Tytuły: Coś więcej, I żyli długo, Dzień za dniem
Autorka: Smuga&Lilavati
Tematyka: miniatury obyczajowe
Z góry zaznaczam, że nie jestem betą, więc nie wskażę wszystkich błędów. Przecinki, które należy dopisać, oznaczam: (,), natomiast o zbędnych informuję w komentarzach. Mam nadzieję, że ocena okaże się przydatna. Przyjemnej lektury.
COŚ WIĘCEJ
Fabuła
Średnio kupuję ten wstęp – jest bardzo ciężki i niejednolity. Pamiętnikarka miota się w określaniu swoich motywacji. Zwroty są raczej sztampowe – jak: Od czego można zacząć tę historię? czy: Moje życie jednak tak naprawdę rozpoczęło się od śmierci – przez co nie nastrajają, tylko dodają niepotrzebnego patosu. To sprawia, że nie czuję się szczególnie zachęcona. Narratorka otwiera się na samym jej początku, zaczyna od odważnych zwierzeń, wielu wniosków. Wyznaje na przykład: Opiekowałam się nimi podczas choroby. Nie z miłości, nie z przywiązania, chyba nawet nie z poczucia, że tak powinno być. Jeśli jest taka już teraz, to co może zaskoczyć czytelnika nieco później?
Wolałabym też, by intencje bohaterki wynikały z tekstu, konkretnych działań, za to dostałam je na dzień dobry, więc nie muszę już myśleć, by zrozumieć je samodzielnie. Na pewno coś takiego chciałaś osiągnąć?
Dobrze, że pamiętałaś o researchu i nie wyskoczyłaś ni z gruchy, ni z pietruchy z epidemią grypy w mieście i czasie, w których nigdy nie miała ona miejsca.
Wyczuwalna jest odpowiednia melancholia, ale nie szarżujesz z dramatyzmem, dzięki czemu tekst pozostaje lekkostrawny. Nadmiar określeń tylko by zaszkodził, u ciebie jednak nie ma tego problemu.
Zadbałaś o stylizację językową, dzięki czemu od razu czuć, że autorką pamiętnika jest młoda dziewczyna. Sprawdziły się krótkie zdania i prosty – ale nie prostacki – język. Dziwi mnie tylko przytaczanie pełnych wypowiedzi w przypadku takiej formy – zwłaszcza że autorka podkreśla, iż opowiada o stosunkowo dawnych wydarzeniach. Skoro tak, to czy pamiętałaby każde słowo, które padło? Prawdopodobnie nie. Rozumiem kluczowość sceny ze służącą, próbę zaintrygowania i zbudowania napięcia, ale nie jest to z pewnością satysfakcjonujące usprawiedliwienie dla tak nienaturalnego zabiegu. Widzę, że później robisz to samo. Nie rozumiem więc wstępu zapowiadającego pamiętnik, skoro w ostatecznym rozrachunku miniaturka wcale nim nie jest. Gdybyś rzeczywiście chciała pisać bardziej pamiętnikową formę, główna bohaterka musiałaby wręcz relacjonować przeszłe wydarzenia. W końcu jakoś je wspomina, towarzyszą jej przy tym konkretne uczucia. A jak już przy uczuciach jesteśmy...
Przy takim rozpisywaniu scen zdecydowanie brakuje emocji. Nie ma, na przykład, żadnej reakcji ze strony narratorki na powrót Marcela, choć z pewnością mocno to przeżyła.
– Ja… nazywam się Marcel Brisbois – powiedział z wymuszonym spokojem. – Jestem twoim bratem.
– To niemożliwe – zaprotestowałam. – Myślałam… miałeś wrócić dopiero za dwa tygodnie.
– Udało mi się załatwić swoje sprawy szybciej. – Zdążył już się opanować. – Aurore. Wybacz mi to wszystko. Idiota ze mnie. Nie pomyślałem…
Teraz zrozumiałam. Musiał wziąć mnie za służącą. Prosta sukienka, jaką nosiłam, moje zachowanie, jego pytania o wiejskie sprawy… – To zdecydowanie za mało, by później płynnie przejść do dalszej akcji. Fragment jest niemal pozbawiony emocji – uczucia bohaterów zdradzają jedynie drobne zająknięcia, brakuje fizycznych objawów, widocznego skonsternowania, wybicia z rytmu.
Równie nijako Aurore reaguje na wyznanie miłości od mężczyzny, dla którego przecież straciła głowę:
Kiedy dowiedziałam się, co do mnie czuje… To było jak objawienie. – Użyłaś zaledwie dwóch krótkich zdań do opisania jednego z najważniejszych wydarzeń w całej miniaturze.
Na razie ot tak wybierasz sobie fragmenty, w których zwracasz uwagę na emocje, a w innych zupełnie je ignorujesz. Część wydarzeń streszczasz jak z karabinu, innym razem – rozwlekasz. Popadasz ze skrajności w skrajność – albo nużysz, albo pędzisz z akcją tak szybko, że nie sposób się skupić.
Trochę skaczesz po wątkach. Mamy poważny temat morderstwa matki autorki pamiętnika, a chwilę później przytaczane docinki, z których słynął ojciec. Pamiętniki (i nibypamiętniki) są stosunkowo specyficzne, tymczasem tutaj czytamy beznamiętną relację tragicznych wydarzeń. Dystans narratorki aż bije po oczach. Niekiedy odnosi się wrażenie, że nie wie ona, o czym chce tak naprawdę opowiedzieć – chyba że odwleka w ten sposób coś, co przychodzi jej z trudem.
Dziwi mnie, że główna bohaterka usprawiedliwia winnego ojca, nie zwracając uwagi na pozycję mężczyzn w tamtych czasach. Coś tam wspominasz o pozycji społecznej, ale jak ognia unikasz chociażby wskazówek o sytuacji majątkowej rodziny. Trudno więc wyobrazić sobie warunki, w jakich dorastała bohaterka, a, co za tym idzie, jej motywacje, wychowanie, stosunek do rzeczywistości.
Niezbyt komfortowo czuję się, czytając pełne aluzji sceny, skoro okazało się, że Aurore i Marcel to rodzeństwo. Mam nadzieję, że zachowasz granice dobrego smaku. Na razie – mimo wstępu kojarzącego się z miłością od pierwszego wrażenia – powoli rozwijasz wątek miłosny wspomnianej dwójki. W dalszej części zaczyna brakować przesłanek świadczących o tym, że rodzeństwo ma wyrzuty sumienia w związku z tym, w jakim kierunku poszła ich relacja. Kilka dialogów to zdecydowanie za mało. Jakoś tam tłumaczysz wyjątkowo luźne podejście bohaterów, ale niesatysfakcjonująco. Skoro zdecydowałaś się na wątek kazirodczy, powinnaś go dokładnie przemyśleć i wyważyć. W końcu przynajmniej Aurore zaczyna zastanawiać się nad tym, co mogą pomyśleć inni. Lepiej późno niż wcale. Tyle dobrego, że wyłaniają się różnice między kochankami. Dziewczyna ma bardziej romantyczne podejście, a Marcel wreszcie wydaje się jakiś, gdy szuka rozwiązania zamiast się nad sobą rozczulać.
Mogłabyś bardziej wykorzystać czas historyczny, który wybrałaś. Łatwo zapomnieć, kiedy wydarzenia mają miejsce. Nie czuć klimatu, różnic między czasami, w których bohaterka dorastała, a momentem, kiedy zdecydowała się na pisanie pamiętnika.
Bohaterowie
Nie dopracowałaś kreacji postaci. Nie wydaje się, byś poświęciła im wystarczająco dużo czasu. Bohaterowie są pozbawieni charakterystycznych cech, przez co trudno im kibicować czy współczuć. Nie mają pasji, a tym bardziej sprecyzowanych poglądów, co sprawia, że ni ziębią, ni grzeją. Opowiadanie skończyło więc z zaledwie zarysowanymi sylwetkami bohaterów.
O Guyu trudno powiedzieć cokolwiek. Równie dobrze mogłoby go nie być. Próbowałaś za pomocą chłopca pokazać wrażliwą stronę Aurore, ale przerysowywałaś i przesadzałaś z ilością sielankowych scen. Guy nie wzbudza głębszych emocji, a dwulatek w tak ciężkiej sytuacji powinien. Jako dziecko jest też nienaturalnie grzeczny, przez co zapomina się o jego wieku.
Aurore niczym się nie wyróżnia, nie ma żadnych konkretnych zainteresowań. Nie wiemy, jak lubi spędzać czas, co myśli o otaczającym ją świecie. Dziewczyna opowiada nam tę historię, w ogóle nie odsłaniając się przed czytelnikiem. Ograniczasz jej rolę do tego, co znaczy dla wszystkich ważnych mężczyzn, których spotyka na swojej drodze. Próbujesz rozpisać skomplikowaną relację Aurore z ojcem, ale opierasz ją niemal wyłącznie na sztucznych dialogach. Dlaczego aż tak ją skrzywdził? Co miało największe znaczenie? To, jak traktował matkę Aurore? Jego wieczna nieobecność? Mimo wszystko – opinia publiczna? Ostatecznie nie widać piętna, które trudne doświadczenia miały rzekomo odcisnąć na psychice bohaterki. Piszesz, że Aurore ma traumę, ale w żaden sposób nie przedstawiasz jej objawów. Dziewczyna nie ma żadnych problemów z nawiązywaniem kontaktów z mężczyznami. Dobrze zajmuje się dziećmi, mimo że nie miała w domu prawidłowych wzorców. Gdy Aurore podejmuje ważną decyzję, wspomina matkę i zdaje się bać doświadczenia podobnej (to znaczy jakiej?) pogardy, ale szybko porzucasz ten wątek. Szkoda. Pomysł mógł zaowocować czymś naprawdę angażującym.
Brakuje tej historii niejednoznaczności – mamy papierowe postacie, papierowe dialogi i papierowe emocje. Nikt się nie waha, niczego nie ukrywa, nie popełnia błędów. Nadmiar ekspozycji powoduje, że zmuszasz czytelnika, by postrzegał Twoich bohaterów i konkretne ich działania tak i siak. Trudno mówić o złożoności problemów czy charakterów postaci, a tym bardziej o rozbudowanym tle albo wątkach pobocznych.
Nie wiem, jak odbierać to, że w pewnym momencie opowieść zaczęła się kręcić tylko wokół romansu. Chciałaś zobrazować obsesję – bo o nią momentami zakrawasz – Aurore czy z innych powodów zignorowałaś tło, np. Adèle, kwestie majątkowe? Po przeczytaniu o sytuacji zdrowotnej dziewczyny szukam sensu w wszechobecnym wcześniej chaosie i dziwnym wyborze scen godnych rozpisania, ale jakaś część mnie wciąż widzi tylko braki w warsztacie, a nie świadomy zabieg.
Marcel przypomina księcia z bajki, co jeszcze mogę usprawiedliwić tym, jak odbiera go narratorka. Pozostaje mieć nadzieję, że to świadomy zabieg, chociaż trudno powiedzieć, skoro ze scen, dialogów, konkretnych działań Aurore nie wynika, by aż tak idealizowała ona ukochanego.
Służąca gdzieś tam w tle po prostu wykonuje swoją pracę, mimo że Aurore mówi Marcelowi, że nie traktuje Adèle jak zwykłej pracownicy – właśnie, znowu tylko mówi. Coś tam próbowałaś, wciskałaś to swoje zawsze i dobrze ją znałam, ale tradycyjnie zabrakło potwierdzenia w scenach. Nie czuć więzi czy kobiecej solidarności, skoro kobiety nie rozmawiają na ważniejsze tematy, nie zwierzają się sobie i nie pokazują, że dobrze się znają, a przecież Adèle pracuje dla rodziny Aurore od lat.
Kończysz opowiadanie w odpowiednim momencie. Nie przeciągasz i nie próbujesz wzruszać na siłę. Wreszcie wykorzystujesz emocje, a ja czuję, że mimo błędów historia nie jest mi w pełni obojętna. Jednak mogło być lepiej. Co z klimatem epoki? Guyem? Adèle? Matką Aurore?
Forma
Im dalej w las, tym więcej drzew i pora ponarzekać na ekspozycję. Wybrałaś specyficzną formę, ale mimo wszystko powinnaś przede wszystkim pokazywać, co się dzieje, jakie emocje targają bohaterami i dlaczego, a nie tylko sucho to komentować. W końcu mimo wstępu wskazującego na pamiętnik, normalnie rozpisujesz sceny, wprowadzasz partie dialogowe. Problem ekspozycji i sens zasady nie mów, pokazuj, pomoże Ci zrozumieć ten artykuł.
Chciało mi się płakać. To było takie niemądre, rozstawaliśmy się przecież na krótko, tylko na parę tygodni. Ale Marcel był częścią mnie, częścią mojej duszy. Nie potrafiłabym już być bez niego szczęśliwa. – Skoro chcesz to pokazać, skup się na oznakach, konkretach. Niech Aurore poczuje łzy napływające do oczu czy gulę w gardle, zatraci się we wspomnieniach lub przestraszy wyobrażenia o życiu bez ukochanego, powrocie do szarej codzienności.
Po raz pierwszy poczułam się naprawdę rozdrażniona jego zachowaniem. Ale to uczucie zostało szybko zastąpione przez niepokój. – Dwulatek wybiegł do lasu podczas nocnej burzy. Niepokój to znacznie za mało, nie sądzisz? Często powtarzasz, że Aurore bardzo kocha Guya, dlaczego więc tego nie widać? Nawet nie zadrżała, nie poczuła szybszego bicia serca.
Na razie jesteś względnie poprawna. Przecinki znajdują się na swoim miejscu. Aż serce rośnie na widok tę w bierniku. Jednak często zdarzają Ci się powtórzenia – przede wszystkim zaimków i czasownika być. Sama zobacz:
Bałam się, że któregoś dnia zechce wrócić do tamtego świata, że znudzi go prowincja i nasze towarzystwo. Zastanawiałam się, czy mu tego nie brak. Kiedy go o to zapytałam, roześmiał się tylko.
Kiedy wróciłam, nie było go. Drzwi były otwarte.
Bliźniacze konstrukcje z czasem zaczynają poważnie rzucać się w oczy i irytować. Więcej eksperymentuj, baw się budowaniem zdań i nie ograniczaj. Szukaj naturalnie brzmiących synonimów, aż wejdzie Ci to w nawyk. Może pomoże Ci głośne czytanie tekstów? Wtedy z pewnością łatwiej wyłapać ewentualne powtórzenia. Czasem mieszasz czasy, wyskakując nagle z teraźniejszym. Poza tym niekiedy nagle zmieniasz czas, a narratorka przestaje opowiadać o przeszłości. To na ogół niczemu nie służy, tylko wprowadza chaos. Nieźle mieszasz.
(...) zapomniałam o tym powoli. – Lepiej: zapominałam.
Wtedy jeszcze często wylewałam z tego powodu łzy, nie rozumiałam, czemu świat jest taki okrutny, czemu, jak wmawiał mi ojciec, jestem o tyle gorsza i głupsza od innych w każdej dziedzinie. – Konsekwentnie trzymaj się czasu przeszłego. Podobnych kwiatków mamy sporo.
(...) nie miałam żadnych pieniędzy do zadysponowania. – Takie zdanie nie pasuje do stylizacji językowej, którą obrałaś. Mało kto zdecydowałby się na taki szyk. Brzmi sztucznie. Lepiej wypadłoby po prostu: Nie dysponowałam żadnymi pieniędzmi. W niektórych przypadkach sprawdza się prostota.
Na mój widok gwałtownie ściągnął wodze, choć wcześniej miał zamiar minąć mnie w pełnym pędzie. – Ona nie powinna tego wiedzieć. W końcu nie siedzi w głowie Marcela ani nie czyta mu w myślach, więc co najwyżej może coś podejrzewać.
– Ja… nazywam się Marcel Brisbois – powiedział z wymuszonym spokojem. – To samo. Dziewczyna może się tylko domyślać, coś zauważać. Nie czuję, że to dobra obserwatorka, za to wyczuwam zgrzyty w budowie utworu.
Przez chwilę żałowałam, że do domu jest tak niedaleko. – Kolejny przykład mieszania czasów.
Lekko zadyszana, zsunęłam się z konia wprost w ramiona Marcela. – Przecinki w takich wypadkach są zbędne.
Pozostawiona sama sobie, poszłam do pokoju Guya. – Natomiast w takich warto je stawiać. Pod koniec tego artykułu (dbanie o oddech w miejscach statycznych) znajdziesz kilka przydatnych wskazówek.
– Aurore! – Drgnęłam, kiedy usłyszałam głos Adèle. – Myślałam, że coś się stało… – Bystrym spojrzeniem lustrowała Marcela. – Pierwsze dopowiedzenie powinno znaleźć się już w nowym akapicie, ponieważ komentarz nie dotyczy bezpośrednio osoby wypowiadającej się. W celu zaprzyjaźnienia się z zapisywaniem dialogów polecam zapoznanie się z tym artykułem.
– Moje bagaże przyjdą później – słyszałam jego głos. – Mam nadzieję, że to nie problem? – Podobnie tutaj. Mam nadzieję, że mój komentarz i artykuł pomogą Ci zrozumieć regułę, a potem zmienić ten zły pisarski nawyk.
Adèle wyglądała na wyraźnie niezdecydowaną. – Same stwierdzenia nie działają na wyobraźnię. Zamiast się nimi wysługiwać, spróbuj pokazywać dowody. Jak przejawiało się niezdecydowanie służącej, skoro rzekomo było takie wyraźne?
Tylko znając ją tak dobrze, potrafiłam wychwycić lekką naganę w jej głosie. – A tu mamy powtórzony zaimek.
Zawsze uspokajało mnie przebywanie z dziećmi. Miałam nadzieję, że będzie tak i tym razem. – Przykład paskudnej ekspozycji. Skoro działo się to zawsze, powinno się powtarzać w tekście i dawać czytelnikowi do myślenia. Wtedy sam dopowiedziałby sobie to i owo. Obecna forma sprawiła, że nie wyczuwałam zdenerwowania czy zestresowania narratorki, a tu takie odważne stwierdzenia o uspokajaniu się...
Pochłonięta zabawą, nie zauważyłam, kiedy stanął w drzwiach. – Tu przecinek znowu nie powinien się pojawić – to z pewnością nie jest odpowiedni moment na spowolnienie. Aurore bawi się z dwulatkiem, a nie pogrąża w melancholii. Liczę na to, że dzięki konkretnym przykładom ocena będzie bardziej zrozumiała.
– Niedawno skończył dwa – odpowiedziałam. – Guy, przywitaj się z bratem.
Guy rzucił nam zdziwione, nieufne spojrzenie. – Kiepski pomysł na przekazywanie ważnej informacji tak małemu dziecku. Próbujesz kreować Aurore na wrażliwą i zżytą z młodszym bratem, ale sceny tego nie potwierdzają.
– Tyle mam do nadrobienia, Aurore – powiedział w zamyśleniu. – Jestem tutaj zupełnie obcy. – Kochanie, nie wkładaj tego do buzi! – Odebrałam zabawkę młodszemu bratu i zwróciłam się do Marcela. – Masz dużo czasu – powiedziałam spokojnie. – Mogę ci pomóc, jeśli chcesz. – Pomijasz ważne fragmenty, reakcje postaci (nawet narratorki!), wskutek czego obdzierasz tekst z emocji. Mechanicznie wymieniasz czynności. Nie czuć, że bohaterów czekają poważne zmiany. Przejmują się oni tylko na niby, mówiąc o czymś, co nie ma odzwierciedlenia w tekście.
Adèle pewnie urwie mi głowę, jeśli wzgardzę jej obiadem. – Taki komentarz od osoby, która nie zna wspomnianej kobiety i prawdopodobniej w ogóle o niej nie słyszała?
Rzeczywiście miałam nadzieję porozmawiać z Marcelem poważniej. – Wciąż tylko podajesz suche wnioski, przez co nie umiem się zaangażować.
Przebierał się.
– Och! Przepraszam – powiedziałam zaskoczona.
– Wejdź, proszę! – Zapinał właśnie koszulę. – O co chodzi?
Wślizgnęłam się do pokoju i stanęłam przed bratem, nerwowo wyłamując palce. – Widzisz? Kolejne czynności po prostu po sobie następują, niekiedy poprzeplatane paskudną ekspozycją. Brak reakcji i emocji w szczególności rzuca się w oczy w tekstach pisanych narracją pierwszoosobową. Nie można ignorować ani bez końca tłumaczyć braku naturalności u narratorki.
– Słyszałeś chyba o mojej matce? – Zupełnie nieoczekiwanie poczułam potrzebę, żeby się komuś zwierzyć. – Nie informuje się o czymś, co powinno wynikać z tekstu, pobudzać czytelnika do samodzielnego wnioskowania, angażować go w historię. Niewyczuwalne są ani rzekome zaskoczenie, ani silna potrzeba.
Dlatego, że był sobą. – Bez przecinka. O tej zasadzie i kilku podobnych przypadkach przeczytasz w pierwszym punkcie znajomego artykułu.
Kiedy dowiedziałam się, co do mnie czuje… – Dlaczego odpuściłaś sobie tak ważną scenę? Zdarzało Ci się opisywać prozaiczne czynności, a tu taki przeskok i ominięcie jednego z najważniejszych wydarzeń w opowiadaniu? Straciłaś okazję na wzruszenie czytelników i pokazanie głębiej charakterów postaci.
– Nie jesteś nawet zła. – Bardziej stwierdził (,) niż zapytał. – Gdy komentarz bezpośrednio nawiązuje do wypowiedzi, nie stawia się kropki na końcu słów bohatera, a dopowiedzenie pisze małą literą.
Byłam wstrząśnięta. – Skoro już decydujesz się na rozpisywanie scen, rób to porządnie, nie rzucaj takimi ochłapami. Na samych dialogach i ekspozycji wiele nie zbudujesz.
Podsumowanie
Jak sama widzisz, historii wiele brakuje. Z pewnością przydałoby się ją dopracować. Pora na zadanie sobie ważnych pytań. Co chcesz przekazać? Jaki temat naprawdę uważasz za godny rozwinięcia? Czy, skoro w ostateczności i tak skupiasz się na głównym romansie, warto rozpoczynać inne wątki, po czym porzucać je bez rozwiązania? Nie lepiej dopracować te najważniejsze? Rozumiem, że starałaś się rozbudować tło, przedstawić historię postaci, ale zamiast robić coś po macoszemu, czasem lepiej nie robić tego wcale.
Zdecydowanie powinnaś poczytać o tym, jak pisze się pamiętnik, a także zapoznać się z kilkoma dobrymi przykładami. Polecam przede wszystkim Słoneczniki Haliny Snopkiewicz, Życie nie (całkiem spokojne) Joanny Chmielewskiej oraz Forresta Gumpa Winstona Grooma. Jesteś zdecydowana na taką formę? Ze względu na zakończenie historii ma ona sens, ale na pewno nie w obecnym wykonaniu. Pamiętaj, że piszesz miniatury, które rządzą się swoimi prawami. W długich powieściach wątki rozkładają się w czasie, zatem można sobie pozwolić na tło, natomiast w miniaturach trzeba postawić na konkret. Nie mówię, że tło nie jest ważne – ale musi być konkretne, nie może się rozwlekać, a fabuła nie powinna być wielotorowa, bo, sama widzisz, potem trudno to wszystko połączyć i zgrabnie zakończyć. Wyobrażasz sobie umierającą Aurore, która ledwo trzyma pióro, ale bawi się w rozpisywanie partii dialogowych? Musisz przyznać, że gdzieś po drodze zgubił się sens.
Czyta się lekko. Sama historia miłosna ma ręce i nogi. Zdecydowanie można ją lepiej wykorzystać, przedstawić w interesującej formie. Pora podrasować postaci, poświęcić im więcej uwagi. Zastanów się, jakie emocje miały budzić. Trudny charakter ojca musiał dać się we znaki, tak samo jak i matka okryta hańbą. Jak czuł się Marcel, dorastając z dala od bliskich? Nawet Aurore, która opowiadała historię, zdawała się nijaka. Co z trudnym dzieciństwem? Skomplikowaną sytuacją rodzinną? Sytuacją społeczno-ekonomiczną, o której gdzieś w połowie totalnie zapomniałaś? Jaką funkcję w historii miał pełnić Guy? Nie sądzisz, że ograniczenie jego roli do katastrofalnego w skutkach nieposłuszeństwa w przedostatniej scenie jest krzywdzące?
Czeka Cię dużo pracy, ale przynajmniej technikaliami nie powinnaś się martwić. Z samymi powtórzeniami jakoś się uporasz, tylko czas bardziej pokombinować z konstrukcjami – trochę odwagi. Nie można tylko męczyć czytelnika tym być. Obyś zdała też sobie sprawę z tego, że nie musisz ciągle podkreślać, kto coś zrobił, co czyje było, bo nadmiar zaimków z pewnością nie służy opowiadaniom. Pora również na bolesne – ale owocne! – rozstanie z ekspozycją.
I ŻYLI DŁUGO
Fabuła
Masz bardzo dobry wstęp. Intryguje, ale za wiele nie zdradza – pozostawiasz sobie pole do popisu. Pierwsza scena kończy się idealnie – napięcie, krótkie zdania. I ten spadający bucik! Jestem bardzo dobrej myśli. Subtelnie przemycasz informacje o wieku bohaterki. I co, da się jednak bez ekspozycji? :) Wczuwanie się w perspektywę dziecka wychodzi Ci całkiem nieźle – udaje Ci się uchwycić pewne smaczki, a dbanie o pozornie mało istotne szczegóły zawsze cieszy. Zgrabnie wprowadzasz nowe elementy świata przedstawionego, dzięki czemu całość płynnie się czyta. Zachowujesz odpowiedni stosunek dialogów do opisów… niestety tylko na początku. Później odzywają się stare błędy, czyli wracają długie ekspozycje i streszczenia, które zabijają klimat, dynamikę i autentyczność. Przedstawiasz postacie jedynie za pomocą przemyśleń głównej bohaterki, co sprawia, że nie dostają one głosu i nie mają jak się bronić. Co ze scenami z krwi i kości? Mieszasz w chronologii. Brakuje Ci konsekwencji, jakbyś już nie wiedziała, co chcesz napisać. Momentami miniaturka znów przypomina pamiętnik, co nie byłoby wadą, gdybyś tylko pamiętała o konsekwencji, a nie mieszała gatunki.
Wielka szkoda, że streszczasz historię i losy Drine. To ma potencjał, pomysł na siebie, oryginalne tło, klimatyczne czasy, a Ty znowu wyskakujesz z suchym opisem w środku sceny. Gdy już jesteś na dobrej drodze, kolejny raz wszystko psujesz, nie pozwalając zaangażować się czytelnikowi. Nie umiesz dawkować informacji. Niewyważenie ich powoduje, że trudno cokolwiek spamiętać. Chaos się potęguje i nie wiem, kiedy dzieje się akcja, ile chociażby Derynn ma lat i co stało się w międzyczasie. Przeskoki czasowe również nie służą Twojemu opowiadaniu – czytelnik nie może obserwować, jak postacie dojrzewają, zmieniają się czy tworzą relacje. Akcja pędzi, tylko nie wiadomo dokąd.
Historia się powtarza. Po macoszemu budujesz świat przedstawiony. Dodajesz jakieś tam swoje elementy – jak nazwy własne związane z wierzeniami, specyfikę postrzegania przez społeczeństwo związków, zalążek ustroju politycznego – ale albo nie poświęcasz im uwagi, albo uciekasz się do ekspozycji. Mnożą się tylko trudne nazwy i wątki, które zdają się donikąd nie prowadzić. Nie rozwijasz później tych tematów, czasem nawet do nich nie powracasz. Sceny nic nie wnoszą do fabuły, nie pomagają jej rozwijać. Po co zabawa w kreowanie własnego świata przedstawionego, skoro okazuje się to nie mieć żadnego znaczenia? Raz na jakiś czas napomkniesz o układzie między planetami czy widoczkach na Cymbrze. Równie dobrze ojciec Derynn mógłby być ziemskim, a nawet polskim, politykiem. Kiedy bohaterka przeprowadza się na Kentoinn – inną planetę! – zwraca uwagę tylko na mroźną zimę i mocny wiatr. Co to za układ planetarny? Dlaczego Cymbr i Kentoinn praktycznie nie różnią się od siebie? Po co więc całe zamieszanie?
Bywa naprawdę całkiem nieźle, kiedy skupiasz się na tym, co tu i teraz, dajesz mówić postaciom poprzez konkretne działania. Czyta się dobrze, dopóki znowu nie przeskakujesz i nie streszczasz. Historia momentami wydaje się być o niczym. Tu polityka, tuu małżeństwo, tu rodzina, ale brakuje konkretów, zarysowanego wątku.
Totalnie gubię się w tych wszystkich powiązaniach. Nie poświęcasz im potrzebnej uwagi. Nie prezentujesz zasad obowiązujących na planecie, nie skupiasz się na różnicach. Ludzie się mnożą, ale nic konkretnego nie robią. Mamy tylko przeskok czasowy za przeskokiem. Kiedy czytelnik ma szansę zainteresować się danym wątkiem, przechodzisz do kolejnego, ignorując poprzednie wydarzenia.
Przynajmniej umiesz budować napięcie – wiesz, kiedy używać krótkich zdań, ograniczać określenia. Dobrze kończysz sceny, pozostawiając czytelnika z niedosytem. Intrygujesz. Tylko szkoda, że obiecujesz gruszki na wierzbie, a dobrze zapowiadające się wątki ledwo rozwijasz. Popatrz – gdzieś w tle majaczy konflikt między planetami, podejrzane polityczne ruchy Isoldera, ale wciąż nic z tego nie wynika, donikąd się to zdaje nie prowadzić. Czym chłopak tak naprawdę się zajmuje? Na ile to wydaje się nieetyczne w jego społeczeństwie? Jak reagują inni? Czy to wszystko nie ma większego znaczenia dla fabuły i jest kolejnym zapychaczem? Na czym tak naprawdę chcesz się skupić? Na wątku miłosnym? Na dyplomatycznej karierze Isoldera? Na przeznaczeniu Derynn? Na zwyczajach panujących na Kentoinn? Ciężko czytać… właściwie o niczym konkretnym. Moją nadzieję budzi nietypowa relacja Derynn i Ettel. To doskonała okazja na podkreślenie charakterów tych postaci i przedstawienie zwyczajów panujących na planecie. Szkoda, że jej później nie wykorzystujesz, tylko nadal opisujesz prozaiczne, niepopychające fabuły sceny.
Zakończenie znów w punkt. Ostatnie zdanie – perełka.
Bohaterowie
Derynn jest wyjątkowo rozgarniętą dwunastolatką. Wypowiada się dojrzale i pyta o kontrakty ojca. Gdy dorasta, widać wpływ wychowania. Od pewnego momentu pojawiają się przerażające, jak na tak młodą osobę, przemyślenia. Dobrze, że ukazujesz przyczyny takiego stanu rzeczy, sytuację rodzinną i społeczną. Miałaś dobry pomysł z rozpisywaniem kłótni rodziców i podsłuchań dziewczynki. Reakcja na wejście matki wiele mówi o tym, co dzieje się w tej rodzinie, tak samo ślepa wiara w ojca i darzenie go bezgranicznym zaufaniem. Dzięki temu wszystkiemu jestem w stanie wytłumaczyć podejście Derynn.
Dziewczyna dorasta i dojrzewa, ale nie potrafisz tego wyważyć. Zmiany są zbyt gwałtowne i tłumaczone po macoszemu. Po prostu nagle, bez powodu wypowiedzi zaczynają zupełnie kłócić się z dotychczasową kreacją głównej bohaterki. Nie pasuje do osoby tak wychowanej i obracającej się wśród ludzi wyższego stanu, zimnych dyplomatów i urzędników. Tym bardziej nie pasuje do Derynn, z którą do tej pory mieliśmy do czynienia. Zmiana? Ale dlaczego tak nagła i topornie uzasadniana?
Relacje między członkami rodziny Derynn można nazwać co najmniej dziwnymi. Czy Twoim zamiarem było wykreowanie ojca, który darzony jest niemal kultem? Stąd taki szacunek? Uwarunkowania kulturowe? Ojciec zasłużył sobie czymś konkretnym? Skąd czytelnik ma to wiedzieć? Dostaje tylko zdystansowanych, wycofanych ludzi, w tym dziecko zapatrzone w ojca i matkę, z której zdaniem nikt zdaje się nie liczyć. Ma to coś wspólnego z płcią? Na jakim etapie rozwoju jest stworzona przez Ciebie planeta?
W to, jaka jest matka czy ojciec Derynn, musimy wierzyć na słowo, bo na ogół ograniczasz się do długich ekspozycji. Jeśli chodzi o mężczyzn pojawiających się w życiu głównej bohaterki, to nawet trudno zapamiętać ich imiona. Czy te wszystkie postacie są konieczne? Zastanów się, co wnoszą do fabuły, jak wpływają na życie Derynn, bo ja nie dostrzegam żadnego sensu we wprowadzaniu aż tylu bohaterów, którzy mogliby pozamieniać się imionami i nikt nie zauważyłby różnicy.
Forma
Jest podobnie jak w przypadku poprzedniej miniaturki – roi się od zaimków, gdzieniegdzie szaleją podmioty, ale przynajmniej przecinki na ogół są na swoim miejscu, a ortografy się nie zdarzają. Niekiedy nie zachowujesz jedności czasu.
Czasami wydaje się, że wiesz, o co chodzi, czujesz to, a potem wyskakujesz z paskudną ekspozycją. Tym razem również wiele streszczasz. Emocji jest jak na lekarstwo. Ledwo się człowiek wczuje, a tu kolejny przeskok czasowy i jakby zupełnie inna historia. O czym I żyli długo tak naprawdę miało być?
Pulchne, śniade, dziecięce nóżki wędrowały po przestronnej rezydencji. – Nadmiar określeń nie służy temu zdaniu. Poza tym drugi przecinek zbędny – dziecięce nóżki były pulchne i śniade brzmi lżej.
Obowiązek zrobienia odpowiedniej partii. – Zgrabniej: utworzenia.
Matka powiedziała jej niegdyś, że osoba o jej pozycji powinna być zawsze dobrze poinformowana, więc starała się to robić.
Derynn pośpiesznie złapała za pierwszą z brzegu książkę. Biologia pajęczaków. Mama wyszła z gabinetu i obrzuciła ją wzrokiem, ale nic nie powiedziała. – Zgubiłaś podmiot, bo zapewne nie o to Ci chodziło. Mama miała obrzucić wzrokiem córkę, a nie wspomnianą książkę.
Wiedziała, że trudno jest ją wychować, bo była najmłodsza, starsze – sporo – rodzeństwo miało już swoje sprawy, rzadko się widywali. – Pilnuj czasu. W tym przypadku masz dodatkowo powtórzenie, więc przydałaby się zmiana konstrukcji, np. Wiedziała, że ją – sporo młodszą od rodzeństwa mającego już swoje sprawy i rzadko się zjawiającego – trudno było wychowywać.
Prawdę powiedziawszy, Derynn była nieco zdziwiona. To było duże wyprzedzenie, tata miał rację. – Nie czuję tego zdziwienia. Sama informacja mi nie wystarcza. Co z oznakami fizycznymi, strachem, podekscytowaniem czy jakąkolwiek oznaką rzeczywiście związaną ze zdziwieniem? Chwilowe otępienie? Dezorientacja? Sprzeciw? Mimo wszystko – dziecięca ciekawość?
Może nie była to rewelacyjna partia, ale w porządku. Silwrayowie byli poważaną, bogatą rodziną, a Descort wydawał się miły.
Dlaczego musisz być mądrzejsza. – Dlatego.
Dobrze ci idzie. Ale jeśli chcesz podsłuchiwać, musisz się jeszcze wiele nauczyć. – Zero reakcji ze strony przyłapanej? Milczenie jest wymowne, ale przydałoby się coś więcej.
Z rozbawieniem i lekkim zażenowaniem myślała o tym, jaką była przemądrzałą dwunastolatką. – To tylko słowa.
Kochała ojca szczerze i głęboko, oczywiście, że tak, wszyscy go kochali. – Lepiej zrobić z tego dwa zdania – pierwsze skończyć po głęboko. Będzie mniej chaotycznie.
Diuszesa Pemra była dobrą, nawet bardzo, partią. Poza tym była nieźle wykształcona, niegłupia – hm, może to nie miało aż takiego znaczenia – i… – Był. Masz powtórzenia i zgubiłaś podmiot, bo drugim razem zapewne chodziło o Derynn.
(...) to jednak bardziej pomagało (,) niż przeszkadzało w życiu.
(...) przywitał ją miękko. Uniósł jej dłoń do ust.
Przez chwilę zastanawiała się, czy to nie jakieś zadurzenie, czy nie są kochankami, ale Isolder przecież by jej o tym powiedział. – Zdecydowanie zgubiłaś podmiot – w poprzednim zdaniu pisałaś o ojcu Isoldera. Mam nadzieję, że tak drastyczny przykład uświadomi Ci, jak trzeba na to uważać. :D
Derynn lubiła serdeczną, otwartą teściową i poczuła szczery żal, kiedy ta zmarła. – Ja nic nie czuję.
(...) a Reyana niedługo potem zabił kolejny atak febry, szok był tym większy. – Tu masz przykład ekspozycji, o której wcześniej wspominałam. Często piszesz o tragicznych wydarzeniach, ale streszczenia sprawiają, że trudno solidaryzować się z bohaterami czy współczuć im. Nie są nawet jak pełnoprawne postacie. Wyzwaniem jest cokolwiek o nich powiedzieć, ocenić na podstawie podejmowanych decyzji, analizować reakcje.
Isolder oczywiście był zbyt rozsądny, żeby pozostawić po sobie nieślubne dzieci, pomyślała wtedy z nagłą goryczą. – Szkoda, że nie mieliśmy okazji obserwować zachowań, które by o tym świadczyły i potwierdzały słowa Derynn.
Podsumowanie
Nie mam zbyt wiele do napisania, bo błędy są powtarzalne. Przeskoki czasowe z pewnością nie służą I żyli długo. Omijasz ważne fragmenty. Nie dajesz poznać postaci, nie mówiąc już o obserwowaniu ich potencjalnej przemiany.
Nie wykorzystujesz potencjału, który z pewnością tkwi w tej historii. Obiecująco przedstawiają się zaledwie zarysy sytuacji społecznej na Kentoinn czy politycznej w układzie planetarnym. Masz szansę stworzyć coś oryginalnego, jeżeli tylko dasz sobie więcej czasu. Druga opcja to zastanowienie się, czy mieszanie w świecie przedstawionym jest rzeczywiście niezbędne, bo, jak wyżej wspomniałam, niewiele wnosi i akcja równie dobrze mogłaby się tyczyć Ziemian, a nawet Polaków. Klimat określiłabym jako nijaki. Tło rysuje się wyjątkowo niewyraźnie. Zbyt wiele muszę dopowiadać, a to naprawdę źle, bo bardzo cenię, gdy autor pozostawia mi przestrzeń.
Próbujesz dodać głębię, ale wychodzi co najwyżej średnio. Brakuje Ci konsekwencji i, mam takie wyrażenie, że także sprecyzowanego pomysłu. Postacie rzadko dostają prawo głosu, tylko dorastają, rozmawiają, podejmują decyzje gdzieś poza kadrem. Ciężko coś o nich powiedzieć. Nie wywołują emocji. Opisujesz kawał życia Derynn, a samej Derynn w historii jest tak niewiele… Skoro tak źle jest z główną bohaterką, to pomyśl, jak odbieram pozostałych bohaterów. W ogóle trudno tu mówić o odbieraniu. Co dają same streszczenia i niekiedy przemyślenia narratorki? Ekspozycja goni ekspozycję, lata mijają i mijają, a bohaterów przybywa w niewiadomym celu. Próbuję przypomnieć sobie ważne sceny, spróbować określić charakter którejś z postaci czy na nowo wyobrazić sobie Kentoinn, ale mam pustkę w głowie. Gdzie plan, gdzie cel? O czym ja w ogóle czytam? O czym w ogóle piszesz?
DZIEŃ ZA DNIEM
Ostatnia miniaturka jest dłuższa od pozostałych. Wiążę z nią duże nadzieję. Już na pierwszy rzut oka widzę więcej dialogów. Liczę, że wreszcie dostanę prawdziwą historię.
Fabuła
Mój entuzjazm nie gaśnie. Pierwsza scena jest bardzo dobrze rozpisana – wyraźnie czemuś służy i zawiera odpowiedni stosunek dialogów do opisów. Pojawiają się subtelne napomknięcia o planetach czy kulturze, a gdzieś w tle zdaje się zarysowywać najważniejszy wątek dramatyczny (mam tyle pytań!). Główny bohater intryguje, wzbudza emocje, na dodatek zakończenie przyjemnie nastraja na więcej. Czuję, jakbym czytała tekst kogoś innego. Coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że z opowiadaniem pójdzie Ci o wiele lepiej niż z nibypamiętnikami.
Sama wiesz, w czym czujesz się najlepiej, co chcesz pisać, ale mam kilka sugestii. Proponuję zacząć od przemyślenia tego na nowo i przypomnienia sobie, czym charakteryzują się poszczególne gatunki. W Coś więcej oraz I żyli długo nieźle z nimi namieszałaś. Jeśli zechcesz pisać pamiętniki, czeka Cię sporo pracy, ale mam nadzieję, że po to tu jesteś – by poprawić warsztat. Daj sobie odpocząć, ale dobrze spożytkuj ten czas – czytaj pamiętniki, żeby zobaczyć, z czym to się je; spróbuj pisać w innej narracji, znajdź opowiadania podobne do Twoich i zobacz, jak inni autorzy radzą sobie z wcale nie łatwym zadaniem, czyli przekazywaniem wiedzy o oryginalnym świecie przedstawionym.
Podoba mi się subtelne poczucie humoru – dzięki niemu jest lżej z tą wielką misją w tle i w atmosferze dziwnej, nieznanej planety. Umiesz budować napięcie bez przesadnego dramatyzmu. Powoli przemycasz informacje. Szkoda, że psują to takie głupotki jak powtórzone zaimki, pomieszane czasy czy resztki (na szczęście tylko one!) ekspozycji.
Balansujesz na granicy zrobienia z Rayna totalnie irracjonalnej postaci, ale subtelnie przedstawiasz motywacje kelnera i nie tracisz przy tym na wiarygodności. Za to mamy pogubionego chłopaka, który nie rozumie wielu swoich decyzji i, na szczęście, jest w tym wszystkim autentyczny. Zgrabnie wyszła informacja o pozycji ojczyma Rayna. Niestety, nieco za bardzo poszalalaś później, nienaturalnie szybko umieszczając wyznania chłopaka. Tak odważne słowa po pierwszym dniu znajomości? Brzmią sztucznie, jakbyś usilnie próbowała poruszyć wątek relacji tej dwójki, by mieć to z głowy, co sprawia, że dialogi brzmią nienaturalnie. Wydają się pisane pod czytelnika, a to kolejne oblicze ekspozycji – bohaterowie tłumaczą to, co dla nich jest oczywiste. Kiedy rozmawiasz z osobą, którą dopiero co poznałaś, streszczasz życie swojej rodziny i objaśniasz zachowanie najważniejszych jej członków? Dopiero przemyślenia Raynera odnośnie do podjętej decyzji wypadają wiarygodnie i, mimo że na początku też trącą tą nieszczęsną ekspozycją, dopełniają scenę.
Z mową pozornie zależną radzisz sobie świetnie. Dbasz o stylizację językową – Rayn i Javed różnią się od siebie, a Ty potrafisz uchwycić to nawet w krótkim fragmencie.
Coraz bardziej ciekawi mnie sytuacja polityczna na planecie Rayna, która wydaje się co najmniej podejrzana. Naturalnie dawkujesz informacje. Konsekwentnie trzymasz się obranego toru. Kreacja Raynera jest spójna i jego otwartość nie wydaje się wymuszona, dzięki temu, że pamiętasz o wpływie dawnych wydarzeń na rozwój tej postaci, a także konsekwentnie trzymasz się obranej drogi. Tylko dlaczego chłopak żali się, że trudno o wizy bez znajomości, skoro wcześniej wspominał o ojczymie-zastępcy gubernatora, który nie pozwoli Rayna dotknąć dla dobra własnej reputacji? Javed, pozornie uważny słuchacz, nie wyłapuje tej nieścisłości i nie dopytuje? To nieuwaga z Twojej strony czy celowy zabieg?
PS. Potem poruszasz tę kwestię, ale argumenty mało mnie przekonują. Podejście ojca Addie można zrozumieć, ale brak prób przeciwstawienia się z jej strony, chociażby przekonywania, robienia na przekór? Ma to coś wspólnego z kulturą planety czy tylko wychowaniem dziewczyny? Bierność Rayna pasuje do specyficznej kreacji tej postaci, wiąże się z jego doświadczeniami, więc jest zrozumiała. Mimo wszystko balansujesz na cienkiej granicy, bawiąc się w sceny pokroju tej z telewizorem – łatwo zrobić z Raynera totalnie nieodpowiedzialnego kolesia, który nie myśli i ot tak przyjmuje poszukiwanego przestępcę pod swój dach.
Przyjemna rozmowa o Kellie – tylko szkoda, że i tym razem idziesz po linii najmniejszego oporu. Nie myślałaś o większym szaleństwie? Gdyby głębiej się zastanowić, stwarzając autorskie planety… Takie pole do popisu, tyle możliwości! A tu znowu mało konkretów, niemal ziemskie warunki, schematy. Czuję, że znów dojdę do wniosku, że nowego układu planetarnego mogłoby nie być. Niemal tak samo sprawdziłoby się totalitarne państwo Rayna i oddalony kraj, z którego przybył Javed. Budujesz ciekawy klimat, ale nie opierasz go zupełnie na potencjalnej odmienności swojej planety i całkiem możliwe, że to spora słabość miniatury. Niekiedy idziesz w dobrym kierunku – jak z psychologią roślin oraz problemem z tutejszymi uniwersytetami. Nie chciałabyś spróbować pociągnąć tego dalej? Bardziej rozbudować tło? Urozmaicić? Wzbudzić jeszcze większe zaciekawienie? Dać poszaleć wyobraźni? Masz swoje planety – co Cię ogranicza? Bliźniaczki Ziemi wydają Ci się lepszym pomysłem? Daj sobie czas na zastanowienie. Śmiało eksperymentuj. Może stwierdzisz, że takie zabawy nie są potrzebne, a nawet nie służą opowiadaniu. A może się do nich przekonasz. Nic nie tracisz.
Zaczęłaś z przytupem, podejrzanymi wizytami, szemranymi interesami i godziną policyjną w tle, ale po drodze umarł klimat i żadnego autorytaryzmu nie czuć. Wcześniej był Ci potrzebny, więc coś tam napomknęłaś o niemożności opuszczenia okolicy, kontrolach itd., a potem to porzuciłaś, zatracając się w pisaniu historii dla samego romansu. Po co porozpoczynane wątki i własny świat przedstawiony, skoro i tym razem najważniejszym punktem programu jest relacja dwójki głównych bohaterów, która mogłaby kwitnąć w najnormalniejszych okolicznościach?
Nie spieszysz się z rozwijaniem wątku miłosnego, co wyraźnie służy fabule i tym dwóm postaciom. Dopiero w pewnym momencie powracają stare demony – czytamy streszczenia, wskutek czego jesteśmy pozbawieni scen obrazujących rozwój relacji chłopców. Nie ukrywam, że czuję ogromny zawód.
Porzucasz wątek poszukiwania Javeda – niemal w ogóle się o tym nie wspomina, a całe napięcie stopniowo znika. Monotematyczność staje się męcząca. Wśród ostatnich scen jako dobrze rozpisaną uznałabym tę z kłótnią Rayna i Javeda. Kolejny raz pokazałaś, że potrafisz pisać emocjonalne, wiarygodne dialogi, za pomocą których dopieszczasz postaci i dajesz kopa fabule. Gdzieś tam jeszcze pozostają resztki zaintrygowania Twoim światem przedstawionym – chociażby bohaterowie nie mówiący O Boże, tylko O Światłości, i inne smaczki. Chciałabym się jeszcze tyle dowiedzieć... Skąd godzina policyjna i tak surowe prawo? Jakie wydarzenie doprowadziło do przejęcia władzy przez radykalistów?
Chciałabym również, żebyś potraktowała swoich czytelników na poważnie, decydując się na zrezygnowanie z niepotrzebnych wątków lub rozwinięcie ich w satysfakcjonujący sposób, bo nie nakarmisz odbiorców samymi ochłapami. Z jednej strony mamy wizję stosu trupów, a z drugiej – żadnych racjonalnych przesłanek, dlaczego ucieczka statkiem miałaby się skończyć tak tragicznie. Ostatnie wydarzenia dzieją się tylko w domu Rayna. Co jest poza nim? Co aż tak zagraża Javedowi? Nie czuję stałej kontroli władz, rzekomego reżimu. Godzina policyjna (wzorowo przestrzegana) to za mało. Mogłoby być emocjonująco i wzruszająco. Padają mocne słowa. Coś znowu zaczyna się dziać – ale za późno, za wolno i jakby bez konkretnego pomysłu. Tworzysz plan, zanim zaczynasz pisać? Wielu autorów chwali takie podejście. Czuję, że i Tobie mogłoby pomóc. Przy okazji może dostrzegłabyś rozjeżdżającą się w pewnym momencie fabułę – po kilku tygodniach pobytu Javeda u Rayna wkradła się męcząca schematyczność.
Dialogi to nadal duży plus, mimo że zdarzają się w nich ekspozycje. Szkoda, że ostatnio ich szczędzisz, bo popychają fabułę naprzód oraz niekiedy wzbudzają spore emocje. Mimo wszystko nadal sądzę, że ta historia ma duży potencjał, tylko jest nieprzemyślana, przydługa i momentami średnia technicznie. Za to nie mogę się przyczepić do relacji głównych bohaterów. Ich autentyczność pozostaje zachowana – konkretne postawy z czegoś wynikają, a charaktery postaci nie zmieniają się ot tak. Bywa słodko, ale i toksycznie.
Wciąż za wiele tłumaczysz, pomiędzy scenami usprawiedliwiając zachowanie postaci. Nie warto robić tego na siłę, nie wspominając już o psuciu zabawy i narzucaniu czegoś czytelnikowi za wszelką cenę.
Powracające przeskoki czasowe nie służą opowiadaniu – zabijają napięcie, nie pozwalają obserwować rozwijającej się relacji. Streszczasz, co się działo w ciągu kilku tygodni, które były kluczowe dla relacji głównych bohaterów. Stali się dla siebie niezwykle bliscy – tylko nie wiadomo kiedy i tak naprawdę dlaczego. Spada napięcie, a fragmenty odklepane byle jak nie pasują do całkiem dobrej reszty. Skoro nie chcesz o czymś pisać, nie rób tego, szukaj alternatyw, a nie rozpisuj po macoszemu sceny byle dalej i dalej.
Szkoda, że nie zdecydowałaś się na bardziej precyzyjny opis lotu. Miałaś dobrą okazję na przedstawienie kolejnego elementu autorskiego świata. Byłoby to też miłe urozmaicenie przy bardzo emocjonalnej i stosunkowo ciężkiej otoczce. Później Rayn podejrzanie sprawnie funkcjonuje na planecie, na której nigdy wcześniej nie był. Nie czuć zdezorientowania, które byłoby wskazane mimo ogromnej determinacji chłopaka.
Tym razem mamy szczęśliwe zakończenie, ale nieprzesłodzone, więc jak najbardziej satysfakcjonujące po tych wszystkich zawirowaniach spotykających głównych bohaterów. Dostrzegam sens tytułu i bardzo podoba mi się takie nawiązanie – jeżeli tylko rozumiem, że też miałaś na myśli szarą codzienność, której brakowało Raynowi i Javedowi, ale która musiała się skończyć. Nuta nostalgii doskonale wpasowuje się w klimat.
Bohaterowie
Dobrze zaczynasz. Mamy żywą reakcję Raynera – równie autentycznych emocji trudno było oczekiwać w Coś więcej czy w I żyli długo. Pozwalasz nam poznawać postać, interpretować jej zachowanie. Tego zdecydowanie brakowało przy poprzednich miniaturkach. Oby znów nie odezwały się Twoje pamiętnikarskie zapędy.
Bardzo szybko zarażasz mnie sympatią do postaci. Chemia między Javedem a kelnerem dodaje smaczku, gdy w tle rośnie napięcie związane z tym, co ma zrobić Donovan. Nie musisz wiele dodawać. Dialogi mówią same za siebie. Niekiedy niepotrzebnie wtrącasz, co było kiedyś tam i dlaczego. Reszta radzi sobie świetnie bez takich udziwnień. Trochę zaufania do swojego warsztatu oraz czytelnika.
Rayn ze sceny na scenę staje się coraz bardziej złożoną postacią, a jego pobudki przestają być takie oczywiste. Javed również nie jest czarno-biały. Dobrze, że nie robisz z niego fanfikowego złego chłopaczka, tylko naprawdę się przykładasz i zwracasz uwagę na szczegóły, dbasz o motywacje tego bohatera, czynisz go niejednoznacznym oraz bardziej skomplikowanym, niż mogłoby się wydawać. Nie opierasz się tylko na dobrze znanych schematach. Wydarzenia nie spływają po żadnym z bohaterze jak po kaczce. Dynamiczne postacie to u Ciebie duży plus. Tak samo odpowiednia stylizacja językowa.
Równie intrygująca jest Adeline – pokazuje się z różnych stron, np. zarówno jako troskliwa siostra, jak i niezależna kobieta, która umie walczyć o swoje. Dzięki temu rozwinięcie jej wątku wychodzi historii na dobre. Nieoczywiste postaci dodają opowiadaniu charakteru.
Forma
Właściwie za tym nie przepadał. Rzadko je brał. – Szkoda zabijać mój entuzjazm ekspozycją na dzień dobry. Nie musisz tego robić. Naprawdę. Taki wstęp nie jest potrzebny. Nie przygotowujesz gruntu, tylko psujesz zabawę. Dalej wszystko idzie podobnym torem. Niepotrzebnie wtrącasz, co było wcześniej i jakie sytuacje są nielegalne w Kevlarze.
Javed poczuł, że ogarnia go nagła rozpacz. – Na ogół już naprawdę dobrze sobie radzisz – dużo oznak, objawów, a nie wniosków na tacy. Czemu i nie tym razem? Gula w gardle, łzy w oczach, myśli o zawróceniu? Może niech bohater zaciśnie zęby, zatrzyma się na chwilę, otrze mokrą twarz? Zawaha się? Wróci wspomnieniami do czegoś? Przeanalizuje za i przeciw?
– Nie warto tutaj nic trzymać – powiedział Rayn krótko, widząc, że się rozgląda. – Ale pilnuj podmiotów, bo przestanę chwalić. Nie każ się domyślać. :) Masz szczęście, bo prawidłowy polski cudzysłów, który widzę linijkę niżej, to zawsze duży plus.
– Nie. To miło.
Naprawdę się ucieszył. Poza kilkoma spotkaniami z Adeline, nie pamiętał, kiedy ostatnio z kimś jadł. Niełatwo poznawało się tu ludzi, a on o to specjalnie nie zabiegał. – Znowu absolutnie zbędne tłumaczenie. To właśnie przy fragmentach takich jak ten łatwo stracić przyjemność z lektury. Rayn wydaje się naprawdę interesujący, więc nie musisz wykładać na stół jego cech. Skoro tak naprawdę, naprawdę chłopak się ucieszył, dlaczego nie jest to naprawdę wyczuwalne? Więcej reakcji i mniej gotowych wniosków następnym razem. Już pokazałaś, że potrafisz.
Co (,) do cholery (,) jest nie tak z tą planetą? – O tej zasadzie poczytasz w czwartym podpunkcie naszego artykułu. Mam nadzieję, że będzie to tylko przypomnienie. Wcześniej prawidłowo stawiałaś przecinki w podobnych przypadkach. Kwestia robienia tego na wyczucie?
Rayn wyglądał na zdziwionego tym pomysłem. – To znaczy jak? Więcej konkretów. Chodzi o to, jak chłopak zadał tamto pytanie? O podniesione brwi? Zmarszczone czoło? Zawahanie?
Javed skinął głową w stronę okna. Było przez nie widać kroczący niewielki oddziałek straży. – Nie, to zmiana wart. Są tu cały czas. – Domyślam się, że powiedział to Rayn, ale z tekstu nic takiego nie wynika. Pora okiełznać podmioty. Poza tym niewielki oddziałek brzmi niemal śmiesznie. Nie lepiej po prostu niewielki oddział?
– To skomplikowane. – Znów ten ton. Javed nie drążył. – O tym też już wspominałam przy okazji poprzednich miniaturek: nie mieszaj Javeda do wypowiedzi Rayna i przenieś drugie dopowiedzenie do nowej linijki. :) Niestety, często popełniasz podobne błędy.
Co do niego, on adrenaliny nie cierpiał. – Ta informacja aż bije od Raynera. Świetnie ją przekazujesz w dialogach, scenach czy reakcjach tej postaci. Podobne kwiatki nie są potrzebne. Zaufaj mi i sobie.
Położył się, ale nie mógł się powstrzymać, żeby przed zaśnięciem nie zerknąć jeszcze w stronę rysującej się w mroku sylwetki i falistych brązowych włosów. – Takie rewelacje w ciemnościach?
Miał ochotę zapytać, czy to, co zrobił, za co był poszukiwany, miało związek z pracą. Tyle że nie chciał się wtrącać ani stawiać warunków. – Takich informacji nie przekazuje się sucho w narracji.
Ostatnio zajmowałam się głównie ochroną konwojów (...) – Zajmowałem.
Znów to zagadkowe spojrzenie i wyraz twarzy niemówiący niczego. Zagryzł usta od wewnątrz. – Podmioty ciągle szaleją.
Jak cała ta planeta. Nie lubił Kevlary. Była, pomijając wszystko, cholernie nudna. Rzadko padało, temperatura wahała się od ciepłej do irytująco ciepłej, powietrze było suche i drażniące, a pory roku nie różniły się niemal niczym. – Och, dlaczego mi to robisz? Było tak dobrze, a tu znowu mnożą się przeklęte ekspozycje i streszczenia. Tym razem boli bardziej niż przy Coś więcej oraz I żyli długo, bo już wiem, że nie potrzebujesz tak prymitywnych zabiegów, by prowadzić zrozumiałą, a zarazem ciekawą historię.
Zawsze tak robił, kiedy targały nim emocje czy chciał pomyśleć w spokoju. – No równia pochyła…
Podsumowanie
Poziom jest bardzo nierówny. Mamy i świetne sceny, i takie, które najlepiej byłoby wyrzucić. Umiesz budować napięcie i dawkować emocje. Zaczynasz wątki, ale ich nie kończysz. Nie wykorzystujesz ich potencjału. Tworzysz nowe planety niemal identyczne z Ziemią, których istnienie nic nie wnosi. Niejednorodny klimat wybija z rytmu – nieraz nie czuć wskazanego niepokoju, a rzekomy reżim wydaje się mało wiarygodny. Wątek miłosny jest dobrze rozpisany i wyważony. Bohaterowie budzą sympatię, ale nie są idealni. Popełniasz ekspozycje, ale potrafisz dobrze radzić sobie bez nich.
Niektóre fragmenty wyglądają jak napisane przez zupełnie inną osobę. Zamiast progresu obserwuję spadek formy. Nie utrzymujesz wysokiego poziomu, rozwlekasz historię. Brakuje jej różnorodności, konkretnie zarysowanego wątku głównego. Wprawdzie zakończenie pozostawia mnie ze względnie pozytywnymi odczuciami, ale mogło być o wiele, wiele lepiej.
Nie popełniasz błędów ortograficznych. Interpunkcyjne prawie Ci się nie zdarzają. Gubisz podmioty i mieszasz czasy. Niekiedy błędnie zapisujesz dialogi. Dbasz o stylizacje językowe i charaktery postaci.
Wiesz, jak umiejętnie używać krótkich zdań. Nie masz żadnego problemu z budowaniem napięcia i nastroju, sprawnie wychodzą Ci również melancholijne fragmenty. Odpowiednia stylizacja językowa także na plus. Czyta się naprawdę dobrze.
Grunt to dużo czytać i pisać. Dobre nawyki przyjdą z czasem, a obecne problemy wydadzą się prozaiczne. Zostawiam Cię z oby pomocną oceną i garścią artykułów. Nie ma co się zniechęcać początkowymi trudnościami. Podstawy masz, więc tylko się brać za szlifowanie warsztatu. Wbrew pozorom pisanie pamiętników nie jest łatwe, a decydowanie się na przedstawianie historii z czyjejś perspektywy przynosi więcej kłopotów, niż mogłoby się wydawać.
Tym razem nie wystawię Ci końcowej oceny. Trudno spojrzeć obiektywnie na Coś więcej oraz I żyli długo przy tak chaotycznej i niejednorodnej formie. Nie wiem, co mogłabym doradzić, skoro są to miniaturki, dla których jedynym ratunkiem jest napisanie ich od nowa. Pora przemyśleć, jak Coś więcej oraz I żyli długo mają wyglądać. Wbrew pozorom napisanie dobrego pamiętnika to spore wyzwanie. Co uważasz za najważniejsze? W jakiej narracji czujesz się najlepiej? Potrzebujesz tych wszystkich planet i innych udziwnień? O wiele lepiej prezentuje się Dzień za dniem, przy którym mogę przynajmniej mówić o przemyślanej formie oraz obiecującej fabule. Tylko co z tego, skoro w pewnym momencie wszystko się rozjeżdża i mnożą się stare błędy?
Jeszcze raz zachęcam Cię do zapoznania się z polecanymi w ocenie artykułami. Pomogą Ci przyswoić pewne zasady i zrozumieć, dlaczego powinno się unikać ekspozycji. Widzę w Tobie duży potencjał. Pierwsze sceny ostatniej miniaturki czytało mi się świetnie. Mimo wielu błędów wkręciłam się w historię i zżyłam z postaciami. Pozostaje więc dużo czytać, pisać i myśleć o tym, co naprawdę chcesz przekazać, jakie emocje wywołać i, po prostu, o czym dana historia opowiada, bo zwłaszcza w przypadku dwóch pierwszych tworów sens zgubił się gdzieś po drodze.
Zachęcam do wzięcia udziału w kulturalnej dyskusji. Tekst powinien bronić się sam, ale z chęcią poznam Twoje zdanie na niektóre tematy, dowiem się czegoś więcej i mam nadzieję, że zdołam rozwiać wszelkie wątpliwości. Pamiętaj, że po pewnym czasie możesz zgłosić się do ponownej oceny – z przyjemnością przeczytam poprawioną wersję Dzień za dniem.
Za betę dziękuję: Skoiastel, Ayame.
0 Comments:
Prześlij komentarz