Autor: Annoying Cat
Tematyka: fanfiction potterowskie
Ocenia: Ayame
Za betę bardzo dziękuję niezastąpionej Skoiastel.
PIERWSZE WRAŻENIE
Tym, na co zwróciłam uwagę całe wieki temu, gdy pierwszy raz natknęłam się na twojego bloga, był tytuł. Bardzo spodobało mi się nawiązanie do wiersza Baczyńskiego. Dla niezorientowanych: [KLIK]. Z opisu opowiadania wynika, że na czas akcji wybrałeś lata, w których Tom Riddle gromadził popleczników, szerząc swoją ideologię, nawiązanie do wiersza może być zatem dobrym wyborem.
Jeśli już przy opisie jesteśmy – ten umieszczony w zakładce właściwie zdradza wszystko. Sam zobacz: (...) nie wyznaje jego chorych, rasistowskich poglądów i... nie widzi nic dobrego w ideologii Toma.
Po której stronie stanie?
Skoro od razu piszesz nam, że Robin nie wyznaje poglądów Voldemorta, to chyba jasne jest, że nie stanie po jego stronie. Całe napięcie, jakie mogło zbudować przytoczone pytanie, całkowicie się ulotniło. Na dobrą sprawę czytanie opowiadania nie ma większego sensu, gdy znamy wynik zmagań głównego bohatera, nie uważasz?
Dalej: podstrony. O ile jestem w stanie przyznać, że zakładka z bohaterami ma czasem jakiś sens, o tyle nie widzę większej szansy, iż kiedykolwiek uznam za przydatne umieszczanie w niej gifów i, o zgrozo, rozbijanie jej na… domy, do których postaci należą.
Co do grafiki – powinieneś przedstawić poszczególnych bohaterów za pomocą opisów, które będą działały na wyobraźnię czytelnika. Świętym prawem odbiorcy jest zaś wykreowanie takiego wizerunku postaci, jaki będzie mu najbardziej odpowiadał. Być może ty sądzisz, że dany aktor z popularnego serialu amerykańskiego idealnie sprawdzi się w konkretnej roli, ale czytelnik może widzieć to inaczej. Nie narzucaj mu konkretnego obrazu, pozostaw pole do interpretacji.
Jeśli zaś mowa o podziale na domy – załóżmy, że natknęłam się po raz pierwszy na jakieś nieznane mi dotąd nazwisko. Jak mam je znaleźć i dowiedzieć się czegoś więcej, jeśli na daną chwilę nie wiem, do jakiego domu to nazwisko jest przypisane? Muszę sprawdzić każdą z zakładek, prawda? Czy nie wygodniejsza byłaby jedna, mieszcząca wszystkich bohaterów w jednym miejscu? Porządek alfabetyczny byłby miłym dodatkiem.
Zwiastun spokojnie mógłby trafić do zakładki z opisem opowiadania. Osobny link jest zbędnym zapychaczem.
Spis treści w formie archiwum to bardzo niepraktyczne i nieestetyczne rozwiązanie. Proponowałabym stworzenie osobnej podstrony lub widgetu, w którym umieścisz bezpośrednie odnośniki do poszczególnych rozdziałów.
W zgłoszeniu podałeś, że szablon stworzyłeś samodzielnie. Nagłówek jest naprawdę świetny, ale reszta trochę za ciemna, zwłaszcza kolor pogrubionej czcionki.
Jeżeli chodzi o poprawność, podpunkt o niej znajdziesz pod koniec oceny. [Lub kliknij tutaj, aby przejść do tej sekcji]. Tymczasem przejdźmy do tego, co w ocenie najważniejsze, czyli...
TREŚĆ
Wstęp
Zupełnie nie rozumiem, dlaczego całość zapisałeś kursywą. Nie widzę powodu dla jej zastosowania. Jeśli chcesz zaznaczyć, że to wspomnienie, retrospekcja – zrób to za pomocą odpowiedniego przypisu nad tekstem lub po prostu zostaw sam tekst. Czytelnik załapie kontekst.
Poza tym przez ciemny kolor czcionki na równie ciemnym tle ledwo da się to czytać.
Ta sama, która potęgowała strach Narcyzy Black, Viktora Dołohowa czy ciemnowłosej poprzedniczki. – Skoro wymieniasz personalia Black i Dołohowa, trzymaj się tego również w przypadku wspomnianej ciemnowłosej. Jeśli chcesz zaznaczyć, że przez stres Robin nie pamięta, kim ona była, warto to dopisać lub w jakiś sposób dać do zrozumienia.
Ta sama, która potęgowała strach Narcyzy Black, Viktora Dołohowa czy… tej ciemnowłosej... jakkolwiek jej było na imię.
Czuję się tak źle, że ignoruję przywitanie Edoriusa Nott'a, jednego z moich pseudokolegów. – Skąd to określenie? Nie wiemy jeszcze, czy się znają. Nottowie byli jedną z szanowanych czystkrwistych rodzin, więc Robin pewnie by go już poznał, ale może u ciebie jest inaczej, skoro Edorius jest twoją własną postacią. Jeśli jednak się nie poznali i to po prostu jakiś nowy kolega z roku, to określenie jest mocno nieadekwatne. Wyraża lekką pogardę i daje do zrozumienia, że główny bohater go wprawdzie zna, ale... niekoniecznie chciałby wylądować z nim na bezludnej wyspie. A przecież piszesz, że czuje się źle, ignorując go.
Niemal w ogóle nie czułam emocji towarzyszących Robinowi po ceremonii. Niby wspominasz, że natłok myśli nie pozwala mu normalnie funkcjonować lub czuje się fatalnie, ale nie oddajesz tego w tekście. To ważna chwila, a jedynym wyrazem wpływu tak wielu emocji na jedenastoletnie dziecko jest tutaj zdanie: Mimo strachu i lekkiego smutku, przywołuję na twarz szeroki uśmiech. Mogłoby się gdzieś przewinąć zaciśnięcie warg, ukrywanie drżących dłoni w kieszeni szkolnej szaty, nerwowe rozglądanie się na boki.
Spójrz, przed ceremonią pisałeś chociażby, że chłopak się niecierpliwił, czekając na swoją kolej, a gdy w końcu ta chwila nadeszła, zapragnął, by czas oczekiwania trwał w nieskończoność. Piszesz w pierwszej osobie! Rzuć nam jakąś myśl godną spanikowanego dziecka. Moja kolej? Ale… może jednak jeszcze chwilę poczekajmy! Mnie się wcale nie śpieszy tak bardzo, przysięgam!
Wstęp zamykasz myślą, która zupełnie nie wygląda na należącą do chłopca w wieku Robina. Filozofujesz ponad miarę, a mógłbyś zakończyć sceną, w której orientuje się on, iż właśnie wpadł do grona zupełnie nieznanych mu osób, jedyne wsparcie moralne jest w zupełnie innym domu i nie wiadomo, co na to wszystko powie jego rodzina. Mam przechlapane.
Rozdział 1
Usiłowałem myśleć o spokojniejszym jutrze, wyobrażać sobie wygiętą w agonii twarz Whiltierny. – No, druga część zdania raczej nie sugeruje tego spokojniejszego jutra.
Często wychodziłem do ogrodu, by zajmować się hipogryfami - pamiątkami. – Pisałeś wcześniej, że zwierzaki zostały w rodzinnym inwentarzu po zmarłej matce Robina. Siłą rzeczy są więc pamiątkami (o ile już zaakceptujemy takie określenie, choć kojarzy się raczej z przedmiotami martwymi, a nie stworzeniami) po niej. Po co dodatkowo to podkreślać, skoro w tym samym rozdziale pisałeś o ich pochodzeniu?
Wkładaj garniak i ruszamy — uśmiechnęła się serdecznie. – W świecie czarodziejów funkcjonowały szaty wyjściowe. Czarodziejskie rodziny przeważnie niewiele wiedziały o modzie mugolskiej, w tym o garniturach. Dobre zobrazowanie przedstawiono w czwartym tomie, w którym Rowling opisywała ubrania na mistrzostwach świata w quidditchu. A tu swobodnie operują garniakiem.
Możliwe, że z każdym kolejnym dniem spędzonym w towarzystwie głupiej suki, przekonywał się do jej autorytetów. – Czy naprawdę jest potrzeba używania takich określeń? Fakt, starsza siostra Robina wcześniej powiedziała o siostrze per głupia krowa, ale słowo suka jest dość mocno nacechowane emocjonalnie, tymczasem twój bohater wyraźnie nie jest wzburzony. Raczej rozgoryczony, najwyżej lekko podirytowany.
Wizja ugodzenia macochy pomarańczowym pociskiem wyglądała kusząco. – To nie jest żaden pocisk, na litość Merlina. Zaklęcia zwykle mają promienie o określonych barwach. Różdżka to nie kałasznikow. Poza tym w oryginale (tj. w książkach) zaklęcie miało czerwony promień. W filmie występowały przeróżne kolorystyczne wariacje, które akurat odpowiadały twórcom, więc nie uznawałabym ich za szczególnie wiarygodne źródła.
(...) po czym wyszedłem z pokoju. Znajdował się na drugim piętrze; prowadzące do niego drzwi zamontowano w długim korytarzu. Na ścianach wspomnianego korytarza wisiało mnóstwo portretów rodzinnych. – No świetnie, ale po co mi to? Czy bohater stał przed drzwiami swojego pokoju i kontemplował wygląd korytarza, jakby widział go po raz pierwszy w życiu? Raczej nie. Więc o ile nie potknął się o parasolnik z nogi trolla, to wspominanie o wystroju jest nienaturalne i zupełnie zbędne. W dodatku spowalnia nadal nieistniejącą akcję.
Skierowałem się na dół. Wielki pokój stworzono na wzór pomieszczeń barokowych; mnóstwo dekoracyjnych elementów i ogólnego przepychu. – W sensie, że tym dołem w całości było opisane pomieszczenie? Czyli co, schody prowadziły do sali balowej? Ściany nośne też pewnie wcięło?
Zabrakło mi momentu, w którym bohater najwyraźniej wchodzi do jakiegoś pokoju. Warto to doprecyzować, na przykład w ten sposób: Zszedłem po schodach i skierowałem się do salonu. Utnij czas antenowy tym wszystkim ozdóbkom. Pisałeś o nich na początku rozdziału. Dotarło.
Ciemnowłosy ojciec dopasował garnitur do umięśnionego ciała, a brat i siostra postawili na nieco bardziej młodzieżowe wersje [ubioru] opiekunów. – A był jakiś inny? Strasznie męczy mnie, że na każdym kroku wciskasz mi informacje o kolorach i innych detalach. Używasz całej masy epitetów, które na dobrą sprawę nie mają żadnego znaczenia dla fabuły. Zresztą pomyśl o sytuacji, w której podchodzisz do swojego ojca. Myślisz o nim wtedy, że ten ciemnowłosy facet świetnie dobrał koszulkę do swojego umięśnionego ciała? Mam nadzieję, że nie. To nielegalne.
Wczuj się w swoją postać, spójrz jego oczami na pozostałych bohaterów i prezentowane miejsca. Zwróć uwagę, co chcesz zaakcentować i dlaczego właśnie to.
Najważniejsze rozciągało się przed nami – olbrzymia rezydencja Traversów należała do największych budynków w całej Anglii. – Jasne, co tam takie Ministerstwo Magii, Gringott ze swoimi podziemiami… Może jednak zamień te budynki na domy, co? Będzie choć trochę wiarygodniej, gdy ograniczysz się do budynków mieszkalnych czarodziejskiej Anglii.
Przy furtce stał czarnoskóry mężczyzna, ktoś w rodzaju lokaja. Kiedy nas zauważył, podszedł i ucałował dłonie kobiet. – No… trochę jednak nie. Według zasad savoir vivre mężczyzna powinien zaczekać, aż kobieta sama wybierze sposób powitania. Nie będzie więc całował dłoni, jeśli nie otrzyma wyraźnego znaku, że kobieta tego właśnie oczekuje. Możemy jednak założyć, że w tamtych czasach rzeczywiście tak było. Nadal: Nancy nie wyglądała mi na wielką fankę tego typu etykiety, choć z pewnością pasowałoby to do macochy Robina.
Zastanówmy się tylko, czy ktoś o statusie lokaja ma prawo tak się spoufalać. Sądzę, że nie. Najbardziej odpowiednie byłoby więc pokłonienie się. Jak głębokie – to już zostawiam tobie, bo na tym etapie oceny nie wiem, jaka jest różnica w ich statusach społecznych.
Dotarcie do mosiężnych, ozdobnych wrót zajęło nam sporo czasu. Dlaczego nie mogliśmy po prostu się teleportować? Cóż, nie przyszło mi się dowiedzieć. – Może dlatego że to by było niegrzeczne? A poza tym przypuszczam, że wokół rezydencji były nałożone zaklęcia antyaportacyjne. To tak jakby oczywiste, więc nie rozumiem, skąd wyżej opisane wątpliwości. Mam nadzieję, że Robin nie jest ignorantem i to tylko potknięcie techniczne.
Nie pozwolono mi długo cieszyć się jego wnętrzem (...). – Mnie on jakoś nieszczególnie brzmi na ucieszonego.
Zgodnie z przepisami, podeszliśmy do jego żony, potem do córki, a następnie do samego właściciela. – Otóż nie. Zgodnie z podstawami etykiety po przekroczeniu progu domu w pierwszej kolejności wypada ściągnąć okrycie wierzchnie, udać się do nieco bardziej reprezentacyjnej części posiadłości (zgodnie z zasadą, że nie witamy się w progu), a powitanie zacząć od gospodyni (gdyż jako kobiecie należy jej się pierwszeństwo), następnie gospodarza, a dopiero gdzieś dalej – ich dzieci. Gdyby w pomieszczeniu znajdował się ktoś z rodziców gospodarzy, to do nich w pierwszej kolejności należałoby się udać. Możemy wprawdzie przyjąć, że w czarodziejskim świecie panują nieco inne zasady, ale hej, to arystokracja. Ba! To Anglia! Tymczasem mamy już nastolatka rozważającego teleportowanie się na czyimś progu, garnitury zamiast szat wyjściowych, lokaja całującego przybyłych po dłoniach i to uchybienie powyżej.
Kiedy ostatnio cię widziałem, byłeś wzrostu mojego skrzata domowego — przecież widział mnie rok temu (...). – O, to już zastanawiało mnie nieco wcześniej. Skoro mamy czarodziejską Anglię, czystokrwistą śmietankę towarzyską… to co, u licha, robił tam ludzki lokaj zamiast skrzata domowego? Sądziłam, że może wyjaśnisz mi to z czasem poprzez fabułę, ale pojawiły się skrzaty, czyli jednak pracują one we dworze. Dlaczego więc lokaj był człowiekiem? W dodatku przez obsadzenie w tej roli postaci ciemnoskórej możesz zebrać nieprzychylne komentarze. Jakby nie patrzeć, sprowadziłeś go do funkcji, którą objąć powinien skrzat.
Przedstawiciele najważniejszych rodów czystokrwistych zdawali się teleportować z prędkością pioruna. – Gdzie się teleportowali? Tak w sali, w której trwało przyjęcie? Jeśli masz na myśli, że pojawiali się wokół nich, jakby się teleportowali, to ok, ale zdanie mówi mi jednak co innego. W przypadku teleportacji swoją opinię przedstawiłam już powyżej.
Rodzice kazali nam bawić się tymi samymi zabawkami, latać na miniaturowych miotłach i wspólnie obrażać mugolaków… to znaczy szlamy. – Czyli co, po wspólnym obiedzie dorośli szli rozmawiać na dorosłe tematy, a dzieci w tym czasie były odsyłane, by grzecznie ćwiczyć obrażanie mugolaków?
Od poprzedniego roku, trzynastolatek zbytnio nie urósł. – Skoro trwają wakacje, to raczej widzieli się maksymalnie kilka tygodni wcześniej, w końcu obaj uczą się w Hogwarcie.
— Ciekawe czy Lucjusz dalej zapuszcza włosy. Kiedy ostatni raz mu je podpaliliśmy, prawie zabił tępego Puchona — doskonale pamiętałem ten moment. – Nie wiadomo, kto to powiedział, nie ma żadnego wprowadzenia sugerującego, że młodzież odeszła gdzieś na bok, by porozmawiać na własne tematy. Wychodzi na to, że zaprzyjaźnione rodziny się przywitały, po czym któryś z młodzian wypalił powyższym tekstem.
Facet wyglądający jak baba nie miał racji bytu – nie w takich czasach. – Akcja twojego opowiadania zaczyna się w roku 1968. Dlaczego niby w tamtych latach wśród czarodziejskiej arystokracji długie włosy u nastolatka miałyby być czymś złym? Pasowałoby mi to raczej do bardziej współczesnej akcji.
Kiedy ja zastanawiałem się nad znajomościami, w pomieszczeniu znaleźli się już wszyscy. Nie chciało mi się z nimi witać, nie wstawałem więc od stołu. – Wszyscy, czyli kto? Poza tym wcześnie zwracasz uwagę, że rodzice kazali Robinowi dbać o odpowiednie kontakty, dlatego wraz z Lucjuszem udawał, że się tolerują; podkreślasz, że dzieciak ich w tej kwestii słucha, a tutaj pozwalasz mu na taką niesubordynację? Zdecyduj się, w którym kierunku chcesz iść. Robin, zajęty myślami, mógł przeoczyć, że goście są już w komplecie, ale jeśli wcześniej słuchał towarzyskich wytycznych rodziny, to nie może sobie ot tak uznać, że tym razem ma je w nosie, bo… mu się nie chce.
Czy warto wspominać o tym, że większość młodych dziewcząt usiłowało wyglądać jak zmarła Marilyn Monroe? – Marylin zmarła w 1962 roku, a akcja opowiadania toczy się w 1968. Sądzę, że pośmiertna fala sławy i idące za nią naśladownictwo zdążyło już przeminąć. Podobnie ze wspomnianym kawałek dalej J. F. Kennedym (1963). Z Vivien Leigh ma to już nieco więcej sensu – zmarła w 1967 roku.
Prawdopodobnie był nowy, no cóż, zdarza się.
— No, to nasz trzeci rok. Jeszcze cztery lata i koniec! — krzyknąłem. – Nadal siedzą gdzieś w towarzystwie, w którym gospodarz chwilę temu pytał go o oceny, a później prezentował się nowy nauczyciel OPCM. Jesteś pewien, że Robin mógł i powinien pokrzykiwać do siebie z kumplami z roku?
— Dobrze, że nie dopuszczacie do sportu szlam. – Posługiwanie się takim językiem w towarzystwie nie jest normą społeczną rodzin czystej krwi. To trochę tak, jakby udać się do wykwintnej restauracji i rzucać kurwami na prawo i lewo.
Czy chłopak powinien oblizywać łyżki? Zawsze myślałem, że to zadanie kobiet. – Słyszałam już sporo szowinistycznych tekstów o kobietach przy garach, ale ten bije je wszystkie na głowę. Prawdopodobnie chodziło ci o to, że takie zachowanie bliższe jest kokietującym dziewczętom (choć chyba głównie w filmach soft porno). Może lepiej poprzestań na tym pierwszym zdaniu. Dla własnego dobra.
Na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdki, wesoło uśmiechające się do wysokiego żywopłotu. – Ustalmy coś: gwiazdy się nie uśmiechają. W tekście utrzymujesz styl zbuntowanego nastolatka, chwilę temu pisałeś o rozmiarze penisa Lucjusza, a teraz wyskakujesz ze zdaniem rodem z bajek dla dzieci. Konsekwentny musisz być nie tylko w kreowaniu bohaterów i następujących po sobie wydarzeniach w opowiadaniu, ale również w języku, jakiego używasz.
Zauważyłem, że opiekunowie gdzieś zniknęli, najwidoczniej przeteleportowali się do domu. – To nie mogli od razu teleportować się prosto do domu całą piątką?
To właśnie tam zrzuciłem z siebie garniak, skierowałem się do łazienki i załatwiłem wszelkie najpotrzebniejsze sprawy. Następnie powróciłem do pomieszczenia. – Łazienka też jest pomieszczeniem.
Liczyłam na ciekawe wprowadzenie w świat wysoko postawionych czarodziejów czystej krwi, a otrzymałam trzynastolatka gdybającego o rozmiarach przyrodzenia Malfoya, nazywającego macochę głupią suką; pokrzykującego, niewychowanego ignoranta. Trochę szkoda. Pozostaje mi nadzieja, że budujesz fundamenty pod przemianę postaci na przestrzeni kolejnych rozdziałów.
Ze spraw technicznych – na pewno brakuje ci zebrania informacji o podstawach etykiety. To istotne, jeśli chcesz pisać o czarodziejach czystej krwi. Dla ciebie osobiście może to nie mieć większego znaczenia, ale jeśli mowa o angielskiej arystokracji, to będzie nieodłączny element ich codzienności i warto, by twoi bohaterowie nie popełniali gafy za gafą.
Ponadto masz problem w płynnym przechodzeniem od jednego wydarzenia do drugiego, niepotrzebnie relacjonujesz następujące po sobie czynności (wszedł, usiadł, wstał, wyszedł) zamiast wejść w buty swojego bohatera i napisać o tym, co istotne z jego punktu widzenia. Mnóstwo rzeczy tłumaczysz (Odczuwałem ogromne zmęczenie spowodowane nudnym spotkaniem.) – zupełnie niepotrzebnie.
Rozdział 2
Teoretycznie mogłabym tę uwagę dać do poprawności, ale wolę się upewnić, że ten problem odpowiednio wybrzmiał. Mianowicie: co, u licha, robi pogrubiony font w dialogach? To ma… wyglądać? Coś podkreślać? Bo wprawdzie nie wygląda, ale w tym podkreśleniu jest trochę racji – o formatowaniu tekstu za wiele nie wiesz, prawda? Widziałeś kiedyś takie edytorskie szaleństwo w wydanych książkach beletrystycznych? Jeśli tak, to proszę o jakiś przykład. Na tę chwilę jednak przyjmijmy, że takich cudów się nie robi. Wystarczy, że fioletowej czcionki na ciemnym tle za nic nie da się czytać. Pogrubienie jest jeszcze ciemniejsze. Jak czytelnik ma wytrwać przy tak kiepsko zaprezentowanej treści?
Dobra, przejdźmy do fabuły. W końcu jest szansa, że zasmakujemy prawdziwego świata magii, bo w poprzednim rozdziale nie mieliśmy ku temu sposobności. Bohaterowie wkraczają na peron i… znów mi coś zgrzyta. Spójrz: Sytuację psuło jedynie rwące uczucie towarzyszące sztuce teleportacji – najpierw wyrywający do góry ból, a potem twarde lądowanie na betonie.
Rozumiem, że młody czarodziej nieobeznany z całą procedurą i towarzyszącym jej uczuciem może czuć się co najmniej kiepsko przy pierwszej, drugiej czy nawet dziesiątej teleportacji. Ale w czystokrwistej rodzinie to zapewne jakaś norma dla transportu z punktu A do punktu B, Robin powinien być przyzwyczajony do tego uczucia, nie sądzisz? A przynajmniej mógłby nauczyć się lądowania.
Jednym ze sporych problemów twojego opowiadania jest morze zupełnie zbędnej ekspozycji. Przykład: Kiedy macochy nie było w pobliżu, zachowywał się zupełnie inaczej.
Robin myśli więc, że jego ojciec zachowuje się inaczej przy obecnej partnerce, ale… właściwie nie pokazałeś tego. W poprzednim rozdziale miałeś niezłą ku temu okazję, gdy całą rodziną wybierali się na przyjęcie. Co mi po tym, że napiszesz, iż zachowywał się zupełnie inaczej, jeśli nie podpierasz tego sceną?
Co więcej – teraz widzę całkiem niezłego, troskliwego ojca oraz sarkastycznego, aroganckiego buca. Domyślasz się pewnie, że to nie Robin jest ojcem.
Chłopak daje do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę. Podkreślasz, że używa sarkazmów i ponagla go. Jako czytelnik nie widzę więc żadnej winy w rodzinie Robina, za to w samym chłopcu – całkiem sporo. Tym samym tracisz wiarygodność jako autor.
Ulubienica grona pedagogicznego postanowiła zacząć rozmowę od krótkiego uśmiechu, współgrającego z szerokim, malinowym uśmiechem. – Nawet nie wiem, jak to skomentować. To jak się w końcu uśmiechała? I jak uśmiech może być malinowy?
(...) drzwi przedziału otworzyły się; za plecami nastolatki pojawił się wielki, barczysty i otyły Puchon. Spojrzał na nas z góry i otworzył wąskie, znikające pod grubą warstwą skóry usta. – To anatomicznie niewykonalne.
Równie złym pomysłem, co ekspozycja, są streszczenia. Zamiast pokazywać akcję poprzez rozpisanie konkretnej sceny, zarysowanie emocji towarzyszących głównej postaci, dajesz czytelnikom coś takiego: W tym samym momencie usłyszeliśmy dobrze znajomy głos. Dochodził z przedziału znajdującego się kilkanaście metrów dalej… Rozpoznałem ten głos. Bałem się odwrócić. Bałem się pokazać, że go zauważyłem. W końcu, która osoba chciałaby spędzić kilka godzin w towarzystwie narcystycznego blondyna? Lucjusz Malfoy zapraszał nas do zajętego przez siebie miejsca.
Napięcie umarło, scena nie istnieje, emocje jak na grzybobraniu (czyli żadne). Tym chcesz przyciągnąć czytelnika? Mnie nie przyciągnąłeś.
Początek zacząłeś nieźle. Gdyby nie wepchnięcie tam pytania retorycznego, mogłabym scenę uznać za naprawdę dobrą. Niestety, za jego pomocą właściwie uprzedziłeś mnie, do kogo należał wspomniany głos i z góry określiłeś stosunek głównego bohatera do pomysłu współdzielenia przedziału z Malfoyem. To dlatego ostatnie z przytoczonych zdań nie wzbudziło żadnych emocji – spodziewałam się, co w nim znajdę. Nie zdradzaj przedwcześnie swoich planów wobec fabuły, bo to tak, jakbyś tłumaczył jakiś żart, nim go w ogóle opowiesz.
Akcja ciągnie się jak flaki z olejem. W każde możliwe miejsce wrzucasz jakieś zupełnie zbędne informacje – o uwielbieniu nauczycieli do takiej a siakiej uczennicy, o przeszłości gajowego. Spowalniasz tym ciąg wydarzeń. Raz na jakiś czas nie byłoby to błędem i nie zawsze da się ekspozycji uniknąć – jasne. Twoja jest jednak czysta jak łza i wypełnia każdą szczelinę pomiędzy wyklikanymi za pomocą spacji akapitami. Momentami zaczynam się gubić, od jakiego wątku właśnie odbiegamy.
Miały tylko cztery miejsca; Lucjusz i Viktor opuścili nas w połowie drogi, więc znaleźliśmy się w jednym z Clintem Eastwoodem, chłopakiem z Gryffindoru, za którym zawsze uganiały się dziewczęta. – Ty tak na poważnie?
Nadal rozwodzimy się nad samym wejściem do szkoły. Dostajemy pełen wystrój wnętrza Wielkiej Sali, umiejscowienia flag poszczególnych domów nad stołami i kilku innych zupełnie niepotrzebnych detali okraszonych mnóstwem błędów wszelkiej maści (o tym w poprawności). Czy Robin, który zaczyna swój trzeci rok nauki w Hogwarcie, myślałby tak drobiazgowo o wystroju? Zna przecież szkołę, zna tę salę – przebywał w nich przez większość ostatnich dwóch lat. Takie relacjonowanie na potrzeby czytelnika jest niesamowicie nużące. Zapychasz opowiadanie ścianami opisów, choć wejście na teren szkoły, do budynku czy do sali powinno zająć ci najwyżej kilka akapitów, o ile nic by się po drodze nie wydarzyło.
Panował przy tym gwar, więc musiałem krzywić się i zakrywać uszy, by nie rozbolała mnie głowa. – W jaki sposób krzywienie się zapobiega bólom głowy?
Andromeda Tonks z szóstej klasy kontynuuje swoje obowiązki — jedna z sióstr Black utrzymała się na stanowisku. – Andromeda Black wyszła za mąż dopiero po ukończeniu Hogwartu. Dlaczego więc figuruje jako Andromeda Tonks, skoro najpewniej nie poznała jeszcze swojego przyszłego męża?
Pogratulujmy Raven Coleman z Ravenclawu, prześlijmy brawa dla Bellatriks Black z Slytherinu, przytulmy Michael’a Xader’a z Hufflepuff’u i pokiwajmy z uznaniem na wieść o tym, ze Angus Gemstone również będzie nam pomagał! – Rozumiem, że Albus zawsze był ekscentrykiem, ale czy nie sądzisz, że taka forma jest zdecydowanie przesadzona? Dumbledore nigdy się tak nie wypowiadał.
To tylko wierzchołek góry lodowej w twoich problemach z poskromieniem bohaterów opowiadania. Masz spore trudności z wejściem w ich buty. Mieszasz informacje znane z uniwersum, gubisz osobowość postaci, ich wypowiedzi są albo całkiem płaskie, albo niesamowicie sztuczne. Wszystko eksponujesz, tłumacząc czytelnikowi głosem Robina zza kadru. Spójrz na ten fragment: Moja siostra miała tytuł prefekta Gryffindoru do czasu, gdy ukończyła szóstą klasę. Raczej nie miała szans na zostanie Prefektem Naczelnym. Niemniej, Dom Lwa nie mógł pochwalić się popularnymi uczniami.
Czy takie rozważania nie mogły wypłynąć w rozmowie Robina i Edoriusa? Mogliby przecież komentować między sobą, kto zostanie nowym prefektem, a kto nie ma na to żadnych szans. Mogliby się chwilę spierać (ale chwilę, nie gub głównego wątku), dodając twojemu opowiadaniu tego, czego brakuje w suchej relacji wypchanej zbędnymi wyjaśnieniami i ekspozycjami – emocji.
A teraz… teraz możecie spocząć i zjeść wspaniałe potrawy przygotowane przez skrzaty! – Czy istnienie skrzatów w Hogwarcie nie było swego rodzaju tajemnicą poliszynela? Ich zadaniem było sprzątanie i gotowanie, ale zauważ, że poza kuchnią pracowały głównie w nocy, gdy uczniowie nie mieli większych szans na ich zauważenie. To dlatego Hermiona była zaskoczona obecnością skrzatów w zamku i, nie znając ich specyfiki, postanowiła im pomóc – bo początkowo o nich nie wiedziała. Nie była to bowiem informacja, którą rzucano przy byle sposobności, jak Dumbledore w cytacie powyżej.
Osobiście nałożyłem sobie tylko kawałek szarlotki, apetycznie wyglądającego ciasta. – Obstawiam, że większość czytelników wie, czym jest szarlotka, więc mogłeś napisać proste wyglądała apetycznie. Nie brzmi ci to naturalniej? To przecież punkt widzenia głównego bohatera, mamy widzieć jego oczami. Nie piszesz książki kucharskiej ani szkolnego streszczenia. Spróbuj się nieco wczuć, na litość Merlina.
Do Pokojów Wspólnych ruszyliśmy w towarzystwie Prefektów. – A to nie tak, że prefekci odprowadzali tylko pierwszorocznych, którzy z racji swojego pierwszego pobytu w Hogwarcie nie mieli pojęcia, gdzie znajdują się dormitoria? Myślę, że na trzecim roku Robin mógłby poradzić sobie bez nadzoru.
No tak, żeby dostać się do środka trzeba było odpowiedzieć na zadane pytanie. Kiedyś głowiłem się nad odpowiedzią całe pięć minut! – Tak z zegarkiem w ręku? No nie mów! A tak serio: przypuszczam, że chłopakowi mógł się ten czas nieco dłużyć. Czy więc nie trwało to całe wieki? Gdzie jest jakiekolwiek zabarwienie emocjonalne?
Pokój Wspólny Ravenclawu był największym z wszystkich czterech znajdujących się w Hogwarcie. – A niby skąd Robin miałby to wiedzieć? Jest Krukonem, najpewniej nie ma większego porównania, a przecież piszesz z jego perspektywy. Czy chłopak mógł to wiedzieć? Myślę, że nie.
O, w pakiecie otrzymujemy również pełen opis pokoju wspólnego Krukonów. Z pewnością gwiazdki na dywanie odegrają jeszcze niezwykle istotną rolę, więc nie może ich zabraknąć w opisie z punktu widzenia głównego bohatera, który do tego pomieszczenia wchodzi jakiś setny raz i na trzecim roku magicznej edukacji ma te gwiazdki w kompletnym poważaniu.
Innymi słowy: to zbędne. Robin zwróciłby na to uwagę, gdyby wystrój wnętrza zmienił się przez wakacje, ewentualnie napomknąłby coś o tym paskudnym, zakurzonym dywanie, którego od wieków nie zmieniano. Czy relacjonowałby każdy detal pomieszczenia? Bynajmniej.
Przez cały rozdział nie wydarzyło się absolutnie nic ciekawego. Dostałam suchą relację podróży pociągiem, kilka bzdurnych i niepodpartych niczym innowacji jak choćby zmiana w liczbie prefektów czy przydzielenie na nowo odznak. Zaginięcie jednej uczennicy o niczym jeszcze nie świadczy, a już na pewno nie jest powodem do ingerowania w wieloletnią tradycję szkoły. Dla zwiększenia kontroli nad uczniami znalazłoby się co najmniej kilka innych, prostszych rozwiązań. Mieliśmy więc streszczenia, ekspozycję, mamy również imperatyw. Świetnie. Jedziemy dalej.
Rozdział 3
— Wstawaj. Nie zostało nam dużo czasu — poinformowałem.
— Musiałeś krzyczeć? — burknął Nott. – Ale tak właściwie… Robin nie krzyczał. Uznał, że musi normalnie obudzić kolegę z dormitorium, więc uderzył go poduszką (chyba mamy nieco inne zdanie na temat normalnych metod). Co ciekawe, główny bohater najwyraźniej sam zapomniał, że nie krzyczał. O, tu: Nie mogłem używać łagodnego tonu, musiałem podejmować drastyczne kroki.
— Tak. Nic innego na ciebie nie działa… Pospiesz się — i wyszedłem.
Kiedy wróciłem do Pokoju Wspólnego, znajdowało się w nim odrobinę więcej osób. Większość wchodziła i wychodziła z łazienki (...). – Łazienki znajdowały się w dormitoriach – po jednej na dormitorium. Czy Robin posiadł umiejętność widzenia przez ściany? Z tego fragmentu wynika, że Krukoni mieli jedną łazienkę, do której wchodziło się przez pokój wspólny. Jeśli rzeczywiście tak ma według ciebie być – współczuję im. Jeśli nie – czym prędzej to popraw.
Grupę towarzyszącą mieli stanowić Puchoni… świetnie, kolejne głupkowate uśmieszki i wesołe, piskliwe głosiki. – Czy Puchoni na co dzień chodzili z butlą z helem? Rozumiem, że ogólnie przyjazne i w większości pacyfistyczne nastawienie Puchonów może być irytujące dla młodego czarodzieja z Ravenclawu, ale to nie powód, by robić z nich postaci z kreskówek.
Po chwili jednak zdałem sobie sprawę, że ktoś w końcu by mu o tym powiedział - jeśli nie, Coleman na pewno wywiesiła takie rzeczy w innych miejscach. – Takie rzeczy? Mowa przecież o ogłoszeniu. Obstawiam, że było napisane na jakimś pergaminie czy innej papeterii, a brzmi, jakby biedna Coleman rozwieszała na tych tablicach swoje majtki.
Na szczęście jeszcze nigdy nic komu się nie stało. No, poza drobnymi złamaniami i uderzeniami w genitalia. – Wyjaśnij mi, proszę, w jaki sposób znikające stopnie, przesuwające się schody i wrzeszczące portery miałyby komukolwiek uszkodzić genitalia?
Nauczyciel postanowił nagrodzić mnie takim przydatnym hasłem… – Od kiedy nauczyciele sprzedają uczniom hasła do tajnych przejść w Hogwarcie? Czy nie chodzi o to, by utrzymać młodzież w ryzach zamiast umożliwiać im szwendanie się po zamku i nocne schadzki ku hormonalnym uniesieniom?
Kręciło się tam mnóstwo uczniów z zielonymi krawatami przyłączonymi do czarnych szat. – Krawatów nie przypina się do szat, zawiązuje się je na szyi.
Nic w tym dziwnego, Ślizgoni mieli swój Pokój Wspólny na wybranym przez nauczyciela piętrze. – Początkowo chciałam to dać do poprawności, ale sądzę, że w tej części sprawdzi się dużo lepiej. Spójrz, z tego zdania wynika, że pokój wspólny Slytherinu znajdował się tam, gdzie wskazał im jakiś nienazwany nauczyciel. Jak na pewno wiesz (mam nadzieję, bo po tym krawacie spodziewam się wszystkiego) – to kompletna bzdura. Pokój wspólny pozostawał ten sam od czasów założenia szkoły. Zapewne chodziło ci o to, że nowy nauczyciel obrony przed czarną magią wybrał sobie salę w lochach, w których mieściły się również dormitoria Ślizgonów. Niestety, dochodzimy w ten sposób do kolejnej bzdury – nauczyciele się wprawdzie zmieniali, a wraz z nimi wystrój wnętrza, ale sala do przedmiotu pozostawała ta sama. Nowy pedagog nie wybierał sobie więc dowolnej klasy w zamku. To kolejny imperatyw – wprowadzasz coś, bo tak, choć nie ma to ani żadnego związku z oryginalnym uniwersum, ani żadnego logicznego uzasadnienia.
Ja po prostu wszedłem do środka. Pozostali poszli w moje ślady – zaczęli zajmować coraz to lepsze miejsca do ściągania. Jedynie te trzy rozchichotane wychowanki Hufflepuff’u postanowiły usiąść w pierwszych ławkach.
[akapit dokładnie opisujący nowy wystrój sali]
Zanim zdążyłem się w całej sytuacji zorientować, uczniowie zajęli już najlepsze miejsca do ściągania. Jedynie cztery rozchichotane Puchonki usiadły na dwóch pierwszych ławkach…
Po co dublujesz ten sam opis? Dotarło za pierwszym razem. Tylko czy Krukoni nie powinni jednak gardzić ściąganiem? Poza tym serio – Robin wszedł do klasy, stanął na środku jak taki kołek i kontemplował wystrój wnętrza? I nawet nie zauważył, że gdzieś pomiędzy wersją pierwszą a drugą pojawiła się dodatkowa Puchonka?
— Spróbuj uderzyć drętwotą w jeden z manekinów. To nie może być trudne — w jednej chwili jego ton zmienił się na łagodniejszy. – Jako nauczyciel powinien wiedzieć, że owszem, może. Poza tym uwaga jest raczej sarkastyczna, więc ten łagodny ton zupełnie z nią nie współgra. Na pewno tak chciałeś to napisać?
Chwilę później z magicznego przedmiotu wyleciał blado-pomarańczowy promień, który ledwo przeciwnika musnął. – Drętwota charakteryzuje się czerwonym promieniem.
Otrzymałem trzecią najgorszą ocenę za jeden z najlepszych pokazów? – Właściwie skoro otrzymał okropny, to dostał drugą najgorszą ocenę, bowiem układają się one następująco: wybitny, powyżej oczekiwań, zadowalający, nędzny, okropny, troll. Przykład znajdziesz w tomie szóstym (Harry Potter i Książę Półkrwi), strona 115.
Pozostawione na ławkach podręczniki, prawdopodobnie zostawione przez usatysfakcjonowanych ocenami uczniów, położył na biurku. – Skoro uczniowie sami kupowali sobie podręczniki na Pokątnej i prawdopodobnie musieli się z nich uczyć, to dlaczego zostawili je w klasie? Masz jakieś tego uzasadnienie?
Wracamy do relacjonowania. Poszli na zielarstwo, poszli na obiad, zjedli, poszli na kolejne lekcje z przedmiotów nagminnie pisanych od wielkiej litery (o tym w poprawności). Czy to czas na drzemkę? Nie? To może przestań sucho pisać o kolejnych czynnościach wykonywanych przez uczniów w pierwszy dzień szkoły i tchnij nieco życia w tego papierowego ludzika, z którego próbujesz zrobić główną postać swojego opowiadania.
W Pokoju Wspólnym zawrzało. Wszyscy zerwali się na równe nogi, zaczęli biegać po pomieszczeniu i powiadamiać o wszystkim swoich nieobecnych kolegów. – Skoro byli nieobecni, to jak Krukoni mogli ich informować, biegając po pokoju wspólnym?
Sprawa jest naprawdę ważna. Nie chciałem, żebyście dowiedzieli się o tym z nędznego Proroka Codziennego czy też innej magicznej gazety. – Moment, czy Dumbledore powinien wypowiadać się w ten sposób na temat Proroka, przemawiając do wszystkich uczniów Hogwartu? Chyba niekoniecznie.
Nie wiedzieć czemu, śmierć Moiry w jakimś stopniu mnie wzruszyła. – To trochę… psychopatyczne. Może nawet mogłabym się wczuć w dramatyzm sytuacji, gdybyś chwilę temu nie napisał o korzystaniu z toalety przed snem. I gdybyś w ten sam sposób (toaletą) nie rozpoczął rozdziału.
Rozdział 4
Dlaczego w ogóle o tym wszystkim powiadomiłem? Nie powinienem przystawać na propozycję Edoriusa. – Ale przecież to nie było tak. Edorius podczas wakacyjnego przyjęcia w ramach przechwałek w czystokrwistym gronie oznajmił wszem i wobec, że razem z Robinem wezmą udział w tegorocznym naborze do drużyny quidditcha. To nie był pomysł Robina i to nie on kogokolwiek powiadamiał. Nie pamiętasz własnego opowiadania?
Skaczesz od jednego wydarzenia do drugiego. W jednej chwili piszesz o niedzielnej pogodzie, by moment później nawiązać do ostatnich zajęć z obrony przed czarną magią. Następnie wracamy do spożywania posiłku, by Robin w tym czasie wspomniał pogróżki kolegów niezadowolonych z utraty punktów. Edorius namawia go do treningu, spotykają kolegę z dormitorium (i ponownie Robin używa określenia szlama – naprawdę powinieneś zwrócić większą uwagę na moment, w którym pojawia się ten termin w oryginalnym uniwersum oraz na reakcje, jakie temu towarzyszą), co z kolei również jest nawiązaniem do sytuacji, która miała miejsce po lekcji ze znienawidzonym nauczycielem. Za dużo i zbyt chaotycznie. Skup się na konkretnej scenie, pozwól Robinowi nawiązać dialog z przyjacielem i dopiero wtedy niech przypomni sobie ostatnie wydarzenia związane z Mayersem. Możesz wstawić retrospekcję, możesz przedstawić nam emocje towarzyszące tym wspomnieniom. Nie zapominaj jednak, że to nie ma być kolejna relacja – piszesz przecież z punktu widzenia Robina. Trzynastolatka, który niewątpliwie powinien mieć jakieś uczucia i przeżywać je w określony sposób. Pokaż je nam za pomocą spójnych obrazów, nie poszatkowanych fragmentów.
Udzieliła mi się panująca atmosfera, słyszałem brawa i krzyki, wszelkie zmarszczki mimiczne nagle się uaktywniły, och, jakież to było błogie uczucie! – Plus za to, że w końcu pojawiają się jakieś emocje. Jednak zmarszczki mimiczne to trwałe deformacje powłok skórnych wynikające z zaniku procesu odnawiania kolagenu w warstwie skóry właściwej. Tak z grubsza. Innymi słowy: są wynikiem starzenia organizmu. Widzisz już, że coś w tym fragmencie wyraźnie poszło nie tak?
Same kwalifikacje do drużyny zostały opisane naprawdę nieźle. Tym, czego mi wyraźnie brakowało, były opisy samego lotu i zmagań Robina. W rzeczywistości raczej za wiele nie latamy na miotle, nie? Nie odbieraj czytelnikowi opisów wrażeń, dzięki którym mógłby poczuć, o co w tym wszystkim chodzi. Spójrz, jak to wygląda w oryginalnym uniwersum:
Wystrzelił w powietrze jak pocisk; pęd rozwiał mu włosy, a szata łopotała za nim jak żagiel. Poczuł gwałtowny przypływ dzikiej radości – uświadomił sobie, że robi coś, czego nigdy się nie uczył, że to bardzo łatwe i… cudowne. Zadarł lekko kij, żeby wznieść się jeszcze wyżej (...).
[Harry Potter i Kamień Filozoficzny, strona 157]
Rozumiesz, co mam na myśli? W tym fragmencie dostajemy kawałek tego, jak czuł się Harry. Z twojego opowiadania nie potrafię zbyt wiele powiedzieć o tym, jak czuł się twój główny bohater.
W dodatku nie zadbałeś o dynamikę tekstu. Jeśli coś się dzieje, postaciom krew szybciej krąży w żyłach, nie możesz budować przydługich, relacjonujących zdań. Gra w quidditcha jest ekscytująca, a u ciebie ta ekscytacja pojawia się dopiero podczas ogłoszenia wyników naboru. Zobacz:
Harry dosiadł swojego Nimbusa Dwa Tysiące.
Pani Hooch zadęła w wielki srebrny gwizdek.
Piętnaście mioteł poderwało się w powietrze. Zaczęło się.
[Harry Potter i Kamień Filozoficzny, strona 194]
I na sam koniec dostajemy w twarz spoilerem. Piszesz, że Robin postanowił zignorować odgórnie narzucone niedzielne konsultacje z obrony przed czarną magią, a rozdział kończysz tak: Pożałowałem.
Z jednej strony mogłoby to uchodzić za cliffhanger, formę budowania napięcia i przyciągnięcia czytelnika. Z drugiej jednak niemal wiemy, co się wydarzy. Opowiadanie samo w sobie jest bardzo sztampowe i przewidywalne, kiedy więc piszesz, że Robin tego pożałował, oczywiste jest, że profesor Mayers jeszcze się na nim za to odegra. Żadnego zaskoczenia, czysty banał. Sprawdźmy, czy mam rację.
Rozdział 5
Dzisiaj dostajesz jeszcze dwie oceny niedostateczne, pilnuj się, bo jeszcze nie zdasz — uśmiechnął się szyderczo. – Nie ma takich ocen w tym uniwersum – to raz. Wybitny, powyżej oczekiwań, zadowalający, nędzny, okropny, troll. Dwa – czy aby na pewno nauczyciel może sobie ot tak wystawiać oceny właściwie za nic? Czy nie powinien skierować się do opiekuna domu, do którego przynależy dany uczeń, zawiadomić rodziców (edit: później ich zawiadamia, a przynajmniej tym grozi – punkcik dla ciebie)? W końcu chodzi o jego zachowanie, a nie zdolności z materiału opracowywanego na zajęciach. Odnoszę wrażenie, że idziesz w bardzo sztampowe opko rodem z Onetu, gdzie nic nie trzyma się kupy, ale wcale nie musi, bo najważniejsze, by dokopało głównemu bohaterowi, by był biedny i skrzywdzony przez los.
Przede mną znajdował się Lucjusz Malfoy w pełnej okazałości - mundurek z zielonym krawatem idealnie wspólgrał z jego chytrym uśmieszkiem i iskierkami tańczącymi w wielokolorowych oczach. – Tęcza? O ile wiem, Lucjusz miał jeden kolor tęczówek – szary.
Dopiero wtedy spostrzegłem stojące obok niego dziewczyny; Alecto Carrow, siostra bliźniaczka Amycusa Carrowa, patrzyła na mnie z typowym bitch-facem, a Valerie Yaxley podkreślała swój biust rękoma. – Na tym etapie mam ochotę rzucić twoje opowiadanie w diabły i przerwać ocenę. To zdanie jest tak złe, że brakuje mi słów i nie wiem, od czego zacząć. Czy naprawdę potrzebujesz przypomnienia, że akcja twojego opowiadania toczy się w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku? Naprawdę sądzisz, że wtedy używano takich słów jak bitch-face? A nawet jeśli – co ono robi w części narracyjnej? Dalej – podkreślała swój biust rękoma? Poważnie?
— Szukamy Narcyzy. Dziewczyny mówią, że nie widziały jej dzisiaj na śniadaniu, jeśli coś jej się stało to nigdy sobie tego nie wybaczę. Wiesz, ewentualnie będzie trzeba typa zlać — wypowiadając ostatnie zdanie wypiął pierś do przodu. – Współczesny slang w narracji już był, czas na Lucjusza zachowującego się jak osiedlowy dresik. Jasne, czemu nie.
W środku znajdowało się kilka osób; dwie z nich stały przy oknie, reszta czytała opasłe książki. Rozpoznałem tam nawet mojego braciszka - rozmawiał z chudą jak patyk, ciemnowłosą dziewczyną. Naprawdę? Podrywał kogoś w miejscu, w którym za chwilę mogła pojawić się jego dziewczyna? – Co Ślizgon robił w pokoju wspólnym Krukonów? W komentarzach zauważyłam, iż nie zgadzasz się z wersją Rowling, w której uczniowie nie wymieniali się hasłami do poszczególnych domów. Argumentujesz to między innymi pokrewieństwem i faktem, że to przecież nastolatkowie. I z jednej strony masz trochę racji, ale z drugiej – zastanów się nad tym. Skoro chłopcy nie mogli wchodzić do dormitoriów dziewcząt, gdyż prowadzące do nich schody były zaczarowane tak, by im to uniemożliwić, czy podobny system nie mógłby funkcjonować nie tyle pomiędzy płciami, ale również domami, do których przydzielono tych nastolatków? Co więcej – zamek był przecież magiczny. Pełno w nim było obrazów, gobelinów, posągów. W końcu były również duchy, a z istot żyjących – prefekci i prefekci naczelni. Sądzisz, że nikt nie doniósłby o tym, że uczniowie łamią w taki sposób szkolny regulamin? Sądzę, że to dość naiwne założenie.
Największa patologia Hogwartu planowała się mnie pozbyć, prawdopodobnie wywalić z tej głupiej placówki. – Mowa o uczniach, a oni z pewnością nie mogą nikogo wyrzucić ze szkoły.
Czułem dziwne uczucie w żołądku, którego nie byłem w stanie jakkolwiek określić. Co się ze mną działo? To strach. – Plus za przedstawienie emocji. Szkoda, że spaliłeś to ekspozycją na końcu. Poważnie, nie musisz wszystkiego prezentować czytelnikowi na złotej tacy.
Po drodze musiałem ukryć się przed dwiema grupami Krukonów zaciskających palce na różdżkach różnych kolorów, długości i o specyficzej giętkości. – Co Robin mógł ocenić z dystansu, rzecz jasna. Zwłaszcza tę giętkość. Pamiętaj tylko, że wszystkie różdżki były z drewna, więc siłą rzeczy – w kolorze brązu. Różnić się mogły najwyżej odcieniem.
A tak właściwie – czyli taka inkwizycja wymachująca różdżkami szła sobie szkolnymi korytarzami, wykrzykując imię Robina, jak piszesz, i żaden z nauczycieli niczego nie zauważył, tak?
Pisałam już o budowaniu napięcia, prawda? Jeśli uprzedzasz czytelnika o tym, że coś się wydarzy, nie będziesz w stanie go zaskoczyć i nie wywołasz większych emocji za pomocą sceny. Spójrz: Kiedy myślałem, że wszystko się powiedzie, kiedy już wyszedłem i znalazłem się nieopodal chatki gajowego, wszystko zostało zaprzepaszczone.
Świetnie, dzięki za ostrzeżenie.
A ja? Ja również radziłem sobie coraz gorzej. Jakiś chłopak uderzył mnie nawet pięścią w nos; szkarłatna ciecz pociekła po moich wąskich wargach, następnie wsiąkła w materiał białej koszuli. – Ten ogrom emocji trochę mnie przytłoczył, nie szalej tak.
Rety, chłopak właśnie się pojedynkuje. On dostał pięścią w nos, a my dostajemy… suchą relację, jakżeby inaczej.
O ile on niczego nadzwyczajnego nie zauważył, o tyle ona natychmiast oderwała się od jego ust i do mnie podbiegła. – Cały czas podkreślasz, jaka była zakochana w bracie Robina. Chyba jednak nie tak bardzo, skoro całując się z nim, jednocześnie rozglądała się po pokoju wspólnym na tyle uważnie, by zauważyć wchodzącego chłopaka.
Właśnie wtedy do pomieszczenia wbiegła podekscytowana Blair. Tamtego dnia założyła białą, prześwitującą sukieneczkę i niebieski krawat - jedyną oznakę przynależności do Ravenclawu. – Czy przypadkiem gdzieś w regulaminie nie figurował punkt, że uczniom nie wolno poruszać się po zamku bez szat z naszytym godłem domu, do którego należą? Myślę, że dotyczy to również prześwitujących sukieneczek.
Nie miałem pojęcia jak się zachować, więc sztucznie ten gest odwzajemniłem. – Sztucznie czyli jak? To jest interpretacja, a takowa powinna należeć do czytelnika. Mogłeś napisać, że niezdarnie poklepał ją po plecach, czekając, aż się odsunie – przekaz byłby jasny.
— Przestań tyle chlać, idioto. Nie będę z nikim szedł do łóżka — fuknąłem i ruszyłem w kierunku Pokoju Wspólnego. – Przecież właśnie się w nim znajdował!
Mimo wszystko, ten wyczerpujący dzień w jakimś stopniu wykreował mój zróżnicowany charakter. – Jeden dzień nie kreuje charakteru – to po pierwsze. Po drugie – to nie Robin powinien oceniać, czy jego charakter jest zróżnicowany. Napisałeś kolejny wniosek, który wysnuć powinien czytelnik. Co ciekawe – sądzę, że na tę chwilę chłopak wcale nie ma zróżnicowanego charakteru. Jest arogancki, nie potrafię go polubić ani w jakiś sposób się z nim utożsamiać, bo nie dajesz mi niczego, co w jakiś sposób przybliżyłoby mi tę postać.
Rozdział 6
Dotychczasowe rozdziały miały od sześciu do siedmiu stron pliku tekstowego (Arial 10, interlinia 1,5). Ten ma cztery. Trochę mało, nie sądzisz? Czy nie lepiej byłoby go podzielić i pół dać w poprzednim, a drugie pół w kolejnym? Nie ma nic złego w pisaniu o kilku następujących po sobie dniach w obrębie jednej części, naprawdę. Ba! Przeskoki czasowe również nie są zbrodnią. Tymczasem, jeśli się nie mylę, ty tego unikasz.
Uratowały mnie jedynie dwie sprawy - fakt, że pojawiłem się w Skrzydle Szpitalnym o wiele wcześniej niż pozostali uczestnicy bójki oraz to, że Edorius się za mną wstawił. – Robin po bójce wrócił do dormitorium, do którego eskortował go Lucjusz, i poszedł spać. Jeśli więc był o wiele wcześniej w Skrzydle Szpitalnym, to z jakim opóźnieniem musieli się w nim stawić pozostali uczestnicy bójki? To nierealne. Masz na to jakieś wyjaśnienie?
Otworzyłem go z starchem malującym się w moich czekoladowych oczach, z drążymi rękoma i ustami wypełnionymi po brzegi moimi ulubionymi żelkami. – Chłopak przebywa w swoim ciele, nie patrzy na siebie samego oczami osób z otoczenia. Nie może więc stwierdzać, że strach malował się w jego czekoladowych oczach. Nie wie tego. I skończ z tymi czekoladowym kolorem, to jakaś literacka zmora do kompletu z fiołkowymi, turkusowymi i innymi szaleństwami ocznymi. Brązowe. Jasnobrązowe. Ciemnobrązowe. Jedyne odstępstwo nawiązujące do żywności – piwne.
Christopher nagadał im, że świetnie sobie radzę — powiedziałem głosem przepełnionym obojętnością.
(...)
Znajdowaliśmy się na skraju Zakazanego Lasu, rozbawieni i gotowi do podjęcia jakiegoś działania. – Po drodze nie wydarzyło się nic, co mogłoby zmienić obojętność w rozbawienie, więc skąd ta zmiana?
Skrzydło Szpitalne nie wyglądało profesjonalnie. – Na jakiej podstawie trzynastolatek może to stwierdzić? Ma jakieś porównanie? Co więcej – czy naprawdę ktoś, kto został zaatakowany i ocknął się w Skrzydle Szpitalnym, w pierwszej kolejności zwróciłby uwagę na profesjonalizm aranżacji wnętrza?
Spoilerów ciąg dalszy: Wtedy nie wiedziałem jeszcze jak straszne wieści przekaże mi Albus Dumbledore.
Naprawdę jako czytelnik nie chcę wiedzieć takich rzeczy, zanim się wydarzą. Po co mam czytać opowiadanie, jeśli odbierasz mi każdą najmniejszą sposobność na wczucie się w wydarzenia, zapowiadając je, streszczając i wnioski podsuwając pod sam nos?
— Byliście tam wy i kilka innych osób. Niemniej, resztę opowiem na uczcie powitalnej, gdy wszyscy będą mogli się na niej pojawić. Trzymaj się, Robinie — i poklepał mnie po ramieniu. – Nie ma co, na pewno uspokoił nieszczęsnego ucznia. Właściwie nie mam pojęcia, po co wprowadziłeś do sceny Dumbledore’a. Niczego to nie wniosło. Nie dopytywał Robina o jego wersję wydarzeń, nie wyjaśnił tego, co miało miejsce w Zakazanym Lesie i właściwie bardziej zaszkodził, niż pomógł.
Ponadto uczty powitalne to te otwierające rok szkolny lub jakieś większe wydarzenia. Takim wydarzeniem nie jest wyjście poturbowanego ucznia ze Skrzydła Szpitalnego.
Wyglądało na to, że nawet w ciągu białego dnia nie mogliśmy czuć się bezpieczni, wolni od trwóg i grzechów całego świata. – Z jednej strony mamy bitch-face, a z drugiej przechodzisz w melodramat i dość poetyckie sformułowania. W opowiadaniu brakuje pewnego ujednolicenia stylu. Nie możesz przechodzić z jednej skrajności w drugą. Podkreślona część spokojnie mogłaby wypaść i dałoby to zdecydowanie lepszy wydźwięk.
Rozdział 7
Kolejny rozdział na cztery strony. Trochę mało. Przypuszczam, że nie piszesz na zapas? Gdybyś wziął to pod uwagę, mógłbyś zaplanować regularne publikacje oraz konkretną długość poszczególnych części Jeśli poszukasz w sieci porad, jak przyciągnąć czytelnika i go przy sobie utrzymać, to jednym z kluczowych punktów będą regularne publikacje. Gwarantuję, że staną się one łatwiejsze, jeśli będziesz miał kilka rozdziałów w zanadrzu.
Okazało się, że potężne zaklęcie ofensywne, ściślej mówiąc Drętwota, wstrząsnęło moim ciałem na tyle mocno, że uszkodziła kilka narządów wewnętrznych. – Drętwota jest tylko lekkim oszałamiaczem. nie bez powodu uczą go już we wczesnych latach magicznej edukacji. Bynajmniej nie dlatego, że takie z niego potężne zaklęcie ofensywne, uszkadzające narządy wewnętrzne.
Na szczęście wkrótce pozwolono mi te okropne miejsce opuścić. – Robin jest w Skrzydle Szpitalnym, więc pewnie chodzi o szkolne ambulatorium. Niestety, wcześniej rozpisałeś się o Mungu, w którym leży Edorius, przez co wprowadziłeś chaos i ostatecznie wychodzi na to, że to Szpital Świętego Munga chce opuścić chłopak.
Możliwość spożycia normalnego posiłku, odstawienia ohydnych, zdrowych potrawek i gorzkich syropów wydawała się wielkim zbawieniem. – Przypuszczam, że czarodzieje raczej przyjmowali eliksiry, nie syropki.
Na szczęście nauczyciele wydawali się łaskawsi, przymykali oko na moje błędy, stawiali mi lepsze stopnie za gorsze wykonanie. Fakt, moja forma spadła po nieudanym wypadku (...). – Jaka forma? W rozdziałach sprzed wypadku Robina nie ma tak naprawdę niczego, co sugerowałoby, że przykładał się do swojej edukacji. Wręcz przeciwnie. Stale przekonuje nas w narracji, że ma gdzieś, czy dostanie się do drużyny (i jakimś cudem się do niej dostaje) i ma gdzieś oceny (wybitne mu się należą, choć nie ma nawet słowa o tym, by przysiadł do nauki – a rzeczywiście je dostaje). Widzisz w tym jakąś formę, która mogłaby mu spaść? Sądzę, że to najwyżej upadek z dywanu na podłogę.
— Witaj, witaj! — krzyknął mężczyzna. Od naszego ostatniego spotkania nieco się zestarzał. – Nie przesadzajmy, nie widzieli się… tydzień? Dumbledore ma tę swoją setkę na karku, kilka dni nie zrobi już wielkiej różnicy.
Na szczęście niczego się już nie bałem, właściwie to miałem gdzieś, co Christopher do mnie powie. – W Hogwarcie zwracanie się do profesorów po imieniu raczej nie było żadną normą, nie sądzisz? Tym bardziej w latach sześćdziesiątych. Przy okazji fragment ten pięknie podkreśla wcześniej wspomnianą formę Robina i jego krukońskie zaangażowanie w proces edukacji.
Kończymy na scenie, w której nowy profesorek obrony przed czarną magią nakazuje uczniowi posługiwanie się Niewybaczalnym. Nawet nie chcę się dowiedzieć, co się za tym kryje. Z góry wiadomo, że wszelkie wydarzenia istnieją w opowiadaniu tylko po to, by ukazać głównego bohatera w lepszym świetle.
W dotychczasowych rozdziałach pojawiło się tyle błędów wszelkiej maści, że według mnie nie ma sensu omawiać kolejnych. Przejdźmy do zakończenia.
PODSUMOWANIE
Jak na pewno zdążyłeś zauważyć, błędów u ciebie dostatek. I nie chodzi mi wcale o poprawność językową, która również kuleje, a o której napiszę nieco dalej. Mam na myśli sam pomysł na opowiadanie oraz jego wykonanie.
Zaplanowałeś bowiem osadzenie akcji we wczesnych latach aktywności Voldemorta, choć lata sześćdziesiąte dwudziestego wieku wyraźnie nie są ci bliskie – zupełnie je pominąłeś, przyjmując, że ówczesna rzeczywistość wyglądała tak samo jak obecna. Sęk w tym, że nie wyglądała. Rzutuje tu nie tylko na sposób wyrażania się postaci (profesor oceniający umiejętności ucznia jako super), ich zachowania (Lucjusz postępujący oraz wypowiadający się jak typowy Sebuś z pobliskiego osiedla, wytknięte już nieco wyżej rzucanie na prawo i lewo szlamami czy innymi sukami), ale również normy społeczne (zasady savoir vivre, noszenie dłuższych włosów przez młodych arystokratów). Być może w tym przypadku nieco światła na sprawę rzuci ci artykuł o stylizacji językowej: [KLIK].
Co gorsza – nie postarałeś się o research. Mieszasz fakty znane z oryginalnego uniwersum, przekręcasz nazwy (choćby tego nieszczęsnego psidwaka), nie stosujesz terminologii znanej z serii potterowskiej. Opowiadanie na tym traci, ponieważ czytelnik właśnie poprzez takie detale może zagłębić się w świat przedstawiony, razem z bohaterami poruszać się po szkolnych korytarzach, spacerować po błoniach, warzyć eliksiry, rzucać zaklęcia. Nie będzie to dla odbiorcy proste, jeśli sam autor nie ma większego pojęcia, o czym pisze. Bardzo przydatny artykuł o gromadzeniu danych na potrzeby opowiadania znajdziesz tutaj: [KLIK].
Nieco innym problemem jest fakt, że wprowadzasz swoje własne zasady, niczym ich nie podpierając. Ustanowienie nowych prefektów i zwiększenie ich liczby ostatecznie nie było w żaden sposób uzasadnione – na początku zaginęła tylko jedna uczennica. To nie jest powód, by całkowicie reorganizować struktury uczniowskie, naruszając wieloletnią tradycję szkoły. Do rozdziału siódmego włącznie nie zostaje to nawet wykorzystane.
Nie kupuję również uczniów wchodzących do pokoi wspólnych domów, do których nie należą, co argumentowałam już powyżej. Dla mnie to zwykły imperatyw. Wprowadzasz coś tylko dlatego, że masz na to ochotę. Bo tak. O imperatywie poczytasz tu: [KLIK].
Zupełnie nie panujesz nad tekstem. Nie pamiętasz, co napisałeś rozdział wcześniej. Nie pamiętasz, co napisałeś akapit wcześniej...
Nie pamiętasz również, że twoi bohaterowie mają po trzynaście lat. Trzynaście! Dopiero wkraczają w dorosłość, tymczasem wrzucasz ich w wir alkoholu, imprez, przechwałek łóżkowych i dyskusji o tym, która z dziewcząt ma większy biust. Momentami robi się bardzo niesmacznie. Brzmi jak patologiczny ministarter dla początkującego Janusza, nie sądzisz? Pewnie wcale nie taki był twój plan, gdy pisałeś to opowiadanie. Niestety, w takim właśnie kierunku to popłynęło, przez co nasuwa się wniosek, że…
Nie tworzysz planu wydarzeń. Jak chcesz zbudować przekonujący ciąg przyczynowo-skutkowy dla wątków zawartych w opowiadaniu, jeśli sam nie wiesz, do czego doprowadzi to, co w danym momencie opisujesz? Skoro wprowadzasz nowy wątek, powinien on znaleźć zastosowanie w kolejnych rozdziałach, tworząc spójny układ fabularny. Powinien mieć znaczenie. Nie może tak sobie wisieć w próżni. Więcej na ten temat przeczytasz w artykule od Skoiastel: [KLIK].
Gdybyś zadbał o plan wydarzeń, mógłbyś dokładnie rozpisać rozwój bohaterów. Miałbyś szansę przedstawić go czytelnikowi w sposób wiarygodny, a dzięki temu nie musiałbyś wszystkiego na każdym kroku wyjaśniać przydługimi opisami czy bezpośrednim tłumaczeniem. Kilka razy miałam nawet wrażenie, że próbujesz przekonać odbiorcę, iż coś miało miejsce, choć w istocie wcale tak nie było (dzieje się tak zwykle wtedy, gdy wnioski podane przez narratora nie pokrywają się z tym, co przedstawia treść; to trochę tak, jakbyś mówił, że jesteś bardzo zadowolony z niespodziewanych odwiedzin ciotki, a jednocześnie zamykał jej drzwi przed nosem – słowa nie współgrają z czynem). Kilka słów o kreacji bohaterów znajdziesz tutaj: [KLIK].
Kiedy piszesz wprost, że jakieś wydarzenie bardzo silnie wpłynęło na główną postać, kiedy bezpośrednio definiujesz uczucie, które jej towarzyszy, zamiast zbudować scenę, dzięki której sama do tych wniosków dojdę – odbierasz mi całą przyjemność płynącą z czytania. Ekspozycja, bo o niej przede wszystkim tutaj mowa, zdarza się każdemu i nie zawsze jest czymś złym. Musi być jednak stosowania świadomie. Z pewnością nie powinna natrętnie wyskakiwać z każdego akapitu. Wielokrotnie wytykałam ci ten błąd narracyjny w tekście, więc nie ma sensu się nad tym dłużej rozwodzić. Krótki, acz treściwy artykuł na jej temat znajdziesz pod tym adresem: [KLIK].
Przejdźmy do podsumowania poprawności językowej. Przyznaj się: ile razy sprawdziłeś rozdziały, nim je opublikowałeś? Liczne literówki mówią mi, że ani razu.
Tym, co najbardziej rzuca się w oczy są jednak szalejące przecinki, nadmierne stosowanie zapisu wyrazów wielką literą, gdy wcale nie ma ku temu żadnych przesłanek oraz… apostrofy. Na to nie ma tak naprawdę innej rady niż przyswojenie zasad poprawnego zapisu. Artykuły od Hiroki oraz Skoiastel na temat interpunkcji znajdziesz tu: [KLIK], [KLIK]. O apostrofach tekst znajdziesz tutaj: [KLIK].
Z pozostałych błędów: masz wyraźny problem z formatowaniem. Przestań szaleć z tekstem, stosując pogrubienia czy kursywę w dialogach. Nie używaj spacji do robienia wcięć akapitowych – jest na to odpowiedni kod HTML, wystarczy wpisać w Google.
Miałam spore oczekiwania wobec twojego opowiadania, licząc, że pokażesz, jak Voldemort rósł w siłę i jaki to miało wpływ na magiczne społeczeństwo, w tym dojrzewającego Krukona. Wybrałeś naprawdę ciekawą niszę, w której mogłeś się wykazać. Niestety, według mnie całkowicie poległeś.
Nie odnalazłeś się ani w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, ani w magicznej Anglii. Nie potrafiłeś przekonująco przedstawić ani jednego wydarzenia, jakie miało miejsce w trakcie tych siedmiu rozdziałów, przez które z trudem przebrnęłam. Pomysł na opowiadanie miałeś świetny, ale na pomyśle się skończyło.
Nie od razu Rzym zbudowano, więc potraktuj to jako początek długiej wędrówki i nowy bagaż doświadczeń, dzięki którym w przyszłości napiszesz coś dobrego. Mam nadzieję, że wtedy będę mogła wystawić ci lepszą notę.
Na tę chwilę otrzymujesz ode mnie ocenę fatalną.
Za betę bardzo dziękuję niezastąpionej Skoiastel.
POPRAWNOŚĆ
Wstęp
Obecnie opanowuje każdy milimetr mojego ciała, od stóp do głów, wprawiając w niemożliwe osłupienie. – Wstęp piszesz w teraźniejszym, więc oczywiste, że obecnie. Usuwając tę zbędną wstawkę, unikniesz też powtórzenia z tym zdaniem: Wzrokiem odszukuję siostry, obecnie wpatrującej się we mnie z dziwnym grymasem. – Siostrę.
Jeśli będę musiał wysłuchiwać[,] jaki to ja jestem głupi, zupełnie jak wspomniana siostra, chyba się zabiję.
Większość poszła do Slytherinu, tak, bije od was ambicja i spryt. – Od tak zaczęłabym już nowe zdanie.
Ja sam nie mogę uwierzyć w to[,] co się właśnie wydarzyło. (...) Jak ja się z nimi dogadam? Zresztą, ja [–] bystry? Ja z wyobraźnią? – Powtórzenia. Wstęp piszesz w narracji pierwszoosobowej i w czasie teraźniejszym. Nie musisz więc na każdym kroku dawać nam do zrozumienia, kim jest podmiot w zdaniu. Podkreślone ja mogłyby pozostawać w domyśle, o ile zastosowanie powtórzeń nie jest zabiegiem celowym dla wzmocnienia wydźwięku.
Matko, dlaczego to nie może być SLYTHERIN? – Podwójna spacja pomiędzy dlaczego i to.
Czuję się tak źle, że ignoruję przywitanie Edoriusa Nott'a, jednego z moich pseudokolegów. – Bez apostrofu. Główna zasada jest taka, że apostrof stawia się w wyrazach, w których poprzedzająca go litera (najczęściej e) jest niema (niewymawiana), np.:
Google (czyt. Gugl) – Google’a (Gugla) lub iPhone (ajfon) – iPhone’a (ajfona)
Kiedy w wyrazach pochodzenia obcego ostatnia litera jest wymawialna, apostrofu się nie stawia:
Disney (czyt. Disnej) – Disneya (Disneja) lub Edorius Nott – Edoriusa Notta
W rzeczywistości wyznacza drogę życia, ciężką lub usłaną różami. – Przecinek zastąpiłabym półpauzą. Według mnie lepiej odda ona charakter tego zdania. Spójrz:
W rzeczywistości wyznacza drogę życia – ciężką lub usłaną różami.
Rozdział 1
Szkoda, że nie zauważał tego mój ukochany ojciec, wysoki i przystojny mężczyzna z olbrzymim majątkiem. – Po ojciec daj półpauzę lub dwukropek, inaczej wygląda, jakby ukochany ojciec i ten przystojny mężczyzna byli dwiema różnymi osobami.
Większą część życia spędziłem w niewielkim, jednorodzinnym domku – miejscem wybranym przez zmarłą matkę. – Miejscu. Poza tym zdanie brzmi, jakby dom wybierała zmarła kobieta. W postaci ducha? Większą część życia spędziłem w niewielkim, jednorodzinnym domku – miejscu wybranym przez nieżyjącą już matkę.
Przydzielenie do Gryffindoru okazało się dla niej zbawieniem, przerwaniem łańcuchów wiążących [ją] z rodziną.
Zaczęła stawiać na swoim, łamać arystokratyczne tradycje i podejmować samodzielne decyzje. – Tradycji się nie łamie, złamać można dane słowo, obietnicę. Co do tradycji, to sugerowałabym raczej jej naruszenie, zerwanie bądź odrzucenie.
Niedawno ogłosiła, że po zakończeniu nauki w Hogwarcie, [przecinek zbędny] nie wyjdzie za żadnego szlachcica, tylko wyjedzie do Francji, by nauczać w Instytucie Magii Beauxbatons.
Często wychodziłem do ogrodu, by zajmować się hipogryfami - pamiątkami. – Półpauza, nie łącznik. Widzę, że poza kilkoma potknięciami, nie masz wiele tego typu błędów, zdarzają się głównie gdzieś w środku tekstu. Wszystkie najważniejsze informacje na temat zastosowania pauzy, półpauzy i łącznika znajdziesz tutaj: [KLIK].
Wiedziałem, że w trakcie przerwy świątecznej, przy zamykaniu szkoły na czas wakacji, nie miałem do czego wracać. – To zdanie zapodziało gdzieś swój sens. Robin czuł, że nie miał do czego wracać – ok, rozumiem. Zatem gdy trwała przerwa świąteczna – mógł zostać w zamku. Jednak podczas wakacyjnego zamknięcia szkoły musiał wrócić… gdziekolwiek. W tym przypadku – do domu, bo technicznie takowy posiadał. Zdanie wyraźnie zaburza wtrącenie o zamykaniu Hogwartu na okres wakacyjny, ponieważ wtedy Robin musiał wrócić do domu rodzinnego, w przeciwieństwie do ferii świątecznych, w czasie których pozostawał w zamku. Skutek w obu przypadkach jest zupełnie różny, dlatego łączenie tego w jedno zdanie całkowicie zaburzyło sens wypowiedzi.
— Myślisz, że cokolwiek tutaj zarobię? — zaśmiała się krótko. — Ja nie zamierzam przyjmować kasy od ojca. – Skąd to wtrącenie o przyjmowaniu pieniędzy? Nie o to pytał Robin. Skoro więc Nancy odchodzi od głównego wątku, musisz to zaakcentować. Na dobrą sprawę wystarczyłoby zamienienie tego ja (które powinno być w domyśle, żeby całość nie brzmiała jak zdanie z zeszytu pierwszoklasisty) na a. Wtedy pokażesz, że ta część jest pewną dygresją.
Ja nie zamierzam przyjmować kasy od ojca. (...) W razie czego strzel w nią drętwotą, zasługuje — roześmiała się. – Strzelić w nią, czyli tę kasę, tak? Zasługuje ona, czyli… nadal kasa? Czy przypadkiem rzucanie Drętwoty (wielką literą, bo to nazwa własna zaklęcia) na obiekty martwe nie powoduje ich rozpadu? Mnie by było szkoda pieniędzy na takie zabawy… A tak serio: pomieszałeś podmioty.
(...) po czym wyszedłem z pokoju. Znajdował się na drugim piętrze; prowadzące do niego drzwi zamontowano w długim korytarzu. Na ścianach wspomnianego korytarza wisiało mnóstwo portretów rodzinnych. – Powtórzenie. I podwójna spacja w: drugim piętrze.
Całą wizję psuła zniesmaczona mina Whiltierny, ładnej i wysokiej kobiety ubranej w długą, wieczorową suknię. – Po imieniu macochy daj półpauzę, nie przecinek. W obecnie formie wygląda na to, że ta ładna i wysoka kobieta oraz Whiltierna to dwie różne postaci.
Dziwne oderwanie się od ziemi, wszechogarniająca ciemność, a potem twarde lądowanie na ziemi. – Powtórzenie.
Warto wspomnieć o wietrze omiatającym nagie części ciała, mierzwiące i tak poczochrane włosy. – Wiatr omiatał wyłącznie nagie części ciała? Za wiele ich pewnie nie było, skoro Robin miał na sobie garnitur. Poza tym to wiatr mierzwił mu włosy, tymczasem z formy wynika, iż robiły to jednak te nagie części ciała. Mierzwiącym.
Zachmurzone niebo zwiastowało nadchodzący wieczór, oświetlało rosnące drzewa. – Czy zachmurzone niebo może emitować światło? Chyba nie bardzo. Może to jednak było zachodzące słońce?
Znaczną część podwórza zajmował wysoki żywopłot, po jakimś czasie przeradzający się w labirynt. – Po jakimś czasie? Czyli co, od poniedziałku do środy tylko sobie wyrastał, a od czwartku do niedzieli przeradzał się w istny labirynt do czasu wizyty nadwornego ogrodnika imieniem Syzyf pracującego przez calutką niedzielną noc, aby zabawa mogła zacząć się od nowa?
Po prostu kawałek dalej.
Nie przemawia do mnie również określenie podwórza. Skoro piszesz wcześniej o posiadłości, okazałym domu, w którym Robin mieszka, dlaczego nie użyjesz słowa, które nie kojarzyłoby się z wybiegiem dla kur lub wybetonowanym fragmentem miejskiej dżungli z trzepakiem? Sugeruję dziedziniec, błonie czy ogród.
Wnętrze domu przypominało umeblowanie mojego. Mnóstwo barokowych mebli (...). – Więc wystrój przypominał… meble? Czyli co, wszędzie było drewno? A przypadkiem nie chodziło o to, że wnętrze domu stylem przypominało jego własny?
— Kiedy ostatnio cię widziałem, byłeś wzrostu mojego skrzata domowego[.] — przecież widział mnie rok temu — Siadajcie, siadajcie[.] — postanowiłem zająć miejsce oddalone od członków mojej rodziny. – Części podkreślone nie dotyczą ściśle wypowiedzi gospodarza, więc jeśli już się upierasz, by wpleść je w dialog (co, moim zdaniem, nie wygląda dobrze), zapisz je od wielkich liter i zastosuj kropki, które już dostawiłam w nawiasach kwadratowych.
Od poprzedniego roku, [przecinek zbędny] trzynastolatek zbytnio nie urósł.
— Ciekawe[,] czy Lucjusz dalej zapuszcza włosy. Kiedy ostatni raz mu je podpaliliśmy, prawie zabił tępego Puchona — doskonale pamiętałem ten moment. – Najpewniej podkreślona część należy do innej postaci niż sama wypowiedź, ale zupełnie tego nie widać, bo nie stosujesz odpowiedniej formy zapisu dialogów i mieszasz myśli Robina ze słowami bohaterów pobocznych.
W poprzednim roku sprawiliśmy, że długo zapuszczane włosy Malfoy’a uległy spaleniu. – Podwójna spacja pomiędzy roku i sprawiliśmy. Malfoya.
Nie zauważyłem[,] kiedy znalazł się na krześle obok.
Kiedy ja zastanawiałem się nad znajomościami, w pomieszczeniu znaleźli się już wszyscy. Nie chciało mi się z nimi witać, nie wstawałem więc od stołu. Wszyscy zasiedli (...). – Powtórzenie.
Pan Travers miał dwoje dzieci: piękną córkę, [przecinek zbędny] [–] dziewczynę mojego brata [–] i syna, [przecinek zbędny] [–] jego najlepszego przyjaciela.
Prawdopodobnie razem z moim ojcem zamierzał zaaranżować małżeństwo między Deirdre, [przecinek zbędny] a Marcusem. – Zamierzali.
Przy stole zasiadały jedynie najznamienitsze rody; Black’owie, Rosier’owie, Mulciberowie… – Przecież wymieniasz te rody, więc powinien tam być dwukropek, nie średnik. Poza tym – bez apostrofów.
Z czasem zaczęła się zmieniać; znikała z lekcji, czarna magia poczęła odciskać pięt[n]o na jej wyglądzie… – Unikamy rymów w beletrystyce – to raz. Dwa – drugi z pogrubionych wyrazów brzmi zbyt górnolotnie jak na trzynastolatka, który nie tak dawno nazywał macochę głupią suką. Trzy – półpauza zamiast średnika.
Christopher Mayers, syn Johna Mayers’a, nowy nauczyciel Obrony przed Czarną Magią — z tłumu ludzi odezwała się jedna osoba. – Bez apostrofu. Więcej nie będę cytować takich błędów, zdążyłeś chyba zauważyć, że apostrofy są dla ciebie problematyczne.
O dobrym statusie społecznym świadczył drogi garnitur. – Status społeczny prędzej będzie wysoki, niski, raczej nie – dobry czy zły.
— Starsi mogą mnie kojarzyć, skończyłem naukę w 1958 roku. Sprawiał wrażenie osoby surowej i konserwatywnej. – Podkreślona część jest myślą należącą do Robina, a nie postaci wypowiadającej się. I ponownie nie jest w żaden sposób oddzielona od części dialogowej.
Dodatkowo staraj się unikać liczb w dialogach – zapisuj je słownie. Możesz nawet przytoczyć: skończyłem naukę w pięćdziesiątym ósmym. Taka wersja brzmi naturalniej; przecież bohaterowie wiedzą, w którym żyją wieku.
— Och, ja zostałem przyjęty do Drużyny Quidditcha. – Od małych liter, to nie jest nazwa własna.
Czy Bellatriks sobie żartowała?! – Wcześniej pisałeś jej imię przez x. Obie formy są poprawne, ale zdecyduj się na jedną z nich i używaj konsekwentnie.
— Zamierzamy. [kropka zbędna] — stwierdził stanowczo.
Ilekroć widziałem twarz Marcusa[,] zbierało mi się na wymioty.
Na niebieskich ścianach wisiał Nimbus 1700. – Na ścianie. Jednej. Chyba że Nimbus był w częściach i każda z tych części tkwiła na innej ścianie. Poza tym liczbę zapisałabym jednak słownie.
Otworzyłem czekoladowe oczy (...). – Brązowe. Po prostu brązowe.
Pierwszą poznałem od razu; ojciec, ubrany w... cholera czemu, on nosi garnitur w środku nocy? – Pierwszą poznałem od razu – ojciec ubrany w... cholera, czemu on nosi garnitur w środku nocy?
Rozdział 2
Szczerze mówiąc[,] to bardzo mi to odpowiadało; nie musiałem dbać o nienaganną postawę, sztucznie się uśmiechać ani rozmawiać o czarodziejskiej polityce. – Półpauza zamiast średnika.
Przed oczyma pojawił się czerwono-czarny pociąg prowadzący do zamku Hogwart (...). Każdego roku odwiedzała go olbrzymia ilość młodych czarodziejów i czarownic chcących edukować się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Wielkiej Brytanii. Osobiście nienawidziłem tego miejsca. – Po prostu do Hogwartu (to przecież zamek, więc napisanie do zamku Hogwart jest pleonazmem; naturalniej w ustach nastolatka zabrzmi jednak prostsza wersja). Tego – peronu 9 ¾ czy Hogwartu? Mieszasz podmioty, bo z kontekstu wynika, że chodzi o czarodziejską część londyńskiego dworca, zaś z budowy językowej – o Hogwart.
— No tak. Prawie zapomniałem — odpowiedziałem sarkastycznie. Niemal zapomniałem jak rozmawiać z osobą, która mnie stworzyła. – Powtórzenie. I paskudna ekspozycja.
— To co chcesz? Tylko szybko, zaraz zabraknie miejsc — dodałem szybko. – Powtórzenie.
— Pamiętaj, żeby nie narażać się nauczycielowi. Poza tym zdobywaj dobre stopnie i… pilnuj swojego brata, proszę — ostatnie słowo wypowiedział z[e] swego rodzaju troską.
Ja sam zdecydowałem się na rozpoczęcie poszukiwań Edoriusa – albo rozmawiał z rodzicami[,] albo szukał dla nas miejsca.
Przypominałem sobie swoją pierwszą wizytę w Hogwart Express, towarzyszące jej podekscytowanie i swego rodzaju strach. – Mamy polską wersję: Ekspres Hogwart. Zdecyduj się, których nazw i imion używasz – polskich czy angielskich. Jeśli zdecydujesz się na angielskie, to prawdopodobnie musiałoby to obejmować również nazwy zaklęć, eliksirów, sklepów i innych pojęć z oryginalnego uniwersum.
Przypominałem sobie swoją pierwszą wizytę w Hogwart Express, towarzyszące jej podekscytowanie i swego rodzaju strach. Jak czułem się w tamtym momencie? Normalnie. Poza tym, że bolały mnie nogi od chodzenia, uszy od krzyków uczniów, którym przeszkadzałem w różnych czynnościach, to jeszcze zamykały mi się powieki. – Tym. Chodzi o chwilę obecną, w czasie której Robin wspomina uczucia towarzyszące mu kilka lat temu.
Niestety, każdego roku przybywało ich więcej, więc okazało się to jeszcze trudniejsze niż wygonienie zabawiającej się w najlepsze pary Ślizgonów z Czwartego Rocznika. – Małymi literami. To nie jest nazwa własna.
Twarz dziewczyny przybrała niezrozumiały wyraz, nastolatka najwidoczniej nie dowierzała w jego słowa. – Jej twarz mogła wyrażać niezrozumienie, ale gdy piszesz, że miała niezrozumiały wyraz, to wychodzi na to, że Robin go nie rozumiał. Zapewne nie to chciałeś przekazać, prawda?
Kiedy znalazłem się twarzą w twarz z[e] wspomnianym uczniem Domu Węża, posłałem mu nieznaczny uśmiech.
Dopiero w tamtym momencie zauważyłem[,] jak bardzo urósł – przerastał mnie o prawie dwie głowy.
Przy oknie siedziała zakapturzona postać – wpatrywała się w przebiegający krajobraz. – Skoro postać miała kaptur i głowę odwróconą w stronę okna, to skąd wiadomo, że wpatrywała się w krajobraz? Może spała albo w odbiciu szyby obserwowała współpasażerów?
Bo ja nie jestem tego wszystkiego pewien. W końcu jestem najważniejszą częścią drużyny (...). – Powtórzenie.
Dlaczego nie mogłem iść do Pierwszej Klasy? – Od małych liter.
Jednocześnie zbliżaliśmy się do upragnionego celu zwanym Hogwartem. – Zwanego.
Czas upływał nieubłagalnie, niczym na ciężkim sprawdzianie teoretycznym z Transmutacji. – Nieubłaganie. Nazwa przedmiotu od małej litery.
Wyszliśmy na peron z widokiem na jezioro, za którym krył się olbrzymi, rozciągający się na olbrzymią szerokość zamek zwany Hogwartem. – Powtórzenie.
O ile jego potęga przeminęła na skutek drastycznego wypadku miotlarskiego w skutek, którego zginęła jego córka (...). – Przecinek powinien być przed na skutek którego, a nie przed samym którego. Cofamy go tak samo, jak w przypadku w którym, z którym itp.
Stamtąd zabrał nas Oktawian Yorkshire, [przecinek zbędny] [–] stary, potężnie zbudowany mężczyzna pełniący funkcję Opiekuna Gryffindoru i Zastępcy Dyrektora. Dodatkowo nauczał Zaklęć… – Przestań na prawo i lewo rzucać tymi wielkimi literami. Wszystko, co zaznaczyła, powinno być zapisane od małej.
Uczniowie rozmawiali o nowych planach na rok szkolny, o ubiegłorocznych wakacjach czy nowych pierwszorocznych. – Dopiero z nich wrócili, rok nie minął, więc raczej tegorocznych, prawda?
Stojąc naprzeciwko[,] mogłem dokładnie wszystko obserwować (...).
Przed stołami znajdowało się podwyższenie i miejsca do siedzenia dla grona pedagogicznego, również z jedzeniem. – Jedzenie było na tych siedzeniach?
Najwięcej uwagi przykuwał zaczarowany sufit. Zaczarowano go w ten sposób, żeby pokazywało obecnie panującą pogodę (...). – Powtórzenie. Pokazywał [sufit].
Kiedy wreszcie wszyscy zajęli miejsca[,] rozkazano nam poczekać na wejście pierwszorocznych.
Przybyli w towarzystwie Opiekuna Gryffindoru, który zostawił nas zaraz po dotarciu do Wielkiej Sali. – Od małej.
Do naszego domu dostał się chłopiec o nazwisku Brown i jego siostra bliźniaczka Lavorna, Emily Abbot i trzy inne osoby, które zniknęły mi w tłumie. – Jeśli to nawiązanie do Hannah z Hufflepuffu, to miała na nazwisko Abbott.
Nie martwcie się, wykwalifikowana kadra i grono prefektów na pewno wam pomoże — poinformował surowym tonem. Po chwili westchnął, opuścił dłoń i wbił spojrzenie w podłoże. – Raczej unikamy rymów w beletrystyce. Tutaj wybrzmiał on dość mocno, więc sugeruję wprowadzenie poprawki.
Jeśli ktokolwiek ma informacje odnośnie [do] jej pobytu[,] powinien natychmiast zgłosić się do opiekuna swojego domu.
Wraz z Edoriusem wstąpiliśmy do Dormitorium chłopców z trzeciego roku; wyglądało podobnie, ale nie było tam półek z książkami, a same łóżka i po dwie szafki na każdą osobę. – Od małej.
Sam zastanawiałem się[,] kiedy ojciec zacznie szukać mi panny.
Po załatwieniu wszelkich najpotrzebniejszych spraw, na przykład umyciu zębów w Łazience Krukońskich Chłopców i rozpakowaniu bagażu, ułożyłem się do snu. – To jakieś tajne stowarzyszenie? Jeśli nie – małymi literami. I jeszcze pozbądź się podwójnej spacji za pierwszym przecinkiem.
Rozdział 3
Po otworzeniu oczy (...). – Oczu.
Byłem gotowy na czterdzieści minut przed rozpoczęciem zajęć. – W sensie: przygotował się na te czterdzieści minut przed zajęciami? A czy przypadkiem nie masz na myśli, że był gotowy do zajęć już czterdzieści minut przed ich rozpoczęciem?
Postanowiłem więc pójść w ich ślady i zaznajomić się z dzisiejszym planem lekcji. Okazało się, że pierwszą lekcję mieliśmy w sali Obrony przed Czarną Magią z nowym nauczycielem. – Powtórzenie. Nazwa przedmiotu małymi literami, bardzo proszę. A z końcówki wynika, że sala do obrony przed czarną magią miała nowego nauczyciela. Jeśli to nie jest jakiś nowy standard wyposażenia sal w magicznym szkolnictwie, warto się zastanowić nad szykiem wyrazów w zdaniu i z nowym nauczycielem dać po mieliśmy.
Zwróciłem także uwagę na notatkę dotyczącą naboru do drużyny Quidditcha. – Od małej litery. To nie jest nazwa własna. Przełóż to sobie na nasze mugolskie realia. Idę na mecz Piłki Nożnej? Raczej nie, prawda?
W końcu jakie miałem szanse z[e] starszymi, bardziej wykwalifikowanymi graczami?
Każdy, kto używał ich chociaż raz, wiedział, że należało uważać na ich magiczne sztuczki – zanikające schodki, zmiany trasy i wrzeszczące wszędzie portrety. – One nie zanikały (stopniowo), po prostu znikały (nagle).
Słyszałem tylko głośne śmiechy uczniów z najróżniejszych domów, w większości tych z trzeciej klasy. – Te domy były w trzeciej klasie? Pomieszałeś podmioty.
— Jaką mamy teraz lekcje? – Lekcję.
Przewróciłem oczyma i poczekałem[,] aż wrócą na swoje miejsce. – Te oczy? Masz na myśli schody, więc musisz o nich napisać, inaczej wychodzą takie bzdury.
Hasło zdobyłem na początku drugiego roku na lekcji Transmutacji (...). – Małą literą.
Nauczyciel postanowił nagrodzić mnie takim przydatnym hasłem… Szczerze mówiąc[,] to często się przydawał[o].
W końcu dotarłem do Lochów. – Nie zgadniesz… małą literą. To ostatnia tego typu uwaga.
Zawsze zastanawiałem się[,] w czym przeszkadzali czystokrwistym mugolaki.
— Spróbuj uderzyć drętwotą w jeden z manekinów. – A tu z kolei przydałaby się wielka litera, bo to już nazwa własna zaklęcia.
Moja twarz musiała przybrać koloru dojrzałego buraka, bo Aquarae skarciła mnie spojrzeniem. – Kolor.
Kryjący się za drzwiami Nott natychmiast o wszystko mnie wypytał. Opowiedziałem mu wszystko ze szczegółami (...). – Powtórzenie.
Poza tym w jednej chwili minęła mi cała wściekłość[,] jaką żywiłem do Edoriusa.
Na szczęście wyszła z[e] Skrzydła Szpitalnego po niecałych dwóch tygodniach.
Lekcja z profesor Sprout, niską i nieco otyłą czarownicą[,] upłynęła szybko.
Zapewne wszyscy jesteśmy zaskoczeni tym nagłym zebraniem — powiedział tym swoim tubalnym głosem. – Jesteście. Obstawiam, że skoro Dumbledore je zwołał, to sam zaskoczony nim nie jest. Dodatkowo tym nagłym i tym swoim obok siebie nie brzmi dobrze.
Zapewne wszyscy domyślacie się o czym, o KIM będziemy dzisiaj mówić — zatrzymał się na chwilę. – Pogrubienie jest właśnie od tego, żebyś nie musiał tym paskudnym Caps Lockiem wyjeżdżać w środku wypowiedzi. Nie jest to wprawdzie rażący błąd – teoretycznie możesz zastosować wersaliki – ale moim zdaniem dużo schludniej będzie wyglądało pogrubienie słów, które chcesz dodatkowo wzmocnić.
Rozdział 4
Właściwie to szczerze wątpiłem[,] czy jakakolwiek jej doza się kiedykolwiek pojawiła! – Kiedykolwiek się pojawiła.
Już w piątek zaczepił mnie na błoniach i poinformował, że będzie obserwował mnie z trybunów. – Trybun.
Nic dziwnego, ładna pogoda musiała się kiedyś skończyć, musieli czerpać z życia garściami. – Powtórzenie.
Wydawało mi się, że wszyscy zgrali się z organizowanym przez Raven naborem – wszystko dopisywało. – Powtórzenie.
Dlaczego więc nie potrafiłem się cieszyć? W sumie to nie potrafiłem znaleźć odpowiedzi na tak błahe pytanie. – Ok, dość przykładów, nie będę betować ci przecież opowiadania. Trzy ostatnie przykłady to tylko cztery zdania z rzędu. Widzisz więc chyba, że masz lekki problem z powtórzeniami, prawda?
Otrzymałem kolejnego okropnego, tym razem z prostego zaklęcia protego(trenowałem je całą poprzednią noc, byłem pewien, że opanowałem je do perfekcji), więc wspomniałem coś o panującej niesprawiedliwości. – Nazwę własną zaklęcia zapisujemy wielką literą. Zabrakło również spacji przed nawiasem.
— Nie. Obejdzie się bez tego — odstawiłem pusty talerz, wstałem i obrzuciłem siedzących wokół ludzi. – Czym, tym talerzem? A może spojrzeniem?
— No dobra. To chodźmy chociaż po miotłę — zostało jeszcze mnóstwo czasu, ale zgodziłem się na to tylko ze względu na to uparcie kolegi. – Tę upartość.
Zebrały się tam już pierwsze osoby; latały na miotłach, wyszukiwały wzrokiem naszej pani kapitan i życzyli sobie powodzenia. – Życzyły (bo: osoby). Zachowaj spójność formy.
Zamiast niego pojawiła się rudowłosa piękność; biała, wręcz blada (...). – Odwrotnie – blada, wręcz biała.
Gdyby cały czas koło mnie stał[,] to może by temu wszystkiemu zapobiegł.
— Jako iż szukających jest najwięcej, zaczniemy do nich! – Od.
Ostatecznie dostałem na metę jako czwarty, zaraz po Lucy Summers, piętnastoletniej pani prefekt. – Dotarłem.
Dodatkowo każdy szukający musi latać i omijać naszych tłuczków! – Omijać nasze tłuczki.
Ten, który oberwie najmniej razy[,] dostanie się do drużyny[.] — piłki poleciały w górę, zaraz za nimi i kandydaci. – Część po pauzie dialogowej nie dotyczy wypowiedzi, jest tylko opisem tego, co wydarzyło się po słowach Raven, dlatego powinna zostać zapisana od wielkiej litery.
W ostatniej chwili obniżyłem lot i skierowałem się na metę. – W stronę mety, ku mecie…
(...) nawet krzyczeli i wymachiwali rękoma. A ja? Ja cieszyłem się, że na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze oznaki ciemności.
(...)
(...) a Alisa Sanders i Marlena po trzy razy. A ja? Ja chwyciłem tego kafla, w miarę lekką, brązową piłkę i oddaliłem się na odpowiednią odległość. – Dość często powtarzasz ten zabieg. Nie wygląda mi to na stylizowanie wypowiedzi bohatera, bo dotyczy to jego myśli, nie słów.
Rzuciłem mocno w jedną z trzech białych, długich pętli; przedmiot szybował w powietrzu przez krótką chwilę, po czym przeszedł przez poręcz. – Przedmiot czyli ta pętla? Pomieszany podmiot. Zauważyłam, że często stosujesz jakieś dziwne słowa, najwyraźniej próbując uniknąć powtórzeń. Jeśli zadbasz o spójność podmiotów, będziesz mógł używać ich domyślnie. Unikniesz w ten sposób pisania o nich wprost za pomocą kiepskich zamienników, które brzmią co najmniej śmiesznie.
Co do poręczy – zwykle jest to podłużna barierka umieszczona wzdłuż schodów. Kafel (bo tak nazywa się ta piłka, którą podają do siebie ścigający, ale jakimś cudem zupełnie nie stosujesz tego terminu) musi przelecieć przez obręcz.
Pozostałe rzuty poszły w miarę dobrze, aczkolwiek problemy spotkały mnie przy jakimś rosłym chłopku (...). – Chłopaku.
Jeśli plotki mówiły prawdę[,] nie zdał z powodu Zielarstwa (...).
Zleciałem na dół i przygotowałem się na ewentualną mowę końcową. Zbliżały się prywatne konsultacje z nauczycielem! – Drugie zdanie od nowego akapitu. To nowa myśl, nie ma związku z wcześniej przebiegającymi kwalifikacjami.
Właściwie to nie miał prawa zmuszać mnie do uczęszczania na takie lekcje[,] skoro miałem Okropnego (...). – Nie wskażę ci więcej brakujących przecinków, o ile będą jedynymi błędami występującymi w przytaczanym fragmencie.
Rozdział 5
Miałem ochotę wstać i posłać mu drętwotę w brzuch! – Nazwy zaklęć zapisujemy od wielkiej litery. Więcej tego błędu nie wskażę. Popełniasz go notorycznie.
Na razie muszę iść odrobić lekcje z mugoloznastwa — skłamałem. – Literówka. Mugoloznawstwa.
Na szczęście okazała się dla mnie łaskawa, nie wymagała wiedzy z dziedziny numerologii lub innych bzdet. – Bzdetów.
Po prostu czasem robiło mi się jej szkoda; zakochana nastolatka wymagała na odrobinę szczerości i szacunku. – To na w zdaniu jest w jakimś szczególnym celu? Wymagała odrobiny szczerości lub zasługiwała na odrobinę szczerości.
No tak, nie interesowałby się moimi problemami[,] gdyby nie był opanowany procentami. – Opanowany przez procenty, jeśli już.
Jakiś chłopak uderzył mnie nawet pięścią w nos; szkarłatna ciecz pociekła po moich wąskich wargach, następnie wsiąkła w materiał białej koszuli. – Po prostu krew. Nie szukaj sztucznych, nadmiernie poetycznych synonimów.
— Dzięki, Lucjusz[u].
Nie miałem jednak serca odbierać mu dumy i szczęścia[,] jakim[i] emanował po stoczonym pojedynku.
Wiecznie zastanawiałem się nad tym[,] jaka cecha charakteru zaważyła nad jej przydziałem - bardziej nadawała się do Slytherinu. – Zaważyła na przydziale. Myślnik zamiast dywizu.
Rozdział 6
Otworzyłem go z[e] starchem malującym się w moich czekoladowych oczach, z drążymi rękoma i ustami wypełnionymi po brzegi moimi ulubionymi żelkami. – Strachem. Drżącymi. Oczy brązowe. Powtórzenie.
Nauczyciel nakłamał na temat moich ocen, wyrażał się o mnie w samych superlatywach, a w rzeczywistości gnębił mnie jak jakiegoś psidawaka. – Psidwaka. Powtórzenie.
Nogi wrosły mi w ziemię, serce zaczęło uderzać o klatkę piersiową z[e] zdwojoną prędkością, a wąskie usta zamknęły się w szczelnym uścisku. – Usta raczej nie zamykają się w uścisku. Zwężają się, zaciskają… nie ściskają się nawzajem w obrębie jednej osoby.
Nie wiedziałem jednak czego spodziewać się po dzikiej bestii, któ[r]a znalazła się tak blisko brzegu Zakazanego Lasu.
Przełknąłem głośno ślinę i ostrożnie sięgnąłem po znajdującą się za pazuchą szaty, [przecinek zbędny] różdżkę. – Wiadomo, że w określeniu za pazuchą chodzi o szatę. Nie musisz tego dopowiadać. Pazucha:
(1.1) daw. miejsce na piersi, schowek znajdujący się pod ubraniem.
Wyglądało na to, że nawet w ciągu białego dnia nie mogliśmy czuć się bezpieczni, wolni od trwóg i grzechów całego świata. – W biały dzień.
Rozdział 7
I tak skończyłem lepiej od biednego Edoriusa, którego wkrótce przeniesiono do Szpitala Świętego Munga; rodzice chłopaka wyglądali na wściekłych i zdenerwowanych. – To różne stopnie tego samego uczucia.
Przywitali się ze mną i zabrali swojego słowa bez zbędnych rozmów z dyrektorem — prawdopodobnie wcześniej wszystko ustalili. – Syna. Syna zabrali, na litość Merlina.
Cóż, podobno dyrektor Dumbledore wygłosił natychmiastową przemowę, w której wyjaśnił wszy[s]tkim sprawę dotyczącą zaginięć.
(...) każdy chciał pozbyć się bestii, która raczyła zaatakować niewinne dzieci. – Ośmieliła się, jak sądzę.
Poza tym doszły mnie słuchy o problemach[,] jakie Ministerstwo i rodzice wytyczali Hogwartowi. – Że co? Jakie problemy może mieć… budynek? Jak można komuś lub czemuś te problemy wytyczać? Wytacza się sprawy, nie problemy. Problemy można, na przykład, zarzucać, wypominać lub powyliczać. Dodatkowo powinno być: problemach, które, ponieważ bohater przyznaje, że słyszał o nich i wie, co to za problemy (konkretne, czyli które, a nie jakieś – bliżej nieokreślone, o jakichś cechach). [Źródło].
Fakt, był wściekły, gdy dowiedizał się, że ktoś mnie zaatakował, ale... ostatecznie nic z tym nie zrobił. – Dowiedział.
Przez nieobecność Edoriusa musiałęm zacieśnić więzi z Malfoy'em, Blair i... resztą Drużyny Quidditcha. – Musiałem.
Na miejsce Edoriusa weszła ta cała Lindsay, która przegrała z nim walkę o pozycję, na moje powołano nijaką Amethyst. – Niejaką. Chyba że rzeczywiście była nijaka.
Szczerze mówiąc[,] to lekko się zawstydizłem, nie chciałem zbyt długo z nim rozmawiać. – Zawstydziłem.
Twoi rodzice o wszy[st]kim wiedzą, powinni być tutaj za kilka chwil.
Moje serce biło dwa razy szybciej, czułem, że w gardle zawiązuje mi się dziwna gula. Jakim cudem do tego wszystkiego doszła? – Ta gula? Doszło.
Potwierdzone stereotypy. Zabijali dla przyjemności? – Ponoć bohater jest zdenerwowany, pragnie zemsty. Czy na miejscu znaku zapytania nie powinien więc być wykrzyknik?
Malfoy wciąż opowiadał o swoich przygodach łożkowych (...). – Łóżkowych.
— Jaką imprezę? Przecież zawsze organizują tylko przyjęcie — przerwałęm. – Przerwałem.
Podobno zastanawiają się nad roczną przerwą od rozgrywek, tak w ramach oddania honoru[.]
Moglibyśmy cię przemycić, ale... sam rozumiesz, to integracja domu[.] – Twoja zerowa poprawność językowa osiągnęła właśnie ujemny poziom. Jak możesz zapominać o kropkach na końcu zdań?
Chwilę później do moich uszu dobiegł dźwięk trzaskanego drewna. – Roztrzaskiwanego.
(piszę z anonima, bo nie mogę wysłać komentarza z konta google)
OdpowiedzUsuńCześć!
Na samym wstępie chciałbym podziękować za ocenę, która - choć fatalna - uświadomiła mi mnóstwo rzeczy. Nie chodzi nawet o wytyczone błędy, a raczej brak umiejętności pisarskich, który u siebie podejrzewałem od naprawdę długiego czasu. Wydaje mi się, że przeżywam jakiś regres. Pisałem opowiadania fanfiction mniej więcej od 2013 roku - jedne były popularne, drugie mniej. Dwa zgłosiłem chyba nawet do jednej z ówczesnych Ocenialni, konkretnie do Marty, która chyba pracowała także tutaj. Oceny były naprawdę dobre, więc albo potraktowała mnie łagodniej albo rzeczywiście już nie potrafię pisać. Nie wiem, może dlatego, że miałem tak długą przerwę? Ale to nieważne.
Chciałbym was także przeprosić. Przeprosić, że musiałyście czytać tak durny tekst i jeszcze wypisywać z niego błędy. Nie spodziewałem się, że będzie ich tak dużo, ale może rzeczywiście, jeśli pisałem rozdziały na pół godziny przed wstawieniem ich, bez sprawdzenia treści, cóż... czy mogło cokolwiek dobrego z tego wyjść? Nie sądzę. Chociaż nie obarczam winą jedynie mojej nieodpowiedzialności! Gdybym pisał je dłużej i sprawdzał to prawdopodobnie też by ich tyle było.
Co do formatowania tekstu, cóż, miałem z tym ogromny problem po zmianie szablonu. Nagle wszystkie akapity poznikały - wszystko się zlało i nie można było z tym nic zrobić.
Myślę, że błędy są na tyle rażące i liczne, że nie będę już do tego opowiadania zasiadał - nie ma sensu ratować czegoś, czego uratować się nie da. Między innymi dlatego przestałem publikować rozdziały - wiedziałem, że to klapa. Czekałem tylko na ocenę, żeby zobaczyć czy rzeczywiście jest tak źle i... chyba jest. XD
Mam nadzieję, że za jakiś rok/dwa napiszę to całkowicie od nowa, lepiej i ciekawiej. Bo nie ma co mówić, niegdyś uwielbiałem pisać i mam do tego olbrzymi sentyment - będę więc starał się w tym fachu doskonalić. O ile jest jakiś sens, bo nie wiem czy można w tym przeżywać regres. A jeśli nie można to chyba nigdy nie pisałem znośnie, idk.
Wybaczcie, że nie będę odnosił się do wszystkich aspektów - czy to interpunkcji, nieistniejących charakterów bohaterów, a nawet sebiksowego slangu w latach 60 XX wieku. Chyba same zrozumiecie xD
Dziękuję więc Wam za ocenkę i mam nadzieję, że za rok lub dwa rzeczywiście się do tego zabiorę!
Niestety, Marty nie zdążyłam poznać – odeszła z WS, nim dołączyłam do ekipy, nie jestem więc w stanie stwierdzić, czy oceniała lżej ode mnie.
UsuńW ocenie część dotycząca poprawności jest niemal tak samo obszerna jak analiza części fabularnej, a weź pod uwagę, że nie sprawdziłam wszystkich rozdziałów. Nawet z tych, które przejrzałam, nie wypisywałam wszystkich błędów. Prawdopodobnie rzeczywiście poszłoby Ci lepiej, gdybyś do swoich rozdziałów podszedł bardziej rzetelnie i przynajmniej sprawdzał je przed publikacją. Jestem pewna, że uniknąłbyś wtedy tych najgorszych błędów. Dziwię się, że nie zmierzyłeś się z tym przed zgłoszeniem bloga do oceny.
Co do formatowania – ćwiczenie czyni mistrza. Na pewno da się ustawić akapity, wystarczy pogrzebać w kodzie wpisu. Wymaga to jednak czasu i chęci. Rzadko zdarza się, że odgórny kod szaty graficznej jest na tyle natrętny, by wypierać kody wewnętrzne. Jeśli jednak nie masz do tego cierpliwości, to może warto zastanowić się nad zamówieniem szaty graficznej i poproszeniem o wbudowany kod na akapity, gdy już wrócisz do publikowania? Dziewczyny z Sidereum na pewno pomogą.
Zaś co do braku umiejętności pisarskich – do dobrego poziomu pisarskiego da się dojść ciężką pracą. Przede wszystkim poczytaj nasze artykuły z Encyklopedii. Znajdziesz tam podstawy techniczne i wiele przydatnych wskazówek. Kilka z zamieszczonych tam tekstów podlinkowałam Ci w ocenie i te są dla Ciebie punktem obowiązkowym. Gdybyś był zainteresowany, polecam również książkę Stephena Kinga Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika. To taki miły, luźny wstęp do pracy nad własnym warsztatem. Mnie inspiruje, więc może Tobie również się przyda.
A dla motywacji zapraszam na Katalogowo. Możesz uznać to za lekką autoreklamę, ale co tydzień organizuję wyzwania pisarskie. W każdą niedzielę o 12:00 na stronie głównej publikowany jest wpis, pod którym można napisać o swoich weekendowych planach pisarskich, relacjonować postępy, pochwalić się pracą z ostatniego tygodnia lub po prostu luźno porozmawiać.
Razem raźniej, więc jeśli po ocenie nadal masz chęć nad sobą pracować – do dzieła. :) Lepszego momentu nie będzie.
Wtedy wszystkie oceniałyśmy znacznie lżej i zwyczajnie mniej rzetelnie. Pamiętaj, że nie tylko autorzy z czasem zaliczają progres – my również stale rozwijamy swoje umiejętności, nasze oceny są coraz lepsze, a automatycznie w parze z większym doświadczeniem idą zwiększone wymagania. :)
UsuńWybaczcie, chyba zachowałem się trochę niegrzecznie nie komentując nawet waszych pouczeń. W końcu mocno się napracowałyście, należy się więc kilka komentarzy, choicąz nie wiem, co mógłbym powiedzieć, jeśli macie rację.
OdpowiedzUsuńHm, jeśli chodzi o tego czarnoskórego lokala, rzeczywiście zabrzmiało to niesamowicie źle. Nie miałem jednak na myśli żadnych rasistowskich kwestii, broń Boże.
"— Dobrze, że nie dopuszczacie do sportu szlam. – Posługiwanie się takim językiem w towarzystwie nie jest normą społeczną rodzin czystej krwi. To trochę tak, jakby udać się do wykwintnej restauracji i rzucać kurwami na prawo i lewo."
^ Zawsze wydawało mi się, na przykład wzorując się na rodzinie Black, że od najmłodszych lat życia wpajano dzieciom nienawiść do mugolaków. Może i masz rację, że przy stole tak mówić się nie powinno, ale np. matka Syriusza nie miała oporów, by wykrzykiwać przy synu jak to bardzo tych szlam nienawidzi. Ale rozumiem!
Rozdział 2: Co do pogrubienia czcionki, takie przyzwyczajenie z pewnego rodzaju gier fabularnych. A co do teleportacji, ktoś w książce wspominał kiedyś, że mimo wielokrotnego jej używania, nigdy nie zdołał do tej techniki przywyknąć.
A jeśli chodzi o to, że Robin jest arogancki, cóż, tak miało też być. Nie zamierzałem kreować go na świętego chłopaczka, a na hipokrytę, który obraża wszystkich dookoła, mówi o ich błędach, samemu nie zauważając swoich. Miał zacząć się zmieniać mniej więcej w czwartej klasie, po kluczowym wydarzeniu, które planowałem.
Poza tym zauważyłem, że moje opowiadanie wydaje się mega seksistowskie i infatylne, więc omg, jest mi strasznie głupio, chociaż nie miałem nawet zamiaru tego w ten sposób przedstawiać. Jedyną postacią, która miała się w ten sposób zachowywać miał być Lucjusz, a wyszło trochę pedo coś.
Co do przebywania danego ucznia w Pokoju Wspólnym innego domu, cóż, dalej obstaję za tym, że mogli w nich być. Twoje argumenty są bardzo przekonujące, ale... Ron i Harry przebywali już w Pokoju Wspólnym Slytherinu, co prawda pod wpływem Eliksiru Wielosokowego, ale nie wydaje mi się, że zaklęcia chroniące Pokój Wspólny byłyby na tyle słabe, żeby go nie wykryć.
"Właśnie wtedy do pomieszczenia wbiegła podekscytowana Blair. Tamtego dnia założyła białą, prześwitującą sukieneczkę i niebieski krawat - jedyną oznakę przynależności do Ravenclawu. – Czy przypadkiem gdzieś w regulaminie nie figurował punkt, że uczniom nie wolno poruszać się po zamku bez szat z naszytym godłem domu, do którego należą? Myślę, że dotyczy to również prześwitujących sukieneczek." - wydaje mi się, że w Hogwarcie w dni wolne od zajęć chodzili w normalnych ubraniach. Mam wrażenie, że ktoś kiedyś w książce wspominał, że jest ubrany w sweter, ale mogę się mylić.
Niemniej, serio, bardzo dziękuję za ocenę - Tobie i Skoi, bo się napracowałyście nad tym badziewiem. :P Trochę mi dzisiaj było przykro, że jednak piszę tak fatalnie, ale znalazłem też chyba tej sytuacji wyjaśnienie. Przez ostatnie dwa-trzy lata pisałem na czymś w rodzaju RP - były to stosunkowo krótkie opisy, przedstawiałem też niesamowicie głupie i puste postacie, głównie tępe, rozpieszczone osoby - czy to chłopców czy to dziewczyny. Takie przerysowanie postaci z komedii, głównie z Wrednych Dziewczyn.
UsuńOpisy na RP miały maksymalnie 200-250 słów, nie zawierały wielu informacji poza dialogami i jakimiś krótkimi wstawkami. Pisałem je zresztą dla żartów i od początku pisania Robina wydawało mi się, że już tego pisania nie czuję jak kiedyś, że nie potrafię się skupić na pisaniu. Teraz czuję jednak dość dużą motywację, żeby jednak się podszkolić. Poczytam swoje stare opowiadania (najstarsze napisałem, gdy byłem chyba w piątej klasie podstawówki, a i tak wydaje się lepsze od tego czegoś xD), jak już zabiorę się za pisanie czegokolwiek, zrobię sobie plan wydarzeń, przestanę pisać rozdziały na 20-30 minut przed ich opublikowaniem i zrobię duży research.
Wydaje mi się, że nie ubolewam nad tym opowiadaniem, bo nie byłem w nie jakoś zaangażowany? Gdy miałem te 14-15 lat starałem się dopinać wszystko na ostatni guzik, dbając o szczegóły i pisząc rozdziały do późnej nocy. Poza tym wówczas bardzo dużo czytałem, a teraz już trochę z tym moim czytaniem słabo, chyba nie dotykałem książki od maja? Albo początku czerwca, nie pamiętam. W każdym razie było to pod koniec liceum.
BARDZO DZIĘKUJĘ. No i wciąż strasznie mi głupio, ze to wygląda jakby pisał jakiś pedofil XDDD Mogłem podnieść trochę wiek bohaterów. Miałem na to opowiadanie ambitny (choć utworzony szybko) plan, by rozwinąć życie Robina od trzeciej klasy aż do siódmej, ale nie udało się nawet dokończyć pierwszego semestru trzeciej.
Niemniej, sorki, że musiałyście to czytać i mam nadzieję, że kiedyś do pisania wrócę i dam wam coś lepszego. O ile wiedząc, że to ja, przyjmiecie to pod swoje skrzydła xD
Zawsze wydawało mi się, na przykład wzorując się na rodzinie Black, że od najmłodszych lat życia wpajano dzieciom nienawiść do mugolaków. Może i masz rację, że przy stole tak mówić się nie powinno, ale np. matka Syriusza nie miała oporów, by wykrzykiwać przy synu jak to bardzo tych szlam nienawidzi.
UsuńTrzeba przyznać, że Walburga Black była dość... dosadną ideologicznie personą, sądząc po jej portrecie w na Grimmauld Place oraz wzmiankach Syriusza o słodkim dzieciństwie w domu rodzinnym. :) Raczej nie brałabym jej za przykład. Spójrz choćby na fragment, w którym Draco w obecności swego ojca obraża Hermionę, nazywając ją szlamą. Mimo wszystko magiczna arystokracja w moim mniemaniu unika stosowania takiego języka, a kiedy używa wspomnianego określenia, jest to bardzo dosadne. Właśnie dlatego, że kulturalni czarodzieje się tak nie wyrażają.
Generalnie możnaby jeszcze gdybać, iż szlama stało się słowem niemile słyszanym w towarzystwie głównie przez czasy wzrostu popularności Czarnego Pana. Jeśli więc później, za czasów Harry'ego, było to piętnowane, jest szansa, że to przez wczesne lata ekspansji politycznej Voldemorta, a nie kulturę magiczną. Niestety, nie mamy większego porównania, bo uniwersum zawarte w książkach niewiele mówi o czasach, w których osadziłeś fabułę opowiadania. Niemniej to jedna z kropli w tej czarze goryczy.
A co do teleportacji, ktoś w książce wspominał kiedyś, że mimo wielokrotnego jej używania, nigdy nie zdołał do tej techniki przywyknąć.
Przywyknąć. Ale opanowanie podstaw technicznych wcale tego nie wymaga. Teleportacja sama w sobie nie była szczególnie przyjemna. Chyba że ktoś lubi być przepychany przez rurę, bo jeśli dobrze pamiętam, do tego zostało porównane uczucie jej towarzyszące. Zwróć jednak uwagę, że Robin w czystokrwistej rodzinie niestroniącej od tego sposobu lokomocji w końcu musiał się nie tyle z teleportacją polubić, co chociaż do nie przystosować. Lądowanie byłoby dobrym ku temu początkiem.
Poza tym zauważyłem, że moje opowiadanie wydaje się mega seksistowskie i infatylne, więc omg, jest mi strasznie głupio, chociaż nie miałem nawet zamiaru tego w ten sposób przedstawiać. Jedyną postacią, która miała się w ten sposób zachowywać miał być Lucjusz, a wyszło trochę pedo coś.
Yup, tak właśnie wyszło. Zaś co do Lucjusza – może jednak obrałbyś inną postać na tego typu zachowania? Najlepiej niekanoniczną. Taki obraz młodego Lucjusza nijak nie współgra z Malfoyem, którego znamy z uniwersum. To dodatkowa cegiełka do przekonania, że nie trzymasz się kanonu, który jest u Ciebie szczególnie ważny, skoro wybrałeś lata tak odległe od czasów młodego Pottera.
Twoje argumenty są bardzo przekonujące, ale... Ron i Harry przebywali już w Pokoju Wspólnym Slytherinu, co prawda pod wpływem Eliksiru Wielosokowego, ale nie wydaje mi się, że zaklęcia chroniące Pokój Wspólny byłyby na tyle słabe, żeby go nie wykryć.
Ale skoro byli pod działaniem Wielosokowego, obrazy i inne artefakty w okolicy pokoju wspólnego (uwaga, to też piszemy od małej litery – wielka została wykreowana przez fanfiction, głównie zagraniczne; zajrzyj do oryginalne książki) Ślizgonów były przekonane, że są tymi uczniami, za których się podają. Jednakże moim zdaniem w latach sześćdziesiątych, zdecydowanie bardziej konserwatywnych, nie miałoby racji bytu swobodne przemieszczanie się uczniów pomiędzy pokojami wspólnymi różnych domów.
(...) wydaje mi się, że w Hogwarcie w dni wolne od zajęć chodzili w normalnych ubraniach. Mam wrażenie, że ktoś kiedyś w książce wspominał, że jest ubrany w sweter, ale mogę się mylić.
Tak, kojarzę, że było coś takiego, ale wydaje mi się, iż dotyczyło czasu ferii zimowych, gdy Harry został w Hogwarcie na święta. Musiałabym sprawdzić. Nadal jednak prześwitująca sukieneczka z pewnością by nie przeszła. W żadnych latach.
(...) jak już zabiorę się za pisanie czegokolwiek, zrobię sobie plan wydarzeń, przestanę pisać rozdziały na 20-30 minut przed ich opublikowaniem i zrobię duży research.
UsuńTo brzmi jak całkiem niezły plan. Jeśli chodzi o research, to poza książkami Rowling polecam fanowską Wikipedię, ale koniecznie porównuj informacje w polskiej i zagranicznej. Czasem w jednej z wersji coś nie jest doprecyzowane i wychodzą różne kwiatki.
Mogłem podnieść trochę wiek bohaterów.
Jestem za. Nadal raczej nie powinni rozważać występowania alkoholizmu u innych uczniów ani luźno publicznie dyskutować o cyckach, ale umieszczenie bohaterów na szóstym a nawet siódmym roku będzie miało z pewnością więcej sensu dla fabuły.
Niemniej, sorki, że musiałyście to czytać i mam nadzieję, że kiedyś do pisania wrócę i dam wam coś lepszego. O ile wiedząc, że to ja, przyjmiecie to pod swoje skrzydła xD
Jeśli nadal tu będę – jasne, zapraszam. :)
O nie, ale jeszcze większym wstydem jest komentowanie swojej oceny z tak rażącymi błędami na początku zdania. Za to także wybaczcie, jest już 05:16, nie śpię od dwóch dób i słabo się czuję.
OdpowiedzUsuńDzięki jeszcze raz.
Ach, skąd ja to znam. :) Wyjątkowo uznajmy, że bardzo wczesna (lub bardzo późna) godzina jest wystarczającym usprawiedliwieniem dla błędów w komentarzach (ale nie w opowiadaniu, nie ma mowy).
UsuńBardzo proszę! Mam nadzieję, że ocena Ci się przyda.
Ja jeszcze napiszę, że mnie nie ma za co dziękować. Ja ocenę tylko betowałam, a i tak niewiele znalazłam potknięć. Tyle, co nic. ;)
UsuńCała robota to robota Ayame.