Tematyka: Satyra fantasy
Autorka: Alenna
Na wstępie chciałabym cię pochwalić za bardzo schludny i czytelny szablon, którego minimalizm i pomysłowo ukryta kolumna zachęcają do dalszego zagłębienia się w treść bloga. No to zaczynamy.
1. ZIELONY SMOK
Mała uwaga: kiedy jestem już na stronie rozdziału, nie widać jego tytułu.
Informacje, które Erik otrzymał w wezwaniu od okolicznych mieszkańców były równie niepokojące, co enigmatyczne. – Przecinek przed „były”, mamy tu zdanie złożone podrzędnie, którego poszczególne człony należy oddzielić przecinkiem.
Na pytanie, czy ktoś został bezpośrednio zaatakowany i może powiedzieć na temat szkodnika coś więcej odpowiedziało mu powszechne oburzenie. – Przecinek przed „odpowiedziało”, jak wyżej. Coś mi nie pasuje w tym zdaniu, brzmi jakoś sztucznie; chodzi mi o fragment „odpowiedziało mu powszechne oburzenie” – lepiej by to brzmiało, jakbyś napisała, że ludzie byli oburzeni tym pytaniem.
„To potrzebna jest tragedia, żeby nas obronić?" - dopytywał wójt gminy położonej najbliżej smoczej jamy. – Może się czepiam, ale czy w twoim świecie podział administracyjny odpowiada temu w Polsce? Trochę mi się to gryzie.
+ Zdecydowanie myślnik zamiast dywizu. Na przestrzeni całego opowiadania mylisz te znaki, ale dialogi konsekwentnie zapisujesz za pomocą półpauz. Zapamiętaj więc, że krótka kreska to dywiz (łącznik) i jego zadaniem jest łączyć (np. czerwono-biały). Nie rozdzielają go spacje, które zawsze towarzyszą półpauzom lub pauzom.
Masz dywizów w całym opowiadaniu od groma. Od teraz je pomijam, a w twoim interesie jest je wysznupać i zamienić na półpauzy.
Młody mężczyzna uznał, że jedyną słuszną ilością złota w tym przypadku będzie udźwig jego żółtego automobilu, dlatego właśnie parkował go nieopodal wejścia do jednej z górskich jaskiń. – Widzę niekonwencjonalne podejście do tematyki fantasy – tu niby mamy biednych wieśniaków, którzy nie potrafią sobie poradzić ze smokiem, chcą zapłacić Erikowi złotem (nie jakimiś banknotami), a ten przyjeżdża sobie automobilem? Zobaczę, jak dalej to pociągniesz, ale teraz wydaje mi się to trochę przerysowane.
Przeklinając swój fach, Erik szybko schował za pas rewolwer, poprawił rapier i ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. – Z jednej strony automobil, z drugiej rewolwer (nie karabin?), a jeszcze z trzeciej rapier? Jakoś to do mnie nie przemawia.
Przyzwyczajony do mrocznych miejsc, Erik był szczerze zdziwiony, gdy w głębi jamy zaczęły pojawiać się coraz częściej iluminujące kamienie, dzięki którym w jej wnętrzu było całkiem widno. Co jednocześnie ułatwiało i utrudniało sprawę, ponieważ sztuka podkradania w wydaniu smokobójcy zdążyła zardzewieć. – Powinnaś połączyć te dwa zdania w jedno, gdyż to drugie samodzielnie brzmi tragicznie.
Z każdym kolejnym krokiem, który Erik stawiał z nadzwyczajną ostrożnością, jego serce zaczynało bić coraz mocniej. Krew pulsowała z coraz szybciej, przyjemnie szumiąc w uszach. – Zbędne „z” w drugim zdaniu; powtórzenie. Czy krew może przyjemnie szumieć w uszach? To raczej dyskomfort.
Nogi powoli zaczynały przypominać watę, ale nie drżały i bezszelestnie posuwały się naprzód. – Czy nogi to osobny, samodzielny organizm, zupełnie niezwiązany z resztą ciała? Dodatkowo „mieć nogi z waty” świadczy o problemach z utrzymaniem się na nogach, najczęściej z powodu stresu. Kłóci się to z nadzwyczajną ostrożnością i przyjemnością z rosnącego poziomu adrenaliny, o których wspomniałaś zdanie wcześniej.
Próbując ukryć grymas samozadowolenia smokobójca ostrożnie sięgnął po rewolwer (...). – Przecinek przed „smokobójca”, gdyż imiesłowy przysłówkowe oddzielamy przecinkiem od reszty zdania.
Rozproszona i bezbronna, będzie łatwym celem dla Erika. – Przecinek zbędny, mamy do czynienia z dopełnieniem.
To był niegłupi plan. Który nie wypalił, w momencie gdy smokobójca dostrzegł jasną postać siedzącą na ziemi i pobrzękującą od czasu do czasu łańcuchami. – Znowu nie pasują mi te dwa zdania oddzielone kropką; wstawiłabym tam myślnik. + Pobrzękiwał.
– Co do?! – zdradził się głupio Erik, podchodząc bliżej. – Erik jest podobno zawodowcem, co wywnioskowałam z wcześniejszego tekstu, a tak niemądrze i nieprofesjonalnie postępuje? Nie pasuje mi też zapis dialogu – może się czepiam, ale wstawiłabym między słowa wypowiedzi a znak zapytania wielokropek, żeby spotęgować emocje bohatera.
Postać okazała się być nagą dziewczyną, która, obiektywnie rzecz biorąc, była piękna. – No nie wiem, czy tak obiektywnie. No i czy nie dałoby się tak trochę subtelniej o niej…?
Musiał kilkukrotnie udzielić sam sobie reprymendy, nim udało mu się przezwyciężyć zwierzęce pragnienie bezczelnego oglądania każdego skrawka tej jedwabnej skóry. (...) Nieco zapadnięty brzuszek. Oczywiście była trochę brudna, ale zważywszy na okoliczności, wyglądała jak zakurzone dzieło sztuki. – Najpierw nie chce patrzeć, udziela sobie reprymendy, a dopiero potem opisałaś, no co Erik zwrócił uwagę. To raczej powinno być odwrotnie.
– Skończyłeś już oceniać czy jest warta twojego cennego czasu? – Erik drgnął, usłyszawszy niski, skrzeczący głos. – Przecinek przed „czy”, zdanie złożone podrzędnie. Dodatkowo reakcja Erika powinna znaleźć się w nowym akapicie, gdyż wypowiedź nie należała do niego.
Zaaferowany dziewczyną, nie zwrócił uwagi kiedy gospodarz wrócił do swojej jaskini. – Pierwszy przecinek nie jest konieczny, brakuje go natomiast przed „kiedy”.
Nie gromadzicie tyle złota, co czerwone, ani nie jesteście takim wyzwaniem, jak czarne. – Ostatni przecinek zbędny, to nie jest wyraźnie porównanie paralelne.
Za to dziewczyny – Mężczyzna odwrócił się na pięcie. – wybieracie pierwsza klasa. – Pojawia się tu błąd w zapisie dialogu. Owszem, nie opisujesz samej czynności mówienia, tylko to, co postać robiła w trakcie wypowiedzi, jednak zauważ, że po wtrąceniu kończysz wypowiedź, zaczynając małą literą. W takim wypadku słowo „mężczyzna” zapisujemy małą literą, a na końcu wtrącenia nie stawiamy kropki. Więcej o poprawnym zapisie dialogu znajdziesz w naszej encyklopedii.
Tymczasem, smok przed nim mierzył nie więcej, niż dziesięć stóp długości, jego cielsko było wielkości młodego konia, a skrzydła miał zrośnięte z przednimi kończynami, jak wiwerny. – Pomijając paskudne błędy interpunkcyjne (pierwszy i drugi przecinek zbędny, ostatni również), to wkrada się tu błąd logiczny – najpierw mamy do czynienia z podziałem administracyjnym w Polsce, teraz przedstawiasz system miar panujący w Wielkiej Brytanii. Coś tu się nie zgadza, prawda?
Erik błyskawicznie uskoczył przed atakiem. Nie czekając na kolejny atak, dźgnął smoka w oko.
Poznaliśmy krótką historię Mroźnego Kła, ale tak właściwie po co? W jakim celu ta informacja miałaby się przydać czytelnikowi akurat w tym momencie? Bo Eric tak po prostu wziął broń do ręki? Nie, to za słaby pretekst. Może przełóż to na kiedy indziej, ponieważ teraz bohater ma chyba ważniejsze rzeczy do roboty niż rozmyślanie o przeszłości rapiera, który nadal budzi moją wątpliwość.
Leże bestii ukryte było kilkadziesiąt jardów od wejścia do jaskini. Zwykle podobne mu smoki zagnieżdżały się w zupełnych ciemnościach (...) – I znowu: jard to jednostka miary w Anglii i Ameryce. Plus zdanie brzmi tak, jakby „leże bestii” było smokiem [niepoprawny podmiot w drugim zdaniu].
Zwykle podobne mu smoki zagnieżdżały się w zupełnych ciemnościach, gdzie podobnie jak inne gady, posługiwał się nadzwyczajnym węchem. – Jeśli już chcesz koniecznie oddzielać przecinkiem wtrącenie „podobnie jak inne gady”, to zrób to z dwóch stron. W zdaniu jest też chyba literówka – nie powinno być „posługiwały się”? Plus powtórzenie.
Kamienie w środku świeciły na zielono i niebiesko, powodując, że było tu jasno, jak na zewnątrz, w czasie zmierzchu. – Dwa ostatnie przecinki zbędne; gdy porównanie nie jest paralelne, nie stawiamy przed „jak” przecinka.
Dziewczyna zjeżyła się, widząc jak Erik bezceremonialnie zabiera skrzynkę. – Przecinek przed „jak”. Całkiem niezła reakcja, zważywszy na to, że jeszcze chwilę temu była przerażona i zapłakana.
Nie twoje to nie rusz! – Przecinek przed „to”. Trochę nie pasuje mi tu zachowanie tej dziewczyny, co zauważyłam wyżej – porwana, posiniaczona i skuta łańcuchami krzyczy na wybawiciela, zamiast prosić go o pomoc w uwolnieniu? Tym bardziej, że dał jej swój płaszcz.
[UPDATE: Po przeczytaniu całości wiem już, że jej zachowanie pasuje do sytuacji, którą przedstawiłaś z jej perspektywy, ale Erikowi powinno dać to do zrozumienia, prawda? Raczej powinien się zdziwić].
[UPDATE: Po przeczytaniu całości wiem już, że jej zachowanie pasuje do sytuacji, którą przedstawiłaś z jej perspektywy, ale Erikowi powinno dać to do zrozumienia, prawda? Raczej powinien się zdziwić].
Dopiero ostatnia sugestia podziałała na wyobraźnię dziewczyny, która ruszyła w ślad za nim. Erik pobrzdąkiwał zdobytym złotem, a ona założonymi kajdanami. – Szkoda, że nie napisałaś, czy nie czuje bólu podczas chodzenia, bo wcześniej bardzo dokładnie opisałaś to, jak strasznie jest posiniaczona i poturbowana, a teraz nawet nie wspomnisz o jakimś grymasie twarzy albo problemach z chodzeniem.
Nagły spazm targnął ciałem dziewczyny, a z jej nosa na nowo pociekła gorąca krew. – Dopiero co dumnie przekomarzała się z Erikiem i była butna, a teraz nagle płacze? Jej zachowanie jest nielogiczne.
Ślad po zębie niemal natychmiast rozgrzał się do czerwoności, wywołując stłumiony pisk. – Stłumiony pisk czego? Kajdan czy dziewczyny?
– Kieł ognistego smoka jest w stanie roztopić właściwie wszystko – wyjaśnił lakonicznie zjawisko Erik. – A dłoni, w której trzymał ten kieł, już nie? No i nie potrafię wyobrazić sobie Erika, który tak sobie tłumaczy bez powodu swoje działanie. Ładnie by się to złożyło, gdyby postać lubiła tłumaczyć, chwalić się takim ekwipunkiem jak kieł czerwonego smoka czy Mroźny Kieł. Bohater nie wydaje się mądralą, raczej po jego zachowaniu można wywnioskować, że ma wszystko gdzieś i po prostu mu się spieszy. Dziewczyna mogłaby też być bardziej żywa – spojrzeć na nowego znajomego podejrzliwie, nie ufać mu, nie podać dłoni dobrowolnie, dopóki Erik nie wyjaśniłby, jak działa kieł. No i jaką ona ma pewność, że w ogóle trafi do domu, skoro widziała, jak Erik wcześniej ślinił się na jej widok?
To wszystko nie brzmi logicznie.
Całus był krótki, nieśmiały i trochę naiwny. – I bardzo niepasujący do sytuacji.
2. BIESIADA
Brakuje spacji po numerze rozdziału.
Jako wyjątkowo skuteczny smokobójca, cieszył się tam szacunkiem i poważaniem na tyle dużym, by przez cały swój pobyt nie musieć martwić się ani o nocleg, ani o jedzenie, ani o alkohol, ani o żadne inne rozrywki. – Pierwszy przecinek zbędny. No i dlaczego tak wprost? Przecież to, że okoliczni mieszkańcy szanują Erika i zapewniają mu najlepsze warunki noclegowe i gastronomiczne, mogłoby wynikać ze sceny, w której Erik przesiaduje w zajeździe, a karczmarz usługuje mu najlepiej, jak potrafi. Ten cały wstęp mocno eksponuje Erika i podkreśla jego cudowność, a prawda jest taka, że czytelnik nie ma na tę cudowność jeszcze żadnych dowodów (nie licząc ubicia zielonego smoka, który wcale nie był żadnym wyzwaniem). Dowód ten dostaję dopiero niżej, w postaci sceny w karczmie, gdy karczmarz stawia kolejkę – nie musisz więc przygotowywać tak eksponującego wstępu. Pokaż inaczej ten szacunek. Pytania przypadkowych ludzi o kolejne szalone przygody czy propozycje pozostania na noc, zjedzenia czegoś. Świetna byłaby do tego scena, w której Erik z nową towarzyszką dopiero pojawia się w mieście, a ona dziwi się, jak bardzo ludzie są mu życzliwi. To tylko przykład, ale wyszłoby na pewno dużo plastyczniej niż to jedno zdanie tłumaczące wszystko tak po prostu.
Nigdy nie wyprowadzał z błędu ludzi, którzy myśleli, że miał do czynienia z groźniejszym przeciwnikiem, niż to było z rzeczywistości. – Było to w rzeczywistości.
– I skrzydła o błonach grubych na cal? – Pierwsza rzecz, jaskinia. – Oddzielaj wypowiedzi bohaterów od reakcji tych, którzy reagują na wypowiedziane słowa. Pytanie należy do żony karczmarza, a myśl o jaskini – do Eryka. Przydałby się akapit, inaczej czytelnik ma marne szanse na odnalezienie się w tekście.
Nawet liczne, młode smoki, które Erik tropił za dzieciaka miały większe skarbce niż to coś, z czym dzisiaj się starł. – Przecinek przed „miały”, wtrącenia oddzielamy z obu stron przecinkami.
Był znacznie mniejszy, niż średnie dorosłe osobniki i w ogóle Erik prędzej nazwałby go wiwerną, niż smokiem. – Tutaj w obu przypadkach nie stawiamy przecinka przed „niż”, gdyż mamy do czynienia z porównaniem, a nie zdaniem złożonym podrzędnie.
Ten, [przecinek zbędny] to zwykła, zielona gadzina.
Raz stawiasz poprawnie przecinki (nawet w zdaniach wielokrotnie złożonych!), innym razem popełniasz błędy w najprostszych przypadkach. Musisz uważniej sprawdzać rozdziały. Wypiszę ci wszystkie znalezione potknięcia, ale nie będę się powtarzać. Jeśli już raz czy dwa wyjaśniłam jakąś zasadę – umieszczę tylko brakujący „[przecinek]” w zdaniu (lub inną uwagę, również zawartą w nawiasie].
Przez moment wydawało mu się, że dziewczyna chce zadać mu pytanie, ale nie zdążyła. Do przydzielonej mu izby wpadł wyraźnie zadowolony karczmarz. – Nie rozdzielałabym tutaj dwóch zdań kropką, gdyż można to zrobić dużo łagodniej z pomocą myślnika albo nawet średnika.
Teraz, gdy było po kłopocie, każdy z nich z pewnością uparcie twierdził, że też poradziłby sobie z okolicznym smokiem. Ale nie miał czasu, bo trwają [czas] żniwa. Kilkoro odważniejszych chłopców próbowało też wyciągnąć na parkiet Nariettę, ale ona uparcie wszystkim odmawiała. – Masz tendencję do przerywania zgrabnych, wielokrotnie złożonych zdań kropką, a przecież mogłabyś z tych dwóch zdań zrobić jedno, które brzmiałoby o wiele lepiej.
Erik wypijał piwo za piwem, a świat wokół niego robił się coraz weselszy i bardziej zakręcony. Jego tańce robiły się coraz bardziej żywiołowe, a chętnych do tańca partnerek było coraz mniej.
Bardzo zręcznie napisane zakończenie, ale wciąż intryguje mnie czas w opowiadaniu, bo przeplatasz średniowieczne tradycje z nowoczesnym, wręcz przyszłościowym, ekwipunkiem głównego bohatera, który zupełnie nie pasuje do tego świata.
3. KRADZIEŻ
Jednocześnie był na tyle zaaferowany własnymi sprawami, że nie dociekał [przecinek] skąd Nari ma w ogóle pieniądze, [przecinek zbędny] ani dlaczego nie chce poczekać na swojego wybawiciela, który podobną przysługę wyświadczyłby jej "za całusa". – To jest angielski cudzysłów i na pewno nie stosuje się go w literaturze polskiej. Ten poprawny wygląda tak: „(...)”. Jeżeli tworzysz w Wordzie, to program sam naniesie poprawki, natomiast wszędzie indziej trzeba operować kodami. Z pomocą klawiatury numerycznej wybierz lewy ALT+0132 („) oraz ALT+0148 (”). Warto przyswoić i korzystać. Nie będę wypisywać w ocenie wszystkich takich potknięć.
Nie mając nic lepszego do roboty, dziewczyna zajęła się podziwianiem widoków i starała się nie irytować, słysząc leniwy stukot kół. – Jaka drażliwa ta bohaterka...
Jest to bowiem wysoki masyw górski, którego właściwie nie dało się pokonać zimą, a jego ostre, poszarpane szczyty pokryte są śniegiem nawet w czasie upalnego lata. Pomiędzy poszczególnymi górami rozciągały się wąskie, ale bajecznie zielone doliny, zamieszkałe gęsto przez ludzi. – Bardzo podoba mi się ten plastyczny, zgrabny opis, ale spójrz na wykorzystane czasowniki. Pomieszałaś czasy, więc spróbuj to wszystko ujednolicić do przeszłego.
Żółty jak banany, [przecinek zbędny] automobil smokobójcy wyhamował tuż przed mostem (...) – nie lepsza byłaby liczba pojedyncza? Jeden automobil = jeden żółty banan.
(...) wyjaśnił młynarz. Widząc zdziwienie na twarzy Narietty zaczął dalej wyjaśniać.
– Panie smokobójco, nie chcę mieć kłopotów, ale obiecałem zawieść ją na dworzec za pewną opłatą. – Zawieźć.
Usłyszawszy szczodrą ofertę smokobójcy [przecinek] młynarz natychmiast kazał Narietcie złazić z wozu. Dostawszy swoją zapłatę, nadzwyczajnie szybko odjechał w dalszą podróż. Widząc, jak szybko wóz znika z pola widzenia (...). – Strasznie spłycona konstrukcja akapitu. Wszędzie imiesłowy i powtórzenia...
– Nie pozwalaj sobie! – zaprotestowała dziewczyna, gdy smokobójca rozwiązał jej gorset i obłapiał nagie piersi. – Z głównego bohatera zaczyna wychodzić narcyz, który sądzi, że wszystko mu wolno. Rozwiązał jej gorset sukni z ogromną łatwością, a ona nie zareagowała w żaden sposób, gdy mierzył się z rzemykami. No dobra, odezwała się, ale to trochę kulawa reakcja, gdy obcy koleś molestuje cię na środku drogi.
Sprzeciw Narietty był dużo bardziej stanowczy [przecinek] niż Erik się spodziewał.
– TO I TAK ZA DUŻO!!! – huknął smokobójca. – Kupiłaś sobie sukienkę i spróbowałaś nawiać za równowartość miesiąca pracy zwykłego człowieka w tym kraju...
– Przynajmniej wyglądam w końcu jak człowiek, a nie jak ofiara losu. – Dziewucha wydawała się nie być zupełnie zainteresowana tyradą Erika. – Widzę, że oboje są siebie warci. Narrator też jakiś taki stronniczy się zrobił, nigdy wcześniej nie określał bohaterki dziewuchą.
– Nie? – Nari zrobiła wielkie oczy. Na moment przestała siłować się ze wstążeczką swojej bielizny.
– Nie – powtórzył Erik. Na ogół nie był jednym z tych niedorostków, którym ledwo zasłonięty biust robił wodę z mózgu. Przez moment mierzył się z przeciwniczką złowrogim spojrzeniem. – To złowrogie spojrzenie to są te jej wielkie oczy, tak? Teraz piszesz, że ledwo odsłonięty biust nie robił na Eriku wrażenia, ale w jaskini smoka mężczyzna aż się oblizał na ten widok. No i pozostaje jeszcze sam fakt, że określa bohatera narrator – wskazuje jego cechy, opisuje go – jest słaby, bo to wszystko powinno wynikać ze sceny. To, że bohater nie interesuje się kobietą, czytelnik zauważy, gdy Erik po prostu nie będzie tego robić. Narratorska wstawka o tym jest zbędna. Odbiera lekkość narracyjną i sprawia, że tekst staje się wymuszony, a wyobraźnia nie chce działać należycie.
Przeszkadza mi zmienność bohaterów – mam wrażenie, że niekontrolowana. Ten dialog pod względem różnorodności to parabola. Najpierw Erik jest zły, wściekły wręcz, (dodatkowo na początku sceny nie wygląda za dobrze, jakoś potem o tym zapominasz), później mięknie bez powodu (jeszcze zanim poznał nazwisko Narietty). Ona nie jest lepsza – najpierw to posłuszna oprawcy dziewoja, a zaraz po chwili mam do czynienia z pyskatym dziewuszyskiem.
To tłumaczyłoby [przecinek] dlaczego lekką ręką wydała niemal dziesięć złotych koron w ciągu jednego poranka.
Ta, a jeśli łżesz [przecinek] to wyjdę na jelenia. Wysil się na coś innego, [przecinek zbędny] albo przynajmniej udowodnij, że faktycznie jesteś z tej rodziny! – Nie wiem, czy te drobne błędy to zwykłe przeoczenie. Raz stawiasz przecinki poprawnie w zdaniach wielokrotnie złożonych, innym razem gubisz się nawet w równoważniku.
Może sposób [przecinek] w jaki poprawiała jego koszulę i gładziła kołnierz, jednocześnie muskając palcami jego szyję [przecinek] wywarłby jakiś skutek.
Rozdział naprawdę przyjemny, tylko dlaczego taki krótki? I wciąż zastanawiam się, jakie mamy czasy w tym opowiadaniu – bo naprawdę trudno to określić po jego tle. Natomiast strasznie zirytował mnie tekst „Nie ufasz mi?”. Udowodnił, że Narietta jest zwyczajnie… tępa. Przecież kilka minut temu próbowała okraść Erika, a teraz rzuca czymś takim? I ta jej „dziecinna naiwność”, z którą pod sam koniec przybłąkał się narrator – to nie brzmiało dobrze. Oczywiście nie mogę przeszkadzać ci w kreacji głupiej bohaterki, ale coś czuję, że nie o taką Nariettę ci chodzi.
4. NOC
Gdziekolwiek by nie spojrzeć, miasta i miasteczka zostały wyglądały tak samo. Jednorodnie białe budynki z czerwonymi dachami i ulice rozlokowane na planie koła. – W drugim zdaniu brak puenty. Polecam połączyć oba w jedno za pomocą myślnika.
Prawdziwy obywatel Neustii zrobiłby wszystko [przecinek] by jak najmniej wyróżniać się z tłumu (...).
Na flirt, [przecinek zbędny] czy wspólną zabawę pozwalały dopiero przy wyjątkowych okolicznościach,
Nawet moda (z której przecież miał słynąć ten kraj) podchodziła tutaj pod sztywne reguły i odróżnić bogacza od biedaka można było jedynie po jakości jego stroju. – No i znowu pojawia się zgrzyt. Wprowadzasz kolokwializmy, które nie pasują mi do czasów w opowiadaniu, z którymi mam ogromny problem. Być może zdecydowałaś się poprowadzić satyrę fantasy, ale jeszcze tego nie czuję.
Smokobójca ściągnął z twarzy ścierkę, kryjącą w sobie bryłę lodu. – Nie użyłabym tu słowa „ściągnął”, a raczej „odsunął od twarzy” albo coś podobnego. Plus „w sobie” zbędne.
Po tym [przecinek] co rano odstawiłaś [przecinek] mogło być z tobą znacznie gorzej. – Podkreślony fragment to wtrącenie. Oddziela się je od reszty zdania przecinkami z dwóch stron (myślnikami lub bierze się je w nawias – w zależności od nasilenia brzmienia w zdaniu). Wyróżnia się tym, że zawiera orzeczenie (czasownik) i, gdyby je całe wyciąć, zdanie wciąż pozostaje zrozumiałe. Z wtrąceniami wielokrotnie w tej historii masz problem. Zapamiętaj zasadę i staraj się nad tym pracować.
Tuż po wspólnej kolacji i przeczytaniu gazety, zupełnie rozkleiła się się i nie potrafiła uspokoić.
Płakała, aż czerwone wybroczyny wstąpiły na jej blade policzki. – Wybroczyny [według encyklopedii]: med. drobne wynaczynienia krwi pod naskórkiem lub nabłonkiem; nieraz przecież wylewało się w życiu morze łez, ale jakoś nigdy przy tym nie spostrzegłam, żeby po takim ostrym wypłakaniu się mieć jakieś wybroczyny. Co najwyżej można trochę spuchnąć, bez przesady.
Takie prowadzenie rozmowy do niczego nie prowadziło. – Tak napisane zdanie jest napisane do niczego.
– PRZEPRASZAM! PRZEPRASZAM, dobrze? – wydusiła w końcu z siebie dziewczyna. – Nie powinnam była nigdy ruszać twoich pieniędzy. To zwykła kradzież, za którą naprawdę cię przepraszam. – Głupia czy tak bardzo cwana? Erik nie miał pojęcia [przecinek] co o niej myśleć. Zlustrował ją jeszcze raz wzrokiem. Chciałby nazwać ją ponętną, miała ku temu wszelkie warunki. Jednak jej maniera mówienia, przypominająca ton małego, bardzo rozpieszczonego dziecka sprawiał [sprawiała – maniera], że smokobójca wstrzymał się z oceną. – Ale chcę, żebyś wiedział, że zrobiłam to, bo się bałam. – Wypowiedź należy do Narietty, ale rozmyślenia są erikowe, więc przenieś je do nowego akapitu, a potem od kolejnego prowadź dalej dialog. Zawsze po wypowiedzi musi znaleźć się komentarz wypowiadającego, inaczej budowa dialogu jest myląca i utrudnia rozumienie tekstu. Masz z tym problem na przestrzeni całego opowiadania, więc popracuj nad tą manierą i popraw ją wszędzie.
Gdyby nie tamten żołnierz, to nie wiem [przecinek] co by się ze mną stało!
Usłyszawszy rewelację o swoim głęboko ukrytym ekhibicjonizmie, miał szczerą ochotę zapaść się pod ziemię. – Ekshibicjonizmie.
Nawet ucieczka dziewczyny jakoś przestała go dziwić. Musi zacząć uważać na to, ile pije. – Nie myl czasów. Bądź konsekwentna i jeżeli zadeklarowałaś się pisać od początku w przeszłym, to pilnuj go do samego końca.
Żeby faktycznie móc z tej pracy wyżyć [przecinek] trzeba naprawdę zjeździć kraj wzdłuż i wszerz (...).
Chyba, że ktoś jest na tyle głupi, naiwny i bezkrytycznie wierzy w swoje umiejętności, że rzuca się do pierwszej lepszej jamy, mając nadzieję zdobyć od razu górę złota. Zwykle tacy nie żyją zbyt długo, rozszarpani albo przez smoka, albo przez własne ambicje. Erik należał do tych rozsądnych smokobójców, o ile przy tym zajęciu można mówić o jakimkolwiek rozsądku. Mierzył należycie siły na zamiary i póki co wychodził z tych starć niemal zawsze zwycięsko. W tym wszystkim odzwyczaił się od myśli, że towarzystwo drugiego człowieka może być aż tak zajmujące. Na szczęście w końcu to ona przerwała dłużącą się ciszę. – Po pierwsze: paskudna ekspozycja. Dowiaduję się o świecie i postaci dzięki narratorowi, który powinien zamknąć dziób i pozwolić wykazywać się bohaterom. Dzięki scenom pokazałabyś charakter Erika. Dlaczego jego rozsądku nie mogę zobaczyć poprzez jego zachowanie, tylko palcem wskazuje mi wszystkie cechy narrator? Poza tym, jak bohater ma się do tej swojej rozwagi? To dlatego dzięki niej podczas ratowania Nari popełnił poważny błąd, tak? – to po drugie. Po trzecie: w ostatnim zdaniu nagle podmiotem jest „ona”, chociaż dawno nie było mowy o Narietcie.
– Jesteś smokobójcą, więc na pewno wiesz, czemu smok mnie porwał?
Czy aby na pewno rzeczony gad był tutaj winowajcą? – Erik śmiał wątpić. Niestety, jego wątpliwości były poparte [oparte] raczej na przypuszczeniach niż faktycznych przesłankach. Tak naprawdę, zaaferowany złodziejką, nie zadał sobie nawet trudu powrotu do jamy i przyjrzenia się trupowi. Gdyby faktycznie zależało mu na odkryciu prawdy o tym dziwnym smoczku, powinien był to zrobić.
– Smoki mają skrzywione poczucie chciwości. Ładne dziewczyny są w ich oczach tak samo cenne jak złoto. – Bzdura. Za dzieciaka co prawda Erik czytał w starych księgach o rzekomych porwaniach, ale sam nigdy wcześniej nie uratował damy z takiej opresji. Ba, nawet nie słyszał relacji innych smokobójców, a był pewny, że każdy jeden pochwaliłby się taką przygodą (zresztą, sam pewnie będzie opowiadać w tawernach o tym zdarzeniu już do końca życia). To pewnie był mit, który dawno temu sprzedawano naiwnym chłopcom, gdy ich wybranka uciekała z wędrownym bajarzem.
– Dlatego je pożerają? – Nie, słodka idiotko.
Nie rozumiem całego fragmentu, serio. Pierwsze zdanie to pytanie Narietty – logiczne. Potem narracja zmienia się w mowę pozornie zależną Erika. Od następnego myślnika nie wiem, kto mówi, podejrzewam znów Nariettę. Natomiast jego „bzdura” to znów mowa pozornie zależna lub myśl (jeśli to drugie, to używaj kursywy do zaznaczenia) i od niej powinien znów zacząć się nowy akapit. Łatwo się zgubić.
(...) ale gdyby przyszła zimna jesień [przecinek] a później zima?
– Brudna! Jakbym cały czas lepiła się od jakieś mazi. – To stwierdzenie było wręcz stworzone do jakiegoś mało inteligentnego żartu z dwuznacznym podtekstem. – Hm… No właśnie niespecjalnie. + Jakiejś (powtórzone!).
Jej oczy zrobiły się wielkie i okrągłe, jak dwa srebrne spodki. – Przecinek zbędny.
Za to już do końca ich podróży już nie płakała.
Na razie jest dobrze, ale liczne błędy interpunkcyjne (nie wypisywałam wszystkich, bo większość polega na tych samych potknięciach) utrudniają czytanie. Czasami brakuje mi pogłębienia tła opowiadania, czyli jakichś interakcji z innymi bohaterami, może dokładniejszego opisu świata, ale – broń Boże – nie taką chamską ekspozycją, którą lubisz stosować. Na razie czytelnik polega jedynie na narratorze, a chciałabym jakiegoś… hm, potwierdzenia jego słów, na przykład dotyczących „nudnych, miłych” kobiet w Neustii.
5. MORDERSTWO
A wśród tego wszystkiego – starzec, siedzący na olbrzymim granatowym fotelu przy biurku i młodzieniec stojący nad nim. – Przecinek zbędny. Imiesłów przymiotnikowy jasno odnosi się do starca.
– Kilka siniaków, to jeszcze nie ciężkie pobicie (...) – Przecinek zbędny. Nie pełni tutaj żadnej funkcji.
– To ma mnie pocieszyć? – Bankier łaskawie podał gościowi wypełniony kwit. – Z całego dialogu jak byk wynika, że bankier kwitek oddawał z wielką łaską (niechętnie), a nie łaskawie (wielkodusznie).
„(...) nie ja ją porwałem, ani nie ja będę ją nękać”. – Przecinek przed tym spójnikiem zbędny.
„Na całe szczęście, wbrew temu [przecinek] co myślał sobie stary pan Tremaine, miał czyste sumienie”.
Jednak też na niej skończył. Otrzymał obiecaną zapłatę, więc historia się kończy. – Powtórzenie „kończyć” brzmi słabo.
„– W takim razie miałam farta, że trafiłam akurat na ciebie?
– Cholernego – przyznał sztywno.
Miał wrażenie, że ta chwila ciągnie się w nieskończoność, gdy nagle z głębi korytarza rozległ się wrzask”. – Powtórzone „mieć” też nie wygląda najlepiej. Cała stylizacja jest bardzo lekka, przyjemna w odbiorze, z łatwością przyswajalna, ale niekoniecznie dopasowana do czasów, w których dzieje się opowiadanie, chociaż tak naprawdę nadal trudno cokolwiek bliższego o tych czasach przytoczyć, a mamy już piąty rozdział.
Widział aż nazbyt dobrze. Ciało starego pana Tremaine, leżące na podłodze w kałuży własnej posoki, swobodnie wypływającej na zakurzony dywan z poderżniętego gardła. – Nie potrafię znaleźć sensownego uzasadnienia, dlaczego oddzieliłaś te dwa zdania, robiąc z tego drugiego równoważnik bez sensu i puenty, w którym pierwszy przecinek jest zbędny.
+ „Termaine” się odmienia – Termaine’a.
To morderstwo wynikło trochę za szybko, bo nawet nie mieliśmy możliwości poznania dobrze dziadka złodziejki. Byłoby to nawet przyjemne, gdyż poznalibyśmy zachowanie głowy bogatego rodu, a gdybyś doczekała z morderstwem chociaż do obiadu, to można by było podejrzewać smokobójcę albo nawet wnuczkę bankiera. Ty natomiast zagrałaś w otwarte karty. Zero napięcia. Poza tym pan Termaine nawet nie zdążył wyjść z pomieszczenia. Jego interakcję zakończyłaś na wezwaniu młodszego sekretarza. Dalsza rozmowa z Nar też umknęła bardzo szybko. Kiedy i kto w ogóle zdążył wejść do gabinetu?
6. ZYSK
Histeryczny krzyk pokojówki [dwukropek] „TO ONI! TO ONI", wskazujący na dwoje młodych ludzi [przecinek] prawdopodobnie na zawsze wyryje się w pamięci śledczego Salara. – Jeżeli „wskazujący na dwoje młodych ludzi” wyznaczyłaś pierwszym przecinkiem jako wtrącenie, to musi pojawić się również jego zamknięcie. + Pilnuj czasu. Zauważyłam, że coraz częściej mieszasz, a przecież jeżeli zadeklarowałaś przeszły, to teraźniejszy nie ma właściwie prawa bytu.
Narietta Tremaine, blondynka o wyjątkowej urodzie zaciskała dłonie na grubym wełnianym szalu, który miała narzucony na ramionach. – Na ramiona. Dlaczego narrator przedstawia Nariettę jeszcze raz? No i co właściwie znaczy „o wyjątkowej urodzie”? Jaki mam to sobie wyobrazić?
Oczy miała zaczerwienione, widać było, że z trudem powstrzymywała łzy, ale starała się być jak najbardziej użyteczna. – Słabe powtórzenie „być”. No i co bohaterka robiła, by być użyteczną? Narrator brzmi, jakby ją bronił. Nie eksponuj, tylko przedstawiaj konkrety.
Detektyw podejrzewał, że historie jego przygód były niemniej fantastyczne, niż powieści Edgarlana Pola. – Jeżeli po niż nie występuje orzeczenie (czasownik), to przecinek jest zbędny.
Jednocześnie rozumiał szczawika, któremu bogata kochanka mogła dać mu przez jakiś czas bardzo wygodne życie. – Zbędne „mu”.
– Podstawowym założeniem w śledztwie, [przecinek zbędny] jest stwierdzenie, że uczynił ten, kto coś zyskał – wyjaśnił policjant. – Co uczynił? Śledztwo? Bo chyba raczej zbrodnię, ale brakło podmiotu.
– Możliwe, że służąca dostrzegła jakąś nadzwyczajną korzyść dla was, która wypływała z nagłej śmierci pana Tremaine? – Dziewczyna stanowczo pokręciła głową. – Jeżeli wypowiedź należy do bohatera A, to reakcja bohatera B na wypowiedź musi znaleźć się w nowym akapicie.
Od biedy, każdy może sobie ubzdurać, że Nari zabiła go dla spadku, a przecież to niemożliwe, bo w chwili [przecinek] gdy to zaszło [przecinek] rozmawiałem z nią we foyer, przy drzwiach – odezwał się po dłuższej chwili smokobójca. – „W foyer”, gdyż po „F” w wyrazie „FOYER” występuje samogłoska: „O”. „We” stosuje się tylko przy spółgłosce, np.: „we FLorencji” czy „we wTorek”.
(...) widząc zdziwione spojrzenia pary świadków [przecinek] dodał (...)
Nie wyglądał na okaz zdrowia. Wątły i blady, czasami wyglądał na jednego z tych ekstrawaganckich poetów (...) – powtórzone „wyglądać”.
Bez cienia wątpliwości potrzebuje teraz oparcia na solidnym męskim ramieniu, a rzekomy smokobójca gotowy był go jej udzielić. – CZAS!
To był jego tik, zdradzający, że ma już jakąś teorię na temat tych wydarzeń. – Nie uprzedzaj. Pokaż mi po prostu to, że za każdym razem, gdy bohater będzie miał teorię, to od razu wykona tę, a nie inną czynność. Jeżeli dobrze wprowadzisz to w tekst, czytelnik to łyknie. Teraz zabierasz tylko frajdę z wyszukiwania takich smaczków w bohaterach i stają się bardziej płytcy, bo opisywani narracją, a nie swoim zachowaniem.
Koroner udawał [przecinek] iż nie usłyszał ostatniego komentarza, podczas gdy Salar bez ogródek pacnął młodego w głowę.
Nie można niczego zakładać, póki nie zdobędzie [się] wszystkich dowodów (...).
Myślę, że jej zniknięcie, które zgłoszono przed dziesięcioma dniami [przecinek] to była zwyczajna ucieczka. – Bardzo często zapominasz o zamykaniu wtrącenia. Spójrz, podkreśliłam ci dwa orzeczenia. One muszą być od siebie oddzielone.
Powinieneś raczej pisać powieści niż śledzić przestępców (...) – brak przecinka przed niż.
– Nie masz niczego udowadniać, tylko odkrywać. – pouczył chłopaka Salar. – Zbędna kropka na końcu wypowiedzi.
A żeby odkrywać prawdę [przecinek] nie możesz zakładać niczego.
Wpatrywał się z uwagą w pana Veleno, który szedł sprężystym krokiem obok lekarza [przecinek] i miał wrażenie, że już gdzieś widział twarz i czerwoną czuprynę smokobójcy. – Jeżeli nie zamkniesz tutaj wtrącenia, to ze zdania można wywnioskować, że to Veleno miał to wrażenie.
– Zresztą dlaczego to miałaby być akurat ona, synu? – dopytywał lekarz. Widać było, że i on liczył na jakąś ciekawą zagadkę. Po miesiącach spędzonych na ściganiu emancypantek, które niszczyły sklepowe witryny, dobrze było zająć się zbrodnią z prawdziwego zdarzenia. – Po czym było to widać? No i co to za przedziwne czasy emancypantek, detektywów, policjantów? Powoli dochodzę do wniosku, że twoja historia to jakaś nieźle zamieszana groteska, ale tak chyba tylko na pół gwizdka. Wciąż mam za mało danych na ten temat.
7. RODZINA
Nigdy więcej takich głupich pomysłów – solennie obiecywał sobie później, gdy powoli zdrowiał – A już zwłaszcza, gdy pomysłodawcą jest Taron. – Wtrącenie narratora powinno zakończyć się kropką bądź drugie zdanie bohatera mogłoby zaczynać sie małą literą.
(...) to nie duch zmarłego, ani żadna inna zmora krąży po domu – zbędny przecinek przed „ani”.
Nie mógł spać, mimo tego, że łóżko w pokoju gościnnym było duże i całkiem wygodne. – Pierwszy przecinek strasznie spowalnia to opowiadanie. W ogóle bardzo dużo stawiasz takich, bez których proces czytania przebywałby sprawniej, a pióro wydawałoby się lżejsze.
Nie całych dwanaście godzin temu doszło tutaj do morderstwa. – „Niecałych dwanaście godzin” i „nie całych, lecz tylko w trzech czwartych”. Widzisz różnicę?
Chociaż Erik zajmował pokój dwa piętra nad gabinetem starego Tremaine i porządnie wywietrzył pokój, cały czas miał wrażenie, że czuje zapach krwi oraz rozkładającego się trupa. – Rozumiem naturalny lęk, który pojawił się, gdy Erik słyszał na korytarzu szmery – w końcu w tym samym budynku jeszcze chwilę temu zginął gospodarz i nikt nie wie, jak to się stało. Ale bez przesady. Znamienity smokobójca okazuje się kompletnym tchórzem, prawie robi pod siebie, a na domiar złego ma za dobry węch i czuje zapach ciała. To ile denat leżał w tym gabinecie? Przecież ledwo jeszcze żywy zdążył tam wejść po rozmowie z Erikiem! Rozkładał się co najwyżej pół godziny, a to i tak zawyżony czas. Czy celowo wykreowałaś Erika na bohatera, który robi z igły widły? Przecież miał być herosem, już w drugim rozdziale czytaliśmy o nim:
Jako wyjątkowo skuteczny smokobójca, cieszył się tam szacunkiem i poważaniem (...)
To jak to w końcu z nim jest? Tchórz czy prawdziwy smokobójca? Bo to drugie się na pewno w jakimś stopniu łączy z odwagą.
(...) spędzić intensywną noc przy ulicy z czerwonymi latarniami, po której miałby problemy z chodzeniem. – Dlaczego bohater miałby mieć problemy z chodzeniem po ulicy? Rozumiem, że część po której odnosi się do nocy, ale w tym wypadku jest to sytuacja dość myląca. Inny szyk załatwiłaby problem:
(...) spędzić przy ulicy z czerwonymi latarniami całą noc, po której miałby problemy z chodzeniem.
(...) dorośli zawsze próbowali udawać świętszych niż byli w rzeczywistości. – Nie stawia się przecinka przed „niż”, jeżeli po nim nie pojawia się żadne orzeczenie (czasownik). A u ciebie wisi „być”.
Oczywiście, że wątpił w prawdziwość opowieści Erika, ale w przeciwieństwie do Nari był przewidującym człowiekiem. Nie mógł pozwolić sobie na skandal, więc udawał wiarę w usłyszaną relację, proponując nocleg. – Ekspozycja. Coś, co mogłaś pokazać sceną i zainteresować nią czytelnika, opisałaś dwoma zdaniami, odbierając mi możliwość przeżycia historii, a co za tym idzie – największą przyjemność, której może doznać czytelnik. Za tą możliwością idą dalej kolejne zalety – poznanie bohatera. Nie zobaczyłam w Ianie wątpliwości ani jego rzekomej przewidywalności, nie zobaczyłam też udawania na żywo. Trudniej mi więc go osądzić i zrozumieć. Nie mam z czego wnioskować, zostały mi tylko suche przekonania narratora, że na pewno taki jest. A co mi po tym? Przewiduję dużo ziewania.
Oczywiście, nie obyło się bez pokrętnych pytań o Nari, które przyprawiały Erika o złowieszczy chichot. Ah ci pruderyjni i do bólu powściągliwi Neustijczycy. Jedynie perspektywa napytania sobie prawdziwej biedy powstrzymywała wrodzoną złośliwość Erika do dwuznacznych komentarzy na jej temat. – Ah to skrót od amperogodziny, natomiast poprawne wyrażenie przypomnienia powinno zawierać ch. Nie bez powodu ach jest wykrzyknieniem – w tym przykładzie użycia akurat inny znak kończący zdanie pasowałby lepiej. Po ach postawiłabym przecinek.
Nie był aż tak głupi [przecinek] by ryzykować (...) – uwielbiasz nie stawiać przecinka w najprostszych zdaniach złożonych. Masz tego, o dziwo, dość dużo.
Jednak długa podróż, morderstwo i całe dochodzenie, które przeprowadzono [przecinek] były zbyt męczące, by nie spać (...). – O! A tu postawiłaś. Zero konsekwencji. Tutaj również brakuje ci przecinka, a musi pojawić się z dwóch powodów; do wyboru do koloru. Po pierwsze, oddziela części składowe zdania złożonego, a – po drugie – kończy wtrącenie.
Sprawy rodzinne w Neustii były kwestią, w którą obcemu nie wolno było wtykać nosa pod żadnym pozorem. Neustijczcy szczycili się tym, że ze wszystkich cywilizowanych państw mają najprostsze prawo w tym zakresie i uważali się za wzór. Zawierało jedynie dwa, bardzo proste przepisy: pierwszy „Wszelkie decyzje i stosunki w rodzinie podejmuje najstarszy wiekiem mężczyzna" oraz drugi „Kobietą, która wyszła za mąż [przecinek] opiekuje się rodzina jej małżonka". W mniemaniu Neustijczyków pożądane zachowania były tak głęboko zakorzenione w ich kulturze oraz tradycjach, że wszelkie próby bardziej szczegółowego prawa odbierano jako dzielenie włosa na czworo. – Ojej, kolejna ekspozycja. I wspominasz o prawach panujących w świecie akurat, gdy są one potrzebnie fabularnie? Co za zbieg okoliczności!
Bardzo mnie to zirytowało. Zdecydowanie wolałabym poznać te prawa za pomocą sceny; gdy bohater wyciąga wnioski o szacunku, gdy obserwuje z daleka, gdy z zainteresowaniem wsłuchuje się w słowa kogoś, kto wcześniej już gdzieś o tym wspomina. Może na czerwonej ulicy? Mogłaś wykorzystać jeden z naprawdę praktycznie nieskończonej (jak nieskończona jest twoja wyobraźnia) palety pomysłów na stworzenie interesującej dla czytelnika sceny, która wprowadzi go w świat. Ty po prostu wszystkie informacje podałaś mi na tacy, a narrator zabawił się w przynudzającego przewodnika po krainie. Hej, przygodo.
Skoro policja poniekąd zabroniła mu wyjeżdżać ze stolicy [przecinek] chciał trochę posmakować tutejszego zabawowego życia. Chętnie wybrałby się do jednego z tutejszych kabaretów w czerwonej dzielnicy, słyszał wiele dobrego o umiejętnościach występujących tam aktorek. Niestety - te plany musiały poczekać, gdyż niemal natychmiast wpadł na panią Tremaine, księżniczkę Doti z Larskich. – Jeżeli jest księżniczką, to słowo panna bardziej do niej pasuje. Może awansuj Doti na księżną? Ten tytuł nie wskazuje tylko żony księcia czy kobiety pełniącej najwyższą funkcję, ale można go śmiało zastosować w przypadku przedstawienia członkini szlacheckiego rodu, któremu nadano tytuł książęcy. To wiele ułatwia. Plus drażniące jest też powtórzenie tutejszy.
– Gdy tylko skończy się śledztwo [przecinek] wyrzucimy te wszystkie starocie.
– To antyki jeszcze z czasów króla Kurina– skomentował uprzejmie kamerdyner (...) – brakło ci spacji.
Gdy pomaluję ściany na biało i każę wstawić nowe dywany zupełnie nie będą pasować. – Co nie będzie pasować? Ściany do dywanów? Dywany do ściany? Gdzieś musi pojawić się przecinek. Od tego, czy postawisz go przed nowe, czy przed dywany, zależy sens zdania.
Zaschło mu w gardle, ale postarał się nie dać niczego po sobie poznać. – Jak? I dlaczego nie chciał się po prostu napić? Zrób coś z tą suchą informacją. Pokaż mi czyn bohatera, jego myśl lub cokolwiek, co udowodni, że mu się udaje to małe oszustwo. Że jest wiarygodny w tym, co robi. Jak napiszesz w formie informacyjnej narratorskiej, to mnie to absolutnie nie przekona – zdajesz sobie sprawę?
– A mi się wydaje, że jednak gdzieś już miałam z panem do czynienia, panie prosty smokobójco – nie ustępowała. – Panie dorosły smokobójco pojawia się już w wypowiedzi wcześniej, można założyć (a na pewno zrobiła i podkreśliła to księżniczka), że teraz jest to wypowiedziane w brzmieniu wręcz delikatnie ironicznym. W takim razie tę ironiczność trzeba jakoś podkreślić. Proponuję wielkie litery na początku każdego członu, kursywę tudzież cudzysłów.
Hagryjski karnawał, [przecinek zbędny] to święto, które przywędrowało do Neustii pod koniec ubiegłego stulecia. Możnym bardzo spodobał się pomysł [przecinek] by raz na dekadę, zgodnie z kalendarzem obowiązującym w Hagr, w okresie letnim organizować serię niezwykle wystawnych zabaw. Dlatego, gdy przychodził ten radosny czas, nie szczędzili pieniędzy ani czasu, by tylko móc się hucznie poswawolić. Ostatni taki karnawał miał miejsce osiem lat temu, a przygotowania do kolejnego z pewnością już dawno się rozpoczęły. – Bardzo często, a czasem w nadmiarze, używasz spójnika by, co nadaje tekstu archaiczności, ale jednocześnie kłóci się z wykorzystanymi (nawet w narracji) potocyzmami: (np. Jeszcze przez chwilę wymieniali grzeczności, aż w końcu gość zabrał swoje manatki i opuścił dom Tremainów).
No i ekspozycja. Kolejna w tym rozdziale to już przegięcie. Tym razem narrator opowiada o święcie. Tylko skąd on czerpie takie informacje? On tylko je przytacza, ja mam w nie uwierzyć.
Marnujesz potencjał stworzonego świata. Jeżeli chcesz go wykreować, to kreacja poprzez sceny bardziej wbije się w pamięć czytelnika, który stanie się uczestnikiem świata. Bo teraz to takie czytanie artykułu z Wikipedii o twojej wizji – w trochę lżejszej i ciekawszej odsłonie, ale nadal jako suchy tekst wklejony w opko.
– Wtedy byłem ledwie niedorostkiem. Matka dałaby mi popalić, gdybym spędził noc na maskaradzie. – Kąciki wąskich ust pani Tremaine zadrgały. – Słowa należały do kogoś jednego, a reakcja – do drugiego. To się gryzie i jest mylące.
Jednak usłyszawszy jej pytanie, o mało co nie wypluł zawartości swoich ust na stół. – Zbędne swoich. Nie musisz zaznaczać oczywistości.
Smokobójca już od dawna nie jadł tak dobrego omletu. – Wcześniej myślał o niej, gdy wykrzykiwała na korytarzu konkretne słowa, a teraz, słysząc jej przeraźliwe jęki, tak po prostu je sobie omlet?
[UPDATE: Wycofuję ten przytyk, gdyż niżej pojawia się dalsza część myśli]:
Chociaż posiłek był pyszny, Erik nie mógł powstrzymać swojej [swojej zbędne] głupiej ciekawości i gdy tylko został sam, z talerzem w ręku, zbliżył się do drzwi, próbując nasłuchać [przecinek] o co toczy się batalia między rodzeństwem. – Niepokazanie, powstrzymywanie zakończone fiaskiem byłoby przyjemniejsze w odbiorze, gdyby ukazano je emocją, zawahaniem. Erik mógłby lekko podnieść się, usiąść, odetchnąć, coś pomyśleć, a na końcu jednak wstać i pokazać, że nie dał rady. Spłycasz jego postać, tak mocno ogólnikując i pisząc, że próbował, zamiast pokazać, jak się starał. Teraz nawet nie mogę ocenić, czy było to dla niego cholernie trudne, czy tak tylko troszkę, a może wcale. Dowiedziałam się natomiast, że narrator nagle przestał być bezstronny, teraz subiektywnie ocenia główniaka (głupia ciekawość) i wyraża o nim opinię na głos. To okropne – narzucanie mi przypisanych do bohatera cech, w ogóle nie popierając ich żadnym dowodem.
To nie jakaś nora [przecinek] tylko apartament książęcy w Hotelu Monkijskim (...)
– Już i tak zdaje się, że nadużyłem pańskiej cudownej gościnności… – Słowa wypowiedział Erik do Doti. Nie może używać formy pański, bo ta odnosi się tylko w stosunku do mężczyzn. Pani gościnności.
Dzień w stolicy był szary i pochmurny, chociaż ciepły. Zanosiło się, że niedługo będzie padać, więc smokobójca czym prędzej zasięgnął języka u jednego z przechodniów i szybko zorientował się [przecinek] jak krążyć po mieście. W końcu stolica też była neustijskim miastem budowanym na planie koła. / Chociaż Pigalak znajdował się na uboczu miasta i nie cieszył się dobrą sławą, późnymi popołudniami i wieczorami był prawdziwym centrum rozrywki, zrzeszającym neustijską bohemę. – Pigalak małą. Okazuje się, że bardzo trudno jest ci napisać zdanie bez użycia być. Spróbuj ograniczyć ich ilość na przestrzeni całego tekstu, bo ona czasem poraża. Nie jest też jakąś szczególnie pozytywną cechą, raczej świadczy o przeciętnym warsztacie. Spójrz:
Występowała więc ruda Nina, [zbędny] o cudownym głosie, która śpiewała zabawne piosenki. – Znów niepotrzebnie wymuszasz pauzę oddechową. Wiadomo, że to, co uznałaś za wtrącenie, odnosi się do Niny, ten przecinek jest więc zbędny.
Blondynka uśmiechnęła się do niego, po czym dyskretnie wysunęła język i wskazała na niego palcem wskazującym. Najwyraźniej chciała, żeby poczekał na nią po skończonym spektaklu. – A na zakończenie rozdziału kompletnie nie rozumiem, dlaczego wskazanie palcem i wywalenie jęzora od razu oznaczają: poczekaj, aż skończę pracę.
8. ZAKOCHANA KOBIETA
Jeden świadek to żaden świadek, tak powszechnie mówiono, gdy zeznania nie są ze sobą zgodne. – Pierwszy przecinek śmiało można zamienić na myślnik. Zdanie miałoby lepszy wydźwięk. No i spójrz, co się stało: mówiono kiedyś, ale zeznania są z teraźniejszości? Czas!
Oczywiście nie można było pominąć możliwości, że zwyczajnie wcześniej ustalili swoje zeznania, jednak w tej sytuacji obydwoje musieli być fantastycznymi aktorami. Ona wydawała się być naprawdę przestraszona i wstrząśnięta. Miała słaby, drżący głos, gdy odpowiadała na jego pytania. Blada i zmęczona, nie wydawała się być osobą zdolną do popełnienia tak okrutnego morderstwa z zimną krwią. Musiałaby nie tylko spokojnie zabić dziadka, ale i wykraść się po cichu z gabinetu, ukryć narzędzie zbrodni i po wszystkim umyć dłonie... Czy zdołałaby zachować spokój w takiej sytuacji? Zresztą... Poderżnięcie gardła to nie był sposób, w jaki działały kobiety. – I to tutaj zaczynają się nieprawdopodobne luki fabularne. Kolejny raz przypominam, że bankier zmarł dosłownie chwilunię po tym, jak go znaleziono, a Erik wyszedł z jego gabinetu. W czasie popełniania zbrodni Erika odprowadzał młody sekretarz, a potem spotkała ich Nari. Wychodzi na to, że większość przemyśleń Salara w tym rozdziale to kompletna bzdura. Marnowanie czasu. Czytelnik kojarzy fakty i chce czegoś intrygującego, a dostaje oczywistości. Chce się zabawić, a nie dane mu jest uczestniczyć w niczym interesującym.
To jest zwyczajnie fabularnie za proste i robi z Salara kretyna. Dodatkowy dowód na tę diagnozę (dziwne, że narrator jej nie komentuje. A ciekawość Erika nazywał wcześniej głupią!) to szybka ocena zachowania wnuczki zmarłego i automatyczne wykluczenie jej z kręgu podejrzanych. Nie zabiła, bo wygląda na zdenerwowaną? Wróżbita Salar zastąpi za chwilę Macieja. To rozdział o tym, jak poważny detektyw staje się błaznem. W ogóle oskarżanie Erika jest strasznie na siłę. Jak gdybyś próbowała sklecić fabułę, ale w rzeczywistości brakło ci sensownych powiązań ze sprawą i ostatecznie wygląda to, jak wygląda, czyli słabo realnie.
Jedynym sensownym rozwiązaniem, jakie w tej sytuacji wydział detektyw, to ponowne, dokładniejsze przesłuchanie tej dwójki, tym razem osobno. – Które zamiast jakie, gdyż chodzi ci o jedyne, konkretne rozwiązanie, a nie jakieś. + Jedynym sensownym rozwiązaniem jest/jedyne sensowne rozwiązanie to.
Ciężkie westchnięcie przeszyło zapadłą ciszę. – Wystarczy samo ciszę. Gdyby nie zapadła wcześniej, to nic by jej przecież nie przeszyło...
Robisz to dla sprawiedliwości, czy dla pochwał? – Zbędny przecinek przed czy. Abstrahując, mam wrażenie, że Lir jest przerysowany, co czyni go jednocześnie i zabawnym, i godnym pożałowania. Nie wiem, czy nie przesadziłaś z jego kreacją. Dość mocno zarysowałaś u niego cechy zawziętego idioty kąpanego w gorącej wodzie.
Jeśli w szkole był taki sam, jak teraz, musiał mieć bardzo pod górkę. – Pierwszy przecinek zbędny.
W tej nieszczęśliwej sprawie niespodziewanie został się oparciem dla damy. – Stał się.
Zgodnie ze swoim zwyczajem podrapał się po rzadkiej, czarnej bronie, po czym stwierdził. – Bronie? To może lepiej nie.
Z drugiej jednak strony... Czasami trzeba było podejść przestępcę od strony, z której najmniej spodziewa się ataku. – Powtórzenie strony.
(...) by po rozmowie, [przecinek zbędny] można było wrócić do swoich spraw.
Jakoś w tej ciemnej odsłonie, [przecinek zbędny] zaczęła przypominać mu fatalną bohaterkę tych nowoczesnych powieści.
– Jest pani o bardzo akuratnej porze. – Detektyw zerwał się z miejsca. – Regionalizm. Nie jestem przekonana, czy pasuje on do starszego detektywa, który, odkąd tylko go poznaliśmy, poucza innych i wyraża się w sposób naturalnie poważny.
(...) proszę odpowiadać na nie najbardziej szczegółowo i konkretnie [przecinek] jak pani potrafi.
– Tak jak już wcześniej mówiłam. Uratował mnie od smoka. Przecież poznać można się tylko raz, prawda? Nie można tego zmienić... – odparła spokojnie dziewczyna, uważnie przyglądając się twarzy policjanta. – To trochę bezczelne, a nie naiwne, jak zauważa potem Salar.
(...) gdy się obudziłam [przecinek] już nie było mnie w domu. – Litości… Podstawy interpunkcji, materiał ze szkoły podstawowej – przecinkiem oddziela się dwie części zdania składowego bez spójnika.
Gdy go nie było [przecinek] chciałam wstać i wyjść (...). – W każdym rozdziale masz pełno przykładów na to, że nie stawiasz przecinka w konstrukcji z gdy. Nie rozumiem dlaczego, ale przejrzyj pod tym względem cały swój tekst.
Tym zakończyła swoją opowieść. Jej twarz pokrył rumieniec, a dłonie pocierała o siebie. Była bardzo przejęta swoją opowieścią. – Powtórzenie swoja opowieść, przy czym swoja jest zbędne. To zdanie i narracja, do której przynależy, są strasznie proste. Czasem aż do przesady i wychodzi mocno przeciętnie.
Monolog Narietty był nudny. Ja osobiście bohaterce absolutnie nie wierzę i mimo że wiem, że została porwana, to ta część opowiadania jest naprawdę mało przekonująca. Sześć wielokropków nie zbuduje napięcia. Brakuje mi poprzeplatanych opisów wrażeń, małych gestów, wzruszeń. Poza tym dziewczyna wyraża się strasznie prosto, używając masy powtórzeń i faktycznie słychać w niej naiwność, o której wspomina narrator. Niby na plus, ale na dłuższą metę będzie to męczące. Liczę na rozwój postaci.
Delikatna natura kobiety jest [czas] zbyt krucha, by popełnić morderstwo z zimną krwią. Co innego mężczyzna, [przecinek zbędny] łaknący bogactw. – Jak natura kobiety może popełnić zbrodnię?
(...) to wszystko [przecinek] o co chciałem dzisiaj zapytać. – To kolejny banalny przykład zdania z brakującym przecinkiem. W kolejnych rozdziałach tak proste sytuacje pominę (nie jestem betą) i zacznę wytykać tylko takie, o których jeszcze nie było mowy. Jedno jest pewne. Zaprosiłaś mnie na grilla, a karczek okazał się niedosmażony. Wstyd, wstyd, wstyd.
09. MORDERCA
Zaczynasz o Rosannie:
Rosanna należała do tych przyjemnych w obyciu i bardzo sympatycznych dziewczyn. Żywa, radosna, odważna – daleko było jej do obrazka typowej Neustijki.
Udowodnij! Narrator nie służy do uprawiania zaawansowanej ekspozycji. Czy mogę sama poznawać bohaterów?
Jeden z malarzy błagał ją, by pozowała do jego obrazów. W czym się specjalizował? Otóż był właśnie w trakcie szukania siebie i swojego własnego stylu. – W ogóle mi takie pytanie nie przyszło do głowy (już pomijając, że odpowiedź jest zupełnie nie na temat). Po w ogóle wzmianka o tym malarzu? Mam się nim zainteresować, bo jest istotny dla fabuły?
Młode dziewczyny z bohemy oblegały Erika, by zechciał opowiedzieć im co nieco o swoich przygodach? – I po co ten znak zapytania?
W czasach [przecinek] gdy coraz więcej osób może pozwolić sobie na automobile [przecinek] należałoby jakoś oznaczyć nieprzejezdne miejsca albo niebezpieczne. – Lepiej jest wrzucić miejsca na sam koniec.
(...) przyjęcie zaczęło toczyć się swoim tokiem. – Toczyć się tokiem brzmi fatalnie.
Gdy skacowany Erik obudził się w suterenie [przecinek] było już po południu. Był jednym z pierwszych ocalałych po imprezie, ale to nie był żaden powód do dumy. – Dwa zdania, a trzy być. Przesadzasz z tą prostotą.
Uczestnicy przyjęcia spali [przecinek] gdzie popadło.
Rankiem ci niezależni artyści jakoś wydawali się nie być tak interesujący. Ot, uliczny grajek, niespełniony pisarz uciekający przed krytyką i zwyczajna pracownica sklepu z kapeluszami. Ktoś chciał podreperować domowy budżet, komuś kariera nie powiodła się zgodnie z oczekiwaniami. – A ten fragment jest genialny! Przypadł mi do gustu, bo wyraża wszystko bardzo plastycznie i nawiązuje do wcześniej wspomnianych postaci dalszoplanowych.
Ale za to powiesz mi [przecinek] dlaczego jesteś taki twardy?
Wielki prawie jak góra i zbyt ciężki [przecinek] by latać [przecinek] potwór leżał bezwładnie gdzieś wśród gęstwin Północnej Puszczy.
Oczywiście, będąc jeszczde naiwnym dzieciakiem, Erik skusił się. – Jeszcze.
Historia o Kamiennym Smoku jest bardzo interesująca, natomiast troszkę zabolał mnie fakt, że to tylko streszczenie. Mogłoby być materiałem na uzupełniającą miniaturę. Zastanawiam się, dlaczego Erik nie opowiedział tej historii diwie. Przecież wcześniej uwielbiał się chwalić i wydawał się dość butny. Trochę dalej mamy historię o Smoku Ognistym i też jest problem, bo w tym momencie narrator ma zabawę na kilka akapitów, a bohaterowie zawiesili się w czasie i przestrzeni, nie robiąc kompletnie nic. Przemyśl tę scenę i spróbuj może jakoś uatrakcyjnić wspomnienia Erika. Niech będą bardziej jego, a nie narratora. I niech nie będą takim chamskim streszczeniem władowanym w połowie rozdziału.
Broń miała niecałe cztery stopy długości i już na pierwszy rzut oka można poznać, że to nie jest zabawka. – Czas.
Mam nieodparte wrażenie, że aresztowanie Erika wyszło tragicznie naiwnie i znów na siłę. Gdzie przez cały rozdział podziewał się Salar? Po co wszyscy się z nim konsultują, skoro w najważniejszym momencie mają jego zdanie w dupie? I dlaczego policja słucha podejrzeń Lira – świeżego adepta szkoły policyjnej? Czy na pewno w tym świecie właśnie tak wygląda proces oskarżenia i aresztowania? Twoja historia pozostawia wątpliwości.
Przecież Erik jest smokobójcą i odkąd pałęta się po krainie, ma wciąż przy sobie rapier. Nie można oskarżać go o posiadanie narzędzia zbrodni, skoro nie udowodniono, że to właśnie tym zamordowano starego bankiera. To tak jakby każdego posiadacza zapalniczki oskarżać o podpalenie. Natomiast na tym etapie historii całkiem słuszne jest podejrzewanie, że to sprawka Narietty. Zawsze można dodać, że może faktycznie przyprowadziła Erika do domu, by mieć na kogo zwalić winę. Jednak, biorąc pod uwagę, że to główny pairing, prościej mi odrzucić i tę opcję. Poza tym mam za dużo rozdziałów przed sobą, by zagadka została wyjaśniona do końca. W takie coś uwierzyłabym, gdybym miała do czynienia z wielowątkową historią, ale tutaj wszystko aktualnie kręci się wokół zabójstwa. I nawet niewielka odskocznia w postaci randki z prostytutką nie otworzyła raczej żadnych nowych drzwi.
10. UMOWA
To znaczy się, owszem, okoliczności były dla niego raczej niefortunne, ale to cały czas zbyt mało, by móc postawić go przed sądem. Do tego potrzebne są żelazne i niezbite dowody, a nie jakieś mgliste przesłanki. Co więcej, tak naprawdę ten człowiek nie utrudniał im pracy i wysyłanie go do aresztu było zbędną nadgorliwością. Gdy niedługo zostanie zwolniony, a to się stanie na pewno, jeśli nie udowodnią mu winy, będzie mógł napytać im prawdziwej biedy. Detektyw będzie musiał teraz zająć się tym wszystkim osobiście. – Żelazne (http://sjp.pwn.pl/sjp/zelazny;2548135.html) czyli twarde, a niezbite – niedające się podważyć. Generalnie dwoma słowami wyraziłaś tę samą myśl. Lejesz wodę.
Dzieciaku, zaaresztowałeś człowieka [przecinek] nie mając żelaznych dowodów na jego winę! Ty masz pojęcie [przecinek] co się stanie, jak któraś gazeta się o tym rozpisze?!
– Dobra, stoi. – To czasami było naprawdę zabawne. Jak niewiele wysiłku trzeba, by omamić ambitny [przecinek] młody umysł. – Jedną z funkcji przecinka jest też rozdzielanie cech równorzędnych.
Wystarczyła choćby nikła szansa na poprawę bytu, a młodzi potrafili rzucić wszystko, na co pracowali do tej pory, by rzucić się w pogoń za mrzonką.
Hotel Monkijski był jednym z tych miejsc, z których stolica mogła być dumna. W końcu nosił jej nazwę i stanowił wizytówkę przed zagranicznymi gośćmi. Zbudowany niecałych dwadzieścia lat temu budynek był nowoczesny nawet jak na współczesne standardy, a jego fasada stanowiła istne dzieło sztuki. Słynął też z tego, że poza hotelowymi pokojami mógł oddać do dyspozycji gości apartamenty w trzech standardach, z czego żadnego nie można było określić „zapchlonym". – Okej, rozumiem, że Narietta wcześniej powiedziała, że zameldowała się w tym hotelu. Ale teraz przebywamy w gabinecie Salara, to po co nam ten opis? Moja wyobraźnia z jednego miejsca ma przeskoczyć do drugiego? Wprowadzasz chaos. Chcesz opisać hotel, to zawsze możesz wykreować w nim (czy przed nim) scenę. Teraz wystarczyłaby czytelnikowi informacja o tym, że hotel jest drogą dumą stolicy.
Salar nie wątpił, że gdyby drążył temat, ona uparcie odmawiałaby odpowiedzi. Zresztą, to nie wypadało. Wścibianie nosa w sprawy rodzinne, nawet jeśli robił to policjant na służbie, nigdy nie wyglądało dobrze, dlatego postanowił nie zamęczać dziewczyny swoją ciekawością. Przynajmniej nie osobiście. – Dziwnie mi to zabrzmiało. Salar był ciekawy czy prowadził poważne śledztwo? Ostatnie zdania nie pasują mi do jego zrównoważonego charakteru starszego profesjonalisty. No i wymówkę też znalazł sobie bardzo słabą i naiwną. Nikt nie broniłby mu powiedzieć, że rozumie Nariettę, ale prosi o odpowiedź, gdyż to ważne dla śledztwa. Detektyw jest trochę zbyt wyrozumiały, jakby był tutaj inną postacią niż tą, która tak poważnie rozważa w swoim gabinecie śledztwo.
Czyli nawet tak milutka osóbka jak ona miała jakiś temperament? – Jakichś. Oł gasz… Taki stary wyjadacz nie wie, że ludzie nie są tylko czarni albo biali?
Tak [przecinek] wiem, panno Tremaine.
(...) ranę na policzku i w kąciku ust. – Rany. Dwie, nie jedną i tę samą, w dwóch miejscach.
– Przecież księga wygląda idealnie! Ten skurwysyn z Faerny zapewniał, że nikt się nie zorientuje! – Dlaczego Erik dał się wkopać tak banalnie? Nie powinien udawać, że wszystko jest w porządku? Kłamać, że to prawdopodobnie śledztwo zawaliło? Odpuścił i przyznał się po jednym pytaniu! Słabiutko, Erik. Słabiutko.
– Nie, jestem Trezończykiem – odpowiedział Veleno, siadając. – To coś zmienia?
– Bardzo dużo. Jak mniemam uciekł pan z kraju, bo nie ma ochoty brać udziału w bratobójczej wojnie, która podzieliła naszych drogich przyjaciół z północy? Chociaż może lepiej byłoby, gdybym użył określenia „siostrobójczej"?
– Coś w tym stylu. – Salar pokiwał głową, dobrze wiedząc, że ma rację.
Odpuść przyzwyczajenie, w którym umieszczasz opis zachowania bohatera B w tej samej linijce, w której wypowiadał się bohater A, bo mylisz czytelnika! Przez to dialogi mieszają w głowie.
Podobał mi się motyw umów. W tytule mowa była o jednej, a zawarto dwie, i to nieźle wytłumaczone. Działania Salara są jednocześnie rozsądne i przekombinowane, bo faktycznie – czemu by nie postawić sprawy sądowej i kazać zeznawać świadkom przed sądem? Skoro główny detektyw sam się boi pytać Nariettę... Domyślam się, że istnieje w tym świecie taka instytucja, przeniosłaś do swojego uniwersum nawet system podatkowy.
11. BUKIET
Krótka drzemka na regenerację sił miała w założeniu trwać tylko pół godziny. W praktyce – Erik przespał pół dnia, dlatego jeśli nie pospieszy się z toaletą, może nie zdążyć odwiedzić Nari w „odpowiedniej" porze (...) – CZAS!
Na próżno było szukać w Neustii jakiś szalonych pomysłów architekta, [przecinek zbędny] czy zapierających dech w piersiach misternych zdobień. Przepych był tutaj źle widziany i najlepiej było, jeśli nikt nie wyróżniał się na tle innych. Przynajmniej [przecinek] jeśli nie robił tego zbyt mocno. – Bynajmniej. To słowo lepiej podkreśli zaprzeczenie, natomiast „przynajmniej” ma wskazać minimalny zakres, a to zrobiło już dopowiedzenie „zbyt mocno”.
Biały zawsze był dla niego tylko białym, a tu w Monkii nagle pojawiał się śnieżnobiały, mlecznobiały, alabastrowy, écru… – écru to żółtoszary. Coś na wzór beżu nie może być białym. https://pl.wiktionary.org/wiki/%C3%A9cru
(...) wydawał się być bardzo zdenerwowany. Pewnie był to jego pierwszy dzień w nowej pracy, którą chciał wykonywać jak najbardziej sumiennie. – Pewna młoda dama czeka na mnie.
Przerażenie wyraźnie odmalowało się w oczach chłopca. Pewnie dotychczas myślał, że zwyczajnie nie będzie wpuszczać nikogo, kto nie jest [czas] hotelowym gościem i gdy pojawił się ktoś, kto odbiegł od jego wyobrażenia, nie wiedział [przecinek] co zrobić. Erik powstrzymał się od wszczęcia burdy. Pamiętał jeszcze [przecinek] jaki sam był w tym wieku.
Możesz, mi wskazać dokąd mam iść? – Przecinek przesuń przed dokąd.
Chłopak pospiesznie zaprowadził go pod same drzwi, tłumacząc zasady hotelu. – Źle mi to brzmi, brakuje jakiegoś dopowiedzenia – inaczej mam wrażenie, że uosobiłaś hotel, który nadał jakieś zasady. Może „zasady panujące w hotelu”?
(...) chyba, że akurat organizowano bal albo jakieś inne przyjęcie. – Gdy mamy do czynienia z połączeniem wyrazowym chyba że, przecinek stawiamy przed całym tym połączeniem, a nie przed samym że.
Z duszą na ramieniu, smokobójca w końcu zapukał w jasne drzwi apartamentu. Sam nie wiedział [przecinek] czemu się denerwuje [czas], przecież to była tylko ona. Nie stanie się nic szczególnego, jak nie będzie zadowolona z jego zalotów. Już nie raz w życiu dziewczyny go odrzucały. Znaczy się... Nie. W sumie to nigdy żadna mu nie odmówiła. Niby więc dlaczego ona miałaby to zrobić? Zresztą czym się [kto? ona?] przejmuje [czas]? Nawet mu się nie podobała, a to wszystko [kto? ona?] robi [czas] tylko ze względu na intrygę Salara, w którą dał się wciągnąć przez własną głupotę. Nikt nie chciał mieć na karku neustijskich urzędników skarbowych, [przecinek zbędny] ani kary pieniężnej za niepłacenie podatków, której wysokość była po prostu horrendalna. – Masz ogromną tendencję do siania chaotycznych zdań jedno za drugim, niby pod postacią mowy pozornie zależnej. I o ile wyrażanie myśli bohatera w ten sposób jest świetnym sposobem na wczucie się czytelnika w jego sytuację, to o tyle takie mieszanie w podmiotach strasznie drażni, bo niekiedy fragmenty trzeba czytać nawet po kilka razy. Wiem, że tam, gdzie zadałam pytanie, chodzi o Erika, ale z perspektywy czysto technicznej i językowej – brak tam podmiotu, a poprzednie zdania są na temat Narietty.
Zwolnij. Przeczytaj wszystko na głos, powoli. Pamiętaj, że czytelnik nie siedzi w twojej głowie i musisz pisać tak, by mu ułatwiać i kreować mu świat, a nie rzucać kłody pod nogi.
Gdyby wlepiono ją Erikowi, to prawdopodobnie musiałby do końca życia ją spłacać, głodując i żyjąc w skrajnej biedzie. Kiepski pomysł na życie, zwłaszcza przy tak niepewnej przyszłości, jaką mieli smokobójcy.
Z wnętrza apartamentu rozległ się jakiś bliżej nieokreślony dźwięk. Może coś jej się stało? Może złamała nogę i nie była w stanie się nigdzie ruszyć? Albo w środku grasuje złodziej? Erik szarpnął za mosiężną klamkę drzwi. – Teraz się nią denerwuje, a jak wcześniej krzyczała i jęczała w swoim domu, to raczej go to nie zajmowało aż tak przesadnie...
– Momencik! – oburzył się mężczyzna, impertynencko wciskając do wnętrza lokum. – Co wciskał?
Lir ryzykuje karierę, rozmawiając z Nari i potem z Erikiem. Cholernie nie lubię młodego, ale to dobrze, bo wzbudzanie emocji w czytelniku to plus. Jestem zainteresowana dalszą fabułą, jej rozwiązaniem, i chociaż wiele elementów gdzieś mi zgrzyta, to jednak dobrze się to czyta.
– Ten wieśniak przyszedł tutaj od samego rana i zachowywał się jak jakieś panisko (...) – wiem, że to słowa pokojówki, ale przyjść od rana brzmi fatalnie, bo użyłaś najpierw czasownika dokonanego, a potem wskazałaś przedział czasu. Lepiej: przyszedł tutaj i od samego rana zachowywał się (...).
(...) sięgnąwszy za ciemną gałkę klamki. – A co ciekawego było za gałką?
Gdyby miała czyste sumienie, nie zachowywałaby się w ten sposób. – Nie? Dlaczego Erik nie pomyślał, że może dziewczyna dopiero co wyszła z kąpieli i siedzi w samej koszulce albo nie chce, by bohater oglądał ją zapłakaną? Przecież to byłoby bardziej naturalne niż od razu podejrzewanie o morderstwo.
– Bo ty nie wiesz [przecinek] jak to jest...
Szybko pożałował, że się wygadał. On i ten jego długi język. Powinien raz kiedyś spróbować się zamknąć, gdy przychodzi co do czego. W ten sposób udałoby mu się uniknąć wielu kłopotów, z tą głupią sytuacją na czele. Przecież przyszedł tutaj na niezobowiązujący flirt – jak to wszystko mogło się tak skończyć?! – Nie rozumiem Erika! Nie rozumiem, jakimi pobudkami się kieruje ani nie widzę w ogóle sensu w jego działaniach i rozumowaniu. Doprawdy, jakby był niepełnosprawny umysłowo. Przecież jego historia mogłaby sprawić, że Narietta w jakiś sposób mu zawierzy, dostrzeże współczucie i w końcu sama się wygada. Chyba o to chodzi w zdobywaniu czyjegoś zaufania, prawda? Tym bardziej, że nie musi mówić wszystkiego i może poprowadzić rozmowę po swojemu. Po co się wścieka?
Wyraźnie widział, jak w szarych oczach Nari błyszczy [czas] ciekawość. – Przed chwilą płakała i przeżywała, a teraz nagle się ożywiła? Albo faktycznie jest bardzo infantylna i naiwna, lekkomyślna, albo zamordowała dziadka i kombinuje, ale jest słabą aktorką. Podoba mi się to, bo trudno od siebie oddzielić te dwie skrajne możliwości. I jedna, i druga mają podobne efekty.
12. SKANDAL
Wychowana w dobrobycie Nari, [przecinek zbędny] nie miała w sobie nic ze skąpiradła.
– Dobrze, skoro na pewno nie zabiłem ja i prawdopodobnie nie zabiłaś, ty [przecinek] to musiał być ktoś z twojej dawnej służby (...) – przecinek w złym miejscu.
– Ciekawe dlaczego?– zarzuciła wściekle. – Jesteś najbardziej nieznośnym, pozbawionym wszelkiej empatii i zapatrzonym w siebie człowiekiem, jakiego w życiu spotkałam! – Czy oni nie zaszyli się w pokoju, by porozmawiać spokojnie? I, faktycznie, dlaczego wokół nich za każdym razem siejesz dramę? Oboje są dorośli, więc wymiana zdań nie powinna być trudna. Najwyraźniej nie chcą wcale do niczego dojść, więc po co w ogóle zaczęli to spotkanie? Erik mógł nie poruszać delikatnej kwestii, nie zaznaczać swoich racji takim tonem. Jeżeli jej wcześniejszy wygląd zapłakanej i przerażonej zrobił na nim wrażenie, bohater teraz nie powinien wywalać czegoś takiego:
Osobista służba zrobi wszystko, jeśli tylko zwietrzy dobry interes! Mogli nawet zamordować twojego dziadka, jeśli tylko otrzymali za to zapłatę! – I zdecydowanie nie powinien tego robić z wykrzyknikiem. Zero konsekwencji w jego zachowaniu. Czy on wyciąga jakieś wnioski z tego, jak przy nim zachowuje się Nari? Bo po jedenastu rozdziałach powinien już załapać, jak rozmawiać z tą histeryczką. Bardzo często mam wrażenie, że piszesz spontanicznie, co ślina na język przyniesie, a potem wychodzą straszne klisze – pairing się kłóci i godzi, kłóci i godzi… kłóci… i godzi. I to o jakieś kompletne pierdoły, a ja mam wrażenie, że tracę czas, biorąc udział w mało zajmującej scenie, w której główną rolę gra wiecznie poszkodowana Maryśka Zuzanna i koleś-chorągiewka.
Erik w tym wszystkim przynajmniej myśli. Podobał mi się fragment: tak, złapał ją za cycka i tak, to było naganne zachowanie z jego strony, ale przecież ona sama doprowadziła go do takiej furii. Wielkie rzeczy. Świetna mowa pozornie zależna. Ale to i tak nie usprawiedliwia tego, że do najprostszej rozmowy podchodzi emocjonalnie jak dziecko, od razu krzycząc. Jeszcze tupania i gryzienia brakuje pomiędzy bohaterami. Emocjonalne przedszkole.
Nari nie zdążyła zareagować, bo do jadalni apartamentu wpadła pokojówka Szela. – Szelę już poznałam i wiem, że jest pokojówką, więc zaznaczenie tego tutaj jest zbędne i odbiera lekkość.
Erik za to zastanawiał się, jak mógł kiedykolwiek nazwać księżniczkę z Larskich sympatyczną. Była przecież ucieleśnieniem wszystkiego, co najgorsze w arystokracji. Bezczelna, przekonana o swojej wyższości nad innymi, nie zastanawiała się w ogóle nad własnymi słowami, które przecież krzywdziły. – Widzisz, Eriku, drzazgę w czyimś oku, a belka w swoim jakoś cię nie razi?
Erik jest księciem? Ohoho, ładne rzeczy. No i na końcu rozdziału pogodził się z Nari, którą przeprosił. Pierwszy raz w życiu podobno, chociaż chwilę temu jeszcze tak bardzo się przed tym wzbraniał. Dość szybko zmienił zdanie.
Czekam na kolejną kłótnię w tym pairingu.
13. POKOJÓWKA
Młody baron, Rakan Wiwain [przecinek] był przystojnym arystokratą.
Chociaż nigdy w życiu Rakan by się do tego nie przyznał, jego też płoszyła go obecność byłej narzeczonej (...).
Spokojnie szła do kobiecej palarni – nigdy wcześniej nie przyłapałam Narietty na popalaniu. Czy nie powinno to wyjść wcześniej? Na przykład po kłótni? Albo od razu po wyrwaniu jej z jaskini smoka?
Nie była tak zachwycająco piękna jak Narietta, ale baron już zdążył pogodził się z tym, że żadna inna kobieta nigdy nie dorówna urodą Tremaine. To jak próbować porównać jasność żarówki do słońca. – Naprawdę trudno mi łyknąć uniwersum ze smokami, boyami hotelowymi, policjantami i... żarówkami.
Była zbyt rozsądną dziewczyną na takie szaleństwa. – Czy rozmawiamy o dwóch tych samych Nariettach? Proszę cię! Z której strony ona jest rozsądna? I czy tylko baron nie dostrzega jej infantylności i nadwrażliwości, czy to raczej ona wychodzi na dużo sprytniejszą i tylko zakłada maski, udając taką dziecinną histeryczkę? A może sama nie zdecydowałaś, jaką postać opisywać, i przyporządkowujesz jej losowe cechy pasujące pod daną scenę?
Wymówka nie zabrzmiała przekonująco, co Salar sumiennie zanotował w swoim zeszycie. – Dlaczego nie? Przecież Narietta wtedy dopiero co wróciła do domu, wcześniej uratowana z jaskini smoka i szwendająca się z Erikiem. Salar, proszę cię… myśl logicznie.
Pewnie rozstali się dlatego, że pan Tremaine znalazł dla niej kogoś lepszego, ale ten nowy konkurent chyba przypadł jej do gustu. Dlatego szukali dalej, nie wiem, czy znaleźli kogoś nowego (...) – chyba NIE przypadł.
–Plotki? – zdziwił się detektyw. – Brak spacji. Spotkałam się z tym i wcześniej, i później, więc też i pod tym względem przejrzyj tekst.
(...) pierwsza rzuciła oskarżenie w kierunku panny biednej panny Narietty.
Z każdym kolejnym słowem chłopaka, [przecinek zbędny] Salar czuł [przecinek] jak zimny pot rosi jego kark i plecy.
To może być ta sama broń, [przecinek zbędny] albo jej bardzo dobry falsyfikat.
A Salar wolał nawet nie myśleć, jak bardzo mściwy potrafi być człowiek taki jak on. – Erik nie wydaje się mściwy. Nie rozpętał burdy przed Salarem ani razu, nie da się tego wywnioskować z ich wspólnych rozmów; nie pyskował przesadnie, zgodził się na rozsądną umowę. Fakt – zabija smoki, ale jakoś nie wygląda na specjalnie niebezpiecznego terrorystę. Już raczej mało groźnego rzezimieszka. Pomijam kwestię morderstwa, bo przecież na to Salar nie ma dowodów, a bez nich ten człowiek nigdy nie oskarża.
14. SZALEŃSTWO
– A jednak poproszeni o opinię znawcy broni jednogłośnie oświadczyli, że twoja broń to „Mroźny Kieł” – dlaczego od razu stwierdzono, że Erik należy do królewskiego rodu, a nie, co byłoby bardziej w jego stylu, ukradł tę specjalną broń?
Z pewnością wielu snobów zapłaciłoby każdą cenę za broń z tak rzadkiego kruszcu. A ten młody człowiek wolał szlajać się po świecie i mordować smoki, zamiast wieść wygodne życie. – No cóż. Nie dziwota, przecież lepiej zabijać gromadzące skarby smoki i mieć reputację smokobójcy, dzięki temu pić i jadać za darmo w świecie, mieć szacunek i kobiety. Co by dostał za sprzedaż tak wspaniałego rapiera? Kilka złotych monet i co dalej?
Przede wszystkim nie widział powodu, dla którego Erik Veleno wspólnie z Nariettą Tremaine mieliby kłamać o okolicznościach swojego poznania. Druga sprawa, gdyby zmyślali, wymyśliliby chyba coś bardziej prawdopodobnego? – Kurczę, już któryś raz z kolei poruszana jest ta myśl. Czemu nikt nie przejedzie się do jaskini, nie popyta tamtejszych mieszkańców o smoka, nie zobaczy zwłok i gdzieś tam rozkutych kajdan Narietty? Pomijam to, że wszyscy tu tylko dużo gadają, spiskują, a gówno robią. Ludzie złoci! Co to za denne śledztwo na pół gwizdka! Nic, tylko podejrzewać, zgadywać i modlić się, że odpowiedzi spłyną same z jasnego nieba albo znajdą się w jakiejś książce, ewentualnie ktoś coś sobie nagle przypomni albo się wygada...
Naprawdę przeszkadza mi, że czytelnik myśli bardziej logicznie niż bohaterowie opowiadania. To cholernie irytujące.
Cofnijmy się więc do samego początku. Do rzekomego porwania Narietty Tremaine w prawdopodobnie piękny, letni wieczór. – Zaraz, zaraz… Dlaczego od nowego akapitu narrator nagle zaczyna opowiadać, wykorzystując pierwszą osobę liczby mnogiej. Co to za rozdwojenie jaźni? I w ogóle co to za marny przeskok w fabule?
[UPDATE: Na końcu okazuje się, że to monolog Lira, ale zapomniałaś o myślniku na początku wypowiedzi].
Nim ktokolwiek zdołał zareagować, blady ze wściekłości Trezończyk wpakował swoją pięść w twarz Lira. Głowa młodego detektywa odskoczyła do tyłu, jak jojo, po czym padł na ziemię i otrzymał kopniaka w brzuch. – W ostatnim zdaniu, w drugiej części, brakło ci podmiotu.
Nie, żeby młody miał jakąkolwiek ochotę gdzieś się ruszyć. Detektyw pospiesznie wyszedł z biura na korytarz komisariatu, a następnie na ulicę, mając nadzieję złapać jeszcze smokobójcę. Mieli przecież umowę i chciał się dowiedzieć wszystkiego, co udało mu się wywęszyć wokół panny Tremaine.
Kolejny raz pochwalę mowę pozornie zależną ze strony smokobójcy. Jest świetna! Naturalna, a z reakcją – powalenie Lira, trzaśnięcie drzwiami i szybki start automobilem – wychodzi mocno realistycznie, także w stylu Erika:
Przeklinając w duchu wszystko, co neustijskie [przecinek] Erik mknął automobilem przez wąskie uliczki. Pieprzony bruk! Pieprzony policjancik i pieprzony detektyw! Pieprzny karłowaty smok, białe monkijskie budynki i ulice ciągnące się na planie koła! Pieprzone morderstwo starego Tremaine i… Nie, Nari z pewnością jeszcze nie jest [czas] pieprzona. Jeszcze. Akurat tym smokobójca najchętniej zająłby się osobiście.
To bez sensu, jak tak dalej pójdzie, to będzie spalony w Neustii i najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli jak najszybciej odzyska Kieł i zaszyje się gdzieś dalej. Chociaż im dalej ruszy na południe, tym bardziej będzie wyróżniać się jako przybysz. Od początku trzeba było rzucić to wszystko w cholerę i wyjechać, póki była okazja. Uniknąłby mnóstwa kłopotów. Z ciężkim sercem Erik ruszył dalej.
Ubrani w czarne fraki bogacze i wysoko postawieni dygnitarze tłumnie zbierali się pod ozdobnym wejściem (...) – sugerujesz, że dygnitarze nie są bogaci?
Smokobójca mógł się założyć, że w tym momencie, [przecinek zbędny] nie było na całym świecie nikogo piękniejszego od Nari i gotowy był zrobić wiele naprawdę głupich rzeczy. – Dopiero zasłyszane komentarze przywróciły go do porządku.
Nie mógł już tego słuchać. Chociaż obrzydliwe plotki nie były dla niego niczym nowym, miał ochotę stanąć pośrodku tego tłumu i wyzwać na pojedynek każdego, kto ośmieli się szkalować kobietę jego życia. – Hej, hej! Kobietę życia? Jasne, że zachwycał się jej urodą, ale kilka rozdziałów temu chciał wydać ją Salarowi, a potem jeszcze wywołał kłótnię… Nie przekonuje mnie to. To wyznanie w tym momencie jest deus ex dupa. Zbuduj tę relację porządnie. Rozwiń ją. Bo w tym momencie ja Erikowi po prostu nie wierzę. Zakochany od dupy strony. Dobre sobie.
Przecież ostatnim razem, jak spróbował swoich sił we flircie z nią, skończyło się na płaczu i awanturze. – Czy ja coś pominęłam? Kiedy niby on z nią flirtował?
15. PORWANIE
Mimo, że wszystko było dokładnie takie, jak powinno, nie mogła powstrzymać drżenia rąk.Chyba jej emocje po wyjściu do opery jeszcze nie do końca opadły. – Zbędny przecinek w mimo że – KLIK. Brak spacji.
Bankier protekcjonalnie poklepał siostrę po głowie, zupełnie demolując jej misterną fryzurę. – To już popsuć brzmi lepiej. Demolka kojarzy się ze sprzętem bądź pomieszczeniem.
Gdyby Nari miała opisać Erika jednym słowem, stwierdziłaby, że jego naturę najlepiej określa wyraz „chimeryczny". Jeszcze nigdy nie spotkała człowieka o równie zmiennej naturze. Kiedy chciał, był dla niej troskliwy i miły, by chwilę później zmienić się w cynika, któremu na niczym w życiu nie zależy [czas]. Czasami nawet zachowywał się, jakby cały świat należał do niego, depcząc kulturowe konwenanse i udowadniając swoją wyższość nad resztą ludzi. Co gorsza, każda z tych masek idealnie pasowała do niego, ale Narietta wolałaby wiedzieć, jaki jest [czas] naprawdę. – O, o! To jest dobre. Odbieram Erika tak samo, z tą tylko różnicą, że on wydaje się chorągiewką nawet sam przed sobą, w mowie pozornie zależnej. To mylące. Po tylu rozdziałach powinnam znać go lepiej niż Nari, a wcale tak nie jest. Natomiast jej przemyślenia jak najbardziej na plus.
Dlatego po cichu przekradali się przez wyłożone wykładziną korytarze i nie odzywając się do siebie słowem, póki nie przekroczyli progu księżycowego apartamentu. – Błędne użycie imiesłowu. Nie odzywali.
Nari doskonale wiedziała, jak jej łzy działają na płeć przeciwną. Pozwoliła więc dwóm spłynąć po policzkach, gdy tylko Erik zbliżył się wystarczająco blisko, by je dostrzec. – Dwie łzy na dwóch różnych policzkach? Wychodzi po łzie na policzek. Musi mieć duże doświadczenie w takim przecudacznym płakaniu. Nie brzmi to przekonująco.
Nie znosiła, gdy ktoś patrzył na nią w ten sposób. Czuła się przez to jak ofiara losu, a przecież w gruncie rzeczy miała dobre życie. Zawsze dostawała to, czego chciała. Bez względu na to, czy życzyła sobie słodyczy, nowych fatałaszków czy drogiej biżuterii, dziadek zawsze spełniał jej zachcianki. Nieliczni na świecie mieli podobną wygodę, nawet Doti, chociaż była księżniczką, musiała dobrze się uczyć, by móc sobie dogadzać. Narietta nie miała takich obowiązków. Wystarczyło, że ślicznie wygląda na przyjęciach. Jak pasująca ozdoba. – Nari to taka trochę Izabela Łęcka. I jest tak samo irytująca. Pozostaje mi tylko wierzyć w to, że Maryśka Zuzanna w tej odsłonie to twój zamysł. Proszę tylko, byś nie przeginała wybitnie, bo granica odczuwania dobrego smaku w czasie czytania o takich bohaterkach jest bardzo cienka. Zwykle prowadzenie tej postaci kończy się grubą przesadą i zniesmaczeniem czytelnika. Nari jest irytująca i infantylna, ale przynajmniej zdaje sobie z tego sprawę, co czyni ją jeszcze cwaną – na plus. Bylebyś tylko nie zrobiła z niej idiotki.
Kiedy Erik znowu ją przytulił, jego dłonie nie błąkały się na dole jej pleców, próbując niby przypadkiem dotknąć jej pośladków. Zresztą, on nie był z tych, którzy bawią się [czas] w jakieś subtelności i jeśli chciałby czegoś od niej, po prostu by to sobie wziął, nie zwracając uwagi na jej uczucia. – Szkoda, że za takiego go ma i tak nisko go ceni. A myślałam, że zna go już ciut lepiej po tylu rozdziałach.
On nie był jej przyjacielem, przecież ledwo się znali. Nic o nim nie wiedziała, poza tym, że zabijał smoki. – Nie? A przed chwilą wysunęła o nim całkiem sporo wniosków...
– Bo ty nie rozumiesz [przecinek] jak bardzo jest mi wstyd! – wypaliła w końcu, [przecinek zbędny] łamiącym się głosem. – Ja naprawdę nigdzie nie uciekłam. Po prostu pokłóciłam się z dziadkiem, już nawet nie pamiętam o co i wyszłam. Nie mogłam na niego patrzeć. – No tak. To wcale nie jest eufemizm ucieczki… Czemu coraz mniej ją lubię? Bo wydaje się coraz głupsza.
Co więcej, to powiedział Erik, a przecież on zawsze mówił to, co myślał. – No to jak to w końcu jest? Zna go czy nie zna?
Rozdział smaczny, odrobinę chaotyczny jeśli chodzi o emocje Nari, ale można się odnaleźć. Troszkę przeszkadza mi te jej merysujkowanie i przedrzeźnianie Łęckiej, spodziewałam się też czegoś bardziej poważnego niż kłótnia z dziadkiem jako pretekst do ucieczki, no ale cóż. Taką masz bohaterkę.
Męczy mnie twoja niepoprawność interpunkcyjna! Mam dość wrzucania tych samych błędów i ich opisów, więc pomijam część, ale krótszy ich spis nie oznacza coraz lepszej techniki pisania. Po prostu nie widzę sensu w kopiowaniu prawie każdego zdania.
Mam nadzieję, że bohaterowie dogadali się raz i więcej żadnej dramy nie będzie, a już na pewno nie wtedy, gdy Erik zwierzy się ze swoich tajemnic. Swoją drogą, to straszny hipokryta, bo dalej sam niczego o sobie nie wyznał, a przecież za niby rozwijającym się uczuciem miłości powinna też iść chęć szczerości. I odpowiedzialności, no bo Erik zdawał sobie sprawę jeszcze chwilę temu z tego, że nie prowadzi trybu życia godnego Narietty. Czy pozostanie na noc i składanie pocałunków to dobry pomysł na dalszy przebieg, skoro wcześniej pojawiły się u niego wątpliwości? Naprawdę jestem ciekawa zakończenia. Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo wciągnie mnie ta prosta historia.
16. ARTYKUŁ
(...) coś takiego zostało opublikowane w najpopularniejszym tytule prasowym przypadkiem. – Co?
Jakoś ciężko mi uwierzyć w ten artykuł. Wydaje mi się, że na miejscu Salara zastanowiłabym się nad nim jeszcze co najmniej ze trzy razy. Pamiętasz moją wcześniejszą uwagę o znalezieniu informacji w książce? Wierz mi lub nie, ale gdy tamto pisałam, nie miałam pojęcia o artykule, a jednak wykorzystałaś straszną kliszę. Powtarzalny w wielu opowiadaniach motyw. Trochę jak krowa wydojona do końca. Nie zaskoczyłaś mnie pod tym względem. Faceci mogliby się bardziej natrudzić, a nie tylko czytać gazety i rozmawiać o sprawie. Są strasznie bierni mimo wszystko. To ich słaba strona, to fatalny glina i rozsądny, ale trochę przynudzający detektyw.
Po ostatnim spotkaniu ze smokobójcą, skończył ze złamanym nosem, który teraz był calutki w ciemnofioletowej barwie i miał bliżej nieokreślony kształt. Na jego policzkach rozlał się paskudny krwiak po obrażeniu (...) – na policzku nosa. Tag. Na pewno.
Podoba mi się historia o kolorach przysługujących Imperium. Nawet fakt, że była opisana narracją, nie przeszkadzał mi przesadnie, bo zastosowałaś tu mowę pozornie zależną i to Salar starał się przypomnieć sobie tę anegdotę. Wyszło przyjemnie.
W ostatecznym rozrachunku przyniósł by więcej szkody niż pożytku (...) – masz problem z partykułą „by”. Zdarza ci się ją mylić z „by” będącym zwykłym spójnikiem i wtedy robisz spację. Przed tym drugim notorycznie nie stawiasz przecinka. I tak źle, i tak niedobrze – dosłownie.
Przecież niezainteresowane polityką panie nie są wystarczająco kompetentne by wybierać swoich przedstawicieli (...) – o! A nie mówiłam?
Podobały mi się opisy. Są cholernie mocne w tym rozdziale – skupiasz się na detalach, które powinien wiedzieć czytelnik, by wystarczająco wyobrazić sobie scenę, ale nie przedobrzasz. Jest smacznie. Ujmuje mnie wykorzystanie wielu możliwości i środków. Poruszyłaś nawet kubki smakowe:
Alkohol miał słodki posmak pomarańczy, cynamonu z ostrą nutą imbiru, a przyjemne ciepło rozlało się po gardle smokobójcy.
W ogóle spotkanie Erika i Lira uważam za bardzo udane. Końcowa scena zaparła dech w piersiach. Jedynie w tym zdaniu wyczułam lekkie coś. Coś jest niesprecyzowane, ale przeczucie mówi mi, że ten wykrzyknik tutaj nie pasuje:
– Najpierw ty mi powiedz, skąd znasz mojego ojca! – Erik wziął jeszcze jeden łyk alkoholu, przeczuwając, że ten dzień będzie długi i pełen niespodzianek. – Erik nie wymachuje rękoma, nie wydaje się być przesadnie zdenerwowany, wcześniejsza wypowiedź była jedną z tych na spokojnie. Po co wykrzyknik?
Świetna scena zamykająca rozdział na początku otwiera nową kwestię, naświetla kolejną sprawę istotną dla głównego problemu fabularnego. Następnie buduje napięcie, ale w pewnym momencie Erik rzuca cegłą w twarz. Tym razem pozytywną. To punkt kulminacyjny. Nie spodziewałam się po nim takiego wyznania, ale wyszło efektywnie (postać się rozwija) i efektownie.
Teraz naprawdę zaintrygowała mnie ta historia. Jeżeli faceci po takim sporze potrafią się normalnie dogadać, to może w następnym i z merysujkowatą Nari będzie dało się egzystować? Jest nadzieja.
17. SAMOBÓJSTWO
Niestety, zarówno Ian, jak i pan Tremaine odmówili jej pozwolenia powrotu do apartamentu. Byli przecież rodziną i od dawna nie widzieli się w komplecie. Dlatego też powinni spędzić ze sobą więcej czasu. Nawet, jeśli jest to tylko obiad we własnym towarzystwie. – Cholernie wykładasz kawę na ławę, ale ostatnie zdanie bardzo mi się spodobało, jednak urywana forma całości – już mniej. To cztery zdania ciągu przyczyna-skutek. Kropki robią potężne pauzy oddechowe. Nienaturalnie mi się to czyta na głos. Efekt psuje jeszcze powtórzony spójnik „i”. Niby nic, ale wpada w ucho.
Ilość błędów interpunkcyjnych się zmniejsza, ale nadal mamy coś takiego:
Poza tym musicie się liczyć z tym, że Biały Markiz może upierać się przy twierdzeniu, że człowiek, którym steruje [przecinek] jest jego siostrzeńcem. Co [przecinek] jeśli spróbują was oszukać i to za niego będzie musiała wyjść łajza?
Bardzo podobała mi się rozmowa rodzinna. Naprawdę brzmi przekonująco i prowadzona jest stylizacją przypominającą tę, której faktycznie mogłaby używać tamtejsza arystokracja. Jestem w stanie w to uwierzyć, zobaczyć to oczami wyobraźni. Dziękuję.
Słowa Doti były na bardzo wysokim poziomie, a reakcja Nari na nie cholernie naturalna. Bardzo spodobało mi się połączenie tych dwóch zdań metaforyczną formą akcja-reakcja czy też przyczyna-skutek:
Mimo, że Nari od zawsze była świadoma, co o niej myślą członkowie najbliższej rodziny, powiedzenie tego na głos stanowiło dla niej policzek. Czuła, jak oblewa ją gorąco, a na twarz wstępują rumieńce wstydu.
Policzek i gorąc na nim obok siebie w tekście. Miodzio.
Dobrze wiedziała, że Doti mówi to, co mówi, bo jej zazdrości i musi jakoś odreagowywać niekomfortową dla siebie sytuację. – Dla mnie to taka trochę ekspozycja. Ja osobiście nie mam dowodu na to, że Doti wypowiedziała takie słowa z takich czy takich pobudek. Wolałabym inną formą dostać tę informację. Może mową pozornie zależną zamiast z pomocą narratora wszechwiedzącego albo poprzez kontynuowanie dialogu? Wymruczenie szeptem tego, co siedzi w głowie bohaterki? Możliwości jest mrowie, a ty wybierasz akurat taką okrutnie prostą formę w tak ważnej kwestii.
Gdy dziadek żył, w momencie gdy stawał od stołu, wszystkie rozmowy natychmiast cichły, a on nie musiał nawet podnosić głosu, by zaprowadzić mir wśród zgromadzonych. Jego syn, Jed nie potrafił narzucić swojego ładu nawet najbliższym, dlatego gdy wstał, jedyne co mógł zrobić to krzyknąć na synową. – Wiem, że to wymagałoby pewnie grubszego rozbudowania tekstu, ale ta informacja też pada ledwo przed tym, jak Jed chce się wtrącić w rozmowę. To trochę wrzucanie na siłę, akurat przed akcją, w której informacja ta jest potrzebna. Tak naprawdę wtrącenie o dziadku jako autorytecie nie na miejscu, jest mało subtelne. Chciałabym autentycznie zobaczyć różnicę w wystąpieniach, a dostałam takie malusie wspomnienie. Trochę szkoda mi potencjału tej sceny.
Kurczę, no. Do tej pory potrafiłam zauważyć taką delikatną nutę świata codziennego w opowiadaniu fantasy, ale teraz, świeżo po przeczytaniu o szkole zawodowej i czesnym, zdaję sobie sprawę, że to już bardziej opowiadanie o świecie codziennym z nutą fantasy:
– Tak, to zdolne chłopaki. Jeden zaczął naukę na elektryka, a drugi na mechanika. – Ale o tej kwestii napiszę więcej w podsumowaniu.
Dobra, okej. Scena z miejsca zbrodni (o ile zbrodnią można nazwać samobójstwo) jest udana, ale teraz tym bardziej mam wrażenie, że Salar jest kompletnie bezużyteczną postacią w opowiadaniu. Jasne, że ktoś musi prowadzić śledztwo, ale to śledztwo jest nudne, a fabuła ma cholernie mocny potencjał. Halo! Salar, rusz dupę i zacznij działać. Rozwiąż sprawę, a przestań tylko gadać i gadać…
Zakończenie rozdziału nagłe, niepodobne do innych. Brakło w nim jakiegoś podsumowania, zebrania myśli. Po prostu urwała się scena. Miałam przez chwilę wrażenie, że nie opublikowałaś całego posta.
Nie ma nic więcej w głównym temacie Smokobójcy. Czas na miniaturki, a potem sążniste podsumowanie.
INTERLUDIUM I
Lekarz zgodnie ze swoim zwyczajem siedział na tarasie w fotelu na biegunach, palił papierosa i słuchał radia. – Oni… mają… radio! Mają radio i smoki! No nie wierzę w to, po prostu nie wierzę. Jak działało to radio? Tak samo jak standardowe, naprawdę?
Ciekawy pomysł na przedstawienie faktów – z perspektywy lekarza, który zajmuje się pacjentem i zaczyna rozmawiać z nim o polityce… czemu nie? Przykład z życia i jestem w stanie go kupić. Ale tej fali końcowej ekspozycji, która mnie zalała, ciężko mi podołać.
Dlatego też postanowili zmienić swoje zainteresowania i zamiast dążyć do jak najbardziej wszechstronnych cech, postanowili je zindywidualizować podług konkretnych potrzeb.
Na dodatek stosujesz tam dość trudną formę, słabo przystępną. Nie jest jakoś wybitnie zajmująca. Przybliża zainteresowanym temat polityki, ale mnie znów przesadnie nie wciągnął tak ten świat, aby mogły mnie zaciekawić suche akapity narracji. Zdecydowanie więcej wyniosłabym z tego, gdybyś te wszystkie fakty przedstawiła scenami, chociaż wiem, że nie zawsze da się. To znaczy da się, ale jest to cholernie rozbudowujące tekst i czasem trzeba więcej zmienić, niż pozostawić. Zabijanie ekspozycji wymaga poświęceń. Czuję, że dużo więcej zapamiętałabym z tego wpisu, na pewno bardziej pochłonąłby mnie, gdybym dostała go w innej formie. Dialog lekarza z pacjentem – super, ale potem narrator przejął kontrolę i rzucił klikuakapitowy opis reformy gospodarczej przeprowadzonej za pomocą sztucznych ludzi…
Tak, sztucznych ludzi. Serio, czytałam te słowa kilkukrotnie i za każdym razem upewniałam się, czy dobrze zrozumiałam.
W twoim świecie mają sztucznych ludzi i… smoki.
Naprawdę niczego nie rozumiem.
Błędów interpunkcyjnych niewiele, ale nie wymieniłam wszystkich. Najprostsze pozostawiłam, gdyż wspominałam o nich już gdzieś wyżej. Głównie to przecinki przy wtrąceniach, przeważnie z który.
INTERLUDIUM II
Czuję się, jakbym czytała podręcznik do historii. Serio. Strasznie znudził i zniechęcił mnie początek. Czytelnik nie może mieć kłopotów z wyobrażeniem sobie sceny, którą przedstawiasz. Problem w tym, że tutaj nie ma początkowej sceny, tylko okropnie długi wstęp narratora zaczynający się od wyglądu Pałacu Zimowego, a kończący na przedstawieniu rządów Avy w czasie wojny. Nie zajęło mnie to. Było dużo ziewania. Przepraszam, ale jestem uczulona na taką formę prowadzenia opowiadania; informacje napływają do mnie zbyt szybko, muszę czytać dwa razy, żeby mieć pewność, że wszystko załapałam, bo potem prawdopodobnie tej wiedzy będzie mi brakować. Nie jest to więc naturalne czytanie, a nienawidzę książek, w których muszę wertować strony w tył, by odnaleźć i przypominać sobie ważne informacje. W tej odsłonie obiektywnego, bezpłciowego narratora, który ma budować tło, nie siadło mi to. Twój sposób po prostu do mnie nie trafia, mimo że w tle widać bohatera, który faktycznie wspomina stare czasy. To nawet nie jest jego mowa pozornie zależna, a jeśli jest, to Kos jest bardzo flegmatycznym i przynudzającym bohaterem.
Dalej mam kontynuację tematu, ale w formie dialogu dwóch bohaterów. I dalej mam silny napływ informacji. Za dużo jak dla mnie, przepraszam. Natomiast doceniam stylizację w rozmowie z ministrem, brzmi profesjonalnie i przekonująco. Interesuje, chociaż trochę zabijając niesmak po wprowadzającej ekspozycji.
Natomiast zakończenie było mocno klimatyczne. Przedstawiłaś Avę tuż po tym, gdy zagłębiłam się w jej historię, i pokazałaś, jak bardzo jest zniszczona i zmęczona. Nawet Kos wzbudził ostatecznie moją sympatię. I nie tylko dlatego, że zachował się w porządku. Zwyczajnie nie był w tej odsłonie papierowy. Jego działanie wydawało mi się bardzo naturalne. Dobrze przedstawione. Ostatnia scena zrobiła na mnie pozytywne, ciepłe wrażenie, poczułam autentyczny niepokój o dalsze losy na wojnie. Nic tylko czekać na kolejne informacje z frontu.
Pod względem technicznym – lepiej, ale nadal występują bardzo proste błędy interpunkcyjne.
INTERLUDIUM III
Tutaj rozwiązuje się kwestia zazdrości Doti w stosunku do Narietty. Nadal uważam, że wcześniejsza uwaga o tym, że Nari o tej zazdrości wie w rozdziale, powinna tam zostać wyjaśniona inaczej niż ekspozycją. Ale powróćmy do tej miniatury.
Dlaczego wątek bardzo mocno związany z główną fabułą (właściwie kontynuacja jednego z najważniejszych wątków opowiadania) rozwija się w dodatku, a nie rozdziale głównym?
– Naprawdę nie mam pojęcia o czym pan mówi. Tak, byłam dzisiaj z kimś, ale Erik jest smokobójcą, nie żadnym księciem. – Starzy państwo Tremaine popatrzyli na siebie. Bynajmniej nie tak, jak patrzą na siebie zakochani.
– Mówiłam, że to idiotka – oświadczyła bezlitośnie Amita. – Pokaż jej artykuł.
Swoją drogą, bardzo spodobała mi się w tym fragmencie narracja, ale wypowiedź nie należała do państwa Tremaine, więc ich reakcja powinna znaleźć się w nowym akapicie. Tyle tekstu za na nami, a ja dalej spotykam się z tym błędem.
– Stek bzdur! A nawet jeśli to prawda, to każdy, kto odpowiada temu opisowi może być księciem, nie tylko mój Erik! – „Och nie, dlaczego ona tak mówi? Mój Erik?” – ta kwestia brzmi jak z Mody Na Sukces, serio. I tam też był Erik. Strasznie sztucznie, mocno histerycznie. Czy Narietta potrafi chociaż raz podejść do ważnego tematu na poważnie? Drażni mnie jej infantylność.
Doti dobrze kombinuje. Lubię ją, a wstawki o jej ciąży, a szczególnie ta kończąca ten dodatek, zawsze wywołują u mnie ciepły uśmiech.
INTERLUDIUM IV
Do tego tekstu nie miałam właściwie żadnych zastrzeżeń. Dialogi wyszły naturalnie, a opis ćwiczeń plastycznie przedstawił scenę. Całość bardzo dużo wniosła do historii i odkryła nowe karty. Dlaczego to nie jest kolejny rozdział? W końcu przedstawia Lejtonów i pokazuje ich działania. Opisałaś, co dzieje się po drugiej stronie barykady. Przedstawiłaś też Siedem Wież – niesamowicie ujął mnie obrazowy, wyjątkowo niewymuszony opis miejsca akcji. Aż czułam, jak spaceruję tamtymi korytarzami.
W tej miniaturze pojawiło się kilka streszczeń i ekspozycji, ale nie były one tak męczące, całkiem smacznie przedstawiły dalsze problemy Imperium. Poprzeplatałaś je ze scenami i dialogami, które ładnie zatuszowały narratora. Spotkałam też mowę pozornie zależną Kaina. Swoją drogą, interesująco to sobie obmyśliłaś – książęcy aktor. Naprawdę jestem ciekawa, co będzie dalej i jakie losy czekają Trezończyków z Lejtonami na czele.
Interpunkcyjnie jest lepiej, ale nadal masz problem z wtrąceniami i przecinkami przy niektórych spójnikach. Części przecinków brakło, ale widzę ogólny progres. Nie dostrzegłam też jakoś przesadnie upierdliwych powtórzeń. Poprawiłaś styl w tym fragmencie i jest to dostrzegalne, biorąc pod uwagę wcześniejszą technikę twojej pisaniny.
PROLOG – IMPERIUM
Impperator był trzydziestoletnim mężczyzną (...) – imperator.
Pomieszczenie wyglądało dokładnie, tak jak zostawił je ojciec. – Tak, jak.
Gotowy był złożyć na ustach Aili czuły pocałunek, o ile te niechciane pieszczoty można nazywać „czułymi". – Do powagi całego tego tekstu nie pasuje takie wtrącenie narratora. Brzmi jak ironia, ale nie ma na nią tu miejsca. Siedemnastolatka została zgwałcona. Nie ma wątpliwości, że nie było to czułe, a dopisek o tym nie pomaga.
Gładkie ostrze, chociaż nie dłuższe niż pięć cali, mogło z łatwością przeciąć ciało. Isarska księżniczka z trudem ukrywała emocje, gdy nachylała się nad imperatorem, podając mu puchar wina. – Konstrukcja z podwójnym z wypada słabo.
Brał osobiście udział w bitwie o stolicę, po swoim zwycięstwie rozdawał zaszczyty poddanym, którzy wyróżnili się w służbie. Dwukrotnie zgwałcił ją. Nawet taki potwór jak on musiał odczuwać zmęczenie po tym wszystkim. – Nie pasuje mi szyk środkowego zdania. Dwukrotnie ją zgwałcił brzmi naturalniej.
Najlepszy tekst do tej pory. Bardzo mocny, plastyczny, wzbudzający emocje. Poruszający wyobraźnię. Tego mi było trzeba. Już nie chodzi o tematykę (chociaż za nią wielki plus), ale o stronę techniczną sceny, którą zbudowałaś. Przy okazji przedstawiłaś w niewymuszony, ale subtelny sposób bohaterów. Doprowadziłaś do tego, że uruchomiłam uczucia i naprawdę zaczęłam współczuć Aili i szczerze nienawidzić imperatora. Ale dlaczego on w ostatniej scenie niczego nie zrobił? Nie poruszył się? Nie zareagował? Miałam wrażenie, że zastygł w tle. Niczego więcej nie jestem w stanie napisać. Widzę, że masz świetny pomysł na nową część i będę czekać póki co na jej kontynuację. Aktualnie to za mało materiału, by napisać o nim coś więcej.
PODSUMOWANIE
Technikalia
Czasami sadzisz tak banalne błędy, że wydaje mi się, że pisałaś tekst, będąc zmęczoną, i poprawiałaś go, nie dostrzegając głupot. Ewentualnie, że w ogóle nie sprawdzasz go przed publikacją. Masz problem z interpunkcją: oddzielanie przecinkiem podmiotów i orzeczeń w zdaniach złożonych, wstawianie zbędnych przecinków do konstrukcji z imiesłowami przymiotnikowymi, brak przecinków we wtrąceniach i dopowiedzeniach oraz w konstrukcjach wymuszających pauzę oddechową – to tylko niektóre z nich. Nie wiesz, przed którymi spójnikami stawiać przecinek i robisz to raczej intuicyjnie. Na przestrzeni rozdziałów poprawiłaś się, ale nadal widzę upierdliwe byki. Weź do serca rady z wymienionych wyżej przykładów albo poproś o pomoc betę.
Okropnie mieszał mi i przeszkadzał błąd w zapisie dialogów, kiedy do wypowiedzi po myślniku dopisywałaś reakcję innej postaci niż mówiącej, co zasadniczo utrudnia zrozumienie akcji w scenie. I boli. Mieszałaś też czas narracyjny. Rzadko, ale kilka takich przypadków się znalazło.
Połowę prostych błędów wykluczyłabyś, gdyby tekst swoje odleżał w szufladzie lub gdybyś przed wysłaniem przeczytała go uważnie, powoli, na głos. To naprawdę działa, spróbuj!
Styl
Słowa siejesz proste i to samo w sobie nie jest błędem, ale masz tyle powtórzeń i używasz raczej zwrotów z języka potocznego. Na początku mi to trochę wadziło, wiesz, luźna narracja w świecie smoków… Ale potem, gdy jednak upewniłam się w przekonaniu, że to wcale nie jest świat smoków – jakoś dało się to czytać.
Najgorsze wrażenie faktycznie zrobiły tutaj powtórzenia. Nie potrafisz praktycznie obejść się bez być i mieć. To sprawia, że tekst jest strasznie spłycony, traci na wartości, bo nie przykładasz wagi do rozwijania słownictwa, tylko używasz najprościej zbudowanych zdań złożonych z najprostszymi słowami i najprostszą kombinacją. Pod tym względem nie zaskoczyłaś. Na początku nie wykorzystywałaś zbyt wielu środków stylistycznych, pisałaś w sposób mocno uproszczony, ale dostrzegam rozwój. Klejenie zdań idzie ci coraz lepiej, coraz łatwiej można wczuć się w historię. Coraz mniej powtórzeń też siejesz. Liczę, że następne rozdziały będą na jeszcze wyższym poziomie.
Twoje opisy tła są wystarczające, budują atmosferę. Opisy miejsc czy postaci również nie wzbudziły moich większych wątpliwości, chociaż najczęściej ograniczałaś się do włosów i wyglądu. Na początku styl pod tym względem mocno kulał (być i mieć też zrobiły swoje):
Miała na sobie lekki, czarny płaszcz i ciemną, fioletową sukienkę, w czym wyglądała niemal jak biała mara. Włosy miała upięte nisko, tuż nad karkiem i tego dnia nie nosiła żadnej biżuterii.
Albo:
Włosy nosił krótko przystrzyżone, miał dumny, orli nos i prostą sylwetką. W szytym na miarę fraku prezentował się nienagannie. – Zauważyłam, że czasem wychodzi monotonnie. Zwykle brzmi to bardzo podobnie. Mimo że używasz różnych zwrotów, kolorów, kombinacji, to często skupiasz się na włosach i ubraniu. I to w jednym akapicie! Nie tędy droga. Co z tego, że silisz się na bardzo fajne wprowadzenie postaci, skoro wpychasz te wszystkie słabe stylistycznie zdania obok siebie w sposób wręcz natarczywy w oczach czytelnika? Osobno każde wprowadzałoby pewną cechę, ale przepleć je z innymi elementami sceny. Zyskasz tym na subtelności. Jedno zdanie wrzucić pomiędzy gesty i czyny postaci. Czarny płaszcz można wskazać, gdy bohaterka go rozpina. Suknię, gdy próbuje usiąść na krześle tak, by jej nie pognieść, a fryzurę – gdy odwraca głowę w stronę czegoś interesującego.
Jeżeli natomiast uznasz, że bohater musi skupić się na wyglądzie innej postaci od razu, bo (przykładowo) dopiero pierwszy raz widzi ją na oczy i chce się jej przyjrzeć, to poprowadź opis przez cały akapit, ale omijaj „być”, „mieć”, ewentualnie „wyglądać”, bo też często może się pojawiać. To najczęstsza z bolączek takiej pisaniny. Chcesz cały akapit? Okej. Ale rozegraj to czysto technicznie.
W opisach ważną rolę odgrywają wszystkie zmysły i skupiasz się na nich, piszesz dość plastycznie. Nie wykorzystujesz przy tym zbyt wielu środków stylistycznych, tworzysz w sposób mocno uproszczony. To też można uznać za styl, ale były momenty, które mnie nie przekonały. Wskazałam je już wyżej i nie ma sensu się powtarzać.
Co dalej?
Ekspozycje. Niekiedy były denerwujące tylko odrobinę, innym razem dawały czadu i sprawiały, że wzdychałam zawiedziona. Wyżej wymieniłam te, które zwróciły moją uwagę.
W początkowych rozdziałach bardzo mocno czuć nagromadzenie zbyt. Twoja narracja jest lekka, często kolokwialna, a ciągłe i usilne zastępowania słowa za swoją bardziej oficjalną, poważną wersją, trochę się z tym faktem gryzła.
Słowo o bohaterach:
Narietta była dla mnie głupiutką, naiwną, wiecznie cierpiącą i infantylną dziewczynką, która czasem miała dziwaczne przebłyski zachowania wziętego z kosmosu, zupełnie nieadekwatnego do charakteru wywnioskowanego z całej historii. Na przykład teraz, po zakończeniu czytania, wydaje mi się, że próba okradzenia Erika była słaba i zupełnie nierealna w wykonaniu takiej histerycznej łajzy. Podobało mi się natomiast to, o czym też wspomniałam już wyżej – ciężko było czasem ją rozgryźć, bo wydawała się inteligentniejsza, niż było to pokazane. Najczęściej wychwalał lub nakreślał ją narrator, a sceny budowały zupełnie inną Nariettę.
Najchętniej wymieniłabym ją na jakąś bardziej ogarniętą postać, chociaż rozumiem chęć stworzenia irytującej bohaterki. Ale wiesz, mamy już siedemnasty rozdział… czas dorosnąć, Nari.
Erik dojrzał. Na przestrzeni tego, co zdążyłam wyczytać (nie dokończyłaś historii), zmienił się i to głównie przez Nari i jej rodzinkę. Zaczął być roztropniejszy, natomiast zupełnie porzucił styl, który prezentował w pierwszych rozdziałach. Mam do niego słabość i będę czekać na rozwiązanie sprawy związanej z jego historią. Nie wszystkie karty tej postaci odsłoniłaś, ale wystarczająco zaintrygowałaś, bym chciała wiedzieć o nim więcej, zajrzeć mu do głowy. Wyżej wspomniane dowody jego niezdecydowania (i wdawania się w kłótnie) na początku robiły słabe wrażenie, ale teraz pasują do bohatera, który się rozwija. I chciałabym ten rozwój obserwować dalej.
Salar – na początku trzymałam za niego kciuki, ale miał kilka takich swoich zagrywek, które wytrąciły mnie z równowagi. Zacznijmy od tego, że prowadzi śledztwo, właściwie albo nie robiąc nic, albo działając cholernie wolno. Jest niesamowicie bierną postacią. Uwielbiam jego przemyślenia, jego stylizację, jego postawę starszego, doświadczonego profesjonalisty, ale w pewnym momencie nadszedł czas, by zacząć działać, a ten tylko rozmawiał z ludźmi, wyciągał wnioski i rozmyślał. Trochę mnie zniechęcił do dalszego śledztwa, gdyż przez sposób działania bohatera cała sprawa morderstwa zaczęła być strasznie nudna, natomiast prym przejęły konflikty rodzinne, miłość i historia Erika.
No to jak o Salarze mowa, to nie można nie wspomnieć o Lirze. To mocno charakterystyczna postać. Jedna z tych bardziej zapadających w pamięć, bo jest butna i głośna. Nigdy za nim nie przepadałam, bo to niedoświadczony, nic nieznaczący policjancik, który wyżej sra, niż dupę ma, ale scena, w której Erik przyznał się do swojej prawdziwej tożsamości, naprawdę wyszła godnie. I ja w tego Lira uwierzyłam; pomogła mi w tym jego dopracowana mowa pozornie zależna. Tylko niech mu już rozsądek przyjdzie w kolejnych rozdziałach. Pozytywne zmiany w przypadku takich bohaterów są mile widziane. Tym bardziej że Lir jest mocno przewidywalnym elementem historii. Zawsze się znajdzie taki jeden, co się wymądrza, a potem dostaje po mordzie i pokornieje. Daj mu coś, co uczyni go bardziej charakterystycznym.
Doti – mocno zapadła w pamięć. Dużo lepiej oddały ją dodatkowe teksty niż rozdziały główne (pomijając ostatni rozdział, w którym wystąpiła po mistrzowsku), ale bohaterka wyszła ci naprawdę dobrze. Ma charakter dopasowany do statusu, w dialogach da się rozpoznać jej stylizację, zachowuje się naturalnie, podejmuje racjonalne decyzje, interesuje się sprawami wewnętrznymi. Chociaż na początku nie robi dobrego wrażenia, a czytelnik poznaje ją od strony kobiety, która przesadnie wnika w prywatność Nari (wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że decydowanie o przyszłości łajzy wynika z tak poważnych dla całej rodziny pobudek), ale koniec końców księżniczka pozostawia po sobie dobre wrażenie. To porządnie wykreowana, dopracowana postać.
Oto ci, którzy warci byli wspomnienia. Mamy jeszcze oczywiście całą masę innych bohaterów, ale ich imiona, szczerze mówiąc, umykają, giną w tle, nikną w pamięci. To źle, bo oznacza to, że gdzieś kogoś było za mało, gdzieś czegoś brakło. Nie mieli charakterystycznego sposobu wypowiedzi, specyficznych dla siebie zachowań, nawyków czy gestów, większości nie potrafię sobie wyobrazić, mam nawet problem z ich imionami. Naprawdę część z nich trudno przyswoić, tym bardziej, że niektórzy pojawili się przedstawieni przez narratora, ale nie wystąpili w tekście osobiście – miało to miejsce chociażby w drugim interludium. Zapamiętanie bohaterów drugoplanowych i dalszoplanowych to istny koszmar; pamiętam Iana – brata Nari, który za wszelką cenę stara się wyswatać siostrę z jakąś dobrą partią, pamiętam też pokojówkę Szelę i barona Rakana, ale o nich niewiele mogę wywnioskować. Po prostu przewinęli się w tekście i nie zostawili po sobie tyle, by wzbudzić moje zainteresowanie.
Tutaj jest miejsce, by wspomnieć o pomyśle na fabułę – imponuje mi jego rozbudowa i dopracowanie. Stworzyłaś realne problemy pewnych społeczności dopasowane do prowadzonego uniwersum. Ujmuje przygotowanie całej tej historii i rozplanowanie jej pod każdym względem. To fabularnie naprawdę wysoko zawieszona poprzeczka. Generalna problematyka kraju wychodzi bardzo realistycznie. Cały opisany system rządów brzmi przekonująco i aż się prosi o dalsze wykorzystanie, rozwinięcie. Nie odnosi się to tylko do treści rozdziałów głównych, ale również do elementów polityki wspominanych w interludiach. Dopracowałaś ten pomysł i widać, że długo nad nim siedziałaś. Doceniam, bo wyszło naprawdę smacznie, chociaż na początku – zapowiadało się coś zupełnie innego. O! A właśnie, odnośnie początku...
Narracja – mieszasz obiektywnego narratora wszechwiedzącego z mową pozornie zależną. Wychodzi lekko. Na początku w ogóle miałam wrażenie, że zdecydowanie za lekko i taka stylistyka nie powinna mieć miejsca w fantasy. Potem odrobinę zwątpiłam, bo skojarzył mi się… Pratchett. On też wprowadził satyrę w stworzone uniwersum, ale zrobił to bardzo naturalnie, tłumacząc przy okazji (często w przypisach, ale było to na swój sposób sprytne i spodobało się czytelnikom) zasady, którymi się ten świat rządzi. A ja po prostu mam świat, w którym są smoki i – na przykład – emancypantki. Mam wrażenie, że nie wiem, gdzie się obracam. Zostałam wrzucona do świata, który mi się nieprzesadnie podoba, bo nie znam zasad, które w nim obowiązują.
(O emancypantkach w ogóle warto dodać jeszcze coś, na chwilę odbijając od tematu, bo ten motyw jest bardzo zajmujący. Wspominasz o nich relatywnie rzadko, ale czytelnik zapamiętuje krótkie, jakby wyrwane z kontekstu fakty dotyczące ich poczynań. Gdzieś tam czasem pojawiały się w tle, miało się ich działania na uwadze. Takie małe wstawki poruszają wyobraźnię czytelnika i zapadają w pamięć dużo lepiej niż wyjaśniająca od deski do deski kilkoma akapitami z rzędu ekspozycja nakreślająca cały problem. Moim ulubionym fragmentem o kobietach wyzwolonych jest ten cytat:
Detektyw westchnął ciężko. Będzie musiał teraz zbadać miejsce drugiej śmierci i wcale nie cieszyła go ta myśl. Właściwie to zatęsknił za badaniem tłuczonych przez emancypantki witryn).
No dobra, to wracamy do świata.
Być może to już kwestia gustu, ale kompletnie mnie nie przekonuje ta… całość. Możesz śmiało nazwać mnie konserwatywną, ale smoki i… zawodówka? Smoki i… policja? Smoki i… elektryka? No kurczę, gryzie się. Nie umiem takiego absurdu przetrawić. Do tego w tle dzieje się mezalians na najwyższym szczeblu, który okazuje się mezaliansem wcale nie być, bo Erik jest księciem. Wszystko w jednym tekście. Nie potrafię strawić tej wizji, moja wyobraźnia odmawia posłuszeństwa i widzi szarą codzienność, wypierając chociażby posadkę smokobójcy. Poza tym, ej! Tytuł smokobójcy podobno miał być prestiżowy, w końcu zyskuje się go poprzez zabijanie smoków. To tytuł twojej historii! I co? Niby ten jeden zielony przykurcz ma pełnić rolę jedynego smoka w tej opowieści? No błagam cię, trochę szacunku do smoków! To już lepiej byłoby, gdyby Erik był zwykłym kierowcą tira, znalazł nagą babkę przy drodze szybkiego ruchu, a ta wmówiłaby mu, że porwał ją smok. To by dopiero była historia! Równie absurdalna, co twoja, ale trochę bardziej zabawna.
Pomieszałaś mocną groteskę z poważnym, ładnie ułożonym tekściwem o problemach panującej w twoim świecie polityki wewnętrznej i zewnętrznej, a na pierwszy plan sprytnie wysunęłaś romans i morderstwo. Groteska, kryminał, fantasy… co jeszcze naraz? Od samego początku wątek był jeden, a na przestrzeni kilku rozdziałów ich ilość zwiększyła się i fragmentami łatwo było się pogubić. Przy tym zdarzało ci się stosować ekspozycje, które wymagają od czytelnika jednorazowego skupienia, ale same w sobie trochę nudzą mało subtelną formą. Intensywnie zrobiło się dopiero niedawno, w najnowszych rozdziałach. Nagle zaczęłaś wprowadzać tam nowych bohaterów – przecież czytelnik dostał już tak dużo świeżych informacji, a wciąż nie rozwiązało się nic starego. Nie wiemy, dlaczego bohaterowie popełniają samobójstwa. Nadal nie wiemy, kto zabił dziadka Narietty. Nagle pojawił się wątek wydania jej za mąż. Do tego dochodzi kwestia Erika… Odpocznij! Zrób rozdział o niczym, taki, który zwolni tempo i pozwoli czytelnikowi posegregować informacje, których już się trochę nazbierało. Potrzeba tam oddechu. Wiem, że dążysz do końca, ale wcześniejsze rozdziały były krótsze (ich długość nieznacznie zwiększała się, ale na przestrzeni wszystkich mocno czuć ten skok), nagle w połowie prostej historii zaczęłaś od czytelnika wymagać ostrego skupienia. To tak nie działa, bo początek był strasznie… pierdołowaty. Jest sobie nieokrzesany Erik, Erik ratuje Nari, Nari ginie dziadek, wszyscy szukają sprawcy, a całość dzieje się w groteskowym świecie fantasy, w którym mają radio. Reszta wyszła później, ale mocno skumulowana pod koniec opowieści. Za dużo, za mocno. Trochę od czapy.
Nie jestem fanką twoich tytułów rozdziałów. To właściwie same spoilery.
Ciężko mi napisać o twojej historii coś więcej. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdybyś zgłosiła się do oceny po zakończeniu całości, bo przerwałaś historię, nie wyjaśniając zbyt wielu kwestii. Mam nieodparte wrażenie, że połowa opowiadania jest o A, a druga połowa – o B. Czuć mocną różnicę, bo bardzo szybko przeskoczyłaś między wątkami i to, co na początku grało pierwsze skrzypce (morderstwo dziadka), aktualnie przestało mieć znaczenie, a czytelnik zajął się zwyczajnie czymś innym. Początkowe rozdziały nie zapowiadały też, że pójdziesz jednak bardziej w czasy nowożytne i całe uniwersum opowiadania wykreujesz na zasadach, które rządzą poniekąd naszym światem współczesnym. Spodziewałam się czegoś bardziej oryginalnego, a dostałam widok zza okna (na najdroższy hotel w mieście!) i świadomość, że w tej historii gościnnie wystąpił jedyny element fantasy, czyli ten nieszczęsny, zielony przykurcz.
Na dzień dzisiejszy?
Czwóra z ogromnym minusem. Były błędy, upierdliwa interpunkcja, ekspozycja, ale szalenie zainteresował mnie pomysł na całość. Podziwiam dopracowanie świata, kreację ustroju i skupienie się na detalach, chociaż pomieszanie gatunków akurat średnio mi przypasowało. Myślę jednak, że to ostatnie da się podpiąć już pod kwestię gustu.
*Dziękuję Forfeit za betę :)
*Dziękuję Forfeit za betę :)
We wstępie wielkie dzięki za tak wyczerpującą i kompleksową ocenę. Dobrze mi się ją czytało, byłam świadoma części błędów, które popełniam, ale znakomita większość wytkniętych stanowiła dla mnie zupełną nowość, nad którą dotychczas w ogóle się nie zastanawiałam (hańba dla mmnie). Dlatego tym bardziej cieszę się, że dałam Wam swoją historię do sprawdzenia, bo teraz przynajmniej mam jeszcze więcej pola do poprawek, za które powoli, acz nieustępliwie się zabieram.
OdpowiedzUsuńMuszę też przyznać, że zdziwił mnie ogólny pozytywny odbiór tego opowiadania. Pomimo jego błędów, pomimo jego wad. Pomimo bzdur i baboli logicznych, które popełniłam. Nawet pomimo mojego nieortodoksyjnego podejścia do fantastyki, który nie każdemu musi przypaść do gustu (i jak sami wspominaliście, nie do końca Was kupił). Nie będę ukrywać, że cieszy mnie to, chociaż gdy zobaczyłam wykaz błędów, miałam ochotę zapaść się pod ziemię albo bić czołem w klawiaturę. Ale poprawię je w końcu, obiecuję. I z pewnością wrócę do Was, gdy skończę historię, okay?
Z praktycznie całą oceną jak najbardziej się zgadzam, wiele z zastosowanych przeze mnie rozwiązań było pójściem po najmniejszej linii oporu i można było to zrobić inaczej, lepiej. Jednak trakcie czytania pojawiło się stwierdzenie, które czuję się w obowiązku naprostować. Tytuł smokobójcy w moim świecie (a przynajmniej w tej jego części, w której dzieje się akcja) nie jest prestiżowy. Chociaż wiadomo, trzeba mieć jaja, żeby rzucać się na smoka, to tą robotą zajmują się przede wszystkim ludzie, którzy nie mają nic do stracenia. Także w hierarchii spełecznego szacunku znajdują się niewiele wyżej niż taki szczurołap. Płaci się mu, bo jest problem i nic więcej. Ludzie raczej nie marzą, by spędzić swoje życie w ten sposób. I Erik musiał parać się tym zajęciem, by mogła zaistnieć strzelba Czechowa.
Także jeszcze raz dzięki za ocenę. Warto było trochę na nią poczekać =)
Cześć :)
UsuńWłaśnie też się zastanawiałam nad oceną końcową. No bo nawet jeśli gatunkowo nie trafiło to do mnie jakoś przesadnie, to ocenę pisałyśmy w trójkę i każdego tak naprawdę ujmowały inne elementy. Mnie osobiście najbardziej zainspirował system stworzonego społeczeństwa. To, jak rozplanowałaś sobie wszystkie niuanse w koneksjach przedstawionych rodów. Jeżeli chodzi o wątek śledztwa, to mocno się zawiodłam i do ponad połowy opowiadania sądziłam, że należy ci się taka słaba trója. Natomiast nie dość, że z czasem poprawiłaś się pod względem technicznym, to jeszcze pozaczynałaś nowe wątki i ukazałaś dopracowany mocno świat przedstawiony.
Bardzo się cieszę, że nasza praca przypadła ci do gustu i coś z niej wyciągnęłaś :) wróć, gdy poprawisz i przede wszystkim dokończysz historię. Chciałabym się jej przyjrzeć po czasie, gdy będę mogła podsumować rozwój i rozwiązanie wszystkich wątków.
Natomiast jeżeli chodzi o tytuł Smokobójcy – wydał mi się prestiżowy, ponieważ w pierwszych rozdziałach skupiłam się na reakcji ludzi na Erika. Stawiali mu żarcie, rozmawiali z nim, przy czym byli cholernie uprzejmi, załatwili nocleg. Wydawało mi się, że smokobójcy mają raj na ziemi za wykonywanie tej fuchy. Nijak nie wywnioskowałam z opowiadania, że są pokroju... szczurołapa.
Pozdrawiam cieplutko, bo za oknem coraz chłodniej!
Skoiastel.