Tytuły: Hoc, Źdźbło
Autor: Karawan
Tematyka: miniatury fantasy
Witam cię serdecznie na WS,
Towarzyszu Karawanie! Cieszę się, że mogę powrócić do twoich tekstów i
przypomnieć nam czasy Bitew Literackich Trybunału, jak i Składu Oceniającego.
Swoją drogą, nawet czasem za nimi tęsknię, a przynajmniej za niektórą ludnością
Opowi.
Nie przedłużając już,
zacznijmy od pierwszego nadesłanego tekstu. Dodam, że przed twoim zgłoszeniem
akurat żadnej z tych miniatur nie czytałam, co by nie wzbudzać podejrzeń, że
nasza internetowa znajomość ma wpływ na notę końcową. Zresztą znasz mnie i
wiesz, że litość w bitwach jest jak matrixowa łyżka.
Nie istnieje.
HOC
Zwyczajnie,
[przecinek zbędny] korzeń ominąłby przeszkodę,
ale to coś przyciągało żywe istoty. Przylgnęło do korzenia, a może spowodowało,
że korzeń przylgnął do niego? – Bardzo podoba mi się to pytanie retoryczne.
Budujesz nim klimat. Wyczuwam starą, dobrą, znajomą stylizację.
Rok po
roku, wiek po wieku, początkowo włosowate, a potem coraz solidniejsze odrostki
rośliny otaczały Hoc siateczką, aż stali się jednością. – Na tym etapie historii zastanawiam się, czym lub
kim jest Hoc. Zapisujesz go wielką literą, więc na początku myślałam, że to
imię, ale dlaczego nieodmienne (otaczały Hoca, hmm…)? Jest to mój pierwszy
punkt zaczepienia, interesująca zagwozdka, która sprawia, że chcę czytać dalej
i poznać na nią odpowiedź.
Wichura
powaliła sędziwe drzewo, a zbocze [przecinek] na którym rosła [przecinek] obsunęło się i
obnażyło jej korzenie.
Podoba mi
się, że czasem pozwalasz się czytelnikowi zatrzymać, dając mu do zrozumienia,
że tekst jest poważny, wymaga skupienia. Ty stawiasz kropki, a ja stawiam
pauzy, biorę oddech. Zdarza się, że korzystasz z tego, bym mogła coś
podsumować, na przykład tutaj: Sosna przeżyła tysiące lat. Potem przyszedł jej kres.
Jednak
nieco dalej zrobiłeś to samo jeszcze kilkukrotnie w bardzo bliskich odstępach,
a więc mam wrażenie przesytu. Za którymś razem to już nie działa, wręcz wygląda
na wymuszone:
Wtedy
mag, wędrujący za swoją wizją, odnalazł splątaną, smukłą formę zrośniętego
korzenia i zamienił ją w laskę. Symbol wiedzy i władzy. (…) Większe ziarno
podobne do kwarcu, którego nikt nie dostrzegał. Nawet mędrzec właściciel. (…)
Potem historia powtarzała się, aż nadeszła nowa epoka i nowe wierzenia. Magia
została zakazana. –
Postaraj się stosować ten zabieg w momentach, które naprawdę są tego warte (ja,
przykładowo, zostawiłabym sosnę i zakazanie magii, a przykłady środkowe – laskę
i ziarno – scaliłabym w dwa zdania, nie cztery). Inaczej forma, podobna budowa
zdań, a przy tym więc i całych akapitów, stanie się przewidywalna, nudna.
Przestanie budzić emocje.
Nie
odczuwał emocji,
[przecinek zbędny] ani upływu czasu.
Generalnie
streszczenie na wstęp jest bardzo dobrym pomysłem w tej miniaturze. Zwykle mi
przeszkadza, ale tutaj nie jest długie i niezgrabne, nie zdradza też zbyt
wiele. Kończysz je jednak bardzo kontrowersyjnie. Do tej pory używałeś ładnych
słów, budowałeś w mojej wyobraźni obraz bardzo subtelnie, a nagle, ze zdania na
zdanie, zmieniłeś klimat o sto osiemdziesiąt stopni. Nie podoba mi się to –
zdanie z wymienionymi moczem, kałem (a mogłeś po prostu napisać fekalia
czy wydaliny), odorem potu katów i ofiar lochu… To jest za mocne, nie
spodziewałam się czegoś takiego i wybiłeś mnie kompletnie z klimatu, który
stworzyłeś. Być może było to zagranie celowe, chciałeś mnie sprowadzić na
ziemię, hej, Skoia, witaj w prawdziwym świecie! No cóż, udało ci się,
ale w pewien sposób twoja metoda mocno mnie ukłuła. Sam musisz ocenić, czy tak
miało być, czy skrzywienie się to odpowiednia reakcja czytelnika.
Teraz, w
wilgotnym, cuchnącym padliną [przecinek] moczem [przecinek] kałem, [przecinek zbędny] oraz
pełnym odoru potu katów i ofiar lochu, laska stała oparta o ścianę jako dowód.
– Zmieniłabym nieco szyk; loch jest za daleko od w – w połowie
zdania już nie pamiętam, że dążę do poznania miejsca, skupiam się raczej na
wrażeniach. Ofiara lochu brzmi jak jedna, połączona fraza. Sugeruję więc nieco
rozjaśnić: Teraz, w lochu – wilgotnym, cuchnącym padliną i wydalinami oraz
pełnym odoru potu katów i ofiar – laska stała oparta o ścianę jako dowód.
Jej
użytkownik oddychał urywanie i płytko [przecinek] co rusz charcząc, krztusząc się i tracąc przytomność. –
Zdecydowanie brakuje mi informacji, że bohater też ją odzyskiwał…
Od
jasnej, różowej
[przecinek] zmieszanej z płynem surowiczym, do ciemno brązowej
[ciemnobrązowej]. Kontrast podkreślały niby wyrysowane tuszem
[przecinek] wąskie [przecinek] prawie czarne linie zakrzepłej posoki.
Ofiara,
rzężąca pozioma rzeźba, połyskiwała w miejscach mokrych i wydawała się falować
w chybotliwym świetle żagwi. – Uwielbiam to zdanie. Wyraźnie rysuje obraz w mojej głowie.
Piąty
zatrzymał się w wejściu
[przecinek] jakby tam fetor był mniejszy. Złoty pierścień pobłyskiwał
na ręce [przecinek] w której trzymał [ten fetor?] wzniesiony
wysoko, wysadzany rubinami znak wiary. – Rozumiem, że chodzi o krzyż?
Pamiętaj, że na tym etapie historii nie jestem jeszcze w stanie zbyt wiele
powiedzieć o twoim uniwersum, nie wiem, czy wprowadziłeś mnie w czasy realne,
gdzie mowa o katolicyzmie, więc przydałoby mi się to wskazać. Tutaj
skonkretyzowanie symbolu wiary mogłoby pomóc, a tak nie wiem, co mam sobie
wyobrazić. Wprawdzie pojawia się wzmianka o kościele nieco niżej, jednak po co
oddalać powstałe wątpliwości, skoro można po prostu ich nie wprowadzać?
— Kościół
matka nasza w miłosierdziu swoim, jako żeś winy swoje wyznał, a szatana się
wyparł, skazał cię na śmierć przez oczyszczenie w ogniu (…) – przemawia do mnie ta stylizacja. Pamiętam, że na
przykład w Najstarszym miałeś z nią spore problemy, a tutaj na razie
jest jednolicie, wszystko do siebie pasuje, nie ma zgrzytów, więc można się
wczuć.
Hoc z
jego domem-laską, wiekowe księgi, kielichy, kreda, świece i czarne świece,
cały dobytek oraz strzęp, zwany kiedyś człowiekiem, trafiły na stos. – Świece i czarne świece? O co chodzi?
Plus, nie
wiem, czy sobie to dopowiadam, czy zrobiłeś to celowo, ale znakomite jest to,
że ofiarę umieściłeś na końcu. Jakby narrator sam widział, że to już coś mniej
wartościowego niż Hoc, księgi, kielichy, kreda i tak dalej. Nie ocenia, nie
mówi, że to dobrze czy źle, niczego nie sugeruje, ale przedstawia mi prawdziwy,
smutny obraz, z którego sama mogę sobie wywnioskować swoje. To lubię.
Gawiedź
ze zwykłą jej ciekawością, [przecinek
zbędny] dotrwała do chwili [przecinek] aż z wielkiej stery pozostał
rozżarzony, siwiejący popiołem kopiec. – Tutaj poczułam rozczarowanie.
Miałeś pole do popisu! No dobra, może wyjdzie ze mnie teraz Skoia, która lubi
oglądać Sadistica, a może po prostu lubuje się w tomiszczach nieco grubszych,
ale… strasznie poskąpiłeś mi tu całego rytuału oczyszczenia! Jak mogłeś, Towarzyszu,
no jak? Potraktowałeś tę scenę mocno po macoszemu, zero jakichkolwiek emocji –
nic. Nie spodziewałam się przerysowanego krzyku, ale z drugiej strony –
spaliłeś człowieka na stosie i nic więcej w temacie, ot, mamy to za sobą. A o
kupach to pisałeś tak dokładnie…
Niezwykły
wzrost temperatury, [przecinek
zbędny] spowodował uruchomienie procedur [przecinek] do których
został stworzony. – Tutaj już używasz słów dość oficjalnych, pojęć
żargonowych, nie pasuje mi to do całości, którą prezentowałeś do tej pory.
Temperatura? Uruchamianie procedur? Piszesz o magii, twój świat wydaje się
stary, dawny, archaiczny. Jestem na nie.
Chyba
wywołałam wilka z lasu. Ups.
(…) gdzie
trwał [przecinek] można by powiedzieć, nasłuchując.
Przenosimy
się do czasów coraz bardziej współczesnych, a więc i słowa, których używasz,
stają się inne, narrator zmienia stylizację i to jest fajne. Teraz wypadałoby
zrezygnować z archaizacji i nie mieszać; ten timeskip powinien wyznaczać jakąś
granicę między jednym stylem a drugim, ale przez wcześniejsze cytaty o
temperaturze i uruchomieniu procedur trochę jednak się z tą wizją gryzie.
Gdy
warunków nie ma – giną
[przecinek] nie mając świadomości istnienia.
(…)
niby-kamień mógł działać, do tego został stworzony [przecinek] i robił to. – Chyba bardziej mi tu
pasowałoby wtrącenie: do czego został stworzony, jednak nie wiem, czym
kierowana jest ta sugestia. Ot, zwykłe przeczucie.
Opisując
proces budowy, mówisz o budowlańcach, ale wydają się to dość puste słowa. W
celi przynajmniej pojawił się jakiś dialog, tutaj robotnicy nie wypowiedzieli
na głos ani jednego słowa, przez co streszczenie jest puste, nie ma siły, nie
wywołuje żadnych emocji. A jednak te by się przydały, bo piszesz o dość obrazowych
sytuacjach: a to któryś złamał rękę [przecinek] wbijając gwóźdź, a to
wieloletni cieśla przerąbał sobie siekierą nogę, ktoś inny spadł z drabiny i
doznał wstrząsu mózgu. Swoją drogą to jedna z wielu ekip budowlanych w
kraju, zaledwie jeden blok mieszkalny, a tu same wypadki? I to takie dość
hardcore’owe – rąbanie nogi? Po co komu do budowy współczesnego bloku siekiera?
Fleksa jakaś, może piłka, sam brzeszczot (tylko facet, aby się nimi skaleczyć,
musiałby chyba celowo ciąć tę nogę…?) – to bym jeszcze łyknęła.
Potem w
mieszkaniu pojawili się lokatorzy. Młode małżeństwo, może trochę nietypowe. Jego
od małego nazywano Wężowaty. Każdy krok zaczynał od ruchu głowy na bok [przecinek] ciągnąc nią ciało (…). – Nie jestem
pewna, dlaczego narrator wspomina nagle dzieciństwo Wężowatego. W sensie skąd
wie, że bohatera nazywano tak od dzieciństwa? Od początku miniatury narrator
pojawia się tam, gdzie Hoc i opowiada wszystko jakby z jego perspektywy, Hoc
cały czas temu towarzyszy, a tutaj nagle nie – przecież Wężowaty pojawił się w
mieszkaniu, gdy był już starszy, miał żonę. Przez to małe zamieszanie przez
moment pomyślałam, że może Wężowaty to dziecko małżeństwa, ale później się
okazało, że nie.
Jednak
głos do złudzenia przypominający Donalda-bohatera Disneya [spacje + myślnik] oraz obfite siedzenie i kaczy
chód spowodowały, że nikt poza Markiem-Wężowatym nie nazywał jej Beatą. – A
nie lepiej byłoby bez dywizu: Markiem Wężowatym? Jak imię i nazwisko, nawet
fajnie by wyszło.
Poznali
się w szkole średniej, do której trafili z dwu różnych dzielnic miasta.
Przezwiska trafiły za nimi. – I
tutaj znów narrator cofa się w czasie, a przecież cały czas sądziłam, że będę
bliżej Hoca, właściwie tam gdzie on i tylko to, co go dotyczy i czemu kamień
towarzyszy, będzie przybliżone narracją. Zdziwiłam się.
Na tym
etapie opowiadania robi się trochę nudnawo. Początek miałeś z pompą, sądziłam,
że wstęp, który był streszczeniem, to dobry pomysł dla miniatury, jeżeli gdzieś
dalej pojawi się akcja. U ciebie tej akcji ciągle nie ma – nagle dociera do
mnie, że streszczasz właściwie wszystko jak leci. Małżeństwo ze sobą nie rozmawia,
narrator zapędza się i streszcza ich nieciekawe, szare życiorysy – skończyli
szkoły, odeszli z domów rodzinnych, Marek dostał pracę archiwisty, Beata
została księgową, uczą się, sypiają… i jest to wszystko tak nudne… ale nie
tylko nudne fabularnie, po prostu w tym momencie nawet twój styl przyklaskuje
tej nudzie. Streszczasz, nic się nie dzieje. Nie ma w tym akcji, dynamiki,
dialogu, rozmowy z rodzicami albo tej rozmowy przed snem, sceny pędzenia do
pracy… Nie ma nic, została tylko sucha, nudna pustka. Brakuje emocji, nie mogę
nawet poznać bohaterów, bo zostali scharakteryzowani jednym długim akapitem.
Nie mogę ich usłyszeć, ocenić, a co za tym idzie – zrozumieć. Być może nie ma
to znaczenia, ale skoro bohaterowie go nie mają, to co go w takim razie ma?
Hoc? To dla mnie za mało, jego w tych streszczeniach też nie ma.
Nie żeby
była to wielka miłość,
[przecinek zbędny] lub niechciana ciąża.
Kładli to
na karb przemęczenia
[przecinek] choć czasem dopuszczali do siebie myśl, że może nocny koszmar
jest wynikiem braku akceptacji ze strony rodziców, rodzeństwa i okrucieństwa
najbliższego otoczenia. – Podoba mi się to połączenie rodzeństwa i
okrucieństwa, dobrze brzmi w czasie czytania.
(…) a
miesiąc później Beata poczuła w sobie nowe życie. Jej osobowość zmieniła się.
Stała się drażliwa, lękliwa i skora do wybuchów nieuzasadnionej agresji. – Nie czuję tego zupełnie, bo nie znam Beaty z wcześniej,
nie przemawia do mnie kolejne sprawozdanie. Przypomina mi to trochę takie wypracowanie
szkolne. Niby opowiadanie, ale jednak bardziej relacjo-charakterystyka.
Gdy
zdarzyło się, że Marek musiał zostać w pracy dłużej, wydzwaniała do niego co
chwilę [przecinek] drżąc z niepokoju, co po jego
powrocie przekładało się na bezpodstawne zarzuty o brak uczuć. On zaś,[spacja]przejęty
przyszłym ojcostwem, próbował powiększyć skromny budżet domowy, łapiąc przy każdej
okazji nadgodziny. – Czemu nie pokażesz tego sceną, choćby jednym małym
dialogiem? Przecież ten fragment aż się o to prosi.
Nocne
koszmary obojga nie ustawały, Nauczyli [małą] się spędzać ten czas w czujnym śnie nasłuchiwania (…).
Hoc
tymczasem dokonywał pracowicie analizy najbliższego sąsiedztwa, ziaren piasku i
drobin cementu, oraz ustalał procesy, którym poddano substancje. Dane ciurkiem
płynęły z prędkością światła gdzieś do innego świata odległego o siedemdziesiąt
sześć i ponad pół parseka. – Oho,
podoba mi się. To znaczy, że Hoc cały czas transmituje dane gdzieś do kosmosu,
a więc słowa, które do tej pory wydawały mi się dziwne (Włączyć ciągłą
transmisję) powoli nabierają sensu, fabuła się rozwija. Nareszcie coś
ciekawego.
Im bliżej
było rozwiązania
[przecinek] tym stan Beaty był gorszy. (…) ale wycieńczony organizm,
[przecinek zbędny] i ostra anemia na pograniczu białaczki oraz powiększona
tarczyca spowodowały, że dziewczyna pozostała w szpitalu.
(…) walił
się spać [przecinek] często nie mając ochoty [przecinek]
by zdjąć z siebie odzież. Nocne koszmary wycieńczały go równie
skutecznie [przecinek] jak wytężona praca i niedożywienie. W
mieszkaniu panował nieporządek, co dodatkowo stresowało przyszłego ojca, który
miał do siebie pretensje [przecinek] iż sił mu nie starcza na generalne
sprzątanie. – Stre-szcze-nie.
To trochę
tak, jakbyś odbierał sobie największą zabawę z pisania – tworzenie – na rzecz
streszczania. A czytelnikowi nie pozwalasz przeżywać scen, tylko łaskawie informujesz
go o ciekawych wydarzeniach, które miały miejsce pomiędzy wstępem do relacji a
jej zakończeniem. Jakbym nie zasłużyła sobie na uczestnictwo w nich. Wiem, że
to miniatura, że opowijczycy nie lubią długich historii, ale nijakich pewnie
też nie. A ta właśnie przez streszczenia się taka staje. To też strasznie psuje
relację bohaterowie-czytelnik; ponieważ poznałam małżeństwo zaledwie kilka
akapitów temu i przebrnęłam przez ich praktycznie cały życiorys, nie przywiązałam
się do nich emocjonalnie, więc choroba Beaty w ogóle mną nie wstrząsnęła, a na
poświęcenie Marka wzruszyłam ramionami. Ni chłodzi, ni grzeje.
Po
niezbyt wielkim wysiłku ze strony rodzącej, na świecie pojawił się Jasio. – Niezbyt wielkim wysiłku? Beata połowę ciąży
przeleżała w szpitalu! Pewnie ostatnie dwa miesiące modliła się o ten poród jak
o zbawienie. Co to teraz za eufemizm…
Szczęśliwa
choć ciągle pełna lęków mama wróciła do stęsknionego Marka i całodobowego
kołowrotka; karmienie, przewijanie, zakupy, gotowanie, pranie pieluch, karmienie. – O, no proszę, Karawanie, aż mi się łezka w oku
zakręciła, wspominając znów bitwy... Dalej masz problem z rozróżnieniem
średnika od dwukropka.
Przy czym
noc pozbawiona zakupów
[przecinek] lecz przerywana płaczem dziecka lub kolejnym koszmarem była
jeszcze gorszym okresem czasu niż dzień. – Albo była jeszcze gorszym
okresem, albo czasem. Okres czasu to brzydki pleonazm. Poza tym można w ogóle
nieco lżej: była jeszcze gorsza niż dzień.
W
poniedziałek, równo trzy miesiące po urodzeniu Jasia, palcami zmienionymi w
szpony zadusiła niemowlę, a sama miotając się w szale, rozbiła głową
porcelitową umywalkę i podcięła sobie gardło. To pełne emocji zdarzenie
wynikające z interferencji transmisji Hoca (…). – Tak pełne emocji, że wcale.
[kocham
ten gif, jeden z moich ulubionych ever]
Nie byłam
świadkiem tej sceny, ona nie miała miejsca w tekście. Ten cały akapit jest mega
pusty, a przecież bardzo, bardzo ważny. Kobieta morduje dziecko w obłędzie i
podcina sobie gardło? Nie wiem, dlaczego tego nie pokazałeś. Cały czas się nad
tym zastanawiam…
(…)
uruchomiony został w niby kamieniu kolejny mechanizm; próba nawiązania
kontaktu. – Do tego momentu pisałeś z dywizem: niby-kamień.
Czemu teraz nie?
I co? Już
koniec? Jak to? O nie! Jestem mega rozczarowana! Nie dość, że nie dowiedziałam
się, o co chodzi z Hoc, komu i po co nadaje, co z tego wyniknie, to jeszcze
nijacy bohaterowie umarli i skończyła się historia. Myślałam, że będzie coś
dalej, że Hoc trafi gdzieś jeszcze, że to wszystko do czegoś zmierza, a nie
zmierzało nigdzie. Dlaczego tak urwałeś? Cudowny pomysł na fabułę, mocno
kreatywny, trochę Lemowski, czuć w tym najpierw archaiczność, później smutną
szarą współczesność, ale i sci-fi (niedługo mieli wymyślić telefony, a może i
później roboty? Jak Hoc odnalazłby się w kolejnych czasach?) i sądziłam, że do
tego dążymy, a tu… jakby znudziło ci się pisać i: o, tu sobie teraz postawię
ostatnią kropkę, nic nie wyjaśniwszy.
Jeżeli
chodzi o opisy, to są same w sobie poprawne stylistycznie, zwykle lekkie i w
klimacie. Podoba mi się też wątek z Hoc; bardzo przyjemnie czyta się tekst, w
którym fabuła się powoli zawiązuje i widać na przestrzeni scen (streszczeń?),
jak rozwija się ten kamień – jak jest uśpiony, potem się budzi i analizuje dla
kosmosu... To jest naprawdę ciekawe, ta fabuła ma obrzydliwy potencjał, aby
stworzyć ci znakomite opowiadanie! Ale opowiadania nie tworzą streszczenia, które
u ciebie nawet nie tyle dominują, co zagarniają całą przestrzeń fabularną dla
siebie. Tam, gdzie powinny dziać się sceny i mogłabym przeczytać chociaż trochę
dialogu między postaciami, tego nie ma. Tam, gdzie serce powinno mi stanąć, a
dreszcz przebiec po plecach (scena morderstwa trzymiesięcznego dziecka!) – tego
nie ma. Tego się nie czuje. Tekst jest kompletnie wyprany z uczuć. Przez to
wszystko opowiadanie mimo ciekawej fabuły i bohaterów, którzy mogliby (powinni)
intrygować jest… nudne. Widziałam komentarze na Opowi, ludzie pisali, że
makabryczne, że przejmujące, że tajemnicze, ale ja mogę przyklasnąć tylko do
ostatniego przymiotnika. Jak makabryczne mogą być suche opisy? Najlepiej jest
zaczynać scenę najbliżej jej końca, jej punktu kulminacyjnego, ty zaś omijasz
je szerokim łukiem, podajesz tylko relacje. Ty nie pokazujesz mi świata, tylko
o nim opowiadasz, a jest różnica między jednym a drugim. Pokazanie ściśle wiąże
się ze scenami. U ciebie dominują opisy, które podają informacje w sposób suchy
i przegadany, przez co nie działa wyobraźnia. Opowiadanie prowadzone dzięki
streszczeniom i ekspozycjom pamiętnikarskim, które tylko faszerują
informacjami, ale do niczego nie prowadzą i nie pokazują niczego – nie mogę być
na „tak”, wybacz. Ten tekst kompletnie na mnie nie zadziałał. Dużo bardziej
przejęłam się kupą i potem (tak, to było plastyczne, realnie się skrzywiłam!)
niż śmiercią dziecka, a więc coś tu ewidentnie nie halo.
ŹDŹBŁO
Jak najszybciej dotrzeć do
Niej i wyjaśnić – tłukło się w głowie tętniącej to gniewem, to tęsknotą i
miłością. – Mało subtelne. Wiesz,
gdybyś nie skorzystał z wielkiej litery, a napisał po prostu: niej, i
tak zwróciłabym na to uwagę – mowa o postaci kobiecej, której imienia nie znam.
Zaimek nie wydawałby się taki wymuszony. Przecież czytam ze zrozumieniem,
dociera do mnie, nie trzeba mi pokazywać palcem, co jest ważne. Sama to
wyciągnę z tekstu.
– Wspomóż biednego –
wychrypiał, wyciągając dłoń bardziej ptasią niż ludzką. [akapit] Brud przeorany deszczem i potem, [przecinek zbędny] stworzył
na niej wzór niby łuski, a czarne, niemyte od wieków pazury, niczym ludzkich
nie przypominały. – Dalej opis ciągnie się jeszcze chwilkę w tym samym
akapicie co wypowiedź. Niepotrzebnie; opis ten nie dotyczy już wypowiedzi, nie
trzeba tego tak ciągnąć.
Niebawem dotarł do cesarskiego traktu i ruszył nim, [przecinek zbędny] z nadzieją, że uda się zatrzymać pocztowy
dyliżans, [przecinek zbędny] lub może jakich kupców, [przecinek
zbędny] zmierzających w stronę, która teraz była jego celem.
Szczęście mu sprzyjało. Niebawem
najechała banda wiłów, którzy pozwolili zająć miejsca w jednym z wozów.
Waganci zmierzali do pobliskiego grodu, z którego młodzieniec miał nadzieję,
spływającymi w dół barkami lub tratwami, dotrzeć do miasta [przecinek] gdzie mieszkała dziewczyna.
Nie bardzo wiedział [przecinek] jak tu dotarł.
Ciekawe [przecinek] czy zdąży [przecinek] nim wrota zawrą? A, co tam.
Ważne, że nie skąpił grosza (…). Musiał zdążyć do bramy miejskiej
[przecinek] nim zacznie się ściemniać.
Za nimi widać było szczyty, [przecinek zbędny] stłoczonych w uliczkach, [przecinek zbędny]
dachów kamieniczek (…).
Całe dzieciństwo do śmierci
ojca, [przecinek zbędny] spędził w towarzystwie
bliźniąt, dzieci Roberta [przecinek] i liczył, że tu znajdzie tymczasowe
schronienie.
– Dziękuję [przecinek] Jean. – I podobnie nieco dalej:
– Witaj [przecinek] Piet.
(…) a panicz o tej porze, to
musi co na wieży gwiazd upatruje. – A nie
przypadkiem: upatrywać?
Feliks bez słowa skierował się
ku południowej części budynku
[przecinek] w której znajdowała się wieża.
– O,o! – Przez brak spacji to wygląda jak emotikon: O.o
Całkiem zabawne.
Widzę, że twoja miłość do
pięknej Domicelli, [przecinek zbędny] ani
trochę nie osłabła.
Idź [przecinek] proszę [przecinek] do pokoju.
Tą rozmowę! – Tę.
Wybacz [przecinek] iż nie pożegnałem cię osobiście [przecinek] sam
jednak wiesz [przecinek] jak miłość potrafi być niecierpliwą. – Żeby
nie było, to nie jest beta; nie wypisuję wszystkich potknięć, ale te co gorsze.
Swoją drogą ten tekst jest dużo mniej poprawny od poprzednika, właściwie nie
wiem dlaczego.
„(…) Pozostaję we wdzięczności
i przyjaźni. Twój oddany Ci Feliks de Veinard.” – W cudzysłowach nie stawia się kropek. Te lądują zawsze na zewnątrz.
Sugeruję też Tobie zamiast Ci – to zawsze nieco ładniej wygląda,
a bohater stara się tutaj pisać nieco górnolotnie.
W ciemniejącym świetle
zapadającego zmroku, wychudzona postać mężczyzny zatrzymała się przed wiszącym
na ścianie budynku spłachciem papieru, na którym widniał portret i napis;
„Dan dwunastego Septembriusa
roku pańskiego siedemset dwudziestego (…)”. – Nadal
mylisz średnik z dwukropkiem?
Z dala słychać było kroki
nadchodzącego rontu straży. Mężczyzna ruszył chyłkiem w kierunku przedmieścia, [sugestia: lepszy myślnik] skupiska lepianek i ludzkiej nędzy. –
Mamy czasy prokuratorii, inkwizytorii, a więc wydawałoby się, że
nie jest to już aż taka bida z nędzą, a jednak na przedmieściach ludzie
mieszkają w lepiankach? Wiem, że chciałeś pokazać kontrast, ale nie wiem, czy
nie wyszedł za mocno, no bo lepianki budowane są z gliny, a średniowiecze to
chyba już były mieszkania drewniane i murowane, nie? Dobrze kojarzę?
Wlókł się głodny ale z resztką
nadziei na zakończenie klątwy. – Nie
wiem, co się dzieje, że nagle tekst stał się tak okropniaście niepoprawny. Brak
przecinka przed ale? Albo przed który? W Hoc nie było przecież aż tak
źle… Poprawianie baboli odbiera przyjemność z czytania, mniej się skupiam na
fabule. Tekst na tym traci, tracisz i ty.
(…) dodała i odeszła mimo
próśb, a potem pościgu, który niemal ducha go pozbawił. – Niektóre zdania mają szyk normalny, naturalny, mimo że archaizujesz,
ale czasami zdarza ci się zrzucić takim właśnie dziwnym szykiem w stylu Mistrza
Yody. Te momenty są trochę… dziwne. Tak po prostu.
Szedł więc, a im bliżej był
granic posiadłości, tym więcej wspomnień go opadało. – Chyba dopadało?
Podobają mi się akapity o
skokach w czasie. Budują klimat, można się wczuć, chociaż czasem mam problem z
nadążaniem za fabułą. Na początku nie byłam pewna, czy skok w czasie jest
dosłowny, czy raczej oznacza powrót do czegoś myślami, tak naprawdę ostateczne
wątpliwości rozwiało dopiero zakończenie. Na dodatek mam nieodparte wrażenie,
że twój Felix to trochę taki Gustaw-Konrad z Dziadów. Zakochany nieszczęśnik,
na którym ciąży klątwa i który śni przedziwny sen. Przyjemnie mi się czyta o
tym bohaterze, z ciekawością odkrywam fabułę i poznaję kolejne fakty z życia
postaci.
Kilkakrotnie ranny, zarażony
egzotyczną chorobą spadł do roli żebraka. Wtedy przyśnił mu się sen. Tym
bardziej niesamowity, że nigdy wcześniej nie śnił. – W ostatnim zdaniu brakuje mi chociażby imienia bohatera; inaczej
tekst brzmi trochę tak, jakby nie śnił Felix, a… sen.
Szedł o wschodzie słońca łąką pełną
kwiatów, woni, brzęczących owadów i śpiewu ptaków. – Mimo że w tekstach beletrystycznych rymy nie są zwykle mile widziane,
tak tutaj, wyjątkowo, gdy przytaczasz sen, nie przeszkadzają mi. Uważam je
nawet za walor. Fajnie.
Ocknął się tym razem już
naprawdę i zrozumiał, że musi wrócić do domu, że to było widzenie. – Brakuje mi tu informacji, gdzie zbudził się Felix. Też na łące, jak
przy drugim śnie, czy już normalnie, w łóżku?
Podoba mi się to zdanie. Wrócić
do domu oznacza metaforę powrotu do domu rodzinnego, do ojczyzny. Jest to
dostrzegalne, ale nie powiedziałeś tego wprost. Niby nic, a cieszy. Lubię
drugie dna.
Tego, co mi brakuje, to
jakichś dodatkowych elementów wędrówki i doznań psycho-fizycznych. Bohater miał
długą drogę przed sobą, ale nie piszesz o niej szczegółowo – co jadał, gdzie
się zatrzymywał, co myślał, idąc. Piszesz o głodzie i nic więcej, ale przecież
człowiek potrzebuje jedzenia, trudno przejść obok głodu obojętnie. Zatrzymujemy
się dopiero w lesie, gdzie Felix zasnął pod brzozą. Nie bał się samemu wchodzić
do ciemnego lasu? Nawet nie zastanowił się, czy to bezpieczne? Nie było mu nocą
zimno? Nawet nie wiem, co miał na sobie, trudno mi go sobie wyobrazić. Rzadko
wchodzę mu do głowy, nie wiem, co bohater czuje; jakby jest w tekście, ale
trudno mi się z nim utożsamić jakoś szczególnie, poczuć to, co czuje on. Ot,
jestem z nim w ciemnym lesie nocą i tak sobie zasypiamy, nic wielkiego.
Do końca było naprawdę dobrze.
Z ostatnimi akapitami zrozumiałam, o co chodziło – być może trochę późno, ale
nie jestem pewna, czy nie skonstruowałeś tekstu w taki sposób celowo. W każdym
razie zaskoczyłeś mnie. Chociaż spodziewałam się, że słowa biedaka z początku
będą miały znaczenie fabularne, to nie potrafiłam ich samodzielnie powiązać z
akcją, tekst nie był dla mnie w żaden sposób przewidywalny, a wręcz przeciwnie
– intrygował do samego koniuszka. Nie odczułam też tej typowej dla ciebie
zagrywki urywania – czytając cię na bitwach, często miałam wrażenie, że na
końcach spieszysz się niepotrzebnie do rozwiązania, nagle jest zbyt szybko i
zbyt lekko, a tutaj wcale tego nie poczułam.
PODSUMOWANIE
Prawda jest taka, że te dwa
teksty są napisane naprawdę nieźle. Za każdym razem, gdy spotykam się z twoją
pisaniną, podziwiam twoją wyobraźnię, pomysłowość. Tutaj ta pomysłowość to jest
jedyna rzecz, która ratuje ci Hoc (Hoca?). Zalałeś tę miniaturę
falą streszczeń. Albo inaczej – napisałeś streszczenie zamiast pełnoprawnego
opowiadania, przez co całość jest mocno nijaka, a szczególnie bohaterowie –
brak mi na nich słów nie dlatego, że przez Hoc Beata postąpiła wręcz
karygodnie, ale dlatego, że właściwie nie wiem, co o nich napisać. Są dla mnie
imionami, ewentualnie pseudonimami i niczym więcej. Przez takie pisarstwo za
tydzień nie będę pamiętać ani o nich, ani o Hoc, a mogłabym zapamiętać
ich na długo, bo historia ta ma cholerny potencjał. Tak, cholerny – aż polecę
kolokwializmem, tak mnie to streszczanie boli.
Jeżeli chodzi o Źdźbło,
to nie znam się przesadnie na gatunku, do którego należy. Trudno mi
zrobić research odnośnie niektórych elementów fabuły, w tym chociażby
określania dat, ale w sumie dobrze mi się to czytało, wydaje się, że pasuje do
całości, potrafiłam wczuć się w czasy, które mi przedstawiłeś, uwierzyć w nie.
Stylistycznie również nigdzie nie odpłynąłeś, całość raczej pod tym względem
była spójna. Czasem tylko dziwny szyk bił po oczach, mocno zwracał uwagę, jakby
wybijał z rytmu czytania. Niestety i w Źdźble brakowało mi czegoś więcej
– może jednej czy dwóch scen, w których padłby konkretny dialog, z którego
mogłabym lepiej poznać bohatera? Wiele z fragmentów przeleciało mi jakby przez
palce – na przykład wiem, że Felix jechał na wozie z bandą Wiłów, ale nie
potrafiłam wczuć się w jego sytuację, nie słyszałam ludzi na wozie, było to dla
mnie tylko takie puste wspomnienie, w ogóle nie zadziałało na żadne zmysły. A
przecież słowo banda kojarzy się z grupą, która jest dość głośna,
charakterystyczna i mogłaby też być nieco bardziej ciekawa, żywa. W ogóle twoje
teksty dość biednie oddziałują na zmysły pod tym względem, na przykład Felix
gonił swoją miłość, a pościg niemal ducha go pozbawił, ale to nie jest
aż tak obrazowe określenie, właściwie brzmi trochę jak skrót, jakiś urywek. Nie
pokazujesz emocji, uczuć: strachu, zmęczenia, radości, szczęścia, ulgi i tak
dalej. Twoi bohaterowie nie przeżywają ich szczególnie, po prostu podajesz te
wyrażenia w zdaniu, zamiast przemycić je w tekście, pokazać je. Jedno z
bardziej ubogich zdań, które cytowałam, to: Kilkakrotnie ranny, zarażony
egzotyczną chorobą spadł do roli żebraka. Raniony, ale gdzie? Jak się
zachowywał jako żebrak? Co go bolało, jaki miał wyraz twarzy, jak się czuł? Jak
zadziałała na niego ta zmiana? Jak przebiegała choroba? Nic nie wiem, a
przecież zdanie przekazuje tak wiele danych! Danych okrojonych, pustych, nic
nie wnoszących. Bo po co mi informacja o chorobie, skoro Felix faktycznie chory
nie jest, nie widzę tego? Nie mam podstaw, by wierzyć w jego chorobę. Jego
historia jest ciekawa, ale opisana, a nie pokazana mi.
To, co jeszcze ewidentnie mi
przeszkadzało w rozkoszowaniu się przygodami Felixa, to twoja niepoprawność.
Solidna współpraca z betareaderem mógłby przynieść same korzyści, więc zachęcam
do rozejrzenia się [TUTAJ]. O ile
większość autorów problem ma głównie z brakiem przecinków, tak u ciebie często
pojawia się ich nadmiar – robisz zbędne wtrącenia, oddzielasz orzeczenia od
czasowników, zdarza się, że stawiasz te kreski w zupełnie losowych miejscach.
Podsumowanie podsumowania?
Czytało mi się przyjemnie i
stosunkowo szybko. Ogromnym minusem akurat tych twoich tekstów jest zbytnia
powierzchowność, działanie głównie opisami. Brak oddziaływania na emocje
czytelnika. Brak makabry w makabrze w Hoc i przejęcia losem Felixa w Źdźble.
Nie było mi go szkoda, mimo że historię masz pierwszorzędną. Ratują cię jak
zwykle nietypowe pomysły, ale jeżeli chodzi o poruszanie wyobraźni, (a co za
tym idzie – mojego serducha) no to nie wyszło. Teksty są, ale czuję, że dość
szybko wylecą mi z głowy.
Jako że wysłałeś mi tylko dwie
prace, ocena nie jest przesadnie długa. Mam problem z notą końcową – teksty
wydają mi się przeciętne, ale postanowiłam nie zamykać ich w jakichś
konkretnych ramach, bo materiału, na którego podstawie mogłabym je określić,
jest za mało.
Dziś? Bez noty końcowej.
Czekam, drogi Karawanie, aż zjawisz się z petardą. Z materiałem dłuższym,
smaczniejszym, sążniejszym w emocje. Wiem, że jesteś w stanie to zrobić, bo
potrafisz pisać; brakuje gdzieś tylko jakiejś iskry, która rozpali ci tekst, a
z nim i nas, czytelników.
Powodzenia!
Baardzo wielkie dzięki. Masz rację, że uciekam od "szczegółowienia". Opisy emocji, doznań, zachowań, które budują u Czytelnika nastrój i wyobrażenie, to sprawy, które ciągle są obok mnie, a nie we mnie. Mam problem z wyjściem poza to, co uważam za istotne dla opowieści. A opowieść to nic innego jak notacja pomysłu, nie scenariusz, nie analiza tylko pospieszna notacja - co widać, bo albo wizja była doskonała (loch) albo tylko szkicowa, w kurzu zamglona i obojętna mnie-autorowi emocjonalnie (budowa). Musiałbym chyba więcej czasu poświęcać na oglądanie zapisu pierwotnego, na szukanie poszczególnych scenek i ich kompletne budowanie, a nie tylko wskazówkę dla Czytelnika "wyobraź sobie rozbitą głowę".
OdpowiedzUsuńDziękuję więc bardzo, bo mimo wszystko odnoszę wrażenie, że nie jest to regres, a już samo takie stwierdzenie napawa nadzieją, że klawiatury nie wyrzucę. Dziękuję!!
Jasne, że nie wyrzucaj! Nie ma mowy o regresie, może jedynie z tymi emocjami i tendencją do chodzenia na skróty po streszczeniach stoisz w miejscu, ale to da się wypracować. I to też nie dosłownie, ciężką pracą i długim myśleniem nad samym tekstem; myślę, że nawet twój pomysł o oglądaniu zapisu pierwotnego nie jest tym, co mogłoby zadziałać... Spróbuj raczej (zanim w ogóle przystąpisz do pisania kolejnej pracy) wraz z rozwojem pomysłu budować jej sceny w głowie – od razu, z marszu. Wyobrażać sobie swoje opowiadanie i w nim bohaterów jak film i przelewaj sceny jak kadry filmowe na papier, od razu nimi buduj. Wydaje mi się, że to będzie dla ciebie prostsze i szybsze – lepiej mieć first draft w stylu: scena 1-> scena2 i je budować od początku, a potem szlifować, niż najpierw napisać streszczenio-wypracowanie i potem bez sensu te sceny wymyślać i doklejać. Widząc swoje opowiadanie w głowie, oglądaj film. Takie pisanie może stawia więcej wyzwań, ale jest dużo bardziej satysfakcjonujące. I na końcu zobaczysz tekst zbliżony do powieści, a nie do wypracowania z elementami charakterystyki. :)
UsuńOd emocji uciekam, boję się egzaltacji, zadęcia, tego co robią nasi wspólni młodzi przyjaciele z Opowi - skoncentrowania się na pogoni za "dzianiem się", akcji koniecznie tragicznej lub pełnej opisów gęsiej skórki, dreszczyków i dobrze, że nie mokrych ineksprymabli;). Czasem nawet zastanawiam się czy w ogóle doznaję emocji, ale... Na PW przesyłam coś co mnie na tyle poruszyło,że z zaciśniętym gardłem przelałem na papier. Dziękując pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia przy kolejnym "wyczynie". Dzięki!
Usuń