Tytuł: Jak nie zostać bohaterem
Autorka: Mongruad
Tematyka: opowiadanie – fan fiction, Harry Potter
Trudno mówić cokolwiek o pierwszym wrażeniu, jeżeli publikacja odbywa się na niezależnej platformie, nieposiadającej personalizowanej grafiki. Mogę wypowiedzieć się jedynie na temat tytułu opowiadania; mnie osobiście niespecjalnie porywa, kojarzy się raczej z jakimś średnio ambitnym serialem amerykańskim, ale to tylko moje odczucia. Cieszę się natomiast, że przyjdzie mi się zmierzyć z Harrym Potterem, przedstawiony przez Ciebie opis również wzbudza zainteresowanie. Bez zbędnego lania wody czas przejść do rozdziału pierwszego.
Znając własne umiejętności, prędzej by się podpalił, niż zdołał rzucić poprawne zaklęcie suszące, a w efekcie przemarzłby do szpiku kości. – To sugeruje, jakby efektem niepoprawnie rzuconego zaklęcia suszącego (czyli podpalenia) było przemarznięcie do szpiku kości. Co jak co, ale ogień zimny raczej nie jest. Poleciłabym przebudować to zdanie.
Podejrzany. Przez wielkie P. Gruba sprawa. Szczerze mówiąc nie jestem fanką dodawania zbędnego patosu poprzez zapisywanie tego typu słów wielką literą, chyba że jest to faktycznie ściśle przyporządkowany do kogoś pseudonim. Pewnie okaże się, że można to pod to podciągnąć, natomiast mnie – eh, te głupie skojarzenia – przypominają się denne obrazki z sentencjami o miłości, gdzie „On” i „Ona” zapisywane bywają w taki właśnie sposób. O zgrozo.
Hadrian Lestrange razem z Anthonym Goldsteinem zniknęli za drzwiami Trzech Mioteł. Nerwowo przełykał ślinę, przechodząc przez próg chwilę po nich (...). – Kto nerwowo przełykał ślinę, Hadrian Lestrange? Gubisz podmiot.
Neville'owi nie spodobał się ani jego uśmieszek, ani jego postawa. – Nie ma potrzeby powtarzać zaimka.
Zdaję sobie sprawę, że po kilku akapitach nie powinnam wypowiadać się o stylu, ale na razie podoba mi się sposób, w jaki tworzysz opisy. Opisujesz otoczenie i kreujesz wystarczająco obrazowe wizje sytuacji, jednak nie zagłębiasz się w niepotrzebne nikomu szczegóły. Mam nadzieję, że taka tendencja utrzymuje się w dalszych rozdziałach, bo przyjemnie czyta się tak wyważony tekst.
„Musi być mięczak!". – Mięczakiem.
Choć Hermiona fukała przez lata, że ktoś taki niedbały i arogancki nie powinien zdać, bo przecież „wypracowania się oddaje w terminie i nigdy takie pogięte świstki!", to zawsze zbywała podejrzenia Neville'a jako nieuzasadnione. Chociaż McGonagall nie dawała się oczarować! – To ostatnie zdanie sugeruje, jakby narrator przez chwilę patrzył na świat z perspektywy Hermiony. Niezbyt słuszna to wstawka, skoro cały czas koncentrujemy się na Neville'u.
(...) a do Gryffindoru nie trafił przez przypadek, co jego babcia tak często poddawała w wątpliwość. – To sugeruje, że jego babcia poddawała w wątpliwość, że do Gryffindoru trafił przypadkiem. Chyba nie taki efekt chciałaś osiągnąć.
(...) że czasami zamiast zniknąć po rzuceniu Evanesco, zaczynały się rozrastać (...). – Ten przecinek nie jest konieczny.
(...) by trochę uśmierzyć twoją niecierpliwość. – Uśmierza to się ból. Niecierpliwość można na przykład zmniejszyć.
Zdołał szybko przywołać madame Rosmertę (...). – Nie bez powodu w całej powieści występuje Madame zamiast angielskiego czy polskiego (w przypadku tłumaczenia) słowa. Jest to nazwa własna, należałoby oba człony zapisać wielką literą.
W kubku Neville'a było ciemno jak w studni. I bardzo dobrze, niewątpliwie szybko zakręciłoby mu się w głowie od tych wszystkich kolorów. – Bardzo, bardzo podoba mi się taki sposób przedstawiania wydarzeń. Luźne wtrącenia na temat głównego bohatera, by nie zapomnieć o jego obecności w tej scenie, nawiązujące w oryginalny sposób do tego, co napisane zostało wcześniej. Cieszy mnie taka zabawa słowem.
— A już zaczynałem myśleć, że to twój własny wynalazek. — Skończył ognistą i odstawił szklankę ze stuknięciem. – Ale kto? Tutaj podmiot wcale nie wynika z poprzedniego zdania.
Oferuję ci okazję na zbadanie czegoś unikatowego. – Okazję do zbadania czegoś unikatowego. A najlepiej jeszcze wymienić „oferuję” na „daję”.
To był powód jego prośby o pomoc, inaczej Goldstein nie próbowałby rozwiązać problemu w tak pokrętny sposób. – Z reguły nie dajemy najpierw zaimka, a potem imienia/nazwiska bohatera. To bez sensu.
Tak, tak, cieszył się Neville, ktoś jeszcze widzi w tobie podstępną żmiję . – Spacja przed kropką Ci się wkradła.
Przyznam, że cudownie jest czytać w końcu coś świeżego w obrębie tak dobrze znanego wszystkim kanonu. Wybacz, jeśli wykażę się swego rodzaju niewiedzą podczas czytania, jednak trochę czasu minęło od mojego ostatniego bliższego spotkania z fan fiction tego typu.
Moje zainteresowanie wzbudził już sam fakt, że od początku historia skupia się na Neville'u. Kolejni bohaterowie, choć związani ze światem opisanym w książkach, również nie są postaciami znanymi wszystkim. Poruszane w tej chwili motywy wydają się nie być oklepane i odgrzewane wielokrotnie przez autorów, dlatego z dużym zainteresowaniem przechodzę do rozdziału drugiego. Personalnie jestem zadowolona też z powodu pojawienia się smaczków medycznych, czuję się z nimi tak... swojsko. Chyba mnie kupiłaś, ale nie będę chwalić dnia przed zachodem słońca.
Jego różdżka nie była przeznaczona do miotania klątw. – A nie do „miotania klątwami”?
(...) a podeszwy wypolerowanych butów nie powinny powodować chrzęstu pękających kości. – Chwila, ale czemu podeszwy butów miałyby powodować chrzęst pękających kości? Od chodzenia w wypolerowanych butach można coś sobie złamać? Pójdę boso, pójdę boso, pójdę boooso... Chyba że chodzi Ci o to, że ktoś kogoś kopie i łamie mu kości. Wtedy ma to jakiś sens.
Swoją drogą to całkiem ciekawe, kiedy ocierasz się o politykę i podkreślasz, że wojna dotyczy przede wszystkim Wielkiej Brytanii. Bądź co bądź świat magii to nie tylko wyspy. Książki sprytnie omijają ten temat, kwestie polityczne są gdzieś daleko w tle, a przecież Voldemortowi nie powinno wystarczyć nękanie jednego kraju. Jedyna realna wzmianka o czarodziejach innych narodowości pojawiła się w Czarze Ognia. A tu proszę – mamy politycznego emigranta. Chyba nigdy nie trafiłam też na fanfik, który przeniósłby akcję gdzieś indziej. Nie spodziewam się, by tutaj to nastąpiło, ale być może znajdę jakieś smaczki?
Usłyszał krzyk, lecz jej nie widział. – Jej? Zaimek w tym miejscu odnosiłby się do słowa „krzyk”. Krzyku jednak nie zobaczysz, więc domyślam się, że chodzi o czarownicę z poprzedniego zdania. Konieczna zmiana.
Puścił w końcu kapelusz i zanurkował w dół (...). – A czy da się zanurkować w górę?
Tyle było oczywiste, bo nad drzwiami zwisał smętnie przekrzywiony, stary szyld. Mimo wszystko pozostał wyraźny, biało-brązowy, z machającymi skrzydełkami podobiznami małych potworków. W ścianach były wyżłobione krzywizny (...). – Powtórzenie.
I Francis rzeczywiście nie mógł się powstrzymać przed zadziwionym uniesieniem brwi. – To „zadziwionym” jakoś mi tu nie pasuje.
Choć świece na wystawie były dziwacznie poskręcane, prawdopodobnie przeklęte, a jako ozdoby towarzyszyły im trupie czaszki, to zapach unoszący się w powietrzu był przyjemny (...). – Powtórzenie.
Francis próbował wyobrazić sobie czarownicę w roli matki. Nie zdołał. – No to akurat nie jest jakiś niecodzienny widok, w końcu czarodzieje skądś się biorą. Chodzi o tę konkretną czarownicę, o Bellę – wypadałoby więc to zaznaczyć.
Wciąż ciepła kawa, której kubek potrącił, ściekała na podłogę, a świeżo zanurzone w atramencie pióro zostawiało okropnego kleksa na pergaminie. Choćby za to był gotów przekląć niezapowiedzianego gościa. – To czarodziej, chyba potrafi naprawić skutki tak drobnego wypadku?
Przedłużające się prześladowania na tle religijnym zmusiły nas do zebrania się i utworzenia odrębnej społeczności. – A to ciekawe. Zastanawiałam się swego czasu, czy coś takiego jak religia w ogóle istnieje w świecie magii, ale – znów – książki na ten temat milczą. Fajnie by było, gdyby ktoś coś w końcu o tym wspomniał. Chętnie poznałabym czyjeś stanowisko w tej sprawie.
Czuję, że nie jestem już odpowiednią osobą na stanowisko Ministra Magii. – Na stanowisku.
Czekaj, co? Trochę mnie ta końcówka zmiotła z krzesła. Okej, „trochę” nie jest chyba odpowiednim słowem. Czy tak w ogóle można? Ale jak? Dlaczego? Po co? Czy przejęcie przez Voldemorta władzy w Ministerstwie może być aż tak proste? Przecież w takim wypadku wystarczyłoby proste Imperio już w książce. Trochę mnie to kłuje, choć ukazuje ciekawe perspektywy. Czas przejść do rozdziału trzeciego. Poprzednie rozdziały dotyczą zupełnie innych bohaterów i wydarzeń, dlatego sama nie wiem, czego się spodziewać.
Czarny Pan, zachowując pozory tradycji, wygłosił manifest wyjaśniający, w jaki sposób dążenie do jego celów poprawi sytuację magicznego społeczeństwa. – No ej, ja bym chciała ten manifest przeczytać.
(...) jak bardzo zwodnicze były słowa ich nowego przywódcy. Zresztą Czarny Pan mówił z takim przekonaniem, że ciężko mu było nie wierzyć. – Powtórzenie.
Wydawało się przez chwilę, że patrzy w oczy każdemu z osobna, przekazując nieujęte w słowa groźby (...). – No tak nie do końca, bo przed chwilą wypowiedziane przez niego zdania z pewnością zawierały słowa groźby.
Teraz widać, że ma wszystko poukładane i wiem nawet mniej, co nas czeka. – Kulawo to brzmi.
Kolorowe szyby, niemal jak kościelne witraże, ciągnęły się aż do galerii, która pozostawała zacieniona. Wejścia na ten poziom nie dało się dostrzec z jego miejsca. – „Jego”? Kogo/czego?
Trochę mnie dziwi, że Francis mógł tak po prostu zostać wprowadzony na spotkanie popleczników Voldemorta. Zupełnie jakby ten wystawiał bankiet, na który każdy może przyprowadzić osobę towarzyszącą. Zero środków ostrożności. Niemniej opis tego miejsca bardzo mi się spodobał; wyszło realistycznie i w dobrym guście przez odnoszenie się nie tylko do wrażeń wizualnych, ale także generowanych przez inne zmysły. Jednocześnie brak tutaj przesady, opis nie zajmuje dwóch stron A4.
Czarny Pan przemawia dziwnie kwieciście i obrazowo jak na styl jego wypowiedzi znany z książek. Trochę wręcz patetycznie, można by powiedzieć. Nie jestem w stanie na tym etapie stwierdzić, czy to atut, czy jednak przerysowanie postaci.
Czarny Pan przemawia dziwnie kwieciście i obrazowo jak na styl jego wypowiedzi znany z książek. Trochę wręcz patetycznie, można by powiedzieć. Nie jestem w stanie na tym etapie stwierdzić, czy to atut, czy jednak przerysowanie postaci.
— Dostaliśmy pozwolenie, by zaprosić kogo chcemy. Nikt nie wie, ile jest nas dzisiaj wszystkich. – Ach, okej. Wciąż mnie to dziwi, ale przynajmniej nie zostawiłaś tego bez komentarza.
Z drugiego końca Sali dobiegł ich głośny kobiecy śmiech. – Czemu słowo „sala” zostało zapisane wielką literą?
Niedługo potem większość gości opuściła swoje miejsca i stoły w rezultacie opustoszały. Scott przyjął na siebie zadanie przedstawienia go znajomym Śmierciożercom i przypomnienia o jego istnieniu dawnym kolegom z Hogwartu. – „Go”? Kogo? Jednego ze stołów?
Czasami wystarczyłoby przesunąć drzwi, czy okno o centymetr w którąś stronę (...). – Bez przecinka.
(...) kontrolując sytuację w pomieszczeniu. Prawdopodobnie kontrolując także poczynania Bellatriks. – Czy to powtórzenie było celowe?
— Jakby kto pytał o tchórzy, Yaxley — zaczął Scott i kontynuował, choć resztę jego wypowiedzi zagłuszył głośny rechot z grupki obok: — to ty jesteś pierwszy na liście.
Yaxley nie usłyszał obelgi i dalej koncentrował się na Francisie, ignorując wszystko inne.
— Nie pamiętam ostatniej okazji, kiedy zabrakło mi odwagi. Może mnie oświecisz?
– No raczej ją usłyszał, skoro w następnej wypowiedzi się do niej odniósł. Z dalszej części dialogu natomiast wynika, że ta odpowiedź padła z ust Francisa. Idzie się pogubić. Poleciłabym lepiej opisać tę rozmowę.
— Yaxley, nie jesteś mi już tu potrzebny. Nie widzę powodu, dla którego miałbyś zawieść oczekiwania naszych gości swoją przedłużającą się obecnością. – W pierwszej chwili pomyślałam, że to słowa Francisa. Wracamy do problemu opisu kwestii.
Czas na rozdział czwarty.
Czarnoksiężnik skierował całą swoją uwagę na Francisa i mężczyzna zamarł w pierwszym odruchu. Zdawał sobie sprawę, że strach, który odczuwał był irracjonalny. – Nie do końca irracjonalny. Niezależnie od obrotu spraw, Voldemort wciąż znany był ze swojej czarnej przeszłości. Wzbudzał grozę. Nawet w swoich sprzymierzeńcach.
Zmusił się do pokłonu i uprzejmego uśmiechu. Wyciągnął rękę do Voldemorta. Czarnoksiężnik całkiem zignorował gest, nie miał więc wyboru i opuścił dłoń. – Serio? Podał mu rękę?
Biedny Francis. Ta rozmowa to jakiś sztuczny, wymuszony twór.
(...) zupełnie jakby starość nie dotyczyła go. – Go nie dotyczyła. Szyk.
(...) zbierze nas w jedną grupę bez uciekania się do terminu sojusznicy. – Poleciłabym wziąć nazwę tego terminu w cudzysłów.
Okej, coś ze starego Voldemorta pozostało. Nienawiść do mugoli wciąż jest żywa.
- W Indiach - odparł chwili wahania. - Cudowny kraj.
- Słyszałem, że bardzo barwny. Swego czasu podróżowałem po Europie.
– Ale Indie nie są częścią Europy. Niby z wypowiedzi bezpośrednio nie wynika, że Voldemort nie zna się na geografii, ale w ten sposób można by pomyśleć.
(...) ciężkim do rozpoznania aromatem dodatkowego składnika, który ukrywały inne substancje w mieszance. – Którego.
Wziął głęboki oddech zanim zaczął grać. – Przecinek do oddzielenia zdań składowych.
Gdyby nie ściana ludzi zapewne natychmiast by zaatakowały. – Gdyby nie ściana ludzi, zapewne natychmiast by zaatakowały.
Pozostałe węże, zachowywały się podobnie (...). – Bez przecinka.
(...) choć ciężko mu było ocenić powód w tej chwili. Ciężko było powiedzieć (...). – Powtórzenie. Bardziej fortunne jest określenie „trudno".
Plątał się przez resztę wieczoru wśród ogłupiałych Śmierciożerców i innych sympatyków idei czystej krwi, aż w końcu zawędrował w okolice rzeźbionych filarów, które zachwyciły go już w momencie wejścia na salę. – Ale kto? Gubisz podmiot. Ostatnia wypowiedź padła z ust Voldemorta. Można by uznać, że to Voldemort podziwia salę.
Filary niemal całkiem odgradzały tę przestrzeń, przez co stanowiła niemal oddzielny korytarz pozostawiający możliwość podglądania gości. – Powtórzenie.
Całą rozrywkę w tym przedsięwzięciu stanowiło wyzwanie, by znaleźć jakieś nieznaczące kwiatki samodzielnie. – Nic nieznaczące, aż prosi się dodać.
Francis poszedł jak poprzednio z ciekawości. – Zrobiłabym z tego wtrącenie. Francis poszedł, (tak) jak poprzednio, z ciekawości.
Okej, to już definitywnie dobrze znany Voldemort. Tortury, na dodatek publiczne, zapewne traktowane jako pokaz potęgi i władzy, wciąż są praktykowane.
(...) że gdybym go rozciął pewnie nic by nie wypłynęło. – Że gdybym go rozciął, pewnie nic by nie wypłynęło.
(...) kiedy mogły rozsypać się na proch. – W proch.
(...) orderu Merlina niskiej klasy za godną poszanowania postawę. – Nie wiem, czy ktokolwiek chciałby otrzymać „order niskiej klasy”. Tak czy owak jest to nazwa własna, powinna być zapisana wielkimi literami.
(...) nie powstrzymało to jednak kobiety od rozpisywania się w Proroku codziennym o takiej możliwości, dodatkowo używając złości Bones jako dowodu, że rząd stanowi zamkniętą klikę. – Cudzysłów. Albo kursywa. Cokolwiek.
Niektórzy znaleźli się dopiero w wodach Tamizy po tym jak brygada uderzeniowa wsparta grupą Śmierciożerców (...). – Przecinek przed „jak”.
Szminka rozmazana na jej zębach przywodziła na myśl krew. Niedługo później została szefową Brygady Uderzeniowej. – Kto, szminka?
Czy i następnym razem, gdy cię odwiedzę znajdę coś interesującego? – Czy i następnym razem, gdy cię odwiedzę, znajdę coś interesującego?
Nadajesz się idealnie czyż nie? – Przecinek przed „czyż nie”.
(...) co niezwiązany ani panem ani z Dumbledorem... – Co niezwiązany ani z panem, ani z Dumbledorem...
No proszę, ciekawe. Zastąpić ducha na stanowisku nauczyciela... By do rozmowy o pracę doszło, ktoś musiałby najpierw ogłosić nabór. Z jakiego powodu Dumbledore miałby nagle odsuwać starego profesora? Jeśli ma się to odbyć dzięki interwencji z zewnątrz, trudno byłoby nie powiązać faktów i osoby nowego kandydata z Voldemortem. Być może jednak się mylę i szukam dziury w całym. Nie ukrywam jednak, że chętnie zajrzę w mury wykreowanego przez Ciebie Hogwartu.
Swoją drogą mam wrażenie, że Twoja beta w tym rozdziale trochę zaspała.
Rozdział piąty i już pierwsze zdanie sugeruje, że słowo ciałem się stało i Francis ni z tego, ni z owego został nauczycielem. Przeskoczyłaś nam w czasie o parę miesięcy. Cóż, może to i dobrze.
(...) który sprawił, że wszyscy uczniowie usiedli prościej (...). – Może po prostu „wyprostowali się”?
(...) ciężkiego tupania od którego powinny drżeć okna i chybotać się ławki. – Przecinek przed „od którego”.
Zdawały się przyspieszać aż w końcu zza regału zasłaniającego wejście na zaplecze wynurzyły się postacie dwóch biegnących trolli. – Jej, chciałabyś to przeczytać na jednym wydechu? Przecinek przed „aż”.
(...) a może raczej profesor Ormond jak zwracali się do niego wychowankowie (...). – Przecinek przed „jak”.
(...) która była nieco lepiej oświetlona przez niedokładnie zaciągnięte rolety (...). – To sugeruje, jakby rolety dawały światło. Chemiluminescencja? Magiczne promieniowanie? Nie? To proszę poprawić.
I gdyby ktoś korzystał z sali za nami też by jej doświadczył... – I gdyby ktoś korzystał z sali za nami, też by jej doświadczył...
Luna poczekała aż rzeka uczniów wyleje się na zewnątrz (...). – Hejże, co się zadziało z tymi przecinkami? Dokładnie to samo, co kilka przykładów wyżej...
- O, na pewno będzie - powiedziała. - Już mi to potwierdziły. Francis po sześciu latach kontaktu z Luną nawet nie pytał kto. – Czekaj, co? To on tam uczy już przez co najmniej sześć lat? W przeciwnym razie skąd miałby ją znać, skoro w ostatnim rozdziale był jeszcze „na świeżo” po powrocie do kraju. Tak duży przeskok już trochę zastanawia.
(...) wyszła z wieży Ravenclawu nie zaczepiana przez nikogo. – Wyszła z wieży Ravenclawu, niezaczepiana przez nikogo.
(...) przystanęła kilka razy, by wyjrzeć za róg zanim zdecydowała się skręcić. – Przystanęła kilka razy, by wyjrzeć za róg, zanim zdecydowała się skręcić.
Najwyraźniej spodziewali się, jeśli że cokolwiek się wydarzy, to właśnie tam. – „Jeśli że cokolwiek się wydarzy”?
(...) trwały przez kolejne, długie minuty. – Nie ma potrzeby stawiać tu przecinka.
Problem z przecinkami narasta. Nie stawiasz ich do rozdzielenia zdań składowych ani przed oczywistymi spójnikami. Nie będę wypisywała każdej takiej wpadki, bo nie od betowania tutaj jestem, ale zastanawia mnie nagły spadek jakości...
W innym wypadku ja powininniście być kilka roczników niżej. – Chyba nie rozumiem żartu. Ani skreślania czegokolwiek w dialogu.
Trochę mi to przypomina klub pojedynków. Śmierciożerca (pardon, to chyba nie jest poprawnie polityczne sformułowanie) w roli nauczyciela zapewne sprawia się świetnie. Snape wspomniał coś o Dumbledorze, sam dyrektor jednak głosu nie zabrał. Ciekawi mnie, co z tego wyniknie i czy, skoro jesteśmy już w Hogwarcie, bohaterowie poznani w prologu znowu się pojawią. (Plot twist – pojawili się).
(...) nie dający się ponieść emocjom i uważny. – „Nie” z imiesłowami przymiotnikowymi zapisujemy razem.
(...) tych publikowanych dopiero w Żonglerze i tych, które zamierzali odkryć. – To tytuł. Wypadałoby jakoś to zaznaczyć.
Rozważali więc nad kiepsko przyrządzonymi śniadaniami, ponieważ tatuś uważał, że skrzaty domowe to szpiedzy i sam zajmował się gotowaniem, jak się przygotują do prowadzenia badań albo snuli teorie wyjaśniające machinacje rządu. – To wtrącenie trochę zaburza konstrukcję zdania. Po przeczytaniu o skrzatach potrzebowałam chwili, by odnaleźć sens w reszcie tego opisu.
Po chwili znikąd pojawia się retrospekcja, chwilę potem znów wracamy do akcji właściwej. Idzie się zakręcić. Podoba mi się nietuzinkowa przyjaźń Hadriana i Luny. Obie postacie wydają się być na tyle interesujące, że nawet zwykłe rozmowy nie wyglądają na nudne.
Przechodzę do rozdziału szóstego.
Jak wszystkie dzieci z czarodziejskich rodzin zdawał sobie sprawę z podziału Hogwarckich uczniów na długo przed przybyciem do zamku. – Przymiotnik od tej nazwy własnej powinien być zapisany małą literą. No i przecinek przed „zdawał”.
(...) rodzina uznała szybko za oczywiste, gdzie trafi (...). – Rodzina szybko uznała za oczywiste (to), gdzie trafi.
(...) co znajomi z gobelinów i podręczników genealogii przodkowie. – Znani. Pomyślałam na początku, że jego znajomi zostali uwiecznieni w postaci gobelinów, a reszta zdania straciła sens.
Bellatriks, jego matka, stała się w ostatnich miesiącach rozchwiana emocjonalnie, często zachowywała się irracjonalnie. – A to nie tak, że zawsze taka była?
Tego ranka gotowa była powstrzymać go opuszczeniem domu. – Zjadłaś „przed”.
Nie znalazło się dla niego miejsce w przedziale z jedyną dwójką ludzi, których wtedy znał. I chociaż pozwoliło mu to na poznanie innych, to do czasu, gdy znaleźli się w Wielkiej Sali, czuł się emocjonalnie wyczerpany. – Masz na myśli, że znalazło się dla niego miejsce, tak?
Tiara nie zrobiła na nim dobrego wrażenia z podartym rondem i wyraźnie poprzecieranym materiałem. – Nie zrobiła na nim dobrego wrażenia CZYM?, nie Z CZYM?, a więc?...
(...) chroniła przed spięciami między polarnymi osobowościami. – Zdefiniuj „polarną osobowość”, proszę. Być może to przez nadmiar chemii na studiach, ale myślę teraz tylko o cząsteczkach i rozpuszczalnikach. Google podszeptuje coś o „osobowości bipolarnej”, ale nie satysfakcjonuje mnie to.
Dzięki temu, choć wielu Puchonów pochodziło z rodzin wspierających politykę Dumbledore'a i traktowali go z dozą podejrzliwości (...). – Wielu Puchonów pochodziło, wielu Puchonów TRAKTOWAŁO.
Trawa była wciąż mokra po nocnym deszczu i łatwo było się poślizgnąć. Osuszenie gruntu nie wchodziło w grę w tak krótkim czasie. – Pewnie by się dało. Czary mary i już. Choć to i tak nie ma znaczenia, po boisku do Quidditcha się nie biega.
Razem z nauczycielami i Radą Szkoły siedzieli Rycerze Walpurgii wraz z Czarnym Panem. Łatwo było rozpoznać go po imponującym wzroście. – No tak, bo wzrost to główna rzecz wyróżniająca Voldemorta w tłumie...
Harry rozpoznawał kilku z nich, przede wszystkim ciotkę Susan Bones. – Kilkoro.
Wasze nazwiska będą losowane za pomocą tiary przydziału. – Toż to nazwa własna jest.
(...) ominęła go możliwość znalezienia się centrum uwagi. – Zjadłaś „w”.
(...) kapelusz wypluł dwa świstki pergaminu na jej dłoń z głośnym „tfu!”. – Ten szyk jest po prostu zły. Czy nie lepiej brzmi „kapelusz wypluł na jej dłoń dwa świstki pergaminu”?
Całe te pojedynki i obecność postaci, które znam z książek, każą mi zastanawiać się, jak właściwie potoczyła się wojna. Nie mam pojęcia, co stało się z trojgiem głównych bohaterów. Widzimy Rona, który walczy w pojedynku. Gdzie jest Harry? Nie żyje? Nie istnieje? Trochę mi brakuje pełniejszego wglądu w przeszłość. Liczę, że jeszcze gdzieś się pojawi.
No proszę, klątwy typu Crucio są już dozwolone. Trudno mi wyobrazić sobie Dumbledore'a patrzącego, jak jego uczniowie miotają w siebie niewybaczalnymi, ale widać reformy i nowy porządek władz zrobiły swoje.
Bellatriks w roli matki wygląda przekomicznie.
Nie mogę wyjść z podziwu, że Ron wygrał z Hermioną. Zabawny zbieg okoliczności – akurat ci dwoje, razem. Choć być może w alternatywnym świecie oni się nie znoszą. Pottera natomiast nadal ani widu, ani słychu.
- Jak zginąć to z honorem! - ryknął. - Reducto! – Bez przesady, oni się tam nie zabijają.
(...) że Longbottom osunął się nieprzytomny na ziemię, nieświadomy pierwszych żartów na temat jego 'walecznej śmierci'. – O rany, to ma niby być cudzysłów?...
Choć było to do przewidzenia, i tak oglądanie triumfu Hadriana jest dla mnie w jakimś stopniu satysfakcjonujące, nawet jeśli wyczarowanie bagna wydaje mi się dość nietuzinkową i mało widowiskową metodą na wygranie pojedynku. Staje się oczywiste, kto ma szansę cały ten turniej wygrać. Mimo wszystko chętnie o tym poczytam.
Rozdział siódmy
Sam także mógł zostać zauważonym (...). – Zauważony, po prostu.
(...) to wygrywać zaczęli dopiero, gdy dołączył do nich Cedric Diggory jako szukający i kapitan. – Dopiero gdy.
Jakby nie patrzeć ani nie stanowił wzoru do naśladowania ani nie angażował się w grę bardziej niż wymagała jego pozycja. – Okej, raz powciskasz te przecinki kompletnie bez sensu, a raz ominiesz kilka w jednej wypowiedzi. Spójrz na to zdanie, poszukaj czasowników, zdań składowych. Jakby nie patrzeć, ani nie stanowił wzoru do naśladowania, ani nie angażował się w grę bardziej, niż wymagała (tego) jego pozycja.
(...) wszystkie wolne przestrzenie zajmowały rośliny i nawet nie wszystkie magiczne. – Powtórzenie. Poza tym nie wszystkie magiczne co? Rośliny czy wolne przestrzenie?
(...) że kontakty w Hufflepuffie wymagają czego innego niż charyzma. – Czegoś.
Mruknęła coś jak brzmiało (...). – Hmm?
Och, no błagam, Hadrian męczy tę biedną dziewczynę i męczy, przecież to logiczne, że skoro lata na starej miotle i nie może kupić nowej, to chodzi o pieniądze. Swoją drogą ciekawe zejście z tematu, taki rozdział-przerywnik o szkolnym życiu, przypominający o tym, że uczniowie to nadal uczniowie, nastolatki przejmujące się rozgrywkami w quidditcha czy Pucharem Domów. Voldemort, Ministerstwo i cała ta polityczna otoczka zostają gdzieś w tle. Takie rozdziały też są potrzebne, by nadać opowiadaniu realizmu, mimo to mam wrażenie, że za dużo tutaj skakania między bohaterami i wydarzeniami. Z wszelkimi osądami poczekam jednak do końca, być może to bardziej przemyślany zabieg.
Rozdział ósmy
Nie spotkali jednak ani wzmianki o przypadkach nagłych zachorowań. – Bardziej „nie znaleźli”.
Właściwie nic co do tej pory zrobił nie przybliżyło go do rozwiązania. – Właściwie nic, co do tej pory zrobił, nie przybliżyło go do rozwiązania
Transmutowanie kilku papierów w klatki nie stanowiło dla Hadriana problemu. – Papierów? Toaletowych? Czy jakich? Może kilku zwojów papieru? Albo pergaminów? Albo... uhm, rolek?
Hejże, pozabierał uczniom zwierzątka, zamiast po prostu je sobie wyczarować. Chyba można transmutować coś w mysz, czyż nie? Nazwisko mówi samo za siebie.
Wiedział jednak, że większość uczniów nie interesowała się czarami nie wymaganymi przez nauczycieli (...). – Niewymaganymi.
Tylko najpierw musiał zrozumieć czemu nie wytrzymywały dłużej niż sekundę. zanim się rozpadały. – Powinny być tutaj dwa przecinki – jeden zamiast kropki, a drugi... No, gdzie?
Coraz częściej omijasz przecinki. Te z gatunku prostych przecinków, po typowych spójnikach bądź do rozdzielenia składowych. Dziwi mnie to tym bardziej, że znów widzę nick bety na górze strony. Czyżby edytorki z początkowych rozdziałów bardziej się starały?
Podoba mi się, że w swoim opowiadaniu poruszasz kwestie pomijane w książkach, na przykład fakt zdobywania pożywienia (którego, jak wiemy, nie da się wyczarować). Uważam jednak, że komplikujesz sprawę – przecież czystokrwiści czarodzieje też mogą po prostu zamienić walutę i iść do normalnego sklepu. Żadna w tym polityka. Co do Hogwartu, mogę zaakceptować jego samowystarczalność, natomiast zwykłe rodziny...
Nie doszedł nawet do połowy zaklęcia, gdy coś trzasnęły, błysnęło (...). – Trzasnęło.
Świnie zaczęły wściekle kwiczeć i biegać w kółko, przerażone. – Kwiczeć? Przecież uciszył je wcześniej zaklęciem.
Turniej Trójmagiczny? Tyle że zapewne z mniej szlachetnych pobudek... Cóż, rzeczywiście mamy tu alternatywną historię.
I gdy Hanna zeszła do pokoju wspólnego, rzeczywiście zbliżali się do końca. Hannah razem z Susan opuściła pokój wspólny. – To w końcu Hanna czy Hannah?
Rozdział dziewiąty
(...) gdy przytrzymywał się za nią na zakrętach. – Opierał o nią, trzymał ją, przytrzymywał się o nią...
(...) i na zewnątrz wysunęła się posiwiała głowa Polluksa Black'a. – Och, man. Blacka, po prostu. Cóż to za dziwna fleksja?
Uspokoimy ciebie. – Kto tak mówi, no kto? Uspokoimy cię.
Nie uśmiechało mu się siedzenie i nic nie robienie przez całe godziny. – Nic nierobienie. „Nie” z rzeczownikami piszemy łącznie.
Cóż, kolejny rozdział i kolejne przeniesienie w czasie. Do momentu wzmianki o wyjeździe do Hogwartu odnosiłam wrażenie, że jest to teraźniejszość. Zastanawiam się tylko, jakie ma to znaczenie, dlaczego zdecydowałaś się napisać tę krótką historyjkę akurat w tym miejscu. Nie wydaje mi się ona szczególnie istotna. W poprzednim rozdziale Hadrian kradł hogwarckie świnie i eksperymentował niczym Mengele wśród zwierząt, teraz zaś na powrót jest jedenastoletnim chłopcem, niepanującym nad swoimi magicznymi zdolnościami. Hmm.
Wraz z pewnością w rękach, pojawiał się spokój duszy. – No i po co tutaj ten przecinek?
Antidotum, którego warzenia się podjął wymagało, ściślejszego nadzoru niż większość eliksirów (...). – No tutaj to poszalałaś z tymi przecinkami. Wstawienie drugiego z nich nie ma żadnego sensu, chyba że cofniesz go o jedno słowo. Wtedy już ma sens.
Układ, który zawarł z Teodorem Nott'em (...). – Ekhem, ekhem. Fleksja...
Granicę między bezpośredniością, a opryskliwością łatwo przekroczyć. – Bezsensownych przecinków ciąg dalszy. Chyba dam sobie spokój.
- Pomożesz mi. Eliksiry na kaca? – To pytanie, stwierdzenie czy rozkaz?
Nie prezentowały się najpiękniej - obklejone filtrem brudu (...). – Dlaczego brud miałby tworzyć filtr?
(...) więżące smrody na tyle paskudne (...). – A nie „wiążące”?
Nie chcę być uwiązany Mrocznym Znakiem, hę? - zacytował go. – Skoro cytuje, to może by tak cudzysłów?...
(...) taką formę dyscyplinowania uczniów strach pozostawał, że może tym razem nie uda się uniknąć bólu. – Pozostawał strach, że...
Jak możesz być taki... Taki bezmyślny i tego nie wykorzystać?! – To kontynuacja zdania sprzed trzech kropek, nie ma potrzeby znów przywoływać wielkiej litery.
- Uważam, - wycedził - że nie zostanę wydziedziczony. – Po cóż tam ten przecinek?
Nawet mnie zaczął ten cały Ted denerwować. Ponieważ jednak cały tekst po retrospekcji skupił się na kilku kociołkach do warzenia eliksirów, nad czym nie ma sensu się rozwodzić, to przejdę po prostu do rozdziału dziesiątego.
Okej, teraz oglądamy świat oczami jedenastoletniej Hermiony. To jest takie... konfundujące. Konfundujące jest też to, że Crouch i Snape przyjeżdżają do domu mugoli, by zaciągnąć ich córkę do Hogwartu. I chociaż podobają mi się takie przerywniki, trudno mi dostrzec sens całego tego biegania od bohatera do bohatera, od jednej czasoprzestrzeni w drugą. Już o tym wspominałam, ale praktycznie każdy kolejny opublikowany tekst niesie ze sobą kolejną niespodziankę tego typu. To nie łączy mi się w całość.
Niechlujnie rzucone zaklęcie pamięci przestało działać po kilku latach i na siódmym roku Hermiona już od dawna wiedziała jak przebiegła pierwsza, niewyreżyserowana część jej urodzin. – Próbujesz mi wmówić, że ktoś taki jak Snape albo Crouch rzucił zaklęcie zapomnienia na tyle niedbale, by poddanej mu osobie wróciła pamięć?
Dlatego po konfrontacji z nim uciekła do pokoju wspólnego Gryffindoru – zjadłaś kropkę na końcu.
Liczę, że znajdziecie nić porozumienia z waszymi rówieśnikami z zagranicy i będziecie się razem dobrze bawić, rywalizując o tytuł zwycięzcy. Przybędą już za tydzień i wtedy też zostanie odczytany regulamin zawodów. – Podmiot tego drugiego zdania wcale nie jest tak domyślny.
O rany, czytanie o pogawędce między Voldemortem a Albusem jest tak... groteskowe, że odczuwam dziwną satysfakcję ze śledzenia tej niecodziennej sytuacji.
To nieuprzejme tak po prostu brać coś, co jest kogoś innego! – Może „co należy do kogoś innego”? Twoja wersja brzmi kulawo.
(...) miała na celu zadanie obrażeń, których niewielu magomedyków byłoby zdolnych uleczyć. – „Które”, nie „których”.
Po to były eliminacje, żebyśmy sobie nie robili niepotrzebnie nadziei - zgasiła Lavender. – Co zgasiła? Świeczkę?
Okej, w kolejnych akapitach, poza krótkim dialogiem między wspomnianymi wyżej czarodziejami, cały czas skupiamy się na Granger (już w czasie rzeczywistym). Jedno jest pewne – jej ambicja pozostała żywa nawet w alternatywnej historii. Czekam na jakiś zwrot akcji, bo szczerze mówiąc tempo historii nieco zwolniło i zaczynam się niecierpliwić. W poprzednim poście obiecałaś, że wkrótce zrobi się intensywniej. Chętnie przeczytam.
Tymczasem rozdział jedenasty:
Kiedy Neville pierwszy raz przekroczył próg Wielkiej Sali (...). – Dobry moment, by wspomnieć o nazwach własnych. Miałam pisać o nick w podsumowaniu, ale widzę, że zmieniasz strategię. W którymś z poprzednich rozdziałów (a może w kilku) Wielka Sala zapisana została małymi literami. Dlaczego? Tutaj widzę światełko w tunelu, jednak obawiam się, że tendencja powróci.
Jego Widłak Jadowity dopiero zaczynał kiełkować i w takiej sytuacji nie mógł zawrzeć w zadanej pracy obserwacji na temat jego dojrzałej formy. – Z kolei tutaj sytuacja jest odwrotna. Nazwy gatunków w języku polskim piszemy małą literą (np. sosna zwyczajna). Jedynie w przypadku nazw łacińskich pierwszy człon zapisywany jest wielką literą,
Pragnę uroczyście powitać w Hogwarcie uczniów Beauxbatons oraz Durmstrangu, a także dyrektorów tych znakomitych szkół: madame Maxime (...). – A to już była nazwa własna wymagająca dwóch wielkich liter. Madame Maxime zawsze była Madame Maxime, nie tylko Maxime.
Jak zapewne pamiętacie, udział mogą wziąć tylko szósto i siódmoroczni. – Szósto- i siódmoroczni.
Obserwując stare blachy podejrzliwie (...). – Szyk zdania aż prosi się o zmianę. „Obserwując podejrzliwie stare blachy” albo „Podejrzliwie obserwując stare blachy.”
Podążył za nimi w bezpiecznej odległości aż do porteru Grubej Damy. – Portretu.
Wsłuchał się w odgłosy rozmów z dołu niosących się po schodach (...). – Odgłosy rozmów niosące się po schodach.
(...) a z tym przyszło cierpkie ukucie nienawiści i gorzka satysfakcja. – Ukłucie.
Musiała jednak to przełknąć, tak jak znosiła wiele innych porażek, uprzedzeń i trudności. – Zabrzmiało to trochę tak, jakby Hermiona wciąż ponosiła jakieś porażki, co nie do końca jest, zdaje się, prawdą, patrząc na jej osiągnięcia.
Przemierzając puste korytarze i niezliczone, ruchome schody (...). – Niezliczone ruchome schody. Przecinek nie jest tu konieczny. Nie wymieniasz równocennych cech danej rzeczy.
Hermiona dalej nie chciała z nim rozmawiać, a nie czuł, by jego zmartwienia obchodziły kolegów z roku. – Hermiona to też jego koleżanka z roku, więc może jakieś „innych” przed tym słowem, hmm?
W większości nieznani uczniom czarodzieje i czarownice zasiadali tego wieczoru przy nauczycielskim stole. – Zasiedli. Bo chyba nie zasiadali w kółko i w kółko i znowu przez całą ucztę.
Hermiona, blada i zaciskająca dłonie na brzegu blatu aż pobielały jej kostki (...). – A nie kłykcie czy coś? Kostka to jest nad stopą...
Z włosami potarganymi bardziej niż zwykle, sinymi kręgami pod oczami i grubą księgą wsuniętą pod talerz (...). – Kto kładzie książkę pod talerz? Ani to wygodne, ani bezpieczne dla książki.
To było pewne, że czara go wylosuje. Od samego początku. Niemniej jednak i tak mnie ciekawi, jak to się potoczy, bo szczerze mówiąc nie widzę go w tej roli.
(...) dopadły go jednak dopiero, gdy usiłował zasnąć za zasuniętymi kotarami (...). – Od reguły ze stawianiem przecinków w określonych miejscach są pewne wyjątki, np. chyba że, dopiero gdy, mimo że...
Jego koledzy potraktowali go ze zrozumieniem i nie protestowali zbytnio, gdy zamiast świętować, wczołgał się pod kołdrę i nie wyszedł aż do rana. – Jego koledzy potraktowali go ze zrozumieniem i nie protestowali zbytnio, gdy, zamiast świętować, wczołgał się pod kołdrę i nie wyszedł aż do rana. (To wtrącenie.)
Skoro zabronione jest tylko uśmiercenie przeciwników, można by równie dobrze ich torturować. Nie mogę sobie wyobrazić galopujących na pegazach czarodziejów. Trochę to mało poważne, gdyby pomyśleć o randze turnieju, angażowaniu czary ognia itp. Doceniam jednak autorski pomysł i wierzę, że ma to znaczenie dla rozwoju fabuły.
Rozdział dwunasty
Gdy w końcu Neville znalazł się przed nią tym razem odpowiednio przygotowany do wyjścia, rozkazała (...). – Oddziel wtrącenie przecinkami z obu stron.
Jakoś zdołał przyklepać sterczącąna wszystkie strony grzywkę. Posyłał więc nauczycielce pytające spojrzenia spod opadających mu na oczy włosów. – Pomijając brak spacji – jak przyklepanie grzywki ma się do posyłania nauczycielce pytającego spojrzenia? Nijak? Co w takim razie robi tam to „więc”?
Gratuluję, panie Longbottom. Czara zawsze wybiera uczniów o wyjątkowej odwadze. Jestem z pana dumna. – Serio? Kiedy weszła do wieży, wydawała się zdenerwowana, jakby zła na Neville'a, że w ogóle wrzucił tam swoje nazwisko.
Cóż, znając umiejętności Longbottoma w locie na miotle, śmiem powątpiewać w jego sukces w tym wyścigu. McGonagall chyba sama w to zwycięstwo nie wierzy.
Dobrze, a więc jesteśmy na miejscu. Zostawię pana tutaj - oświadczyła autorytatywnie McGonagall. – Autorytatywnie... Niby wszystko okej, nawet pasuje do McGonagall, ale nie wplatałabym tego słowa akurat tutaj. Co jest autorytatywnego w oświadczeniu, że go tutaj zostawi?
Użyczą wam swoich grzbietów i jeśli będzie słuchać naszych wskazówek, zabiorą was tam, gdzie chcecie. – Będziecie, jak sądzę.
Po tych słowach wycofał się na skraj polany, gdzie wyczarował długą, porządną ławę, która mogłaby pomieścić kilka osób. Gdy po chwili przysiadł się do niego Hagrid, wyjaśniło się, po co wybrał aż tak dużą. – Wybrał? Kto?
Nie czekając na jego odpowiedź ruszyła w stronę zwierząt. – Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła w stronę zwierząt.
Zatrzymała się przy ogierze o jabłkowitym umaszczeniu i położyła mu dłoń na szyi. – Poznałam nowe słowo, dzięki. Z tym że Google Images twierdzi, że konie o jabłkowitym umaszczeniu są srebrne. Elektrownia, WS-owy autorytet ds. koni mówi, że siwe. A Ty kilka akapitów wyżej wspomniałaś o gamie brązów.
(...) którego nigdy nie doświadczył, samemu używając tego samego zaklęcia. Ledwie zdążył zacisnąć ramiona wokół worków i przy okazji samemu utrzymać się na nogach. – Samemu, samemu – powtórzenie.
Kobieta zaczęła krok po kroku instruować Neville'a jak dokładnie powinien się tym zająć. – Jak myślisz, gdzie powinien tutaj stać przecinek? To łatwe.
To teraz, wskakuj na górę (...). – O, a tutaj na przykład w ogóle nie powinno go być.
Neville spojrzał z determinacją na zwierzę przed nim. Biorąc pod uwagę jego imponujące rozmiary, czekało go trudne zadanie. – Jego czyli kogo? Patrząc na te dwa zdania, równie dobrze to Neville może mieć imponujący rozmiar. (Dopiero przy becie zorientowałam się, jak to brzmi, ups).
Neville zachwiał się i odchylił się mimowolnie do tyłu, kopiąc konia w zad. – Jedno „się” nam tutaj wystarczy. Neville zachwiał się i odchylił mimowolnie do tyłu, kopiąc konia w zad.
Młodzieniec był jej niemal wdzięczny za to, że nie czekała, obserwując go. – Raczej że nie obserwowała go, czekając.
- Hej. Isobelle - przedstawiła się oszczędnie. - A ty Neville, tak?
– Oczarowana? Czym? Gryfonem? Kto tak w ogóle mówi?
Kiwnął głową i rozchylił usta, by coś dodać. Nie wiedział jednak, co takiego mógłby powiedzieć nieznajomej dziewczynie. - Oczarowana - zapewniła przeciągle dziewczyna.
Nie łudził się jednak, że zależało jej na sukcesie. – Na sukcesie to większości ludzi zależy. Za to na JEGO sukcesie może i nieszczególnie.
(...) nie wyglądały na ani współczesne, ani solidne. – Ani na współczesne, ani na solidne.
Wnętrze było przestronniejsze niż sugerował wygląd budynku z zewnątrz. – Mamy dwa czasowniki, dwa zdania składowe. Przecinek by się przydał.
Dzięki temu, rywalizacja odbywałaby się nie tylko między (...). – Po co tu ten przecinek?
Chwila, nagle każą mu jechać na testralu? Przecież to zupełnie inny gatunek, więc zapewne sposób jazdy i predyspozycje zwierzęcia również. Niezbyt to sprawiedliwe, zwłaszcza że treningi już się rozpoczęły.
Neville nie odpowiedział tym razem, usiłując nie pamiętać w tej chwili (...). – „Neville tym razem nie odpowiedział” albo „Tym razem Neville nie odpowiedział” brzmi jakoś lepiej, nie sądzisz?
(...) który zwrócił się do niego w tak pół poufale, pół pogardliwie . – W tak pół poufale? Co? Poza tym spacja przed kropką jest niepotrzebna.
Może przejdziemy się zobaczyć, jak pan Longbottom będzie się czuł z tą zmianą? Moglibyśmy też poprosić jego instruktorkę o ocenę, czy rzeczywiście są odpowiednio sprawne, by któregoś z nich wybrać (...). – Są odpowiednio sprawne... Ale kto lub co? Nie wynika to ani z tego zdania, ani z poprzedniego. Oczywiście można się domyślić, że chodzi o testrale, ale to powinno wynikać z konstrukcji wypowiedzi.
Zapalone wewnątrz światła sprawiały, że chatka gajowego była doskonale widoczna już z daleka. Neville podejrzewał, że gdyby niebo było trochę (...). – Była, było – powtórzenie.
Czas na rozdział trzynasty.
W oczach Hermiony błysnęło zrozumienie, po czym jej twarz wykrzywił grymas obrzydzenia. Zanim jednak powiedziała, co o tym myśli, Dumbledore życzył, by „Dobrze wypoczęli przed jutrzejszym dniem”, skutecznie wypraszając uczniów z Wielkiej Sali. Wszystkie słowa i tak zagłuszyłoby szuranie krzeseł. Nie wypowiedziała ich też później. – Ale czyje słowa? To sugeruje, jakby Dumbledore wyprosił wszystkich z sali, bo szuranie krzeseł i tak zagłuszyłoby jego przemowę. Bez sensu.
Co jakiś czas szeptała pod nosem formułki zaklęć, definicje, czy cokolwiek innego próbowała zapamiętać i wciąż wodziła palcem wzdłuż linijek ręcznie zapisanego tekstu. – Co jakiś czas szeptała pod nosem formułki zaklęć, definicje czy cokolwiek innego, co próbowała zapamiętać(,) i wciąż wodziła palcem wzdłuż linijek ręcznie zapisanego tekstu.
Zakończył Lumos jeszcze zanim wszedł do środka. – Zaznaczyłabym nazwę zaklęcia kursywą. Poza tym... „zakończył”? Chyba bardziej „rzucił”?
Dziwne, że tak po prostu, bez żadnego komentarza narratora wyszedł sobie nocą z zamku. Z tego co wiem, uczniom nie wolno pałętać się wtedy po budynku, a już na pewno nie po błoniach.
Nie zdołał jednak ukryć mieszanki złości i niesmaku, który odczuwał na samą myśl o Puchonie (...). – Której (mieszanki).
Bardzo lubię to, jak wypowiada się Twoja Luna. Jej sposób bycia i wysławiania się bardzo do niej pasuje, przy czym jest to nieprzesadzone, wiarygodne.
(...) by być wtedy w jak najlepszej formie, włóczysz w się w nocy po zamku jak rządny przygód małolat! – Ałć. ŻĄDNY przygód.
- Nie wyobrażam sobie, jak ten Turniej ma odbyć się bez wypadków, skoro dezorganizacja panuje jeszcze przed oficjalnym otwarciem.
Może właśnie dlatego, że jeszcze się nie zaczął, podpowiedział zgryźliwy głosik w głowie Neville i chłopak z trudem powstrzymał uśmiech.
– Trochę nie rozumiem. No, nie zaczął się, sama McGonagall to zauważyła. Kminię i kminię, o co Ci mogło chodzić i jakoś nie mogę wykminić. Pomocy.
Sam czempion z Beauxbatons siedział z przymkniętymi oczami i równie dobrze mógł spać. – „Sam czempion z Beauxbatons”? A to to jakaś znana osobistość jest?
Żadnych w tym roku? Podobno ktoś próbował kiedyś przemycić trolla na zawody - zaczął opowiadać Bagman, ale przerwała mu McGonagall. – Zabrzmiało, jakby ten turniej był organizowany rok w rok, a to przecież odświeżenie starej tradycji.
Aurorzy będą mieć was na oku, jednak żaden z nich nie powinien wejść na trasę. – Aurorzy? To ta funkcja nadal istnieje? Przecież aurorzy mieli łapać popleczników Voldemorta, ludzi bratających się czarną magią itp. Nie sądzę, by nadal to tak działało, skoro Voldemort jest u władzy.
Aportacja na torze jest możliwa, jeśli jednak spróbujecie się przenieść poza wyznaczone granice, może was spotkać przykra niespodzianka, a przede wszystkim dyskwalifikacja. – Aportacja po torze jest możliwa, co proszę? Przecież w takim razie można by się było przenieść na linię mety. Bez sensu.
(...) a Neville się uśmiechnął do zwierzęcia z sympatią. – „Uśmiechnął się” brzmi lepiej.
Dłuższą chwilę czarodzieje krążyli wokół, upewniając się, że żadne zaklęcie działa poprawnie (...). – Upewniali się, że żadne zaklęcie działa poprawnie? Hmm...
To oczekiwanie, kropla po kropli wysysało z niego energię. – Napiszesz „Ania, ma kota” czy „Ania ma kota”? No właśnie.
Nie zastanawiał się nad ostrą skarpą na pograniczu Hogsmeade, choć mogła się okazać nawet bardziej problematyczna. – Bardziej niż co?
Biedne konie. Nie chcę zgrywać tutaj wielkiej obrończyni zwierząt, ale powinni zabronić robienia krzywdy zwierzętom, to chyba trochę nie w porządku.
Szybko jego ręka spływała krwią. – Raczej „zaczęła spływać krwią” czy coś w ten deseń.
W przeciwieństwie do Claude'a wierzchowiec pod nią bardziej jej przeszkadzał niż pomagał w walce. – To brzmi, jakby Claude próbował jej pomóc. Co jest nonsensem, bo przecież to z nim walczyła.
(...) zwierzę z jeźdźcem zostali wciągnięci pod powierzchnię. – A może po prostu „zwierzę i jeździec”?
Podoba mi się całe to wykorzystywanie roślin, bardzo pasuje do Neville'a.
Cel Claude'a wyraźnie się pogorszył, ponieważ kolejne jego klątwy mijały Neville'a, choć o włos. – Ten „cel” na początku nie brzmi zbyt szczęśliwie, pomyślałam o celu w znaczeniu czegoś, do czego ktoś zmierza.
Eh, a już zaczynałam wierzyć, że mu się uda. Strasznie mnie ten Claude irytował, ale to tylko świadczy o tym, że dobrze wykreowałaś jego postać. Podoba mi się tempo akcji w tym rozdziale, autentycznie wzbudziłaś moje zainteresowanie i swego rodzaju lęk o bohatera.
Wygląda na to, że wrócimy do Hadriana. Lubię jego osobowość, więc byłabym ucieszona, gdyby rozdział czternasty skupił się właśnie na nim.
Wygląda na to, że wrócimy do Hadriana. Lubię jego osobowość, więc byłabym ucieszona, gdyby rozdział czternasty skupił się właśnie na nim.
Przepraszam, że o tym wspomnę, może nie powinnam komentować czegoś, co nie należy do treści opowiadania, ale... Poza tym mam nieśmiały apel do osób, które czytają, ale nie komentują - dajcie mi czasem znać, co myślicie. Brak odzewu liczy się jako negatywna opinia. Nie, nie liczy się. Niektórzy wolą obserwować i czytać bez zostawiania komentarzy, ale to wcale nie znaczy, że coś im się nie podoba. Może nie potrafią znaleźć dobrych słów albo po prostu nie udzielają się w internecie. Oczywiście, że każdy autor chciałby spotkać się z jak największą liczbą odpowiedzi na swoją twórczość, ale taki komunikat mija się z rzeczywistością.
Dobra, zostawmy to i skupmy się na rozdziale.
Wciąż, stworzenie zgięło się jeszcze niżej w ukłonie. – „Wciąż”? Raczej „mimo to” czy coś w tym rodzaju.
Doceniam stylizację na język skrzata, ale chyba momentami trochę przesadziłaś. Na przykład Stworek móc sprawdzić, jeśli pan zechcieć brzmi już dziwnie.
Wciąż milcząco obserwował, jak dziewczyna przeszła się między stolikami (...). – Obserwował, jak dziewczyna przechadzała się między stolikami. Skoro obserwował, to raczej cały ten spacer.
Wykonał kilkanaście skanów, które nic mu nie powiedziały, choć wiele z nich okazało się bardzo barwnych lub dźwięcznych. Jeden z wyników objawił się pod postacią chmury zielonkawego proszku, która przyprawiła go o paskudny atak kaszlu. Jeszcze długo po tym miał zaczerwienione oczy. – Skanów? Jakie skany masz na myśli?
Choć podręcznik zalecał delikatność, częściej niż nie kończył czar wbijając koniec różdżki w badane ciało zamiast „delikatnie zatrzymując ją tuż przed skórą” jak zalecał tekst. – To zdanie nie ma sensu. Choć podręcznik zalecał delikatność, zwykle kończył czar, wbijając koniec różdżki w badane ciało, zamiast „delikatnie zatrzymać ją tuż przed skórą”, jak zalecał tekst.
Luna zaśmiała się znad książki w odpowiedzi. – Nie sądzisz, że to „w odpowiedzi” na końcu brzmi kulawo? Skoro Luna zaśmiała się po jego wypowiedzi, to wiadomo, że ów śmiech jest odpowiedzią, reakcją na te słowa. Nie trzeba tego dodatkowo podkreślać.
W końcu jednak zdołał do czegoś dojść, o czym od razu poinformował przyjaciółkę.
- Co takiego teraz robisz? – To trochę wprowadza w błąd. Wstęp narratora sugeruje, że następna wypowiedź będzie dotyczyła odkrycia Hadriana.
- Co takiego teraz robisz? – To trochę wprowadza w błąd. Wstęp narratora sugeruje, że następna wypowiedź będzie dotyczyła odkrycia Hadriana.
Nie interesowały go szczególnie magomedyczne detale. – A może „Nieszczególnie interesowały go magomedyczne detale”?
W końcu jednak zadzwonił dzwonek, a uczniowie zerwali się na nogi, szurając krzesłami i wrzucając rzeczy do toreb z energią, byle szybciej wyjść. – Gdyby wyciąć wtrącenie, to zdanie wyglądałoby tak: „W końcu jednak zadzwonił dzwonek, a uczniowie zerwali się na nogi, szurając krzesłami i wrzucając rzeczy do toreb z energią, której nie pokazali ani razu przez ostatnią godzinę, byle szybciej wyjść”. Niezbyt zgrabnie sformułowane, czyż nie?
Zaraz się dowiecie, dlaczego was tu przyprowadziliśmy, a właściwie to was poinformuję (...). – Cóż, na jedno wychodzi.
Przed pierwszym zadaniem nie dostaniecie żadnej wskazówki. Przygotujcie się dobrze (...). – Jak mają niby dobrze się przygotować, nie wiedząc na co?
- Coś już wiadomo o pierwszym...? - zainteresowała się Sprout. - Nie, nic nam nie przekazano, żebyśmy przypadkiem nie spróbowali przygotować naszych reprezentantów... – No, nawet oni się ze mną zgadzają.
Spojrzał na uczniów spod pół-opuszczonych powiek z charakterystycznym niesmakiem (...). – KLIK.
Jednak to Crouch się odezwał.
- Parkinson! - burknął.
– Prosi się o dwukropek, skoro już zapowiedziałaś, kto się wypowie.
Kilka osób czeka na twoje miejsce, hę? – „Hę”? To on ją o to pyta? Odniosłam wrażenie, że raczej stwierdza fakt.
Dorośli zaczęli wstawać, cicho dyskutując pomiędzy sobą. Hadrian zaczepił Croucha, gdy ten przechodził obok niego, zmierzając do wyjścia. – Cóż, siódmioroczni też są już dorośli.
Jakoś nie widzę tej ich współpracy, chociaż podoba mi się, że wprowadzasz swoje modyfikacje do wątków znanych z kanonu. Taki układ z pewnością stwarza wiele możliwości dla autora.
Trochę cofnęliśmy się w czasie, ale przynajmniej doczekałam się powrotu ulubionej postaci.
Rozdział piętnasty
Voldemort podniósł się ze swojego miejsca i niespiesznie zszedł na dół z samego końca. – Z samego końca czego?
Choć, oczywiście, nie zapomnimy żadnego was, jeśli oddacie zwycięstwo konkurencji. – Żadnego z was.
Sama zaczynam się obawiać, co się stanie, jeśli to ktoś z innego kraju wygra turniej.
(...) niezależnie od tego, czy byliby w stanie do dostrzec. – Go dostrzec, jak mniemam.
W końcu trzasnęły drzwi za ostatnim z dorosłych i czempioni zostali sami. – Znowu ci nieszczęśni „dorośli”... To głupi synonim, trochę pokroju „brązowookiej”. Tym bardziej idiotycznie to brzmi, gdy tym „ostatnim z dorosłych” był Voldemort.
Przez chwilę nic się nie dało, a ciecz dała się rozmieszać (...). – Nie działo.
Luna kręciła kolczykiem-rzodkiewką między palcami i gdyby jej różdżka założona za ucho nie wplątała się w jej włosy, już dawno by spadła na ziemię. – To sugeruje, jakby Luna miała spaść na ziemię, nie jej kolczyk-rzodkiewka. Podmiotem jest przecież Luna. Można by na przykład napisać po ostatnim przecinku, ze „ozdoba już dawno spadłaby na ziemię”. Poza tym dwukrotnie użyłaś zaimka „jej”, co nie jest potrzebne.
Trucizna okazała się wrażliwa na mugolskie metody. Dlatego pomyślałam o alchemii, która wykorzystuje te metody (...). – Która JE wykorzystuje. Coby zapobiec powtórzeniu.
Zabawny był fragment z książką dotyczącą seksualności, ale nie bardzo rozumiem, dlaczego Hadrian ją czytał, skoro miał skupić się na alchemii?...
Tak czy owak czas na rozdział szesnasty.
Okej, wyjaśniłaś te przeskoki w czasie i niby ma to sens, ale sama nie wiem, czy przedstawianie tego samego wydarzenia z perspektywy dwóch różnych osób jest korzystne dla opowiadania. Całe to przeskakiwanie między bohaterami jest wystarczająco konfundujące.
Czarodziej siedział na abraxanie swobodnie, pozostawał dumnie wyprostowany. – Czemu nagle zapisujesz nazwę zwierzęcia jako „abraxan” zamiast „abraksan”, jak dotychczas? Spolszczona wersja wygląda lepiej. W poprzednim rozdziale pisałaś o „seksie”, a nie o „sexie” (na szczęście).
— Siedziałeś kiedyś na szybujących trybunach? — ożywiła się Luna. — Myślałam, że robią takie tylko w Polsce! – W Polsce? Doceniam patriotyczny akcent, ale przecież bohaterowie są w Wielkiej Brytanii i jakoś korzystają z tych trybun, więc nie powinno jej dziwić, że mógł wcześniej na nich siedzieć.
— Jak się da, to coś z tym zrób! — syknęła Susan. — Od tego jesteś taki mądry! – „Od tego jesteś taki mądry”? To trochę bez sensu w tej wypowiedzi. Zrób coś z tym, od tego jesteś mądry? Czy raczej chodzi o to, że jest mądry, więc powinien się tym zająć? Tak czy owak wymaga to innej konstrukcji zdania, zależnej od tego, co miałaś na myśli.
Sarazzin wygląda jakby aktualnie wiedział, co robi. – To „aktualnie” jest tam zbędne.
Reprezentanci przygotowywali się już do startu, a nad szumem rozmów brzmiał głos Bagmana. Hadrian zignorował jego komentarze. – Bardziej „ignorował”. Nie jakieś tam pojedyncze komentarze, ale komentarze ogólnie, przez cały czas trwania wyścigu.
A teraz prezentuje się jakby wiatr mógł zdmuchnąć jego chęć wygranej, mało z konia nie spadnie. – „A teraz mało z konia nie spadnie” raczej nie brzmi zbyt dobrze.
Może nienawidzi całej mojej rodziny. W końcu jego rodzice nie żyją z różdżki moich... — Ponownie wzruszył ramionami. – Według książek rodzice Neville'a żyją, tyle że ich stan psychiczny jest tragiczny. Chyba że postanowiłaś jakoś zmienić kanon.
Ten świstoklik nie czeka na spóźnialskich. – W gwoli ścisłości, żaden świstoklik nie czeka, jak sądzę.
O tej porze tygodnia były pełne i miejsce (...). – Pora dnia jest jak najbardziej okej, ale pora tygodnia brzmi... dziwnie. Może „w tym dniu tygodnia”?
(...) a błoto przed którym został ostrzeżony wcześniej znajdowało drogę niemal wszędzie. – Wtrącenie powinno być oddzielone przecinkami, ale nie o tym chciałam pisać. „Błoto znajdowało drogę”?
Dziękuję, Edwars, tak zamierzam. – Edwards.
Pan Nott wziął kupon swój i Polluksa do ‘kasy’, by potwierdzić wyniki. – O rany, co to za pseudocudzysłów? Zmień to jak najszybciej. Kilka linijek wyżej masz przykład, jak taki cudzysłów powinien wyglądać (podobnie jak i w całej ocenie).
To nielegalne, ale po pieniądze z hazardu mogli ot tak pójść sobie do Gringotta? Średnio rozsądne. Ta retrospekcja, choć szczerze mówiąc trochę przydługa, jest kolejna okazją na lepsze poznanie bohatera. Wbrew temu, czego się spodziewałam, rozdział nie skupił się w większości na ponownym opisie wyścigu w Hogwarcie (i dobrze). Wydaje się, jakby przytoczona retrospekcja miała większe znaczenie dla fabuły lub/i samego Hadriana.
Rozdział siedemnasty
Hadrian Lestrange i Ron Weasley szli przez Hogsmeade ramię w ramię. – Już od tego momentu zaczęłam zastanawiać się, czy nie włączyłam przypadkiem złego rozdziału. Cóż za abstrakcja, Weasley i Lestrange na wypadzie do Hogsmeade... Nic do tej pory nie wskazywało na jakąkolwiek bliższą relację pomiędzy nimi, także z przyjemnością dowiem się, o co chodzi.