Autorka: Fallen Angel
Tematyka: ff uniwersum Słodkiego Flirtu, młodzieżowe, obyczajowe
Zwykle nie mam zwyczaju rozwodzić się nad szablonem
bloga, ale twój aż prosi się o komentarz. Przede wszystkim jest niepraktyczny,
jeżeli chodzi o publikowanie na nim dłuższych treści, takich jak chociażby
rozdziały. Ramka z postami jest za wąska, przez co wzrok przemierza krótki
dystans między lewą a prawą stroną, za szybko przeskakuje do kolejnej linijki –
to strasznie męczące. Z tego powodu każdą notkę musiałam przekopiować do Worda,
aby czytało się znośnie. Nie zachęca też zwarta interlinia; na blogu pojawia
się kilka rodzajów fontów, nie jest to zbyt estetyczne rozwiązanie. Na dodatek
niektóre notki są justowane w całości, inne wcale, część tylko do połowy. W
spisie treści niektóre linki mają kursywę, inne są podkreślone, część jest też
pogrubiona. Ramka o sobie? Wyrównana do lewej. Gadżet z nowinkami?
Wyśrodkowany. Skąd taki chaos? Po co?
LYSANDROWE FANTAZJE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jak dla mnie już w pierwszych akapitach za bardzo
przesadzasz z eksponowaniem i powtarzalnością jednego motywu. W kilku zdaniach
dostaję całkiem sporo informacji na jeden i ten sam temat – zdanie, że
Charlotte się wpatruje; że najpopularniejsi chłopcy mają wianuszek śliniących
się fanek; że przyjaciółka nie odrywa od lalusiów wzroku; że trzeba jej
machać ręką przed twarzą i – znów – że Charlotte się gapi. Cienka jest granica
między rysowaniem a przerysowaniem. Na dodatek motyw ten jest okropnie
stereotypowy i sztampowy.
Cała reszta zachowała swój standardowy zimny wyraz
twarzy, dając do zrozumienia nam, że są od nas lepsi. – Potrafię
wydedukować, co oznacza zimny wyraz twarzy, tym bardziej że zdanie wcześniej
dodałaś, że chłopcy mierzyli dziewczyny wzrokiem, i tak dalej. Pozwól mi
wnioskować.
Przy okazji, zaimków z reguły nie stawia się na końcu
zdania, również podrzędnego.
Dalej też zasypujesz mnie oczywistościami:
Kiedy zabrzmiał dzwonek ogłaszając przerwę
(...). – Trwała lekcja, więc to logiczne.
(…) zapytał znudzony Lysander, przykladając chusteczkę
do nosa, aby zatamować jakoś krwawienie. – A po cóż innego miałby ją teraz przykładać?
Nie przejmując się tym weszłam do klasy i od razu
odszukałam wzrokiem szatynkę. – Określanie postaci kolorem włosów nie jest dobrym
rozwiązaniem. Brzmi to sztucznie, szczególnie przy narracji pierwszoosobowej –
to przecież myśli głównej bohaterki, która zna imię swojej koleżanki. Dalej tak
samo:
— Mich! — zawołała za mną szatynka. — Mich,
zaczekaj na mnie!
Stanęłam obok drzwi przed klasą i cierpliwie patrzyłam
jak Charlotte pakuje swoje rzeczy do torby. – Na tym
przykładzie widać, że dziewczyny się znają, mówią sobie po imieniu. Ten kolor
włosów pasuje tu jak ryba do roweru.
Kiedy moja ręką[a] zetknęła się z jego nosem, zachwiał się i
musiał się przytrzymać drzwi żeby nie upaść, a na korytarzu zapanowała
absolutna cisza. – Naprawdę każdy uczeń na korytarzu wypatrywał Lysandra i
obserwował każdy jego ruch, a po uderzeniu, zamiast okrzyków zaskoczenia,
wszyscy musieli zamilknąć? To trochę mało realistyczne.
— Gustuję w prawdziwych dziewczynach, a nie w kimś kto
nawet nie przypomina wyglądem kobiety — burknął, zerkając na mnie kontem
oka, jakby chcąc sprawdzić moją reakcję. –
Podkreślone wytłumaczenie jest niepotrzebne. Umiem interpretować tekst i jestem
w stanie sama się tego domyślić. I powinno być kątem, od kąta, a nie konta.
Konto to może być, na przykład, w banku.
Z jednej strony główna bohaterka oburza się, gdy
słyszy mruczenie kolegi o nauczycielu-chuju, z drugiej strony sama do
niego przeklina. Po pierwszej wspomnianej tu scenie wydawało mi się, że mam do
czynienia z grzeczną i uczynną, niewyróżniającą się postacią, ale potem ona
tłucze kolegę po nosie pięścią przed tłumem gapiów, a później tego kolegę
obraża. Trochę się zamotałam w jej charakterze.
Notka krótka, ale niekonkretna. Trudno powiedzieć o
niej coś więcej, mam nadzieję, że to wprowadzenie do przyszłej akcji. Być może
istotniejszym wątkiem będzie wyzwanie (swoją drogą też stereotypowe i
uprzedmiotowiające), które Lysander postawił Michelle – ciekawe, jak dziewczyna
poradzi sobie z nim w kolejnych rozdziałach.
Kilka błędów:
— Ziemia do Char! — pomachałam jej dłonią przed
twarzą, próbując jakoś zwrócić na siebie jej uwagę. – Pomachałam
wielką literą. Patrząc na dalsze dialogi, zapisujesz wszystko poprawnie, więc
zakładam, że tutaj po prostu przeoczyłaś.
— Gadasz [,] jakbyś ty ich znała.
Niestety zwróciłam tym uwagę chłopaków na nas.
Wszyscy zwrócili się w moją i Char stronę (…).
Nie przejmując się tym [,]
weszłam do klasy i od razu odszukałam wzrokiem szatynkę.
(…) skupiłam się na tym [,] co
mówił pan Cartez na temat klasówki w przyszłym tygodniu (…).
(…) ważne sprawy prosiłbym załatwiać w trakcie przerw, [przecinek
zbędny] albo po lekcjach.
Chłopak westchnął ciężko, podniósł swoją torbę z ziemi
i [,] nie
odwracając się na nikogo [,] ruszył w stronę gabinetu pielęgniarki. –
Do nikogo.
Całą drogę na niższe piętro pokonaliśmy w milczeniu,
nawet nie rozglądając się na cokolwiek. Przed wejściem zapukał [kto?],
a gdy usłyszał pozwolenie, otworzył skrzydło i chciał wejść pierwszy,
ale w ostatniej chwili się powstrzymał i puścił mnie pierwszą.
— (...) a ja dam tobie szansę i spróbuję cię bliżej
poznać i postaram się więcej Ci nie dokuczać. –
Zwroty grzecznościowe w dialogach zapisuje się małą literą.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie przekonuje mnie, że uczniowie po bójce zostają
wypuszczeni wcześniej do domu. Z jakiego powodu? Nieobecność na lekcjach brzmi
jak nagroda, a nie kara.
Przebrałam się jedynie w wygodniejsze do biegania
buty i ze słuchawkami na uszach wyszłam pobiegać dla oczyszczenia
myśli. – W wygodniejsze do biegania buty brzmi słabo – wybierz jedno z
dwóch określeń, albo buty do biegania, albo wygodniejsze buty. Oba określenia
to nadmiar.
A jeżeli już uparcie zaznaczasz, że buty miały być
wygodniejsze do biegania, to logiczne jest, że bohaterka poszła pobiegać. Nie
musisz nas o tym informować dwa razy.
Narracja głównej bohaterki wydaje mi się trochę
pretensjonalna – dziewczyna zamiast na bieżąco myśleć i dokonywać jakichś
wyborów, sucho stwierdza, co ma w głowie i o czym myśli. Przykład:
(…) stwierdziłam, że sama w pustym mieszkaniu
zwariuje. (...) Biegnąc przez proste ulice miasta, myślałam nad tym, co
miało miejsce przed przyjściem dyrektorki. Zastanawiała mnie propozycja
Lysa i sam fakt, że przystałam na ten dziwny zakład. Co mnie w ogóle podkusiło,
żeby zgodzić się na to wszystko. – Nie sądzisz, że to brzmi trochę tak, jakbyś
opisywała historię za pomocą narratora trzecioosobowego i tylko odmieniła mu
końcówki? Jedynie ostatnie zdanie – skomentowanie swojego zachowania – wydaje
się naturalne, reszta jest pozbawiona charakteru i niezajmująca. W narracji
pierwszoosobowej chodzi o to, by powstała jakaś więź między bohaterem a
czytelnikiem, by było intymnie, naturalnie, swojsko. By czytelnik czuł się
trochę takim niechcianym gościem, który podsłuchuje, co postać ma w głowie.
Myśli twojej bohaterki nie są swobodne i niewymuszone; wychodzi na to, że dziewczyna
myśli o tym, że… myśli. Czy ludzie w swoich głowach właśnie w ten sposób
wyrażają siebie?
Generalnie nie param się narracją pierwszoosobową,
więc mój przykład też może być słaby, jednak za jego pomocą chcę chociaż trochę
pokazać ci, o co mi chodzi:
Musiałam wyjść; chyba zwariowałabym w tym pustym
mieszkaniu. (...) Co miała znaczyć propozycja Lysa i dlaczego w ogóle
przystałam na ten dziwny zakład? Co mnie podkusiło, żeby zgodzić się na to
wszystko...
Ewentualnie możesz zostać przy swojej wersji; zawsze
można traktować ją jako narrację pamiętnikarską – bohaterka opowiada coś z
perspektywy czasu, nie przeżywa emocji na bieżąco. Jednak ten sposób ma jedną
zasadniczą wadę. Jeżeli bohaterka nie będzie porywała się na jakąś interesującą
stylizację, nie będzie charakterystyczna i ciekawa – jej narracja będzie
nudzić.
Zupełnie niepotrzebnie rozwlekasz się nad opisem
najzwyklejszych, banalnych rzeczy: Na przykład tutaj:
Ciężko oddychając zatrzymałam się niedaleko sklepu.
Wyrównawszy oddech weszłam do środka, by kupić jakąś wodę, o której zapomniałam
wychodząc z domu. Błądząc między półkami, wsłuchiwałam się w piosenki Three
Days Grace. Gdy znalazłam tą, która mnie interesowała zaczęłam szukać małej
butelki, jaką mogłam wypić na raz.
— Kto, do kurwy nędzy, kładzie tak wysoko rzeczy? —
mruknęłam pod nosem stając na palcach, żeby dosięgnąć to, czego szukałam.
Serio, kto normalny wymyślił tak wysokie półki?
Niestety mój metr sześćdziesiąt plus centymetry, które
dodałam sobie stając na palcach nie wystarczyły i ledwo musnęłam palcami
butelkę.
Naprawdę trzeba było aż tyle zdań poświęcać na opis
kupna wody? Jest to ciekawe, rozwija jakoś postać? Nie? To tnij. Jedynym celem
tej przydługawej sceny jest to, żeby bohaterka mogła znowu spotkać Lysandra, a
on znów zachować się jak ostatni cham. Naprawdę można by to przeprowadzić
zgrabniej. Już w pierwszej notce było widać ten problem – opisujesz potwornie
banalne rzeczy (szkolne zajęcia, niemiłych kolegów) w niewspółmiernie rozwlekły
sposób, jakby było w tym coś niespotykanego i interesującego.
Fakt, że bohaterowie znów się spotykają, jest
niepokojący. Mam wrażenie, że bardzo się gdzieś spieszysz, tworząc tak
jednoliniową fabułę. Jak na razie brakuje mi tła, może jakiegoś drugiego planu,
kolejnego wątku, whatever.
Bohaterka sama sobie opisuje swoją przeszłość,
streszcza na przykład to, że była w domu dziecka. Przecież ona to wie, to po co
ten brak subtelności? Uważasz to za atrakcyjną formę wprowadzania informacji?
Bo dla mnie to wygląda jak wymuszony akapit rzucony czytelnikowi, aby odbębnić
fakty o postaci, które mogłyby wypłynąć z czasem, a nie zostać tak perfidnie
podane na tacy. Tylko pozorujesz sztuczne wspomnienie. Jasne, dziewczyna była
zdenerwowana, ale nie widać tego zdenerwowania w narracji, jedynie w zachowaniu
– rzuciła w kolegę butelką i wyszła ze sklepu. Jednak nerwowe myśli nie brzmią
tak składnie i nie streszczają tak obojętnie przeszłości. Bo narracja jest
tutaj strasznie obojętna, nie ma w niej realności; mam wrażenie, że nie
wczuwasz się wystarczająco w swoją bohaterkę i nie oddajesz autentycznie tego,
co mogłaby myśleć (i jak myśleć) w sytuacji, która ją spotkała.
W czasie prysznica dziewczyna też opisuje, że
podejmuje decyzję, zamiast podjąć ją bezpośrednio, ukazać to podejmowanie. Na
razie wszystko streszczasz.
Od progu zostałam wręcz zbombardowana pytaniami.
Prowadząc je do pokoju odpowiedziałam im wszystko co zaszło u dyrektorki i o
późniejszym spotkaniu białowłosego w sklepie. – Wychodzi na to, że dziewczyna do
pokoju wprowadziła nie przyjaciółki, a… pytania. Na dodatek białowłosy? Serio?
Tak o nim myśli? To tak samo słabe jak określanie Charlotte dziewczyną czy
szatynką. Podtrzymuję zdanie o tym, że twój tekst pisany jest narracją
trzecioosobową z odmienionymi końcówkami. W dalszej części tekstu bohaterka
zamiast nazywać mamę po prostu mamą, czasem zupełnie obiektywnie rzuca jej
imieniem lub określa ją kobietą. Być może ma to związek z tym, że
dziewczyna jest z domu dziecka, ale czasem jednak używa słowa mama. Nie
mogę pozbyć się wrażenia, że nie potrafisz zdecydować, którą narrację wybierasz
albo czym się one charakteryzują, różnią:
— Można[?] — Drzwi do mojego pokoju uchyliły się, a
zza nich wyjrzała mama. Weszła do środka, zamykając za sobą drzwi z
cichym kliknięciem. — Nad czym tak rozmyślacie?
— Próbujemy wymyślić jak pomóc Michelle ubierać się
bardziej kobieco – odezwała się Amy, zerkając na mnie.
— Naprawdę? — Anna zdziwiła się, unosząc lekko
idealnie wyregulowane brwi. — Co się stało, że tak nagle chcesz zmienić styl?
(...)
Musiałabym się niepotrzebnie tłumaczyć i wiedziałam,
że kobieta zaczęłaby się niepotrzebnie martwić, a chciałam tego uniknąć.
Mimo, że potrafiłam o siebie zadbać, Anna zawsze przejmowała się moimi
problemami.
Kilka błędów:
(...) każdy z nas rozszedł się w swoją stronę bez słowa
(...). – Po pierwsze, były tam tylko dwie osoby, więc słowo każdy to pewne
nadużycie. Po drugie, były różnej płci, więc każde.
(…) ale stwierdziłam, że sama w pustym mieszkaniu
zwariuje. – Zwariuję. Plus, trochę dziwny ten szyk. Sugestia: stwierdziłam, że
zwariuję sama, w pustym mieszkaniu.
(…) sprawić [,] żeby się ode mnie w końcu odczepił (…).
Nawet nie miałam zielonego pojęcia [,] co
zrobić, by wyszło na moje.
Wyrównawszy oddech [,] weszłam do środka, by kupić
jakąś wodę, o której zapomniałam [,] wychodząc z domu.
Gdy znalazłam tą [tę], która mnie interesowała [,]
zaczęłam szukać małej butelki, jaką [którą] mogłam wypić na raz.
– Który i jaki nie zawsze są synonimami; zdarza się, że można je
stosować zamiennie, ale nie w tym przypadku. Jaki określa rzeczownik
niekonkretny, o jakichś cechach, natomiast który pasuje do rzeczy
skonkretyzowanych. Ty wskazujesz tę konkretną jedną małą butelkę.
Patrzyłam na chłopaka z niedowierzaniem. Cały
czas miałam wrażenie, że to jakaś cholerna fatamorgana związana z tym, że zbyt
długo myślałam o tym chłopaku, ale on nie znikał.
— Już się utwierdziłeś w tym, że jestem kobieca, [przecinek
zbędny] czy za mało pomacałeś?
Nie dosłyszałam [,] co powiedział, ponieważ w tamtym momencie
rzuciłam w niego woda[ą] i wybiegałam ze sklepu. – W tamtym
momencie wygląda na zbędne, nic nie wnosi.
Potem, kiedy zaczęłam uczyć się samoobrony [,]
wszyscy się ode mnie odczepił. – Albo wszyscy się odczepili, albo każdy
odczepił.
Jednak dzisiejsza uwaga sprawiła była najgorsza
ze wszystkich. – Chyba coś zbędnego się tu wkradło.
(…) wzięłam długi, gorący prysznic. Zmywając z
siebie pianę malinowego żelu pod prysznic (…).
Dziewczyny nie przejmując się moim mało
entuzjastycznym podejściem przeszukiwały wszystko po kolei. W końcu, gdy
Li przeszukała całą półkę (...).
Położyłam się na łóżku, czując narastającą
bezsilność. Zakryłam twarz dłońmi, próbując wyciszyć myśli. Zagryzłam
wargę [,] mając jednocześnie chaos i pustkę w głowie. – Trzy
zdania i trzy imiesłowy. Bardzo dużo ich w tej notce, to się mocno rzuca w
oczy.
Na dodatek używasz też imiesłowów przysłówkowych
uprzednich (zakończonych na -łszy, -wszy), które w prozie młodzieżowej są
używane coraz rzadziej, ponieważ stylizują tekst na stary. Nie pasuje to do
twojej młodej bohaterki, tym bardziej przy narracji pierwszoosobowej. Sama się
zastanów, czy używasz tych imiesłowów w swoich myślach?
ROZDZIAŁ TRZECI
Przez cały weekend przyjaciółki wraz z mamą obmyślały
plan i strategię co zrobić (…). – A plan i strategia to nie to samo? No i myślałam, że
te przebieranki, dekolty i wysokie obcasy to taka domowa zabawa, a nie zmiana
image’u.
Miałam na sobie śnieżnobiałą koronkową bluzkę z za
głębokim dekoltem, kwiecistą, ciemną spódniczkę, która również wydawała mi
się zdecydowanie za krótka i wysokie czarne szpilki z zapięciem
wokół kostki, na których nie czułam się ani trochę pewnie. (...)
— Wyglądasz prześlicznie — odezwała się Anna, wchodząc
do mojego pokoju. Przeczesała palcami moje brązowe włosy, zakręcone w lekkie
loki, spięte od połowy. – No, to widać, że odpowiedzialna mamusia. Czyżby
chciała się buntować za córkę?
— To wszystko wydaje mi się zdecydowanie za bardzo
wyzywające i kuse. Nie muszę się specjalnie wysilać, żeby pokazać całe dupsko w
tej przeklętej spódniczce.
— Daj spokój, Michelle. — Uśmiechnęła się nad moim
ramieniem, patrząc na moje odbicie w lustrze. — Wyglądasz naprawdę zjawiskowo. – Ale sam
Lysander rozdział wcześniej stwierdził, że Michelle miała tak krótkie spodenki,
że widać jej było cały tyłek. A teraz niby za wyzywające? No i Anna strasznie
działa mi na nerwy. Jej córka idzie do szkoły po wiedzę, a nie na dyskotekę.
Przysięgam, że jeśli dzisiaj nic sobie nie zrobię i
wrócę cało do domu, to zapiszę ten dzień w kalendarzu. Naprawdę. – Zmiana
czasu narracyjnego. Przysięgłam.
Nic sobie nie zrobić i wrócić cało – właściwie
jedno i to samo.
Nie mogę zrozumieć charakteru postaci. Z jednej strony
to arogancka dziewucha, która wychowała się w domu dziecka, ma więc całkiem
spory bagaż doświadczeń, sama o sobie mówiła, że nauczyła się walczyć o
swoje, a jednak kiedy matka i koleżanki wybierają jej stroje, które
wybitnie jej się nie podobają, to jest potulna jak baranek i nie wyraża swojego
zdania. Mam wrażenie, że nie stworzyłaś postaci z jednym ukształtowanym charakterem,
ale wszystko kreujesz na bieżąco, wrzucasz kilka losowych cech, czasem sobie
przeczących, które pasują ci i zmieniają się akurat w zależności od sceny. Na
razie zamiast Michelle z krwi i kości mam przed sobą papierową kukiełkę.
Burknęłam pod nosem, że teraz, gdy wyglądem
przypominam wywłokę, to nawet sama bym siebie nie poznała, za co od razu
dostałam burę od mamy i dziewczyn. – I Michelle się na to godzi, a rozdział wcześniej
rzucała w Lysandra butelką i płakała, bo nazwał ją zdzirą…
Większość postaci w scenach bohaterka wprowadza za
pomocą koloru włosów. Nie wydaje mi się, by był to aż tak istotny element
człowieka, warty uwagi za każdym razem. I na pewno nie jest to jedyny element
człowieka, a tak to właśnie wygląda w twoich szczątkowych opisach. Nadal też
używasz tych kolorów do określania, kto znajomy pojawił się w scenie: Również
zauważyłam nieobecność białowłosego. – Tak się nie pisze. Otwórz sobie
pierwszą-lepszą książkę i spójrz na opisy postaci.
Nadal rzucasz oczywistościami. O dziwo, najczęściej
zdarza ci się to w dopiskach narracyjnych:
— Dziękuję... — odpowiedziałam cicho, speszona jego
komplementem. (…)
— Wiesz... — Starałam się przypomnieć sobie jego imię.
— ...Alexy? — zapytałam niepewnie, a chłopak pokiwał głową zadowolony, że pamiętałam
jak się nazywał.
— Nie ma Lysandra w szkole od rana. — Zauważyła Amy
(…).
— Też to zauważyłam (…). Może twój brat będzie
wiedział? — zapytałam blondynki (…). — Przecież się przyjaźnią, poza tym Nath
jest szkolnym gospodarzem i do niego są kierowane wszelkie zwolnienia.
— Możemy się go zapytać.
Nie rozumiem zachowania głównej bohaterki, znów widzę
sprzeczność i to taką dość rzucającą się w oczy. Z jednej strony dziewczyna nie
życzy sobie by o niej plotkowano, nie chce roznosić żadnej famy na temat swój i
Lysandra; z drugiej strony chętnie pobiegłaby do gospodarza, pytać o
nieobecność swojego obiektu zainteresowań, czym przecież jednocześnie
udowodniłaby to zainteresowanie.
Odwróciłam się w stronę bramy i zobaczyłam moją
nemezis w towarzystwie dziewczyny o śnieżnobiałych, długich do pasa włosach,
która samą urodą przypominała jego siostrę. Rozmawiali o czymś żywo, a
dziewczyna co chwilę wybuchała śmiechem. Patrząc na ich dwójkę, poczułam dziwny
skurcz w brzuchu. Wyglądali jak para idealna. Ona — olśniewająca piękność,
podkreślająca swoje atuty na każdy możliwy sposób, on — przystojny muzyk. – Nie, nie
podoba mi się to. To tak utarty schemat… Przecież Lysander uchodził za takiego,
co gania za laskami. Skoro Michelle się nagle tym przejęła, to chyba jest nim
zainteresowana. Oba romanse postępują zbyt szybko. Jakbyś znów przeskoczyła
jakiś moment poznawania się bohaterów.
Zaraz... Co?
Wzdrygnęłam się na swoje myśli. Jak mogłam w ogóle
pomyśleć, że ten gburowaty, zbyt pewny siebie dupek może być przystojny? – Serio
bohaterka w myślach pyta o to sama siebie? To również jest sztampowe i
sztuczne.
Znaczy, może i był przystojny, bo bez powodu te
wszystkie dziewczyny za nim nie biegały, ale sam jego ohydny charakter i
zachowanie niwelowały tą cudowną otoczkę wokół jego pięknej buźki. – Trochę
mnie to podejście dziwi. Czy facet musi być dla Michelle przystojny, bo INNE
laski za nim latają? Czemu sama nie zauważy jego atutów? Każdy ma inny gust,
więc Lysander nie musi się akurat jej podobać. A argument, że jest taki czy
taki, bo inni tak myślą, jest słaby. Chcę znać myśli głównej bohaterki, to w
końcu narracja pierwszoosobowa.
Co chwilę wyrywało mi się siarczyste przekleństwo, gdy
któryś z chłopaków popychał mnie w bok lub do przodu, przez co momentami ledwo
utrzymywałam równowagę. – Co to za generalizacja? To dziewczęta już się nie
przepychają na korytarzach?
Dziwię się, że Michelle jest zła za zostanie po
lekcjach w sprawach ubioru. Przecież sobie na to zasłużyła. To, że Nath zgłosił
to specjalnie, o niczym nie świadczy. Raczej pokazuje, jak tępi są nauczyciele,
którzy na to pozwalają – że to uczniowie muszą im zgłaszać, że lasce cycki
wpadają z bluzki, a spódnica ledwo zakrywa pośladki, gdy ta prawie wywraca się
na szpilkach.
Na szczęście, gdy zostałam po zajęciach, dyrektorka
nie była specjalnie oburzona tym, jak wyglądam. Pogratulowała mi nawet odwagi i
chęci do zmiany, tylko prosiła bym następnym razem ubrała dłuższą spódniczkę. – Czy
wszystkich w tej szkole nic nie obchodzi dobre wychowanie i jakaś, nie wiem,
skromność? Oczywista umiejętność ubrania się w zależności od okazji i miejsca,
do którego się idzie? Czemu każdy przyklaskuje głównej bohaterce, gdy robi z
siebie paniusię wbrew sobie?
No i kolejny rozdział oparty na schemacie: poszłam do
szkoły, jak zwykle panowała tam patologia, Lysander zachowywał się jak buc,
więc mu przywaliłam. Świetne, dojrzałe zachowanie bohaterów i fascynujący
rozwój akcji. Tyle że nie.
Kilka błędów:
— Cześć! — Spojrzałam w moją prawą stronę, obok mnie
usiadła dziewczyna w krótkich, kręconych fioletowych włosach, Violetta. –
Przywitała się Violetta, a komentarz narracyjny należy do Michelle. Potrzebny
akapit.
(…) chcąc przedłużyć tą farsę jak najdłużej (…). – Tę farsę
(z biernikiem: przedłużyć – kogo? co? – tę farsę; z narzędnikiem: z tą – kim?
czym? – farsą).
Obawiałam się tego, że mnie zobaczy, co było swoją
stroną głupie, ponieważ i tak, i tak musiałby mnie dzisiaj zobaczyć. – Co
oznacza swoją stroną? Na pewno nie chodziło ci o z jednej strony? Choć
wtedy wypadałoby napisać też z drugiej strony, a tego nie ma w tekście.
Ewentualnie chodziło ci o wtrącenie: swoją drogą, a wyszła ci jakaś
dziwna hybryda.
Z cichym sapnięciem opadłam na krzesło, kładąc
torbę na krzesło obok mnie.
Opanowując drżenie rąk i nóg ruszyłam w ich
stronę, ale ledwo się do nich zbliżyłam, poczułam jak ktoś podstawia mi nogę,
a ja tracę grunt pod nogami.
ROZDZIAŁ CZWARTY
(...) czekałam na przyjazd opiekunki. (...) Gdy
poczułam ciepły dotyk na kolanie, nie mogłam dłużej ignorować kobiety. – To jest
jej mama, ewentualnie Anna, jeżeli bohaterki nie są wystarczająco blisko
(jednak z tego, co widzę, są). Opiekunka czy kobieta brzmi
sztucznie; masz narrację pierwszoosobową.
— Jak wrócimy do domu, to mi o wszystkim opowiesz. —
To nie było pytanie, tylko stwierdzenie. – O, a tutaj znów Kapitan Oczywisty
się kłania. Przecież nie widzę znaku zapytania na końcu wypowiedzi, a kropkę,
więc zdanie jest dla mnie jak najbardziej oznajmujące.
Sztucznie wypada również nazywanie szafy meblem:
Zerwałam się z łóżka i podeszłam do szafy. Pod wpływem
impulsu zaczęłam wyrzucać wszystkie ubrania z mebla. – Coś
takiego wygląda jak szukanie na siłę synonimu, aby uniknąć powtórzenia i, fakt,
może to i niegłupi pomysł, ale nie w przypadku narracji pierwszoosobowej. Czy,
otwierając szafę, też myślisz sobie, że wyciągasz coś z tego oto mebla? No
raczej nie, bez sensu.
Zaczęłam szarpać pierwszą lepszą rzecz, aż usłyszałam
kojący trzask pękającego materiału. Mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie i
powtórzyłam to z kolejną rzeczą. (...) Połowa mojej szafy, leżała przede mną w
totalnych strzępach (...). – Jakoś wątpię, by bohaterka, która nosiła podobno
głównie spodnie i bluzy, potargała w rękach połowę swoich ubrań. Zmęczyłaby się
po kilku bluzeczkach, bolałyby ją dłonie, a o rozszarpaniu na strzępy swetrów
czy bluz nie ma w ogóle mowy. Ubrania nie drą się tak łatwo, jak w filmach.
Na wspomnienie o scenie zakupów wzdycham pod nosem.
Nie sądzisz, że to dość sztampowe rozegranie? Praktycznie w każdym opowiadaniu
o życiu nastolatek pojawia się scena pójścia na zakupy, która tak naprawdę
niczego nie wnosi specjalnego do fabuły. No dobra, bohaterka zmienia swój
image, ale opieranie na tym głównego (jedynego) wątku fabularnego nie jest
specjalnie… głębokie. Szczególnie że nagroda za zniszczenie czegoś, na co matka
wydaje pieniądze nie dość, że jest idiotyczna, to jeszcze do bólu
przewidywalna.
Na dodatek scena znów jest niemiłosiernie rozwleczona
– opisy zakupów niczego nie wnoszą.
Widząc ten merytoryczny wzrok opiekunki, wiedziałam,
że nie szykuje się nic dobrego, a w szczególności dla mnie. – [źródło] Nie mam
pojęcia, o co Ci chodziło. Rygorystyczny? Też średnio pasuje.
Obok czerwonowłosego pojawiła się ta sama ciemnowłosa
ekspedientka, z którą rozmawiała moja mama i pocałowała go w usta. – To raczej
mało profesjonalne zachowanie w godzinach pracy.
Tak samo sztampowa jest scena wpadania na kogoś –
motyw oklepany, że ho-ho. No i oczywiście w scenie musiał też pojawić się
Lysander, bo przecież w mieście jest tylko jeden sklep odzieżowy i obydwie
postacie musiały znaleźć się w nim jednocześnie. Dzień dobry, imperatywie
opkowy!
Straszne wahania nastroju ma ta twoja bohaterka.
Płacze, jest sfrustrowana, niszczy swoje ubrania przez wydarzenia w szkole, ale
jednocześnie widząc Lysandra, który sprawił jej wiele przykrości, uśmiecha się
i jest zadziorna; widać, że sytuacja jej się podoba. Dlaczego tak szybko
zmieniasz stan rzeczy? Przez to praktycznie nie budujesz żadnego napięcia, nie
utrzymujesz atmosfery, czuję się jak na karuzeli.
Nadal martwi mnie też, że twoja historia jest
jednowątkowa.
Kilka błędów:
Po tym jak złamałam białowłosemu nos, który został
zaprowadzony do pielęgniarki, ja zostałam wezwana na dywanik do dyrektorki
i czekałam na przyjazd opiekunki. – To znaczy, że ten nos został zaprowadzony?
Starałam się opanować napływające łzy do oczu i starałam
się wziąć głęboki uspokajający oddech, by Anna nie zauważyła, że coś jest
nie tak. – Napływające do oczu łzy.
Niedługo później zajechałyśmy na podjazd, a ja [,] siedząc
w samochodzie, czekałam [,] aż otworzy [kto? samochód? podjazd?] wjazd
do garażu, później w nim zaparkuje.
Połowa mojej szafy, leżała przede mną w totalnych
strzępach (...). – A ten przecinek tu po co?
(...) zadowolona ze swojego dzieła, którego dokonała
na mojej osobie. – Po prostu na mnie, niepotrzebne nadużywanie mojej
osobie jest pretensjonalne. No i wiadomo, że swojego. Tnij zaimki.
Nie mogąc się powstrzymać uśmiechnęłam się, zadziornie
zagryzając wargę (...). – Przygryzając.
zagryźć — zagryzać:
1. «o zwierzętach: gryząc, spowodować śmierć»
2. «dręcząc, doprowadzić kogoś do skrajnego
wyczerpania»
3. «zjeść coś po wypiciu lub zjedzeniu czegoś ostrego
albo niesmacznego»
ROZDZIAŁ PIĄTY
Narracja z perspektywy Lysandra zaskoczyła mnie.
Fajnie, nareszcie coś się dzieje, nareszcie jakaś odskocznia od Michelle, bo,
szczerze mówiąc, jej partie narracyjne nie bardzo mnie ujęły. Były typowe,
niewystylizowane, nudnawe, ale i pod względem wpadek narracji pierwszoosobowej –
mocno pretensjonalne. Jestem ciekawa, jak ci pójdzie z płcią przeciwną.
Już od początku widać, że Lysander ma pewne cechy
charakteru wspólne z Michelle. Przede wszystkim jest impulsywny i nie wie,
co powiedzieć. To drugie w ostatnich notkach bohaterce zdarzało się dość
często, co tylko wzmacniało jej szarość i bierność; poza okładaniem kolesi po
twarzach, właściwie nic ciekawego jeszcze nie zrobiła.
Nie zmieniła się też maniera z określaniem postaci po
kolorach włosów (W korytarzu stał czerwonowłosy…); a więc już wiem, że
nie jest to jedynie przypadłość bohaterki, a twoja jako autorki. Niedobrze,
właściwie słabo. Popracuj nad tym. Również pod względem nadużywania imiesłowów
współczesnych narracje Lysa i Mich praktycznie się od siebie nie różnią.
Natomiast podoba mi się stylizacja językowa Rosie.
Jednocześnie zastanawiam się, ile lat ma jej ojciec? Jeżeli chodzi do liceum z
Michelle, to może nawet nie być pełnoletni, a Rosie ma co najmniej dwa i pół
roku – a może nawet więcej, skoro nieźle już mówi i rysuje. W takim razie Lysander
musiał zapłodnić jakieś dziewczę, mając ile? Trzynaście? Czternaście?
Nie przesadziłaś?
Oczywiście Michelle jest podobna do dawnej miłości
Lysandra, która naturalnie nosi znaczące imię Lilith, a Lysander krwawi,
dosłownie i w przenośni, na samo jej wspomnienie. Jest jeszcze jakiś sztampowy
motyw, którego nie użyłaś?
W chwilę później odpowiadam sobie sama na to pytanie,
bo mała słodziutka dziewczynka pyta łzawo, czy mamusia jej nie kochała.
Kilka błędów:
Wzruszyłem jedynie ramionami. – Jedynie
wzruszyłem ramionami.
Wcisnąłem wewnętrzne strony nadgarstków w oczodoły, na
tyle silnie, że zaczęły pojawiać mi się kolorowe plamy. – To źle
brzmi; wyobrażam sobie, jak Lys chce wydłubać sobie oczy. Może coś mniej
udziwnionego? Sugestia: Przetarłem nadgarstkami oczy na tyle silnie, że
zacząłem widzieć kolorowe plamy.
Milczałem, nie mając pojęcia [,] co
mógłbym mu powiedzieć.
Niestety ciężkie, burzowe chmury zdeptały moje[ą] nadzieję,
[przecinek zbędny] jak małego robaka.
Mimo, [przecinek zbędny] że kobieta była przyjaciółką
moich rodziców i od prawie dwóch i pół lat pomagała mi w opiece nad dziewczynką
(…). – Mimo że: [źródło]. Dwóch i pół roku.
— Chodź [,] pokażę ci [,] co dzisiaj narysowałam!
(…) kiedy kiwnąłem głową [,] potwierdzając
swoje słowa, pisnęła z zachwytu. – Przecież kiwa się zawsze na tak.
Wtrącenie zbędne.
(...) żeby przebrać mokre ubrania. – W co je
przebrać? Przebrać się w mokre ubrania.
BTW., w niektórych akapitach imiesłowy padają
praktycznie w każdym zdaniu, a czasami i po dwa-trzy razy:
Kobieta kręciła się pomiędzy pokojem a kuchnią, rozmawiając
o czymś z Kastielem, który usiłował pomóc jej [jej pomóc], ale ta nie dawała
za wygraną, co chwilę besztając chłopaka [go], że ma siadać na
tyłku i grzać się herbatą.
Usiadłem obok dziewczynki [Rosie],
patrząc [,] jak obgryza rant biszkoptu oblanego czekoladą,
następnie zjada suche ciastko, ściąga po kawałeczku czekoladę z
galaretki, którą następnie się delektuje. Parsknąłem śmiechem [,]
widząc to jakże kunsztowne przygotowanie do zjedzenia zwykłego
ciastka. Ledwo rozsiadłem się wygodnie z filiżanką naparu, na moje kolana
wdrapał się Perek, moszcząc się chwilę w miejscu, na końcu zwijając
się w kłębek. – W ogóle nie czuję, by to wszystko wyrażał Lysander.
Nazywać przyjaciółkę rodziny kobietą? Przyjaciela – chłopakiem? I, w końcu,
swoją córkę – dziewczynką?
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Pierwszy akapit ci się zdublował.
Po raz pierwszy wspomniany zostaje ojciec bohaterki.
Byłam już niemal przekonana, że Anna jest samotną matką, bo Michelle do tej
pory nie poświęciła mu ani jednej myśli.
Zastanawia mnie nagromadzenie obcych mi potraw w
jednej scenie. Gdzie tak w ogóle ma miejsce akcja? Szkoda, że nie pozwalasz
poznać mi tła, ale prawda jest taka, że i jego, i opisów u ciebie jak na
lekarstwo. W takim wypadku wrzucenie różnych nieznanych mi, wschodnich
przysmaków wygląda, jakbyś chciała przy okazji zaliczyć jakiś element
tła, aby później już do tego nie wracać. I jednocześnie, jakbyś chciała się
popisać, że takowe potrawy znasz. Na dodatek ze wspomnienia o nich nic nie
wynika – no dobra, dajesz mi szansę poznać obce nazwy, ale czy one mają jakieś
znaczenie fabularne? No nie, później to jedzenie nie ma praktycznie żadnego
związku z fabułą, poza tym że bohaterowie je jedzą. Mogliby jeść cokolwiek
innego i nic by się nie zmieniło.
Kto się podpisuje pod wiadomościami? Przecież zwykle
widać, kto je wysyła, a kolegę Michelle chyba ma w kontaktach.
Roberth to imię szwedzkie, w dodatku bardzo rzadkie.
Niby nie jest wykluczone, żeby nosił je, zakładam, Francuz (właśnie, wciąż nie
mam pojęcia, gdzie toczy się akcja), ale to jednak dziwne.
Pięć akapitów zajął ci opis szykowania się bohaterki
do wyjścia.
Anna dopiero co złożyła telefoniczne zamówienie w
restauracji na naprawdę sporo przeróżnych porcji, a transport zdążył w niecałe
pół godziny? Naciągane.
Nie rozumiem, dlaczego Mich chce wyjść z Kastielem.
Nie dość, że on ma dziewczynę, to jeszcze przyjaźni się z Lysandrem i należy do
paczki, którą zaledwie dwa dni temu bohaterka obrażała. Wiesz, nawet
koleżeństwo, aby się rozwinąć, potrzebuje czasu (a w opowiadaniach potrzebuje
scen), a co dopiero przyjaźń – skoro bohaterka stroi się do wyjścia, zamawia
Kastielowi jedzenie oraz chce mu się w samochodzie wygadać… Nawet w grze, na
której się opierasz, prowadzona fabuła nie gna tak na łeb na szyję. Relację
trzeba najpierw solidnie zawiązać, aby ją rozwinąć i do czegoś doprowadzić. A
jeżeli sugerujesz się też innymi grami, na przykład takimi na telefon, w
których chodzi tylko o szybki romansik, to nie ma opcji, że coś takiego
sprawdzi się w opowiadaniu.
Intryga mająca na celu wzbudzenie zazdrości w
Lysandrze też nie jest, delikatnie mówiąc, za inteligentna. Na miejscu
bohaterki zareagowałabym podobnie. Szczególnie, że nie wiadomo, czy cokolwiek
wypaliło – nie widzieli Lysandra, a spotkanie wyglądało raczej na parominutowe,
więc chłopak mógł nawet nie opuścić domu.
Ach, ciastko z wróżbą daje Michelle znak, jakież to
symboliczne i prawdopodobne!
Scena z opisywaniem jedzenia przez nią i Kastiela też
jest zupełnie zbędna.
Zaraz po zacytowaniu treści pierwszej wróżby uciekło
justowanie.
Kilka błędów:
Poważne małżeństwo prawników, a momentami zachowywali
się jak nastolatki. – A nie przypadkiem nastolatkowie?
(…) krzyknęłam [,] udając oburzenie.
(…) ale po krótkim zastanowieniu, [przecinek
zbędny] pozostawiłam je rozpuszczone.
(…) ostry, duszący zapach drzewa sandałowego i
jakichś słodkich kwiatów od razu uderzył [w] mój nos. Skrzywiłam się mimowolnie
i odłożyłam ją na miejsce. Kolejne również wydawały mi się zbyt mocne, aż w
końcu trafiłam na delikatny, lekko kwiatowy zapach. Delikatnie psiknęłam
się zapachem i wyszłam po cichu z pomieszczenia.
(…) to miejsce wyglądało zupełnie inaczej, bardziej
mrocznie i nieprzyjemnie niż w słoneczny dzień.
— Hmm…? — mruknęłam, odwracając w jego stronę
zamyślony wzrok. – Z technicznej strony zapisu wynika, że Michelle
odwróciła się w stronę miejsca, a nie Kastiela.
PODSUMOWANIE
Zachowanie wszystkich bohaterów jest głęboko
patologiczne.
Nazwijmy to wprost – Lysander jest doskonałym
materiałem na gwałciciela. Bezustannie przekracza granice cielesne i psychiczne
Michelle, a jego zachowania nie da się nazwać inaczej niż molestowaniem
seksualnym. Jeśli chciałaś, autorko, stworzyć wizerunek badboya zmienionego
przez siłę miłości, to bardzo grubo przeszarżowałaś. To nie jest głupota
i niezrozumienie nastolatka, to jest świadome ignorowanie komunikatów i
naruszanie nietykalności cielesnej. W prawdziwym życiu łobuz wcale nie kocha
najbardziej. W prawdziwym życiu z takich ludzi zwykle wyrastają kaci kobiet. A
promowanie takich wzorców i przedstawianie kogoś takiego jako wielkiej miłości
jest szkodliwe. A to, że bohater rzekomo jest dobrym ojcem, jest tak naprawdę
szkodliwe jeszcze bardziej – bo można sobie tłumaczyć, że przecież ma jakieś
zalety, na pewno w głębi ma dobre serduszko, może się zmienić. Na dodatek jego
bliższa znajomość z bohaterką zaczyna się od zakładu, polegającego na tym, że
to Michelle – i tylko ona – ma dostosować się do standardów, jakie odpowiadają
Lysandrowi, mianowicie wizerunku stereotypowej kobiecości – choć w innych nie
ma nic złego. Lysandra i później w ogóle nie obchodzi, co Michelle czuje, że
jest wściekła i sfrustrowana – ważne, że on dobrze się bawi. No ale przecież on
ma traumę, to najwyraźniej może tak bohaterkę traktować.
Dobrym ojcem Lysander zresztą wcale nie jest, bo na
samą myśl o przewożeniu dzieciaka samochodem na czyichś kolanach, a nie w
zapiętym foteliku, przejmuje mnie zgroza.
A, no i Lysander ma traumę po dawnej miłości, kolejny
sztampowy motyw. Tyle że to nie uprawnia go do zachowywania się jak ostatni
buc, a współczucie nie powinno przysłaniać prawdy.
Dodajmy, że miłość tę zapłodnił, będąc poniżej wieku
przyzwolenia seksualnego, czyli, powiedzmy to również jasno, zostając jako
dziecko wykorzystanym seksualnie (co może tłumaczy przynajmniej trochę jego
zwichrowaną psychikę). Dlaczego nikt się tym nie zainteresował?
Michelle jest potwornie niespójną postacią. Na
początku wydaje się, że to będzie dziewczyna co prawda z poczuciem moralnej
wyższości, ale dość grzeczna, potem okazuje się, że klnie jak szewc, choć
jednocześnie gorszy ją to u innych; w domu dziecka ponoć nauczyła się ignorować
zaczepki, ale na pierwsze nieprzychylne słowo kolegi daje mu w twarz, choć tak
naprawdę przecież jest bezkonfliktowa. Zaraz potem przez tego kolegę, którego
nie cierpi, pozwala znajomym na kompletną zmianę swojego stylu, choć jest to
dla niej w sposób oczywisty nieprzyjemna sytuacja. Ale tym razem jest potulna i
w stosunku do najbliższych osób, zresztą zachowujących się mocno niestosownie,
ani piśnie. W nowym ubraniu czuje się jak zdzira, żeby za chwilę stwierdzić, że
jest normalne i wiele dziewczyn tak chodzi po szkole, a potem zacząć je
niszczyć. Niedługo później łamie koledze nos, choć przecież Lysander nic jej nie
obchodzi, a ona nie wdaje się w bójki; ale to fajnie, kiedy podziwia jej
wygląd. A w ogóle to jest on przystojny, ale jednak nie, bo to buc, ale jednak
wszystkie na niego lecą, więc chyba jest, co ja tam wiem, w końcu nie mam
swojego zdania. To nie jest zwykła huśtawka nastrojów nastolatki; Michelle
zachowuje się tak, jak Ci akurat w danej scenie pasuje. Brakuje jej wyraźnie
zarysowanego charakteru, który mógłby ulegać zmianom przez wydarzenia. Ale,
powiedzmy sobie szczerze, czy na kimś, kto żył w domu dziecka i ma podobnoż
twardy charakter, nazwanie zdzirą za spodenki zrobiłoby jakieś wrażenie?
Nie kupuję tego, niezła baja. Michelle jest postacią pozbawioną osobowości, to
chorągiewka na wietrze fabularnym. Tańczy tak, jak zagra imperatyw.
Granic Michelle nie szanują także jej najbliższe
przyjaciółki ani jej mama, wbrew jej woli niemal zmuszając ją do noszenia
strojów, w których dziewczyna czuje się ewidentnie niekomfortowo. Ale im się to
podoba, to przecież najważniejsze.
Ponadto koleżanki uważają, że najlepszym sposobem
poradzenia sobie z natrętem będzie danie mu to, czego on pragnie, wszak
Michelle w ten sposób okaże swoją wyższość i to, że się nie poddaje. Nie,
właściwą drogą postępowania jest zgłoszenie sytuacji odpowiednim osobom. Tylko
komu, skoro nad młodocianym ojczulkiem nikt nie stoi? Nawet nie wiemy, kto jest
jego opiekunem, ani placówka szkolna, ani żadna organizacja prawna nie zajęły
się jego przypadkiem, a przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo; ot, wychowaj
sobie dziecko i chodź sobie do szkoły, tu masz znajomą mamy czy kogoś tam, ona
ci ogarnie córkę, a ty idź i baw się dobrze z kolegami. To nawet nie kłopot, bo
Rosie jest oczywiście stereotypowo słodziutka i bezproblemowa, a jej opiekunka
jest poczciwą, babciną kobietą.
Na dodatek o ile byłabym w stanie zrozumieć koleżanki
Michelle, to entuzjazm matki odnośnie przeseksualizowania nastolatki wydaje mi
się co najmniej dziwny. Poza tym według niej również najlepszą reakcją na to,
że ktoś dręczy i molestuje jej córkę, są – a jakże – zakupy. Bo przecież trzeba
molestantowi pokazać. Na pewno nie doprowadzi to do czegoś jeszcze gorszego.
Ba, noszenia wyzywających strojów gratuluje Michelle
sama dyrektorka, co już w ogóle jest kuriozum.
Jeśli już przy tej sytuacji jesteśmy – nie bardzo
sobie wyobrażam, jakie życie pośród kolegów miałby nastolatek, który, jak Nat,
publicznie przed całą klasą zwraca nauczycielce uwagę – bynajmniej nie
delikatnie – na niestosowność stroju koleżanki.
Kastiel i Debra starają się z jakichś powodów wepchnąć
Michelle w ramiona Lysandra, niezbyt interesując się jej zdaniem, a także
najwyraźniej go usprawiedliwiając. No właśnie, z jakichś powodów. Z jakich?
Dlaczego? Bo są dobrymi przyjaciółmi? Tego też nie widać w opowiadaniu, bo jest
ono jednowątkowe, nie przedstawiasz bohaterów drugoplanowych, nie pokazujesz
ich relacji z głównymi bohaterami, a jeżeli już, to maksymalnie je spłycasz
(Kastiel zaprzyjaźnił się z Michelle w jedno spotkanie, takie mocno od czapy,
wymuszone przez fabułę). Przyjaciółki Michelle są po to, aby chodzić z nią na
zakupy, ale nic poza tym, a Kastiel? Chyba tak po prostu poczuł się zobowiązany
do jakiejś głębszej interwencji, mimo że Lysander go o to nie prosił, a
Michelle przecież przez większość historii też chciała uniknąć rozgłosu i
plotek. Publicznie bohaterowie nie pałali do siebie wielkim uczuciem, więc skąd
Kastiel i Debra w ogóle takowe podejrzewali? Też otworzyli ciasteczko z wróżbą?
Zachowanie Kastiela powinno być jakoś umotywowane,
wprowadzone w tekst, tymczasem bohater jest kolejną nijaką postacią, o której
właściwie nic nie wiadomo. Wygląda to tak, jakbyś liczyła na moją wiedzę
kanoniczną i kazała mi radzić sobie samej z określaniem charakteru postaci;
może liczysz, bym zaczerpnęła wiedzę z gry, skoro opko jest wybrakowane pod
względem takich informacji. A jednocześnie charaktery twoich postaci nie
zgadzają się z charakterami, które prezentuje gra. Więc skąd mam czerpać
wnioski?
Napisałaś, że odwróciłaś charaktery postaci. No
dobrze, ale tak właściwie to po co? W komentarzach mignęło mi, że ktoś nazwał
to opowiadanie parodią. Tyle że nie wystarczy zmienić postaciom osobowość i
dorzucić sztampę, żeby wyszła parodia. A przynajmniej dobra. Potrzebujesz
dobrze rozpisanych sylwetek psychologicznych postaci, drugiego planu i tła,
także oryginalności. A przy tym mniej cudownych przypadków i opisów elementów
nic nie wnoszących do fabuły, takich jak chociażby dobieranie fatałaszków w
sklepie czy branie prysznica.
MIŁOŚĆ ONLINE
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Już myślałam, że masz taki długi rozdział (tzn.
dłuższy niż te, które publikowałaś w pierwszym opowiadaniu) i ucieszyłam się,
bo pomyślałam, że być może nawet namnożyłaś wątków i ten projekt będzie
bardziej rozwinięty niż poprzednik, a jednak okazało się, że… po prostu
zdublowała ci się część notki. Taki trochę #smuteczek.
— Nawet ojciec mówił, że nie organizują żadnych obozów
— jęknął cierpiętniczo, opadając na krzesło bez życia. – Piszesz o
licealistach, którzy, zakładam, mają dostęp do Internetu. Z niego na pewno
dowiedzieliby się, że obozy są organizowane, ktoś się tym zajmuje. Tyle że
pewnie nie za darmo.
Usiadłam obok niego, stawiając na blacie swoje
jedzenie, odpakowałam plastikowe sztućce z foliowej torebki i zabrałam się za
swoje ulubione spaghetti. – Następnym razem pewnie dodasz instrukcję obsługi drzwi.
Spokojnie wystarczyłaby ostatnia informacja, czytelnikowi nie trzeba opisywać z
detalami każdej czynności, doskonale wie, jak się je spaghetti.
W tym tekście również męczysz te same sposoby na
pisanie, które odbierają radość z czytania. Spójrz tylko:
— Na prawdę chcesz leżeć i się smażyć? Tak po prostu?
— dopytała Vivi, nie będąc do końca pewna, czy Iris mówi poważnie. – Po
pierwsze, niepotrzebnie zapewniasz mnie o tym, co wydedukowałam z wypowiedzi.
Po drugie, narratorką jest główna bohaterka. Skąd ona wie, co Vivi ma w głowie,
co ma na celu i tak dalej? To działka narratora trzecioosobowego
wszystkowiedzącego, na którego się nie zdecydowałaś.
W sumie nawet szkoda, akurat twoim tekstom wyszłoby to
na dobre. Są zbyt obiektywne i ubogie w emocje, by oddawać głównych bohaterów z
tak bliska, jak powinna robić to narracja pierwszoosobowa.
Nazywasz też postaci kolorem włosów. Nie tęskniłam za
tym:
— I bardzo dobrze — stwierdziła rudowłosa, a ja
spojrzałam na nią (…).
Niestety, po śmierci rodziców mamy przestaliśmy tam
jeździć, a nasi opiekunowie postanowili zrobić z rezydencji babci domek
letniskowy, który i tak z czasem przestaliśmy odwiedzać; przyjeżdżali tam tylko
przewietrzyć pomieszczenia. – Nazywanie rodziców swoimi opiekunami brzmi
strasznie sztucznie. Też tak myślisz o swoich rodzicach, gdy ich widzisz?
Jeżeli wyjazd do Stanów Zjednoczonych do słynnego
kurortu turystycznego bohaterowie uznają za spokojne wakacje, to strach
pomyśleć, co robili w poprzednie, niespokojne. Właściwie teraz zdałam
sobie sprawę z tego, że mam problem z określeniem twojego miejsca akcji. Gdzie
ona się właściwie dzieje? Virginia Beach to istniejące miasto w USA. Jak daleko
jest tam z miejsca zamieszkania bohaterów?
Poznanie BetterTwin i rozwój relacji z nim to
streszczenie. Jako że bohater jest dość ważny, główna postać uznaje go za swoją
bratnią duszę, nie przemawia do mnie ten sposób na wprowadzenie informacji.
Jest nijaki, tylko odbębniłaś wątek.
Masz dość krótką notkę, a kilkukrotnie pojawia się w
niej reakcja parskania śmiechem. Przecież istnieje więcej możliwości, nie
musisz się powtarzać.
(…) do klasy wszedł nauczyciel i musiałam schować
telefon. Kusiło mnie, żeby po kryjomu pisać z nim, ale wiedziałam, że jeśli
zostałabym złapana (…) – To brzmi tak, jakby ona chciała pisać z
nauczycielem, a nie BetterTwinem.
Nie rozumiem, dlaczego dziewczyna pisała w klasie,
przed wejściem nauczyciela, a nie wyciągnęła telefonu zaraz po wyjściu z sali,
skoro tak jej się spieszyło, by sprawdzić odpowiedź. Musiała najpierw dostać się
do szafki, odłożyć książki i wyjść ze szkoły i dopiero wtedy mogła wyciągnąć
telefon? Bez sensu.
Czego się srasz? – Ach, ten romantyzm w trakcie
rozmów z bratnią duszą.
Przygadał kocioł garnkowi. – Przyganiał.
Choć nie dziwię się, że twoi bohaterowie tego nie wiedzą, bo ich rozmowa to za
wysokiego poziomu nie reprezentuje.
Po raz kolejny po zacytowanych wiadomościach tekst nie
jest wyjustowany.
Twoją bohaterkę charakteryzuje chamstwo, co jest
całkiem podobne do Michelle z poprzedniego opowiadania:
— Nie twój zasrany interes — warknęłam, uderzając go w
ramię. (…) — Wstraszyłeś mnie gnoju, to się nie dziw, że jestem wredna. – Ona też
się całkiem sporo naprzeklinała. Zastanawiam się, czy powtarzasz takie motywy
celowo.
Z tym, że agresję Michelle przynajmniej względem
Lysandra można jeszcze zrozumieć; tymczasem tutaj bohaterka reaguje tak na
niewinne pytanie. Urocza osóbka.
Burknęłam pod nosem coś o nieodpowiedzialnym gnoju i
ruszyłam w stronę szkoły, domyślając się, że zagadał się z kimś przy drzwiach i
dlatego go tak długo nie było. Miałam ogromną ochotę dać mu zjebkę za
spóźnialstwo. Już od rana podniósł mi ciśnienie, kiedy musiałam na niego czekać
przed domem, bo głupek zapomniał kluczyków od auta. Jeszcze potem okradł mnie z
jedzenia, a teraz to. Oj, Neithanie Hendersonie, zbiera ci się porządny
opierdol…
Gdy zauważyłam go na tyle szkoły, tuż przy ogrodzie,
jak w najlepsze rozmawia sobie z kolegami, aż otworzyłam usta ze złości. Co za
gnoja kawał… – Ależ ona jest odpychająca, prymitywna i zapatrzona w
siebie. Nie muszę lubić głównej bohaterki, ale Lily jest jednocześnie
antypatyczna i nieinteresująca. To co ma mnie przyciągać do czytania o jej
losach?
Co za gnoja kawał… – Co za szyk przedziwny! Dalej
podobnie: Domyślił się chłopak, że ma przejebane. Nie rozumiem, po co te
inwersje? Być może są zamierzone, w rozmowie z ojcem bohaterki wychodzi na jaw,
że on też ma takie skłonności:
— Co w szkole słychać? —
odezwał się ojciec. – Więc może to u nich rodzinne…?
Kolejną zastanawiającą cechą jest używanie przez
narratorkę zdrobnionek. Mięsko, obiadek, rodzinka itd. – wrażenie, jakie to
sprawia, jest co najmniej dziwne. Infantylizuje bohaterkę, co szczególnie
kuriozalnie wypada w połączeniu z jej bluzgami.
Na stole stała ogromna brytfanka z pysznością. – Tu jest
przykład. Zdrabniasz brytfankę, a określasz ją jako ogromną. To jaka
wreszcie jest?
Kilka błędów:
Szczerze powiedziawszy, to w tym roku nie mam
zielonego pojęcia [,] gdzie się wybrać. — Westchnął Kentin, czochrając swoją
przydługawą grzywkę. — W tym roku nie zapowiadają żadnych ciekawych
eventów.
Usiadłam obok niego, stawiając na blacie swoje
jedzenie, odpakowałam plastikowe sztućce z foliowej torebki i zabrałam się za swoje
ulubione spaghetti.
(…) miałam zamiar spałaszować tą [tę]
pyszność, ale zdążyłam jedynie otworzyć usta, a zza moich pleców
wychyliła się twarz mojego starszego brata, który bestialsko okradł mnie
z mojego jedzonka.
— Ty świnio! To było moje!
Prychnęłam oburzona, po czym wybrałam każdy kawałek
mięska i pośpiesznie zjadłam wszystko [wszystkie], żeby Neith mi ich nie zdążył porwać [nie
zdążył mi ich porwać].
— I bardzo dobrze — stwierdziła rudowłosa, a ja
spojrzałam na nią [,] jakby wyrosły jej czułki.
— No, nie jestem pewna [,] Neith.
Zagryzłam [przygryzłam] wargę [,] zastanawiając się
nad odpowiedzią.
Jakieś dwa miesiące temu znalazłam na forum związanym
z anime czat, na którym zbierała się cała "animcowa społeczność"
(…) – niepoprawny cudzysłów. Ten stosowany w literaturze polskiej wygląda tak:
„(…)”.
Wstraszyłeś [wystraszyłeś] mnie [,] gnoju, to się nie
dziw, że jestem wredna.
Jęknęłam cicho na jej polecenie (...). – Mama
poleciła jej jęknąć?
Wiedziałam, że próba dyskusji zostałaby od razu
znokautowana (...). – Znokautować można kogoś żyjącego, nie abstrakcję.
ROZDZIAŁ DRUGI
Teraz mamy perspektywę Armina, który też okazuje się
nieprzyjemnym gburem. Trafił swój na swego, nie ma co. To, co wydaje mi się jak
na razie charakterystyczne dla tego bohatera, to zwroty do Boga. Pojawiały się
w poprzedniej notce, są i tu, jednak nie jest ich aż tak dużo, by maniera
denerwowała. Z drugiej strony Arminowi też zdarza się stosować jakieś
udziwnione szyki w zdaniach. Trochę z tym przesadzasz. Nie udziwniaj tak:
Jak ja Bogu dziękuję, że nie
jesteśmy bliźniakami syjamskimi, bo przysięgam, że zamordowałbym go we śnie. – Chociaż
myśl jako POV zacna. Nawet się uśmiechnęłam.
Zawsze mi to skurwiel robił, mimo że doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, że jak jestem czymś zajęty, to mam głęboko w dupie jego
pieprzenie o ciuchach. – Z tego, że Armin jest geekiem, wnioskuję, że w tym
opku już nie mamy odwróconych charakterów. No to nie wiem, czemu robisz z niego
prymitywnego chama, skoro w kanonie takim nie jest.
— Lily to koleżanka, którą niedawno poznałem. A! I
jeszcze jedno. Jesteś tym gorszym bliźniakiem. (…)
— Nie udawaj, że nie lubisz spędzać ze mną
czasu. W jakikolwiek sposób, nawet napierdalając w te twoje głupie gry.
— One nie są głupie!
— Tak, tak... — pokiwał głową z politowaniem, po czym
podniósł się z siedzenia i skierował się w stronę wyjścia z autobusu, bo
zbliżaliśmy się do naszego przystanku. – To oni od początku sceny byli w autobusie? Dlaczego
nie wspomniałaś o tym wcześniej, to chyba dość istotne, nie sądzisz? Myślałam,
że stoją na środku pokoju czy coś w tym stylu; na dodatek Armin krzyczał, więc
na pewno zwrócił na siebie uwagę ludzi. Czemu tak bardzo zaniedbujesz tło?
Bohater określa telefon mianem urządzenia, swój pokój
pomieszczeniem – dokładnie tak, jak wcześniej też robiła Michelle. I tutaj
narracja nie jest naturalna, widać, że silisz się, by unikać powtórzeń, ale
czasem nie trzeba kombinować tak mocno:
Wyciągnąłem telefon i jeszcze raz przeczytałem
ostatnią wiadomość od dziewczyny.
– Nie, nie mam dziewczyny. Miałem na myśli
konsolę. Mój brat wiecznie twierdzi, że traktuję ją jakby naprawdę była moją
ukochaną, więc przyzwyczaiłem się ją tak nazywać.
– W porządku, rozumiem.
Odłożyłem obok siebie urządzenie, przekręcając się na
plecy. – A wystarczyłoby użyć komórki.
Czasem pisałem coś bez zastanowienia, a potem
umierałem wręcz ze zmartwienia, czy się na mnie obrazi. –
Ekspozycja. Przecież bohater właśnie teraz strasznie się zamartwia tym, co
napisał, widzę to po jego zachowaniu i myślach; nie trzeba tego jeszcze
dopowiadać.
Nie dość, że wredny, to jeszcze spina się o byle co. – A ona,
przepraszam, co? Że niby grzeczna i miła? Cytuję: Zesrałeś się, że będę bała
się do Ciebie pisać, jeśli jesteś zajęty?
Właśnie udało ci się stworzyć postać, o której wiem
już, że jej nie lubię. Czasem dobrze jest mieć i takich bohaterów, bo warto to
ukazywać różnych ludzi – czytelnik sam będzie wyciągał wnioski. Jednak tutaj
bucką jest twoja główna bohaterka. Na pewno będę miała do czynienia z jej
partiami narracyjnymi dużo częściej, niż chciałabym, a to sprawia, że przestaję
cieszyć się z czytania.
„Cykasz się, że laska poznana przez neta ma większy
pocisk niż Ty. O wielki Panie Cięta Riposto!”. (…)
— Skoro to nie jest twoja dziewczyna, to dlaczego
codziennie szczerzysz się do tego telefonu?
— Bo lubię z nią pisać? — zapytałem retorycznie (…). – Ten Armin
to jakiś sadomasochista, że kręci go pisanie z taką panną (w sumie on też nie
jest lepszy od niej, ale czasem mam wrażenie, że jest chamem, aby w jakiś
sposób odreagować jej chamstwo, chociaż nie jestem tego do końca pewna, no bo
charaktery twoich postaci nie istnieją, a odpowiada za nie imperatyw). Na tym
etapie opowiadania zaczynam mu współczuć i życzyć, by się nie spotkali na tych
wakacjach.
Ani żadnych innych.
Co właściwie wnoszą do tekstu rozmowy Armina i Lily? W
większości są doskonale zbędne i nijakie.
— Masz
dziewczynę? — Evan spojrzał się na mnie zdziwiony, a ja poczułem ochotę udusić
tego gnoja. – To naprawdę nie jest normalne, jak bardzo twoi
bohaterowie reagują bluzgami i agresją na dosłownie wszystko, nawet – a
właściwie niemal zawsze – najbardziej niewinne rzeczy.
Poza tym, samo spojrzał, bez się.
Zaskakuje mnie też reakcja Armina. Denerwuje się, gdy
Alexy i Evan pytają o Lily, w myślach błaga, by skończyli temat, ale… odpowiada
na ich pytania. Wymijająco, głupio, ale odpowiada, zamiast uciąć rozmowę albo
powiedzieć, że nie ma po prostu ochoty o tym gadać. Przecież nikt go nie zmusza
do spowiadania się z własnych spraw.
Po głowie krążyła mi rozmowa z Lily, że ona wybiera
się nad ocean. Zastanawiałem się, czy będziemy choć trochę w zbliżonych
miejscach i jeśli tak, to czy będzie możliwość zobaczenia jej na żywo. –
Oczywiście, że tak. Odkąd dowiedziałam się, że w opowiadaniu kwitnie romans
on-line i nadchodzą wakacje, stało się to jasne jak słońce.
Przydałby się jakiś inny wątek, a nawet dwa, aby tekst
przestał być przewidywalny i skupiać się tylko na jednym.
Kilka błędów:
— To o czym mówiłem? — [akapit
zamiast myślnika] Westchnąłem ciężko na to pytanie. Zawsze mi to skurwiel
robił, mimo że doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jak jestem czymś
zajęty, to mam głęboko w dupie jego pieprzenie o ciuchach.
Ja jestem jak najbardziej za, a ty [,] Armin?
ROZDZIAŁ TRZECI
Tutaj znowu zdublowała ci się część notki. Musisz być
bardziej ostrożna przy wklejaniu tekstu.
Naprawdę ciężko mi skomentować ten rozdział. Liczy on
ledwo trzy strony przy formatowaniu TNR 12, z
czego cała pierwsza strona to niezajmujący opis pakowania oraz podróży, w tym
poświęcenie całego akapitu na opis tego, jak Lily wpisuje adres ulicy w GPS.
Ani bohaterowie nie rozmawiają o czymś, co byłoby istotne fabularnie, ani nie
dzieje się nic, co pchałoby ci tę fabułę w przód. Nic też nie charakteryzuje
jakoś szczególnie głównej bohaterki – właściwie jest ona jak Michelle, to
zlepek randomowych cech, które akurat przychodzą ci na myśl (w tej scenie jest
grzeczna, miła i poukładana, mimo że w poprzednich notkach wcale na taką nie
wyglądała). Mam wrażenie, że piszesz, żeby pisać to, co przychodzi ci akurat do
głowy, a nie po to, aby zrealizować konkretny cel. Jakbyś nie miała planu na
to, co tworzysz.
W porządku wydaje się natomiast opis
miejsca, do którego podróżowali bohaterowie. Choć mało szczegółowy, to w końcu
zaistniało jakieś dla nich tło, nie poruszają się i nie rozmawiają ze sobą w
próżni. Chociaż raz.
Mimo wszystko ten opis jest jakby
odbębniony na poczekaniu. Nie wstawiasz jakichś pojedynczych sugestii raz na
jakiś czas, nie podsuwasz tego, co dzieje się wokół bohaterów, ale od czasu do
czasu jakby przypomni Ci się, że trzeba narysować jeden obrazek, więc wstawiasz
go na pół rozdziału i na tym się kończy rola opisów w twojej twórczości.
I jeszcze problem stanowi narracja,
której czepiałam się już w przypadku poprzedniego opowiadania. Tutaj też
bohaterka wydaje się opisywać wydarzenia z perspektywy czasu, przeżywa je na
sucho, jakby była tak naprawdę narratorem wszystkowiedzącym trzecioosobowym
(pamiętasz uwagę o nim i jego odmienionych końcówkach? tu mam to samo
wrażenie):
Pomimo tego, że byłam zmęczona podróżą, czułam
narastające podniecenie. Nie mogłam się doczekać momentu, kiedy zatrzymamy się
na miejscu. – Pokaż jej zachowaniem, jak jest zmęczona, pokaż,
jak się czuje, jak się niecierpliwi, daj mi jej myśli o tym. Każde zdanie
powinno być myślą, a nie suchą relacją. Jakbyś pisała wypracowanie szkolne.
Śnieżnobiałe schody prowadzące na taras gdzie stały
małe drzewka cytrusowe i wygodne fotele, na których uwielbiałyśmy przesiadywać
wieczorami z babcią. – Skoro nikt tam nie mieszka, tylko co jakiś czas
rodzice bohaterki wietrzą pokoje, to trochę dziwne, że nikt tych cytrusów i
krzeseł nie ukradł. Czy nikt z właścicieli nie boi się zostawiać rzeczy na
zewnątrz na parę tygodni/miesięcy w pustym domu?
Gdy szatyn zatrzymał auto na podjeździe, nie
czekałam na przyjaciół i wybiegłam z samochodu.
Skąd ten zapach różano-miętowej
herbaty? Czy on występuje tylko w głowie bohaterki, jako silne skojarzenie z
miejscem? Bo wcześniej pisałaś, że w domu dawno nikt nie był, więc to powinien
być raczej zapach stęchlizny, a nie róży z miętą.
No ale stęchlizna nie jest taka
romantyczna, prawda? *wink wink*.
Krzyki o to, kto ma mieć jaki pokój,
zajmują kupę miejsca, a wcale nie należą do super-ważnych fabularnie. Ani do
ciekawych.
Nie wiem, po co wymieniać meble w
domu, którego się nie używa. Chyba ktoś tu ma za dużo pieniędzy.
Moment. Oni na te wakacje jechali samochodem,
prawda? Lily z bratem, Iris, Kentin i Vivi, tak? Pięć osób, a okazuje się, że
nie zmieszczą się w wielkim domu z czterema sypialniami i Kentin musi wynieść
się do pensjonatu jakiejś ciotki (który notabene wyrósł akurat tam, bo
był potrzebny fabularnie). Nie sądzisz, że to absurdalne? Przecież Lily
wiedziała o tym, że w domu brakuje łóżek, już przed podróżą, więc dlaczego o
tym nie wspomniała? Niby zapomniała i przypomniała sobie o tym na miejscu, ale
to głupie i mało prawdopodobne. Na dodatek to nie jest tak, że oni wszyscy
muszą mieć każdy swój pokój, osobno. Przecież podobno jeździli na obozy, więc
mogli mieć wspólne pokoje, nie? Dlaczego Lily nie może spać z Iris i Vivi w
jednym? Przecież łóżka są ponoć duże i szerokie. No już bez przesady, bohaterowie
robią z igły widły.
A Ty? Nie chciałabyś się spotkać? Nie
zastanawia Cię mój wygląd? – Czemu po prostu nie wyślą sobie
swoich zdjęć?
Opis relacji z Arminem cierpi na ten
sam problem, co reszta – bohaterka usilnie twierdzi, że się zakochuje. Kłopot w
tym, że to właśnie tylko twierdzenie – w jej zachowaniu i myślach tego nie
widać. A już w ogóle nie widać tego w braku szacunku do nowego tró loffa.
Kilka błędów:
(…) ze zniecierpliwieniem odliczałam dni do końca roku.
Nie mogłam się doczekać wolnego czasu, aż w końcu będę mogła się przejść
po plaży, zamoczyć nogi w chłodnej wodzie.
Jako, [przecinek zbędny] że w ciągu ostatniego tygodnia
szkoły dobrze przemyślałam [,] co chcę zabrać, bardzo szybko zdołałam
się spakować i nie martwiłam się, że czegoś zapomnę.
Mimo, [przecinek zbędny] że od śmierci babci minęło już
pięć lat, nadal czułam cudowny zapach różano-miętowej herbaty, którą kobieta
zawsze robiła na gorące dni.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Imperatyw Opkowy zabija. Bohaterowie zbiegiem
okoliczności jadą na wakacje w dokładnie to samo miejsce i jeszcze oczywiście
okazuje się, że Armin zna kolegę Lily i nocuje w pensjonacie jego ciotki. Co za
niesamowity przypadek. Naturalnie Lily ma unikatowy tatuaż i właśnie teraz
opisuje go Arminowi, żeby mógł ją natychmiastowo rozpoznać. Kompletnie
nieprawdopodobne, nawet biorąc pod uwagę uproszczenia w literaturze.
(…) dopiero o godzinie dwudziestej drugiej robiło się
ciemno (…). – W USA obowiązuje dwunastogodzinny system zegarowy.
I Lily, i Armin rozmawiają o tym, że chcieliby się
spotkać, chcieliby się wreszcie zobaczyć i tak dalej. Widać, że są ciekawi
swojego wyglądu. Tym bardziej to dla mnie dziwne, bo wyrażają się tak, jakby
byli bardzo współczesną młodzieżą, ale nie obczajają się na Fejsie
i tak dalej, nawet nie wymienili się zdjęciami. Dziwi mnie to, że piszą od trzech tygodni i wytrzymali bez tego, a
tyle romansują.
W sumie nawet pozytywnie zdziwił mnie fakt, że Kentin
zna Armina, scena z rozpoznaniem wyszła nawet zabawnie, ale psuła ją sztuczna
narracja głównego bohatera. Pomysł nawet niezły, tylko wykonanie średnie. No i
fakt, że doprowadziłaś do realizacji za szybko, a jednowątkowość idzie w parze
z przewidywalnością… no nie oszukujmy się, wygląda to słabo. Trudno to czymś
obronić.
Kilka błędów:
Uśmiechnąłem się do ekranu urządzenia [telefonu?
komórki? ekranu?], ponownie czując iskierkę nadziei. Tak bardzo chciałem się
z nią spotkać [z tą iskierką?], porozmawiać w cztery oczy (…).
No chyba, że brat Lily, ale on jest stuprocentowo
hetero. – Pierwszy przecinek zbędny.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Rozmowa o Pokemonach jest kolejnym
dialogiem-zapchajdziurą. Ciągnie się o wiele za długo, nic nie wnosi. Niby
pokazujesz, że bohaterowie interesują się animacjami, ale robisz to w mało
interesujący sposób, który strasznie się wlecze i wcale nie sprawia, że twoje
postacie da się polubić. Takie informacje raczej przemyca się w tekście jako
dodatki, elementy uzupełniające bohaterów, a u ciebie zajmują dwie strony z
sześciu, które liczy rozdział. Mam wrażenie, że nie panujesz nad tym
opowiadaniem, tylko piszesz pod natchnieniem, wymyślając wszystko na bieżąco.
Jako podkład muzyczny służyła piosenka Legends Never
Die, przez co ledwo udało mi się powstrzymać napływające do oczu łzy. – Tytuły
kursywą lub w cudzysłowie. Swoją drogą, tytuł piosenki to bardzo ważna
informacja dla czytelnika, naprawdę. Nie obszedłby się bez niej.
Jako podkład muzyczny służyła piosenka Legends Never
Die, przez co ledwo udało mi się powstrzymać napływające do oczu łzy. Co
prawda, musiałam przyznać, że nie oglądałam wszystkich odcinków Pokemonów, bo w
którymś momencie po prostu pochłonęły mnie zupełnie inne anime, ale sentyment z
dzieciństwa został. Nie mogłam uwierzyć, że głównego bohatera, bohatera dzieci,
po prostu uśmiercili w ostatnim odcinku. – Trudno mi uwierzyć w tę dramę. Jest sztuczna. Nie
oszukujmy się, hype na anime o Pokemonach nie jest taki wielki nawet w kręgu
otaku. Dodatkowo wątpię, by nastolatkowie przeżywali krótki filmik z sieci tak
intensywnie, że towarzyszyła temu czarna rozpacz i łzy w oczach. Tym bardziej
że twoi bohaterowie nie mają już czternastu lat, to prawie dorośli ludzie.
Kwikłam pod nosem, gdy po całej tej dramie
przeczytałam:
— Ty gnoju! — krzyknęłam, kopiąc w niego piachem. — To
ja ci dupę ratowałam, jak Iris chciała ci włosy na rudo zafarbować, a ty mi się
tak odwdzięczasz?!
Poza tym BetterTwin ma brata bliźniaka no i nie
wybierał się na żadne wakacje, a ten Armin ma aż dwóch braci. – Czy to, że
ma się dwóch braci, w jakiś sposób wyklucza, aby jeden z nich był bliźniakiem?
Przecież Armin nigdy, o ile wiem, nie zaprzeczał, że ma większą rodzinę.
Kilka błędów:
— Czego się drzesz, [przecinek zbędny] jak
nienormalny?
—[spacja]Oburzył się jego niebies[k]owłosy
brat, marszcząc brwi pod niebieską grzywką. – Dublujesz informację o
niebieskim kolorze.
— Przecież to nie możliwe
[niemożliwe] — prychnęłam.
Oglądałam kilku minutowy
[kilkuminutowy] filmik z rozchylonymi ustami. – Ten filmik miał
rozchylone usta?
Idziesz grać z nimi, [przecinek zbędny] czy wolisz
najpierw wyschnąć?
PODSUMOWANIE
Niestety wiele z uwag dotyczących poprzedniego twojego
opowiadania można by przekleić i do tej części podsumowania – sztuczna i
pretensjonalna narracja, przewidywalna i jednowątkowa fabuła, brak konsekwencji
w kreowaniu charakterów postaci.
Tutaj też mamy patologię, choć innego rodzaju.
Bohaterowie są po prostu prymitywnymi, skupionymi wyłącznie na sobie chamami,
którzy stekiem bluzgów reagują na najdrobniejszą rzecz, która nie jest po ich
myśli. Na przykład to, że ktoś coś do nich powiedział, kiedy akurat nie mieli
ochoty słuchać, odezwał się znienacka, albo musieli poczekać parę minut, bo
ktoś inny też śmiał mieć życie osobiste. Mam ochotę wysłać ich na kurs radzenia
sobie z agresją, bo ewidentnie mają jakieś problemy.
Co ma mnie zachęcać do czytania tego opowiadania? Nie
bohaterowie. Nie akcja, której praktycznie nie ma. Przez większość czasu znów
skupiasz się na opisie najmniej istotnych czynności, jak szczegółowa instrukcja
jedzenia obiadu czy coś równie fascynującego, a te najważniejsze – jak na
przykład początki rozwoju relacji Armina i Lily – streszczasz w paru zdaniach.
Twoje opowiadanie nie mówi o niczym interesującym – ot, przeciętne scenki z
życia nastolatków jakich wiele, tyle że bardziej niesympatycznych. Bez ustanku
wałkujesz najbardziej banalne sceny i czynności – może to jest ciekawe i
zabawne w życiu (choć można by polemizować), ale w literaturze zwyczajnie
nudzi, bo po co mam czytać nudne sceny z życia nieciekawych ludzi? Nawet
przykłady animacji wybrałaś te najbardziej sztampowe, jakbyś przyklepywała
stereotypowy obrazek dzieciaka otaku – ale przecież zainteresowania animacjami
nie kończą się na Pokemonach, One Piece i Naruto. Fakt, to
są znane tytuły, więc może chciałaś nimi dotrzeć do większego grona
czytelników, ale w opowiadaniu o szablonowym schemacie, gdzie każdy kolejny
krok bohaterów jest potwornie przewidywalny i po prostu nudny, to nie jest
raczej dobry pomysł.
Nie przyciągają również ciekawie pokazane uczucia, bo
też ich nie ma. Nie piękny język, bo bohaterowie wyrzucają z siebie głównie
wulgaryzmy – same w sobie mnie nie rażą, ale kiedy ktoś reaguje wiązanką,
jakiej szewc by się nie powstydził, z najdrobniejszego powodu, albo zgoła bez
niego, naprawdę męcząco się to czyta. Czuję się, jakbym poznawała scenki
rodzajowe z życia dresów. W narracji nie jest lepiej, jest nijaka i bez polotu.
Większość tekstu można by wyciąć i w niczym by to nie zaszkodziło, a wręcz
mocno pomogło. Zbędność, zbędność, zbędność.
Odniosę się też do tytułu opowiadania. Niby masz
miłość on-line, ale poza cytatami mało zajmujących i wnoszących coś do historii
rozmów bodajże z czatu bardzo mało nawiązań u ciebie do... sieci. Początek
poznania się bohaterów streściłaś; właściwie nie wiadomo, jak wyglądał ten
początek, z jakich komunikatorów korzystają postaci, jaką wagę przywiązują do
bycia on-line. Mogłaś tutaj posilić się na jakąś głębię – przedstawić młodych
ludzi, którzy np. lepiej odnajdują się w relacjach nawiązywanych przez internet
(mogłaby to być chociażby główna bohaterka, jednak ona w sieci jest dokładnie
taką samą bucką, jak w realu). Problem mam też w umieszczeniu
opowiadania w jakichś konkretnych ramach czasowych, no bo to, że akcja dzieje
się w czasach współczesnych mogę rozszyfrować przez nagromadzenie odzywek rodem
z gimnazjum, ale np. nie jestem w stanie wywnioskować czasu akcji z chociażby
jakichś symboli nawiązujących do współczesnej popkultury, nowinek dotyczących
postępu technologicznego; w prawdzie w piątym rozdziale wspomniałaś o
Pokemonach, ale to trochę mało. Wiem, że bohater ma konsolę i telefon, ale nie
wiem, czy ma chociażby konto na Facebooku i dlaczego jeszcze nie wpadł na
pomysł, by przez kilka tygodni inaczej niż przez czat odnaleźć w sieci swoją tru
loff. Rozwiązania, które wydają się dziś dla młodych ludzi normalne i
logiczne – u ciebie w tekście ich nie ma. Jak to jest więc z tym on-line? Gdyby
nie rozmówki zapisane kursywą, pojęcie on-line w ogóle nie istniałoby
fabularnie. Nawet te fragmenty czatu wyglądają słabo; mogłabyś je jakoś
urozmaicić, np. stworzyć grafiki screenów. Właściwie mogłabyś zrobić cokolwiek,
przecież nie tworzysz powieści, tylko luźne opko. Samodzielnym
wykonaniem jakiejś grafiki popisałabyś się kreatywnością, a tak to cytaty inną
czcionką w ogóle nie oddają tematu on-line. Nie czuję, by to był jakiś czat czy
coś.
Jakbyś marnowała potencjał własnego opowiadania,
odbierała mu jeden z istotniejszych elementów, czyli zbudowanie wirtualnego
tła, podłoża dla relacji bohaterów. Wkurza mnie też to, że poznali się oni w
realu już w czwartym rozdziale. Niczego nie rozwinęłaś, jakbyś się gdzieś
bardzo, bardzo spieszyła. A właściwie nie miałaś do czego, bo on-line wisi ci w
tytule, prawda? Więc dostając taki tytuł, spodziewałam się, że spotkanie
bohaterów w realu zakończy opowiadanie, będzie jakimś punktem kulminacyjnym,
uwieńczeniem zbudowanej w sieci relacji, na której oprzesz historię. Z ciekawości
zapytam, ile jeszcze planujesz rozdziałów?
Na dodatek język i zapis są po prostu niechlujne i aż
nazbyt proste – masa literówek, pogubionych przecinków, czasem nawet błędy
ortograficzne, dziwny szyk, błędy stylistyczne.
Z powtarzających się rzeczy: zresztą i naprawdę
nagminnie piszesz osobno. Poza tymi sytuacjami, kiedy faktycznie tak trzeba…
Np. Krzyknął zadowolony, przybijając piątkę z dziewczynami, po czym
skierował się wraz zresztą w stronę naszego małego obozowiska.
Reszta osób, więc z resztą, jako wyrażenie przyimkowe, ale zresztą jako partykuła, dopowiedzenie nowej informacji.
Reszta osób, więc z resztą, jako wyrażenie przyimkowe, ale zresztą jako partykuła, dopowiedzenie nowej informacji.
Często też gubisz się w podmiotach, przez co ze zdań
wychodzą bzdurki pokroju podjazdu otwierającego bramę garażową. Raz stawiasz
przecinki przed imiesłowami współczesnymi poprawnie, raz nie. Niekonsekwencja
wychodzi tutaj chyba bardziej z lenistwa niż niewiedzy.
Na dzień dzisiejszy? Jest słabo (2). Mamy
wrażenie, że nie postarałaś się, chociaż mogłaś – nikt nie zmuszał cię, by
twoje historie były aż tak proste – jednowątkowe i z masą oklepanych motywów.
Nikt nie kazał ci się spieszyć i gnać na łeb na szyję do rozwiązania
fabularnego. W obu opowiadaniach twoje postaci nie są ani interesujące, ani
dopracowane, skupiasz się na informacjach, które nie mają większego znaczenia.
Obydwa teksty są okropnie niewyważone, a więc opis zakupów czy szukania drogi
na GPS-ie trwają tyle samo (a czasem nawet i więcej) niż główna akcja.
Potrzebny ci jest solidny plan na pisanie, bo to, co obecnie wisi na blogu,
bardziej przypomina typowe opko ściągnięte żywcem z Onetu niż pełnoprawne
opowiadanie. A to jest dość zaskakujące, bo dziś już nietrudno o informacje,
porady, wskazówki na temat pisania. W sieci jest ich mrowie, możesz też zajrzeć
do innych ocen i naszej encyklopedii. Większość z tamtejszych
artykułów na pewno ci się przyda.
Z najlepszymi, acz spóźnionymi, życzeniami mikołajkowymi...
Trafiłam na twój blog przypadkiem. Przepraszam bardzo, ale az szkoda mi tej dziewczyny. Dzielić tak włos na czworo? Po przeczytaniu tego posta weszłam jeszcze raz na blog autorki stwierdzam ze jest on ciekawy. Czytam ją od kilku lat i nigdy sie nie nudzilam z jej opowiadaniami. No wiadomo ze jest troche błedów, ale wcale według mnie sie nie rzucają w oczy, a niektóre według was błedy dla mnie jest po prostu jej stylem pisania. Historia moze i prosta, ale nadal jest ciekawa i mimo ze bohaterki wydaja ci sie nieinteresujaca to jednak ja wczuwam sie w ich historię. Wydaje mi sie ze to tylko kwestia gustu. Czasami trzeba wyluzowac i nie starać sie wczytywac w najprostrze zdanie czy opis, który dla ciebie moze nie mieć większego sensu. Innym to tworzy sytuacje i wyobrażenie. Rozumiem że każdemu nie musi się podobać, ale nie czuć od ciebie byś nawet starała sie szukać pozytywów. Jakbyś spojrzała na mój amatorki blog to dopiero byś sie złapała za głowę i żałowała, że nie ma nic lepszego. Ale dla niektórych pisanie to pasja i wylewanie swoich mysli, przeżyć, historii. Chcemy pokazać co tworzy się w naszej głowie, chociaż są rzeczy w niej nielogiczne. Czasami nawet nasze zachowania są nielogiczne. Dac czasem nalezy spokoj i cieszyc sie, nie kest to typowy rak z co drugim błędem w kazdej postaci jak ortograficzna, gramatyczna, składniowa, logiczna. Mimo wszystko rozumiem że możesz myślec inaczej, szanuje to mając własne zdanie i życzę wesołego nowego roku ☺☺☺
OdpowiedzUsuńPo to się ludzie zgłaszają do oceny.xddd I przeczysz sobie że po ocenie zajrzałaś na bliga a potem, że xzytasz autorkę od lat. :O
UsuńRaz – ocenę pisałyśmy w trójkę, może to stąd przeczucie, że dzielimy włos na czworo. Ocena jest dłuższa niż wszystkie rozdziały umieszczone na blogu. Ale to tylko świadczy o tym, że miałyśmy o czym pisać. Raczej nie powielałyśmy swoich uwag.
UsuńDwa – na WS wisi ponad 150 ocen. Nikogo nie oceniamy bez wcześniejszego zgłoszenia, autorzy wiedzą więc, na co się piszą i robią to dobrowolnie. Mamy całkiem sporo opublikowanego materiału, by każdy mógł zdecydować, czy wysłać nam swoją twórczość. Po ocenach widać też, jaki charakter ma blog i z jaką ideą powstał. To nie recenzownia, by reklamować blogi, ale ocenialnia, by je brać pod lupę. Dość wnikliwie.
Trzy – piszesz o kwestii gustu, ale nie wskazałaś żadnego przykładu błędu, który uznałabyś za styl. Ogólniki nam, niestety, nic nie dają, nie wiemy, do czego mogłybyśmy się odnieść. Z drugiej strony w ocenie można zauważyć, że wszystko, co wytknęłyśmy, zostało zaargumentowane i szeroko przeanalizowane.
Cztery – faktycznie, nie czuć, byśmy szukały pozytywów, bo... takowe nie wpadły nam w oko. Oba opowiadania przedstawiają postaci pisane „na jedno kopyto”, dodatkowo wręcz gloryfikujące negatywne wartości. Co tu chwalić? W ocenie nie ma pozytywów, bo z pustego, to i Salomon... no. W każdym razie w ocenie, szczególnie przy podsumowaniach, starałyśmy się doradzać, co zrobić, aby w przyszłości było lepiej. Co ciekawe rady mogą wynieść nie tylko autorzy, ale i postronni czytelnicy, szczególnie amatorzy-pasjonaci. Także... Smacznego. :)
I Szczęśliwego Nowego Jorku!
Szukałam ciekawego bloga z opiniami i patrze ze:"o! auroka która lubie, jak sie swietnie składa". Ale nie spodziewalam sie az takiego hejtu z tej strony. Szukałam chociaż cienia pozytywu w waszej wypowiedzi. Ale spoko ☺☺☺☺
OdpowiedzUsuńO, a ja jednak znalazłam jakiś cień pozytywu. :D Cytuję:
Usuń„Narracja z perspektywy Lysandra zaskoczyła mnie. Fajnie, nareszcie coś się dzieje, nareszcie jakaś odskocznia od Michell (...)”, „podoba mi się stylizacja językowa Rosie”, „(...) myśl jako POV zacna. Nawet się uśmiechnęłam”, „w porządku wydaje się natomiast opis miejsca, do którego podróżowali bohaterowie”... pewnie jest tego jeszcze trochę. Chociaż faktycznie, biorąc pod uwagę długość oceny, to raczej jednak kropla w morzu.
Ale przecież hejt to niemiłe, nieuzasadnione uwagi, a w tej ocenie takowe są uargumentowane, lol
UsuńHejt i konstruktywna krytyka z radami to nie to samo.