Tematyka: fanfiction
– Strażnicy marzeń
Autor: Moonlight
PIERWSZE WRAŻENIE, WYGLĄD I ZAKŁADKI
Tytuł Twojego opowiadania jest, niestety, dość infantylny. Strażniczka Gwiazd kojarzy mi się raczej z dziecięcą bajką, krótką historyjką z odpowiednim morałem. Nie zachęca.
Grafika na nagłówku jest powszechnie znana, tak samo cytat, bardzo brakuje mi informacji, kto wykonał szablon i skąd pobrano zdjęcie, są one niezbędne. To samo tyczy się obrazów w zakładkach. Użytkowanie ich bez podania źródła to jak kradzież i brak szacunku do twórców.
Biała czcionka na ciemnym tle jest dość męcząca, jednak lepiej, że tło jest ciemnoszare, nie czarne. Dużo większym problemem jest fakt, że zmienia się ona co chwilę. Nie tylko w zakładkach różni się od tej w postach, ale po otworzeniu kilku losowych notek z Twojego archiwum wydaje się jasne, że nie przyłożyłaś się do ujednolicenia tekstu. Wygląda to niechlujnie i pokazuje mi, że jesteś bałaganiarą. Mam nadzieję, że treści nie będzie już podobnych baboli.
I, na litość boską, czemu tekst nie jest wyjustowany?
Muzyka, którą wybrałaś do swojego opowiadania, jest w porządku, melodyjna i dość spokojna. Polecam jedynie wyłączyć autoodtwarzanie. Jeżeli ktoś będzie chciał jej posłuchać – przycisk włączający jest doskonale widoczny, nie powinnaś narzucać tego czytelnikowi.
Niestety już w Twoich zakładkach widać, że cierpisz na podstawowe braki, jeśli chodzi o poprawność.
Jedyne, co wygląda dobrze, to akapity, ale nawet tu znalazł się problem. Czemu do tworzenia ich używasz spacji? Są od tego odpowiednie kody, które z łatwością można znaleźć w Internecie. Ty, idąc tą drogą, zniekształcasz tekst. Do tego czasem przerwy są dwie, czasem trzy – jak Ci się trafi.
Jak zrobić akapity? Cytując artykuł Skoiastel o poprawnych dialogach:
Akapit rozpoczynaj wcięciem akapitowym.
W Wordzie uzyskasz je, wciskając TAB na klawiaturze.
Niektóre portale literackie posiadają wcięcia automatyczne, które pojawiają się po wciśnięciu klawisza ENTER i po przejściu do nowej linijki.
Na niektórych portalach działa kod HTML do ręcznego wstawiania wcięć:
<div style="text-indent: wartośćpx;"> treść akapitu </div>
Już na pierwszej podstronie straszny, perfidny ortograf: Czy brat ponownie skarze własną siostrę na wieczne więzienie i ból? Skarze to forma od skarać. Skaże pochodzi od skazać i to o to słówko Ci chodziło, prawda? Nie możesz pozwalać, by takie byki znajdowały się na Twoim blogu.
Sądziłam, że na podstronie Gwiezdne Źródło zawrzesz informacje na temat opowiadania, skąd się wziął pomysł, gdyż słowo źródło [KLIK] ma dość jasne znaczenie. Wielkie więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że wbrew temu, co napisałaś w tekście, opisujesz tu historię swojego życia. To dopiero druga zakładka na blogu! Czytelnik chciałby poznać tematykę, w którą miałby się tutaj zagłębić, a dotychczas zobaczył jedynie odnośniki do innych blogów, które już dawno umarły, a teraz poczytał o Tobie. Co to ma do opowiadania? No niestety zupełnie nic. Nie twierdzę, że nie możesz takich informacji tu zawierać, ale opis Twojej osoby nie dość, że jest dużo dłuższy niż zarys opowiadania w następnej zakładce, to widnieje na samej górze Twojego menu. Po co? Jeżeli ktoś będzie chciał się czegoś o Tobie dowiedzieć, to znajdzie drogę. Wszystkie te informacje polecam przenieść gdzieś dalej, choćby na koniec listy podstron, a może nawet całkiem je usunąć. Przecież czytelnik może do Ciebie napisać z pytaniami, nie musisz wszystkiego wykładać na tacy. Drugi raz pozostaje mi mieć nadzieję, że nie stosujesz podobnego zabiegu w fabule.
No cześć i serdecznie witam na moim blogu. – Zaczynanie zdania od no już w szkole jest niemile widziane. Cześć to już przywitanie, nie musisz witać gościa ponownie. Kolejna rzecz, która wydaje się bardzo infantylna; choć wyczytałam, że już od paru wiosen jesteś pełnoletnia, a to brzmi, jak pamiętnik trzynastolatki.
Co do mojego wieku.., wcześniej go nie podałam, ponieważ taki miałam kaprys hahahaha :) Ale tak serio, urodziłam się w 1993 roku. – Jeden z bardziej lubianych przez naszą grupę błędów! Z naszej sympatii powstała aż grafika na naszym WS-owym kubeczku!
Myślę, że to mówi samo za siebie. Reszta wklejonego przeze mnie cytatu jest tak dziecinna, że aż nie bardzo wiem, jak to skomentować. Pisanina rządzi się innymi prawami niż sztuka mówiona. Tutaj zawsze można tekst poprawić, więc wstawki typu nie podam, ale no dobra, może podam! są zwykłym zapychaczem tekstu.
Do tego wcześniej to kiedy? Nigdy nie byłam na innych Twoich blogach, a gdy teraz zajrzałam, to widzę, że na jednym jest jeden post, a na drugim żadnego, więc to tak, jakby tego nie było. Do czego się więc odnosisz?
Problemy, które masz z przecinkami, to są podstawy podstaw. Brak przecinków przed ale lub a, przed zdaniami podrzędnymi czy tych oddzielających wtrącenia to jedna z pierwszych nauk, które powinnaś przyswoić przed rozpoczęciem pisania czegokolwiek. Część znaków przystankowych użyta jest poprawnie, jednak odnoszę wrażenie, że to nie kwestia wiedzy, a szczęścia i zwykłego wyczucia.
Część podstawowych informacji znajdziesz TU i TU, jednak musisz też poszukać wiedzy na własną rękę, to nie jest trudne w dobie Internetu.
Kiedyś nie potrafiłam pisać długich rozdziałów a teraz coraz to kolejny jest dłuższy pod poprzedniego. – Wybacz, ale nie bardzo wiem, co w tym jest takiego dobrego. Długość =/= jakość, pamiętaj.
Drugi błąd, który często popełniasz, to losowo stawiane spacje lub ich brak. Nawiasy powinny wyglądać tak:
Coś tu piszę (niezbyt mądrego), co masz przeczytać.
Spacja stoi przed rozpoczęciem nawiasu i po jego zakończeniu, o ile nie ma tam znaku przestankowego (kropka lub przecinek), wtedy znak ten znajduje się od razu za nawiasem.
Spację należy stawiać również zawsze po kropce, nigdy przed nią, czyli we fragmencie: (...) i wszystkich naokoło obserwować.Nie lubię być w centrum zainteresowania (...) przed nie powinna być spacja.
Obie te zasady to również podstawy poprawnej pisaniny elektronicznej, musisz o nich więcej poczytać, bo Twoje braki odstraszają.
Jest to kompletnie przerobiony blog, to znaczy, że jeszcze do niedawna istniał on jako blog pt.: Kapłanka Boga. Postanowiłam kompletnie zmienić jego koncepcje[ę] i teraz pragnę Wam przedstawić historię zatytułowaną Strażniczka Gwiazd. – Powtórzenia. Czemu nie używasz kursywy lub cudzysłowu przy nazwach własnych? Wyglądałoby to dużo bardziej estetycznie.
Zakładka Początek Drogi Mlecznej to jeden wielki spoiler. Mogłaś to wpleść wszystko w prolog, a nie rzucać tym czytelnikowi w twarz. Moim zdaniem – bardzo słabe rozpoczęcie lektury. Opowiadanie powinno bronić się samo, więc mam nadzieję, że nie zawarłaś w zakładce informacji, które są niezbędne do przeczytania treści.
Podstrona Strażnicy odstrasza mnie jeszcze bardziej. Skąd zrodził się w Twojej głowie tak paskudny pomysł, by całą historię swoich bohaterów, ich charaktery, cechy szczególne, myśli, kompletnie wszystko, co jest w nich wartościowe, opisać w tej jednej zakładce? Czemu nie dałaś mi ich poznać w biegiem lektury, nie przeczytać, a dowiedzieć się, że bohaterka jest uparta, ciepła, jakakolwiek? To gwałt na idei powieści, w której to czytelnik powinien poznawać fabułę i bohaterów wraz ze stronami. A Ty mnie rąbnęłaś obuchem, mówiąc, że jest tak i siak i już.
Dodam jeszcze tylko, że nazwy zakładek są nie dość, że mylące, to w dodatku dziecinne. Może kiedyś, za czasów Onetu, gdy miałam trzynaście lat, kręciły mnie zagadkowo nazwane podstrony i domyślanie się, co się kryje pod którą nazwą. A teraz? To irytujące i męczące.
TREŚĆ
Wszystkie drobne poprawki, literówki i przecinki umieszczać będę w kwadratowych nawiasach, by niepotrzebnie nie zapychać tekstu.
PROLOG
Strażnicy leżeli nieprzytomni, ich ciężkie rany nie pozwalały chociażby na mrugnięcie okiem. Białowłosy strażnik leżał koło blondwłosej dziewczyny, która trzymała go cały czas za rękę. – Nie wiem, czy ktoś Ci kiedyś o tym powiedział, że określenie bohaterów ich kolorem włosów lub oczu to zabieg nieestetyczny i często świadczący o ubogim zasobie słownictwa autora. Oczywiście – czasem możesz użyć takich słów, jednak tutaj już w pierwszym akapicie robisz to dwukrotnie. Mam nadzieję, że dalej będzie lepiej. Do tego masz powtórzenie.
W jego uszach dudniło echo głosu Pana Księżyca, ale teraz nawet i Jego głos zaczynał milknąć. – Wiemy, że Księżyc to nazwa własna, ale czemu jego zapisałaś wielką literą? To nie jest Bóg, po prostu postać, która dba o strażników. Nie potrzeba jej czcić.
Kilka kropel jej łez spadło na jego twarz. – Łzy to właśnie krople, więc pleonazm.
Zmusił się do spojrzenia na klęczącą przy nim dziewczynę. – A chwilę później: Chłopak otworzył swoje błękitne oczy, a to, co zobaczył, zasmuciło go jeszcze bardziej. I to w tym samym akapicie! Mam wrażenie, że nieco pogubiłaś się w patetyczności tego fragmentu. Przeczytaj go na spokojnie jeszcze raz. W dodatku już w pierwszym akapicie masz od groma powtórzeń.
Jego przyjaciółka, zazwyczaj uśmiechnięta i drocząca się z nim, teraz rozpaczała. – Idealny przykład ekspozycji, której stosować nie należy. Mogę odpuścić wtrącenie o tym, co się dzieje z bohaterką zazwyczaj, bo to dopiero prolog, ale skoro obrazowo opisałaś, że dziewczyna rozpacza, to po co jeszcze piszesz o tym dosłownie? W ekspozycji chodzi o to, aby pokazać, a nie mówić. To, że napiszesz dziewczyna rozpaczała, nie podziała na moją wyobraźnię. Dalsza część informuje mnie, że coś jest nie tak i potrafię wydedukować z tekstu, że postać przecież się nie cieszy.
Ich wszystkie emocje, uczucia - pozytywne jak i negatywne - zostały wyssane przez ich wroga, który unosił się nad nimi niczym wszechmocny bóg. – Jeśli chodzi Ci o Boga katolickiego, to powinnaś zapisać wielką literą; to nazwa własna.
Nie użyłaś myślników; to, co wstawiłaś, to dywizy. Myślników nie znajdziesz na klawiaturze. W Wordzie wstawia się je automatycznie po wpisaniu dywizu i postawieniu spacji po pierwszym wyrazie. Możesz zastosować także kod z klawiatury numerycznej.
Znów z artykułu Skoiastel:
Według typografii myślnik to:
pauza — [skrót klawiszowy: alt+- z klawiatury numerycznej lub alt+1051]
albo
półpauza – [skrót klawiszowy: alt+ctrl+- z klawiatury numerycznej lub alt+1050]
Obojętnie, której będziesz używać; ważne, by w całym tekście konsekwentnie wybierać jeden typ.
Spojrzała na Cień bez cienia lęku. – Bardzo niefortunne zestawienie słów, zamierzone?
Nic się nie liczyło, tylko tak zwane tu i teraz. – Tak zwane zabija płynność akcji.
Obudziła w sobie jej wewnętrzne światło. – Czyli jakiejś gwiazdy? Czy wewnętrzne światło bohaterki? O gwieździe nie było mowy, a jeżeli bohaterki to słówko jest zbędne.
Edit: potem okazuje się, że Mo rzeczywiście jest gwiazdą. Człekopodobna istota jest kulą gazową. Ekstra...
Strasznie gęsto narobiło się od zaimków dzierżawczych. Jej, swoją, znowu jej, niej, nią, kolejne jej, i znowu, swoją. I to zdanie po zdaniu! Czyta się to koszmarnie, tekst nie jest ani plastyczny, ani płynny, ani prosty.
Nagle jego oczy oślepiło potężne i niezwykle jasne światło. – Oślepiło chłopaka, nie jego oczy.
Nawet Księżyc wysyłał walczącej dziewczynie swoje księżycowe światło. – Nie dość, że zdanie karkołomne, bo wystarczy jedno z dwojga, swoje lub księżycowe, lub nawet żadne określenie, to do tego od kiedy to księżyc świeci sam? Księżyc to nie gwiazda, on jedynie odbija światło i nawet w opowiadaniu na podstawie bajki dla dzieci trzeba się trzymać podstawowych praw fizyki.
Jack jest głupi czy tylko udaje? Mo z nim rozmawiała, poszła walczyć jako jedyna, a on się zastanawia, kto uwalnia energię? Przecież to tak oczywiste.
Po przeczytaniu całej notki widzę, że nie masz najmniejszego pojęcia o poprawnym zapisie dialogów. Odsyłam Cię do przytaczanego artykułu: klik. Nie będziemy się rozwodzić nad tym tutaj, skoro tam masz wszystko przystępnie opisane. I nie wspomnę już o zapisie dialogów w dalszej części oceny. Musisz to poprawić na całości tekstu.
Prolog jak prolog, niestety niczym mnie nie ujął, a nagromadzenie błędów logicznych i językowych nie poprawiło moich odczuć. Powiało mi typową Mary Sue, która ma niewyobrażalne zdolności, wielkie serce i poświęca się w obronie przyjaciół, ale i tak przeżyje! Mam nadzieję, że to tylko pierwsze wrażenie.
ROZDZIAŁ 1 – NIEZNAJOMA
W tytułach również używasz dywizów zamiast myślników.
Niejedno spojrzenie zostaje przyciągnięte przez tak przepiękny i urzekający widok, który właśnie pogrążył planetę w ramionach rozgwieżdżonej ciemności. – Jak widok może coś pogrążyć? Zamotałaś.
Piasek spojrzał na tarczę księżyca nad sobą, który dzisiejszej nocy ukazał się mieszkańcom w swojej pełnej krasie. Strażnik zasalutował w stronę swojego stworzyciela i powrócił do przerwanej pracy. – Imperatyw narracyjny. Piasek pracuje już od jakiegoś czasu i nagle teraz pomyślał o tym, żeby spojrzeć na Księżyc i zasalutować? Musisz dać mu jakiś powód do tego.
Było to tak dawno temu, że aż sam nie dowierzał, iż tyle czasu minęło od tego dnia... i Tego wydarzenia. – Czemu słowo tego napisałaś wielką literą? Dla podkreślenia? Wielokropek wyraźnie zaznaczył, że to coś ważnego.
Wiatr we włosach, zero zasad i pełna swoboda - to właśnie liczyło się dla niego najbardziej. – Masz dywiz zamiast myślnika. A zero zasad i pełna swoboda to to samo.
Pierwszy raz od dawna widzę kogoś, kto używa poprawnego cudzysłowu! Masz za to duży plus.
Pewnie, zdarzały się momenty, gdzie trzeba było wziąć się do kupy i stłuc parę Koszmarów, ale od kiedy Czarny Pan stracił swoją moc, wszystko wróciło do idealnego porządku. – Skoro są Koszmary, to już nie ma idealnego porządku.
(...) migające i gasnące światła wieżowców, reflektory mijających się nieustannie samochodów... I ludzi nieustannie gdzieś się spieszących, nawet w nocy. – Powtórzenie. No i czemu po wielokropku zaczęłaś zdanie wielką literą? Przecież ciągniesz myśl.
Białowłosy spojrzał w górę, na nocne niebo usiane miliardami gwiazd. – Nie możesz napisać po prostu imienia? Białowłosy brzmi słabo, a powtarzasz to nagminnie.
Śmiejąc się na całe gardło, pognał w kierunku Central Parku, mijając po drodze kolejne złote nici piasku strażnika snów. Jack wyciągnął bladą dłoń i dotknął jednej z sennych nici, a z niej, stworzone z czarodziejskiego proszku Piaska, wystrzeliły w górę trzy złote delfiny. – Nie musisz mi cały czas przypominać, że wszystkie złote są od Piaska.
Jack zaśmiał się jeszcze jeden raz, machając do tworów sennych na pożegnanie. Zawsze lubił to robić. – Tu przydałoby się rozpocząć nowy akapit, bo zmieniasz wątek z poczynań Jacka na jego przemyślenia. Tutaj na odwrót, też nowy akapit: (...) było już jego hobby. W oddali chłopak (...).
Od powyższego fragmentu rozpoczyna się piękna, niepotrzebna ekspozycja. Królik i Jack się kłócą? Pokaż mi to. Nie wal ściany niepotrzebnego tekstu na temat ich relacji. Jeśli przedstawisz mi kłótnię, sama wywnioskuję, że lubią się przekomarzać.
Prawie każda ich rozmowa kończyła się kłótnią, gdzie za każdym razem North próbował ich razem jakoś pogodzić, lecz daremne były jego starania, gdyż i jeden, i drugi byli w gorącej wodzie kąpani, a co za tym idzie, żaden nie chciał odpuścić drugiemu, a tym bardziej przeprosić. – To zdanie jest tak długie i pełne przecinków, że czyta się je bardzo źle.
Gdy Jack wspominał miny tego hopsającego kangura, bo tak go właśnie nazywał, rozpierała go kolejna dawka zdrowego śmiechu. – Przed chwilą pisałaś, że kangur to Zając. Nie musisz tego wciąż powtarzać, a informujesz nas o tym trzeci raz. Edit: W dalszych rozdziałach, zapisujesz Kangur wielką literą. Musisz być bardziej konsekwentna.
W tej części parku drzewa nie rosły zbyt gęsto, co pozwoliło Jackowi obserwować w oddali „późnych” spacerowiczów czy imprezowiczów. Jednak dzisiaj w parku nie było nikogo, ani jednej żywej duszy. – Zazwyczaj pozwalało, a dzisiaj nie pozwoliło.
Faktycznie, dzisiejsza noc była nad wyraz spokojna, a jak na jego gust - zbyt spokojna. – Znów dywiz.
Chłopak westchnął, założył ręce za głowę i skierował swój wzrok w górę na księżyc. Dzisiejszej nocy była pełnia ukazująca Pana Księżyca w pełnej okazałości. – Czemu raz piszesz księżyc wielką, a raz małą literą? Chodzi o to samo, to nie są dwie różne… postaci? No i pełnia ukazująca w pełni?
Naprawdę musisz częściej robić akapity i oddzielać fragmenty tekstu. Te zbite ściany czyta się źle.
Na świętą gwiazdę Artemisy! Że też akurat dzisiaj musiało mu się to przypomnieć..?! Stary pryk jeden, nooo..!!!, pomyślała rozzłoszczona, kiedy jej bose stopy przy lądowaniu dotknęły zielonej trawy w Central Parku na Ziemi. – Znowu błędne wielokropki. Do tego używanie kilku wykrzykników lub znaków zapytania nie jest konieczne, to odruch z komunikatorów, bardzo brzydki zresztą. Myśli bohatera przydałoby się jakoś oznaczyć, np. kursywą. Albo skoro bohater(ka) jest wściekła, czemu na przykład nie mówi pod nosem? To też fajny odruch.
Na głowie miała czarny, skórzany kaptur, który tworzył całość z jej kurtką z tego samego materiału. – Czy Ty właśnie naprawdę usiłujesz mi wytłumaczyć, że kaptur jest częścią kurtki? Czy to nie oczywiste?
Nawet ktoś taki jak ona, wieczna buntowniczka i przeciwniczka wszelkich zasad, dbała o to, by nie zwracać uwagi ludzi. – A to już jest w ogóle ekspozycja w najczystszej i najokropniejszej postaci. Gdy piszesz, że coś jest, a zaraz okazuje się, że jednak wcale nie. Kiedy czyny są sprzeczne z Twoim opisem. Tak nie wolno. Nigdy. W dodatku podmiotem zdania jest ktoś, a więc masz rodzaj męski, zaś potem piszesz dbała. Ktoś dbała? Źle.
Była kimś więcej niż tylko żyjącym organizmem, a dowodem tego był na przykład jej wygląd. – Czyli bohaterka była kimś więcej niż istotą, bo miała ciemnozłote włosy (o których wcześniej pisałaś)? Może sprawiał to czarny kaptur? Słaby argument.
Nagle przystanęła gwałtownie, zatrzymując się na środku jakiejś małej polanki. – Polanki? Przecież ona była w Central Parku, a nie w lesie. I skoro polanka, to od razu wiadomo, że mała. Niepotrzebnie podkreślasz wielkość. Plus to zdanie powinno się rozpocząć wcięciem akapitowym, gdyż zmieniasz wątek.
Spojrzała w górę i jej oczom ukazał się widok nie z tego świata. Pomimo złości, jaką właśnie czuła, jej serce nie pozostało obojętne na taki zwalający z nóg widok. – Jakim cudem jest to widok nie z tego świata, skoro właśnie o nim piszesz? Możesz określić to słowami widok jak nie z tego świata.
Oj tak, bardzo podobało jej się JEJ własne dzieło, a z Ziemi wyglądało ono jeszcze bardziej zjawiskowo. – Za mocno podkreślasz, że jest to jej dzieło.
Kaptur zjechał z jej głowy, ukazując piękne włosy dziewczyny [a czyje, skoro nie jej?], które zalśniły w świetle księżyca, mieniąc się jak gwiazdy na niebie. Młoda dziewczyna oglądała nocny nieboskłon i konstelacje gwiazd, które sama stworzyła. Jej oczy powędrowały do księżyca i momentalnie posmutniały. Z jej ust wydobyło się ciche westchnienie, lecz po kilku sekundach dziewczyna opanowała się, założyła okulary z powrotem [a kaptur?] i powróciła do poszukiwań. Dosłownie po kilku sekundach jej oczy napotkały na jedną ze złotych nici, co bardzo ją uradowało, powodując uśmiech na jej bladej twarzyczce. W jej głowie zrodził się kolejny misterny plan dotyczący tego, jak by tu dokuczyć temu przestarzałemu prykowi-dziadziusiowi. Na jej ładnej twarzy zagościł diaboliczny uśmiech. – Za dużo zaimków, za dużo powtórzeń, bohaterka robi dwa razy to samo. Jak mógł zagościć uśmiech na jej twarzy, skoro już tam był? Czemu narrator mi mówi, co myśli bohaterka? Powinnam czytać jej myśli! No i nie mów ciągle o jej włosach, jej oczach, jej twarzy. Przecież wiemy, że to części ciała dziewczyny.
Jeśli chodzi o podkreślony fragment, to jedno określenie wystarczy, nie ma co przedłużać.
Wspomnę jeszcze, że Piasek jest dziadkiem dziewczyny i strażnikiem od półtorej tysiąca lat, jak pisałaś wyżej. A ona teraz twierdzi, że stworzyła gwiazdy. Coś nie halo, prawda?
O tak, zobaczysz, jak głęboko gdzieś mam te twoje zakazy...!, pomyślała i aż zatarła ręce z podekscytowania. – Przydałaby się kursywa i wcięcie akapitowe.
Blondynka była mocno rozjuszona, przebywając jeszcze na orbicie, a wycieczka na planetę i to w dodatku na kilkadziesiąt minut przed świtem wcale, ale to wcale jej się nie uśmiechała. – Znów blondynka. I znów narrator mówi, jak czuje się bohaterka. Czemu nie dasz przeczytać jej myśli? Czemu nie pokażesz tego, o czym mówi narrator? To znów jest ekspozycja, w dodatku bardzo słaba.
Chwilkę, wklejam resztę fragmentu:
Blondynka była mocno rozjuszona, przebywając jeszcze na orbicie, a wycieczka na planetę i to w dodatku na kilkadziesiąt minut przed świtem wcale, ale to wcale jej się nie uśmiechała. Niech ja go tylko znajdę... to nogi mu na pewno powyrywam! Dziewczyna już obmyśliła doskonały w każdym calu plan rozprawienia się z delikwentem, który musiał być prawdziwym idiotą, bo inaczej takiego kogoś nie umiała nazwać; delikwentem, który zaatakował obronny mur stworzony przez nią samą. Dziewczyna uniosła rękę (...). – Nagle wśród narracji znajdują się myśli bohaterki. Tak nie można! Trzeba to przynajmniej zaznaczyć, dopisać, że ona to pomyślała. To wygląda tak, jakby narrator był bohaterem. Piszesz trzecioosobówkę; narrator stoi za plecami bohaterki, ale nie jest nią.
Dziewczyna uniosła rękę przed siebie, na której pojawiła się mała gwiazda stworzona z gwiezdnego pyłu i która oświetliła swym niezwykle silnym światłem całą najbliższą okolicę. – Pleonazm goni pleonazm. Skoro stworzyła gwiazdę, to z jakiego mogła być ona pyłu, jak nie gwiezdnego? A skoro było światło, to co miało robić innego niż oświetlać?
Nie dekoncentrując się, odwróciła się pospiesznie - rozgniewana, iż ktoś śmie jej przerywać - w kierunku, skąd dobiegł do jej uszu ów niepożądany dźwięk. – Dywizy.
Rozejrzał się ostrożnie dookoła po oświetlonym przez nieznany mu obiekt. – Co było rozświetlone? Brakuje podmiotu.
Na środku niezadrzewionej przestrzeni stała chyba[wszechwiedzący i chyba?] jakaś dziewczyna, której włosy dziwnie emanowały jakimś blaskiem; miała wysoko uniesioną prawą dłoń. – Tak, wiemy, już to opisywałaś. Narrator to opisywał. Czemu znów to czytam? Co innego, gdyby to były myśli Jacka. Ale to właśnie narrator się powtarza. Skaczesz zza pleców Jacka za plecy dziewczyny i opisujesz to samo. To nielogiczne, przecież masz narratora wszechwiedzącego. To miałoby sens, gdyby każda postać brała udział w innej scenie, ale… Czytam drugi raz to samo, tylko z innej perspektywy. To nudne. Do tego bohaterka przecież zdjęła kaptur, a Jack obserwował ją już od jakiegoś czasu, więc skąd chyba jakaś dziewczyna? Ponoć miała być ładna, co oznacza, że raczej typa nie przypomina.
Wylądowawszy na plecach kilka metrów dalej, podniósł się szybko i niczym błyskawica zaatakował dziewczynę, posyłając w jej kierunku lodowe zaklęcie. Jack był pewien, że dziewczyna nie zdąży się obronić przed jego atakiem, lecz ta tylko wyciągnęła ponownie prawą rękę szeroko na bok, a krążący wokół niej pył utworzył coś w rodzaju muru, odbijając zaklęcie Mroza. Odbite zaklęcie poleciało w kierunku zaskoczonego strażnika zabawy, który ledwo zdążył umknąć przed własnym atakiem. Zaklęcie trafiło w dość spore drzewo, pokrywając je prawie w całości lodem. Jack pozbierał się szybko i, nie dając za wygraną, wzbił się w górę, lecąc z dużą szybkością ku dziewczynie, która, obejrzawszy się szybko w jego kierunku, zarzuciła z powrotem kaptur na głowę i biegiem ruszyła ku mostowi. – To jest nudna scena akcji. Czemu nudna? Dlatego właśnie, że w takim momencie niepotrzebnie konstruujesz długie zdania. Pisz krótkie, proste. Szybkie, urywane myśli, a nie kolosy, których czytanie wszystko spowalnia. Wpychasz tyle zbędnych słów… To powolne, nijakie. I znów masa powtórzeń.
Jeśli chodzi o podkreśloną część – a da się wzbić w dół? Pleonazm. No i bohater nie mógł wzbić się i lecieć jednocześnie, na co wskazuje użycie imiesłowu. Czyli błąd.
Skryła włosy pod kapturem i pędem popędziła w kierunku mostu (...). – Znów piękny pleonazm.
Gdyby tylko mogła teraz użyć swoich mocy… ale przecież nie mogła, a wszystko dzięki Staremu Prykowi, który, rzuciwszy na nią urok, sprawił, iż na Ziemi nie mogła używać większości swoich zdolności, w tym latania, co teraz bardzo ułatwiłoby jej sprawę. – Znów ekspozycja. Tak bardzo wprost podajesz wszystkie informacje…
Czytamy o ucieczce bohaterki przez jezdnię, jesteśmy ciekawi jej losów, a Ty nagle… opisujesz reakcję kierowcy, zapominając o całej akcji. Po co mi ta wstawka? Jest zupełnie bez sensu. Tylko zabija dynamikę.
Gnała, nie zważała na przeszkody w postaci (...). – W tym miejscu brakuje wcięcia akapitowego.
W dialogach masz dywizy, nie będę tego więcej wspominać. Musisz przejrzeć cały tekst pod tym kątem. Kolejna rzecz jest taka, że po wypowiedzi bohatera dopisek narracyjny powinien odnosić się do osoby, która mówiła. Jeśli nagle zmieniasz podmiot, powinnaś zacząć od nowego akapitu.
– Aby nie zgubić jej, Jack poleciał w tym samym kierunku, co ona. – A to co to za potworek? Naprawdę musiał mi rzucać w twarz taką oczywistością, że jeśli nie chce się kogoś zgubić, to się idzie w tym samym kierunku?
Zaczął iść w kierunku dziewczyny, która pięściami gniewnie biła w mur stojący jej na drodze. – To, co wcześniej – opisujesz jedną rzecz dwukrotnie, akapit wyżej już czytałam, że waliła w ten mur, teraz tylko zmieniłaś perspektywę, ale ja już to wiem.
Założył ręce z laską za głowę. Szedł powoli, uśmiechając się zwycięsko. Miał ją w garści, więc nie spieszył się zbytnio. Teraz, kiedy już ją dopadł, postanowił wyciągnąć od niej, chociażby siłą, wieści na temat tego, co ona robiła w parku, a jeśli to by nie dało efektu, zabrałby ją na biegun do siedziby strażników. – Nigdzie nie znalazłam w zakładkach wtrętu, jakoby opowiadanie miało być niezgodne z kanonem. O ile przerzucanie laski przez barki widziałam w bajce, o tyle reszta tego fragmentu jest dramatyczna pod względem spójności z tekstem. Jack to strażnik zabawy. ZABAWY. Z nikogo nic nie wyciąga siłą, nie jest Hannibalem, Jigsawem czy innym Leatherfacem, żeby się znęcać nad ofiarą. Mróz był zawsze radosny, waleczny, szczery i oddany, a to, co właśnie zaprezentowałaś, to gwałt na jego charakterze.
Ściągnęła z nosa swoje okulary i powoli odwróciła się w stronę białowłosego, pokazując mu się w pełnej krasie, a było na co popatrzeć. Stanęła w lekkim rozkroku, podpierając się lewą ręką, właściwie kładąc ją na biodrze. Dumnie wypięła biust do przodu, eksponując swoje kształtne piersi i ze złością spojrzała na stojącego przed nią delikwenta. Miała na sobie czarne, skórzane spodnie biodrówki, top z dużym dekoltem odsłaniający znaczną część jej kobiecych walorów i skórzaną, rozpiętą kurtkę. Wiatr rozwiał jej blond włosy, a bijąca od nich magiczna łuna zatańczyła na murze. – Powiało tanim harlequinem. Chciałam podkreślić tu dwa fragmenty bez sensu, ale tak na dobrą sprawę – całość go nie ma. Może te spodnie były jeszcze lateksowe? A że biust się wylewa, to już wiemy. Czy jest to tak ważne fabularnie, żeby to co chwila podkreślać? Jej ubiór również? Coś takiego jest tanie i paskudne.
A to nie wszystko…
Jacka aż zatkało na jej widok. Zamrugał parę razy, przejechał spojrzeniem po pięknej dziewczynie wzrokiem od góry do dołu i od razu rzuciło mu się w oczy, iż tak, jak on nie miała na sobie butów. Ale nie to przykuło najbardziej jego uwagę. Ona miała w sobie coś... nieludzkiego, a najlepiej było to widoczne w jej oczach. Miała takie spojrzenie, że aż prawie zwaliło Mroza z nóg. Takie przenikliwe, hipnotyzujące, o niespotykanej przez niego jeszcze barwie źrenic. Dwoje niebieskozielonych oczu patrzyło na niego tak, jakby chciało go zabić. Biła od niej, dosłownie, nieziemska aura każąca każdemu, kto na nią spojrzy, trzymać się na baczności. To tylko utwierdziło Jacka w przekonaniu, że owa panna stojąca przed nim nie jest zwyczajną dziewczyną.
Boże, widzisz i nie grzmisz… Czy Ty naprawdę nie jesteś świadoma, jak karykaturalnie to się czyta? To jest Mary Sue. Rety, jak strasznie wyidealizowałaś bohaterkę! I od kiedy spojrzenie ma barwę źrenic?
Podkreślona część – chyba jednak to przykuło uwagę, skoro Jack zauważył to jako pierwsze.
Zmarszczył oczy, obserwując każdy najdrobniejszy jej ruch. – Nie da się zmarszczyć oczu.
(...) zadał kolejne pytanie, pewniej chwytając swoją laskę. Na to drugie pytanie tajemnicza nieznajoma zaśmiała się pod nosem, spuszczając głowę w dół. – Tłumaczysz mi oczywiste rzeczy, a przez to robi się jeszcze więcej powtórzeń. Przecież to jasne, że zaśmiała się na wypowiedź bohatera. No i da się spuścić głowę do góry? Zbędne.
Dziewczyna zafascynowała się płatkiem śniegu, więc pozwoliła sobie przegrać walkę. Serio? Takie coś ją rozkojarzyło? Zimy nie widziała? W tym momencie zwracała uwagę na szczegóły? Miała zostać incognito! Chłopak ją przyłapał i walczył z nią, a ona cieszyła się jak dziecko na widok płatka śniegu, zamiast walczyć. Rozumiem, że jest pierwszy raz na ziemi, ale, do cholery, sama sprowokowała walkę. Do tego ten jej uśmiech przeznaczony tylko dla nielicznych. Kolejny moment w którym próbujesz mi wmawiać, że bohaterka czegoś nigdy lub niemalże nigdy nie robi, ale teraz akurat, bez konkretnego powodu, a za to z wieloma powodami przeciw takiemu postępowaniu, robi to. Bezsens.
Zdążyła zobaczyć tylko blask i niemiły chłód. – Jak wygląda chłód?
Rozłożyła przed siebie ręce (...). – Rozłożyć ręce można na boki, do przodu wyciągnąć.
Atak chłopaka był na tyle potężny, że cofnęła się kilka kroków, wpadając na ceglastą przeszkodę i obijając sobie nieprzyjemnie plecy. – Ceglasty to kolor, chodziło Ci o ceglany?
Naprawdę po takim czasie bohaterka ogarnęła, że w sumie to gościa zna? I to ot tak, bez namysłu i konkretnego powodu? Podobno nie była wcześniej na Ziemi, więc skąd, w dodatku w jego obu wcieleniach?
Kiedy ponownie spojrzała na Jacka, jej uśmiech dosłownie rozświetlił jej twarz. – Jedno jej zbędne, skoro twarz należy do niej, to uśmiech również. I ponoć tenże miał być przeznaczony tylko dla wybranych, a tu w ciągu minuty laska znowu szczerzy się jak głupi do sera.
Coś mu mówiło, że ona nie była kimś nieważnym, co utwierdziło go w przekonaniu, iż,[zbędny] jeśli jeszcze kiedykolwiek się spotkają, nie powinien jej zaufać.
Jak dziewczyna wróciła do kosmosu, skoro nie mogła latać i miała ograniczone moce? Nie wyjaśniłaś tego.
Tak bardzo za tobą tęsknię, Straszy… – Starszy.
Migiem wracać mi na miejsca!!! – To nie Facebook, w zupełności wystarczy jeden wykrzyknik czy znak zapytania.
Odwróciła głowę dosłownie w ostatnim momencie, gdyż tuż nad jej blond główką przeleciał mały meteor, a za nim, w towarzystwie kilku większych, wielkości piłki do koszykówki, gnały cztery małe, niesforne gwiazdy, które, wykorzystując nieobecność swojej pani, postanowiły po ścigać się z meteorami, podróżnikami-dewastatorami. – Wiesz, jak ogromne są gwiazdy? Sądzisz, że mogłyby sobie skakać za meteorami w kosmosie? Niektóre są większe niż cały Układ Słoneczny, a najmniejsza znana ludzkości jest wielkości Saturna. I mam sobie wyobrazić, że te kule gazowe paradują po kosmosie? Wiem, że to fanfik na podstawie bajki, ale zachowaj przynajmniej podstawowe prawa fizyki. Plus pościgać piszemy łącznie.
- A teraz lecę okrążyć całą orbitę. (...) Nie tracąc chwili, pognała w przestrzeń, by spatrolować niektóre części galaktyki, a w szczególności specjalne przejścia, którymi, w kontrolowanych oczywiście przez blondynkę ilościach, przenikała czarna energia pozwalająca utrzymywać równowagę na Ziemi. – Czy wiesz, co to orbita? To nie synonim kosmosu czy wszechświata. Założyłam, że skoro była obok Ziemi, to miała okrążyć orbitę ziemską, a ona lata po całym kosmosie. Czyżby okłamała swoje podopieczne?
Przetrząsnął już każdy możliwy zakamarek tego wymiaru, więc mocno poirytowany i zajętym szukaniem, strażnik czasu, Ojciec Czas, nawet nie zauważył, jak ta nieodpowiedzialna dziewucha znowu postanowiła opuścić swój posterunek, by beztrosko marnować czas. – Czemu Twój narrator jest tak chamski i określa bohaterów? Tak nie można!
Kiedy ze złości miał już wszystko rzucić w pioruny, lewitujący nad jego głową olbrzymi i bardzo stary zegar zaczął wybijać dwunastą. Potwornie głośne uderzenia starego jak czas zegara wyrwało z zamyślenia najstarszego strażnika. – Po co dziesięć razy powtarzasz to samo? Wiem już, że zegar jest stary, umiem czytać. I nie istnieje powiedzenie rzucić w pioruny. Istnieje natomiast słowo pieron, uznane jako lekkie regionalne przekleństwo lub wyzwisko, nie powinnaś ich mylić lub używać zamienne. Ewentualnie mogłaś napisać rzucić w diabły.
Serio na szczycie kosmosu jest grób gwiazdy? To zbyt abstrakcyjne. Gdy gwiazda umiera, wybucha. Jaki grób? Jaki najwyższy punkt kosmosu? Co ja czytam?
Unosząc się w powietrzu, zbliżył się do ogromnej gwiazdy, która przywitała go swoim ciepłym i jasnym światłem. – Martwa gwiazda była ciepła? I może jeszcze w trumnie leżała?
Tak wygląda umierająca gwiazda. W skrócie przegrzewa się, robi mniejsza, potem się gwałtownie powiększa, a potem staje karłem. Takim czarnym i martwym. Nie chcę być niemiła, ale mój mózg też tak wygląda, gdy czytam takie głupotki…
Nie rozumiem fragmentu od wyżej zacytowanego do końca akapitu. Narrator mówi, co myśli facet, który cytuje jakąś przepowiednię, która coś tam jeszcze? Rety, jak kręcisz! Twój zapis nie pozwala mi się skupić na tym, co się dzieje. Wszystko opisuje narrator, nawet myśli bohaterów, ale w taki sposób, jakby to oni myśleli. Jest tak chaotycznie, że nie wiem, o co Ci chodzi, Moonlight. Chyba to po prostu pominę i pójdę dalej.
- A więc twoje starania poszły na marne, Mim, mój drogi przyjacielu - rzekł smutno strażnik. – Co? A więc bratem dziewczyny jest gwiazda, która umarła i ma grób na szczycie kosmosu?
Po policzku strażnika spłynęła pojedyncza łza, którą szybko wytarł rękawem swojej błękitnej szaty. – Brakuje jeszcze, żeby była kryształowa. Bo wiesz, są takie pewne schematy albo utarte zwroty, które nie wyglądają dobrze, a to właśnie jest jeden z nich. Aby nie spłycać opowiadania, unikamy tego.
Jack docierał już na miejsce, gdzie znajdowała się baza, a jednocześnie fabryka zabawek Świętego Mikołaja znanego też jako Northa. – Paręnaście razy używałaś wcześniej tego drugiego określenia, a teraz, na koniec rozdziału dopiero tłumaczysz, że to Mikołaj. Jaki w tym sens? Albo gdzieś wcześniej, albo wcale. Zresztą można się tego domyślić.
Jack całą noc podróżował na północ z ważnymi informacjami dla reszty strażników, a tuż przed siedzibą stwierdził, że… pójdzie sobie spać? Serio?
(...) lecieli już nad biegunem, a w saniach towarzyszyli im Piasek i zieleniejący Zając mruczący pod nosem „dlaczego nie poszedł swoimi tunelami”. – Kto nie poszedł? Skoro cytujesz słowa, to po co zmieniasz osobę? Wychodzi na to, że Zając narzeka, że ktoś inny nie poszedł tunelami.
Co z gwiezdnym pyłem, który zabrał Jack? Mam nadzieję, że do tego wrócisz.
Pierwszym, co rzuca mi się w oczy w tym rozdziale, jest beznadziejna kreacja głównej bohaterki. Nie bardzo rozumiem jeszcze Twój zagmatwany styl i cel, do którego dążą wszystkie te dziwne wydarzenia, ale wiem już, że Mo jest superpotężna, superpiękna, supermądra, nieśmiertelna, a jej życiowym celem jest zbawienie świata. Tak się zaczyna sporo słabych opowiadań, przewidywalnych do bólu, o fabule klejonej na gumę do żucia zamiast logiki. Mam nadzieję, że to tylko pierwsze wrażenie i dalej będzie lepiej, ale gdybym nie podjęła się oceny tego bloga – za żadne skarby nie sięgnęłabym do drugiego rozdziału. Ba, nawet tego bym nie doczytała.
ROZDZIAŁ 2 – NOWY PITCH
Syreny, z tego, co było wiadomo, strzegły jednego z czterech kluczy, nikt jednak nie wiedział, do czego te zagadkowe klucze służyły. Strażnicy nigdy nie zawracali sobie głowy innymi nieśmiertelnymi, nie pozwalały im na to ich obowiązki, a także to, że większość z nich była albo nieufna, albo zapracowana równie mocno co oni. Na przykład taka Matka Natura i jej córki. Wiecznie miały coś do roboty, jednak najstarsza córka - Winter, patronka zimy, z którą Jack od razu znalazł wspólny język, niby najstarsza i poważna, ale jeśli chodziło o zabawy na śniegu, to była prawdziwą mistrzynią. W sumie reszta jej sióstr również była dość sympatyczna, lecz Matka Natura twardą ręką sprawowała swoje obowiązki, a co za tym idzie - nie raz pogoniła Jacka za ingerowanie w zmiany pór roku. Kiedyś tak mu się dostało, że przez dobry miesiąc miał guza na głowie, ale było warto. – Autorko, logika Twojego tekstu umiera śmiercią w męczarniach. Najpierw piszesz, że nikt nic nie wie, że się nie znają. Potem używasz słowa jednak, które nijak nie pasuje do całego zdania, bo nie rozwijasz myśli w odpowiedni sposób, zaczynasz wtrącenie i go nie kończysz. Używasz wcześniej słowa nigdy, a tu okazuje się, że wiecznie zajęty Jack i wiecznie zajęte córki Matki Natury często się widują, bawią w śniegu, w sumie to wszystkie są sympatyczne, chociaż przecież ich nie zna, a głównym obowiązkiem ich matki jest pilnowanie, by nie zmieniały przypadkowo pór roku. Każde zdanie zaprzecza poprzedniemu.
Do tego opowieść o Syrenach w środku niby nagłej akcji i gwałtownych pytań o powrót Mroka? Jak pięść do nosa. Wybijasz mnie z rytmu, tracę wątek.
Jak to Mrok wrócił? Przecież jest zbyt słaby, by nam zagrozić. – A co ma jedno do drugiego?
Z tego, co zdążyła nam przekazać głównodowodząca księżycowych syren, to zostały zaatakowane przez koszmary Czarnego Pana. – Czyli do tego wszystkiego to nie są takie normalne syreny? Dobrze wiedzieć…
Potem znowu dostajemy fragment o tym, jaka to wszechpotężna jest Mo tylko po to, by parę linijek później dowiedzieć się, że pierwszy raz widzi stwory Mroka. To ona walczyła te wszystkie lata tylko na innych planetach, że taka zaprawiona w bitwach i nie zdarzyło jej się ich spotkać? A lata po Ziemi jak po własnym podwórku. Nieco naciągane.
Miała zacięty wyraz twarzy, zawsze tak było, jak szykowała się do udziału w bitwie. – Gdy. Nie wmawiaj nam, narratorze, że zawsze Mo ma taki wyraz twarzy. Niech to będzie widać w scenie! Niech ma ten wyraz, kiedy szykuje się do bitwy raz, drugi, trzeci – wtedy sama to pojmę.
A tym razem walka czekała ją na Ziemi, w miejscu, gdzie został ukryty jeden z kluczy do Księżycowego Grobowca. – No i nici z tajemnicy. zaledwie scenę temu wprowadziłaś chyba jedyny do tej pory ciekawy wątek, a teraz nagle bum!, czar prysł, jedno zdanie i wątek rozwiany.
Była w takim stanie, że wszystko, dosłownie wszystko, staranowałaby niczym czołg. – No to skoro leci i ma ochotę wszystko staranować, niech wpadnie na coś, przewróci jakiś baner reklamowy, w ostatniej chwili ominie gałąź drzewa, potrąci ptaka – cokolwiek! Edit: jednak była dużo wyżej, ale zawsze mogła o włos minąć skrzydło samolotu.
No i porównanie do czołgu? Przecież Mo nie była na Ziemi, nie mogłaby porównać tego do czegoś gwiezdnego? Wtedy opowiadanie nabrałoby nieco charakteru.
Jej miecze zalśniły oślepiającym blaskiem, co lekko zdezorientowało koszmary, aby po chwili przemienić się w rękach strażniczki w gwiezdny, srebrny kostur. – To brzmi trochę, jakby koszmary się zmieniły w kostur przez dezorientację.
Blondynka uniosła nową broń wysoko w górę, obróciła nią kilka razy i po sekundzie zaatakowała swoich przeciwników świetlnym atakiem. – Ktoś tu chyba naoglądał się za dużo hollywodzkich produkcji. Gdyby rzeczywiście była tak wprawiona w walce, jak jest mi wmawiane, to by nie wywijała na przywitanie bronią jak cepem, a kilka obrotów na pewno nie zajęłoby jej sekundy, to nie Bruce Lee.
Machnęła kosturem, poziomo wytwarzając pojedynczą, ale dość potężną falę gwiezdnego światła, które za jednym uderzeniem zniszczyło doszczętnie wszystkie koszmary. – I to ma być cała walka? I oczywiście piękna, wspaniała i najlepsza główna bohaterka potrafi zniszczyć dwadzieścia stworów na raz za jednym zamachem. Typowa Mary Sue. A to źle.
Kiedy już miała ruszyć ku planecie, poczuła, jak bardzo dobrze znana jej siła rozrywa jej skórę na prawym ramieniu. Dziewczyna odruchowo złapała się za miejsce, gdzie poczuła ostrzeżenie w postaci ogromnego bólu. – Ostrzeżenie w postaci bólu? Nie mogłaś napisać po prostu ból? Przecież to dość oczywiste, że nie zadaje się komuś ran z sympatii. No i Twoje zdania są dłuuuuugie, za długie na scenę dynamiczną. Przecież bohaterka walczy, przeżywa, a narrator stoi za jej plecami. Powinnaś używać krótszych zdań budujących napięcie, ukazujących ruchy. Czy nie wystarczy napisać, że bohaterka złapała się za ramię, krzycząc/zaciskając zęby z bólu? Może jakieś przemieszczenie w bok, pochylenie, cokolwiek? Po co opisujesz mi, co czuje bohaterka. Pokaż mi to. Sceną. Nie eksponuj, ekspozycja jest fuj.
Odwróciła się tyłem do Ziemi, swój wzrok skierowała na zachodnią stronę orbity, gdzie właśnie w tym momencie ktoś próbował przebić się przez Tarczę. – Z tego, co rozumiem, dziewczyna ma ranę na ramieniu, rozerwaną skórę, z której nie leci krew, a to dlatego, że… ktoś atakuje Gwiezdną Tarczę? I wyjaśnij mi, proszę, jak określa się kierunek geograficzny w kosmosie? Bo to lekka abstrakcja.
Ubrała pospiesznie kurtkę, nie zważając na ból i pognała do miejsca, gdzie Gwiezdna Tarcza została zaatakowana. Sprawy przybrały zbyt poważny obrót, musiała zrezygnować z interwencji w Zatoce na rzecz Tarczy. Grobowiec jej brata niestety będzie musiał zaczekać. – Czemu tłumaczysz mi oczywistości? Wyobraź sobie, że wiem przecież, że laska leciała pomóc przy grobowcu, czytałam jak się przestraszyła ataku na Tarczę, więc skoro leci w stronę kosmosu, to oczywiste, że zrezygnowała z pierwszej misji. Przecież mogłaś to tak ładnie pokazać w scenie! Mo, która zatrzymała się, spojrzała na Tarczę, w stronę Ziemi, znów na tarczę, przygryzła wargę i ruszyła w górę. Widać zawahanie i podjęcie decyzji, da się wnioskować to ze SCENY. Bo co mi po tym, że narrator opisze, że podjęła decyzję? Niech ją podejmie i niech to będzie widać. Dzięki temu akcja nabierze też dynamizmu. Przecież w scenach, w których się coś dzieje, nie ma czasu na długie przemyślenia i opisywanie otoczenia, bo to rozwiewa całe napięcie. A Ty w takim momencie dodajesz informacje, które nie są istotne, na przykład, że grobowiec należał do brata Mo. Po co mam to wiedzieć teraz, skoro ktoś atakuje Tarczę? Albo że Mo ubrała kurtkę, którą chwilę wcześniej zdjęła?
Dotarcie do zachodniej części gwiezdnej obrony zajęło jej więcej czasu niż zazwyczaj ze względu na jej uszkodzone ramię, które bolało jak diabli, jednak dziewczyna musiała wziąć się w garść. Jako strażnik nie mogła pokazywać żadnych słabości, inaczej wróg mógłby je łatwo przeciwko niej wykorzystać. – Znów walisz mi oczywistościami, gdy przecież dzieje się coś ważnego. I wszystko eksponujesz. Piszesz o tym, co mogłabyś pominąć i fabuła by nie straciła, a scena zyskała dynamiki. W tym momencie, czytając wątek akcji, nudzę się. Bohaterka nie działa, narrator zza pleców bohaterki opisuje mi to, co jest nieistotne. Piszesz również, że Mo była zdenerwowana, w szoku, czemu więc uszkodzona ręka tak bardzo przeszkadza jej latać? Istnieje coś takiego jak adrenalina, do tego kończyny raczej jej nie są aktualnie potrzebne, skoro (wnioskując z Twoich opisów) Mo lata jak rakieta.
Dziesiątki, jeśli nie setki koszmarów waliło w gwiezdny mur, krusząc go i powodując tym samym coraz większe pęknięcia w Tarczy. Gwiezdni podopieczni blondynki dawali z siebie wszystko, aby nie przepuścić sennych maszkar, ale ich siły topniały z każdym atakiem. – W sensie te gwiazdy topniały? Setki koszmarów? Co to jest, skoro Mo jednym uderzeniem kładzie dwadzieścia jednocześnie. Machnie z dziesięć razy i po sprawie.
No i te emocje, te pościgi…
Strażniczkę gwiazd zamurowało w pierwszym momencie, ale szybko pozbierała się do kupy. Do jej uszu zaczęły dochodzić wołania jej gwiezdnych przyjaciół - wołania o pomoc. Nie czekając ani sekundy dłużej, ruszyła na oddziały koszmarów. – Czyli Mo zatrzymała się zszokowana, ocknęła i tak wisiała w powietrzu, a dopiero gdy usłyszała wołanie o pomoc, to ruszyła do walki? Nie no, super strażniczka.
Przeczytałam scenę walki i… wkleję ją tu całą. A niżej skomentuję.
Rzuciła się w wir walki, zapominając o bólu ramienia. W tamtej chwili liczyło się tylko obronienie Tarczy. Kilka koszmarów znajdujących się za jej plecami rzuciło się na zaciekle walczącą dziewczynę. Blondynka otrzymała potężny cios w plecy, co spowodowało, że runęła w dół. Jeszcze parę innych koszmarów wykorzystało sytuację i również zadało kilka mocnych i trafnych ciosów lecącej w dół dziewczynie. Jakiś pojedynczy [cios?] tak mocno uderzył strażniczkę, że ta odbita poleciała w górę. Nagle reszta koszmarów, która atakowała gwiezdną barierę, zaczęła podążać ku najprawdopodobniej przegrywającej przeciwniczce. Blondwłosej jednak udało się zatrzymać, lecz koszmary otoczyły ją ze wszystkich stron. Od ilości otrzymanych ciosów zakręciło jej się w głowie i tą[ę] jedną chwilę senne mary postanowiły wykorzystać. Jak jeden mąż wszystkie rzuciły się na zamroczoną dziewczynę, zamykając jej tym samym drogę ucieczki. Setki koszmarów zamknęło ją w czarnej kuli. Gwiazdy krzyczały do swojej pani, aby się nie poddawała, chciałyby jej pomóc. Nie chciały, by ich opiekunce stała się krzywda. Jednak po chwili ze środka olbrzymiej kuli z czarnego piachu zaczęło wydobywać się jasne światło. Stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu stało się tak potężne, że zniszczyło czarne, piaskowe więzienie od środka, przy okazji niszcząc też zdecydowanie większą część koszmarów. Blondynka użyła swojej mocy światła do wydostania się, emanowała przy tym tak potężnym promieniem, że przyćmiewała wszystko inne wokół. Nieliczne ocalałe koszmary zaczęły uciekać od blondwłosej jak najdalej, lecz ta im na to nie pozwoliła. Uniosła zdrowe lewe ramię, w którym trzymała jeden ze swoich magicznych mieczy i machnęła nim energicznie, tworząc wielką falę, która siłą dorównywała słonecznym rozbłyskom. Moc światła była tak wielka, że niszczyła nie tylko koszmary, ale także wszystko inne, co stanęło mu na drodze, wypełniając swoją niewyobrażalną energią prawie połowę galaktyki.
Po pierwsze, czemu ciągle piszesz blondynka (oducz się tego!), dziewczyna, strażniczka… Tak bardzo unikasz jej imienia?
Po drugie, widzisz te powtórzenia? Zabijają płynność czytania. Wiem, że koszmary to nazwa stworów, ale używałaś już synonimów, więc dało się. Czasami niepotrzebnie wstawiasz podmioty zamiast zostawić w domyśle i przez to mnożysz powtórzenia.
Po trzecie, podkreśliłam Ci zwroty, które powinnaś wywalić. Są długie i niepotrzebne. Nikt w scenie akcji nie zwraca uwagi na takie szczegóły.
Po czwarte, połowa zdań opisywała to samo. Policz, ile razy powtarzałaś, jak wiele było koszmarów? Ile razy, że ruszają do ataku?
No i po piąte, najważniejsze… Nie cierpię Twojej bohaterki. Naprawdę. Ma taką moc, że wypełnia połowę galaktyki? Emanuje światłością, jest mega silna, wspaniała… aż do przesady. Wybacz, ale po prostu jest okropnie idealna. I ma nieziemską moc. I niszczy wszystkie potwory za jednym zamachem. A w bajce tak się z nimi użerali inni strażnicy! Jakim prawem oni mogą też być strażnikami, skoro nie są aż tak fenomenalni jak Mo? I ta próba pokazania, że laska potrafi przegrywać… To tylko po to, aby ukazać większy kontrast? Że jest mega silna i zawsze daje radę, mimo drobnych przeszkód. Nawet z rozerwaną skórą. Z której nie leci krew. Czy ona jest taka super że tamuje krew siłą umysłu, czy co? Czemu nie widać było w ogóle zadrapań, wykrzywionej ręki, uniesionych jakby pod ciężarem barków? Po prostu była ranna, ale w sumie to nic, bo druga ręka zdrowa, choć prawa boli i na koniec tylko opaść z sił i zostać uleczonym przez gwiazdki… które przecież też walczyły! I w sumie to olać to, w jakim są stanie. Po co to opisywać? Przecież mają tylko uleczyć bohaterkę i doładować, żeby była bardziej cool. No większej bzdurki dawno nie czytałam. A sama idea tego, że ta ponoć potężna wojowniczka pada plackiem po sekundzie, a po następnej od razu się podnosi, to jedno wielkie nieporozumienie. Od początku tej historii próbujesz mi wmówić, że jest silna. Przestań to pisać, pokaż mi to, bo aktualnie to tylko panienka z paroma mocami i ego większym od bronionej galaktyki.
Ale tak się czepiam i czepiam… Może i rozumiesz, o co mi chodzi, ale trudniej zadziałać w praktyce. Spróbuję przedstawić Ci tę samą scenę, którą dopiero co skrytykowałam, napisaną krótszymi zdaniami, bez niepotrzebnych słów i powtórzeń. Sama odpowiedz sobie, czy to nie brzmi lepiej, czy teraz opisana sytuacja nie jest bardziej dynamiczna.
„Ruszyła.
Tarcza… Muszę działać!
Uderzenie w plecy. Spadając, wychwyciła kątem oka czarne stwory. Ból. Udo, przedramię, brzuch. Zjaw było coraz więcej. Głośniejszy i głośniejszy szmer wokół, z każdej strony. Siła uderzenia w żebra podbiła strażniczkę, lecz ta wyhamowała. Już nikt nie atakował bariery – skupili się tylko na Mo. Uparcie szukała jasnych luk między otaczającymi potworami, dróg ucieczki. Wszystkie szybko znikały. Kolejny cios, ból w ramieniu, łydce, stopie, głowie. Obraz jej się rozmazał, świat zawirował. Nie widziała nic prócz wrogiej czerni. Oddychała szybko i płytko. Usłyszała wołanie gwiazd, niczym z oddali.
Muszę się wydostać…
Myślała o gwiazdkach i ich bezpieczeństwie. Skupiła się. Oślepiające światło jaśniało, aż przebiło się przez Koszmary. Zniszczyło je prawie wszystkie, reszta się wycofała. Uciekali, lecz na próżno. Mo zamachnęła magicznym mieczem. Wielka fala energii pomknęła, a wrogowie rozpłynęli się w powietrzu.
Mo zgięła się wpół, trzymając za rozerwane ramię. Pot spływał z jej obitej twarzy. Syknęła, gdy nie dała rady się rozprostować. Uderzyło ją zmęczenie, obraz się rozmył. Straciła czucie w nogach, nie kontrolowała własnego ciała. Spadała”.
Moc światła była tak wielka, że niszczyła nie tylko koszmary, ale także wszystko inne, co stanęło mu na drodze, wypełniając swoją niewyobrażalną energią prawie połowę galaktyki. – Napisałaś, że fala niszczy wszystko inne, a potem, że przemierzyła połowę galaktyki. Chcesz mi teraz powiedzieć, że Twoja STRAŻNICZKA właśnie puściła z dymem sporą część tego, co miała chronić? Nie wiem, co mogę Ci tu poradzić poza tym, żebyś zaczęła czytać, co piszesz, bo w takich miejscach logika Twojego opowiadania leży i kwiczy.
Gwiazdy otuliły ją swoim kojącym światłem, lecząc przy tym niektóre z ran gwiezdnej piękności. – Narrator, widzę, bezstronny.
Kiedy strażniczka była na siłach już samemu wznieść się w przestrzeń, jej gwiezdni towarzysze okrążyli ją, czekając na rozkazy. – Samej, jeśli już, choć to i tak zbędne.
– Nie martwcie się, wszystko w porządku. Dam radę. - Machnęła tylko ręką i już miała ruszyć w kierunku pękniętej Tarczy, gdy przeszył ją silny ból w prawym ramieniu. Dziewczyna chwyciła się za nie i aż syknęła, zamykając oczy, z których poleciały pojedyncze łzy. Szybko starła je wierzchem dłoni, nie chciała płakać z takiego błahego powodu jak ból. [akapit]Dawno temu postanowiła sobie, że nie będzie ronić niepotrzebnych łez i miała zamiar wytrwać przy tym postanowieniu za wszelką cenę, więc wyprostowała się, wypięła dumnie pierś do przodu i ruszyła w stronę uszkodzonej bariery. Gwiazdy protestowały, chciałyby, aby ich strażniczka choć na chwilę odpoczęła po ciężkiej walce, lecz ta ich nie słuchała.
- Nic mi nie będzie. Naprawię Tarczę i wtedy sobie odpocznę, zgoda?
Mo udaje taką silną, wspaniałą, piękną… i to jest straszne. Ta idealna bohaterka jest okropna. Pokazujesz, jak dzielnie przezwycięża ból… z łatwością, w sekundę. I przecież to normalne, że jak coś boli, to się płacze. Czemu Mo na siłę chce być taka super dzielna i nie okazywać słabości? Przecież to głupie i samolubne. I masochistyczne. No i jest ranna, a zamiast się ogarnąć, gra dzielną dziewuchę. Oby przez jej głupotę i chęć roboty pomimo ran stało jej się coś poważnego. Jakieś powikłania czy coś. Ale znając Mo, to nic jej nie będzie i ze wszystkim sobie poradzi, heroska od siedmiu boleści.
No i musisz bardziej zwracać uwagę na to, kiedy robić akapity. Ściany tekstu są za długie; nie oddzielasz od siebie nowych myśli.
Odwróciła się przodem do Tarczy, wzrokiem ogarnęła miejscami wręcz roztrzaskaną barierę. Na sam widok, ile czeka ją pracy, aż westchnęła zrezygnowana, ale nie mogła tego zostawić na później. – Naprawdę musiałaś dokładać podkreślony fragment? Skoro westchnęła, patrząc na tarczę, to raczej nie myślała o tym, że zostawiła ziemniaki na gazie.
Nie daj Boże Cień akurat teraz by zaatakował, jak nic zdołałby się przedrzeć i byliby zgubieni - [–] ona i cała reszta ludzkości. – Skąd Bóg wziął się w bajce? Kolejny raz zresztą. Przecież strażnicy panowali nad porządkiem świata, czemu narrator do tego nawiązuje? Dlaczego w ogóle się ekscytuje? Przecież powinien być neutralny.
Nie czekając na zaproszenie, zabrała się za naprawianie uszkodzeń, w duchu przeklinając tego, który był za to wszystko odpowiedzialny. – A od kogo by miała to zaproszenie dostać? Nijak ten zwrot tu nie pasuje, gdy bohaterka jest sama.
Niech no ja tylko go dorwę..., pomyślała. – Myśli kursywą lub w cudzysłów.
Uniosła ręce do góry, a jej dłonie pokryła jasnobłękitna poświata. – A da się unieść ręce do dołu? Pleonazm.
Jack leżał, przygnieciony odłamaną częścią sań. – Zbędny przecinek.
Biedny nie mógł się ruszyć, lecz Zając szybko odsunął ostrożnie resztki pojazdu Mikołaja, uwalniając tym samym chłopaka. Strażnik nadziei podał Jackowi łapę, którą ten chwycił i w ten sposób pomógł stanąć Mrozowi na własnych nogach. – Czemu aż tak dokładnie opisujesz to, że Zając podniósł Jacka? Czy to takie ważne? Właśnie się wzajemnie odnajdują, bo mieli wypadek – chyba są lepsze rzeczy do opisania.
Jack rozejrzał się wokół w poszukiwaniu swojej laski, która, dzięki Bogu, wciąż była w jednym kawałku i leżała koło budzącego się Mikołaja. – Znów wzywasz Boga. Coś ten narrator religijny.
Kiedy odzyskał pełną świadomość i dotarło do niego, co się stało, zaniósł się głośnym płaczem, rozpaczając po saneczkach. – Z tego, co pamiętam, to raczej nie były saneczki.
Z góry nadleciała zdyszana Zębowa Wróżka wraz z Piaskiem, który wylądował nieopodal swoim złotym, piaskowym samolotem. – Nadlecieli.
Jack, mimo zaistniałej sytuacji, zaśmiał się pod nosem rozbawiony komentarzem Kangura. Co jak co, ale ten zawsze wiedział, jak rozładować napięcie. – Chciałabym sama dojść do tego wniosku. Dzięki scenom, zachowaniu Zająca. A nie, żeby mi narrator wciskał informacje.
Uwagę Jacka przykuła oddalona od nich,przygnieciona dużą częścią sań jakaś istota. – Brak spacji. A skoro już piszesz istota, co sugeruje, że Jack nie wie, co to jest, to słowo jakaś jest zbędne.
Od kiedy ten szczurożerca ma tyle mocy, by pokazać się w biały dzień?!, pomyślał każdy strażnik z osobna. – Może się zdarzyć, że dwie osoby pomyślą to samo w jednym momencie, ale jakąś prostą myśl! A tu jest ich piątka i nawet nazywają Mroka w ten sam obraźliwy sposób? Bez szans. Nie wiem, co chciałaś osiągnąć, ale nie wyszło.
Cała walka strażników z koszmarem była podobnie opisana, tak samo jak pogadanka przed nią, ciepłe kluchy. Długie, rozwleczone zdania, brak dynamizmu. Przecież o wiele lepiej wyglądałoby takie zdanie: Rzucił lodowe zaklęcie. Udało się, koszmar został uwięziony. Niż Twoje: Aby uniemożliwić jej ucieczkę, Jack, za pomocą lodowego zaklęcia, zamknął koszmar w lodowym potrzasku.
Dajesz za dużo zbędnych informacji. Przecież gdy kogoś więzisz, to oczywiste, że po to, aby nie uciekł.
Nareszcie zdobyłem siłę, aby was ostatecznie pokonać, raz na zawsze. – Nadal wnoszę o zaprzestanie oglądania nadmiaru hollywodzkich produkcji. Naprawdę. Rola złego charakteru nie sprowadza się do stania przed tymi dobrymi i nawijania godzinami o tym, że zamierza ich zgładzić.
Jego właścicielem nie mógł być nikt inny, jak tylko sam Mrok, Władca Koszmarów. Śmiech stawał się coraz głośniejszy, aż w końcu jego właściciel pojawił się, wynurzając się z gęstwiny lasu nieopodal kraksy strażników. – Albo pojawił, albo wynurzył.
Mrok właśnie wrócił, a narrator zwraca uwagę, że przytył i zmienił ciuchy, gadając o tym przez cały długi akapit?
- Jeszcze zobaczymy! - krzyknął Jack, jednocześnie ruszając jako pierwszy do ataku. – Jeśli krzyknął ruszając, to oczywiste, że zrobił to jednocześnie, nie musisz tego podkreślać, bo imiesłów na to wskazuje.
Ich walka nie trwała długo, a Jack już odczuł, iż ten przeklęty szczurożerca nie żartował, mówiąc, że stał się silniejszy. Jego ciosy miały dwukrotnie większą moc, co Jack poczuł na własnej skórze, jak oberwał dość solidnie, kiedy Mrok posłał go na najbliższe drzewo. – Początek walki. Zero emocji. Suche streszczenie. Czemu nie napiszesz, jak Jack wykrzywia się, gdy dostaje razy od Morka? Dlaczego nie wspomnisz, że leciał na drzewo z taką prędkością, że czuł wiatr we włosach, świst w uszach? Czemu tylko opisujesz bez żadnych emocji, co robią bohaterowie? Jak gdyby byli kukiełkami, poruszali się za pomocą sznurków. Czemu informujesz, że Jack coś czuje, zamiast to pokazać?
Kiedy odzyskał nad sobą panowanie, już chciał się podnieść, by dalej walczyć [zaskakujące! A nie po to, by iść do kina?], lecz Mrok znalazł się nad nim i nogą przygwoździł chłopaka do gleby, a igły zmasakrowanego świerku powbijały się boleśnie w ciało strażnika. – Do gleby? Serio? Dobrze, że nie do powierzchni litosfery. Nie mogłaś napisać po prostu do ziemi, trawy albo podłoża?
Mrok wytrącił laskę z dłoni Jacka i pochylił się nad pokonanym, opierając się o nogę, którą wgniatał Mroza w leśny, wilgotny mech. – Mech to stricte nie gleba, choć do profilu glebowego się zalicza jako poziom ściółki, więc albo wcześniej kłamałaś, że dotykał ziemi, albo teraz, że dotyka mchu. A, i dobrze, że dowiedziałam się, iż bohaterowie znajdują się w lesie! Nareszcie mogę wyobrazić sobie choć częściowo okolicę, bo do tej pory było bardzo ubogo, jeśli chodzi o opis świata przedstawionego.
- Kto przyjdzie z pomocą tobie i reszcie? Kto pomoże żałosnym strażnikom?! – Założę się o wszystkie oszczędności biednej studentki, że Mo wpadnie po walce, którą wygrała z setkami koszmarów i po naprawianiu Tarczy, będąc zranioną i półmdlejącą, i jeszcze pokona Mroka. Na sto procent.
Jack próbował jakoś się wyswobodzić, jakoś uciec, lecz siła Mroka była zbyt duża. Chłopak nie miał szans na jakąkolwiek ucieczkę. – Oba zdania mówią o tym samym, bez sensu się powtarzasz. Do czytelnika trafia za pierwszym razem.
Ja im pomogę - rozbrzmiał czyjś pewny, melodyjny, a jednocześnie obcy głos. – Skoro czyjś, to raczej jest on obcy, słowo jednocześnie zupełnie tu nie pasuje, bo te dwie rzeczy nie wykluczają się.
Już chciał krzyknąć „nie", ale stało się coś, czego nikt się nie spodziewał, a tym bardziej sam Mrok. Biało-srebrne światło wypełniło polanę i las, gdzie toczyła się zażarta walka między Mrokiem i jego koszmarami a strażnikami marzeń. Koszmary nagle znikały, pokonane, jeden po drugim przez tajemniczą, świetlistą siłę, która dotarła również do samego Mroka, odrzucając go daleko w las. – A nie mówiłam? Co wygrałam w tym zakładzie? No i podkreślona część jest zbędna – znów informujesz o oczywistościach.
Mrok z impetem runął na ziemię, orząc swoim ciałem kilka dobrych metrów gleby. – Wiadomo, że ciało jest jego, zbędnie podkreślasz. I znów ta gleba. To brzmi trochę, jakby orał w głąb ziemi albo pługiem.
Jack nie wiedział, co się właściwie stało. Jeszcze kilka sekund temu żegnał się ze światem, zaglądając śmierci w oczy, a teraz czuł jedynie potężną aurę, która biła od nowo przybyłego. – Nie żegnał się, tylko próbował walczyć. Poza tym to chyba lekki bezsens, że tłumaczysz mi coś, co działo się parę linijek wyżej. Skoro musisz to robić, znaczy to, że coś zrobiłaś bardzo, bardzo źle.
Zatrzymał się dopiero na którymś drzewie z kolei. – To zdanie jest tak totalnie bez sensu... Po co je napisałaś? Co ono mi daje jako czytelnikowi? Jaką informację? Same nieważne ogólniki.
Zdjęła z głowy kaptur, odkrywając swoje blond złote włosy i okulary przeciwsłoneczne, ukazując Mrokowi mordercze spojrzenie. – Jak Mrok miał się przestraszyć morderczego wzroku ukrytego za okularami przeciwsłonecznymi, które są nieprzejrzyste?
Nadal masz niepoprawne górne cudzysłowy na przestrzeni całego rozdziału. Inne notki też musisz przejrzeć pod tym kątem.
Jej postawa nawet na Władcy Koszmarów zrobiła wrażenie, bądź co bądź, był mężczyzną, a stojąca przed nim młoda dziewczyna okazała się nad wyraz urodziwa. I z pewnością potężna.
- Ostrzegałam cię - rzekła, a jej głos był tak zimny, że nawet on, Władca Koszmarów, zadrżał pod wpływem jego tonu. – No ile można? Już pięćdziesiąt razy czytałam, że Mo jest najlepsza. To już irytujące.
Mina od razu mu zrzedła, kiedy poczuł bijącą moc od dziewczyny. – Przecież ona mało się nie przekręciła kilka chwil wcześniej, więc co on mógł czuć? Zapach potu, krwi i brudu? Bo nie bardzo wiem. Słowem przewodnim Twojego opowiadania na pewno nie jest realizm.
Dziewczyna prychnęła, okazując jeszcze większe poczucie wyższości. – Myślałam, że większego się już nie da. Ona to robi świadomie? Bo jeśli tak, to ta bohaterka jest jeszcze gorsza, niż się wydawało. Po prostu tak wykreowane postaci, bez umiaru w tworzeniu ich atrakcyjności, są frustrujące.
Aby nie dać po sobie poznać, że obawia się dziewczyny, zaśmiał się pod nosem, przekrzywiając głowę naprawy bok. – Na prawy.
Nagle do ich uszu dotarły odgłosy zbliżających się strażników. Blondynka zaklęła pod nosem i spojrzała na Mroka, pokazując na niego mieczem.
- Tym razem ci się upiekło, ale następnym... – Czemu przybycie strażników miałoby przerwać jej walkę? Miała go pokonać raz, dwa! No i kiedy strażnicy zniknęli? Byli tam ponoć cały czas.
Machnęła ostrzem, tworząc falę nikłego światła na tyle silną, by na kilka sekundo ślepić Mroka. – Jedna spacja zaszalała. A słowo nikły nijak ma się do silnego światła.
Strażnicy podbiegli do oszołomionego Mroza, który był w kompletnym szoku. – Ja nie jestem idiotką, raz wystarczy, serio…
W następnym akapicie na przestrzeni czterech zdań trzy razy powtarzasz słowo blond. Tego też nie trzeba mi wbijać obuchem do głowy.
Chociaż jej domenę stanowiło światło, za dnia nie mogła przebywać na Ziemi, traciła wtedy znacznie szybciej moc i siły. Tylko w nocy, kiedy panowały egipskie ciemności, mogła swobodnie się poruszać po Ziemi. – I po raz kolejny w ciągu dwóch zdań się powtarzasz. Plus jakie egipskie ciemności? W centrum miasta raczej są latarnie, poza tym świeci księżyc, gwiazdy, a Mo sama emanuje światłością.
Ten rozdział składał się głównie z dwóch części – walki Mo z koszmarami i walki z Mrokiem. W obu wyidealizowana Mary Sue wygrała, świecąc mocą. I było to przewidywalne, nudne oraz… głupie. Bohaterka jest nieznośna, naprawdę jej nie cierpię. Jeśli chodzi o sprawy techniczne, widać, że rozdział był betowany, ponieważ nie jest tak tragicznie jak w prologu, lecz błędy (głównie powtórzenia!) nadal są. No i wszędobylska ekspozycja, która tworzy cały rozdział. Na ten moment jest źle. Przekonajmy się, czy zaliczyłaś progres.
ROZDZIAŁ 3 – ZEBRANIE NIEŚMIERTELNYCH
Czcionka oszalała. Słabo.
Strażnik czasu wiedział, że dłużej nie może już zwlekać. Domyślał się, iż wiedziała, co się dzieje. Zresztą… kto, jak nie ona? – No właśnie, kto, skoro tylko Mo jest perfekcyjna?
Teraz powinien po rękach ją całować za to, że zdążyła na czas i wyciągnęła tamtych z tarapatów i to poważnych.
Ojciec Czas patrzył na blondynkę poważnie, jednocześnie trochę zdziwiony wojowniczą postawą swojej podopiecznej.
– Mo, proszę cię... – Czas uniósł prawą dłoń, posyłając tym samym karcące spojrzenie dziewczynie, które nie zrobiło na strażniczce żadnego wrażenia. – Wydawało mi się, że chociaż jej stary opiekun będzie mówił do niej pełnym imieniem. Bo na razie to nie wiem, po co jej to imię, skoro nawet narrator go nie używa.
Niesamowite, myśli dziewczyny są wreszcie napisane kursywą! Duża pochwała za to, bo męczące było domyślanie się, co jest narracją, a co przemyśleniem bohatera.
Ale tak serio[,] serio?
Zbliżyła się do Dziadziusia, dokładnie mu się przyglądając. Nie wierzyła, że kiedykolwiek usłyszy takie słowa z ust Starego Pryka. – To, że Stary Pryk został napisany wielkimi literami, nie zmienia faktu, że jest to zwrot obelżywy, w przeciwieństwie do Dziadziusia. Wolałabym, żeby bohaterka zdecydowała się, czy szanuje swojego opiekuna i lubi, czy wprost przeciwnie.
– On wchłonął czarną energię, to dlatego stał się taki silny. (...)Dziewczyna zmarszczyła brwi, gorączkowo się zastanawiając nad przyczyną wzrostu siły Czarnego Pana.
Toż przecież właśnie zostało jej powiedziane, czemu jego siła wzrosła…
Wspomnienia nawiedziły ją, przypominając o tragedii sprzed stuleci, o których blondynka po dziś dzień nie potrafiła zapomnieć. – Której.
Czytam sobie rozmowę Mo z Dziadziusiem i wiesz co? W ogóle nie czuję zagrożenia ze strony Mroka. Bo niby Mikołaj, Zając i inni nie dawali sobie rady, ale… po co zwoływać zebranie, skoro Mo wpadnie, rzuci dwa zaklęcia i po Mroku (edit: wystarczyło jedno!)? Jest sens zawracania tyłka innym strażnikom? Bo moim zdaniem nie, skoro i tak to Mo rozwali Mroka. A skąd ta pewność? Sama wykreowałaś taką postać. Dlatego sztucznie budujesz zagrożenie, w które nie wierzę, dlatego także wszystko wydaje mi się suche i nijakie. Drugi wniosek jest taki, że Mo nie ma w ogóle szacunku dla Dziadziusia. Jest chamska, rządzi się, samolubna – taka słodka gwiazdeczka, co to nie ja. Z każdym rozdziałem jest coraz gorzej.
– Kiedy zwołasz Zebranie? – spytała, nie owijając w bawełnę.
– Za miesiąc – najpierw mamy wykład Dziadziusia o tym, że Mrok jest niebezpieczny i szybko trzeba wezwać wszystkich do walki i nie ma to tamto, że ktoś nie przyjdzie! A za chwilę… że spotkanie dopiero za miesiąc. Fuck logic.
Mo, oczekuję, że się na nim zjawisz. Jesteś najwyższa rangą, nie będę mógł cię tym razem zastąpić. – Serio? Z tego, co zrozumiałam, to Czas jest jej opiekunem, więc jakim cudem to ona jest najwyższa rangą? Czy naprawdę aż tak bardzo trzeba ją gloryfikować?
– Musisz się zjawić. Nie było cię na żadnym od prawie półtora tysiąca lat! – A dopiero Mo mówiła, że ostatnie odbyło się osiemset lat temu i wnioskuję, że spotkania są rzadko, skoro była zaskoczona planem zwołania strażników. Więc chyba za wiele jej nie ominęło, nie?
To twój obowiązek, jesteś jedynym reprezentantem gwiezdnych strażników i jedynym strażnikiem, który ma tak ogromne doświadczenie w walce z Cieniem. – Parę linijek wyżej pisałaś: Tym razem wszyscy nieśmiertelni, nie tylko gwiezdni, będą musieli, jeśli zajdzie taka potrzeba, stanąć do walki z Cieniem. Sugerowałaś, że gwiezdnych strażników jest kilku, a teraz nagle tylko jeden, zdecyduj się, proszę.
W czasie rozmowy Mo i Dziadziusia popełniłaś pewien błąd (kolejny już raz), a mianowicie head-hopping – czyli mieszanie perspektyw narracyjnych. Na wstępie pisałaś o myślach Mo, potem narrator opisywał myśli Dziadziusia, i znów Mo, i ponownie Dziadziusia. Takie skakanie z umysłu do umysłu w obrębie jednej sceny nie jest dobre. Jest to błąd. Nie można mylić tego oczywiście z narratorem trzecioosobowym wszechwiedzącym (choć wydaje mi się, że nadal nie możesz się zdecydować, którym operujesz), więc dajmy przykład z artykułu WS:
– Eee… – Tara chyba przez chwilę zastanawiała się, czy to było do niej. I czy Dean się nie pomylił.Perspektywa Ambrose'a, chcącego się z nią gdzieś wybrać była równie dziwna co... przerażająca. Dean doskonale wiedział, co brunetka o nim myśli. Nie było trudno do tego dojść. Myślała o nim to, co myśleli wszyscy. Sądziła, że jest zwykłym lunatykiem. Nienormalną, egoistyczną świnią. W sumie wiele się nie myliła, ale mimo to, trochę Deana denerwowało to, że tak sądziła. Choć wiedział, że sam sobie swoim zachowaniem na tę opinię zapracował. – Do sauny.
Czytelnik nie ma punktu zaczepienia. Fioletowy fragment to przemyślenia Tary, a czerwony to przemyślenia Deana. Nie powinno się ich mieszać nawet w obrębie całej sceny, a co dopiero pojedynczego akapitu! Jak to więc powinno wyglądać? Ustalmy najpierw, czy trzymamy się perspektywy Tary, czy Deana.
Widzisz różnicę? U Ciebie wygląda to tak:
Blondynka splotła ręce na wysokości biustu, patrząc wyzywająco na swojego opiekuna i jednocześnie przyjaciela. Czekała, by przekonać się, co ten ma jej do powiedzenia. Była ogromnie ciekawa tego, co było tak istotne, że Ojciec Czasu osobiście się do niej pofatygował. [perspektywa Mo]
(...)
Ojciec Czas patrzył na blondynkę poważnie, jednocześnie trochę zdziwiony wojowniczą postawą swojej podopiecznej. W końcu westchnął, dając za wygraną. Doskonale wiedział, iż dziewczyna jest uparta jak osioł i równie zacięta, co - nawiasem mówiąc - było ogromnym atutem w walce. [perspektywa Dziadziusia]
(...)
– Jest dokładnie tak, jak wtedy... – powiedziała półszeptem jakby do siebie. Mocniej objęła się ramionami, chcąc dodać sobie choć trochę potrzebnej otuchy. Wspomnienia nawiedziły ją, przypominając o tragedii sprzed stuleci, o których blondynka po dziś dzień nie potrafiła zapomnieć. Ona nigdy tego nie zapomni. Nie może. Po prostu nie może zapomnieć o śmierci własnego brata… [perspektywa Mo]
(...)
Ojciec Czasu patrzył na Mo, dopóki ta nie znikła mu z pola widzenia. Choć jej maniery pozostawiały wiele do życzenia, to nie potrafił się na nią gniewać. Wiedział, że taka już jej natura jako gwiazdy, lecz martwił się o nią. [perspektywa Dziadziusia]
Mam nadzieję, że wiesz, o co chodzi. W razie czego na końcu oceny zalinkuję Ci artykuł na ten temat.
Nie tak, jak zwykle, gdy obijasz się i wyczyniasz głupoty z tym, pożal się boże, Amorem Qupidem. – A ten fragment mnie zaintrygował i właśnie tak powinnaś budować fabułę! Mam nadzieję, że będzie tego więcej.
Blask w jej oczach dorównywał jaśniejącym gwiazdom, a swoją radością i ciepłem zarażały innych. – Gwiazdy zarażały?
Wieczna żałoba po ukochanym bracie sprawiła, że dziewczyna przestała się uśmiechać. Stała się arogancka i wyniosła, a dla wrogów bezlitosna i okrutna. – Marysiuzm tłumaczony żałobą to słabe rozwiązanie, bo… to nie wynika z żadnej sceny. Po prostu tak jest, bo narrator sobie tak powiedział. Nie kupuję tego. Poza tym po raz kolejny mi wmawiasz, że Mo się nie uśmiecha, a nagle rozdział wcześniej szczerzyła się jak głupi do sera. Przeczysz samej sobie. Znowu.
Mróz odmówił, zaczął sobie szukać wygodnego miejsca do siedzenia, a kiedy już takie znalazł na pobliskim krześle po drugiej stronie obszernego biurka, rozsiadł się na nim wygodnie.
Chłopak położył splecione dłonie na stole i utkwił w nich swój zakłopotany wzrok. Jack nie wiedział, jak odpowiednio dobrać słowa, aby jego wypowiedź miała ręce i nogi, dzięki czemu w pomieszczeniu ponownie zapanowała niezręczna cisza. North obserwował Mroza dokładnie. Przez te pięć lat chciał poznać strażnika zabawy na tyle dobrze, by wiedzieć, że coś leży mu na sercu i teraz właśnie tak było. Nieskazitelna twarz Jacka, zazwyczaj pogodna, obecnie przygasła. Jak na dłoni było widać, iż Jack się czymś zamartwiał. – Head-hopping w jednym akapicie. Zaznaczona na fioletowo część, to perspektywa Jacka, a dalej – Mikołaja.
Przez te pięć lat chciał poznać strażnika zabawy na tyle dobrze, by wiedzieć, że coś leży mu na sercu i teraz właśnie tak było. – Chciał sugeruje, że wcale go tak dobrze nie poznał, więc pierwsza połowa zdania przeczy drugiej. I trochę za dużo powiedzeń wykorzystujesz w niektórych fragmentach, to męczące. Raz na jakiś czas wyglądają ładnie i sprawiają, że narracja jest naturalna, ale trzeba znać umiar.
Jeszcze nikogo takiego nie spotkał w swoim niekrótkim życiu i choć nie był do niej pozytywnie nastawiony, to najbardziej zadziwiły go jej oczy. Niby była uśmiechnięta, dumna i pewna siebie, ale jej piękne oczy mówiły coś zupełnie innego. Były takie smutne...
– Dziewczynę? A ładna była? – Northowi rozbłysły oczy.
Jack spojrzał z wyrazem skruchy na Northa, który wyglądał, jakby cały świat dosłownie eksplodował. Białowłosy patrzył na strażnika i tylko czekał, aż ten wybuchnie, ale nic takiego się nie wydarzyło. – Masz okropną tendencję do pisania dwa razy tego samego inaczej ubranego w słowa, a kolejna rzecz to jeszcze mnożenie podmiotów, jak w przykładzie wyżej. Jest dwóch rozmówców. Nie musisz w każdym zdaniu przypominać nam, kto rozmawia. Czasem lepiej pozostawić podmiot w domyśle.
Frost wyjął z kieszeni swojej bluzy garść owego „dowodu” i podał go Northowi. Ten z zaciekawieniem przyjrzał się mieniącej, srebrzystej substancji. Zafascynowany oglądał ją dość długo. Strażnik zachwytu jeszcze nigdy nie widział czegoś takiego. Po dokładnych oględzinach North zwrócił Jackowi jego znalezisko, przesypał ostrożnie srebrny piasek na bladą dłoń strażnika zabawy. – W tak krótkim fragmencie aż trzy razy określałaś jeden podmiot. Teraz zostaw pierwszy pogrubiony, a resztę olej i przeczytaj fragment bez dwóch ostatnich określeń Mikołaja. Nie lepiej? Jest sens zachowany? No właśnie.
Irytuje mnie także to, że na początku używałaś dla Jacka nazwiska Mróz, a teraz zaczęłaś Frost. Jeśli już piszesz fanfiction, zdecyduj się albo na polską, albo na angielską wersję nazwiska bohatera, bo takie skakanie między językami, czego nie było w bajce, jest irytujące.
Na stole koło niego stało parę rzędów identycznie pomalowanych zabawek gotowych do zapakowania. Frost uśmiechnął się i pomachał mu. – Do stołu machał?
W przeszłości, kiedy Jack nie był jeszcze jednym ze strażników, wiele razy próbował włamać się do fabryki zabawek Mikołaja, ale Phil udaremniał każdą jego próbę, stąd nie darzył Frosta sympatią. – Że co, proszę? Przecież Jack był w szoku, będąc pierwszy raz w fabryce Mikołaja! Nie widział jej wcześniej!
Ej, na czerwono je pomaluj - zwrócił się do stwora, który popatrzył z wyrzutem na Mikołaja.[spacja]Yeti trochę się zbulwersował, gdyż rzucił zabawką o podłogę, machnął ręką i z rezygnacją poszedł po czerwoną farbę, mamrocząc pod nosem w swoim języku. – Perfidnie ściągnięta scena z bajki. I gdybyś wyrzuciła podkreśloną część, zdanie zachowałoby sens, a czytelnik i tak wywnioskowałby zdenerwowanie z tekstu, za to pozbyłabyś się powtórzenia i ekspozycji.
Wiara dzieci na całym świecie była silna, silniejsza niż kiedykolwiek i każdy ze strażników odczuwał to całym sobą. – Dopiero co to pisałaś...
Gdzieś na zachód od Ziemi, przy granicy Gwiezdnej Tarczy, młoda dziewczyna właśnie toczyła zawzięty bój z wysłannikami jej odwiecznego wroga, Cienia. – Trochę ciężko mi sobie wyobrazić zachód od Ziemi, skoro Ziemia jest kulą (geoidą), a kierunki wschód, zachód, północ, południe pomagają w poruszaniu się po jej powierzchni, a nie w kosmosie.
Gwiezdna strażniczka o imieniu Manen, w skrócie po prostu Mo, udaremniała właśnie przedostanie się mackom wroga przez niewielkie pęknięcia w barierze, które pozostały po kolejnym, nieudanym zresztą, ataku Mroka na Tarczę. – Jakżeby inaczej, wspaniała Mo odepchnęła wszystkie ataki. No i po co narrator nam mówi, jak ma gwiezdna strażniczka na imię, skoro Mo jest jedynym takim strażnikiem i znamy ją od trzech rozdziałów? To bez sensu, tylko zapycha tekst. I wreszcie Tarczę atakuje Cień czy Mrok? Bo w ciągu dwóch zdań gubisz się w tym.
Biedna dziewczyna miała pełne ręce roboty. – Czemu narrator nie jest bezstronny? Czemu jest mu szkoda Mo?
W ciągu jednego akapitu piszesz, że Mo stara się wypełniać swoje zadania jak najlepiej, bo przecież ma do czynienia z silnym przeciwnikiem, a jednocześnie, że czasem urywa się na Ziemię, żeby odetchnąć. To tak, jakbyś pisała o wzorowym uczniu, który wagaruje…
Najpierw narrator mówi, że Mo nie zna strażników marzeń, a chwilę potem, że tęskni za Piaskowym Ludkiem, na którego mówi wujek. To jest sprzeczne, nie sądzisz?
No i całe przedstawianie bohaterów w ten sposób jest bez sensu. Trzeci rozdział, a narrator opisuje po kolei kto jest kim. Raz, że za późno, dwa, że to kompletnie zbędne. No i historia śmierci Jacka – czemu nie mogłaś się z tym wstrzymać i pokazać tego w scenie? Na przykład jak Mo komuś opowiada o tym, że widziała sytuację? Albo jeśli nie chce, to zawsze możesz poczekać, zapoznać jakichś bohaterów, z których jeden zna przeszłość Jacka i opowie komuś o zdarzeniach. Tak byłoby naturalniej; gdy widzę ścianę tekstu, a w dodatku kiedy jest to sucha relacja narratora, to mam ochotę zamknąć przeglądarkę.
Blondynka na wszelki wypadek stała się niewidzialna - taka mała dodatkowa zdolność, którą posiadała - i obserwowała bawiące się rodzeństwo. – Czekam, aż będzie się teleportowała i czytała w myślach, przecież za mało ma jeszcze zdolności.
Mo wyczuła ich obecność, a na jej twarzy pojawił się mimowolny, delikatny uśmiech, jednak po chwili szybko zniknął, a na jego miejscu pojawił się grymas przerażenia. – Przecież miała się w ogóle nigdy nie uśmiechać!
Ta spojrzała na niego jak na wariata. Była bardzo wkurzona na niego, że przerywa jej zasłużony odpoczynek, ale to?
Jesteś ostatnim i jak na razie jedynym gwiezdnym strażnikiem. Nie wiem też, co się stanie, kiedy przejmiesz pełnię mocy. – Chcesz mi powiedzieć, że bohaterka, która rozwala wszystko po kolei, jest supersilna, supermądra i superwszystko, nie ma jeszcze pełnej mocy i dopiero wkrótce ją dostanie?!
Mo wylądowała w mieście o nazwie Paryż. – Wylądowała w Paryżu. Tyle wystarczy. Po co zapychać niepotrzebnie zdanie?
To tam znajdowała się kryjówka strażnika miłości, Amora Qupida. Amor był strażnikiem miłości na Ziemi i następcą poprzedniej strażniczki, greckiej bogini Afrodyty. – Cóż za zaskoczenie. I znowu to paskudne powtórzenie.
Mo mówi o spotkaniu na Saharze, ale… Ona wie, że Sahara ma ponad dziewięć milionów kilometrów kwadratowych? Czemu Dziadziuś nie określił dokładniej położenia?
Coś ty za jeden, hmm ? – Zbędna spacja.
Moje pierwsze imię to Ojciec Czasu. Jestem strażnikiem czasu, drogi chłopcze – rzekł, a Jacka lekko zatkało. Jeszcze nigdy nie widział innych strażników. Owszem, słyszał o nich od Piaska czy Northa, lecz nigdy nie poznał żadnego osobiście.
– Wow, naprawdę? Jeszcze nie poznałem ani nie widziałem innych strażników poza tymi tutaj. – Po co narrator mówi mi to samo, co postać? Nie musisz mi tłumaczyć dwa razy, bo rozumiem, co czytam, szczególnie że tekst nie jest najwyższych lotów.
Zjawiła się matka natura, Naturia[,] wraz ze swoimi czterema córkami. Je[,] rzecz jasna[,] znał. – Spójrz na to, co wkleiłam wcześniej. Widzisz problem?
No i oczywiście na sam koniec Ojciec Czas musi wychwalać Mo, prawić, że jest najsilniejsza, choć to chyba Czas powinien być potężniejszy. Jak zwykle Mo wpada z impetem, udaje heroskę, silną kobietę, niby krew ją zalewa pod ciuchami, a jednak staje i patrzy na Jacka z wyższością. I mimo walki i ran nawet nie dyszy ciężko, będąc na Saharze! To jest wyczyn!
ROZDZIAŁ 4 – MO, GWIEZDNY STRAŻNIK
Wariująca czcionka strasznie denerwuje.
I od razu zaznaczam, że większości błędów typu interpunkcja, powtórzenia i tak dalej nie będę już wypisywać. Nawet poprawione rozdziały mają tego od groma, a dużo gorzej wypada u Ciebie fabuła i kreacja postaci, więc na tym się skupmy. Gdybym miała wypisać każdy błąd, ocena sięgnęłaby ponad dwustu stron, a kopiować musiałabym niemal całe rozdziały. Więc skoro już wiesz, jakie rodzaje błędów technicznych popełniasz (a zostanie to jeszcze podsumowane na końcu), skoncentrujmy się na konstrukcji prozy. Choć zapewne do paru technikaliów i tak wrócimy.
Dziewczyna, którą spotkał prawie miesiąc temu jest strażnikiem? Serio..? Strażnikiem Gwiazd?! Nigdy nie słyszał o takich. – To czemu się ekscytuje, że laska jest tym i tym strażnikiem, skoro nawet o nich nie słyszał? To trochę jak ekscytować się spotkaniem z jakąś sławną osobą, gdy nie wiedziało się wcześniej, że ona istnieje.
Te oczy, sposób poruszania się.. – Już raz było zdjęcie naszego wuesowego kubeczka, na końcu akapitu ten sam błąd.
Zrobiła krok w jego stronę, także teraz stali niebezpiecznie blisko siebie. – Przecież na końcu trzeciego rozdziału było wyraźnie napisane, że dzieliło ich parę metrów. To jak ogromny ten krok zrobiła Mo?
Na jej bladą twarz spadło kilka malutkich płatków śniegu, które nadzwyczaj szybko się roztopiły. – No bardzo dziwne, że śnieg na pustyni się szybko rozpuszcza. No rzeczywiście.
Tych kilka zamrożonych kropli pomogło Mo się trochę uspokoić. – To nie był grad. Śnieg powstaje poprzez resublimację wody, więc technicznie nie jest to kropla.
Niezwykła moc.., szkoda tylko, że nie potrafisz jej rozwinąć. – Skąd Ci się nagle wziął taki natłok tego błędu?
Na nieszczęście Mo, to było akurat to „uszkodzone” ramie[ę]. – Czemu cudzysłów? Ramię rzeczywiście było uszkodzone.
- Co się stało? Już nie jesteś taka pewna siebie? Tak łatwo można sobie z tobą poradzić, strażniku gwiazd? - dodał na koniec kpiąco. – Jack nie był taki podły, to nie jest jego charakter z bajki. Kreujesz go na bad boya? Zły pomysł. Perfidny gwałt na kanonie.
Dziewczyna tak mocno chwyciła go za dłoń, zmuszając go przy tym do oswobodzenia jej już zsiniałego i zakrwawionego nadgarstka, prawie łamiąc mu kości dłoni. – No w siniaki od ściskania ręki jeszcze uwierzę, ale nie miała rany, więc skąd ta krew? Ponoć to ramię jej krwawiło, nie nadgarstek. I zsiniałe? Zdążył chwilę się na nią pogapić i powiedzieć jedno zdanie. Do tego masz niedokończone porównanie, które zaczynasz od tak mocno.
Złoty naszyjnik[,] jaki miała na szyi[,] zaczął połyskiwać złotym światłem[,] co oznaczało, że Mo przekroczyła dozwolony limit swoich mocy. – Naszyjniki z natury służą do noszenia na szyi. I ponoć Mo na Ziemi miała ograniczone swoje moce do połowy. Z jednej strony pokonuje armię i szasta swym blaskiem na prawo i lewo, a z drugiej dociera do limitu po odepchnięciu Jacka? Grubymi nićmi szyte…
Gniew tak bardzo ją zaślepił, że nie zauważyła [,] jak górna część jej ubrania przesiąkła czerwoną cieczą i ciurkiem spływała po ręce w dół [,] zostawiając na piasku coraz większe ślady. – Po prostu krew. Ciesz czy płyn to okropne synonimy. I spływała – wystarczy, bo w połączeniu z w dół to już pleonazm.
Mo, przestań!!! - krzyknął do dziewczyny[,] biegnąc w jej stronę i modląc się[,] by nie zrobiła niczego głupiego, czego będzie potem żałowała do końca życia. - Chłopcze, odsuń się od niej, natychmiast!! – To nie gadu-gadu, jeden wykrzyknik wystarczy, większa ich ilość nic nie zmieni.
Lekki wiatr, jaki był spowodowany jej nagłym obudzeniem mocy [,] nadal rozwiewał jej złote włosy [,] niosąc ze sobą do samego Księżyca jej gorzkie łzy. Jej oddech stawał się coraz cięższy[,] a widzenie zaczęła przysłaniać mgła. – Powinnaś użyć który, a nie jaki, ponieważ mówisz o konkretnym wietrze. Polecam: klik.
Masz w tym rozdziale mnóstwo wielokropków stworzonych z dwóch kropek, nie będę już wypisywać tego błędu.
Mo zakrwawiła sobie pół tułowia, rękę Jacka i w dodatku stała w kałuży krwi… Czemu jeszcze nie umarła z wykrwawienia? I jakim cudem na pustyni udało jej się stworzyć kałużę? Tak dużo krwi upuściła? Sahara to głównie hamada i erg. Strażnicy stali na piasku, co oznacza, że w tym miejscu Saharę tworzy frakcja piasków luźnych. Przecież tam wszystko od razu wsiąka.
Patrzyła jak zaczarowana na srebrny glob nad sobą, który milczał już od tylu stuleci. – A czy on przypadkiem rozdział wcześniej nie przemawiał do Mikołaja?
- Coś ty jej zrobił, że się tak wkurzyła.?! - naskoczył na niego North. [akapit] Jack popatrzył na niego jak wół w malowane wrota.
- Jack, czy to twoja krew.??
- Jack, czy to twoja krew.??
Bogowie, a to co to za potworki? Te połączenie kropek z wykrzyknikami i znakami zapytania? Nigdy nie spotkałam u Ciebie tego błędu, a obecnie raz za razem…
No tak, teraz Mo zwaliła winę za wszystkie swoje rany na Dziadziusia, więc strażnicy się na nim wyżywają, że raz strażniczka gwiazd nie jest ideałem, bo ma ranę. No super, nie dość, że wszechpotężna i jest w stanie wykrwawiać się pięć dni, nadal żyjąc, to jeszcze każdy jej broni, choć mało nie zabiła przed chwilą wszystkich strażników, bo się z lekka wkurzyła na młodego. Logiczne.
- Niech wszyscy mnie teraz uważnie posłuchają! - podniosła głos. – No na pewno była w stanie się drzeć, skoro dopiero leżała w kałuży własnej krwi i trzeba było ją stawiać na nogi (jak się utrzymała?!).
W takim bądź razie o czym ja mam z nimi rozmawiać? – Nie ma takiego zwrotu. Ludzie często mówią w każdym bądź razie, co jest błędnym połączeniem wyrażeń w każdym razie i bądź co bądź. Powinnaś napisać po prostu w takim razie.
- Macie tydzień na znalezienie Pitcha i na rozprawienie się z nim. Jeśli tego nie zrobicie, ja to zrobię [,] lecz wtedy zgładzę i jego [,] i was. – A z jakiego to powodu miałaby zgładzić innych strażników? Żeby wypaść groźniej? Dla zabawy? Bez sensu.
- Manen, posłuchaj. Tym razem to przesadziłaś... - Czas zwrócił uwagę dziewczynie [,] lecz ta weszła mu w słowo.
- Nie! To ty słuchaj. - rzekła ostro – Nie mam zamiaru więcej razy po nich sprzątać, jasne? Nie dopuszczę do tego [,] by historia się powtórzyła! - krzyknęła prosto w stronę staruszka, który zdziwiony jej postawą, zamilkł. - Więc radzę wam się postarać. Koniec Zebrania..! - ostatnie słowa skierowała do strażników. – Nie mogę znieść, jak laska się rządzi i każdy w dodatku jej słucha… I jak jest chamska. Nawet nie mam już siły tego komentować. Rozwinę w podsumowaniu.
Ojciec Czas opiekował się Manen, zwołał spotkanie, wszystko wie o przeszłości, jest najstarszy, więc wydawało mi się, że będzie takim… szefem strażników, a tu Manen i Amor chamsko mu pyskują, robią sobie żarty, rozkazują… To jest żałosne. A Ojciec Czas jeszcze przyznaje im rację, gdy go obwiniają i słucha rozkazów małolatów. Czemu tak się przed nimi płaszczy?
Już ci nie wiele brakuje.. – Niewiele. I błędny wielokropek.
- Co to była za wojna, o której nic nie wiemy i dlaczego nam o niej nie opowiedziano? - Ząbek podleciała do strażnika czasu.
- To bardzo długa historia. Nie mam już tyle czasu by wam ją teraz opowiedzieć lecz z pewnością niedługo się dowiecie. Poznacie CAŁĄ prawdę kiedy przyjdzie na to czas. - rzekł dość tajemniczym tonem co tylko bardziej wzbudziło ciekawość Northa, Jacka i Wróżki Zębowej. – Właśnie chyba lepiej, gdyby teraz poznali prawdę o wojnie, bo wiedzieliby, czego się spodziewać ze strony Mroka i Cienia. Czy w Twoim opowiadaniu ktoś myśli logicznie? Mamy tu jakiegoś taktyka, czy znów Mo wpadnie bez żadnego planu jak strzała na pole bitwy i wszystkich pozabija? Dajcie jej koronę.
Czuła ich ciepło pochodzące z ich światła, takie przyjemne i ciepłe jak jej własne. – Ciepłe ciepło, a to zaskoczenie.
Minęły dwa dni od Zebrania. Strażnicy marzeń postanowili, że zbiorą się w bazie[,] aby Piasek mógł im w spokoju opowiedzieć[,] co takiego wydarzyło się wieki temu i dlaczego oni o tym nie zostali poinformowani. – Ponoć dostali od Mo tydzień, Jack sam stwierdził, że dziewczyna rzeczywiście może im zrobić krzywdę, jeśli nie wykonają zadania, a teraz zbierają się dwa dni na pogadankę? Życie im niemiłe?
Jeśli rzeczywiście do tego dojdzie, to wydarzy się kolejna tragedia. Stracą nie tylko kolejnego gwiezdnego [,] ale ostatniego strażnika gwiazd, samą Dominę Stellarum*. – Zaznaczyłaś gwiazdką odnośnik, którego nie ma.
Nie będzie mi działał na nerwach. – Działać na nerwy lub grać na nerwach.
Na jego twarzy, jak zawsze, widniał złośliwy uśmieszek[,] co było zwiastunem nadchodzącej kłótni pomiędzy nim a Zającem. – Jack NIE jest złośliwy! Może być zadziorny, buńczuczny, czupurny, buntowniczy, wesoły, łobuzerski, ale to nie jest bohater negatywny.
Dziękuję. - do reszty dołączył North[,] a za nim szedł Phil w towarzystwie jeszcze dwóch innych yetich. – Po prostu yeti.
Nie zdążył dobrze przywitać się z przyjaciółmi[,] a już po jego rozszedł się dreszcz. – Po jego czym się rozszedł dreszcz?
Biedny elf próbował odmówić się od lodu[,] ale ten przymarzła na amen. – Co tu się zadziało? Przecież elfowi przymarzł język, więc co oznacza to zdanie?
Jednak stało się inaczej, gdyż Lunar bardzo kochał Władczynię Gwiazd i nie pozwolił jej zginąć. Sam poświęcił się [,] aby jego ukochana mogła żyć i w przyszłości raz na zawsze przegnać Cień z galaktyki. – Ale przecież oni byli rodzeństwem ponoć, a nie ukochanymi… Nawet jeśli kochał siostrę jak siostrę, to zdanie brzmi dwuznacznie.
- Mam dla was podajże dość istotne informacje i… – Bodajże/bodaj, jeśli już, choć to zbędne słowo.
Czy tą istotną informacją jest fakt, że wykreowałaś swoich bohaterów na idiotów? Czytając opowieść Piaska, od razu domyśliłam się, że tą świetną gwiazdą jest Mo, Strażnicy też wiedzą, że ich Pan Księżyc to Lunar z opowieści, więc ktoś musiał się za niego poświęcić, być niesamowicie silny i tak dalej. Jakim cudem żadnemu z tej czwórki nie przyszło do głowy, że to może być Mo? Jeżeli chcesz tworzyć tajemnicę, to nie może być ona taka łatwa do rozszyfrowania, a do tego nie rzuca się jej w twarz czytelnikowi, a potem nie robi z bohaterów półmózgów, którzy niczego się nie domyślają.
P.S. Przepraszam za różną czcionkę[kropka] :) – Nie przepraszaj, tylko napraw. Tak jak kolor całego tego posłowia, bo bez zaznaczenia go, nie dałabym rady przeczytać tych kilku zdań.
Nie wiem, co się stało z Twoją betą, ale rozdziały 1-3 były jeszcze jako tako ogarnięte pod względem technicznym, jedynie prolog był dramatem, a tu znowu mamy powrót do totalnego braku interpunkcji i podstaw języka polskiego. Nawet dywizy stawiane są losowo, na przemian z pauzami.
Brakuje mi również jakiś przerywników pomiędzy perspektywami różnych bohaterów, nawet o kawałek wolnej przestrzeni się nie pokusiłaś, można się przez to pogubić.
ROZDZIAŁ 5 – WSPÓŁPRACA?!
Choć praktycznie się nie znają [,] to Frost wiedział, wręcz był przekonany, iż ta dziewczyna chowa diabła za skórą. – Mieszasz czasy, trzymaj się przeszłego.
W Mo uderzyła pojedyncza fala zimna pochodząca od białowłosego, który zaczynał tracić panowanie nad emocjami. – Te ich wybuchy powoli stają się nudne. Gdybyś wykreowała tę cechę w charakterze jednego z bohaterów, mogłabym uwierzyć, że osoba ta jest cholerykiem. Ale niedługo wszyscy będą wyglądać jak Gniew z innej bajki.
Kłótnia Mo i Jacka na początku rozdziału jest tak dziecinna, że aż się poczułam zażenowana. On ma trzysta lat, on blisko dwa tysiące, a wyzywają się od matołków niczym pięcioletnie dzieci.
Niczym błyskawica pognała do dziewczyny [,] po drodze spychając Jacka ze swojej drogi. – Czy czytasz tekst przed publikacją? Bo takie powtórzenia to już przesada.
Poczuła, że do oczu cisną się jej łzy[,] więc aby nie pozwolić im popłynąć, Gwiezdna zamknęła oczy i skierowała twarz w bok.
Jack poczuł na sobie jej spojrzenie. Bezczelnie wlepiła w niego te swoje ładne oczka[,] jakby chciała z niego wyczytać jego wszystkie sekrety i tajemnice.
Jack poczuł na sobie jej spojrzenie. Bezczelnie wlepiła w niego te swoje ładne oczka[,] jakby chciała z niego wyczytać jego wszystkie sekrety i tajemnice.
Kolejne niedopatrzenie. Zamknęła oczy, a jednak wciąż patrzy.
(...) spytał poważnie North. Teraz i on patrzył poważnie na stojącą w cieniu blondynkę. Mo spojrzała na Piaska, który rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie.
Jack kątem oka spojrzał na blondynę. Gwiezdna zwęziła oczy i patrzyła zimno na Northa. Biła od niej niewyobrażalna pewność siebie i jakby taka..[.] wyższość. Patrzyła na Northa [ta wyższość patrzyła?] z góry, [przecinek zbędny] niczym siedząca na tronie królowa na swoich biednych poddanych[,] ale jednocześnie szło wyczuć od niej pozytywną energię, która nie pozwalała na to[,] by się jej bać. – Narrator sam przyznaje, że bohaterka jest Mary Sue. Naprawdę nie wiem już jak komentować Twoje opowiadanie, bo czuję, że się powtarzam. Jednocześnie nie umiem nie przekopiować tu co drugiego zdania, wiedząc, że jest słabe. No i szło wyczuć to kolokwializm, którego narrator nie powinien używać.
Zaintrygowana zaczęła iść w stronę globusa. Kiedy tylko wyszła z cienia[,] światło dzienne wlewające się przez liczne okna w suficie zapiekło ją w oczy. Mo skrzywiła się[,] czując niemiłe pieczenie[,] więc od razu sięgnęła po swoje okulary przeciwsłoneczne i założyła jej na nos.
Frost obserwował dokładnie każdy ruch Gwiezdnej. Kiedy ta ruszyła w stronę Sfery Snów[,] robiąc pierwszy krok[,] jednocześnie wychodząc z cienia, zmrużyła mocno oczy, aż przysłoniła je ręką. Niecałą sekundę później w jej dłoni pojawiły się ciemne okulary, które pospiesznie założyła. – Nie dość, że to head-hopping, to jeszcze o tyle okropny, że piszesz dwa razy to samo. Nic dziwnego, że masz tak długie, męczące rozdziały…
Pomysł na pokazanie jednej sceny z dwóch perspektyw sam w sobie nie jest zły, ale aby wykorzystać potencjał, który niesie, trzeba już mieć pewne umiejętności obcowania z tekstem. Wymaga to na pewno zdolności prowadzenia narracji personalnej, aby każdy z bohaterów, za którym chowa się narrator, miał swoją stylizację językową. Wtedy Mo mogłaby w swojej partii narracyjnej mową pozornie zależną opisywać to, co robi, a Mróz – w swojej partii – komentować to tak, jak sam odbiera zachowanie dziewczyny. Czytelnik miałby możliwość to sobie porównać i wyciągać dzięki temu wnioski o bohaterach i tym, jak postrzegają siebie czy innych. Ale, co jest ważne, nie mogą to być sceny, za przeproszeniem, byle czego. Tutaj, w twoim przykładzie opisane jest tylko przejście i założenie okularów – to nic wielkiego, by wprowadzać to dwa razy. Zabieg podwójnej perspektywy dla jednej sceny musi być czymś umotywowany i dotyczyć naprawdę wartościowego elementu fabularnego. Musi pokazywać widoczne różnice, a tu tych różnic nie ma. To tylko podwójna informacja, że Mo poraziło światło. Doesn't matter.
Miał jeszcze jedno przeczucie[,] a te[to], jak jego intuicja, nigdy go nie zawodziły. – Przeczucie i intuicja to to samo.
Nachyliła się nad elfem, który uśmiechał się do niej głupkowato, chwyciła go za czapkę i podniosła do góry. Gdy elf zaczął niekontrolowanie rechotać, bez żadnych większych ceregieli rzuciła go za siebie. – Czy ona jest nienormalna?! Przecież elf to żyjątko! I ona broni żywych stworzeń? Boże, z rozdziału na rozdział nienawidzę Mo coraz bardziej.
Kiedy tylko jej oczy zarejestrowały, iż mały pomocnik Northa zaraz zaliczy niemiłe spotkanie trzeciego stopnia ze ścianą, uniosła prawą rękę w górę i pstryknęła palcami. – No to długo leciał, skoro od rzucenia go do złapania zdążyła się pokłócić z Jackiem i poruszać trochę. Ta ściana sto metrów dalej stała? To z jaką siłą Mo musiała rzucić biednym elfem?
Pod spodem miała ciemnoszary tom[top] z dużym dekoltem. – Jakżeby inaczej. Nawet w takich małych wstawkach idealizujesz bohaterkę.
Święty nie wiedział jeszcze wtedy, że wplątanie się w tą [tę] sprawę może go wiele kosztować.
Piasek energicznie pokiwał swoją złotą głową na tak. Strażnik snów był pewny, że zdoła przekonać Ojca do swoich racji. – Przecież podkreślona część wynika z poprzedniego zdania, po co wciąż i wciąż tłumaczysz mi oczywistości? I z reguły gdy kiwasz głową, to wiadomo, że na tak. Kręci się na nie. Masz więc brzydki pleonazm.
Jeśli prowadzisz dwie sceny naprzemiennie, byłoby miło, gdybyś je oddzieliła enterem albo dwoma, bo gdy piszesz ciągiem, zlewa się to w całość i nie wiadomo, kiedy scena się zmienia.
Zębuszka pyta, o co chodziło Northowi z jego pytaniami, na co Mo się rozbiera, pokazuje blizny i temat skończony. Co mają jej rany do pytań o jej pochodzenie? I czemu dyskusja się urywa?
Amorowi nie raz się już oberwało, więc wie już coś na ten temat, hahahha – ha, ha, ha.
Była wyższa od niego o parę centymetrów dzięki butom[,] co niezmiernie ją cieszyło. – Kilka razy podkreślałaś, że Manen chodzi boso.
Ta, stojąc w miejscu i nie ruszywszy się nawet o milimetr, wyciągnęła przed siebie prawą dłoń i jakby nigdy nic złapała lecący na nią pocisk. – Absurd, nie da się tak.
Sam nie wierzył w to, co przed chwilą zrobił. On naprawdę ją zaatakował..[.]! Ale z drugiej strony, zasłużyła sobie na to, więc nie powinien w ogóle żałować tego[,] co zrobił. Uśmiechnął się pod nosem i korzystając z okazji, iż Mo nie patrzy akurat na niego, ponownie ją zaatakował[,] lecz tym razem nie jednym pociskiem[,] ale całą serią. Wiedział, że blondynka nie ma[miała] szans na sparowanie takiego uderzenia.
Mo odwróciła tylko na chwilę głowę od Jacka, dosłownie na kilka sekund, a ten zdążył ponownie ją zaatakować. Nie miała jak obronić się przed lecącymi w jej stronę lodowymi, [przecinek zbędny] i ostrymi,[przecinek zbędny] soplami. Jedyne[,] co mogła zrobić[,] to stworzyć osłonę z gwiezdnego pyłu i tak też zrobiła. – Powtórzenia, przecinki, czas, a w dodatku dwa razy piszesz o tym samym. I przeczysz sama sobie: najpierw Mo twierdzi, że nie ma jak się obronić, a chwilę potem, że może stworzyć osłonę. I jak tu się nie denerwować? Czuję się, jakbyś miała mnie, czytelniczkę, za idiotkę, której trzeba tłumaczyć podwójnie, bo inaczej nie zrozumie.
(...) pomyślała już na maksa wściekła. – Od kiedy narrator wali potocyzmami?
Patrzył jej prosto w oczy, bez cienia lęku. – Akapit wyżej pisałaś, że miał gęsią skórkę, patrząc jej w oczy.
Chciał się jakoś podnieść ale wtem poczuł silny ucisk na swojej szyi i szarpnięcie w górę. Zaczął się powoli dusić bo został mu odcięty dopływ świeżego powietrza. Jego wolna ręka automatycznie powędrowała do ręki, która próbowała go udusić i ani myślała puścić. Przyszpilony do filara otworzył oczy. Napotkał zimniejszy od arktycznego wiatru wzrok Mo, która jedną ręką trzymała go w stalowym uścisku za gardło pozbawiając tlenu i drugą przytykając połyskującą, ostrą klingę swego miecza do delikatnej skóry jego szyi. – Właśnie na tym polega duszenie, a w tych trzech zdaniach dałaś mi cztery razy tą samą informację!
- No i świetnie. Nie potrzebuję do szczęścia jakiejś nadętej panienki [,] co myśli, że jest panią całego świata. – No nareszcie ktoś, kto ma rację!
Ten młokos nic ci nie zrobił? - zatroskany jak nigdy postawił dziewczynę na jej własnych nogach i zaczął ją oglądać ze wszystkich stron. – A czyich innych?
Gwiezdna nie wiedziała, że Mikołaj został wtajemniczony w jej mały sekret. – No a skąd miała wiedzieć, skoro dowiedział się tego dopiero co, będąc za ścianą? Ja umiem myśleć.
Jesteś [Mo] najbardziej wpatrzoną w siebie osobą[,] jaką w życiu poznałem! Nawet Kangur mnie tak nie wkurza jak TY!!! – PRAWDA. Podpisuję się pod tym obiema rękami.
Mrok... - rzekła a w tym samym czasie po Sali rozległ się przeraźliwy i przyprawiający o gęsią skór[k]ę śmiech Władn[c]y Koszmarów. Reszta jak na rozkaz dobyła swoich broni gotując się do starcia ze swoim śmiertelnym wrogiem, Pitchem Blackiem – Czarnym Panem. – Ja wiem, naprawdę, czuję się, jakbyś wbijała mi informacje do łba maczugą, gdy piszesz w ten sposób.
Ten opis walki… Mo raz machnęła bronią, Mrok odleciał, ta chowa miecze i zaczyna gadać. To nie walka – to kabaret.
Pomogę wam go pokonać ale w walkę czysto ofensywną nie mogę się mieszać. – A co Mo właśnie wykonała? Mrok tylko gadał, a ona palnęła go tak, że aż przebił sufit. Nie wmówisz mi, że to była defensywa.
Minęło kilkanaście minut nim jego oddech wrócił do normy a nieprzyjemne szumienie w głowie ustało. – I w tym czasie Twoi bohaterowie zdążyli zamienić kilka zdań i chwilę pokwilić. Nie zaginaj czasoprzestrzeni, proszę.
Jak na razie twoja potęga jest dla mnie zbyt wielka[,] ale kiedy przejmę moce Frosta[,] nawet ty nie będziesz już dla mnie przeszkodą. – Ale czemu on zdradza swoje plany strażnikom? To głupie.
Zapamiętaj sobie dobrze to, co ci teraz powiem; ja jestem nadzieją, bramą i ostatnią przeszkodą. - odwróciła się od Pitcha i spojrzała dumnie na wszystkich zebranych. – Ciężko będzie z tą nadzieją, skoro jest tak naiwna, że odwraca się plecami do przeciwnika.
- Dziecko, jestem z ciebie dumny. - Ojciec Czasu podszedł do Gwiezdnej i uściskał ją mocno. – W środku bitwy Mo wygłasza patetyczne przemówienie, a Ojciec Czas ją przytula? Halo, jesteście w trakcie starcia z Mrokiem, wiecie?
Coraz gorzej z poprawnością, kompletny regres. Dlaczego?
ROZDZIAŁ 6 – NIE PĘKAJ
Z jej miny North wywnioskował, że dziewczyna musi odczuwać jakiś silny ból. – A nie z tego, że ledwo stoi, płacze i krwawi?
(...) spod jej zamkniętych powiek zaczęły wydostawać się łzy. Nagle Mo zaczęła kręcić głową to w prawo[,] to w lewo, jej włosy falowały z każdych[każdym] ruchem[,] a spływające słone krople skapywały z policzków. – Trzy razy o tym, co się dzieje z łzami w jednym zdaniu. Wiesz, że wystarczy raz i czytelnik sobie wszystko wyobrazi? No i jak na silną bohaterkę, która jest twarda i nigdy nie płacze, to Mo płacze bardzo często.
Jego niebieskie oczy były utkwione w Mo, która spojrzała na niego tym swoim smutnym wzrokiem. – Już z pięćdziesiąt razy do tej pory przeczytałam, że wzrok Mo jest smutny. I narrator to mówi, i główna bohaterka o tym wie, i inne postacie wciąż to zauważają. To już męczące.
Na 144 spójniki a w tym rozdziale, tylko przed jednym postawiłaś przecinek. Ta zasada to podstawa podstaw. To, że nie wklejam tu każdego takiego zdania, nie znaczy, że kolejne posty są coraz poprawniejsze. Po prostu to bez sensu, a ocena byłaby kolosalnie długa.
Jedynie patrzył Manen w oczy[,] jakby był zahipnotyzowany. Patrzył głęboko, w oczy, których blask i ogień kiedyś przyćmiewał[y] wszystkie gwiazdy[,] lecz teraz ten ogień ledwo się tlił. Blask jej oczu prawie zgasł. Kiedyś te oczy musiały być naprawdę niezwykłe…[,] pomyślał Jack. – Tyle zdań o tym samym, ciągle się powtarzasz, poza tym nadal wciskasz mi te oczy. Przecież o tym się już czytać nie da.
Ząbek szturchnęła chłopakiem mocno[,] a ten spojrzał na nią nieprzytomnie. – Szturcha się coś lub kogoś, kimś lub czymś można potrząsnąć.
Strażnik czasu zamyślił się głęboko[,] ale po chwili coś sobie uświadomił. – No tak… Dopiero co Mrok mało nie zabił Mo, potem prawie rozłupał jej czaszkę, chwilę później Jack zobaczył jej wspomnienia, następnie zakrwawiona postać wpadła przez jakiś tunel przestrzenny i potoczyła się po podłodze… A Jack stoi i myśli głęboko o niebieskich migdałach. Te pościgi, te wybuchy…
Kiedy się nachylał[,] kątem oka spojrzał na Mo i zauważył jak ta gwałtownie otwiera oczy i patrzy przed siebie z[zbędne] szeroko otwartymi oczyma. – Mieszasz czasy, znów. Dwa razy piszesz mi to samo w jednym zdaniu, powtórzenia i przecinki to już standard. Czemu nie sprawdzasz rozdziałów przed publikacją?
Amor, dzięki udzielonej pomocy, nie krwawił już tak obficie[,] a jego oddech wrócił mało wiele do normy. – To jest forma przestarzała, czemu więc wrzucasz ją do narracji? Mieszasz style narracyjne, a to nie jest dobrze.
Wybacz, mon cher ( od Aut. Mon cher z francuskiego oznacza moja droga , jakby ktoś nie wiedział :D ) ale nie mam tyle mocy[,] aby nas przenieść do Francji. – Takie dopiski lepiej dodawać na dole rozdziału, szczególnie gdy są długie, kiedy nie umie się używać nawiasów i wstawia emotikony. No i spacja przed przecinkiem? Naprawdę?
- Amor, jak się czujesz? - spytała. Po raz kolejny zignorowała Frosta[,] przez co ten się zdenerwował jeszcze bardziej.
- Jasne...! Olej mnie jak zwykle! Po co mi odpowiadać[,] skoro można mnie zignorować..?! – Dziecinada. Amor mało nie zginął, a Jack się boczy, bo został (niby) zignorowany, chociaż nie zadał żadnego pytania, a poprzednia rozmowa się zakończyła.
- Jasne...! Olej mnie jak zwykle! Po co mi odpowiadać[,] skoro można mnie zignorować..?! – Dziecinada. Amor mało nie zginął, a Jack się boczy, bo został (niby) zignorowany, chociaż nie zadał żadnego pytania, a poprzednia rozmowa się zakończyła.
Amor obrócił głowę w stronę blondynki[,] ale zaraz tego pożałował, ponieważ świeżo zasklepiona rana koło potylicy ciągle dawała o sobie znać. – Czyli gdzie? Przy uchu, na szyi, z tyłu na kości ciemieniowej?
Milcz[,] babiarzu jeden.. - syknęła w odpowiedzi blondynka i luknęła na Amora tym swoim słynnym mrożącym krew spojrzeniem. – To już naprawdę przesada… No i co to jest to luknęła? Dlaczego robisz to narratorowi…?
Tym jednym zdaniem Jack zarobił sobie u niej wielkiego minusa. – Bo tylko z pięćset razy już grozili sobie, że się pozabijają, ale minus za zołzę będzie jak stąd na księżyc!
- Wybaczcie. - rzekła Mo[,] lecz po chwili uśmiechnęła się szatańsko. W jej głowie pojawił się doskonały pomysł na rewanż dla tamtych dwojga[,] więc dodała niewinny głosem. - Matołek i Amor bardzo się polubili. Wręcz nie mogłam się powstrzymać[,] by nie dać im chwili sam na sam[,] by mogli się trochę po miziać. - osta[t]nie słowa powiedziała[,] patrząc prosto do[na] Jacka i Qupido, którzy gapili się na nią zszokowani. - Tak słodko razem wyglądają... - zaszczebiotała i posłała im w powietrzu całusa. – Serio? I teraz będą homoseksualne żarty na poziomie siedmiolatka? I czy Amor przed chwilą nie twierdził, że sprawa w Paryżu jest bardzo ważna i muszą się bardzo spieszyć, a teraz sobie robią spacerki, postoje i śmieszki?
Dziewczyna, nie przejmując się wysokością i zawrotną szybkością, stanęła na siedzeniu obok strażnika zachwytu i wyskoczyła w górę [,] robiąc zgrabne salto w powietrzu i lądując na środkowym reniferze. – Siła oporu przy zawrotnej prędkości odrzuciłaby Mo do tyłu. I nici z salta w przód.
Jack zamrugał kilka razy zaskoczony. Jej uśmiech..pomyślał. Jest jakiś taki inny, jest.. prawdziwy. I piękny. Chwila! Co?! Chłopie, ty się weź opanuj! Przecież nie znosisz tej napuszonej zołzy!, skarcił siebie ostro w myślach. Może i jest ładna ale stanowczo za wredna i za chamska. – Takie przemyślenia bohatera są żenujące. Niczym dziecko z podstawówki. Jack, opanuj się, naprawdę.
Pora skopać komuś dupę! – To ta nieofensywna walka, tak?
Cały moment spadania Mo i Jacka jest nierealny. Najpierw Mróz gonił Mo, potem się dość długo przekomarzali, a jeszcze nawet z Mrokiem powalczyli, Mróz poprzyglądał się Manen, znów chwilę pogadali... To ile oni spadali z tych sań? Byli pod chmurami, więc jakiś powiedzmy kilometr-półtora nad ziemią. Czyli spadali, licząc na oko jakieś... dwanaście, czternaście sekund?
W ogóle podczas czytania tego rozdziału mam nieodparte wrażenie, że już kolejny raz jedynie Manen jest potrzebna w całej walce, a reszta przeszkadza. Tylko się patrzą, trzeba ich ratować, w zasadzie nic nie robią, aby pokonać Mroka. To po co oni w ogóle ruszają na bitwę? Zobaczyć na żywo parę uderzeń?
Kiedy oczy białowłosego przyzwyczaiły się do jasności, która pochodziła.. o dziwo od samej Mo, dostrzegł, jak Książę Koszmarów spada w dół i wpada prosto do wody. – Przecież w Twoim opowiadaniu ona co chwila świeci…
I pleonazm.
- Eee., Frost?
- Słucham zołzo?
- Mógłbyś mnie wreszcie puścić? – Dopiero co traciła przytomność! Kiedy się zregenerowała, by można było ją puścić?
Jack popatrzył przez chwilę na nią i dopiero po minucie dotarło do niego, że cały czas trzyma ją w swoich ramionach a ich twarze dzieli może z dziesięć centymetrów. Jak oparzony odskoczył od niej spalając dojrzałego buraka. – Chyba wypadałoby ją najpierw odstawić, bo odskakiwanie z Mo na rękach na nic mu się zda.
Dobra. - popatrzyła zdeterminowana na rzekę za Frostem. - Wyczuwam resztki czarnej energii i znikomą energię Mroka [,] ale ta jest bardzo słaba. – Dopiero panikowała, że zabiła Mroka, a teraz nagle jest spoczko, bo wyczuwa jego energię?
- Oj, Manen, nie pękaj. Opowiedz naszemu drogiemu strażnikowi zabawy, tutaj obecnemu, jak to prawie zniszczyłaś tą że planetę? – Po pierwsze, tęże, jeśli już. Po drugie, skoro używasz dość starego słowa obok wyrażenia nie pękaj, a w dodatku wypowiada to Dziadziuś mający parę setek lat… To wygląda źle. Musisz konsekwentnie prowadzić stylizację postaci.
Zabierz mnie stąd.. Chcę do domu. - spojrzała na niego niemal błagalnie i całkowicie straciła przytomność. – Przed sekundą pisałaś, że zemdlała, a jednak dopiero teraz straciła przytomność? I nie da się jej stracić niecałkowicie.
Czas przeżegnał się[,] jak ją zobaczył. – Przecież on nie wierzy w Boga, nawet nie wiemy, czy w tym opowiadaniu On istnieje!
Wyciągnął z kieszeni płaszcza kryształową kulę, szepnął do niej gdzie ma ich przenieść i wyrzucił ją przed siebie. Po chwili otworzył się portal, który przeniósł ich w wyznaczone miejsce. – Na początku notki bardzo spieszyli się do Francji, a jednak Mikołaj nie używał żadnych kul. Więc jak to jest? Jak piszesz, że muszę gdzieś być szybko, to potem każesz im lecieć specjalnie na okółkę?
- Daj mi spokój! - chciała krzyknąć ale głos miała słaby. – Wykrzyknik sugeruje, że jednak krzyknęła.
No i nareszcie Mo coś grozi na poważnie. Już myślałam, że nigdy się to nie stanie.
Tak jak podejrzewał[,] wszyscy już tutaj byli[,] a jak tylko usłyszeli odgłos otwieranych drzwi[,] wszystkie pary oczu skierowały się na niego. Czas ruszył do niego lecz został wyprzedzony przez Naturię, która dopadła do niego i zaczęła oglądać nieprzytomną Gwiezdną. – Co to za wysyp spacji? I mam wrażenie, że jedyne przecinki, które stawiasz, to są te przed słowem który i że.
- Mo, nikt z nas nie ma prawa wkroczyć na teren Gwiezdnych[,] a sama nie jesteś w stanie tam się udać. – Powiedział Czas, który dwa razy (może i częściej) już tam był.
Cień nie zaatakuje w najbliższym czasie, Mrok jest również unieszkodliwiony na jakiś czas a tobie przyda się wolne. – Ale skąd pewność, że Cień nie zaatakuje? To Mrok brał udział w walce i został pokonany.
Mo obraziła się i zrobiła wielkiego focha. – Mówi się strzelić focha, to po pierwsze, a po drugie to potocyzm, więc narrator nie powinien go używać. A po trzecie, to foch i obrażenie się to to samo, więc lejesz wodę.
Już zdążyłam się ucieszyć, że wreszcie wielka, niesamowita i niepokonana Mo jest w tarapatach, a tu klops… Gorączkuje, boli ją brzuszek i nadal pyskuje. Niby krew jej pociekła z ust, ale przecież wszystko jest cacy, trzeba się wyżywać dalej na Jacku!
ROZDZIAŁ 7 – TO MOŻE ZAKŁAD?
Jack stał nad obolałą blondynką i uśmiechał się o[do] niej cwanie[,] już obmyślając plan zwycięstwa. – Pierwsze zdanie rozdziału z błędami. Ponownie: czemu nie sprawdzasz tekstu przed publikacją?
Do tego ciemne łuki brwiowe, które teraz miała ściągnięte. – Ale wiesz, że łuk brwiowy to struktura kostna? Ewentualnie skóra pokrywająca tę część kości. Nie mogłaś napisać po prostu brwi? Bo jak skóra albo kość miałaby być ciemna? No i ciemne brwi do świecących blond włosów…
Nieco większy nos niż u większości ludzi z prawie niezauważalnym garbkiem. – Nieco większy niż u większości ludzi? Co to w ogóle oznacza? Mam teraz robić research na temat średniej wielkości nosa, żeby móc sobie wyobrazić bohaterkę, która nawet nie była człowiekiem? W ogóle cały ten opis wyglądu jest bez sensu, nie potrzebuję tekstu rodem z podstawówki. Takie informacje powinno się wplatać w tekst, a nie pisać trzy akapity o średniej wielkości nosku i zadziwiających oczach, o których czytałam już z dziesięć razy. W tym rozdziale.
Całość dopełniała burza blond włosów w odcieniu ciemnego złota a jak się bliżej przyjrzało można było wychwycić pasemka brązu i srebra. – Burza włosów? Przecież ona nie miała loków, tylko proste.
Czego się tak gapisz? - syknęła patrząc na Frosta wściekłym jednocześnie zmęczonym wzrokiem przez co cały czar prysł. ...ale to jednak zołza. Dokończył w myślach i uśmiechając się pod nosem z tylko sobie znanym powodem, zwiesił głowę i westchnął. – Co to za potworek? I czemu piszesz, że powód zna tylko on, skoro właśnie mi go podałaś na tacy?
Skoczył w górę, wylądował[,] robiąc fikołka w powietrzu na tylnej ramie łóżka Mo i pokazał swoim kijem na Gwiezdną, która obdarowała go rozzłoszczonym spojrzeniem. – A ten moment mi się podoba; idealnie pokazuje typowe zachowanie Jacka. Szkoda, że to tylko jedno, w dodatku błędne zdanie. Jack nie mógł lądować, robiąc fikołka. To bez sensu. Mógł skoczyć, zrobić fikołka i wylądować.
Mroźne powietrze owiało mu twarz[,] co przyniosło mu przyjemną ulgę i przyjemność.
Obejrzał się w kierunku dziewczyny, która turlała się po posłaniu[,] nie mogąc wytrzymać ze śmiechu. – Przecież dopiero co umierała z bólu...
Jej reakcja nieco zdenerwowała strażnika zabawy[,] ale dzielnie się opanował. Nie chciał ponownie stracić nad sobą panowania. – Gdyby chciał stracić panowanie, to by się nie opanował. Walisz mi w twarz takimi oczywistościami, że naprawdę z trudem czytam to opowiadanie.
Mo ziewnęła[,] zamykając na moment oczy[,] za to spojrzenie białowłosego przejechało po ciele dziewczyny i jak na złość musiał przyznać kolejny raz przed sobą, że laska ma się czym pochwalić. To już nie jest ciało nastolatki[,] a młodej kobiety., pomyślał przełykając ślinę z zakłopotaniem. – Jak Mo mogłaby być nastolatką, skoro ma na karku dwa tysiące lat? I od kiedy narrator pozwala sobie na określenia typu laska?
Cholera jasna! Dlaczego ja tak reaguję..?!, zbeształ sam siebie. To jędza! Wredna zołza! – I w tym cytacie, i wyżej, widać, że Twój bohater ma proste myślenie. Aż za proste. Jedyne, co Jack zauważa, to to, że Mo jest piękna, silna i wkurzająca. Nie ma żadnego zainteresowania szczegółami, zwracania mimochodem uwagi na mało istotne rzeczy. Czemu nie pomyśli rety, jakie ona ma gładkie dłonie? Albo nie stwierdzi, że jej włosy dziś wyjątkowo pachną lawendą? Czy duży biust i krągły tyłek to wszystko, na co go stać? Nie widzi nic innego? Wiadomo, że można tłumaczyć, że facet to facet, ale nie przesadzajmy...
Rety, Manen najpierw umiera z bólu, potem się tarza po łóżku, śmiejąc, później znów ją boli, ale wstaje, żeby podać rękę Jackowi w ramach zakładu, a ostatecznie kładzie się na łóżko, płacze z bólu i obwinia Jacka, bo on… denerwuje ją wszystkim? Czy ta bohaterka ma mózg?
Powiedziałam wyjdź! - krzyknęła. Złapała chłopaka za ramię i siłą wyprowadziła za drzwi. W progu Jack jednak zdążył zablokować się swoją laską przez co uskutecznił Mo wyrzucenie jego osoby z pokoju. – Dopiero ryczała z bólu, a teraz sobie wstaje i krzyczy? Strasznie niekonsekwentnie prowadzisz ten wątek. Plus jak Jack mógł zatrzymać się w progu, skoro najpierw Manen wyprowadziła go ZA drzwi?
Z dziewczyny lała się woda – może być; poświeciła, zrobiła się gorąca, kałuża pod nią wyparowała, też to zniosę. Ale, na litość boską, skoro woda zniknęła, to jakim cudem Mo jest dalej w mokrych ciuchach i musi się z nich rozbierać? Chyba tylko po to, żeby Frost mógł się znowu pozachwycać, jaka ona piękna. Imperatyw Narracyjny na ucztowanie.
A Mo przed sekundą krzyczała z bólu, a teraz rzuca się na wyrko i udaje, że jej nie boli. I włosy rozczesuje. Która dziewczyna w takiej sytuacji zajęłaby się czymś takim?
Światło dnia zakuło ją w oczy[,] przez co skrzywiła się odrobinę (...). – Zakuć, to można kogoś w kajdanki na przykład. Ewentualnie zakłuć, choć polecam porazić.
Robił co się dało by jakoś nadrobić stracony czas lecz yeti jechały już na ostatnich obrotach a do Gwiazdki zostało dokładnie trzydzieści cztery dni. – Ostatki sił/najwyższe obroty. I gwiazdka jako święta zapisuje się małą literą.
Jedynie raz szczerze się uśmiechnęła, do Amora. – Czemu mnie okłamujesz, Autorko? Cały czas powtarzasz, że Mo się nie śmieje, a wyżej dostałaś już kilka przykładów.
North przystaną ma moment i rozejrzał się wokół siebie. – Przystanął na.
Przecież nic takiego nie zrobiła i nie miał powodu[,] aby tak na nią naskakiwać. Owszem, była niemiła[,] ale to może dlatego, że była zmęczona. – Paradowała półnaga mimo sprzeciwu Jacka, flirtowała z nim, by po chwili drzeć się na niego, obwiniać za ból brzucha, wyrzucić go za drzwi i w ogóle rozkapryszona panna nastrzelała fochów. JAK ZAWSZE. A on jeszcze próbuje usprawiedliwiać Mo? Szczyt wszystkiego.
Kiedy pomyślał o tym od razu przypomniała mu się sytuacja kiedy Mo niemalże ucałowała go w ucho. Samo myślenie o tym przyprawiało Frosta o dojrzałe rumieńce i jeszcze to jak paradowała sobie przed nim na wpół rozebrana… – Jack ma trzysta lat i nigdy nie widział półnagiej panny, a wspomnienie muśnięcia ustami jego ucha sprawia, że czerwienieje? To przy pocałunku w policzek by eksplodował? Co by było, gdyby dostał buziaka w usta albo złapał za cycka?
- Jesteś przepiękna w takim prawie że negliżu, wiesz? – Negliż to niekompletny ubiór, więc Mo była w negliżu, to prawie jest niepotrzebne.
Amor stwierdza, że nie zdradza się tajemnic przyjaciół, a już zdanie później dokładnie tę tajemnicę opisuje. Seems legit. Pasuje poziomem intelektualnym do tej mensy.
Oboje doszli do wniosku, że obaj stanowczo przesadzili. Jack również wziął się za sprzątanie[,] a Amor zniknął, postanowił wrócić do domu[,] aby nie wchodzić w drogę Northowi[,] bo ten rozniósł by go chyba na strzępy w odwecie. – Serio? Amor narobił bałaganu, obsrał gacie i zwiał? Zamiast zostać i pomóc? Twoje postaci mają siano w głowach?
Zmartwiło go to, że Mo nie wyglądała za dobrze. Nadal była strasznie blada[,] a to nie wróżyło za dobrze.
Podeszła do otwartego okna i zasłoniła je aby choć trochę ograniczyć dostęp dziennemu światłu do wnętrza pomieszczenia. – I pomyślała o tym dopiero po dwóch dniach ciągłego marudzenia na zbyt jasne słońce?
Piszesz, że w małym pokoiku nie było za dużo mebli, a chwilę później dowiaduję się, że Mo ma tam wielki parapet, dwuosobowe łoże, szafkę z lampką, gigantyczną szafę i bujany fotel. Jak na pokoik to całkiem dużo tego, nie uważasz?
Wczoraj wieczorem nabijała się z niego jak ten próbował do jej szklanki z wodą dolać lekarstwo ale przyłapała go na tym i skrzyczała. Doszło między nimi do kolejnej kłótni, gdzie powyzywali się od najgorszych po czym każdy udał się w swoją stronę. – Czemu narrator nam to streszcza? Daj nam scenę!
- Rany, ale ty jesteś gorąca..[.]! - Summer i jej żarty[,] to już normalnie klasyk. Córka Naturii była nie wiele [niewiele] wyglądem młodsza od Mo, gdyż ludzie i nieśmiertelni dawali jej na oko jakieś dziewiętnaście-dwadzieścia lat. Była wysoką, szczupłą dziewczyną o idealnie opalonej skórze. Miała długie brązowe, falowane włosy, które w słońcu miały odcień bursztynu. Oczy także miała ciemne, niemal czarne[,] ze złotymi cętkami. Jej rumianą i opaloną twarz zdobiło kilka piegów[,] a na uśmiech składały się niesamowicie białe zęby, które kontrastowały z jej ciemną karnacją. Usta dziewczyny były pełne[,] ale dość blade[,] przez co zawsze nadawała im głęboki kolor różu przy pomocy błyszczyka. Nie miała sporego biustu[,] za to mogła poszczycić się prawie że idealną pupą, którą potrafiła nieźle trząść. Do tego smukłe, długie nogi, które przykuwały największą uwagę. Sam, tak na nią czasami wołano, była chyba najbardziej rozrywkową i szaloną wśród swoich sióstr, patronek pór roku. Wszędzie było jej pełno[,] przez co czasami sprawiała kłopoty. Jest [czas] fanką wszelkich sportów[,] w tym tych najbardziej ekstremalnych. Dziewczyna niczego i nikogo się nie boi [czas], z wyjątkiem swojej matki, kiedy ta wpada w szał. Jako patronka słonecznego i gorącego lata, nie znosi [czas] zimna. Lubi zimę[,] ale woli jak jest jej ciepło. Zazwyczaj ubiera się [czas] w krótkie spodenki, T-shirty wszelkiego koloru i białe trampki. Tak jak jej matka i reszta sióstr ma [czas] ograniczony wpływ na pogodę. Potrafi [czas] przywołać ciepłe prądy powietrza, podgrzewać temperaturę otoczenia[,] a także, tak jak Amor[,] choć w trochę większym stopniu, panuje [czas] nad żywiołem ognia. Dodatkowo,[zbędny] jest [czas] świetną biegaczką i pływaczką. Dzięki uprawianym sportom, jest [czas] niezwykle wysportowana i rozciągnięta. Potrafi [czas] nieźle walczyć, specjalizuje się [czas] w karate. Wśród nieśmiertelnych jest [czas] znana ze swojego ciętego i niewyparzonego języka. Jak chce [czas] [,] to potrafi [czas] komuś nieźle przygadać. – Co. To. Ma. Być? Po cholerę mi charakterystyka jakiejś mało znaczącej postaci nagle wrzucona w tekst, napisana niczym wypracowanie szkolne z podstawówki? Czemu piszesz, co postać lubi, czego nie, jak się ubiera, jakie ma usta, kogo się boi… Nie możesz tak robić! Czytelnik ma wnioskować z tekstu! Ja muszę to czuć, muszę sama dojść do tego na podstawie scen! Cały akapit do śmieci. W dodatku zajmuje jakieś ¾ sceny, w której występuje Summer, którą dopiero co poznaliśmy. Za chwilę bohaterka wychodzi, a dziewięćdziesiąt dziewięć procent informacji o niej nic mnie nie obchodzi i mi się nie przyda.
Imperatyw Narracyjny rozpędził się jak na torze saneczkarskim! Mo myśli (jestem w szoku, że ona potrafi w ogóle myśleć), ale akurat wtedy, gdy zaszczyca ją Jack, zaczyna to robić na głos. Kto normalny siedzi sam w ciemnej piwnicy i wylicza na palcach swoje problemy? Potem zwinny Jack, który w normalnych okolicznościach robi salta, sprawnie posługuje się nieporęczną bronią, lata między drzewami jak na slalomie gigancie… i nagle, odwracając się, musi coś zrzucić! Czy Ty widzisz w tym jakąś logikę?
Szybko starła resztę słonej cieczy z policzków i opanowała emocje na tyle ile była w stanie. – Słona ciecz brzmi okropnie. Ktoś przesolił zupę? Nie powinno się używać takich określeń.
(...) przełknęła ślinę i po chwili przybliżyła się do niego powoli obserwując każdą jego reakcję.
Jack spiął się lekko kiedy blondynka się do niego zbliżyła. Była tak blisko, że mógł policzyć ile cętek srebra jest w jej oczach a było ich dokładnie cztery. – Przecież on stał, a ona siedziała… kiedy którekolwiek z nich zmieniło pozycję?
- Ohyda.. - rzekła rozbijając puste szkło o posadzkę. Po chwili poczuła jak przez jej ciało od środka przechodzi nieprzyjemna fala prądu zabierając ze sobą uczucie żaru z żył. Ból brzucha ustał jak ręką odjął. Minęło kilka sekund a Mo poczuła się o niebo lepiej. Nie przejmując się już żadnymi dolegliwościami wstała, otrzepała ubranie i spojrzała na Frosta. – Po cholerę rozbijała to szkło? Mikołaj będzie musiał sprzątać. No i lek miał jej pomóc, a nie w sekundę całkowicie wyleczyć. Przecież ona się bała, że umiera, nie chciała wziąć lekarstwa, a tu nagle po wypiciu po prostu wszystko jej od razu przeszło… Fuck logic. Tak chciała wracać do kosmosu i wolała pośrednio szantażować Dziadziusia, żeby ją zabrał, niż wypić, wyleczyć się i wrócić?
Piasek i Jack popatrzyli na siebie niepewnie[,] kiedy Manen stanęła na środku warsztatu i głośno zagwizdała[,] wkładając dwa palce do ust. Zając i Wróżka usłyszeli hałasy z daleka więc również przybyli. – W sensie Ty tak na serio, że Zając w Australii usłyszał, jak Manen sobie zagwizdała?
- Jak ma być dobrze[,] skoro Gwiazdka wisi na włosku? - spytała Ząbek i spojrzała po pozostałych zmartwiona. – Wróżko, wiesz to już od dłuższego czasu i nagle się przejęłaś?
Jeśli dobrze rozumiem, dwa dni Mikołaj panikował, że nie będzie świąt, a Mo nagle ogarnęła, że zrobi imprezę i naprawi zabawki? I przemieniła się niczym Barbie z Wróżkolandii czy coś w ten deseń, wyczarowała wzmacniacze i głośniki, poklaskała, a wyczarowane wstążki naprawiły wszystkie zabawki w kilka sekund? Wiesz, Moonlight, jak to brzmi żałośnie, dziecinnie i abstrakcyjnie?
Skórzana ramoneska z kapturem zdobiła jej górną część ciała a nagie nogi przysłoniły skórzane i oczywiście, czarne spodnie biodrówki do kostek. Tylko stopy pozostały nadal bose. Amor popatrzył na nią z uznaniem lecz ta minęła go podchodząc na środek pomieszczenia. Odwróciła się do pozostałych pokazując się w nowej odsłonie. Prawdziwej odsłonie jako strażniczka Gwiazd. – Prawdziwe jest to, co widzimy od początku, czyli właśnie Mo w za dużym t-shircie. To, co tu się odbywa, to zwykła, tania pokazówka i zbędny patos. Totalna idealizacja.
Amor podszedł do Mo[,] podkręciwszy muzykę do maksimum i [3 spacje]jedna z ich piosenek rozniosła się po całej bazie[,] rozbudzając wszystkich. – Mo kazała śpiącym, zmęczonym yeti iść spać, a pół godziny później obudziła wszystkich, bo Amor podkręcił muzykę na full? Gdzie logika?
Nagle bit się zmienił, stał się nieco ostrzejszy[,] a czyjś silny głos rozległ się po warsztacie. Wszyscy spojrzeli na Manen, ponieważ to jej głos przebił się przez basy i swoją czystą barwą pieścił uszy. – No tak, bo oprócz cudownego ciała, ekstra mocy i w ogóle bycia najlepszą we wszystkim, Manen musi jeszcze cudownie śpiewać. Kiedy wygra konkurs tańca i mistrzostwa świata w saneczkarstwie?
Jej ciało wygięło się[,] dając dowód, iż Mo jest w świetnej formie i Amor porwał ją w tan. Niczym prawdziwy dżentelmen położył sobie jej dłoń na swoim ramieniu. Muzyka zmieniła się[,] zwalniając nieco, tym razem był to remiks walca, więc Amor i Mo zaczęli wirować na parkiecie niczym zawodowcy. – Ja naprawdę pisałam komentarz wyżej, nie czytając tego fragmentu. Przypadek? Nie sądzę. Po prostu Mo jest we wszystkim idealna.
Amor i Mo stali obok siebie i tańczyli ten sam układ[,] co na każdej imprezie, na której się pojawiali ( od Aut.: wyobraźcie sobie, że w tym momencie słuchacie piosenki Natalii Nykiel – Error ). – Takie dopiski są bez sensu. Nie możesz nakazywać mi, co mam sobie wyobrażać. Opisuj otoczenie, a wnioski wyciągnę sama.
Amor obserwował[,] jak Mo zatraciła się w melodii, którą sama skomponowała. – Mo jest Natalią Nykiel?!
Wtedy, choć na chwilę, pokazywała swoją prawdziwą twarz, którą skrywała pod maską zimnego opanowania, wrogości i narcyzm. – To się już naprawdę robi nudne. Ona to robi co pięć minut, a Ty równie często mi wmawiasz, że to niecodzienne zjawisko.
Dopisek autorki: Z góry uprzedzam, iż rozdział nie jest sprawdzony i za wszelkie błędy bardzo, bardzo, BARDZO przepraszam. – Nie przepraszaj, po prostu popraw.
Jedynym plusem tej notki jest fragment o Mroku, chociaż nawet tu skrewiłaś. Mogłaś stworzyć tajemnicę, a rzuciłaś mi wszystko w twarz. Jednak tylko tu miałaś jakąś wizję, reszta to wyidealizowany bełkot trzynastolatki piszącej słabe opko o One Direction czy innym Tokio Hotel.
ROZDZIAŁ 8 – NIE ZADZIERAJ ZE STRAŻNIKIEM
Na biegunie kończyły się ostatnie porządki po największej imprezie, jaką widziała ta kraina, a wszystko dzięki Mo i Amorowi, którzy rozkręcili towarzystwo do tego stopnia, że przez tydzień pucowano warsztat i jego najmniejsze zakamarki. – Biegun stoi od prawie dwóch tysięcy lat (liczę od daty, kiedy Mikołaj z Miry, uważany za pierwotnego Świętego Mikołaja, rozdawał swoje prezenty), ale nikt nigdy przenigdy nie zrobił tam takiej biby jak Mo! Bo przecież ona musi być zawsze najświetniejsza! Znowu odbija mi się tęczą…
Piasek z okazałymi rumieńcami na twarzy już miał ulotnić się swoim piaskowym samolotem, lecz coś sobie przypomniał. Razem z Mo wzniósł chyba z piętnaście toastów, przez co oboje byli porządnie podchmieleni, ale jeśli chodzi o blondynkę i jej wiernego towarzysza, Amora, jako ostatni pozostali na parkiecie. Reszta była zajęta sobą, więc nikt nie widział jak czule się obejmowali. Przytuleni do siebie w tańcu, z zamkniętymi oczami Mo miała głowę opartą o jego umięśniony tors, a Qupido brodą opierał się o jej złote włosy. Ich zapach był najprzyjemniejszą wonią, jaką było mu dane czuć zaraz po zapachu włosów jego pierwszej miłości Marie, którą kochał jak był jeszcze człowiekiem. – Z tego tekstu wynika, że Mo opierała się o umięśniony tors Piaska; zaczęłaś całą scenę z jego perspektywy więc wnioskuję, że Marie była jego ukochaną, a zapach Amora i Mo był dla niego przyjemny. Ale chyba chodziło o odczucia Amora, prawda? Pilnuj podmiotów, pilnuj head-hoppingu, czytaj to, co piszesz.
Zaróżowione policzki i lekki uśmiech świadczyły o tym, iż dziewczyna jest nieźle podpita. Kto by pomyślał, że Mo jest w stanie tyle wypić? – Dopiszmy to do Rejestru Fantastycznych Osiągnięć Gwiezdnej Manen. I dołóżmy kolejną kartkę, bo miejsce się kończy w tym zeszycie.
Ty jeszcze nie wiesz ile potrafię wypić. Mam trzykrotnie szybszą przemianę materii i metabolizm niż zwyczajny człowiek. Musiałabym wypić z cysternę whiskey, aby się porządnie nawalić. – Bo normalny człowiek może wypić jedną trzecią cysterny, no jasne. Ta Mo to jednak jest najlepsza, trzykrotnie szybszy metabolizm, a nawet nie musiała ani razu w trakcie imprezy iść siku!
North mógłby zostać bohaterem, którego stałą cechą jest sypanie pochwałami. W bajce właśnie tak było. Ale u Ciebie ta postawa została spaczona i Mikołaj podlizuje się tylko Manen, jakby nikogo innego nie było. Szkoda, mogłaś ładnie wykorzystać ten atrybut.
O pójściu przez Jacka i Manen spać zrobiłaś akapit mający aż 976 słów. Wiesz, jak okropnie czyta się taką ścianę tekstu? Po dłuższym czasie i tak prawie biała czcionka na czarnym tle męczy wzrok, a tu jeszcze dodatkowo nie robisz żadnych wcięć. No i head-hopping. Przelatujesz od jednego umysłu do drugiego. To nie jest okej, musisz wyćwiczyć w sobie to, że w obrębie jednej sceny powinnaś trzymać się jednej postaci, skoro wnikasz w jej umysł i myśli, stoisz za jej plecami.
Strażnik zabawy właśnie się kładł na swoje wielkie łóżko pokryte pięciocentymetrową warstwą szronu. Wszystko w jego pokoju było białe[,] a to za sprawą szronu, śniegu i lodu. Podłoga była gdzieniegdzie pokryta cienką lodową warstwą, na regale nad łóżkiem i w fotelu pod oknem zalegał świeży szron iskrzący się wesoło w świetle. – Nadal tłumaczysz oczywistości jak to, co podkreśliłam. I skutkiem tego sadzisz jeszcze więcej powtórzeń. Naprawdę, przez to nagromadzenie identycznych słów, czasami aż nie da się czytać Twojego tekstu.
Może nie była Bóg wie jaką pięknością, ale zdecydowanie można ją zaliczyć do tych bardziej urodziwych kobiet. – Przecież od ośmiu postów wmawiasz mi, że ona jest przepiękna…
Jack zerwał się gwałtownie ze swojego wygodnego posłania, chwycił swój kij i wyleciał przez otwarte okno. Miał dzisiaj jeszcze trochę pracy, a chciał mieć wolne popołudnie by odwiedzić Jamiego i jego siostrę, Sofie. – Uhm… Jack powiedział Mikołajowi, że musi załatwić sprawy zimy w Europie, poszedł do pokoju, glebnął się na łóżko, pomyślał o Manen, jaka to ona jest piękna, by nagle poderwać się z łóżka i wylecieć z pokoju. Jaki to ma sens, autorko? Po co on w ogóle do tej sypialni wszedł i zajął się pierdołami, skoro ma ponoć ważne sprawy?
Pora była jeszcze dość wczesna, więc ulice świeciły pustkami, jedynie kilku dorosłych opuszczało swoje ciepłe domy, by udać się do nudnej pracy aby zarobić pieniądze. Dzięki tym szeleszczącym papierkom mogli żyć, normalnie funkcjonować co Frostowi, choć żył już ponad trzysta lat, nadal wydawało się absurdalne. Kiedy on był człowiekiem, ludzie cieszyli się z tego co mieli i nie żądali nic więcej. Każdy jakoś sobie radził, zawsze było coś do zjedzenia a dzięki temu, że osady zazwyczaj znajdowały się blisko lasów, było czym rozpalić ognisko. – To brzmi tak, jakby w XVIII wieku nie istniały pieniądze. Absurd. Istniały już dużo wcześniej. Zamiast pisać takie głupotki, powinnaś zrobić research, choć to raczej to nie jest tajemna wiedza. I co ma pieniądz do nie żądania nic więcej? A Ramzes III wcale nie dążył do coraz to nowszych podbojów? A Aleksander Wielki? Gubisz się.
- Taaa... Ja się tylko z nimi bawię. Żebyś ty widział Sam! Najlepiej to dosiadła by każdego z osobna..!
- Furiatka.. - Frost tylko tak mógł skomentować zachowanie patronki Lata. – Masz świadomość, że furiatka, to nie to samo co wariatka? Nie sądzę, żeby Sam wpadała w szał bitewny przy spotkaniu z niedźwiedziami…
- Furiatka.. - Frost tylko tak mógł skomentować zachowanie patronki Lata. – Masz świadomość, że furiatka, to nie to samo co wariatka? Nie sądzę, żeby Sam wpadała w szał bitewny przy spotkaniu z niedźwiedziami…
Okazało się, że ku Ziemi zmierzały setki jak nie tysiące meteorytów.. – Meteoryt to meteoroid, który SPADŁ na Ziemię, a skoro te, które opisałaś, nadal spadały, to były meteoroidami lub meteorami (ślady, które zostawiają spalające się w atmosferze meteoroidy). Znów brak researchu.
Za pomocą swojego gwiezdnego pyłu utworzyła sobie drogę i[,] biegnąć[c] prosto na swoich „przeciwników”[,] przekroczyła granicę wyskakując śmiało przed siebie. – Biega się po czymś. Mogła lecieć.
Wypoczęta, pełna energii jak nigdy i gotowa do działania, przemieniła swój strój w bardziej odpowiedni. Skórzana kurtka, oczywiście czarna powiewała rozpięta, ukazując obcisły czarny top z dekoltem odkrywający pępek i przylegające czarne skórzane spodnie. – No nie wiem, czy skórzane ciuchy są tak idealne i wygodne do walki. Mnie się wydaje, że skórzana kurtka raczej ogranicza ruchy. I to powiewająca, żeby się w nią zaplątała w walce? I obcisły top z gołym brzuchem? Czyli od dziś do walki zakładamy strój, który odsłania wszystkie punkty witalne, ale wyglądamy w nim ładnie. Seems legit!
Ruszyła, niczym zerwany z uwięzi dziki koń, prosto na armię rozpędzonym meteorytów. – Koń to zwierzę uciekające, dopiero wyszkolone bez strachu idzie na wrogie armie, dziki ruszyłby w przeciwnym kierunku. Atakować będzie drapieżnik, nie roślinożerca.
Skupiła się maksymalnie, wyłączając zbędny w tym momencie umysł. – Że… co proszę?
Siła Srebrnego Berła przemieniła je w kosmiczny pył, który rozniósł się po galaktyce. – Do galaktyki to on ma kawał drogi. Nie lepiej po Układzie Słonecznym? Przecież to było tuż koło Ziemi.
Obserwowała, jak jego mniejsza połowa zaczyna opadać w stronę planety. – Mniej niż połowa.
Prędko zapomniał o piekącej rance na policzku, a nim się obejrzał[,] już znajdował się nad terenami U.S.A. – USA.
Blondynka rozejrzała się wokół, od razu rzuciło jej się w oczy kilka niedociągnięć. Jak widać Czas nie spisał się najlepiej, czego dowodem były spore dziury w Tarczy. – Dziury w Tarczy są, a w skórze Mo już nie? Czy zapomniałaś, co pisałaś wcześniej? Gdyby Manen miała te rany, to wiedziałaby o Tarczy i nie musiała sobie tego teraz uświadamiać. To się nie trzyma kupy.
Zanim go zdmuchnęło, zdążył zobaczyć, jak Mo rozprawiła się z nadchodzącą armią asteroid. – Asteroidy to nie meteoroidy.
Jack ujrzał przez ułamek sekundy jak Mo, otoczona gwiazdami i w rozwianych włosach odwraca się w ich kierunku. Wyglądała po prostu przepięknie. Cała skąpana w świetle z wiernym orszakiem z gwiazd, wydała się być nie strażniczką czy wojowniczką, ale królową. Władczynią, która właśnie powróciła po dłuższej nieobecności. – Przestań, po prostu przestań, Moonlight. Im bardziej wychwalasz Manen, tym bardziej mam ochotę wyrzucić laptopa przez okno.
I kolejna scena, gdzie Dziadziuś i Winter wychwalają Mo. Pół tego rozdziału to wychwalanie Mo. Pół każdego rozdziału to podniecanie się wspaniałością Mo.
Tego. Nie. Da. Się. Czytać. Muszę zrobić przerwę, wybacz.
Chłopak zanurkował w dół i dosłownie w ostatniej chwili uchronił się przed asfaltem, podrywając się lekko do góry. – Pleonazm za pleonazmem. Nie da się nurkować do góry ani poderwać do dołu.
Raz zapisujesz imię Jamie, a raz Jammie. Poprawna jest pierwsza wersja. Dodatkowo kompletnie nie umiesz odmieniać tego imienia. Odmiana powinna wyglądać tak: M. W. Jamie, D. B. Jamiego, C. Jamiemu. N. Ms. Jamiem.
Dziewczyna przysłuchiwała się właśnie rozmowie Jacka z niejakim Jammiem. Dzięki swoim gwiazdom, które zawierały w sobie całą historię począwszy od powstania wszechświata po dzień dzisiejszy, a także najbliższą przyszłość, mogła „czytać” i „słuchać” to, co właśnie się działo na planecie. Działało to w taki sposób, że musiała skupić się na czyjejś osobie i gotowe! Miała wgląd w calutkie jej życie. – Ryza papieru nie wystarczy, by spisać nadnaturalne i wszechmocne umiejętności Manen.
I znów walisz mi ścianą tekstu, prawie tak długą, jak poprzednio. W dodatku wypełnioną ekspozycją. To serio męczy wzrok w tej formie.
Miała ochotę, nie raz zresztą, rozszarpać tego zdrajcę na strzępy ale, do kurwy nędzy, nie mogła tego zrobić. – Nie kreujesz bohaterki jako wulgarnej, więc skąd przekleństwo? Bądź konsekwentna, to zupełnie tu nie pasuje.
- Idiotka ze mnie. Odwala mi na maksa, hahahhaha! – Gdyby to była cecha jednego bohatera, że myśli o czymś, a potem sam siebie strofuje za to, dałabym to radę jeszcze jakoś przeboleć. Ale w tym momencie widać, że nie jest to w Twoim opowiadaniu cecha jednej postaci.
- Taak! - krzyknęła, wznosząc się wysoko w górę, a jej postać rozświetliła się niczym srebrny glob. - Chcę znów dotknąć cię... a gdy obudzisz się... już nie będzie mnie... - zaśpiewała w stronę brata. – Błagam… To jest DZIECINADA – ta pisanina. Naprawdę nie dałabyś rady sklecić dwóch zdań, żeby tekst brzmiał wiarygodnie, musiałaś wstawić tu istniejący, niepasujący utwór?
Nie tak dawno prawie się pozabijali a teraz plotkują niczym sąsiadki znad przeciwka. – Z naprzeciwka.
Zamiast znajdować się z zasypanym śniegiem parku, stał na czubku Wierzy Eiffela! – WIEŻY Eiffla.
Kiedy się wreszcie ocknął, podszedł do panelu sterującego, pociągnął za odpowiednią wajchę i uruchomił urządzenie, które stworzyło zorzę polarną, znak dla innych strażników marzeń, by natychmiast zjawili się w bazie na biegunie. – No to Zając w Australii na pewno zobaczył tę zorzę na biegunie.
Okazuje się, że to zorza na cały świat, którą widzą tylko nieśmiertelni. Muszę sugerować, jaki to słaby pomysł? I chyba nie trzeba tłumaczyć, czemu pełna nazwa tego zjawiska to zorza polarna?
Na dole masz dopisek, że rozdział był betowany. Cóż, jakoś tego nie widać (wierza!!!). Przed połową a nie postawiłaś przecinków, nie mówiąc już o innych błędach. Powinnaś przejrzeć całość jeszcze raz, gdy poczytasz parę poradników na temat pisania.
ROZDZIAŁ 9 – JAK OGIEŃ I WODA
Kiedy gęsty i gryzący oczy dym opadł, Phil z paroma innymi yeti już stali w gotowości z gaśnicami. – Czyli… yeti wyciągnęły gaśnicę, jak już pożar został ugaszony?
Ból i krzyki biednych gwiazd były dla niej nie do zniesienia. Te niezliczone kule gazowe zastępowały jej rodzinę, a ten kto śmie podnosić rękę na jej bliskich, musi zostać ukarany najsroższą z kar. – Czyli jednak wiesz, że gwiazdy to kule gazowe. Skoro tak, to czemu w Twoim opowiadaniu są mniejsze od człowieka? Skoro już trzymałaś się wymyślonej wersji skaczących, małych gwiazdeczek, było przy niej pozostać. Teraz mieszasz abstrakcję z rzeczywistością, dość zniekształconą, więc wychodzi parodia.
No i tak rozpętała się kolejna wojna między Mo a Cieniem, która przedłużyła się aż do teraz. Nim świt zdążył dotrzeć na biegun Gwiezdna pokonała zastępy wojsk cienistych, ale straty w tym starciu poniosły obie strony. – Jest różnica między walką, starciem a wojną. Z Twojego opisu wynika, że Mo walczyła w bitwie, a nie był to koniec wojny, gdyż przeciwnik nie został ostatecznie pokonany.
Teraz Mo właśnie wchodziła przez okno w gabinecie Northa i kiedy tylko jej nagie stopy spotkały się z kamienną podłogą, blokada w jej amulecie zaczęła działać. – W poprzednim poście blokada przestała działać, gdy Manen wyszła poza atmosferę. To jak to wreszcie jest?
Jako Gwiezdna była wszechstronnie uzdolniona i potrafiła posługiwać się prawie wszystkimi rodzajami magii. Przywołała do siebie ogień z regałów koło drzwi, a płomienie, jak na rozkaz skierowały się ku niej, skumulowały w jej dłoniach, po czym zgasły całkowicie kiedy Mo złączyła swoje ubrudzone krwią ręce. – No ale my od dawna wiemy, że Manen potrafi wszystko. Czasami tylko coś jej się nagle nie udaje, aby pokazać ją jako cierpiącą niewiastę, ale za chwilę znów jest najlepsza. Niepotrzebnie wciąż to podkreślasz – nie da się tego zapomnieć.
Może i wyglądała jak półtora nieszczęścia, poszarpana kurtka rozdarta w kilku miejscach z prawie oderwanym lewym rękawem, jej czarna koszula, która teraz barwą bardziej przypominała bordo niż czerń i poniszczone, zakrwawione spodnie, które na jednej nodze wyglądały jakby wyszarpała je ze szponów zmutowanej kosiarki. – Rozumiem, że calutka krew należała do Mo. To ile ona jej straciła? I nie zemdlała, nie wykrwawiła się?
Niby starała się być taka jak zawsze, ale tego dnia każdy mógł zobaczyć ją w tej bardziej „ludzkiej” wersji. – Przecież od początku tego opowiadania jest mi wbijane do głowy, że ona nie jest z żadnej strony ludzka.
Skoro Mo na Ziemi czuje się gorzej niż w kosmosie, to czemu tu jest? Piszesz, że chce odpocząć, ale to tak, jakbyś Ty próbowała zbierać siły w komorze gazowej.
Co ona sobie wyobraża, że teraz niby będziemy jej usługiwać? Że za każdym razem jak jej nadętej wysokości coś się stanie, przybiegnie do nas i my się nią zajmiemy?! Po moim trupie! – Ponawiam. To Jack! Strażnik! I to do tego zabawy! A właśnie chce na kopach wynieść z domu kogoś, kto potrzebuje pomocy!
Syknęła. Tym właśnie sposobem zdradziła wszystkim, że nie jest w za dobrym stanie. – Laska wpadła cała zakrwawiona i poszarpana do gabinetu Northa, ledwo mówiła, ledwo oddychała, osunęła się na ziemię z wyczerpania, a narrator mi wciska, że to syknięcie zdradziło, że jest z nią źle? Przecież ja potrafię wyciągać wnioski ze sceny, widzę, że Mo jest w ciężkim stanie, a syknięcie nie jest wcale wyznacznikiem. Jak Cię ktoś uszczypnie, to też sykniesz.
Jej czoło było gorące niczym powierzchnia słońca. – To chyba już dawno by się stopiła. Temperatura powierzchni słońca wynosi 5778 kelwinów.
Postawcie to na parapecie obok okna. – No parapet zazwyczaj jest przy oknie...
– No co z wami? Gdzie ta Zołza?
– Nie nazywaj jej tak. – North spojrzał na białowłosego groźnie czym mocno zdziwił Jacka. – Co w ciebie ostatnio wstąpiło? Dlaczego ją non stop atakujesz? Co ona ci zrobiła? – Słowa Northa i zawarty w nich gniew zaskoczyły strażnika zabawy. – Co nagle wstąpiło w Mikołaja? Tyle razy już słyszał, jak Jack określa tak Mo, a także, że Mo nie pozostaje dłużna. Czemu teraz się przyczepia o zwykłe dogryzanie sobie, zresztą wzajemne?
No tak, ponieważ Mo jest wspaniałą i cudowna, a każdy jej broni, bo tak.
Jack opuścił nieco głowę w dół. – Pleonazm.
Ukryła twarz z swoich zakrwawionych rękach. Zauważyła wtedy, jak jej ręce lekko drżały. – Przecież Naturia obmyła ją z krwi.
Opisujesz tak szczegółowo rany Mo, jej wyczerpanie i zmęczenie… Czemu więc walkę z Cieniem streściłaś w dwóch zdaniach? To mogła być dobra, dynamiczna scena, coś by się działo wreszcie w tym opowiadaniu, bo od jakiegoś czasu czytam samą ekspozycję, przemyślenia i rozmowy bohaterów. No ale racja, przecież była impreza, są sceny ważne i ważniejsze…
– ...Marar aibu Madawwami Light... Kare waɗanda suka amince da ku. Kada ka ƙyale ka halakãni. The Star Shilo, ka saka hanya. Ka ba ƙarfin....* – Wstawiłaś gwiazdkę, która sugeruje przypis, lecz nie ma takowego.
Ona i Mim byli jak dwa przeciwstawne żywioły. (...) On łagodny, ona nieposkromiona. On porywczy, ona wybuchowa. – Porywczość i wybuchowość to prędzej synonimy niż antonimy.
Strasznie tandetny ten wątek miłości, przypomina mi bardzo te u Sarah Maas. Ona się wypiera, bo jest niegodna, on się wypiera, bo myśli, że ona go nie chce, wszyscy wokół już wiedzą, że się kochają, ale sami zainteresowani odwalają cyrk.
Rozdział 10 – NIEŚWIADOMOŚĆ
Amor stał w kącie odwrócony twarzą do ściany. – Może jeszcze karny jeżyk? Oni są chyba dorośli, mógł po prostu wyjść z pokoju.
To spowodowało, że Mo nie potrafiła się wyprostować, a co za tym idzie, nie mogła wziąć oddechu. – Od kiedy jedno jest zależne od drugiego?
– Mo z kim ty... – Chłopak chciał spytać, ale dziewczyna była pogrążona we własnym umyśle, do którego próbowała się dostać Nicość z Kosmosu i zniszczyć strażniczkę gwiazd od środka. – Mogłaś dłużej potrzymać czytelników w niepewności, kim/czym jest głos, a Ty od razu podałaś nam to na tacy. Słabo. I Nicość nie tylko próbowała się dostać, ale już to zrobiła, skoro Mo ją słyszy.
Tak w ogóle, jeśli chodzi o przemyślenia Mo, że chce umrzeć, by zwolnić miejsce następnym, bo ona sama żyje już za długo… Komu zwolni miejsce? Jest przecież ostatnim strażnikiem gwiazd, nie ma nikogo. Czy powinna urodzić dziecko, które będzie potężne i będzie jej następcą? Ale nie ma drugiego gwiezdnego, z którym mogłaby zajść w ciążę, a z nieśmiertelnym z Ziemi może się to nie udać, bo nie będzie to gwiezdny czystej krwi (no i nie wolno się gwiezdnym wiązać z Ziemianami przecież). Czy kolejny strażnik z kosmosu zostanie przez kogoś stworzony? Może Mo musi skończyć te dwa tysiące lat, by tworzyć dzieci? Szkoda, że nie wplotłaś nigdzie tej informacji, strasznie mi tego brakuje.
Dopiero teraz dotarło to do strażniczki natury, lecz nagle uświadomiła sobie coś o wiele bardziej istotniejszego. – Leć po tego starego piernika. – Jak Amor ma lecieć po Dziadziusia, skoro tylko Dziadziuś i Mo mogą sami się i kogoś transportować do kosmosu? Był o tym długi wątek.
Przyłożyła prawą dłoń do powierzchni drzwi, oplatający ją pluszcz zaczął przechodzić z jej ramienia na drzwi, rosnąc i wywarzając przeszkodę. – Bluszcz i wyważając.
Kiedy wbiegli do wielkiej sali, cała baza aż zatrzęsła się fasadach. – Frazeologizm to trząść się w posadach.
Ze sufitu posypał się tynk, pękło kilkoro szyb w oknach, a ściany i podłoga popękały w pary[u] miejscach. – Kilka. Kilkoro jest formą przestarzałą; coraz częściej mieszasz styl narratora. Obok nowoczesnych słówek wstawiasz archaizmy. Przykład? Narrator wcześniej stwierdził, że rozmowa zaczęła przyjmować coraz niebezpieczniejszy obrót – to nie jest przestarzałe wyrażenie. A wisi obok iż lub lecz, które jednak archaizują Twój tekst.
Wszystko oprócz stojącej o własnych siłach Manen obróciło się w pył. – Przecież Mo leżała…
Entuzjastycznie patrzył w przyszłość i czerpał garściami ze ścieżki, którą obrał. – Pełen frazeologizm brzmi: czerpać pełnymi garściami/pełną garścią. Frazeologizmów nie przekształcamy. I zazwyczaj czerpie się z życia; ze ścieżki brzmi dziwnie.
Zamyśliłem się. Po prostu nad czymś myślałem. – Nadal dublujesz oczywistości.
Oboje znajdowali się w pokoju Jammiego, więc Jack miał na czym skupić wzrok. – Fajnie, że po jakimś tysiącu słów wreszcie się dowiedziałam, gdzie znajdują się bohaterowie. I błędne imię.
Scena z Jamiem, choć z powtórzeniami i innymi błędami, na plus – nie streściłaś, widać było zachowanie i strażnika, i chłopca, ich przywiązanie do siebie, zaskoczenie, zawstydzenie. Miła odskocznia od ciągłych przemyśleń i paskudnej ekspozycji. Choć na moment.
Bandaż, którym była obwiązana, przemokł krwią, a jej nadmiar powoli spływał po skórze w dół. – Przemókł. Pleonazm. Czemu Mo wciąż żyje? Ciągle wypływa z niej krew. Jak to możliwe, że ubywa trzy razy więcej, niż ma w organizmie? Bo tak to wygląda – Manen wciąż krwawi, stoi w kałużach własnej krwi, krew ścieka po jej rękach, nogach… W kółko o tym czytam.
Przynajmniej coraz częściej stawiasz przecinek przed a, lecz też nie zawsze. Mimo bet.
W paru miejscach na jej ciele pojawiło się kilka pęknięć. Takie same można zaobserwować na pękających porcelanowych lalkach. – Jakoś tego nie widzę. Skoro skóra pęka, to jest krew, a skoro jest krew, to jest rana i to słowo wystarczy. Poza tym – skoro musisz tłumaczyć, co sobie wyobrażasz w ten sposób, to widocznie opis jest za słaby lub brak Ci odpowiedniego słownictwa. Do tego znowu pomyliłaś czas.
Choć zdolność widzenia miała znacznie utrudnioną, udało jej się wypatrzeć zarys postaci Manen. – Nie da się utrudnić zdolności. Zdolność jest czymś przysposobionym. Strasznie mieszasz tekst, upychasz niepotrzebne słowa, by osiągnąć więcej patosu, jednak potem okazuje się, że nie pasują one do siebie.
Poprzeklinał sobie pod nosem kiedy, znikąd, dotarła do niego ta dziwna energia, jednakże tym razem była zdecydowanie silniejsza i zrezygnowana? – Zrezygnowana energia? Zrezygnowana, ale silna? Wut?
Gdzieś koło Sfery Snów dostrzegł Northa i Naturię, którzy coś tam krzyczeli, Piaska, który ze swojego złotego pyłu stworzył sobie ciężką, metalową klatkę, by go nie zdmuchnęło, oraz Ojca Czasu i Amora. – Jak Piasek z piasku zrobił metal? To nie była piaskowa klatka, skoro ten strażnik włada pisakiem?
Zobaczył w jej oczach coś, czego nigdy wcześniej nie widział. Żądzę walki. Chęć przelania krwi. Miała w nich wypisaną prawdziwą furię. – Przecież Mo to choleryczka, co chwila jest zła, aż podskakuje, jak się dowie, że gdzieś jest mordobicie. Nie podoba mi się, że usiłujesz mi wmawiać, jaka jest Manen, a pokazujesz coś zupełnie innego.
Jeszcze żaden Gwiezdny nie opanował swojego światła w tak młodym wieku, a to dlatego, gdyż większość nie dożywała dwóch tysięcy lat. – No przecież to oczywiste, że tylko Mo potrafi wszystko i jest najlepsza we wszystkim. Co ten Dziadziuś się tak dziwi? I co ma piernik do wiatraka? Bo nie widzę związku przyczynowo-skutkowego. Skoro właśnie nie dożywali, a już ktoś zdążył tę umiejętność opanować, to chyba właśnie nawet wcześniej powinni umieć ujarzmić swoje światło?
Odmianę słowa Light zapisujesz z apostrofem, co nie jest poprawną formą. Powinnaś zapisywać: M. Light, D. B. Lighta C. Lightowi N. Lightem Ms. Lighcie.
No i oto przemiana wspaniałej Manen w jeszcze bardziej cudowną Manen. Piękną, wspaniałą i idealną (jakby wcześniej taka nie była). Opisana postać przypominałą trochę krzyżówkę Usagi Tsukino z Czarodziejki z Księżyca i Erzy Scarlet z Fairy Tail.
Przez to, że nie oddzielasz perspektyw, tylko masz kompletny miszmasz, akapity opisujące przemyślenia jednego bohatera można spokojnie podpiąć pod myśli innego, bo często nie ma wyraźnego odróżnienia. Całość się zlewa. To nie wygląda na celową zmyłkę. To wygląda tak, jakbyś nie panowała nad własnym tekstem.
Zastanawia mnie jeszcze, dlaczego Mrok i Cień mają polskie nazwy, a Light to angielska. To strasznie denerwujące, gdy używasz raz tego, raz tego, a czasem obu zamiennie, jak Mróz i Frost.
Siostry... Czy wy też to czujecie? – szepnął dźwięczny głos wchodzący w szept. – Szept raczej nie jest dźwięczny. To tak jakbyś chciała wmówić dźwięczne k lub p.
Do tego ta nagła zmiana ubrań w sukienkę. I diadem. I miecz. Zdecyduj się – ona ma walczyć czy wyglądać?
ROZDZIAŁ 11 – NIEPRAWDA
W życiu zdarzają się chwile, momenty, które zapamiętujemy niemalże za zawsze. Tak samo odczucia, jakie nam wtedy towarzyszą, a już zwłaszcza ludzi. Zwykle bywa tak, że to właśnie oni najczęściej zapadają nam w pamięć. To, jak stoją, poruszają się, mówią, gestykulują, śmieją się, czy po prostu patrzą. To oni nadają najcenniejszym wspomnieniom wyjątkowości i nieuchwytnej magii. Zmieniają nasz światopogląd. Sprawiają, że zaczynamy dostrzegać to, co wcześniej było dla nas niewidzialne, a niezrozumiałe staje się oczywiste. Jedno spojrzenie, jedno zdanie. Jedna chwila. Tylko tyle wystarczy, by zapomnieć o istniejącym wokół świecie, by zatopić się w marzeniach, pragnieniach. By z chłopca przeistoczyć się w mężczyznę.
Była piękna. Po prostu i niezaprzeczalnie piękna. Niczym idealnie spełnione marzenie. Dokładnie, od początku do końca, perfekcyjna. Zapierająca dech w piersi. Odbierające mowę i zmysły. Idealna. – Cały ten podniosły wstęp w stylu Paulo Coelho był tylko po to, aby… Pokazać, że pod wpływem piękności Mo Amor (lub Jack) zmienił się nagle w mężczyznę?
Mo chwyciła Amora za dłoń, którą ten nadal przykładał do jej twarzy. Otworzyła oczy, by spojrzeć w szmaragdową otchłań jego spojrzenia. W zielony ogień, który teraz płonął ze spotęgowaną siłą. – Z tym fragmentem, Moonlight, jak i z całą tą sceną sprawa jest taka, że piszesz nagle górnolotnie. Zmieniasz styl narratora tak nieoczekiwanie... Ja wiem, że miało wyjść czarująco, romantycznie i tak dalej, ale szmaragdowa otchłań i płonący zielony ogień to trochę przesada, jeśli chodzi o kolor oczu. Rozpiszę się o tym w podsumowaniu.
Już do nich podchodził, już wyciągał rękę w stronę Amora kiedy, niczym tajfun, staranowała Dziadziusia i przez skrzydła niesiona, Matka Natura pognała do Starlight. – Za późno wstawiłaś podmiot, a wcześniej była nim Mo, więc można się łatwo pomylić i stwierdzić, że to strażniczka staranowała Dziadziusia. No i ten szyk zdania czyta się źle.
Nie chciałam tego słychać. – Słuchać.
Czas uśmiechnął się lekko do swojej podopiecznej przyglądając się jej z fascynacją, ale i jednocześnie z rezerwą. Starlight, szepnął sam do siebie. Cała trójka stała się Light'ami. Jak to rozumieć? Czy przemiana Stellarum to znak? Artemiso, mam złe przeczucia. Co jeśli Manen spotka ten sam los co Jego? – Przez jedną ze scen z Mrokiem w poprzednim rozdziale i przez ten dopisek zepsułaś całe zaciekawienie. Już wiem, że oprócz Mo i Mima jeszcze Mrok lub Cień był gwiezdnym strażnikiem i przeszedł na stronę ciemności. Za bardzo spoilerujesz. Mam wrażenie, że uważasz, że czytelnik się nie domyśla, więc zdradzasz za dużo, przez co psujesz całą zabawę, bo nie oczekuję już w napięciu kolejnej sceny, nie muszę rozwiązywać zagadki. Wszystko wiem od razu, podajesz fabułę na tacy. To nudne.
– Ja nie chciałam zniszczyć ci domu. To tak jakoś... no samo wyszło. – Podeszła do niego, czerwieniąc się na twarzy ze wstydu. – Wiadomo, że ze wstydu. Wskazuje na to wypowiedź. Nie musi mi tego podkreślać narrator, a nadal robi to bardzo często.
– Spokojnie, dziecko. Tak właśnie wygląda przemiana w Light'a. Jej pierwszy etap. Zmiana zewnętrzna, moja droga. Nie tylko włosy ci urosły, ale także twoje ciało się odrobinę zmieniło. Teraz bardziej przypominasz kobietę, niż nastolatkę. – Czas wyjaśnił Gwiezdnej pokrótce to, co się z nią stało. – Przecież już wcześniej Mo miała kształty jak u dorosłej kobiety.
– Ale te włosy... – zaczęła Mo, jednak Zębuszka weszła jej w słowo.
– Są przecudowne, takie lśniące.
– Nie! Są po prostu okropne! – jęknęła Mo. – I w ogóle niepraktyczne. Wolałam swoje stare. Poza tym, ta kiecka też mi się nie podoba... Kto to widział, wojowniczkę w sukni balowej! – A Mo nie może się po prostu przebrać? I ściąć włosy? Ale przynajmniej wreszcie wykazała odrobinę inteligencji, zawsze coś.
– Tak[,] tak[,] tak[.] – Mo machnęła ręką (...).
Blondynka westchnęła jedynie patrząc nieodgadnionym wzrokiem na swoją odwieczną przyjaciółkę. – Niedawno Mo nie mogła uwierzyć, że ma przyjaciół, więc skąd odwieczna?
To jego grzech, i to właśnie on samotnie musi go nieść na swoich barkach – jako wieczną pokutę. – Skoro, jak się już domyślam, Mrok był poprzednim Lightem, który teraz zatruwa Manen życie, to Czas jest idiotą, twierdząc w takim przypadku, że to tylko jego sprawa.
Poniekąd spodobało mu się to, lecz przestało, kiedy Amor zbliżył się do Mo, a ona uniknęła jego wzroku i całą swoją uwagę poświęciła wyłącznie Qupido. – W tym zdaniu w drugiej części podmiotem jest Amor, a nie Jack.
Czas bacznie obserwował Mo, szukał u niej jakiś niepokojących oznak negatywnej przemiany, ale niczego takiego nie zauważył. – Jakichś.
Po kilku sekundach na swoich dłoniach i przedramionach poczuła delikatne mrowienie. Kiedy uchyliła powieki, zobaczyła na swoich otwartych dłoniach dwa twory.
Nasza najdroższa, to właśnie Tobie jest pisane przywrócenie dawnej chwały dynastii Tsarów. – Nie dość, że najsilniejsza, to jeszcze ma przywracać chwałę i być gwiezdną bohaterką od czasów pierwszej gwiezdnej. Czym jeszcze ją wyidealizujesz?
Żaden z poprzedniej czwórki Light'ów nie posiadł pełnej mocy w krócej niż kilka lat po treningu. Nawet Lunar potrzebował na to kilkanaście miesięcy, dlatego jego oczy prawie wyszły z orbit kiedy ujrzał, jak Manen bez najmniejszego problemu kontroluje swoją magię. – Czyli jednak da się bardziej wyidealizować Mo.
Dosłownie na ich oczach zaczęła rosnąć potężnych rozmiarów budowla, która w niczym nie przypominała poprzedniej bazy. – Chwilę wcześniej pisałaś, że Mo chciała tylko rozbudować poprzednią bazę i miałą jej obraz przed oczami. Dlaczego teraz nagle informujesz nas, że nowa baza w niczym nie przypomina starej?
Dawno już nie tworzyłam takich budowli, chyba wyszłam z wprawy. – Przecież ona właśnie została Lightem, wykorzystuje swoje nowe, jeszcze bardziej niesamowite moce, więc kiedy ona zdążyła tworzyć budowle wcześniej? Nie przesadzajmy…
Skoro przypisy oznaczasz gwiazdkami, to czemu na dole masz hasztagi? I niestety – pomysł na nową nazwę dla Cienia wydaje mi się… beznadziejny. I dziecinny.
ROZDZIAŁ 12 – ZNOWU CIEMNOŚĆ
Przemyślenia Mo na początku rozdziału to brzydka ekspozycja. Masz tendencję do łopatologicznego tłumaczenia uczuć bohaterów. Po prostu mówienia czytelnikowi wprost, co ta postać czuje. Nudzę się.
Strach jest początkiem drogi na dno mrocznego, bezdennego mroku. – Nie zgodzę się. Strach potrafi być budujący, czasem jest to logiczna reakcja, ratująca życie. Rzucasz w tym akapicie ogólnikami, które odbieram jako płytkie i bez głębszego przemyślenia. No i mroczny mrok? To oczywiste.
Świeżo upieczony Light, czyli Manen, odeszła od Frosta pospiesznym krokiem. – No nie pomyślałabym…!
Szybkim krokiem przeszła przez prawie całą nową wielką salę, jednakże zatrzymała się kilka metrów przed podwójnymi pięciometrowymi wrotami z kryształu i lodu. – To teraz Mo potrafi nawet kryształy tworzyć?
Brawo, nareszcie robisz odstępy między perspektywami różnych postaci! Teraz czyta się o wiele lepiej.
Chociaż tam nikt nie znika w objęciach ciemności. – To zdanie we wspomnieniu nie ma kursywy. Chyba że miało być myślą Jacka, lecz w razie czego wypiszę.
Nadal, w każdym rozdziale, masz niepoprawny wielokropek.
Dziewczyna opuściła wolno ręce, pozwalając im przylgnąć swobodnie wzdłuż ciała. – Nie da się przylegać swobodnie. Wtedy ręce po prostu by sobie zwisały. Żeby przylgnąć, musisz napiąć mięśnie.
Dało mu też wiele do myślenia, lecz jak na złość w jego głowie pojawiły się nowe pytania, a on chciał koniecznie poznać na nie odpowiedzi. Koniecznie i natychmiast! – Samolub…
Frost zaczął pytać o niebezpieczne sprawy. Za nic w świecie nie mogła pozwolić, by ktoś niepożądany poznał jej największą tajemnicę. – Przecież przed chwilą Mo powiedziała to Jackowi w rozmowie. Czemu narrator tłumaczy mi to samo, co wypowiedziała bohaterka? Tak jest cały czas – to strasznie denerwuje. Nie potrzebuję podwójnej informacji.
Strażnicy zdążyli w tym czasie obejrzeć każdy kont nowej bazy i zachwycić się ze sto razy. – Moonlight, podobno tekst jest po becie. Skąd więc się biorą te paskudne ortografy? Kąt.
Tylko Dziadziuś myśli czasami racjonalnie w tym opowiadaniu, a nawet narrator wiesza na nim psy. Bohaterowie są przeciwko, aby tylko kochana Mo mogła robić co dusza zapragnie, bez żadnej dyscypliny, no po prostu brak odpowiedzialności. I z każdym momentem wszyscy się bardziej słuchają Manen, a jej moce są tak ogromne, że nie wiadomo już jak je opisać. Wybacz, Moonlight, ale nie mam już siły komentować marysiuzmu Twojej głównej bohaterki. Pozwól, że wspomnę o tym już tylko w podsumowaniu.
Coś o wiele, wiele przerażającego. – Umknęło Ci bardziej.
Gdzieś, głęboko ukryte w skalnych, górskich jaskiniach, gdzie nie dochodzi żadne źródło światła, tańczyły wesoło w szaleńczym rytmie trzy postaci. Na pierwszy rzut oka wydawały się zagubionymi, bezpańskimi cieniami ludzi, ale stanowczo nimi nie były. – Światło mogło nie dochodzić, nie źródło. I bez światła nie istnieją cienie.
Co jakiś czas w ciemnościach zapalały się błędne ogniki, lub rozbrzmiewały mrożące krew w żyłach śmiech. – To jednak było to światło czy nie?
Na pozór trzy, zwyczajnie wyglądające niewiasty tańczyły w bezkresnej ciemności, która była ich największym sprzymierzeńcem. – Zdecyduj się, proszę…
Scena końcowa prezentowałaby się o wiele, wiele lepiej bez CAŁEGO ostatniego akapitu. Bo znów wszystko podajesz na tacy. A gdybyś usunęła ten jeden fragment, nie dość, że byłoby ciekawiej, to w dodatku reszta informacji wyszłaby w praniu, a nie musiałabyś sucho streszczać.
Światem ponownie zawładnie bezkresna, wieczna wieczność. – Nie miało być ciemność?
ROZDZIAŁ 13 – TYLKO RAZEM
Człowiek jest zdolny kochać tak samo, jak nienawidzić. Zazwyczaj bywa tak, że jedno miesza mu się z drugim, zaś najczęściej dochodzi do tego, że zdaje sobie z tego sprawę, kiedy jest już za późno. Traci swoją miłość, a wtedy pojawia się uczucie straty. Bywa ono silne, nie sposób go pokonać. Popada w wielką rozpacz. – Nie, nie prawda. Denerwują mnie te filozoficzne wywody na początku rozdziałów, które pojawiają się od jakiegoś czasu. To brzmi jak wszechdostępna prawda, wrzucanie wszystkich ludzi do jednego worka. Według tego, co przekopiowałam, zazwyczaj jak kogoś nienawidzisz, to go później kochasz i go tracisz, i cierpisz. Jakie jest prawdopodobieństwo, że tak jest? Skąd to zazwyczaj? Z Instytutu Danych z Dupy? Podkreślone zdanie jest logiczne – uczucie straty po stracie to oczywistość. I później znów, że człowiek czujący stratę nie umie jej pokonać, więc musi popaść w rozpacz – bzdura.
Samotność zaczyna rozbijać go od środka. Popada w obłęd. Doprowadza do jeszcze większego bólu. Na koniec przychodzi tęsknota. – Znów filozoficzny bełkot. Że niby najpierw popada się w obłęd, a potem dopiero się tęskni? I to każdy człowiek niby tak ma? No i z fragmentu wynika, że to samotność popadła w obłęd.
Amor siedział zgarbiony, trzymając oburącz kubek z zimną już czekoladą na kuchennym stole. – Że ten kubek trzymał rękami na stole, tak?
Nie był w stanie, czuł jakby jego struny głosowe zostały zespawane ze sobą. – Struny głosowe są rozwarte w czasie milczenia i zaciśnięte podczas mówienia. Oznacza to, że ich zespawanie byłoby równe niemożności zamilknięcia, nie na odwrót, więc słaba metafora.
Tępym wzrokiem patrzył na ciecz w naczyniu, jakby była jedyną istniejącą rzeczą na całym bożym świecie. – Określanie krwi czy napoju cieczą nie wygląda dobrze. No i znów zaplątałaś Boga.
Ojczulka ponagliła Matka Natura. – Ładniej by to wyglądało, gdybyś zamieniła podmioty kolejnością.
– Amor odpowiada nie tylko za rozpowszechnianie miłości. Ma we władzy absolutnie wszystkie emocje każdego człowieka na tej planecie. Te pozytywne jak i negatywne. To dzięki niemu świat nie pogrąża się we[w] wojnach. – Powiedz to ludziom z Syrii albo Korei Północnej. A wojna z kartelami w Meksyku, konflikt izraelsko-palestyński, spór o Kaszmir, wojna w Afganistanie, Pakistanie, Bliski Wschód, nie mówiąc o drobnych walkach między plemionami w Afryce i terrorem w choćby Nigerii? To tylko część tego, co się dzieje nadal, a kwalifikuje jako wojna. Nie mów, że w Strażnikach marzeń nagle wszyscy na świecie się kochają i szanują – nawet jeśli to bajka, to proszę, trochę realizmu. Przecież również strażnicy walczą z Mrokiem, Cieniem, teraz przebudza się Ciemność. Świat miał zachować równowagę. A chcesz przy okazji mi wmówić, że ludzie nie toczą wojen.
Siostry Ciemności to strasznie dziadowska nazwa, bez pomysłu.
Matka Natura starła pospiesznie spływającą łzę po piegowatym policzku. – Tak właśnie wplata się informacje o wyglądzie bohatera! Brawo! Oby więcej takich momentów. No i lepiej by wyglądało: spływającą po piegowatym policzku łzę.
Czuję, normalnie całym brzuchem. – Strażnik chwycił się za swoje wałki tłuszczu – Święci się coś niedobrego. – I tutaj bardzo ładnie pokazałaś postać Mikołaja.
Cztery tysiące lat temu, jedne z nich się wydostały. Sprowadziły wieczną noc na świat, szerząc nienawiść i cierpienie. – Wpisałam ten okres u Wujka Google i nie wyskoczyło mi nic, co mogłoby pasować do wiecznej nocy. Mogłaś tu pokazać udany research i uwolnienie sióstr spleść z jakimś historycznym wydarzeniem, np. wojną, wybuchem wulkanu, upadkiem meteorytu, cokolwiek. Zaniedbany pomysł.
– Tak zrobię. Amor idzie ze mną, albo ja zostaję tutaj. Dobrze wiesz, że mogę kontrolować gwiazdy stąd za pomocą gwiezdnej telepatii, a Qupido potrzebuje ochrony. Najlepiej będzie, jeśli strażnik miłości przeniesie się do mnie, lub... – Mo zrobiła dramatyczną pauzę, a wszyscy wręcz wstrzymali oddechy – do Księżycowej Zatoki. – Mo nigdy nie nazywała Amora nazwiskiem ani tytułem, po prostu Amor. To jest wypowiedź bohaterki, musi być naturalna, a jej synonimy imienia przyjaciela wyglądają bardzo sztucznie.
Jack zeskoczył z kuchennego blatu i niczym obrażone dziecko wybył z pomieszczenia, sprawiając niechcący, iż temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. – Mogłaś napisać, że zacisnął pięści, wycedził poprzednie słowa, cokolwiek, jakiś ruch pokazujący obrażone dziecko, zamiast określać Jacka obrażonym dzieckiem.
Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że gubisz się z czasem. Mo poprzednio chorowała trzy dni przed świętami, a teraz Mikołaj nadal myśli o tym, że niedługo święta. Albo akcja idzie tak wolno i tak wiele dzieje się na raz, co jest praktycznie niemożliwe, albo gubisz się w tym, co piszesz. Bo niby od spotkania Mo i Jacka minęło parę miesięcy, a ostatnie pięć rozdziałów to wydarzenia z trzech dni. W ogóle nie czuć płynięcia czasu w Twoim opowiadaniu, przez to ciężko mi jest się zorientować.
– Że Zołza należy do rodziny Pana Księżyca. A co jeśli... – Chłopak zastanowił się przez chwilę. Wnioski do jakich doszedł, same się nasuwały na język: – jeśli Mo jest spokrewniona z Księżycem? – Skoro Mo jest w rodzinie Księżyca, to oczywiste, że jest z nim spokrewniona. Przez takie powolne myślenie Jacka bohater wychodzi na idiotę.
Da radę doprowadzić Gwiezdne Medium do końca. Sprowadzi swojego brata z powrotem.. – No i znowu całą tajemnicę diabli wzięli…
Rzadko zdarzał się ktoś, kto na chwilę zatrzymał się, by spokojnie, bez pośpiechu spojrzeć w górę, na gwiazdy. By pomarzyć o tych najmniej realnych rzeczach. By na chwilę zapomnieć o szarej i monotonnej codzienności. Takich ludzi prawie już nie ma, choć jak od każdej reguły, zdarzały się wyjątki. Tak zwane anomalie. Ludzie, którzy mimo dorastania, dorosłości, nadal mogli beztrosko marzyć niczym niewinne dzieci. Ich wiara była na tyle silna, że wzmacniała innych nieśmiertelnych, bez względu na to, czy ich kiedykolwiek widzieli czy też nie. Tacy ludzie rodzili się raz na kilkanaście tysięcy lat. – Znowu jakiś nostalgiczny bełkot. Sugerujesz, że mamy na świecie ponad siedem i pół miliarda ludzi i nikogo o cechach, które opisałaś?
W porę akurat też zdążyła uchylić się przed rozpędzonym meteorytem wielkości jej głowy. – Znów meteoryt – błąd. No i nie może mieć wielkości głowy, skoro jest świecącym śladem meteoroidu lecącego przez atmosferę (najczęściej spala się w mezosferze). Mo nie była przecież nawet w atmosferze, tylko przy pęknięciu Tarczy gdzieś w galaktyce.
Nagle zaczęło jej się strasznie kręcić w głowie, aż w pewnym momencie straciła koncentrację i zaczęła spadać w dół. – No przecież nie spadała w górę. Druga rzecz, skąd wiesz, gdzie jest dół, a gdzie góra kosmosu? No i wiesz też, że w kosmosie jest próżnia, nie działa grawitacja, nie ma przyciągania ciał? Mo musiałaby być blisko jakiegoś ciała o dużej sile grawitacji, żeby nagle spadać w stronę jego powierzchni.
Poczuła gwałtowne osłabienie, jakby ktoś wyłączył jej energię za pomocą zwyczajnego guziczka. Jednak to dziwne uczucie wyczerpania zniknęło, jak się pojawiło, więc nie zwróciła już na to większej uwagi. – To tak, jakby ktoś zemdlał, uderzył głową o chodnik, wstał i poszedł dalej w ciągu kilku sekund, bo przecież już koniec omdlenia. Masz świadomość, że to karykaturalne?
Od powrotu z Ziemi spędziła niecałe dwa dni na orbicie, a przecież obiecała strażnikowi miłości, że codziennie będzie go odwiedzać. – Czyli już dawno po świętach?
Nadszedł dzień wigilii Bożego Narodzenia. – A jednak nie…
To tam mógł działać na zdecydowanie większą skalę, razem z Mo, która mu w tym pomagała. Nie zapomniał oczywiście o Sam. Razem w trójkę wspomagali wiarę ludzi, chronili ją, a co najważniejsze, wzmacniali. – No chyba nie, skoro w przeciągu trzynastu rozdziałów Sam wystąpiła chyba tylko dwa razy, w krótkich scenach. Nie wmawiaj mi teraz, narratorze, że ona, Mo i Amor tworzą trójkącik wzmacniania wiary. No i wspomagali oraz wzmacniali w tym zdaniu znaczy to samo.
(...) zaczął przetrząsać kieszenie, aby znaleźć klucze do wejścia. Nie obyło się bez kilku wulgaryzmów wymamrotanych pod nosem. Jak już odnalazł to, co chciał, czyli komplet kluczy, wyłapał ten odpowiedni, włożył w zamek i siłując się z nim przez krótką chwilę, otworzył drzwi. – Podkreślona część jest nazbyt oczywista, powielasz informacje. I proces wyciągania kluczy nie jest fascynujący, zanudziłam się.
Poza tym pomyślałam, że powinniśmy trzymać się w większych grupach. Co najmniej trzech osobowych, by w razie ataku lepiej się obronić i osłaniać wzajemnie. – Trzyosobowych.
– Dlaczego ty mi to robisz? – spytała i tym razem łzy pociekły po jej zaczerwienionych policzkach w dół, zostawiając za sobą smutne ślady. Amor ujął jej twarz w dłonie, a kciukami starł słoną ciecz. – A czy łzy mogły cieknąć w górę? I, jak już wyżej wspomniałam, określenia typu ciecz świadczą o słabym warsztacie autora.
Prawie, że wykrzyczała, a później stało się coś, czego Qupido czy ktokolwiek w kosmosie się nie spodziewał… – A ja się spodziewam, że go pocałowała, więc chyba jestem nikim…
ROZDZIAŁ 14 – DUET IDEALNY
Tracąc to, co jest nam najdroższe, wszystko przestaje mieć znaczenie. Świat traci kolory, stając się wyblakłą kliszą bez życia. – Dwa ostatnie słowa są (opcjonalnie) zbędne, bo wyblakła klisza bez życia? Nie brzmi Ci to dziwnie?
Stracić je można tak szybko, jak się ono pojawiło, a my, ludzie, wciąż nie doceniamy tego, co już nam dane zostało. – Co to za dziwna inwersja? Czasownik na końcu? Brzydko to wygląda, polecam zmienić na zastało dane. Chyba że specjalnie silisz się na Yodę, ale to i tak niedobrze.
Szczęście, miłość, przyjaźń oraz pozostałe pozytywne odczucia, relacje i oczywiście pełna akceptacja siebie i docenienie, są doskonałą mieszaniną. Idealnym przepisem na szczęście. – Czyli przepisem na szczęście jest szczęście?
Te filozoficzne wywody na początku każdego rozdziału są naprawdę nudne i niepotrzebne. Przemyśl ich funkcję, zamiast rozpisywać się o czymś, co nie jest istotne w opowiadaniu i przede wszystkim jest subiektywne. Oraz nużące.
To zainicjowanie czegoś, co w przyszłości pozwoli Mo sprowadzić Lunara na Ziemię, ale nie chciał teraz o tym myśleć. – A właśnie o tym myśli. Scena miała ukazywać namiętność, a Ty znowu wtrącasz coś, co powinno być tajemnicą, a czym mi rzucasz bezceremonialnie w twarz.
Z rozkoszą pogłębił pocałunek, serwując Manen coraz więcej doznać[ń]. Doskonalił się w tej sztuce ponad pięć wieków, więc miał się czym pochwalić. Natomiast Mo, ku zdziwieniu Amora, nie była najgorsza w te klocki jak na nowicjuszkę. – No oczywiście, że Mo nie może źle całować, bo przecież nie ma wad.
Kiedy strażnik miłości spojrzał Mo głęboko w oczy, ujrzał w nich po raz pierwszy coś, czego nikt jak dotąd nie widział. Jej oczy błyszczały, porażając swą intensywną i unikalną barwą. – Wiesz czemu czytam o jej pięknych, błyszczących i bezdennych oczach kilka razy na rozdział?
I jeszcze ten uśmiech, inny od wszystkich pozostałych. Choć widział podobny, jak kilka dni temu przebudziła się jako Light, ten spowodował, że Mo wyglądała jak zupełnie inna osoba. Jak ktoś, kto nigdy nie zaznał cierpienia.
– Czy tak właśnie uśmiechała się dawna Manen? – Nie przestawał się uśmiechać. Nie mógł się powstrzymać. Raz za razem składał tym razem delikatne[,] niczym muśnięcie skrzydeł motyla, pocałunki na jej szczęce i nie przestawał zjeżdżać w dół. – Pleonazm.
– Sam wypięła dumnie pierś do przodu, jakby chciała się pochwalić całemu światu, co rzecz jasna chciała uczynić. – Skoro poczyniła taki ruch z jakiegoś powodu, to oczywiste, że chciała to zrobić.
Święta Trójca z The MoStar rozumiała się przecież bez słów. – Serio? Nawet zespół muzyczny nazwali na cześć Mo, tworząc nazwę od jej imienia. Dramat.
Sam niemal mówiła przez łzy. Była szczęśliwa. Kochała Mo niczym siostrę, chciała dla niej jak najlepiej. Jako jej przyjaciółka zawsze wiedziała nieco więcej od pozostałych, i tak jak Amor była dla Mo podporą. – Kiedy się niby przyjaźniły i wspierały? Summer raptem trzeci raz przelotem występuje w opku, nie wspierała Mo w trudnych chwilach, niech narrator nie wmawia mi kłamstwa.
Po kilku minutach przytulanek, odkleiły się wreszcie od siebie. Miały łzy w oczach. Od teraz ich wspólna relacja również stała się o wiele mocniejsza. – Znają się kilkaset lat i teraz przez parę minut przytulasów nagle z dupy ich relacja się zacieśniła? Głupota.
Jack pomachał nieśmiało stworowi, na co ten prychnął w odpowiedzi. Jack wziął to za odpowiedź. – No skoro to była odpowiedź, to za co miał to wziąć? Za pytanie?
Dzisiaj jest Wigilia! Za chwilę wyruszam, by rozdać prezenty, więc to chyba oczywiste, że nie mogę się tym zająć! – North niemal krzyknął na Jacka, który przewrócił oczami niczym niezadowolone dziecko. – Ja nie wiem, jak w Twoim opowiadaniu leci czas, Moonlight, ale coś na bank jest nie tak.
Z szerokim uśmiechem na ustach i krzycząc w niebo głosy jak opętany, opuścił bazę, aby dać dzieciakom wspaniałe, pełne zachwytu święta. – Wniebogłosy.
Choć wydawać się mogło, że to istny, pełen przepychu pałac, jak się szło jego korytarzami odnosiło się zupełnie odwrotne wrażenie. Z każdego zakamarka biło niewyobrażalne ciepło, a pomieszczenia zachęcały do przekroczenia ich progu niczym w bajce dla dzieci. – Czemu przepych miałby wykluczać ciepło? No i niefortunnie brzmi bicie ciepła z każdego zakamarka, skoro to częściowo lodowy pałac gdzieś na biegunie. Przesadziłaś z tą niewyobrażalnością.
Na środku pomieszczenia, gdzie w starej bazie stała ogromna Sfera Snów z panelem kontrolnym, była jedna wielka pusta! – Pustka.
Nie czekając ani chwili dłużej, pognali do gabinetu Northa. – Akapit zaczynający się tym zdaniem nie ma wcięcia, za to jest koszmarnie długi – znów dajesz nam ścianę tekstu długości ponad strony w Wordzie.
Czyżby North miał jakieś tajemnice? Taka myśl przemknęła przez głowę chłopakowi. – Wiem, że to jego myśl, bo zapisałaś ją kursywą w tekście. Wciąż i wciąż piszesz o tym, co się stało kilka razy, albo mówisz mi, co bohater przed chwilą powiedział. To strasznie irytujące.
Z bananem idioty na twarzy, otworzył zakazana szufladę i przeżył niemały zawód. – Z bananem idioty? Co to za wyrażenie? Czy takimi zwrotami powinien się posługiwać narrator?
Nie myślą już za wiele, zabrał i książkę, zamknął szczelnie szufladę i wybył z gabinetu, zostawiając bałagan. – Ale po co zamykał szczelnie tę szufladę, skoro wszystko inne porozwalał? To będzie oczywiste, że ktoś się włamał, a Mikołaj raczej od razu zobaczy, że w jedynej zamkniętej na klucz szafce brakuje jednej książki, bo tylko jedna tam była.
Zmierzając do swojego pokoju, chłopak zaczął dokładniej przyglądać się zagadkowemu woluminowi. Zaciskając mocniej usta próbował przeczytać tytuł, ale nie dał rady. Był napisany w jakimś obcym mu, dziwacznym języku. Postanowił zajrzeć do niej, więc otworzył ją na pierwszej stronie. – Wcześniej Twoim podmiotem jest wolumin, a stosujesz odmianę dla słowa książka. Błąd.
Przechodząc przez próg pokoju przepuścił jeszcze tylko Koszmara, po czym zamknął drzwi. – Przepuścił, jednocześnie przekraczając próg?
I znowu mi pokazujesz, że Jack ma wszystko w głębokim poważaniu. Mikołaj kazał się spieszyć, sam Frost wiedział, że sprawa powiadomienia Strażników o zagrożeniu jest ważna, a mimo to posadził tyłek na łóżku i przegląda jakąś starą książkę, o której nawet nie wie, w jakim języku jest zapisana. Głupota.
Jack wystraszył się nie na żarty, czego dowodem były ściągnięte brwi i przyspieszony oddech. – Więc czemu nie wyrzucisz pierwszej części zdania? Przecież umiem wnioskować, że skoro ma przyspieszony oddech, to nie płacze ze szczęścia.
Książka nie przestawała lśnić, ale poza tym nic więcej się nie działo, więc chłopak, po kilku minutach rozważań, wziął ostrożnie błyszczący przedmiot ostrożnie i zaczął się przyglądać zapisanej odręcznym, nienagannym pismem stronicy. – Jak na chłopca, który łatwo się ekscytuje i najpierw robi, potem myśli, dość długo się zastanawiał nad tym, co zrobić.
Przechadzał się w tę i wewte z rękoma złączonymi za plecami. – W tę i we w tę. Ewentualnie wte i wewte. Klik.
Ostatni akapit rozdziału znów zaspoilerował mi najciekawsze. Psujesz atmosferę tym, że ledwo coś zaczyna się dziać, a już mamy podane na tacy to, co najistotniejsze. To okropnie nudzi – tylko tracisz cały element zaskoczenia.
ROZDZIAŁ 15 – DRUGA TWARZ MANEN cz. I
Znów kombinujesz z czcionką. To naprawdę upierdliwe przestawiać się z danej wielkości czy fontu na inny kilka razy w trakcie czytania.
I znów zaczynasz rozdział filozoficznym biadoleniem.
Jednak Jack zareagował błyskawicznie. Za pomocą swojego kija, stworzył silny podmuch mroźnego wiatru i dosłownie zdmuchnął lecący w nowego przyjaciela przedmiot. Koszmar odetchnął z ulgą, zaś Zając, kompletnie zdezorientowany przykicał do Frosta. – Serio? Jack spotkał swojego wroga ze dwie godziny temu, a już uważa go za przyjaciela? Co za bzdura.
Pięciu gitarzystów, w tym dwóch basistów, grało w rozbieranego pokera, zaś towarzyszące im trzy dziewczyny dopingowały swoich faworytów, śpiewając. – Rozbierany poker traci na sensie, gdy gra w niego grupa jednopłciowa, bo byłby to zbyt duży zbieg okoliczności, by wszyscy byli homoseksualni.
A więc Mo i zespół stworzyli plan zamknięcia Jacka we własnym pokoju z duchami…
Całość miała zostać nagrana i pokazana reszcie świata. – Po co, skoro ponoć dorośli nie widzą Jacka? To bez sensu. No i jak Mo ma zamiar przetransportować piętnaście osób do pokoju Mroza niezauważona? Przecież na biegunie jest mnóstwo yeti, elfów, inni strażnicy mają się tam zebrać… Bez sensu.
Peter wcisnął się między d[w]ójkę kumpli, co nie za bardzo spodobało się jemu bratu. – Jego.
– Musisz się tu pchać z tą swoją dupą, Peter? – zapytał ze złością Domen.
– Tak, a żebyś wiedział. Coś się nie podoba?
– Tak, nie podoba.
– Oj, masz problem.
– Odsuń się ode mnie! To, że jesteś gejem, nie znaczy że ja też mam nim być!
– Spokój, kurwa! – Tella nie wytrzymała i każdemu zasadziła solidnie po głowie, nawet Jo.
– Ała, za co?! – Chłopak obrócił się w jej stronę trzymając się obiema rękami z głowę.
– Tak na zaś. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego groźnie, dzięki czemu cała trójka już była cicho. Jedynie Domen coś tam mamrotał pod nosem o tym, że jakie to życie jest niesprawiedliwe.
– O! O! Już są! – zawołała piękna dziewczyna o rudych włosach. – Nie sądzisz, że ta rozmowa jest strasznie płytka? Oni zachowują się jak dzieci, mają żałosne żarty i odzywki, czytając to, czuję zażenowanie. Czemu wpychasz piętnaście nowych postaci na raz i zamiast jakoś próbować ich przedstawić, każdy wypowiada po kwestii czy dwie, nic nie wnoszące, zwykłe głupoty. Brat gej usiadł obok ciebie? Na pewno się do ciebie przystawia i chce zmienić twoją orientację! To takie logiczne! I te fochy o nic, rety.
Uprzednio, całą ich piątkę pokryła swoim gwiezdnym pyłem, dzięki czemu stali się niewidzialni, nawet dla istot nieśmiertelnych. – Teraz nie tylko Manen staje się niewidzialna, ale wszyscy mogą być, dzięki jej czarom. Czy da się ją jeszcze ulepszyć?
(...) złapali się za ręce i udali do Paryża. Jednak po drodze coś poszło nie tak. Amor tak bardzo się rozproszył, że zamiast przenieść ich do klubu, przeteleportował ich do Nory Zająca Wielkanocnego! – No tak, przecież Australia leży obok Francji, nie trudno się pomylić. I oczywiście nie mógł ich szybko przenieść do odpowiedniego miejsca, tylko musieli się poukrywać, bo moc Amora nagle wyparowała! Kolejny Imperatyw Narracyjny wysokiej klasy.
Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się szeroko i uniosła znacząco kilka razy wymodelowane brwi. – To zdanie oznacza, że brwi były modelowane kilka razy.
Przybyłam wam życzyć wesołych świąt. Także, Wesołych Świąt z okazji Bożego Narodzenia! – Tak się nie składa życzeń. Albo wesołych świąt, albo wszystkiego najlepszego z okazji Bożego Narodzenia, albo wesołych świąt Bożego Narodzenia.
Na koniec muszę wspomnieć, że pół rozdziału napisałaś na marne. Amor, Manen i inni zastawili pułapkę na Jacka, który wszedł do własnego pokoju, a jednak się i wydostał, i duchów żadnych nie było. Nielogiczne. Druga rzecz jest taka, że na kamerach byłoby widać, jak Jack ogląda dziennik i że zostawił go na łóżku. A nawet o tym nie wspomniałaś. Nic się nie trzyma kupy w tym rozdziale. Do tego jest tak dziecinny i płytki, że odechciewa się go w ogóle czytać. Bez pomysłu, a i wykonanie marne. Przypominają mi się czasy pierwszych fanowskich opowiadań ze świata Harry’ego Pottera i Huncwotów.
ROZDZIAŁ 16 – DRUGA TWARZ MANEN cz. II
Co to ma być w ogóle? Mo zobaczyła Koszmara z Jackiem, a pierwsze, co zrobiła, to natchnęła go mocą? Przecież to jest nielogiczne! Zero rozwagi.
Czarna mgła, którą jeszcze kilka sekund temu był mizerny koszmarek, zamieniła się w pięknego, czarnego rumaka, z długą i falującą grzywą. Pełen gracji przeszedł kilka metrów jedną i w drugą stronę, rżąc uszczęśliwiony. Nadal pozostał mroczny, lecz nie wyglądał już jak szkielet biednego zwierzęcia. Cudowne, złote oczy lśniły, kryjąc w sobie wszystkie tajemnice świata. Z majestatycznością godną najprawdziwszych królów, przyhasał do Jacka, pokazując mu się w nowej odsłonie. – Boże, Boziuniu, może to jeszcze nowe wcielenie Cienistogrzywego? Albo Bucefała? Nie wiem, co Tobą kieruje, ale nawet tę scenę widealizowałaś. Ja rozumiem, że można Koszmarka jakoś ulepszyć, ale to dalej pozostanie Koszmarem. Ma być brzydki, ma wyglądać, jak uosobienie złych snów. Może być w swojej brzydocie majestatyczny, jak choćby Kraken. Dobrym przykładem jest Venom ze Spider-Mana. Potężny i dziki, ale rozdziawia wielką, obrzydliwą paszczę, z której wylewa się długi jęzor. Paskudek, ale godny szacunku. I tak, moim zdaniem, powinna wyglądać nowa wersja tego stworzenia. Do tego nie powinno ono wzbudzać sympatii w ciągu trzech linijek. Strażnicy pozabijali ich mrowie, więc sam koniowaty również powinien mieć jakieś opory. Ta przyjaźń jest nieracjonalna, bez pomysłu i zdecydowanie zbyt szybka.
Ręką przejechała po aksamitnej grzywie, która powiewała lekko[,] mimo,[bez] iż nie było wiatru. – W konstrukcji mimo iż nie stawiamy przecinka po mimo, tylko przed.
To wyglądało tak, jakby to one go zaatakowały. Pan sprawiał wrażenie, jakby tego kogoś znał. – Zabrakło nie?
– Za godzinę widzimy się wszyscy na biegunie. Nie przewiduję żadnych wyjątków, co do braku obecności. Czy to jasne? – zwróciła się do nich, a ci pokiwali posłusznie głowami. – Doskonale. – A gdy Dziadziuś robił zebrania, to nie chciało jej się na nich stawiać. Czemu inni mają jej słuchać, a ona może sobie pozwalać na te i inne wybryki?
W tym rozdziale znów nie oddzielasz perspektyw.
Ze szczytu wierzy Eiffela, patrząc na wszystko z góry, czuł się niczym król. – WIEŻY. Jak możesz walić takie ortografy? Czemu wciąż są w tekście po becie? Czemu?
Eiffla. No i skoro był na szczycie, to logiczne, że nie patrzył z dołu.
Sceny dynamiczne – tu konkretnie walka Amora – nadal są poprzepychane zbędnymi słowami, za mało ruchów, a za dużo opisów i przemyśleń. Myślę, że nie ma sensu więcej wklejać i opisywać takich momentów, bo żadnego progresu nie widzę. No, może jedynie trochę mniej powtórzeń.
W ogóle mam wrażenie, że ten silny Amor to jakiś żart. Przedstawiłaś go w tym momencie jako najsłabszego ze strażników, a przecież niedawno walczył z Mrozem. Teraz wyszedł na biedną sierotkę, która umie tylko parę razy machnąć mieczem.
Do tego znowu nie wykorzystałaś możliwości zbudowania odpowiednio tajemnicy. Kilka akapitów wyżej Manen zastanawiała się po wielokroć, czemu Siostry zaatakowały Pitcha, skoro powinny atakować Amora, więc sprowokowałaś czytelnika do tych samych przemyśleń i łatwo było zgadnąć, że to tylko odwrócenie uwagi. Nie potrafisz budować napięcia.
Twój opór jest bez celowy. – Bezcelowy.
W końcu mała Sidney pozbywała się tego trzonowca. O! O! A spójrzcie na to! Josh, ten z Teksasu[,] nie z Tennessee, wreszcie wbił sobie górną dwójkę kijem hokejowym… – Chyba: pozbyła i wybił.
Za każdym razem, jak będziesz próbował jakiś sztuczek, specjalne więzy będą zadawać ci ból i osłabiać cię. – Jakichś.
Tytuł tego, jak i poprzedniego rozdziału, był zachęcający, zapowiadał jakąś większą akcję. Myślałam o tym, że Mo ogarnie mrok, zbuntuje się i przejdzie na ciemną stronę, może zawładnie nią czyjaś klątwa? A tu proszę – chodziło o robienie psikusów Jackowi i Zającowi. O tę dobrą stronę Manen, którą i tak już znamy. Jedynie się bardziej uśmiechała. Zawiodłam się, bo czuję, jakby te dwa rozdziały były o niczym, przegadane. Zero akcji. Wprowadziłaś jedynie ponad dziesięć nowych postaci z klubu, bardziej wyidealizowałaś Mo, a tak naprawdę niczego konkretnego nie wyniosłaś. Mam nadzieję, że w następnym rozdziale zacznie się dziać.
ROZDZIAŁ 17 – KOLEJNA KŁÓTNIA .
Nie wiem, co robi ta zbędna kropka, w dodatku po spacji, w tytule rozdziału w zakładce, ale polecam wyrzucić ją jak najszybciej.
Pierwszy raz zdecydowałaś się na oddzielenie tekstu gwiazdkami, lecz później przez cały rozdział używasz wyłącznie enterów. Zdecyduj się na jedno i trzymaj tego konsekwentnie.
Złość i ból połączone razem wypełniły jej serce, przez co poczuła w sobie nowe siły. – Albo połączone, albo razem.
Wyprostowała się nagle, dumnie wypinając swoją imponującą klatkę piersiową do przodu. – Czemu narrator wciąż podziwia Mo? A głównie jej oczy i piersi? On też się w niej zakochał?
– Jak tak dalej pójdzie, to cała dynastia wymrze! – Bezradny starzec nie wiedział już, co począć. – No i tak wymrze, skoro Mo jest ostatnia i nie ma drugiego gwiezdnego, żeby zrobić z nim dzieci. Chyba że rozmnażają się inaczej, lecz po siedemnastu rozdziałach nadal nic o tym nie wiemy.
Obiecałem, że nawet gdyby się waliło i paliło, nie wydam prawdy. Od tego zależy bezpieczeństwo pewnej osoby. W przyszłości ten ktoś zajmie miejsce Pana Księżyca. – Czas powiódł zmęczonym wzrokiem po zebranych, zatrzymując się na Jacku. – Znów od razu dałaś czytelnikowi odpowiedź. To Jack zastąpi Księżyc. Nie umiesz kompletnie tworzyć tajemnic, przez co opowiadanie jest nudne i przewidywalne.
Tymczasem Gwiezdna imieniem Manen właśnie pojawiła się w miejscu, które dla większości nieśmiertelnych, nie wspominając o zwykłych ludziach, było niedostępne. – Po co w siedemnatym rozdziale przedstawiasz mi główną bohaterkę?
Kolejna ściana tekstu…
Zaczęła płynąć ku kolejnej łukowatej bramie znajdującej się na dnie. Nie obawiała się, że zabraknie jej powietrza, była dobrą pływaczką. – No laska oddycha nawet w próżni, więc co w tym dziwnego? Musi pod wodą wstrzymywać oddech? I oczywiście świetnie pływa, jakżeby inaczej.
Jedna z syren pełniących wartę podpłynęła do gwiezdnej strażniczki. Ta spojrzała na morskie stworzenie i na to, co trzymała piękna syrena w dłoni. Był to jakiś wodorost, ale za to nie byle jaki. Mo wzięła od syreny morską roślinę, po czym włożyła ją sobie do ust. Szybko przeżuła wodorost, bo w smaku był po prostu obrzydliwy. Po zaledwie kilku sekundach poczuła, jak jej płuca wypełniają się świeżym tlenem. – To coś pół-skrzeloziele z Pottera? Tam też wodorost pozwalał oddychać pod wodą i był strasznie obrzydliwy w smaku. Wygląda na ściągnięte. Jedynie zamiast wyrośnięcia skrzeli – płuca wypełnia powietrze. Ciekawa jestem też, jak ona jadła bez powietrza pod wodą. Jadła i cały czas wstrzymywała oddech? Fizjologicznie bez szans. Była pod wodą. Brakowało jej powietrza. Każde otwarcie ust spowoduje automatyczny wdech. A nawet jeśli jakimś cudem nie, to usta pełne wody kiepsko umożliwiają przeżuwanie glonów.
Syrena odpłynęła, dołączając do swojej towarzyszki i razem z nią obserwowała poczynania Gwiezdnej. Jako początkujące wartowniczki pierwszy raz miały do czynienia z kimś spoza ich podwodnego świata. Słyszały o Gwiezdnych i o tym, że to oni są ich zwierzchnikami, jednak żadnego na oczy jeszcze nie widziały, aż do dzisiaj.
Chwilę wcześniej:
Wartowniczki wyłoniły się z wody, przyjrzały się przybyłemu intruzowi, a gdy rozpoznały Manen, natychmiast skinęły głowami w geście szacunku oraz powitania. – To jak syreny mogły rozpoznać Mo, skoro pierwszy raz ją widziały na oczy?
Młoda strażniczka gwiazd wydała im się oczywiście piękna, ale także silna, dumna i, jak podają legendy, posiadała królewski sposób bycia. Aurę, której nie szło pomylić z niczym innym. – Naprawdę mam dosyć idealizowania Mo. Po prostu tego nie da się czytać.
W drugim zdaniu brakuje czasownika.
Zaczynam się gubić, droga autorko. Najpierw piszesz, ze Manen zrobi wszystko dla Amora, a (kolosalny) akapit niżej, że poświęca się dla rodziny i dynastii. To jak to wreszcie jest? Bo to się chyba trochę wyklucza.
Strażnicy muszą wejść pod wodę, ale nie potrafią pod nią oddychać. Czy Jack nie wpadł na to, by zrobić lodowy tunel?
No i konfrontacja z syrenami była tak banalna, że aż śmieszna. Twoi bohaterowie za łatwo sobie ze wszystkim radzą.
Nie mogli znaleźć słów, by opisać miejsce, do jakiego właśnie zawitali. – Do którego, bo mówisz o konkretnym miejscu.
Podniosła chwila, tyle rzeczy do opisania, nowych miejsc, wspomnień. A Ty serwujesz mi opis ciuchów bohaterki, jak zwykle…
Ostrożnie pochwyciła w swoje lekko drżące dłonie miecz Lunara, chwyciwszy prawą dłonią za jego zgrabną rękojeść.
Z posłowia:
Ta książka ma już ponad 11 tys wyświetleń! Wy serio to czytacie! – Mam nadzieję, że słowo książka to tylko naleciałość z Wattpada. Wybacz, Moonlight, ale wątpię, by ktokolwiek wydał fanfik, w dodatku tak naszpikowany błędami gramatycznymi, nie mówiąc o reszcie. Ale o tym już za chwilę, w podsumowaniu. Jeszcze tylko jeden rozdział.
ROZDZIAŁ 18 – W POGONI ZA CELEM
Wcześniej robiłaś akapity spacjami, tutaj nawet tego nie ma.
Człowiek, jeśli na czymś mu zależy, jest w stanie zrobić wszystko, by to osiągnąć. Czasami są to rzeczy błahe, niemające żadnej większej wartości. Takie zachowania ukazują, jak bardzo ludzie potrafią być płytcy, zachłanni i chciwi. – Naprawdę już się straszliwie motasz w tych swoich wywodach. Jeżeli ktoś czegoś chce, a Tobie wydaje się to bezwartościowe, to znaczy, że ta osoba jest płytka i chciwa? Każdy ma własny system wartości, nie można oceniać ludzi po ich pragnieniach. Choćby taka głupotka, jak schudnąć trzy kilogramy. Dla niektórych to mało, dla innych przeprawa przez piekło. Rzucenie jakiegoś nałogu typu słodycze czy kawa. Jak ktoś do tego dąży i mu zależy, to jest zachłanny? A jak dąży do poprawy warunków biologicznych swoich kwiatów w ogrodzie, co jest też błahe, to człowiek ten jest chciwy? Właśnie przez takie rzeczy Twoje wprowadzenia odbieram jako bełkot.
Łzy płynęły wolno po jej bladych licach, niepowstrzymywane przez nią w żaden sposób. – Lico to inaczej twarz. Manen miała kilka twarzy? W dodatku jest to określenie poetyckie, które nie pasuje do Twojej narracji.
Czas wyczytał z jej miny, że ona już niczego ukrywać nie zamierza.
– Nie wolno ci – rzekł cicho, niemal błagalnie. Gwiezdna popatrzyła w oczy Dziadziusiowi. W końcu uśmiechnęła się pod nosem, odwracając od niego spojrzenie i przenosząc je na otwarty korytarz przed nią.
– Mnie wolno wszystko. – Powiedziawszy to, po prostu odeszła, zostawiając resztę w zbrojowni. – Twoja bohaterka naprawdę strasznie, strasznie denerwuje. Nie cierpię jej przez tę idealizację i miałam nadzieję, że nie będę tego musiała powtarzać w osiemnastym rozdziale, że coś się zmieni. Niestety, nadal jest nadętą bufonką.
Znów nie oddzielasz przeskoków w narracji.
Denerwuje mnie jeszcze jedno – strażnik czasu ma tyle tajemnic, których nie może wydać, ale… czemu? Dlaczego ta wiedza ma szkodzić komukolwiek? Kiedyś coś pisałaś, że to niebezpieczne, ale nie ma konkretów, nie widać realnego zagrożenia, lejesz wodę,, te tajemnice zaczynają być irytujące, szczególnie że jako czytelnik je znam, a bohaterowie nie. Każda postać wie mniej lub więcej i łatwo można się pogubić w tym, co komu zostało już powiedziane. Prawda jest taka, że na niekorzyść działa tu Twój narrator, który raz jest wszechwiedzący, a raz personalny, w dodatku przybierasz wiele perspektyw, gdzie mowa pozornie zależna jest taka sama – nie stylizujesz myśli bohaterów, wszystko czyta się identycznie, mieszanka archaizmów i potocyzmów u narratora zza pleców każdego bohatera jest jednoraka. Przez to właśnie wszystko się miesza. Druga sprawa, że tych bohaterów, którzy prowadzą narrację, jest za dużo i skaczesz między nimi w obrębie tekstu, w dodatku opisując te same, nie mające znaczenia sceny kilka razy. To fatalny zabieg. Jakbyś sama nie wiedziała, co robisz i nie umiała przestawić historii tak, by wyszło logicznie.
Rzucisz wszystko i pobiegniesz mu od tak na ratunek? – Ot tak.
Teraz najważniejsze było dla niego to, by podążyć za Gwiezdną i... dalej nie wiedział, co jeszcze. Po prostu chciał za nią lecieć, więc tak uczynił.
Ruszył ponownie za blondynką, jednak tym razem postanowił sobie, że nie pozwoli jej tak szybko odejść. – Czemu trzy razy mi tłumaczysz, co ma zamiar zrobić bohater, że to zrobił i znów, że to zrobił?
Te słowa Mo pozostawiła już bez komentarza. Jedynie popatrzyła na Frosta z lekkim uśmiechem, maskującym smutek na swojej twarzy.
– Oj matołku, matołku... – Mo westchnęła, po czym obdarzyła Jacka jeszcze szerszym uśmiechem.
– Oj matołku, matołku... – Mo westchnęła, po czym obdarzyła Jacka jeszcze szerszym uśmiechem.
A to jest co, jak nie komentarz?
Po kilku minutach rozważań postanowił, że wszystkimi swoimi pytaniami bez odpowiedzi zajmie się kiedy indziej. – Biorąc pod uwagę przestrzeń w Twoim opowiadaniu i fakt, że Manen była już przy drzwiach wyjściowych, gdy Frosta zamurowało, to powinna wychodzić z morza po tych kilku minutach, a nie pałętać się kilka kroków dalej.
– Powinieneś wracać do reszty. Tam przynajmniej dowiedziałbyś się tego, czego tak bardzo chcesz. – Skąd Mo wie, że przeciwny wyznaniu prawdy Dziadziuś tłumaczy wszystko strażnikom? Jest medium, jasnowidzem czy co? W sumie wcale by mnie to nie zdziwiło.
Jej niemożliwie gorące ciało nawet przez kilka warstw ubrań przyjemnie grzało jego wiecznie zimną skórę i całą resztę ciała. – Czyli wątrobę i mózg też? Sama skóra by wystarczyła.
Sam nie dałby rady otworzyć przejścia, a Czas i reszta strażników nie puściłaby go samego. – Puściliby, bo Czas i strażnicy to liczba mnoga.
Coś, czego chłopak nie potrafił nazwać zaprzątało jego umysł, jak i bijący nierówno mięsień w klatce piersiowej. – Słaby synonim serca. Ze zdania wynika, że coś zaprzątało jego umysł i jego serce, a chyba chodziło o to, że szybko bijące serce zaprzątało również umysł.
Mimo,[zbędny] iż nic nie miał do uwięzionego strażnika, którego sam tu przytachał, nie zrobił nic by mu jakoś pomóc, czy ulżyć w cierpieniu. Bezwzględnie wykonywał powierzone mu rozkazy. Nie okazywał litości, choć... nie okazywał także zbytecznego okrucieństwa. – Paskudna ekspozycja. Przecież to widać, mogę wywnioskować to ze sceny! Po co mi to piszesz? I dlaczego przyjmujesz perspektywę kolejnego bohatera? Nie masz ich (perspektyw) wystarczająco?
Jest mi tak przykro. Naprawdę. Zawiodłam Was, wiem to doskonale. Niemoc i bezradność teraz przeze mnie przemawiają. Jednak wycisnęłam z siebie ile tylko się dało. Owocem mojej "pracy" jest o to ten mały rozdzialik. Pewnie macie ochotę mnie zabić. Proszę bardzo, zasłużyłam. – Nienawidzę takiego traktowania czytelnika. Skoro uważasz, że Twój twór jest słaby, niedopracowany i zrobiłaś go po łebkach, to po co to publikujesz? To takie wciskanie na siłę czytelnikowi gniotu z nadzieją, że ten odpisze, że jednak jest super. Jeżeli sama uważasz, że post się nie nadaje do publikacji – nie publikuj go.
PODSUMOWANIE
Ciężko było nam wybrać formę podsumowania Twojej pisaniny – nie wiedziałyśmy, od czego zacząć, co rozwinąć, a co pokrótce wspomnieć. To przez to, że jest wiele aspektów, które chciałybyśmy poruszyć. Dlatego zaczniemy od podstaw, czyli tego, bez czego ani rusz.
Skoiastel stworzyła niedawno krótki artykuł, do którego link znajdziesz tutaj: KLIK.
Zawiera on piętnaście podstawowych zasad, które należy stosować, a które dość często powtarzamy w naszych ocenach. Nie będziemy tutaj przepisywać tego samego, bo to bez sensu. Wyżej wymieniłyśmy przykłady, gdzie widać, że masz problemy z tymi podstawami. Oto błędy, które popełniasz:
– Cudzysłowy – tak, tak. Na początku zostałaś pochwalona za poprawne, zaś później używałaś błędnych;
– Myślniki – stawiasz je losowo i zamiennie z dywizami;
– Wcięcia akapitowe – raz były, raz nie, a jeśli już, to robione za pomocą spacji, co jest błędem (nie usuwałyśmy ich przy kopiowaniu tekstu, stąd tak duże odstępy w ocence). Dodatkowo często wcale nie robiłaś akapitów tam, gdzie powinny być;
– Dialogi – nad nimi również musisz popracować. Artykuł o dialogach tutaj: KLIK;
– WIELOKROPEK – ciągle i ciągle powtarzałaś ten błąd;
– PLEONAZMY – tego też było od groma, bardzo dużo przykładów przytoczyłyśmy wyżej – od kiwania głową na tak, przez spadanie w dół, aż po wznoszenie się do góry;
– Niebieskooka blondwłosa – czyli zły dobór synonimów, których nie powinno się używać;
– Zaimki – mnożyłaś je niezmiernie, wpychałaś gdzie się dało;
– Imiesłów przysłówkowy współczesny – czyli wyrażający czynność, która dzieje się w tym samym czasie, co inna. U Ciebie często działy się dwie rzeczy na raz, które się wykluczały;
– Interpunkcja z podstawówki – o której wspomnę jeszcze niżej;
– Podmioty – mieszały Ci się, przez co wychodziły niezłe kwiatki.
Podliczmy więc. Jedenaście punktów z piętnastu. To są podstawy podstaw. Sama przyznaj, że Twój warsztat wypadł dość słabo.
Biorąc pod uwagę Twoje błędy techniczne i narracyjne, na pewno artykuły Ci się przydadzą. Nie ma raczej sensu powtarzać tu wszystkiego, co jest napisane tam. Omówmy więc, z czym masz problemy, a po bardziej szczegółową wiedzę odeślemy Cię do odpowiednich zakładek.
Dobrze, a więc zaczniemy od technikaliów.
Wydaje nam się, że nie ma sensu na razie polecać Ci zakładki Zagłębiamy się w przecinki. Przeczytaj najpierw ten artykuł: KLIK. Popełniasz błędy interpunkcyjne, za które powinno wstydzić się dziecko z gimnazjum. Przecinek przed że czy a to naprawdę podstawy podstaw. Możesz zacząć się tłumaczyć tym, że z biegiem rozdziałów jest coraz lepiej, że zaliczyłaś progres, ale niestety, nie jesteśmy w stanie w to uwierzyć. Czemu? Po pierwsze – widać poprawę po zmianie bety, po drugie – w posłowiu nadal masz ogrom błędów, tych z pierwszych rozdziałów. A wspominając jeszcze o Twojej becie, zastanów się, czy Sov jest odpowiednią osobą – nie mamy zamiaru nikogo urazić, ale po prostu opowiadanie nadal jest usłane kwiatkami typu brak przecinka przed a, ale, lecz, by, gdy czy kiwanie głową na tak, nie mówiąc już o Wierzy Eiffela. Chyba że to Ty, Moonlight, nie poprawiasz dokładnie wskazanych błędów.
Masz też problem z używaniem jak zamiast gdy. Często wstawiasz to pierwsze, a nie brzmi to dobrze w większości zdań narratora (w wypowiedziach bohaterów jeszcze by uszło). Składnia zdań również często kulała, stosowałaś dziwne inwersje, gubiłaś podmioty i słowa lub źle je odmieniałaś.
To, co było okropnym błędem, to mieszanie czasów. Stawiałaś czasowniki w przeszłym i teraźniejszym w ciągu jednego zdania, a to zabronione.
Wrócimy też na chwilę do cudzysłowu. Jak już wspomniałyśmy, na początku był poprawny, później już nie. W pewnym momencie używałaś go zbyt często, aż znaki się zlewały, o czym również było wyżej wspomniane. No i przez długi czas nie używałaś kursywy ani cudzysłowu do zaznaczenia myśli bohatera; w ogóle tego nie oddzielałaś, przez co łatwo było się pogubić.
Do technikaliów dołączamy również stawianie dużo za dużo znaków interpunkcyjnych, głównie pytajników i wykrzykników, ale też nadprogramowe kropki pomiędzy nimi i spacje.
I na sam koniec po raz kolejny zaznaczę, że oddzielanie scen w tekście jest ważne, a u Ciebie przez zdecydowaną większość rozdziałów tego brakowało.
Skoro omówiliśmy już podstawowe błędy techniczne, przejdźmy do narracji.
Twój problem polega na tym, że połączyłaś narratora trzecioosobowego personalnego i wszystkowiedzącego. Wnikasz w umysł każdego bohatera, opisujesz, co on czuje, o czym myśli, oceniając go. Narrator wszechwiedzący musi być obiektywny, jest jedynie obserwatorem sytuacji, nie może używać zwrotów typu całe szczęście czy niestety. Nie jest od oceniania, jedynie od przekazywania informacji we wręcz surowej wersji. I, co ważniejsze, musi mieć swoją stylizację językową, której trzyma się do końca. U Ciebie, Moonlight, jest ogromny miszmasz między wypowiedziami bohaterów a narratora. Ale o tym niżej. Drugi typ narracji, czyli narrator personalny, opowiada nam, co widzi zza pleców danej postaci. Dostosowuje się do stylizacji tego bohatera. Trzeba pamiętać, że jeśli wybiera się kilka perspektyw, należy dopasować wypowiedzi do bohatera, który relacjonuje zdarzenia. I nie powinno się pisać opowiadania z perspektywy mało ważnych postaci – wybierz te, które są najważniejsze i których relacje wnoszą najwięcej istotnych scen do opowiadania.
W Twoim tworze raz piszesz tak, raz tak. Przykłady? Trzy złe siostry miały ze dwie lub trzy sceny i pisałaś to jako narrator wszechwiedzący. Zaś wszystkie sceny z Jackiem, Mo, Mikołajem były narracją personalną. Czytałyśmy myśli bohaterów, poznawałyśmy ich uczucia, obserwowałyśmy wszystko z ich perspektywy. Niestety, skakałaś między głowami bohaterów w obrębie jednej sceny, akapitu, a nawet zdania, co nazywa się head-hoppingiem. Dlatego bardzo polecam Ci przeczytanie artykułu: KLIK. Znajdziesz tam podstawy narracji i parę słów o wspomnianym zjawisku. Uważamy też, że często za często przeskakiwałaś z jednej perspektywy do drugiej, w dodatku nie oddzielając tych przeskoków w tekście, poświęcając czas na opis tej samej, mało znaczącej czynności widzianej przez Jacka i przez Mo, czy też innych. To czytało się bardzo źle, nudziło okropnie, wydłużało tekst. Takie śmieciowe rozciąganie, wpychanie nieważnych informacji. Musisz zdecydować się, które sceny wnoszą do opowiadania istotne elementy. Wszystkie inne są zbędne.
Wpychałaś też do zdań wiele zbędnych zaimków. Podkreślałaś, że (przykładowo) Jacka zaczęła boleć jego głowa. Wiemy, że głowa była jego, bo czyja inna? Dlatego zaimek jego jest tu niepotrzebny.
Kolejna rzecz, to akapity. Narzekałyśmy na ściany tekstu, który powinien być podzielony. Długość zdań również pozostawiała wiele do życzenia – w scenach dynamicznych zapychałaś tekst, rozbudowując zdania, a przez to spowalniając akcję. Krótkie zdania nadają dynamiki. Zdecydowałyśmy więc, że powinnaś przeczytać również to: KLIK. To są również podstawy podstaw – tym razem o konstrukcji prozy. Masz tak wiele błędów w konstrukcji, że będzie to dla Ciebie świetna lektura. Wszystkie wypisane przez nas problemy są tam opisane szczegółowo.
Skoro jeszcze jesteśmy przy narracji, omówmy sobie krótko pojęcie ekspozycji, która występowała u Ciebie w sporym nadmiarze. Ekspozycja, czyli niestosowanie zasady show, don’t tell, mówi o tym, aby pokazywać za pomocą sceny wydarzenia, z których czytelnik wnioskuje, zamiast robić to za czytelnika i mówić, co powinien wnioskować. Przykład?
Nawet ktoś taki jak ona, wieczna buntowniczka i przeciwniczka wszelkich zasad, dbała o to, by nie zwracać uwagi ludzi.
Czy nie lepiej byłoby pokazać, jak Mo się buntuje, jak łamie zasady? Jak olewa ludzi, nie chce się ich słuchać? A jeśli już pokazujesz to sceną, to czy jest sens w ogóle pisać to zdanie? Czytelnik zbiera informacje i sam wnioskuje zachowanie bohatera, nie trzeba mu walić w twarz takimi oczywistościami. Twoja ekspozycja jest jeszcze o tyle zła, że bohater tłumaczy nam własne zachowanie lub narrator mówi nam, co dopiero zrobiła postać. Tutaj znajdziesz informacje, jak pozbyć się u siebie ekspozycji: KLIK.
Nie, jeszcze nie skończyliśmy omawiania stricte tworzenia prozy. Mamy już narrację, budowę tekstu, ekspozycję, więc czas na stylizację językową. Po co jest stylizacja? Dzięki niej wiemy, jakiego typu opowiadanie czytamy. Od Ciebie zależy, czy będziesz archaizować tekst, czy też używać nowszych słów – ważne, żeby się tego trzymać. Jeśli piszesz na przykład o podróżach w czasie, to oczywiste, że każdy okres będzie charakteryzował się bohaterami, którzy różnie mówią. Z Twoim opowiadaniem, Moonlight, jest taki problem (a może to jednak zaleta, tylko trzeba to odpowiednio wykorzystać?), że główna bohaterka ma dwa tysiące lat. Od Ciebie zależy, jak ma się wyrażać. Jednak z tego, co zauważyłam, Manen posługuje się współczesną, kolokwialną mową, mimo że tyle setek lat nie była już na Ziemi. Szkoda, że nie pokazujesz jej problemów z dostosowaniem języka. No i jak to jest w ogóle, w jakim języku mówią strażnicy? Tym bardziej Ojciec Czas, jako najstarszy, powinien czasami wtrącać jakieś przestarzałe zwroty. Co innego narrator, który nie może mieszać stylizacji. Przecież przykładowo wszakże odjechana niewiasta walnęła zaiste zajebiste selfie wygląda okropnie, wręcz karykaturalnie. A u Ciebie takie dziwne połączenia się zdarzały. Nie twierdzimy, że ciągle i tak nagromadzone, ale rzucało się to w oczy. Szczególnie rzucał się w oczy ten górnolotny bełkot na początku rozdziałów, który wprowadziłaś gdzieś koło dziesiątki. To czytało się strasznie i wcale nie dodawało tekstowi powagi, a wyglądało wręcz kartkaturalnie. Dlatego polecamy ten artykuł: KLIK.
Kolejną ważną rzeczą jest imperatyw. Występuje on wtedy, kiedy bohater robi coś, co nie było umotywowane. Czyli dzieje się jakaś sytuacja lub postać wykonuje jakąś czynność, bo tak. Jasne, przypadki się zdarzają, ale co za dużo, to niezdrowo. I tak właśnie było u Ciebie – niektóre rzeczy wykonywane przez bohaterów były zupełnie bez sensu. Na przykład zebranie akurat na pustyni (czemu tylko Mo narzekała?) lub pojawianie się tam, gdzie drugi bohater (Jack wpadł na Amora, Mo na Jacka kilka razy). I to miało być zrządzenie losu? Oczywiście jest wiele więcej drobnych przykładów, które wyżej się pojawiły. Dlatego polecamy artykuł: KLIK.
Czas porozmawiać o researchu, logice i kanonie.
Zacznijmy może od tego, co to jest research. Jeśli chcesz napisać opowiadanie, aby było ono logiczne i prawdopodobne, potrzebujesz czasami informacji. Zamiast wymyślać coś, co może stworzyć później luki fabularne, lepiej sprawdzić, jaka jest rzeczywistość, wtedy nasze opowiadanie nabiera realizmu. Zbieranie informacji to właśnie research. Przykład ze Strażniczki...? Choćby meteoryty latające w kosmosie albo niby nieistniejące pieniądze za czasów życia Jacka. Research nie odnosi się jednak tylko do własnego opowiadania, jest równie ważny przy pisaniu fanfiction. Bo na przykład w fanfiku potterowskim nie napiszemy, że Lucjusz Malfoy chodził na jednym roku z Jamesem Potterem, skoro był od niego o parę lat starszy. Jasne, można trochę nagiąć zasady, ale trzeba wtedy widzieć konsekwencje swoich zmian i kreować opowiadanie tak, by nie było niespójności. I tu wchodzi w grę kanon. Są to wszelkie rzeczy budujące dane uniwersum, na podstawie którego tworzysz. I właśnie u Ciebie dobrym przykładem jest modlitwa, przeżegnanie się czy wzywanie przez bohaterów Boga, który nie występował w bajce. Jednocześnie nie jest On Twoim bohaterem, a jedynie powiedzenia postaci wskazywały na Jego obecność. Pozostało to pewnie z Twojej mowy potocznej (bo żaden bohater nie wzywał Allaha) i przerzuciłaś to do opowiadania.
Z researchem i kanonem ściśle łączy się logika, na której brak bardzo często narzekałyśmy. Zauważ, o ile prościej by było, gdybyś przed publikacją rozdziału zadała sobie sama te pytania, które my Ci zadałyśmy. Dlaczego pytamy? Bo nie rozumiemy, nie widzimy sensu w wypowiedziach czy zachowaniach bohaterów, przez co wydają się oni nie myśleć, przestajemy lubić te postaci, nie chcemy niespójności. Przykład? Jak możesz pozwolić Mo oddychać w próżni, a pod wodą nie? Zresztą w całej atmosferze, po której dziewczyna sobie hasa, ciśnienie tak bardzo się zmienia, że nie przeżyłaby. A jednak nie działa na nią. Czemu więc woda miałaby działać? No właśnie. Prawa fizyki też miałaś zaburzone. Skaczące, gadające gwiazdki? Wiemy, że to bajka, że Księżyc mówił, ale przynajmniej miał normalne wymiary i poza tym, że się porozumiewał, ani w bajce, ani u Ciebie nie było w nim jakichś większych zmian. Gwiazdy strzegące części galaktyki to fajny pomysł, ale zmniejszanie ich do wymiarów kubka i piskliwe głosiki, dziecięce zachowania… To nawet nie wygląda tak, jakby one były na tyle dojrzałe, aby chronić świat przed Cieniem. Kolejny brak logiki to na przykład określanie bohaterów ludzkim wiekiem, gdy mają po parę setek lat. Jeszcze inaczej by to wyglądało, gdybyś napisała, że w porównaniu do człowiek postać wygląda na tyle i tyle lat, ale po prostu pojawiały się zdania typu (parafrazuję) wyglądał on na dwadzieścia jeden lat. I zastanawiałyśmy się w takim momencie, czemu tak bardzo uczłowieczasz bohaterów. Porównujesz ich do ludzi, sprowadzasz opisy do tego, byśmy widziały ich jako zwykłych ludzi z mocą. I rzeczywiście, część z nich nimi jest, ale Manen? Ojciec Czas? Oni nie są ludźmi, a tak ich traktujesz. Były też inne przykłady dziwnych zachowań czy rzeczy wynikających z braku researchu i trzymania się kanonu – bardzo, bardzo dużo przykładów. To wpłynęło poniekąd na Twój świat przedstawiony – przekroczyłaś granicę między logicznym fanfikiem na podstawie bajki a bardzo słabo napisanym opkiem z wieloma nielogicznymi elementami. I tu za przykład możemy podać Koszmara jako przyjaciela Jacka po dwóch godzinach znajomości. Nie dość, że absurdalne, to w dodatku głupie. Jak mamy brać na serio opowiadanie, w którym pojawiają się takie bzdurki? To, że jest to fanfik na postawie bajki, nie zwalnia z obowiązku przestrzegania logiki. Aby unikać w przyszłości takich błędów, polecamy Ci przeczytanie artykułów: KLIK i KLIK.
Skoro już wszystkie części konstrukcji prozy mamy omówione, to teraz przejdźmy do kreacji fabuły.
Po pierwsze, miałyśmy nieodparte wrażenie, że rozdziały są przegadane. Przez większość czytałyśmy wywody narratora albo przemyślanie Manen lub Mroza, które często nawet nie pokrywały się z zachowaniami postaci. Powtarzały się w nieskończoność, jak na przykład narzekanie Mo, że nikt nie może poznać prawdy o niej, albo żalenie się samemu sobie Jacka, że wcale Manen mu się nie podoba, bo jest wredna. Oprócz dwóch czy trzech walk na osiemnaście długich rozdziałów, nie działo się niemal nic wartego uwagi. Wyrzucając trzy czwarte tekstu, nie zmieniłby się jego sens. A nam by ulżyło.
Po drugie, z początku widać schematyczność fabuły na zasadzie walka-odpoczynek. Coś się działo, Manen wygrywała (oczywiście!) potwornie ranna, potem w godzinę, a czasem parę minut całkowicie zdrowiała i znów szła walczyć. To było kompletnie nudne i przewidywalne. Szczególnie że tak naprawdę wszystko kręciło się wokół Mo. To ona walczyła, to ona obrywała i udawała silną, w dodatku wychodziło to bardzo sztucznie.
Po trzecie, nie miałaś pomysłu na fabułę. Jasne, potem, pod koniec, trochę rozwinęłaś wątek Tsarów i wciąż coś tam wspominałaś o przywróceniu Mima do życia, ale końcowe wrażenie mamy takie, jakbyś wiedziała, o czym pisać od jakiegoś szesnastego-siedemnastego rozdziału, a kompletnie nie miała pomysłu na wcześniejsze notki; nie umiałaś wypełnić luki między poznaniem się bohaterów a przemianą Manen i porwaniem Amora.
Aby zbudować dobrą fabułę, musisz mieć pomysł i plan. Najlepiej jest mieć rozpisane, na przykład na kartce, co ma się dziać w którym rozdziale. Kolejną ważną zasadą jest ucinanie, czyli usuwanie scen nie wnoszących nic do opowiadania. Przykład? Oba rozdziały Druga twarz Manen są kompletnie niepotrzebne. Przecież oprócz żartów, nic się nie dzieje, za to panuje tam okropny burdel z akcją i natłokiem niepotrzebnych postaci. A gdy juz o tym mowa, to…
Pora na kreację bohaterów.
I to niestety, wybacz obrazową metaforę, większy wrzód Twojego opowiadania. Olbrzymi, siny i ropiejący. Ale zacznijmy od początku…
Z kanonicznych postaci udał Ci się najbardziej Zając. Poza nim Zębuszka jest niezła, a Mikołaj jako tako trzyma się kupy. Jednak dwójka pierwszych występuje rzadko i odczuwamy, że ich bytność ma na celu jedynie sprowokowanie konkretnych zachowań postaci pierwszoplanowych (Mo, Jacka, nawet Amora). Te wymienione są zgodne z kanonem, ale wymuszone i nijakie.
Gorzej sprawa ma się z Mrokiem. Jest pełen zachwytu nad zdolnościami Manen, chociaż w pierwowzorze po prostu walczy, dużo gada, mało robi, przegrywa z ostrym kretesem. Najgorsze, że nie widzimy sensu w większości jego działań. Ten bohater w Twoim opowiadaniu nie posiada żadnego celu. Jest sobie ot tak, żeby Manen miała z kim walczyć i kogo gnębić. Może z czasem chcesz mu nadać więcej głębi, ale na razie ta kwestia maluje się dość czarno.
Najgorzej wykreowanym przez Ciebie bohaterem kanonicznym jest Jack. Zawsze wesoły, zabawny, ufny, skory do pomocy, z sercem na dłoni. A tu? Marudny, dziecinny, porywczy, agresywny, chamski i bez szacunku do kogokolwiek. Popełniłaś niewybaczalny gwałt na tym bohaterze i większość fragmentów z nim czyta się beznadziejnie właśnie ze względu na te błędy. Jesteśmy w stanie zrozumieć, że Jack mógłby posiadać cechy, które nie zostały pokazane w bajce, bowiem krótka animacja nie pokaże głębi postaci, ale nie możesz mu całkowicie wyzerować charakteru, nie wolno Ci tak olewać kanonu. Jedyne plusy Jacka to delikatne wtrącenia o jego zachowaniach: przerzucanie kija za głowę, zamrażania mijanych przedmiotów, robienie zimy, gdy się zezłości. Widać, że dosadnie oglądałaś bajkę, lecz przez to tym bardziej nie wiemy, co Cię podkusiło do takich zmian w postaci Mroza.
Teraz przyszła pora na jeszcze gorszą część, jaką są bohaterowie niekanoniczny, tzw. OC. Najświetniejszą niewiastę zostawię na koniec.
Dziadek Czas. Ta postać to w ogóle nie wiem, po co znalazła się w Twoim opowiadaniu. Sama jego nazwa wskazuje, że powinna to być osoba godna szacunku, wiekowa, przerastająca wszystkich doświadczeniem i wiedzą. A u Ciebie? Niby starasz się kreować Dziadziusia na tego inteligentnego, ale już sama nazwa Dziadziuś sprawia, że ciężko mi idzie odbieranie go jako takiego. Do tego Manen, która wiecznie go obraża, pluje w niego jadem, traktuje jak piąte koło u wozu, a następnie rzuca mu w twarz, że nie ma nic do gadania. Przykłady?
- Świetnie dawałem sobie radę, zanim TY nie podburzyłaś gwiazd! - Czas pokazał na nią swoim kosturem, a jego wzrok ciskał błyskawice. Jack i Winter odsunęli się od niego na bezpieczną odległość, natomiast Mo oparła prawą rękę na biodrze i spojrzała na nadchodzący kataklizm. W ogóle nie zareagowała na słowa Dziadziusia, dając tym samym do zrozumienia staruszkowi, że ma jego zdanie głęboko w swoim poważaniu.
lub
- A nawet jeśli, to co? - spytała nie patrząc na strażnika czasu. - Dasz mi karę? Pff, proszę cię.. - prychnęła pod nosem lekceważąco i splotła ręce na biuście.
Z jednej strony chciałaś z niego zrobić takiego dobrodusznego dziadka, opiekuna, z drugiej jednak cała ta idealizacja Mo sprawiła, że Czas stał się postacią zbędną, bez określonej roli w Twoim opowiadaniu, bo przecież palcem nie może ruszyć bez zgody Gwiezdnej. Na domiar złego, przez relację łączącą Manen z Dziadziusiem, Twoja bohaterka wygląda jak rozkapryszony, niewdzięczny bachor, a raczej nie do tego dążyłaś.
Amor… Ach, ten Amor… Sam pomysł dodania tej postaci uważamy za dość udany, w chyba wszystkich wierzeniach istnieją bogowie miłości. Przystojny młodzieniec, uczuciowy, taki poczciwy. Jednak z biegiem akcji zaczęłaś wciskać mu kolejnych cech, które ujmowały uroku postaci. Qupida, który ponoć umie doskonale walczyć, ale tak naprawdę za wiele nie jest w stanie zdziałać, co chwila trzeba go ratować. Potem dowiadujemy się, że w jego gestii leżą nie tylko uczucia pozytywne, ale wszystkie, do których zdolny jest człowiek. Tylko jednocześnie piszesz, jak to Amor chodzi po Paryżu i rozsiewa radość i miłość. Więc jak to? Mogłaś tę kwestię ładnie rozwinąć, choćby odpowiednią sceną o kłótni kochanków czy wypadku samochodowym, cokolwiek. W ten sposób przydałoby się wprowadzić tę zdolność Twojej postaci do fabuły, bo złe samopoczucie w czasie powrotu Cienia to słaby pomysł. Przecież mamy wojny (chociaż Ty gdzieś pisałaś, że w Twoim opowiadaniu ich nie ma, ale zakładam, że moja teoria jest bardziej realna), wypadki, klęski żywiołowe. Mógł się źle poczuć w czasie potężnego tsunami lub trzęsienia ziemi. Tak się kreuje bohaterów, musisz nad tym popracować. Jednak relacja, jaką zbudowałaś pomiędzy Amorem i Manen, sprawia, że Qupido jest najlepiej wykreowaną postacią w Twoim opowiadaniu. Ich kontakty trzymają się kupy, jako czytelnik zaczęłam im kibicować, żeby wreszcie odkryli swoją wzajemną miłość; stworzyłaś napięcie. To oznacza, że może Twoim konikiem w przyszłości wcale nie będą opowiadania fantastyczne, a romans. Zastanów się nad tym.
Naturia i jej córki. Pomysł też niezły, ale samo wykonanie… tragiczne. Te postacie są tak naciągane, że czka mi się w każdym momencie, gdy pojawiają się one w Twoim opowiadaniu. Naturia została stworzona tylko po to, żeby rozwiązywać poszczególne problemy głównej bohaterki. Chora? Źle się czuje? Ledwo żyje? Przyleci świetna cioteczka, uratuje i zniknie! Matka Natura nie posiada własnego charakteru – po prostu jak brakuje Ci pomysłu, to ją wrzucasz, żeby wszystko grało.
Jedyna córka, którą zarysowałaś trochę bardziej, to Summer, ale zamiast zaprezentować nam postać, zaczęłaś wciskać kit, że ona, Amor i Manen są nierozłączni. Tak? Osiemnaście postów i jedna poważna scena z nią, do tego dwie krótkie wstawki? Czułyśmy się okłamane. Odniosłyśmy wrażenie, że spodobała Ci się w myślach scena z zakładem o związek Qupido i Mo, więc wrzuciłaś w to Summer, żeby akcja miała ręce i nogi. Ale… nie miała. Była sztuczna, wymuszona i mdła. Czyli jedynie kolejna postać bez pomysłu.
No i Manen… Miałyśmy kiedyś z dziewczynami pomysł, by stworzyć test, którego wynikiem miała być odpowiedź na pytanie: Czy Twoja bohaterka jest Mary Sue? Stawiam, że zebrałabyś w tym konkursie wszystkie możliwe punkty, a nawet te ponad program. Manen jest tak wydiealizowana, że każda kolejna informacja o jej nowej supermocy sprawiała, że rwałyśmy włosy z głowy, płakałyśmy, krzyczałyśmy i rzucałyśmy Twoje opko w odmęty blogosfery i Dysku na kolejne tygodnie. To trochę tak, jakbyś stworzyła postać ze wszystkimi możliwymi umiejętnościami z Wiedźmina, Harry’ego Pottera, Zmierzchu, całego Pratchetta, Gry o tron i Marvela, potem włożyła tego bohatera do codzienności Nowego Jorku i twierdziła, że to przecież całkiem normalne i oczywiste, że potrafi wszystko. My wiemy, że to opowiadanie fantastyczne, że opierasz się na bajce, ale musisz zachowywać jakiś realizm. Nie tworzysz karykatury lub satyry, wszystko to było pisane na poważnie, więc… za jakie grzechy? Do tego wszyscy są dziewczyną tak bardzo zachwyceni...
Ta postać ma tyle zdolności i tajemnic, że czasem się w nich gubisz. Przykładem może być jej relacja z Lunarem. Z jednej strony piszesz, że to jej brat, ale kilkukrotnie przewinęło się w tekście, że Księżyc był mężem Mo. Więc jak to wreszcie jest? A Dziadziuś? To jej mentor czy popychadło?
Do tego nie zachowujesz cech charakterystycznych tej postaci. Do pewnego momentu Mo często patrzyła w bok, to było takie typowe zachowanie dla niej. Ale przestała. Czemu? No i to jej niespójne zachowanie i mowa. Ma dwa tysiące lat, a brzmi jak piętnastolatka. Poruszałyśmy ten temat już wielokrotnie w trakcie lektury, jednak musimy jeszcze raz podkreślić, że jest to rażące.
Bardzo ładnie temat kreacji bohaterów opisała jakiś czas temu Mrs. Mayhem w naszej Encyklopedii, polecamy: KLIK. Za to Dhaumaire pisała o Mary Sue tutaj: KLIK.
Ostatnią kwestią, jaką chciałyśmy poruszyć, są opisy.
Niestety w Twoim opowiadaniu są one bardzo kulawe. Popełniłaś chyba wszystkie możliwe błędy: brak płynności akcji, przerywanie jej niepotrzebnymi wtrętami, mieszanie rodzajów opisów, zbyt drobiazgowe omawianie zbędnych detali, a olewanie ważnych kwestii, potężna ekspozycja i wiele innych, które wymieniałyśmy wyżej. Ostatnio Skoia pokusiła się o tekst o tworzeniu miejsca akcji, możesz go przeczytać tu: KLIK. Niedługo powstanie druga część, o tworzeniu opisów bohaterów, tę również polecamy. Jeżeli chodzi o jakąkolwiek radę dla Ciebie w tym temacie: powinnaś czytać, czytać i jeszcze raz czytać. Nie musi to być ciężka literatura, jest sporo lekkich, przyjemnych książek, które są dobrze napisane i ich lektura pozwoli Ci zdobyć podstawy.
Najgorsze jest to, że powinnaś skorzystać chyba z każdego artykuły z naszej encyklopedii, bo masz problemy ze WSZYSTKIM. Jedyny plus Twojego opowiadania to to, że jako tako masz pomysł, który niestety źle zrealizowałaś. Bo, nie ukrywajmy, gwiezdni strażnicy to bardzo fajny temat, duże pole do popisu, ale także i spore wyzwanie. OC w fanfiction ma to do siebie, że tworzysz własny charakter, ale i tak musisz dbać o kanon. Mimo że to fanfik na podstawie bajki, podkreślamy raz jeszcze, nie możesz tłumaczyć wszystkich bzdur magią czy głupimi, banalnymi pomysłami.
Za plus można na pewno uznać rozwój relacji Mo-Amor, o którym już wspomniałyśmy, a także pomysł dynastii Tsarów. W miarę ładnie i logicznie przedstawieni zostali przodkowie Mo, z uwzględnieniem ich hierarchii.
Mimo to, mamy o wiele, wiele więcej przeciw niż za. Pozytywne aspekty opowiadania możemy policzyć na palcach jednej ręki, a negatywnych mamy całą masę. Uważamy, że to opowiadanie nie nadaje się do poprawy – jeśli chcesz je dalej tworzyć, powinnaś zacząć wszystko od nowa. Byłoby szybciej i łatwiej, niż analizować każdy rozdział pod tak wieloma względami. Na dzień dzisiejszy wystawiamy Ci fatalny i naprawdę, naprawdę nie jesteśmy w stanie podciągnąć tej oceny o choćby pół. Niemniej jednak mamy nadzieję, że nie zrezygnujesz z pisania. Przepraszamy za bardzo długi czas oczekiwania na ocenę i za kąśliwe uwagi, lecz tekst był dla nas trudny do przerobienia. Liczymy na to, że jednak odezwiesz się w komentarzu i że choć trochę Ci pomogłyśmy, ukazałyśmy błędy.
Pozdrawiamy!
Nadal chyba najbardziej ujmuje mnie fragment z pytaniem, czy Mo jest Natalią Nykiel...
OdpowiedzUsuńhttps://i2.wp.com/66.media.tumblr.com/a90b199efc5ff32e2afe2d9a126802cb/tumblr_o7qqba2gqB1twokfwo3_500.gif
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam tę ocenę i aż czekam na komentarz autorki Strażniczki Gwiazd.
UsuńI dzięki temu postowi, zorientowałam się, że jest coś takiego jak półpauzy i pauzy! Zawsze Word Office skraca mi pierwszy myślnik w akapicie. Ktoś wie, jak to wyłączyć?
Szczerze, nie korzystam już z Worda, ale nigdy nie miałam takiej sytuacji. Może w takim razie warto korzystać z kodów z klawiatury numerycznej?
UsuńDziewczyny, część obrazków Wam się nie dodała do ocenki :) Pojawiają się te śmieszne kwadraciki.
OdpowiedzUsuńNie wiemy, o których obrazkach piszesz, bo nam wyświetlają się wszystkie. D:
OdpowiedzUsuńFuck logic D: Może to kwestia przeglądarki :/
OdpowiedzUsuńMoże wrzuć przykładowego screena, to spróbuję zweryfikować na przykładzie jednego gifa, co może być powodem? Wiem, że ze trzy-cztery były wrzucane bezpośrednio ze strony www, reszta z mojego pulpitu i te nie mogą nie działać.
UsuńTo chyba jednak przeglądarka albo mój laptop D: Bo weszłam na telefonie i działało. Także przepraszam za kłopot xD
UsuńCześć, przepraszam, że kazałam wam tak długo czekać na komentarz ode mnie. Ze względu na problemy techniczne muszę napisać go w pracy. Tak, rzeczywiście, nie za pozytywna ta ocena, jednak dziękuję za nią, za poświęcony czas i w ogóle. Dziękuję za szczegółowe omówienie wszystkich moich błędów. Powoli zacznę nad nimi pracować.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jednogłośnie z For stwierdziłyśmy, że pomysł JEST. Połową sukcesu będą same technikalia, drugą realizm opowiadania i może Ci z tego wyjść coś naprawdę fajnego, więc... nie poddawaj się! Może kiedyś jeszcze do nas z czymś przyjdziesz : )
UsuńPozdrawiam
Powodzenia!
Usuń