Tytuł: Legenda Sennarille. Martwe ziemie
Autorka: Nearyh
Tematyka: powieść fantasy
Oceniają: Sigyn i Skoiastel
PROLOG
Mówi się, że baśnie są tylko po to, żeby nas ucieszyć. Dodać koloru światu, który przeraża. Nigdy nie dotyczą zbyt trudnych historii, zbyt okrutnych, zbyt smutnych. Chodzi przecież o to, by się uśmiechać. By wierzyć w lepsze jutro. – Pozwolę się sobie nie zgodzić. Słyszałaś kiedyś o tym, jakie w pierwowzorach były baśnie m.in. braci Grimm? Baśnie wcale nie miały bawić. Miały straszyć. Na tyle bardzo, by dzieci nie korciło robić rzeczy, których zabraniali im rodzice. Ewentualnie pełniły też funkcję creepy erotyków; dla przykładu Śpiąca Królewna została zgwałcona w czasie snu i w jego trakcie również urodziła dzieci. Także… no faktycznie, mało okrutne.
A gdyby opowiedzieć historię, w której radość rosła wśród beznadziei i smutku? – To wcale nie brzmi jak coś nowego, a zapowiadasz, jakby właśnie takie miało być; przecież w baśniach dzieją się rzeczy złe przeważnie aż do punktu kulminacyjnego. Konflikty się piętrzą i to na ich podwalinach buduje się jakiś happy end. Mamy i smutki, i radości.
Zmęczenie nie było komfortem, na który mógł sobie pozwolić. – Wiem, o co ci chodziło. To chyba miało nakierować mnie na to, że Eiden ma tak dużo pracy, że nie ma czasu chociażby czuć zmęczenia i tak dalej, ale na początku pomyślałam jednak, że pomyliłaś zmęczenie z odpoczynkiem. Komfort ma sprzyjać człowiekowi…
Magia – podpowiadał rozsądek. Jednak skąd wziąłby czystego maga w samym środku wojny? Crystalis nigdy o nich nie dbała, więc magowie nie dbali o nią. Ci, którzy zgodzili się walczyć, zginęli. – Nie wydaje ci się to trochę nielogiczne? Eiden sądzi, że mag by się przydał na wojnie, ale wcześniej wygodnie mieli ich w dupce? Co to za władcy, którzy nie rozważają PRZED wojną, co mogłoby przydać się im NA wojnie?
Można też wnioskować w drugą stronę – skoro Eiden zauważa, że magowie ginęli na wojnie tak samo jak zwykli ludzie, to znaczy, że wcale nie byli tak potężni; co zmieniłby więc chociaż jeden z nich? Gdzie tu jego wartościowość?
Wioski na terenie oddzielającym ich od granic nie zostały zniszczone, tak przynajmniej donosili zwiadowcy. Co się więc stało z częścią jego ludzi? – A co mogło się stać z ludźmi na wojnie? Opcje są tylko trzy: zginęli, zostali pojmani, zdezerterowali. To naprawdę dziwne, że Eiden w ogóle się nad tym zastanawia.
„Może i był najniższej klasy – do jasnej cholery, jak one się w ogóle dzieliły? – ale dysponował magią”. – Podoba mi się to wtrącenie.
Trochę jednak nie rozumiem użycia kursywy. W sensie to nie jest pierwszy raz, kiedy piszesz o magii, więc już wiem, że takowa istnieje. Kursywa mnie zaskakuje, jest mało subtelna, nie wiem, co chcesz mi nią przekazać, na co mam zwrócić uwagę, ale wiem, że zwracam ją dość mocno. Potem używasz tej kursywy w różnych innych miejscach, również w dialogu. Czy ona ma podkreślać jakieś pojedyncze słowa, nie wiem, wskazywać jakąś szczególną intonację, czy po prostu naprawdę starasz te informacje podsuwać mi pod nos i mówić: pacz, Sko, akurat to jest ważne? Dla mnie ważne jest wszystko tak samo, sama chcę móc interpretować, z czasem segregować dane na bardzo ważne, ważne i mniej ważne. No bo patrz:
„Może i matka zdecydowała inaczej, może obie uważały, że Aylee na tyle rozwinęła dar Siedmiu, by się przydać, ale życie to zweryfikowało. (...)
— Trudno jest spać, kiedy każdego dnia tracimy coraz więcej ludzi — stwierdził ponuro. — Jego siły idą przez nasze ziemie jak burza, a ja nie potrafię tego zatrzymać. Generałowie umierają bądź już nie żyją, żołnierze są wybijani, straciliśmy wszystkich magów. Trzech. To jest nie do zatrzymania”. – Po tym wszystkim domyślam się, że dar Siedmiu to ważna moc, a jakiś On to antagonista. O magach wiedziałam też już z poprzednich akapitów. W każdym razie bez kursywy i tak wywnioskowałabym każdą z tych informacji z kontekstu. Po co mi ułatwiać tą kursywą? Nie potrzebuję jej.
— Eiden? — usłyszał miękki głos. – Słowo usłyszał powinno być zapisane dużą literką, bo to nie czynność świadcząca o mówieniu (np. powiedział, oznajmił, odrzekł).
Nie widział pod jej oczami sińców, skóra nie poszarzała, a włosy bardzo precyzyjnie zaplotła w warkocz. – Czy to na pierwszy rzut oka nie brzmi tak, jakby zaplecione włosy miała skóra bohaterki?
Ziemia tonęła w krwi, zaścielały ją powykrzywiane ciała, powietrze wypełniały krzyki i trzask płomieni, oddychał chyba samym dymem. – I nawet nie kaszlnął?
Przez ściśnięte serce nie mógł oddychać – ale mógł walczyć. – Wątpię. W trakcie wysiłku fizycznego, szczególnie wspartego adrenaliną, dotlenienie się jest bardzo istotne.
Huk wypełnił jego uszy, a podłoże wierzgnęło dziko, odrzucając go na bok. – Podłoże nie może wierzgać. Chyba zupełnie nie rozumiesz znaczenia tego słowa. Wierzganie to (w przypadku zwierzęcia) wyrzucenie obu tylnych nóg do tyłu, w przypadku człowieka potocznie to gwałtowny ruch nogami. Ewentualnie można wierzgania użyć jako również potocznego określenia do przeciwstawiania się czemuś (np. ktoś wierzgał, kiedy go duszono).
Musieli działać błyskawicznie. – W poprzednich zdaniach wróg poderżnął gardło oficerowi, dookoła leje się krew, wojska Eidena się przerzedzają. W takich okolicznościach to zdanie to straszny truizm.
Zastygł. Jego wnętrzności jakby się skurczyły w rozpaczliwym, niemym wrzasku. Dokoła nie było właściwie niczego – poza morzem ciał. Eiden z trudem przełknął żółć zbierającą się w ustach, klęcząc wśród krwi, wnętrzności i oderwanych kończyn. Niektórzy usiłowali się podnieść, inni szlochali i jęczeli, konając. Nigdy nie widział takiego pogromu. – I tylko sam Eiden szczęśliwie to wszystko przetrwał z ledwie wgniecioną zbroją? Cóż za szczęśliwy zbieg okoliczności.
Spróbował się dźwignąć na zdradliwie drżących nogach. Zanurzył ręce wśród krwi, zacisnął usta, by nie zwymiotować, a kiedy się wyprostował, znieruchomiał. Spośród dymu wyłonili się wojownicy. Może z jego oddziałów. // Pierwszy cios spadł na walczącego z połamanymi nogami żołnierza, przeszywając pierś. To nie byli jego ludzie. To byli podrzynacze. Przyszli upewnić się, że nic nie wypełznie z tego odrażającego bagna. Walka się skończyła. // Ale Eidena nadal nie zauważyli. – I kolejny cudowny zbieg okoliczności. Nie zauważyli jednego stojącego jak słup chłopa pośród rozsypanych wszędzie ciał?
Przy drugim czytaniu może i jest to logiczne, ale przy pierwszym kilka razy w tej scenie miałam problem ze wstępnym rozeznaniem się w akcji. Na przykład tutaj, w wyżej zacytowanym fragmencie wychodzi na to, że pierwszego ciosu nie wykonali ludzie żołnierza z połamanymi nogami. Technicznie to właśnie to wynika ze zdania. Podobna sprawa:
Nieruchomy był łatwym celem. Był martwy. Stęknął, dźwigając się z kolan. – Wychodzi na to, że nieruchomy był martwy, ale dźwigał się z kolan. Niby jest to fragment wyjęty z kontekstu, ale trochę jednak bawi.
Eiden cofnął się, patrząc, jak Keren blokował atak, klinując broń wroga ze sztychem skierowanym ku ziemi, a potem ruszył biegiem. – Kilka chwil temu utykał. Kilkukrotnie rąbnęło nim o glebę. Moment temu doszło do jakiegoś wybuchu, z którego tylko on się podniósł i jakby nigdy nic po prostu sobie biegnie?
Keren musiał sobie poradzić. Aylee sobie nie poradzi. – Zostawia przyjaciela samego przeciw bór wie ilu przeciwnikom, myśląc: musiał sobie poradzić? Aha? Oczywiście, jak można się było spodziewać, Keren sobie radzi. Sam jeden przeciwko wszystkim.
Ktoś chwycił go za ramię. Eiden szarpnął bronią, wyprowadzając cios, jego serce ścisnęło się boleśnie ze strachu. // — Eiden! — zawołał przez zęby Keren. // Uskoczył, sztych nawet go nie drasnął. Eiden nabrał powietrza. – Czy Keren mógłby mieć na tyle pomyślunku, żeby w środku wojennej zawieruchy dać znać werbalnie, że jest obok? To chyba oczywiste, że Eiden jest spanikowany i będzie atakował wszystko, czego nie widzi.
Eiden przesunął dłonią po jej kolanie, jakby to w ogóle mogło ją uspokoić, i spróbował wdrapać się na własnego wierzchowca. Keren pomógł mu z grzbietu, przechyliwszy się, by przytrzymać paski ogłowia. – Brakuje tu konsekwencji co do stanu Eidena. Najpierw utykał, później spokojnie mógł już biec, teraz znowu ma problem dosiąść konia?
Podoba mi się klimat i bardzo cieszę się, że zaczynam lekturę od konkretnej akcji. Petarda wybuchła, w następnej scenie spodziewam się odpoczynku, ale oby tylko emocje nie opadły na długo. Pozytywnie zaskoczyło mnie też to, że w scenie pojawiło się kilka nazw własnych – imion czy krain – które zapamiętałam, wpadły mi w oko. Gdy czytam fantasy, czasem przychodzi mi to z trudem.
Oczywistą oczywistością jest, że jesteś poprawna i wiesz, co robisz z tekstem; fajnie, że w ocenie możemy skupić się na jakichś logicznych pierdołach, a nie musimy przeklejać każdego zdania, by wskazywać chociażby brakujące przecinki. Czyta się lekko, sprawnie, bardzo wygodnie.
Czasy były niespokojne, świat żądał zmian i dawali mu ich ludzie o złych sercach. – Ich? A nie je?
W scenie ze skradającą się Luende autentycznie potrafię wczuć się w bohaterkę. Jej emocje przechdzą na mnie, a to dla czytelnika najlepsze. Fajno.
Ta, którą trzymała, kończyła się zawijasem. // Pokręciła głową i ruszyła dalej. – Niby wiem, że akapit może oznaczać zmianę podmiotu, ale czytając tekst na głos, to naprawdę brzmi tak, jakby kręciła głową klamka. Jako że lubię mamrotać czytadła sobie pod nosem, rozbawiło mnie to. Słuchaczy obok zresztą też. Dalej podobnie: W domu nie było ciepło, ale Luende i tak wzdłuż kręgosłupa ściekła strużka potu. Musiała powstrzymać się od potarcia pleców.
Nikogo tu nie było, ale kto uważał, lepiej sypiał. – Przypomina mi się to powiedzenie: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Tam jest to jasne, brak świadomości czegoś może ułatwić zaśnięcie, dać spokojny sen. Ale jak lepsze spanie powiązać z ostrożnością na schodach? Nie bardzo sobie z tym radzę, nie czuję tego. Bardziej pasowałoby coś w stylu: Nikogo tu nie było, ale ostrożności nigdy za wiele lub ostrożność jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Czy coś takiego.
Jej serce zabiło szybciej, urywając oddech. – Brzmi to trochę tak, jakby to serce oddychało.
Poza łóżkiem znajdowała się tu szafa – Luende natychmiast ją wykluczyła. – Ale w sumie dlaczego?
Zważyła szkatułkę w dłoni. Ważyła trochę. Sporo. – Trochę a sporo to jednak różnica, nie sądzisz?
Sięgnęła po niego, mimowolnie się krzywiąc. Uwierał ją w żebra, od kiedy wyszła na robotę. Przynajmniej mógł się teraz przydać. – Trochę żałuję, że nie wiedziałam o tym worku wcześniej, przy skradaniu. Wtedy wyobrażałam sobie postać bez niego, teraz sobie go dorabiam do wyobrażenia. Drobiazg, ale w sumie nie przeszkadzałby chyba, gdyby został wspomniany już na schodach?
Kroki się zbliżyły. Urwały na moment. Zgrzytnął zamek. To nie prosta klamka opadła. Kroki rozległy się ponownie, oddalały się. Po chwili nie słyszała już nic. – Kroki nie mogły zbliżyć się same z siebie, bo nie są samodzielnie istniejącym fizycznym bytem. Ktoś mógł się zbliżyć, a dźwięk kroków rozlec się bliżej.
Dwa razy poprawiła węzeł, nie ufając swoim rękom. – Wiemy, że chodzi o jej ręce. Nie kogoś innego, bo nikogo poza Luende tam nie ma.
Ujmują mnie myśli złodziejki i jej zwroty do Siedmiu, wychodzą bardzo naturalnie. Tak się zastanawiam, jak tej babce udaje się przetrwać w zawodzie, skoro gęsto myśli o tym, że coś udaje jej się czasami albo zazwyczaj, albo przeważnie. Sugeruje porażki, trochę malkontenci, ale to działa na mnie, postać jest pod tym względem wyraźna, ciekawa. Intryguje. Moment na gzymsie – bardzo fajny, obrazowy. Piętrzysz przeszkody, aż miło; świetnie, bo jest o czym czytać. Jedyne, co zwróciło moją uwagę odnośnie myśli bohaterki, to:
Szlag, dlaczego aż tak się pociła? – Ledwo scenę wcześniej szlagu użył Eiden aż trzykrotnie. To wtedy zapadło mi w pamięć, wydawało się takie dla niego charakterystyczne, a nagle to samo określenie przyporządkowałaś również Luende. Myślę jednak, że postaci nie muszą się powtarzać, istnieje dużo podobnych możliwości.
Luende zaciągnęła kaptur na twarz, upewniła się, że przewiązane w kostkach spodnie nie ukazywały ani skrawka skóry, a rękawiczki dobrze przylegały. – Specem nie jestem, ale rękawiczki z quasiśredniowiecznego opka raczej nie były super obcisłe i przylegające, bo nie znano wtedy takich materiałów.
Zsunęła się niżej i obróciła tak, by znaleźć się twarzą do okna. – Śmiem twierdzić, że nie można zsunąć się wyżej.
Szkatułka w worku ciążyła jak ogromny głaz. Chwila nieuwagi, a gruchnie prosto na bruk. Z tej wysokości – połamałaby się. I ona, i szkatułka. – Podmiot sugeruje, że to szkatułka gruchnie prosto na bruk, więc i ona, i szkatułka podwójnie wskazuje na szkatułkę.
Kroki się oddaliły, a Luende przestała słyszeć głosy. – Ponownie, kroki nie są samodzielnym bytem.
Szkatułka w lnianym worku z chrobotem zaszurała na kamieniach. Siedmiu chyba miało dziś wyjątkowo niewybredne poczucie humoru. Chwyciła torbę, odsunęła ją od muru i ruszyła swobodniejszym krokiem w kolejną ulicę. – Szkatułka chwyciła torbę?
Z drugiej strony właśnie podwędziła z domu bogatego kupca jego miesięczny utarg. – Do tej pory sądziłam, że Luende nie zna zawartości szkatułki. Sugerowałam się zdaniem: jeśli kupiec trzymał ją na wierzchu, pewnie nie znaczyła zbyt wiele, prawda? Nie jestem teraz przekonana; miesięczny utarg brzmi jak coś, co znaczy bardzo, bardzo dużo dla zwykłego kupca.
Był smukły, odziany w szeroki, ciemny płaszcz. Nie mogła dostrzec jego twarzy. Wydawała się… dziwna. Coś jej nie pasowało. Zmarszczyła czoło. – Skoro nie widziała twarzy, to skąd pomysł, że wydawała się dziwna? Na dodatek podmioty – twarzy coś nie pasowało? Dziwna, niewidoczna twarz zmarszczyła czoło? No nie, wiem, że z kontekstu wynika, że chodzi o Luende, ale równie dobrze mogłoby wynikać, że to ona też wydawała się dziwna… Trochę namieszałaś.
Odprowadziła go zaniepokojonym spojrzeniem, nie pamiętając, jak się oddychało. – Bardziej przekonałoby mnie prostsze: zapominając o oddechu czy coś w tym stylu. Bo, powiedzmy sobie szczerze, niemożliwe jest, że bohaterka dosłownie zapomniała, jak się oddycha.
Wziął urodziwą kobietę i począł z nią dziecko, a ona urodziła mu syna. Gdy jednak jego [tego bohatera czy jego syna?] córka przyszła na świat, nie skrzywdził jej.
(...) kiedy ulewy przetaczały się nad stolicą, a pioruny bezlitośnie biły rozmokniętą ziemię, zdobył to, czego pragnął.
I sięgnął po jeszcze więcej. – Szczególnie podoba mi się ten fragment. Nie razi w uszy połączenie ziemię-więcej, naprawdę dobrze się to czyta. Przeskok w punkt.
Każdy pretekst, choćby tak błahy jak wieża na horyzoncie, był dobry, byle wyrwać się spod jego nadopiekuńczych skrzydeł. Zresztą nie odjechała daleko. Uważała, żeby nie zniknąć za żadnym ze wzgórz. Wokół, jak okiem sięgnąć, nie dało się zobaczyć niczego poza powykręcanymi, szarymi drzewami. Trudno byłoby ją pomylić z czymś innym, nawet z większej odległości. – Najpierw pierwszym podmiotem żeńskim jest wieża, później ona [uważała] – bohaterka, a jeszcze dalej ona to znów wieża, którą trudno pomylić by z drzewem. Mieszasz coraz bardziej.
Na razie ciężko wypowiadać mi się o postaciach czy fabule. Zasypujesz mnie wieloma obcymi mi nazwami, do których muszę się przyzwyczaić. Errie wypadła dość charakterystycznie na tle rodzeństwa (które jak na razie nie wzbudziło we mnie żadnych uczuć) – widać, że jest najmłodsza i trochę nieopierzona, fajnie to pokazałaś. Sama rozmowa o Sennarille zachęca, by czytać dalej – uśmiecham się pod nosem, bo widzę nawiązanie do tytułu, coś gdzieś świta, niedługo może zacznie się rozjaśniać. Z całego prologu jednak najbardziej ujęła mnie Luende, za to ostatnia scena z samotnikiem w ogóle nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, nie wiem nawet dlaczego, trudno mi to jakoś uargumentować. Czy to Człowiek wspominany w partiach pisanych kursywą? Chyba jednak za wcześnie na osądy. Przejdźmy już dalej.
ROZDZIAŁ 1
Przyjrzyj się, proszę, temu rozdziałowi, a dokładniej początkom akapitów. Praktycznie każdy zaczyna się od imienia bohatera. Głównie Errie. Świadczy to o nieporadności i o tym, że nie panujesz nad swoim tekstem. Warto prześledzić całość pod kątem tego, jak zaczynają się wszystkie akapity. Tym bardziej, że bardzo łatwo to zrobić.
Przypominała górę spowitą mleczną mgłą.
— Zdaje się, że wyszło na moje — stwierdziła [+Errie].
Powinni tam pojechać. Ktoś ich potrzebował. Powinni… chciała tam jechać. Zagryzła wargę, lekko unosząc się w strzemionach, chociaż niczego nie widziała na drugim końcu drogi. To chyba oczywiste? Nie mogli tak po prostu odjechać. Musieli zajrzeć do tego zamku, może trochę odpocząć. – Kto ich potrzebował? Dlaczego musieli tam jechać? Narrator jest w głowie Errie, tak? Nie powinno być więc miejsca na takie niedopowiedzenia. Czytelnik czuje się w tym momencie zdezorientowany.
Wilgoć mgły przesiąkła przez ubrania, przyprawiając o gęsią skórkę, i niedługo potem nie tylko ona [ta mgła?], ale też Sain i Cannetille kulili się, drżąc z zimna. (...) Wiatr wiał z północy, nieprzyjemnie przeszywając ciało. (...) Oboje wpatrywali się w nią czujnie, Sain mocno obejmował się ramionami. Pewnie było mu zimno. – (Chyba!) balansujesz między wszystkowiedzącym a perspektywą bohaterki, ale to ostatnie zdanie nawet traktowane jako POV robi z Errie Kapitana Oczywistego.
Las jakby objął ich przytłaczającą atmosferą głuchego milczenia, która wgniatała w grzbiety wierzchowców. – Jak na moje oko to jest zdecydowanie zbyt udziwnione, a co za tym idzie – ciężkostrawne. Ot, sugestia: Las jakby objął ich w głuchym milczeniu, które wgniatało w siodła.
Widok budził w sercu smutek… i ukłucie strachu. – Budził ukłucie? Budzić kojarzy się z czymś dłuższym, trochę trwającym, narastającym, natomiast samo ukłucie jest przeważnie krótkotrwałe i impulsywne. Gryzie mi się to zestawienie.
Dziedziniec był wielką ruiną. Wokół walały się gruzy, spalone belki, gdzieniegdzie pod kamieniami leżał zardzewiały oręż lub powiewające na słabym wietrze szmaty, dało się dojrzeć zżółknięte kości. Zdawało się, że zaraz zza połamanych kolumn podniosą się martwi(...). Widok budził w sercu smutek… i ukłucie strachu. Musiało tu zginąć wiele ludzi. – No i znów witam się z Kapitanem Oczywistym. Na dodatek teraz nie potrafię tego nawet podpiąć pod POV, bo nie pamiętam, do kogo należały wcześniejsze partie takiej narracji.
— Myślicie, że w środku też wygląda, jakby się miał rozpaść? – Jejku, co za naiwne pytanie.
// (...) Zauważyła na jego twarzy podziw, ale też cień strachu. – Podziw? Przed chwilą Sain zadał pytanie, z którego może nawet i wynika, że bohater ironizuje na temat zamku. Gdzie więc tu podziw?
Nie poczuła wibrującej energii. Nic. Przecież energia powinna skrywać się w każdym zakątku świata.
Cannetille poruszyła się niespokojnie, słysząc chrzęszczenie gruzu. Jej spojrzenie przesunęło się do Errie – która jakby nigdy nic ruszyła ku zatrzaśniętym wrotom. Szła jakoś śmiesznie, trochę na palcach, stawiając miękkie kroki. – Nie jestem pewna, czy jak ktoś idzie po gruzie, to byłby w stanie śmiesznie i miękko chodzić na palcach. Raczej trzeba zachować równowagę.
Czy w tym zamku nie było żadnych obwarowań? Murów? Zawalonej bramy do pokonania? Fosy? Żadnych naturalnych przeszkód? Nie chodzi tu nawet o realia historyczne, ale zamek miał być budowlą warowną, trudną do zdobycia. Nikt raczej nie stawiał zamku pośrodku niczego na zupełnie płaskim terenie. Tymczasem Errie podchodzi do drzwi niczym do drzwi pierwszej lepszej budowli i po prostu naciska klamkę. To ja się nie dziwię, że Castheral upadł.
Owiał ich chłód i zapach stęchlizny, które osiadły na ramionach Cannetille, przyprawiając o kolejne ciarki. – Generalnie napisanie owiał ich chłód i zapach stęchlizny nie jest błędem, ale później piszesz osiadły, co jest brakiem konsekwencji. Najlepiej zdecydować się na jednolity zapis, czyli: Owiały ich chłód i zapach (…), które osiadły (…).
Poza tym jak blisko drzwi stali z tymi końmi, że owiał ich chłód i zapach stęchlizny? Powinni być dość blisko, ale z drugiej strony nie sądzę, żeby prowadzenie konia po luźnym gruzie było mądre.
Nie było tam niczego. A jej ciemne włosy uniosły się, lekko plącząc się na nieodczuwalnych podmuchach. – Dziwnie wygląda zaczęte od A zdanie, które nie kontynuuje myśli ze swojego poprzednika.
„To musiała być energia magiczna. Co innego? Ale dlaczego jej nie czuła? Gdzie podziało się mrowienie, załamanie energii, wszystko to, o czym ją uczyli?” – Nadal mam wrażenie, że w takich wypadkach kursywa jest zbędna. Dlaczego tutaj? Przecież odczuwanie i bez niej jest wewnętrzne, nieco tajemnicze, wiąże się z emocjami. Kursywa często odbiera tę subtelność. Dalej podobnie:
„Sain skoczył, zanim się zastanowił. Liczyło się tylko to, żeby oddzielić Errie od tego… czegoś”. – Sam wielokropek już wystarczająco zwraca uwagę czytelnika, przykuwa oko. Kursywa jeszcze to wzmacnia. W dodatku coś samo w sobie już jest wystarczająco nieokreślone, nie trzeba jeszcze nią tego przyklepywać.
— Nie wiem, czy będzie tu dla nas miejsce — mruknęła zasępiona Errie. – Ale czemu nie miałoby go być? Przecież to opuszczone zamczysko. Poza tym trochę kulawo brzmi to w zestawieniu z wcześniejszym zapewnieniem Errie, że na pewno coś znajdą:
— Znajdziemy coś — stwierdziła Errie. — Chyba jest bezpiecznie. Trochę ponuro, co? Mury za to grube… ktokolwiek chciał to zniszczyć, musiał się zdziwić — mówiła, prowadząc ich coraz głębiej w ciemny hall.
Drzwi zaskrzypiały. Snop światła padający na posadzkę z czarnego marmuru zwęził się, aż z głuchym hukiem zupełnie zniknął. – Brzmi to trochę jak zabieg z taniego horroru.
— Mam twój eliksir. Wiem, że to trudne słowo — dokuczyła mu. – Nie wydaje mi się, żeby eliksir był wybitnie trudnym słowem. Może dla przedszkolaka, ale przecież Sain nie ma kilku lat, prawda? Wydaje mi się starszy od Errie, a z późniejszego tekstu dowiaduję się, że ta ma szesnaście. Swoją drogą podoba mi się, w jaki sposób wypływa to z tekstu:
Wierzyła w to, kiedy miała osiem lat, może po kolejnych ośmiu latach też by zadziałało. – Sprytne przemycenie, fajno.
Energia w ciele zareagowała bez wahania, ale [Cannetille] nie znalazła żadnej w otoczeniu. Musiała sięgnąć głębiej, prawie do granic swoich możliwości, zanim wyrwała ze świata iskrę. – Kolejne problemy z podmiotami; swoją drogą, jest ich całkiem sporo. Czasem męczą przy czytaniu, innym razem bawią:
Ten dzień z chwili na chwilę stawał się coraz gorszy. // Kiedy się wyprostował, Errie już poradziła sobie z kotarą. – Dobrze, panie dniu. Proste plecy są ważne.
Najpierw informujesz, że bohaterów otoczyły przenikliwe ciemności:
Otoczyły ich przenikliwe ciemności – i cisza.
By później napisać:
— Przeciąg — stwierdziła Errie, wskazując schody wieńczące szeroki hall. — To otwarty balkon. Pewnie dlatego. – Czy przez ten otwarty balkon nie powinno wpadać jakieś światło? Poza tym skoro bohaterowie dostrzegają ciszę i ciemność, chłód z przeciągu też mogliby.
Oboje w dzieciństwie uczęszczali do przyświątynnych szkół. Podczas gdy Errie chętnie chłonęła wiedzę, Sain większość zajęć opuszczał, by bawić się z kolegami. Nigdy nie zapałał miłością do czytania – Cannetille wydawało się, że to dlatego, bo robił to o wiele wolniej od Errie czy niej. Nie lubił czuć się gorszy. – Czy absolutnie nikt nie wpadł na to, że Sain byłby lepszy w czytaniu, gdyby to czytanie ćwiczył? Nie pałał miłością do czytania, bo robił to wolniej od Errie. Nie byłby gorszy, gdyby poświęcił tyle samo czasu na naukę, co Errie czy Cann. Rozumiem, że Sain mógłby się tłumaczyć w ten sposób sam przed sobą, ale żeby Cann tak go tłumaczyła? Trochę to bez sensu.
Errie ma już szesnaście lat, a zachowuje się zupełnie bezmyślnie, jakby była najwyżej sześciolatką, która wybrała się z rodzicami do hipermarketu i nagle zauważyła alejkę ze słodyczami. W zniszczonym, na pierwszy rzut oka opuszczonym zamku rozlega się krzyk, a Errie niczym postać z taniego horroru biegnie radośnie naprzeciw swojemu oprawcy, brakuje tylko wołania halo? Jest tu kto? Ponieważ zwykle ludzie w wieku Errie się tak nie zachowują i mają jakąś cząstkę instynktu samozachowawczego, zaczynam się zastanawiać, czy między wierszami nie postanowiłaś w ten sposób przekazać, że Errie jest trochę opóźniona w rozwoju, może lekko upośledzona albo autystyczna i stąd to niedorzeczne zachowanie? Trudno mi to stwierdzić.
Przełknął ślinę. Krew. – Brzmi to nieco tak, jakby Sain przełknął później krew.
Dziewczynka mówiła coraz szybciej, coraz bardziej drżącym głosem. // Błysnęło światło, na moment go oślepiając. – Akapit wprawdzie wprowadza jakby nową myśl, pokazuje zmianę, ale jednak przy czytaniu na głos go nie słychać. To, co słychać, to informacja o tym, że światło oślepiło głos.
Kliknął zamek i znów zapanował półmrok.
— Na Siedmiu, Luende, dlaczego tu jest jak w grobowcu? — spytał z pretensją [zamek czy półmrok?]. – W tym rozdziale jest tego dużo, dużo więcej; wrzucam tylko wybrane przykłady.
A jak nie gubisz podmiotów, to je niepotrzebnie mnożysz:
(…) rzuciła dokoła migotliwe światło, rozganiając część cieni. Cannetille obróciła się dokoła własnej osi, przypatrując się hallowi. – Tutaj wykonawca czynności się nie zmienił, więc imię jest zbędne. Wystarczy zacząć zdanie od: obróciła. Dalej podobnie:
Errie jęknęła z zawodem, ale to zignorował. // Sain chwycił fiolkę eliksiru, żeby być gotowym. – Sain to jedyny mężczyzna tej sceny, na dodatek mamy jego POV, więc z góry wiadomo, że to on ignoruje jęki. Podawanie jego imienia w następnym zdaniu jest zbędne.
Sain z rozbawieniem obserwował jej wysiłki – usiadł na kanapie, która jęknęła pod jego ciężarem. I odpowiedziała chmurą duszącego kurzu. – Sama sobie odpowiedziała na te jęki? Dziwne zestawienie. Na dodatek mam wrażenie, że lepiej wyglądałoby to zdanie jako jedno.
Odnośnie sceny ogólnie, zaciekawiła mnie, jednak tak naprawdę rozbudziłam się i przybliżyłam do monitora dopiero, gdy pojawił się duch. Strasznie się ten tekst ślimaczy; wybacz, spróbuję to swoje odczucie jakoś wytłumaczyć. Wiem, że wprowadzasz czytelnika w świat, budujesz klimat (bo przecież dobrze jest w scenie umieścić chociażby opis miejsca) i widzę w tym naprawdę spory potencjał, ale jednocześnie nie mogę napisać z ręką na sercu, że, czytając, odczuwam głębsze emocje, przeżywam scenę, wczuwam się w bohaterów i tak dalej. Na razie są mi obcy, poznaję ich z dialogów, jednak mam wrażenie, że się one ciągną, a to, co interesujące, ginie w ilości tych ładnych zdań, tego budulca, z którego produkujesz fabułę. Mam wrażenie, że fabuły jest mniej niż tła; nazwałabym to przerostem formy nad treścią, ale to dopiero pierwszy rozdział, więc za wcześnie na takie słowa.
A jednak gdy zobaczyłam, że kolejna scena to POV Luende, uśmiechnęłam się pod nosem.
Errie zachowuje się w moim odczuciu zwyczajnie niedorzecznie i nie mam pojęcia, z czego to wynika. Zaczęłam na poważnie się zastanawiać, czy może nie chodzi o jakieś jej opóźnienie w rozwoju, o którym więcej opowiesz dopiero później. Początkowo stawiałam na to, że Errie mogła mieć coś koło siedmiu, może ośmiu lat, ale to wykluczyłaś, więc pozostaje ta droga. Jest też opcja, że po prostu ta postać nie bardzo ci wyszła, ale chcę wierzyć, że tak nie jest.
ROZDZIAŁ 2
Energia załaskotała w piersi, ciepła i przyjemna. [Luende] Mogła zaczerpnąć z niej pełną garścią, a potem posłać prosto w świat, by formowała go według jej woli. Gdyby tylko wiedziała, rozumiała, jak to dokładnie działało. Gdyby znała swoje ograniczenia. – Luende może czerpać energię pełną garścią, ale nie rozumie, jak ta energia działa i to jest dla mnie zrozumiałe. Nie rozumiem tylko ostatniego zdania, tego o ograniczeniach. Ograniczenia kojarzą się z ujarzmianiem mocy, więc to brzmi, jakby Luende faktycznie mogła formować ją według woli i była potężna. Przecież tak nie jest, więc sens zgrzyta, prawda? Zamieniłabym ograniczenia na możliwości.
Co mnie martwi, to fakt, że Luende najpierw wstrząsa się nad tym, jak bardzo nie rozumie, jak to wszystko działa, a za chwilę zupełnie naturalnie wysyła do kogoś list za pomocą magii. Trochę się to wyklucza, nie sądzisz?
— Jasne, już idę — mruknął, ruszając do drzwi. — Wiesz, że twoja miłość będzie miała ciężkie życie? — W progu spojrzał na nią z uśmiechem. // Coś zadrżało w piersi Luende i dziwnie zwiędło. Może to serce. // Z ust nie zniknął nieco martwy, teraz jakby nieodpowiedni uśmiech. Miała nadzieję, że nie dało się niczego zauważyć w jej spojrzeniu. // — Nie sądzę, bym kiedykolwiek spotkała kogoś takiego — skwitowała napiętym głosem, więc odchrząknęła. – Zakładam, że Luende ma jakąś przeszłość, ale w tej chwili brzmi to tak, jakby mówiła to trzynastolatka, którą chłopak rzucił po tygodniu chodzenia. Tymczasem ona zdążyła już napisać na Fejsie, że to miłość aż po grób.
Mam pewne zastrzeżenia co do idiolektu Luende. Brzmi zadziwiająco podobnie do idiolektu Saina. Weźmy na przykład:
Nie miała dzisiaj czasu na głupie rozmyślanie o tym, co nigdy się nie stanie. Musiała się spakować, przygotować, cokolwiek. – Wcześniej myślałam, że cokolwiek wieńczące nerwowe rozmyślania miało być charakterystyczne dla Saina. Okazuje się, że nie jest. To z kolei odbiera bohaterom nieco ich indywidualności.
Jutrzenka jako imię dla konia kojarzy się bardzo miło. Swoją drogą mam wrażenie, że do tej pory w tekście dużo miejsca poświęcasz jeździectwie, co zresztą jest dla mnie poniekąd zrozumiałe, bo masz w tym doświadczenie. Z drugiej strony nie wiem, czy wpychanie jeździectwa w więcej niż połowę scen do tej pory to dobry pomysł. To znaczy jasne, okej, ciężko było w czasach, o których piszesz, przemieszczać się inaczej, jednak chyba nie musisz tak gęsto skupiać się na detalach, które podkreślają w sumie zwykłą czynność. Niby konie też mogą być bohaterami i nim zapewne Jutrzenka jest, bo dostała własne imię. Początek sceny z nią jest wprawdzie przyjemny, a jednak dla kogoś, kto koniarzem się nie czuje, ciągnie się niemiłosiernie, jak flaki z olejem – a przecież to tylko przygotowanie do podróży.
Wyciągnęła przysmak do Jutrzenki – nie wiedzieć dlaczego, kobyła nagle się ożywiła i z ochotą przyjęła poczęstunek. – Nie wiedzieć dlaczego? Przecież to jasne jak słońce, że zwierzęta są łase na smakołyki, a Luende też musi być tego świadoma, skoro z premedytacją stosuje taką zagrywkę. Nie miała tej marchewki w ręce przez przypadek. Chyba że miał to być taki żart. Ale wyszedł mało delikatnie.
A kobyła jakby nigdy nic ruszyła przed siebie. // — Hej! — rzuciła.— Stój!
Kobyła parsknęła, opluwając Luende płaszcz podróżny.
— Dzięki — rzuciła kwaśno. – Czy ja dobrze widzę, że ten koń mówi? W takim wypadku cofam to, co napisałam o jego znaczeniu fabularnym.
Sytuacja trochę się poprawiła. Niewiele. [Luende] Jeszcze nie była pewna, po co go zaprosiła, ale chyba lepiej spędzić ten wieczór w towarzystwie niż samotnie.
Jedną czwartą rozdziału, a może nawet więcej, poświęcasz na opisywanie oporządzania konia. Jako czytelnika obchodzi mnie to, co będzie dalej, nie to, jak nazywają się kolejne elementy wyposażenia jeździeckiego:
Luende narzuciła na jej grzbiet koc, potem siodło, ułożyła w dobrym miejscu i zabrała się za podpinanie popręgu. Sprzączki jednak nie sięgnęły przystuł. Zmarszczyła czoło. Wzięła nie ten popręg? Ale przecież nigdy nie odpinała go od siodła. – Nie każdy czytelnik będzie wiedział, o co chodzi z tym popręgiem – jak on w ogóle wygląda, jak jest przyczepiony, czemu sprzączki muszą sięgać czegośtam, dalej też piszesz o puślisku i to zaraz po bramie, która stanęła otworem. Ktoś mógłby pomyśleć, że puślisko nie dotyczy już konia, ale właśnie tej bramy. W żaden sposób nie pobudzasz wyobraźni nie-koniarza. Jeżeli tekst masz na dokumencie w sieci, to pół biedy – ktoś nieświadomy zawsze może sobie wygooglować cały proces. Ale gdybym miała wydrukowane kartki i leżała w wyrku z herbatą, w życiu nie chciałoby mi się wstać do komputera czy chociaż zaglądać w telefon.
Dobrze jest nadać bohaterom charakterystyczne cechy, zachowania, pokazać, kim są, co lubią, ale jednocześnie bez szkody dla fabuły. Trochę to jak ze strzelbą Czechowa – jeśli opisujesz strzelbę, to niech lepiej wypali najdalej dwa rozdziały później. Jednak obie dobrze wiemy, że strzelba (Jutrzenka) nie wypali, bo po prostu opisujesz coś, na czym się znasz, wplatasz tu swoje hobby, które jest zupełnie bez znaczenia dla fabuły.
Zastanawia mnie też to, że Luende bała się podpisywać własnym nazwiskiem, ale zupełnie nie widzi problemu w tym, żeby każdemu spotkanemu osobnikowi przedstawiać się z imienia. Czy samo imię nie byłoby już dla niektórych wskazówką co do tego, kim mogła być, skąd pochodzić i jaką mieć przeszłość?
Sama nie wiedziała, dlaczego udawała przed Jackiem, że lubiła mrok. Może dlatego, że spędziła w nim sporą część życia. Może dlatego, że potrzebowała go, żeby zarabiać. Żyć. – Luende to ogólnie ciekawa postać, ale żałuję, że momentami popada w stan emo nastolatki.
Nie zdawała sobie sprawy, jak beznadziejna była w kontaktach z ludźmi. W dzieciństwie wszystko wydawało się prostsze. W dzieciństwie wszystko sprowadzało się do psikusów i nauki niepotrzebnych rzeczy. Zwyczajnie… było lepiej. // — Jesteś wyjątkowo tajemnicza — rzucił zaczepnie. – Skoro Luende uważa (zresztą słusznie), że zachowuje się niewłaściwie, to czemu tak po prostu nic z tym nie zrobi? W kółko zawiesza się na tym, że jest niemiła i powinna być milsza, żeby za chwilę zupełnie bez powodu szczeniacko się odszczeknąć. Po bezzasadnej pyskówce znowu napomina się w myślach, że nie powinna tak robić, po czym robi to i tak. Gdzie w tym sens? Trochę jakbyś starała się na siłę kreować bohaterkę na (kojarzę to z blogowych powieści) wygadaną i szczerą, kiedy w rzeczywistości jest po prostu bucem, ale z jakiegoś powodu facetów i tak przyciąga do niej jej szczeniackie zachowanie.
Do końca było już lekko, czytało się przyjemnie. Reakcja Luende na usłyszaną w karczmie rozmowę intrygująca, a zakończenie sceny trafione, pobudzające, zachęcające, by czytać dalej. Lubię takie konkrety, smaczki rzucane w ostatnich zdaniach. Nie rozumiem tylko, skąd aż tak zły stan Luende po jednym piwie – czy to akurat jej przypadłość, że wybitnie źle znosi ten jeden trunek, czy może ktoś jej czegoś dosypał, ewentualnie w twojej krainie mają bardzo mocne piwo, ale wtedy Nolan pewnie wiedziałby o tym, więc raczej upewniłby się, czy Luende gustuje w mocnych alkoholach. Ostatecznie, co brzmi najprawdopodobniej, Luende przeżywa weltszmerc spowodowany wzmianką o Paniczu Arryku, który był jej miłością. Czy coś.
ROZDZIAŁ 3
Keren zgodził się z nim – i chociaż widział, że Eiden się wahał, co i rusz spoglądając na skuloną w siodle Aylee, wiedział też, że musieli najpierw znaleźć się w bezpiecznym miejscu. – Pogubiłam się w tym zdaniu. O znalezieniu bezpiecznego miejsca wiedział w końcu Eiden czy Karen?
Natomiast to zdanie bardzo mi się podoba:
Za plecami mieli armię wroga, przed sobą podbite państwa, a ze sobą przerażoną Aylee, która wymagała opieki, jakiej teraz nie mogli jej dać. – A nie przypadkiem, której nie mogli jej dać? Jakiej dotyczyłoby opieki niekonkretnej, posiadającej jakieś cechy. Nie jestem przekonana, czy pasuje to do kontekstu.
Strasznie ślimaczy ci się ten wstęp do sceny. Najpierw dowiaduję się, że bohaterowie poszukują bezpiecznego miejsca (Keren o tym myśli), potem dowiaduję się, że sytuacja jest nieciekawa, bo za bohaterami są wojska, przed nimi podbite państwa i tak dalej, aż w końcu podejmujesz dialog, w którym piszesz znów o tym, że bohaterowie muszą znaleźć schronienie. Dla mnie? Nic odkrywczego, na dodatek oni już trochę podróżują konno, biorąc pod uwagę, że czytałam o nich w prologu, a nie pojawili się w ostatnich rozdziałach, które też przedstawiały całkiem sporo akcji, czas mijał… Mimo to dialog brzmi, jakby to była pierwsza ich rozmowa, odkąd wsiedli na konie. Dopiero teraz ustalają, dokąd ruszą? Mało przekonujące.
Chyba jednak wolałabym, abyś zaczynała sceny jak najbliżej ich końca, aby te wstępy nie były takie okrąglutkie i pełne w szczegóły, bo się czytelnik zwyczajnie nimi męczy. Tutaj na przykład Eiden proponuje, by rozbić obóz. A gdyby zacząć scenę już w obozowisku?
Okej, wiem, co możesz mi przeliterować. Te-tra-lo-gia. Ale jak już na samym początku zasypujesz mnie takimi ładnie opakowanymi w zdania wstępami do konkretów, to ja nie wiem, czy biorąc do ręki taką książkę, dotrwałabym do kwintesencji. Nie jestem pewna, czy by mi się chciało. Wprawdzie w trakcie jazdy pojawiają się myśli bohatera o nazwisku, o presji, o kamuflujących się żołnierzach, ale im więcej w pasywnej scenie (która trwa ładnych parę stron) nękających bohatera natrętnych myśli, tym bardziej lakoniczny i mało ciekawy staje się ten bohater. Czytelnik nie zapamięta tych wszystkich danych, wybacz, na ten moment one nie są interesujące. Walka z prologu (której nie rozumiem i której ważność gdzieś zniknęła w natłoku scen z dwóch ostatnich rozdziałów) nie stanie się w moich oczach ciekawa tylko dlatego, bo bohater zacznie ją wspominać:
(…) jak oni to zrobili? Jak podprowadzili armię pod obóz, a potem zaatakowali, nie dając czasu na przygotowanie? Pojawili się prawie znikąd. Nie sądził, by wojownicy z Merreliah aż tak dobrze się kamuflowali. Może sposobem byłoby wysłanie więcej zwiadowców? Ale stracili wszystkich magów. Dowódcy nie wzięli pod uwagę zbyt wielu spraw. Keren nie wiedział, co jeszcze mogłoby zaważyć na tej sytuacji, ale… na pewno dało się coś zrobić. (…) To najgorszy możliwy moment, ale i tak zastanawiał się, czy potrafiłby zadziałać lepiej. Przecież to nie presja nazwiska go paraliżowała – od lat ignorował złośliwości żołnierzy, którzy dogryzali mu, że nigdy nie dorówna ojcu. Mimo to, gdy tylko ujrzał wroga u stóp obozowiska, po prostu spanikował. Jak mógł spanikować w takiej chwili? Stracili tyle cennych sekund. – Po co mi chociażby informacja, że dowódcy nie wzięli pod uwagę wielu spraw? Jakich spraw? Niby coś wspominasz, ale zero konkretów, więc nic z tego nie wynika. A że armia zaatakowała szybko, znienacka i bardzo dotkliwie – to też już wiem, brałam udział w tej scenie, pamiętam ją. Na dodatek znów wracamy do wspominania utraty magów, podkreślenia trudnego położenia... Lejesz wodę. Naprawdę lepiej byłoby zacząć już od sceny przy ognisku. POV tej postaci byłby nawet zjadliwy, gdyby nie był przesadzony. Takie treściwe:
Przegrali wojnę. Przegrali własną ojczyznę. Tego nie dało się tak po prostu ignorować. – mówi więcej niż cały wyżej zacytowany akapit. Tak samo informacja w czasie ogniska: Na pewno blisko Karallirre. przecież mówi o położeniu bohaterów, więc wcześniejsze ustalanie drogi i wskazywanie miejsca akcji też nagle traci na znaczeniu, okazuje się do wycięcia.
Za to podobają mi się dialogi, te czyta się lekko i przyjemnie, nawet jeżeli mówią o rzeczach trudnych, przykrych – pozostawiają po sobie dobre wrażenie. Nie ma co ukrywać, w tej notce rządzą dialogi – wspominanie ojców, decyzja o ruszeniu do Sennarille, nawet pół-żarcik o chrapaniu. Resztę traktuję jak ładną otoczkę do nich. Nie ukrywam też, że w kolejnym rozdziale liczę na jakąś akcję. Wystarczająco odpoczęłam przez dwanaście stron bieżącego.
Z lekką pobłażliwością natomiast obserwowałam, jak bohaterowie określają to, gdzie się znajdują, po prostu rozglądając się wokół. Cóż, wykształcenie wykształceniem, ale trudno uwierzyć, żeby ktokolwiek postawiony pośrodku pola, tym bardziej uciekając z wojennej zawieruchy, umiał określić swoje dokładne położenie. Co jeszcze zaprząta mi głowę:
Jeśli nie zejdą z tego kursu, ale skorygują go lekko w prawo, powinni przekroczyć granicę Karallirre, nie Merreliahu – Lekko w prawo? Wydaje się, że po tak dokładnym określeniu miejsca, w którym się znajdują, mogliby powiedzieć, że powinni skorygować trasę np. lekko na północ/wschód/zachód/południe, nie lekko w prawo.
O ile dialogi są ładnie napisane, o tyle trudno mi powiedzieć, żebym w jakikolwiek sposób przekonała się do tego, co chce zrobić Eiden. Zostało ich troje, nie mają zupełnie nic, a szukanie sojuszników raczej nie polega na jeżdżeniu od drzwi do drzwi i mówieniu: hej, ten wielki zły pan zrabował mi państwo, może zechcieliby waćpanowie pomóc mi je odzyskać? – sojuszników w wojnie nie zyskuje się za darmo. Trzeba zaoferować coś w zamian. Eiden nie ma niczego, bo został księciem bez ziemi.
Kolejnym zmartwieniem jest dla mnie ród Exilesów. Masz tu w nazewnictwie niezłą mieszankę. Trochę słów stworzonych przez samą ciebie, trochę nam bliskich (jak Jutrzenka), aż tu nagle pojawia się ten nieszczęsny ród Exilesów (exiles, ang. wygnańcy). [Jak nasz Władysław II Wygnaniec? Dość… wymowne. Mało subtelne. W kontekście całości brzmi jak niezbyt udany żart]. Trochę niżej okazuje się, że dusza dziewczynki to Raven (raven, ang. kruk) i tak dalej. Polecam zapoznanie się z [tekstem Andrzeja Sapkowskiego], w którym traktuje o nazewnictwie, zapożyczeniach i tworzeniu języka w fantastyce. Jestem pewna, że bardzo się przyda.
— Mój ojciec był — stwierdził z naciskiem Keren. — Już go nie ma. Chcę być ze sobą szczery — zerknął na Eidena — bo potem może będzie łatwiej. // — Zamierzasz wierzyć, że jakoś im się udało? — Eiden przechylił głowę tak, żeby nie obudzić Aylee, ale żeby dobrze widzieć jego twarz. — Jak nam? – Przecież Keren przed momentem stwierdził, że jego ojciec był, na co Eiden pyta go, czy zamierza wierzyć, że może się im udało…? Przecież to zupełnie bez sensu.
ROZDZIAŁ 4
A w nim dalsze zmagania się z niepoprawnymi podmiotami. Ze dwa przykłady:
Usłyszała, że Sain z westchnieniem usiadł po drugiej stronie materaca. Bliżej drzwi. Oczywiście, nawet teraz próbował je chronić. – Je, czyli drzwi czy siostry?
(...) dotknęła skóry na wysokości łopatek. Swędziała trochę. Z trudem odetchnęła, bo zakręciło jej się w głowie. – Ten fragment raczej nie potrzebuje komentarza.
— Po kilku miesiącach… — podjął. — Moglibyśmy do nich napisać. Wydaje mi się, że byliby już bezpieczni. – I jak wysłaliby list z martwego, opustoszałego Sennarille? Czym by zapłacili? Komu?
Wydaje mi się, że wypowiedzi Raven można by zaczynać od myślnika. Zapisane tylko kursywą wyglądają jak myśli, a przecież Raven z bohaterami rozmawia, oni dobrze ją słyszą i rozumieją:
Sennarille i Castheral są martwi. Wszyscy jesteśmy martwi. — Chwyciła dłoń Errie, delikatnie ciągnąc ją do drzwi. — Chodźcie! Dużo zdążycie zobaczyć!
„Może później wytłumaczy Errie, że kolegowanie się z martwymi ludźmi było mało rozsądne”. – Zastanawiam się, dlaczego tylko martwych zapisałaś kursywą, a nie wzięłaś w nią podkreślonej całości. Czy dusze jeszcze są ludźmi czy już nie?
Nigdy nie uważała się za ładną. Kiedy raz uwierzyła, że mogłaby się komuś podobać, skończyło się to tragicznie. Żołądek ścisnął się nieprzyjemnie, a zjedzony niedawno posiłek podszedł do gardła. – Och, przy pierwszym czytaniu przez moment sądziłam, że tragicznym zakończeniem tej wiary był ściśnięty żołądek. Dopiero gdy czytelnik kończy drugie zdanie, okazuje się, że nie przytaczasz skutków, a powracasz do teraźniejszości. Dość mylące.
Właściwie sama widzisz, że nie mam wielu uwag do tej notki. Może dlatego, że była krótka i niewiele wniosła, zaczynała się dość lekko i spokojnie. Zamek jest ciekawym miejscem i mam nadzieję, że sporo się w nim wydarzy, skoro opisujesz go tak dokładnie. Zadowalają mnie też dialogi, które pozwalają lepiej poznać historię rodzeństwa, mimo to nie zdradzają za dużo, by dało się to podpiąć pod przesadną ekspozycję dialogową – fajnie. A jednak mocniej zainteresowała mnie sama końcówka – skrzydlate, zakrwawione odbicie w lustrze nigdy nie wróży niczego dobrego. Cieszę się, bo to takie elementy fabuły najbardziej mnie ciekawią.
To, co najmocniej mnie zdziwiło w tym rozdziale, to wspomnienie, że Errie ma za sobą już jakieś doświadczenia miłosne. To by wskazywało, że jest starsza, niż sądziłam. Przyznam, że do tej pory wyobrażałam ją sobie jako ledwo kilkuletnią dziewczynkę – no dobra, maksymalnie jedenasto-, może dwunastolatkę. A tu proszę, to po prostu starsza, lecz z charakteru nieco infantylna i naiwna młoda dama z bagażem doświadczeń… Wciąż trudno mi o tym pamiętać.
ROZDZIAŁ 5
Na blat chlusnęło piwo, zalewając karty, które nie spadły, (...) – niby dlaczego miałyby spać? Z marszu wyobraziłam sobie, że przykleiły się do blatu.
— Szeraszam! — rzucił ten, który rozlał piwo, zogniskowawszy na niej wzrok. — Szlyczną dżefszynkę! – Komedia roku po prostu. Tym bardziej, że później mówi już zupełnie normalnie.
Mogliby chociaż poczekać na zmrok, nie pokazywać się tak ludziom na oczy! – Niepokazywać. Lub może coś w stylu: Mogliby chociaż poczekać na zmrok, a nie – pokazywać się tak ludziom na oczy! Dłuższa pauza mile widziana. Poza tym trochę nie rozumiem, czego spodziewała się po taniej spelunce, w której rozrzedzają piwo.
Ogólnie akcja z kartami na plus. Coraz bardziej podoba mi się ta bohaterka i jej stosunek do Jacka oraz wspomnień z nim związanych. Nie rzucasz cegłą, to raczej lekkie wstawki. Zaczynam też coraz lepiej rozumieć, o co chodzi z egzaminem i jak bardzo jest on dla Luende ważny.
Obie jednak zastanawiamy się, o co chodzi dokładnie z relacją Luende – Jack. Sigyn podejrzewa, że bohater został wrzucony do typowego friendzonu, Skoia jednak sądzi, że u Luende podświadomie pojawiło się już głębsze zainteresowanie i Jack wręcz stał się dla niej dużo ważniejszy niż martwy Arryk, tylko dziewczyna musi sobie to jeszcze powiedzieć do lustra, prosto w twarz.
Głośno trzasnęła drzwiami pokoju. Wcisnęła głowę w ramiona – nawet nie wiedziała, że włożyła w to aż tyle siły – i zastygła, łapiąc głębsze oddechy. – Zakładam, że chodziło o trzaskanie drzwiami, ale ze zdań wynika, że włożyła aż tyle siły we wciśnięcie głowy w ramiona. I to brzmi niepokojąco.
Teraz nawet nie umiałaby sobie przypomnieć, jak było w jej ojczyźnie. Szybko przestała być dla niej „domem”. – Do tej pory używałaś kursywy. Skąd teraz ten cudzysłów?
Luende uśmiechnęła się blado, przypomniawszy sobie, ile podobnych zachodów widywała w Sennarille. Tam miała dla siebie zaskakująco dużo czasu pomimo licznych lekcji. Teraz nawet nie umiałaby sobie przypomnieć, jak było w jej ojczyźnie. Szybko przestała być dla niej „domem”. Karallirre stało się miejscem, gdzie jej nie chciano. Skąd woleli się jej pozbyć. Pamiętała pochwały, mnóstwo pustych słów i głaskania po głowie (...). – Pogubiłam się w tym fragmencie. W pierwszej chwili sądziłam, że Luende pochodzi z Sennarille, gdzie najpierw miała dużo czasu i lekcji, a potem właśnie ta ojczyzna przestała być jej domem. Dopiero później przy wspomnieniu Karallirre zmieniłam zdanie, ale chyba lepiej nie tworzyć niedopowiedzeń, niż je korygować.
— Po co ja o tym myślę — mruknęła sfrustrowana i nacisnęła palcami nasadę nosa. // Wszyscy nie żyli. Tak wyglądała prawda. Powinna się tego trzymać. – Ale tak wszyscy-wszyscy? Jej brat i rodzina z Karrallire też?
Szalejące podmioty też dają w kość. Te bardziej hardcore’owe:
Zapatrzyła się na miasto. Może dostrzegłaby wieżyczkę ich siedziby? Była chuda i mało rzucająca się w oczy, często przysiadały na niej różne ptaki. Zmrużyła oczy [ta wieżyczka?], wytężając wzrok (...).
Strach zmroził ją od środka, dlatego przyśpieszyła kroku i uciekła na schody, gdzie już nie mógł jej obserwować. – Obserwujący strach? No pięknie…
Czasami bała się świata, do którego należała. Zwłaszcza kiedy nie miała nikogo, kto stanąłby w jej obronie. – Trochę szkoda, że kreujesz Luende na damsel in distress.
Na parterze było więcej osób niż wcześniej. Luende przystanęła na najniższym stopniu i omiotła zaniepokojonym spojrzeniem zatłoczone stoliki – nie chciała zostać zaklinowana między kilkoma mężczyznami. Zmarnowała długie chwile na obserwację, puszczając drażliwy gwar mimo uszu. Potrzebowała takiego stolika, do którego łatwo było się dostać od drzwi frontowych, ale też takiego, który umożliwiałby ucieczkę na piętro. Wreszcie dostrzegła coś, co mogło ją zadowolić, i bez ociągania ruszyła. – To brzmi tak, jakby ta gospoda była nie wiadomo jak wielka, przez co Luende musiała bardzo długo szukać odpowiedniego stolika.
Dotarcie do stolika zajęło nieznajomemu sporo czasu. Z wyraźnym trudem przepychał się wśród pijanych gości, przepraszał za każdym razem, kiedy któregoś potrącił, a w jej stronę tylko zerkał. – Kiedy opisujesz tę rozmowę, mam wrażenie, że to gdański tramwaj w godzinach szczytu.
Luende zmarszczyła czoło. Upewniła się, że mogła swobodnie sięgnąć po sztylet, ukradkiem zerknęła na boki i podążyła za nim. – Podążyła za sztyletem?
Dom wyglądał na opuszczony, w środku nie został prawie żaden mebel, w dodatku potwornie cuchnęło. Na pewno butwiejącym drewnem, poza tym zgnilizną. Luende zmusiła się, żeby nadal oddychać głęboko. – Trochę to masło maślane. Butwiejące drewno to gnijące drewno. Cuchnęło przeto gnijącym drewnem i zgnilizną.
— Pamiętaj — odezwał się, nacisnąwszy jedną ze ścianek kostki — wszystko ma swoją cenę. — Wyprostował się, przenosząc wzrok na jej oczy. – Oczy kostki, powiadasz?
Jest tego znacznie więcej, wierz mi. Pod tym względem dość ciężko się czyta; co chwilę trzeba się wszystkiego upewniać. Dalej:
Znowu pociągnęła Luende w przód. Nawet nie zdążyła nabrać powietrza, zwyczajnie runęła w dym [kto?]. Zawiesiła spojrzenie na plecach Madeleine. Patrzyła na nią, krzycząc coś [i znów: kto?]. Luende nie słyszała ani słowa. – Wydawałoby się, że to Luende krzyczy, patrząc na plecy Madeline (no bo skąd Lue widziałaby, że Madeline na nią patrzy, skoro stała do niej tyłem?), ale naprawdę nie jestem tego pewna.
— Nie — szepnęła, bezmyślnie zsuwając się niżej. – Nie można zsuwać się wyżej.
Przyznam, że pomysł z ukazaniem wspomnienia, wręcz doświadczenie go 1:1 to świetny motyw. Nie spodziewałam się też takiego zakończenia, które wprawiło mnie w osłupienie, łatwo mogłam się więc wczuć w Luende i w jej myśli o zabójstwie. Wyszły bardzo naturalnie. Kolejna odsłona – ta z Ognistym – dodaje emocji, napięcie nie opada.
Tego mi w końcu było trzeba, zdecydowanie wolę takie wydarzenia niż przydługawe opisy miejsc lub stanów psychicznych twoich pozostałych bohaterów. Czy bardzo się obrazisz za stwierdzenie, że w sumie mogłoby ich wcale nie być?
Stwór trzymał w łapach coś, co przypominało rękę. Albo nogę.
Żałosne.
Nie potrafił powiedzieć, jak nisko trzeba było upaść, żeby żywić się zamordowanymi ludźmi. – O ile przy drugim czytaniu wiadomo już, że trzecie zdanie przedstawia myśl Ognistego, o tyle przy pierwszym czytelnik nie ma prawa być tego pewien – można zakładać, że stwór ma prawo być w twoim uniwersum rozumny i mieć swoje sumienie.
Coś zawibrowało w kieszeni jego skórzanej kurtki. Ognisty syknął wściekle przez zęby, niechętnie odrywając wzrok od buzujących płomieni. Mieli nieprawdopodobne wyczucie w Ciemnym Dworze. Wyjął niewielką kostkę i obrócił ją w palcach, szukając pulsującej ścianki. // Mógłby cisnąć nią w ogień i potem stwierdzić, że to był wypadek. Że przypadkiem upuścił, wyślizgnęła mu się z rąk. Miałby spokój na całą noc. // Wypuszczając powietrze przez zęby, nacisnął odpowiednią ściankę. Na tle ciemnych domów pojawił się migotliwy obraz – kształty przez chwilę nie chciały się wyostrzyć, ale kiedy Ognisty potrząsnął kostką, wszystko się ustabilizowało. Popatrzył w twarz pochylającego się nad nim, gniewnie zmarszczonego mężczyzny. – Dziwnie mi to brzmi, jak taki nie do końca przemyślany odpowiednik smartfonów w średniowieczu. W kontekście całego tekstu to takie trochę deus ex machina, oto tu i teraz potrzebujemy pogadanki z Panem i Władcą, więc wciskamy w ręce bohatera magiczny telefon komórkowy. Totalnie się go nie spodziewałam, nie liczyłam, że coś takiego się pojawi, a gdy już się pojawiło, w jakiś sposób trochę zepsuło mi obrazek o twoim świecie.
ROZDZIAŁ 6
Zastanawiam się, co tobą kierowało przy wyborze scen. Tutaj mamy streszczenie o tym, jak bohaterowie zdobywali pożywienie, a gdy ono się kończy i kończą się też dłuższe opisy, dialog mówi właściwie o niczym ważnym – ot, w oddali zamajaczyła wieża. Szczerze mówiąc, wolałabym chyba jednak dostać scenę, w której bohaterowie pokazują, jak radzą sobie w drodze – jest to zdecydowanie ciekawsze. Rozumiem, że ostatni rozdział był dość bogaty w akcję i teraz pewnie od niej odpoczywam. To jest w porządku, jednak jednocześnie mam wrażenie, że dość istotne elementy takie jak zdobywanie jedzenia (które nie musi być dynamiczną akcją, przecież streszczasz pomoc na gospodarstwie) umykają mi na rzecz właściwie niczego istotnego. Jakbyś trochę marnowała własny potencjał i przy tym potencjał tej historii. Ona nie zasługuje na sceny o niczym, prawda?
I czemu Eiden pyta o wieżę Kerena? To trochę głupie. Siedział do niej tyłem, ale skoro był ciekawy, mógł się do niej odwrócić, nie? W sensie wydaje mi się to takie dość ludzkie, normalne zachowanie. Skoro chcę coś sprawdzić, najpierw próbuję sama, a potem dopiero proszę o pomoc. Tym bardziej że Eiden – jak pamiętam z prologu – był dowódcą wojsk, który całkiem dużo nosił na swoich barkach. Na pewno wie, co to jest samodzielność, a już na pewno powinien być samodzielny podświadomie.
Pamiętam jak poprzednia trójka zmierzająca do Sennarille strasznie marzła w drodze. A ani Eiden, ani Kerren, ani tym bardziej Aylee tego nie odczuwają?
Mijali przygraniczne wioski. Keren zauważył, że Eiden starał się trzymać od nich możliwie najdalej, ale zajeżdżali między domostwa, gdy zaczynało brakować im jedzenia. Zdobywanie go czasami oznaczało zmarnowanie kilku godzin na pomoc w gospodarstwach – raz wybierał się tam Eiden, raz Keren. Jak zresztą zauważył, kiedy Eiden wyruszał zdobyć prowiant, znikał na dłużej. Albo praca przy zwierzętach szła mu gorzej, albo częściej kłócił się z dobrodziejami. Keren sam nie wiedział, co było bardziej prawdopodobne. – Nie sądzisz, że praca na gospodarstwach musiałaby być co najmniej problematyczna? Byli brudni, ale jednak w ubraniach zdecydowanie różnych od stroju przeciętnego chłopa. Poza tym, czy po bitwie nie byli cali we krwi? Zwłaszcza Keren i Eiden, którzy niejako przyjęli na siebie więcej niż Aylee? Plotki mogłyby się szybko roznieść i ściągnąć na nich nieszczęście. Właśnie w związku z tym, żeby nikt ich nie poznał, powinni zdobywać raczej jedzenie w inny sposób. Zdecydowanie ciekawiej byłoby, gdybyś pokazała, że sytuacja zmusiła ich, by kraść.
Na ich szczęście, chociaż trakty wiodące do Sennarille w większości stały zaniedbane od lat, tablice nadal trzymały się na słupkach. – Stać może butelka na stole. Trakty niekoniecznie.
Keren musiał przyznać, że przemierzane tereny niewiele mu mówiły – jego wiedza geograficzna robiła się coraz uboższa wraz z oddalaniem się od granic Mosgarathu. Kiedy mijany znak po raz kolejny wprawił go w zaskoczenie, obiecał sobie, że pewnego dnia to zmieni. Poza Crystalis istniał olbrzymi, fascynujący świat, który uparcie ignorował przez całe dotychczasowe życie. – Keren był jakimś lepiej wykształconym żołnierzem, synem jakiegoś generała, czy coś takiego, nie? Jako ktoś, kto powinien coś wiedzieć o strategii, powinien też mieć jako takie rozeznanie w geografii sąsiadów. Tym bardziej, że wcześniej zupełnie naturalnie przychodziło im wszystkim stwierdzenie, gdzie są, tylko po tym, że się rozejrzeli.
Dalej prezentujesz opis dziedzińca:
Dziedziniec przedstawiał smutny widok. Wśród walających się po bruku gruzach leżał zapomniany, zardzewiały już oręż, gdzieniegdzie dało się dostrzec zżółknięte kości. Zaczepione o kamienie materiały unosiły się przy każdym podmuchu wiatru. Keren zacisnął usta, przenosząc wzrok na ogromny zamek.
I brzmi on podejrzanie podobnie do tego, co widzieliśmy już wcześniej:
Dziedziniec był wielką ruiną. Wokół walały się gruzy, spalone belki, gdzieniegdzie pod kamieniami leżał zardzewiały oręż lub powiewające na słabym wietrze szmaty, dało się dojrzeć zżółknięte kości. Zdawało się, że zaraz zza połamanych kolumn podniosą się martwi i ruszą do ataku. Konie kroczyły niepewnie, drżały od napięcia. Dokoła niósł się świst wiatru.
Oczywiście bohaterowie widzą ten sam widok, ale raczej różnie będą go odbierać, ale w tej chwili wygląda to jak po przekalkowaniu. Można by rzec, jak na tym znanym memie. Byłoby dobrze zadbać o to, żeby nie było tak do siebie podobne.
O ile dobrze pamiętał, stolicą Sennarille był Castheral. Jeśli można go nazwać stolicą. Jako jedyne państwo Sennarille nie wzniosło dla siebie miasta stołecznego. Mieszczące się dokoła fortecy budynki, najpewniej zniszczone podczas oblężenia, wybudowali ludzie chcący się osiedlać w pobliżu Castheralu. – Wybacz, ale to nie ma sensu. Zamki budowano często nawet z trzema przedzamczami. Zamki przede wszystkim nie były samowystarczalne. Skądś musiało przybywać jedzenie, wyposażenie, ludzie, którzy to wszystko tworzyli. Sprowadzanie wszelkich dóbr z daleka niekoniecznie dobrze wpływa na ekonomię państwa.
Zupełnie nagle ze spiętej do granic możliwości stała się prawie bezwładna. – Zupełnie nagle brzmi tak, jakbyś próbowała mnie do tego przekonać trochę na siłę.
Swoją drogą, do tego momentu trochę się wynudziłam, na chwilę się zainteresowałam, ale nawet akcję, gdy Aylee odpływała i była jakby w transie, przegadałaś. W trakcie, kiedy bohaterce dzieje się coś dziwnego i próbuję się w nią wczuć, wyobrazić sobie jej wykrzywioną od bólu twarz i współczuć dziewczynie, Eiden w swojej narracji zatrzymuje nagle czas antenowy i… wspomina, co działo się kilka lat wcześniej w trakcie treningu. Rozumiem, że to może być ważne, ale wtrącanie czegoś takiego podczas cierpienia Aylee odwraca uwagę, kompletnie mnie rozprasza. Na dodatek piszesz o tym, czego Eiden zrobić nie może (interweniować) i tłumaczysz dlaczego. Ja jednak wolałabym dostać obraz tego, co i jak robił w trakcie trwania akcji. Ostatnie, czego chcę, to wchodzić mu do głowy i przerywać scenę na rzecz czegokolwiek innego niż to, co dzieje się tu i teraz z Aylee.
Krzyk, który odbił się echem od ścian pustych korytarzy, nawet Eidena przyprawił o ciarki. Przycisnął [ten krzyk?] Aylee do siebie, przesuwając spojrzeniem dokoła, chociaż doskonale wiedział, że źródło hałasu nie kryło się nigdzie blisko.
W następnej chwili dotarło do niego, co usłyszał.
— Keren — sapnęła Aylee. – Zobacz, jak strasznie dużo słów zajęło ci poinformowanie mnie, że Eiden usłyszał dramatyczny krzyk i wystraszył się, rozumiejąc, do kogo on należał. Być może próbujesz budować napięcie, ale to nie powinno tak działać – zamiast przeżywać, czuję się zmęczona nadmiarem literek. Potrzebuję zdań krótkich, dynamiki, akcji w akcji jak cukru w cukrze.
Na dodatek krzyk trwa ile? Sekundę? To jedna krótka chwilka, którą tutaj rozdmuchujesz do długiego procesu, w którym Eiden łączy fakty – Krzyk? Co? Gdzieś blisko... O, to przecież głos Kerena! – Nie kupuję tego. Za długo, w niepotrzebnym nadmiarze wtrąceń i dopowiedzień.
Spróbuję ci coś zasugerować, choć, biorąc pod uwagę, że lubisz używać wielu słów, może ci się to nie spodobać:
Echem od ścian odbił się krzyk. Eiden przycisnął Aylee do siebie. To brzmiało gdzieś blisko… i brzmiało jak…
— Keren — sapnęła Aylee.
Jest krócej, a przekazałam dokładnie te same informacje – krzyk, reakcję, dedukcję i wypowiedź. Teraz mogę czytać dalej; wzrosło tempo, a więc i dynamika sceny, a co za tym idzie – jej emocjonalność.
Co to było, na miłościwych Siedmiu i wszystkie ich dary? Duch? Keren całe życie myślał, że duchy nie istniały. – Dość zabawny rym (tym bardziej, że łączy je podobna ilość sylab, a więc czyta się melodyjnie). Celowy? Bo zwraca uwagę.
Mimo wszystko cieszy mnie akcja i konfrontacja, również sama sytuacja prawie-wpadnięcia Kerena na (w?) Raven… Właściwie dawno już nie cieszyłam się z tak małych rzeczy – z akcji w powieści, nawet takiej drobnej. Pewnie spowodowane jest to tym, na co wciąż narzekam – okropniastą lakonicznością.
— Co to jest? — wychrypiała Aylee. // Zjawa się nie ruszyła. Nadal wpatrywała się nieruchomym wzrokiem w Kerena – kiedy jej oczy przesunęły się, zwracając się na resztę, Keren nagle zdołał nabrać wdechu. – Aylee jako księżniczka powinna być lepiej wykształcona od Cann. Skąd więc Cann wie, że to dusza, kiedy Aylee nie wie, co to takiego?
ROZDZIAŁ 7
Errie w jednej chwili się rozpogodziła, [przecinek zbędny] i zawróciła w korytarz, z którego nadbiegła.
Nie miała ochoty dostosowywać się do tego szaleńczego pomysłu – ale chociaż żołądek zaciskał się z niepokoju, nogi poniosły ją do niego. – Do pomysłu, żołądka czy niepokoju?
Gdyby wyciąć pojedyncze partie dialogowe bohaterów i zapytać, jak sądzę, kto wypowiedział daną kwestię i czy jestem w stanie je przyporządkować do twoich postaci, to idę o zakład, że nie poznałabym nikogo poza Errie, której uwaga o szybkim wybieganiu zza zakrętów była, swoją drogą, całkiem urocza (still, nadal pasująca do osoby niedorozwiniętej lub dużo młodszej). Widać też kontrast między Errie i Aylee – zdecydowanie bardziej charakterystyczna jest ta pierwsza, chociaż nie wykluczam, że to dlatego, iż Aylee jako wycofana, cicha i pokornego serca, ledwo widoczna postać po prostu znika w twojej historii. Niby jest, ale kompletnie o niej zapominam. Właściwie mam wrażenie, że jak na razie gdyby jej nie było, to opowiadanie niewiele by straciło. Jedynym ciekawym wątkiem, który wprowadza ta postać, są jej umiejętności magiczne, ale dziwne wizje i zachowania przedstawione w obecnej, dość nudnej formie w ogóle mnie nie zajmują. Dużo bardziej czekam na kontynuację wątku Errie i jej odbicia w lustrze.
Jeżeli zaś chodzi o męską część ekipy (jednej i drugiej) – twoi bohaterowie, mówiąc wprost, zupełnie mnie nie interesują. Keren, Eiden i Sain są przeokrutnie jednolici, a w niemiłosiernie długo ciągnących się POV-ach straszliwie przynudzają i są mi obojętni. Co się z nimi dalej stanie? Szczerze? Na ten moment powieści wisi mi to i powiewa. Gdyby zrobić z tego Oszukać Przeznaczenie albo farfocel Kinga, i bohaterowie zaczęliby jeden po drugim ginąć w niewyjaśnionych lub obrzydliwie tragicznych okolicznościach, wtedy nawet bym się ucieszyła i – jednocześnie – przejęła. Aktualnie nie przejmuję się niczym i nikim poza Luende i Errie.
Ekipa zamierza się posilić. Rozdział czy dwa wcześniej Errie, Cann i Sain mieli resztki chleba, jakieś ostatnie trzy kromki i kawałek sera. W dodatku ledwie je nadgryźli i zostawili na później, a teraz mają dość, żeby dzielić się z obcymi?
— Czym… ona jest? — spytała.
Errie i Cannetille obejrzały się za siebie. Errie od razu jej pomachała. – Podejrzewam, że Errie pomachała do Raven, chociaż nie wynika to z tekstu.
Zapadła cisza. Dzwoniła Aylee w uszach, prawie doprowadzając do szaleństwa. Nagle odczuła potrzebę, żeby się rozpłakać – ale wiedziała, że nie mogła. (...) Kolejna cisza, która zapadła, pozostawiła w Aylee potrzebę wycia. Pierś miała jednak jak z kamienia (...).
— Eee, bardzo przepraszam — odezwał się Sain — ale czy był to… odwrót taktyczny? — Podniósł spojrzenie na Eidena.
Jego jąkanie na swój sposób byłoby pewnie urocze. – Sain się jąka? Do tej pory w ogóle tego nie dostrzegłam. Chyba że zająknął się raz, teraz, ale właściwie nie jestem tego pewna. Dla mnie to brzmiało bardziej jak upewnienie się, dobieranie słów, a nie jąkanie. Nie widzę go w podanym zapisie.
— Co się dzieje? — usłyszała [wielką literą] szept Eidena przy uchu.
Ale jednego Aylee zdecydowanie nie rozumiała. Dlaczego Keren zachowywał się tak, jakby… dobrze się bawił? – Wpadło mi do głowy, że mógł się dobrze bawić, ponieważ był nastolatkiem i pewnie cieszył się z obecności innych, skoro długo podróżował tylko w jednej paczce, zresztą dość małej. Przy czym Aylee nie zna go od dziś. Nie zna jego charakteru? Nie wie, że chłopak może lubić czyjeś towarzystwo?
W dialogu Saiana z Cannetille pojawiły się klimatyczne nazwy własne, czyli Quagerowie, Karallirre i Linriel, chwilę wcześniej czytałam też o Crystalis, Rionelle... Fakt, nie można zaprzeczyć – one wszystkie brzmią klimatycznie, ale... mieszają mi się. Czuję, że w czasie czytania wpadają mi jednym okiem, a wypadają drugim. Gdybym miała powtórzyć z pamięci to, co przed chwilą wyczytałam, nie potrafiłabym. Rozumiem, że to dopiero siódmy rozdział i nie muszę wszystkiego wiedzieć na już, na dodatek planujesz tetralogię, więc zakładam, że twoje uniwersum to świat długi i szeroki, ale jednocześnie nie mogę nie zauważyć, że czuję się przytłoczona natłokiem informacji, których nie rozumiem. Przypomina mi się początkowa scena walki czy nawet wcześniej, przygotowania do niej, i kompletnie nie wiem, nie pamiętam, kto z kim, po co i o co. Dzieciaki uciekają, bo przegrali i tyle – odpowiedz sobie sama, czy to jest to, co czytelnik ma wiedzieć na tym etapie historii, czy raczej powinien już wiedzieć więcej. Jeżeli to drugie, pomyśl, jak można by uzupełnić jego braki (i, błagam, nie mam na myśli ekspozycji czy kolejnych przegadanych POV-ów). Na razie wszystkie dane do mnie napływają, ale żeby sobie je przypomnieć i poukładać w głowie, musiałabym cofać się w tekście albo iść w przód, licząc, że może wszystko wyjaśni się samo. Z drugiej strony wątek wojenki przestał być dla mnie interesujący właśnie z powodu przegadania go, więc nawet nie odczuwam potrzeby, by się cofać i składać te dane. Mam takie podejście w stylu: będzie, jak będzie.
Drażni mnie kursywa w wypowiedziach Saina. Na siłę podkreśla, że jakiś on jest niebezpieczny, groźny i dybie na życia dzieciaków, ale gdyby pozbyć się jej, informacje te dotarłyby do mnie tak samo, po prostu nie rzucałyby się w oczy tak natarczywie. Lepiej, gdyby zamiast tego napisać w dopisku narracyjnym, że on zostało mocno wysyczane, wycedzone czy coś… Kursywa wygląda natomiast, jakbyś sądziła, że nie umiem czytać ze zrozumieniem i bała się, że ta ważna fabularnie informacja o antagoniście mogłaby mi umknąć.
Sain jest wilkołakiem? No, no, no… Tego to się w ogóle nie spodziewałam. Cofam więc to, co napisałam o nim chwilę temu, wrzucając go do worka wraz z Kerenem i Eidenem; tym wątkiem zyskujesz moją ciekawość. Jednocześnie dziwię się, bo Cann zauważyła, że Sain może zmienić się pod wpływem silnych emocji. W ogóle nie zauważyłam tego, gdy wraz z Errie pierwszy raz zobaczyli Raven, a pamiętam, że było to nieco… traumatyczne spotkanie.
Nie rozumiem też jeszcze jednego. Skoro tak bardzo nie ufają Dillarom, to czemu bez sekundy pomyślunku zostawili z nimi Errie?
ROZDZIAŁ 8
Naprawdę nie wiem i nie rozumiem, dlaczego gdy na planie pojawia się Luende, czyta się płynnie, raczej bez zatrzymywania. Tempo, napięcie, gęsta atmosfera – całkiem miła odskocznia. Nie zapominasz też o poruszaniu każdego zmysłu u czytelnika – wspominasz o słyszalnym tętentowi kopyt, drżeniu, są i chaotyczne myśli, w tym genialne: Na miłościwych Siedmiu, zabiła dziś dwoje ludzi, które oddaje niby niewiele, a jednak całkiem sporo.
Dopiero tutaj zmarszczyłam brwi:
Brama, przez którą wyjechała, zmieniła się w ciemny otwór. Wyglądało na to, że… uciekła? – Ehe, brama. No na pewno.
Nie znała okolic, kryjówek, możliwości, a co najważniejsze – ludzi. – Wydawało mi się, że jeżeli ktoś jest złodziejem i spędza w mieście dziesięć lat, to choćby bardzo nie chciał, i tak podsłucha tu i ówdzie, co dzieje się właśnie w okolicy. Przestępczyni, która nie zna możliwości undergroundu? Nie wiem czemu, ale brzmi to dla mnie dość wątpliwie.
Z drugiej strony Luende w scenie kradzieży szkatułki wydawała się mieć więcej szczęścia niż rozumu, więc może to taka właśnie jej cecha, ta życiowa nieporadność? Pechowa złodziejka? Czemu nie, tylko skąd to szczęście?
Luende obrała jeden z rzadziej uczęszczanych szlaków – od rana minęła się z ledwie garstką podróżnych (...) – pisałaś, że Luende nie zna okolicy, mimo to świadomie wybrała rzadziej uczęszczaną drogę? Dopiero po myślniku pojawia się informacja, że ona dopiero co będąc na tym szlaku, mogła wywnioskować, że nie był tak oblegany; najpierw powinno więc pojawić się rozpoznanie, a potem końcowy wniosek. Zmieniłabym kolejność wypływania danych. Coś w stylu:
Luende od rana minęła się z ledwie garstką podróżnych (...) – na Siedmiu, a więc obrała jeden z rzadziej uczęszczanych szlaków. – Ot, luźna uwaga.
Liczenie lamp to rozwiązanie na nudę? A więc tak łatwo bohaterka pogodziła się z myślą, że zabiła dwójkę niewinnych ludzi? A może i więcej, przecież rozwaliła cały budynek, może ktoś jeszcze przechodził obok niego... Nie widzę, by walczyła ze sobą, zmuszała się do myślenia o pierdołach i by coś ją niepokoiło, wyrywało z tych myśli, utrudniało jej zajęcie się czymkolwiek... Nie, Luende po prostu liczy sobie lampy, aż jej się to nie zaczyna nudzić. No cóż, nie tego się spodziewałam.
[Dopiero po chwili piszesz, że próbowała skupić się na widokach, ale przeszkadzały jej wspomnienia feralnych chwil – okej, ale czy to nadal nie za późno? Taki jakby… spóźniony zapłon?].
Jak to nie wiedziała, dokąd jedzie? W sensie w ogóle przez całe swoje życie nie usłyszała nazw pobliskich miasteczek? Nie jechała kilka dni, to nie była podróż życia.
Dziwi mnie też jej brak zmęczenia. Egzamin miał miejsce późnym popołudniem, jak nie wieczorem, Luende nic nie jadła, niczego nie piła, po wypadku od razu wsiadła na Jutrzenkę i pognały na szlak. Jechały aż do południa dnia następnego. Luende nie potrzebowała postoju? Zejść na chwilę z konia?
Chociaż niektórzy spoglądali na nią podejrzliwie, poczuła się wśród nich pewniej. Wydawało jej się, że lepiej zlewała się z tłem, kiedy otaczali ją ludzie. (...) A i tak ogarniał ją strach – (...) każde krzywe spojrzenie posłane w jej stronę jakby należało do wroga. – Nie sądzisz, że obie te informacje są ze sobą sprzeczne? W tych samych okolicznościach raz Luende jest spokojniejsza, pewniejsza, a raz ogarnia ją strach.
Podoba mi się, jak piszesz o Jutrzence. Nie opisywałaś dokładnie całego procesu przygotowawczego, ograniczyłaś się do kilku ruchów, a więc reakcje klaczy i widoczne niezadowolenie nie zostały przez nic przyćmione. Dziwnie się czuję ze świadomością, że Jutrzenka jako koń jest mi zdecydowanie bliższą bohaterką niż żywi i ludzcy Eiden czy Keren. I, szczerze, mocno współczuję jej tej niezdatnej do picia wody. Fuj, fuj, fuj.
Z jednej strony Luende martwi się o Jutrzenkę, z drugiej – zostawia ją z tą woda i bez opieki w totalnie nieznanym sobie mieście. To tylko moja ciekawość, ale na tym etapie zastanawiam się, czy trudno jest ukraść konia spod gospody, tym bardziej konia, którego się nie kojarzy, zmęczonej babce, której też się w ogóle nie zna.
Wysupłała z sakiewki odpowiednią kwotę, ze ściśniętym sercem zauważając, że nie zostało wiele monet. Naprawdę musiała coś wymyślić. Jak tylko się naje i wyśpi. – Co tu myśleć? To złodziejka. Mogłaby kogoś okraść, tak po prostu.
Sztuką byłoby się teraz podnieść, po czymś takim. – Nie jestem pewna, ale ten przecinek wygląda na zbędny.
Nie chciała poczucia winy – przecież niczego by na tej wojnie nie zdziałała. – No nie wiem, na moje oko, to jest całkiem potężną maginią, po prostu jeszcze tego nie ogarnia. Nie czuję, by to zdanie przekonywało mnie do współczucia, jaka to ona biedna i nieumiejętna; na końcu języka mam raczej takie sążniste: skoro jest tak bardzo źle, weź się w garść, Luende, i zrób coś ze sobą. *nuci: Mam tę moc*. W obliczu wiadomości o tym, że wielki zły antagonista zgarnia wszystkie krainy jedna po drugiej, dziwię się, dlaczego Luende czekała na egzamin tak długo i nie ćwiczy swoich mocy od dawna. Jakby dopiero teraz obudziła się z długiego zimowego snu…?
Dziwne wydaje mi się, że rudzielec tak długo zwlekał ze znalezieniem bohaterki. Zlecenie na nią dostał dużo wcześniej, obserwował ją z daleka, gdy uciekała z miasta na Jutrzence i… pozwolił jej przejść traktat, zjeść i zdrzemnąć się (swoją drogą nie jestem pewna, czy w byle gospodzie mieliby takie luksusy jak materac, podobnie szybę w oknie)? Hmm, wychodzi na to, że całkiem miły z niego gość. Przez tę myśl, nawet gdy Luende traci oddech trzymana za gardło, nie boję się o nią.
Schwyciła przedni łęk siodła zdrową ręką, niezdarnie odbiła się od ziemi, próbując zarzucić nogę na grzbiet. Spłoszona Jutrzenka ruszyła galopem – i Luende zdołała się na nią wciągnąć. Wczepiła się w grzywę, nie zamierzając szukać wodzy. I tak by ich nie odplątała. – Czy Jutrzenka nie była w żaden sposób przywiązana przy tej karczmie?
ROZDZIAŁ 9
Poprawił powłóczysty płaszcz, wygładzając kołnierz. Stojący przy wejściu strażnicy prześlizgnęli się po nim spojrzeniami, nie mieli jednak odwagi nawiązać kontaktu wzrokowego. – Prześlizgnęli się spojrzeniami po kołnierzu?
Reykur Savu zatrzymał się pod strzelistymi drzwiami sali tronowej. Musiał głęboko odetchnąć chłodnym powietrzem Ciemnego Dworu, by nabrać zachwianej pewności siebie. – Ciemny Dwór? Naprawdę? Do tej pory w tekście mamy same finezyjne nazwy ze świata fantasy (i, no dobra, Jutrzenkę), a tutaj znów pojawia się jakiś jeden odczapowy motyw rodem z bajki Disneya.
Służba w siedzibie najwyższego władcy tego świata doskonale wiedziała, gdzie znajdowało się jej miejsce. – Ja bym jednak chciała może w końcu zobaczyć działania tego Najwyższego Władcy Świata. O tym, że jest zły, przekonują mnie inne postaci, także zapis kursywą zaimków odnoszących się do niego oraz w końcu... Ciemny Dwór. To dla mnie wciąż za mało, by wierzyć w te wszystkie mało subtelne wskazówki.
Ledwo chwilę dalej: Najwyższy władca tego świata potrafił wpaść w furię w ledwie chwilę. I to jeszcze zanim Zander się zdenerwował. – Wyprzedzasz fakty, przygotowując mnie, a chyba wolałabym mieć niespodziankę i tak po prostu chłonąć scenę bez uprzedzeń. Być może chciałaś tym pokazać przez POV Reykura, że bohater obawia się swojego pana, ale to też dałoby się zrobić mniej ekspozycyjnie. Też chciałabym się bać Zandera i bałabym się po tym, jak Reykur się denerwuje, stresuje, a Zander jest majestatycznie ekonomiczny w swojej ekspresji. To mi wystarczy, naprawdę. Trochę zaufania do czytelnika.
Swoją drogą podoba mi się stylizacja i ta oszczędność energii Zandera. Nie wiem dlaczego przypomina mi trochę Voldemorta. Jest w tym wiele nonszalancji, ale i władczość jednak godna władcy. Godna kogoś, kto pomieszkuje w Ciemnym Dworze.
Chociaż brakowało tu obrazów czy innych dzieł sztuki – zwłaszcza jak na gust Reykura – można było podziwiać meble wykonane z ciemnego, lśniącego drewna. Długi stół, puste krzesła, pojedyncze gabloty, w których trzymano starą broń. Reykur wiedział, że to miejsce miało pozostać surowe. Zgadzał się z tym. Sala tronowa nie mogła wywoływać poczucia bezpieczeństwa. – W takim razie zgadzał się z tym czy, na jego gust, brakowało dzieł sztuki?
Reykur wiedział, że to miejsce miało pozostać surowe. (...) Ruszył po szafirowym dywanie obszytym srebrną nicią, który wiódł prosto do pustego tronu. – Dywan obszyty na bogato jakoś gryzie mi się z surowością komnaty. Fakt. Gdy ktoś pada na kolana przed władcą, przynajmniej ma miękko.
Zander Somaire stał przed wysokim oknem wychodzącym na ulice Eravunnah. – I ten straszny i och jak groźny ON mieszka sobie w Eravunnah, Luende radośnie biegała mu pod drzwiami przez te wszystkie lata, a on nawet tego nie zauważył?
— Słabi muszą upaść — westchnął Zander Somaire. — To jednak poświęcenie, które jestem gotów ponieść.
— To… trudno mu rozkazywać, panie mój — zaczął powoli, uważnie dobierając każde słowo. — Jest mi w pełni podporządkowany, panie mój. – W takim razie trudno mu rozkazywać, czy jest mu w pełni podporządkowany?
Ponad kostką zamigotał szary, niewyraźny obraz. Stopniowo nabierał ostrości i stabilności, aż wreszcie ukazał znajomą postać jednego z ich magów. Erick spoglądał na coś, czego przekaźnik nie był w stanie uchwycić, po czym przeniósł wzrok w ich kierunku, choć na nikogo konkretnego. // — Melduję z egzaminu arcymaga — odezwał się zniekształconym, dudniącym głosem. — Obiektem jest młoda kobieta imieniem Luende. Wprowadzam ją do wspomnienia. – Był już magiczny telefon komórkowy, teraz jest magiczna kamerka z równie magicznym YouTube’em. Nie sądzisz, że trąci to trochę takim lazy writing? Zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdyby Zander miał swoich ludzi od sprawdzania, czy Reykur robi wszystko jak trzeba. Bo wciskanie kamerki jest leniwym uproszczeniem rzeczywistości tam, gdzie można by to rozwiązać inaczej. Przecież z takimi kamerkami Zander mógłby posłać swoich szpiegów wszędzie. Zostawić taką kamerkę choćby w Sennarille albo wielu innych miejscach – cóż za wspaniałe urządzenie, czemu z niego nie korzysta?
W sposób tłumaczony przez magię urządzenie do transmisji przypomina też magiczną kulę wiedźmy – znów ciśnie mi się na usta nawiązanie do Disneya. Z drugiej strony mogłoby to być urządzenie wymagające zaplecza technologicznego (coś jak detektory w uniwersum Dragon Balla, wprowadzone w obieg dzięki krainie/planecie technologicznych geniuszy, których Freezer jako tru antagonista ładnie skroił).
Nie mógł przyznać, że jego największe dzieło nie było jeszcze gotowe. – Nie mógł przyznać? Przecież przed momentem dokładnie to zrobił:
— Jest mi w pełni podporządkowany, panie mój. Może jednak za wcześnie wypuściłem go na samodzielną misję. Jego natura… jest mi jeszcze dość obca. — Zerknął na Zandera Somaire. — Chyba podoba mu się ta zabawa. Chce się poznęcać nad celem.
Dairi nigdy nie dowiedziała się, dlaczego matka zabroniła jej rozwijać dar Siedmiu. Prawdopodobnie z powodu Zandera Somaire. – Przez niego Dairi się nie dowiedziała czy matka jej zabroniła?
Pojawili się kolejni bohaterowie. Zdziwiło mnie to; jest ich całkiem sporo. Nie sądziłam, że po tyludziesięciu stronach poznam jeszcze kogoś nowego. Jak na złość Elliar znów ma zdublowane L w środku i zaczyna się na E, co przy Errie, Eidenie i Eravunnah (którego, o zgrozo, do tej pory nie potrafię zapisywać z pamięci i muszę przytaczać je w ocenie, szukając tego słowa w twoim tekście) sprawia, że wzdycham rozczarowana. Dlaczego robisz wszystko jakby specjalnie, by utrudniać mi odbiór i mieszać w głowie?
Gniew zalał pierś gorącą falą, sprawiając, że gardło ścisnęło się, utrudniając wyrzucenie z siebie kolejnych słów. Łzy zakłuły w oczy, ale zdołała je przełknąć. – Ta pierś je przełykała. Tak, tak. Na pewno.
Póki co nie robiło to najmniejszej różnicy (...). – Brzydki rusycyzm.
ROZDZIAŁ 10
Czemu tak właściwie Errie nie powiedziała nic rodzeństwu o tym lustrze? Czy poprzednie wydarzenia niczego jej nie nauczyły? Wydaje się, że to z leksza na złość mamie odmrożę sobie uszy. Na litość, ta dziewczyna ma już przeszło 16 lat, nie powinna się zachowywać jak ofochana pięciolatka, której ktoś położył na talerz brokuły. Tym bardziej w świecie wojny, ubóstwa i głodu. Tym bardziej pochodząc z ubogiej rodziny.
Nadszedł ten moment, którego bardzo się obawiałam. W tym rozdziale w scenie biorą udział dwie grupy dzieciaków (pewnie nastolatków i młodych dorosłych, ale kompletnie tego nie czuję; to dla mnie taki przedział wiekowy gimnazjalno-licealny, ot 14-18) i wszystko mi się pomieszało. Czytając, zdarza się, że muszę upewniać się, że Eiden to brat Aylee, a Sain – Errie. A może odwrotnie? Nie, chyba tak… Zresztą, zaraz i tak wyjdzie w praniu... – Widzisz, cytuję samą siebie, abyś miała wgląd w to, jak odbieram tę scenę.
— I jak to ma działać? — mruknęła Errie. (...)
— Podnosisz, zahaczasz o pajęczynę, zrywasz pajęczynę — wytłumaczyła Cannetille. – Naprawdę dziewczynie, która raczej wychowywała się w bardzo przyziemnych warunkach, trzeba tłumaczyć, JAK ściąga się pajęczyny ze ścian? Przecież to było mocno intuicyjne. Nie wiem, dlaczego robisz wszystko, bym nie lubiła twoich postaci. Uważała je za głupie.
Przez chwilę ją obserwowała, obracając w dłoniach prowizoryczny omiatacz pajęczyn. – Nie wiem dlaczego, ale w sumie nazwa tego przedmiotu zwróciła moją uwagę, zatrzymałam się przy niej. Wygląda trochę tak, jakbyś wcześniej, przed jakąś betą, miała tu inne nietrafione słowo i zastąpiła je niby lepszym, ale jednak wciąż nie do końca. A może po prostu nie spodziewałam się, że Errie zna takie trudne słowo jak prowizoryczny.
Jeszcze nigdy nie widziała tak pokracznie zamiatającego człowieka. – I mówi to ktoś, kto przed chwilą sam pytał, jak używa się prowizorycznego omiatacza…
Cannetille, skończywszy omiatanie pajęczyn, spróbowała otworzyć okno. – W sumie mogła je otworzyć wcześniej. Omiatanie na pewno poderwało też kurz.
— Jak się wybiega, będzie lepiej spać — mruknęła Cannetille. – Pamiętam, że moja siostra tak mówiła o swoich córkach. Gdy miały pięć lat.
— Woda pewnie zimna jak szlag — skomentował Sain. – Dziwi mnie trochę to sformułowanie. Szlag przeważnie u nas (tag, u Sko) na Śląsku oznacza z niemieckiego cios (Schlag), jakieś zaskoczenie, uderzenie (np. może mnie na coś szlag trafić i krew jasna zalać – w odniesieniu do srogiego łupnia sprezentowanego od, nie wiem, losu?). Natomiast woda jak zimny cios? Nie łapię kontekstu. Już prędzej: szlag, jaka zimna… – wtedy szlag odnosiłby się do efektu zaskoczenia.
– Póki co… chyba nie musimy wyjeżdżać. Nie wiem. – I znów rusycyzm. Czyli co? Jedni z niemiecka, drudzy pa ruski…
Męczy mnie to zwiedzanie zamku. Strasznie się ciągnie, a nic z niego nie wynika. Okej, zarejestrowałyśmy sad, i co?
Po cichu liczyła, że królewski ród szybko się wyniesie. Keren wydawał się sympatyczny, ale Eiden i Aylee sprawiali wrażenie nie dość, że sztywnych, to jeszcze mało przyjacielskich. – Skoro Errie nie jest już małym berbeciem, powinna umieć dodać dwa do dwóch i mieć w sobie na tyle empatii, by zrozumieć, że nie dość, że dotknęła ich wojna, to jeszcze stracili w tej wojnie praktycznie wszystko. Poza tym jedni i drudzy są dla siebie obcy i to naturalne, że w takich warunkach obawiają się, czy ktoś nie stanowi zagrożenia. Naprawdę mam wrażenie, że mówimy tu o osobie opóźnionej, nie o wkraczającej w dorosłość dziewczynie.
Może Aylee nie czuła się z tym dobrze. Ale milczała, więc nie trzeba było się nią przejmować. – Naprawdę? To mówi przeszło szesnastoletnia dziewczyna? Czemu jej empatia jest płytka niczym łyżeczka od herbaty…?
Errie odetchnęła pełną piersią, przerywając pracę, i przymknęła oczy. Chociaż Castheral był opuszczony i zniszczony, z każdym dniem kochała to miejsce coraz bardziej. – Czy ona już zapomniała, co się wydarzyło w bibliotece? Dlaczego?
Skoro wszyscy są dla wszystkich podejrzani, dlaczego obie grupy udają się na wspólny spacer? Rozumiem, że zapytał Keren (którego przez jego normalność i bezkonfliktowość chyba polubiłam najbardziej), a zgodziła się Errie, ale czy to coś zmienia? Grupki mogłyby się rozdzielić. Zamek na pewno ma wiele korytarzy, wiele wyjść bocznych, nie tylko bramę główną. Na dodatek idą tymi korytarzami w ciszy – to wydaje mi się przerysowane i sztuczne. Okej, dotatło, że jedna ekpia nie przepada za drugą, ale to strasznie skrajne. Nie lubimy się, więc ze sobą nie gadamy, ALE idziemy na wspólny spacer. Brakuje tylko wzmianki o jednej dorosłej pani pedagog, która zmusza dzieciaczki do koedukacyjnego spaceru. A przecież to są prawie dorośli, podobno odpowiedzialni ludzie podejmujący świadome decyzje dla własnego dobra.
Pchają się tam, gdzie nie chcą, ale trochę jednak chcą. W ciszy, wszyscy jak jeden mąż. Dlaczego nikt nie zajmie się własnymi sprawami? Zastanówmy się… Na moje oko dlatego, że tam nikt nie ma własnych spraw.
Nie wyglądało to jak magia. Errie wiedziała, jak wyglądały czary, Cannetille często używała swoich umiejętności. – No niezbyt często jednak. Chyba że gdzieś poza kadrem, ale to się w sumie nie liczy.
Errie wbiła wzrok w pusty plac, przymrużając oczy. Wielkie drzwi bezgłośnie się domknęły, ukrywając wąskie pasmo posadzki, którą dało się przez moment dostrzec. // Ktoś wszedł do zamku. // Errie błyskawicznie rozejrzała się po wszystkich – nikogo nie brakowało. Serce szybciej zabiło w piersi, sprawiając, że nie mogła złapać tchu. Jeśli w Castheralu przebywał ktoś jeszcze, ktoś obcy… // Już otwierała usta, ale słowa uwięzły jej w gardle. // Może lepiej nie? Może lepiej ich w to nie wciągać. Mogło się jej po prostu przywidzieć, prawda? // — Pójdę przodem, dobrze? — Wyślizgnęła się spod ramienia Cannetille.// — Och. Dlaczego? // — Chciałam coś obejrzeć w hallu — stwierdziła, jednak na nią nie patrzyła. — Poczekam tam na was, słowo! – Cóż za okropna, niemądra dziewucha, bo inaczej nie da się tego nazwać. Naprawdę trudno uwierzyć, że Errie jest nastolatką, a nie rozkapryszonym dzieciakiem, który z uporem będzie wkładał rękę do ogniska, nieważne, ilekroć się sparzy. Już nie raz stało się coś złego, mimo że rodzeństwo ją uprzedzało, a ta dalej swoje.
Sain w przeszłości: Errie, nie rób tego, bo będzie źle
Errie: *robi i tak*
Złe rzeczy: dzieją się
Sain obecnie: Errie, nie rób tego, bo będzie źle
Errie: *robi i tak*
Złe rzeczy: dzieją się
Errie:
Dopiero pod koniec jak zwykle coś się dzieje, właściwie od tego moglibyśmy zacząć. A więc Arryk jest w zamku. No to się Luende zdziwi...
PODSUMOWANIE:
Słyszałam, że masz zamiar przepisać ten tekst od nowa. Myślę, że to bardzo dobrze, bo twoja powieść ma tyle problemów, że drobne poprawki raczej jej nie uratują. Pod względem poprawności i tworzenia ładnych zdań jest jak najbardziej w porządku, ale w zasadzie to tyle. To taka wydmuszka, ładnie napisane zdania, które wleką się bez końca, nie prowadząc ku żadnemu rozwiązaniu. Wydaje się, że cała akcja ma się toczyć w Castheralu, ale w ⅓ powieści twoi bohaterowie nawet nie zdążyli się tam zebrać. I nie wygląda na to, by szybko miało się to zmienić. Tyle tekstu za mną, a ja czytam o zamiataniu pajęczyn… Nie dziw się, że jestem sceptycznie nastawiona do dalszego ciągu i gdyby nie twoja wiadomość, sama pewnie przerwałabym pracę gdzieś na tym etapie historii.
Przeraża mnie fakt, że to ma być tetralogia, bo odnoszę męczące wrażenie, że całą faktyczną akcję dałoby się zamknąć w jednym tomie. Może dwóch. Problem stanowią sceny, których początki wloką się niemiłosiernie i w połowie czytelnik zapomina, że w ogóle dokądś zmierza. Na przykład jazda konno do miejsca, w którym ma powstać skromne obozowisko, by bohaterowie mogli przetrwać noc… Okej, ale co by się zmieniło, gdyby zacząć scenę już w obozowisku? Przecież czytelnik domyśliłby się, że bohaterowie się tam nie teleportowali znienacka. Chociaż, odkąd pojawiły się magiczne kostki, może nie powinnam mówić hop...
Ogromnym twoim problemem są też całe sceny, które zupełnie nic nie wnoszą do powieści i czytelnika zwyczajnie nużą. Za przykład posłużyć może scena Luende, w której bohaterka przygotowuje konia do podróży. Myślę, że poza wąską grupą pejoratywnie określaną w internecie koniarami nikogo to nie obejdzie. Warto zaznaczyć, że scena ta niczego nie wnosi nie tylko do fabuły, ale i charakteru Luende. Przywiązanie do Jutrzenki dałoby się opisać nie dość, że zgrabniej, to jeszcze krócej. Ewentualnie można podpiąć to pod pokazywanie charakteru samej klaczy, ale nie lepiej byłoby to robić w każdej scenie z Jutrzenką, po trochu? Zamiast zrzucać atomówkę?
Skoro już o charakterze bohaterów mówimy: oni wszyscy są do siebie tak okropnie podobni. Tak bardzo nic ich nie wyróżnia, że momentami nie wiem, o kim czytam. Wyjątkiem jest Errie, nie powiedziałabym jednak, że chlubnym, bo to postać tak tragicznie źle napisana, że w zasadzie do wyrzucenia. Ale tego zrobić się nie da, bo to wokół niej, zdaje się, ma się toczyć cała akcja. Wracając jednak do tematu, nie bardzo wiem, czy traktować Errie jako źle napisaną postać właśnie, czyli taką, która nie zachowuje się adekwatnie do wieku, który zdecydowałaś się jej nadać, czy może jako osobę opóźnioną, może trochę upośledzoną. Bo to by pasowało do jej nierozważnego zachowania bliższego sześciolatce niż szesnastolatce.
Jako tako na tle wszystkich wypada też Luende, ale nie wiem, czy to nie za sprawą tego, że jest oddzielona od reszty, więc się z tą resztą nie zlewa. Wyjątkowo na plus można zaliczyć jej scenkę z zalanymi kartami, kiedy to można było poczuć, że niewiele miała dla siebie czy ogólnie swoich rzeczy. Z drugiej strony niesamowita szkoda, że choć wychowywała się w szajce złodziei, to jest typową damą w opałach, czekającą na księcia na białym koniu, który przyjdzie ją ocalić. Szkoda. Wielka, wielka szkoda. Tak samo w sprawie sytuacji z brakiem pieniędzy. Jest przecież złodziejką. Czemu sobie po prostu nie ukradnie więcej?
Co się zaś tyczy Eidena, Kerena i Saina – miałabym problem z odróżnieniem, który jest który. Może umiałabym powiedzieć, że Keren jest trochę weselszy, ale to tyle i w sumie wniosek ten nasuwa mi się od niedawna, a bohatera znam przecież od początku. Cała trójka jest na tyle miałka, że nie interesują mnie ich losy. Tak zupełnie, mogliby zginąć, a wzruszyłabym ramionami. Nie kibicuję Eidenowi w odzyskaniu królestwa, raczej żenuje fakt tego, jaki ma plan na jego odzyskanie. Właściwie trudno to nazwać planem. Bo kto będzie chciał się sprzymierzyć z księciem-gołodupcem, któremu został jeden żołnierz (przyjaciel), siostra i dwa konie? Nikt w normalnych warunkach, jak sądzę. Chociaż przez ten okrutny lazy writing zakładam, że Eiden nie miałby z tym żadnego problemu.
Z twoimi postaciami jest tym gorzej, że tworzysz tu plejadę Mary Sue, przez co żadna postać przez swoją ponadprzeciętną wyjątkowość nie wyróżnia się na tle innych... bo wszystkie są takie same. Przykłady? Królewska rodzina, ocalała księżniczka vel potężna magini w opałach, rodzeństwo, z których nikt nie jest po prostu człowiekiem, mamy bowiem maga, wilkołaka, upadłego anioła, również magiczne eksperymenty typu Ognisty. W twoim tekście nie ma po prostu ludzi, tylko same wymuskane Mary Sue i Gary Stu. A gdy wszyscy są wyjątkowi, to nagle nikt nie jest.
Jako że przez cały czas, od początku, wyobrażam sobie nastolatków, w zasadzie w ogóle dziwi mnie, że Eiden ma jakikolwiek plan. Na moje oko mógłby po prostu nauczyć się żyć jak prosty człowiek i zacząć dorastać, wychowywać siostrę, robić to, co robią zwykli ludzie strudzeni dniem powszednim. Bo, nie oszukujmy się, to wciąż są w jakiś sposób młodzi ludzie, oddaleni od domu, od rodziców, od znanego sobie życia w luksusie. Nie czuję w nich strachu o jutro, o jedzenie, nie widziałam nawet sceny o tym, że łapali gdzieś jakąś pracę w gospodarstwie (wyjaśniłaś dość ważny aspekt dotyczący przetrwania suchym streszczeniem). Nie wyobrażam więc sobie, że poradzą sobie z rzeczywistością, tym bardziej bawi mnie to, że myślą o królestwie i losach krainy. Zamiast planować, jak sobie z tym wszystkim poradzić… chodzą na spacerki po okolicy. I tym bardziej nie rozumiem ich wyniosłości i braku zaufania do innych, skoro wszyscy nagle ciągną ten sam wózek. Wręcz mogliby się uczyć przetrwania od kogoś, komu przychodzi to naturalnie, ale nie czuję nawet, by ktokolwiek z nich wpadł na taki pomysł – wszystko robią na odwrót. Chowają bronie w obawie przed biednymi zbłąkanymi dzieciakami, zapominając o ryzyku spotkania kogoś dorosłego, kogoś autentycznie wrogiego, na przykład, nie wiem, ludzi Zandera, który posługuje się magiczną kostką i może ich łatwo namierzyć. O rety… I tak wracamy do problemu lazy writingu.
Będąc przy lazy writingu, nie sposób nie poruszyć kwestii magicznych smartfonów, które nagrywają zawsze wtedy, gdy potrzeba nam jakiejś informacji, której normalnie bohaterowie by nie pozyskali, chyba że okrężną drogą. Jest więc funkcja nagrywania i odtwarzania, a nawet komunikacji na odległość, ale tylko wtedy, gdy akurat magicznie zaistnieje taka potrzeba. Bo równie dobrze taki Eiden mógłby mieć tę magiczną kostkę zawsze przy sobie i skontaktować się ze swoimi sojusznikami, ostrzec ich, powiedzieć, jak się sprawy mają. Ale nie. Magiczną kostkę ma Zander.
W sumie, jak tak teraz o tym myślę, to i tak są pewne zalety wprowadzania takiej kostki do historii. Między innymi (i chyba jedyny) plus jest taki, że nie musisz opisywać tych okrężnych (trudniejszych i pewnie bardziej satysfakcjonujących, a mniej imperatywnych) dróg. A co za tym idzie – tekstu o niczym w stylu wsiadł na konia i pojechał (tylko dziesięcioma akapitami więcej) jest po prostu mniej.
Inna sprawa, gdyby to faktycznie było dwoma zdaniami wsiadł i pojechał, ale mam wrażenie, że… Ty zwyczajnie nie potrafisz tak skracać. Po czym wnioskuję? Tekst jest skończony i wymuskany pod względem poprawności językowej do granic możliwości, jakby przeszedł co najmniej przez trzy bety i odleżał swoje w szufladzie, i znów był poprawiony. Ale nadal jest nużący. W pewnym sensie to również na tym polega dopieszczanie tekstu po napisaniu go – to wycinanie wszystkich nieznaczących partii, które czytelnik przy zwykłym rekreacyjnym czytaniu pominąłby, szukając na stronach interakcji. Dla ciebie wycięcie każdego zdania może być brutalne i bolesne jak jakaś sroga dekapitacja, ale dla czytelnika boleśniejsze jest czytać te wszystkie okrąglutkie zdania o tak właściwie nie wiadomo czym i po co. Diana Athill, edytorka literacka i korektor, powiedziała kiedyś, że tylko dzięki usunięciu nic nie znaczących słów wszystkie inne nabiorą sensu. Do przemyślenia.
O, właśnie. Niby tekst swoje odleżał i wygląda jak po trzech betach, jak nie pięciu, a i tak podmioty szaleją niczym mustang z dzikiej doliny. Wydaje mi się jednak, że to przez to, że lecisz w POV i chcesz, żeby było lekko i intymnie jak to w głowie bohatera. Jednak wiem, że poprawność może iść z tym w parze.
Podobnie ma się rzecz w przypadku świata, który tworzysz. Każesz go brać na zasadzie po co logika, to fantastyka, stąd podrzędna gospoda w małej wioseczce ma szklane okna (!), materace (!!) w oddzielnych (!!!) pokojach dla gości. Jeszcze rozumiem, gdyby to było w Eravunnah, bo to stolica, ale w jakiejś zapyziałej wsi? Z drugiej strony to zapyziała wieś dość blisko stolicy, bo aż o jeden dzień drogi konno i miejscowości te łączył nawet jakiś tam szlak handlowy. Jednocześnie mieszkanka stolicy i, jakby nie było, złodziejka, nie ma pojęcia, co to za miasteczko i zastanawia się, wyjeżdżając, co i gdzie ze sobą teraz pocznie. Ktoś taki jak ona powinien być nauczony mieć plany A i B co najmniej, o C nie mówiąc. I jakąś wiedzę na temat chociażby tego najbliższego, otaczającego ją półświatka. Tym bardziej, że Luende była księżniczką, jakieś wykształcenie chyba otrzymała?
Podobne zarzuty – ale w drugą stronę – mam do innych bohaterów. Tych młodszych (przynajmniej pozornie). Jadą sobie prosto, w prawo, daleko, a i tak świetnie odnajdują się w terenie. Na jakiej zasadzie?
Kolejnym grzechem na liście jest wprowadzanie pewnych informacji tylko po to, żeby zaraz o nich zapomnieć. Syrop Saina. Jak działał? Do czego w ogóle służył? Jeśli wprowadzasz coś takiego na początku powieści i masz zamiar wrócić do tego po dwustu stronach tekstu, czytelnik prawdopodobnie zdąży zapomnieć, że coś takiego w ogóle istniało. To kolejny zbędny zapychacz tekstu. Mówiąc o strzelbie Czechowa: jeśli ją pokazujesz, niechże wystrzeli te dwa rozdziały dalej. Po co wprowadzasz coś, co zaraz niszczysz i do czego nie masz zamiaru wracać?
Cały świat i jego bohaterowie są tak śmiesznie łopatologicznie czarno-biali, że chyba bardziej się nie da. Jeśli ktoś jest zły, to jest zły do granic możliwości (że ciemny musi być nawet jego kawałek podłogi), a jeśli dobry, to dobry i koniec. Na takiej samej zasadzie działają tu inne cechy; przykładem niech znów będzie nieszczęsna Errie – jeśli ma być naiwna i infantylna, to nic nie stoi na przeszkodzie, by taka była, serio. Jednak czy musi być taka za każdym razem do granic możliwości? Nie wiem, czy w jej przypadku to balansowanie na granicy kiczu, czy już przekroczenie tej granicy.
Takie skrajności działają w bajkach. Niekoniecznie w powieściach fantasy. Jakieś nadzieje można wiązać z Elliarem. Z jego siostrą niekoniecznie, bo to klasyczny przykład biednej, dobrej istotki, którą ten zły zmusza do złych rzeczy (córka Voldemorta, anyone?). Nawet szajka złodziei jest nieskazitelnie dobra. Do Luende mówią kwiatuszku i są paczką zabawnych wujaszków o jeszcze śmieszniejszych ksywach. Może jeszcze kradną od bogatych i dają biednym?
No właśnie. Kradną. Są wyszkoleni, podejrzewam, że w podziemnym światku grasują nie od dziś, a od zawsze, bo, nie wiem, wychowała ich ulica. A Luende? Dlaczego w towarzystwie kogoś takiego (scena z kradzieżą skrzyneczki) jest taka… no, nazwijmy to po imieniu, nieporadna? Udaje jej się, ale ledwo, z jakim wysiłkiem i dumą z siebie, że coś jej wyszło, jakby nie wiadomo było jakim wyzwaniem? Dlaczego jej to robisz? Przez to jest tak życiowo kulawa, że gdy dochodzi do momentu, w którym musi uciekać, zastanawia się, jak sobie poradzić, gdzie się schować, skąd wziąć pieniądze i... przelicza drobne. Jej mentalność nie jest w żaden sposób złodziejska, a postać zapewnia nas, że jest złodziejką z przeszłością, ma przyjaciela złodzieja, z którym zjadła beczkę soli. Na jakiej podstawie mam w to uwierzyć? To bohaterka, która nie bardzo ma podstawy, by być sierotą do potęgi; przecież podjęła już jedną ważną decyzję, dołączając do szajki, porzucając swoje poprzednie znacznie bardziej wygodne życie. Ba, strasznie irytuje mnie, że trochę lat już ma, a wygląda to tak, jakby swoim talentem do magii zaczęła interesować się dopiero teraz, o, akurat, bo przyszło autorce akurat w tych ramach czasowych umieścić swoją powieść. Dlaczego Luende nie ogarnia swojej mocy trochę bardziej lub nie interesowała się nią trochę wcześniej? Rozwijana i opanowywana nawet po trochu mogłaby okazać się pomocna w złodziejskiej codzienności.
Natomiast scena egzaminu podobała mi się bardzo. Luende była w niej ludzka i instynktowna, jej myśli krążące wokół zabójstwa były naturalne, ludzkie. Jeżeli któryś z fragmentów miałby nie ulegać zmianie w nowej wersji, to właśnie tamten, właśnie ze względu na POV Luende.
Odnośnie mowy pozornie zależnej innych postaci, nie jestem w stanie powiedzieć niczego więcej poza tym, że wszystkie brzmią podobnie, nie mają żadnych charakterystycznych cech swoich stylizacji językowych. Twoje POV-y pokazują obrazki postaci wręcz bezpłciowych. Pisałam już, że gdyby wyciąć jakieś pojedyncze zdania i przyporządkować do postaci, to nie potrafiłabym tego zrobić. Dodam nawet, że mam wrażenie, że gdyby Jutrzenka mówiła, miałaby świetnie dopasowany POV, ale to koń; dziwne, że ten wydaje się bardziej obecny w tekście i żywy niż postaci ludzkie. Mało tego, strasznie żal mi Jutrzenki; nie zasłużyła sobie za całonocną ucieczkę nawet na czystą wodę. Jeżeli Luende uważa, że łączy ich wieloletnia i silna przyjaźń, to nie o taką przyjaźń walczyłabym na miejscu tej kobyły.
Tak jak nie potrafiłabym przydzielić odpowiednio POV-ów do bohaterów, tak również po dziesięciu rozdziałach nie jestem w stanie zapamiętać i przytoczyć niektórych twoich nazw własnych, szczególnie krain. Dodatkowo wydają się dobierane niekonsekwentnie. O ile te wszystkie typowo fantasy są okej, o tyle Jutrzenka kojarzy się dość… słowiańsko, a Raven to kruk z angielska, o Exilesach nawet nie wspominając.
Ostatecznie czyta się znośnie, ale to tyle. Jest napisane poprawnie i nic więcej nie można o tym powiedzieć. Raczej nie odczuwa się chęci zagłębiania się w to, co będzie dalej, nie kibicuje się bohaterom. Jasne, że nawet ciekawią mnie wątki skrzydlatej Errie i Ognistego goniącego za Luende, ale nic poza tym nie trzyma mnie przy tekście, a same pomysły to też za mało, by brać się za trzytstustronicową kobyłę. Akcja niepotrzebnie się dłuży, mało tu fabuły, bardziej zapadają w pamięć sceny wyczesywania konia i nazywania oporządzenia jeździeckiego. Chyba nie o tym chciałaś pisać powieść. A nawet trzy kolejne.
Jak zwykle zapraszamy do dyskusji, życząc weny twórczej.
Nie wiem, jak szybko i w jakiej formie wrzucę komentarz. Może w ogóle w jakimś Docsie, bo w momencie, kiedy mam potrzebę skomentować prawie każde zdanie, to może mi to zająć więcej miejsca niż sama ocenka. W każdym razie odzywam się, żeby nie było! Byłam, patrzę, podczytuję.
OdpowiedzUsuńI zanim zabiorę się do komentowania tego każdego zdania, pragnę zaznaczyć, że nie uważam Legendy za tekst dobry. Za przeciętny, prawdę mówiąc, też nie. Dlatego właśnie postanowiłam zrobić drastyczny reboot.
Ale do tego dojdziemy, kiedy do tego dojdziemy!
Okej, o jedno muszę zapytać, bo nie daje mi to spokoju dłużej niż powinno.
OdpowiedzUsuń"– Póki co… chyba nie musimy wyjeżdżać. Nie wiem. – I znów rusycyzm. Czyli co? Jedni z niemiecka, drudzy pa ruski…"
Z której strony widzicie to jako wartościową poradę czy uwagę literacką? W tej ocence jest wiele rzeczy, które podpadają pod czepialstwo czy są zbyt subiektywne, żeby być dobrą poradą dla kogoś, kto chce poprawić tekst, ale ta jedna zdziwiła mnie bardziej niż reszta. Nie do końca rozumiem, jaki jest jej cel? Bo jedyny wniosek, jaki wg mnie można stąd wynieść, to żeby unikać słów, które w jakikolwiek sposób wywodzą się z innych języków ― "póki co" to zupełnie normalne polskie wyrażenie, używane powszechnie, nie wiem, znajdźcie mi w tym kraju kogoś, kto usłyszy "póki co" i nie będzie wiedział, co to znaczy (i ma więcej niż, powiedzmy, dziesięć lat). To nie jest wrzucanie do tekstu, idk, powiedzenia w innym języku, to normalne, powszechnie używane w naszym kraju słowo o obcej etymologii. Skoro uważacie to za błąd, dlaczego konsekwentnie nie zaznaczacie tutaj wszystkich słów wywodzących się z innych języków, takich jak „historia”, „komfort”, „precyzyjnie”, „mury” czy „eliksir”? Czy czytając książkę fantasy w języku angielskim gardzicie autorem, bo bohater użył słowa „beef”, a to przecież słowo pochodzenia francuskiego, więc co toto robi w angielskim tekście? A równocześnie postacie rzucają „she” czy „they”, a to przecież podobno wywodzi się z języków skandynawskich, więc już w ogóle, co to za dziki miszmasz? I jakie rozwiązanie wobec tego proponujecie? Autor ma wyrzucać każde słowo niewywodzące się z jego języka ojczystego i zastępować je słowem wymyślonym przez siebie? Po co w ogóle pisać książki w językach znanych ludziom, niech każdy wymyśli własny.
O rety, jaki długi komentarz do jednej kwestii i to takiej drobnicy. :) Już na niego odpowiadam.
UsuńOtóż jasne, to normalne znane w Polsce wyrażenie, ale wciąż zaliczane jest (szczególnie w gronie grammarnazi xD) do brzydkich potocyzmów raczej unikanych w prozie. Odniosę się do PWN-u: KLIK. Pojawia się tam zdanie: Słownik poprawnej polszczyzny PWN nie znalazł dla niego miejsca nawet w tzw. normie użytkowej, która stawia mniejsze wymagania mówiącym. Kwerenda w Korpusie Języka Polskiego PWN pokazuje, że póki co występuje (...) rzadziej w książkach, a jeśli już, to w dialogach stylizowanych na język potoczny. No i okej, w porządku, bohater, który używa tego słowa, może rzucać takimi potocyzmami, jednak czy robi to konsekwentnie? W Legendzie... tego nie dostrzegłam. Sam tekst wygląda na bardzo zadbany pod względem stylizacji, poprawności, robi dobre wrażenie pod tym kątem, a póki co w zestawieniu z okrąglutkimi ładnymi zdaniami wygląda średnio.
Zgadzam się z tym, że może i nasz komentarz do cytatu nie jest szczególnie adekwatny, ale Nea na pewno potrafi dodać dwa do dwóch i wyciągnąć wniosek dla siebie. Jeżeli uważa, że słowo pasuje, to przecież nie będziemy o to walczyć, bo to bzdet, a przecież sama ocena to opinia, sugestia dla autora, a nie nowy dekalog. ;)
(Tak, czekałam, aż sztorm się uspokoi, żeby odpowiedzieć, lol).
UsuńAch, teraz rozumiem. Wydaje mi się, że w ocenie to mogło być trochę źle sformułowane? W sensie mówię szczególnie w kontekście tych osób trzecich, które czytają oceny - nie wyjaśniłaś, że chodzi o to, że to potoczne określenie, ani nie zalinkowałaś słownika, a sformułowane było tak, jakby chodziło jednak o to obce pochodzenie - z naciskiem na to, że jedno jest z języka rosyjskiego, drugie z niemieckiego, nie, że są potoczne. Wydaje mi się, że takie momenty niedoprecyzowania mogą być czymś, co warto przemyśleć na przyszłość, bo nie każdy się zorientuje, a dużo ludzi czyta te oceny i próbuje wyciągnąć wnioski do swoich własnych tekstów i może się pogubić w efekcie. Szczególnie jeśli połączą to sobie z innymi pisarskimi wskazówkami, które czytają w Internetach, a spotkałam się już nawet z ludźmi, którzy twierdzili, że jak piszesz fantasy, to musisz najpierw wymyślić własny język i zawsze używać go w dialogach postaci i robić przypisy z tłumaczeniem na język narracji (tak. Na serio).
W kontekście niekonsekwentnego słownictwa postaci uwaga jak najbardziej ma sens.
Może faktycznie w ocenie jest to źle sformułowane dla przypadkowego gościa, który przescrolluje ocenkę akurat do tego momentu i wyciągnie tę uwagę o pa ruski z całego kontekstu. Bo akurat ten sam rusycyzm był już zauważony w tej ocenie wyżej, kilka stron wcześniej (w rozdziale 9), wyżej też pisałyśmy z Sigyn o tym, że dwóch różnych bohaterów (i bodajże Luende, i Eiden) wykorzystuje to samo przekleństwo niemieckie (szlag) [w tym raz w kontekście zimny jak szlag, który nas zdziwił]. Więc ta uwaga, o której ty mówisz, to jakby kumulacja tych poprzednich wniosków. Dość nietrafiona dla przypadkowych gości, ale gdy ktoś przeczyta całość, to raczej wiedziałby, do czego się odnosimy. :)
UsuńW sumie gdybyśmy miały każdy cytat opisywać szczegółowo, tak jak właśnie dla takich przypadkowych gości, musiałybyśmy się dość często powtarzać, ocenka stałaby się jakaś taka, nie wiem, okrąglutka i łopatologiczna. Ale masz rację, wyszło niefortunnie.
tl;dr – ocenka jest marnej jakości i pełna niepotrzebnych dłużyzn, które zasypują naprawdę dobre i merytoryczne uwagi takimi wstawkami, od których nóż się otwiera. Odrobina pogardy do nastolatek, osób z niepełnosprawnością i autorki. Ale ma dobre momenty i tego się trzymajmy, czy coś.
OdpowiedzUsuńA ja się biorę za powolny, za to konsekwentny spam.
Prolog
OdpowiedzUsuńPozwolę się sobie nie zgodzić. Słyszałaś kiedyś o tym, jakie w pierwowzorach były baśnie m.in. braci Grimm? – bold of you to assume, że opinia zawarta w przytoczonym fragmencie należy do mnie. To wypowiedź bohatera. Który może nie zgodzić się z waszą opinią. Nie neguję wykładu, który mi zrobiłyście – swoją drogą, zaczynacie ładnie pasywno-agresywnie, trochę traktując mnie jak lowkey debila – ale są różne powody, dla których w rzeczywistości Legendy stwierdzenie, które wysnuł bohater, będzie bardziej prawdziwe niż wasze. Na przykład dlatego, że bracia Grimm u mnie nie żyją. ;)
Niemniej, abstrahując już od tego, ten motyw najpewniej i tak nie przeżyje. Nie skleja się z nową rzeczywistością tego świata, koncept upadł – a był moim ulubionym w starej wersji, dammit – więc spór odnośnie tego, czy wszystkie baśnie w fikcyjnym świecie pokrywają się konstrukcją z baśniami w naszym świecie… jest czysto akademicki.
To wcale nie brzmi jak coś nowego, a zapowiadasz, jakby właśnie takie miało być – nie spodziewałam się, że jeszcze kiedykolwiek, jako autor, zostanę uznana za narratora. Spokojnie, nie czuję się dotknięta, jestem tylko odrobinę zaskoczona i rozbawiona. Ale tę kwestię spróbowałam wyjaśnić już wcześniej – kursywa jest wypowiedzią postaci. Tylko nie ma myślników i narracji, bo był to koncept. Bardzo ładny koncept kompozycji klamrowej z motywem opowieści z perspektywy czasu. Lowkey. Ogółem nie ma co się w to zagłębiać, to już trup, którego zwłoki nawet zdążyły wystygnąć.
Wiem, o co ci chodziło. To chyba miało nakierować mnie na to, że Eiden ma tak dużo pracy, że nie ma czasu chociażby czuć zmęczenia i tak dalej, ale na początku pomyślałam jednak, że pomyliłaś zmęczenie z odpoczynkiem. Komfort ma sprzyjać człowiekowi… – nawet nie chyba, ale na pewno. To taka… nazwijmy to, przenośnia? Trochę taka sarkastyczna. Trochę takie jestem tak zajebany, że gdybym mógł być zmęczony, to byłoby super. Nie wszystko w narracji z POV-em zawsze jest grą w otwarte karty.
Inna sprawa, że narracja w Legendzie na tym etapie jest… hm. Powiem tak, skoro papier toaletowy się rozwija, to ja też. Zaskakujące, wiem. W każdym razie – to był etap rozwijania narracji z POV-em, przez co, oczywiście, wiele jej brakuje. Nie jest doskonała, narrator czasami – uch, często – wychodzi z postaci i jest karygodnie z zewnątrz, trochę się wszystko gibie. Tyle że akurat to zdanie było całkiem POV-owe dla Eidena. Eiden… ma trochę kija w dupie.
Odnośnie magów – to kwestia samej Crystalis. Eiden nie jest królem. Nie podejmuje decyzji. Crystalis nie jest fanką magii, trzyma magów za mordę albo w ogóle ich nie rozwija. Stawia na rozwój zupełnie innego rodzaju. Eiden – co aż straszne – ma całkiem otwarty na magię umysł. W porównaniu ze sporą częścią rodziny. Czy jako czytelnik jesteście w stanie o tym wiedzieć na tym etapie? Nie. Czy powinnyście? Niekoniecznie, tbh. Nie jest to kluczowe w tym momencie, a wątek stosunku Crystalijczyków do magii był potem rozwijany. Może niekoniecznie dla was dostatecznie – bo po dziesiątym rozdziale jest jeszcze tekst, jakkolwiek słaby czy nudny – ale nie zostało to porzucone i zapomniane.
Ogółem to wrażenie głupoty tego zabiegu to nie jest kwestia tego, że nie umiem pisać (ale nie umiem, don’t worry ;)), przynajmniej nie tym razem. To miało tak wyglądać. To powód, dla którego Crystalis dostała po dupie. Przerost formy nad treścią, nie ufamy magom, mamy swoje wynalazki, wszyscy liżcie nam buty. Ups, ktoś przejął większość magów i stworzył trudną do powstrzymania armię, bo wcale magami nie gardził?? Shit happens.
(...) spór odnośnie tego, czy wszystkie baśnie w fikcyjnym świecie pokrywają się konstrukcją z baśniami w naszym świecie… jest czysto akademicki. – No nie bardzo, ponieważ czytelnik, kiedy zaczyna powieść, nie ma pojęcia, że prolog to zdanie jakiegoś bohatera. Ja do teraz święcie byłam przekonana, że to wszystkowiedzący, który zasypuje mnie truizmami, byle jakoś zacząć.
UsuńCzytelnik nie wie, że baśnie z twojego świata są inne od tych mu znanych, więc będzie się sugerować. Nie wiń nikogo za naturalne skojarzenia.
Reszta mnie nie interesuje; nic z tego, co napisałaś, nie wprowadza dla mnie informacji, które miałyby wpłynąć na ocenę i moje zdanie o scenie z Eidenem, ponieważ to wszystko jest dla mnie mało istotne. Wystarczy mi fragment: Czy jako czytelnik jesteście w stanie o tym wiedzieć na tym etapie? Nie.
Ja tam, szczerze mówiąc, nawet nie czułam, że to POV, że Eiden ma kija, ale jednocześnie jest sarkastyczny i ma otwarty umysł. W żaden sposób tego nie wywnioskowałam, wypisywałyśmy z Sigyn to, co zwróciło naszą uwagę i mogłoby ci się przydać, bo liczyłyśmy na to, że sama zweryfikujesz, czy coś zostawić, podkręcić, usunąć i tak dalej, bo sama dojdziesz do wniosku, czy coś jest teraz potrzebne, wrócisz do tego kiedyś, a może zostawić to dla czytelników, którzy będą czytać tekst drugi raz i wtedy dopiero zauważają jakiś hint, znając już postać z pierwszej czytanki.
Czytelnik nie wie, że baśnie z twojego świata są inne od tych mu znanych, więc będzie się sugerować. - ok, ale dlaczego w takim razie zakładacie, że popełniam błąd i że musicie wytłumaczyć mi to, jak wyglądają baśni, za to nie czujecie tej potrzeby w sytuacjach, które w inny sposób odbiegają od znanego nam świata?
UsuńJa do teraz święcie byłam przekonana, że to wszystkowiedzący, który zasypuje mnie truizmami, byle jakoś zacząć. - to już zupełnie inny problem konstrukcyjny tekstu, który na szczęście już nie żyje. Ale nie na to zwróciłyście uwagę, tylko na to, że nie zawarłam tam definicji baśni. Strzelanie z armaty do wróbla trochę, skoro prolog ma zupełnie inne, fundamentalne problemy, nie?
Reszta mnie nie interesuje; - ...wow. Zaczynam już rozumieć, dlaczego ludzie nie komciają ocenek.
Ok, co do całej reszty twojego komentarza, bo mnie trochę zniechęciłaś do rozmowy, przecież jasno powiedziałam, że ten tekst przestaje istnieć, kiedy rezygnowałam z oceny. Odniosłam się do fragmentów, które moim zdaniem wytknęłyście nie do końca trafnie... ale skoro ciebie to nie interesuje, to mnie tym bardziej.
(...)ale dlaczego w takim razie zakładacie, że popełniam błąd i że musicie wytłumaczyć mi to, jak wyglądają baśni, za to nie czujecie tej potrzeby w sytuacjach, które w inny sposób odbiegają od znanego nam świata? – To nie tak, że czułyśmy potrzebę/nie czułyśmy jej; tym bardziej że rozmawiamy o pierwszych słowach tekstu. Czy czytelnik, biorąc do ręki powieść, już na początku musi czuć potrzebę zrozumienia, o co chodzi? To właśnie autor powinien intrygować na tyle, by ta chęć czy potrzeba się pojawiła. My po prostu nie wzięłyśmy pod uwagę, że możesz mieć na myśli jakieś baśnie ze swojego uniwersum i one będą odbiegać od konwencji baśni nam znanych. Stąd nawiązanie do różnicy. I znów, nie pisałyśmy, że to błąd, tylko że widzimy sprawę inaczej. Przecież może być tak, że innym czytelnikom również konwencja baśni z twojego uniwersum nie przyszłaby po prostu do głowy. Dlaczego zakładasz, że powinnyśmy już na tym etapie, właściwie w pierwszych zdaniach, domyślić się, że u ciebie obowiązuje inna definicja baśni? Zwyczajnie nie wpadłyśmy na to. Czy to coś bardzo złego?
UsuńReszta mnie nie interesuje; - ...wow. Zaczynam już rozumieć, dlaczego ludzie nie komciają ocenek. – Chodzi mi o to, że tłumaczysz mi rzeczy, których nie widziałam w tekście, mało tego, które nie bardzo interesowały mnie, nawet gdy czytałam tekst już gdzieś dalej, gdy pojawiały się wzmianki do bitwy, wojny i Eidena. Przepraszam za szczerość, ale ten wątek i POV Eidena, który nie jest dla mnie bohaterem ciekawym, nie zacznie być dla mnie ważny teraz, w komentarzach, jeżeli nie był taki już na etapie czytania tekstu. Ten argument w ocenie pojawia się wielokrotnie. Poza tym często-gęsto dawniej obie pisałyśmy też innym autorom w komentarzach, że tłumaczenia powinny wynikać z tekstu, a to, że pojawiają się potem w komentarzach, niewiele zmienia.
Nie jest to nic bardzo złego, zresztą jak już mówiłam, motyw był ładny, dopóki się nie przysunęło do niego twarzy, a generalnie wykonanie było wątpliwe. Bardziej chyba zdumiało mnie to tłumaczenie, czym są baśni. Ja wiem, że ocenka na blogu to też kontent dla innych ludzi i tak dalej, ale mimo wszystko - przede wszystkim to dialog ze mną. Więc nie mogę powiedzieć, że to nie było skierowane do mnie, bo było. Jakbym miała nie wiedzieć, na czym polegają baśnie.
UsuńNo, anyway, jak dla mnie znowu fifty-fifty. :D
Nie oczekuję zainteresowania w komciach, skąd to wzięłaś? Napisałam w ogóle, że ta scena mi się wybitnie nie podoba z perspektywy czasu - po prostu, wiesz. Wytknęłaś te sprawy, ja napisałam, jakie jest tło, zaznaczając, że tego faktycznie na tym etapie nie ma w tekście, bo jest później, a odpowiedź dostałam, że ciebie to nie interesuje.
Jasne, że to musi wynikać z tekstu. Gdzieśtam, w końcu, wynika z tekstu. Ale to kiedy, na ile dobrze napisane i tak dalej, to już kwestia storytellingu, który kona.
Więc nie mogę powiedzieć, że to nie było skierowane do mnie, bo było. Jakbym miała nie wiedzieć, na czym polegają baśnie. – Ale jak inaczej miałaby brzmieć ta uwaga? Skoro Sigyn porównała do baśni naszych, nam znanych, jednocześnie wytłumaczyła różnicę; to nie jest żaden pocisk w stronę ciebie, specjalnie, żeby zrobić z ciebie głupią. Gdyby Sigyn tego nie skomentowała, mogłabyś nie wiedzieć o tym, że zauważyła zgrzyt i żyć w słodkiej nieświadomości, że górnolotny początek z masą truizmów nas ujął. A nie ujął.
UsuńNapisałam w ogóle, że ta scena mi się wybitnie nie podoba z perspektywy czasu. – A to nie wystarczyłoby tylko o tym wspomnieć i od razu przejść do kolejnych kwestii? Nie bardzo rozumiem; coś ci się w swoim tekście nie podoba, generalnie po trochu się z nami zgadzasz, ale jednak nie. Jednak trzeba jeszcze pomnożyć kolejne zdania złożone, które i tak nic nie zmienią, o czym sama wiesz. O zgrozo, robisz tak też dalej, zupełnie nie wiem po co. Niby się z czymś zgadzasz, ale i tak wysypał się ogrom komentarzy broniących scen, które i tak mają w twojej opinii ulec przeredagowaniu, bo są słabe. Tylko że ty możesz napisać, że są słabe, jednocześnie negując nasze zdanie o nich. To jest na moje oko marnowanie czasu i twojego, i naszego, skoro wszystkie trzy wiemy, że scena czy narracja, czy to tam jeszcze nie wyszło.
Można też wnioskować w drugą stronę – skoro Eiden zauważa, że magowie ginęli na wojnie tak samo jak zwykli ludzie, to znaczy, że wcale nie byli tak potężni; co zmieniłby więc chociaż jeden z nich? Gdzie tu jego wartościowość? – magowie Crystalis ginęli jeden po drugim, bo nikt nie dawał im szans na rozwój. Tak w skrócie. Znowu, czy możecie o tym wiedzieć right now? Nie. Czy powinnyście? Niekoniecznie, to nie zmienia zbyt drastycznie odbioru. Czy stawia Crystalis na kiepskiej pozycji strategicznej? Jak najbardziej. Czy przedstawia władców jako mało rozgarniętych idiotów? Trudno się nie zgodzić. Nie każdy u władzy jest przebiegłym, nieprawdobnym i wybitnym strategiem. Czasami zbierze się grupa durniów, która potem cierpi, bo życie jest ciężkie, a władanie państwem w niestabilnych czasach tym bardziej.
OdpowiedzUsuńA co mogło się stać z ludźmi na wojnie? Opcje są tylko trzy: zginęli, zostali pojmani, zdezerterowali. To naprawdę dziwne, że Eiden w ogóle się nad tym zastanawia. – ok, tu jedna z wielu moich wpadek. Te zdania miały wskazywać na coś zupełnie innego i bardziej, hm, creepy z punktu widzenia Eidena. Źle skonstruowany akapit, których gro w Legendzie, słaby POV i generalnie niejasność gotowa. Wiąże się to też z innym motywem, ale… no, znowu, to już trup. Nie pochylajmy się zbyt nisko, bo jeszcze zaciągniemy się smrodem.
Trochę jednak nie rozumiem użycia kursywy. – cóż, to po prostu… czasami ludzie mówią – albo nawet myślą, mnie też się zdarza – coś akcentując. To nie są zaznaczenia jak w podręczniku to istotne słowo, które pojawi się na sprawdzianie. To nie jest zabieg pod tytułem czytelniku, rób notatki. O ile sobie przypominam, to samo pojawiało się choćby w Potterze, żeby poszukać jakiegoś przystępnego dla was przykładu. Chodzi o to, że… pada tam nacisk dykcyjny?? Nie wiem nawet, jak wam to wytłumaczyć. Przy wymienionym przez ciebie darze Siedmiu – Eiden wyraża tutaj pogardę w swoich myślach. Gardzi tym. Nie lubi tego. To mu zabija siostrę. Magia jest be, to już zresztą przerabialiśmy. Podkreślenie trzech – to kolejny nacisk. Bo mieli aż trzech magów. Nieprawdopodobnie wielu. A i tak ich stracili.
Ok, może tak. To jest taka kosmetyka? Takie troszeczkę upłynnienie narracji, która i tak stosunkowo ssie, bo wtedy jeszcze POV-y nie leżały mi aż tak jak dziś? Bo tam jest akurat mocniej emocjonalny nacisk słowny/myślowy??
Słowo usłyszał powinno być zapisane dużą literką, bo to nie czynność świadcząca o mówieniu (np. powiedział, oznajmił, odrzekł). – no, to się nie zgodzę. Gdy ostatnim razem czytałam na ten temat w wypowiedziach mądrych ludzi, stało jak byk, że słowa usłyszał, rozległo się itd. są słowami, które można zapisać i tak, i tak. W sensie, wielką lub małą literą. Należy jednak być konsekwentnym w swoim zapisie, a nie w każdym rozdziale pisać inaczej.
Odnośnie podmiotów, tak w całości ocenki – zgadzam się i nie. Że mam z tym problem… i nie. Bo są takie momenty, gdzie ewidentnie poniósł mnie flow i pogubiłam się w zeznaniach. A są takie momenty, gdzie to, cóż, spokojnie wynika z kontekstu? Nie muszę zamieszczać pięćdziesięciu imion w trzylinijkowym akapicie, żeby zrobić z czytelnika debila, który nie jest w stanie przetworzyć kilku prostych informacji. Także fifty-fifty.
Gdy ostatnim razem czytałam na ten temat w wypowiedziach mądrych ludzi, stało jak byk, że słowa usłyszał, rozległo się itd. są słowami, które można zapisać i tak, i tak. W sensie, wielką lub małą literą. – Źródełko poproszę.
UsuńPodmioty (...). A są takie momenty, gdzie to, cóż, spokojnie wynika z kontekstu? – To nie ma znaczenia, chodzi o poprawność językową. To może iść w parze, wystarczy trochę pobawić się szykiem, zaimkami i tak dalej.
Pozostałe uwagi zostawiam Sigyn.
https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Narracja-po-dialogach;18625.html <- proszę bardzo. Nie chce mi się ambitniej linkować, sorry.
UsuńDziękuję. Obie o tym nie wiedziałyśmy. Fajnie, bo będzie można uzupełnić o to artykuł o dialogach.
UsuńSpoko. <3 Czasami nawet się do czegoś przydaję. :D
UsuńJa jeszcze tylko wrócę do tej nieszczęsnej kursywy, bo wczoraj o tym napisałam, ale widzę, że gdzieś mi to wsiąknęło.
UsuńCóż, to po prostu… czasami ludzie mówią – albo nawet myślą, mnie też się zdarza – coś akcentując. – A to nie da się akcentu inaczej... zaakcentować? Żeby nie wyglądało to dokładnie tak samo jak tani zabieg mówiący: czytelniku, mam cię za debila?
O ile sobie przypominam, to samo pojawiało się choćby w Potterze, żeby poszukać jakiegoś przystępnego dla was przykładu. Chodzi o to, że… pada tam nacisk dykcyjny?? Nie wiem nawet, jak wam to wytłumaczyć. – Być może nie wiesz, bo się nie da, bo to nadal będzie wyglądało jak tani zabieg mający za zadanie oświecać czytelnika, że, uważaj, teraz czytasz ważną rzecz, weź jej nie przegap.
A nawiązanie do Pottera i ta nieszczęsna uwaga... Gaya niżej już to dobitnie ubrała w słowa. Dziękuję.
I nawet nie kaszlnął? – no… nie kaszlnął. Mógł. Z jakiegoś powodu skupiłam się tu na innych sprawach. Pewnie dobrze by było, gdyby kaszlnął. Czy gdybym pisała tę scenę teraz, Eiden by kaszlał? Możliwe.
OdpowiedzUsuńWątpię. W trakcie wysiłku fizycznego, szczególnie wspartego adrenaliną, dotlenienie się jest bardzo istotne. – holy shit, odrobinę fascynuje mnie dosłowność, z którą bierzecie POV. Chociaż Legenda jest rozwleczona i przegadana, są takie momenty, w których starałam się przekazać emocje w biegu, nie łopatologicznie? Imo to oczywiste, że chłopak oddycha, no bo jeszcze, kurna, żyje. Ale serce miał tak ściśnięte- wait, nie serce, bo znowu będzie, że zbyt przenośnie. Kiedy człowiek jest mega zestresowany, miewa takie wewnętrzne reakcje na tle nerwowym. Niektórych boli brzuch albo czuje taki jakby ucisk. Eiden akurat czuł ten ucisk w piersi. I jak stres jest bardzo duży, ma się wrażenie, jakby ten stres, w tej formie, w jakiej akurat się objawia, utrudniał oddychanie. Bo oddech robi się płytszy i krótszy. Czasami. No, nie u każdego. Ale u Eidena tak, ma chłopak prawo akurat tak reagować na stres.
Podłoże nie może wierzgać. Chyba zupełnie nie rozumiesz znaczenia tego słowa. – o, nie no, dzięki. Kurde, teraz to sobie kwikłam. Wiem, nie musicie o tym wiedzieć, ale jestem stara i jeżdżę konno dłużej, niż chodzę. Śmiem podejrzewać, że to słowo obiło mi się o uszy. Trudno jednak stwierdzić. Śliska sprawa.
Wiem, co znaczy słowo wierzgać. Le gasp. Wiem też, że ziemia to raczej mało żywa jest i generalnie ruchów nie wykonuje. Le gasp. Czasami miałam z nią kontakt.
Dlaczego to słowo zostało użyte tutaj? Bo Eiden miał wrażenie, jakby ziemia się tak zachowała, kiedy wyrzuciło go w powietrze. Tak to określił. Zwykle ludzie nie fruwają jak małe pociski w okolicach gleby. Jedyne, o czym można tu dyskutować, to czy taka forma metafory w narracji akurat Eidena jest trafna. Bo patrzę na to i kwiczę znowu, że Eiden się taki poetycki nagle zrobił, jak w łeb podczas walki dostał. Sorry, Eiden, że ci to zrobiłam w tym POV-ie, jestem złą autorką.
Odnośnie mojej postawy na początku tej odpowiedzi – jeśli na przyszłość chciałybyście tego uniknąć w innych ocenkach, po prostu nie traktujcie drugiej strony jak ameby, która się wytoczyła na powierzchnię ziemi right now? Właśnie dlatego, że nie wiecie, kto dokładnie siedzi po drugiej stronie i takie lowkey ataki na mnie i moją wiedzę lub jej brak… Gdybyście po prostu spytały, what the fuck, dlaczego użyłam tego słowa, że waszym zdaniem tu nie pasuje, zrobiły jakiś uszczypliwy żarcik – ok. Ale w tej formie to nie jest w ramach tej waszej etykietki jesteśmy złośliwe i niemiłe, kiedy oceniamy, to już etykietka lowkey bucery.
W takich okolicznościach to zdanie to straszny truizm. – my bad, znowu wychodzą skutki słabej narracji. Z cyklu jak wygląda walka o zachowanie POV-u, kiedy jeszcze do końca go nie czujesz.
Co do zbiegów okoliczności – no, niektórym udaje się przeżyć w czasie walk. Nie wszyscy umierają. Poza Eidenem przeżyli też inni żołnierze, ale Eiden trochę skupił się na tym, że sam żyje, a większość jego wojska nie. Inna sprawa, że napisałabym to teraz inaczej. Tylko obawiam się, że Eiden i tak by przeżył. Jakoś tak, nie wiem. Trudno byłoby mi napisać jego odbijanie państwa, gdybym go zabiła. Chociaż byłby to dość interesujący wątek, żywy trup upomina się o swoje! Muszę to opatentować.
Dlaczego to słowo zostało użyte tutaj? Bo Eiden miał wrażenie, jakby ziemia się tak zachowała, kiedy wyrzuciło go w powietrze. – No to teraz zadajmy sobie drugie pytanie. Czy wykorzystywanie w POV-ach dziwnych wyrażeń jest okej? Pewnie tak, zależy od bohatera. Czy na tym etapie wiemy, że Eiden ma jakąś dziwną manierę nazywania różnych zjawisk skrótowo i po prostu dziwnie? No nie.
UsuńRety, Nea, to jest ocena. Wyłapujemy rzeczy, na które zwróciłyśmy uwagę, abyś mogła sama zdecydować, czy mają sens, czy nie. Skąd, na bora, miałybyśmy wiedzieć, że Eiden ma jakieś wrażenie? Dla ciebie to jest przecież wskazówka, że skoro wypisałyśmy to jako cytat z uwagą, to czegoś nie zrozumiałyśmy. Dlaczego nie spojrzysz na to pod tym kątem, tylko masz pretensję, że śmiałyśmy czegoś nie wiedzieć o twojej postaci? Nie zrozumiałyśmy czegoś, ale wiesz co? Nic się przecież nie stało z tego powodu.
Do tłumaczenia tych wszystkich kwestii, czy akceptujesz jakąś uwagę, czy ją odrzucasz, nie potrzebujemy wielosłowia mocno pasywno-agresywnego (co nam zarzucasz, a spójrzmy tylko, jak wyglądają twoje komentarze).
Gdybyście po prostu spytały, what the fuck, dlaczego użyłam tego słowa, że waszym zdaniem tu nie pasuje, zrobiły jakiś uszczypliwy żarcik – ok. – KLIK.
Do tłumaczenia tych wszystkich kwestii, czy akceptujesz jakąś uwagę, czy ją odrzucasz, nie potrzebujemy wielosłowia mocno pasywno-agresywnego (co nam zarzucasz, a spójrzmy tylko, jak wyglądają twoje komentarze). - no, na tym etapie to jeszcze nie byłam poirytowana. Później, owszem.
UsuńCzy wykorzystywanie w POV-ach dziwnych wyrażeń jest okej? - oczywiście, że tak, przecież to POV. I jak właściwie miałybyście się dowiedzieć, że postać wyraża się metaforami w narracji? No chyba... czytając narrację? Czy mam to jakoś uprzedzać na początku scen? Uwaga, Eiden jest poetycki (ale nie jest, także w ogóle to sformułowanie jest nie ok, ale warto byłoby się właśnie pod tym kątem zastanowić, nie pod tym, czy ja w ogóle wiem, co to znaczy).
I jak właściwie miałybyście się dowiedzieć, że postać wyraża się metaforami w narracji? No chyba... czytając narrację? (...) warto byłoby się właśnie pod tym kątem zastanowić. – Masz rację, tylko że to wciąż początek historii. I jeżeli uwaga pojawiła się w ocenie, to znaczy, że nie wzięłam pod uwagę, że to może być POV. Nie zastanowiłam się nad tym, bo... nie. Przy POV-ach wydaje mi się, że takie rzeczy powinny same wpadać w oko, trafiać do czytelnika, zostać zauważone i pewnie nawet docenione. Ale mnie to w oko tutaj nie wpadło. Gdyby było inaczej, nie byłoby cytatu.
UsuńCóż, nie powiedziałabym też, że narracja w ogóle nie przypomina POV-u - ale jest on na pewno bardzo koślawy i takie elementy bynajmniej mu nie pomagały. Także obie wygrałyśmy. :D
UsuńKilka chwil temu utykał. Kilkukrotnie rąbnęło nim o glebę. Moment temu doszło do jakiegoś wybuchu, z którego tylko on się podniósł i jakby nigdy nic po prostu sobie biegnie? – myśl o tym, że przeżyje, dodała mu jakiejś motywacji? W sensie, napisałabym to teraz inaczej, pewnie nie byłoby mu tak łatwo, ale historia – nie tylko fikcyjna – zna przypadki ludzi poważniej rannych, którzy jakoś uchodzili z życiem. A jak już ustaliłyśmy, Eiden magicznie wyszedł ze wszystkiego prawie bez szwanku. Kulejący człowiek pobiegnie. Jakoś. Widziałam na własne oczy. Kwestia tego, jak to napisałam, ale to jest tak jakby druga strona medalu całego tekstu. No bo wszystkie wiemy, że napisane jest słabo.
OdpowiedzUsuńZostawia przyjaciela samego przeciw bór wie ilu przeciwnikom, myśląc: musiał sobie poradzić? Aha? – eee, no tak? Tak jak widziałyście. Nie wszyscy są wyjątkowymi płatkami śniegu, którzy rozdzierają szaty, żeby ratować wszystkich wokół, czasami nawet bliskich. Już pomijając to, że Keren służy Eidenowi i jest jego, nazwijmy to, ochroniarzem. Na tym etapie nie jest to przedstawione otwarcie, nie musiało być przedstawione jak krowie na rowie – inna sprawa, że odpowiednio otwarcie pada stanowczo za późno, ale do tego etapu nie doszłyście, więc mogę zachować ten grzech dla siebie.
Anyway, tak. Tak zrobił Eiden. To jest in-character dla niego.
Oczywiście, jak można się było spodziewać, Keren sobie radzi. Sam jeden przeciwko wszystkim. – o, tego jestem ciekawa, jakim wszystkim? Bo nie wiem o tych wszystkich. Na pewno w tekście nie jest napisane o armii ani oddziale. Podrzynacze zwykle nie są bardzo liczni, bo takim prawie-trupom dużo energii do walki nie zostało. Eidena znajduje parę osób, ile, to teraz nie pamiętam, nie chce mi się przełączać karty, ale na pewno nie więcej niż pięć. Do czego zmierzam? Że może Keren nie jest osobą, która miała miecz po raz pierwszy w życiu w ręku. Że może był szkolony, potrafi sobie radzić, a może nawet jest w to całkiem dobry? Może. Bo to podsuwa ta scena. Czy na pewno? No, na razie nie wiemy. Ale pokonuje dwóch, trzech przeciwników i dołącza do swojego, nazwijmy to, podopiecznego. Scena może sugerować, że lebiega z niego nie jest.
Czy Keren mógłby mieć na tyle pomyślunku, żeby w środku wojennej zawieruchy dać znać werbalnie, że jest obok? To chyba oczywiste, że Eiden jest spanikowany i będzie atakował wszystko, czego nie widzi. – tutaj znowu jest fifty-fifty. Bo w tej formie, w jakiej to jest, faktycznie mogłam to napisać lepiej. Jak wspominałam, na tamtym etapie zabiegi narracyjne miałam stosunkowo ubogie. Ale ogółem chodziło mi o to, że Eiden zrobił się przygłuchy po tej walce i nie słyszał zbliżającego się Kerena. W tej sytuacji tak samo można skrytykować Eidena, że jest na tyle nierozgarnięty, że nie zauważył zagrożenia, dopóki nie złapało go za ramię, a chyba powinien, skoro każdy może być wrogiem?
Najpierw utykał, później spokojnie mógł już biec, teraz znowu ma problem dosiąść konia? – adrenalina? Zresztą, chociaż nie zawarłam w narracji szczegółów dotyczących tego, jak biegł, to nie napisałam też, że gnał jak młoda łania. Można założyć, oczywiście, że to zrobił, ale można założyć też, że wcale łatwo mu gnać nie było.
To będzie zabawne, ale może przejdę do historii, bo nie zgodzę się z tą pochwałą. Za którą też dziękuję, oczywiście, ale no. Prawdę mówiąc, uważam tę scenę za jedną z najsłabszych bitewnych, które popełniłam, jest przegadana, rozwleczona, nieciekawa i średnio dynamiczna. Powinna zamknąć się, bo ja wiem, połowie stron, które aktualnie zajmuje.
OdpowiedzUsuńTo jest jednak mój poważny problem. Przegadanie. Nadmiar scen. Z tego jeszcze nie wyrosłam, ale walczę. W każdym razie, ta bitwa jest przykładem mojej ówczesnej nieudolności. [*]
Przypomina mi się to powiedzenie: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Tam jest to jasne, brak świadomości czegoś może ułatwić zaśnięcie, dać spokojny sen. Ale jak lepsze spanie powiązać z ostrożnością na schodach? – hm. No, to jest miejscowe powiedzenie. Jeśli naprawdę muszę je rozkładać na czynniki pierwsze (mam nadzieję, że nie oczekujecie takiego rozkładania na czynniki pierwsze też w tekście??), to rozłożę je na czynniki pierwsze. Kto uważał, lepiej sypiał, bo jeśli był ostrożny, popełniał mniej błędów, za które potem mógł mieć nieprzyjemności lub problemy. Takie rzeczy często nawiedzają ludzi wieczorami, tuż przed zaśnięciem, i utrudniają to zaśnięcie. Dlatego jak ktoś nie popełniał takich błędów, bo uważał, nie miał czym się martwić przed zaśnięciem, więc spał dobrze i spokojnie.
Odnosząc do tej konkretnej sytuacji – Lue we własnym mniemaniu jest teraz hiper ostrożna, żeby nie popełnić błędu, żeby nie mieć kłopotów, żeby potem się niczym w nocy nie stresować. W jeszcze ciaśniejszym kontekście – gdyby narobiła rabanu, idąc po schodach, zostałaby zauważona. Miałaby problemy. Lue idzie bardzo ostrożnie, żeby nie narobić najmniejszego nawet rabanu.
Brzmi to trochę tak, jakby to serce oddychało. – o rany, kolejny grzech, który zwalczyłam dopiero niedawno. Możecie spokojnie wrzucić to do szufladki jak człowiek sobie radzi, kiedy nie umie jeszcze w POV-y, a potem przyrżnąć mi tą szufladką w łeb.
Ale w sumie dlaczego? – gdybym pamiętała, co było w wersji wcześniejszej, to bym wiedziała, czy przypadkiem nie rozwodziłam się nad tym jak idiota, zapychając narrację coraz bardziej. Ogółem dlatego, że mogła, a powód najwyraźniej nie był na tyle istotny, żebym o nim pamiętała. Ale napisałabym to teraz inaczej. Bardziej w POV-ie, mniej obok. Wtedy nie nasuwałyby się takie pytania.
Trochę a sporo to jednak różnica, nie sądzisz? – narracja wszechwiedząca a narracja POV-owa to jednak różnica, nie sądzisz?
Lue podnosi szkatułkę. Odczuwa jej ciężar. Pierwszy ułamek sekundy – e, dam radę jedną ręką. Następny ułamek sekundy – oh shit, jednak trochę mnie nadgarstek boli.
Tylko krowa nie zmienia zdania, a Lue stanowczo miała prawo zmienić zdanie odnośnie szacowania ciężaru kradzionej szkatułki.
Trochę żałuję, że nie wiedziałam o tym worku wcześniej, przy skradaniu. – tutaj jakby przyłapałyście mnie na błędzie, ale trochę od dupy strony. Bo powinnam była wspomnieć o tym worku, skoro ją uwierał, nie dlatego, że wygodniej byłoby sobie wyobrażać jej postać. POV nie powinien milczeć o czymś, co go uwiera, a wspominać o tym dopiero w chwili, w której jest to wygodne. Uch, Nea, pls.
Kroki nie mogły zbliżyć się same z siebie, bo nie są samodzielnie istniejącym fizycznym bytem. – no ale… jesteśmy w POV-ie. Subiektywną narracją postaci. Gdybym pisała na okrętkę, literacko-akademicko, każde zdanie, ta rozpasana historia nie byłaby tetralogią, tylko chyba sagą. W narracji POV-owej normalnym jest, żeby padały potoczne sformułowania. Bo tak myśli postać. Ja literacko nie myślę, na przykład. I na pewno są osoby, które to robią… no ale nie Lue.
Jeśli naprawdę muszę je rozkładać na czynniki pierwsze (mam nadzieję, że nie oczekujecie takiego rozkładania na czynniki pierwsze też w tekście??), to rozłożę je na czynniki pierwsze. – No właśnie nie musisz. :) Nikt ci tego nie zasugerował. Zapytałam tylko, czy lepsze spanie wiąże się z ostrożnością na schodach i wystarczy tutaj tylko jedno zdanie: No, to jest miejscowe powiedzenie. Nic więcej nie byłoby mi potrzebne.
UsuńLue stanowczo miała prawo zmienić zdanie odnośnie szacowania ciężaru kradzionej szkatułki. – Miała, ale nie wyczułam, by zrobiła to celowo i by to była jej zmiana zdania. W moich oczach wyglądało to raczej tak, jak gdybyś to ty użyła dwóch różnych słów. Tak po prostu.
Resztę pozostawię Sigyn, bo są tu również jej cytaty.
No właśnie nie musisz. :) - ale skoro poddajesz to aż tak szerokiej wątpliwości, skąd mam wiedzieć, że nie traktujesz tego jak coś istotnego? To jest dość mylące dla autora, kiedy zwykłe przysłowie jest analizowane z taką intensywnością, jakby autor popełnił błąd, wprowadzając przysłowie do własnego tekstu.
UsuńZwróciłam na to uwagę, ponieważ wydawało mi się, że może zasugerowane wersje: Nikogo tu nie było, ale ostrożności nigdy za wiele lub ostrożność jeszcze nikomu nie zaszkodziła mogą cię również zainteresować, ale jeżeli tak się nie stało i odpowiedziałaś, że twoje przysłowie jest okej, to dlaczego miałabym to podważać?
UsuńPrzywykłam, że w internetach każdy wszystko podważa. ;) Ok, w porządku. Przepraszam. Źle zrozumiałam to, dlaczego analizowałaś to przysłowie.
UsuńSpecem nie jestem, ale rękawiczki z quasiśredniowiecznego opka raczej nie były super obcisłe i przylegające, bo nie znano wtedy takich materiałów. – gdzieś właśnie umarł jednorożec.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, w którą stronę tym tokiem myślenia chciałybyście pójść. Takie rzeczy nie mogą istnieć w takim opku, bo to się nie pokrywa z linią historyczną Europy? A może takie rzeczy nie mogą istnieć, chyba że wytłumaczę szczegółowo proces produkcji i wymyślania takich rękawiczek?
To teraz ja zadam pytanie. Skoro mogę mieć wilkołaki i upadłe anioły, a nie muszę wykładać ich pochodzenia, skoro mogę mieć magów, magię, magiczne egzaminy, podróże dusz między ciałami, i przyjmujecie to za część tego świata…
Dlaczego to takie nieprawdopodobne, żeby udało się komuś dojść do produkcji bardziej przylegających rękawiczek niż worki ziemniaków??
Do tej pory sądziłam, że Luende nie zna zawartości szkatułki. Sugerowałam się zdaniem: jeśli kupiec trzymał ją na wierzchu, pewnie nie znaczyła zbyt wiele, prawda? Nie jestem teraz przekonana; miesięczny utarg brzmi jak coś, co znaczy bardzo, bardzo dużo dla zwykłego kupca. – uch, ok. Po kolei. Drugie przytoczone zdanie jest ścisłym elementem POV-u Lue. Lue generalnie nie jest fanką swojego zawodu. Mogłyście o tym wiedzieć na tym etapie? Nie. Powinnyście? Niekoniecznie. Właśnie to sugerowałam całą sceną Lue. W każdym razie, Lue tutaj przekonuje samą siebie, że nie jest to wielka sprawa, zabrać tę szkatułkę. A to, że wie, co kradnie… gdyby nie wiedziała, co kradnie, byłaby z niej naprawdę kiepska złodziejka.
Oczywiście, możemy przejść do etapu, że nie jest to napisane doskonale narracyjnie. Ale, jeśli mogę sobie pozwolić na uszczypliwość, naprawdę nie widziałam u was na warsztacie tekstu z doskonałą narracją. No, ale point stands, Legenda nie jest doskonała narracyjnie.
Skoro nie widziała twarzy, to skąd pomysł, że wydawała się dziwna? – ale tam nie jest napisane, że nie widziała twarzy? Nie mogła jej dostrzec. Było z nią coś dziwnego, bo nie mogła na niej dostrzec czegoś konkretnego. Gdyby nie widziała twarzy, postać stałaby do niej plecami. Ale stała przodem i Lue powinna coś widzieć, ale niczego nie mogła dostrzec. To było dziwne.
Bo, powiedzmy sobie szczerze, niemożliwe jest, że bohaterka dosłownie zapomniała, jak się oddycha. – hmm, POV? Wyolbrzymienie troszkę. Przy okazji, na co póki co nie zwracacie uwagi, nieudolne budowanie POV-u używaniem fizyczności, zamiast odpowiednio napisanych emocji. Taki był problem z tym fragmentem, nie to, że użyłam w nim przenośni.
Rozdział 1.
OdpowiedzUsuńPraktycznie każdy zaczyna się od imienia bohatera. Głównie Errie. Świadczy to o nieporadności i o tym, że nie panujesz nad swoim tekstem. – bardzo mnie cieszy, że nagle przestałam być osobą, która cośtam wie o pisaniu, bo używam imion postaci. Raczej należy zasugerować przemyślenie konstrukcji akapitów i głębię POV-u, ale używanie imion nie jest nieporadnością, lol. A gdybym pisała o niej brązowowłosa, granatowooka, najmłodsza, dziewczyna, bladolica zamiast imienia, to już byłoby ok i udolnie? Raczej nie.
Kto ich potrzebował? Dlaczego musieli tam jechać? Narrator jest w głowie Errie, tak? Nie powinno być więc miejsca na takie niedopowiedzenia. Czytelnik czuje się w tym momencie zdezorientowany. – narrator to Errie, gwoli ścisłości. Generalnie to dobrze, że czytelnik jest zdezorientowany, bo miał być zdezorientowany – inna sprawa, że dało się napisać ten motyw lepiej. Z tym się nie kłócę. Niemniej, nawet w głowie Errie można mieć mętlik i rzeczy, których nie do końca rozumiemy… skoro sama Errie ich nie rozumie.
(Chyba!) balansujesz między wszystkowiedzącym a perspektywą bohaterki, ale to ostatnie zdanie nawet traktowane jako POV robi z Errie Kapitana Oczywistego – chyba? Ewidentnie widać, że nie wychodzi mi narracja z POV-em, więc raczej powinnyście dać mi po głowie za to, że taki bałagan tam robię. Co do ostatniego zdania, to właśnie wynik nieudolnej narracji.
Na dodatek teraz nie potrafię tego nawet podpiąć pod POV, bo nie pamiętam, do kogo należały wcześniejsze partie takiej narracji. – to raczej nie Kapitan Oczywistość jest tu problemem w takim razie, tylko to, że opis jest tak słaby, że nie wiadomo, czyj to POV. O ile pamiętam, albo Errie, albo Cannetille. Raczej Cannetille.
Jejku, co za naiwne pytanie. (...) Podziw? Przed chwilą Sain zadał pytanie, z którego może nawet i wynika, że bohater ironizuje na temat zamku. Gdzie więc tu podziw? – nie wiedziałam, że człowiek może odczuwać tylko jedną rzecz naraz. Nie wiem, jak widzę ogromne zamki, choćby najbardziej zaniedbane, potrafię czuć i podziw, i zdumienie, i zachwyt, a czasami nawet strach, jeśli to niezabezpieczona ruina, do której muszę wejść. Czyli… nie istnieję, skoro tak robię??
Poza tym jak ludzie się dobrze znają, mogą rozpoznawać emocje nie tylko po swoich słowach. Bohaterowie są rodzeństwem, jak dziewczyny spojrzą na Saina, mogą określić, czy Sain jest wściekły, czy na przykład przestraszony i maskuje to głupimi tekstami.
Nie jestem pewna, czy jak ktoś idzie po gruzie, to byłby w stanie śmiesznie i miękko chodzić na palcach. Raczej trzeba zachować równowagę. – a na palcach, jak rozumiem, nikt nigdy nie zachowywał w historii równowagi?
Ale zgodzę się, że dało się lepiej dobrać słowo, by podkreślić wrażenie dziwności, którego doświadczyła Cannetille, kiedy to zobaczyła.
Czy w tym zamku nie było żadnych obwarowań? – i, oczywiście, cała reszta tego komentarza.
Cóż, szli po gruzach, jak zaznaczyłyście same. Nie opisywałam całej architektury szczegółowo, tylko to, na czym skupiali się bohaterowie, więc Cannetille nie analizowała planu architektonicznego lub tego, co z tego zostało. Castheral teraz nie ma murów ani obwarowań. Został dziedziniec i gruzy. Skoro zamek stoi w całości, te gruzy to nie jest element dekoracyjny z teatru, dla podkreślenia klimatu.
A gdybym pisała o niej brązowowłosa, granatowooka, najmłodsza, dziewczyna, bladolica zamiast imienia, to już byłoby ok i udolnie? Raczej nie. – Wtedy również przeczytałabyś, że świadczy to o słabym warsztacie. :)
UsuńNie wiedziałam, że człowiek może odczuwać tylko jedną rzecz naraz. – Niby nie może, ale równocześnie i podziw, i ironizowanie wydają się nieco sprzeczne, dlatego uznałam, że się gryzą.
Skoro w i w ocenie, i w komentarzach trochę już sarkazmu wisi, to znaczy to, że się podziwiamy? :)
Skoro w i w ocenie, i w komentarzach trochę już sarkazmu wisi, to znaczy to, że się podziwiamy? - może to też znaczyć, że jestem socjopatą, który nie umie żyć bez sarkazmu, ale chyba we will never know for sure. :D
UsuńNiby nie może, ale równocześnie i podziw, i ironizowanie wydają się nieco sprzeczne, dlatego uznałam, że się gryzą. - to wyjdźmy trochę poza ramę tego konkretnego przykładu. Czasami człowiek podziwia coś, czego w sumie nie chciał podziwiać. Albo się wstydzi, że może podziwiać coś takiego. I próbuje to jakoś zamaskować. Sain mniej więcej właśnie to zrobił? Dlaczego miałby się wstydzić podziwiania zamku, pewnie zapytasz. Bo Sain nie lubi dać po sobie znać, że coś zrobiło to na nim wrażenie. Nie jest to napisane otwarcie w tekście, ale ten moment jakby powinien to sugerować?
Czasami człowiek podziwia coś, czego w sumie nie chciał podziwiać. Albo się wstydzi, że może podziwiać coś takiego. I próbuje to jakoś zamaskować... – myślę, że to jest dla mnie trochę za dużo, żebym potrafiła wyciągać aż tak spore przemyślenia z jednego zdania. Szczerze? Nie zastanawiałam się nad tym. Tylko nie wiem, czy inni czytelnicy postąpiliby podobnie i przeszli obok tego, nie szukając nic głębiej, czy może zauważyliby to, co miałaś na myśli. Musiałabyś rozdać tę scenę większej ilości osób i zapytać, czy sugestia jest widoczna.
UsuńZnowu, to nie chodzi o to, żeby analizować każde zdanie. Bo to są - powinny być - fragmenty rozrzucone to tu, to tam, które tworzą szerszy obraz. I jakby ktoś był na tyle szalony, że by wrócił w lekturze do początku (a obie wiemy, że takich odważnych nie ma xD), mógłby mieć takie no, cały Sain. Tyle że takie ogarnięte elementy, które faktycznie powinny działać, oczywiście giną w tym potwornym natłoku bełkotu.
UsuńPoza tym jak blisko drzwi stali z tymi końmi, że owiał ich chłód i zapach stęchlizny? Powinni być dość blisko, ale z drugiej strony nie sądzę, żeby prowadzenie konia po luźnym gruzie było mądre. – no faktycznie, bo konie to zwierzęta rodem z betonowych dżungli, gdzie nie ma żadnych nierówności terenu, na których mogłyby się uczyć chodzenia po kamieniach.
OdpowiedzUsuńGalopowanie po czymś takim jest niebezpieczne. Kłusowanie. Ale spacerek stępem, kiedy człowiek idzie jeszcze wolniej niż koń? To trochę obrażanie inteligencji tych zwierząt.
Z pierwszą połową uwagi jednak się zgadzam. Często umykają mi takie szczegóły – albo opisuję każdy ruch postaci, albo robię jakieś dziwne skoki myślowe. Przyznam też, że jestem na tyle leniwa, że nie chce mi się otwierać tekstu i wczytywać się w ten akapit, żeby ewentualnie coś negować.
Dziwnie wygląda zaczęte od A zdanie, które nie kontynuuje myśli ze swojego poprzednika. – o, może zaraz usłyszę, że przed i nigdy nie stawiamy przecinków.
Znowu, co do kursywy. Hm. Ojej.
Jak mam wam lepiej wytłumaczyć akcentowanie? Nie macie robić sobie notatek, kiedy pada kursywa. To postać mówi coś z akcentem. Zaznacza to dla siebie i ta kursywa naprawdę pomaga ją zrozumieć? Postać, w sensie. W zależności od tego, co sobie podkreśla, można wnioskować, co najbardziej ją porusza w tej scenie. Czy, jak w przypadku Cannetille, że jako mag nie jest w stanie czegoś wyczuć, czy przy Sainie, że nie umie tego w żaden logiczny sposób nazwać i to jest po prostu straszne coś.
Ale czemu nie miałoby go być? Przecież to opuszczone zamczysko. Poza tym trochę kulawo brzmi to w zestawieniu z wcześniejszym zapewnieniem Errie, że na pewno coś znajdą – to jest akurat sprzeczność celowa i zachowanie Errie też jest celowe. Ma uzasadnienie fabularne. Nie dotarłyście do tego. No i inna sprawa, że Legenda kuleje narracyjnie i pewnie teraz rozegrałabym to czytelniej, ale – cóż – już to przerabiałyśmy.
Brzmi to trochę jak zabieg z taniego horroru. – zważywszy na to, że nie dotarłyście do fragmentu, w którym niektóre momenty są wytłumaczone, no to cóż. Pozostaje mi przeprosić za moją fabułę??
Nie wydaje mi się, żeby eliksir był wybitnie trudnym słowem. Może dla przedszkolaka, ale przecież Sain nie ma kilku lat, prawda? – a od kiedy rodzeństwo respektuje swój wiek w przekomarzankach? Raczej powinno być wytknięte, że to dość podłe ze strony Cannetille, że dokucza bratu na tle jego braku edukacji, gdzie tylko cudem sama ją otrzymała, bo to dla mnie sygnał, że tu mi się obsunęła kreacja Cannetille.
Czy przez ten otwarty balkon nie powinno wpadać jakieś światło? Poza tym skoro bohaterowie dostrzegają ciszę i ciemność, chłód z przeciągu też mogliby. – nie wiem, może nie zdarzyło wam się wyjść z dobrze oświetlonego pomieszczenia w takie bardzo słabe oświetlone. Najpierw nie widać nic, a po chwili, jak wzrok się przyzwyczaja, zaczyna być widać coraz więcej. To właśnie się stało tu.
Co do drugiej części komentarza… jak postaci miałyby dostrzec przeciąg??
Czy absolutnie nikt nie wpadł na to, że Sain byłby lepszy w czytaniu, gdyby to czytanie ćwiczył? Nie pałał miłością do czytania, bo robił to wolniej od Errie. Nie byłby gorszy, gdyby poświęcił tyle samo czasu na naukę, co Errie czy Cann. Rozumiem, że Sain mógłby się tłumaczyć w ten sposób sam przed sobą, ale żeby Cann tak go tłumaczyła? Trochę to bez sensu. – woah, a dlaczego Cannetille miałaby go nie tłumaczyć? Poza tym, że kłóci się to z tym lipnym dialogem sprzed chwili. Jest jego siostrą, jest ogółem bardzo frajersko-dobrą osobą i, hm, nie jest pedagogiem? Rozumiem, że nie mogę mieć tu obcisłych rękawiczek, ale postaci z ogólną wiedzą pedagogiczną zarezerwowaną jednak dla wieków około XIX/XX i w górę to już powinnam?
OdpowiedzUsuńJuż pomijając to, że Cannetille nie było w domu i trzy czwarte życia nie mieszkali z rodzicami. Którzy też kształceni wybitnie nie byli, więc dlaczego mieliby naciskać na Saina, który i tak zarabiał pieniądze polowaniami, więc na kiego grzyba było mu płynne czytanie??
Ponieważ zwykle ludzie w wieku Errie się tak nie zachowują i mają jakąś cząstkę instynktu samozachowawczego, zaczynam się zastanawiać, czy między wierszami nie postanowiłaś w ten sposób przekazać, że Errie jest trochę opóźniona w rozwoju, może lekko upośledzona albo autystyczna i stąd to niedorzeczne zachowanie? – ogółem komentowanie tego fragmentu powinno być poniżej mojej godności, ale chyba jednak się nie powstrzymam, bo poczułam się autentycznie urażona w imieniu osób, które zostały tu wymienione jako pejoratywne przykłady zachowania.
Najpierw ustalmy fakty. Nie, Errie nie jest autystyczna ani opóźniona w rozwoju, ani nic takiego. A nawet gdyby była, dlaczego to brzmi tak, jakby to było oburzające i nieodpowiednie? Aż mną trzepnęło, kiedy to przeczytałam.
Ponadto bycie osobą z niepełnosprawnością z rodzaju tych, które wymieniłyście, wcale nie oznacza, że zachowują się w sposób irracjonalny, głupi i nieodpowiedzialny, jak byłyście łaskaw to zasugerować? Dear lord, mój żenometr chyba wybuchł.
A wreszcie – chyba muszę poinformować swoich znajomych i samą siebie, że jestem cofnięta w rozwoju, bo zachowałabym się podobnie. Nie jesteśmy w POV-ie Errie i nie wiemy, co konkretnie nią kierowało. Ale istnieją ludzie, których decyzjami bardzo często kierują, jak ja to nazywam, odruchy yolo. Errie to ten rodzaj osobowości, który jest bardzo mocno kierowany odruchami yolo.
Brzmi to nieco tak, jakby Sain przełknął później krew. – nie, to POV. Sain zauważył krew. Naprawdę nie muszę pisać całymi zdaniami w scenach dynamicznych, gdy narrator jest zdezorientowany, a jego myśli rozbiegane i szczątkowe. Inna sprawa, że w Legendzie sceny dynamiczne są słabe. Ale nie aż tak, żebym robiła takie potworności.
Dziwnie wygląda zaczęte od A zdanie, które nie kontynuuje myśli ze swojego poprzednika. – o, może zaraz usłyszę, że przed i nigdy nie stawiamy przecinków. – Okej, Nea, ale o co tak właściwie chodzi? Chciałabyś dostać ocenę bez cytatów?
UsuńRaczej powinno być wytknięte, że to dość podłe ze strony Cannetille, że dokucza bratu na tle jego braku edukacji, gdzie tylko cudem sama ją otrzymała, bo to dla mnie sygnał, że tu mi się obsunęła kreacja Cannetille. – A jeżeli tego nie zauważyłam? Uznałam po prostu, że eliksir to proste słowo. Nie przyszło mi do głowy, że Cannetille jest taka, jak opisujesz ją tutaj.
Co do drugiej części komentarza… jak postaci miałyby dostrzec przeciąg?? – KLIK. Nie wiem, tak po prostu zwrócić na niego uwagę.
ogółem komentowanie tego fragmentu powinno być poniżej mojej godności, ale chyba jednak się nie powstrzymam, bo poczułam się autentycznie urażona w imieniu osób, które zostały tu wymienione jako pejoratywne przykłady zachowania. – Wybacz, ale musisz coś sobie dopowiadać, i to dość mocno. W ocenie pada jedynie stwierdzenie faktu, że Errie zachowuje się podobnie do osób z niektórymi upośledzeniami. Istnieją pewne dysfunkcje objawiające się takim a nie innym stanem psychicznym i to są smutne, ale prawdziwe, fakty. Osoby opóźnione lub chore przejawiają pewne nielogiczne zachowania i nie są temu winne. To, że oskarżasz nas o mowę nienawiści, to również krzywdzący dla nas wniosek, ponieważ nikt tu nie natrząsa się z niepełnosprawności.
Brzmi to nieco tak, jakby Sain przełknął później krew. – nie, to POV. – Może i POV, ale zdanie technicznie zbudowane jest tak, że przekazuje mylącą informację.
Okej, Nea, ale o co tak właściwie chodzi? Chciałabyś dostać ocenę bez cytatów? - a to znowu nadinterpretacja z twojej strony. Nie o to mi chodziło. Chodziło mi o to, że czasami zdania zapisuje się z kropką, zamiast przecinka, żeby uwypuklić konkretny tok myśli postaci. Bo z jakiegoś powodu jest tam dłuższa pauza. To taki zabieg... słuchowo-językowy? Są też przecinki, które mogą być w niektórych miejscach, ale nie muszą, w zależności od tego, jak się akcentuje zdanie.
UsuńA jeżeli tego nie zauważyłam? Uznałam po prostu, że eliksir to proste słowo. Nie przyszło mi do głowy, że Cannetille jest taka, jak opisujesz ją tutaj. - ok, jasne, spoko. I ja się odniosłam, że imo to nie jest błąd, że Cann dokucza Sainowi, o ile to jest w jej charakterze? A było to dość podłe i nie powinno paść z ust Cann.
Nie wiem, tak po prostu zwrócić na niego uwagę. - zważywszy na dyskusję na temat oświetlenia i to, że przeciąg się zrobił, kiedy tam weszli... Nie wiem, czy to nie jest traktowanie percepcji postaci na wyrost?
Co do tej nieszczęsnej niepełnosprawności, no nie brzmi to najlepiej, kiedy zawieracie w zdaniu sporą krytykę co do takiego zachowania, a potem zaraz obok wymieniacie osoby z niepełnosprawnością. I, naprawdę, Skoia, nie musisz mi tłumaczyć, na czym polega niepełnosprawność.
Krytykujecie zachowania, które mogą być przypisane osobie niepełnosprawnej. Brakuje rozdzielenia między głupią, nieznośną dziewuchą a osobą z niepełnosprawnością. Imo to kwestia trochę niedokładnej bety, ale no mnie rzuca się w oczy.
Może i POV, ale zdanie technicznie zbudowane jest tak, że przekazuje mylącą informację. - o właśnie! Dlaczego nie zwróciłyście na to uwagi wcześniej? Błędne podanie informacji, najpierw chłopak widzi, potem reaguje, nie na odwrót. Później już mnie za to zganiłyście... dlaczego nie teraz? Należy mi się za to naprawdę solidne lanie, bo strasznie wyrywa z narracji.
Krytykujecie zachowania, które mogą być przypisane osobie niepełnosprawnej. Brakuje rozdzielenia między głupią, nieznośną dziewuchą a osobą z niepełnosprawnością. Imo to kwestia trochę niedokładnej bety, ale no mnie rzuca się w oczy. – Nie. Krytykujemy twoją zdrową postać, która zachowuje się nieadekwatnie do swojego wieku.
UsuńDlaczego nie zwróciłyście na to uwagi wcześniej? Błędne podanie informacji, najpierw chłopak widzi, potem reaguje, nie na odwrót. – Bo tutaj tego nie zauważyłyśmy, skupiłyśmy się na tym, że słowo krew w trakcie czytania na głos można zinterpretować tak, jakby odnosiło się do poprzedniego zdania. To bardziej wpadło nam w oko.
Sama sobie odpowiedziała na te jęki? Dziwne zestawienie. Na dodatek mam wrażenie, że lepiej wyglądałoby to zdanie jako jedno. – nie, kanapa odpowiedziała na to, że na niej usiadł. Taki humorystyczny akcent. Zbrodnia. Co do łączenia zdań, to kwestia czysto subiektywna i zależna od tego, gdzie chcemy i jak zostawić akcent. Ale nie jestem tu od tego, żeby was takich rzeczy uczyć.
OdpowiedzUsuńErrie zachowuje się w moim odczuciu zwyczajnie niedorzecznie i nie mam pojęcia, z czego to wynika. Zaczęłam na poważnie się zastanawiać, czy może nie chodzi o jakieś jej opóźnienie w rozwoju, o którym więcej opowiesz dopiero później. – ok, w takim razie ja zacznę się na poważnie zastanawiać, czy może po prostu nie spotkałyście zbyt wiele szesnastolatek, o czym dowiem się później. Tyle mam do powiedzenia na ten temat, żeby nie być już bardziej niemiłą.
Strasznie się ten tekst ślimaczy – i to jest właśnie mój grzech, z którym nadal walczę. Nie wiem, dlaczego dorastałam literacko z przeświadczeniem, że muszę informować czytelnika o wszystkim, ale tak było. Teraz jest coraz lepiej, ale Legenda w podstawowym założeniu była pod względem storytellingu słaba. Dlaczego zdecydowałam się na reboot i dlatego właśnie pastwimy się nad zwłokami. Ale przynajmniej dobrze się bawimy, nie? ;)
Rozdział 2.
OdpowiedzUsuńCo mnie martwi, to fakt, że Luende najpierw wstrząsa się nad tym, jak bardzo nie rozumie, jak to wszystko działa, a za chwilę zupełnie naturalnie wysyła do kogoś list za pomocą magii. Trochę się to wyklucza, nie sądzisz? – czyli… Lue nie powinna magii w ogóle używać? Czy powinna robić to w dziki i nieokrzesany sposób, żeby się niby nie wykluczało? Nie uczyła się w Akademii i nie zna teoretycznych zagadnień, nie jest świadoma wielu aspektów, ale niektórzy uczą się metodą prób i błędów. Nabywają określone umiejętności, popełniając przy tym wiele błędów i improwizując. Co przeszkadza, żeby wysyłanie listów było umiejętnością, którą Lue szlifowała, bo była dla niej przydatna?
Zakładam, że Luende ma jakąś przeszłość, ale w tej chwili brzmi to tak, jakby mówiła to trzynastolatka, którą chłopak rzucił po tygodniu chodzenia. Tymczasem ona zdążyła już napisać na Fejsie, że to miłość aż po grób. – postaram się nie odnosić do wzgardliwego tonu, jakim raczycie te nieszczęsne trzynastolatki i ich pierwsze miłości, a skupię się na tym, jak to się odnosi do mojej postaci. Chociaż skala mojego żenometru znowu trochę by podskoczyła, gdyby nie to, że już biedny wybuchł.
No cóż, tak, większość postaci ma przeszłość. Lue faktycznie od nich nie odstaje. Może ten temat akurat jest dla niej trudny z różnych przyczyn. Może naprawdę uważa, że nie jest w stanie się zakochać. A może nawet jest aseksualna i po prostu coś takiego jej nie interesuje? Trochę słabo, oceniać, szufladkować i jeszcze pogardliwie krytykować po jednej wypowiedzi.
Niemniej, pewnie napisałabym teraz tę rozmowę mniej cringe’owo.
Mam pewne zastrzeżenia co do idiolektu Luende. – ja mam zastrzeżenia co do idiolektu ich wszystkich, ale ówczesny etap stanowczo nie był tym, kiedy sobie z tym radziłam. [*] Także znowu możecie mnie bić szufladą, czy coś. Tylko jeszcze nie wymyśliłam dla niej nazwy, gorączka zjada mi mózg, sucharki nie wychodzą takie ładne.
Trochę słabo, oceniać, szufladkować i jeszcze pogardliwie krytykować po jednej wypowiedzi. – I znów wynosisz zbyt wiele, i przeinaczasz nasze słowa. W ocenie nie jest napisane, że Lue zachowuje się jak KAŻDA TYPOWA trzynastolatka, a takimi, to my gardzimy. Zauważyłyśmy, że ona zachowuje się jak trzynastolatka, której zabrakło doświadczenia, a jej zachowanie zaś może być odbierane przez osoby starsze z lekkim *wink wink* – które, komentarzem, zaznaczyłyśmy, że jest dla nas widoczne.
UsuńTyle i nic więcej.
Jeżeli ten komentarz pokrywa się z kreacją postaci, która według ciebie może się tak zachowywać i wszystko jest w porządku, to dobrze. Przejdźmy dalej.
Jeżeli uważasz, że Luende zachowuje się inaczej, a my coś źle odbieramy – okej, warto to wspomnieć, jeżeli uważasz to za konieczność.
Ale ty zakładasz zupełnie coś innego – myślisz, że oceniamy Luende i uważamy, że zachowuje się źle i bez sensu, nie ma prawa, a tego w ocenie nie ma. Tam jest napisane, jak ją odbieramy, a nie to, czy uważamy, że jest to godne pożałowania i przez to gardzimy tą postacią. To już sobie dopowiedziałaś sama.
Najwyraźniej obie strony muszą popracować nad komunikacją, bo w tym komentarzu brzmicie dość judgemental, co jest stosunkowo niesprawiedliwe, zwłaszcza że to jedna wypowiedź. A stąd w ogóle przejdę płynnie do reszty komentarza.
UsuńCzyli, dziewczyny, jak to u was działa? Komentujecie i analizujecie tekst, ale nie służy to wyciąganiu wniosków? I jeśli przyjdę i powiem, że jest inaczej, że nie macie racji, to ok? Wydawało mi się, że zwykle analizujecie zachowanie postaci, żeby podsunąć autorowi, co jest nie tak, ale jeżeli analizujecie w przestrzeń, bez konsekwencji... to w sumie przepraszam was za trzy czwarte moich komentarzy, bo są naprawdę pointless.
Ale tak szczerze. Nie piszę tu ani z uszczypliwością, ani niczym takim. Czytuję wasze ocenki, wiem, jak pracujecie z tekstem - niby - a jednak jestem teraz zaskoczona i zdezorientowana. Możecie mi to wyjaśnić?
Komentujecie i analizujecie tekst, ale nie służy to wyciąganiu wniosków? – Cytaty i komentarze do nich to zawsze wskazówki. Możesz po nich uznać, czy to, co widzimy i przedstawiamy, pokrywa się z twoimi założeniami. Czyli tutaj: jeżeli Lue wydawała się chwilę być właśnie taką, jak opisałyśmy – tak miało być czy jednak źle coś odebrałyśmy? Jeżeli w sumie miała chwilę kryzysu, to przecież świetnie, że to wyszło i widać to w tekście. Jeżeli tak nie miała wyglądać i robić takiego wrażenia – dopiero po takim komentarzu możemy się zastanawiać nad tym, co ewentualnie pozmieniać, może coś wysubtelnić, coś innego uwypuklić, nie wiem. W momencie pisania oceny, czytając tamtą notkę, nie wiemy, czy to była celowa kreacja, bo skąd miałybyśmy. Możemy zasugerować, że nam coś się nie podoba, ale w tym przypadku tego nie zrobiłyśmy, bo w sumie nadal przeczytałyśmy za mało i wciąż za słabo znamy Luende, by stwierdzić, czy to pasuje do jej kreacji, czy nie.
Usuń[Piszę w sumie za Sigyn, bo to akurat była bardziej jej uwaga. Poczekajmy też na nią].
Ok. Dobra. Czyli po prostu odwykłam od tej formuły i zwyczajnie... źle się zrozumiałyśmy, yay!
UsuńNa innych tekstach pracuję zgoła inaczej, to pewnie wina tego. Zazwyczaj, kiedy w tamtej sytuacji wyciągamy zdanie z tekstu i je komentujemy, to znaczy, że są wątpliwości co do zasadności zachowania, że to najprawdopodobniej nie styka i należy to przemyśleć, bo się gryzie z kreacją postaci albo z tym, co było wcześniej o niej powiedziane. Automatycznie przyjęłam, że tu dzieje się to samo.
Więc przepraszam. Za 3/4 komentarzy. Bo są one założeniem, że wyszczególnione zdania czy akapity są błędne w szerokim kontekście. Także na pewno będziemy się straasznie rozmijać. [*]
Dlatego ja w ogóle pomijam te, których tłumaczenia łapię, rozumiem i w jakiś sposób się z nimi zgadzam. Widzisz, że nie odpisuję na wszystko, to znaczy, że... okej. Kupuję te rzeczy, o których piszesz. [To znaczy nie dosłownie, still, nie kupiłabym wydanej Legendy... w obecnym stanie, ok? Nie wiem, czy za darmo bym brała. Ale jak kiedyś to się uda i skonkretnieje, i co tam jeszcze, to chcę wersję z podpisem].
UsuńNo i git.
UsuńWiesz... też bym jej nie kupiła. xD Za to za darmo biorę wszystko, takie mam zasady! Jak dają, to brać, jak biją, to uciekać.
Mogę ci nawet bukiet kwiatów narysować, chociaż to by mogło być niebezpieczne, bo rysuję jeszcze gorzej, niż piszę. :D Trochę mi głupio, że wpadłam na pomysł wywrócenia tego bajzlu do góry nogami, jak już się wzięłyście za to coś - ale przynajmniej zrobiłam to na tyle wcześnie, że to było "tylko" dziesięć rozdziałów. [*]
Musiałaby mieć bardzo ładną okładkę, żebym chciała ją za darmo w takim stanie, w jakim jest teraz. :)
UsuńNiby konie też mogą być bohaterami i nim zapewne Jutrzenka jest, bo dostała własne imię. – postaram się utrzymać na wodzy swoje osobiste poglądy, ale jest ciężko, bo mam ochotę zrobić wykład na temat tego, że uprzedmiotowienie zwierząt oraz zdumienie, że mogą mieć własną osobowość, zdanie oraz emocje, jest głęboko oburzające. Skupię się na znużeniu wątkami bądź nie, ich rolą bądź nie.
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że właśnie usłyszałam nie wykorzystuj wiedzy, którą dysponujesz, bo inni mogą nią nie dysponować i poczują się urażeni. A może to tylko kłaczek? Nie, jestem prawie pewna, że właśnie to usłyszałam. To taka rada trochę… jakby Johnowi Flanaganowi powiedzieć, żeby przystopował z realiami łuczniczymi i tymi dziwnymi nazwami, bo to nużące dla czytelników. To po pierwsze.
Zupełnie inną kwestią jest natężenie i rozplanowanie tych scen – i z tym mogę się zgodzić, bo Legenda ogółem nie jest dobra storytellinogowo i jej sceny zwyczajnie ssą przez większość czasu.
Po drugie, jeśli zapomnimy o tym, że w Legendzie każda postać z jakiegoś powodu zwraca na to uwagę (a naprawdę nie powinny, uch), to dla postaci, które na przykład – jak Lue – mają częsty kontakt z końmi i na nich polegają, interakcje z wierzchowcem są naturalne i mogą przekazywać też istotne informacje? Konie używają 80% tych samych mięśni mimicznych co człowiek, nawet szympans nie ma takiego wyniku. Są ludzie, którzy potrafią to odczytywać. To chyba całkiem ciekawe, móc zobaczyć coś nowego w historii, gdzie takie głupie zwierzę nie jest tylko przedmiotem?
Możemy za to zejść na poziom dyskusji akademickiej, jak zostało to wykonane i na ile przystępnie. Bo tutaj jak najbardziej jestem skłonna przyjąć na ryj kilka szuflad.
Nie wiedzieć dlaczego? Przecież to jasne jak słońce, że zwierzęta są łase na smakołyki, a Luende też musi być tego świadoma, skoro z premedytacją stosuje taką zagrywkę. Nie miała tej marchewki w ręce przez przypadek. Chyba że miał to być taki żart. Ale wyszedł mało delikatnie. – może w takim razie powinnam była tam zostawić kursywę, żeby było widać, że Lue ironizowała? Ach, ta zła, niedobra kursywa, ale jak zmienia wydźwięk zdania, co?
Tak, Lue tam sobie ironizowała. Mam wrażenie, że ludzie, którzy mają bliskie więzi ze swoimi zwierzakami, mogliby mieć takie relatable. Oczywiście inni mogą się drapać w głowę i zdumiewać, ale pisanie raczej nie polega na tym, by przedstawiać sceny czy interakcje wygodne dla większości??
Niby konie też mogą być bohaterami i nim zapewne Jutrzenka jest, bo dostała własne imię. – postaram się utrzymać na wodzy swoje osobiste poglądy, ale jest ciężko, bo mam ochotę zrobić wykład na temat tego, że uprzedmiotowienie zwierząt oraz zdumienie, że mogą mieć własną osobowość, zdanie oraz emocje, jest głęboko oburzające. – Hę? Ja tylko zauważyłam, że zwykle jest tak, że ważni fabularnie bohaterowie powieści czy filmów, mają imiona. Ci mniej ważni, epizodyczni bądź dalszoplanowi, nie są przedstawiani. Przecież Jutrzenka nie jest statystką na planie, to ważna postać.
UsuńMoże nadal problemy z komunikacją, bo zabrzmiało, z tłem paru innych wstawek, trochę dziwnie. A jeśli ja jestem na jakimś punkcie naprawdę rąbnięta, to zwierzęta.
UsuńNie, naprawdę. Ja akurat ostatnio czytałam sobie artykuł o tym, że w dziełach to najważniejsi zasługują na imiona, to jest jakby wyróżnienie, wręcz nagroda dla zasłużonego bohatera (niby truizm, wiadomo, ale jednak przydaje się pamiętać o tym osobom, [na przykład mi], które tworzą masę postaci z historiami i imionami; nawet kelner na jedną scenę potrafił nieraz jakieś mieć]. Więc wszystko tu o Jutrzence to miał być komplement. D:
UsuńAle to już odbiegając od Jutrzenki... imo grzechem nie jest, jak jakaś postać ma imię, choćby była przelotem? Oczywiście nie powinno to być na siłę wciskanie głębi wszędzie, gdzie się da, ale wiesz, jak postaci rozmawiają z jakimś, nazwijmy to, NPC-em, to on się może przedstawić i mieć to imię. To wygląda naturalniej, nie? Tyle że dobrze by było, gdyby to imię było z cyklu Janów Kowalskich, bo wtedy właśnie nie ma tego poczucia uszlachetniania każdego ziomka w zasięgu wzroku. xD
UsuńW takim wypadku cofam to, co napisałam o jego znaczeniu fabularnym. – pomijając kontekst tego komentarza, to tym razem wam wyszedł wybitnie nieśmieszny żart. Ale pewnie zabawne jest kopanie koników po brzuchach albo zmuszanie do katorżniczej pracy, skoro stanowczo nie zasługują na istotną rolę w tekście fikcyjnym. Hi-hi-hi, kurde.
OdpowiedzUsuńDobrze jest nadać bohaterom charakterystyczne cechy, zachowania, pokazać, kim są, co lubią, ale jednocześnie bez szkody dla fabuły. Trochę to jak ze strzelbą Czechowa – jeśli opisujesz strzelbę, to niech lepiej wypali najdalej dwa rozdziały później. Jednak obie dobrze wiemy, że strzelba (Jutrzenka) nie wypali, bo po prostu opisujesz coś, na czym się znasz, wplatasz tu swoje hobby, które jest zupełnie bez znaczenia dla fabuły. – widzę nowy ulubiony termin zaraz po eskpozycji.
W skrócie podsumuję to tak – stwierdziły, że Jutrzenka nie ma żadnego znaczenia dla fabuły, przeczytawszy zawrotne dziesięć rozdziałów.
Zresztą, czy właśnie zostało stwierdzone, że Jutrzenka generalnie nie ma prawa bytu, bo nie wypali? Nie wiem, czy znajdę na to właściwą odpowiedź. W sensie, wiecie, że poza fabułą istnieje też background postaci i ich, nie wiem, rzeczywistość? To tak, jakby zarzucić istnienie temu kupcowi. On też nie wypalił dwa rozdziały później. Ani nie zgwałci Lue, ani jej nie będzie ścigał, ani nie będą mieć płomiennego romansu i też Lue nie jest jego zaginioną córką. Le gasp, chyba muszę go wyciąć, bo wątek okradania go zajął całą scenę.
Poza tym, faktycznie bez znaczenia. Lue w końcu zaraz potem pojechała dupskiem po ziemi, zamiast wierzchem. Silly girl, po co siodłała tego konia.
Again – można dyskutować nad długością scen i jakością POV-u, ale stwierdzenie, że istotny element postaci jest do wyrąbania, bo komuś nie chce się sprawdzić w internecie co to popręg… Bardzo mi przykro, że tak brutalnie poszerzam niektórym ludziom zasób słownictwa. Faktycznie, to oburzające, żeby wiedzieć, o czym piszę. Nikt tego nie robi, nawet w kontekście dziedzin, na których wcześniej się nie znał, jak zaczął pisać.
Jestem mega ciekawa, czy to samo utyskiwanie by było, gdyby Lue zabrała się za stawianie żagli na łajbie, którą popłynęłaby do karczmy. Wypali? No nie bardzo, bo na pewno nie poszłaby na dno. Znaczenie prawie takie samo jak Jutrzenka, a nie każdy pisarz żeglarski podsumowuje swoje łajby w tekstach no i tego, hm, ruszyli!!.
Czy samo imię nie byłoby już dla niektórych wskazówką co do tego, kim mogła być, skąd pochodzić i jaką mieć przeszłość? – no faktycznie. Jak wam powiem, że mam na imię Natalia, to pewnie jutro już będziecie stać ze swoją ulubioną strzelbą pod moimi drzwiami, żeby przewietrzyć mi łeb.
Wiem, że utarło się, że wśród postaci imiona raczej się nie powtarzają. Raczej, bo jest wielu genialnych pisarzy, którzy mieli na to wysrane. Nie porównuję się do takich sław jak Wiktor Hugo, ale come on. Aktualnie w tym uniwersum są przynajmniej trzy czy cztery państwa, o których wiecie. Ogółem jest więcej, ale nie były jeszcze wymienione, więc ok. I naprawdę na przestrzeni całego kontynentu miałaby żyć jedna jedyna, wyjątkowa Lue??
Luende to ogólnie ciekawa postać, ale żałuję, że momentami popada w stan emo nastolatki. – pogarda dla subkultur, checked. Może i napisane słabo było, ale wasz komentarz… hm. No cóż, żenometr zaraz wstanie z martwych, żeby móc wybuchać ponownie.
W takim wypadku cofam to, co napisałam o jego znaczeniu fabularnym. – pomijając kontekst tego komentarza, to tym razem wam wyszedł wybitnie nieśmieszny żart. – No przecież to jest komplement, że Jutrzenka jest jedną z ważniejszych bohaterek – w nawiązaniu do poprzedniej uwagi, że zauważyłam, że tylko ważnym bohaterom autor daje imię...
UsuńResztę zostawiam Sigyn.
Tak jak mówiłam, coś nie pykło w komunikacji ewidentnie. Ale mnie też nie pykają rzeczy w komunikacji, także możemy spokojnie uznać to za paskudne nieporozumienie.
UsuńSkoro Luende uważa (zresztą słusznie), że zachowuje się niewłaściwie, to czemu tak po prostu nic z tym nie zrobi? – wiecie co, ja też się upominam za każdym razem, że powinnam być miłym, dobrym człowiekiem i dziękować za wszystkie rady, które mi dajecie, nawet jeśli są jakieś takie w ciul nietrafione, ale kurde, coś mi nie idzie.
OdpowiedzUsuńWiecie, istnieje coś takiego jak impuls. Albo mówienie szybciej, niż się myśli. Lue nie jest postacią stonowaną, potulną i karną. Lue działa pod impulsami, mówi to, co myśli, naprawdę gdzieś ma to, czy to kogoś urazi, chyba że jej na tej osobie zależy. Czekam na oburzone zachłyśnięcie się powietrzem i wymówione na przydechu mroczna Mary Sue. Ale myślę, że jesteście stanowczo ponad takie niewiele znaczące terminy, co?
Gdybym mogła wam to tłumaczyć przy pomocy MBTI, moje życie byłoby prostsze. Ale nie mogę. A nie wiem, czy rozwlekanie tego komentarza ma sens. Także z waszej perspektywy Lue to niewychowana suka. Cóż, ja tam się wiele nie spodziewam po dziewczynie, która większość czasu spędziła wśród nie najlepiej zaznajomionych z dobrym wychowaniem osób. Może macie inne standardy – to przepraszam.
ale z jakiegoś powodu facetów i tak przyciąga do niej jej szczeniackie zachowanie. – ok, ja przepraszam za brutalność, ale ktoś w tej sytuacji musi to powiedzieć.
On ją chciał po prostu przelecieć. Ma fajną dupę. I spoko cycki. Nie chciał jej zgwałcić, bo jest całkiem spoko chłopakiem, ale pociupciać trochę chciał. No to wciskał kit? Mało facetów tak robi? Jak takich nie spotkałyście, to wam zazdroszczę, serio.
Nie rozumiem tylko, skąd aż tak zły stan Luende po jednym piwie – najpierw nawet miałam nadzieje co do waszej analizy, dlaczego tak się stało. A potem zobaczyłam koncówkę komentarza i wszystko mi opadło. Szkoda, że nie rzuciłyście jeszcze żadnego pogardliwego porównania do nastolatek, brakowało mi tego, bez kitu.
A może tak… chora wątroba? Są ludzie, którzy nie przetwarzają alkoholu i upijają się paroma łykami. Może rzućmy na nich pogardę. Albo są ludzie, którzy upijają się kieliszkiem szampana. Rzućmy na mnie pogardę. Albo są ludzie, którzy upijają się jednym piwem, kiedy są zmęczeni i piją na pusty żołądek. Podejrzewam, że można rzucić pogardę na spory odsetek czytelników. Jak coś, zazdroszczę mocnej głowy.
No i jak już się tak podpiła z jakiegokolwiek możliwego powodu, usłyszała smutną rzecz i zrobiło jej się smutno. Po alkoholu człowiek często zachowuje się inaczej albo intensywniej, zależy, jak się dana osoba upija. W sensie, na wesoło, smutno czy agresywnie.
A na sam koniec, zauroczyło mnie najpierw może ktoś jej coś dosypał (czyli mogę mieć tabletki gwałtu, ale obcisłych rękawiczek już nie) i zaraz potem Nolan by się upewnił, czy piwo jest mocne, zanim jej kupi. Faktycznie, uprzejmy gwałciciel.
A może tak… chora wątroba? – Nie wydedukowałam tego po tej jednej sytuacji. Weltszmerc natomiast, biorąc pod uwagę rozmyślenia Luende, bardziej pasował.
UsuńA na sam koniec, zauroczyło mnie najpierw może ktoś jej coś dosypał (czyli mogę mieć tabletki gwałtu, ale obcisłych rękawiczek już nie) i zaraz potem Nolan by się upewnił, czy piwo jest mocne, zanim jej kupi. Faktycznie, uprzejmy gwałciciel. – A czemu nie weźmiesz pod uwagę, że te dwie uwagi się ze sobą nie łączą? Że jeżeli ktoś jej czegoś dosypał, to automatycznie druga uwaga nie ma racji bytu, a jeżeli w kraine kobiety nie pijają mocnych trunków, to w tej wersji nie ma mowy o gwałcie? Wyżej napisałaś:
najpierw nawet miałam nadzieje co do waszej analizy, dlaczego tak się stało – a gdy zaczęłyśmy analizę taką, jaka wydawała nam się słuszna, wydajesz się być negatywnie zdziwiona.
Nie mówię, że chora wątroba, tylko że to jedna z możliwości. Wiesz, nie oczekuję, że wpadniesz na to po jednej scenie. Ale też nie oczekuję, że będziecie krytykować czyjąś słabą głowę bez wzięcia pod uwagę innych okoliczności. Scena pokazuje, że Lue łatwo się upija. Wniosek? Lue się łatwo upija. Nie ma to wielkiej głębi, ale to też wyglądało, jakbyście nie rozumiały, że to się tak dzieje.
UsuńNo i Lue upija się na smutno. Jest mnóstwo ludzi, którzy tak robią. I są wpieniający jak jasna cholera. [*] Także to po prostu było alkoholowe combo. Zabrakło mi jakby... gotowości do przyjęcia szerszego kontekstu, zamiast podśmiechujek z tego, że dziewczyna miała emocjonalny zjazd.
Nie, ta analiza była ok. Poza tym założeniem, że Lue histeryzuje jak Werter (bo chyba o to chodziło z weltszmercem?? Może znowu za daleko idę ze skojarzeniami, ale tak mam, hamujcie mnie śmiało, nawet tymi szufladami w mordę).
Po prostu wykorzystałam okazję, żeby popsioczyć na to europejskie średniowiecze. Pewnie zauważyłaś, że nie odpuściłam sobie żadnej okazji. ;) To mnie uruchamia tak samo jak kwestia zwierząt.
Co do tego wniosku z uprzejmym gwałcicielem, to wynik ustawienia tego w zdaniu. Kiedy jest po przecinku, trudno uznać, że jedno z drugim się nie łączy. Ale ok, rozumiem, przepraszam.
Wniosek? Lue się łatwo upija. – Ale czy jedno piwo to jednak nie przesada? Po dwóch może byłoby widać bardziej. Jedno trochę skrajnie, żeby podejrzewać aż tak łatwe upicie. Chyba że kiedyś pojawi się znów podobna scena (może już nie na smutno?), kiedy Lue się upija, to może wtedy uznałybyśmy, że łeee, ta to przynajmniej ekonomiczna jest...
UsuńSłabo używać takiego argumentu, bo nie możecie go sprawdzić żadnym źródłem, ale znam takich ludzi. W sensie, sama mam słabą głowę, ale ci znajomi to mnie zdumiewali zawsze. I faktycznie to trochę powód do zazdrości. xD
UsuńPadło na jedno piwo, żeby nie przeciągać sceny. Na pewno dało się to lepiej przemyśleć tho. Szczerze, nie skupiałam się wtedy aż tak na ilości tego wypitego alkoholu, bo Lue się łatwo upija i już.
Z ręką na sercu, takiej sceny drugi raz nie ma, co w sumie... [*], o, to najlepszy komentarz. Słaba konstrukcja, wiem.
Rozdział 3.
OdpowiedzUsuńChyba jednak wolałabym, abyś zaczynała sceny jak najbliżej ich końca, aby te wstępy nie były takie okrąglutkie i pełne w szczegóły, bo się czytelnik zwyczajnie nimi męczy. – mea culpa, mea maxima culpa. Biję się w piersi, chylę głowę i sypię popiołem, i wszystkie te bzdety, które się mówi w podobnych sytuacjach. To chyba największy problem Legendy. Storytelling kona, a ja na etapie pisania tego tekstu robiłam naprawdę straszne rzeczy ze wstępami. Nie wiem nawet do końca dlaczego. Czy to moje przeświadczenie o potrzebie informowania o wszystkim? Bo kiedyś to był jakby brak pomysłu, ale już nie na tym etapie. Jeszcze kwestia irracjonalnej potrzeby pozostania blisko pierwowzoru, też nie wiedzieć dlaczego. Zgadzam się w całej rozciągłości i wzdycham żałośnie. Zrozumienie, że tak kiepskiego storytellingu nie da się uratować, popchnęło mnie zresztą do rezygnacji z oceny, żebyście nie musiały się męczyć. Ta historia potrzebuje gruntownego rebootu, a nie tylko rewritingu.
Okej, wiem, co możesz mi przeliterować. Te-tra-lo-gia. – ok, ale nie musicie być aż tak… agresywnie-obronne?? Dlaczego miałabym być opryskliwa na doskonały zarzut? Dlaczego w ogóle argument, że tetralogia, załatwia słaby storytelling? Tylko krótkie teksty są dobrze skonstruowane, a długie to już hulaj dusza, piekła nie ma? Nie rozumiem. Chciałyście być wobec mnie uszczypliwe?
sojuszników w wojnie nie zyskuje się za darmo. Trzeba zaoferować coś w zamian. Eiden nie ma niczego, bo został księciem bez ziemi. – dzięki za cynk. Widzę, że przy analizie tego rozdziału w waszej opinii mój iloraz inteligencji sięgnął poziomu jętki.
Crystalis miała coś więcej niż ziemie, tak tylko rzucę. Niemniej, ten wątek był takim kolosem na glinianych nogach i na dłuższą metę nie zamierzam go bronić, przechodził tyle reanimacji, że teraz po prostu zabawię się we Frankensteina i stworzę coś innego.
Niemniej, tekst nie zakładał, że Eiden wybłaga cokolwiek na piękne oczy. Albo że zacznie się sprzedawać. Przepraszam, że nie rozpisałam tego tutaj, w wielkiej ekspozycji? Zresztą, dlaczego chłopak miałby natychmiast tutaj przedstawiać doskonały plan? Zamierza coś zrobić, ale czy to mu wyjdzie… Ale może chcieć, nie? Może o tym mówić. Może próbować coś zaplanować. Mam to wyciąć, bo chociaż jest tak jakby bezpośrednim skutkiem poprzednich wydarzeń, to wam nie wystrzeli?
Nie rozumiem. Chciałyście być wobec mnie uszczypliwe? – Nie, po prostu w zgłoszeniu nam to napisałaś, byśmy wzięły to pod uwagę. To jest nawiązanie do twojej wskazówki dla nas, byśmy miały na uwadze, że piszesz dłuższy tekst. :)
UsuńAle wykorzystałyście to w odrobinę wątpliwy sposób. ;) Ale ok, serio, not a big deal. Ja generalnie, jak pewnie widzisz, bardzo szeroko i możliwe kompleksowo staram się odnosić do dosłownie wszystkiego, a że jestem niedorajdą społeczną, to i sarkazmu za dużo używam.
UsuńW ogóle chyba w tym miejscu należy spuścić zasłonę milczenia na tekst, który ledwo się spiął w szwach w pierwszej części, o pozostałych nie wspominając.
Z ciekawostek, w najpierwsiejszej wersji, tej sprzed x lat, nawet już nie wiem ilu, jeden pojedynek trwał... trzy? cztery? rozdziały. Także wiesz. Jestę pisarzę. xD
Trochę słów stworzonych przez samą ciebie, trochę nam bliskich (jak Jutrzenka), aż tu nagle pojawia się ten nieszczęsny ród Exilesów (exiles, ang. wygnańcy). [Jak nasz Władysław II Wygnaniec? Dość… wymowne. Mało subtelne. W kontekście całości brzmi jak niezbyt udany żart]. Trochę niżej okazuje się, że dusza dziewczynki to Raven (raven, ang. kruk) i tak dalej. Polecam zapoznanie się z [tekstem Andrzeja Sapkowskiego], w którym traktuje o nazewnictwie, zapożyczeniach i tworzeniu języka w fantastyce. Jestem pewna, że bardzo się przyda. – o borze. Nie no, cudownie.
OdpowiedzUsuńNie jestem pewna, od czego zacząć. Swoją drogą, już dawno nie słyszałam w takich przykładach akurat o Sapkowskim, stare dobre czasy.
Doskonale, zacznijmy więc od tego, że serdecznie dziękuję za przytoczenie mi angielskich odpowiedników, w końcu jestem niewykształconą dziołchą ze wsi (gnój i te sprawy), jakże mogłam wiedzieć, co czynię.
Zabawnym trafem Exiles i Raven są z tego samego państwa. Hmm intensifies. Nie mówię, że nazwy się doskonałe, a jakieś 90% już nie istnieje w tym tekście, ale wiecie co? Połowa tej ocenki to mało śmieszne żarty, tak w kontekście mojego nieudanego żartu w nazwisku postaci. Chyba czas sobie sarknąć na historyków, że nazwali tego Władzia Wygnańcem, co oni, nie wiedzieli, że kiedyś w cenie będzie dużo apostrofów i trudnych do wymówienia słów??
Nie lubię też przeświadczenia, że jeden człowiek na świecie powiedział wszystko, co się da w danym temacie, i należy ślepo robić tak, jak on uważa za stosowne. To jest jednak mniejszy problem, który mam z tymi uwagami, bo jasne, nie żebym to już kiedyś czytała, przecież taka ameba jak ja na pewno nie zrobiła żadnego researchu i w ogóle nie ma pojęcia, co pisze od lat. No i oczywiście się nie rozwija.
Najbardziej zachwyca mnie jestem pewna, że bardzo się przyda. Hmm. Jakim cudem uwagi, które mogą być naprawdę merytoryczne i przydatne, teraz lub w przyszłości, udaje wam się ubrać w takie słowa, że aż po prostu człowiekiem trzepie i czuje się, jakby jakieś cholerne bóstwa raczyły na niego splunąć? Wow, to talent, wpiszcie sobie w CV.
Doskonale, zacznijmy więc od tego, że serdecznie dziękuję za przytoczenie mi angielskich odpowiedników, w końcu jestem niewykształconą dziołchą ze wsi (gnój i te sprawy), jakże mogłam wiedzieć, co czynię. (...) Najbardziej zachwyca mnie jestem pewna, że bardzo się przyda. Hmm. Jakim cudem uwagi, które mogą być naprawdę merytoryczne i przydatne, teraz lub w przyszłości, udaje wam się ubrać w takie słowa, że aż po prostu człowiekiem trzepie – Na moje oko jesteś zwyczajnie przewrażliwiona i widzisz uszczypliwości tam, gdzie ich nie ma.
UsuńRozdział 4.
OdpowiedzUsuńI jak wysłaliby list z martwego, opustoszałego Sennarille? Czym by zapłacili? Komu? – hmm, może z tego powodu ostatecznie nie napisali? Zresztą, nikt jeszcze nie stwierdził, że od teraz zostaną tam na zawsze. Nawet chyba są na etapie, kiedy myślą o południowych państwach. Co im broni snuć takie przypuszczenia? Że wam strzelba nie wystrzeli? Rodzeństwo rozmawia o rodzicach, za którymi tęskni, to naprawdę aż tak nieważna część ich charakterów?
Wydaje mi się, że wypowiedzi Raven można by zaczynać od myślnika. – a mnie się wydaje, że nie.
Zastanawiam się, dlaczego tylko martwych zapisałaś kursywą, a nie wzięłaś w nią podkreślonej całości. – bo Saina bardziej denerwuje i niepokoi to, że Errie kumpluje się z kimś martwym. Jak dla niego z ludźmi może się śmiało kumplować. Jeśli Sain ich polubi, oczywiście.
To, co najmocniej mnie zdziwiło w tym rozdziale, to wspomnienie, że Errie ma za sobą już jakieś doświadczenia miłosne. – nie wiem, skąd to lekkie rozdwojenie jaźni? Już wcześniej ustaliłyście, że ma szesnaście lat. I że zachowuje się jak oburzająco autystyczna osoba (uch). A tu nagle przekonanie, że ma jedenaście lat. Zapomniałyście to zredagować, czy ki czort? Beta nie pykła?
No i nie rozumiem, dlaczego według was, jeśli postać jest infantylna, naiwna, ode mnie dorzucę jeszcze impulsywna, uparta i niepokorna, to musi być autystyczna. No nie ma bata. Nie słucha rodzeństwa, więc jest autystyczna.
Wydaje mi się, że wypowiedzi Raven można by zaczynać od myślnika. – a mnie się wydaje, że nie. – Dlaczego?
Usuńnie wiem, skąd to lekkie rozdwojenie jaźni? (...)Zapomniałyście to zredagować, czy ki czort? Beta nie pykła? – Myślę, że nie doczytałaś tego akapitu do końca. Tam pojawia się zdanie: Wciąż trudno mi o tym pamiętać. – Więc nie, to nie jest błąd bety, tylko wskazówka dla ciebie, że autentycznie wciąż nie możemy pogodzić się z wiekiem Errie. Bohaterka swoją kreacją wciąż zachowuje się sprzecznie z tym, jaką historię jej wymyśliłaś i jaki wiek nam wmawiasz.
Nie słucha rodzeństwa, więc jest autystyczna. – O rety, tu przecież nie chodzi o słuchanie czy nie słuchanie brata, tylko ogólnie o to, jak dziewczę prezentuje się w tekście. Mogłaby nie słuchać rodzeństwa i jednocześnie nie sprawiać wrażenia, jakby żyła we własnym świecie i w ogóle nie ogarniała rzeczywistości dookoła siebie.
Rozdział 5.
OdpowiedzUsuńniby dlaczego miałyby spać? Z marszu wyobraziłam sobie, że przykleiły się do blatu. – też nie wiem, dlaczego miałyby spać. Mnie tłumaczycie jak dwulatce, że ziemia nie wierzga, to może czas na mnie, wytłumaczę, że karty nie sypiają?
Dobra, to było złośliwe, nie żałuję niczego. Przechodzę do konkretów.
Nie mam tutaj tekstu wyjściowego, ale o ile kojarzę, część kart spadła. Te, które zostały na stole, zostały zalane. Ni mniej, ni więcej.
Komedia roku po prostu. Tym bardziej, że później mówi już zupełnie normalnie. – a jakie zniekształcenia sylab widziałybyście w słowie pomogę, które tam bodaj pada? Gdyby Lue przeprowadziła z nim normalną, rozwiniętą dyskusję, to ok.
Zresztą, uch, nie wolno naśladować zniekształceń głosowych? Pijanych ludzi? Bo co? Jak bohater ma pełną gębę i sepleni, to też to zapiszę fonetycznie. Czy może chcecie ten profesjonalny zapis dźwiękowy ze słownika??
Poza tym trochę nie rozumiem, czego spodziewała się po taniej spelunce, w której rozrzedzają piwo – ...no i właśnie to coś mówi o jej charakterze? Że nie lubi swojej sytuacji, swoich warunków i swojego otoczenia, że ją lowkey brzydzi? Nie wiem, mam wrażenie, że w takich przykładach ciągle rozmijacie się z sensem. Chcecie wyciągać wnioski samodzielnie i krzyczycie na kursywę, ale jak w zdaniu są jakieś wnioski do wyciągnięcia, to już się wam nie chce.
Obie jednak zastanawiamy się, o co chodzi dokładnie z relacją Luende – Jack. – i chyba się już nie dowiemy, z racji tego, że na warsztacie było dziesięć rozdziałów, a motywy zostały brutalnie wybebeszone.
Pogubiłam się w tym fragmencie. – nieporadność narracyjna, jak prawie na każdym kroku w tym tekście, niestety. Karallirre to ojczyzna Lue. Która przehandlowała ją za sojusz do Sennarille. Niby normalne, ale dziecku i tak było trochę przykro.
Ale tak wszyscy-wszyscy? Jej brat i rodzina z Karrallire też? – w tekście generalnie jest zaznaczone, że rodzina nie była dla niej zbyt bliska, a brata widziała ze dwa razy w życiu. Nie wiem, czy już na tym etapie – ale nie musiałam tam robić bonusowej ekspozycji na ten temat. Już samo to, że najwyraźniej o tej rodzinie nie myśli, a jak myśli, to oschle, daje do zrozumienia, że więzi nie mieli. No i spoiler alert, tak, nie żyją. Poza bratem.
Nie wiem, mam wrażenie, że w takich przykładach ciągle rozmijacie się z sensem. Chcecie wyciągać wnioski samodzielnie i krzyczycie na kursywę, ale jak w zdaniu są jakieś wnioski do wyciągnięcia, to już się wam nie chce. – Błędnie i jednak krzywdząco zakładasz, że nam się nie chciało. Skoro pojawił się cytat, to zwyczajnie czegoś nie dostrzegłyśmy. Po prostu nie wiedziałyśmy, że ten drobny element to jakaś głębsza część celowej kreacji Lue; wypisałyśmy to, ponieważ wzbudziło naszą uwagę.
UsuńWydaje mi się, że licząc na to, że z drobnego Mogliby chociaż poczekać na zmrok, a nie – pokazywać się tak ludziom na oczy! wyciągniemy całą gamę różnych odczuć i emocji, trochę za wysoko mierzysz, licząc, że ktoś musi dostrzec tylko i wyłącznie twoją wersję i z góry zauważyć twoje założenia. Ot, zdanie jak zdanie; wydawałoby się, że skoro Lue nie od dziś spędza czas w dość trudnych warunkach, to są dla niej jednak zwykłą codziennością. My spojrzałyśmy na to z tej strony, bo to również da się wyciągnąć z tego cytatu. To, że się rozminęłyśmy z twoim sensem, nie znaczy tylko tego, że jedynie twój jest tutaj widoczny. Tak naprawdę każdy czytelnik mógłby wynieść z tego jednego zdania różne inne elementy kreacji, na przykład to, że Lue jest na chwilę naburmuszoną księżniczką. Co czytelnik, to opinia. Od tego są oceny, by poznawać, jak potencjalny czytelnik reaguje na tekst.
Ok, ok, nie neguję, nie oczekuję tego. Ale to zdanie nie jest na tyle krzywdzące w perspektywie tego, co zostało pokazane o postaci, żeby założyć, że jest od czapy. To jest jedno ze zdań, które ma pomóc kreacji. Które ma sugerować. Ten obraz układa się później - na ile sprawny, to też inna sprawa, ustaliłyśmy już, że narracja jest słaba i przegadana, więc trudno mówić o dynamicznej i przebiegłej kreacji postaci - ale to po prostu część tego nieudolnego POV-u.
UsuńI, szczerze mówiąc, traktuję was bardzo jak kogoś, kto faktycznie analizuje tekst, a nie jest tylko czytelnikiem. Za co chyba muszę przeprosić. Przywykłam już... do innej pracy redakcyjnej. Mea culpa once again.
Jeszcze wrócę do tego:
Usuń— Szeraszam! — rzucił ten, który rozlał piwo, zogniskowawszy na niej wzrok. — Szlyczną dżefszynkę! – Komedia roku po prostu. Tym bardziej, że później mówi już zupełnie normalnie. – Mnie się tu szeraszam, pamiętam, podobało, tylko te następne słowa wzbudziły konsternację. Cały komentarz należał jednak do Sigyn.
Trochę szkoda, że kreujesz Luende na damsel in distress. – trochę szkoda, że jej wewnętrzne obawy i poczucie osamotnienia sprawiają, że oceniacie ją jako nieporadną, niezdatną życiowo osobę. Nie żeby właśnie radziła sobie zupełnie sama, stawiała sama czoła wyzwaniu, a niedawno obrobiła kupca. Sama. Samodzielnie.
OdpowiedzUsuńAle jo, damsel in distress, bo nie żre pszczół.
Kiedy opisujesz tę rozmowę, mam wrażenie, że to gdański tramwaj w godzinach szczytu. – już pomijając, że nie opisywałam wtedy żadnej rozmowy (kto normalny opisywałby rozmowę, zamiast ją napisać?), to, hm. Nie wiem, może takie rzeczy tylko w XIII Igłach we Wrocławiu, ale czasami są takie godziny, że nie ma miejsc, a wokół stolików zbierają się ludzie, dla których zabrakło siedzeń, a chcieliby sobie pogadać. Nie rozumiem, dlaczego to takie mind-blowing.
Trochę to masło maślane. Butwiejące drewno to gnijące drewno. Cuchnęło przeto gnijącym drewnem i zgnilizną. – przeto drewno i zwłoki śmierdzą dokładnie tak samo, kiedy gniją.
lub stanów psychicznych twoich pozostałych bohaterów. Czy bardzo się obrazisz za stwierdzenie, że w sumie mogłoby ich wcale nie być? – obrazić może nie, ale zdziwić to się zdziwię. W momencie, kiedy to narracja z POV-em, cała narracja to stan psychiczny moich postaci. Czyli ma nie być narracji. Czyli… mam przerzucić się na dramat? Cholera, ale tam są didaskalia… no, ale nie są z POV-em! Czyli już wiadomo, jaką drogą iść!! Najważniejsze, żeby postaci w ogóle nie myślały samodzielnie, bo to stanowczo za dużo!! Jeszcze dodam trochę więcej krwi i flaków, to dopiero będzie super.
O ile przy drugim czytaniu wiadomo już, że trzecie zdanie przedstawia myśl Ognistego – ok, dobra, breaking-news, wszystkie przytoczone zdania to myśli Ognistego, bo to jego POV. Nie wiem więc, skąd to zszokowanie.
można zakładać, że stwór ma prawo być w twoim uniwersum rozumny i mieć swoje sumienie. – och, czyli tutaj nie muszę podawać rozbudowanego wyjaśnienia, jakim kurde cudem, w końcu w europejskim średniowieczu nie było takich stworów, ale jak mam obcisłe rękawiczki, to już muszę?
lub stanów psychicznych twoich pozostałych bohaterów. Czy bardzo się obrazisz za stwierdzenie, że w sumie mogłoby ich wcale nie być? – (...) W momencie, kiedy to narracja z POV-em, cała narracja to stan psychiczny moich postaci. Czyli ma nie być narracji. Czyli… mam przerzucić się na dramat? Cholera, ale tam są didaskalia… no, ale nie są z POV-em! – Myślę, że się zagalopowałaś we wnioskach. Ja tu sugerowałam, że niektóre postaci, a więc przy okazji i POV-y, są tak mdłe, że część z nich można by wywalić i nic by się nie stało.
Usuńok, dobra, breaking-news, wszystkie przytoczone zdania to myśli Ognistego, bo to jego POV. Nie wiem więc, skąd to zszokowanie. – Może stąd, że to początek nowej sceny, na tym etapie nie znam ani Ognistego, ani tego dziwnego stwora czy co to tam z nim było, i mogłam założyć, że to też POV tego drugiego? Wiesz, generalnie to nie czytam w myślach; mam tylko tekst.
w końcu w europejskim średniowieczu nie było takich stworów, ale jak mam obcisłe rękawiczki, to już muszę? – Ale cię te rękawiczki bolą, ojojoj. Hmm... Może tak. Żeby takie rękawiczki były z materiału przylegającego i obcisłego, to trzeba mieć jakieś zaplecze technologiczne do ich wytwarzania. Nie trzeba mieć zaplecza technologicznego do wytwarzania wilkołaków czy innych stworów, co nie? To są dwie różne kwestie, a na siłę je ze sobą stawiasz w jednym rzędzie.
Dziwnie mi to brzmi, jak taki nie do końca przemyślany odpowiednik smartfonów w średniowieczu. W kontekście całego tekstu to takie trochę deus ex machina, oto tu i teraz potrzebujemy pogadanki z Panem i Władcą, więc wciskamy w ręce bohatera magiczny telefon komórkowy. Totalnie się go nie spodziewałam, nie liczyłam, że coś takiego się pojawi, a gdy już się pojawiło, w jakiś sposób trochę zepsuło mi obrazek o twoim świecie. – and back on track.
OdpowiedzUsuńDobrze, to powiedzcie mi, jak to wprowadzić? Ściana ekspozycji o wymyślaniu, produkcji, dystrybucji, o warunkach na rynku zbytu, żeby was nie mierziło? Dlaczego Ognisty ma się nad tym rozwodzić, skoro to dla niego normalne, że to ma i tego używa?
No i, wow, to nieprawdopodobne, że sługa musi się w ten czy inny sposób meldować u swojego pana. No jakim prawem, oburzające, nie pytał nikogo o pozwolenie, czy może się meldować!! Jak może psuć wizerunek wszystkich szanujących się sług łamane przez niewolników!!
I, borze, kto wam powiedział, że to się dzieje w średniowieczu. Kto wam powiedział, że fantasy musi być w średniowieczu. Kto zrobił wam taką krzywdę?? I dlaczego w takim razie nie kwestionujecie ani Ognistego, ani Lue, ani magii, ani niczego, czego nie było w średniowieczu, a jest tutaj, razem z cholernym magicznym komunikatorem???
Zaczynasz opko od bitki z przezbrojeniem średniowiecznym, w twoim świecie ludzie podróżują konno, wszystkie znaki na niebie i ziemi mówią o typowym średniowiecznym fantasy, żeby nagle po iluśtam rozdziałach dowiedzieć się, że to nie jest średniowieczne fantasy.
UsuńHe-he.
Magia – okej. Magowie – spoko.
UsuńMagiczny telefon komórkowy – no dobra, ale... dlaczego tylko tam? Skąd on?
Dziwisz się konsternacji, bo nie potrafisz wczuć się w skonsternowanego czytelnika, który nagle dostaje informację o jakimś urządzonku nie wprowadzonym w tekst, bo ciężko byłoby zawrzeć go w POV-ie. Okej, ciężko. Ale czy jest to totalnie niewykonalne? Powinnaś ułatwić czytelnikowi maksymalnie rozeznać się w twoim świecie i poznać, na jakich warunkach on funkcjonuje, a nie się czepiać, że głupi czytelnik ma wątpliwości.
Komentarz Gayi o sznurku i ślinie jest piękny.
Rozdział 6.
OdpowiedzUsuńZastanawiam się, co tobą kierowało przy wyborze scen. – też się nad tym zastanawiam, powiem szczerze. Mam parę odpowiedzi na te wątpliwości – nieporadność narracyjna, storytellingowa niewiedza, przeświadczenie konieczności informowania czytelnika o prawie każdym posunięciu postaci… i to, że na pewnym etapie mojego pisania ludzie zaczęli mi mówić, że należy natychmiast wsadzać ekspozycje, jeśli pojawia się jakiś nowy dla czytelnika – ale nie postaci – element. Co w sposób oczywisty jest zarżnięciem narracji POV-owej.
Gdybym pisała ten rozdział teraz, w formie, w jakiej był w wersji, którą czytałyście, prawdopodobnie przeskoczyłabym albo do dziedzińca, albo do równie późnego momentu. Wtedy jeszcze wydawało mi się, że ta wieża na swój sposób działa kompozycyjnie, like, te same rzeczy przywiodły te postaci do Castheralu, to mogłoby mieć jakiś metaforyczny wymiar… ale to generalnie bullshit i teraz o tym wiem.
I czemu Eiden pyta o wieżę Kerena? – bo Eiden nie widział dobrze. Bo polega na przyjacielu. Bo jest leniwym królewskim bachorem, za którego wiele rzeczy zawsze robił Keren. Możecie wybrać jedną lub wszystkie odpowiedzi.
Pamiętam jak poprzednia trójka zmierzająca do Sennarille strasznie marzła w drodze. A ani Eiden, ani Kerren, ani tym bardziej Aylee tego nie odczuwają? – nie jestem pewna, czy to pytanie naprawdę padło. Nawet nie wiem, czy powinnam na nie odpowiadać?
No, wiecie. Pogoda. To zmienna rzecz. Pogoda… się zmieniła. Nie ma mgły. Nie ma przymrozku. Jest… po prostu cieplej.
Nie sądzisz, że praca na gospodarstwach musiałaby być co najmniej problematyczna? Byli brudni, ale jednak w ubraniach zdecydowanie różnych od stroju przeciętnego chłopa. Poza tym, czy po bitwie nie byli cali we krwi? – poza tym, że są to zarzuty, które warto przemyśleć – to znaczy w sytuacji, w której naprawdę zamierzałabym coś robić z tym tekstem – to ten fragment o krwi… mój boru. Naprawdę uważacie, że oni by podróżowali w zbryzganych juchą ciuchach przez bór jeden wie ile dni? Nawet jeśli to nie były tygodnie, krew cholernie szybko zaczyna cuchnąć. Nie pytajcie, skąd to wiem, wolałabym wyprzeć takie wspomnienia. W każdym razie, cóż, lol. Po drodze były rzeki. Strumienie. Kałuże. Naprawdę wolałybyście, żebym to pierdololo o niczym zamieniła na scenę prania ubabranych juchą ciuchów?
Keren był jakimś lepiej wykształconym żołnierzem, synem jakiegoś generała, czy coś takiego, nie? Jako ktoś, kto powinien coś wiedzieć o strategii, powinien też mieć jako takie rozeznanie w geografii sąsiadów. Tym bardziej, że wcześniej zupełnie naturalnie przychodziło im wszystkim stwierdzenie, gdzie są, tylko po tym, że się rozejrzeli. – no nie wierzę.
Przed chwilą miałyście do niego pretensje, że radzi sobie podejrzanie dobrze z geografią. Albo jeszcze własnej ojczyzny, albo z sąsiadami tejże ojczyzny. Ale teraz, gdy Keren nie jest już tak pewny siebie, bo – jak zaznacza w tym fragmencie – państwa dalej położone od Crystalis są mu bardziej obce, to już niedobrze, że nie przepowiada kierunków z piasku???
Dlaczego miałby znać każdy kamień państw, które leżą znacząco dalej od Crystalis i jej sąsiadów? Nie mieli z tymi państwami żadnej historii, umysł człowieka może pomieścić ograniczoną ilość informacji. Mimo wszystko. Zresztą sam selekcjonuje to, co mu się nie przydaje, więc jeśli Keren nie widział na oczy tych terenów – w przeciwieństwie do tych wcześniej – to mógł pozbyć się danych.
No, wiecie. Pogoda. To zmienna rzecz. Pogoda… się zmieniła. Nie ma mgły. Nie ma przymrozku. Jest… po prostu cieplej. – No widzisz, a ja założyłam, że tamto wielokrotnie wspomniane zimno, które dość mocno zapadło mi w pamięć, za pierwszym razem podkreślało, nie wiem, jakąś złą aurę opuszczonego zamczyska.
UsuńNaprawdę uważacie, że oni by podróżowali w zbryzganych juchą ciuchach przez bór jeden wie ile dni? – Tak, ponieważ po pierwsze, zaczęli uciekać praktycznie bez niczego, ot, wsiedli na konie i pojechali. Po drugie – nie było sceny odpoczynku, doprowadzenia się do ładu i tak dalej. Ja ich cały czas widzę brudnych, w zbroi i tak dalej.
Naprawdę wolałybyście, żebym to pierdololo o niczym zamieniła na scenę prania ubabranych juchą ciuchów? – Tak. Jeśli mam wybierać, zamiast dostać nudny opis drogi konno, wolałabym dostać scenę przebrania się, umycia, zaplanowania czegoś, żeby widzieć bohaterów działających. Nie siedzących w siodłach. Tak samo wolałabym dostać scenę pracy na gospodarstwie. Właśnie to przeczytałaś w ocenie.
Rozeznanie w terenie zostawiłabym Sigyn, bo to jej fragment, ale, no cóż, zniechęciłaś ją.
Oczywiście bohaterowie widzą ten sam widok, ale raczej różnie będą go odbierać, ale w tej chwili wygląda to jak po przekalkowaniu. – to miał być zabieg narracyjny, a druga połowa efektu to nieudolność POV-owa. W skrócie, to żałosne, że opis Kerena jest podobny do opisu Cannetille, bo są zupełnie różni. Chociaż troskliwi. Ech, brawo, Nea.
OdpowiedzUsuńWybacz, ale to nie ma sensu. Zamki budowano często nawet z trzema przedzamczami. Zamki przede wszystkim nie były samowystarczalne. Skądś musiało przybywać jedzenie, wyposażenie, ludzie, którzy to wszystko tworzyli. Sprowadzanie wszelkich dóbr z daleka niekoniecznie dobrze wpływa na ekonomię państwa. – to urocze, że informujecie mnie, jak wyglądają zamki. Aż otarłam łzę wzruszenia swoim dyplomem ze sztuki mediewistycznej.
Zresztą we fragmencie, który zacytowałyście, przecież stoi jak byk, że wokół Castheralu powstawały budynki i gospodarstwa, ale musiały zostać zniszczone. A dlaczego Castheral wymyka się prawom logiki i dlaczego wszystko wokół niego zostało starte na proch poza samym zamkiem… no sorry, ale się już nie dowiecie. W dziesięciu rozdziałach tego nie wyjaśniam, a w całym tekście są wstępne, subtelne lub nie, hinty. Le gasp, w ogóle, jak coś w fantasy może odbiegać od średniowiecza, wiem-wiem. Jestem strasznie złym człowiekiem i w ogóle nie wiem, co robię.
Swoją drogą, do tego momentu trochę się wynudziłam, na chwilę się zainteresowałam, ale nawet akcję, gdy Aylee odpływała i była jakby w transie, przegadałaś. W trakcie, kiedy bohaterce dzieje się coś dziwnego i próbuję się w nią wczuć, wyobrazić sobie jej wykrzywioną od bólu twarz i współczuć dziewczynie, Eiden w swojej narracji zatrzymuje nagle czas antenowy i… wspomina, co działo się kilka lat wcześniej w trakcie treningu. Rozumiem, że to może być ważne, ale wtrącanie czegoś takiego podczas cierpienia Aylee odwraca uwagę, kompletnie mnie rozprasza. Na dodatek piszesz o tym, czego Eiden zrobić nie może (interweniować) i tłumaczysz dlaczego. Ja jednak wolałabym dostać obraz tego, co i jak robił w trakcie trwania akcji. Ostatnie, czego chcę, to wchodzić mu do głowy i przerywać scenę na rzecz czegokolwiek innego niż to, co dzieje się tu i teraz z Aylee. – jeśli ktoś doznał podejrzanych wstrząsów sejsmicznych, to spokojnie. To tylko moja wiara pierdzięlnęła w glebę z siłą meteorytu.
Zwykle starałam się cytować krótkie fragmenty, ale ten gem zasługuje na szczególną uwagę.
Eiden w swojej narracji. Eiden w swojej narracji. Czyżbym słyszała… Eiden w swoim POV-ie?? Eiden w sytuacji, kiedy przedstawia wydarzenia z własnej perspektywy, selekcjonując je według własnego klucza i nazewnictwa widzianych zjawisk? Eiden, który ma swoje reakcje, inne niż u ludzi, którzy nie są Eidenem, który w takich chwilach reaguje w sposób tożsamy z jego osobowością.
I macie pretensje, że jesteśmy w jego głowie.
W tej scenie nie ma niczego strasznego. Nie jest wybitna, ale gdybym pisała wybitnie, to by mnie tu nie było. Eiden, widząc, że dzieje się coś złego z Aylee, zaczyna się martwić. Aylee krzywi się w bólu i siedzi. Eiden siedzi z nią, przypominając sobie, co przykazała mu matka. Eiden stosuje się do tego polecenia i obserwuje Aylee, która nadal siedzi. Gdyby nagle wyskoczyła przez okno, POV by na pewno o tym wspomniał.
I na koniec tej analizy, która na pewno uśmierciła jakiegoś jednorożca, pozwolę sobie zostawić tu jeszcze raz najpiękniejszą część waszej krytyki.
Ostatnie, czego chcę, to wchodzić mu do głowy.
Powiedziałyście na temat narracji z POV-em.
Uczcijmy tę tragedię minutą ciszy.
Aż otarłam łzę wzruszenia swoim dyplomem ze sztuki mediewistycznej. – Gaya ładnie skomentowała tę kwestię niżej.
UsuńI macie pretensje, że jesteśmy w jego głowie. – Nie. Mam pretensję, że przerywasz mi ciekawą akcję nudnym do zrzygania Eidenem. :D Tylko tyle. I aż tyle.
Ostatnie, czego chcę, to wchodzić mu do głowy.
Powiedziałyście na temat narracji z POV-em.
Uczcijmy tę tragedię minutą ciszy. – Nie wierzę, że pisząc POV, trzeba wybierać między dynamiką a tempem ślimaka. Nie wierzę w to.
wchodzić do głowy może i zabrzmiało niefortunnie, ale właśnie o to chodzi. Eiden jest niezajmujący, z jego głowy mój mózg wyrzuca mnie automatycznie.
Potrzebuję zdań krótkich, dynamiki, akcji w akcji jak cukru w cukrze. – ale kiedy w scenie z rozdziału rodzeństwa (Errie/Sain/Cannetille) padały krótsze zdania, zarzuciłyście mi, że to niejasne, bo w zdaniu figurowała tylko krew. I że na pewno Sain przełknął krew zamiast śliny. Nie, że miał nerwowe, rozbiegane myśli i przełknął ślinę, bo zobaczył krew.
OdpowiedzUsuńJestem zaskoczona tym, jak bardzo nie możecie się zdecydować, co właściwie krytykować. Widzę, że chcecie dokładnie wszystko, ale trochę sobie zaprzeczacie.
Co nie zmienia faktu, że zgadzam się. Sceny akcji, dynamiczne lub emocjonalne, często wymagają krótszych, mniej sensownych zdań. Stosownych do tego, co dzieje się w głowie POV-u.
Spróbuję ci coś zasugerować, choć, biorąc pod uwagę, że lubisz używać wielu słów, może ci się to nie spodobać: – och, jakie subtelne rzucenie wiem, że nie będziesz szczęśliwa, bo po prostu nie umiesz pisać. Z rozdziału na rozdział jest w was… więcej cukru w cukrze po prostu.
To nie jest, kurde, kwestia lubienia lub nie, dżizas krajst. To jest błąd narracyjny. Należy mi się za to krytyka. Ale balansujecie na cienkiej granicy wjazdu personalnego. Mam nadzieję, że przynajmniej dobrze się bawicie i jesteście z siebie dumne, bo mnie trochę żal mojego żenometru.
Swoją drogą, ten wasz fragment też wcale nie jest doskonały narracyjnie i sama też mogłabym się zacząć bawić w pokazywanie, jaka umiem być zajebista z pisaniem, ale szczerze? W ciul mi się nie chce. Zostawię sobie tylko ten fragment, ku potomności: To brzmiało gdzieś blisko…
okropniastą lakonicznością. – miałam przejść obok tego fragmentu bez komentarza, ale… Dziewczyny, serio?? Najpierw wjeżdżacie na mnie, że nie znam znaczenia tylu słów i ogółem jestem jakaś taka niemądra, po czym to? Lakoniczny, za SJP PWN, znaczy «zwięźle wyrażony». Z czym jak z czym, ale z lakonicznością to ten tekst nie ma problemu.
Aylee jako księżniczka powinna być lepiej wykształcona od Cann. Skąd więc Cann wie, że to dusza, kiedy Aylee nie wie, co to takiego? – o borze, kisnę.
Teraz sugerujecie się realiami nadal średniowiecznymi? Czy może jakimiś innymi? Pytam z przyczyn naukowych, bo na pewno nie sugerujecie się tym, co zostało mniej lub bardziej zawarte w tekście.
Skąd Cann wie? Hmm, może ze szkoły magicznej. Dlaczego Wyjątkowa Księżniczka Aylee nie wie? Hmm, może dlatego, że nie chodziła do szkoły magicznej, a jej państwo ma wyraźny problem z magami i magią ogółem.
Hmm intensifies.
ale kiedy w scenie z rozdziału rodzeństwa (Errie/Sain/Cannetille) padały krótsze zdania, zarzuciłyście mi, że to niejasne, bo w zdaniu figurowała tylko krew. I że na pewno Sain przełknął krew zamiast śliny. Nie, że miał nerwowe, rozbiegane myśli i przełknął ślinę, bo zobaczył krew. – Ale po co łączysz te dwie sytuacje? Tam wszystko byłoby w porządku, gdyby krew nie kojarzyła się ze zdanim poprzednim.
UsuńJestem zaskoczona tym, jak bardzo nie możecie się zdecydować, co właściwie krytykować. Widzę, że chcecie dokładnie wszystko, ale trochę sobie zaprzeczacie. – Ja natomiast uważam, że albo czytasz tę ocenę bez zrozumienia, albo wszystko okropnie nadinterpretujesz. Tutaj na przykład porównujesz odklejone od siebie elementy, bo w rozwleczonej scenie, która (chyba?) miała być dynamiczna i budować jakieś napięcie, uważasz, że źle, że zaproponowałam zdania krótsze, bo... w innym zdaniu użyłaś jednego niefortunnego słowa? Lol.
wiem, że nie będziesz szczęśliwa, bo po prostu nie umiesz pisać. – Nie wiem, skąd ty to bierzesz, serio. Ja po prostu wiem nie od dziś, to nie jest żadna tajemnica, że masz problem z krytyką i dlatego chciałam to zauważyć, żebyś nie miała do mnie, o pani, teraz pretensji, że coś śmiem ci sugerować. A je masz (he-he, Skoia, zagraj dziś w totolotka lepiej...). A ty odbierasz to zupełnie na opak. W ogóle nie pomyślałam, że nie umiesz pisać. Wyssałaś to sobie nie wiem skąd.
Lakoniczny, za SJP PWN, znaczy «zwięźle wyrażony». – Okej, tutaj użyłam złego słowa. Szukałam takiego, który oznajmiłby, że emocje ci nie działają, bo tekst jest straaasznie... hmm... drętwy?
Skąd Cann wie? Hmm, może ze szkoły magicznej. Dlaczego Wyjątkowa Księżniczka Aylee nie wie? Hmm, może dlatego, że nie chodziła do szkoły magicznej (...) – tego akurat się domyślałam, jednak sądziłam, że Aylee miała dostęp jako siostra Cann do takiej wiedzy, np. książek. Mogłaby nadrabiać teorią. Jednak twoje tłumaczenie mi wystarcza, ok.
Rozdział 7.
OdpowiedzUsuńnikogo poza Errie, której uwaga o szybkim wybieganiu zza zakrętów była, swoją drogą, całkiem urocza (still, nadal pasująca do osoby niedorozwiniętej lub dużo młodszej) – wyję. Ze zgrozy i przerażenia. Żartowanie jako cecha wyróżniająca osoby niedorozwinięte? Osoby młodsze? Co tu się dzieje?? To, że Errie była zgryźliwa w całkiem sympatyczny sposób sprawia, że klasyfikuje ją jako osobę z niepełnosprawnością? Co tu się w ogóle odjaniepawla, dziewczyny? Mam wątpliwości, czytałyście tę ocenkę przed publikacją?? Kto wypuścił te kwiatki w przestrzeń?
iż Aylee jako wycofana, cicha i pokornego serca, ledwo widoczna postać po prostu znika w twojej historii. – ociepanie. Aylee Pokornego Serca. Chyba zdechłam. Pokornego serca, która wjeżdżała na psychikę brata i przyjaciela przez całą podróż i miała cokolwiek jadowite albo i toksyczne wstawki. Nie no, faktycznie, nic, tylko ją ozłocić.
ale dziwne wizje – ja znowu tylko z potrzeb naukowych, ale teraz to mnie zaciekawiłyście. Jakie wizje? Bo nie przypominam sobie, żebym pisała o jakichkolwiek wizjach w tych dziesięciu rozdziałach. Zwłaszcza w wykonaniu Aylee. Chyba że mówimy o czarnowidztwie, czy coś.
Ok, czytałam ten akapit i dostawałam palpitacji serca tylko po to, żeby odnieść się pozytywnie do tego fragmentu:
Gdyby wyciąć pojedyncze partie dialogowe bohaterów i zapytać, jak sądzę, kto wypowiedział daną kwestię i czy jestem w stanie je przyporządkować do twoich postaci,
I powiedzieć, że macie absolutną rację. I o ile są takie momenty, że może, może by się udało, przez większość czasu… cóż. To kwestia niewielkich umiejętności, z którymi wtedy siadałam do pisania.
Keren, Eiden i Sain są przeokrutnie jednolici, a w niemiłosiernie długo ciągnących się POV-ach straszliwie przynudzają i są mi obojętni. – stanowczo bym się nie zgodziła, ale też bez operowania na przykładach to jałowe przerzucanie się narzekaniem. Inna sprawa, że na pewno cierpią na kiepskiej narracji… tyle że Keren nadal od nich odstaje. Z powodu podobieństw osobowościowych, podobnie upierdliwi i zgryźliwi są Eiden z Sainem, ale tu też mogłabym wskazać różnice. Ale ok, you are entitled to your own opinion.
Ze wskazywaniem nie chodzi mi o opisywanie ich, tylko kopiowanie fragmentów tekstu, oczywiście. Ale wspominałam chyba o tym, że jestem przeokrutnie leniwa i zostałam stworzona do wyższych celów niż coś takiego.
Kto wypuścił te kwiatki w przestrzeń? – Myślę, że czytasz między wierszami, bo chcesz nas teraz zagrzebać, ale jak sobie na chłodno zajrzysz do ocenki i spojrzysz na Errie, to... to nadal jest kulawa kreacja postaci, a nie pojazd na osoby dysfunkcyjne. Nie wiem, wyjdź z siebie i stań obok, może coś gdzieś zaświeci.
UsuńPokornego serca, która wjeżdżała na psychikę brata i przyjaciela przez całą podróż i miała cokolwiek jadowite albo i toksyczne wstawki. – Może tego nie widać w tekście? Może Alyee to ta postać, która mogłaby nie istnieć, bo w sumie jest jej za mało, więc wydaje się grzeczna i cichutka, jakby nieobecna?
To kwestia niewielkich umiejętności, z którymi wtedy siadałam do pisania. – Cały czas wspominasz, że to są umiejętności z jakiegoś wtedy. Ale kiedy to w sumie było? Zanim napisałaś tekst oceniany na Mackalni, czy po tamtej ocenie?
a w niemiłosiernie długo ciągnących się POV-ach straszliwie przynudzają i są mi obojętni. – stanowczo bym się nie zgodziła – jesteś autorką, to normalne, że lubi się swoje postaci i uważa za interesujące. Przecież nie pisałabyś celowo o nudziarzach, z których istnienia w tekście nic nie wynika.
Rozdział czy dwa wcześniej Errie, Cann i Sain mieli resztki chleba, jakieś ostatnie trzy kromki i kawałek sera. W dodatku ledwie je nadgryźli i zostawili na później, a teraz mają dość, żeby dzielić się z obcymi? – te kwestie były roztrząsane i będą roztrząsane. I nikt nie powiedział, że zaprosili ich na ucztę, ot, ludzki odruch. Niedawno jeszcze furczałyście, że moje postaci podejmują same decyzje, których wy byście nie podjęły, ale jak robią coś obiektywnie pozytywnego… to też źle?
OdpowiedzUsuńSain się jąka? Do tej pory w ogóle tego nie dostrzegłam. Chyba że zająknął się raz, teraz, ale właściwie nie jestem tego pewna. – Sain się zająknął w tej scenie. Nie napisałam tego jak krowie na rowie, za co chyba wypada mi przeprosić (?), ale Sain po prostu nie wie, jak rozmawiać z takimi osobami. Nigdy nie rozmawiał z następcami tronu, podbitego czy nie kraju.
Przy czym Aylee nie zna go od dziś. Nie zna jego charakteru? Nie wie, że chłopak może lubić czyjeś towarzystwo? – hmm indeed. Jest wiele możliwości. Aylee nie traktuje Kerena jak prawdziwego przyjaciela i faktycznie go nie zna. Aylee dobrze go zna i zachowanie Kerena faktycznie jest dziwne. Generalnie jej wątpliwość pada tam dlatego, że coś Aylee nie pasuje. No, tak działa POV? Postać się zastanawia nad tym, co dzieje się wokół niej, nie zawsze od razu znajduje odpowiedzi na swoje pytania.
Odnośnie informacji. ...właściwie nie wiem, co wam powiedzieć. Na tym etapie wystarczy wiedzieć, kto jest tym złym – a postaci od czasu do czasu w ten czy inny sposób o nim mówią – żeby chociażby wiedzieć, z kim Crystalis przegrało. Naprawdę nie pojmuję, dlaczego tego nie wychwyciłyście, bo tekst nie jest aż tak zły, żeby nie dało się tego wyłapać. Zwłaszcza że kilkakrotnie jest pisane jak krowie na rowie.
A informacje, które są istotne, zwykle są powtarzane w tekstach. Bo postaci o nich myślą. Mówią o nich. Takie tam. Nie kłócę się, że tekst jest źle skonstruowany, ale w niektórych sytuacjach naprawdę nie wiem, co mam wam odpowiadać, bo to trochę tak, jakbym musiała ocenić Legendę samodzielnie.
Na siłę podkreśla, że jakiś on jest niebezpieczny, groźny i dybie na życia dzieciaków, ale gdyby pozbyć się jej, informacje te dotarłyby do mnie tak samo, po prostu nie rzucałyby się w oczy tak natarczywie. – ...no i mamy odpowiedź, dlaczego nie wiecie, skąd ta wojna. Chyba przespałyście cały prolog? Cały tamten tekst kursywą? Odechciewa mi się robić waszą robotę za was, naprawdę. W prologu zostało przedstawione wszystko odnośnie tego niego, czego potrzebujecie na ten moment.
Wszyscy, kiedy mówią o nim, mówią z naciskiem. Widzę, że ta kursywa to wasz największy wróg. Zła, niedobra kursywa, jak może kłaść nacisk na miejsca akcentowane przez postaci.
Kursywa wygląda natomiast, jakbyś sądziła, że nie umiem czytać ze zrozumieniem i bała się, że ta ważna fabularnie informacja o antagoniście mogłaby mi umknąć. – wiecie co, po tym pokazie to ja się naprawdę zaczynam o to bać.
Sain jest wilkołakiem? No, no, no… Tego to się w ogóle nie spodziewałam. Cofam więc to, co napisałam o nim chwilę temu, wrzucając go do worka wraz z Kerenem i Eidenem; – no, jeśli postaci rozróżniacie nie na podstawie ich charakterów, tylko magicznych ras, to się nie dziwię, że panowie się wam zlewali. Trochę śmiechłam, trochę smutno.
Ach, no i wilkołaka łykacie bez zastanowienia, chociaż nie było ich w średniowieczu? Jestem w szoku.
Jednocześnie dziwię się, bo Cann zauważyła, że Sain może zmienić się pod wpływem silnych emocji. – nie powiedziała otwarcie, że się przemienia, o ile sobie przypominam, tylko że silne emocje źle na niego wpływają. I wpływały źle, bo zachowywał się irracjonalnie agresywnie, też przy spotkaniu z Kerenem, Eidenem i Aylee.
I nikt nie powiedział, że zaprosili ich na ucztę, ot, ludzki odruch. – Odruch odruchem, ale skąd oni mieli tę resztkę chleba, skoro pozbyli się jej już wcześniej? Na jak długo starcza resztka w gronie osób trzech, żeby potem się nią jeszcze dzielić?
UsuńAylee nie traktuje Kerena jak prawdziwego przyjaciela i faktycznie go nie zna. – Nawet nie wzięłam tego pod uwagę. Nie wynika to z tekstu.
Zła, niedobra kursywa, jak może kłaść nacisk na miejsca akcentowane przez postaci. – Może kłaść źle, jak widać.
tylko magicznych ras, to się nie dziwię, że panowie się wam zlewali. – nadinterpretujesz. Chodzi o to, że bohater... w końcu ma swój ciekawy wątek, który mógłby kiedyś rozkręcić tę powieść, yay!
Nie rozumiem też jeszcze jednego. Skoro tak bardzo nie ufają Dillarom, to czemu bez sekundy pomyślunku zostawili z nimi Errie? – nie poszli na drugi koniec zamku, to nie tak, że nie będą w stanie nic zrobić, jakby coś się działo. Zresztą nie ufają, ale bez przesady? Nie podejrzewają ich o poderżnięcie gardeł. Chociaż może powinni. Ale nie robią tego.
OdpowiedzUsuńRozdział 8.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że jeżeli ktoś jest złodziejem i spędza w mieście dziesięć lat, to choćby bardzo nie chciał, i tak podsłucha tu i ówdzie, co dzieje się właśnie w okolicy. Przestępczyni, która nie zna możliwości undergroundu? Nie wiem czemu, ale brzmi to dla mnie dość wątpliwie.
Z drugiej strony Luende w scenie kradzieży szkatułki wydawała się mieć więcej szczęścia niż rozumu, więc może to taka właśnie jej cecha, ta życiowa nieporadność? Pechowa złodziejka? Czemu nie, tylko skąd to szczęście? – zacytowałam całość, bo dość mocno przechyliłam głowę. Niby wyciągacie jakieś wnioski, ale jakoś zupełnie się ze sobą nie łączą? Wszystko, co do tej pory było o Lue, raczej świadczy o tym, że nie jest jakąś alfą i omegą. Nie jest szychą. Nie ma wtyków wszędzie. Od takich pierdół był szef, który jej ojcował i nie wysyłał na niebezpieczne zlecenia.
Wątek może nie jest najsilniejszym wątkiem wśród wszystkich tutejszych wątków, z tym się zgodzę, ale w żadnym miejscu nie napisałam, że Lue jest super zdolną i obytą złodziejką. Wiele momentów wskazywało, że nie lubi swojej sytuacji życiowej? Robiła to z przymusu, nie chęci czy ambicji.
Zresztą jeszcze nie tak dawno podobało się wam, jaka Lue była prawdziwa w scenie kradzieży, a teraz to już jest niemądra i nieporadna?? That escalated quickly.
Zmieniłabym kolejność wypływania danych. (...) Ot, luźna uwaga. – ta luźna uwaga to całkiem istotna sprawa, która wynika między innymi ze słabego POV-u, i jest bardzo w punkt. Nie wierzę, że uważacie to za luźną uwagę, podczas gdy to wszystko… inne ma być według was wagi państwowej.
Liczenie lamp to rozwiązanie na nudę? A więc tak łatwo bohaterka pogodziła się z myślą, że zabiła dwójkę niewinnych ludzi? – kolejna dobra uwaga, ale na tym etapie jestem już po prostu złośliwa. Więc sobie rzucę – a czy ktoś niedawno nie utyskiwał, że wolałby, żeby stanów psychicznych postaci w ogóle nie było w tekście? Hmmm.
Dziwi mnie też jej brak zmęczenia. Egzamin miał miejsce późnym popołudniem, jak nie wieczorem, Luende nic nie jadła, niczego nie piła, po wypadku od razu wsiadła na Jutrzenkę i pognały na szlak. Jechały aż do południa dnia następnego. Luende nie potrzebowała postoju? Zejść na chwilę z konia? – i znowu etap zaprzeczenia sobie. Bo albo piszę zbyt rozciągle (prawda), rozdmuchuję sceny (prawda) i trzy czwarte tekstu mogłoby pójść pod nóż (prawda), albo… za mało szczegółów?? Mam opisywać każdy oddech?? Każdą chwilę? Like, jeśli nie piszę, że sikają, to znaczy, że postaci przez cały czas trzymają mocz??
Nie neguję tej uwagi, bo można było to lepiej rozegrać, sprytniej, sprawniej. Ale irytuje mnie to, jak zaczynacie sobie zaprzeczać. Gdybym naprawdę nie znała się na pisaniu i polegała wyłącznie na tym, co mi mówicie, to mózg by się zlasował.
Nie jest szychą. Nie ma wtyków wszędzie. – Popadasz w skrajność. Czy tylko szycha może wiedzieć, jak nazywa się jakieś miasteczko nieopodal? Nie. Ale Lue obcuje w undergroundzie, to może jednak jakieś niewielkie obycie powinna mieć? Nie wymagam, by wiedziała o krainie wszystko, tylko dziwię się (tak, to tylko niewinne zdziwionko), że nie zna takiej podstawy.
UsuńWiele momentów wskazywało, że nie lubi swojej sytuacji życiowej? – Raczej tak tego nie odbierałam. Zauważyłam, że Lue w sumie to tęskni za Jackiem i nie radzi sobie z magią, ale ma jej w opór, więc chce coś w swoim życiu zmienić, dlatego ruszyła na egzamin, a potem uciekała wystraszona i straciła kontrolę nad sytuacją. Ty mi powiesz: o rety, jak ty płytko odbierasz postaci, jak mało ci trzeba przy czytaniu, patrzysz tylko na to, co widać gołym okiem. A ja ci powiem: wymagasz ode mnie uwagi w stosunku do postaci, której pewnie nie poświęcałby twoim bohaterom żaden normalny czytelnik biorący do ręki książkę, aby przeczytać fajną, wciągającą historię z równie ciekawymi postaciami i robiłby to dla czystej rekreacji. Bo czytelnik nie będzie się spuszczał nad każdym zdaniem, by je interpretować, zastanawiać się, czy akurat tutaj to jest cecha bohaterki, jej jakieś podejście do życia. Jeżeli nie widać tego wszędzie, przez cały tekst, to jedna wstawka nie zaświeci mi w głowie żarówki.
Logiczne, że wiesz o swoich bohaterach wszystko; wydaje ci się, że każdym zdaniem ich POV-u przemycasz za każdym razem mega istotne informacje mające bór wie jakie znaczenie fabularne, a prawda jest taka, że i tak mało kto zwróci na to uwagę, w ogóle cokolwiek dostrzerze, poza tym, co wymieniłam: że Lue jest całkiem miła, sympatyczna, że nie ogarnia mocy, ale tęskni za Jackiem, że była księżniczką, ale w sumie niewiele o tym wiem, może wyjdzie później, a może wcale, na razie ucieka i to jest spoko, bo coś się dzieje. Tylko w sumie czemu nie wie gdzie ucieka? – O, o to zapytam w ocence. To jest moja interpretacja. I daję sobie rękę odciąć, że większość normalnych czytelników tak będzie cię czytać, nie popadając w obsesję, szukając drugiego czy trzeciego dna.
Nie. Niee widać, że Lue nie lubi swojego życia. A może widać. Czasem. Ale nie zwróciłam na to uwagi, bo nie zwróciłam. Bo nie było tego widać. Wracamy do punktu wyjścia. Nie chcę ci robić na złość, po prostu nie kupuję twoich POV-ów; są dla mnie zbyt rozgrzebane, zbyt dużo mają przekazywać, a nie przekazują w sumie nic. Widać, że Lue tęskni za Jackiem, chce ogarnąć moc, i potem, że jeszcze martwi się o krainę, którą powoli grabi dla siebie Zander. Że lubi Jutrzenkę, ale też bez przesady, bo ma własne swoje sprawy i nie pomyśli, by zadbać o kobyłę. Że jest złodziejką-szczęściarą.
Mało tego, nie musisz budować nie wiadomo jak zbudowanych, głębokich postaci. Mają być charakterystyczne, ciekawe, ale nie potrzebują aż takiej głębi. Tak naprawdę mam wrażenie, że im bardziej chcesz nadać im tej głębi, im bardziej się starasz pisać POV i dbać o niuansiki charakterów, tym bardziej się motasz i tym bardziej tych niuansików nie widać. Bardzo ci zależy, żeby to były postaci, z których aż się wylewa ich podejście do życia, charaktery zbudowane na jakichś tam bzdetach horoskopowych, niemających odzwierciedlenia w życiu, a wystarczyłoby, żeby POV-y bohaterów były bardziej przystępne, jakieś konkretne, mniej rozgrzebane. Czytelnikowi nie potrzeba nie wiadomo jakich doznań, on ma się nie nudzić i uznać postaci za ciekawe i zrozumiałe. Ty natomiast robisz z tego jakąś większą filozofię i rzucasz się, że czytelnik jest głupi. Czytelnik nie jest głupi, po prostu nie lubi przerostu formy nad treścią.
[zaraz mi napiszesz, że jak to nagle uważam Lue za miłą, skoro nie dała Jutrzence czystej wody, ale ta druga scena była później; na etapie, o którym rozmawiamy, mam Lue za postać dość sympatyczną, pewnie przez relację z Jackiem i zaangażowanie w historię, i przejęcie śmiercią. Także no. Jakby co, uprzedzam fakty, bo lubisz mnie łapać za słówka].
Usuńniż żywi i ludzcy Eiden czy Keren – wiecie, co oznacza ten fragment? Że nie lubicie postaci. Ale są dobrze skonstruowane. Po prostu ich nie lubicie. A to nie jest błąd autora, naprawdę.
OdpowiedzUsuńZ jednej strony Luende martwi się o Jutrzenkę, z drugiej – zostawia ją z tą woda i bez opieki w totalnie nieznanym sobie mieście. To tylko moja ciekawość, ale na tym etapie zastanawiam się, czy trudno jest ukraść konia spod gospody, tym bardziej konia, którego się nie kojarzy, zmęczonej babce, której też się w ogóle nie zna. – no, bo pod saloonami to parkowali te konie z blokadami na koła, żeby nikt nie odjechał, faktycznie. Wcale nie przywiązywali ich do koniowiązów i szli się uchlać. I różnie to bywa z różnymi końmi. I tu, i tam, i siam istnieje ryzyko, że koń zostanie skradziony. Koń stojący w ośrodku jeździeckim może zostać podpieprzony. I też nie każdy.
Nie wiem, powinnyśmy wchodzić na poziom filozoficznej dysputy na ten temat? Czy może to moment, w którym nie mogę mieć koniowiązów, bo w średniowieczu może, nie wiem, miały inny kształt??
Co tu myśleć? To złodziejka. Mogłaby kogoś okraść, tak po prostu. – w tym stanie? Powodzenia. No i może myślenie jednak się przyda, dobrze jest rozpoznać swoją sytuację chociaż trochę? Ja nie wiem, jak moje postaci robią rzeczy na yolo, to źle, bo wy byście zrobiły inaczej. Jeśli chcą być ostrożniejsze, bo mają już dość kłopotów, to źle, bo wy byście poszły na yolo. Zaczynam się zastanawiać, czy mamy tu jeszcze merytoryczną krytykę, czy po prostu krytykę tekstu, który się wam nie podobał z subiektywnych przyczyn. Poza tymi obiektywnymi, którym za każdym razem przyklaskuję.
No nie wiem, na moje oko, to jest całkiem potężną maginią, po prostu jeszcze tego nie ogarnia. – nie no, cieszę się, że wyłuskałyście tę wiedzę z tekstu. Ale jesteśmy w POV-ie Lue. Skoro same mówicie, że Lue nie ogarnia swojej mocy, to… jak może być tego świadoma w swoim POV-ie?? Ja nie paniemaju.
Nie czuję, by to zdanie przekonywało mnie do współczucia, jaka to ona biedna i nieumiejętna – bo to zdanie nie miało temu służyć.
W obliczu wiadomości o tym, że wielki zły antagonista zgarnia wszystkie krainy jedna po drugiej, dziwię się, dlaczego Luende czekała na egzamin tak długo i nie ćwiczy swoich mocy od dawna. Jakby dopiero teraz obudziła się z długiego zimowego snu…? – a to jest zarzut w punkt. I rozbija się o ten słaby storytelling i bardzo stare koncepty. Dekada od tragedii brzmi spoko, ale spoko wcale nie brzmi to, że postać, której tragedia dotyczyła, zdawała się wcale nie funkcjonować poza kadrem, jak kukiełka w teatrze lalek.
niż żywi i ludzcy Eiden czy Keren – wiecie, co oznacza ten fragment? Że nie lubicie postaci. Ale są dobrze skonstruowane. Po prostu ich nie lubicie. A to nie jest błąd autora, naprawdę. – Nie. Ten fragment oznacza, że twoje postaci ci nie wyszły, dlatego nie obchodzą czytelnika.
UsuńCo tu myśleć? To złodziejka. Mogłaby kogoś okraść, tak po prostu. – w tym stanie? Powodzenia. – Widzisz? Założyłaś, że to musi się wydarzyć teraz. Na tej samej zasadzie my zauważyłyśmy, że wysyłanie listu z zamku jest słabym pomysłem. Ty nie napisałaś o tym tam, że bohaterowie pomyśleli o tym na później, a my nie zaznaczyłyśmy tego tu, chociaż przecież przyszło nam to do głowy. Że Lue, skoro to jej POV, mogłaby chociaż wziąć pod uwagę, że nie trzeba martwić się kasą, bo w sumie sobie jakąś skołuję, jak odpocznę...
(swoją drogą nie jestem pewna, czy w byle gospodzie mieliby takie luksusy jak materac, podobnie szybę w oknie) – ach, już zaczynałam za tym tęsknić.
OdpowiedzUsuńCóż, może wy macie bieda-karczmy w swoim tekście. Ale w moim, gdzie jest druk, magia, różne technologie na bazie magii oraz kryształów, podróże dusz między ciałami, upadłe anioły, wilkołaki, obcisłe rękawiczki i wszystkie inne straszne rzeczy, mają w karczmach materace. I okna.
Deal with it.
Dziwne wydaje mi się, że rudzielec tak długo zwlekał ze znalezieniem bohaterki. – chłopak lubi polowania. Ale storytellingowo to leży. Może nie jest zupełnie nielogiczne, ale dało się zrobić z tym coś lepszego. Na krzywy ryj jakoś by się uchowało. Jak mocno zmrużyć oczy, prawie nie widać, że przemawia przez niego skrajne lenistwo. Które nie powinno, skoro Ognisty boi się, że Reykur go złamie, jeśli się nie sprawdzi.
Czy Jutrzenka nie była w żaden sposób przywiązana przy tej karczmie? – nie była, bo Lue ją szkoliła, żeby nie musieć jej wiązać. Na wypadek sytuacji kryzysowych. Zanim się zapowietrzycie, konie nie są tak głupie, jak myślicie. Nawet sobie nie wyobrażacie, co w tych czasach robią konie ranczerskie (poza tym, że odwalają całą robotę za ranczerów). Nauczenie konia zostawania w miejscu jest jedną z prostszych rzeczy do nauczenia.
Rozdział 9.
OdpowiedzUsuńCiemny Dwór? Naprawdę? Do tej pory w tekście mamy same finezyjne nazwy ze świata fantasy (i, no dobra, Jutrzenkę), a tutaj znów pojawia się jakiś jeden odczapowy motyw rodem z bajki Disneya. – na tym etapie tekstu tego nie wiecie, ale to jest nazwa nadana temu miejscu po przejęciu władzy przez Zandera. Pospólstwo nie jest zwykle zbyt wyrafinowane w wymyślaniu nazw.
A tak w ogóle co niby jest złego w Disneyu?
Ja bym jednak chciała może w końcu zobaczyć działania tego Najwyższego Władcy Świata. – no a tu mamy problem z całym konceptem tekstu. Problem polega na tym, że fabuła dzieje się po tym, kiedy wszystkich zastraszył i zdobył prawie wszystko, i skupia się na tym, że wreszcie ktoś się buntuje. I to ssie, bo nie da się tak łatwo zżyć czytelnika z ideą pierdzielniętego okrutnika. Szanuję sceptycyzm i wątpliwości. Sama je miałam.
Godna kogoś, kto pomieszkuje w Ciemnym Dworze. – przez początek tego akapitu przemawiała niejaka… pochwała postaci Zandera? Mówię to z pewną nieśmiałością, bo to spokojnie moja najsłabsza postać nie tylko w tym tekście, ale chyba w historii napisanych przeze mnie tekstów. Ale potem kończycie ten akapit czymś takim i po wcześniejszych uwagach stwierdzam, że chyba szydzicie. Wiecie, żarty żartami, ale odbiorca ocenki, na przykład autor jak ja, powinien móc jasno stwierdzić, czy za coś chwalicie, czy ganicie. Na tym polega wasze hobby.
W takim razie zgadzał się z tym czy, na jego gust, brakowało dzieł sztuki? – Reykur jeszcze się nie zdecydował, najwyraźniej. [*]
Ok, pierwszy raz śmiechłam, dobrze to wyłapałyście. Ach, ten wrażliwy seryjny morderca Reykur, nie może się zdecydować… Jakie on dylematy musi mieć w czasie posiłku!
Dywan obszyty na bogato jakoś gryzie mi się z surowością komnaty. – jeden dywan wiosny nie czyni.
Luende radośnie biegała mu pod drzwiami przez te wszystkie lata, a on nawet tego nie zauważył? – naciągane, ale do obronienia. Zauważyłby, gdyby szybciej przyrąbała taką silną magią, ale był pewien, że wszyscy w Sennarille zginęli. Którzy mieli zginąć. Tak powiedział mu Reykur, który dowodził oblężeniem.
W takim razie trudno mu rozkazywać, czy jest mu w pełni podporządkowany? – poza tym, że to ładnie się trzyma in-character w kwestii dzieł sztuki, to też Reykur może się plątać w zeznaniach, żeby zadowolić Zandera. Ale tak, to dość naciągane i pełne dobrej woli tłumaczenie. Scena po prostu jest skopana i tyle.
W sposób tłumaczony przez magię urządzenie do transmisji przypomina też magiczną kulę wiedźmy – znów ciśnie mi się na usta nawiązanie do Disneya. Z drugiej strony mogłoby to być urządzenie wymagające zaplecza technologicznego (coś jak detektory w uniwersum Dragon Balla, wprowadzone w obieg dzięki krainie/planecie technologicznych geniuszy, których Freezer jako tru antagonista ładnie skroił). – ...ale ogarnęłyście, że to jest ta sama kostka, którą posługuje się Ognisty, prawda? Prawda?? Borze zielony, czytanie tej ocenki to taka sinusoida, raz się cieszę z fajnych uwag, raz mrozi mnie przerażenie, gdy widzę, co tu się dzieje.
OdpowiedzUsuńI dlaczego zakładacie, że to działa botak? Że nie ma tam żadnych zgodnych z wykreowanym przeze mnie światem czynników? To, że nie wstawiam o nich ekspozycji, to kwestia tego, że postaci wiedzą o tych kostkach. Tłumaczenie oczywistości dla nich w ich POV-ach… a co się stało z chęcią wyciągania jakichś wniosków??
Abstrahując już od waszego przedziwnego problemu z magicznymi przedmiotami w fantasy…
Zdecydowanie lepiej wyglądałoby, gdyby Zander miał swoich ludzi od sprawdzania, czy Reykur robi wszystko jak trzeba. – ale wiecie, że to Reykur prezentuje swoją kostkę, w której jest zapis z rozmowy ze sługą Zandera, egzamintorem Lue? To jest… dosłownie tam napisane, no. Co ja wam mam pisać, jeszcze raz tę scenkę wkleić?
Dlaczego robisz wszystko jakby specjalnie, by utrudniać mi odbiór i mieszać w głowie? – bo kiedy pisałam ten tekst, miałam w myślach to, że za osiem lat zgłoszę go do was do ocenki i was zgnębię, przecież to elementarne, Watsonie.
A tak serio… nie wiem, słyszałyście kiedyś o tym, że do tekstu wybiera się takie imiona i nazwy, które podobają się autorowi??
Ale potem kończycie ten akapit czymś takim i po wcześniejszych uwagach stwierdzam, że chyba szydzicie. – To miała być pochwała postawy Zandera w tamtej scenie (nie znam go zbyt długo, dlatego w tylko w tamtej). I jenodcześnie przytyk, że ten Ciemny Dwór pasuje jak ryba do roweru.
Usuń...ale ogarnęłyście, że to jest ta sama kostka, którą posługuje się Ognisty, prawda? – Chociaż komć nie był mój, to ja odpowiem, że... nie wiem. Chyba nie, w sumie może. Może to jak z androidem, raz używa się rozmowy bez videorelacji, raz z. Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym, skoro uznałam, że pomysł z kostką jest głupi.
A tak serio… nie wiem, słyszałyście kiedyś o tym, że do tekstu wybiera się takie imiona i nazwy, które podobają się autorowi?? – W sumie równie dobrze mogłabyś Legendę... zostawić w stanie takim, w jakim chcesz i nic z nią nigdy nie robić, nie zwracać uwagi na żadne sugestie. Ale chyba gdzieś skądś zrozumiałam, że chciałabyś ją wydać, kiedy połowa nazw w ogóle nie jest przystępna dla czytelnika, nie koduje się w głowie i się miesza.
Okej.
Mimo wszystko życzę ci powodzenia.
Rozdział 10.
OdpowiedzUsuńCzemu tak właściwie Errie nie powiedziała nic rodzeństwu o tym lustrze? Czy poprzednie wydarzenia niczego jej nie nauczyły? Wydaje się, że to z leksza na złość mamie odmrożę sobie uszy. Na litość, ta dziewczyna ma już przeszło 16 lat, nie powinna się zachowywać jak ofochana pięciolatka, której ktoś położył na talerz brokuły. Tym bardziej w świecie wojny, ubóstwa i głodu. Tym bardziej pochodząc z ubogiej rodziny. – co ma lustro do brokułów, to chyba najstarsi nie wiedzą. Nie wiem, w którym momencie widzicie foszki Errie i tupanie nóżkami, że nie chce i nie będzie?? W sensie, to się na pewno gdzieś dzieje w tekście, bo jak Errie nie chce czegoś robić, to nie widzi powodu, dla którego miałaby się zmuszać. Istnieją tacy ludzie.
Może Errie nie chciała rodzeństwa martwić? Może nie uznała tego za dostateczne zagrożenie? Może coś nią kierowało? Może to, co zobaczyła, było straszne, ale nie niebezpieczne? Może powody, dla których to ukrywa, są niejasne nawet dla niej, przez co POV nie może jasno się na ten temat wyrazić?
I, na bora zielonego, co motyw tego lustra nagle robi w komentarzu do rozdziału dziesiątego??
A w ogóle to bardzo mi miło, że ustalacie, jak która postać może i nie może się zachowywać w moim uniwersum w konkretnych okolicznościach. Pewnie wzięłyście to z przykładu europejskiego średniowiecza, co? Ależ ja was już znam!
Czytając, zdarza się, że muszę upewniać się, że Eiden to brat Aylee, a Sain – Errie. – szczerze, zupełnie mnie to nie dziwi po tym, jak odkryłam, że nie wyniosłyście z prologu, że to ten zły zaatakował Crystalis. I tak, to jest paskudne i podłe. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie, ja też się tu od was nasłuchałam.
Naprawdę dziewczynie, która raczej wychowywała się w bardzo przyziemnych warunkach, trzeba tłumaczyć, JAK ściąga się pajęczyny ze ścian? Przecież to było mocno intuicyjne. Nie wiem, dlaczego robisz wszystko, bym nie lubiła twoich postaci. Uważała je za głupie. – lol. Lol once again. Przecież Errie nie pyta dlatego, że nie rozumie, tylko dlatego, że jest sceptyczna, czy to się nie rozpadnie. A Cannetille odpowiada jej z drobnym pobłażaniem, jak miła starsza siostra młodszej. Ale na tym etapie ocenki to ja się serdecznie cieszę, że nie lubicie moich postaci. Dobrze to o nich świadczy.
Nie wiem dlaczego, ale w sumie nazwa tego przedmiotu zwróciła moją uwagę, zatrzymałam się przy niej. Wygląda trochę tak, jakbyś wcześniej, przed jakąś betą, miała tu inne nietrafione słowo i zastąpiła je niby lepszym, ale jednak wciąż nie do końca. A może po prostu nie spodziewałam się, że Errie zna takie trudne słowo jak prowizoryczny. – ja się nie spodziewałam, że nie będziecie znać tak prostego słowa jak lakoniczny. Życie jest pełne niespodzianek.
Nie, nic tu nie było zmieniane. Ta nazwa wygląda tak, jak wygląda, bo Errie żywi do tego przedmiotu takie uczucia, jakie żywi. Oddaje to ni mniej, ni więcej.
I w ogóle lol, Errie, która kocha książki, która uwielbia różnego rodzaju opowieści, która czyta lepiej od starszego brata i jest zachwycona wielką biblioteką – ma ubogie słownictwo. Sure.
Może Errie nie chciała rodzeństwa martwić? Może nie uznała tego za dostateczne zagrożenie? Może coś nią kierowało? Może to, co zobaczyła, było straszne, ale nie niebezpieczne? Może powody, dla których to ukrywa, są niejasne nawet dla niej, przez co POV nie może jasno się na ten temat wyrazić? – Może tego nie widać? Może widać tylko rozkrapryszoną pięciolatkę? Może jednak znajdzie się jeszcze jakiś czytelnik, który zauważy to poza szanownym gronem oceniających z dwóch różnych ocenialni? Może kiedyś weźmiesz to pod uwagę?
UsuńKto wie...
Przecież Errie nie pyta dlatego, że nie rozumie, tylko dlatego, że jest sceptyczna, czy to się nie rozpadnie. – A, no tak, jak mogłybyśmy tego nie zauważyć... Jak mogłybyśmy nie przeczytać tego z myśli Errie, które tu nie były przedstawione wprost, tylko wynikają z twojej autorskiej interpretacji... czyli jak mogłyśmy nie wiedzieć czegoś, co miałaś w swojej głowie. Oj, złe my.
w ogóle lol, Errie, która kocha książki, która uwielbia różnego rodzaju opowieści, która czyta lepiej od starszego brata i jest zachwycona wielką biblioteką – ma ubogie słownictwo. Sure. – Uznałam, że nie ma ubogiego słownictwa, ale czyta głównie bajki dla dzieci, takie wiesz... adekwatne do jej wieku.
Nie wiem. Potter to chyba za dużo.
I mówi to ktoś, kto przed chwilą sam pytał, jak używa się prowizorycznego omiatacza… – i czepia się tego ktoś, kto narzekał, że kursywa odbiera mu prawo swobodnej interpretacji wypowiedzi, po czym nie zauważa zwykłej uszczypliwości i sceptycyzmu w wypowiedzi bez kursywy.
OdpowiedzUsuńW sumie mogła je otworzyć wcześniej. Omiatanie na pewno poderwało też kurz. – ale zrobiła to teraz. Z cyklu postaci podejmują wątpliwe dla oceniających decyzji i z tego powodu decyzje te są Błędne.
Pamiętam, że moja siostra tak mówiła o swoich córkach. Gdy miały pięć lat. – jaka szkoda, że rodzeństwo Errie jest nadopiekuńcze, a Cannetille wyjechała z domu, kiedy Errie miała mniej więcej właśnie tyle lat i od tego czasu ma kompleks rozdzielenia od rodziny, przez co traktuje Errie jak dziesięciolatkę, którą nie jest. I jaka szkoda, że z tego bezpośrednio wynika wewnętrzny bunt Errie, który nazywacie autyzmem.
Wstawcie tu gifa z takim slow clapping.
Dziwi mnie trochę to sformułowanie.Szlag przeważnie u nas (tag, u Sko) na Śląsku oznacza z niemieckiego cios (Schlag), jakieś zaskoczenie, uderzenie (np. może mnie na coś szlag trafić i krew jasna zalać – w odniesieniu do srogiego łupnia sprezentowanego od, nie wiem, losu?). Natomiast woda jak zimny cios? – miałam może napisać zimna jak chuj? Ma tyle samo sensu, a w moich nieedukowanych, uniwersyteckich stronach tak się mówi. Zresztą, fascynują mnie te wasze lingwistyczne napady w najmniej usprawiedliwionych do tego momentach. Oczekujecie, że Sain, ta durna miernota ze wsi, jak pewnie o nim myślicie, w końcu europejskie średniowiecze, a chłopak ze wsi, będzie analizował… europejskie pochodzenie tego słowa? Na tej samej zasadzie można podważyć istnienie każdego słowa w tekście, bo każde pochodzi z naszego świata i naszych języków. I wychodzi na to, że powinnam to napisać w języku autorskim, miejscowym dla tekstu.
I znów rusycyzm. Czyli co? Jedni z niemiecka, drudzy pa ruski… – a wy znowu swoje. A nawet jeśli, nawet jeśli to byłby klucz, że w Crystalis bardziej ruskie, w Linriel bardziej Niemcy – to co??? Nie wiem, nie używacie tych słów? Nie używacie wtrąceń z angielskiego? Używacie słów tylko ojczyście polskich? To macie strasznie niewielki zasób słownictwa, bo tych słów jest w gruncie rzeczy niewiele, a ogrom pochodzi właśnie z niemieckiego.
Uch, co to w ogóle ma tu robić? Podnosić mi ciśnienie (i temperaturę), że marnuję swój czas na taką skończoną pierdołę??
Skoro Errie nie jest już małym berbeciem, powinna umieć dodać dwa do dwóch i mieć w sobie na tyle empatii, by zrozumieć, że nie dość, że dotknęła ich wojna, to jeszcze stracili w tej wojnie praktycznie wszystko. Poza tym jedni i drudzy są dla siebie obcy i to naturalne, że w takich warunkach obawiają się, czy ktoś nie stanowi zagrożenia. Naprawdę mam wrażenie, że mówimy tu o osobie opóźnionej, nie o wkraczającej w dorosłość dziewczynie. – Errie jest opóźniona, bo… nie lubi Eidena i Aylee. I wolałaby zostać ze swoim rodzeństwem. Bo wyraża swoją opinię, ale jest na tyle kulturalna, żeby zachować ją dla siebie? Niby z jakiej racji ma im współczuć? Jakby sama nie miała własnych kłopotów. Nie lubi ich obecności, ale ich nie wygania, to chyba dość altruizmu, co?
Errie powinna się zachować i myśleć tak, jak my myślimy, że powinna się zachować i myśleć, bo inaczej jest niedorozwinięta.
Nie chciałabym być osobą z niepełnosprawnością w waszym pobliżu.
Naprawdę? To mówi przeszło szesnastoletnia dziewczyna? Czemu jej empatia jest płytka niczym łyżeczka od herbaty…? – A od kiedy szesnastolatki mają wyłączność na dziką empatię? W ogóle, co Errie takiego strasznego zrobiła? Nie pobiegła użalać się nad sfochowaną księżniczką. Zresztą Aylee nie dzieje się żadna krzywda i nie jest dla Errie na tyle ważna, żeby zatrzymywać wszechświat, żeby mógł się pochylić nad niezadowoloną z obecności pospólstwa Aylee.
OdpowiedzUsuńNo i, lol, nie mówi. Pomyślała sobie. W którym momencie narracja = wypowiedź??
Czy ona już zapomniała, co się wydarzyło w bibliotece? Dlaczego? – znalazła dziwne lustro. Le gasp. To nie jest aż tak wstrząsające, żeby turlała się po podłodze, zanosząc się obłąkańczym śmiechem. Zresztą ten akapit miał zwracać uwagę na coś zupełnie innego. Point – you missed it. Ale to bez znaczenia, bo ten wątek dopiero się rozwija i na przestrzeni dziesięciu rozdziałów nie jesteście w stanie tego w ogóle zarejestrować z intensywnością, która jest potrzebna do zrozumienia.
Rozumiem, że zapytał Keren (którego przez jego normalność i bezkonfliktowość chyba polubiłam najbardziej) – ale przecież jest taki sam jak Eiden i Sain, więc skąd ta druzgocząca refleksja??
Skoro wszyscy są dla wszystkich podejrzani, dlaczego obie grupy udają się na wspólny spacer? – a słyszałyście kiedyś o tym, żeby przyjaciół trzymać blisko, a wrogów jeszcze bliżej?
Ale w ogóle nie przepadają za sobą =/= są do siebie wrogo nastawieni. Atmosfera jest niezręczna, nie antagonistyczna.
Na moje oko dlatego, że tam nikt nie ma własnych spraw. – no tak, każdy powinien zająć się pielęgnowaniem własnego hobby, zamartwianie się najbliższą przyszłością i miejscem, w którym przyszło im przebywać, jest passe.
No niezbyt często jednak. Chyba że gdzieś poza kadrem, ale to się w sumie nie liczy. – czyli postaci poza kadrem nie mają żadnego życia. Errie wcale przed dotarciem do Castheralu nie miała kontaktu z Cannetille. Żadnego. Najmniejszego. Racja. Pisarska Baba Jaga patrzy.
Cóż za okropna, niemądra dziewucha, bo inaczej nie da się tego nazwać. Naprawdę trudno uwierzyć, że Errie jest nastolatką, a nie rozkapryszonym dzieciakiem, który z uporem będzie wkładał rękę do ogniska, nieważne, ilekroć się sparzy. Już nie raz stało się coś złego, mimo że rodzeństwo ją uprzedzało, a ta dalej swoje. – jestem zachwycona. Ten komentarz dostaje dodatkowe punkty za to, że uważacie Errie za autystyczną. I skutkiem tego jest okropna i niemądra.
Może nie mieliście nigdy problemów z nadopiekuńczą rodziną, która trzyma pod kloszem i prawie na nic nie pozwala, próbując kontrolować każdy krok. Cannetille taka może nie jest, ale Sain… dalej w tekście jest sporo przykładów, jak bardzo męczy Errie i tylko Cannetille łagodzi konflikty.
Takie dzieciaki, nieważne, w jakim wieku, często robią głupoty. A Errie jeszcze lubi robić to, co chce. Jest impulsywna, ciekawska i ma gdzieś opinię innych.
Na całe szczęście ludzi o jej profilu psychologicznym jest w Polsce niewiele, bo byście chyba nie wytrzymały psychicznie.
ale przecież jest taki sam jak Eiden i Sain, więc skąd ta druzgocząca refleksja?? – Z tego, że chciał iść na spacer i wydał się wtedy jakiś taki całkiem spoko. xDD
Usuń[serio].
Podsumowanie
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że masz zamiar przepisać ten tekst od nowa. – teraz udajemy zdziwienie, jakbym to rzuciła gdzieś mimochodem, a nie otwarcie zrezygnowała z oceny z tego powodu? W ogóle, to zabawne, że umawiałyśmy się na coś, a wy zrobiłyście z tego tylko pół. W sensie, ta ocenka to mi koło dupy lata, ale umawiane było, że będzie bez noty. I jak żyć, panie premierze. Śmieszno.
Wydaje się, że cała akcja ma się toczyć w Castheralu, ale w ⅓ powieści twoi bohaterowie nawet nie zdążyli się tam zebrać. – wydaje mi się, że stanowcza większość postaci już tam jest. Nie wiem, sześciu bohaterów to mało jak na jeden zamek?
Tyle tekstu za mną, a ja czytam o zamiataniu pajęczyn… – no tak, jedna scena z pajęczynami to stanowczo za dużo. Gdzie te hektolitry krwi, panie?
Doskonale wiem, że pacing pozostawia wiele do życzenia, że storytelling ledwo dyszy, a dobór scen bywa wątpliwy, ale wpadanie w taką skrajność wyjątkowo mnie drażni. Zresztą chyba już ogarnęłyście, że mnie rozdrażniłyście. Tak, postaci przez wszystkie rozdziały zamiatały pajęczyny. Cały czas. Ani chwili przerwy. Plejada urządzeń do sprzątania, milion pomieszczeń do sprzątania, po prostu symulator sprzątania w tekście.
Problem stanowią sceny, których początki wloką się niemiłosiernie i w połowie czytelnik zapomina, że w ogóle dokądś zmierza. – nie mam za wiele do dodania, ale przekopiuję to, żeby zostało przyklepane. Zgadzam się, to największy błąd tego tekstu. Mam jednak wrażenie, że nie skupiałyście się na tym w ocence, tylko na pierdach, które mnie przyprawiały o palpitację serca. No, ale zwróciłyście w końcu uwagę, to się liczy!
Przecież czytelnik domyśliłby się, że bohaterowie się tam nie teleportowali znienacka. – sądząc po niektórych komentarzach, które omawiałam wcześniej, nie jestem pewna. Założyłyście, że bohaterowie podróżowali tygodniami w zbryzganych juchą ciuchach, bo nie napisałam, że je przeprali.
Chociaż, odkąd pojawiły się magiczne kostki, może nie powinnam mówić hop… – doliczcie jeszcze ogólnie magię, rękawiczki, druk, okna, materace i to wszystko, czego nie było w średniowieczu, a pojawiło się w tej strasznie złej powieści fantasy.
Ogromnym twoim problemem są też całe sceny, które zupełnie nic nie wnoszą do powieści i czytelnika zwyczajnie nużą. – to też przyklepuję. Pracuję nad tym. W Legendzie to w ogóle był problem, tam czasami po prostu wiernie oddawałam pierwotne wersje i nie zastanawiałam się zbyt głęboko nad scenami. Dobrze być człowiekiem, który już z tego trochę wyrósł i teraz może tylko wzdychać nad sobą.
W sensie, ta ocenka to mi koło dupy lata, ale umawiane było, że będzie bez noty. – Masz rację. Ja totalnie o tym zapomniałam, kiedy z Sigyn pisałyśmy podsumowanie, to wyszło jakoś automatycznie. Zdecydowanie nie powinno być tej noty, to wina mojej słabej pamięci.
UsuńCzy mogę zmienić teraz na bez noty? Jeszcze i tak nie pouzupełniałam podstron.
Bardzo cię przepraszam za tę sytuację. Ona nie powinna mieć miejsca; i pytam tak serio, teraz bez żadnych podchodów. Zrobiło mi się strasznie głupio.
wydaje mi się, że stanowcza większość postaci już tam jest. Nie wiem, sześciu bohaterów to mało jak na jeden zamek? – Wydaje mi się, że Sigyn miała tutaj na myśli, że nie ogarnęli się jeszcze, i pewnie dlatego dalej pojawia się wtręt o pajęczynach. Ale to tylko, jak piszę, wydaje mi się.
Tak, postaci przez wszystkie rozdziały zamiatały pajęczyny. – Nie problemem jest zamiatanie (i nikt nie napisał, że to główny wątek, że postaci zamiatają cały czas, znów przeinaczasz nasze słowa). Problemem jest pokazywanie tego, kiedy postaci mogłyby, nie wiem, zamiatać i myśleć nad jakimś planem, wykazać jakieś zainteresowanie sytuacją, w której się znalazły. Albo nie zamiatać, powiedzieć, że jest zamiecione, i teraz wypadałoby zająć się czymś konkretnym. Jakoś popchać fabułę w przód.
Tak bardzo nic ich nie wyróżnia, że momentami nie wiem, o kim czytam. – widzę gwałtowną zmianę nastawienia?? Niedawno jeszcze Sain i Keren się wyróżniali na tle panów… czyli zostawał niewyróżniający się Eiden na tle Eidena. To ciekawe, jak szybko zmieniacie zdanie.
OdpowiedzUsuńWyjątkiem jest Errie, nie powiedziałabym jednak, że chlubnym, bo to postać tak tragicznie źle napisana, że w zasadzie do wyrzucenia. Ale tego zrobić się nie da, bo to wokół niej, zdaje się, ma się toczyć cała akcja. – ej, dziewczyny, nie można mieć ciastka i zjeść ciastko. A właśnie tego chcecie. Tak skrytykować tę Errie, tak jej dowalić, tak…! Ale, cholera, no nie da się jej pozbyć z tekstu, bo jest istotna. Hmm, jak to, kurde, zrobić, żeby skrytykować krytykę.
Pick one.
Tragicznie źle napisana. Proszę mi to rozwinąć. W jaki sposób jest tragicznie źle napisana? Jej zachowanie na przestrzeni tekstu jest niekonsekwentne? Nie ma własnego zdania? Ma same zalety, niepodparte żadnymi wadami? Wszystko, co robi, kończy się powodzeniem? (podpowiem, bo tak daleko nie dotarłyście – nie). Jej zachowanie wynika tylko z ekspozycji, a dialogi nie ukazują żadnej z cech, które ma nadane? W jaki sposób jest tragicznie skonstruowana?
Bo jeśli tylko jej nie lubicie, bo denerwuje was jej porywczość, robienie tego, czego chce, niezastanawianie się nad konsekwencjami i niedojrzałe (mówimy o nastolatce, uch) chronienie rodzeństwa przed zmartwieniami, ponieważ nie zdaje sobie sprawy, że lepiej by zrobiła, gdyby powiedziała… no, to nie jest tragicznie źle skonstruowana postać. Po prostu jej nie lubicie.
czy może jako osobę opóźnioną, może trochę upośledzoną. – odnosiłam się do tego wielokrotnie na przestrzeni ocenki, ale nadal żenuje mnie tak samo. Oburza mniej, prawie przywykłam, a to też przerażające. Ale żenuje dalej.
To tym razem poproszę was o analizę zachowania osób z niepełnosprawnością (ale obiektywną, a nie tak, żeby mną znowu trzepnęło, jak to zobaczę, bo normalnie gdzieś to zgłoszę), najlepiej z analizą porównawczą zachowania Errie. Chociaż czy powinnam o to prosić? Tak strasznie nie lubicie tej postaci, że pewnie wykrzywicie jej zachowania tak, żeby wam pasowało. Bo teraz naprawdę trzeba ogrom dobrej (złej?) woli, żeby ją wcisnąć do tej kategorii. A robicie to jeszcze w tak ohydny sposób, że zestawiacie osobę z niepełnosprawnością w jednym zdaniu z okropną, głupią dziewuchą.
Podać komuś woreczki na rzygi??
Niedawno jeszcze Sain i Keren się wyróżniali na tle panów… czyli zostawał niewyróżniający się Eiden na tle Eidena. – Nie. Keren raz wydawał się spoko, bo chciał iść na spacer, a Sain jest wilkołakiem, więc właściwie dalej gdzieś jakieś fajne z nim sceny ciekawe pewnie mają miejsce. To nie znaczy jeszcze, że to super wyróżniający się bohaterowie, których uważamy za udanych.
UsuńTragicznie źle napisana. Proszę mi to rozwinąć. W jaki sposób jest tragicznie źle napisana? – Ale przecież masz cytaty w ocence i nawet cytowałaś je tu w komentarzach. Pokazałyśmy ci to dobitnie, a ty odbiłaś piłeczkę i teraz chcesz, żebyśmy się powtarzały?
To nam zejdzie czasu do jesieni. Późnej.
Takiej emerytowanej.
Do niepełnosprawności wracać nie będę. Myślę, że kto przeczyta i ocenę, i twoje komentarze, i gdyby jeszcze przeczytał Legendę..., to pozna, że to nie my siejemy mowę nienawiści, tylko ty chcesz nas w to usilnie wrobić, broniąc swojej postaci do ostatniej kropki w zdaniu nieskończonym.
Z drugiej strony niesamowita szkoda, że choć wychowywała się w szajce złodziei, to jest typową damą w opałach, czekającą na księcia na białym koniu, który przyjdzie ją ocalić. – ...dalej wnioskujecie to po tym jednym zdaniu, kiedy Lue w myślach była smutna, że jest samotna? To jedno zdanie, do którego Lue miała pełne prawo, robi z niej słabą postać, bo… ma słabość? Wow.
OdpowiedzUsuńLue sama wykonała zlecenie. Sama udała się na egzamin i sama zamieszkała w karczmie, gdzie mogła mieć nieprzyjemności z pijanymi facetami. Nieświadomie, bo nieświadomie, zabiła sługę Zandera podczas egzaminu. Uciekła z miasta – co nie było proste. Dotarła do innej miejscowości, z której udało jej się uciec przed Ognistym.
Faktycznie, tylko siedzi na dupie i czeka na księcia na białym koniu.
Czego oczekujecie, że dziewczyna będzie żreć pszczoły? Że wyhoduje coś między nogami, bo inaczej jest zbyt kobieca? Wtf.
Tak samo w sprawie sytuacji z brakiem pieniędzy. Jest przecież złodziejką. Czemu sobie po prostu nie ukradnie więcej? – bo w tamtym momencie leciała z nóg i chciała po prostu pójść spać? Najpierw czepiacie się, że nie pisałam o odpoczynku po wyjeździe z Eravunnah, teraz czepiacie się, że postać wolała odpocząć, niż od razu iść załatwiać forsę? Przypominam też, że Lue nie lubiła tego swojego fachu i poza Eravunnah miała pełne prawo chcieć zastanowić się nad innymi opcjami. Może chciała się wyrwać z tego światka? Nie każdy uwielbia to, że jest złodziejem albo innym przestępcą. Wiem, że wiele osób lubi takie wątki i takie postaci, ale może Lue nie spełnia właśnie swoich marzeń??
Może umiałabym powiedzieć, że Keren jest trochę weselszy, ale to tyle i w sumie wniosek ten nasuwa mi się od niedawna, a bohatera znam przecież od początku. – Keren, jak śmiałeś nie tryskać radością po tym, jak wrogie wojska roztrzaskały armię twojej ojczyzny?? Wstyd. Zlewasz się z tłem, Keren. Pomińmy to, że trzymałeś i Eidena, i Aylee przy zmysłach, starałeś się wyznaczyć cel na podróż, planowałeś wszystko i generalnie prowadziłeś ich za rączki, nie zostawiając sobie czasu na własną żałobę. Jesteś beznadziejny i za mało wesoły.
Chociaż przez ten okrutny lazy writing zakładam, że Eiden nie miałby z tym żadnego problemu. – już pomijając, do czego odnosi się ta uwaga – bo z tymi zarzutami zgadzam się i nie, Eiden nadal ma możliwości, a to, że nie ma jeszcze planu, to nie grzech, z czego ten wątek był trochę grubymi nićmi szyty i tak dalej, i tak dalej – poproszę teraz informacje o moim lazy writing.
Zarzut pada po raz pierwszy i to w takim tonie, jakby padał już wielokrotnie. A jak mogłyście zauważyć, ocenkę przejrzałam całkiem dokładnie. Więc proszę o informacje. Konkrety. Bo wytartymi hasłami to ja też mogę sobie porzucać, z których wy niczego nie wyniesiecie, ale ja będę brzmieć mądrze i profesjonalnie. Tsk.
Z twoimi postaciami jest tym gorzej, że tworzysz tu plejadę Mary Sue, przez co żadna postać przez swoją ponadprzeciętną wyjątkowość nie wyróżnia się na tle innych... bo wszystkie są takie same. Przykłady? Królewska rodzina, ocalała księżniczka vel potężna magini w opałach, rodzeństwo, z których nikt nie jest po prostu człowiekiem, mamy bowiem maga, wilkołaka, upadłego anioła, również magiczne eksperymenty typu Ognisty. W twoim tekście nie ma po prostu ludzi, tylko same wymuskane Mary Sue i Gary Stu. A gdy wszyscy są wyjątkowi, to nagle nikt nie jest. – ...cofam to, co napisałam gdzieś wcześniej, że jesteście ponad takie wytarte, niewiele znaczące hasła. Przecieram oczy ze zdumienia, że osoby, które uważają się za krytyków literackich, napisały coś takiego. O, poczekajcie, jeszcze chyba odśmiałam sobie dupę.
OdpowiedzUsuńPLEJADA MARY SUE. PLEJADA. MARY SUE. MARY. SUE.
Wszystkie są takie same – kontynuuje, wymieniając zupełnie różne postaci!! Co jest w nich takie samo? ŻE SĄ W POWIEŚCI FANTASY, le gasp. Jak mogą być w powieści fantasy i być jakoś magiczne?? TEGO NIE BYŁO W POLSKIM ŚREDNIOWIECZU. LE GASP.
Nie, ja naprawdę mam to potraktować na poważnie? Nie mam siły otwierać tekstu i analizować go, bo to miałyście zrobić wy, a powinnam, żeby zrobić wiarygodną analizę postaci.
W ogóle, krytykujecie charakter postaci i nie podajecie żadnego przykładu?? ŻADNEGO. Ani jednej sceny (niekoniecznie cytat, tylko przytoczenie), ani jednej sytuacji, w której coś zgrzyta. Wiecie, co to robi? To robi tak, że jesteście niewiarygodne. Że nie brzmicie profesjonalnie, jakbyście wiedziały, o czym mówicie, tylko narzekacie dla sztuki.
Ale wracając do MARY SUE.
Królewskie rodzeństwo. Aylee i Eiden. Eiden – teraz prawie nikt. Chłopak z mieczem. Gary Stu. Aylee – księżniczka o toksycznych zapędach. Dysponuje darem Siedmiu, jak wszystkie księżniczki w tym świecie. Mary Sue. Keren – sługa Eidena i troszkę Aylee przy okazji. Wojownik. Gary Stu. Luende – wybrakowana księżniczka, która była pośmiewiskiem, bo nie ma daru Siedmiu, więc podejrzewają, że jest bękartem, złodziejka, która ma stosunkowo pod górę, bo tak jakby musiała spieprzać z jedynego miejsca, które naprawdę znała, again. Mary Sue. Cannetille – czarodziejka. Których dość sporo w uniwersum. Drugiej klasy, czyli generalnie trochę wsiowej, musiała szybko skończyć naukę, ale kujonem to była. Mary Sue. Sain – ubogi myśliwy, który nie radził sobie z wychowaniem najmłodszej siostry i doprowadził do tego, że siostra woli się pokroić, niż go posłuchać, nieufna zrzęda, która miała pecha zostać wilkołakiem i strasznie tego nienawidzi. Gary Stu. Errie – zwykła dziewczyna, dopóki ktoś jej nie porwał i na siłę nie wszczepił duszy upadłego anioła, robiąc z niej wypadek przy eksperymencie, bo nie przewidział, że upadły anioł pomoże jej uciec, i teraz Errie w ogóle nie umie użyć swojej mocy, bo nie dokończyli roboty, więc generalnie nawet gdyby chciała, to fuck you, ale o tym nie wiecie, bo wydałyście te osądy na podstawie dziesięciu (słabych bo słabych) rozdziałów. Mary Sue. Ognisty – magiczny eksperyment, który ma służyć wyłącznie swojemu panu, ale jego temperament pcha go do podejmowania dziwnych decyzji, nie zna za bardzo normalnych interakcji międzyludzkich, bo Reykur dobrym rozmówcą bynajmniej nie jest jak na ojca eksperymentu, Ognisty żyje w wiecznym strachu, że Reykur go złamie tak jak pozostałe stwory. Gary Stu.
Teraz proszę mi wyjaśnić w jednolity, przejrzysty sposób, czym niby jest Mary Sue i Gary Stu, a potem w równie logiczny, przejrzysty sposób to uzasadnić. Ale, wybaczcie, wymagałabym konkretnych przykładów z tekstu, razem z cytatami najlepiej. Bo tak to ja sobie w przestrzeń też mogę rzucić, że wszystkie postaci w fantasy to Mary Sue i Gary Stu, bo często nie są zwykłymi ludźmi… ale zwykli ludzie też nie są bezpieczni, bo obrywają za to, że mają być wyjątkowi swoją niewyjątkowością.
No to co, panie premierze? To dobrze czy źle??
Wincyj caplocka! Musisz zdecydowanie dobitniej okazac swoj dystans wobec oceny, ktora lata ci kolo dupy. Proponuje jeszcze pogrubienie i czerwony kolor.
UsuńMamy kilka głównych postaci, o których wiemy bardzo, bardzo mało. Sain jest wilkołakiem, Eiden przyszłym królem, Cann magiem, Errie dziewczynką wrażliwą na nadprzyrodzone byty, Lue zabójczynią, Aviel gwardzistą, a Aylee księżniczką. Znamy też ich wygląd, strzępki historii. I to wszystko. Nie wiemy, co lubią, jakie mają zainteresowania, jak się ubierają, w czym są źli (bo na zaletach narrator koncentruje się aż za bardzo). Znamy tylko kilka cech ich charakterów, ale i tak bohaterowie są boleśnie bezbarwni. Nie da się uwierzyć w istnienie człowieka, który składa się z profesji, koloru włosów i pewnych elementów temperamentu.
(...) Supermoce są traktowane jako taki modny dodatek i nie przydają się do niczego. To napisalam ci w 2014 roku, w starej wersji Legendy. W jaki sposob zmienilo sie to w nowej wersji?
Ja na to nie odpowiem, bo na to, że postaci są bezbarwne, odpowiada cała ocenka.
UsuńNatomiast Plejada Mary Sue to wyczyn Sigyn, z którym poniekąd się zgadzam, poniekąd nie, no bo oni są wyjątkowi? Tak. Tylko że nadal bezbarwni, nadal nudni i tak dalej.
w zasadzie w ogóle dziwi mnie, że Eiden ma jakikolwiek plan – ...ale Eiden na razie nie ma planu? Planem Eidena było zamelinowanie Aylee w bezpiecznym miejscu, a następnie wymyślenie, co sam spróbuje zrobić. Tyle razy powtarzałam, że Eiden nie ma planu, same to zauważyłyście, a teraz nagle… ma plan? Kiedy go wymyślił? Bo na moje to gdzieś za pięć rozdziałów.
OdpowiedzUsuńwychowywać siostrę – omg. Starszą. To na pewno gdzieś w tekście było wspomniane. Anyway, Aylee jest od niego starsza. I Eiden miałby ją wychowywać. Miód.
To taki smaczek dla mnie samej, nie musicie zwracać na to uwagi, po prostu skisłam mocniej.
I tym bardziej nie rozumiem ich wyniosłości i braku zaufania do innych, skoro wszyscy nagle ciągną ten sam wózek – cały ten akapit ogółem, w kontekście tego, że wy byście podjęły inną decyzję niż postaci. Zadam wam szokujące pytanie, ale może… Eiden nie chce porzucać państwa? Czuje się odpowiedzialny za tę porażkę? Może, skoro wychowywali go do tego od małego, nie umie porzucić myśli o rządzeniu ojczyzną? Może martwi się, co Zander zrobi z jego ludźmi, naukowcami Crystalis, jego rodziną i wszystkim tym, co kochał w tej ojczyźnie? Może woli zginąć, walcząc o to, co było jego, niż orać, kurna, pole??
Co do wyniosłości i braku zaufania… też trochę lol. Ludzie z najwyższych sfer, jak możecie nie adaptować się w ciągu paru sekund do życia w brudzie. Jak możecie zachowywać się tak, jakby nauczono was kiedyś etykiety, jakby wszyscy zwracali się do was z szacunkiem, jakby taka Errie z niewyparzonym językiem była pierwszą osobą, która was aż tak otwarcie krytykuje??
Myślicie, że to takie proste? Pstryk, i już nie ma tego, kim byli, tylko wewnętrzna przemiana Kordiana i za ojczyznę do mioteł?? To niby miałoby być realistyczne, że książę i księżniczka mają takie ale super, będziemy sprzątać gówna, zawsze o tym marzyliśmy!?
Bo równie dobrze taki Eiden mógłby mieć tę magiczną kostkę zawsze przy sobie i skontaktować się ze swoimi sojusznikami, ostrzec ich, powiedzieć, jak się sprawy mają. Ale nie. Magiczną kostkę ma Zander. – ...bo to jego wynalazek? Trochę zrobiło mi się słabo.
Nie słyszałyście nigdy o tym, że wrogie strony nie wymieniają się gadżetami, które mogą się przydać na wojnie? To tak, jakbyście miały pretensje, że tylko Crystalis ma broń konstruowaną na bazie kryształów, a Zander nie ma. No bo to był atut Crystalis? Inna sprawa, że inne sprawy zawiodły i generalnie strategia poszła się pieścić, ale my nie o tym.
Dopiero podejrzane by było, gdyby wszyscy mieli ten przedmiot. Kiedy ma go dosłownie tylko… nawet nie Zander, bo bardziej jego słudzy, i który jest wykorzystywany w logicznych scenach… wtf. Używał go Erick – sługa Zandera. Używa go Ognisty – sługa Zandera. Trzecią kostkę na ten moment ma też Reykur – bliski sługa Zandera.
Le gasp.
Ten zarzut jest tak mind-blowing, że naprawdę nie wiem, co zrobić. Założyłyście się, do ilu rzeczy w tekście dacie radę bezsensownie się przyczepić, nie poświęcając temu ani chwili zastanowienia? I która wygrywa, bo aż jestem ciekawa?
.bo to jego wynalazek? Trochę zrobiło mi się słabo. – A mamy to wiedzieć, bo...?
UsuńW sumie, jak tak teraz o tym myślę, to i tak są pewne zalety wprowadzania takiej kostki do historii. Między innymi (i chyba jedyny) plus jest taki, że nie musisz opisywać tych okrężnych (trudniejszych i pewnie bardziej satysfakcjonujących, a mniej imperatywnych) dróg. A co za tym idzie – tekstu o niczym w stylu wsiadł na konia i pojechał (tylko dziesięcioma akapitami więcej) jest po prostu mniej. – za każdym razem, jak próbuję się uspokoić i być miła, wyjeżdżacie z czymś takim. Jak mam was brać na poważnie, skoro ewidentnie nie bierzecie mojej pracy na poważnie? Rozumiem szydzenie z głupot, rozumiem głupie żarciki, ale to jakiś nowy poziom?? Ten komunikator w żadnym razie nie jest gwałtem na was i waszej logice, i na niczym, bo, cholera, nie jest zabawką dodawaną do Happy Mealu. To tak, jakbyście miały pretensje do jakichś wynalazców, że coś wymyślili i stworzyli? Zander ma cholerne magiczne eksperymenty i według was na tym tle nie powinien niczego innowacyjnego wprowadzić, co dawałoby mu przewagę? A tę wojnę z całym światem to wygrał na ładne oczy i przemówienia w stylu Trumpa, nie?
OdpowiedzUsuńI w ogóle, jakie ładne szpile prosto we mnie. Dobrze się bawicie, co? Tak, wiem, że piszę… a, nie, wy uważacie, że piszę lakonicznie. No to mamy konflikt poznawczy, wasze przytyki nie mają sensu.
Po czym wnioskuję? Tekst jest skończony i wymuskany pod względem poprawności językowej do granic możliwości, jakby przeszedł co najmniej przez trzy bety i odleżał swoje w szufladzie, i znów był poprawiony. – dlaczego udało wam się to napisać tak, jakby to była krytyka? Jak śmiesz mieć poprawnie napisany tekst, tfu! MARY SUE.
I fakt, to straszne, starać się popracować ze swoim tekstem najlepiej, jak się umie w danym momencie. No normalnie was obraziłam, dając wam możliwie mało krzywdzący oczy tekst.
W pewnym sensie to również na tym polega dopieszczanie tekstu po napisaniu go – to wycinanie wszystkich nieznaczących partii, które czytelnik przy zwykłym rekreacyjnym czytaniu pominąłby, szukając na stronach interakcji. Dla ciebie wycięcie każdego zdania może być brutalne i bolesne jak jakaś sroga dekapitacja, ale dla czytelnika boleśniejsze jest czytać te wszystkie okrąglutkie zdania o tak właściwie nie wiadomo czym i po co. – kurła chata, pierwszy raz od dawna piszecie z sensem. Nie byłam gotowa na to, że jeszcze coś takiego tu zobaczę, wow.
A teraz proponuję skorzystać z własnej rady i następne teksty analizować też pod tym kątem. Podpowiem jeszcze więcej – nie zwracacie w ogóle uwagi na narrację i niby widzicie jakieś błędy POV-owe, ale w ogóle tego z tym nie wiążecie, przez co autor też w sumie nie wie, skąd się wzięło to potknięcie. I z jakiegoś powodu skupiłyście się na denerwujących pierdołach, zamiast w analizie rozdziałów napisać, że to, to i to nie jest na tyle istotne waszym zdaniem, czy jest tu na pewno coś, co należałoby zachować? A może da się to przekazać gdzieś indziej, inaczej? TO powinna być część waszej pracy przy analizie tekstu. Nie roztkliwianie się nad póki co.
W ogóle, w kontekście tego, jak protekcjonalnie teraz traktujecie mnie w kontekście mojego tekstu – takie to dla mnie brutalne i bolesne, konieczność wycięcia choćby zdania, że z aktualnego projektu wywalam CAŁE ROZDZIAŁY. Bo to się robi przy pracy na wczesnych szkicach. Najpierw pisze się dużo za dużo, a potem się TNIE.
Ale tak istotną informację, na której opiera się generalnie porażka 60% tekstu (bo 40% to słaby POV), rzucacie mimochodem w podsumowaniu.
I’m speechless.
dlaczego udało wam się to napisać tak, jakby to była krytyka? – Tam nic takiego nie ma.
Usuńniby widzicie jakieś błędy POV-owe, ale w ogóle tego z tym nie wiążecie, przez co autor też w sumie nie wie, skąd się wzięło to potknięcie. – Wymagasz od nas niemożliwego.
Zakładasz z góry, że wiesz, że odnajdujemy się w twoim świecie i znamy podstawy charakterów postaci. Że wiemy, że Lue jest taka i taka, więc na pewno zauważymy, że w jakiejś scenie jej myślenie może nie pasować, i wskażemy ci gdzie.
Nie.
Ponieważ my nie znamy, nie potrafiłyśmy za bardzo wyczytać z tekstu charakterów postaci, ich charakterystycznych cech, nie mamy na czym bazować. To dlatego w naszej ocenie napisane jest, że raz odbieramy postać tak, a raz tak. Ponieważ ona się tak zachowuje, a my nie wiemy, które z zachowań jest okej. Które mogłoby pasować. Które da się obronić.
Nasza ocena nie jest niczym innym jak analizą twojej pracy. Tylko że ty chcesz, byśmy oceniały to, co masz w głowie. To, jak ty tekst widzisz. To, jakie są twoje postaci w twoim odczuciu. A to jest niewykonalne.
Tekst nie daje nam tego, o czym wspominasz. To dlatego w pierwszym komentarzu napisałam, że część z komentarzy mnie nie interesuje, bo nie widzę ich w tekście. Nawet jeżeli je uzupełnisz jeszcze trzy razy, to nic nie zmieni. Charakterów, zrozumiałych i logicznych sylwetek psychologicznych przedstawionych poprzez POV-y... tego w tekście nie ma, ja tego nie widzę, nie kupuję. Nie widzę podstawy, dlatego tak trudno mi spełnić twoje wymagania odnośnie ocenianego tekstu.
A może da się to przekazać gdzieś indziej, inaczej? TO powinna być część waszej pracy przy analizie tekstu. Nie roztkliwianie się nad póki co. – Powinna i robimy tak w miarę naszych możliwości, kiedy jesteśmy czegoś pewne i wiemy, że rady pomogą autorom. Ale u ciebie praktycznie niczego nie byłyśmy pewne, wszystko jest mgliste, miesza się, zlewa.
UsuńA gdy pojawiają się sugestie, na przykład fragment zaproponowanej sceny dynamicznej albo przekształcone powiedzenie, albo jakieś inne rozwiązanie (na przykład takie, by Lue chociażby pomyślała o złodziejstwie, gdy zauważa brak pieniędzy, skoro jest złodziejką)... To masz pretensje. Że nie zrozumiałyśmy, że śmiałyśmy coś zaproponować, że wszystko nie tak.
Trochę malkontencisz i nie wiesz, czego chcesz.
Dostałaś najlepszą ocenę, jaką mogłam ci napisać [po niej możesz dostrzec to, gdzie czytelnik rozminął się z twoimi oczekiwaniami, a gdzie coś zadziałało]. Okej, trochę ironiczną, ale sama takie pisałaś na WS, sądziłam, że z odrobiną ironii jesteś w stanie sobie poradzić. A dowiedziałam się, że najwyższą poprzeczką, jakiej mogę sięgnąć literacko, to przeczytać Rowling.
Fajnie.
Dobra robota, Nea.
Komuś się odpalił syndrom oblężonej twierdzy, cokolwiek.
OdpowiedzUsuńMożna też przeczytać, bo w wielu miejscach się zgadzam lub nawet wskazuję to, czego dziewczyny same nie skrytykowały. ;) Faktycznie, autor odnoszący się do analizy swojego tekstu to czyste zło wcielone.
UsuńTwój pełen agresji godny pożałowania ton wskazuje na zupełnie coś innego bo to nawet nie pasywna agresja jest już....
UsuńBuziaczki tobie też. ;*
UsuńWydaje mi się jednak, że to przez to, że lecisz w POV i chcesz, żeby było lekko i intymnie jak to w głowie bohatera. – wydaje wam się. Macie takie… podejrzenia? Mętne, ale są! Ja pierdzielę, naprawdę? Nawet pomimo tego, że ten POV jest słaby, niedopracowany i nadal kulejący, to tam JEST. Niezauważenie go… powinni wam wręczyć za to jakąś nagrodę.
OdpowiedzUsuńKażesz go brać na zasadzie po co logika, to fantastyka, stąd podrzędna gospoda w małej wioseczce ma szklane okna (!), materace (!!) w oddzielnych (!!!) pokojach dla gości. Jeszcze rozumiem, gdyby to było w Eravunnah, bo to stolica, ale w jakiejś zapyziałej wsi? – o, wow, udało wam się zabrzmieć mądrze i wkurzająco jednocześnie. Fakt, argument z podrzędną wsią jest dobry i w punkt. Komentarz po co logika… zostawię bez komentarza, bo oburzają was rękawiczki, ale pigułki gwałtu już są ok, więc nie bardzo mam z kim rozmawiać.
Tym bardziej, że Luende była księżniczką, jakieś wykształcenie chyba otrzymała? – to już chyba było zasugerowane, ale Lue była księżniczką krócej, niż nią nie jest. No i na pewno nie była księżniczką Rionelle. Znacie księżniczkę Rionelle. To niby dlaczego Lue miałaby znać zapyziałe wiochy z Rionelle, będąc księżniczką z Karallirre, miasta daleko na północnym zachodzie??
Jadą sobie prosto, w prawo, daleko, a i tak świetnie odnajdują się w terenie. Na jakiej zasadzie? – Keren w Crystalis i jej okolicy nawigował się na podstawie wykształcenia, które was oburzyło, że jest nieprawdopodobne (ale Lue to już powinna wiedzieć, jak nazywa się zabita dechami wiocha na końcu świata, bo była księżniczką). Errie, Cann i Sain trafiają do Castheralu przypadkiem. Przypadkiem. Ale nigdy nie poznacie reszty fabuły, więc wzruszę ramionami.
W każdym razie, chyba nie jest trudno nawigować, kiedy w niebo sterczy ogromna wieża, którą się widzi? Nawet człowiek z najsłabszym w historii zmysłem orientacji powinien sobie poradzić.
Syrop Saina. Jak działał? Do czego w ogóle służył? Jeśli wprowadzasz coś takiego na początku powieści i masz zamiar wrócić do tego po dwustu stronach tekstu, czytelnik prawdopodobnie zdąży zapomnieć, że coś takiego w ogóle istniało. To kolejny zbędny zapychacz tekstu. – to, że chcecie, żeby coś strzelało dwa rozdziały, a najlepiej dwa zdania, dalej, nie znaczy, że tak będzie. Ta wasza ukochana strzelba wystrzeliła niecałe dwa rozdziały po tym, jak skończyłyście czytać. Ogółem ferowanie wyroków w perspektywie całego tekstu, jeśli przeczytało się tylko ułamek, jest strasznie lamerskie, wiecie?
Zresztą, omg, ten syrop pojawił się w logicznej dla postaci rozmowie, nie był okraszony długą i przesadną sceną i… skoro tak w ogóle nie da się tego zapamiętać, to dlaczego akurat na to zwróciłyście uwagę, hmm?
Zresztą istnieje sporo dobrych pisarzy, którzy nie strzelają z tej waszej strzelby raz za razem, tylko rozkładają atrakcje na dużą przestrzeń tekstu. Mogłabym przytoczyć nazwiska, ale to nie klasycy. Za to bardzo poczytni. No, w każdym razie, to, że wy chcecie strzelać od razu jak z karabinu maszynowego, nie znaczy, że ja nie preferuję starych, zacinających się rewolwerów.
Poza tym ten syrop i użycie go tuż po dziesiątym rozdziale to naprawdę najmniejszy problem storytellingu w tym tekście, ale ok. Koniecznie chciałyście użyć tego terminu strzelby, co?
Cały świat i jego bohaterowie są tak śmiesznie łopatologicznie czarno-biali, że chyba bardziej się nie da. – poproszę przykłady. Nawet nie mam siły robić wam tyrady. Ale przypomnę, że prolog tak jakby sugerował konwencję. Cokolwiek baśniową. Więc pewne elementy… lol. Ale już ustaliłyśmy, że prolog to tak wyrywkowo czytałyście, więc ok.
Dajcie mi przykłady. Chcę przykłady disneyowskiej Aylee śpiewającej ze zwierzątkami, Eidena zachowującego się jak książę szukający Śnieżki, Saina jako myśliwego z Czerwonego Kapturka i tak dalej. Chcę konkretów. Bo tego jednego nie umiecie mi dać.
W analizach rozdziałów tego nie było, więc wygląda na to, że wymyśliłyście to sobie teraz. Na jakiej podstawie?
Jeśli ktoś jest zły, to jest zły do granic możliwości (że ciemny musi być nawet jego kawałek podłogi) – czyli wychodzi na to, że Castheral to jest ten zły.
OdpowiedzUsuńI w ogóle, do czego pijecie? Do Zandera, który tak wam się podobał i jest antagonistą? W analizie rozdziałów go lubiłyście, a teraz już się zgadzacie, że jest naprawdę słabą postacią?
Czytałyście w ogóle tę ocenkę?
Jednak czy musi być taka za każdym razem do granic możliwości? – ale kiedy jest do granic możliwości?? Sprawdzenie dziwnych dźwięków to granice możliwości?? Borze, a jak poszłam w środku nocy, uzbrojona w miotłę, bronić koni przed pieprzniętym, pijanym stajennym, to byłam infantylna do granic możliwości?? Przecież to wypisz-wymaluj zachowania, które zdarzają się Errie.
A że tak przypomnę – gdy pierwszy raz poszła sprawdzić, co to za dźwięki, to była Raven. Nie stało jej się nic złego, a nawet zyskała koleżankę. Trochę martwą, ale jednak.
W dziesiątym rozdziale, gdy idzie sprawdzić, co to za hałas, ma pełne prawo podejrzewać, że spotka kolejną duszę albo coś takiego. Gdyby za pierwszym razem prawie zginęła, to inna rozmowa, ale w tej sytuacji? 10/10, would do this again.
Do Luende mówią kwiatuszku i są paczką zabawnych wujaszków o jeszcze śmieszniejszych ksywach. – no jo, wszyscy chóralnie tak do niej mówią, wcale nie sam szef, który w dość oczywisty sposób jej ojcował. Szkoda, że nie zwróciłyście na to uwagi przy analizie tekstu, bo teraz to takie dość… hm. Dziwne. I w ogóle, śmieszne ksywki. Krótki to śmieszna ksywka. Może dlatego, że ma małego. Albo dlatego, że ma jedną nóżkę mniej. Spodziewałyście się czego? Gradowej Chmury albo Tygrysiego Oka? Że niby ci źli i mroczni złodzieje mają być literacko kreatywni z ksywkami?
Udaje jej się, ale ledwo, z jakim wysiłkiem i dumą z siebie, że coś jej wyszło, jakby nie wiadomo było jakim wyzwaniem? Dlaczego jej to robisz? Przez to jest tak życiowo kulawa, że gdy dochodzi do momentu, w którym musi uciekać, zastanawia się, jak sobie poradzić, gdzie się schować, skąd wziąć pieniądze i... przelicza drobne. Jej mentalność nie jest w żaden sposób złodziejska, a postać zapewnia nas, że jest złodziejką z przeszłością, ma przyjaciela złodzieja, z którym zjadła beczkę soli. – wasza niekonsekwencja jest zachwycająca. Najpierw radość, że niepewność Lue jest taka prawdziwa i ludzka. Potem pretensje, że… jest niepewna? W ogóle nie chcecie przyjąć do wiadomości, że Lue może nie chce tego robić i nie jest chętna, i generalnie wolałaby nie? Że nie jest do tego stworzona i po prostu to jej nie wychodzi? Ale jest Mary Sue. No to dlaczego jest w czymś kiepska? Mary Sue chyba nie wolno być w czymś kiepską. Albo osiągać coś z wysiłkiem. HMM.
Odnośnie tego przyjaciela-złodzieja, Jack jest jedną z większych lebieg w gildii. Co chyba było dość jednoznacznie zasugerowane parę razy. Lue się z nim przyjaźniła właśnie dlatego. I dlatego, że byli w podobnym wieku. W każdym razie, to urocze, że w waszym mniemaniu postaci, które nie zachowują się tak, jak sobie życzycie, są głupie.
Dlaczego Luende nie ogarnia swojej mocy trochę bardziej lub nie interesowała się nią trochę wcześniej? – i jeszcze niedawno byłyście oburzone, że opanowała wysyłanie listów, bo to się jej przydawało. Druga część pytania jest stosunkowo w punkt, ale tylko w kontekście egzaminu (co zresztą też dałoby się obronić, ale mi się nie chce). Ale po prostu się zdecydujcie. Może czy nie może znać ograniczenia swojej mocy? Bo wygląda na to, że we wtorki tak, ale w środy już nie.
Jeżeli któryś z fragmentów miałby nie ulegać zmianie w nowej wersji, to właśnie tamten, właśnie ze względu na POV Luende. – och, jak ja was zmartwię, ale żaden z fragmentów z tego tekstu nie przetrwa. Wszystko, każde słowo, to już stygnący trup. Zresztą tam POV też był słaby, nie żeby coś, ale znowu nie chce mi się szukać cytatów. Zresztą wam też się nie chciało, to czym ja się martwię.
I w ogóle, do czego pijecie? Do Zandera, który tak wam się podobał i jest antagonistą? – Znamy go z jednej sceny, nie możemy o nim powiedzieć za wiele. Napisałam, że wydaje się godnym antagonistą, że daje wrażenie poważnego i tak dalej. Ale wszystkie te kursywy i sama nazwa Ciemnego Dworu bardziej wskazuje na to, że to jest wielki antagonista, bo wskazuje to narracja i każesz mi tak myśleć. Ciemny kawałek odnosił się do nazwy dworu.
UsuńNajpierw radość, że niepewność Lue jest taka prawdziwa i ludzka. Potem pretensje, że… jest niepewna? – Tak, bo na tamtym etapie oceniania miałyśmy o niej mniej informacji niż w podsumowaniu, gdy już trochę czasu od kradzieży minęło i Lue pojawiała się w kolejnych scenach, dających jakieś nowe dane. Wydawało nam się, że skoro to złodziejka z bagażem doświadczeń, mogłaby umieć w złodziejstwo bardziej, co zresztą byłoby fajne. Kreować postaci kobiece, które nie są słabe w wykonywanej profesji. Na moje oko brakuje ci pewnych, stabilnych postaci, a Lue mogłaby w pewien sposób taka być. Skoro nie daje rady w magię, mogłaby popisać się w innej dziedzinie, a robisz z niej ofiarę na różnych płaszczyznach jednocześnie.
Odnośnie mowy pozornie zależnej innych postaci, nie jestem w stanie powiedzieć niczego więcej poza tym, że wszystkie brzmią podobnie, nie mają żadnych charakterystycznych cech swoich stylizacji językowych. – owszem, zgadzam się. To prawda. Na tamtym etapie byłam w to naprawdę kiepska. Teraz jestem kiepska trochę mniej. Tak to jest, ludzie się rozwijają.
OdpowiedzUsuńAle fascynuje mnie to, że Skoia w komciu do Koh sugeruje, że mam jakieś stylizacje w tekście. Excuse me, czytamy inne teksty? Skoia ma jakieś dwie wersje Legendy, lepszą i gorszą??
nie zasłużyła sobie za całonocną ucieczkę nawet na czystą wodę – wiecie, że to nie jest problem dla konia? Wiecie, że konie nie piją językami? Konie piją wodę, cedząc ją przez wargi i zęby, żeby odseparować wszystkie nieczystości. Wskażcie mi, proszę, idealnie czyste i uzdatnione do spożycia zbiorniki wodne w naturze, bo aż jestem ciekawa.
No i co Lue miała zrobić z tym korytem, spędzić całą noc, wylewając wodę z cudzego koryta, a potem szukać studni, żeby ją tam nalać? O ile znalazłaby jakąś miskę albo wiadro.
O ile te wszystkie typowo fantasy są okej, – aha, czy legitne w fantasy są tylko te nazwy, których nie umiesz wymówić. Dobra wskazówka na przyszłość, muszę używać więcej apostrofów i dziwnych zbitek literowych. Jak sobie każdy połamie język, to dopiero dobrze zapamięta nazwę.
No i ta ocenka, chociaż było powiedziane, że nie wystawicie noty dla tekstu po dziesięciu rozdziałach. Śmiechłam. Można wam wierzyć, dziewczyny, bez kitu.
Ta ocenka to mi zwisa i powiewa, Legenda powinna dostać jeszcze niższą notę, ale sama wasza słowność i ten profesjonalizm to aż miód na moje serce.
Pewnie powinnam zrobić jakieś podsumowanie, czy coś. Mam ponad 31 stron komentarza, tyle że pisane dość małą czcionką, pewnie Timesem normalnej wielkości byłoby koło 40 stron.
Z tego też powodu nie chce mi się trzaskać podsumowania tego komcia. Powinnam sobie trzasnąć sprawdzenie temperatury, bo jakoś zawsze mi rośnie, kiedy odpowiadam na tę ocenkę.
Ale fascynuje mnie to, że Skoia w komciu do Koh sugeruje, że mam jakieś stylizacje w tekście. Excuse me, czytamy inne teksty? Skoia ma jakieś dwie wersje Legendy, lepszą i gorszą?? – Jakieś stylizacje na pewno gdzieś tam masz. xDD
Usuńnie zasłużyła sobie za całonocną ucieczkę nawet na czystą wodę – wiecie, że to nie jest problem dla konia? – Nie wiemy. I pewnie większość czytelników też nie, dlatego uzna, że to było zwyczajnie nieuprzejme.
Pewnie powinnam zrobić jakieś podsumowanie, czy coś. (...)Z tego też powodu nie chce mi się trzaskać podsumowania tego komcia. – Jestem niezmiernie wdzięczna. :)
"Co więcej, twoi bohaterowie bardzo mało się od siebie różnią. W większości wypadków można byłoby wymienić Saina na Eidena albo Aylee na Cannetille i zupełnie nikt nie zauważyłby różnicy. Nie mają żadnego charakterystycznego słownictwa, żadnych przyzwyczajeń, zainteresowań, nic." - Roku panskiego 2014, just saying :D
OdpowiedzUsuńLece do domu, byc moze wieczorem uda mi sie jeszcze wrzucic tu szerszy komentarz, bo uwag mam ze ho ho :D
Ale! Jedna kwestia, bo nie zasne. CZY BYL KURZ?!?!?!?!?! :D
Bardzo mi miło, że moja czołowa fanka się tu pojawiła.
UsuńNiestety, muszę cię rozczarować, ten tekst nie jest tym, który czytałaś ty. Od tamtego czasu został przepisany. Jedynie rozdział pierwszy zachował stosunkowo mało zmienioną narrację, fragment Arryka w prologu... i to chyba wszystko?
Część motywów i wątków się zmieniła, całe rozdziały wyleciały (co nie pomogło, ALE), także, jasne, możesz komentować, ile tylko dusza zapragnie, no ale to będzie nabijanie zbędnych znaków, bo ten tekst został przepisany. Dysponowałaś starą wersją. Ja jej już nie mam, zresztą do tamtej wersji już ci się chyba odnosiłam, nie?
Wlasnie ze wzgledu na to przepisnie mam jakis miliard pytan! Naprawde mam nadzieje, ze zdolam je zadac wieczorem.
UsuńCzy ty naprawdę uważasz, że każdy, kto kiedykolwiek skomentował twoje opko czy w inny sposób się do niego odniósł, jest twoją, hohoho, ironia, największą faneczką czy chorobliwie śledzi twoją działalność? XD (Wciąż pamiętam tę dramę, kiedy Gaya w jakiejś ocence śmiała w ogóle wspomnieć Legendę, comedy gold). Nie uważasz, że to pewna megalomania?
UsuńMam takie subtelne wrażenie, że Gayi mogło właśnie chodzić o to, że niby ten tekst miał być przepisany, tymczasem jak widać, niewiele się zmieniło.
Jeśli chcesz rozwiać wątpliwości, to może podeślij prywatnie całość nowego :P.
Przez ocenkę przeczytałam wszystkie rozdziały dostępne na twoim blogu (części pierwszej i kolejnych) i szczerze, pod tym względem zgadzam się z dziewczynami - główne zarzuty są wciąż takie same. O czym zresztą pisałam niżej, więc nie będę się powtarzać.
O rety, pobijamy rekordy z oceny Innej Wersji. No ładnie, po tylu latach...
OdpowiedzUsuńNa razie zaprzestałam odpisywać, bo muszę też trochę popracować, ale jak znajdę chwilę, to wrócę.
Jasne, nie ma sprawy.
UsuńCo do rekordów, polecam się! <3
Buhaha, no tak. Poszłam pracować. Mhm. Chyba odpisywać na odpowiedzi do komciów (zamiast robić nowe komcie?). Sko... Jeszcze godzina, weź chociaż te oferty podrukuj...
UsuńSprowadzam Sko na złą drogę. xD Podrukuj, podrukuj, moje komcie nie poznikają. Spokojnie będziemy mogły kłócić się dalej. :D
UsuńLudzie dorastają, znajdują pracę, wiodą poważne życie, blogaski odchodzą w przeszłość, a pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
OdpowiedzUsuńTak mnie podekscytowała ta ocenka, że aż musiałam ją pokazać Gayi i innym. Zawsze to miło, kiedy 180 stron twojej pracy nie idzie na marne :P.
Może nie wszystkim w ocence się zgodzę, ale widzę, że główne problemy po latach są takie same. Zmieniłaś kilka kwestii merytorycznych, żeby na ich miejsce cisnąć za to nowe bzdury. Wciąż koszmarna nuda. Opisywanie nieistotnych pierdół. Rozłażąca się w szwach konstrukcja świata. Nijacy, nieodróżniający się bohaterowie istniejący w próżni (pod względem stosunków z innymi). Moralność ciosana toporem. Uproszczenia na poziomie bajki. Wyjaśnianie w komciach rzeczy, które powinny być oczywiste w tekście, zresztą mocno kulawe. I tak, Luende to wciąż najwyraźniej mroczna Mary Sue. A kiedy ktoś po raz kolejny ci to, Nea, powie, znów zdziwienie i oburz, jakby ktoś ci co najmniej matkę śledziem pobił, choć przecież wcale nie uważasz tego tekstu za dobry. Po co w takim razie zgłaszasz go do ocen? Żeby pokazać swoją moralną wyższość?
To w twoich komciach przebija pogarda do innych. Nie powiem nawet, że to pasywna agresja, bo jest to agresja najzupełniej jawna.
Nie będę marnować życia na dyskutowanie z wszystkimi głupotami, ale moje personal fav to chyba to:
„to urocze, że informujecie mnie, jak wyglądają zamki. Aż otarłam łzę wzruszenia swoim dyplomem ze sztuki mediewistycznej” – To urocze, że musisz się pochwalić swoim wykształceniem, najwyraźniej uprawomocnia ono wszystkie błędy w tekście (tak, pamiętam, że było tam mnóstwo bzdur odnośnie mediewizmu również – a w dawnej wersji, którą oceniałam, ten zamek naprawdę stał pośrodku niczego, najwyraźniej zmieniłaś to po naszej sugestii).
Ponieważ widocznie to argument ostateczny – ja mam dyplom polonistyki na 5 i parę innych rzeczy, a uważam, że to opko posysa, to może wyrzucisz je do kosza?
MBTI – XDDDDDDD MBTI to efekt horoskopowy, który u środowiska psychologów/naukowców budzi tylko śmiech, zaorany dziesiątkami poważnych badań. Fajnie też, że musisz tłumaczyć innych nadawanie bohaterom jakichś wyimaginowanych cech w komciach, bo w tekście tego oczywiście nie ma.
Dokładnie o tym pisałyśmy ci w ocence (jak o milionie innych zarzutów, które wciąż są takie same). Twoi bohaterowie mają po jednej cesze, właśnie typu tych, które wymieniasz, to jest księżniczka, wilkołak, sierotka z lasu. Ale one są czysto zewnętrzne. Gdyby nie to, byliby nie odróżnienia. Z samych dialogów, povów, opisów postaci nigdy nie byłabym w stanie powiedzieć, do kogo się odnoszą czy kto je wypowiada.
Jasne, wypowiadam się na podstawie tekstu starego, fragmentów z oceny i tych rozdziałów dostępnych na twoim blogu. Tylko że no właśnie, widzę z nich już, że mimo szumnych deklaracji o przepisaniu nivil novi sub sole (jak już tak elokwentnie jest dodać wstawki z innych języków)
No, ogólnie to miło widzieć jakąś dramę i ałtoreczkowy oburz (na tych komciach można grać w bingo), jak za starych dobrych czasów.
a w dawnej wersji, którą oceniałam, ten zamek naprawdę stał pośrodku niczego, najwyraźniej zmieniłaś to po naszej sugestii - rozumiem, że powinnam się wstydzić, że próbowałam z tym tekstem pracować? Ok.
UsuńPo co w takim razie zgłaszasz go do ocen? Żeby pokazać swoją moralną wyższość? - zrezygnowałam z tej oceny. Dziewczyny chciały wrzucić fragment oceny, a mnie też było głupio, żeby wyrzuciły tyle roboty do kosza. Tak, jestem taka niemądra, jak mogłam się zgłosić, a potem zmienić zdanie. No, życie.
W ogóle, szczerze rozczula mnie to, że tak wiernie śledzicie moją internetową aktywność. Ocieram łezkę wzruszenia.
Próbowałam napisać ten komentarz w tramwaju (nie wyszło, skasowało mi komcia, a ja prawie minęłam swój przystanek), jak wracałam z pracy, bo przywiodła mnie tu obietnica dramy i słyszałam, że masturbujemy się tu nad swoim wykształceniem. Dlatego wpadam tylko powiedzieć, że jestem poważnym magistrem archeologii, w dodatku pisałam pracę o zamkach, dlatego makao i po makale, nawet nie próbujcie z tym handlować. W każdym razie – nie, nie można wkładać sobie do opka dowolnych wynalazków z przestrzeni wieków, tłumacząc to tym, że „to mój tekst, a w ogóle to F A N T A S T Y K A”, bo w ten sposób równie dobrze można do opka traktującego o średniowieczu wrzucić rakietę kosmiczną i wyjaśnić to w taki sam głupi sposób.
UsuńMam nadzieję, że pomogłam.
Wybitnie. Dziękuję, Dę. Ciekawe, że nie miałaś do magicznych komunikatorów zastrzeżeń, kiedy to czytałaś.
UsuńMiałam do Twojego opka kilogram i pół zastrzeżeń, ale tbh nigdy nie widziałam sensu w dyskusji, bo na każdą uwagę miałaś gotową garść wymówek. Na nieścisłości historyczne zwracałam Ci uwagę mnóstwo razy, zawsze miałaś to samo wytłumaczenie. I get it, świetnie piszesz, to gdzie ja tam, plebs jakiś, komentować śmiem cokolwiek.
UsuńCałej ocenki i komciowej dramy nie miałam czasu jeszcze przejrzeć, pewnie też nieprędko ten czas znajdę, ale, znając życie, moja tęsknota za dramkami pewnie mnie tu przyciągnie. A teraz się ulatniam, bo mam trochę rzeczy do zrobienia. :v
xoxo
"rozumiem, że powinnam się wstydzić, że próbowałam z tym tekstem pracować? Ok" - Nie. Przeczytaj może jeszcze raz mój komentarz, bo najwyraźniej nie zrozumiałaś, do czego mam zarzuty, jak zresztą widać też w wielu twoich wypowiedziach powyżej.
Usuń"W ogóle, szczerze rozczula mnie to, że tak wiernie śledzicie moją internetową aktywność" - XDDD Wybacz, że cię rozczaruję, ale zerkam na ocenki, też zresztą sporadycznie, a nie każde twoje pierdnięcie w sieci ;).
Mhm.
UsuńDobrze wiedzieć, że mnie drastycznie poprawiałaś, tylko w myślach.
Ok, dobrze. Kiedy cię potraktowałam jak plebs, to też sobie nie przypominam, ale fajnie to tak nagle wyciągnąć w komciach na stronce z ocenkami.
Jeszcze raz dziękuję za twój wkład, obawiam się jednak, że skupię się na dyskusji ze Sko.
Ta dyskusja tak pięknie nadaje się na sznaucerkowe kółka...
OdpowiedzUsuńCześć, misiaki! c: Nie oczekujcie z mojej strony żadnych komentarzy, bo nie mam zamiaru dyskutować z kimś tak dalece agresywnym, wręcz wściekłym i na siłę doszukującym się we wszystkim personalnych wycieczek. Dobrze ktoś wyżej zauważył, że to zakrawa o syndrom oblężonej twierdzy. Brakuje chyba tylko oskarżeń o głód na świecie i kopanie szczeniaczków, bo obśmiewanie się z osób niepełnosprawnych, subkultur i innych wszelkich świętości, zdaniem autorki, już jest.
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć – żałuję po stokroć, że poświęciłam tyle czasu tylko po to, żeby autorka przyszła wylać tu swoje frustracje i dać upust złości, pisząc jakże niewybredne komentarze. No tak, tak, opko złe, ale autorka jedna może tak o nim mówić, wszak reszta jest niegodna. Szkoda czasu i nerwów na megalomanię kogoś, kto na każdą uwagę znajduje światłe tłumaczenie, reszta zaś to banda matołów, która nie pozna się na geniuszu, nawet jeśli ten ubódłby ich w zadki.
Dobrej nocki!~~
Pzdr,
Sig
Oto ja i mój milion pytań! Choć w zasadzie sprowadzają się do jednego, najważnieszego: Co się zmieniło?
OdpowiedzUsuńNapisałaś potwornie długie opowiadanie, właściwie powieść. Dostałaś gruntowną ocenę. Postanowiłaś opowiadanie poprawić, minęło pięć lat, wróciłaś po nową ocenę u nowych ludzi.
Po to, żeby uznać, że ocena cię nie obchodzi.
WTF.
Odrobina pogardy do nastolatek, osób z niepełnosprawnością -- W 2014 pisałyśmy Na podstawie tekstu nie jestem w stanie określić wieku tej postaci, choćby w przybliżeniu. Zachowuje się tak, jak to jest akurat na rękę autorce, raz jak małe dziecko, innym razem jak starsza nastolatka Czy zmieniłaś coś w tekście by postarzyć mentalnie Errie? Jeśli nie, to nie dziw się zarzutom. To nie jest pogarda dla osób niepełnosprawnych, to zarzut do nieumiejętnej konstrukcji postaci.
bold of you to assume, że opinia zawarta w przytoczonym fragmencie należy do mnie. To wypowiedź bohatera. Który może nie zgodzić się z waszą opinią. Nie neguję wykładu, który mi zrobiłyście – swoją drogą, zaczynacie ładnie pasywno-agresywnie, trochę traktując mnie jak lowkey debila – ale są różne powody, dla których w rzeczywistości Legendy stwierdzenie, które wysnuł bohater, będzie bardziej prawdziwe niż wasze. Na przykład dlatego, że bracia Grimm u mnie nie żyją. ;) No i co z tego? Mamy od razu założyć, że rosół to u ciebie posiłek stały a nie płynny, konie szczekają i aportują patyki a trawa jest niebieska? Jeśli używasz całkowicie normalnych słów opisujących znane nam rzeczy, to albo zrób jakiś słowniczek objaśniający, że jabłko to tak naprawdę wielkie Wahoonie, albo wpleć dyskretneopisy w treść. To nie Skoia jest głupia, to twoja treść ma pewne braki. Weź to na klatę zamiast się silić na złośliwości.
Trochę jednak nie rozumiem użycia kursywy. – cóż, to po prostu… czasami ludzie mówią – albo nawet myślą, mnie też się zdarza – coś akcentując. To nie są zaznaczenia jak w podręczniku to istotne słowo, które pojawi się na sprawdzianie. To nie jest zabieg pod tytułem czytelniku, rób notatki. O ile sobie przypominam, to samo pojawiało się choćby w Potterze, żeby poszukać jakiegoś przystępnego dla was przykładu. Pojazd z Potterem... Wow, just wow. Rozumiem, że szanowna pani tylko Prousta przez bibułkę? Lys, Lyyyyyyys, chyba znalazłam ci najlepszą przyjaciółkę!
Zabieg z kurywą jest w cholerę pretensjonalny i kojarzy się ze słabszymi tekstami. Bo kiedy autor nie potrafi podkreślić wagi słów odpowiednią konstrukcją zdania i wyczuciem chwili, to cóż, musi sięgać po inne zabiegi.
I nawet nie kaszlnął? – no… nie kaszlnął. Mógł. Z jakiegoś powodu skupiłam się tu na innych sprawach. Pewnie dobrze by było, gdyby kaszlnął. Czy gdybym pisała tę scenę teraz, Eiden by kaszlał? Możliwe. xD Skisłam
Do tłumaczenia tych wszystkich kwestii, czy akceptujesz jakąś uwagę, czy ją odrzucasz, nie potrzebujemy wielosłowia mocno pasywno-agresywnego (co nam zarzucasz, a spójrzmy tylko, jak wyglądają twoje komentarze). - no, na tym etapie to jeszcze nie byłam poirytowana. Później, owszem. Rozumiem. Kiedy masz spokój lotosa na tafli jeziora, pogardliwie rzucasz dyskutantom, że no, na waszym poziomie to może ten Potter...
Czy wykorzystywanie w POV-ach dziwnych wyrażeń jest okej? - oczywiście, że tak, przecież to POV. POV usprawiedliwia słabą narrację? No nie sądzę.
OdpowiedzUsuńKilka chwil temu utykał. Kilkukrotnie rąbnęło nim o glebę. Moment temu doszło do jakiegoś wybuchu, z którego tylko on się podniósł i jakby nigdy nic po prostu sobie biegnie? – myśl o tym, że przeżyje, dodała mu jakiejś motywacji? W sensie, napisałabym to teraz inaczej, pewnie nie byłoby mu tak łatwo, ale historia – nie tylko fikcyjna – zna przypadki ludzi poważniej rannych, którzy jakoś uchodzili z życiem. A jak już ustaliłyśmy, Eiden magicznie wyszedł ze wszystkiego prawie bez szwanku. Kulejący człowiek pobiegnie. Jakoś. Widziałam na własne oczy. Kwestia tego, jak to napisałam, ale to jest tak jakby druga strona medalu całego tekstu. No bo wszystkie wiemy, że napisane jest słabo.
Skoro dobrze wiesz, że ten fragment jest słaby, to nie rozumiem po co próbujesz go bronić.
o jest jednak mój poważny problem. Przegadanie. Nadmiar scen. Z tego jeszcze nie wyrosłam, ale walczę. Kiedy właściwie powstała oceniana tu wersja?
jesteśmy w POV-ie. Subiektywną narracją postaci. Gdybym pisała na okrętkę, literacko-akademicko, każde zdanie, ta rozpasana historia nie byłaby tetralogią, tylko chyba sagą. Mam wrażenie, że próbujesz przekazać, że język literacki równa się potwornemu wodolejstwu. E no nie.
estem ciekawa, w którą stronę tym tokiem myślenia chciałybyście pójść. Takie rzeczy nie mogą istnieć w takim opku, bo to się nie pokrywa z linią historyczną Europy? A może takie rzeczy nie mogą istnieć, chyba że wytłumaczę szczegółowo proces produkcji i wymyślania takich rękawiczek?
To teraz ja zadam pytanie. Skoro mogę mieć wilkołaki i upadłe anioły, a nie muszę wykładać ich pochodzenia, skoro mogę mieć magów, magię, magiczne egzaminy, podróże dusz między ciałami, i przyjmujecie to za część tego świata… Och, och, moje ulubione sznaucerkowe kółko: po co logika, piszę fantasy! https://1.bp.blogspot.com/-6_NBnW216z8/Uhj-YUavDqI/AAAAAAAAATc/vrmYNAkyXQQ/s200/o+logika.png
Nie, Errie nie jest autystyczna ani opóźniona w rozwoju, ani nic takiego. A nawet gdyby była, dlaczego to brzmi tak, jakby to było oburzające i nieodpowiednie? Aż mną trzepnęło, kiedy to przeczytałam. Podpowiem: nie jest oburzające pisanie o osobach niepełnosprawnych. Ale ty (deklaratywnie) nie piszesz o osobie niepełnosprawnej, a o szesnastolatce zachowującej się tak, jakby miała o dziesięć lat mniej.
Errie zachowuje się w moim odczuciu zwyczajnie niedorzecznie i nie mam pojęcia, z czego to wynika. Zaczęłam na poważnie się zastanawiać, czy może nie chodzi o jakieś jej opóźnienie w rozwoju, o którym więcej opowiesz dopiero później. – ok, w takim razie ja zacznę się na poważnie zastanawiać, czy może po prostu nie spotkałyście zbyt wiele szesnastolatek, o czym dowiem się później. Tyle mam do powiedzenia na ten temat, żeby nie być już bardziej niemiłą. Dwie wersje powieści, dwie oceny oddzielone pięcioma latami, ten sam odbiór postaci przez dwa różne zestawy oceniających. Tyle mam do powiedzenia na ten temat, żeby nie być już bardziej niemiłą.
Luende to ogólnie ciekawa postać, ale żałuję, że momentami popada w stan emo nastolatki. – pogarda dla subkultur, checked. Może i napisane słabo było, ale wasz komentarz… hm. No cóż, żenometr zaraz wstanie z martwych, żeby móc wybuchać ponownie. O proszę, w 2014 ci to porównanie nie przeszkadzało.
OdpowiedzUsuńA na sam koniec, zauroczyło mnie najpierw może ktoś jej coś dosypał (czyli mogę mieć tabletki gwałtu, ale obcisłych rękawiczek już nie) Ludzie i niektóre zwierzęta korzystają z narkotyków od zarania dziejów, komentarz jak kulą w płot.
Doskonale, zacznijmy więc od tego, że serdecznie dziękuję za przytoczenie mi angielskich odpowiedników, w końcu jestem niewykształconą dziołchą ze wsi (gnój i te sprawy), jakże mogłam wiedzieć, co czynię. Jesteś dziewuchą, która ma problemy ze skonstruowaniem wypowiedzi pozbawionej angielskich wtrąceń.
Nie lubię też przeświadczenia, że jeden człowiek na świecie powiedział wszystko, co się da w danym temacie, i należy ślepo robić tak, jak on uważa za stosowne. o.O Panie Bralczyk, nie będzie mi pan mówić jak mam stosować ortografię i gramatykę!
Jezu, to tak wiele tłumaczy.
Najbardziej zachwyca mnie jestem pewna, że bardzo się przyda. Hmm. Jakim cudem uwagi, które mogą być naprawdę merytoryczne i przydatne, teraz lub w przyszłości, udaje wam się ubrać w takie słowa, że aż po prostu człowiekiem trzepie i czuje się, jakby jakieś cholerne bóstwa raczyły na niego splunąć? Wow, to talent, wpiszcie sobie w CV. Ja bym powiedziała, że nie umiesz przyjąć krytyki i niewinne zdania odbierasz jako wyjątkowo złośliwy atak, no ale to ja.
to urocze, że informujecie mnie, jak wyglądają zamki. Aż otarłam łzę wzruszenia swoim dyplomem ze sztuki mediewistycznej (...)Le gasp, w ogóle, jak coś w fantasy może odbiegać od średniowiecza, wiem-wiem. Jestem strasznie złym człowiekiem i w ogóle nie wiem, co robię. (...) I, borze, kto wam powiedział, że to się dzieje w średniowieczu. Kto wam powiedział, że fantasy musi być w średniowieczu. Kto zrobił wam taką krzywdę?? I dlaczego w takim razie nie kwestionujecie ani Ognistego, ani Lue, ani magii, ani niczego, czego nie było w średniowieczu, a jest tutaj, razem z cholernym magicznym komunikatorem??? Pomijając już, że wczesne średniowiecze ma się nijak do późnego... Każdy wynalazek naszego rzeczywistego świata jest w tej rzeczywistości osadzony. Jakaś potrzeba doprowadziła do jego wynalezienia, jakaś technologia umożliwiała produkcję, jakoś wpływał na to w jaki sposób ludzie żyli i funkcjonowali. Po coś były podzamcza, z jakiegoś powodu nie było szklanych okien w wiejskich karczmach. Jeśli chcesz lekką ręką namieszać i dać czołgi obok lepianek to wolna droga, ale albo jesteś w stanie to jakoś sensownie uzasadnić, albo twój świat przedstawiony trzyma się na ślinę i sznurek.
Swoją drogą, do tego momentu trochę się wynudziłam, na chwilę się zainteresowałam, ale nawet akcję, gdy Aylee odpływała i była jakby w transie, przegadałaś. W trakcie, kiedy bohaterce dzieje się coś dziwnego i próbuję się w nią wczuć, wyobrazić sobie jej wykrzywioną od bólu twarz i współczuć dziewczynie, Eiden w swojej narracji zatrzymuje nagle czas antenowy i… wspomina, co działo się kilka lat wcześniej w trakcie treningu. Rozumiem, że to może być ważne, ale wtrącanie czegoś takiego podczas cierpienia Aylee odwraca uwagę, kompletnie mnie rozprasza. Na dodatek piszesz o tym, czego Eiden zrobić nie może (interweniować) i tłumaczysz dlaczego. Ja jednak wolałabym dostać obraz tego, co i jak robił w trakcie trwania akcji. Ostatnie, czego chcę, to wchodzić mu do głowy i przerywać scenę na rzecz czegokolwiek innego niż to, co dzieje się tu i teraz z Aylee. – jeśli ktoś doznał podejrzanych wstrząsów sejsmicznych, to spokojnie. To tylko moja wiara pierdzięlnęła w glebę z siłą meteorytu.
OdpowiedzUsuńZwykle starałam się cytować krótkie fragmenty, ale ten gem zasługuje na szczególną uwagę.
Eiden w swojej narracji. Eiden w swojej narracji. Czyżbym słyszała… Eiden w swoim POV-ie?? Eiden w sytuacji, kiedy przedstawia wydarzenia z własnej perspektywy, selekcjonując je według własnego klucza i nazewnictwa widzianych zjawisk? Eiden, który ma swoje reakcje, inne niż u ludzi, którzy nie są Eidenem, który w takich chwilach reaguje w sposób tożsamy z jego osobowością.
I macie pretensje, że jesteśmy w jego głowie. Nie, mają pretensje, że zabiłaś jakąkolwiek nadzieję na akcję retrospekcją i ględą.
Ach, no i wilkołaka łykacie bez zastanowienia, chociaż nie było ich w średniowieczu? Jestem w szoku.
Po co logika, piszę fantasy x 2. Wprowadzenie magii sprawia, że mogę położyć laskę na konstrykcji świata przedstawionego. Tyle że nie.
niż żywi i ludzcy Eiden czy Keren – wiecie, co oznacza ten fragment? Że nie lubicie postaci. Ale są dobrze skonstruowane. Po prostu ich nie lubicie. A to nie jest błąd autora, naprawdę. Nie jestem pewna, na czym opierasz wniosek, że postaci są dobrze skonstruowane?
Ciemny Dwór? Naprawdę? Do tej pory w tekście mamy same finezyjne nazwy ze świata fantasy (i, no dobra, Jutrzenkę), a tutaj znów pojawia się jakiś jeden odczapowy motyw rodem z bajki Disneya. – na tym etapie tekstu tego nie wiecie, ale to jest nazwa nadana temu miejscu po przejęciu władzy przez Zandera. Pospólstwo nie jest zwykle zbyt wyrafinowane w wymyślaniu nazw.
A tak w ogóle co niby jest złego w Disneyu? Schematyczność?
Ale na tym etapie ocenki to ja się serdecznie cieszę, że nie lubicie moich postaci. Dobrze to o nich świadczy. Nie powiedziałabym...
W sensie, ta ocenka to mi koło dupy lata To po cholerę zawracasz ludziom głowę swoim tesktem?
Nie rozumiem, czemu uznałaś tę ocenę za marną, skoro z większością komentarzy zgadzasz się co najmniej w połowie.
Ciąg dalszy być może nastąpi, bo nie przekopałam się jeszcze wcale przez wszystkie komentarze, ale przestaję już widzieć na oczy.
Ten wasz limit znakow jest okrutny.
OdpowiedzUsuńTo nie nasz D: my mamy na maksa, to Blogger już nie daje rady.
Usuń(O rany, ile tu się wydarzyło. Ja wrócę do tego jutro w pracy, bo dziś to miałam na głowie przygody kota-znajdy i trochę już mnie ta głowa boli).
Przypomniało mi się, że ja też mam jeszcze jedno pytanie.
OdpowiedzUsuńTe kilkadziesiąt pełnych agresji komentarzy napisałaś dlatego, żeby pokazać, jak bardzo cię ta ocenka nie obchodzi, co bezustannie podkreślasz, czy istnieje jakiś inny powód? (poza zrównaniem z ziemią głupiego plebsu, który się nie zna, bo czyta co najwyżej Pottera, przez panią historyk sztuki z dyplomem)
Dzien dobry!
OdpowiedzUsuńPo czym wnioskuję? Tekst jest skończony i wymuskany pod względem poprawności językowej do granic możliwości, jakby przeszedł co najmniej przez trzy bety i odleżał swoje w szufladzie, i znów był poprawiony. – dlaczego udało wam się to napisać tak, jakby to była krytyka? Jak śmiesz mieć poprawnie napisany tekst, tfu! MARY SUE.
I fakt, to straszne, starać się popracować ze swoim tekstem najlepiej, jak się umie w danym momencie. No normalnie was obraziłam, dając wam możliwie mało krzywdzący oczy tekst. Zastanawiam sie, czy isnieje jakakolwiek wypowiedz, ktorej nie potrafisz odebrac jako ataku na niewinnosc i niepodleglosc.
Wydaje mi się jednak, że to przez to, że lecisz w POV i chcesz, żeby było lekko i intymnie jak to w głowie bohatera. – wydaje wam się. Macie takie… podejrzenia? Mętne, ale są! Ja pierdzielę, naprawdę? Nawet pomimo tego, że ten POV jest słaby, niedopracowany i nadal kulejący, to tam JEST. Niezauważenie go… powinni wam wręczyć za to jakąś nagrodę. Naprawde sadze, ze przejscie sie na spacer przed pisaniem odpowiedzi mogloby ci dobrze zrobic. Bo to tylko jeden z wielu przykladow na to, ze jestes tak poirytowana, ze w ogole nie rozumiesz co probuje ci przekazac autorka oceny. I nie jest to wina autorki.
Zresztą istnieje sporo dobrych pisarzy, którzy nie strzelają z tej waszej strzelby raz za razem, tylko rozkładają atrakcje na dużą przestrzeń tekstu. Mogłabym przytoczyć nazwiska, ale to nie klasycy. Za to bardzo poczytni. Kto, ach, kto?
Tlumaczenie sie w komentarzach, ze dana postac miala ukryte motywy, slaba glowe do piwa czy co tam jeszcze, intensywnie kojarzy mi sie z rewelacjami Rowling na temat seksualnosci Dumbledore'a. Albo cos jest w tekscie i broni sie samo, albo zadne latki z komentarzy i Twittera tego nie zmienia i nie naprawia.
Wachlowanie sie dyplomami z kolei przywodzi mi na mysl pania wysoko wyksztalcona doktor habilitowana nauk prawnych Krystyne Pawlowicz, wzor cnot wszelakich.
Na koniec poprosze, zeby ktos zrobil mi kolko w dobrej, starej, sznaucerskiej szkole. Z napisem: Tak dziala POV!
Ocenka jest taka sobie, miałabym kilka uwag, chociaż z większością przytyków się zgadzam. Niektóre ubrałabym w inne słowa albo coś takiego. Nie wiem, mój mózg działa dziś na trochę wolnych obrotach (nie żeby kiedyś działał szybciej).
OdpowiedzUsuńAle absolutnie wiadro cringe’u wylało się na mnie po lekturze komentarzy. Choćbym przeszła Wrocław wzdłuż i wszerz, to nie starczy mi kilometrów, żeby rozchodzić tę żenadę.
Gdybym była psychologiem (a nie jestem, chwalmy bora, bo to byłaby katastrofa), zaleciłabym pracę nad agresją, własną samooceną, umiejętnością przyjmowania krytyki i nad doszukiwaniem się *rzucania pogardy* w każdym przecinku.
Po wuju rozcuzla mnie to, jak piszesz, że *nigdy* nie miałam żadnych uwag. Srsly? Od początku zwracałam uwagę na materace, szklane okna, kanapy i inne tego typu głupoty. Zawsze miałaś wyciągnięte totalnie z dupy wytłumaczenie, że to twój świat, twoje kredki, to fantastyka, mogą się mieszać jakieś rzeczy [tu wstaw odpowiednie kółko ze sznaucerka], bo czemu nie. Podczas naszej ostatniej rozmowy na Fejsie chyba nawet do tego wracałam, to obszczekałaś mnie, że co ja mogę wiedzieć, bo już tyle poprawek było w Legendzie, że to nie jest już ten sam tekst. No dobra, wsadziłam mordę w kubeł, bo może faktycznie coś się tak drastycznie zmieniło, że nie powinnam się na ten temat wypowiadać. Po czym wchodzę na WS i NIESPODZIANKA, zarzuty te same, co 5 lat wstecz.
Wisienką na torcie jest to, że X różnych osób mówi ci na temat Errie, że zachowuje się niedorzecznie i jej zachowania są totalnie wyssane z dupy, bo postać zachowuje się tak, jak ci tego aktualnie potrzeba. Komediowym elementem jest tu fakt, że Errie ma podobno 16 lat, Cann 18, ale Cann zachowuje się dużo dojrzalej niż Errie, która momentami zachowuje się jak pięciolatek, który autentycznie myśli, że fajnie byłoby wsadzić się na trzy zdrowaśki do pieca i zobaczyć, co się stanie. Ale nie, jest dobrze napisana, bo tak ci powiedział psychotest z Internetu, nie znacie się, dupa cicho.
W komentarzach ego ledwo mieści ci się w całej objętości Internetu, full ałtoreczka mode poszedł szybciej, niż ja rozpędzam się do lodówki po powrocie z pracy. A to wyczyn. Ten nieśmiertelny ból dupy o każde zdanie byłby uroczy, gdyby nie to, że niemalże graniczy z jakimś zafiksowaniem na punkcie tego, że każdy chce ci dojebać do pieca, atakować cię i w ogóle nie myśli o niczym innym, tylko o tym, jakby tu ponapierdalać się z twojego opka. Zaskoczę cię. Nie jesteś pępkiem Internetu.
OdpowiedzUsuńPo tym, jak rozpowiadałaś otwarcie, że gardzisz Skoią i napierdalałaś się z tego, gdzie pracuje (zabawna rzecz: ciebie prawdopodobnie by tam nie zatrudnili, bo masz za niskie kwalifikacje i nie masz odpowiedniej wiedzy), szczerze się dziwię, że ktokolwiek chciał poświęcić chociaż minutę czasu, żeby machnąć ci tę ocenkę. Choćby pisaną na kolanie. Jesteś obrzydliwie toksyczna i zwyczajnie w opór dwulicowa, bo teraz udajesz, że wszystko spoczko, no co wy.
Nie myśl, że nie wiem, jak napierdalałaś na mnie, jednocześnie udając dobrą psiapsi. Najlepsze były teksty o tym, jak to nie rozumiesz, dlaczego mam więcej komci pod notkami i dlaczego ludzie chętniej mnie czytają z późniejszym *ZUPEŁNIE* niepowiązanym dodatkiem, że no, ludzie na blogaskach to czytają tylko te najgorsze gówna, a dobre opka są pomijane. Wow. Po prostu wow. Naprawdę myslałaś, że jestem *aż* tak głupia, żeby nie dodać 2 do 2?
Ta ocenka lata ci koło dupy tak bardzo, że aż przyszłaś wypluć z siebie kilkadziesiąt pełnych jadu, pretensji i zwyczajnego bólu dupy komentarzy. Bo tak bardzo cię to wszystko nie obchodzi. WTF.
Popastwię się trochę nad komciami, bo brakuje mi w życiu wrażeń. Błędy sponsorowane przez notatnik i to, że jestem zbyt leniwą dupą, żeby sprawdzać, czy nie narobiłam literówek i głupot.
Słucham? Czy ja dobrze widzę, co ja czytam?
UsuńChyba mi smutno.
Chyba nie chcę już książki. Nawet za darmo. Nawet z ładną okładką.
Czytając, zdarza się, że muszę upewniać się, że Eiden to brat Aylee, a Sain – Errie. – szczerze, zupełnie mnie to nie dziwi po tym, jak odkryłam, że nie wyniosłyście z prologu, że to ten zły zaatakował Crystalis. I tak, to jest paskudne i podłe. – przez to wszystko nawet przez moment nie przeszło ci przez głowę, że mogłaś napisać postacie tak słabo, że ludzie zwyczajnie ich nie rozróżniają?
OdpowiedzUsuńBrzmi to trochę jak zabieg z taniego horroru. – zważywszy na to, że nie dotarłyście do fragmentu, w którym niektóre momenty są wytłumaczone, no to cóż. Pozostaje mi przeprosić za moją fabułę?? – Zaskoczę cię, ale jak czytelnik dostanie do czytania opko, które będzie pełne sprzeczności, to raczej nie zobaczy tam geniuszu autora, tylko rzuci książkę w kąt, bo nie będzie mu się chciało czytać 300 stron o bieganiu po zamku tylko po to, żeby na koniec się dowiedzieć, że jakieś randomowe zachowanie miało krztynę sensu.
Czy przez ten otwarty balkon nie powinno wpadać jakieś światło? Poza tym skoro bohaterowie dostrzegają ciszę i ciemność, chłód z przeciągu też mogliby. – nie wiem, może nie zdarzyło wam się wyjść z dobrze oświetlonego pomieszczenia w takie bardzo słabe oświetlone. Najpierw nie widać nic, a po chwili, jak wzrok się przyzwyczaja, zaczyna być widać coraz więcej. To właśnie się stało tu. – A zdarzyło Ci się kiedyś wyciągnąć głowę z dupy? Bo może wtedy pomyślałabyś, że pewnie nie dopisałaś nic o rozjaśnianiu się wszystkiego dookoła i że po prostu, no nie wiem, pozwól mi zgadnąć, źle to opisałaś?
Ponieważ zwykle ludzie w wieku Errie się tak nie zachowują i mają jakąś cząstkę instynktu samozachowawczego, zaczynam się zastanawiać, czy między wierszami nie postanowiłaś w ten sposób przekazać, że Errie jest trochę opóźniona w rozwoju, może lekko upośledzona albo autystyczna i stąd to niedorzeczne zachowanie? – ogółem komentowanie tego fragmentu powinno być poniżej mojej godności, ale chyba jednak się nie powstrzymam, bo poczułam się autentycznie urażona w imieniu osób, które zostały tu wymienione jako pejoratywne przykłady zachowania. – ŁEŁO ŁEŁO BAGIETY JADO, ktoś śmiał wspomnieć, że osoby niepełnosprawne psychicznie mogą nie zachowywać się logicznie, bo mogą nie mieć wypracowanych takich umiejętności, jak określenie zagrożenia i innch rzeczy, bo odbierają je inaczej. Ale nie. Pejoratywne. I chuj. Ktoś poza Tobą w ogóle to tak odebrał? (pytam serio, łaknę odpowiedzi, bo zakładam, że nikt tu nie jest taką amebą, żeby serio źle wyrażać się o osobach autystycznych czy w jakiś sposób opóźnionych)
Brzmi to nieco tak, jakby Sain przełknął później krew. – nie, to POV. – To jest moje ulubione wytłumaczenie na wszystko. Jak coś brzmi źle, to napisz, że to POV. I powtarzaj tak długo, aż sama w to uwierzysz.
Niby konie też mogą być bohaterami i nim zapewne Jutrzenka jest, bo dostała własne imię. – postaram się utrzymać na wodzy swoje osobiste poglądy, ale jest ciężko, bo mam ochotę zrobić wykład na temat tego, że uprzedmiotowienie zwierząt oraz zdumienie, że mogą mieć własną osobowość, zdanie oraz emocje, jest głęboko oburzające. Skupię się na znużeniu wątkami bądź nie, ich rolą bądź nie. – Koniara alert. JKJP, naprawdę? Zwykłe zdanie o tym, że Jutrzenka jest bohaterem i już drzesz szaty, bo ktoś na pewno chciał się ponabijać i traktować zwierzęta jako przedmioty... Po prostu: co. Czemu ty we *wszystkim* widzisz atak?
OdpowiedzUsuńSkoro Luende uważa (zresztą słusznie), że zachowuje się niewłaściwie, to czemu tak po prostu nic z tym nie zrobi? – wiecie co, ja też się upominam za każdym razem, że powinnam być miłym, dobrym człowiekiem i dziękować za wszystkie rady, które mi dajecie, nawet jeśli są jakieś takie w ciul nietrafione, ale kurde, coś mi nie idzie. – Lajkowanie na Fejsie stron typu „jestem zimną suką” i tłumaczenie się, że „już tak mam” naprawdę nie jest wytłumaczeniem na to, że jest się chamem i prostakiem. Jest 2019 rok, jakby ktoś jeszcze nie zauważył, może wyjdźmy z dupy i przestańmy usprawiedliwiać toksyczne zachowania?
Borze szumiący, połowa argumentów tutaj to argumenty anegdotyczne. I się dziwisz, że nikt nie bierze cię na poważnie.
sojuszników w wojnie nie zyskuje się za darmo. Trzeba zaoferować coś w zamian. Eiden nie ma niczego, bo został księciem bez ziemi. – dzięki za cynk. Widzę, że przy analizie tego rozdziału w waszej opinii mój iloraz inteligencji sięgnął poziomu jętki.
Crystalis miała coś więcej niż ziemie, tak tylko rzucę. – No chyba jak Eiden został w pewnym sensie zdetronizowany, to raczej nic, co jest/należy do Crystalis, nie jest już w jego posiadaniu.
Doskonale, zacznijmy więc od tego, że serdecznie dziękuję za przytoczenie mi angielskich odpowiedników, w końcu jestem niewykształconą dziołchą ze wsi (gnój i te sprawy), jakże mogłam wiedzieć, co czynię. – ale zdajesz sobie sprawę, że ocenkę czytasz nie tylko ty? I nie każdy musi być soł flułent in ingliż żeby ol de tajm wrzucać funny wstawki?
Nie lubię też przeświadczenia, że jeden człowiek na świecie powiedział wszystko, co się da w danym temacie, i należy ślepo robić tak, jak on uważa za stosowne. – czekaj, co ty tam mówiłaś o tym MBTI?
I jak wysłaliby list z martwego, opustoszałego Sennarille? Czym by zapłacili? Komu? – hmm, może z tego powodu ostatecznie nie napisali? – a wiemy to z? A nie, czekaj, przecież nie wiemy.
OdpowiedzUsuńKomedia roku po prostu. Tym bardziej, że później mówi już zupełnie normalnie. – a jakie zniekształcenia sylab widziałybyście w słowie pomogę, które tam bodaj pada? Gdyby Lue przeprowadziła z nim normalną, rozwiniętą dyskusję, to ok. – czy ty właśnie tłumaczysz swoje potknięcia tym, że tu akurat nie pasowało ci słowo, żeby je przerobić? Wiesz, że można napisać poprawnie i później dodać, że mężczyzna niewyraźnie bełkotał, a Luende ledwie to zrozumiała? Nie ma za co.
Kiedy opisujesz tę rozmowę, mam wrażenie, że to gdański tramwaj w godzinach szczytu. – już pomijając, że nie opisywałam wtedy żadnej rozmowy (kto normalny opisywałby rozmowę, zamiast ją napisać?), to, hm. Nie wiem, może takie rzeczy tylko w XIII Igłach we Wrocławiu, ale czasami są takie godziny, że nie ma miejsc, a wokół stolików zbierają się ludzie, dla których zabrakło siedzeń, a chcieliby sobie pogadać. Nie rozumiem, dlaczego to takie mind-blowing – chciałam się tylko upewnić, że wiesz, że w średniowieczu z różnych przyczyn ludzi było *nieco* mniej niż teraz na kilometr kwadratowy?
Dziwnie mi to brzmi, jak taki nie do końca przemyślany odpowiednik smartfonów w średniowieczu. W kontekście całego tekstu to takie trochę deus ex machina, oto tu i teraz potrzebujemy pogadanki z Panem i Władcą, więc wciskamy w ręce bohatera magiczny telefon komórkowy. Totalnie się go nie spodziewałam, nie liczyłam, że coś takiego się pojawi, a gdy już się pojawiło, w jakiś sposób trochę zepsuło mi obrazek o twoim świecie. – and back on track.
Dobrze, to powiedzcie mi, jak to wprowadzić? Ściana ekspozycji o wymyślaniu, produkcji, dystrybucji, o warunkach na rynku zbytu, żeby was nie mierziło? Dlaczego Ognisty ma się nad tym rozwodzić, skoro to dla niego normalne, że to ma i tego używa? – No niby tak, ale kurwa nie do końca. Bo dla czytelnika to nie jest oczywiste, że wprowadzasz tak zaawansowany sposób komunikacji pośrodku średniowiecza.
Keren był jakimś lepiej wykształconym żołnierzem, synem jakiegoś generała, czy coś takiego, nie? Jako ktoś, kto powinien coś wiedzieć o strategii, powinien też mieć jako takie rozeznanie w geografii sąsiadów. Tym bardziej, że wcześniej zupełnie naturalnie przychodziło im wszystkim stwierdzenie, gdzie są, tylko po tym, że się rozejrzeli. – no nie wierzę.
OdpowiedzUsuńPrzed chwilą miałyście do niego pretensje, że radzi sobie podejrzanie dobrze z geografią. – Ale wiesz, że co innego znać geografię po „o, to drzewo na pewno wskazuje na to, że jesteśmy w dolinie spierdolenia” a co innego „pojedziemy na zachód, to dojedziemy do Niemiec”?
Wybacz, ale to nie ma sensu. Zamki budowano często nawet z trzema przedzamczami. Zamki przede wszystkim nie były samowystarczalne. Skądś musiało przybywać jedzenie, wyposażenie, ludzie, którzy to wszystko tworzyli. Sprowadzanie wszelkich dóbr z daleka niekoniecznie dobrze wpływa na ekonomię państwa. – to urocze, że informujecie mnie, jak wyglądają zamki. Aż otarłam łzę wzruszenia swoim dyplomem ze sztuki mediewistycznej. – Nie wiem, może ten dyplom znalazłaś w paczce chipsów, bo patrząc na to, jakie głupoty wypisujesz, to ma raczej nikłą wartość. I serio? Masturbowanie się nad własnym wykształceniem? WOW. Czy gdzieś niżej pojawia się wujek prawnik? Mam nadzieję, bo już zaczęłam klepać bingo.
Rozdział czy dwa wcześniej Errie, Cann i Sain mieli resztki chleba, jakieś ostatnie trzy kromki i kawałek sera. W dodatku ledwie je nadgryźli i zostawili na później, a teraz mają dość, żeby dzielić się z obcymi? – te kwestie były roztrząsane i będą roztrząsane. I nikt nie powiedział, że zaprosili ich na ucztę, ot, ludzki odruch. Niedawno jeszcze furczałyście, że moje postaci podejmują same decyzje, których wy byście nie podjęły, ale jak robią coś obiektywnie pozytywnego… to też źle? – a ty przed chwilą sapałaś o to, że Eiden zostawił swojego przyjaciela, bo jest egoistyczny, ale już dzielenie się resztkami posiłku z obcymi, wszystko spoko. Co ja czytam.
Nie rozumiem też jeszcze jednego. Skoro tak bardzo nie ufają Dillarom, to czemu bez sekundy pomyślunku zostawili z nimi Errie? – nie poszli na drugi koniec zamku, to nie tak, że nie będą w stanie nic zrobić, jakby coś się działo. – ofiary dźgnięcia nożem lub ze skręconymi karkami miałyby na ten temat inne zdanie. Tylko jest jeden problem. Są jakby martwe.
Dziwi mnie też jej brak zmęczenia. Egzamin miał miejsce późnym popołudniem, jak nie wieczorem, Luende nic nie jadła, niczego nie piła, po wypadku od razu wsiadła na Jutrzenkę i pognały na szlak. Jechały aż do południa dnia następnego. Luende nie potrzebowała postoju? Zejść na chwilę z konia? – i znowu etap zaprzeczenia sobie. Bo albo piszę zbyt rozciągle (prawda), rozdmuchuję sceny (prawda) i trzy czwarte tekstu mogłoby pójść pod nóż (prawda), albo… za mało szczegółów?? – proszę, zdaj sobie sprawę, że rozwlekasz się o pierdołach, a istotnych kwestii nie poruszasz.
niż żywi i ludzcy Eiden czy Keren – wiecie, co oznacza ten fragment? Że nie lubicie postaci. Ale są dobrze skonstruowane. Po prostu ich nie lubicie. A to nie jest błąd autora, naprawdę. – xDˣᴰ
OdpowiedzUsuń(swoją drogą nie jestem pewna, czy w byle gospodzie mieliby takie luksusy jak materac, podobnie szybę w oknie) – ach, już zaczynałam za tym tęsknić.
Cóż, może wy macie bieda-karczmy w swoim tekście. – MOJE KARCZMY SĄ NAJMOJSZE.
W takim razie trudno mu rozkazywać, czy jest mu w pełni podporządkowany? – poza tym, że to ładnie się trzyma in-character w kwestii dzieł sztuki, to też Reykur może się plątać w zeznaniach, żeby zadowolić Zandera – to by świadczyło o tym, że skoro Reykur mówi dwie różne, zaprzeczające sobie rzeczy, jedna po drugiej i Zander to łyka, to Zander nie jest zbyt inteligentny.
W sumie mogła je otworzyć wcześniej. Omiatanie na pewno poderwało też kurz. – ale zrobiła to teraz. Z cyklu postaci podejmują wątpliwe dla oceniających decyzji i z tego powodu decyzje te są Błędne. – tłumaczenie wszelkich idiotyzmów robionych przez postaci tym, że PACZCIE TO TEŻ LUDZIE OJEJU jest po prostu słabe.
Naprawdę? To mówi przeszło szesnastoletnia dziewczyna? Czemu jej empatia jest płytka niczym łyżeczka od herbaty…? – A od kiedy szesnastolatki mają wyłączność na dziką empatię? – dobrze, że ta TYLE starsza Cann już zdążyła tę empatię wykształcić w ciągu tych 2 lat.
Na całe szczęście ludzi o jej profilu psychologicznym jest w Polsce niewiele, bo byście chyba nie wytrzymały psychicznie. – Jaki profil psychologiczny, MBTI to naprawdę nie jest wyrocznia.
PLEJADA MARY SUE. PLEJADA. MARY SUE. MARY. SUE. – Powtórz to jeszcze 10 razy, może to do Ciebie dotrze, bo może brzmi to kutaśnie, ale jest w tym 100% prawdy.
Po czym wnioskuję? Tekst jest skończony i wymuskany pod względem poprawności językowej do granic możliwości, jakby przeszedł co najmniej przez trzy bety i odleżał swoje w szufladzie, i znów był poprawiony. – dlaczego udało wam się to napisać tak, jakby to była krytyka? – dlaczego jesteś przewrażliwionym płatkiem śniegu i wszystko odbierasz jako atak? Ogarnij się może, proszę.
Dobra, dalej nie mam siły.
Teraz pierdolnę taktyczną ałtoreczką, raczej nie mam zamiaru odpowiadać na te komentarze.
Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Mam nadzieję, że kiedyś się zmienisz i przestaniesz widzieć winę w całym świecie dookoła, a zaczniesz w sobie.
Dla pełni ałtoreczkimu dowaliłabym jeszcze POZDRAWIAM OZIĘBLE, ale tego sobie oszczędzę.
Matko Bosko, to jest, za przeproszeniem, gównoburza jakiej dawno nie widziałam. Autorka opka pokazała niesamowitą klasę i styl, nie ma co.
OdpowiedzUsuńOeniającym mogę tylko powiedzieć, że jest mi przykro, że muszą się z kimś takim użerać.
ałtorka opka tu kiedyś oceniała :')
UsuńCtrl + f pomogło mi dojść do wniosku, że tak, jesteś niewychowaną dziewuchą ze wsi. Ale żeby nie było, że jestem niemiła dla samego bycia niemiłą, to uargumentuję swoje zdanie.
OdpowiedzUsuńNie podziękowałaś dziewczynom za ocenę, chociaż zgadzasz się z częścią uwag, które ci wypisały. Wiesz o czym to świadczy? Że zachowujesz się jak gówniara, która uważa, że coś jej się należy. Nie należy ci się. Dwie osoby poświęciły swój prywatny czas, by przeczytać twoje opowiadanie, skomentować je i jeszcze wysunąć jakieś wnioski. Naprawdę nie zasługują na jakieś psie podziękowanie bez ironii, jadu i chamstwa? No widać według ciebie nie. Według ciebie powinny cię jeszcze przeprosić za chujową i niemerytoryczną ocenkę. To może sobie znajdziesz redaktora i zapłacisz za redakcję tekstu, co? Może wtedy docenisz to, że jakikolwiek feedback, profesjonalny lub nie, jest ważny. Że ktoś włożył przynajmniej minimum starań, by ci pomóc, a ty sobie tym podtarłaś dupę.
Co więcej, przyszła tutaj Gaya i napisała wprost, że popełniasz te same błędy, które popełniałaś pięć lat temu, i tak samo drzesz o nie ryja jak pięć lat temu. Brawo, zmarnowałaś teraz czas nie dwóch, a czterech osób, nie podziękowałaś im w żaden sposób i tylko się rzucasz. Wiesz, Sygin miała rację, by nie wchodzić z tobą w dyskusję, bo ty nie chcesz rozmawiać, dowiedzieć się czegoś, nauczyć się czegoś. Nie. Ty chcesz sobie pognoić ludzi i chuja wynieść z ich uwag. To może zamiast się zgłaszać z Legendą, rozmyślać się i nie wiadomo, co jeszcze robić, to przestaniesz się zgłaszać do kogokolwiek, by cię oceniał, skoro wybitnie krytyki przyjmować nie umiesz, a przede wszystkim nie chcesz? Hm? Co o tym myślisz?
I następnym razem, jak ktoś nie zrozumie jakiegoś twojego bohatera, to zacznij się tłumaczyć tekstem, a nie gębą. Ty nam możesz powiedzieć wszystko o swoim tekście, ale jeżeli on nie jest się w stanie sam obronić, to znaczy, że jest chujowy. Tak to działa. Nie przez długie wywody o tym, jak ktoś czegoś nie zrozumiał, tylko poprzez fakty. Pokaż fragmenty tekstu, gdzie jest napisane to, o czym mówisz, a będziemy cię traktować jak kogoś, kto odróżnia swój tekst od siebie. Nikt cię nie atakował ad personam, ale widzę, że poszłaś z takim jadem, jakby ktoś cię co najmniej spoliczkował. Wróć do roli autora, który zgłosił tekst, i jako autor będzie go bronił, a nie do autorkasi, która każde złe słowo o swoim dziecku odbiera jako afront.
I skończ z tą ironią. Nie jest ani fajna, ani nie sprawia, że wydajesz się mądrzejsza. Wręcz przeciwnie, IQ ci ucieka w tych komentarzach przez twój ton i postawę.
Niah
Ale że tak bez pozdrawiam, Niah?... D:
Usuńwspomina całkiem miłe czasy
Ciebie pozdrawiam, Sko :D Ale jak jestem zła, to nie ma sensu xD
UsuńPozdrawiam, Niah
W imieniu całej ekipy WS proszę tylko, by następne ewentualne komentarze odnosiły się do tego jednego ocenianego tu tekstu i ewentualnych komentarzy. Wszystkie prywatne sprawy wychodzące poza te ramy poruszajmy na priv. To nie jest dobre miejsce do takich rozmów.
OdpowiedzUsuńMyślę też, że emocje powinny wszystkim powoli opaść. Mam dziwne wrażenie, że wydarzyło się tu trochę za dużo i atmosfera robi się ciężka. Nie jestem fanką takich klimatów, szczerze mówiąc.