Adres: Niósł ślepy kulawego
Autorka: Fenoloftaleina
Tematyka: groteska, pastisz, czarna komedia
Bez zbędnego wstępu od razu przechodzę do skomentowania swojego pierwszego wrażenia. Powiem jedno: jestem zakochana w twoim szablonie. Zgrzyta mi jedynie brak polskich liter w nazwach postów, co widać dopiero po otworzeniu zakładki Z czym to się je.
(zwłaszcza, że moja orientacja przestrzenna zakrywa o żałosną). – KLIK. Zakrawać na coś, a więc dalej musi znaleźć się rzeczownik, a nie przymiotnik.
Zapoznałam się z każdą z podstron; nic mi nigdzie nie przeszkadza, nie rozprasza, wszystko jest czytelne i pozostawia dobre wrażenie. Blurb-petarda. Intrygujesz, wprowadzasz, ale nie spoilerujesz. I ja to kupuję, czym prędzej zaglądam do prologu. Nie ma co się rozmieniać na drobne.
PROLOG
Mały może być podatny na wpływy. Jednak teraz nie pora na ponure refleksje i analizy dziecięcych podejrzeń — liczy się biznes. – W dzisiejszych okolicznościach pierwsza moja myśl krąży wokół 500+, choć jestem prawie pewna, że nie o to ci chodziło. ;)
Alina kiwa głową dla świętego spokoju. Nie potrafiłaby powtórzyć, co przed chwilą powiedział do niej mąż. Była tak podekscytowana, że słowa towarzysza wpadały do jej prawego ucha, a wylatywały lewym. – Musisz pilnować czasu teraźniejszego, skoro – ku mojemu zaskoczeniu – zdecydowałaś się akurat na niego. Staraj się być bardziej konsekwentna.
Świetnie się bawię! Nie tylko dlatego, że to opowiadanie technicznie to majstersztyk; nie muszę kopiować, dopisywać przecinków, poprawiać fleksji czy stylu. Świetnie! Lecz przede wszystkim fabuła, w którą wprowadzasz, jest interesująca. Prosta, zabawna, w młodzieżowym stylu. Czytałam kiedyś serię o nieszczęsnym Rudolfie Gąbczaku autorstwa Joaśki Fabickiej i pamiętam, że kilka(naście?) lat temu świetnie się przy niej bawiłam. Dziś czuję się podobnie, chociaż dopiero zaczynam przygodę z twoim blogiem. To jest naprawdę dobre. Lekkie, przyjemne, zabawne. Przy produkcjach okraszonych takim humorem zawsze czuję się młodsza i weselsza. Nie mogę się doczekać pierwszego rozdziału.
Jedynym, co sprawia, że nie bardzo potrafię wczuć się w historię, jest narracja prowadzona w czasie teraźniejszym. Być może wynika to z tego, że prywatnie zwykle staram się unikać tego typu narracji nie tylko jako twórczyni, ale i czytelniczka – wolę podchodzić do czytanych historii jak do materiału „kiedyś tak było”, bo przecież „teraz, Sko, siedzisz przed komputerem i czytasz o tych wydarzeniach”. Sama nie bardzo potrafię wyjść ponad to, podejrzewam, dość konserwatywne przyzwyczajenie, nigdy też nie pisałam niczego w czasie teraźniejszym. Jeżeli do końca historii sprzedasz mi ten sposób, być może otworzę się i na ten typ narracji. Bo niby czemu nie? Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
CZĘŚĆ PIERWSZA – ILE MINUT W GODZINIE
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Z TRUMNĄ POD PACHĄ I KLAUNEM W SERCU
Zranił się przez to włochate, opancerzone cholerstwo z tuzin razy. Jednak właściciele zakładu pogrzebowego wciąż upierają się, by roślina została w owym miejscu (…). – Wydaje mi się, że fragment nabierze lekkości, gdy połączysz te dwa zdania. Zaczynanie nowego od „jednak”, gdy nawiązuje ono do poprzedniego, wymusza silniejszą pauzę w miejscu kropki i traci się na płynności podczas czytania. „Owy” kojarzy mi się ze starym narratorem-zgredem. Nie pasuje mi to do atmosfery fabuły.
Chłopak niespokojnie zerka na zegarek, upychając pod szafki drobne, nieważne przedmioty. – Narrator uprzedził, że przedmioty są nieważne, ale jednak wyobraźnia zmusza mnie do wykreowania sobie bohatera, który coś pod te szafki upycha. Coś. To coś nie ma kształtu, nie ma konsystencji. Daj mi coś. Pozwól mi coś sobie wyobrazić.
Scena z duchem niosącym trumnę – miodzio. Nie wiem nic. To znaczy: wiem tyle, ile wie Marcel, i to jest piękne. Ten absurd jest przyjemnie intrygujący.
No i trochę bym bym poruszał rękami i nogami, udając, że ćwiczę? Ha! i co teraz? – Sugeruję napisanie „I” wielką, chociaż PWN dopuszcza formę małej litery po wykrzykniku, i nawej ładnie ją tłumaczy. Jest ona jednak rzadka, niezalecana, więc może niekoniecznie warto?
Przypadło mu najgorsze z miejsc — krzesło, którego oparcie było niestabilne i skrzypiało niemal od nowości. – Nie widzę potrzeby używania czasu przeszłego w tym wypadku. „Jest niestabilne i skrzypi niemal od nowości” też brzmi dobrze.
Włącza komórkę, by sprawdzić godzinę, [podwójna spacja] a potem nie może się nie uśmiechnąć, widząc wiadomość od Hany: (...). – Wcześniej narrator wszechwiedzący przedstawił nam Joasię (gdy Marcel do niej dzwonił):
Szesnastolatek wybiera numer Joasi — znajomej pisarki-amatorki, która również bierze udział w konkursie.
Teraz mamy Hanę, o której nic nie wiem, ale podejrzewam, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie. Dlatego też nie spodobała mi się metoda poznania tej pierwszej; wyszło trochę na siłę. Pewnie bohaterka będzie miała jeszcze swój czas antenowy i czytelnik dowie się, kim jest i jaką pełni rolę w życiu główniaka. Więc po co o niej tak wprost?
W tym twoim narratorze jest coś… starego, nietypowego. Nie wiem, czy pasuje to do postaci szesnastoletniego Marcela, ale „nozdrza”, „pachnidło” czy „rodzicielka” do tej pory robią na mnie słabe wrażenie:
Prezes Wiatrowski używa mocnych, mdłych perfum, od których Marcelowi kręci się w głowie. Mimo że siedzą daleko od siebie, nozdrza Szatana nieustannie drażni ten zapach. Nastolatek marzy o otwarciu okna, ale wie, że nie zostałoby to dobrze odebrane przez gospodynię. Jego rodzicielka spryskała cytrusowym pachnidłem cały dom, by nadać rzekomo magicznej atmosfery.
Muszę przeczytać znacznie więcej tekstu, aby przekonać się do tej stylizacji. Dalej masz „receptory węchowe”, jakby narrator był również biologiem. Trochę jakbyś szukała synonimów albo sam „nos” czy „węch” wydawał się za prosty.
Marcel od dziecka jest wyjątkowo wrażliwy na zapachy. – Gdybyś stworzyła więcej okazji (w scenach), aby to dojrzeć, nie musiałabyś tego eksponować. Wiesz, poznając bohaterów powieści czy opowiadań, lubię pewne rzeczy dostrzegać samodzielnie, łączyć elementy, które autor pozwala zobaczyć właśnie w zachowaniu bohatera. Jeżeli coś jest powtarzalne, to czytelnik ma szansę to zapamiętać, samemu się domyślić. Jeżeli piszesz o tym tak po prostu, moim zadaniem jest tylko zakodować informacje. To spłyca nieco postać. Jeżeli, przykładowo, ta Marcelowa wrażliwość na zapachy jest ważna fabularnie, a wiedza o niej przyda się czytelnikowi potem, to tym bardziej spróbuj takie informacje przekazać po prostu sceną, a nie zaklinaj ich narracją.
Natomiast Hana wysyła chłopakowi kolejną wiadomość (…). – To drobiazg, ale nie pasuje mi tu użycie „chłopakowi”. Bez tego zdanie wydaje mi się lżejsze, a fakt, że to właśnie Marcel odbiera wiadomości, wynika przecież ze sceny. To on, a nie ktoś inny, ma telefon na kolanach i czyta esemesy. Narrator wydaje się zwykle siedzieć za plecami Marcela – niby opisujesz perspektywy osoby trzeciej, ale narracja często wydaje się mieszana, jakby była również mową pozornie zależną Marcela, więc przez to użycie słowa „chłopak” sprawia, że ten narrator się wycofuje i obiera inną pozycję, jakby oddalał się od tego punktu widzenia, od bohatera. Tutaj czuć to za mocno. Jednocześnie teraz zastanawiam się, ale nie do końca mam pewność, czy Hana oficjalnie jest dziewczyną Marcela, czy po prostu użyłaś „chłopaka”, bo brakło ci synonimu na bohatera? A jeżeli faktycznie nią jest, to znów lepiej byłoby również i to pozwolić czytelnikowi wywnioskować samodzielnie, z czasem trwania fabuły.
— Trochę dorabiam, to studiów już bliżej niż dalej. – A nie przypadkiem „do studiów”?
Ma nadzieję, że nie przecholuje. – Przeholuje.
„— Mówiłam, że artysta — pieje Alina z dumą. Czyli jednak żałośnie — podsumowuje osiemnastolatek”. – Jeżeli wypowiedź mówiona należy do Aliny, dalsza część należąca do Marcela musi pojawić się w nowej linijce.
Marcel pragnie zapaść się pod ziemię i mentalnie uderza głową w stół. Spodziewa się kolejnych rewelacji typu: nasz syn ma nawet licencję grabarza i marzy mu się bycie koronerem. Po przejściu na emeryturę weźmie się za pisanie thrillerów medycznych. Z pewnością będzie męską wersją Tess Gerritsen. – Genialne! Dajesz mi masę radości i sporą dozę rozrywki. Ten rodzinny obrazek jest typową sceną wyjętą z prostej komedii o rodzicach-dziwakach i bardziej rozgarniętym od nich dzieciaku, ale cała scena przy stole, mimo że utarta, to jednak wydaje się nadal mocno „świeża”, głównie dzięki postaci Marcela i jego naturalności, jego sposobie kreowania rzeczywistości wokół siebie (czasem żałuję, że to nie on prowadzi narrację pierwszoosobową tylko i wyłącznie ze swojej perspektywy, bo sam w sobie narrator wydaje się dość, hmm… odklejony. O tym potem).
Grabarz-literat, tego jeszcze nie grali, chociaż gdyby Marcel był starszy, można by go porównać do Dyzmy – sądzę, że poradziłby sobie z tak wysoko zawieszoną poprzeczką. Imponujesz mi również wiedzą literacką. Widać, że nie dobierasz nazwisk autorów porozrzucanych po tekście byle jak; zwyczajnie wiesz, o czym i o kim piszesz. Jestem pod wrażeniem.
— Również miło cię widzieć, mój drogi Marcelu — sarka dziewczyna. – Chyba raczej „słyszeć”; rozmowa jest telefoniczna.
Rudzi nie mają duszy, ciebie nic nie wzruszy — jęczy Szatan, niemal rzucając się na laptopa.
Prywatnie ode mnie: <3
Otwiera go trzęsącymi się dłońmi i, nie przestając się trząść z rozemocjonowania, włącza.
Jedno nie daje mi spokoju. W tym samym rozdziale pojawiają się o Marcelu dwie sprzeczne informacje. Taka: Osiemnastolatek ma swoje zdanie na ten temat — uważa ceny niektórych trumien za całkiem wysokie (…) Oraz: Szesnastolatek wybiera numer Joasi — znajomej pisarki-amatorki.
Więc jak to w końcu jest z tym wiekiem? Ile lat ma Marcel? Blurb prawi, że osiemnaście, no ale „groteska”, no ale „pastisz”…
ROZDZIAŁ DRUGI – POWIEDZ, CHŁOPCZYKU, CO MASZ W KOSZYKU
Nie znosi dokuczliwej skoliozy i korekcyjnych ćwiczeń, wrednego wychowawcy o wymownym nazwisku Żabczyński — chłopak już dobrze wie, jak to bywa z danymi osobowymi, pozaginanych grzbietów książek i odgłosu zatrzaskiwanych drzwi. – Coś w tym zdaniu nie gra. Albo nie ta fleksja, albo coś zgubiłaś. A poza techniczną kwestią, po co mi właściwie ta informacja? Gdyby jeszcze musiał teraz wykonywać te ćwiczenia albo miałby lekcję z tym nauczycielem…
Żywi także wręcz wrodzoną odrazę do miejscowego sklepu całodobowego. – Ciężko mi uwierzyć w to, że dzieciak rodzi się i zamiast jego pierwszego płaczu albo pierwszego w życiu „mamo”, słyszymy: „nienawidzę tego całodobowego w okolicy”.
Siła przebicia jedenastolatka jest żałosna. Marcel kocha matkę ponad życie i chce dla niej jak najlepiej (…). – Huh? Marcel miał przed chwilą lat osiemnaście, potem szesnaście, a teraz już jedenaście? Cofamy się w czasie czy co? Z powodu groteskowości tekstu i zapowiedzi absurdu pomijam, że wysyłanie dziecka w takim wieku do całodobowego po tabletki o trzeciej w nocy raczej nie świadczy najlepiej o „rodzicielce”.
(…) by kupił tabletki przeciwbólowe, bo się skończyły, a ich pilnie potrzebuje. – Znacznie lepiej brzmi mi: „pilnie ich potrzebuje”.
Szesnastolatek zatrzymuje się, by popodziwiać. – Albo robisz mi to specjalnie, albo sama zgubiłaś się we własnych zeznaniach. Jeżeli to pierwsze, to nie wiem, czy działanie czytelnikowi na nerwy jest dobrym pomysłem. A jeżeli to drugie – no cóż. Zdajesz sobie sprawę, że wiek głównego bohatera jest dość istotny, jeżeli już go podajesz?
Wchodzi do samochodu, z kolei przekręca kluczyki w statyjce, modląc się żarliwie o zbawienie. – „Z kolei” zbędne. Stacyjce. Szesnastolatek (według tej najświeższej informacji) ma zamiar pojechać samochodem. Ale jest świadomy, że łamie prawo, czy to ty nagięłaś rzeczywistość na potrzeby opka i nastolatek jednak posiada prawko?
(…) i półóż na taśmie opakowanie tabletek. – Połóż.
Przesuwa się, podążając za parą — z nadzieją, że nikt znajomy nie obserwuje tego komicznego cwału bocznego. – Cwał to najszybszy z chodów końskich, nic więc dziwnego, że kojarzy się z dość szybkim przebieraniem nogami, natomiast Marcel chodzi raczej ostrożnie wzdłuż sklepowych regałów – tak to sobie wyobrażam i to mi się wyklucza.
Brakowało mi tu tylko trupiobladego chłopaka z przekrwawionymi oczami, mającego na sobie wymiętą, czarną bluzę. – Trupio bladego („blady jak trup” – zestawienie, w którym pierwszy człon jest przysłówkiem, a drugi przymiotnikiem określanym przez ten przysłówek. Na pewno nie „blady o odcieniu trupa”, aby pisać to łącznie – człony nierównorzędne). I „przekrwionymi”.
To brzmi strasznie na siłę, jakbyś szukała sposobu na opis tej postaci, ale nie chciałaś tego robić z pomocą narratora. Niestety z pomocą Marcela też nie wyszło to naturalnie. Kiedy widzisz kogoś przed sobą, jasne, że normalnym jest komentowanie wyglądu, zwracanie na niego uwagi, jednak z tym w parze muszą iść chyba jakieś wnioski, coś w stylu: fuj, co to za koszula, stara by się wściekła, jakbym sam w takiej wyszedł… Albo coś. Natomiast Marcel sam sobie dla siebie opisał tylko sucho to, co zobaczył. Bez wniosków. Dlatego też wydało mi się to dość sztuczne.
— Zawsze tak rymuję, kiedy się denerwuję, stresuję, ekscytuję i w ogóle, tak w szczególe — tłumaczy szesnastolatek. – Wróciłam się do poprzedniego rozdziału (przecież rozmowa z Joasią na tematy konkursu musiała być dla Marcela też dość mocno stresująca) i dopiero teraz zauważyłam, że w czasie rozmowy z Joasią Marcel również rymuje. Jednak póki czytelnik nie wie o przypadłości Marcela, to sam tam ich nie wyczuje, nie zwróci na nie uwagi. Może gdybyś i tutaj nie wytłumaczyła tego w tak łopatologiczny sposób, dialogiem, czytelnik mógłby się jednak oswoić z tym stanem, sam go dostrzec, przyuważyć? Za którymś razem? Tutaj te rymy bardzo mocno rzucają się w oczy, ale dialog wydaje się dość mocno ekspozycyjny i tłumaczący na siłę. Chociaż przyznam, że rymy tutaj masz zabójcze:
Powiedz, chłopczyku, co masz w koszyku. (…) Chińskie tasaki, wstrząsaki, obieraczki, ubijaczki, patelnie... mhm, diabelnie... i noże, o mój Bóże. – Boże.
Urwałeś się z Potterowskiego fanfica? – Zastanawiam się, czy spolszczone „fanfik” nie zrobiłoby lepszego wrażenia. Tak samo wcześniej: disnejowski i (dalej), na przykład, Drakula. Aczkolwiek to ostatnie to oczywiście tylko sugestia.
Siada za kierownicą swojego auta, pojękując. – A, czyli to jednak jego samochód. Ale że tylko jego, nie ojca? Bo jak nie, to zaimek bardziej niż zbędny.
Osiemnastolatek wzdycha, warcząc na kierownicę niczym doberman sąsiadów.
— Szybko poszło, dziękuję. Bóg panu w
dzieciach wynagrodzi. We wnukach. I w promocjach w książku także. Wie pan.
Wielkie promocje, wielkie emocje. –
Książku?
„Spogląda
ze zobojętnieniem na klienta, który czuje się jak liliput przy Guliwerze, mimo
że jego towarzysz wcale nie grzeszy wzrostem. Pewnie
stał w tej drugiej kolejce”. – Napisałabym „genialne”, ale nie chcę się
powtarzać. Po prostu wybornie się bawię.
(…) domyślił się, że auto znów nie
zbuntowało. –
Chyba raczej „się zbuntowało”. W końcu przyjechał z nim do mechanika.
Początkowo nie zamierza wchodzić do domu
mężczyźny (…) – mężczyzny. Staraj się uważać w czasie
pisania na znaki diakrytyczne. Już któryś raz wciskasz je tam, gdzie nie
powinnaś. Podejrzewam, że to przez nieuwagę – prawdopodobnie za szybko stukasz
w klawisze. Często mam ten sam problem i część takich potknięć wskazuje mi
Word. Wklej tekst przed publikacją do nowego dokumentu tekstowego, a program
podkreśli właśnie takie babole.
Nie
pasuje mi to nazywanie Draucli szatynem, szczególnie gdy zdanie wcześniej albo
później Marcela nazywasz Szatanem. Te dwa wyrazy dzieli jedna literka, często
się zlewają. Poza tym na pewno wiesz, co myślę o nazywaniu bohaterów kolorem
włosów, prawda, Fen?
Szatyn przesuwa dłonią po szyi osiemnastolatka (…).
(…)
liczne zwolnienia z w-fizu (…) – pierwszy raz spotykam się z takim
zapisem. Przeważnie pisze się „wuef” tudzież „WF”, „wf.”. TU lub TU.
Uwielbiam
Draculę. Nie wiem jeszcze, o co mu chodzi, i dlaczego wciąż spotyka Marcela na
swej drodze (w sklepie, na posesji u mechanika) – oby to nie był imperatyw –
ale jako bohater wykreowałaś go na gościa, który jednocześnie zaskakuje i
intryguje, aż chce się więcej scen z nim związanych. Chociaż Marcel
przeraźliwie się go boi, to narrator opisuje go w taki sposób, by czytelnik od
razu polubił tego niewidzialnego dziwaka, który najwyraźniej para się
okradaniem całodobowych z… kapusty.
ROZDZIAŁ TRZECI – MILCZENIE OSŁÓW
Osiemnastek znów jęczy (…) – na osiemnastolatka z bólem serca machałam ręką, chociaż
było to dość nieporadne (aczkolwiek, bazując na twoim pomieszaniu wieku
Marcela, całkiem przydatne. Gdy już ustalisz, ile ma lat, to może wtedy jednak
porzuć nazywanie tak bohatera, co?) i właściwie niczym nie różniłoby się od
„ciemnowłosego” czy „niebieskookiego”, gdyby właśnie takie oczy miał Szatan.
Teraz osiemnastek dobił mnie zupełnie. Nie. Błagam, nie
rób tak więcej.
Żałuję,
że nie poznałam dalszej fabuły na posesji Posoki, ale od razu znalazłam się w
domu Marcela, już po całej sytuacji. Czyli kamerdyner-nie-kamerdyner jednak
okazał się zwykłym mechanikiem, naprawił samochód i bohater mógł wrócić do
domu, tak? To trochę rozczarowujące, zważywszy na tę szaloną noc.
Joasia
wcześniej mówiła Marcelowi o jakimś wyróżnieniu na rozdaniu, a teraz nic na ten
temat w e-mailu? Dziwne.
„Czuje
nieznośne mrowienie w nogach —
za dużo spędził w jednej, i to felernej, pozycji”. – Kursywa wydaje się zbędna.
Wiadomo, że chodziło o typowe zdrętwienie.
(…) ignorując ciekawskie spojrzenie
ekscentrycznego towarzysza. – W
całej scenie już trzeci raz powtarzasz, że klient jest ekscentryczny. Wiesz,
tego się mogłam sama domyślić, skoro to rozentuzjazmowany cyrkowiec szukający
prezentu urodzinowego dla brata w… zakładzie pogrzebowym.
Pamięta doskonale o wsparciu
rodzicielki, która od zawsze wierzyła, że będą z niego ludzie. Trochę głupio,
trochę ślepo, ale naprawdę w to wierzyła. Marcel czuje słodkie ukłucie w sercu. – To zabrzmiało co
najmniej tak, jakby Alina nie żyła. Czas.
Uczennica uśmiecha się życzliwie, choć
marznie i co chwili kontroluje godzinę (…) – chwilę.
Szatan rzuca na nie tylko okiem, po czym rejestruję liczne hasła zachęcające do
wykonywania mammografii i USG (...) – dobrze, że tylko
okiem, a nie – dodatkowo – uchem; szyk: Szatan tylko rzuca na nie okiem.
+ Rejestruje.
Alina
cierpiała na bóle, wysłała syna o trzeciej w nocy po tabletki. Temu zeszło w
sklepie i u mechanika pewnie trochę, potem wrócił i domownicy spali w
najlepsze, a teraz dowiaduję się, że w nocy Marcel nie mógł zasnąć, bo Andrzej
robił maraton filmów Hitchcocka. Coś mi tu nie pasuje, no. A znając już trochę
Alinę, raczej nie sądzę, że zgodziłaby się na taki seans, jeszcze cierpiąc z
powodu jakiejś migreny…
Wcześniej
pisałam o tym, że doceniam dopasowanie autorów literackich i wplatanie ich w
tekst, ale teraz wydaje mi się, że Hana trochę przesadza. Najpierw mówiła o
Hamingwayu, potem wołała do Marcela King,
a teraz w rozmowie wtrąca mistrza Pratchetta. Wybiera cenionych literatów, ale
z zupełnie różnych półek. Czy ona po prostu, nie wiem, nie popisuje się byle
jakimi nazwiskami, byleby przypodobać się Marcelowi, który najwyraźniej na
literaturze się zna? I nie wydaje mu się to podejrzane? A może jednak
rozpoznaje jakiś związek w tym wszystkim? Tak bym to widziała z tym
popisywaniem się, ale nie wiem, czy trafiam z wyczuciem, czy po prostu
bajdurzę.
— Jeśli — zaczyna włamywacz — czujesz, że coś jest nie tak, to się zjawisz. Jeśli czujesz, że ludzie, którzy cię otaczają, to tylko szkielety, papierowe marionetki... że to nie jest prawdziwe, bo życie nie opiera się tylko na schematach. Przyjdziesz, jeśli masz wrażenie, że trafiłeś w sam środek społecznej satyry, ale podczas pewnego spaceru i nocnej wizyty w sklepie spotkałeś ludzi, którzy obrócili twoją pełną klisz egzystencję do góry nogami. No i pewnie czujesz, że gadam jak narzucający się półgłówek, który przesadził z określeniami, więc daj znać.
Godne zakończenie tej części. Jest mi trochę smutno, że pierwsza składa się tylko z trzech notek. Mało mi i czuję niedosyt absurdu, Marcela, Draculi i cyrkowca. I – przede wszystkim – oślicy, która była zaledwie wspomniana.
CZĘŚĆ DRUGA – ILE GODZIN W WIECZNOŚCI
ROZDZIAŁ PIERWSZY – DŁUGA TA ZIELONA MILA
Jeśli mnie nic nie zje za zbycie Hany, może jakoś dożyję. – Rozumiem, że Marcel po prostu spławił koleżankę, ale co niby miałoby go zjeść? W sensie, że nie czuje się winny, ale czuje się zagrożony? Dlaczego?
„— Co robicie? — rzuca. — Spełniacie swoje ambicje? Zaciska usta i zaczyna kiwać głową. Robi to zbyt energicznie [przecinek] niczym aktor chcący za dobrze. Nastrojowa ścieżka dźwiękowa filmu sprawia, że całość prezentuje się jeszcze bardziej groteskowo. Byłbym po tej drugiej stronie kamery przewiduje — chłopak”. – Marcel zadaje pytania, po czym sam kiwa głową, jakby w odpowiedzi, yup? + Myślnik o słowo za daleko.
Powoli przysuwa się bliżej bliżej rodzicielki. Zacząć działać [przecinek] zamiast tkwić bezczynnie w jednej pozycji lub z zajęcą odwagą chować się po kątach. – Zajęczą.
Pamiętał, by zostawić je uchylone, więć musi tylko delikatnie popchnąć klamkę (…) – więc.
Podrywane ziarna piasku dziwnym trafem ciągną do oczu nastolatka, mimo że chronią je okulary. – To trochę tak brzmi, jakby okulary chroniły ziarna piasku, a nie oczy.
Ogarnia go jeszcze większy chłód, gdy wyobraża sobie, co się niedługo wydarzy. Na wyobrażenie duetu krwiożerczego wampira i złośliwego cyrkowca żołądek podjeżdża Marcelowi do gardła.
Mocne uderzenie w kark zwala go z nóg. Marcel wciąga gwałtownie powietrze. Niemal uderzył głową o nagrobek, wypuścił telefon.
— Dziękuję ślicznie. Kochanieńki, ja lecę. Może jeszcze dziś natrafię na tego, co mi te wszystkie znicze zakosił, a wtedy... — Staruszka rozciąga popękane usta w diabelskim uśmiechu i odchodzi, machając. – Dziwnie się czyta o babci, która używa slangu. Celowo, bo groteska?
„— Dobranoc — szepcze osiemnastolatek, ale towarzyszka już go nie słyszy. Żadnych kazań, przeciwwskazań? Niech sobie ten chłopiec uroczy sam po cmentarzu kroczy?” – Zaczynam doceniać te rymy. Na początku wydawały mi się trochę wymuszone, chociaż zabawne, ale w tym momencie nie wyobrażam już sobie bez nich Marcela. Ten moment zwalił mnie z nóg.
Pisany na Facebooku dialog z Haną wyborny! Nieźle się ubawiłam, zresztą nie pierwszy i – mam nadzieję – nie ostatni raz.
Z wielkim oburzeniem stwierdzam, że nie ma niczego dalej, niczego więcej. Cierpię z tego powodu niezmiernie. Często bywa tak, że jak człowiek dostanie do oceny coś słabego, to ciągnie się to to niemiłosiernie, autor potrafi naprodukować ze trzydzieści rozdziałów-gniotów, a kiedy coś mi się naprawdę spodoba i wciągnie – jak w przypadku twoim lub, poprzednio, Alice Nightray II – to okazuje się, że notek jest tylko kilka, szybko minęły i… już. Koniec. Finito. Liczę na to, iż dokończysz tę historię. Nie po to przecież budowałaś sobie tak genialny wstęp (bo całość, mimo że dotknęłam już drugiej części, właśnie tak potraktowałam), aby rzucić opowiadanie w cholerę, prawda? Mam taką nadzieję.
Czuję, że nie podołałam. Pisałaś w zgłoszeniu, że mile widziane będą ironia i gify, ale nie znalazłam wielu powodów by korzystać i z jednego, i z drugiego. Dałaś mi opowiadanie krótkie, lecz naprawdę dobrze wykonane. Pod względem technicznym prawie że bezbłędne – chapeau bas. Zdarzały się błędy, które ja nazywam leniwymi – głównie literówki – łatwo je wyeliminować i pewnie zrobiłabyś to sama, gdybyś tylko jakieś przyuważyła. Natomiast jeżeli chodzi o inne kwestie, również napiszę krótko: całość jest naprawdę świetna. Fabuła i pomysł na nią – rewelka! Kreujesz postaci z krwi i kości, a wszystkie mają swój styl, swoje charakterystyczne zachowania, maniery. Niczego bym w nich nie uzupełniała, niczego mi w nich nie brakowało. No, może poza skonkretyzowaniem wieku główniaka. Jeżeli to zamieszanie jest elementem całości, to kompletnie mnie nie ujęło i nie mam pojęcia, co miałaś na celu. Również nazywanie bohaterów: „szatynem”, „x-latkiem”, czy „chłopakiem” robiło na mnie słabe wrażenie. Do researchu się nie przyczepię. Wspomniałaś na podstronie, że mocno o niego zadbałaś i faktycznie – niezgodności nie zauważyłm, chociaż też znam Gniezno z zaledwie kilku wizyt. A właściwie nie wiem, o jakim researchu mowa. O drodze do całodobowego czy na cmentarz? Raczej nie miałaś w fabule zbyt wielu możliwości, aby bohater przeszedł się po centrum. Dostrzegłam jednak kilka (chyba?) regionalizmów, na przykład określenie „szuwarek”, którego nie znałam. Żałuję, że nie było ich więcej!
Opowiadanie zawiera sporą dozę humoru, który nie każdemu może przypaść do gustu, więc tutaj duże znaczenie będą miały gusta i guściki oceniających, ale w moje serducho trafiłaś. Jakbyś naprawdę wiedziała, do kogo się zgłosić, i pisała pode mnie, bo nawet krótka wzmianka o dobermanie sąsiadów zapadła mi w pamięć. Żałuję oczywiście, że nie pojawiła się scena, w której Marcel panicznie ucieka przed tym czarnym lekkoatletą, ale być może jeszcze mile mnie zaskoczysz. Bo pamiętaj, że kiedy pojawia się na scenie strzelba, to powinna w końcu wystrzelić. Pootwierałaś sobie kilka furtek (nauczyciel przyłapany in flagranti z kochanką, konkurencyjna Joasia, babcia Hany i sama Hana, Alina i Andrzej…), historia jest wielowątkowa, a więc zdecydowanie masz o czym pisać. Tym bardziej dziwię się, że jedna część ma tylko trzy notki, w których czasie zaledwie poznaliśmy Marcela i ledwo rozpoczął się główny wątek z Draculą i cyrkowcem. Co dalej? Kiedy dalej i jak długie będzie to „dalej”? Bo jeżeli zamierzasz zamknąć wszystko po drugiej sadze i w planie masz jeszcze tylko dwie notki, to naprawdę moje rozczarowanie będzie większe niż stres Marcela na cmentarzu. Przy czym ja nie będę rymować częstochowskimi. Zobaczysz dopiero, co to znaczy, że rudzi nie mają duszy…
Spokoju nie daje mi jeszcze narracja. I już nie chodzi nawet o to, że zdecydowałaś się na prowadzenie całości w czasie teraźniejszym – wspominałam wcześniej, że ten typ nie należy do moich ulubionych, ale przyzwyczaiłam się na przestrzeni tych czterech notek. Bałam się, że go nie upilnujesz, lecz spotkałam zaledwie kilka takich przypadków, gdy pomieszałaś czasy, więc gratuluję konsekwencji. Dość często miałam wrażenie, że tekst jest właśnie przez ten czas nieco, hmm, inny, dziwny. Jakby bardziej ciężkostrawny, trudniejszy w odbiorze, sztywniejszy. Nie czułam aż takiej lekkości i swobody, być może przez braki w częstszym obcowaniu z taką pisaniną, ale udało ci się mnie porwać czymś innym – pokochałam bohaterów, zainteresowałam się fabułą, więc na pewno z powodu czasu teraźniejszego nie odpuściłabym całości jako zwykły czytelnik, który wpadł na chwilę.
Bardziej uczepiłabym się narratora – wyobrażałam go sobie jako dziwoląga, który strasznie próbuje wpasować się w świat współczesny, dopasować jednocześnie i do czytelnika, i fabuły, i bohaterów, i opowiada o tym młodzieżowym życiu, ale mimo wszystko to jednak nieco starszy typ, który posługuje się stylem nie tyle archaicznym, co poważnym, mdłym, jakby miał kija w tyłku. Ten narrator to taki ojciec Hany (biorąc pod uwagę jej grzeczność i kulturę osobistą chociażby w odniesieniu do Marcela, gdy go poprawiała: „nie stary, a tata”, „nie facetka, ale pani Kossak”), po którym mogła tę poprawność odziedziczyć. Ale czasem narrator się zapomina i w jednej stylizacji mamy „włochate cholerstwo” i „rodzicielkę”. Osobiście bardziej ująłby mnie i porwał nieco luźniejszy styl, lżejszy, mniej oficjalny i grzeczny; mam wrażenie, że całość wtedy stałaby się bardziej młodzieżowa, dopasowana do fabuły. Niekiedy też prawie miałam pewność, że silisz się na unikanie powtórzeń, walczysz za pomocą wydziwiatych synonimów. I teraz, gdy patrzę na tekst przez pryzmat całości, nie jestem pewna, czy to właśnie poszukiwanie na siłę wyrazu zastępczego, czy po prostu karykaturalny narrator, ale i pierwsza, i druga opcja nie satysfakcjonują.
Wiesz, że jestem upierdliwa i trudno mnie zadowolić, i chociaż starałam się wyciągnąć wszystko, co gdzieś mi zazgrzytało, to sama widzisz, jak krótka jest ta ocena. Na jej początku napisałam, że blurb to petarda, ale teraz, po tych ledwo pięciu notkach (z prologiem), jest mi jakoś tak smutno, że mogę odhaczyć już z niego wszystko („osobiście” nie poznałam jedynie oślicy). Tak jakbym była wciąż na wstępie, ale przecież skończyłam c a ł ą p i e r w s z ą c z ę ś ć. Dlaczego podzieliłaś tekst w taki sposób? „Część”, która ma trzy rozdziały, kojarzy się z jakimś konkretnym ułamkiem całości, mającym chociażby wstęp, rozwinięcie i zakończenie, a ja nie czuję różnicy pomiędzy twoimi: Cz. 1: rozdział 1, 2 i 3; cz. 2: rozdział 1… a typowymi: rozdział 1, 2, 3, 4….
Muszę jednak pochwalić tytuły części, tytuły rozdziałów i nawet tytuł opowiadania, aczkolwiek jeszcze nie zauważyłam powiązań z nim, no może poza nawiązaniem do bajki Krasickiego i Doktora Jekylla i pana Hyde’a, ciekawi mnie tylko, czy w drugim przypadku chodzi o Marcela, czy o Draculę i cyrkowca (być może to jedna i ta sama postać?). Bardzo podoba mi się, że niczego nie jestem w stanie się domyślić. Muszę przeczytać kolejne notki, aby poznać to, co sobie zaplanowałaś i do czego dążysz. To największy walor tej historii. Nie jest przewidywalnie i nie budujesz też zbędnych scen, które niczego nie wnoszą; nie marnujesz słów, które mogą rozpraszać czytelnika i odwracać uwagę od sedna. Tekst jest przemyślany, ładnie zbudowany, na poziomie.
Na dzień dzisiejszy: dobry
I to by było na tyle.
Podziękowania dla NieFikcyjnej za betę :)
Dzień dobry. :)
OdpowiedzUsuńCo do tych przeklętych polskich znaków... zależy od przeglądarki czy czegoś tam. U mnie na laptopie się normalnie wczytują, na komórce też, a na komputerze... no wygląda mało estetycznie. Normalnie w ustawieniach zaawansowanych nie da się zmienić czcionki, więc musiałabym w kodzie pogrzebać, a że się na tym nie znam, wypadałoby napisać do autorki szablonu i nie wiem, kiedy się za to zabiorę.
*zakrawać ~ Gdybym chciała poprawić, byłoby to coś w stylu: moja orientacja przestrzenna zakrywa o bycie żałosną? Czy źle zrozumiałam?
*500+ ~ Pisałam to chyba jeszcze przed reformą, ale ciekawe skojarzenie i myślę, że można by ten pomysł gdzieś wykorzystać.
*(
Alina kiwa głową dla świętego spokoju. Nie potrafiłaby powtórzyć, co przed chwilą powiedział do niej mąż. Była tak podekscytowana, że słowa towarzysza wpadały do jej prawego ucha, a wylatywały lewym). Ja to rozumiem tak: dalsza część odnosi się do tego, co powiedział przed chwilą (podkreśliłam to), więc nie mąż nie mówi do niej teraz, tylko mówił przed chwilą, więc i przed chwilą słowa wlatywały, wpadały. Tak właściwie, dlaczego wszystkich zaskakuje ten czas teraźniejszy? Wiadomo, rzadziej spotykany, ale no tak dziwnie, że mało kto o tym nie wspomina, gdy coś mojego komentuje.
*Rudolf ~ Nie znam, ale całkiem możliwe, że to moje klimaty, więc kiedyś nadrobię. :)
*narracja ~ Przyzwyczajenia, preferencje... wiadomo. Jeśli chodzi o pierwszoosobówkę w teraźniejszym, mnie przekonuje podejście mojej znajomej: nigdy nie wiadomo, czy później będzie cokolwiek.
*owy ~ Mnie tam pasuje właśnie dlatego że zupełnie nie pasuje. :)
*bym bym ~ Jestem marną korektorką. Zupełnie nie zauważam takich głupotek, jak sprawdzam tekst, choćby kilkukrotnie.
*Hana i Joasia ~ Nu, masz rację, trochę niezgrabnie wyszło.
*synonimy ~ Naturalna skłonność do udziwniania, z którą dzielnie walczę.
*zapachy ~ Odhaczone. :)
*chłopak ~ Ajj, nie, chłopak jako płeć, nie chłopak Hany. Byle innym tak nie zabrzmiało. W zasadzie można skojarzyć z zakładką i tym, że Marcel dziewczyny nie ma, no ale podstrony to podstrony, opko to opko.
*do zamiast to ~ Dokładnie.
*przecholuje ~ [*]
*wiek ~ To zwykłe przegapienie podczas poprawiania. Marcel miał mieć szesnaście, ale potem się zorientowałam, że to totalna głupota, skoro ma mieć prawo jazdy i być blisko studiów, więc szukałam wspominek o wieku i poprawiałam. Tę musiałam przegapić. A z tym jedenastolatkiem to jakieś dziwne nieporozumienie.XD Nie mam pojęcia, co to tam robi i dlaczego i tego nie zauważyłam. Ajj, pomiźgałam. Widzę zaskakująco dużo błędów z tym wiekiem i myślę, czy czasem nie zaaktualizowałam nie tej wersji, bo trochę ich było. Ale wstyd.
*stacyjce ~ Czytelniczka mi już to kiedyś poprawiła, więc coraz bardziej pewne, że wersje pomieszałam.
*prawko ~ Jak wyżej.
*Wiek Marcela będzie mi się śnił po nocach. Mea culpa, mea maxima culpa.
*książku ~ Kiosku. :) Ale książek brzmi ciekawie.XD
*kolory włosów ~ Ajj, no wiem, wiem. A co do Szatan i szatyn... to mi się właśnie zawsze wydawało zabawne i często je stawiałam blisko siebie. Może przegięłam.
w-fiz ~ Ummmmm, mam tak na planie lekcji i w dzienniku wuefistki.
*Alina [*]
*nazwiska autorów ~ Starałam się, by nazwiska autorów były dość adekwatne. Hemingway i polowanie przy Hanie-ekolożce i w ogóle, Pratchett z aluzją do groteskowej nocy, King horroru.
*zjedzenie Marcela ~ Skłonność chłopaka do dramatyzmu?
*rasy psów ~ Och, to nie miałam pojęcia. Zupełnie. Dobrze wiedzieć.
OdpowiedzUsuń*babcia ~ Slang? Mnie się kojarzy ze zwykłą mową potoczną... nad grupą wiekową się nie zastanawiałam w zasadzie.
To oczywiście nie koniec. Poprawię te głupotki (wiek, wiek, wiek) i lecę dalej, bo naprawdę niewiele zostało.
*(Czuję, że nie podołałam. Pisałaś w zgłoszeniu, że mile widziane będą ironia i gify, ale nie znalazłam wielu powodów by korzystać i z jednego, i z drugiego). No to się w sumie cieszę z tej drugiej strony, heh.
*Gniezno i regionalizmy ~ Jeszcze będzie okazja. Gnieźnieński rynek, te sprawy. Nie wiem, czy już było cokolwiek o Dziekance, ale będzie na pewno. Co do regionalizmów, mówię, używam nieświadomie albo podpinam pod nie element mowy ogólnopolskiej. Doszkolić się trzeba.
*zemsta rudych ~ Strach się bać.
Z trzecią księgą to dość dziwna historia. Będzie, ale trochę inna, z epilogiem znów bardziej przyziemna. Powinno się ułożyć na końcu i wyjść logicznie. Tak, powinno.
*narracja i czas ~ Nigdy nie umiałam się wczuć w narrację w czasie przeszłym, więc się kiedyś wzięłam za czas teraźniejszy, lepiej idzie, choć się czasem baty dostaje, bo wielu ludziom zgrzyta.
*oślica ~ Koniczyna będzie miała swoje pięć minut, zapewniam.
*podział ~ Myślę, że ważny jest ten fragment, który podkreśliłaś. Słowa cyrkowca o świecie, w którym Marcel żyje i co w nim nie pasuje. Może podzielenie wyda się bardziej logiczne po kolejnym rozdziale, w którym się nieco wyjaśni na cmentarzu.
Dziękuję ślicznie za ocenę. Z pewnością coś z niej wyciągnęłam i wezmę się za korektę. Wiem też, czego unikać i nad czym pracować. Jak coś mi się jeszcze przypomni, dam znać. Jeszcze raz wielkie dzięki. Ocenka krótka, ale treściwa i satysfakcjonująca. :)
PS Jest u Ciebie możliwość zgłoszenia się ponownie? Potencjalnie po poprawkach i dodaniu już nawet epilogu?
UsuńUff! Dopiero teraz mam czas przysiąść i odpisać :)
Zakrawać – moja orientacja przestrzenna zakrAwa o bycie żałosną.
Czas, Alina – masz rację, zupełnie nie odebrałam tego poprawnie, że on to powiedział jednak trochę wcześniej, a nie równo z nią. Jeżeli chodzi o sam czas teraźniejszy, myślę, że to kwestia braku przyzwyczajenia. Niewielu znanych autorów się na to pisze, wymaga to pewnych umiejętności, stąd pewnie wciąż poczucie ciężkości tekstu wśród czytelników. Możesz albo ich zadowolić i przenieść się "w przeszły", który sprawi, że opowiadanie stanie się bardziej, hmm, przystępne i lepiej odbierane, może zyskasz nowych czytelników, albo możesz kontynuować w teraźniejszym i przyzwyczajać tych, którzy będą chcieli, przy okazji propagując taki styl. To już twoja kwestia. Ja, jak pisałam, jestem przyzwyczajona do przeszłego i lepiej wczuwam się w historię, gdy opisana jest jako "to, co już się wydarzyło", a nie to "co dzieje się aktualnie". Trudno mi zaakceptować narratora, który na bieżąco wszystko relacjonuje, od razu z miejsca zdarzenia. To dla mnie po prostu... dziwne. Absolutnie nie pasuje mi to do narratora trzecioosobowego, który stoi jakby obok bohatera i jest jednocześnie w jego umyśle. Może jeszcze narracja pierwszoosobowa i czas teraźniejszy pasowałyby do siebie bardziej? Jak w "Igrzyskach Śmierci", które osobiście i tak odpuściłam głównie i z powodu pierwszoosobówki, i czasu teraźniejszego. Nie przebrnęłam. Chyba jednak jestem konserwą.
Rudolf – to polska wersja brytyjskiej książki "Sekretny dziennik Adriana Mole'a lat 13 i 3/4". Jeżeli znasz oryginał, to polski odpowiednik również powinien ci przypaść do gustu, a jeżeli nie, to warto sprawdzić obie pozycje.
wiek – na początku tak właśnie sądziłam, ale potem ten jedenastolatek kompletnie zbił mnie z tropu xD
A jeżeli chodzi o ponowne zgłoszenie to po prostu zostaw zgłoszenie :) a może wezmę materiał z kimś na grupówkę? Z tego co wiem, to przecież Hiro, gdy pisałyśmy wspólnie ocenkę Lokaja, była zainteresowana taką tematyką.