Tytuł: Goodnight Mr. Sweetheart
Autorka: Siiri Vanwyngarden
Tematyka: opowiadanie – romans/obyczajowe
Ocenia: Mrs. Mayhem
Zacznę od szablonu. Jest dość prosty, ale ładnie pasujący do opowiadania. Mam naturę lenia i nie lubię, gdy jest za dużo klikania, więc zwrócę na to uwagę – dla wygody czytelników sugerowałabym zmianę archiwum. Na przykład na osobną zakładkę albo wysuwaną listę wpisów, do której instrukcję znajdziesz tutaj. To naprawdę ułatwia życie!
SWEETHEARTS
Znalazłam ostatnio takie wyzwanie, na tumblerze - jak by wyglądał instagram twoich bohaterów. – Zmień dywiz (-) na półpauzę (–) lub pauzę (—).
Znalazłam ostatnio takie wyzwanie, na tumblerze - jak by wyglądał instagram twoich bohaterów. – Zmień dywiz (-) na półpauzę (–) lub pauzę (—).
Potraktujcie to jako dodatek, coś w rodzaju "character development" (…). – Niepoprawny cudzysłów. Poprawny wygląda tak: „(...)”.
1. NIEZNAJOMY
Gdy mnie zobaczył,
spojrzał na mnie w taki sposób, w jaki patrzy na kobietę
zakochany facet.
Wybiegając z sali bankietowej, nie pomyślałam, że o drugiej rano w
lato może być tak zimno. – Latem lub w lecie.
Byłam jeszcze
trochę pijana, więc czułam się odważna, jednak była to zwykła
alkoholowa lekkomyślność. W miarę jak oddalałam się od sali bankietowej, muzyka
i głośne rozmowy milkły; słychać było jedynie świerszcze i
inne owady, a od czasu do czasu przelatujące obok ptaki.
Szłam dalej, czując, jak buty
obcierają mi pięty, próbując myśleć tylko o tym, że za parę minut wsiądę do
pociągu, a za kilka godzin znajdę się we własnym mieszkaniu i
będę mogła wypłakać się we własną poduszkę. – To brzmi trochę tak, jakby buty obcierały pięty,
jednocześnie myśląc o tym, że za parę minut bohaterka wsiądzie do pociągu.
Zamiast imiesłowu wstawiłabym tam po prostu „i”: Szłam dalej, czując,
jak buty obcierają mi pięty, i próbowałam myśleć tylko o tym (…).
— Walt. — Skinęłam głową. — Jo?
To skrót od…? – „Skinęłam głową” odnosi się –
oczywiście – do bohaterki, a nie do Walta, więc powinno znajdować się w osobnej
linijce.
Masz lekki i przyjemny styl.
Narrację prowadzisz gładko, sprawnie, bez zbędnych przedłużaczy i nie bawisz
się w blogspotowego Coelho. To sprawia, że tekst jest łatwy w odbiorze i czyta
się go płynnie, a to duży plus.
Sadzisz mnóstwo powtórzeń, szczególnie we wszelkiej maści opisach.
Zwracaj na to uwagę.
Twoja bohaterka jest ciekawa.
Trudno po pierwszym rozdziale stwierdzić, czy darzę ją sympatią, ale na to się
właśnie zanosi. Wydaje się ludzka i autentyczna. Jej działania pokierowane są
czystą desperacją, co już powolutku pokazuje nam, jak Jo zachowuje się w
sytuacjach stresowych. Zastanawia mnie tylko, czy wejście do samochodu
nieznajomego będzie miało dla bohaterki konsekwencje większe niż romans,
którego po tematyce bloga się spodziewam.
Jak na razie zapowiada się świetnie.
2. „PRZYKRO MI, PROSZĘ PANI”
Meh, spodziewałam się, że Walt
będzie miał sportowy samochód. Nawet jeśli bohaterka nie wie, z jakim autem ma
do czynienia, możemy być pewni, że jest czerwone i szybciutkie.
Prowizorycznie poprawiłam jednak sukienkę. – To jednak jest tu zupełnie niepotrzebne.
— Możliwe — przyznałam, chociaż
nie bardzo chciało mi się wierzyć, że istnieje coś dobrego w tym gaunku. – Gatunku. Zdarza Ci się gubić literki, uważaj na to. Na
przyszłość postaraj się uważniej sprawdzać tekst.
— Dobrze, posłucham tego —
powiedziałam w końcu, nie chcąc go rozdrażnić. W
końcu naprawdę ratował mnie w środku nocy, a ja wolałam wrócić
do siebie cała i zdrowa. – „Wrócić
do siebie” to inaczej ocknąć się, powrócić do rzeczywistości. Więc bardziej by
tu pasowało po prostu „wrócić do domu”.
Niestety wraz z jego milczeniem
znów zapadła niezręczna cisza. Nie lubiłam tego w jazdach samochodem. Kiedy
podróżowałam z kimkolwiek, zawsze musiałam o czymś mówić. Albo słuchałam
rozmowy pozostałych osób. – Ten akapit byłby
zupełnie zbędny, gdybyś od razu pokazała mi to zachowaniem Jo. Wcześniej
wspomniałaś, że jest gadułą i to już naprowadza mnie na to, iż nasza bohaterka
może nie lubić ciszy. Znasz zasadę show, don’t tell? Jeśli dla
Josephine cisza bywa niezręczna, niech kilka razy spróbuje się odezwać, może
wyczekująco popatrzeć na Walta albo ruchem ciała wyrazić, że czuje się
niekomfortowo. Dobrze wpleciona ekspozycja nie jest zła, ale zdarza Ci się jej
nadużywać. Szczególnie w sprawach dość banalnych, które da się ładnie przekazać
podczas scen.
(…) a ja wdzięczę się do aparatu
w półnegliżu… – Negliż jest to
niekompletny strój, najczęściej bielizna. Więc chyba chodziło o sam negliż.
Może jednak kłamanie przychodziło
mi tak prosto, bo wiedziałam, że już nigdy się nie spotkamy i nie miało to
większego znaczenia, co powiem? –
Niedyskretny foreshadowing jest niedyskretny. A oprócz tego dodam, że
popełniłaś tu dość fatalny błąd. Stosujesz zabieg „myśli w myślach”, czyli w
narrację pierwszoosobową dodatkowo wplatasz myśli bohaterki oznaczone kursywą.
Musisz pamiętać, że siedzimy w głowie Jo od początku do końca, więc,
notabene, cały tekst jest jej przemyśleniami.
Zaraz, moment. Jaki następny raz, Jo? Masz zamiar znów wsiadać
do samochodu z nieznajomym facetem? Halo, ogarnij się! – Nie musisz
być tak łopatologiczna, i tak wszyscy wiemy, że to nie ostatnie spotkanie Jo i
Walta.
Rozdział, tak jak i poprzedni,
czytało mi się bardzo przyjemnie. Trochę za dużo pracy narratora, a za mało
operowania samymi scenami. Bohaterowie wydają się pełnokrwiści i da się ich
polubić. Cieszę się, że nie zaraziłaś się – ostatnio częstą – blogową przypadłością
polegającą na wrzucaniu zbyt wielu bezużytecznych postaci. Na razie każda ma
swoją rolę i nie ma chaosu. Super!
Akcja rozwija się powoli, wręcz
idzie jak krew z nosa. Z jednej strony widzę, że próbujesz jakoś stworzyć
zalążki więzi Josephine-Walt i atmosferę, jaka między nimi panuje, ale dałoby
się to zrobić inaczej niż nachalnym namawianiem do podzielenia cudzego gustu
muzycznego i niezręcznym milczeniem. Jestem ciekawa, czy mnie czymś zaskoczysz.
Czytelnik jest w stanie przewidzieć, jak dalej pociągniesz tę znajomość, więc
mam ogromną nadzieję na jakieś mięsko zamiast sztampy.
3. JEDNO, PROSTE WYJŚCIE
Jo zapowiadała się naprawdę
interesująco i podejrzewałam, że dzięki jej kreacji będę ochoczo jej kibicować.
Teraz jednak zmuszasz mnie to myślenia o niej jako o osobie… dość płytkiej.
Oczywiście każdy inaczej reaguje na stres i przyparcie do muru, ale wydaje mi
się, że myśli Josephine powinno zajmować coś innego niż beztroskie flirtowanie
z obcym mężczyzną poznanym na zupełnie pustej stacji kolejowej i zachwycanie
się jego urodą, kiedy jeszcze przed chwilą rozpaczała z powodu własnego
położenia.
Te wahania nastrojów Walta są
dość niepokojące. Wiem, że na to może wpływać wiele różnych czynników i opisana
sytuacja, ale mimo wszystko dość niekontrolowane wybuchy złości powinny zapalić
w głowie Jo ostrzegawczą lampkę. Gdyby przebywała z kimś znajomym i wiedziała
na przykład, czego może się spodziewać, jej reakcja byłaby dla mnie o wiele bardziej
zrozumiała. Tymczasem ona nie ma bladego pojęcia, do czego mógłby być zdolny
Walt. Niesamowicie przystojni faceci także bywają gwałcicielami. Jo powinna
posiadać choćby odruch cofnięcia się i uruchomić resztki instynktu
samozachowawczego.
— Ponieważ jesteś jedyną
wspaniałą rzeczą, która mi się dziś przytrafiła — powiedział prawie szeptem, a
jego głęboki, niski głos sprawił, że poczułam na plecach dreszcze. – Eee, Jo? To nie jest romantyczne. To jest creepy.
Nie chcę wydawać osądów zbyt
wcześnie. Ludzie potrafią zachowywać się różnie pod wpływem określonych
czynników, jednak nieco drażni mnie czysta uległość Jo. Na dobrą sprawę nie
zrobiła nic złego, oferowała tylko rozmowę jako pomoc. Wybuch Walta da się
uzasadnić, jednak po bezbronnej, zależnej od niego kobiecie spodziewałabym się
nieco innych przemyśleń niż tylko tych dotyczących jej poczucia winy. Żadnej
obawy? Kompletnie nieznajomy mężczyzna w jednej sekundzie robi się oschły i
nieprzyjemny, a w głowie Josephine nie pojawia się żaden migający, czerwony
wykrzyknik? Czytelnik w jasny sposób może sobie wytłumaczyć, że gwałtowne
zachowanie jest reakcją na śmierć ojca, z tym że w przypadku Jo sprawa ma się
odrobinę inaczej. Rodzinna tragedia może być czynnikiem zdolnym, by pchnąć
Walta do zrobienia – chcący czy niechcący – krzywdy bezbronnej kobiecie i
protagonistka mimo wszystko powinna wziąć to pod uwagę.
Nie wiedziałam, czy chcę tam już
wracać. Zdecydowanie przekroczyłam granicę i nie powinnam była naciskać. Z
drugiej strony Walt powiedział przecież, że jestem jedyną wspaniałą rzeczą, która
mu się dziś przytrafiła, co połechtało moje ego, jednak teraz, gdy stałam sama
na korytarzu, wydało mi się to strasznie tandetne. – O tym mówię. Jo nie chce wracać do pokoju dlatego, iż
uraziła Walta, a nie z powodu realnego zagrożenia z jego
strony. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby mieli już w jakimś stopniu
zbudowaną relację. Nie działa to jednak tak dobrze, gdy zestawiamy ze sobą parę
kompletnie nieznanych sobie osób.
Odniosłam wrażenie, że mój język
jest tak zesztywniały, że zaraz zwariuję, jeśli mnie nie pocałuje. – Yup. To zdanie brzmi, jakby Jo miała całować się z
językiem. Nie mylić z języczkiem.
Rozdział dobiegł końca.
Zarysowałaś w nim nieco postać Walta, dzięki czemu staje się on jeszcze
bardziej intrygujący. Skąd ta blizna? Jak wyglądała jego relacja z ojcem? To
powoduje chęć czytania dalej, byleby tylko dowiedzieć się nieco więcej
szczegółów.
No i pół biedy, że Jo rozumie,
jak głupi był pomysł wracania do domu na własną rękę.
Rozdział kończy się mało zaskakującym seksem bohaterów. Zastanawia
mnie, w jaki sposób masz zamiar dalej budować tę relację i w jaki sposób tak
wczesne zbliżenie na nią wpłynie (już pominę, że zachowanie Jo zalatuje
hipokryzją).
4. PRZYPADKI
Jo wróciła do swojego domu.
Świetnie. Czym? Autobusem? Odjeżdżał o siódmej piętnaście, a bohaterka wstała o
ósmej. Taksówką? Musiała mieć niezłe szczęście, że nikt nie zamówił jej
wcześniej, skoro była tylko jedna. Cały problem Jo dotyczył powrotu do domu, więc chyba nie
powinnaś wrzucać tego w Wielką Dziurę Fabularną.
Kogo ty oszukujesz, Jo? Dokładnie tego chciałaś! Och, zamknij się. – To wciąż brzmi, jakby Jo miała rozdwojenie jaźni. Pomysł,
by pokazać rozdarcie bohaterki jest zdecydowanie okej, ale wykonanie kuleje.
Dlatego też nie przejmowałam się zbytnio jej zazdrością, bo
wiesz, nigdy nie powiedziała mi wprost, że wydrapie mi oczy, jeśli jeszcze
raz przytulę Grega… – Pogrubione wtrącenie
brzmi jak zwrot do rozmówcy, jednak Jo z nikim nie rozmawia, a my siedzimy w
jej głowie.
Co jeśli Sylvia specjalnie
wpychała mnie w ramiona Petera, ponieważ doskonale wiedziała, jak to się
skończy? Może wiedziała, że w końcu mnie skrzywdzi, będę cierpieć i właśnie na
tym jej zależało?
Miałam jednak blisko do kompleksu
biurowego, w którym znajdowała się agencja modelek, do której należałam, oraz
świetne połączenia do każdej części miasta. W zasadzie
oryginalnie mieszkanie należało do mojego byłego
chłopaka, Alexa, i nigdy bym nie pomyślała, że tutaj
zostanę, nie tylko ze względu na nasze burzliwe
rozstanie, ale też na okropnie drogi czynsz. – Wtrącenia oddzielamy dwoma przecinkami. I znów, masa powtórzeń
w tak małej ilości tekstu. Spróbuj nadać opisom różnorodności. Czasem również
pomocnym zabiegiem jest zastosowanie, na przykład, dwóch zdań pojedynczych
zamiast jednego wielokrotnie złożonego. Nieregularność długości wypowiedzi
dodaje dynamizmu i płynności.
Kuchnię od korytarza odgradzał szklany panel, który w gruncie
rzeczy nie pasował do niczego, ale cóż, chyba taki właśnie był urok mojego mieszkania.
Każdy mebel pochodził z innej kolekcji – stolik,[zbędny przecinek] przy drzwiach wejściowych, na którym
znajdowała się poczta, magazyny i najczęściej ładowarka do telefonu, znalazłam
na wyprzedaży w sklepie z antykami. Sprzedawca zapewniał mnie, że żeliwne,
ozdobne nogi były oryginalnie częścią starej maszyny do szycia i jakoś mnie to
ujęło. Musiałam mieć ten stolik u siebie. Białe meble w kuchni to jedyna część
mieszkania, której nie wymieniłam, ale to tylko dlatego, że były przykręcone
do ściany na tyle możliwych sposobów, że nikt do tej pory nie
odważył się ich wykręcić. Na przeciwległej ścianie stała
niewielka, rozkładana kanapa. Mieściła maksymalnie jedną i pół osoby i nie, to
nie była przesada. Nie było możliwości, aby wcisnąć tam coś większego,
ponieważ ścianę obok zajmowały regały od podłogi do sufitu
zapełnione książkami i płytami winylowymi. – Ekspozycja! Rozwleczona i
wciśnięta gdzieś między wydarzenia. Dlaczego nie opiszesz mieszkania Jo
stopniowo? Tym bardziej, że czytelnik z pewnością nie zapamięta – bądź
zwyczajnie nie przyłoży do tego aż tak wielkiej wagi – gdzie konkretnie co
się znajduje. Takie opisy tylko spowalniają akcję, wytrącają i tak już dość
powolne tempo. Proponuję zamiast tego skupić się na paru elementach
charakterystycznych. Na przykład niech sobie Jo przejdzie z koleżanką do
salonu, gdzie skupisz jej uwagę na opisywanym nieco dalej adapterze na płyty
winylowe o wartości sentymentalnej. Zapewniam Cię, że zapadnie to czytelnikowi
w pamięć bardziej niż suchy opis pomieszczeń.
Sprawdza się również wtrącanie elementów opisu w inne czynności
tak, by nie brzmiało to nachalnie. Coś w rodzaju: Usiadłam na małej, beżowej
kanapie i spojrzałam na Hellen. Książki mają to do siebie, że rozwijają wyobraźnię, a
czytelnik dzięki nim sam może we własnej głowie kreować opisywane sceny.
Podrzuć mu więc kilka elementów charakterystycznych i niech każdy zabawi się w
architekta.
Spodobała mi się scena spotkania
z Hellen, jednak znowu mam zastrzeżenia i dotyczą one – no kto by się
spodziewał! – ponownej fali ekspozycji. Dialogi między parą przyjaciółek są
zgrabne, sympatyczne oraz autentyczne, wyszły Ci bardzo dobrze. Chciałabym
jednak nieco głębiej poznać relację Jo z Hellen, lecz nie za pomocą ekspozycji.
Wbrew pozorom taki suchy opis nie działa równie efektywnie, co wrzucenie
czytelnika w scenę i pokazania mu dokładnie tego samego, tylko za pomocą słów i
zachowania bohaterów. Może to sprawić frajdę nie tylko odbiorcy, ale i Tobie.
Mam dla Ciebie propozycję, byś
zaczęła nieco bardziej inspirować się filmami albo dramatami, jeśli lubisz ten
gatunek (i nie zraził Cię do nich Dziady!). Do stworzenia
postaci, nakreślenia relacji oraz właściwie całej fabuły Shakespeare używał
tylko dialogów. Charakter bohaterów poznawaliśmy dzięki ich słowom i zachowaniom.
Spróbuj przenieść coś podobnego do swojego opowiadania. Niewinne Hej, a pamiętasz Johna z
podstawówki? Mówiłam ci ostatnio, że znalazł sobie dziewczynę. Są już zaręczeni! może nam
powiedzieć, że dziewczyny znają się co najmniej od szkoły podstawowej i cały
czas utrzymują kontakt. Wierz mi, takie zabiegi zdecydowanie ożywią zarówno
Twój tekst, jak i postacie.
Po południu zjadłyśmy z Hellen
obiad, a później wróciła do siebie, by zająć się „zaległą” pracą. Hellen tak
naprawdę była pracoholiczką, która nie potrafiła wytrzymać
długo, nie robiąc nic, co nie było związane z wydawnictwem,
jednak nie dziwiłam się zbytnio. Firma była jej małym
dzieckiem, które odziedziczyła po dziadku, i dzięki niezwykłemu
talentowi do biznesu,[zbędny przecinek] wspinała
się teraz po kolejnych szczeblach, znajdując inwestorów na całym świecie.
Trochę zazdrościłam jej, że posiada pasję, która tak ją pochłania [czas!
Używasz przeszłego, więc się go trzymaj]. – Chyba do końca tej
oceny nie przestanę na to narzekać. Nie streszczaj! Co to za przyjemność,
czytać opis sytuacji, której moglibyśmy sami być świadkami?
Och, nie, pomyślałam
zniechęcona, słysząc jego głos. Zdecydowanie nie miałam teraz na to siły. – Pogrubiony fragment leci do wyrzucenia. Ponownie, show,
don’t tell. Odskoczenie od drzwi, rzucenie w myślach „och, nie” wystarczy
czytelnikowi, by wiedzieć, że coś jest nie tak.
Ogółem podoba mi się spotkanie z
Peterem. Przebiegło dość szybko, ale wiarygodnie. Jedyne, czego mi zabrakło, to
poczucie, że między tą parą kiedyś rzeczywiście istniało żywe uczucie, przez co
cała scena była niezwykle sucha. Za to bardzo przypadło mi do gustu samo
zakończenie rozdziału, za to plus.
5. WYMÓWKI I NIEPOROZUMIENIA
Powiesz pewnie, że to moja wina i
oczywiście będzie to prawda. – Nie
wiem, czemu właściwie służą te bezpośrednie zwroty. O ile na początku
pierwszego rozdziału działały – „Znasz to uczucie, kiedy…” budowało całkiem
przyjemny klimacik – tak tutaj to niczego nie wnosi.
(…) więc jej obecność
dzisiejszego popołudnia nie dziwiła mnie zbytnio. – Niby błahostka, ale strasznie nadużywasz tego zwrotu.
Rozmowa Jo z mamą wyszła naprawdę
sympatycznie. Pisanie kwestii bohaterów wychodzi Ci dobrze, umiesz napisać je
zgrabnie i autentycznie. Tylko co z tego, jeśli giną one w morzu ekspozycji? Na
przyszłość – zdecydowanie skup się na dialogach, używaj ich, by pchnąć akcję do
przodu.
Drobne przypomnienie o ilości powtórzeń.
Nawet Yash spojrzał na nią nieco
zdziwiony, co – wierz mi – nie zdarzało się często. – Zdecyduj się albo na myślniki krótkie, albo długie
(długie stosujesz w dialogach, więc powinnaś ich użyć również w całej reszcie
tekstu).
— Ciociu — zawołałam, przełykając
niepewnie ślinę. – Skoro zawołała, to warto
by było zaznaczyć to wykrzyknikiem. Nawiasem mówiąc, da się jednocześnie
krzyknąć i przełykać ślinę? Bo tak wynika z tego zdania. Więcej sensu
miałoby przełknąwszy niepewnie ślinę.
Naprawdę ciekawie wyszło Ci
ponowne skonfrontowanie Jo i Walta (nie mówiąc już o tym, że ciotka Rina stała
się moim absolutnym faworytem). Bardzo spodobała mi się ta scena, zwłaszcza że
nie wystąpiło w niej aż tyle ciągnących się w nieskończoność opisów. To
znacznie przyspieszyło całą akcję. Podoba mi się również, iż nie rzuciłaś
bohaterów od razu w swoje objęcia. Po tej akcji z Peterem mogłam się
spodziewać, że Walt zastąpi go na kolacji i otrzymam cukierkowe zakończenie.
Tak się nie stało. Zgrabnie unikasz cliché – podoba mi się to.
6. Z RODZINĄ NAJLEPIEJ WYCHODZI
SIĘ NA ZDJĘCIACH
Nie wiem za bardzo, co mogłabym
napisać o tym rozdziale. Moje standardowe uwagi dotyczą głównie „myśli w myśli”
– używasz tego nagminnie – tradycyjnie ekspozycji i powtórzeń w tekście. Nihil novi.
Cały rozdział skupia się na
spotkaniu rodzinnym, przez co nie mam zbyt wielkiego pola do popisu. Całkiem
zgrabnie przedstawiłaś stereotypową familię skupioną tylko na tym, że
trzydziestoletnia kobietka nie ma jeszcze męża. Może i jest to odrobinę
sztampowe, ale zdecydowanie usprawiedliwione tym ogólnym przywiązaniem do
tradycji.
Tylko to, że Jo wyszła bez słowa, było nieco niegrzeczne!
Akcja podąża do przodu małymi
kroczkami, ale to nie znaczy, że opowiadanie nudzi – brak szybkiego tempa
wynagradzają ciekawi i charyzmatyczni bohaterowie, o których chce się czytać.
Dzięki sprawnym, ładnie napisanym dialogom rozdziały nie nużą.
7. KOMPLIKACJE
(…) i to właśnie tam
poznała Petera, uznając go za świetną partię dla mnie… I teraz właśnie chciała
o nim rozmawiać. Teraz, kiedy miałam delektować się wspaniałą pizzą! – Podobają mi się tego typu wstawki. Dodatkowo
„uczłowieczają” postać i sprawiają, że lubi się ją jeszcze bardziej.
Historia o pizzy była
przesympatyczna. Prościutka i stanowiąca ucieleśnienie stereotypu „tata pozwoli
córeczce na więcej”, ale budziła ciepłe uczucia.
Rozdział był bardzo krótki i
oprócz anegdotki o pizzy i dobrze już nam znanych wątpliwości co do Petera nie
zawarłaś w nim niczego, do czego mogłabym mieć nowe uwagi. Lecę dalej.
8. POWRACAJĄCY NICZYM BUMERANG
Wita mnie wiadomość o dużej
ilości tekstu. W końcu! Ostatnie rozdziały były naprawdę bardzo króciutkie,
więc to będzie miła odmiana.
Podoba mi się pomysł z takim rozpoczęciem rozdziału. Zgrabnie
przeszłaś do całkiem przyjemnej retrospekcji.
Gdy tylko zeszłam po
krętych schodkach w dół – bar mieścił się w piwnicy – usłyszałam
Starmana,[zbędny przecinek] Davida Bowiego. –
Szanuję za gust muzyczny. Tytuły piosenek powinno się zapisywać albo kursywą,
albo brać w cudzysłów. Pogrubiony tekst to pleonazm – nie da
się zejść w górę.
Nick, przystojny blondyn o
paskudnym tatuażu na lewej ręce – nie mogło być lepiej. – Myślę, że z paskudnym tatuażem brzmiałoby
lepiej.
Rozumiem, że Hellen i Jo bardzo
się przyjaźnią, ale czy nasza główna bohaterka nie ma odrobinę zbyt małych
kompetencji, by przyjąć ofertę pracy złożoną przez przyjaciółkę? Niby
wykonywała gdzieśtam-kiedyśtam jakieś drobne zlecenia, ale to chyba za mało, by
zacząć robotę na pełen etat? Tym bardziej, że Jo to osoba bez studiów. Na
oferowane jej miejsce z pewnością znalazłaby się masa młodych, ambitnych ludzi
z o wiele lepszymi kompetencjami.
Trochę obawiałam się, że mógłby
wykorzystać ten moment i po prostu bezczelnie wejść do środka. Lub wpełznąć, w
końcu był padalcem.
Z czasem zaczęło mnie denerwować
to, że nie popełniasz rażących błędów, o których mogłabym się bardziej
rozpisać, bo zaczyna mi brakować czegoś, o czym mogłabym w tej ocenie gadać! O
ekspozycji mówiłam, o opisach mówiłam, powtórzeniach i dialogach – również.
Akcja posuwa się w rozdziałach na tyle wolno, że nawet nie mogę jakoś
szczególnie się do niej odnieść. A nie chcę bezsensownie lać wody tylko po to,
by ocena była dłuższa.
Podoba mi się coraz bardziej
relacja Jo z przyjaciółmi. Urocze, sympatyczne i – co najważniejsze! – dające
się lubić postacie, na których nasza bohaterka może polegać.
Gdy Hellen mówiła, kim jest Walt,
odrobinę zaleciało mi tu Greyem albo Tonym Starkiem (już sama nie wiem, kim
bardziej). Chyba w obecnej sytuacji popkulturowej takie skojarzenia są
nieuniknione. Pominę już fakt, że
„największa-spółka-na-świecie-zajmująca-się-absolutnie-wszystkim” brzmi bardzo
naiwnie, zastanawia mnie tylko, jakim cudem Jo nie wiedziała, kim jest Walt?
Nie być na bieżąco to jedno, ale jeśli twarz Waltera pojawia się na okładkach
magazynów, to pewnie i są o nim artykuły w Internecie. Jak wiadomo, każdy
użytkownik jest bombardowany przeróżnymi odnośnikami do różnych gazet każdego
dnia, więc informacja o Walcie musiała Jo gdzieś
kiedyś mignąć.
Dodam na koniec, że opowiadanie
zaczyna być lekko… monotematyczne? Nie nudne, bo mimo wszystko ratujesz je
postaciami i dialogami, ale jednak czytanie w kółko tylko o trójkącie
Jo-Peter-Walt powoli zaczyna się robić męczące. Liczę na dalsze wątki i rozwój
fabuły!
9. PORZĄDKI
Rozdział znowu był bardzo krótki.
Masz tendencję do tego, że każdą notkę skupiasz wokół jednej konkretnej sprawy,
przez co – mimo że wszystko jest ładnie napisane i przyjemne w odbiorze – nie
czuję się wielce porwana całą historią. Akcja się wlecze. To, co zawarłaś w
dziewięciu rozdziałach, spokojnie zmieściłabyś w trzech. Być może tak Ci po
prostu wygodniej, ale dla mnie, jako czytelnika, powoli zaczyna się to robić
męczące.
Nie wiem, jak mogę rozpisać się o
rozdziale, na który składa się krótka wymiana SMS-ów i dwie rozmowy. Oprócz
tego, że Peter zaczyna brzmieć jak niepokojący stalker. Przejdźmy dalej.
10. PĘKAJĄCA BAŃKA MYDLANA
(czy po raz kolejny muszę pisać,
jak bardzo rozczarowuje mnie znikoma długość i monotematyczność rozdziałów?)
Muszę przyznać, że masz talent do
robienia interesujących wstępów. Ten Ci wyszedł wyjątkowo dobrze, bo nawet ja
byłam nastawiona na to, że będziesz relację Jo z Waltem idealizować. Mile się
zaskoczyłam.
Tylko mam z tym rozdziałem jeden problem.
Nic nie usprawiedliwia zachowania
Walta, które mi tu przedstawiłaś. Nie nakreśliłaś tej postaci wystarczająco,
bym cokolwiek mogła wnioskować z jego charakteru, jednak przez cały czas raczej
przejawiał on zainteresowanie kontynuowaniem relacji z Jo. Oczywiście, nie było
ono przesadne, ale wyraził chęć pozostania w kontakcie i po jego reakcji z
poprzednich rozdziałów mogę wnioskować, iż nieco rozczarował się wcześniejszą
postawą Jo. Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale jak na razie ten
rozdział wydaje mi się – bardzo kolokwialnie mówiąc – z dupy wzięty i napisany
po to, by na siłę wprowadzić jakąś dramę. Czekam tylko, jak to wszystko
wyjaśnisz.
11. KAWA, ANALIZOWANIE I…
RYBKI?
Dlaczego los miałby być tak
okrutny w stosunku do kogokolwiek. – Zjadłaś
znak zapytania, łakomczuchu!
Znowu nie bardzo jest co napisać.
Po raz kolejny mogę powiedzieć, że podoba mi się Hellen, jej energia i charyzma.
No i wiadomo, że mama Jo coś kombinuje i łatwo można się domyślić, co jej chodzi po głowie.
Ciągle brakuje mi w tym opowiadaniu czegoś nowego. Świeższego, przełamującego rutynę. Rozdziały zaczynają być coraz bardziej schematyczne. O ile początek miałaś naprawdę dobry i intrygujący, tak teraz jest coraz mniej ciekawie. Brakuje już tej odrobiny suspensu, którą dało się odczuć na początku. Notki wyglądają prawie tak samo – rozmowa z Hellen, przewijający się wątek rodzinny i rozmyślanie o Walcie. To trochę za mało, by wzbudzić szczere zainteresowanie.
12. PROROCZY URAN
Nawet w swoich naprawdę udanych, kreatywnych i ciekawych rozpoczęciach rozdziału popadasz w pewien schemat. Zaczynasz od: „Gdybym miała…”, „Wyobraźcie sobie…” itp., po czym opisujesz wydarzenia, by zaraz powiedzieć, że jednak nie do końca tak było albo że się zagalopowałaś i przechodzisz do właściwej historii i – ewentualnie – retrospekcji. Za pierwszym razem było to zabawne oraz pomysłowe. Znasz jednak to powiedzenie, że żart opowiadany wielokrotnie przestaje w końcu śmieszyć? No właśnie.
Ciotka Kalpana łypnęła na mnie wzrokiem, kiedy tylko weszłam do pokoju na górze. – Da się łypnąć czymś innym niż wzrokiem?
— Ale! — krzyknęła nagle Kalpana, podnosząc palec do góry (…). – Nie da się podnieść palca do dołu – jest to pleonazm.
Postanowiłam zrobić drobny research. Zaufałam stronie o nazwie Hindus w Polsce (uważam, że brzmi bardzo kompetentnie). Jeśli mam wierzyć, co tam napisano, całkiem dobrze przygotowałaś się do opisywania całej ceremonii. Za to duży plus, bo – niestety – coraz częściej ludzie po prostu piszą o czymś, o czym nie mają pojęcia. Cieszę się, że w tym przypadku tak nie było.
Byłaby to na pewno dochodowa praca na pełen etat, znając moje zamiłowanie do komplikowania sobie życia. – Słyszałam to już tyle razy… Tak, zrozumiałam. Jo lubi sobie utrudniać pozornie proste zadania. Przyjęłam do wiadomości, idźmy dalej. Nie muszę czytać o tym w każdej notce.
Ogółem, rozdział był… poprawny. Ładnie napisany, z całkiem zgrabnymi i zabawnymi dialogami, tylko że znowu brakuje mi tu czegoś świeżego. Czytając nowsze wpisy, zaczynam doświadczać czegoś w rodzaju déjà vu. Sam pomysł z rodziną z Indii jest bardzo ciekawy i nietypowy, ale to tyle. Odnoszę wrażenie, iż kończą Ci się pomysły – ciągle operujesz tym samym schematem, tymi samymi żartami i tematami rozmów. Ileż można w kółko pisać o tym samym?
13. IMPULSY
Zmiana narracji z pierwszo- na trzecioosobową, w dodatku tylko na jeden rozdział. Kiepsko to widzę, no ale zaznaczyłaś na początku, że napisałaś to w przypływie weny i postanowiłaś się tym podzielić. No dobrze. Twój cyrk, Twoje małpy, zobaczymy, jak Ci to wszystko wyszło.
Zmienił zdanie pod wpływem narkotyków czy na trzeźwo, Walter nie miał pojęcia. – To zdanie brzmi bardzo kulawo. Warto by je przeredagować (na przykład zwyczajnie zmieniając kolejność dwóch członów, wstawiając między nimi „czy”).
W narracji trzecioosobowej częściej zdarza Ci się gubić podmioty. Przykład podawałam już wcześniej, teraz chcę tylko zwrócić na to szczególną uwagę.
Wspominasz, że ojciec Walta nie okazywał mu zbyt wiele uczuć i znienacka zapisał mu całą firmę. To już wystarczy jako uzasadnienie braku wobec niego jakichkolwiek ciepłych uczuć, jednak mam wrażenie, że próbujesz mi opisać tego człowieka jako osobę gorszą, niż rzeczywiście jest. Do postaci ojca narrator nastawiony jest bardzo negatywnie (powinien być bezstronny), lecz nie popiera tego konkretnymi przykładami. Trudno jest mi więc wczuć się bardziej w dramat Walta.
Kiedy Harry Pemberton zadzwonił do niego dwie godziny temu, oznajmiając, że właśnie wysiada z helikoptera i chce porozmawiać, wiedział, że ma przesrane. – Nie używaj aż tak kolokwialnych zwrotów w narracji trzecioosobowej. W pierwszoosobowej jak najbardziej, ale tutaj narrator powinien zachować względną neutralność.
Mężczyzna zasiadający w zarządzie,[zbędny przecinek] do tej pory nie naciskał na Waltera, wydawać by się mogło, że przez wzgląd na śmierć ojca. – Sugerowałabym oddzielenie tych dwóch zdań kropką. W narracji pierwszoosobowej człony łączone w podobny sposób miały więcej sensu, brzmiały lepiej i wychodziły naturalniej. Tutaj jednak musisz pamiętać, że nie siedzimy w głowie bohatera, a jesteśmy tylko postronnymi obserwatorami jego poczynań. Powinnaś na to uważać.
Rozumiesz chyba teraz, dlaczego zapala mi się ostrzegawcza lampka, gdy widzę nagłą zmianę narracji.
Mam wrażenie, że notka numer trzynaście powinna być bardziej traktowana jak popularny one-shot niż pełnoprawny rozdział. Nie dowiedziałam się o Walcie za wiele – tyle, że ma siostrę i rudą asystentkę (chłodnej relacji z ojcem można się było domyślić wcześniej). Już pomińmy to namierzanie kogoś po numerze telefonu rodem z Pięćdziesięciu Twarzy Greya. Jeśli chciałaś tu usprawiedliwić zachowanie Waltera, to… cóż, wyszło Ci dość średnio. Nie jestem w stanie uwierzyć w to, że poważny prezes firmy sądził, że załatwi spotkanie biznesowe w pięć czy dziesięć minut i będzie mógł się skupić na kobiecie. W ekspozycji podałaś, że miał za sobą mnóstwo rozmów dotyczących zarządzania całą spółką, więc to jest niemożliwe, by nie wiedział, ile przeciętnie trwa takie spotkanie. Nadal więc cała ta drama brzmi bardzo niewiarygodnie.
Zmiana narracji ogółem nie wyszła powalająco, a sam rozdział stanowi zapychacz wtrącony na siłę w historię Jo. Następnym razem, gdy będziesz rozważała takie posunięcie, zastanów się, czemu ma ono służyć, bo sam przypływ niesamowitej weny nie wystarczy.
14. CZYSTA KARTKA
Miałam ochotę w tamtym momencie walnąć się patelnią w głowę. Natychmiast. – Rozumiem. Specyficzny humor bohaterki i tak dalej, ale ten żart przewijał się już tyle razy, że naprawdę zaczyna się robić męczący.
Potok moich myśli nagle się urwał, gdy usłyszałam dzwonek mojego telefonu. – A potok czyich innych myśli mógł się nagle urwać? Zaznaczanie tego nie było konieczne. Plus może lepiej pasowałoby „usłyszałam swój telefon” albo „zadzwonił mój telefon”? Pamiętaj, że siedzimy cały czas w głowie bohaterki. Zdania muszą brzmieć naturalnie.
Czy ja mówiłam coś o telepatycznych zdolnościach? Najwyraźniej ja i moja najlepsza przyjaciółka byłyśmy jakoś połączone, skoro wyczuła ten idealny moment, by do mnie zadzwonić. – Ten schemat też już się tu przewijał. Te same rozwiązania non stop naprawdę odbierają przyjemność z czytania i dodatkowo irytują.
Szliśmy w milczeniu i dziwnym napięciu. Walt nie zapytał, dokąd idziemy, ale nie miało to żadnego znaczenia. Do pizzerii było naprawdę niedaleko, ale oczywiście droga okropnie mi się dłużyła, kiedy szłam obok Walta, a w mojej głowie gnał potok myśli. O czym my w zasadzie mieliśmy rozmawiać? Czy w ogóle mieliśmy rozmawiać? Przecież zaproponowałam tylko pizzę, mogliśmy równie dobrze rozmawiać o tym, jakie ciasto każde z nas wolało, czy lubimy klasyczną, sos plus ser, czy może z wymyślnymi dodatkami? – O coś takiego chodziło mi, gdy komentowałam ekspozycję na temat gadatliwości Jo. Teraz widać to dokładnie. Podoba mi się o wiele bardziej takie operowanie opisami i, choć nadal masz tendencję do przesadnego stosowania ekspozycji, coraz lepiej Ci takie elementy wychodzą.
Scenka z ponownym przedstawianiem się sobie wypadła całkiem uroczo. Wyszła sympatycznie, a umowa o czystej karcie wydawała się sensowna, choć przecież nie do końca możliwa w realizacji. Jednak może dzięki temu w końcu opowiadanie ruszy porządnie z miejsca. Na razie wózeczek z napisem „FABUŁA” powoli wjeżdża na szczyt górki i mam nadzieję, że lada moment zacznie szybciutko zjeżdżać po zboczu.
15. UKRYTE TALENTY I SKRYWANE UCZUCIA
Jo, masz szczęście, że patelnia jest właśnie zajęta, bo powinnaś się nią porządnie walnąć w głowę. – Wystarczy. Naprawdę. Żart charakterystyczny dla naszej bohaterki. Super, każda postać powinna mieć taki element, z tym że nie po to, by powtarzać go kilka razy przez piętnaście rozdziałów.
I znów mam problem z podsumowaniem rozdziału, bo niewiele się dzieje, ale czytało się go bardzo przyjemnie. Wózeczek zaczyna przechylać się w dół zbocza, jeśli dalej mam trzymać się tej metafory. Popchnęłaś relację Jo z Waltem do przodu i podoba mi się to, że zrobiłaś to w subtelny i nienachlany sposób. Trzymamy się zasady „czysta kartka”, i bardzo dobrze.
16. PODSTĘPY LILIBETH FRANCO
Relacja Jo z Hellen jest trochę stereotypowa – typowe wypady na drinki i wspólne rozwiązywanie sercowych problemów. Przy czym nie twierdzę, iż stereotypowa = zła, lecz poświęcanie temu połowy rozdziału jest średnim pomysłem. Gdyby to jeszcze wprowadziło trochę dodatkowej akcji, to z przyjemnością bym to przełknęła. Niech dziewczyny (a właściwie to dorosłe kobiety, ale hej! – podobno najgorsze jest pierwsze 40 lat dzieciństwa) zrobią w końcu razem coś szalonego, żeby nadać tej relacji dynamizmu, dodatkowego smaczku i oderwania od rutyny.
Jo musi mieć cholernie dobrą pamięć, że przypomniała sobie kolegę z liceum. Nie neguję tego, bo takie rzeczy się zdarzają. Zastanawia mnie tylko, jak chcesz pociągnąć ten wątek. Z tego, co już wcześniej wyczytałam, mogę liczyć z Twojej strony na mało konwencjonalne rozwiązanie.
17. WSZYSTKO JEST WINĄ SYLVII
Z jakiegoś powodu jest to jedyny rozdział, który nie ma justowania.
(Nawiasem mówiąc, zauważyłam u Ciebie mnóstwo porównań do szczeniaczków. Musisz lubić psy!)
Ech, moje sumienie coraz bardziej mnie przerażało. A może… Może miałam rozdwojenie jaźni? Nie… Na pewno nie. – Och, czyli nawet bohaterka przyznała mi rację? :D Jednak sprawy się nieco skomplikują, jeśli Jo naprawdę będzie miała rozdwojenie jaźni.
Przede wszystkim miał rozczochrane włosy, wilgotne włosy, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, a w ręku trzymał sportową torbę. To było jednak coś na zasadzie tego dziwacznego spotkania nauczyciela w sklepie i uświadomienia sobie, że nie mieszka w szkole. – Jednak jest tam zbędne.
Nie stosuj takich „zapychaczy” w postaci spotykania Nicka w drodze. Nie mam nic przeciwko powolnym scenom, które nie służą niczemu poza rozwojem relacji i bohaterów, tyle że tutaj ta scena była zupełnie zbędna.
Trochę przeszkadzało mi w tym rozdziale skakanie od jednego wątku do drugiego, bez opowiadania wydarzeń po kolei, ale jeśli stosowanie takiej konwencji Ci odpowiada, to – cóż – nie mogę Cię od tego odwodzić, bo mimo wszystko radzisz sobie z tym całkiem sprawnie.
Z postacią Sylvii zrobił się lekki galimatias. Nie bardzo rozumiem motywacji tej postaci, a że pewnie jeszcze sporo rozdziałów zostało do napisania, nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Mam tylko nadzieję, iż nadasz jej działaniom odpowiedni powód.
PODSUMOWANIE
Pora zebrać wszystkie moje wnioski do kupy.
Po opowiadaniu z gatunku romans/obyczaj nie spodziewałam się pościgów, strzelanin i niesamowitych zwrotów akcji czyhających na każdym rogu. Jednak w Twoim opowiadaniu akcja rozwijała się za długo. Zbyt często poświęcałaś cały jeden rozdział na szczegółowe omówienie błahostki, podczas gdy mogłaś to miejsce wypełnić czymś istotniejszym dla fabuły. Zazwyczaj Twoje notki są krótkie i dotyczące jednego – ewentualnie dwóch – konkretnych zdarzeń. To powoduje występowanie częstych dysproporcji pomiędzy poszczególnymi rozdziałami.
Masz bardzo lekki i przyjemny styl pisania, przez co rozdziały można pochłonąć w mig. Nie silisz się na upiększanie tekstu na siłę, dzięki czemu można go bez najmniejszych problemów odebrać jako przemyślenia jakiejś osoby. Twoją mocną stroną są zdecydowanie dialogi. Potrafisz poprowadzić między bohaterami błyskotliwą i ciekawą wymianę zdań, a napisane kwestie nie wyglądają na wymuszone, lecz naturalne; mogę uwierzyć, że tak wysławiają się normalni ludzie. Twoje opisy mogłyby być naprawdę bardzo ładne, jednak sadzisz potworną ilość powtórzeń i niezliczonych literówek, zdarzy Ci się również zjeść przecinek. Zgaduję, że błędy nie wynikają z niewiedzy, lecz niedbałości, dlatego zalecam dokładniejsze sprawdzanie tekstu, a jeżeli nie widzisz własnych byków – a nie zawsze jest to takie oczywiste – pomóc Ci może zgłoszenie się do bety. Staraj się również wstrzymać z ekspozycją: pamiętaj, od dzisiaj Twoją mantrą niech będzie show, don’t tell! Plus, zauważyłam u Ciebie tendencję do wybierania sobie jednego słowa i nazywania nim zachowań. Na przykład w przypadku mamy Jo będzie to słowo ekscentryczna (używasz go nagminnie), u Walta impuls, a w przypadku Josephine komplikowanie sobie życia (dobrze, to są już trzy słowa). Więcej różnorodności!
Przechodzimy do bohaterów. Jo jest postacią bardzo sympatyczną, taką, za którą bez większych trudności można trzymać kciuki. Momentami wydawała się nierozważna, czasem infantylna i zagubiona we własnym życiu, ale nadrabiała to wszystko swoją charyzmą oraz perfekcyjnie opanowaną sztuką pakowania się w kłopoty, z których udało jej się jakoś wyjść. Walt z kolei to typowa nieodkryta wysepka gdzieś na oceanie tajemnic. Wydaje się sympatyczny, choć wiemy o nim samym dość niewiele. Zajęty pracą, próbujący poradzić sobie z rodzinną tragedią, pierwszy raz wplątuje się w życie uczuciowe i niekoniecznie umie się w tym odnaleźć. Niezmiernie ciekawi mnie, gdzie masz zamiar zaprowadzić tę postać.
Hellen to „typowa psiapsi”, szalona bizneswoman zawsze gotowa pomóc przyjaciółce. Bardzo zgrabnie udało Ci się napisać relację między nią a Josephine. Mimo iż ich przyjaźń opierała się na wspólnych drinkach i rozmowach – reszty dowiadywałam się, niestety, z ekspozycji – dialogi między nimi zostały poprowadzone przyjemnie, lekko i po prostu ludzko. Jestem w stanie uwierzyć w tę przyjaźń.
Sylvia, Greg i Peter stanowią tło. Na tyle wyraźne, by zdecydować, czy dana postać jest przez nas lubiana, czy nie, lecz nie wybijają się jakoś znacznie w tej historii. W końcowych rozdziałach Sylvia zaczęła odgrywać ważniejszą rolę i – jak w przypadku Walta – bardzo mnie ciekawi, gdzie zabierzesz jej bohaterkę.
Ach, no i wstawiłaś całkiem przyjemną playlistę.
Twój blog ma potencjał. Na razie wystawiam Ci dobry z ogromnym plusem, ponieważ do bardzo dobrego jeszcze Ci trochę brakuje. Bardzo mnie cieszy, że unikasz w rozwoju fabuły rozwiązań typu cliché, ale – niestety – jednocześnie powtarzasz własne schematy i ciągle tkwisz w określonych przez siebie ramach. Liczę na to, że rozwiniesz tę historię i szybko opublikujesz dalsze rozdziały, bym mogła kontynuować śledzenie losów Josephine i Walta. Powodzenia!
Za betę dziękuję Skoiastel i Forfeit. <3
Whoa, well done! Dzięki za ocenę! Ta ocena to kawał świetnej roboty, niesamowicie mi się podobała.
OdpowiedzUsuńAch, czuję, że minęło tyle czasu, odkąd ta historia powstała, że zdążyłam przemyśleć wszystko i dojść do podobnych wniosków, ale jak to mówią: co dwie głowy, to nie jedna. Sporo rzeczy mi umknęło, niestety, ale twoje cenne uwagi przydadzą mi się do tego, żeby przemyśleć fabułę. Warto było czekać :)
Zacznę od tego, że ta historia powstała po mojej bardzo długiej przerwie w pisaniu i… stworzyłam ją po prostu, żeby się rozpisać. Nawet trochę z myślą, żeby to był taki telenowelowy tasiemiec. Nie pomyślałam, że pisanie o uczuciach jednak może być dla mnie wyzwaniem, bo, pff, co to za sztuka napisać „romansik”. A jednak. No i dlatego zgłosiłam się do oceny. Bo mi się wydawało, że da się tak z marszu stworzyć spójną historię. Nie da się. Zgubiła mnie pewność siebie :D
Część uwag, które się tutaj pojawiło, zaczęłam poprawiać już przed oceną. Ale cieszę się, że cierpliwie poczekałam z naniesieniem zmian, bo dowiedziałam się czegoś nowego. Do tego zaczynam teraz zauważać pewną strukturę, której wcześniej brakowało.
No dobra, poniżej moje komentarze.
„Meh, spodziewałam się, że Walt będzie miał sportowy samochód. Nawet jeśli bohaterka nie wie, z jakim autem ma do czynienia, możemy być pewni, że jest czerwone i szybciutkie”.
A nie, bo niebieski metalik! :D
„Dobrze wpleciona ekspozycja nie jest zła, ale zdarza Ci się jej nadużywać. Szczególnie w sprawach dość banalnych, które da się ładnie przekazać podczas scen”.
Dobrze wiedzieć. Wbrew pozorom, to wszystko nie jest dla mnie takie oczywiste.
„A oprócz tego dodam, że popełniłaś tu dość fatalny błąd. Stosujesz zabieg „myśli w myślach”, czyli w narrację pierwszoosobową dodatkowo wplatasz myśli bohaterki oznaczone kursywą. Musisz pamiętać, że siedzimy w głowie Jo od początku do końca, więc, notabene, cały tekst jest jej przemyśleniami”.
Ale… dlaczego? Z założenia chciałam, żeby „sumienie” Josephine było trochę takim osobnym bytem. Tak, to ciągle ona i sama siebie stopuje. Ale o to mi chodziło, żeby nie była taka durna. Stąd kontrast i specjalne wyróżnienie tego “sumienia”.
„Nie musisz być tak łopatologiczna, i tak wszyscy wiemy, że to nie ostatnie spotkanie Jo i Walta”.
Trochę nie rozumiem tej uwagi. No jasne, historia opiera się na tym schemacie, ale co to ma do poddawaniu się impulsywnym decyzjom? Wszyscy wiemy, że to nie jest ostatnie spotkanie, ale bohaterka o tym nie wie.
„Niesamowicie przystojni faceci także bywają gwałcicielami. Jo powinna posiadać choćby odruch cofnięcia się i uruchomić resztki instynktu samozachowawczego”.
Nie mogę nie przyznać ci racji. Czytając ten tekst w całości po raz drugi, zauważyłam, jak bardzo opkowo wyszedł ten fragment. I jak bardzo niektóre fragmenty przyprawiają mnie o zażenowanie.
„O tym mówię. Jo nie chce wracać do pokoju dlatego, iż uraziła Walta, a nie z powodu realnego zagrożenia z jego strony. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby mieli już w jakimś stopniu zbudowaną relację. Nie działa to jednak tak dobrze, gdy zestawiamy ze sobą parę kompletnie nieznanych sobie osób”.
Nie wiem, dlaczego o tym nie pomyślałam wtedy, skoro to oczywiste. Wydawało mi się, że wytłumaczenie zachowania Walta będzie wystarczające i próbowałam nie myśleć, jak ja bym postąpiła, skoro chciałam stworzyć bohaterkę kompletnie inną od siebie? No, teraz to nie ma sensu :D
„Cały problem Jo dotyczył powrotu do domu, więc chyba nie powinnaś wrzucać tego w Wielką Dziurę Fabularną”.
OdpowiedzUsuńPrawda, ale kurcze, sporo rzeczy w tej historii jest kierowane Imperatywem Opkowym i… to straszne, ale przyznaję się bez bicia, ja to pisałam świadomie najczęściej! *idzie zaklejać dziury fabularne*
„To wciąż brzmi, jakby Jo miała rozdwojenie jaźni. Pomysł, by pokazać rozdarcie bohaterki jest zdecydowanie okej, ale wykonanie kuleje”.
No dobra, powrót do sumienia Jo. Brakuje mi tutaj szerszego wyjaśnienia, bo ja nie widzę nic złego w tym, że to tak wygląda, taki był zamysł. Coś na zasadzie narratora, który uruchamia dialog z bohaterką filmu, czy to ma sens? Wiem, że pisałaś ocenę kilka miesięcy temu (ja niektóre komentarze też), więc nie obrażę się za brak odniesienia.
„Dlatego też nie przejmowałam się zbytnio jej zazdrością, bo wiesz, nigdy nie powiedziała mi wprost, że wydrapie mi oczy, jeśli jeszcze raz przytulę Grega… – Pogrubione wtrącenie brzmi jak zwrot do rozmówcy, jednak Jo z nikim nie rozmawia, a my siedzimy w jej głowie”.
Wiem, że siedzimy w jej głowie, ale to koncept zwracania się do czytelnika, opowiadania komuś historii, przewija się tutaj cały czas.
„Spodobała mi się scena spotkania z Hellen, jednak znowu mam zastrzeżenia i dotyczą one – no kto by się spodziewał! – ponownej fali ekspozycji”.
Brak przemyślenia historii wychodzi ponownie, podobnie jak z suchymi opisami wnętrz. Kurczę, ja tego nawet nie lubię, ale pisałam, żeby napisać. Co za hipokryzja… :D
Dzięki ci za te rady odnośnie budowania relacji, są bardzo cenne! Wydaje się, jakbym to już wiedziała, a jednak zastosowania brak.
„Jedyne, czego mi zabrakło, to poczucie, że między tą parą kiedyś rzeczywiście istniało żywe uczucie, przez co cała scena była niezwykle sucha”.
Tego na przykład nie zauważyłam, dobrze wiedzieć! :)
„Podoba mi się również, iż nie rzuciłaś bohaterów od razu w swoje objęcia. Po tej akcji z Peterem mogłam się spodziewać, że Walt zastąpi go na kolacji i otrzymam cukierkowe zakończenie. Tak się nie stało. Zgrabnie unikasz cliché – podoba mi się to”
Ach, jestem taka dumna z tego fragmentu teraz! :)
Właśnie, kurczę, lubię pisać dialogi (zazwyczaj pisanie rozdziałów zaczynam od nakreślenia sceny dialogami, a potem dodaję opisy) i chyba za bardzo zasugerowałam się opkowym trendem, by opisywać wszystko… :v
„Pogrubiony tekst to pleonazm – nie da się zejść w górę”
Przyznam się do czegoś. Czasem specjalnie zostawiam te durne błędy, żeby potem chichotać z samej siebie. No ale okej, błędy to błędy, zawsze mogę je zapisać gdzieś w notesie, zamiast zostawiać w tekście, punkt.
„Rozumiem, że Hellen i Jo bardzo się przyjaźnią, ale czy nasza główna bohaterka nie ma odrobinę zbyt małych kompetencji, by przyjąć ofertę pracy złożoną przez przyjaciółkę? Niby wykonywała gdzieśtam-kiedyśtam jakieś drobne zlecenia, ale to chyba za mało, by zacząć robotę na pełen etat? Tym bardziej, że Jo to osoba bez studiów. Na oferowane jej miejsce z pewnością znalazłaby się masa młodych, ambitnych ludzi z o wiele lepszymi kompetencjami”.
Przyznaję bez bicia, to chyba jedna z tych najbardziej opkowych rzeczy, którą umieściłam w historii. Strasznie mi to ciążyło i wiedziałam, że znajdzie się w ocenie. Na szczęście zaczęłam pracę nad poprawą tego wątku i mam nadzieję, że wyjdzie bardziej wiarygodnie (jeszcze mam kilka kwestii do przemyślenia).
„Pominę już fakt, że „największa-spółka-na-świecie-zajmująca-się-absolutnie-wszystkim” brzmi bardzo naiwnie, zastanawia mnie tylko, jakim cudem Jo nie wiedziała, kim jest Walt?”
OdpowiedzUsuńAle popłynęłam z tym bogactwem, wiem :D No cóż, to opkowe, ale sporo komplikuje i sporo ułatwia. Jeśli chodzi o Jo i to, jakim cudem nie wiedziała, kim jest Walt… No, zwyczajnie, nie musiała. Przyznam, że ja np. nie wiedziałam za bardzo, kim jest Elon Musk, tym bardziej jak wygląda, dopóki nie zaczął się spotykać z Grimes. Czy ty na przykład orientujesz się, kto jest prezesem zarządu PKN Orlen? Albo Asseco Poland, jednej z większych spółek informatycznych na polskim rynku? Ja też nie. I nie muszę :D
„Dodam na koniec, że opowiadanie zaczyna być lekko… monotematyczne? Nie nudne, bo mimo wszystko ratujesz je postaciami i dialogami, ale jednak czytanie w kółko tylko o trójkącie Jo-Peter-Walt powoli zaczyna się robić męczące. Liczę na dalsze wątki i rozwój fabuły!”
Ech, wiem. Brakuje mi wypełniaczy, przyznaję do bicia. Mam w głowie to, że muszę zbudować relację Jo i Walta, by była realistyczna i rozwinąć akcję w to, co ma się wydarzyć dalej. Na szczęście przez ostatnie miesiące zbierałam sporo inspiracji, więc teraz tylko trzeba to napisać :D
„Nie chcę wyciągać pochopnych wniosków, ale jak na razie ten rozdział wydaje mi się – bardzo kolokwialnie mówiąc – z dupy wzięty i napisany po to, by na siłę wprowadzić jakąś dramę.”
No cóż, życie jest pełne rozczarowań, a ja lubię znęcać się nad bohaterami. ¯\_(ツ)_/¯
„Do postaci ojca narrator nastawiony jest bardzo negatywnie (powinien być bezstronny), lecz nie popiera tego konkretnymi przykładami”
Dobrze, że o tym piszesz, bo kompletnie mi to umknęło.
„W pierwszoosobowej jak najbardziej, ale tutaj narrator powinien zachować względną neutralność.”
Zastanawia mnie trochę, dlaczego?
„W ekspozycji podałaś, że miał za sobą mnóstwo rozmów dotyczących zarządzania całą spółką, więc to jest niemożliwe, by nie wiedział, ile przeciętnie trwa takie spotkanie. Nadal więc cała ta drama brzmi bardzo niewiarygodnie.”
W punkt, nie przemyślałam tego.
„Z postacią Sylvii zrobił się lekki galimatias. Nie bardzo rozumiem motywacji tej postaci, a że pewnie jeszcze sporo rozdziałów zostało do napisania, nie chcę wyciągać pochopnych wniosków. Mam tylko nadzieję, iż nadasz jej działaniom odpowiedni powód.”
Jest, przyznaję i średnio mi to wyszło, kiedy patrzę na to z boku. Strasznie mnie męczyło. Chyba moje rozwiązanie nie jest telenowelowe… :D Ale cóż, czas pokaże.
„Jednak w Twoim opowiadaniu akcja rozwijała się za długo. Zbyt często poświęcałaś cały jeden rozdział na szczegółowe omówienie błahostki, podczas gdy mogłaś to miejsce wypełnić czymś istotniejszym dla fabuły.”
To prawda, ale uparciuch we mnie strasznie lubi pisać te fragmenty. Wiem jednak teraz, że to pisanie o niczym i prędzej czy później zmęczy czytelnika. Dzięki za analizę, ogrom przydatnych rad i uwag. Strasznie tego potrzebowałam i teraz już mniej więcej wiem, jak to wszystko posklejać i gdzie pokierować.
Dzięki raz jeszcze!
Dziękuję za miłe słowa! :3
UsuńA nie, bo niebieski metalik! :D ¬– Jestem w szoku! :D
Ale… dlaczego? Z założenia chciałam, żeby „sumienie” Josephine było trochę takim osobnym bytem. Tak, to ciągle ona i sama siebie stopuje. Ale o to mi chodziło, żeby nie była taka durna. Stąd kontrast i specjalne wyróżnienie tego “sumienia”. – Tyle że sumienie Jo to nadal jej własne myśli. Narracja pierwszoosobowa rządzi się nieco innymi prawami niż trzecioosobowa. Tutaj każde zdanie narratora to jednocześnie jakieś spostrzeżenie bohatera, którego oczami obserwujemy całą akcję, więc wyodrębnianie kursywą myśli jest zabiegiem nieprawidłowym, bo to tak, jakbyś wyodrębniła myśl w myśli. Myślocepcja? :D Mogłabyś zastosować kursywę w przypadku, gdyby Jo słyszała głosy we własnej głowie, tymczasem sumienie Jo to nadal jej własne myśli.
Trochę nie rozumiem tej uwagi. No jasne, historia opiera się na tym schemacie, ale co to ma do poddawaniu się impulsywnym decyzjom? Wszyscy wiemy, że to nie jest ostatnie spotkanie, ale bohaterka o tym nie wie. – Bardziej mi chodziło o samo powtarzanie „No ale przecież nie mam zamiaru wsiadać znowu z nim do auta!”, „Przecież drugi raz go nie spotkam!”. Trochę to zbyt uwypuklone, ale to – naturalnie – nie jest błąd, a jedynie luźna uwaga.
No dobra, powrót do sumienia Jo. Brakuje mi tutaj szerszego wyjaśnienia, bo ja nie widzę nic złego w tym, że to tak wygląda, taki był zamysł. Coś na zasadzie narratora, który uruchamia dialog z bohaterką filmu, czy to ma sens? Wiem, że pisałaś ocenę kilka miesięcy temu (ja niektóre komentarze też), więc nie obrażę się za brak odniesienia. – „Rozmowy” Jo z własnym sumieniem najzwyczajniej w świecie zaczynały przypominać chorobę psychiczną. Jak już mówiłam – to wszystko są myśli Jo. Co innego, gdybyś napisała: Głosik w mojej głowie podpowiadał mi, że to zły pomysł, ale kazałam mu się zamknąć od czasu do czasu. Regularne konwersacje z samą sobą niemal w każdym rozdziale po prostu stają się, łagodnie mówiąc, dziwne. A jeśli już bardzo zależy Ci na tych „rozmowach” z sumieniem, to wplataj je tylko od czasu do czasu, a nie co rozdział. Dzięki temu będą miały nieco inny wydźwięk. Możesz je również przedstawić, na przykład, za pomocą sceny gadania do lustra.
– To świetny pomysł – powiedziałam z przekonaniem.
– To fatalny pomysł – odrzekło z dezaprobatą odbicie.
W chwilach podejmowania trudnych decyzji ludzie tak czasami robią i czytelnik nie uzna, że Jo należy zamknąć w pokoju bez klamek.
Wiem, że siedzimy w jej głowie, ale to koncept zwracania się do czytelnika, opowiadania komuś historii, przewija się tutaj cały czas. – Owszem. I mam z tym problem, ponieważ w żaden sposób nie jest to uzasadnione. Przez całe opowiadanie przewijają się takie wtrącenia, ale nie wiemy, komu tę historię opowiada Jo ani w jakim celu. Przyjmuje się, że takich zwrotów bezpośrednio do czytelnika nie stosuje się w prozie, chyba że jest to uzasadnione (jak na przykład Twój początek pierwszego rozdziału: Znasz to uczucie, kiedy masz wrażenie, że wszystko idzie zbyt dobrze, zbyt idealnie?. To był zabieg ciekawy i zachęcający do dalszego czytania). Przez zastosowanie narracji pierwszoosobowej i tak czytelnik widzi, że to bezpośrednio jemu Jo opowiada historię, więc takie wstawki są zupełnie niepotrzebne, w dodatku pojawiają się one w randomowych miejscach i co kilka rozdziałów. Co innego, gdyby od razu było zaznaczone, że Jo siedzi i to komuś opowiada, wtedy jak najbardziej miałoby to sens i pełne prawo bytu.
UsuńNo cóż, życie jest pełne rozczarowań, a ja lubię znęcać się nad bohaterami. ¯\_(ツ)_/¯ – Nie znoszę ułatwiania życia bohaterom, ale konflikty muszą być przemyślane i – co najważniejsze – nie wprowadzane od czapy. Ten taki nie był. Miałam wrażenie, że nagle wpadłaś na pomysł, by wprowadzić spięcie w opowiadaniu, ale nie przemyślałaś powodu tegoż spięcia.
Zastanawia mnie trochę, dlaczego? – Ponieważ taka jest rola narratora trzecioosobowego – on ma bezstronnie relacjonować wydarzenia, być obiektywnym widzem toczącej się akcji. Do zabarwienia narracji służy autorom narracja pierwszoosobowa.
Pozdrawiam i powodzenia w dalszym pisaniu!