[191] ocena tekstu: Spalony feniks


Autorka: Farfadeta
Tematyka: HP fanfiction
Oceniają: Ayame i Dafne


Zgłoszenie, które zostawiłaś w naszej Księdze, od razu zachęciło mnie do zapoznania się z opowiadaniem. Hermiona jest jedną z moich ulubionych postaci w potterowskim uniwersum, a wzmianka o psychologicznym wątku również zadziałała na plus.
Sam tytuł, zarówno bloga, jak i opowiadania, bez wątpienia kojarzy się ze światem Rowling, ma też wydźwięk nieco metaforyczny, słowem – zawiera wszystko to, co dobry i przyciągający uwagę tytuł zawierać powinien.
Kolorystyka szaty graficznej jak najbardziej współgra z adresem i tematyką. Intryguje mnie postać mężczyzny widoczna na nagłówku, zwłaszcza że wątek paringowy, jak wspomniałaś w zgłoszeniu, jeszcze się nie pojawił. Ponadto opowiadanie ma być o Hermionie, tymczasem pierwsze skrzypce gra wspomniany mężczyzna. Trochę przypomina Remusa z czasów młodości i gdybym ze zgłoszenia nie wiedziała, że twoje intencje są inne, założyłabym, że historia będzie o tej dwójce. 
Kolejnym problemem jest archiwum. Skleiło się w jedną kaskadę, z której właściwie nie da się korzystać. Nie wygląda mi to na kwestię rozdzielczości. Czy nie lepiej byłoby dać wszystkie rozdziały w kolumnie po lewej stronie albo jako podstronę w menu głównym?
A jak już o menu mowa, to te nazwy zupełnie nie działają. Nie potrafiłam domyślić się, co się pod nimi kryje, a twoje rozwiązanie do mnie nie trafia. Widocznie nie ja jedna miałam z nimi problem, bo w kolumnie znajdziemy… wyjaśnienia nazw poszczególnych podstron. Oryginalność jest świetna, ale najważniejsza jest przejrzystość. Nie ma nic złego w nazwaniu zakładek tak samo, jak wszyscy inni autorzy. Priorytetem jest, by czytelnik się u ciebie nie zgubił i czuł komfortowo, poruszając po stronie. W tej chwili tego komfortu nie ma – potrzebuję mapy. Niemniej dalej wszystko jest przejrzyste i czytelne.
Jeszcze kilka słów o zakładkach. Jako pierwsza wita mnie podstrona poświęcona tobie jako autorce. Bardzo przyjemna i wyważona, razi mnie tylko, że na początku piszesz o sobie w trzeciej osobie, potem w pierwszej, a jeszcze później znowu w trzeciej. Trzymałabym się jednej wersji. W mojej opinii narracja pierwszoosobowa brzmi lepiej, ale to tylko moje skromne zdanie, sama zdecyduj, w czym się dobrze czujesz. (Mały update – niżej wspominasz o mieszaniu osób itp., ale mnie osobiście nadal to jakoś nie przekonuje). Rzuca mi się w oczy używanie dywizów zamiast pauz/półpauz. Nie rób tego.

Dla nich byłaby w stanie zrezygnować z wielu rzeczy, toteż ubolewa jeszcze bardziej nad faktem, iż z niezależnych od niej względów prawdopodobnie będzie musiała zrezygnować z[e] współpracy. – Tu wskoczyło powtórzenie i literówka – „ze współpracy”, nie „z współpracy”.
W „Piórem...” wita mnie cudzysłów amerykański (w którym obie jego części znajdują się u góry). Proszę, używaj poprawnych znaków interpunkcyjnych.
Podoba mi się, że wstawiłaś krótki zarys fabuły i zaznaczyłaś, które elementy kanonu postanowiłaś zmienić. To wyjaśnia pewne kwestie od samego początku i pozwala uniknąć nieporozumień.
Reszta menu obędzie się bez komentarza. Lepiej przejdę do treści właściwej.


Prolog

Od dawna nienakręcany, stłumiony, zapomniany i niechciany zegar (...). – Chyba zabrakło już epitetów na opisanie tego zegara. Wyrzuciłabym choć jeden, np. ten stłumiony – skoro nikt go nie nakręcał, został zapomniany, to i nie wydawał dźwięków. Stłumienie będzie logicznym następstwem. Nadmiar epitetów koszmarnie rozwlecze ci tekst, co w prologu jest po prostu strzałem w stopę.

Kukułka zwisała bez życia ze środka tarczy, nie doczekawszy się kolejnych kuknięć o pełnej godzinie. Na niej zaś już kilka tygodni wcześniej wybiła 11.00. Na niej, czyli na kukułce? Tak by wynikało z kontekstu, choć domyślam się, że chodzi o tarczę.

Niewielki fragment prologu i już drugie nawiązanie do śmierci. Robi się mrocznie, ale w ten sztampowy sposób. Zaczynasz dość pretensjonalnie – wypchanymi po brzegi okrąglutkimi opisami, porównaniami, metaforami. Dużo lepiej klimat zbudowałoby wspomnienie tego zegara bez górnolotnych dodatków, dorzucenie informacji o grubej warstwie kurzu pokrywającej meble i tymże kurzu unoszącym się w powietrzu. Szczątkowe światło słoneczne przedostające się przez grube, ciemne kotary mogłoby załamywać się na jego drobinach. To już daje pewien obraz, prawda? Nie trzeba od razu straszyć grobowcem i wybudzaniem zmarłych z wiecznego snu.

W kuchni na poplamionych i poobtłukiwanych blatach stało kilka brudnych naczyń. W kącie po prawej walał się przewrócony taboret, a obok leżały szczątki szklanki, która wypadła z rąk mieszkającej tu kobiety jeszcze przed rozpoczęciem lata. W otwartej na oścież szafce pod zlewozmywakiem stało kilka butelek (...). – Powtórzenie. Później w tym samym akapicie znowu mamy wyraz stała.
Martwi mnie, że opisujesz każde pomieszczenie po kolei. Z jednej strony jako czytelnik mogę podążać wraz z narratorem, niejako wejść w jego buty. Z drugiej jednak dostajemy nadmiar opisów rozwleczonych do granic możliwości. Takie wstępy są dobre, ale zaraz po nich musi się coś dziać. Jeśli każesz czytelnikowi zbyt długo czekać na jakąś akcję, może się zniecierpliwić i odpuścić dalszą lekturę. Gdyby nie ocena, bez wątpienia ominęłabym kilka akapitów, szukając konkretów.

(...) małe, wstrętne muszki, wzbijające się charą do lotu przy każdym (...). – Chmarą.

W porządku, rozumiem, o co chodziło z całą tą prozą poetycką. Personifikujesz przedmioty codziennego użytku i próbujesz nadać zwykłym rzeczom niezwykłe znaczenie. Całkiem to wszystko przemyślane, jednak po pewnym czasie po prostu nuży. Dopiero pod koniec, kiedy pojawia się postać kobiety, moja uwaga w pełni skupiła się na czytanym tekście. Trochę późno.

A obok niej, na niewielkim i nieozdobnym, zwykłym łóżku siedziała kobieta. – Jeśli łóżko jest zwykłe, to najpewniej również nieozdobne. Poważnie, przesadzasz z tymi epitetami. 

Kobieta nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, nawet szlochu, który prawie co dzień dławił jej gardło. Patrzyła cały czas przed siebie, jakby w drugim, ciemnym roku pokoju widziała coś, co niesamowicie ją zainteresowało, zasmuciło i wzruszyło. – Rogu.
Cała postawa postaci wskazywała mi raczej na marazm, letarg. Tymczasem piszesz, że jej wzrok wyrażał zainteresowanie. Czy nie powinna iść za nim również mowa ciała? Przecież od początku powinnam czuć, że coś nie jest jej zupełnie obojętne, tymczasem jej ciało mówi jedno, a oczy – drugie. Mogłabyś zawrzeć, że kurczowo zaciska na czymś dłoń lub gładzi nią fragment łóżka stojącego obok. 

Po środku komnaty stał chłopak. – Pośrodku. 

Miał kruczoczarne, rozwichrzone włosy, zielone oczy i był cały brudny, jednak nikt nie zwracał na to uwagi, bo wszyscy wyglądali podobnie. – Czyli wszyscy mieli kruczoczarne, rozwichrzone włosy i całą tę potterowską resztę? Nieźle! 
Mam pomysł, jak poprawić to zdanie, spójrz:
Miał ciemne, rozwichrzone włosy i zielone oczy. Był cały brudny, nikt jednak nie zwracał na to uwagi. Wyglądali podobnie.
Rozbiłam je na trzy części, każda z nich ma inną liczbę słów. Dzięki temu tekst zyskuje na dynamice.

I stał tak, wpatrzony w miejsce, w którym przed chwilą jeden z najpotężniejszych i najmroczniejszych czarodziejów na świecie zamienił się w kupkę popiołu,[przecinek zbędny] rozniesionego na wietrze. – Rozniesioną [kupkę popiołu].

Nagle zewsząd rozległy się krzyki i trzaski – jedni wiwatowali z radości, inni umykali z terenów Hogwartu – już nie chronionych zaklęciami (...). – Niechronionych.

Stało się. Voldemort nie życie. – Nie żyje.

Łza spłynęła mi po policzku, kiedy mignęły mi przed oczyma te wszystkie chwile, cierpienia i radości, których powodem była ucieczka przed Voldemortem. – Przecinek przed cierpienia jest zbędny.

Zapiekła mnie ręka, kiedy usłyszałam krzyk szalonej kobiety, wołającej Czarnego Pana (...). – Zbędny przecinek przed wołającej.

Owszem[,] uśmiechał się, jednak oczy miał tak samo smutne, jak po tym, gdy okazało się, że jego ojciec chrzestny nie żyje. – A tu z kolei przecinka zabrakło. 

Utrzymywałam właśnie zaklęciem jakiś kawałek gruzu, zwykłe Wingardium Leviosa, by Ron mógł zajrzeć pod spód kolejnego gruzowiska na niegdyś uporządkowanym korytarzu Hogwartu, gdy usłyszałam krzyk. – Zwykłym [zaklęciem].
Jeśli kogoś przez dłuższy czas przygniata sporych rozmiarów kamień (Hogwart był średniowiecznym zamkiem, jego mury były więc grube, a zatem ich odłamy nie należały do najmniejszych i najlżejszych), to ani nie ma dość powietrza w płucach, by krzyczeć, ani nie ma na to siły, bo raz, że leży i cierpi ileś czasu, a dwa, że cierpienie jest męczące. Serio. Przypuszczam, że taki delikwent mógł albo stracić przytomność, albo najwyżej jęknąć. 
Edit: Później okazuje się, że krzyk rozbrzmiewał gdzieś daleko, a nie wydobywał się spod dopiero podniesionego przez Hermionę kamienia. Sama więc widzisz, że coś w tym fragmencie nie gra, czegoś zabrakło. 

Schudłam ostatnio kilka kilo, bo takie krzyki zdarzały się często. – Po pierwsze – fajnie by było zobaczyć utratę tych kilku kilo, a nie tylko o niej przeczytać. Hermiona mogłaby więc podciągnąć rękaw zbyt luźnego swetra opadający na dłoń trzymającą różdżkę, mogłaby poprawić koszulkę lub szatę zsuwającą się z ramienia. Dzięki temu nie pisałabyś wprost, co już zakrawa na ekspozycję. Po drugie – ze zdania wynika, że krzyki wpływają na wagę Hermiony. To nie do końca tak. Krzyki (i ogólne cierpienie po wojnie) to czynnik stresogenny. Pominęłaś cały ciąg przyczynowo-skutkowy. 

Ale ja tam zostałam. Stojąc w miejscu, zesztywniała z otępienia. – Skoro została, to najpewniej dlatego, że stała w miejscu… Logiczne. Nie powielaj treści o tym samym lub podobnym znaczeniu.

Upadłam. Chyba obiłam sobie kolana, jednak ten ból był niczym w porównaniu z tym, co działo się na wysokości mojego serca. Jego już tam nie było. Wyrwało się z piersi i uległo samozniszczeniu, gdy moje przeklęte oczy odczytały napis na nagrobku. – Piszesz w narracji pierwszoosobowej, ale brakuje mi tekstu, który rzeczywiście by na to wskazywał. Uciekasz w górnolotny ton, przez co przestajesz być wiarygodna. Czy osoba, która odkrywa coś tak trudnego, do której dociera bolesna prawda i w związku z tym przeżywa szok (na co wskazuje upadek i ból w okolicy klatki piersiowej) myśli, że jej serce wyrwało się z piersi i uległo samozniszczeniu? I dlaczego przeklęte oczy? Nie rozumiem tego określenia. Później pojawia się jeszcze kilkukrotnie, ale w bardziej adekwatnym kontekście. 

Tłukłam w nagrobek pięściami, ryłam paznokciami czerwoną australijską ziemię, nie mogąc się opanować. – I znów – piszesz jak bierny obserwator. Równie dobrze mogłabyś narrację pierwszoosobową zmienić na trzecioosobową i w samym tekście nic by się nie zmieniło. Pisząc w pierwszoosobówce, musisz wejść nie tylko w buty głównego bohatera, ale przede wszystkim w jego skórę. Patrzeć jego oczami, czuć jego nerwami, pisać tak, jakbyś tym bohaterem była. Jakbyś to ty tłukła pięściami ten nagrobek.
A druga część to już paskudna ekspozycja. Nie chcę, żebyś mi pisała, że Hermiona nie mogła się opanować – chcę to zobaczyć poprzez jej czyny. 

Już miała otworzyć okno i wyrzucić ptaka, kiedy rozsunęła zasłonę, a słońce gwałtownie oślepiło jej oczy. Ugh. Jak ja nienawidzę słońca, pomyślała (...). – Lepiej, o tym właśnie mówię! Przy czym nie zawsze musisz uciekać się do werbalizowania myśli. 

(...) na jej kolana wypadła jeszcze mniejsza, zagięta w pół karteczka. – Złożona na pół, ewentualnie zagięta w połowie.

Normalnie pewnie narzekałabym na przeskakiwanie z jednej narracji w drugą (zaczęłaś trzecioosobową, oprowadzając nas po mieszkaniu, a później przeszłaś do pierwszoosobowej i tej trzymałaś się do końca prologu), między jedną czasoprzestrzenią a inną, ale tym razem wyszło to całkiem zgrabnie. Prolog, choć krótki, zawiera sporo treści. Mnie osobiście cieszy taka bezpośrednia kontynuacja wydarzeń z książki, chętnie poznam twoją wersję opowieści, zwłaszcza z perspektywy Hermiony. 
Nie byłabym sobą, gdybym się do czegoś nie doczepiła. Czy wysyłaniem listów do uczniów nie powinien zajmować się zastępca dyrektora? W tym przypadku McGonagall przestała pełnić tę funkcję, odkąd objęła posadę po Dumbledorze. Możemy oczywiście przyjąć, że minęło za mało czasu, nie zdążyła się jeszcze tym zająć albo po prostu przez lata tak przywykła do tego zadania, że nie wyobrażała sobie oddania go w inne ręce. Możemy również założyć, że z racji dodatkowego listu w kopercie albo w ogóle adresata przesyłki uczyniono wyjątek. Wolę się jednak upewnić, że nie jest to twoje niedopatrzenie.


Rozdział 1 „Przebudzenie”

Zaczynamy od narracji trzeciosoobowej. Czyli pierwszoosobową przyjęłaś tylko na potrzeby prologu? Nie rozumiem, dlaczego tak mieszasz.

Z pewnością marzyła tylko o jednym – by wybudzić się ze świata pełnego bólu, okrzyków cierpienia i przerażającego, zimnego dreszczu znieczulicy ukochanych ludzi. – Ale tego nie wiemy, bo Hermiona śpi, a obecnie używasz trzecioosobówki, więc nie siedzisz w jej głowie. 
Ponadto znieczulica to kolokwializm. I nie potrafię wyobrazić sobie jego zimnego dreszczu. Ewentualnie zimny dreszcz może być wzbudzony u kogoś przez nieczułość najbliższych.

Pukanie nasiliło się, a na klatce schodowej pojawiła się starsza kobieta, przysadzista, w wałkach na głowie i zielonej maseczce na twarzy. – Rety, jakie to kliszowe. Wysil się trochę. Nie każda sąsiadka będzie tęgim babskiem w szlafroku w serduszka z brudnoszarą koronką, z maseczką na twarzy, wałkami we włosach i kapciach z pomponami na stronie grzbietowej.

(...) wrzasnęła, co tak zaskoczyło Ginerwę Weasley, że ta aż podskoczyła w miejscu. – Ginewrę. Bez „ta”. Wiadomo, o kogo chodzi.

Nawet ten wstręty kot już dawno się tu nie pokazywał warknęła, po czym schowała się z powrotem do mieszkania, kiedy zdziwienie uleciało z Ginny, a ta obdarowała zrzędliwą sąsiadkę Hermiony swoim popisowym, zabójczym spojrzeniem. – No dobrze, tu tak łatwo nie będzie. Po pierwsze – literówka. Wstrętny [kot]. Po drugie – zdanie jest całkiem do przebudowy między innymi przez spójniki od czapy oraz fakt, że Ginny morderczo patrzy na sąsiadkę, która… zdążyła już zniknąć w swoim mieszkaniu. Spróbujmy w ten sposób:
Nawet ten wstrętny kot już dawno się tu nie pokazywał warknęła, po czym schowała się z powrotem do mieszkania. 
Zdziwienie uleciało z Ginny. Wbiła morderczy wzrok w miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się kobieta.

Dopiero któryś z kolei dzwonek zdołał dopiero wyrwać Hermionę ze snu, z którego zerwała się gwałtownie z krzykiem, a wypadłszy z łóżka[,] potknęła się o zaplątane wokół nóg prześcieradło i wylądowała jak długa na podłodze z wielkim hukiem. – Brzydkie powtórzenie (poza tym wyrwać i zerwać tuż obok siebie również nie dają najlepszego efektu), brak przecinka i… ta podłoga była z wielkim hukiem czy Hermiona wylądowała na niej z wielkim hukiem? Błędny szyk. Sama reakcja też raczej przerysowana, kreskówkowa. 

Była pewna, że przyjaciele uwierzyli i postanowili jej odpuścić, a Weasley’ów (...). – Weasleyów. Polecam poczytać: [KLIK].

(...) odganiając z myśli kolejny powód jej poczucia winy, która ostatnio zjadała ją od środka. – Poczucie winy ją zjadało, a nie wina sama w sobie. Więc które ostatnio zjadało ją od środka.

Spróbowała się podnieść z podłogi, by pójść i otworzyć sosnowe drzwi, żeby Ginerwa Weasley nie miała argumentów do wyważenia ich (...). – Ginewra. Mylić imiona ważnych postaci drugoplanowych z uniwersum, na którym się bazuje? Trochę wstyd. 
Zastanawiam się, jakie znaczenie ma informacja, że te drzwi są wykonane z drewna sosnowego. Jestem skłonna stwierdzić, że żadne. Nie pchałabym epitetów na siłę tam, gdzie niczego nie wnoszą. Fakt, że tu możesz próbować zaznaczyć, że drzwi są kiepskiej jakości i niezbyt wytrzymałe, takie bowiem jest drewno sosnowe, ale umówmy się – Hermiona nie analizuje teraz prawdopodobieństwa, że koleżanka wyważy jej drzwi. Nie zgrywa Sherlocka, biorąc pod uwagę wszystkie możliwe dane. I obie już wiemy, że masz problem z nagromadzeniem epitetów.

W końcu Hermionie udało się przewrócić na plecy i usiąść, by złapać za krawędź prześcieradła w celu odplątania nóg, jednak - nim zdążyła tego dokonać - cierpliwość Ginny wyczerpała się. Hermiona zdążyła tylko przetrzeć twarz poszewką od poduszki (...). – Kolejne paskudne powtórzenie. W dodatku używasz łącznika zamiast półpauzy. Wyraźnie nie wiesz, o co chodzi z długością poszczególnych kresek. Jeszcze do tego wrócę.

(...) wyszła na korytarz w momencie, w którym Ginny zdążyła się zreflektować[,] i uśmiechnęła się do przyjaciółki, ale w momencie (...). – Kolejne powtórzenie.

Zanim jednak zorientowała się, że nie bardzo ma na czym oprzeć ręce, bo – niegdyś nie za duże, ale w odpowiednim rozmiarze – piersi zmalały praktycznie do zera (...). – A co ma niby znaczyć w odpowiednim rozmiarze, biorąc pod uwagę, że piszesz w narracji trzecioosobowej? 

Zdała sobie sprawę z tego, że zawsze silna i opanowana dziewczyna, którą Ruda pamiętała z czasów nauki w Hogwarcie, kobieta, której nic nie mogło złamać podczas wojny z Ciemną Stroną, teraz załamała się kompletnie i – gdyby nie alarm, jaki wszczęto w Norze kilka dni temu – prawdopodobnie zdołałaby zagłodzić się na śmierć. – Ocean paskudnej ekspozycji. Wszyscy wiemy, ile Hermiona przeżyła, ile dokonała i takie tam. Nie musisz robić z niej heroiny, opisując teraz każdy detal jej gryfońskiego żywota i gloryfikować ponad miarę. Do czegoś dochodzimy dopiero, gdy wspominasz, że wyglądała, jakby chciała zagłodzić się na śmierć. Szkoda, że nie pokazałaś tego dialogiem lub obserwacją reakcji Ginny (nie Rudej, na litość Merlina, co za okropna ficzkowa klisza!) – mogłyby przecież bić od niej litość i szok, po czym chłodna determinacja (by pomóc przyjaciółce). Musiałabyś tylko trochę się wysilić i opisać mimikę, gestykulację, detale, które będą na ten stan wskazywać. Tymczasem idziesz na łatwiznę.

A nóż się przydadzą – pomyślała wtedy i oto rzeczywiście (...). – A nuż!

Blondynka zawsze była samowystarczalna, nigdy do nikogo nie zwracała się o pomoc. – Blondynka? Od kiedy Hermiona jest blondynką? Pomijając już fakt, że kolejny raz używasz koloru włosów, by uniknąć powtórzenia, co raczej nie jest wyznacznikiem prozy wysokich lotów.
I znów – ekspozycja. Nie uciekaj się do niej. To pójście po linii najmniejszego oporu.

Zawsze to Ruda musiała wyciągać z niej informacje i jej problemy. – Wyciągać z niej problemy? To tak się da? Teach me. Mogła starać się, by Hermiona podzieliła się z nią swoimi problemami. Ginny nie jest jednak dementorem problemowym, nie wyssie ich z przyjaciółki.
Już o tym wspomniałam wyżej, ale rozwinę raz jeszcze tutaj – określenie Ginny jako Rudą to jedna z powielanych w potterowskich fanfiction klisz. Coś jak nazywanie Dumbledore’a Dropsem. Nie ma podparcia w uniwersum i jeśli u ciebie również z niczego nie będzie wynikało – a w tej chwili nie wynika, jedynie służy za synonim, gdy próbujesz uniknąć powtórzeń – będzie brzmiało sztucznie, tandetnie. To po prostu inna forma rudowłosej. Jeśli jednak upierasz się, by tego przezwiska używać, wprowadź je fabularnie – niech zwracają się tak do niej osoby najbliższe. Tylko nie zapomnij pokazać tego za pomocą sceny, nie streszczenia.

Ginny otworzyła okno szeroko, czując, jak wielki zaduch panuje w sypialni Hermiony, po czym otworzyła kolejne okna. Tymczasem druga z kobiet stała wciąż oparta o framugę drzwi i z obojętnością obserwowała czynności dziewczyny (...). – Jak widzisz, w zdaniu podkreśliłam kilka różnych partii dotyczących kilku różnych błędów. Zacznijmy od początku.
Pogrubienie to pomylony czas – piszesz w przeszłym (otworzyła, stała, obserwowała), a to jedno słowo (panuje) masz w teraźniejszym. Nie mieszaj. To bardzo ważne.
W pierwszym i czwartym podkreśleniu zawiódł szyk. Do tych poprawek wrócę nieco niżej. 
Drugie podkreślenie to część zupełnie zbędna. Panował zaduch – Ginny otworzyła okno. W porządku. Otwieranie kolejnych to już niepotrzebny dodatek. Niczego nie zmienia w sytuacji bohaterek, niczego nie wnosi do opowiadania. 
Dalej – to w końcu kobieta czy dziewczyna? To nie są synonimy, a obie postaci są na podobnym etapie rozwoju. Proponuję używać zaimków – tekst będzie czytało się zdecydowanie płynniej, bez szukania sztucznych zamienników. Jeśli pominiemy w tym fragmencie doprecyzowanie, że sypialnia należała do Hermiony (co jest oczywiste, w końcu cały czas znajdujemy się w jej mieszkaniu, miejsce akcji nie uległo zmianie), określenie podmiotów pójdzie dużo sprawniej. 
Spójrz na wersję ostateczną:
Ginny szeroko otworzyła okno, czując, jak wielki zaduch panował w sypialni. Tymczasem Hermiona wciąż stała oparta o framugę drzwi, z obojętnością obserwując działania dziewczyny (...). 

(...) nawoływała go nawet i gotowa była pójść do sklepu, żeby przytargać 50-kilowy worek karmy. – Liczby w prozie zapisujemy słownie. Pięćdziesięciokilogramowy

(...) zapytała, przechodząc obok Hermiony, niepewna, czy przyjaciółka za chwilę nie wywali jej z hukiem razem z kotem za drzwi. Otworzyła drzwi balkonowe i wpuściła miauczącego żałośnie kota. – Tu mamy i powtórzenia, i błędny szyk. Proponuję coś takiego:
(...) zapytała, przechodząc obok Hermiony, niepewna, czy przyjaciółka za chwilę z hukiem nie wywali jej za drzwi razem z kotem. Otworzyła balkon i wpuściła miauczące żałośnie stworzenie. 

Wątpiła, by mogła przez dłuższy czas utrzymać 12 kilo w rękach, a zapewne właśnie taką wagę osiągnął Krzywołap po tym, jak schudł, kiedy zapominała go nakarmić. – Po pierwsze – ponownie, liczby w prozie zapisujemy słownie. Po drugie – trochę przesadziłaś. Krzywołap to półkuguchar, czyli po prostu był wielkości dużego kota. Takiego, powiedzmy, syberyjskiego, a one ważą w okolicy czterech, pięciu kilogramów. Możemy więc założyć, że Krzywołap na ogół ważył do sześciu kilogramów, a po takiej diecie – około czterech. To wybitnie nie jest nawet blisko dwunastu.

-  Tęsknił za Tobą – powiedziała Ginny cicho, widząc obojętność Hermiony[,] i wzięła kota na ręce. – Zwroty od wielkiej litery zapisujemy jako formę grzecznościową w korespondencji. Nie zapisujemy od wielkiej w wypowiedziach dialogowych czy partiach narracyjnych.

Hermiona pokręciła głową i przysiadła na stołeczku przy stole[,] czując, że jej kondycja mocno ucierpiała [przez] te kilka – a może kilkanaście? – tygodni w bezruchu, bo przejście przez całe mieszkanie okazało się – niewielkim – ale jednak wyzwaniem. – Tutaj czegoś zabrakło. Zaś co do pogrubionej części – w całości stanowi ona wtrącenie, więc ta druga półpauza [–] powinna być za jednak.

Na początku dialogów używasz łączników, potem już półpauz. Przypuszczam, że te wstawiają ci się automatycznie podczas pisania, więc to nie jest kwestia twojej wiedzy na temat poprawności zapisu dialogów. Mianowicie w dialogach używamy pauzy dialogowej [], dopuszczalne jest również stosowanie półpauzy [–]. Absolutnie nie łącznika [-]. Odpowiednie teksty do przerobienia załączę ci jeszcze w podsumowaniu.

Ginny spojrzała na nią z ukosa[,] po czym złożyła zasłony w zgrabną kostkę i zabrała się z[a] firany. W powietrze wzbijały się pokłady kurzu, kiedy lewitowała je w stronę łazienki i wkładała do pralki. – Brzmi, jakby lewitowała i planowała wyprać owe pokłady kurzu (partie podkreślone). Do tego: zabrała się za firany.

(...) to wrócili by do epoki kamienia łupanego. – Czasowniki osobowe z cząstką „by” zapisujemy łącznie. 

W ogóle niesamowicie podoba mi się tworzona przez ciebie Ginny. Kawał charakternej czarownicy. Zamiast rozczulać się nad Hermioną, zabrała się do działania. Nie lituje się nad przyjaciółką, bo rozumie, że ta by sobie tego nie życzyła. Z marszu wzięła się za zbieranie mieszkania do kupy – sprząta, robi pranie, mamrocze o mugolach, którzy bez prądu wróciliby do epoki kamienia łupanego. Kupuję ją w całej rozciągłości. 
Jednocześnie niepokoi mnie, że nadal niewiele mogę powiedzieć o głównej bohaterce. Wiem, że bardzo schudła, wpadła w jakiś stan depresyjny, ma koszmary. Przy czym w opowiadaniu jest za mało Hermiony, a za dużo ekspozycji o niej i dotychczasowych osiągnięciach.

Na tle jej białej koszulowej bluzki delikatna koronka firanek była popielatoszara, a zasłony pokryte brudnym nalotem. – Zasłony były pokryte brudem tylko na tle jej bluzki? Jakby położyć je gdzieś indziej, to już by były czyste, tak?

Właśnie zamierzała wysprzątać sypialnię przyjaciółki[,] w myślach już zaczynając wypowiadać (...). – Przecinek. 

- Mogłabyś z łaski swojej zostawić mnie w spokoju? 
- Nie. 
Hermiona osłupiała.
– Och, no błagam, osłupiała, bo jej przyjaciółka nie zgodziła się zostawić jej w takim stanie? Przecież znała Ginny kilka ładnych lat, nie widziały się raptem kilka tygodni. Zakładam więc, że zdążyła zapoznać się z upartością i temperamentem Weasleyówny, czyli odmowa nie powinna spotkać się z osłupieniem, a co najwyżej zrezygnowanym westchnieniem. 

(...) skupiła się na wysprzątaniu w pokoju każdej drobiny kurzu, która śmiała marzyć o tym, że jej niez[a]wodne zaklęcie [jednak] zawiedzie. – Raz, że literówka. Dwa, że zabrakło mi solidniejszego rozdzielenia niezawodności zaklęcia z wymarzonym przez kurz zawodem.

Ginny krzątała się po sypialni i salonie jeszcze przez około dwadzieścia minut (...).Jeszcze przez jakiś czas w zupełności wystarczy. Jeśli nie jest to istotne fabularnie, unikamy dokładniejszych określeń upływu czasu.

W tym czasie Hermiona zdążyła znudzić się bezczynnym czekaniem i – oparłszy głowę na ręce, a na łokciu o stół, przysypiała do momentu (...). – Skoro już oddzielasz wtrącenie myślnikiem, to należałoby to zrobić konsekwentnie z obu stron – zamiast przecinka przed przysypiała powinna być półpauza. Do tego: a [rękę] na łokciu.

- Krzywołap, ty wstrętna kreaturo! – wykrzyknęła[,] zrzucając zwierzę z kolan i czując[,] jak po nodze sączy jej się stróżka krwi z zadrapania. – Masz spory problem z interpunkcją, musisz nad nią trochę popracować. To z zadrapania nie jest nam do niczego potrzebne. Logiczne, że jeśli Krzywołap wskoczył jej na kolana, wbijając pazury, to krew nie poleciała jej z nosa, tylko z tego zadrapania.

W dalszej ocenie pominę część błędów interpunkcyjnych, jeśli będą jedynymi błędami występującymi w zdaniu. Zdecydowanie jest to aspekt, nad którym musisz się pochylić i zapoznać z podstawowymi zasadami rządzącymi przecinkowym światem. 

Przy tym wszystkim Ginny paplała non stop. – Dlaczego, zamiast streszczać coś, czego nie ma w tekście, po prostu tego paplania nie zapiszesz? Na pewno znajdzie się mnóstwo informacji, które dałaby radę przekazywać Hermionie pomiędzy tymi wszystkimi czynnościami, które opisujesz. Mogłaby rzeczywiście paplać. Teraz tylko ty jako narrator twierdzisz, że to robi. A ja jako odbiorca równie dobrze mogę ci nie uwierzyć, bo nie ma na to dowodów. 

Ron miał co prawda trochę problemów przy zadaniu praktycznym, kiedy naprzeciw stanęła agromantula (...). – Akromantula. 

Harry’emu Minister Magii zaproponował od razu przejście do najwyższego poziomu szkolenia (...). – Stanowisko ministra magii zapisujemy od małych liter. W oryginale istotnie jest od wielkich, ale w tłumaczeniach Polkowski słusznie przyjął zapis od małych, więc tego się trzymamy. To samo tu: Jeszcze się zastanawiam, bo właściwie za chwilę sezon wchodzi w decydującą fazę, a my wciąż walczymy o wyjście z fazy grupowej do Mistrzostw Świata w Quidittchu (...). – Nie widzę potrzeby zapisu mistrzostw świata od wielkich liter. I quidditchu. Rety, nie znasz podstawowej terminologii i zapisu wyrazów oraz nazw z uniwersum? Wstyd.

On i wielu innych. Blaise Zabini, Pansy Parkinson i jej rodzice, Teodor Nott, ale przynajmniej zamknęli jego ojca, ten dryblas Macnair, córka Dohołowa… – zaczęła wyliczać na palcach. – Dołohowa.

Jego ciotka wycięła mi na ręce napisz „SZLAMA”! – Napis.
Cały ten wybuch Hermiony jest o tyle komiczny, że na ogół logicznie myśląca osoba próbuje argumentować, iż Malfoya powinno się zamknąć w Azkabanie, bo dokuczał im w Hogwarcie: (...) to on był powodem całych naszych problemów w szkole (...). Co więcej – jej gwałtowna reakcja nie ma większych następstw zdrowotnych. Nie kręci jej się w głowie, nie plącze jej się język, jedynie na koniec swej tyrady ma lekką zadyszkę. Przypominam, że schudła kilka kilogramów, ponoć jest w opłakanym stanie, nie dbała o siebie, nie jadła. I co, i nie ma to na nią żadnego wpływu?

Kinsleya Shacklebolta o szaleństwo, o chorobę i o bycie pod wpływem silnych zaklęć, jak Confundus czy Imperiusa (...). – Kingsleya. Jak Confundus czy Imperius.

(...) rozejrzała się po kuchni, jak gdyby spodziewała się, że zobaczyć dowody na potwierdzenie swojej teorii. – Albo spodziewała się zobaczyć, albo spodziewała się, że zobaczy.

Fakty były okrutne, dziewczyna zapuściła się i nie potrafiła poradzić sobie z tym, co w istocie zgotował jej cały magiczny świat – czarodziejską wojną, a w jej konsekwencji ogromem straty, który nawet konia zwaliłby z nóg. – Co to za dziwne porównanie do zwalonego z nóg konia? Do tego: co w istocie zgotował jej cały magiczny świat – [kogo? co?] czarodziejską wojnę, a w jej konsekwencji ogrom strat… Do tego pierwszy przecinek można śmiało zastąpić dwukropkiem; przecinków w tym zdaniu i tak już wystarczająco dużo.

Tekst był dobry – pełen emocji, z obserwacjami, opisami. Do tego momentu: I jej siła uleciała, ustępując miejsca wielkiej, obezwładniającej rozpaczy. Na litość Merlina, po co ten melodramat i paskudny patos? Unikaj ich, są karykaturalne. 

Grengerównie nie pozostało nic innego, jak posłuchać przyjaciółki. Siedziała więc posłusznie i chlipała zupę z ryżem, słuchając, co Ginny ma do powiedzenia. – Raz – to jest Granger, przez a. Dwa – takie dość polskie, zwyczajowe odmienianie damskich nazwisk wygląda w tym współczesnym i magicznym przypadku nieco śmiesznie. W dodatku nadużywasz tej formy. Trzy – skoro posłuchała przyjaciółki, to logiczne, że siedziała posłusznie. Nie powielaj zbędnych treści. Cztery – chlipać: [definicja]. Niezbyt pasuje, co? 

Wiszą na tobie straszebnie, nie możesz tak wyglądać na spotkaniu z Ministrem Magii. – Czy to jakieś słowo charakterystyczne dla mowy Ginny? Ale super!

(...) myślę, że nie powinnaś już iść do Kingsleya. – Nie już, tylko jeszcze, nie sądzisz? 

Nie czuła się na siłach, by znów wejść w mury zamku, w którym tylu ludzi – których znała i lubiła lub wręcz przeciwnie – nienawidziła – nie czuła się na siłach (...). – W którym tylu ludzi co? Zdecydowanie za dużo wtrąceń we wtrąceniach.

Dbaj o sobie – powiedziała jeszcze, po czym zniknęła na schodach. – O siebie.

Teraz czuła, że ma kogoś, kto rzeczywiście o nią dba. A nawet dwie takie osoby, jeśliby policzyć kręcącego się wokół jej nóg kota. – Kot nie jest osobą. Możesz określić ich jako istoty.

- Chyba rzeczywiście muszę jej zmniejszyć, co? – JE.

Kot odmiauknął zachęcająco, a dziewczyna odepchnęła się od drzwi, kierując się do sypialni. – Nie musisz opisywać każdego kroku swoich postaci. Jeśli wcześniej Hermiona opierała się o drzwi, to żeby ruszyć do sypialni, musiała się od nich odepchnąć. Masz w opowiadaniu mnóstwo zbędnych treści – nadają się one tylko do wycięcia. 

Wydaje się dość nieprawdopodobne, by przyjaciele Hermiony pozwolili jej na dopuszczenie się do takiego stanu. Sama Hermiona średnio pasuje mi do tak autodestrukcyjnego zachowania – do bólu logiczna, pracowita idealistka uciekłaby raczej w pracę lub znalazła sobie karkołomny projekt, daleki od zagłodzenia się na śmierć. Ewentualnie zakopałaby się w książkach. Możemy, oczywiście przyjąć, że pewne traumy mogą odnieść podobny skutek. Całkiem zadziwiający jest jednak jej nagły powrót do żywych po bodaj jednej wizycie Ginny. Nie widzę wahania. Nie widzę rozważania słów przyjaciółki. Niczego, co świadczyłoby o samodzielnym procesie myślowym. Pozostaje czekać na rozwój wydarzeń, bo w tym rozdziale za wiele się nie wydarzyło – posłużył raczej za sposób na zbudowanie jakże przejmującej traumy głównej bohaterki (z której zapewne będzie się już tylko mniej lub bardziej melodramatycznie otrząsać) i nie aż tak wyraźną ekspozycję, której celem było przedstawienie kilku nowinek z czarodziejskiego świata.


Rozdział 2 „Na Pokątną”

Szukała w szafkach, w garderobianej szafie, na nocnym stoliczku, pod nim, w koszu na śmierci i w słoikach na słodycze. – Raczej zabawna literówka.

Różdżka wsiąkła jak kamień w wodę. – Przepadła jak kamień w wodę. Kamień w wodę bynajmniej nie wsiąka.

(...) czuła się wyczerpana i zmęczona, a różdżki jak nie było, tak dalej nie miała. – Kulawo to brzmi, nie sądzisz?

Mimo że to właśnie w świecie magii najbardziej cierpiała i to w świecie magii najwięcej krzywdy doznała (...). – Rym Ci się wkradł. Lepiej napisać doznała najwięcej krzywdy.

Praktycznie cały dotychczasowy tekst jest czystą ekspozycją. Zamiast skupić się na poszukiwaniu różdżki, rozwodzisz się nad cierpieniem Hermiony, aspektach życia w czarodziejskim świecie i innych bzdetach, które w tej chwili niczego nie wnoszą do opowiadania, jedynie wpychają czytelnikowi informacje do gardła. A mogłaś pokazać, jak dziewczyna radzi sobie przy większej aktywności ruchowej, skoro ostatnio głównie leżała, płakała i nic nie jadła. Mogłaś przedstawić, jak szybko się męczy. Mogło ją to zirytować. Albo mogła spróbować użyć magii bezróżdżkowej do przywołania zguby! Tyle możliwości dała ci ta scena, a ty zdecydowałaś się na najgorsze z nich. 

Jej rozmyślania, toczące się gdzieś pomiędzy rozkwitniętym polem czarnych róż, które wyhodowała wspólnie z babcią dwa lata wcześniej skorzystawszy z mocy magicznego nawozu (...). – Czy to naprawdę nie mogła być po prostu rabatka herbacianych różyczek? Nie? Naprawdę nawet kwiatki babci musisz przerysować, robiąc z nich pole czarnych róż? 

(...) wystrzeliła nie w łagodnym geście nie do jego brzucha, ale do różdżki w jego pyszczku (...). – To pierwsze „nie” nie ma sensu.

Kot popatrzył na nią, po czym wywrócił się na plecy i zaczął przybierać rozbrajające pozy. – Jakie pozy? Niby pierdoła, ale chcę ci pokazać, że praktycznie przy każdej możliwej okazji uciekasz się do uproszczeń, streszczeń, ekspozycji. Sama chciałabym ocenić, czy poza przyjęta przez Krzywołapa jest rozbrajająca. Nie rób tego za mnie.

(...) ale kot zamachnął się na nią łapą z obnażonymi pazurami, którą zaraz z powrotem położył na leżącej kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni Hermiony [różdżce]. – Na leżącej kilka centymetrów od wyciągniętej dłoni Hermiony CZYM?

Mimo to, dziewczyna podniosła się sprzed groszkowozielonej sofy (...). – To groszek ma jakiś wyjątkowy odcień zieleni? Może jeszcze zastanówmy się, czy mowa o świeżym, czy takim z puszki… Litości. Nie udziwniaj. Jeśli kolor kanapy nie ma większego znaczenia dla fabuły, to po prostu go pomiń. 

Krzywołap siedział w kącie, obserwując ją niezadowolonym, obrażonym spojrzeniem, a koniec ogona, widoczny z jego lewej stronie, drgał w wyrazie ostrzegawczym, by dziewczyna nie próbowała siłą odbierać kotu jego przyciśniętej łapą zdobyczy. – Kompletnie absurdalne jest, że zgłosiłaś się z opowiadaniem, po którym doskonale widać, że nie przeszedł nawet pobieżnej bety z twojej strony. Wystarczyłaby odrobina chęci i poświęcenie swojego czasu, by wyeliminować większość błędów wynikających przeważnie ze zwykłego lenistwa. Od tej pory będę wymieniać tylko te najważniejsze. Podobne do powyższego przemilczę. Jeśli masz czas pisać, masz również czas choć raz przeczytać tekst przed publikacją i wyeliminować błędne konstrukcje wynikające ze zmiany budowy zdania w trakcie jego pisania. Nie chcę dłużej tracić na nie czasu.

Zadrżała, potarła nagie ramiona, strzepując tym samym gęsią skórkę (...). – To niemożliwe. Chyba że Hermiona miała zaawansowaną łuszczycę, ale w tym wypadku strącałaby fragmenty naskórka.

Jakby wizyta Ginny była tylko uroczym snem, albo tylko głupim wspomnieniem. – Bez przecinka. Powtórzenie.

Trudno jej było przyznać się przed samą sobą, że to właśnie był cel, jaki zamierzała osiągnąć, że nie chciała już dłużej zmuszać się do oddychania, bo z każdą dawką powietrza, jakie wtłaczała do płuc, czuła się tak, jakby było żrące i wywoływało ból, którego nie potrafiła znieść.Który zamiast jaki i które zamiast jakie. Dlaczego? Ponieważ mowa o konkretnym celu, a nie jakimś bliżej nieokreślonym (o jakichś cechach) oraz o konkretnym powietrzu (powietrze – które? to wtłaczane) [źródełko]. 
Raz już o jej planach wspominałaś. Było to subtelne i zupełnie wystarczające. To tutaj to kolejne morze ekspozycji i więcej melodramatu, którego już na etapie drugiego rozdziału mam serdecznie dość. 

A co do ekspozycji: (...) spod szafy wychynął przestraszony i oczekujący złości kot. Patrzył na nią z żałosną miną i pomiaukiwał cichutko, (...) wyszedł spod szafy i (...) zaczął lizać ją po twarzy i dotykać mokrym nosem, próbując w ten sposób powstrzymać łzy i stać się pocieszeniem. Jest w praktycznie każdym zdaniu. Nie wyręczaj czytelnika w wyciąganiu wniosków z tego, co przedstawiasz opisem czy dialogiem. Odbierasz całą frajdę z czytania, a co za tym idzie – nie ma sensu zapoznawać się z twoją twórczością.

W jaki sposób półkuguchar mógł złamać różdżkę? To przecież nie jest wcale takie proste. Zwykły pretekst służący wyłącznie do wypchnięcia Granger z mieszkania wprost w objęcia Pokątnej, gdzie oczywiście spotka starych znajomych, wstąpią w nią nowe siły, determinacja i te sprawy… 

(...) ale czystością, a Hermiona ze zdziwieniem stwierdziła, że brakowało jej uczucia czystości. – Powtórzenie. Może świeżości?

W porządku, do tej pory całe to głodzenie się Hermiony było szyte bardzo grubymi nićmi. Ale jego efekty wyglądają już na szyte belkami. Pisałaś bowiem, że dziewczyna nie jadła kilka tygodni. Czy zdajesz sobie sprawę, że człowiek bez jedzenia przeżyje najwyżej miesiąc? I nie, nie schudnie przy tym tak drastycznie, jak to opisujesz. Przy czym bez nawodnienia czas oczekiwania na niezbyt przyjemny proces umierania skraca się do kilku dni. 
Co więcej – absolutnie nie ma szans, żeby Hermiona efekty głodówki zaważyła dopiero, gdy spojrzała w lustro. A podczas ściągania ubrania nie miała ku temu okazji? 
Przy czym ponownie korzystasz z karykaturalnego wydźwięku. Róże nie mogły być jakiekolwiek, musiały być czarne, zaś Hermiona nie mogła po prostu znacznie stracić na wadze, jej kości musiały niemal przebijać skórę. Cudnie.

(...) a nawet przygotowywała wypracowanie dla profesora Slughorna na temat tego, jak nadmierna chudość i wygłodzenie mogą wpłynąć na umiejętności magiczne młodych czarodziejów. – Czemu akurat na eliksiry miałaby przygotowywać takie wypracowanie?

Dziewczyna była pewna, że gdyby poddała się gorącu i przyjemności, za chwilę oczy same by się jej zamykały, a to mogło skończyć się w dwojaki sposób – utopieniem, albo zapaleniem płuc po nocy spędzonej w – cały czas stygnącej – wodzie. – Zapalenie płuc jest chorobą wynikającą przeważnie z zakażenia bakteryjnego i w naszym świecie leczoną poprzez antybiotykoterapię. Hermiona  w stygnącej wodzie mogła się najwyżej przeziębić. A przecinek przed albo zbędny.

Szybko więc zakończyła kąpiel, z żalem patrząc na znikający w odpływie jeszcze ciepły płyn, owinięta ręcznikiem. – Nie wiem, jakoś dziwne wydaje mi się nazwanie wody płynem. Z fizycznego punktu widzenia istotnie jest to płyn, ale… brzmi nienaturalnie. Gdy widzisz znikającą w odpływie wodę, myślisz o niej jako o płynie? Sądzę, że szukałaś synonimu, ale efekt jest fatalny. Spróbuj poeksperymentować z konstrukcją zdań.

Wcześniej herbaciany płyn do kąpieli, teraz ogórkowe mydło… Hermiona się kąpie czy szykuje lunch? 


Halo. HALO. Do żadnego Hogwartu się nie wybierała! – Ale kapitaliki sobie daruj. Pamiętaj, że możesz użyć wykrzyknika. Znaki interpunkcyjne są twoimi przyjaciółmi, nie wrogami. Czas je poznać.

Nadal używasz cyfr w tekście. Pamiętaj, że liczby zapisujemy słownie. Proponuję pod tym kątem przejrzeć całe opowiadanie. Nie będę więcej o tym wspominać.

Sądziła, że po w miarę spokojnie przespanej nocy, obudzeniu się kichnięciem przez ogon Krzywołapa przy nosie zamiast zwyczajowym wyrwaniem się ze snu z krzykiem, a następnie zjedzonym śniadaniu, na który składało się jabłko i garść musli z mlekiem, nie będzie miała większych problemów z czarami, które nie wymagały wypowiadania zaklęć ani obecności różdżki. – Przez to, że próbowałaś krok po kroku wszystko opisać, upchnęłaś mnóstwo (zbędnych) informacji i po drodze zrobiłaś kilka błędów – zdanie jest kompletnie nieczytelne. Poważnie, bardziej się domyślam, niż wiem, o co w nim chodzi. Po pierwsze – naprawdę nie musisz opisywać wszystkiego. Wystarczyło z grubsza nakreślić, że obudziła się w kocim towarzystwie i nie miała koszmarów. Dzięki temu sami wywnioskujemy, że poranek był całkiem miłym przeżyciem, noc Hermiona przespała spokojnie i ogólnie powoli robi się dość sielsko. 
Po drugie… po takim śniadaniu nie wyszłaby z toalety przez resztę dnia.
A po trzecie – całkiem niedawno przekonywałaś nas, że dziewczyna wie o swoim stanie całkiem sporo, bo pisała o tym wypracowanie na eliksiry. Sam temat wypracowania absurdalny, o czym już wspominałam, ale skoro to zamieściłaś, to tego się trzymaj. 

Tłumy londyńczyków, tak jak przewidziała, spieszyli się[,] nie patrząc na chwilowych współtowarzyszy podróży (...). – Pomijając brak przecinka, tłumy londyńczyków śpieszyły się.

Czytając twoje opowiadanie, mam wrażenie, jakbym cofnęła się o kilka ładnych lat. Podobne teksty poznawałam, chodząc do gimnazjum, a zapewniam cię, że było to całe wieki temu. Od tego czasu blogosfera, w tym opowiadania, znacząco się rozwinęły – twoje jednak jakimś cudem zatrzymało się w czasie i jest tak samo nieskomplikowane. Poza ogromem streszczeń i ekspozycji, które wytknę ci pewnie jeszcze naście razy, mamy dokładne opisy tego, co bohaterka akurat na siebie zakłada. Nieodłącznym elementem są, rzecz jasna, trampki i koszulka z nadrukiem. Da się bardziej sztampowo? 

Na szczęście metro nie było daleko położone od Dziurawego Kotła, który Hermiona szybko odnalazła, pełna wdzięczności. – Którego.

Hermiona tak dawno nie widziała nikogo znajomego, że uśmiech sam nie schodził jej z twarzy. – No cóż, poprzedniego dnia widziała Ginny. To chyba się liczy? Sam zbędne. 

A nie wyglądała najlepiej. – Dotarło już przy pierwszym opisie. Przy drugim byłam całkiem utwierdzona w swoim wyobrażeniu wychudzonej i biednej Hermiony. Przy czwartym przewracałam oczami. Ale przy dziesiątym mam ochotę rzucić to opowiadanie i poprosić cię, byś najpierw sama je przeczytała.
Dalej Neville jest zdziwiony stanem przyjaciółki, ale dopiero po tym, jak ją przytula, bo, jakżeby inaczej, wyczuwa jej wystające kości. Czy naprawdę sądzisz, że już wcześniej nie zauważył, jak schudła? Nie rób ze swoich bohaterów ograniczonych idiotów.


Hermiona pomrukiwała coś od czasu do czasu i potakiwała głową, co najwyraźniej w zupełności wystarczało Nevillowi. – Neville’owi. 

A to już trzy lata od czasu Zwycięstwa! – Nie przesadzałabym z tym tworzeniem nazw własnych. Przemilczałam Jasną Stronę i Ciemną Stronę, ale nie nadużywajmy wielkich liter.


Dziewczyna od kilku minut mieszała w swojej zupie na mleku z głową opuszczoną i zmarszczonym czołem. – Z opuszczoną głową i ze zmarszczonym czołem. Choć ogólnie całe zdanie brzmi tak, jakby głowę opuszczoną miało mleko, nie bohaterka. Sugestia: Dziewczyna, marszcząc czoło, ze spuszczoną głową od kilku minut mieszała w swojej zupie na mleku.

- No kto jak to, ale Ty? – A ta wielka litera to po co? Jak wspomniałam – poza korespondencją wszystkie zwroty piszemy od małej.

- Gdzie ty byłaś przez ostatnie kilka miesięcy? Nie słyszałaś o dwóch przypadkach Obscurusów? (...)
Obscurusy w Anglii? Przecież ostatnie przypadki obscurodzicieli prócz Creedence’a Barebone’a nie miały miejsca w cywilizowanych krajach!
– Nie, nie i raz jeszcze – nie. Opowiadanie miało opierać się na serii potterowskiej autorstwa Rowling. Fantastyczne Zwierzęta to radosna twórczość reżyserska opierająca się na uniwersum autorki i nawiązująca do niego, ale nie jej autorstwa – jedynie wyprodukowana przy jej akceptacji i jakimś tam udziale (co zapewne bardziej jest związane z potrzebami finansowymi niż twórczością samą w sobie). Co więcej – na żadnej z podstron nie umieściłaś informacji, że nawiązujesz do Fantastycznych Zwierząt
Przy czym tak bardzo chciałaś nawiązać do filmów, że zdradziłaś więcej informacji, niż ktoś na miejscu Hermiony w naturalny sposób by przywołał. Podkreśliłam część zupełnie zbędną i, moim zdaniem, sztuczną. 

Więcej zbędnej treści: Hermionie nie mieściło się w głowie, że Neville mógł o niej plotkować zwłaszcza z Ginny. Neville nie mógł zrozumieć, jakim cudem Hermiona przestała się interesować losem dzieci takich jak ona. Sama chciałabym wyciągnąć wnioski, z jakich powodów oboje są wściekli! Nie wykładaj mi tego na siłę!
Podkreślony fragment nie ma sensu – brzmi, jakby chodziło o to, że Granger nadal jest dzieckiem.

- Chyba czas na mnie – powiedziała chłodno, wstając znad prawie nie ruszonej zupy. – Nieruszonej.

Przyłożyła dłonie do skroni i zaklęła szpetnie pod nosem, po czym odwróciła się, by wejść z powrotem do barku, kiedy wyszedł z niego czarodziej. – Barek jednak kojarzy się z miejscem na alkohole, ewentualnie częścią anatomiczną. Dziurawy Kocioł był po prostu barem, knajpą taką. Po co ci tutaj to zdrobnienie? 
A któż inny mógł wyjść z Dziurawego Kotła? Po prostu ktoś z niego wyszedł – nie musisz zaznaczać, że był to czarodziej. To oczywiste.

(...) cztery do góry i obie na przekątnie (...). – Na przekątnie? Po przekątnej. 

(...) powiedział mężczyzna, który po przekroczeniu progu Pokątniej przygarbił się i odszedł w swoją stronę. – Pokątnej. Te błędy dotyczące imion, nazwisk, nazw własnych i terminologii są po prostu żenujące. Tworzysz fanfiction. Albo będziesz miała uniwersum w małym paluszku, albo nauczysz się korzystać z wyszukiwarki i robić porządny research. 

Dlaczego odnoszę wrażenie, że właśnie poznaliśmy drugą połowę wspomnianego w zakładce o opowiadaniu pairingu? Może dlatego, że przez kilka akapitów rozwodziłaś się nad stylem nieznajomego, a Hermiona na wstępie tonęła w jego niesamowitych tęczówkach w odcieniu jasnego indygo? Proszę, nie bądź przewidywalna! 
Dziewczyna dopiero wypadła z Dziurawego Kotła po kłótni z Nevillem. Dopiero wróciła do czarodziejskiego świata, przeżyła wojnę, jest bez różdżki. Powinna być nerwowa, zirytowana, wycofana. Fukać na wszystkich, zwłaszcza w obliczu swojej niemocy, gdy okazuje się, że nie mając różdżki, nie może rozprawić się z przejściem do magicznego Londynu. Tymczasem rozwodzi się nad przystojnym nieznajomym, opisujesz każdy detal jego wyglądu (w tym zegarek!), na którym zdenerwowana Granger z pewnością by się nie skupiła! Naprawdę nie czujesz, jak bardzo ta scena nie trzyma się kupy? 

Okej, wracamy do świata magii. Nowa Hermiona zaczęła mnie irytować dokładnie od momentu rozmowy z Neville'em, a spotkanie z nieznajomym przelało czarę goryczy tego rozdziału, ale dam jeszcze tej historii szansę i poczekam na rozwój wydarzeń. Dotąd nie uświadczyliśmy żadnej większej akcji, zatem… 


Rozdział 3 „Czarodzieje się zmieniają, panno Granger”

(...) który przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka, tak, jak myśl o świeżym zapachu pergaminu, pasty do zębów i skoszonej trawy. – Tu coś nie gra z przecinkami. Tak nie może wisieć sobie bezpańsko; musi przynależeć do któregoś zdania składowego. Obojętnie którego – wybierz sama, na co chcesz postawić nacisk. Albo:
(...) przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka, tak jak myśl o świeżym zapachu pergaminu (...). Albo:
(...) który przyprawiał dziewczynę o gęsią skórkę i napięcie gdzieś w okolicy żołądka tak, jak myśl o świeżym zapachu pergaminu (...).
Świetnie, że choć tyle pamiętasz z uniwersum, ale… co tak naprawdę amortencja ma do wizyty na Pokątnej? Jeszcze ten zapach pergaminów bym zrozumiała...
       
Tuż przy aptece stały dwie czarownice z kociołkami z cyny w rękach, z których wystawały przeróżne ingrediencje eliksirów i chyba składniki domowej zupy cebulowej. –- To brzmi, jakby z ich rąk wystawały te wszystkie rzeczy, a nie z kociołków. Poza tym – jak ona zdążyła dostrzec i przeanalizować, że z danych produktów można zrobić zupę cebulową? 

Odziane w jaskrawogranatową i zielonkawą szatę kobiety dyskutowały zawzięcie o czymś (...). – A to  z kolei brzmi, jakby kobiety były okryte wspólną granatowo-zielonkawą szatą.

Gdzieś nieopodal słychać było krzyki i śmiechy dzieci, które z pewnością dokazywały na pobliskim placu zabaw, wybudowanym całkiem niedawno. – Nie przypominam sobie, by na Pokątnej znajdował się plac zabaw. 

Och, na pewno, zanim urody nie odebrała jej obsesja na punkcie Czarnego Pana. No i może Azkaban.  – Myślę, że jednak bardziej prawdopodobne, iż urodę Bellatriks odebrał jej w większym stopniu Azkaban niż Voldemort. 


Poza małą blizną nad łukiem brwiowym, [przecinek zbędny] nie było na nim śladów tego, co stało się tak niedawno. – Od bitwy minęły trzy lata, czyż nie? To jest niby to niedawno

Sama Hermiona też nie przepadała za tym miejscem, zwłaszcza po tym, jak dowiedziała się o znęcaniu się nad zwierzętami, które przez całe życie nie widziały słońca, tylko ku uciesze grupki karakanów. – Nie pojmuję, co do tego wszystkiego mają karaluchy… Że niby Hermiona tak określa gobliny? Ta sama Hermiona, która założyła W.E.S.Z.? 

(...) choć wyraźnie napis na drzwiach głosił, że wstęp wzbroniony przed ukończeniem 11 roku życia. – Że wstęp… co? Dodaj czasownik. Napis na drzwiach wyraźnie głosił. Szyk!

Rany nie musiały być widoczne gołym okiem, by doskwierać. Ran mogło w ogóle nie być, ale kiedy od środka człowieka zjadał ból, stopniowo przeradzający się w pustkę, brak chęci do życia i pragnienie śmierci, odbijało się to w oczach. – Zupełnie zbędny fragment. Próbujesz nadać scenie nutę sentymentalnego melodramatu? Wylewasz tam cały jego kubeł, jeśli nie cysternę. Czy to naprawdę było potrzebne? Znacznie więcej przekazałaś poprzez gest Hermiony i reakcję Deana (i to było naprawdę świetne!), niż zawarłaś tym pustym laniem wody powyżej. 

Po chwili ruszyli w dalszą drogę, oboje ciesząc się ciszą, która pokazywała, że rozumieją się. – Lepiej że się rozumieją, ten szyk brzmi kulawo. Poza tym, że w ogóle powinnaś zacząć sprawdzać, co piszesz, gdy już to wyprodukujesz, to za drugim czytaniem (albo trzecim, jeśli jedno na poprawki nie wystarczy… a pewnie nie wystarczy) spróbuj czytać na głos – dzięki temu masz większą możliwość wyłapania tych dziwnych konstrukcji, które rządzą twoimi zdaniami. 
Każda część sentencji musi mieć swoje znaczenie i miejsce. To nie tak, że możesz wszystkie wyrazy, które przyjdą ci na myśl – w tym ogrom zbędnych epitetów – wrzucić do jednego kociołka, zamieszać i sprawdzić, czy nie wybuchnie. 


- Dumbledore zawsze potrafił zapalić światło, nawet kiedy wszyscy inni tracili nadzieję – powiedział chłopak (...). – Wyobraziłam sobie scenę, w której wszyscy błądzą po omacku w ciemnym pomieszczeniu, obijając się o siebie i znajdujące się w nim obiekty, po czym wchodzi Dumbledore i używa włącznika światła elektrycznego. Geniusz! Podkreślona część jest do całkowitej zmiany. Może: Dumbledore zawsze zdołał rozjaśnić mrok (...)? Nadal sztampowo, ale przynajmniej z klimatem i sensowniej. 

Była pewna, że jej wyczyn i pomysł ucieczki na smoku z horkruksem w dłoni zasłużył sobie na jedno wielkie potępienie ze strony społeczności goblineckiej. – Goblińskiej. 


Hermiona poczuła ciepło na sercu. Sama nie uważała, by bez jej wkładu Voldemorta nie udałoby się pokonać. – A ja popieram słowa filmowego Rona: Zostawimy Hermionę? Zwariowałeś? Dwóch dni bez niej nie przeżyjemy. Dziękuję, pozdrawiam, musiałam się podzielić swoją opinią na tę dość niedorzeczną uwagę. Myślę, że Hermiona dobrze wiedziała, jaka jest prawda.

- Nie wiedziałaś o istnieniu tego pomnika? – zapytał, a ona aż podskoczyła zaskoczona. – Logiczne, że to z zaskoczenia.

(...) widniał podpis „Najodważniejszym włamywaczom, którzy uratowali świat przed tym, którego Imienia Nie Wolno Wymawiać – dozgonna wdzięczność”. – Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Całość od wielkich liter.

Plotki plotkami, tym nigdy się nie przejmowała, przecież w szkole non stop była ich obiektem, tematem i ulubienicą. – Nie zauważyłam, by w istocie tak było. Przez większość czasu Hermiona była uważana za mola książkowego z nieco niezdrową fiksacją na punkcie przestrzegania zasad. Przez pozostałe domy pewnie nie była nawet dostrzegana. Może poza Slytherinem, który interesował się czystością jej krwi. 

Weź się w garść, Granger – nakazała sobie i ruszyła pozornie pewnym krokiem w stronę sklepu z różdżkami Ol[l]ivandera.

Nie pomyślała nawet o tym, że pan O[l]livander mógłby zechcieć przejść na emeryturę, a nawet jeśli przemknęło jej to przez myśli, to nie miała zielonego pojęcia, czy na Pokątnej mógł istnieć inny sklep z różdżkami niż ten o[l]livanderowski. – Niż jego. Po prostu.

(...) wołali i pozdrawiali ich – niegdyś – bohaterkę. [,] która pomogła zniszczyć Tego, Którego Imienia Nie Można Wymawiać. – Raczej niegdysiejszą. Tę [bohaterkę]. Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać.

Znów uciekasz się do ekspozycji o tym, jak skrzywdziła Hermionę wojna. Dziewczyna zapętla się w tych myślach, ale nawet jeśli istotnie tak jest, nie chcę czytać wprost, że czuła, że tamta Hermiona odeszła bezpowrotnie, że była pewna, że sama ją zabiła, nie dopuszczając do siebie nikogo i panicznie bojąc się, że ktoś odkryje, jak słaba stała się i jak połamała ją w środku wojna (...). Bez sensu. Nie wierzę ci. Bo mogę. W końcu nie okazujesz tego poprzez zachowania Hermiony – która chwilę temu wpatrywała się w oczy koloru indygo i podziwiała opaleniznę szkolnego kolegi – jedynie twierdzisz, że jakoś tam z nią jest, podczas gdy nie ma to odzwierciedlenia w jej gestach, mimice, zachowaniu w ogóle. A mogłaby spojrzeć w jakiś punkt przywołujący wspomnienia, zadrżeć, zwiesić głowę i spojrzeć na te swoje trampki, które kazałaś jej założyć. Dotyk Deana mógłby ją sparaliżować, wytrącić z równowagi. Hałas na Pokątnej mógłby ją niepokoić, sprawiać, że byłaby jeszcze bardziej nerwowa, zwłaszcza że nie ma różdżki (a jednak przechadza się po wypełnionej uzbrojonymi czarodziejami alei!). Tyle możliwości, a ty stawiasz na tę uwłaczającą czytelnikowi, który może pomyśleć, że według ciebie nie jest zdolny do wyciągania własnych wniosków.
A wracając do strony językowej zdania, którego fragmenty przytoczyłam – masz dziwną manię tworzenia błędnego szyku, gdy w zdaniu pojawia się się. Lepiej brzmi jak słaba się stała, nie uważasz? Generalnie nie wolno umieszczać się w pozycji akcentowanej, ponieważ słowo to jest enklityką (czyli akcentowo dołącza się do poprzedzającego wyrazu) – to dlatego nie może padać na początku zdania (Się stała taka i siaka) ani na końcu (taka i siaka stała się). Za mocno zwraca wtedy na siebie uwagę w tekście. 

Dopiero gdy do jej płuc nie dotarła tona kurzu, zawsze zalegającego na pudełkach z różdżkami[,] i kiedy ostre światło spadające na nią z sufitu [przecinek zbędny], poraziło jej oczy, uznała, że z pewnością trafiła w nieodpowiednie miejsce. – Bez nadprogramowego przecinka + nie dotarła? Nie powinno być tu zaprzeczenia.

Dwa osobne kawałki żałośnie leżały na jego dłoni i wyglądały tak, jakby planowały powbijać drzazgi w palce tego, kto będzie śmiał cokolwiek z nimi robić. – Przecież Hermiona wiedziała, że różdżki przełamanej nie da się naprawić. Przypadek Rona na drugim roku, przypadek Harry’ego podczas wojny, działania ministerstwa magii wobec mugolaków – to wszystko opierało się na tym, że uszkodzona różdżka nie nadaje się już do użytku. Po co więc miałaby w sklepie pytać, czy można ją jeszcze reanimować? Nie można.


Iii wracamy do ekspozycyjnego melodramatu, w którym sama Granger podkreśla i gloryfikuje swoje cierpienie. Nie będę tego typu fragmentów dłużej cytować. Wszystkie są do wycięcia. Zero litości dla sztucznego łzawego klimatu.

– W takim razie poproszę o kopię – powiedziała w stronę Mauera, który obserwował jej reakcję na wiadomość z dziwnym zrozumieniem. – Nie ma dwóch takich samych różdżek. Może być jedynie takie samo drewno i ten sam typ rdzenia. Polecam wrócić do pierwszego tomu serii i raz jeszcze zapoznać się ze słowami Ollivandera.

Ten przerywnik z cmentarzem jest całkiem niezły – a przynajmniej jego druga połowa. Pierwszą stworzyłaś w zbyt górnolotnym tonie, niepasującym do reszty, przez co wydaje się mocno przerysowany i budzi śmieszność. 

(...) ale Hermiona nie mogła nie parsknąć śmiechem. Ironicznym i podłym. – Ocenić w ten sposób śmiech Hermiony mogłaby osoba trzecia, na przykład sprzedawca. Rozdział jednak nie jest napisany z jego perspektywy.

- No po kim, [przecinek zbędny] jak po kim, ale po wielkiej Hermionie Granger nie spodziewałem się tak ciasnego umysłu! – furknął. – A jak się furka? Przypadkiem nie fuknął?

Opowieść o niebieskim feniksie wydała jej się bajką, którą chciała wprowadzić przez chwilę w świat rzeczywisty. – Przed chwilą pisałaś, że granatowym. To chyba robi różnicę w nazwie gatunkowej, o ile w istocie nią jest. Trudno stwierdzić. Mogłabyś postarać się o wersję łacińską, skoro Ollivander prowadzi nad tym feniksem badania. 


Zmieniłaś się, panno Granger. – Przedtem mówił do niej na pani. Skąd ta nagła formalność?

Motyw nowej, eksperymentalnej różdżki jest całkiem ciekawy, niepokoi mnie tylko, że wprowadzasz sporo nowinek w jednym momencie, tj. i nieznany dotąd gatunek, i wykorzystanie jego piór do tworzenia różdżek. Przez to od razu widać, że stworzyłaś to na potrzeby samej Hermiony, by podkreślić jej wyjątkowość, choć mogłaby to być zmiana w samym różdżkarskim światku – być może Ollivander słyszał wcześniej o takich feniksach i zastosowaniu ich jako rdzenia, ale nie był co do nich przekonany, ale wspomniane okoliczności skłoniły go do wypróbowania możliwości podobnych konfiguracji? 
Jestem ciekawa, czy będą wynikały z tego jakieś ciekawe następstwa, czy porzucisz wątek, bo już spełnił swoje zadanie, czyli ukazał Granger w lepszym świetle.


Rozdział 4 „Złodziejka magii”

Czyżby przez całe życie oszukiwała się i wierzyła w swoje magiczne umiejętności determinowane poniekąd nie właściwą różdżką? – Niewłaściwą. Chyba nie rozumiem. Oszukiwała się, wierząc w swoje magiczne umiejętności? No raczej nie. Przecież tego nie da się w żaden sposób zaaranżować, w innym wypadku charłaki by nie istniały – wystarczyłoby dobrać im reagującą na ich sygnaturę różdżkę. To bez sensu.

Spacer z Pokątnej przez pół Londynu, którego Hermiona właściwie nie zarejestrowała (...). – Bez przesady, Londyn jest, bądź co bądź, całkiem duży. Nie zarejestrowała czego? Tego Londynu?

Przepona uległa skurczowi, a dziewczyna musiała się zatrzymać i zgiąć w pół, próbując ratować własne płuca. – No ale przepona kurczy się w czasie wdechu. To raczej nic dziwnego. Wręcz śmiem twierdzić, że to fizjologicznie konieczne. Tymczasem Hermiona nie mogła zaczerpnąć powietrza – czyli mięśnie międzyżebrowe były skurczone, a przepona rozkurczona. 

Okrągłe pięć minut zajęło jej uspokojenie oddechu, a kolejne pięć wdrapanie się po kolejnych sześciu kondygnacjach na czwarte piętro. – Chwila, co? Przeszła sześć kondygnacji, by wejść na czwarte piętro? Jeśli zatrzymała się na drugim, bo kondycja jej wysiadła, to nawet zakładając półpiętra – wychodzą dwa piętra, każde po dwie kondygnacje… Jeśli dobrze pamiętam, dwa razy dwa daje cztery, nie sześć. 

Prócz wczorajszej zupy od Ginny, w lodówce świeciło światło… – Z czego robi się świecącą zupę?


Nie spodziewała się, że coś tak prozaicznego jak wizyta w sklepie Olivandera może stać się powodem wielu jej rozterek i problemów z zaśnięciem. – Od kiedy wizyty u Ollivandera są prozaiczne? Przecież to najważniejsze przeżycie dla czarodzieja – kiedy różdżka go wybiera! Porównasz to do kupienia ziemniaków w spożywczaku?

Przestałam dążyć do czegoś więcej niż tylko pracy, domu, rutyny? – Źle odmieniasz. Do czegoś więcej niż (co?) praca, dom, rutyna.

W ręku kurczowo ściskałam moją różdżkę, jabłoń z piórem z ogona chabrowego feniksa. – O, i trzecia nazwa. Może ty sama nie pamiętasz, jak go początkowo określiłaś? 

Z każdym słowem czułam się słabsza, z każdą obelgą moja determinacja w walce o oddech i o życie słabła. Stałam pośrodku napierającego na mnie kręgu czarodziejów, czując, że za chwilę wybuchnę, a świat zaczął wirować w mojej głowie. – Przecież cały czas pisałaś w trzeciej osobie, a tu dostajemy fragment w narracji pierwszoosobowej. Po czym znów wracamy do trzecioosobówki. Co, na gacie Merlina…?

Sowa zahukała z niezadowoleniem, po czym upuściła przesyłkę na łóżko, uznając najwyraźniej, że to miejsce będzie bezpieczniejszym dostarczeniem przesyłki, niż pozostawieniem jej w pobliżu niedysponowanej adresatki. – Przeczytaj to zdanie. Czy nie widzisz, że odmiana (znów) leży i kwiczy? Plus, miejsce nie jest dostarczeniem – dostarczenie to dostarczenie, a miejsce to miejsce. Coś tu mocno pogmatwałaś.

Polowanie na szlamy – Bellatrix Lestrange za seria ataków na mugolaki? – To zdanie mogłoby być niezłym cliffhangerem, gdyby nie błąd. W ogóle dużo lepiej brzmiałaby wersja zawierająca orzeczenie. Spójrz:
Polowanie na szlamy – Bellatrix Lestrange stoi za serią ataków na mugolaki?


Sen, który naprawdę dobrze opisałaś, bardzo ładnie podkreślił to, o czym wspominałaś do tej pory – obawę Hermiony, że nie należy dłużej do magicznego świata oraz ciągły niepokój o własne bezpieczeństwo. Zaczęłam intensywniej zastanawiać się nad jego znaczeniem, choćby zmianą barwy tęczówek nieznajomego na czerwień charakterystyczną dla książkowego Voldemorta, ale potem moja uwagę przykuło zakończenie dające nadzieję, że akcja w końcu nabierze tempa. Jestem bardzo ciekawa, co dalej zrobisz z dotąd rozpoczętymi wątkami. 


Rozdział 5 „Niespodziewane spotkania”

Nagłówek artykułu z Proroka powtórzony na początku tego rozdziału zaczynasz już poprawnie – dokładnie tak, jak sugerowałam. Świetnie, że się podrasowałaś, ale czemu nie w obu częściach opowiadania? 

To właśnie z tą dwójką oraz kilkoma innymi czarodziejami kojarzone jest ostatnie kilka brutalnych morderstw na mugolakach. – Raczej z tym dwojgiem, skoro mowa o małżeństwie Lestrange'ów. Swoją drogą okropna czcionka, niewygodnie się czyta tak małe litery.

Ofiarami padają zarówno czarodzieje ukrywający na co dzień swoje korzenie, ale także osoby (...). – Jeśli zaczęłaś od zarówno, nie powinnaś kontynuować z ale także. Co najwyżej jak i lub jak też.

(...) która walnie przyczyniła się do przeforsowania ustawy Promugolskiej w Ministerstwie Magii (...). – Ustawy Promugolskiej, skoro już piszemy wielkimi literami.

(...) wiceszef biura aurorów, który znaczącą rolę odegrał również w Wojnie z Ciemnością. – Naprawdę zaczyna mnie to bawić – brzmi, jakby Harry produkował świeczki czy coś w tym rodzaju. Poza tym nie nazwałabym zabicia Voldemorta „znaczącą rolą w wojnie”, to raczej czyn decydujący bezpośrednio o wyniku starcia. Swoją drogą, Biuro Aurorów to chyba nazwa własna, czyż nie?

Czy tym razem Chłopiec, który przeżył ponownie powstrzyma zło? Czy i tym razem Chłopiec, Który Przeżył powstrzyma zło?

Artykuł nie wygląda na dzieło Rity. Powiedziałabym, że jej teksty są bardziej plotkarskie, wyciągające wszystkie możliwe brudy. Ten taki nie jest. 

(...) a blizna na ręku ze znienawidzonym napisem „szlam” wyrytym jej przez Bellatrix Lestrange (...). – Szlam? Taki z rzeki na przykład?

(...) obijały jej się po głowie jeszcze słowa O[l]livandera, który to twierdził, że musiała zmienić różdżkę, bo sama się zmieniła. – Dopiero tę scenę poznaliśmy. Pamiętamy słowa różdżkarza, nie musisz ich parafrazować. 

Dopiero gdy piąty raz pod rząd przeczytała to samo zdanie na tej samej stronie (...). – Z rzędu.

Malowniczy paw, którego dokonała tuż po wstaniu z łóżka, usunęła jednym skinieniem różdżk[i], czując dziwne mrowienie w dłoni, jakby zaklęcia porządkujące nie były tym, do czego takowa była przeznaczona. – Różdżką można machnąć, smagnąć… ale nie skinąć. Poza tym – w jaki sposób miałaby nie być przystosowana do określonego rodzaju zaklęć? Bzdura. Wychodzi na to, że różdżka pani Weasley (na przykład) przystosowana jest do zaklęć gospodarczych, więc wywołuje mrowienie dłoni, gdy jej właścicielka próbuje nią kogoś zabić. Fakt, że ze względu na budowę (rdzeń, rodzaj drewna) różdżka może być nieco lepiej przystosowana do określonej kategorii uroków, np. do transmutacji. Tylko że to zdanie brzmi, jakbyś z góry nam spoilerowała, że teraz wprawdzie Hermiona wykorzysta kilka Chłoszczyść, by sprzątnąć swoje wymiociny, ale już wkrótce użyje jej do WIELKICH CZYNÓW.

W końcu w planach była eskapada do sklepu, a w tym stanie nie mogła pokazać się ludziom, bo jeszcze byli gotowi odesłać ją do szpitala z podejrzeniem anoreksji, a na pewno anemii. – Anoreksja to zaburzenia odżywiania i rzeczywiście w jej wyniku mogą pojawiać się cienie pod oczami (cienie, nie koła, o których piszesz, a przez które myślę, że Hermiona przykleiła sobie opony do policzków), ale sądzę, że większą uwagę zwracałaby chorobliwa chudość Granger, o której jednak nie wspominasz, a która z pewnością dużo bardziej rzuca się w oczy. Co do anemii, to dotyczy zaburzeń hematologicznych, które mogą wynikać z niedoborów w odżywianiu – przejawiają się bladością skóry, osłabieniem, zawrotami głowy. Nie cieniami pod oczami. 

Albo, chroń Marlinie, napchać czekoladą. Fu. – Kto nie lubi czekolady? No kto? Merlin, nie Marlin.

Kiedy Hermiona była w połowie suszenia włosów różdżką, do drzwi mocno ktoś zastukał (...). – I co, dłoń jej nie mrowiła? Różdżka została stworzona do zaklęć suszących włosy, huh? Czy może jednak suszenie włosów panny Granger to czyn wielki i chwalebny? 

Wyjęła z portmonetki kilka banknotów, ze zdziwieniem stwierdzając, że zostało ich tam zdecydowanie mniej, niż to sobie wyobrażała, po czym podała gotówkę gościowi. – To  gościowi w narracji brzmi bardzo nienaturalnie. Jakbyś nie do końca wiedziała, jak tę postać określiłaby sama Hermiona. Sama pomyśl, czy tak właśnie pomyślałabyś o kimś, kto właśnie dobijał się do twojego mieszkania, domagając się opłaty za mieszkanie? Byłby twoim gościem?

Wielkim brzuszyskiem dociskał do niej jej tułów, a w nozdrza dyszał przegniłym oddechem. – W sensie, że oderwał jej tułów od reszty ciała i tę resztę wyrwanym tułowiem przyciskał do ściany? 

Pot spływał mu ze skroni, gdy ten oblizał się i powiedział do dziewczyny (...). – Ten? Czyli że pot?

Złapał Hermi[o]nę za wątłą pierś, po czym odepchnął ją na bok tak, że upadła na kolana, wyrwawszy jej ówcześnie pieniądze z dłoni. Następnie zeszedł ciężko po schodach (...). – Po pierwsze: na litość Merlina, tę pierś odepchnął, ona też upadła na kolana i z jej dłoni wyrwał pieniądze? Mieszasz podmioty, nie pierwszy raz. Po drugie: wątek łapania za wątłą pierś jest już tak ograny, że trudno byłoby znaleźć coś bardziej kliszowego. Sugeruję po prostu odpuścić sobie ten fragment i pozostać przy przypieraniu do ściany. Już bez obmacywanek wiadomo, o co chodzi, a nimi przekraczasz bardzo cienką granicę. Po trzecie: zszedł. Proszę cię, wystarczy wkleić tekst do byle pliku tekstowego, by najpaskudniejsze błędy podkreśliło na czerwono. Naprawdę nie jest ci wstyd publikować coś, czemu najwyraźniej nie poświęciłaś nawet chwili na niezbędne poprawki? 

(...) ponieważ tajemniczy chłopak z Pokątnej odebrał jej różdżkę, a wraz z nią całą magiczną moc. – Ale zdajesz sobie sprawę, że różdżka jest tylko formą ukierunkowania magicznych mocy czarodzieja? Mugol, mając różdżkę, nie będzie w stanie nią czarować. Zaś ktoś o magicznych zdolnościach tak naprawdę nie potrzebuje jej do praktykowania magii. Tak samo jest z zaklęciami – nie są niezbędne do czarowania. To tylko ułatwienie. 

Włożyła na siebie szare leginsy, które ukrywały w pewnym sensie jej chudość, nie eksponując wystających kości kolan (...). – Ale przecież legginsy są raczej obcisłymi spodniami, nieukrywającymi niczego...

Zdecydowanie wolałabym mieć ją bezpośrednio w dłoni, jednak obawiała się (...). – No, ja też bym wolała. Pomyliłaś osoby.

(...) jak wiele bólu doświadczyła od magicznego świata i jego użytkowników. – Użytkowników? Dziwne określenie. Swoją drogą bawi mnie, że Hermiona za swoje tendencje do nadużywania alkoholu wini… czarodziejski świat! To o tyle nieprawdopodobne, że w magicznej Anglii nastolatkowie mają do dyspozycji najwyżej kremowe piwo, które można by przyrównać do naszego Karmi. W samej serii potterowskiej wspomniana jest również Ognista Whisky i… to by było na tyle, jeśli chodzi o trunki. Uczniowie Hogwartu nie mają za bardzo możliwości jej spożywania, zaś prosto ze szkoły panna Granger trafiła na wojnę. W jaki więc sposób świat magiczny miałby na nią wpływać?

I tak idę w tę samą stronę, a twój plecak wygląda na ciężki (...). – Przed chwilą była mowa o tym, że to malutki plecaczek potraktowany odpowiednim zaklęciem. Ten mugolski chłopak nie mógł tego wiedzieć, więc?

(...) zapytał pół żartem, pół serio, dziwiąc się, jak taki malutki plecaczek może być tak ciężki. – Przecież przed chwilą sam mówił, że wygląda na ciężki.

No dobra, opowiadanie nadal nie bardzo się ruszyło, wciąż nie wydarzyło się nic, co wskazałoby kierunek, w którym zmierzamy fabularnie. Ale mamy nowego bohatera! Oby odegrał istotną rolę, bo wprowadzenie autorskiej postaci tylko do jednej sceny, która właściwie nie jest żadnym zwrotem akcji to... bardzo zły pomysł. Za to pojawił się Ron! Liczę, że zrobisz z nim coś sensownego. 


Rozdział 6. Echo

W dłoniach ściskała kubek z ostygłą już herbatą earl grey z dwoma kostkami cukru i odrobiną soku z limonki (...). – Dwiema. Dziękuję za informację, jaką dokładnie piła herbatę, ale jakie właściwie ma to znaczenie?

W ogóle zdawał się nie przywiązywać wagi do tego, że nadawca jego wiadomości jest pogrążony w zupełnie innych myślach (...). – Poważnie nie odróżniasz nadawcy od odbiorcy? W tej sytuacji nadawcą jest Ron, ponieważ nadaje komunikat w postaci zwerbalizowanej. Natomiast Hermiona jest potencjalnym odbiorcą tegoż – to raz. Dwa – Weasley mówił, nie pisał listu. Po prostu rozmówca, daj już sobie spokój z tym nadawcą. 

Słońce powoli już zachodziło, czerwoną poświatą oślepiało mnie lekko, ale stałam wciąż na werandzie Nory i otulona ciepłym swetrem czekałam, aż całkiem zajdzie za horyzont. – Kto miał zajść za horyzont? Nora?

(...) ożywioną dyskusją na temat ostatnich rozstrzygnięć jakiegoś idiotycznego sportu, którego sezon akurat wszedł w finalną fazę. – A czy istnieje jakiś inny czarodziejski sport oprócz quidditcha? Nawet Hermiona nie jest taką sportową ignorantką, w końcu kibicowała na meczach.

To ja byłam źródłem tego chłodu i miałam wrażenie, że praprawnuczka willi zdaje sobie z tego sprawę. – Praprawnuczka willi? Bardziej sztucznego określenia Fleur nie udało ci się już znaleźć? Spróbuj budować zdania w ten sposób, by móc używać podmiotu domyślnego. Ewentualnie powtórz imię, jeśli musisz. To będzie dużo lepsze niż szukanie nienaturalnie brzmiących synonimów. Poza tym willa to ładny dom, Ty masz na myśli wilę.

Podobała mi się scena kolacji u Weasleyów – zwykle w fanfiction przewija się motyw niezmordowanie dokarmiającej wszystkich Molly (z czym się czasem bardzo utożsamiam) i o ile jest to jedna z wielu klisz twórczości fanowskiej z tego uniwersum, to czyta się ją… jakoś tak przyjemnie. Żałuję tylko, że sporą część pisałaś, relacjonując, zamiast użyć dialogów – choćby urywanych, skoro Hermiona się im nie przysłuchiwała. 

Cała pewność siebie, jaką Hermiona próbowała odbudować przez ostatnich kilkadziesiąt godzin, cała siła, jakiej szukała w stawianych sobie małych celach, wszystkie chęci do walki o samą siebie… to wszystko zniszczono w trakcie tej krótkiej rozmowy. – Powtórzenie. 
Właściwie nie zauważyłam tego szukania siły w stawianych sobie celach, walki o siebie i innych ciekawostek, o których wspominasz. Wyjaśnij mi, proszę, czym według ciebie się one przejawiały. Przy czym nie zmienia to faktu, że to nadal paskudna ekspozycja. 
Trochę martwi mnie postawa Rona. Z jednej strony to ograniczenie emocjonalne jest bardzo dla niego typowe, nigdy nie był szczególnie empatyczną, wrażliwą na uczucia innych postacią. Z drugiej – zdania, w których sugeruje Hermionie, że nie znajdzie bardziej odpowiedniego kandydata na partnera od niego, nie wyglądają mi na coś, co istotnie mógłby powiedzieć wieloletniej przyjaciółce. Zresztą przypomnij sobie, ile kompleksów miał najmłodszy z braci Weasley, co widział w zwierciadle Ain Eingarp. Sądzisz, że rzuciłby w twarz Hermionie, iż nie znajdzie nikogo lepszego niż on sam? 

Hmm... Rozdział jest króciutki w porównaniu z tymi, które dotąd opublikowałaś, ponadto fragmentami wygląda na wymuszony, co zresztą sama niejako sugerujesz pod wpisem. Czy jest sens publikować – ba, akceptować jako część tworzonej historii – coś, z czego samemu nie jest się do końca zadowolonym? I nie ma to znaczenia, czy dużo osób zagląda i czyta, czy też nie, pisanie ma przynosić satysfakcję przede wszystkim tobie i to ciebie ma ono rozwijać.


Rozdział 7. Powrót do normy

W całości pisany kursywą. Zdajesz sobie sprawę, że czytelnikowi po kilku akapitach wypłyną oczy, nie?

Chociaż człon anty nie był tu już chyba odpowiednim politycznie. – Cudzysłów, kursywa, cokolwiek? Odpowiedni.

Nie rozumiała, [przecinek zbędny] dlaczego, ale ciekawiło ją, co takiego kryje się w gazecie, bo tym razem żadne znane jej zdjęcie nie łypało na nią z pierwszej strony. – Przecież ignorowała gazetę, zamiast ją sprawdzić, poszła pod prysznic, zrobiła sobie herbatkę i rozsiadła się wygodnie. Gdyby prasa istotnie ją tak interesowała, nie odkładałaby w czasie bliższego zapoznania się z nią.

W wieku 4 lat ugryziony został przez najbardziej znanego w dziejach Nowej Magii wilkołaka – Fernira Greybacka (...). – Literówek w tekście jest mnóstwo, ale to raczej nie jest jedna z nich. Greyback miał na imię Fenrir. Twój research po prostu nie istnieje. Poza tym skąd określenie dziejów? Z pewnością nie z uniwersum i nie wiem, jak miałoby ono działać. Że niby magia się zmieniła? Jakieś założenia jej stosowania? Przy okazji – liczby zapisujemy słownie.

Naoczni świadkowie twierdzą, że nie przebywa on w swoim mieszkaniu już od kilku tygodni, nieznane jest także położenie jego syna, Teodora Lupina, metamofromaga. – Metamorfomaga. Dalej skąd niby dziennikarze już teraz wiedzą o zdolnościach dzieciaka? Dlaczego Hermiona się na tym nie zastanawia? Przecież nie znają miejsca jego pobytu, więc pewnie od dawna go nie widywali, a dziecię jest jeszcze stosunkowo małe, co oznacza, że właściwie mogli nie poznać jego wrodzonej umiejętności.

Na pytania nie od dziennikarzy nie odpowiada także teściowa rzeczonego, Andromeda Tonks. – Jeśli nie od dziennikarzy… to od kogo? 

(...) Johanna Reyes, która była autorką artykułu, z pewnością znalazła sobie guru w postaci Ritty Skeeter. – Rity.

Taka decyzja dyrektorki szkoły była naprawdę mocno kontrowersyjna (...). – Ale właściwie dlaczego? Czy ogólna zmiana polityki magicznej na rzecz większej tolerancji wobec mugoli nie obejmuje również większej tolerancji wobec osób dotkniętych likantropią? Odniosłam wrażenie, że starasz się przedstawić czarodziejską społeczność powojenną jako nieco bardziej propacyfistyczną, tymczasem wygląda na to, że w tym względzie niewiele zmieniło się od trzeciego roku hogwarckiej nauki Hermiony. Zawiodło mnie też, że w tekście nie ma ani słowa o opinii Harry’ego na ten temat. W końcu to ich bohater wojenny, nie powinni pytać go o opinię w każdym możliwym względzie? Remus jest mu przecież bardzo bliski, na pewno więc chciałby jakoś w tej sprawie pomóc. 

Jestem ciekawa, co zmieni wprowadzenie postaci Lupina, którego zdecydowałaś się wskrzesić. Na pewno miałaś ku temu jakiś powód. Miałaś, prawda? 
Męczy mnie jednak, że wciąż tkwimy w tym samym miejscu, fabularnie zatrzymaliśmy się w mieszkaniu Hermiony, a ona sama nie robi nic innego, jak tylko zapija smutki i, w nielicznych momentach opuszczania wysłużonego lokum, wpada na kolejnych bardziej lub mniej molestujących ją ludzi. 

Pamiętała lekcje z jego przewodnictwem i sama chętnie nauczyła by się od niego jeszcze wielu, wielu rzeczy. – Nauczyłaby! To już podstawa ortografii.

Pomimo swojej przypadłości, był potężnym czarodziejem, a obrona przeciwko ciemnym mocom była jego konikiem. Granger była pewna, że Remus najlepiej przygotowałby ją do obrony SUM-ów. – Trzy powtórzenia w tak krótkim fragmencie... A SUM-y to ona już dawno zdała. Na siódmym roku są Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne.

Uwielbiam bywać w Norze, a zwłaszcza polować na gnomy, których w ogródku Weasley’ów nigdy nie brakowało. – Czy to myśl Hermiony? Uwielbiał [Krzywołap].

Bała się reakcji, przywidywaniom, które mogłyby pojawić się w głowach matki Rona o rychłym powrocie miłości i innych bzdurach. – Bała się reakcji, [bała się] przewidywań. Dlaczego zmieniasz formę w samym środku zdania? 

Czyli mamy teraz scenę, w której Hermiona jak gdyby nigdy nic udaje się do domu byłego narzeczonego (w zasadzie chwilę po nieprzyjemnej konfrontacji z tymże). Wpadła na to dopiero po długim marszu. No tak, logika znów szwankuje.

Zastanawiała się przez chwilę nad tym, że być może jest to wynik jakiegoś skomplikowanego zaklęcia zwodzącego, którego Weasleyowie nie pozbyli się po wojnie w ramach środków ostrożności (...). – Ale przecież w poprzednim rozdziale, w którym Hermiona wspomina kolację, podczas której widowiskowo zerwała z Ronem, sama napomknęłaś, że nie pozbyli się zaklęcia zwodzącego w ramach środków ostrożności zachowanych po wojnie. Teraz nagle jest to tylko przypuszczenie? 

Zastanawia mnie coś. Skoro Hermiona musiała powtórnie obejść żywopłot okalający Norę… naprawdę nikt w tym czasie nie zauważył, że kręci się ona wokół domu? Nikt po nią nie wyszedł? Przecież pisałaś, że Granger natknęła się na gnoma, wychodząc z rzeki, wysnułaś przypuszczenie, że trwa odgnamianie ogrodu Weasleyów. Po czym dziewczę szło do Nory całe wieki. Kto tak daleko rzuca gnomem? 

Bardzo podoba mi się scena, którą kończysz rozdział. Jest pełna ciepła i mam nadzieję, że tym optymistycznym akcentem zakończymy ślimaczenie się z fabułą i ruszymy z kopyta. Czas jechać do Hogwartu, nie sądzisz? Żałuję jedynie, że zamiast zwerbalizować myśl Hermiony, uciekasz się do stwierdzenia, iż czuła, że teraz wszystko wróci do normy. 

Okej, jesteśmy nieco zbite z tropu. Mamy rozdział siódmy, potem coś nazwanego miniaturą. Nie zaznaczyłaś jej w zgłoszeniu, dlatego finalnie postanowiłyśmy pominąć ten tekst w ocenie.


Rozdział 8. Bezpańscy

(...) Tom… - Lupin zawiesił głos. – Cóż, nie miał nic przeciwko eksperymentom zwłaszcza, gdy obiekt testów często krzyczał. – Od kiedy Remus mówi o Voldemorcie, używając jego imienia? 
Przecinek przed zwłaszcza, nie po. [KLIK].

(...) w czasie, gdy Hogwart był nieczynny, a Durmstrag i Beauxbatones oraz pomniejsze szkoły magii w Europie nie zdecydowały się na przyjmowanie angielskich, zwłaszcza o mugolskim pokoleniu, czarodziejów (...). – Durmstrang i Beauxbatons.

Na hybrydy dementora i czegoś, czego jeszcze nie zidentyfikowali, nie było innego rewelium. – REMEDIUM. Mylisz pojęcia, przekręcasz terminologię z uniwersum, a teraz wymyślasz własne słowa.



Hermiona Granger była odważna i twarda, ale była kobietą, a każda kobieta ma swoją wrażliwość. – Trochę seksistowskie. To mężczyźni nie mogą być wrażliwi?

Udało się uzyskać w końcu zaklęcie, które po pierwsze wyrzucało stwory z zamku, choć autor zaklęcia postarał się, żeby nie robić im przy tym krzywdy. – Mamy po pierwsze, ale po drugie wcięło. 

(...) powiedział, kończąc myśl, choć uśmiechnął się na wspomnienie nieśmiertelnego granatowego płaszcza Scamandra. - Chciałem zaproponować ci wycieczkę do domu Scamandrów (...). – Scamandera. Scamanderów. Przy czym zdecyduj się, czy chcesz pisać to nazwisko przez c, jak w oryginale, czy przez k, jak w polskim przełożeniu. Obecnie mieszasz zapis.

Zastanowię się nad Twoją propozycją - powiedziała, wzięła zaspanego Krzywołapa na ręce i zniknęła z cichym pyknięciem. – W sensie – deportowała się prosto z mieszkania Remusa? Zdajesz sobie sprawę, że w świecie czarodziejów to co najmniej niekulturalne? Zwroty grzecznościowe poza formą listowną – od małej litery. 

Cały czas towarzyszyło jej uczucie niepokoju i jakby bezpańskości (...). – Bezpańskie to mogą być psy. Mówienie tak o ludziach jest raczej nietaktowne. Na dobrą sprawę nie do końca wiem, co chciałaś tym określeniem przekazać. Ludzie nie mają przecież właścicieli (a przynajmniej nie powinni mieć, oficjalnie to nielegalne). Może więc czuła, że nigdzie nie przynależy, była osamotniona?

Osiem rozdziałów później Granger w końcu podjęła decyzję o powrocie do szkoły. Może nareszcie zacznie się coś dziać, a skupiając się na nowych wydarzeniach, zapomnisz o streszczaniu wydarzeń oraz roztkliwianiu się nad wspaniałością Hermiony i jej ciężkim żywotem? Sprawdźmy.


Rozdział 9. Świat pełen szarości

Hermiona naprawdę przygarnęła wiewiórkę? Ma już kota, dziwną sowę, która przynosi przesyłki od nieznanego nadawcy, i gryzonia z parku. Czy wiewiórki w ogóle da się udomowić? Czy odpowiedzialne jest przygarnianie stworzenia, które jeszcze wczoraj nie mogło ustać na łapkach i dokarmianie mlekiem z miodem, choć mleko najpewniej jest krowie, z laktozą, której te stworzenia nie trawią? 


(...) Hermiona co rusz zmieniała zdanie, [przecinek zbędny] na temat powrotu do Hogwartu, raz przekonując samą siebie, że to dobry pomysł, innym razem - że wręcz przeciwnie. – Naprawdę chciałabym zobaczyć to sceną, przeczytać, jak Granger kręci się po mieszkaniu, istotnie co chwilę zmieniając zdanie. Tymczasem znów tylko streszczasz. 

Hermiona Granger nie chciała na siebie patrzeć. – Przecież przed chwilą patrzyła, nawet całkiem uważnie! Przy czym ponownie dostajemy dokładny opis tego, jak bardzo Hermiona schudła. O ile za pierwszym czy drugim razem jeszcze da się przeżyć tak bogate opisy, o tyle przy dziesiątym nie budzi to absolutnie żadnych emocji. Zanudzasz czytelnika, powtarzając się jak zdarta płyta z mocno ogranymi hitami ostatniej dekady. 

Ogólnie bardzo spodobał mi się obraz, jaki zbudowałaś w scenie na czarodziejskim dworze. Przypuszczam, że to powojenne oblicze Draco? Było naprawdę dobrze, póki nie zaczęłaś ponownie uciekać w melodramat. Spójrz: Jasne włosy, opadające na czoło, posklejały się w odpowiedzi na cierpienie, wydobywające się z wnętrza tej niepozornej postaci. Marne szanse, by włosy sklejały się od cierpienia, nie sądzisz? 
Niemniej dobrze zobaczyć jakiś przerywnik w dość monotonnej akcji, nawet jeśli jest to zaledwie kilka akapitów. No i nieco bawi mnie, że najwyraźniej postanowiłaś zrobić z tej postaci mimowolnego animaga. Ciekawie łączy się to z rdzeniem różdżki Hermiony. Jeśli tylko nie pójdziesz po linii najmniejszego oporu w totalną sztampowość, może być z tego kawałek solidnej fabuły.

(...) szczęśliwe i zdecydowanie bezpieczne dzieciaki pod czujnym wzrokiem rodziców. – Pod czujnym okiem.

(...) najlepszymi lodami w całej Wielkiej Brytanii o niezwykle ciekawie brzmiącym smaku – słonego karmelu. – No tak, bo słony karmel to niesamowicie nietypowy smak. Zwłaszcza przy takich fasolkach wszystkich smaków Bertiego Botta.

(...) przyjaźń, która zrodziła się między nimi dawno temu i już nie miała prawa za mocno się rozpaść. – Albo coś się rozpada, albo nie. Nie może się lekko lub za mocno rozpaść. 

No chyba że Potter miał jej coś idiotycznego do powiedzenia, a tego raczej nie spodziewała się po nad wyraz dojrzałym jak na jego wiek bohaterze wojennym. – Po pierwsze – calutki akapit jest właściwie do wycięcia. Kolejna ekspozycja w morzu okropności tego opowiadania. Gdyby skupić się na tym, co rzeczywiście się dzieje, wyrzucić streszczenia i ekspozycje, zostałoby ci materiału na najwyżej trzy względnie solidne rozdziały. Po drugie – narrator opowiada sobie o przyjaźni Hermiony i Harry'ego, którzy właśnie się spotkali, po czym, w celu uniknięcia powtórzenia, nazywa Pottera bohaterem wojennym. Słabo. Według ciebie brzmi to naturalnie? Piszesz przecież z perspektywy Hermiony. Czy tak myślałaby ona o kimś, kogo zna, jeśli dobrze liczę, blisko dziesięć lat? Po trzecie – nie rozpływaj się nad dojrzałością Harry’ego, bo to co najmniej śmieszne. Dzieciak ledwie przekroczył dwudziestkę. Nie wiem, ile lat trzeba mieć, być uważać, że w tym wieku jest się już dojrzałym – trzynaście? 


W tym momencie do stolika podeszła kelnerka z zamówieniem Hermiony i uśmiechem przyklejonym do twarzy, choć – mimo całkiem sprawnie działającej klimatyzacji – pot spływał jej po czole od ilości klientów. – To czarodzieje zamieniają się w zwierzęta, sprawiają nieziemski ból jednym machnięciem różdżki, modyfikują czyjąś pamięć itp., a nie potrafią wyczarować sobie dobrego systemu chłodzącego (tudzież magicznych podmuchów zimnego powietrza) w upalne dni? W jednym z fanfiction czytałam kiedyś, jak Draco strofuje Harry’ego (tak, czytam drarry, dużo drarry… bardzo dużo), że przecież po coś ma ten magiczny patyk, który trzyma w kieszeni na tyłku i dla odmiany mógłby tenże patyk wykorzystać do czegoś praktycznego, jak rzucenie czaru chłodzącego na swoje szaty – sądzę, że to było absolutnie genialne rozwiązanie.  

– Nie masz nic przeciwko, żebym się dosiadł?
Dziewczyna skarciła go za głupotę i już po chwili oboje siedzieli z porcjami chłodnych deserów, nadrabiając stracony czas. – Oto przed państwem… kolejne streszczenie, które miało potencjał na całkiem ładną scenę. 

A z drugiej strony czy zbrodni nie dopuszczali się na nich członkowie „Jasnych Zastępów”? –  Rany, ale ty kombinujesz. Jasne Zastępy? A co to, archaniołowie? 


(...) sprawiła, że Potter i Grangerówna znów poczuli się tak, jak podczas szóstego roku, gdzie punktem spornym był podręcznik Księcia Półkrwi, a największym problemem wymiganie się od uczestnictwa w bankiecie Klubu Ślimaka. – No tak, bo to były ich główne zmartwienia na szóstym roku. Nie zmaganie się ze śmiercią bliskich, jak na przykład Syriusz, nie perspektywa poszukiwania horkruksów, nie wojna z Voldemortem. Ich największy problem w tamtych czasach to bankiet Klubu Ślimaka i podręcznik do eliksirów, tak.

Hermiona upuściła niesione w rękach reklamówki (...). – Reklamówki? A gdzie podział się jej zdumiewający, mieszczący wszystko plecaczek? 

A następnie rzuciła się Harry’emu na szyję, piszcząc głośno z radości. – To już drugi raz w jednej scenie. Naprawdę? Pamiętasz jeszcze, że Hermiona nie ma już dwunastu lat?

Jubiler wytłumaczył cierpliwie, że złoto symbolizujące siłę w połączeniu z rozwagą ametystu nada się na pewno jako prezent dla tak wspaniałej wybranki serca jak ta Wybrańca (...). – Wybranka serca i Wybraniec nie wyglądają dobrze w jednym zdaniu. Poza tym wspomniane chwilę później insynuacje jubilera też nie mają zbyt wiele sensu i taktu, przecież wyraźnie piszesz, że Harry jest obiektem obserwacji, bohaterem wojennym. Z całą pewnością wszyscy wiedzą, że spotyka się z Ginny. Z tego też powodu nie pojmuję, dlaczego miałby pierścionek kupować na Pokątnej. Przecież do uszu Weasley za moment dotrą plotki na ten temat.

(...) dotrzeć w kilka dni do Hogsmade. – Hogsmeade. 

Ten rozdział czytało się nieco przyjemniej niż poprzednie, wciąż jednak – oprócz ostatniego zdania – niewiele się dzieje. Nie rozumiem, czemu się tak wleczesz i nadal nie widzę zastosowania dla elementów układanki, które rozrzucasz po poszczególnych rozdziałach. Jak napisałam już wyżej – większą część opowiadania można by z czystym sumieniem wykasować i zupełnie niczego by to nie zmieniło.


Rozdział 10. Panie Profesorze

Cóż, rodzice dentyści zobowiązują... – Raczej nie rodzice dentyści, a np. posiadanie takich rodziców. Tudzież bycie ich córką. Cokolwiek.

(...) pomogła dziewczynce pozbyć się kolonii Kapitana Próchnica na jej małych ząbkach. – Kapitana Próchnicy.


Jakie było jej zdziwienie, gdy po drugiej stronie zobaczyła Oscara? – A dlaczego robisz z tego zdanie pytające?

- Wiem, że tam jesteś, Hermiono, słyszałem, jak stłukłaś kubek! – Ok, zaklęcie wyciszające mogło nie zadziałać, ale skąd on miałby niby wiedzieć, że zbiła akurat kubek? Może to była szklanka, kieliszek albo wazon?

Miał ogromne cienie pod oczyma, zaś same źrenice rozszerzone nienaturalnie, jak gdyby zażywał jakieś środki psychotyczne. – Środki psychoaktywne. 

Nie sądziła wcześniej, żeby z Oscarem działo się coś złego - podczas rozmowy w kawiarni zachowywał się całkiem normalnie... do momentu, w którym próbował wyciągnąć z Hermiony informacje o magii. – Dlaczego zupełnie nie pamiętam, by Oscar rzeczywiście próbował w natrętny sposób wyciągnąć od Hermiony informacje na ten temat? O niczym takim nie wspomniałaś, a gdyby w istocie tak było, na pewno bym to zarejestrowała. Tymczasem nic takiego nie kojarzę – najwyraźniej albo tego po prostu nie było, albo za słabo to zaznaczyłaś. 

Gdy oblizał wargi, skojarzył jej się z pochyloną nad nią Bellatrix Lestrange w Dworku Malfoya.Dworek Malfoya nie jest nazwą własną, tak jak np. Malfoy Manor, zatem nie musi być zapisany od wielkiej litery.

Hermiona zastanawiała się w duchu[,] czy Oscar oszalał, czy też został fanem jakiegoś środka psychoaktywnego. – Przed chwilą pisałaś, że wyglądał, jakby takowy zażywał. Powtarzasz się.

Hermiona zamieszała zatrzasnąć drzwi, ale wtedy Oscar z ogromną siłą wpadł w nie, wkładając obutą stopę między futrynę (...). – Między drzwi a futrynę, jak przypuszczam.

Nowy, zmutowany obscurus. Witamy. – Po pierwsze – nadal nie popieram mieszania siedmioksięgu z Fantastycznymi Zwierzętami, o czym już pisałam, więc nie będę ponownie się rozwodzić. Po drugie – to już zwykłe obscurusy nie wystarczą, wszystko musi być zmutowane? Po trzecie – witamy? Poważnie? Scena akcji, coś się (w końcu!) dzieje, dziewczę z magicznymi zdolnościami bez odpowiedniej edukacji wpada, jak przypuszczam, do mieszkania Hermiony, na co ty piszesz, że witamy? Całe szczątkowe napięcie, jakie udało ci się zbudować, właśnie brutalnie zamordowałaś. Brawo.


(...) Mead skulił się, zasłaniając ramionami uszy i głowę (...). – To uszy są gdzieś poza głową, że musi je osobno zasłaniać?

Hermiona machnęła różdżką i przywołała swoją formę patronusa. Wydra[,] odrobinę większych rozmiarów niż ta prawdziwa, zakręciła się wokół nóg Hermiony. – I mimo tej całej głębokiej depresji Hermiony, którą cały czas próbowałaś nam wmówić, dziewczę nie ma problemów z przywołaniem cielesnej formy patronusa? Mogłabyś swoje wcześniejsze zapewnienia o kiepskim stanie Gryfonki podkreślić problemami z tym czarem, który bazuje przecież na szczęśliwych wspomnieniach. Mogłabyś pokazać nam to wspomnienie lub wprost przeciwnie – wzbudzić ciekawość, ale wrócić do tego dopiero rozdział czy dwa później. Mogłabyś. Ale wyszło jak zwykle.

(...) ale dziewczynka powoli wracała do normy i kontroli. – Chyba odzyskiwała kontrolę

Grangerówna zajęła się dzieckiem, posadziła je w salonie i przyniosła lemoniady (...). – Lemoniadę.

Następnie Newton wszedł do pokoju w asyście właścicielki mieszkania i powoli nawiązał kontakt z Tamirą (...). – Przecież Hermiona nie była właścicielką, skoro ten cały obmacujący ją dozorca pobierał od niej opłatę, nie? A właśnie, dlaczego ani irytującej sąsiadki, która wyszła do Ginny na początku opowiadania, ani wspomnianego dozorcy nie zainteresował hałas dobiegający z mieszkania Hermiony? Nagle nikt nie wyszedł, nie natknął się na biegnących do dziewczyny czarodziejów, którzy wcale nie kryli się ze swoimi czarodziejskimi szatami? Nic? Czyli tamte sceny nie miały większego znaczenia, po prostu podkreślały, jak smutnym losem żyje to niesamowicie pokrzywdzone przez los dziewczę? 


To, co mówisz, jest bardzo miłe, ale najpierw chciałabym skończyć szkolenie. – Raczej edukację. Mowa o szkoleniu chwilę po tym, jak zaproponowano jej udział w badaniach, sugeruje, jakby chodziło o szkolenie z zakresu przedmiotu tychże badań.
Tak w ogóle – nie rozumiem, skąd ten cały zachwyt Rolfa nad umiejętnościami Hermiony. Na dobrą sprawę jedynie zachowała zdrowy rozsądek i wykazała się empatią. 

Mam za sobą dziesięć rozdziałów, a nic konkretnego się jeszcze nie wydarzyło, o ile nie liczyć sytuacji z obscurusem (jeśli już zostajemy z angielskim obscurusem zamiast spolszczonego obskurusa). To jednak wciąż za mało (a może raczej za późno), by zatrzymać czytelnika i zainteresować go opowiadaną historią. Większość opublikowanego dotychczas tekstu skupia się na depresji Hermiony, jej mniej lub bardziej udolnych próbach powrotu do rzeczywistości i rozważaniach, czy powrócić do Hogwartu, czy może jednak nie (głównie streszczanych, bo żywej sceny można by tu ze świecą szukać… choć może w tym przypadku lepiej sprawdziłaby się latarnia morska).
Okropnie to monotonne, po jakimś czasie wręcz irytujące. Rozumiem, że chciałaś jak najdobitniej przedstawić słaby stan psychiczny głównej bohaterki, ale – szczerze mówiąc – niezupełnie tego się spodziewałam, przypominając sobie o obiecanym wątku psychologicznym. Tutaj sprowadza się on właściwie do prezentowania beznadziejnej codzienności w postaci niewychodzenia z łóżka, niesprzątania w mieszkaniu i generalnie bytowania bez jakichkolwiek chęci do życia. Owszem, to ważne składowe depresji i pochodnych zaburzeń psychicznych, ale nie można bazować na tym przez ładnych parę rozdziałów. To po prostu nie wnosi nic nowego. Jedynym urozmaiceniem było spotkanie od czasu do czasu jakiejś osoby z przeszłości, przy czym rozwinięcia doczekała się tylko historia przyjaźni sprzed lat, co z kolei rozwinęłaś do wspomnianego już wyżej wątku z opętaniem przez negatywną energię. Plus za wprowadzenie tego motywu do opowiadania, bo stanowi on jeden ze sposobów przedstawienia powojennej rzeczywistości czarodziejów i jej problemów. A to z oczywistych względów ważne dla kreacji całego świata przedstawionego.
No nic, to nie jest jeszcze koniec twojego opowiadania, zatem idziemy dalej i nie tracimy nadziei na rozwinięcie fabuły. Czy tym razem wrócimy do Hogwartu?


Rozdział 11 - Lokator

Dziewczyna zerknęła na zegarek, mieszając łyżką w gulaszu, by ten nie przywarł do dna. – A w jakim innym celu miałaby go mieszać? To przecież oczywiste – do wywalenia.

Wiesz, że to wywróciło nogami jego życie w pracy. – Wywróciło do góry nogami.

Miałam nadzieję, że dziewczyna da się przekonać, bo najwyraźniej bliska była ruszenia „z kopyta” do ministerstwa i zrobienia chłopakowi prawilnej awantury. – Prawdziwej, na gacie Merlina! Prawilny możesz Hermionie zafundować dresik. W sam raz do tych tramposzy, które jej co rusz wciskasz.


Cisza zaczęła się przedłużać i gospodyni mieszkania miała zamiar już coś dodać (...). – Dzięki, ale już bez dodania, że mowa o mieszkaniu, domyśliłam się, iż nie chodzi o karczmę obok. 
Gdy już coś napiszesz, absolutnie niezbędne jest, abyś przeczytała to minimum raz (dla wyeliminowania największych literówek, błędów językowych i interpunkcyjnych oraz zweryfikowała zastosowaną terminologię) lub dwa (dla pozbycia się niezgrabnych sformułowań i powtórzeń), a najlepiej choć trzy (by wyciąć fragment zupełnie niczego nie wnoszące do historii). 

Chwilę później już jej nie było. Oczywiście po tym, jak upewniła się po tysiąckroć, że Grengerówna nie ma ochoty na tego typu wypad. – Ale czemu tak, czemu znów streszczeniem? Bardzo chętnie zobaczyłabym to w scenie!

- No, ale w końcu koło 16.30 wrócił do domu – to strasznie wcześnie jak na niego! – Powtórzę się wprawdzie, ale chyba jeszcze nie ujęłam tej uwagi w przypadku zapisu godziny – nie, czasu zegarowego również nie zapisujemy cyframi. Zresztą skoro koło wspomnianej godziny, to czemu nie możesz napisać, że po szesnastej? A nawet i po czwartej, bo masz uniwersum brytyjskie, a więc i dwunastogodzinny system zegarowy.

Czy gdyby ciastko brownie zalewane gorącą czekoladą z dzbanuszka pękło na pół, ukazując pierścionek zaręczynowy, to tenże pierścionek nie byłby zabrudzony tą czekoladą? Tylko nie mów, że brownie było tak zaczarowane, że pierścionek się nie brudził. Błagam, wymyśl coś ciekawszego niż magia.

- Przepraszam za spóźnienie, małe problemy z moimi ulubionymi parszywymi pseudohodowcami. Wyobraź sobie 15 cholernych leucrott w jednej stajni. I to samic! Armagedon – wytłumaczył się gość Hermiony i – zaproszony gestem, zasiadł za kuchennym stołem. – Nie tak zapisujemy dialog. Spójrz, przed wytłumaczył masz półpauzę, co oznacza, że od wypowiedzi przechodzisz do jej szerszego opisu (najczęściej dotyczącego strony niewerbalnej przekazu, tonacji, ewentualnie czynności pobocznych). Kolejna półpauza za tekstem narracyjnym po pierwszej z nich oznacza, że wracasz do wypowiedzi. Tymczasem zaproszony gestem, zasiadł za kuchennym stołem nie jest przecież przekazem werbalnym, jest partią narracyjną. Zakładam, że zaproszony gestem to wtrącenie, a takowe oddzielić możesz albo przecinkiem, albo półpauzą. Ważna jest konsekwencja – jeśli zdecydujesz się na przecinek, to musisz dać go z obu stron wtrącenia. To samo dotyczy półpauzy.
Czyli:
Przepraszam za spóźnienie, małe problemy z moimi ulubionymi parszywymi pseudohodowcami. Wyobraź sobie piętnaście cholernych leucrott w jednej stajni. I to samic! Armagedon – wytłumaczył się gość Hermiony i, zaproszony gestem, zasiadł za kuchennym stołem. 


- Musiałeś mieć ciekawe życie u boku kogoś takiego, [przecinek zbędny] jak Netwon Scamander (...). – Newton.

(...) hodowanie nieśmiałka, który nie chce się opuścić na krok, może być źle obierane przez profesorów – wyjaśnił, śmiejąc się sam z siebie. – Musiałabyś widzieć minę profesor Madame Makxime (...). – Nie chce cię opuścić na krok. Źle odbierane. Madame Maxime. 

- Zdajesz sobie sprawę, że to nie jest zwykła wiewiórka? – Hermionie nie trafiło się jakieś typowe zwierzątko? Któż by się spodziewał! 
Trochę za dużo tej wyjątkowości jak na jedną postać, nie uważasz?


Wiewióreczka trzymała się jej ramienia pewnie i chętnie spała w kieszeni koszuli w kratę, którą na plecy wieczorami zarzucała jej właścicielka. – Wiewiórka nie ma pleców, ma grzbiet. Wynika to z budowy ciała. Ludzie są zwierzętami spłaszczonymi grzbieto-brzusznie – wiewiórki nie. Dlatego my mamy plecy – wiewiórki nie.

Świat Czarodziejów od zawsze miał mnóstwo tajemnic (...). – Czemu od wielkiej litery?

Dziewczyna spędziła miły wieczór, doczytując informację z wyczarowanej skądś książki na temat Aurory i zupełnie nie przewidując tego, co przyniesie jej kolejny dzień. – Informacje, bo zapewne nie chodziło o jedną. 
Nie można czegoś wyczarować z niczego. To jedno z podstawowych praw magii. Możesz to przywołać, transmutować.

No i cóż, jednak nie wróciliśmy do Hogwartu. Przez chwilę zastanawiałam się, w jakim celu w ogóle ten rozdział powstał – chciałaś pokazać, że Harry jednak oświadczył się Ginny? A może chodziło o ciekawą więź Hermiony z Rolfem Scamanderem? Tak czy inaczej – wyszło nieźle. Podobały mi się całkiem naturalnie przedstawione dialogi i niewymuszone wątki. Szkoda, że momentami znów uciekałaś w streszczenia, kilka razy gubiłaś się też w zapisie, ale jestem pewna, że gdy zaczniesz zwracać na to większą uwagę, uda ci się ten problem wyeliminować. 
Dręczy mnie jedynie, że na każdym kroku podkreślasz wyjątkowość Granger – nową różdżką, z ledwie odkrytego stworzenia (które ma jakieś dziwne powiązanie z Malfoy Manor, ale nadal wyobrażam go sobie jako głównego bohatera bajki Rio), w dodatku ma nową, nieposłuszną sowę oraz leśną wiewiórkę, która najwyraźniej nie jest zupełnie zwyczajną leśną wiewiórką. Do tego sugerujesz, że Hermiona ma jakieś cudowne zdolności, Scamanderowie proponują jej współpracę, Remus staż, a w ogóle w życiu miała niesamowicie ciężko, ale jest dzielną Gryfonką i odważnie stawia czoła reszcie czarodziejskiego żywota – wszystko za sprawą ugotowanej przez Ginny pomidorówki. 


PODSUMOWANIE

Pod względem poprawności… jest źle. Jest naprawdę, naprawdę fatalnie. Masz problemy niemalże ze wszystkim – z interpunkcją, stylistyką, powtórzeniami, frazeologizmami, podstawową terminologią uniwersum. Mieszasz półpauzę z łącznikiem, a właściwie to pierwsze zapewne stawia za ciebie autokorekta. Nie masz pojęcia o zapisie dialogów, mylisz wyrazy o podobnym brzmieniu. O większości z tych błędów pisałam już powyżej, dlatego nie będę się jakoś szczególnie nad nimi raz jeszcze rozwodzić. Wiele z nich wyeliminujesz, sprawdzając swoje rozdziały przed ich publikacją, czego wyraźnie nie robisz. Do wykrycia i usunięcia kolejnych z pewnością przydadzą ci się artykuły z naszej encyklopedii [KLIK]. Poniżej wymienione stanowią lekturę absolutnie obowiązkową na sam początek przygody z poprawnością językową: 
DIALOGI
DWUNASTU APOSTROFÓW 

W kwestii poprawności najbardziej frustrującą cechą twojego opowiadania jest okropny szyk zdań. Stanowczo za często konstruujesz wypowiedzi, które brzmią bardzo nienaturalnie i po prostu źle. Rzuca się to w oczy zarówno w opisach, jak i dialogach, w których powinien być przedstawiony naturalny, prosty język, którym zwykle posługujemy się na co dzień. Przykładów podałam powyżej na pęczki.

Jeśli zaś chodzi o pozostałe błędy – z pewnością zauważyłaś liczne uwagi odnoszące się do ekspozycji i streszczeń. Gdyby wyciąć wszystkie zbędne wstawki z nich wynikające, realnej treści zostałoby niewiele. Starałam się zaznaczać w cytatach fragmenty, które moim zdaniem powinnaś wyciąć, żebyś miała jakąś wskazówkę i przykłady, jakich sformułowań lepiej unikać. Więcej na ten temat znajdziesz między innymi tutaj:

Kolejnym minusem budowanych przez ciebie scen są nadmiernie rozbudowane opisy. Spróbuj się zastanowić, które z podanych informacji są istotne dla biegu opowiadania, oddziałują na wyobraźnię, pozwalają na lepsze zobrazowanie danej sceny, budują nastrój itp., a które zapisujemy po prostu dlatego, że przychodzą nam do głowy i dobrze – według nas – brzmią. Z części tych drugich powinno się zrezygnować, bo w efekcie wychodzi nam rozdział zbudowany w większości z samych opisów, a o ile pierwsze kilka akapitów napisanych ładnym językiem czyta się przyjemnie, o tyle kolejne zaczynają nużyć i człowiek zadaje sobie pytanie: Kiedy w końcu zacznie się coś dziać?
Zwróciłam ci również uwagę na problemy z narracją – kilka razy mieszałaś ją w obrębie pojedynczych scen. Zauważyłam też, że retrospekcje zapisujesz w narracji pierwszoosobowej, zaś resztę opowiadania – w trzecioosobowej. Problem w tym, że w twoim wykonaniu nie różnią się one między sobą niczym innym niż odmianą orzeczeń. Nie do końca o to chodzi. Pisząc w trzecioosobówce, patrzymy na wydarzenia zza pleców głównego bohatera. W pierwszoosobówce wchodzimy w jego buty, jego skórę, patrzymy jego oczami – jesteśmy nim. Więcej pisała o tym Skoiastel w swoim artykule, który znajdziesz pod tym adresem:
O TAKICH, CO DOBRZE MÓWIĄ – czyli kwestie narracji

Skoro strona techniczna za nami, przejdźmy do fabuły i uniwersum. 
Większość głupotek wytykałam ci na bieżąco, jak choćby niekanoniczne zachowania (przerysowana scena z Ronem), brak konsekwencji (postać Granger, która niby jest w głębokiej depresji, ale chwilę później bez problemu zbiera się do kupy i topi w oczach nieznajomego), bohaterowie i sceny, które nie miały większego znaczenia dla fabuły i więcej się nie pojawiały (sąsiedzi Hermiony), niezgodność z uniwersum (tworzenie kopii różdżek, wyczarowanie znikąd przez Hermionę książki z kompletnymi informacjami). Co gorsza, sama zapominasz, o czym napisałaś, powtarzasz się lub coś zmieniasz w trakcie pisania opowiadania, co sugeruje, że publikujesz na bieżąco bez jakiegokolwiek sensownego planu wydarzeń. To nie jest dobry sposób – nie będziesz w stanie zaplanować fabuły i związków przyczynowo-skutkowych, nie zostawiasz czytelnikowi wskazówek do rozwiązania problemów fabularnych, bo po prostu sama jeszcze tej fabuły do końca nie znasz. Każdy element, który opisujesz w swoich rozdziałach, musi mieć jakieś zastosowanie w przyszłej treści. Świetne wyjaśnienie przeczytasz tu:
JAK NIE STRZELAĆ ŚLEPAKAMI – Strzelba Czechowa

Co zaś się tyczy bohaterów – bardzo przedobrzyłaś. Jeśli mam być szczera, najbardziej w całym opowiadaniu podobał mi się twój Rolf Scamander oraz Ginny w początkowych rozdziałach (te kolejne, w których pod lupę bierzesz moment oświadczyn Harry’ego, są zbyt dziurawe pod względem logiki, o czym pisałam już wyżej). Dialogi z nimi były niewymuszone, naturalne i kupuję je w całej rozciągłości. Za to Hermionę próbowałaś wykreować na zniszczoną przez wojnę z Voldemortem, ale dzielnie stawiającą czoła codzienności. Niestety, wszystko pokazywałaś ekspozycjami i streszczeniami, przez co nie jestem w stanie w tę kreację uwierzyć, zwłaszcza że przejście od kompletnej rozpaczy do całkiem normalnego funkcjonowania poszło zbyt szybko. Mogłabyś to skorygować, zakładając, że Granger nie jest w tak głębokiej depresji, jak próbowałaś nas przekonać. Wystarczyłoby, żeby starała się zerwać kontakt ze światem czarodziejów, zamknęła się w mieszkaniu babci i starała żyć żywotem zwykłego mugola. Niestety, melodramat jest twoją ogromną słabością, nad którą koniecznie powinnaś popracować, jeśli nie chcesz, by reakcją na twoją historię było przewracanie oczami. Ad rem. Jak pisałam – za dużo wokół Hermiony wyjątkowości. Od różdżki z unikalnym rdzeniem, przez lgnące do niej zwierzątka, bezproblemowe poradzenie sobie z obscurusem, po propozycje stażu tudzież innej współpracy. Z tego wynika, że twoja główna bohaterka ma solidne zadatki na Mary Sue. O kreacji bohaterów garść wiadomości znajdziesz tutaj:
KREOWANIE BOHATERÓW

Najgorszym błędem dla autora fanfiction jest jednak… nieznajomość uniwersum. W tej kwestii po prostu poległaś. Twój research jest zerowy i nawet nie starałaś się tego zmienić. Nie musisz wiedzieć i pamiętać wszystkiego, ale jeśli tworzysz opowiadanie na podstawie cudzej twórczości, miej dość przyzwoitości, by użyć wyszukiwarki. 

Odnoszę wrażenie, że nawet nie starałaś się, by twoje opowiadanie miało jakiś sensowny poziom. Nie poświęciłaś czasu na pobieżne sprawdzenie treści przed publikacją, nie postarałaś się o zgodność z książkami Rowling (ani nawet filmami na ich podstawie). Na tę chwilę zdecydowałam się wystawić ci notę fatalną. Kilka mocnych punktów (początkowa kreacja Ginny, ukazanie magicznej społeczności po wojnie z Voldemortem, Scamanderowie) nie uratuje opowiadania. 
Objętościowo tekstu wcale nie jest tak mało, ale akcja postępuje na tyle wolno, że musiałabym ocenić głównie niezbyt interesujące, dość monotematyczne fragmenty opowiadania, a to nie byłoby raczej zbyt korzystne. Poleciłabym raczej skupić się na fabule i rozwijaniu wątków. Pozwól akcji nabrać tempa, powrót Hermiony do Hogwartu naprawdę stwarza ku temu wiele możliwości. Radziłabym również bardziej skupiać się na sprawdzeniu poprawności przed opublikowaniem rozdziału, bo poprawnie zapisany tekst lepiej się czyta i chętniej do niego wraca, przy okazji pozytywnie odbierając historię oraz jej autora, nie wspominając o oczywistych korzyściach z rozwijania swoich zdolności językowych. Zapraszam do ponownej oceny na Wspólnymi Siłami, jeśli zdecydujesz się poprawić i kontynuować opowieść. Mam nadzieję, że mimo dość ostrej oceny nie zrazisz się do pisania. Jestem pewna, że przy odrobinie chęci i poświęconego czasu to opowiadanie da się uratować – zamysł miałaś naprawdę ciekawy, zawiodło jego wykonanie. 

45 komentarzy:

  1. Hm. O tej porze nie będę pisała komentarza szczegółowego, bo mija się to z jakimikolwiek zasadami logiki. Aczkolwiek powiem Wam, drogie autorki - jestem całkiem rozbawiona :)
    W zgłoszeniu zaznaczałam, że nie interesują mnie błędy natury językowej (coś mylę? Coś mi się popieprzyło?) tymczasem 90% oceny to właśnie błędy i sugerowanie mi znalezienia Bety - bo, jak wszyscy wiemy, swoje błędy trudno poprawić. Szukam cały czas :) Ale nie ma chętnych.

    Reszta ode mnie później, gdy przysiądę "naprawdę" i odniosę się do każdego Waszego komentarza :)

    W sumie jestem ciekawa, dlaczego Dafne nie mogła ocenić tego bloga sama. O to prosiłam. Ale w porządku. Chętnie się dowiem, o co chodzi i które fragmenty należą do Ayame.

    Pozdrawiam,
    Farfocel.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zgłoszeniu zaznaczałam, że nie interesują mnie błędy natury językowej (coś mylę? Coś mi się popieprzyło?) tymczasem 90% oceny to właśnie błędy i sugerowanie mi znalezienia Bety (...).
      Nie sądzę, by 90% oceny stanowiła beta. Być może na początku rzeczywiście, jednak później ocena zaliczyła ostre cięcia i wiele dopisów. Większość uwag odnoszących się do poprawności należy do Dafne, więc to do niej kieruj pytanie, dlaczego oceniła coś, czego Twoim zdaniem nie powinna, a co ponoć zaznaczyłaś w zgłoszeniu. Jeśli zaś o moją część oceny chodzi, to wymieniłam jedynie najgorsze kwiatki.

      (...) bo, jak wszyscy wiemy, swoje błędy trudno poprawić.
      Nie powiedziałabym. Popełniane przez Ciebie, które pozwoliłam sobie w ocenie wypisać, to coś, co każdy autor powinien pisać poprawnie. Tłumaczenie się, że ciężko dostrzec swoje błędy jest co najmniej żenujące w świetle powyższych przykładów. Wiele z nich (żeby nie powiedzieć, że większość) wynikało z tego, że po prostu nie sprawdziłaś swojego tekstu przed jego publikacją. Nie powiedziałabym również, że nie miałaś na to czasu, bo publikacje nie są częste. Wniosek nasuwa się więc sam: po prostu Ci się nie chciało. A skoro tak, to po co w ogóle pisać, jeśli nie chcesz pracować nad własnym tekstem i własnym warsztatem. W następstwie tych pytań – po co zgłaszałaś się po ocenę.

      Szukam cały czas :) Ale nie ma chętnych.
      Może to przez to, że nie chcesz nad sobą pracować? Beta to nie robol, który będzie za Ciebie dbał o estetykę tekstu. Przynajmniej dobra beta nie pracuje na tej zasadzie. Wyjaśni Ci, co robisz źle, jak w przyszłości nie popełniać już popełnionych błędów, żeby od poprawnego stawiania znaków interpunkcyjnych przejść do subtelniejszych niuansów natury stylistycznej. Jeśli więc wolisz zgrywać księżniczkę, która nic nie musi, bo przecież ktoś to zrobi za nią, to... nie dziw się, że ciężko Ci kogoś znaleźć.

      W sumie jestem ciekawa, dlaczego Dafne nie mogła ocenić tego bloga sama.
      To już wyjaśni Ci sama Dafne, jeśli będzie chciała. Nie czuję się upoważniona do pisania na ten temat, więc musisz mi wybaczyć, że nie ode mnie poznasz odpowiedź. Z mojej strony mogę Cię zapewnić, że poświęciłam na tę ocenę kilka ostatnich dni i bardzo starałam się, by pomimo całej mojej kąśliwości, której jestem świadoma, zawierała dla Ciebie jak najwięcej uwag merytorycznych. Reszta zależy tak naprawdę od Ciebie.

      Również pozdrawiam.

      Usuń
    2. Hej...
      Trochę jest mi przykro, widząc takie spłycenie naszej pracy (w szczególności pracy Ayame) i sprowadzenie jej do uogólnienia, że całość praktycznie równa się becie. Skoiastel ładnie wyliczyła to wszystko na czacie, choć - szczerze mówiąc - martwi mnie, że taka konieczność w ogóle zaszła.
      Fragmenty dotyczące poprawności należą głównie do mnie, to prawda. Początkowo było tego znacznie więcej, ale dziewczyny - bardzo słusznie - postanowiły ograniczyć tę kwestię do minimum. Mówię minimum, ponieważ nie uważam, by niewspominanie o poprawności w ogóle w sytuacji, gdy oceniamy opowiadanie jako całokształt i gdy owa poprawność znacznie wpływa na jakość tekstu i jego odbiór przez czytelnika, było słusznym wyjściem z sytuacji. Nie zgodzę się z Tobą, że ocena nie zawiera w większości fragmentów odnoszących się merytorycznie do fabuły i opowiadania samego w sobie, ponieważ Ayame naskrobała na ten temat wiele akapitów i uważam, że zrobiła to dobrze. Ponadto pokrywa się to z moją opinią.
      Co do tego, że ocena została napisana przez nas obie... Cóż, tutaj akurat nawaliłam ja. Nie chcę za bardzo zajeżdżać prywatą, ale powiedzmy, że w obecnej sytuacji trudno było mi znaleźć jakiekolwiek pomocne uwagi odnośnie tekstu, który sam w sobie zawierał niewiele akcji. Ayame przyszła mi tutaj z pomocą, wniosła nowe i bardziej profesjonalne spojrzenie. Osobiście zostawiłam tę ocenę bez noty, nie bardzo wiedząc, jaką ocenę wystawić. Ayame dokonała głębszej analizy "od środka", przy czym konstruktywnie wyjaśniła, skąd bierze się jej opinia. I bardzo jestem jej za to wdzięczna.
      Przepraszam, że nikt Cię nie poinformował o pracy w duecie. Sama nie wiem, jak do tego doszło. Myślę, że każda z nas myślała, że zrobi to ta druga, nie wiem. Nie będę zbytnio tego tłumaczyć, bo taka informacja rzeczywiście powinna pójść. Moim zdaniem ta zmiana wyszła ocenie na dobre. Zdecydowanie.
      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. (...) bo mija się to z jakimikolwiek zasadami logiki. – A o zasadach dobrego wychowania to słyszałaś, droga Autorko?
      Nie interesują Cię błędu natury językowej? Czuć. Ogólnie to widać, że masz język polski serdecznie w dupie i zamiast się do tego przyłożyć, to chcesz, żeby oceniające przymrużyły na to oko. Surprise! Nie da się. Jak walisz babola za babolem, to czyta się dramatycznie.
      Szukam cały czas :) Ale nie ma chętnych. – Może dlatego, że nikt nie pomoże osobie z takim podejściem, gdy do tego opko to paździerz? Większość błędów powinnaś wyeliminować sama po skończeniu szkoły podstawowej, więc coś tu jest wybitnie na rzeczy, ale po Twojej stronie. Nawet w tym momencie spuściłaś w kiblu cudzą pracę, więc po co Ci ta beta, jak ją też olejesz?
      Przykre. I szkoda mi pracy dziewczyn, że poświęciły czas na kogoś, kogo jego jest tak rozdmuchane.

      Usuń
    4. Szanowna Bloggerko, Elektrownio,
      czy aby na pewno przed zarzuceniem mi braku szacunku zerknęłaś na godzinę opublikowania a) oceny, b) komentarza z mojej strony? Miałam zamiar odnieść się do niej merytorycznie, kiedy nie będą mi się oczy same zamykać i gdy będę mogła polemizować lub zgodzić się z tymi czy owymi komentarzami Autorek oceny. Ale najłatwiej mi powiedzieć, że mam braki w kulturze osobistej. Głębokie.

      Nie, nie interesują mnie tego typu błędy, bo wiem, że je popełniam, a uważam, że wypisywanie błędu po błędzie nie jest zadaniem oceniających - ba, nie powinny się tym zajmować, bo proszę o ocenę, nie o betę. Pozdrawiam za anglicyzm - to ja mam język polski w dupie? :)

      Może zanim zaczniesz oceniać innych, spójrz w lustro i przeczytaj swój komentarz przed jego dodaniem? :) Zakładam (i mam taką nadzieję), że większość Twojej wypowiedzi jest mocno emocjonalna i nie do końca tak myślisz, a na pewno nie chciałaś mnie w żaden sposób obrazić. Moim celem tym bardziej to nie jest. Mam nadzieję, że będziesz miała jutro miły dzień :)

      Pozdrawiam,
      Farfocel.

      Usuń
  2. Jako [nieoficjalna, ciii...] betareaderka, która regularnie współpracuje z kilkoma autorkami i autorami, pozwolę sobie napisać, jak to wygląda w moim przypadku. Zawsze przed rozpoczęciem współpracy proszę o tekst (lub choć jego większy fragment), zanim zadeklaruję, czy idę w to, czy odpuszczam. Wyznacznikiem nie jest dla mnie, o dziwo, ilość zgubionych przecinków, bo te wstukać mi jest dość łatwo, ale niektóre literówki i błędy z fleksją, które naprawdę łatwo wykluczyć, pisząc na Bloggerze czy w Wordzie. Nie chodzi o błędy, których autor ma prawo nie wiedzieć, na przykład nie odróżniając a nuż od nóż, ale o fragmenty typu:

    z zadowoloną miną, gdy tego wieczoru alkohol nie zagosicił w ustach dziewczyny. Zasnęła niedługo po tym, jak przeanalizowała propozyję Remusa. – Oba pogrubione słowa podkreśla sam kokpit portalu, na którym publikujesz. To wygląda faktycznie trochę tak, jakby nie chciało ci się nawet przescrollować tekstu i sprawdzić, czy nie ma w nim tych podkreśleń.
    Trudno też nie zauważyć błędów typu:
    Stało się. Voldemort nie życie. Okej, może nie życia Blogger nie podkreśli, ale dwa czytania i naprawdę sama byś to wyłapała. Przecież to naprawdę rzuca się w oczy.

    O ile też bez problemu mogę dopisywać i wstawiać przecinki, tak na przykład w uniwersum potterowskim, gdybyśmy nawiązały współpracę, nie wskazałabym ci literówek związanych z kanonem, bo sama nie znam go aż tak dobrze. Uważam jednak, że jak ktoś postanawia pisać w obrębie danego uniwersum, to mylenie nazwisk postaci, nazw miejscowości czy innych słówek z kanonu jest... no właśnie. Grubym faux pas, które może zniechęcić betę, a nie zainteresować. To nie jest tak, że beta jest jak mucha, która leci tam, gdzie śmierdzi najmocniej.


    A, jeszcze ad przecinków. W tej ocenie dziewczyny wymieniały je dość zdawkowo, ale przy becie stwierdziłam, że skoro już tu jestem i widzę cytaty, które dziewczyny wkleiły, by wskazać ci w nich inne rzeczy, to ołkej, zrobię to dla ciebie i wcisnę te nawiasy z uwagami do przecinków. Przepraszam, nie chciałam zrobić ci na złość.
    Czy coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jaka nieoficjalna beta readerka, moją jesteś oficjalną!! Jak chcesz, to Ci nawet zrobię ramkę na blogu i ołtarzyk postawię!!!11

      Usuń
    2. Cicho! Ja tu się ukrywam!
      [Wiesz, ilu ocenianych tu autorów poszukuje teraz bet?! ŻADNYCH RAMEK!]

      Usuń
  3. „Kto nie lubi czekolady? No kto?” – ja, na przykład ;) Chyba w tym przypadku nie ma potrzeby się czepiać, my (ludzie nielubiący czekolady) naprawdę istniejemy!

    Postanowiłam się odezwać, bo już od jakiegoś czasu podczytuję Wasze oceny, a jeszcze nigdy się tu nie odezwałam. Na wstępie tylko zaznaczę, by nie było wątpliwości (tak jakby moje podczytywanie od jakiegoś czasu jeszcze zostawiało na nie miejsce) – bardzo doceniam Waszą pracę i uważam, że wykonujecie kawał świetnej roboty. Może dalsza część mojego komentarza pozostawi nieco inny wydźwięk, ale… dobrze, bez spoilerów.

    W przypadku tej oceny – gdzie opowiadanie zostało uznane za fatalne – jako osoba całkowicie postronna, zauważyłam jedną rzecz, która mogła mieć wpływ na to, jak poczuła się autorka (a odczytuję jej komentarz tak, że jest jednak urażona otrzymaną analizą). Ayame i Dafne oceniają porządny kawał tekstu, pokazując co rusz błędy, które popełnia autorka. I nie ma w tym naturalnie nic złego – w końcu na tym polega ta praca – ale z czasem, drogie oceniające, odnoszę wrażenie, że popadacie w nieco pasywno-agresywne tony. Żeby to zilustrować:

    Wskazujecie fragment, gdy Hermiona używa po raz pierwszy swojej nowej różdżki, a potem obszernie komentujecie, co o tym sądzicie . Tutaj wszystko jest w porządku, tłumaczycie, na czym Waszym zdaniem polega błąd, świetnie. Ale chwilkę później piszecie:
    „Kiedy Hermiona była w połowie suszenia włosów różdżką, do drzwi mocno ktoś zastukał (...). – I co, dłoń jej nie mrowiła? Różdżka została stworzona do zaklęć suszących włosy, huh? Czy może jednak suszenie włosów panny Granger to czyn wielki i chwalebny?”
    W mojej opinii ten komentarz brzmi już nieco niemiło. Interpretacja o czynach wielkich i chwalebnych to, cóż, Wasza interpretacja, a autorka nic takiego nie sugeruje. I świetnie, że pokazujecie moment, który u Was wywołał rozbawienie (?) czy też kłócił się z z poprzednim fragmentem, ale jestem przekonana, że można to zrobić w dużo milszy (albo chociaż neutralny) sposób. Możliwe, że wcale nie miałyście takiej intencji (takiej, jak ja to odczytuję, a więc: aby nieco przedrzeźnić autorkę), ale, no właśnie: tak to odczytuję, ja, osoba niezwiązana emocjonalnie z tym tekstem. Tym samym, wydaje mi się, że autorka mogła poczuć się nieco dotknięta.

    Oczywiście całkowicie rozumiem, że w przypadku dużego nawarstwienia błędów, oceniająca może się zirytować i raz na jakiś czas (bo absolutnie nie twierdzę, że cała ocena ma taki wydźwięk, nie) dać upust emocjom. Ale, tak sądzę, by zachowywać profesjonalizm, którym się szczycicie (całkowicie słusznie!), beta mogłaby wyłapywać takie fragmenty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i, moja – ani oceniającej, ani autorki, po prosty osoby czytającej oceny w nadziei na to, że czegoś się nauczy – refleksja jeszcze nad nieco powiązanym tematem. Gdybym ten komentarz pozostawiła takim, jak teraz on jest, Wy, droga ekipo WS, mogłybyście (całkiem słusznie) uznać, że tylko wytykam Wam błędy. I rzeczywiście, dużo łatwiej jest jedynie krytykować, niż zauważać dobre strony. Czytając Wasze oceny, mam już pewną świadomość, jakich błędów starać się unikać, czego nie robić, i tak dalej. Ale moja prośba – tu już niezwiązana z tą konkretną oceną, ale bardziej ogółem ocen – dotyczy czegoś innego. Czy mogłybyście postarać się w ocenach na równym poziomie traktować zarówno wady, jak i zalety opowiadań? Nie twierdzę, że tego w ogóle nie robicie: bo przecież zauważacie, że (sięgając do tej akurat oceny) przedstawienie snu Hermiony było dobre, coś tam pomogło Wam wyobrazić sobie jakąś scenę, generalnie, znać, że tego nie pomijacie. I to jest na pewno świetna wiadomość dla autora: że jakieś fragmenty jego tekstu działają, że coś się sprawdza, że czytelnik podąża pozostawionymi przez niego tropami. Niestety, dla mnie, a więc osoby, która nie zna tekstów źródłowych, a czyta Wasze oceny z nadzieją, że czegoś się nauczy – są to informacje jedynie połowicznie dobre. Połowicznie, bo wiem, że jakoś da się dobrze przedstawić emocje, zachowania, no cokolwiek, ale jednak wciąż nie wiem jak to robić. Rozumiem, że oceny skierowane są przede wszystkim do autorów opowiadań, ale czasami odbieram tak potraktowany fragment tekstu właśnie jak… ekspozycję, której przecież wciąż mówicie, by unikać ;) To znaczy, mówicie, że autor zrobił coś dobrze – ale nie wskazujecie, jak konkretnie to przedstawił, co zadziałało i tak dalej. Coś, co automatycznie podkreślacie przy błędach (żeby naturalnie wskazać na czym one polegają), nieco pomijacie przy komplementach. Żeby uzmysłowić, jak to odbieram, pokażę, jak mniej-więcej brzmiałoby wskazanie błędu, gdyby wskazywać go w sposób, w jaki wyrażacie komplementy: „Niestety za często uciekasz się do ekspozycji”. Kiedy, gdzie, jak? To prawda, owszem, ale nie wiemy, o co w tym chodzi.

      Oczywiście, na pewno możecie znaleźć mi teraz kontrargumenty dla moich sugestii. Nie twierdzę, że dokładne wskazywanie dobrych fragmentów Wam się nie zdarza – bo zdarza się, oczywiście! Ale jako postronny obserwator chciałabym tego zdecydowanie więcej, by móc z Waszych ocen nie tylko uczyć się, czego nie robić – ale też wiedzieć, jak można robić, co działa i co Wy (osoby, którym nadaję tutaj statusu autorytetu) uznajecie za dobre.

      Rozumiem, że stworzenie analizy na takim poziomie, jak te Wasze, wymaga ogromu pracy i moja prośba znacząco wydłużyłaby czas takiej analizy. Absolutnie nie twierdzę, że teraz MUSICIE to zrobić, bo jak nie, to się obrażę i, nie wiem, przestanę Was odwiedzać (na pewno wieeeelce odczułybyście mój brak, zwłaszcza że wcześniej non-stop tutaj coś komentowałam, nie?). Zostawiam tylko sugestię, co moim zdaniem mogłoby jeszcze dodatkowo znaleźć się w Waszych ocenach. Albo, jeśli to na dłuższą metę zbyt karkołomna praca – może udałoby się Wam przeanalizować jakieś opowiadanie właśnie w ten sposób? Jasno wskazujący wszystkie zastosowane przez autora zabiegi, które sprawiają, że powieść jest naprawdę dobra, że można się na nim wzorować i tak dalej. Oczywiście, możecie podsunąć nam dobre książki/opowiadania do samodzielnej lektury – ale taka lektura, pod Waszym nadzorem, świadoma lektura, na pewno otwarłaby oczy tym osobom, które nie są tak biegłe w ocenie tego, jak kształtować tekst.

      Usuń
    2. Wiem, że na blogu znajdują się oceny dobrych opowiadań – i oczywiście, zaznajomiłam się z nimi. Ale, by uzmysłowić, co mam na myśli, sięgnę po fragment oceny Musivum:
      „Notkę przeczytałam z zapartym tchem, podziwiając wykorzystanie i wyczerpanie prostego motywu – przeprowadzka to idealny moment na wrzucenie nieznanego bohatera w nowy świat, a dodatkowo zatrudnienie przyjaciół do pomocy pozwala poznać jednocześnie główne postaci.” – autor(ka) wie, co zrobiła, więc dla niej nie ma potrzeby tego dokładnie analizować, wystarczy zaznaczyć, że to zauważyliśmy. Ale ja chciałabym wiedzieć, co robią ci przyjaciele, że pomagają opisywać główną postać. Jeśli np. przyjaciel ze zniecierpliwieniem zerka na zegarek, czekając na protagonistę, to wskażcie to, podkreślając, że dzięki temu wiemy, że główny bohater jest spóźnialski. Dzięki temu ja – osoba nieznająca tekstu źródłowego – będę wiedziała, jakie zabiegi działają.
      „Szczegółowość sceny również wypada pozytywnie. Wzmianki o zachowaniu postaci w czasie dialogu subtelnie opisują bohaterów, czym odpowiednio poruszają wyobraźnię, ożywiają postacie. Doceniam również naturalność wypowiedzi i stylistykę – czasy współczesne często wymuszają wśród autorów nadmiar kolokwializmów, u Ciebie narracja jest leciutka jak piórko, język wypada naturalnie i ciężko odejść od monitora, póki nie skończy się czytać.” – Znów: jakie wzmianki, jakie kolokwializmy? Na czym polega lekkość tej narracji? Pokażcie mi to, bo ja przecież tego zupełnie nie widzę!

      Ach :) I teraz mój komentarz wygląda, jak gdybym tylko i wyłącznie narzekała. Podkreślę: nie jest tak. Uwielbiam Wasz blog, dzięki Wam zwracam uwagę na coraz to więcej rzeczy, ale tak to już ze mną jest, że jak dać mi palec, to chciałabym rękę, więc po cichu wyrażam swoje życzenia, co oczywiście nie znaczy, że Wy musicie się do nich stosować ;) Jeśli nic nie zmienicie, wciąż będę Waszą wierną czytelniczką.

      Pozdrowienia!

      Usuń
    3. I ucięło mi fragment, mała poprawka:
      Albo, jeśli to na dłuższą metę zbyt karkołomna praca – może udałoby się Wam przeanalizować jakieś opowiadanie [na blogu, książkę, coś, co same tworzycie, nieważne, coś, co uważacie za naprawdę genialne] właśnie w ten sposób?

      Usuń
    4. Hej! Przede wszystkim dziękuję za obszerny komentarz. :D Pozwolę sobie na niego odpowiedzieć, numerując uwagi, by łatwiej było się odnosić do poszczególnych kwestii.

      1) „Kto nie lubi czekolady? No kto?” – ja, na przykład ;)
      A tu w przykładzie nie chodziło wytknięcie literówki? Że czekolady nie lubi kto? – Merlin, nie – Marlin (i to on ma jednocześnie przed nią chronić?).

      2) Każdy autor, pozostawiając zgłoszenie, ma prawo napisać w nim, że nie chce, by w ocenie znalazły się chociażby gify i prześmiewcze uwagi. Oceniałyśmy teksty autorów, którzy prosili, by obchodzić się z nimi jak z jajkiem (przypomina mi się chociażby ocena tekstu Heal nr 173). Informujemy o tej możliwości w zakładce O nas, na naszym Wattpadzie, co jakiś czas staramy się o tym przypominać.
      [Zaraz dopiszę punkt o tej możliwości do regulaminu]

      3) Dafne na swojej podstronie od początku WS ma napisane: Będę sarkastyczna i ironiczna, być może nawet prześmiewcza. (...) Pamiętaj, by najpierw zapoznać się z treścią następnych dwóch zakładek oraz przejrzeć moje poprzednie oceny. Reklamacji nie uwzględniam. :) . Autorka, zgłaszając się do niej, zapewne widziała ten wpis – to raz. Dwa – to nie jest pierwsza ocena Dafne ani Ayame na WS, więc przed zgłoszeniem wystarczy zobaczyć, jak dziewczyny piszą na ogół, by stwierdzić, czy taki styl odpowiada, czy szukamy kogoś innego.

      4) Ale, tak sądzę, by zachowywać profesjonalizm, którym się szczycicie (całkowicie słusznie!), beta mogłaby wyłapywać takie fragmenty. – Jako beta wszystkie te cytaty faktycznie wyłapałam i okraszałam je obszernym komentarzem. Wyglądał on tak: <3
      XD

      Usuń
    5. 5) Czy mogłybyście postarać się w ocenach na równym poziomie traktować zarówno wady, jak i zalety opowiadań? – Na samym dole strony znajdują się etykiety, w tym odnośniki do ocen tekstów dobrych i bardzo dobrych. Może pozytywnych cytatów warto poszukać tam, nie pod etykietą fatalny?

      6) I to jest na pewno świetna wiadomość dla autora: że jakieś fragmenty jego tekstu działają, że coś się sprawdza, że czytelnik podąża pozostawionymi przez niego tropami. – No dobra, jest to jakieś rozwiązanie, ale wciąż... fatalnego nikt tu nie rozdaje za onetowy nagłówek. Co, jeśli takie rzeczy, które wymieniasz, nie działają wcale? Aby się upewnić, musiałabyś przeczytać opowiadanie i spróbować zanalizować je sama albo uwierzyć nam na słowo, dużo więc zależy tu od twojej inicjatywy.
      Niedawno oceniałam tekst Miasto. Cytat:
      Opowiadanie zaledwie raczkuje. Żeby jednak nie było, że niczego nie jestem w stanie docenić – muszę ci oddać co twoje w odniesieniu do pomysłu. Twoje uniwersum jest oryginalne, a rozwiązania fabularne, które wprowadzasz za pomocą ekspozycji są ciekawe(...) ale chaotyczna narracja to podstawa, a gdy ona jest zepsuta, psuje się cała powierzchnia. To jak z piramidą – gdy zawalą się podwaliny, zapada się wszystko.

      Jeżeli więc dobry jest tylko pomysł, to z czego chcesz uklepać te pozytywne odniesienia? Przecież ta kwestia nie leży jedynie po naszej stronie – wszystko zależy od poziomu ocenianego tekstu. Twój komentarz sugeruje, jakby każdy można było ocenić tak samo: wyszczególniając pozytywy. A nie zawsze się da, właściwie dość rzadko... No i to chyba dobrze, bo to dla autora feedback, co poprawić, by było lepiej. Przecież o to właśnie chodzi. Chwalenie nie czyni progresu.

      Piszesz dalej o Musivum:
      ”Znów: jakie wzmianki, jakie kolokwializmy? Na czym polega lekkość tej narracji? Pokażcie mi to, bo ja przecież tego zupełnie nie widzę! – A gdyby tak tam, gdzie wskazujemy tytuł notki przed jej oceną, wrzucić po prostu hiperłącze do każdego rozdziału autorki? Z sugestią: Czytelniku, jeśli jesteś ciekawy, wejdź i sam sprawdź. Skoro tekst jest dobry, przeczytaj go!
      Nie na darmo wysokie noty na WS (od dobrego wzwyż) dostają się do rubryczki Katalogowo poleca. Ocena jest formą reklamy i też, poniekąd, nagrody. Dlaczego miałabym spoilerować w niej treść? Wtedy czytelnik nie musiałby już wchodzić na bloga.

      Usuń
    6. Natomiast w przypadku tekstów słabych i fatalnych:
      Jeżeli jako czytelnik masz problem z bazowaniem na samych cytatach i naszych komentarzach, to nie ma innego wyjścia – polecam czytanie opowiadań autorskich, przyporządkowywanie naszych uwag do pełnych opisów i porównywanie naszych uwag ze swoimi, wyciąganie swoich wniosków, generalnie praca bardziej samodzielna. Na pewno po tym będziesz miała szerszy obraz i punkt odniesienia.

      Jak sama zauważyłaś, ocenialnia jest głównie dla autorów, którzy zgłaszają swoje teksty i pozwalają nam je obszernie komentować. Oczywiście staramy się to robić również dla postronnych czytelników (przy powstawaniu fuzji padła propozycja, by nic tu nie publikować i wysyłać oceny autorom prywatnie, działać jak Betowanie, ale pomysł nie przeszedł). Dzięki temu ktoś postronny może wyciągnąć z publikowania ocen również coś dla siebie. I mega miłe jest to, co piszesz (❤), że coś ci te oceny dają i czujesz się po nich bogatsza w wiedzę, ale wydaje mi się, patrząc na swoje oceny i ten ogrom pracy, które w nie wkładam, że... no nie jestem w stanie zrobić ich lepiej i tak, by zadowolić autora i czytelnika na tym samym poziomie. Bo autorowi nie są potrzebne dokładniejsze cytaty i opisywanie, co ma na blogu (dostałam taką ocenę na KKB – była w 70% streszczeniem mojego opka. Bardzo niefajne wrażenie, czekasz na coś pół roku dłużej, a obszerniejszy tekst nie sprawia, że jesteś po nim mądrzejsza).

      Nie wiem, jak u innych, ale w moim przypadku pisanie ocen, zwracając większą uwagę na potencjalnego czytelnika, który autorem nie jest, i zastanawianie się dodatkowo nad tym, czy on na pewno rozumie, co komentuję i do czego się odnoszę, sprawiłoby, że ocena:

      – raz, stałaby się dłuższa (znów: ta już ma 50 stron, moje mają średnio po 70, rekordziści mają ponad 200!, w tym momencie wyobrażam sobie naszych betareaderów i ich ból zaplecza, i zadowolonych autorów czekających na ocenkę dwa razy dłużej)
      – dwa, pochłaniałaby więcej energii (a i tak pochłania jej dużo – a gdy tekst jest słabszy, to znacznie, znacznie więcej);
      – trzy – często byłoby to po prostu zbędne. Dlaczego?
      Wbrew pozorom nie mamy tylu czytelników, którzy czytają nas od deski do deski, prawda jest taka, że dostajemy feedback, że największym zainteresowaniem cieszą się artykuły w encyklopedii albo oceny bogate w gify i uwagi robiące kontent, na które też zwróciłaś uwagę. Bardzo dużo osób widzi naszą pracę, ale kiedy nie dotyczy ich tekstu, ledwo ją scrolluje do ciekawszych momentów. Generalnie nasi czytelnicy składają się w większości z osób, które się do nas zgłaszają i albo czekają na ocenę, albo są już po ocenie, albo chcą wrócić i zgłaszają się znów. Jeżeli więc piszesz i chcesz z naszej pracy wynieść maksimum – po prostu się zgłoś. :)

      Usuń
    7. Przy czym nie chcę, żebyś mnie źle zrozumiała – że nie chcę ci iść na rękę czy coś w ten deseń. Naprawdę staram się ocenki pisać w miarę swoich możliwości najjaśniej jak potrafię, na pewno inne dziewczyny też robią to najlepiej, jak umieją; chętnie realizujemy założenia autorów i czytelników (na przykład coraz częściej umieszczam poprawność na końcu oceny, by zaglądał do niej ten, kogo interesują technikalia – również była to propozycja wysunięta przez naszą czytelniczkę). Także to nie jest tak, że chcemy pisać tylko dla autorów – ale w głównej mierze to oni nas czytają i ocena jest dla nich. O ile poprawność przerzucić na koniec pracy jest łatwiej, o tyle interpretować szerzej i rozwodzić się jeszcze bardziej nad cytatami, wręcz wklejać całe opowiadania – to chyba zwyczajnie przekracza moje możliwości, a i chęci. Oceny i tak są absurdalnie długie; spójrz, jak wyglądało pierwsze dwadzieścia, cztery lata temu – dochodziły maks do 20 stron. Chyba nikt w sieci nie robi już tego na taką skalę za darmoszkę. xD

      7) Oczywiście, możecie podsunąć nam dobre książki/opowiadania do samodzielnej lektury (...). – O! A to mi się podoba. Burza mózgów w ekipie zakończona listą tekstów, które polecamy chociażby ze względu na, nie wiem, narrację i sceniczność. Taki kącik: WS-owe polecanki. Może to jest jakieś wyjście.
      Ewentualnie może spróbujemy stworzyć kilka takich prac – eksperymentalnie.
      [Być może nawet będzie okazja, gdy Denko zgłosi się ze swoimi Łezkami...?].

      (◕‿-)

      Usuń
  4. Hej, dziękuję za odpowiedź! W pewnym miejscu chyba źle mnie zrozumiałaś, bo drugiej części swojego komentarza nie odnosiłam do tej oceny (opowiadania oznaczonego jako fatalne), a generalnie do Waszych ocen, ale nie ma się co już nad tym rozwodzić. Co do kwestii kąśliwości – masz całkowitą rację, nie byłam zaznajomiona z Waszymi regulaminami odnośnie zgłaszania się i tak dalej.

    I w żadnym wypadku nie jest tak, że odbieram Twoją odpowiedź jako, nie wiem, udowodnianie mi, że nie mam racji – skąd, to rzetelna i merytoryczna odpowiedź na moje uwagi. Co prawda jako autorka bardzo lubię, gdy ktoś wskazuje mi konkretne fragmenty, z których dopowiedział sobie coś tam, ale nie wszyscy przecież muszą tak mieć – i Ty najwyraźniej masz inaczej, co też jest spoko. Absolutnie kupuję też argument, że nie macie na to czasu, że w głównej mierze waszymi odbiorcami ocen są jednak autorzy opowiadań i szkoda waszej pracy na coś, co miałoby, po kapitalistycznemu mówiąc, mały rynek zbytu ;) Wasze artykuły w encyklopedii są super (czekam na drugą część lazy writingu!), ale gdybyście miały czas – i ochotę – stworzyć dogłębną analizę dzieła tak-dobrego-że-skarpetki-spadają, to byłoby naprawdę super.

    A jeszcze prywatna uwaga a’propos zgłaszania się – cóż, uważam, że to bez sensu :) Skoro sama sądzę, że moje teksty nie są dobre, to nie będę marnowała czasu jeszcze kogoś innego, by wskazał mi błędy. Wiem, gdzie je popełniam, mój problem polega raczej na tym, że nie wiem, jak ich nie robić ;) A mam w sobie akurat na tyle empatii, by nie wymagać od kogoś wkładania ogromu pracy w coś, co nieco mija się z moimi oczekiwaniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja mam jednak propozycję dla ciebie i, jednocześnie, poprzeczkę dla siebie.

      Wiem, gdzie je popełniam, mój problem polega raczej na tym, że nie wiem, jak ich nie robić ;) A mam w sobie akurat na tyle empatii, by nie wymagać od kogoś wkładania ogromu pracy w coś, co nieco mija się z moimi oczekiwaniami. – Jeśli jednak chciałabyś się zgłosić, mogłybyśmy wyznaczyć jakiś złoty środek zaprojektowania takiej oceny tak, by cię zadowoliła. Autorzy często w wiadomościach email już po zgłoszeniu (albo i w samych zgłoszeniach) szeroko rozpisują, na czym mamy się skupić i co komuś nie gra, z czym sobie nie radzi. Na jaką pomoc liczy, który bohater czy wątek kuleje... i tak dalej.

      Zdarza mi się też, choć bardzo rzadko, dłubać w autorskich fragmentach (głównie pasywnych, które w założeniu miały być dynamiczne) po swojemu, by autor mógł sobie porównywać kilka wersji i wnieść do swojego warsztatu, hmm, sama nie wiem, pewne sztuczki, które mogą mu pomóc. Nigdy jednak nie wiem i nie jestem do końca przekonana, czy autorzy faktycznie sobie tego życzą, dlatego zawsze otaczam takie fragmenty specjalnymi dopiskami, że ...ale naprawdę nie miej mi za złe, chcę ci tylko pokazać, nie znaczy to, że masz to tak samo napisać u siebie.... Prawda jest taka, że mega lubię te momenty w ocenie, kiedy mogę komuś rozgrzebać tekst i wspólnie z autorem pomyśleć, jak sobie z nim poradzić, by był bardziej czytable, jednak... naprawdę staram się przed tym powstrzymywać. Nie każdy dobrze na to reaguje.
      ;____;

      Usuń
    2. Wow, to rzeczywiście dokładnie to, czego bym potrzebowała! Jak będę miała coś, z czym można pracować, pewnie się w ten sposób do Ciebie odezwę :)

      Usuń
  5. Wiecie co...
    Przeczytałam jak na razie ocenę samego prologu. I szczerze powiedziawszy, nawet nie dotarłam do końca. Przyczyna?
    Jeżeli autorka wybiera do napisania fragment w stylu prozy poetyckiej, to po co wypisywać, jak to czegoś jest za dużo? No chyba na tym to polega, prawda? Odrobina rozciągnięcia tekstu nadaje mu wydźwięk - jak dla mnie - nieco onirystyczny. I fajnie. Prolog nie ma zdradzać wszystkiego wprost. On ma zachęcić do czytania i mnie jak najbardziej zachęca, bo nie jest sztampowym nudnym streszczeniem, co się dzieje.
    Pomijam fakt czepiania się (!) porównań do śmierci, bo w zakładkach autorka wspomina, że Hermiona przechodzi depresje, więc takie jej zakichane prawo wszystko porównywać do grobu xd
    Reszta komentarza, jak znów nabiorę sił na czytanie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeżeli autorka wybiera do napisania fragment w stylu prozy poetyckiej, to po co wypisywać, jak to czegoś jest za dużo? No chyba na tym to polega, prawda? – nie, ani poezja, ani tym bardziej proza poetycka nie polega na wrzucaniu nadmiaru wszystkiego. Mogłaby to wyjaśnić konkretna stylizacja albo pastisz, tutaj, jak zakładam, nie występuje żadne z powyższych.
      Odrobina rozciągnięcia tekstu nadaje mu wydźwięk - jak dla mnie - nieco onirystyczny. – *oniryczny
      On ma zachęcić do czytania i mnie jak najbardziej zachęca, bo nie jest sztampowym nudnym streszczeniem, co się dzieje. – może to będzie dla ciebie szok, ale ludzie mają różne gusta i oceniającym miało prawo nie podobać się to, co tobie się podoba.
      Pomijam fakt czepiania się (!) porównań do śmierci, bo w zakładkach autorka wspomina, że Hermiona przechodzi depresje, więc takie jej zakichane prawo wszystko porównywać do grobu xd – bardzo lubię (tyle że nie), jak ludzie wypowiadają się na tematy, o których nie mają pojęcia. Nie, depresja nie polega na ciągłym grobowym nastroju w stylu emo łamane przez goth.
      Reszta komentarza, jak znów nabiorę sił na czytanie ;) – Daruj sobie może ten protekcjonalny ton, wszystkim będzie lepiej.

      xoxo,
      Den

      Usuń
    2. On ma zachęcić do czytania i mnie jak najbardziej zachęca, bo nie jest sztampowym nudnym streszczeniem, co się dzieje. – A jakby i nie był sztampowym, nudnym streszczeniem, i jednocześnie nie był przegadaną charakterystyką miejsca akcji to mielibyśmy prolog-scenę-petardę...?

      ( ͡° ͜ʖ ͡°)

      Usuń
    3. Ahahaha XD nie no, powiem Wam, przyjmowanie krytyki osób, dzięki którym, jakby nie patrzeć, Wasz blog działa, to naprawdę niesamowicie wysoki poziom elokwencji.
      Jak nie potraficie oceniać choć odrobinę obiektywnie, to się za to nie bierzcie. Jasne, opowiadanie mogło Wam nie podejść, ale ono nie zasługuje na fatalne, chociażby ze względu na to, że fabuła się klei i nie ma jakichś bezsensownych przeskoków fabularnych.
      Polecam poczytać, jak kiedyś oceniano na innych ocenialniach, typu Gaol ;)

      xoxo
      Inez

      Usuń
    4. Inez, ja wiem, że boli cię niesamowicie, że skrytykowano ci opko, dlatego walisz z dwóch kont i anonima, ale naprawdę, weź już przestań wierzgać. Bo jedyną osobą, która ma problem z pogodzeniem się z tym, że komuś się coś nie podoba i ma inne zdanie. Ty uważasz, że blogasek nie zasługuje na fatalny, oceniające tak.
      Nikt ci nie powiedział w komentarzach nic obraźliwego, nawet jeśli poszłyśmy w trochę uszczypliwy ton. Nie wiem, czego się spodziewałaś. Że przyjdziesz, zaczniesz drzeć szaty, że opko jest cudowne, a my powiemy "aha, no tak, sorki, masz rację"? To tak nie działa.

      Jak już mówiłam. Chcesz być traktowana poważnie? To daruj sobie ten protekcjonalny ton. Bo jak wchodzisz z wielkimi pretensjami i prześmiewczym tonem, to raczej nic innego w zamian nie dostaniesz.

      xoxo,
      Den

      Usuń
    5. Hej, z tej strony inny anonim.
      Zaciekawiłaś mnie, Deneve. Które dwa konta należą do autorki? Inez i Farfadeta? I skąd taki wniosek? Wiele widziałam na WS, ale spamowania z dwóch kont chyba jeszcze nie grali tutaj xD

      Chyba że nie jesteś pewna i strzelasz na oślep, nie mając dowodów. Wtedy będę zawiedziona, że to nie zmasowany autoreczkowy atak :(

      Usuń
    6. Strzelam, że to albo ta sama osoba, albo bliskie koleżanki, bo zgadza się miasto pochodzenia, obie piszą na te same tematy, często o depresji, bardzo podobne wiersze i nagle pojawiają się obie pod ocenką bloga, którego Inez zawzięcie broni, mimo że w zasadzie nigdy go nie komentowała, ani nawet nie obserwuje. Obie wypowiadają się podobnie i w podobny sposób używają emotek. Jak na moje za dużo zbieżności. Za długo siedzę w Internetach, żeby dać się nabrać. xD

      Usuń
    7. Anonimku:
      (...) przyjmowanie krytyki osób, dzięki którym, jakby nie patrzeć, Wasz blog działa, to naprawdę niesamowicie wysoki poziom elokwencji. – Ale że gdzie tu jest krytyka? Bo rzucanie stwierdzeniami mi się podoba, to czemu Wam nie? to nie krytyka. Krytykować trzeba coś konkretnego, a my tak do końca nie wiemy, do czego pije część komentarzy tutaj, bo nie zostały one odniesione do konkretnego zarzutu, a są jedynie ciskaniem bzdur w eter.
      (...) ono nie zasługuje na fatalne, chociażby ze względu na to, że fabuła się klei i nie ma jakichś bezsensownych przeskoków fabularnych. – Jeżeli to jest dla Ciebie powód, by opowiadanie nie mogło być fatalne, to polecam się zapoznać z jakąkolwiek cenioną literaturą, bo fakt, że opko się klei wcale nie znaczy, że fabuła nie jest idiotyczna, a całość nie jest bełkotem.

      Usuń
    8. Inez:
      I szczerze powiedziawszy, nawet nie dotarłam do końca. – No to na jaki uj się wypowiadasz? Właśnie dlatego zdecydowałyśmy, że niedoczytane opowiadania pozostają u nas bez noty. Przeczytałaś tylko ocenę prologu, a wyciągasz dalekosiężne wnioski, gdy tak naprawdę tylko liznęłaś tematu. Więc tak na dobrą sprawę – średnio masz prawo w ogóle zabierać głos, bo to tak, jakbyś chciała dyskutować z profesorem matematyki po przeczytaniu podręcznika do podstawówki.
      On ma zachęcić do czytania i mnie jak najbardziej zachęca, bo nie jest sztampowym nudnym streszczeniem, co się dzieje. – Jak wyżej. Fakt nie bycia sztampowym niczego nie ratuje, jeżeli wykonanie nadal leży i kwiczy.
      Pomijam fakt czepiania się (!) porównań do śmierci, bo w zakładkach autorka wspomina, że Hermiona przechodzi depresje, więc takie jej zakichane prawo wszystko porównywać do grobu xd – Noo... Piękny strzał w stopę. Jeżeli dla Ciebie tym jest depresja, to nie zabieraj się lepiej za dyskusje na ten temat, a już na pewno nie próbuj tego nigdy opisywać, bo wyjdzie coś, czym ktokolwiek z wiedzą na ten temat da radę tylko palić w kominku.
      Ja ja uwielbiam osoby o podejściu nie wiem, ale się wypowiem!
      Enjoy, laleczki, oby tak dalej, czekam na jakiś nieco bardziej merytoryczny komentarz : )

      Usuń
    9. No dobrze, zmierzyłam się z tym autoreczkowym bólem autoreczkowego ego. Oto jestem. Wkraczam w glorii swej hejterskiej chwały, w szatach z bezzasadnej krytyki spiętej zgubionymi przecinkami, obmyta deszczem potępienia... i te sprawy.
      Ad rem. Czytałam mnóstwo opowiadań potterowskich. Od dramione i romione, przez drarry, sevmione, severitusy, po drapple i dobbledore. Od fluffów po najbardziej łzawe angsty. Czytam po polsku i po angielsku, czasem połaszczę się też na twory po niemiecku. Przetrawię wszystko.
      Mam tylko kilka wymogów:
      → spójność fabularna i w kreowaniu postaci
      Niech fabuła się zmienia, przekształca, niech będą gwałty na kanonie, jeśli chcecie, ale niech to ma ręce i nogi, a bohaterowie nie są na prostej drodze do zdiagnozowania choroby afektywnej dwubiegunowej
      [miałam zajęcia z psychologii i psychiatrii, odbyłam w tym zakresie praktyki, piszę na ten temat pracę magisterską i choć do specjalistki mi daleko, to jednak najwyraźniej wiem więcej od autorek, dzięki czemu mogę stwierdzić, że przedstawiona w opowiadaniu wersja Hermiony nie ma depresji i, co więcej, choroba ta nie przejawia się ciągłym myśleniem o śmierci czy grobach... pocieszę Was – nie potrzebujecie do tego studiów, Google wystarczy].
      → niechże jest to pisane jakimś sensownym językiem
      Poważnie, nic tak nie zniechęca do czytania, jak paskudne błędy wynikające ze zwyczajnego lenistwa autora. Zresztą po co czytać jakieś opowiadanie i nawet pokusić się o zostawienie komentarza, jeśli po takich błędach od razu widać, że autor generalnie ma czytelnika tam, gdzie słoneczko nie dociera? Jakież inne wnioski można wyciągnąć z takiego bagatelizowania sprawy? Że czytelnik łyknie wszystko? Otóż nie, nie łyknie, to nie pelikan.
      Nie sprowadza się to jedynie do poprawności. Nad stylem pracujemy całe życie. Jeśli sądzicie, że wcale nie, to podam Wam przykład pierwszy z brzegu: Stephen King. Można gościa nie lubić, można nie lubić jego książek, ale spróbujcie sięgnąć po jedną z pierwszych i jedną z najnowszych, po czym je porównać. Oczywiście, niektórym spodoba się taki Coelho, jeszcze inny zaczyta się w książkach Koontza, a po nich przyjdzie fan wspomnianego Kinga. I niby mogą się przekrzykiwać, który z autorów jest lepszy, ale z opinią jest jak z dupą – każdy ma własną i niekoniecznie trzeba ją wszystkim pokazywać. Jednemu się coś spodoba, drugiemu nie. Osobiście sądzę, że wygrywa ten autor, który się nie poddaje i nad sobą pracuje. Jeśli jednak nie chce... cóż. Trudno.

      Tym samym przechodzę do sedna. Nie oceniam długo (ledwie od końca 2016 roku) i na pewno znajdą się tu osoby lepsze ode mnie w tej materii. Te właśnie osoby sprawdziły ocenę, nim w ogóle poszła ona do publikacji i nie miały zastrzeżeń względem jej zawartości, więc nie widzę powodu, by uważać swoje uwagi za niesłuszne, bo najwyraźniej technicznie są poprawne. Co do czystych opinii, to możecie się ze mną nie zgadzać, bo jest to dość subiektywna sprawa.
      Mam tylko jedno, stosunkowo istotne pytanie: po co zgłaszać się do oceny, jeśli wychodzi się z założenia, że opko jest zajebiste i niczego mu nie brakuje? Po głaski? Przykro mi, nie ma powodu do ich rozdawania. Tam, gdzie mogłam, tam pochwaliłam. Jeśli istotnie nie chciałyście oceny lub uważałyście, że jest Wam zbędna, to po co marnowałyście nasz i swój czas? To opowiadanie nie jest dobre. Nie jest nawet przeciętne. Ma potencjał, ale to ledwie zalążek. Jedynie od Was zależy, co z tym zalążkiem zrobicie.

      PS. Liczba mnoga wynika z wyraźnego skrywania się autorki za innym nickiem. Nie wierzę w zbiegi okoliczności, za to naoglądałam się Sherlocka. Niech więc będzie, że to i do Farf, i do Inez. Same sobie wybierzcie, która osobowość odpowie (lub nie).

      Usuń
    10. Ludzie kochani xd
      Niestety, ale nie jesteśmy jedną osobą. Zdarza się, ale rozumiem naskok, bo właściwie sama miałabym wątpliwości xD
      Nie obserwuje bloga, ale co jakiś czas przeglądam ocenialnie w blogosferze (z tego faktu, że jest ich coraz mniej, nad czym ubolewam).
      Jasne, oceny są subiektywne, nie zaprzeczam i nie próbuję tego w ogóle negować. Tak, ironia co do aspektu depresji może nie była najlepsza dla wszystkich do wychwycenia, ale Kochani Blogerzy - nie oceniajcie ludzi po komentarzach, bo sama wiem, co to znaczy depresja. Po prostu lubię czasami pojechać sarkazmem.
      Ocenę przeczytałam do końca i, co tu dużo mówić, nie jest zła. Tylko niektóre błędy (jeny, nie chce mi się nawet szukać w czerwonym gąszczu, które) nie są do końca merytoryczne.
      Żeby nie było, nie uważam że jestem bezbłędna xoxo bo to by była porażka. To samo z Farfadetą. Ale chyba mam prawo napisać, że MOIM podkreślam zdaniem to opko nie zasługuje na fatalne.
      A jeżeli ktoś jest ciekawy, czy na pewno jesteśmy dwoma różnymi autorkami - polecam porównać styl pisania rozdziałów i dopisek o betowaniu przez Farfocla mojego bazgrania.

      Mniej jadu w wypowiedziach c; bo pretensjonalnego tonu u mnie nie zastaniecie. Jedynie ironię.

      Usuń
    11. Wiecie co? To już jest zwykła bezczelność. Posądzać mnie o komentowanie Waszej oceny pod innym nickiem? Miałam do Was szacunek za Waszą pracę, ale brawo, jednym zdaniem jesteście w stanie go zniweczyć. Jestem oburzona. Ayame, kiepski psychiatra, psycholog czy kimkolwiek chcesz być, skoro nie potrafisz wychwycić podstawowych różnic.

      Proszę o usunięcie tej oceny z Waszego bloga. Nie zamierzam dawać mojej twarzy do wytarcia Waszych butów. A w szczególności w komentarzach. Żenada.

      Usuń
    12. Nie usuwamy ocen niezadowolonych autorek i jej alter-ego czy tam innych słabych bet.
      Bardzo mi nie-przykro.

      Wesołych Świąt. ❤

      Usuń
    13. Ja to będę mniej miła.
      "Jestem oburzona. Ayame, kiepski psychiatra, psycholog czy kimkolwiek chcesz być, skoro nie potrafisz wychwycić podstawowych różnic."
      To bardzo mocne słowa jak na kogoś, kto uważa się za wielką panią polonistkę, a wydał w Radwanie (xD) ksioopko, którego główną bohaterką uczyniło się własne alterego, a do tego skończył szkołę, o której mówi się, że jest maszynką do produkowania magistrów, bo za dyplom trzeba zapłacić. Myślę, że tutaj można doszukiwać się problemów z posługiwaniem się językiem polskim mimo rzekomo stosownego wykształcenia.

      Usuń
    14. Przypomnijcie mi, jaką ocenę ma to opko na LC? Ach tak, 1,0/10.
      Brawo. Nawet Demon Żądzy ma lepszą.

      Usuń
    15. Inez, Farf, ja naprawdę nie wnikam, czy jesteście jedną osobą. Mam swoje prywatne zdanie, które wynika między innymi z tego, co dziewczyny wskazały już poniżej oraz tego, jak bardzo kręcicie w zeznaniach.

      Nijak nie zmienia to faktu, że ocenione opowiadanie moim zdaniem nie jest wysokich lotów, że tak to eufemistycznie ujmę. Jak już napisałam, i zdanie podtrzymuję, ma ono potencjał, ale jest do całkowitej przeróbki. Daleko temu do jakiejkolwiek dojrzałej twórczości, a przecież ma ono poruszać dojrzały temat depresji wynikającej z przeżyć wojennych. No niestety, ale na założeniach się skończyło, bo po prostu ukleiłyście sobie w głowach jakiś tam obraz depresji (najwyraźniej wyciągnięty z filmów dla młodzieży). Co ma do rzeczy, czy któraś z Was na nią choruje? Nie oznacza to, że macie w tym zakresie jakąś sensowną wiedzę. Nie wszystkie przypadki są takie same, to prawda, ale jest jakiś ogólny schemat zachowań. Nie ten przerysowany, w stylu emo. Między innymi z tego schematu wypracowaną podstawową skalę depresji Becka. I nawet jeśli rzeczywiście wiecie, z czym to się je, opowiadanie i postać Hermiony zupełnie tego nie oddają. Twierdzicie, że macie wiedzę na ten temat? W takim razie nie potraficie wiarygodnie przekazać jej dalej.

      Farf, nie jestem ani psychologiem, ani psychiatrą. Nie wiem zatem, skąd wytrzasnęłaś wniosek, że chcę nim być. Fakt, że piszę pracę magisterską na ten temat oznacza jedynie, że najpewniej mam w tym zakresie więcej informacji niż Ty, a poza tym wiedzę potwierdzoną suplementem uczelnianym, który wykazuje ilość wypracowanych w tym kierunku godzin z wykładów, ćwiczeń, praktyk oraz ocenę z egzaminu końcowego. Możesz mieć to w dupie lub z pokorą uznać, że czas się dokształcić, sięgając po treści naukowe. W tej chwili to typowe nie znam się, to się wypowiem.
      Mimo wszystko nie oznacza to jednak, że jestem psychiatrą. Doprawdy, czytania ze zrozumieniem wymagają na każdym etapie edukacji. Magisterka to nie to samo, co specjalizacja. Nie będę się w to jednak zagłębiać, bo i tak jesteś utwierdzona w swej nieomylności. Mogę z Tobą na ten temat szerzej podyskutować, jeśli w ogóle zechcesz dopuścić do siebie myśl, że możesz się mylić. W tej chwili nie ma to sensu, więc uprzejmie proszę, byś darowała sobie uwagi ad personam.

      Co zaś się tyczy oceny, to pozostanie ona na naszej stronie, bo na to się zgodziłaś, zgłaszając tu bloga. Szkoda tylko, że wyrobiłyście sobie opinię na temat oceny, widząc tag z notą końcową. I nie wmawiajcie mi, że wcale nie, bo Inez żaliła się w komciach, że wpis jest taki zły i fe, choć przyznała, że zapoznała się jedynie z opinią dotyczącą prologu. W tym momencie poziom żenady osiągnął stan krytyczny.

      Ponawiam: jeśli z góry zakładałaś, że opowiadanie jest takie cudowne i nie musisz nad nim pracować, to niepotrzebnie się zgłaszałaś. Tutaj wytykamy błędy i wskazujemy, jak nad nimi pracować. Nie jesteśmy cheerleaderkami, które z pomponami i w mini będą Ci kibicować, (nie)przykro mi. Z takim nastawieniem daleko nie zajdziesz i jeśli kiedykolwiek postanowisz się ponownie wydać, zostaną Ci jedynie wydawnictwa drugiej (jeśli nie trzeciej) kategorii, które większość czytelników omija szerokim łukiem.

      Nie zamierzam dalej się tu produkować. Wyraźnie straciłam czas, decydując się na przejęcie tej oceny od Dafne, podczas gdy autorki (lub autorek) zupełnie nie obchodziła opinia i konstruktywna krytyka, wolałyby głaski i puste pochwały. Cóż, u mnie ich z pewnością nie znajdziecie, bo zwyczajnie nie ma Was za co jakoś szczególnie chwalić. Ile mogłam, tyle wykazałam z ocenie.
      Szkoda, że cała sprawa zabrnęła tak daleko. I tyle.

      Wesołych świąt.

      Usuń
  6. Szczerze powiedziawszy, jestem wami dziewczyny nieco zawiedziona. Uważam, że ton waszych wypowiedzi (szczególnie Elektrowni) był mało sympatyczny i wasze zarzucenia w kierunku autorki też były nie na miejscu. Moim zdaniem powinnyście przeprosić i same momentami w komentarzach spuścić z tonu, bo czytając wasze odpowiedzi doszłam, niestety, do wniosku, że to wy bardziej macie jakiś ból tyłka niż sama autorka bloga, tudzież jej koleżanka, która zwyczajnie wydała swoją opinię. A już zarzucanie dziewczynie, że pisze z dwóch kont? Na litość boską, to był cios poniżej pasa, Ayame i Deneve. Muszę się zgodzić z autorką, że byłyście dosyć bezczelne.
    Przykro się na to patrzy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie bardzo rozumiem, dlaczego oczekuje się ode mnie bycia miłą dla kogoś, kto od progu zaczyna od protekcjonalnego tonu i szydzenia.

      Usuń
    2. No dobsz. Przyznam się, że by do tego dojść, zrobiłam naprawdę głębokie zejście do podziemi, czytając oba potterowe ficzki dziewczyn, porównując style, popełniane błędy, napisane wiersze i wykorzystane cytaty, podejście do tematyki depresji, zgadza się również miejsce pochodzenia czy czas założenia konta na Bloggerze. To sprawiło, że w rozmowie prywatnej zasugerowałam dziewczynom, że komentarz Inez jest, no cóż, nieprzypadkowy, bo albo to jedna autorka (naprawdę takie rzeczy na ocenialniach zdarzały się dość często, tu również, więc tak, pewnie przeżywamy słodkie katharsis i cofamy się w czasie), albo dziewczyny są bardzo mocnymi psiapsi i myślą jak jeden mąż.

      Choć również w tej rozmowie napisałam, że to gruba artyleria – wyciągać to na wierzch na blogu. Denko jednak nigdy nie uchodziła za osobę, która się szczypie, myślę, że Ayame również już jest zmęczona konwenansami, kiedy czuje, że zmarnowała naprawdę sporo czasu i energii na przeczytanie takiej słabizny i stworzenie z jej cytatów czegoś sensownego, co wykraczałoby poza podstawową betę.
      [Naprawdę, Far, dla mnie to jest jednak po prostu dziwne, że wciąż piszesz o sobie jak o wykształconej pani polonistce, nazywasz siebie betareaderką, a publikujesz takie coś i dziwisz się, że nie możesz znaleźć swojej bety i mało kto traktuje cię poważnie. Ale o tym już pisałam].

      ¯\_(ツ)_/¯

      Usuń
    3. Rozumiem wasze podejście i z jednej strony nie dziwię się Ayame, że może być zła i mieć dosyć, mam zwyczajnie wrażenie, jako osoba postronna, że trochę przesadzacie. Mi się wydaje, że one mogą się zwyczajnie znać poza blogowym światem, a podobieństwo w pisaniu wynika z tego, że Far betuje Inez rozdziały. Może za bardzo ingeruje w jej styl? A zakładając, że się znają to mogę czerpać cytaty, itp. z podobnych źródeł. Ja odniosłam takie wrażenie - ale to moje zdanie. Nie zamierzam się tu z wami wykłócać, napisałam tylko co myślę. ;)
      Wesołych, tak w ogóle! :3

      Usuń
    4. Okej, teraz polecę prywatą.

      Izanami, też tak może być, dlatego sama nie uznawałam, że to pewniak. Z drugiej strony wtedy informacja o becie pewnie pojawiałaby się w innych miejscach, dziewczyny by się chociaż raz na ruski rok komentowały czy obserwowały, czy wisiały by ich wzajemnie blogi gdzieś po zakładkach; dziwne też, że przykłady działania depresji się powielają w wierszach Inez i w Hermionie z ocenianego FF, powielają się motywy (chociażby na podstronie Far pisze o nieudanych doświadczeniach z rodzicami i partnerami, na to samo psioczy podmiot liryczny Inez... cóż. Bardzo, bardzo często). Do tego podstrony są wymyślne, blogi mają podobne motywy i szablony (tu: Spalony Feniks, jest ogniście; tam też – fire doesn't tolerance itp.), podstrony o sobie są podobnie pretensjonalne, nazwy zakładek wymyślne.


      [uwaga, prywata tu]:


      Inez:
      Wy możecie mnie znać pod innymi imionami. W każdym nowym miejscu przedstawiam się inaczej. To przecież najłatwiejszy sposób na unikanie łowców wysłanych za mną.

      Masz przed sobą jedną z najbardziej chamskich, niemiłych, szczerych do bólu osób na świecie. Tak mnie zmieniły moje demony. Zdziwiony? (...) masz jeszcze szansę ratować swoją nienaruszoną psychikę... albo nie. To zależy od wielu czynników. Widzisz wszędzie demony, elfy albo wróżki?.

      Z wierszy:
      Każdy mój dzień zaczyna się tak samo.
      Wstaję rano, w domu zimno ale duszno.
      Wychodzę z łóżka, ratuj mnie, kawo...
      Zakładam maskę, każdego dnia tą samą.
      .

      //

      Jego serce było troszkę lżejsze…
      Mimo tego ich dusze związały się
      Na zawsze razem miały być.


      //

      Walczyła, krzyczała, wołała pomocy
      Lecz mało kto przejrzy osłonę nocy
      By spojrzeć jej w oczy i odnaleźć w nich światło.
      Wśród demonów strachu wcale o to niełatwo...


      ________________

      Far:

      Dziecko szybko rosło, próbując ograniczyć władzę jej Duszy, która tak chętnie stwarzała świat nieistniejący, tak nieakceptowany przez jej rodzicieli, aż w końcu dziecko znalazło sposób na wyrażenie siebie i Duszy, nie narażając się na gniew rodziców.

      Przeprowadziła się więc wraz ze swoją Duszą do Królestwa Żółto-Niebieskich Elfów (...).

      Bądź ostrzeżony. To nie jest całkiem normalny blog dla całkiem normalnych ludzi, jako że i ja nie jestem całkiem normalna.

      Z wierszy:
      Roztrzaskuje kraty
      szklane oczy zabiera
      pesymistyczny wędrowiec
      i demon cierpienia
      odpierać optymizm ma siły


      Podaj mi ręce
      złap mnie czym prędzej
      bo ciemność jest wrogiem
      przeraża w swej potędze


      No mnie kawa ratuje codziennie - pół litra z mlekiem na "dzień dobry" i dopiero mogę rozmawiać:P


      Okej, fakt, że wiersze od Far na jej podstronie z cytaty.info są lepsze, ale są przede wszystkim nowsze. Czytając i starsze, i prace Inez z Blogspota, dostrzega się W OPÓR tych samych motywów (zresztą powtarzalnych) i to naprawdę wygląda tak, jakby młodsze konto wygasło i pojawiło się gdzieś indziej, z poezją mniej patetyczną i skrajnie emo, a bardziej dojrzalszą.




      Poza tym naprawdę ciężko mi kupić, że beta, którą od przed chwili (xD) jest Far, przepuszcza takie błędy u siebie i nagle na gwałt sama potrzebuje bety...?

      Na moje (i piszę za siebie) to naprawdę wygląda tak, jakby Far nagle uruchomiła swoje stare drugie konto, żeby się z niego bronić i nie wyjść na ałtoreczkę z tego pierwszego. Ale dowodów większych nie mam. Jednak siedzę w blogosferze od 2006 roku i naprawdę mało rzeczy potrafi mnie jeszcze zdziwić.

      Usuń
    5. Ej, a pamiętacie tę akcję bodajże z jakiejś ocenialni typu "anielskie oceny" czy "anielska ocenialnia" (chyba tak to było), jak była Miss Julaaa i ktoś jej objechał ocenkę, więc włączyła się jej "siostra" (która potem okazała się tą samą osobą xD) i pisała, że przez chamskie komcie Julaaa wpadła w śpiączkę, a potem umarła? XD I jeszcze jak Sakrolina (taki miała nick) zapomniała się przelogować z jednego konta na drugie, więc niechcący napisała komcia z konta Miss Juliii, która powinna być już martwa od dwóch dni. xD Nie mówiąc, że potem jeszcze na koncie Juli pojawiały się jakieś nowe blogi. xD

      Borze, jak nostalgłam, przecież to z 6-7 lat temu było.

      Usuń
    6. Ach, to był raj-ocen.blogspot.com, musiałam zgooglać. xD
      http://blogowy-sznaucerek.blogspot.com/2013/04/spotted-pobudka-ze-spiaczki-na-prima.html
      Nawet Sznaucerek o tym pisał.

      Usuń
    7. No okej, może i coś w tym wszystkim jest. :P Czuję się teraz bardziej przekonana do waszego punktu widzenia. :D

      Usuń
    8. Tak! Było. xD
      (Jejku, Den, jakie my jesteśmy stare).

      Mnie się też od razu przypomina niezatrwożona Skyfallgirl. Autorka prawie pięćdziesięciu blogów (których część to dziś albo puste blogi-widma tylko zajmujące adresy, ewentualnie: Styl? Po co? Przecież piszę już ficzki o Harrym Stylesie). Do tego dumna twórczyni Recenzowiska – ocenialni-raka i Odmiennych Bet, w których z uporem maniaka wszystko, co dobre, poprawiała na złe. Robiła to bardzo, bardzo długo i bardzo, bardzo jeżyła się, gdy ktoś zauważał, że jej szkodliwe dla autorów prawdy objawione podważa każdy słownik.

      Usuń
    9. Inez:
      Po prostu lubię czasami pojechać sarkazmem. – Jeżeli musisz w ten sposób nas o tym informować, to masz niezbity dowód, że wyszedł Ci suchar.
      Mniej jadu w wypowiedziach c; bo pretensjonalnego tonu u mnie nie zastaniecie. – Sugerujesz, że ta wypowiedź nie jest? Bingo! Jest pretensjonalna w uj.
      Farfocel:
      Proszę o usunięcie tej oceny z Waszego bloga. – A regulamin to Jaśnie Panna czytała? Czy po prostu rzuciłaś w oceniającą tym słabym okiem, by ta pogłaskała Cię po głowie i nie przewidziałaś, że uświadczysz kilku gorzkich słów?
      Izanami:
      Często oceniamy niektóre fragmenty razem, rozmawiamy między sobą codziennie, piszemy do siebie o pomoc, gdy boimi się urazić autora. Więc tak – mój ton może być ostry, gdy ktoś w ten sposób odnosi się do pracy dziewczyn i nie zamierzam z tego rezygnować. W komentarzach nie raz były super dyskusje oceniający-autor i to nawet pod złymi ocenami, jednak forma, z którą wystartowała Far w pierwszej wypowiedzi, mocno obniżyła poziom dyskusji. I nawet fakt, że potem nastąpiły próby ułagodzenia, nie zmieni pierwotnego odbioru.
      Wesołych!
      Pozdrawiam

      Usuń