Tytuł: Zgniłe jabłka panny Weasley
Autorka: CanisPL
Tematyka: fanfiction – Harry Potter
Cześć! Wiem, że wstępnie miało to potrwać dłużej, ale nie chciałam zwlekać, postanowiłam więc dokończyć ocenkę przed wyjazdem, dopóki znalazłam czas.
Bardzo ładny, prosty szablon. Jest czysto, przejrzyście, dzięki czemu dobrze się czyta; masz wcięcia akapitowe i wyjustowałaś tekst. Do zakładek nie mam żadnych zastrzeżeń.
PROLOG
Właśnie w taki sposób koło zaczęło nakręcać spiralę. – Mówi się o nakręcaniu spirali lub zataczaniu koła. Nigdy nie widziałam połączenia tych dwóch frazeologizmów.
A to dlatego, że (,) będąc Ślizgonką (,) poznała wiele nieodpowiednich osób.
Moment o klęsce wywołał we mnie emocje, które, tak myślę, planowałaś. Delikatny opis starań Ginny, potem zaskakująca wiadomość, a na koniec wielkie bum! Ładnie.
Weasleyowie to ród honorowy i szlachetny, nieskalany złem i krwią (–) w przeciwieństwie do Malfoyów. – To zdanie jest niepotrzebne; wcześniej napisałaś o prawdopodobnej reakcji Weasleyów na morderstwo, więc można sobie wyobrazić, że nie są typami spod ciemnej gwiazdy.
Ginny obiecała nie pisnąć ani słówka swoim najbliższym, choćby nie wiadomo, jak wyrzuty sumienia i żal paliły ją od wewnątrz. – Podkreślona część traktowana jest jako całe wyrażenie, dlatego przecinek w niej nie pasuje; proponuję zmienić szyk: Ginny obiecała nie pisnąć ani słówka najbliższym, choćby wyrzuty sumienia i żal nie wiadomo jak paliły ją od środka.
Prolog zachęca do dalszego czytania. Na razie jest lekko, intrygująco, a cliffhanger zdecydowanie się udał.
Dodatkowo bardzo pilnujesz poprawności, dzięki czemu czytam z przyjemnością. Widać twoją dbałość o tekst. Nie mam uwag do prologu, jest dobry.
ROZDZIAŁ 1.
W tytule stawiasz kropkę po słowie rozdział, zamiast po jedynce.
Mały wiatraczek kręcił koła na podwórzu państwa Weasleyów. – Napędzany magicznie? Mam nadzieję, że pamiętasz, że w świecie magii nie ma prądu?
Ginny westchnęła z rozmarzeniem.
— Są boskie — powiedziała z rozczuleniem, nie odrywając wzroku od roślin. – Ta sama forma rzuca się w oczy.
Takie żywe, a zarazem delikatne. – Trochę nie rozumiem, czemu to miałoby się wykluczać, szczególnie w przypadku kwiatów.
Do tej pory pisałaś z perspektywy Ginny, o tutaj:
Dzień był bardzo ciepły i pogodny; w sam raz na moczenie nóg w pobliskim strumyku. Ciemny las wręcz zachęcał, by do niego wejść i schronić się przed uporczywym słońcem, które jak na złość świeciło Ginny prosto w oczy. Dziewczynka miała wrażenie, że żar odbijał się od jej piegowatej twarzy wprost na ogrodzenie, z którego, w jej wyobraźni, spływała kropelka po kropelce biała farba. – Nagle wchodzimy do głowy Billa: Gdyby tylko jeszcze wyrosły tak piękne, jak je pokazują, westchnął w myślach Bill, patrząc na ukochaną siostrę. – To tak zwany head-hopping. W pojedynczej scenie powinnaś trzymać się perspektywy jednej postaci – Ginny nie wie, co myśli Bill, a używasz narratora personalnego, stoimy za plecami dziewczyny.
EDIT: Resztę sceny pisałaś z perspektywy Billa, więc może warto przerobić początkowy fragment, ten z Ginny, i pisać z punktu widzenia jej brata?
Od kiedy tylko Bill pamiętał, Ginny starała się uzyskać uwagę rodziców. Robiła to na przeróżne sposoby – pomagała w kuchni, w ogrodzie, coś psuła albo naprawiała. Sposobów było tysiące, a jak dotąd żaden z nich nie podziałał. Chłopak nie dziwił się, czemu jego młodszej siostrze się nie udawało: szóstka starszego rodzeństwa z całą pewnością pochłaniała całą uwagę rodziców. – Pisałaś o tym w bardzo fajny sposób w prologu; tutaj cały akapit to ekspozycja. Mogłaś użyć POV-u, ale… to niepotrzebne. Ten fragment jest zbędny, bo ja już to wiem. Do tej pory było lekko, a to czytało się bardzo topornie. Polecam ci pozbyć się tej części.
— Masz dziewczynę?! I nic mi nie powiedziałeś?!
Dwa dni później Ginny odnalazła zdjęcie ładnej dziewczyny z dwoma chłopakami po bokach w szafce nocnej Billa. – Szyk: (...) Ginny w szafce nocnej Billa odnalazła zdjęcie ładnej dziewczyny z dwoma chłopakami po bokach. Inaczej brzmi to tak, jakby nie zdjęcie było w szafce, lecz przedstawiało ludzi w niej zamkniętych. A to dość zabawny obrazek.
Odnajdujemy raczej rzeczy, które zgubiliśmy. Lepiej by brzmiało po prostu znaleźć.
— Bo nie jestem tym typem dziewczyny — stwierdziła rzeczowo. — Wielka miłość, dużo przygód, szczęśliwe życie... Jakoś tego nie widzę. Mam inne cele w życiu, które rozmijają się z zakochaniem. To nie dla mnie. – Czy na pewno tak wysławia się ośmiolatka? I myśli o takich rzeczach? Dzieci w tym wieku raczej kochają mamę, tatę, a chłopcy są ble, fuj.
Ucięła temat i już nigdy więcej nie wrócili do tej kwestii, mimo że Billowi wręcz paliło się do dowiedzenia się czegoś więcej. Jednak musiał się powstrzymywać, tak jak w szkole i w stosunku do Apolonii. – Czemu musiał się powstrzymywać w szkole? Bo z Apolonią rozumiem, że ukrywali związek, tak?
Właśnie trwała kolacja w Norze, która jak zawsze w piątki okraszona była świeczkami, promieniami księżyca i wesołą rozmową pośród dania. – Pośród dania? Nie rozumiem. Poza tym księżyc nie zawsze odbija promienie, na przykład w czasie nowiu go nie widać.
Bill szczególnie uwielbiał kolacje, bo przy stole panowała rodzinna atmosfera, której nigdy w życiu nie zastąpiłby na coś innego. – Zastąpiłby czymś innym/zamieniłby na coś innego.
Nagle ktoś potrząsnął go mocno za ramię, wyrywając tym samym ze świata marzeń, i zauważył, że Charlie wpatrywał się w niego wyczekująco, a zaraz potem reszta rodziny. – Albo: potrząsnął nim mocno, albo potrząsnął mocno jego ramieniem, albo szarpnął mocno za ramię. Ze zdania wynika również, że wpatrywanie Charliego zauważył ktoś, kto pociągnął Billa.
— Ktoś, kto ma kolczyk w uchu, długie włosy i skórzaną kurtkę (,) nie zawsze oznacza, że cię zaraz okradnie — odezwał się cicho Charlie, a gromiący wzrok Molly w jednym momencie przeniósł się na niego. – Tak zbudowałaś zdanie, że wyszło: ktoś nie zawsze oznacza. Chyba chodziło ci jednak o: to, że ktoś ma (...), nie zawsze oznacza (...).
— Najwidoczniej jeszcze nigdy nikogo takiego nie spotkałeś oprócz swojego brata — syknęła jak prawdziwa żmija, a Charlie wnet zwiesił głowę i się więcej nie odezwał. – Molly raczej nie syczała, w takich sytuacjach mówiła głośno, dosadnie, z przekonaniem.
— Nawet jeśli, to nie zamierzam wyglądać jak szara masa, która po kilku dniach zamierza rzucić całą tę pracę w diabły i wyjechać daleko, daleko stąd.
Artur zaczerwienił się lekko i spojrzał na swój szary, bezosobowy strój, w którym znajdował się zegarek odliczający godziny do początku i końca pracy. Bill doskonale wiedział, że ojciec zaliczał się do tej masy. – Ładnie ukazałaś ten fragment, ale ostatnie zdanie jest zupełnie niepotrzebne. Wywnioskowałam to z zachowania Artura – ekspozycja do wyrzucenia.
Wziął kęsa pieczeni i już więcej się nie odezwał. – Kęs.
Prędko wyszła z koryta i pognała jak na złamanie karku do lasu. Co prawda nigdy nie była wybitnie szybkim biegaczem i też niespecjalnie dobrze się kamuflowała, ale do końca odliczania zostało jeszcze kilka sekund, przez które uda jej się wejść na tyle głęboko do lasu, aby zniknąć z pola widzenia.
— ... siedem... — Odliczanie Charlie'ego zaczęło zanikać, a na pierwszy plan wysunął się szum drzew lasu. – Sugeruję nieco lżejszy szyk w pierwszym zdaniu: (...) i jak na złamanie karku pognała do lasu.
Raczej nie przez ostrężnice. – Ostrężnica to regionalna nazwa jeżyny. Skąd w świecie Pottera wzięła ci się podkrakowska gwara?
Poza tym do prawdziwej gęstwiny zostało trochę metrów, a (,) jak wiadomo, im gęstszy las, tym lepsza kryjówka. – Lepiej brzmiałoby: zostało kilka/parę metrów. Trochę to [według PWN]: «zaimek komunikujący o niedużej ilości rzeczy lub osób, np. „Odłożył trochę pieniędzy na remont”, bądź o niewielkim stopniu natężenia cechy lub stanu, np. „To wymaga trochę ostrożności”.» – Metr nie jest ani rzeczą, ani cechą, a tym bardziej osobą. To jednostka miary, dlatego trochę do niej nie pasuje.
Nie odczuwało się barier w momencie, gdy wchodziło się na teren, wokół którego się roztaczały. Stąd też tak wiele razy zarówno Zakon, jak i śmierciożercy wpadali w pułapkę. Sytuacja zaś przedstawiała się inaczej, gdy wychodziło się z obszaru objętego zaklęciem. Tak jak w przypadku Ginny, ciepło rozchodziło się po całym ciele jak fala tsunami, dzięki czemu czarodzieje wiedzieli, w którym miejscu można uciec. – Jesteśmy za plecami Ginny czy przeskoczyłaś nagle na narratora wszechwiedzącego? Zdecyduj się na jeden typ narracji. Jeśli ma to być narrator personalny, to jakim cudem Ginny, mając osiem lat, wie o takich rzeczach, w dodatku tak szczegółowo? Poza tym jeśli Bill dopiero skończył szkołę, ma 17-18 lat, a Ginny powinna być od niego 11 lat młodsza, a więc mieć 6-7 lat, a nie 8, jak wcześniej pisałaś.
Wcześniej tak ich nie odczuwała, bo adrenalina przejęła jej ciało, ale teraz, gdy opadła, uzmysłowiła sobie, jak fatalnie wyglądała. – To brzmi trochę tak, jakby to adrenalina uzmysłowiła sobie, jak wyglądała – szczególnie w trakcie czytania na głos. Może przypomnij wykonawcę czynności gdzieś w środku?
Chyba lubisz określenie nie wiadomo jak, bo użyłaś go w tym rozdziale aż trzy razy. Rzuca się to w oczy.
Dzisiaj bawiłam się w chowanego i natrafiłam w lesie na koniec bariery aportacyjnej. Oznaczyłam tam drzewo, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś chciał się deportować. Jak widzę, miałam dobre przeczucie.
— I niesamowity zbieg okoliczności — mruknął Bill (...). – Oj, bardzo niesamowity. Śmierdzi Imperatywem Opkowym. Tyle lat Ginny tam mieszka i akurat dzisiaj, w dniu ucieczki Billa, znajduje koniec bariery. W dodatku ośmiolatka zna się na tym, mimo że teleportacji uczą w Hogwarcie na szóstym roku, a i w takim wieku uczniowie zwykle nie wiedzą wielu dotyczących jej rzeczy.
Ciężko czyta mi się ostatnią poważną scenę, znając wiek Ginny. Takim małym dzieciom nie opowiada się o tak poważnych sprawach. Bill mógł skłamać, żeby małej nie martwić. Ona ma osiem lat, a dowiaduje się o zamordowaniu dziewczyny Billa i o tym, że jest on w śmiertelnym niebezpieczeństwie! W dodatku rozmowa wydaje się kleić, jest na poziomie, ale nie ośmiolatki… Nie kupuję tego, nie wierzę. Kreujesz Ginny na zbyt dorosłą. Szczególnie że w tamtych czasach Voldemort zniknął, a śmierciożercy nie grasowali po ulicach. Nikt nie zdawał sobie sprawy z jakiegokolwiek zagrożenia, bo go praktycznie nie było. Tym bardziej zaburzanie sielankowego życia i słodkiej nieświadomości dziecka jest nieprawdopodobne.
ROZDZIAŁ 2.
Po drodze ubiła najmniejszy palec o łóżko i uderzyła łokciem o szafę, do której wkładała w miarę ładnie złożone ubrania. – Chyba zbiła/obiła. [klik]
Ale że McGonagall przybyła do Nory, żeby powiedzieć o złych stopniach Billa? A co on taki wyjątkowy? W Hogwarcie albo wysyła się listy, albo wzywa rodziców.
Przy stole panowała cisza, która nieprzyjemnie skojarzyła się Ginny z tą nieszczęsną kolacją, podczas której rodzice i Bill kłócili się o pracę. Napływ wspomnień spowodował, że jeszcze bardziej skuliła się w sobie, choć nie zauważyła, że już wcześniej się przygarbiła. – Masz błąd w podmiotach, bo ze zdania wynika, że cisza się skuliła.
Artur westchnął i przetarł twarz, na którą wystąpiły kropelki potu. – Na którą wstąpiły/na której wystąpiły.
— To do niego typowe – dla niego typowe/do niego podobne.
Będąc przy schowku taty, zagarnęła duże wiadro, do którego wlała wodę, oraz procę. – Wlała procę? Mimo przecinka, który poprawnie wydziela wtrącenie, zdanie wciąż źle brzmi, szczególnie w trakcie czytania na głos. Spróbujmy pobawić się szykiem: (...) zgarnęła procę i duże wiadro, do którego wlała wodę.
Po pewnym czasie dotarła nad strumień.
U jego brzegu znowu siedziała, jak poprzednim razem, nimfa wodna. – Czy to nie za proste? Ginny nie ma przypadkiem za dużo szczęścia? Albo znowu, albo jak poprzednim razem. Dwa zbliżone znaczeniowo sformułowania to przesada.
Właściwie wyglądała jak każdego wieczoru od sześciu lat jej życia z dwoma wyjątkami: pustym krzesłem Billa i skupionym na Ginny wzroku Rona. – Czemu akurat sześciu lat? Przecież miała osiem. Albo każdego wieczoru, albo od sześciu/ośmiu lat jej życia. Nie musisz lać wody, dwa określenia tego samego czasu w jednym zdaniu to kolejna przesada.
— O magicznych stworzeniach. — Pokręcił szklanką wody, nie spuszczając z oczu Charlie'ego. – Powinno być Charliego. Sprawdź odmianę na przestrzeni całego tekstu. [klik]
Widziała, że leżał w łóżku, bo kołdra unosiła się i opadała, a ruda głowa się spod niej wychylała. – Słabo wygląda ten rym.
— Albo po prostu wierzę, że siostra by mnie nie okłamała.
Opadły jej ręce.
— Zatem jesteś głupim idealistą. – Nie, naprawdę ośmiolatki się tak nie odzywają. Nawet te mające starszych braci. Zastanów się, czy dziecko bawiące się lalkami, huśtające na huśtawkach, czytające bajki i marudzące, że nie zje na obiad gotowanej marchewki, jest w stanie określać kogoś idealistą, rozumieć, co to oznacza i w ogóle zachowywać się jak piętnastolatka – na przykład kraść książki, które szła zwrócić, skacząc po dachu. Wydaje mi się to mocno naciągane. Bardzo mocno.
— Co to znaczy idealista? — spytał, tym samym powodując, że Ginny musiała wziąć głęboki oddech, aby powstrzymać się od rzucenia w niego książkami.
— Zapytaj Percy'ego, skoro tak pilnie go słuchasz.
— Ty również, skoro przejmujesz jego słownictwo. – W sensie Ginny uczy się od Percy’ego? Ja rozumiem, że mogła zapamiętać jedno czy dwa dziwne słowa i rozumieć, kiedy i w jakim kontekście ich używać, ale ona ciągle mówi, jakby była co najmniej pięć lat starsza, niż jest naprawdę.
— A co (,) jeśli to mnie zaatakuje?
— To wtedy postaram się uciekać jak najszybciej, żeby podczas pogrzebu wygłosić ci piękną mowę pożegnalną. – Dzieci mówią różne rzeczy, ale tak ładne, złożone zdanie i w dodatku sarkastyczne naprawdę nie jest podobne do czegoś, co mogłaby powiedzieć ośmiolatka. Chyba że Ginny jest geniuszem i dorasta szybciej niż inne dzieci.
Do tej pory prawie nic się nie działo, mimo że rozdział był długi. Trochę się nudzę. Nawet sceny akcji nie są emocjonujące. Mała rada: spróbuj pisać krótsze zdania, wplatać więcej opisów i zachowań wywołujących emocje – na przykład przy akcji z nimfą – w niej też czegoś mi zabrakło. Było sucho, czytałam i nic nie czułam. Popracuj nad dynamiką.
ROZDZIAŁ 3.
Ron niestety musiał się co chwilę drapać albo schylać przed każdą mijaną gałęzią, żeby potem nie wrócić cały obdrapany do domu. – Musiał się drapać, żeby nie wrócić obdrapany? To nie brzmi sensownie.
Nimfa zaatakuje teraz, (przecinek zbędny) czy za kilka minut, jak skończą pogawędkę? – Zabrakło ci wcięcia akapitowego.
Spodobało mi się, jak opisałaś zawód Ginny, gdy dowiedziała się, że Luna to nie nimfa. Jej przemyślenia były tak proste, banalne, dziecięce… Tego właśnie brakowało mi w małej Ginny – dziecinnego toku rozumowania. Teraz, gdy go dostałam, dziewczynka od razu wydaje się bardziej naturalna, niewinna – taka akurat na swój wiek.
Skinęła głową i wyciągnęła rękę w stronę nowej znajomej, którą ta szybko potrząsnęła. – Ze zdania wynika, że to znajoma czymś potrząsnęła albo Ginny potrząsnęła znajomą. Sugeruję szyk: Skinęła głową i wyciągnęła w stronę nowej znajomej rękę, którą ta szybko potrząsnęła.
Lubiła, kiedy padało. Co prawda wolała wtedy siedzieć w domu i czytać książkę, kiedy na zewnątrz panowała szarość, jednak na ten moment wilgoć aż tak jej nie przeszkadzała.
Ron po dłuższej chwili z wolna pokiwał głową, choć wciąż wyglądał na tak samo nieugiętego z tymi swoimi zaplecionymi rękami, jak kilka minut wcześniej. Ginny westchnęła z ulgą, a stres opuścił jej klatkę piersiową jak za dotknięciem różdżki. – Podobne przykłady, jednak w pierwszym nie postawiłaś przecinka, a w drugim – już tak. Drugie jest poprawne, ale w pierwszym coś niedobrego stało się z szykiem i przez to przecinek na pierwszy rzut oka wydaje się potrzebny, choć wcale nie jest. Spróbujmy temu zaradzić: Ron po dłuższej chwili z wolna pokiwał głową, choć z tymi swoimi zaplecionymi rękami wciąż wyglądał na tak samo nieugiętego jak kilka minut wcześniej. – Ogólnie dość często pojawiają się u ciebie problemy z szykiem wyrazów w zdaniu.
Może i Ron łatwo popadał w zdenerwowanie, ale równie szybko złość z niego uchodziła jak z pękniętego balonika. W jednej chwili potrafił dyszeć z gniewu, a w drugiej śmiać się serdecznie z niedawnego wybuchu.
Ginny poczuła spokój zalewający jej ciało jak ciepła herbata w zimowy poranek. – Pierwsze i ostatnie zacytowane zdania mają taką samą konstrukcję i to mocno rzuca się w oczy. Środkowe zaś mi się nie podoba – za dużo ekspozycji. Tego, o czym piszesz, chciałabym doświadczyć w scenie.
Przy czym pierwsze zdanie znów ma szyk gorszego sortu. Niby w języku polskim panuje spora dowolność, ponieważ sens w wielu wariantach pozostaje zrozumiały, jednak weźmy pod uwagę również kwestie estetyczne i dźwięczność w czasie czytania na głos. To pierwsze zdanie brzmi po prostu źle. Sugestia: Może i Ron łatwo popadał w zdenerwowanie, ale złość uchodziła z niego równie szybko, jak z pękniętego balonika. – Do tego porównanie z użyciem równie, (...) jak to tak zwane porównanie paralelne, a w takim dobrze jest postawić przecinek: [źródło].
Rozmowa z Ronem i zastanawianie się, czy powiedzieć rodzicom o wyprawie, też wyglądają na bardzo ośmiolatkowe. Dopiero teraz odbieram Ginny jako małą dziewczynkę. Wydaje mi się, że również mówi prościej – to dobrze, bo dzięki temu łatwiej się w nią wczuć. Kłótnie z Ronem pokazują relację rodzeństwa, sam wybuch złości Rona jest dla niego typowy, martwienie się o siostrę – także. Takie sceny pokazują, jak ścisła relacja łączy tę dwójkę – podobał mi się ten fragment.
Trzeci rozdział był krótszy od drugiego, a mimo to – przyjemniejszy. Jest mniej przegadany i wreszcie działo się coś konkretnego. Nie mam więcej uwag, przejdźmy dalej.
ROZDZIAŁ 4.
Jednak, jak to zawsze bywało u Weasleyów, jakiś podarunek musi być. – Jeśli piszesz w czasie przeszłym, trzymaj się go: musiał być.
Zazwyczaj wracał cały spięty z pracy, więc zobaczenie go takiego odprężonego graniczyło z niemożliwym.
Zrobiła się jednak jeszcze bardziej ciekawa, kiedy wyszli na zewnątrz. Co takiego rodzice wymyślili, że specjalnie trzeba było wynieść się na dwór? Czy urządzili coś wielkiego? Ginny po chwili zastanowienia stwierdziła, że to niemożliwe, bo by to zobaczyła chociażby przez okno pokoju. – Frazeologizm brzmi: graniczyć z cudem.
W domu oczywiście zaklęcie podtrzymywało ciepło, przez co mogła chodzić w krótkim rękawku, ale kiedy wyszła na zewnątrz, w mig zrobiło jej się zimno. – Naprawdę? Przecież Ginny ma urodziny 11 sierpnia.
Mugolskie rupiecie całkowicie zniknęły, zastąpione przez blat z kociołkami, szafki ze składnikami do eliksirów, a oprócz tego półki ze szklanymi butelkami i przyrządami do przygotowywania wywarów.
Ginny zamarła z podziwu. Wszystko było tak schludne, tak idealnie wykonane, aby przywoływało na myśl prawdziwą warzelnię, że nie potrafiła oderwać od tego wzroku. Na ścianie ponad kociołkami tata zawiesił kilka haków na chochle, szczypce i łyżki do spalań. Pośrodku szopy stał stół z wagą, moździerzami, i statywem; Ginny zakładała, że będzie musiała to wszystko ułożyć według własnych upodobań. – Weasleyów nie było stać nawet na podręczniki czy szaty do szkoły. Jak nagle zafundowali Ginny całe laboratorium do eliksirów? I – tak właściwie – po co? Czy ona nie była na to zwyczajnie za młoda? Dzieciaki w jej wieku zwykle dostają coś na wzór zestawu małego chemika. Bez przesady.
To nietaktowne, przeczące zasadom dobrego wychowania, które tak bardzo rodzice pragnęli, by dzieci się nauczyły. – O, a co to za potworek? I szyk, i fleksja do poprawy. Spróbujmy w ten sposób: To nietaktowne, przeczące zasadom dobrego wychowania, których – jak pragnęli rodzice – powinny nauczyć się dzieci.
Wbiła paznokcie we wnętrze dłoni, bo tylko w taki sposób radziła sobie z emocjami, i nie wypowiedziała ani jednego złego słowa. – Dziewięciolatka? Serio? Małe dziecko tak reaguje? W dodatku zapuszcza paznokcie, które można wbić sobie w skórę, zamiast obcinać do zera, aby nie przeszkadzały w zabawie? A właściwie nawet nie obcinać, tylko poczekać, aż mama obetnie, tym bardziej że Molly bardzo dba o swoją córkę.
Dokładnie tydzień później Weasleyowie poszli na ulicę Pokątną, aby zakupić potrzebne dzieciom rzeczy do Hogwartu. Ginny i Ron co prawda wciąż byli za młodzi, by dostać list ze szkoły, ale i tak chętnie podróżowali na Pokątną.
Sama właściwie znalazła się tam tylko dlatego, że czekała na tatę, który miał zabrać ją i resztę dzieci do restauracji. – Weasleyowie nie należeli do zamożnej części magicznego społeczeństwa, a pozwalali sobie na wypady do restauracji po pracy Artura? Całą liczną gromadką?
Jeden z nich, z żabą na barku, targował się właśnie z handlarzem ziół, a jego, jak Ginny przypuszczała, żona potakiwała niecierpliwie nogą, stając się coraz czerwieńsza na twarzy. – Potakiwała nogą? Pierwsze słyszę. Może chodziło ci o podrygiwała?
Wciąż kłócił się z tamtym mężczyzną, a żona wyglądała, jakby była u skraju wytrzymania. – Jest się na skraju.
W końcu Ginny brakowało blekotu, jednej z najbardziej pospolitych roślin w Europie, a chciała uwarzyć Eliksir Bełkotu. – Nie słyszałam nazwy Eliksir Bełkotu, tylko wywar z blekotu. Wymyśliłaś ją?
Ginny, najdyskretniej jak tylko potrafiła, wyciągnęła rękę po blekot. Chwyciła go z prędkością atakującego węża i natychmiastowo wsadziła do kieszeni. Handlarz ani nikt inny na ulicy nawet nie zwrócił na nią uwagi – panował tak duży tłok, że zobaczenie czegokolwiek poniżej pasa graniczyło z niemożliwością. Ginny miała taką przewagę, że wciąż była niska. – Przeczytaj ten fragment i powiedz – czy stresujesz się razem z bohaterką? Czy czujesz, żeby się denerwowała albo podniecała? Ja też nie. To scena dynamiczna, Ginny musi coś czuć. Pierwszy raz okrada zupełnie obcą jej osobę, chciałabym to z nią przeżywać. Co z tego, że w następnym akapicie piszesz, jak drżały jej ręce, biło serce i się spociła. Dlaczego to wszystko zaczęło się po kradzieży, a nie przed, w trakcie? Jak na scenę akcji masz zbyt dużo długich, okrąglutkich zdań, używasz nawet myślnika jako mocniejszego akcentu, zatrzymania się. To spowalnia tempo wydarzeń i… nudzę się. Nie czuję nic, scena mnie nie porywa, nie widzę, żeby Ginny robiła coś złego, wbrew sobie czy żeby to na nią wpłynęło.
Czy to świadomość, że znowu udało jej się coś ukraść bez niczyjego zauważenia, czy to fakt, że naprawdę to zrobiła. – Znowu? Przecież pożyczenie książek od Percy’ego, które zresztą oddała, to nie to samo, co kradzież u obcego handlarza na Pokątnej przy możliwych świadkach. A to, o ile dobrze rozumiem, zdarza się jej pierwszy raz. Zresztą nie przedstawiłaś pierwszej sceny kradzieży, nie mam porównania co do odczuć Ginny, a szkoda.
Oparła się bokiem o stolik, na który teraz rzuciła okiem. – Ten rym nie wygląda dobrze.
Mimo wszystko jednak jej uwagę przykuł wisiorek ze statkiem, srebrny, dobrze wykonany. – Albo mimo wszystko, albo jednak.
Nogi zwiotczały, a rozum krzyczał głośno „Uciekaj! Zostałaś przyłapana!”(.) – Brak kropki na końcu zdania. Wykrzyknik należy do cytowanego, główne zaś nie zostało zamknięte (brakuje kropki).
Trochę się zdziwiłam, że Ginny, ta pyskata Ginny, nie wypowiedziała ani jednego słowa. Już nie wiem, jak chcesz ją kreować – na cichą myszkę, która się wstydzi, jak w tym przypadku albo przy stole w domu Weasleyów, czy na wygadaną, zadziorną, buntowniczkę, tak jak to pokazywałaś wcześniej, choćby przy próbie złapania nimfy, a także w rozmowie z Billem o jego nowej dziewczynie. Zdecyduj się.
Złapała nawet kolkę, ale to nie powstrzymało Ginny przed szaleńczym biegiem. Byle do końca ulicy, byle do końca ulicy.
— Stój! Zatrzymaj się! — krzyczał chłopiec, depcząc jej po piętach, ale Ginny ani śniło się teraz poddać.
Złapała w drodze za kraniec stolika i pociągnęła gwałtownie za sobą, aż wszystkie kociołki z niego spadły, a pergaminy poleciały w powietrze. Następnie zrobiła to samo tylko że z żywnością, a na końcu wpadła w beczki; z dwóch z nich wylało się whisky. – Oprócz powtórzenia, chciałam się przyczepić do jeszcze jednej rzeczy. Wiem, że adrenalina dodaje dużo siły, ale rozmawiamy jednak o dziewięciolatce. Serio pociągnęła za stół i zamiast sama się przewrócić, wywróciła mebel z ciężkimi kociołkami? Trudno mi w to uwierzyć.
Wpadła z powrotem na Pokątną i zauważyła, że akurat w tym samym momencie jej rodzina wychodziła z księgarni. – Ginny chyba musi mieć niesamowite szczęście. Nie dość, że znalazła drogę na Pokątną – nie znając terenu! – biegając chaotycznie sąsiednimi uliczkami, wybiegła pod księgarnię, w której była jej rodzina, i to akurat w momencie, gdy wszyscy opuszczali budynek. Udało jej się zgubić goniącego ją faceta, a jej matka, ta uparta, stanowcza kobieta, przytakuje i mówi, że spoko, nie musi się z niczego tłumaczyć. To jeszcze imperatyw czy już Mary Sue?
— Jesteś ranna — stwierdził Ron, kierując spojrzenie prosto na jej nogi.
Albo raczej na obszarpane do krwi kolana i brudną sukienkę. – Obszarpane? Przecież Ginny się nawet nie przewróciła. Poza tym otarte (bo naruszenie ciągłości tkanki to, na przykład, otarcie). Obszarpane mogą być krawędzie, a gdyby miała na sobie spodnie – mogłyby być przetarte lub poszarpane na kolanach.
Machnęła na to ręką i chwyciła mamę za ramię, ciągnąc do wyjścia z Pokątnej.
— Musiałam przewrócić się po drodze. No wiecie, te zawody w „kto pierwszy złapie chochlika, ten wygrywa”... — zaśmiała się nerwowo. — Jakiś chłopak mnie popchnął. Ale to nic wielkiego, poważnie!
Mama już-już otwierała usta, by jakoś zareagować, kiedy Ginny ponownie pociągnęła ją ku wyjściu, za nic mając zirytowane prychnięcia Percy'ego oraz podejrzliwe spojrzenie Rona. – Na pewno. Dziewięciolatka z otartymi kolanami ciągnie matkę do wyjścia i macha na to ręką, zamiast rozryczeć się na środku i krzyczeć z bólu. Strasznie naciągana jest ta scena.
Przechodząc, czuła palące spojrzenia na sobie. Stanowiła zapewne niezłą atrakcję dla przechodniów: żebraczka lub dzikuska z bandą rudych osób obstawiających ją jak żołnierze. – Kolejna cecha Mary Sue? Wszyscy muszą patrzeć na Ginny? Pokątna jest ogromna i są na niej tłumy czarodziejów załatwiających różne sprawunki – w końcu to centrum magicznego Londynu. Kto by się przejmował nie wiadomo jak bardzo brudnym dzieckiem?
Spodobało mi się, że wprowadziłaś postać Teo, bo uwielbiam tego bohatera. Zastanawia mnie tylko kwestia naszyjnika. Skoro był tak cenny, to po cholerę tam leżał? Totalnie nie rozumiem tej kwestii i wydaje mi się ona bez sensu. Tak samo jak czekanie rok na pójście Ginny do Hogwartu. Rodzina Nottów ma wpływy, jeśli by chcieli, to wystarczyłoby się przejść do biura Artura i z nim porozmawiać lub odwiedzić Weasleyów w domu, powiedzieć o kradzieży i odebrać swoją własność. Choćby siłą czy groźbą – to w końcu Nottowie.
ROZDZIAŁ 5.
Pomysł z butelką przy Eliksirze Bujnego Owłosienia, jak rozumiem, jest twój? Nie znalazłam żadnej informacji, by kształt fiolki miał jakikolwiek wpływ na właściwości mikstury. Bardzo kreatywny pomysł – podoba mi się.
Skoro Ginny trzymała naszyjnik w dłoni, czemu Ron… nie zainteresował się, po co ona to robi? Przecież tworzyła eliksir, obie sprawne ręce by się przydały.
Starała się go zawsze mieć przy sobie w kieszeni, ukryty przed spojrzeniami rodziny. – Dlatego stała obok brata z wisiorkiem w dłoni?
Gdy Ron wychodzi zrobić kanapki, nagle przeskakujemy z jego perspektywy na perspektywę Ginny, a dzieje się to w obrębie jednej sceny. Powinnaś podzielić to na dwie, inaczej pojawia się head-hopping i jest to błąd. Jeśli już piszesz narratorem personalnym z punktu widzenia chłopaka, to powinniśmy wiedzieć tyle, ile on wie, a po jego odczuciach, czytam o odczuciach Ginny, o których Ron nie ma pojęcia, mógłby się ich najwyżej domyślać po jej zachowaniu, mimice.
Więcej na temat head-hoppingu tutaj: [klik].
Nie była do końca pewna, czy to rozsądne udać się do kobiety, która często odnosiła obrażenia ze swoich „małych” eksperymentów, ale Luna często opowiadała, jak jej mama ukończyła właściwe praktyki w zakresie magicznej psychologii z dobrymi wynikami. – Obrażenia ze swoich eksperymentów? Nie brzmi to dobrze. Może obrażenia spowodowane eksperymentowaniem?
— Dzień dobry! — przywitała się z szerokim uśmiechem, przez co Ginny zauważyła białe zęby. — Wejdźcie, wejdźcie! Ty to pewnie Ginny. Luna mi o tobie opowiadała. Wspaniale, że znalazła sobie kompana w postaci Indianki. Musisz mi o wszystkim powiedzieć! Wchodźcie!
Ginny, z jeszcze bardziej zasępioną miną, weszła do domu w kształcie wieży i zdjęła buty, które zostawiła pośród wielu innych różnokolorowych par.
— Dzień dobry — wymamrotała, poprawiając zieloną bluzkę i stając pośrodku pomieszczenia niepewna, co ma dalej robić. – Najpierw Ginny weszła, potem zdjęła buty, a dopiero później odpowiedziała dzień dobry? Przeczytaj ten fragment i zobacz, jak wiele czasu musiało minąć. Odpowiedź brzmi przez to nienaturalnie.
U państwa Lovegood ściany były niebieskie z namalowanymi na nimi liśćmi i zniekształconymi zwierzętami, z sufity zwieszały malutkie książki, a stół miał pięć nóg – cztery po bogach, jedna pośrodku. – Powinno być: na nich, sufitu, po bokach oraz jedną. Sam opis jest dość toporny, spróbuj go jakoś przeszktałcić, oddać naturalność, lekkość stylu.
Mam wrażenie, że naszyjnik jest horkruksem. Mam rację? Jeśli tak, to bardzo szybko się tego domyśliłam. Wszystko przez tak skonstruowany dialog z mamą Luny. A szkoda, bo to mogłaby być niezła zagadka – dlaczego Teodorowi aż tak zależy na odebraniu naszyjnika? Odkrywanie tej tajemnicy byłoby dobrą zabawą. Jeśli nie zgadłam, to mam wrażenie, że jest w naszyjniku jakaś cząstka Apolonii, choćby w postaci wspomnień, takich do oglądania w myślodsiewni.
Tym razem jednak napełniło ją przyjemne uczucie, coś w rodzaju błogiego spokoju, który pojawiał się, kiedy w pobliżu nie było nikogo, z kim musiała przeprowadzać wymuszoną rozmowę. Pożądanie, zazdrość i irytacja nie pojawiły się jak za wcześniejszymi razami, tak samo jak wrażenie przygniatania klatki piersiowej.
Niebezpiecznie jest powierzać uczucia zaklęte w przedmiocie innym osobom. – Skoro mama Luny tak mówi, to… dlaczego zaklęła uczucia Ginny w tym naszyjniku? Tym samym naraziła ją przecież na większe zagrożenie. Mogła zabrać jej ten wisiorek. To trochę jak z dziennikiem Riddle’a. Zostawianie Weasleyówny z tak niebezpieczną rzeczą jest nieodpowiedzialne, ale związywanie jej z tym jeszcze bardziej to już głupota. Fakt faktem Lovegoodowie nie byli nigdy do końca normalni, więc poniekąd można to usprawiedliwić, ale są raczej inteligentnymi ludźmi i mają świadomość zagrożenia, nie? Przecież Ginny jest jeszcze mała.
Będę mogła kiedyś pożyczyć ten naszyjnik do badań? – Spytała mama Luny, która chwilę wcześniej powiedziała: Noś go zawsze przy sobie i nigdy nikomu innemu nie oddawaj. – To jak to wreszcie jest?
Podobał mi się pomysł z listem od Rona pełnym błędów. Ma swój urok.
Cieszę się, że nareszcie przeniesiemy się do Hogwartu. Rozumiem, że musiałaś zrobić wprowadzenie do historii, jednak wydawało mi się, że trochę je przeciągasz. Brakuje mi starszej Gin.
Planuję zrobić cykl książek do uniwersum, które mam w głowie. – Książek? To wattpadowa naleciałość? Swoją drogą, bardzo ambitne plany, jeśli chodzi o pisanie.
ROZDZIAŁ 6.
W tym roku co prawda nie było zbyt wielu czarodziejów, nad czym młoda czarownica osobiście ubolewała, ale przynajmniej będzie mogła poświęcić więcej czasu na każdego czarodzieja osobno.
Jeszcze nigdy w życiu nie widziała nikogo z mugolskiej rodziny, bo rodzice niechętnie wypuszczali ją do nieczarodziejskiego świata właśnie przez wzgląd na nieznajomość mugoli. – To wydaje mi się naciągane. Ginny była na Pokątnej, gdzie kręciło się wielu mugolaków, więc może lepiej by brzmiało znała zamiast widziała? No i w czarodziejskim świecie powszechnie wiadomo, że Weasleyowie byli bardzo otwarci na mugoli (choćby za sprawą fascynacji Artura mugolskimi wynalazkami), dlatego ten argument do mnie nie przemawia.
Wracając, chłopak nazywał się Vincent Avery. – Nie kojarzyłam takiej postaci, research też nic nie wykazał. Rozumiem, że to twój OC, a skoro są z Gin na roku, mam nadzieję, że będzie się przewijać i wykreujesz mu jakiś ciekawy charakter. Tylko o ile powtarzające się nazwiska nie budzą zastrzeżeń, o tyle zwróć uwagę, że w oryginalnym uniwersum raczej nie zdarzało się, by powtarzano również imiona. Tymczasem w oryginale Rowling mamy przecież Vincenta Crabbe’a.
A, co najdziwniejsze, nigdzie nie widziała Rona. Przeczesała wzrokiem stół Gryfonów od początku do końca po kilka razy, ale Rona nie było. Ginny wcale się to nie spodobało. Wolała mieć swojego brata bliżej siebie. Ale oczywiście – w najważniejszym momencie jej życia go nie było, mimo że obiecał, że to on będzie najgłośniej klaskał spośród wszystkich uczniów w sali. – Trzy razy w jednym akapicie piszesz, że Rona nie było w sali. Wystarczy raz, naprawdę.
Luna w podskokach dotarła do stołu swojego domu, uśmiechając się szeroko, jakby właśnie gwiazdka do niej dotarła. – Pierwszy raz słyszę o takim porównaniu. Jeżeli nawiązujesz do jednej z tradycji Bożego Narodzenia, to bardziej naturalnie brzmiałaby wersja: jakby właśnie zobaczyła pierwszą gwiazdkę. Ewentualnie, jeżeli nawiązujesz do znanego memicznego określenia, brzmiał on: kiedy gwiazdka przychodzi wcześniej/kiedy święta przychodzą wcześniej. W takim wypadku sugeruję: uśmiechając się szeroko, jakby gwiazdka dotarła do niej wcześniej.
W sali panował szmer rozmów oraz od czasu do czasu śmiechy lub chichoty, a te z kolei były przygłuszane przez sporadyczne wykrzykiwanie domu. – Dom wykrzykiwał, to znaczy uczniowie, czy chodziło o wykrzykiwanie nazwy domu przez Tiarę Przydziału? Doprecyzuj.
A Ginny w tamtym momencie objadał stres. – Nie chodziło o zjadanie?
Bawiła się naszyjnikiem lub wyłamywała palce; im bliżej było do niej, tym bardziej zastanawiała się nad ucieczką z sali i przepłynięciem z powrotem przez jezioro do peronu w Hogsmeade. I prawdopodobnie wybiegłaby z Wielkiej Sali, gdyby nie to, że właśnie nadeszła wiekopomna chwila:
— Weasley, Ginny! – Ten fragment aż się prosi o POV. Wtedy też lepiej wczulibyśmy się w Ginny, doświadczylibyśmy jej stresu. Poza tym wyłamywanie palców to trochę mało, może warto dodać, nie wiem, spoglądanie na drzwi wejściowe, zagryzanie wargi, tupanie? Tak średnio czuję emocje Ginny w tym fragmencie.
— W życiu nie zaszkodzi odrobinę chaosu. SLYTHERIN! – Przecież gdy Harry poprosił Tiarę, aby nie przydzielała go do Slytherinu, zgodziła się, bo to wybory kształtują człowieka. Czemu tym razem potraktowała kogoś inaczej, na złość? No ale niech będzie, jestem w stanie to zaakceptować. Kaprys kapelusza, który za długo tkwi na półce.
Miała wrażenie, jakby zewsząd otaczały ją drwiące spojrzenia, mówiące: „Jestem lepszy, bogatszy i ważniejszy od ciebie, plebsie”. – Dzieciaki czystej krwi miałyby znać mugolskie słowo plebs? Trochę mi to nie pasuje.
Bardzo podoba mi się kreacja Luny w twoim opowiadaniu. Nie przesadzasz, jest naturalna i czuję jej dziwną, charakterystyczną aurę, kupuję to obłąkanie. To postać, która, jak na razie, wyszła ci najlepiej, choć wydaje się najtrudniejszą do oddania. Przyjemnie się czyta dialogi z Luną, aż wyobrażam sobie jej ton wypowiedzi, widzę tę samą dziewczynę, co w książkach Rowling. Oby tak dalej.
Zapadnie się pod ziemię, kiedy tylko stanie naprzeciwko nich z miną grzesznika „ale ja nie chciałam!”(.) – Brakuje mi tu jakiegoś dwukropka przed cytatem. I kropki na końcu zdania. Poza tym grzesznik jest bardzo mugolski, chrześcijański – nie pasuje mi do magicznego świata.
Wyglądała jak zainteresowany ptak, pięknie opierzony, ale wciąż dziecinny. – Dziecinny ptak? Pierwsze słyszę. Masz tendencję do dziwnych porównań.
Dobrze, myślała, klucząc zawiłymi, mrocznymi korytarzami, jutro będę mogła z nimi porozmawiać. Teraz za bardzo się wstydziła. – Będzie mogła. Jeśli chcesz zacytować myśli, wydziel myślała myślnikiem. Ewentualnie użyj kursywy lub cudzysłowów.
W pewnym momencie Ginny kompletnie straciła rachubę, w jakim miejscu w ogóle się znajdują. – Stracić można rachubę czasu, nie miejsca.
Co prawda prefekci starali się jak najlepiej wytłumaczyć, jak pierwszoroczni mają podążać do Pokoju Wspólnego, ale patrząc po minach innych, nie była jedyna, która nic z tego nie zapamiętała. – Pokój wspólny zapisujemy małą literą. Zapis od wielkiej utarł się przez liczne fanfiction, ale w oryginalnych wydaniach jest od małej.
Mogła założyć się o pięć galeonów, że coś wysyczały, co niekoniecznie brzmiało na ciepłe przywitanie. – Brzmiało jak ciepłe powitanie/wyglądało na ciepłe powitanie.
Z sufitu zwisał stary żyrandol, na oko z XI wieku. – Na pewno Ginny, jedenastolatka, potrafi z wejścia ocenić wiek żyrandola.
Kolumny stały po dwóch stronach schodków prowadzących na podest, na którym ustawiono fortepian. – Pamiętasz jeszcze, że to pomieszczenia na codzienny użytek młodzieży, prawda? Do skrajnej przesady brakuje już tylko przyległej sali balowej, prywatnej biblioteczki i tajnego baru z trunkami sponsorowanymi przez samego Salazara.
Pokój Wspólny zdawał się idealny do tej czynności. Z ust wyrwało jej się rozmarzone westchnięcie.
Niestety niezbyt długo mogła cieszyć się Pokojem Wspólnym, ponieważ już po chwili prefekt odchrząknął, zwracając tym na siebie uwagę, i rozłożył ręce. – Cały czas zapisujesz pokój wspólny wielkimi literami. Nie będę tego powtarzać, ponieważ robisz to za każdym razem. Musisz przejrzeć cały tekst pod tym względem i nanieść poprawki.
Weasley może i lubiła być w centrum uwagi (czuła się wtedy mile połechtana), ale gdyby miała do wyboru narażać się na nieprzychylne spojrzenia osób wyższej klasy a zostać zwyczajną, szarą myszką, wybrałaby tę drugą opcję. – Mogłaś zapisać to POV-em, bo teraz masz brzydką ekspozycję, przez co źle się czyta ten fragment.
W sumie to wyobrażenie nie odbiegało tak bardzo od rzeczywistości; tak czy siak musiała uważać na każdy swój ruch i każde słowo, żeby nie zostać ukąszonym. – Ukąszoną.
(...) Ginny przystanęła przy kanapie wokół kominka, przy którym siedziała grupka niewiele starszych od niej Ślizgonów. – To Ślizgoni mogli siedzieć wokół kominka, Ginny nie mogła sama stać wokół.
Kto mu pisał te przemówienie? – To.
Uczucie to było tak nieznośne, że aż wzdrygnęła się w miejscu i strzepnęła kurz z szat, jakby chciała strzepnąć spojrzenie.
Z wręcz nieznośnie głośno krzyczącą intuicją (...).
Pochwalę cię tu za klimatyczny opis pokoju wspólnego. Wszystko widziałam zza pleców Ginny, więc łatwiej było się wczuć w atmosferę tam panującą. Mimo że znajdujemy się w lochach, od pomieszczenia biło dziwne ciepło, czułam zachwyt Gin.
Ładny fragment z uczuciem wzroku na plecach Weasley. Podejrzewam, że to Nott, więc nie będzie elementu zaskoczenia. Zostaje tylko liczyć na to, że dobrze poprowadziłaś ten wątek i Ginny nie odkryje od razu, kto ją obserwuje.
ROZDZIAŁ 7.
Wciąż była wystawiona na wzrok obrazów, dlatego zacisnęła zęby i wyprostowana w końcu doszła do Pokoju Wspólnego. – Nie można być wystawionym na wzrok. Prędzej na spojrzenia. Nie wiem, po co tak kombinujesz, może po prostu napisz, że czuła się obserwowana? Czuła na sobie spojrzenia?
Nie będę się rozpisywać – w tym rozdziale również masz dobrze zbudowane opisy, dzięki którym mogę wczuć się w opowiadanie oraz sceny, które w nim zawierasz. Mimo ponurego wyobrażenia o pokoju wspólnym Slytherinu, po tym, jak go przedstawiłaś, naprawdę mi się w nim podoba.
Nie lubiła, gdy ktoś oceniał ją wzrokiem jak druga dziewczyna w tej chwili. – Ginny ciągle powtarza, że kocha być w centrum uwagi i że robi wszystko, by ją na siebie zwrócić. To trochę rozbieżne, prawda? To jaka ta Ginny ma wreszcie być? Odważna i buńczuczna czy szara myszka, unikająca spojrzeń? Bądź bardziej konsekwentna w kreowaniu postaci, szczególnie głównej bohaterki.
Wiem, że nie znamy imienia dziewczynki, dlatego nazywasz ją blondynką, ale mam nadzieję, że później, gdy Gin dowie się, jak koleżanka ma na imię, nie będziesz określać bohaterki kolorem włosów.
Od czasu do czasu zerkała na stół Gryffindoru w poszukiwaniu braci. Chłopcy jednak nie byli rannymi ptaszkami, a Ginny wstała wyjątkowo wcześnie z nadzieją, że uniknie tej nieznośnej uwagi ze strony Ślizgonów. – Nie? A Percy, który wciąż wstawał pierwszy, był ułożony, punktualny i tak dalej?
Dobrze, że wróciłaś do Vincenta i wykorzystałaś jego postać. I od razu pokazujesz próby zaaklimatyzowania się Ginny – fajnie.
Nie taki zły wilk, jak go malują, co? – W powiedzeniu jest o diable – nie taki diabeł straszny. Nie powiem, żeby ta zmiana mi się szczególnie podobała. Postać – można powiedzieć – fantastyczną, nadprzyrodzoną, zmieniasz na zwykłe zwierzę. Jeśli koniecznie chcesz odejść od utartego sformułowania, może weź pod uwagę jakieś magiczne stworzenia?
— Skoro to taka powszechna rzecz, to dlaczego mam siedzieć cicho?
— Ludzi irytuje ciągłe gadanie na temat tego, co oczywiste.
Ginny zmarszczyła w zamyśleniu brwi, a Vincent wrócił do zabawy owsianką. – Teraz Gin się dziwi, a scenę wcześniej czytałam: Ginny kompletnie nie widziała sensu tej rozmowy oraz niepotrzebnego uzewnętrzniania się. Nienawidziła pogaduszek o niczym oraz zasypywania informacjami o sobie, a w tym momencie siedziała jak przyparta do muru pod czujnym spojrzeniem Ślizgonki. To stawało się nieznośne. – To jak to wreszcie jest? Nie lubi takich zachowań, a tak robi? Nie zdaje sobie sprawy ze swojego postępowania? Przeszkadza jej, gdy ktoś gada o niczym, ale jest okej, kiedy to ona zaczyna podobny monolog? Tutaj znów kłania się konsekwencja.
Podoba mi się nawiązanie do tytułowych zgniłych jabłek, a z drugiej strony nie jestem w stanie zaakceptować tego, że na zawsze idealnie przygotowanym stole z jedzeniem Hogwart pozwala sobie na coś takiego. Nie sądzę, by zajmujące się stołami skrzaty do tego dopuściły. Ciekawa jestem, jak rozwiniesz ten wątek, jest w tym coś zagadkowego.
Pobliscy Ślizgoni patrzyli na nią krzywo, gdy tak mówiła jak do ściany, a braci wciąż nie było, mimo że to idealna pora na śniadanie. – Wiesz, trochę by było dziwne, gdyby śniadanie w Wielkiej Sali nie było idealną porą na śniadanie.
Podkreślony rym kłuje w uszy przy czytaniu na głos.
Jak z głębin wody wynurzył się słodki głos Dafne, a chwilę potem dziewczyna popukała Teodora w ramię. – Głos może brzmieć, jakby wynurzał się z głębin, a nie stricte się wynurzać. Zastosowałaś skrót myślowy, ale nie wygląda on najlepiej.
— Wiesz, śledzenie Weasleyetki nic ci nie da — powiedział, przeciągając w ten swój irytujący sposób głoski, który często doprowadzał Teodora do białej gorączki. – Rety, co się tu stało z szykiem? Spróbuj: powiedział, przeciągając głoski w ten swój irytujący sposób, który często doprowadzał…
Blaise rzucił jej urażone spojrzeniem, lecz nim mógł odpowiedzieć, do rozmowy weszła znowu Dafne – spojrzenie.
Nigdy nie znosił dobrze hałasu. W domu zawsze panowała cisza, więc do tej ciszy się przyzwyczaił, a każde wyjście na miasto traktował jak podróż przez mękę, a kontakt z ludźmi jako katorgę. – No i znów rzucająca się w oczy ekspozycja. POV wyszedłby tu idealnie, np.: Cholera czemu oni rozmawiali tak głośno? Tak bardzo chciałby być teraz w domu, samotnie spacerując korytarzami posiadłości.
Pierwsze zdanie, bardziej naturalny szyk: Nigdy dobrze nie znosił hałasu.
Podskoczyła przestraszona, łapiąc się za serce na niespodziewany głos rozchodzący się zza niej. – Chyba chodziło o głos dochodzący zza niej.
Do domu, w którym nie wiedziała, czy wciąż była mile widziana. – To brzmi tak, jakby Ginny, tylko będąc w tym domu, nie miała tej świadomości, a to przecież bez sensu. Lepiej: Do domu, o którym nie wiedziała, czy wciąż była w nim mile widziana.
Sceny w Hogwarcie ze starszą Ginny wychodzą ci o wiele lepiej niż te, gdy była mała. Wiesz, w zachowaniu Weasley nie ma praktycznie różnicy, a przecież wiele się musiało zmienić – choćby śmierć mamy Luny, działanie naszyjnika, no i ogólnie dzieci szybko dorastają, zmienia się ich psychika, piramida wartości, inaczej się wysławiają… U ciebie nie widać żadnej różnicy między ośmio- a jedenastoletnią dziewczynką. A powinna jakaś być.
ROZDZIAŁ 8.
Jej starszy brat, o którym, przyznawała ze skruchą, nie pomyślała ani chwili od momentu przydziału do Slytherinu, wyłonił się z cienia jak duch, mocno zaciskając ręce na pasku torby. – Przecież w poprzednim rozdziale szukała wzrokiem któregokolwiek z braci.
— Nie mam nic przeciwko, że jesteś Ślizgonką — powiedział. — Po prostu boję się, że to inni Ślizgoni zrobią ci krzywdę. – To zachowanie jest z jednej strony podobne do Rona, a z drugiej nie. Martwi się o Gin, jasne, ale… on miał wybuchowy charakterek, jeśli chodzi o sprawy honoru. Widziałam go raczej jako zazdrośnika, który nie odzywa się przez tydzień, a później przeprasza.
Przynajmniej nareszcie Ginny zachowuje się jak dziecko, a nie nastolatka. Ten płacz unaturalnił jej kreację charakteru.
— To przecież nic nie znaczy — odezwała się żałośnie słabym głosem. — Mam przechlapane. Rodzice mnie wydziedziczą.
Ron parsknął cicho, ale zaraz potem spoważniał, gdy zobaczył, że siostra wcale nie żartowała, a przyglądała mu się tak smutnym wzrokiem, jakby miała się zaraz na nowo rozpłakać.
— Nie no, aż tak to nie. Pewnie pokrzyczą, ale później im przejdzie. – Dziwi mnie podejście twoich bohaterów. Weasleyowie nigdy nie szkalowali nikogo za pochodzenie, status społeczny, bycie bogatym czy cokolwiek. Skąd nagle takie podejrzenia? Artur i Molly kochali swoje dzieci, dawali im wiele miłości i zrozumienia. Nie widzę powodu do aż tak przesadzonych podejrzeń – krzyczenie, wydziedziczenie itp. Do takich zachowań prędzej byłby zdolny Percy.
Ginny wątpiła, czy dałaby rady dostosować się do tych poleceń. – Radę.
Dobry research z figą abisyńską, brawo.
Reszta uczniów z ekscytacją zaczęła delikatnie ruszać figę, patrząc, jak ta mocniej świeciła się fioletem albo okręcała wokół własnej osi, gdy ktoś mocniej chwycił za łodygę.
Weasley coraz bardziej zastanawiała się, czemu ktoś taki jak Anne Shafiq starał się z nią zaprzyjaźnić. Młoda Ślizgonka słyszała niegdyś o Nienaruszalnej Dwudziestce Ósemce i o magicznych rodach, które do niej należały. – Może chodzić i o Ginny, i o Anne. Napisz po prostu imię. Lepiej się powtarzać, niż zbytnio komplikować. Tym bardziej jeśli piszesz z perspektywy Ginny, która jest w podobnym wieku. Dlaczego miałaby myśleć o rówieśniczce per Mała Ślizgonka?
— Rude włosy, wieśniackie kłosy, stare szmaty, dom niebogaty, brzydkie piegi, zwarte szeregi! Kim jestem? Weasleyem! — krzyknął chór Gryfonów, który po chwili zachichotał pod nosem. – Nie kupuję tego kompletnie. Że Gryfoni wyśmiewają Ginny, jej biedotę i kolor włosów? Przecież oprócz niej wszyscy Weasleyowie byli w Gryffindorze. To nierealne. Nie rób z Gryfonów Ślizgonów. Tak, wiem, że Huncwoci śmiali się ze Snape’a, ale to trochę inny przykład – był kujonem, był samotny, był nieprzyjazny i tak dalej. Tu Gryfoni nie mają podstaw, to po pierwsze, a po drugie z samego szacunku do Freda i George’a, znanych i lubianych pałkarzy, sądzę, że nie zrobiliby tego.
Szukała więc jakiejkolwiek inspiracji, cały czas zaciskając palce na wisiorku, jakby ten miał zaraz poddać jej pomysł. – Poddać? Może podrzucić?
— Złodziejka w końcu trafiła do Hogwartu. — Twarz chłopaka niczego nie pokazywała, ale oczy nie okłamały Ginny. Wyrażały szczerą niechęć i pogardę. Wysunął w jej stronę dłoń. — Oddaj mi to. – Przecież Teodor się zarzekał, że nie będzie rozmawiał z Weasley o naszyjniku ani prosił jej o oddanie, było to dosłownie rozdział wcześniej!
— Nie mam. Nie mam, jasne? Już dawno to wyrzuciłam.
— Że co zrobiłaś? — Niedowierzanie odbiło się w jego głosie. – Przecież chwilę temu Ślizgoni rozmawiali o tym, że Ginny nosi naszyjnik na szyi i z łatwością można jej go choćby ukraść. Czemu Teo teraz wierzy, że Weasley go wyrzuciła?
Ciemnowłosy chłopak wypuścił powoli powietrze z ust i krzywiąc się, powiedział – unikaj określeń typu ciemnowłosy, blondynka, szafirowooka czy cokolwiek, co określa postać za pomocą wyglądu. To tandetne, świadczy o niewiedzy, niedoszlifowanym warsztacie autora. O, drugi przykład: Pokręciła głową, przybierając taką samą pozę co ciemnowłosy. Myśląc o kimś, kogo już jakiś czas znamy, nie określamy go w swoich myślach w taki właśnie sposób, prawda?
I znów mamy tę wybuchową Ginny, która potrafi być uparta i nieźle pyskować. Myślałam, że kreujesz ją na odważną przy rodzinie, a cichą przy obcych, ale teraz wszystko mi się już miesza i wygląda na to, że tobie również. Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak wygląda charakter twojej bohaterki i że na tym etapie jest on dość rozbieżny. Postaraj się trzymać ściśle kreacji Ginny, zamiast pozwalać jej się zachowywać skrajnie.
ROZDZIAŁ 9.
Niechętnie podchodziła do miłości zarówno w życiu prawdziwym, jak i fikcyjnym i nic ani nikt nie mógł tego zmienić. Prędzej piekło zamarznie, a jej bracia ubłagają dla niej zmianę domu u Dumbledore'a, nim przywita zakochanie z otwartymi ramionami. – Dziwnie mi czytać o miłości w kwestii romansów, tzn. poważnej miłości między dwojgiem ludzi, gdy mówi o tym jedenastolatka. Może i nie lubiła romansów, ale, kurczę, czemu ona myślała o tym kolejny raz w takiej kategorii, zamiast narzekać na niegrzecznych chłopców, którzy ciągną ją za warkocze? Nie odbieraj tej postaci dzieciństwa. Poza tym piekło – skąd nie-mugolka miałaby znać to określenie?
— To Wielka Kałamarnica — poinformowała Ginny. — I to wcale nie jest stwór. Właściwie jest dość przyjazny. Można go dokarmiać i łaskotać. – Jeśli Ginny odnosi się do kałamarnicy, to przyjazna i ją.
Ginny pomyślała, że Anne mocno przesadzała w swoich słowach, ale gdy się głębiej zastanowiła, ona właściwie cały czas wyolbrzymiała sprawy. Dlatego też nie potraktowała jej poważnie. Według słów Ślizgonki, państwo Shafiq wydawali się rozpieszczać małą Anne i pozwalać jej żyć marzeniami. – Znów piszesz o Ślizgonce i może to dotyczyć zarówno Ginny, jak i Anne.
— Malfoy i jego świta — wykrztusiła Anne, a Ginny zmarszczyła brwi.
— Słyszałam to nazwisko... Mówisz o Draco Malfoyu?
— A jak inaczej? — sarknęła. — Ma dziwny sposób wybierania znajomych. W większości to dziwacy bez życia. W większości — zaakcentowała.
— Na przykład?
— Taka właśnie Milicenta Bulstrode! – Przecież Malfoy nie zadawał się z Milicentą. Ani u Rowling, ani u ciebie – nie było jej przy stole, gdy rozmawiali w grupie. Swoją drogą, nie rozumiem, czemu wszyscy robią z Malfoya takiego szefa gangu. On trzymał trochę z Zabinim, ale dopiero później, a w głównej mierze rozmawiał z zakochaną w nim Pansy i rozkazywał Crabbe’owi i Goyle’owi. Nie rządził całym ślizgońskim rocznikiem.
Chociaż nie, on właściwie jest uroczy.
Ginny właściwie kojarzyła tylko Tracey i miała podejrzenia, kim był Teodor, jednak reszta brzmiała zupełnie obco.
Jasne włosy spięła w kucyka, a we włosy wplotła kwiaty, czym przypomniała, dlaczego w pierwszej chwili Ginny wzięła ją za nimfę wodną.
— Nargle wróciły i mącą w głowach innych — poinformowała, kiwając głową.
Luna w tym rozdziale jest świetna. Taka… lunowata. Strasznie podoba mi się scena rozmowy między dziewczętami i następujący po niej wątek. Tylko nie bardzo rozumiem, czy chodzi o starcie Draco i Rona w bieżącym roku szkolnym, czy poprzednim. Ron pytał Ginny, czy ta zna Malfoya, a sam musiał go poznać już rok wcześniej. Jednak na uczcie powitalnej Ron był nieobecny. Hmm… Mam nadzieję, że to doprecyzujesz.
Dobrze też przedstawiasz problemy jedenastolatki – przejmuje się bratem i jego kłótnią z kolegą. Takie sprawy są ważne dla dzieci. Fajnie, że wprowadziłaś ten element i jest to – tak mi się na razie wydaje – jeden z głównych wątków.
— Wparowała do dormitorium, w którym wciąż siedziała Anne w takiej samej pozycji, co ją zostawiła godzinę temu. – W takiej samej pozycji, w jakiej zostawiła ją...
Podoba mi się kreacja Anne. Ma specyficzny charakter i jest jak na razie dość znaczącą postacią, ale czuję, że będzie się trzymała na uboczu. To tak jak z Pansy Parkinson u Rowling. Ciekawi mnie, co wymyślisz w związku z Anne i mam nadzieję, że nie zabijesz potencjału tej bohaterki.
ROZDZIAŁ 10.
Spojrzała na nią z odrazą, gdy (,) wtulając policzek w poduszkę i pochrapując cicho z otwartymi ustami, śliniła poduszkę. Z jednej strony Anne potrafić być do obrzydzenia słodka, a z drugiej tak niesmaczna, jak w tamtej chwili. – Nie rozumiem, czemu ma być niesmaczna. Bo ślini poduszkę i pochrapuje? Nie obudziła Ginny, robi to, co prawie każdy człowiek. Nie przemawia do mnie ten przykład.
Była w Hogwarcie już trzy dni, a wciąż nie mogła wyjść z podziwu, jak pięknie i tajemniczo przedstawiał się salon, porównawszy go do stęchłych pracowni w lochach i nieco zbyt zagraconych sal lekcyjnych. – Już trzy dni, a ja uczestniczyłam w jednych zajęciach – zielarstwa – gdzie stricte lekcji było jak na lekarstwo. Nie widziałam, jak Ginny się przyzwyczaja do zajęć, jak reaguje na Snape’a, McGonagall czy Flitwicka. Gdzie się podział Irytek? Widzę, jak Gin poznaje uczniów, lochy, jak się zachwyca pokojem wspólnym Slytherinu, ale… to szkoła! Nie było jeszcze ani jednego zdania dotyczącego pracy domowej, ulubionego przedmiotu… Brakuje mi tego.
Zanim Ginny przyjechała do Hogwartu, Ron lubił opowiadać, jak to wnętrze miejsca schadzek Gryffindoru było przytulne i ciepłe, w przeciwieństwie do Slytherinu, który wiał chłodem jak jego domownicy. Wtedy myślała, że wyolbrzymiał, teraz jednak nie mogła się z nim nie zgodzić. – Skąd Ron wiedział, jak wygląda pokój wspólny Ślizgonów? Nawet w sadze dowiedział się o tym dopiero na drugim roku.
Pewnie przejęłaby się bardziej, że Nott z łatwością mógł ją namierzyć (,) a ona jego nie, ale w tamtym momencie na schodach pojawiła się rozespana Anne, pocierając piąstkami oczy.
— Gadałaś z nimi? (...)
— Bardziej oni do mnie. – Oni ze mną/oni mówili do mnie.
Ja opowiem ci trochę o sobie, a ty o mnie. – W sensie Anne opowie Ginny o sobie, a Ginny Anne o niej?
Ginny widziała światło u jego okien i wielkiego, czarnego psa, którego tarmosił. – Przez okna.
Schowała go z powrotem, ale trzymała rękę w miejscu, gdzie wisiał, tak dla pewności, gdyby Teodor miał się zaraz rzucić i wydrzeć siłą. – Co wydrzeć siłą? Brakuje dopełnienia.
Rozdział czyta się bardzo szybko. Tak jak wspominałaś w posłowiu, próbowałaś pisać bez ekspozycji i ja również nie zauważyłam, by gdzieś rzucała się w oczy. Z tym rozdziałem się wręcz płynęło. Rzeczywiście było mniej opisów, ale sądzę, że nie musisz po raz kolejny przedstawiać wyglądu pokoju wspólnego. Zastanów się nad jakąś sceną na korytarzu poza lochami albo może jakąś lekcją? Brakuje mi Hogwartu w Hogwarcie. Wciąż siedzimy w lochach, zaczyna mi się tam nudzić.
Cały czas liczę także na spotkanie z Percym albo Fredem i George’em. Gdzie się podziali bracia? Chyba powinni od razu po takiej, a nie innej sytuacji podbiec do siostry, prawda?
ROZDZIAŁ 11.
O, jak na zawołanie rozdział zaczyna się zajęciami z eliksirów. Fajnie.
Pracownia eliksirów była równie mroczna co lochy, ale przynajmniej ręce nie lepiły się od wilgoci. – Ale pracownia eliksirów była przy wejściu do lochów, więc de facto warunki klimatyczne były raczej takie same. Poza tym lochy w części przystosowanej do uczniów nie mogłyby lepić się od wilgoci, bo dzieci za często by od tego chorowały. Nie wierzę też, by nie było zaklęć powstrzymujących wodę od dostawania się do budynku. Zapaszek, chłód – ok. Lepienie się od wilgoci – nie bardzo.
Snape trzymał duże zapasy składników w szafkach, co Weasley od razu zanotowała z małym uśmiechem. Wydawały się świeże, przygotowane prosto do użycia, więc nie powinna mieć żadnych problemów z przyrządzaniem eliksirów. – Przecież każdy uczeń przynosił własne ingrediencje, te szafki to kolejny utarty wymysł fanfiction.
Ginny prychnęła śmiechem i oparła o krzesło, jednak Gryfon wciąż na nią nie patrzył. – Oparła się.
— Spokojnie! Tak długo jak nie jesteś niegrzeczny, istnieje szansa, że nie zostaniesz zjedzony żywcem. — Puściła mu oczko w jeszcze lepszym humorze, czego nie mogła powiedzieć o chłopcu, który był bliski omdlenia. — A tak poważnie, to nie jesteśmy tacy źli. Dopóki nie pałętasz się pod nogami jak zagubiony skrzat domowy, nie zrobimy ci nic gorszego oprócz całkowitego upokorzenia na oczach szkoły lub pobicia tak, że nie będziesz w stanie chodzić. Serio, jest spoko. – A dopiero była taką szarą myszką, że aż nie chciała zwracać na siebie uwagi kolegów w pokoju wspólnym!
Ginny miała różne sposoby na uspokojenie się. Albo żuła od wewnątrz wargę, albo przygryzała policzki, ale najczęściej po prostu wbijała paznokcie we wnętrze dłoni. – O wbijaniu paznokci wiemy, bo pokazałaś to sceną. O reszcie nie mamy pojęcia, a w ekspozycję nie uwierzę.
Na tych lekcjach nauczycie się warzyć szczęście, przywracać życie, tworzyć piękno i miłość, wywierać wpływ na czyjeś ciało i doszukiwać się prawdy. – Tworzyć piękno i miłość? W ogóle mi te słowa nie pasują do Snape’a. No i nie da się przywrócić życia inaczej niż przy pomocy Kamienia Wskrzeszenia, a Severus nie okłamałby uczniów. Nie kupuję tego Seva. W ogóle zabrakło mi go w tej scenie. Niby coś mówił, ale nie czułam, jakby naprawdę był w sali. Ginny nie przejęła się jego obecnością, tylko skupiła na uwarzeniu eliksirów. A przecież Snape jest dość emocjonującą osobistością. Przynajmniej powinien być.
— Przyroda bywa nieprzewidywalna, więc musisz nauczyć się szybko reagować i klarownie myśleć niezależnie od sytuacji.W eliksirach chodzi trochę o ścisłość, a trochę o inwencję twórczą. – Brakuje spacji między zdaniami.
W połowie drugich zajęć Snape przechadzał się po sali i krytykował każdy eliksir. Gdy tylko dotarł do stolika Ginny i Colina, skinął jedynie głową i ruszył dalej. Creevey prychnął pod nosem i oparł się łokciami o stół. – No tak, tylko Ginny potrafiła warzyć eliksiry, żadne inne dziecko czarodziejów nie miało z tym nigdy styczności. Zalatuje Mary Sue.
— Żadnego „gratuluję” albo „nieźle”? Dupek. – Dopiero co Colin śmiertelnie się bał, gdy Ginny powiedziała, że Ślizgoni mogą go pobić, a teraz mówi Ślizgonce coś takiego o strasznym nauczycielu, w dodatku opiekunie Slytherinu? Zdecyduj, czy Colin ma być tchórzliwy czy też odważny. No i gdzie jego aparat? Przecież się z nim nie rozstawał! Nie widzę Colina w Colinie.
Zdjęła kociołek z ognia i wykonała kilka ostatnich punktów, nie komentując słów Colina żadnym słowem.
Wyglądał w ten sposób bardzo uroczo. Bardzo przypominał Rona (...).
(...) zaledwie cztery osoby, zbyt zajęte samym sobą, by poświęcić Ginny więcej uwagi, siedziały w różnych miejscach – więc prędko skorzystała z możliwości i zajęła siedzenie. – Sami sobą.
— Na korytarzu, na piątym piętrze. Kotka Filcha nie żyje. Ktoś napisał krwią napis na ścianie, żebyśmy bali się dziedzica Slytherinu! Komnata Tajemnic została otwarta! – Pani Norris została napadnięta w Noc Duchów, czyli pod koniec października, a u ciebie minął dopiero pierwszy tydzień września. Już nie wiem, czy chcesz się trzymać większości elementów kanonu, czy wszystko naginać. Zresztą wiemy już, jak działał Riddle – przez dziennik. Tak szybko dał radę omamić jakiegoś ucznia?
Uczniowie przynieśli zakrwawioną Milicentę do pokoju wspólnego? Prefekci nic na to nie powiedzieli? Nikt nie widział tych uczniów po drodze? Przecież ci Ślizgoni mieli po dwanaście lat! Nie spanikowali, nie wezwali nauczyciela? Uważam, że są zbyt młodzi, by tak z dystansem podejść do sprawy, być tak opanowanymi. To nie są czasy wojny, a nawet wtedy wywołałoby to jakąkolwiek reakcję, może panikę.
ROZDZIAŁ 12.
Szepty i pomrukiwania sprawiały, że dreszcz przebiegał jej po plecach, a ręce pociły. – Pociły się. Dość często zapominasz tego zaimka zwrotnego.
Pani Norris jednak umarła? Nie została spetryfikowana? Mam nadzieję, że to specjalny zabieg.
Musiała jak najszybciej stamtąd wyjść, nim ktokolwiek inny zauważy, że coś było nie w porządku. Wrzuciła niedbale list do kieszeni. – Niedbale? Chyba powinna dbać o to, żeby list jej nie wypadł i nikt go nie przeczytał. Anne tylko by na to czekała.
Poza tym nie wiem, jak bardzo przepastna musiałaby być ta kieszeń, żeby móc do niej coś wrzucić. Raczej wepchnęła czy coś takiego.
Uniosła wysoko brwi, nie będąc pewna, czy się nie przesłyszała(.) – brak kropki na końcu zdania.
Po scenie z Blaise’em mam wrażenie, że tylko Ginny widzi te jabłka jako zgniłe. Czy to jakaś kolejna tajemnica? Może tylko nadinterpretuję, ale byłby to fajny pomysł. Nie mogę się doczekać rozwinięcia tematu.
O, parę zdań później okazuje się, że miałam rację. To obiecujący wątek, świetny i zaskakujący pomysł. Naprawdę chcę dowiedzieć się więcej, intrygujesz fabułą, zaczęła się rozwijać i dzieje się. Oby tak dalej, coraz lepiej czyta mi się twój tekst.
Splotła ręce na piersi i wyczekiwała dalszych słów, podczas gdy chłopak kręcił się na krześle, raz podpierał o stół, raz znowu odchylał na siedzeniu, aż w końcu najwyraźniej stwierdził, że nie znajdzie wygodnej pozycji i rozwalił na miejscu. – Co rozwalił na miejscu? Chodziło ci zapewne o się, chociaż takie potocyzmy źle brzmią w kwestiach narratora. Może zastąpisz rozwalił mniej slangowym słowem?
Szkoda, że tak od razu ukazałaś legendę o zgniłych jabłkach. Myślałam, że to trochę przeciągniesz, a Ginny się natrudzi, aby odkryć, czemu widzi takie rzeczy, a tu kawa na ławę i wątek zamknięty, choć ledwo się zaczął.
— Vincent rysuje? — przerwała Anne, na co rzuciła Ginny zaskoczone spojrzenie. — Nie wiedziałam. – Zdanie wypowiada Ginny, ale dopisek narratora jest mylący.
Weasley nie miała czasu, by roztrząsać jej rozterek, więc prędko sięgnęła do klamki i już-już wychodziła, gdy usłyszała ostatnie słowa wypowiedziane tak cicho, jakby nie miały kiedykolwiek dostać się do niczyich uszu. – Nie miała czasu na roztrząsanie jej rozterek lub by roztrząsać jej rozterki/rozterkę. Dotrzeć do uszu albo po prostu usłyszeć.
Jakbym zgadła – Ginny zgubiła list. To, co wydaje mi się twoim niedopatrzeniem, jest robione na potrzeby fabuły. To satysfakcjonujące, że czyny bohaterów niosą za sobą konsekwencje.
Nie mam więcej uwag do tego rozdziału. Jeśli chodzi o poprawność, czuję, że się powtarzam. Umówmy się, że pominę wypisywanie błędów technicznych i skupię się na fabule – bez sensu, żeby ocena była sztucznie wydłużona, a i praca pójdzie mi sprawniej.
ROZDZIAŁ 13.
Stanęła za fotelem, na którym siedziała Dafne, i odchrząknęła, zwracając tym samym na siebie uwagę. – Skąd Ginny wiedziała, że dziewczyna ma na imię Dafne? Nie poznały się, a narracja jest poprowadzona zza pleców Ginny, więc wiemy dokładnie tyle, ile wie ona sama, nic ponad.
Wydaje mi się dziwne, że Malfoy przedstawił wszystkich Ginny, ale jej wszystkim już nie. Czy ona jest tak wyjątkowa, że każdy zna jej nazwisko, mimo że jest pierwszakiem? Znów widzę ją jako Mary Sue, znaną i akceptowaną, wyjątkową… bo tak. Widzi zgniłe jabłka, okej, ale niech chociaż uczniowie traktują ją normalnie, nie jak boginię.
Ginny westchnęła cicho, gdy już drzwi do dormitorium zatrzasnęły się za nią, a do nosa dotarł zapach słodkich perfum, które używała Anne. Szczerze go nie znosiła, bo kompletnie nie trafiał w jej gusta. Anne wlewała w siebie owo pachnidło litrami, przez co Ginny często kręciło się w głowie. – Ten fragment również mogłabyś zapisać POV-em, zamiast wrzucać ekspozycję. Myślę, że wyszłoby dużo naturalniej. No i wcześniej nie wspomniałaś nic o perfumach Anne. Może warto wpleść to gdzieś w poprzednich rozdziałach?
Mam wrażenie, że Blaise ukradł ten list i potem po cichu podrzucił. Po to zaprosił ją do grona? Aby mieć okazję? Po co Blaise’owi list od rodziców Gin? Widzisz, ile pytań? To dobrze, to znaczy, że wkręciłam się w opowiadanie. Nie mam za dużo do komentowania, piszesz coraz lepiej, a ja się dobrze bawię. Nie chcę odrywać się od tekstu, aby cytować zdania z literówkami czy innymi technicznymi błędami. Lecę czytać czternastkę.
ROZDZIAŁ 14.
Ginny chce, żeby Ron podał jej hasło do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nigdy nie rozumiałam blogowej mody na takie zabiegi. Przecież po coś to hasło było, prawda? Dobrze, że Weasley tego nie zrobił. W ogóle nie powinno się wpuszczać członków innych domów do własnych pokojów wspólnych, to bez sensu i nie każdy mieszkaniec byłby zadowolony, prawda? Okoliczne portrety pewnie szybko doniosłyby nauczycielom o takim naruszeniu regulaminu.
Coraz lepiej wychodzi ci opisywanie bohaterów – czuję ich. Widzę, że mają swoje charakterystyczne zachowania (wbijanie paznokci u Ginny w stresie, wodzenie dookoła wzrokiem lub spuszczanie go przez Rona w wyrazie zakłopotania). W scenie dotyczącej dwójki rodzeństwa Ron zachowuje się sztucznie i to pokazuje jego dyskomfort i ukrywanie prawdy – kupuję to. Widzę, że albo coś się stało, albo czegoś się dowiedział, albo wie, jak zareagowaliby jego znajomi na podanie hasła Ginny-Ślizgonce. Jednak nie mogę przeboleć tego, że wrzucasz scenę, gdzie Gin wchodzi do pokoju wspólnego Gryffindoru. Nie mogą posiedzieć w Wielkiej Sali?
Prawdę mówiąc, ciepło to za mało powiedziane – czuła się jak w szklarni. W tamtej chwili pożałowała, że ubrała się na cebulkę. – Tyle że ubiór na cebulkę jest w tym przypadku plusem; po to się człowiek ubiera w ten sposób, żeby w razie cieplejszej pogody mógł zdjąć wystarczającą ilość warstw, aby czuł się komfortowo.
No i nareszcie bliźniacy! I nareszcie Percy! I... znów się zawiodłam. Ani nie porozmawiali, ani nie poruszyli ważnych tematów. Ot, przywitanie, jakby się nic nie stało. Po tygodniu mijania się na korytarzu i niezauważania swojej obecności.
Może i lubiła zwracać na siebie uwagę rodziny, ale gdy sprawa wykraczała poza bliskich, Ginny traciła rezon. – No nie do końca. Zwróciłam ci już uwagę wcześniej, że też tak na początku myślałam, ale zachowanie bohaterki zaprzeczyło tej hipotezie.
No tak, gra w butelkę. Bo w takie gry się gra, gdy nagle przychodzi obca osoba, żeby się zapoznać. Osoba, której nie ufa cała grupa. Właśnie butelka – odkrywanie sekretów i wymyślanie niekomfortowych zadań. Zresztą czy to nie jest mugolska zabawa? Czarodzieje na pewno mają własną, a jeśli chcesz użyć koniecznie tej – niech pomysł na grę podsunie ktoś mugolskiego pochodzenia, bo, no nie wiem, bawił się w to w czasie wakacji.
Kolejna rzecz to zapytanie Gin skierowane do Rona, dotyczące sprzeczki z Malfoyem. Chyba spotkanie znajomych nie jest najlepszą porą na zadawanie takich pytań, prawda? Szczególnie że chłopak nie chciał wytłumaczyć się własnej siostrze, a co dopiero kolegom. Na dobrą sprawę młoda nie wie, czy znajomi Rona słyszeli o sytuacji lub ją widzieli. Sama Weasleyówna nie lubi, gdy ktoś się wtrąca w jej sprawy (przykładowo oddawanie książek Percy’ego – unikała tłumaczenia się Ronowi), a teraz sama się tak zachowuje. To zakrawa o hipokryzję.
Flaszka się okręcała, lądowała na kolejnych osobach, i tak w kółko. Patrzyła na nią zamglonym wzrokiem, a w tamtym momencie błądziła myślami i ostatnim, na co zwróciłaby uwagę, byłaby rozgrywka. – Świetnie, Gin starała się zapoznać z kolegami brata, była zawiedziona, że ją tak oschle przywitali, a nagle sama się wyłącza z towarzystwa. Niech zdecyduje, co chce osiągnąć, bo jak na razie widzę w jej charakterze same sprzeczności.
Nie podoba mi się cała ta scena odwiedzin Ginny. Ron był zbyt wybuchowy; na drugim roku raczej nie rzucał się z pięściami na wrogów, tylko ślinił ze złości.
Wyszła szybkim krokiem z Pokoju Wspólnego Gryffindoru i popędziła w stronę podziemi jak na spotkanie z dawno utraconym ukochanym. – Słabe porównanie, skoro odnosi się do Ginny – dziewczyny, która od początku opowiadania co chwilę się zarzeka, że nie wierzy w miłość, nie lubi romansów i tak dalej.
Zaskakuje mnie trochę to, że postanowiłaś umieścić widok na jezioro wszędzie w lochach. Rozumiem pokój wspólny Slytherinu – to popularny element, aby opisywać szklaną szybę w tym pomieszczeniu (choć tak naprawdę jezioro było widoczne tylko przez okna), ale właśnie to wydawało się czymś wyjątkowym dla nory Ślizgonów. A ty na prawie każdym kroku opisujesz korytarze w lochach z widokiem na jezioro niczym w oceanarium. Ciekawi mnie układ architektoniczny Hogwartu, skoro wszędzie jest dostęp do tego zbiornika wodnego. To aż zdumiewające, że Komnata Tajemnic jeszcze nie została zalana.
[do czasu...]
ROZDZIAŁ 15.
Teksty Anne skierowane do Andersona były… żenujące. Łatwo mógł zripostować dziewczynę, dziwne, że tego nie zrobił, skoro sam wyskoczył z zaczepką. Szczególnie że wiedział o kłamstwie Anne.
Spodziewałam się, że Shafiq ma drugie oblicze i nie zdziwiło mnie specjalnie jej zachowanie – w końcu z jakiegoś powodu znalazła się w Slytherinie. Teraz przyszło mi na myśl, że w sumie nie wiem, czemu Milicenta też jest Ślizgonką. Nie wykazuje jak na razie żadnych cech typowych dla domu Salazara. Mam nadzieję, że traktujesz ją jak Rowling Neville’a i kiedyś dziewczyna pokaże swą naturę. Nie zapominaj o tej postaci.
Spodobał mi się list od Billa, ale mam zastrzeżenie. Skoro Weasley tyle lat bał się napisać do siostry, to czemu teraz pisze o wszystkim tak wprost? Nie powinien jakoś choć trochę zaszyfrować wiadomości? Podpisać się, nie wiem, najstarszy brat zamiast Bill? Tak jak to robił Syriusz, kiedy pisał do Harry’ego. Wtedy łatwiej by mi było uwierzyć w czyhające na chłopaka niebezpieczeństwo.
No i coraz bardziej brakuje mi Luny – dawno jej nie było.
A tak na marginesie, kiedy wspomnisz coś o quidditchu?
ROZDZIAŁ 16.
— Na matkę Merlina i jej wąsy! — krzyknął Vincent i szybkim ruchem zabrał Ginny różdżkę. — Co ty robisz?! Rozum ci odjęło? – Od kiedy Vincent jest tak gadatliwy? Zupełnie inaczej go kreowałaś na początku. Myślałam, że w takiej sytuacji krzyknie jedynie coś w stylu: cholera!, a on wydobył z siebie kilka zdań. Nie pasuje mi to do niego. Zrobił się rozmowny od czapy.
A propos transmutowania pióra – na tych zajęciach zaczyna się od zamiany zapałki w igłę. Piórko to składa się z kilku elementów – dutki, stosiny, promieni, przypórka. To za wysoki poziom jak na pierwszaka na początku września.
Ginny westchnęła i zapatrzyła w pióro, które po chwili uniosło się wysoko w górę. – Wingardium Leviosa uczy się na zaklęciach z Flitwickiem, a nie na transmutacji z McGonagall.
— W każdym razie nie naciskaj na nią, bo pogorszysz sprawę. Jest dumna, ale wie, kiedy odpuścić. Daj jej trochę czasu. – Wiem, że Vincent jest arystokratą, ale też dzieckiem. Czasem czuję się, jakby bohaterowie byli na co najmniej czwartym, a nie pierwszym roku Hogwartu. Wysławiają się tak pięknymi zdaniami, że brakuje mi tej dziecięcej mowy.
— Najgorsza wymówka (,) jaką w życiu słyszałam. Powiedz jeszcze, że niechcący wróciła do mnie z powrotem. – Ta wymówka wróciła?
Ginny czuła gorzki smak porażki – bo inaczej nie mogła nazwać faktu, że znalazła się w innym miejscu o złym czasie, niżby reszta rodziny tego pragnęła. – Mówi się: znaleźć się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, choć tutaj to powiedzenie mi nijak nie pasuje. To dotyczy przypadkowego pojawienia się gdzieś, gdzie się wydarzyło coś złego, na przykład zostać przyłapanym na miejscu zbrodni, gdy wcale się nie popełniło morderstwa. W twoim przypadku jedno nie ma nic do drugiego, Ginny nie znalazła się w Hogwarcie przypadkiem w wieku jedenastu lat i nie została przypadkiem przydzielona. To nie tak, że gdyby włożyła Tiarę na głowę pół godziny później, wszystko by się skończyło inaczej.
— Skąd możesz wiedzieć, czego chciałam? — Przybrała ofensywny ton, zaplatając ramiona na piersi. — Praktycznie się nie znamy. Ty i twoja grupka nagle się przypałętaliście, udając najlepszych przyjaciół, a tak naprawdę nie wiemy o sobie nic. Ja nie wiem nic — poprawiła się. — Więc naprawdę nie udawaj, że mnie rozumiesz i wiesz, co myślę. Gówno cię to obchodzi.
Wstała gwałtownie ze swojego miejsca aż stół się zatrząsł i popatrzyła ostatni raz na Blaise'a. – Rozdział wcześniej pisałaś, że Ginny szukała uwagi i była tak odważna tylko w przypadku rodziny. Ta scena pokazuje, że narrator mnie okłamał.
Ginny wcześniej chciała wyjść na błonia, odetchnąć świeżym powietrzem i pozbierać myśli. Nie zdążyła jednak, bo Milicenta wypatrzyła ją w tłumie, więc stanęły w Sali Wejściowej i zaczęły rozmawiać. – Nie, nie, nie! Wyrzucaj mi to! Przecież dopiero byłam świadkiem rozmowy Gin i Milicenty, nie streszczaj mi na koniec sceny, co się w niej działo. Poza tym dopiero teraz mnie powiadamiasz, gdzie są bohaterki? Nakreśl to na początku, ale błagam, wyrzuć tę ekspozycję.
Sala wejściowa małymi literami, to akurat nie jest nazwa własna.
— Co zdecydowało, że znalazłaś się w Slytherinie?
(...)
— Nie mam zielonego pojęcia — odpowiedziała wprost.
— Jak to? — W głosie Pansy pobrzmiewało zdumienie.
Ginny wzruszyła obojętnie ramionami, odgarniając z drogi kupkę liści.
— Po prostu. Pewnie jej odbiło. Przecież tu nie pasuję. – Komu odbiło? Kupce liści?
ROZDZIAŁ 17.
— Zwolnij, Julio. — Chwyciła Anne za ramiona, na co ta natychmiast się uspokoiła. – A od kiedy to Ginny miłuje się w mugolskiej literaturze?
Rety, myślałam, że kolejną ofiarą ataku będzie Colin Creevey, bo nie dość, że tak było u Rowling, a numer z kotką powtórzyłaś, to w dodatku siedział z Ginny na eliksirach, dawno o nim nie wspomniałaś… a tu taka niespodzianka. No, proszę! Na początku myślałam, że dziewczęta spotkają Teo albo Malfoya, który coś knuje. Plus za zaskoczenie.
Trochę mnie to jednak zadziwia, że uśmiercasz ofiary – nie są spetryfikowane. W takim wypadku mam nadzieję, że Hogwart podejmie większe środki ostrożności niż w oryginale, gdzie nikt nie zginął. Pamiętasz, jak we wspomnieniach Riddle’a zginęła Jęcząca Marta? Po jednej takiej sytuacji mieli zamknąć Hogwart.
Po dwóch godzinach ciągłego przepytywania Ginny padła bez sił na łóżko z nogami jak z waty i głową ciężką niemal jak ołów. Powtarzała w kółko i w kółko jedne i te same zdania, aż w końcu przestała rozumieć ich znaczenie, co nauczyciele najwyraźniej zauważyli, bo odesłali ją do Skrzydła Szpitalnego na badania kontrolne. – Co? Zamiast najpierw zaprowadzić Ginny do skrzydła szpitalnego (i Anne, oczywiście!) i nafaszerować je lekami uspokajającymi, pozwolili, by jedenastolatka była niemal katowana psychicznie przez dwie godziny? Ludzie potrafią oszaleć od takich widoków, a co dopiero dzieci… To niepoważne.
[A skrzydło szpitalne małymi – sprawdzone w drugim tomie serii].
Madame Pomfrey podeszła do niej z kilkoma eliksirami. – Madame? Skąd ci się nagle wzięło madame? Zawsze była pani Pomfrey.
— Powiedzieli, bym nie chodziła sama korytarzami, bo to niebezpieczne. Ale musiałam się z tobą zobaczyć! Teraz czuję się jakoś... bezpieczniej. – Powiedzieli nauczyciele, zamiast odprowadzić Anne i ją również nafaszerować eliksirami czy innymi magicznymi medykamentami. Szczególnie że później Gin sama stwierdza, że Anne jest bardzo blada i ma zimne dłonie.
Jesień w tamtym roku była niezwykle ponura, mimo że zaczęła się wyjątkowo ciepło. – A nie w tym roku? Nic mi nie wiadomo, żeby to była czyjaś opowieść sprzed wielu lat albo coś o podobnej formie.
Herbata i kanapki mnie zaskoczyły. Dobra scena, trochę zbijająca z tropu, ale ciekawa. Chciałabym się dowiedzieć, co będzie dalej, lecz niestety, to ostatni opublikowany przez ciebie rozdział. Nie mając więcej uwag, przejdę do ostatniego punktu oceny.
PODSUMOWANIE
Zacznijmy od poprawności. Tekst jest w miarę czysty; czasem zapominasz przecinków i mieszasz podmioty, raz czy dwa zdarzyło ci się użyć złego czasu. Jednak największy problem masz z szykiem zdań, szczególnie w pierwszych rozdziałach. Stosowałaś dziwne inwersje, które czasem były na granicy poprawności, jednak mocno naginały kwestie estetyczne. Często zapominałaś zaimka zwrotnego się, tutaj masz kolejny przykład dla przypomnienia: Opadła na łóżko, a po chwili zapatrzyła [się] w baldachim, próbując sobie przypomnieć, gdzie ostatni raz widziała list.
Tak jak sama zauważyłaś, masz duży problem z błędami stylistycznymi – wymyślasz cudaczne porównania (bardzo dużo w pierwszych notkach), przekręcasz powiedzenia i frazeologizmy, piszesz skrótami myślowymi, czasami podwajasz informację w zdaniu.
A skoro już jesteśmy przy stylu, zdarzyło ci się w dwóch czy trzech rozdziałach określać postaci kolorem włosów. Przy Dafne Ginny nie znała jej imienia, ale bardzo często używałaś słowa blondynka, zaś później Gin mówiła na Teo ciemnowłosy, wiedząc, jak się nazywał.
Przejdźmy do fabuły, która bardzo mi się podoba. Widać, że masz rozplanowane całe opowiadanie (dlatego zaskoczyłaś mnie zmianą roli Anne w historii), w miarę dbasz o kanon, a wszelkie zmiany są raczej uzasadnione (no, oprócz różnicy wieku Ginny i Billa oraz innych drobnostek), masz dobre pomysły, wprowadzasz wiele wątków, które z reguły się rozwiązują – dajesz z tym radę. Niektóre zbyt prędko, jak na przykład legenda dotycząca zgniłych jabłek. Mogłaś to dłużej pociągnąć, to także by była okazja do rozwijania przez Ginny znajomości ze Ślizgonami, bo coś mi się wydaje, że za dobrze jej się powodzi. Fabuła idzie jednak do przodu, nie za szybko i nie za wolno, ciągle coś się dzieje, sytuacje się przeplatają, nie jest nudno. Było tak na początku – przyznam, że pierwsze pięć rozdziałów czytałam bez zaciekawienia. Ginny nie zachowywała się jak mała Ginny, ale o tym za chwilę. Napisałaś dobry prolog dotyczący Ślizgonów, po czym poświęciłaś kilka rozdziałów na długie wprowadzenie o czasach dzieciństwa spędzonych w Norze. Koniec końców wyszło to na dobre, ale polecam przyjrzeć się tej części, ponieważ wielokrotnie korzystałaś tam z ekspozycji. Wiesz dobrze, co to jest i pisałaś w posłowiu, że starasz się ją wyrzucić. I naprawdę z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej, widać progres w tym przypadku. A skoro jesteśmy przy kwestii narracji, wspomnę raz jeszcze, że na początku opowiadania miałaś problemy z head-hoppingiem. Na szczęście później trzymałaś się głównie perspektywy Ginny, więc nie było nieścisłości. Polecam jednak zajrzeć do artykułu, który wyżej zalinkowałam.
Wracając do wątków, jest jeden, który chyba gdzieś ci zanikł po drodze. Pamiętasz na pewno scenę w szklarni w czasie zajęć z zielarstwa, gdzie Gryfoni i Ślizgoni zaczęli śpiewać piosenkę wyśmiewającą Ginny? To była jedyna taka sytuacja, potem nagle szykanowanie odeszło w zapomnienie, Ginny o tym nie myślała. Można tu podpiąć scenę w pokoju wspólnym Gryfonów, gdy Seamus przezywał Gin, ale to było dużo później i w małym gronie, nie działo się nic takiego na przerwach, nikt nie dokuczał Weasley, choć wcześniej uczniowie dwóch domów robili dużą aferę. Brakowało mi jakiegoś spokojnego zamknięcia tego wątku, łagodnego przejścia, stopniowego wypalenia się tematu. Dlatego też zdziwiła mnie tak szybka akceptacja przez grupkę Malfoya – chyba tylko Teo nie przyjął Ginny normalnie, ale wiemy, że to z innych powodów. Poza tym i tak normalnie z nią rozmawiał, choć trzy lata wcześniej przysięgał zemstę, czy coś w tym stylu. I tu mi wieje trochę imperatywem, o którym już wspominałam, ale także Mary Sue.
Zacznijmy od imperatywu – na pewno zwróciłaś uwagę, że parę razy pisałam o niesamowitym zbiegu okoliczności, wydarzeniach bezsensownych. Liczyłam na bardziej logiczne wyjaśnienia sytuacji, na przykład dlaczego wisiorek leżał na stoliku z darmowymi rzeczami? Przypadkiem? To bez sensu – skoro był tak cenny, to czemu Teo na niego nie uważał? Bardzo naciągane. Mam wrażenie, że znasz pojęcie imperatywu, jednak dla odświeżenia pamięci załączam link do artykułu: [klik].
Drugą rzeczą, którą muszę poruszyć, jest kwestia Mary Sue. Może Ginny nie jest stricte merysujką, ale często przejawia jej cechy. Gdy była mała, miała zaledwie osiem lat, już potrafiła się świetnie wysławiać. Okazała się dobra w eliksirach, choć nie chodziła do Hogwartu. Biedni rodzice zafundowali jej laboratorium. Kradła książki Percy’emu i uchodziło jej to na sucho, a gdy ukradła blekot i naszyjnik, wykiwała Teodora, miała siłę przewracać stoły z ciężkimi kotłami, biegła, jakby znała drogę, znalazła od razu rodziców i rozkazywała im. Otarte kolano zbyła machnięciem ręki, jako wyjątkową dziewczynkę Tiara przydzieliła ją do Slytherinu bo tak (imperatyw – chciała jej zrobić na złość, choć na prośbę Harry’ego trafił on do Gryffindoru) i oczywiście cała szkoła zwróciła na to uwagę – Ginny stała się obiektem zainteresowania wszystkich uczniów. Paczka Malfoya przyjęła ją bez jęknięcia, a nawet nie musiała zostać przedstawiona i akurat ona widzi zgniłe jabłka. Dlatego linkuję artykuł: [klik].
Wiesz, tu pomaga jeszcze fakt, że jest wiele rzeczy, których Ginny nie potrafi, nie ukazujesz jej jako piękną, inteligentną i wyjątkową w każdym aspekcie. To sprawia, że jest bardziej ludzka, jednak nie mogę znieść faktu, że ma takiego farta. Chyba brakuje mi uzasadnienia w kilku momentach.
Te cechy merysujki wpłynęły na to, że mała i starsza Gin nie różniły się od siebie. Wydawałoby się, że pójście do Hogwartu, zaginięcie brata i śmierć matki przyjaciółki jakoś bardziej wpłyną na Ginny, ale dziewczynka nie miała z czego wydorośleć, bo jako ośmiolatka zachowywała się już zbyt dorośle. Kolejną sprzecznością jest wybuchowość Weasley – raz krzyczała i się wymądrzała, innym razem kuliła ze strachu. Jasne, że ludzie się różnie zachowują, ale to trochę popadanie ze skrajności w skrajność. Z biegiem opowiadania było lepiej, lecz w początkowych rozdziałach strasznie to denerwowało. Jednak największą niekonsekwencją w kreacji tej postaci jest jej chęć zwracania na siebie uwagi. Dałam ci wyżej kilka przykładów i rozpisałam ten problem. Sama na pewno widzisz, że Ginny raz stara się o uwagę, innym zaś razem ucieka przed nią. Albo narrator mi mówi, że postać pragnie tej uwagi, a ona robi coś innego (i odwrotnie). To się staje męczące i czasami czuję się, jakby Ginny mnie okłamywała, jakby narrator mnie okłamywał – i nie wiem, w co wierzyć.
Ostatnia rzecz odnośnie kreacji głównej bohaterki, na którą chcę zwrócić uwagę, to jej relacja z braćmi. Niby Gin wyszukuje ich wzrokiem, ale nie ma czasu przez tydzień podejść i zagadać do któregokolwiek, oprócz Rona. Fred, George i Percy też pozostawiają wiele do życzenia. Niby Percy pisze o Ginny do matki, a nie było momentu, od rozpoczęcia roku aż do spotkania w pokoju wspólnym Gryffindoru, żeby choć przywitał się z siostrą. A kiedy już się spotykają, nawet nie rozmawiają, nie poruszają istotnego tematu – przydziału Ginny. Brakuje mi tej weasleyowej zażyłości, szczególnie że Gin to jedyna dziewczynka w rodzinie, a do tego najmłodsza z całego rodzeństwa.
Dlatego też wydaje mi się, że Ginny to największy problem opowiadania. Nie, to nie tak, że masz ją skreślić! Poza tym, co wypisałam, jej kreacja jest bardzo dobra – wypada naturalnie w rozmowach, ma fajne, dziecięce problemy (kłótnia z Anne, chęć rozmowy z Teo czy Averym), lekko się czyta tekst z jej perspektywy, dobrze ukazujesz jej emocje poprzez zachowanie. Postaraj się tylko dostosować je do wieku Gin (w pierwszych notkach) i trochę zmniejszyć zainteresowanie wszystkich wokół jej osobą – myślę, że nie jest nie wiadomo jak sławna, a jej trafienie do Slytherinu to temat na co najwyżej dwa dni.
Jeszcze dwa zdania o rodzinie Weasleyów – nie rozumiem rodziców Ginny. Przecież zawsze byli tolerancyjni, dlatego też dziwi mnie strach małej, co powiedzą na jej przydział. Bardziej by mi pasowało zdenerwowanie. I raczej widziałabym list od Molly, a nie Artura. Wydaje mi się, że zmieniasz charaktery najstarszych Weasleyów. Nie mówiąc o tym, że nagle mają coś za dużo pieniędzy. Zastanów się nad kreacją rodziców i relacji rodzinnych.
Nie będę się rozpisywać o bohaterach, bo moje zdanie na temat Anne znasz – jest świetna; bardzo lubię też Rona i tajemniczego Teo (choć jego szybka zmiana decyzji i uległość odnośnie naszyjnika mnie zaskoczyła). Lunę przedstawiłaś genialnie. Reszta postaci występowała na tyle rzadko, że nie ma sensu się nad nimi szczegółowo rozwodzić. Ogólnie rzecz biorąc, lubię twoich bohaterów – mają różne charaktery, które są spójne i rozbudowane w miarę możliwości. Rozwijasz postaci z każdym rozdziałem i widzę, że dobrze się przy tym bawisz; wychodzi ci to.
O świecie przedstawionym także pisałam – więcej lekcji, trochę więcej innych miejsc Hogwartu i quidditch – powinien się przewinąć gdzieś w tle. Poza tym czuć, że jestem w szkole magii, że są podziały między domami, jest Zakazany Las, zamek otaczają błonia, a sufit w Wielkiej Sali jest zaczarowany. Fajnie, że wspomniałaś Hagrida, powinien się jeszcze gdzieś zakręcić parę razy – jest to jedna z postaci nadającej klimat w Harrym Potterze.
Nie mam chyba nic więcej do dodania. Wiesz, na czym powinnaś się skupić i jakie błędy popełniasz. Gratuluję ci tego, co osiągnęłaś. Życzę powodzenia w pisaniu – widziałam plan na to opowiadanie i jest ambitny, jednak sądzę, że sprostasz temu zadaniu. Czyta się przyjemnie, szczególnie od momentu dotarcia do Hogwartu. Wielowątkowość i przeplatanie się tych wątków sprawiają, że naprawdę jestem zaciekawiona. W miarę możliwości postaram się zaglądać na bloga i śledzić losy Ginny.
Duży plus za regularne publikacje. Nie wypadniesz z wprawy, a i czytelnicy nie zapomną o opowiadaniu.
Zastanawiałam się, co ci wystawić jako ocenę końcową. Wahałam się, jednak dopiero po napisaniu podsumowania zdecydowałam, że zasługujesz na dobry z minusem. Fabuła, pomysły i naturalne postacie bardzo podciągnęły ocenę, jednak nie mogę postawić ci pełnej czwórki czy wyższej noty głównie przez rozbieżności w charakterze Ginny. Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze się spotkamy (może z inną księgą z tej serii?) i będę mogła z czystym sumieniem wystawić ci bardzo dobry.
Życzę powodzenia i wiele dobrego!
Hej, hej!
OdpowiedzUsuńPrzychodzę z dość krótkim komentarzem, ponieważ cierpię teraz na brak czasu i przeczytałam zaledwie podsumowanie, ale obszerniejszą wiadomość zostawię w ciągu tygodnia!
Przede wszystkim chciałabym ci bardzo, ale to bardzo podziękować za ocenę. Właściwie myślałam, że zgodnie z tym, co pisałaś, zajmie ci to dłużej, a tu proszę :D Pod sam koniec niemal z przerażeniem oglądałam rosnącą ilość stron. Lećmy po kolei:
1) Poprawność. Składnia i styl u mnie leżą. Od kilku lat staram się z tym walczyć, ale za cholerę nie widzę błędów. Niby znam podstawy, ale jednak to jest tak jak z dysortografią – nie potrafię z tym wygrać. Kolejny problem to przekręcanie frazeologizmów i powiedzeń. Kajam się, to moja wina :D Powinnam sprawdzać każde zdanie w Google, żeby sprawdzić, czy czegoś nie popsułam. Za pierwsze notki przepraszam. Nie były ani porywające, ani specjalnie poprawne, co zniechęca do czytania. Cieszę się jednak, że z czasem się poprawiłam. A ten ciemnowłosy to nawet nie wiem, jak się wkradł. Na ogół starałam się, by unikać w tekście tego słowa.
2) Fabuła. Hm, czy ja wiem, że akcja idzie w dobrym tempie? Czasami odnoszę wrażenie, że za dużo chcę upchnąć wątków na jeden rozdział, z czego potem wychodzi taki miszmasz. A co do Ginny i jej powodzenia się w Slytherinie... Niby grupka Malfoya ją zaakceptowała, ale jednak nie. Mimo wszystko oni wiedzą, że Ginny zabrała naszyjnik Teodorowi, więc teraz się wokół niej kręcą, ale czy ja bym to nazwała zaprzyjaźnieniem się? Raczej nie, daleko im wszystkim do przyjaźni, ale o tym za chwilę.
3) Head-hopping i ekspozycja. Tak, staram się z tym walczyć. Niestety mam taki problem, że często nie potrafię rozróżnić, co jest ekspozycją, a co nie. Nie chcę też robić z czytelników idiotów, więc staram się nie opisywać nadmiernie zdarzeń z przeszłości, a czasami taki opis by się przydał. Często przeginam – raz daję ekspozycję, by coś wyjaśnić, a innym razem skąpię opisów, z czego tekst wychodzi suchy i bez emocji. Ciężko mi znaleźć coś pośrodku :P A za head-hopping przepraszam. Starałam się ukazać sytuację nie tylko ze strony Ginny, ale najwidoczniej nieudolnie. Dobrze, że teraz trzymam się tylko jej POV-u :P
4) Wracając do fabuły. Masz rację, brakowało tego łagodnego zamknięcia. Aż chciałabym cofnąć się w czasie i zacząć pisać fanficka od nowa, byleby pozbyć się tylu błędów :P Domy raczej nie zrobiły aż tak dużej afery, ale wrócę do tego później.
5) Imperatyw. O, a to nie wiedziałam, że pojawia się w moim opowiadaniu, chociaż tak patrząc po tym, co pisałaś, masz rację. Nie zgodzę się jednak co do pojawienia się naszyjnika na stole dla darmowych rzeczy. Nie znalazł się tam przypadkiem. Stolik stał obok antykwariatu, do którego weszli Nottowie. Bardzo delikatnie o tym wspomniałam w tekście. To z antykwariatu wyszedł Teo, który zauważył, że Ginny bierze naszyjnik. W dalszych częściach chciałam napisać, jak i dlaczego wisiorek się tam znalazł.
6) Mary Sue. Zaczynając od środka: rodzice nie zapewnili jej tak stricte laboratorium. Artur użył szopy, do której kiedyś wkładał swoje mugolskie przedmioty, przygotował podstawowe książki o eliksirach i przyrządy do robienia mikstur, które moim zdaniem powinny znajdować się w czarodziejskim domu. Nie były najlepszej jakości, ale to Ginny wystarczyło. Szukała sobie jakiegoś zajęcia, którym mogłaby zalśnić w rodzinie, więc padło na eliksiry. Lubiła gotować z mamą, więc uznałam, że na dobrą sprawę mogłaby zacząć przyrządzać proste eliksiry, które były zbliżone do gotowania, ale jednak o wiele ciekawsze.
Za dobre wysławianie się Ginny znowu przepraszam. Omówię to głębiej podczas postaci.
Przewracanie stołów – zgadzam się, nie wiem, co mnie wtedy napadło, by o tym pisać xD Otarte nogi – patrząc po tym, że Ginny mieszkała w odosobnieniu od miasteczka mugoli i kiedyś interesowała się zielarstwem (co nie wyszło jej na dobre), w związku z czym dużo czasu przebywała na polu, myślałam, że coś takiego nie będzie dla niej problemem. Nie należy też do tych dziewczynek, co płaczą od otartych kolan.
) Bohaterowie. Zacznijmy więc od głównego problemu: Ginny. Nie potrafię pisać o dzieciach. Próbowałam w pierwszych rozdziałach, ale nie wyszło. Mało przebywam wśród dzieci, więc nie wiem, jak zachowują się ośmiolatki, które nie są już tak typowo dziecinne, ale zarazem mają w sobie niewinność. Z jednej strony chcę, by były inteligentne, ale wychodzą mi zbyt dojrzałe. Z drugiej chcę, by wyszły jak typowe dzieci, ale z kolei pojawia się infantylność, której u nich nie chcę, bo np. nie pasuje do charakteru. Chociaż tu też nie można mówić, by dzieci miały taki sam charakter jak ich dorosłe odpowiedniki. Także postaram się unikać pisania o dzieciach, bo najwyraźniej mi to nie wychodzi.
UsuńJej bracia... No, tu się przyznaję, że po prostu nie wiedziałam, jak ich oddać w tekście, więc zwyczajnie pominęłam, co było OGROMNYM błędem z mojej strony, za co znowu się kajam.
Ta sława wynikająca z przydziału do Slytherinu to trochę pokręcona sprawa. Zacznijmy od tego, że uważam, iż Weasleyowie mimo wszystko są dość znani w społeczności. Nie mają wybitnie dobrej opinii, ale i tak kiedy ktoś usłyszy "Weasley", wiadomo, że chodzi o tych rudzielców. To duża rodzina. Przed przybyciem Ginny do Hogwartu w szkole uczyło się sześciu starszych braci, którzy byli dość popularni (poza Ronem). W głowie miałam, że Weasley w Slytherinie to jak Black w Gryffindorze – niecodzienna sprawa. Dlatego tez jej przydział wywołał poruszeni. Ślizgoni, znani z ostrożności i nieufności, nie przyjęli tego najlepiej, no bo jak to tak; zdrajczyni krwi w ich domu? Gryfoni zaś mogli poczuć się w pewien sposób urażeni (choć to chyba złe słowo). Mogli też nie ufać Ginny. Skoro należy do Slytherinu jako jedyna z rodziny, to musi być z nią coś nie tak.
Relacje rodzinne są też dość skomplikowane. Jakkolwiek Artur akceptuje przydział Ginny, o tyle Molly jest bardziej uprzedzona. Koniec końców relacje między nimi a Ginny ulegną poprawie, ale dziewczyna najpierw musi odbyć z nimi rozmowę.
Inne postaci będą pojawiać się częściej w II i III tomie. I jest raczej wprowadzeniem do Hogwartu, w drugim bardziej się na tych bohaterach skupiam.
Ginny leży i kwiczy, za co bardzo przepraszam xD Postaram się naprawić jakoś jej postać, ale pierwszych rozdziałów nawet gwiazdka z nieba nie poprawi. Jej dobre wysławianie się to wina mojej nieudolności w pisaniu dzieci. Niby można to podciągnąć pod to, że Percy miał na nią dobry wpływ, ale to słaby argument. Jej przyjaźń z paczką Malfoya jest dość skomplikowana, ponieważ Ślizgoni mają swój cel w zaznajamianiu się z nią. Wiedzą, że ukradła naszyjnik Teodora, więc starają się być dla niej mili. Ginny nigdy nie wie, kiedy ten naszyjnik zniknie :D Możliwe, że tego nawet nie poczuje.
Miało wyjść krótko, a napisałam więcej słów niż na rozdział w ciągu ostatniego tygodnia :P Wrócę później z dłuższym komentarzem.
Cześć!
UsuńTak, masz rację, sama się zdziwiłam, że udało mi się napisać ocenę przed wyjazdem, ale oto jestem! Nie chciałam, żebyś czekała dłużej, skoro i tak bardzo szybko mi się czytało i miałam parę wolnych godzin w nocy. A z racji roku akademickiego, wiedziałam, że w październiku może być krucho z czasem.
2) Mnie się dobrze czyta, warto rozwijać powoli pewne wątki, a później fabuła zawsze może przyspieszyć. ;)
5) Jasne, rozumiem. Jeśli się to później wyjaśni, to okej. Zresztą i tak wiedziałam, że to wytłumaczysz, jednak czytając, ten wątek wydał mi się dość naiwny. Oby się to potem wyklarowało.
6) Z laboratorium się nie zgodzę. Nadal uważam, że jeśli rodziny nie stać na sowę czy nowe podręczniki i szaty (podstawowe, szkolne wyposażenie dzieci,), to tym bardziej na ingrediencje do zabawy dla dziecka, które nie chodzi do Hogwartu.
7) Dzieci – wystarczy, że częściej będzie podejmowało mało logiczne decyzje i nie używało bardzo trudnych słów w co drugim zdaniu. Były momenty, kiedy Ci to wychodziło. Ćwicz. ;)
8) Ginny niczym Syriusz – tak, to podobna sytuacja, tyle że Blackowie to starodawny, szlachetny, poważany ród, gdzie dyscyplina była na porządku dziennym, liczyła się czysta krew itepe. Mimo wszystko Gin była również czystej krwi, a szacunek do mugoli i zdrajców krwi był znany w tej rodzinie. I wszyscy też o tym wiedzieli. Te dwa wątki nie wydają mi się równoważne, ale rozumiem założenie.
9) Relacje rodziców – rozumiem, że relacje się poprawią, ale nie rozumiem, czemu w ogóle się pogorszyły. Nie widzę jakoś Molly i Artura, którzy mogliby być źli na Ginny przez jej przydział.
10) Ale z Ginny nie musisz się poddawać, przecież napisałam, że nie jest to taka stuprocentowa Marysia Zuzanna, ale ma jej pewne cechy, które należałoby zmienić. Myślę, że poprawienie niektórych sytuacji w zupełności wystarczy. I na pewno poradzisz sobie z dzieciństwem Ginny.
Dziękuję za rozbudowany komentarz i cieszę się, że moje rady jakkolwiek się przydały. ;)
Pozdrawiam, For
(I przepraszam za trochę chaotyczny komentarz, ale jak zwykle odpisuję w podróży i pod presją czasu.)