Adres: brak
Autorka: EmaSchwartz
Tematyka: opowiadanie obyczajowe, romans
Oceniające: Hiroki i Skoiastel
Na specjalne życzenie omawiamy tekst
opowiadania jeszcze nieopublikowanego w sieci. Jest to pierwsza taka praca na
WS. Wpierw miała go brać pod lupę również Eredis, ale z powodów osobistych
musiała zrobić przerwę w ocenianiu; nie chciałyśmy jednak, byś czekała na tę publikację zbyt długo, dlatego zabrałyśmy się za nią we dwie.
Zgodnie z tradycją grupówek, w
komentarzach do rozdziałów będziemy używać liczby pojedynczej, a dopiero w
podsumowaniu wykorzystamy liczbę mnogą.
Skoia: pamiętam, że miałam już szansę
poznać niektóre fragmenty tego tekstu, gdyż niepełny brał udział w konkursie
„Już nie zapomnisz mnie”. Pozostawiłam wtedy po sobie kilka rad i betę;
zobaczymy, jak będzie teraz, po dłuższym czasie od tamtej publikacji.
No, to przechodzimy od razu do treści.
Rozdział 1
Świt nad Warszawą rozbłysły pierwsze
oznaki świtu: karminowe języki wstającego słońca lizały rzednący na
wschodzie mrok, białawe ogniki odchodzących w poranek gwiazd toczyły nierówną
walkę z promieniami wschodzącego słońca. – Bardzo plastyczny opis, jednak coś stało się niepokojącego na jego
początku. Wydaje mi się, że Świt nad Warszawą to miał być tytuł
rozdziału; jeżeli nie, przeredaguj początek. Pogrubiłam powtórzenie, którego
zdecydowanie warto się pozbyć.
Pierwsze dwa akapity można śmiało połączyć
w jeden – nie zmieniasz za bardzo myśli, nadal tworzysz ogólny opis Warszawy;
dopiero później zakotwiczasz akcję w jednym konkretnym miejscu i piszesz o
Adrii – i tam rzeczywiście wciśnięcie tego entera ma sens.
(...) tętniące życiem lokale cichły, by za
parę godzin ustąpić pola wypełnionym dziennym gwarem kawiarniom. – Nie rozumiem, dlaczego akurat ustąpić pola. Kolokacja brzmi: ustąpić
miejsca. Ten regionalizm jest średni, szczególnie w tekście o Warszawie. Na
dodatek całe połączenie jest bez sensu: ciężko powiedzieć, że tętniące życiem
lokale usuwają się, dając miejsce nowym, gwarnym kawiarniom. Brzmi, jakby to
nie były te same budynki… A są.
(...) parkiet i świecąca ogromnymi
lustrami w złotych ramach sala dansingowa była całkowicie pusta. – Były puste (l.mng), bo i parkiet, i sala.
Już na pierwszy rzut oka widać, że
korzystasz z wielu przymiotników, przysłówków i innych określeń, by zbudować
atmosferę. I pewnie, że nie ma w tym nic złego – w większości akapitów to
działa – jednak czasem chyba przesadzasz. No bo w sumie wisi na blogu opis
świecącej ogromnymi lustrami sali dansingowej, nad którą huczą czerwone
wentylatory zawieszone pod lśniącym złotymi refleksami sufitem – to jeszcze da
się sobie wyobrazić, skojarzyć z pewnym luksusem, jak to w Adrii, w
dwudziestoleciu międzywojennym. Ale czy informacja, że płytki są włoskie, jest
jakaś bardzo konieczna? Jak mam sobie wyobrazić te płytki? To już bym wolała
wiedzieć, że parkiet był gumowy i obrotowy, niż że poskładano go z części
sprowadzonych z Włoch. Pamiętaj, że piszesz, aby pobudzić wyobraźnię
czytelnika, a nie zagracić opowiadanie informacjami rodem z dokumentu o
historii lokalu. Wnikanie w takie szczegóły to balansowanie na granicy i nie
wiadomo, czy to jeszcze budowanie atmosfery, czy już kicz. Generalnie łatwo
jest przesadzić, a co za tym idzie – znudzić czytelnika, sprawić, że nie będzie
chciał trawić wszystkich opisów i przeczyta same dialogi, krótsze akapity, w
ogóle przescrolluje dalszą część wzrokiem lub wcale jej nie tknie.
Aczkolwiek warto zauważyć, że płytki w
sali dansingowej w Adrii naprawdę były z włoskiej gumy, a czerwone wentylatory
stały się ikoną tego lokalu. Ósmy cud Warszawy, mówiono wtedy. Jedynie z Twojej
wersji wynika raczej, że wentylatory podwieszono pod sufitem (tak przynajmniej
działa wyobraźnia: Huczące do niedawna czerwone wentylatory pod lśniącym
złotymi refleksami sufitem zamilkły), a te jednak równym rzędem
przymocowano do ścian. Ktoś, kto nie słyszał o Adrii i nie widział jej wnętrza z fotografii archiwalnych, nie będzie miał o tym pojęcia; wyobraźnia może zadziałać mylnie.
Swoją drogą to zawsze, za każdym razem
jest Adria, czy to w fanfiction „Kamieni na szaniec”, czy innych tekstach
o Warszawie z tamtych lat. Jasne, że lokal ten od razu określa czas i miejsce
akcji, wywołuje silne skojarzenia, jednak czasem zastanawiam się, czy to był
naprawdę jedyne renomowane przedsiębiorstwo kawiarniano-dancingowo-kabaretowe
dwudziestolecia międzywojennego? Przecież istniał wtedy jeszcze lokal
rozrywkowy Paradis czy inne podobne miejsca. Nie jest to zarzut, raczej bardzo
luźna uwaga – piszę jedynie z perspektywy czytelniczki, która dość sporo
naczytała się już tekstów o podobnej tematyce i wyłapuje klisze. (Za to Hiro w
tych klimatach nie siedziała i z jej perspektywy brak zastrzeżeń do wyboru
Adrii). Jeżeli lokal broni się fabułą i jest konieczny, to zostaw. Jeżeli to ma być po prostu jakieś miejsce pracy dla Franka – zastanowiłabym się nad nim raz jeszcze. Piszę o tym, bo nie znam jeszcze dalszej treści opowiadania i jaki masz na nie plan.
Huczące do niedawna czerwone wentylatory
pod lśniącym złotymi refleksami sufitem zamilkły, grzebiąc pomieszczenie
we wczesno porannej ciszy. – Wczesnoporannej. Przysłówki z
przymiotnikami z zasady piszemy rozdzielnie, jednak w tym przypadku mamy do
czynienia z utartą kolokacją i stąd pisownia łączna.
Pierwszy dialog – wyborny! Naturalny i
niczego mu nie brakuje. Czuję, że będzie to Twoja mocna strona. Stylizacja
językowa też już na początku godna pochwały – nie czuć, by była sztuczna,
przebarwiona, „nadmuchana”. Czyta się lekko i raczej bez zastrzeżeń.
Nie jestem fanką retrospekcji, ale te,
które wplatasz, nie są długie oraz szczegółowe, na dodatek wynikają z
przemyśleń zmęczonego pracą Franka. Wykorzystujesz je w sposób niewymuszony.
Wyszło zgrabnie, a przy okazji pokazujesz jego charakter introwertyka-obserwatora.
W bramach już kipiał wczesno
poranny gwar (...). – Tak jak wyżej, wczesnoporanny.
O pierwszej przyjdę! –krzyknęła już z
czeluści wyjścia. – Zdarza Ci się gubić spacje. Przykłady:
„Jakie to wszystko jest niesprawiedliwe”–
myślał, zdejmując buty;
Właśnie mijali błyszczące czystością drzwi
„Adrii”– jakże inaczej wyglądały one po zmroku!
Swoją drogą nie musisz zapisywać nazwy
lokalu w cudzysłowie. Wystarczyłaby wielka litera.
Głos byłby zbyt nocny, za delikatny, by
przebić się przez oplatający uszy zgiełk dnia. – Zdanie-perełka!
Zaciągnięte story topiły jedyny, prócz
łazienki i kuchni, pokój w sennym półmroku. – Zmieniłabym szyk, ułatwiając rozeznanie się w zdaniu: Zaciągnięte
story topiły w sennym półmroku jedyny, prócz łazienki i kuchni, pokój.
Fordanser kulił się, okrywał poduszką uszy
i z utęsknieniem oczekiwał przebudzenia. – Znaczy… zatykał uszy
przez sen i z utęsknieniem czekał na przebudzenie? Nieświadomie?
(...) dziś poczuł głęboką wdzięczność; sen
zrzedł i rozpłynął się w ciemnej pustce.
Odmruknął coś niezrozumiale. – Wiem, że ostatnie zdanie pojawia się w nowym akapicie, ale nie mogę
pozbyć się wrażenia, że zgubiłaś podmiot i odmruknął coś… sen.
Po obiedzie zaproponował, by poszli na coś
słodkiego do pobliskiej cukierni. Zgodziła się od razu. / W kawiarni zamówili
po kawałku szarlotki – pyszne, ciepłe jeszcze ciasto stanowiło tutejszą
specjalność. Wyszli zadowoleni. Siostra poprosiła, by przeszli się po
Przedmieściu. Przystał (...). – Zamiast zbudować scenę, napisałaś tutaj
zwykłe streszczenie wydarzeń. Brzmi to bardzo sucho. Nie mówię, żebyś teraz
dokładnie opisała wszystko, co się wydarzyło, bo nie tylko byłoby to nudne, ale
też nie wnosiło żadnych istotnych informacji (i było automatycznie zbędne) –
chodzi mi o to, abyś znalazła inny sposób na połączenie ważnych dla fabuły
akcji, które oddziela jakaś przerwa czasowa. To mogą być refleksje bohatera
albo prosta scena, która – choć niekoniecznie ważna dla przebiegu akcji – ukaże
nam charakter postaci lub jej relacji z nowej strony. Wykorzystaj ten odstęp.
Nie zapychaj go streszczeniem. „Po obiedzie poszli do cukierni. Zamówili
szarlotkę. Wyszli zadowoleni” – to brzmi jak opowiadanie ze szkoły podstawowej,
a Ty akurat potrafisz tworzyć bardzo ładne sceny. Szkoda, żeby taka drobnostka
zaniżyła poziom rozdziału.
(...) nienawidził popołudniowego gwaru,
pośpiechu przechodniów, brutalnie zwyczajnej prozy dnia. / Zdecydowanie
bardziej pociągała go niewyjaśniona magia wieczoru; dopiero nocą czuł, że żyje.
– Nie jest to co prawda błąd, ale tego entera też bym się pozbyła. Drugie
zdanie kontynuuje myśl pierwszego; to nie aż tak dramatyczne stwierdzenie, by
je dodatkowo wyróżnić osobnym akapitem. Zazwyczaj w ocenach zwracamy ludziom
uwagę, że enterów jest za mało – ale za duża ich liczba również utrudnia płynność
czytania. Powtórzę: to nie błąd. Zostawienie tego lub poprawienie to już
Twoje pisarskie wyczucie.
„Doktora Fausta” Goethego znał prawie na
pamięć. – Dramat napisany przez Goethego nazywa się „Faust”,
a powieść „Doktor Faustus” stworzył na podstawie oryginalnego „Fausta”
Thomas Mann, w latach 1943–1947. Ty stworzyłaś natomiast jakąś dziwną hybrydę.
Usilna gra tych dwojga zajęła fordansera
na tyle, że ani przez resztę nocy, ani następnego wieczoru, szykując się do
wyjścia, nie mógł wygonić myśli, że niechcący stał się właścicielem cudzej
tajemnicy. – Ciężko mi w to uwierzyć, ponieważ przez
cały dzień (chociażby w trakcie spaceru z siostrą i podczas czytania książki)
Franciszek nie myślał o tej sytuacji. Zainteresowanie bohatera jest podkreślone
za mocno pod koniec dnia, akurat przed wyjściem (imperatyw narracyjny) albo – w
drugą stronę – za słabo w ciągu całego rozdziału, by myśli stały się dla mnie
wiarygodne.
Podoba mi się jednak, że bohater pod
koniec notki okazał się w końcu osobniczny. Do tej pory był dla mnie zwykłym
zmęczonym tancerzem, nieco suchym, bez konkretnych cech charakteru, a z
ostatnimi przemyśleniami nabrał kształtu, cech ciekawskiego intryganta, których
się po nim nie spodziewałam. Raczej sądziłam, że to nijaki, grzeczny jegomość.
A tu proszę, jakie zaskoczenie! Na plus.
Rozdział 2
Na wstępie kilka zastrzeżeń odnośnie
researchu:
Sekwencja zaczęła się od nowa, zawirowali
w rytm „Tango Notturno”. – „Tango Notturno” zostało
skomponowane w roku 1937; w pierwszym rozdziale przeczytałam: Kiedy rok temu
Franciszek przyjechał do Warszawy i zaczął starać się o pracę, w nowopowstałej
„Adrii” akurat poszukiwano dobrze tańczących mężczyzn. Adrię otwarto w
1931. Nie ma szans, by orkiestra grała utwór, który jeszcze nie powstał.
Parkiet opustoszał, zaczął się przyjemny
dla ucha recital; tym razem królowały utwory krajowe: „Miłość ci wszystko wybaczy”,
„Ach, jak przyjemnie” oraz „Ada, to nie wypada!”. – „Ada! To nie wypada!” to polski film fabularny z 1936 roku i z niego
pochodzi znany szlagier 20-lecia międzywojennego. Więc znów nie bardzo, skoro
akcja opowiadania dzieje się, na oko, w 1932 lub 1933 roku.
Zdarza się, że przed wcięciem akapitowym
masz spację.
Artystka, mocno kołysząc tłustym ciałem,
wtoczyła się na sceną. – Literówka.
(...) zgodnie więc z miejscowym
zwyczajem zjadała je obsługa. Wszystko było jeszcze świeże i smaczne, szczególnie
rosół z wołowiny przypadł wszystkim do gustu. Fordanserzy, zgodnie z
niepisaną tradycją zawodu, nie jedli wiele (...).
– A teraz, panie i panowie, zupełna
nowość! Tango „Ciemna dziś noc” w wykonaniu naszej brylantowej panny Majki! –
zaryczał konferansjer. – Oryginał „Ciemnej dziś nocy” powstał w
okresie wielkiej wojny ojczyźnianej, napisany przez Leonida Utiosowa w 1943.
Nie ma takiej możliwości, by wcześniej grano go w Adrii.
Dziwi mnie też, że kucharz woła
pracowników na jedzenie zaraz przed skończeniem ich roboty. Przerwy,
szczególnie na posiłek, mają sens jakoś w środku służby, a nie wtedy, gdy za
moment idzie się do domu.
Nie mam więcej zastrzeżeń. Gdybyś
wcześniej zmieniła wykorzystane utwory na takie, które faktycznie można by
usłyszeć w lokalu, napisałabym tu tylko tyle, że bardzo dobrze mi się czyta.
Coraz lepiej poznaję Franka, historia dzięki jego przeszłości wydaje się
wielowątkowa (za mało materiału, bym mogła być tego pewna), ale to, co
najbardziej przykuwa uwagę – podejrzana relacja dwójki gości na dansingu – nie
jest podane na siłę, za dużo, za mocno. Trochę się tego obawiałam po
zakończeniu pierwszego rozdziału i tych niesubtelnych przemyśleniach Franciszka
na temat tajemniczej pary, a jednak wyszło smacznie i z finezją.
Do tej pory tekst ujmuje stylizacją –
wykorzystujesz stare zwroty, zachowujesz atmosferę dwudziestolecia
międzywojennego i to jest wprost znakomite. Gdyby nie moja ciekawość i chęć
zrobienia samodzielnego researchu, nawet bym nie poznała, że coś się nie
zgadza. W Adrii faktycznie panuje tamten klimat, a to nie jest proste zadanie
pisać tak, jak pisało się wtedy. Brawo.
Rozdział 3
Ta notka jest nieco… przykrótka i to
niestety czuć. Nie zaszkodziłaby jej chociaż scena więcej. Kiedy pierwszy
rozdział liczył ponad sześć stron, a drugi siedem, trójeczka ma tylko cztery, z
czego część to dialogi, więc czyta się lekko i szybko. Nieco za szybko, tak na
moje oko.
Nie mam żadnych uwag, jeżeli chodzi o
fabułę. Kilka potknięć się jednak znalazło:
– To jeden romans w te, jeden w te nie
robi jej wielkiej różnicy?! – „W tę” albo „wte”. Przy czym
polecam napisać nieco inaczej, jaśniej, aby nie tworzyć kojarzących się z „w tę
i we w tę” (które oznacza: „tam i z powrotem”) hybryd. Sugeruję: „To jeden romans
w tę czy w tamtą nie zrobi jej wielkiej różnicy?!” (domyślnie: tę czy
tamtą stronę).
(...) ciesząc się, że „jak się wielcy
panowie pokłócą, to groszem sypią jak z cebra”. – Ceber to dawniej było duże, drewniane naczynie do noszenia wody i
trunków. Dlatego powiedzenie „lać jak z cebra” (o deszczu) ma sens. U Ciebie
tego sensu brakuje – grosz nie jest substancją płynną.
„(...) Nie mogę przecież wprost spytać o
jej związek z Grabowskim… A gdyby tak…” – brakuje kropki po cudzysłowiu, na końcu
zdania.
(...) czuł pod palcami przyjemne falowanie
napinających się w rytm tanga mięsni. – Mięśni.
”Nie, to z pewnością nie ona… Nie jedna [łącznie] taka sukienka jest na świecie.” – Niepoprawny cudzysłów. Ten polski
wygląda tak: „(...)” i otrzymuje się go kombinacją ALT+0132 i ALT+0148 (z
włączoną klawiaturą numeryczną). Jeżeli piszesz w Wordzie, program powinien
automatycznie wpisywać poprawne cudzysłowy. Na dodatek w środku nie stawia się
kropek; wszystkie inne znaki – owszem, ale kropka ma zawsze wychodne. KLIK.
I to by było na tyle. Przejdźmy teraz do
krótkiego podsumowania.
Możemy tylko potwierdzić to, czego
obawiałyśmy się, gdy zgłosiłaś swój materiał, i o czym Skoia pisała Ci w
wiadomości prywatnej – tekstu jest do tej pory za mało. Nie jesteśmy w stanie
wyciągnąć wniosków z sylwetek psychologicznych bohaterów, bo nie poznałyśmy ich
dobrze. Są ludzcy, naturalni, przekonujący, ale ciężko napisać coś więcej.
Franciszek to główny bohater i o ile przez pierwsze akapity wydaje się nijaki, obcy, o
tyle z czasem nabiera kolorów, rozkwita. Widać jego pracowitość, czuć
zmartwienie przeszłością, da się zrozumieć pobudki, którymi kieruje się,
podejmując działania. Zainteresowanie Tkacką, potem zmieniające się w nagłe
obrzydzenie, wynika z jego postawy, która zgadza się z tym, o czym mówi i jaką
przeszłość wspomina. Dbałość o siostrę oraz chęć zapewnienia bytu materialnego,
zaangażowanie – to jego cechy pozytywne, które sprawiają, że chce się o nim
czytać i go lubić, mimo podejrzenia, że ma też coś w sobie z cwaniaka i
dywersanta – subtelnie pojawiające się wady tylko dodają mu wiarygodności.
Franciszek to postać konsekwentna, ale
potrafi zaskakiwać – nie spodziewałyśmy się po nim opisanej reakcji na słowa
kelnera przy winie, a potem, gdy potwierdziło się, że Franek nie był wcale
pijany, zdziwiłyśmy się jeszcze bardziej. Jednak to wszystko plusy, bo główne
postaci mają to do siebie, że muszą podejmować ważne decyzje, dawać się poznać
coraz lepiej z biegiem fabuły i „iść z tekstem”. Dobry „character development”
powinien sprawić, że czytający chce śledzić daną postać i się nie nudzi.
Franciszek to pod tym względem bardzo dobrze prowadzony bohater i oby tak
zostało, oby jeszcze mocniej zaskakiwał, ale przy okazji został konsekwentny.
Inne postaci nie zlewają się, ale tekstu jest zbyt mało, by napisać o nich coś więcej.
Mania wydaje się sympatyczną, pracowitą siostrą, która chowa się pewnie z
ukochanym przed czujnym okiem brata (a nie zapominajmy, w jakich czasach
dzieje się akcja). Interesującą personą wydaje się również Tkacka – liczymy, że
bohaterka zacznie w przyszłych notkach być kobietą z krwi i kości, bo do tej
pory poznajemy ją tylko w tańcu i jako dość pretensjonalną damkę. Polubiłyśmy
też Damiana, jednak, by wyciągnąć o nim wnioski, potrzeba większej ilości scen
z jego udziałem. Tym bardziej żałujemy, że poddałaś naszej analizie tylko taki skrawek.
Przez to nie można się wypowiedzieć
również o fabule. Wydaje się wielowątkowa, pełna i widać, że masz
na nią plan, dobierasz sceny w sposób przemyślany. Nie lejesz wody i nie
marnujesz słów na puste sytuacje. Przy okazji piszesz tak, że nie da się
domyśleć ani przewidzieć ciągu dalszego, potrzebne są kolejne rozdziały. Zwróć natomiast koniecznie uwagę, czy nie
wkradają Ci się gdzieniegdzie streszczenia – coś, co zdecydowanie
warto wyplewić. W tych trzech rozdziałach znalazłyśmy wprawdzie tylko jeden
fragment, ale niech to będzie taka lampka ostrzegawcza dla Ciebie i oby kolejne
notki były już pod tym względem czyste.
Masz bardzo dobre opisy.
Plastyczne, pobudzające wyobraźnię i tworzące atmosferę dwudziestolecia
międzywojennego. Czasami wpleciesz gdzieś tylko drobną, poetycką uwagę o otoczeniu
i już samo to dodaje Twojemu tekstowi smaku. Duży plus. O stylizacji już
wspominałyśmy, ale dodamy, że od początku do trzeciego rozdziału trzymasz się
jej konsekwentnie, jest jednolita, co jest trudną sztuką. Nigdzie nie odstaje –
nie pojawiają się przesadne kwiecistości albo kolokwializmy, a jeżeli już, to
są to słowa, których używało się „wtedy”, a nie „dziś”. Jednocześnie tekst jest
w pełni zrozumiały i nie wymusza na czytelniku zerkania co rusz w słownik –
jeżeli nie znałyśmy jakiegoś wyrażenia, potrafiłyśmy bez problemu wyciągnąć
jego definicję z kontekstu. Widać, że nie piszesz tylko dla siebie. Chociaż zdarzało się też, że niektóre wyrażenia nie pasowały w kontekście: pamiętamy chociażby ceber czy skrót myślowy o ustępowaniu miejsca kawiarniom.
Oczywiście trzeba pochwalić Cię za poprawność.
Sama widzisz, że nie znalazłyśmy praktycznie żadnego potknięcia – gdzieś tam
umknął ci znak diakrytyczny, innym razem spacja, ale to drobiazgi, niewarte
uwagi. Jesteś mocną zawodniczką w tym temacie.
I tak naprawdę ostatnim z nielicznych
zarzutów póki co, kiedy mówimy o tak krótkim tekście, są błędy w researchu.
Na przyszłość radzimy po prostu upewniać się co do źródeł i sprawdzać, czy
wykorzystany motyw pojawił się już w danym okresie, ewentualnie możesz zmienić
czas akcji na późniejszy. Doceniamy, że wybierasz elementy mocno powiązane z
dwudziestoleciem międzywojennym, o którym piszesz, na przykład w tekście
wykorzystałaś papierosy „Wiarus”. Dowiedziałyśmy się, że te reklamowane były
już w 1935 roku pod hasłem: Kto zapali, ten pochwali, ale nie
znalazłyśmy nigdzie informacji, by dopiero wtedy weszły na rynek, więc
uznałyśmy, że Franek mógł je palić rok czy dwa wcześniej.
Wracając do dat powstania piosenek – może
warto podejść do tego od drugiej strony i zaznaczyć, że akcja odbywa się jednak
parę lat później? Przemyśl, jak to rozwiązać, byle by w tekście nie pojawiały
się w magiczny sposób utwory z przyszłości. Rozumiemy, że przeniesienie fabuły
„w przód” może też być problematyczne, bo w trakcie okupacji Adria pełniła
funkcję lokalu typowo niemieckiego, ale do działań wojennych w Warszawie
zostało jeszcze całkiem sporo czasu. Także jeżeli chodzi o czas akcji – lekko
do przodu, ale też bez przesady, bo inaczej również nie pokryjesz się z
oczywistymi faktami historycznymi.
Podsumowując – jest naprawdę dobrze. Praca
ma potencjał. Zbiłaś nam natomiast ćwieka, bo nie wiemy, jak Cię ocenić. Jeśli
chodzi o sam styl literacki, bez wątpienia dostałabyś od nas piątkę, może z minusem. To się
faktycznie dobrze czyta i widzimy zalążki konkretnie napisanej powieści.
Tekstu jest jednak na tę chwilę za mało, byśmy mogły uczciwie ocenić fabułę i
postaci. Postanowiłyśmy więc pozostawić ocenę bez noty końcowej.
Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!
Za betę dziękujemy Dhaumaire! <3
0 Comments:
Prześlij komentarz