[108] adres bloga: krwawy-kamien.blogspot.com


Autorka: Alice Nightray II
Tematyka: fantasy
Oceniająca: Skoiastel




Jeżeli chodzi o szablon i estetykę, to nie mam żadnych zastrzeżeń, no może poza brakiem justowania w prawej kolumnie. Nie chcę się przesadnie rozdrabniać nad tym, co właściwe, więc powiem tylko, że generalnie jestem na tak. Dowodem jest fakt, że postanowiłam czytać na blogu, a nie – jak zwykle bywa – wklejać tekst do Worda. Jest mi po prostu wygodnie i dzięki ci za to.
Nie ma zakładki o bohaterach, prologu długością przypominającego świstek z pralni ani żadnych innych standardowych dupereli, do których przywykłam po ostatnich ocenach. Jestem w raju…

CZĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ 1
To znaczy: byłam w raju. Albo jestem wciąż, ale teraz już troszkę mniej (może wyszłam ociupinkę jedną nogą), bo okazało się, że używasz dywizów zamiast myślników: PORADNIK. Słabo to wygląda.

- Tak! To to! - zawołał uradowany i odtańczył szybko taniec radości (…). – Trochę za dużo radości na jedno zdanie. :)
Odtańczyć taniec brzmi średnio.

Ruszył szybko dalej, nim panu, za którym zdecydowanie nie przepadał, wpadłby do głowy pomysł pójścia za nim. Doktor westchnął po drodze jeszcze ze trzy razy, nim zaczął znów nucić. – Nie musisz powtarzać podmiotu. Nie zmienił się – we wcześniejszym zdaniu to Falk ruszył, więc z góry wiadomo, że i on w następnym westchnął. Takie powtarzanki odbierają lekkość narracyjną, z którą na pierwszy rzut oka nie masz większych problemów.
Uśmiecham się, czytając. Jestem po pierwszym dialogu i od razu czuję zadowolenie. Nie mam pewności, ale przeczucie mówi mi, że trafiłam na naprawdę dobrze rozpisaną przygodę.

Mimo że ludzie padają jak muchy, świat wciąż jest przeludniony. Natura została niemal zupełnie wyniszczona i wyeksploatowana. Lasy, pola czy łąki to teraz rzadki widok. – Mam wrażenie, że nie trafiłaś, jeżeli chodzi o umiejscowienie tej informacji. Jest ona ważna, ale w tym momencie bohater tylko stoi przed drzwiami. Rozumiem jego ciąg myślowy o świecie pełnym zarazków, bo to poniekąd ma sens i się ze sobą łączy, daje jakiś obraz myśli; czuć przyczynę i skutek. Ale na moje oko z tymi lasami poleciałaś za daleko. Falk jeszcze nawet nie zdążył wyjść…

Falk spanikował, zrobiło mu się niedobrze, każdy go potrącał, uderzał łokciem albo jakimś tobołem. W końcu prześlizgnął się pod rękoma jakiejś zakochanej pary, ale znalazł się już kawał dalej. – Trochę pożałowałam, że nie wykorzystałaś okazji i nie pokazałaś paniki, histerii i tego lęku. Opisałaś, że Falk spanikował, ale wolałabym zobaczyć tę emocję w jego ruchach, jego czynach. Nie pobudziłaś tym mojej wyobraźni.

Doktor musiał znaleźć młodych, zdrowych ludzi, by dostarczyli oni jego listy pewnym osobom, a nie mógł tego powierzyć byle komu. Poza tym potrzebował kilka [kilku] materiałów, które można dostać jedynie poza miastem. Podróżowanie w tych czasach jest [czas] niemal sportem ekstremalnym, więc musiał mieć pewność, że osoby, którym powierzy to zadanie - oczywiście z sowitym wynagrodzeniem - nie zginą po drodze. W końcu ważyły się losy ludzkości. – To taki trochę, ekhm, no. Brzydki spoiler. Mogłaś sobie darować psucie mi zabawy i od razu opisać scenę, w której bohater kogoś szuka, odnajduje tych młodych ludzi, powierza im zadanie… Streściłaś mi wszystko i spłyciłaś swój pomysł. Naprawdę słabe rozwiązanie. Staraj się budować tylko scenami. Dzięki nim przemycisz informacje w tekście, a ja będę mogła sama wnioskować i dochodzić do sensu, odkrywać scena za sceną karty twojej historii. Teraz już wszystko wiem. Spodziewam się, na dodatek przeczytałam wcześniej opis w prawej kolumnie – połączyłam fakty i czuję, że zamiast porządnego rozdziału jednak czytam prolog.

Udało mu się więc rozpoznać "płaszcz tysiąca i jednej kieszeni", jedyny taki w Dahwie; krążyły plotki, że jego kieszenie są bez dna i mieści się tam wszystko. Należał do najlepszego kupca, Shermana. – Wielki plus za pomysłowość i oryginalność; mały minus za cudzysłów. Staraj się korzystać z polskiego: „(…)”. [Alt+0132 – górny, Alt+0148 – dolny, przy włączonej klawiaturze numerycznej]. No i Sherman był najlepszym kupcem, tak? Okej, ale najlepszym w Dahwie? W krainie? Na świecie?

- Tak? - zapytał roztargniony mężczyzna, idąc tak blisko kupca, że deptał mu po piętach. Za bardzo się bał, że znów zostanie porwany przez tłum.
- To tutaj. - Gestem zaprosił go do środka. – Nie wspomniałaś, kto zaprosił. Domyślam się, że Sherman, ale ostatecznie nigdzie tego nie zaznaczasz, a podmiotem w poprzednim zdaniu jest Falk. Zamieszałaś. No i podkreślone zdanie to ekspozycja. Pozbyłabym się jej, bo pobudki Falka są łatwe w domyśle.

- Ach, tak? Doprawdy? - Wygładził swój kitel i na chwilę zamilkł, pławiąc się w tym nieświadomym komplemencie. – A mi to, po reakcji doktora, wygląda na bardzo świadomy komplement. Chyba że nieświadomy dla Shermana, ale nie skonkretyzowałaś.

- I dlaczego przyszedł pan z tym do mnie, panie Falk?
- Ponieważ potrzebuję pewnych materiałów, dostępnych daleko poza miastem, widzi pan? Chcę także dostarczyć bardzo, bardzo ważne listy i nie mogę tych zadań powierzyć byle komu, rozumie pan, panie Sherman?
- Oczywiście - odparł, błyskając zębami.
- Muszę znaleźć ludzi młodych, zdrowych, sprytnych, którzy poradzą sobie w tej trudnej podróży. Chcę, by pomógł mi pan ich znaleźć. Oczywiście, nagroda za wykonanie tych zadań jest bardzo, bardzo wysoka. – Widzisz? I tak, i tak zdradziłaś, po co i kogo szuka doktor. Ta wcześniejsza wzmianka była kompletnie niepotrzebna.
No i skąd Falk miał tyle pieniędzy? Dysponował ogromną gotówką, siedząc tyle lat w jednym laboratorium? Coś mi tu śmierdzi.

ROZDZIAŁ 2
W rzeczywistości była to po prostu okolica bardziej kolorowa niż inne, a ludzie tutaj częściej chorowali psychicznie, niż fizycznie. – Przyjrzyj się tym dwóm sytuacjom z użyciem niż. W pierwszym nie postawiłaś przecinka (zresztą słusznie), a w drugim już tak. Dlaczego? Ani w jednym przypadku, ani w drugim po spójniku nie występuje czasownik, a tylko wtedy przecinek jest wymagany. Dalej też robisz takie błędy, np.:
(…) poradzą, i to lepiej, niż większość starszych od nich. – Przecinek absolutnie zbędny, bo po niż nie ma czasownika. Warto zapamiętać.
[UPDATE: Potem jest tych potknięć więcej, ale daruję sobie ich wypisywanie].

Dziewczyna przez chwilę mierzyła się spojrzeniami z czarnookim (…). Czarnowłosa przetarła mocno zaczerwienione oczy. (…) Czarnowłosa posłusznie zamilkła. – Nie, proszę. Nie rób tego. Twoje opowiadanie jest naprawdę na poziomie, narrację prowadzisz lekko jak piórko, ekspozycji nie masz prawie wcale, czyta się płynnie, szybko i przyjemnie, fabularnie też aż chce się więcej, a wykorzystujesz tak oklepane i słabe zwroty jak określanie bohaterów kolorem oczu i włosów? To świadczy o nieporadności językowej, wierz mi. Staraj się unikać takich sytuacji. Mocno rzucają się w oczy. 
[UPDATE: Na szczęście ta sytuacja pojawia się bardzo rzadko].

- Tak? I co będziesz jadła?
- Zupę u pana Darkwood’a.
- Zgłupiałaś do reszty. Czemu miałby cię karmić za darmo?
- Bo będę robiła lalki dla jego córki.
- Nie ufam mu.
- On ją bardzo kocha.
- Właśnie.

Darkwooda – apostrof kompletnie zbędny.
Jestem zachwycona tym dialogiem. Nie wiem, czy bardziej cieszą mnie lekkość i naturalność, czy ostatnia wypowiedź (już słyszę ucięcie Astrid, a jej końcowa uwaga mocna, w punkt) – pewnie to wszystko jednocześnie. Kupiłaś mnie.
Do tej pory poznałam cztery kluczowe postaci: doktora, kupca i dwie akrobatki. Każdą z nich jestem w stanie zrozumieć, wyobrazić sobie i wczuć się w jej położenie. Na dodatek czuć w tym wszystkim groteskę, co sprawia, że tekst łyka się z miejsca i chce się coraz więcej i więcej. Póki co fabuła nie jest skomplikowana, trzymasz jeden wątek, ale plastycznie opisujesz różne dzielnice miasta i też nie mam żadnych problemów z wykreowaniem sobie tła w wyobraźni:
Idąc, kopało się głowy, potykało o nogi, deptało po rękach, które potrafiły złapać cię za łydkę; wtedy ktoś o zapadniętych policzkach, wyniszczonej skórze i oczach czarnych ze zmęczenia podnosił na ciebie swój cierpiętniczy wzrok, błagając o ratunek, którego nie jesteś w stanie mu dać. Nawet jeśli masz przy sobie bochen chleba, wciskasz go tylko głębiej pod pazuchę; gdybyś się podzielił z tym jednym człowiekiem, nagle ciała, które uważałeś za martwe, podniosą się jak tamten, szarpiąc i ciągnąc cię we wszystkie strony. Oddasz więcej chleba, a osoby wcześniej przyklejone do ścian i ta wciąż przesuwająca się masa naprą na ciebie, zaczną walczyć między sobą o każdy okruch, który rozrzucasz, aż w końcu obudzi się w nich bestialska desperacja i przygniotą cię, póki nie odbiorą ci wszystkiego, co może mieć jakąkolwiek wartość. – Super sprawa, tylko pilnuj czasu narracyjnego. Pogrubione czasowniki zamień na odmienione w przeszłym.

Musieli tylko przeciąć Umieralnię, przejść przez kolejną szczelinę i już mieliby to piekło za sobą. Chcąc ją [je – to piekło] ominąć, nadłożyliby sporo drogi, a Shermanowi się spieszyło, bo musiał złapać jeszcze mężczyznę, który ciągle gdzieś wyjeżdżał. Obawiał się, że nie zdąży. – A widzisz, znów. Jak w poprzednim rozdziale – niby jedno zdanko, a zepsuło zabawę. Pokaż, że Sherman się spieszy, ciągnie za sobą doktora i go, nie wiem, przykładowo popędza. A potem niech dotrze tam, gdzie się tak spieszył i sprawdzi, czy zdążył. Pozwól mi czerpać więcej radości z tego, co czytam. Daj mi powód do wnioskowania z zachowania postaci: spieszy się? Okej, ale ciekawe po co – to tak powinno działać. Natomiast u ciebie zabawy jest mniej: no dobra, zapamiętam, że bohater się spieszy, bo ktoś, kto wciąż gdzieś wyjeżdża, może mu uciec. Ale przecież i tak dowiedziałabym się o tym nieco później. Nie spoileruj.

(…) oznajmił chłopak wypranym z emocji głosem. – Już któryś raz nazywasz Shermana chłopakiem, ale doktor mówi do niego „Panie Shermanie”. Z tym kupcem na razie mam najwięcej kłopotów. Pewnie wcześniej opisałaś jego wygląd, ale ja zapamiętałam tylko ten charakterystyczny płaszcz, nie mogę natomiast skojarzyć chociaż mniej-więcej, w jakim bohater jest wieku. Widzisz, cechy wyglądu nie są po to, aby je rozpisać raz i mieć z głowy, bo inaczej one przepadną w pamięci czytelnika, a nie mam zamiaru cofać się do poprzednich rozdziałów. Czasem warto, szczególnie w początkowych notkach, odświeżać pamięć czytelnika. Ale też nie zdaniami typu: jakiśtamoki/jakiśtamwłosy zrobił to i to. Nie. Chodzi o sposoby bardziej subtelne, naturalne. Popracuj nad tym.

Sherman pociągnął za sobą doktora, a [przecinek] mijając zgonnika [przecinek] obaj skinęli mu głową z szacunkiem. – Podkreślona część zdania to wtrącenie. Zresztą warto też zapamiętać, że tam, gdzie imiesłów przysłówkowy (zakończony na –ąc, –łszy, –wszy), musi pojawić się przecinek.

ROZDZIAŁ 3
Sherman zostawił doktora przy wejściu, bo ten się brzydził [przecinek] i sam zbliżył się do zbiorowiska, z rozbawieniem obserwując to widowisko. – Jeżeli nie postawisz tego przecinka, ze zdania będzie wynikać, że to Falk mimo obrzydzenia podszedł bliżej.

W ogóle słuchaj, wiesz co ten Will idiota zrobił? Założył się z jakimś facetem o kasę, że wypije słoik z rybką, która, tak swoją drogą, należała do mnie i żyła już trzy miesiące i nie zapowiadało się na to, żeby miała umierać… Bo wiesz, one zawsze padają tak szybko, no i się cieszyłam, że ta tyle wytrzymuje, jak jakiś wojownik, nawet ją tak nazwałam, bo Numer Trzydzieści Cztery za długo się wymawiało i mnie to irytowało. W każdym razie to zrobił! Wypił wodę razem z Wojownikiem! I zwymiotował potem, więc facet stwierdził, że się nie liczy. Myślałam, że go zabiję. Dobra, ale powiedz coś w końcu. – Spojrzała na niego, trzepocząc długimi, gęstymi rzęsami, wciąż trzymając go w uścisku.
Kupiec zaśmiał się i rozplótł jej ręce, prowadząc do stolika najbliżej drzwi, gdzie siedział Falk.
Twoje opowiadanie czyta się w całości równie szybko i płynnie, co ten monolog. Skończyłam rozdział i teraz powinnam coś o nim napisać. Zapamiętałam Dana, ale za nic nie mogę przypomnieć sobie imienia postaci, której przeszło przez myśl, że można złotą rybkę nazwać Numerem Trzydzieści Cztery. Swoją drogą ten monolog był genialny, chociaż mimo ukazania postrzelonej osobowości, przyćmił imię właścicielki. O jej bracie nie wspomnę; mam nadzieję, że przypomnę sobie te imiona w rozdziale kolejnym i tym razem już nie będzie problemu z ich zapamiętaniem.
Pędzisz w przód na łeb, na szyję. W tym wszystkim świetne jest, że faktycznie nie masz problemu z lekkością i operowaniem słowem, tworząc opisy tak, bym mogła sobie wszystko wyobrazić. Mam jednak zastrzeżenia co do zachowania Dana. Najpierw przedstawiasz go jako nieufnego i silnego łowcę, okej, super. Ale ten nieufny łowca zaraz tak po prostu zgadza się na wyprawę, bo… jest ciekawy? Nie przekonało mnie to, naprawdę. Jakoś za łatwo poszło:
- Właściwie jestem ciekaw, jak to się zakończy. Wyruszam z wami.
Okazuje się, że poznałam już prawie całą ekipę (prawie, bo nie wiadomo, co się stało z bratem tej gaduły od rybki). Mam trzeci rozdział. O ile po poprzednim czułam się komfortowo, a wszystkie informacje miałam poukładane w głowie, tak po tym raczej kotłuje mi się we łbie niezły mindfuck. Trochę za szybko, jakby ci się do czegoś bardzo spieszyło. Lubię akcję i jestem fanką historii, w których po prostu się dzieje, ale to mnie przerosło.
Fajnie, że wprowadziłaś drugi wątek (choroba Grace) i zwolniłaś nieco tempo pod koniec, przy wątpliwościach Shermana, ale nadal mam wrażenie, że końcowe odetchnięcie nie rekompensuje chaosu w barze. No i doktor… Rozumiem, że się brzydził (szkoda, że nie pokazałaś tego jego zachowaniem, gestem, wyrazem twarzy, ale po prostu napisałaś o obrzydzeniu) i pozostał w tyle, słowem się nie odezwał. Sherman rozpowiada o kamieniu i przejmuje pierwsze skrzypce, a ten nic, tylko się przez cały rozdział brzydzi? Tak, zdecydowanie bardzo brakło mi Falka w tym rozdziale. Jego reakcji. Interakcji. Whatever.

ROZDZIAŁ 4
Świetny wstęp. Już rozczarowana myślałam, że przegapiłam część akcji i zaczynasz od środka, na szczęście wstępny fragment jest zaledwie rąbkiem tajemnicy. Zapowiedziałaś, że będzie się działo i ja to łykam. I ja chcę tego więcej.

Nancy właśnie szła zapytać Astrid [przecinek] czy ma coś do przegryzienia (...).

Nie słyszała, jak pozostali ją wołali. – Brakło mi tu ich wołania. Masz narratora wszechwiedzącego, który mógłby dokładniej ogarnąć też tło.

I w jednej chwili patrzyła na niego, a w drugiej już nie. – Nie wiem, jak to sobie wyobrazić. Zamknęła oczy czy odwróciła głowę/wzrok?

Zamrugała, zaskoczona. – Ten przecinek odbiera lekkość.

Will obserwował uważnie przez jego ramię, co po kolei robił. Co chwilę musiał odgarniać z oka swoje czarne włosy, które miał ściąć już miesiąc temu [Will czy Dan?]. Podpytywał łowcę, gdzie się tego nauczył, jak długo musi się smażyć, ale nie robił tego nachalnie i po raz pierwszy mężczyzna w spokoju mu odpowiadał, choć często wymijająco, jakby strzegł jakiejś tajemnicy. Chłopak się tym nie przejął. Wolał nie drążyć, żeby go nie zniechęcić. – Z tego streszczenia wyszłaby ładna scena, z której mogłabym wywnioskować relację Willa z Danem i charaktery ich obu. Nie przepadam za streszczeniami.

(...) w małej ilości, drogo je sprzedawano, ale jednak. Wyciągnęła rękę z jednym do Dana, ale ten pokręcił głową, odmawiając poczęstunku.
Musieli ominąć ich łukiem, licząc na to, że dobiegną do celu pierwsi i spotkają tam ludzi. Nie odważą się wtedy zaatakować. – Trochę mnie zmyliłaś. Chodzi o to, że bohaterowie dobiegną pierwsi czy tubylcy? I kto nie odważy się zaatakować? W czasie akcji czasem zdarza ci się pisać ciągiem, ale zmieniać podmioty i potem czytelnik musi czytać nawet i cały akapit drugi raz, aby rozwiać wątpliwość.

Na tym etapie historii zastanawiam się, dlaczego niby sam Dan nie mógłby zanieść tych listów i zebrać materiałów? Wydaje się najbardziej wprawiony w boju, najzręczniejszy, najprzydatniejszy i w ogóle… naj. Przez groteskowość i lekkość, a także styl narracji, mam wrażenie, że tylko on jest w miarę… hmm, pełnoletni. No i ewentualnie Sherman. Natomiast jeżeli chodzi o resztę, to mam przed oczami dzieciaków, których – w ogóle nie wiadomo po co – zatrudnił kupiec.
Bardzo fajny motyw z tubylcami. Cieszę się, że w tak lekkim i przyjemnym tekście pojawia się głębsza problematyka, tym razem rasizm. Wcześniej niszczenie świata, zieleni, zbyt szybki rozwój cywilizacji ludzkości… Dużo tego i liczę na więcej wraz z biegiem fabuły.


ROZDZIAŁ 5
Dan spojrzał na niego, marszcząc groźnie brwi, dając jasno do zrozumienia, że nie życzy sobie być przepytywanym. Nie lubił wścibstwa, zwłaszcza ludzi, którzy mieli bezczelny talent do wyłapywania głupich szczegółów. – Pierwsze zdanie wystarczy. Drugie to już ekspozycja, którą tłumaczysz zachowanie ukazane w tym pierwszym. Niepotrzebnie. Już na tym etapie, po poznaniu Dana jestem w stanie sama domyślić się, co sądzi o wścibstwie.

Za każdym razem sprawdzało się to, co wielu powtarza plotkarzom (...). – Wielu ludzi powtarzało plotkarzom? Nie wiem, muszę się upewnić. To zdanie jest dziwnie skonstruowane. Plus czas.

Oby tylko się nie okazało, że kamień jest drugim. – Jaki kamień? Nie rozumiem, o co chodzi. Jeżeli o kamień filozoficzny – jakoś ciężko to wywnioskować z kontekstu.

Nie potrafił tego sobie ułożyć w głowie, zupełnie jak ze słowem, które przybiera w umyśle formę, ale nie liter [przecinek] i ma się je na końcu języka, ale nie potrafi wypowiedzieć.

Skąd pasażer wiedział, że młodzi pracują dla Falka?
Gratuluję umiejętności kreowania. Wciąż nie mogę nadziwić się, jak lekko operujesz słowem i jak umiejętnie poruszasz moją wyobraźnię. Kolejne postacie – Caiv i kolorowy starzec na schodach – wyszły przekonująco i naturalnie, dodatkowo nie mogę nie docenić tego, z jakim wyczuciem opisujesz tylko najważniejsze elementy, ważysz słowa, a jednocześnie pokazujesz detale poruszające wyobraźnię. Wystarczająco, by zobaczyć całą scenę. Niczego mi nie brakuje.

Widział setki ludzi, czekających na śmierć, ale jednocześnie chcących jej jak najdłużej unikać. – Pierwszy przecinek zbędny. Masz taką manierę, aby robić wtrącenia z elementów, które nie muszą nimi być. Chodzi o to, że imiesłowu przymiotnikowego (u ciebie: czekający) nie oddziela się przecinkiem od reszty zdania, jeżeli imiesłów ten stricte dotyczy podmiotu (u ciebie: ludzie) i jest bezpośrednio obok niego (ludzi czekających). W zwykłym zdaniu napisałabyś: ludzie czekający na śmierć. I nie postawiłabyś żadnego przecinka, prawda? Nie twórz dopowiedzeń tam, gdzie nie są potrzebne, bo mnożysz przecinki i spowalniasz tempo akcji. Właściwie już wcześniej miałaś tego całkiem sporo.

Sherman zastanawiał się nad odpowiedzią. Mężczyzna budził jego sympatię i zaufanie i chciał mu powiedzieć o kamieniu. – Czy naiwność Shermana i szybkie zżywanie się z ludźmi są dla niego charakterystyczne? Trochę nie pasuje mi to do zawodu kupca, szczególnie w trudnych czasach, które opisujesz. Wydawało mi się, że Sherman jest raczej dużo bardziej ostrożny. Fakt, że potem waha się i ostatecznie nie zdradza tajemnicy Falka wygląda okej, ale samo to, że chłopakowi wpadł do głowy pomysł tak szybkiego zaufania jest z leksza nie na miejscu i nie świadczy o jego roztropności. Muszę się przyjrzeć jego dalszemu zachowaniu.
Kolejna osoba wspomina o naukowcu z pewnym zawahaniem… Ziarno wątpliwości zostało zasiane.


ROZDZIAŁ 6
I nagle wszystko się skończyło. Słońce zaszło, a zastąpił je na powrót nocny chłód, głos ucichł i zapanowała cisza tak głęboka, że mógł usłyszeć krew pulsującą w żyłach, czuł też wyraźnie swoje serce bijące nierównym, przyspieszonym rytmem i tępe pulsowanie w głowie. – Ale jak to wszystko się skończyło? O co ci chodziło? O dzień (to jakaś anomalia? Słońce przeważnie nie zachodzi tak szybko, jak za pstryknięciem palca)? O przerażenie ludzi stanem Willa? O jego krwawiące oko? O agonalne jęki chłopca? O wszystko razem? Dlaczego? Tak nagle, z dupy? Nie rozumiem, co przeczytałam. Ta scena zbiła mnie z pantałyku.

Astrid dała kupcowi szmatkę, żeby wtarł twarz Willa, a sama odciągnęła blondynkę na bok. – Chyba raczej: wytarł. Inaczej wychodzi dość creepy.

- Już dobrze, nic mu nie jest.
Kiedy po paru godzinach snu wstali rano, chłopiec już czuł się zupełnie dobrze. – Will czuł się dobrze, a ja czuję się skonfundowana i zażenowana. Mamy szóstkę bohaterów, środek nocy, każdy się miota, bo dzieciakowi krwawi oko. Nagle krwawienie ustaje, wszyscy robią zamieszanie i w końcu ktoś mówi, że już po wszystkim (mimo że nie było żadnej interakcji, nikt niczego nie zrobił z chłopcem, nie pomógł w żaden sposób) i bohaterowie tak po prostu idą sobie spać? Jakby nigdy nic? Chyba przegapiłam co najmniej jeden ważny akapit.

Wydawała się być szczęśliwa z faktu, iż w końcu to ona może się kimś zaopiekować, a nie ją niańczono – chociaż ta „opieka” to raczej kwestia sporna. Towarzyszyła im przy różnych grach i bez znaczenia jak bardzo się starała, praktycznie nigdy nie udawało jej się wygrać, dwa chochliki zawsze ją przechytrzały. – Lepiej: była niańczona.
Przeczytaj to ciągiem. Nie masz wrażenia, że drugie zdanie dotyczy opieki lub kwestii spornej, a nie samej Grace? Gdy zmieniasz podmiot, w następnym zdaniu musisz przypomnieć ten poprzedni, o który ci chodzi. Ty często pozostawiasz go w domyśle, a potem mamy takie bzdurki jak towarzyszące kwestie sporne.

Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy i Astrid w to wierzyła. Dlatego zawsze tak intensywnie i z uwagą zagląda w nie ludziom. Niektórych łatwo jest odczytać, wszystko widać jak na dłoni, kiedy kłamią, kiedy się kłopoczą, kiedy udają. też wyjątki, zamknięte w sobie do tego stopnia, że dziewczyna nie widzi nic. Dan do nich należał. – Mieszasz czas. Trzymaj się, proszę, przeszłego.

Jedyne, czego była pewna, to że skrywa coś niesamowicie interesującego i aż ją świerzbiło od chęci poznania tej tajemnicy. Sherman widocznie czuł się tak samo, bo wiele razy próbował podejść mężczyznę, ale z reguły niczego się nie dowiadywał. – Show, don’t tell. Pozwól mi zobaczyć te podchody, uczestniczyć w nich, abym mogła sama z nich wnioskować. Nie podawaj mi informacji na tacy.

Wypowiedziawszy te gorzkie słowa [przecinek] odeszła od niego parę kroków w przód.
- A jeśli nie będą jej mieli? – zapytała Grace.
- To nie będzie kamienia.
- Nie mów tak.
- Zawsze jesteś taki ponury i zgryźliwy. Samotność cię nie męczy? – Mała blondynka nie dawała za wygraną. Szła za nim, stawiając długie kroki. – Grace wypowiedziała pierwszą kwestię, drugą Dan. Ostatnią chyba Nancy, tak? Więc kto wypowiedział się trzeci? Grace? Trochę się pogubiłam.
No, no… Dan ze swoim podejściem do naukowców i stosunkiem do lasów mnie ujął całkowicie. Mamy więc dobrą, wielowątkową historię, charakterystycznych i naturalnych bohaterów, głębszą problematykę oraz… moralizatorstwo – w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Dodatkowo końcówka… Przecież Caiv żyje! O co chodzi? Nic już nie wiem i nie rozumiem w tej kwestii, ale dobrze. Czuję, że tak ma być, że właśnie tak zaplanowałaś ten plot. Zaintrygowałaś, aż chce się dalej; chce się więcej.


ROZDZIAŁ 7
Proszę nam otworzyć, albo sami to zrobimy. – Przecinek zbędny.

Czarny Kieł rzucił tylko okiem na czerwony wosk, a potem rzucił list na blat.

„Co z niego za Czarny Kieł, jak nie ma czarnych zębów?, syczała wściekle. Nie ma, nie ma, nie ma…”. – Wykorzystałaś i cudzysłów, i kursywę. Albo jedno, albo drugie. Oba jednocześnie to już błąd.

Dziwne, że Will, Dan i Sherman tak po prostu pozwolili garbatemu zabrać Nancy. Bo co? Bo starzec zabronił im iść za sobą? No okej, sprzeciwiać się gospodarzowi było niezbyt miłe, ale tu chodziło przecież o ich towarzyszkę podróży. Dana jeszcze od biedy mogłabym zrozumieć; chociaż łowca niby nie interesował się towarzyszami, ale przed wężem czy tubylcami ich ratował. Już się powinni troszkę zżyć ze sobą. Zerowej reakcji Willa nie rozumiem wcale. Przecież Nancy spadła przepaska. Wiadomo, że z jej okiem jest coś nie tak, a już na pewno wie to jej bliźniak, który – logiczne – też nie powinien pozwolić zabrać dziewczyny. Oko zauważył również garbaty, tym bardziej reszta ekipy nie powinna puszczać Nancy samej z nieznajomym. To było nieodpowiedzialne. Cieszy mnie jednak końcowa reakcja Shermana i Willa, gdy usłyszeli krzyk Nancy. Każdy jest mądry po szkodzie – lepiej późno niż wcale.

- Chyba musimy się poważnie zastanowić nad wszystkim, co się wokół nas dzieje. – Chociaż jedna powiedziała coś mądrego. Tak samo myślę od ostatniego wypadku Willa.

Pozostali natychmiast poczuli ciężki niepokój, wlewający się klajstrowatą mazią do ich serc razem z ukłuciem strachu. – To nie jest wcale aż tak obrazowe. Jeżeli piszesz o sercu, czyli wnętrzu, uczuciach (stronie emocjonalnej), opisy nie powinny pobudzać wyobraźni w taki sposób, bo wyobraźnia zadziała dosłownie. I ja widzę tę obrzydliwą, klajstrowatą maź i wlewające się z nią ukłucie… Zaraz, jak ukłucie może się wlewać?
Zwyczajnie przedobrzyłaś.

- Tutaj? A skąd – prychnął dziad. Chuda ręka świsnęła w powietrzu, gdy machnął nią pogardliwie. – Tutaj wszystko jest zwilgotniałe, spleśniałe, nie zapłonęłoby nawet, gdyby chciało. Nie, moja rodzina mieszkała w Alases. – Ale przed chwilą dziad w lochach darł się, że fajczący się patyk może przecież spalić mu dom…:
Szybko zaczął deptać wciąż tlące się drewienko. Naskoczył na chłopaka, krzycząc o nieodpowiedzialności i puszczeniu jego domu z dymem. – No to jak w końcu było?

Wszyscy spojrzeli po sobie pytająco. Mimo zdecydowanie zbyt szczegółowych powiązań Czarnego Kła z ogniem, nie wyglądało na to, by miał spalić we śnie swoich gości. Nancy teoretycznie chciał pomóc. – Co? Serio chcą u niego zostać na noc? Starzec omal nie wypala Nancy twarzy (w ogóle co w końcu z jej ranami po kocie? Jej okiem? Jej przepaską? Umknęło mi coś chyba…) i trzyma na sznurku zęby swojej spalonej żywcem rodzinki, a oni tak po prostu będą u niego nocować?

Cała historia o zębach i o pożarze nie pasowała mu. Szczególnie, że Sherman nic mu nie powiedział o rozmowie, jaką odbył ze starcem, którego potem siłą gdzieś zabrano. – Opisujesz przemyślenia Dana. To ostatnie zdanie wśród wszystkich wcześniejszych brzmi, jakby łowca myślał rozżalony, że Sherman nic mu nie powiedział. Jakby myślał o czymś, o czym nie ma prawa wiedzieć. Dziwne.
Ale dziękuję ci za wytchnienie, chwilę przerwy, za przemyślenia Dana i opis śpiącej ekipy. Mogłam wraz z nimi odsapnąć, tym bardziej że akcji nie szczędzisz. Dla mnie akuratnie.
Kolejne ziarno niepewności – dźwięki w głowach bliźniaków. I te ich oczy… No cóż. Rozwijasz akcję w bardzo przyjemnym tempie. Bomba.


ROZDZIAŁ 8
Akt pożarcia maliny wyszedł tak przekonująco, że czułam się w tym momencie jak Grace. Jakbym pierwszy raz nie tylko smakowała malin, ale w ogóle je widziała...

- Jesteś do dupy - opowiedziały chórem, wcześniej doszedłszy wraz z Danem do wniosku, że był albo przyjacielem [przecinek] albo bratem Astrid. – Mistrzowie! Najlepszy fragment rozdziału!
Kiedy powtarzasz spójnik, który pojedynczy nie wymaga przecinka (np. lub, albo, bądź, czy), to przed drugim i każdym kolejnym powtórzeniem przecinek jest wymagany:
Mężczyzna zerwał się na równe nogi. Nie wiadomo, czy z szoku i niedowierzania [przecinek] czy raczej strachu lub obrzydzenia.

No to żeś mnie zaskoczyła, naprawdę niezły plot hook. Ładnie wszystko ze sobą powiązałaś, ale nie potrafię uwierzyć w Falka i jego niegodziwe zamiary. Chociaż przepowiednia przyszłości, w której kamień filozoficzny zostaje wykorzystany, wydaje się dość… gorąca, to jednak pokładam resztki nadziei, że doktor nie miał z tym nic wspólnego. Aczkolwiek Caiv i garbaty starzec, jak i obawa kolorowego odnośnie naukowców… Wszystko zaczyna układać się w jedną całość. Jestem pod wrażeniem.


ROZDZIAŁ 9
No nie… jednak Falk… sam wstęp mnie załamał. Widzisz? Polubiłam twoich bohaterów, potrafię się w nich wczuć i zżyłam się z nimi, a teraz jest mi całkiem przykro. Zaskakujesz mnie na każdym kroku. Dobra, wiem. Były hinty, które podpowiadały, że naukowcy wcale nie muszą mieć dobrych zamiarów, ale wiesz sama, że dobry hint jest dostrzegany dopiero po fakcie, gdy czytelnik łapie się za głowę i stwierdza: a jednak dało się to przewidzieć! No jasne, mhm. Tylko skoro się dało, dlaczego tekst nie jest ani trochę przewidywalny (mimo kilku kliszy w charakterach postaci) i nie dało się wyczuć złych zamiarów Falka? No bo to jest po prostu dobry tekst – przemyślałaś wszystko i dopracowałaś sjużet (jako schemat historii).

- Nie ma niewinnych, kupczyku - odparł dobitnie Daniel, jednym ruchem mu się wyrywając. - Wszyscy w końcu zginiemy. Im szybciej, tym lepiej... Nie powiedziałem, że się tam nie wybieram. Mówię, że iść tam pieszo mija się z celem. – Chciałabym powiedzieć, że Dan jest moją ulubioną postacią, ale nie mogę. Bo pokochałam całą ekipę. Zauważyłam jednak, że przecież ekipa ta miała poszukiwać materiałów… Sądziłam do tej pory, że wiąże się to z użyciem kamienia. Skoro wszyscy są teraz z materiałami wśród mnichów, daleko poza miastem, czym się przejmują? Przecież teoretycznie nic się nie powinno wydarzyć, póki nie wrócą i nie oddadzą materiałów Falkowi. Chyba że materiały te nie mają nic wspólnego z kamieniem. Wtedy panika ma sens, tylko że ich kwestia jest zbyt słabo wyjaśniona w tekście, co wzbudza wątpliwości i może pomieszać czytelnikowi w głowie.

Pokazała mu środkowy palec i minęła. – Sugeruję: wyminęła go.

Konie uwiązali przy bramie; nie musieli bać się, że ktoś je ukradnie. Nie było komu.
Łunę ognia dostrzegli z daleka. Przerażeni tym widokiem popędzili konie. – Więc popędzili je czy przywiązali przy bramie? Bo to się wyklucza, i to tak dość mocno.

Czarna noc zostawała za ich plecami, ustępując miejsca powoli świtowi, jednak nawet jego światło było przygnębiająco przytłumione przez ciemne chmury, zapowiadające deszcz. – Szyk: powoli ustępując miejsca świtowi.

Ale podobno w mieście, już w Umieralni, trwa pożar. Napisałaś, że linia ognia pięła się do góry i rosła w objętości jak pożerający ofiarę wąż. Łuna tego ognia powinna rozświetlać tę noc z daleka szybciej niż powolny świt.

Wypowiedziawszy to [przecinek] zrozumiał, jak bardzo był naiwny, jak wiele przegapił.

Rozczarowało mnie to, że ten rozdział zleciał tak szybko. Ledwo zaczęłam, a tu już koniec. I że pomiędzy wejściem do miasta a rozmową z Caivem nie ma nic. Że nie wiem, w jakim miejscu dzieje się akcja – okroiłaś tu opis do minimum (tak samo dalej, gdy bohaterowie znajdują Falka – brak mi opisu miejsca, wyobraźnia już nie działa tak płynnie). Niedobrze. Trudno się wczuć. Nie podoba mi się również, że Caiv najpierw pluje na Dana i opisujesz ten kawałek dialogu, a potem dość ważny moment (moment poddania się Caiva) streściłaś, zamiast pokazać:
Podniósł go i trzymając niedźwiedzim ściskiem, kazał prowadzić do doktorka.
I zaprowadził ich. – To nie buduje akcji, nie wywołuje napięcia. Właściwie niczego nie wywołuje, poza rozczarowaniem.

Ciemnoskóry ścisnął go za gardło, gotowy udusić. – Chodzi o Shermana? Rety! Dlaczego wcześniej nie zwróciłam uwagi na jego ciemną skórę? Nie, żeby to miało jakieś znaczenie… Po prostu wydaje się dość istotne. Wspominałaś o tym wcześniej? Bo kompletnie mi umknęło! Do tej pory miałam go za ciemnowłosego chłopaka w świetnym płaszczu. Swoją drogą ten płaszcz wydaje mi się trochę zmarnowanym wątkiem. Nie zauważyłam, by był z niego jakikolwiek pożytek, a czekałam bardzo długo. Wiesz, to jak z karabinem na deskach teatru. Gdy pojawia się na scenie – w końcu wystrzeli. Liczyłam, że ten płaszcz będzie bardziej użyteczny.

Dom się walił.
Wewnątrz była jeszcze czteroletnia dziewczynka. Grace chciała ją wyprowadzić, kiedy zobaczyła trójkę przy wejściu. A chwilę później spojrzała w górę i zauważyła, że zaraz sufit runie im na głowę. Chciała wrzasnąć, ale dym zdławił jej gardło.
Więc po prostu ich wypchnęła.
Dom się zawalił.
Grace została w środku.
Dzieci płakały.
Podoba mi się budowanie akcji za pomocą krótkich zdań tworzących akapit, ale nie przesadzaj. Staraj się nie używać tego za często, ale w tych najważniejszych momentach, tych, gdzie akcja osiąga apogeum. Wcześniej już też to wykorzystałaś:
Kamień nie leczył.
Kamień zabijał.
Kamień tworzył materiały.
Materiały potrzebne do skonstruowania broni.
Jednostki zapłaciłyby Falkowi fortunę, aby móc wytępić robactwo wokół siebie.
Aby zrobić miejsce dla samych siebie.
Aby dać szansę samym sobie.
Zatrzymałabym się tam na drugim zdaniu: kamień zabijał. Dalsza część wydaje się mocno wymuszona. Nie robi na mnie wrażenia. Napisanie tego ciągiem wywołałoby taki sam efekt.
Reakcja Astrid na zakończenie (daruję sobie spoilery) przemistrzowska. Chapeau bas. Ale żałuję, że nie poznałam szczegółów na temat choroby Grace. Za mało jej było, to taki niedomknięty wątek… Aż żal.
Wziął ją na ręce, chociaż sam ledwo szedł przez ranę na nodze, którą zadał mu Caiv, nim go zabił. – Ach! Żałuję, że tej sceny nie było. Streszczenia są złe. Streszczenia do śmieci (tak samo o Falku i Danie. Super, że tak się skończyło, ale pokaż JAK to się stało! To megakluczowe!).
Drażni mnie fakt, że Falk znalazł materiały z innego źródła. Chcesz mi wmówić, że niby ten tchórz, który bał się wyjść z laboratorium, znalazł sobie innego kupca, posłał na wyprawę po materiały innych ludzi? I jego pomocnicy wzniecili pożar, mimo że nie dostał Trupioszatki? Po co mu ona w ogóle była? Wydawałoby się, że receptura jest kluczowa i trzeba jej przestrzegać. To się trochę kupy nie trzyma. Jakbyś bardzo chciała już skończyć. Tak na siłę. Wydawało mi się, że fabuła będzie dłuższa; tych materiałów i przygód związanych z ich poszukiwaniem więcej... To mnie dość mocno zawiodło. Nie bardzo też zrozumiałam wątek pożaru. Jest jakby częścią rytuału wykorzystania kamienia filozoficznego, tak? Widzisz, pytam, bo muszę się upewniać. Nadal ciekawi mnie kwestia choroby – strasznie olany wątek – nie wiadomo, z czego ta choroba, dlaczego ludzie umierają, skąd głód i w ogóle wszędobylska plaga, co się stało z Instytutem Wynalazczości (czy jak to się tam nazywało) i czy spłonęło całe miasto… Nie wiem. Być może było to gdzieś powiedziane, ale nie przykuło mojej uwagi, nie trafiło w pamięć. A chciałabym wiedzieć wszystko i znać odpowiedzi na wszystkie zadane pytania. Mam nadzieję, że część druga nie jest oderwana od pierwszej i tam je znajdę. 
Końcowa relacja Nancy na plus. Przy czym smutno mi cholernie, bo zdałam sobie sprawę z tego, że takimi rozważnymi i poważnymi słowami pisze ta, która brała pod uwagę nazwanie swojej rybki numerem Trzydzieści Cztery… Ludzie się zmieniają. Dojrzewają.
Nie rozpłakałam się, ale zrobiło mi się dość smutno.

CZĘŚĆ DRUGĄ, a raczej tylko jej rozdział pierwszy łyknęłam bardzo szybko. Naprawdę już koniec? Nie ma więcej tekstu? Icoteras!?


Ech, no dobra. Nie mam żadnych uwag – podobało mi się. Szczególnie czuć rozwój postaci; ich dojrzałość i zachodzące naturalnie zmiany. Stan Astrid sprawił, że się uśmiechnęłam, ale nocny koszmar Shermana wywołał trwogę – emocje więc działały i jestem przeciekawa, co stanie się dalej. Wszystko przeczytałam jak naprawdę dobre opowiadanie.
Daruję sobie jakieś większe podsumowanie całości. Jeżeli chodzi o technikalia: dbaj o właściwie określone podmioty w opisach, bo czasem niektóre zdania trzeba czytać po kilka razy, aby wynieść z nich to, o co ci chodzi; pilnuj przecinków w zdaniach z imiesłowami przysłówkowymi; zapamiętaj wspomnianą zasadę ze spójnikiem niż oraz nie sil się na wtrącenia przy imiesłowach przymiotnikowych, gdyż te nie zawsze są potrzebne. Nie mieszaj czasów. Dbaj o polski cudzysłów i zamień wszędobylskie dywizy na myślniki, bo rzucają się w oczy, a nie świadczą wcale o profesjonalizmie, który prezentujesz w tekście. Styl? Bez zarzutu. Pomysł na fabułę? Prosty, ale ujmujący. Doceniam rozbudowany świat, szczególnie obrazowo opisane miejsca akcji (poza ostatnim rozdziałem; informacja, że dzieje się w Dahwie to dla mnie za mało), mocno przemyślane i dopracowane kreacje (chociażby funkcję zgonników). Podobały mi się także wszystkie twoje wymyślone nazwy własne. Podziwiam też wartkość akcji, bo – jak już pisałam – uwielbiam, gdy w opkach się dzieje. Ale u ciebie czasem działo się za szybko. Kilku kwestii mogłam przez to nie ogarnąć.
Jeżeli chodzi o bohaterów – nie mam żadnych zarzutów. Każdy z nich jest charakterystyczny, każdego widziałam oczami wyobraźni, a jeżeli coś nie działało – zastrzeżenia znajdziesz wyżej. Nie było tego jednak jakoś wybitnie dużo, jestem więc bardzo zadowolona z jednostek, które wykreowałaś. Dało się uwierzyć we wszystkie portrety psychologiczne. Każda z postaci w jakiś sposób ujęła moje serducho, chociaż pokazałaś dość schematyczne charaktery; taki chociażby łowca-mruk to raczej typowa klisza, ale i tak uwielbiam Dana. Wykorzystałaś te klisze maksymalnie.
Odnośnie narracji wspomnę jedynie, abyś unikała streszczeń, gdyż były momenty, że opisywane fragmenty zabijały wyobraźnię. Chciałabym wszystkie te wyżej wspomniane elementy zobaczyć w formie scen – działania postaci i ich dialogi. Whatever.
O samej konstrukcji świata i czasie akcji pisała ci już Hiro w komentarzu, i ja się z nią całkowicie zgadzam:
Nie podoba mi się też mieszanie czasów w innym sensie. Ni to science fiction, ni to średniowiecze. Najpierw doktor siedzi przy lampie, potem przy świecy (huh?). Język archaizowany — a jednocześnie wchodzą Ci tu instytuty, doktorzy, kitle. Mechanika ponoć niezwykle się rozwinęła, ale listy muszą być przekazywane przez gońców. Nie przeczę, może ten świat ma sens — nie chcę oceniać po jednym rozdziale — ale na razie jestem lekko skonfundowana i mam wrażenie, że to średnio udany steampunk.

To ostateczna uwaga do twojej pisaniny, ale mnie nie chodzi już tylko o pierwszy rozdział. Wciąż nie mogłam zdecydować, czy wyobrażać sobie bardziej średniowieczne karczmy i tamten klimat, czy świat futurystyczny, mając na uwadze zadanie doktora z Instytutu i chorobę jako… hmm, plagę? Widzisz, skończyłam całość, a mam wątpliwości. Może nie nazwałabym tego od razu steampunkiem, bo faktycznie za mało go było, ale satyrą parodiującą czasy współczesne prowadzoną jakby pod wzorzec… mistrza Pratchetta? Lecz u niego wszystko było jasno rozpisane, a ty poległaś na wytłumaczeniu czytelnikom, jakimi prawami rządzi się wykreowany przez ciebie świat. Mam wrażenie, że nie wiem tak dokładnie, gdzie się obracam, mimo że opisujesz poprawnie. Zostałam wrzucona do uniwersum, którego nie rozumiem, bo nie znam zasad, które w nim obowiązują. Na twoim miejscu popracowałabym na pewno nad rozwinięciem i przybliżeniem czytelnikowi całego uniwersum. Niech cię tylko bór broni przed eksponowaniem i streszczaniem. Przecież udowodniłaś, że potrafisz tworzyć i bez nich.
Dodam jeszcze, że często zdarzało ci się jakby wtrącać w nawiasach elementy kreujące ten świat. Pratchett wykorzystywał do tego przypisy, a ty nawiasy, przerywając na chwilę zdania prowadzące akcję. Przykład?
Po trzech godzinach drogi, kiedy przeszli przez slumsy (jak nazywano tereny wokół miast, gdzie ludzie bez pieniędzy rozstawiali swoje marne baraki i namioty), zauważyli w końcu, że drepcze za nimi czarnowłosa dziewczyna.
Albo:
(...) gdy następnego dnia mieli się wspinać do mnichów (od nich właśnie wzięła się nazwa gór; mieszkali tam, nim ludzie zaczęli mieć potrzebę nazywania każdej istniejącej rzeczy i miejsca, jakby w ten sposób mogli zapanować nad światem), mogło być jedynie próbą wykończenia się fizycznie. Niemo uzgodnili, że zostają.
Przypisy są mniej nachalne, nie wybijają z rytmu czytania. Przemyśl.

Na dzień dzisiejszy?
Dobry z plusem

Nie mam nic więcej do dodania poza tym, że czekam na kolejne notki. Gratuluję. Zdobyłaś kolejnego wiernego czytelnika. Dziękuję ci, że mogłam ocenić twój tekst. To miła odskocznia po ostatnich blogach, no cóż… troszkę niższych lotów, że się tak wyrażę. Zrobiłaś mi dobrze.


Podziękowania za betę dla: Fenoloftaleiny i Forfeit :)

4 komentarze:

  1. Jejku, nie wierzę, że tak szybko dostałam ocenę, po tak długim czekaniu wcześniej, haha <3 Dzięki wielkie :)
    Natychmiast biorę się za poprawki w tym, co mi wypisałaś c: Jeśli chodzi o pieniądze Falka - dla zwykłych ludzi cena, jaką podał, była wysoka, natomiast dla niego nie aż tak bardzo. Odkładał sobie wszystko na tą właśnie chwilę, a właściwie na zaliczkę, bo mając kamień, mógłby wytworzyć dla nich tyle złota, ile im obiecał :)
    Te głupie myślniki i cudzysłowy są bardzo problematyczne w wytwarzaniu, stąd ich brak x'D Kiedyś Word automatycznie mi je tworzył, a potem czy to aktualizacji czy zmianie systemu, nie pamiętam, przestał, a ja nie wiedziałam, jakie je robić i jakoś ich nie szukałam :B nie, żebym się tłumaczyła, tak po prostu było XD
    Co do niż, to chyba stąd, że nigdy się nie zastanawiam specjalnie nad przecinkami i piszę je na wyczucie bardziej i dostosowuję do tego, jak czytam zdanie w głowie w takich przypadkach.
    Określania kolorem włosów i oczami również nie lubię, ale czasami się tak niestety ratuję, bo nie lubię też powtarzania wciąż imienia. Muszę to poćwiczyć =3=

    Tempo opowiadania w dużej mierze wynikało z tego, że pisałam je do licealnej gazetki w 3 klasie i musiałam się wyrobić przed maturami XDD
    Co do akcji z wężem: w jednej chwili go widziała, a w drugiej już nie, bo wąż, który się uniósł (no, głowę właściwie xD), został przyszpilony do ziemi :)
    Myślę, że to, co bierzesz za streszczenia, to moja mania równowagi opisów z dialogami. Kiedy widzę u siebie za dużo dialogów, a za mało opisów, wydaje mi się, że źle mi idzie (czy coś =>=).
    Falk zwrócił się do Shermana, bo nie wiedział, do kogo innego mógłby. Dan miał robić za ochroniarza głównie, zaś Will i Nancy za nawigatorów, choć teraz widzę, że trochę zagubiłam ich rolę >> Dla bliźniąt chciał załatwić pieniądze, a do Astrid zwrócił się, by zadośćuczynić. Sam Sherman, jako handlarz, ma gadane, poza tym to ciekawski typ, nie odpuściłby więc sobie uczestnictwa.
    Jeśli chodzi o wiek - Daniel jest najstarszy, dorosły facet. Sherman z tego co pamiętam miał koło dwudziestki, podobnie Astrid i Grace, zaś bliźnięta 15-16.

    Tamto wydarzenie z Willem to była wizja i następny akapit mówił, że skończyło się to, co odczuwał i widział w tamtym momencie. Co do oka - bardziej spanikowali przez to, jak się zachowywał (i oko o czerwonej tęczówce), niż z samej racji krwawiącego oka. Kiedy to ustało, nie mieli nic specjalnie do roboty, pójście do lekarze nie było nawet opcją. Mogli go jedynie monitorować. Skoro się uspokoiło, poszli spać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Historia o potomku starca, który zginął w pożarze, ratując badania, była osobną zupełnie (i zostanie poruszona pod koniec II lub na początku III części) :) To znaczy, nie mówiła o Caivie. Chodziło o zwrócenie uwagi na powtarzający się motyw ognia.
    Okej, powinnam umotywować, dlaczego nie ruszyli zaraz za Kłem, jednak nie było tak, że zostawili ją na pastwę faceta - Will ją obserwował.
    Kwestia była tego, gdzie ogień zostałby rozpalony. W samym domu nic by się nie stało, ale gdyby to wydarzyło się w piwnicy, wtedy to inna sprawa. Beczki, które ją wypełniały, zawierały różne materiały łatwopalne. Więc mogłoby nastąpić niezłe "bum" :D chyba zostawiłam to w zbytnim niedopowiedzeniu xD
    Akcja ze spaniem możliwe, że też wynika ze zbytnich skrótów. Nie będę się w sumie z tego tłumaczyć. Dan zamiast siedzieć z nimi w pokoju, powinien pilnować bezpośrednio Kła - wtedy by to miało raczej sens.
    Jechali w stronę wschodu, więc noc zostawała za ich plecami, zaś przed nimi wstawał świt, przytłumiony chmurami. Ogień płonął na ziemi i rozświetlał okolicę.
    Wybacz za zmarnowany potencjał płaszcza, obiecuję rozbudować jego rolę, kiedy będę rozpisywać I część KK x'D Jeśli chodzi o Shermana - o jego karnacji było w pierwszym rozdziale, podczas rozmowy z Danem w powozie grubasa (stąd tekst o zrobieniu spódniczki z liści :D Shermana skóra ma taki karmelowy odcień, dlatego wyparł się, jakoby był czarny).
    Ogień był najłatwiejszym narzędziem, aby zamordować wszystkich w mieście. Spłonęło całe i doszczętnie. Wysłał ich po składniki po to, by trzymać ich z dala od wydarzenia.

    Uff. Nie powiem, trochę się stresowałam, haha! Jestem świadoma, że świat trochę kuleje i przyznaję bez bicia, nie przemyślałam wszystkiego od deski do deski. Jak wspominałam, tworząc zamysł, byłam w liceum, musiałam pisać rozdział z miesiąca na miesiąc w ostatniej klasie i bywało, że robiłam to na ostatnią chwilę :D

    Dzięki stokrotne za ocenę, mam nadzieję, że tym razem streszczenia wypadną z gry xD Mam nadzieję, że będziesz mi dalej sypać radami ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też nie sądziłam, że tak szybko mi pójdzie, ale twoja historia wciągnęła mnie na tyle, by wziąć się do roboty :D
      Jeżeli chodzi o dywizy i myślniki, to polecam znajomość kodu na te drugie (półpauzy). Kiedyś wydawało mi się, że to zbyt skomplikowane i też liczyłam na Worda, ale odkąd zaczęłam częściej pracować na Dokumentach Google, znajomość kodu okazała się ratunkiem :D na pierwszy rzut oka wydaje się kosmicznie bez sensu, ale po kilku razach wchodzi w krew i teraz szybciej wystukuję kod niż szukam myślnika np. skądś do skopiowania. ALT+0150 na klawiaturze numerycznej.
      Jeżeli przecinki stawiasz na wyczucie, to gratuluję wyczucia. Jesteś prawie bezbłędna :D na kolory oczu/włosów jest sposób w postaci zaimka, ksywy albo innej konstrukcji akapitu. Coś da się na pewno w tej sprawie wymyślić.
      Streszczenia to braki scen i suche opisywanie, co bohaterzy zrobili jakby w międzyczasie trwania akcji. Nie musisz zastępować ich dialogami; opisy też mają prawo bytu, ale pokazuj dzięki nim, co bohaterowie zrobili, zamiast streszczać ich zachowania. Jak na przykład w przypadku mega rozczarowującej śmierci Caiva czy Falka. Ten drugi to cholernie ważny bohater, pierwszy, którego poznałam, a w tak ważnym jego dotyczącym momencie poszłaś na skróty. Bo streszczenia to właśnie takie skróty. Łatwizna. Każdy z nas może przecież napisać suchą relację…
      A jeśli chodzi o tłumaczenia w sprawie np. pieniędzy Falka czy jego zwrócenia się do Shermana, oczu bliźniaków, nawigatorstwa - i wszystkich innych kwestii fabularnych, to fajnie, że napisałaś mi tu „co autor miał na myśli”, ale według mnie części w ogóle nie ma w tekście, nie da się ich wywnioskować; na przykład w końcu domyśliłam się, że to u Willa to była wizja, ale nie powinnam mieć wątpliwości. Powinnam to wiedzieć, bo przecież brałam udział w scenie. Bohaterowie wracają do łóżek jakby nigdy nic, a ja krzyczę: „Ale halo! STOP! Przecież dzieciak przed chwilą miał jakąś padakę, ja nie wiem czemu, a wy macie to gdzieś i idziecie spać?! Bo niby wszystko się skończyło? Ale co się skończyło, skoro nie wiem, co się zaczęło; wszyscy inni bohaterowie wiedzą, bo idą spać na lajcie, a nikt mi nie chce powiedzieć!”. Pojawiają się luki i miło byłoby, gdybyś jakoś rozwinęła te wątki tam, jakoś ładniej dokładniej je rozpisała, aby czytelnik połączył więcej faktów ze sobą. Szybkie i dynamiczne zakończenie też czuć – skoro pisałaś opowiadanie do gazetki szkolnej, teraz możesz mieć dla niego więcej czasu i poprawić co nieco, rozwinąć, nieco zwolnić.
      Grace miała 20 lat? Ja sądziłam, że z… 13. I to taki max. W ogóle całość wyobrażałam sobie jak jakąś animację disnejowską w stylu Jak Wytresować Smoka (i nie, nie przez Astrid) albo animacji w stylu Fullmetal Alchemist. Coś w tym stylu miałam przed oczami.
      „Chodziło o zwrócenie uwagi na powtarzający się motyw ognia” – no widzisz, a ja to powiązałam za głęboko z Caivem, zaczęłam analizować za mocno, bo pewne rzeczy wydały mi się logiczne. Ciekawe, czy tylko ja, czy inni też pomieszaliby bohaterów? Bo to takie trochę… no, niedopuszczalne za bardzo.
      „Jechali w stronę wschodu, więc noc zostawała za ich plecami, zaś przed nimi wstawał świt, przytłumiony chmurami. Ogień płonął na ziemi i rozświetlał okolicę”. – Za cholerę nie umiałąm tego wyczytać między wierszami :(
      „Wysłał ich po składniki po to, by trzymać ich z dala od wydarzenia”. – Ale kogo? Shermana? Przecież niby tylko jego kojarzył. Nie miał pojęcia, jaką ekipę on zbierze… Chyba. Bo po twoich tłumaczeniach teraz nie jestem już niczego pewna :D


      Usuń
    2. Tak, Grace miała koło 18-19 :D Ona była trochę (bardzo? XD) postrzelona, żyła w swoim świecie, dlatego wydawała się dużo młodsza pewnie :P FMA to moja ulubiona seria, licząc z serialami, także cieszy mnie, że to w ten sposób sobie wyobrażałaś :D
      Trzymać z dala Shermana i kogokolwiek by wybrał, by się mu nikt zbędny nie plątał pod nogami. ^^
      No, właśnie kurczę z niektórymi rzeczami to jest ciężko wychwycić, bo ja, jako autor, wiem wszystko, znam swoje plany i wydaje mi się coś może nie oczywiste, ale wystarczające, a raczej po prostu nie zastanawiam się nawet, że to może być dezorientujące x'D

      Usuń