Tytuł: Spalony Feniks
Autorka: Farfadeta
Tematyka: HP fanfiction
Oceniają: Ayame i Dafne
Zgłoszenie, które zostawiłaś w naszej Księdze, od razu zachęciło mnie do zapoznania się z opowiadaniem. Hermiona jest jedną z moich ulubionych postaci w potterowskim uniwersum, a wzmianka o psychologicznym wątku również zadziałała na plus.
Sam tytuł, zarówno bloga, jak i opowiadania, bez wątpienia kojarzy się ze światem Rowling, ma też wydźwięk nieco metaforyczny, słowem – zawiera wszystko to, co dobry i przyciągający uwagę tytuł zawierać powinien.
Kolorystyka szaty graficznej jak najbardziej współgra z adresem i tematyką. Intryguje mnie postać mężczyzny widoczna na nagłówku, zwłaszcza że wątek paringowy, jak wspomniałaś w zgłoszeniu, jeszcze się nie pojawił. Ponadto opowiadanie ma być o Hermionie, tymczasem pierwsze skrzypce gra wspomniany mężczyzna. Trochę przypomina Remusa z czasów młodości i gdybym ze zgłoszenia nie wiedziała, że twoje intencje są inne, założyłabym, że historia będzie o tej dwójce.
Kolejnym problemem jest archiwum. Skleiło się w jedną kaskadę, z której właściwie nie da się korzystać. Nie wygląda mi to na kwestię rozdzielczości. Czy nie lepiej byłoby dać wszystkie rozdziały w kolumnie po lewej stronie albo jako podstronę w menu głównym?
A jak już o menu mowa, to te nazwy zupełnie nie działają. Nie potrafiłam domyślić się, co się pod nimi kryje, a twoje rozwiązanie do mnie nie trafia. Widocznie nie ja jedna miałam z nimi problem, bo w kolumnie znajdziemy… wyjaśnienia nazw poszczególnych podstron. Oryginalność jest świetna, ale najważniejsza jest przejrzystość. Nie ma nic złego w nazwaniu zakładek tak samo, jak wszyscy inni autorzy. Priorytetem jest, by czytelnik się u ciebie nie zgubił i czuł komfortowo, poruszając po stronie. W tej chwili tego komfortu nie ma – potrzebuję mapy. Niemniej dalej wszystko jest przejrzyste i czytelne.
Jeszcze kilka słów o zakładkach. Jako pierwsza wita mnie podstrona poświęcona tobie jako autorce. Bardzo przyjemna i wyważona, razi mnie tylko, że na początku piszesz o sobie w trzeciej osobie, potem w pierwszej, a jeszcze później znowu w trzeciej. Trzymałabym się jednej wersji. W mojej opinii narracja pierwszoosobowa brzmi lepiej, ale to tylko moje skromne zdanie, sama zdecyduj, w czym się dobrze czujesz. (Mały update – niżej wspominasz o mieszaniu osób itp., ale mnie osobiście nadal to jakoś nie przekonuje). Rzuca mi się w oczy używanie dywizów zamiast pauz/półpauz. Nie rób tego.
Dla nich byłaby w stanie zrezygnować z wielu rzeczy, toteż ubolewa jeszcze bardziej nad faktem, iż z niezależnych od niej względów prawdopodobnie będzie musiała zrezygnować z[e] współpracy. – Tu wskoczyło powtórzenie i literówka – „ze współpracy”, nie „z współpracy”.
W „Piórem...” wita mnie cudzysłów amerykański (w którym obie jego części znajdują się u góry). Proszę, używaj poprawnych znaków interpunkcyjnych.
Podoba mi się, że wstawiłaś krótki zarys fabuły i zaznaczyłaś, które elementy kanonu postanowiłaś zmienić. To wyjaśnia pewne kwestie od samego początku i pozwala uniknąć nieporozumień.
Reszta menu obędzie się bez komentarza. Lepiej przejdę do treści właściwej.
Prolog
Od dawna nienakręcany, stłumiony, zapomniany i niechciany zegar (...). – Chyba zabrakło już epitetów na opisanie tego zegara. Wyrzuciłabym choć jeden, np. ten stłumiony – skoro nikt go nie nakręcał, został zapomniany, to i nie wydawał dźwięków. Stłumienie będzie logicznym następstwem. Nadmiar epitetów koszmarnie rozwlecze ci tekst, co w prologu jest po prostu strzałem w stopę.
Kukułka zwisała bez życia ze środka tarczy, nie doczekawszy się kolejnych kuknięć o pełnej godzinie. Na niej zaś już kilka tygodni wcześniej wybiła 11.00. – Na niej, czyli na kukułce? Tak by wynikało z kontekstu, choć domyślam się, że chodzi o tarczę.
Niewielki fragment prologu i już drugie nawiązanie do śmierci. Robi się mrocznie, ale w ten sztampowy sposób. Zaczynasz dość pretensjonalnie – wypchanymi po brzegi okrąglutkimi opisami, porównaniami, metaforami. Dużo lepiej klimat zbudowałoby wspomnienie tego zegara bez górnolotnych dodatków, dorzucenie informacji o grubej warstwie kurzu pokrywającej meble i tymże kurzu unoszącym się w powietrzu. Szczątkowe światło słoneczne przedostające się przez grube, ciemne kotary mogłoby załamywać się na jego drobinach. To już daje pewien obraz, prawda? Nie trzeba od razu straszyć grobowcem i wybudzaniem zmarłych z wiecznego snu.
W kuchni na poplamionych i poobtłukiwanych blatach stało kilka brudnych naczyń. W kącie po prawej walał się przewrócony taboret, a obok leżały szczątki szklanki, która wypadła z rąk mieszkającej tu kobiety jeszcze przed rozpoczęciem lata. W otwartej na oścież szafce pod zlewozmywakiem stało kilka butelek (...). – Powtórzenie. Później w tym samym akapicie znowu mamy wyraz stała.
Martwi mnie, że opisujesz każde pomieszczenie po kolei. Z jednej strony jako czytelnik mogę podążać wraz z narratorem, niejako wejść w jego buty. Z drugiej jednak dostajemy nadmiar opisów rozwleczonych do granic możliwości. Takie wstępy są dobre, ale zaraz po nich musi się coś dziać. Jeśli każesz czytelnikowi zbyt długo czekać na jakąś akcję, może się zniecierpliwić i odpuścić dalszą lekturę. Gdyby nie ocena, bez wątpienia ominęłabym kilka akapitów, szukając konkretów.
(...) małe, wstrętne muszki, wzbijające się charą do lotu przy każdym (...). – Chmarą.
W porządku, rozumiem, o co chodziło z całą tą prozą poetycką. Personifikujesz przedmioty codziennego użytku i próbujesz nadać zwykłym rzeczom niezwykłe znaczenie. Całkiem to wszystko przemyślane, jednak po pewnym czasie po prostu nuży. Dopiero pod koniec, kiedy pojawia się postać kobiety, moja uwaga w pełni skupiła się na czytanym tekście. Trochę późno.
A obok niej, na niewielkim i nieozdobnym, zwykłym łóżku siedziała kobieta. – Jeśli łóżko jest zwykłe, to najpewniej również nieozdobne. Poważnie, przesadzasz z tymi epitetami.
Kobieta nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, nawet szlochu, który prawie co dzień dławił jej gardło. Patrzyła cały czas przed siebie, jakby w drugim, ciemnym roku pokoju widziała coś, co niesamowicie ją zainteresowało, zasmuciło i wzruszyło. – Rogu.
Cała postawa postaci wskazywała mi raczej na marazm, letarg. Tymczasem piszesz, że jej wzrok wyrażał zainteresowanie. Czy nie powinna iść za nim również mowa ciała? Przecież od początku powinnam czuć, że coś nie jest jej zupełnie obojętne, tymczasem jej ciało mówi jedno, a oczy – drugie. Mogłabyś zawrzeć, że kurczowo zaciska na czymś dłoń lub gładzi nią fragment łóżka stojącego obok.
Po środku komnaty stał chłopak. – Pośrodku.
Miał kruczoczarne, rozwichrzone włosy, zielone oczy i był cały brudny, jednak nikt nie zwracał na to uwagi, bo wszyscy wyglądali podobnie. – Czyli wszyscy mieli kruczoczarne, rozwichrzone włosy i całą tę potterowską resztę? Nieźle!
Mam pomysł, jak poprawić to zdanie, spójrz:
Miał ciemne, rozwichrzone włosy i zielone oczy. Był cały brudny, nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Wyglądali podobnie.
Rozbiłam je na trzy części, każda z nich ma inną liczbę słów. Dzięki temu tekst zyskuje na dynamice.
I stał tak, wpatrzony w miejsce, w którym przed chwilą jeden z najpotężniejszych i najmroczniejszych czarodziejów na świecie zamienił się w kupkę popiołu,[przecinek zbędny] rozniesionego na wietrze. – Rozniesioną [kupkę popiołu].
Nagle zewsząd rozległy się krzyki i trzaski – jedni wiwatowali z radości, inni umykali z terenów Hogwartu – już nie chronionych zaklęciami (...). – Niechronionych.
Stało się. Voldemort nie życie. – Nie żyje.
Łza spłynęła mi po policzku, kiedy mignęły mi przed oczyma te wszystkie chwile, cierpienia i radości, których powodem była ucieczka przed Voldemortem. – Przecinek przed cierpienia jest zbędny.
Zapiekła mnie ręka, kiedy usłyszałam krzyk szalonej kobiety, wołającej Czarnego Pana (...). – Zbędny przecinek przed wołającej.
Owszem[,] uśmiechał się, jednak oczy miał tak samo smutne, jak po tym, gdy okazało się, że jego ojciec chrzestny nie żyje. – A tu z kolei przecinka zabrakło.
Utrzymywałam właśnie zaklęciem jakiś kawałek gruzu, zwykłe Wingardium Leviosa, by Ron mógł zajrzeć pod spód kolejnego gruzowiska na niegdyś uporządkowanym korytarzu Hogwartu, gdy usłyszałam krzyk. – Zwykłym [zaklęciem].
Jeśli kogoś przez dłuższy czas przygniata sporych rozmiarów kamień (Hogwart był średniowiecznym zamkiem, jego mury były więc grube, a zatem ich odłamy nie należały do najmniejszych i najlżejszych), to ani nie ma dość powietrza w płucach, by krzyczeć, ani nie ma na to siły, bo raz, że leży i cierpi ileś czasu, a dwa, że cierpienie jest męczące. Serio. Przypuszczam, że taki delikwent mógł albo stracić przytomność, albo najwyżej jęknąć.
Edit: Później okazuje się, że krzyk rozbrzmiewał gdzieś daleko, a nie wydobywał się spod dopiero podniesionego przez Hermionę kamienia. Sama więc widzisz, że coś w tym fragmencie nie gra, czegoś zabrakło.
Schudłam ostatnio kilka kilo, bo takie krzyki zdarzały się często. – Po pierwsze – fajnie by było zobaczyć utratę tych kilku kilo, a nie tylko o niej przeczytać. Hermiona mogłaby więc podciągnąć rękaw zbyt luźnego swetra opadający na dłoń trzymającą różdżkę, mogłaby poprawić koszulkę lub szatę zsuwającą się z ramienia. Dzięki temu nie pisałabyś wprost, co już zakrawa na ekspozycję. Po drugie – ze zdania wynika, że krzyki wpływają na wagę Hermiony. To nie do końca tak. Krzyki (i ogólne cierpienie po wojnie) to czynnik stresogenny. Pominęłaś cały ciąg przyczynowo-skutkowy.
Ale ja tam zostałam. Stojąc w miejscu, zesztywniała z otępienia. – Skoro została, to najpewniej dlatego, że stała w miejscu… Logiczne. Nie powielaj treści o tym samym lub podobnym znaczeniu.
Upadłam. Chyba obiłam sobie kolana, jednak ten ból był niczym w porównaniu z tym, co działo się na wysokości mojego serca. Jego już tam nie było. Wyrwało się z piersi i uległo samozniszczeniu, gdy moje przeklęte oczy odczytały napis na nagrobku. – Piszesz w narracji pierwszoosobowej, ale brakuje mi tekstu, który rzeczywiście by na to wskazywał. Uciekasz w górnolotny ton, przez co przestajesz być wiarygodna. Czy osoba, która odkrywa coś tak trudnego, do której dociera bolesna prawda i w związku z tym przeżywa szok (na co wskazuje upadek i ból w okolicy klatki piersiowej) myśli, że jej serce wyrwało się z piersi i uległo samozniszczeniu? I dlaczego przeklęte oczy? Nie rozumiem tego określenia. Później pojawia się jeszcze kilkukrotnie, ale w bardziej adekwatnym kontekście.
Tłukłam w nagrobek pięściami, ryłam paznokciami czerwoną australijską ziemię, nie mogąc się opanować. – I znów – piszesz jak bierny obserwator. Równie dobrze mogłabyś narrację pierwszoosobową zmienić na trzecioosobową i w samym tekście nic by się nie zmieniło. Pisząc w pierwszoosobówce, musisz wejść nie tylko w buty głównego bohatera, ale przede wszystkim w jego skórę. Patrzeć jego oczami, czuć jego nerwami, pisać tak, jakbyś tym bohaterem była. Jakbyś to ty tłukła pięściami ten nagrobek.
A druga część to już paskudna ekspozycja. Nie chcę, żebyś mi pisała, że Hermiona nie mogła się opanować – chcę to zobaczyć poprzez jej czyny.
Już miała otworzyć okno i wyrzucić ptaka, kiedy rozsunęła zasłonę, a słońce gwałtownie oślepiło jej oczy. Ugh. Jak ja nienawidzę słońca, pomyślała (...). – Lepiej, o tym właśnie mówię! Przy czym nie zawsze musisz uciekać się do werbalizowania myśli.
(...) na jej kolana wypadła jeszcze mniejsza, zagięta w pół karteczka. – Złożona na pół, ewentualnie zagięta w połowie.
Normalnie pewnie narzekałabym na przeskakiwanie z jednej narracji w drugą (zaczęłaś trzecioosobową, oprowadzając nas po mieszkaniu, a później przeszłaś do pierwszoosobowej i tej trzymałaś się do końca prologu), między jedną czasoprzestrzenią a inną, ale tym razem wyszło to całkiem zgrabnie. Prolog, choć krótki, zawiera sporo treści. Mnie osobiście cieszy taka bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z książki, chętnie poznam twoją wersję opowieści, zwłaszcza z perspektywy Hermiony.
Nie byłabym sobą, gdybym się do czegoś nie doczepiła. Czy wysyłaniem listów do uczniów nie powinien zajmować się zastępca dyrektora? W tym przypadku McGonagall przestała pełnić tę funkcję, odkąd objęła posadę po Dumbledorze. Możemy oczywiście przyjąć, że minęło za mało czasu, nie zdążyła się jeszcze tym zająć albo po prostu przez lata tak przywykła do tego zadania, że nie wyobrażała sobie oddania go w inne ręce. Możemy również założyć, że z racji dodatkowego listu w kopercie albo w ogóle adresata przesyłki uczyniono wyjątek. Wolę się jednak upewnić, że nie jest to twoje niedopatrzenie.
Rozdział 1 „Przebudzenie”
Zaczynamy od narracji trzeciosoobowej. Czyli pierwszoosobową przyjęłaś tylko na potrzeby prologu? Nie rozumiem, dlaczego tak mieszasz.
Z pewnością marzyła tylko o jednym – by wybudzić się ze świata pełnego bólu, okrzyków cierpienia i przerażającego, zimnego dreszczu znieczulicy ukochanych ludzi. – Ale tego nie wiemy, bo Hermiona śpi, a obecnie używasz trzecioosobówki, więc nie siedzisz w jej głowie.
Ponadto znieczulica to kolokwializm. I nie potrafię wyobrazić sobie jego zimnego dreszczu. Ewentualnie zimny dreszcz może być wzbudzony u kogoś przez nieczułość najbliższych.
Pukanie nasiliło się, a na klatce schodowej pojawiła się starsza kobieta, przysadzista, w wałkach na głowie i zielonej maseczce na twarzy. – Rety, jakie to kliszowe. Wysil się trochę. Nie każda sąsiadka będzie tęgim babskiem w szlafroku w serduszka z brudnoszarą koronką, z maseczką na twarzy, wałkami we włosach i kapciach z pomponami na stronie grzbietowej.
(...) wrzasnęła, co tak zaskoczyło Ginerwę Weasley, że ta aż podskoczyła w miejscu. – Ginewrę. Bez „ta”. Wiadomo, o kogo chodzi.
Nawet ten wstręty kot już dawno się tu nie pokazywał – warknęła, po czym schowała się z powrotem do mieszkania, kiedy zdziwienie uleciało z Ginny, a ta obdarowała zrzędliwą sąsiadkę Hermiony swoim popisowym, zabójczym spojrzeniem. – No dobrze, tu tak łatwo nie będzie. Po pierwsze – literówka. Wstrętny [kot]. Po drugie – zdanie jest całkiem do przebudowy między innymi przez spójniki od czapy oraz fakt, że Ginny morderczo patrzy na sąsiadkę, która… zdążyła już zniknąć w swoim mieszkaniu. Spróbujmy w ten sposób:
Nawet ten wstrętny kot już dawno się tu nie pokazywał – warknęła, po czym schowała się z powrotem do mieszkania.
Zdziwienie uleciało z Ginny. Wbiła morderczy wzrok w miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się kobieta.
Dopiero któryś z kolei dzwonek zdołał dopiero wyrwać Hermionę ze snu, z którego zerwała się gwałtownie z krzykiem, a wypadłszy z łóżka[,] potknęła się o zaplątane wokół nóg prześcieradło i wylądowała jak długa na podłodze z wielkim hukiem. – Brzydkie powtórzenie (poza tym wyrwać i zerwać tuż obok siebie również nie dają najlepszego efektu), brak przecinka i… ta podłoga była z wielkim hukiem czy Hermiona wylądowała na niej z wielkim hukiem? Błędny szyk. Sama reakcja też raczej przerysowana, kreskówkowa.
Była pewna, że przyjaciele uwierzyli i postanowili jej odpuścić, a Weasley’ów (...). – Weasleyów. Polecam poczytać: [KLIK].
(...) odganiając z myśli kolejny powód jej poczucia winy, która ostatnio zjadała ją od środka. – Poczucie winy ją zjadało, a nie wina sama w sobie. Więc które ostatnio zjadało ją od środka.
Spróbowała się podnieść z podłogi, by pójść i otworzyć sosnowe drzwi, żeby Ginerwa Weasley nie miała argumentów do wyważenia ich (...). – Ginewra. Mylić imiona ważnych postaci drugoplanowych z uniwersum, na którym się bazuje? Trochę wstyd.
Zastanawiam się, jakie znaczenie ma informacja, że te drzwi są wykonane z drewna sosnowego. Jestem skłonna stwierdzić, że żadne. Nie pchałabym epitetów na siłę tam, gdzie niczego nie wnoszą. Fakt, że tu możesz próbować zaznaczyć, że drzwi są kiepskiej jakości i niezbyt wytrzymałe, takie bowiem jest drewno sosnowe, ale umówmy się – Hermiona nie analizuje teraz prawdopodobieństwa, że koleżanka wyważy jej drzwi. Nie zgrywa Sherlocka, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe dane. I obie już wiemy, że masz problem z nagromadzeniem epitetów.
W końcu Hermionie udało się przewrócić na plecy i usiąść, by złapać za krawędź prześcieradła w celu odplątania nóg, jednak - nim zdążyła tego dokonać - cierpliwość Ginny wyczerpała się. Hermiona zdążyła tylko przetrzeć twarz poszewką od poduszki (...). – Kolejne paskudne powtórzenie. W dodatku używasz łącznika zamiast półpauzy. Wyraźnie nie wiesz, o co chodzi z długością poszczególnych kresek. Jeszcze do tego wrócę.
(...) wyszła na korytarz w momencie, w którym Ginny zdążyła się zreflektować[,] i uśmiechnęła się do przyjaciółki, ale w momencie (...). – Kolejne powtórzenie.
Zanim jednak zorientowała się, że nie bardzo ma na czym oprzeć ręce, bo – niegdyś nie za duże, ale w odpowiednim rozmiarze – piersi zmalały praktycznie do zera (...). – A co ma niby znaczyć w odpowiednim rozmiarze, biorąc pod uwagę, że piszesz w narracji trzecioosobowej?
Zdała sobie sprawę z tego, że zawsze silna i opanowana dziewczyna, którą Ruda pamiętała z czasów nauki w Hogwarcie, kobieta, której nic nie mogło złamać podczas wojny z Ciemną Stroną, teraz załamała się kompletnie i – gdyby nie alarm, jaki wszczęto w Norze kilka dni temu – prawdopodobnie zdołałaby zagłodzić się na śmierć. – Ocean paskudnej ekspozycji. Wszyscy wiemy, ile Hermiona przeżyła, ile dokonała i takie tam. Nie musisz robić z niej heroiny, opisując teraz każdy detal jej gryfońskiego żywota i gloryfikować ponad miarę. Do czegoś dochodzimy dopiero, gdy wspominasz, że wyglądała, jakby chciała zagłodzić się na śmierć. Szkoda, że nie pokazałaś tego dialogiem lub obserwacją reakcji Ginny (nie Rudej, na litość Merlina, co za okropna ficzkowa klisza!) – mogłyby przecież bić od niej litość i szok, po czym chłodna determinacja (by pomóc przyjaciółce). Musiałabyś tylko trochę się wysilić i opisać mimikę, gestykulację, detale, które będą na ten stan wskazywać. Tymczasem idziesz na łatwiznę.
A nóż się przydadzą – pomyślała wtedy i oto rzeczywiście (...). – A nuż!
Blondynka zawsze była samowystarczalna, nigdy do nikogo nie zwracała się o pomoc. – Blondynka? Od kiedy Hermiona jest blondynką? Pomijając już fakt, że kolejny raz używasz koloru włosów, by uniknąć powtórzenia, co raczej nie jest wyznacznikiem prozy wysokich lotów.
I znów – ekspozycja. Nie uciekaj się do niej. To pójście po linii najmniejszego oporu.
Zawsze to Ruda musiała wyciągać z niej informacje i jej problemy. – Wyciągać z niej problemy? To tak się da? Teach me. Mogła starać się, by Hermiona podzieliła się z nią swoimi problemami. Ginny nie jest jednak dementorem problemowym, nie wyssie ich z przyjaciółki.
Już o tym wspomniałam wyżej, ale rozwinę raz jeszcze tutaj – określenie Ginny jako Rudą to jedna z powielanych w potterowskich fanfiction klisz. Coś jak nazywanie Dumbledore’a Dropsem. Nie ma podparcia w uniwersum i jeśli u ciebie również z niczego nie będzie wynikało – a w tej chwili nie wynika, jedynie służy za synonim, gdy próbujesz uniknąć powtórzeń – będzie brzmiało sztucznie, tandetnie. To po prostu inna forma rudowłosej. Jeśli jednak upierasz się, by tego przezwiska używać, wprowadź je fabularnie – niech zwracają się tak do niej osoby najbliższe. Tylko nie zapomnij pokazać tego za pomocą sceny, nie streszczenia.
Ginny otworzyła okno szeroko, czując, jak wielki zaduch panuje w sypialni Hermiony, po czym otworzyła kolejne okna. Tymczasem druga z kobiet stała wciąż oparta o framugę drzwi i z obojętnością obserwowała czynności dziewczyny (...). – Jak widzisz, w zdaniu podkreśliłam kilka różnych partii dotyczących kilku różnych błędów. Zacznijmy od początku.
Pogrubienie to pomylony czas – piszesz w przeszłym (otworzyła, stała, obserwowała), a to jedno słowo (panuje) masz w teraźniejszym. Nie mieszaj. To bardzo ważne.
W pierwszym i czwartym podkreśleniu zawiódł szyk. Do tych poprawek wrócę nieco niżej.
Drugie podkreślenie to część zupełnie zbędna. Panował zaduch – Ginny otworzyła okno. W porządku. Otwieranie kolejnych to już niepotrzebny dodatek. Niczego nie zmienia w sytuacji bohaterek, niczego nie wnosi do opowiadania.
Dalej – to w końcu kobieta czy dziewczyna? To nie są synonimy, a obie postaci są na podobnym etapie rozwoju. Proponuję używać zaimków – tekst będzie czytało się zdecydowanie płynniej, bez szukania sztucznych zamienników. Jeśli pominiemy w tym fragmencie doprecyzowanie, że sypialnia należała do Hermiony (co jest oczywiste, w końcu cały czas znajdujemy się w jej mieszkaniu, miejsce akcji nie uległo zmianie), określenie podmiotów pójdzie dużo sprawniej.
Spójrz na wersję ostateczną:
Ginny szeroko otworzyła okno, czując, jak wielki zaduch panował w sypialni. Tymczasem Hermiona wciąż stała oparta o framugę drzwi, z obojętnością obserwując działania dziewczyny (...).
(...) nawoływała go nawet i gotowa była pójść do sklepu, żeby przytargać 50-kilowy worek karmy. – Liczby w prozie zapisujemy słownie. Pięćdziesięciokilogramowy.
(...) zapytała, przechodząc obok Hermiony, niepewna, czy przyjaciółka za chwilę nie wywali jej z hukiem razem z kotem za drzwi. Otworzyła drzwi balkonowe i wpuściła miauczącego żałośnie kota. – Tu mamy i powtórzenia, i błędny szyk. Proponuję coś takiego:
(...) zapytała, przechodząc obok Hermiony, niepewna, czy przyjaciółka za chwilę z hukiem nie wywali jej za drzwi razem z kotem. Otworzyła balkon i wpuściła miauczące żałośnie stworzenie.
Wątpiła, by mogła przez dłuższy czas utrzymać 12 kilo w rękach, a zapewne właśnie taką wagę osiągnął Krzywołap po tym, jak schudł, kiedy zapominała go nakarmić. – Po pierwsze – ponownie, liczby w prozie zapisujemy słownie. Po drugie – trochę przesadziłaś. Krzywołap to półkuguchar, czyli po prostu był wielkości dużego kota. Takiego, powiedzmy, syberyjskiego, a one ważą w okolicy czterech, pięciu kilogramów. Możemy więc założyć, że Krzywołap na ogół ważył do sześciu kilogramów, a po takiej diecie – około czterech. To wybitnie nie jest nawet blisko dwunastu.
- Tęsknił za Tobą – powiedziała Ginny cicho, widząc obojętność Hermiony[,] i wzięła kota na ręce. – Zwroty od wielkiej litery zapisujemy jako formę grzecznościową w korespondencji. Nie zapisujemy od wielkiej w wypowiedziach dialogowych czy partiach narracyjnych.
Hermiona pokręciła głową i przysiadła na stołeczku przy stole[,] czując, że jej kondycja mocno ucierpiała [przez] te kilka – a może kilkanaście? – tygodni w bezruchu, bo przejście przez całe mieszkanie okazało się – niewielkim – ale jednak wyzwaniem. – Tutaj czegoś zabrakło. Zaś co do pogrubionej części – w całości stanowi ona wtrącenie, więc ta druga półpauza [–] powinna być za jednak.
Na początku dialogów używasz łączników, potem już półpauz. Przypuszczam, że te wstawiają ci się automatycznie podczas pisania, więc to nie jest kwestia twojej wiedzy na temat poprawności zapisu dialogów. Mianowicie w dialogach używamy pauzy dialogowej [—], dopuszczalne jest również stosowanie półpauzy [–]. Absolutnie nie łącznika [-]. Odpowiednie teksty do przerobienia załączę ci jeszcze w podsumowaniu.
Ginny spojrzała na nią z ukosa[,] po czym złożyła zasłony w zgrabną kostkę i zabrała się z[a] firany. W powietrze wzbijały się pokłady kurzu, kiedy lewitowała je w stronę łazienki i wkładała do pralki. – Brzmi, jakby lewitowała i planowała wyprać owe pokłady kurzu (partie podkreślone). Do tego: zabrała się za firany.
(...) to wrócili by do epoki kamienia łupanego. – Czasowniki osobowe z cząstką „by” zapisujemy łącznie.
W ogóle niesamowicie podoba mi się tworzona przez ciebie Ginny. Kawał charakternej czarownicy. Zamiast rozczulać się nad Hermioną, zabrała się do działania. Nie lituje się nad przyjaciółką, bo rozumie, że ta by sobie tego nie życzyła. Z marszu wzięła się za zbieranie mieszkania do kupy – sprząta, robi pranie, mamrocze o mugolach, którzy bez prądu wróciliby do epoki kamienia łupanego. Kupuję ją w całej rozciągłości.
Jednocześnie niepokoi mnie, że nadal niewiele mogę powiedzieć o głównej bohaterce. Wiem, że bardzo schudła, wpadła w jakiś stan depresyjny, ma koszmary. Przy czym w opowiadaniu jest za mało Hermiony, a za dużo ekspozycji o niej i dotychczasowych osiągnięciach.
Na tle jej białej koszulowej bluzki delikatna koronka firanek była popielatoszara, a zasłony pokryte brudnym nalotem. – Zasłony były pokryte brudem tylko na tle jej bluzki? Jakby położyć je gdzieś indziej, to już by były czyste, tak?
Właśnie zamierzała wysprzątać sypialnię przyjaciółki[,] w myślach już zaczynając wypowiadać (...). – Przecinek.
- Mogłabyś z łaski swojej zostawić mnie w spokoju?
- Nie.
Hermiona osłupiała.
– Och, no błagam, osłupiała, bo jej przyjaciółka nie zgodziła się zostawić jej w takim stanie? Przecież znała Ginny kilka ładnych lat, nie widziały się raptem kilka tygodni. Zakładam więc, że zdążyła zapoznać się z upartością i temperamentem Weasleyówny, czyli odmowa nie powinna spotkać się z osłupieniem, a co najwyżej zrezygnowanym westchnieniem.
(...) skupiła się na wysprzątaniu w pokoju każdej drobiny kurzu, która śmiała marzyć o tym, że jej niez[a]wodne zaklęcie [jednak] zawiedzie. – Raz, że literówka. Dwa, że zabrakło mi solidniejszego rozdzielenia niezawodności zaklęcia z wymarzonym przez kurz zawodem.
Ginny krzątała się po sypialni i salonie jeszcze przez około dwadzieścia minut (...). – Jeszcze przez jakiś czas w zupełności wystarczy. Jeśli nie jest to istotne fabularnie, unikamy dokładniejszych określeń upływu czasu.
W tym czasie Hermiona zdążyła znudzić się bezczynnym czekaniem i – oparłszy głowę na ręce, a tą na łokciu o stół, przysypiała do momentu (...). – Skoro już oddzielasz wtrącenie myślnikiem, to należałoby to zrobić konsekwentnie z obu stron – zamiast przecinka przed przysypiała powinna być półpauza. Do tego: a tę [rękę] na łokciu.
- Krzywołap, ty wstrętna kreaturo! – wykrzyknęła[,] zrzucając zwierzę z kolan i czując[,] jak po nodze sączy jej się stróżka krwi z zadrapania. – Masz spory problem z interpunkcją, musisz nad nią trochę popracować. To z zadrapania nie jest nam do niczego potrzebne. Logiczne, że jeśli Krzywołap wskoczył jej na kolana, wbijając pazury, to krew nie poleciała jej z nosa, tylko z tego zadrapania.
W dalszej ocenie pominę część błędów interpunkcyjnych, jeśli będą jedynymi błędami występującymi w zdaniu. Zdecydowanie jest to aspekt, nad którym musisz się pochylić i zapoznać z podstawowymi zasadami rządzącymi przecinkowym światem.
Przy tym wszystkim Ginny paplała non stop. – Dlaczego, zamiast streszczać coś, czego nie ma w tekście, po prostu tego paplania nie zapiszesz? Na pewno znajdzie się mnóstwo informacji, które dałaby radę przekazywać Hermionie pomiędzy tymi wszystkimi czynnościami, które opisujesz. Mogłaby rzeczywiście paplać. Teraz tylko ty jako narrator twierdzisz, że to robi. A ja jako odbiorca równie dobrze mogę ci nie uwierzyć, bo nie ma na to dowodów.
Ron miał co prawda trochę problemów przy zadaniu praktycznym, kiedy naprzeciw stanęła agromantula (...). – Akromantula.
Harry’emu Minister Magii zaproponował od razu przejście do najwyższego poziomu szkolenia (...). – Stanowisko ministra magii zapisujemy od małych liter. W oryginale istotnie jest od wielkich, ale w tłumaczeniach Polkowski słusznie przyjął zapis od małych, więc tego się trzymamy. To samo tu: Jeszcze się zastanawiam, bo właściwie za chwilę sezon wchodzi w decydującą fazę, a my wciąż walczymy o wyjście z fazy grupowej do Mistrzostw Świata w Quidittchu (...). – Nie widzę potrzeby zapisu mistrzostw świata od wielkich liter. I quidditchu. Rety, nie znasz podstawowej terminologii i zapisu wyrazów oraz nazw z uniwersum? Wstyd.
On i wielu innych. Blaise Zabini, Pansy Parkinson i jej rodzice, Teodor Nott, ale przynajmniej zamknęli jego ojca, ten dryblas Macnair, córka Dohołowa… – zaczęła wyliczać na palcach. – Dołohowa.
Jego ciotka wycięła mi na ręce napisz „SZLAMA”! – Napis.
Cały ten wybuch Hermiony jest o tyle komiczny, że na ogół logicznie myśląca osoba próbuje argumentować, iż Malfoya powinno się zamknąć w Azkabanie, bo dokuczał im w Hogwarcie: (...) to on był powodem całych naszych problemów w szkole (...). Co więcej – jej gwałtowna reakcja nie ma większych następstw zdrowotnych. Nie kręci jej się w głowie, nie plącze jej się język, jedynie na koniec swej tyrady ma lekką zadyszkę. Przypominam, że schudła kilka kilogramów, ponoć jest w opłakanym stanie, nie dbała o siebie, nie jadła. I co, i nie ma to na nią żadnego wpływu?
Kinsleya Shacklebolta o szaleństwo, o chorobę i o bycie pod wpływem silnych zaklęć, jak Confundus czy Imperiusa (...). – Kingsleya. Jak Confundus czy Imperius.
(...) rozejrzała się po kuchni, jak gdyby spodziewała się, że zobaczyć dowody na potwierdzenie swojej teorii. – Albo spodziewała się zobaczyć, albo spodziewała się, że zobaczy.
Fakty były okrutne, dziewczyna zapuściła się i nie potrafiła poradzić sobie z tym, co w istocie zgotował jej cały magiczny świat – czarodziejską wojną, a w jej konsekwencji ogromem straty, który nawet konia zwaliłby z nóg. – Co to za dziwne porównanie do zwalonego z nóg konia? Do tego: co w istocie zgotował jej cały magiczny świat – [kogo? co?] czarodziejską wojnę, a w jej konsekwencji ogrom strat… Do tego pierwszy przecinek można śmiało zastąpić dwukropkiem; przecinków w tym zdaniu i tak już wystarczająco dużo.
Tekst był dobry – pełen emocji, z obserwacjami, opisami. Do tego momentu: I jej siła uleciała, ustępując miejsca wielkiej, obezwładniającej rozpaczy. Na litość Merlina, po co ten melodramat i paskudny patos? Unikaj ich, są karykaturalne.
Grengerównie nie pozostało nic innego, jak posłuchać przyjaciółki. Siedziała więc posłusznie i chlipała zupę z ryżem, słuchając, co Ginny ma do powiedzenia. – Raz – to jest Granger, przez a. Dwa – takie dość polskie, zwyczajowe odmienianie damskich nazwisk wygląda w tym współczesnym i magicznym przypadku nieco śmiesznie. W dodatku nadużywasz tej formy. Trzy – skoro posłuchała przyjaciółki, to logiczne, że siedziała posłusznie. Nie powielaj zbędnych treści. Cztery – chlipać: [definicja]. Niezbyt pasuje, co?
Wiszą na tobie straszebnie, nie możesz tak wyglądać na spotkaniu z Ministrem Magii. – Czy to jakieś słowo charakterystyczne dla mowy Ginny? Ale super!
(...) myślę, że nie powinnaś już iść do Kingsleya. – Nie już, tylko jeszcze, nie sądzisz?
Nie czuła się na siłach, by znów wejść w mury zamku, w którym tylu ludzi – których znała i lubiła lub wręcz przeciwnie – nienawidziła – nie czuła się na siłach (...). – W którym tylu ludzi co? Zdecydowanie za dużo wtrąceń we wtrąceniach.
Dbaj o sobie – powiedziała jeszcze, po czym zniknęła na schodach. – O siebie.
Teraz czuła, że ma kogoś, kto rzeczywiście o nią dba. A nawet dwie takie osoby, jeśliby policzyć kręcącego się wokół jej nóg kota. – Kot nie jest osobą. Możesz określić ich jako istoty.
- Chyba rzeczywiście muszę jej zmniejszyć, co? – JE.
Kot odmiauknął zachęcająco, a dziewczyna odepchnęła się od drzwi, kierując się do sypialni. – Nie musisz opisywać każdego kroku swoich postaci. Jeśli wcześniej Hermiona opierała się o drzwi, to żeby ruszyć do sypialni, musiała się od nich odepchnąć. Masz w opowiadaniu mnóstwo zbędnych treści – nadają się one tylko do wycięcia.
Wydaje się dość nieprawdopodobne, by przyjaciele Hermiony pozwolili jej na dopuszczenie się do takiego stanu. Sama Hermiona średnio pasuje mi do tak autodestrukcyjnego zachowania – do bólu logiczna, pracowita idealistka uciekłaby raczej w pracę lub znalazła sobie karkołomny projekt, daleki od zagłodzenia się na śmierć. Ewentualnie zakopałaby się w książkach. Możemy, oczywiście przyjąć, że pewne traumy mogą odnieść podobny skutek. Całkiem zadziwiający jest jednak jej nagły powrót do żywych po bodaj jednej wizycie Ginny. Nie widzę wahania. Nie widzę rozważania słów przyjaciółki. Niczego, co świadczyłoby o samodzielnym procesie myślowym. Pozostaje czekać na rozwój wydarzeń, bo w tym rozdziale za wiele się nie wydarzyło – posłużył raczej za sposób na zbudowanie jakże przejmującej traumy głównej bohaterki (z której zapewne będzie się już tylko mniej lub bardziej melodramatycznie otrząsać) i nie aż tak wyraźną ekspozycję, której celem było przedstawienie kilku nowinek z czarodziejskiego świata.
Rozdział 2 „Na Pokątną”
Szukała w szafkach, w garderobianej szafie, na nocnym stoliczku, pod nim, w koszu na śmierci i w słoikach na słodycze. – Raczej zabawna literówka.
Różdżka wsiąkła jak kamień w wodę. – Przepadła jak kamień w wodę. Kamień w wodę bynajmniej nie wsiąka.
(...) czuła się wyczerpana i zmęczona, a różdżki jak nie było, tak dalej nie miała. – Kulawo to brzmi, nie sądzisz?
Mimo że to właśnie w świecie magii najbardziej cierpiała i to w świecie magii najwięcej krzywdy doznała (...). – Rym Ci się wkradł. Lepiej napisać doznała najwięcej krzywdy.
Praktycznie cały dotychczasowy tekst jest czystą ekspozycją. Zamiast skupić się na poszukiwaniu różdżki, rozwodzisz się nad cierpieniem Hermiony, aspektach życia w czarodziejskim świecie i innych bzdetach, które w tej chwili niczego nie wnoszą do opowiadania, jedynie wpychają czytelnikowi informacje do gardła. A mogłaś pokazać, jak dziewczyna radzi sobie przy większej aktywności ruchowej, skoro ostatnio głównie leżała, płakała i nic nie jadła. Mogłaś przedstawić, jak szybko się męczy. Mogło ją to zirytować. Albo mogła spróbować użyć magii bezróżdżkowej do przywołania zguby! Tyle możliwości dała ci ta scena, a ty zdecydowałaś się na najgorsze z nich.
Jej rozmyślania, toczące się gdzieś pomiędzy rozkwitniętym polem czarnych róż, które wyhodowała wspólnie z babcią dwa lata wcześniej skorzystawszy z mocy magicznego nawozu (...). – Czy to naprawdę nie mogła być po prostu rabatka herbacianych różyczek? Nie? Naprawdę nawet kwiatki babci musisz przerysować, robiąc z nich pole czarnych róż?
(...) wystrzeliła nie w łagodnym geście nie do jego brzucha, ale do różdżki w jego pyszczku (...). – To pierwsze „nie” nie ma sensu.
Kot popatrzył na nią, po czym wywrócił się na plecy i zaczął przybierać rozbrajające pozy. – Jakie pozy? Niby pierdoła, ale chcę ci pokazać, że praktycznie przy każdej możliwej okazji uciekasz się do uproszczeń, streszczeń, ekspozycji. Sama chciałabym ocenić, czy poza przyjęta przez Krzywołapa jest rozbrajająca. Nie rób tego za mnie.
(...) ale kot zamachnął się na nią łapą z obnażonymi pazurami, którą zaraz z powrotem położył na leżącej kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni Hermiony [różdżce]. – Na leżącej kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni Hermiony CZYM?
Mimo to, dziewczyna podniosła się sprzed groszkowozielonej sofy (...). – To groszek ma jakiś wyjątkowy odcień zieleni? Może jeszcze zastanówmy się, czy mowa o świeżym, czy takim z puszki… Litości. Nie udziwniaj. Jeśli kolor kanapy nie ma większego znaczenia dla fabuły, to po prostu go pomiń.
Krzywołap siedział w kącie, obserwując ją niezadowolonym, obrażonym spojrzeniem, a koniec ogona, widoczny z jego lewej stronie, drgał w wyrazie ostrzegawczym, by dziewczyna nie próbowała siłą odbierać kotu jego przyciśniętej łapą zdobyczy. – Kompletnie absurdalne jest, że zgłosiłaś się z opowiadaniem, po którym doskonale widać, że nie przeszedł nawet pobieżnej bety z twojej strony. Wystarczyłaby odrobina chęci i poświęcenie swojego czasu, by wyeliminować większość błędów wynikających przeważnie ze zwykłego lenistwa. Od tej pory będę wymieniać tylko te najważniejsze. Podobne do powyższego przemilczę. Jeśli masz czas pisać, masz również czas choć raz przeczytać tekst przed publikacją i wyeliminować błędne konstrukcje wynikające ze zmiany budowy zdania w trakcie jego pisania. Nie chcę dłużej tracić na nie czasu.
Zadrżała, potarła nagie ramiona, strzepując tym samym gęsią skórkę (...). – To niemożliwe. Chyba że Hermiona miała zaawansowaną łuszczycę, ale w tym wypadku strącałaby fragmenty naskórka.
Jakby wizyta Ginny była tylko uroczym snem, albo tylko głupim wspomnieniem. – Bez przecinka. Powtórzenie.
Trudno jej było przyznać się przed samą sobą, że to właśnie był cel, jaki zamierzała osiągnąć, że nie chciała już dłużej zmuszać się do oddychania, bo z każdą dawką powietrza, jakie wtłaczała do płuc, czuła się tak, jakby było żrące i wywoływało ból, którego nie potrafiła znieść. – Który zamiast jaki i które zamiast jakie. Dlaczego? Ponieważ mowa o konkretnym celu, a nie jakimś bliżej nieokreślonym (o jakichś cechach) oraz o konkretnym powietrzu (powietrze – które? to wtłaczane) [źródełko].
Raz już o jej planach wspominałaś. Było to subtelne i zupełnie wystarczające. To tutaj to kolejne morze ekspozycji i więcej melodramatu, którego już na etapie drugiego rozdziału mam serdecznie dość.
A co do ekspozycji: (...) spod szafy wychynął przestraszony i oczekujący złości kot. Patrzył na nią z żałosną miną i pomiaukiwał cichutko, (...) wyszedł spod szafy i (...) zaczął lizać ją po twarzy i dotykać mokrym nosem, próbując w ten sposób powstrzymać łzy i stać się pocieszeniem. Jest w praktycznie każdym zdaniu. Nie wyręczaj czytelnika w wyciąganiu wniosków z tego, co przedstawiasz opisem czy dialogiem. Odbierasz całą frajdę z czytania, a co za tym idzie – nie ma sensu zapoznawać się z twoją twórczością.
W jaki sposób półkuguchar mógł złamać różdżkę? To przecież nie jest wcale takie proste. Zwykły pretekst służący wyłącznie do wypchnięcia Granger z mieszkania wprost w objęcia Pokątnej, gdzie oczywiście spotka starych znajomych, wstąpią w nią nowe siły, determinacja i te sprawy…
(...) ale czystością, a Hermiona ze zdziwieniem stwierdziła, że brakowało jej uczucia czystości. – Powtórzenie. Może świeżości?
W porządku, do tej pory całe to głodzenie się Hermiony było szyte bardzo grubymi nićmi. Ale jego efekty wyglądają już na szyte belkami. Pisałaś bowiem, że dziewczyna nie jadła kilka tygodni. Czy zdajesz sobie sprawę, że człowiek bez jedzenia przeżyje najwyżej miesiąc? I nie, nie schudnie przy tym tak drastycznie, jak to opisujesz. Przy czym bez nawodnienia czas oczekiwania na niezbyt przyjemny proces umierania skraca się do kilku dni.
Co więcej – absolutnie nie ma szans, żeby Hermiona efekty głodówki zaważyła dopiero, gdy spojrzała w lustro. A podczas ściągania ubrania nie miała ku temu okazji?
Przy czym ponownie korzystasz z karykaturalnego wydźwięku. Róże nie mogły być jakiekolwiek, musiały być czarne, zaś Hermiona nie mogła po prostu znacznie stracić na wadze, jej kości musiały niemal przebijać skórę. Cudnie.
(...) a nawet przygotowywała wypracowanie dla profesora Slughorna na temat tego, jak nadmierna chudość i wygłodzenie mogą wpłynąć na umiejętności magiczne młodych czarodziejów. – Czemu akurat na eliksiry miałaby przygotowywać takie wypracowanie?
Dziewczyna była pewna, że gdyby poddała się gorącu i przyjemności, za chwilę oczy same by się jej zamykały, a to mogło skończyć się w dwojaki sposób – utopieniem, albo zapaleniem płuc po nocy spędzonej w – cały czas stygnącej – wodzie. – Zapalenie płuc jest chorobą wynikającą przeważnie z zakażenia bakteryjnego i w naszym świecie leczoną poprzez antybiotykoterapię. Hermiona w stygnącej wodzie mogła się najwyżej przeziębić. A przecinek przed albo zbędny.
Szybko więc zakończyła kąpiel, z żalem patrząc na znikający w odpływie jeszcze ciepły płyn, owinięta ręcznikiem. – Nie wiem, jakoś dziwne wydaje mi się nazwanie wody płynem. Z fizycznego punktu widzenia istotnie jest to płyn, ale… brzmi nienaturalnie. Gdy widzisz znikającą w odpływie wodę, myślisz o niej jako o płynie? Sądzę, że szukałaś synonimu, ale efekt jest fatalny. Spróbuj poeksperymentować z konstrukcją zdań.
Wcześniej herbaciany płyn do kąpieli, teraz ogórkowe mydło… Hermiona się kąpie czy szykuje lunch?
Halo. HALO. Do żadnego Hogwartu się nie wybierała! – Ale kapitaliki sobie daruj. Pamiętaj, że możesz użyć wykrzyknika. Znaki interpunkcyjne są twoimi przyjaciółmi, nie wrogami. Czas je poznać.
Nadal używasz cyfr w tekście. Pamiętaj, że liczby zapisujemy słownie. Proponuję pod tym kątem przejrzeć całe opowiadanie. Nie będę więcej o tym wspominać.
Sądziła, że po w miarę spokojnie przespanej nocy, obudzeniu się kichnięciem przez ogon Krzywołapa przy nosie zamiast zwyczajowym wyrwaniem się ze snu z krzykiem, a następnie zjedzonym śniadaniu, na który składało się jabłko i garść musli z mlekiem, nie będzie miała większych problemów z czarami, które nie wymagały wypowiadania zaklęć ani obecności różdżki. – Przez to, że próbowałaś krok po kroku wszystko opisać, upchnęłaś mnóstwo (zbędnych) informacji i po drodze zrobiłaś kilka błędów – zdanie jest kompletnie nieczytelne. Poważnie, bardziej się domyślam, niż wiem, o co w nim chodzi. Po pierwsze – naprawdę nie musisz opisywać wszystkiego. Wystarczyło z grubsza nakreślić, że obudziła się w kocim towarzystwie i nie miała koszmarów. Dzięki temu sami wywnioskujemy, że poranek był całkiem miłym przeżyciem, noc Hermiona przespała spokojnie i ogólnie powoli robi się dość sielsko.
Po drugie… po takim śniadaniu nie wyszłaby z toalety przez resztę dnia.
A po trzecie – całkiem niedawno przekonywałaś nas, że dziewczyna wie o swoim stanie całkiem sporo, bo pisała o tym wypracowanie na eliksiry. Sam temat wypracowania absurdalny, o czym już wspominałam, ale skoro to zamieściłaś, to tego się trzymaj.
Tłumy londyńczyków, tak jak przewidziała, spieszyli się[,] nie patrząc na chwilowych współtowarzyszy podróży (...). – Pomijając brak przecinka, tłumy londyńczyków śpieszyły się.
Czytając twoje opowiadanie, mam wrażenie, jakbym cofnęła się o kilka ładnych lat. Podobne teksty poznawałam, chodząc do gimnazjum, a zapewniam cię, że było to całe wieki temu. Od tego czasu blogosfera, w tym opowiadania, znacząco się rozwinęły – twoje jednak jakimś cudem zatrzymało się w czasie i jest tak samo nieskomplikowane. Poza ogromem streszczeń i ekspozycji, które wytknę ci pewnie jeszcze naście razy, mamy dokładne opisy tego, co bohaterka akurat na siebie zakłada. Nieodłącznym elementem są, rzecz jasna, trampki i koszulka z nadrukiem. Da się bardziej sztampowo?
Na szczęście metro nie było daleko położone od Dziurawego Kotła, który Hermiona szybko odnalazła, pełna wdzięczności. – Którego.
Hermiona tak dawno nie widziała nikogo znajomego, że uśmiech sam nie schodził jej z twarzy. – No cóż, poprzedniego dnia widziała Ginny. To chyba się liczy? Sam zbędne.
A nie wyglądała najlepiej. – Dotarło już przy pierwszym opisie. Przy drugim byłam całkiem utwierdzona w swoim wyobrażeniu wychudzonej i biednej Hermiony. Przy czwartym przewracałam oczami. Ale przy dziesiątym mam ochotę rzucić to opowiadanie i poprosić cię, byś najpierw sama je przeczytała.
Dalej Neville jest zdziwiony stanem przyjaciółki, ale dopiero po tym, jak ją przytula, bo, jakżeby inaczej, wyczuwa jej wystające kości. Czy naprawdę sądzisz, że już wcześniej nie zauważył, jak schudła? Nie rób ze swoich bohaterów ograniczonych idiotów.
Dalej Neville jest zdziwiony stanem przyjaciółki, ale dopiero po tym, jak ją przytula, bo, jakżeby inaczej, wyczuwa jej wystające kości. Czy naprawdę sądzisz, że już wcześniej nie zauważył, jak schudła? Nie rób ze swoich bohaterów ograniczonych idiotów.
Hermiona pomrukiwała coś od czasu do czasu i potakiwała głową, co najwyraźniej w zupełności wystarczało Nevillowi. – Neville’owi.
A to już trzy lata od czasu Zwycięstwa! – Nie przesadzałabym z tym tworzeniem nazw własnych. Przemilczałam Jasną Stronę i Ciemną Stronę, ale nie nadużywajmy wielkich liter.
Dziewczyna od kilku minut mieszała w swojej zupie na mleku z głową opuszczoną i zmarszczonym czołem. – Z opuszczoną głową i ze zmarszczonym czołem. Choć ogólnie całe zdanie brzmi tak, jakby głowę opuszczoną miało mleko, nie bohaterka. Sugestia: Dziewczyna, marszcząc czoło, ze spuszczoną głową od kilku minut mieszała w swojej zupie na mleku.
- No kto jak to, ale Ty? – A ta wielka litera to po co? Jak wspomniałam – poza korespondencją wszystkie zwroty piszemy od małej.
- Gdzie ty byłaś przez ostatnie kilka miesięcy? Nie słyszałaś o dwóch przypadkach Obscurusów? (...)
Obscurusy w Anglii? Przecież ostatnie przypadki obscurodzicieli prócz Creedence’a Barebone’a nie miały miejsca w cywilizowanych krajach! – Nie, nie i raz jeszcze – nie. Opowiadanie miało opierać się na serii potterowskiej autorstwa Rowling. Fantastyczne Zwierzęta to radosna twórczość reżyserska opierająca się na uniwersum autorki i nawiązująca do niego, ale nie jej autorstwa – jedynie wyprodukowana przy jej akceptacji i jakimś tam udziale (co zapewne bardziej jest związane z potrzebami finansowymi niż twórczością samą w sobie). Co więcej – na żadnej z podstron nie umieściłaś informacji, że nawiązujesz do Fantastycznych Zwierząt.
Obscurusy w Anglii? Przecież ostatnie przypadki obscurodzicieli prócz Creedence’a Barebone’a nie miały miejsca w cywilizowanych krajach! – Nie, nie i raz jeszcze – nie. Opowiadanie miało opierać się na serii potterowskiej autorstwa Rowling. Fantastyczne Zwierzęta to radosna twórczość reżyserska opierająca się na uniwersum autorki i nawiązująca do niego, ale nie jej autorstwa – jedynie wyprodukowana przy jej akceptacji i jakimś tam udziale (co zapewne bardziej jest związane z potrzebami finansowymi niż twórczością samą w sobie). Co więcej – na żadnej z podstron nie umieściłaś informacji, że nawiązujesz do Fantastycznych Zwierząt.
Przy czym tak bardzo chciałaś nawiązać do filmów, że zdradziłaś więcej informacji, niż ktoś na miejscu Hermiony w naturalny sposób by przywołał. Podkreśliłam część zupełnie zbędną i, moim zdaniem, sztuczną.
Więcej zbędnej treści: Hermionie nie mieściło się w głowie, że Neville mógł o niej plotkować zwłaszcza z Ginny. Neville nie mógł zrozumieć, jakim cudem Hermiona przestała się interesować losem dzieci takich jak ona. Sama chciałabym wyciągnąć wnioski, z jakich powodów oboje są wściekli! Nie wykładaj mi tego na siłę!
Podkreślony fragment nie ma sensu – brzmi, jakby chodziło o to, że Granger nadal jest dzieckiem.
- Chyba czas na mnie – powiedziała chłodno, wstając znad prawie nie ruszonej zupy. – Nieruszonej.
Przyłożyła dłonie do skroni i zaklęła szpetnie pod nosem, po czym odwróciła się, by wejść z powrotem do barku, kiedy wyszedł z niego czarodziej. – Barek jednak kojarzy się z miejscem na alkohole, ewentualnie częścią anatomiczną. Dziurawy Kocioł był po prostu barem, knajpą taką. Po co ci tutaj to zdrobnienie?
A któż inny mógł wyjść z Dziurawego Kotła? Po prostu ktoś z niego wyszedł – nie musisz zaznaczać, że był to czarodziej. To oczywiste.
(...) cztery do góry i obie na przekątnie (...). – Na przekątnie? Po przekątnej.
(...) powiedział mężczyzna, który po przekroczeniu progu Pokątniej przygarbił się i odszedł w swoją stronę. – Pokątnej. Te błędy dotyczące imion, nazwisk, nazw własnych i terminologii są po prostu żenujące. Tworzysz fanfiction. Albo będziesz miała uniwersum w małym paluszku, albo nauczysz się korzystać z wyszukiwarki i robić porządny research.
Dlaczego odnoszę wrażenie, że właśnie poznaliśmy drugą połowę wspomnianego w zakładce o opowiadaniu pairingu? Może dlatego, że przez kilka akapitów rozwodziłaś się nad stylem nieznajomego, a Hermiona na wstępie tonęła w jego niesamowitych tęczówkach w odcieniu jasnego indygo? Proszę, nie bądź przewidywalna!
Dziewczyna dopiero wypadła z Dziurawego Kotła po kłótni z Nevillem. Dopiero wróciła do czarodziejskiego świata, przeżyła wojnę, jest bez różdżki. Powinna być nerwowa, zirytowana, wycofana. Fukać na wszystkich, zwłaszcza w obliczu swojej niemocy, gdy okazuje się, że nie mając różdżki, nie może rozprawić się z przejściem do magicznego Londynu. Tymczasem rozwodzi się nad przystojnym nieznajomym, opisujesz każdy detal jego wyglądu (w tym zegarek!), na którym zdenerwowana Granger z pewnością by się nie skupiła! Naprawdę nie czujesz, jak bardzo ta scena nie trzyma się kupy?
Okej, wracamy do świata magii. Nowa Hermiona zaczęła mnie irytować dokładnie od momentu rozmowy z Neville'em, a spotkanie z nieznajomym przelało czarę goryczy tego rozdziału, ale dam jeszcze tej historii szansę i poczekam na rozwój wydarzeń. Dotąd nie uświadczyliśmy żadnej większej akcji, zatem…
Rozdział 3 „Czarodzieje się zmieniają, panno Granger”
(...) który przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka, tak, jak myśl o świeżym zapachu pergaminu, pasty do zębów i skoszonej trawy. – Tu coś nie gra z przecinkami. Tak nie może wisieć sobie bezpańsko; musi przynależeć do któregoś zdania składowego. Obojętnie którego – wybierz sama, na co chcesz postawić nacisk. Albo:
(...) przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka, tak jak myśl o świeżym zapachu pergaminu (...). Albo:
(...) który przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka tak, jak myśl o świeżym zapachu pergaminu (...).
Świetnie, że choć tyle pamiętasz z uniwersum, ale… co tak naprawdę amortencja ma do wizyty na Pokątnej? Jeszcze ten zapach pergaminów bym zrozumiała...
Tuż przy aptece stały dwie czarownice z kociołkami z cyny w rękach, z których wystawały przeróżne ingrediencje eliksirów i chyba składniki domowej zupy cebulowej. –- To brzmi, jakby z ich rąk wystawały te wszystkie rzeczy, a nie z kociołków. Poza tym – jak ona zdążyła dostrzec i przeanalizować, że z danych produktów można zrobić zupę cebulową?
Odziane w jaskrawogranatową i zielonkawą szatę kobiety dyskutowały zawzięcie o czymś (...). – A to z kolei brzmi, jakby kobiety były okryte wspólną granatowo-zielonkawą szatą.
Gdzieś nieopodal słychać było krzyki i śmiechy dzieci, które z pewnością dokazywały na pobliskim placu zabaw, wybudowanym całkiem niedawno. – Nie przypominam sobie, by na Pokątnej znajdował się plac zabaw.
Och, na pewno, zanim urody nie odebrała jej obsesja na punkcie Czarnego Pana. No i może Azkaban. – Myślę, że jednak bardziej prawdopodobne, iż urodę Bellatriks odebrał jej w większym stopniu Azkaban niż Voldemort.
Poza małą blizną nad łukiem brwiowym, [przecinek zbędny] nie było na nim śladów tego, co stało się tak niedawno. – Od bitwy minęły trzy lata, czyż nie? To jest niby to niedawno?
Sama Hermiona też nie przepadała za tym miejscem, zwłaszcza po tym, jak dowiedziała się o znęcaniu się nad zwierzętami, które przez całe życie nie widziały słońca, tylko ku uciesze grupki karakanów. – Nie pojmuję, co do tego wszystkiego mają karaluchy… Że niby Hermiona tak określa gobliny? Ta sama Hermiona, która założyła W.E.S.Z.?
(...) choć wyraźnie napis na drzwiach głosił, że wstęp wzbroniony przed ukończeniem 11 roku życia. – Że wstęp… co? Dodaj czasownik. Napis na drzwiach wyraźnie głosił. Szyk!
Rany nie musiały być widoczne gołym okiem, by doskwierać. Ran mogło w ogóle nie być, ale kiedy od środka człowieka zjadał ból, stopniowo przeradzający się w pustkę, brak chęci do życia i pragnienie śmierci, odbijało się to w oczach. – Zupełnie zbędny fragment. Próbujesz nadać scenie nutę sentymentalnego melodramatu? Wylewasz tam cały jego kubeł, jeśli nie cysternę. Czy to naprawdę było potrzebne? Znacznie więcej przekazałaś poprzez gest Hermiony i reakcję Deana (i to było naprawdę świetne!), niż zawarłaś tym pustym laniem wody powyżej.
Po chwili ruszyli w dalszą drogę, oboje ciesząc się ciszą, która pokazywała, że rozumieją się. – Lepiej że się rozumieją, ten szyk brzmi kulawo. Poza tym, że w ogóle powinnaś zacząć sprawdzać, co piszesz, gdy już to wyprodukujesz, to za drugim czytaniem (albo trzecim, jeśli jedno na poprawki nie wystarczy… a pewnie nie wystarczy) spróbuj czytać na głos – dzięki temu masz większą możliwość wyłapania tych dziwnych konstrukcji, które rządzą twoimi zdaniami.
Każda część sentencji musi mieć swoje znaczenie i miejsce. To nie tak, że możesz wszystkie wyrazy, które przyjdą ci na myśl – w tym ogrom zbędnych epitetów – wrzucić do jednego kociołka, zamieszać i sprawdzić, czy nie wybuchnie.
- Dumbledore zawsze potrafił zapalić światło, nawet kiedy wszyscy inni tracili nadzieję – powiedział chłopak (...). – Wyobraziłam sobie scenę, w której wszyscy błądzą po omacku w ciemnym pomieszczeniu, obijając się o siebie i znajdujące się w nim obiekty, po czym wchodzi Dumbledore i używa włącznika światła elektrycznego. Geniusz! Podkreślona część jest do całkowitej zmiany. Może: Dumbledore zawsze zdołał rozjaśnić mrok (...)? Nadal sztampowo, ale przynajmniej z klimatem i sensowniej.
Była pewna, że jej wyczyn i pomysł ucieczki na smoku z horkruksem w dłoni zasłużył sobie na jedno wielkie potępienie ze strony społeczności goblineckiej. – Goblińskiej.
Hermiona poczuła ciepło na sercu. Sama nie uważała, by bez jej wkładu Voldemorta nie udałoby się pokonać. – A ja popieram słowa filmowego Rona: Zostawimy Hermionę? Zwariowałeś? Dwóch dni bez niej nie przeżyjemy. Dziękuję, pozdrawiam, musiałam się podzielić swoją opinią na tę dość niedorzeczną uwagę. Myślę, że Hermiona dobrze wiedziała, jaka jest prawda.
- Nie wiedziałaś o istnieniu tego pomnika? – zapytał, a ona aż podskoczyła zaskoczona. – Logiczne, że to z zaskoczenia.
(...) widniał podpis „Najodważniejszym włamywaczom, którzy uratowali świat przed tym, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – dozgonna wdzięczność”. – Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Całość od wielkich liter.
Plotki plotkami, tym nigdy się nie przejmowała, przecież w szkole non stop była ich obiektem, tematem i ulubienicą. – Nie zauważyłam, by w istocie tak było. Przez większość czasu Hermiona była uważana za mola książkowego z nieco niezdrową fiksacją na punkcie przestrzegania zasad. Przez pozostałe domy pewnie nie była nawet dostrzegana. Może poza Slytherinem, który interesował się czystością jej krwi.
Weź się w garść, Granger – nakazała sobie i ruszyła pozornie pewnym krokiem w stronę sklepu z różdżkami Ol[l]ivandera.
Nie pomyślała nawet o tym, że pan O[l]livander mógłby zechcieć przejść na emeryturę, a nawet jeśli przemknęło jej to przez myśli, to nie miała zielonego pojęcia, czy na Pokątnej mógł istnieć inny sklep z różdżkami niż ten o[l]livanderowski. – Niż jego. Po prostu.
(...) wołali i pozdrawiali ich – niegdyś – bohaterkę. Tą[,] która pomogła zniszczyć Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać. – Raczej niegdysiejszą. Tę [bohaterkę]. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.
Znów uciekasz się do ekspozycji o tym, jak skrzywdziła Hermionę wojna. Dziewczyna zapętla się w tych myślach, ale nawet jeśli istotnie tak jest, nie chcę czytać wprost, że czuła, że tamta Hermiona odeszła bezpowrotnie, że była pewna, że sama ją zabiła, nie dopuszczając do siebie nikogo i panicznie bojąc się, że ktoś odkryje, jak słaba stała się i jak połamała ją w środku wojna (...). Bez sensu. Nie wierzę ci. Bo mogę. W końcu nie okazujesz tego poprzez zachowania Hermiony – która chwilę temu wpatrywała się w oczy koloru indygo i podziwiała opaleniznę szkolnego kolegi – jedynie twierdzisz, że jakoś tam z nią jest, podczas gdy nie ma to odzwierciedlenia w jej gestach, mimice, zachowaniu w ogóle. A mogłaby spojrzeć w jakiś punkt przywołujący wspomnienia, zadrżeć, zwiesić głowę i spojrzeć na te swoje trampki, które kazałaś jej założyć. Dotyk Deana mógłby ją sparaliżować, wytrącić z równowagi. Hałas na Pokątnej mógłby ją niepokoić, sprawiać, że byłaby jeszcze bardziej nerwowa, zwłaszcza że nie ma różdżki (a jednak przechadza się po wypełnionej uzbrojonymi czarodziejami alei!). Tyle możliwości, a ty stawiasz na tę uwłaczającą czytelnikowi, który może pomyśleć, że według ciebie nie jest zdolny do wyciągania własnych wniosków.
A wracając do strony językowej zdania, którego fragmenty przytoczyłam – masz dziwną manię tworzenia błędnego szyku, gdy w zdaniu pojawia się się. Lepiej brzmi jak słaba się stała, nie uważasz? Generalnie nie wolno umieszczać się w pozycji akcentowanej, ponieważ słowo to jest enklityką (czyli akcentowo dołącza się do poprzedzającego wyrazu) – to dlatego nie może padać na początku zdania (Się stała taka i siaka) ani na końcu (taka i siaka stała się). Za mocno zwraca wtedy na siebie uwagę w tekście.
Dopiero gdy do jej płuc nie dotarła tona kurzu, zawsze zalegającego na pudełkach z różdżkami[,] i kiedy ostre światło spadające na nią z sufitu [przecinek zbędny], poraziło jej oczy, uznała, że z pewnością trafiła w nieodpowiednie miejsce. – Bez nadprogramowego przecinka + nie dotarła? Nie powinno być tu zaprzeczenia.
Dwa osobne kawałki żałośnie leżały na jego dłoni i wyglądały tak, jakby planowały powbijać drzazgi w palce tego, kto będzie śmiał cokolwiek z nimi robić. – Przecież Hermiona wiedziała, że różdżki przełamanej nie da się naprawić. Przypadek Rona na drugim roku, przypadek Harry’ego podczas wojny, działania ministerstwa magii wobec mugolaków – to wszystko opierało się na tym, że uszkodzona różdżka nie nadaje się już do użytku. Po co więc miałaby w sklepie pytać, czy można ją jeszcze reanimować? Nie można.
Iii wracamy do ekspozycyjnego melodramatu, w którym sama Granger podkreśla i gloryfikuje swoje cierpienie. Nie będę tego typu fragmentów dłużej cytować. Wszystkie są do wycięcia. Zero litości dla sztucznego łzawego klimatu.
– W takim razie poproszę o kopię – powiedziała w stronę Mauera, który obserwował jej reakcję na wiadomość z dziwnym zrozumieniem. – Nie ma dwóch takich samych różdżek. Może być jedynie takie samo drewno i ten sam typ rdzenia. Polecam wrócić do pierwszego tomu serii i raz jeszcze zapoznać się ze słowami Ollivandera.
Ten przerywnik z cmentarzem jest całkiem niezły – a przynajmniej jego druga połowa. Pierwszą stworzyłaś w zbyt górnolotnym tonie, niepasującym do reszty, przez co wydaje się mocno przerysowany i budzi śmieszność.
(...) ale Hermiona nie mogła nie parsknąć śmiechem. Ironicznym i podłym. – Ocenić w ten sposób śmiech Hermiony mogłaby osoba trzecia, na przykład sprzedawca. Rozdział jednak nie jest napisany z jego perspektywy.
- No po kim, [przecinek zbędny] jak po kim, ale po wielkiej Hermionie Granger nie spodziewałem się tak ciasnego umysłu! – furknął. – A jak się furka? Przypadkiem nie fuknął?
Opowieść o niebieskim feniksie wydała jej się bajką, którą chciała wprowadzić przez chwilę w świat rzeczywisty. – Przed chwilą pisałaś, że granatowym. To chyba robi różnicę w nazwie gatunkowej, o ile w istocie nią jest. Trudno stwierdzić. Mogłabyś postarać się o wersję łacińską, skoro Ollivander prowadzi nad tym feniksem badania.
Zmieniłaś się, panno Granger. – Przedtem mówił do niej na pani. Skąd ta nagła formalność?
Motyw nowej, eksperymentalnej różdżki jest całkiem ciekawy, niepokoi mnie tylko, że wprowadzasz sporo nowinek w jednym momencie, tj. i nieznany dotąd gatunek, i wykorzystanie jego piór do tworzenia różdżek. Przez to od razu widać, że stworzyłaś to na potrzeby samej Hermiony, by podkreślić jej wyjątkowość, choć mogłaby to być zmiana w samym różdżkarskim światku – być może Ollivander słyszał wcześniej o takich feniksach i zastosowaniu ich jako rdzenia, ale nie był co do nich przekonany, ale wspomniane okoliczności skłoniły go do wypróbowania możliwości podobnych konfiguracji?
Jestem ciekawa, czy będą wynikały z tego jakieś ciekawe następstwa, czy porzucisz wątek, bo już spełnił swoje zadanie, czyli ukazał Granger w lepszym świetle.
Rozdział 4 „Złodziejka magii”
Czyżby przez całe życie oszukiwała się i wierzyła w swoje magiczne umiejętności determinowane poniekąd nie właściwą różdżką? – Niewłaściwą. Chyba nie rozumiem. Oszukiwała się, wierząc w swoje magiczne umiejętności? No raczej nie. Przecież tego nie da się w żaden sposób zaaranżować, w innym wypadku charłaki by nie istniały – wystarczyłoby dobrać im reagującą na ich sygnaturę różdżkę. To bez sensu.
Spacer z Pokątnej przez pół Londynu, którego Hermiona właściwie nie zarejestrowała (...). – Bez przesady, Londyn jest, bądź co bądź, całkiem duży. Nie zarejestrowała czego? Tego Londynu?
Przepona uległa skurczowi, a dziewczyna musiała się zatrzymać i zgiąć w pół, próbując ratować własne płuca. – No ale przepona kurczy się w czasie wdechu. To raczej nic dziwnego. Wręcz śmiem twierdzić, że to fizjologicznie konieczne. Tymczasem Hermiona nie mogła zaczerpnąć powietrza – czyli mięśnie międzyżebrowe były skurczone, a przepona rozkurczona.
Okrągłe pięć minut zajęło jej uspokojenie oddechu, a kolejne pięć wdrapanie się po kolejnych sześciu kondygnacjach na czwarte piętro. – Chwila, co? Przeszła sześć kondygnacji, by wejść na czwarte piętro? Jeśli zatrzymała się na drugim, bo kondycja jej wysiadła, to nawet zakładając półpiętra – wychodzą dwa piętra, każde po dwie kondygnacje… Jeśli dobrze pamiętam, dwa razy dwa daje cztery, nie sześć.
Prócz wczorajszej zupy od Ginny, w lodówce świeciło światło… – Z czego robi się świecącą zupę?
Nie spodziewała się, że coś tak prozaicznego jak wizyta w sklepie Olivandera może stać się powodem wielu jej rozterek i problemów z zaśnięciem. – Od kiedy wizyty u Ollivandera są prozaiczne? Przecież to najważniejsze przeżycie dla czarodzieja – kiedy różdżka go wybiera! Porównasz to do kupienia ziemniaków w spożywczaku?
Przestałam dążyć do czegoś więcej niż tylko pracy, domu, rutyny? – Źle odmieniasz. Do czegoś więcej niż (co?) praca, dom, rutyna.
W ręku kurczowo ściskałam moją różdżkę, jabłoń z piórem z ogona chabrowego feniksa. – O, i trzecia nazwa. Może ty sama nie pamiętasz, jak go początkowo określiłaś?
Z każdym słowem czułam się słabsza, z każdą obelgą moja determinacja w walce o oddech i o życie słabła. Stałam pośrodku napierającego na mnie kręgu czarodziejów, czując, że za chwilę wybuchnę, a świat zaczął wirować w mojej głowie. – Przecież cały czas pisałaś w trzeciej osobie, a tu dostajemy fragment w narracji pierwszoosobowej. Po czym znów wracamy do trzecioosobówki. Co, na gacie Merlina…?
Sowa zahukała z niezadowoleniem, po czym upuściła przesyłkę na łóżko, uznając najwyraźniej, że to miejsce będzie bezpieczniejszym dostarczeniem przesyłki, niż pozostawieniem jej w pobliżu niedysponowanej adresatki. – Przeczytaj to zdanie. Czy nie widzisz, że odmiana (znów) leży i kwiczy? Plus, miejsce nie jest dostarczeniem – dostarczenie to dostarczenie, a miejsce to miejsce. Coś tu mocno pogmatwałaś.
Polowanie na szlamy – Bellatrix Lestrange za seria ataków na mugolaki? – To zdanie mogłoby być niezłym cliffhangerem, gdyby nie błąd. W ogóle dużo lepiej brzmiałaby wersja zawierająca orzeczenie. Spójrz:
Polowanie na szlamy – Bellatrix Lestrange stoi za serią ataków na mugolaki?
Polowanie na szlamy – Bellatrix Lestrange stoi za serią ataków na mugolaki?
Sen, który naprawdę dobrze opisałaś, bardzo ładnie podkreślił to, o czym wspominałaś do tej pory – obawę Hermiony, że nie należy dłużej do magicznego świata oraz ciągły niepokój o własne bezpieczeństwo. Zaczęłam intensywniej zastanawiać się nad jego znaczeniem, choćby zmianą barwy tęczówek nieznajomego na czerwień charakterystyczną dla książkowego Voldemorta, ale potem moja uwagę przykuło zakończenie dające nadzieję, że akcja w końcu nabierze tempa. Jestem bardzo ciekawa, co dalej zrobisz z dotąd rozpoczętymi wątkami.
Rozdział 5 „Niespodziewane spotkania”
Nagłówek artykułu z Proroka powtórzony na początku tego rozdziału zaczynasz już poprawnie – dokładnie tak, jak sugerowałam. Świetnie, że się podrasowałaś, ale czemu nie w obu częściach opowiadania?
To właśnie z tą dwójką oraz kilkoma innymi czarodziejami kojarzone jest ostatnie kilka brutalnych morderstw na mugolakach. – Raczej z tym dwojgiem, skoro mowa o małżeństwie Lestrange'ów. Swoją drogą okropna czcionka, niewygodnie się czyta tak małe litery.
Ofiarami padają zarówno czarodzieje ukrywający na co dzień swoje korzenie, ale także osoby (...). – Jeśli zaczęłaś od zarówno, nie powinnaś kontynuować z ale także. Co najwyżej jak i lub jak też.
(...) która walnie przyczyniła się do przeforsowania ustawy Promugolskiej w Ministerstwie Magii (...). – Ustawy Promugolskiej, skoro już piszemy wielkimi literami.
(...) wiceszef biura aurorów, który znaczącą rolę odegrał również w Wojnie z Ciemnością. – Naprawdę zaczyna mnie to bawić – brzmi, jakby Harry produkował świeczki czy coś w tym rodzaju. Poza tym nie nazwałabym zabicia Voldemorta „znaczącą rolą w wojnie”, to raczej czyn decydujący bezpośrednio o wyniku starcia. Swoją drogą, Biuro Aurorów to chyba nazwa własna, czyż nie?
Czy tym razem Chłopiec, który przeżył ponownie powstrzyma zło? – Czy i tym razem Chłopiec, Który Przeżył powstrzyma zło?
Artykuł nie wygląda na dzieło Rity. Powiedziałabym, że jej teksty są bardziej plotkarskie, wyciągające wszystkie możliwe brudy. Ten taki nie jest.
(...) a blizna na ręku ze znienawidzonym napisem „szlam” wyrytym jej przez Bellatrix Lestrange (...). – Szlam? Taki z rzeki na przykład?
(...) obijały jej się po głowie jeszcze słowa O[l]livandera, który to twierdził, że musiała zmienić różdżkę, bo sama się zmieniła. – Dopiero tę scenę poznaliśmy. Pamiętamy słowa różdżkarza, nie musisz ich parafrazować.
Dopiero gdy piąty raz pod rząd przeczytała to samo zdanie na tej samej stronie (...). – Z rzędu.
Malowniczy paw, którego dokonała tuż po wstaniu z łóżka, usunęła jednym skinieniem różdżk[i], czując dziwne mrowienie w dłoni, jakby zaklęcia porządkujące nie były tym, do czego takowa była przeznaczona. – Różdżką można machnąć, smagnąć… ale nie skinąć. Poza tym – w jaki sposób miałaby nie być przystosowana do określonego rodzaju zaklęć? Bzdura. Wychodzi na to, że różdżka pani Weasley (na przykład) przystosowana jest do zaklęć gospodarczych, więc wywołuje mrowienie dłoni, gdy jej właścicielka próbuje nią kogoś zabić. Fakt, że ze względu na budowę (rdzeń, rodzaj drewna) różdżka może być nieco lepiej przystosowana do określonej kategorii uroków, np. do transmutacji. Tylko że to zdanie brzmi, jakbyś z góry nam spoilerowała, że teraz wprawdzie Hermiona wykorzysta kilka Chłoszczyść, by sprzątnąć swoje wymiociny, ale już wkrótce użyje jej do WIELKICH CZYNÓW.
W końcu w planach była eskapada do sklepu, a w tym stanie nie mogła pokazać się ludziom, bo jeszcze byli gotowi odesłać ją do szpitala z podejrzeniem anoreksji, a na pewno anemii. – Anoreksja to zaburzenia odżywiania i rzeczywiście w jej wyniku mogą pojawiać się cienie pod oczami (cienie, nie koła, o których piszesz, a przez które myślę, że Hermiona przykleiła sobie opony do policzków), ale sądzę, że większą uwagę zwracałaby chorobliwa chudość Granger, o której jednak nie wspominasz, a która z pewnością dużo bardziej rzuca się w oczy. Co do anemii, to dotyczy zaburzeń hematologicznych, które mogą wynikać z niedoborów w odżywianiu – przejawiają się bladością skóry, osłabieniem, zawrotami głowy. Nie cieniami pod oczami.
Albo, chroń Marlinie, napchać czekoladą. Fu. – Kto nie lubi czekolady? No kto? Merlin, nie Marlin.
Kiedy Hermiona była w połowie suszenia włosów różdżką, do drzwi mocno ktoś zastukał (...). – I co, dłoń jej nie mrowiła? Różdżka została stworzona do zaklęć suszących włosy, huh? Czy może jednak suszenie włosów panny Granger to czyn wielki i chwalebny?
Wyjęła z portmonetki kilka banknotów, ze zdziwieniem stwierdzając, że zostało ich tam zdecydowanie mniej, niż to sobie wyobrażała, po czym podała gotówkę gościowi. – To gościowi w narracji brzmi bardzo nienaturalnie. Jakbyś nie do końca wiedziała, jak tę postać określiłaby sama Hermiona. Sama pomyśl, czy tak właśnie pomyślałabyś o kimś, kto właśnie dobijał się do twojego mieszkania, domagając się opłaty za mieszkanie? Byłby twoim gościem?
Wielkim brzuszyskiem dociskał do niej jej tułów, a w nozdrza dyszał przegniłym oddechem. – W sensie, że oderwał jej tułów od reszty ciała i tę resztę wyrwanym tułowiem przyciskał do ściany?
Pot spływał mu ze skroni, gdy ten oblizał się i powiedział do dziewczyny (...). – Ten? Czyli że pot?
Złapał Hermi[o]nę za wątłą pierś, po czym odepchnął ją na bok tak, że upadła na kolana, wyrwawszy jej ówcześnie pieniądze z dłoni. Następnie zeszedł ciężko po schodach (...). – Po pierwsze: na litość Merlina, tę pierś odepchnął, ona też upadła na kolana i z jej dłoni wyrwał pieniądze? Mieszasz podmioty, nie pierwszy raz. Po drugie: wątek łapania za wątłą pierś jest już tak ograny, że trudno byłoby znaleźć coś bardziej kliszowego. Sugeruję po prostu odpuścić sobie ten fragment i pozostać przy przypieraniu do ściany. Już bez obmacywanek wiadomo, o co chodzi, a nimi przekraczasz bardzo cienką granicę. Po trzecie: zszedł. Proszę cię, wystarczy wkleić tekst do byle pliku tekstowego, by najpaskudniejsze błędy podkreśliło na czerwono. Naprawdę nie jest ci wstyd publikować coś, czemu najwyraźniej nie poświęciłaś nawet chwili na niezbędne poprawki?
(...) ponieważ tajemniczy chłopak z Pokątnej odebrał jej różdżkę, a wraz z nią całą magiczną moc. – Ale zdajesz sobie sprawę, że różdżka jest tylko formą ukierunkowania magicznych mocy czarodzieja? Mugol, mając różdżkę, nie będzie w stanie nią czarować. Zaś ktoś o magicznych zdolnościach tak naprawdę nie potrzebuje jej do praktykowania magii. Tak samo jest z zaklęciami – nie są niezbędne do czarowania. To tylko ułatwienie.
Włożyła na siebie szare leginsy, które ukrywały w pewnym sensie jej chudość, nie eksponując wystających kości kolan (...). – Ale przecież legginsy są raczej obcisłymi spodniami, nieukrywającymi niczego...
Zdecydowanie wolałabym mieć ją bezpośrednio w dłoni, jednak obawiała się (...). – No, ja też bym wolała. Pomyliłaś osoby.
(...) jak wiele bólu doświadczyła od magicznego świata i jego użytkowników. – Użytkowników? Dziwne określenie. Swoją drogą bawi mnie, że Hermiona za swoje tendencje do nadużywania alkoholu wini… czarodziejski świat! To o tyle nieprawdopodobne, że w magicznej Anglii nastolatkowie mają do dyspozycji najwyżej kremowe piwo, które można by przyrównać do naszego Karmi. W samej serii potterowskiej wspomniana jest również Ognista Whisky i… to by było na tyle, jeśli chodzi o trunki. Uczniowie Hogwartu nie mają za bardzo możliwości jej spożywania, zaś prosto ze szkoły panna Granger trafiła na wojnę. W jaki więc sposób świat magiczny miałby na nią wpływać?
I tak idę w tę samą stronę, a twój plecak wygląda na ciężki (...). – Przed chwilą była mowa o tym, że to malutki plecaczek potraktowany odpowiednim zaklęciem. Ten mugolski chłopak nie mógł tego wiedzieć, więc?
(...) zapytał pół żartem, pół serio, dziwiąc się, jak taki malutki plecaczek może być tak ciężki. – Przecież przed chwilą sam mówił, że wygląda na ciężki.
No dobra, opowiadanie nadal nie bardzo się ruszyło, wciąż nie wydarzyło się nic, co wskazałoby kierunek, w którym zmierzamy fabularnie. Ale mamy nowego bohatera! Oby odegrał istotną rolę, bo wprowadzenie autorskiej postaci tylko do jednej sceny, która właściwie nie jest żadnym zwrotem akcji to... bardzo zły pomysł. Za to pojawił się Ron! Liczę, że zrobisz z nim coś sensownego.
Rozdział 6. Echo
W dłoniach ściskała kubek z ostygłą już herbatą earl grey z dwoma kostkami cukru i odrobiną soku z limonki (...). – Dwiema. Dziękuję za informację, jaką dokładnie piła herbatę, ale jakie właściwie ma to znaczenie?
W ogóle zdawał się nie przywiązywać wagi do tego, że nadawca jego wiadomości jest pogrążony w zupełnie innych myślach (...). – Poważnie nie odróżniasz nadawcy od odbiorcy? W tej sytuacji nadawcą jest Ron, ponieważ nadaje komunikat w postaci zwerbalizowanej. Natomiast Hermiona jest potencjalnym odbiorcą tegoż – to raz. Dwa – Weasley mówił, nie pisał listu. Po prostu rozmówca, daj już sobie spokój z tym nadawcą.
Słońce powoli już zachodziło, czerwoną poświatą oślepiało mnie lekko, ale stałam wciąż na werandzie Nory i otulona ciepłym swetrem czekałam, aż całkiem zajdzie za horyzont. – Kto miał zajść za horyzont? Nora?
(...) ożywioną dyskusją na temat ostatnich rozstrzygnięć jakiegoś idiotycznego sportu, którego sezon akurat wszedł w finalną fazę. – A czy istnieje jakiś inny czarodziejski sport oprócz quidditcha? Nawet Hermiona nie jest taką sportową ignorantką, w końcu kibicowała na meczach.
To ja byłam źródłem tego chłodu i miałam wrażenie, że praprawnuczka willi zdaje sobie z tego sprawę. – Praprawnuczka willi? Bardziej sztucznego określenia Fleur nie udało ci się już znaleźć? Spróbuj budować zdania w ten sposób, by móc używać podmiotu domyślnego. Ewentualnie powtórz imię, jeśli musisz. To będzie dużo lepsze niż szukanie nienaturalnie brzmiących synonimów. Poza tym willa to ładny dom, Ty masz na myśli wilę.
Podobała mi się scena kolacji u Weasleyów – zwykle w fanfiction przewija się motyw niezmordowanie dokarmiającej wszystkich Molly (z czym się czasem bardzo utożsamiam) i o ile jest to jedna z wielu klisz twórczości fanowskiej z tego uniwersum, to czyta się ją… jakoś tak przyjemnie. Żałuję tylko, że sporą część pisałaś, relacjonując, zamiast użyć dialogów – choćby urywanych, skoro Hermiona się im nie przysłuchiwała.
Cała pewność siebie, jaką Hermiona próbowała odbudować przez ostatnich kilkadziesiąt godzin, cała siła, jakiej szukała w stawianych sobie małych celach,