Autorka: Natalia Żywicka
Tematyka: ff o czasach Huncwotów
Oceniająca: Fenoloftaleina
WSTĘP
Przecinki, które należy dopisać,
zaznaczałam w ten sposób: (,). Natomiast pogrubienie ich oznacza, że są
zbędne, ale to na wszelki wypadek dopisywałam w komentarzu obok. Nie bawię się
w punkty, a ocenę wystawiam w oparciu o ogólne wrażenie. Nie jestem betą, więc
nie wypisywałam Ci wszystkich błędów.
PIERWSZE WRAŻENIE
Adres jest prosty i rzeczowy (może nawet
trochę za bardzo), tylko szkoda, że nie ma myślników oddzielających
poszczególne słowa (widzę, że taki adres jest już zajęty, więc rozumiem). Tytuł
może i dobrze nakierowuje oraz pokazuje, czego można się spodziewać po blogu,
ale nie ma w nim tego czegoś, co zachęciłoby mnie do zapoznania się z
opowiadaniem. Cytat na belce także należy do wyświechtanych.
SZATA GRAFICZNA
Szablon jest przyjemny dla oka. Mamy
delikatną, fioletową kolorystykę i złożony, jednak nieprzekombinowany nagłówek
z Lily (?), na którym powielasz cytat z belki. Nic się ze sobą nie gryzie (no
może fiolet z czerwienią w favikonie, ale to drobiazg), nie katuje oczu.
Wybrałaś prosty, dwukolumnowy układ. Całość nie jest ani za szeroka, ani za
wąska. Zjadło Ci podpis autora szablonu na dolnym pasku, a Utwórz link zasłania
przycisk Starszy post (chociaż to może zależy od przeglądarki i
rozdzielczości).
Na samym początku w kolumnie umieściłaś
translator. Nie rozumiem po co, nikt z niego i tak nie korzysta. Przetłumaczony
tekst to ledwo zrozumiały bełkot.
Na przyszłość, w gadżecie z informacjami
umieszczaj zawsze na dole datę aktualizacji. To bardzo przydatne dla
czytelników.
Zapraszam na inne blogi z mojej listy
czytelniczej (.)
Zabraniam kopiowania jakichkolwiek treści
tego bloga, bez wcześniejszej konsultacji ze mną. — Zbędny przecinek.
Nie mam więcej zastrzeżeń.
ZAKŁADKI
Standardowo, czyli gify (bez podanych
źródeł) ze znanymi, idealnymi aktorami, często za starymi na bohaterów.
Informacje obok mogą się przydać czytelnikowi rozpoczynającemu lekturę, chociaż
właściwie opisałaś postacie bardzo typowo.
Szczegółowa data urodzin Syriusza została
dopiero niedawno podana, a gdy zakładałam bloga (,) było tylko "wrzesień - grudzień 1959",
dlatego 5 październik jest datą wymyśloną przeze mnie (.) — Stawiasz
niepoprawne cudzysłowy. Nasz, polski wygląda tak: „ (skrót klawiszowy:
ALT+0132) i ” (ALT+0148). Używasz także dywizów zamiast myślników, więc polecam
zapoznanie się z tym artykułem.
Kolejni bohaterowie będą dodawani z
czasem, gdy pojawią się w rozdziałach. Informacje również będą systematycznie
zmieniane. — Brak wcięcia akapitowego.
SPIS ROZDZIAŁÓW
Wszystko gra, panuje porządek, a linki
działają. Brakuje jedynie odnośników do dwóch ostatnich rozdziałów.
O BLOGU
Młodzi czarodzieje uczęszczający do
Hogwartu muszą zmierzyć się ze zbyt poważnymi kłopotami, jak na zwykłych
siedemnastolatków. — Niepotrzebny przecinek, nie musisz robić
z tego dopowiedzenia. Jak nie wprowadza zdania podrzędnego.
Dodatkowo bohaterów dręczą ich zwykłe, jak
na obecną sytuację (,) problemy. — Albo tak, czyli z
dopisanym przeze mnie przecinkiem, albo bez obu.
Czy uda (...) — proponuję
rozpoczęcie od tego zdania nowego akapitu.
Czy uda im się zachować spokój, w tych
jakże niespokojnych czasach? — Znów niepotrzebny przecinek.
Czy zdążą znaleźć szczęście, gdy wielki
czarnoksiężnik Lord Voldemort próbuje im je odebrać? — Wielki czarnoksiężnik kojarzy się z bajką dla dzieci. Myślę, że
lepiej brzmiałoby: Czy zdołają znaleźć szczęście, jeśli Lord Voldemort wciąż
będzie próbował im je odebrać?
Poznajcie (...). — Według mnie i tu sprawdziłoby się rozpoczęcie nowego
akapitu.
Poznajcie historię Lily, która
dopiero teraz zaczyna rozumieć uczucia, którymi darzy Jamesa Pottera,
Dorcas, której fatalny dzień może przynieść krótkie, lecz prawdziwe
szczęście, Mary - dziewczynę zakochaną w świecie magicznych stworzeń i
chłopaku, który do niego należy, imprezowiczkę Alice, która
dotychczas nie traktowała poważnie związków, aż zjawił się chłopak, który
to zmienił i Rosalie, która czuje, że nie pasuje do swojego świata, a
dziwne, niepokojące zachowania tylko pogłębią jej dylematy. — Dużo powtórzeń, nie wyglądają na celowe. Użyłaś dywizu (-) zamiast pauzy
(—) lub półpauzy (–). Wyszło trochę banalnie, a końcówka to taka wyliczanka na
siłę.
Kanon: Harry Potter (...). — W tym wypadku oznacza tytuł serii, więc wymagany cudzysłów lub
kursywa.
Odpuszczę sobie omówienie zakładki LBA,
gdyż są to po prostu odpowiedzi na pytania, często luźne, niezobowiązujące,
więc rozumiem nieprzestrzeganie niektórych norm i brak staranności.
O MNIE
Szaleją Ci tu wcięcia akapitowe, niemal
każde ma inną szerokość. Często tak się zdarza, bo robione ręcznie lubią
psikusy. Polecam specjalne kody na bloga lub tę opcję w Wordzie.
Kolejny raz nie stawiasz kropki przed
emotikoną. Możesz tu o tym poczytać.
Jak już niektórzy spostrzegawczy
zauważyli, mam na imię Natalia. Urodziny mam tego samego dnia, co
Syriusz w moim opowiadaniu (5 października), a urodziłam się w 2000 r. (czad,
co nie? :D). — Tu także rozumiem Twoje luźne podejście
(liczne kolokwializmy, skróty, emotikony), ale myślę, że bez dopisku w nawiasie
byłoby lepiej.
Jestem dość niska - 157 cm. — Dywiz zamiast myślnika.
Przez podobne konstrukcje nadużywasz jest.
Niestety bardzo rzuca się to w oczy, więc mam nadzieję, że w opowiadaniu
będzie lepiej, bo liczne powtórzenia potrafią wytrącać z równowagi.
(...) (,) więc sami widzicie.
Przeczuwam, że będziesz już do końca
używać dywizów zamiast myślników, więc, rozumiesz, nie ma sensu, bym Ci
wszystkie błędy tego typu wypisywała, rzecz ma się podobnie z cudzysłowami (np.
przy tytułach Twoich ulubionych seriali).
(,) Top Model (,) High School
Musical (,) Zaplątani (,) — Tu za to nie ma nic, więc zastosuj albo
cudzysłów, albo kursywę (tylko bądź konsekwentna, a nie raz tak, raz tak).
Chyba nie (,). — Brakuje wcięcia akapitowego.
GORĄCO POLECAM
Przy akapitach 2-4 brakuje wcięcia
akapitowego. Więcej zastrzeżeń nie mam, linki działają.
SPAMOWNIK
Tutaj możecie zamieszczać linki (do) Waszych blogów. (,) Może zostanę Waszą
stałą czytelniczką?
Jeśli znajdę wolny czas (,) to postaram się je przeczytać.
WITAM
Mam na imię Natalia, mam 15 lat i idę do trzeciej gimnazjum. — Niepotrzebnie się powtarzasz. To tylko post odautorski, ale i tak lepiej
zapisywać liczebniki słownie. Przydałoby się też jakieś dopowiedzenie… Idziesz
do gimnazjum, powiedzmy, po wakacjach, niedługo, za cztery miesiące?
Od niedawna postanowiłam założyć bloga o Huncwotach (,). — Niedawno. Przy
od niedawna mogłoby być dalej przykładowo: planowałam założenie bloga
o Huncwotach.
Do rozdziałów będę dodawać zdjęcia,
gify, a może czasami filmiki. Będzie lepiej oddawało klimat opowiadania.
Dodane zdjęcie jest niewielkie i słabej
jakości, nie wspominając już o braku źródła, autora, czegokolwiek. Tekst
powinien sam się bronić.
31.10.1981 r.
Różdżki w górę (,).
Tu także przydałoby się podanie źródła,
zwłaszcza że nie mamy zwykłego gifa, ale przerobiony (i to całkiem nieźle).
Szanujmy czyjąś pracę, przygarniając grafikę (czy cokolwiek innego).
Rozdział 1: Siedem minut w niebie
Mamy dużą przewagę dialogów nad opisami,
więc czasem trudno sobie coś wyobrazić, nie mając nawet zarysu pomieszczenia.
Jeśli chodzi o uczucia postaci, także jesteś oszczędna. Za to za wypowiedzi
mogę Cię pochwalić, bo są lekkie i naturalne, także z odpowiednią stylizacją
językową dla każdego bohatera dobrze sobie radzisz.
Wiele Brytyjczyków (,). — Wielu.
Mieli w planie dwutygodniowy odpoczynek na
jednej z hiszpańskich wysp wraz ze swoimi synami. Tak, synami. Jamesem
Potterem i Syriuszem Blackiem. — Mogłaś subtelniej podkreślić, że w Twoim
opowiadaniu Syriusz jest bratem Jamesa (przyszywanym? wychowują się razem?).
Myślę, że trochę poszalałaś z opisem
pogody. Spróbuj porównaćna przykład z tym artykułem i
pomyśl, czy nie wyszło nielogicznie.
Rzuciłaś w nas suchym opisem i ekspozycją
(przykład poniżej), ale mam nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy, próba
przedstawienia postaci, streszczenia, co działo się dotychczas.
A gdy James przyszedł na świat (,) ich życie stało się kompletne. — Zauważyłam, że często, zupełnie
niepotrzebnie, zaczynasz zdanie od a.
Kolejnym przełomowym momentem w ich życiu,
było niespodziewanie pukanie do drzwi latem 1976 roku. — Bez przecinka. Niespodziewane.
Przyjęli Blacka, który uciekł przed
swoją rodziną, jak ojciec syna marnotrawnego (,) i od tamtego momentu podarowali mu miłość, której nigdy nie
doświadczył ze strony swoich biologicznych rodziców. — Rozumiem, że
określenie ojciec syna marnotrawnego odnosi się do Potterów? Na początku
źle to zrozumiałam, więc proponuję zrobienie z tego dwóch uzupełniających się
zdań. Poza tym, katolickie porównanie w ustach czarodzieja?
Nie lubię streszczeń, ale liczę na
dogłębniejsze wyjaśnienie, co działo się z Syriuszem. Nie zaznał miłości ze
strony rodziców, uciekł, Potterowie go przygarnęli i tyle? Żadnej reakcji
rodziny (wiadomo, jacy byli, ale nie idźmy na łatwiznę, przejęli się
wydziedziczeniem dziedzica rodu), brata, konsekwencji? Coś z wydziedziczeniem?
Chodzi o szesnastoletniego Syriusza i wiadomą sytuację? Weź pod uwagę, że ktoś
może nie znać dobrze sagi lub znać ją tak dobrze, że skojarzy więcej niż jedno
zdarzenie.
Rozpieszczali ich, jakby mieli po pięć
lat i nie uważali tego za coś złego. — A ile mają? Strasznie
skaczesz i nie wiem już, ile czasu minęło od tamtego przygarnięcia. Bardzo
dezorientujące. Chłopcy są w siódmej klasie (mówią o ostatnich wspólnych
wakacjach)? Brzmi też trochę tak, jakby to ci rozpieszczający mieli te pięć
lat.
Tym razem również mieli w planach to
zrobić, ale decyzja chłopców (tak, malutkich chłopaczków) ich zdziwiła. — Przez kontekst raczej: tak zrobić albo chociażby zrobić
podobnie. Nie rozumiem też określenia ich jako małych chłopaczków. W
jakim są wieku? Ewentualnie małych chłopców albo chłopaczków.
(...) (,) powiedział James,
któregoś dnia przy wspólnej kolacji. — Bez przecinka.
Mina jego matki była do
przewidzenia. — Nienaturalne, by Syriusz, który był już
dość duży, gdy uciekł z domu i został przygarnięty przez Potterów, nazywał ją
matką. Radzę więc unikać takich kwiatków, a w narracji to już przede wszystkim.
O niczym innym nie marzymy, mamo… — Jak wyżej, za wcześnie, zbyt sztucznie, cukierkowo… Poinformowałaś nas o
tym, że Potterowie przygarnęli Syriusza… i to tyle. Nie mamy żadnego
rozwinięcia sytuacji, możliwości przyzwyczajenia się do niej, relacji członków
rodziny, zmian, jakie zaszły w życiu wszystkich. Nie mogliśmy obserwować całego
tego procesu, poznawać bohaterów, ich uczuć, sami wnioskować. Takie mamo nie
jest w ogóle wiarygodne.
(...) wyliczała na palach
(...) — palcach.
Moniczka to duże spolszczenie, zwłaszcza że mamy z nim do czynienia, a nie poznajemy
pełnego imienia.
(...) na pewno nas powiadomią - patrzył
na obrażoną żonę. — Część po dywizie nie dotyczy bezpośrednio wypowiedzi,
więc: na pewno nas powiadomią. — Patrzył na obrażoną żonę. Masz jeszcze
kilka podobnych błędów. Więcej o tym tutaj.
(...) Euphemia (,) zamiast
pakować swoje rzeczy, stała przy kuchni (...). — Z takim oto wtrąceniem lub
bez obu przecinków.
(...) zaśmiał się James, widząc (,) jak Eupfemia wyjmuje z piecyka żeberka. — Euphemia,
ewentualnie spolszczone: Eufemia.
(...) patrząc z wyczekaniem na
syna. — Wyczekiwaniem.
Jimmy! Syri! — Proszę... Myślę, że to nie jest mile widziane przez czytelników. :)
(...) pokażę wam (,) gdzie jest
pościel dla waszych kolegów (...).
(...) albo jak ty, Syri (,) pierwszy
raz do nas przyjechałeś.
Nie do końca przemawia do mnie strach
Euphemii. Mało konkretnych argumentów, potencjalnych zagrożeń? Znów
ekspozycja... nie czujemy tego, że kobieta jest przestraszona, tylko nas o tym
informujesz.
Chłopcy będą przykładnymi czarodziejami,
nic nie zrobią i nic im się nie stanie. — Brak jakiejkolwiek wstawki o złej sławie
Huncwotów? Aż się prosi.
Jej "maleństwa",
którym sięgała do klatki piersiowej (,) mocno ją
uściskały, a potem podeszły do taty. — Mieli jedną? A tu mi się podoba
podkreślenie upływającego czasu i tęsknoty za dawnymi czasami.
W tym domu nie było imprezy (,) odkąd urodził się James, więc zróbcie tu niezłą domówkę.
Kiedy zniknęli (,) chłopaki mieli wrażenie, że tata puścił im oczko…
(...) — jak nazwali pobyt przyjaciół w
rezydencji Potterów (—) (...).
Nie wiemy (,) o czym mówisz (...).
Czego mnie (nie) zaprosiliście?
Był bardzo szczęśliwy, że w końcu spotkali
się w komplecie. Stęsknił się za nimi podczas tych wakacji… — Chociaż jakieś szczątkowe opisy emocji… ale ta ekspozycja na dodatek. Nie
lepiej napisać, czym objawiało się jego szczęście, dlaczego się stęsknił, jak
to okazywał?
James w tym czasie podszedł do
najpiękniejszej osoby w tym domu — Lily. — Proponuję dodanie, że to
dla niego była najpiękniejsza.
Następnie omiótł ją spojrzeniem.
Wyglądała niezwykle promiennie, aczkolwiek na jej twarzy widać było
lekkie zmęczenie. — Opis znów suchy i nieprzekonujący.
Nie ważne (...). — Nieważne.
Wiele razy określiłaś w tym rozdziale Lily
jako promienną (niczym ciężarna)… trochę zbyt wiele. Spróbuj używać
bliźniaczych określeń, ale pamiętaj też, by nie szukać ich na siłę, bo takie
nienaturalne brzmią jeszcze gorzej.
Trochę mugolskie te ich gry i do tego
wyświechtane — pojawiły się w wielu książkach i filmach, ale wyszło całkiem
nieźle dzięki ciekawym dialogom. Widać, że pisanie ich nie sprawia Ci kłopotów.
Zaskoczył go fakt, że rozmawiała z nim,
jak z każdym innym kolegom - nie jak dotychczas z wyczuwalnym
sarkazmem i oschłością. — Zbędny przecinek przed jak (nie
mamy do czynienia ze zdaniem złożonym podrzędnie). Kolegą.
(...) szatynki o piwnych oczach i
porcelanowej cerze. — Czy to istotne? Jeszcze podane tak sucho, przy okazji
wypowiedzi Rosalie. Nie sposób zapamiętać; nic charakterystycznego, znaczącego.
Nie kupuję śmiesznej historii o
wpadnięciu rowerem do jeziora. Tym bardziej dziwię się, że rozbawiła ona na
przykład takiego siedemnastoletniego Lupina czy Lily (albo kogokolwiek, kto ma
choć trochę oleju w głowie).
Kręcimy tak, jak zawsze, ale nie robimy
zadań albo odpowiadamy na pytanie przy wszystkich. — Lepiej: ani nie.
I wtedy robimy (,) co chcemy (...).
Po prostu mamy ograniczony czas, podczas
którego robimy (,) co nam się podoba.
No, Zenuś, chodź. — Dlaczego Zenuś? Miało być zabawnie? Znów, umm, no polsko.
(...) parsknął śmiechem. —
Wyszło Ci masło maślane. Po prostu parsknął, bo wiadomo, że śmiechem,
wynika z kontekstu.
Jest dla mnie całkowicie inna, niż
przez poprzednie dwa lata. — Zupełnie zbędny przecinek.
Może "przypadkiem" (,) kręcąc butelką (,) trafisz na nią?
(...) mruknęła Alice (,) po czym
zeskoczyła z barierki.
-Lily… — Brak spacji.
(...) SUM - ach (...) Sam
- Wiesz - Kogo (...). — Bez spacji. SUM-ach. Sam-Wiesz-Kogo.
Mam nadzieję, że to jednorazowy przypadek
i nie mamy do czynienia z amputacją charakteru Lily, bo na razie dziewczyna
dziwnie histeryzuje i nie potrafi dobrać racjonalnych argumentów, tylko
bezsensownie oskarża Jamesa.
Po jej policzku popłynęła
pojedyncza łza. James stanowczym ruchem przytulił tę rudą osóbkę, nie
pozwalając jej się dalej rozkleić. — Zbędne tę. Brzmi, jakby osoba, która się popłakała, była inna niż
ta, którą James przytulił. Rozklejać. Proszę, dziewczyno, nie grzesz. Od
pojedynczych (i kryształowych oczywiście) łez większości się już…
- Ale nie mieliśmy (...). — Wcięcie akapitowe Ci tu zaszalało.
Często niepotrzebnie zaczynasz zdania od a,
i (to teoretycznie nie jest błąd). Lepiej pisz złożone wypowiedzi.
(...) powiedziała i (,) nie
czekając na niego, weszła do salonu.
Rozdział 2: Na Pokątnej
Zakrapiana alkoholem wizyta przyjaciół w
rezydencji Potter&Black była jednym z ich ciekawszych spotkań. Było
to zupełnie inne doświadczenie, niż mieszkanie ze sobą w szkole. — Rozumiem, że to oznaka poczucia humoru narratora, którego ten wcześniej w
ogóle nie przejawiał? Paskudne powtórzenie, wciąż bliźniacze konstrukcje. Bez
przecinka przed niż.
Nie wiem, skąd u autorów potterowskich
opowiadań bierze się skłonność do opisywania hucznych zabaw i picia bohaterów,
którzy w serii nie przejawiali żadnych tego typu skłonności. Przeżyję to
kremowe piwo, ale czysta? Prędzej jakieś żelki, gumy w stylu tych od bliźniaków
Weasleyów.
Jedynym, małym ograniczeniem były wizyty
rodziców Alice - państwa Morrison. Zjawiali się najczęściej blisko godziny
dziesiątej, kiedy wszyscy pogrążeni byli w twardym śnie.
Nie potrafię uwierzyć w tę historię. Po
prostu dwa tygodnie wszyscy mieszkali razem i całe dnie się bawili? Naprawdę
brzmi jak z taniego blożka o jakże cudownym życiu szalejącej młodzieży. Mam
nadzieję, że nie będziesz podążać tym tropem.
Jednak już po dwóch dniach znudziło im się
przechodzenie do dwóch, oddzielonych od siebie sypialni. — Rzeczywiście wysiłek i niedogodność.
Ale dla nich to naprawdę nie miało
znaczenia - przecież przyjaźnili się od siedmiu lat, więc nic ich nie mogło
onieśmielać. — Przy poprzednim rozdziale wydawało się
zupełnie inaczej.
Jedyne (,) czego nie mogła
sobie przypomnieć, to moment, w którym kładła się spać...
Spróbowała podnieść swoje ciało z posłania, ale coś jej to uniemożliwiało. Ciężar czyjejś ręki
zapartej na jej talii... męskiej ręki. Przekręciła się na prawy bok i
ujrzała Syriusza, który spał w najlepsze przodem do niej. — Nie komplikujmy, nie udziwniajmy.. Po prostu: spróbowała się podnieść.
Nie przesadzasz też czasem z ciężarem i siłą tej ręki? Dziewczyna by się
jakoś podniosła.
Rzecz gustu, ale wydaje się, że mamy do
czynienia z humorem… dość niskich lotów? Znane, wyświechtane żarty i aluzje?
Niewiarygodne w ustach większości siedemnastolatków.
Jednak uśmiech zaraz zniknął z jej
twarzy, gdy ręka Łapy powędrowała z talii na biodra, a potem zacisnęła dłoń na
pośladkach. Jej reakcja była bardzo gwałtowna (...). — Gwałtowna, czyli jaka? Zgubiłaś podmiot albo ta ręka tak
reagowała.
Mary dosłownie wykopała Syriusza z łóżka,
ten się obudził (bo to chyba on później przeklął?), dziewczyna przykryła go
kocem, ponieważ leżał na podłodze, po czym wyszła z dormitorium? I to tyle?
Gotując wodę w czajniku (,) wyjrzała przez duże okno. — Pierwsza część zdania brzmi jakoś
dziwnie, śmieszy mnie. To woda gotowała się w czajniku, Mary jej nie pomagała.
Dzień był niesamowicie gorący,
już o tej porze. Było kilka minut po godzinie siódmej (...). — Bez przecinka.
Kawa, czy herbata? — Zbędny przecinek.
Ciekawe (,) czy żyją tu
jakieś niezwykłe stworzenia.
Chciała przyjrzeć się tym stworzonkom z
bliska, ale te, które były na powierzchni (,) uciekły pod
paprocie.
Nie wiem na razie, dokąd ta historia
zmierza. Mamy przyjaciół, którzy widocznie świetnie się razem bawią (co nie
jest namacalne, ale sucho podane) i tyle. Obyczajówka o Huncwotach?
Niepotrzebnie właśnie o nich i w potterowskim uniwersum. Jeszcze mam nadzieję,
że to się zmieni, dostaniemy choć cząstkę klimatu z tej sagi i poczujemy
kanoniczne postacie.
Nieźle wyszedł Ci opis gnomów i całej
sytuacji z nimi oraz Mary. Cieszę się także, że to Remus był obserwatorem. Nie
wiem, skąd u McDonald taka fascynacja pospolitym szkodnikiem, ale wyszło
całkiem zabawnie i wreszcie poczułam potterowskiego ducha.
Oj (,) było i to bardzo.
Od ponad dwóch lat Mary jest założycielką
stowarzyszenia "Poszukiwaczy magicznych stworzeń". — Rozumiem, że chodzi o to, że nie przestała, wciąż jest, w tej chwili, ale
bądź konsekwentna i trzymaj się czasu przeszłego. Wcześniej na przykład
pisałaś: James był, należał do, przyjaźnił się itp. Bycie założycielem
nie jest na krótki okres, więc lepiej: Mary dwa lata temu założyła (...).
Postanowiła zająć się swoim hobby w
bardziej odważny sposób, niż tylko czytanie książek o tych stworzeniach. — Niewłaściwa forma. Druga część zdania powinna przykładowo brzmieć: niż
tylko czytać lub niż tylko czytając.
Podoba mi się pomysł ze znajomością Mary i
Hagrida oraz ich stowarzyszeniem, ale na nic to się zdało, bo mamy suchą
ekspozycję. W streszczeniu nie da się zawrzeć tylu emocji, nie można uwierzyć w
motywy bohaterów, ich pasje.
Wspominał nam, że masz naprawdę dużą
wiedzę, i że w przyszłości będziesz niesamowitym łowcą. — Zbędny.
Dalej jest już lepiej. Mamy konkretną
sytuację, określone zachowanie Mary, dzięki któremu Remus dochodzi do pewnych
wniosków. Nie musimy dowiadywać się niczego ze streszczenia, tylko sami
interpretować.
Dobrze, że z McDonald żadna heroska i
będziemy, mam nadzieję, świadkami namacalnego rozwijania się jej talentu,
zdobywania odpowiednich umiejętności.
Dalej, w opisie Remusa, również poszalałaś
z czasem. Przejrzyj pod tym kątem tekst, zdecyduj się (na przykład w jednym
zdaniu mamy przerażało i może). Za to podoba mi się sposób, w
jaki nakierowałaś Lupina na takie a nie inne przemyślenia. Wyszło
realistycznie. Nic na siłę, zupełnie naturalne skojarzenie z wilkołakiem i
zrozumiała reakcja biednego Remusa. Chyba moja ulubiona scena i dialog.
Zgrabnie wybrnęłaś, oby tak dalej.
Nie był człowiekiem - był
stworzeniem, które było niebezpieczne i niosło śmierć przy bliższym
kontakcie.
Wciąż podobne konstrukcje z być i
mieć, czyli najczęściej używane, bo, cóż, najprostsze. Spróbuj urozmaicać
czytelnikowi lekturę i przy okazji szkolić się w plastycznych opisach. Nie
wykorzystuj banałów. Bliźniacze złote myśli słyszał każdy z nas. Dodaj
przemyśleniom Remusa jego cząstkę. To złożony, szalenie inteligentny bohater, który
z pewnością nie ma żadnych umysłowych ograniczeń i nie rzuca kliszami na lewo i
prawo. Coś nowego = coś interesującego.
Wyszło trochę zbyt patetycznie, chyba
przekroczyłaś tę granicę między uczuciowością a przesadzonym patosem, jednak
ujął mnie fragment o pokucie. Wtedy naprawdę poczułam, że czytam o Remusie,
którego uwielbiam, z którym w jakimś stopniu się utożsamiam. Pisanie ff nie
jest łatwe, zwłaszcza jeśli chodzi o kreację postaci, bo często trudno uchwycić
charakter tych kanonicznych, zadowolić fanów serii i jednocześnie nie zgubić
siebie, oryginalnego pomysłu.
Po za tym (...). — Poza tym.
Zdecydowałam się nie wypisywać wszystkich
niepotrzebnych przecinków przed jak i niż, bo jest ich zbyt
wiele, a myślę, że dzięki poprzednim przykładom, które wskazałam, już
zrozumiałaś swój błąd.
Szkoda, że streściłaś dalszy pobyt na
Pokątnej, bo wciąż nie sposób zżyć się z bohaterami, utożsamić ich z
kanonicznymi, ale widzę progres. Mniej lania wody, więcej scen. Nie podawaj
nam, jaka to Lily pilna, obowiązkowa, lecz pozwól to zauważyć. Nieprzyjemne
wspomnienie Rose też nie przemawia.
Nie wybrali się tam po książki,
pergaminy czy inne rzeczy, które przypominałyby im szkołę. Pojawili się tam,
aby zakończyć swoje ostatnie wakacje życia, wspominając słodki smak najlepszych
lodów na świecie - lodów z lodziarni Floriana Fortescue. — Fortescue’a.
Chyba Cię jeszcze za to nie pochwaliłam, a
czuję, że powinnam. Jestem ogromnie wdzięczna za wątek Petera, którego nie
zepchnęłaś na margines, jakby był mniej ważnym Huncwotem. W ff często tak się
właśnie dzieje, pseudozabawni James i Syriusz na pierwszym planie, wygłaszający
mądrości Remus i Peter zajadający coś w kącie. Dobrze, że nie poszłaś tym
tropem.
Gdy piszesz na przykład biało-czerwona
flaga, nie oddzielaj spacjami dywizu, jak to zrobiłaś przy opisie lodów i
jeszcze kilka razy. Masz o tym wspomniane w artykule dotyczącym wszystkich
kłopotliwych kreseczek.
Wyszło nawet sympatycznie. James i Syriusz
w swoim żywiole oraz kulturalna, tłumacząca Dumbledore’a Lily. Byłaś nawet
względnie subtelna, nic nie wydało mi się dodane na siłę. Wciąż jednak brakuje
opisów, jakby bohaterowie przebywali w ciemni albo na nic nie zwracali uwagi.
Deser był przepyszny, czuć było,
że sekretnym składnikiem lodów było serce.
Nagle zaczęły się dziać dziwne rzeczy.
Nastolatkowe usłyszeli piski dochodzące z głębi Ulicy, a potem
dostrzegli uciekających czarodziejów. — Małą ulicy. Wszystko opisywałaś
do tej pory, zdając się tylko na to, co bohaterowie sami są w stanie
wynioskować. Skąd więc wiedzieli, że uciekający byli czarodziejami? Różdżki w
dłoniach? Założenie związane ze znajdowaniem się na magicznej ulicy? Za duży
skrót myślowy.
Nie było widać ich twarzy -
zasłonięte były maskami. Ubrani byli w czarne, długie szaty, a w
dłoniach trzymali różdżki. Niebezpiecznym krokiem zmierzali w kierunku gości
lodziarni. Między nimi, a nastolatkami było już tylko kilka stóp.
— Ostatni przecinek zbędny.
Wszyscy sparaliżowani nie potrafili pomyśleć
racjonalnie, wszyscy po za Jamesem. — Proponuję utworzenie tam wtrącenia. Lepiej zabrzmi: myśleć,
bo mowa ogólnie o sytuacji. Poza.
(...) dziewczyna już wcześniej (,) trzymając
różdżkę w kieszeni, była na to przygotowana.
Przy pierwszej scenie grupowej, w której
nie mamy tylko naszych uczniaków, wystąpił problem. Gdy opisywałaś uczniów,
zupełnie zapomniałaś o reszcie sali, jakby nagle zostali tylko nastolatkowie.
Nic w tle — żadnych krzyków, wrzasków, uciekinierów, śmierciożerców skupionych
na innych ofiarach. Swoją drogą, dlaczego dzieciaki były dla nich priorytetem?
Nie powinni najpierw atakować dorosłych?
Wciąż brakuje opisów, zarówno miejsc jak i
uczuć. O śmierciożercach wiadomo tylko, że nosili ciemne szaty i maski,
nic więcej. Bez znajomości serii trudno byłoby wyobrazić ich sobie po takich
szczątkach informacji. Huncwoci musieli czuć przerażenie, zdezorientowanie.
Nerwowe rozglądanie się dookoła? Szukanie najbliższej osoby? Było blisko przy
Jamesie, który zachował zimną krew i odnalazł Rosalie, czyli najbardziej
zagrożoną przez powiązania z zakonem. Jednak nie przedstawiłaś żadnych jego
uczuć, przejawu dylematu związanego z tym, czy nie lepiej ratować własną skórę
albo skupić się na ochronie ukochanej Lily. Wrzuciłaś wszystkich, prócz
Pottera, do jednego worka. Reagowali tak samo, w tym samym momencie ich
rozbroili, schwytali.
Zostali bezbronni i jedyne (,) na co teraz mogli liczyć (,) (...).
Jednak dostaliśmy bohaterskiego Jamesa.
Tylko znów sam czyn, samo stanięcie przed Lily, żadnych myśli, reakcji, a
reszta bohaterów jakby się po prostu wyłączyła, bo nie są w tym momencie
potrzebni, więc grzecznie czekają na swoją kolej jak w szkolnym przedstawieniu.
Zawiódł mnie również krótki, okrojony opis
Cruciatusa. Ból Jamesa nie był w ogóle namacalny. Żadnego płaczu, wycia,
konwulsji, zagryzania zębów.
Lily, silna dziewczyna, zamiast walczyć,
szukać rozwiązania, lamentuje jak bezbronna księżniczka, którą trzeba ratować.
Reszty bohaterów wciąż nie ma, jakby nikogo innego nie przejął los Jamesa.
Pokątną opuściły tylko Dorcas i Rose, więc co z Remusem, Syriuszem, Peterem i
resztą? Zwłaszcza tą trójką, tworzącą z Potterem legendarną czwórkę Huncwotów?
To mniej ważne od rozwoju Jily?
Syriusz mocno trzymał rzucającą się Lily,
a cała reszta zastanawiała się (,) ile jeszcze będą musieli znosić to
piekło na ziemi… — Dezorientujące. Wcześniej nie było mowy o rzucającej się
Lily, jakby stała jak słup soli i tylko jęczała. Także nie wspomniałaś, że
blisko niej stał Syriusz.
Z Rose i Dorcas poszło potem lepiej.
Trzeźwe, chłodne kalkulacje, obwinianie się, strach namacalny chociaż w
dialogach i warknięcia. Znów zabrakło opisów, ale można było sobie wyobrazić,
co bohaterowie czują.
Powiedział jej, że nie tylko obroni
ją przed dementorami, ale także pozwoli jej przekazać tajną
wiadomość, kiedy będzie w potrzebie. Nie sądziła, że tak wcześnie będzie
jej dane go użyć…
Wyobrażenie tamtego biwaku z Charliem i
tyle? Żadnego stresu, tęsknoty za nim, przeczucia, że nie podoła, potrzebuje
jego pomocy?
Nie wątpię w umiejętności Rose, ale
dlaczego wszyscy, nieszkoleni do tego (przynajmniej tak można wywnioskować),
nie dość, że potrafią stworzyć Patronusa, to jeszcze pełnopostaciowego? Dzięki
Bogu mamy chociaż wspomnienie nauki z Charliem, wskazanie braków Dorcas.
Czarna miała szeroko otwarte usta. — Zbyt dwuznaczne.
- Cicho bądź, Evans - wysyczał Potter
ostatkiem sił, nadal znosząc tortury. Lily zaczęła łkać. — Znosząc to zbyt łagodne określenie, jakby James wcale się nie
wysilał. Lecą Cruciatusy, a to koniec opisów uczuć? Pozostałych bohaterów znów
pochłonęła czarna dziura?
Cliffhanger spełnił swoją funkcję,
zakończyłaś w dobrym momencie.
Rozdział 3: W Kwaterze Głównej
Znikąd otoczył ich gęsty, biały dym. W
ciągu jednej sekundy można było usłyszeć krzyk, trzask i pisk. Nikt nie
zrozumiał, co się stało. To pojawienie się z odsieczą Zakonu Feniksa było
odpowiedzialne za te wydarzenia… — Ajjjaj. Brak dynamiki. Znów ni stąd, ni
zowąd jakaś informacja. Zdecyduj, czy ograniczasz się do przeżyć i myśli
bohaterów, czy wybierasz narratora wszechwiedzącego, bo takie skakanie
dezorientuje.
Członkowie Zakonu Feniksa wyszli na
herosów. Nie wiadomo, ilu ich było, śmierciożerców w zasadzie też, pomachali
różdżkami, szepcząc klątwy (dobrzy i klątwy?), poplecznicy
Voldemorta padli jak szmaciane lalki i wszystko pięknie. Cała sytuacja,
potencjalnie okazja do opisania pojedynku, zawarta została w czterech
niedługich zdaniach. Napięcie nie zdążyło się pojawić, a już znikło.
- Szybko! Teleportujcie się do Doliny
Godryka! - grupa nastolatków rozpoznała swojego kolegę ze szkoły - Charliego
Collinsa, brata Rosalie. — Tak trochę z czapy. Charlie to członek
Zakonu, nie Kapitan Oczywisty. Gdyby ich nie rozbroili, to by się
teleportowali, a Dolina Godryka wydaje się najodpowiedniejsza. Poza tym,
chłopak nie pyta o siostrę, wiedząc zapewne, że była z resztą? Za to dostajemy
jego opis zewnętrzny… Bo ważniejszy kolor oczu.
Był to chłopak o ciemnych włosach, z czasów szkolnych z zaczesanym idealnym
przedziałkiem. Teraz, gdy należał do organizacji Albusa Dumbledora (,) jego czupryna była w nieładzie.
Na jasnej twarzy, którą ozdabiało świeże
rozcięcie, widoczne były zmarszczki niepokoju. Z natury był
bardzo pogodny i radosny. Cechowała go niesamowita dobroć, którą dzielił
się ze wszystkimi i system wartości, którego głównym punktem była
obrona tego, co słuszne… — Auć. Ekspozycyjny potworek. Nie podawaj
tak na tacy. O cechach się nie słucha, je się obserwuje, rozpoznaje. Nie
pozbawiaj mnie frajdy związanej z wnioskowaniem.
Nastolatkowie spojrzeli na leżącego
Jamesa, który przed chwilą przeżywał katusze. Charlie zrozumiał, co wszyscy
mieli na myśli. — Znów generalizujesz, jakby mieli jeden
mózg.
- Zabierzemy go, to ważne. Uciekajcie -
powiedział i podał im różdżki, które leżały na podłodze. — Wydaje mi się to zabawne. Ostatnie wakacje = ostatnia klasa Hogwartu.
Zdolni czarodzieje, taka Lily, a nie podnoszą sami różdżek, zamrożeni. Chyba to
jednak lepsze od heroicznej akcji uczniaków, przy których śmierciożercy padają
jak muchy (niczym przy członkach Zakonu).
Pierwsza teleportowała się Mary, trzymając
mocno w pasie ledwo przytomną Alice. — Co miało wpływ na stan Alice? Co się
wcześniej z dziewczyną działo? To jedynie przez stres? Można się domyślać.
Dziewczyna nie zareagowała; patrzyła na
oddychającego Jamesa oczami pełnymi łez. — Jak patrzyła, wiadomo, że oczami, a dodać, że pełnymi łez mogłaś w inny
sposób. Śmiesznie wyszło z oddychającym Jamesem. To dopiero oczywiste. Co
innego, gdyby chodziło o określenie pokroju: ciężko oddychającego czy głośno
oddychającego.
Collins pomógł wstać oszołomionemu
Gryfonowi, po czym uniósł swoją różdżkę. Teleportował się do siedziby Zakonu
Feniksa - do Liverpoolu. Reszta członków Zakonu Feniksa pobiegła na
walkę z resztą Śmierciożerców w głąb ulicy, a aurorzy zabrali nieprzytomnych
mężczyzn, którzy przed chwilą użyli jednego z trzech Zaklęć Niewybaczalnych na
niewinnym człowieku… — Kolejne suche streszczenie. Aż się
trudno wgryźć.
Znaleźli się na jakimś starym, nieco
zniszczonym osiedlu. — Spróbuj rozwinąć ten opis, nadać mu
plastyczności. Co świadczyło o starości? Dlaczego było zniszczone? Poza tym
jakieś hałasy, zapachy, coś rzucającego się w oczy, charakterystycznego?
Siedziba Zakonu Feniksa była niewątpliwie
interesującym, w jakimś sensie magicznym budynkiem, które można byłoby równie
ciekawie opisać. Wielka szkoda, że zamknęłaś wszystko w dwóch zdaniach, nie
próbując oddać charakteru tego miejsca. Chwała Ci za wspomnienie o portretach
czarodziejów — myślę, że to bardzo istotne w tym przypadku.
James, musisz się dowiedzieć kilku rzeczy (,) zanim zaczniemy główny temat.
To ukryte miejsce, a (,) żeby móc się tutaj dostać (,) musisz mieć informację od
Strażnika Tajemnicy, czyli mnie.
Ta kartka była napisana przeze mnie. — Rozumiem, słowo mówione rządzi się swoimi prawami, jednak to brzmi, jak
brzmi. Nie kartkę napisał.
Czy czułeś coś dziwnego (,) będąc torturowany? — Nie, James czuł się jak w niebie…
Ale tu chodzi o coś bardzo ważnego, James.
Możesz przyczynić się do walki ze złem, możesz sprawić, że znajdziemy sposób,
aby zakończyć to piekło. — Proszę, nie bawmy się w to.
Kolejny raz piszesz poza oddzielnie
zamiast łącznie.
Ta informacja bardzo zainteresowała Dumbledora,
ponieważ z błyskiem w oku zapytał:
- Mówił o twoich bliskich? Czy przez to
widziałeś jakieś... obrazy? — Dumbledore’a. Ten fragment
sprawia, że mam w głowie fragment filmiku Pawła Opydo o Smoleńsku i
głównej bohaterce pytającej z szelmowskim uśmiechem: czy widziała już pani
zwłoki swojego męża? Trochę subtelności. Rozmowa o wizji brutalnych
morderstw bliskich i błysk w oczach…
Czym tak bardzo pomógł James? Przedstawił
nową umiejętność Voldemorta? Ostrzegł ich, by mogli wymyślić jakąś formę
obrony? Na nikim innym wcześniej Czarny Pan tego nie użył? Potter jest jakimś
Wybrańcem jak jego syn?
Śmierciożercy małą literą. Jednak myślę, że to wiesz, bo wcześniej pisałaś poprawnie,
tylko tu Ci się wkradło.
Uchwyciłaś chociaż charakter Dumbledore’a,
charakterystyczne zbywanie. Któryś Potter zadaje ważne pytanie, a tu: do
widzenia.
Teraz nie było na to czasu.
Znaleźli się na środku pomieszczenia, przodem do rodziców Jamesa i chłopaków.
Dziewczyn nigdzie nie było.
Jestem z ciebie dumny (,) synu (...).
Rudowłosa jasno wskazuje na Lily, ale
określanie bohaterów kolorem włosów (albo, nie daj Boże, oczu) świadczy o
ubogim słownictwie i często brzmi zabawnie.
Uroniła pojedynczą łzę. — Znów to przekleństwo…
(...) dziewczyna (,) stojąc na
tarasie Potterów, usłyszała tak dobrze znany jej głos. Odwróciła się i
zobaczyła swojego brata. Podszedł do siostry i wziął ją za rękę.
(...) naprawdę się zasmuciła. — To
nam to pokaż, daj wyczuć. Pozwól współczuć.
Nie widzisz (,) co się dzieje?
Tyle jest zła na świecie, a my nic nie
możemy zrobić, Jamesowi też nie mogliśmy. — Ostatnia część miałaby sens, gdyby zamiast nic nie możemy zrobić
było nikomu nie możemy pomóc. Teraz brzmi tak, jakby Jamesowi mieli
zrobić coś złego.
(...) uśmiechnął się i zniknął (,) zostawiając
po sobie trzask. — Prawdopodobnie zniknął z trzaskiem.
Mary McDonald z zaangażowaniem opowiadała
Remusowi jedną ze swoich historii. Chłopak był bardzo zainteresowany i
pochłaniał każde słowo, które padło z jej ust. — Klasycznie: pokaż, nie mów.
Wiesz (,) jaki jest
Syriusz.
Ja słyszałam, że słowa pijanego, to
myśli trzeźwego. — Bez przecinka.
Doszli do niewielkiego stawu, usiedli przy
jego brzegu i patrzyli (,) jak łabędzie pływają po tafli wody.
— Kolejna okazja do świetnego opisu. Ta dwójka, sama, jezioro, malownicza
okolica. Zbędne jego, tafli też, bo wiadomo, że wody.
Bo nie wiadomo (,) gdzie ją ten charakter poniesie.
Trudno uwierzyć w uczucia Remusa do
dziewczyny. Zachowaniem nic nie zdradza, nie okazuje żadnego zainteresowania.
Pyźka? Kolejne spolszczenie i dziwnie brzmiące. I ten cały Luniek. W sadze był Luniaczek.
Może nawet zdąży jej powiedzieć
całą prawdę… Niech wie, że jej marzenie o spotkaniu wilkołaka już dawno
się spełniło.
Pójdę po dziewczyny, a wy powiedzcie
sobie, co tam chcieliście - parsknęła śmiechem Dor. — Jak wcześniej, po prostu: parsknęła.
Tak, rozdział krótszy, również nijaki.
Zero popchnięcia akcji do przodu, ciekawych interakcji. Jedynie rozmowa Remusa
z przyjacielem może jakoś zaowocować.
Rozdział 4: Wilkołactwo Remusa Lupina
Zaczyna się od przedstawienia relacji
Petuni i Lily… oczywiście za pomocą streszczenia. Nie tak trudno byłoby wpleść
odpowiednią scenę przed wspólną zabawą uczniów z poprzednich rozdziałów.
Chwila… później mamy retrospekcję. Nie rozumiem więc, po co taki ekspozycyjny i
zdradzający wszystko początek? Najzwyczajniej w świecie można go wywalić i,
uwierz, wszyscy na tym zyskają.
Ciągle jej dogryzała, szydziła z
jej zdolności oraz traktowała, jak gorszy gatunek. — Zbędny ostatni przecinek.
Taka emocjonalna scena, a złożona z
praktycznie samych dialogów. Miejscami przypomina to nawet scenariusz albo
dopiero zarys. Ojciec się nie odzywał, matka krótko wyraziła żal, a Lily się
wykłócała… i to tyle z reakcji na taką rewelację. Żadnych głębszych emocji,
jakby chodziło o drobnostkę.
Według Petunii jestem szurnięta.
Co
by się stało (...). — Wkradła Ci się jakaś dzika
przerwa w środku wypowiedzi.
Był opryskliwy i obrzydliwy. — Pokaż to. W danej sytuacji choćby nieprzyjemnym wspomnieniem Lily. Niech
Petunia go broni.
Gdy na nią patrzył, podnosił z pogardą
górną wargę i szeptał coś do ucha Petunii, która zawsze przytakiwała. — Tak dobrze. Konkretny przykład, powtarzające się zachowanie, które Lily
rani, więc zrozumiałe, że to wspomina w tej chwili. Z takiego fragmentu już
samemu można wywnioskować, jaki Vernon ma charakter.
(...) Lily z równowagi.
Uśmiechnęła
się triumfalnie. — Jak trzy uwagi wyżej.
W środku kłótni mam wrażenie, że rodziców
wcięło. Ich córki się porządnie kłócą, wyzywają, jedna wciąż upiera się przy
wyprowadzce i nazywa drugą potworem. Wiadomo, Evansowie święci nie byli i nie
potrafili pogodzić dziewczyn, ale przeginasz w drugą stronę.
Tak wiele spraw ją męczyło.
Dlaczego przez jej zdolności miała tak zły kontakt z jedyną siostrą?
Dlaczego osoba, z którą kiedyś była tak blisko, dzisiaj była jej obca?
Dlaczego ją celowo raniła?
Proponowałabym zaczęcie nowego akapitu od
przemyśleń na temat Severusa, będzie przejrzyściej.
Była już dorosłą czarownicą, nie mogła
sobie pozwolić na tłuczenie szklanek, czy wybuchanie żarówek. — Pozwolić na wybuchanie żarówek? One wybuchały, więc co najwyżej niszczenie
czy inna czynność doprowadzająca do tego. Zbędny ostatni przecinek.
Ostatnio zdarzyło jej się to, gdy
tamtego pamiętnego dnia jej najlepszy przyjaciel nazwał ją szlamą.
Biegnąc przez korytarz (,) swoją złą aurą zniszczyła kilka
zbroi. — Pilnuj dokonanych i niedokonanych czynności. Biegnąc i niszczyła
(wtedy samo: zbroje) lub przebiegłszy i zniszczyła.
To było dla niej coś zupełnie nowego, nigdy wcześniej nie straciła
panowania nad mocą. Dzisiejszego dnia zdarzyło jej się to po raz
drugi. — Wciąż dają się we znaki bliźniacze konstrukcje i
ciągłe powtórzenia, zwłaszcza zaimków i czasowników. Warto poszukać czasem
określeń synonimicznych (ale naturalnych).
Dziewczyna położyła się na trawie i
spróbowała się odstresować. — Zbędne.
Tak... może masz rację – przytaknęła Lily,
aby jak najszybciej zakończyć ten temat. — Niepotrzebne. Nie
musisz cały czas prowadzić czytelnika za rękę. Zachowanie Evans łatwo
zinterpretować, nie podawaj wszystkiego na tacy.
Po przyjeździe pociągu dostaliśmy całkiem
dobry, szkoda tylko że krótki, opis. Jak chcesz, naprawdę potrafisz. Nie było
banałów, schematycznych konstrukcji. Ale naprawdę mało, mało.
Gdybym je widział (,) nie byłoby problemu (...).
Idziemy wsiadać? — Głupio brzmi. Może zwykłe: Wsiadamy?
Poradziłaś sobie z opisem gabinetu
Dumbledore’a (wciąż nie rozumiem celu tej wizyty i natychmiastowego jej
zakończenia po krótkiej wymianie zdań). Teraz naprawdę mogę stwierdzić, że
umiesz, ale Ci się nie chce.
To znaczy, że nawet w Hogwarcie nie jest
już bezpiecznie? — Celowe przytoczenie słów z serii i tym
razem dotyczących Voldemorta?
Jedyne (,) co napotkała, to
rozbawione spojrzenie tego Krukona.
Kuł do późna, przez co musiał się nie wysypiać. — Narrator wcześniej nie przejawiał skłonności do używania kolokwializmów.
Pilnuj stylizacji. Chyba że po godzinach bohater był kowalem.
Ale dzisiaj był dopiero pierwszy
września i to było bardzo dziwne. (...) Może po prostu był zmęczony
podróżą?
Huncwoci opuścili Wielką Salę pojedynczo.
Nie mogli pozwolić na to, aby dyrektor zauważył ich nagłą nieobecność, ponieważ
z łatwością domyśliłby się, dokąd poszli. Dlatego najpierw wyszedł Peter, po
jakiś piętnastu minutach Syriusz, a po kolejnych James wraz ze swoją peleryną
– niewidką. — Przynajmniej moje podejrzenia wzbudziłby
bardziej widok Huncwotów osobno. Peleryną-niewidką.
Miał całkowitą rację. Jako dorośli mężczyźni mieli problem ze
zmieszczeniem się pod peleryną, już nie wspominając o poruszaniu się w taki
sposób, aby nie było ich widać.
Po niesamowitym wysiłku,
wreszcie dotarli do tunelu. — Pozwól to poczuć, wcześniej nie uważałam
ich starań za szczególnie skomplikowane. Żadnego skupienia, westchnień,
pomyłek. Pierwszy przecinek spowalnia tempo w i tak krótkim zdaniu.
Na szczęście Huncwoci znali to przejście,
jak własną kieszeń, dlatego poruszanie się w nim, nie stanowiło dla nich
problemu. — Zbędny pierwszy i ostatni przecinek.
Czuć potterowskiego ducha, ba, nawet ducha
Huncwotów, przywiązanie chłopaków, troskę o Remusa. Według mnie, najlepszy
rozdział dotąd. Widać, na co Cię stać. Wystarczy tylko trochę pokierować i w
przyszłości może być naprawdę dobrze.
Po upływie piętnastu minut doszli do
wejścia do Wrzeszczącej Chaty – miejsca, gdzie ich przyjaciel Remus Lupin
chory na wilkołactwo przeżywał pełnię. — Wyrzuciłabym zbędne
tłumaczenie (nawet irytujące i psujące atmosferę). Czytelnik = homo sapiens
sapiens.
Retrospekcja została zgrabnie wpleciona.
Nie odebrałam jej jako pójście na łatwiznę czy zbędne wydłużanie — byłam wręcz
zaciekawiona po zobaczeniu kursywy.
Byli bardzo znudzeniu. — Znudzeni. I teraz za bardzo wprost, sucho. Nie lepiej napisać, że
ziewali, próbowali znaleźć sobie jakieś zajęcie, dłużyło im się, wpatrywali się
w powolnie sunące wskazówki?
Peter patrzył rozmarzonym wzrokiem na
pogodę za szybą, Syriusz przyglądał się grupce ładnych szóstoklasistek, a James
leżał na ławie. — Lepiej. Tylko nie lej tak wody.
Niepotrzebnie wcześniej podawałaś ich nastrój, zamierzając później opisać to w
ten sposób, że wszystko wyszło jasne jak słońce.
Remusa z nimi nie było. (...) Niemożliwe było, że jego mama była chora idealnie co
miesiąc.
(...) a Syriusz powoli odkręcił
głowę w jego stronę. — Przekręcił.
Wielka szkoda, że standardowo opisów u
Ciebie jak na lekarstwo, bo dialogi niemal świetne, postacie w tej scenie żywe,
pomysły godne Huncwotów i naturalne rozpoczęcie tak ważnej rozmowy.
Pamiętacie może (,) kiedy go jeszcze nie było?
Ciekawie podkreśliłaś w tej scenie
charakter postaci, nienachalnie. Remus zaskoczony wizytą przyjaciół w
bibliotece, precelki Petera, Syriusz z tym palnięciem, że ich ugryzie i po
sprawie. Wyszło lekko, zabawnie.
Po pierwsze (,) mógłbym was zabić. Po drugie (,) pełnie są bardzo bolesne...
naprawdę. Po trzecie (,) nie chcę, żebyście byli tacy, jak ja. —
Zbędny ostatni przecinek.
- A słyszałeś o animagii? To transmutacja
ludzka. Możesz zamienić się w zwierzęta - wytłumaczył Potter.
- A ty (,) James, słyszałeś
o spisie animagów? - spytał Remus. — W tylko jedno zwierzę. Ale Cię
pochwalę za 110% Lupina w Lupinie.
(...) kto normalny (,) mając
trzynaście lat (,) decyduje się na zostanie nielegalnym animagiem, co groziło
Azkabanem. (?) Byli nienormalnymi, najlepszymi przyjaciółmi na
świecie. — Pilnuj czasu. Znów narrator przez chwilę wypowiada się jak nie
on.
Jednak to dawało im wiedzę (,) o jakiej zapewniał ich przyjaciel.
Wiedzieli, co miał na myśli (,) mówiąc, że to było bardzo bolesne przeżycie.
Rzekomo okropny widok, ale trzeba uwierzyć
na słowo, żadnych argumentów, opisów, przykładów. Mimo wszystko, podobał mi się
ten rozdział.
Rozdział 5: Pechowy dzień
Gdy ostre promienie słońca przedarły się
przez okno, osadziły się na bladej twarzy Rose, która (,) kładąc się spać poprzedniego dnia (,) zapomniała
zasunąć kotary nad swoim łóżkiem.
Od Niechętnie sięgnęła lub Przetarła
oczy rozpoczęłabym nowy akapit, bo takie mieszanie i ściany tekstu nie są
dobre.
Mało kto potrafił z niej cokolwiek odczytach
(...). — Odczytać.
Jak próbujesz, to potrafisz. Opis zegarka,
choć nieidealny i miejscami mocno potoczny, działa na wyobraźnię i ciekawi.
Intryguje mnie sprawa tego przesypującego się długo piasku i tajemniczego
zwiastuna.
Zastanawiała się jeszcze (,) kiedy nastąpi jego kres, aż w końcu otrząsnęła się, sprawdziła
godzinę, po czym zatrzasnęła klapkę zegarka, na której znajdowała się
ilustracja byliny o liliowym kwiecie i (,) zostawiając
przedmiot na etażerce, wstała z łóżka. — Prawdopodobnie: zostawiwszy.
Grupowe sceny są dla wielu najtrudniejsze
— myślę, że i dla Ciebie. O wiele lepiej się czyta o jednej bohaterce. Mamy
jakieś opisy zewnętrzne i uczuć, możemy utożsamić się z Rose, zamiast bronić
przed nawałem dialogów.
Kiedy jej nagrzane ciało zetknęło
się z lodowatą wodą, początkowo przeszył ją dreszcz.
Nagle poczuła dziwne uczucie (...). — Poczuła uczucie? Masło maślane. Może: Nagle doznała dziwnego
uczucia?
Rose nie znała zbyt wielu osób. Głównie
ograniczała się do swoich przyjaciół, kilku Gryfonów oraz osób, które tak, jak
ona były członkami kółka artystycznego, działającego pod czujnym okiem profesor
Fallony Imago - nauczycielki wróżbiarstwa. — Również to czytelnik
mógłby sam wywnioskować. I miałby o wiele większą frajdę.
Znów ściana tekstu, lepiej ją poszatkować
(chociaż na pół, na przykład od Jednak nie chciała, bo takie osiemnaście
wersów dobrze nie wygląda.
Z Hagridem mieli bardzo dobry kontakt,
cała ich przyjaźń ciągnie się od pierwszego roku, kiedy dzięki Huncwotom
Mary, Dorcas i Rose dostały szlaban za chodzenie po szkolnym korytarzu o
trzeciej nad ranem. — Ciągnęła się. I jak wyżej.
Lily uznała to za zbyt ryzykowne, więc
odmówiła (...). — Nie wydaje mi się to do niej podobne. Samo
uznanie oczywiście tak, ale zostawienie dziewczyn? Myślę, że przynajmniej
próbowałaby wybić im taki pomysł z głowy lub nawet z nimi poszła, by je
pilnować.
Gryfonki były przerażone, ponieważ
wcześniej bały się gajowego, ze względu na jego wzrost i wybujałą brodę.
Jednak odbywając karę, zrozumiały, że ten człowiek był naprawdę miły i
nie było żadnego powodu, aby się go bać. — Drugi przecinek zbędny.
Podoba mi się, że próbujesz jednak
urozmaicać — nie piszesz kolejny raz, że było ciepło, tylko pokazujesz marzenie
ściętej głowy związane z założeniem kostiumu kąpielowego przez Rose. Przy
okazji nienachalnie przedstawiłaś poglądy matki dziewczyny. Ale kilka linijek
później wszystko, za przeproszeniem, szlag jasny trafia, bo rzucasz w nas
opisem kobiety, tłumacząc ją.
Nauczała ją dyscypliny, dobrych
manier, aby dziecko było jej wizytówką. — Paskudna ekspozycja, zwłaszcza ta śmiała ocena pod koniec.
Dlatego Rosalie od małego nosiła
sukieneczki, piła herbatę (,) unosząc mały palec w górze, miała
absolutny zakaz nakładania na swoją twarz jakiegokolwiek kosmetyku,
gotowała z matką i robiła wszystko, aby stać się damą. — A na czyją jak nie
swoją? Nie rozumiem, co ma makijaż do bycia damą. Prędzej kojarzyłoby mi się to
właśnie z dbaniem o siebie, nienaganną prezentacją niezależnie od okazji.
A prawda była taka, że natura Rose była
zupełnie inna.
Jednak jej naturalność była
systematycznie niszczona przez rodziców - byli dla niej niezwykle
surowi, córka czuła przed nimi coraz większy respekt, a nawet czasami się ich
obawiała, dlatego stała się cicha i niezwykle zamknięta w sobie. Oczywiście,
wyrównując swe szkody, postanowili rozpieszczać swojego pierworodnego -
Charliego. A naiwna Rose znosiła to z pokorą, ponieważ wiedziała, że jej brat
na to zasługuję, bo jego czyny były niezwykłe… — Aua.
Cały opis relacji z Rose można by
wyrzucić. Zobacz, dalej, gdy dziewczyna podlewa rośliny, zauważa, o zgrozo,
ubrudzone baletki, a potem przypomina sobie, że matka i tak jej nie widzi, więc
nie ma się czym przejmować. Czytelnik resztę potrafiłby sobie dopowiedzieć,
naprawdę. Najgorzej, że wcześniej nie było żadnego przejawu złego samopoczucia
Rose z tego powodu ani przypomnień McGonagall… tylko teraz… bo potrzebne w tym
momencie.
Czyli jej matka kontrolowała ją również
przez profesor McGonagall. Dlaczego zależało jej tak bardzo na tym, aby
Rosalie była właśnie taka, jak to sobie zaplanowała? Najgorsze w tym
wszystkim było to, że dziewczyna nie mogła, po prostu nie miała
odwagi na protest przeciwko rodzicom. — Widzimy to.
Kończąc rozmyślania, rozłożyła koc pod
ulubionym drzewem i usiadła na nim, opierając się o jego pień. — Koc miał pień? :)
Jej spojrzenie od razu natrafiło na grupkę
Krukonów z jej wieku. — W.
Chłopak powoli pojawiający się na kartce
jej szkicownika to Maksymilian Foster - jednak wszyscy, on również, woleli
po prostu Max. — Czas, czas.
Był to Krukon rozpoczynający siódmy i
ostatni rok nauki w Hogwarcie. — Nie musisz tego dodawać, oczywista
oczywistość, siódmy, więc i ostatni.
(...) był niesamowicie wygadany,
charyzmatyczny, towarzyski, posiadał poczucie humoru... urody też mu nie
brakowało. Jedynymi, malutkimi wadami chłopaka była jego zbyt wielka
pewność siebie oraz często szydercza postawa. A najczęstszy kontakt z jego złą
stroną miała właśnie Rose. Dlaczego? Tak po prostu, bo taki miał
kaprys, bo ona wydawała się najodpowiedniejszą osobą do poniżania... można
by tak wymieniać bez końca. — Były, bo wady. I podałaś tylko
dwie, a tu o wymienianiu bez końca? Znów mówisz, a nie pokazujesz. Wcześniej w
ogóle o Maksie nie wspominałaś, a tym bardziej nie dręczył on Rose… byle się
nie skończyło żadnym love story.
Wszyscy dodatkowo lubili go dlatego,
ponieważ był komentatorem na meczach quidditcha. — Dlatego że.
Podnosiła głowę, wpatrywała się kilka
sekund, potem opuszczała ją i szkicowała ołówkiem. Była przy tym
zupełnie skupiona, a jednocześnie słyszała wszystko, co działo się wokół niej.
I właśnie jej uszy zidentyfikowały śmiech Krukonów, a dokładnie kolegów
Maxa - Sama i Dylana. Rose podniosła zainteresowana głowę i zaraz tego
pożałowała - chłopacy pokazywali ją palcami swojemu kumplowi, który (,) napotykając spojrzenie Gryfonki, uśmiechnął się
triumfalnie i zaczął zmierzać w jej kierunku. Widząc to, serce
dziewczyny próbowało wyrwać się z jej piersi. — Drugim zdaniem
idealizujesz bohaterkę. Kolejny tego typu błąd. Najpierw napotkał jej
spojrzenie, potem się uśmiechnął, więc: napotkawszy.
(...) spytał ironicznym tonem.
— Po prostu: spytał ironicznie.
Dziewczyna drgnęła, gdy usłyszała jego
głos. Zawsze, ale to zawsze zwracał się do niej przez to przezwisko. Nigdy nie
użył jej imienia… — Proszę, nie banalne love story, bo
dlaczego Rose przykro, skoro Max, jak określiłaś, akurat jej często pokazywał
swoją złą stronę?
Max, proszę (,) zostaw mnie (...).
Poruszała histerycznie kończynami, co nic jej
nie dało. Opadała na dno, pozwalając wodzie otulić jej płuca. Szamotała
się dalej, już bez powietrza. Kiedy zrobiło jej się słabo, myślała, że
zemdleje lub się utopi.
Spojrzała prosto w brązowe oczy osoby, do
której czuła w tym momencie tak wiele uczuć: gniew, obrzydzenie i... coś. Nie
potrafiła tego nazwać. Czy da się kochać osobę, która traktuje nas, jak
śmiecia? Można? Jak widać - można. — Zbędny ostatni przecinek. Subtelne… No i
skoro go tak kocha, to czemu nie pomyślała o nim ani razu przez te pięć
rozdziałów?
Ten z kartki uśmiechał się, miał inną
naturę, jego pozycja nie była dominująca... była dobra. Ten,
który teraz stał na molo i śmiał się z niej (,) był
zwykłym chamem i prostakiem.
Spojrzała na niego wzrokiem przepełnionym nienawiścią,
a jednocześnie troską, po czym zdecydowanym ruchem wyrwała kartkę z białych
kółeczek zajmujących miejsce grzbietu i (,) zgiąwszy ją, wyrzuciła na trawę. —
Zbyt wprost. Jak jednocześnie z nienawiścią i troską? Każde oko inaczej?
Gdy weszła do zamku, od razu zwróciła na
siebie uwagę - cała mokra, jedwab sukienki przylegał całkowicie do jej
ciała, włosy oklapłe, ciągle skapywała z nich woda, a buty całkowicie
nasiąknięte. Wiedziała, że jeśli Filch zobaczy ją, a raczej mokre ślady,
które zostawiała, powiesi ją za nadgarstki przy suficie.
- Mój Boże, Rose! Co ci się stało?! -
zakryła dłonią usta, bardzo zdziwiona. — Widzimy to, więc podkreślając, osiągasz efekt odwrotny od zamierzonego.
- Ktoś cię wrzucił do wody? - spytał
przejęty Peter. Dorcas dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to bardziej
możliwe, niż to, co sama podejrzewała. — Zbędny przedostatni
przecinek. Nie rozumiem tego fragmentu.
Rose (,) trzęsąc się cała,
podeszła do okna i spojrzała w stronę jeziora. Na brzegu znalazła sylwetkę
Maxa; chlapał się z jakąś dziewczyną, wydawało jej się, że była
to Sophie Jenkins - śliczna, szczupła blondynka przydzielona do Ravenclawu. Była
tak bardzo inna od Rosalie, która nigdy nie dorówna jej urodą i
sylwetką, i pewnością siebie…
- Co tak patrzysz? — Brak wcięcia akapitowego.
Ojej... nie powiedziałam wam tego? Nie
wspomniałam o tym, że matki Fostera i Meadowes są siostrami? No to teraz już
wiecie… — Narrator wcześniej ani nie zdradzał płci, ani nie
zwracał się bezpośrednio do czytelnika… i ten fragment jest zupełnie zbędny.
Wywróciłam nawet przy nim oczami.
Czyli wrzucił cię do wody tylko (,) dlatego, że narysowałaś go na jednej pracy? — To
wyrażenie, którego nie rozdzielamy przecinkiem. Dlatego że.
Musiała zaakceptować jej wybór, a
co najwięcej wspierać ją w nim. — Więcej.
Jutro Rose ma wróżbiarstwo, to nam
przepowie (,) ile dni będziemy się jeszcze męczyć (...).
Niepotrzebnie kilkukrotnie podkreśliłaś,
że zdarzy się coś złego, zwłaszcza z tym ale to jeszcze nie koniec, bo
nie było żadnego zaskoczenia. Jednak udało Ci się mnie zaciekawić.
Rozdział 6: Legilimencja Voldemorta
Siedząca najbliżej wyjścia Dorcas,
szybko wstała ze swojego miejsca i otworzyła je, podczas gdy gajowy
wziął na ręce nieprzytomną szatynkę. — Brzmi, jakby otworzyła miejsce. Bez
pierwszego przecinka.
Z całego towarzystwa najbardziej
przerażony całą sytuacją był Peter. Owszem - reszta przyjaciół również była
zatroskana, jednak to Pettigrew od ostatniego czasu słuchał ciągłych skarg
Rosalie na swoje zdrowie. — Zdrowie Petera? Tylko my nic nie wiemy…
Mówiła mu, że dokuczają jej
duszności, że coraz częściej opada z sił, kręci jej się w głowie.
A on zupełnie to ignorował i pocieszał ją, że to na pewno przez stres związany z nauką i
z uśmiechem mówił, że gdy tylko rozpoczną się wakacje, problem minie. W
tym momencie czuł ogromne wyrzuty sumienia, że wtedy, kiedy Rose
potrzebowała jego pomocy, on ignorował jej dolegliwości. Biegł i
w tym momencie nie czuł się zmęczony. Tutaj nie tylko chodziło o jego kondycję,
którą nabrał dzięki ćwiczeniom - śpieszył się, aby jak najszybciej
znaleźć się przy Rose i już więcej nie pozwolić na jej cierpienia. — Której. To najlepszy dowód, że powinnaś popracować, bo powtórzenia
zaimków pojawiają się stanowczo za często.
Zupełnie nie zwróciła teraz uwagi na to,
że gajowy nie użył zwrotu profesor - teraz to nie miało znaczenia. — Wtrącenia typu na to są zbędne. Profesor kursywą lub w
cudzysłowie. A ja się dziwię, dlaczego Ty zwracasz.
Rose zemdlała i od razu zabrali ją do
opiekunki domu? Nie wiedzieli, co jej jest, jeszcze nie dotarli do skrzydła
szpitalnego, a omdlenia się zdarzają, dziwne mruczenie przed nimi także. Nie
musiała istnieć żadna poważniejsza przyczyna czy magiczne podłoże. Rozumiem
strach Lily, ale czy atak to nie za duże słowo?
- Evans? Co ty tutaj... - zaczęła, lecz po
raz pierwszy od siedmiu lat, Lily nie dała jej skończyć. — Bez ostatniego przecinka.
Nie wiem (,) co się stało, ona miała jakiś... atak, coś jest nie tak. —
Proponuję myślnik po atak i wykrzyknik na końcu zdania.
Jej twarz była koloru pościeli,
którą była przykryta, a ciemne włosy zlepione były od potu.
- Nawet Ciebie, Minerwo - zwróciła
się do nauczycielki transmutacji. Ta spojrzała na nią oburzonym wzrokiem, a
następnie przeniosła go na chorą. — Małą: ciebie. Znów wyolbrzymiasz.
Odpowiedziały jej słabe kiwnięcia,
co zasmuciło nauczycielkę. Widziała, jak dziewczyna jest dla nich ważna i jak
mocno przeżyli jej zasłabnięcie, które mogłoby się wydawać nieszkodliwe.
Ale szoku termicznego dostałaby od razu, w
momencie zetknięcia z wodą - wytłumaczyła znająca odpowiedź na każde pytanie
Evans. — No odkrywcze to to nie było, a Lily ma zachowywać
się jak inteligentna osoba, a nie być, jak dotąd, tylko tak określana.
Mam wrażenie, że wszystko kręci się wokół
naszych bohaterów. McGonagall zajmuje się Rose, Dumbledore Jamesem, mimo że nic
szczególnego się, jak na moje, nie wydarzyło.
Jej zachowanie sprzed dwóch dni musiało każdemu zapaść w pamięć. Nie tylko
chodziło o to, że James stanął w obronie właśnie tej, rudowłosej osóbki,
ale również o to, że jej zachowanie było... niepodobne do niej. — Bez przecinka po tej.
Podniosła głowę i napotkała orzechowe
oczy, zerkające na nią znad okrągłych okularów. No tak - pomyślała Lily. Jej
zachowanie sprzed dwóch dni musiało każdemu zapaść w pamięć. Nie tylko chodziło
o to, że James stanął w obronie właśnie tej, rudowłosej osóbki, ale
również o to, że jej zachowanie było... niepodobne do niej. Nigdy nie pragnęła
walczyć tak mocno za błysk w tych brązowych oczętach… — Wybił jakiś dzwon zwiastujący nawał love story?
Dokończyli kolację w zupełnej ciszy, każdy
był pogrążony we własnych myślach, które były bardzo różnorodne.
— Oczywiste?
Często przypominał sobie moment, w którym był
torturowany. Było to nie tylko bolesne uczucie, ale mocne wrażenie, że
nigdy nie znajdzie się szczęścia.
Akapit liczący 27 wersów może przerastać.
(...) teraz przed oczami chłopaka
zmienił się, jego ojciec leżał, blady, bez życia, a matka wiła się i
krzyczała wniebogłosy torturowana przez nieznaną postać. Zaraz zielony błysk
przeszył pomieszczenie i ona również była martwa. — Bez przecinka przed blady.
Szybko poszło. A tak na serio… wiem, że są to tylko wyobrażenia, ale za to
jakie, więc przydałby się jakikolwiek przejaw cierpienia Jamesa.
Dorcas Meadowes została rzucona przed
stopy sprzymierzeńców Czarnego Pana, a wtedy Syriusz podniósł swoją różdżkę i
zabił dziewczynę, która w prawdziwym świecie nie była mu obojętna. — Kapitanie Oczywisty, zjedz Snickersa. Emocje jak podczas wyścigów
ślimaków.
Językowe ubóstwo (lub lenistwo) daje się
we znaki w opisie wilkołaka raniącego Mary. Ciągle tylko wilkołak, Mary, ten,
ta…
Nie warto, Jamesie Potterze (,) zadawać się z gorszymi (...).
Potem scena się zmieniła i szatynka
przykuta była do łóżka w jakiejś jasnej sali, a okno, które tam się
znajdowało (,) było zasłonięte
kratami - najprawdopodobniej znajdowała się w jakimś psychiatryku. —
Co najwyżej: zakładzie psychiatrycznym. Psujesz zabawę.
W każdym razie, skoro nie żywisz
już do mnie urazy, chciałem ci wytłumaczyć, co oznaczały wizje i głos
Voldemorta (,) podczas gdy Śmierciożercy
cię torturowali… — Małą: śmierciożercy.
To bardzo trudna, jednak niebezpieczna
umiejętność wtargania do czyjegoś umysłu, poznawanie ludzkich wspomnień, uczuć.
— Bez pierwszego przecinka. Dlaczego jednak?
Dotychczas nie sądziłem, że coś takiego
jest możliwe. Wiadomość, która zastała przez ciebie przekazana, okazała się
bardzo przydatna. Wiemy już, co potrafi robić Voldemort, a to oznacza, że
wiemy, jak się bronić. Bo musisz wiedzieć, James, że przez długi czas trwaliśmy
w niewiedzy, a nią nie da się bronić. Dzięki tobie, Zakon wie, co musi w
sobie doszkolić, jesteśmy ci za to wdzięczni. — Zbędny przecinek po tobie. Subtelne.
Kojarzy mi się z wątkiem Harry’ego z Zakonu
Feniksa. Za bardzo. Nie rozumiem też, co ma sytuacja rodzinna Rose do jej
sytuacji zdrowotnej. Nie usprawiedliwia ich to przed niepowiadomieniem jej rodziców
o omdleniu, zwłaszcza że traktują je tak poważnie i wszyscy wokół dziewczyny
skaczą, jakby śmiertelnie zachorowała.
Nie widział jakichkolwiek szans na to, że mógłby
być z kimś tak pięknym, mądrym i delikatnym, jak Rose. Nie znajdował w
sobie niczego, co mogłoby pomóc zatrzymać ją przy sobie. Co Peter
Pettigrew ma, co mogłoby się wydać atrakcyjne? Odpowiedź jest prosta -
nic. — Bez przecinka przed jak. Tru loff alert nr 3.
Ale jednocześnie masz ogromny plus, znów, za wątek pomijanego wiecznie Petera.
Walczył z nią przez chwilę - wiedział, że
dziewczynie potrzebny był odpoczynek. Ale przez
to, że był niezwykłym egoistą, postanowił wtargnąć w jej sen
i prywatność. — Odpoczynek okazał się tak samolubny?
Zbyt mocne przy trzecioosobówce. Wtargnąć w sen?
Otworzył bagaż i wyjął z niego gładki
materiał, który sprawiał, że człowiek (,) nakładając go na
siebie, stawał się niewidzialny. — Nałożywszy. Wszyscy wiemy, jak
działa peleryna-niewidka, zwłaszcza że chłopcy już jej użyli w Twoim
opowiadaniu.
Gdy znalazł się pod drzwiami, chwilę
odczekał, aż jego tętno się uspokoi (z natłoku wrażeń jego serce wybijało
szybki rytm ). — Mamy mózgi.
Przez wysokie, liczne okna do
pomieszczenia przedostawał się blask księżyca, który wczoraj był
w pełni. Wszystkie łóżka były puste, idealnie zaścielone, po za tym,
które zasłaniał jasny parawan. Peter pewnym, nieco niecierpliwym krokiem
podszedł do niego i odsunął, dzięki czemu znalazł się po jego drugiej
stronie. Spojrzał na śpiącą Rosalie - jej policzki były już lekko
zaróżowione, usta ponownie miały piękny odcień malin, a klatka piersiowa
unosiła się równomiernie. Odetchnął z ulgą (,) widząc, że jest z
nią już lepiej. Uklęknął przy jej łóżku i sięgnął po jej dłoń. —
Poza.
Trzymał ją, jakby miała się zaraz rozpaść,
jakby był to największy skarb. W sumie dla niego był. Sama ona -
zdrowa, uśmiechnięta i szczęśliwa była bezcenna i najważniejsza.
To nie było takie proste, jakby się
mogło wydawać. Po pierwsze, byli od dawna przyjaciółmi. Nie takimi, jak
Mary i James albo Remus i Dorcas. Była między nimi bardzo silna więź.
Przyjaźń, która nie idzie w parze z miłością. Po drugie, to była Rosalie
Collins - dziewczyna nietuzinkowa, zasługująca na kogoś lepszego, niż
Peter Pettigrew. — Bez przecinków przed jak i niż.
Jakoś nie wyczułam tej całej więzi.
Kiedy spojrzał ponownie na szatynkę (,) był już pewny, że nie może zmarnować ostatniej szansy (,) jaka
im została.
Wstał i powoli odchodził od swojej
ukochanej, gdy (,) zapominając o parawanie, wpadł na
niego.
Gdy podeszła do dziewczyny, wlała
odrobinę zawartości naczynka na łyżkę i wlała jej do buzi. — Nieprzytomnej?
Peter bardzo chciał pokazać jej
swoją obecność, aby wiedziała, że ktoś jest przy niej.
Po dwóch dniach intensywnej obserwacji,
Rosalie mogła wrócić do swoich szkolnych obowiązków. — Bez przecinka.
Dlatego (,) idąc we wtorek po
południu do pokoju Gryfonów, nie mogła się nie uśmiechać.
- Cześć, wszyscy - przywitała się ze
swoimi przyjaciółmi, a ci rzucili się na nią, mało co (nie) przewracając jej. — Zbędne.
(...) powiedziała, jakby szlajanie
się po północy po zamku było niczym. — Coś nam się narrator rozbrykał.
Rozdział 7: Zwabiacz wilkołaków
Mimo tego, że James Potter otrzymał
w te wakacje odznakę Prefekta Naczelnego, nie porzucił on swojego starego
zajęcia, jakim było rozrabianie na terenie szkoły. — Pierwszy przecinek zbędny.
Był kolejny weekend, który był chwilą odpoczynku dla zapracowanych
siódmoklasistów. Przygotowania do Owutemów szły pełną parą, dlatego sobota i
niedziela były ich rajem na ziemi. Była sobota rano i Gryfonki z
ostatniego roku zmierzały w stronę Wielkiej Sali na śniadanie.
Zaczęła zwracać uwagę na błahostki, które
kiedyś umykały jej uwadze - gdy (,) żartując (,) unosi lewą
brew, zalotnie przegarnia włosy, lub, zastanawiając się nad czymś (,)
pociera podbródek. — Bez przecinka po włosy. Czas, czas. No i
najciekawsze, że James ani razu nie uniósł lewej brwi, nie przegarnął zalotnie
włosów, nie pocierał podbródka. Myślę, że wiesz, do czego piję.
Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy przy
stole Krukonów zobaczyła Jamesa, trzymającego na kolanach Sophie Jenkins
- największą dziunie Hogwartu. — Dziunię. Bez przecinka po Jamesa.
Nie jestem pewna, kiedy narrator przeszedł dziwną metamorfozę i stał się
piątym Huncwotem.
Zawartość łyżeczki trzymanej przez Lily,
pacnęła z charakterystycznym dźwiękiem na talerzyk. — Zbędny przecinek po Lily. Podwójna spacja po charakterystycznym.
Była to szczupła blondynka o dużych, błękitnych oczach, które otoczone były zasłoną
gęstych, czarnych rzęs. — Czarne rzęsy u blondynki?
Nosiła bardzo krótkie spódnice, którymi
eksponowała długie i zgrabne nogi. — Tyle o kreacjach, żadnej dotąd
wzmianki o mundurkach.
- Takie same szanse na to, ma
Smark, że znajdzie sobie kiedykolwiek dziewczynę - zripostował się
Black. — Bez przecinka po to. Zbędne się.
Natychmiast odechciało jej się
jeść, a nawet ją zemdliło.
Co taka zwykła, mugolska dziewczyna miała
lepszego od pochodzącej z czarodziejskiej rodziny, olśniewającej i kształtnej
Sophie? Odpowiedź była prosta: nic. — Mam deja vu. Tak, mowa o Peterze.
Tego samego dnia, Dorcas odwiedziła
sowiarnię, aby wysłać list do swojego ojca. — Bez przecinka przed Dorcas.
Pan Meadowes był od ponad
dziesięciu lat wdowcem, samotnie wychowującym jedyną córkę i jego oczko
w głowie. Wraz z Dori dzielił wspólną pasję, jaką był quidditch. — Nie jaką, ale: którą. Bez przecinka po wdowcem. Co do tego
fragmentu i dalszego opisu… czasem czuję się, jakbym nie czytała opowiadania,
ale charakterystykę.
Sędzia (,) chcąc ratować
mu życie, trafił w niego jakimś zaklęciem, które co prawda
zamortyzowało upadek, ale uszkodziło mu nogę.
Jak się okazało, żadne czary i eliksiry
nie potrafiły naprawić szkody, przez co pan Meadowes został do końca życia przykuty
do kul, bez których nie potrafi się poruszać. — Czas. Przykuty do kul? Do wózka, okej, ale kul? Dziwnie brzmi.
Jednak przy jakiejkolwiek rozmowie na
temat jej gry, ojciec się denerwował i powtarzał, że Dor nie będzie
grać. Dziewczyna wiedziała, że tata chce ją w ten sposób ochronić
przed swoim losem, ale mimo wszystko miała do niego żal, że ogranicza ją w
taki sposób. Czasami do głowy przychodziły jej słowa: gdyby mama
żyła, na pewno mogłaby grać. I wtedy od razu się skarcała, że
myślała w ten sposób. Jej matka umarła dawno, nie powinna gdybać
na jej temat. — Karciła się. Pilnuj czasu.
Mogłaby odnosi się zapewne do Dorcas, a brzmi, jakby chodziło o mamę. Nawet
nie muszę myśleć, próbować rozgryźć postaci.
Zachwiała się, ale towarzysz przytrzymał ją,
dzięki czemu nie upadła. Podniosła głowę do góry i ujrzała Gryfona z jej
wieku - Alana Greya. — W jej wieku lub z jej
rocznika, bo raczej nie chodzi Ci o to, że oboje urodzili się w XX wieku.
Był to dosyć dziwny chłopak, bardzo
tajemniczy, trzymający się jedynie z Mattem Adamsem i Frankiem Longbottomem.
Miał latynoską urodę; w jego ciemnych oczach zawsze dało się zauważyć dziwny
błysk. Często poprawiał niesforną grzywkę, która przeszkadzała mu w
widoczności. — Przeszkadzać w widoczności? Nie
wiem, czy powtarzanie tego samego wciąż ma sens. Zrozumiesz bądź nie, będziesz
chciała poprawić albo nie.
Twoja rada się sprawdziła - gdy nie wiem,
co robić, patrzę (,) co robi największy kujon w grupie.
- Idę do Sophie... - mówiąc to (,) spojrzał na Lily, która (,) słysząc o blondynce, zaczęła
oglądać swoje paznokcie.
Wszyscy spojrzeli po sobie, bardzo
zdziwieni. Nie rozumieli, co się stało z Jamesem, dlaczego tak bronił tej
dziewczyny? I dlaczego powiedział swojej najlepszej przyjaciółce takie rzeczy?
James nigdy, ale to przenigdy nie wygarnął Alice czegoś podobnego. Sophie
Jenkins miała na niego zły wpływ… — Zbędny pierwszy przecinek. Niedługo
osiągniesz poziom ubliżania czytelnikom, tłumacząc im wszystko tak
łopatologicznie.
Pójdę się położę. — Położyć.
Sophijka zrobi to (,) na co będzie miała ochotę i kopnie go w dupę.
Po upływie dwóch godzin, salon
zaczął pustoszeć. — Bez przecinka.
Taki zamiar mięli również Huncwoci
i dziewczyny. Wstali z kanap, gdy zauważyli, że Mary została na swoim
miejscu. — Mieli. Rozumiem, że najpierw wstali, a
potem zauważyli, że Mary nie wstała, czyli została na swoim miejscu, więc np. po
wstaniu z kanap zauważyli itd.
W najszerzej części miał duże
otwory, a zamiast igły, na której mógłby się kręcić, miał trzy nóżki,
służące jako podpórka. — Najszerszej. Bez ostatniego
przecinka.
Jego zastosowanie było dziecinnie
proste - do środka należało nasypać sproszkowanego tojadu żółtego, bądź,
dla uzyskania szybszego efektu, tojadu mocnego. Następnie trzeba było
wbić go w podłoże i zakręcić kilka razy, a zacznie działać. — Bez przecinka przed bądź.
Podczas ostatniej wizyty w puszczy,
napotkała dziwne ślady. Nie mogły one należeć do lisa, czy nawet wilka.
Były one duże, z wyraźnie zaznaczonymi pazurami. Mary była pewna,
że były to ślady wilkołaka… — Bez pierwszego przecinka.
Gdy wybiła dwunasta (,) nie wytrzymał i postanowił go poszukać. Zszedł po schodach do
opustoszałego salonu. Zdziwiło go, że świeciła się jedna lampka stojąca
przy kanapach, które zawsze są zajmowane przez nich. — Były.
Nie wiedział, co zrobić, czy
zanieść dziewczynę do dormitorium, czy bezczelnie wtargnąć do jej snu i ją
zbudzić. Postanowił już ją obudzić, gdy jego uwagę przykuło dziwne… — Proponuję zastąpić drugi przecinek myślnikiem. Chłopak nie za bardzo
kombinuje przy takich błahostkach?
Był na niej narysowany księżyc i obliczenia dotyczące odległości naturalnego
satelity w dniach o najbliższej i najdalszej odległości. Na kolejnym skrawku było
opisane zjawisko super - księżyca, na kolejnym rodzaje tojadów, a na
jeszcze innym... lista osób podejrzanych o wilkołactwo. — Superksiężyca.
Szybko przeczytał listę, na której było
około piętnastu nazwisk. Ostatni, szesnasty punkt był
przekreślony. — Piętnaście.
Czy już znała jego tajemnicę? A
może wykluczyła go z grupy? A może tylko przypadkiem napisało jego
nazwisko na tej liście. Tak, i co jeszcze? - odezwał się w nim głos paniki.
Wszystko jednak wskazywało na to, że brała go pod uwagę. — Chyba: napisano. Paniczny głos.
A to mogło oznaczać tylko jedno - miał
przesrane. — Wiesz co? To dziwny przykład, gdy w
trzecioosobówce narrator wydaje się postacią najlepiej rozrysowaną,
która stopniowo przechodzi przemianę. :)
Widzisz, pamiętasz (,) jak wam opowiadałam o wiciu wilkołaka? — Wyciu (?).
Nie wiem (,) czy będzie działał, to się okaże.
Nie chcę (,) żebyś tam chodziła.
Remus zdecydowany, jak nigdy wcześniej (,) przybliżył się do Mary i chciał pocałować jej delikatne usta.
W krótkim czasie powtarzasz jak
nigdy, co bardzo rzuca się w oczy.
Wszyscy przyjaciele rozmawiali o
wypracowaniu z Obrony Przed Czarną Magią, gdy nagle do Wielkiej Sali
wleciała setka sów. Nagle dwie prawie identyczne płomykówki zrzuciły nad
Gryfonami z siódmego roku ogromną paczkę.
Trudno wypowiadać się o fabule, która
donikąd nie prowadzi. Mamy bardziej obyczajówkę, szkolną rzeczywistość,
jakieś miłostki, nic konkretnego, zarys zbliżającej się wojny w tle, ledwo
tknięty wątek Zakonu Feniksa i oklumencji. To nie jest złe, nawet gdy ktoś
upiera się przy jakimś ff, jeśli ma się pomysł, chce coś wprowadzić. Na razie napotykam
u Ciebie pełno schematów, wyświechtanych rozwiązań. Twoje opowiadanie niczym
się nie wyróżnia, choć w jakimś stopniu ma potencjał. Byłoby nieźle, gdyby
postacie zaczęły… żyć.
Rozdział 8: Niespodziewany prezent
Trudno nie mieć skojarzeń z Więźniem
Azkabanu i prezentem dla Harry’ego. Wcześniej podobieństwa do Zakonu, no i
innych ff, teraz to. Nic odkrywczego, a zaskakiwanie czytelników jest ważne.
Dużo w Internecie opowiadań o Huncwotach, warto się wyróżniać, szukać
nieszablonowych rozwiązań.
Nie dlatego, że wolała wznieść się
w powietrze na swojej Komecie, ale dlatego, że lepszym pomysłem było
przeczytanie listu od darczyńcy w samotności, tam, gdzie nikt jej nie będzie
przeszkadzać i będzie w pełni skupiona. — Aby uniknąć powtórzenia np.: w pełni się skupi.
W tym momencie poczuła się, jakby ktoś
zwrócił jej cenną rzecz, która przepadła przed wiekami. Możliwość
uniesienia się ponad ziemię sprawiła, że jej szczęśliwe wspomnienia
powróciły z ogromną mocą. Czuła niezwykłe szczęście, które wypełniało
jej pierś. Tak bardzo tęskniła za lataniem, które towarzyszyło jej
od małego… które przypominało jej zmarłą matkę.
Czy rodzice, których bohaterowie stracili
w dzieciństwie, zawsze muszą być jak rycerze w lśniącej zbroi? Nie wiem, czy to
jeszcze jest w stanie poruszyć.
Nie spodziewał się, że taka niepozorna,
szczuplutka dziewczyna z przeciwnej drużyny, która dodatkowo była "świeżakiem"
(,) sprawi, że jego pozycja spadnie.
Wieczorem Lily postanowiła poszukać
Jamesa. Denerwowało ją to, że zaniedbywał swoje obowiązki Prefekta Naczelnego.
Przecież minęły dopiero dwa tygodnie nauki, a Potter ani razu nie wstawił się
na dyżurze. — Stawił. Dobrze, że o tym
nie zapominasz. Mówię zarówno o obowiązkowości Lily, jak i pełnieniu funkcji
prefekta.
Zapamiętaj sobie (,) Łapciu, że ja nie jestem zazdrosna, jasne?
Wreszcie zrozumiała, że czuje coś więcej
do Jamesa, każdy jego dotyk sprawiał, że przeszywały ją dziwne dreszcze.
Dodatkowo za każdym razem (,) gdy go widziała, serce próbowało jej
się wydostać z piersi i poszybować wprost do Pottera. Każdy symptom jego
obecności ją... uszczęśliwiał. A gdy tylko przypominała sobie
wydarzenia z ulicy Pokątnej (,) ściskał ją żal, a
jednocześnie chęć zemsty na typach, którzy podnieśli na niego różdżkę. —
Kolokwializm.
Pełna złości przyspieszyła kroku i (,) wychodząc zza rogu (,) napotkała Pottera ze swoją cudowną
blondynką.
Chyba, że chcesz dostać minusowe
punkty lub jakiś szlaban (...). — Bez przecinka.
- A skąd wiesz, że jesteś moim kolegą? -
zmrużyła oczy (,) chcąc, aby już ich opuścić. —
Jeśli za chcąc, to bez przecinka i: już ich opuścić.
(...) bliższym kolegą. Miał rację (...).
— Kończy się dialog i zaczyna narracja. Zapomniałaś od Miał przenieść do
nowej linijki.
Nie chciała tego słuchać – wolała
wysłuchać bulwersu dziewczyn, dlatego przyspieszyła kroku i po upływie
niecałego kwadransu, wchodziła już po schodach prowadzących do jej
dormitorium. Weszła do środka, trzaskając drzwiami, co zdziwiło jej
przyjaciółki. Opadła zmęczona na swoje łóżko, z głową w poduszce. Zaraz jednak
usiadła, pochwyciła poduszkę, przycisnęła ją do twarzy, dzięki czemu
zagłuszyła swój pisk. Jej przyjaciółki wiedziały, że Lily jest już na
granicy nerwów, dlatego pozwoliły jej się wyżyć. — Kwadransa, bez przecinka po tym.
Barykada to według dziewczyn zsunięcie ze
sobą trzech łóżek i zasłonięcie wszystkich kotar. — Nie lepiej po prostu, gdyby po haśle Barykada? to zrobiły?
Tej nocy, gdy robiły barykadę (,) spały razem, oczywiście w poprzek łóżek.
Zdecydowałam, że nie będę wypisywać także
wszelkich powtórzeń zaimków i wszelkich odmian być, bo ocenka
osiągnęłaby niebotyczne rozmiary, a ja bym się tylko powtarzała. Sensu nie ma
także podawanie każdego zjedzonego przecinka przy zdaniach złożonych, bo
kluczem do sukcesu jest zrozumienie zasady.
Będąc gotowe, Mary szybkim ruchem
zasłoniła zasłony. — Albo to literówka i miało być gotowa albo
pomiźgałaś. Gotowe odnosi się do dziewczyn, ruch do samej Mary, więc co
najwyżej: Kiedy były gotowe, Mary szybkim ruchem zasłoniła zasłony. Zasłonić
nie brzmi dobrze przy zasłonach, a, skoro chodzi o tego typu
zasłony, mogła je po prostu zaciągnąć.
Myślę, że dziewczyny demonizują Sophie,
stając się większymi jędzami od niej. Lily, mimo trudnej sytuacji, nie pasuje
mi do kogoś, kto tak postępuje, bo rozumiem, że przyjaciółki skupiły się na
wspieraniu dziewczyny.
(...) złość z niej rosła. — W.
Dlaczego nie znalazłam sobie
odpowiedniejszego momentu na zakochanie się w tym dupku (?) !
Mimo wszytko, obie miały ciężko... w
sumie to każda zakochana nastolatka nie ma prostego życia. — Wszystko. Osiągasz zupełnie inny efekt, niż chciałaś. Mogę się
tylko przyglądać z politowaniem.
Może to przez sentyment do serii mojego
dzieciństwa, ale nie potrafię wyobrazić sobie Lily Evans pijącej wino z
koleżankami w dormitorium. Machnięcie różdżki, pyk, mamy wino, pijemy całą noc,
aha.
Przecież wiecie o wszystkim – spojrzała na
swoje przyjaciółki. - Ojciec może i lubi quidditch, ale nie mógł się pogodzić,
że sport, który kochał sprawił, że przez resztę życia musi chodzić o kulach...
no, tak było do niedawna. — Skoro wiedzą, to niby subtelne
tłumaczenie czytelnikowi wychodzi sztucznie.
Zdziwiona dziewczyna (,) zamiast podążać za tłumem, ona pchała się w stronę zła, które
sprawiło, że ludzi opuszczali to miejsce. — Naprawdę psujesz całą zabawę.
Szepty w jej głowie nasiliły się pod
względem ilości głosów. — Po co kombinować tak dziwną konstrukcją?
Ze skrajności w skrajność: albo schematy, albo takie dziwadła.
Próbowała wysłuchać jakikolwiek
sens szeptów, niestety, na próżno. — Rozumiem, rozumiem, ale proponowałabym
jednak: odnaleźć.
Rozdział 9: A może Amortencja?
To już dziewiąty rozdział, a w mojej
głowie wciąż tkwi pytanie: dlaczego mam ci wierzyć? Większość opiera się
na ekspozycjach. Wciąż tylko mówisz, kto co czuje, dlaczego. Nie pokazujesz.
Nie pozwalasz wykazać jakiejkolwiek inicjatywy.
Negatywne emocje, negatywne emocje,
negatywne emocje… Jakie? Objawy? Potem jest trochę lepiej, gdy dziewczyna
przejawia nieuzasadniony strach, zachowuje się czujniej, coś podejrzewa. Tylko
zrobiłaś to mało płynnie. Niepotrzebnie dodałaś, co tak naprawdę sobie
wyobrażała i z jakiego powodu.
Nie widzę konsekwencji w kreacji postaci.
Raz się zachowują tak, raz tak, a kobiety to już w ogóle… kobieta zmienną
jest nabiera nowego znaczenia. Lily najpierw dręczy przyjaciół, by się
zwierzyli, a tu widzi rozdygotaną przyjaciółkę i kończy ze Skoro tak mówisz.
Ma swoje problemy, wiadomo, ale w ogóle się ich nie czuje, więc stanowią
słabe usprawiedliwienie.
Po upływie kilku minut (co było
naprawdę zadziwiające). — Wyrzuciłabym.
Spieszyły się i… tyle, napomknąć mogłaś,
że szybko szły, wcześniej się pożegnały z Mary, cokolwiek. Były niesamowite z
tych przedmiotów… aha, tu to już w ogóle. Lily radziła sobie niesamowicie…
Ekspozycja goni ekspozycję. Dorcas trafiła do Klubu Ślimiaka, bo Slughorna
zainteresował jej charakter… też chciałabym go poznać. Iście papierowych
perypetii Rose z rodzicami ciąg dalszy.
Spolszczenia wciąż rażą. Dziwnie brzmią w
ustach dobranych postaci… i w potterowskim ff.
Wcześniej nikt się nie nabijał z
zainteresowań Rose, przyjaciele nie dokuczali, a było mnóstwo okazji.
Z wypowiedzi Petera wnioskuję, że zwierzęta
odnosiło się także do wilkołaków, co brzmi… no sama powinnaś wiedzieć. Nie
wygląda na zabieg celowy, czyli pokazanie stosunku chłopaka.
Nie dość, że on, Peter (,) kłamał, to jeszcze Mary porównywała go do Remusa. I tylko Pettigrew
w tej sytuacji wyszedł na złamasa... a chciał dobrze. — Złamans w
narracji? Sama sobie to dopowiedziałam wcześniej w myślach, pewnie nie tylko
ja.
Alice pijąca na lekcji… poczułam się
trochę zażenowana.
Severus Snape był jej przyjacielem
przez wiele lat. Był jej naprawdę bliski do czasu, gdy pod koniec
piątego roku nazwał ją szlamą. — I jeszcze się powtarzasz w związku z
uczuciami Lily po tym zdarzeniu.
Ich przyjaźń zakończyła się w dosyć
nieprzyjemnych okolicznościach, nie pozwalając nastolatkom nawet wytłumaczyć
całego zdarzenia. Do dzisiaj nie zamieniali ze sobą najuboższego zdania. — Wiemy, wiemy. Gdyby pozbyć się takich kwiatków, każdy rozdział byłby
krótszy o jedną trzecią, jeśli nie jeszcze bardziej.
Wiem, że się powtarzam, ale takie podawane
na sucho tłumaczenia odbierają mi wszelką radość z czytania. Może
zainteresowałaby mnie fabuła, wgryzłabym się w postacie, bo pod tym względem
jest nieźle, tylko strona techniczna…
Brakuje też elementów zaskoczenia, może
dłuższego wątku. Można przyczepić się wilkołactwa Remusa i tego, kiedy
dziewczyny w końcu to odkryją. Względnie interesujące wydaje się mijanie Lily i
Jamesa, a reszta? Dokąd to prowadzi? Nie ma żadnego: muszę szybko przeczytać
kolejny rozdział! Jak to się skończy? Coś zaczynasz, ucinasz. Co z Potterem
i jego tajemniczą pomocniczością względem Zakonu? Te wielkie moce Voldemorta,
konsekwencje?
Zdziwiona swoim zachowaniem, sięgnęła po torbę i wyszła z dormitorium. — Pierwszy przecinek zbędny. Rozumiem ją. Totalnie. Bo ja naprawdę chwilami
nie wiem, co ma piernik do wiatraka.
Wszelkie love story rozwijasz,
wykorzystując mnóstwo kliszy. Żadnego umiarkowanego korzystania z banałów,
interesującego bawienia się nimi, tylko pójście na łatwiznę. Wiadomo, co kiedy
się wydarzy, kto koło kogo usiądzie, na kogo zwróci uwagę.
Chyba się nie przeziębiłaś (,) co?
Nie jestem pewna, czy o tym wspominałam,
ale najwyżej się powtórzę: tak tylko mi się wydaje czy siedemnaście lat to już
taki wiek, kiedy rzucanie koleżanek, które nam się podobają, do lodowatej wody,
nie bawi?
Wiesz... - chciał dodać coś równie głupiego,
ale do klasy weszła profesor Imago - wysoka czarownica o ciemnych, wręcz
granatowych włosach. — Rozumiem, że to kluczowe dla tej
postaci? Wygląd?
- Witajcie, kochani! - przywitała się z
uczniami. - Widzę, że przygotowaliście już farby - rozejrzała się po sali. - Co
mogę wam powiedzieć? Postarajcie się skupić na pejzażach. Taki będzie nasz
cel kilku kolejnych spotkań - dowolny pejzaż. Zaczynajcie, kochani. — To nasz czy spotkań? Pomocna.
Czy to nie Rose, która wcześniej z własnej
woli miała bliskie kontakty z błotem, wybiega z sali po ochlapaniu przez farbę?
Nie potrafię z tobą normalnie rozmawia,
bo zawsze zrobię coś idiotycznego. — Rozmawiać. Robię.
Dziewczyna zagryzła wargę. Tak dawno
marzyła o tym, żeby mieć dobre relacje z Maxem. Kochała go, ciągle gościł w jej
myślach, a teraz, gdy jej marzenia mogły zostać urzeczywistnione, ona mu nie
ufała. Nie wierzyła po prostu, że on – niesamowity Foster, może chcieć zadawać
się z nią. — Już zostawiwszy w spokoju znane
schematy… spróbuj pokazać, co Rose czuje, dlaczego się waha, co ją ciągnie do
Maksa.
Czasem robisz z Lily heroskę… Najbardziej
inteligentna, zdolna, potrafiąca robić najlepsze eliksiry (z prostotą równą
parzeniu herbaty), po kursie kaligrafii. Była mądra, uzdolniona, ale rzuć jej
jakąś kłodę pod nogi, pokaż, że też musi się starać, a nie leży i pachnie,
podczas gdy wszystko samo się udaje.
Jakiś zarys nowego wątku. Pozostaje mieć
nadzieję, że zerwiesz ze sztampami i rzekomy związek Jamesa z Amortencją
potoczy się we właściwym kierunku.
Rozdział 10: Michelle
To była wyjątkowo nudna lekcja Zaklęć. — To niech uczniowie ziewają, przysypiają, rozmawiają ze sobą o czymś
innym, wpatrują się w okno, cokolwiek.
Zaczynam rozumieć, z czym tak naprawdę
możesz mieć największy problem. Z przekonaniem mnie (może innych również), że
Remusa kocha Mary, Rose Maksa, Lily Jamesa i tak dalej, i tak dalej. To na
razie tylko puste słowa.
Mamy 88 linijek samych dialogów,
które wspierają jakieś pojedyncze opisy czynności i może z dwa zdania opisujące
wystrój.
Zacierają się wszelkie różnice między
Jamesem i Syriuszem. Byli podobni, pełnili funkcję śmieszków, ale chyba nie o
to chodzi, by móc zamieniać dowolnie ich imiona i nie zrobiłoby to żadnej
różnicy?
Olbrzym otworzył je bez wahania. — Hagrid to półolbrzym. Trudno nie natknąć się na memy odnośnie kontaktów
jego mamy-olbrzyma i ojca-człowieka.
Rozdział 11: Decyzja kapitana
Może to przez moje uprzedzenie do łączenia
narracji wielu bohaterów, ale najzwyczajniej w świecie czasem się gubię, nie
potrafią ogarnąć się w tym chaosie. Brakuje czegoś charakterystycznego dla
postaci, trzecioosobówka Cię nie ratuje.
Oblewanie mlekiem podpinam do listy: czy
tak robią siedemnastolatkowie? I czy ktoś mi wytłumaczy, o co biega z
nazywaniem Jamesa Zenkiem? To potrafi przerosnąć. W dodatku team Lily
zachowuje się bardziej, jak to określiłaś, zdzirowato niż Sophie.
Koło niej dreptały podekscytowane
przyjaciółki, które chciały ją wspierać w tym ważnym dla niej dniu. — Można się domyślić, poważnie.
Tylko brakowało połączenia quidditcha i
wódki.
Po upływie kilkunastu minut,
kapitan Gryfonów wyszedł z szatni w towarzystwie swojego "zastępcy"
– Syriusza Black. — Bez pierwszego przecinka. Blacka.
- Trudno to zauważyć, skoro Black
zmienia dziewczyny średnio co trzy tygodnie... a nawet dwa – powiedziała i
szczelniej owinęła się czerwono-złotym szalikiem. — To ciekawe, skoro nie poznaliśmy (ani nawet nie usłyszeliśmy) ani jednej.
Nabór przypomina przesiewkę bogatego
dzieciaka przed meczem na podwórku.
Widocznie Potter to również
zauważył, dlatego po kwadransie zmienił piątoklasistę, na
szóstoklasistę. — Bez przecinka po piątoklasistę. Lepiej:
również to.
Miły twist z niedostaniem się Dorcas do drużyny.
Jednak naprawdę mało znaczący, bo oczywiście dziewczynie musiało się coś stać
nie z jej winy, by sobie nie poradziła.
Przez sympatię do kanonicznej Lily…
niektóre sceny mnie bolą. Histeria, hipokryzja, dzikie rzucanie się na Jamesa.
Za to kanonicznego Jamesa bardzo nie lubię, ale temu Twojemu szczerze
współczuję.
- Widzisz, jesteś okropnie zapatrzony w
siebie. Nie interesuje cię to, że Dorcas teraz czuje się zraniona przez swojego
przyjaciela, i że zawiodła tatę. Ty martwisz się, że słabo wypadniesz
jako kapitan. Tylko zastanów się, co jest ważniejsze. Czy tytuł kapitana, czy
przyjaciela? - patrzyła na niego z pogardą i czuła, jak drży jej szczęka. — Bez przecinka po: przyjaciela. Lily wyszła na pozbawioną empatii,
niesprawiedliwą, zazdrosną lalę. Bo tamten Alan przecież nie ma uczuć.
Rozdział 12: Szlaban w bibliotece
Niewiarygodnie prezentuje się wątek
wypadniętego dysku. Zalecam dokładniejszy research. Dzikie wrzaski jak w The
Knick i złe, bardzo złe pielęgniarki?
Odkryłam szczątki opisów… Wcześniej
wydawało mi się, że zmierzasz w dobrym kierunku, widać progres, ale chyba się
przeliczyłam.
Jak Dorcas dostanie (Alan to flegma,
której się poszczęściło, bo miałaś wypadek) się do drużyny, skapituluję.
Edit: przez takie rozwiązanie mam ochotę uderzać głową w klawiaturę. Nawet nie
wiem, jaki komentarz napisać. Nic nie poradzę na to, że zamiast czerpać z
czytania przyjemność, tylko się irytuję. Siedemnastolatkowie mają najwięcej z
pierwszoroczniaków. McGonagall podziela los biednej Lily.
Jednak dręczyło ją jeszcze to, że nigdy
nie dorówna swoim przyjaciołom w nauce. Każdy z nich był z czegoś dobry: Lily
była omnibusem z każdego przedmiotu, Huncwoci byli mistrzami w Transmutacji i
Obronie Przed Czarną Magią, nawet Peter był od niej sporo lepszy. Alice
dorównywała poziomem Lily na Eliksirach i Jamesowi na OPCM, Rose miała rzadki
talent do Wróżbiarstwa, a Dorcas nie było równych w Zaklęciach. A ona co
potrafiła? Czy jej zamiłowanie do świata magicznych stworzeń było w jakikolwiek
sposób pożyteczne? Jak można porównać umiejętność stworzenia obronnej tarczy,
czy przepowiadania przyszłości do znajomości zastosowania smoczego łajna?
Odpowiedź nasuwa się sama. — A wcześniej co? Nic, nagle o tym
pomyślała, żadnych oznak w poprzednich rozdziałach. Mylę postacie. Już sama nie
wiem, kto jest od zwierząt, Hagrida, błota, zimnej wody.
(...) [owiedział, a jego
przyjaciele zamarli. — Powiedział.
Rozdział 13: Nocne wyprawy Jamesa
Szkoda, że nie opisałaś transformacji,
nocy Remusa-wilkołaka i pozostałych Huncwotów-animagów. Może uznałaś to za
niekoniecznie albo bałaś się, że nie podołasz. Pamiętaj, że zawsze warto
próbować, ćwiczyć pisanie bardziej wymagających scen. Wychodzi Ci różnie, tu
znów mamy całkiem niezły opis na dzień dobry. Naprawdę potrafisz nie
tylko nie iść w schematy, ale i zaskakiwać niebanalnymi, plastycznymi
konstrukcjami.
- To, że Luniaczek był bardzo
grzecznym wilczkiem i nie chciał wychodzić ze swojego wrzeszczącego domku –
powiedział Syriusz, który tej nocy odnalazł swój mózg (albo sądząc po
roztargnieniu swoich przyjaciół, zabrał ten narząd któremuś z nich). —
Po kilku rozdziałach narrator znów zmienia styl. Proponowałabym zrobienie z
tego dialogu, to komentarze typowe, nawet dla wyczerpanych, Huncwotów.
Gdy siedzi po nocach w Pokoju Wspólnym i
zasypia na jednej z wielu kanap, pakuje jej rzeczy (w tym te, które z
pewnością sprawiłyby, że jako wilkołak zostałby zraniony) (...). — Odrzuciwszy moje uprzedzenie do nawiasów, jakie mają one sens w
wypowiedzi?
Peter opisuje zachowanie Lunatyka przy
Mary, a my nie mogliśmy nic zaobserwować. Remus nigdy nie robił ani tego, ani
tego… no chyba że poza kadrem.
Magiczne płótno to peleryna-niewidka? Przynajmniej mnie śmieszy, a poza tym płaszcz uszyto
z sierści, a nie bawełny czy lnu, jak płótno by sugerowało. Dobrze, że
starasz się unikać powtórzeń, ale pamiętaj, że nienaturalne, niedokładne
zamienniki nie są wyjściem.
Może to przez wspominany już sentyment do
potterowskiej serii, ale stylizacja językowa (choć dobrze opanowana, pasująca
do tej grupy wiekowej… no względnie, bo prędzej dopasowałabym ją do
czternasto/piętnastolatków) zgrzyta mi w tego typu opowiadaniu.
Szczerze niepokoiłabym się o stan
psychiczny Lily, która albo wrzeszczy, albo szlocha, albo Bóg wie co.
Chciał pozostać wierny Sophie...
przynajmniej do końca. — Kolejny brak konskwencji. Zdecyduj się,
kiedy narrator siedzi w czyjejś głowie, bo takie skakanie dezorientuje.
Bardzo ucieszyła się z tej wiadomości –
swój list napisała do brata kilka dni temu i nie dostawszy odpowiedzi,
zaczynała się denerwować. — Dlaczego więc nie odczuliśmy jej
zdenerwowania, niepokoju, czegokolwiek?
Jeśli chodzi o tłuczek, to mam gdzieś, czy
to przez niego nie dostałaś się do pierwszego składu. Interesuje mnie bardziej
fakt, czy nic poważnego Ci się nie stało (Dorcas celowo w poprzednim liście
nie opisała mu sceny z dyskiem, aby nie denerwować ojca). Pamiętaj, że
żadna drużyna, żadna miotła, żadna wygrana nie są warte Twojego zdrowia.
Pamiętaj, Dori. — Nawias w środku listu tłumaczący
czytelnikowi jak krowie na rowie coś, czego na pewno się domyślił?
Dopiero teraz dowiedziałam się, że Dorcas
nie przyjęła propozycji. Wcześniej zrozumiałam to zupełnie na odwrót. To ma być
sprawiedliwe rozwiązanie, że lepszy (albo nie, przecież dziewczyna była o wiele
lepsza, gdyby nie ten tłuczek wcale nie będący elementem gry) będzie
rezerwowym?
- Wiesz co, Rogacz? - zagadnął Łapa. - Ty
to serio jesteś kretynem. Właśnie dałeś tamtemu lamusowi zielone światło, żeby
sprzątnął mi Dor sprzed nosa. Wielkie dzięki, przyjacielu… — Syriusz Syriuszem, ale oni serio mają siedemnaście lat?
To Sophie wie o magicznym płótnie,
znaczy... pelerynie-niewidce?
Przytuleni do siebie, trwali w ciszy.
Wyglądali jak para zakochanych, zachowywali się tak, ale tacy nie byli.
Przynajmniej nie wzajemnie. Sophie czuła się przy Jamesie bezpieczna.
Dziękowała w duchu za to, że nie wierzył w te wszystkie plotki na jej temat, bo
były to bzdury wyssane z palca. Ten, kto jej nie znał, miał ja za puszczalską,
natomiast bliscy znali prawdę. A chyba tylko na opinii osób ważnych powinno nam
zależeć. Reszty zdanie lepiej mieć gdzieś… — Klisza za kliszą
kliszę pogania.
Szkoda mi Sophie i wracam do nienawidzenia
także Twojego Jamesa. Jednak to po części dobrze. Potter zachował się jak
Potter — głupie podchody do Lily, jakieś gierki, jednocześnie wyrzuty sumienia,
myślenie o przyjaciołach.
Rozdział 14: Wydarzenia nakrapiane łzami
Dziewczyny uwielbiały chodzić na te
kolacje. Evans dlatego, ponieważ mogła rozmawiać z profesorem Slughornem na
temat eliksirów. Dorcas cieszyła się z możliwości pogawdki z Gwenog Jones –
Puchonką, która podobnie, jak Czarna, kochała quidditch. Radość
Alice była jednak spowodowana czymś zupełnie innym – uwielbiała przyjęcia, na
których mogła poznać wielu ludzi - szczególnie płci męskiej… — Niepotrzebnie oddzieliłaś jak Czarna przecinkami. Powtórzę…
żadnego podekscytowania przy otwieraniu listów, wyczekiwania?
Czasami, gdy Rose przegrywała walkę z
bezsennością, myślała o organizacji, do której należał jej brat – Charlie (–) i zastanawiała się, ile razy dziennie ryzykuje on swoje życie? Ile
razy otarł się o śmierć? Ile czasu minie, nim mu się coś stanie? Rose bardzo
się o niego martwiła, nie chciała go stracić… mimo wszystko, był dla niej
najważniejszą osobą na świecie… — Jak wyżej.
Nawet ja rzadko bytuję w domu. — W ustach młodego chłopaka? Nawet z arystokrackiej rodziny?
Wujek daje mi mnóstwo obowiązków, ale
lubię mu pomagać (był to szyfr; Charlie wujkiem nazywał Dumbledore'a, na
wypadek gdyby ktoś przechwycił sowę). — Myślę, że już wiesz,
co sądzę o takich zabiegach. I chyba to nie tylko moje osobiste odczucia.
Mam nadzieję, że jesteś zdrowa oraz że nie
masz zbyt wielu obowiązków. — Hej, hej, właśnie. Czy tam się
ktokolwiek uczy?
Nie chciała mu mówić, że zamierza się
poświęcić jako działaczka Zakonu Feniksa. — Czytelnikowi chyba też
nie zamierzała przez trzynaście rozdziałów.
Lily pokręciła głową; to było tak podobne
do Alice. Była szkolną pięknością, bardzo popularną i charyzmatyczną. Jej „małą
słabością” była obsesja na punkcie chłopaków. Z całej piątki to ona miała
najwięcej partnerów (Dorcas, Lily i Rose nie miały ich wcale, natomiast Mary
chodziła przez pół roku z dwa lata starszym Dave’m), uwielbiała umawiać się na
randki. Zawsze jej zaloty kończyły się sukcesem, miała w sobie coś, co
przyciągało chłopaków, jak magnez. — Mogę jedynie wyskoczyć z miłym inaczej: udowodnij.
Wytłumaczyłaś dziwne zachowanie
McGonagall, jednak wciąż wydaje mi się, że wyolbrzymiasz. Co innego, że powód
znów do przewidzenia, nic oryginalnego.
Aż włos jeżył jej się na karku, gdy
myślała o tym, co by się stało, gdyby doszło do spotkania z półkońmi. Po
pierwsze, byłoby to bardzo niebezpieczne, ponieważ były to stworzenia groźne i
honorowe. Z drugiej strony dyrektor dowiedziałby się o jej wszystkich wyjściach
z zamku, a to groziło usunięciem ze szkoły. — Wydaje mi się, że
niepotrzebnie to dopowiedziałaś.
Podobała mi się scena z Mary, Hagridem i
jednorożcami. Nareszcie coś pokazałaś, a nie sucho wcisnęłaś do narracji. Na
końcu zrobiło się niesamowicie ciepło i rozczulająco. Czytałam z przyjemnością.
W pewien sposób lubił wysyłać przeciwników
do Skrzydła Szpitalnego z połamanymi kośćmi. Może to brzmieć brutalnie, ale
kryje się za tym ochrona swojej drużyny. — Na siłę
usprawiedliwiasz naszych i demonizujesz przeciwników.
Kobieta faworyzująca młodsze dziecko i nie
kochająca pierworodnego. — Widzimy i wiemy. Niekochająca.
Wciąż nie rozumiem, jak opieka nad
Syriuszem, Twoimi słowami, należała się Potterom i normalnie potem o nim
decydowali? Uzasadnienie? Pamiętaj, że może czytać Cię ktoś, kto nie zna dobrze
serii.
Dałabym Ci wielki plus za reakcję Dorcas,
chodzi mi konkretnie o oglądanie łydki Alana. Uzasadnione, naturalne, potem w
miarę zgrabnie wytłumaczone. O to chodzi. Tak trzymać. Chcesz, próbujesz,
potrafisz.
Przez całą drogę podtrzymywała go,
ponieważ bała się, że z powodu utraty krwi może zemdleć. — Z tego nosa?
Wytłumacz mi, gdzie my (,) do jasnej cholery (,) jesteśmy?
Rozdział 15: Wycieczka do Hogsmeade
Ostatnio znów nie czuła się najlepiej. — Ostatnio? Czytelnik nie mógł tego
odczuć, a, skoro skaczesz po perspektywach, powinien.
Ale jeśli mam być szczery, to według mnie
ona do Ciebie pasuje. — W dialogach małą literą: ciebie.
Po upływie około czterdziestu minut,
do Gryfonki podeszła prowadząca koło artystyczne – profesor Fallona
Imago. Była to wysoka, bardzo blada kobieta o krótkich - bo do ucha, granatowych
włosach. Jej stroje były ciemne, zachowane zdecydowanie w gotyckim stylu.
Swoje długie szpony miała zawsze pomalowane – najczęściej na czerwono
lub czarno. Czasami, gdy siedziała w swojej klasie do wróżbiarstwa, sprawiała
wrażenie nawiedzonej. Mimo tego, była przemiłą osobą i z właśnie tym
nauczycielem Rose miała najlepszy kontakt. Często na zajęciach siadała przy
stoliku profesor Imago i porównywały swoje widzenia. Nie ma co ukrywać, że
nieraz zdarzało się, że wróżby Rose okazywały się tymi prawidłowymi… — Bez pierwszego przecinka. Po ucha myślnik. Szpony w
narracji? Nauczycielka-harpia? Niepotrzebnie się powtarzasz. Czytelnik naprawdę
nie musi myśleć, a postacie w żaden sposób się prezentować.
Mniej nie znaczy gorzej. Mniej scen, mniej
streszczania. Opowiadanie nic by nie straciło, wręcz przeciwnie.
Nowy wątek Rose wydaje się interesujący,
ale wrażenie zepsuło wspomnienie o powtarzających się koszmarach, o których,
tradycyjnie, wcześniej nawet nie wspomniałaś.
Podoba mi się reakcja Syriusza, szybkie
kłamstwo, jakby nie chciał wyjść na zainteresowanego Dorcas, ale na tego samego
casanovę. Z entuzjazmem podeszłam także do pomysłu z Pijalnią Filozofów.
Mugolskie tchnięcie, ale jednocześnie fajny potterowski klimat, ujęcie
nieporównywalnej z niczym atmosfery Hogsmeade. Wielka szkoda, że dopiero teraz
znów napomknęłaś o niezwykłym zegarku Rose. Zbyt mało wspominasz także o złym stanie zdrowia dziewczyny… no i go nie
pokazujesz.
Wydaje mi się, że za bardzo chciałaś dać
każdej postaci pięć minut. Rozumiem, że ich wątki są równie ważne (co trochę
nie współgra z adresem bloga), więc tym bardziej nie wyszło to na dobre, bo
sceny były krótkie, oszczędne. Zabrakło dłuższego opisu Wrzeszczącej Chaty (ale
jakiś był, całkiem niezły). Zmarnowałaś potencjał, bo pomyśl — samotna,
ciekawska Mary w nawiedzonym domu… wiadomo, jak tacy kończą.
Rozdział 16: Gryffindor vs. Slytherin
Teraz znów narrator zaczyna przejawiać
skłonności do fanowskiego wręcz faworyzowania Gryfonów. To nie byłoby takie
złe, gdyby nie Twój brak konsekwencji, skakanie z kwiatka na kwiatek. - Spotykam
się z Klarą, więc mam gdzieś Czarną... - paplał, a James doskonale zrozumiał,
że Łapa łgał, jak pies. Przecież Potter miał identyczną sytuację –
chodził z Soph, żeby zapomnieć o Lily. I co z tego wyszło? Gówno. — Bez
przecinka po łgał. I mamy kolejną niekonsekwencję.
Ot tak wracamy do Voldemorta,
śmierciożerców, tych wszystkich zagrożeń, zbliżąjącej się wojny, a przez kilka
rozdziałów temat w ogóle się nie pojawiał. Co z super-hiper-ważnym Jamesem?
Wszystko dlatego, ponieważ na tych
lekcjach uczyli się tego, czego byli pewni, że będą zmuszeni
wykorzystać w prawdziwym życiu. — Po prostu: dlatego że.
Wielką przyjemność sprawiała im praktyczna
część lekcji, gdy po zapoznaniu się z tematem, stawali twarzą twarz z zadaniem,
które przygotował dla nich profesor Abraham Fitzgerald – starszy czarodziej
o łysej głowie i równo przystrzyżonym wąsiku. — Twoje priorytety nadal mnie zadziwiają.
Tak, jak zawsze obie strony
obrzuciły się pogardliwym spojrzeniem i zaczęło szeptać między sobą. — Zaczęły. Bez przecinka.
- Przez dementorami – odpowiedział
płynnie swoim głębokim głosem. — Przed.
- Miała na imię Emily. Nazywał ją swoją
Słodką Em. Zdarza mu się, że mówi tak do mnie. Zresztą, mówi, że jesteśmy
bardzo podobne… — To chyba nie jest słodkie. Tylko creepy.
Wydaje mi się, że Dorcas trochę za szybko
zaufała Alanowi, zwierzyła mu się, ale sam opis przeżyć nie był banalny, zbyt
patetyczny.
Trybuny wokół boiska zajęte były już przez
całą szkołę. — Rozumiem skrót myślowy, ale, pisząc
opowiadanie, nie można sobie na wszystko pozwalać, więc co najwyżej: uczniów
z całej szkoły.
Każdy chciał siedzieć jak najwyżej, nie
tylko dlatego, żeby dobrze widzieć całą akcję, ale też dlatego, ponieważ tam
znajdował się daszek, który chronił przed deszczem. Niestety, nie wszyscy mieli
możliwości tam być. Zwykłe szaraki, takie jak pierwszaki (,) musiały siedzieć na dole. Dziewczynom na szczęście (a raczej sile
perswazji Alice) udało się zająć właśnie takie miejsca. — Lepiej: wszystkich
uczniów szkoły. Brzmi, jakby dziewczyny miały właśnie miejsca
szaraczków-pierwszaczków.
- Chyba nóg, głupku - wystawiła mu język. — W kontekście kontuzji ojca i wcześniejszych paranoi z nią związanych,
żart wydaje się niepokojący.
Większość uczniów prezentowała się w
barwach Gryffindoru. Tylko nieliczni posiadali szaliki i chorągiewki w
kolorach zieleni i srebra. Oczywiście mowa o Ślizgonach. Pozostałe,
teoretycznie neutralne domy – posiadały barwy szkarłatu i złota. Ravenclaw wraz
z Hufflepuffem mieli o wiele lepsze relacje z Gryfonami, niż ze
Ślizgonami... zresztą nie trudno się dziwić. — Bez przecinka po Gryfonami.
Całe stroje w tych barwach? Skąd? Tak się bawimy? W uogólnianie, stereotypy
(jeszcze za wcześnie na śmierciożerców)? Przykro. Nawet komentator i narrator
są w tym teamie.
- Co to się dzieję? — Dzieje.
- Za bezczelne zachowanie...znaczy
za łamanie zasad, Gryffindor otrzymuje jeden rzut wolny. — Brak spacji po wielokropku. Z jakiej racji? Już Dorcas bardziej
przegięła. Zbędny przecinek po zasad.
Dzięki temu Dorcas jej drużyna
wzbogaciła się o dziesięć punktów.
Po piętnastu minutach gry, Ślizgoni
przyjęli wyzwanie rzucone przez Gryfonów i próbują dorównac tempo. — Wyrównać.
Rogacz i Łapa mogli drzeć z nimi koty, ale
lepiej żeby dziewczyny nie robiły z nich wrogów. Oni byli nieobliczalni… — Jakkolwiek Gryfon nie łamałby zasad, wina będzie po stronie Ślizgona?
Nic dzisiaj nie idzie tak, jak powinno.
Może to w nim jest problem? — Podwójna spacja pomiędzy tymi zdaniami.
Zawiodło mnie zakończenie. Żadnych emocji,
bo wszystko przedstawiłaś, wykorzystując biednego komentatora. Wynik też był do
przewidzenia. Wszyscy za Gryfonami, James herosem.
Rozdział 17: Impreza po meczu
Paskudny spoiler w tytule.
Jak mamy poczuć cierpienie Lily, gdy
wszystko opiera się na schematycznie poprowadzonym dialogu? Dobrze, że
zdecydowałam się nie wypisywać powtarzających się błędów, bo musiałabym
przepisać niemal cały rozdział, by wskazać niepotrzebne przecinki, dopisać
brakujące i wskazać powtórzenia. Te nieszczęsne konstrukcje z być chyba
śnią Ci się po nocach, razem z całą rodziną zaimków rzeczownych.
Gdy tylko zjawiła się w pomieszczeniu,
zamknęła drzwi odpowiednim zaklęciem, aby dziewczyny nie odwiedziły jej.
— O wiele lepiej: jej nie odwiedziły.
Podoba mi się powrót do listów pisanych
przez Jamesa. Długo czekałam. Nawet nieźle to rozegrałaś, ach, ten Syriusz,
ach, ta mama.
Kilka przytoczonych cytatów prezentowało
się ciekawie, dodawało smaczku, zwłaszcza w ustach oczytanej Lily, ale chyba
zaczynasz przesadzać. Co za dużo, to niezdrowo.
Jakim cudem Sophie może mieszkać w
dormitorium chłopców? McGonagall nam jeszcze nie zeszła?
Doczekamy się opisów uczuć? Ta scena była
do tego idealna! Czytelnicy z pewnościa długo na nią czekali, mieli wysokie oczekiwania.
Liczył się każdy szczegół, każde drgnięcie, przybliżenie się. Podobał mi się
James wskazujący na odpowiednie zdanie w liście; to, jak kiwał i szeptał w
oszołomieniu. Ale za mało, wciąż za mało.
A jeśli ktoś zastanawia się, gdzie
podziały się dziewczyny, odpowiedź jest bardzo prosta – przenocowały u
chłopaków, aby dać Lily i Jamesowi wolną rękę oraz zakończyć już tę operę
mydlaną… — Subtelne. Przynajmniej według mnie, zepsuło klimat
sceny. Czekam, aż ktoś zwróci uwagę na swobodne chodzenie od dormitorium
chłopców do dormitorium dziewcząt i z powrotem, jakby to było normalne.
Rozdział 18: Lekcja Patronusów, bójka i
gra na fortepianie
Coś się stało z czcionką, węższa
interlinia i w ogóle Ci coś zaczęło świrować, długości wcięć i tak dalej.
Ale jak wiadomo, los uwielbia kpić z
niestabilnych uczuciowo nastolatków, tworząc kolejne zawiłe historie… — Zawiłe? W którym miejscu?
Po szalonej imprezie oblewającej
zwycięstwo Gryfonów (...). — Tu nawet imprezy mają problemy z
alkoholem.
Po skończonej bibie (...). — Kochany narratorze, pora wytrzeźwieć i się ogarnąć.
Dziewczyny nocują u chłopaków i nikt,
nic…? Gdzie prefekci (ach, przecież najważniejsza dwójka gra w tym
przedstawieniu pierwsze skrzypce)? Peter nie jest sobą? W jakim sensie? W ogóle
go nie znamy. Skupiasz się na nim dość często, piszesz o uczuciach do Rose i
słodkości, ale tylko za pomocą suchych ekspozycji.
Mam wrażenie, że wybił jakiś love story
alarm. Nagle wszyscy zbierają się na odwagę, stawiają czoło uczuciom, a
jednocześnie na horyzoncie pojawia się utrudniająca wszystko konkurencja. Zbyt
śmiała synchronizacja. Wszystko dzieje się za szybko. Poprzedniego wieczora
wyznanie miłości, a tu już wielkie czułości.
Gdy do niego wszedł, rzucił Lily na swoje łóżko i zaraz położył się obok
niej.
- Merlinie, jaki w ciebie wariat –
parsknęła Lily, gdy James położył się obok niej. — Z.
Co tu się dzieje? Alice trzeźwiała w
pokoju dwa dni (kij z lekcjami…) i nic nie jadła? Poza tym zachowuje się jak
jej wyobrażenie biednej Sophie. Także dziewczynę dopadł wielki love story
alarm.
Naszykujcie różdżki. — Przyszykujcie, uszykujcie.
To co (,) idziemy na (...).
Zaczyna rozwijać się wątek Zakonu i
śmierciożerców. Mam nadzieję, że ciekawie to poprowadzisz, nie naginając
nieprzemyślanie kanonu. Wracamy też do Mary i wilkołaków. Jako znawca zachowuje
się mało odpowiedzialnie i nieprzemyślanie, ale względnie dobrze nakreśliłaś
jej fascynację, pobudki, przez które zdecydowała się ryzykować.
Rozdział 19: Krwawy księżyc
Nadal zdarza Ci się mieszać czasy, zasady
już tłumaczyłam. Niby nic wielkiego, nie zaburzającego odbioru, a jednak.
Księżyc jest jak najbardziej ziemskim satelitą (choć lepsze jest określenie:
satelita Ziemi), ale ten synonim brzmi wręcz zabawnie, gdy używasz go,
opowiadając o wilkołakach. To chyba nie taka okazja, przy której można
swobodnie łączyć pojęcia naukowe i fantastykę. (...) gdy cały satelita
ziemski zabłyśnie srebrnym blaskiem i tajemniczy wilkołak wyjdzie z nim na
spotkanie… Nie brzmi dobrze.
Kiedy wszystkie z wielkim wysiłkiem ubrały
się, niechętnym krokiem ruszyły schodami do Pokoju Wspólnego, gdzie wielu
uczniów przechodziło przez dziurę w portrecie, prowadzącą na korytarze
Hogwartu. — Bez przecinka po portrecie. Już chciałam
napisać, że z dormitorium nie da wyjść się inaczej niż przez dziurę w
portrecie, ale teraz rozumiem, że chodziło Ci o to, że dokładnie w tamtym
momencie wielu uczniów tak wychodziło? Przydałoby się podkreślić.
Nieustannie powraca problem z narracją. W
trzecioosobówce masz dość duże pole manewru, możliwość wybierania narratora
wszechwiedzącego lub także w jakimś stopniu ograniczonego. Jednak gdy w tej
samej scenie piszesz o wielkiej tajemnicy, kto jest wilkołakiem, a chwilę
później przeskakujesz na opis uczuć Remusa-wilkołaka, wprowadzasz chaos. Myślę,
że to kolejne następstwo ustanowienia zbyt wielu postaci jako głównych. Widać,
że nikogo nie chcesz pomijać, dajesz każdemu wątek. To samo w sobie nie jest
złe, wręcz przeciwnie, ale za dużo wszystkiego, za dużo, łatwo traktować
niektóre sceny po macoszemu, skracać je.
Myślałaś o tym, by w jednym poście pisać o
trzech bohaterach, w kolejnym o trzech innych? Jakoś ich dzielić? Takie
dawkowanie się sprawdza.
Z profesor Sprout, jedną z moich
ulubienic, wyszło Ci lepiej niż z resztą nauczycieli. Nie dałaś suchego opisu
od niechcenia, bo pojawiła się pierwszy raz, tylko zwróciłaś uwagę na coś
charakterystycznego. Mamy szklarnię, roślinki, więc ta ziemia pod paznokciami
się wpasowała.
Nie dodawaj, że Syriusz nienawidzi
zielarstwa. Jego niechęć do pomocy, mruczenie, że przesadzanie kwiatków jest
dla bab, mówią same za siebie.
Ledwo stojący Lupin, który jest
jednocześnie słaby i rozjuszony? Rozumiem, co chciałaś przekazać, to jako
poddenerwowanie, niemiłe odpowiedzi do ciekawskich przyjaciół, wrogie
spojrzenia, zupełny brak skupienia, ale rozjuszony to zbyt mocne
określenie. Taki może już być podczas przemiany.
Gdy bohaterowie rzucają zaklęcia,
sprawiają one wrażenia banalnych. Żadnych trudności (prócz tamtej sytuacji z
aparatem), rzadko używają nawet formułek. Po prostu informujesz, że to i to
ktoś zrobił dla tego i tego.
Od Pamiętała doskonale masz
potwornie długaśny akapit. Podziel go dla dobra oczu wszystkich. Proponuję
zaczęcie nowego od Mając przed sobą.
Nie dla tego, że nie było (...). — Dlatego.
Nie wspomniałaś wcześniej o nowatorskim
papierosie. Niby to takie mugolskie, ale przez cały wątek z
zainteresowaniami Mary i wykorzystanie hyzopu lekarskiego strasznie mi się
podoba. Zaskakująco potterowskie. Jednak na to ciągłe picie wina i wódki będę
chyba narzekać do końca.
Nie rozumiem, dlaczego tym razem pozostali
Huncwoci od razu nie poszli z Remusem do Wrzeszczącej Chaty. Zwłaszcza, że
chłopak czuł się wyjątkowo źle i potencjalnie mógł stwarzać jeszcze większe
zagrożenie. Sam opis przemiany wyszedł Ci naprawdę dobrze. Nie zagalopowałaś
się, ale zawarłaś wszystko, co potrzebne, skupiłaś się na odpowiednich
zmysłach, dodałaś też coś typowo dla Remusa, nie tylko bezmyślnie ściągając od
innych, co się ceni. Potem jednak mój entuzjazm nieco ostygł, gdy nie
przedstawiłaś uczuć uczniów, którzy zastali pustą Chatę. Musieli być
przerażeni, szybko działać, a tak ucięłaś i nic.
Rozumiem fascynację Mary, jej broń, plan i
osiągnięty cel, ale rozkosz po zobaczeniu blisko wilkołaka i podziwianie jego
piękna? Wyszło trochę groteskowo. Od początku mocno dezorientował mnie wątek
rzekomo uspokajającego tojadu. W jakich książkach uczennica mogła przeczytać
tak bardzo nieprawdziwe i potencjalnie niebezpieczne informacje? Sprawa za
dużej wagi, by mógł być jakiś tam błąd i tyle. Mam nadzieję, że wrócisz do tego
wątku i coś się wyjaśni.
Pierwsze pociągnięcie łapą i już
określenie jęków agonią? Nie spiesz się tak. Za dużo patosu nikomu na
dobre nie wyszło. Dalej już przystopowałaś z przesadzonymi sformułowaniami,
jednak wciąż były one obrazowe i idealnie się wpasowały. Pierwszy raz czytałam
z naprawdę dużym zainteresowaniem, wciągnęłam się, ciekawiło mnie co dalej,
mimo przeczuć, że wszystko skończy się dobrze. Szkoda, że czarny pies ze
szczurem na grzbiecie skojarzył mi się z mamutem — środkiem transportu z Epoki
lodowcowej i zachciało mi się śmiać. Jeszcze późniejsze nawiązanie do psiny
Hagrida i zdezorientowanie Mary, gdy pies, i to zaprzyjaźniony ze szczurem,
zaczął ją lizać.
Podobało mi się, że Lily nie od razu
skojarzyła fakty, myślała o szlabanie, złych Huncwotach, a dopiero widok
księżyca przypomniał jej o czymś bardzo ważnym. Wybrałaś idealny moment na Mapę
Huncwotów. Nawet osłabienie Evans i uśnięcie sprawiły, że rozdział umocnił się
na pozycji mojego ulubionego. Wprowadziłaś klimat potterowski, zbudowałaś
napięcie. Tylko Mary za dużo mówiła, już pewnie powinna zemdleć z bólu. Na
Twoim miejscu skończyłabym rozdział na mówieniu Hagridowi, że jest dobry i się
uda, bo taki cliffhanger świetnie by się sprawdził, ale i tak jestem
zadowolona, Ty też powinnaś.
Rozdział 20: Niedomówienia i zagadki
Coś się stało. Mamy większą czcionkę i
jeszcze innego rodzaju. Bardzo rzuca się w oczy, więc trzeba by wszystko
ujednolicić.
Zaczęło się od opisu, który pogłębił moją
wiarę w Ciebie. Uczucia, uczucia, uczucia. Nareszcie. Mówiłam, że jak chcesz,
to potrafisz. Jeśli pragniesz lepiej pisać, jeszcze dużo pracy przed Tobą, ale
czuję, że coś naprawdę może z tego być, chociaż chyba przy autorskim
opowiadaniu.
Teraz jest odwrotnie i bagatelizujesz
obrażenia Mary. Pielęgniarka pozwoliła jej zostać u Hagrida, dziewczyna potem
wyszła, zmieniła sobie bandaż i udawała, że nic się nie stało. A konsekwencje?
Potem piszesz, jakby Pomfrey nie wiedziała dokładnie, o co chodzi, gdy dawała
gajowemu leki. Powrócił problem dziwnych określeń synonimicznych. Mary
filtrująca powietrze przy śniadaniu sprawiła mi dużo radości.
Dzisiaj nie potrafiła tego znieść, jednak
ciągle miała w głowie moment, gdy rozczochraniec na nią nakrzyczał. — Jak wyżej. Zwłaszcza że to smutna i poważna sytuacja.
Kiedy po upływie kwadransu doszła
do swojej małej krainy, otoczonej srebrną mgiełką, poczuła, jak na
chwilę ciężar spada z jej serca. — Kwadransa. Bez przecinka po mgiełką.
Podwójna spacja po pierwszym przecinku.
Rozmowa Mary z Firenzo idealnie
podsumowała ich uczucia, powagę sytuacji sprzed nocy.
Obiecuję, że jeszcze nie raz mnie
tu zobaczysz. — Nieraz.
Coraz lepiej. Całości nie zepsuła scena z
Syriuszem i Dorcas. Zaprezentowałaś nienachalnie ich charaktery, zaskakująco
dobrze wrzuciłaś tam kostkę rubika.
Rozdział 21: Ropucha, wąż, wilkołak i
Rogacz
Widok nic nie spodziewającego się
Remusa był dla niej niesamowicie niekomfortowy. — Niczego.
W opowiadaniach nie używamy skrótów
pokroju tzw. Ciągłe cytowanie psuje realizm.
Zaczęłaś wiele wątków i myślę, że trochę
się pogubiłaś, przestałaś nadążać. Miłosne rozterki doczekały się rozwinięcia,
więc powróciłaś do śmierciożerców i McGonagall. Dziwię się, że Remus powiedział
o wszystkim Lily, nie skonsultowawszy się z Huncwotami, których to w równym
stopniu dotyczyło.
Właściwie nic ważniejszego się w tym
rozdziale nie wydarzyło, nie licząc dwóch wyznań. Właśnie na tym się skupiłaś,
na odkrywaniu tajemnic, tłumaczeniach i godzeniu. Może to dobrze. Przydał się
spokojniejszy post po tych wszystkich rewelacjach.
Rozdział 22: Toast za przyjaźń
Rose zaczynająca pisać w dzienniku o
swoich snach — nareszcie. Dawno się zapowiadało, ale zaczynałam tracić nadzieję.
Myślałam, że rozdziały się prędzej skończą, nim do tego dojdzie. Były tylko dwa
sny? Myślałam, że więcej, skoro tak się bała i zwierzała.
Dobrze, że wreszcie porównałaś, aż się
prosiło, relację Jamesa i Sophie do tej łączącej Syriusza i Dorcas — nie dało
się tego nie powiązać, nie skojarzyć podobnych pobudek oraz tego, cóż,
wymknięcia się planu spod kontroli.
Pytałam się coś ciebie… — Nienaturalnie brzmi. Lepiej: Pytałam cię o coś.
Wciąż mocno przeszkadza mi, jak wysuwasz
za czytelników wnioski, interpretujesz. Sytuacja z Syriuszem wypadłaby o wiele
lepiej, gdybyś wyrzuciła ostatnie kilka zdań.
Dobrze, że czarowanie jednak nie zawsze
przypomina u Ciebie machanie różdżkami. Wypadło na biedną Dorcas, ale byłoby
nierealistycznie, gdyby wszyscy doskonale radzili sobie z nauką Patronusa. Przy
okazji rozwinęłaś także jej relację z Alanem za pomocą wspólnej nauki, co nie
było szczególnie oryginalne, ale czytało się przyjemnie.
Dziewczyny były ze sobą odrobinę
bliżej związane, niż z pozostałymi lokatorkami. Nie oznaczało to, że się
nie przyjaźniły z Lily, Rose i Mary. Wszystkie były przyjaciółkami,
jednak Alice i Dorcas łączyła jedna wspólna cecha – nie bały się ryzyka.
Dlatego wszystkie głupie, nieodpowiedzialne rzeczy robiły razem. Podobieństwo
charakterów sprawiało jednak, że dziewczyny ciągle kończyły po dwóch stronach
barykady. Kłóciły się w tak błyskawicznym tempie, co godziły. Nie potrafiły
długo chować do siebie urazy. Na szczęście… — Bez pierwszego
przecinka. Nie pozwoliłaś tego zauważyć.
Rose była okropnym łakomczuchem, chyba
nawet gorszym od Petera. Zawsze musiała jeść coś słodkiego, nie było dnia, w
którym nie zjadłaby czekoladowej żaby, czy musów-świrusów. — Jak wyżej. Działo się poza kadrem?
Mam nadzieję, że końcowa ckliwa scena i
sugestywne spojrzenia Lily sprawią, że Remus wreszcie zdobędzie się na odwagę i
powie wszystkim o likantropii.
Rozdział 23: Sen, wspomnienie i żart
W opisie tytułowego snu brakowało emocji,
mogłabyś ten fragment bardziej rozwinąć, ale podoba mi się jego
niejednoznaczność, aluzje do późniejszej kariery Glizdogona.
Nagłe wtrącenie wątku Hope nie wypadło
dobrze. Znikąd pojawiła się kolejna, długa ekspozycja. Historia z potencjałem,
postać interesująca, więc pomysł dobry, ale wykonanie wręcz przeciwnie.
Wystarczyłaby sama retrospekcja, którą później umieściłaś.
Dorcas również się bała. Nie
wiedziała, co ją może spotkać za murami bezpiecznej szkoły. Czasy były
tak niespokojne, że niewiadome było, czy przeżyje się kolejny
dzień. Bała się tak, jak Syriusz – jak cholera. Bała się,
jak każdy czarodziej. Ale nie mogła czekać na cud – musiała działać. Nie
wiedziała, jak to będzie, ale była pewna, że jeśli będzie miała
przy sobie przyjaciół, nie będzie musiała się martwić… — Bez przecinków przed jak, gdy nie wprowadzasz zdania podrzędnego. Przypomniała
sobie o tym strachu, a potem zapomni na kolejne rozdziały?
Żart bardzo w stylu Huncwotów, dziwię się,
że śmieszył też dziewczyny, ale można to jakoś zrozumieć. Nie wiemy tylko,
dlaczego wiadro wywróciło się, gdy Alice spojrzała w górę. Jak działał ten
mechanizm?
Skoro wspomniałaś o tym morderstwie,
zapewne odegra ono ważną rolę, mimo że doszło do niego daleko. Wrażenie
potęguje tytuł kolejnego posta.
Rozdział 24: Nikt nie lubi pogrzebów
Flitwick podziela biedny los McGonagall i
zachowuje się zupełnie jak nie on, a powinnaś zadbać, by prezentował się, cóż,
kanonicznie, mimo mało znaczącego udziału w opowiadaniu. Trzeba brać za to
odpowiedzialność, gdy się porywa na fanfiction znanej serii.
Domyśliłam się, o czyją śmierć chodzi,
gdyż w pewnym sensie wspominałaś o niej w notce odautorskiej. Przypominam, że śmierciożercy
piszemy małą literą. W tym rozdziale namiętnie powtarzasz ten błąd.
Dialog wyszedł dobrze, nawet bardzo, ale
standardowo zabrakło opisów uczuć, które aż zapewne gotowały się w Lily.
Ale (,) Petunio, to jest
nasza jedyna pamiątka po nich – powiedziała.
Rozdział 25: Chopin, papierosy i słodkie
wino
Oto i mamy ostatni post. Dawno nic się u
Ciebie na blogu nie pojawiło, bo aż od grudnia.
Przyjaciele podejrzewali, że było to
spowodowane traumą, jaką przeżyła po obrażeniach ze strony wilkołaka. — Kto tak właściwie o tym wie? Huncwoci i Lily?
Ciekawy wątek z fortepianem i mugolskimi
utworami. Szkoda, że się nie rozwinął. Lily zachowała się całkiem jak Lily, nie
fair, ale z zasadami. Żałuję, że dziewczyny nie porozmawiały najpierw o
rodzicach.
STYL PISANIA
Masz problemy z ekspozycjami, suchymi
streszczeniami i przeskokami. Używasz podobnych konstrukcji, nadużywając przede
wszystkim być. Twoje opisy często są wyświechtane, standardowe, ale, gdy
się postarasz, potrafisz tworzyć bardzo obrazowe i oryginalne. Narrator wyrażał
się kolokwialnie, co nie jest mile widziane przy wszechwiedzącym.
Rozdziały składały się z praktycznie
samych dialogów, które były co najmniej dobre, bo przede wszystkim naturalne,
mimo że gwara uczniowska nie pasowała mi do potterowskiego fanfiction.
Niekonsekwentnie poprowadziłaś narratora. Opisów uczuć było niewiele. Bawiłaś
się w Kapitana Oczywistego, nie pozwalając na samodzielne wnioskowanie.
BOHATEROWIE
Bardzo sprzeczni — raz zupełnie
niekanoniczni, innym razem całkiem nieźle oddani.
Najlepiej poradziłaś sobie z kreacją
Remusa, na którą zwróciłam dużą uwagę. Bardzo lubiłam sceny z tym bohaterem. Za
to wręcz przeciwnie odebrałam Lily wiecznie zmieniającą zdanie, rozhisteryzowaną
i pełną hipokryzji. James i Syriusz zachowywali się jak w każdym potterowskim
fanfiction. Dużo żartowali, czasem ostro, nie dało się ich rozróżnić do pewnego
czasu. Pochwalę Cię za rozwinięcie wątku Petera. Tego niejednoznacznego
bohatera także dobrze oddałaś, nie ograniczając się do przytyków związanych z
jego łakomstwem. Dziewczyny non stop myliłam. Polubiłam Mary, miała ciekawe
zainteresowania, ale oczywiście pokazywałaś je poprzez ekspozycję, więc to
zepsuło wrażenie. Pozostałym starałaś się także dodać ciekawą historię, jakąś
traumę, słabości, ale suche przedstawienie nie mogło sprawić pozytywnego
wrażenia.
McGonagall i Flitwicka skrzywdziłaś,
usprawiedliwiając się trudną sytuacją. O Severusie nie wspomnę.
UWAGI
Musisz poczytać o poprawnym zapisie
dialogów (nawet u nas), ujednolicić
akapity.
Popracuj nad powtórzeniami, bo wiecznie
pojawiające się zaimki rzeczowne i konstrukcje z być doprowadzają do
szału. Nie szukaj na siłę zamienników.
Powinnaś skupić się także na interpunkcji,
ponieważ przecinków jak na lekarstwo. Nie oddzielasz nimi zwrotów, imiesłowów,
zdania podrzędnego od nadrzędnego. Za to często stawiasz je w środku zdania z
jakiegoś powodu. Trochę pracy i będziesz to robić bardziej z wyczuciem, nie
chodzi tylko o kucie formułek. Zacznij od wstawiania przecinków tam, gdzie
robisz przerwy oddechowe podczas czytania.
Pisałaś śmierciożercy wielką
literą, a poza wiecznie osobno. Zdarzały się drobne błędy ortograficzne.
Dialogi są świetne, lecz nad opisami
wypadałoby popracować. Chcesz — potrafisz. Zacznij od systematyczności, pokazuj
pomieszczenia, emocje targające bohaterami. Nie idź na łatwiznę, nie podawaj na
tacy. Ekspozycje to nie wyjście.
PODSUMOWANIE
Odbieram opowiadanie jako bardzo nierówne.
Wiele scen mi się podobało i wiele czytałam jak za karę. Twoja historia niczym
się nie wyróżnia. Jest jak bliźniaczka większości opowiadań o Huncwotach.
Widzę, że masz grono czytelników, cieszę się, ale nie stój w miejscu, próbuj
nowych rzeczy, nie ograniczaj się. Wykorzystałaś zbyt wiele popularnych
motywów, aby zainteresować namiętnego czytelnika potterowskich ff. Za
dużo skojarzeń z sagą, podobnych wątków.
Potrafiłaś mnie pozytywnie zaskoczyć
trafnym opisem, nieszablonowym rozwiązaniem. Jednak zdarzało się to bardzo
rzadko. Moim ulubionym rozdziałem jest ten, w którym Remus-wilkołak rzuca się
na biedną Mary. Oddałaś odpowiednio emocje, napięcie, potterowski klimat.
Wyświechtane cytaty coraz bardziej
zaczynały irytować, psuły powagę, naturalność. Lepiej byłoby, gdybyś je
ograniczyła albo zarezerwowała dla jednej postaci, na przykład oczytanej Lily.
Nadużywałaś niepotrzebnych, wytrącających z rytmu nawiasów.
Zdarzały Ci się nienaturalne konstrukcje,
dziwne szyki. Mieszałaś podmioty, za bardzo kombinowałaś i zdania
traciły sens.
Uczniowie zachowywali się jak uzależnieni
od alkoholu i imprez, niemal w ogóle nie opisywałaś zajęć, nikt się nie uczył
mimo wspominek o egzaminach. Papierosy Mary wpasowały się natomiast idealnie w
uniwersum i wiek.
Bohaterowie przypominali raczej piętnastolatków,
byli dziecinni, nieodpowiedzialni, beztroscy. Skakałaś z kwiatka na kwiatek.
Zaczynałaś i nie kończyłaś wątków. Zbyt wiele się ich nagromadziło, jak i
perspektyw, głównych bohaterów. Za dużo wszystkiego, za dużo. Dlaczego
więc adres sugeruje, że Lily będzie grać pierwsze skrzypce?
Miałaś swoje wzloty i upadki, Twoje
opowiadanie może interesować, jeśli szuka się rozrywki, lekkiej lektury (i nie
lubi się Severusa), ale zasłużyłaś tylko na słaby.
Nie poddawaj się, masz potencjał. Nie bój
się ryzykować, bawić słowem i konwencją. Możesz wykorzystywać klisze, ale
pamiętaj o umiarze.
Na koniec pragnę jeszcze przeprosić, że
musiałaś tak długo czekać na ocenę. Mam nadzieję, że przyda się ona w
jakimkolwiek stopniu. Zachęcam do kulturalnej dyskusji. Oceniający, mimo
starań, nigdy nie jest w pełni obiektywny i możesz się z czymś nie zgadzać lub
uważać, że się zagalopowałam i za bardzo skupiłam na własnych odczuciach.
Dziękuję za betę: Skoiastel, Forfeit, Elektrowni, Dhaumaire.
Wreszcie dotarłam, więc zaraz zajmę się komentarzem i podziękowaniem :)
OdpowiedzUsuńZaczynam:
UsuńAdres jest bardzo prosty. Do tego stopnia, że czasami się zastanawiam, co mnie podkusiło, żeby go ustawić :D Ale gdy zakładałam bloga nie zwracałam uwagi na takie "błahostki", na które mogłabym zwracać uwagę teraz. A cytat jest podpowiedzią do późniejszych wydarzeń, które jeszcze są daleko od napisania :)
Co do szablonu, to nie jest mojego wykonania i również zauważyłam, że jest jedno niedociągnięcie. Translator dodałam z własnego zamiłowania do języka angielskiego, mimo tego, że wiem, że po przetłumaczeniu brzmi to mniej więcej "Kali mieć, Kali umieć".
Myślników się nauczę, cudzysłowów również. Mój blog jest tak amatorski, że po prostu nigdy nie zwracałam uwagi na takie rzeczy. Ale zacznę :)
I przepraszam, że to może zabrzmieć odrobinę lekceważąco, ale po prostu nie będę komentować tych podkreśleń błędów w przecinkach, akapitach itd., ponieważ po prostu stwierdziłam, że znasz się na tym o wiele lepiej ode mnie i po prostu to przeczytam, bez ciągłego powtarzania "dobrze, zastosuję się" :) mam nadzieję, że zrozumiałaś, bo trochę zakręciłam to zdanie :D
Na pewno zauważyłaś, że używam raczej kolokwialnego języka. Czasem w rozdziałach, jednak w zakładkach już częściej, ponieważ stwierdziłam, że tam nie muszę się stosować do pewnych zasad, tylko mogę po prostu pisać to w ten sposób, w jaki bym to komuś opowiadała :)
Posty "Witam" i "31.10.1981" miałam już dawno usunąć, bo są zbyteczne i bardzo stare. Dodawałam je bez namysłu. Co do podawania źródła, to masz absolutną rację. Nawet nie wiem, czemu na to wcześniej nie wpadłam...
Odkąd pamiętam, mam problemu z opisami. O wiele łatwiej jest mi po prostu pisać dialog za dialogiem, mimo tego, że wiem, że to niepoprawne.
Co do streszczenia wątku Syriusza, miałam w planach napisanie retrospekcji na ten temat. Miałabym "większe pole do popisu" w całym poście, niż w jednym akapicie rozdziału.
Zenek i Monika to moje kolejne stare pomysły z kategorii "a co tam... moje opowiadanie, mogę robić co chcę". Jakoś się przyjęło, ale nie jestem z tego dumna :D ale jak zakładałam bloga, to nawet nie pomyślałam, jakie to bezsensowne mieć polski pseudonim w Wielkiej Brytanii :D
Cóż, w ff o Huncwotach jest wiele elementów, które są już charakterystyczne. U mnie istnieje to chyba przez to, że naczytałam się mnóstwo blogów innych autorek i imprezy, albo łączenie Dorcas z Syriuszem stało się oczywiste.
Tak mi się wydaje, że mam słabe poczucie humoru. Albo po prostu wymyślam nieśmieszne sytuacje, bo nie mam zielonego pojęcia co napisać w rozdziale. Dopiero niedawno to sobie uświadomiłam (ale o tym na koniec).
Przyznaję się bez bicia, że pisząc coś, często pod presją czasu, ciężko mi się skupić na takich szczegółach. Opisy leżą, częste zachowania bohaterów też.
Co do Charliego w 3 rozdziale - nie pyta o Rose, bo od niej dostał Patronusa. I przepraszam, ale rozbawiło mnie Twój komentarz "ważniejszy kolor oczu". Teoretycznie nie ma w tym nic zabawnego, ale w moim opowiadaniu kolor oczu brata Rose będzie bardzo istotny... jest jedną z kluczowych informacji. Dlatego się uśmiechnęłam, gdy to przeczytałam :)
Musiałam dokończyć komentarz w drugim okienku :)
UsuńPowinnam czuć się źle, że określiłaś fragment rozdziału jako scenariusz, ale nawet nie wiesz, jaką mi to radość sprawiło :)
Teraz, gdy przeczytałam o opisie zegarka, zdałam sobie sprawę, że jestem staranna przy tym, co ma znaczenie. Ale tak naprawdę każdy akapit ma znaczenie, więc nie mogę się dziwić takiej ocenie. Nie zawsze się starałam i teraz to coraz mocniej zauważam.
Na niektóre pytania, które zadajesz, mam odpowiedź w formie przyszłych rozdziałów. Dla przykładu, stan zdrowia Rose i jej sytuacja rodzinna wiążą się ze sobą, ponieważ to składa się na przeszłość dziewczyny, która nie jest już taka oczywista.
Coraz bardziej mam wrażenie, że blogosfera to nie moje miejsce... :D
Nawet nie wiem, jak odpowiadać na Twoje komentarze. Wiem, że masz rację i po prostu to przyjmuję. Ja również zauważam oklepany charakter historii. Ale o tym na koniec.
Problemy z czcionką są związane z tym, że miałam problemy z komputerem i ile razy bym tego nie poprawiała, to i tak problem wracał.
Rozdział "Krwawy księżyc" też mi się bardzo podoba. Pamiętam, jak mi strasznie na nim zależało i jakie miałam wypieki na samą myśl, że go opublikuję. Wiem, że jest jedną z nielicznych prac tego typu na moim blogu, ale jeśli mam być szczera, to chyba nie mam siły do czegoś takiego...
Przeczytałam już wszystko i wreszcie chciałabym się odnieść do tego, co chciałam napisać od początku mojego komentarza...
Mówisz, że wiele scen Ci się podobało, ale wiele czytałaś jak za karę. To smutne, ale u mnie było podobnie, gdy je pisałam. Jest grupa rozdziałów, które pisałam z pasji (zdecydowanie rozdział o pełni), ale wiele jest takich, które powstawały na siłę. Już dawno nie czułam, że dam radę dokończyć tę historię. I spróbuję to teraz wytłumaczyć.
Gdy zakładałam bloga byłam jeszcze w gimnazjum, dodatkowo po dosyć burzliwym okresie nauki, więc potrzebowałam hobby. I przyszło mi to do głowy - oczywiście nie spontanicznie, to była dosyć długa decyzja. Byłam osobą, która nie wychodziła z domu, więc miałam dużo czasu na pisanie. Wszystko się powoli zaczęło zmieniać. Zaczęłam wychodzić z domu, doszła nauka w liceum, odkryłam prawdziwą pasję - język angielski i USA, dodatkowo pisanie prozy zaczęło mnie męczyć. Ale nie chciałam tego kończyć, ponieważ w głowie mam ułożone GŁÓWNE wątki każdej postaci. Praktycznie jeszcze się nie pojawiły, nie wliczając rozdziału o pełni. Nie chcę się chwalić, ale uważam, że te zaplanowane mogą być naprawdę dobre. Ale są umiejscowione w czasie bardzo daleko. I nie mam siły do tego czasu pisać wymuszonych rozdziałów. Męczą mnie opisy...
Przy rozdziale dwudziestym drugim poczułam w czym jest problem. O wiele łatwiej jest mi przedstawić scenę za pomocą obrazu, niż słów. To tak, jakbym teraz zamiast wymyślania opisów, tworzyła w głowie kadry filmu. I wtedy zdałam sobie sprawę, że bliżej mi do scenariuszy, niż do prozy.
I dlatego to wszystko nie działało. Bo to nie ten rodzaj pisania. Nie chcę tego zostawiać, o nie. Chcę to odrobinę zmienić.
Postanowiłam, że bloga nie chcę już prowadzić. Szkoda mi tego, że poświęciłam temu tyle czasu, energii... ale miałam z tego frajdę. O tym powinnam pamiętać.
Bardzo chciałabym Ci podziękować za ocenę, ponieważ jest ona kierunkowskazem, co dalej powinnam robić. Nie wiem tego na pewno, ale najprawdopodobniej napiszę wyjaśnienia do każdego wątku, który miałam obmyślony już dawno. Jeśli będziesz ciekawa, to chcę Cię zaprosić do przeczytania ich. Może wtedy dowiesz się, dlaczego kolor oczu Charliego był taki istotny ;)
Nic nie szkodzi, że tyle czekałam. Nawet lepiej, ponieważ miałam czas na przemyślenie całej sprawy.
Prosiłabym Cię bardzo o odpowiedź. Potrzebuje jakiejś profesjonalnej porady, ale wydaje mi się, że klamka zapadła i decyzji już nie zmienię. Trochę szkoda zostawiać coś, co robiłam przez niecałe dwa lata, ale pocieszam się tym, że zamiast tego, poświęcę się językowi angielskiemu i pisaniu scenariuszy. Bo dialogi już mam opanowane :D
Jeszcze raz bardzo dziękuję i czekam na odpowiedź
Natalia Żywicka
ADRES = Rozumiem. Ty też na pewno rozumiesz, że w większości przypadków to adres decyduje, czy na danego bloga wejdziemy, czy nie. Inne elementy czy zostaniemy, ale najpierw trzeba wejść, prawda? Fajnie, że cytat coś znaczy.
UsuńZNAKI = Naprawdę warto. Niektórzy zwracają na to dużą uwagę. Blog od razu wygląda profesjonalniej, gdy się używa poprawnych cudzysłowów i tak dalej.
BŁĘDY = Oczywiście. To rzeczywiście mijałoby się z celem.
ŹRÓDŁA = Nie wiem, czy wspomniałam w ocence, ale to istotne. Wszelkie zdjęcia, gify... należałoby podać autorów.
OPISY = Nie od razu Kraków zbudowano. Chyba pierwsze tworki niemal każdego z nas składały się z niemal samych dialogów.
ZENEK = No nie będę udawać, wyszło nielogicznie. Co innego gdybyś to chociaż jakoś wyjaśniła za pomocą którejś postaci. Może nawet byłoby zabawnie.
FF = To na pewno nie bez znaczenia, że się podobnych opowiadań namnożyło. Nawet ja znam tyle tendencji autorów i powtarzanych wątków, choć nie czytam o Huncwotach.
HUMOR = Jaki słaby. To zależne od osoby. Nie każdy wszystko czuje. Gorzej, gdy coś jest wyświechtane, nieodpowiednie dla danej grupy wiekowej.
PRESJA CZASU = Wiem, nauka, wiem, obowiązki, wiem, czytelnicy, ale pisanie na wyścigi nigdy się nie opłaca. Pisz w swoim tempie, niech rozdział trochę poleży, potem do niego wróć, jeszcze raz przeczytaj.
CHARLIE = Mogłaś to umieścić w tekście. Hah, ale się złożyło z tymi oczami.
SCENARIUSZ = Zawsze lepiej, niż byś miała płakać. :)
UsuńSTARANIA = Rozumiem. Są sceny, które piszę z większą i mniejszą przyjemnością. Wątki, które powoli rozwijam i takie, co popycham i popycham na przód, by mieć je za sobą. Coś ma mniejsze, coś większe znaczenie, ale wszystko jest częścią historii i trzeba to dopracować.
PRZYSZŁOŚĆ = Pożyjemy, zobaczymy. Byle się znowu nie za wolno rozwijało.
BLOGOSFERA = Hej, hej. Lubisz pisać, pisz. Dziel się tym, wymieniaj opiniami, dyskutuj z czytelnikami. Fajnie tu, w blogosferze. Krew się czasem leje, ale warto. Nie poddawać mi się. :)
CZCIONKA = Nie wiem, co poradzić. Sama się nieraz siłuję z akapitami i interliniami.
SIŁA = Trochę wiary w siebie. Potrzeba tylko pracy i chęci, bo już pokazałaś, że jesteś w stanie.
NA SIŁĘ = Może za bardzo starałaś się, jak wspominałaś, każdemu coś dać? Za dużo scen, za dużo postaci, wątków, nie wszystko mogło wyjść dobrze. Czasem lepiej skupić się na czymś konkretnym. Łatwiej też wtedy zainteresować czytelnika, bo ma określony wątek, problem, oczekuje rozwiązania.
BLOG I TAK DALEJ = A nie myślałaś właśnie nad tym, by pisać w formie scenariusza? Dramaty ludzie też czytają, a mało ich w blogosferze, więc już byś miała plus u wielu. Nikt Cię nie zmusza do opisów. Dialogi naprawdę Ci wychodziły.
WYJAŚNIENIA = Jak najbardziej, daj znać, gdy coś opublikujesz.
I TAK NA KONIEC = Cała przyjemność po mojej stronie. Cieszę się, że mogłam pomóc. Dopytuj i tak dalej, śmiało. Pisanie scenariuszy... jestem za! Lubisz angielski? Świetnie. A krajami anglojęzycznymi też się interesujesz? Jakimś konkretnym? W opowiadaniu mogłoby się przydać, jeśli nie chciałabyś umieszczać akcji w Polsce.
Nikt w blogosferze na siłę nie trzyma, ale to chyba lepsze od pisania do szuflady. Czytelnika trudno zdobyć, ale się da. Czytaj innych, a wrócą.
Proszę. :)