Adres: My, splugawieni
Autorka: AgnieszkaCream
Tematyka: podział społeczeństwa
Oceniająca: Skoiastel
Autorka: AgnieszkaCream
Tematyka: podział społeczeństwa
Oceniająca: Skoiastel
Pierwszy raz oceniam opowiadanie opublikowane na Wattpadzie i cieszę się, że trafiła się taka okazja. Zacznę od poprawności w opisie i wstępie, które mi nadesłałaś oraz które widnieją też na stronie. Jednak pozwól, że wezmę pod lupę tekst wysłany na priv, w dokumencie. Nie będę go weryfikować z wersją opublikowaną na Wattpadzie, bo ocena zajęłaby mi bardzo dużo czasu.
OPIS
Czy zastanawialiście się kiedyś [,] jak to byłoby żyć w społeczeństwie, które jest podzielone ze względu na kolor oczu? (…) Jego życie biegło niezmiennym torem od lądowania w więzieniu, przez rzadko odwiedzaną szkołę [,] do pracy w szpitalu.
Na moje oko ten wstęp jest trochę za długi. To akurat dość subiektywne odczucie, ale wydaje mi się, że aby intrygować, nie trzeba wdrażać czytelnika aż tak. Informacja, że ciemnobrązowe oczy wrzucają postać w tę gorszą część świata, wystarczy; mam wrażenie, że zdanie o więzieniu jest w takim zestawieniu trochę nad wyrost. Tak samo pogardzanie i patrzenie jak na ścierwo dają mi ten sam obraz, mówią dwa razy to samo. Nie przepadam za laniem wody; raz do mnie dotarło i starczy.
WSTĘP
Nie bardzo wiem, co o nim powiedzieć. Wstęp wygląda jak notka informacyjna, której celem jest pomagać zrozumieć twoje uniwersum. Opisuje pokrótce każdą dzielnicę; to trochę taka bezpieczna przystań – baza – do której można wracać, kiedy zapomni się ważnej nazwy w tekście głównym. Nie uważam, że tak jest, ale sam fakt istnienia takiej suchej rozpiski, kto co i w jakiej dzielnicy, wzbudza mój niepokój. Równie dobrze to wszystko mogłoby po prostu pojawić się gdzieś w tekście i bardziej działałoby na wyobraźnię, niż kiedy tylko rutynowo wymieniasz nazwy dzielnic, wskazujesz ich położenie i opisujesz atmosferę.
A ta druga spłonęła wiele lat temu, krótko po tym, jak wybili wszystkich jej mieszkańców. Zielonookich. – Okej, ale to już wiem z opisu. Jako że i na Wattpadzie, i w e-mailu, który mi nadesłałaś, opis i wstęp występują po sobie, nie wydaje mi się, aby dwukrotne wspominanie o tym samym miało jakiś sens.
Na stronie Wattpada brakuje ci jeszcze kropki na końcu zdania:
Świetną okładkę wykonała @BzdurneOkulary[.]
Dalej podobnie:
Super zwiastun w rozdziale 18 (tytuł zwiastun) zrobiony przez @kluchaxx[.] – O co chodzi z tym nawiasem?
Dziękuję[.] :D – Emotikon nie zastępuje kropki. Tak samo dalej:
Dziękuję wszystkim za czytanie, komentowanie i ocenianie[.] :D
PROLOG
Strzały. Słychać je było w całej dzielnicy już od paru dni. Serie wystrzałów przerywały ciszę i wbijały się w uszy mieszkańców, których jeszcze nie dosięgnęły. – Z góry wiadomo, o jakich seriach mowa, więc nie musisz tego drugi raz przypominać. Wiadomo też, że skoro dało się je słyszeć, to przerywały ciszę. To akurat logiczne.
Wanda nie wiedziała [,] od czego to się zaczęło.
Kiedy wyszedł, przeszła do pokoju i popatrzyła w lustro, [przecinek zbędny] wiszące na ścianie.
Przeszła do kuchni, żeby przygotować sobie coś do jedzenia. – Niepotrzebnie dopowiadasz. Pokaż, jak podchodzi do lodówki, a sama domyślę się, jaki miała cel. Zdradzanie motywów przez narratora jeszcze przed tym, zanim bohater zdąży coś zrobić, nie jest dobrym pomysłem, bo narrator nie powinien udzielać się bardziej niż postać. To ona gra główne skrzypce, więc… niech gra.
Jestem dopiero na początku, a już miałam okazję się zgubić. Wpierw wprowadzasz Wandę, gdy ta stoi i obserwuje płonące miasto, potem następuje retrospekcja, ale jest tak skrzętnie wpleciona w tekst, że za chwilę w ogóle zapominam, że czytam o przeszłości. Wyobrażam sobie Wandę sprzed stania i obserwowania; później opisujesz, że bohaterka usłyszała strzały, gdy poszła do kuchni, dalej nagle pojawia się zdanie: Już dwa dni obserwowała przez okno ogień zżerający dzielnicę. Jestem trochę zmieszana. Chyba naturalniej wypadłaby ta scena, gdybyś zaczęła od retrospekcji i skończyła na tym, co dzieje się u Wandy teraz (czyli stoi i patrzy, i przychodzą do niej wartownicy).
Już dwa dni obserwowała przez okno ogień zżerający dzielnicę, ale nie słyszała kroków wartowników na schodach. Chociaż wiedziała, że już niedługo usłyszy.
Kiedy przyszli, wciąż stała przy oknie. – Ona naprawdę stała dwa dni przed oknem, bez przerwy? Bo to właśnie tak brzmi.
Brakuje mi tu też jakiejś emocji. Niby wiem, że Wanda czekała na śmierć, ale kiedy zjawiają się wartownicy, nic nie czuję, nic nie myślę, nie przejmuję się jej losem. Najpierw Wanda nie słyszała kroków, a w kolejnych zdaniach jej ciemiężcy po prostu przyszli i opisałaś to dość chłodno. Nie wiem, czy taki był cel, by wyprać mnie z uczuć, ale jeżeli tak, to wyszło ci to dobrze.
Jak na razie jestem bardzo pozytywnie nastawiona. Pomysł wydaje się nietypowy i ciekawy, a wykonanie robi dobre pierwsze wrażenie głównie dzięki poprawności. Trudno powiedzieć coś więcej o fabule, jako że to dopiero początek, ale nęci mnie ten chłód, o którym wspominałam akapit wyżej. Chcę więcej.
BRUDNE MIASTO
W drugim zdaniu dowiaduję się, że jestem z narratorem w Pirrel. Dzięki wstępowi (albo właściwie przez niego) od razu wiem, z jakim klimatem się zmierzę. Opis, który pojawia się trochę dalej, wprawdzie potwierdza suchą notkę informacyjną, ale to już jakby dla mnie nie to samo. Nie zostaję zaskoczona i trochę z tego powodu mi żal. To po prostu myśl w stylu: Aha, to jest ta dzielnica dla patoli. Chyba wolałabym się jednak zdziwić, niż już to wiedzieć.
W otwartych drzwiach burdeli stały kolorowowłose prostytutki (…). Na każdym rogu stali cwaniaki i cwaniary. – Brzydkie powtórzenie.
Kilka osób coś do niego zawołało, ale zignorował to, głównie dlatego, że nie znał slangu Pirrel. – O jakże ja bym chciała usłyszeć coś w slangu Pirrel, czego też bym pewnie nie zrozumiała, ale to nawet lepiej. Szkoda, że nie dałaś mi tej możliwości, ale to nic, liczę na to, że wrócisz do tematu i jeszcze będę mieć okazję. Przede mną całkiem długi tekst.
W drzwiach jakaś para uprawiała seks, [przecinek zbędny] w niewygodnej pozycji, opierając się o ścianę.
Adam wzdrygnął się mimowolnie i przyśpieszył kroku. Usłyszał czyjś krzyk, a potem padł strzał. Chwilę później kolejny. – Nie do końca jestem pewna, czy podoba mi się emocjonalność na poziomie zerowym (jak ta z prologu) – jest niesamowicie sucho. Wspominasz o krzyku, ale on nie pojawia się w tekście inaczej niż opisem. Wspominasz o strzale, ale nic poza tym. Brakuje mi jakiegoś dreszczyku emocji.
Zastanawiam się też, skąd padł strzał i do kogo oraz czy to te same strzały, które pojawiły się w prologu? A może w Pirrel jest trochę jak w Detroit, ktoś po prostu wyciągnął sobie pistolet i rozpoczął strzelaninę? Nie pozbędę się tych pytań z głowy, ale tekst nie każe mi się nad nimi zastanawiać, po prostu mam iść dalej, bo dalej i bez przejęcia idzie Adam. Czyli że mam to traktować rutynowo, tak? Zaufam ci i uznam, że to celowy zabieg, ale trochę się też martwię, że brak emocjonalności wpłynie na mnie jak Exodus Orbitowskiego, którym właśnie przez wypranie z uczuć strasznie się zmęczyłam.
Dystrykt Główny był główną, ale najmniejszą dzielnicą Grime. To tutaj znajdowały się urzędy, szkoły, uniwersytet i komisariat. – To już było we wstępie, mam wrażenie, że tylko skopiowałaś to zdanie. Poza tym podkreślenie brzmi pretensjonalnie; może użyj synonimu? Centralną dzielnicą? Naczelną? Trzonową?
Piszesz o tym, że za jedno krzywe spojrzenie na ulicy można było dostać kolbą karabinu po nerkach, potem wspominasz, że deszcz przestał padać, ale Adam nie zdjął kaptura, żeby jak najmniej rzucać się w oczy – niepotrzebnie. Potrafiłam to wyczytać, zrozumieć pobudki Adama, jeszcze zanim o nich wspomniałaś. Zauważyłam, że to dość częsta praktyka wśród autorów – jakby się bali, że czytelnik czegoś nie wyłapie z kontekstu, więc rzucają mu konkretną informacją w twarz, tak dla pewności. Zupełnie bez sensu; nie bójmy się zakładać, że czytelnik jednak czyta ze zrozumieniem.
Ostatnim [,] czego potrzebował [,] były dodatkowe siniaki na, [przecinek zbędny] i tak poturbowanym, [przecinek zbędny] ciele.
– Co jest? Nie słyszałeś pytania? Nie liżesz już dup współwięźniom, żeby przestali cię prać? – Marcus zbliżył się do Adama. – Wystarczyłoby samo zbliżył się. Reszta może pozostać w domyśle.
– Ty skurwysynie... – wysyczał Marcus, wymierzając cios. [akapit] Adam uchylił się, ale niedostatecznie szybko i pięść trafiła go w ramię. – Po wypowiedzi dialogowej w komentarzu narracyjnym może znaleźć się tylko dopisek o postaci wypowiadającej się. To, co dotyczy innego bohatera, musi trafić do nowego akapitu.
Marcus rzucił się na niego, przygważdżając do ziemi. – Nie. Marcus najpierw się rzucił, a potem przygwoździł. Te dwie czynności dzieją się po sobie, nie jednocześnie, natomiast imiesłowy przysłówkowe współczesne są od tego, by przedstawiać dwie czynności dziejące się czasowo 1:1. Tutaj mogłabyś zapisać zdanie tak:
Marcus rzucił się na niego i przygwoździł do ziemi.
Albo tak:
Gdy Marcus rzucił się na niego, przygwoździł go do ziemi.
Ewentualnie tak:
Markus, rzuciwszy się na niego, przygwoździł go do ziemi.
Scena bójki wydaje się poprawna, ale, szczerze mówiąc, szału nie ma. Widzę, że starasz się stworzyć akcję wartką i konkretną, ale jednocześnie zapychasz zdania niepotrzebnymi informacjami, które spowalniają czytanie, więc jednocześnie spowalniają też scenę. Spójrz:
Adam starał się go odepchnąć, ale tamten był od niego kilkanaście kilo cięższy. – Czytelnik nie jest w stanie wyobrazić sobie kilkunastu kilogramów; to jest taka informacja, która nie wpłynie na wyobraźnię. Może po prostu: tamten był od niego cięższy. Dalej:
W pewnym momencie ręka, która miała trafić Adama w skroń, uderzyła z całą siłą w brukowaną ulicę, zamiast w ciało. – Usuń określenie czasu, które nic nie wnosi do zdania, oraz informację logiczną (no bo przecież skoro ręka uderzyła w ulicę, to wiadomo, że nie trafiła). Także brukowanej bym się pozbyła, ta informacja nie jest teraz ważna. Będzie lżej: Ręka, która miała trafić Adama w skroń, uderzyła całą siłą w ulicę [całą siłą/z całej siły].
Marcus krzyknął z bólu (…). – Skoro to zdanie występuje od razu po tym, jak Marcus trafił pięścią w bruk, a nie w skroń Adama, to logiczne, że Marcus krzyknął z bólu. Potrafię sobie to dopowiedzieć, więc ty nie musisz już tego mi podkładać. Wystarczy czasownik.
Przy budowaniu scen dynamicznych, które polegają na tworzeniu napięcia, staraj się wywalać ze zdań te dane, które zapychają tekst. Ba, możesz usuwać nawet całe zdania:
Adam wykorzystał okazję, by zepchnąć z siebie przeciwnika. – Po tym zdaniu opisujesz, że Adam zepchnął przeciwnika, wstał, czekał i wymierzył cios. Więc po co mi ten wstęp, że zaraz Adam wykorzysta jakąś okazję? Przecież jeszcze tego nie zrobił, fakt pojawia się dopiero dalej. Nie zapowiadaj akcji, która ma dopiero nastąpić. To nic nie daje.
W spojrzeniu tamtego błysnął ból, który po chwili zamienił się w nienawiść.
– Odszczekaj to, co powiedziałeś o mojej matce – wychrypiał. – Albo cię zabiję. – Z technicznej strony zapisu wynika, że wychrypiał słowa… ból. Zgubiłaś podmiot.
A może to nie była adrenalina [,] tylko żądza mordu? – Kto ma teraz czas się nad tym zastanawiać? Scena jest dynamiczna; Adam czuje, że za chwilę straci przytomność, a Marcus sadzi ciosy w amoku. Więc to pytanie wychodzi z narratora, który nie powinien jednak odrywać mnie od sceny dodatkowymi przemyśleniami. Na takie może czas nadejdzie później, może wcale, ale teraz? Nienajlepszy moment.
Ból potłuczonych kości i poranionego ciała stawał się nie do wytrzymania. I nagle ciosy przestały spadać. Ktoś pociągnął Adama i postawił go do pozycji pionowej. – Stawał i postawił obok siebie brzmią źle. Poza tym zdecydowanie za dużo tu spójników i.
Chłopak zobaczył przed sobą dwóch wartowników, jeden trzymał Marcusa, drugi celował bronią na zmianę w walczących przed chwilą chłopaków. – Nie masz w zanadrzu innego określenia? To jest trochę sztuczne. Sugeruję: Chłopak zobaczył przed sobą dwóch wartowników – jeden trzymał Marcusa, drugi celował bronią na zmianę to w niego, to w Adama.
Zdarza ci się robić spacje rozpoczynające akapit, np.:
Adam wylądował na ziemi, zdzierając sobie kolana. – O kolanach było chwilę temu, czuć to powtórzenie.
Przesłuchanie trwało jeszcze pół godziny. Kiedy się skończyło [,] obaj przesłuchiwani byli bardziej poturbowani i posiniaczeniu [i] niż po bójce, od której się zaczęło. – Brzydkie streszczenie, po którym czuję się rozczarowana. Napisałaś wstęp do przesłuchania, a jego przebieg, czyli to, co wydaje się najważniejsze i najciekawsze, tylko zrelacjonowałaś. Nie wydaje ci się, że konkretna scena pobicia pobudziłaby więcej emocji (w ogóle jakieś; to streszczenie nie budzi żadnych) w czytelniku? Ukazała dramat? Dałaby obraz, a nie była tylko relacją?
Wartownicy przetransportowali ich do więzienia, [przecinek zbędny] mieszczącego się po drugiej stronie Dystryktu Głównego.
Adam nie był pewny, czy da radę doczołgać się do pryczy, ale spróbował. Po kilku nieudanych próbach padł na materac. – Skoro były nieudane, to jak padł na materac?
W ogóle nie potrafię wyczuć tu żadnej emocji, żadna nie towarzyszy mi w lekturze. Podejrzewam, że to dlatego, że mniej budujesz scenami, a więcej opisami. Tutaj Adam próbował się czołgać, nie udało mu się, ale w końcu padł na materac. Brakuje mi czegoś pomiędzy tymi informacjami, może ukazania trudu tego czołgania? Nie widzę, by było to ciężkie i wymagało wysiłku, bo tego nie pokazujesz. Ale skoro Adam bał się w międzyczasie, że się wykrwawi, o czym piszesz dalej, to dlaczego tego nie widzę? Nawet nie syknął z bólu, nie skrzywił się. Nic.
Ani, że Marcus nie zadźga go przez sen. – Podejrzewam, że oboje zostali nie tylko pobici, ale i pewnie przeszukani, więc Marcus raczej nie miałby noża w celi. Może raczej: uduszony? Do tego nie potrzeba broni.
Jeszcze raz sprawdziła [,] czy miała cały towar, po czym wyszła na zewnątrz.
A poza tym drzwi nie miały zamka, [przecinek zbędny] ani klamki.
Podoba mi się suchota dialogu między Sellaginellą a Nikotiatną, ukazuje rutynę w życiu bohaterek. Suchota ta jednak jest obecna nie tylko tam; również twoje opisy są mocno formalistyczne, bez życia. Nawet kiedy historia przedstawia wydarzenia przykre lub niebezpieczne, nie czuć praktycznie nic – mam na myśli wstęp do przesłuchania i scenę w celi. Natomiast we fragmencie o dziewczynach opisujesz głównie ruchy: ubieranie się, pakowanie czy wychodzenie. Nadal za mało się naczytałam, by stwierdzić, czy mi się to podoba i czy potrafię się wczuć. Na razie to drugie przychodzi mi dość topornie. Gdybym była czytelnikiem na Wattpadzie, poczekałabym na jeszcze rozdział czy dwa z nadzieją, że mnie czymś zaskoczysz, może poruszysz którąkolwiek z emocji, może spowodujesz, że coś we mnie gdzieś w środku drgnie albo – w ogóle byłoby super – pęknie. Wciąż daję ci szansę.
Oczywiście rozumiem, że to postapo w narracji trzecioosobowej. Że być może taką wybrałaś stylizację, by przesiąknięta była tym zimnym, betonowym klimatem. Że ma być tak surowa, jak surowi są wartownicy. Być może piszesz tak, aby czytelnik mocniej się wciągnął, ale nie jestem pewna, czy zadziała to na wszystkich. Wydaje mi się jednak, że są momenty w fabule, które dałoby się opisać mniej sztywno, urzędowo, aby tekst nie stał się czytelnikowi całkowicie obojętny.
REWIZJA
Słońce zaświeciło w oczy Adama, tak że musiał je zamknąć. Po czterdziestu ośmiu godzinach w zatęchłej celi nawet promienie słońca, ledwo przebijające się zza chmur, raziły go tak, jakby ktoś świecił mu latarką w twarz. – Dwa zdania, dwie zbieżne informacje, dwa powtórzenia i dwie podobne konstrukcje z tak. Spróbujmy inaczej: Adam przymknął oczy. Po czterdziestu ośmiu godzinach w zatęchłej celi nawet ledwo przebijające się zza chmur promienie raziły go tak mocno, jakby ktoś świecił mu latarką w twarz.
Chłopak był obolały, ale miał wrażenie, że zadrapania i stłuczenia zaczynały się goić. – Ostatnim podmiotem męskim był właśnie Adam, więc nie musisz teraz na siłę dokładać mu określenia chłopak, które nadużywane będzie wydawać się za chwilę sztuczne i psuć tekst. Zacznij lekko, od: Był obolały, ale…
(…) ruszając się tylko dwa razy na dobę po miskę wodnistej zupy i dwie kawałek chleba. – Dwa kawałki? Kawałek?
Pomiędzy nimi biegły wąskie uliczki, w większości ślepe. Łatwo było się tam zgubić, ale też, co Adam doceniał najbardziej, bez problemu można było uciec wartownikom. – No, jeżeli większość uliczek była ślepa, to raczej uciekanie nie było takie proste… Poza tym skoro one biegły pomiędzy, to ślepe na pewno być nie mogły.
– Zamknij się! Zaraz wpadną tu wartownicy! – krzyczał mężczyzna za jednymi z sześciu drzwi. [akapit] Adam przystanął.
Głosy umilkły i chłopak słyszał już tylko pośpieszne kroki, uderzające o podłogę. – No raczej, że nie o sufit. Po prostu kroki, można ewentualnie dodać, że głośne lub ciężkie.
Sami pochodzili głównie z Pearli i Krigu Przyległego A, więc osoby o ciemniejszych kolorach oczu były dla nich ludźmi drugiej kategorii. – Ciemniejszych oczach.
Adam zastanawiał się, co robić. Powinien stamtąd jak najszybciej uciekać, licząc na to, że jego rodzice, [przecinek zbędny] jak zawsze, [przecinek zbędny] dobrze ukryli tych kilka cennych rzeczy, nielegalnie kupionych od cwaniaków i cwaniar. – Okej, dowiedziałam się, kim są cwaniaki i cwaniary i powiem ci, że bardzo podoba mi się nazewnictwo, które wykorzystujesz. To, co nie podoba mi się, to ekspozycja. Piszesz o myślach Adama, czyli o jego perspektywie. Dla niego oczywiste jest, że to właśnie cwaniaki sprzedają nielegalny towar, więc myślenie o tym w taki sposób od razu wydaje się sztuczne, wymuszone. On żyje w tym środowisku, więc je zna od podszewki. Ja – nie. Informacja wypływa, jakbyś pisała to specjalnie pode mnie. Na pewno będą jeszcze okazje, by pokazać, że cwaniaki i cwaniary zajmują się właśnie kontrabandą, a nie, na przykład, narkotykami (o co podejrzewałam wcześniej Sellę i Niko, pewnie ze względu na nazwę: towar). Myślę, że też fajnie byłoby w tym momencie jeszcze pociągnąć nieco tajemnicę o cwaniakach i cwaniarach, nie ma co ujawniać elementów fabuły za szybko. Jak bym to przeredagowała?
Adam zastanawiał się, co robić. Powinien jak najszybciej uciekać, licząc, że rodzice jak zawsze dobrze ukryli tych kilka rzeczy. – Styknie, naprawdę.
Domyślał się, że gdyby został, groziło[by] mu pobicie (…). – Nah, po prostu: Gdyby został… Nie musisz pisać, że się domyślał. Cały czas śledzę jego przemyślenia ukryte za narratorem.
Jednak, [przecinek zbędny] jak mógł uciec, skoro, [przecinek zbędny] według rozmowy, którą przed chwilą podsłuchał, wartownicy już weszli do budynku? – Jesteś okrutnie skrupulatna, praktycznie wszystko podkładasz mi pod nos, nie ma w twojej narracji lekkości. Nie lepiej byłoby: wartownicy już tu byli/już weszli? Jestem z Adamem, dokładnie tuż obok niego, i chcę się wczuć w jego sytuację, ale nie potrafię właśnie przez ten mocno formalistyczny styl, o którym już pisałam.
Nie mógł więc wydostać się z budynku. Wobec tego musiał się gdzieś schować. Mieszkanie odpadało. – Te trzy zdania proste dziwnie brzmią oddzielone kropkami, na dodatek więc i wobec nie bardzo do siebie pasują. Może: Nie mógł wydostać się z budynku, wobec tego musiał się gdzieś schować. Mieszkanie odpadało. Co sądzisz?
Niby piszesz o tym, że Wartownicy mogli być gdzieś w budynku, ktoś o nich wrzeszczy, a Adam stoi i myśli. I myśli, i się zastanawia, i ta scena jest przez to trochę rozwleczona. Nie czuję napięcia, nie spieszę się, nie boję, że bohater zaraz znowu zostanie zwinięty i dostanie cęgi. Zdążasz po drodze wytłumaczyć, że za wagary też się obrywa, że wartownicy lubią się pastwić, że pochodzą z tej i takiej części miasta. Nie ma na to czasu! Potem, w trakcie poszukiwań latarki jest znacznie lepiej, dopiero tam budujesz napięcie: tylko konkretne czyny i zdania proste. To naprawdę działa.
Natomiast dziwi mnie, że Adam słyszy kłótnię, biegnie po latarkę, otwiera windę, widzi, że kabina zatrzymała się na szóstym piętrze, gdzie zebrało się kilka osób. Nie słyszał ich z dołu? Stali i milczeli? A jak wszedł piętro wyżej i chciał zeskoczyć do szybu, to nie wziął pod uwagę, że rozniosłoby się mocne echo, tym bardziej że ludzie stali przy tej windzie? Coś mi się zdaje, że ten jego plan był grubymi nićmi szyty. Poza tym nadal nie rozumiem, dlaczego Adam po prostu nie mógł wyjść z budynku. Mijał ludzi stojących na klatce schodowej, ktoś w mieszkaniu darł mordę – to był dowód na obecność wartowników? Skąd ci, którzy wrzeszczeli, mieli pewność? Adam wydaje się bardzo mocno przewrażliwiony, wręcz czuję jego obsesję i bardziej martwi mnie ona niż faktycznie to, że zaraz skądś wyjdą wartownicy.
Adam zawahał się. Przecież nie mógł tak po prostu zniknąć w nieczynnej windzie na oczach innych mieszkańców. Wszedł na kolejne piętro. Tam było pusto. Sprawdził, gdzie była kabina. Jakieś dwa metry pod nim. Za duża odległość, by skakać. Adam już chciał się poddać, przyjąć do wiadomości, że jego genialny plan spalił na panewce, kiedy jego wzrok padł na liny, [przecinek zbędny] służące do wciągania i opuszczania windy w czasach, kiedy jeszcze działała. – Drugie Adam jest zbędne. Podmiot może zostać domyślny, bo to jedyny męskoosobowy w tym fragmencie. I: wzrok padł na liny dźwigowe. Tak wprost, bez kombinowania.
Zsunął się w dół i opadł na dach kabiny. – Pleonazm.
Udało się, pomyślał, kładąc się ostrożnie. – Ale że winda ma liny dźwigowe z drutu i Adam poobdzierałby sobie całe dłonie, to już nie wspomniałaś…
Imię Efedra? Jak od efedryny? Bardzo… subtelnie. Nikotiana to tak trochę jak z rosyjskiego. Podoba mi się. W ogóle imiona twoich bohaterek trafiają w moje gusta i pasują do tematyki, którą wybrałaś, chociaż to pewnie subiektywna opinia.
– Leishi – odpowiedziała Nikotiana.
– Od urodzenia jest jedną z nas.
– Tak jest bezpieczniej. Dla nas wszystkich. – Brzmi trochę jak ekspozycja dialogowa. Obie bohaterki raczej wymieniają między sobą informacje, które znają, więc dyskutują jakby pod czytelnika, aby mu te informacje przekazać w dość wymowny sposób, tak czuję. W Harrym Potterze był to dość częsty zabieg, aż przypomina mi się przykład z Kamienia Filozoficznego wyłowiony przez Pawła Opydo:
– To wszystko staje się takie mętne, kiedy wciąż mówimy „Sam-Wiesz-Kto”. Nigdy nie widziałem powodu, by bać się wypowiedzenia prawdziwego nazwiska Voldemorta.
– Wiem – powiedziała profesor McGonagall tonem, w którym irytacja mieszała się z podziwem. – Ale pan to co innego. Każdy wie, że jest pan jedyną osobą, której boi się Sam-Wie... no, niech już będzie... Voldemort.(…) Bo pan jest... no... zbyt szlachetny, by się nimi posługiwać.
Dwójka bohaterów mówi to, co jest dla nich jasne. Dialog wygląda na wymuszony, nie ma w nim krzty naturalności.
– Wiesz, że przez nią zginiemy, prawda, Niki? – Efedra podjęła przerwany wątek, zaciągając się. – Nie da się mówić i zaciągać papierosem jednocześnie. To po prostu niewykonalne.
– Jako przypadkowe ofiary strzelaniny na Krigu albo zadźgane dla resztek towaru w Burdelu. Wiem o tym. – Ojej, no… Ależ tu wszyscy bohaterowie myślą i mówią (łącznie z narratorem) tak okrąglutko, szczegółowo, po prostu sztucznie. Podkreślenie brzmi, jakby wypadało z ust jakiegoś redaktora albo dziennikarza. Nie dałoby się trochę bardziej ludzko, nie wiem, jako zastrzelone z przypadku na Krigu?
– Nie wiedziałam, że Sella w ogóle odzywa się sama z siebie – zauważyła z uśmiechem Nikotiana.
– Ej, nie mów tak. Nie wiesz, co to znaczy wychować się w Burdelu, gdzie jedno nieostrożne słowo może skutkować dodatkową dziurą w ciele.
– Ty też nie jesteś z Pirrel – powiedziała dotknięta Nikotiana.
– Ale Krig Przyległy B też nieźle uczy życia – odpowiedziała jej koleżanka.
Dialog jest dwuosobowy. Nie musisz za każdym razem podkreślać, kto wypowiada daną kwestię. Zmianę postaci sugeruje akapit. Wnoszę o lekkość narracyjną.
Tytuł rozdziału to Rewizja, a takowa nie miała wcale miejsca. Dzieje się ona wtedy, gdy już się kogoś złapie, a nie, gdy się ucieka, natomiast scena pisana była z perspektywy Adama, który nie spotkał się z wartownikami, nawet nie pojawił się w tekście dowód, by oni faktycznie byli w budynku. Krzyk mieszkańców mógł być nad wyraz, mógł przecież nic nie znaczyć. Chyba że pominęłam jakąś wskazówkę, jakiś hint, coś mi umknęło... Naprawdę, bardziej wydawało mi się, że to Adam wpadł w jakąś niezdrową obsesję i coś mu się wydawało, niż czułam realne zagrożenie ze strony wartowników. Przez to wszystko mam wrażenie, że ta scena ma zmarnowany potencjał. Wprawdzie Adam się schował, ale nawet nie wiem, czy miał powód, by uciekać. Nie wiem, czy gdyby ta scena się nie wydarzyła, bieg fabularny uległby zmianie. Czy ta scena miała jakiś sens? Może odpowiedź znajdę gdzieś dalej.
OSTATNIA
Adam stał na klatce schodowej czwartego piętra i patrzył na rozciągające się przed nim pobojowisko. – To nie brzmi, jakby Adam patrzył przez próg, tylko jakby pobojowisko miało miejsce przed nim, na klatce. A przecież z kolejnego zdania dowiem się, że chodzi o mieszkanie. Wtedy muszę zmieniać wyobrażenie, które już zdążyło się wytworzyć. Mylisz mnie.
Wyrwane z zawiasów drzwi leżały na środku pomieszczenia, a podłogę zaścielały skorupki rozbitych naczyń i fragmenty roztrzaskanego stołu. Łóżka zostały przewrócone do góry nogami (…). Nie lepiej wyglądały firanki, a raczej ich strzępy, smętnie wiszące w rozbitych oknach. – Ile okien i łóżek on widział, stojąc ledwo w progu? Czy mieszkanie składało się na jeden wielki pokój?
Adam wszedł do środka z postanowieniem, że zanim pójdzie poszukać rodziców, posprząta chociaż trochę. – Wszystko ma swoje priorytety… – nawinąłby Rahim.
Dalej dowiaduję się, że Adam w windzie siedział aż pięć godzin. Przez pięć godzin wartownicy przeszukiwali jego (najwyraźniej dość małe i skromne) i sąsiadów mieszkania? Ostro… Nie przesadziłaś trochę z dramą?
Na zewnątrz ściemniało się, więc powinien wyjść, jeśli chciał zdążyć przed zapadnięciem zmroku. A zdecydowanie chciał. Zadrżał na myśl o wszystkich kreaturach, które wychodziły z zakamarów [+k] Grime, gdy tylko zachodziło słońce.
Wyszedł z klatki schodowej i szybko skierował się w stronę szpitala, w którym pracowali jego rodzice.
Dopiero na tym etapie dowiaduję się, że rodzice bohatera mogą być w pracy. Adam wprawdzie nie wie, czy byli w domu, czy może wartownicy zabrali ich ze sobą, nie denerwuje się tą sytuacją ani nie martwi o nich. Zachowuje się spokojnie, jakby był przekonany, że nic im nie jest, ale ja tego nie wiem i do tego momentu strasznie dziwi mnie jego zachowanie. Uspokajam się dopiero teraz, ale jestem trochę rozczarowana, że zwykle przejmuję się bardziej niż on.
Nie ma ucieczki od uważnego wzroku wartowników, pomyślał chłopak z goryczą i nasunął kaptur na głowę. – Oddzielaj myśli od reszty tekstu kursywą lub cudzysłowem.
Ostatnio tylko dzięki temu niewielkiemu przedmiotowi, [przecinek zbędny] ocalił życie. – Problem w tym, że ja tego wcale nie czuję. Pewnie dlatego, że narrator tylko teraz zaznacza, że przeżycie miało dla Adama znaczenie, wcześniej tekst wyprany był z emocji, więc ucieczka wydawała się niczym wielkim. Bohater zachowuje się rutynowo, wręcz nudno, jakby wszystko było dla niego kompletnie normalne. Gdy uciekał, miał czas, nie spieszył się na początku, jego myśli nie były krótkie, chaotyczne, nie czułam zdenerwowania. Gdy po akcji wartowników, której do końca nie byłam pewna, wszedł do zniszczonego mieszkania, też nie przejmował się, wyglądał i zachowywał się jak robot. Zresztą teraz dalej pozostawia po sobie właśnie takie wrażenie. Jest zautomatyzowaną kukłą, a nie bohaterem z krwi i kości.
Wciąż pamiętał wyciągnięte ku niemu ręce i czarną pustkę w miejscu, gdzie powinna znajdować się twarz deganta. – Takie tylko luźne skojarzenie – deganci trochę jak dementorzy…
Że powinien się cieszyć, że to nie on oberwał, zwłaszcza, [przecinek zbędny] gdy miał przy sobie tyle kontrabandy.
Próbował to wytłumaczyć swoim nogom, kiedy wbrew jego woli niosły go w stronę, z której usłyszał krzyki. – Nie bardzo rozumiem, czemu Adam na strzał i krzyki reaguje teraz, a nie zareagował wcześniej, w pierwszej notce. I, jako że reaguje, jeszcze bardziej upewniam się w tym, że sytuacja z windą, wartownikami, mieszkaniem nie zrobiły na nim wrażenia – inaczej wciąż martwiłby się sobą i skupił na odszukaniu rodziców, nawet nie myślałby pewnie o strzale, może nawet nie usłyszałby krzyków zajęty swoimi sprawami.
Wartownicy popatrzyli na niego, jeden z nich podniósł karabin i wystrzelił. – No doprawdy nie rozumiem gościa. Jeszcze chwilę temu uciekał przed wartownikami spanikowany, chowając się na pięć godzin w windzie, jakby wartownicy byli najgorszym złem świata, dwa dni wcześniej został obłożnie przez nich poturbowany i wsadzony do celi – teraz nawet nie widać po nim tego skatowania (a podobno nie potrafił się po nim doczołgać na materac i stracił dużo krwi)… Za szybko z jednej akcji (właściwie nawet nie akcji, bo nie przedstawiłaś tamtych tortur sceną) przechodzisz do drugiej, robiąc z bohatera herosa, którym przecież nie jest. To zwykły człowiek. Dwukrotnie ledwo przeżył; nie ma w nim ani rozsądku, ani realizmu w postaci uszczerbków na zdrowiu.
Adam poczuł pod ręką trzask łamanych chrząstek nosa. – Trzasku się nie czuje, tylko słyszy… Poczuć mógł złamanie samo w sobie.
Uderzył jeszcze raz w to samo miejsce. Wartownik stracił przytomność. Dwóch jego kompanów zdążyło w tym czasie odzyskać kontrolę nad sytuacją. – To jest typowa klisza żywcem ściągnięta z gier komputerowych. Wrogowie nie rzucają się na ciebie, ale czekają grzecznie w kolejce, aż łaskawie skończysz z pierwszym…
Nie! Okropność! Nie ma w tym za grosz naturalności. Adam rzucił się na wartownika, który stał z kumplami, i każdy z nich miał KA-RA-BIN! I to naładowany, bo jeden już wystrzelił. A nawet jeżeli nie był naładowany, to Adam zdążył zadać temu pierwszemu wartownikowi aż trzy sążniste ciosy. Przeładowanie broni tyle nie trwa. To co w tamtym czasie robiła reszta? Stała i patrzyła? Napisałaś, że odzyskiwali kontrolę. Co to znaczy? Okej, jeden mógł szarpać się z prostytutką, ale co robił drugi?
No nic. Odzyskiwali kontrolę to tylko tania wymówka bez pokrycia, aby Adam miał szansę. Dzień dobry, Imperatywie Opkowy.
W tym momencie dziewczyna wygięła ciało pod dziwnym kątem i kopnęła trzymającego ją oprawcę w krocze. – Co to znaczy: pod dziwnym kątem? To znaczy jak? Jak mam to sobie wyobrazić, skoro używasz aż tak nieplastycznych określeń? Przecież dziewczyna stała przed wartownikiem, a on celował jej w skroń. Mogła go kopnąć i bez dziwnego wyginania… Tylko że strzał nastąpiłby szybciej niż jakikolwiek ruch nogą. Ten wartownik po prostu nie chciał jej zabić, i tyle.
W tym momencie do kosza – zapycha zdanie niczym potrzebnym (przecież zdania przedstawiają akcję chronologicznie, wcześniej nie przeszliśmy „do innego momentu”, „do nowego momentu”, więc teraz nie musisz zaznaczać, że akcja nagle dzieje się „w tym”; bez sensu).
Okej, jeden wartownik stracił przytomność, a drugi dostał w krocze, co robi trzeci? Celował przed chwilą w Adama, a teraz? Patrzy, jak prostytutka nokautuje mu kumpla i…?
Kiedy zgiął się w pół, sprawnie się obróciła, kopnęła go w żebra, a potem uderzyła kolanem w nos. – …I nic! Ten trzeci dalej stoi, celuje w Adama i się tylko patrzy na akrobatkę. Taki z niego wartownik, że żaden.
Wszystko działo się zbyt szybko, by ostatni wartownik zdążył zareagować. Te kilka sekund wystarczyło jednak, by Adam, rzucając się szczupakiem, zwalił go z nóg. Wyrwał mu karabin i kolbą uderzył w skroń. Mężczyzna przestał się poruszać. – Nie? Kilka sekund to nie jest zbyt szybko. Policz sobie do pięciu, przecież to okropnie długo dla wyspecjalizowanego żołdaka! Jak mam to uwierzyć? Czy ten wartownik to neandertalczyk, który potrzebuje naprawdę dużo czasu, by zanalizować to, co widzi, przetworzyć dane i dopiero podjąć jakieś działanie? Czemu robisz z wartowników idiotów, którzy trzymają broń, ale to wszystko? Jak idiotów się robi z policjantów w tanich kryminałach… Nie lubię tego. Sądziłam, że to najemnicy, których naprawdę trzeba się bać, że robią na ludziach wrażenie, a w trójkę zostali sprani przez prostytutkę i jakiegoś pierwszego-lepszego szczyla… Jak mam ich respektować od tej pory?
Adam wstał i spojrzał na dziewczynę. Popatrzyła mu w oczy, a potem szybko odwróciła głowę i uciekła. Chłopak stał jak wryty, bezmyślnie wlepiając wzrok w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała.
– Poczekaj! – krzyknął, biegnąc za nią, ale to już nie miało sensu.
Dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu [nie? widział, jak uciekała, więc nie rozpłynęła się w powietrzu].
A Adam został sam, otoczony ciszą Krigu, z pulsującym w głowie obrazem jej zielonych oczu, znikających w ciemności. – Technicznie rzecz biorąc, nie sam, ale z trzema nieprzytomnymi wartownikami.
Poza tym skoro dziewczyna od niego uciekała, to oddalała się od niego tyłem, więc jej oczy nie zniknęły wcale w ciemności… Używasz wprawdzie poetyckich określeń, ale nieadekwatnych do sytuacji.
I dodatkowo – wcześniej narrator podkreślał, że nie ma ucieczki przed oczami wartowników, że w mieście szybko roznoszą się wieści, dlatego Adam nosił kaptur i tak dalej. A teraz stoi nad trzema nieprzytomnymi wartownikami jakby nigdy nic i… nic. No właśnie, nic.
Mijała zrujnowane domy, [przecinek zbędny] straszące pustymi oknami.
Zajęci sobą, [przecinek zbędny] nie zauważyli, kiedy postać, stojąca chwilę wcześniej po drugiej stronie placu, zniknęła w czeluściach głębokiego Pirrel. – Naprawdę nie wiem, co masz z tym poetyzowanym znikaniem w ciemnościach. Z jednej strony cały ten tekst od początku jest suchy, średnio emocjonujący, podkreślający chłodny klimat, a narrator i bohaterowie też jakoś specjalnie nie starają się tego zmienić, z drugiej strony nagle wrzucasz zupełnie od czapy oniryczne określenia, które w ogóle nie działają na tle tej sformalizowanej atmosfery.
SZMARAGDOWA RZEŹ
Zielone oczy. Adam szedł przed siebie, nie patrząc, dokąd właściwie zmierzał. – Rozumiem, dlaczego zielone oczy budzą zainteresowanie, ale czy są one aż tak ważne, by porzucić chęć poszukiwania rodziców po sytuacji w mieszkaniu? Swoją drogą chyba wolałabym jednak nie wiedzieć, o co chodzi z tym konkretnym kolorem i dowiadywać się tego z tekstu, podążać za tokiem rozumowania Adama i rozwiązywać zagadkę. Teraz, przez wstęp, już po ptokach. Zagadki nie ma.
W szkole bredzili coś o rewolucji i Zielonej Bandzie, która podpaliła Dystrykt Główny. Było też o ochronie obywateli i wdzięczności dla aparatu bezpieczeństwa. Adam pamiętał, że gdy o tym słuchał, chciało mu się rzygać. – Na tym etapie historii bardziej zaczynam interesować się przeszłością Adama i jego wyjątkowością, jeżeli chodzi o podejście do edukacji i uznawanie ją za wątpliwą, niewłaściwą i tak dalej. W sensie jeżeli Adam już od młodości podważa wdrażane normy, to musi to być związane z jego przeszłością – chociażby rodzice musieli wychowywać go inaczej niż szkoła i wpajać inne wartości. Jednocześnie do tej pory przedstawiasz mi system totalitarny, którego raczej się nie podważa ot tak. Kiedy człowiek wychowuje się w jednym stadzie, to normą stają się dla niego praktyki właśnie tego stada. Skąd więc ta wyjątkowość u Adama, który sam od siebie coraz bardziej wybija się z tłumu? Mam cichą nadzieję, że gdzieś dalej w tekście uzyskam odpowiedź na moje pytania. Chodzi mi o to, by Adam nie stał się taki wyjątkowy, bo tak, po prostu, bez żadnego podparcia.
Kiedy z kolei zapytał rodziców [przecinek] dostał złagodzoną, skróconą wersję prawdziwych wydarzeń, w którą nie wierzył nawet przez chwilę. Prawdę usłyszał dopiero kilka tygodni później, kiedy poszedł na Mehr. – Czyli rodzice potwierdzali to, co usłyszał w szkole. Skąd więc ta ciekawość, by interesować się dalej, wątpić w ich słowa i iść na Mehr, by szukać odpowiedzi na własną rękę? Co mu nie pasowało w wersji, którą mu wpajano, i dlaczego?
Nie pamiętał już, ile razy jego świat kurczył się do czarnego oka lufy karabinu. – Poniekąd cieszy mnie to zdanie. Potwierdza to, co przewidywałam już po pierwszej notce – dla Adama te wszystkie drastyczne wydarzenia, w których uczestniczył, były rutyną i dlatego z jego strony w tekście jest tak mało emocji. Z drugiej strony nie wiem, czy tak łatwo jest przyzwyczaić się do sytuacji, w której można zginąć… Adam to nadal człowiek, i to bardzo młody.
Miał wrażenie, że jego życie polegało na tym, że czekał, aż przyjdą spalić Krig. Tylko, kurwa, czekał.
I właśnie dlatego poszedł na Mehr. – O! Jest odpowiedź na moje pytanie! Świetnie, bardzo się cieszę, że coraz lepiej poznaję tego bohatera. A jednak wcześniej dowiedziałam się też, że Adam najpierw był w szkole, potem rozmawiał z rodzicami i dopiero poszedł na Mehr, bo… przystawianie mu lufy do głowy stało się rutyną i miał tego dość. Ale skoro chodził do szkoły i rozmawiał z rodzicami, wciąż był dzieckiem. Te wszystkie przemyślenia i pakowanie się w tarapaty z wartownikami, unikanie śmierci nie pasują mi do dziecka. Mam wrażenie, że pogubiłam się, jeżeli chodzi o jego wiek. Jakbyś jednocześnie chciała, by był starszy, dorosły, doświadczony, ale szkoła, dopytywanie rodziców i tak dalej nie pasują do jego agresywnych i pewnych siebie przemyśleń. W ogóle zapomniałam już, ile on ma lat. Coś koło szesnastu, siedemnastu – tyle bym mu dała.
Podoba mi się opis Mehru, porzuconych i rozgrabionych mieszkań. Ławo się wczuć, brawo.
– Masz ognia? – zapytał Adama. [akapit] Chłopak pokręcił głową.
– Tajne spotkania, organizowanie napadów na wartowników, na cwanych. Dla mnie to był bunt w czystej postaci. – Zastanawia mnie rozmowa z napotkanym mężczyzną. Tak łatwo mówi o tym, że należał do konspiry i sprzeciwiał się władzy? Naprawdę? A gdyby Adam był Marcusem, którego ojciec jest wartownikiem? Ten człowiek w ogóle nie wydaje się racjonalny, wycofany, pasujący do społeczeństwa, które mi przedstawiasz, a przez to Adam dowiaduje się wszystkiego od razu, bez żadnych problemów. Nie stawiasz mu kłód pod nogi.
Adam przerwał strumień wspomnień, gdy zorientował się, że podszedł pod drzwi szpitala. – O! Czyli jednak do rodziców? Wystarczyło więc gdzieś wcześniej dać subtelnie znać, że o nich pamięta i zmierza w ich kierunku… Teraz już za późno, by cofnąć wrażenie o chłopcu, który zapomniał o swoich staruszkach, bo spotkał zielonooką.
Drzwi do poczekalni były zamknięte, więc Adam przeszedł na tył budynku, by wejść przejściem dla personelu. Wdrapał się na drugie piętro, gdzie miała gabinet jego mama, pielęgniarka. – Jak się wdrapał? Po ścianie? Przecież wszedł normalnie drzwiami, mogłaś po prostu napisać, że ruszył po schodach czy coś, bo tak, to tylko siejesz wątpliwości.
– Adam! Kochanie! Ty żyjesz! – Podbiegła do niego i przytuliła go do siebie. Objął ją mocno.
– Gdzie byłeś? – zapytała. – Nic ci nie jest? – A czemu miałby nie żyć? Dziwne założenie. Z jednej strony mama siedzi w pracy i wypełnia jakieś papiery, więc jakby jest zajęta pracą, nie wygląda, jakby podejrzewała, że jej syn mógł umrzeć, z drugiej strony jej powitanie jest dość… sugestywne.
Skoro Adam był nieletni, wartownicy nie poinformowali rodziców, że syn był w areszcie? I dziwne, że mama nie zwróciła uwagi na to, że chłopak był poturbowany, spocony, po drugiej już w krótkim odstępie czasowym walce z wartownikami. [Chociaż tę drugą trudno nazwać w ogóle walką…].
STRZAŁ
Stracił go. Wiedział to już, kiedy przykładał trzęsące się dłonie do klatki piersiowej mężczyzny. – Lżej: jego klatki piersiowej.
Kiedy z każdym uciśnięciem z boku rannego wylewała się krew. Miał wrażenie, że wciąż słyszał głos chirurga. – Dziwnie brzmią te zdania obok siebie osobno, niepołączone przecinkiem.
Podobają mi się przemyślenia Adama o mężczyźnie i zielonookiej. Są chaotyczne, ale powoli, z każdą linijką układają się w pewną całość; czuję się tak, jakbym była tuż obok bohatera, a nawet jeszcze bliżej – w jego głowie. W końcu staje się dla mnie kimś normalnym, ludzkim, kto przeżywa śmierć mężczyzny, kto niepokoi się, coś go pochłania, interesuje. Nareszcie.
Nie mogę sobie wyobrazić Linki. Przy pierwszym czytaniu sądziłam, że to może młodsza siostra Adama, skoro jego mama kieruje go do niej, ale dalej w jednym akapicie pojawia się i ona, i pielęgniarka, więc może to są dwie te same osoby? Widzisz, nie jestem pewna, więc pytam. Dla ciebie to jasne, ale ja nie siedzę w twojej głowie – mam tylko tekst. Być może też błędnie założyłam, że to ktoś z rodziny Adama (właściwie dużo młodsza od niego siostra), przez zdrobnienie jej imienia. Teraz jednak zastanawiam się, czy to faktycznie zdrobnienie, czy pełne imię. Faktem jest jednakże brakuje mi opisu postaci, choćby zdawkowego, który mógłby mnie wesprzeć w tej chwili. Właściwie dziewczyna cały czas pojawia się tylko z imienia.
Cwaniaki i cwaniary raz w tygodniu dostarczali leki do szpitala. Kilkadziesiąt szklanych buteleczek, pudełek z narzędziami chirurgicznymi i woreczków z tabletkami. Zawsze za mało. Adam kilka razy odbierał dostawy i za każdym razem musiał się użerać z aroganckim cwaniakiem, który z bezczelnym uśmiechem na twarzy zawyżał cenę. – Jeżeli mogę wybierać, to od streszczenia zdecydowanie wolałabym scenę. I tak za chwilę dojdzie do konfrontacji Adam-cwaniak, wynika to przecież z wcześniejszego dialogu z Linką. Bez sensu jest mi tłumaczyć to, co za moment będę mogła wywnioskować sama. Zaufaj mi, poradzę sobie.
Otworzył drzwi, gotowy na kolejną walkę z cwanym gnojem, ale na [w] progu stała czarnowłosa dziewczyna. – Nie bardzo rozumiem, dlaczego już od progu cwaniak miałby się z kimkolwiek, komu chce cokolwiek sprzedać, tłuc. Czy to normalne, że tak się robi interesy? Tym bardziej że zaznaczyłaś już wcześniej, że to nie pierwsza taka transakcja. Po co więc walka, która: po pierwsze mogłaby być głośna, po drugie mogłaby uszkodzić towar, po trzecie zniechęcić obie strony do współpracy, po czwarte zająć cenny czas, który cwaniak na pewno chciałby wykorzystać na kolejne sprzedaże?
Po prostu dziwi mnie, dlaczego Adam zakłada walkę już na początku, ledwo otwierając drzwi.
– Cześć – odpowiedział, zbyt zdziwiony, żeby wydukać coś innego. – Ten pierwszy przecinek wygląda w sumie na zbędny.
Dziewczyna tymczasem położyła torby na ziemi i zaczęła wyjmować z nich leki. Adam schylił się, żeby jej pomóc.
– Nie dotykaj – warknęła.
– Chciałem tylko pomóc. – Niepotrzebnie zaznaczasz, po co schylił się Adam. Nie minęły trzy linijki, a ja już poznałam odpowiedź. Daj spokój, wyluzuj troszeczkę. Nie musisz wszystkiego wykładać aż tak łopatologicznie i zapowiadać kwestii, które i tak zaraz same się wyjaśnią:
Dziewczyna tymczasem położyła torby na ziemi i zaczęła wyjmować z nich leki. Adam schylił się.
– Nie dotykaj – warknęła.
– Chciałem tylko pomóc.
O dziwo, dość często tak robisz. Jakbyś zakładała, że czytelnik nie potrafi samodzielnie myśleć.
Dziewczyna nie odpowiedziała, ale Adam widział, jak jej twarz zapłonęła gniewem. Skończyła wypakowywać towar i wyprostowała się. – Czy tylko mnie to brzmi tak, jakby towar skończyła wypakowywać twarz?
Adam spojrzał na nią, zaskoczony. – Zbędny przecinek. Ta pauza spowalnia tempo czytania, a więc i przy okazji całą akcję.
Musieli przeżyć jej rodzice albo chociaż jedno z nich. Czy nadal żyli? Czy ukrywali się przed wartownikami tyle lat? A może było więcej zielonookich, cała podziemna Zielona Banda? – A może to po prostu wymutował gen z odpowiednią ilością melaniny, by urodził się ktoś z zielonymi oczami? Przecież to dość możliwe, poza tym kolor oczu dziedziczy się nie zawsze po rodzicach, ale też dziadkach czy nawet pradziadkach. Rzeź Mehru nie powinna wykluczyć istnienia wszystkich zielonookich na świecie.
Znalazłam też takie źródło:
Zielone oczy są wynikiem obecności małej lub umiarkowanej ilości melaniny, co jawi się pod lampą szczelinową jako niebieskie oko z małymi kropkami koloru piwnego, rozprowadzonymi na przodzie. Niebieski i piwny razem dają zielony, nie ma jednak zielonego pigmentu. – Oznacza to, że zielonookie dziecko mogłoby urodzić się z połączenia rodziców o oczach piwnych i niebieskich. A więc wybicie Merhu w tym momencie w ogóle nie ma znaczenia fabularnego, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zielonoocy rodziliby się w obrębie społeczeństwa niebieskookich i piwnookich (wybacz, nie potrafię jeszcze zapamiętać nazw twoich dzielnic). To podstawowe błędne założenie, które właściwie psuje ci całą historię.
O dokładną konsultację poprosiłam też Ayame:
Nie jestem pewna zależności między genem warunkującym zielony kolor oczu a tym warunkującym kolor niebieski. Ostatecznie sprowadza się to do podstawowych krzyżówek genetycznych. Załóżmy więc, że wybili wszystkich niebieskookich. Kolor niebieski występuje u homozygot recesywnych (genotyp aa). Poza homozygotami dominującymi (genotyp AA) o oczach brązowych pozostają również heterozygoty (genotyp Aa), które mają utajniony gen warunkujący niebieski kolor oczu. Jeśli połączymy dwie heterozygoty (Aa), mamy 25% szans na homozygotę recesywną (aa) o oczach niebieskich. W uniwersum autorki musieliby więc łączyć ze sobą osobników wyłącznie w obrębie koloru oczu, co dalej nie niweluje całkiem problemu ze względu na heterozygoty (Aa) o ciemnych oczach. Więc ostatecznie musieliby wybić wszystkich poza niebieskookimi.
O ile dobrze pamiętam, niebieskoocy to twoja szlachta, a więc dostalibyśmy piękny obrazek walki o rasę panów.
Znowu stała na placu. Znowu było tak samo zimno, a ciemności głębokiego Pirrel zaciskały się wokół niej jak imadło. – Piękne porównanie. Naprawdę ładnie budujesz tło.
Machnęła ręką, parskając śmiechem. Ostro. Nerwowo. Histerycznie. – Jedno parsknięcie śmiechem jest histeryczne? To dość mocne określenie. Nie wiem, czy nie za mocne.
– Mieszkam tu, zapomniałeś? Noszę to. – Odsłoniła rękaw, ukazując wypalony na ramieniu znak. P w kwadratowej obwódce. Piętno Pirrel. [akapit] On złapał się za własne ramię, jakby nagle poczuł jakiś dotkliwy ból. – Zdanie po sugerowanym akapicie nie określa osoby mówiącej. Stąd właśnie wymóg akapitu.
Uniósł broń, celując jej w twarz. Popatrzyła w lufę, lekko przekrzywiając głowę. W tym momencie pod drzwiami piwnicy pojawiła się ta sama dziewczyna, która przyszła poprzednio. – Znów to nieszczęsne w tym momencie. No przecież wiem, że nie w innym. Pozbądź się tego bezsensownego przyzwyczajenia do wydłużania zdań, kiedy budujesz akcję.
Do stojącej pod ścianą dziewczyny docierały niektóre słowa. Usłyszała jej na wskroś obojętny głos (…) – głos tej ściany?
Końcówka z odpowiedzią na pytanie bardzo mocna, w punkt. Świetnie zawiązujesz fabułę.
DZIEŃ W PIEKLE
Adam obudził się jeszcze bardziej zmęczony [przecinek] niż był, kiedy kładł się spać.
Było tak wcześnie, że główne drzwi były jeszcze zamknięte.
Stojąca pod ścianą Linka jedną ręką układała na stoliku leki i bandaże, w drugiej [drugą] trzymając na wpół zjedzoną kanapkę.
– I jak? Wyspałaś się? – zapytał dziewczynę, podchodząc do niej. – Niepotrzebnie wskazujesz, że dziewczynę. Adam stał obok niej, na dodatek ostatnie zdanie mówi właśnie o tej bohaterce, nikim innym. Dbaj o lekkość, nie pieść się aż tak:
– I jak? Wyspałaś się? – zapytał, podchodząc do niej.
– Nie bardzo. Jakoś nie mogłem spać. – Chłopak zastanowił się, czy powinien podzielić się z Linką swoimi domysłami na temat zielonookiej. Zdecydował, że na razie tego nie zrobi, więc powiedział: [zbędny akapit]
– Ciągle myślałem o słowach tego rannego z wczoraj. Wiesz, o zielonych oczach. – Mówca się nie zmienił, więc cała wypowiedź powinna wisieć ciągiem, w jednym akapicie. Na dodatek niepotrzebnie dodajesz, że Adam zdecydował się czegoś nie robić. Przecież widzę, jaką decyzję podjął po tym, co czytam z dalszej wypowiedzi. Bohater zmienił temat, to dla mnie wystarczająca wskazówka.
Ale nawet, [przecinek zbędny] kiedy jeszcze się uczyła, Adam nie pamiętał dnia, w którym nie byłoby jej w poczekalni. Podejrzewał, że ona tam mieszka [że tam mieszkała], ale nigdy jej o to nie zapytał. A ona sama nigdy mu nie powiedziała.
Kiedy Adam wyszedł z dyżurki [przecinek] dwuskrzydłowe drzwi były otwarte (…).
– Nie masz dzisiaj szkoły? – zapytała.
– Dzisiaj niedziela – zauważył. (…)
– Kolejny dzień w piekle – powiedziała, odwracając się twarzą do pacjentów.
– Witamy – mruknął Adam. – Staraj się też bardziej unaturalniać dialogi. Kiedy jest on dwuosobowy, wystarczy tylko na początku zaznaczać, kto co mówi, później zmianę mówcy sugeruje sam akapit. Nie każda wypowiedź musi kończyć się dopiskiem, szczególnie te, które nie wnoszą nowych informacji (np. ta podkreślona). Po wypowiedzi już widać, że Adam coś zauważył, to samo w sobie nie wymaga dopowiedzenia narratorskiego. Również w dwuosobowych dialogach nie trzeba przypominać imion bohaterów. Spójrz, ta wersja także jest przecież jasna:
– Nie masz dzisiaj szkoły? – zapytała.
– Dzisiaj niedziela. (…)
– Kolejny dzień w piekle. – Odwróciła się twarzą do pacjentów.
– Witamy – mruknął.
Około południa napływ pacjentów nieco zelżał i Adam i [z] Linką zrobili sobie przerwę.
Scena przerwy wydaje się nic nie wnosić. Niby pokazuje proces odpoczynku, ale ten proces nie przytacza czytelnikowi żadnych ważnych informacji ani o bohaterach, ani o uniwersum. Gdy Adam wypił duszkiem wodę, spodziewałam się, że może Linka go za to zruga, może wody również brakuje, może dowiem się czegoś innego, ważnego fabularnie, ale… nie. Po tej scenie bohaterowie wracają do pracy, ale kolejne akapity opisują już jej zakończenie, zamykanie szpitala. A więc to trochę taka zapchajdziura. No, ewentualnie mogę sobie dopowiedzieć, że skoro Adam na przerwie pił wodę duszkiem, to był zmęczony, ale o ciężkiej pracy sugerował też jej opis; właściwie, jak tak teraz o tym myślę, dużo ciekawszą sceną byłoby pokazanie (udowodnienie) tej ciężkiej pracy konkretną sceną dynamiczną, niż tylko pozorne jej sugerowanie sceną bierną (sceną odpoczynku).
Adam podniósł wzrok. Do szpitala weszli wartownicy. – Właśnie teraz przyszło mi do głowy, że Adam może mieć kłopoty za pobicie wartowników. No bo skoro tak wielokrotnie było podkreślane, że Adam miał na pieńku z prawem i ciągle lądował pod lufą karabinu tych oprawców albo w areszcie (przecież taka to dla niego rutyna…), to już go powinni znać, zapamiętać jego twarz, adres, rodziców i tak dalej. Wiedzieliby więc, gdzie pracował i szybko mogliby oskarżyć go o napaść na trzech wartowników na służbie. Nic takiego do tej pory nie miało jednak miejsca, Adam nawet nie myśli o konsekwencjach, które mogłyby go czekać, dużo bardziej interesująca jest dla niego zielonooka niż popełnione przestępstwo. Teraz, gdy wartownicy weszli do szpitala, to też się nie zmienia, a przecież bohater powinien być chociaż trochę zestresowany, że może ktoś go jednak pozna, nie sądzisz?
Mężczyzna zaczął zbliżać się do dziewczyny, podnosząc karabin. Linka sięgnęła za siebie i niemal niezauważalnym ruchem wzięła do ręki strzykawkę. – Skąd ją wzięła? W powietrzu za nią wisiała ta strzykawka? Czy może miała ją w kieszeni?
Jednak zanim którekolwiek z nich zdążyło zrobić użytek ze swojej broni, Adam skoczył na wartownika. – No tak, bo sprawnych wartowników wcale nie było dwóch. Ten Adam w ogóle nie ma jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Widzi przed sobą dwóch wyspecjalizowanych żołdaków z karabinami, na jednego się rzuca, nie biorąc pod uwagę, że drugiemu może się to co najmniej nie spodobać?
Chciał wykorzystać element zaskoczenia, ale nie udało mu się powalić przeciwnika. – Co to znaczy, że mu się nie udało? Nie przewrócił go na ziemię? Nie doskoczył do niego? Został wcześniej powstrzymany?
Nie używaj ogólników. Jeżeli chcesz opisywać akcję, musisz być konkretna, wskazywać ruchy, opisywać akcję nie dookoła, pozornie, używając wyrażeń, które nie poruszają wyobraźni. Tylko czyny potrafią ożywić ci postaci w akcji. Poczytaj trochę Flaminga czy Cobena.
Aha, a co w momencie nieudanej napaści na pierwszego robił drugi wartownik? Zaniemógł z wrażenia nad odwagą Adama czy jego głupotą?
Tamten zachwiał się tylko na nogach, ale to wystarczyło, żeby Linka do nich doskoczyła. Szybkim ruchem wbiła igłę w ramię mężczyzny i wcisnęła tłoczek. Wartownik upadł na podłogę i tam pozostał. – A drugi wartownik wstał i zaczął klaskać.
Co za same niebezpieczne kobiety w tej opowieści. Papryk Vege byłby dumny.
– Nie ruszać się, kurwa! – Razem z krzykiem rozległ się szczęk przeładowywanej broni. Wartownik, który do tej pory podtrzymywał rannego kolegę, stał, mierząc z karabinu do Adama i Linki. – No to przynajmniej już wiem, co robił ten drugi – przytrzymywał rannego kolegę… No cóż, priorytety.
Chłopak rzucił się w prawo, jakby chciał wybiec przez drzwi wejściowe. Wartownik skierował broń na niego i od razu wystrzelił, chybiając o dobrych kilka centymetrów. – Bo karabin ma tylko jeden pocisk. Tag.
Naprawdę, co za przygłupy z tych wartowników. Dają się sprać na ulicy, a dzień później w szpitalu… I to przez kogo? Przez dwoje zwykłych ludzi, pracowników szpitala, w tym jednego nieletniego. Teraz naprawdę liczę na to, że jakiś wyżej postawiony wartownik, nie wiem, jakiś nadwartownik, wyda rozkaz zatrzymania Adama i go zamknie na znacznie dłużej niż cztery-osiem. Mama będzie dumna.
Poza tym nadal nie rozumiem, dlaczego pracownicy szpitala, działając ponad prawem, w podziemiu, zajmując się kontrabandą i tak dalej, tak po prostu sprzeciwiają się wartownikom, jakby prosząc się, by ktoś się nimi zajął i im cały ich misterny plan działania potajemnie rozwalił, a przy okazji może i zamknął cały szpital, a pracowników skazał na kopanie rowów. Niby mówi się, że najciemniej jest pod latarnią, wydawałoby się więc, że gdy do szpitala wchodzą wartownicy, personel powinien starać się zachować zimną krew i wypełniać swoje obowiązki najlepiej jak potrafi, by nie wzbudzać podejrzeń, nie prosić się o kłopoty. Twoi bohaterowie zachowują się irracjonalnie. Są nieostrożni i nieodpowiedzialni. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby, dla przykładu, w Getcie Warszawskim dwoje Żydów potraktowało tak niemieckiego żołnierza? Na drugi dzień spłonąłby ku przestrodze cały szpital. Wprawdzie nie wiem jeszcze do końca, jakie są realia twojego uniwersum, więc może porównanie do getta jest nietrafione (porównuję na czuja), ale tak to właśnie widzę. Musiałabyś dopieścić historię pod tym względem – nakierować bardziej czytelnika, kto rządzi państwem i jaki system obowiązuje. Jak na razie wydaje mi się, że twoi wartownicy pełnią tu funkcję jakiejś milicji obywatelskiej, której może i się nie szanuje, ale nikt nie mówi o tym milicjantom wprost, prosto w twarz, ponieważ organ ten jednak wzbudza pewien strach i respekt – ma władzę i może sobie z tą władzą robić, co chce. Jednak z drugiej strony to już kolejny raz, gdy ta twoja milicja okazuje się kompletnie niepoważna, a jej opóźniony zapłon wręcz śmieszny. Dzieciak pałęta się im pod nogami, wraz z pomocą kobiet zrobił w konia co najmniej szóstkę wartowników i dalej sobie chodzi na wolności.
Widział, jak uciekła na piętro, ale nawet gdyby zebrała wszystkich pracowników szpitala, nie powstrzymaliby oni, pragnących zemsty, wartowników. – O! A jednak Adam w kolejnej scenie jest już w celi. Dobrze, cieszy mnie ten obrót, dzięki niemu odzyskuję wiarę w działanie służb, które wprowadziłaś w tekst jako ważne. Jednak nadal nie potrafię zrozumieć motywów Adama. Na samym początku historii, gdy ledwo go poznałam, a on chował się pod kapturem, uznawałam go za szarego. Takiego, który nie szuka kłopotów, nie wyróżnia się, unika niepotrzebnych walek. Teraz wmieszał się w kolejną bójkę, ale trochę bezsensowną – dlaczego nie pomyślał wcześniej, że jego i Linki nieodpowiedzialne i impulsywne działania mogą przynieść dużo złego i zaszkodzić pozostałemu personelowi szpitala, a co za tym idzie – pacjentom?
Mógł mieć tylko nadzieję, że on im wystarczył. – No tak, teraz zostawała mu nadzieja, ale gdyby nie on i Linka, prawdopodobnie nie musiałby w ogóle się o to martwić. Bohater, który najpierw działa, a potem myśli – za takiego go mam obecnie.
Adam spojrzał na niego. Mężczyzna był wysoki, a gdy wstał [,] wydawało się, że swoim ciałem zajął prawie połowę przestrzeni. – Podwójna spacja między pierwszym a drugim zdaniem.
Wyjął z kieszeni papierosa i usiłował zapalić, ale ogień co chwilę gasł. Zaklął pod nosem i usiadł na pryczy. – To trochę brzmi tak, jakby zaklął ogień, a nie bohater…
I miał nadzieję, że nigdy nie miał tam trafić. – (...) że nigdy tam nie trafi.
Była tak jasna i oczywista, że był zdziwiony, że wcześniej na to [nią] nie wpadł.
Czasami wciąż ją to bolało, chociaż rana już się zabliźniła. Czasami widziała dwóch wartowników przytrzymujących ją za barki (…). – Widziała rana? Coraz częściej gubisz się w podmiotach… Nie jestem też pewna, czy to powtórzenie to tak celowo.
Od kiedy [sugestia: odkąd] została cwaniarą [,] zostawiła za sobą wszystko, co kiedyś składało się na jej życie.
Cwani, czyli cwaniaki i cwaniary, nie cieszyli się szacunkiem. – Ekspozycja. Po tym, co już zdążyłam o nich przeczytać, domyślam się, kim są cwani i że nie cieszą się szacunkiem. Nie musisz mi tego teraz jeszcze raz przypominać.
Nienawidzili ich za to, że mieli w ten sposób władzę, w pewnym stopniu nawet nad wartownikami. Ludzie się ich bali. – Pokazujesz mi to chociażby sceną w podziemiach szpitala. Pokazuj częściej, ale scenami, a nie za pomocą relacji, suchych zdań. To nie one powinny budować ci rzeczywistość i obracających się w niej bohaterów. To robią tylko sceny, to z nich wolę wnioskować, niż dostawać informacje pod nos.
Do cwanych można było dołączyć, ale jeżeli w ogóle pojawiali się jacyś nowi rekruci [,] to pochodzili głównie z Krigu Przyległego A. Mieszkańcy pozostałych części Krigu i Burdelu pogardzali cwanymi. Przynajmniej w większości. Bo niektórzy chcieli wyrwać się z wszechogarniającej nędzy i ciągnęli do lepszego życia. Albo życia, które uważali za lepsze. – Widzisz, już do końca tego akapitu tylko tłumaczysz i eksponujesz, a nie pokazujesz. Wyobraźnia nie działa, bawi się tylko narrator. Na czas takich opisów fabuła staje w miejscu, Sellaginella zawiesza się w czasie i przestrzeni. Nic się nie dzieje.
Jeżeli te informacje są ważne, fajnie byłoby móc je zobaczyć, a nie tylko się o nich dowiedzieć. Może jakiś dalszoplanowy wątek o epizodycznym bohaterze, który próbuje się wyrwać, marzy o lepszym życiu, chce zostać cwaniakiem, ale oddelegowują go z kwitkiem, bo nie pochodzi z właściwej sfery…? To dałoby dużo lepsze rozwiązanie, bardziej plastyczne. Za pomocą postaci epizodycznych i historii wielowątkowych historia nabrałaby głębi.
Sellaginella wciągnęła do płuc zimne powietrze i skierowała się do Pirrel. Było już ciemno, ale się nie bała. Obok przemknął degant, ale nawet on nie chciał wyssać z niej tego, co jeszcze miała w duszy. Uśmiechnęła się kpiąco i przyśpieszyła kroku. – Wysysanie z duszy? No mówiłam, że śmierdzi mi coś dementorami…
Swoją drogą brakuje mi opisów degantów. Posiłkuję się wyobrażeniem dementorów, bo już któryś raz wspominasz o obecności degantów, ale nic więcej. Nie wiem dokładnie, jak wyglądają i działają, jak się poruszają i tak dalej. Wiem tyle, że gdzieś są, krążą, unieszczęśliwiają ludzi, są niebezpieczni, gdy się przy kimś zatrzymują, ale… tyle. To dla mnie za mało, nie potrafię ich sobie wyobrazić. Potrzebuję konkretnej sceny z ich udziałem, aby poczuć ich obecność, inaczej mogłoby ich właściwie nie być; na razie opowiadanie ani na nich nie zyskuje, ani nie traci.
MAGNOLIE
Adam miał wrażenie, że sufit i ściany napierały na niego jak w jakiejś klaustrofobicznej klatce. – Klatka nie może być klaustrofobiczna. Klaustrofobia wiąże się z odczuwaniem, klatka może budzić klaustrofobiczny lęk, przyprawiać o dyskomfort i tak dalej, ale to kwestia odczuwającego, a nie samej klatki w sobie. Klatka nie ma emocji, to nie ona cierpi.
Siedział sam już od kilku godzin, za jedynego kompana mając wielkiego szczura, który co kilka minut przebiegał z jednej strony pomieszczenia na drugą. Z jednej na drugą [przecinek lub myślnik] jak wahadło jakiegoś popieprzonego zegara. – Zasugerowałam znak przede wszystkim dlatego, że pauza oddechowa w tym miejscu zrobiłaby bardzo dobre wrażenie. Myślnik wymusza dłuższą pauzę, przecinek – krótszą.
Po konsultacji z Elektrownią:
Ten szczur to mogła być mysz, one czasem mają wywalone na ludzi i sobie tak biegają. Szczur to drapieżnik, siedzi i czeka, nie biega jak opętany, jest znacznie inteligentniejszy od myszy i większości innych małych gryzoni; w człowieku widzi innego drapieżnika. Nawet w miejscach, gdzie jest ich dużo, ciężko je zobaczyć, nie mówiąc już o tym, żeby biegały wte i we wte.
Adam oparł się plecami o wilgotną ścianę i poczuł, jak przesiąknięta [podwójna spacja] stęchłą wodą koszulka lepiła mu się do skóry. – Drobne potknięcie, już nie będę o nich wspominać. Warto jednak przed publikacją tekstu wyszukać podwójne spacje [CTRL+F] i wykluczyć wszystkie za jednym zamachem. Trochę ich masz.
Wzdrygnął się, kiedy kropla cieczy skapnęła na jego odsłonięty kark. – Kropla z natury jest cieczą. Sama w sobie wystarczy.
Za każdym razem, kiedy [do] uszu Adama dobiegał odgłos ciężkich butów uderzających o posadzkę (…).
Rozmowa Adama z samym sobą podoba mi się i pod względem zapisu, i fabularnie. Oddaje mocne zainteresowanie Adama, jego usilną próbę analizy. Czasem jednak zastanawiam się, czy chłopak nie przesadza. Czy nie dostaje powoli naprawdę niezdrowej obsesji? Jasne, mógł wcześniej interesować się dramatem Mehru, ale jego życie głównie obracało się pewnie wokół rodziców, szkoły i szpitala – tak sądzę. To wciąż dzieciak, więc czemu jego myśli tak zdawkowo krążą wokół Linki, wokół mamy, mieszkania i tak dalej?
No, właśnie. – Przecinek zbędny. I tu również:
Albo, kto ją nauczył strzelać?
A jeżeli nawet zdobyła broń i nauczyła się nią posługiwać, to czemu nie dała rady obronić się przed wartownikami? To nie ma sensu. – No jak to nie dała rady? Przecież się właśnie uratowała jakąś dziwną akrobacją…
Wszystkie te teorie i domysły kręcą się wokół tego jednego momentu, gdy widziałeś jej oczy. Ale musisz brać pod uwagę, że mogłeś się pomylić. I że dziewczyna nie istnieje. – Nadal trochę boli mnie fakt opierania głównego wątku fabularnego na poważnym błędzie biologiczno-logicznym. Dziewczyna mogła mieć zielone oczy, bo cały czas istnieją niebiesko- i piwnoocy oraz dlatego, że mogły dominować w jej genotypie geny rodziców, dziadków, pradziadków…
Postaram się już do tego nie wracać. Udam, że wymyśliłaś sobie właśnie takie uniwersum, ale jego podstawy są po prostu mocno nierealistyczne. Zaprzeczać genom i podstawom biologii to jak zaprzeczać innym prawom, chociażby fizyki, a przecież twoi ludzie nie latają. Z postapo robi ci się urban fantasy.
Zastanawiam się też nad tym, dlaczego Adam (lub chociażby ta jego rozsądna strona) nie wziął pod uwagę tego, co mnie przyszło do głowy od razu. Że to nie dziewczyna zabiła mężczyznę, tylko zrobili to wartownicy, aby nikt nie rozsiewał niewygodnych informacji o istnieniu zielonookich. Biorąc pod uwagę, jak działają wartownicy, to jest to rozwiązanie dużo bardziej prawdopodobne niż to, że to zielonooka zabiła niewinnego człowieka, a nie zabiła Adama, który też widział jej oczy. Tę wersję uznaję za najbardziej prawdopodobną i jestem ciekawa, czy moje przewidywania okażą się słuszne. Głównie to sprawia, że chcę czytać dalej, także główny wątek nawet działa.
(…) nie lądując w zatęchłej celi za byle przewinienie. – Dziwne jest to, że Adam byle przewinieniem nazywa pobicie wartowników. Dziwny ma ten system wartości… Wybiela się, zamiast stwierdzić do siebie samego: ej, stary, a może po prostu przestań się pakować w kłopoty i zacznij działać bardziej incognito, przestań za każdym razem rzucać się w oczy? Współczuję zielonookiej, jeżeli Adam ją znajdzie i się do niej przyłączy. Przez jego nieostrożność i nieodpowiedzialność, co chociażby udowodnił razem z Linką w szpitalu, cała konspira może legnąć w gruzach.
A żeby to osiągnąć mógł zrobić tylko jedno. Splugawić się.
Drzwi do celi otworzyły się. – Drugie powtórzone się źle wygląda, szczególnie ustawione na końcu zdania. Spróbuj pokombinować, np.:
A żeby to osiągnąć mógł zrobić tylko jedno. Splugawić się.
Ktoś otworzył drzwi.
Czy pamiętasz [,] kochanie [,]
Zapach tamtych magnolii [?]
Czy pamiętasz [,] kochanie [,]
Jacy byliśmy wolni [?]
Śpiewała Nikotiana, kołysząc w ramionach dziewczynkę. Leishi powinna spać już od pół godziny, ale położona do łóżeczka zaczęła marudzić i płakać. Nikotiana musiała wziąć ją na ręce i, chodząc po pokoju, nucić kołysankę. – Ostatnie zdanie do śmieci. Widzę kołysankę, przeczytałam ją nawet, spróbowałam nawet ułożyć jakąś melodię; nie musisz mi po tym wszystkim jeszcze raz tłumaczyć tego, co już wiem. Jedyną nową informacją jest to, że Nikotiana chodzi, ale właściwie wyobrażam ją sobie z dzieckiem na rękach od początku sceny, więc ta informacja też może pozostać w domyśle.
– Wtedy kwitły magnolie... To był... To był... – [zbędny myślnik; akapit] Leishi spojrzała na nią, jakby z wyrzutem. – Słowa nie należą przecież do Leishi.
–Rzeź Mehru. – Brak spacji.
Na twarzy Efedry odmalowało się zdumienie. Spojrzała na Nikotianę (…). – Twarz spojrzała, a nie Efedra? Dość… dziwne.
Pamiętała nienawistne spojrzenia brązowych oczu, strach ściskający jej serce i to, jak się uspokajała, wiedząc, że szedł przy niej wartownik z karabinem, gotowy zastrzelić każdego, kto za bardzo się zbliżył. – Na tym etapie historii, znając już wartowników, mam wrażenie, że te karabiny są tylko na pokaz i faceci nigdy nikogo nie zastrzelili.
A potem przez nasze oczy
Dopadli nas wartownicy [,]
Piękne magnolie
Zamarły w niemym krzyku – tutaj by się przydała kropka. Nawet nie jako wymagany znak interpunkcyjny, ale również jako zamknięcie tematu, skończenie piosenki, podkreślenie mocnej puenty zamierania.
JESTEŚ SPLUGAWIONY?
Opis sytuacji w celi bardzo obrazowy, nieprzerysowany. Naprawdę czułam ten kwas i żółć, cierpienie mężczyzny i zaczęłam mu współczuć. Trochę zdziwiła mnie tylko bierność Adama. Z jednej strony dużo myślał o tym, by dołączyć do splugawionych, już praktycznie podjął decyzję, wcześniej pracował w szpitalu, był empatyczny, próbował pomóc zielonookiej prostytutce, a teraz, widząc przed sobą splugawionego w złym stanie, nawet nie wyciągnął ręki, a jedynie skulił się na swojej dykcie i skupił na tym, by się nie pożygać.
Adam jest dla mnie dość sprzecznym bohaterem. Jak już pisałam, przy pierwszym jego spotkaniu, gdy chował się przed brutalną rzeczywistością Pirrel pod kapturem, miałam go za obojętnego na ludzkie tragedie, potem w scenie z zielonooką i dowiedziawszy się, że Adam pomaga mamie w szpitalu, zmieniłam o nim zdanie, a teraz znów widzę oschłego chłopaczka. Wiem, że ludzie nie są tylko czarni albo biali – metaforycznie – składają się na wiele cech, jednak w prozie bohaterowie powinni być konsekwentni, mieć stały kręgosłup moralny, który zmieniałby się pod wpływem wydarzeń, aby czytelnik miał punkt zaczepienia, mógł poznać postać i śledzić jej zmiany. Przy Adamie tak nie mam, bo on jakby za każdym razem daje mi inny obraz. Jednocześnie jest buntowniczy, zachowuje się nieodpowiedzialnie i impulsywnie oraz kontempluje w spokoju, pracuje w szpitalu, więc pełni odpowiedzialną funkcję, rzeczywistość nie jest mu obca, zdarza mu się przecież odbierać nielegalne towary – chłopak musi mieć bazę doświadczeń, a to nie pasuje mi do tego impulsywnego, buntowniczego zachowania, teraz zupełnie wycofanego.
– Splugawiony chyba nie jest głodny – sarknął, krzywiąc się, gdy do jego nozdrzy dotarł smród. Podszedł do pryczy mężczyzny i kopnął go. [akapit] Adam skulił się na swojej dykcie, ale wartownik wyszedł, nie zwracając na niego uwagi.
Wartownik znów przyniósł tace z jedzeniem, zabierając te poprzednie, nietknięte. – Nie rozumiem dlaczego. Minęło sporo czasu i kolej na drugi posiłek czy raczej nie minęło go sporo i wartownik po prostu miał dobre serce?
Był głodny, więc wsadził sobie do ust czerstwe pieczywo i szybko popił, starając się ignorować ohydny smak posiłku. – Po prostu ohydny smak. Nie musisz dodawać, że posiłku, przecież przeczytałam przed chwilą, że Adam zjadł chleb. Logiczne.
Adam przyjrzał mu się w słabym świetle, padającym z małego, zakratowanego okienka pod sufitem. – Szkoda, że nie napisałaś o tym wcześniej. Do tej pory nie wyobrażałam sobie, że jedynym źródłem światła było małe okienko, pochwaliłam cię za budowanie atmosfery, ale teraz zauważyłam, że faktycznie nieco wcześniej brakuje chociażby niewielkiego opisu otoczenia. Ta scena już trochę trwa.
Mężczyzna sprawiał wrażenie mocno poturbowanego przez wartowników. – Naprawdę rychło w czas takie wnioski… Adam widział, że facet przez kilka godzin leżał nieruchomo, słyszał jego jęki, widział, w jakim był stanie, a teraz stwierdza, że sprawiał wrażenie mocno poturbowanego? Witaj, Narratorze Opóźniony!
Chłopak bardzo chciał zapytać go o zielonooką. – Adam, litości! Widzisz naprawdę zniszczonego przez system mężczyznę i tak bez pardonu chcesz zdobyć informacje, by zaspokoić swoją ciekawość? Bądźże, chłopie, chociaż trochę ludzki!
Zapytanie o zielonooką prosto z mostu mogło się okazać niebezpieczne. Zresztą każde pytanie mogło sprowadzić na Adama kłopoty. – Teraz nagle Adam myśli, zanim coś robi. Wcześniej było odwrotnie; najpierw działał na szkodę szpitala, potem dopiero na jedno zdanie pomyślał o tym, że coś mógł zrobić źle i sprowadzić kłopoty. Naprawdę nie wiem, co mam myśleć o tym bohaterze. Jest strasznie nieokreślony.
Przecież wcale nie znał swojego współwięźnia. – Przypomina mi się scena, w której Adam wspominał spacer na Mehr i rozmowę z tamtejszym mężczyzną, który wszystko mu wyśpiewał jakby nigdy nic. Wtedy Adam nie myślał o konsekwencjach, tamten facet zresztą też nie. Domyślam się, że rozmawianie o systemie może być niebezpieczne, ale w twoim opowiadaniu raz jest, a raz wcale. To psuje obraz, który mógłby być spójny. Zresztą wychodzę z założenia, że historie są dużo ciekawsze wtedy, kiedy przed głównymi bohaterami piętrzą się przeszkody, kiedy zdobywanie informacji nie jest proste.
„Głupek, warknął na siebie w myślach. Przecież znasz odpowiedź!”. – Wcześniej myśli Adama zapisywałaś kursywą. Nie zawsze, ale często. Teraz znów nie. Musisz to ujednolicić.
Od kiedy trafił do więzienia [,] minęły cztery doby.
– Naprawdę jesteś taki przygłupi, [przecinek zbędny] czy tylko udajesz? – Chrapliwy głos zabrzmiał dziwnie w cichej celi, jakby ktoś tarł o siebie dwie zardzewiałe rury.
[akapit] Adam czekał, aż jego współwięzień coś doda, ale on milczał.
– To znaczy? – zapytał chłopak, chociaż domyślał się, co miał usłyszeć. – Domyśla się, karci za to, jak głupie pytania zadaje, wie, o co chodzi mężczyźnie, ale mimo to dalej gra debila? Jaki to ma sens?
– Ile jeszcze razy wachy będą musiały mnie nazwać splugawionym, żebyś załapał, że nim jestem, co? – zapytał retorycznie mężczyzna, używając slangu Pirrel. – Szkoda, że napisałaś, że to slang. Do tej pory to słowo nie padło w opowiadaniu, byłam w stanie domyślić się, co oznacza, a to, skąd pochodzi, mogłoby fajnie wypłynąć fabularnie, np. w dialogu.
– Mózg ci wyprali czy co? – warknął tylko. – A myślałem, że to mnie ainvernemowali* przez pięć godzin... – O, tutaj użyłaś przypisu, w którym podajesz, co oznacza słowo i z jakiego slangu pochodzi. To dużo lepsze rozwiązanie niż informowanie o tym w suchej narracji, jak w przypadku wachów. Z drugiej strony jeżeli już wyżej napisałaś, że mężczyzna używa slangu Pirrel, tutaj przypis jest niepotrzebny. Znaczenie słowa (przesłuchiwać) da się wywnioskować z tekstu.
– Ej, a może ty jesteś medium? – odezwał się znowu splugawiony.
– Widzisz duchy tych, co oddali życie za nasze miasto? – Położył dłoń na piersi, jakby chciał zaśpiewać hymn. – Czy o hymnie mówi Adam? No nie, to by było trochę odczapowe. Jednak akapit sugeruje zmianę mówcy w dialogu, więc teraz z zapisu wynika, że na pewno nie są to słowa splugawionego.
Ten akapit wyglądał więc na zbędny.
– Czy zielonoocy są tutaj TERAZ? – Położył nacisk na ostatnie słowo i roześmiał się, ponownie siadając. – Widzę nacisk w wypowiedzi, zapisałaś słowo wielkimi literami. Nie musisz mi tego jeszcze dopowiadać. Sama informacja o roześmianiu się i tak dalej wystarczy. Wciąż zdarza ci się pisać za dużo.
Splugawiony w jednej chwili zamilkł. Zanim Adam zdążył się zorientować, mężczyzna znów znalazł się przy nim. Tym razem jednak przyciskał mu nóż do szyi. – Nóż. Splugawiony ma nóż. Po złapaniu przez wartowników, po solidnym, pięciogodzinnym przesłuchaniu, pewnie pobiciu i tak dalej… Facet ma nóż przy sobie, tak po prostu. Nawet nie napisałaś, skąd go sobie wyjął, a Adam nawet nie zdążył się zastanowić, jak to możliwe. Pamiętam, że wcześniej Adam, gdy pierwszy raz wylądował w celi, też zastanawiał się, czy Marcus go nie zarżnie. Nie udusi czy coś innego, co nie wymagałoby niebezpiecznego narzędzia. Teraz to wygląda znów tak, jakby ci twoi wartownicy byli naprawdę patałachami… Może niech od razu rozdają te noże wszystkim więźniom po kolei, huh? No bo co im to szkodzi...
Nie spodziewałam się reakcji mężczyzny. Bardzo fajnie udawał niepoczytalnego żartownisia, ale koniec końców pokazał klasę. Tego właśnie spodziewałam się po splugawionym. Cieszę się, że akcja trwa.
– Od kiedy to luksusowi kochają czerń? – zapytał kpiąco, przyglądając się strojowi cwaniary. Czarne spodnie, czarna koszulka oraz kurtka i dwie czarne torby z towarem. [akapit] Dziewczyna nie odpowiedziała. – Od teraz przestaję wypisywać ten rodzaj potknięcia; na pewno pojawi się jeszcze nie raz, ale w twojej kwestii będzie przejrzeć całość pod tym kątem. Ocena to nie beta.
(…) dopóki mieli najbardziej chodliwe towary za pół–darmo. – Półdarmo.
Prawdopodobnie by je zignorowała, gdyby nie to, że rozpoznała, [przecinek zbędny] wzywający pomocy, [przecinek zbędny] głos. – Wystarczyło napisać, że rozpoznała głos. Wołanie o pomoc pojawia się już w kolejnym zdaniu. Daj mi się cieszyć fabułą, zaskakuj, a nie uprzedzaj faktów.
Nikotiana, z początku poirytowana, szybko przyzwyczaiła się do docinków.. – Dwukropek ci się przewrócił.
Nikotiana nie miała przy sobie żadnej broni, żeby móc zaatakować (…) – kto by się domyślił, do czego służy broń…
Była bezradna, a za chwilę prawdopodobnie martwa. – Nie. Panuje jedność czasu, więc ze zdania wynika, że za chwilę była prawdopodobnie martwa. To nie brzmi, musisz dopisać będzie, zamiast pozostawiać czasownik w domyśle. Z drugiej strony to całe zdanie jest bez sensu; narrator tu wygląda na typowego trzecioosobowego wszystkowiedzącego, a więc on nie może gdybać, używać prawdopodobnie. On wie, że bohaterka nie zginie. To absolut. Jeżeli chcesz wskazać taki zabiegiem, że to bohaterka obawia się o swoje życie, to musiałaby być bezpośrednio jej myśl. Coś w stylu za chwilę prawdopodobnie będę martwa. Ale… To jest okropnie suche. Mamy akcję, dziewczyna znalazła się w naprawdę niebezpiecznej sytuacji, nie ma czasu na ładne i okrągłe, pełne zdania. Liczą się sekundy!
Za chwilę serwujesz mi kursywą zapisane wspomnienie, ale ono wybija mnie z dynamicznej akcji, nie potrafię się wczuć w to, co tu i teraz, w zagrożenie i tak dalej. Na dodatek chyba zapomniałaś wyłączyć kursywę tam, gdzie wracamy do rzeczywistości (np. zdanie: Scena w głowie Nikotiany przeskoczyła i zobaczyła [kto? ta scena?] Efedrę stojącą pod jej squatem). Bo chyba wspomnienie się kończy, a wciąż tekst jest pochyły. Przez to nie do końca wiem, co się dzieje; muszę czytać kilka razy, by ogarnąć sytuację, a to psuje dynamiczną akcję i odbiera mi radość z czytania.
Pod koniec sceny pojawia się myśl dziewczyny i nie jest zapisana kursywą. Musisz się zdecydować, naprawdę.
– Załatwiałem, to co trzeba załatwić – warknął. – Przecinek po to, nie przed.
W tej scenie nie bardzo odpowiada mi określenie żółtowłosa. Rozumiem, że opisywanie postaci po kolorze oczu jest uwarunkowane fabularnie, na dodatek nie znamy imienia tajemniczej zielonookiej. Ale tutaj mamy scenę, w której czuję, że próbujesz na siłę podtrzymać sztuczną tajemnicę, a przecież narrator i bohater znają stojącą przed nimi postać. Oni wiedzą, kto to jest, a ja dostaję tylko kolor włosów? Czuję się oszukiwana. Trochę się też gubię, bo właściwie nie mam pewności, czy już wcześniej nie spotkałam tej żółtowłosej… Może to jakaś postać, która już wystąpiła, ale wcześniej nie podałaś nam koloru jej włosów lub o nim zapomniałam? Nie wiem też, kim jest chłopak, takie sceny są dla mnie jak na razie bardzo mgliste i niewiele z nich wyciągam. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni w swoim czasie.
Parsknęła gniewnie, patrząc [,] jak chłopak idzie w kierunku postaci po drugiej stronie placu.
ŻYCIE DRUGIEJ KATEGORII
– No, dobra – powiedział na głos Adam, patrząc przez okno, [przecinek zbędny] zajmujące całą północną ścianę jego mieszkania. Wziął głęboki oddech. (…)
Pulsowała w mózgu, [przecinek zbędny] od momentu, gdy wyszedł z więzienia i potem przez całą drogę do domu, kiedy... – Teraz Adam jest w domu. Nie wiem, jak wydostał się z celi, kto go wypuścił i dlaczego (za pobicie wartownika? sądziłam, że tak szybko nie wyjdzie…).
„Bo składują tam takie śmieci, jak ty.” – Przecinek zbędny. Linkowałam już wyżej gdzieś PWN. Na dodatek w cudzysłowach nie stawia się kropek, one zawsze są na zewnątrz.
Kiedy przemykał przez Krig, omijając wartowników, [przecinek zbędny] patrolujących ulice. – Co z tym zdaniem? Nie ma puenty, nie wiem, do czego się odnosi. Kiedy przemykał, to co?
Nie stawia się przecinków przy imiesłowach przymiotnikowych, które dotyczą bezpośrednio sąsiadującego rzeczownika. Tutaj chodzi o wartowników patrolujących – to jest cała fraza, przecinek jest bezsensowny. Przecinek postawiłabyś, gdyby rzeczownik nie sąsiadował z imiesłowem. Na tej samej zasadzie wyżej też uznałam jeden z przecinków za zbędny:
(...) patrząc przez okno [tu był twój przecinek] zajmujące całą północną ścianę.
Przecinek pojawiłby się w innym wypadku, gdy wyrazy nie stałyby obok siebie:
(…) patrząc przez okno mieszkania, zajmujące całą północną ścianę.
Popadał w paranoję, wszędzie widząc zagrożenie i uskakiwał za załomy ścian i w bramy podwórek, żeby się schować. – Nie rozumiem, skąd ta paranoja akurat teraz. Nie napisałaś, by był torturowany w celi, a wcześniej przebywał w takowej podobno dość często. Do tej pory paranoję miał tylko na punkcie zielonookiej, teraz ma inną, ale nie wyjaśniłaś, skąd się ona wzięła, jaki był bodziec. Musiał być silny, skoro po poprzedniej wizycie w celi, kiedy Adama zamknięto z Marcusem, przesłuchano i mocno pobito, nie widać po nim było żadnej zmiany, a teraz takowa się pojawiła.
Być może stało się coś ważnego, czego nie wprowadziłaś sceną, ale wszystko, co dzieje się jakby poza kadrem, a jest tylko streszczone, tak naprawdę nie ma większego znaczenia fabularnego. Wszystko, co jest ważne dla fabuły, powinno wyjść ze sceny.
W dokumencie, który mi nadesłałaś, po zdaniu: Wziął kolejny głęboki oddech i wyszedł z mieszkania (które bardzo mi się podoba, oznacza mocne zakończenie sceny) pojawia się kilkanaście pustych linijek i nagle jest zdanie: Plan był prosty. Znaleźć zielonooką. Nie wiem, skąd więc ta przerwa, skoro cały czas jesteśmy z tym samym bohaterem i uczestniczymy w tej samej scenie? Jednak się nie skończyła… Czemu tak mącisz?
Po drodze do mieszkania natknął się na luksusowych, idących do szkoły. Zwarta kolumna, otoczona przez wartowników. – Oba przecinki są zbędne, nieumotywowane żadną zasadą interpunkcyjną. Wprawdzie tworzą pauzy oddechowe, ale niepotrzebnie – tylko wydłużają tempo czytania.
W ogóle nie podoba mi się to, jak rozpisałaś tę scenę. Zaczynasz od tego, że Adam jest w mieszkaniu, za chwilę pojawia się zdanie opisujące, co się stało po drodze do mieszkania, a za chwilę znów jest w środku i się rozgląda. Nie dało się tego poukładać chronologicznie?
I znów po słowach: Dość życia drugiej kategorii pojawia się kilkanaście pustych linijek. Potem są dwa zdania i znów pół czystej strony. Nie wiem, czym to motywujesz, ale to bez sensu. Mam nadzieję, że to tylko błąd dokumentu.
TEN, KTÓREGO WSZYSCY SIĘ BOJĄ
Tę scenę zaczynasz znów od Adama. Zaczynam się zastanawiać, co jest nie tak z jego rodzicami, że w ogóle nie przejmują się dzieckiem? Łazi po nocach, co chwilę ląduje w celi, pakuje się w kłopoty, nie chodzi ani do szkoły, ani do pracy. Wartownicy go łapią i wypuszczają, łapią i wypuszczają… Błąka się i szuka kłopotów, a nikt się nim nie interesuje. To naprawdę ciekawa kwestia, ale nie tłumaczysz jej niczym. Zapracowaniem rodziców, brakiem zainteresowania ze strony nauczycieli, współpracowników. Adam nie ma chociażby kolegów czy znajomych, którzy zapytaliby, co u niego, szukaliby z nim jakiegoś kontaktu nawet i z czystej ciekawości… Tu by się chociaż Linka przydała; ta chociaż wcześniej pytała go, jak się czuł i co u niego, wykazywała jakieś szczątkowe zainteresowanie. Taki niuans wiele by mi wytłumaczył i zaspokoił przy okazji moją żądzę wiedzy. Nie wiem, dlaczego tak to pomijasz, jakby problem w ogóle nie istniał. To taki trochę imperatyw – Adamowi nic nie przeszkadza w zmianie, którą zaplanował, chce być splugawiony, więc wychodzi z domu, i tak nikt go nie pilnuje. Nie przeszkadzasz mu.
Mam wrażenie, że do tej pory historia jest tylko dwuwątkowa. Jest Adam, którego nagle oświeciło, że chce być splugawiony, bo spotkał zielonooką, i są cwaniary. Jedno z drugim jak na razie (chyba?) się nie wiąże, ale nie o tym teraz… W każdym razie Adam nie jest postacią, która poszerzałaby ten główny wątek o jakieś tło, dalszy plan. To, co go otacza, dotyczy tylko bieżącej akcji, nie ma nic dookoła, nic innego go nie dotyczy, a to strasznie spłyca ci historię.
Mijał domy, niemal zapadające się pod ciężarem własnych dachów [,] oraz przymknięte drzwi burdeli, zza których dobiegały jęki, które chyba w zamierzeniu miały imitować rozkosz. – Sugestia: jęki, chyba w zamierzeniu mające imitować rozkosz.
Nie miał żadnego planu, [przecinek zbędny] ani pomysłu, co zrobi jeśli ochroniarz zielonookiej go zaatakuje.
Kiedy Adam rano wyszedł z więzienia [,] wrzała w nim determinacja, by się splugawić. – Okej, nagle dowiaduję się, że Adam po wyjściu z więzienia poszedł jednak do szpitala, rozmawiał z mamą, uświadomił ją o swojej decyzji… Nie! Okropność! Czemu streszczasz mi to po fakcie, jakby to wszystko było mało ważne, nie miało żadnego znaczenia fabularnego? To, na czym tak bardzo mi przed chwilą zależało, wprawdzie pojawiło się, ale – jak pisałam wcześniej – poza kadrem, nie dostało czasu antenowego, zostało przedstawione w suchej relacji. Bardzo mnie to rozczarowało. I znów moje pytanie: czemu nie pokażesz etapów rozwoju Adama, jego dążenia do zmiany za pomocą scen, abym mogła mu towarzyszyć? Abym widziała, że mu zależy, abym widziała, jak reaguje jego najbliższe otoczenie? Abym mogła poznać jego mamę, zobaczyć, jak z nim rozmawia i tak dalej? Piszesz o tym, że sugerowała, że splugawienie się to zły pomysł… Dla mnie to za mało, za sucho, bez emocji zupełnie. Piszesz mi, że chłopak opuszcza rodzinę w nie za bardzo ciepłej atmosferze, a ja nie mogę tego zobaczyć. Odebrałaś mi tę okazję. To naprawdę boli, bo tekst jest całkiem interesujący, a ty go spłycasz w tym momencie do formy wypracowania szkolnego.
Chociaż nie było go w szkole tylko jakieś dwa tygodnie [,] miał wrażenie, że od czasu, kiedy ostatni raz odwiedził tamte mury [,] minęły wieki.
Pamiętasz, co ci pisałam całkiem niedawno o tym, że nie rzucasz bohaterowi kłód pod nogi? Nie dość, że nie umożliwiasz mi śledzenia rozwoju jego sylwetki psychologicznej, to jeszcze ułatwiasz mu w postaci porzucania na plan akurat spotkanej koleżanki, która mu zdradza imię faceta, którego Adam tak usilnie szuka. I jeszcze ten jego monolog… Z jednej strony fajnie, że Adam nie ugryzł się w język, bo widać, jakim jest typem i naprawdę sprowadza na siebie problemy przez impulsywność, z drugiej strony jego tłumaczenie, że przyszedł sobie w poszukiwaniu jakiegoś typa, który może go zabić… Na dodatek Adam wcześniej zaznaczył, że dopiero wyszedł z więzienia… To brzmi, jakby był jakimś wartowniczym szpiegiem albo coś. Dziwne, że ta jego koleżanka na to nie wpadła i go nie pogoniła, tylko od razu podała mu nazwisko. Podejrzane strasznie, a najbardziej chyba irytuje mnie fakt, że ja to widzę, mimo że nie należę do tego świata i jestem w nim od niedawna, a dziewczyna, która żyje w tych realiach, nie.
Miska spadła na ziemię i potoczyła się w kierunku drzwi, plamiąc klepisko papkowatą zawartością. – Klepisko? Co oni, mieszkają w stodole?
– Nie będę stał tu bezczynnie, bo w tym momencie ten koleś może sypać wartownikom! – Brawo Longin! Widać myślimy podobnie. Już cię lubię.
Czy żółtowłosa nie ma imienia? Określanie jej po kolorze włosów zaczyna mocno irytować. Dlaczego Longin to Longin, a jej imienia tak usilnie nie zdradzasz?
Longin zamachnął się na nią, ale odparowała jego cios. Błyskawicznie wyjęła nóż, ale chłopak już celował w nią swoim pistoletem.
Nie było cwanych, [przecinek zbędny] ani prostytutek.
Oparł, więc rękę o ścianę jednego z budynków (…) – a ten przecinek to po co?
Wszyscy znali Longina, wszyscy go nienawidzili i wszyscy się go bali. – A Adam dowiedział się tego z co najmniej trzech sytuacji, które streściłaś, a które mogły być scenami, fajnie odciągającymi w czasie spotkanie z Longinem, o którym już wiem, że się odbędzie. Tutaj pobawiłabyś się trochę moją cierpliwością, ale zamiast tego idziesz na łatwiznę i relacjonujesz. Domyślam się więc, że spotkanie będzie miało miejsce już teraz.
Ludzie nie rozmawiali o Longinie, jakby nieostrożne słowo mogło sprawić, że zaraz strzeli im w plecy. – Ludzie nie rozmawiali o Longinie, ale Adam wszystkiego, co wie, dowiedział się od właśnie tych ludzi. Najpierw w celi dowiedział się, że zielonooka istnieje naprawdę i ma ochroniarza, a potem znajoma wyśpiewała mu nazwisko. Nie sądzisz, że to się trochę wyklucza z bieżącą tezą?
Adama dziwiło, że jeden człowiek był w stanie sterroryzować całą dzielnicę. – Coś mnie zastanawia teraz. Adam jest młokosem, chłopaczkiem, okej. Zielonooka też musi być młoda, bo wciąż narrator podkreśla, że to dziewczyna, nie kobieta. W scenie z Longinem narrator też określał go jako chłopaka. Chłopak terroryzujący całe miasto? Spodziewałam się raczej dojrzałego wyjadacza.
Jej półdługie, brązowe włosy powiewały na wietrze, muskając policzki dziewczyny. – Po prostu policzki. Wiadomo, że jej, tej dziewczyny. Nie przesadzaj z określeniami.
Adam wyciągnął rękę, chcąc jej dotknąć, chcąc upewnić się, że zielonooka nie jest tylko wytworem jego wyobraźni. Dziewczyna cofnęła się i palce chłopaka złapały powietrze.
– Nie bój się mnie – powiedział łagodnie Adam, robiąc krok do przodu.
Zielonooka jednak nie wyglądała na przestraszoną, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Oczy dziewczyny powędrowały w bok, a chłopak podążył za jej wzrokiem. – Postaram się nieco ulżyć temu fragmentowi, bo widzę, że masz problem z nadmiarem określeń, zupełnie niepotrzebnie. Nie wiesz chyba, że czasem coś może pozostać w domyśle, a tekst i tak jest zrozumiały. Spójrz, co teraz zrobię:
Adam wyciągnął rękę, chcąc jej dotknąć, chcąc upewnić się, że nie była tylko wytworem jego wyobraźni. Cofnęła się i palce złapały powietrze.
– Nie bój się mnie – powiedział łagodnie, robiąc krok do przodu.
Nie wyglądała jednak na przestraszoną, jej twarz nie wyrażała żadnych emocji. Oczy powędrowały w bok, a Adam podążył za jej wzrokiem.
Używaj głównie imion, to twoja baza. Chłopak i dziewczyna to określenia przeważnie pomocnicze, gdy naprawdę trzeba przypomnieć podmiot, ale chce się uniknąć powtórzeń. Dużo lepiej jednak sprawdzają się zaimki. Tutaj masz dwie osoby w scenie, więc wiadomo, że on i jego będą dotyczyć Adama, a ona i jej – zielonookiej. Czasem jednak i te zaimki można pominąć. Adam wyciągnął rękę? No to dla mnie logiczne jest, że to jego, a nie niczyje inne palce chwyciły powietrze, nie musisz mi przypominać, do kogo należały te paluchy. Świetnie sobie radzę z czytaniem ze zrozumieniem, zaufaj mi w końcu.
To twoja bolączka, więc staraj się każdą scenę przeczytać jeszcze raz i sprawdzić, które określenia (a, wierz mi, masz ich całą masę) mogą wylądować w koszu. Sens pozostanie niezmienny, tylko tekst stanie się o niebo lżejszy.
Z cienia wyłoniła się postać i stanęła w świetle latarki, [przecinek zbędny] w taki sposób [sugestia: tak], że nie było widać jej twarzy. Adam zobaczył tylko długie, żółte włosy, otaczające przybysza jak płaszcz. – Czyli Longin też miał żółte włosy? Czy to raczej ta żółtowłosa kobieta?
Nie pytaj o mnie, jeśli nie wiesz [,] czym to grozi – wycedził Longin, z każdym słowem robiąc krok do przodu. – No i nadal nie dowiedziałam się, czy to on ma żółte włosy… Tyle pytań, tyle pytań…
Adam zdał sobie sprawę, że nie miał szans. Że Longin nie przyszedł tu słuchać wyjaśnień i zastanawiać się nad nimi. Przyszedł wyeliminować zagrożenie. Przerażony Adam rzucił się do ucieczki, ale drogę zastąpiła mu żółtowłosa. – Moja myśl na ten moment? Adam, jesteś debilem.
Przychodzisz, znając ryzyko. Kilka osób próbowało ci wybić twój pomysł z głowy. Nie wystraszyłeś się nożownika w celi i opryszków z Pirrel. Aż w końcu widzisz zielonooką, którą byłeś tak bardzo podjarany przez ostatni czas, i… poddajesz się, bo stanął przed tobą jakiś koleś? Nie wiem, dlaczego Longin jest tu zagrożeniem. On po prostu jest. Nie opisałaś, jak wyglądał i tak dalej. Nie rozumiem, dlaczego Adam, widząc go, zmienia nagle zdanie i chce uciec. A chciałabym to wiedzieć. O co chodzi z tą straszną strasznością Longina, która musi być widoczna już na pierwszy rzut oka? Ja się go nie boję, dlaczego Adam tak?
Nie potrafię się wczuć w tę scenę, bo wiem, że Longin Adama tylko straszy i chłopaki w końcu dojdą do porozumienia. Łatwo to przewidzieć, ponieważ przed sceną konfrontacji Longina i Adama, pokazałaś już scenę z tym pierwszym. Tam mnie nie przeraził, z tym pistoletem wyglądał bardziej, jakby się zgrywał, więc teraz też mnie już nie przerazi, więc emocje w tej scenie nie działają. Nie poruszasz mnie.
Dopiero na końcu dowiaduję się, że Longin przez całą scenę trzymał pistolet. Wygląda to teraz sztucznie; jakbym musiała sobie go na końcu wyczarować, dodać do przygotowanego już wcześniej wyobrażenia.
DŁUG LOJALNOŚCI
Nie rozumiem, dlaczego zaczynasz znów tę scenę i dlaczego Adam aż tak ją przeżywa. Wcześniej mową pozornie zależną mocno podkreślał, że nie raz miał przed sobą wartowniczy karabin i nie raz spodziewał się śmierci… Gdzie to się podziało, Adamie? Czyżbyś mnie oszukiwał i tak naprawdę był zwykłym tchórzem, a nie rutynowcem z bagażem doświadczeń? Nic o tobie nie wiem i zaczyna mnie to męczyć! Co chwilę jesteś kimś innym!
Jestem zdziwiona, że Longin naprawdę miał zamiar zabić Adama, ale nie zrobił tego, bo… zielonooka powiedziała o tym, że chłopak ją uratował. Ej! Przecież Longin i ta dziewczyna rozmawiali o tym jeszcze chwilę temu, Longin wiedział o tym ratunku! Dlaczego teraz zachował się, jakby to była dla niego jakaś nowość? Cytuję:
A on jej wtedy pomógł! To ty zawaliłeś!
Longin znał więc sytuację… Jego zachowania teraz też w ogóle nie rozumiem. Bo skoro wiedział o ratunku, to powinien od początku nie chcieć (jak podejrzewałam wcześniej) zabić Adama. Jednak teraz jest mega wkurzony, że nie może tego zrobić i wydaje się zaskoczony wyznaniem zielonookiej. Rety, jak bardzo się gubię, nie masz pojęcia…
Dowiaduję się, że żółtowłosa ma na imię Sally. Nareszcie! Czemu tak późno? No nic, lepiej późno niż wcale. Mam nadzieję, że nigdy więcej nie zobaczę określenia jej koloru włosów jako głównego podmiotu w zdaniu.
Sally nie potrafiła jednak rozpoznać, [przecinek zbędny] co. – Źródło – punkt siódmy.
Bardzo fajny motyw snu. Już miałam pisać o tym, że nie rozumiem, dlaczego Adam, zamiast być w celi, idzie ulicą i trzeci raz opisujesz konfrontację, ale… dałam się nabrać. Dobra robota, ciekawe zagranie.
Adam nie miał szans ich wyrwać, a dookoła nie znalazł też żadnego drutu, [przecinek zbędny] czy czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za wytrych.
Adam zastanawiał się [,] czy bardziej chce, czy nie chce poznać odpowiedzi na to pytanie. Chłopak usłyszał odgłos otwieranych drzwi i kilka osób wtoczyło się do pomieszczenia. – Zacznij drugie zdanie od: usłyszał; nie zmieniasz przecież podmiotu.
– A nie boisz się, że cię spierze, [przecinek zbędny] jak ostatnio?
– Żyjesz – powiedziała żółtowłosa, patrząc na niego z góry. – O nie… Proszę, nie rób już tak… Przecież znamy jej imię. Ono zawsze będzie miało pierwszeństwo, poza tym nie wystąpiło nigdzie dookoła, byś musiała kombinować z powtórzeniami i szukać sztucznych synonimów na siłę.
Uciekającą przed wartownikami, po tym [,] jak ktoś ją uratował.
Kiedy pocisk wbił się w ciało zdrajcy, Longin odwrócił się plecami do mężczyzny i stał przez chwilę w milczeniu. Może liczył, że kara za opuszczenie Verdi roztrzaska mu potylicę. – Nie rozumiem, kto liczył. Longin czy ten zdrajca? Mowa o mężczyźnie, który trafił do szpitala i zmarł? Próbuję łączyć fakty, ale chyba mi nie idzie…
Nauczył ją tego. Nachylił się i lekko musnął ustami usta Verdi. – Jej usta. Najpierw imię, potem ewentualnie zaimki. Odwrotnie to bez sensu.
Dotknęła jego ramienia, by po chwili przenieść dłoń na plecy. Tego też ją nauczył. – Nie rozumiem czego dokładnie. Smyrania po plecach, bo lubił? Obejmowania? Więc chyba raczej nie nauczył, a przyzwyczaił do tego. Inaczej to trochę brzmi tak, jakby była wcześniej niepełnosprawna i nie potrafiła samodzielnie podnieść ręki…
Cieszę się, że wyjaśniło się, że towar z Adamem wymieniała właśnie Niko. Powoli układam sobie cały obrazek w głowie.
– Jeżeli ktoś wyświadczy ci przysługę, ty też musisz coś dla niego zrobić – wytłumaczyła cwaniara. – Wszystko jest zaciąganiem albo spłacaniem długu lojalności. W Burdelu nie ma nic za darmo. – Wydaje mi się, że strasznie naciągane jest pytać, będąc dorosłą i logicznie myśląc, czym jest dług lojalności. Sama nazwa to wskazuje – oznacza wiszenie komuś przysługi raczej generalnie, a nie tylko w Burdelu. Bohaterka, która o to pyta, zdaje się mocno niedomyślna.
PIERWSZE I KAŻDE KOLEJNE
Teraz Adam siedział w swoim zatęchłym więzieniu i [,] opierając się o chłodną ścianę [,] usiłował złagodzić pulsowanie z tyłu głowy.
Gdy tylko zamykał oczy [,] widział wirujące jak w kalejdoskopie wspomnienia z poprzedniej nocy.
Nienawiść w oczach Longina.
Strach ścinający Adamowi krew w żyłach.
„Nie wiem, czy masz się z czego cieszyć”. – Dlaczego w dwóch pierwszych linijkach zastosowałaś kursywę, skoro widać, że: Strach ścinający Adamowi krew w żyłach jest zwykłą partią narracyjną? O co chodzi z cudzysłowem? Znów się gubię.
[Update: dopiero potem, gdy podobny zapis pojawił się niżej, dotarło do mnie, że chciałaś zapisać wspomnienia Adama, ale tutaj tego nie czuć. Dalej w tekście wywnioskowałam to z kontekstu, nie z zapisu].
Umrę tutaj, pomyślał chłopak, podciągając nogi pod brodę na tyle, na ile pozwalały mu łańcuchy. Był zdziwiony własnym spokojem i tym, że tak łatwo zaakceptował swój koniec. – Wcześniej podkreślałaś, że Adam często mierzył się ze śmiercią, wręcz doszłam do wniosków, że igranie z nią to już dla niego rutyna. Dlaczego więc teraz, gdy siedzi w celi, przewiduje śmierć? Nie podejrzewał jej w celi wartowników, poza tym gdyby Longin chciał go zabić, zastrzeliłby go. A przecież ewidentnie darował mu życie… Rozumiem, że w szoku bohater może nie myśleć racjonalnie, ale dlaczego akurat teraz, a nie wcześniej, skoro Adam od początku historii wpada w same tarapaty?
Nie potrafię zrozumieć tej postaci, a, co za tym idzie – utożsamić się z nią, wczuć się w jej położenie, aż w końcu współczuć jej i się przejmować jej losem. Adam jest mi kompletnie obojętny, a przecież to twój główny bohater. Po tylu notkach już powinnam mieć o nim jakąś bazę, ale bohater co chwilę podaje mi o sobie i swoich odczuciach sprzeczne informacje. Poza tym osobiście nie czuję do niego sympatii i nie jest mi go żal również dlatego, że od początku wydaje mi się nieodpowiedzialny i właściwie uważam, że poniekąd zasłużył sobie na swój los przez wtykanie nosa w nieswoje sprawy i brak instynktu samozachowawczego, który w świecie, jaki wykreowałaś, powinien być czymś, co utrzymuje ludzi przy życiu. Jemu tego instynktu brakuje, mimo że wychowuje się w bardzo trudnych warunkach i dobrze wie, jakie mogą być konsekwencje jego zachowań, ale myśli o nich dopiero po fakcie.
Fajnie byłoby, gdyby Adam z notki na notkę się rozwijał. Na początku był nieodpowiedzialny, nierozważny, nieostrożny i tak dalej, a z czasem pod wpływem wydarzeń mógłby dorastać. Ale ciężko mi obserwować tę zmianę, bo Adam nie jest konsekwentny od początku.
Martwi przynajmniej nie bywają zmęczeni, pomyślał. Przecież cały czas śpią. – Pierwsza myśl brzmi trochę jak smutna ironia, ale późniejsze dopowiedzenie o śnie dosłownie tłumaczy, co bohater miał na myśli i psuje mi zastanawianie się nad tą ironią, sprawia, że zaczynam ją brać jako dosłowne przemyślenia Adama. A w takiej postaci brzmią one trochę… tanio. Jakbyś pisała, że Adam właśnie odkrył, że słońce świeci, a Ziemia się kręci.
Sam nie spał od kilkunastu godzin i był na granicy wyczerpania nerwowego. – Pokaż, nie opisuj. Daj mi to wyczerpanie sceną – zachowaniem, słowem, myślą, wyrazem twarzy. Inaczej tego nie zobaczę.
Adam sprawdził, czy chociaż się obluzowały i [+z] przerażeniem stwierdził, że nie mogły tego zrobić.
Nie mógł sobie pomóc żadnych [ym] narzędziem – ktoś opróżnił mu kieszenie. – Longin ma ludzi bardziej kumatych niż wartownicy, widzę. Brawo, chociaż jeden.
Ogólnie jestem na nie – znów pomieszałaś z chronologią. Najpierw scena zaczyna się Adamem zobojętniałym, potem dostaję wplecioną retrospekcję o tym, jak na początku Adam próbował uwolnić się, krzyczeć i tak dalej, a kończysz znów jego obojętnością. Gdybyś od razu zaczęła desperacką próbą ucieczki (podoba mi się, że w tamtych fragmentach emocje przechodzą na czytelnika, potrafię się wczuć), zadziałałaby na mnie mocniej. Kiedy jest ona wepchnięta w środek osowiałości Adama, w scenie panuje chaos, skaczę między suchotą a desperacją, zamiast widzieć, jak Adam się uspokaja, jak zmieniają się jego zachowanie i myśli. Odbierasz mi tę możliwość, szkoda.
Podoba mi się natomiast, że po osowieniu wystarczyło jedno wspomnienie, by Adam znów zaczął krzyczeć. Tutaj emocje zmieniają się bardzo szybko; ledwo zdążyłam przeczytać, że bohater się uspokoił, a już znów go nosi. To sprawia, że wierzę w jego traumę, a jednak nadal mam wątpliwości, skąd się ona wzięła. Gdyby Adam pierwszy raz widział człowieka, który przystawiał mu pistolet do głowy… No ale przecież to nie jest pierwszy raz.
A jak można bać sie [ę] wyobrażenia?
Nie pamiętał [,] po co właściwie przyszedł do Pirrel.
Adam na końcu stwierdza, że już nie pamięta, co chciał osiągnąć splugawieniem się i zaznacza, że już nie zależy mu na życiu. Ale… naprawdę nie rozumiem, dlaczego reaguje aż taką rezygnacją i chęcią samodestrukcji. Biorąc pod uwagę jego dotychczasowe życie, spotkanie z Longinem nie było jakieś super-nadzwyczajne. Czy Longin jest jakimś potworem, który samym swoim wyglądem doprowadza ludzi do obłędu? Nie wiem, ma jakieś straszne blizny na twarzy albo coś w tym stylu? Że się teraz będzie Adamowi śnił po nocach? Jakoś wartownicy mu się nie śnili… Pokazałaś kolejną scenę, w której ktoś celuje do Adama (Adama, który za wszelką cenę chciał się splugawić, to było dla niego coś, dla czego chciał poświęcić życie) – nihil novi. A tutaj nagle taka draka? Rezygnacja, chęć śmierci? Chciałabym zrozumieć, co się właściwie stało! Niby uczestniczyłam w konfrontacji między chłopakami, ale ta nie zrobiła na mnie aż takiego wrażenia (Longin sam w sobie go nie zrobił), bym mogła pojąć, co się teraz dzieje z Adamem i go rozumieć. Znów.
Adam staje się dla mnie męczący. Najchętniej przeszłabym teraz do wątku zielonookiej, Longina i cwaniar, a twojego głównego bohatera zostawiła w tej celi – może się jeszcze chłopak ogarnie.
Chłopak opuścił broń i przyjrzał się zniszczonemu budynkowi. – Tak z ciekawości, ile Longin ma lat?
Nie mógł postawić każdego, [przecinek zbędny] zagrażającego Verdi pod ścianą i kilkoma strzałami pozbyć się wszystkich problemów. Jak się okazało [,] nie potrafił pozbyć się nawet jednego z nich.
Złapany przez niego chłopak siedział w klitce w piwnicy, przykuty do ściany i Longin wciąż wahał się, co z nim zrobić.
Przecież stanowił zagrożenie. – Stanowił zagrożenie przykuty w klitce?
Czy jeżeli go zabiję [,] to Verdi...?
Minął rząd zamkniętych drzwi, [przecinek zbędny] prowadzących do marnych klitek, w których cisnęły się trzy pokolenia burdelowego ścierwa. Pijacy, narkomani i dziwki. – Na pewno chodziło ci o pokolenia [źródło]? A nie np. rodzaje, odmiany, kategorie itp.?
Natarł dłonią na drzwi i otworzył je. Na progu stała Sally, a obok leżało przewrócone krzesło.
- Palant – mruknęła dziewczyna, podnosząc krzesło i ponownie na nim siadając. W pomieszczeniu było tak mało miejsca, że kolanami dotykała drewnianej sklejki. – Nie potrafię sobie wyobrazić, o jakiej sklejce mówisz. Domyślam się, że chodzi o biurko albo jakiś blat odstający od ściany, ale... no właśnie, domyślam się. Brakuje mi tu jakiegoś konkretu.
Dziewczyna poderwała się z krzesła, wyszarpnęła latarkę z uchwytu i wyszła z pomieszczenia [,] trzaskając drzwiami. Odepchnięte krzesło poleciało, [przecinek zbędny] aż pod przeciwległą ścianę.
Chłopak dopiero teraz dostrzegł, że siedziała na nim zielonooka. – Z jednej strony piszesz, że pokój był na tyle mały, że mieściło się tylko krzesło, biurko i materac, a z drugiej strony bohater nie zauważył kobiety w środku? Jakim cudem?
– Słyszałam [,] jak krzyczy (…).
Verdi spojrzała na niego swoimi zielonymi oczami i zacisnęła palce na jego dłoniach. – Tak, wiem, że Verdi miała zielone oczy, i w dodatku swoje. Po tylu notkach, gdy poznałam już jej imię, nie musisz mi tego co chwilę przypominać. Wystarczy mi imię.
Nie była w stanie ocenić, ilu ich jest –wszyscy zlali się w niewyraźną plamę. – Brak spacji.
Potem pamiętała tylko ból, strach i słony smak łez, [przecinek zbędny] mieszających sie [ę] z deszczem.
Wartownicy naznaczyli ją jako obywatelkę gorszej kategorii. Ukarali za kolor oczu, wypalając na ramieniu piętno Pirrel. – Nie bardzo rozumiem to piętnowanie. We wstępie i na początku historii była mowa o tym, że oczy same w sobie wystarczają, by kategoryzować ludzi. W twoim uniwersum nikt nie kombinuje z soczewkami i tak dalej, więc kolor oczu mówi sam przez się. Po co jeszcze to piętno?
Nagle usłyszała jakieś krzyki, strzały i czekała, aż w końcu przestanie czuć. Jednak zamiast nicości [,] poczuła czyjś dotyk na zdrowym ramieniu.
Longin spojrzał na nią niepewnie [,] jakby oczekiwał, że go potępi.
RELKI LECZĄ UMYSŁ
Zbliżył twarz do twarzy zielonookiej i całował powoli jej policzki, czoło, szyję, chłonąc znajomy zapach, gładkość skóry, delikatne drżenie ciała, wywołane jego dotykiem. – Do jej twarzy i całował powoli policzki, czoło…
(…) który wyglądał [,] jakby mógł się zawalić przy mocniejszym podmuchu wiatru.
Rozejrzała się [,] licząc na to, że w zasięgu wzroku znajdzie cokolwiek (…).
Chyba, że... – Przecinek zbędny.
(…) i wyobrażał sobie [,] jak cudownie byłoby przytknąć do ust kubek z zimną wodą.
Budził się przekonany, że po ścianach piwnicy ściekał życiodajny płyn. – Sperma?
A tak serio, życiodajny płyn jest bardzo słabym synonimem wody, nawet w akcie desperacji. Bardziej śmieszy, niż pozwala się wczuć.
Sally [podwójna spacja] powoli zeszła po schodach do piwnicy, oświetlając drogę latarką, i podeszła pod drzwi, [przecinek zbędny] prowadzące do klitki Longina.
Wracając z magazynu żywności [,] dziewczyna miała czas przeanalizować plan wykorzystania więźnia do pomocy przy włamaniu.
Z ust pociekła mu strużka krwi, spływając po policzku. – Skąd ta krew nagle? Adam był wyczerpany, jasne, z dobę niczego nie pił, ale krew nie pojawia się znikąd. Musi być na nią jakieś logiczne wytłumaczenie.
Sally nachyliła się nad nim, jednocześnie wyjmując z noszonej na pasie torebki, [przecinek zbędny] butelkę wody. – To najbardziej niepoprawny interpunkcyjnie rozdział. Nie wiem, skąd to nagromadzenie byków; do tej pory byłaś pod tym względem w miarę poprawna...
– Nie wszystko! – krzyknęła Sally, wyrywając mu przedmiot. – Najpierw życiodajne ciecze, a teraz przedmiot jako synonim? Ała!
Momentalnie pożałowała swojego ludzkiego odruchu. (…) Po raz kolejny przeklęła swoją zdolność przewidywania. – Chyba brak zdolności…
Zaimki trochę pretensjonalne.
Adam rozgryzł relkę i poczuł mrowienie rozchodzące się po całym ciele. Czuł smak tabletki rozpływający się na języku oraz jak wraz z nim stopniowo ustępował głód i zmniejszało się uczucie pragnienia. – Jaki smak? Zamiast pisać, że Adam coś czuje, nazywaj to czucie po imieniu, wtedy będę mogła się bardziej… wczuć.
No i skoro Sally cały czas podkreśla, że od doby nic nie jadła i jest głodna tak, że chce kraść, a tym narazić się wielkiemu okropnemu Longinowi… Dlaczego sama nie wzięła tej tabletki, aby poczuć się chociaż trochę lepiej? Sądziłam, że desperacja to desperacja, a jednak niekoniecznie.
Prawie dał się porwać związanej z tym euforii. Wiedział jednak, że efekt relek był iluzją, oszukiwaniem umysłu. – No to był na haju czy nie był na haju? Euforia to dość niesubtelne określenie, więc tabletki musiały na niego zadziałać. Skoro zadziałały, a odwodnienie i głód minęły, chłopak nie powinien być w stanie tak chłodno kalkulować, dywagować nad ułudą. Podobno był wykończony, a jego reakcja teraz zupełnie temu zaprzecza.
Jego organizm dalej był odwodniony, a tylko mózg przestał otrzymywać odpowiednie sygnały. Jeżeli w niedługim czasu [czasie] nie uzupełni [kto? mózg?] utraconych składników [myślnik] i tak umrze z wycieńczenia [znów: ten mózg umrze?]. – Widzę, że coraz więcej siejesz nie tylko baboli interpunkcyjnych, ale i te fleksyjne. Wcześniej mało kiedy jakieś dostrzegałam, a tu mnożą się jak króliki na wiosnę. Nie wiem, zerwałaś współpracę z betą czy co?
Zrobisz cokolwiek niespodziewanego, cokolwiek innego [,] niż powiem, zadźgam cię (...).
Teraz stała tak, że widział fragment jej twarzy. Coś mu w niej nie pasowało, ale nie był w stanie określić, [przecinek zbędny] co. – Przed chwilą koleś chciał umrzeć, źle się czuł, był wykończony i na skraju załamania, a teraz zastanawia się nad takimi pierdołami? Czy to efekt tabletki? Może jeszcze pterodaktyla zobaczy...? Nie, okej, bo może przesadzam, ale to strasznie irytujące mieć w tekście kogoś, kto zażył narkotyk i nie widzieć, nie mieć pojęcia, co się z człowiekiem właściwie dzieje. Niczym się nie różni od Adama, który narkotyków nie brał, poza tym że nie jest głodny. Czy te relki to coś na wzór lembasów?
Zanim Sally zdążyła pomyśleć nad sensownym wytłumaczeniem [,] Longin nacisnął spust. Jednak zamiast ogłuszającego huku [,] dał się słyszeć tylko cichy klik – magazynek był pusty. – Nie musisz mi tłumaczyć, co oznaczało kliknięcie. Sądzę, że w dzisiejszych czasach czytelnik wie, o co chodzi i bez tego.
Do pomieszczenia weszła Sally. Ani Adam, ani Longin nie zauważyli, kiedy wyszła. – Lol. Trudno mi pojąć, jak to w ogóle możliwe. Longin niby taki groźny, silny, potężny, ma budzić emocje, a najpierw nie widzi kobiety w swoim łóżku w pokoju 2x2, a teraz, stojąc w progu podobnej klitki, nie zauważył, że ktoś go wyminął? I to nie byle kto, a ktoś, kto moment wcześniej zadał mu ranę ciętą?
Niosła w ręce kawałek zniszczonej poszewki.
– Masz – powiedziała do Longina, podając mu materiał. – Co za beznadziejni ludzie ograniczeni umysłowo – najpierw do siebie strzelają, biją się, kaleczą i tak dalej, a za chwilę się godzą? Emocjonalny rollercoaster!
Sally dostała w twarz z metalowej kolby i nic. Tak sobie po prostu wleciała na ścianę, odbiła się od niej, wstała, wyszła z celi i wróciła pomóc swojemu oprawcy. Nie kupuję tego; może nie próbuj po sobie, nie proś, by ktoś ci przyłożył kawałkiem ciężkiego żelastwa w twarz, ale chociaż wczuj się w to bardziej, to może wtedy zauważysz, że to nie jest takie hop-siup, otrzepię się, pomasuję bubę na policzku i już, spoko. Laska mogłaby co najmniej wypluć ząb. To by dopiero było coś!
Tego wielkiego głodu, który pociągnął ją do desperackich czynów, też jakoś po niej nie widać. Szaleje z tym nożem zręczniej niż Szef Wszystkich Szefów? Widzę, że twoje kobiety w większej mierze mają bardzo podobne charaktery i umiejętności. Zaraz zaczną mi się mieszać.
Adam patrzył [,] jak przez prowizoryczny bandaż przesącza się krew.
Kiedy relka wróciła Adamowi jasność myślenia [,] chłopak pojął, że były tylko dwie możliwości przeżycia. – No to w końcu Adam był w euforii czy jasno myślał? Bo to się wyklucza.
Dziwię się, że ktoś tak bardzo zagorzały, agresywny, impulsywny jak Longin zgodził się bez pardonu, by jakiś pierwszy lepszy więzień-prawie-trup, z którym sam poszkodowany ma mocno na pieńku, dotykał jego nogi jakby nigdy nic.
– No, dobra – rzuciła, stojąca za chłopakiem żółtowłosa. – Idziemy do magazynu, zanim naładuje pistolet. – Pierwszy przecinek zbędny. Żółtowłosej, odkąd znam jej imię, wystrzegaj się jak ognia, tym bardziej że nie mnożysz zaimków i tych imion jakoś szczególnie, by posuwać się do korzystania z tanich synonimów. To po prostu słabo wygląda; masz narratora trzecioosobowego wszystkowiedzącego, który dobrze wie, jaki kolor włosów ma Sally. Już z dziesiątki razy przekazał mi tę informację i uwierz, szybko o tym nie zapomnę.
MASZYNA DO ZABIJANIA
Był przysadzisty, kilkupiętrowy, o białej fasadzie, która fosforyzowała w świetle księżyca. Nieliczne okna były zakratowane, a solidne drzwi posiadały cztery potężne zamki. Zwykle pilnowano, aby były one dokładnie zamknięte, jednak teraz ktoś zostawił drzwi uchylone.
Dziwi mnie brązowooki wartownik. Sądziłam, że ta fucha jest zarezerwowana tylko dla niebieskookich. Ale w sumie Hitler też blondynem nie był…
Stwór odwrócił ku niemu twarz, a raczej tę część głowy, gdzie powinna znajdować się twarz.
– Od czasu, kiedy nassss ossstatnio zaatakował nie widzieliśśśmy jej – odpowiedział degant.
Twoje nieumiejętne posługiwanie się podmiotami wprawia czasami w dość srogą konsternację. W pierwszym zdaniu piszesz już o stworze, wiem, że to on wcześniej został o coś zapytany i domyślam się, że sycząca odpowiedź należy właśnie do niego. Nie musisz tego jeszcze raz podkreślać.
Ma–cie to zro–bić – przesylabizował. – Dywizy zamiast myślników. Dopisek narracyjny niepotrzebny. Przecież widzę sylabizowanie w wypowiedzi, nic nowego.
– Tak jesssst – przyjął rozkaz degant.
– Podwoicie patrole w Pirrel i na Krigu – dodał wartownik.
– Tak jesssst – powtórzył stwór.
O rety, w ogóle nie potrafisz wyluzować. W dialogu, w którym wypowiadają się dwie osoby, nie musisz każdej wypowiedzi okraszać dopiskiem. Podeślę ci wyrywek Po Bandzie…, spójrz:
*kliknij, aby powiększyć*
MNIEJ NIŻ SEKUNDA
Zastanawiał się, czy to [,] co się przed chwilą stało [,] miało jakieś logiczne wytłumaczenie.
Dlaczego Longin prawie zastrzelił żółtowłosą, a mimo to po chwili wyszedł [,] mając wszystko gdzieś? – Dobre pytanie, też mnie to zastanawia.
A dziewczyna? Mało nie przebiła chłopakowi uda na wylot, by zaraz przynieść mu prowizoryczny bandaż? – Bo tętnica udowa nie istnieje. A może Longin to super-człowiek i już wytworzył krążenie oboczne?
Wciąż jedynym, co miało dla niego znaczenie [,] było jego własne bezpieczeństwo. – Wciąż? Dwie sceny temu chciał umrzeć…
Tylko, [przecinek zbędny] że teraz zwątpił [,] kogo powinien przekonywać, że nie stanowił zagrożenia.
Adam ruszył powoli, obserwując migotliwą plamkę światła, skaczącą po nierównej podłodze. W pewnym momencie latarka zgasła, a w ciemności dały się słyszeć niewyraźne przekleństwa dziewczyny, gdy zaczęła przeszukiwać torbę, by znaleźć zapasowe baterie. – Cały czas, odkąd przebywam z bohaterami w tym pomieszczeniu (ale i nie tylko, w pokoju Longina też), mają oni problem z latarkami i bateriami do nich. Longin taki przywódca, a nie potrafi pociągnąć kabla i podłączyć żarówki? Przecież te baterie też muszą być trudne do zdobycia w Burdelu… Nie wiem, czy nie trudniejsze niż akcja kradzieży prądu albo załatwienie sobie agregatu.
Znajdował się na niewielkim placu, [przecinek zbędny] zbudowanych [ym] na planie kwadratu (…).
Siedzieli na plastikowych krzesłach albo wprost na ziemi, stali w ościeżnicach , wychylali się przez okna (…) – zbędna spacja. Od teraz nie będę zwracać już uwagi na takie pierdółki.
Adam spojrzał jej w oczy i zamarł. W tym momencie zrozumiał, co mu nie pasowało w wyglądzie żółtowłosej. Dziewczyna wcale nie była farbowaną prostytutką, tylko blondynką! Była... – Skoro była blondynką, dlaczego narrator cały czas uparcie nazywa ją żółtowłosą, jakby miała na głowie naprawdę tanią farbę o kolorze rozbitego na głowie jajka? Czemu od początku wszystkowiedzący tak bardzo namieszał i teraz muszę zmieniać sobie wyobrażenie o postaci?
Zwłaszcza, [przecinek zbędny] że podejrzewał, że ich spełnienie także nie przyniesie nikomu trudności.
Dziewczyna chwyciła Adama za ramię, a chłopak [on?] skrzywił się, czując [,] jak, mimo ubrania, wbiła mu paznokcie w skórę. – Męczące są też określenia płci, których nadużywasz. Dlaczego prawie w ogóle nie korzystasz z zaimków? Poza tym to zdanie brzmi, jakby to Sally mimo swojego ubrania wbijała paznokcie…
Posłusznie szedł, starając się jak najmniej wpadać na ludzi, których mordercze spojrzenia czuł na sobie.
Miał wrażenie, że przejeżdżały mu po krtani jak noże. – Te spojrzenia przejeżdżały mu po krtani? Dlaczego?
– Tak – odpowiedział Adam, mimowolnie rzucając okiem na torbę, w której dziewczyna trzymała nóż.
Blondynka, widząc to, zaśmiała się.
– Idziemy – powiedziała, dźgając chłopaka palcem. – Co się stało z tym Adamem, który po pięciu godzinach siedzenia zamknięty w małej klitce zwanej windą uratował Verdi, a teraz jest okropnie biernym bohaterem? Laska nóż ma w torebce. Wartownik miał karabin w dłoni, i to naładowany. Tak tylko przypominam…
Adam ruszył przed siebie, przepychając się przez ludzi skotłowanych w tym ciasnym przejściu. – Nie rozumiem. Kiedy Adam szukał Longina, spacerował już po Burdelu. Mało tego, był tu też w pierwszych notkach, gdy spotkał Marcusa. Dlaczego teraz reaguje tak, jakby ten plac był dla niego nowością? Przed chwilą dowiedziałam się od wartowników, że Burdel nie jest wcale taki wielki. Poza tym co ci mieszkańcy? Czemu faktycznie kotłują się wszyscy w jednym punkcie dzielnicy, jakby nie było innych? Piszesz, że jęczą, krzyczą, walczą o swój kawałek podłogi. Ale… po co? Potem zauważasz, że na jednej z głównych ulic było już lżej. Dlaczego więc tamci ludzie po prostu się nie wyniosą z tłoku, żeby zająć tę główną ulicę? Praktycznie nie łapię twojej wizji. Nie widzę powodów, dla których miałaby ona logiczne podłoże.
Sally prowadzi Adama, aby okraść magazyn żywności w dzień? A magazynu żywności, który był aż tak cenny, a pewnie okradany nieraz, pilnują aż tak bardzo pijani wartownicy? Czy to wszystko nie brzmi jak idylliczna baja?
Jakby teraz uciekł [,] może udałoby mu się dostać na Krig.
Już rozumiał [,] dlaczego za nazwanie luksusową, [przecinek zbędny] dziewczyna zagroziła mu obcięciem języka.
Sally i Adam przeszli na tył magazynu i stanęli pod jedynym oknem. – Żadnego płotu, muru, nic. Ot, obejdźmy sobie magazyn, przejdźmy na tył, wdrapmy się… Czemu tak łatwo im to przychodzi? Z jednej strony zaznaczasz, że w Burdelu panuje bieda i głód, więc o jedzenie bardzo trudno, z drugiej strony rabunek żarcia jest dla wygłodniałych i zmęczonych bohaterów wręcz banalny. Nie wiem, w co mam wierzyć, ten obraz jest niespójny. Skoro magazyn ma okno, które da się z łatwością otworzyć, przez które da się wejść i wyjść niezauważonym, i jest okradany regularnie, ale nikt nic z tym nie robi, to ci twoi wartownicy są jeszcze bardziej tępi, niż myślałam. A to trudne, bo od kiedy zostawili więźniowi nóż, miałam ich za tępych do sześcianu.
Adam usłyszał zgrzyt i mlaśnięcie otwieranego okna. – Mlaśnięcie? Na pewno?
PWN:
mlasnąć — mlaskać
1. «poruszając wargami lub językiem, wydać charakterystyczny odgłos»
2. «o półpłynnych, zwykle lepkich substancjach: uderzając o coś lub odrywając się od czegoś, wydać charakterystyczny odgłos»
Więc na pewno nie.
Marsz przez cały Burdel i wysiłek [,] jaki [który] włożył w podniesienie dziewczyny [,] mocno nadszarpnął [nadszarpnęły] jego siły podreperowane przez relki.
Chłopak czuł [,] jak działanie cukierków ustępuje i uświadomił sobie, że niedługo dopadnie [dopadną] go odwodnienie i głód. – Przypomina mi się rozmowa z dziwnym współwięźniem w celi. Adam stwierdził wtedy, że nie jest popieprzony i wcale nie ma nie po kolei w głowie przez relki. Teraz dowiaduję się, że relki dają jedynie poczucie sytości, tak naprawdę nie są typowymi narkotykami wywołującymi stan nietrzeźwości umysłu, przesadnego zrelaksowania itp., których spodziewałam się, gdy wtedy w celi pisałaś o tych narkotykach i o euforii. Znów coś mi się nie pokryło.
(…) mimo że stał właśnie pod magazynem żywności [,] miał świadomość, że dziewczyna raczej nie podzieli się z nim zdobyczą. – Ale przed chwilą stwierdził, że wystarczyłby moment, jedna szybka decyzja i byłby w domu… Teraz ta okazja się nadarza, a Adam tłumaczy sobie brak podjęcia tej decyzji strachem przed Longinem (On odnalazłby Adama nawet na końcu świata i zabił bez skrupułów.). Tylko że ja nadal nie wiem, co właściwie ten Longin mu takiego złego zrobił, że aż tak mu siadło na psychice? Nic, czego do tej pory nie robili wartownicy.
W rękach trzymała kilka pudełek. Rzuciła je na dół, a Adam zakrył twarz, osłaniając się przed gradem kanciastych opakowań. – Bardzo po cichu, faktycznie. Brawo. Poza tym kilka pudełek nie zrobi gradu. Nie przesadzaj.
Kiedy przestały spadać, znów podniósł głowę i ledwo zdążył odsunąć się przed lecącymi butelkami. Sally zaśmiała się krótko i z powrotem zeskoczyła do magazynu. Adam wstał i zaczął zbierać rozrzucone produkty. – Ci wartownicy wszyscy musieli być naprawdę nieprzytomni od napitku, że takie coś im się dzieje pod nosem…
Podniósł jedną z półlitrowych butelek i spojrzał na nią. – Nie zdziwił się, że butelka się nie stłukła? Sally rzuca nimi z wysokości dwóch metrów co najmniej.
Potem wziął do ręki jedno z pudełek i chociaż jeszcze nie był głodny wpakował do ust garść płatków śniadaniowych, znajdujących się w środku. – Mimo że chrupały, wartownicy dalej udawali, że niczego nie słyszą, huh?
Chociaż dwóch wartowników, przydzielonych do pilnowania wnętrza budynku, zwykle spało pod ścianami pijackim snem, zawsze istniała możliwość, że któryś z nich będzie bardziej trzeźwy i postanowi wybrać się na obchód. Wtedy w ruch pójdzie karabin, a Sally nie miała ochoty bronić się nożem przed pociskami. – Nie miała ochoty, ale i tak wiedziała, że wygrałaby, bo wartownicy to przecież debile.
Mężczyzna sięgnął po, [przecinek zbędny] przewieszony przez ramię, [przecinek zbędny] karabin, a Sally uskoczyła w bok. (…) Wartownik wystrzelił, ale nie był w stanie trafić pod takim kątem. Dziewczyna sięgnęła do torebki, żeby wyjąć nóż, ale jej ręka natrafiła na opakowania kradzionego jedzenia.
Kurwa, pomyślała, wściekle wyrzucając pudełka z torebki. W końcu, po kilku sekundach, które trwały całą wieczność, jej palce zacisnęły się na rękojeści. Wyszarpnęła nóż, akurat w momencie, gdy wartownik zrównał się z drzwiami. – Jak długo on musiał iść, jak bardzo musiało mu nie zależeć, aby ona zdążyła wypakować towar, znaleźć nóż, chwycić go porządnie i jeszcze wycelować, poczekać na typa, rzucić ostrzem z odpowiednią siłą, by celnie wbiło mu się w krtań?? To nie jest takie proste, a tekst wygląda, jakbyś naoglądała się hollywoodzkich produkcji. Bo tak, to właśnie dzieje się w tej scenie. Okej, Sally na końcu dostaje kulkę, ale i tak wygrywa spektakularnie i tylko dlatego, że jest wielce utalentowana, ma precyzję godną Wilhelma Tella, a przeciwnik – krtań z masła. Nie dość, że facet był akurat pijany, to jeszcze co najmniej opóźniony w rozwoju.
KAŻDY PO SWOJEJ STRONIE
Strzał.
Adam nie miał wątpliwości, słyszał ten dźwięk wystarczająco często. Upuścił trzymane w dłoni opakowanie z pastą rybną i uskoczył za winkiel magazynu, chcąc uniknąć trafienia rykoszetem. Ostrożnie wyjrzał zza rogu, ale nie dostrzegł żadnego strzelca. – Zanim Adam by usłyszał strzał, zastanowił się nad nim i uskoczył, to już by tym rykoszetem pięć razy oberwał, więc to żaden argument.
Na dodatek to brzmi, jakby Adam też był poniekąd niepełnosprawny i nie rozróżniał dźwięków zewnątrz od dźwięków wewnątrz. Przepraszam za cynizm, ale dziwię się sobie, że w ocenie nie pojawił się jeszcze ani jeden gif, kiedy w opowiadaniu zaczyna się robić co najmniej komediowo.
Strzał.
Tym razem chłopak zdał sobie sprawę, że odgłos dobiegał z wnętrza magazynu. – Brawo, Sherlocku! Lepiej późno niż wcale.
Do jego uszu dotarł jakiś dziwny zgrzyt i potrzebował chwili [ten zgrzyt?] (…).
Wbrew wszelkim działaniom, które do tej pory podejmował [,] nie był samobójcą.
Uciekaj, usłyszał naglący głos w głowie. Sally nie żyje, a Longin zaraz padnie na jakieś zakażenie swojej rany. – Istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo takiego śmiertelnego zakażenia i Adam jako pomocnik w szpitalu powinien raczej o tym wiedzieć.
Chłopak w granatowym mundurze wartownika spojrzał na swojego pijanego kompana, opierającego się całym ciężarem ciała na drzwiach do magazynu, które usiłował otworzyć. – Nieee, opierał się, bo bez tego upadną...
Dlaczego praktycznie wszystkich bohaterów swojej historii nazywasz chłopcami? Dorośli mężczyźni w twoim uniwersum już nie istnieją? Powtórzyła się rzeź, tym razem nie szmaragdowa, a samcza?
– Daj mi to – warknął, podchodząc.
Jednym ruchem przekręcił klucz i zdjął kłódkę (…). – Niemożliwe. Przekręcenie klucza w zamku może i by otworzyło kłódkę, ale przecież ona cudownie sama od siebie nie wyskoczy ze skobelka. To musi być drugi ruch dłonią. Poza tym dlaczego drzwi magazynu w ogóle były zamknięte na kłódkę, skoro wartownicy byli w środku? Sami się zamknęli od wewnątrz? Jak? Telekinetycznie, przez drzwi? A jeżeli ktoś ich zamknął, to dlaczego?
Pijany wartownik wtoczył się do środka, próbując zacisnąć palce na karabinie, którego raczej nie widział dokładnie. – Jeżeli był w takim stanie, w jakim opisujesz, bo problemy ze wzrokiem (nie ukrywajmy, karabiny są dość duże i ciężkie, czuć je w dłoniach) mocno o tym świadczą, to w ogóle nie powinien wstać o własnych siłach, ba, usłyszeć strzału ani nic.
Do końca rozdziału było już sprawnie. Jestem ciekawa, kim jest przebrany za wartownika młodzieniec. No chyba że naprawdę wartownikiem – to by pokazywało, że albo system ma wtyczkę, albo twoje uniwersum nie jest tylko czarno-białe i wartownicy też mogą plusować. Ewentualnie że mogą być ciekawymi postaciami i nie wszyscy to kretyni. A to już coś.
Dopóki tu nie zamieszkała [,] Nikotiana nigdy nie zaprzątała sobie głowy strefą widmo na granicy dwóch części Krigu.
Dlatego spodobał jej się także ON. – Mało subtelne. Wiesz, gdybyś nie skorzystała z wielkich liter, a napisała po prostu: on, i tak zwróciłabym na to uwagę. Mniejszą, zaimek nie wydawałby się taki wymuszony.
Nie było to nic niezwykłego, [przecinek zbędny] ani niespodziewanego.
Kiedy we wspomnieniach przeczytałam: Zabij ją, sądziłam, że Leishi urodziła się z zielonooka, właśnie z połączenia koloru niebieskiego i brązowego. Byłam już praktycznie pewna, że to żadne dziursko fabularne, może tak samo uchowała się Verdi; z marszu zaczęłam kombinować, czy może dziewczyny nie byłyby siostrami, ale skończyłaś scenę wytłumaczeniem, że Leishi ma jedno oko niebieskie, a drugie brązowe.
Zaskoczyłaś mnie, fajnie. Doceniam.
Podoba mi się też, że sprawy Nikotiany najczęściej przybliżasz w postaci retrospekcji. To stało się takie jakby jej, twój charakterystyczny sposób na bohaterkę. Na dodatek wspomnienia te potrafią budzić dość nostalgiczne emocje. Przyjemnie się je czyta. Boję się tylko, że przez to bohaterka stanie się dla mnie dość odległa, bardziej tamtejsza niż obecna – nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli. Chodzi o to, że retrospekcje są bardzo ciekawe, ale postać, aby być żywa w tekście, jakby z krwi i kości, a nie tylko papierowa, powinna być zbudowana przez bieżącą akcję. Wspomnienia to ciekawy dodatek, nic więcej.
Wiedziała, kiedy nastąpił koniec, kiedy przekroczyła niewidzialną granicę, zza której nie było już powrotu.
Dwie zniszczone dusze na gruzach świata. – Bardzo podoba mi się to zdanie. Świetna puenta.
TYLKO ZA OCZY
Ojej, okazuje się, że kolejna scena to też głównie retrospekcja i tym razem dotycząca Adama. Szkoda, bo takie formy idealnie nadają się do podkreślania atmosfery (jak wyżej, w przypadku Niko, gdy pisałam o nostalgii), ale kiedy piszesz o dynamicznej akcji, to bieżąca scena zawsze będzie lepsza, budząca większe emocje. Teraz Adam stoi nad umywalką i tylko wspomina, co się stało. A wystarczyłoby pozbyć się wstępu i kursywy, by ten fragment stał się bardziej prawdziwy.
Pracowałem tu kiedyś przez tydzień. Tylko przez tydzień, ale to mi w zupełności wystarczyło, żeby... – Co? Przez tydzień? Wspominałaś o tym już wcześniej czy dopiero teraz, bo zupełnie mi to umknęło… Dlaczego miałam wrażenie, że Adam pracował tam od dawna? Może dlatego, że dość dobrze dogadywał się z Linką, może dlatego, że radził sobie z odbieraniem towaru, znał szpital jak własną kieszeń – chociażby w trakcie ucieczki wartownikom. Dziwnie się teraz czuję, czytając o tym, że Adam dopiero właściwie zaczynał pracę. W takim razie on się na medycynie kompletnie nie znał, a jednak widząc ranę Longina, od razu wiedział, o co chodzi. Chyba że wtedy improwizował, a ja tego znów nie wyczułam… Właściwie przez większą część fabuły czuję, że coś ulatuje mi przez palce, że czytam, ale nie wszystko jest dla mnie jasne, jakby brakowało mi wciąż jakichś danych, przez co często coś sobie wyobrażam, by za chwilę musieć zmienić swoje wyobrażenie na inne (jak było chociażby z włosami Sally). Dawno tak nie miałam przy czytaniu czegokolwiek, jest to dla mnie poniekąd nowe i trochę irytujące.
Widziałeś dzieci umierające na zakażenia z powodu Piętna Pirrel? – Piętno jest przypalane, a więc ciężko tu o zakażenie, a więc jeszcze ciężej o umieranie przez nie.
Adam zawahał się. Powołanie się na to, że kiedyś tu pracował nie poskutkowało. Podobnie odwołanie do empatii lekarza. – A czy w tym samym szpitalu nie pracowała przypadkiem Adama mama? Tak mi się tylko przypomniało; dlaczego nie zwrócił się do niej?
Sala operacyjna wyglądała [,] jakby sterylność była ostatnią rzeczą [,] jakiej można się było tu spodziewać.
Zastanawia mnie proces operowania. Adam nazywa to operacją, opis pokazuje dość poważną scenę, ale faktycznie chodzi o zszycie rany po kuli, która, jak zauważył lekarz, nie przebiła kości. Prawdopodobnie, jako że wystrzelono ją z karabinu mierzącego z bliskiej odległości, przebiła się na wylot, a jeżeli nie, to wychodzi na to, że ledwo musnęła skórę, więc to ramię to w sumie bardziej takie… draśnięcie. Założyć szwy i odkazić ranę potrafi byle pielęgniarka.
Trochę dla mnie niezrozumiałe i dziwne jest to, że w scenach, kiedy wydawałoby się, że nie dzieje się nic wybitnego (spotkanie Adama z Longinem, operacja Sally), szerzysz dramat jakby nie wiadomo co traumatycznego miało miejsce, a tam, gdzie przydałaby się chwila realnej akcji pełnej faktycznego zagrożenia (np. wszystkie starcia z wartownikami), jest banalnie i nawet poniekąd zabawnie.
Adam obudził się zlany potem, przerażony śmiercią zielonookiej. – Znał jej imię, więc sądziłam, że od tego momentu daruje sobie to nienaturalne nazewnictwo.
– Verdi... – wysapał cicho, ale nikt mu nie odpowiedział.
Adam szarpnął lewą ręką i poczuł ukłucie w zgięciu łokciowym. – Tyle stron tekstu, a ty dalej sobie utrudniasz i pieścisz się z imionami. Po prostu: Szarpnął lewą ręką. Do niego należały słowa, podmiot nigdzie się nie zmienił po drodze, że mogłabym go zgubić.
I poczuł ukłucie w łokciu. Łokieć sam w sobie się zgina, to naturalne. Nie odkrywasz Ameryki.
Na woskowobiałej twarzy Sally malowało się zmęczenie – woskowobiałej? A nie dałoby się mniej udziwniając, po prostu bladej? No i w dodatku wosk raczej biały nie jest. Ten kosmetyczny bardziej przezroczysty, a ten z uszu chociażby… no. Sama wiesz.
– Krwawisz – [akapit + kropka + wielka litera] usłyszał i podążył za spojrzeniem Sally. Całą lewą rękę miał we krwi, która jednak już zdążyła zaschnąć. – Adam dopiero co się obudził, dopiero skończył się szarpać. Skoro miał we krwi całą rękę, to jakim cudem taka ilość zdążyła szybko wyschnąć? I skąd taka zawrotna ilość, skoro Adam tylko wyrwał sobie wenflon i w kolejnej odsłonie normalnie przemywa rankę, która ledwo go zapiekła?
Jednak nie dostrzegł w pobliżu żadnego potwora bez twarzy – obok niego stała zielonooka. – Verdi. Dlaczego, dla porównania, Adama nie opisujesz od początku kolorem oczu albo włosów?
Cwaniak z tej samej sceny przypomniał mi o czymś ważnym. Dlaczego Verdi, która powinna się raczej ukrywać, paraduje sobie z Longinem najpierw w biały dzień jakby nigdy nic pod magazynem, gdzie mogli zobaczyć ich wartownicy, a potem po szpitalu? Czy nikt nie zwraca na nią uwagi? Laska nie rzuca się w oczy?
Adam zacisnął dłonie w pięści i rzucił się na cwaniaka, usiłując go odepchnąć od dziewczyny. – Rety, nie pisz dlaczego. Ja to wiem. Wyczytałam w poprzednim zdaniu, że koleś się do niej przystawiał. BTW., gdzie jest Longin?
Zaatakowany, wciąż trzymając Verdi za policzki, wykonał szybki ruch ręką i wbił lufę pistoletu w spot [+l] słoneczny Adama. – A co robi Verdi? Znów czeka na okazję, by dziwnie się wygiąć i powalić ziomeczka jednym ciosem jak wartowników wcześniej? No i skoro typ trzymał Verdi za policzki, to znaczy, że za oba, więc dwoma rękoma. Skąd ta broń? Koleś ma trzecią rękę?
Swoją drogą ujmuje mnie to spóźnialstwo Longina. Znowu. I znowu to wściekłe spojrzenie, jakbyś nie miała innych określeń pokazujących jego wieczne wkurzenie na cały świat.
– Gdyby nie dziecko wojny [,] lekarz miałby cię w dupie.
(…) ale gdy napotkała gniewnie spojrzenie drugiej cwaniary [,] zrezygnowała. – To w pierwszym odczuciu brzmi, jakby ze Sallaginellą przyszła jeszcze jakaś inna kobieta. Wiem, że chodzi ci o Sallę właśnie, ale takie wymuszone przypominanie, że Niko też jest cwaniarą, kiedy to ona też jest podmiotem w tym zdaniu – właściwie zbędne. Po prostu: gdy napotkała gniewne spojrzenie cwaniary. Ot, tyle mi starczy.
– Uważaj – ostrzegła dziewczyna. – Ludzie w Burdelu są popieprzeni. A niebieski to nie jest ich ulubiony kolor.
– Chodzi ci o oczy?
– Aha. Zawsze chodzi tylko o oczy. – Podkreślona fraza to dość… niezręczne zestawienie słów, nie sądzisz?
BTW., rozumiem, że Nikotiana nie jest cwaniarą od zawsze, ale już trochę żyje na tym świecie, a więc i doświadcza. Takie pytanie, czy chodzi o kolor oczu, a nie, na przykład, niebieskiej sukienki, jest dla mnie wątpliwe. Jakby Nikotiana była kolejną bohaterką, która ma jakiś spóźniony zapłon i problemy z prostym wnioskowaniem. Czytając tekst, czuję się mądrzejsza odnośnie przedstawianego mi świata, od niej, a to przecież to ona w nim żyje. Ja tu tylko czytam.
GDZIEŚ INDZIEJ, KTOŚ INNY
Wspominałam już, że podobają mi się tytuły twoich notek? Są zachęcające, rzeczowe, ale jednocześnie nie zdradzają za wiele.
Jeżeli tak gwałtowny ruch obciążył jego zranioną nogę [,] to nie dał tego po sobie poznać. – Ten Longin jest strasznie przewidywalnym bohaterem. Nie zaskakuje, właściwie spodziewałam się, że będzie zrzucał winę na bogu ducha winnego chłopca. Że zareaguje tak, a nie inaczej i będzie znowu machał spluwą, jakby miał jakiś poważny kompleks. Jasne, ma słaby punkt, bo ma Verdi, ale po bossie podziemia spodziewałam się też czegoś więcej.
Spojrzał w kierunku Verdi, która stała niedaleko [,] patrząc obojętnie na zwłoki cwaniaka.
Słyszał [,] jak Sally robi kilka kroków, a potem się zatrzymuje.
Nigdy jeszcze nie strzelał i podejrzewał, że to wcale nie było takie proste. Pewnie równie dobrze, zamiast pistoletu, z którego nie umiał korzystać, mógłby nie mieć żadnej broni. – Bardziej dosadnie się nie dało?
Adam schował pistolet do kieszeni, wzruszył ramionami i ruszył za nią. – Oni wszyscy chowają te pistolety po kieszeniach, jakby każda ichnia broń miała wymiary Bondowskiego Walthera PPK… Czy to nie dziwne?
Zacisnął pięści, wbijając paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni, dopóki nie poczuł jak przebijają skórę. Strużki krwi pociekły wzdłuż jego przedramion, plamiąc rękawy bluzy. – Jakim cudem spływały? Adam był do góry nogami? Poza tym… nie. Nie ma takiej siły, by paznokciami sam się przebił aż do strużek krwi plamiących bluzę. To by świadczyło o sporych ranach. Przesadzasz, aby uzyskać większą dramę, ale koniec końców wychodzi sztucznie.
Masz problem z przecinkami przed jak w zdaniach złożonych. Ten błąd powtarza się nagminnie:
Widziała [,] jak szedł do piwnicznej klitki razem ze swoją nową dziewczyną.
Od teraz jednak przestaję i na niego zwracać uwagę.
Nie wiedziała, że zanim do niej przyszedł [,] klęczał na bruku z lufą wciśniętą w usta, a wartownik [,] śmiejąc się, powoli kładł palec na spust. – Kłaść palec na (kim? czym?) spuście.
Kiedy szła do jego piwnicznej klitki [,] miała wrażenie, że dzielą ją od niej kilometry zastałego powietrza, przez które nie była w stanie przebrnąć. Strach trzymał ją za gardło i chociaż usiłowała sobie wmówić, że to bezsensowne [,] nie potrafiła go zwalczyć.
Chwyciła za klamkę i zacisnęła na niej, [przecinek zbędny] śliskie od potu, [przecinek zbędny] palce. Wzięła głęboki oddech, mając wrażenie, że do jej płuc nie dopłynęła nawet odrobina powietrza. Pchnęła drzwi. – Podoba mi się ten opis. Ma w sobie coś poruszającego, działa na emocje.
W pomieszczeniu było zupełnie ciemno, więc dziewczyna wyjęła z kieszeni latarkę, która jednak wypadła z jej trzęsących się dłoni i z hukiem upadła na podłogę. – Huk wydaje się dość głośnym dźwiękiem, mocnym, silnym. Ile musiałaby ważyć latarka, aby go wywołać upadkiem? Czy to był jakiś większy reflektor?
Longin leżał na materacu, służącym za łóżko – po co mi takie dopowiedzenie? Nie pierwszy raz jestem w małym pokoju Longina, gdzie mieści się tylko materac, biurko i krzesło, więc z marszu wiem, jaką materac może pełnić ta m funkcję. No przecież nie założyłabym, że leżał tam dla ozdoby.
Huk serca walącego o klatkę piersiową tłumił jej myśli – huk? Pojedynczy, i to w określeniu do serca? Czy Longin właśnie umarł, a serce mu wybuchło? [znów dość mocne określenie; chyba za mocne].
W miejscu, gdzie powinien mieć zagojone Piętno Pirrel [,] widniało świeże oparzenie (…).
Jej brązowe oczy świdrowały go z dziwną zawziętością. – Czasownik świdrować w odniesieniu do oczu sam w sobie oznacza przenikanie na wskroś, a nawet męczenie. Nie musisz dopisywać dziwnej zawziętości. Poza tym Adam dopiero co Linkę zobaczył, ledwo ją spotkał, świdrowanie natomiast pasuje w kontekście do dłuższego przyglądania się. A te dane się poniekąd wykluczają.
Zmiennokształtne, tak jak deganci, to [czas] potwory, które zostały stworzone do utrzymania mieszkańców miasta w ryzach. Ich ciało było przezroczystą masą, [przecinek zbędny] o humanoidalnym kształcie, ale mogły przyjmować postać dowolnej osoby. Robiły to po to, żeby odegrać przed swoją ofiarą najstraszniejszą dla niej scenę, wydobytą z zakamarków jej umysłu, coś [,] czego najbardziej nie chciała zobaczyć. Coś, co miało sprawić, żeby zwariowała z przerażenia. – Jestem przeciwna. Wplotłaś tę ekspozycję w dramatyczną scenę, zatrzymując bieg wydarzeń. Po co mi teraz wstawka narracyjna o celach oraz działaniu? Daj mi to w scenie; pokaż, a ja zobaczę i sama wyciągnę wnioski. Teraz powinna liczyć się tylko akcja, a na wyjaśnienia mógłby przyjść czas później. Tym bardziej że masz bohatera, który nie jest z Pirrel, nie zna slangu ani nie wydaje się znać tych potworów, więc mógłby mieć później wiele pytań do Sally. Odpowiedzi wplotłabyś w tekst naturalnie, a nie jakby odbębnioną na poczekaniu notką na marginesie.
Teraz atak zmiennokształtnych był wymierzony w Adama, natomiast Sally czuła, że wszystko, co się dokoła niej dzieje jest tylko makabrycznym teatrem. – Raczej spektaklem, przedstawieniem czy coś. Skrót myślowy?
Podbiegła do klęczącego na ziemi chłopaka i z całej siły uderzyła go w twarz. – A co się w tym czasie działo ze zmiennokształtnymi? Nie mieli nic przeciwko, że ktoś psuje im widowisko?
Sally wiedziała, że jeżeli chce, żeby przeżył [,] musi go jak najszybciej stąd zabrać.
Sally szybko przeszukała torebkę, wyjęła z niej woreczek relek i wcisnęła jedną Adamowi do ust. – Skąd miała ich więcej, skoro ostatnią niby oddała mu wcześniej, a od tamtej pory nie pojawiła się scena uzupełnienia zapasów? Coś mnie ominęło?
Chłopak rozgryzł tabletkę i w miarę jak jej zawartość rozpływała się po jego języku, zaczął się uspokajać. – Nadal w sporej mierze zdań brakuje ci lekkości, mnożysz niepotrzebne w zdaniach słowa, rozmieniając się na drobne: chłopak rozgryzł tabletkę i w miarę, jak rozpływała się po języku, uspokajał się.
– Wiem – odpowiedziała tamta. – Luksusowi nie dziękują.
Sally zacisnęła pięści, gotowa przyłożyć dziewczynie w tył głowy za użycie tego znienawidzonego przez nią słowa, ale w tym momencie cwaniara odwróciła się i ich oczy się spotkały. – Pisałaś już o tym, że Sally nie lubiła, gdy ktoś ją tak nazwał, dobrze pamiętam dialog z Adamem. Nie musisz do tego wracać; powinnaś bardziej zaufać czytelnikowi, brać pod uwagę, że ma coś takiego jak pamięć.
Adam ocknął się, jakby budził się z koszmaru. – A nie wystarczyłoby: ocknął się jakby z koszmaru? Pozbędziesz się powtórzonego zaimka zwrotnego.
Podoba mi się końcowa interakcja Adama z Sally. Wyszło naturalnie, przejmująco. Nie rozumiem, jak to jest, że niektóre fragmenty – te bardziej emocjonujące – są całkiem dobre, widać w nich sprawne pióro i niezły styl (tak samo, jeżeli chodzi o opisy), ale zdarzają ci się też fragmenty lakoniczne, bez lekkości, w ogóle niedziałające na czytelnika. Część opisów akcji w ogóle nie jest dynamiczna, składa się z ekspozycji, wyjaśnień zachowań, gubisz się też w używaniu imion i zaimków, a nadużywasz sztampowych dziewczyna/chłopak. Nie wiem, skąd ta zależność, ale spróbuj z nią powalczyć. Staraj się bardziej przez cały tekst, a nie tylko tam, gdzie Adam przeżywa jakiś emocjonalny dramat.
JAK DEGANT
Adam szedł przed siebie, prawie nie patrząc dokąd i zupełnie ignorując otoczenie. – A więc jednak trochę patrzył, dokąd idzie, więc jak mógł zupełnie ignorować przestrzeń dookoła siebie (w tym tę przed sobą)?
Najchętniej poszedłby do szpitala na Krigu, żeby widok całej i zdrowej Linki rozwiał jego wątpliwości, ale nie mógł tego zrobić. – Jestem trochę zdziwiona, że Adam tego nie robi. W ogóle że został z Sally, że nie poszedł jeszcze do domu. Blondyna nie wydaje się już taka harda, nie grozi mu nożem i nie trzyma go przy sobie na siłę, na dodatek poprzednia notka skończyła się takim oto dialogiem:
– Gdzie idziesz, co? – warknęła dziewczyna.
– Stąd. Byle dalej stąd – odpowiedział, nie odwracając się.
Sądziłam więc, że bohaterowie się pożegnają i każdy ruszy w swoją stronę. A tu jednak psikus.
– Teraz w lewo – mruknęła Sally, przerywając rozmyślania Adama.
– W sensie gdzie? – zapytał chłopak [zbędne określenie], zatrzymując się i spoglądając [podwójna spacja] na znajdujący się po jego [zbędne dopowiedzenie] lewej stronie ceglany budynek. – Do środka?
Dziewczyna [Sally] wywróciła oczami, przepychając się obok Adama [niego], by wejść do kamienicy [logiczne, że nie dla zabawy], a chłopak [on] pośpiesznie podążył za nią. Znaleźli się na ciemnej klatce schodowej. Po lewej stronie znajdowały się stare, drewniane schody prowadzące na górę. – Bohaterowie weszli do klatki schodowej, są więc na parterze. Budynek jest piętrowy, więc ma schody, ale czy to aż tak ważne, dokąd prowadzą, dopóki bohaterowie na nie nie wejdą? Tak bardzo wypychasz zdania informacjami-pierdołami, przez co czyta się topornie… Agnieszko, proszę cię, miej litość.
Pod nogami zachrzęścił mu żwir i chłopak ze zdziwieniem stwierdził, że nie stoi na bruku, tylko na wysypanej drobnymi kamieniami ziemi. – Dziękuję ci za zdefiniowanie żwiru. Nie obeszłabym się bez tego.
Na tym nierównym podłożu ustawione zostały plastikowe stoły, krzesła oraz aluminiowe stelaże, na które zarzucono podarte prześcieradła. – Nierówne podłoże, powiadasz? Może przy okazji napisz o tym żwirze coś jeszcze?
– Idź tam i kup coś do jedzenia, skoro wszystko, co zdobyłam w magazynie żywności bezczelnie ze żar łeś – przesylabizowała ostatnie słowo. – Sylabizowanie z dywizami. Dopisek narracyjny właściwie zbędny. Znów nie mówi nic odkrywczego.
Sally rozejrzała się po schwarmarze. Przyszła tutaj, ponieważ wychodząc z jej sali w szpitalu, Billy ostrzegł ją, że wartownicy coś szykują. – Czemu nie pozwalasz mi samej łączyć ważnych fabularnie faktów, ale wykładasz mi je jak kawa na ławę? Tym bardziej że brałam udział w tamtym dialogu.
Sally zmartwiała, patrzyła pustym wzrokiem na informatora, jakby nie dotarło do niej [,] co właśnie powiedział. – Samo zmartwienie kojarzy się właśnie z takim wzrokiem, więc w sumie wystarczyłoby, ale nie o to chodzi. Chodzi o jeszcze łopatologiczne wytłumaczenie mi, czym jest pusty wzrok. Przestań. Po prostu przestań traktować mnie jak głupią.
– Myślę, że będzie znacznie gorzej. Myślę, że oni karmią degantów, żeby rzucić ich silnych i sprawnych na Burdel. – Ale skoro deganci żywią się ludzką energią, nie byłoby lepiej ich właśnie w ogóle nie karmić i rzucić na Burdel kompletnie wygłodniałych? Karmienie ich wcześniej nie ma sensu.
Adam chciał zaprotestować, powiedzieć, że Longin to ostatnia osoba, jakiej potrzebuje, że powinien pójść do szpitala zobaczyć sie [ę] z Linką, ale wyraz twarzy Sally kazał mu zachować wszystkie uwagi dla siebie. – Adam do tej pory reagował na Longina jakby ten był wielkim psychopatą, który zabił mu całą rodzinę. Praktycznie robił pod siebie ze strachu. A teraz prawie że nie zareagował na wieść, że będzie się z nim musiał spotkać? Ciekawość, która przed chwilą po scenie ataku zmiennokształtnych, jest w jego przypadku aż nieprawdopodobna.
Dziewczyna mimowolnie skierowała wzrok na ranę na jego udzie, która mimo, [przecinek zbędny] że zszyta w szpitalu, wciąż lekko krwawiła. – Nie? Jakim cudem? Skąd? Jak ona głęboko wbiła ten nóż, że to trwa tak długo czasu? A może krzepliwość w tym uniwersum nie istnieje, skoro ludzie potrafią krwawić bardzo długo z niewielkich ran (Adam i wenflon, Longin i paznokcie)?
– WartownicychcązrobićnalotnaBurdelżebydorwaćVerdi – wyrzuciła z siebie na jednym wdechu, niemalże licząc na to, że Longin nie zrozumie tego bełkotu. – Po co miałaby na to liczyć, skoro sama do niego przyszła i zaczęli rozmowę od mało znaczącej zaczepki? Sally nie przybiegła tu zmachana i zdenerwowana, ten słowotok nie ma podstaw, jest śmieszny.
Longin przeszedł przez wąski korytarz i wypadł na schwarmar. Zlokalizował wzrokiem dwóch informatorów. Wyszarpnął z kieszeni pistolet (…) – o, kolejny z kieszeniami podejrzanej wielkości. Lub bardzo małą spluwą.
Scena konfrontacji Ulricha z Longinem dość mglista, na dodatek niby scena akcji, a wydaje się strasznie spowolniona. Znów winię za to zapis, np.:
Longin zareagował instynktownie. Jego [a niby czyj inny?] palec nacisnął spust, ale dopiero huk wystrzału uświadomił chłopakowi [któremu?], co właśnie zrobił [ten palec?].
Pewnie powinna przetransportować Longina do szpitala albo chociaż zorganizować jakieś leki przeciwbólowe, ale jak miała zaprowadzić gdziekolwiek praktycznie nieprzytomnego chłopaka, dwa razy cięższego od niej samej [,] albo skąd wziąć pieniądze na lekarstwa. – To brzmi jak pytanie, więc na końcu sugeruję postawić znak zapytania. Zauważyłam, że w twoim uniwersum nie ma np. telefonów komórkowych, więc zastanawia mnie teraz kwestia, jak ludzie radzą sobie z przepływem informacji. Poza tym Longin z tego, co widzę, nie mieszka na odludziu, a w Burdelu znajduje się całkiem sporo ludzi. Dziewczyna mogłaby poprosić kogoś o pomoc, Longin wydaje się znaną personą i pewnie znalazłyby się osoby, które chętnie wpakowałyby go w dług lojalności. Czasami mam wrażenie, że twoi bohaterowie nie myślą o rozwiązaniach, które sama wprowadziłaś wcześniej do fabuły i, jak już pisałam, trochę to dziwne, że widzę je ja, a oni nie.
Daniel był przyjacielem Longina. Nie pamiętała jak, ani kiedy dokładnie się poznali. Nie wiedziała czy od razu dostrzegli, jak bardzo byli do siebie podobni, ani ile czasu zajęło im zaprzyjaźnienie się ze sobą. (…) Ona też znała Daniela, nawet mieszkała z nim na drugim piętrze budynku, w którego piwnicy mieszkał Longin. Daniel zawsze był zimny, odległy, a w czarnych oczach czaiło się coś groźnego, ale jednocześnie przez większość jej życia był jedną osobą, jaką miała. To on nauczył ją zasad funkcjonowania w Burdelu, pokazał jak włamywać się do magazynu żywności, jak przetrwać w tym popieprzonym świecie. Nauczył ją nienawidzić. – Tłumaczenie nagle, kim jest Daniel, jakim jest człowiekiem, gdzie bohaterowie go poznali i jaka jest jego rola w tekście, kiedy Longin jest w złym stanie i wymaga szybkiej pomocy, jest słabe. Znów odrywasz mnie od akcji na rzecz ekspozycji. Później umieszczasz retrospekcję z Danielem, wprowadzasz nawet dialog: Codziennie kiedy szła spać [,] siadał na jej łóżku i recytował przysięgę splugawionych, a potem dodawał:
– Ale najgorszym ścierwem, gorszym od wachów, degantów, luksusowych [,] są cwani.
Problem w tym że retrospekcja ta pojawia się w retrospekcji z rannym Longinem, bohaterka wspomina coś we wspomnieniu, a Longin cały czas wymaga natychmiastowej pomocy. Co to za incepcja? Nie ważne, ale zrezygnuj z niej, bo scena ci się sypie, a czytelnik nie dość, że się gubi (obydwie retrospekcje napisałaś ciągiem, kursywą), to jeszcze nudzi. Bo jakby sam pomysł ze wspomnieniem we wspomnieniu nie był wystarczająco słaby, to jeszcze to drugie wspomnienie się cholernie ciągnie, wprowadza kolejne sytuacje będące serią suchych streszczeń:
Groźby Daniela nigdy nie były tylko pustymi słowami. Widziała to zbyt wiele razy, by jeszcze mogła wątpić: kiedyś widziała [,] jak podszedł do stojącego na rogu ulicy cwaniaka i zaciśniętą pięścią uderzył go w twarz. (…) Najpierw zaczęła ukrywać przed Danielem drobne sprawy. Skłamała, gdy pytał, gdzie była. (…) Parę razy się dowiedział, zauważył, że nie ma pieniędzy albo jej samej, kiedy powinna być w łóżku. (…) Później przez długi czas nie widziała Longina, a kiedy prawie przekonała siebie, żeby dać spokój, pojawili się wartownicy, wypalając jej na ramieniu Piętno Pirrel. A razem z nimi pojawił się on. (…) W środku nocy, na palcach wychodziła z mieszkania, potem następował szybki marsz przez zapyziały korytarz i już stała pod niedomykającymi się drzwiami do piwnicznej klitki, już stała obok Longina. I dopiero po serii akapitów-wspomnień-we-wspomnieniach pojawia się powrót do akapitów-wspomnienia-głównego:
Dlatego, kiedy stała nad majaczącym w gorączce Longinem, czuła się bezradna, bo została z tym wszystkim zupełnie sama. – Bardzo źle się przyswaja tę część notki. To jedna z tych gorzej zbudowanych.
(…) Nikotiana cały czas wyrzucała sobie, że nie przepakowała towaru Selliginelli – a nie przypadkiem: Sellaginelli?
I jeszcze ta przerażająca scena, [przecinek zbędny] odegrana przez zmiennokształtne i ten chłopak, dla którego była przeznaczona.
(…) wspomnienie potwora rzucającego się [+na] Efedrę skutecznie trzymało ją w miejscu.
Scena z degantami i Nikotianą bardzo dobra, porywa. Cieszę się, że zawiązujesz fabułę, cały czas coś się dzieje, widać, że realizujesz swój plan fabularny. Nikotiana to moja ulubiona bohaterka, mimo że zbudowana głównie za pomocą wspomnień. Kibicuję jej i ulżyło mi, gdy odstraszyła od siebie deganta.
– Masz kasę? – Nikotiana drgnęła na dźwięk głosu Selliginelli. – Sellaginelli. Twoja bohaterka to Sellaginella, prawda? Chyba że nagle bohaterki ci się rozmnożyły.
Ulrich bardzo chętnie gadał po tym [,] jak zapierdoliłem jego kumpla.
Sally nie odpowiedziała.
– A teraz zapierdolę ciebie i jego – dodał chłopak, robią krok do przodu i pokazując lufą najpierw na Sally, a potem na, [przecinek zbędny] siedzącego na brzegu materaca, [przecinek zbędny] Adama. – Kurwa, należy wam się to. – Szczerze? Kiedy zapowiedziałaś postać Longina, nie mogłam się doczekać, aż poznam tego bohatera. Wydawał się prawdziwym skurczybykiem, jednak poważanym, budzącym strach i respekt, ale liczyłam, że nie zrobił sobie tej opinii tylko machaniem ludziom spluwą przed nosem i wypluwaniem przekleństw. Nie zrozum mnie źle, nie przeszkadza mi jego agresja i impulsywność, jak i to, że zabija tych, którzy mu przeszkadzają. Ale strasznie męczy mnie to, że ten bohater nie ma swoim zachowaniem nic innego do zaoferowania czytelnikowi. Jest płaski, a co za tym idzie przewidywalny i za którymś już razem nudny, mimo że stworzyłaś mu ciekawy background. Nie ukrywam, że typ mnie irytuje. Za każdym razem, nawet w miarę bliskim osobom takim jak Sally, która przyszła do niego z ważną informację (właściwie robiąc mu łaskę), chłopaczek tylko grozi i się pluje, ma też wieczne o coś pretensje, a jego klapki na oczach działają mi na nerwy. Bo przecież podejrzewałam, że będzie naprawdę ogarniętym przywódcą. Tak samo z Adamem. Okej, groził mu raz, drugi, trzeci, ale dwa razy bohater uratował jego tru loff (która, mimo swojej wyjątkowości, jest tak samo płaska i nijaka). Teraz Longin grozi mu raz czwarty i wiesz co? Jestem tym zmęczona i wcale nie chce mi się o tym czytać. Gdyby nie ocena, przewinęłabym całą scenę do końca i poszukałabym wzrokiem jakiegoś zwrotu akcji, bo sceny z Longinem są w moim odczuciu poniekąd trochę… dziecinne.
(…) jeżeli nas zabijesz [,] to zostaniesz sam przeciw wartownikom i ich armii degantów. Nawet ty nie dasz sobie rady.
– Pieprzę cię – wycedził. – No mówiłam, że zwykły dzieciuch?
Palce, które zaciskał na kolbie zbielały, ale ten położony na spuście nawet nie drgnął. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę [ten palec?], że Sally ze swoimi niebieskimi oczami i ten wach, którego pieprzy [,] mogli zapewnić Verdi bezpieczeństwo.
Adam skinął głową, głośno przełykając ślinę, niepewny, co powinien odpowiedzieć. Bał się. Bał się, dokładnie tak samo jak podczas ataku zmiennokształtnych. Z tym, że teraz Sally nie krzyczała, że wszystko było tylko fikcją. Longin zbliżył się i przyłożył nóż do szyi chłopaka. – Czy ten typ nie potrafi inaczej załatwiać konfliktów (których nie ma)? Rozmawiać z ludźmi? Nie, zły pomysł? Kreujemy żałosnego gówniarza, tak?
– Nie zabiję cię – wyszeptał mu do ucha. – To też było do przewidzenia.
– (…) Czy. To. Rozumiesz? – Trzy ostatnie słowa wymówił, jakby to były osobne zdania. – To właśnie sugeruje zapis. Nie psuj mi zabawy, ładnie proszę.
Za to słowa przysięgi zapadają w pamięć i mają w sobie to coś.
Longin uśmiechnął się drapieżnie i poklepał chłopaka po policzku.
– Dziecko wojny się splugawiło – mruknął. – Brawo.
Longin odwrócił się do Verdi (…). – Po prostu: Odwrócił się. Zwróć uwagę, że nie zmieniłaś wykonawcy czynności. Nie musisz go wskazywać raz jeszcze.
(…) a jego wzrok momentalnie złagodniał. Usiadł obok dziewczyny [ten wzrok usiadł?], która wciąż wpatrywała się w ścianę. Zwróciła na niego wzrok, dopiero kiedy delikatnie pogłaskał ją po włosach.
Verdi skinęła głową, ale jej oczy były puste. – W tej scenie piszesz o tym, że Verdi ma to nieobecne spojrzenie już chyba z dziesiąty raz. Jeszcze kolejny i naprawdę zacznę sądzić, że wątpisz w moje umiejętności czytania i wyciągania wniosków. Wiesz, z góry zakładam, że jeżeli do tej pory nie wspomniałaś o zmianie, to po prostu jej nie ma.
Adam nie widział w nich strachu, gniewu, ani nawet cienia zainteresowania. Jak to możliwe?, pomyślał. – Adam nie widzi Verdi pierwszy raz. Jest taka sama, odkąd sięgam pamięcią, a on dopiero teraz zwrócił na to uwagę? Że jego ukochana (tak, narrator dość niesubtelnie wprowadza jego zainteresowanie kobietą, gdy tylko pojawia się ona w scenie) jest podejrzanie nijaka?
Sally znowu skinęła głową, po czym wyszła z pomieszczenia. Adam, zupełnie ignorowany przez Longina, który zaczął układać się do snu, poszedł za nią.
– Nie musisz za mną łazić – mruknęła dziewczyna, zatrzymując się w korytarzu. – Lol, koleś tylko zdążył wyjść na korytarz. A co, miał zostać w klitce 2x2 Longina? Rety, ależ ta Sally upierdliwa jest.
W jego głowie kłębiły się myśli dotyczące Longina, tego [,] jak blisko było, żeby zginął w tej zatęchłej klitce [kto? Longin?] oraz tego, że właśnie się złożył przysięgę splugawionych. – A, okej, po ostatniej części zdania wiadomo już, że chodzi o Adama, ale przy pierwszym czytaniu już miałam pytać, skąd Adam wie o historii Longina i jego wypadku, o którym wspominała Niko.
– No, [przecinek zbędny] Verdi.
Czy ona nie rozumie [,] czym to grozi? – Jak mogłaby nie rozumieć? Przecież ma zielone oczy! Adam sam wyszedł na głupka, zadając takie pytanie.
Nie jesteś w stanie się czymś przejść [przejąć?], jeżeli jest ci to zupełnie obojętne.
– No, [przecinek zbędny] po prostu. Verdi jest degantem. – O! Tego się nie spodziewałam! Piękny obrót spraw, bardzo się cieszę. Czekałam na taką petardę. I naprawdę fajnie, że w tym momencie kończy się ta notka. To niezły cliffchanger, brawo.
Ogólnie cieszę się też, że nie wysłałaś mi więcej tekstu. To wystarczający materiał, by zabrać się za podsumowanie.
PODSUMOWANIE
Na pierwszy ogień – poprawność. Na początku miałam wrażenie, że szło ci znacznie lepiej pod każdym technicznym względem. Nie spotykałam tylu potknięć interpunkcyjnych, nie widziałam zdań z pomieszanymi podmiotami i tak dalej; co najwyżej szalałaś z przecinkami i mnożyłaś wtrącenia i dopowiedzenia przy imiesłowach. Ale im dalej w las, tym więcej drzew – nagle jakbyś zapomniała, że przed spójnikami w zdaniach złożonych (również przed jak) stawia się przecinki. Stawia się je też w zdaniach z imiesłowami współczesnymi (tymi zakończonymi na -ąc), ale nie zawsze przy imiesłowach przymiotnikowych (-ący, -ąca itp.) i stąd jeszcze częściej mnożyłaś dopowiedzenia, które faktycznie nimi nie są. W ogóle o ile na początku sprawnie szło ci wydzielane wtrąceń, o tyle z czasem coraz częściej nie stawiałaś przecinka na ich końcach (szczególnie we wtrąceniach z który). Nie bardzo też rozumiem, dlaczego na początku nie umieszczałaś przecinka, zresztą słusznie, przy frazach typu mimo że, chyba że, a potem zdarzało ci się to prawie zawsze, gdy używałaś tych fraz. Wiedza nie działa wstecz, więc raczej zakładam, że kierujesz się w takich wypadkach przeczuciem, ale ono nie zawsze się sprawdza; lepiej wiedzieć, dlatego odsyłam cię [tutaj] i [tutaj].
Zdarzyło ci się całkiem sporo błędów, które nazywam leniwymi, np. w zdaniu wielokrotnie złożonym kulała fleksja, gdzieś indziej brakło ogonka przy literze, a jeszcze gdzieś indziej pojawiała się np. spacja przed przecinkiem. To dość łatwo wykluczyć, ale tekstu masz całkiem sporo, a ja nie wypisywałam wszystkiego, dlatego polecam pracę z betą [takową znajdziesz tutaj].
Teraz czas na sprawy techniczne, ale te już bardziej odnoszące się do poprawności zapisu tej konkretnej prozy. Kursywę i cudzysłów zdarzało ci się chyba używać losowo i brakowało ci pod tym względem konsekwencji. Nie zawsze rozumiałam, co chciałaś przekazać tym drugim, gdyż pojawiał się rzadziej, właściwie chyba tylko ze dwa albo trzy razy. Myśli bohaterów czasem zapisywałaś kursywą, a czasami bez, oddzielając je od narracji przecinkiem, ale nie stawiając chociażby akapitu, który sugerowałby zakończenie tej myśli. Szczerze, nie przepadam za zapisem, który wybrałaś (w sensie tym bez kursywy). Jest poprawny [tutaj jako przykład nr 5 – źródło], więc trudno się o niego przyczepić, ale uważam, że kompletnie niepraktyczny.
Czytelnik nieraz dostawał pod nos niezły misz-masz i trzeba się było nakombinować (czyt. przeczytać coś kilkukrotnie), a przez to tracisz na lekkości, bo z tekstem się nie płynie. Podobna sytuacja miała miejsce w momentach retrospekcji – nie zawsze wiadomo, gdzie się kończy jedna, a zaczyna druga. Nie może być tak, że czytelnik nie wie, o co chodzi i albo musi zgadywać, albo dowiaduje się o tym gdzieś dalej, ledwo z kontekstu. Tekst pod względem zapisu, aby był lekki i przyswajalny, musi być jasny.
Elementem, który sprawiał, że okropnie traciłaś na tej lekkości była tautologia, lanie wody. W jednym zdaniu potrafiłaś nazwać bohatera, czyli przedstawić podmiot, i każdą kolejną frazę przyporządkowywać mu dzięki zaimkom. Miałam więc Adama, który podnosił coś swoją ręką, wskazywał coś swoim palcem. No a niby czyim miałby, ja się pytam? Dalej podobnie, Adam robił coś w jednym zdaniu, by w drugim zrobił coś jeszcze chłopak (wydawałoby się, że inny, ale nie! chodzi dalej o tego samego Adama), by w trzecim dodał coś jakiśtamoki. Po co, skoro przez wszystkie trzy zdania wykonawca się nie zmienił? To mylące! Wielokrotnie sądziłam, że w scenie pojawił się nagle ktoś nowy, może że doszedł jakiś ziomeczek, ale za chwilę dowiadywałam się, że wcale nie. Sytuacja bardziej niż upierdliwa, naprawdę. I jasne, masz uniwersum o podziale społeczeństwa ze względu na kolor oczu, więc faktycznie w tym przypadku ma sens określać nim tajemniczą bezimienną, której oczy mają znaczenie fabularne. Ale kiedy jej imię już raz zostało zdradzone, nie ma już sensu na siłę wpychać tego koloru i zastępować nim właśnie to imię albo zaimek. Imię, a potem zaimek (ona, jej itp.) zawsze będą miały pierwszeństwo. Przez trzydzieści stron tekstu zdążyłam zapamiętać, że Verdi ma zielone oczy; ja nie zamierzam zapomnieć, a jej te oczy przecież też już się nie zmienią. Tak samo drażniące było dla mnie nazywanie Sally żółtowłosą (jejku, to naprawdę brzmi, jakby ktoś jej farbę o kolorze żółtka rozbił na głowie), a nie blondynką – i ta blondynka też byłaby okej tylko do momentu, kiedy fabuła w końcu zdradziła imię postaci.
Idźmy dalej tym tropem. Do szewskiej pasji potrafiło doprowadzić mnie nagromadzenie chłopców i dziewczyn. Te określenia miały pierwszeństwo, często nawet pojawiały się przed kolorem oczu. Zastępowały imiona, których nie wskazywałaś czasem i przez całe akapity, jakbyś miała do nich uraz albo w ogóle zapomniała, że możesz ich używać. Przez to tekst był pretensjonalny, mylący i tak po prostu dziwny. Najgorzej jednak pod tym względem wypadały sceny akcji. Na początku w ogóle nie potrafiłam się w nie wczuć, nie były ani plastyczne (wspominam dziwne wygięcie się Verdi), ani dynamiczne (przerywałaś je ekspozycjami, używałaś długich zdań, lałaś wodę i rzucałaś oczywistościami), a te chłopaki i dziewczyny (kiedy w scenie jest np. dwóch młodzików i trzy pannice) tylko potęgowały ten chaos. Pracuj nad tymi scenami, bo to one głównie pchają ci fabułę w przód.
Ogólnie, jeżeli chodzi o problem z wczuciem się w tekst, to początek był pod tym względem wręcz toporny. Było sucho, nieemocjonująco, chłodno. Okropnie formalistycznie. Z jednej strony podobało mi się to; to było coś nowego, niespotykanego, niezły background pod urban fantasy. Ale nawet nie wiem, kiedy coś się stało, coś się zmieniło, chyba się rozkręciłaś i tekst po prostu przestał taki być. Nie jestem w stanie wskazać konkretnego punktu, po którym zaczęłam czuć cokolwiek, chociaż teraz, gdy wspominam całość, wydaje mi się, że miało na to wpływ wprowadzenie dość emocjonujących wspomnień Nikotiany. Im dalej fabularnie, tym tekst stawał się coraz bardziej normalny, wręcz przeciętny. Zaczął działać na emocje, ale jednocześnie wraz z tą normalnością pojawiły się ekspozycje i streszczenia, wyszła na jaw słaba strona scen dynamicznych, niby rozwinęłaś styl, zdania stały się bardziej rozbudowane, już nie było tak formalistycznie i chłodnawo, ale przez to też pojawiły się te typowe konstrukcje z dziewczynami/chłopakami i podkreślaniem ich własności do np. ich części ciał czy należących do nich przedmiotów. Zaczęłaś silić się na słabe synonimy jak nazywanie pistoletu przedmiotem czy wody życiodajną (tfu!) cieczą. I stało się nagle tak typowo, opkowo. Do tego dochodzi ci kreacja kompletnie niespójnego głównego bohatera, który w moim odczuciu koszmarnie psuje ci tekst praktycznie od samego początku.
Adam jest prowadzony niekonsekwentnie, a poza tym jest nudziarzem. Pamiętasz swój wstęp? – Jego życie biegło niezmiennym torem od lądowania w więzieniu, przez rzadko odwiedzaną szkołę do pracy w szpitalu. A prawda jest taka, że Adam uczniem nie jest żadnym, bo ani razu nie pokazałaś tego sceną, w szpitalu pracował ledwo przez tydzień, więc w sumie to się mało liczy, i w końcu to jego ryzykanctwo nie było wcale dla niego taką rutyną. Raz jest siaki, raz owaki. Najpierw wiem tyle, że pracuje, uczy się, więc mam go za odpowiedzialnego, który podchodzi do szarej codzienności nijako, bo ma swój bagaż doświadczeń, ale innym razem jest nieodpowiedzialnym impulsywnym dzieckiem, żeby za chwilę być zwykłym tchórzem, który daje sobą pomiatać i boi się spluwy przed nosem, mimo że wcześniej nie reagował na ze trzy karabiny.
Strasznie denerwuje mnie to, że nie potrafię go określić w kilku konkretnych słowach, przydzielić mu kilku cech, których byłabym stuprocentowo pewna. Ja nie wiem, jaki on jest, bo jest różnoraki, a dla mnie to tyle samo, co żaden, nijaki i tak dalej. Właściwie po tylu notkach nie jestem w stanie powiedzieć o nim nic więcej, a przecież to twój główny bohater, prawda? Może zadaj swoim czytelnikom pytanie, jaki jest Adam w ich oczach (ale konkretnie, po cechach, bez ogólników) i sprawdź, czy odpowiedzi pokrywają się z twoimi założeniami. Bo jak dla mnie kreując go, nie miałaś tych założeń. Nie przemyślałaś tej postaci, po prostu ją stworzyłaś, wsadziłaś w tekst i huzia na józia, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na moje oko Adam nie ma swojego kręgosłupa moralnego, to jakiś randomowy zlepek cech, chorągiewka powiewająca na fabularnym wietrze. Tańczy, jak mu zagra narrator.
Poza tym jest nudny. Sporą część tekstu spędza w małych ciemnych pomieszczeniach. Nie ma w nim nic oryginalnego, Adam nie ma żadnej mocnej strony, nie jest fascynujący, nie chce się o nim czytać. Nie ma w nim niczego, co by sprawiało, że byłby dla mnie postacią ciekawą, której chciałabym kibicować. Jego historia była podana jedną ekspozycją, a teraźniejszość nie wzbudza emocji. Fascynujący główny bohater to połowa drogi do sukcesu – skomponowany zbiór cech, które się nie wykluczają, a współpracują ze sobą, żyją obok siebie w jednym ciele. Nikogo nie będzie interesować najciekawsze tło i problematyka historii, kiedy będziemy obserwować je zza pleców kogoś nijakiego, z kim nie można się utożsamić. No dobra, może w Kodzie Da Vinci to zadziałało, ale, nie oszukujmy się, tam tłem był spisek religijny o sile przebicia na skalę światową, której naprawdę trudno dorównać.
Ogólnie dobrze jest mieć bohatera, który jeżeli nie jest odważny, to przynajmniej stara się do tego dążyć i pod wpływem trudności tę cechę, chcąc nie chcąc, nabywa. Twój Adam ma na początku na wszystko wywalone, a potem już tylko jojczy i okej, nie skończyłaś historii, więc może planowałaś go rozwinąć, ale o biedakach ciężko czyta się przez dwadzieścia notek, a tyle już masz. Główni bohaterowie powinni być też chociaż trochę mądrzy albo sprytni, albo intuicyjny, albo przynajmniej mieć pomysły, które mogłyby zaciekawić. Adam miał jeden – splugawił się i to pochwaliłam, ale to za mało. Jego dążenia do tego (pójście do Burdelu) były trochę żałosne i pokazywały tylko jego słabe strony. Upór byłby stroną mocną, ale po spotkaniu z Longinem Adam chciał… umrzeć. Czyli znów jojczył. Czyli słabo. Bohater mógłby być też nieco outlaw – mieć swoje zasady, swój świat, ten kręgosłup, o którym pisałam, ale Adam jest zbyt nieukierunkowany. Nie jest też dobry w niczym, co robi, nie jest protagonistą – to z nim najwięcej mamy scen, a koleś wydaje się wciąż tylko jakimś wymoczkiem. Słowem – Adam nie powinien być przeciętny, a jest kompletnym przeciętniakiem. I tyle o nim.
Tuż obok Adama jest kolejna rysa na fabule – wartownicy. No dobra, bądźmy szczerzy, nawet nie rysa, a poważne spękanie materiału. Na początku narrator nauprzedzał się porządnie, że wartownicy są budzącymi respekt i siejącymi grozę obrońcami systemu. Tak ich przynajmniej odebrałam przez te subtelne wskazówki, że ludzie się ich boją, bo wartownicy są prawdziwie niebezpieczni, nie mają skrupułów, by komuś zrobić krzywdę, na dodatek zamykają buntowników w celach i ich torturują, mają immunitet, współpracują z nadprzyrodzonymi i bardzo groźnymi stworami, i tak dalej. A tu co? Kolesie zachowują się jak typowi przeciwnicy gier komputerowych z lat, nie wiem, dziewięćdziesiątych. W pierwszych Tomb Raiderach tak było, że grając w trybie easy, przeciwnicy wręcz czekali na swoją kolej po wpieprz. Twoi robią to samo, a jak już przychodzi ich czas, to nawet nie są w stanie pochwycić za karabin, który noszą chyba tylko na pokaz. Przecież ludzie mogliby się z nich śmiać; nie są szanowani, nawet pracownicy szpitala mają ich gdzieś i nie ponoszą konsekwencji za lekceważenie; okej, Adam któryś tam raz w życiu trafił do celi, ale jego współwięźniowi wartownicy nawet broni nie zabrali, Adam nawet nie został wcześniej przeszukany ani nic. Poza tym bawi mnie to, że typ podobno nie raz miał z nimi na pieńku, a oni pozwalali, by tak im się cały czas pałętał pod nogami. No i fakt, że jeden z ważniejszych budynków w Pirrel zostawiali pod opieką jednostek nietrzeźwych do tego stopnia, że pojawiał się problem z otworzeniem drzwi… To jest po prostu śmieszne, jakbym czytała jakąś parodię. Myślałam, że wartownicy to będzie taka ekipa w stylu ORMO, a nie Gildii Błaznów rodem ze Świata Dysku.
Skoro jesteśmy przy postaciach męskich (chłopięcych, he-he), nie sposób pominąć Longina. Już wiesz, co o nim myślę – że to egocentryczny gówniarz, który boi się stracić zabawkę, ale nie robi nic, by zabawkę utrzymać przy sobie, poza grożeniem, pluciem i wymachiwaniem spluwą wątpliwej wielkości. Miało tak być? Jeżeli tak, to chapeau bas, bo wyszło przednio. Ale z drugiej strony ten gość nie może być cały czas taki ograniczony do dwóch ruchów (machanie gnatem i rzucanie wściekłego spojrzenia), bo po trzech scenach z jego udziałem jego zachowanie jest do bólu przewidywalne, a co za tym idzie – postać staje się nudna.
Natomiast ktoś, kogo nie sposób oskarżyć o nudę, to Sally. Jest naprawdę fajnie wprowadzoną postacią, ale jej ciosy nożem czynią z niej Niebezpieczną Kobietę ściągniętą z produkcji Papryka Vegi. Ta precyzja, ta prędkość, ta siła! To, co kobita odwaliła w magazynie żywności w połączeniu z zachowaniem wartowników tylko utrwaliło we mnie zwątpienie, że może jednak przebranżowiłaś się na kabarety… No bo spójrz logicznie, żeby rzucony nóż wbił się w gardło, to nie wystarczy go wyciągnąć z torebki i nim… rzucić. Sally nawet się nie zamachnęła, nie wycelowała, nie zastanowiła się nad tym, nie użyła w ogóle siły. Była przerażona i zdenerwowana. Na moje oko ten nóż ze dwa razy zakręciłby się w powietrzu i rękojeścią nabił facetowi guza na policzku. Maksymalnie.
Gdyby jeszcze Sally jako jedyna była taka wyjątkowa, to nawet nie byłoby aż tak pretensjonalne, ale okazuje się, że Verdi też ma jaja i umiejętności rodem z kosmosu. Albo nie, cofam to. Bo ona w sumie walczyła z tylko z wartownikami, a z tymi, aby wygrać, to jednak umiejętności nie trzeba mieć chyba żadnych specjalnych. Jednak to dziwne wygięcie… Nie wyobrażę sobie tego bez bardziej szczegółowego opisu, naprawdę. No i Verdi jest też podobno bezuczuciowa. Ale jednocześnie daje do zrozumienia Longinowi, by ten nie zabijał Adama. Chłopak nie jest jej więc obojętny, a to już się wyklucza z tym, że kobieta nie czuje nic. Boję się też, że zwyczajnie ją przekolorujesz. Jak na razie jest jeszcze okej, w miarę subtelnie piszesz o tym jej chłodzie, ale jeszcze kilka takich wstawek w dość krótkim odstępie od ostatniej notki i zacznę przewracać oczami. Jednak, biorąc pod uwagę, ostatni fakt o niej, który wypłynął, jest to jedna z ciekawszych postaci.
Nie mogę pominąć niestety, że Verdi jest wyjątkowa (bo jako jedyna jest zielonooka), a to nie ma żadnych podstaw logicznych. Ale to twój główny błąd fabularny, na którym opiera się cała historia. Zielonoocy nie wyginęliby ot tak, bo ktoś wsadził wszystkich do jednej dzielnicy i ją spalił. Zielone oczy to, jak już pisałam, połączenie koloru niebieskiego i piwnego, a więc dopóki istnieją ludzie w Lux i, na przykład, w Krigu, dopóty zielonoocy mają dość spore szanse przeżycia. Ba, nawet nie chodzi o to, by dochodziło do większych mezaliansów, właściwie wystarczyłoby mieć dziadka czy babcię o tych kolorach oczu, bo geny przechodzą pokoleniowo, ale niekoniecznie tylko jedno pokolenie wstecz (rodzice).
Wróćmy jednak do bohaterów. Dość mocno zapadła mi w pamięć Nikotiana. Jej historia jest przejmująca i Niko wprowadza do opowiadania nutkę nostalgii, a także jakiejś rozwagi, wewnętrznej mądrości, której brakuje innym. Jej zachowanie jest spójne, a w pokazany strach łatwo uwierzyć. Łatwo jej współczuć, bo to postać ludzka. Łatwo zrozumieć jej decyzje, bo to postać z jednym charakterem, który da się określić; zupełne przeciwieństwo Adama. Żałuję, że to nie jest jedna z głównych postaci – częściej jedynie coś wspomina, niż bierze udział w bieżącej akcji. Tym bardziej ucieszyła mnie scena z degantami, w końcu mogłam Niko towarzyszyć, a nie tylko słuchać jej opowieści.
Natomiast mam problem z Sallaginellą (Salliginellą?) i Efedrą. Gdzieś mi one zaginęły w tym tekście, nie wiem do końca dlaczego, ale teraz, gdy już skończyłam czytać, dochodzi do mnie, że właściwie nie odróżniam ich od siebie. Nie pamiętam konkretnych scen z ich udziałem, tyle tylko że Efedra miała nieprzyjemne spotkanie z degantami. Na teraz mam nieodparte wrażenie, że gdyby dziewczyn nie było, niewiele zmieniłoby się do tej pory w fabule. Mam nadzieję, że każda z nich jeszcze się wykaże, weźmie udział w konkretnej, mającej znaczenie scenie, aby mogły zapisać się w pamięci. Aczkolwiek, o czym też już wspominałam, bardzo podobają mi się imiona twoich bohaterek.
I w ogóle nazwy własne, które wymyśliłaś, w tym nazwy poszczególnych dzielnic – łatwo je zapamiętać, gdy już trochę obcuje się z tekstem (wstęp w ogóle nie spełnia swojej roli, mógłby wylądować w koszu, tylko wszystko spoileruje), ale i pasują do atmosfery tekstu. Jestem nimi zachwycona tak samo, jak zachwycają mnie twoje opisy miejsc. Są bardzo plastyczne, że od razu widać tło, po którym poruszają się bohaterowie. Szczególnie pierwsze opisy Pirrel, te takie chłodnawe, robią wrażenie. Oddają charakter miejsca. To, co mogę ci polecić, jeżeli chodzi o opisy świata i budowanie go, to jeszcze większe oddziaływanie na zmysły. Na przykład: Adam coś je, ale nie wiem, jak smakują spożywane potrawy i czym różnią się od naszych.
Wracając jeszcze na moment do bohaterów, to muszę jeszcze dodać, że mam problem z wczuciem się w nich, kiedy coś… czują. No bo okej, piszesz o strachu, ale nazywasz go po imieniu; ktoś tam się bał. Lubisz czasownik czuć się i czasem go nadużywasz i zamiast pokazywać – eksponujesz. Albo, co chyba jeszcze gorsze, eksponujesz i pokazujesz jednocześnie. Pisząc, wykorzystujesz słowa, a ja, czytając, wykorzystuję wyobraźnię. Pokazuj, a nie stwierdzaj. Bohaterowi nie ma być zimno. On ma się trząść, trzeć dłonie i chuchać w nie. Bohaterowi nie ma być słabo – on ma usiąść lub się podeprzeć, ma ciężko oddychać, łapać za serce. Jasne, zdarzało ci się często to pokazywać, np. w scenach, w których Adam przeżywa pierwsze spotkanie z Longinem. Ale jednocześnie w tych samych fragmentach, jakbyś mi nie ufała, dopowiadasz, jak Adam się czuje. Ja potrafię wnioskować, czytać ze zrozumieniem – wiele razy podobne frazy spotykałaś w ocenie. Chuck Palahniuk, amerykański powieściopisarz, wypisał kiedyś w swojej pracy czasowniki, które przeszkadzają w pisaniu dobrej prozy. Były to czuć, chcieć, móc, myśleć, wiedzieć, uświadamiać sobie, wierzyć, pragnąć itp. – to wszystkie te czasowniki, które zdradzają pobudki do działania bohatera. Zamiast lać nim czytelnika po głowie, lepiej jest tak przedstawić bohatera, aby z jego decyzji, zachowania, słów, myśli, mowy pozornie zależnej wynikało, co czuje, czego chce, co może, co myśli i tak dalej. I to naprawdę działa, więc spróbuj się tego trzymać. Tak samo okropne było twoje eksponowanie przy dialogach. Wyglądało to mniej więcej tak:
– Ale dziś brzydka pogoda – narzekała na pogodę bohaterka.
Ujmowały mnie często niektóre wyrażenia, czasem i całe zdania, które robiły ci klimat. Takie na przykład niewinne, a bardzo obrazowe zakończenie nostalgicznej sceny: Dwie zniszczone dusze na gruzach świata. Zdarzało ci się działać na emocje, budować słowami to plastycznie, to abstrakcyjnie, ale najczęściej się to nie gryzło, pomijając dziwne znikanie czy rozpływanie się w ciemnościach w sytuacji, kiedy Adam wciąż widział oddalającą się Verdi. Czasami potrafiłaś dobierać słowa nieumiejętnie, chociażby dźwięk zamykanego okna określiłaś mlaskaniem. Te momenty bawiły na tyle, że w połączeniu z zabawnymi wydarzeniami (działaniami wartowników itp.) szala przechylała się jednak na stronę parodii. A idę o zakład, że przecież nie taki miałaś plan.
To, co dla odmiany docenię, to wprowadzenie postaci nadnaturalnych. Deganci (wybacz, już do końca kojarzyli mi się z Dementorami), zmiennokształtne (–tni? nie jestem pewna, czy te odmiany nie pojawiały się zamiennie) – nie spodziewałam się ich obecności w twoim świecie, dlatego było to dla mnie niemałe zaskoczenie. Sądziłam, że twoje uniwersum to po prostu taki nasz zwyczajny niemagiczny świat, a jednak wprowadziłaś elementy fantasy. Na początku nie byłam przekonana, sądziłam, że dokładać takie stwory to dość ryzykowne posunięcie, bo zmieniasz obraz rzeczywistości, ale wiesz co? Opłacało się ryzykować. To dość ciekawy element fabularny, a fakt, że jeden z degantów nie chciał skrzywdzić Niko, a drugim okazała się sama Verdi… Nic, tylko czekać na ciąg dalszy i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Mam jednak inny problem, jeżeli chodzi o twój świat. Mianowicie chodzi mi o postęp technologiczny oraz uniwersum w szerokim kadrze. Najpierw postęp. Bohaterowie nie mają telefonów, nie mają dostępu do komputerów, do internetu, nie wiem, w jakich czasach osadzić to uniwersum. Mają prąd, bo gdzieś na początku, pamiętam, pojawia się wspomnienie… lodówki. Piszesz też czasem o latarniach, ale np. w Pirrel wszyscy mają latarki na baterie, które, jak zauważyłam, bardzo szybko się wyczerpują. Dlaczego nikt nie wpadnie na pomysł chociażby kradzieży prądu, podpięcia się pod kabel. Albo bardzo fajnie sprawdziłyby się w twoim uniwersum agregaty. Trochę dziwne jest też dla mnie, że w twoim uniwersum nie ma chyba nawet samochodów. Co do pokazywania uniwersum w szerokim kadrze – tego również mi brakowało. Ulice, jeżeli są wspominane, to najczęściej mieszczą się tam knajpy i domy publiczne; twój świat, mimo że miejsca stworzone opisujesz ładnie, wydaje się nieco płaski, ubogi. Jakbyś stwierdziła, że burdel, knajpa, szpital, klitka Longina, cela wartowników, magazyn żywności i czarny rynek ci wystarczą. Jasne, to główne miejsca akcji, ale one wszystkie powinny składać się na całe Grime, które podzieliłaś na dzielnice. Ja natomiast nic nie wiem o samym Grime i o założeniach, które pewnie miałaś na celu uwydatnić za pomocą wprowadzenia podziału na dzielnice. Nie wiem też, na jakiej zasadzie działają chociażby organizacje państwowe (o ile o Grime można mówić jak o państwie); taki na przykład szpital. Zastanawia mnie sam fakt prowadzenia takiej działalności. Pracownicy szpitala biorą leki od cwanych, a i tak jest ich za mało, więc szpital wygląda na wyjęty spod prawa. To trochę tak, jakby postawić polski szpital na terenie okupowanej Warszawy, gdzie wjadą Niemcy i wyjdą, bo przecież to szpital… Hmm, jego tam W OGÓLE NIE POWINNO BYĆ, a wartownicy przyłażą tak o i nie robią o niego awantury? Jakby wiedzieli o nim, to by raczej go zrównali z ziemią. Chyba. Ale wszystko bierze się z założenia, że lekarze leki kupowali bokiem, a nie dostawali je jako jednostka państwowa. Jeżeli natomiast dostawali je jako jednostka państwowa, ale było tych leków za mało i trzeba się było doopatrzać u cwanych, to absolutnie absurdalne było zachowanie Linki i Adama w stosunku do wartowników, bo – znów – wartownicy potraktowani w taki sposób mogliby ten interes szybko zamknąć, a pracowników zamknąć w celach za bunt wobec systemu. I tu pojawia się w końcu pytanie… Jakiego systemu?
Wiem, że w twoim uniwersum pojawił się podział społeczeństwa ze względu na kolor oczu. Sam pomysł nie jest zły, ale… nie ma żadnych podstaw. Kto rządzi tym systemem – czy w ogóle poprawnie wyrażam się, mówiąc o jakimkolwiek systemie? Bo to słowo dopowiedziałam sobie sama, ani razu nie pojawiło się w twojej historii. Czy za to, jak wygląda świat, odpowiedzialny jest jeden człowiek, jakiś władca totalitarny, czy ogólnie wartownicy? Przypominają mi się produkcje typu Equilibrium, Dystrykt 9, Metro 2033 czy nawet Igrzyska Śmierci. Te produkcje łączy to, że przedstawiają świat, do którego coś doprowadziło i prędzej czy później widz czy czytelnik zostaje zaspokojony wystarczającą dawką informacji nie tylko o sytuacji bieżącej, ale przede wszystkim o tym, dlaczego świat wygląda teraz tak, a nie inaczej. Za mało wiem o historii uniwersum. Skąd pomysł na podział i jak wyglądał świat przed nim?
Czytając twoje opowiadanie, często przypominała mi się powieść Zajdla, Limes Inferior, dlatego teraz akapit o niej. Powieść traktuje o życiu w Argolandzie, w którym obowiązuje nowy podział społeczeństwa ze względu na... wynik testu na inteligencję. Autor stworzył swoim bohaterom system płatniczy, w którym im jesteś mądrzejszy, tym masz lepszą pracę, a więc tym więcej zarabiasz żetonów. Towary luksusowe i bardzo dobrej jakości można kupić wyłącznie za żetony żółte, za zielone dostajesz towary zwykłe, a za czerwone – tylko podrzędnej jakości. Tym, co sprawia, że książka Zajdla jest wprost fenomenalna i czytelnik potrafi wczuć się w stworzony przez autora świat, to fakt, że jego uniwersum pokazane jest co do joty. Przede wszystkim autor pokazuje różnych ludzi z różnych klas społecznych – luksusowe prostytutki robiące laskę za kilka kanarków, zwykłych pracowników dostających za swoją zwykłą pracę wypłatę z zielonych i typków z piątej zmiany przeliczających czerwone żetony, czy starczy na starą szynkę z domestosem. I to jest wprost znakomite, ponieważ najpierw czytelnik dostaje sceny pokazujące, jak wygląda świat i dlaczego jest taki, a nie inny oraz czym się różni od naszego (jest bardziej rozwinięty technologicznie, osadzony został w późnych czasach współczesnych, tj. cyberpunk 2020 – książka powstała w 1982), a dopiero po kilkunastu stronach, nawet nie wiadomo kiedy, czytelnik zostaje wciągnięty w główny wątek kryminalno-sensacyjny. Pokazany jest też underground, czyli walka z systemem, bo lifterzy wiedzą, jak oszukać system i pomagają ludziom zdać lepiej na teście, a więc w konsekwencji dostać lepszą pracę, a downerzy – w drugą stronę – pomagają geniuszom spaść o klasę czy dwie, by ci geniusze nie musieli się przepracowywać umysłowo w bardziej prestiżowych firmach. Do czego piję?
U ciebie niby też mamy nowe uniwersum – podział społeczny, wielowątkowość i walkę z systemem (underground), ale jako że brakuje podstawy (solidnego wytłumaczenia, co doprowadziło do podziału, po co właściwie istnieje ten podział, dlaczego zielonoocy skończyli gorzej niż czarnoocy, jaką rolę pełnią wartownicy i kto jest nad nimi, jak wyglądał świat przed podziałem itd.), ciężko wczuć się w twoje uniwersum. Nie potrafię twojego świata chociażby osadzić w latach – czy akcja dzieje się w naszym świecie, ale później albo wcześniej, albo czy to jakiś kompletnie alternatywny obrazek? A skoro alternatywny, to dlaczego nie ma żadnej podstawy, abym mogła go zrozumieć? Nic go nie warunkuje? U ciebie dostaję tylko świat bieżący (nawet wspomnienia dotyczą czasów, w których podział już istniał) i mam go łykać takim, jaki mi dajesz, jestem więc ciekawa, dlaczego sytuacja w nim jest taka, jaką przedstawiasz. Jednak ty przez 20 notek nie zaspokajasz mojej ciekawości. Jest to irytujące do tego stopnia, że teraz z notki na notkę ta ciekawość tylko maleje. Zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek poruszysz ten temat, czy raczej uznasz, że po co.
I w końcu to, czego mi bardzo, ale to bardzo brakuje, to kontrast. Zajdel to u siebie ma i to na mnie działa, a ty tego nie masz i przez całą lekturę bardzo mi tego brakowało. Mówisz o świecie podzielonym na zasadzie skrajnych przeciwieństw, bo narrator wspomina i o dzielnicy dla arystokratów, i o Burdelu, ale… pokazujesz głównie Burdel. Raz czy dwa wspomniałaś, że luksusowi pogardzają innymi, że strzegą ich wartownicy i tak dalej, ale nigdy nie pojawiło się to fabularnie, to tylko jakieś wspominki. U ciebie wszystko jest biedne, brudne i ciemne. Widzę, jak żyją splugawieni, jak wygląda Pirrel czy Krig, ale czy chociaż raz poznałam kogoś i zobaczyłam, jak żyje ktoś w Lux? Nie mam prawa ocenić tamtego społeczeństwa, dopóki nie poznałam tamtejszych zwyczajów, tamtejszego świata, nie mam puntu odniesienia, poza naprawdę szczątkową narracją. Ta narracja nie wystarcza, wygląda jak ochłap. Nie widzę nawet podziału, o którym piszesz i o którym de facto jest to opowiadanie, bo do tej pory przez wszystkie notki widzę tylko jedną stronę medalu. To sprawia, że historia znów wydaje się bardziej płytka, niż zapowiadałaś we wstępie.
Myślę, że wyczerpałam temat, właśnie ocena osiągnęła długość prawie 70 stron A4, a to naprawdę kawał konkretnego tekściwa. Wybacz, że musiałaś chwilę poczekać, bo planowałam opublikować pracę z początkiem tego miesiąca, ale po drodze doszło mi kilka obowiązków. Pewnie jesteś zdziwiona, że ocena pojawia się bez gifów, które do tej pory były dla mnie nieodzowną częścią ocenek, ale pisząc twoją, żaden gif czy mem nie wpadł mi do głowy. Natomiast to, co wpadło do niej i w niej zostanie, to twoja historia – jest naprawdę ciekawa i ma potencjał, ale na moje oko ma też w większej mierze przerysowanych bohaterów (w tym głównego nudnawego), słabe tło i błędy logiczne. Dlatego zapadnie mi w pamięci może nie jako opowiadanie z gatunku postapo czy urban fantasy, ale coś na wzór parodii któregoś z tych gatunków. Za często bywało śmiesznie, bym mogła nazwać tekst dobrym; niestety po naprawdę intrygującym początku z czasem robiło się tylko coraz bardziej przeciętnie.
Dlatego też na dzień dzisiejszy... przeciętny (3).
Zachęcam do dyskusji w komentarzu i powodzenia w dalszym pisaniu.
Za betę dziękuję Elektrowni.
Cześć. Bardzo, bardzo dziękuję za recenzję. Bardzo doceniam, że poświęciłaś swój czas, żeby napisać to wszystko, tak dokładnie ocenić moją pracę, rozdział po rozdziale. Dziękuję :D
OdpowiedzUsuńEkspozycja to coś z czym mam problem. Długo zajęło mi uświadomienie sobie, że czytelnik nie jest idiotą. Ważne było dla mnie by zrozumiał o co mi chodzi w tekście, więc pisałam to prosto z mostu, nazywałam uczucia po imieniu. To błąd i teraz już to wiem, pracuję nad tym, żeby pokazywać emocje, a nie o nich tylko mówić.
Przecinki zawsze były moim problemem i dziękuję za wskazanie mi stron, gdzie mogę poszerzyć swoją widzę na ich temat. Natomiast nie wiedziałam, że mam aż taki problem ze wskazywaniem właściwego podmiotu w zdaniu, z używaniem zaimków i określeń swój/własny oraz że nie powinno się tak często używać chłopak/ dziewczyna. W sensie nie zauważyłam, że nadużywam takich określeń. Zwrócę na to uwagę - przy poprawianiu i w kolejnych rozdziałach.
Wstęp - ten opis dzielnic wynika z tego, że bałam się, że czytelnik mógłby nie zrozumieć podziału miasta bez napisania tego najbardziej prosto jak się dało.
Adam - był od początku źle tworzony, czytelnicy określają go "bezpłciowy, bez charakteru, żaden".I za bardzo zachowuje się jak bohater, heros, pozbawiony instynktu samozachowawczego. Muszę go zbudować od nowa, dać mu cechy, które, tak jak pisałaś, dałoby się nazwać po imieniu, żeby nie był misz-maszem skrajnych, niekompatybilnych emocji. To wiem, ale na razie chcę skończyć pisać, żeby móc go poprawiać. Adam na 19 lat, chodzi do zawodówki.
Longin - jest dla mnie zaskoczeniem, co o nim sądzisz, bo to mój ulubiony bohater i uważałam, że jest kreowany odpowiednio. Wiem, że brutalność jest u mnie kreowana przez przekleństwa i spluwy (co jest błędem), ale nie sądziłam, że Longin tak samo. Widać jego też będę musiała przemyśleć, a przynajmniej dopracować i trochę mi szkoda, że wyszedł taki kreowany przez pistolet i wściekłość na twarzy. Longin ma 21 lat.
Cieszę się, że podoba Ci się Nikotiana, ale chyba to błąd, ponieważ wspomnienia, w których występuje Longin to nie są wspomnienia Nikotiany. Longin i Nikotiana nie znają się.
Ja tworzę splugawionych z przerwami, ze zmianami fabuły, kompletnymi przeróbkami od 6 lat. Znam ich na wylot i, co zauważyłam w Twojej recenzji, parę rzeczy napisałam niejasno, jak się okazało. Np. kiedy było o szpitalu, że Adam pracował tam tydzień, chodziło o szpital w Pirrel. Adam pracuje w szpitalu na Krigu, a do szpitala w Pirrel kiedyś został odesłany jak mieli dużo rannych po jakiejś strzelaninie. O to chodziło.
Co do innych bohaterów (Sally, Nikotiana,Efedra, Sellaginella) mam wrażenie, że nie wymagają aż takich poprawek. Dopracowania, urealnienia scen typu nóż w krtani, ale nie są tak bezpłciowi jak Adam. A ich imiona cwanych to nazwy roślin - Nikotiana to tytoń, Efedra przęśl, a Sellaginella to widliczka.
Super, że podobają Ci się tytuły rozdziałów - zawsze się staram, żeby były intrygujące, trafne i dobre :D
Druga część komentarza:
UsuńW zdaniu, gdzie było napisane, że cisnęły się trzy pokolenia (chyba) ścierwa, chodziło o pokolenia, chodziło o np. babcia, mama i syn - trzy pokolenia.
Piętno Pirrel jest jako taka kolejna forma dręczenia, można powiedzieć. Nie chciałabym napisać jest, bo jest, ale w gruncie rzeczy to taki motyw, jeszcze ich naznaczają poza kolorem oczu.
Butelki, które Sally zrzuciła z magazynu były plastikowe, nie szklane i dlatego się nie rozbiły.
Kiedy Adam wyrwał sobie wenflon krew pociekła bezpośrednio z żyły, więc było jej dużo, ale sama ranka była tylko na skórze, niewielka.
Cwaniak, który ścisnął policzki Verdi zrobił to jedną ręką - tak ją złapał za twarz, że jej usta utworzyły dzióbek - nie wiem jak to napisać bardziej obrazowo - więc drugą rękę miał wolną na broń.
To jak opisywałam żwir to było tak śmieszne, że aż śmiałam się w głos z tego i Twoich komentarzy.
Szczur, który biega przez celę - wiem, że szczury się tak nie zachowują, ale to było tak obrazowe (w sensie, że jak wahadło), że zostawiłam sobie, ale chyba usunę albo zmienię.
"Dwie zniszczone dusze na gruzach świata" - fajnie, że Ci się to zdanie podobało, według mnie też jest dobre.
Co do systemu - kiedy zaczynałam to pisać nie byłam pewna, co właściwie się stało, że miasto jest podzielone w ten sposób. Mało to profesjonalne, ale tak było. Teraz już wiem, więc mogę wpleść to w tekst dużo wcześniej niż zrobię to teraz.
Wartownicy - mogę tylko powiedzieć, że to ogarnę, oni rzeczywiście są mało logicznie budowani. W sensie są budowani tak jak chciałam, tylko to nielogiczne - wartownicy w Pirrel mieli być wiecznie pijani, nie potrafiący nic zrobić porządnie i oddelegowani do pilnowania magazynu żywności, mimo że są pijani w sztok. Tak miało być, tylko że to nielogiczne i bez sensu.
Adam i rzucanie mu kłód pod nogi - to będzie, kiedy będę poprawiać, na to już mam plan.
Co do zapisu (kursywa, cudzysłów) sama nie wiedziałam, jak by było najlepiej i przez to jest to niejednolite. Jedyne co jest jednolite to wspomnienia kursywą. A co do wspomnień we wspomnieniach to też jest do wyrzucenia albo zredagowania. Zobaczę.
Oczy - wiem jak działa genetyka, chciałam to trochę obejść. Osoba zielonooka może się urodzić z rodziców niebieski-brązowy, ale nie urodziła się albo została zabita krótko po urodzeniu. Stąd nie ma żadnych innych zielonookich. Jest to naciągane i będę nad tym myśleć.
Co do degantów - nie byli oni w żaden sposób wzorowani na dementorach, co jednak nie ma znaczenia w momencie, kiedy wszyscy ich z nimi kojarzą. Nie mogę ich wyrzucić, bo są bardzo ważni dla fabuły i już czuję, że będę dużo kombinować. Wygląd degantów wzorowałam na dekadentach z epoki Młodej Polski ;)
Cieszę się, że w pewnym momentach podobał Ci się mój styl, to mnie bardzo ucieszyło. Wszystkie błędy, zwłaszcza ekspozycję,będę poprawiać i będę ćwiczyć swój warsztat. Bardzo dziękuję za recenzję, jest naprawdę świetna. Pokazała mi perspektywę czytelnika (inaczej niż komentarze czytelników z wattpada) oraz błędy, których nie widziałam, jak również niektóre zalety, których też nie do końca byłam świadoma, jak choćby że podobała Ci się rozmowa Adama z rozsądkiem. I opisy - uważałam, że opisy w moim wykonaniu to dno, a Ty stwierdziłaś, że Ci się podobają.
Jeszcze raz dziękuję :D
Hej!
UsuńCieszę się, że praca ci się podoba. Martwiłam się, że może miejscami być nieco ostra, ale przynajmniej masz wgląd, w których momentach czytelnik może być nieco bardziej zirytowany, a w których mniej.
Wiem, że wspomnienia o Longinie należą do Sallaginelli, ale przecież Nikotiana też miała wiele retrospekcji, prawda? Te o degentach i te z Leishi. W ogóle bardzo podoba mi się motyw kobiety, która opiekuje się dzieckiem w tak trudnych czasach. Nawet mi trochę szkoda, że jak na razie ogranicza się do śpiewania kołysanki (to ona wprowadza też sporą dawkę nostalgii, o której pisałam), ale przecież to nie koniec opowieści, więc masz jeszcze pole do popisu. :)
Jeżeli chodzi o zawirowanie ze szpitalem, to może być tak, że ja też tego po prostu nie zauważyłam. Szpital pojawił się u mnie jako jedno miejsce, być może zapomniałam zwrócić uwagę na to, że masz dwa, w każdej dzielnicy jeden.
Pokolenia – ach, okej, mea culpa. Sądziłam, że tymi pokoleniami nazywasz wymienionych zdanie później pijaków, narkomanów i dziwki. Stąd sądziłam, że to błąd.
Plastikowe butelki – no tak, mogłam na to wpaść. xD Nie wiem, czemu z góry uznałam, że są szklane. Tak samo ze ściskaniem policzków. Po prostu nie wiem, dlaczego wyobraziłam sobie coś inaczej niż powinnam.
Co do systemu - kiedy zaczynałam to pisać nie byłam pewna, co właściwie się stało, że miasto jest podzielone w ten sposób. – Właśnie takiej odpowiedzi się spodziewałam. To bardzo, bardzo widać w tym tekście, że masz mocno dopracowany wierzchołek fabuły, ale jakby brakuje jej podstawy.
W sensie są budowani tak jak chciałam, tylko to nielogiczne - wartownicy w Pirrel mieli być wiecznie pijani, nie potrafiący nic zrobić porządnie i oddelegowani do pilnowania magazynu żywności, mimo że są pijani w sztok. Tak miało być, tylko że to nielogiczne i bez sensu. – Widzisz, problem może też leżeć w tym, że ja nie odróżniam wartowników z Pirrel od innych. Dla mnie od początku wartownicy to jedna grupa, może rozrzucona po dzielnicach, ale jedna.
Osoba zielonooka może się urodzić z rodziców niebieski-brązowy, ale nie urodziła się albo została zabita krótko po urodzeniu. Stąd nie ma żadnych innych zielonookich. – Teraz nie pamiętam, czy było to wspomniane w tekście, ale chyba nie, więc może warto byłoby tę informację jakoś przemycić? No i w końcu dlaczego to akurat zielonoocy nie mają prawa do życia, a czarnookie ścierwo już tak?
Co do degantów - nie byli oni w żaden sposób wzorowani na dementorach, co jednak nie ma znaczenia w momencie, kiedy wszyscy ich z nimi kojarzą. – To pewnie przez żywienie się energią, unieszczęśliwianie ludzi, budzenie postrachu. Faktycznie, po stroju ich nikt nie porówna, ale w tekście (chyba! teraz nie pamiętam, ale coś kojarzę) zanim pojawia się konkretny i plastyczny opis wyglądu, czytelnik dostaje informację, czym degant wzbudza lęk, czym i jak się zajmuje. To pewnie stąd te porównania.
:)
Cieszę się, że będziesz zabierać się za poprawki, bo powiem szczerze, że ogólny pomysł, ten wierzchołek, który zaprezentowałaś, jest ciekawy i chce się dalej poznawać twoje dalsze rozwiązania fabularne, ale... im mniej dawkujesz informacji o uniwersum, tej podstawy, tym czytelnik może być bardziej skołowany, ta ciekawość będzie opadać. Nie pozwól na to. :)
Życzę ci powodzenia, weny i czasu, by ogarnąć ten mały bałagan. I bardzo dziękuję za komentarz!
Właśnie też tak pomyślałam, że widzę gdzie czytelnik chce już wiedzieć coś więcej, gdzie jest zirytowany i tak dalej :)
UsuńO, to mnie zdziwiło. Czytając Twoje opinie na temat retrospekcji Nikotiany byłam przekonana, że wzięłaś te retrospekcje na temat Longina za retrospekcje Nikotiany (tak, powtórzyłam słowo "retrospekcja" trzy razy pod rząd, wiem xD). Nie sądziłam, że te jej właściwe retrospekcje mogły wzbudzić Twoje zainteresowanie. To fajnie :D
I mam jeszcze pytanie: czy Ty wiesz, że te retrospekcje o Longinie są Sellaginelli z tekstu właściwego, czy z tej wstawki, która w rzeczywistości była moimi notatkami? Czy po ostatnim rozdziale to wiesz? Czy wcześniej sobie zdałaś sprawę? Bo starałam się, żeby osoba od retrospekcji była "osobną bohaterką", nie chciałam, żeby czytelnicy wiedzieli od razu kto to jest.
Co do reszty Twojego komentarza - popracuję i nad wizerunkiem wartowników, i nad systemem, i nad zielonookimi (i ogólnie nad wszystkim). Natomiast to dlaczego wybili akurat ich,a nie czarnookich to wiem. Po prostu na tym bazuje akcja, nie mogłam tego od razu zdradzić :)
Też myślę, że pomysł jest ciekawy, tylko nieogarnięty, bardziej jest pomysłem niż planem powieści.
Dzięki :D
Kurczę, trudno mi teraz, nie biorąc pod uwagę wstawki o Sellaginelli, powiedzieć, czy wiem to z tekstu. D: Chyba nie wiedziałabym, ale naprawdę ciężko mi porzucić tę wstawkę. Być może dałoby się wydedukować to po tym, że Sellaginelli jest w tekście mało i nie ma żadnej roli, a jednak była wprowadzona, więc czytelnik po tym ewentualnie się domyśli, że retrospekcje mogą dotyczyć postaci znanej już z imienia.
UsuńMyślę, że w trakcie czytania potrafiłam oddzielić retrospekcje Selli od tych należących do Nikotiany, ale teraz zastanawiam się, czy pokazywanie obu kobiet za pomocą retrospekcji jest takim dobrym pomysłem... No bo jak nie podajesz imion, to czytelnik ma większą szansę się pogubić. Nie będzie wiedział, komu przypisywać wspomnienia. Może Nikotianę prezentuj za pomocą narracji bieżącej, a retrospekcje jako coś charakterystycznego oddaj Sellaginelli? Bo odwrotnie może być ciężko, zważywszy na to, że Sallaginella naprawdę ma co wspominać z Longinem. Nikotiana niby też, jej przeszłość jest trudna, ale dwie postaci zbudowane przez retrospekcje to jednak o jedną za dużo. Wiadomo, najlepiej byłoby postać budować scenami pokazującymi „tu i teraz”, a retrospekcje maksymalnie ograniczyć, bo inaczej czytelnik bardziej będzie się wczuwał i bardziej polubi postaci z przeszłości, a te obecne nie będą na niego robić wrażenia. Ale nie zawsze się da tak ograniczać, więc może ogranicz się chociaż do jednej postaci, którą wprowadzasz za pomocą powrotów do przeszłości?
Okej, dzięki za informację :)
OdpowiedzUsuńTak, właśnie też się zastanawiałam nad tym, czy nie za dużo tych retrospekcji, czy nie skupić się na budowaniu akcji przez teraźniejszość. Chyba tak zrobię, ograniczę się do retrospekcji jednej postaci, Selli, a wątki Nikotiany przerzucę na teraźniejszość.
Dzięki :D