Adres: Wielka draka w WWE
Tematyka: RPF, wrestling
Autorka: Sleepka Ambrose
Oceniają: Lena i Skoiastel
Na początku bardzo pragniemy cię przeprosić za czas, który musiałaś czekać na ocenę. Szczerze mówiąc, miałyśmy z nią trochę roboty, stąd też okres oczekiwania wydłużył się, starałyśmy się jednak oddać ci jak najbardziej rzetelną pracę.
Materiał jest obszerny, dlatego podzieliłyśmy go na dwie części. W pierwszym poście znajdują się uwagi o pierwszym wrażeniu i treści, natomiast drugi post to podsumowanie, kwestia poprawności, estetyka i zawartość ramek oraz zakończenie oceny. Pełna ocena liczy 221 stron przy standardowym foncie (TNR 12, 1,5 margines) i zawiera 360 tysięcy znaków bez spacji. Na początku pisała ją Lena, ale w tym roku do pracy dołączyła Skoiastel, skupiając się na treści i poprawności. Poza podsumowaniem ocena napisana jest w pierwszej osobie l.pojedynczej, natomiast podsumowanie – standardowo – w mnogiej.
Chciałybyśmy też, abyś doczytała ocenę do końca – szczególnie ostatnie rozdziały wypadają lepiej niż początkowe, dlatego prosimy, byś się nie zniechęcała. A z odrobiną dystansu może być nawet zabawnie. :)
Okej, nie pozostaje nam nic innego, jak zaprosić cię do czytania.
Adres podoba mi się za klarowność, łatwość w zapamiętywaniu oraz fakt, że nie jest napisany w jednym z języków obcych; od razu orientujemy się, jakiej tematyki będzie dotyczyła treść. Utrudnieniem w zapisie może być zlepek wyrazów, gdyż przy wpisywaniu w wyszukiwarkę łatwo się pomylić przy tej ilości liter w. Na belce widnieje wyłącznie tytuł bloga – w mojej opinii dalej mile widziana jest wygasła metoda z cytatem, aby pojawił się tam jako motto przewodnie bloga, więc do tego zachęcam, ale nie wymagam.
Szablon wygląda nad wyraz ciekawie. Po lewej stronie mamy cztery kadry z WWE, a na środku pięć osobistości (w tym dwie niezwiązane z wrestlingiem). Przedstawiają one realne postaci kojarzone z tym sportem. Biel łączy się z przejrzystością, a poprzez wykorzystane odcienie pomarańczy, czy to brązu, odczuwa się ciepło, co oddaje, według mnie, gorąc na arenie. Font jest prawidłowy, bez błędów wynikających z edycji. Strona czytelna oraz niejaskrawa, dzięki czemu nie atakuje oczu, jak to można spotkać na niektórych blogach.
A jednak w tym wszystkim jest coś, co już na pierwszy rzut oka nieco odstrasza – przytłaczająca ilość informacji w ramce po prawej. Bardzo dużo informacji, które możnaby skrzętnie ukryć w jakiejkolwiek zakładce, aby nie rozpraszały czytelnika w trakcie czytania.
Jest też jeszcze jeden minus dotyczący owego szablonu – nie wiem, czy to wina przeglądarki, czy aktualnie używanego laptopa/komputera z różną rozdzielczością – niestety na Safari tekst wchodzi na zdjęcia po lewej, co utrudnia odczytanie treści (na Chrome – drugim laptopie – działa prawidłowo). I, pewnego dnia, stało się coś takiego:
Mam nadzieję, że uda ci się to jakoś naprawić (screen z przeglądarki Safari).
Po pierwszym wrażeniu wiem, co mnie czeka. Zarówno wygląd, jak i adres zachęcają do zapoznania się z treścią.
TREŚĆ
O samym zapisie tytułów przeczytasz nieco w punkcie o poprawności. Na razie napiszę tyle, że nie rozumiem zastosowania angielskich nazw w polskim opowiadaniu – być może chcesz, by blog był bardziej cool, ale to wcale – wbrew pozorom – nie robi takiego wrażenia. Zamiast tego mamy wrażenie braku konsekwencji.
000.Everything has end.
O rety, jaka niewielka interlinia! Już czuję ten ból po kilku godzinach spędzonych z tak zbitym tekstem. Zdecydowanie sugeruję większe odstępy między linijkami.
Na pewno rzucają się też w oczy wcięcia akapitowe robione za pomocą spacji – są różnych długości, co wygląda nieestetycznie. Jest to, cóż… niezbyt profesjonalne rozwiązanie; od tego są kody CSS na Bloggerze lub tabulatory w Wordzie.
Ostatnim elementem, który mocno kłuje przy pierwszym kontakcie z tekstem, jest stosowanie dywizów zamiast myślników w dialogach. Wrócę do tego w punkcie o poprawności, ale kiedy widzi się coś takiego już w prologu, no to z marszu nie buduje się dobrej opinii o tekście.
Okej, a co o samej treści? Jest… średnio. Powtórzenia mogą odbierać przyjemność z czytania. Błędy jako takie będę jednak wymieniać w osobnym podpunkcie (jest ich zwyczajnie za dużo i wymagają selekcji), ale tutaj pozwolę sobie na kilka wątpliwych cytatów, odnośnie tylko samego przekazu, a nie poprawności:
Obraz rozmazał się tak mocno, że teraz widziała tylko smugi. – Jakie? Czego?
W końcu poczuła jak czyjeś ręce łapią ją w talii i podnoszą za plecy. – W sensie, że czyjeś ręce chwyciły ją dosłownie za plecy? Za skórę na plecach? A może za kark, jak kota? To ile bohaterka musiałaby mieć tam warstw tłuszczu, żeby tak się w ogóle dało? Tobie pewnie chodziło o to, że ktoś załapał Tarę w talii i przerzucił ją sobie na plecy, ale w rzeczywistości to naprawdę tak nie brzmi.
Może krzyczała, a może nie. Nie miała tyle świadomości by to ocenić. Nie chciała myśleć o jej przyjaciołach i rodzinie. Nie chciała by musieli na to patrzeć. – Przekonujesz mnie, że dziewczyna jest na skraju wyczerpania, wszystko jej się rozmazuje i traci świadomość, ale jednocześnie bohaterka myśli o swoich przyjaciołach, rodzinie, martwi się nimi – ten obraz się wyklucza. Dalej bohaterka błaga, by nie robić jej już krzywdy i myśli o tym, że ktoś z nią zaraz skończy. Jej myśli – poprawnie sformułowane, pełne – zapisałaś kursywą, więc wychodzi na to, że Tara jest w miarę świadoma i ogarnia, co się z nią dzieje. W tym samym czasie narrator absolutnie temu zaprzecza.
Była zbyt dumna, ale jej usta jakby same zaczęły to robić, gdy zobaczyła jak zbliżają się do ściany klatki. – Ze zdania wynika, że bohaterka widzi, jak jej usta zbliżają się do klatki i jakby się temu nawet dziwi…? Problemem w takich sytuacjach jest gubienie podmiotów. W samym prologu nie zdarzyło się to tylko raz. Inny przykład:
Czuła bòl setki razy w swoim życiu. Na tym polegała ta praca. Ta pasja. Bòl był nieodłączną częścią wtestlingu i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, gdy pierwszy raz stanęła w drzwiach dojo Mickey'a Linnleya. – Jak już pisałam, o błędach interpunkcyjnych, literówkach czy tych z odmianą imion porozmawiamy niżej. Cały fragment idealnie obrazuje inny problem, który wpływa bezpośrednio na przekaz – wychodzi na to, że pasja zdawała sobie sprawę z tego, że ból jest częścią wrestlingu. Totalna bzdura.
Skrótowy prolog uświadamia czytelnikowi, że na pewno nie będzie łatwo – od razu zostajemy wrzuceni w wir akcji i to w dodatku niezbyt pozytywny dla bohaterki. Po tak krótkiej dawce twojej twórczości nie jestem w stanie powiedzieć nic ponad to, że Tara w świecie WWE jest ledwie nowicjuszką.
001. Bushing in the air.
Od początku kopiowałam do notatnika zdania, do których miałam jakieś uwagi i wiesz co? Po kawałku rozdziału zauważyłam, że… musiałam skopiować prawie każde zdanie, akapit po akapicie. To okropnie upierdliwe. Dlaczego?
Zacznijmy od tego, że mam wrażenie, jakbyś pisała opowiadanie dla siebie, a nie dla mnie, czyli dla czytelnika. Jakbyś nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie siedzę w twojej głowie i póki nie poznam miejsca akcji oraz bohaterów poprawnie opisanych i jasno wprowadzonych do historii, to nic z niej nie wyniosę albo będzie dla mnie wątpliwa. Nawet jeżeli piszesz RPF, to akurat te dwie postaci to (sądząc po braku informacji o nich w Google) twoje OCC, na dodatek RPF nie usprawiedliwia niejasnych opisów (to tak na przyszłość). W każdym razie rozdział rozpoczyna się tak:
- Auć! - jęknęła Eveline, pocierając dłonią potylicę, w miejscu, w którym dopiero co, coś ją uderzyło.
Spojrzała na materac i niedaleko poduszki zauważyła czarny, kanciasty kamień, przypominający węgielek, których pełno było na ich podjeździe.
Ich to znaczy kogo? Czy Eveline mieszka z osobą, która wrzuca jej do pokoju kamienie? Czy piszesz o kimś innym? Później wykorzystujesz masę zaimków, ale wspominasz o dwóch albo nawet trzech kobietach i każda z nich to jakaś ona (używasz: jej). Ty wiesz, kogo masz akurat na myśli, bo jesteś autorką, ale ja tego nie wiem: Eveline pewnie z dołu nie trafiłaby nawet w okno jej [swojego, Tary czy jeszcze kogoś innego?] pokoju.
Twój narrator używa czasem tzw. mowy pozornie zależnej i zaczyna stylizować narrację na bardziej należącą do Eveline, wypowiada się wtedy luźniej, wspomina jakieś sytuacje, w których obie dziewczyny brały udział. Ale w takich fragmentach narrator nie powinien nazywać bohaterki po imieniu albo używać do tego trzeciej osoby, tylko powinien mówić jakby o niej w sensie o samej sobie. O co chodzi? A o to, że pokój Eveline powinien być dla niej swoim pokojem, a nie pokojem Eveline albo jej pokojem. Gdy używasz imienia, to właściwie jeszcze pół biedy, bo przez to tekst staje się tylko cięższy, mniej naturalny. Ale gdy używasz zaimka jej (w trzeciej os. zamiast w pierwszej), mam wrażenie, że narrator opowiada o jakiejś trzeciej dziewczynie, której imienia jeszcze nie poznałam. To okropnie mylące i przez takie pisanie pod siebie – nie wczuwając się w czytelnika, który nie zna bohaterów i dopiero zaczyna historię – zmuszasz mnie, bym przeczytała dwa razy scenę, aby w pełni ją zrozumieć. To nie powinno tak działać.
Jednak jako, iż rolę impulsywnego maniaka w tej relacji miała w posiadaniu Tara, jej zostało tylko wyobrażanie sobie, jak pięknym byłoby jej życie, gdyby miała normalną koleżankę. – Widzisz? Tutaj, przykładowo, chodziło ci o to, że życie Eveline byłoby piękne bez Tary, ale użyłaś jej, a podmiotem w zdaniu jest Tara (to ona ma coś w posiadaniu). Fragment jest niejasny na pierwszy rzut oka i wprowadza w niezłą konsternację. Jakby Tara wolała żyć bez Eveline albo jeszcze innej dziewczyny.
Dosyć groteskowy jest fakt, że jakaś nastolatka trzyma w pokoju drabinę linową. I to taką naprawdę imponującą, bo spuszczaną z wysokości trzeciego piętra. Nigdy nawet nie przyszło mi do głowy, że ktoś ma u siebie takie cacko. Rodzice na to nic nie powiedzieli? Nie widzieli, że ich córka ma coś takiego? Nigdy nie usłyszeli hałasu, jaki dziewczyny zapewne robiły? Rozwijanie tej drabiny samo w sobie musi być komicznym widokiem, chyba że pokój dziewczyny jest całkiem spory... Policzmy to sobie. Średnio mieszkanie ma pewnie z dwa metry wysokości. Jak pomnożysz razy 3, dodając jeszcze grubości ścian i wysokość od podłogi do okna samego trzeciego piętra, to nagle wychodzi z tego absurdalna długość siedmiometrowej drabiny? No będzie coś w tym stylu. Wyobrażasz sobie trzymać na przykład coś takiego zwinięte pod łóżkiem albo w szafie? Mając DWANAŚCIE LAT? I w ogóle skąd Eve wzięła/zrobiła taką drabinę?
Dalej wspominasz o tym, że sąsiedzi skarżyli się rodzicom i w sprawie interweniował ojciec, ale nic z tym nie zrobił, tylko urządził pogadankę. I to ledwo pogadankę, w której sam zasugerował, że jego dwunastoletnią córkę prawdopodobnie odwiedzają w nocy koledzy. Serio, nie zrobił nic więcej? Aż dziwne i mało prawdopodobne – zapewne by tę drabinę odebrał, a może nawet zamontował kraty w oknach, jeżeli należy do tych kontrolujących za bardzo. Jeśli rozmawiamy o realizmie, no to nie ma go tu za grosz.
Nielogiczne jest też dla mnie to zdanie:
Jeszcze kiedy miały po dwanaście lat Eve bała się, że Tara spadnie. Teraz jednak bardziej bała się, iż Tarze znów odbije i dziewczyna po prostu zeskoczy. – Wcześniej narrator wspomniał, że Tara musi wejść po tej drabinie na trzecie piętro. Jakim cudem ma teraz zeskakiwać? Powinnaś wspomnieć, że podczas wychodzenia postanowi zeskoczyć, zamiast zejść. Chociaż może też faktycznie sugerujesz nam, że ona skacze z samej góry? Ale masz świadomość, jakie to niebezpieczne nie tylko dla dwunastolatki, lecz i dla dorosłego człowieka?
Dziewczyna bowiem, ani bez żadnego cześć, ani pocałuj mnie w dupę po prostu ruszyła w stronę szafy Eveline i zaczęła żywiołowo grzebać w jej szufladzie z bielizną. – Zaraz, chwila. Jakiego bowiem? Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nagle odzywa się narrator? Zabieg znany z opowieści dla dzieci albo starych legend i podań, stylizujący nieco archaicznie… Jednak od początku twojej historii mamy narratora wszystkowiedzącego, opowiadanie jest współczesne i na pewno zależy ci, aby czytelnik wczuł się na tyle, by zapomnieć, że tylko czyta opko. To dlaczego wyrywasz mnie nagle z tekstu i przypominasz, że masz jakiegokolwiek narratora? On powinien być niezauważalny.
Na dodatek cześć i pocałuj mnie w dupę to cytaty, więc powinny znaleźć się w cudzysłowie. Poza tym ta partia z dupą… mowa pozornie zależna czy karykaturalny narrator, który raz korzysta z archaicznych bowiem i ciężkostrawnych nękających kijów, a raz rzuca kolokwializmem? Nie mogę odróżnić.
- Felix Ci to powiedział? I ty mu wierzysz? Przecież on Cię nie znosi, nie powiedziałby Ci nic bez powodu - Eve zaczęła ujawniać swoje podejrzenia przed przyjaciółką, z niechęcią wkładając na siebie strój. – Okropna ekspozycja. Przecież ujawnianie swoich podejrzeń przed przyjaciółką wynika z dialogu i przed momentem o tym przeczytałam!
Nie musisz mi tłumaczyć, co czytam. Potrafię wyciągać wnioski z tego, co mam przed oczami i jeżeli widzę rozmowę pełną wątpliwych pytań, to z góry wiem, że bohaterka ma podejrzenia. Na dodatek dziewczyny są dwie, są przyjaciółkami (wywnioskowałam to ze sceny, w której Eve wpuszcza Tarę do swojego pokoju i rozmawia z nią otwarcie. Ba, dziewczyny się nawet obok siebie przebierały) to samo w sobie świadczy o przyjaźni, prawda? Po co mi podkreślona część? Do kosza! Nie działaj tak ekspozycyjnie, bo definitywnie odbierasz mi radość z czytania.Chwalę wyraźne ukazanie dziewczyn jako swoich przeciwieństw – buńczuczna, harda Tara oraz spokojna, niezdarna Eve. Powstało nawet motto Tary. Powiedzonka to jeden z dobrych sposobów stylizacji postaci. Felixa, postać dalszoplanową, opisałaś w sposób bardzo obrazowy, z całą pewnością nie będzie on pozbawiony indywidualnych cech (jeśli przestanie być tylko wspomnieniem i pojawi się w dalszej części tekstu).
Użycie sformułowania psychopatycznego taliba jest dosyć rasistowskie. Można było napisać terrorysty, ale i tak wyszłoby podobnie. Bo psychopatyczny może być też muzułmanin, Afroamerykanin, jak i Europejczyk czy chrześcijanin. Narrator powinien unikać porównań, które można uznać za obraźliwe.
Przez chwilę Eveline miała zamiar odmówić, ale wtedy w jej umyślę, rozbrzmiała głośna muzyka trąb. You can't see me. – A ta angielska wstawka, to, przepraszam, co to jest? Tytuł piosenki? Tekst śpiewany? Wpleć go jakoś w zdanie, a nie twórz osobnej części, nie zostawiaj go samego sobie, bo się nie domyślę.
Opis klubu wprowadza w klimat, ale mogłaś sobie darować powtarzanie w każdym zdaniu czasownika być. W ogóle cały fragment zawiera masę podstawowych błędów, ale o tym niżej. Zabrakło mi też porównania z Eveline, bo przed deskrypcją wspominasz, że: widząc Eveline na ulicy, nikt nie byłby w stanie powiązać jej z tym miejscem – i nic więcej w temacie, więc nie mam jak się do tego odnieść.
Użyłaś po raz pierwszy sformułowania blondynka – problem jest taki, że nie wiem, która z dziewczyn ma taki kolor włosów, bo wcześniej ani razu o tym nie wspomniałaś (ani o tym, która to brunetka, szatynka czy ruda). Fakt, że zdjęcia bohaterek wiszą w zakładce, to nie jest wytłumaczenie.
Z pozytywnym zdziwieniem musiała przyznać, że nawet kobiet było tu dziś więcej niż zazwyczaj, kiedy to na jedną kobietę przypadało tu około ośmiu napalonych, ociekających testosteronem śmiałków. – Tym razem przypadało ośmiu czy ogólnie przypada ośmiu? Nie jest to jasne w tym zdaniu.
Sugerujesz czytelnikowi, że coś będzie nie tak i oto jest walka grupowa, prawie że na śmierć i życie, aby zdobyć bilety na galę RAW – osobiście mnie to zaskoczyło. W tym fragmencie opis walki silnie oddziałuje na wyobraźnię. Jednak problem jest z rodzajami ataków – powerbomb czy flying elbow, prócz domyślenia się, co oznaczają, po przetłumaczeniu ich na język ojczysty wiele mi nie mówią. Jeden opisałaś szczegółowo, o drugim tylko wspomniałaś z samej nazwy. Powinnaś dokładnie je opisywać, pokazać, jak one wyglądają w działaniu. Dodam jeszcze, że ataki zapisujemy małymi literami – nigdy dużą. Część słów z opowiadania mogłabyś też tłumaczyć. Nie stricte nazwy ataków czy konkretnych ciosów albo tricków, ale jeżeli stosujesz samo kick (jako kopnięcie) lub back (jako skrót od backstage'u), to nic nie stoi na przeszkodzie, byś to tłumaczyła (jako właśnie kopnięcie albo tyły, zaplecze, kulisy itp.).
Inny problem, że, czytając, mam mocne wrażenie odczapowości sceny. Chyba mi umknęło, ale ile bohaterki mają aktualnie lat? Bo z jednej strony w domu chowają szybko drabinę i boją się sąsiadów i rodziców, a z drugiej idą sobie bez pardonu do klubu wrestlingowego i biorą udział w samobójczej akcji. I od razu też czuję kolejną sprzeczność: z jednej strony zaznaczasz, że w klubie było więcej facetów – napakowanych, obleśnych, rządnych krwi – a z drugiej strony Eveline jakby nigdy nic wdrapuje się na jakąś linę, z której zeskakuje na matę w tłum i rozbija łokciami zęby jakiemuś chudzielcowi; nagle okazuje się, że takie maleństwo jak ona ma jakąkolwiek szansę. Poza tym zakładam, że opisane wydarzenia wrestlingowe w takich miejscach dzieją się późnym wieczorem, jak nie nocą. Wcześniej bohaterka nazywa swojego ojca apodyktycznym, bo ten martwi się o córkę. Czy w ogóle on wie, czym zajmuje się ona po nocy? I czy nikt przed klubem nie miał problemu, by wpuścić takie małolaty do takiego miejsca?
[UPDATE: Postanowiłam w tym momencie odpalić zakładkę o bohaterach. Okazało się, że dziewczyny mają dziewiętnaście lat. Szkoda, że dowiaduję się tego stamtąd, a nie z treści. Bo co, gdybyś chciała opublikować to opowiadanie nie na blogu, ale, na przykład, w wersji drukowanej? Porobiłabyś specjalne strony w książce, bo zakładka opisuje bohaterów lepiej niż treść?].
Poza tym mam problem w ogóle z ringiem. Lena, kiedy zgłaszałaś się do niej, pisała, że zna się na wrestlingu, ale z drugiej strony przecież nie tworzysz tylko dla takich odbiorców. Powinnaś tak opisać miejsce akcji, abym mogła je sobie wyobrazić bez problemu. A problem mam. Przede wszystkim piszesz o linach, ale nie wiem jakich. One zwisały z sufitu? Czy chodziło ci o liny oddzielające publikę od ringu? Podejrzewam to drugie, ale myli mnie zdanie (...) Eveline wspięła się na najwyższą (w domyśle: linę). O co chodzi? Jak to sobie wyobrazić? Nie wiem, nie bardzo potrafię. Moja wyobraźnia nie działa.
Potrzebowała paru sekund by wziąć się w garść, jednak wiedziała, że tyle nie będzie jej dane. – Chcesz mi powiedzieć, że dziewiętnastolatka dostała po mordzie tak, że ledwo widziała i kontaktowała, miała gdzieś otwartą ranę na głowie, ale… wystarczyło jej zaledwie kilka sekund, by się ogarnąć? Zrozumiałabym adrenalinę, ale w scenie mówisz też o utracie świadomości.
Wrestling jest widowiskiem reżyserowanym. To, co ty opisujesz, to jakieś koszmarne, niekontrolowane mordobicie. Laska dostała porządne ciosy pięścią na twarz i… nic? Wstała, otrzepała się i poszła wykonywać kolejny flying elbow, jakby ten nie wymagał żadnego wysiłku? Dopiero jak dostała sążnistego kopa, to się w końcu położyła na potłuczonych butelkach:
Przypomniała sobie dopiero gdy rwący, lecz krótki ból odbierający świadomość przeszył jej czaszkę. Ktoś ją kopnął. To był drop kick. Piękny, ale piekielnie bolesny. – No ale chwila. No to skoro ten kopniak odebrał jej świadomość, to skąd ona wiedziała, że to był piękny drop kick? Jaką miała jeszcze szansę na to, by go ocenić?
To uderzenie nawet mocno nie bolało. No, może przez pierwsze parę sekund. Ono odbierało świadomość. – Tak, to już wiem. Już o tym pisałaś kilka zdań wcześniej. Potem Eve wciąż przytomna leżała i gapiła się, aż w końcu obok siebie zobaczyła kopertę. Fajne rozwiązanie, naprawdę, ale tak cholernie nieprawdopodobne, że ciężko to łyknąć.
Eveline stała szybko i zaatakowała jedną osòb stojących w tłumie, bijących Tarę. – Co? Jak to? Cały tłum bił ją jedną? I ona to przeżyła? Chyba nieco ponosi cię wyobraźnia.
Złapała wysokiego, łysego faceta w zamszowej kurtce i wykręciła mu ręce i zanim zdążył się wyrwać się z uścisku dużo słabszej dziewczyny, ta podskoczyła i podrzuciła go delikatnie do gòry i nabiła kark faceta z całej siły na swe kolano. – Ej, ale przed chwilą pisałaś, że Eve traci świadomość, potem że leży połamana i ma problem ze wstaniem. Ogólnie słabo jej szło, narzekała na pokaleczony szkłem bok i nagle: JEB! Nagły powrót sił? Wykręcamy ręce i podrzucamy faceta? Przecież to się w głowie nie mieści! Określenia podrzucić delikatnie i nabić na kolano wzajemnie się wykluczają w tej sytuacji. Dalej mamy coś takiego:
Mężczyzna, który trzymał Eve w talii teraz przesunął swoją masywna rękę wyżej i zaczął dusić dziewczynę. Eveline próbowała się wyrwać, ale nie była w stanie. Charczała jak zepsuty motor, a przed oczami zaczęły tańczyć jej mroczki.
A więc bohaterka była bita po twarzy, kilka razy traciła świadomość, ktoś ją nieźle wyszarpał i skopał, sama pokiereszowała się szkłem na podłodze, a teraz ktoś ją dusi. Wiesz, że ona powinna nie wyjść stamtąd żywa, prawda? A przynajmniej przytomna? To tylko szczuplutka dziewiętnastolatka.
Tuż za nią ze stalowym krzesłem w dłoni stała tara. Cały jej brzuch pokrywały siniaki. – Siniaki tak szybko nie wychodzą. Poza tym wiem, że to nie ten podpunkt, ale muszę o tym wspomnieć już tutaj. Ciekawe co cię poniosło, by pisać imię bohaterki małą literą? Ten wir niemożliwej akcji? To dość… niepokojące. W rozdziale w ogóle pełno jest takich leniwych błędów, które dałoby się wykluczyć, czytając na spokojnie tekst przed publikacją – chociażby dzień lub dwa po napisaniu notki.
- No co? Miałam pozwolić cię udusić? - zapytała z ironią w głosie, ale jej głos się zrywał, a oddech był płytki. – Co to znaczy, że głos się zrywał? Zrywał się do/od czego?
Brunetka z niechęcią wymalowaną na twarzy wspięła się na okno i wyczołgała się z klubu. – Na jakiej wysokości było to okno, że one się wyczołgały na zewnątrz i jak one się wspięły tam tak poturbowane? Czy klub był w piwnicy albo okno na poziomie podłogi, czy raczej znów użyłaś niepoprawnego w kontekście sformułowania lub skrótu myślowego?
Gdy tylko udało im się wydostać z klubu, Eveline dziękowała Bogu za świeże powietrze, ktòre ich teraz poraczyło.
- Co to miało być?! - wrzasnęła rozwścieczona Tara po czym popchnęła Eveline w krzaki. Dziewczyna ledwo złapała ròwnowagę. – Ej, moment. Przed chwilą po Tarze skakała jakaś banda mężczyzn i dziewczyna ledwo co uszła z życiem, podobno w ekspresowym tempie wszędzie miała siniaki, miała też rozwaloną wargę i w ogóle czuła się jak gówno, za przeproszeniem, wcześniej była też świadkiem duszenia koleżanki we wcale nie lepszym stanie, której pomogła. Obie właściwie cudem przeżyły, a teraz rzucają się po krzakach? Co tu się tak właściwie dzieje?!
Szanuj czytelnika i jego wyobraźnię. Albo podsuwasz mi obraz, że było ciężko, niebezpiecznie i dziewczyny cholernym fartem wyślizgnęły się z tej mordowni – w spazmach, ledwo przytomne i świadome – albo nic im nie jest i wcale nie było tak trudno, jak opisałaś, więc mogą się rzucać w krzaki. Nie możesz mieszać, bo wprowadzasz w konsternację i tracisz moje zainteresowanie tak chaotycznym tekstem, w którym brak zupełnie jakiejkolwiek konsekwencji i – przede wszystkim – realizmu.
002. Chicago fire.
Około trzeciej nad ranem obolałej Tarze udało się dojść do Leycey's Square. – No dobra, tylko że ja nie wiem, co to jest to Leycey's Square. W sensie mogę to sobie przetłumaczyć i wtedy mam jakiś plac Leycey. Google Map nic nie mówi o istnieniu takiego miejsca w Detroit – to raz. Dwa, że Google w ogóle nie mówi nic o istnieniu czegokolwiek, co pisałoby się Leycey (natomiast podpowiada mi, że podobny plac – Lacey – znajduje się chociażby w Irlandii i jego nazwy się nie odmienia, mamy: Lacey Square, czyli plac Lacey). Trzy – nie opisałaś w żaden sposób tego, jak taki plac wygląda, bo dalej wisi już opis samego miasta. Nazwa mi nic nie daje w tym momencie. Nie porusza w żaden sposób mojej wyobraźni. Nie wiem, gdzie bohaterki są.
Rzeczywiście, wspòlny kawałek drogi przeszły wsparte o siebie, a nieliczni ludzie przechodzący obok nich uznawali je za jakieś zapite w sztok pannice. – Nie za bardzo chce mi się wierzyć, że ludzie sądzili, że dziewczyny są tylko podchmielone. Krew na włosach, rozwalona warga, siniaki i opuchnięcia nie świadczą przecież o byciu pijanym. To już mogłaś napisać, że ludzie się nie interesowali, mieli swoje sprawy, spieszyli się i byli obojętni, ale żeby tak po prostu tylko sądzić o pijaństwie? Wszyscy zgodni jak jeden mąż? Nie kupuję tego.
Eveline miała rozciętą wargę, a rana na skroni splamiła jej blond włosy krwią, ale poza powierzchownymi zadrapaniami wiele więcej jej nie było. – Czego nie było – krwi czy zadrapań? Czy może chodziło ci o to, że Eveline nic więcej nie było? Jak zadrapań, to ich nie było, a jak krwi, to przebuduj zdanie, np. Eveline miała rozciętą wargę, a rana na skroni splamiła jej blond włosy, ale poza tym i innymi powierzchownymi zadrapaniami wiele więcej nie zabrudziła, bo tak można opacznie zrozumieć.
Eveline dostała niezłe baty w twarz z pięści, solidnego pięknego kopniaka, miała podobno w boku odłamki szkła z butelek. Tak tylko przypominam… Jakbyś nie pamiętała, o czym pisałaś rozdział wcześniej…
Tara prezentowała się nieco gorzej i wiedziała, co nastąpi, jeśli rodzice ją ta zobaczą. (...) Tara miała zamiar zabawić się dziś w Aniołka Charliego i wśliznąć się do domu niezauważona. – No okej, jasne. Wejść do domu i schować się w pokoju jeszcze się da, ale rodzice musieliby być ślepi, żeby nie zauważyć jej obrzęków, gdy już dojdzie do konfrontacji, chociażby przy obiedzie. O tym nie pomyślała?
Brzuch i lewe udo dziewczyny rozrywał bòl. Całe jej mięśnie były obolałe i napięte. Odczuwała mocno każdy, nawet najmniejszy ruch. – Ej, ale tak zupełnie na poważnie. Ona miała dziewiętnaście lat. Ile jest w stanie wytrzymać tak młoda dziewczyna, żeby w tym stanie jeszcze plątać się po ulicach? Kolejny rozdział jednocześnie narrator mówi, że z dziewczynami jest źle i podkreśla ich bolączki oraz absolutnie temu zaprzecza zachowaniem bohaterek, bo przecież jakoś do domu idą, a potem jeszcze Tara przeskakuje przez płot i… ale dobra, nie będę uprzedzać faktów.
„Stanęła naprzeciwko domu z numerem 22. To nawet nie był dom. To była willa otoczona ogromnym, bogato wyglądającym ogrodem z małą fontanną i paroma sadzawkami. A to wszystko otoczone ozdobnym, podświetlanym, słupkowym ogrodzeniem. Wielu ludzi, łącznie nawet z Evelyn marzyło, by żyć jak Tara. Głupcy. To złota klatka”. – Opis jest właściwie w porządku (poza powtórzeniami), ale zastanawia mnie końcowa myśl Tary. Tak mi się przynajmniej wydaje, że jeżeli ktoś jest mocno potłuczony i ma za sobą naprawdę ciężką noc, to raczej nie myśli o złotych klatkach i o tym, jak inni ludzie postrzegają bogactwo. Wydaje mi się, że takie przemyślenia miałyby inny czas i miejsce w fabule, niekoniecznie w takim momencie, gdy należy już znaleźć się w łazience, opatrzeć rany, przebrać się w piżamę. Bo teraz nie brzmi to jakoś specjalnie realistycznie.
A już szczególnie nie płakać z powodu nadwyrężonego brzucha. – Napisałabym o nadwyrężonych mięśniach brzucha, gdyż samego brzucha się nie nadwyręża. Poza tym pisać o obtłuczonym, posiniaczonym, bo porządnie skopanym brzuchu, że jest ledwo nadwyrężony, to niezły eufemizm.
Tara starała się niezdarnie wygrzebać z sadzawki, jednak przerwał jej dźwięk otwieranych z hukiem drzwi. – Huk? A nie przerwał jej przypadkiem brzuch, na który tak strasznie narzeka? I samo wyrażenie: dźwięk otwieranych z hukiem drzwi jest trochę pokrętne. Wystarczyło napisać: przerwał jej huk otwieranych drzwi. Nie komplikuj.
- Ale ja nie lubię, kiedy tam chodzisz. Dziewczynie z rodziny McTudy nie wypada odwiedzać takich szemranych miejsc. Wyobrażasz sobie co pomyśleliby sobie moi lub ojca przyjaciele z pracy? – I… tyle? Naprawdę? Jeszcze początek rozmowy zapowiadał, że matka Tary będzie się o nią jakoś martwić, zawiezie ją do szpitala na obdukcję czy coś. A okazuje się, że mamusi bardziej zależy na opinii publicznej. Dość ciekawe rozwiązanie i wprowadzasz przy okazji nowy wątek. Mamy okazję poznać matkę Tary i wnikamy w kondycję rodzinną dziewczyny. Trafnie, że umieściłaś ten wizerunek na początku opowiadania.
Aczkolwiek wydaje mi się (a to akurat mocno subiektywna opinia), że opieprz powinien być większy (coś chociażby w stylu: Jak ty wyglądasz?! Wiesz, co sobie ludzie pomyślą?!). Przecież córka wróciła ledwo żywa do domu po spędzeniu nocy w jakiejś mordowni...
Znòw rozmowa wpełzała na te nieprzyjemne tereny. Na samą myśl, o oczekiwaniach jej rodzicòw miała ochotę wyrzucić przez okno kino domowe. – Z tego zdania wynika, że to rozmowa chciała wyrzucić kino. Dość… zabawne.
Tara miała być pokazową laleczką. Taki był zamiar. Miała być chlubą, podziwianą przez przyjaciół rodziny. Plan jednak trochę wymknęły się spod kontroli i mimo wszelkich starań zatuszowania wybryków còrki, Teremunde McTudy dalej była dla społeczeństwa czarną owcą w bogatej, snobskiej rodzinie. – Nie no, chwila, a tak dobrze szło… Najpierw dałaś mi całkiem realny, smaczny dialog, z którego mogłam się bardzo dużo domyślić i to mi w zupełności wystarczyło. Pozwól mi nadal poznawać sytuację rodzinną z zachowania jej członków, z dialogów – niech to wynika z postaci po kolei i subtelnie. Ty natomiast narazie dodatkowo wykładasz mi jasne już dla mnie tłumaczenia za pomocą narracji, a świeże informacje wyprzedzasz, zanim da mi je scena. Jakbyś, nie wiem, bała się, że nie zrozumiem, coś do mnie nie dotrze, nie czytam ze zrozumieniem... trochę jakbyś miała mnie za głupią. Albo jakbyś w jakiś sposób się zabezpieczała.
Scena, którą stworzyłaś (czyli konfrontacja Tary z matką), daje mi wszystko, co powinnam wiedzieć na tym etapie opowiadania. Nie wyprzedzaj też faktów, nie rzucaj mi w twarz wszystkim naraz. Pewne aluzje powtykane między słowa, myśli i wynikające z decyzji i zachowań bohaterów wystarczają. Udowadniaj. Tara nie chce być lekarzem? Już to powiedziała, mam to. Rodzice Tary to snoby pełną gębą? Widać to po ich stylu bycia i w rozmowie. Matka tuszuje podobno wybryki córki? POKAŻ MI SCENĘ, w której tak robi. Nie wiem, niech – na przykład – rano zadzwoni do sąsiadów i poinformuje, że córki nie będzie na niedzielnym barbeque, bo właśnie zakuwa na jakiś tam super prestiżowy kurs za grube hajsy, a nie, dajmy na to, okłada sobie zimnym mięsem sińce po zbójence. Dzięki takim rozwiązaniom ja mam więcej frajdy z czytania, bo wyobraźnia działa (absolutnie nie poruszają jej natomiast suche opisy narracyjne), a ty masz większą satysfakcję, ponieważ zamiast sprawozdania jak wypracowanie szkolne tworzysz sceny z życia postaci i dopiero wtedy bawisz się w boga tego opowiadania, twórcę swoich bohaterów. Dopiero wtedy poniekąd kreujesz jakieś życie.
- Mama walczyła niczym lwica o edukacje (niechcianą edukacje) còrki. – O, widzisz? Znów wszystko podpowiadasz i psujesz zabawę. Dalej robisz to samo, opowiadając o tym, że matka Tary chciałaby spacerować z nią po oddziale i widzieć, jak córka popisuje się wiedzą. Tylko szkoda, że w tym momencie jesteśmy z Tarą w przedpokoju, kiedy dziewczyna nie jest za bardzo w stanie pozwalającym na takie przemyślenia. Zabijasz płynność tekstu, odrywając mnie z tu i teraz na rzecz jakiegoś bajdurzenia narratorskiego. Jak pisałam: nie to miejsce, nie ten czas.
Głos mamy był podniesiony. Krzyczała, czym obudziła służbę. - Do pokoju. Już. – A przypadkiem nie pobudził ich plusk w sadzawce, szczekanie psa, alarm i cały wcześniejszy harmider? I nie przypadkiem do łazienki? Raczej pani McTudy byłaby niezadowolona, gdyby Tara – aż tak brudna i śmierdząca – łaziła jej po domu...
Opisałaś pokój Teremunde niby wystarczająco, zarazem cząstkowo. Jakiś tam żyrandol, jakaś tam jasna podłoga, jakieś tam łóżko... Brakuje mi sprecyzowanych cech tych przedmiotów. Machoniowy, sosnowy, dębowy – jest wiele określeń koloru m.in. drewna, z którego tworzy się meble czy podłogę. A żyrandol może być różny: od kryształowego po papierowy, od pojedynczego do wieloramiennego. Dlatego prócz powiedzenia, co się znajduje w danym pomieszczeniu, sprecyzowanie cech daje kompletnie inne wrażenia czytającemu. Na dodatek w jednym akapicie opisujesz pokój jako pozbawiony indywidualnego charakteru, nie wyrażający sobą niczego, a dalej wykorzystujesz określenie modernizmu, którego jedną z cech jest eksponowanie indywidualizmu [KLIK]. Więc jak to w końcu jest? I ten modernizm wyklucza się też poniekąd z określeniem pokój mnicha. Mnisi na pewno nie mieli wiele wspólnego z modernizmem.
Zaraz… czy ty faktycznie napisałaś, że ona po wejściu do pokoju od razu położyła się na łóżku? Przecież przed chwilą była cała poobijana, w krwi i spocona, jeszcze przed domem wpadła do sadzawki. Fajnie, że mama podała jej puchaty ręcznik, ale przecież on nie sprawi, że wszystko magicznie w niego wsiąknie i dziewczyna będzie już sucha i odświeżona.
Zbliżał się wrzesień i Tara wiedziała, że nie będzie sobie mogła pozwolić na kolejny rok przerwy od studiów. A rodzice nie mieli zamiaru odpuścić.
Poczuła w kieszeni mały papierek i wiedziała, że to jej bilet na Raw. Jakby znikąd doznała olśnienia i wiedziała już co robić. Nie pozwoli stłamsić swoich marzeń. – Za szybko przeszłaś do wyczucia papierka w kieszeni. Dziewczyna leżała, leżała i tak znikąd poczuła ten papier. Jakby wsunęła rękę do kieszeni po, chociażby chusteczkę, papierosa, gumę do żucia, wyjąć coś, co ją uwierało już jakiś czas i wtedy poczuła ten papier – nadałoby temu fragmentowi naturalności, a tak wygląda to sztucznie. No i to wszystko powinno być w tej kieszeni przemoczone – przecież Tara wpadła do sadzawki.
Sięgnęła do leżącej na nocnym stoliku komòrki i wystukała najlepiej jej znany numer. – Wiem, że po tej kwestii jest dialog, w którym Eve zaspana odbiera telefon, ale… czy Tara jest tak zupełnie sprawna umysłowo? Leży w mokrych ciuchach w pościeli, nieźle jest poturbowana (cały pierścień fioletowych sińców na brzuchu, zaschnięta krew spływająca z nosa, zdarty z uda kawałek skóry i posklejane brudem i potem włosy) i to, o czym akurat teraz myśli, to coś w stylu: muszę zadzwonić do Eve, która też jest ledwo żywa i pewnie dawno śpi. Taka ze mnie prawdziwa przyjaciółka, że przerwę jej rekonwalescencję, bo AKURAT TERAZ MUSZĘ JEJ ZADAĆ GŁUPIE, NIEPRZEMYŚLANE PYTANIE...
- Mam pytanie. (…) Nie będę owijać w bawełnę. Jedziesz ze mną do Chicago? - wydusiła z siebie, chodź wiedziała, że proszenie przyjaciółki o coś takiego to naprawdę dużo. I tego długu może nie być nigdy w stanie spłacić.
- Kiedy?
- Teraz. Natychmiast.
Ej, one są ledwo kilka godzin po mordobiciu. Nie napisałaś, by się jakoś opatrzyły, wykurowały, odpoczęły. Eve przecież też mieszka z rodzicami, ma nawet apodyktycznego ojca. I on nagle nie ma nic przeciwko takim wybrykom? Brakuje mi ewidentnie scen, w których dziewczyny szykują się do podróży po takiej hardkorowej nocy. Dużo przeszły, właściwie z twoich niektórych opisów wynika, że ledwo uszły stamtąd z życiem (kilka razy chociażby traciły świadomość), po kilku godzinach wsiadły do busa, pojechały do Chicago ponad czterysta kilometrów i nagle… chcą się spić?
Cóż. Bardzo fajnie Tara dysponuje swoimi pieniędzmi. (Poza tym dziwne mieć bogatych starszych i oszczędzić tylko sto dolarów na podróż życia. Sto dolarów to odpowiednik naszego banknotu stuzłotowego. To nie jest jakoś wybitnie dużo. Prawdopodobnie już z czterdzieści Tara wydała na jedno miejsce w busie…).
I to trochę głupie: narrator przez 1/3 sceny eksponował, jak to bardzo dziewczyna chce się usamodzielnić, wyrwać rodzicom i jednocześnie zaraz z resztką ze stówki przy boku będzie żerować na przyjaciółce i cioci.
Eveline wyglądała teraz niczym męczennik. Nie lubiła imprez i gdyby nie Tara, pewnie uczęszczałaby tylko na Sylwestry, ewentualnie przyjęcia halloweenowe. – I dlatego tak świetnie odnalazła się na wczorajszym mordobiciu w klubie…
Tara czuła dumę z zaciągnięcia tu Eveline, gdy po wejściu do klubu, mina dziewczyny zmieniła się diametralnie, a szczęka opadła niemal po pas. – Co ty masz z tymi udziwnionymi metaforami? Ten o portfelu rodziców już skomentowałam, drugie (Zrezygnowaną minę Deery widać było chyba nawet po drugiej stronie ulicy) trochę mnie osłabiło, ale postanowiłam na to jednak machnąć ręką, żeby nie czepiać się wszystkiego. Teraz jednak dałaś mi szczękę opadającą niemal po pas. Niemal podkreśla dosłowność, nadaje temu realizm. Coś dzieje się prawie, zaledwie, ale się dzieje… Przecież szczęka nie mogłaby… Och, no proszę cię!
Klub Titatron, był naprawdę imponujący, a Tara odkryła to, gdy w czasie wakacji pomyliła go z zewnątrz z supermarketem.
Ekhm… A chwilę wcześniej:
(…) dziewczyny dotarły do wielkiego, nieprzyjemnie wyglądającego, klocowatego budynku, wyróżniającego się jedynie ogromnym szyldem, głoszącym tylko jedno słowo: Titatron.
Sugerujesz, że ktoś mógłby taki budynek bez reklam w oknach, bez wózków przed sklepem, bez parkingu, bez witryn sklepowych uznać za supermarket? I czy próbujesz mi wmówić, że Tajtatron brzmi jak nazwa supermarketu? Czy z Tarą na pewno wszystko w porządku?
I czy to nie jest też aby tak, że kluby otwierane są zwykle wieczorami? W sensie o której godzinie ona chciała wejść do tego supermarketu po bułki i mleko? Po dziesiątej wieczorem? (Po co jej ciotce były wtedy bułki i mleko?). Inaczej pocałowałaby klamkę i nie weszła do środka. Poza tym przed takimi klubami zwykle też jest ochrona... Tyle pytań, tyle pytań…
I przyprowadziła ze sobą coś zgoła innego niż jajka i mleko. Przyprowadziła ze sobą największego kaca, jakiego kiedykolwiek miała. – O rety, znowu jakieś udziwnienia. Jajka i mleko są fizyczne (można je przynieść), ale przyprowadzić? Za co? Za uszko w siatce? I metafora znów się udosławnia, gdy obok tych namacalnych przedmiotów stawiasz nienamacalnego kaca. To naprawdę nie jest dobre zestawienie. Jeżeli chcesz podkreślić jakąś abstrakcję albo coś wyolbrzymić – jak to masz w zwyczaju – to możesz, ale nie w parze z czymś, co traktuje się dosłownie.
I dzisiaj miała zamiar zafundować cioci powtórkę z rozrywki. – Nie no spoko. Naprawdę. Przyjechać, będąc ostro nawaloną, do ciotki w odwiedziny bez zapowiedzi, zupełnie bez kasy, jeszcze z obcym gościem śmierdzącym jak cała gorzelnia… To bardzo miło z jej strony.
Opis klubu Titatron lepiej wygląda niż wcześniej wspomniany opis pokoju. A już na pewno wygląda lepiej niż opis poprzedniego lokalu. Niemal każdy skrawek podłogi był zajęty przez wyrwanych z rzeczywistości nastolatków. Wielu z nich pomalowanych było neonowymi farbami, co dawało nieziemski wręcz efekt. – Kto lub co było pomalowane neonowymi farbami? Ludzie czy podłoga? Bo z tego fragmentu jak dla mnie wynika, że to nastolatkowie byli wymalowani farbą, co wydaje się dosyć... specifyczne. Jeżeli oni, to dopisałabym: Wiele osób było pomalowanych neonowymi farbami (...). No i powtórzenia… znów.
- Dobra, koniec tego oglądania. Idę się upić - zapowiedziała przyjaciółce Tara i jak powiedziała, tak zrobiła. – Już użyłaś raz tego określenia, dobrze pamiętam. To się dość mocno rzuca w oczy. Poza tym zastanawiam się, za co ona chce się upić? I czy to też nie jest tak, że wstęp do takich klubów sam w sobie już jest płatny?
Jeden drink, drugi drink. Tyle wystarczyło, żeby wydać tu piętnaście dolarów. Trzeci, czwarty. Tyle potrzebowała, by zgubić w tłumie Eveline. – Bardzo fajna przyjaciółka, nie ma co. Tara wie, że Eveline nie lubi takich imprez, dodatkowo jest w wielkim, obcym budynku, w zupełnie obcym mieście. A wcześniej jeszcze McTudy zastanawiała się, jak tu się odpłaci przyjaciółce za jej poświęcenie i fogle… Ta jej przyjaźń to jest grubymi nićmi szyta, powiem ci.
Piąty i szósty rozbudziły w niej imprezowe zwierzę, a tym samym, zaczęła tracić kontrolę. Obraz zaczął robić się niewyraźny, na duchu było jej błogo, ale ciało było ociężałe i samowolne. Ale było jej tak przyjemnie. Siódmy i ósmy ktoś jej postawił. Tara nawet nie skupiała się na tym co mówi. Poza tym on również nie wydawał się zbyt trzeźwy, więc po co tego słuchać? – Te drinki to chyba jakieś szczyny, chociaż nie powinny, skoro trochę kosztują. Nie uważam siebie za obeznaną zawodniczkę, ale wypić dziewięć drinków w klubie, mając naprawdę drobną sylwetkę, będąc świeżo po podróży, z pustym żołądkiem…? Nie, znowu bajdurzysz.
Poza tym skoro Tara traciła kontrolę i rozmazywał jej się obraz, to znaczy, że nie bardzo chyba gościa słuchała. A tymczasem jednocześnie narrator mówi, że Tara wie, iż typ nie wydawał się trzeźwy i nie słuchała go z własnej woli, a nie – na przykład – dlatego, że nie była w stanie się skupić i starała się chociażby zapanować nad helikopterem. To się wyklucza. Kolejny raz.
Mimo rozmytego obrazu miała jednak wrażenie, że skądś zna tego faceta. Te rysy były jej znane, jakby już parę razy je widziała. Jednak każda głębsza próba zastanowienia się nad tym, kończyła się okrutnym bólem głowy, więc szybko dała sobie spokój. – Nie? Ból głowy w stanie upojenia nie działa tak, że się pojawia i znika, gdy chcesz pomyśleć. A rozmazany obraz sam w sobie już jest doskonałym dowodem na to, że nie widzisz dobrze, więc skąd w ogóle uwaga o rysach?
Tańcząc ze swoim darczyńcą zauważyła, że i Eveline znalazła sobie kompana. – Przed chwilą pisałaś, że Tara ma rozmyty obraz, traci kontrolę nad samą sobą, generalnie znów nie jest z nią najlepiej. Więc jak ona w ogóle mogła tańczyć w takim stanie i jeszcze zauważyć Eveline?
Skupiła się jednak na swoim partnerze. Jedyne co wyraźnie widziała, to jego szeroki, czarujący uśmiech i na tym starała się skupiać. – Z pierwszego zdania wynika, że Tara skupia się na partnerze, a z drugiego, że tylko na jego uśmiechu… To właściwie po co to pierwsze zdanie?
Mimo wszystko końcówka przedstawiająca picie drinków jest ciekawie skomponowana.
Zwróciłam uwagę jeszcze na coś. W posłowiu napisałaś, że rozdział jest w twoim odczuciu meganudny. I pewnie masz rację, bo tak naprawdę momentami zabiły go ekspozycja i streszczenia. To one wstrzymują akcję i odbierają płynność. Miej to na uwadze.
003. Start by blackout.
Rzeczywistość uderzyła w nią zeusowym piorunem i dziewczyna niemal natychmiast podniosła się do pozycji siedzącej. – Najpierw Syzyf, teraz Zeus... Czo ten narrator?
Jej oczy uderzyła jasność słońca wpadającego przez duże, ścienne okno. Gdy już przyzwyczaiła się do światła, z paniką rozejrzała się dookoła. (…) Lewą ścianę wyróżniało duże okno i drzwi balkonowe, które, dzięki odsłoniętym zasłonom, wpuszczały teraz do pokoju wiele światła. – Bohaterkę uderza rzeczywistość piorunem, a słońce uderza w jej oczy… To jakaś transakcja wymienna?
W miejscu nawiasu znajduje się niemały opis pokoju hotelowego, ale mimo to nie zdążyłam wcale zapomnieć o jasności i dużym oknie, naprawdę.
Próbowała tak usilnie przypomnieć sobie choć skrawek wydarzeń z poprzedniej nocy, że aż rozbolała ją głowa. – Dziwne, że nie bolała ją przez te dziewięć drinków, przez kaca… Którego, jak się okazuje kilka zdań później, Tara wcale nie ma.
Ciężko mi w to uwierzyć, bo akurat drinki, czyli alkohole mieszane, są najczęstszymi powodami tego stanu, a dziewięć to nie jest wcale mała liczba. Może gdyby akcja działa się we Włoszech, gdzie alkohol to zwykle jakieś siuśki… Poza tym potem piszesz, że bohaterka nic nie pamięta. To się trochę wyklucza, no bo urwany film świadczy o naprawdę mocnym stanie upojenia. Brak kaca do tego nie pasuje. Nie wiem, czemu tak bardzo upierasz się, aby za każdym razem, w każdej scenie podawać czytelnikowi sprzeczne informacje, zamiast tworzyć spójną całość, ułatwiać zamiast komplikować na siłę.
Zaklęła w myślach Tara, gdy uświadomiła sobie, że w tej łazience ktoś jest. (…)
- Eveline? Eveline! - krzyknęła ściszonym głosem, choć w pełni zdawała sobie sprawę z idiotyzmu tych prób. Była w pokoju sama, przecież to widziała. Eveline nagle się tu nie zmaterializuje, jeśli Tara będzie ja nawoływać. – No dobra, ale jeżeli ktoś jest w łazience albo w innym pokoju, to właśnie krzyk mógłby tego kogoś przywołać i nie ma w tym nic idiotycznego. Dlaczego Tara jest bohaterką, która wszystkie logiczności uważa za idiotyczne i podejmuje faktycznie głupie działania? Przecież ona nie ma dziesięciu lat. A dojście do wniosku o nie-materializacji jest po prostu kolejnym głupim przesadyzmem godnym dziecka.
Gdy tylko dziewczyna uspokoiła swoje tętno, postanowiła wstać i zajrzeć za łuk. – Wiem, że to skrót myślowy, ale brzmi mocno dosłownie. Nie da się uspokoić stricte samego tętna, na swoje życzenie, od ręki. Może jeszcze jakiś mnich z Shaolin wiedziałby coś na ten temat, ale wątpię, by Tara nabyła taką mistyczną umiejętność. Ona co najwyżej poczekała, oddychając miarowo, aż się uspokoi.
Kto wie, może Eveline słodko tam sobie spała z pełną świadomością poprzedniej nocy i tylko czekała, by wyjaśnić wszystko przyjaciółce? – Ale że spała i czekała jednocześnie? Miała opanowany świadomy sen? Jezu, Sleepka, jak cię proszę. Co ty za cuda robisz z tymi bohaterkami?
Miała na sobie tylko bieliznę, a wokoło łóżka, walały się wszystkie możliwe części garderoby, łącznie z łańcuchami i czapką z daszkiem. – Od kiedy łańcuchy są częścią garderoby, a nie dodatkiem? I co to znaczy wszystkie możliwe? W sensie że skarpetki, rajstopy, rajtuzy, pończochy, podkolanówki, legginsy, kalesony, spodnie, halka, pół-halka, spódniczka, sukienka, body…? I tak dalej? Kalosze i męskie stringi?
Tara spoglądając tak na niego, szybko doszła do wniosku, że telewizja ujmuje mu parę centymetrów. – Tak. Bo to jest to, o czym najpierw myślisz, gdy budzisz się w bieliźnie w pokoju, towarzysząc gwiazdom wrestlingu i absolutnie nie pamiętając poprzedniej nocy. Poza tym pisałaś przed chwilą, że Tara była w szoku. Taka lajtowa myśl teraz temu zaprzecza.
Tymczasem Tara bała się zrobić jakikolwiek ruch. (…) Tarę trochę rozbawił fakt, że wyglądał teraz trochę jak obrażona kura domowa. – I znów: albo Tara się boi, jest skołowana i wystraszona dziwną sytuacją, albo nic jej nie jest, więc sobie heheszkuje w myślach. Albo rybki, albo akwarium. Inaczej nie wiem, w co ci mam wierzyć.
Nie ruszać się? Uciekać? Ubrać? Wszystko na raz? Żadna logiczna opcja nie przychodziła jej do głowy. – Żadna z tych opcji nie jest logiczna. Logicznie byłoby powiedzieć: przepraszam, a tak właściwie CO JA TU ROBIĘ? No i jak Tara chciała jednocześnie nie ruszać się, uciekać i ubierać?
Zauważyłam, że masz strasznie wyolbrzymiający sytuacje styl, lubisz też jakieś znane powiedzonka i kolokwializmy, chyba chcesz być zabawna i pisać luźno, ale nie wierzę, że aby tak pisać, to trzeba wybierać między sensem a jego brakiem. Tworzyć bohaterki głupie, jakby poniekąd nawet niepełnosprawne umysłowo.
Wcześniej zdarzyło jej się to tylko raz, ale ten chłopak był jakimś anonimowym zjadaczem chleba, a nie Enzo Amore'em! – Okej, mam pewne wątpliwości co do używała sformułowania zjadacze chleba w odniesieniu do amerykańskich realiów, kiedy frazeologizm w Polsce wyszedł z poezji Tuwima.
(…) Tara przez chwilę zastanawiała się, do kogo skierowane były te słowa. Dopiero potem zorientowała się, że były skierowane do niej, bo przecież nikogo innego nie było w tym pokoju. Nie zdołała odpowiedzieć, bo chłopak odwrócił się na pięcie i wszedł do drugiego pokoju znajdującego się za łukiem. – Za rogiem brzmi zdecydowanie lepiej.
Tara zastanawiała się przez chwilę (chwila nie określa dokładnie upływu czasu, ale zaznacza, że taki miał miejsce) i dopiero potem dotarło coś do niej… Laska musi mieć niezły problem z łączeniem wątków. Ale taki już na tle choroby psychicznej, na to wygląda. Ze zdania jak nic wynika, że nieźle się zwiesiła i Cass całkiem długo patrzył na nią i… nic nie zrobił. Następnie piszesz, że Cass odwrócił się na pięcie i wyszedł. Jak sobie wyobrazisz scenę dokładnie tak, jak ją rozpisałaś, czyli z tym przedziwnym chwilowym zamyśleniem, a potem zorientowaniem się i nadal milczeniem, to wygląda to aż śmiesznie. Moja rada? Musisz zastanowić się, co ty tak właściwie piszesz. Używać zdań i sformułowań dopasowanych do sceny, a nie hiperbolizujących przekaz. Bo póki co wychodzi… nieprawdopodobnie karykaturalnie.
No i tak właściwie skąd Tara wiedziała, że za rogiem jest kolejny pokój, a nie na przykład jakiś korytarz? Dla niej Cass tylko wyszedł z tego pokoju i zniknął za łukiem. Przecież ona nie znała rozkładu pomieszczeń. (Mieszasz narratora wszystkowiedzącego z perspektywą Tary – jednocześnie jesteśmy w jej głowie, bo wiemy, że się zastanawia i coś do niej dociera psychicznie, oraz wiemy, co się dzieje na zewnątrz, czego ona wiedzieć nie powinna. Uznam to za head-hopping i wyjaśnię szerzej w podsumowaniu).
Eveline tutaj? Świat się wali. – Tara jest albo jakaś cofnięta i nie pamięta, czego chciała jeszcze chwilę temu, albo tak niezdecydowana, że aż głupia. Nie no, przepraszam, ale najpierw dziewczyna bardzo, bardzo mocno chce, żeby koleżanka przy niej była, potem biegnie w samej bieliźnie na pomoc, bo słyszy krzyki Eve, a teraz, jak tylko ją widzi, to ironizuje…
I dla Tary świat logicznego myślenia runął teraz jak domek z kart. – Kolejne powiedzonko narracyjne. Wychodzi na to, że tu naprawdę – jak podejrzewałam – nikt nie ma swojej charakterystycznej stylizacji językowej, tylko wszyscy po prostu lubią powiedzonka.
No i logiczne myślenie dla Tary runęło, moim zdaniem, już w pierwszym rozdziale. Nie ma w niej za grosz logiki. W ogóle nie rozumiem za bardzo wyrażenia świat logicznego myślenia. Że niby Eve była tym światem? Meh, przesada. Dziewczyna nie opuszczała Tary na krok i zrobiła przy niej naprawdę sporo głupot, w których próżno szukać jakiejkolwiek logiki. Gdyby była faktycznie Hermioną tej historii, do wielu głupich scen po prostu by nie doszło.
Tara wychyliła się i złapała koleżankę za nadgarstek w celu wyciągnięcia z pokoju Cassa, do chwilowo wolnego pokoju Enzo. – Czy tylko ja mam problemy z wczuciem się w ogóle w scenę? Cass i Enzo mają jakieś młodociane groupie w pokoju na noc, spoko, w tym półświatku się zdarza. Ale obaj widzą, że laski są mocno skonsternowane – jedna w szoku, druga płacze. Któryś mógłby się odezwać? Coś zrobić? A w tym momencie to wygląda tak, że dziewczyny rozmawiają między sobą, krzyczą (obecność wykrzykników w tekście), są strasznie zdenerwowane, a Cass jako świadek traumatycznej rozmowy leży na łóżku i się głupio patrzy. To strasznie nienaturalny obraz.
- Co tu się dzieję? Tara, wyjaśnij mi to! - Teraz również i Eveline mówiła ściszonym głosem. – Wykrzyknik przeczy komentarzowi narracyjnemu.
Obudziłam się tutaj - odparła koleżance, wskazując długim, ostrym paznokciem na łóżko. – Pokazuje samym paznokciem? Raczej palcem, o rety…
- Myślę, że nawet lepiej, że nie wiemy, co tu się działo. Priorytetem jest teraz, żeby się stąd szybko wydostać, póki Amore się myje, a Cass śpi - wygłosiła swój plan McTudy. – Świetny pomysł! Nie zapomnijcie skoczyć do apteki po dwa testy ciążowe.
- Amore też tu jest? - zapytała zrezygnowana Eveline, a na widok przytakującego kiwnięcia przyjaciółki, mina zrzedła jej jeszcze bardziej. – Kiwa się zawsze na tak, a kręci na nie. Nie lej wody.
- O mój Panie, byłam głodna jak wilk. - Tara rzuciła na pusty talerz brudną chusteczkę. Zaledwie parę chwil temu udało jej się wciągnąć sharmę, zupę grzybową i stek. Po takich nocach zawsze była straszliwie głodna. – Dialog i informacja o pożarciu takiej ilości jedzenia wystarczy. Ostatnie zdanie zbędne.
Po ucieczce z hotelu, dziewczyny przez kilka chwil nie wiedziały, co mają robić. Okazało się jednak, że było już popołudnie, a Allstate Arena otwierano już o osiemnastej, postanowiły, że najlepszym pomysłem, będzie po prostu iść coś przegryźć. – Okej, wyobraźmy sobie to wszystko jeszcze raz, na spokojnie. Dziewczyny wyjechały w podróż, mając sto dolarów (nikt nie wspominał, że Eve miała swoją kasę) i będąc nieźle poturbowane. Wydały kasę na busa i poszły się nawalić. Spędziły noc w klubie, gdzie pewnie wydały resztkę pieniędzy i znalazły się w pokoju wrestlerów. Nie wzięły nawet prysznica, nie przebrały się w świeże ubrania, nawet nie spojrzały w lustro, po prostu wczorajsze wyszły i poszły coś zjeść (pewnie poza czasem antenowym żebrząc o jakieś drobne). Na dodatek jestem w szoku, że ani Cass, ani Enzo nie zwrócili uwagi na, nie wiem, posiniaczony brzuch Tary. Albo pokaleczony szkłem bok Eve. Nic, zero. Dziewczyny po dwóch dniach od mordobicia są w świetnym stanie i po NIECHCIANEJ spędzonej nocy z obcymi mężczyznami… idą sobie coś zjeść! I co robią? Uwaga, cytat:
I tak oto znalazły się w małej knajpce na rogu Challoa i St. Aintone, siedząc tuż przy oknie i rozkoszując się widokiem anonimowych przechodniów. Tara spoglądała tak na ich zwieszone twarze i zastanawiała się, jakie są ich problemy? Przecież każdy jakieś ma.
Hej! Właśnie zostałaś zgwałcona przez gwiazdę wrestlingu? Nic nie szkodzi! Idź coś zjeść i porozkoszuj się problemami innych ludzi!
Tymczasem teraz wylądowała w kompletnie obcym jej mieście, bez pracy, ze stoma dolarami w kieszeni i możliwością paru noclegów u ciotki. – Ten banknot jest jak wyrwany z bajki o samonakrywającym się stoliczku. Płacisz, płacisz i nic nie ubywa. Sto dolców, nawróć się!, można by rzec.
- Nie chcę jeść, Tara. Mam tego dość. Co my zrobiłyśmy? Nie mogę o tym przestać myśleć. To okropne - odparła Eveline, smętnie opierając twarz na dłoni. Ta sprawa rzeczywiście musiała ją dobijać. Jej mina dobitnie to obrazowała. – Tara to kretynka. Słyszy jasne słowa, że Eve ma wyrzuty sumienia, a dedukuje dopiero z wyrazu twarzy.
Zaraz po Raw, wrócimy do tego hotelu i dostaniemy twój zegarek z powrotem. – A dlaczego nie teraz? Skąd dziewczyny mają pewność, że chłopaki albo pokojówka nie sprzątną im tego zegarka?
Okej, to może teraz tak ogólnie.
Rozdział wydaje się najciekawszy ze wszystkich jakie do tej pory przeczytałam. Akcja z zainteresowaniem szła do przodu (mimo błędów logicznych), którą chciało się poznać. Zastosowałaś dość trafne proporcje opisów i dialogów. Co do opisów:
Tak, to ewidentnie był pokój hotelowy. Wskazywały na to nienaganne, puste, idealnie pomalowane brzoskwiniowe ściany i meble w zestawie. – Chcesz mi powiedzieć, że dało się poznać pokój hotelowy po tym, że meble były z jednego zestawu i ściany miały kolor brzoskwiniowy? Litości. Też mam meble w zestawie, a ciotka Forfeit ma brzoskwiniowe ściany i żadna z nas nie mieszka w hotelu.
W pokoju znajdowało się jedno, duże łóżko, etażerki i niewysoka komoda. Wszystkie te meble prezentowały się pięknie, swą miodową barwą dobrze kontrastując ze ścianami. Na przeciwnej od łóżka ścianie, w rogu znajdował się mały ozdobny łuk przysłonięty teraz mlecznobiałą, cienką zasłoną. Lewą ścianę wyróżniało duże okno i drzwi balkonowe, które, dzięki odsłoniętym zasłonom, wpuszczały teraz do pokoju wiele światła. – Ten opis przestrzeni zamkniętej jest o niebo lepszy od poprzednich. Zmieniłabym tylko jedną rzecz – dałabym myślnik po zestawie oraz połączyłabym drugie zdanie razem z trzecim.
Tara ujrzała na ciele mężczyzny tatuaż – nic więcej na jego temat nam nie powiedziała. Na pewno chociaż pobieżnie mogła oszacować, co przedstawia, jakiej jest wielkości, barwny czy też nie.
Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. – Oklepany motyw pojedynczej łzy. Można napisać, że spłynęły łzy (jest podobne, ale brzmi bardziej wiarygodnie).
To, co mnie najbardziej uderzyło w tej notce, to jakikolwiek brak wyczucia konsekwencji. Dziewczyny zostały prawdopodobnie zgwałcone – Eve rozhisteryzowana wybiegła z restauracji, a Tara też była podobno wystraszona, w szoku. Podkreśliłaś, że tej drugiej tylko raz zdarzyło się do tej pory przeżyć przygodę na jedną noc, a nie widać tego – jakby to, co się wydarzyło, było chlebem powszednim. Obie nic nie pamiętają, obudziły się w nieznanym miejscu z podejrzanymi gwiazdami wrestlingu. To poniekąd rozczarowujące; w ogóle nie czuć traumy, która powinna im towarzyszyć, przez co wcale nie współczuję bohaterkom, nie mogę się wczuć, nie wierzę w ani jedno słowo. Jako czytelnik jestem zniesmaczona fabularnie, że nic się nie stało, bohaterki mogą jechać na Raw. Normalnej dziewczynie chyba odechciałoby się jakiegokolwiek Raw... Jakby gwałt nie był niczym wielkim i po wszystkim normalką jest pójść coś zjeść. Masakra. Brak mi słów.
Okej, trzy rozdziały za mną i ponad czterdzieści stron oceny (łącznie z poprawnością). Zastanawiam się, czy jest sens aż tak wnikliwie badać fabułę oraz poprawność. Przede mną szesnaście notek, aż boję się, jakim absurdem mnie jeszcze zaskoczysz. Od tej pory postaram się zwracać uwagę tylko na te najbardziej rzucające się w oczy dziwactwa, bo inaczej będę to oceniać do lata.
004. Hidden Dragon.
Eveline strzepnęła z siebie resztki niepewności, biorąc parę głębokich oddechów.Nie było czasu na niepewność, nie teraz, kiedy stały przed Allstate Arena. – Tak. Bo to jest to, co robią dziewczyny po gwałcie. Strzepują resztki niepewności. Potem okazuje się nagle, że Eveline nie była wcale wczoraj pijana i robiła wszystko z premedytacją, ponieważ na imprezie wypiła tylko jednego drinka:
Nie było co się dłużej oszukiwać i strugać z siebie dziewicy. Eveline nie przyznała się do tego nigdy przed Tarą i nie sądziła, by kiedykolwiek miała ku temu odwagę, ale... pamiętała wszystko z tamtej nocy. W przeciwieństwie do Tary, ona wypiła tylko jednego drinka.
Skąd więc histeryczna reakcja w restauracji, w poprzednim rozdziale? Dlaczego Eve płakała i uciekła z lokalu, dlaczego krzyczała na Tarę, skoro teraz wmawiasz mi, że dziewczyna panowała nad sytuacją? NIC SIĘ NIE ZGADZA! Jakbyś fabułę lepiła w natchnieniu, z notki na notkę. Ale jesteś przecież autorką, to ty rozpisujesz swoje opisy i dialogi… I naprawdę nie widzisz, że do tej pory większość faktów do siebie nie pasuje?
Nie rozumiem też zachowania Eve po obudzeniu. Krzyczała, choć wiedziała, że przespała się z facetem i wiedziała, że obudzi się w jego łóżku. Więc po co krzyczeć? Krzyk nie ma nic wspólnego ze zdegustowaniem, o którym była mowa.
W dodatku później wspominasz, że cieszy się z tego, co stało się na imprezie. Dlatego tym bardziej nie rozumiem, dlaczego krzyczała. Skoro – jak przyznała Eve – wypiła tylko jednego drinka i wszystko dobrze pamiętała, jej zdziwienie jest ostro nie na miejscu.
Jeżeli używasz kursywy do przywołania wspomnień, wszelkie monologi wewnętrzne zapisywałabym kursywą. Trochę dziwne jest, że kiedy używasz kursywy w całym akapicie retrospekcji, dla odmiany myśli Eve zaznaczasz tekstem, który nie jest pochyły. Pamiętaj, że istnieje jeszcze coś takiego jak cudzysłów.
W tym wspomnieniu Eve przywołuje deskrypcję odnalezionego w tłumie Enzo. Z tego, co mi wiadomo, był daleko, obok konsoli DJ-a, która raczej nigdy nie jest przy barze – a Eveline wie, że krzyczał coś pijackim głosem, nie mogąc go zrozumieć. Jakim cudem, jak tam było zapewne głośno? W końcu to impreza!
Chwilę później znowu był komentarz dotyczący tego, co Enzo mówi do DJ-a.
Podoba mi się moment przemiany Eve, zwrócenia uwagi, że trzeba w życiu zmienić ciągłą uległość w stosunku do Tary i także pokorzystać z życia. Mimo że nie bardzo wiem, skąd ta nagła zmiana; Eve bez zastanowienia rzuciła się w podróż z Tarą, wcześniej nie wygoniła jej z domu i nie wycofała się z mordobicia o bilety – wręcz przeciwnie! – wydawała się zadowolona z sytuacji i nic jej nie przeszkadzało. Wcale nie była matką Tary, gdy obie dostawały wpieprz. Owszem, ukazałaś różnice dzielące dziewczyny, ale nie umniejszyłaś tym wtedy ich przyjaźni i nie zaznaczyłaś, że coś przestaje się Eve podobać. A teraz nagle przestało.
Eveline była przyjaciółką Tary, a nie jej matką. Co jeśli raz i ona da się ponieść i zacznie w końcu korzystać z młodości? Jeśli raz powie nie samokontroli i zachowa się jak zwykła nastolatka? – Widzisz? Tylko że ze scen do tej pory nie wynikało, że Eve Tarze w jakikolwiek sposób matkuje. Od niczego jej nie odrywała, niczego jej nie zabraniała, lać się po bilety poszły razem i razem dzieliły pewne pasje, razem ruszyły w podróż. Najpierw w pierwszym rozdziale zaznaczasz, że to przyjaźń głęboka, bez żadnego tabu, a teraz nagle próbujesz mi wmówić problemy, których nie pokazałaś.
Pamiętaj, że aby wskazać czytelnikowi zmianę w charakterze, zmianę podejścia do relacji (w tym przypadku relację przyjaźni), ta zmiana musi mieć jakiś widoczny powód. Zdecydowanie potrzebna jest scena, w której Eve powoli pokazuje, że coś się zmienia – potrzebne są konsekwentne sugestie w stronę czytelnika. Eve mogłaby być bardziej niezadowolona, niezdecydowana, już wcześniej okazywać, że przyjaźń z Tarą jej się nie podoba, jest nią zmęczona. Dziewczyna wysunęła jednak drabinę i pozwoliła dać się porwać na bójkę w klubie, potem w podróż do Chicago, a teraz nagle wychodzi na to, że właściwie Eve ma Tary dość. A przecież ostatnia impreza (która miała miejsce tylko dzięki Tarze, bo to ona zaproponowała klub) była dla Eve udana. Bez sensu!
Płynnie wychodzą ci przejścia opowiadania Eve o sobie, a później o Tarze. Nie faworyzujesz żadnej bohaterki, a traktujesz je równo.
Eveline zauważyła, że mimo chęci rozruszania dziewczyny, Tara była dziś kłębkiem nerwów nie zdolnym do jakiejkolwiek współpracy. Była poirytowana od samego rana i każdy luźny komentarz odbierała jako atak. – Na tym etapie opowiadania zaczynam się zastanawiać, czy po prostu nie pomyliły ci się imiona bohaterek w tym rozdziale. Przecież w ostatnim to Eve była rozhisteryzowanym kłębkiem nerwów, a Tara łagodziła sytuację, próbowała się z nią dogadać, potem dziewczyny się przepraszały. Teraz piszesz, że jest odwrotnie. Nie wiem dlaczego.
Opisując ring, skupiłaś się na pirotechnice, czyli tym, na co Eve zwróciła uwagę. Jednak czy z tego wszystkiego nie zauważyła chociażby większej ilości fanów? Raw to nie tylko światło i mata, a ja nie bardzo potrafię wczuć się w klimat, który przedstawiłaś. Z tego co wiem, to sporo osób przychodzi na WWE i ekscytuje się, fanów rozpiera energia. Ja tej energii nie czuję, nie udziela mi się. Podoba mi się jednak krótki, rzeczowy dialog dziewczyn, gdy już siedzą na krzesłach. Wymieniają spostrzeżenia, że też chciałyby powalczyć. Wyszło naturalnie.
Natomiast to, czego jestem przeciwniczką, to retrospekcja, gdy na Raw wychodzą wrestlerzy. Eve wtedy przerywa cały zachwyt wydarzeniem, aby przypomnieć sobie wczorajszy wieczór. Okej, jasne, w jakiś sposób czytelnik musi dowiedzieć się, co wtedy wydarzyło się naprawdę, ale jakim kosztem? Kosztem zepsucia atmosfery. Zbudowałaś jakieś jej podwaliny, opisując wydarzenie i wielką ekscytację Eve. Ta ekscytacja znika momentalnie, kiedy dziewczyna woli wspominać, niż brać udział w wydarzeniu tu i teraz. Jednocześnie piszesz o niej:
Eve oglądała to wszystko z zapartym tchem mimo iż walki nawet się jeszcze nie zaczęły. Cały ten klimat przemawiał do niej. Wciągał ją. To było coś naprawdę wielkiego i Eve oddałaby wszystko by za kilka lat być tego częścią. – I nagle brutalnie wyciągasz ją z transu na rzecz streszczenia. To źle zbudowany rozdział, po prostu.
Jak powiedzieli, tak zrobili. – Ulubione powiedzonko narratora. Trzeci raz na cztery rozdziały. O jakieś dwa za dużo.
Ach, pomimo jego wydźwięku, to było dla Eveline piękne wspomnienie. – Może i dla niej piękne, ale jakby nie było, Eve wiedziała, że Tara niczego z tego wydarzenia nie pamięta i cały dzień ma słaby, rozchwiany humor. Generalnie dalej ta sytuacja wygląda trochę jak gwałt – znani wrestlerzy zaciągają pijaną w sztok pannę do hotelu. Eve to słaba przyjaciółka, jeśli uważa taką chwilę za piękną i wie, że rano Tara obudziła się nieźle wystraszona.
Wspominając to wszystko jeszcze raz, totalnie wyzbyła się wszystkich złych uczuć do siebie, tego wieczoru, czy nawet do Big Cassa. – Wyzbyła się złych uczuć do tego wieczoru? Przecież on się nawet jeszcze porządnie nie zaczął… (raczej: do tamtego/do poprzedniego).
Teraz, patrząc na stojącego na ringu Cassa, nie zdecydowałaby się, by to powtòrzyć. Nie znaczyło to jednak, że go nie lubiła. Po prostu nie chciała już więcej robić tego z ludźmi, do ktòrych nic nie czuje. Ten jeden raz był po to, by w końcu sama siebie poczuła. – Nie piszesz wprost, więc nie wiem o co chodzi, a dalej urywasz kontekst. Jakie poczuła siebie? Co to znaczy? Czy do tej pory Eve czuła kogoś innego? Nie wiem, nie rozumiem, co się ukrywa za tym wyrażeniem, co chciałaś mi przekazać tą głęboką metaforą.
I wydało się. Teraz Cass uświadomił sobie, że Eve od początku wszystko wiedziała. Eve widziała niemałą konsternację na jego twarzy, jednak szybko otrząsnął się i zaczął literować wraz z Enzo słowo SAWFT. – Do tej pory wszystko było pisane z perspektywy Eveline, a nagle na jeden akapit trafiamy do głowy Cassa. Niepotrzebnie mieszasz. Mogłaś napisać z innej perspektywy: że Eve dostrzegła, że Cass patrzy na nią skonfundowany i… tyle. Niby to samo, ale trzymasz się wtedy jednego punktu widzenia i nie wprowadzasz niepotrzebnego chaosu.
Eveline z rozbawieniem zauważyła, że cały czas, gdy Enzo i Cass stali na ringu, Tara natarczywie wiązała sznuròwkę, walcząc z nią jak z afgańskim żołnierzem. – Biedna sznurówka. A tak serio, znów hiperbolizujesz. Właściwie nie wiem, co byłoby gorsze – afgański żołnierz czy mityczny węzeł gordyjski...
005. One chance match.
Zaraz, zaraz. To nie stać prezesa WWE na sfinansowanie dostatecznej ilości ochroniarzy, by, za przeproszeniem, taka blond smarkula nie wlazła ot tak na ring i nie zaczęła ze złości okładać czempionki? Raw to wielkie medialne wydarzenie i brak skutecznej ochrony to niewątpliwie brak researchu.
No właśnie – tutaj nasuwa się drugie pytanie. Jakim cudem, do cholery, Eve jest w stanie położyć na łopatki czempionkę?! Ten tytuł w końcu o czymś świadczy, prawda?
Potem piszesz, że wprawdzie ochrona zareagowała, ale za późno. Daj spokój, od tego momentu fabuła wydaje się jednocześnie niesamowicie przewidywalna (bohaterki wpieprzyły czempionkom i zostaną zauważone przez wrestlerów, dołączą do ekipy) oraz jeszcze bardziej niewiarygodna, że aż pukam się po czole. Co ja czytam?
W każdym razie, siłę odbicia wykorzystała, by uderzyć w szyję Dany Brooke swoim umięśnionym przedramieniem. – Weszłam ponownie do zakładki o bohaterach i naprawdę nie widzę tego umięśnionego przedramienia, niech skisnę. Jest jak patyczek gotowy do złamania.
A to, powinno być zapisane w formie dialogu: „Tego już za wiele! Słysząc krzyk przyjaciółki, Tara wściekła się”. Mimo wszystko deskrypcja walki jest zrozumiała i treściwa.
No oczywiście, przecież nie mogło być inaczej – kto to niby mówi lub myśli? Narracja jest trzecioosobowa, a w całym akapicie nie użyłaś żadnego konkretnego podmiotu.
Założenie, że czytelnicy wiedzą, o kogo chodzi, bo starasz się to zasugerować i w każdym rozdziale trzymasz się jednej osoby, jest w błędne. Głównie dlatego, że często mieszasz i na chwilę zmieniasz perspektywę (jak było w ostatnim rozdziale z Cassem).
Nie dziwię się, że Tara jest oszołomiona negatywnym nastawieniem do Charlotte, bo sama też jestem. Ale dlaczego ludzie ją wyzywali, jeśli jest czempionką? Powód, że dostała w ciry od małolaty? Nie wiem, czy widownia zmieniłaby nastawienie. Mogliby być źli, że ktoś w ogóle postanowił dotknąć czempionkę, gdyż była to nieczysta walka (w końcu nieoczekiwana i nagła). Ta scena pokazuje, jak bardzo imperatyw narracyjny nagina realność, by wszystko kibicowało Tarze i Eve. Publika je kocha, mimo że zrobiły coś strasznie głupiego i powinny naprawdę, jak przewidziały, wylecieć z klubu. Ten imperatyw mocno rzuca się w oczy; naciągasz, aby wepchnąć dziewczyny w fabułę. Czytelnik może w to nie uwierzyć albo może w ogóle nie chcieć w to wierzyć. A to już jest problem.
Ponownie, jakim cudem Eveline jest w stanie powalić osiłka? Czy jej złość wzbudziła w niej tak dużą dawkę adrenaliny, że dostała dwukrotnej siły w stosunku do swojej masy? Jedynie przychodzi mi do głowy cios poniżej pasa, który naprawdę powaliłby niejednego koksa.
Przez całą scenę czuję się, jakbym czytała scenariusz do Pulp Fiction 2, kiedy ktoś kradnie Willisowi jego historyczny zegarek i Bruce szaleje. Jednak Bruce był w tym filmie zawodowym spuszczaczem wpieprzu, a nie wkurzoną amatoreczką.
Nie wiedzieć czemu, gentlemańskie podejście Shane'a przerażało Tarę. Był inny niż ojciec. – Ojciec czy ojczym? Ojca niby nie zna. (Dżentelmeńskie też nie wyglądałoby źle).
I tutaj jak wcześniej wspominałam – zwróć uwagę na wplatanie myśli w tekst, gdyż czasami nie wiemy, kto co rozważa (a wspomniałam o narracji itd., która nie załatwia sprawy).
Ciekawie ukazujesz nam relację rodzeństwa McMahon. Wierzę, że starasz się trzymać realnych zachowań, jednak ta sytuacja, jak rozmowa rodzeństwa zapewne jest zmyślona (bo niby skąd ktokolwiek z nas mógłby wiedzieć, jak zachowują się i rozmawiają prywatnie?). Shane, któremu zależy na akceptacji ojca oraz jego siostra, która chciałaby go pogrążyć; rodzeństwo rywalizuje o wpływy w WWE i o stanowisko głównego udziałowca, i to jest ciekawe. Podoba mi się.
Z jednej strony fajnie, że zrobiłaś research, bo w biografii Shane’a faktycznie jest ukazana ta rywalizacja ze Stephanie, a jednak tutaj zaczyna się też to, za co strasznie nie lubię RPF-ów (ale gdy Lena oświeciła mnie, że twój blog to RPF, zaczęłam już ocenę) – tak naprawdę nie znam pana Shane’a. Nie znam jego charakteru, jego osoby, ale mogłam przeczytać jego biografię i dziwię się, że ktoś taki jak on (doświadczony biznesmen, dyrektor naczelny, wiceprezydent do spraw medialnych) robi coś tak… nieodpowiedzialnego? Wręcz głupiego? Każe bez pomyślunku wejść na ring jakimś małolatom, nie wypytawszy nawet o ich ubezpieczenie, o doświadczenie, nie spisując żadnej umowy… Nic. To absurdalne. (Aczkolwiek podobała mi się jego stylizacja językowa. To dziewczęta było nawet przekonujące).
A więc za chwilę okazuje się, że dziewczyny będą walczyć. Bez czołówki, bez stroju, bez przygotowania i jeśli wygrają (a wygrają, chociaż jeszcze tego nie czytałam), to zostają w Raw. Najśmieszniejsze jest jednak to, że ani Tara, ani Eve nie odezwały się słowem, gdy ich losem zarządzał Shane McMahon. W scenie były jak dwie kukiełki. To trochę dziwne – raz kreujesz je na pewne siebie, szalone, zdolne do wszystkiego bez żadnego pomyślunku, a raz na ciche i pokornego serca. Kolejny brak konsekwencji.
Dlaczego cytujesz wiwaty po angielsku?
Kolejna kłótnia mogłaby sprawić, że jeszcze ich czyn wzrósłby do rozmiarów zamachu. – Kłótnia nie może od tak stać się zamachem. Jeżeli już to może bójką? Morderstwem? A i to byłoby kolejnym przesadyzmem.
Z boku to musiało brzmieć naprawdę niedorzecznie. Jak się zastanowić, to to wszystko od początku było niedorzeczne. – Otóż to! Dwie małolaty weszły jakimś cudem na ring, zaatakowały czempionkę, a chodziło tylko o zegarek. Kto by zapomniał o czymś takim? A tych ochroniarzy to bym już dawno zwolniła i zatrudniłabym te dwie, w końcu każdego powalą, jak widać.
- Shane, naprawdę chciałabym ci przyznać rację, bo to świetny plan, ale niestety, nie mój. Nie znam tych dziewczyn, choć niewątpliwie muszą być wyjątkowo zuchwałe, żeby wchodzić na mój teren, bez mojej zgody. - Mój teren. Stephanie niemal zaakcentowała te słowa, by pokazać Shane'owi, że Raw należy tylko do niej. – Tak, mów mi jeszcze, bo nie potrafię czytać ze zrozumieniem… (Ostatnie zdanie do kosza).
Podoba mi się realny konflikt dziewczyn. Brzmi naprawdę swobodnie, a nie jak wymyślona bajeczka, gdzie bohaterowie sztucznie kłóciliby się o jedną, drobną, nieistotną rzecz. Do opisu nowych postaci też nie mam co się przyczepić. Ogólny wygląd w tym momencie jest wystarczający. Co do tej sceny kłótni, rozmyślania, co z zrobić z Tarą i Eveline – czy aby przypadkiem nie jest tam za dużo postaci na raz? Osobiście naliczyłam ich z sześć? Osiem? Dziesięć? Niektóre się już nie wypowiadają, nie wiem, czy poszły, czy zostały. Niezły tłok, przez co czytelnik – a także i autor – może się pogubić.
Rozegramy pierwszy w histori one chance match. – A one chance match nie powinien być kursywą, a nawet przetłumaczony na język polski? To nie jest zarejestrowana nazwa własna. Mecz jednej szansy też nie brzmi tak źle, jakby się mogło wydawać. Zawsze można zrobić odnośniki na końcu rozdziału, które podają oryginalną nazwę.
- Przed państwem pierwszy w historii tornado one chance match! – Wcześniej Shane mówił, że będzie to triple threat tornado match, teraz spiker zapowiada tornado one chance match. Nie znam różnic między tymi pojęciami, nie wiem, czy to to samo? Muszę na własną rękę zrobić research. I to, że muszę, to twoja porażka.
Wyczytałam, że Triple Threat to rodzaj walki, w której bierze udział tylko trzech wrestlerów i każdy zawodnik walczy na własną rękę, a mecz Tornado to określenie, kiedy na ringu mogą walczyć wszystkie drużyny jednocześnie. Czy więc te dwa określenia się nie wykluczają? Twój narrator powinien wyjaśniać takie rzeczy, ewentualnie Tara mogłaby to przedyskutować z Eve jakoś naturalnie.
No to teraz porozmawiajmy o realności wydarzenia. Dziewczyny mają 19 lat, a Charlotte – 30 (według tego, że akcja twojej historii dzieje się w 2016 roku). Wejdźmy sobie teraz tutaj [źródło] i tutaj [źródło], aby dowiedzieć się co nieco o kategoriach wiekowych wrestlerów. Chralotte i Dana należą do kategorii seniorów i nie mogłyby walczyć z juniorkami takimi jak Eve i Tara. Dlaczego juniorkami? Otóż okazuje się, że od 18 do 20 roku życia wrestler może walczyć tylko w kategorii wiekowej juniorów; aby w ogóle wejść na ring, wymagane są aktualne zaświadczenie lekarskie oraz… zgoda rodziców. Nie ma szans, aby ktoś dopuścił dziewczyny do walki na Raw tak z marszu i bez zweryfikowania ich pełnoletności, którą w USA, jeżeli chodzi nie tylko o zakup alkoholu, ale i właśnie wrestling, osiąga się dopiero w wieku 21 lat. Twój research umarł, przez co praktycznie cały rozdział jest bezsensowny. A że od niego zaczyna się główny motyw opowiadania, czyli twoje OCC w WWE… Całe opowiadanie nagle traci wiarygodność.
Opis walki trzyma w napięciu, chociaż dało się lepiej. Zakłócasz akcję wyrażeniami typu po chwili, tymczasem albo chwilę później. W ogóle widać, że lubisz takie określenia, ale gdyby je usunąć, zdanie nie zmieniłoby sensu – czytelnik z góry zakłada, że wszystkie ruchy dzieją się po sobie, są chronologiczne. Te wyrażenia tylko pozornie coś znaczą, a tak naprawdę wstrzymują ci akcję, wydłużając niepotrzebnie zdania.
Usłyszała za sobą szuranie i szybko wymierzyła łokieć w zęby zbliżającej się do niej od tyłu Charlotte, która siłą rykoszetu wpadła prosto na Eveline i niższą z The Fire Sis. – Naprawdę czempionka zalatuje takim brakiem profesjonalizmu? Odpłynięcie Tary podczas walki jako jedyne świadczy o jej amatorstwie, którego tu brakuje.
W ogóle teraz sobie uświadomiłam – w czym one walczyły? Zwykłych dżinsach? Sukience? Nic im na tyłku nie popękało? Nic nie pogubiły?
Objęła Charlotte za brzuch i zaciskając ręce na jej talii, rzuciła dziewczynę w tył, robiąc suplex. Suplex wyszedł jednak jeszcze lepiej, niż chciała. – Problem w tym, że nie wiem, co to jest suplex. Kiedy opisujesz ciosy jedynie poprzez ich nazywanie, nie mogę ich sobie wyobrazić.
Nabuzowana adrenaliną Tara jednak nie poczuła bólu, ból po wbijającej się w szyję linie dalej w niej pulsował. – Nie czuła bólu, bo czuła ból? Coś w tym zdaniu nie wyszło.
Resztką sił z impetem wyprostowała nogi, uderzając Danę w dolną część łydek. (...) Tara wymknęła się i zaciągnęła Danę za nogę na środek ringu, gdzie z całej siły kopnęła piętą leżącą dziewczynę w brzuch, a następnie upadła kolanem na jej nogę. – Kiedy ktoś wykorzystuje na cios resztki sił, to skąd potem siła, by jeszcze kopać? Używasz niefortunnych określeń, które wykluczają informacje, które padły zaledwie chwilę wcześniej.
Jak można było się spodziewać – bohaterki są w rosterze! Gdyby tak każdemu marzenia się spełniały z dnia na dzień, bez konsekwencji, bez wiedzy rodziców... Dwa dni temu dostajesz srogo po mordzie, dzień później masz taką imprezę, że niczego nie pamiętasz, a trzeciego dnia wygrywasz z czempionkami...
Niepokojące jest też, że zaczęłaś coraz częściej nazywać dziewczyny kolorami włosów. Wiem, że to deska ratunkowa, gdy wykorzystałaś już pulę imion, nazwisk i ksyw, ale… naprawdę słabo wygląda i świadczy o twojej nieporadności językowej. Spróbuj tak dobierać zdania, by podmioty wynikały z kontekstu, nie zapominaj też o zaimkach. Określanie postaci kolorem włosów? Takim opisom mówimy nie. I w ogóle musisz następnym razem postarać się bardziej. Opis walki jest średni, ponieważ nadal wydaje się, jakbyś pisała to opowiadanie tylko dla siebie. O co chodzi? Przykład:
Gdy dziewczyna trzeci raz próbowała podciąć Tarę, dziewczyna złapała ją w poprzek, unosząc w górę, w prostej pozycji uderzyła nią o matę. Murzynka wypuściła z siebie całe powietrze. – Mamy w zdaniu jakieś dwie dziewczyny i Tarę, która też jest dziewczyną. A na ringu ogólnie walczy sześć dziewczyn. O kim piszesz? Kto próbuje podciąć Tarę, kto łapie ją (dziewczynę czy Tarę?) w poprzek i o której z dwóch Murzynek mowa? Nie panujesz nad tymi opisami. One tłumaczą coś tylko tobie. Na dodatek większość opisu walki to powtórzenia: złapać, zacząć, upadać… W kółko używasz tych samych wyrażeń. Bardziej drażniące momenty trafią do podpunktu o poprawności.
Poza tym nie wiem, czy określanie czempionek słowem dziewczyny, które z marszu kojarzy się z młodymi bohaterkami, to dobry pomysł. Bardziej wypadałoby używać w przypadku dojrzałych już mistrzyń określenia kobiety.
I teraz najważniejszy komentarz do rozdziału. Uwaga, zapnijmy pasy.
Vince McMahon, prezes WWE, największej federacji wrestlingu w Stanach Zjednoczonych, oświadczył w 1989 roku przed stanowym senatem w New Jersey, że wrestling należy definiować jako działalność, w której uczestnicy zmagają się współpracując ze sobą, przede wszystkim w celu zapewnienia rozrywki widzom, a nie zmierzenia się w uczciwych zawodach atletycznych.
W filmiku o podstawach wrestlingu [źródło] czytam (parafrazując): Sport z elementami teatru. Każdy sport ma w sobie coś z dramatu, a wrestling szczególnie; zawodnicy to aktorzy, a ring jest sceną. To scenarzysta pisze scenariusze do walk, ustala, kto jest dobry, a kto zły i jaką kto będzie miał przyszłość w historii opowiedzianej na ringu. Scenarzystę nazywa się bookerem.
Określanie wrestlingu sztucznym jest jak pretensjonalne podejście do aktora, który tylko gra w spektaklu, a nie jest odgrywaną postacią. W wrestlingu ważne są też feudy, czyli reżyserowane sprzeczki między aktorami ciągnące się przez kilka gal. Wpisują się w storyline, czyli fabułę.
Mniejsi aktorzy nastawiają się na akrobatykę, więksi na przyjmowanie i wypuszczanie ciosów; część z nich jest markowana, czyli udawana. W większości wypadków krew nie pochodzi od ciosu, ale od nacięcia skóry przez samego wrestlera, skrzętnie schowanym narzędziem. Uderzenia przedmiotami również są markowane, ale zdarzają się wypadki przy pracy.
I to jest to, co bardzo mi przeszkadza do tej pory w twoim opowiadaniu. Mam za sobą piąty rozdział opowiadania o wrestlingu i gdybym nie poznała historii tego sportu ani jego zasad (czyli nie zrobiłabym sama researchu), nie miałabym szansy domyślić się, że show powinno być z góry ustalone. Teraz, gdy się o tym dowiedziałam, scena z mordobiciem, by dostać bilety na Raw, wydaje się jeszcze bardziej wyssana z palca, kompletnie odklejona. Przecież ludzie mogli tam poumierać. Czy chociaż ktokolwiek podpisywał jakiś papierek, że walczy o bilety na własną odpowiedzialność? Czy to przedsięwzięcie w ogóle było legalne? Gdyby organizatorzy Raw dowiedzieli się o czymś takim, byłyby problemy.
Na potrzeby opowiadania obejrzałam film Zapaśnik z 2008 roku. Ukazane tam zachowania sportowców dużo bardziej obrazują wrestling. Film potwierdził też, że bez kayfabe'u sport ten nie istnieje. Na potwierdzenie screeny:
Na potrzeby opowiadania obejrzałam film Zapaśnik z 2008 roku. Ukazane tam zachowania sportowców dużo bardziej obrazują wrestling. Film potwierdził też, że bez kayfabe'u sport ten nie istnieje. Na potwierdzenie screeny:
W każdym razie ty do tej pory piszesz tak, jakby wrestling i to, co go dotyczy, działo się NAPRAWDĘ. A właściwie nie powinno. Zauważyłam też akurat teraz (gdy poszukiwałam wytłumaczenia tej niezgodności), że w ramce po prawej stronie wymieniasz fakty związane z fabułą twojego opowiadania i jednym z nich jest:
OPOWIADANIE OPIERA SIĘ NA ZMYŚLONYM ZARYSIE WWE, TZN. BEZ KEYFABE.
Czyli według narratora i całej linii fabularnej Tara i Eve świadomie stają do walk i realnie przeżywają ciosy, towarzyszy temu ból, krew i wielka drama. Naprawdę? Jestem kompletnie skołowana, bo pisząc opowiadanie o wrestlingu bez reżyserstwa, które jest jego podstawą, to jest jak pisać fanfik o psie, który jeździł koleją, tylko że Lampo leciałby samolotem. Albo to jak pisać fanfik potterowski, tylko z dopiskiem: no wiecie, czytelnicy, w moim Hogwarcie nie będzie magii… taka sytuacja. Odarłaś opowiadanie z jakiejkolwiek formy realności. I teraz przez to właściwie nie wiem, jak mam ocenić twoją pracę.
Cholera, trzeba było ulokować akcję opowiadania w jakichś slumsach w Meksyku, gdzie hardcore wrestling jest reżyserowany minimalnie, i wymyślić sobie swoje własne postaci. A ty pomieszałaś realizm z własną abstrakcją. Po co?
Gdyby opowiadanie toczyło się w prawdziwych realiach wrestlingu, wszystko byłoby inaczej. Sam McMahoy (który przewodniczy gali i powinien być w stałym kontakcie z bookerem i innymi trzymającymi pieczę nad wydarzeniem) nie pozwoliłby wystartować dziewczynom tak, jak stały za kulisami. Nie zrobiłby tego, wcześniej nie rozmawiając o tym z kamerzystami, z choreografami, trenerami, z menadżerami Charlotty i Dany czy menadżerami The Fire Sis, które podpisały konkretny kontrakt na konkretną walkę. McMahoy po prostu uparł się, by Tara i Eve walczyły, by może zrobiły sobie krzywdę, by publika była zadowolona, ale prawdziwym widowiskiem, a nie reżyserką, która powinna mieć miejsce na Raw.
W twojej historii Tara i Eve wchodzą na ring, nie ustalając niczego z McMahonem. A Tarze przecież naprawdę mógłby pęknąć na ringu kręgosłup, prawda? Charlotte i Dana są zawiadowczyniami i pewnie potrafią markować ciosy, aby nie zrobić większej krzywdy przeciwnikom, ale tym razem muszą walczyć naprawdę, bo jeśli przegrają, to odpadną z Raw. Więc niczego nie markują, tylko leją amatorki jak popadnie. I czuję się teraz trochę dziwnie, że muszę moje zaniepokojenie opisywać w ocenie. Zadaję sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego, Sleepko, na siłę pomijasz, że wrestling jest reżyserowany…? To właściwie wszystko psuje w oczach czytelnika. Tylko tobie ułatwia, bo możesz sobie pofantazjować.
Naprawdę liczyłam, że skoro opowiadanie to RPF, to dostanę historię realistyczną, ciekawą, pokazującą mi wrestling od zaplecza tak, jak prawdopodobnie wygląda. Że będziesz mnie dokształcać i może spodoba mi się ta nieznana dotąd pasja. Że mnie zarazisz. Właściwie teraz zastanawiam się, po cholerę czytelnik miałby chcieć czytać opowiadanie o wrestlingu bez… wrestlingu? Bo, nie powiem, mocno uderza mnie to, że narrator oraz mowa pozornie zależna dziewczyn w czasie walk opisują faktycznie dramaty – coś boli, komuś może stać się krzywda, ktoś rozwala na kimś krzesło, ktoś inny krwawi, jest podduszany, traci świadomość… Tylko że to powinno wynikać tylko z tego, że tak właśnie odbiera akcje na ringu publiczność. Dramat powinien być widoczny na scenie, na twarzach wrestlerek jako aktorek, jako element spektaklu, a nie w ich myślach, że coś w stylu zaraz stracę życie!. Bo one tego życia nie powinny tracić (nikt nie życzy na ringu śmierci przeciwnikowi, to tylko pokazówki). Wrestlerzy w czasie walk powinni myśleć i udowadniać tymi myślami, że pracują nad techniką, że udają, że próbują zrealizować scenariusz i ty jako autorka powinnaś oddzielić spektakl z zewnątrz (dramat, ból, krew, reakcje publiczności na ten widok, Wow! Jakie to przejmujące! Uderz! Zabij!) od wnętrza bohaterek (np. myśl: czy uda mi się go podnieść i uderzyć o ziemię, aby wyglądało to realistycznie? Skup się, Tara! Wszyscy patrzą!). U ciebie taki podział nie istnieje. A szkoda! To dopiero byłoby ciekawe i na coś takiego mocno liczyłam. Czuję się poniekąd oszukana, bo zakładki, szablon, postaci w opowiadaniu… wszystko informuje czytelnika o wrestlingu, wrestlerzy biorą udział w walkach i ten wrestling na twoim blogu wszędzie aż bije po oczach (w zwiastunie czy w gifach wykorzystałaś wrestling reżyserowany, ten prawdziwy), a informacja o porzuceniu reżyserki to zaledwie napis małą czcionką, gdzieś z boku. Oszukaństwo jak nic.
Na tym etapie właściwie niezgodności i rozczarowań jest tyle, że mogłybyśmy poprzestać z ocenką i przejść od razu do podsumowania, ale czekałaś na nią za długo, no i być może w późniejszych notkach nastąpi coś wartego komentarza.
006. No noobs bus.
Użyłaś słowa smacktown – co to w ogóle oznacza? Później pojawia się wypowiedź McMahona: „Myślę, że do waszego oficjalnego debiutu dojdzie najwcześniej na pierwszym Smackdown po Money in The Bank”, ale dalej bohater nie wyjaśnia, o co chodzi. Gdy skorzystałam z wujka Google, znalazłam informację, że jest to kanał telewizyjny. Uważam, że chociaż w jednym zdaniu dałoby się to wpleść w tekst.
Przecież inni latami pracowali na to, by tutaj być, a tutaj o wszystkim przesądził głupi zegarek. – Prócz zegarka, to jeszcze nie-wiadomo-skąd umiejętności lepsze niż u osób pracujących w WWE od parunastu lat oraz fart wtargnięcia na scenę, nie zwracając uwagi ochroniarzy (których chyba nigdzie nie było? Naprawdę bym ich zwolniła). Ach, no i oczywiście publika kochająca jakieś no-name laski bardziej niż znaną w mediach od lat czempionkę z pasem.
- Woo, super! Kiedy zaczynamy?! - zaczęła rozemocjonowana Tara, cała aż podskakując. Porównując to z jej niskim wyglądem wyglądała trochę jak Rey Mysterio bez maski. – Tara. Tara, która jeszcze chwilę temu była nieźle poturbowana i omal nie pękł jej kręgosłup.
Czytelnik traktuje twoje bohaterki jak ludzi, więc… po ludzku. To nie są heroski ze świata urban fantasy (gdyby dziewczyny zostały w Detroit, nawiązałabym do postapo, he-he), superbohaterki z mocami regeneracyjnymi. Musisz się zdecydować, czy te wszystkie sytuacje, które opisujesz w czasie walki, robią im realną krzywdę i doprowadzają niemal do zgonu, czy nie. Jeżeli tak, to dziewczyny mogłyby po walce (tym bardziej że adrenalina już też raczej opadła) usiąść sobie, dostać wodę, ręcznik, ciężko oddychać, powinien przyjść do nich medyk (to amatorki, nie wiadomo, czy czegoś sobie nie zrobiły, a McMahon – skoro mu na nich zależy – powinien o to zadbać). A one są podjarane, nic im nie jest, jeszcze sobie podskakują i wyglądają na pełne energii, że nic, tylko wejść na ring jeszcze raz.
Wrestling to nie zabawa, a twoje OCC są na maksa niedojrzałe. Spróbuj może, opisując walki, być bardziej konsekwentną. Nie używaj słów bezmyślnie. Jeżeli dziewczyny mają dużo siły i udowadniają to ruchami, nie wywołuj sztucznej dramy na dwa zdania, żeby zaraz im ból minął i znowu wszystko było okej. Jasne, pewne rzeczy takie jak skoki adrenaliny i silną potrzebę zwycięstwa można, a nawet trzeba podkreślać, ale w opowiadaniu, w którym większość fabuły to zapewne będą walki, nie powinnaś na tym opierać każdej bójki, bo staną się one nudne i przewidywalne.
A co to jest gimmick? Używasz tego pojęcia kilkukrotnie, ale ani razu go nie wyjaśniasz. Google tłumaczy, że to wcielenie wrestlera, jego aktorska rola i że piszesz o gimmickach, jest poniekąd dowodem na to, że orientujesz się, iż wrestlerzy to wytrenowani aktorzy. I w twoim uniwersum jednocześnie istnieją gimmicki oraz nie istnieje reżyserka. Przecież to nie ma sensu.
Logicznie podchodząc do tematu, powinno być tak, że skoro nie ma kayfabe’u, to nie ma też gimmicków – wrestlerzy nie powinni udawać swoich postaci, tylko naprawdę nimi być. Tak? No bo właśnie to podejrzewałam, gdy przeczytałam, że odchodzisz od reżyserowanych walk. A tu jednak psikus. Już w ogóle nie wiem, jaka jest twoja wizja wrestlingu i co akceptujesz, a co odrzucasz.
Nadal dziwi mnie też, dlaczego ktoś dopuścił do walki nieznane amatorki bez gimmicków i bez doświadczenia scenicznego? Przecież z tego mogłaby wyjść tragedia. Gdyby do niej doszło, na World Wrestling Entertainment mogłyby spaść czarne chmury w postaci sprawy wniesionej przez jakąś komórkę rządową będąca naszym odpowiednikiem naszego Ministerstwa Sportu i Turystyki. McMahoy powinien znać ryzyko takiego posunięcia.
Taker też nigdy dużo ne gadał, ale jak już złapał od wielkiego dzwonu za mikrofon to klękajcie narody. – Oto wypowiedź wrestlera Kane’a – kolejnej postaci lubującej się w powiedzonkach.
Eveline dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że musi powiadomić rodziców. (...) wyciągnęła z kieszeni dżinsów komórkę, dziękując Bogu za stare nokie, które nawet w wypadku tak wielkich bitew uchodziły z życiem i wystukała numer do mamy. – To Eve walczyła cały czas z telefonem w spodniach? Nikt jej go nie zabrał, nie kazał opróżnić kieszeni przed wejściem na ring?!
Poza tym naprawdę wątpię, aby fenomen popkultury europejskiej, jakim jest posiadanie starej Nokii, był charakterystyczny w Stanach Zjednoczonych. Przykładowo, nawet Wikipedia pisze o kultowej Nokii 3310, że była dostępna w sprzedaży, ale na rynku europejskim [źródło].
Rozmowa Eve z matką mnie zażenowała. Ot tak jest wszystko w porządku, że córka nie wróci przez parę miesięcy do domu? Sam dialog technicznie byłby nawet w porządku, gdyby nie uzupełniały go dopiski narratorskie, które raz jeszcze mówią mi o tym, co przeczytałam. Na przykład:
- Chwila, Eve, przecież ty nie pijesz. Tara cię znów namówiła na picie? - mama wydawała się nie mieć wątpliwości co do stanu trzeźwości Tary.
Bez sensu. Przecież potrafię czytać ze zrozumieniem.
Niebywały natłok myśli sprawiał, że Eve bolała głowa. – Już wcześniej miałam podobne dwie sytuacje, również z Tarą. Czy to dla obu bohaterek zupełnie normalne, że ból objawia się zawsze w momencie głębokiego zamyślenia? Bo raczej wygląda to tak, jakby to tobie brakowało już pomysłów…
Och, jakże chciałaby, tak jak jej młodszy brat w ogóle nie mieć w tym momencie mózgu. – Jak można nie mieć mózgu? Ale że tak dosłownie? W ogóle?
A faud z Charlotte na samym początku mògł być bardzo niebezpieczny. Martwiła się, że mogą tego nie unieść. – No dobra, tylko że na wielu forach wrestlingowych i stronach (również angielskich, co by nie było, że tylko Polakom ufam w kwestii researchu – [źródło]) przeczytałam, że feudy (nie faudy!) często są reżyserowane, a przeciwnicy kulminacyjną walkę mają przećwiczoną i zaprogramowaną tak, aby była maksymalnie równa, dograna i aby zły charakter sceniczny przegrał, a dobry wygrał. Na stronie wisi też cytat: If the match starts in one favor and ends in one favor, you know it's not going well. Matches also have to have different move verities. At Wrestlemania you have to have the perfect match. Wrestlemania matches can make or break your career. At Wrestlemania 26 Undertaker and Shawn Michaels had the perfect match. It had great moves and it was very dramatic, nice ending etc. That's what every great match needs). Jest tam również napisane, że często przeciwnicy poza sceną są przyjaciółmi i znają się jak łyse konie, wywołując na galach sztuczne feudy, aby zabawić publikę i lepszy wykon przygotować wspólnie za kulisami na finał. Więc, mając takie dane i wiedząc, że twoje postaci to prawdziwi ludzie w realnym świecie udający postaci ze świata wrestlingu (a często ich feudy są sztuczne) trudno mi uwierzyć w to, co ty opisujesz; to, że jakieś dwie randomowe amatorki mają sobie kontynuować z Charlotte niezaplanowany feud, a potem walczyć z nią bez żadnej współpracy z jej strony.
A jednocześnie odeszłaś od kayfabe’u, ale nie od gimmicków. Więc nie mam pojęcia, jak chcesz wpleść feudy do opowiadania. Jako prawdziwą nienawiść? Rywalizację? Ale przecież w ogóle rozmowa o tym, obmyślanie tego, planowanie już jest w pewien sposób próbą wymuszania, reżyserowania tej nienawiści. McMahoy wypowiadał się tak, jakby chciał mieć kontrolę nad gimmickami, więc nad feudem pewnie też… Naprawdę chciałabym móc zrozumieć, jak to jest z tym wrestlingiem w twojej historii, co jest reżyserowane, a co nie. Ale nie potrafię, bo twoje postaci i narrator dają sprzeczne sygnały.
Od małego miała niedowagę, nie mówiąc już o raczej większej podatności na kontuzje z powodu braku wapnia w organizmie. – Jak ona w ogóle żyje bez wapnia w organizmie? Pewnie chodziło ci o jakąś mniejszą ilość, ale to wcale tak nie brzmi, lol.,Poza tym cała ta informacja wygląda na wymuszoną, akurat w tym momencie fabularnym, akurat po walce. Powinna chyba paść gdzieś wcześniej, w poprzednich notkach; tak czuję.
Była lotnikiem, co dodawało jej jeszcze więcej ryzyka, bo chyba każdy wie, że to jest właśnie najbardziej ryzykowny styl. – Jaki styl? Ubioru? Życia? Chodziło o sport? Tekst mi nie pomaga swoją niespójnością, mało wyjaśnia i jeszcze mniej obrazuje. Pewnie znów mogłabym zapytać Google’a, kim dokładnie są lotnicy, ale też nie o to chodzi, bym cały czas w trakcie czytania robiła samodzielny research. A dałoby się tę informację na pewno przemycić w tekście. Albo chociaż stworzyć jakąś zakładkę, może słowniczek dla laików? Na pewno opowiadanie mogłoby wtedy zainteresować też osoby jeszcze niezwiązane z wrestlingiem, ale zaciekawione nim.
(...) w żadnej walce nie potrafiła do końca się wyluzować, odstresować i nie bać. W każdej sekundzie walki bała się o to, że zaraz uderzy w narożnik za mocno, albo ktoś rzuci nią o stół i skończy się to nieodwracalną kontuzją. – To chyba jeszcze większe bzdurki. Czy na ringu w każdej sekundzie, w każdej walce jest jakiś stół, aby się go bać?
W tym rozdziale poprzez myśli Eveline świetnie przedstawiasz to, co odczuwa Tara. Dziewczyny znają się od podszewki. Spodobała mi się wzmianka o strachu Eve i o tym, jak sobie wyobraża wspólną walkę. Widzi wady i zalety i docenia umiejętności Charlotte, których szkoda, że wcześniej nie było widać.
Tak naprawdę nie pokonały jej, a tylko te dwie nowicjuszki z NXT. – To wiele wyjaśnia, skąd ich zdolności, które i tak są spore, jak na amatorki. Z drugiej strony po tym tekście fabuła staje się jeszcze bardziej bez sensu. Część źródeł podaje, że do walk zwykle stawia się mniej-więcej wyrównanych poziomami wrestlerów. A tutaj spotkały się czempionki z czterema nowicjuszkami… Stale zastanawiam się, gdzie w momencie decyzji podział się rozum organizatora.
Przemyślenia Eveline podpowiedziały mi, że nasza bohaterka nabawi się kontuzji i będzie musiała kiedyś odejść z tego sportu. Cieszę się, że poruszasz temat jej obaw odnośnie problemów zdrowotnych. Wielu autorów o tym zapomina, przez co postacie są dosyć puste.
[UPDATE: Po przeczytaniu wszystkich notek niestety okazuje się, że problemy zdrowotne Eve już nigdy nie wracają na tapet. Jakbyś w ogóle o nich zapomniała. Niedobrze. W takim razie po co w ogóle tutaj ta informacja?].
Tara była czymś pomiędzy powerhouse'em a technikiem. – Kim jest powerhouse? Właściwie technika też wypadałoby wyjaśnić.
Podoba mi się opis Tary i tego, w jaki sposób walczy. Jednak narrator opisuje ją znów jako niską, ale umięśnioną, a w zakładce w ogóle tego po niej nie widać. No i cały czas opis starań Tary w walkach nie-fair-play w Penumbrze (kobieta walczy z mężczyzną) przedstawia, że żadna z tych walk nie była kontrolowana, nie była nawet w minimalnym stopniu reżyserowana. Piszesz, że:
(Tara) Posługiwała się wtedy głównie dźwigniami i skomplikowanymi uderzeniami zadającymi ból. Nieraz jednak zdarzyło jej się stracić nad sobą kontrolę w ringu i bez myślenia rzucić się na dwa razy cięższego przeciwnika z pięściami. Co skutkowało źle. To był właśnie problem. Tara nie miała zahamowań i nie potrafiła się opanować, kiedy coś wyprowadziło ją z równowagi. Eve nawet nie była w stanie zliczyć, ile razy jej przyjaciółka trafiła przez to do szpitala. Najgorsze było to, że to ani trochę nie ugasiło jej zapału do rzucania się na większych. – Za takie coś nikt nie powinien pozwalać jej walczyć. Niesubordynacja wśród wrestlerów może faktycznie skutkować realną krzywdą, narażone zostaje życie obu walczących. Nikt nie chciałby w ekipie i na kontrakcie kogoś tak niebezpiecznie... głupiego. Nieodpowiedzialnego.
Odwołam się jeszcze do podkreślonego fragmentu. Skoro Tara często trafiała do szpitala, to raczej nie po to, aby okładać jej tam siniaki lodem. Wizyta w szpitalu wiąże się z poważniejszymi urazami, więc Tara mogła być, na przykład, połamana. Jeżeli bywała często składana i łamana, i znów składana, to powinna mieć większe problemy z uczestnictwem w takim sporcie... No proszę cię, nawet po mniejszych urazach zalecane są rehabilitacje, coś w tym stylu. A do wrestlingu potrzebne jest lekarskie orzeczenie. Chociaż biorąc pod uwagę naiwność tej historii, raczej przesadzasz, a dziewczynie nigdy nic nie było albo miałaś właśnie na myśli to, że zawracała lekarzom głowę swoimi siniakami. Maksymalnie.
Swoją chwilę ma tutaj także Stephanie. Dowiadujemy się o tym, jak różni się odbiór jej osoby – w telewizji a na żywo. Jest to dobry pokaz dobrej miny do złej gry.
Oglądając w telewizji WWE uważała Stephanie za świetną bizneswoman, jednak dopiero teraz zobaczyła prawdziwą potęgę córki Vince'a McMahona. – I zauważyła to, bo Stephanie zamieniła z nią dwa słowa?
Kobieta ta emanowała wręcz siłą, tak mocno, że nawet Tara milczała w jej towarzystwie. – Widzisz tę scenę, gdy przy zachodzie słońca Fiona zmienia się w ogra i emanuje złotą poświatą?
A teraz widzisz Stephanie, która emanuje poświatą siły, i Tarę, która się na to gapi?
...
Ja widzę.
Eveline chciałaby mieć w sobie taką wewnętrzną siłę, a tymczasem, była średniouzdolnioną wrestlingowo dziewczyną odpowiedzialną za trzymanie swojej dużo silniejszej i psychicznie i fizycznie przyjaciółki z dala od kłopotów. – Do tej pory Eve nie trzymała Tary za rękę, tylko robiła głupstwa razem z nią. Zresztą to ona chętnie wylądowała na noc w pokoju wrestlerów i to ona wbiegła na ring, by rzucić się na czempionkę. No i taka z niej średnio uzdolniona, a wygrała walkę z mistrzynią i dostała się do WWE. Więc co ty mi tu ściemniasz? Jedno wynika ze scen, a drugie – zupełnie sprzeczne – próbuje wcisnąć mi narrator.
- To wasz bus. Radzę się wam szybko zaklimatyzować. Resztą zajmiemy się za kilka dni, kiedy trafimy do Denver na Smackdown. – Tak. Bo tak się robi z dwoma znanymi tylko z imienia początkującymi pseudowrestlerkami. Po co spisać dane osobowe, poprosić o dokumenty tożsamości, zapytać skąd laski są i… ile w ogóle mają lat…? I czy mogą w ogóle jechać? Bo dziewiętnaście to to nie jest dwadzieścia jeden, ale o tym już pisałam.
Ta historia zaczyna się robić coraz bardziej zabawna, bo absurdalna.
A coś mi mówi, że nie taki był twój cel.
Eve zwróciła uwagę na przedmioty w busie zgodnie z rzeczywistym spostrzeganiem otoczenia, czyli nie przyglądałaby się od razu wszystkiemu. Jednak powtórzenia i monotonia w budowie i brzmieniu zdań w opisie sprawiły, że tekst jest bardziej niż nudny.
To, co podobało mi się w tej notce, to rozmowy w busie między wrestlerami. Były naturalne i dość… prześmiewcze. Na plus, bo poniekąd charakteryzują zżytą grupkę postaci. I pomimo nagromadzenia bohaterów, nie gubisz się w ich opisie.
A jednak w tym całym bałaganie stało się też to, co nieco mnie zdziwiło. Tara i Eve wpadły do busa, od razu rozglądając się i dopatrując znajomych z telewizji twarzy. Stanęły więc jakby na środku i obserwowały sytuację, a nikt nie rzucił nawet czymś w stylu a wy tu czego?.
[UPDATE: Dopiero po jakichś dziesięciu akapitach bohaterki dostrzega Roman Reigns, ale dla mnie to – jak na tak sporą grupkę w busie – o wiele za późno].
I w ogóle fakt, że laski jako juniorki trafiły do busa pełnego gwiazd-seniorów, a nie jakiejś drugoplanowej przyczepy, jest kolejnym imperatywnym zagraniem na minus. Jak narazie, gdyby fabuła była postacią, twoją bez skrupułów nazwałabym mianem Mary Sue.
- Sam jesteś sprzątaczka, ciulu. My tu mamy tu mieszkać, tak mówiła Stephanie - wyrwała się Tara. Na twarz Punka wstąpiło poirytowanie. – Nie bardzo podoba mi się ta pyskówka no-name amatorki do o dziesięć (a niektórych nawet o piętnaście) lat starszych gwiazd. I jasne, że ma prawo się nie podobać, bo Tara opisywana jest głównie jako ta bardziej ekstrawertyczna i w gorącej wodzie kąpana, ale jednak przed Stephanie i przed Shane’em nie odezwała się nawet słowem. Teraz była w kolejnym obcym miejscu, wśród ludzi znanych tylko z telewizji, starszych od niej. Ciągle mieszasz w jej charakterze, przez co nie wiem, w co wierzyć – czy ona jest ogólnie taka wyszczekana i pewna siebie, czy tylko wśród znajomych?
Jak można dostrzec, Tara dość szybko odnajduje się w chaosie, który panuje w busie, gdyż jest buńczuczna. Eveline, będąc spokojną, może bardziej introwertyczną dziewczyną, niestety może źle przeżywać przebywanie w takim burdelu. Ciekawa jestem, czy dalsze rozdziały ukażą tę ciężką sytuację dla bohaterki, gdyż na ten moment nie ma takiej wzmianki.
Przed chwilą chwaliłam cię za to, że postaci jest dużo, ale nie da się ich ze sobą pomylić. Jednak po czasie ta sprawa też się komplikuje. Szczerze mówiąc, gdy wprowadzasz następne gwiazdy, to aby się połapać, kto jest kim, trzeba zaglądać co jakiś czas do zakładek, a najlepiej też pooglądać wywiady z danymi wrestlerami czy poczytać biografie. Samo opowiadanie, bez takich dodatków, opisuje na razie tylko tyle, że ktoś jest blondynem, a ktoś brunetem.
Czytadło nie nadaje się dla kogoś, kto nie zna się na wrestlingu i dopiero chce wejść w ten świat, poznać go i wrestlerów. Sama historia nie wprowadza postaci ani słówek z wrestlerskiego słowniczka, ale po prostu wrzuca imiona i hasła w tekst.
- A no rzeczywiście, to przecież te laski co to się rzuciły na Charlottę i Danę! - Becky uśmiechnęła się ciepło do dziewczyn. Wydawała się, jako jedyna naprawdę zadowolona z nowych współlokatorek. – Pozwolisz mi samej wnioskować?
- Rzuciły się na plastik, nazywajmy rzeczy po imieniu, Beksa - Dean z rozleniwieniem znów pojawił się w progu pokoju, taksując Eveline i Tarę wzrokiem. Jego uwagę jednak na dłuższy czas przyciągnęła Tara, odwzajemniając mu się ostrym spojrzeniem. – Nie da się taskować niczym innym, tylko wzrokiem. Nie wytłumaczyłaś też, dlaczego Dean bardziej przyjrzał się Tarze – co dokładnie zwróciło jego uwagę? Teraz, póki tego nie tłumaczysz, a jest to po prostu jakieś takie przeczucie/widzimisię/znak z nieba, dla niektórych czytelników może to być niesubtelna wskazówka, że będziemy za chwilę świadkami jakiegoś romansu.
- To są chyba jakieś żarty! I tak jest nam tu ciasno i mamy jedną łazienkę na pięciu, a teraz mamy mieć jedną łazienkę na siedmiu? I to na trzy kobiety?! To ja już wolę mieszkać a AJ! Stephanie chyba sobie ze mnie kpi - Punk wydawał się wyjątkowo poruszony tą sytuacją, niekoniecznie w dobry sposób. – Nieustannie tłumaczysz w komentarzu narracyjnym to, co wynika z dialogów.
Przestań.
007. The architect mind.
Zaskoczyła mnie zmiana narratora – stał się nim Seth. Przy tak wielu postaciach, ale nie tylko, unikaj stosowania przymiotników, takich jak brunet, bo nie wiadomo, o kogo chodzi i warsztat wychodzi na ubogi.
Relacja Setha z Deanem to ekspozycja. Opisujesz wielką nienawiść i jednocześnie streszczasz przypadki, które miały miejsce dwa dni temu. Nie sądzisz, że sama scena wystarczyłaby czytelnikowi, by ten mógł wywnioskować, jaka relacja łączy bohaterów? Dodatkowo dalej masz właśnie takie sceny pokazujące te wspólne docinki (łajzo, śmieciu, zdrajco, dupku... i brunet mógłby wymieniać tak w nieskończoność, a i tak nie powiedziałby wszystkiego), więc one same w sobie są dowodem. Pokazuj mi sceny, a nie opisuj suchych ścian tekstu, które nie przemawiają do wyobraźni.
Tym razem starał się nie dymić w pokoju, bo to zawsze kończyło się nieprzyjemnymi wymianami zdań z Romanem, który był wyjątkowo wyczulony na zapach dymu papierosowego, bo sam był niepalący. – No dobra, ale weź pod uwagę, że palenie z głową za oknem też nie jest idealnym rozwiązaniem. Jeżeli piszesz o Romanie i określasz jego wyczulenie jako wyjątkowe, to wydmuchiwanie dymu za okno nie powinno wystarczyć. Dym wraca, a potem i tak śmierdzi w pokoju, i tak. Nie da się tego łatwo przeskoczyć.
- Spadaj, dęciaku, to mój pokój. - Becky osobiście nic do Setha nie miała, jednak była osobą, która nie lubiła naruszania jej przestrzeni prywatnej, dlatego tak ostro zareagowała na atak Rollinsa. – Nie eksponujesz jedynie Setha, ale i Becky, tym razem w dialogu. Narrator tłumaczy, dlaczego bohaterka wypowiedziała takie, a nie inne słowa. Bez sensu. Przecież gdybym poznała jej zachowanie i wypowiedzi nieco lepiej, z biegiem czasu fabularnego, mogłabym sama dojść do tych wniosków.
Na początku sądziłam, że wykorzystywanie koloru włosów, by przypomnieć podmiot, to jednorazowy wybryk, aby pokazać czytelnikowi, jakie włosy ma bohater. Jednak z czasem okazało się, że korzystasz z tego dość często. A nie powinnaś.
- Idź sobie do busa R-Trutha i zobacz co on wyprawia. (...) - Becky ściszyła trochę swój ton. – Wiadomo, że swój, a nie czyjś inny, och rety, często ci się zdarzają podobne logiczności; to upierdliwe.
Trzasnął drzwiami i opuścił pokój dziewczyn. – Też logiczne. Wielokrotnie podkreślałaś, że właśnie tam znajdował się Seth.
On był mistrzem. Co z tego, że Roman nosił teraz jego tytuł? To nic nie znaczyło. Gdyby nie ta kontuzja, Seth dalej byłby mistrzem. Reigns jest tylko marionetką, która przez jego nieobecność przetrzymywała jego tytuł. Ale on go zdobędzie. Znów zostanie mistrzem. Ba! Jakie tam znów. On wciąż jest mistrzem. Na Money in the Bank, odbierze po prostu swój pas z rąk tej wielkiej kupy mięcha, bez szarych komórek. – Mieszasz czasy, na dodatek ten tok myślenia wydaje się mocno sztuczny i chaotyczny. Nie mam pojęcia też, czym jest Money in the Bank. Google powiedziało mi, że to jakaś cykl corocznych gal WWE, ale nie wynika to z tekstu. Na początku w ogóle wpadło mi do głowy, że to może jakieś nieprzetłumaczone powiedzenie w stylu Na bak coś tam, coś tam...
Chłopak rozłożył całą bluzkę. Na plecach niechlujnie wycięty został napis scumback. – A nie przypadkiem scumbag? W sensie oblech? (I właściwie czemu tego nie spolszczyłaś?). Scumback nic po angielsku nie znaczy. Chyba że jakiś powrót szumowiny czy coś, ale szczerze w to wątpię…
O! No proszę, w rozdziale pojawia się scena, w której Seth i Dean wymieniają ostre zdania, bo ten drugi zniszczył pierwszemu koszulkę, a ten pierwszy przerwał drugiemu masturbację. Czytelnik widzi, że mężczyźni dogryzają sobie jak gimnazjaliści, więc tym bardziej wcześniejsza ekspozycja opisująca wprost nienawiść Setha do Deana i żarty tego drugiego była zupełnie zbędna.
Seth nic nie odpowiedział. Zapewne wymyśliłby bez trudu jakąś ciętą ripostę, bo pomimo znikomej sympatii wszystkich tych baranów, był inteligentny. Tyle, że nie chciało mu się tego znów robić. Do Ambrose'a i tak nic by nie doszło, więc jaki to ma sens? – Ale przecież Seth sam podszedł do niego i zaczął na niego wyklinać. Więc tak jakby… no, zaprzecza temu, co powiedział o nim narrator. Zdążył już się zniżyć słownie do poziomu Deana i w ogóle zareagował dość agresywnie na zniszczoną koszulkę, więc końcowa myśl jest słaba. Gdyby Seth faktycznie dostrzegł koszulkę, ale nic by z tym nie zrobił, tylko coś pomruczał sobie pod nosem, że nie warto, to miałoby to jeszcze jakiś sens. A teraz jest już po ptokach, by mi wciskać, że Seth różni się od reszty rozwagą i inteligencją.
Jak zwykle jedno robią bohaterowie, a o drugim zapewnia narrator. Zdążyłam się przyzwyczaić do braku konsekwencji w tej historii.
- No i dlaczego wchodzisz tu jak do obory, ni dobry wieczór, ni pocałuj mnie w dupę? Co to w ogóle znaczy? – Wcześniej tego wyrażenia użyłaś przy narracji Eveline. To rzuca się w oczy mimo odległości kilku rozdziałów. Spróbuj jednak bardziej urozmaicać.
Był członkiem The Authority, a czasami miał wrażenie, że wciąż jest za coś karany. – Nie rozumiem związku przyczynowo-skutkowego w tym zdaniu. Jak członkostwo w The Authority wiąże się z karą? Na dodatek w rozdziale aż pięć razy przypominasz mi, że Seth należy do tej grupy. Raz czy dwa starczy, naprawdę.
I ostatecznie nawet nie wiem, czym w ogóle jest The Autority. To jakaś grupa wrestlerów, tak? Google powiedziało mi, że to jedna ze stajni w profesjonalnym wrestlingu, występująca w federacji WWE. No to teraz muszę przeczytać, czym jest stajnia, bo też nie wiem...
[źródło]: Stajnia to drużyna złożona z minimum trzech zawodników, których łączą wspólne cele, sojusze i wrogowie podczas jednego lub kilku storyline'ów.
No ale przecież w twoim wrestlingu nie obowiązuje kayfabe, więc tym bardziej nie ma czegoś takiego jak storyline (scenariusz wydarzeń), bo nic nie jest z góry zaplanowane. Więc w tym momencie stajnie jako łączone scenariuszem grupy… nie mają prawa bytu. Widać, jak mocno nie przemyślałaś tej historii. Pewnie pozbywając się kayfabe’u, nie sądziłaś, że powstanie tak dużo dziursk fabularnych. A jednak.
Na dodatek w twojej historii jest jeszcze masa innych nieścisłości, na przykład obecność w The Authority Setha Rollinsa. W prawej kolumnie bloga napisałaś, że CZAS HISTORII DZIEJE SIĘ DWA TYGODNIE PRZED MONEY IN THE BANK PPV 2016. A według Wikipedii [źródło] Rollins odszedł z The Authority w listopadzie 2015. Nie ma więcej informacji na jego temat.
Łatwiej było uciec z Alcatraz niż włamać się na parking strzeżony przez świtę Vince'a McMahona. – Tak fabularnie, to szczerze w to wątpię… Znowu hiperbolizujesz.
- Seth...? - zapytała sennie wpatrując się w twarz chłopaka. – Seth ma trzydziestkę na karku i aż kipi testosteronem. To już raczej mężczyzna bardziej niż chłopak. W ogóle zauważyłam, że problemem historii jest takie bardzo luźne, wciąż niedojrzałe podejście do wszystkich bohaterów, a część z nich jest dawno po trzydziestce…
Ups.
Zajrzałam do zakładki o bohaterach. Odmłodziłaś ich. Akcja niby dzieje się w 2016, a jednocześnie opisujesz, że Seth urodzony oryginalnie w 1986 roku ma… dwadzieścia sześć lat. Nie wiem, albo masz problem z odejmowaniem, albo potrzebowałaś młodszych bohaterów. Ale przecież zdecydowałaś się pisać RPF; piszesz o realnych ludziach, żyjących gdzieś tam… Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby zobaczyli takie chaotyczne i niezgodne z realiami głupoty w sieci?
Głowa mała!
Nadal nie rozumiem, po co pisać RPF o wrestlingu, żeby nie trzymać się ani oryginalnych postaci i opisywać ich w całości takimi, jakimi są, i aby z każdej strony naginać prawa, którymi rządzi się wrestling.
Seth wszedł w nią szybko i... nie ukrywajmy... bardzo płytko.Nie miał ani sił, ani ochoty dziś się starać. Chciał się po prostu rozładować, nie zależało mu na niczym innym. – To, że wszedł w nią płytko, nie oznacza, że się nie starał, tylko że… miał małego. No bo jak się wchodzi z rozpędu, to raczej nie zwalnia się przed samym wejściem, yup? Piszesz, że gość nie ma siły, ale wchodzi szybko. Widzisz tę sprzeczność?
Uwaga, teraz coś dla dorosłych.
Rozładowując się, Seth na pewno chciałby szybko skończyć, tak? A większe doznania raczej są wtedy, gdy jednak wkłada się penisa, bo to właśnie tak działa seks, wyobraź sobie. Ledwo dziubanie i moczenie tylko końcówki raczej niewiele daje w tej kwestii.
Bardzo fajnie, że jednak poznajemy imię bohaterki dopiero po – nazwijmy to, niech będzie – seksie, przy odpalonym papierosie. To bardzo miłe ze strony narratora. Już myślałam, że o tym zapomnisz. A tak serio. Ta scena była strasznie słabo opisana. Seth idzie nie wiadomo gdzie, kładzie się za jakąś laską w busie, wchodzi w nią, porusza się trochę w niej i wychodzi (swoją drogą ciekawe, czy jej nie obtarł? Ona tak od razu mokra czekała w półśnie na niego?). A jej jedyną reakcją na to było zdanie: dziewczyna co jakiś czas zwieńczająca wszystko cichym stęknięciem. Potem od razu Seth kończy i odpala jej papierosa. Nie wiemy nawet, czy przypadkiem nie ona została zgwałcona w półśnie (bo trochę to tak wygląda... W końcu Seth przerwał jej sen, więc nie mamy nawet pewności, czy była już w pełni przytomna?). A po wszystkim sobie już normalnie z typem rozmawia i pali.
Przy czym bohaterka jest zupełnie pozbawiona emocji, mówi jedno zdanie i pojawia się tylko po to, abyśmy mogli zobaczyć, jak Seth radzi sobie z problemami. Dziewczyna nie ma póki co żadnego wnętrza, nie wydaje się niczym innym jak kukiełką wprowadzoną na potrzebę sceny seksualnej.
Na dodatek po chwili narrator eksponuje, jak wygląda relacja Sashy i Setha; podobno para współżyje ze sobą jedynie w czasie jakiejś nerwówki – prosty układ, a nie żaden związek; bohaterowie podobno się nawet nie lubią. Problem w tym, że ten opis to zwykły zapychacz, aby notka była nieco dłuższa. Wnioski z relacji już wcześniej wyciągnęłam sama: Seth po seksie usiadł na fotelu, odpalił papierosa i mową pozornie zależną stwierdził, że nie wyjdzie, dopóki nie spali całego, bo w sumie to byłoby już trochę niegrzeczne, więc chociaż zagada do Sashy, co u niej słychać. Dalsze tłumaczenie narratorskie powinno wylądować w koszu. Jest perfidne i, czytając to samo, co dostałam zaledwie kilka zdań wcześniej w postaci sceny, czuję się, jakbyś naprawdę miała mnie za głupią.
Sytuacje ułatwiał fakt, że Sasha w sumie mieszkała prawie sama, bo Summer Rae zdecydowała się na własną rękę dojeżdżać na wszystkie gale, by czas pomiędzy nimi spędzać z rodziną, a Nikki Bella prawie każdą noc spędzała w osobistym busie Johna Ceny, odkąd to jej bliźniaczka Brie wraz ze swoim mężem wynajęli własny bus małżeński. – Piszesz o postaciach, których nie znam. Które póki co też nie są specjalnie ważne fabularnie. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić wymienionych bohaterów. Naprawdę w tym momencie wystarczyłoby mi tłumaczenie, że Sasha ma fajnie, bo pomieszkuje sama. Co jest w sumie trochę dziwne i naciągane (jakby akurat na potrzeby sceny seksu), kiedy Seth i reszta gniotą się w siódemkę w innym busie.
Chłopak już nieco rozładował się, ale pomimo to cała ta sytuacja była trudna. – Rety, nie masz pojęcia, jakie to upierdliwe! Praktycznie każdą informację eksponujesz, zamiast pokazać albo – co gorsza – eksponujesz po pokazaniu. Przecież uczestniczyłam w scenie mizernego seksu i uraczyłaś mnie już informacją, że Seth (wciąż bardziej mężczyzna niż chłopak) doszedł. A że sytuacja była trudna? Wynika to z tonu Setha, z tego, że wciąż w myślach się przejmuje i pociesza sam siebie.
Najlepiej byłoby, jakbyś zwolniła swojego narratora i zatrudniła innego. Takiego, który nie będzie tak kłapał jęzorem na prawo i lewo, tylko da działać samym bohaterom.
Nie czuł się w obowiązku być dla Sashy miły. Parę wspólnych numerków na rozluźnienie nie sprawiało, że miał od razu być dla niej dobry. Seth nie czuł się winien nikomu ani szacunku, ani nawet godnego traktowania, dlatego tylko najwięksi śmiałkowie byli gotowi raz na jakiś czas zagadać go na backstage'u. – Ekspozycja ekspozycję pogania, tyle ci powiem. Sądzę, że w tym rozdziale starczy przykładów. I w ogóle z kolejnych będę wrzucać coraz mniej takich sytuacji, bo inaczej ocenka sięgnie stu stron jak nic, a ja nawet nie będę w połowie.
- Zamknij się! - ryknął Seth, a dziewczyna przyciągnęła kolana jeszcze bliżej klatki piersiowej. - Nawet nie kończ. Jesteś głupia, skoro sądzisz, że cokolwiek takiego mogłoby dojść do skutku. – Lol? Przecież pisałaś w tym samym rozdziale, że Seth był w miarę inteligentnym kolesiem. Inteligentni kolesie nie drą ryja na dziewczynę, która – za przeproszeniem – daje dupy z litości i chce też jakoś pomóc rozmową.
- Ja nic nie sądzę, Seth, nie musisz mi pokazywać, jakim jesteś bucem - odwarknęła Banks. Nie dawała sobie w kaszę dmuchać, tak jak dawniej Zahra czy nawet Summer, którą raz czy dwa udało mu się przelecieć. – Te dialogi są naprawdę upierdliwe… Twoje zadanie jako autorki nie polega na tym, by wykładać wszystko kawa na ławę czytelnikowi. Twoim zadaniem jest stworzyć jak najbardziej realistyczny dialog, z którego czytelnik sam mógłby dopowiadać sobie resztę. Jako autorka jak na razie dajesz ciała; piszesz zwyczajnie za dużo, psując całą zabawę.
Nie mam więcej uwag do rozdziału, chociaż dałoby się wycisnąć z niego coś jeszcze.
008. Neverending War.
Rozmowa dziewczyn w porządku, ale niektóre wnioski są szyte dość grubymi nićmi. No bo sama pomyśl: Tara i Eve są w busie dopiero dzień, może i niecały, a już narrator używa wyrażeń, jakby dziewczyny znały wszystkich jak łyse konie. Na przykład:
Nie wydawało się to Eve dziwne, bo Becky sama zachowywała się, jakby miała silny syndrom ADHD. Wszędzie było jej pełno, a jej śmiech był wręcz zaraźliwy.
Albo:
(...) odparł Roman i zrobił to bez cienia niepewności, co wystarczyło Eve, by wiedzieć, że chłopak nie kłamię.
Czy jedna rozmowa w czyimś towarzystwie to wystarczająco do wysuwania wniosków? Wiem, że bohaterki znają wrestlerów z telewizji, ale to nie to samo. Szczególnie dla Eve, która podobno (jak wynikało wcześniej) była dość nieśmiała i trochę powinno zająć jej wyczuwanie nastrojów, pojmowanie sytuacji i relacji łączących wrestlerów oraz rozumienie ich (przy drugim cytacie wybitnie poszalałaś, wrestlerzy to przecież niesłabi aktorzy…). A jednak Eve i Tara od razu zaczęły zachowywać się, jakby już należały do grupy. To poniekąd rozczarowujące, no bo zaaklimatyzowanie się to dość ciekawy wątek, na który liczyłam.
Dziwne jest też, że Tara i Eve mają siły na całonocne ploteczki z Becky. Trzy dni temu walczyły o bilety i dostały ostry wpieprz, wyjechały do Chicago, imprezowały całą noc, rano obudziły się w hotelu, poszły coś zjeść, od razu ruszyły na Raw, gdzie też uczestniczyły w walce. Tara zdrzemnęła się wprawdzie za kulisami, w szatni, ale to też nie trwało długo. A teraz w busie kolejna nieprzespana noc…? Trudno mi w to uwierzyć.
Nadal określasz bohaterów kolorami włosów:
- Nie wasz interes! - wysyczał przez zęby Seth, obdarowując blondyna i rudą wściekłym spojrzeniem (...). – Przy czym raz zapisujesz Ruda, zaczynając wielką literą, jakby był to pseudonim Becky, a raz małą. Zdecyduj się.
Eveline tak przyciągnęła rozmowa Kofiego i Punka, że niemal nie słyszała dalej kłócących się dawnych Tarczowników. "Mówię ci, że siedziałem cały czas w pokoju!" słyszała znów tym razem podniesiony głos Romana. – No to niemal nie słyszała czy słyszała znów?
Eveline z natury była spokojną osobą i to właśnie spokój najbardziej sobie ceniła. Lubiła małe, przytulne, ciemne pomieszczenia i ciszę. Była po prostu stuprocentową introwertyczką.
Eve nie jest introwertyczką, umówmy się, ok? Kiedy ktoś szaleje w klubie, ląduje w pokoju z obcymi kolesiami, a potem napada na czempionkę, to nie jest introwertykiem, nie wmówisz mi tego. Eveline wydaje się też teraz zwyczajnie głupia. Przecież jej marzeniem poniekąd był właśnie wrestling. Żaden introwertyk nie ma takich marzeń (albo inaczej – może je mieć, ale niekoniecznie dąży do ich spełnienia, zależy jak bardzo jest w stanie przełamać swoje lęki), wierz mi. Wrestling kojarzy się z góry z medialnością, w niektórych stanach wrestlerzy to prawdziwi celebryci, aktorzy. Sama pisałaś o gimmickach i feudach. Eve musiała mieć świadomość, jeżeli chociaż trochę interesowała się wrestlingiem, że tu nie chodzi tylko o walkę od czasu do czasu, ale reklamy, kontrakty, wywiady… Osobiście nie siedziałam nigdy w tym temacie, lecz kilka dni researchu i – nawet wcześniej – ogólne pojęcie o tym sporcie już dało mi jakiś obraz… A teraz chcesz mi wmówić, że Eve on nie pasował?
W ogóle zmiany w charakterze Eve, jej nabieranie nowych doświadczeń oraz rozwój, zmiana charakteru byłyby ciekawym wątkiem. [Niestety po przeczytaniu całej historii okazuje się, że brakuje tego w tekście, nie poruszasz takich kwestii, Eve po prostu raz jest taka, a raz siaka].
Eveline okłada świeże siniaki cytryną z pieprzem i solą. Sztuczki z cebulą (nie cytryną! [źródło]) czy solą działają podobno na zmniejszanie zasinienia na siniakach, które już wyszły, w co w tym przypadku wątpię, bo czas od oberwania był zbyt krótki. To trochę trwa, naprawdę, a już kolejny raz o tym zapominasz.
Natomiast nie trzeba wcale być geniuszem zbrodni, żeby wiedzieć, iż na ledwo zarobionego guza najlepiej działa coś zimnego. Eve mogłaby wyciągnąć z lodówki jakiekolwiek mięso i kazać Romanowi przyciskać do czoła, żeby w ogóle zmniejszyć ryzyko pojawienia się opuchlizny.
Na dodatek Eve trzyma mu tę przyprawioną cytrynę na czole zaledwie krótki moment, a przecież okłady chyba powinny trwać nieco dłużej, aby sól mogła zebrać płyn limfatyczny zgromadzony pod skórą w obolałym miejscu, prawda? Obawiam się, że – tak na logikę – kilka minutek, jeden dialog to zdecydowanie za krótko, by cokolwiek ta sól dała.
No i jeszcze trzeba wspomnieć o pieprzu. Eve po prostu wzięła pierwszy-lepszy, ale ten nie ma zbytnio właściwości leczniczych, no chyba że na żołądek (dziadzio Skoi radzi: setka wódki z pieprzem i do łóżka). A największe stężenie kapsaicyny, która (podobno!) pomaga na stany zapalne i bóle głowy, zawiera pieprz... kajeński.
Po skończeniu rozdziału zajrzałam sobie w komentarze.
LOL.
Nie rozumiem, dlaczego musiałaś zmyślać. To nie dało się wpisać w Google domowe sposoby na sianiaki? Ja tak właśnie zrobiłam i wyszły mi faktycznie rady z solą, z cebulą czy inne. Ktoś przeczyta rozdział, nie zajrzy w komentarz, na drugi dzień zarobi guza i będzie próbował twoich autorskich metod, które… raczej nie zadziałają.
Super, naprawdę fajnie.
Dobra robota, Sleepko.
009. No chance in hell.
Około szóstej nad ranem po busach chodził Hunter, sprawdzając czy wszyscy są, bo już niedługo mieli ruszać do Detroit na nagrania Smackdown. – Mam problem z czasem akcji w twojej historii. Od początku z góry zakładałam, że opisujesz wszystkie wydarzenia tak, jakby działy się ciągiem, ale teraz nie jestem już tego taka pewna. No bo wszyscy bohaterowie położyli się naprawdę późną nocą, a o szóstej już ktoś łazi i ich sprawdza? Tym bardziej że około trzeciej Seth zawędrował do busa Huntera i Stephanie, i oni też jeszcze tam nie spali.
Czy gwiazdy wrestligu w ogóle nie potrzebują porządnie się wyspać? Zakładając, że Raw skończyło się około, nie wiem, północy…
Obudził tym samym Tarę i chyba tylko ją. Dziewczyna jednak szybko powróciła do krainy snów pomimo chrapania Becky, która w tamtym momencie aż prosiła się, by udusić ją poduszką. – Skoro tylko Tara zbudziła się dosłownie na chwilę, bo Hunter łaził po busie, ale momentalnie znów zasnęła, to kto niby w tamtym momencie chciał skazać Becky? Narrator?
Rano, gdy autobus pruł już w najlepsze stanowymi drogami, Reigns wytłumaczył jej i Eve przy śniadaniu, (złożonym z ohydnego, zdrowego musli, bo Seth i Dean zjedli wszystkie czekoladowe chrupki wcześniej) że autobusy zazwyczaj jeżdżą w nocy, lub, tak jak w tym przypadku, kiedy droga nie jest daleka, z samego rana. – O której było to rano? Serio, chcesz mi wmówić, że oni wszyscy chodzili tam spać przed czwartą, a budzili się pełni sił o, nie wiem, ósmej?
Ku małemu rozczarowaniu Tary, rano klimat w ich autobusie mocno zmienił się w stosunku do wczorajszego wieczora. – Chyba raczej od wczorajszej nocy, biorąc pod uwagę, że awantura Setha i Deana o koszulkę miała miejsce jakoś przed drugą.
Sleepko, ale naprawdę… Piszesz to opowiadanie, prawda? To ty wymyślasz fabułę. Więc czemu nic się nie lepi? Nic kompletnie?
(...) Tara wraz z Eveline szła teraz w stronę hotelu, wraz ze swoim skromnym bagażem w postaci sportowej torby. Becky miała iść z nimi, lecz ostatecznie zniknęła gdzieś z Natalyą i TJ'em. – Nie wiem, kim jest Natalya i TJ, chyba nigdy wcześniej o nich nie wspominałaś, a wprowadzasz ich tak, jakbyś była przekonana, że wiem, o kim piszesz.
Eveline poszła na siłownię. Zamiast się przebrać, ogarnąć, ochłonąć po ciężkiej nocy i po tym zajściu na Raw… Wczoraj często o tym myślała, a teraz, gdy mogła zostać na chwilę w pokoju i odpocząć… poszła na pracować nad tężyzną. Prędzej spodziewałam się tego po Tarze.
Jeszcze na początku opowiadania dziewczyny nie były do siebie podobne, ba!, nawet chwaliłam cię za odmienne charaktery i widoczne różnice. Ale po pierwszej notce wszystko się pokićkało. Jakbyś nie potrafiła opisywać konsekwentnie postaci i wkładać ich w sceny, które podkreślałyby jeden, zgodny charakter. Wiem, że nic nie jest w życiu albo czarne, albo białe, ale kiedy czytelnik czyta książkę czy opowiadanie, cokolwiek, za wszelką cenę stara się wywnioskować z tekstu, z jakimi postaciami ma do czynienia. U ciebie nie ma szans zrozumieć postaci, a co za tym idzie, przewidywać ich reakcji czy działań, spodziewać się czegoś. A jest to ważne, bo w każdej historii nadchodzi jakiś dla postaci punkt kulminacyjny, w którym postać mogłaby czytelnika czymś zaskoczyć. U ciebie wszystko jest bez sensu, nie ma logicznych pobudek, żadnego podparcia, silnego podłoża. Dziewczyny zachowują się tak, jak podoba ci się akurat w danym momencie i stąd same sprzeczności. To dlatego tak trudno wczuć się w bohaterki. Są… byle jakie, byle były. U ciebie to sceny budują ich charakter tu i teraz, a powinno być odwrotnie – bo to sceny dopasowuje się zwykle do postaci. Trudno, żeby ktoś był jednocześnie zamyślonym introwertykiem, lekko przerażonym nową sytuacją i… nie potrzebował czasu dla siebie, w spokoju, tylko szedł tam, gdzie pewnie zaraz zbierze się większa część właściwie nadal obcego towarzystwa.
Pierwsza wypowiedź Deana była nawet śmieszna, ale potem dialog zaczął przypominać sprzeczkę rodem z gimnazjum:
- Jestem zabawny. Ale to poczucie humoru dla inteligentnych, więc nie dziwię się, że tego nie rozumiesz. (...) W każdym razie, mogłabyś być nieco milsza.
- Jakbyś nie był taki głupi, to rozważyłabym tą propozycję - odpyskowała chłopakowi Tara, ciesząc się, że ma go już z głowy.
- Wiesz co? Jesteś wredna, nie lubię cię.
Myśl, co chcesz, ale tak. Nie brzmią. Dorośli. Mężczyźni.
- Sportowym degeneratem, wyrzutkiem stworzonym po to, by zarabiać na mordobiciu? Taką chcesz mieć przyszłość? - zapytała ostro matka (...)
- To nie tak. Nie wiesz, jak tutaj jest. Nie wiesz, na czym to polega... to moja pasja. Chcę się w życiu spełniać. – Problem w tym, że akurat, jeżeli brać pod uwagę twoją wersję wrestlingu bez kayfabe’u, to mama Tary ma rację i wrestling jest zwyczajnym mordobiciem. Dodatkowo słowa Tary nie są przekonujące; mnie, jako czytelniczce będącej świadkiem tego, co działo się na Raw, nadal bliżej przemyśleniami do matki Tary. Ja też nie wiem, jak tutaj jest ani na czym to polega… Mimo że opowiadanie czytam od początku i niczego nie pomijam.
Okej. Rodzice Tary weszli, powiedzieli dwa zdania, że być lekarzem to prestiż i że jak Tara nie wróci, to ją wydziedziczą, po czym wyszli. Kiedy przeczytałam, że są na korytarzu, spodziewałam się czegoś bardziej… przejmującego. Tara wcześniej myślała o tym, aby pójść do domu i wszystko wytłumaczyć, a teraz rozmowa trwała może minutę, że Tary matce nie opłacało się nawet siadać.
Z twoim opowiadaniem mam taki problem, że generalnie fabuła, którą przedstawiasz, jest ciekawa. Wątek Setha, który czuje się jak kozioł ofiarny, albo wątek tajemnicy pomalowanego autobusu, albo wątek właśnie rodziców Tary… Sądziłam, że skoro wcześniej pisałaś o tym, że młoda McTudy nie odbiera od nich telefonów, pociągniesz trochę ten niepokój lub chociaż ważna scena – jeżeli już się pojawiła – wniesie coś więcej. A wniosła tyle, że Tara nie gada z Eve, bo okazało się, że to ta druga poinformowała rodziców, gdzie jest ich córka.
Dlaczego to zrobiła? Nie spodziewałam się tego po Eve. Wydawało mi się, że przyjaciółka była na tyle rozsądna, by najpierw pogadać o tym pomyśle z Tarą. Eve nie chciała na pewno, by Tara została wydziedziczona i nie chciała ich kłótni, którą przewidziałoby nawet dziecko. Nieraz też wspominałaś, że przyjaciółki znają się od małego i wątpię, by Eve nagle, tak z dupy jeża, postawiła snobistycznych starszych nad przyjaźń i ich marzenia nad marzenia Tary. Bo Eve powinna też wiedzieć, że Tara nigdy nie zgodzi się powrót do domu, zresztą Eve nie chciałaby na pewno zostać sama w WWE. Czego ona się właściwie spodziewała? Że rodzice Tary przyjdą na kawę? Przecież nie zna sytuacji od wczoraj. Tak postąpić mogłaby jakaś wścibska drugoplanowa postać, a nie wielka przyjaciółka, która sama zgodziła się na ucieczkę Tary z domu i podobno wspierała dziewczynę całym sercem!
Eve znowu wyszła na głupią. Jej zachowanie jest tak nieprzemyślane, że aż przykro. Kolejny raz zrobiła coś, co nie pasuje do charakteru, który pokazywałaś mi na początku.
Ta kłótnia wyssała jej niemal wszystkie soki (...). – Frazeologizm z sokami brzmi: wycisnąć z kogoś ostatnie soki/siódme poty. Wysysanie soków przez kłótnię brzmi wręcz śmiesznie.
Bardzo zdziwił mnie nagły przeskok czasowy; kolejna część rozdziału przedstawia wydarzenia dwa dni później. Do tej pory wszystko działo się dzień po dniu, sceny dość ściśle były powiązane czasem, a tu nagle takie zaburzenie. To mnie trochę skonsternowało.
Okazuje się, że kłótnia z Eve mija ot tak, bo Vince wreszcie podpisał z dziewczynami umowę i pogroził im, że dostaną wycisk, ponieważ muszą udowodnić swoją wartość w WWE.
Tarę zalało przerażenie (...) obróciła się na pięcie i błagając, by nie spanikować, wyszła z gabinetu. – Kogo błagała? Samą siebie? Nie wynika to z kontekstu. Poza tym naprawdę dziwię się aż tak przesadzonej reakcji akurat z jej strony. Do tej pory wydawała się tą silniejszą, bardziej pewną siebie i zaradną. Cholera, ten świstek był jej marzeniem, a ona robi w gacie pod siebie, zamiast obiecać sobie, że da radę? Nie pasuje mi to do niej. Cały czas mam wrażenie, że bawisz się tymi charakterami. Że to, co powinno być cechą Eve, nagle zmienia bez przyczyny właściciela, aby, nie wiem, zbudować jednozdaniową dramę?
Samo pogodzenie dziewczyn też jest średnie. Jeden z naprawdę ciekawszych wątków zaczął się w tym rozdziale, rozwinął i... skończył. Myślałam, że może to trochę pociągniesz, podkreślając wagę kłótni i podsycając napięcie między bohaterkami, ale cała sytuacja okazała się wcale nie aż tak przejmująca i straciła na wartości. Spłyciłaś ją maksymalnie.
010. Harm
and betrayal.
Jako że nie
śledzę walk w wrestlingu, nie wiem, czy początkowa ekspozycja dotyczy tego, co
dopiero się stanie, czy tego, co miało już miejsce. Przykładowy fragment:
Musisz
wygrać ten mecz, rozumiesz? Z tej areny masz wyjść jako mistrzyni. Rozkazała
jej ostrym tonem Steph (...).
I za tym idą
trzy niemałe akapity o trudnościach Becky i żalenie się na Sashę; mam wrażenie,
że Becky martwi się tym, co dopiero się stanie, chociaż niektóre półsłówka
świadczą o czymś innym (np.: nie podołała zadaniu). I całość przez to
jest okropnie pomieszana. Właściwie denerwuję się, bo nie wiem, gdzie jestem,
gdzie jest teraz Becky, dlaczego rozmyśla akurat o tym… Dużo ważniejsze w
opowiadaniach od retrospekcji czy streszczeń są zawsze sceny bieżące. Na
dodatek przez to, że nie znam się aż tak przesadnie na walkach i galach,
zwycięstwach i przegranych (a takiej wiedzy wymaga ode mnie historia, aby była
zrozumiała), ekspozycja jest dla mnie nudna jeszcze bardziej niż zwykle.
Po tych
trzech akapitach dostaję jednak coś takiego:
Niestety,
wszystko poszło nie tak. Wygrała Charlotte. Mistrzyni niezależna. Tym samym
narażając Becky na wściekłość McMahonòwny i WWE na ciągłe wojny dzieciakòw
Vince'a. – Czyli jednak dopiero wtedy upewniam się w stu procentach, że to, o czym
mówi narrator i co tak bardzo przeżywa Becky, miało miejsce już wcześniej.
Nareszcie jakiś punkt zaczepienia; lepiej późno niż wcale.
Ten tekst w
żaden sposób na mnie nie działa, no może poza tym, że wywołuje srogą
konsternację. Jeżeli Becky wcześniej tylko wspomina, muszę to czuć w jej
przemyśleniach, muszę mieć skąd to wywnioskować. Tymczasem narrator streszcza
przeszłość, ale nie oddziela tego w żaden sposób od wydarzeń bieżących. Jak
ktokolwiek poza tobą miałby się w tym odnaleźć, powiedz mi? Na stworzenie
rozdziału trzeba mieć plan – plan na układ, na pojawiające się sceny, na
wykorzystaną narrację i perspektywę. A ty, mam wrażenie, mieszasz, jak ci się
podoba, nie bacząc na to, że czytelnik szybko się pogubi w twojej pisaninie.
Dodatkowo
wcześniej mieliśmy rozdziały z perspektywy Eve i Tary. Potem doszedł wątek
Setha, a następnie wątek pomalowanego busa, potem wróciliśmy do OCC i ich
podpisanego kontraktu… Tamto wszystko się jeszcze nie skończyło, nawet się nie
rozwiązuje gdzieś w tle, a ja już mam perspektywę Becky (i przy okazji
stylizację jej mowy pozornie zależnej, która nie różni się od wszystkich
innych). Zaczynasz niebezpiecznie gromadzić materiał, ale nie widzę, do czego
dążysz. Boję się, że zaczniesz mi za chwilę przedstawiać perspektywy wszystkich
bohaterów z zakładki – po kolei, jak leci: kto ma jakie problemy w grupie – a
jest ich całkiem sporo. Nie ogarnę, uwierz mi. Tego będzie za dużo.
Gdyby
Natalya nie wzięła Becky do tag teamu (...). – Nie wiem, co to jest tag team.
Jeżeli masz
problem z naturalnym definiowaniem pojęć w narracji, może stwórz jakiś
słowniczek na blogu? Nie powinnaś pozwolić, bym – zamiast cię płynnie czytać i
nie opuszczać co chwilę bloga – myszkowała samodzielnie po sieci w poszukiwaniu
odpowiedzi.
A spójrz,
jak dałoby się to ładnie rozwiązać:
Gdyby
Natalya nie wzięła Becky do tag teamu, aby walczyć z nią w parze, Becky dalej
odstawiałaby jedynie żałosne walki na tygodniòwkach. Tag teamy pozwalały jednak
pokazać się dwóm zawodnikom. To zawsze bardziej pobudzało publikę i budowało
renomę nazwiska.
Definiowanie
nie jest wcale takie trudne, prawda?
- Możesz
przestać się wierzgać? - zapytała poddenerwowana fryzjerka, Patricia. – Okej. Po
pierwsze, minęła już strona rozdziału, a ja dopiero dowiaduję się, że bohaterka
jest u fryzjera. Za dużo ekspozycji, za mało konkretów, więc wyobraźnia nie
działa.
Po drugie,
wśród tylu imion i nazwisk wrestlerów, pośród nagromadzenia nowych informacji,
które dość trudno mi jest segregować w głowie (zakładka o bohaterach czasem
pomaga), czy naprawdę nawet fryzjerka musi mieć imię? Nie mogła to być po
prostu fryzjerka? Zapychasz mi głowę zbyt wieloma danymi. Podziel je na istotne
oraz te, które powinny znaleźć się w koszu, bo nic nie wnoszą. Nie każda
postać, nawet epizodyczna, musi mieć imię. Imię to dowód wyjątkowości, ono wyciąga
postać z tła. Ale wrestlerzy na pewno obracają się w szerokim gronie
menadżerów, kostuimowców, charakteryzatorów, kosmetyków, gości z cateringu…
Niech oni lepiej pozostaną wszyscy tłem, tak dla dobra czytelnika.
No dobrze,
przeczytałam następne akapity i wiesz co? Przerosło mnie to.
Już nie
chodzi tylko o kompletnie nieznaną mi Natalyę albo fryzjerkę Patrycję. W
rozdziale pojawiają się tylko z imion i nazwisk jeszcze (pomijając tych,
których już znam): Tyler Breeze, jacyś Jojo i Corey, Chris Jericho, jakiś
Sheamus, Brie i Daniel, Nikki i Renee, Dolph Ziggler, Lana, Rusev, Summer,
Vicky Guererro, nadal nieznany TJ, jakiś John... Część przewinęła się jako ktoś
wspomniany w dialogu, druga część robiła za tło. Ty pewnie widzisz pełnokrwiste
postaci, a ja… nic. Jakieś manekiny o nieznajomych twarzach?
Dopiero
potem skojarzyłam też, że Becky ma na nazwisko Lynch i to o nią ci chodzi, gdy
używasz nazwiska. Zupełnie o tym zapomniałam, musiałam zajrzeć do zakładki.
Przez ten
natłok właściwie musiałam ominąć cały dialog. Nie miałam pojęcia, co czytam,
Becky chyba wspominała jakieś wesele i z czegoś się podśmiewywała, ale nie
dość, że było to masakrycznie nudne, bo nic nie wniosło do fabuły, to jeszcze
ukazało grubą niezgodność, bo rozdział zaczynasz zmartwieniami Becky, a potem
ona po prostu fajnie się bawi na ploteczkach, z których NIC NIE WYNIKA.
Pierwsza
część rozdziału przegadana, niestrawna.
Zobaczmy,
jak będzie z drugą.
Setphanie
była dla niej prawdziwym krzyżem pańskim, niczym dla połowy rosteru. – I znów powiedzenie,
tym razem nie nawiązuje do mitologii, ale religii chrześcijańskiej. Ten twój
narrator jest strasznie mozaikowaty; niby o wielu stylizacjach, a jednocześnie
przeciętny, wciąż lubujący się w jakichś pospolitych powiedzonkach.
Becky już
zdążyła przyswoić do siebie fakt, że brunetka jest delikatna jak papier
ścierny. – O, i powtarzalny, no bo to z papierem też już gdzieś było wcześniej,
pamiętam.
Xavier był
bardzo dobrym aktorem i wypełnionego pozytywną mocą umiał grać na scenie. – Toporny
szyk.
Zaraz,
moment. To Xavier gra na scenie, tak? Ale gra tylko wypełnionego pozytywną
energią, a naprawdę ma słaby humor, czy udaje wesołego, bo nakazuje mu to
scenariusz jego postaci? Jego gimmick? To jest jednak w opowiadaniu co grać i
istnieje ten z góry ustalony kayfabe czy nie?
Becky
uwielbiała wchodzić na ring. Widziała wtedy setki świateł wokół niej, okalającą
ją niczym aureolę. Czuła energię tysięcy krzyczących na trybunach ludzi. Twarze
roześmianych dzieci, ludzi w koszulkach ze swoimi ulubieńcami, z ekscytacją to
wszystko przeżywający. – Fleksja ci kuleje, ale tu nie o tym.
Sam opis nie
jest zły, chociaż przypomniał mi o Eve i jej przemyśleniach na temat
introwertyzmu. Wtedy zauważyłam, że wrestling raczej nie jest sportem dla
takich ludzi. Teraz to udowadniasz, mimo że Eve za kulisami z zapałem ogląda
scenerię i razem z Tarą nie mogą się doczekać swoich przyszłych występów. Ten
introwertyzm wcześniej, to był chyba tylko taki z braku laku, aby zrobić jedną
scenę.
Od kiedy
tylko pierwszy raz latając po kanałach trafiła na powtórkę Wrestlemanii XX,
wiedziała, że to jest właśnie to, co chce robić w życiu. – Latając
po kanałach to ostry kolokwializm, który nie pasuje narratorowi. A na pewno
nie takiemu, który używa powiedzeń z krzyżami pańskimi.
Musisz się w
końcu zdecydować na jeden styl narracyjny. Kolokwializmy raz na jakiś czas
sprawiają, że mam wrażenie, że wszystko ci jedno i nie starasz się dobrze
prowadzić tej historii, nie przykładasz wagi do prezentacji tekstu.
Nie lubiła
tej maty. Była stanowczo zbyt... hmm... Ruda po prostu czasem miała wrażenie w
czasie walki, że skacze [kto? mata?] po trampolinie. – Może się
czepiam, ale wcześniej Becky nie miała problemów z nazywaniem prostych rzeczy. Sprężysta
– tego jej brakowało. To nie jest jakieś supertrudne słowo.
W dziewczynie
chyba zapłonął ogień walki, bowiem rzuciła się na Danę tak mocno, że ta aż
uciekła na przeciwną stronę ringu, zasłaniając w popłochu twarz. – No i znów
zabawa z narracją, tym razem używasz strupieszałego bowiem, tak
pasującego do opowiadania o wrestlingu, że wcale.
Wklejam cały
fragment dla jasności przekazu:
Natalya
jeszcze trochę pomęczyła jej słodką buźkę, aż Brooke zdołała dowlec się do
ringu i zrobić tag dla niezbyt zadowolonej z sytuacji Charotte. Natalya
wykorzystała okazję i gdy już przejęła kontrolę nad Char, wykonała tag do
Becky.
Becky pełna
wigoru wyskoczyła na ring i w ramach akcji drużynowej, wraz z Natalyą,
zdetronizowały mistrzynię. Potem niestety Natalya zmuszona była zostawić Becky
sam na sam w ringu.
- Tak jest
kochanie! - wrzasnęła do szczęśliwej Nattie.
Właściwie
nie wiem, co się stało. Charlotte została sama na ringu i rzuciły się na nią
Natalya i Becky, detronizując ją? Co to znaczy? W moim odczuciu to brzmi, jakby
już z nią skończyły walkę i wygrały (dlaczego Nat była jeszcze na ringu?
Sądziłam, że trzeba zejść z ringu zaraz po tagu). Potem jednak okazuje się, że
Nattie schodzi, a Becky dalej walczy z Char. Nie rozumiem, co czytam.
Wtem jednak
na ring ku zdziwieniu Becky wpadła Dana, chcąc ratować swą Boginie. – Boginia
wielką literą? Dlaczego? Poza tym strasznie nie podoba mi się to, że sytuację
opisuje wszystkowiedzący, ale nie jest obiektywny, jak być powinien, tylko
kibicuje swoim. Gdyby to jeszcze były myśli bohaterów, jakaś mowa
pozornie zależna, to miałoby sens, ale to jednak wszystkowiedzący, bo
dziewczyny są zbyt zajęte przeżywaniem walki. Zapamiętaj: narrator nie może
narzucać czytelnikowi opinii. Tę powinnam wyrobić sobie sama.
Niestety
dalej też tak działasz:
Na szczęście
dziewczyny odpowiednio szybko się zorientowały i nim Dana zdążyła zreflektować
się, co się dzieje, leżała już na macie. – Na szczęście narzuca mi to, jak mam reagować
na wydarzenia. Ej, ale chyba sama powinnam zdecydować, które postaci lubię
mniej lub bardziej i komu będę kibicować, tak? Rolą autora (a co za tym idzie –
narratora) jest pisać tak, by czytelnik sam wnioskował. A żeby tekst był
interesujący, jedyną rozrywką nie może być przyswajanie informacji. Powinnam
też ruszyć głową, zacząć sobie wyobrażać scenę i decydować, co myślę o danych
postaciach. Ty mi to odbierasz.
Zupełnie
samą z Becky, której ognisty temperament zaczął działać właśnie teraz. – Ten
temperament zadziałał już dawno. Gdy Becky wchodziła na ring, a potem gdy
kibicowała przyjaciółce, no i wreszcie podczas walki. Przez cały czas mocno
podkreślałaś jej emocje, jej poświęcenie, jej miłość do tego sportu i energię.
Więc to nie jest tak, że dopiero teraz jej temperament zaczął działać. To nie
pasuje. Kolejny raz zaprzeczasz czemuś, co sama stworzyłaś.
Natalya tym
razem szybko przeszła do rzeczy, wykonując sharpshooter. Dźwignia ta, w której
to podnosiło się nogi przeciwnika i kucało na jego plecach, była wizytówką
Hartów. I była iście piekielna. To była chyba najbardziej bolesna dźwignia,
jaką kiedykolwiek, ktokolwiek założył Becky. Teraz jednak, to Charlotte leżała
w tym okrutnym, hartowym uścisku, a wydobywający się z jej ust krzyk, mówił
wszystko o jej sytuacji. – Podoba mi się, że wreszcie opisałaś cios, ale…
wyobrażam sobie tę dźwignię i Charlottę, która krzyczy z bólu. Automatycznie
zrobiło mi się jej żal (Charlotty, nie dźwigni). Może i trochę na złość
narratorowi, który do tej pory mi narzucał, że Charlotte to ta, której nie
powinnam lubić, chociaż nie tylko dlatego. W prawdziwym wrestlingu Char tylko
udawałaby albo przynajmniej dźwignia bolałaby nieco mniej, a ty katujesz tę
bohaterkę, bo twój wrestling to nie wrestling tylko jakieś mordobicie (o, dawno
nie używałam tego słowa; stęskniłam się). Strasznie mnie to irytuje; całe WWE
staje się czymś na wzór jakiegoś podziemnego kręgu, gdzie trzeba jak
najefektywniej i – przy okazji – najefektowniej zrobić komuś krzywdę.
Co na to
jakiś Komitet Praw Człowieka czy coś w tym stylu?
Pod
rozdziałem zobaczyłam komentarz głoszący: Niestety nie było mi dane oglądać
tej walki, ale jestem pewna, że doskonale ją odwzorowałaś. Mam rozumieć, że
rozdział opisuje dokładnie relację walki, która naprawdę miała miejsce? W takim
razie jaki jest sens tworzenia opowiadania, którego fabuła nie zaskakuje i
wyniki poszczególnych starć da się sprawdzić w sieci – ba! – pewnie i obejrzeć
na jakimś kanale?
011. Losing
own rules.
Nawet od tak
delikatnego uderzenia jego niemal bezwładna głowa zsunęła się ze sztywnej
poduszki na pełen wystających sprężyn materac. Roman miał wczoraj iść do
busa magazynowego wymienić ten materac, ale jakoś nie miał do tego głowy. – Wczoraj
nie miał głowy, która dzisiaj była niemal bezwładna… Wiem, że to tylko
powtórzenie, a jednak wyszło dość zabawnie.
Informacja o
busie magazynowym nie ma żadnej przyszłości w tekście, pada tylko po to, aby…
no właśnie nie wiem po co. Narrator usprawiedliwia Romana? No dobra, ale to
dalej bez sensu fabularnego. Materac jest taki a nie inny, aby czytelnik mógł
podziałać z wyobraźnią, a streszczenie o tym, co się nie wydarzyło, nie
pobudza tej wyobraźni. Nie ma sensu.
Tym bardziej
że w następnym akapicie mam coś zdecydowanie innego, ważniejszego niż materac.
Mam galę. A raczej jej streszczenie. Dużo ciekawsza byłaby chociażby najkrótsza
scena nokautowania Setha walizką. Zobacz, jak to w ogóle fajnie brzmi: Nokaut
walizką! Dlaczego nie mogę tego zobaczyć oczami wyobraźni? Dlaczego nie
mogę tego zrozumieć? Czy bohater ma walizkę (z czym? z pieniędzmi?) w ręce i
wali nią po przeciwniku? O CO CHODZI? Wydaje się ciekawe, nie sądzisz? To czemu
mi tego nie dasz, tylko okrajasz do minimalnego opisu, który i tak nic nie
tłumaczy?
Gdy przegrał
na wczorajszej gali z Sethem, zawalił mu się świat. Roman nie afiszował się z
nienawiścią do Setha, ale przegrana z kimś takim była po prostu nożem w jego
serce. Ta cała rywalizacja była tylko po to, by ją teraz przegrać? Pokazał
wszystkim, że jest od niego gorszy. Że Seth pomimo całego zła jakie wyrządził
jemu i Deanowi, wciąż wypływał na wierzch. A Reigns nie był w stanie go
pokonać.(...) A gdy Dean znokautował Setha walizką i zabrał mu pas, śmiał się
już otwarcie. – Skoro coś jest powodem do zapisania aż czterech
sporych akapitów ekspozycji i streszczenia, wydaje się dość ważne dla historii.
A skoro jest ważne dla historii, czytelnik na pewno wolałby móc to zobaczyć,
uczestniczyć w tym, chciałby samemu prześledzić przebieg wydarzeń, a nie dostać
tylko suchą informację o tym, jak skończyła się gala. Fakt, że teraz
przynajmniej przedstawiasz to z perspektywy Romana i piszesz o jego uczuciach,
ale nadal lepiej byłoby to przedstawić na gorąco, a nie po czasie. Na
dodatek ten nudny i pozbawiony emocji wywód wstawiasz zaraz po tym, gdy Roman
otworzył oczy, na samym początku rozdziału. Jeszcze nie zdążyłaś się rozkręcić,
a już zduszasz akcję, spowalniasz tempo. Zniechęcasz.
Głowa bolała
go tak niemiłosiernie, że zaczął się zastanawiać, czy zgorzkniały swą przegraną
Rollins nie wbił mu siekiery w łeb. – Zaraz po ekspozycji dowiadujemy się, że ten cały
wywód to jednak nie były myśli Romana, bo tego bolała głowa i myślał o czymś
innym.
Narrator
wciska do opowiadania ścianę tekstu, która w tym momencie absolutnie nie
dotyczy bohatera. Gdyby wcześniejsze akapity były tym, o czym faktycznie myślał
Roman, dałoby się to jeszcze od biedy podpiąć pod wystylizowane wspomnienia.
Ale nie… To tylko narrator robi, nie wiem, przerwę w fabule? Zatrzymuje czas
akcji, aby wtrącić coś od siebie – najwyraźniej.
Musisz zdać
sobie sprawę z tego, że większość czytelników zwykle omija takie wymuszone
akapity będące przegadanymi relacjami, suchymi podsumowaniami z fabuły, która
tak naprawdę nie miała miejsca w opowiadaniu. Jak autor przynudza, to chwytają
za myszkę i scrollują do pierwszego dialogu, bo to właśnie akcja jest
interesująca, a nie narracja sama w sobie.
Spojrzał
niewyraźnym wzrokiem obok na łóżko Ambrose'a. (...) Leżał niemal bez ruchu, z
butelką wody pionowo przyłożoną do ust, opróżniając jej zawartość.
-
Deeeean...- jęknął Roman ku przyjacielowi, by zaakcentować, że już nie śpi. -
Masz picie? – No przecież widział butelkę, więc to strasznie
głupie pytanie.
- Już
nie...- odparł, odrzucając kolejną pustą butelkę na podłogę. Roman miał w tym
momencie ochotę go tą butelką zabić. Wypił wszystko sam! Co za bezczelność! – Nie. Nie
miał ochoty, ponieważ gdyby miał ochotę, to by wstał i coś zrobił. Tak samo
jeżeli chciało mu się pić tak strasznie, jak podkreśla narrator, to zrobiłby
to, co dorosły pełnosprawny człowiek – po prostu wstałby i ruszył dupę do
wodopoju.
Nie dało się
mu wytłumaczyć, że jądra nie są głównym nośnikiem testosteronu. –
Technicznie rzecz biorąc, może to i dobrze, że się nie dało, bo Dean miał
rację. Testosteron jest przecież produkowany przez komórki śródmiąższowe
Leydiga w jądrach, pod wpływem hormonu luteinizującego.
- Jestem
champem. A potem przyniosłeś wódkę. Tyle pamiętam - odparł ledwie żywy Ambrose.
– Chwilę
wcześniej pisałaś, że: Był tak szczęśliwy, gdy Dean zdobył mistrzostwo, że
na barana, z butelką najdroższego whiskey w buzi i dwóch półlitrówkach w
dłoniach Deana zaniósł go do busa. – A więc technicznie to Dean przyniósł
wódkę, a Roman whisky.
Autorko!
Piszesz to opowiadanie! I naprawdę nie pamiętasz, jaki obraz wykreowałaś
zaledwie stronę wcześniej?
(...) gdyby
ktoś nie znał zasad Straight Edge, wyznawanych przez Punka, mógłby pomyśleć, iż
chłopak pił razem z nimi (...). – CM Punk ma 35 lat.
Sądzisz, że
o kimś, kto tak wygląda, wciąż mówi się chłopak?:
(...) by
potem dzielnie zwalczać w sobie amoralnego kaca (...) – co to jest
amoralny kac?
Amoralny [źródło]:
1.
«nieodróżniający dobra od zła»
2.
«niezgodny z normami moralnymi lub zupełnie ich pozbawiony»
Mówi się o
kacu moralnym, tzw. moralniaku, gdy ktoś ma wyrzuty sumienia spowodowane
wcześniejszym zachowaniem (i zwykle nie chodzi o picie alkoholu). Nie ma jak
tego odwrócić w znaczeniu, z przedrostkiem a. To bez sensu.
Wypowiedź
Punka była tak pokrętna, a mózg Romana tak prosty i dziś nieobecny, że nie zrozumiał
niemal nic. A po uśmieszku Punka zrozumiał, że ta zawiła odpowiedź
została wycelowana niczym strzał z snajperki w bezbronnego. Maił po prostu do
końca rozwalić mu mózg. – Był prosty i nieobecny, dlatego nie zrozumiał? Ale
potem zrozumiał zawiłą odpowiedź i chciał rozwalić kolegę.
Widzisz, co
niedobrego stało się w tym zdaniu? Zgubiłaś Romana jako podmiot, więc wszystkie
orzeczenia przypisane są jego mózgowi.
Wciąż nie zrezygnowałaś
też z ekspozycji w dopisku narracyjnym przy dialogu. Najpierw, przykładowo,
mamy bardzo długą wypowiedź AJ, a zaraz po niej stwierdzenie: - AJ podobnie
jak jej mąż, lubił zalewać rozmówcę potokiem słów, zamiast, jak jej
przyjaciółka Tamina, raczej mówić tyle ile to konieczne. No przecież
przeczytałam ten potok słów. Widziałam długie, pokrętne zdanie i bez trudu
wyobraziłam je sobie jako zdanie wypowiedziane na jednym wdechu. Dziękuję więc,
Kapitanie Oczywisty!
Poczęstowałaś
mnie retrospekcją wydarzeń sprzed… czterech lat. Zastanawiam się po co. To
(chyba?) rozpoczynanie kolejnego wątku, tym razem dotyczącego Romana. A mamy
już wątki OCC, mamy Becky i jej zemstę, mamy niezrozumianego Setha i żałosne
próby wymuszania szacunku do siebie. A teraz Roman? Tego jest za dużo!
W czasie
streszczenia pojawiły się kolejne imiona/nazwiska/pseudonimy ludzi, których nie
znam, więc tekst wydaje się jeszcze mniej zachęcający. I czytając, wciąż
zastanawiam się, czy to jest ważne fabularnie, że do tego wracasz? Chociaż miło
jest przeczytać o czasach, kiedy Seth jeszcze lubił się z Deanem i chłopaki
sobie nie dogryzali, a przynajmniej nie w nienawistny sposób. Jednak jako że
nie jestem wielką fanką wrestlingu i nie są dla mnie na porządku dziennym
układy i układziki, relacje między zawodnikami oraz chociażby nie znam
dokładnie członków poszczególnych stajni, takie zdania są dla mnie kompletnie
niezrozumiałe:
Na swojej
pierwszej walce od razu rzucono ich na głęboką wodę, bukując im walkę z
mistrzami Team Hell No i Rybackiem.
Nadal, po
jedenastu rozdziałach, stwierdzam z przykrością, że nie piszesz tego
opowiadania dla wszystkich. Boję się, że nie piszesz ich nawet dla tych, którzy
znają wrestling ogólnie. To wygląda wręcz tak, jakbyś pisała to tylko i
wyłącznie dla jakichś psychofanów, którzy wszystkie fakty łączą w mig i kojarzą
całe rozgrywki.
Doszło też
do tego, że praktycznie każdy dialog kończony jest tłumaczeniem, co mówiący
miał na myśli. Czuję się jak jakiś przygłup. Do tej pory takie rzeczy zdarzały
się raz czy dwa na rozdział, ale w tym to już przegięcie. Np.:
- Bo to ja
jestem mózgiem tej grupy, Lunatyk. Beze mnie byście zginęli. - Skromność Setha
porażała dziś cały backstage…
Nie rozumiem
też za bardzo, co czytam. Roman uśmiecha się, gdy widzi naburmuszoną AJ, potem
wspomina noc, gdy dał jej kosza. Następnie mamy powrót do aktualnej sceny. Tyle
że… (chyba?) nie wracamy już do perspektywy Romana. Tylko kogoś nieznajomego.
Po
retrospekcji dostaję coś takiego:
I znalazła.
Dolpha Zigglera. Od tego czasu bał się i unikał AJ jak ognia piekielnego. A
końcu gdyby Punk dowiedział się o tym, starałby go pewnie zabić by wyeliminować
konkurencję. Ale na miejscu Punka zrobiłby to samo. Tyle, że on był sam. Choć
zaczynało mu już to doskwierać. – Kim jest Dolph i dlaczego dowiaduję się o nim tego
wszystkiego, skoro gościa nie ma w scenie? Czy może jednak jest? Wszedł
dopiero? Albo są to wciąż przemyślenia Romana i chodziło ci o to, że to właśnie
Roman zrobiłby to samo z Dolphem na miejscu Punka?
NIE WIEM.
Roman nie
jest tu podmiotem. Wygląda to tak, jakby się zamyślił i wspominał, a potem nic
z tego wspomnienia nie wynikło, bo po tym wszystkim mam dostaję jakby nigdy nic
kontynuację dialogu AJ i Punka.
- A w ryj
chcesz? - jęknął z dolnego łóżka Dean, ale brzmiało to, przez jego opłakany
stan niemal tak niebezpiecznie jak: "Chodźmy do parku". – Dean
teraz jęczy i jest w opłakanym stanie, ale jeszcze przed retrospekcją
wypowiadał takie sążniste zdanka okraszone wykrzyknikami. Na to siły miał:
- Przestań
pierdolić i mów jak człowiek! Myślisz, że nie wiem, że robisz to specjalnie? W
Cincinnatti panuje prawo pięści, nie szarych komórek i mowy literackiej. Mogę
ci to zaprezentować, jak tylko zaleczę kaca.
Robisz z
niego wygadanego śmieszka, żeby zaraz zrobić z niego ofiarę. Kolejny raz: bez
sensu.
Małżeństwo
Brooksów można by porównać do Wezuwiusza i Pompejów (...). – O!
Wracamy teraz do porównań z okresu Cesarstwa Rzymskiego? Nie tęskniłam.
Punk w roli
rodziciela byłby totalną katastrofą, a jego dziecko, gdy tylko nauczyłoby się
chodzić i mówić, doprowadziłoby wszystkich do ostatecznego nerwowego załamania.
– Czy ty mi
chcesz wmówić, że oni wszyscy wzięli pod uwagę fakt, że gdyby AJ urodziła
Punkowi dziecko, to nadal cała rodzinka brałaby udział w WWE, podróżując z
resztą wrestlerów i niemowlakiem? Może jeszcze to dziecko AJ urodziłaby w tym
autobusie, co?
Borze
zielony, co za naiwność. Co za głupoty ty mi próbujesz wcisnąć… aż trudno w to
uwierzyć.
I serio,
rozmowa o metodzie antykoncepcji między małżonkami, w busie pełnym wczorajszych
mężczyzn…? I że niby mąż nie wie, że żona stosuje tabletki i jest oburzony,
bo: od pół roku próbuję zrobić ci dziecko! Myślisz, że to jest śmieszne?
Głowa mnie zaczyna boleć od takich farmazonów. Przecież, Sleepko, bohaterowie
to dorośli ludzie! SZANUJ ICH CHOCIAŻ TROCHĘ!
Chyba jednak
najbardziej żałosny jest fragment, w którym AJ najpierw zarzuca Punkowi, że nie
jest dojrzały, więc niby jak miałaby z nim założyć rodzinę, a za chwilę
oznajmia, że zabezpiecza się, bo… nie chce być gruba przez ciążę.
Nie wiem,
kto jest głupszy. Ona czy on?
- Au!
Ambrose, ty debilu! - wrzasnął parę metrów od nich Miz, gdy Dean nieumyślnie
wycelował pustą butelkę w używaną przez niego bieżnię i Mike prawie wybił sobie
zęby. – Jak można w coś wycelować nieumyślnie? Sam proces celowania kojarzy się
ze skupieniem, obraniem celu… Nie da się tego zrobić nieumyślnie.
A, no i nie
wiem, kim jest Miz. Jak wygląda, co robi. Po co jest w scenie. Nic.
Dean już nie
raz udowodnił jak spaczone ma patrzenie na świat, ale bez niego, byłoby po
prostu nudno w federacji. Jakiś wariat musi tam być. – Tam każdy
jest wariatem, serio. Dean się w ogóle nie wyróżnia. Wręcz przeciwnie, wychodzi
ci dokładnie taki sam, jak cała reszta. Nie ma swoistych cech charakteru ani
nie ma przypisanej stylizacji językowej.
To taki typowy
ktokolwiek z WWE, niestety.
I jego, i
Romana, który ma w twojej historii 27 lat, nadal nazywasz chłopakami. To
strasznie upierdliwe. Czuję się, jakbym czytała opowiadanie o nastolatkach.
Naprawdę. Dotyczy to i narracji, i poziomu wypowiedzi bohaterów, i ich niskiego
IQ.
„No, nie.
Znów się zaczyna...Pomyślał ze zrezygnowaniem brunet”. – No nie, znowu się
zaczyna. Znowu nazywasz bohaterów kolorem włosów, a ja nawet nie potrafię
zapamiętać, kto jakie ma, żeby domyślić się teraz, kto w tym momencie wyraził
myśl.
Czy
przydługa rozmowa o tym, że Dean jest/nie jest rudy, wnosi coś do opowiadania?
Nie.
Więc po co
ma w ogóle miejsce? Żeby rozbawić, tak?
No to nie da
się już rozpisać scen tak, aby były jednocześnie i zabawne, i coś wnosiły do
historii? Rozwijały fabułę? Istnieje taka zasada, by zawiązywać treść tylko
zdaniami, które spełniają jedną z dwóch funkcji (lub obie naraz): rozwijanie
akcji albo ukazywanie charakteru postaci. Tutaj, w dwudziestu linijkach kłótni
o kolor włosów, ukazujesz tylko, że wszyscy sobie śmieszkują akurat z Deana.
Nie wiem, czy śledzisz nasze oceny, ale… to jest ten etap, kiedy zaczynam czuć
się, jakbym czytała opowiadanie pisane przez Moryę i jakby wrestlerów zastąpiła
świta z legendarnego już Boso po mokrej trawie.
- Co
zamierzasz zrobić? - zapytał znacząco Roman. Jego brwi podjechały niemal do
szczytu czoła.
Coś mu nie
pasowało w tych badaniach. Był niemal pewien, że stoi za tym Stephanie.
- Wiesz
dobrze, że gdybym nie wygrał ladder matchu, nigdy nie dostałbym title shoota. – Nie ma
czegoś takiego jak title shoot. Jest title shot, więc nie
dostałby title shota. A jeszcze lepiej byłoby, gdybyś wyjaśniła przy okazji
pojęcie.
Kolejna
scena przedstawia moment przed pierwszym występem Tary i Eve. Ta pierwsza
przekomarza się z Sethem, a druga nie może się temu nadziwić, bo tak przyćmiła
ją kariera, że nie dostrzegła, że w ogóle rozwija się relacja tamtej dwójki.
Eve nazywa przy tym Tarę mentalną siostrą, co jest bzdurą, bo mentalna siostra
nie sprowadziłaby przyjaciółce rodziców i nie byłaby przyczyną jej
wydziedziczenia.
Ostatnia
scena z dziewczynami miała miejsce, gdy podpisywały kontrakt i bały się szefa.
Zarzekały wtedy, że będą się starać i dadzą z siebie wszystko na treningu,
wydawałoby się, że był to więc wstęp do ukazania tych trudów. Ale znów… nie.
Nie był to żaden wstęp, bo dziewczyny w ogóle się nie napracowały. Dostały
kostiumy i zaczynają pierwszy występ. Nie wyglądają na zdenerwowane ani nic z
tych rzeczy, po prostu żartują sobie przed wejściem na scenę i tyle. Nie czuję,
by to, co się teraz działo w opowiadaniu, było wyjątkowe dla bohaterek. Jest
nudnie, bo to, co wydawało się ważne, okazało się mniej istotne niż sugestie
romansu, który rozwija się za naszymi plecami. W opowiadaniu nie pojawiły się
sceny ukazujące rozwój relacji Tara-Seth. Trudno mi więc teraz w ten rozwój
uwierzyć. Nie mam do tego podstaw i jestem rozczarowana. Nie dostałam
wyjątkowej chwili w stylu pierwszego występu, ani sceny nad basenem.
Druga
relacja – Eve i Romana – oczywiście musi być wspominana zaraz po Tarze i
Seth’cie. Przy czym jeżeli tamci wcześniejsi prowadzeni są za plecami
czytelnika, poza kadrem, tak ci drudzy są zbyt… niesubtelni. Roman za każdym
razem, gdy widzi Eve, zastanawia się nad jej urokiem i nie jest to ani trochę
delikatne, nie jest sugestywną wskazówką, takim wink wink do czytelnika,
tylko chamskim wpychaniem uczuć bohatera mi do gardła… bo co? Bo kiedyś Eve
obłożyła mu guza cytryną? Natomiast w aktualnej scenie to Eve wyjątkowo
dostrzega niebieskie oczy Romana i zauważa – jakby nagle oświecona, jakby wcale
nie mieszkała z nim w jednym busie – że są bardzo ładne. To jest bardziej niż
kiczowate.
Nie
rozumiem, dlaczego nie możesz po prostu dać się tym relacjom rozwijać
naturalnie, lekko, tak po ludzku, tylko udziwniasz albo w jedną, albo w druga
stronę.
- A skąd to pytanie?
- Eve nie odpowiedziała od razu na jego pytanie. – No niemożliwe. Nie może być. Kto by pomyślał, że pytanie nie jest odpowiedzią?
Wzrok Romana
niemal natychmiast nachmurzył się. Jego oczy straciły blask. – Dopiero
teraz? Bo co? Bo dziewczyna, którą niedawno poznał, nie odpowiedziała mu na
pytanie? Gdzie był nachmurzony wzrok Romana, gdy przyjaciel opowiedział
Reignsowi zdenerwowany, że może wylecieć z grupy za dragi, a tak poza tym, to
obwinia go za swoje porażki? Przecież to się stało zaledwie scenę wcześniej! A
ty mi nagle chcesz wmówić, że Roman chmurzy się dopiero teraz?
Poza tym z
tego, co wywnioskowałam z poprzedniej sceny, Roman podobno obmyślił plan, by
Dean mógł zabłysnąć w WWE. Czy odejście z grupy miałoby to ułatwić? Nie sądzę.
Nie wiem, skąd takie a nie inne pytanie Reignsa. Nie potrafię się w niego
wczuć, nie wiem, co go motywuje.
Znali się
jakieś trzy tygodnie, a pomimo tego, już wytworzyła się pomiędzy nimi jakaś
więź. Spędzali razem bardzo dużo czasu. Chodzili razem na siłownie, oglądali
NBA, jedli lunche. (...) Oboje uwielbiali filmy Scorsese i podziwiali Magica
Johnsona. Oboje nie lubili indyjskiej kuchni i pochodzili z wielodzietnych
rodzin. Z Reignsem Eve nigdy się nie nudziła. A ostatnio zauważyła nawet, jak
przystojną i męską twarz. Choć upominała się, by nie myśleć o nim za dużo, nie
przynosiło to pożądanego skutku.
Nudne
streszczenie.
Mam
wrażenie, że fabułę wymyślasz na bieżąco – nie planowałaś uprzednio scen
pokazujących rozwój relacji Eve i Romana – nie było o parce słychać, dopóki
akurat teraz nie nadarzyła się okazja do rozmowy. Nagle okazuje się, że
bohaterowie są na etapie szybko rozwijającej się przyjaźni, ale czytelnik, z
niezłym midfuckiem na twarzy, o tym nie wie. Co więc robisz? Pewnie pomyślałaś
sobie, że musisz zalepić dziurę fabularną jakimś tłumaczeniem na szybko. Przez
to lepisz dziurę, przy okazji spłycając historię. Zamiast wziąć czynny udział w
ŻYWYM rozwoju relacji Eve-Roman i Tara-Seth, ostatecznie dostaję ochłapy w
postaci streszczeń – tylko dlatego, że nie przemyślałaś struktury opowiadania
od początku do końca i tego, jaka informacja i jaka scena w jakim momencie
powinna się pojawić.
Pisanie
opowiadania bez planu w większości przypadków kończy się katastrofą fabularną i
tak też jest w tym przypadku. Sorry, Winnetou. Porządne opowiadania nie biorą
się z powietrza.
Eve marzyła
o tym, żeby ten tłum szantował tak kiedyś jej imię.
Skandował – na pewno
o to ci chodziło.
A przy
okazji faktycznie z tej Eve introwertyczka, nie ma co…
Od tej pory
nie będę się już czepiać niezgodności postaci z tą cechą charakteru; będę
traktować tamtą scenę jako omyłkę.
Ich muzyka
wejściowa również się Tarze nie podobała. Była jej zdaniem za mało
ostra. Ale brunetka powinna pamiętać, że były face'ami, nie heelami
i miały wzbudzać sympatię u ludzi. Co nie było tak trudne, po tym jak
skopały Charlotte tyłek. – Dalej piszesz jednak, że dziewczyny nie zrobiły
żadnego szumu swoim wejściem, bo ludzie zdążyli zapomnieć sytuację z Raw. Znowu
sama sobie przeczysz.
Czym są
podkreślone hasła? Jeżeli dziewczyny dostały polecenie pełnić jakąś konkretną
rolę i dać się lubić publice, to znaczy, że jakiś scenariusz jednak obowiązuje,
prawda?
No i
nazywanie bohaterów kolorami włosów… nadal taniocha.
Nie rozumiem
starcia Tary z Paige. Eve miała nie brać udziału, więc stała niedaleko i
przyglądała się walce, aż nagle… została skopana jakby nigdy nic przez
Charlottę i Danę, które nie wiadomo skąd się wzięły i nikt nie zareagował na
ich obecność. Dwie na jedną? Czy w ogóle istnieje coś takiego jak regulamin w
tej twojej wersji sportu?
W opisie
używasz niewytłumaczonych nazw, nieobrazujących nic ciosów, które muszę
wklepywać w Google, żeby zrozumieć, co się dzieje na ringu.
Walka Setha
i Romana jest… śmieszna. Wydaje się nieprawdopodobnie niebezpieczna, a że nie
jest zaplanowana i faceci naparzają się naprawdę, żałuję, że któryś nie umarł.
Tak po prostu, wiesz? Aby opowiadanie stało się realistyczne, a bohaterowie
ludzcy. Chyba zapominasz, że ludzie jednak są śmiertelni… Kilka zdań-perełek
dla potwierdzenia:
Rollins
oberwał tak mocno, że aż obrócił się w locie i upadł karkiem na matę. – Co tam, że
kręgi szyjne takie delikatne… Co tam paraliż.
Seth
natychmiastowo to wykorzystał, zakładając Romanowi dźwignię na plecy. Szarpnął
nim tak mocno, że jego białka oczne niemal wypłynęły na wierzch. – Lol.
Resztkami
sił podniósł się, podnosząc tym samym Setha i upadł na plecy z impetem,
przygniatając swoim ciałem chłopaka. (...) Roman z dziką satysfakcją, czując,
że odgrywa się za wczorajszą noc zaczął kopać go po brzuchu. – Wcześniej
robił coś resztkami sił. Potem, po kilku akapitach, nadal prowadzi go dzika
satysfakcja.
(...)
W ostatnim momencie, ostatnimi resztkami sił udało mu się oderwać łopatki
od maty na dwa. – Kolejne resztki sił? Nie wierzę...
Roman wstał
i uniknął kolejnego clothesline'u i w byka wjechał Sethowi w brzuch. – Co to
znaczy w byka?
Dalej dzieje
się jednak coś, co rozbroiło mnie do tej pory chyba najbardziej w całej tej
historii. Roman uważa, że nie przegrał, bo nigdy nie klepie w matę, by się
poddać. I... cytuję:
Widział na
ekranie, jak okropnie wygięło się jego ciało pod wpływem dźwigni Rollinsa,
widział, z jakim wysiłkiem Seth trzymał dźwignię, ale on sam wciąż nie
odklepywał. I wtedy ktoś znienacka wtargnął na ring, nokautując sędziego
kopniakiem w głowę. Ktoś przebrany w strój sędziego. I zaczął klepać ręką
Romana o matę. I gdy odwrócił się, by obwieścić koniec meczu, Roman
zobaczył jego twarz.
To był jego
własny kuzyn- The Rock.
CHCESZ MI
NAIWNIE WMÓWIĆ, ŻE DWAYNE JOHNSON PRZEBRANY ZA SĘDZIEGO POKONAŁ GO, WBIEGŁ NA
RING, ODKLEPAŁ ZA ROMANA, OBWIEŚCIŁ KONIEC MECZU I… ORGANIZATORZY TO ŁYKNĘLI?
Na powtórce widać, jak sędzia dostaje wpieprz i mimo to wynik walki jest
aktualny?
Czy to nie jest
przypadkiem tak, że ponad czterdziestoletni The Rock od 2014 roku wrestlerem
jest tylko okazjonalnie i jego nagłe pojawienie się i rozwalenie
sędziego powinno wywołać niemały… skandal? Chociażby wśród publiki?
[Update: to
rozczarowujące, że do tego wątku już nie wracamy].
Zrobiłam tam
w końcu porządek i teraz możecie być pewni, że są tam tylko ludzie, którzy będą
REALNIE tu występować. – Realni ludzie realnie występować w opowiadaniu
fanowskim RPF. No… nie. Istnieje wiele słów, których mogłaś użyć, np. są tam
tylko bohaterowie ważni fabularnie, czy coś… Ale realnie w odniesieniu do
RPF? Litości.
012. And
live goes further.
Przytłacza
mnie długość rozdziałów. Są coraz dłuższe, coraz więcej w nich ekspozycji, a
wykorzystane sceny mają coraz mniejsze znaczenie fabularne.
I Dean
znów byłby szczęśliwy.
W czasie
kiedy Roman i Seth znaleźli swoje miejsce i znów byli szczęśliwy w
swoich małych światkach, Dean wciąż żył w cieniu martwej frakcji.
Kolejny
rozdział zaczynasz nudnym wstępem pozbawionym dynamiki. Chyba stało się to
twoim nawykiem.
Dziwne,
Roman wcześniej nie zauważył, jakie są długie. –
Kontynuujesz romans i znów wyszło tanio. Roman przygląda się Eve od dawna,
pisałaś o tym, że bohaterowie przyjaźnią się od trzech tygodni, a on dopiero
teraz zauważa, że dziewczyna ma długie włosy? Proszę, miej litość w
sprzedawaniu tak naiwnych faktów.
Eve mnie
strasznie zirytowała w scenie z Romanem. Taka z niej przyjaciółka, a zamiast
bliską osobę jakoś wesprzeć w trudnej chwili, to ona zaczyna… matkować. Serio,
laska nie ma żadnego wyczucia sytuacji. Tak naprawdę zna trzy tygodnie
mężczyznę, który od lat siedzi w WWE, i tłumaczy mu, że sterydy są złe i myślałam,
że jesteś inny, zawiodłam się na tobie. A przyszła smutna, bo Roman
wyjeżdża. Wspaniałe pocieszenie, Eve. Dobra robota! Ty to wiesz, jak to być prawdziwą
przyjaciółką!
Eveline
wyrwała się z uścisku Romana i z impetem wymierzyła chłopakowi policzek. – DOROSŁEMU
MĘŻCZYŹNIE.
- Nie będę
cię pòźniej składał do kupy, Rom. - Dean wśliznął się do pokoju, rzucając
Romanowi bandaż, w odpowiedzi na jego krwawiące kłykcie. – A ten
skąd wiedział, że Roman krwawi? Nie było go w pokoju, dopiero co wszedł. Co to
za chodząca przepowiednia?
- To, że
chyba już zapomniałeś, co było, kiedy Sarah z tobą zerwała. Nie chcę znowu
szukać cię po całych Stanach. - Ambrose niepotrzebnie wywoływał wspomnienia
Sarah. – Czy ja mogłabym łaskawie sama oceniać, co bohater powiedział potrzebnie,
a co mógłby sobie darować?
Straszna
jest te twoje wmuszanie swoich odczuć czytelnikowi. Wciskasz je na siłę, czasem
mam aż wrażenie, że mnie tresujesz, przygotowujesz, jak mam podchodzić do
tekstu. Zabijasz tym radość z czytania, sens w ogóle przebywania wśród twoich
bohaterów. Nie mogę żadnego wniosku wyciągnąć samodzielnie. Kiedy bohaterowie
coś robią, automatycznie ocenia ich narrator. A powinnam ja.
- Żaden ze
mnie przyjaciel - odparł Roman ze zrezygnowaniem. Docenił mimo wszystko gest
Deana, że zdecydował się tutaj w ogóle przyjść. – Jak
docenił? Co zrobił? Po czym to można było poznać?
- Ej, to już
jedenasta, muszę się zbierać. Na trzynastą mam samolot na Samoa, a w tym głupim
Queen City są straszne korki. – Wiesz, że odprawa na lotnisku trochę trwa i należy
być przynajmniej dwie godziny przed odlotem w kolejce do bramek, prawda? To nie
jest jakaś tajemna wiedza w XXI wieku, naprawdę.
I wiesz też
na pewno, że w Stanach Zjednoczonych obowiązuje dwunastogodzinny system
zegarowy, więc oni nie mogą mówić trzynasta. Powiedz mi, że wiesz… Daj
mi trochę pocieszenia…
Choć miała
miliony teorii na ten temat, starała się trzymać wersji, że Eve po prostu tęski
za rodziną. – Oto prawdziwa przyjaciółka! Widzi, że coś jest nie tak, ale zgaduje,
zamiast zatroszczyć się i zapytać. Dalej jednak w przemyśleniach Tary pojawia
się zdanie, że Tara wie, o co chodzi z Romanem. Więc… dlaczego coś sobie
wmawia? Po co?
Roman jest
konkurencją dla ich przyjaźni. Tara dalej pamiętała, że w czasie związku z
Joelem ich przyjaźń prawie wygasła, bo Eveline potrafiła zaciągnąć biednego
chłopaka ze sobą i Tarą nawet do kosmetyczki. –
Jezusieńku, dziewczyny są już pełnoletnie, mają wspólną pracę, ich życiowa
sytuacja mocno uległa zmianie, a Tara nadal zachowuje się jak rozkapryszona
piętnastka. Nie pomogę przyjaciółce w jej problemach uczuciowych, bo jestem
zazdrosna, mimo że sama spędzam poza anteną czas z Sethem i Eve nic o tym nie
wie… Hipokryzja level hard.
- Eve,
jesteś pewna, że nic ci nie jest? Zachowujesz się... dziwnie - odezwała się
McTudy, udając, że nie zna powodów takiego zachowania Eveline. Ciężka
sztanga założona na ramiona niemal ją przeważyła, a widząc dziwne dziwne miny,
w jakie wysiłek wpędzał jej twarz czuła się głupio. – Chcesz mi
powiedzieć, że ona wypowiedziała takie naturalne zdanie z wyższą od siebie
sztangą na ramionach? Zamiast, nie wiem, liczyć sobie podniesienia? I od kiedy
sztanga wpędza w wysiłek… twarz? Strasznie niezgrabne sformułowanie.
Podkreślenie
jest, noo… kolejną. Straszną. Oczywistością.
I bardzo
niezgrabnie, zważając na to, że parę metrów obok, elegancko i z gracją ze
sztangą radzili sobie Paige i jej chłopak Alberto. Po ostatniej porażce Tara
wciąż nie mogła się zmusić, by spojrzeć na Paige. – Tara
czuje się niezgrabnie, bo obok lepiej ze sztangą radzi sobie Paige, ale Tara o
tym nie wie, bo właściwie na nią nie patrzy… Nie wydaje ci się, że coś tu
ewidentnie nie gra?
- Nie. Skąd
- fuknęła wściekle Derry, a jej ton zabrzmiał tak nieprzyjemnie, że Becky aż
upuściła z łoskotem ciężar z maszyny na plecy.
- Przecież
widzę, że coś się dzeje - wychrypiała ledwo łapiąc oddech pod ciężarem. – Ale kto
wychrypiał? Becky czy Tara? I skąd ogóle tam Becky? Przed chwilą sztangę
trzymała ta druga… Czyżbyś myliła swoje postaci?
No i jak
można upuścić z łoskotem ciężar z maszyny na plecy? Właściwie nie rozumiem, co
chciałaś mi przez to powiedzieć. Z łoskotem to raczej na ziemię...
- Nie, Tara.
Ile mam ci powtarzać, że nic mi nie jest?! - Ryk Eve był tak głośny, że tym
razem nawet Roman by się tego nie powstydził. – Dlaczego Roman miałby narazić się
na wstyd przez krzyk Eve? Co miałaś na myśli tym zdaniem?
- Chyba nie
trudno zgadnąć, co jej jest, hę? - Jakby znikąd pojawił się obok nich Rollins
opierając się o maszynę wdzięcznie nazywaną przez Tarę
"ginekologiem". – Spodziewałam się, że po tym określeniu wytłumaczysz,
jaką maszynę Tara miała na myśli i dlaczego nazywała ją tak, a nie inaczej,
ale… nie. Dalej pojawia się ekspozycja dotycząca ubioru Setha przechodząca w
ekspozycję na temat relacji Tara-Seth. Och, c’mon! To jest nudne!
Nasz kochany
Romuś. (...) Brak jej Romka. – Spolszczenie imienia wygląda śmiesznie. Jakby tu
nie chodziło o zagranicznego Romana, tylko polskiego. Cokolwiek zdrobniałe,
pieszczotliwe po angielsku wyglądałoby lepiej, np.: Rommie. Zaskakujące
jest to, że wyrazy, które mają polskie odpowiedniki, zapisujesz uparcie po
angielsku (np. event albo backstage), a tam, gdzie ewidentnie
polski psuje klimat, próbujesz go wcisnąć. Brak ci wyczucia w tej kwestii.
- A śmiem
nawet twierdzić, po tym co się między nimi działo, że brakuje im Romka i
jego... hmm... - Seth uśmiechnął się szelmowsko - Dzidy (Od autorki: Spear,
finiszer Romana tłumaczony na polski znaczy dzida). – Problem w
tym, że ja nie wiem, co to jest finiszer. Nawet tłumaczenie w nawiasie jest
przez to dla mnie niezrozumiałe, chociaż łapię ogólny kontekst. A w zakładkach
o bohaterach piszesz o finisherach... Nagle zaczęłaś sobie wybierać,
które nazwy spolszczać fonetycznie, które całkowicie tłumaczyć. Nie ma w tym
żadnej konsekwencji, robisz sobie, jak ci się podoba i kiedy chcesz, bez
jakiejkolwiek systematyczności w odniesieniu do całego opowiadania.
Aczkolwiek
tłumaczenie z dzidą wyszło całkiem zabawnie. Na plus. Sugeruję jedynie nawias
przenieść na sam dół strony, jako odnośnik (możesz oznaczyć go gwiazdką). Wtedy
ten, kto nie złapie kontekstu sam, będzie mógł podejrzeć; nawias przy dialogu
wygląda nieestetycznie.
- Ej, ja
jestem po prostu szczery, okej? - bronił w się w ten swój zadufany sposób.
- ...I
największego dupka w federacji - dokończyła za niego Becky, stając z drugiej
strony Rollinsa. Teraz Seth został otoczony przez waleczne hetery. – Co?
Naprawdę miałaś na myśli hetery? [źródło]:
prostytutki w hist. starożytnej Grecji/kobiety złośliwe?
Dlaczego
narrator obraża bohaterki? Co tu się właściwie dzieje?
Ciekawy
dialog przerwałaś streszczeniem. Nie rozumiem, co cię powstrzymuje od
prowadzenia chronologicznej akcji…
Ach, brak
planu. Wyjście ewakuacyjne. Łatanie dziursk fabularnych. No tak.
Tara chciała
wyżyć się tym wyzwaniem na Rollinsie, jednak nie wiedząc czemu, od tamtego
czasu, Rollinsowi wydawało się, że pociąga Tarę. Co miało z prawdą tyle
wspólnego, co nic. W ich autobusie tylko jedna osoba była względnie w guście
Tary. – Od tamtego czasu, czyli aż niecałe dwadzieścia cztery godziny? Trochę
słabo; określenie brzmi, jakby chodziło o dużo dłuższy okres.
Poza tym w
ostatniej notce pisałaś:
- Umowa jest
umowa, Seth. Ja bezpodstawnie się nad tobą nie znęcałam - odparła McTudy
uśmiechając się wrednie. Seth chyba nie mógł uwierzyć w to, co słyszał,
- Ale miałaś
z tego równie dziką satysfakcję. (...)
– Mi to
brzmiało wtedy jak ewidentny flirt i w takim wydźwięku napisana jest tamta
scena. Nie widać w niej tej chęci wyżycia się i negatywnego stosunku Tary do
Setha, dopiero teraz okazuje się, że to była faktyczna niechęć, a nie zaczepka.
Dziwna
wydaje mi się też reakcja Becky, mocno nad wyraz. Wcześniej pisałaś o tym, że
dziewczyny łączy przyjaźń, że w trójkę stworzyły fajną, dogadującą się grupę,
na dodatek Becky dzieliła pokój w busie z Tarą i Eve, a nagle… Becky ma problem
z uwierzeniem Tarze, że między nią a Sethem niczego nie było? Becky nie
zachowuje się jak dorosła, racjonalnie myśląca kobieta, ale małolata, która
jest w stanie podważyć słowo przyjaciółki na rzecz dupka, którego zna nie od
dziś, więc powinna się po nim spodziewać niedojrzałych oszczerstw i głupich
tekścików...
- Bezczelny
jesteś! Myślisz, że mógłbyś mnie pociągać seksualnie? - Tara z wściekłością
cisnęła w Setha butelką. – Skąd ona wzięła butelkę? Miała sztangę w ręce, a o
butelce nie było ani słowa w scenie. W ogóle rzucanie butelkami też już było
wcześniej, i to nie raz...
Czemu Bóg
tak karał ją towarzystwem debili? – Słowa debil nałogowo używali Rollins i
Ambrose. Czy wszyscy bohaterowie w tej historii wypowiadają się tak samo? Na
dodatek wcześniej Tara nie wydawała się przesadnie wierząca; w pierwszym
rozdziale to Eve pytała Boga, dlaczego ten pokarał ją apodyktycznym ojcem i
Tarą...
Jednolitość
charakterów i stylizacji językowych twoich postaci mocno spłyca historię.
Tara
jednocześnie podkreśla cały czas, że jest przyjaciółką Eve (np.: a czwarty
jest sterydowcem, który próbuje ukraść jej przyjaciółkę), ale gdy kolejny
raz przychodzi co do czego, to dziewczyna nie idzie pocieszyć mentalnej
siostry, tylko – kiedy tamta ucieka – McTudy wdaje się w strasznie płytką
dyskusję z wrestlerami.
- Wypraszam
sobie! - wrzasnęła Tara, coraz bardziej niezadowolona z przebiegu tej rozmowy. – Coraz
bardziej niezadowolona? Jak dla mnie to mocny eufemizm; faceci dyskutują o tym,
czy w czasie seksu nie zakneblować małolaty, a ona jest niezadowolona z
przebiegu rozmowy?! Czy ona nie ma do siebie szacunku?
- Dość tego,
Ambrose!- Seth zaczął niebezpiecznie do Ambrose'a, (...). – Zaczął
niebezpiecznie co? Zresztą nieważne, w ogóle powinnaś pominąć taką logiczność.
- Och, nie
ma ich tu? I co teraz zrobi nasz mały Sethie? Poleci do Stephanie na skargę? - Dean
prowokował Setha jak tylko mógł, sprawdzając, ile chłopak wytrzyma. – Napisz mi
coś, czego nie wiem.
Zdałam sobie
właśnie sprawę, że ta dyskusja między facetami jest długo za długa. Nic z niej
nie wynika, poza przepychankami słownymi. Wiem, że Dean i Seth za sobą nie
przepadają, ale dałoby się to pokazać w bardziej ścisły sposób, ty natomiast
wydłużasz potem scenę jakby już na siłę.
A
brązowowłosy widać już powoli wyzbywał się cierpliwości. – Po czym to
widać? Daj mi coś więcej, niż zdanie-ekspozycję okraszoną kolorem włosów
zamiast imienia.
Becky
patrzyła na to wszystko z zapartym tchem, wyraźnie bojąc się wtrącić. A patrząc
tak na Setha i Deana, Tara pożałowała pozycji, w jakiej się znalazła. – Ale ona
nie znalazła się w tej pozycji tak z przypadku, tylko sama, w pełni świadomie i
dobrowolnie, wlazła pomiędzy dwóch rosłych gości. Nie wiadomo po co, skoro
nijak nie reaguje, nic z tym nie robi.
Ta scena nie
ma odpowiedniego tempa. Wypowiedzi zamiast wypadać jedna po drugiej, ukazując
konkretny i płynny dialog, są rozwleczone przez oczywistości, ekspozycje
emocji, dziwne przemyślenia.
- Par de
Tarados - rzucił po hiszpańsku Alberto zanim upewnił się jeszcze, że Seth jest
już daleko i wrócił do swoich zajęć. – A może jakieś tłumaczenie?
Z jednej
strony, jej prawe udo pulsowało bólem, a ze stopy chyba sączyło się nawet
trochę krwi (...). – Tara przewróciła się o sztangę i upadła, a hantel
spadł jej na udo. Skąd krew w stopie? Musiałaby ją czymś przeciąć. Od obicia
nie leci krew. Poza tym jak widać tę krew, skąd o niej wiadomo? Ile jej było,
że przesiąknęła już przez skarpetę i but?
Nie
potrzebowała rycerza w lśniącej zbroi. Sama doskonale dawała sobie radę. – I dlatego
leżała do tej pory na ziemi, dopóki walka się nie skończyła, czekając na
jakiegoś samca, aby zwrócił na nią uwagę… Bo tak to właśnie wygląda. Gdyby było
inaczej, Tara po prostu wstałaby.
- Tak. -
odpowiedziała, jednak, gdy próbowała wstać, jej stopę przeszył okrutny ból,
przez co dziewczyna upadła prosto na Ambrose'a, któremu w ostatnim momencie
udało się ją złapać. – To jak ona wcześniej upadła? Co ona zrobiła z tą
stopą? I czy gdyby to było coś poważniejszego, Tara miałaby za chwilę czas i
ochotę, by zastanawiać się nad tym, że Dean ładnie pachnie? No nie. Więc nic
jej nie jest.
- Proszę
cię, Ambrose, nie wmawiaj mi tu, że nie chciałeś go zabić wcześniej - zaśmiała
się Tara. Jak to się stało, że po treningu dalej tak ładnie pachnie? Usz, Tara,
idź ty głupia cholero! O czym ty myślisz. Szybko... emm... Dean jest dupkiem,
podgląda cię pod prysznicem! O dziwo, nietuzinkowy sposób Tary na odepchnięcie
od siebie pozytywnych myśli na temat Ambrose'a podziałał i dziewczyna znów
widziała w nim idiotę. Uff.. jak dobrze!
Nie
rozumiem, dlaczego tak bardzo chcesz udowodnić czytelnikowi, że Tara jest
głupia. Pusta. Niepełnosprytna. I nic ją nie boli aż tak.
Ominę moment
ze zdjemowaniem buta, co bardzo podobno bolało i krwawiło (naprawdę?).
Rozbroiło mnie jednak, że Tara, która dała się wnieść Deanowi do szatni, pyta o
to, czy będzie mogła jeszcze dziś walczyć. Krwawi ze stropy, nie potrafi
chodzić, ma problem ze zdjęciem buta, ale pyta o możliwość starcia na ringu…?
No to jednak boli mocno czy nie i zaraz przestanie?
I w ogóle od
kiedy Eve jest ortopedą, żeby stwierdzić, czy coś nie jest przypadkiem złamane?
Wiesz, to jest przeważnie tak, że kiedy nie umiesz stanąć na stopie i
potrzebujesz mężczyzny obok, żeby się przemieszczać, to to nie jest raczej
zwykłe obicie, które wymaga plasterka na otarcie. I pięć kilo, które z
wysokości spada ci na udo, też nie jest czymś, o czym się zapomina po kilku
minutach, a Tara kompletnie nie zwraca na to uwagi… Nic.
- Nie walczy
dziś - odpowiedziała. - Noga jeszcze się nie zaleczyła. – Bo tak
zadecydowała zawołana lekarka Eveline, a nie ortopeda i menadżer. Yup!
Przez cały
fragment z Deanem i Becky nie wiem, gdzie się właściwie znajduję (Dean siedzi
na jednej z kanap, ale gdzie? W busie? Za kulisami?). Dopiero w połowie sceny
okazuje się, że: Raw się rozpoczęło. Dean nie znał jego planu i muzyka
wejściowa, jaka rozbrzmiała, uderzyła go silną mocą szoku.
Po pierwsze
nie wiem, kogo masz na myśli, pisząc jego. Deana? No to nie znał swojego
planu. Setha? Ale ten podmiot nie pojawia się od nowego akapitu… Może planu
samego Raw? Tak, chyba tak, ale wtedy zaimek jest zbędny, bo mylący – wystarczy
samego planu albo planu imprezy. To rozwieje wątpilwości.
Uderzyć silną mocą szoku też brzmi kulawo. Nie mogłaś napisać, że Deana
zszokowała muzyka? (Właściwie dlaczego go zszokowała?).
No i bardzo,
ale to bardzo, bardzo brakuje mi opisu miejsca akcji.
Jeszcze na
początku historii, w pierwszych rozdziałach dbałaś o nie: opisywałaś busa,
opisywałaś pokoje, opisywałaś ring i ogólną atmosferę, ale teraz w ogóle z tego
zrezygnowałaś. Zakładam jednak, że na Raw zmieniają się miasta, a więc i
stadiony (?), sceny, ringi… Nie pobudzasz mojej wyobraźni; jeżeli już coś
opisujesz, jest to przeważnie wnętrze bohatera, zamiast to, co go otacza.
Wolisz wspomnieć, jak się ktoś czuje, niż co robi i gdzie, abym mogła
wnioskować sama z jego działań i rozwinąć skrzydła fantazji.
Dwunasty
rozdział i właściwie dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego ogromnego
regresu, jaki zaliczyłaś. Kiedyś tworzyłaś odrębne akapity, aby podkreślić,
gdzie znajduje się Tara i Eve, a że wtedy były to nowe dla nich miejsca, nie
burzyłam się, że opisy wyglądają bardzo stereotypowo: coś leżało tu, coś
znajdywało się tam. Teraz, gdy świat WWE stał się bliski dziewczynom, nie
opisujesz już kompletnie nic. Jakbyś uznała, że nie musisz, bo przecież, nie
wiem, każdy czytelnik może sobie sam włączyć walkę na YouTubie? Jakby zjadła
cię rutyna i ważne stały się tylko dialogi, w których bohaterowie się
przekomarzają jak nastolatkowie, oraz akapity uczuć, które strasznie nudzą. Ale
opowiadanie to nie tylko dialogi i ekspozycje!
Dean jest
oburzony czyjąś (The Rocka? I czemu nie przetłumaczysz akurat tego na Skałę?)
obecnością na Raw, ale jest tak bardzo zdenerwowany, wkurzony, w szoku i fogle,
że… gdy obok przechodzi jego ex o ładnych nogach, Dean zapomina o swoim
oburzeniu. Szkoda, że zamiast ładnej sceny i jakiejś jednej, realnej myśli
bohatera, która unaturalniłaby scenę i zainteresowała czytelnika, dostaję znów
ekspozycję-streszczenie o tym, co łączyło Deana z Renee.
Poza tym ta
dwójka pobrała się 9 kwietnia 2017 r., a wcześniej faktycznie długo tworzyli
parę. Więc twoja wersja wydarzeń, w której Renee to była Deana, aby ten mógł
być najwyraźniej z Tarą, w żaden sposób nie pokrywa się z prawdą.
Dean czuł,
co się święci.
- W końcu
The Rock wrócił do WWE! - krzyknął swoim śpiewnym głosem, a publika wręcz
oszalała. To był pop nocy. Nie dość, że to był The Rock, czempion publiczności,
to jeszcze był to człowiek, który dopiekł znienawidzonemu Reignsowi. – Sądziłam,
że scena jest pisana z pełnej perspektywy Deana – wspomnienie o jego byłej
kobiecie, potem wrażenia ze zbliżającego się starcia – aż nagle pojawia się
chyba wszystkowiedzący i określa głos The Rocka jako śpiewny (wątpię, by Dean
tak go określił sam od siebie). Ale w tym samym zdaniu ten sam narrator
określa, że The Rock dopiekł znienawidzonemu Reiginsowi. Znienawidzonemu przez
kogo? Narratora? Deana? The Rocka? Nic ci się nie klei! Cały czas piszesz tak,
że nie da się wywnioskować, co jest czym, co się do czego odnosi, praktycznie
czytam to opowiadanie, ale większości elementów nie rozumiem. Tak zwyczajnie. I
nie dlatego, że jestem do tyłu, jeżeli chodzi o wiedzę o wrestlingu, bo robię
samodzielny research, ale dlatego, że piszesz, nie zwracając uwagi na nic,
tylko wylewasz z siebie poszczególne zdania, jakby pod natchnieniem. Potem nie
segregujesz akapitów, nie dopracowujesz narracji, nie oddzielasz jej grubą
linią od mowy pozornie zależnej. Nie używasz zaimków, tylko mnożysz podmioty i
ich synonimy (np. kolory włosów) albo – najgorzej! – w ogóle gubisz podmioty,
a potem nie wiadomo, czyje są ruchy, czyje słowa i czyje myśli i oceny, i
wnioski, które przewijają się przez tekst.
Naprawdę
dziwi mnie, że ponad czterdziestoletni Dwayne Johnson miesza się aż tak i nikt
nie jest zaskoczony, że wrócił, że nagle się pojawił. Sądziłam, że to akurat
będzie wrestler, którego oszczędzisz w tej historii, ale i na nim nie
zostawiasz suchej nitki. Lubię gościa jako aktora, kojarzę go jako celebrytę i
ciężko mi strawić, że to on mógł przebrać się i zaatakować sędziego oraz teraz
tak się puszyć, jakby nie był tylko gościem od wielkiego dzwonu. Zastanawiam
się, co na to jego menadżer. Co na to też jego zdrowie...
Przerywasz
całkiem fajną scenę (dialog The Rocka i Setha) na rzecz ekspozycji będącej
wspomnieniem starych czasów (np. To było coś, co zastanawiało Deana i Romana
jeszcze za czasów Tarczy. Seth był tym, który próbował każde show uczynić
swoim. Zabrać na siebie wszystkie flesze i reflektory…). Po tej ekspozycji
brutalnie każesz mi znowu uczestniczyć w dialogu. Wiesz, jak to wygląda w moim
odczuciu? Seth wchodzi na ring i rozmawia z The Rockiem, po chwili
wszystko się zatrzymuje, narrator coś opowiada, przynudza, postaci zamierają
w bezruchu, by nagle znów ożyć. Nie ma w tym naturalności, lekkości,
po prostu ekspozycja zabija tempo, dynamikę, płynność, niweluje moje
zainteresowanie sceną. I to nie wraca nawet wtedy, gdy do działania wkracza
Dean. A nie musi tak być. Opisy i dialogi nie powinny istnieć w tekście osobno,
a powinny tworzyć go płynnie, przeplatać się subtelnie, lekko.
Widownia
oszalała na widok Ambrose'a. Dean przywykł do tych rekcji. Pomimo obrzydliwego
charakteru jakim dysponował w realnym życiu, tu, w WWE, na arenie był topowym
face'em. – Czyli Dean grał swoją jakąś rolę, postępował zgodnie z narzuconym
odgórnie kayfabe’em, które w twoim opowiadaniu przecież nie… a zresztą, nie
chce mi się do tego wracać.
W kółko
mężczyźni powtarzają tylko main eventowy to, main eventowy tamto…
Naprawdę nie ma żadnej polskiej alternatywy dla tego określenia?
Dean stał
tuż za The Rockiem, tylko czekając, aż brunet się obróci. Gdy to zrobił,
zareagował natychmiastowo [kto?]. – Dean jest rudy, a Dwayne Johnson
łysy. Kogo miałaś na myśli?
Blondyn
kopnął The Rocka w brzuch i objął ramieniem jego kark [kark
brzucha?]. – I kogo masz na myśli, pisząc blondyn? Setha? To już
nie możesz użyć imienia? Przecież nigdzie wcześniej się nie pojawiło, nie
musisz na siłę szukać zamiennika!
Poza tym,
serio, kilka zafarbowanych końcówek nie czyni od razu blondyna:
Podoba mi
się lekkie zakończenie sceny, chociaż trochę zdziwiło mnie, że The Rock padł po
jednym ciosie (skoro nawet walki amatorek takich jak Tara i Eve potrafiły trwać
dłużej i być bardziej brutalne), a po drugim padł Dean.
Och, dalej
okazuje się, że Tara wodzi wzrokiem za Deanem, co w mojej głowie objawia się
strasznie tanim romansem. Kolejnym! Serio, facet tylko zaprowadził ją do szatni
po jej wypadku, wcześniej nie był dla niej wybitnie miły ani nic… A ona… już,
tak od razu… To strasznie słabe, wierz mi. Wciskasz mi to na siłę, zamiast
ładnie i zdrowo rozwinąć wątek, zbudować go jakoś logicznie, od podstaw, aby
nie był taką rzucaną w twarz kliszą.
Tara wodziła
wzrokiem za Ambrose'em, za każdym razem, gdy ten pojawiał się w zasięgu jej
wzroku (...) – o, o tym właśnie mówię. Ile minęło od wypadku?
Kilka godzin, prawda? I już? Tara nie może spokojnie żyć, kiedy tylko Dean
pojawia się w zasięgu wzroku? Ta Tara, która nie potrzebowała rycerza, była
silna i pyskata, zawsze radziła sobie sama, bla, bla, bla… Kolejną kreację
postaci i jej jednolity charakter trafił szlag.
Żeby
bohaterka mogła się zmienić, rozwijać fabularnie, potrzebny jest czas.
Potrzebne są sceny ukazujące zmianę. Tego tu nie ma. Tu jest bohaterka o
charakterze twardej babeczki, by za chwilę przewrócić się, niespodziewanie
zakochać i… już. Oszaleć na punkcie typa, którego nawet wcześniej nie lubiła.
Jasne,
zdarza się coś takiego jak nagłe uczucia, miłość od pierwszego wejrzenia czy
coś w podobnym stylu, ale w opowiadaniach opisywanie czegoś tak płaskiego jest
nieciekawe. To wątek, który po prostu się zaczął, bo tak (imperatyw
narracyjny). Nie ma w nim niczego, czego czytelnik mógłby sam doświadczyć, poznać,
odkryć. To nie jest takie: hmm, Tara coś się coraz częściej kręci wokół
Deana, no, no, no… Ciekawe, jak to się rozkręci. Nie. To jest nudne, suche
stwierdzenie w stylu: O, narrator właśnie mi powiedział, że Tara zakochała
się w Deanie. Aha.
Widzisz różnicę,
Sleepko?
Siedziała w
szatni, masując obolałą stopę, tuż obok przebierającej się blondynki. – A to nie
jest tak, że jak coś krwawiło, a teraz wciąż jeszcze boli, to masaż nie bardzo
pomoże? Masowałaś sobie kiedyś otarcia? Może Tara by chociaż jakąś maść
wmasowywała?
(W kolejnej
scenie Tara wychodzi w obcasach na scenę, a potem ma ochotę kopać wrestlerkę. A
więc jednak uraz stopy to tylko jednosceniczna drama speszyl for Dean,
żeby rycerz mógł uratować ofiarę i żebyś ty mogła rozwinąć romans, huh?).
Walka Eve i
Sashy jest dużo bardziej brutalna i dokładna niż walka Deana, Setha i The
Rocka. Sasha krzyczy z bólu, a Eve dostaje od niej pięściami po twarzy i… nic.
Zrzuca Sashę z siebie, robiąc coraz dziwniejsze i coraz bardziej brutalne
akrobacje. Gdyby to był kayfabe, byłabym spokojniejsza, ale jeżeli to wszystko
dzieje się naprawdę i laski tłuką się, niczego nie markując, opisy wydają
się odrealnione, przesadzone, mega sztuczne. Któraś tam dawno powinna
stracić przytomność. I zęby. Czy dostałaś kiedyś, autorko, z pięści w twarz?
Tak porządnie, naprawdę? Z całej siły? Jednego czy dwóch uderzeń nie
wytrzymałabyś, wierz mi, a co dopiero całej serii.
Męczę się,
czytając takie naciągane niedorzeczności jak, przykładowo, te:
Tymczasem
Sasha skorzystała z zamieszania i gdy Eve schylała się, by do niej iść, złapała
blondynkę za włosy i z całej siły ciągnęła, wbijając szyję Eveline na środkową
linę. Eve krzyczała tak głośno, że niemal nie słychać było odliczającego do
czterech sędziego.
Eveline próbowała
niepozornie wstać, lecz wtedy Sasha rzuciła się na jej plecy, rzucając
ją na brzuch. Banks Statement! Tylko nie to! Sasha wykonała Eveline Banks
Statement. Dziewczyna nie mała dokąd iść [która?]! Eveline podniosła rękę już jakby chcąc
odklepać, ale wtedy nagle wykręciła się pod dziwnym kątem, wyzwalając się z
uchwytu. Na twarzy Sashy wykwitło niezadowolenia połączone z szokiem. Mało komu
udało się wydostać z jej uchwytu. – Obejrzałam sobie bank (nie banks!)
statement na youtube [źródło]. I wiesz co…? To nie wygląda, jakby
dało się z tego wyrwać, wykręcając się pod dziwnym kątem. Chyba że
wyrwanie byłoby zaplanowane i Sasha poluzowałaby ścisk. Ty jednak rzucasz
ogólnik, nie tłumaczysz dokładnie, co zrobiła Eve. Jak mam to sobie wyobrazić?
Opis nie działa! Poza tym jest zbyt flegmatyczny, za długi, nie ma w nim
napięcia.
Tara chciała
podbiec do niej i ją kopnąć, ale gdy już brała zamach sędzia zorientował się i
zatrzymał dziewczynę. Cholera jasna! Wrzasnęła w myślach Tara, bojąc się, że
jeśli cokolwiek zrobi, Sasha wygra dyskwalifikacją. – No to jak
to jest? Tara boi się teraz sędziego, a wcześniej, kiedy Charlotte zaatakowała
dziewczyny niespodziewanie, to nic się nie stało, nikt nikogo nie
zdyskwalifikował? Albo kiedy The Rock skopał sędziego i się pod niego
podmienił, też nie było mowy o żadnych konsekwencjach! Co ty próbujesz mi
wmawiać nagle! Że tam jest jakiś regulamin?!
013. All
because of weed.
I znów na
dzień dobry streszczenie:
Wczoraj
wieczorem tu dojechali, a Stephanie poinformowała ich, że zakwaterowanie na
cały tydzień mają w hotelu Caliptus. (...) Gdy tylko zobaczył puszysty
materac, legł na niego ja długi i w trzy minuty zasnął.
Rano, gdy
tylko zorientował się, że oprócz darmowego dostępu do barku z Bourbonem,
mają również darmowy dostęp do piwnicznego, oświetlanego neonami basenu,
wyciągnął Punka z łóżka i zaciągnął wraz z nim na basen, mimo głośnych
sprzeciwów Brooksa.
Daj mi
scenę!
W poprzednim
rozdziale, a właściwie w posłowiu zaznaczałaś, że sama się sobie dziwisz, że
rozdziały mają po szesnaście stron, a nic się w nich nie dzieje. No to już masz
odpowiedź – streszczasz, zamiast zawierać w opowiadaniu konkrety, a opis tego,
jak Dean znalazł się na basenie, zajął ci dwanaście linijek.
Z całego
wstępu bardzo podoba mi się to zdanie:
Jeśli twoim jedynym
przyjacielem był studwudziestokilogramowy, znienawidzony przez całą publikę,
piekielnie niebezpieczny i nieporadny uczuciowo Samoańczyk, to znaczy, że coś
złego dzieje się z twoim życiem.
Tylko
jeszcze konsekwencja jednego czasu – pamiętaj, to ważne.
Generalnie
twoje opowiadanie wywołuje bardzo mieszane uczucia. No bo niby nic się nie
klei, wszystko, co się da, zastępujesz ekspozycjami, a walki są odrealnione,
ale jednak gdzieś w tym wszystkim widać przebłyski lekkiego, luźnego stylu
narracyjnego. Szkoda tylko, że w opowiadaniu tak samo wypowiadają się i
narrator, i bohaterowie (całość jest, mam wrażenie, napisana tak, jak mówisz,
czyli chaotycznie i z błędami w podmiotach; w słowie mówionym te błędy nie są
widoczne).
Co jeszcze
nie tak z samym wstępem? Kiedy na basen przychodzi Punk, dostajemy w twarz za
długą ekspozycją o tym, że to nowy przyjaciel Deana, bo lepszy taki niż żaden,
kiedy Roman został zawieszony. I to byłoby nawet zjadliwe, gdyby w ostatniej
chwili nie okazało się wtrętem narratora zamiast smutnymi przemyśleniami Deana.
Okazuje się, że Dean nie myśli o przyjaźni, w ogóle ignoruje Punka:
- Uważaj, bo
się podniecę - odparł bez entuzjazmu Punk, spoglądając na siedzącego na
krawędzi basenu, z nogami w wodzie Deana.
Dean nie
zwracał jednak na niego w ogóle uwagi.
Widzisz?
Narrator wciska mi coś, o czym bohater w ogóle nie myśli. Dean zainteresowany
jest Tarą, więc przemyślenia tu i teraz powinny dotyczyć ewentualnie jej, a nie
kolegi wrestlera. Narrator jest tym, który zawiązuje fabułę, łączy sceny,
opisuje tło. A twój niczego nie scala, tylko wpieprza się tam, gdzie nie jest
mile widziany. Gdzie nie ma to sensu fabularnego.
Naprawę to
zrobiłaś? Zamiast opisać strój kąpielowy Tary, podałaś źródło do zdjęcia? To
bez sensu, okropne pójście na łatwiznę.
Może jej
krzykliwy charakter. Może skłonności do brawury. Mało kobiece, brutalne
podejście do sprawy. Zbytnia nerwowość. – Do jakiej sprawy?
Było węzłem
wiążącym wciąż jego i WWE w jednym. – Chcesz mi powiedzieć, że kilkutygodniowa obecność
jakiejś amatorki była węzłem wiążącym w jedno starego wyjadacza w WWE i… samo
WWE? To naprawdę mocne słowa. Ciężko mi uwierzyć, że ktoś taki jak Dean, kto
przed chwilą stwierdził, że Tara ma fajne ciało, ale paskudny charakterek,
jednocześnie rzuca tak górnolotne, głębokie wyznania.
- Odwal się,
ty masz AJ - odparł Dean, kiwając głową w stronę rozćwierkotanej AJ, mączącej
się w Jacuzzi wraz z Paige i Taminą. Ambrose przyuważył, że już od dawna nie
miała tak dobrego humoru. – Która nie miała dobrego humoru? AJ? Muszę pytać, bo
nie jestem pewna. Nie wiem w ogóle, dlaczego Dean miałby do niej nawiązywać. I
w ogóle na co jest jego odpowiedź do Punka, skoro ten nie odezwał się ani
słowem? Wcześniej mówił tylko coś o podnieceniu, ale też nie wiadomo, z czym
łączyło się to zdanie, do czego bohater pił.
- A no mam - Punk uśmiechnął się znacząco. [opis na 398
znaków bez spacji] - A ty masz prawą rękę. – Po wspominanym, za długim
opisie w ogóle nie pamiętam już, czego dotyczy komentarz o ręce. W ogóle cały
dialog między bohaterami – przerywany jak nie ekspozycją albo streszczeniem, to
dopiskiem narratora w wypowiedzi – jest flegmatyczny, nie trzyma tempa. Ciężko
się w nim rozeznać, bo wtrącasz jakieś duperele, zamiast pociągnąć dialog.
Nazywasz
Deana mizoginem, a ja mam wrażenie, że w ogóle nie wiesz, co to słowo oznacza.
Gdyby Dean był mizoginem, nie interesowałby się raczej Tarą, prawda? A ty
piszesz, że typ jest mizoginem, a za chwilę wspominasz o jego byłym związku –
że się nie udał, bo partnerzy nie zaangażowali się tak mocno. To brzmi nieco
nostalgicznie, jakby Dean czegoś żałował. Nie, tak nie żałują mizogini.
Może w końcu
da mi syna! - ekscytował się Punk, aż rozchlapując wodę na wyjątkowo z tego
niezadowolonych Fandango i Tylera Breeza, zemszczących Brooksa za zniszczenie
ich idealnych fryzur. – Strasznie nienaturalnie prowadzisz tę scenę. Od
początku wydawało mi się, że Dean był na basenie sam i nagle przyszedł do niego
Punk, a potem Tara i dopiero dziewczyny weszły do jacuzzi. Teraz nagle okazuje
się, że tam jest więcej ludzi. I jeszcze piszesz o nich tak, jakbym ich znała i
mogła ich sobie wyobrazić.
No a nie
mogę. Nie pamiętam typów. Kim oni są?
Dopiero
teraz zorientował się, że w otoczeniu Tary nikogo nie było. Eveline widać wciąż
była nie w sosie. – Ale dlaczego Eveline miałaby być nie w sosie?
Przecież wygrała walkę z Sashą…? Coś pominęłam?
Dlaczego
robisz z Punka… debila? I to takiego jawnego? Myślisz, że to jest śmieszne?:
- Może w
końcu da mi syna! - ekscytował się Punk (...)
- A
sprawdziłeś, czy brała tabletki? - spytał ze sceptyzmem w głosie Ambrose (...).
- Nosz
kurde! - Punk uderzył się otwartą dłoniącw czoło z głośnym plaskiem. - Wiedziałem,
że o czymś zapomniałem!
- Jesteś
debilem. (...)
- Lecę się
jej zapytać! - Punk szybko wynurzył się z wody i pobiegł w stronę jacuzzi. Dean
wywinął teatralnie oczyma.
Nie. To jest
żałosne. Żałośnie słabe.
- Mam
nadzieję, że nie mówisz o mnie. - Czyjś cień pojawił się przed nim. Uniósł
głowę powoli do góry. – Ten cień uniósł głowę? Nie? To czemu piszesz takie
bzdurki?
- Może w
końcu da mi syna! - ekscytował się Punk, aż rozchlapując [rozchlapał]
wodę na wyjątkowo z tego niezadowolonych Fandango i Tylera Breeza,
zemszczących Brooksa za zniszczenie ich idealnych fryzur. – Nie wiem, o kim
mowa. Nie znam chyba tych panów. Na dodatek: mszczących się Brooksie? W tym
samym czasie zostali ochlapani i zemścili się? Jak? Nie określiłaś.
Poza tym to
i tak bez sensu. Przecież bohaterowie byli na basenie; to chyba logiczne, że
zmoczą sobie włosy, nie?
Dalej ma
miejsce ekspozycja słabnącej relacji Tara-Eveline:
W sumie
jeszcze pamiętał, jak przed debiutem dziewczyny były ze sobą zżyte. Teraz już
nie były. Dean zauważył to już kilka dni temu. Eveline coraz mniej czasu
spędzała z Tarą. Znalazła wspólny język z Becky. – To tylko
jej zalążek. (Żeby nie było, że narzekam na krótkie fragmenty. Gdy piszę o
ekspozycji, to znaczy, że poleciałaś z akapitami o niczym ważnym. Inne, mniej
znaczące ekspozycje od dawna pomijam).
Dlaczego
Dean o tym myśli? Co tak w ogóle go to obchodzi, bądźmy szczere? Ano nic,
kompletnie. Po prostu potrzebujesz punktu zaczepienia, by pchać pairing Dera
do przodu.
Poza tym
fabuła wcale nie pokazuje zmiany, którą dostrzegają bohaterowie. Dziewczyny
były i jednocześnie nie były ze sobą blisko nawet na początku opowiadania
(sytuacja w barze, gdy Eve była trzeźwa i miała gdzieś pijaną w sztok przyjaciółkę).
W ostatnim rozdziale Tara sama mówiła, że dobrze, że Eve jest sobą, bo przecież
opatrzyła McTudy stopę… W czasie walki też wydawały się sobie bliskie. To jak
to w końcu jest? Dajesz mi sprzeczne informacje! I to jeszcze za pomocą
bohatera, który nie powinien w ogóle być w temacie!
Nie kumam za
bardzo tej sceny nad basenem. Nie ma żadnej podstawy logicznej; Tara przychodzi
do Deana, on jej dogryza, ale łapie ją za… kostkę, ona odpycha jego rękę,
odgryza się i sobie idzie. A Dean, trochę jak apodyktyczny ojciec, pyta ją
gdzie. Nic się tam nie dzieje, poza sygnalizowaniem, że bohaterowie coś do
siebie mają, ale sami nie do końca wiedzą co. Tylko że ten wniosek był już
niesubtelnie nakreślany w zdaniach, że Dean nie mógł oderwać wzroku od Tary, a
Tara szukała Deana wzrokiem po jego walce. Gdyby tamtych zdań nie było, teraz
scena nad basenem miałaby jakikolwiek sens. A tak to tylko sztuczny zapychacz.
Dean był
mizogonem, ale tylko w sensie psychicznym. – Okej, wytłumaczmy coś sobie. [źródło]. Mizoginizm to słowo, które
wywodzi się z języka greckiego („misos” oznacza nienawiść, a „gyne” – kobietę).
Mizogin jest więc uprzedzony do kobiet, a wręcz cechuje go patologiczny do nich
wstręt. Mizogin uważa kobiety za gorsze od mężczyzn i chciałby, by były one im
poddane, twierdzi, że są one winne całemu złu świata. Jeżeli chcesz mieć
bohatera mizogina, nie ma w tym nic złego, ale niech on zachowuje się jak
mizogin i wypowiada się jak mizogin. Inaczej to bez sensu jak introwertyzm Eve.
Dean
powinien więc unikać towarzystwa kobiet, być w ich obecności wycofany i
nieśmiały albo traktować je jak powietrze. Mógłby rzucać kąśliwe uwagi o
kobietach, przewracać oczami lub wzdychać, gdy te coś mówią. Mógłby w rozmowach
np. z MC Punkiem rozgłaszać, że mężczyźni w związkach mogą o wiele więcej,
mógłby np. burzyć się, że AJ nie chce Punkowi dać (koniecznie!) syna. Jakie to
by było ciekawe, gdyby Dean był mizoginem i, dopiero poznając Tarę i jej silny
charakter, bardzo powoli się do niej przekonywał? Najpierw traktując z mocną
rezerwą, potem iść raz czy dwa na piwo, jak z kolegą... Jakby ona leczyła go
poniekąd z jego podejścia! Wiesz, jaki to byłby silny drugoplanowy walor
historii o wrestlingu? Chyba nawet nie widzisz potencjału, do którego sama
sobie otworzyłaś drzwi, nazywając Deana mizoginem.
No właśnie…
bo ty tylko nazywasz go mizoginem i na tym się kończy ta jego mizoginia.
- Eee...- Tara chyba przez chwilę
zastanawiała się, czy to było do niej. I czy Dean się nie pomylił. Perspektywa
Ambrose'a, chcącego się z nią gdzieś wybrać była równie dziwna co...
przerażająca. Dean doskonale wiedział, co brunetka o nim myśli. Nie było trudno do tego
dojść. Myślała o nim to, co myśleli wszyscy. Sądziła, że jest zwykłym
lunatykiem. Nienormalną, egoistyczną świnią. W sumie wiele się nie myliła, ale
mimo to, trochę Deana denerwowało to, że tak sądziła. Choć wiedział, że sam
sobie swoim zachowaniem na tę opinię zapracował. - Do sauny. – Paskudny head-hopping. W jednym akapicie masz
perspektywy dwóch bohaterów; czytelnik skacze z jednej głowy do drugiej, nie ma
punktu zaczepienia. Czerwony fragment to przemyślenia Tary, a fioletowy to
przemyślenia Deana. Ten drugi nie powinien się pojawić; nie tylko w wypowiedzi
Tary, gdyż to do niej i tylko do niej należy ta część dialogu, ale przede
wszystkim dlatego, że w jednym akapicie przeskakujesz z umysłu jednej postaci
do drugiej. Nie powinnaś tego robić nawet w obrębie jednego passusu, ba!, nawet
i całej sceny. Jak to więc powinno wyglądać? Ustalmy najpierw, czy trzymamy się
perspektywy Tary, czy Deana. Zacznijmy do czerwonej Tary:
– Eee… – Tara przez chwilę zastanawiała
się, czy to było do niej. I czy Dean się czasem nie pomylił? Perspektywa
Ambrose'a chcącego się z nią gdzieś wybrać, była równie dziwna, co...
przerażająca. – Do sauny.
Czy Dean wiedział, co Tara o nim myśli?
Pewnie tak, nie chowała się z tym; myślała to, co myśleli wszyscy. Że jest zwykłym
lunatykiem, egoistyczną świnią. Podejrzewała, że mogło go to zdenerwować, ale
przecież sam sobie zapracował na tę opinię swoim zachowaniem.
Zauważ, że
całość jest pisana narratorem personalnym, jakby schowanym za plecami Tary i
wypowiadającym się z jej perspektywy. Tara nie jest pewna myśli Deana, więc
jedynie podejrzewa, gdyba. Aczkolwiek po tym, jak Dean zaniósł ją
do szatni, chyba nie powinna myśleć o nim, że zapracował sobie swoim
zachowaniem na opinię świni. O wiele lepiej byłoby więc całą scenę na basenie
pisać z perspektywy Deana, tym bardziej że to właśnie od niego zaczynasz – to
McTudy podchodzi do Ambrose’a, więc z automatu przez całą scenę narrator
powinien stać za jego plecami i opowiadać z jego perspektywy, naturalną dla
bohatera stylizacją. I tak powinnaś zapisać CAŁĄ SCENĘ. Przykład:
– Eee…
Usłyszał jej wahanie. Wyglądała, jakby
zastanawiała się, czy mówił do niej. Perspektywa, że mógłby chcieć się z nią
gdzieś wybrać pewnie była dla niej równie dziwna, co... przerażająca.
– Do sauny – sprecyzowała Tara.
Dean domyślał się, co o nim myślała. Pewnie
to, co wszyscy; że jest zwykłym lunatykiem, egoistyczną świnią. W sumie
wiele się nie myliła, ale mimo to trochę... bolało. Wiedział jednak, że sam
sobie zapracował na tę opinię.
To, że
zwracam dopiero teraz uwagę na head-hopping, nie znaczy, że nie popełniałaś go
wcześniej. Praktycznie w każdym rozdziale znajdują się fragmenty z pomieszaną
perspektywą i to też w jakimś stopniu sprawia, że tekst jest nieczytelny,
niezrozumiały. Autorzy przeważnie nie widzą, nie czują, że popełniają head-hopping,
bo mają obraz sceny w głowie, ich wyobraźnia działa, a scena pisana jest jakby
pod natchnieniem; widać, że nie czytasz po czasie rozdziałów, nie analizujesz
struktury własnego tekstu. Z góry pewnie zakładasz, że jest czytelny.
Od teraz nie
będę już zwracać uwagi na head-hoppingi. Musisz pod tym względem przejrzeć
wszystkie rozdziały (poza, bodajże, pierwszym – on cały napisany był z
perspektywy Eve, z tego co pamiętam).
(...) aż
nie mógł się opanować, gdy myślał o wyprowadzaniu McTudy z równowagi. – Nie
rozumiem, dlaczego Dean chce tak usilnie wyprowadzać Tarę z równowagi zaraz po
tym, gdy myślał o niej, że tylko ona wiązała go z WWE i zastanawiał się, co ona
mogła o nim myśleć [mizogin, że hej!]. Na siłę pokazujesz, że Dean chce Tarze
dopiec i jednocześnie się nią interesuje. Ja wiem, że kto się czubi, ten się
lubi, ale w przypadku tej relacji jest to przesadnie pomieszane. Jeżeli
Dean poważnie myśli o Tarze, to automatycznie nie powinien myśleć o jej
dokuczaniu; to mogłoby wychodzić w jego zachowaniu, czytelnik domyśliłby się,
że Dean nie radzi sobie z okazywaniem uczuć, że zachowuje się jak niedojrzały
emocjonalnie, ale próbuje, szuka kontaktu nawet na siłę, dokuczając, bo nie
potrafi inaczej. Wtedy Dean mógłby być na siebie w myślach zły, że mu nie
wychodzi, że znowu jest dupkiem. Tymczasem my mamy dobrego Deana, który ratuje
Tarę z opresji, zanosi ją do szatni, wyznaje jej, że robi to dla niej, myśli o
niej za dużo, zastanawia się nad jej przyjaźnią, nad jej samotnością (bo Eve
nie ma), myśli o jej walorach fizycznych, o jej charakterze, ale gdy przychodzi
co do czego, to on chce tylko jej dopiec, a narrator tłumaczy, że Dean jest
mizoginem… TO NIE MA SENSU! Jaki w końcu jest ten bohater naprawdę? Co ma w
środku i co wychodzi na zewnątrz? Jaki ma charakter?! Musi mieć jakiś
konkretny, abym się miała czego chwycić, wiedzieć, w co mam uwierzyć!
- Nie
przeszkadza mi to - odpowiedział wrednie Dean, a perspektywa wspólnego pobytu w
saunie z nagą McTudy działała stymulująco na niektóre części jego ciała.
Popatrzeć zawsze można, szkoda tylko, że psychicznie wciąż jest zwykłą,
beznadziejną, kobietą. Jak każda. Wszystkie są tak samo do niczego. Tak
samo jak te całe miłości. Kto to kupuje? Tania bajeczka…
O! Nagle
raz, z dupy jeża, włączył się Deanowi ten jego psychiczny mizoginizm. Problem w
tym, że… mam (co najmniej!) dwa fragmenty przedstawiające, że Dean szanuje
jednak kobiety nie tylko za to, że są ładne.
Pierwszy
fragment, gdy Dean ratował Tarę:
- Dziewczyn
się nie szarpię, nie popycha, ani nie biję i już. No, chyba, że to twoja
siostra, wtedy można - odparł jej Dean (...). To trochę dziwnie zabrzmi, ale...
broniłem cię.
Drugi
fragment dotyczy byłej Deana, Renee:
Dean
wiedział, że ich związek nie był najlepszy i raczej nie będą już przyjaciółmi,
ale nie spodziewał się, że Renee postanowi działać wraz z Dyrekcją przeciwko
niemu. Tak się nie robi. Dean nigdy nie sądził, że Renee byłaby w stanie tak
postąpić. Nie była przecież mściwa.
Wychodzi na
to, że kiedy Dean chce, to wierzy w kobiety, ma do nich szacunek, potrafi im
zaufać i się z nimi przyjaźnić, a czasem, gdy potrzebne jest to do JEDNEJ
SCENY, Dean nagle nazywa kobiety beznadziejnymi, zwykłymi i do niczego.
Widzisz, jak bardzo niespójny charakter tworzysz?
Dean
wiedział, że ich związek nie był najlepszy i raczej nie będą już przyjaciółmi,
Były raczej... neutralne. – Rozdział wcześniej: Ale przyjaciółmi na pewno
nigdy nie będą. I ty się potem dziwisz, że rozdział ma szesnaście stron,
skoro powtarzasz się, jak tylko możesz…
Renee pomimo
wszystko zawsze była kobietą z klasą. Powabną, elegancką. Takie zachowanie do
niej nie pasowało. – I te myśli należą do kogo, no kogo? Oczywiście, że
Deana – Pierwszego Mizogina Opcia! Na dodatek Dean rozmawia z Renee na bardzo
ważny, wręcz wydaje się, że priorytetowy temat, ale robi to przy okazji, gdy
widzi kobietę na basenie. Sprawa dotyczyła jednak zawieszenia Romana. Dlaczego
Dean nie poszedł do Renee wcześniej, nie zależało mu bardziej, tylko siedział
sobie na basenie i w głowie miał Tarę? Przecież kwestia Reiginsa powinna być w
tym momencie kluczowa!
I to nie
jest tak, że chcę na siłę zmieniać opowiadanie, bo fabuła taka i siaka
byłaby lepsza. Nie. Chodzi tylko o to, że bohaterowie przez cały czas
narracją zakładają, że coś jest dla nich bardzo ważne, a potem, gdy przychodzi
co do czego, po ich zachowaniu wcale tego nie widać. Co chwilę, w każdym
rozdziale, praktycznie w każdej scenie, narracja przeczy scenom.
Że przeszłaś
na złą stronę mocy? – Pełne nawiązanie do Gwiezdnych Wojen powinno
brzmieć: ciemną stronę Mocy.
Streszczenie
zapisane kursywą jest nudne, rozwleczone, pozbawione emocji. To tylko sucha
narracja, nie ma w niej żadnego dramatu, mimo że niewątpliwie opisałaś tam
wydarzenia właśnie dramatyczne: pobicie człowieka, kradzież, morderstwo. To
wszystko brzmi nieemocjonująco, jakbym czytała rozpiskę o tym, co leci za
chwilę w TV. Dlaczego? Bo, cholera, to jest tylko pusty opis, nie żadna scena,
kiedy ktoś faktycznie napada na człowieka albo zabija kobietę. To nie są urywki
retrospekcji w postaci scen-migawek, tylko relacja. Nie robi żadnego wrażenia,
a mogłaby. Dopiero przy dialogu z Lully robi się ciekawie. Za to plus.
Nie rozumiem
AJ. Piszesz o niej, że to kobieta, która nie przepada za przyjaciółmi męża, że
wspiera go w jego kultywowaniu Straight Edge (i ostatnio karciła go nawet za
papierosy) i jednocześnie, kobieta prosi kolegę męża, by ten dowiedział się,
czy Punk jej nie zdradza. I daje Ambrose’owi… zioło. To jak w końcu jest z tym
Straight Edge, huh? Bo znowu dostaję sprzeczne informacje.
Dean się
zgadza (a przynajmniej nie przeczy), co jest dziwne, bo przecież wrestlerzy są
badani pod kątem narkotyków. Dean właśnie dowiedział się też, że jego
była brała udział w spisku przeciwko Romanowi, którego zawieszono za dragi. Dean
nie powinien się zgadzać. Ale nie tylko dlatego. PRZEDE WSZYSTKIM DLATEGO, ŻE
JEST MIZOGINEM – PODOBNO. Nie powinien stawiać żony kumpla nad kumplem, to
chyba logiczne.
Poza tym
dlaczego AJ wybrała akurat Deana? Dean bliżej zadaje się z Punkiem dopiero od
kilku dni, wcześniej pisałaś, że faceci nie byli aż tak zżyci. Tam jest kupa
innych wrestlerów! Nie wszystko musi się kręcić dookoła akurat Ambrose’a. To
dopiero imperatyw, jak nic…
W kolejnej
scenie Punk jara zioło. Spodziewałam się chociaż jakiegoś wstępu albo sceny, w
której Dean będzie przekonywał kumpla, że to nic takiego. Jednak nie trzeba
było; Punk do jointa podchodzi ochoczo jak policjant do rowerzysty przy -11
stopnia [źródło]. Jego Straight Edge, które miało
wykluczać jedynie papierosy, to też było wprowadzone wcześniej tak o, na
jedną scenę? Jak mizoginizm Deana i introwertyzm Eve?
Piszesz o
tym, że po dwóch-trzech sztachnięciach oczy konesera trawki stają się mętne. To
jest straszna bzdura. Dalej, że: wszystko było takie ociężałe. A świat taki
kolorowy i piękny... – Z tym pierwszym jeszcze można się zgodzić, ale
drugie zdanie w ogóle nie pasuje do stanu upalenia. Bardziej do psychodelików
typu LSD. W scenie piszesz też, że bohaterowie się śmieją, ale tego nie czuć.
Informuje o tym narracja, lecz wypowiedzi dialogowe to pełne, ładne zdania.
Strasznie
się spieszysz. Miz dopiero wszedł i wziął cztery buchy, a od razu szpera po
szafkach za słodyczami. To tak nie działa, easy! Daj czas, THC też go wymaga –
gastrofaza to efekt następujący po sążnym paleniu. Zapominasz się zupełnie, jak
z kwestią siniaków wychodzących od razu po uderzeniu.
- Chcesz ty
mówić, że ona jest puszczalska? - spytał, podchodząc z wielkim trudem do
Mizanina, kładąc mu rękę na ramieniu. - Ale to twoja żona wygląda... jakby
przyjechała z Tajlandii. – Tajlandia to główny ośrodek seksturystyki na
świecie, spójnik ale w ogóle nie pasuje do kontekstu. Tobie chyba
chodziło o Turcję, może Tunezję… Emiraty Arabskie…Chyba że Punk aż tak się
upalił. Tylko że w ogóle nie czuć, że pomylił się bohater, raczej że pomyliłaś
się ty.
Scena
upalenia jest zabawna, ale kompletnie daremna, bezsensowna. Ambrose miał
wypytać Punka, czy ten nie zdradza żony, ale zapomniał telefonu na basenie i…
zniknął na całą scenę. Dlaczego wykonał zadanie AJ tylko połowicznie, dając
kumplowi trawkę? Chyba że on nie poszedł na basen po swój telefon, tylko,
nie wiem, przejrzeć komórkę Punka albo jego szafki? Tylko czy on przypadkiem
nie dzieli pokoju z Punkiem? No i skoro Dean był zupełnie normalny i
trzeźwiutki, to czy chcesz mi powiedzieć, że skręcił blanta, ale potem go nie
rozpalił, tylko oddał od razu Punkowi? A co z Prawem Pascala (kto kręci, ten
rozpala)? Skoro zioło było taaaakie mocne, to chyba Ambrose też powinien to
odczuć, nie?
Becky była
niemal jej lustrzanym odbiciem, no, może trochę bardziej energicznym. A
odpoczynek od wiecznych kłopotów związanych z Tarą należał jej się już dawno. – Becky zna
Tarę od kilku tygodni. Tobie pewnie chodziło o Eve…
Eve i
ekspozycja o jej przemyśleniach odnośnie Tary podkreślają, że Tara odstrasza
swoim zachowaniem nowopoznanych ludzi, ale tak nie jest. We wszystkich scenach
McTudy świetnie się ze wszystkimi dogaduje, nawet poszła z Paige do sauny, więc
ma jednak jakieś koleżanki. Po co teraz nagle temu przeczyć?
Poza tym
drażnią mnie te ekspozycje. Gdy Tara myśli o Eve, to ewidentnie za nią tęskni,
bywała też zazdrosna o Romana, ale nic z tym nie zrobiła. Za to gdy Eve myśli o
Tarze, zachowuje się podobnie – tylko rozmyśla i ma sobie za złe, że się oddala
od przyjaciółki. Dlaczego one po prostu, kurde, nie porozmawiają ze sobą? Skoro
są takimi przyjaciółkami i mieszkają ze sobą w pokoju?! Pomijając, że ten wątek
to problem pierwszego świata, który dałoby się rozwiązać jednym dialogiem...
tego oddalenia nie widać w scenach. Niedawno dziewczyny rozmawiały ze sobą, wyszły
razem na ring… To się działo zaledwie rozdział temu! Potrzebujesz czasu, aby to
wymazać, odjąć temu wartości! Nie mam sklerozy, a ty piszesz tak, jakbyś
liczyła po cichu na to, że jednak nie pamiętam, o czym czytałam ledwo wczoraj!
Choć nie
można było powiedzieć, że Tara totalnie zamykała się na świat. Co może się
wydać dziwne, przez ten tydzień w hotelu bardzo wiele wolnego czasu spędzała
wraz z Enzo i Cassem, lecz pomimo ich ekstrawertyczności i chęci poznawania
coraz to nowych ludzi, ona raczej trzymała się z tyłu. – Miałam
ich wypisywać coraz mniej, ale niektórych po prostu nie mogę, nie potrafię
pominąć; nędzne streszczenie. Brak dowodu w postaci sceny.
Tara
stanowczo bardziej przeżywała ich noc w hotelu z chłopakami, może też dlatego,
że sama nic nie pamiętała, w przeciwieństwie do Eve. Jednak teraz jakby już
zapomniała o tym wszystkich, traktując Enzo i Cassa jak zwykłych kumpli. A
Eve nawet nie wiedziała, czy słusznie. W końcu to, co wydarzyło się wtedy
pomiędzy nią a Enzo w hotelu wciąż pozostawało tajemnicą i nią pozostanie. – Bo
potencjalny gwałt jest taki nieistotny… Nic, tylko wzruszyć ramionami.
- Co ty
wyrabiasz?
[tutaj jest
równe 700 znaków bez spacji]
- Wyjaśniam
pewną sprawę - odparła Tara.
[tutaj jest
920 znaków bez spacji]
- Słucham,
panno Apocalypse? – Nie ma co się dziwić, że nie pamiętam, czego dotyczą
druga i trzecia odpowiedź, i muszę cofać się w tekście. Brak płynności.
Och, relację
Eve i Romana też streszczasz:
Do tego
dochodził Roman. Pisał do niej. Często. A ona mu nie odpisywała. Uparcie
trzymała swe palce daleko od klawiatury, gdy widziała wiadomości od niego. – Nagle
dowiaduję się, że oni wymieniają jakieś wiadomości przez sieć. Dlaczego więc
nie dałaś mi ani jednej sceny, w której Eve ślęczy przed komputerem czy
telefonem? Zamiast tego pokazujesz mi chociażby upalonego bez sensu Punka!
Zastanawia
mnie, jak selekcjonujesz sceny. Na jakiej zasadzie coś wydaje ci się na tyle
istotne, by opisać to sceną, a coś wydaje się na tyle nieistotne, poboczne, by
tylko wrzucić to gdzieś, tak przy okazji? Tak naprawdę jeżeli coś jest
streszczone, nie jest ważne wcale. Te puste zdania powinny wylądować w koszu,
nie mają żadnej wartości.
Opowiadanie
powinno się składać głównie ze scen. Gdyby chodziło o jedno czy dwa streszczenia,
pewnie w ogóle nie zwróciłabym na to uwagi, ale u ciebie streszczeń jest tyle
samo, co scen. I wszystkie wątki są główne, nie istnieje podział na plan
pierwszy i drugi, czy nawet trzeci. Na początku sądziłam, że przyjaźń Eve i
Tary to wątek pierwszoplanowy, a reszta będzie tłem, ale tak nie jest.
Jednocześnie ważne jest wszystko i nic; przykładowo: naraz dostaję wstęp do
relacji Eve-Roman w postaci sceny (wątek więc się zaczyna, jest ważny) oraz
rozwinięcie w postaci streszczeń (o tym, że bohaterowie spędzali ze sobą czas,
dużo rozmawiali, a teraz piszą), co odrzuca cały wątek gdzieś na bok,
umniejszając jego wartość. Tak się zwyczajnie nie robi. Czytelnik nie wie,
czego ma się chwytać, co jest punktem zaczepienia tego opowiadania.
Zaskakuje
mnie ostry ton Tary do Shane’a. Od ich ostatniej rozmowy (czyli od monologu
Shane’a o losie dziewczyn, bo tym nagle zabrakło języka w gardle) minęło kilka
rozdziałów; nie przedstawiłaś żadnej sceny zaaklimatyzowania się, rozwijania
relacji z szefostwem, nic. Tara, która zna pracodawcę kilka tygodni, traktuje
go jak jakiegoś kumpla, a dzieli ich prawie trzydzieści lat różnicy wiekowej.
Shane
spojrzał na zegar, jakby odliczając minuty do nadejścia pomocy ze strony
kogokolwiek. Osaczony przez Tarę, zdążył zreflektować się już, że zbycie osoby
takiej, jak Tara jest niemożliwe. Eve widząc jego błagalny wzrok próbowała
odciągnąć Tarę, jednak nie zdołała tego zrobić. – Błagam
cię. Typ przewodzi WWE od niepamiętnych czasów, jest byłym wrestlerem i
aktualnym mniejszościowym właścicielem firmy. Nie utrzymałby swojej pozycji i
jako wiceprezes (a wcześniej i dyrektor naczelny) nie pociągnąłby YOU On Demand
na wyżyny rynku chińskiego, tak trudnego do zdobycia. Jakby tego było mało,
facet jest jeszcze członkiem rady dyrektorów w International Sports Management.
Niejedno widział, wierz mi, i niejedne rozmowy odbywał. Myślisz, że ktoś taki
boi się małej gówniary? I patrzy na drugą taką błagalnie? Co ty robisz z
tym gościem! Pokazujesz jego całkiem w porządku charakter już samym tym, że nie
wygonił dziewczyn, ale poświęcił im czas i wytłumaczył, że sytuacją zarządzała
jego siostra. To powinno wystarczyć bohaterkom, a przesadne emocjonowanie się
ich przyjściem to kolejna brzydka przesada.
Zza jednej z
długich zasłon wyszła jednak Sasha. Biały, skórzany płaszcz odsłaniał jej
ciekawego kroju stanik w galaktyczny wzór (...). – zza
jakiej zasłony? Co ona tam robiła? Myła okno w płaszczu i staniku?
Opisujesz
strój Tary między słowami w dialogu, ale właściwie nie wiem po co. Dziewczyna
zdążyła się nastać w tym gabinecie już trochę… Ten opis wygląda jak wepchnięty
na siłę, jakbyś sobie przypomniała, że hej, właściwie zapomniałam wcześniej!
I jakbyś nie do końca ogarnęła, że można go jeszcze przerzucić gdzieś wyżej…
Po Tarze
przychodzi czas na strój Eveline:
Eveline za
to miała niepowtarzalną okazję pochwalić się swoją nową, klasyczną sukienką w
kroju baby doll o pełnej, fioletowej barwie na której majaczyły kwiatowe wzory.
W połączeniu z białymi, pięciocentymetrowymi szpileczkami, dawało to efekt
nieziemsko długich nóg, czyli jedynego atutu, jaki, swoim zdaniem, Eveline
posiadała. – Tak naprawdę czytelnik nie potrzebuje takich detali zaraz przed tym, jak
dziewczyny wyjdą z gabinetu i zmieni się scena…
- Banks
gestykulowała żywo, wymachując swoimi długimi palcami tuż przed twarzą Tary. To
musi się źle skończyć. Ten dzień już nawet zaczął się nie tak jak powinien. W
końcu widok Punka i Miza, rozpaczających sobie nawzajem na temat swoich
okrutnych żon, to widok wyjątkowo niecodzienny. – Zaraz,
moment. Miz i Punk rozpaczali najarani w pokoju Deana. Skąd Tara o tym wie?
(Albo Banks, bo właściwie znów headhopping – nie wiadomo, z czyjej perspektywy
piszesz...).
- A no
właśnie Sasha, doznałaś kontuzji. - Jak zawsze Eveline jako pierwsze zauważyła
bogato zdobiony płaszcz Charlotte, a dopiero potem samą mistrzynię. - Na
Extreme Rules cię z n i s z c z y ł a m. Nie podołałaś, kochanie. Tak
samo nie zasługujesz na walkę ze mną na Battleground, jak te dwie znajdy.
- Nie
zasługuję? To ja zabrałam ci pas mistrzyni kobiet NXT i zrobię to znów! - Banks
rzuciła mistrzyni prowokujące spojrzenie.
- Znajdy?!
Ja ci dam znajdy! – Z dialogu wynika, że Tara odpowiada Sashy, ale tekst
ze znajdami należy do Eveline. O co chodzi? Co tu się dzieje? Kto co
mówi?!
No i jaki płaszcz
Charlotte? Ona też tam była? Kiedy weszła? Do tej pory nie było jej w
scenie! Skąd przyszła? Zza drugiej zasłony w drugim oknie?
Strasznie
mnie irytuje, że pannice dyskutują sobie o swoich zatargach, nie szczędząc w
słowach, a wiceprezes nie ma nic lepszego do roboty; jak pantofel tylko grzecznie przytakuje. Po chwili Sasha bierze sobie jakby nigdy
nic jego pilota do TV i włącza odbiornik AKURAT na urywku starcia z Eve.
Okazuje się, że Tara szarpała za liny, by Eve mogła wygrać. Nie było to fair
play zagranie, ale… dowiaduję się o tym dopiero teraz, a to znaczy, że wynik
został zatwierdzony. Nie rozumiem tylko, dlaczego Tara wcześniej powstrzymywała
się przed skopaniem zawodniczki, bojąc się dyskwalifikacji, a potem szarpała za
liny? Nagle już zapomniała o konsekwencjach? (Pomijając już, że konsekwencje w
twoim wrestlerze nie istnieją, sędziowie są tam chyba na pokaz).
Dopiero na
końcu sceny okazuje się, że dziewczyny cały czas były z Shane’em za kulisami.
Nie wiem, skąd moje podejrzenie, że akcja działa się w gabinecie wiceprezesa, ale gdybyś
nie szczędziła opisów miejsc, coś takiego nie miałoby… miejsca.
-
Przepraszam, panno Flair - Shane postanowił, że jest teraz potrzebny w
dyskusji. - Problem w tym, że ja nie wiem, nie pamiętam, czyje to było nazwisko.
Podejrzewam, że Charlotty, ale nie jestem pewna. Na to też musisz zwrócić
uwagę. Kiedy długo nie używasz jakiegoś podmiotu, a w opowiadaniu jest ich od
groma, musisz częściej go zaznaczać, wprowadzać w tekst.
Shane
podejmuje ważne decyzje z marszu, pod naciskiem grupki zawodniczek. Nie
powinien się z kimś skonsultować? Przemyśleć całą sytuację na chłodno? Sądzisz,
że to tak właśnie wygląda, że dyrektor za kulisami wymyśla sobie z głowy
przebieg kolejnych walk? Bo ja nie.
Nie
rozumiem, dlaczego niektóre słowa zapisujesz uparcie wielkimi literami:
Jacuzzi, Dyrekcja, Boss, Architekt, Bogini... Dlaczego?
Chwila
moment. Kolejna scena to (chyba) pokój Setha, wyraźnie mam napisane, że Sasha
siedzi na kanapie obok, a bohater postanawia otworzyć erotycznego e-maila od
fanki nieco później, gdy zostanie sam. Nagle okazuje się, że narrator
streszcza, co stało się paręnaście minut wcześniej (po co? nie dało się
stworzyć scen poukładanych chronologicznie?) i nie wiem właściwie, kiedy kończy
się streszczenie, a zaczyna tu i teraz. Nie zaznaczasz momentu, w
którym Seth wstaje gotowy do walki i idzie na ring:
Jeszcze
paręnaście minut temu, The New Day otworzyli show swoją walką z okolicznymi
wrestlerami, by potem związkiem przyczynowo-skutkowym, przejść do brawlu z The
Wyatt Family (...). Gdy tylko walka się skończy, przyjdzie czas antenowy Setha.
Czas szoków. (...) Jak zawsze dostał niesamowity pop. Sam nie wiedział, czy
powinien być z tego zadowolony. Był heelem, postacią negatywną i tak miała go
odbierać publika.
Scena z
Deanem i Tarą na ringu świetna! Po raz pierwszy od trzynastu rozdziałów
przeczytałam fragment, nie przerywając go żadnym komentarzem, nie kopiując
nawet jakichś pojedynczych literówek czy błędów interpunkcyjnych. Bardzo
sprawnie, w dynamicznym tempie i nareszcie interesująco. W końcu wydarzyło się
w tej historii coś naprawdę, naprawdę ciekawego. A biorąc pod uwagę jeszcze
niedoszły romans Deana i Tary… no, no, no.
Mam tylko
jedno zastrzeżenie. No dobra, dwa. Pisałaś o tym, że to jakiś R-Truth był
informatorem-detektywem, pierwszym szpiegiem:
Gdy ktoś
chciał się dowiedzieć jakichś nowinek ze świata swoich kolegów z pracy- szedł
do niego. Truthie całodobowo robił za kamerę, obserwując uważnie wszystko co
się działo. Wiele osób dziwiło się, jak to możliwe że wie nawet o sytuacjach
dziejących się w dwóch różnych miejscach w tych samych momentach. Nikt jednak
tego nie dociekał, bo większości było to na rękę.
1. Informacja
pojawiła się w tym samym rozdziale, w którym AJ szukała kogoś, kto mógłby
odkryć zdrady jej męża. Dlaczego AJ nie poszła do R-Trutha? Dlaczego z dupy
wybrała Deana?
2. Wymyśliłaś
funkcję R-Trutha na poczekaniu; był ci potrzebny akurat teraz, aby wytłumaczyć,
skąd Seth miał zdjęcie (wcześniej postać nie brała udziału w historii).
Wspomniane zdjęcie było zrobione ładnych kilka rozdziałów temu! Wystarczyłoby
już tam przedstawić bohatera, który siedzi na kanapie w hotelowym lobby i cyka
fotki wszystkim, którzy się ruszają. Teraz wprowadziłaś go ekspozycją, a mogłaś
już wtedy stworzyć scenę, gdy bohater uśmiecha się do wszystkich i nikogo nie
dziwi, że facet nie rozstaje się z kamerą. Bo teraz wygląda to tak, jakbyś tego
nie zaplanowała. Jakbyś wymyśliła to zaraz przed fajną sceną. Przez to
wyeksponowany R-Truth jest sztuczny.
W posłowiu
pytasz, czy nie za bardzo eksponujesz pairing Dera. Mojej odpowiedzi pewnie się
domyślasz… Oczywiście, że za bardzo! Nie ma w nim żadnej subtelności, żadnego
logicznego rozwoju, wątkowi brakuje scen będących podłożem do budowania tej
relacji.
Zapewniam
was, że ta sytuacja z Mizem, nie była zapychaczem i wątek Miza i Punka będzie
kontynuowany w dalszych rozdziałach. – Może i z tej perspektywy wątek nie był zapychaczem,
ale tak to właśnie wygląda, kiedy Dean, który miał realizować plan, wyszedł
sobie z pokoju po telefon. Nie ma nic złego w rozwijaniu przyjaźni Punka i
Miza, ale złe jest tworzenie wątków po to, aby ich nie prowadzić.
Co ja tu
jeszcze mogę powiedzieć... strasznie nie podoba mi się ten rozdział.Wydaje mi
się, że strasznie chaotycznie jest napisany. Masakra. Następnym razem bardziej
się postaram, obiecuję. – Nie wystarczyłoby go po prostu poukładać? Albo
oddać becie? Zadbać o to, by na blogu nie wisiało coś, z czego nie jesteś
zadowolona? Tekst jest twoją wizytówką! Takie uwagi wyglądają na typowe
żebranie o podnoszące na duchu komcie. Wybacz, ale za długo siedzę w
blogosferze, aby to robiło na mnie inne niż negatywne wrażenie. Kiedy coś mi
się nie podoba, nie publikuję, dopóki nie zacznie być przyzwoite. Proste.
Dałam wam tu
trochę inną twarz Setha. No, bądź co bądź, zrobiłam tu z niego konkretnego
skurwiela, gdy zorientowałam się, że brakuje w tym opku dobrego heela. – O! A to
mi się właśnie podoba. Seth jest bardzo dobrym antagonistą. Aż się prosi, żeby
go nie lubić, ale nie dlatego, że narrator nas do tego zmusza, decydując za
czytelników, ale dlatego, że facet sam zachowuje się i wypowiada jak dupek.
Seth wyszedł ci jak mało kto. To chyba najlepiej, bo najspójniej wykreowana
postać…
Chociaż też
nie do końca; w rozdziałach na jego temat – wtedy z wątkiem o pomalowanym
busie, który też się bodajże urwał? – raczej było mi go żal, pamiętam, że
miałam go za ofiarę, a Deana za buca. Trzeba byłoby w tamtych rozdziałach Setha
trochę zaostrzyć, uwydatnić, zamiast się nad nim rozczulać w ekspozycji i
będzie dobrze. Jak na razie scena w siłowni i akcja ze zdjęciem to bardzo ładne
obrazowanie charakteru Setha. I o to chodzi! Na tym właśnie polega pisanie. Nie
wiem, dlaczego z innymi bohaterami tak ci nie wychodzi – by nie eksponować, a
udowadniać.
014.
Apocarose is a sawft.
Właściwie Apocarose
brzmi lepiej niż Dera.
Here I am, Your Rocket Queen! Usłyszał chyba każdy w promieniu paru kilometrów. – Znowu
popadasz w przesadyzm… To nie jest fajne. Chodzi o budzik z telefonu, do licha!
Prędkość
była zawrotna, ale amerykańskie drogi tak dobre, a zawieszenie w autobusach idealne,
że niemal nie było tego czuć. – Wyjaśnijmy sobie kolejną rzecz. Nie żyjemy w
cudownym świecie, gdzie kierowcy służbowi nie są odpowiedzialnymi pracownikami
i mogą sobie bezkarnie zapierdzielać, nawet po autostradzie. Autobusy mają coś
takiego jak prawne zaniżone ograniczenie prędkości. Maksymalna dozwolona
prędkość na tzw. freeways w USA to najczęściej dla autobusów czy
ciężarówek to ok. 65-75mph [źródło] (do 120km/h). Praca kierowcy jest
nadzorowana, ograniczona przez przepisy ruchu drogowego, szczegółowe przepisy
dotyczące transportu osób i mienia.
A co w
prędkości 120 km/h jest zawrotnego?
Nic a nic.
Ale, na
Boga, była szósta rano! Kto ustawia budzik tak wcześnie? – Tym razem
Becky okazuje się tą wierzącą. A mogłaś to zostawić tylko dla Eve...
Seth ma
fioła na punkcie tego całego crossfitu i ćwiczy nawet w autobusie, zamęczając
mnie przy tym przebojami typu: Moc, energia, amfetamina ewentualnie: Nie spać,
zwiedzać, za-pier-dalać! – Ale… to… są… polskie… piosenki…
Ekspozycja –
nagła, z tyłka – o rodzicach Tary i wspomnienie rozmowy z sąsiadką nie mają
sensu. Nie w tym miejscu i czasie. Mogłaś z tego zrobić scenę, gdy Tara
faktycznie tęskni, martwi się i przez telefon rozmawia z sąsiadką. Wtedy byłoby
to ciekawe. Teraz nie jest.
Och nie!
Znowu biorę udział w tej dziwnej scenie, kiedy CM Punk krzyczy, że podmienił
żonie tabletki antykoncepcyjne na witaminki. Za pierwszym razem myślałam
(miałam nadzieję), że jednorazowo żartujesz, ale ty zrobiłaś z tego
pełnowartościowy wątek (szczęście w nieszczęściu, że chociaż jeden, jedyny jest
wcale niestreszczany!):
- I naprawdę
jesteś tak głupi, by nie pomyśleć, że AJ się zorientuje, że łyka witaminki
zamiast środków antykoncepcyjnych? (,...)
- Po całym
potopie wcześniej popełnionych błędów, postanowiłem nie narażać się na kolejne
i zrobić to d o b r z e. Zamieniłem je tak, że nawet ja miałem
wątpliwości, które są które... - wybraniał swój intelekt i spryt Punk.
- Bo
przecież jesteś specem od tego typu pigułek... - tym razem to Eve wysiliła
się na sarkazm.
- Mam dość,
wy jesteście wredne, idę sobie - odparł Punk, po czym obrócił się na pięcie i
zniknął za drzwiami.
W pokoju
znów zapanował względny spokój.
Zauważ, że
podkreślone części zdania wciąż, jak w poprzednich rozdziałach, opisują
dokładnie to, co wynika z samej wypowiedzi. Punk wybrania swój intelekt
wypowiedzianym słowem, a Eve sili się na sarkazm za pomocą sarkastycznej
odpowiedzi właśnie! Po co mi to tłumaczysz? Nie możesz użyć chociaż raz
zwyczajnego: – powiedział Punk/stwierdziła Eve? CHOCIAŻ RAZ?!
- No
chodźże, Tara! Nie możesz leżeć tu cały dzień! – To dość
charakterystyczne słówko, pamiętam, że w poprzednim rozdziale użyła go Tara w
stosunku do Paige. Ty naprawdę nie masz pojęcia o stylizacji językowej
bohaterów.
Takie dziwne
napady typu branie jej na ręce, oglądanie jej szuflady na bieliznę i sprawdzanie
rozmiaru stanika czy łaskotanie dziewczyny na ręce było już codziennością.
Tarze ten stan rzeczy totalnie nie odpowiadał. – Szkoda, że
to nie są krótkie, zabawne scenki, tylko suche, ogólnikowe streszczenie. Znając
te trochę zalatujące gimbazą dialogi, byłoby nawet śmiesznie. Ale po co? Lepiej
jest ci najwyraźniej pisać szkic opowiadania niż opowiadanie samo w sobie.
Seth mógłby
sprawdzić pochodzenie nieznajomego numeru w sieci. Pierwsza cyfra to pewnie
numer kierunkowy, a druga – krajowy lub międzynarodowy. Swoją drogą popełniłaś
kolejny błąd rzeczowy; nie istnieje numer kierunkowy +21, nie istnieją też
numery telefonu dwudziestotrzycyfrowe!
Ale tego nie
rozumiał. To było trochę tak, jakby ktoś chciał zwrócić ich uwagę. – Jakich ich?
Podejrzane połączenia dostawał tylko Seth. Już niech nie przesadza. Skąd w
ogóle przeczucie, że to ma uderzać w jakiś sposób w całą stajnię?
Chociaż
teraz, gdy do wrogiego obozu rebelii doszedł jeszcze Shane (...). – Kontekst
ogólny jest znany. Wystarczyłoby napisać do wrogiego obozu/do obozu rebelii.
Dwa określenia naraz to rozrzutność.
Ekspozycja o
Seth’cie i jego wspomnienia o krześle są zwyczajnie nudne. Ominę komentowanie
tego, lećmy dalej.
Jej zacięta
mina i waleczna postawa w połączeniu z ołówkową, kremową sukienką nadawały jej
wygląd prawdziwej walkirii. – Och, a teraz nagle od czapy bawimy się mitologię
nordycką? Naprawdę? [źródło]
Walkirie
(norw. i duń. Valkyrie, szw. Valkyria) – w mitologii nordyckiej pomniejsze
boginie, córki Odyna, zwykle przedstawiane jako piękne dziewice-wojowniczki
ujeżdżające skrzydlate konie (czasem wilki), uzbrojone we włócznie i tarcze.
Powiedz mi,
co z całej kreacji Stephanie, poza wrogą miną – którą ma zawsze, więc to nic
nowego – jest zgodne z charakterystyką prawdziwej walkirii? Steph
jest dziewicą i chodzi wszędzie z włócznią?
- O co
chodzi?! Czy ty wiesz, coś ty narobił, pokazując ludziom te zdjęcia Ambrose'a i
Apocalypse na ostatnim Raw?! - Steph wciąż wrzeszczała, jakby tym razem
niesubordynacja jej podwładnego naprawdę sięgnęła szczytu. – To jej
pierwsza wypowiedź w tym rozdziale. Wciąż jest mocno nad wyraz.
(...) że nie
chce w ogóle widzieć się z resztą świata poza swoim pokojem. – Widzenie
się ze swoim pokojem brzmi tak samo głupio jak prowadzenie zakupów do domu z
rozdziału bodajże trzeciego.
Apocalypse
wystąpiła na zaledwie trzech w porywach czterech tygodniówkach, ale to w pełni
wystarczyło, by Apocarose dorobiła się nawet swoich własnych fan filmików z
dziką, lub romantyczną muzyką w tle. Następnie Steph pokazała Sethowi parę nowo
utworzonych fanfiction o Apocarose, grup facebookowych o zasnych nazwach
Apocarose Forever lub Apocarose is my life. Na dokładkę Steph dorzuciła jeszcze
Sethowi parę komentarzy z zeszłotygodniowego Raw, z których większość tyczyła
się właśnie Apocarose i brzmiała mniej więcej tak: OMG! Proszę, sprawcie, by to
była prawda!, Od dziś to mój ship życia!
- Widzisz? -
Steph wyłączyła ekran i z brutalnością odrzuciła pilot z powrotem na kanapę. -
Stworzyłeś jakiś chory kult! To już niemal religia! (...) O co się wściekam?!
Nie rozumiesz?! Chodzi o popularność! To cholerne Apocarose w tydzień powaliło
na głowę Seshę Ballins, a nawet cholernego Ambrollinsa! - Setphanie d o s
ł o w n i e rwała sobie włosy z głowy. – Tak
naprawdę nie rozumiem głównego motywu tej sceny, jej podstawy. Skąd tak
naprawdę taka reakcja ludzi? Jasne, że mogą istnieć fanki Deana, ale w twojej
odsłonie to wygląda tak, jakby… inni wrestlerzy nie istnieli? Wszyscy nagle
zaczęli się jarać tylko tym? Na wielkim Raw nie działo się nic więcej, nie ma
tam fanów innych zawodników? Chcesz mi powiedzieć, że ludzie rzucili się na
pairing Deana i jakiejś nieznanej laski, że aż nazywa się to kultem? Jeszcze
mogłabym uznać, że Stephanie dmucha na zimne i przesadza, ale pokazała przecież
slajdy.
Po prostu
ciężko mi uwierzyć w realność takiej reakcji ludzi. Jasne, może być, że Dean ma
kilka grup fanowskich, jest popularny i ciężko go zepchnąć (jak to powiedziała
Steph), ale to nadal nie działa tak, że nagle wszystkie interesantki
wrestlingiem zaczęły patrzeć tylko na niego i jakąś obcą, niszową amatorkę,
która wystąpiła w kilku walkach, jeszcze nieregularnie, bo miała uraz nogi.
Ludzie jej nawet nie kojarzą, a afera, którą przedstawiasz, jest na skalę
rozpowszechniona tak, jak, nie wiem, rozwód Brandżeliny. Gdyby jeszcze gdyby
Tara była bardziej popularna… No przecież półświatek wrestlerów pełen jest
podobnych afer, pairingów, tam wypływa takie coś co chwilę… Nie dajmy się
zwariować, czytelnicy ci nie uwierzą.
Dla mnie to
śmierdzi imperatywem, i to tak dość ostro. Po prostu pchasz fabułę bez umiaru;
jakbyś sądziła, że napompowane dramą i przesadyzmem sceny są lepsze niż takie
realne, w której Steph faktycznie robi problem Sethowi, bo ten podniósł Deanowi
popularność, ale nie aż na taką skalę.
I co to
znaczy, że Steph dosłownie rwała włosy z głowy? Naprawdę robiła coś
takiego?
Przecież to
tylko takie powiedzenie... Czy Steph jest normalna?
Mimo
dzielącej wspólnie między sobą niechęci, oni byli jakby... połączeni jakąś
dziwną, magnetyczną energią. – Pamiętasz nieco zgryźliwy komentarz o Fionie ze
Shreka i jej magicznej aurze? Znów pasuje idealnie.
Smród, jaki
dopadł go od progu był wręcz niewyobrażalny. Nie zrozumcie go źle- w tej części
Cincinnatti zapach alkoholu i rzygowiny panował wszędzie, aczkolwiek smród jego [czyjego?
zapachu?] mieszkania był specyficzny. – Dlaczego narrator pierwszy raz
od samego początku historii zwraca się do jakiegoś nieokreślonego grona? Tak
się nie robi nagle, jednorazowo, po czternastu notkach. Właśnie o to chodzi w opowiadaniach
współczesnych z tego gatunku, by narrator był ukryty, aby czytało się,
zapominając, że ktoś zwraca się do czytelnika. Wykorzystany tu zabieg nie
pozwala wczuć się w tekst. Przypomina, że jest to zwykłe opko, a nie wciągająca
historia. Wyrywa mnie to ze sceny, przeszkadza się skupić.
Za każdym
razem, gdy spoglądał na odrapaną tapetę, odpadający od ścian tynk (...). – A
nie od sufitu? Na ścianach miał przecież tapetę…
(...) na
swoją zachlaną i do granic możliwości zachlaną matkę (...) –
wystarczyłoby raz, naprawdę. Ewentualnie dla podkreślenia mocy zdania: (...)
na matkę tylko zachlaną i zachlaną – aż do granic możliwości. Czy coś w tym
stylu.
Nie
rozczulam się przesadnie nad retrospekcją Jonathana. Tak narzeka i narzeka na
ten smród, fekalia, i rzygowiny, ale jakoś specjalnie za sprzątanie się nie
wziął. Inna sprawa, że bohater ma matkę alkoholiczkę i to już jest poważny
zarzut. Tylko czy… jest to twoja fikcja fabularna? Najwyraźniej tak, ponieważ
na stronie internetowej [źródło] czytam:
He was born in Cincinnati, Ohio on 7th December 1985. His father worked far
away from where he lived and thus Dean hardly ever met him. On the contrary, his
mother worked round the clock to provide for him and his sister. (...) He
is grateful to his mother for striving all her life to provide for him and
has always made his family his first priority.
Inne źródła podają, że [źródło]: But somehow I feel the need to answer this question because people
already tend to romanticize over Dean Ambrose’s poor youth. (...) He didn’t
lose his mother when he was 16. He talked about her briefly in his “Stories
from the Streets” interview from 2011 when he still didn’t have to be cautious
about stalking fangirls. He actually said that at the time in 2011 he was
fine with her again, good relationship and definitely not dead. He
doesn’t talk about his father, so I won’t do so as well.
Mając tyle
danych, jest to dla mnie gorzej niż niesmaczne przypisywać matce Jonathana
skrajny alkoholizm i pobicie syna. Kobieta najwyraźniej dawała z siebie
wszystko, by wychować dzieci i wrestler ma z nią dobre relacje, co sam
potwierdza, a ty ją tak piękne zgnoiłaś, przypisując jej okaleczanie syna i
życie we własnym gównie. Nie do wiary.
Ale, nie
zrozumcie jej źle. – O nie, znowu! Proszę, przestań. Nie wiem, skąd
wzięłaś tę manierę zwracania się do czytelnika, ale to głupie. Źle się czyta.
Siedzę przed monitorem sama, nie ma dookoła mnie żywej duszy, a zwracasz się do
mnie w l. mnogiej.
W sumie
nawet gdybyś zwracała się w pojedynczej, nadal byłoby to głupie, ale już nie aż
tak bardzo. Jakbym czytała posłowie, a nie rozdział…
Może i
ostatnio ich relacje stanowczo się napięły, a wręcz opierały się na samych
kłótniach, ale teraz... Coś się zmieniło dziś rano. AJ nie miała pojęcia, co,
ale różnica była diametralna. Z samego rana był tak szczęśliwy i pobudzony, że
AJ żadnym sposobem nie potrafiła sobie tego wyjaśnić. Och! Jakże on był
pobudzony! Przy okazji, AJ w pełni upewniła się, że Punk jej nie zdradza, do
czego doszła rozmawiając z Deanem, który na każde jej pytanie odpowiadał:
Jesteś głupia. – To Dean nie mógł jej tego powiedzieć, zanim wziął
od niej zioło? Ciężko mi uwierzyć, że zaczęłaś nawet ciekawy wątek poniekąd
nawet trochę detektywistyczny (Detektyw Dean, he-he), aby wyjaśnić go tak
mimochodem, rzucić rozwiązanie między akapity nudnej ekspozycji o początku
miłości AJ do Punka a relacją z Mizem i Maryse. Tak się nie robi. Nie zapowiada
się czytelnikowi wątku, aby go nie rozwijać!
Przede
wszystkim nie widziałam, aby sytuacja między Punkiem a AJ była kiedykolwiek
napięta; bohaterowie tylko kłócili się wśród znajomych o dziecko, ale brzmiało
to bardziej zabawnie i jakby specjalnie, by wywołać uśmiechy, niż faktycznie
się kłócić. Skoro sytuacja ani razu nie była napięta, nie było też momentu
zmiany. Piszesz o czymś, co nie miało miejsca w tekście, nie wydarzyło się
fabularnie. Nie wiem, czy ja i narrator uczestniczymy w tej samej historii? Bo
mam wrażenie czasami, że czytam coś innego niż on. Że wmawia mi na siłę coś,
czego przecież nie ma w opku.
Na backu
zadzwonił dzwonek, wyrywając AJ z letargu. – Zaledwie chwilkę temu AJ
rozmawiała z innymi bohaterami. Ten letarg to tak na dziesięć sekund, huh? [źródło]
To, co
podoba mi się w rozdziale, to rozmowa między AJ a Maryse. Słowa Maryse, które
czasem akcentujesz jakimś francuskim wtrętem, brzmią naturalnie w jej ustach,
poza tym mówi dość dojrzale, co pasuje do charakteru, który określiła u niej
AJ:
Poza tym, AJ
miała wygląd piętnastolatki, czego w sobie szczerze nienawidziła. Maryse za to
aż tryskała kobiecą dojrzałością i wyrachowaniem. (...)
- Ach, mon
petit, sukcesy męża zależą zawsze od żony - powiedziała z wyższością (...). -
To my ich popychamy do przodu, AJ. To my im mówimy, jacy są cudowni.
W końcu
postać żeńska z jakimś charakterem! Mam nadzieję, że jej tego za chwilę nie
odbierzesz, jak wcześniej Tarze czy Eve.
Nie bardzo
podoba mi się podkreślanie strachu Miza i Punka, wyciąganie go na zewnątrz.
Patrzy na nich publika, ich twarze są na zbliżeniu w kamerach. Jasne, mogą się
bać Big Showa i jego towarzysza, ale wątpię, by to afiszowali. Mają lata
doświadczenia w samym paradowaniu na ringu, nie tylko w walce. Zdania typu: (...)
a na twarz Miza i Punka wstąpił strach są w moim odczuciu trochę za
mocne. A kiedy przesadzasz, to nie budujesz atmosfery, ale przerysowujesz ją.
Wciąż nie
czuła się zbyt swobodnie po ostatniej akcji Setha, a listy i maile od ludzi
przysyłających jej fanarty Apocarose jeszcze bardziej ją mierzwiły. –
Zastanawia mnie, skąd ludzie po kilku jej tygodniach w Raw mają jej dane
teleadresowe, aby cokolwiek jej wysyłać? I gdzie w tym rola menadżera?
Widzisz,
wrestling to bardzo fajny i obszerny temat. Miałaś wielkie pole do popisu,
wprowadzając nowe dziewczyny w świat WWE. Pierwsze kontrakty, przedstawienie
portfolio, tworzenie, nie wiem, profilu wrestlera w sieci, rozmowy z menadżerem
o wizerunku scenicznym… Dla czytelnika to byłaby wielka gratka, poznać ten
półświatek. Mam jednak wrażenie, że albo dla ciebie ważniejsze były od razu
romanse i walki, albo nie znasz się na zasadach panujących w WWE, jeżeli chodzi
o zatrudnianie wrestlerów; nie znasz tego świata od kuchni. Albo jedno i drugie
jednocześnie. Pierwsze to kwestia lenistwa i chęć pisania, za przeproszeniem,
byle jak i byle tylko o tym, co ciekawi jedynie ciebie, a drugie to wymówka. W
dzisiejszej dobie Internetu robienie researchu jest proste. Jeżeli coś cię
interesuje, nie musisz biegać po bibliotekach. Możesz odpalić kilka stron
internetowych i rozwiązanie masz na dłoni. Trzeba tylko chcieć.
Sam seks z
nim to zadanie dla prawdziwej ryzykantki. Nigdy nie wiadomo, na co taki idiota
może wpaść, a co gorsza, znając jego porywczość, to ta ryzykantka
miałaby większe szanse by wpaść. – Nie rozumiem, jak porywczość partnera seksualnego
ma się do wpadki. Czy jeżeli ktoś jest z charakteru bardziej flegmatyczny, to
prawdopodobieństwo ciąży jest mniejsze? Nie, to głupie. Leniwy seks to nadal
seks!
Przecież jej
to nie obchodziło. Strefa seksualna Ambrose'a i jej strefa seksualna były od
siebie tak oddalone jak Merkury od Plutona i nie było żadnej możliwości, by
kiedykolwiek miały się do siebie zbliżyć. – Na tym etapie historii – zamiast
interesować się naturalnymi, niewymuszonymi przemyśleniami Tary – zaczynam
zastanawiać się, za ile rozdziałów będę mogła wypomnieć jej te przemyślenia.
Romans cuchnie od kilku notek. Wisi w powietrzu jak benzen nad moim miastem [źródło].
- Nic nie
szkodzi - odparła Tara, nieco zła za tak mocne wyrwanie jej z
przyjemnych przemyśleń. Jakich?! Wypluj to słowo! Tak naprawdę była zła
na tę niezdarę Cathy, ale wolała i tak nie pogarszać swojej beznadziejnej
społecznej sytuacji w pracy. – Jeszcze kilka rozdziałów temu siliłaś się chociaż na
tyle, by myśli bohaterów zapisywać kursywą, jakoś je oddzielać od narracji
głównej. Teraz już nawet takiej drobnostki nie robisz.
No i
powtórzenie myśli… Masło maślane.
Kamera
przesunęła się na Tarę, robiąc jej zbliżenie, a tłum zaczął głośno się cieszyć.
Nie cieszyliby się tak, gdyby nie zrobili z ciebie pani Ambrose'owej. – Zaraz. Do
kogo należy to ostatnie zdanie? Wygląda jak narratorskie wtrącenie. Tylko że
narrator nie powinien sobie pozwalać na takie oceny!
Nie rozumiem
jednej rzeczy. Na ringu to już normalka, że każdy każdemu wchodzi w zdanie i
się wpieprza. Na przykład The Rock Deanowi i Sethowi albo Big Show i ten drugi,
którego imienia nie potrafiłam zapamiętać (prawdopodobnie nigdy wcześniej o nim
nie wspominałaś), w czasie segmentu Punka i Miza. Ten drugi wtręt miał miejsce
w tym rozdziale, a chwilę później w wywiad dziennikarki z Tarą wpieprza się
Dana Brooke. Szczerze? Jestem zmęczona tą monotematycznością. Dwa podobne
zagrania na przestrzeni jednego rozdziału? Kilka podobnych sytuacji w
dwóch-trzech? Naprawdę słabo się to czyta.
Następna
scena to narracyjna ekspozycja sytuacji Sashy, kiedy bohaterka się… rozciąga.
Kolejny raz wieje nudą. Mam wrażenie, że przeczytałam cztery wielkie akapity o
niczym. Coś w stylu: Poza tym, pozytywna władza, taka jak Shane na
pewno lepiej będzie przyciągała widzów, niż okropna, jędzowata Stephanie i jej
mąż o niepełnej liczbie hromosomów i ich głupia Dyrekcja. Sasha zdawała
sobie sprawę, że jeśli dostałaby się do wymarzonych czerwonych, nie byłoby jej tam
łatwo, głównie przez to, że jeszcze na WrestleManii, była człowiekiem Shane'a,
którego Steph darzy szczerą pogardą.
A jeżeli
chodzi o żart z Downem, to osoba z tą chorobą ma jeden chromosom więcej
niż normalny człowiek, a nie mniej.
Piąty akapit
to streszczenie:
Seth
odwiedził ją dziś po południu. W wiadomych intencjach. Jak zawsze był zły.
Sasha też go nawiedziła, kiedy to przegrała z tą całą Zoey w jej debiucie, choć
nie było to czyste zwycięstwo. W każdym razie, był strasznie brutalny, co mu
się zazwyczaj nie zdarzało. Jakiś poddenerwowany. Ale nie chciał nic Sashy
zdradzić.
Dlaczego
uznałaś, że rozciąganie się Sashy i ekspozycja są ciekawsze niż scena z Sethem?
Po tej drugiej mogłabym sama wywnioskować, jaki humor ma Seth i jak Sasha
próbowała wyciągnąć z niego jakieś informacje. Streszczenia są złe,
streszczenia do śmieci.
Sasha ustała
na środku ringu, gotowa do walki, myśląc jeszcze raz nad strategią, w czasie
kiedy Jillian Garcia wzięła się za przedstawianie ich widowni. – Pisałam już,
nie każdy bohater epizodyczny musi mieć imię. Tym razem nadajesz je
zapowiadającej? Sędzinie? Nie wiem. Z góry zakładasz jednak, że wiem, bo… mogę
sobie sprawdzić w sieci. Przecież to RPF… – Tak właśnie wygląda twoje
podejście do sprawy. Niczego nie wyjaśniasz, nie opisujesz. Znów mam scenę, gdy
ktoś staje do walki i… nie widzę ringu, nie słyszę publiki ani muzyki. Mam za
to następne zdanka o wnętrzu bohaterki. Za dużo ekspozycji, a za mało opisów
miejsc akcji: Sasha musiała przyznać, że trochę rozleniwiła się przez
tą ułatwioną rywalizację z Charlotte i musiała przypomnieć sobie szybko,
jak to było w ciągu feudu z Bayley, gdzie o atencję widzów naprawdę
mocno trzeba było zabiegać.
Sasha przez
chwilę zastnawiała się, czy nie odpuścić, by dziewczynie nie stała się krzywda,
jednak szybko uznała, że jeśli miałoby jej się coś stać, odklepałaby. – C...co?
Czy ja właśnie przeczytałam, że Sasha boi się o swoją przeciwniczkę? Wow,
pierwszy raz. To dość miłe zaskoczenie. W opowiadaniu, w którym bohaterowie
walczą naprawdę, jest to miła odskocznia. Za coś takiego można polubić Sashę.
Jest to jednak trochę mylące, bo zaledwie chwilę wcześniej czytam:
(...) Tara
krzyczała w ramionach Sashy, z potwornego bólu, jaki zadawała jej Sasha.
To jak to w
końcu jest? Laska martwi się, że robi dziewczynie krzywdę i jednocześnie zadaje
jej potworny ból? No nie… To niezbyt ma sens. Nie wiem, w co wierzyć.
Nie
rozumiem, czemu dziewczyny walczą dwie na jedną. To po prostu niesprawiedliwe.
Na dobrą sprawę wystarczyło, by Eve ją zmęczyła, a Tara dobiła. Przez całą
scenę mam wrażenie, że ma mocno przeciągasz. Sasha broni się jak opętana i
pokonuje obie amatorki, chociaż te miały chwile odpoczynku w walce, bo walczyły
z Sashą zamiennie. To trwa i trwa, a wcale nie powinno.
Dziewczyny
bardzo często łapią się za włosy i rzucają po kątach ringu. Generalnie, kiedy
jest to markowane, osoba szarpana pomaga osobie szarpiącej, robiąc, np. małe
kroczki w stronę miejsca, do którego ma planowo trafić po odrzucie. Wygląda to
z daleka, jakby chciała się bronić, ale tak naprawdę sprawia, że włosy nie są
naciągane i szarpane, a ledwo trzymane. Wrestlerki jakby idą razem, wspólnie. U
ciebie natomiast te szarpania nie są markowane; bohaterki cały czas,
praktycznie w każdej walce, są łapane za włosy i mocno za nie pociągane. Przede
wszystkim unieść kobietę za włosy drugiej kobiecie jest ciężko, jest to
praktycznie niewykonalne, by z lekkością godną baletnicy odrzucić kogoś na drugi
koniec ringu. No i jako że przeciwnik zawsze chce wygrać, to będzie szarpać –
logiczne – z całej siły. To jest ogromny ból i może się skończyć kalectwem, bo
szarpane osoby nadwyrężają kręgi szyjne, broniąc się przed ciągnięciem. Nie
wiem, może aby się zabezpieczyć przed takimi sytuacjami, dziewczyny powinny
wiązać włosy, a nie walczyć w rozpuszczonych? Podobno to profesjonalistki i za
wszelką cenę chcą wygrać, więc wypadałoby, by zadbały o swoją przewagę… W
prawdziwym WWE walczy się w rozpuszczonych, ponieważ ciągnięcie się za włosy
jest efektowne dla widza, poza tym latające przed kamerą włosy często mogą coś
ukryć, zatuszować. U ciebie nie. Dla mnie, jako dla osoby, która nie walczy w
ringu, logiczne byłoby, by przed walką zapleść warkocz, jakoś je włosy spiąć. A co
dopiero dla profesjonalistki! Bokserki tak robią, dla przykładu. Widziałaś kiedyś bokserkę
walczącą w rozpuszczonych włosach? Nie.
Kolejny raz
też przy walce nadużywasz dramy. Piszesz, że np. (...) Eveline, która
piekielnie mocno kopnęła ją kolanem w brzuch, a następnie w twarz. Sasha
potrzebowała chwili, by dojść do siebie po tych silnych uderzeniach, jednak nie
dane jej to było. Wiesz, kopniaki w twarz mogą skończyć się i utratą
świadomości, pomijając krwotok z nosa, którego trudno w takiej sytuacji
uniknąć. Jeżeli teraz twarz Sashy nie zalała się krwią, na pewno powinno stać
się po tym: Eveline zmiażdżyła twarz Sashy o stół, a dziewczyna osunęła się
na podłogę, ciężko dysząc. U ciebie jednak to nic nie znaczy. Sasha i tak
wygrywa, mimo że były momenty, kiedy obrywała bardzo mocno. Nie wiem, Sleepko…
Nie rozumiesz, co znaczą słowa, których używasz? Nie wiesz, co znaczy zmiażdżyć?
To ja ci napiszę:
1. «zgnieść coś lub kogoś na miazgę». Po takim czymś się po prostu nie wstaje i nie wygrywa. Po prostu nie.
1. «zgnieść coś lub kogoś na miazgę». Po takim czymś się po prostu nie wstaje i nie wygrywa. Po prostu nie.
Sędzia też
nie reaguje, nie mogę sobie przypomnieć jakiejś jego ingerencji w mecz. A
brakuje go tu, niektóre ciosy są katorżnicze.
Triple w
końcu ma teraz swoje NXT, a po śmierci Vince'a zapewne razem ze Stephanie razem
odziedziczą całą federację. A wtedy świeć panie nad naszymi duszami. – Nagle
Dean też taki wierzący? I to drugie zdanie… Cały rozdział pełen jest podobnych
wtrętów, niby narracyjnych, bo bez kursywy, ale jednak pochodzących raczej od
bohatera.
Apocarose
cieszyło się taką popularnością, że czuł, że wątek ten będzie mocno naciskany w
następnych tygodniówkach. Nie spodziewał się jednak, że będzie AŻ TAK źle. Choć
jak wsześniej wspomniał, nie robiło to na nim wrażenia. – Okej, ale
czytanie kolejny raz tego, co tak mocno podkreślasz przez cały rozdział, też
jest męczące...
Był pewien
swojego zwycięstwa nad The Rockiem, bo przejrzał już jego styl gry tydzień
temu. – The Rock nie jest świeżakiem, żeby przewidywać w tydzień jego styl gry.
Koleś zajmuje się tym sportem od ponad dwudziestu lat. Ze zdania wynika jednak,
jakby z Deanem miał zatarg po raz pierwszy, a Dean potrafi już przewidzieć jego
walkę, co chyba miało być powodem do dumy…?
Jednak fakt,
że The Rock odrzucił jego propozycję był wręcz miażdżący. – Znów coś
miażdżącego… Proszę cię! Bądź trochę bardziej… oryginalna może, co? Na
przestrzeni jednego rozdziału powtarzasz podobne frazesy, wyrażenia, pojedyncze
słowa. Wciąż rządzi niemal, które w tym rozdziale pojawiło się aż
dziesięciokrotnie, z czego większość to tylko usilne podkreślanie wartości, co
kończy się przesadyzmem.
To się
czuje.
I
przepraszam... przepraszam, że ten rozdział jest tak beznadziejny. Serio, jest
megadługi, bo pewnie z piętnaście stron wam znów dowaliłam, ale jest po prostu
beznadziejny. Chyba wychodzę z formy, bo co rozdział, to mi się wydaję, że
gorszy. – Wina ekspozycji i streszczeń. Zaczynają być coraz widoczniejsze błędy
wynikające z braku pomysłu nad formą. Nie panujesz nad wątkami, zalewasz tekst,
za przeproszeniem, byle czym, zamiast pisać konkretnie, według jakiegoś planu.
Plan nie
jest zły. Zwykle tym, którzy czują wenę na początku i postanawiają napisać coś
pierwszy raz w życiu (napisać z wielką pompą, bo jest pomysł ogólny, a reszta
wychodzi w praniu) wydaje się, że planowanie zabija wenę, że to jest nudne i
odbiera chęci pisania. Ale tak nie jest. Bo kiedy pierwszy strzał weny mija,
plan zostaje. Tym bardziej, kiedy masz w historii wielu bohaterów. Nie
ogarniesz ich wszystkich bez planu. Dlatego właśnie piszesz o wszystkim naraz.
015. Egoism
tear us apart.
To się
jakoś... rozeszło. Tara zaczęła odsuwać się od Eve, gdy zdała sobie sprawę, że
dziewczyna potrzebuje trochę przestrzeni, by samej pocierpieć trochę po
zawieszeniu Romana. (...) Przez te dwa tygodnie jedynie trzy razy uprawiała z
Becky i Eve jogging i raz poszła z nimi na zakupy.– Kilka
akapitów ekspozycji na dzień dobry. To dzięki nim dowiaduję się, że Tara źle
znosi przegrywanie, że dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że rzadko
spędza czas z Eve i że obraziła się, bo Eve poświęca czas Romanowi. Tylko że o
tym mówi narrator. Nie myśli o tym Tara. Tara jest wściekła. Parują z niej
emocje, uczestniczę w kłótni, którą co rusz przerywa nudzący opowiadacz.
Nagle
okazuje się, że akcja ze stopą miała miejsce dwa tygodnie temu. Mam problem z
upływem czasu w twoim opowiadaniu, nie czuję go. Wiem, że opisujesz ważne
wydarzenia dla wrestlerów, np. rozmowy na ringu i same walki, i domyślam się,
że one nie następują dzień po dniu. Ale pomiędzy nimi mogłabyś też
udokumentować jakoś subtelniej, że coś dzieje się w życiu gwiazd sportu. Co
robią w czasie wolnym? Co robili przez dwa tygodnie? Chodzili tylko między
basenem a siłownią? I cały czas spędzali w jednym mieście? Mimo że czytam
opowiadanie o wrestlerach, nie znam ich życia, nie wiem, jak wyglądają kulisy
sławy. Zajmujesz się pierdołowatymi wątkami o niczym (np. ujaranie Punka i
Miza), a nie wspominasz, co robią wrestlerzy, gdy nie walczą. Gdybyś to
podkreślała chociażby w streszczeniach, nawet te streszczenia nabrałyby
wartości. Mogłabym się dowiedzieć, że w czasie dwóch tygodni miała miejsce np.
konferencja prasowa albo ktoś wziął udział w reklamie, nie wiem, pasty do
butów. Masz naprawdę szerokie pole do popisu i w ogóle z niego nie korzystasz.
Piszesz o
joggingu i zakupach. Tara podobno jest bardzo sławna przez Apocarose, a Becky
też nie jest wrestlerką od wczoraj. Na zakupach nikt ich nie zaczepił?
A może
zazdrościłaś mi Mickey'a, co?! Co ty myślisz, że ja nie wiem, że ty się w nim
kochałaś przez ten cały czas, kiedy był ze mną?! Gwałciłaś go [wzrokiem]
za każdym razem, kiedy go widziałaś! – Pod imieniem bohatera
podlinkowałaś profil z Instagrama. To tak samo głupie rozwiązanie, jak
wklejanie odnośnika do stroju kąpielowego Tary. Tak się po prostu nie robi.
Czy czytając
jakąś książkę, masz jakikolwiek odnośnik w stylu: czytelniku, zajrzyj sobie
tu, bo nie chce mi się opisywać tego, co mam w tekście? Nie. Jak czytelnik
miałby cię traktować poważnie po czymś takim?
Eve poznała
Mickey'a pierwsza. Chodziła z nim na lekcje translacji, francuskiego i historii
Ameryki w liceum i urzekł ją już od pierwszego wejrzenia. –
Streszczenie akurat o poznaniu Mickeya, kiedy dziewczyny o nim rozmawiają. To
kolejny dowód na brak planu. Strasznie rzucają się w oczy podobne imperatywy.
Narrator wspomina coś w tekście, bo akurat jest to potrzebne fabularnie. Tak
się nie robi, ponieważ wychodzi tanio.
Dopiero
znajomość z Becky i Romanem w pełni uświadomiła jej, że z tą znajomością, coś
jest nie tak. – W opowiadaniu te znajomości praktycznie nie
istnieją. Mamy dziewiętnaście rozdziałów, te ostatnie sięgają długością nawet
szesnastu stron, a scen między Eveline a Romanem było ile? Dwie? Trzy? A
Eveline i Becky? Tylko scena na siłowni, ewentualnie ta, gdzie dziewczyny do
rana plotkowały w busie. Ale wtedy między Eve a Tarą było jeszcze dobrze. POKAŻ
MI, że Eveline już wcześniej myślała o tym, że nie układa jej się z Tarą, że
już wcześniej podejrzewała, że Tara jest egoistyczną świnią, a nie żadną
przyjaciółką. DAJ MI TE MYŚLI. NIE DAWAJ MI NARRATORA!
Ostatniego
zdania Tara nie wykrzyczała. Ostatnie zdanie Tara wyrzuciła z siebie tak, jakby
te słowa były zatrute. A najgorsza była porcja jadu, jaki w to wrzuciła.
(...)
Eveline nie
była wredną osobą. Nie była opryskliwą osobą. Nie była też pamiętliwą osobą,
ale... ale w te słowa wlała tyle jadu, że aż sama skrzywiła się pod jego
wpływem. – Na przestrzeni niewielkiej ilości tekstu dwa razy pojawia się jad. To
rzuca się w oczy. Język polski jest na tyle obszerny, że nie trzeba się
powtarzać.
Jutro jest
draft. Wtedy wszystko się wyjaśni. Może wtedy zrzucę martwy ciężar z siebie -
odparła Tara, po czym wyszła z autobusu, trzaskając głośno drzwiami. – No
nareszcie dowiaduję się, gdzie bohaterowie się znajdują. Wiesz, po ilu
akapitach? Po ilu znakach? Dziesięć akapitów za mną i prawie siedem tysięcy
znaków. Scena się kończy, a dopiero teraz zaczyna działać wyobraźnia. To
niedorzeczne!
Najpierw
pokazujesz mi mega wkurzoną Tarę, a za chwilę laska odzywa się tak:
- Pierwsze,
nie mamy okresu. Obie powinnyśmy go mieć za dwa tygodnie, nie martw się o to.
Drugie, rzeczywiście, jesteś takim niewinnym barankiem! Co to by było, jakbyś
ucierpiał? I trzecie, palisz?
Serio, Tara
teraz będzie pełnymi, ładnymi zdankami opowiadać o swoim i Eve okresie? I to
jeszcze komu jak komu, ale… Sethowi? Temu, który sprowadził na nią kłopoty w
postaci Apocarose? Tego, przez którego nie wychodziła ostatnio z pokoju? I w
końcu tego, któremu ostatnie, co powiedziała to nienawistne:
- Kiedyś się
zemszczę, Rollins. Jeszcze nie teraz, nie dziś, nie w tym miesiącu, może nie w
tym roku, ale pożałujesz tego. Przysięgam.
Za chwilę Tara
siada obok niego i palą wspólnie e-papierosa. Jak starzy dobrzy znajomi:
Daj mi to
gówno - rzuciła, po czym wyrwała e-papierosa z dłoni Rollinsa, po czym mocno
się nim zaciągnęła.
Jej
doświadczenie z paleniem kończyło się na trawce w szkolnych kiblach z
Mickey'em, albo paru innymi kolegami z dojo. Papierosów nigdy jednak nie
próbowała, bo, cóż, ich zapach ją po prostu obrzydzał. – Ale
wiesz, że trawkę, szczególnie okazyjnie, a nie regularnie, miesza się z
tytoniem, który nadal śmierdzi? I wiesz, że marihuana też ma specyficzny
zapach, czasem trącący papierosami? I jej zapach utrzymuje się na ciuchach,
rękach i we włosach tak samo. Wiesz to, prawda? Powiedz, że wiesz...
Zwierzenia
Setha w kierunku Tary o jego przyjaźni są słabe. Dlaczego wielki antagonista
opka się tak pieści z Tarą, zamiast odpowiadać krótko, na temat? Zwierza się,
jakby się z nią przyjaźnił, a miał być taaaki niedobry. Poza tym helloł!
Seth wywołał dramę z Apocarose! Ledwo dwa rozdziały temu! I sam się potem
zastanawiał, czy Tara i Dean to tak na poważnie… A Deana przecież Seth nie
lubi, tak? Liczyłam, że cytat kończący przedostatnią notkę, ten mocy, który
zacytowałam wyżej, o nienawiści Tary i jej pożałujesz tego rozpocznie
nowy ostry wątek, że coś w tym kierunku będzie rozwijane, a po charakterze
Tary, że babeczka nie rzuca słów na wiatr. No ale jednak nie.
Mega
rozczarowanie.
Cieszę się,
że ta scena szybko się kończy i następna jest Becky. Chociaż i do niej też mam
wiele uwag. Przede wszystkim znów, kolejny raz wieje nudą. To jest okropne, jak
bardzo potrafisz zabijać własne opowiadanie, odbierać tempo historii,
wstrzymywać akcję. Brakuje dynamiki. Eksponujesz i streszczasz jednocześnie, a
ja wiem, że gdzieś tam pod koniec sceny Becky będzie miała wypadek. I
tylko na to czekam, bo to właśnie zapowiedziałaś pod koniec poprzedniej sceny.
A teraz zamiast dać mi to, ewentualnie budować napięcie, to ty tylko zapychasz
tekst mało interesującymi informacjami takimi jak np. grafik. Fajnie, ale o tym
Becky mogła pomyśleć sama, rzucić myśl. Nie musisz pisać na ten temat dwóch
akapitów.
Przed
Wrestlemanią, jej grafik był tak zapchany, że dziewczyna prawie nie miała czasu
na sen. Becky Balboa była wszędzie i chciała być obecna wszędzie. Ale po
Największej Gali W Roku, jej forma znacząco spadła (...) – nie wiem,
co to za gala. Która, jaka, co się tam wydarzyło. W następnych zdaniach już do
tego nie wracasz, tylko idziesz dalej. Cały czas podtrzymuję, że to opowiadanie
jest czytelne chyba tylko dla ciebie samej.
Wyczerpanie,
jakie czuła w czasie całej Drogi do Wrestlemanii w końcu zaczęło
dawać jej się we znaki. Dziewczyna czuła się zbyt wyczerpana, nie dawała
z siebie wszystkiego w czasie meczy, a jej segmenty wychodziły po prostu słabo.
– Dlaczego
stale wzbraniasz się przed nazywaniem bohaterki kobietą? W dwóch akapitach,
dość krótkich, użyłaś określenia dziewczyna aż pięć razy.
I, jakby
tego było mało, podajesz dwie takie same informacje jedna po drugiej. Jak
gdybyś zapominała, co napisałaś ledwie zdanie temu!
Zaraz po tej
romowie, Becky niemal od razu zadzwoniła do Bayley. Musiała powiedzieć o
wszystkim przyjaciółce. Jeszcze za czasów NXT, Bayley i Becky miały ze sobą o
wiele lepszy kontakt, teraz jednak, gdy Lynch ruszyła na przód, a Bayley
została w miejscu, wiele nie można było z tą znajomością zrobić, więc kończyła
się ona na coraz rzadszych rozmowach telefonicznych.
DAJ MI
SCENĘ! Tu nie ma wielkiej filozofii, nie wymaga to przeogromnego wysiłku, aby
rozruszać historię. Pierwszy-lepszy przykład:
– Hej Bayley!
– powiedziała radośnie, gdy tylko usłyszała, że ktoś odebrał połączenie.
– Hej,
Becky. Wiesz… Dobrze cię słyszeć. Dawno nie rozmawiałyśmy. – Głos Bayley
wydawał się stłumiony, nieco wycofany.
– Masz mi to
za złe? Przepraszam, ostatnio ciężko pracuję.
– Nie, nie.
Tylko ostatnio urywa nam się kontakt. Co u ciebie?
TO NIE JEST
TRUDNE!
Bayley
została w miejscu, wiele nie można było z tą znajomością zrobić, więc kończyła
się ona na coraz rzadszych rozmowach telefonicznych.
Po korytarzu
nieznośnie roznosił się dźwięk uderzającej o podłogę skakanki i odbijających
się od niej trampek. Poza tym, nie było słychać nic.
Przez
długaśną ekspozycję o pracy, grafiku, przyjaźni z Bayley w ogóle zapomniałam,
że Becky sobie skacze na skakance za kulisami. Przypomniałaś mi o tym dopiero
po prawie dwóch tysiącach znaków. Nie ma mowy o jakiejkolwiek płynności.
Czytelnik ma przez to prawo się zgubić i nie piszę tego, żeby zrobić ci na
złość. Podkreślam ewidentny problem.
Becky była
pewna, że nie zapuściła się aż tak daleko w czeluścia backstage'u – piszesz o
tych kulisach, jakby to był niekończący się korytarz. Czarna dziura za ringiem,
takie mam wrażenie. Otóż nie. Gale odbywają się w zamkniętych pomieszczeniach,
jest jedna wielka arena, a za kulisami co? Kilka pomieszczeń gospodarskich,
jakieś biura, szatnia i łazienka. Zresztą możesz to sobie zobaczyć na makiecie
tradycyjnego backstage’u na filmiku: [źródło].
Dodatkowo możesz obejrzeć jakiś film przedstawiający, jak wyglądają kulisy
sławy wrestlerów np. Zapaśnika. Zwykle jest jakaś siłownia, szatnia i prysznice,
jedno pomieszczenie, gdzie siedzą wszyscy razem i rozmawiają o tym, jak
przygotować się do walki, jakie ciosy będą markowane.
Kiedyś
spotykała się z pewnym gościem z obsługi technicznej Superstars i tam
przekonała się, że nawet przy tak malutkim show roboty jest multum. Nabierała
coraz większego respektu do McMahonów, gdy myślała o tym, że muszą oni panować
nie tylko nad niezrównoważonymi, non stop wymykającymi się spod kontroli
zawodnikami, ale i nad tymi wszystkim technicznymi sprawami show. – Naprawdę
trzeba się spotykać z technikiem, żeby wiedzieć, że wrestling wymaga nakładu
pracy na wielu płaszczyznach? Czasami przemyślenia twoich bohaterów są tak
płytkie, a dla zwykłych ludzi normalne, że zastanawiam się, czy żeby być
wrestlerem (przynajmniej w twoim opku), to trzeba być debilem. Becky w 2016
roku zajmowała się wrestlingiem już czternaście lat. I dopiero teraz wpadła na
coś takiego? Przy teatrzyku szkolnym jest sporo roboty organizacyjnej dla
dyrekcji, a co dopiero w WWE, litości.
Becky tak
zamyśliła się na temat tych wszystkich obowiązków, jakie spoczywały na barkach
McMahonów, że nawet nie zauważyła, jak wcisnęła się na plan zdjęciowy Ruseva i
Lany.
- Ej, Lynch,
co ty wyprawiasz? - zdziwił się pozujący u boku Lany ze swoim pasem Rusev. -
Czemu włazisz nam na plan zdjęciowy?
- Ojej,
przepraszam - uśmiechnęła się Becky, uciekając przed przerażającym wzrokiem
Bułgarskiego Brutala.
Odwróciła
się na pięcie i szybko uskoczyła za następny zakręt. – Dlaczego
Becky nie rozgrzewa się jak normalny człowiek, skacząc w miejscu? W miejscu do
tego przeznaczonym, czyli na siłowni? Skoro się rozgrzewa to wiadomo, że jest
przed występem – tak podejrzewam. A jeżeli skacze rekreacyjnie, to przecież nie
jest w więzieniu, mogła pójść sobie np. do parku. Jeżeli piszesz, że backstage
to długi i niebezpieczny, tajemniczy korytarz, to logiczne jest, że laska ze
skakanką będzie przeszkadzała technikom albo wrestlerom przygotowującym się do
walki. Ludziom, którzy tamtędy przechodzą.
Mało tego.
Przedstawiasz mi nowych bohaterów i łączące ich relacje tylko dlatego, że Lynch
weszła do pomieszczenia, w którym oni byli. Nie mogłaś napisać, że weszła,
zobaczyła, że się pomyliła, i wyszła? Po co mi informacja, kto jest czyim mężem
i że jest zazdrosny o żonę, skoro prawdopodobnie nigdy już nie wystąpi w żadnej
scenie? Zapychasz opko niczym ważnym fabularnie. To nie jest interesujące dla
czytelnika. Musisz znać umiar. Ja o tych ludziach za chwilę zapomnę. Sceny
muszą być obarczone sensem. Twoje wyglądają, jakbyś na nie wpadała podczas
pisania, nie wiadomo po co.
W
retrospekcji w końcu pojawia się opis ataku na Becky, gdy zgasły światła. Opis
ten pojawia się za późno, poprzedzają go bzdury, a czytelnik tylko czeka, aż
coś się stanie. Można wydłużyć scenę na potrzebę budowania napięcia – byłoby to
nawet wskazane – ale tutaj to się nie dzieje, o napięciu mowa dopiero, gdy
gaśnie światło. A prawda jest taka, że wystarczyłoby mi ledwie kilka zdań o tym,
że Becky rozgrzewa się, myśląc, co jeszcze znajduje się za kulisami, bo nie zna
wszystkich pomieszczeń i z ciekawości skacze sobie przez korytarz i... Tyle.
Nawet fragment z pomyleniem drzwi nic nie wnosi, nic nie przedstawia. Nie wiem,
co chciałaś nim przekazać po za tym, żeby namnożyć tekstu.
Dodatkowo
wszędzie na backstage’u są kamery. Nawet gdy zgasło światło, napastnik musiał
być w środku, kamera zarejestrowałaby, że ktoś bawi się włącznikiem.
I właściwie
dlaczego Becky nie wezwała pomocy? Nie krzyczała w czasie ataku? To dość
intuicyjne zachowanie, odruch ludzki, dzieje się raczej automatycznie.
Backstage nie jest opustoszały – z tego, co da się wywnioskować po twoim
minimalnym opisie, zakładam, że po korytarzu rozniosłoby się echo. Niedaleko
trwały próby filmowe, za kulisami pracują też oświetleniowcy, magazynierowi,
są biura i gabinety, jest na pewno szatnia, łazienka. Pisałaś wcześniej, że na
korytarzu słychać było dźwięk skakanki, a tak to panowała cisza. Krzyk byłby
słyszalny.
Piszesz też
o bólu, a wcześniej dowiedziałam się już, że Becky wyląduje w szpitalu. Po
pobiciu jednak narrator znów przynudza. Przepraszam że tak często używam tego
słowa, no ale taki jest fakt – przynudza strasznie. Becky po ataku np. myśli o
tym, że: dokuczało jej poczucie otaczającej ją nienawiści. Kto tak
myśli, gdy coś boli? Gdy ma się prawdopodobnie wstrząśnienie mózgu i przeżywa
horror w totalnej ciemnicy? Becky powinna raczej myśleć o bólu, próbować się
ratować, krzyczeć, prosić, by ktoś zapalił światło, nie wiem, może próbować się
ruszyć. Co konkretnie ją bolało? Nie dowiaduję się o tym, co ciekawe i istotne,
co zbudowałoby scenę i podniosło napięcie, dynamikę, akcję. Dowiaduję się za
to, że Becky jest smutna, bo znaleźli się tacy, którzy pałali do niej
nienawiścią. To nie brzmi traumatycznie, nie brzmi tak, by scena była
interesująca. To brzmi tak, że chce się ziewać.
Ból już
odpłynął z jej ciała, mimo to, nie była w stanie wstać. – Nie
bardzo rozumiem. Dlaczego ból zniknął? Zwykle dzieje się to przez adrenalinę, ale
tu już emocje opadły. Wcześniej narrator wspominał, że Becky bardzo coś bolało:
Leżała tam, owładnięta bólem. Pomijając, że nie wiem, co ją właściwie boli,
a dramatyczne ogólniki nie pobudzają wyobraźni, to ból nie powinien ot tak
sobie mijać. Ewentualnie mogłoby być odwrotnie: ból pojawiłby się wtedy
dopiero teraz, gdy emocje Becky opadły.
Becky
rozchyliła powieki, gdy pulchna, ciemnowłosa pielęgniarka- Charity weszła do
jej sali.
Spała już
wystarczająco długo. – Nie każda postać musi mieć imię. Pielęgniarka jest
epizodyczna, już nigdy pewnie o niej nie przeczytam. To nie jest ważna postać.
Poza tym znów zgubiłaś podmiot i całość brzmi, jakby spała właśnie… Charity.
Czuła się
dobrze, była tylko trochę poobijana, a to przecież niewiele. Po każdej gali
była taka poobijana i osobiście nie widziała w tym nic złego. Lekarze jednak
próbowali jej mówić o jakimś głupim prawdopodobieństwie wstrząsu. Tsa, na
pewno. – Nie ma czegoś takiego jak wstrząs mózgu. Jest wstrząśnienie.
Poza tym,
serio? Becky to wrestlerka, na dodatek u ciebie napieprza się w ringu bez
markowania ciosów. I kiedy w czasie walki na ringu dostała w głowę mocniej, to
nic jej nie było. Przykładowo rozdział 10.: Dziewczyny boleśnie zderzyły się
głowami, a wstrząśnięta bólem tego uderzenia Becky, zsunęła się bez sił z
ringu. Leżała pod ringiem niczym jak ogłuszona (...). Ale teraz, gdy Becky
tylko się przewróciła i zaryła głową w podłogę, nawet nie tracąc świadomości
ani nic, trafiła do szpitala. Coś nie gra w tej historii z progiem odporności
twoich bohaterów. Nieraz przyjmują takie ciosy, że głowa mała, a raz dostają z
pięści i z kopniaka i od razu szpital.
Ciągle
kończyła jako ofiara. Nigdy nie potrafiła sama być agresorem, przez co kończyła
właśnie tak. – Napisz może jeszcze raz, że tak kończyła… No weź,
trzeci raz też na pewno nie zaszkodzi…
"Ty
głupia suko...". – W tym rozdziale suki użyła już Tara. To się
rzuca w oczy, a naprawdę język polski ma dość bogaty zasób słów.
Nagle
usłyszała ciche pukanie do drzwi izolatki. – Dlaczego Becky leży w izolatce?
Cierpi na coś zakaźnie?
Becky
odwiedzają jacyś przyjaciele. Więc jednak nie siedzi w izolatce, bo o to chodzi
w izolatkach, by pacjenta… izolować. Odwiedzający to dla mnie zupełnie nowi
bohaterowie. Szkoda, że nie opisujesz ich wcale albo robisz to po łebkach, np.
kolorem włosów. Dlaczego nie możesz wykorzystać tego grona, które już zdążyłam
poznać? Mało masz postaci do ogarnięcia? Z tamtymi sobie nie radzisz, a co
dopiero będzie, gdy ich namnożysz… Utrudniasz nie tylko mi, ale i samej sobie.
Rozwijasz tekst bez końca. Nie dziwię się więc, że opowiadanie zawiesiłaś na
dziewiętnastym rozdziale. Za dużo wsadziłaś sobie na głowę i straciłaś
panowanie nad historią, powiedzmy to sobie szczerze.
- Przynieśliśmy
ci jednorożca - odparł Xavier, jeszcze szerzej się uśmiechając, wyciągając zza
pleców dużego, pluszowego, różowego jednorożca. – Może to
już skrajne czepialstwo, ale zastanawiają mnie te odwiedziny. W świecie
wrestlingu bez markowania ciosów praktycznie każdy wrestler powinien po walce
trafiać do szpitala. Oni robią sobie prawdziwą krzywdę i nie szczędzą siły na
przeciwnikach. Przyjaciele wrestlerów do końca życia nie wypłacą się na
prezenty dla tych, których odwiedzają. To poniekąd przykre.
- Ale ona
mieszka w Phoenix, na litość boską! - zauważyła Becky. – Chyba dotarłam do źródła tej materii. Prawdopodobnie
chcesz podkreślić, że wrestlerzy wszyscy, jak jeden mąż, są zorganizowaną grupą
katolików. W tym samym rozdziale Eve mową pozornie zależną stwierdziła, że Tara
karze Bogu ducha winnych ludzi w swoim otoczeniu, a Kalisto, widząc
Becky na podłodze, krzyknął: O Boże!
W komentarzu
do rozdziału sama od siebie napisałaś, że: O BOŻE, CZYTA MNIE MÓZG LENIWCA!
Śmiem więc podejrzewać, że wkładasz wszystkim bohaterom w usta słowa, które
wypowiadałabyś sama w podobnych sytuacjach. Lub myśli, które sama pomyślałabyś.
To może się sprawdzić, gdybyś jedną wybraną postać stylizowała. Ale przy
wszystkich? Wtedy wszyscy są tacy sami, bez swojego charakteru, stylizacji
językowej. Na jedno kopyto. To słabo wygląda szczególnie w tekście, w którym
naliczyłam z dwudziestu bohaterów biorących udział w scenach.
Zwykli
ludzie nie byli w stanie trwać w związku, kiedy ich druga połówka prowadziła
koczowniczy tryb życia, dodatkowo jeszcze była sławna i kochana przez całą
Amerykę. – Naprawdę wątpię, by jakikolwiek wrestler był kochany przez CAŁĄ Amerykę.
To nie brzmi wiarygodnie. Poza tym w twoim uniwersum wszyscy fani wrestlingu
kochają teraz pairing Apocarose.
A właśnie...
Ciekawi mnie los tego pairingu po porażce The Bloody Violence. Mam nadzieję na
kontynuowanie tego wątku. Proszę, nie rozczaruj mnie. Nie zakończ tego
streszczeniem, że już wszystko dobrze i ludzie się uspokoili.
Cholerne
szpitale publiczne. – Twoje opowiadanie przekonuje mnie, że cała Ameryka
interesuje się wrestlingiem, a jednocześnie że nikt nie spotyka albo nie
reaguje na gwiazdy wrestlingu np. w szpitalu publicznym, na zakupach, na
joggingu. To się wyklucza.
Dodatkowo o
placówce powinny decydować ubezpieczenie i podpisany kontrakt. To wcale nie
musiał być publiczny szpital. Szczerze, to nawet wątpię, by był.
Właściwie
nie rozumiem, po co Tara i Eve pojechały do Becky razem, skoro mogły osobno? A
skoro już przyjechały, to czemu wchodzą do sali nachmurzone, że tak łatwo jest
wyczytać z nich, że coś jest między nimi nie tak? Robią łaskę, że przyjechały?
Mogłyby się trochę poświęcić, jak już razem odwiedzają koleżankę w szpitalu.
Becky bardzo
lubiła Eveline, ale mimo to bała się na razie nazywać ją przyjaciółką. Była
nieufna do ludzi. – Pokazuj, nie opisuj. Dlaczego nie dasz mi np. myśli
Becky odnośnie Eve?
Problem
Becky polega na tym – w ogóle jest to problem bohaterów opka – że tu się ludzie
albo przyjaźnią, albo nienawidzą. Nie ma osób neutralnych albo kolegów, chyba
nawet nigdy nie użyłaś tego słowa. Eve, Becky i Tara zaprzyjaźniły się od razu,
gdy amatorki pojawiły się w świecie WWE. Z marszu zaczęły albo ze wszystkimi
się przyjaźnić, żartować, pozwalać sobie na więcej w dyskusjach nawet z
szefostwem, albo naraz po jakichś sytuacjach przestały darzyć kogoś sympatią.
Becky, ale nie tylko ona (np. Seth w ostatnim dialogu z Tarą) wybiera między
przyjaźnią a od razu brakiem zaufania i dystansem. Jakby pojęcie koleżeństwa
lub zwykłej znajomości nie istniało. A przecież relacje ludzkie nie są tylko
czarno-białe.
Nie, nic
poważnego. Lekarze mówią, że wypuszczą mnie najpóźniej za trzy dni. - Becky
zaczerpnęła duży łyk przywiezionego przez Eveline soku pomidorowego. – W scenie
nie było mowy o soku, gdy Eve weszła do sali. Mam go sobie nagle
dorysować w wyobraźni? To tak nie działa. Eve powinna go przynieść i podać
Becky.
-
Oczywiście, że damy. Daj spokój, Sasha nie wygra z nami drugi raz - Tara znów
wykazała bardziej pewną siebie postawę.
Ekhm.
„– Sleepko,
proszę. Przestań mi wykładać, co bohaterowie przed chwilą powiedzieli –
poprosiła Skoia, prosząc o to, by autorka przestała jej tłumaczyć oczywistości
w dopisku narracyjnym”.
Dziewczyny,
muszę wam coś powiedzieć - zaczęła, wiedząc, że z przyjemnej rozmowy nici, i
musi przejść szybko do rzeczy. Tara i Eve nachyliły się do niej. - Nikt nie
może się dowiedzieć, że za trzy dni mnie wypuszczają, szczególnie Natalya.
- Ale...
dlaczego? - zdziwiła się Eve.
- To
Natalya. Nikomu o tym nie mówiłam, bo nie mam stuprocentowej pewności, ale to
ona musiała mnie zaatakować. Chcę, żeby myślała, że udało jej się wygrać,
żeby...
ALE PRZED
CHWILĄ BECKY SAMA STWIERDZIŁA, ŻE JEST NIEUFNA DO LUDZI I NIE BĘDZIE SIĘ
ZWIERZAĆ EVE, BO JEJ NIE UFA!
To się
wydarzyło ile? Akapit temu? Dwa?
Tak przy
okazji.
Mam
propozycję. Wcześniej streszczałaś, że Becky w chwilach zwątpienia dzwoni do
swojej przyjaciółki, ale definitywnie brakowało ci tam sceny. Pobyt w szpitalu
to idealny moment, by pokazać relację łączącą kobiety. Chyba że nie jest to
ważne fabularnie i nie ma potrzeby, by wprowadzać postać Bayley w tekst. Po
tylu rozdziałach nadal trudno określić mi, co jest ci potrzebne, a co nie.
Trudno mi się odnaleźć między tyloma wątkami.
Tak naprawdę
cały tekst – wszędzie, gdzie nie spojrzę – składa się głównie z ekspozycji i
streszczeń, które prowadzisz przed dialogami i po nich. Otaczasz tymi dwoma
elementami krótkie sceny i tak prowadzisz calutkie opowiadanie. Okazji do
rozwijania wątków jest multum, praktycznie każdą ekspozycję da się zastąpić
sceną – da się ją pokazać, wpleść w tekst – a jeśli nie, to znaczy, że
informacja nie jest czytelnikowi potrzebna. Nie pasuje do treści, nie lepi się,
więc można ją wyciąć. Musisz podzielić sobie tekst na wątki i uznać, co jest
ważne, a co nie. Co można rozwijać, a co gdzieś skończyć. Każdy wątek powinien
mieć początek, rozwinięcie z punktem kulminacyjnym i zakończenie. Przyjaźń z
Bayley też, na przykład początek jako scena telefonu gdzieś w początkowych
rozdziałach (czytelnik dowiedziałby się, że laski się kiedyś przyjaźniły, ale
teraz życie prywatne Becky trochę pokomplikowało sprawę). Rozwinięciem byłby
wypadek Becky i kontakt z Bayley, która mogłaby przyjechać do szpitala w
krytycznym momencie przyjaźni i pokazać, że jej jeszcze zależy na przyjaciółce.
I zakończenie jako stała obecność Bayley w życiu Becky i naprawiona relacja
między nimi. To tylko przykład, ale wpadł mi do głowy. Widzisz? Każdy wątek da
się poprowadzić. Ale pokazując go czytelnikowi, a nie wkładając jako suchą
ścianę tekstu, bez żadnego podparcia dowodem w postaci sceny.
Plan
zrobiony przez architekta zawsze działa. Miał zamiar osłabić [kto? plan?]
The Authority w taki sposób, jakiego się nie spodziewali, jednak z tym nie
podzielił się nawet z Sashą. – To brzmi, jakby Seth zwykle dzielił się z
Sashą informacjami, a przecież scena, kiedy się z nią przespał i opieprzył ją,
że się wtrąciła, mocno temu przeczy.
Na swoim
przykładzie wiedział, jacy ludzie są zdradliwi, a gdyby ktoś niepożądany się o
tym dowiedział, miałoby to poważne konsekwencje dla kariery Setha, która, bądź
co bądź, była dla niego najważniejsza.
Tak,
najważniejsza. Seth był stuprocentowym karierowiczem i cała jego uwaga skupiała
się tylko na pracy. – Zgadnij, od kiedy ja to wszystko mniej-więcej
wiem... Od sceny, kiedy pierwszy raz poznałam Setha, hmm... jakieś dziesięć
rozdziałów temu. Odkąd brałam udział w scenie, gdy przespał się z Sashą po raz
pierwszy (i ostatni) oraz kiedy wcześniej rozmawiał z przełożonymi o swojej
pozycji i zastanawiał się nad swoją karierą. Potem każda scena z Sethem tylko
potwierdzała ten jego charakterek, np. jego plan Apocarose i wściekłość po
rozmowie ze Steph. To po prostu widać, że jest egoistą-pracoholikiem i skupia
się tylko na pracy. Znów czuję się, jakbyś miała mnie za głupią. Strasznie mi
przykro z tego powodu.
Plan
zrobiony przez architekta zawsze działa (...) – bzdura.
Ostatnio nie zadziałał. Plan Setha zniszczenia kariery Deana i stworzenia
pairingu Apocarose skończył się katastrofą dla samego Rollinsa. Myślisz, że
zapomniałam, o czym czytałam kilka rozdziałów temu?
Zastanawia
mnie twój brak konsekwencji. Może masz problemy z pamięcią albo nagle chcesz
odwracać fakty i nie zdajesz sobie sprawy, że żeby to działało, to poprzednie
sceny też wymagają korekty?
Ciekawi
mnie, skąd wytrzasnęłaś informację o rodzicach Setha. Nie są podane dokładnie w
sieci, tyle tylko, że Seth miał ojczyma. Na dodatek piszesz, że:
Seth do
teraz pamiętał, jaka była na niego wściekła, kiedy to po czterech latach
narzeczeństwa, jego romans z Zaharą doprowadził do rozstania z Leighlą Schulz. – A to nie
było przypadkiem tak, że Leighla opublikowała nagie zdjęcia Setha na portalu
społecznościowym? O to matka nie była wściekła? Poza tym para była razem
podobno sześć lat, a narzeczeństwem trochę ponad rok (biorąc pod uwagę, że
fabuła twojego opowiadania dzieje się w 2016 roku): [źródło] FabWags.com reported that
Leighla Schultz and Seth Rollins (real name Colby Lopez) were together for six
years. Rollins proposed to Schultz in
May of 2014 and had been engaged up until the news of these nude pics
leaked. – Fotki wypłynęły w
październiku 2015.
Pan Lopez,
jako już kompletnie zdominowany przez żonę mężczyzna starał się nie wdawać w
żadne takie niesnaski, siedząc w salonie i po raz czwarty tego samego dnia
czytając Poranny Dziennik. – Zwykle podawałaś angielskie nazwy. Co tu po
tylu rozdziałach robi polski Poranny Dziennik?
Seth czuł,
jak krople potu spływają mu po czole, a ból mięśni rozrywa łydki. Ale musiał
dać radę jeszcze przez chwilę. Jego kolano było w pełni zdrowe. Musiał cały
czas to sobie powtarzać. Przy każdym przysiadzie, czy biegu, miał wrażenie,
że zaraz znów mu ono pęknie, tak jak miało to miejsce parę miesięcy temu, a on
znów będzie musiał pożegnać się z ringiem. Miał jednak zapewnienie od lekarzy,
że jest ono w stu procentach sprawne. Mimo to, siła autosugestii jego umysłu
była wielka. – Łejt e minet. Chcesz mi powiedzieć, że Seth przez
całą scenę, od początku, myślał o kolanie i trenował w bólu, a narrator zamiast
tylko to pokazywać, to opowiada bez powodu o rodzicach Setha i relacji matki z
Zaharą? PO CO?! Skoro akurat teraz Seth nawet nie ma tego w głowie?
W fanfiku w
posłowiu zmienia ci się interlinia.
Pozwolisz,
że nie będę go oceniać? Już po Vincencie McCebuli i Adolphie Żygleru widzę, że
to nie jest nic dobrego (naprawdę nie wiem, co śmiesznego jest w nawiązywaniu
do zbrodniarza wojennego, takie żarciki były zabawne może pod koniec
podstawówki, gdy człowiek jeszcze nie wiedział właściwie, z czego się
podśmiechuje).
Wpadła mi w
oko jeszcze jedna wypowiedź z komentarzy:
Ogólnie
powinno się mówić wrestlerki, ale to brzmi tak głupio. – Eee...
Dlaczego? Nie rozumiem, co w tym głupiego. Głupie, to było nucenie nie spać,
zwiedzać, zapierdalać przez twoich stanowych bohaterów.
016.
Un-fuckin-believable.
W
retrospekcji zmienił ci się font.
Zaczynasz
akapitem o smrodzie miejsca, w którym dorastał Dean. Powtarzasz to, bo dobrze
pamiętam relację Ambrose’a ze swojego życia z ostatniego takiego wpisu. Tam też
było o zapachach, chyba nawet też od nich zaczęłaś wtedy. Spróbuj może ugryźć
za drugim razem temat młodości Deana od innej strony. Że było szaro na ulicach?
Padał deszcz? Wszystko go przytłaczało?
Nie liczyło
się, czy masz jedną rękę, czy trzy. – Raczej czy dwie. Przesadyzm nie jest mile
widziany. a już na pewno nie wtedy, gdy masz scenę opisującą szarą
rzeczywistość.
W końcu
Jonathan zaczął zauważać zbliżający się w jego stronę ludzki kształt. Obok
niego [obok tego kształtu?] pojawił się brudny, obdarty chłopak, o kolanach
tak kościstych, że blondyna aż ścisnęło w żołądku na ten widok. W jego
[czyich? blondyna czy chłopaka?] oczach czaił się niepokój. Dobrze wiedział,
kim jest Jonathan i dla kogo pracuje.
- Andy,
Andy, Andy... znów się spotykamy... – Bohaterowie się znają. Nie ma szans, by
usprawiedliwić nazywanie postaci kolorem włosów. Ciężko będzie wyplenić ci
takie przyzwyczajenie, oj ciężko. Tak samo, jak ciężko będzie ci przypilnować
podmiotów. W takiej formie, jaka wisi teraz na blogu, fragment jest praktycznie
niezrozumiały.
Jonathan
czuł, że chłopak mówi mu prawdę. Takie rzeczy szło wyczuć. – Brzydki
kolokwializm. Poza tym czuć to okropnie nieplastyczny czasownik. Nic nie mówi.
Lepiej byłoby, gdybyś skupiła się na opisie, po czym Jonathan wnioskował.
Widział strach w oczach Andy’ego? Podejrzewał, że dzieciak nie kłamał, bo znał
go od dawna i znał jego sytuację rodzinną? Znał jego chorą siostrę, której
trzeba było kupić leki? Bo jak na razie wmawiasz mi kolejny raz, że Dean to
wróżbita. Tak jak wtedy, gdy wszedł z chusteczkami do Romana, nie wiedząc
wcześniej o jego wypadku.
Scena sama w
sobie byłaby naprawdę niezła. Dean stoi i czeka, aż Andy podejdzie, i chce
zdjąć z niego dług. Bawi się scyzorykiem, wypowiada naturalnie brzmiące
wypowiedzi. Nie przerywasz akcji ekspozycją, nie wnikasz przesadnie w psychikę,
bardziej skupiłaś się na opisie miejsca, pojawił się nawet detal w postaci
dachowca w koszu na śmieci. Tak, w końcu! Dziękuję! Scena praktycznie
pozbawiona ekspozycji. Krótkie zdania: Już po kilku sekundach zrozumiał, że
Andy nie strzeli. Widać to było w jego twarzy. Nie byłby w stanie z zimną krwią
zabić człowieka. Gazela. – Tego się trzymaj w scenach dynamicznych. Nie
kombinuj już bardziej.
Szkoda, że
podobnych scen – właśnie dynamicznych, nastawionych na akcję, a nie ekspozycję
– było do tej pory tak mało. Zdarzało się, że nawet walki w ringu uzupełniałaś opisami
uczuć i przemyśleń wewnętrznych…
A jednak
kiedy chcesz, to potrafisz.
Pokażę ci
sztuczkę:
Wtedy nagle zza pleców
Andy'ego wychyliła czyjaś szybka ręka, wbijając chłopcu sztylet w ramię aż po
rękojeść. Andy krzyknął w spaźmie bólu i niemal natychmiast upuścił
pistolet, osuwając się na kolana. – Usuń pogrubione słowa i przeczytaj zdanie.
I co? Bardzo
źle brzmi? No nie. Czytelnik automatycznie wie, że zdania tworzą spójną całość,
przedstawiają zachowania bohaterów w sposób chronologiczny. Wiadomo, że ręka
wychyliła się wtedy, nie tydzień wcześniej czy dwa dni później. Wiadomo też, że
gdy ktoś dostaje kosą w ramię, to upuszcza broń od razu, a nie po dziesięciu
minutach. Daruj sobie oczywistości, a zdania staną się bardziej konkretne, płynne,
lżejsze. I podkręcą ci dynamizm, z którym masz zwykle problem.
A tak poza
tym, to szybka ręka brzmi głupio. Samo ręka wystarczy. Czytelnik i tak
będzie wystarczająco zaskoczony sceną. Nie przesadzaj z przysłówkami. One
często dopowiadają logiczności, podkreślają za dużo.
Nie bardzo
rozumiem, czemu pseudonimy niektórych bohaterów (np. The Rock) pozostawiasz w
oryginalne, a niektórych (np. Gruby, Szczur) spolszczasz. Musisz być
konsekwentna. Albo Skała, Gruby i Szczur, albo The Rock, Fat Man i Rat.
(...) twoja siostra nie jest w moim typie, ale jak będę musiał, to się zmuszę - złapał się ostentacyjnie za krocze, dając upust swym zamiarom. – Czyli co? Zrobił sobie dobrze przez spodnie?
Nie można
dawać upustu zamiarom, ponieważ dawać upust oznacza konkretny czyn.
Można – na przykład – dać upust negatywnym emocjom (np. poprzez płacz) albo
zachciankom (np. poprzez zrobienie sobie dobrze ręką, jak to właśnie
zasugerował Gruby).
(...)
spoglądając ku ujściu ślepej uliczki zobaczył JĄ. – Nie dało
się bardziej… subtelnie? Ja wiem, że chcesz ukazać zachwyt Deana, ale nie
musisz przy okazji walić czytelnika cegłą po głowie. Wystarczą małe litery, a w
kolejnym zdaniu opis, co tak zachwyciło Deana. Starczy, naprawdę.
Jona nie
zwracając uwagi na Grubego rzucił się biegiem za dziewczyną. Miał dobrą
kondycje, a uciekanie przed gliniarzami sprawiło, że był bardzo szybki, dogonił
więc dziewczynę już w kilka minut. – Zobaczył bohaterkę na końcu alejki. Zakładam, że
kobieta nie była sprinterką. Kilka minut to gruba przesada. Na sześćdziesiąt
metrów ludzie biegają kilkanaście sekund.
Eveline
siedziała znudzona na backu. Dzisiaj była wieka noc draftu. (...) Eveline
cieszyła perspektywa draftu, gdy myślała o tej walce. – No to
cieszyła się czy była znudzona? Bo dwie informacje w jednym akapicie na temat
jednej nocy wykluczają się tak dość ostro.
Poza tym
piszesz, że Eve jest znudzona, ale narrator w czasie jej znudzenia opisuje mi
jej wrażenia odnośnie walk, a potem o piekle w busie, które rozpęta się, gdy
Seth wygra. Nie klei się to.
Później
nagle przychodzi do Eve jakiś Zack. Próbuję sobie przypomnieć, czy już go
poznałam, czy jeszcze nie. Zack, Zack, Zack… Nie, nic mi nie mówi kompletnie.
Nie wiem, kto to jest i czy już brał udział w historii. Zawsze możesz zwalić
winę na mnie i powiedzieć, że się nie skupiam w czasie czytania, ale spróbuj
postawić się na moim miejscu. Wyobraź sobie, że czytasz opowiadanie, na
przykład moje, o fanfiku Tomb Raider – i bez litości dla czytelnika tworzę
akapity, w których piszę, że np. Joachim Karel wszedł do pokoju. Tylko że piszę
o tym praktycznie w przedostatnim rozdziale, a o typie nie było mowy od
początku bloga. Nie przedstawiam go w żaden sposób, tylko tyle, że sobie wszedł
i coś powiedział. Przecież to fanfik, zawsze możesz sobie wygooglować, kim
koleś jest, prawda?
Ano nie.
Bo czytelnik
jest od tego, aby przeczytać jasne, ciekawe opowiadanie. Aby autor zachęcał do
poznania uniwersum; w moim przypadku: gry, a w twoim – wrestlingu.
Eve nie bała
się uzewnętrzniać przed ludźmi. Była ekstrawertykiem i okazywanie uczuć nie
sprawiało jej żadnego problemu. – Czy naprawdę muszę szukać tego cytatu, kiedy
narrator nazwał Eve introwertyczką? A potem pisał, że trudno jej się odnaleźć w
nowym towarzystwie?
Podaruję to
sobie, pozwól. Przejdźmy dalej.
W czasie
przemyśleń Eve pojawia się myśl, że Shane lubi Eveline, a Steph poluje na Tarę.
Jednak… Dlaczego? Dziewczyny w większej mierze – z tego co pamiętam –
przegrywały. Zrobiły niezłe zamieszanie, pokonując czempionki, ale tak
generalnie, to zwykle powiewały raczej amatorszczyzną. Tara nie występowała
przez pewien czas, bo miała uszkodzoną nogę, a gdy ostatnio dziewczyny weszły
razem, to znokautowały same siebie. Mało co im wychodzi w WWE. Co jest dobre,
bo nie robisz z nich wielkich merysujek, o co je podejrzewałam, gdy pokonały
czempionki, ale jednocześnie po tylu tygodniach nie widać, że dziewczyny
zasługują na obecność w ekipie seniorów.
I tu nasuwa
się kolejna myśl: mało mi wrestlingu w opowiadaniu o wrestlingu. Fakt, że
prawie każde zdanie wypychasz informacjami o organizacji, rozpisujesz walki,
dobierasz imprezy, używasz ciężkiego słownictwa typowego dla WWE, którego
jeszcze nie rozumiem tak do końca, ale… Nie o to mi chodzi. Spodziewałam się na
początku, że historia skupi się na karierze Eveline i Tary. Że opiszesz mi
świat WWE przez pryzmat osób, które dopiero w niego wchodzą; pokażesz, jak
dziewczyny próbują ze wszystkich sił się pokazać, by być częścią tej
organizacji. A one tak po prostu już są, należą, przywykły i się pokłóciły. Mają
miejsca spiski, podejrzenia romansów i wszystko dzieje się na tle ringu czy
kulis, ale nie ma miejsca na rozwój fabularny dziewczyn w WWE. One po prostu
przyszły i jakoś są. Czasem coś walczą, ale niewiele, a ze streszczeń dowiaduję
się, że czasem robią zakupy lub trenują, ewentualnie Eve rozmawia z Romanem.
O! À propos!
Co z nim? Miało go nie być miesiąc, a tu już chyba ładnych parę tygodni minęło…
Tak naprawdę
wstyd jej było to przyznać, ale to Tara była cały ten czas jej motywacją. –
Dziewczyny pokłóciły się zaledwie rozdział temu! Znów zaczynasz wątek i zaraz
go kończysz, umniejszasz. Nie potrafisz chociaż przez chwilę potrzymać
czytelnika w napięciu? Tylko wszystko zaczynasz i za chwilę rozwiązujesz…
A jednak, po
kilku sekundach to się naprawdę wydarzyło. Zza ścianki wyszedł On. Jego ciemne
włosy jak zawsze rozpuszczone, leżały w artystycznym nieładzie na okrytym
kamizelką, umięśnionym torsie. – Fajnie, że Roman wrócił. Autentycznie się za nim
stęskniłam; polubiłam tego bohatera, bo wydawał mi się taki… normalny.
Jednak pisanie o nim On nie jest subtelne ani nie robi jakiegoś superwrażenia.
Przesadzasz, Roman to nie Bóg, szczególnie kiedy piszesz o nim z perspektywy
wierzącej Eve, często używającej imienia Pana Boga nadaremno.
- Hej, hej,
hej! Ja jeszcze nie przyjąłem tego wyzwania! - The Rock wyskoczył zza
backstage'u z mikrofonem w ręce. - (...) Dajecie mi ćpuna powracającego z
zawieszenia? Za kogo Triple H w ogóle się uważa? Nie zamierzam walczyć z tym
ucieleśnieniem klęski życiowej na niedzielnej gali, zrozumiałeś? – To, co
uważałam do tej pory za charakterystyczne dla The Rocka, to właśnie była jego
stylizacja w czasie wypowiedzi na ringu. Zawsze mówił o sobie w trzeciej
osobie, a tu nagle przestał. Szkoda, bo psujesz tym jego kreację. Niewiele jest
postaci w tej historii, którym jakąś kreację stworzyłaś lub podtrzymałaś ją
(być może The Rock wypowiada się w 3.os naprawdę na ringu, ale nie znam go jako
wrestlera, więc nie wiem).
Brie Bella
na SD, możnaby się tego spodziewać. Bryan nie zostawiłby żony samej. – Mam
problem z tym fragmentem. W scenie podkreślasz, że Eve jakby jednym okiem zerka
co chwilę na ekran i śledzi przebieg roszady w klubach, ocenia je mową pozornie
zależną. A jednocześnie w tym samym czasie włączył się jej instynkt Matki
Teresy i pomaga Danie oraz dyskutuje z Char. Wypowiadając słowa, jednocześnie
nie ma takiej możliwości, by Eve w tym samym czasie myślała o Brie Belli.
Dopiero gdy dochodzi do Romana, wtedy mogłaby przestać interesować się
kobietami obok. To miałoby sens, bo Roman jest ważniejszy od kłótni z Char, ale
jednocześnie Brie nie była ważniejsza od udzielenia pomocy Danie. Mam nadzieję,
że rozumiesz mój tok rozumowania.
- Eee... no,
pogadać chciałem... - odparował szybko, drapiąc się po głowie. - Wiesz...
chciałem cię przeprosić, za to co wtedy między nami zaszło, kiedy wyjeżdżałem… – O ile jak
najbardziej popieram, by przepraszać się twarzą w twarz, tak nie rozumiem,
dlaczego cała rozmowa z Eve jest taka… pompatyczna. Dramatyczna. Eve też
przeprasza Romana i za chwile sugeruje, że to może ja już sobie pójdę…
Ale przecież w tekście pojawiały się wcześniej streszczenia, które mówiły, że
Roman i Eve mieli stały kontakt, wymieniali się wiadomościami tak intensywnie,
że aż Tara była zazdrosna. A teraz wychodzi na to, że oni nie gadali wcale. Nie
ma naturalności, tęsknoty, radości ze wspólnego powitania. Powinni się
przytulić jak starzy znajomi i, nie wiem, pójść na kawę? To by miało sens w
obliczu tego, jak zapewniałaś mnie, że ich kontakt nawet online kwitnie.
Jeszcze gdyby Eve była introwertyczką, to rozumiałabym, skąd jej lęk,
wycofanie, może zawstydzenie, bo przez sieć łatwiej. Ale podobno teraz jest już
ekstrawertyczką, a nie widać tego po niej. Zawstydza się i daje nogę, bo
przyjaciel wrócił do zespołu i chciał się z nią przywitać. Nie rozumiem tej
Eve.
To chyba
najbardziej nieogarnięta osoba tej historii. Zmienia się co scenę i nie
wiadomo, o co jej w życiu chodzi. Była konsekwentna w charakterze przez
pierwsze dwa albo trzy rozdziały, a potem pisałaś o niej to, co ci przyszło do
głowy.
Gdy ich
wargi spotkały się, Eveline czuła się, jakby serce przestało już tańczyć
kankana, a za to namówiło wszystkie inne narządy do wspólnego pogowania w jej
wnętrzu. – Chyba nie mogłaś bardziej zepsuć romantycznego nastroju. Kankan jest
śmieszny. Zabiłaś cały nastrój.
Poza tym
opis pocałunku zawarłaś w stu siedemdziesięciu wyrazach. To chyba rekord. Tak
go przeciągnęłaś, że aż przesadziłaś i znudziłaś.
Nie
rozumiem, dlaczego Roman chce robić za niańkę Setha. Może Deana – tak, to
miałoby sens. Ale Setha? I co tak właściwie tam się stało? Tara jeszcze
niedawno siedziała z Sethem i paliła z nim e-papierosa. Seth zwierzył jej się
nawet, a teraz… Ough. Takie skakanie – dobrze-źle-dobrze-źle, jak
góra-dół-góra-dół na rollercoasterze – jest przesadzone. Czy naprawdę każdy
rozdział musi jakby wykluczać swojego poprzednika? Co notkę sytuacje między
bohaterami zmieniają się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie potrafisz utrzymać
jednej relacji nawet przez dwa rozdziały. Mieszasz wszystko i wszystkich.
Miał szybki
metabolizm, sam nie pamiętał, kiedy ostatnio jadł coś zdrowego, a wciąż był
chudy. – Na upartego dałoby się to pokazać kilkoma scenami, kiedy Dean niczym Dean
z Supernatural
żre burgery na potęgę i przy okazji omija siłownię. No ale najwyraźniej nadal
wolisz pisać wypracowania szkolne niż opowiadania. A szkoda, bo rozdział tak
dobrze się zaczął.
Enzo
siedzący okrakiem na jednej z drabin jeszcze nie uporał się ze swoim burrito,
ale Dean złożył sobie przysięgę, że jeśli nie zrobi tego w najbliższe pięć
minut, sam mu to zje. – Albo gdybym chociaż dostała myśl Deana zapisaną
kursywą… To już zrobiłoby lepszy efekt niż suche sprawozdanie...
Niepotrzebnie
zapychasz scenę narzekaniami Enzo na romans jego kuzynki i przyjaciela. To nic
nie wnosi. Chcesz stworzyć nowy wątek? Podejrzewam, że nie, po prostu nie
miałaś pomysłu, jak zacząć scenę.
Jest taka
reguła, by zaczynać scenę jak najbliżej jej… końca. Im bliżej konkretów, tym
jest ciekawiej, zaufaj mi. Pozbywaj się wszystkiego, co nieistotne, miałkie.
Może wystarczyłby dialog między Deanem i Enzo. Scena mogłaby się zacząć tym, że
Dean marudzi: – Stary, żryj to, albo sam ci to zeżrę. Od godziny pierdolisz
o tej swojej kuzynce, jakbyś sam chciał z nią…
I tyle. Po
tym przechodzisz od razu do tego, że Enzo mówi: puknąłem Tarcię.
Czytelnik nie marnuje wtedy czasu na czytanie o pierdołach. Dostaje od razu to,
co jest ciekawe, trzeba tylko zadbać o odpowiednie wprowadzenie. Tanie wstępy
ekspozycyjne, do których jesteś przyzwyczajona, strasznie męczą.
- Oj, no weź
się tak, stary, nie spinaj. Po pijaku, nawet nie wiedziałem wtedy, jak się
nazywa. To się prawie nie liczy (...). – To, co mi się podoba, to rozwiązanie tego wątku. W
końcu dowiedziałam się, jak to było tamtej nocy… I świetnie, że pokazałaś to w
rozmowie Enzo i Deana. Nie spodziewałam się takiego rozwiązania. Szczerze?
Sądziłam, że już do tego nie wrócisz.
Plus!
Oj, bo zaraz
napiszę, że to najlepiej wykreowany rozdział do tej pory…
Tylko
przemyślenia Deana o Tarze w trakcie rozmowy zabiły fajność sceny. No cóż:
- No podobno
ty ją teraz obracasz - odpowiedział Amore.
[163 wyrazy
ekspozycji]
- Nie dymam
jej, ok?
- Tak, tak,
moja ty droga amebo umysłowa. Roman zamienił wasze próbki spermy, żeby wynik
pozytywny na substancje zabronione wyszedł u niego i żeby tobie nie zabrali
pasa. – Ale… dlaczego spermy? Do badań narkotycznych oddaje się krew i mocz, nie
spermę! Co oni mieliby w niej niby znaleźć?!
Borze, co za
absurd.
To jak niby
robiłoby się narkotesty kobietom, huh? Na śluzie?
A używki
zostają w organizmie nawet do miesiąca. – Kolejna bzdura. Używki typu amfetamina, kokaina,
LSD czy (w najgorszym wypadku) heroina w moczu wykrywalne są do czterech dni.
Marihuana do miesiąca, ale – powiedzmy sobie szczerze – w niektórych stanach
jest ona legalna i to nie przez nią wylatuje się z WWE. Ty piszesz ogólnie o
używkach – nie dość, że nie potrafisz zdecydować się na jakąś konkretną, to
jeszcze nie robisz researchu. Do miesiąca, to ciężkie narkotyki utrzymują się
we… włosach.
A tak cię
przed chwilą chwaliłam za progres…
Ja jestem
ciekawa, skąd Miz wiedział o podstępie. W sensie no pewnie od tego gościa,
który jest największym plotkarzem, ale którego imię zdążyłam zapomnieć przez te
wszystkie sceny, ale… Skąd ten plotkarz by wiedział? Zrobił zdjęcie, jak
Rollins wykrada i podmienia kubeczki ze spermą? Jak w ogóle to zrobił? Włamał
się do laboratorium? Pobił pielęgniarza? Bo wątpię, że gdy podejrzewa się kogoś
o narkotyki, to zostawia się go z kubeczkiem sam na sam i mówi: przynieś go,
jak będzie pełny. Nie. Narkotesty robi się w obecności lekarza, aby nie
dopuszczać do tego typu sytuacji. I ludzie zlecający testy dobrze o tym wiedzą,
szczególnie w sporcie.
To strasznie
głupie. Mogłaś to obmyślić jakoś sensowniej.
No i też
zastanawiam się, dlaczego Dean uwierzył Sethowi? Bo Seth wytłumaczył, że on nie
wydaje własnych wtyczek (a właściwie wszyscy wiedzą, że w całym rosterze
wtyczka jest tylko jedna…). Więc nie ma dowodów? To tylko słowa. Nie ma powodu,
by w nie od razu wierzyć (i to jeszcze komu jak komu, ale Sethowi…). Tymczasem
Dean się nawet nie zastanawia w następnym akapicie nad realnością tej hipotezy,
tylko od razu zakłada, że dobry Roman poświęcił się dla niego. Brakuje tu
jakiegoś przebłysku, może wspomnienia ostatniej rozmowy, gdy Dean wypomniał
Romanowi, że zawsze czuł się trochę pokrzywdzony… Wtedy widzielibyśmy, jak
Ambrose analizuje sytuację. A on tego nie robi, tylko od razu jest pewny, że
Seth mówi prawdę.
Będzie
wyglądał jak naleśnik... matko boska... A jeśli połamie mu nogę, tak jak
zrobił to kiedyś Henry'emu? – No mówiłam, że zorganizowana grupa katolików… Ach,
ci wrestlerzy. Kto by pomyślał, że akurat oni… Aczkolwiek myśl o naleśniku
bardzo obrazowa. Na plus.
Nie będę już
komentować streszczenia o tym, co miało miejsce cztery lata temu w życiu Punka,
bo to nie ma sensu. Akcja powinna być wartka, konkretna – Punk i Miz obserwują
dwóch dryblasów i podobno robią pod siebie (niedosłownie, oczywiście). Nie
wyjeżdżaj mi tu teraz z jakimś przerywnikiem. To całkowicie psuje efekt. Nagle
okazuje się, że Punk widzi żonę na scenie, która znów na ringu opiewa
zajebistość swojego męża. Podoba mi się ta scena. Naprawdę fajnie, że AJ wzięła
sobie do serca rady Maryse. Problem w tym, że Punk od razu, gdy widzi swoją
małżonkę, to zwraca jej uwagę i… wątek się kończy. Kolejny – ledwo się zaczął,
a już po jednej scenie został rozwiązany. Tak naprawdę trwał trzy sceny:
Rozmowę AJ z Maryse, wpadkę AJ na ringu i teraz rozmowę AJ i Punka. Trochę
krótko. Brakuje tu napięcia, może sceny jednej czy dwóch, kiedy AJ podnosi
Punkowi morale, mówi do niego jakoś ładnie i zachowuje się podejrzanie jak
nigdy… Ty znów wprowadziłaś ciekawy wątek i od razu go skończyłaś w kolejnej
odsłonie. Nie wykorzystujesz potencjału tej historii. Napisałaś 19 rozdziałów.
Wykorzystaj to.
- A ty
wolałbyś, żebym nią była? - spytała smutno. Punk odpowiedział automatycznie.
- Czasem
tak. Przynajmniej nie pakowałabyś mnie ciągle w kłopoty. – Chwila,
moment. Przed sekundą Punk dowiedział się, że AJ postępuje dziwacznie, bo
zachowuje się jak głupia Maryse. Cytuję:
- Ale... Maryse
mówiła, że kobieta musi wspierać swojego mężczyznę. Że... że faceta trzeba
popchnąć do wielkich rzeczy! - odparła płaczliwym tonem.
Punk uderzył
się otwartą dłonią w czoło. Maryse... i wszystko jasne. AJ słuchała tej głupiej
Maryse!
Więc
dlaczego teraz, gdy to wyszło na jaw, Punk przyznaje, że jednak chciałby, by
jego żona była taka sama? Skoro właśnie przez to Punk ma same problemy?
Przecież to się wyklucza! To właśnie naśladownictwo jego żony wpakowało go w
kłopoty!
Och, żałuję,
że nie pokazałaś walki Deana i Setha. Tego braku skupienia u pierwszego i
radości z wygranej u drugiego. Podkreśliłabyś tym charaktery obu mężczyzn.
Podoba mi się jednak zakończenie. Okazuje się, że kłótnia Tary i Setha to ta
sama sytuacja, która kończyła scenę między Eve a Romanem. Problem w tym, że
strasznie mieszasz i tekst staje się chaotyczny. Potem już nie wiem, co dzieje
się wcześniej, co później. Automatycznie wyobrażam sobie sceny chronologicznie
– jedna po drugiej – a potem nagle okazuje się, że coś wydarzyło się szybciej,
coś później. Wiem, że zabieg ten ma wprowadzić trochę tajemnicy. I raz czy dwa
to ma sens, dodatkowo wcześniej używałaś kursywy, jak np. przy wspomnieniu wypadku
Becky. Teraz tej kursywy brakło. Kiedy wprowadzasz retrospekcje za często i bez
kursywy, trudno się połapać.
Podoba mi
się natomiast, że rozdzieliłaś dziewczyny. Na dobre im to wyjdzie. Niech trochę
za sobą zatęsknią, to może docenią swoją przyjaźń. Mam tylko nadzieję, że nie
zmienisz sytuacji za rozdział czy dwa. Pociągnij trochę ten wątek, staraj się
być bardziej konsekwentna.
Ktoś w
komentarzu napisał, że już prawie nic nie zgadza się z realiami. To… nie powinien
być komplement. Przynajmniej ja nie odebrałabym tak tego, gdyby ktoś zostawił u
mnie taki komentarz przy okazji zwykłego farfocla, a co dopiero RPF-a.
017.
Battleground.
Początek
średnio ciekawy, ale chyba jeszcze o tym nie mówiłam, więc wspomnę. Bardzo
podoba mi się, że w całą fabułę wplotłaś wątek Setha, Deana, Romana i tego
nieszczęsnego krzesła. Dobrze, że Roman powraca dość często do przykrego
wydarzenia myślami, bo to pokazuje, jak bardzo dotknęła go tamta sytuacja. To
też odróżnia Reignsa od Setha, który ma w dupie wszystko poza samym sobą, i
Deana, który pozoruje się na dużego dzieciaka. Pokazujesz dojrzałość Romana w
jego przemyśleniach, ale… to, o co jeszcze musisz zadbać, to to, aby te
przemyślenia faktycznie były jego, a nie narratora. A ty w tym momencie robisz,
co zawsze: piszesz, że Roman jest zajęty, krząta się za kulisami, otacza go
chaos, a narrator prowadzi zupełnie niepasującą do tego ekspozycję. Chcesz
pokazywać Romana przejętego przeszłością? Możesz, nikt ci nie broni. Ale znajdź
na to czas i miejsce, a nie wpychaj tego wtedy, gdy atmosfera sceny przedstawia
zupełnie coś innego.
Moment,
który skradł moje serce:
- Ej, Dolph,
nie wiesz, gdzie jest moja garderoba? - spytał szybko, widząc przebiegającego
obok Dolpha w swoich nieodłącznych, różowych legginsach.
- Roman, nie mam czasu. Jericho ukradł mi
fryzjerkę – rzucił krótko Dolph (...).
Do tej pory chyba w całym opowiadaniu nie
pojawił się bardziej zabawny moment. Naprawdę!
Wtem jednak
wszystkie jego frasunki odeszły na bok, gdy zza drzwi do garderoby Lynch wyszła
roześmiana Eveline. – Nie. Słowo frasunki nie pasuje do całościowej
stylizacji tekstu. Nie w opowiadaniu o laniu się po mordach. Z drugiej strony
powtarzane non stop frazesy o Bogu też nie pasują, ale używasz ich częściej niż
archaizmów, więc do tych pierwszych zdążyłam się już przyzwyczaić. Do
frasunków niestety nie mogę.
Po krótkiej
wymianie zdań z Eveline Roman dalej szuka swojej garderoby, a narrator opowiada
o zmianach po podziałach na brandy, co jest ważne, ale cholernie nudne. Mogłaś
to pokazać sceną spotkania, kiedy Steph przychodzi i rozdaje każdemu rozpiskę
nowych zasad i rozdziela ludzi po busach. Albo wpleść w jakąś rozmowę między
bohaterami, którzy są zaniepokojeni takim stanem rzeczy. Miałaś tyle możliwości,
a znów wybrałaś streszczenie. Po stu stronach oceny samej treści już mnie to
nie boli aż tak, właściwie z początkiem każdego rozdziału wiem już, że poleci
ekspozycjo-streszczenie, bo najwyraźniej inaczej jeszcze nie potrafisz. Ale
proszę cię, spróbuj kiedyś stworzyć rozdział napisany tylko scenami. Chociaż
raz, na próbę. Sama się przekonasz, że i tobie będzie się lżej pisało, da ci to
więcej frajdy, bo będziesz się musiała nakombinować, pograć w Simsy na
papierze, a i czytelnik połknie tekst sprawniej i więcej z niego wyniesie.
Kiedy
piszesz ekspozycjami, nie zapamiętuję tych wszystkich informacji, które
podajesz. One przelatują jak przez palce, nie zostają w głowie. Dużo lepiej
pamiętam sceny, kiedy bohater zrobił coś konkretnego, np. gdy Roman kłócił się
z Eve tuż przed swoim wyjazdem, niż ekspozycje, np. gdy narrator myślał za
Romana, że szkoda sytuacji z krzesłem. Wiem, że takie myśli miały miejsce, ale
nie jestem w stanie ich chociażby sparafrazować, nawet umieścić w jakichś
ramach czasowych, powiązać z jakąś sceną. Ale słowa Eve w dialogu – które
brzmiały w stylu: myślałam, że jesteś inny – pamiętam idealnie i wiem,
kiedy miały miejsce, potrafię je dopasować do czasu fabularnego.
Nie bardzo
rozumiem napiętą atmosferę w garderobie Romana. To znaczy wiem, czemu Dean ma
taki humor, ale nie wiem, dlaczego Reigns zwraca się do niego tak byle jak.
Przecież to przyjaciele, nic się nie zmieniło. Gdy Roman odchodził, żegnali się
w przyjemnej atmosferze, prawda? Fakt, że końcówka sceny jest bardzo przyjemna
i rozwiewa wątpliwości, ale sam początek je wzbudza. No i sądziłam, że chłopaki
w jakiś sposób poruszą temat odkrycia Deana o narkotestach, ale nie. Nie czuję
jednak, by Dean np. próbował podjąć temat, w ostateczności się wycofując i
udając, że nic się nie stało, że nic nie wie. Trochę mi tego brakło, skoro
rozmowa – dość ważna fabularnie – nie miała miejsca.
Miał
wrażenie, że związkiem z Eveline złapał Boga za nogi. – Och,
Roman. Serio...? Nawet ty?
A propos
związków, Roman aktywnie żył w internetowej społeczności na czas zawieszenia,
więc zjawisko Apocarose nie było mu nowe. – Mogłaś to pokazać dialogiem, gdy
Roman zagaduje Deana o Tarę. Cokolwiek, naprawdę. Czytelnik nie jest
wymagający; wszystko lepsze niż streszczenie.
- Dobra,
Dean, skończ już z tym swoim mizoginizmem. – O! Dopiero teraz przypomniałam
sobie, że Dean to mizogin. Dawno nic nie było w tym temacie.
Pisałaś
wcześniej, że walka Romana miała się zacząć za ponad godzinę, ale nie czuć, by
to była prawda. Czas ten spowalniają właśnie ekspozycje, przez co rozdział
trochę się wlecze – spotkanie Eve, poszukiwanie garderoby, poważna rozmowa z
Deanem. gdzie czas na przygotowania – przebranie się, przemyślenie jakiejś
taktyki, jakiś stresik? Gdzie czas na zdrowotną rozgrzewkę, by nie nabawić się
kontuzji? Nie czuję tego. Spokojnie mogłaś napisać, że czasu do walki jest
znacznie więcej.
Był
przekonany o swojej wygranej, tak samo jak zapewne cała widownia. – Jedno
zdanie w środku akapitu o The Rocku i taki brzydki headhopping. Cały rozdział
pisany był do tej pory z perspektywy Romana. Bohater mógłby stwierdzić, że The
Rock wygląda na pewnego siebie, bo zachowuje się tak czy siak. Narrator jednak
wypowiada się wprost, że Dwayne jest przekonany o wygranej. Jakby wchodzi mu do
głowy na jedno zdanie. To nie powinno mieć miejsca w tekście.
Jestem
zaskoczona poprawnością opisu walki, nawet opisy myśli wyszły naturalnie.
Całość jest dokładna, zrozumiała i nieprzesadzona, czego się nie spodziewałam –
miło mnie zaskoczyłaś. Jedyne, czego brakuje, to dynamika. Zdania są długie,
mocno szczegółowe. Poza opisami ciosów, skupiasz się na uczuciach bohaterów.
Niektórymi zadaniami eksponujesz, np.:
Rock okazał
się jednak silnym przeciwnikiem i utrzymał równowagę, a nawet oddał
Romanowi, który prawie przegryzł sobie język. – Podkreśloną część mogłabyś
spokojnie wywalić, bo skoro Rock utrzymał równowagę po silnym ciosie, to już
samo w sobie jest dowodem na jego wytrzymałość. W czasie walk skupiaj się na
działaniach. Wywalaj jeż wszystkie wyznaczniki czasu, np. po chwili albo
natychmiast. Zdania staną się bardziej konkretne, a tekst odda żywiołowość
postaci w ringu.
Plecy Romana
wybuchły gwałtownym bólem, a chłopak wypuścił natychmiastowo całe powietrze z
płuc. – Mężczyzna.
Podoba mi
się też zakończenie rozdziału. Kończysz w momencie, w którym napięcie
czytelnika nie spada, aż chce się więcej. Co oznacza zdanie, że stary dobry
Roman zniknął? Można się tylko domyślać, ale to dobrze. Lubię takie sztuczki.
Odnośnie
posłowia:
Trochę
głupio było mi opisywać tę walkę, bo po tym jak zaczęłam mieć prawdziwe
sparingi parę miesięcy temu, to wiem, ja te walki są strasznie nierealne. – I tak
jest lepiej, niż było. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, byś zaczęła kolejne
walki kreować na bardziej realne, a poprzednie poprawić. Nie było ich aż tak
przesadnie wiele.
018. Two
bodies.
Piszesz o
tym, że Tara dawno nie reagowała brutalnie na zaczepki Deana, ale to tylko
puste słowa bez znaczenia fabularnego. Scen konfrontacji Deana i Tary,
pokazujących te zaczepki, było zbyt wiele, by wierzyć narratorowi.
Zdziwiła
mnie odpowiedź Setha. Jego konspiracja z Mizem chyba nie powinna wyjść na jaw,
a ten mówi o tym Eveline wprost, jakby brał pod uwagę, że może jej zaufać.
Rozczarowało
mnie streszczenie sytuacji Eve i Romana. Cholera, no! To dość ważne w
opowiadaniu, w którym jednym z głównych wątków jest rozwijanie relacji między
nimi, a mimo to rozdział zaczynasz ledwo ogólnikowym wspomnieniem rozmowy po
przegranym meczu Romana. Aż chce się pytać: dlaczego robisz to własnym
czytelnikom? Dlaczego traktujesz ich tak po macoszemu, częstując ochłapem?
Jest coś, co
mnie rozwaliło doszczętnie. Aż zacytuję, bo trudno mi w to uwierzyć:
Po powrotcie
z wywiadu, musiała iść się przewietrzyć, po drodze zauważając Setha,
nasypującego proszek z orzechów do butów Big Showa, wtedy wiedziała, że już nic
jej dziś nie zdziwi. (...) Big Show właśnie padł na swoje cztery litery z
łoskotem i mocno zaczął drapać się po łydkach, wręcz zdzierając sobie skórę
swoimi grubymi palcami. Czyżby uczulenie na orzechy?
Otóż pewnie
cię zaskoczę, ale… UCZULENIE NA ORZECHY TO ALERGIA POKARMOWA.
Sama nazwa
wskazuje, że żeby pojawiły się efekty alergiczne, trzeba ZJEŚĆ ALERGEN. Albo,
nie wiem, używać kosmetyków zawierających go. Uwierz mi, że założenie buta, do
którego ktoś nasypał orzeszków, nie zadziała, tym bardziej że Big Show nie
ubiera butów na gołą stopę. Sugerujesz, że proszek ze zmielonych orzeszków
zadziała cudownie przez skarpetkę?
W
retrospekcji kompletnie nie czuję zachowania Deana. Najpierw nie chce, aby Tara
u niego spała, potem chce. Zmienia zdanie, gdy dziewczyna podchodzi do drzwi,
ale ot tak, bez powodu. Nie wiadomo, co nim kieruje. Jeszcze gdyby spojrzał na
nią jakoś tak specyficznie: albo np. zainteresowany jej ciałem, albo chociażby
zasmucony jej samotnością… Ale nie. I to jeszcze gdyby pozwolił jej spać na
innym łóżku… A Dean najpierw się wzbrania, a za chwilę proponuje z grubej rury,
by się razem rozluźnić. Nie kupuję tego, brzmi jak imperatyw. Jakbyś nie
wiedziała, jak ich razem wsadzić do łóżka i stąd taki tani sposób. Mówi się, że
z braku laku i kit dobry, ale zasada nie działa w przypadku kreowania
sensownego opowiadania.
W opisie
walki nadal używasz niewytłumaczonych, niewprowadzonych w tekst pojęć np.
ciosów:
Atakując
Eveline mocnym clothesline'em z wysokoku niemal od razu wbiła blondynkę w
ziemię. – O ile tobie może to nie robić różnicy, w komentarzach do wcześniejszych
rozdziałów widać było zainteresowanie tekstem osób, które nie związane były z
wrestlingiem i chciały dopiero zobaczyć, z czym to się je. Opisując
ciosy, a nie tylko nazywając je, wychodzisz takim czytelnikom naprzeciw.
Używasz też
zdecydowanie za długich zdań; znów. Są wielokrotnie złożone i wykorzystujesz w
nich jakieś udziwnione metafory albo dodatki, które psują i tak znikomą
atmosferę. Przykład:
Dźwignię,
którą Lita musiała już znać, bowiem bardzo szybko udało jej się z
niej wydostać, oddając Eveline pięknym za nadobne, czyli kopniakiem w
twarz. – Podkreślenia są bardziej niż zbędne.
Dodatkowo w
przykładzie znać/wydostać/twarz… Trochę się rymuje, źle to brzmi przy czytaniu
na głos.
Zdania w
opisie walk masz też powypychane imiesłowami współczesnymi, w większości
niepoprawnie. Dlaczego niepoprawnie? Ponieważ bohaterki jednocześnie np.
rzucają się i upadają, a przecież czynności te następują po sobie, nie naraz.
Wiem, że to kwestia poprawności, więc powinnam o niej pisać w osobnym punkcie,
ale i tutaj warto o tym też wspomnieć chociaż raz – takie błędy naruszają
logikę niektórych konfrontacji. Przykład:
Wbiegła na
ring, szybko przerywając dźwignię, tym samym ratując swoją przyjaciółkę. – Sam wbieg
nie przerwał dźwigni, a właśnie to wynika ze zdania. Dźwignię przerwała akcja
dziejąca się dopiero po wbiegu; Eve musiała jakoś podejść do The Boss – dalej
piszesz o kopniaku, więc to on dopiero przerwał dźwignię. Nie zrobiło tego samo
wejście na ring.
No i kolejny
też raz piszesz o resztkach sił Eve, jednak później bohaterka wykonuje dalsze
czynności szybko, nie zważając w ogóle na swoje zmęczenie.
Szczerze?
Walka wydała mi się za długa. Poprzednia, gdy chodziło o Romana, była krótsza,
ale bardziej napięta i dynamiczna (mimo również użycia zdań wielokrotnie
złożonych). Tutaj w połowie już czytałam z podejściem byle do końca.
Ciężko mi było wyobrazić sobie chaos, być może wynika to z faktu, że walczących
było więcej niż dwie. Mam wrażenie, że czasem zapominasz, że nie musisz
opisywać całości – czasami, aby postawić na dynamikę i konkretną akcję, warto
zacząć od momentu, w którym walka już trwa i tylko doprowadzić ją do końca. Ty
natomiast każdą walkę opisujesz podobnie. Jeżeli już, to całą i dokładnie. A to
nie jest przecież żaden wymóg. Nikt nigdy nie stworzył złotej reguły, by pisać
wszystko o wszystkich. Istnieje natomiast fundamentalna reguła w świecie osób
piszących, aby… nie nudzić. Kto zaczyna nudzić, ten przegrywa z kretesem.
A niestety
to opowiadanie nudzi za często.
Jeszcze
jedno nie ma sensu w twoich walkach. Istnienie finiszerów. To popisowe ciosy kończące
walkę i zwykle każdy wrestler ma jakiś swój przypisany sztych. I ma to logiczne
podłoże wtedy, gdy walki są ustawione. Wiadomo, że fajnie, gdy wygrywa ten
dobry i używa do tego swojego popisowego numeru, wtedy publika się bardziej
cieszy. No i każdy wrestler zna raczej finiszer przeciwnika, wie, czego się
spodziewać – finiszery są nawet opisywane w sieci, to nie jest jakaś wielka
tajemnica.
No więc czy
wyobrażasz sobie sytuację, kiedy walczy się na serio i wie się, jak będzie
chciał/próbował zakończyć starcie przeciwnik? Co wtedy zrobiłabyś? Nie
dopuściła do tego, logiczne. Jeżeli wiesz, że przeciwnik jest lotnikiem, za
wszelką cenę nie pozwalasz mu wejść na liny, choćbyś i ciągnęła go za nogę po
całym ringu. Jeżeli zakłada dźwignie, ćwiczysz przed walką techniki uwolnienia
się, tak w razie „w”. Coś w tym stylu.
Z drugiej
strony w prawdziwych walkach ciężko coś przewidzieć/zaplanować z góry, raczej
walczący dostosowuje się do sytuacji. Wtedy liczy się wykończenie przeciwnika
jakkolwiek, ciężko tak poprowadzić walkę, by zakończyć ją akurat finiszerem. To
powinno być jakoś wysoce dodatkowo punktowane, uznawane za coś trudnego i
wyjątkowego. Twoje walki są pod tym względem nierzeczywiste, bo bohaterowie nie
myślą w starciach, nie analizują sytuacji, które da się przewidzieć, gdy widać,
że przeciwnik przymierza się do użycia swojego finiszera. Dodatkowo wrestlerzy
popisują się finiszerami dość często, jakby to było na porządku dziennym; łatwa
sztuka.
019. Future
stars now.
Po tytule
domyślałam się, że będzie chodziło o Romana (szczególnie po zdaniu kończącym
rozdział 17), ale okazuje się, że rozdział dotyczy Deana. Rozpoczynasz go
jednak ekspozycją (znowu…). Ambrose jest zazdrosny o Romana tak samo, jak
wcześniej Tara była zazdrosna o Eve. Nie wiem, czy jest to celowy zabieg
porównawczy, czy też po prostu nie miałaś lepszego pomysłu na przemyślenia
Deana – mimo wszystko nie widzę celu we wkładaniu jednej cechy w dwie postaci,
obrazując tę samą sytuację. Tym bardziej w obecnej wersji, kiedy przez większą
część opowiadania bohaterowie praktycznie się od siebie nie różnią. Nie jest to
nic odkrywczego. Nic, czego czytelnik by się nie spodziewał.
Opis busa
taki sam, jak wszystkie opisy miejsc do tej pory – coś było takie i stało tam,
a coś takie i leżało gdzieś indziej. A jednak lepszy taki opis niż żaden. W
opowiadaniu, w którym opisy nie występują prawie wcale, każdy jest na wagę
złota.
Jestem też
pozytywnie zaskoczona, bo w rozdziale słowo niemal pojawia się tylko
raz. Dla porównania – w poprzednim sześć (ale niektóre blisko siebie, więc
rzucało się to mocno w oczy), w szesnastym dziewięć, a w jedenastym aż… dwadzieścia.
Fakt, że tamten rozdział był dłuższy, nie jest jakimś specjalną wymówką.
Zdarzało się, że niemal zalewałaś rozdziały tym słowem.
Potem
przechodzimy do wspomnień Deana o Lulu. Myślałam, że – jak ostatnio w takiej
retrospekcji – dostanę ciekawą scenę, ale trzy pierwsze spore akapity to nic
innego jak… zresztą, sama wiesz co. Podoba mi się jednak wykorzystany motyw
odejścia. Wyszło tak po ludzku, naturalnie; reakcja Deana wcale nie była
przesadzona. Nawet zrobiło mi się go żal, więc końcówka na plus. No i podoba mi
się, że wspomnienie stricte nawiązało do wcześniejszych zdań o strachu przed
samotnością. Ładnie to polepiłaś i dzięki temu cały rozdział do końca
retrospekcji utrzymywał się w jednej, dość ciężkiej, poważnej atmosferze. Nie
pamiętam, by wcześniejsze sceny, które miały być poważne, oddziaływały aż tak.
Zwykle przerysowywałaś, przesadzałaś, więc wielkie dramy nie działały. Tutaj
wyszło naprawdę dobrze.
A tak był
tylko Deanem Ambrosem, rudym mizoginem. – Nope. Gdyby nim był, nie chciałby się wiązać ani z
Lulu, ani z Renee, ani z Tarą.
Nie
spieszyło mu się, bo do jego walki zostało mu jeszcze jakieś pół godziny. – Naprawdę
irytuje mnie fakt, że profesjonalni wrestlerzy, mając godzinę czy pół do walki,
w ogóle się tym nie przejmują, nie robią nic, co świadczyłoby o ich poważnym
traktowaniu tego sportu. Podobno sama walczysz, więc wiesz, jak ważne jest
chociażby rozgrzanie mięśni przed jakimkolwiek wysiłkiem sportowym? I czym
grozi brak takiej rozgrzewki? A tymczasem Dean, mając pół godziny do walki,
dotarł dopiero do swojego busa i pierwszy raz się po nim rozejrzał. Kiedy on ma
zamiar się przebrać? Spotkać z organizatorami wydarzenia na backstage’u?
Jeszcze żeby był zestresowany, że ma mało czasu i się spieszy… ale on wszystko
traktuje lajtowo, jeszcze ma dłuższą chwilę na wspominanie przeszłości.
Jestem też
zaskoczona, że przed retrospekcją Dean znajdował się w busie, a po retrospekcji
już za kulisami obserwuje innych wrestlerów: Zauważył jednak sporą grupkę
osób siedzącą na ogromnym wzmacniaczu dźwięku.
To jest
strasznie sztuczne i mylące. Retrospekcja (odejmując ekspozycję) była
krótką scenką, zaledwie jednym niewielkim dialogiem, więc z automatu
wspomnienie trwało bardzo krótko w głowie Deana. On tymczasem w tak krótkim
odstępie czasowym zdążył przejść z busa na backstage, pewnie się przebrać i
przygotować. Lol.
- No nie wierzę! Jak to się mogło w ogóle stać?!
Jak się pytam: JAK?! - wrzeszczała wciąż Becky. - Dałam z siebie dwieście
procent moich możliwości i wszystko na nic?! Jak ja teraz wyglądam w oczach
tych wszystkich szych? Cholera jasna, tak to jest, jak się człowiek stara. – Becky już
walczyła? Niedawno była w szpitalu; nawet nie uraczyłaś czytelnika sceną jej
powrotu do WWE, a już odpisujesz, że przegrała jakąś walkę? Słaby pomysł. To w
takim razie po co był wątek z jej wypadkiem? Sądziłam, że skupisz się na tym,
że Becky, wróciwszy do ekipy, chwilę sobie odpocznie, może będzie raczej
starała się wybadać sprawę swojego wypadku, upewni się, że za jego
sprawą stała Nat... Becky jakby nigdy nic chyba zapomniała o swoim misternym
planie i poszła sobie na ring, a mnie zostawiła w stanie kompletnie mindfuckowym.
Dlaczego, Sleepko, otwierasz sobie jakieś fabularne drzwi, a potem zamiast
przejść przez cały wątek i go porządnie zamknąć, po prostu wychodzisz tylnym
wyjściem, udając, że wcześniejsza sytuacja nie miała miejsca?
Do czasu,
kiedy obok niego nie pojawiła się Tara. Brew Ambrose'a podjechała do góry. Co
tu się wyprawiało? Momentalnie odwrócił się w ich stronę, wyostrzając wzrok. Co
Tara mogła robić przy Sethie? Przecież nie znosiła go równie mocno, co Deana. – Chcesz mi
powiedzieć, że Dean sądzi, że Tara go nie lubi? A po czym wnioskuje? Bo chyba
nie po tym, że w ostatnim rozdziale spali razem w łóżku? Czy Dean może
sugeruje, że Tara mogłaby również sypiać z Sethem? Tym Sethem, który nakręcił
aferę z Apocarose?
Albo twoje
postaci mają zaawansowanego alzheimera, albo cała fabuła jest zbiorową
halucynacją. Ewentualnie po prostu masz gdzieś to, co pisałaś chwilę wcześniej
i… no tak. Wychodzisz z wątku tylnym wyjściem, udając, że wcześniejsze sytuacje
nie miały nigdy miejsca. Bo tak to właśnie wygląda. Tu się kompletnie nic ze
sobą nie łączy, bohaterowie nie są w żaden sposób konsekwentni, postępują
zupełnie nielogicznie i tak samo myślą.
Przy dialogu
Tary z Sethem między ich rozmowę wplatasz chyba przemyślenia Deana, przez co
nie wiem po chwili, co kto mówi, do kogo należą poszczególne kwestie. Dodatkowo
w jednym akapicie dialogowym potrafisz podać np. wypowiedź Setha, komentarz
narracyjny o zachowaniu Tary, znów słowa Setha i jego zachowanie, a potem
padają – cały czas w tym samym akapicie – słowa skierowane do Deana. Ciężko się
nie pogubić:
- W sumie
racja. - Tara delikatnie połechtała męską dumę Setha, co sprawiło, że Rollins
poczuł się jak w niebie. - A teraz wybacz, ale muszę już iść. - Skierował wzrok
na Deana. - Widzimy się w ringu, Ambrose.
O co chodzi
właściwie?
I w ogóle
dlaczego Tara kibicuje Sethowi, a nie komuś, u kogo spędza noc, bo boi się spać
sama i kto jej ładnie pachnie?
Nagle też w jego
podejściu do Tary coś się zmieniło. Przestał widzieć w niej głupią,
nieodpowiedzialną dziewczynę, a zaczął widzieć prawdziwą kobietę. – Historia
o tym, jak stary dobry Dean-pseudomizogin zaczyna doceniać dziewczyno-kobietę
tylko dlatego, bo imperatyw tak chciał. Fabularnie nic nie wydarzyło się
takiego (poza wspólnym snem, który był chwilę temu, więc wcale nie tak nagle),
co by mogło zbliżyć tę dwójkę jakoś specjalnie.
Nareszcie
opis walki na poziomie! Bez taniego wstępu i za długich zdań. Czasowniki
przejęły kontrolę, było nieco chaotycznie, szybko, nie o wszystkim. Z
perspektywy wrestlera, który nie jest w stanie opisać wszystkich swoich ruchów,
część to tylko migawki, jakieś pojedyncze kadry:
Dean widział
pięść Setha zmierzającą w kierunku jego twarzy i po chwili leżał już na macie.
Ciężar Setha go przygniatał, twarz pulsowała bólem. Ale nie, udało mu się go z
siebie zrzucić. szamotanina, wszędzie dookoła Seth. Dean nie mógł dojść z tym
do ładu. Jedno uderzenie, drugie, nawet nie patrzył już, kto uderza w kogo.
Powerbomb,
skok z lin, głośny śmiech JBL'a. Wszystko mieszało się dziwnie, sprawiając, że
Ambrose'owi robiło się niedobrze. Miał kontrolę nad Sethem, on rządził tym
meczem. Budziły się w nim stare instynkty. Czuł to.
Porównując z
poprzednimi walkami, ten opis jest naprawdę dobry. Tego powinnaś się trzymać.
Widać, że się wyrabiasz. Brawo.
I… koniec!
Jako że Blogspot odmówił posłuszeństwa i nie chce zmieścić całej ocenki w jednym poście, jej kontynuacja znajduje się tutaj: KLIK. Znajdziesz tam podsumowanie treści, kwestię poprawności, ramki oraz ocenę końcową.
Super napisane. Musze tu zaglądać częściej.
OdpowiedzUsuń