuńPrzyznaję rację. Wtedy faktycznie odbierałoby się całą ich relacje inaczej.
To od kiedy Zosia w końcu kochała się w Miłoszu, skoro tutaj ma 10 lat, a narracja już wcześniej sugeruje jakieś uczucie? I skoro Zosia ma 10 lat, a Miłosz wyjeżdża na studia po technikum, to Miłosz w tym momencie musi mieć co najmniej 19 lat! Przecież to są wątki pedofilskie! Dziewczyno, czy ty w ogóle przemyślałaś to, co chcesz napisać?
OdpowiedzUsuńNie zakochała się. Zachwyciła się jego postawą i osobowością. Poznała go w wieku pięciu lat (poprzez Łukasza). Pięć lat traktowała go jak starszego brata przyjaciela, który jej imponował. Miała dziesięć, gdy wyjechał. Przecież przez ten czas do niczego między nimi nie doszło, więc nie wiem dlaczego miałby to być wątek pedofilski. On przecież nic do niej nie czuł w tamtym momencie.
Prawdę o tym, że dziesięciolatka wyobraża sobie z nim ślub i gromadkę dzieci? Na jego miejscu uciekałabym jak najdalej. I miała nadzieję, że nigdy już jej nie spotkam.
Nie wiem dlaczego odebrałaś to w taki sposób. Od razu „ślub i gromadka dzieci”. Nie. Chciała spędzania z nim czasu. Dowiedzieć się o nim więcej, żeby upodobnić się do niego, bo go podziwiała.
Pisząc: Chyba nie wiedział, że każde z nas myśli o czymś zupełnie innym, a ja nie miałam na tyle odwagi, żeby powiedzieć prawdę. Nie chodziło o mówieniu o tym, że się w nim zakochała, a o to, że go polubiła chciałaby stać się taka jak on.
Ale może ujęłam to w nieodpowiedni sposób.
Przecież Miłosz jedzie na studia do Warszawy, nie na jakąś wojnę, z której się nie wraca. Po co to całe może jeszcze kiedyś się spotkamy?
On nie chciał wracać, ale Zosia o tym nie wiedziała. Dodatkowo chciałam dodać dramatyzmu, ale to też mi za bardzo nie wyszło.
Wracając do wcześniejszych słów Miłosza, niczym najwspanialszego bohatera wszechczasów, w nich również chciałam przekazać emocje. I planowałam też wrócić do nich w swoim czasie, więc chyba dlatego to wyszło tak jak wyszło.
To chyba nie do końca dobrze mu szło na tych studiach, skoro studiował aż siedem lat. Chyba że zaraz po studiach został tam w celu znalezienia pracy, ale tę informację pominęłaś. Poza tym: dziewczyna nie widzi go siedem lat i nadal jej do niego tęskno? Przecież to jest jakaś chora obsesja, skoro już w wieku kilku lat (!!!) musiała ciągle do niego wzdychać.
Faktycznie, pominęłam tę informację. Nie jestem pewna, ale chyba wróciłam do tego później i wspomniałam, że mieszkał po ukończeniu studiów przez pewien czas, razem z Laurą, w Warszawie.
Hm. Nie tyle co wzdychała, bardziej o nim pamiętała. Tak samo jak pamięta się o starym znajomym, którego najpewniej już nie zobaczymy, a jeśli już to nie będzie tą samą osobą co wcześniej. Taka melancholia.
Dlaczego na siłę próbujesz traktować czytelnika jak głuptasa? Przecież wszyscy, z Zosią i tobą na czele, doskonale wiemy, że Zosia zdaje sobie sprawę dlaczego, co więcej, wyjawia ten powód zaraz potem. Takie pisanie jest strasznie naiwne. Poza tym w obecnej chwili Zosia ma już, ile, siedemnaście lat? Nie dziesięć. Litości.
Dziękuję, że użyłaś łagodniejszego określenia, czyli „głuptas”. Nie taki był mój zamiar. Chciałam wydłużyć czas oczekiwania, podkreślić niepewność, która kłębiła się wewnątrz bohaterki.
Ale to on wyjechał do Warszawy i przez siedem bitych lat nie dawał znaku życia, a teraz jakby nigdy nic wpadł na grilla? Może na nikim nie zrobiło to wrażenia, bo wpadał do rodziców na weekendy, święta…?
Nie wracał, ale dzwonił na skypie, co wyjaśni się w przyszłości. Nie zrobiło wrażenia, bo Miłosz nie był „ulubieńcem” rodziny. Specjalnie pominęłam ten fakt, który okazał się jednak, jak najbardziej istotny. Myślałam, że jeśli ktoś stara się dopatrzeć pewnych szczegółów, to, to wyłapie.
Następnym razem będę musiała ostrożniej wybierać „ważne” i odrzucać „nieważne” wątki w opowiadaniach.
On nie chciał wracać, ale Zosia o tym nie wiedziała. Dodatkowo chciałam dodać dramatyzmu, ale to też mi za bardzo nie wyszło.
UsuńTo już nawet nie jest kwestia powrotów, ale jadąc na studia nawet na drugi koniec Polski, czasem się wraca do rodziny: na święta, imprezy, bez powodu, bo po prostu się tęskni. A to brzmiało tak, jakby Miłosz wyjechał i jedyny kontakt, jaki z nim mieli, to na Skype/przez telefon.
Nie wracał, ale dzwonił na skypie, co wyjaśni się w przyszłości. Nie zrobiło wrażenia, bo Miłosz nie był „ulubieńcem” rodziny.
No właśnie brak zarysowania tego sprawia, że trochę trudno uwierzyć, bo nawet ludzie, którzy mają takie sobie stosunki z rodziną wracają jednak na te święta. A tu po prostu wyjechał i tyle go widzieli. Ale warto byłoby zaznaczyć, że może nie dogadywał się z rodziną i po prostu sam zdecydował nie wracać. Albo nawet że próbował raz czy dwa, ale np. rodzice cisnęli mu, że wybrał nieprzyszłościowe studia, więc dał sobie spokój. Wszystko jest do wytłumaczenia, tylko musisz gdzieś te informacje przemycić.
A to brzmiało tak, jakby Miłosz wyjechał i jedyny kontakt, jaki z nim mieli, to na Skype/przez telefon.
UsuńBo tak było ;D.
No właśnie brak zarysowania tego sprawia, że trochę trudno uwierzyć, bo nawet ludzie, którzy mają takie sobie stosunki z rodziną wracają jednak na te święta. A tu po prostu wyjechał i tyle go widzieli.
To miało pokazać, że ich stosunki wcale nie były takie kolorowe.
Zupełnie nie współgra mi to, że słowa były chamskie w zestawieniu z tym, że Miłosz uśmiechał się delikatnie.
OdpowiedzUsuńDokładnie o to chodziło! To miało nie współgrać. Grał „milutkiego” na twarzy, bo wiedział, że ktoś mu się przygląda. Słów nie musiał kontrolować, bo i tak usłyszała je tylko Zosia. W kolejnych rozdziałach pada wzmianka o tym, że jest na odwyku. To miał być znak, że nie jest stabilny emocjonalnie.
Przecież on jej tylko powiedział, że ma uważać, jak chodzi…? Czemu robisz z Zosi histeryczkę?
W tamtym momencie postanowiłam o nim zapomnieć.[…]
To ciekawe, że Zosia myśli o tym teraz, a nie w czasie… no nie wiem, tych siedmiu lat, kiedy go nie było.
Zwyczajnie się tego po nim nie spodziewała. Nie chciałam robić z niej histeryczki. Po prostu jej „bańka mydlana” przepełniona wyimaginowaną postacią, jakim był Miłosz nagle prysła. Być może z błahego powodu, ale czy nawet najprostsze rzeczy czasami nie doprowadzają nas na skraj wytrzymałości? Wystarczy, że emocje się skumulują i jest BUM. Bez racjonalnego wyjaśnienia, bo nie chodzi wtedy tylko o „tę jedną rzecz”. Dlatego tak ją to dotknęło i nie chciała już go w swoich myślach.
Nie wiem czy rozumiesz co chciałam przekazać.
To brzmi tak, jakby Miłosz co najmniej wstawił sobie w ciele jakieś protezy rodem z cyberpunka albo jakby nagle cały się wytatuował i miał milion kolczyków.
Haha, ta „modyfikacja” mogła zabrzmieć myląco ;D.
Zdajesz sobie sprawę, że Zosia przez pół rozdziału bije pianę o to, że Miłosz powiedział jej „uważaj jak chodzisz” po tym, jak na niego wpadła? Co jest zupełnie normalną reakcją, gdy ktoś na kogoś wpada? Co więcej, Zosia powinna go przeprosić, skoro wlazła w niego przez nieuwagę.
Powtórzę się: „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Powiedział to w sposób chamski, bardzo arogancki, taki, który można było odczytać „mam cię dość”.
Tylko, kurczę. Znów myślałam, że da się tego domyślić.
Ludzie mają różne zawody. Zdarzają się i takie, gdzie trzeba być pod telefonem 24/7. Nie mam pojęcia, co w tym dziwnego.
Racja. To nic dziwnego. Po prostu Miłosz wrócił po siedmiu latach nieobecności i nawet w takiej sytuacji nie był w stanie wyłączyć telefonu.
Miłosz zachowuje się zupełnie normalnie, tymczasem robisz z Zosi wariatkę, która ma obsesję na punkcie niemal dziesięć lat starszego od niej faceta, a do tego jeszcze go stalkuje. I nikt nie zwrócił uwagi na to, że Zosia nagle wstała i za nim pobiegła?
Masz mnie. Powiedzmy, że wszyscy zasłonili oczy XD.
Nie tyle co wariatkę, a niepewną swoich reakcji i zagubioną dziewczynę. Ale „wariatka” to w sumie ciekawe określenie, biorąc pod uwagę aktualną sytuację.
Dlaczego ludzie uważają, że gadki o księżycu czy pogodzie to dobry sposób na rozpoczęcie rozmowy? […] Ale jednocześnie takie roboty, które chcą nadać swoim słowom niesamowitej głębi.
Dodanie emocji. Znów w dosyć kiczowaty sposób.
Dokładnie o to chodziło! To miało nie współgrać. Grał „milutkiego” na twarzy, bo wiedział, że ktoś mu się przygląda. Słów nie musiał kontrolować, bo i tak usłyszała je tylko Zosia. W kolejnych rozdziałach pada wzmianka o tym, że jest na odwyku. To miał być znak, że nie jest stabilny emocjonalnie.
UsuńAle nadal nie powiedział jej nic paskudnego. Tylko że ma uważać.
Nie wiem czy rozumiesz co chciałam przekazać.
Jak to tłumaczysz, to jak najbardziej. :D
Powtórzę się: „Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Powiedział to w sposób chamski, bardzo arogancki, taki, który można było odczytać „mam cię dość”.
Tylko, kurczę. Znów myślałam, że da się tego domyślić.
Wystarczy zaznaczyć, że np. "choć słowa, które powiedział, wydawały się zwyczajne, to ton/sposób, w jaki to przekazał, sprawiał, że..." i już będzie wiadomo, że mimo normalnych słów za tą fasadą znajdowała się wściekłość. :D
Wystarczy zaznaczyć, że np. "choć słowa, które powiedział, wydawały się zwyczajne, to ton/sposób, w jaki to przekazał, sprawiał, że..." i już będzie wiadomo, że mimo normalnych słów za tą fasadą znajdowała się wściekłość.
UsuńTeoretycznie tak. Po prostu wydawało mi się, że ujęłam to w dobry sposób.
Ale przecież Miłosz nie był jej niczego winny! Dlaczego przedstawiasz jako właściwe tak toksyczne zachowania? On jej nie zostawił, on po prostu pojechał na studia, a Zosia była wtedy niemal zupełnie obcą dla niego smarkulą. To, w jaki sposób opisujesz uczucie Zosi, jest chore i niewłaściwe. Mam wrażenie, że romantyzujesz to, w jak chory sposób była przywiązana do Miłosza i jak nadal ciągle za nim chodzi i wmawia sobie, że Miłosz ją porzucił, kiedy niczego jej nie obiecywał ani nie był winien. Bo nic ich nie łączyło. Zresztą gdyby łączyło coś dziesięciolatkę i dorosłego faceta, to ktoś powinien czym prędzej zadzwonić na policję.
OdpowiedzUsuńHm. Relacje ludzi nie zawsze są zdrowe i poprawne. Chciałam w pewien sposób (oczywiście w momencie, gdy bohaterka ma już siedemnaście lat) pokazać, że ludzie myślą inaczej w różnych sytuacjach, a sama Zosia po prostu się pogubiła i teoretycznie nie widzi „granicy”, której nie powinno się przekraczać.
No tak! Nic ich nie łączyło, fajnie, że jednak to zauważyłaś.
Jak kącik oka mógł połyskiwać niedbale?
Spróbowałam to sobie wyobrazić.
No nie wiem, był zamazany? Nie wiem co miałam w głowie, gdy to pisałam. Teraz to nie ma żadnego sensu.
Ta historia nadaje się na stronę [Of all the things that didn't happen, this one didn't happen the most]. Bo faktycznie, sześciolatki nie mówią takich głębokich rzeczy.
Nie miałam pojęcia, że taka strona w ogóle istnieje XD. W sumie dobry pomysł, żeby ją tam dodać. Przynajmniej gdzieś będzie pasować. Bo przyznaję, pojechałam po bandzie (czy jak to się tam mówi).
Przypominam, że on po prostu powiedział jej, że ma uważać, jak chodzi, bo na niego wpadła. Tymczasem cały rozdział to bicie piany o to, że Miłosz zachował się kretyńsko, niewłaściwie, źle, okropnie i co tam jeszcze.
Lepiej bym tego nie ujęła. Miało wyjść dobrze, wyszło bicie piany :/.
No tak! Nic ich nie łączyło, fajnie, że jednak to zauważyłaś.
UsuńNo właśnie, czysto obiektywnie nic ich nie łączyło, ale Zosia uważała inaczej. Trudno złapać ten moment, w którym Ty, jako autorka, pokazujesz, że Zosia po prostu sobie dużo dopowiadała, a w którym robisz Miłosza tym złym.
Nie miałam pojęcia, że taka strona w ogóle istnieje XD. W sumie dobry pomysł, żeby ją tam dodać. Przynajmniej gdzieś będzie pasować. Bo przyznaję, pojechałam po bandzie (czy jak to się tam mówi).
Możesz pokazać, że była nad wyraz dojrzała na swój wiek, ale też bez popadania w przesadę. Bez mówienia takich głębokich rzeczy, za to pokazać, że to była jej ulubiona maskotka, a i tak powiedziała Miłoszowi, że nie szkodzi, wybacza i tyle.
Trudno złapać ten moment, w którym Ty, jako autorka, pokazujesz, że Zosia po prostu sobie dużo dopowiadała, a w którym robisz Miłosza tym złym.
UsuńFaktycznie. Chyba przeliczyłam się z tym ile czytelnik sam jest w stanie się swobodnie domyślić pewnych rzeczy XD.
Rozdział 5
OdpowiedzUsuńNie chcę być uszczypliwa, ale przewidziałam to już przy pierwszych rozdziałach. To bardzo źle świadczy o tekście, jeśli takie rzeczy da się zgadnąć od samego początku.
To akurat miało być przewidywalne od samego początku :).
Ale zapamiętam na przyszłość, żeby pewne informacje dawkować i pozwolić czytelnikowi bardziej wytężyć umysł.
Wzbierające. Bez „się”.
Kolejna kwestia o której muszę poczytać, dziękuję za zwrócenie uwagi ^-^.
Wychodzi na to, że nie Iza patrzyła, tylko jej twarz.
Na upartego to jeszcze miałoby sens.
Chwila. Jednak nie.
Dalej mamy scenę, jak Iza przeprasza Zosię za to, że jest zakochana w Łukaszu i płacze. Dlaczego, tak właściwie? […]Reakcje twoich bohaterów są zupełnie pozbawione sensu i logiki. […]
Zgadzam się z bólem serca. Ale! Takie sprawdzenie od początku do końca, wytknięcie błędów naprawdę dużo daje. Nie bez powodu zgłosiłam się do oceny i nie żałuję. Jestem pewna, że dużo mi da.
Wiele zachowań moich bohaterów jest banalna lub niewytłumaczalna. Popracuję nad tym.
Te reakcje i uczucia są tak przerysowane, że aż groteskowe. Spójrz na to chłodno: Zosia dramatyzuje, jak to pokochała gorącą miłością dorosłego faceta, gdy była jeszcze małą dziewczynką i ta miłość trwa nieustannie do dnia dzisiejszego, mimo że Zosia 7 lat go nie widziała. To aż brzmi śmiesznie i po prostu trudno brać to na poważnie. A jeśli już brać na poważnie, to najwyżej można to rozpatrywać w kategoriach jakiegoś ciężkiego zaburzenia psychicznego, bo to niezbyt normalne, żeby dziesięciolatka nie dość, że nie mogła żyć bez dorosłego chłopaka, to jeszcze później przez 7 lat zupełnie jej to nie przeszło. Ta historia po prostu jest trudna do kupienia, nawet jak na fikcję. Właściwie do dopełnienia jej brakowałoby tylko tego, żeby Łukasz był zakochany w Zosi.
Jakby tak spojrzeć na to z tej perspektywy to faktycznie następowanie poszczególnych fragmentów historii jest zwyczajnie nie do „kupienia”. Już się szykuję jak opiszesz akcję ze stoiskiem XD.
Naprawdę nie wiem co napisać. Człowiek uczy się na błędach, prawda?
Przepraszam za tak długi fragment, ale… co to w ogóle za dziewczyna? Dlaczego piszesz o niej tak bezosobowo? Jakąś Monikę, z którą Zosia tylko na chwilę siedziała w jednej ławce, opisałaś od stóp do głów. Nawet jeśli Monika nie pojawiła się już ani razu. Tutaj jest jakaś dziewczyna. I tyle o niej wiemy, mimo że wygląda na to, że ma odegrać później jakąś rolę. A jeśli wcale nie pójdą na zakupy… to po co w ogóle ta rozmowa?
Och. Bo tak się składa, że to właśnie Monika. Specjalnie wróciłam do rozdziału, żeby się upewnić czy naprawdę pominęłam informację z kim siedzi Zosia, ale jest, kilka linijek wyżej:
” — Trochę to bez sensu — szepnęła mi na ucho Monika. Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.”
Wracam do odpisywania. Trochę mi na to schodzi, bo raz, że mam pamęć złotej rybki, a dwa, że i z czasem różnie.
UsuńZgadzam się z bólem serca. Ale! Takie sprawdzenie od początku do końca, wytknięcie błędów naprawdę dużo daje. Nie bez powodu zgłosiłam się do oceny i nie żałuję. Jestem pewna, że dużo mi da.
Wiele zachowań moich bohaterów jest banalna lub niewytłumaczalna. Popracuję nad tym.
Warto pracować, każdy gdzieś zaczyna i takie błędy po prostu trzeba przerobić, żeby wiedzieć, czego nie robić na przyszłość.
Rozdział 6
OdpowiedzUsuńZaraz, a więc „dziewczyna” z poprzedniego rozdziału to Monika? Wychodzi tutaj problem w tym, jak określasz swoich bohaterów: dziewczyna, ciemnowłosa, okularnica. Czasem naprawdę lepiej powtórzyć imię niż popadać w niezręczności lub tworzyć takie ciężkie konstrukcje, przez które trudno się domyślić, o kogo w ogóle chodzi.
Faktycznie w wielu miejscach z pewnością jest to problematyczne, jednak tutaj wspomniałam Monikę z imienia :).
Ponadto przytoczony fragment jest zupełnie bezsensownym streszczeniem i zapychaczem. Dlaczego nie możemy zacząć akcji od tego, co faktycznie (mam nadzieję) jest ważne dla fabuły, czyli od tego wyjścia na zakupy? Zastanów się, co jest ważnego w oglądaniu chmurek i pustych wyliczeniach, że po trzech minutach wreszcie poszły? Nic. Akapit jest nudny i zapychający, nie wynosimy też z niego nic istotnego. Równie dobrze można czytać tekst bez niego.
Natłoku informacji oraz bezsensownym opisom mówimy NIE! Zapisane ^-^.
Początek tego akapitu to całkiem dobra próba przekazania tego, jak czuje się Zosia. Pokazujesz jej uczucia, zamiast o nich pisać. Natomiast co do drugiej części. Od dawna? Dopiero co zaczął się rok szkolny, nawet nie skończył się wrzesień. Czy to faktycznie aż tak „dawno”?
O, może to głupie, ale miło mi się zrobiło na słowa „całkiem dobra próba”. Postaram się, żeby było ich więcej. To znaczy… Żeby ogólnie lepiej przekazywać emocje postaci. To miałam na myśli ;D.
To „dawno” popsuło akapit.
Wydaje mi się, że to już trąci nastrojami emo i niepotrzebnym patosem.
W końcu bohaterka lubi „mroczne” klimaty XD. Taki żarcik, żeby za poważnie też nie było.
Jak teraz to przeczytałam (fragment opowiadania) to wyobraziłam sobie tę scenę i miałam takie „no chyba sobie żartujesz, aŁtorko”.
O, może to głupie, ale miło mi się zrobiło na słowa „całkiem dobra próba”. Postaram się, żeby było ich więcej. To znaczy… Żeby ogólnie lepiej przekazywać emocje postaci. To miałam na myśli ;D.
UsuńTrzymam kciuki! Naprawdę! Bo kiedy już decydujesz się na przekazanie myśli bohatera i jego emocji, robisz to całkiem nieźle. Więc kwestia wprawy i jestem pewna, że się wyrobisz! :)
Dziękuję! Naprawdę się postaram ;3
UsuńRozdział 7
OdpowiedzUsuńCzy Zosia zawsze, jak się denerwuje, robi minę jak karp zaskoczony swym losem przed Wigilią? Zasysanie policzków wygląda dość dziwnie, nikt nie zwrócił na to uwagi?
Zupełnie nie przemawia do mnie kreacja Zosi i jej absolutne przewrażliwienie na punkcie Miłosza. Bo jest aż karykaturalne. Cała ta wielka miłość, jaką do niego czuje, jest szyta bardzo grubymi nićmi. Tym bardziej, że nie widziała go, odkąd miała 10 lat. Teraz ma 17…
Chwila. Teraz wychodzi na to, że Miłosz pojechał z nimi, bo Łukasz nie chciał zostawiać brata samego, a jednak cały ten czas, gdy oni pluskali się w wodzie, Miłosz siedział sam?
Zastanówmy się. Czy Zosia w ogóle zachowuje się normalnie? Wątpię.
Chyba zaplątałam się podczas tworzenia bohaterów, ich zachowań i reakcji. Mam nadzieję, że uda mi się to wypracować.
Co więcej, cała ta scena jest zupełnie po nic. Najpierw wprowadzasz informację, że Zosia, Iza i Łukasz mieli pojechać nad jezioro i miło spędzić czas, a potem spłycasz wszystko do tego, że no, posiedzieli, pogadali, wrócili. Równie dobrze mogłoby się skończyć na informacji, że Miłosz pojechał z nimi, więc nie udało się im porozmawiać o sprawach swojego trio. A szkoda, bo miałaś okazję przedstawić tu jakąś rozmowę z Miłoszem i spróbować zbudować z nim jakąś relację.
Miało wyjść nawiązanie do marzenia z dzieciństwa Zosi. Chciała posiedzieć z Miłoszem nad jeziorem. I właśnie to zrobiła, a ostatecznie nic jej to nie dało.
Ponownie wraca kwestia kontrastu. Dziecięce fanaberie często bywają tylko fanaberiami i powinny nimi zostać, bo ostatecznie nic nie dają.
Rozdział 8
Dlaczego Miłosz, mając prawie 30 lat i mieszkając w Warszawie, nie miał absolutnie żadnych oszczędności, które pozwoliłyby mu poszukać nowej pracy? […] Dlaczego rodzice mu nie pomogli? […] Ze względu logicznego nie trzyma się to kupy, ale rozumiem, że imperatyw nakazał pchnąć Miłosza w ramiona Zosi.
Nie miał oszczędności, zwolnili go w trybie natychmiastowym, bo do jego miejscu pracy dotarła informacja, że brał narkotyki. Rodzice mu nie pomogli? Finansowo może nie, ale przyjęli go do rodzinnego domu jak gdyby nigdy nic. Mimo, że ich nie odwiedzał, ograniczał się do krótkich rozmów przez kamerkę.
Mimo wszystko przyznaję, dużą rolę odegrał imperatyw.
Sytuacja, którą przedstawiasz w tym rozdziale, jest tak groteskowa i komiczna, że aż nie wiem, od czego zacząć.
No właśnie bałam się oceny tego wątku.
Ta historia jest tak przerysowana, że aż trudno nie czytać jej jako pastiszu. Miało być dramatycznie i trzymająco w napięciu, a wyszło śmiesznie.
Jest jedna rzecz, która pociesza mnie po przeczytaniu tego zdania. Przynajmniej ta scena wywołała jakiekolwiek emocje. Mogła być nijaka.
Rozdział 9
OdpowiedzUsuńTutaj dyrektor niczym z pamięci recytuje scenkę. To wygląda strasznie nienaturalnie. Poza tym: czy w tej szkole nie ma monitoringu? Mamy XXI wiek, kamery są w szkołach na wsiach, przecież powinni wiedzieć, kto i kiedy wchodzi do klasy. […] Zupełnie nie przemyślałaś tej sceny, choć chciałaś na siłę wcisnąć akcję. Zamiast dramatycznie, wyszło śmiesznie i to w bardzo, bardzo zły sposób. Mam wrażenie, że w tej chwili czytam parodię. Wątpię, żeby to było twoim zamiarem
Owszem, wyszło nienaturalnie, kiedy patrzę na to z perspektywy czasu. W momencie pisania rozdziału miałam w głowie jedynie myśl „fajnie to rozjaśni całą sytuacje”. I chyba monolog dyrektora się nie sprawdził.
Zaraz powinna być mowa, że monitoring nie działał. Ale już tak całkowicie odbiegając od treści opowiadania.
Okej, mamy XXI wiek, ale u mnie, w liceum nie ma kamer (choć chodzę do miasta). A raczej są i to tylko przy sekretariacie i sali ze sprzętem komputerowym. Jak ktoś komuś coś kradnie z szatni to „nie wina szkoły”. Więc, no nie. Nie wszędzie powinno być wiadomo co, gdzie, z czym i kiedy.
Nie, nie chciałam, żeby wyszła z tego parodia, aczkolwiek pisząc już miałam wrażenie, że coś jest nie tak. Wisiało nade mną pytanie „na pewno chcesz to dodać?”. Jak widać, dodałam.
Oho, czyli monitoring był, ale bardzo wygodnie nie działał. Nie sądzisz, że trochę za dużo tu zbiegów okoliczności?
Trochę ich jest, ale szczerze? Więcej ich w polskich komediach romantycznych. Wcale ich nie obrażam, ja nawet je lubię. Po prostu stwierdzam fakt.
Podsumujmy: dziewczyna została pobita, zrzucono na nią winę, a gościu jeszcze straszy ją wezwaniem policji? W pierwszej kolejności powinien wezwać KA-RET-KĘ, skoro Zosia miała rozkwaszony nos i słaniała się na nogach! Twoje postacie zachowują się zupełnie karykaturalnie i po prostu nie myślą.
Dlaczego dyrektor nie widzi, że zaprzecza sam sobie? Dlaczego tu jest tyle imperatywów narracyjnych? Ta historia w ogóle nie trzyma się kupy.
Okej, wiemy, że Monika nagrywała i oczywistym jest, że ostatecznie pewnie udostępni to nagranie, ale nadal cała reszta jest tak frustrująco pozbawiona sensu, że aż ma się ochotę wyjść i nigdy nie wracać. Brakuje jeszcze, żeby matka też kupiła tę historyjkę.
Doszłyśmy do bardzo złego momentu, w którym opko jest trochę jak samospełniająca się przepowiednia. Czytam tekst i kolejne absurdy pozwalają mi sądzić, że zaraz stanie się coś jeszcze głupszego. […] To naprawdę nie jest dobre, gdy tekst nie dość, że da się całkowicie przewidzieć, to jeszcze bohaterowie wybierają najgorsze możliwe opcje, zachowując się tak, jakby brakowało im piątej klepki.
Nie chcę się powtarzać, wspominałam już, że nieumiejętnie kreuję bohaterów, ich reakcje, decyzje itd. Ale popracuję nad tym!
Każe od kazać. Karze od karać.
Ja nie wiem dlaczego to jest przez „ż”. Ja nawet sprawdzałam pisownie, żeby się upewnić XD.
Dlaczego robisz ze swoich bohaterów głupków? Dlaczego Zosia nie może być na tyle inteligentną bohaterką, żeby wpaść na to samodzielnie?
Chciałam pokazać, że gdyby nie przyjaciele to Zosia nie poradziłaby sobie z (abstrakcyjną, ale wciąż trudną dla niej) sytuacją.
Chyba zaplątałam się podczas tworzenia bohaterów, ich zachowań i reakcji. Mam nadzieję, że uda mi się to wypracować.
UsuńNa pewno się uda! Po prostu daj im wszystkim unikalne cechy i pilnuj, żeby ciągle nie powtarzali tego samego. :D
Nie miał oszczędności, zwolnili go w trybie natychmiastowym, bo do jego miejscu pracy dotarła informacja, że brał narkotyki. Rodzice mu nie pomogli? Finansowo może nie, ale przyjęli go do rodzinnego domu jak gdyby nigdy nic. Mimo, że ich nie odwiedzał, ograniczał się do krótkich rozmów przez kamerkę.
Mimo wszystko przyznaję, dużą rolę odegrał imperatyw.
Jak to tłumaczysz, to brzmi rozsądnie. Teraz kwestia przełożenia tego na tekst.
Trochę ich jest, ale szczerze? Więcej ich w polskich komediach romantycznych. Wcale ich nie obrażam, ja nawet je lubię. Po prostu stwierdzam fakt.
Bardzo rzadko oglądam polskie filmy, dlatego nie potwierdzę ani nie zaprzeczę. Jakbyś ograniczyła się tylko do jednego motywu, to byłoby jak najbardziej do kupienia. Ale kiedy wszystko się nawarstwia: zakrwawiona Zosia, dyrektor kupiony przez rodziców, brak zeznań Łukasza i Izy, zepsuty monitoring (lepszy do kupienia byłby po prostu jego całkowity brak), robi się trochę tłoczno.
Ja nie wiem dlaczego to jest przez „ż”. Ja nawet sprawdzałam pisownie, żeby się upewnić XD.
Zdarza się. Ja uporczywie piszę mRZawka... :) Wiem, że pisze się przez Ż, ale i tak to robię jakoś mechanicznie.
Kurka... Aż przykro się czyta, że autorka (wcale nie aŁtoreczka, bo takie są odporne na rady i sugestie) tak się umartwia. :<< Głowa do góry! Już wiesz, czego unikać! :)
OdpowiedzUsuńHah, nie spodziewałam się takiego komentarza tutaj.
UsuńRacja, teraz muszę się tylko pisać i pisać, żeby się poprawić ^-^.
Rozdział 10
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że kreujesz dorosłych na „tych złych”. […]
Nie miałam tego na celu, ale jak na to teraz patrzę to chyba ostatecznie tak właśnie wyszło.
Problem wykorzystywania kogoś to bardzo poważna kwestia. Uważam, że to fajnie, że chcesz poruszyć ją w swoim tekście, ale z drugiej strony tak bardzo spłycasz problem, że to aż przykre.
Naprawdę mi głupio, że tak to zostało odebrane. Podczas pisania nie miałam złych intencji, ale wydaje mi się, że to jest akurat zrozumiałe.
Po prostu pisanie na siłę w pewnych chwilach i niedopracowanie fabuły tak się kończy. No, a ja zwyczajnie chciałam skończyć te historię, żeby nie było, że „znów odpuściłam w połowie”.
Ja wiem, że te teksty o dziesięcioletniej dziewczynce miały być romantyczne. Ale to, w jaki sposób romantyzujesz wzdychanie dziesięciolatki do dorosłego faceta, przyprawia mnie o dreszcze obrzydzenia.
Och, nie chciałam wywoływać w tobie obrzydzenia.
Rozdział 11
Dowiadujemy się, że Dawid przyznał się do tego, co zrobił, a za co Zosia została oskarżona, a dyrektor osobiście ją przeprosi, ale…
— Jest tylko jeden warunek — odparła zniesmaczona. — Chcą to załatwić po cichu, więc plotki, które krążą po szkole pewnie się nie zmienią. – Czy naprawdę twoi bohaterowie nie mogą mieć trochę pomyślunku i na przykład zagrozić dyrektorowi nagłośnieniem sprawy? Przecież to mogłoby bardzo zaszkodzić jego wizerunkowi, a nawet doprowadzić go do utraty stanowiska.
Zosia nie chciała nagłaśniania sprawy, chciała spokoju, ale ostatecznie wyszło jak wyszło. Odbija się tutaj lanie wody i niedopracowanie fabuły.
Rozdział 12
Lampka nieznacznie oświetlała skromnie urządzony pokój mojej najlepszej przyjaciółki. Słońce zdążyło już zniknąć za horyzontem, przez co nie było zbyt jasno, ale w żadnym wypadku mi to nie przeszkadzało. Bawiłam się kosmykiem włosów, opierając się o ścianę, do której było przysunięte łóżko okryte fioletową pościelą. Izabela wpatrywała się w monitor, na którym właśnie wyświetlała się najnowsza polska komedia. – Żeby nie było, że tylko karcę, uważam, że to całkiem dobry opis. Nie wymieniłaś kolejno wszystkiego, co znajdowało się w pokoju Izabeli, ale tylko mimochodem wspomniałaś o fioletowej pościeli, dzięki czemu wyszło naturalnie.
Ten rozdział był dość statyczny, ale to nie znaczy, że zły, przeciwnie. Miałaś na zawarte tu sceny jakiś pomysł i plan, wiedziałaś, co chcesz w nich zawrzeć. Mówiło nam to coś o bohaterach, rozwijała ich relację i problemy osobiste. Szkoda tylko, że dzieje się to tak późno.
Uśmiechnęłam się. Dziękuję, to trochę jak miód na moje serce po tej niezwykle pouczającej ocenie :).
To nie jakiś wielki zarzut, ale dobrze byłoby popracować nad tym, by twoi bohaterowie reagowali na różne sytuacje w różny sposób. […] Kiedy wszyscy bohaterowie zaczynają zachowywać się tak samo – przestają być ciekawi.
Zapamiętam.
Och, nie chciałam wywoływać w tobie obrzydzenia.
UsuńWyjaśniłyśmy sobie, jest ok. Kwestia doboru słów i wyraźniejszego zaznaczenia granicy, a odbiór byłby zupełnie bezproblemowy. Teraz rozumiem, co dokładnie miałaś na myśli i wszystko jest ok. :)
O, cieszę się. Naprawdę było mi z tym głupio.
UsuńRozdział 13
OdpowiedzUsuńOdniosę się teraz do całej twojej wypowiedzi, więc nie widzę sensu w jej kopiowaniu.
To, że akcja zwolniła jest głownie skutkiem tego, że po dwunastym rozdziale miałam dłuższą przerwę od pisania. Trochę inne spojrzenie na historię i tak naprawdę podjęcie decyzji ile i co ja chcę jeszcze przekazać w tej historii. Czułam, że wyszło mi ona co najwyżej przeciętnie i nie chciałam jej jeszcze bardziej zepsuć zakończeniem.
Tak się składa, że Marek miał odegrać ważną rolę w życiu Zosi. Chyba mogę zdradzić fabułę, bo w sumie nie planuje drugiej części (haha ;D). Marek miał stać się czystą kartą i pierwszym chłopakiem, do którego Zosia czułaby „zdrowe” uczucia. Ale zabrakło mi pomysłów na resztę wątków i zakończyłam opowiadanie tak, a nie inaczej.
A! Nikt nie reagował, bo w prawdziwym życiu też nikt nie zwróciłby uwagi. Takie są przykre realia społeczeństwa. Ludzie nie wtrącają się w nie swoje sprawy. Są oczywiście wyjątki i był nim w tej historii Marek.
W przypadku Miłosza to tak. Miałam na myśli inżyniera, to również mogłam doprecyzować.
Rozdział 14
I kiedy już wszystko zaczynało się w miarę prostować, spada kolejna bomba.
Pozwól, że to zostawię, bo w sumie wypowiadałam się już na podobny temat we wcześniejszych komentarzach.
Mam mieszane uczucia co do mamy Zosi. Z jednej strony to fajnie, że akceptuje córkę taką, jaką jest.[…] Mama Zosi nie wie, że chodzi o Miłosza, czyli osobę im znaną, ale nawet nie pyta, skąd Zosia zna tyle starszą osobę? Przecież mieszkają w małej wsi, mogłaby więc poznać kogoś w Internecie, ale to też trudno określić. Czy jej matka nie powinna bardziej martwić się o jej bezpieczeństwo?
Racja, mogłaby wykazać się większą chęcią ochrony swojej córki przed całym światem, ale ich relacja była inna. Ufały sobie, a mama Zosi dobrze wiedziała, że w takich sprawach jej córka nie będzie spotykać się z kimś z Internetu. Poza tym jej mama pytała się czy go zna, a reakcja Zosi była dla niej jednoznaczna (że tak, zna).
Rozdział 15
Zosia to twoja kluczowa bohaterka, narratorka. Uważam, że to bardzo źle, że spłycasz jej emocje, podsumowując wszystko w taki sposób. Właśnie tego głównie brakuje mi w twojej narracji: rozbudowania o uczucia bohaterów. To taki trochę lazy writing. Przez to twój tekst nie jest pełnokrwisty. Tylko zwyczajnie suchy.
Więcej prób przekazania emocji bohaterów. To też sobie zapiszę.
Powiązanie wszystkich wątków i budowanie nieskończonej ilości dram sprawia, że czytelnik nie może odetchnąć. Nie dość, że Dawid jest ucieleśnieniem wszystkich najgorszych cech, to jeszcze ukazują się dopiero, gdy imperatyw tak nakazuje. Odniosłam wrażenie, że Dawid pojawił się znikąd tylko po to, żeby namieszać. Na przestrzeni większości rozdziałów w ogóle go nie ma, aż tu nagle: ej, wiecie, jest taki Dawid, on to jest zły i teraz wszystko zepsuje. Żeby wszystko miało sens i było realistyczne, sporo wątków trzeba zawiązać dużo wcześniej, żeby miały szansę się rozwinąć.
Dawid będzie jeszcze miał okazje się popisać! A dokładniej w relacji Łukasza o nim :).
Dlaczego robisz ze swoich postaci zupełnie nieczułe i egocentryczne osoby? Przecież każdy człowiek, który nie jest pozbawiony empatii, zrozumie, że sprawa Łukasza i jego przymusowego wyoutowania się jest ważniejsza niż to, że Iza jest w Łukaszu zakochana. Co więcej, przecież to nie wina Łukasza, że jest gejem i że nie może odwzajemnić uczuć Izy. Dlaczego więc Iza miałaby mieć do Zosi żal? Przecież powinna zrozumieć, w jakiej sytuacji znalazł się Łukasz.
Mam wrażenie, że już o tym pisałam. Ludzie różnie reagują w różnych sytuacjach, nie zawsze tak jak się tego spodziewamy. Tak właśnie zachowała się Iza. Nie wiedziała co ze sobą zrobić, stchórzyła (co chyba wyjaśnia w następnym rozdziale).
Oczywiście, że Łukasz nie jest winny temu, że jest gejem.
Zosia po prostu martwi się, że Iza może stwierdzić „Okej, czyli Łukasz jest dla niej ważniejszy niż ja”. Poza tym ta myśl jest przelotna, ale jednak się pojawia.
Marek miał stać się czystą kartą i pierwszym chłopakiem, do którego Zosia czułaby „zdrowe” uczucia. Ale zabrakło mi pomysłów na resztę wątków i zakończyłam opowiadanie tak, a nie inaczej.
UsuńKurczę! A szkoda, bo to zdecydowanie nadałoby opowiadaniu innego wydźwięku i lepiej zarysowałoby wszystkie kwestie. Zosia miałaby chwilę, żeby zrozumieć, że uczucia do Miłosza były cokolwiek dziwne albo po prostu się do nich uśmiechnąć z sentymentem, że kiedyś była zapatrzona w starszego kolegę-mentora. Myślę, że to by rzuciło zupełnie inne światło na kontekst całości.
Wezmę to pod uwagę o ile będę pisać to opowiadanie od nowa :)
UsuńRozdział 16
OdpowiedzUsuńAch, czyli wracamy do „nijakiej” fabuły. Tak szczerze? Zgadzam się pod pewnymi względami. Za bardzo rozczulałam się nad błahostkami, a za mało na naprawdę ważnych kwestiach. Dużo się nazbierało błędów, które w ogólnym rozrachunku sprawiły, że opowiadanie wyszło zwyczajnie mdłe.
Ale! Myślę, że mimo wszystko wywołało jakieś emocje. Czy to poirytowanie, śmiech. Ważne, że czuło się cokolwiek. Bo chyba po to się pisze? Żeby ludzie mogli odczuwać to co jest napisane. A to przecież tylko słowa. Czy czujemy cokolwiek gdy czytamy przepis na ciasto marchewkowe?
Może porównanie słabe, ale czuję się lepiej, kiedy pomyślę, że jednak jakieś emocje były podczas czytania :).
EPILOG
Tak naprawdę pisałam to opowiadanie z wizją epilogu i napisanie go było jedynie formalnością. Środek sprawia mi najwięcej problemów ;D.
Za bardzo rozczulałam się nad błahostkami, a za mało na naprawdę ważnych kwestiach. Dużo się nazbierało błędów, które w ogólnym rozrachunku sprawiły, że opowiadanie wyszło zwyczajnie mdłe.
UsuńHej, głowa do góry. Ja widzę potencjał, zwłaszcza po tym, jak przyjmujesz krytykę. :) Były momenty, które na tle reszty wypadały znacznie lepiej i w tym zdecydowanie widzę pole do rzeźbienia i pracowania – bo przy warsztacie i tworzeniu najważniejsze jest rzemiosło. Choćby ktoś miał niesamowity talent i wymyślał super pomysły, trzeba to jakoś ubrać w słowa. Wypracować styl, nauczyć się prowadzić narrację. I tutaj nie ma drogi na skróty, trzeba po prostu pisać, pisać, pisać. Więc pisz jak najwięcej, bo ja może w ocenie wydawałam się zdenerwowana, ale myślę, że jak najbardziej masz potencjał do tego, żeby w przyszłości pisać naprawdę dobre i ciekawe teksty. :D
I fakt, dobrze, że wywołują emocje. Ja czytam czasem swoje stare teksty i wyję ze śmiechu, patrząc, jakie pisałam głupoty (a pisałam wszystko, od fanfików o Tokio Hotel – możecie mnie oceniać, pozwalam xD – przez fanfiki do gier, na własnej twórczości skończywszy). Ale przynajmniej za każdym razem płaczę ze śmiechu (i cieszę się, że teraz już nie piszę takich rzeczy xD). Uwierz mi, to, co ja pisałam, powinno zostać zakopane w głębokim dole i zasypane wapnem. W ocenach nie wystarczyłoby skali, żeby powiedzieć, jakie to było złe. D:
[Aya już dawno wnosiła o trolla jako najniższą notę końcową. So, Den... XDD]
UsuńSkoia, świat by tego nie wytrzymał. Nie krzywdź tak ludzi. xD
UsuńDziękuję za tak pokrzepiające słowa! Dodałaś mi wielkich zasobów motywacji, żeby pracować nad pisaniem <3.
UsuńPrzy okazji porządnie oceniłaś, co mnie dużo dało!
PODSUMOWANIE
OdpowiedzUsuńNawet nie wiesz jak bardzo jestem wdzięczna za to, że oceniłaś moje opowiadanie. Od bardzo dawna planowałam zgłosić którąkolwiek z moich prac, ale zawsze mówiłam sobie „ona jest zbyt beznadziejna, żeby ją oceniać, tylko się zbłaźnię” albo „będę żałować, bo tylko mnie wyśmieją”.
Ale nie czuję się wyśmiana, nie żałuję ani nie czuję się zbłaźniona. W sumie jedyne czego żałuję to tego, że zgłosiłam się tak późno.
Niezmiernie dziękuję za poświęcony czas i zapewne poszarpane nerwy z powodu tego się w mojej historii zadziało ;D.
Z pewnością wezmę sobie absolutnie wszystkie rady do serduszka i postaram się, aby moje przyszłe prace były lepsze. Metodą prób i błędów, mam nadzieję, poprawię swój pisarski poziom, a przede wszystkim postaram się odpowiednio zaplanować fabułę i rozmieścić wątki.
Chyba pójdę za twoją radą dotyczącą bety, bo większość błędów ortograficznych wynikała z mojego rozkojarzenia, a nie z nieznajomości zasad językowych.
Jeszcze raz ogromne DZIĘKUJĘ!
Pozdrawiam,
Shoshano.
Miałam bardzo podobne odczucia po ocenie mojego opowiadania :). Na początku przez chwilę czułam żal, ale bardziej do siebie samej. Potem mnie to zmotywowało do dalszej pracy i zaczęcia od początku.
UsuńAbsolutnie nie czuj się zbłaźniona. Gdzieś zacząć trzeba. Nie wiem, jak długo piszesz, jeśli to jeden z pierwszych Twoich dłuższych tekstów: naprawdę nie jest źle.
UsuńNie zniechęcaj się. Ja przestałam pisać na kilka lat (z drobnymi przerwami). Teraz bardzo tego żałuję. Bo tylko przez pisanie mogłam poprawić swój warsztat. Owszem, zaczynałam teksty i ich nie kończyłam, porzucałam, rozpoczynałam od nowa... ale cały czas się czegoś uczyłam. I ten moment, w którym przestałam pisać, to czas mojego największego regresu. Dlatego pisz, pisz, pisz. Jak najwięcej. :)
I nie wstydź się tego, że robisz błędy, bo każdy jakieś robi. Mój tekst betuje Skoia i czasem, jak do niego wchodzę i patrzę, jak jest tam czerwono, to mi się robi słabo. :D Bo właśnie znam zasady, ale po redagowaniu zdań, zmienianiu kolejności i rożnych innych zabiegach po prostu wychodzą potworki.
To tak jakby mój 3 dłuższy, zakończony tekst.
UsuńPozostałe ledwo co rozpoczęte, doprowadzone do połowy, bez pomysłu.
Ja również miałam mnóstwo przerw i też tego żałuję. To opowiadanie było pierwszym po dłuższej przerwie (2/3 lata).
Będę pisać, pisać i pisać. Na pewno!
No i postaram się poszukać jakiejś bety ;D.
A! Ważne pytanie. Czy mogłabym dodać link do tej oceny na swoim blogu w zakładce "Linki"?
OdpowiedzUsuńNa ostatnie pytanie odpowiem ja: oczywiście, że tak.
UsuńJest nam niezmiernie miło, że tego chcesz. ❤