Pierwsze, co zwróciło moją uwagę, gdy otworzyłam bloga – nagłówek. Niby daje po oczach pastelowymi odcieniami koloru niebieskiego, ale jednocześnie jest tak słabej jakości, że aż kole. Ta wielka rozmazana plama nie wróży niczego dobrego.
Nie wiem, z czego wynika ten brak ostrości – czy tworzyłaś obrazek w darmowym programie, który nie zapisuje plików w dobrej jakości i nie wyostrza obrazu, a może znalazłaś w sieci mniejszą jego wersję i próbowałaś ją rozciągnąć – ale rozmazany jest nawet napis; gdy się przyjrzysz, zobaczysz, że szczególnie wokół liter widać pojedyncze piksele. To istna katastrofa dla oka.
Sam motyw? Też niewiele mówi; w ogóle nie kojarzy się z kolorowym światem DB (który jest tak ostry sam w sobie, że aż prosi się o równie ostry nagłówek), nie ma w tym żadnej konkretnej kreski animacyjnej. Jest za to kobieta wypatrująca zegara na niebie i jakieś dziwne oko w tle po lewej stronie – dla mnie to bardziej nagłówek dla ff Steins Gate, choć nadal – w obecnej jakości po prostu fatalny.
W ogóle na blogu panuje ciemność. Tło masz czarne, font w ramkach szary lub biały, tytuły gadżetów są w ciemnym fiolecie, więc też ich prawie nie widać – kurde! Gdyby nie adres bloga, żaden zagorzały fan DB nie pomyślałby, że ma tu czego szukać dla siebie. Świat stworzony przez Akirę przyciąga gamą kolorów, a u ciebie jest strasznie ciemnawo i ponuro. Ale to smutne!
Drugie, co rzuca się w oczy przy pierwszym otworzeniu bloga, to wielka czcionka w postach. Jaki to rozmiar? 14? (For sprawdziła – 18). Bez przesady. Przy czytaniu zmniejszam widok strony do 90% i dopiero mogę coś podziałać. Już na pierwszy rzut oka widzę też, że nie robisz wcięć akapitowych przy dialogach i nie stawiasz przecinków w naprawdę podstawowych przypadkach zdań złożonych, ale o tym potem.
Zacznę od pierwszej sagi. Rozdziałów masz na blogu całkiem sporo, a, scrollując stronę, dostrzegłam problemy z narracją pierwszoosobową i już nawet nie morze, co całe oceany ekspozycji. Przyznaj się – czytałaś naszą encyklopedię i jakieś poprzednie oceny przed zgłoszeniem się? Bo wprawdzie nie chcę cię zniechęcać już teraz, ale twój blog to wysyp większości baboli, o których bardzo często wspominamy, i możesz się zdziwić, czytając ocenę, choć gdybyś przeglądała poprzednie, mogłabyś tego rozczarowania uniknąć.
Nie przedłużając, otwieram pierwszą notkę.
SAGA FREEZERA
1. PLANETA VEGETA
Zaczynasz charakterystyką miejsca zamieszkania głównej bohaterki. Wspominasz dosłownie o tym, jakie panują tam prawa, głównie względem kobiet. To… totalnie nudne. Wybacz, pomysł masz naprawdę ciekawy (przy okazji domyślam się już czasu akcji – Plant została zdobyta przez Vegetę i nazwana na cześć nowego władcy), ale… po co mi te wszystkie informacje już teraz? Dlaczego zdecydowałaś się tak zacząć? Twoja charakterystyka nic nie wnosi; dałaś mi same ogólniki, piszesz o kobietach, a ani jednej nie pokazałaś sceną. Nie widzę ciężkiej pracy, ograniczeń, trudnego życia. Na dodatek o tym wszystkim wspomina główna bohaterka, która chwilę dalej oznajmia, że jest księżniczką od małego uczoną obycia na dworze. Po co mi więc ten wstęp? Masz narrację pierwszoosobową, powinno być dość... intymnie, swojsko, myśli głównej bohaterki mogłyby krążyć wokół tego, co ją w tym momencie interesuje, co robi i gdzie się znajduje. Tak naprawdę twoja postać nie występuje w tym rozdziale; to rozczarowujące. Wybrałaś sobie za cel na wstępie przedstawić sytuację polityczną planety, mimo że kilka zdań dalej bohaterka zaznacza, że nie interesuje ją księżniczkowanie, życie na dworze, stanie u boku władcy i te, wiesz, nudne sprawy. Nie; ona jest wyjątkowa i chce pchać się do porządnej bitki. To pierwszy mocny zgrzyt, wręcz sprzeczność – bohaterka mówi mi o swoich zainteresowaniach walką, ale jednocześnie myśli o zupełnie czymś innym (skoro wspomina słabą sytuację kobiet na planecie, zakładam, że się nimi przejmuje, a więc jednak interesuje polityką wewnętrzną).
Dowiaduję się, że ta postać to siostra księcia Vegety i, wybacz mi już teraz, bardzo cię przepraszam, ale… no nie. Po prostu nie. Są pewne rzeczy w opowiadaniach, których już zwyczajnie nie wypada robić. Tak jak autorzy FF HP po latach zrozumieli, że pisanie o córce Voldemorta lub siostrze Harry’ego (lub, co gorsza, o zgrozo, jedno i drugie naraz!) jest słabe, tak tu już teraz na wstępie czuję, że z twojego opowiadania raczej nie wyniknie nic dobrego. Jeśli istniałaby jakaś lista rzeczy zakazanych w farfoclach, to na pewno byłoby to dorabianie rodzeństwa głównym bohaterom i robienie z nich wyjątkowych OC. Chcesz, żeby twoja historia była mniej opkowa? Nie rób takich rzeczy, tak po prostu. To nie jest uzupełnianie luki w fabule, tylko bezduszne tratowanie kanonu. Nie da się tego połączyć z wersją Akiry. Nie da. Powodów jest mnóstwo, a główny to ten, który mówi, że Vegeta senior miał tylko dwóch synów. Gdyby miał jeszcze córkę, w tak wielkim uniwersum jak Dragon Ball dawno wyszłoby to na jaw, siostra miałaby też na pewno jakiś wpływ na brata i Vegeta pewnie nie byłby taki, jakiego znamy z oryginalnego uniwersum.
Wiele długich lat zajęło jej poczęcie drugiego dziecka [,] toteż byłam pod jej okiem uczona [,] jak mam się zachowywać i kim być w przyszłości. – Nie widzę najmniejszego związku przyczynowo-skutkowego w tym zdaniu. Piszesz, że królowa miała problemy, by zajść w ciążę i urodzić córkę, dlatego… córka ta była uczona, jak się zachowywać na dworze? A co ma piernik do wiatraka? Rozumiem, gdybyś napisała, że skoro królowa doczekała się już swojej ukochanej córki, to dbała o nią i robiła z niej prawdziwą księżniczkę, wypieszczoną i wymuskaną do granic możliwości z powodu przesadnej troski, ale to nie wynika z aktualnie wiszącego na blogu zdania. Z niego wynika, że królowa ukochane dziecko wychowuje, bo miała problemy z poczęciem, a pewnie nie o to ci chodziło – zakładam, że chciałaś podkreślić nadopiekuńczość. U ciebie to raczej skrót myślowy.
Król był jak najbardziej za rozbudową moich umiejętności saiyańskich, tak przecież nakazywała tradycja, lecz matka zabraniała by w niedalekiej przyszłości ktoś zajął się moim przysposobieniem obronnym. – Wyżej czytałam, że na planecie Vegeta kobiety nie mają zbyt wiele do powiedzenia, więc zakładam, że w polityce, która hołduje patriarchatowi, również na dworach królewskich są od tego, by dobrze wyglądać, a nie dyskutować z władcą. Jednak… Co to za władca ustroju patriarchalnego, który chce przystosować księżniczkę do walki? Sama wcześniej pisałaś, że tradycją na Vegecie było, że walczą mężowie. Widzisz, same paradoksy u ciebie… Nic się nie zgadza, nic się nie trzyma kupy.
Skoro księżniczka od małego była przygotowywana do roli księżniczki, jakim cudem marzyła ona o tym, by być jak Vegeta? Wpajana mentalność nie pozwoliłaby jej na nastoletni bunt w pogoni za wojenką, tym bardziej w rzeczywistości, o której piszesz – takiej, gdzie kobiety spoza elity robiły w polu i nie miały żadnych większych praw, poza rodzeniem dzieci. W takich okolicznościach bohaterka powinna cieszyć się z możliwości, jakie daje jej szlachetna krew. Jeżeli się nie cieszy, musi mieć do tego jakiś powód, natomiast ja czytam, że od maleńkości Sara czuła w serduszku, jak bardzo nie pasuje do roli księżniczki. Ona nawet nie zdążyła tej roli poznać; we wspomnieniu buntu ma ledwo cztery lata. Na co narzeka, skoro nie zna życia?
Poza tym już na początku opowiadania widać, jak strasznie kliszowo się robi w tej historii. Mamy nie dość, że OC jako siostrę Vegety, to jeszcze księżniczkę, i jeszcze niezadowoloną ze swej roli… To okropnie schematyczne i przewidywalne. Tylko czekam, aż się faktycznie zbuntuje i ucieknie potajemnie ćwiczyć. Muszę cię zmartwić, ale sztampowe rozwiązania nie są ani trochę ciekawe, a ty masz ledwo pierwszą notkę i już lecisz w mało interesującą kliszę.
Wiesz, co byłoby dużo bardziej interesujące? Historia głębsza i bardziej przemyślana, pasująca do realiów, które przedstawiłaś. Księżniczka, która przede wszystkim myśli logicznie i docenia możliwości, jakie daje jej pozycja. Ale jak może o tym rozsądnie zadecydować... czterolatka? Twoja bohaterka mogłaby być przede wszystkim starsza, by racjonalnie pomyśleć o tym, że podświadomość budowana latami pcha ją w stronę wojaczki, bo, nie wiem, na podstawie swoich doświadczeń postać zrozumiała, że pełnienie poważnych obowiązków córki króla jest nużące. Takie rozmyślanie w głowie bohaterki dawałoby mi obraz postaci mądrej, która przemyślała swoje decyzje i nabyła odpowiednie doświadczenie życiowe, natomiast obraz zbuntowanej, tupiącej na realia życia czteroletniej księżniczki brzmi niepoważnie.
Po kryjomu doglądałam jak młodzi chłopcy, mężczyźni, a także płeć żeńska ćwiczyli sztuki walk, jak koncentrowali swoją energię i wydalali ją, dając przy tym zniszczenie. Wszystko to było nader fascynujące. Miałam zawsze nadzieję, że do szóstych urodzin matce przejdzie cackanie się nad moją osobą i będę mogła tak jak reszta gatunku rozpocząć treningi. – Czasownik wydalać nawet w kontekście energii kojarzy się z wydalaniem... pewnie sama domyślasz się czego. Energię raczej się oddaje, wyrzuca i tak dalej, a nie wypróżnia się z niej.
Poza tym dlaczego tak po prostu, bez żadnych pobudek, główną bohaterkę zaczyna fascynować… zniszczenie? I to od najmłodszych lat, bo już od czwartego roku życia? To niepokojące. I jeszcze wspominasz, że jako kilkulatka bohaterka miała nadzieję, że jej matce przejdzie cackanie się nad moją osobą… Może to i by pasowało do postaci, która miałaby lat, nie wiem, dwanaście, trzynaście i już zmęczyła się tym ciągłym dyganiem, strojeniem, nauką historii i polityki. Ale… cztery? Absurd. Zupełnie nie przemyślałaś, jak w takim wieku rozumują dzieci. Dla czterolatek to właśnie mama jest wzorem do naśladowania. Ocena sposobu, w jaki rodzice chcą nas wychować i drogi, którą chcą nas prowadzić, następuje po latach, wraz z tym, jak dojrzewamy emocjonalnie oraz psychicznie i potrafimy już OCENIAĆ samodzielnie sytuacje. Sądzisz, że czterolatki to potrafią? A może akurat Sara jest taka wyjątkowa?
(...) bo ktoś przecież musiał w przyszłości być nadwornym doradcą króla. I miał nadzieję, iż zostanę nin [nim] właśnie ja. – Zupełnie nie rozumiem, dlaczego bohaterka się buntuje. Czterolatki nie mają zbyt wiele do gadania, powiedzmy sobie szczerze. Jedzą gile z nosa i bawią się lalkami; ich bunt polega bardziej na niechęci do brokułów na obiad. A twoja bohaterka układa myśli przypominające osobę dużo straszą, rozsądniejszą. Być może twoja narracja jest pamiętnikarska i przedstawione wydarzenia są opisywane z perspektywy czasu, ale w ogóle tego nie czuję. Strasznie się tu wszystko ze sobą gryzie.
A czy doradcą króla łapiącym doświadczenie w panowaniu nad ludem nie powinien zostać książę Vegeta? W końcu sama pisałaś, że to on będzie dziedzicem tronu (Vegeta – mój starszy brat, dziedzic tronu). W młodości sprawdziłby się również jako doradca. Natomiast u ciebie Vegeta ćwiczony jest tylko w boju, mimo że rodzina planuje zrobić z niego przyszłego króla. Przecież treningi fizyczne nie wykluczają tych dotyczących obowiązków księcia.
Nagle z rozmyślań nad swoją smutną niedolą, w której mała dziewczynka jest przygotowana do roli nadwornego doradcy króla, w kolejnym akapicie przytaczasz… wygląd bohaterów. Tak o. Bez powodu. Bohaterka robi to strasznie nienaturalnie, mówi po prostu:
Nasza nacja cechuje się czarnymi oczami oraz włosami, a także długim, pokrytym brązowym futrem ogonem; Tajna broń narodu czyli gigantyczna małpa - Oozaru. – Dopiero dalej nawiązujesz do tego, że królowa pilnowała córki, by przy pełni nie przekształciła się w Oozaru, ale… kurczę, to znów tylko ekspozycja. Mogłaś chociaż pokazać sceną to, jak królowa zamyka Sarę w komnacie i nie pozwala jej wyjść, zasłania przy tym zasłony i tak dalej, kiwa palcem na dziewczynkę i każe jej być grzeczną. Cokolwiek. Wiesz, opowiadanie składa się ze scen, które przekazują czytelnikowi pewne informacje. To, co ty aktualnie piszesz, to nie opowiadanie, a wypracowanie – połączenie charakterystyki z rozprawką o tym, dlaczego bitka jest ciekawsza od władzy.
Oozaru [,] o czym wspomniałam już wcześniej [,] przybiera ogromne rozmiary! Niestety traci się panowanie nad sobą i niszczy wszystko, co na drodze stanie, chyba, że potrafi się to opanować, a nie każdy był na tyle wytrenowany [,] by tego dokonać. – Co to za dziwna inwersja? Co stanie na drodze. I te przecinki… praktycznie w każdym zdaniu jakiegoś brakuje.
Na tym etapie opowiadania zastanawiam się, czy Goku już opuścił Vegetę i wylądował na Ziemi.
2. KLEJNOT MANDARU
Gdy tylko pojawił się pierwszy dialog, zauważyłam, że masz problemy z poprawną interpunkcją dialogową. Nie bardzo rozumiem, dlaczego ktoś, kto chce pisać pełnoprawne, wielorozdziałowe opowiadanie, nie stosuje poprawnego zapisu dialogu w czasach, kiedy dostęp do tej tajemnej wiedzy jest darmowy i ogólnodostępny. To nie Onet 2006-2010, kiedy nie każdy jeszcze miał stałe połączenie z siecią i pisał opka na czas w kawiarenkach internetowych.
Uciekałam [,] ile sił miałam w swoich krótkich nogach [,] by mężczyzna i dwóch jego pomocników mnie nie dopadli. Cisnęłam mocniej na głowę duży czarny kaptur peleryny, który był dużo za duży. – Duży kaptur dużo za duży brzmi źle. Na dodatek kto sam siebie charakteryzuje w taki sposób? Zastanów się; gdybyś biegła, pomyślałabyś, że biegniesz na swoich krótkich/długich nogach? Ta informacja brzmi jak wepchnięta tu tylko po to, aby czytelnik dowiedział się o wzroście bohaterki, ale przemyciłaś ją dość nieporadnie i na siłę. Poza tym które czterolatki mają długie nogi? Wrzucasz oczywistości. Na dodatek namieszałaś w utartym zwrocie, którego nie powinno się przekształcać: uciekać ile sił w nogach. Nie ma tam mieć i swoich, a już na pewno nie krótkich.
Rozbawiła mnie sytuacja poniżej. Niby wiem, że opisujesz wydarzenia z perspektywy czasu, ale… sama spójrz, co tu się wydarzyło:
— Cio to? – Ponownie [małą literą] zapytałam [,] rozrywając opakowanie. (...) — Rencnik? – Zdziwiłam się.
— To taka płachta. [zbędna kropka] – [małą literą] Powiedział Gartu.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem. Po co mi była jakaś szmata? – Z jednej strony dialogi są stylizowane na czterolatkę, z drugiej w narracji pojawia się słowo szmata, które do takich okoliczności w ogóle nie pasuje.
Poza tym dlaczego po myślnikach pojawiają się aż cztery spacje? Co to za dziwna praktyka? Na dodatek dialogi zaczynasz od pauz, a w środku stawiasz półpauzy. Trzeba to ujednolicić.
Każda osoba [,] mając cztery lata [,] uwielbiała dostawać prezenty (...). Potaknęłam mu bardziej rozpromieniona, wszak które dziecko nie lubiło otrzymywać podarunków? – Powtarzasz się.
Z jednej strony mamy archaiczne, stylizowane na stare i mądre wszak, z drugiej – mocno kolokwialną szmatę. Brak ci konsekwencji w stylizacji językowej. Mowa bohaterki również jest po to, by przedstawiać charakter postaci; nie może być zupełnie nieprzemyślana i bez wyczucia.
— Uszyła ją moja kobieta – dodał. – przymierz. – Nie ma takiej sytuacji, w której po kropce stosuje się małą literę. Przymierz wielką. Czytanie przez takie sytuacje staje się naprawdę uciążliwe:
— To nie działa [,] mistcu Gartu [brak kropki na końcu zdania!]
– Prychnęłam z niezadowoleniem. [zbędny akapit]
— Mylisz się [,] dziecko. [zbędna kropka] – Oznajmił [małą].
Dumnym krokiem [,] jak na księżniczkę przystało [,] wyszłam z pomieszczenia [,] wracając do swojej komnaty. – Ale przecież bohaterka nie chce być księżniczką, więc dlaczego wyszła, podkreślając swoją dumę? Gdzie w niej bunt, o którym tyle już się naczytałam?
Swoją drogą po prawdzie naczytałam się o tym młodocianym oburzeniu, ale... jedynie ekspozycją. Tak naprawdę dziewczynka nie zrobiła jeszcze nic, co udowodniłoby ten bunt i przedstawiło go fabularnie.
O, wracamy do krótkich nóżek:
Byłam zmęczona, z resztą [ZRESZTĄ!] nie byłam doskonałym sprinterem z tymi krótkimi nóżkami. – Która kilkulatka podkreślałaby, że ma krótkie nóżki? No ma, czego się dziwi? I jeszcze określa doskonałych sprinterów… Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że narracja opowiada o losach Sary z perspektywy czasu i historię przedstawia dużo starsza bohaterka – i tak mnie to nie przekonuje. Kontrast jest ogromny, to po prostu źle się czyta.
Do tej pory sądziłam, że bohaterka już jako trochę starsza ucieka przed strażą, a jednak okazuje się, że robi to nadal jako dziecko:
— Zobacę cy działa. – Zaczęłam szukać go po wewnętrznej kieszeni płaszcza. – A więc ona nadal ma cztery lata? I jako sepleniąca czterolatka przytacza narracją frazy takie jak szmata, emanować, sprint, istniejąca forma życia, szczerze powiedziawszy i tym podobne? Przecież taki język w ogóle w żaden sposób nie pasuje do bohaterki w tym wieku. Sądziłam, że scenę, w której dostała kamień od swojego mistrza, tylko wspominała z perspektywy już starszego dziewczęcia, ale teraz wracam do akcji bieżącej i dziewczyna dalej sepleni? A może tak jej po prostu zostało? Ma wadę wymowy?
Przeraża mnie świadomość twojej czterolatki. W połączeniu z tą dziecięcą wadą wypada absurdalnie.
I jakim cudem czterolatka biega sama po zbrojowni, gdzie rodzice albo jakaś służba, mamki, niańki, cokolwiek? Mało tego, jakim cudem strażnicy nie złapali tego dziecka, tym bardziej że biegało na krótkich nóżkach po… błocie, grzęznąc w nim? Ten strażnik gonił ją tiptopami czy co?
Przecież straż na Vegecie to nie byle żołdacy, powinni bez problemu złapać tę dziewuchę.
Mimo zaistniałej sytuacji, która w żaden sposób nie była dla nie korzystna, gdyż opiekun zbrojowni zbliżał się nieubłaganie [,] za wszelką cenę chciałam zwalczyć ból [,] jakiego doznawałam przez Mandarkerę. Musiałam pokonać drętwotę, lęk i moc [,] jaka [która] mnie przytłaczała. Walka z kamieniem nie była łatwa, jednak powoli zaczęłam się przesuwać do wyjścia z zaułka. – Takie trudne i złożone zdania psują mi obraz dziecka. Za nic mnie nie przekonują, nie potrafię sobie wyobrazić sceny, którą przedstawiasz. Poza tym jak walczyła bohaterka? Co konkretnie robiła, walcząc z mocą kamienia? Rzucasz tylko ogólnikami, przez co wyobraźnia nie działa.
Jedyne, co w jakiś sposób pozwoliło mi poruszyć wyobraźnią i sprawiło, że się roześmiałam, to fragment:
— Księżniczko Saro? – Podeszła do mnie kobieta. – Co ty tu robisz, na ziemi?
— Bawię się. [zbędna kropka] – skłamałam. – W umielanie Tsufuli.
Choć było mi ciężko się podnieś[+ć] [,] zrobiłam to pospiesznie [,] by kobieta nic nie spostrzegła, wszak tajemniczy kamień miał pozostać w ukryciu. – Dziewczynka w tej odsłonie jest przeurocza, a jej absurdalna zabawa pasuje do tego, co przedstawiłaś ekspozycją w poprzedniej notce – bohaterka jest uczona na księżniczkę, więc zna już historię swojej planety. Powinnaś jednak odmienić: umielanie Tsufulianki, ponieważ planetę Tsuful zamieszkują według uniwersum Tsufulianie (a więc i Tsufulianki), nie Tsufule. Skoro Sara jest już tak doświadczona w nauce, powinna wiedzieć takie rzeczy.
I znowu to wszak. Dlaczego? Przecież twoja bohaterka nie ma archaicznej stylizacji.
3. CHCĘ BYĆ WOJOWNIKIEM!
— Nie mam pojęcia, co się z Tobą dzieje, ale nie zachowujesz się normalnie. – W dialogach nie stosuje się wielkich liter przy formach grzecznościowych. To nie listy.
Nadal mierzę się z nieprzemyślaną stylizacją. Z jednej strony mam zdanie Nie jestem gupia, z drugiej bohaterka mówi o swoim bracie słowami: Jak zawsze nieugięty, pozbawiony empatii, zwłaszcza wobec słabszych od siebie. – Empatia? Które kilkuletnie dziecko zna takie słowa? Skoro Sara nie potrafi wypowiadać się poprawnie, jej myśli też nie powinny być takie pokomplikowane i głębokie. Jakbyś zupełnie nie potrafiła się wczuć. A skoro ty nie potrafisz, ja też nie będę umieć. Obraz dziewczynki w ogóle do mnie nie trafia.
Tutaj połasiłabym się nawet na stwierdzenie, że narracja trzecioosobowa byłaby zdecydowanie lepszym, bo prostszym rozwiązaniem. Mogłabyś stylizować dialogi na dziecięce (co zresztą dobrze ci wychodzi; umielanie było naprawdę przewesołe), a akapity narracyjne przedstawiać wszystkowiedzącym. Wtedy obroniłabyś nawet te fragmenty o polityce z prologu. Chociaż nadal byłyby czystą jak łza, okropną ekspozycją, to przynajmniej nie czepiałabym się, że nie pasują do postaci, która nie interesuje się królestwem, a chce tylko walczyć. Narrator wszystkowiedzący nie miałby takich problemów; na dodatek już na pierwszy rzut oka widać, że jesteś amatorką i dopiero co zaczynasz przygodę z pisaniem opowiadań – wszystkowiedzący jest łatwiejszy i polecany tym, którzy dopiero co zaczynają. Narracja pierwszoosobowa wymaga przemyślanej kreacji postaci i dopasowania wszystkich akapitów pod tę kreację, co jak na razie w ogóle ci nie wychodzi (poza, jak wspominałam, partiami dialogowymi).
Mężczyzna jednak nie przestawał mi dokuczać, aż w końcu sam się roześmiał, jednak cicho, ledwo dosłyszalnie. – Skoro Sara ma tutaj kilka lat, a Vegeta jest od niej starszy, to… o ile? Na pewno o tyle, by nazywać go mężczyzną, a nie chłopcem?
[Z zakładki dowiaduję się, że tak – różnica między bohaterami wynosi 25 lat. Nie przypominam sobie jednak, bym dowiedziała się tego również z tekstu opowiadania, natomiast to właśnie ono powinno bronić się samo. Zakładki nie są od tego, by zastępować opisy i fakty wypływające bezpośrednio z tekstu].
Rozbawiło mnie, że Vegeta, słysząc prośby czterolatki o to, by ruszyła z nim na misję na odległą planetę, uznał, że brakuje jej szkolenia. Serio? Dziewczyna ledwo składania zdania, a to, czego jej brakuje, to akurat szkolenie? Kiedy ja oczami wyobraźni widzę ledwo trzymające się na nogach dziecko… Lol.
Pamiętaj, że Goku, trafiając na Ziemię, miał bodajże +/- dwanaście lat. Fakt, że wyglądał na mniej (Saiyanie dłużej zachowują młodość fizyczną) i zachowywał się nieco protekcjonalnie, nie znaczy, że miał problemy z wymową. Na tym etapie zastanawiam się też, dlaczego w tak młodym wieku Sara została wypuszczona z inkubatora?
— Tak, fsięłam te miecze, ale uzifałam tylko do zabafy. – Na moje oko mocno przesadzasz. O ile zastępowanie litery R literą L jest typowe, o tyle W – F wygląda po prostu głupio. Może: wziełam, uzywałam?
— Witaj, matko. – Zawołaliśmy oboje [,] sztywniejąc jak struna.
A więc dziewczyna potrafi jednak wypowiadać literę W!
Za dużo złych emocji we mnie drzemało. Matka mnie zupełnie nie rozumiała, a to bolało. – Ten rym za mocno zwraca uwagę.
Miałam jedynie nadzieję, że nie dosięgnie mnie kara za plądrowanie magazynów Acronian z sąsiadującej z nami planety. – WUT? Czterolatka plądrująca magazyny na planecie sąsiadów? Jak się tam dostała, jak w ogóle uciekła z zamku? Nikt jej nie szukał? Nie ma żadnego opiekuna, nie wiem, niańki? I o co chodzi z plądrowaniem, skoro dziewczynka jedyne, co potrafi, to słabo wykopywać, co udowodniła chwilę temu przed Vegetą?
To totalnie bez sensu, nic nie rozumiem.
Nadal nie potrafię się wczuć w twoją bohaterkę. Jej partie narracyjne są za dojrzałe, odklejone od całości. Szczerze? Męczy mnie to.
4. PŁASZCZ I TYRAN
Może i byłam małą, głupią dziewczynką, ale to w życiu nie pozwoliłabym sobie na pozbawienie jakiejkolwiek części swojego ciała. Nie byłam najgorsza w nauce więc ćwiczenia nie zajęły mi dużo czasu przez co nie miałam już nic do stracenia. Miałam ochotę potrenować trochę z kamieniem Mandaru jednak nie mogłam robić tego w posiadłości, zwłaszcza w swoim pokoju, gdzie w razie co każdy mógłby mnie przyłapać. – Po tym fragmencie widzę, że chyba jednak masz narrację pamiętnikarską, a Sara wspomina swoje dzieciństwo. Ewentualnie w tym rozdziale jest już po prostu starsza. W kolejnych dialogach widzę, że wypowiada się już normalnie: Potrenujmy. Tym razem będzie lepiej. Nie pokonasz mnie, jeszcze trochę… I tym podobne. Zaczynam więc wyobrażać ją sobie już jako starszą.
Za chwilę jednak znowu pojawia się wada:
— No dalej [,] Saro. [zbędna kropka] – dopingowałam siebie. – I tak wyczymałaś dużej niż za piersym razem. – Nie masz pojęcia, jak strasznie się gubię, czuję się zmieszana i sama nie wiem, w czym uczestniczę. A więc jednak nadal czterolatka? Tylko która czterolatka czyta i pisze? Rozumiem, że masz uniwersum DB, a Sara to najwyraźniej cudowne dziecko z rodziny królewskiej, ale przesadzasz. Gdyby miała lat osiem, łatwiej byłoby mi w nią uwierzyć:
Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do stolika [,] zapalając blado żółtą [bladożółtą] jarzeniówkę. Pomieszczenie nabrało przytłumionej szarości. Wyciągnęłam książkę i zeszyt. Matka każdego dnia kazała mi się dużo uczyć, gdyż chciała [,] bym była wykształcona, bym znała się na pobliskich planetach, kulturze i zwyczajach, bo to miałoby mi pomóc w przyszłości w panowaniu [,] gdyby jednak Vegety z jakiś [jakichś] powodów zabrakło, a sam nie posiadałby potomka. (...) Nie byłam najgorsza w nauce [,] więc ćwiczenia nie zajęły mi dużo czasu [,] przez co nie miałam już nic do roboty. – To wszystko jest suche i nudne, wybacz za szczerość. Bohaterka robi coś i w kolejnym zdaniu tłumaczy swój motyw, a w kolejnym – kończy działanie. Ile czasu jej to zajęło? W ogóle tego nie czuję. U ciebie wygląda to tak: Uczę się -> bo mama mi każe -> o, już skończyłam.
Nie chcę za bardzo ingerować w twój tekst, ale dużo bardziej bogaty i głęboki stałby się, gdyby Sara nie tylko to wszystko streszczała i przytaczała pozbawionymi emocji ścianami tekstu. Scena mogłaby się, na przykład, zacząć rozmową z mamą, która faktycznie kazałaby dziewczynce się pouczyć. Wtedy widziałabym, sama mogłabym stwierdzić, że kobieta jest wymagająca i robi to dla dobra Sary, ale i jej przyszłości przy boku władcy lub nawet na jego miejscu. Tak samo ta nauka powinna trochę trwać. Sara to bohaterka, która nie chce się uczyć, która chce walczyć. Którą kojarzę z psot, więc… dlaczego ta nauka przychodzi jej łatwo? I jak wyglądała, co dziewczynka notowała?
Musisz pracować nad jej emocjonalnością. Narracja pierwszoosobowa daje ci ogromne pole do popisu, mogłabym dowiedzieć się nie tylko tego, że mama każe bohaterce się uczyć, ale przede wszystkim tego, co dziewczyna o tym myśli. Spróbuję jakoś naszkicować, o co mi chodzi, spójrz:
Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do stolika. Zapaliłam bladożółtą jarzeniówkę, a w pokoju zrobiło się nieco szarawo. Nigdy nie lubiłam tego światła. Wzdychając, wyciągnęłam książkę i zeszyt. Mogłabym porobić cokolwiek innego, ale presja matki nie dawała mi spokoju. Mam być wykształcona? To będę, co z tego, że w ogóle nie podobało mi się; i tak nikt nigdy tutaj mnie nie słuchał.
Wzdychając ponownie, otworzyłam zeszyt. Historia Tsufuli? Nic nowego, czytałam ją już ze sto razy. Poczytam o Ziemi, tam był teraz Vegeta, ciekawe, co u niego…
Widzisz, z każdego zdania da się wyczytać charakter postaci, która nie jest zainteresowana i ma do matki pretensje, ale – jako księżniczka – spełnia jej wymagania, bo zna wartości. Widać też, że dziewczyna odbija myślami od nauki, jest przywiązana do brata (co wcześniej, w poprzednich notkach też tylko streszczałaś). Każdy akapit powinien składać się z jej myśli, to pomogłoby czytelnikowi nie tylko poznać fakty z życia postaci, ale też wyciągnąć o niej opinie, stwierdzić, czy ją lubi, czy nie, i czy, przede wszystkim, ją rozumie. Twoja Sara jest jak na razie strasznie sucha, pozbawiona strony emocjonalnej. Dalej wprawdzie piszesz, że zmęczyła się ćwiczeniem, ale podkreślasz to właśnie suchymi określeniami narzuconymi z góry. Piszesz: Zmęczyłam się. Zamiast pokazać, jak bohaterka ciężko oddycha, ściera pot z czoła, nogi jej drżą. To po takich określeniach czytelnik domyśli się: oho, Sara się zmęczyła. Nie musisz mu tego w banalny i oklepany sposób podsuwać pod nos. Daj mi czerpać radość z czytania i wnioskowania z obrazów, które malujesz słowem. Jak na razie to nie obrazy, bardziej pozbawiona emocji instrukcja obsługi.
Aha, i jeszcze jedno. W przykładzie, który zaproponowałam, zmieniłam nieco zdanie również pod kątem technicznym. U ciebie było:
Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do stolika zapalając blado żółtą jarzeniówkę.
A u mnie:
Wstałam powoli z łóżka i podeszłam do stolika. Zapaliłam bladożółtą jarzeniówkę, a w pokoju zrobiło się (...) – dlaczego? Ponieważ niepoprawnie użyłaś imiesłowu współczesnego (zakończonego na -ąc). Oznacza on wykonywanie dwóch czynności jednocześnie, w czasie 1:1, natomiast u ciebie bohaterka powinna najpierw podejść do stolika, a lampkę zapalić później. Nie może jej zapalić w czasie chodzenia, bo nie zrobi tego na odległość. Chyba że użyje energii, jednak nie napisałaś tego.
Zaczęłam więc toczyć walkę z kamieniem. Po bardzo długim czasie z ledwością podniosłam się [,] przybierając pozycję klęczącą. Byłam okrutnie przemęczona tym dokonaniem (...). – O, to jest dokładnie to, co miałam na myśli nieco wyżej. Jak wyglądała walka? Co robiła dziewczyna? Jak wyglądało jej zmęczenie? Dlaczego to wszystko trwa tak krótko? W ogóle nie zbudowałaś żadnego najmniejszego napięcia. Takim pisaniem nie poruszysz czytelnika.
Wszędzie się coś paliło, żup łnienjakby została na miasto zrzucona bomba (...) – hę?
Sara budzi się i zastanawia, czy przypadkiem nie spóźniła się na… imprezę. Bo słyszy, że jest głośno. Tak. Bo czterolatki chodzą na imprezy. Na pewno.
Był to obraz nędzy i rozpaczy, sama nie wiedziałam co mam myśleć, czy się bać? – W ogóle tego nie czuję, nie ma tu żadnych emocji. Podkreślenie brzmi wręcz śmiesznie w ustach czterolatki.
Wolałabym jednak, gdyby przeżywała ten straszny widok za oknem na bieżąco. Mogłaby myśleć konkretnie, a nie pisać nam, że o czymś myśli nie wprost. Mogłaby też jakoś się zachowywać. Stanąć jak wryta albo szybko pobiec do mamy, zapytać, co się stało… Kompletnie nie potrafię się w nią wczuć.
— Zapłacisz mi za to [,] Freezer! – [małą] Warknął ojciec.
Stał nad ciałem swojej królowej, która kąpała się w powiększającej się czerwonej kałuży. Zamarłam. Nie wiedziałam co robić, czy stać, czy może rzucić się na stwora siedzącego w latającym fotelu. – Widzisz, twoja narracja z perspektywy Sary za bardzo przypomina narratora trzecioosobowego wszystkowiedzącego. Czy dziecko, widząc martwą matkę, opisałoby ją w taki sposób? Nie. To zbyt poetyckie i górnolotne, Sara powinna od razu raczej popłakać się i, nie wiem, może zacząć krzyczeć do mamy, może nawet i rzucić się na nią, cokolwiek. Cokolwiek bardziej ludzkiego i odpowiadającego czterolatce. Tak samo dalej:
Na te słowa zamknęłam rozwydrzoną gębę. Ojciec właśnie się mnie wyparł [,] nie chcąc spojrzeć mi w twarz, co było dla mnie niewyobrażalnie bolesne. – Rozwydrzona gęba? O dziewczynce, która płacze za mamą? Totalnie tego nie kupuję.
Na dodatek pisanie, że coś jest bolesne, nie sprawi, że ja ten ból u bohaterki faktycznie poczuję. Tutaj potrzeba emocji podsuwanych subtelnie, nie rzuconych czytelnikowi w twarz.
Mało tego, Freezer wyszedł tu na głupka, skoro łyknął bajkę o córce służącej, skoro Sara zaczęła krzyczeć, że chce do mamy akurat, gdy zobaczyła martwą królową.
Brakuje mi też opisu Freezer i innych oprawców; bohaterka określa ich mianem istot albo dziwnych stworów, ale po prawdzie w wyobrażeniu sobie sceny ratuje mnie tylko i wyłącznie wiedza kanoniczna. Nie ma szans, by opowiadanie wciągnęło kogoś spoza kanonu, pod względem opisów mamy tu albo chamską ekspozycję, albo w ogóle brak deskrypcji na temat wyglądu bohaterów, pomieszczeń i tak dalej. Jest to poniekąd zrozumiałe, bo stosujesz narrację pierwszosoobową (więc Sara nie powinna chodzić i zwracać uwagi na elementy znane jej z życia codziennego), jednak da się wplatać opisy subtelnie, przy okazji. Niekoniecznie ścianą tekstu, jak zrobiłaś to w przypadku Oozaru w pierwszym rozdziale (swoją drogą, cały tamten akapit mógłby zniknąć, skoro do małpy i zwyczajów mieszkańców nawiązujesz w tej notce).
Mało tego. Gdzie u Freezer podziały się jego maniery?
Kiedy spałam w głębokim śnie po wyczerpującym, nocnym treningu [,] wojska tyranów zaatakowały Vegetę, zabili kobiety, dzieci i każdego [,] kto stawiał opór. Freezer dopuścił się zdrady i niemalże uśmiercił naszą rasę i to zaraz po pełni, gdzie [kiedy] wiedział, że mieszkańcy planety siedzą w domach i odpoczywają, a za razem [zarazem] chronią się przed niepotrzebną przemianą i poważnymi stratami w królestwie. Z każdą sekundą nienawidziłam tych istot [z treści wynika, że tych odpoczywających mieszkańców]. Gardziłam nimi tak bardzo, że jedyną moja zemstą zostało wyszkolenie się na doskonałego zabójcę i zadośćuczynienie. – Zadośćuczynienie to złe słowo. Zadośćuczynić powinien Freezer i jego ludzie, to słowo oznacza odkupienie win, odszkodowanie i tym podobne. Sarze chodziło o zemstę.
Uradował się Natto, syn Nappy, który wyruszył na Ziemie z Vegetą. – Ziemię.
Niestety, rozdział, choć przedstawiał wydarzenia, które powinny zmrozić mi krew w żyłach, w żaden sposób mnie nie poruszył. Za bardzo eksponujesz, a twojej bohaterce brakuje naturalności, emocji, charakteru i nawet stylizacji językowej. Wciąż mam wrażenie, że czytam wypracowanie klasowe, a nie opowiadanie.
5. KONIEC VEGETY
Mogli potraktować mnie jak innych Saiyanów lecz tego nie zrobili. Sam Freezer oszczędził mnie z niewiadomego nikomu powodu. – Ja ten powód nazwałabym imperatywem narracyjnym. Freezer jest bezwzględnym okrutnikiem i psychopatą, nie ma żadnego najmniejszego powodu, by trzymać skalane dziecko służki. Chyba że domyślał się, że Sara jest córką władców i postanowił zatrzymać ją dla siebie niczym Thanos Gamorę. Z drugiej strony powinien jednak minimalizować ryzyko – przecież chciał zlikwidować całą rasę Saiyan.
Imperatyw narracyjny. Dokładnie ta sama uwaga, która dotyczyła cudownego zainteresowania Sary walką – coś się dzieje, ale zupełnie nie ma to żadnej podstawy obarczonej logiką. Coś się dzieje, bo… tak. Bo ja tak mówię, a ty, czytelniku po prostu wierz mi na słowo i nie dziw się, że coś gdzieś się nie lepi. Tak ma być i koniec.
Przecież miałam niemal pięć lat, nie miałam pojęcia o podstawach KI. Dopiero następnego roku miałam nabyć te umiejętności. – I znów. Czy w kanonie to nie było przypadkiem tak, że dopóki Saiyanie nie potrafili poradzić sobie z walką i KI, nie byli w ogóle wypuszczani z inkubatorów?
Doznałam smaku gorzkiej śmierci nie tylko rodziców, bo jednak ryzyko w tym świecie zawsze było, jak na walczących przystało, ale i większej połowy narodu, której nikt by się nie spodziewał akurat w tym czasie. – Raz: gorzki smak, to może być porażki, a nie śmierci rodziców. W odniesieniu do czegoś tak poważnego brzmi to jak eufemizm. Straszne.
Dwa: nie ma czegoś takiego jak większa połowa. One są zawsze równe.
Trzy: problem w tym, że król i królowa nie walczyli z oprawcą. W ogóle nie było tego widać, że Vegeta potrafi walczyć, jest silnym i potężnym władcą. Nie obronił nikogo, fatalny z niego król. Kompletnie zmarnowałaś jego potencjał, jak i potencjał rasy, której główną siłą jest właśnie KI i walka.
Strasznie mi przykro z tego powodu; Sara weszła do komnaty za późno, gdy matka już nie żyła, ale ojciec? Okropnie mnie rozczarował.
Młodzieniec był dobrze zbudowany jak na piętnaście lat, z resztą jego ojciec był ogromnym humanoidem. Tak jak ja stracił matkę (...). – Mieszasz się w podmiotach. Ze zdania wynika, że matkę stracił ojciec młodzieńca. Dalej podobnie:
Moje serce pękało z bólu, a nienawiść rosła z każdą sekundą. Nienawidziłam jego tak bardzo! – Serca nienawidziła? Bo mnie się wydaje, że jednak Freezera.
Moje serce pękało z bólu, a nienawiść rosła z każdą sekundą. Nienawidziłam jego tak bardzo! – Serca nienawidziła? Bo mnie się wydaje, że jednak Freezera.
Nagle otworzyły się drzwi, a do środka weszło dwóch zakapiorów z Kosmicznej Organizacji Handlu, a zaraz po nich On, w swoim latającym pojeździe. – Błagam cię, pisanie nazwy antagonisty wielką literą (co jest wyznacznikiem czego? szacunku?) jest słabe. Na siłę próbujesz wcisnąć do opowiadania fakt, że mowa o głównym antybohaterze, strasznie złym i niedobrym, i tak dalej. Bądź bardziej subtelna.
Na dodatek ktoś, kto nie jest zaznajomiony z uniwersum, nie będzie miał pojęcia jak wygląda i czym lata Freezer.
Gotowało się we mnie wszystko, a nie tylko ja przeżywałam to piekło. – Co by ci szkodziło pokazać to gotowanie? Tylko mnie o nim sucho zapewniasz, a to nie wystarcza.
W tej części myślniki dialogowe są czarne, przez co w ogóle ich nie widać na ciemnym tle.
Bohaterka jest zakładnikiem w statku kosmicznym wroga, który przychodzi i mówi, że zlikwiduje planetę. I nagle następuje zdanie:
Nie minęła długa chwila, kiedy naszym oczom ukazała się eksplozja, zarazem śmierć reszty wojowników, którzy wciąż dzielnie walczyli o The Vegete. Wybuch był tak potężny, że oślepił nie tylko mnie. – Ale gdzie im się to ukazało? Na jakimś monitorze? Za oknem? Co mam sobie niby wyobrazić? Dopiero dalej pojawia się informacja o oknie, ale już jest za późno na tę wzmiankę, ona powinna pojawić się wcześniej. Czytelnik musi wiedzieć, gdzie wyimaginować sobie wybuch, informowanie o tym później już nic nie wnosi.
(...) którzy wciąż dzielnie walczyli o The Vegete. – O Vegetę. Używasz polskich nazw (o rety, nawet tego nieszczęsnego Komórczaka…); nie możesz sobie tak żonglować językami w opowiadaniu od początku pisanym po polsku.
Vegeta została zniszczona, a ja w ogóle nie czuję bólu, który towarzyszy bohaterce. Straszna emocjonalna susza. Mało tego, prawie pięciolatka zamiast realnie cierpieć, zachwyca się oczami znajomego piętnastolatka z celi. To jest dla mnie jakiś absurd:
— To koniec. – Odparł zmartwiony Natto.
Spojrzałam na niego. Jego oczy… Równie piękne jak i wczoraj zalane morzem łez. – Na dodatek zmartwiony? Serio?! Jego planeta wybuchła, a ty nazywasz jego odczucia zmartwieniem? To kolejny eufemizm pełną gębą. Jakby powiedzieć, że, nie wiem, metody wychowawcze Piccolo na Gohanie były... nieco niepedagogiczne. Po co ci te przekłamujące uładnienia?
— Mam nadzieję, że podobał się wam mały pokaz moich możliwości. – Uśmiechnął się upuszczając z dłoni maleńkie odłamki planety, które udało mu się złapać. – Jak udało mu się je złapać? Przecież był na statku. To, że wyszedł z pomieszczenia, w którym przetrzymywani byli zakładnicy, nie oznacza, że wyszedł poza statek w ogóle. Czy jednak to oznacza? Czy to był statek jednopomieszczeniowy?
Przez takie zamieszanie nie wiem, co mam sobie wyobrażać. Przez całą notkę mam na twarzy mindfuck.
Mowa Saiyana była dla mnie bardzo poruszająca. Sama mało co wiedziałam jaka jest polityka na planecie, a raczej była. – Pierwszy rozdział ukazywał coś zupełnie innego.
Męczy mnie stylizacja językowa bohaterki. Raz epatuje poetyckimi frazami jak piękne oczy młodzieńca, kąpiel w czerwonej kałuży i tak dalej, a raz rzuca rozwydrzonymi gębami czy jaszczurzymi facjatami. Naprawdę nie czujesz, że tu nic do niczego nie pasuje?
Mało tego, w obecności pięciolatki Freezer zabija kilku jej towarzyszy stojących po jej stronie, a ona… nic. Stoi i sucho to opisuje. To taki narrator trzecioosobowy, ale z odmienionymi końcówkami.
Jakoś w zwrotach do Freezera Sara potrafi powiedzieć: Wybacz, panie nasz, ale rozmawiając z Natto, znów pojawia się coś takiego:
– Nie móf tak. [zbędna kropka] - [myślnik] wyszeptałam [kropka] – Błagam…
Wnoszę o trochę konsekwencji.
Ja się boję – wyjąkałam - Chcę do mamy!
Po tych słowach uświadomiłam sobie, że przecież nie mam już matko, bo została zapbita z rąk sługusów Changeling, się toć zginęła zanim zdążyłam dotrzeć do Sali [małą literą] tronowej. – Się toć? Matko? Naprawdę?
Po co zgłaszałaś ten tekst do oceny? Przecież widać, że on jest ewidentnie niesprawdzony, nie miał kontaktu z betą, ba, wygląda to tak, jakbyś nawet ty nie przeczytała tego, co opublikowałaś.
To jeszcze dzieciak bez ukierunkowania – [małą literą] Mruknął Freezer [kropka] – Będą z niego w ogóle ludzie? – Nie sądzisz, że do Freezera totalnie nie pasują takie mocno… ziemskie frazeologizmy? No właśnie. Pomijając, że twoja bohaterka jest pozbawiona strony emocjonalnej i nie ma własnej stylizacji językowej, cały świat, który przedstawiasz, mimo że piszesz w oparciu o uniwersum DB, nie posiada… charakteru DB. Duszy DB. Czegokolwiek, tego magicznego czegoś. Przypomina mi się Bezruch Niah, w którym na porządku dziennym były subtelne nawiązania do uniwersum potterowskiego. Bohaterowie magiczni nie mogli myśleć jak mugole, dlatego mówiło się o miejscu, w którym dobranoc mówi… ponurak. U ciebie właśnie tego bardzo, bardzo mi brakuje. Takich delikatnych niuansów utrzymujących mnie w przekonaniu, że czytam ficzek DB.
— Jeśli zginiesz [,] to, [przecinek zbędny] kto przywróci nasz ród? – [małą literą] Dodał cicho [dwukropek] – Musisz [,] księżniczko [,] być silna [,] jak na wojownika przystało! – Ale przecież w pomieszczeniu byli strażnicy. Dlaczego Natto krzyczy? To mocno nieodpowiedzialne.
Przyjaciel dodawał mi sił, choć wcale nie chciałam w tej sytuacji czuć się lepiej. Czy nie miałam prawa do żałoby? – Jaka czterolatka zna pojęcie żałoby?
Wstałam i podeszłam w miejsce gdzie stał wcześniej okrutny Freezer. – Wystarczy, że bohater jest okrutny w scenach. Nie musisz tego jeszcze dopisywać. Jakbyś chciała mnie na siłę przekonać…
Ja byłam zbyt zmęczona [,] żeby dojść do kajuty, a Natto [,] mając swoją obok mnie [mojej] [,] zaniósł moje zwłoki i położył na łóżko. Zdjął pelerynę ze mnie i okrył nią moje zziębnięte ciało. – Ale skoro Sara zasnęła, to nie powinna chyba pisać o tym, co zrobił z nią Natto po jej zaśnięciu, bo skąd miałaby to wiedzieć? I skąd wie, że była wtedy zziębnięta i Natto czuł ten ziąb? Nie może mieć o tym pojęcia, bo przecież nie odczuwa dokładnie tego samego, co odczuwa nastolatek.
Widać, że narracja pierwszoosobowa ci nie służy.
6. JAK BYĆ WOJOWNIKIEM?
„— Ja? – Zdziwił się jeden z ludzi KOH”. – Jeżeli już musisz użyć skrótu, by wciąż nie powtarzać pełnej nazwy komitetu, zrezygnuj z kursywy i odmień. Ludzie z KOH-u.
Piszesz o wykorzystywaniu nowego imienia, co stało się dla Sary i innych rutynowe, ale to wciąż puste streszczenie. Potem mieszasz je z ekspozycją, mamy akapity w takim stylu:
Od czasu pojmania minęło dużo czasu, a mimo to gniew i ból się nie pomniejszał.
I takim:
Z Natto także podniosłam swoje kwalifikacje by nie stać się tarczą do wyładowywania stresu przez Changelinga. Stał się w tych ciężkich czasach moim przyjacielem i oparciem (...).
Zastanawiam się, gdzie się tak spieszysz. Dlaczego chodzisz na skróty i opisujesz, zamiast pokazywać? Dlaczego nie dasz mi sceny treningu jednej i drugiej, abym mogła zauważyć rozwój postaci i łączącej ich relacji? To, co publikujesz, to tylko puste informacje, niemające żadnego znaczenia. Przez to również nie mogę poczuć żadnej więzi z twoimi bohaterami. Są mi kompletnie obojętni. Tak naprawdę wisi mi, co się stanie z Sarą, bo nie przepadam za nią. Jest idealizowana; młodziutka, ale doświadczona. Ma tragiczną przeszłość, chce wyróżniać się z tłumu, szybko przyswaja nową wiedzę, niektóre z jej zdań są przepoetyzowane, inne pokazują, że babka jest mocna w gębie… Ta wybuchowa mieszanka nie trąci ci czasem Mary Sue?
Nawet latanie opanowałam w mistrzowsko szybkim tempie (...) – o, no proszę, kolejna wyjątkowość. Szkoda, że ani razu nie pokazałaś sceną, jak bohaterka przyswaja te umiejętności. Kilka zdań dalej: W końcu nauczyłam się kontrolować swoją moc perfekcyjnie, co było dość proste (...). – No super, naprawdę. I to ma być cały ten trening? Był i już, jestem wyszkolona perfekcyjnie? I oczywiście wspaniała i najlepsza główna bohaterka potrafi wszystko w wieku pięciu lat. Cudowne dziecko.
Aż odechciewa się czytać o jej przygodach, skoro dziewczę wszystko potrafi. Wiadomo, że nie ma co piętrzyć jej przeszkód, bo wszystkie pokona jednym susem.
Okej, piszesz o treningu. Czy Freezer nie czuje drzemiącej w księżniczce wielkiej energii, charakterystycznej dla Saiyan? Nie zmierzył jej poziomu KI na jakichś standardowych badaniach albo chociażby typowym pierwszym lepszym detektorem? I co z pełniami i jej strachem przed Oozaru?
Radowałam się swoją rosnącą mocą z dnia na dzień, bo tyle miałam w sobie nieodkrytych pokładów energii! Tyle ciekawych walk do stoczenia! – A co z kamieniem i peleryną? Nikt dziewczynki-sayianki nie przeszukał, nie domyślił się, że ma przedmioty emanujące pewnie jakąś energią na kilometr?
Wyciągnęłam zza kamizelki otrzymanej od wojska Freezera łańcuszek, który otrzymałam od brata.
To było bardzo ciekawe przeżycie! Ludzie tyrana [,] będąc gotowi do walki [,] patrzyli [,] jak ich słabi przeciwnicy padają jak robaki. Stojąc na wysokim wzniesieniu [,] urządziłam sobie deszcz ognistych pocisków [,] nie zwracając uwagi [,] w co trafiłam, po prostu chciałam być taka jak oni, niezwyciężona. Nawet i w swoich celowałam. Jeden zmarł, co mnie nad wyraz zaskoczyło, bo myślałam, że jego ludzie są okrutnie silni. Niestety tylko jednego, w dodatku był w już w ciężkim stanie.
Co? Co tu się właściwie stało…? Czy to właśnie retrospekcja jakiejś bitki, w której Sara pierwszy raz w życiu pozbawiła kogoś życia? I opowiada o tym tak lekko, jakby naprawdę nic się nie stało? Zabijanie nawet swoich to dla niej ciekawe przeżycie? Niestety zabiła tylko jednego?! No to powiem ci, że się z Sarą nie polubimy…
Na pewno się nie polubimy! To dziewuszysko mnie okropnie od siebie odpycha. Dlaczego robisz coś takiego ledwo pięciolatce? Nawet jeżeli ma zacięcie do walki, w jakiś wyjątkowy sposób powinna przeżyć pierwsze w swoim życiu zabójstwo, nie sądzisz? Poza tym ta wypowiedź jest paskudnie infantylna, a to tak strasznie gryzie się z odbieraniem życia, że aż mi witki opadły.
Wyobraziłam sobie ogromne [,] błyszczące kule, na których widok brakowało tchu. Zaczęłam wariować [,] bo Basjin nie chciał mi nic więcej powiedzieć. Nie cierpiałam [,] kiedy nie wiedziałam czegoś [,] o czym usłyszałam, a w tym przypadku były tym niejakie kryształowe kule. – Pokaż, nie opisuj. Co to znaczy wariować? Co konkretnie robiła Sara?
— Ponieważ masz dopiero siedem lat i nie umiesz dobrze walczyć – [małą literą] Odpowiedział. – Siedem? Jeszcze kilka akapitów wyżej miała pięć!
Zatkało mnie. Nie wiedziałam co powiedzieć przez jakieś pięć minut. – Pięć minut to bardzo długo. Jeżeli reakcja nastąpiła po dokładnie takim czasie, to już nie jest problem odebrania mowy i zdziwienia, tylko problem z łączeniem wątków. Wiesz, wolny procesor…
Tylko jak miałam tego dokonać? Przecież nie mogłam iść do Changelinga i stanąć przed nim wykrzykując luźno: Słuchaj no, ty potworze, ale zabiłeś mojego brata? – Nie zrobi tego przede wszystkim dlatego, że Freezera przecież nie ma na statku; jest na Namek. A skoro tyrana nie ma, może mogłaby coś pokombinować, a nie tylko siedzieć i nic nie robić?
To, że Sara myśli, że jest pod obcasem tyrana i nie widzi możliwości, jest głupie i robi z niej kretynkę, wybacz. Dziewczyna nie dostrzega jakiejkolwiek szansy – tego, że dzięki straży Freezera nauczyła się walczyć. Tego, że mogłaby to wykorzystać, chociażby proponując współpracę czy pomoc. Mogłaby starać się, by zesłano ją na Ziemię lub zostać na Namek, starać się uciec… Przecież podobno już wszystko potrafiła.
Dodatkowo męczy mnie to, że wypowiada się pogardliwie, mówi na przykład o tej całej Ziemi, jakby nie zależało jej na miejscu, w którym przebywa jej brat. Powinna raczej cieszyć się, że uciekł przed tragedią, w której mógłby zginąć. Nie ma w niej za grosz empatii, szacunku, dobroci i tak dalej. Na jakiej podstawie mam ją polubić? To paskudne dziewuszysko.
Może taki miałaś cel? Wykreować właśnie taką małolatę, która doceni pewne wartości i zauważy, co umyka pod jej nosem, za jakiś czas, jednak w obliczu tego, że w dwóch czy trzech zdaniach streściłaś dwuletni trening, nie spodziewam się po tej historii zbyt wiele.
7. KOSMICZNE TRENINGI
Że w końcu przyszła ta chwila by dowiedzieć się czym były kryształowe kule? Dowiem się wszystkiego, co mnie męczyło już od dłuższego czasu nieobecności Freezera i reszty jego załogi? – Poznanie, czym są te kule, mogłoby być ciekawym wątkiem, który rozwinąłby ci fabułę i przy okazji postać. Sara mogłaby próbować czegoś dowiedzieć się na własną rękę, zapytać kogoś innego albo podpuścić jakoś, by się wygadał, na statku znajdowało się przecież wiele osób, nie tylko Gerudo czy Ginyu. Piszesz, że dziewczynie bardzo zależało, ale nie widać tego po jej czynach, natomiast ciekawy bohater to ten, który działa. Jak na razie Sara nie robi nic, mimo twoich zapewnień chociażby o treningu, który nie pojawił się w scenach.
Śmieszy mnie to, że w tym rozdziale pojawia się informacja, że bohaterka jest zszokowana tym, że Freezer ma kłopoty. Już w poprzednim rozdziale o tym pisałaś, więc teraz to zdublowana informacja, na którą Sara reaguje z opóźnieniem. Spójrz, rozdział 6.:
— Może nie będę się nudzić… – Mruknęłam załamana.
— Freezer ma kłopoty dlatego nas wzywa. – Dodał szeptem. – Ma problemy ze zdobyciem kul.
Co było nad wyraz dziwne, bo był niesamowicie potężnym władcą.
A teraz 7.:
— Co się stało? – wydyszałam pospiesznie.
— Frezer ma kłopoty. – Odparł spokojnie przeglądając pazę swojego scoutera.
— Kłopoty?! – Zszokowało mnie.
Porządnie mną wstrząsnęła ta informacja.
Piszesz też o tym, że Sara jest świadoma, że narobiła kłopotów, ale jednocześnie żadnych kłopotów nie widziałam sceną. Streściłaś, że bez rozkazu odebrała życie jakimś wojownikom, ponieważ ją poniosło, ale moja wyobraźnia w żaden sposób nie zarejestrowała tego wydarzenia, bo nie było pokazane w tekście. Show, don’t tell, i tak dalej.
Wychodzi na to, że Sara ma niepowtarzalną okazję, by zinfiltrować towarzystwo na statku i trochę poszperać, podziałać, zrobić cokolwiek, ale obraża się na świat, że wojownicy nie zabrali jej ze sobą na Namek. I ostatecznie nie robi nic, nie widzi nawet okazji, która spadła jej jak z nieba. Na dobrą sprawę, skoro biega po statku jak jej się podoba i nikt jej nie kontroluje, mogłaby nawet ukraść jakąś kapsułę (podobno przygotowanie jednej trwa aż, olaboga, pięć minut) i dać nogę. Serio, cokolwiek byłoby ciekawsze od niczego.
Parę osób z kolektywy odleciała bezpowrotnie. – Odleciało.
Ogromna szklana kopuła unosiła się do góry w bardzo wolnym tempie zasysając w przestrzeń kosmosu wszystko w swoim zasięgu. (...) Zaczęłam latać po statku i wyłapywać przedmioty, które chciał zabrać kosmiczny pył i przestrzeń jak czyniła to większa część załogi statku. (...) Parę osób z kolektywy odleciała bezpowrotnie. Straciła swoje życie dusząc się bezwzględną próżnością kosmosu. (...) Jedne głowy eksplodowały, innym wychodziły z oczodołów gałki, mimo to patrzyłam na wszystko wiedząc, że tak właśnie wygląda śmierć, ta której mogłabym kiedyś nie uniknąć, ta której chciałam dokonać na oprawcach swojego ludu. – Ale przecież piszesz o duszeniu. Kiedy brakuje tlenu, osoba po prostu usypia, a w kosmosie – zamarza. Nie ma tu cudów na kiju w postaci wybuchających w atmosferze głów i wypływających gałek… Fuj, fuj, fuj i na dodatek mocno nierealistyczne. Te oczy, zamiast wyskakiwać, powinny w trymiga po prostu zamarznąć. I nic więcej.
Dodatkowo jeszcze Sara wstrząsa się tak, jakby sama rozdział temu nie zabiła nikogo, a przecież deszczem ognistych pocisków bezwzględnie i bez pomyślunku odbierała życie i nawet uznała to za ciekawe. Gdzie tu sens? Jakiś kręgosłup moralny? Konsekwencje prowadzenia postaci? Albo jest wrażliwa na śmierć i troszczy się o innych, albo ma to wesoło w dupce… Albo rybki, albo akwarium.
Przed oczami miałam migawki, zupełnie jakbym odpalił po klatkowo [poklatkowo] obrazy wspomnień. – A co to za zmiana płci?
Dlaczego tylko Sara szuka wyłącznika? Gdzie jacyś specjaliści, operatorzy i tak dalej?
Chociaż nie był wstanie wytknąć nikogo palcem, nawet nie pomyślał by mógł wytypować mnie, wszak ocaliłam resztę tych istnień. – Niby dlaczego? [imperatyw] Siedziała najbliżej włącznika; chyba nie była w tej maszynowni w tym momencie sama? Dlaczego miałaby? Nikt jej nie pilnował? A gdzie jacyś, nie wiem, pracownicy?
Zobacz, ile mam pytań. Wynikają tylko z tego, że kijowo wprowadzasz mnie w sytuację, masz bardzo mało opisów, wszystkiego muszę się domyślać. Piszesz o załodze dopiero, gdy wybuchł alarm. Pojawili się, przybyli, czy byli tam od początku?
Kto by się czepiał siedmioletniego, [przecinek zbędny] Saiyana o coś podobnego? – Zakładając, że Sara to dziecko służącej, na dodatek znajda-zakładnik, mogliby się jej czepiać. Tym bardziej że sprawiała wszystkim kłopoty i raczej nie była lubiana na pokładzie.
(...) Natto mi zabronił z obawy, że zostanę zdemaskowana, albo sama sobie strzelę w kolano i się wydam. – Sobie strzela się w stopę. W kolano – komuś. Poza tym na jedno wychodzi, czy się wyda, czy zostanie zdemaskowana. W obu przypadkach efekt końcowy jest ten sam; nie musisz się rozdrabniać.
— Mamo [,] gdybyś wiedziała, że tak się losy potoczą [,] pozwoliłabyś zostać mi wojownikiem? – [małą literą] Mruknęłam do siebie. – Byłabym silniejsza niż teraz. Mogłabym uciec… – Nie rozumiem, dlaczego nie próbuje teraz. Jest całkiem silna, z tego, co opisujesz, i wielce utalentowana. Nie wiem, co trzyma ją na tym statku.
Leżałam wycieńczona po treningu na mokrej posadzce kabiny prysznicowej. – O, kolejny trening, który był, ale tak naprawdę wcale nie. To się zaczyna robić nudne.
W ogóle twoje opowiadanie jest strasznie nudnawe pod tym względem. Scena z otwarciem komory była do tej pory najciekawszym elementem fabuły (ponieważ w całości była sceną, tak właśnie), postawiłaś w niej na czasowniki i nawet jakieś emocje, ale z drugiej strony te wypływające oczy i wybuchające głowy mocno podkoloryzowały obrazek. Poza nią w opowiadaniu jak na razie nic się nie dzieje, Sara jest nieznośna i coraz bardziej jej nie lubię. Przez swoją nieostrożność naraziła statek i samą siebie, nawet nie poczuwa się do winy – no, może chwilkę, bo w kolejnych akapitach czytam zdania takie jak: Nudziłam się jak mops. Ale fest przejęcie…
Natomiast muszę docenić emocje w scenie z pierścieniem. Pytania retoryczne zadawane w eter – po kolei: do mamy, taty i brata, a potem łkanie i w końcu pozbieranie się i zabranie za trening… To było dobre. W końcu pokazujesz bohaterkę, która radzi sobie mimo przeciwności. Pierwszy raz. Nareszcie.
Może nawet coś z tej Mary Sue ci jeszcze wyjdzie.
8. KIERUNEK ZIEMIA
Na tym etapie przestaję poprawiać ci przecinki i mniejsze błędy, w tym te dotyczące dialogów; jest ich zwyczajnie za dużo. Praktycznie w każdym zdaniu coś nie gra.
Nie rozumiem, dlaczego dzień, w którym Sara dowiedziała się o porażce swojego oprawcy, bohaterka nazywa dniem… ponurym. To ma być jakiś syndrom sztokholmski? Dziewczynie jest smutno, bo nowy przyszywany tatuś ledwo żyje? Tak to odbieram. Mam mieszane uczucia.
Zacytuję teraz największą bzdurę tego rozdziału:
– Trzech z was zostanie główno-dowodzącymi, a stu pierwszych poleci jako armia przyboczna – Oznajmił król Kord – Podbijemy tę planetę [,] zrównamy ją z ziemią, a potem dobrze sprzedamy.
(...) W głowie powtarzałam sobie tylko jedno zdanie: CHCĘ BYĆ WYBRANĄ. Byłam do tego stopnia zdesperowana, że oddała bym [oddałabym] własny ogon [,] by polecieć na spotkanie z tajemniczym wojownikiem. Byłam wielce zdumiona [,] gdy zostałam wymieniona! Byłam jednym z najlepszych wojowników Freezera, choć entuzjazm powinien mi nieco zelżeć, bo najlepsi przecież polegli na Namek, a mnie szkoliło Ginyu Force, które przeszło do historii. Kto by pomyślał, że saiyańskie dziecko może należeć do wojsk Freezera i być zarazem jego największym wrogiem?
Absurdalna jest dla mnie taka sytuacja, w której główna bohaterka w wieku odpowiadającym dziecku ze szkoły podstawowej (tak, nawet w uniwersum DB to jest po prostu głupie) zostaje głównodowodzącą załogi Freezera mianowaną przez jego ojca. Chcesz mi powiedzieć, że dziecię jest tak potężne? I nikt nie będzie podejrzewał, że ta sama wszechmocna Saiyanka będzie chciała się kiedyś zemścić? Najgorsze jest to, że ja to wiem, inni czytelnicy pewnie też, tekst jest pod tym względem mega przewidywalny, a poważnym i szanowanym w galaktykach oprawcom ten fakt umyka pod samym nosem. To jest ten sam poziom absurdu, który widziałam w nowych Gwiezdnych Wojnach, kiedy Naczelnemu Wodzowi Najwyższego Porządku miecz świetlny kręcił się bez pardonu koło dupy i facet nawet tego nie dostrzegł. Kwik, kwik, kwik.
Wiesz, co jeszcze mnie śmieszy? Sara dobrze wie, że ten, kto pokonał Freezera, jest potężny i niebezpieczny, ale jednocześnie chętnie by się z nim spotkała i pewnie stanęła z nim w szranki. Problem w tym, że sama również wie, ile czasu jeszcze musi poświęcić treningom, aby pokonać Freezera. Mówi o latach, a więc gdzie tu jakaś logika?
Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że całego tego wybierania i mianowania nawet nie opisałaś. Byłaby z tego naprawdę ciekawa scena, ale jak zwykle połasiłaś się tylko na streszczenie. Streszczałaś również wszystkie treningi, więc tak naprawdę nie mam żadnego dowodu, że główna bohaterka faktycznie jest aż tak dobra. Dla mnie to nadal tylko nieodpowiedzialny dzieciuch, który dawno powinien nie żyć, ale Freezer, nie wiadomo dlaczego, stał się mniej ostrożny.
Nagle niektóre z myśli bohaterki w narracji pierwszoosobowej zaczęłaś zapisywać… kursywą. Po co? Przecież każde zdanie tego opowiadania to jej myśl!:
„– Poza jednym Saiyanem, który niemal zabił czcigodnego Freezera – Wtrącił Avo, jeden z ostatnich ludzi sił specjalnych imperatora, dłubiąc palcem w uchu.
Stanęłam jak wryta. Jakiś rodak o potężnej sile praktycznie zabił Freezera, mieszkał sobie na innej planecie chroniąc jakiś słaby lud. Niesprawiedliwe! Gdzie był kiedy zabili mi ojca i matkę?! (...)
– Panie, jak nazywa się ta planeta? – Zapytał pospiesznie fioletowoskóry jaszczur o żółtych gałkach ocznych.
– Ziemia – Rzucił szybko Avo zerkając na komputer pokładowy.
– Ziemia… – Pomyślałam głośno.
Coś mi ta nazwa mówiła. Tylko nie mogłam sobie przypomnieć co i dlaczego jednak powinna”. – Twoja bohaterka była podobno wykształcona, szybko zdobywała wiedzę, dużo czytała w dzieciństwie i tak dalej. Jej brat poleciał na Ziemię i często go wspominała, a teraz… nagle, tak o, po prostu, zapomniała, jak nazywała się ta planeta?! Autorko! To jest kompletnie od czapy!
Poza tym, rodak nie zabił Freezera praktycznie. To by znaczyło, że Freezer naprawdę nie żyje, a to kłamstwo. Chyba szukałaś innego słowa.
I jeszcze jedna rzecz, która strasznie mnie irytuje w twojej pisaninie. W odniesieniu do różnych ras, różnych planet i wręcz nawet galaktyk, w tak rozległym uniwersum jak Dragon Ball, często używasz frazeologizmów typowo ludzkich, naszych. Nie starasz się, by wprowadzić mnie w inny świat, tylko piszesz tak, jakbyś tworzyła opowiadanie o ludziach. Przykład:
Trzęsłam się jak osika – skąd bohaterka, nigdy nie będąca na Ziemi, wie, czym są osiki? Albo: Podbijemy tę planetę zrównamy ją z ziemią, a potem dobrze sprzedamy – dość... niezręcznie jest mówić o zrównaniu z ziemią samej Ziemi. Mogłabyś tego uniknąć.
Do tego strasznie nieodpowiedzialne jest drzeć się, że Vegeta jest na Ziemi, więc odnajdę go i odbudujemy nasz dom (co brzmi dość niefortunnie, biorąc pod uwagę, że bohaterowie są rodzeństwem…). Przecież na statku kogoś tak przezornego jak Freezer na pewno te krzyki mogłyby się nagrać w kamerach lub na podsłuchu [update: potem okazuje się, że Sara ma swój własny prywatny detektor…]. Tym bardziej w kajucie Saiyanki.
9. PLANETA ZIEMIA
Gyniu niejednokrotnie oszczędzał pieniądze na elektronice by móc dobrze je wydać na międzygalaktycznych wczasach, na które mógł sobie pozwolić raz na dwa lata (...) – kolejna bzdura. Gyniu miał najnowsze technologie, nie musiał wydawać żadnych pieniędzy; przychodził i brał, co chciał. Na dodatek jego technologia wcale nie była powolna. Skąd ci to przyszło do głowy?
I ten Saiyan, który bronił Vegety – pan Bardock. Zginął honorowo i do ostatniego momentu bronił naszego domu nim ten przestał istnieć, a ja byłam zmuszona oglądać śmierć to ze statku matka… – Dlaczego nie wspominasz o tym w momencie ataku na Vegetę, tylko o Bardocku dowiaduję się dopiero teraz? Wygląda to tak, jakby nie Sara sobie o nim przypomniała, ale jak gdybyś przypomniała sobie o nim właśnie ty. Tak na ostatnią chwilę.
Ech, kłopotliwe jest to, że Sara pamięta jakieś mniej ważne elementy sprzed kilku lat, na przykład imię jakiegoś tam pana Bardocka, ale nazwy planety, na której wylądował jej ukochany brat, to już nie.
Nie mieli zamiaru tracić wojsk, choć zupełnie inaczej odbyło się to na ziemiach Nameck'an. – Nameczan. Przecież cały czas zapisywałaś: planeta Namek. Skąd nagle to „ck” w środku?
Gdy nadszedł ten czas i drzwi statku powoli zaczęły się otwierać. Przełknęłam ślinę, a pierwsi wyszli pikinierzy. – Co? Jacy znowu pikinierzy?! Co to, this is Sparta?
Rondo [to, co] chwilę później się wydarzyło [,] przeszło moje najśmielsze oczekiwania. – Z ciekawości zapytam: czy czytasz to, co napisałaś, przed publikacją…?
W kilka sekund po opuszczeniu statku zaczęli padać jak robaki, tworząc kreatywne dywan już u wrót. – To określenie padło już wcześniej, przy okazji sceny z deszczem ognistych kul. Nie musisz się powtarzać; język polski jest wystarczająco rozwinięty i elastyczny. Na dodatek ten sarkazm o kreatywnym dywanie ze zwłok jest tak nieodpowiedni w ustach Sary… Jak mam ją polubić, skoro ma taki charakter?! Jest cyniczna, a aby taki bohater był znośny w oczach czytelnika, musi posiadać jakieś inne cechy i być bohaterem przede wszystkim aktywnym. U ciebie małolata jeszcze niczego nie udowodniła, a słowa dobiera tak, jakby już wszystko wygrała i mogła sobie na to pozwolić. Aż nóż mi się w kieszeni otwiera.
Jego kolor włosów zdradzał mi, że nie był poszukiwaną osobą przeze mnie. Musiałam przyznać, że się zawiodłam, bo oczekiwałam swojego brata. – Serio, tylko po kolorze włosów? Nie poznała po innej twarzy, budowie ciała, w tym wzroście? + Szyk: poszukiwana przeze mnie osoba.
Nagle okazuje się, że potężna główna bohaterka jednak nie jest tak potężna i jak przychodzi co do czego, nic nie potrafi, nic nie robi, znów sprzyja jej szczęście. Gdy nadarza się okazja, Sara po prostu zakłada płaszcz i znika, i ucieka (czy ten płaszcz pochłania energię, że nie da się jej wyczuć? Bohaterka ucieka i nikt nie obczaja, że bije z niej KI?). Rety, jakie to rozczarowujące, szczególnie gdy mowa o uniwersum Dragon Ball, które opierało się głównie na walce; ty natomiast jeszcze ani razu żadnej nie przytoczyłaś. Piszesz tylko, że przeciwnicy… padają. Wyżej jak robaki, a w kolejnym zdaniu tak:
Padali jak kukły jeden po drugim, zupełnie jakby ich dotychczasową moc nie istniała (...). – Wybacz, że to napiszę, ale dawno nie czytałam tak słabego opisu starcia. Gdzie konkretne ciosy i gdzie jakieś napięcie?
Skoro Sara wspomina, że na Vegecie była tylko czerwona gleba, to skąd wie, że trawa nazywa się trawą? Albo skąd wie, że woda na Ziemi jest bezbarwna, skoro na Vegecie była różowawa? Odnajduje się bardzo dobrze, cały czas wspomina tylko, że jest podjarana i jest pięknie, ale, kurde, to jest tak bardzo infantylne, nieodpowiedzialne, niedorzeczne i zwyczajnie słabe, że aż się odechciewa czytać. Albo emocje biją z niej za mocno i są przesycone jak u typowej marysujki, albo nie ma ich wcale, postać staje się obiektywną królową lodu. W ogóle nie potrafisz jej prowadzić. Ani realistycznie, ani konsekwentnie.
Dodatkowo o tym, że bohaterka to idiotka, utwierdza mnie w przekonaniu fakt, że wyrzuciła detektor do wody. Przecież miała znaleźć Vegetę, prawda?
Ej, ej… chwila! Chcesz mi powiedzieć, że ONA CAŁY CZAS MIAŁA PRZY SOBIE DETEKTOR?! Przecież one działają nieprzerwanie; jeżeli ma go na sobie, wszyscy wiedzą, gdzie leci, jak i ona może obserwować bitwę (której nie obejrzała tylko dlatego, bo uznała, że musi już uciekać). Pamiętasz, jak Raditz zabił Goku i Piccolo zdradził wtedy tajemnicę o Smoczych Kulach? Raditz miał wtedy na sobie detektor; tak właśnie Freezer się o nich dowiedział. Dlaczego więc teraz nikt nie poznał, gdzie Sara poleciała, ani ona nie śledziła przebiegu walki, nie zainteresowała się, czy ktoś też nie ruszył za nią? Jest strasznie beztroska, przez co w opowiadaniu nie ma ani krzty napięcia.
10. TAJEMNICZY CHŁOPIEC
Ano właśnie. Wyrzuciła detektor, a teraz sieje dramę. O rety, co za tępa strzała… I co za przewidywalna, jednowątkowa linia fabularna.
Tamtego młodzieńca jakoś nie dziwił nawet wygląd Frezzer’a, a im wypadały szczęki z zawiasów, a przecież byliśmy podobni do siebie. – Freezera. Nie rozumiem. Przez dziewięć rozdziałów odmieniałaś dobrze, a teraz nagle stawiasz apostrof. Mało tego, strasznie niekonsekwentna jesteś również, jeżeli chodzi o wykorzystywane słownictwo. Mieszasz angielskie z polskimi tłumaczeniami. Piszesz, na przykład, scouter zamiast detektor, ale inne nazwy (na przykład Rezonku Energy Dan, którego Sara używa po raz pierwszy, wymknąwszy się ze statku) masz przytaczane po polsku.
Znów pojawiają się wzmianki o treningach, o których nigdy nie napisałaś ani słowa więcej. Bardzo pędzisz też z fabułą; mijają dni, a bohaterka wciąż nie robi nic sensownego. Skoro była we wraku statku i widziała ciało Korda, dlaczego nie zwinęła stamtąd jakiegoś detektora? Czemu nie bierzesz pod uwagę najprostszych rozwiązań? I w końcu skoro dni mijają, co Sara jada? Jak jej mija czas? Gdzie dokładnie się znajduje? Powtarza sobie, że musi być silna, ale tak naprawdę nic więcej z tego nie wynika. Nudzę się. I zaczynam nie dowierzać, że ta saga kończy się już za moment, przecież po prawdzie nic się w niej nie wydarzyło. Z jedenastu rozdziałów sens miały i poruszały wyobraźnię ledwo trzy sceny.
Jak czarne oczy mogą być w ciepłym tonie? Czarny to czarny. Tobie chyba bardziej chodziło o to, że biło z nich ciepło, jakaś radosna, dziecięca iskra charakterystyczna dla Gohana.
Bohaterka stwierdza, że Ziemia jest piękna, ale za chwilę rozwala drzewo, które zaczyna płonąć. Zero jakiegokolwiek poszanowania, tym bardziej że spłonęło drzewo w fazie starodrzewu. A nóż widelec sfajczyłaby jakiś Pomnik Przyrody i co? Dziwne też, że z całej sytuacji nic nie zrobił sobie sam Gohan.
Śmieszne zdawało się być, iż byłam ich panią jeśli mój brat, następca tronu nie przeżył. – Ale co śmiesznego jest w tym, że Freezer wymordował jej ród, więc ciążyła na niej odpowiedzialność? Takimi tekstami tylko udowadniasz, że bohaterka znajduje się w nieodpowiednim dla siebie miejscu i czasie. Że uciekła ze statku, będąc tak naprawdę zwykłą gówniarą, którą dopiero trzeba wychować. Nie rozumiem, dlaczego nie zrobiła tego rodzina królewska czy nawet Freezer lub jego ludzie. Gdzie ona się uchowała, taka pustawa?
Moim celem było odnalezienie księcia Saiyan i opuszczenie tej planety. – Jeszcze chwilę temu tak zachwalała Ziemię, że chciała z niej zrobić drugą Vegetę, a teraz nagle zmieniła plan. Dlaczego?
Ten rozdział pełen jest paskudnych baboli fleksyjnych. Kilka przykładów:
Nic poza własną zszarganą dumą nie zostało z niegdyś barbarzyńską rasą [barbarzyńskiej rasy].
Nie powinnam, gdyż reputacja mojego gatunku wyprzedzał[a] lata świetlne (...).
Pierwszy raz ktoś w ten sposób się zachowywał w mojej obecności, tak zupełnie naturalnie i swobodnie, a za razem [zarazem] nie uważał się za kogoś lepszego, choć swoje zdanie na temat mej rasy miał, więc czy niewiedza sprawiał [sprawiała] jego dobroduszność? – Bezsensowne inwersje (zachowywał się w mojej obecności, choć miał swoje zdanie na temat mojej rasy). Słowo sprawiać też nie pasuje. Sugestia: czy niewiedza była efektem dobroduszności.
Okej, coś mi się przypomina. Postacią z mieczem i szaro-fioletowymi włosami, którą spotkała Sara, był pewnie Trunks. Dlaczego jego energia wtedy na nią zadziałała (Sara sama stwierdziła, że była nie byle jaka) natomiast teraz bohaterka w ogóle nie reaguje na Gohana? Jak to jest w końcu? Wyczuwa tę energię czy nie?
(Jeżeli poziom KI Trunksa wskazał jej detektor, powinna raczej poznać konkretną cyfrę, natomiast fraza nie byle jaka mogłaby sugerować, że Sara czuje energię i jej siłę samodzielnie).
I dlaczego to nie działa w drugą stronę – dlaczego Gohan, aby poznać Saiyankę, musi zobaczyć jej ogon? Pamiętaj, że dzieciak był potężny, szczególnie po walce z Freezerem na Namek. Z tym samym, któremu bohaterka mogłaby lizać buty (sama stwierdziła, że jest za słaba, by zmierzyć się z Imperatorem i potrzebuje jeszcze kilku lat ćwiczeń). Więc nie wierzę w absurdalną bzdurę, że Gohan nie wyczuwał energii Sary, dziwił się, że znika i się pojawia. On powinien dobrze zdawać sobie sprawę z jej obecności i od razu wiedzieć, że stoi przed nim Saiyanka. W życiu nie dałoby się tak głupio podejść.
11. SYN SAIYANA
Okazuje się, że minął już rok na Ziemi. I co? No i nic. Sara sobie trenowała, o czym znów zostałam poinformowana tylko chamskim streszczeniem; nikt jej nie szuka, nikt się nią nie interesuje (mimo że Freezer powinien czuć zagrożenie z jej strony, mógłby wysłać po nią jakiś oddział, zanim dziewczyna naprawdę stanie się niebezpieczna). Nuda, stagnacja, sielanka.
Na dnie leżała pomarańczowa kula o idealnym kształcie. Czy mi się właśnie to śniło, czy to były te same kule, których poszukiwał Frezzer na nieistniejącej już Nameck [Namek]?
Aż się zaśmiałam pod nosem. Naprawdę?! Dziewczę zupełnie PRZYPADKOWO odnalazło Smoczą Kulę?! Cóż za cudowny przypadek. Jak to jest, że bohaterka nic nie robi, nawet sobie rączek nie brudzi, a tu takie nagrody od losu dostaje?
Chociaż nigdy ich nie widziałam wcześniej to odnosiłam wrażenie, że właśnie o takich opowiadał mi przed laty Jisu. – Ale przecież Jisu nic jej nigdy o tych kulach nie powiedział… Nawet się z tego powodu strasznie frustrowała, pamiętam.
— Jaka piękna! – Przejrzałam się w niej zachwycona. – Ma cztery czerwone gwiazdy. Ciekawe co trzeba z tobą zrobić byś spełniła życzenia. (...)
Schowałam za siebie piękne znalezisko, po czym je upuściłam z powrotem do wody. Nie chciałam być powiązana z Smoczymi Kryształami, bez względu na to czy on wiedział o nich, czy dopiero miałby się dowiedzieć. Chwilę po tym wylądował nieopodal mnie. – Przede wszystkim skąd ona wiedziała, że kryształowe kule nazywane są też smoczymi, skoro nikt jej nigdy o tym nie poinformował? I skąd wiedziała, że spełniają życzenia? Ach, no i jeszcze jedno. Dlaczego ona mówi do siebie na głos o tym, co widzi? Ma cztery czerwone gwiazdy nie brzmi realistycznie w jej ustach.
Od razu było widać, że nie był Saiyanem. – Niby po czym ona to poznawała? Przecież Saiyanie nie muszą mieć ogona (mógłby być odcięty).
Wcale nie planowałam rozwijać go i ukazywać jego walory, ale gdy się denerwowałam bądź ekscytowałam nie panowałam nad nim. Taki odruch bezwarunkowy. – Jak ktoś taki mógł zostać wybrany na jednego z trzech głównodowodzących armią Freezera? Powiedz mi, jestem bardzo ciekawa.
- Słuchaj, Son Gohan, niech Cię nie interesuje mój pobyt tutaj. To jest sprawa prywatna, ale się nie martw, nie potrzebuje waszej głupiej planetki (...). Przybyłam tu wraz z Kordem, ojcem zniesławionego Freezera. (...)
Jego beztroski uśmiech gdzieś przepadł, a zastąpił go gniew i podejrzliwość. Smród Changelingów ciągnął się za mną jak cień i chyba nic nie mogłam na to poradzić, choć sama gardziłam tymi demonami mrozu. – Wiesz, pewnie by tak nie było, gdyby bohaterka od razu wytłumaczyła Gohanowi, że przyleciała jako zakładnik. Ale jest nieokrzesana, więc najpierw wypowiada się cwaniacko, by bohater jej nie zaufał, a potem się dziwi, dlaczego historia się za nią ciągnie… I jak ja mam ją niby polubić? To bezczelne dziewuszysko bez żadnego instynktu samozachowawczego, podstaw savoir vivre'u (a taka z niej kiedyś była wyuczona księżniczka…). Z jednej strony goni motylki, z drugiej to po prostu głupia święta krowa.
Dziwię się, że Sara, słysząc o Goku, nie chce nawet go poznać. Stwierdza, że Saiyanie krzyżują jej plany, chociaż tak naprawdę mogłaby szukać u nich wsparcia w zemście na Freezerze. Mogłaby też szukać Vegety w ich towarzystwie. Nawet jej to nie przychodzi do głowy. Mało tego, nie przychodzi jej do głowy, że przecież sam Vegeta był w takim wieku, że mógłby właściwie mieć syna. Sara nawet nie chce sprawdzić tej poszlaki, mimo że Trunks był do Vegety podobny – nie, ją interesuje tylko kula, o której nic nie wie, a jedynie uważa ją za piękną. A więc Sara nie dość, że jest głupawa i obcesowa, to jeszcze próżna.
Pamiętam, że jeszcze kilka rozdziałów temu jej cel był przecież szczytny, pisałaś:
Jednak nie byłam ostatnim kosmicznym wojownikiem we wszechświecie! Był ten z Ziemi! Pytanie polegało na tym, czy nie tylko był moim bratem, ale czy to był jeden z tych, o których wtedy wspominał syn Nappy? Czułam, że jeszcze nie wszystko było stracone, że jeszcze da się odwrócić to wszystko co się wydarzyło w minionych latach, iż na nowo Saiyanie zasmakują życia, bez względu na przeszłość będą silniejsi i niezależni. – A teraz, gdy Sara ma okazję poznać Saiyan i znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, tak po prostu ma to gdzieś. Dlaczego ona tak bardzo musi mnie rozczarowywać? Miała szczytny cel, a teraz już nie ma. O, bo tak.
I dlaczego przez cały rok Goku ani Gohan nie znaleźli Sary? Gohan na pewno wyczuwał bijącą z niej potężną energię, powinien pochwalić się ojcu, kogo spotkał. Ale nie… przez cały rok nikt nie zainteresował się utalentowaną Saiyanką, bo po co.
Wiesz co, chyba mam dość twoich absurdów ze świata DB. Na tym etapie opowiadania postanowiłam już dalej nie czytać. Główna bohaterka strasznie mnie odrzuca i zwyczajnie nie dam rady spędzić z nią więcej czasu; również fabuła jest dla mnie całkowicie pomieszana (o tym niżej), przez co nie potrafię odnaleźć się w twojej alternatywnej wersji świata Akiry. Pozwól, że rozjaśnię, o co mi chodzi.
PODSUMOWANIE
Przede wszystkim, co boli mnie najbardziej, na potrzeby wprowadzenia do historii OC zmieniłaś kanon. Niby nic, w ficzkach robi się to często-gęsto, ale u ciebie jest to problem dużo większy, ponieważ większość ze zmian następuje bez żadnego powodu logicznego, pod natchnieniem wesołego imperatywu narracyjnego. I to się czuje.
Zacznę od informacji zawartej na jednej z podstron. Piszesz, że przesunęłaś wybuch Vegety o trzydzieści lat, a to zmienia praktycznie całe znane nam uniwersum. Dla ciebie jednak zmiana ta była tylko estetyczna i nie wzięłaś pod uwagę żadnego efektu motyla. Dlaczego uważam, że ta zmiana ma negatywny wpływ na fabułę? Ponieważ według kanonu Freezer zdecydował się na pozbycie się Saiyan akurat wtedy, gdy dowiedział się o SSJG, i akurat wtedy Kold postanowił przejść na emeryturę, przez co Freezer poczuł wiatr we włosach. Mało tego, to właśnie wtedy Freezer dostał do użytkowania detektory oraz odkrył, że Saiyanie zaczynają na niego dybać i stają się coraz silniejsi. Gdyby poczekał z tym trzydzieści lat, dawno zostałby pokonany, a Bardock nie wysłałby Goku na Ziemię pod wpływem lęku o syna. Idąc dalej tym tropem, Goku nie odbyłby treningu u Kame-Sennina, nie poznał Bulmy ani Kuririna, jego charakter uległby totalnej deformacji i tak dalej… Goku byłby zwykłym wojownikiem na Vegecie, przy boku Bardocka i obaj zginęliby w dniu, w którym Freezer rozwalił planetę. To pierwsza nieścisłość i największa, która tratuje ci i kanon, i sens twojej fabuły. Nie pomyślałaś o konsekwencjach tego przesunięcia w czasie, a te są po prostu zbyt poważne i wpływają na wszystko.
Do czego piję dokładnie? Do całego opowiadania, ale zacznijmy od początku.
Jeszcze raz, rozdział po rozdziale.
W pierwszym poznajemy Sarę. Ciskasz we mnie kliszą za kliszą, mamy więc księżniczkę, która tak naprawdę nie chce być księżniczką i się buntuje, chociaż jej wiek nie pozwala mieć żadnych doświadczeń związanych z życiem w rodzinie królewskiej, bo dzieci zwyczajnie takowych nie mają. Nauka, o której piszesz w kontekście Sary, mogłaby jedynie dotyczyć dobrych manier typu nie dłub w nosie, baw się lalkami, ubieraj się w sukienki i dygaj, gdy widzisz ojca. Tyle. I nic więcej.
Dlaczego?
Ponieważ Sara to czterolatka. Sądzę, że z doborem wieku sugerowałaś się Gohanem, który odbył hardcore’owy trening pod okiem Piccolo (w twojej wersji pewnie, o utrapienie, Szatan Serduszko, skoro korzystasz ze spolszczeń). Ale po pierwsze, Piccolo miał radykalne metody wychowawcze. Forsował Goghana na siłę, zostawił go wśród dzikich zwierząt, młody miał wybór – zebrać się w sobie albo umrzeć. Tak po prostu. Natomiast Sara mieszka w zamku, wszystko ma podłożone pod nos. Nie musi się wysilać, a i tak wszystko łapie w mig bez żadnego bodźca, który obudziłby w niej talenty w tak młodym wieku.
Po drugie, Gohan w czasie treningu z Piccolo nadal zachowywał się jak dziecko. Płakał, panikował, chciał do taty. To trwało tygodnie, zanim się nieco ogarnął; cały czas był dzieckiem i reagował na trening jak dziecko, adekwatnie do wieku. Dla porównania – twoja Sara składa spójne ładne myśli, czyta, pisze, uczy się historii, potrafi podejmować świadome decyzje. To jest jakiś absurd. Gohan dopiero uczył się pisać i składać jakieś spójne zdania, a twoja bohaterka robi notatki z historii Układu Słonecznego? No bez przesady, zwyczajnie się zagalopowałaś.
O, przypomina mi się kolejny absurd dotyczący wieku Sary. Odnośnie ścinania ogona, napisałaś: miałam wybierać i w życiu nie pozwoliłabym sobie na pozbawienie się jakiejkolwiek części swojego ciała. Ale… serio? Czterolatki nie podejmują decyzji, nie mają nic do gadania. Tutaj nie ma dyskusji; o tym wszystkim powinni decydować rodzice. Dalej: nie byłam najgorsza w nauce, ale – znów – jakiej nauce?!
To prowadzi mnie do kolejnych konkluzji – twoja bohaterka to jawna Mary Sue. Jako czterolatka jest wybitnie utalentowana, a w opowiadaniu przez wszystkie rozdziały niczego nie udowodniła, ani razu nie pobrudziła sobie rąk sceną. Nagle, nie wiadomo skąd, dowiaduję się o tym, że potrafi też latać, wykorzystywać energię, walczyć Rezonku Energy Dan, którym zabija innych bez mrugnięcia okiem... A w tym wszystkim towarzyszą jej dojrzałe rozmyślenia godne raz doświadczonej przez życie księżniczki, a innym razem cynicznej gówniary w okresie buntu młodzieńczego.
W kolejnych scenach wychodzą na wierzch następne kuriozalne fakty, które za nic w świecie nie pokrywają się z kanonem Akiry. Przejdźmy do notki o ataku na Vegetę.
Zaczynasz ją od treningu, który nie pasuje do czterolatki. Nie będę jednak wałkować tego tematu kolejny raz. Jakby mało było naprawdę głupich przykładów, w scenie po treningu, kiedy Sara dowiaduje się o ataku na Vegetę, pierwsze, co robi to… idzie ubrać swoje ulubione ciuchy. Tak, dokładnie takich słów tam użyłaś. Nie bierze pierwszej lepszej szmatki, byleby wyjść i zobaczyć się z rodzicami, byleby uciec… W ogóle absurd, że czterolatka świadomie wybiega z pokoju, skrada się do komnaty króla i planuje świadomie obserwować sytuację z ukrycia – to jest totalnie odklejone do jakiejkolwiek rzeczywistości. Rozumiem, że to fanfik, ale nawet w DB nie było takich rzeczy. Znów nawiązałabym do Gohana i jego zachowania w czasie treningu z Piccolo, ale pewnie wiesz już, do czego piję. Sara powinna schować się w kącie albo pod łóżkiem u siebie i płakać, bo tak zachowałoby się dziecko. Bez jaj... Tak bardzo widać, że na siłę robisz z niej mężną i dzielną, by tylko wpadła w ręce Freezera i miała okazję do zemsty, tylko… że to nie ma żadnej podstawy logicznej. Dziewczynka musiałaby być starsza. Jak na razie jest zbyt inteligentna, przez co w ogóle w nią nie wierzę.
Jeżeli chodzi o sam atak – co potwierdza kanoniczny film (którego być może nie widziałaś, tak czuję, i stąd tyle niejasności) – w oryginale Freezer poprosił wszystkich Saiyanów, by zjawili się na Vegecie w ramach ważnego spotkania, na którym sam nie zjawił się osobiście (u ciebie – w noc pełni). Kiedy Saiyanie zgromadzili się w jednym miejscu, zlikwidował planetę z odległości, nawet na niej nie lądując. Freezer bał się Saiyan, bo rośli w siłę, więc wszystkim tym, którzy nie byli wtedy obecni, wmówił, że w Vegetę uderzyła asteroida. To dlatego inni Saiyanie z własnej woli byli wciąż podlegli Freezerowi i widzieli w nim godnego Imperatora – miało to sens, pokazywało strach Freezera przed Saiyanami i jego kombinatorstwo, by utrzymać szacunek. Freezer z charakteru był według kanonu bardzo zapobiegawczy, a w twojej wersji jego zachowanie jest totalnie odwrotne; typ likwiduje planetę na oczach Saiyan, bierze ich za jeńców, którzy mogliby stać się w końcu silniejsi od niego (przecież było to dla nich naturalne) i łatwo go unicestwić, a przecież nie o to mu chodziło. Chciał władzy, a jego zachowanie w twojej historii pokazuje, że wziął sobie saiyańskie dziecko jakiejś służki na pokład, bo tak o. I… lol. No po prostu lol. Po co miałby zabijać Saiyan na oczach Saiyan, których się obawiał? Powinien od razu, bez mrugnięcia zabić wszystkich Saiyan na swoim statku (skoro już się na nim bór wie dlaczego znaleźli), aby nie zostawiać świadków swojego przestępstwa przy życiu. To dość logiczne. U ciebie nie wiadomo dlaczego w ogóle wylądował na Vegecie. Och, nie oszukujmy się. Zrobił to tylko po to, aby Sara trafiła na statek, ale ten imperatyw rzuca się w oczy za bardzo. Freezer naprawdę NIE MIAŁ innego powodu; wychodzi na to, że przybył na planetę tylko dlatego, by zabrać sobie jakąś pierwszą-lepszą małolatę ze sobą.
Dalej – na pewno wiesz, że Freezer i jego armia posiadali detektory wykrywania mocy. Jak już pisałam, przez zapobiegawczość i przewrażliwienie, by nie stracić kontroli, antagonista używał ich często; przecież wymordował Saiyan tylko dlatego, bo stawali się coraz silniejsi. Twoja czterolatka emanuje mocą, z wiekiem rozwija swoje umiejętności, wzrasta jej poziom KI, a Freezer… nic? Nie poznał, że to księżniczka i pozwolił jej rosnąć w siłę na swoim własnym statku? Nie potrafię tego pojąć.
W takim zestawieniu, skoro Sara ma TAKI potencjał, detektor Freezera już przy pierwszym spotkaniu z nią w komnacie króla Vegety powinien świrować. Na domiar złego bardzo źle wspominam w tej scenie zdanie opisujące widok martwej matki bohaterki – jak to było? Królowa skąpana w czerwonej kałuży? Coś w tym stylu. Która czterolatka pomyślałaby tak o mamie? Nie możesz poetyzować w tak dramatycznych scenach. Zresztą w ogóle nie powinnaś poetyzować, skoro w tej samej narracji używasz kolokwializmów, jak, na przykład szmata czy gęba. Facjata, azaliż i wszak tuż obok nich wyglądają śmiesznie. Tak samo śmiesznie wyglądają w myśli czterolatki piękne oczy młodzieńca.
W tamtej scenie i z Freezera robisz głupka, bo nie dość, że dzięki detektorowi poznałby moc utalentowanego dziecka, to jeszcze Sara krzyczy o mamie leżącej na ziemi, a Vegeta senior wypiera się jej i jeszcze mówi, że akurat jego córka zmarła kilka miesięcy temu. I… Freezer to kupił. Bez żadnego ale. Nawet się nie upewnił! Po czym wydaje rozkaz, by młodą zabić, co się nie dzieje, bo… tak. Znów. Imperatyw na imperatywie imperatywem pogania.
W scenie likwidacji Vegety strasznie kuleją ci opisy. Zresztą kuleją też wcześniej i dalej, ale to tam pierwszy raz zwróciłam na to uwagę. Skupiasz się na tym, co jest najistotniejsze, ale zupełnie pomijasz chociażby opis miejsca. Dla ciebie to tylko statek Freezera i nic więcej. Sara nie poświęca mu uwagi, jakby już bywała na nim wielokrotnie. Wymagasz od czytelnika dobrej znajomości kanonu, bo sama nie przytaczasz opisów poruszających wyobraźnię. To samo dzieje się z opisami postaci. Dominują imiona, po których czytelnik, który nie zna kanonu, musi otworzyć Google, by znaleźć jakąś grafikę.
Mówiąc o scenach, straszną twoją bolączką jest też nadmiar ekspozycji. Tak naprawdę w opowiadaniu ma miejsce tylko kilka kluczowych scen (aż trzy), które w jakiś sposób poruszają wyobraźnię i są to sceny wyrzeknięcia się Sary przez Vegetę, likwidacja planety i przypadkowe otworzenie klapy na statku (nie wspominając już o absurdalnych efektach wybuchających głów i wypływających oczu…). Reszta to głównie streszczenia treningów, których nie było (i po których bohaterka tak o stawała się silniejsza) oraz nieemocjonujące opisy, co dzieje się wokół Sary, gdy, na przykład schodzi z Freezerem na Ziemię. Tylko że streszczenia i ekspozycje nie budują opowiadania, a przypominają jedynie wypracowanie szkolne.
Twoja bohaterka ma też cholerne szczęście. Nie rzucasz jej kłód pod nogi, strasznie się z nią pieścisz. Biega po statku, robi co jej się żywnie podoba, nikt jej nie kontroluje, nie ma tam żadnych strażników (tak samo było w magazynowni w pierwszym czy drugim rozdziale). Pięciolatka robiąca co chce, jak chce… To jest tak głupie, że trudno w jakikolwiek sposób to komentować. I jeszcze gdzie jak gdzie, ale akurat u Freezera... To aż boli.
Tak mi się teraz przypomniało: Saiyanie mieli skłonność do obżarstwa; potrzebowali większej ilości jedzenia, bo spalali więcej energii. Twoja bohaterka chyba ani razu niczego nie zjadła. Przez całe jedenaście rozdziałów, w których trenowała podobno jak szalona.
Jeżeli chodzi o te treningi, to też jest sprawa dość dziwna. Powiedz mi, dlaczego saiyańskie dziecko (ale wciąż teoretycznie randomowe, bo twój Freezer jest zwyczajnie głupi) trenuje pod okiem Specjalnego Oddziału Ginyū, czyli najlepszej jednostki walczącej u boku Imperatora? Ja wiem dlaczego. Bo to główna bohaterka, a pewnie według ciebie główna bohaterka musi być traktowana wyjątkowo. Mam rację? Tylko że to jest bez sensu. Bo to saiyańskie szczenię mogłoby stanowić ogromne zagrożenie dla Freezera. Sam sobie pod dachem szkoli swojego przeciwnika. Niedorzeczność.
Dokładnie w dzień piątych urodzin nauczyłam się kontrolować energię KI, wystrzeliwując pociski – no, no no, tak, tak, na pewno. Saiyanie naturalnie rozwijali swoje umiejętności w walce, raczej rzadziej na takich typowych treningach, których u ciebie na pęczki. Na dodatek trening, o którym pisałaś, odbywał się z Ginyū, jakby bohater nie miał nic lepszego do roboty, jak trenować pięcioletnie dziecko. Ponad to Ginyū był silny, ale jednak nie potrafił wykrywać mocy, więc jak miał niby rozwijać energię KI w bohaterce i pomagać jej w tym? Ginyū był mutantem, nie Saiyanem, więc trochę logiczne, że nie bardzo byłby pomocny w rozwijaniu technik typowo charakterystycznych dla Saiyanów. Mogliby odbywać co najwyżej jakieś sparingi, ale i tak nie wyobrażam sobie, by cztero- czy pięciolatka wygrałaby jakikolwiek. Ginyū mógłby ją zwyczajnie zabić. Albo trenować niczym Piccolo Gohana, ale… ty streściłaś ten trening w jednym zdaniu. Jeden z ważniejszych momentów dla rozwijającej się Saiyanki pominęłaś na rzecz… no właśnie, niczego, bo w twoim opowiadaniu praktycznie nic się nie dzieje. To nawet nie jest tak, że wybierasz ważniejsze sceny i je przedstawiasz, a mniej ważne streszczasz. Ty streszczasz wszystko jak leci.
Na dodatek Sara najczęściej, jeszcze w domu, trenowała sama. Jak? Skąd czerpała siły i wiedzę, i praktykę, jak operować mocą? Stała i… co? Wykonywała ciosy w powietrze i… co? No i nic, nie wiemy tego, bo tak słabe masz opisy i wszystko jedynie sprowadzasz do nieemocjonujących streszczeń.
Akcja z ucieczką spod oka wartowników Freezera i wzięcie udziału w bitwie nie wiem, czy jest jeszcze śmieszne, czy już żałosne. To było bardzo ciekawe przeżycie! Niestety zabiłam tylko jednego człowieka! – No tak, wybijanie istot żywych za pomocą deszczu ognistych pocisków w oczach pięciolatki musi być zaiste bardzo ciekawe. Po tej scenie nie potrafiłam już polubić twojej bohaterki. Współczuć jej, kibicować, nic. Głównie mnie rozczarowywała i złościła. To też dlatego nie chciałam kontynuować kolejnych sag.
Bardzo dużo pytań miałam do ciebie, czytając rozdział ósmy. Zaczęłaś go informacją o tym, że Freezer, szukając na Namek Smoczych Kul, dostał bęcki. Okej, tylko że on wpieprz według kanonu powinien dostać od Goku, a skoro według informacji z zakładki przesunęłaś likwidację Vegety o trzydzieści lat, Goku nie powinien być na Ziemi, nie powinien mieć syna z Chichi i tak dalej. O tym było wyżej.
Mało tego, jestem też ciekawa, skąd Freezer w ogóle wiedział o Smoczych Kulach (w oryginalne dowiedział się o nich z transmisji Raditza). W twoim uniwersum Goku nie powinien wylądować na Ziemi, a więc nie powinien tam umrzeć i ostatecznie Piccolo nie powinien powiedzieć Rditzowi ani słowa o kulach. Idąc tym tropem, również i Freezer nie powinien o nich słyszeć. Wiesz, co to jest efekt motyla?
Poczytaj o nim koniecznie. Jeżeli zmieniłaś gdzieś jeden drobny fakt (tu – przeciągnięcie w czasie żywotności Vegety i atak Freezera bez zorganizowania spotkania, przez które Bardock wysłałby Goku na Ziemię), posypało ci się całe uniwersum, o czym chyba w ogóle nie masz pojęcia.
Te wszystkie niejasności tylko sprawiają, że coraz bardziej jestem zmieszana i zdaję sobie sprawę, że nic nie wiem i niczego nie rozumiem. Na dodatek im dalej w las – tym więcej drzew; kolejne niezgodności szybko wychodzą na jaw. Na przykład w następnym rozdziale, dziewiątym, Sara wspomina o Bardocku, o tym, że zginął honorowo, ratując Vegetę. Tylko że Bardock domyślał się walki z Freezerem właśnie przez to, że Freezer zorganizował na Vegecie podejrzane spotkanie Saiyanów, które u ciebie nie miało wcale miejsca. I skoro Barcock znajdował się na Vegecie, to Goku również powinien tam być lub ewentualnie ojciec kazałby mu jako już dojrzałemu (nawiązując do kanonu) opuścić planetę chwilę wcześniej (tylko po co?). Albo jeszcze inaczej: Goku powinien pomagać Bardockowi walczyć z Freezerem i powstrzymywać jego atak. A przecież Goku to wymiatacz, który omal nie zabił Freezera na Namek. Z Bardockiem mogliby spokojnie uratować Vegetę… Dlaczego był wtedy na Ziemi?
Sama teraz widzisz – co akapit, to wątpliwość, a najgorsze jest to, że za nic w świecie nie podsyłasz mi danych, po których mogłabym domyślić się lub wywnioskować odpowiedzi na moje pytania (mogłabym zajrzeć ewentualnie do zakładki o bohaterach, ale nie o to chodzi; tekst powinien bronić się sam). Być może wyszłyby one gdzieś dalej, w kolejnych notkach, ale ja chyba zwyczajnie nie jestem aż tak cierpliwa. Poza tym mam całkiem solidne podstawy, by podejrzewać, że większą część faktów przedstawiłabyś nadal ekspozycją albo streszczeniem. Tak się nie pisze opowiadań.
Podrzucę ci jeszcze artykuł o narracji – [TUTAJ]. Przeczytasz w nim, czym charakteryzuje się ta pierwszoosobowa i jak ułatwić sobie jej prowadzenie. Jednocześnie nadal polecałabym ci, byś zaczęła pisać opowiadanie w narracji trzecioosobowej, gdyż to pewnie ułatwiłoby ci sprawę – Sara bardzo często nie myśli jak konkretna postać, a jako obiektywny, nieemocjonujący obserwator. Jakbyś sądziła, że narracje te różnią się od siebie tylko odmienianiem końcówek czasowników. Nie, to tak nie działa, niestety.
Przejdźmy teraz do twojej największej z wielu bolączek, czyli do poprawności. Publikujesz na blogu wersję tragiczną, bo zupełnie niesprawdzaną. Przez to tekst wygląda tak, jakby w ogóle nie zależało ci na czytelniku; ba, na samym pisaniu. Błędy masz wszelkiego rodzaju – literówki i podmieniane przez słownik (chyba telefoniczny?) słowa, również błędy fleksyjne (które łatwo wykluczyć, czytając zdanie na głos), pomieszane podmioty, o babolach interpunkcyjnych i tych w zapisie dialogów nie wspominając. Znalazłam też ortografy, błędy językowe z zakresu stylistycznych (dokonywałaś złego wyboru środków stylistycznych, myliłaś szyki, używałaś skrótów myślowych); strasznie mieszałaś też w stylizacji językowej bohaterki. Przesadna kwiecistość odbierała jej realizmów, czasem Sara brzmiała, jakbyś wyciągnęła ją wprost z jakiegoś high fantasy (np. wojenka, wojak itp.) i jednocześnie z fantasy, ale… – chyba – urban (zajmij się robotą, egoistyczny dupek itp.). Strasznie się to wszystko gryzło. Musisz zadeklarować jedną stylizację pasującą do charakteru postaci i się jej trzymać.
Kończąc, pragnę zauważyć coś jeszcze. Bardzo szanuję Akirę i uniwersum DB. Zdaję sobie sprawę z tego, że robiło ono dzieciństwo wielu dzieciakom i, mimo że do czytania nie przekonywało mnie pierwsze wrażenie, naprawdę cieszyłam się, że pierwszy raz na WS będę miała okazję przeczytać coś właśnie z tego wyjątkowego uniwersum. Scrollowałam kilka nowych notek, by zobaczyć, jak piszesz i jak one wyglądają technicznie, i wzdychałam słabo pod nosem, ale nie sądziłam, że będzie tak źle pod innym kątem. Tym fabularnym.
Rozczarowałam się. To, co przeczytałam, w moich oczach wygląda jak kiepskiej jakości parodia. Przede wszystkim twoja główna bohaterka to ta najgorsza z najgorszych wersji Mary Sue, jaką autor może wydać na świat (irytująca, butna cwaniara, która nic nie potrafi, mimo to wciąż się wywyższa i myśli mądrzej, niż się zachowuje; koniec końców wszyscy i tak ją dostrzegają i wyróżniają). Na dodatek motyw tomboy princess jest tak ograny i oklepany, że aż szkoda w ogóle o nim rozmawiać.
W ogóle przerażające jest też to, że w całej sadze sens mają trzy sceny, reszta właściwie mogłaby zostać wycięta, bo to srogie i nudne streszczenia. Walki, na których opiera się całe uniwersum DB, w twoim wykonaniu nie istnieją; są sprowadzane do słów wrogowie padali jak coś tam. A gdzie konkretne ataki? W żaden sposób nie potrafisz poruszyć mojej wyobraźni. Cały czas chodzisz na łatwiznę.
Okej, wieloma akapitami wypisałam, co mi nie pasowało. Teraz czas, by coś docenić… Hmm… Pomysł. O, tak właśnie. Doceniam twój pomysł; to, że przesunęłaś w czasie likwidację Vegety i stworzyłaś alternatywną wersję wydarzeń. ALE. Musisz zdać sobie sprawę z konsekwencji takiego czynu, tego już wcześniej wspomnianego efektu motyla.
Bez brania go pod uwagę wszystko wydaje się mocną abstrakcją. Abstrakcją, którą dziś oceniam na fatalny (1). Sam pomysł to niestety za mało, by naciągnąć tę notę.
Moja ostatnia rada? Zacznij od nowa, jednak przemyśl kwestię narracji, kreację głównej bohaterki, streszczenia przeredaguj w pełnoprawne sceny i zastanów się, JAK naniesione w kanonie zmiany wpłynęłyby na wszystkie postaci.
Tyle ode mnie. Życzę weny i powodzenia w pracy nad tekstem.
Hej!Dziękuje Ci za poświęcony (zmarnowany?) czas.
OdpowiedzUsuńMasz racje. Opowiadanie bardzo kuleje i potrafię się do tego przyznać. Wiem, że wiele nie zostało przemyślane i właśnie dlatego potrzebowałam oka krytyka by wytknął mi to po prostu tak szczerze. Doceniam to niezmiernie mimo fatalnej oceny, a wręcz mowiącej skasuj to w cholerę!
Początek jest dnem totalnym, widzę to teraz jeszcze sobotniej. Poszlam na sktory i pominelam masę wątków, ale (tego może juz nie wiesz, bo piszesz, że zwyczajnie odpycha Cię beznadziejność tekstu) w późniejszych odcinkach pojawiają się retrospekcje. Powoli wprowadzana jest historia bohaterki, ale i tak masz rację, że zbyt ogólnikowo został podjęty temat, który powinien (koniecznie) być bogatszy we wszystko jak i pokazywać inność spowodowaną zmianą kanonu. Będę musiała kiedyś zasiąść do tego i naprawić błędy, naa tyle ile oczywiście potrafię. ;) Pokazałaś mi dużo swoją oceną i dostrzegamy jak wiele brakuje i jakie mam tu pole do popisu by jednak coś mogło w treści nie umrzeć na wstępie. Wiem, że piszę okrutnie nieskładnie, ale jakoś nie mam głowy dziś do myślenia...
Przykro mi, że rozczarowałam Cię na maksa, że nie byłaś w stanie przebrnąć przez treść. Może kiedyś, gdy naprawie swoje gryzmoły się uda. A teraz powinno być łatwiej naprawić cokolwiek gdy ma się wytknięte błędy.
Co do samego szablonu, to przy znam się bez bicia, że się po prostu poddałam. Miałam piękny szablon z szabloniarni, ale niespodziewanie coś w nim się zepsuło. Nie można było dodać komentarzy, pojawiały się dziwne kropki. Probowałam zmienić na inny i tak wielokrotnie, ale albo znikały nagłówki, albo kolumny z linkami. Nie wiedziałam już co mam robić, bo nawet gdy po prostu brałam pierwszy lepszy z gotowych blogspot coś nie działało jak należy (układ prosty). Obecny to zalamanie nad nieudolnością naprawienia czegoś na czym się po prostu nie znam. Nie rozumiem języka HTML by sprawić sobie piękny szablonik i już nim kusić potencjalnego czytelnika. Później już nie sprawdzalam czy się da. Komputera niestety bardzo żadko używam, gdyż zwyczajnie jest okupowany, lub nie mogę z niego korzystać, bi jak mnie przy nim widzi syn to od razu chce bajki.
Jeszcze raz dziękuje, za Twój czas i przepraszam za swój bełkot.
Ps. Naprawdę napisałam, że Sara jest jednym z trzech głównodowodzących? OH my... Ale ona nie była :D
Dziękuje Ci za poświęcony (zmarnowany?) czas. – Po ocenie może tego nie widać, bo chciałam, by trafiła, ale tak naprawdę... nieźle się bawiłam. Tylko że traktując opowiadanie mocno z przymrużeniem oka. Nie jako dobrą czy nawet niezłą prozę, ale parodię z Wattpada, żeby trochę się pośmiać. Tylko że to już po dziesięciu rozdziałach nie wystarczyło.
UsuńPokazałaś mi dużo swoją oceną i dostrzegamy jak wiele brakuje i jakie mam tu pole do popisu by jednak coś mogło w treści nie umrzeć na wstępie. – Myślę, że gdyby bohaterka była starsza, to to już daje ci takie pole. Czterolatka je mocno ogranicza, chyba że dałabyś jej mocne bodźce czyniące ją silną jak właśnie Gohan. Natomiast czteroletnia księżniczka bez bagażu doświadczeń zachowująca się zbyt dojrzale, zbyt dojrzale układająca myśli, nie jest dobrym pomysłem i to właśnie ona, jej narracja, jej wyjątkowość zniechęca. Brakuje konsekwencji.
Miałam piękny szablon z szabloniarni, ale niespodziewanie coś w nim się zepsuło. – Szabloniarni jest bardzo dużo, myślę, że możesz się rozejrzeć za zastępcznym. Nie musi być z motywem DB, bo ten też takiego nie ma; polecam jednak coś jaśniejszego i bardziej estetycznego. Gdybyś miała problemy z montowaniem szablonu, zawsze możesz odezwać się do szabloniarni lub nawet napisać do mnie na priv. Nie znam się na grafice i tworzeniu szablonów, ale trochę już po latach na potrzeby blogowania załapałam, o co chodzi z kodowaniem i może dałoby się rozwiązać błąd, nawet tego starego szablonu.
Dziękuję za komentarz. Tym bardziej cieszy mnie jego widok, bo coraz rzadziej zdarza się widzieć komentarze pod ocenami tekstów słabszych. Opinie autorów motywują do dalszej pracy, więc dziękuję.
Pozdrawiam cieplutko. :)
Do Elektrownia:
OdpowiedzUsuńTak, dalej mam ochotę na ocenę! Blog nie jest porzucony! Powinnam była dać jakiś faktyczny post informujący o zawieszeniu mniej więcej do początku czerwca, ze względu na matury, a nie zostawić "Żyję, ale matury." w Aktualnościach. </3
Dzięki za informację!
UsuńPozdrawiam