Adres: Cordragon
Autorka: Corteen
Tematyka: powieść
fantasy
Oceniająca: Dhaumaire
Spotkanie z
Kapitanem Oczywistym, który ma wyjątkowe upodobanie do epitetów.
Czyli Dhau powraca po Bóg wie jakim czasie. Ech. Wybaczcie tę długą
nieobecność, a Ty, autorko, tak długi okres oczekiwania na ocenę. Posypuję
głowę popiołem.
Na pierwszy rzut oka jest przyjemnie. Mnie odrobinę rozprasza to, że
kolumna z tekstem jest tak odsunięta od nagłówka, ale idzie się przyzwyczaić.
Dużo masz tych ramek. Nie są one do końca czytelne w jednym pionie. Poza
tym: Konto google pewnej, nie do końca trzeźwo myślącej,
osoby – podkreślona część nie jest wtrąceniem, tylko określeniem cechy
i nie wymaga oddzielenia przecinkami od reszty zdania, w którym nie ma
orzeczenia ani innego imiesłowu. I Google wielką literą.
Wracając do samego szablonu, nagłówek jest ładny i zdaje się, że adekwatny do
treści, ale zrobiły mu się wąsy:
Generalnie szablon nie jest zły, ale menu… Zajęło mi pół minuty, zanim się
zorientowałam, że to te czarne kwadraciki. I tu też się musiałam najeździć
myszą, żeby odnaleźć interesujące mnie zakładki. To, że punkciki rozwijają się
po najechaniu na nie kursorem, nie jest do końca funkcjonalne z prostej
przyczyny: trzeba najpierw objechać wszystkie, żeby zobaczyć, jaki napis kryją.
A jeszcze te trzy, które są wyżej od poprzednich i które uciekają spod kursora
są, krótko mówiąc, nieprzyjazne czytelnikowi. Ponadto w ogóle są nieporęczne,
bo kwadraciki uciekają, a jak jeden się rozsunie, to reszta się przesuwa i
potem w to ucelować...
Myślę, że to też jest kwestia szablonu: zaznaczenie fragmentów, które
znajdują się blisko lewej kolumny, to masakra. Nie potrafię nawet tego
wyjaśnić, ale po najechaniu kursorem na słowa zbyt blisko ramki, zaznaczenie
natychmiast mi się odwraca i obejmuje całość tekstu poniżej zamiast fragmentu,
który chciałam. Tylko do wysokości, gdzie kończy się ramka, potem jest już w
porządku.
Przeglądając zakładki, natrafiłam na Bestiariusz. Zastanawiałam
się, jakie potwory mogę spotkać w takiej historii, ale znalazłam tu tylko znane
rasy człekokształtne (o ile można to tak nazwać).
Prawdę mówiąc, nazwy zakładek nie są zbyt intuicyjne. Jeszcze przed przyjęciem
zgłoszenia, gdy chciałam znaleźć hiperłącze do naszej ocenialni, nabiegałam się
po wszystkich linkach, bo nie wpadłabym na to, że Mapa Huncwotów może
zawierać odnośniki do innych blogów. Podobnie z Aktami, których
nazwa zasugerowała mi, że tu znajdę opisy bohaterów, a nie spis treści. Może to
tylko ja… Generalnie szybko idzie się do tego przyzwyczaić, jeśli się już
któryś raz zagląda na bloga.
Skierowanie:
Przez wymazanie pamięci, nie potrafi zrozumieć, (...).
Pierwszy przecinek zbędny.
Rodzice Leny znikają w tajemniczych okolicznościach, a gdy najbliżsi są w
niebezpieczeństwie, nie sposób podejmować racjonalne decyzje. Przejście testu
nie gwarantuje zwycięstwa, a dramatyczna sytuacja na świecie wciąż się
pogarsza. Nawet śmiertelnicy przeczuwają, że zło czai się wszędzie. Nie tyle na
ulicach i wśród szeregów wrogiej armii, co w ich własnych sercach.
Zajrzałam do zakładek drugi raz po przeczytaniu całego opowiadania i… Kiedy
rodzice Leny zniknęli? Nic takiego nie pamiętam. Przeglądam rozdziały, w których
wprowadziłaś Luizę i nie znalazłam nic, co by o tym wspominało. Nie pamiętam
też sceny ukazującej, że śmiertelnicy przeczuwają, że zło czai się
wszędzie.
Akta są w porządku.
Bestiariusz
Są symbolem zepsucia, zejścia na złą drogę i wyklęcia Boga.
Nie przez Boga przypadkiem? Albo wyrzeknięcia się Boga.
Ich skrzydła są nadzwyczaj szerokie, lecz mniej opierzone niż pozostałe.
Pozostałe co? Lepiej byłoby to zamienić na niż innych aniołów.
(...) możliwość dawania upadłym aniołom skrzydeł Anioła Ciemności w zamiar za
służbę.
Zamian.
Ich cechy charakterystyczne oczy o tęczówkach w barwie
intensywnego fioletu oraz sześciopalczaste dłonie i stopy (co maskują podczas
przebywania wśród ludzi).
Brakuje spójnika to.
Zastanawiam się, dlaczego Kupidynowie nie mają żadnego opisu? Choć patrząc
na to, jaką rolę odegrał jedyny Anioł Miłości…
W autorce bloga brak błędów, a przedstawienie Ciebie jest
sympatyczne. No to jedziemy do treści.
Prolog
,,specjalnego''
Pierwsze, co zauważyłam, to cudzysłowy we wstępie do prologu. Tutaj widać,
że posłużyłaś się dwoma przecinkami jako dolnego cudzysłowu, ale to nie czyni
ich tym samym znakiem. Dwa przecinki to dwa przecinki i już. Skróty klawiszowe
na poprawne cudzysłowy polskie: alt+0132: „ oraz alt+0148: ”. Wykonasz je z pomocą
klawiatury numerycznej.
Nie znajdując żadnego, choć w jednej molekule racjonalnego, wytłumaczenia,
Drugi przecinek zbędny.
Dodałam też, że nie mam pojęcia, jak zareagujecie (...).
Zbędny przecinek przed jak.
(...) oraz nie wyobrażająca sobie nie powiedzieć ,,Cześć'' żadnemu mijanemu
zwierzakowi,
Polskie przeczenia są podwójne, nie potrójne, więc każdemu.
A cześć powinno być małą literą. Niewyobrażająca (imiesłów
przymiotnikowy czynny).
,,Kochanie, słodziak, skarbie, misiek, michu, michaś, słoneczko...''
Każdy wyraz oddziel ukośnikiem, co zasygnalizuje, że wybierasz jedno z
określeń, a nie wszystkie naraz. I zapamiętaj, że cytatów, które znajdują się w
środku zdania, nie zaczyna się wielką literą.
Jednak coraz dłużej przekonuje mnie argument, iż lepiej jest skupić się na
tym, by następne posty były lepsze,
Coraz dłużej, a nie bardziej?
Jeśli chodzi o ,,Krwawą percepcję'', która może wydać się zaniedbana i
porzucona, jest to źle interpretowane wrażenie.
Wrażenie jest, nie interpretuje się go. To subiektywne odczucie, nie zaś
wiadomość lub coś tego rodzaju.
Księżyc w pełni zdobił gwieździste niebo pewnej grudniowej nocy.
Nie pasuje mi to pewnej kompletnie. Brzmi, jakby tylko tej
jednej nocy (lub bardzo rzadko) zdobił niebo, będąc w pełni, a
przecież robi to co dwadzieścia osiem dni.
Stare cmentarzysko wydawało się w pierwszej chwili tak puste jak każdej,
zwyczajnej nocy.
Bez przecinka po każdej; przestaw go przed jak, ponieważ
„tak, jak” to porównanie paralelne. KLIK.
Jednak wśród ośnieżonych konarów wysokich drzew, wręcz monstrualnych
rozmiarów, malowała się zniekształcona przez obszerny strój sylwetka.
Monstrualne rozmiary wrzuciłabym jako drugi epitet po wysokich,
przed drzew. Masz zwyczaj nawarstwiania przymiotników: ośnieżonych, wysokich, monstrualnych, zniekształcona, obszerny…
Troszkę tego dużo jak na jedno zdanie, nie uważasz? Taka ilość, zamiast
ułatwić, może utrudnić odbiór. Szczególnie, że tak jest przez cały akapit. Przedobrzasz.
Już w prologu nagromadziłaś ekspozycje, opowiadając nam o tym, że...
niegdyś tenisówki bohatera były czarne, a spodnie nie wisiały na nim tak luźno
kilka miesięcy wcześniej. O tym, że zapomniał o posoce na butach, mógłby
zasygnalizować jakimś swoim zachowaniem – na przykład po chwili spojrzeć na nie
z zaskoczeniem. A o spodniach? Cóż, nie wiem, czy to jest bardzo istotna
informacja. Później o tym nie wspominasz i nie ma to nic wspólnego z fabułą ani
kreacją postaci. Jeśli jest, powinnaś ją przekazać w bardziej interesujący
sposób. Poprzez dialog lub spostrzeżenie postaci. Lub choćby
poprzez narrację pierwszoosobową, którą stosujesz później (z zastrzeżeniem,
żeby to była żywa myśl; pamiętaj, że one, szczególnie
okraszone charakterystycznym sposobem mówienia, lepiej zapadają w pamięć niż
suchy, rozprawkowy język).
Pragnął jak najprędzej znów zyskać wyższą odporność. Chciał przestać być
przeklęty nawet za tak wysoką cenę i skrzydła, których jeszcze nie tak
dawno się brzydził.
Być przeklętym. Nie do końca rozumiem, co znaczy tak wysoka cena i
skrzydła. Tu zupełnie nieprecyzyjne określenie, a tuż obok – bardzo
dokładne. Wygląda na to, że wysoka cena jest jakimś pojęciem
nie symbolicznym, a dosłownym, lecz zupełnie czytelnikowi nieznanym. Bo pomyśl:
cena zwykle ma coś symbolizować (np. życie), Ty natomiast jej część podałaś
symbolem, część dosłownie i powstało takie nie wiadomo co.
Opisujesz sytuację aktualną, a wprowadzając tyle drobnych retrospekcji i
analiz ogólnego stanu psychicznego, niezwiązanego z sytuacją, odejmujesz
dynamiki i na siłę wydłużasz tekst. Niezbyt to do mnie trafia. Więcej tu
wyjaśniania niż akcji, to nużące.
Przez długie niemycie głowy, przetłuszczone włosy ledwie utrzymywały swą
jasną barwę.
Wystarczyłoby, gdybyś napisała, że miał przetłuszczone włosy. Wniosek, że
dawno nie mył głowy, czytelnik wyciągnie sam, czytając, że była brudna.
Zbieg okoliczności wydał mu się co najmniej podejrzany. Poczuł, iż wzbiera
się w nim długo tłumiony gniew do kobiety.
Gniew na kobietę.
Pod imionami i nazwiskiem pochowanej wyryto: ,,1956/2014". Niżej
umieszczono również krótkie epitafium: ,,Ci, którzy uwierzyli, zyskają życie
wieczne".
To, na co zwracałam uwagę już we wstępie, czyli niepoprawne cudzysłowy. Dwa
przecinki to dwa przecinki, a nie inny znak interpunkcyjny.
Młodzieniec miał wrażenie, że od grobu aż emanuje ironią. To światełko
nadziei, za które uznawano żywioł odpowiedzialny po części za utratę jego
człowieczeństwa. Za śmierć ojca, szaleństwo matki, bliznę siostry i złą drogę,
na którą przez to wkroczyli. Wzmianka o życiu po śmierci w wiecznym szczęściu
na nagrobku osoby, która nigdy nie powinna nawet przyjść na ten świat.
Wszystko ładnie, ale mimo wszystko brakuje mi jakichś fizycznych reakcji
bohatera. Skrzywienia się, zagryzienia wargi, zaciśnięcia pięści… Drobne
zachowania, odruchy, reakcje – one pozwalają czytelnikowi zobaczyć postać i
poznać ją tak, jakby sami jej towarzyszyli.
Od razu rozpoznał, po wyuzdanym sposobie poruszania się, Angeli
Vivere, z którą był umówiony.
To nie jest wtrącenie. Przeczytaj je na głos i sprawdź, czy rzeczywiście
dobrze brzmi. Według mnie niby-wtrącenie mogłabyś dać jako początek zdania, bez
przecinka po poruszania się.
Mógł ją nienawidzić, czuć odrazę do jej planów, ale jedno musiał przyznać.
W pewien sposób się jej bał, nie mocno, lecz czuł niepokój w jej
obecności.
Nienawidzić kogo, czego? Jej.
Poza tym po przyznać znacznie lepiej sprawdziłby się
dwukropek lub myślnik. Mocno sugeruję zastąpić bardzo.
Część od nie mocno poprzedziłabym kropką. Fakt, że Milan bał
się Angeli, wiąże się bezpośrednio ze zdaniem poprzedzającym, dlatego powinien
być weń wpisany. Zdanie doprecyzowujące (podkreślone) może być osobne, co
wprowadzi trochę dynamiki.
Większość wtajemniczonych do nadprzyrodzonego świata nie powinna bać się
szesnastolatki, która dopiero niedawno po zamordowaniu Queerini i przejęciu
dzięki temu jej mocy, stała się istotą magiczną. Dziewczyna stanęła przed nim w
całej swej okazałości.
Nowa myśl, nowy akapit. Tu piszesz o tym, kim Angeli jest, a zaraz potem,
że przed nim stanęła, a przecież zupełnie odrywasz się od wcześniejszych
przemyśleń. Ostatnie zdanie już od nowej linijki.
Smukłe ciało przykrywała pełna wycięć oraz koronek burgundowa suknia,
na którą niedbale zarzuciła szary płaszcz. Na nogi włożyła skórzane kozaki
prawie do kolan.
Tylko że „suknia” sugeruje długi dół, który zasłaniałby kozaki.
Wąskie usta podkreślone jaskrawą, czerwoną szminką zacisnęła w wąską kreskę.
Montero ledwo powstrzymywał się od wymownego przewrócenia oczami. Vivere
spóźniała się praktycznie na każde spotkanie. W ten sposób manifestowała swą
wyższość, jakby samo czekanie na nią stanowiło zaszczyt. Takie zachowanie
młodzieniec uważał za niezwykle infantylne.
Łatwo się domyślić, że Milanowi zachowanie Angeli się nie podoba. Pokaż to
bardziej z jego strony, bo suchym uważał za niezwykle infantylne wcale
mnie nie przekonałaś, co więcej, zabrzmiało to tak wyniośle, że w stosunku to
reszty tekstu wręcz głupio. Brzmi ironicznie, jakbyś pisała satyrę.
— Do rzeczy — rzuciła szybko szatynka ostrym tonem. — Mam ciekawsze
i ważniejsze sprawy do roboty. Masz. — Wyciągnęła dłoń z
pomalowanymi na krwistą czerwień paznokciami, w której trzymała starannie
zawinięty w ciemny całun, enigmatyczny przedmiot. — Tylko tym odbierz jej życie
lub wcale. Cała reszta mnie nie interesuje.
Nie nadużywaj epitetów. Samo rzuciła sugeruje,
że się nie ociągała. Rzeczy do roboty lub sprawy do
załatwienia, jakkolwiek trudno ocenić, czy to błąd z Twojej strony czy też
postać po prostu niezgrabnie się wysławia. Bez przecinka po całun.
Reszty kwestii Angeli Vivere nie zrozumiałam. Co oznacza odbierz
życie lub wcale? Te dwa wyrażenia nie mają ze sobą nic wspólnego w tym
kontekście.
Ukazała mu się drobna, misternie zdobiona ręcznie rękojeść.
Skoro misternie określa sposób, w jaki została ozdobiona,
to co oznacza ręcznie rękojeść? Zresztą to ręcznie tutaj
jest niepotrzebne.
Montero z powrotem zawinął broń, po czym trzymając pakunek w dłoni, wsunął
do kieszeni.
Przecinek po po czym; podkreślona część to wtrącenie. A tak w
ogóle wiadomo, że zawinął ją dłońmi, więc nie musisz powtarzać informacji, że
to nimi trzymał pakunek.
— Dostaniesz skrzydełka za kilka minut, ale do tej części zadania
potrzeba czegoś specjalnego. I to nie twoja sprawa, co to takiego. Ciesz się,
że padło akurat na ciebie ze względu na twój dar... który
archaniołowie tak bezdusznie ci odebrali. — Udała przesadnie współczucie, które
już po chwili zakrył szyderczy uśmiech. — Nienawidzisz ich za to, co?
Zrobiłaś podwójną spację przy pierwszym myślniku. Zresztą gdyby padło na
niego nie ze względu na dar, to już miałby się nie cieszyć? Angeli przeczy sama
sobie. Każe Milanowi wykonać zadanie specjalnym narzędziem, ale nie chce mu
powiedzieć, co to za narzędzie… A potem i tak mu je daje.
Do chłopaka dotarły również famy o tym, że jeszcze nie nauczyła się w pełni
kontrolować ów mocy.
Owej.
Latami uczył się najpierw odczytywać czyjeś nastroje, potem myśli. Dopiero
później je kontrolować, wpływać na czyichś tok myślenia oraz
skłaniać do zrobienia czegoś wbrew woli.
Czyiś.
To ekspozycja. Nieadekwatny do sytuacji tekst, nie będący nawet myślą
postaci. I niepotrzebny, bo wypłynie to później w opowiadaniu.
Chciałbyś, by dostali za swoje. By choć przez chwilę, choć jeden z nich,
poczuł się tak jak ty.
Bez przecinka po nich.
— Przejdziemy do rzeczy? — podjął temat z ostrożnością, uważając na dobór
słownictwa. Ogarniała go ochota, by napomknąć jej o tym w o wiele mniej
klarowny sposób.
Skoro ostrożnie, to naturalne, że uważał na słowa. Wyrzuć część opisu, nie
przedobrzaj. Klarowny: http://sjp.pwn.pl/sjp/klarowny;2471148.html.
Czyli co? Chciał jej to powiedzieć mniej jasno?
„Moc, naprawdę nie była jeszcze w stanie w pełni jej kontrolować” —
połączył fakty z nie dającą się wykryć satysfakcją.
Zrób kropkę po moc, gdyż nijak ma się ono do konstrukcji
następnego zdania, ale też taki znak wprowadziłby dłuższą pauzę i wprowadził
więcej naturalności. No i skoro to myśl bohatera, to dlaczego zapisana jest w
czasie przeszłym? Dla niego to teraźniejszość przecież.
Oderwał myśli od telekinezy swojej towarzyszki, czując ból przeszywający
jego plecy.
To już nowy akapit. Przerwałaś poprzednie rozmyślania, więc przenieś
fragment zaczynający się tym zdaniem do nowej linii.
Nadal chwytał się jak koła ratunkowego, nadziei, że po tym istotnym
morderstwie Angeli Vivere da mu spokój i będzie mógł odejść, a nie nadal jej
służyć.
Zbędny przecinek przed nadziei.
Miłosierdzie i litość w wypadku szesnastolatki nie wchodziły w grę, lecz
znudzenie i chęć podporządkowania sobie nowych Upadłych Aniołów, owszem.
Zastąpiłabym przecinek przed owszem myślnikiem.
Rozdział 1
Strasznie dużo tych rameczek. Jak na mój gust, za dużo.
Otworzyłem buteleczkę i przyłożyłem do nosa. Próbowałem coś wyczuć, lecz
ciecz nie posiadała zapachu, podobnie jak woda.
Lepszym określeniem byłoby przysunąłem.
Westchnąłem głośno, zamykając fiolkę z powrotem i chowając w
kieszeni długiej peleryny, której kaptur naciągnąłem mocno na głowę.
Brzmi, jakby naciągnął kaptur jednocześnie ze schowaniem fiolki do
kieszeni. Miałem naciągnięty na przykład. Chowając ją.
Ostry wiatr poruszał cienkie gałęzie, które w skutek tego niebezpiecznie
się uginały.
Siedziałem na pozostawionej chyba przez przypadek drewnianej kłodzie,
pogrążając się w rozmyśleniach.
Dlaczego piszesz tak, jakby to był fragment dziennika? Jeśli pokazujesz
czyjś punkt widzenia, ten ktoś powinien myśleć, a nie tylko informować
czytelnika, że w tym momencie myślał.
(...) który doskonale odzwierciedlał charakter nowo upieczonej Queerini.
Świeżo upieczonej, istnieje taki frazeologizm.
Puste oczy bez wyrazu, potrafiące szybko przeistoczyć się w takie, które aż
emanują skrywaną wcześniej w najgłębszych zakamarkach duszy złością.
Po pierwsze: skoro puste to raczej oczywiste, że będą bez wyrazu. Po
drugie: po co to aż? Masz naprawdę topornego narratora, skoro myśli
w taki sposób. Tak, jakby nie był normalnym człowiekiem ze spontanicznym
przepływem myśli, ale jakby sobie ułożył schemat, według jakiego mają się one
pojawiać.
W głowie nadal słyszałem okrutny, szyderczy śmiech Angeli Vivere, który aż
mroził krew w żyłach. Przed oczami pojawił mi się obraz Jokera* ucharakteryzowanego
na niezrównoważonego klauna, który doskonale odzwierciedlał charakter nowo
upieczonej Queerini. Puste oczy bez wyrazu, potrafiące szybko przeistoczyć się
w takie, które aż emanują skrywaną wcześniej w najgłębszych zakamarkach duszy
złością. Blada skóra, sprawiająca wrażenia niemal chorej. Złowieszczy uśmiech,
gorszy od każdego alarmującego wrzasku podczas (...).
Przypatrz się temu fragmentowi uważnie. Piszesz: w głowie słyszałem okrutny
śmiech, przed oczami pojawił mi się obraz, a potem, ni stąd, ni zowąd: puste
oczy, blada skóra, złowieszczy uśmiech. I jak to się wszystko ze sobą łączy?
Składniowo nijak. Brakuje jakiegoś elementu wprowadzającego wyliczenie cech. No
nie wiem, na przykład przypomniałem sobie jej puste oczy etc.
Brakowało tylko głębokich blizn, biegnących śladem bruzd tworzących się
podczas wykrzywiania ust.
Nie mam pojęcia, o jakie blizny Ci chodzi i o jakie bruzdy. Bo jeśli
myślimy o tych samych, to nigdy nie spotkałam się z takimi bliznami, zwłaszcza
jako cechą upiornego antybohatera.
Niezwykle infantylne zachowanie, jakby była małym dzieckiem i żyła w
świecie bez granic, co wszystko jeszcze pogarszało.
Wracasz do wyliczenia po zupełnej zmianie tematu bez żadnego sygnału, że
kontynuujesz poprzednią myśl. Puste oczy, blada cera, złowieszczy
uśmiech, brakuje tylko blizn i bruzd, niezwykle infantylne
zachowanie. Ten fragment pod względem zabiegów stylistycznych leży
i kwiczy. No, a co to nie synonim do które.
Ślepo wierzyłem dłuższy czas w to, że Angeli Vivere, po tym jak
zamorduję jej odpowiedniczkę, da mi święty spokój.
Proponuję zamienić ślepo wierzyłem i dłuższy czas
miejscami. Usuń także w to, którego masz tuż obok odmienioną
formę. Angeli Vivere lepiej by było wrzucić do ostatniej
części składowej zdania. A po wprowadzeniu poprawek:
Dłuższy czas ślepo wierzyłem, że po tym jak zamorduję jej odpowiedniczkę,
Angeli Vivere da mi święty spokój. Albo: przez dłuższy czas ślepo
wierzyłem, że Angeli Vivere da mi święty spokój po tym, jak zamorduję jej
odpowiedniczkę.
Brakuje mi żywego, realistycznego, adekwatnego do sytuacji komentarza
bohatera. Czuję się trochę tak, jakby to był pamiętnik – przeszłe wydarzenia
opatruje komentarzem, który ewidentnie wymaga spojrzenia na sytuację z
dystansu. Tekst pozbawiony jest dynamiki oraz przepływających myśli postaci.
Narrator w głównej mierze opisuje zrobiłem coś, popatrzyłem, pomyślałem,
jakby wspominał, a nie był uczestnikiem wydarzenia mu współczesnego. Nie ma w
tym nic złego dopóki takie stwierdzenia nie stanowią większości tekstu, jak w
tym przypadku. Jednak powinno być więcej swobody w myślach bohatera.
Musiałem robić wszystko, co mi kazała. Choćby było to nie wiadomo jak
okrutne, aby nie odebrała mi świeżo przyznanych skrzydeł.
Gdybyś pomiędzy kazała i choćby postawiła
przecinek, czyniąc drugą część zdania wtrąceniem, to wszystko brzmiałoby
logicznie, bo w końcu stosujesz potem spójnik, który jednak nie ma co spajać,
gdy pierwsza część odłączona jest od reszty kropką.
Dawno straciłem swoje człowieczeństwo, które zaczynało się wydawać coraz
bardziej odległe. Nie miałem zamiaru doświadczyć takiego uczucia w związku z
mocą po raz drugi.
Mówisz o człowieczeństwie, a potem o mocy… To z siebie nie wynika. Skoro
stracił to człowieczeństwo, to jak mogło mu się ono wydawać coraz
bardziej odległe? Pewnie chodziło o to, że było odległym wspomnieniem.
Wszystko wydawało się niezwykle skomplikowane, jakbym za kilka godzin miał
wkroczyć do pogmatwanego labiryntu. Tylko tym razem wyjście nie zapewniało mi
wolności i bezpieczeństwa, a być może nawet wręcz przeciwnie. Przypomniałem
sobie słowa Vivere wypowiedziane kilka miesięcy temu: ,,Jesteśmy do
siebie podobni, tylko jeszcze nie dostrzegasz jak bardzo.''
Skoro wszystko było skomplikowane, to dlaczego dopiero miałby wkroczyć do
labiryntu? Zresztą stwierdzenie, że przed wejściem do labiryntu wszystko wydaje
się skomplikowane, jest kulawe.
Cudzysłów jest niepoprawny, ale o tym, jak wygląda poprawny, pisałam już
przy prologu. Twoim zadaniem jest, żeby przejrzeć tekst pod tym względem.
Podkreśliłam fragment, który zapisałaś kursywą i ujęłaś w cudzysłów. Jedno
z nich absolutnie wystarczy. Zdecyduj się na jedną wersję i tylko jej używaj.
Nie widziałem nadal jakiegokolwiek bliższego podobieństwa, dziewczynie nie
wystarczało nawet zamordowanie Leny Mikler.
Na początku byłam trochę zawiedziona, ale później jednak doceniłam ten
zabieg: od razu powiedziałaś, że to oni ją zabili. To było bardziej niż do
przewidzenia i robienie z tego wielkiej tajemnicy mogłoby wyjść tekstowi na
gorsze, a tak to zaskakujesz choćby tym, jak bezpośrednio o tym piszesz. To
daje też sygnał, że opowiadanie ma coś więcej do zaoferowania niż nudne
rozwiązywanie zagadki z serii: kto zabił.
Pragnęła wciąż więcej, więcej i więcej bez końca.
Tutaj dobrze sprawdziłby się myślnik po ostatnim więcej.
Z tego oto powodu Milan Montero, musiał po zażyciu specjalnego eliksiru
niewidzialności i pomocy Anioła Śmierci, podążyć tam razem z nią, by pilnować
szesnastolatkę.
Gdzie widzisz wtrącenie? Jak dla mnie żadnego tu nie ma (jest jedno
orzeczenie, nie więcej), więc nie wiem, skąd się wzięły te przecinki.
Oczywiście ten przed by jest poprawny.
W ogóle skąd ta zmiana? Niby narrator pierwszoosobowy, a teraz ni stąd, ni
zowąd wyskakujesz z imieniem i nazwiskiem, jakby bohater opowiadający mówił o
kimś zupełnie innym. Pod koniec jeszcze pojawia się pytanie… czy cały czas
mówisz o tej samej dziewczynie, skoro w pierwszym zdaniu mówisz ona,
a dopiero w drugim szesnastolatka, jakbyś zmieniała podmiot? Lepiej
byłoby: podążyć tam razem z szesnastolatką, by jej pilnować.
Jakkolwiek bezwzględnie by to nie zabrzmiało, wolałbym jeszcze kilka razy
ją zamordować czy jakąkolwiek inną osobę.
Kulawa konstrukcja. Ją przenieś po zamordować.
Zastanawiasz się całymi dniami: ,,A jeśli miał rodzinę? Jakieś plany,
marzenia, cele? Co jeżeli zasługiwał na życie stokroć bardziej ode mnie? Może
był kimś ważnym, istotnym?''
Kropka na końcu zjedzona. Polecam zapoznać się z tym artykułem o cytatach i
kropkach: KLIK. I ponawiam: albo cudzysłów, albo
kursywa.
Nagle wstałem pośpiesznie z kłody, jak wyrwany ostro z transu.
Skoro nagle to oczywiste, że się nie ociągał. Bez przecinka przed jak
(przed imiesłowami przymiotnikowymi także ich nie stawiamy): KLIK. Dobrze by też było, gdybyś
zamieniła ostro i wyrwany miejscami.
Nagle wstałem pośpiesznie z kłody, jak wyrwany ostro z transu. Pokręciłem
gwałtownie głową, jakby mogło to odpędzić złe myśli. Miałem ochotę
stąd uciec, zapaść się pod ziemię. Zrobiłbym to, gdyby nie fakt, że Angeli
Vivere miała znajomości nawet w najgłębszych
czeluściach piekła i dopadłaby mnie szybciej, niż jestem sobie
w stanie wyobrazić. Wtedy czekałoby mnie coś gorszego — nawet od
odebrania skrzydeł — co dla anioła przekreślało całe dotychczasowe życie. Teleportowałem
się następnie, przywołując w pamięci miejsce, do którego powinienem się udać.
To jest materiał na dwa akapity. Fragment od teleportowałem się powinien
już być w następnej linii, bo zdążyłaś przerwać jedną myśl inną, dość długą.
Moja starsza siostra, Mika Montero pełniła funkcję Anielicy Śmierci.
Zgubiłaś przecinek po Montero.
Rzucasz we mnie informacjami jak pomidorami na festiwalu Tomatina. Mnóstwo
wyjaśniania, mało akcji, nudno. Mam nadzieję, że się to zmieni.
Do czasu aż zamiast zajmować się pomaganiem zmarłych, zaczęła ich w pewnym
sensie tworzyć.
Pomaganiem zmarłych? Raczej zmarłym.
Skaczesz potwornie. Tu się teleportował, tu myśli o siostrze (w ułamku
sekundy?), tu nagle szpitalny korytarz… Kompletnie to do mnie nie trafia.
Piszesz bzdurne ekspozycje, rozwalasz nimi akcję. Trudno mi się skupić na
scenie, a zanim dotrę od jednego zachowania bohatera do drugiego, to już zdążę
zapomnieć, co się w ogóle dzieje.
Wąski szpitalny korytarz okalały wysokie, pomalowane jasnozieloną farbą
ściany, potęgujące klaustrofobiczne wrażenie.
Jakby to wytłumaczyć? To przecież wcale nie jest tak, że korytarz musi mieć
ściany, bo inaczej nie byłby korytarzem, wcale... No i co, korytarz bez ścian
(chociaż nie może wtedy istnieć) też jest wąski i klaustrofobiczny, ale ściany
sprawiają, że wydaje się jeszcze bardziej? W następnym zdaniu piszesz o kolorze
ścian, więc po co na siłę wrzucasz go tutaj? Mniej epitetów, naprawdę. Taka ich
ilość zaczyna zakłócać odbiór.
Ich kolor, zamiast rzeczywiście być kojącym dla oczu, kojarzył się
większości przechodniów z nieprzyjemnymi wspomnieniami związanymi z tym
miejscem.
Skąd Milan wie, że jakie było zamierzenie w pomalowaniu ścian na zielono?
Ktoś mu powiedział, że kolor miał działać kojąco?
Przechodnie w szpitalu? Raczej odwiedzający/goście i pacjenci. Dlaczego
Milan nie myśli o sobie, tylko o innych ludziach? Przez Twoją narrację
kompletnie nie poznaję bohatera, który albo sucho eksponuje swoje wnętrze
stwierdzeniami typu zamyśliłem się, albo opisuje rzeczy, o których nie powinien
wiedzieć. Niewiele wynika ze scen i interakcji z innymi postaciami. Chciałabym
móc też sobie powyciągać wnioski, poznać to, jak Milan działa – człowiek
naprawdę nie myśli wciąż o swoim wnętrzu i emocjach, po prostu je czuje, a
sygnalizuje je zachowaniem. Gdyby opisywał, co robił, czytelnikowi łatwiej by
się było wczuć, ponieważ to bardziej naturalnie niż rozprawianie nad każdym
uczuciem czy szczegółem. Taki zabieg uczyniłby go postacią bardziej plastyczną.
W ogóle całe zdanie do wyrzucenia. Jest bezużyteczne.
Przy ścianach stały nie grzeszące wygodą krzesła dla oczekujących, a co
kilka z nich ustawiono także okrągłe stoliki z gazetami i komiksami do
czytania.
Niegrzeszące.
Przede mną stała wysoka, smukła postać w długim, czarnym stroju,
którego tył ciągnął się po podłodze. Był to mężczyzna o mlecznej cerze
i wnikliwie przeszywających wszystko dookoła wąskich,
szarych oczach, pod którymi widoczne były ciemne, prawie
fioletowe cienie. Owalna twarz wyglądała tak,
jakby na nagą czaszkę naciągnięto tylko wybieloną skórę.
Przypominał wyjątkowo niedożywionego albinosa. Miał przystrzyżone
krótko, prawie białe włosy, które nadawały mu jeszcze
straszniejszego wyglądu.
Nadmiar epitetów.
Przystopuj. Możesz na przykład wyrzucić długim, skoro potem piszesz, że tył
ciągnął się po podłodze. Ten strój w morzu szczególików nie jest
najszczęśliwszym określeniem, kłóci się z resztą. W ogóle mogłabyś to, jaki
był, wpleść w interakcję między postaciami, zauważyć przy jej okazji.
Najpierw czytam, że
miał mleczną skórę, a potem, że wygląda, jakby na nagą czaszką naciągnięto
wybieloną skórę, jeszcze kawałek dalej, że przypomina albinosa. A jedno nie
wystarczy? Powielasz strasznie opis. W ogóle to jakieś takie kulawe. Że niby
co, taki Slenderman? I jeszcze to się kłóci z tym, że miał konkretne rysy i
włosy. Zdanie o albinosie wystarczyłoby całkowicie, reszta to takie zwyczajne
wodolejstwo.
Wszystko wklepałaś
w jeden akapit, przypuszczając na czytelnika atak mnogością przymiotników i
opisów wszystkiego, co tylko dotyczyło tej postaci. Brak wyczucia. Takie
informacje powinno się stopniowo podawać, rozbudzając wyobraźnię odbiorcy.
— Patrzysz się
na mnie tak, jakbyś zobaczył ducha. Jeszcze trochę, to później — stwierdził
rozbawiony, wykrzywiając twarz w podłym uśmiechu, po czym założył kaptur od
szaty na głowę.
Zawsze podkreślasz,
od czego był kaptur. Po co? Czytelnik ma wyobraźnię. Nie musisz mu wszystkiego
dosłownie wykładać. Skoro był ubrany w szaty, czytelnik sam sobie dopowie, że
kaptur był ich częścią. Albo wyobrazi sobie płaszcz. Nie mam frajdy, jeśli moja
intuicja sama nie może trochę podziałać. Nakreślanie tego wszystkiego tak dokładnie
świadczy o kiepskim warsztacie i niezrozumieniu czytelnika, który ma wyobraźnię
i potrafi jej choć trochę używać.
— Nigdy nie
widziałeś siostry po służbowemu? — zapytał potem, nie przestając bawić się
kosą, której ostrze niebezpiecznie szybko było przesuwane tuż przed moim
nosem. Pokręciłem głową szybko, nie mając zamiaru wplątywać się w dalsze
dyskusje, chociaż ciekawiła mnie jego wiedza o mojej rodzinie.
Użycie wyrażenia przesuwało
się nadałoby większej dynamiki. Biorąc pod uwagę, że to pierwszoosobówka, a
narrator wie, kto bawi się kosą, to na pewno nie pomyślałby ostrze było
przesuwane, bo to zwyczajnie nienaturalne. A anioł chyba przed chwilą
przestał się bawić tą kosą, więc czemu wciąż się poruszało?
No i wciąż czuję,
że to pamiętnik…
Anioł Śmierci
wyciągnął prawą rękę ku mnie w oczekiwaniu.
Kilkukrotna dziwna
i niepotrzebna inwersja się zadziała. Proponuję: Anioł Śmierci w oczekiwaniu
wyciągnął ku mnie prawą rękę. Od razu staje się jaśniejszym, o co chodzi.
No i… dlaczego ku mnie? Milan zachowuje się, jakby każdą myśl kreował po
literacku. Zero w nim ludzkości, a w narracji – lekkości.
Zganiłem siebie
w myślach za zachowywanie się jak przestraszony mały dzieciak.
I znów. Postać
mówi, że coś zrobiła, zamiast naprawdę to zrobić. Pisanie w narracji
pierwszoosobowej jest bardzo, bardzo trudne. Wymaga dużo praktyki i wiedzy
teoretycznej o pisaniu w ogóle. Ten typ prowadzenia historii nie zwalnia z
unikania ekspozycji, chyba że jest to narracja pamiętnikarska (przykładami są Pamiętniki
Starego Subiekta w Lalce czy Pamiętnik narkomanki). Znów
powielasz opis, bo dzieciaki z reguły są małe.
Zniknęliśmy,
pozostawiając po sobie czarny jak heban, świecący pył.
Dla bohatera, który
znika, wszystko nie wygląda tak, jakby on znikł. To wszystko wokół się zmienia.
Jego wzrok nie zostaje w miejscu, z którego zniknął, żeby mógł to zobaczyć. Nie
znika sam dla siebie i nie wie, co się stało po tym, jak zniknął. Otoczenie mogło
się rzeczywiście nie zmienić, ale skąd bohater wie, że w poprzednim wymiarze
(zdaje się) zostawili po sobie pył?
Zastanawiam się
też, jakim cudem można by było zobaczyć gołym okiem, że świecący pył był w
rzeczywistości koloru czarnego.
— Zapewne nie
wiesz też, że widzisz mnie takiego, jakiego sobie wcześniej wyobrażałeś.
Kościsty, blady człowieczek w czarnej pelerynie z kosą? Naprawdę? Spodziewałem
się po tobie czegoś lepszego, a nie to trywialne przedstawienie Śmierci. Dawno
mi się już znudziło, co druga dusza mnie tak widzi — odparł mężczyzna, udając
teatralne ziewnięcie. Posłałem mu pytające spojrzenie, nie orientując się w
skomplikowanym systemie.
Reakcja Milana
powinna być już w następnym akapicie.
A nie tego
trywialnego przedstawienia Śmierci, jeśli już. Peleryna z kosą brzmi zabawnie. Możesz wstawić między
nie spójnik i, dzięki czemu będzie lepiej widoczne, co miałaś na myśli.
— Nieważne, ty
tu nie po to... A pro po, łykniesz to kiedyś? — Skinął głową, pokazując
moją kieszeń z lekkim odkształceniem.
Bez zbędnego
bajkopisarstwa przyznałem, że nigdy nie miałem w ustach niczego równie
okropnego.
Czuję w tym zdaniu,
że po prostu bardzo miałaś ochotę użyć słowa bajkopisarstwo. Tylko że
ono nijak się ma do tego, co chciałaś przekazać. Zresztą powinnaś ująć po
prostu to, co chłopak powiedział, a nie napisać, że to powiedział. Odbierasz
opowiadaniu lekkość takimi stwierdzeniami w pierwszej osobie.
Opanowałem
odruch wymiotny, przełknąwszy głośno ślinę i zaczynając głośno kaszleć.
Co się zadziało w
tym zdaniu? Chyba nie o to Ci chodziło. Te dwie części składowe, które
połączyłaś spójnikiem i, nie są równoważne. Gdyby były, musiałyby mieć
jednolitą formę gramatyczną, czyli zaczynając też musiałoby być
imiesłowem przysłówkowym uprzednim. Pokitrasiła Ci się forma i pewnie miało być
zacząłem.
Było to bardzo
dziwne uczucie, kiedy wyciągałeś swoje dłonie przed siebie i nie mogłeś nawet
ich zobaczyć.
To już drugi raz,
kiedy ni stąd, ni zowąd zmieniasz typ narracji. Wcześniej na trzecioosobową, a
teraz drugoosobową. Milan mówi o swoim odczuciu, a nie nagle wchodzi w czytelnika
i wskazuje mu, jak się poczuł. Powinno być np.: To było dziwne uczucie,
kiedy wyciągnąłem dłonie przed siebie i nie mogłem ich zobaczyć.
Żywiłem
nadzieję, że chociaż sam będę widzieć swą osobę.
A ja żywię
nadzieję, że ktoś wyjmie narratorowi kijek z tyłka. Może wtedy przestanie być
taki sztywny i nudny.
Jednocześnie
starając się nie zgubić towarzysza, zatrzymałem się przy jednym stolików,
by sięgnąć po pierwszą z brzegu gazetę.
Zgubiłaś ze.
Mimo że do
rzeczy możliwych należało rozmawianie, idąc po płytkach i specjalnie ciągnąc
trampki, nie wydawałem żadnych odgłosów.
No proszę Cię…
Niech on będzie żywy, niech ma własny styl wypowiadania się, niech myśli, a nie
będzie jakimś dziwnym narratorem trzecio-pierwszoosobowym…
Tak z całą
pewnością stałoby się, gdybym miał do czynienia z żywą istotą. Za drugą opcję
brałem zwyczajne przesuwanie przedmiotów.
Co ma jedno do
drugiego? W sensie, co ma wspólnego to, co by się stało, gdyby dotknął kogoś
żywego z drugą opcją polegającą na przesuwaniu przedmiotów? Jak to z siebie
wynika? Nie kumam.
Zaskoczony
spostrzegłem, iż w mojej dłoni utworzyła się nowa, lecz identyczna gazeta, a
tamta pozostała na swoim miejscu nietknięta.
Przecinek po zaskoczony,
który musi oddzielić od siebie dwa imiesłowy. Zresztą nie byłby potrzebny,
gdybyś napisała, jak Milan zareagował (uniósł brwi, rozszerzył oczy, cokolwiek)
zamiast jego wewnętrznego stwierdzenia, że był zaskoczony. No pomyśl, jak to
okropnie brzmi. Czy kiedy coś Cię zszokuje, myślisz jestem zaskoczona?
„Zwariuję”.
...dlaczego jedną
jedyną prawdziwą myśl bohatera na cały ponad czterostronicowy rozdział
zapisałaś kursywą? W końcu jaka to jest narracja? Bo ja już nie wiem, czy
pamiętnikarska, czy trzecioosobowa, czy tylko pierwszoosobowa…
Znając moje
szczęście, akurat wtedy stałoby się coś istotnego i Vivere nadziałaby mnie na
wysoki kij. Potem wbiła w ziemię przed domem i z satysfakcją oraz judaszowym
uśmiechem, obserwowałaby, jak wrony wydłubują mi gałki oczne. Fragment po
fragmencie, łapczywie łapiąc na spływającą szkarłatną maź.
Zbędny przecinek po
uśmiechem.
Bardzo dziwny
koniec rozdziału. Nie ma za bardzo nic wspólnego z akcją i właściwie nie
wprowadza żadnego napięcia, które chyba było Twoim zamierzeniem. Zwykle nie
kończy się takimi nic nie wnoszącymi zdaniami, nie zapowiadającymi wydarzeń,
które mogą mieć miejsce następnym razem. Teraz to wygląda tak, jakbyś
zapomniała dopisać zakończenie.
Łapczywie łapiąc na
spływającą maź? Co tu zaszło?
Nie wiem, co o tym myśleć.
Pomijając to, że pełno tu ekspozycji, tłumaczenia świata zamiast pokazywania go
i że w zapowiedzi napisałaś, że Lena Mikler trafiła do miejsca z plakietką samobójstwo,
a już w pierwszym rozdziale zdradziłaś, co tak naprawdę jej się przytrafiło…
Bohater pomyślał dopiero na koniec rozdziału. Dopiero wtedy mogłam zobaczyć,
jak on MYŚLI, bo przez resztę tekstu narrator był ni to pierwszoosobowy, ni to
pamiętnikarski… Niby brał udział w wydarzeniach, ale komentował je tak, jakby
zapisywał swoje przemyślenia w notatniku, używając sformułowań typu pomyślałem
zamiast rzeczywistego myślenia. Był też strasznie naiwny oraz zupełnie bez
wyrazu (żadnego charakterystycznego stylu wypowiedzi, charakterystycznego
spojrzenia na świat, gestów, przemyśleń). Przez cały tekst zero dynamiki, tylko
długie zdania i wykładanie o przeszłych wydarzeniach czytelnikowi jak krowie na
rowie. Nie było żadnych ciekawych reakcji. Nie poznałam Milana, który zupełnie
beznamiętnie do wszystkiego podchodził – tak, jakby go to (już) nie dotyczyło.
No i nudziłam się. Prawie żadnej akcji przez cztery i prawie pół strony w
Wordzie. Tylko nienaturalne językowo dla młodego człowieka, męczące i jeszcze
nieadekwatne do sytuacji przemyślonka, wspominki...
To mnie naprawdę nie
zachęciło. Znużyło najwyżej. Mam nadzieję, że po tych dwudziestu czterech
rozdziałach, które napisałaś, nabrałaś jednak wprawy w tego typu narracji i że
po kilku pierwszych będzie już lepiej. Liczę też, że nadasz charakteru
postaciom i że nadejdzie ciekawsza akcja.
Rozdział II
Do utworu poniżej,
dlaczego tak mało osób w Polsce zna tak piękne kawałki? Może to strasznie
subiektywne i nikomu nie narzucam, co jest godne słuchania a co nie. Po prostu
moim zdaniem teksty starych, rockowych ballad mają w sobie ,,to coś''.
W pierwszym zdaniu zamiast
przecinka – dwukropek. Zdania połączone spójnikiem i nie są równoważne,
w ogóle są dziwne i nijak ze sobą nie współgrają. Nikomu nie narzucam
już lepiej by było połączyć z po prostu moim zdaniem i oddzielić je od subiektywne
kropką (albo w ogóle jednego się pozbyć, bo się powtarzasz). Zgubiony przecinek
przed a co. Błędny cudzysłów.
Mamo, nie martw się,
mam trochę pieniędzy, które odkładałem przed weekend
Literówka: przez.
— A myślałem, że już nic nie może mnie zaskoczyć — stwierdził z zadowoleniem
Anioł Ciemności, stojąc z pochyloną głową, podczas gdy oglądał swoje kolejne
oblicze.
Oglądając brzmiałoby dużo, dużo lepiej. Podczas gdy
stosowane jest wtedy, gdy zmieniamy podmiot w zdaniu. Oblicze raczej
kojarzy się z twarzą, więc sama przyznaj, że tutaj to brzmi zabawnie. A poza
tym… to nie był przypadkiem Anioł Śmierci?
Dlatego też i mnie
zdziwiła postać, jaką przybrał anioł, ponieważ właśnie tak go sobie wyobrażała,
jakby o wszystkim ją poinformowano.
Cóż znowu z tą inwersją…
Mogłabyś spokojnie usunąć właśnie albo zmienić szyk w tej części
składowej. Proponuję: ponieważ wyobrażała go sobie właśnie tak, jakby ją o
wszystkim poinformowano.
Spoglądałem na kogoś,
kto przypominał mi, niestety dobrze znaną, Angeli Vivere.
Gdzie widzisz wtrącenie? Bo
ja nie mogę się doszukać. Dwa przecinki zbędne. Przerzuciłabym też mi
między dobrze a znaną. Wtedy brzmiałoby tak: kto przypominał
niestety dobrze mi znaną Angeli Vivere.
Spoglądałem na kogoś,
kto przypominał mi, niestety dobrze znaną, Angeli Vivere. Na bladej cerze
odznaczały się ciemne piegi i pieprzyki. Z szatańskim uśmiechem na twarzy wpatrywała
się w punkt przed sobą, kręcąc palcem kosmyk długich do pasa brąz włosów.
Ktoś się wpatrywał, rodzaj
męski. Nie zmieniłaś podmiotu z kogoś na Angeli Vivere,
stwierdziłaś tylko, że ktoś wyglądał jak ona.
Brązowych i przecinek przed tym właśnie epitetem. A uśmiech
może być tylko na twarzy. Możesz śmiało usuwać takie oczywistości.
Przez chwilę wydawało mi
się, że cały ten opis dotyczył samej Leny, bo nie zmieniłaś podmiotu, gdy
zaczęłaś opisywać wygląd. Nie byłam pewna, czy Milan patrzy na Anioła Śmierci
czy dziewczynę. Lena (cały akapit tekstu). (Nowy akapit) Spoglądałem na
kogoś, kto przypominał mi Angeli Vivere (...).
Pod ścianą stała
oparta, przerażona Lena Mikler.
Co to za oparta?
Wzięło się znikąd w środku zdania, z niczym się nie wiążąc. Mogłabyś napisać,
że o ścianę opierała się przerażona i zdanie będzie krótsze oraz
prostsze.
Otarła obiema dłońmi
spoconą twarz, po czym zaczęła wykonywać rękami przed sobą takie ruchy, jakby
próbowała się uspokoić.
Czyli jakie? Jak Milan
wywnioskował, że to ich prawdopodobny cel? Nie spotkałam się nigdy z konkretną
gestykulacją podczas prób uspokojenia się.
Znajdowałem się w
jednym z tych miejsc, z których powinno się najszybciej uciekać w miarę
możliwości, jak podpowiada ci intuicja.
Dlaczego nagle Milan zwraca
się do czytelnika bezpośrednio? Nie mieszaj. Ci jest tam całkowicie
zbędne.
Przełknęła głośno
ślinę, co usłyszałem przez nadzwyczajny słuch, którym dysponowały niektóre
magiczne istoty.
Jeśli stał blisko, to po
pierwsze: nie musiałby posiadać nadzwyczajnego słuchu. Po drugie: to
ekspozycja, zdradzasz fakt dotyczący świata bez konieczności. Mogliśmy
dowiedzieć się tego z jakiegoś dialogu albo czegoś.
W głowie dziewczyny
znajdowało się tyle nieuporządkowanych z dezorientacji myśli, że z trudem udało
mi się cokolwiek wywnioskować. Dziewczyną, której postać przybrał anioł,
nie była Angeli Vivere.
Zbędne z dezorientacji.
Opisywałaś już jej zachowanie, z którego wynikało, że jest zdezorientowana, nie
musisz się powtarzać. To logiczne, dlaczego myśli Leny były nieuporządkowane.
Muszę jednak przyznać, że
pomysł na Śmierć przybierającą taką postać, jaką wyobraża sobie delikwent, jest
ciekawym pomysłem i za to plus.
— Tylko? A może aż?
Sama musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie — odpowiedział po dłuższej chwili
Anioł Ciemności, przemawiając tym razem nieprzyjemnym głosem, który pasował do
przybranej przez niego aparycji.
W poprzednim rozdziale
pisałaś, że to Anioł Śmierci, a tu już drugi raz, że Ciemności. Jak w końcu?
Ledwo zauważalnie
dziewczyna skinęła głową, trzęsąc się jak galareta.
Czemu czasem stosujesz
takie dziwne inwersje? Dziewczyna na początek, przed ledwo.
Chybotała się na prawo
i lewo, wydając z siebie odgłosy zmęczenia i wyczerpania.
To wyrazy bliskoznaczne,
ale wyczerpanie jest silniejsze od zwykłego zmęczenia, więc zdecyduj się na
jedno. Poza tym znów: jakie to są odgłosy zmęczenia albo wyczerpania? Mogłaś
też doprecyzować, np. sapała.
— Jak się czujesz? —
spytał anioł nieoczekiwanie, nadal nie pozbywając się widniejącego na twarzy
szatańskiego uśmiechu.
Przed chwilą pisałaś, że
przybrał maskę obojętności.
Następnie oblizał
niepokojąco wargi, podczas gdy prawie nie mrugając, wpatrywał się w oczy
Leny.
Przecinek przed prawie.
Podkreślona część zdania to wtrącenie.
Po raz kolejny pod
nosem wyszeptała kilka niewyraźnych słów do siebie. Domyśliłem się,
że nadal nie docierało do niej, w jakiej sytuacji się znajduje. Bo nimi
skąd miałaby wiedzieć?
Skoro pod nosem, to raczej
nie chciała, żeby ktoś inny to usłyszał, nie musisz podkreślać, że mówiła sama
do siebie. I niby.
Anioł Śmierci
świdrował ją wzrokiem oczekująco, więc kontynuowała po chwili niechętnie,
próbując kontrolować dźwięk własnego głosu.
O, patrz, teraz jest Anioł
Śmierci. Ale ponownie narrator zachowuje się jak wszystkowiedzący. Czytelnik w
tym rodzaju opowiadania historii powinien czuć się jak bohater, a zatem
odbierać bodźce jak on, a nie być informowany, że coś czuje. Zatem powinniśmy
móc wywnioskować – podobnie jak postać – że próbowała, a nie dostać informację,
że tak właśnie było.
— Wszystko mnie boli,
zwłaszcza głowa i lewa strona klatki piersiowej. Nie wspomniawszy już nawet o
tym, że nie mam bladego pojęcia, gdzie się znajduje, a ty... wydajesz się
przerażająco prawdziwa.
Proszę, niech postaci
wysławiają się bardziej naturalnie. Lena jest oszołomiona, prawda? Raczej nie
powinna się wypowiadać aż tak składnie i spokojnie.
— Skąd pewność, że
taka nie jestem? — spytała, a w odpowiedzi otrzymała niepewne wzruszenie
ramionami.
Kto spytał, kto wzruszył?
Wcześniej nie pisałaś o Śmierci podobnej do Vivere w rodzaju żeńskim, tylko w
męskim, czyli uznając jego prawdziwą płeć. Też mnie zastanawia, czy Milan widzi
teraz Śmierć tak jak Lena? To by było dziwne, skoro każdy ma własne wyobrażenie
i ono mu się pokazuje.
— Skąd pewność, że
taka nie jestem? — spytała, a w odpowiedzi otrzymała niepewne wzruszenie
ramionami. Zdziwił mnie ten ruch Mikler, gdyż przeczuwałem, że miała w zanadrzu
ciekawą tezę. Za bardzo jednakże interesował mnie dalszy przebieg konwersacji,
więc nie próbowałem odczytać tej myśli. — Boisz się śmierci, Leno Mikler? —
zadała kolejne pytanie przybrana postać.
Kolejna kwestia dialogowa
po tak długim przerywniku powinna zostać przeniesiona do następnej linii.
Jednak w dziewczynie
było coś innego. Coś, co odróżniało ją od tylu osób, które poznałem podczas
tych stu lat egzystowania. Nie żywiłem wobec niej żadnych szczególnych uczuć,
jak na przykład współczucie. Nie mogłem jednak być w pełni obojętny w stosunku
do dziewczyny, która stanowiła przeciwieństwo znienawidzonej przeze mnie
Angeli Vivere.
To przecież ja ją
zamordowałem, wprawdzie nie w pełni obarczyło mnie to odpowiedzialnością za jej
śmierć, ale zawsze.
Chciałabym, żeby postaci
będące narratorami miały więcej takich myśli.
Nie żywiłem wobec niej
żadnych szczególnych uczuć, jak na przykład współczucie.
Bez przecinka przed jak.
Odepchnąłem od siebie
tę myśl, zdając sobie sprawę, że zaczyna mnie niszczyć. A poprzez niszczenie
rozumiałem nawrót ludzkich emocji — wolałem żyć, nie czując, bez empatii.
Czuję się trochę tak,
jakbyś pisała w ten sposób, chcąc się pochwalić swoim zróżnicowanym stylem.
Pamiętaj, że to nie Ty jesteś narratorem, tylko Twój bohater, który powinien
myśleć własnym stylem, mieć własny sposób bycia. I przede wszystkim, powinien
żywo komentować.
Ruszyłem w tę samą
stronę, z chwili na chwilę coraz bardziej dawało się we znak moje
wcześniejsze nastawienie.
Literówka, we znaki.
Wraz z każdym
pokonanym metrem stres wychodził na wierzch, pragnąłem teleportować się daleko.
Najlepiej w jakieś ustronne odludzie w rustykalnym klimacie, gdzie nikt mnie
nie znajdzie.
To było gdybanie, więc gdzie
nikt by mnie nie znalazł. A jeszcze przed chwilą stwierdził, że wolał
żyć, nie czując...
Obserwowałem otoczenie
dookoła, wciągając przez nozdrza nieprzyjemny zapach — odór śmierci. Jakkolwiek
identycznie i patetycznie to nie zabrzmiało, do tego porównałbym wrażenia
węchowe towarzyszące mi wtedy.
Jakkolwiek brzmi to
naciąganie. Skoro był w jakiejś krainie umarłych, to niech nie porównuje
swoich wrażeń. Skoro kraina śmierci, to i odór będzie takowej. Wtedy, czyli
kiedy? Może to jednak pamiętnik. Milan ma za dużo takich myśli, które nie są
rzeczywistymi myślami w czasie akcji, a dopowiedzeniami po niej. Narracja
pamiętnikarska przy jakiejkolwiek akcji, przygodzie, tajemnicy się nie
sprawdzi. To ona się skupia na emocjach oraz przemyśleniach bohatera, dlatego
fabuła musi być przy niej prosta. Jeśli chcesz pisać coś emocjonującego, z
akcją, to musisz zrezygnować z elementów pamiętnika.
Aż tak bardzo
się boisz własnych słabości i tego, że kiedyś mogłabyś być zła?
Podwójna spacja.
— Nie do końca, ale
też nie żyjesz. Zaraz przejdziesz do świata, do którego trafiają ci zawieszeni
między życiem a śmiercią — objaśnił, starając się zabrzmieć zrozumiale, by nie
musieć powtarzać tego raz lub ewentualnie pomóc swojej klientce.
Wiem, o co co chodzi, ale
zdecydowanie lepiej brzmiałoby ale też nie jesteś żywa albo coś w tym
rodzaju.
Zalatuje wszechwiedzą;
wydawało mi się, że Milan pierwszy raz spotkał tego Anioła Śmierci, a teraz bez
problemu domyśla się, z jakim zamiarem ten się wypowiada w dany sposób. A może
po prostu nie chciało mu się wchodzić w szczegóły? Poza tym powtarzać
albo mówić drugi raz.
— ,,WYPADEK’’—
przeczytała zahipnotyzowana i jeszcze bardziej zdjęta strachem.
Przeczytała wielkimi
literami? Niezła jest. Dobrze, że do tych wielkich liter i cudzysłowu nie
dodałaś kursywy. Rozumiem Twoje zamierzenie, ale wydaje mi się, że w kwestii
dialogowej wielkie litery raczej oznaczają krzyk. Ach, zjadła się też spacja po
górnym cudzysłowie.
Przesunęła się dalej
jak zahipnotyzowana, z kamienną twarzą, nie wyrażającą żadnych emocji.
Znów powielasz opis. Mniej
wodolejstwa, więcej konkretów. Niewyrażającą, imiesłów przymiotnikowy.
Jeżeli ktokolwiek
mógłby być bardziej zaskoczony od niej, to ja.
A to mi się podobało. Ostatni
fragment, opisujący moment szukania swoich drzwi przez Lenę był
przyjemny, chociaż to, co wciąż i wciąż powtarzam – komentarz pamiętnikarski, a
nie pierwszoosobowy i trochę za dużo epitetów.
Podoba mi się Twoja wizja
tego przejścia między życiem a śmiercią. Sam pomysł z Aniołem Śmierci i jego
zależnym od wyobrażeń wyglądem też był bardzo ciekawy. Narracja Milana byłaby
naprawdę przyjemna, gdyby chłopak MYŚLAŁ o aktualnej sytuacji, a nie tak, jakby
prowadził pamiętnik. Wiem, że zrzędzę i się powtarzam, ale to bardzo mi
uprzykrzyło czytanie. Poza tym wodolejstwo, mało konkretów, dużo powielanych
opisów i nadmiar epitetów. Ten rozdział przy odrobinie starań i bez tych
wszystkich opisów przeszłości, które nie brzmią jakby Milan w tamtej chwili
miał czas o nich myśleć, można by skrócić o połowę. Dlatego też trudno mi się o
nim wypowiedzieć, bo właściwie fabularnie zadziało się tylko to, że spotkali
się z Leną, zobaczyli jej wyobrażenie śmierci i poszli z nią do drzwi. Za wiele
to nie wniosło. Nie nudziłam się aż tak bardzo jak podczas czytania
poprzedniego rozdziału, ale też nie byłam specjalnie zaintrygowana. Głównie
przez to, że mnóstwo miejsca zajmują ekspozycje, a jedna krótka scena ciągnie
się przez cały rozdział. Jakby Milan zwalniał czas wokół siebie, żeby mieć
szansę wszystko czytelnikowi objaśnić, zanim przejdzie do sedna sprawy.
Zaczynam jednak rozumieć
zabieg polegający na natychmiastowym zdradzeniu, co się stało Lenie podczas
narracji Milana (choć wciąż uważam, że to był najmniej odpowiedni sposób –
ekspozycja). Chyba osiągnęłaś zamierzony efekt: jako czytelnik miałam lekki mindfuck.
Tylko błagam. Bardziej naturalnie. Nie opisuj mi sucho przeszłości, bo brzmisz,
jakbyś pisała sama dla siebie, nie dla czytelnika. Jakby to był first draft,
który ma być podpowiedzią, jak napisać rozdział właściwy.
Rozdział III
Nie chciałam
wam mieszać w głowie i chciałam dodać rozdział dopiero po jego
wstawieniu (już rozdzialik gotowy, poprawiony i dopieszczony z matczyną
czułością czeka dobry tydzień).
To wstęp, wiem, ale
pamiętaj też, że piszesz, nie mówisz. Nawet we wstępach zwracaj uwagę na swój
język. Powtórzenia, a poza tym już koliduje z czeka przez tę
konstrukcję zdania. Gdybyś wrzuciła już po czeka byłoby dużo
lepiej.
Och, ten rozdział będzie z
perspektywy Leny. No dobrze, może być ciekawie.
Zamknęłam odruchowo
oczy, mocno zaciskając powieki, spod których nadal próbowały się wydostać pełne
rzesze łez.
Co to są pełne rzesze
łez? Wybacz, ale jeszcze się nie spotkałam z takim sformułowaniem. Rzesza
to duża liczba ludzi, więc jak może być pełna?
Dla rozluźnienia
(podziękujcie Skoi).
Już po chwili przygody z
perspektywy Leny mam wrażenie, że Milan ma niezwykle ubogą mimikę i
gestykulację. Praktycznie w ogóle nie odnosiłaś się do nich poprzednio.
Poczułam wręcz
namacalne ukłucie w sercu, przypominając sobie tatę w stroju chirurga
spacerującego podobnym korytarzem.
Co? To znaczy… namacalne
ukłucie w sercu? To znaczy, że się zmaterializowało? W postaci, bo ja wiem,
igiełki?
Otarłam twarz, mokrą
od potu i łez, których ilości zdawały się wzrastać coraz obficiej wraz z każdą
chwilą.
Albo ilości zdawały się
wzrastać z każdą chwilą, albo łzy płynęły coraz obficiej z każdą chwilą. Nie
mieszaj i nie przesadzaj.
Odgarnęłam grzywkę z
czoła coraz bardziej trzęsącymi rękami, które zdawały się tak sztywne, jak
gdyby powoli zaczynały odmawiać mi posłuszeństwa.
Zjadłaś zaimek zwrotny przy
trzęsącymi – się.
Przestałam więc
nienaturalnie głośno dyszeć, nie próbując już wziąć w płuca haust powietrza
przez bezcelowość tego ruchu.
Haustu. A to, że to było
bezcelowe, to już wiemy, już o tym pisałaś.
Zawsze to robię, gdy
się denerwuję — zwracam uwagę na mało istotne elementy, próbując oderwać się od
istotnych faktów.
Daj nam to zobaczyć, a nie
mów nam tego wprost. Lena w tej sytuacji naprawdę pomyślałaby w ten sposób?
Byłaby raczej zdezorientowana, wystraszona czy cokolwiek. W końcu nie
spodziewała się tego, co zastała. No i nie spodobało jej się to. Opisujesz jej
perspektywę. Ona sobie sama tłumaczy, jak działa w takich sytuacjach. To źle.
Bo być może właśnie
nią oznaczało to miejsce, nie wszystko wydawało się stracone.
Ją, nie nią.
Twarz w twarz z
recepcjonistką.
Twarzą w twarz.
Zastanowiło mnie jej
pochodzenie, czy fakt dotyczący znajomości przez nią języka polskiego, którym
tylko umiałam się biegle posługiwać.
Ostatnia część zdania jest
dziwnie skonstruowana. Którym tylko umiałam się jest naprawdę dziwnym
tworem.
Szybko jednak
przestałam o tym myśleć, zwracając uwagę na nienaturalny kolor tęczówek
recepcjonistki — dosadny fioletowy.
Cały czas kłócisz się ze
swoim zamierzeniem narratora pierwszoosobowego. Jeśli Lena przestała zwracać na
coś uwagę, niech o tym nie mówi. Nie ma jak, bo już o tym nie myśli. No to jak
może stwierdzić, że przestała się czymś interesować? Po prostu przenieś się do
nowego akapitu i napisz moją uwagę zwrócił nienaturalny (...) albo coś
tego rodzaju. Po prostu porzuć poprzednią myśl.
Nie znam takiego koloru.
Wujcio Google też nie. Soczysty, intensywny...
Mogłam to zganić na
kolorowe soczewki, acz przez zdenerwowanie ponownie zaczęłam przyglądać się
szczegółów.
Szczegółom. Jednak wkładaj
więcej uwagi w sprawdzanie rozdziałów, matczyna czułość przegapia trochę
pomyłek. Zresztą zdenerwowanie raczej objawia się tym, że nie można się skupić
na niczym oprócz obiektu będącego źródłem stresu?
Czy to wydawało się aż
tak dziwne, gdyby wziąć pod uwagę, że rozmawiałam z dziewczyną wyglądającą jak
ja i będącą usposobieniem wszelkich negatywnych cech?
Usposobienie: klik. Cechy nie mogą być usposobione. Więc będzie uosobieniem.
Recepcjonistka
wychyliła się, by przykleić mi po lewej stronie klatki piersiowej na koszulce
przylepkę.
Przylepka: klik. Naklejka, nalepka – to już bardziej.
— Co tak panienka
ślęczy i ślęczy, jak ten słup soli? Do swojego pokoju zmykać i nie robić
zamieszania — odezwała się nieprzyjemnym i podniesionym tonem kobieta,
krzyżując ręce o dłoniach z SZEŚCIOMA palcami.
Słup soli, biorąc nawet na
logikę, ślęczeć nie może. Mówi się stać jak słup soli lub zamienić
się w słup soli.
Za mną stał
poddenerwowany mężczyzna z siwą brodą i długimi włosami.
Podenerwowany. Wiem, wiem,
dziwne słowo… Co zrobisz. Słowniki nie przewidują denerwowania się przez
podwójne d.
Przez okulary połówki
jeszcze bardziej przypominał Albusa Dumbledore'a z sagi o ,,Harry'm Potterze''.
Bez cudzysłowu. W tym
przypadku nie jest to tytuł, a jedynie określenie nazwiska głównego bohatera.
Podobnie zapisuje się: saga o wiedźminie, nie saga o „wiedźminie”. Poza tym
błędna odmiana imienia Harry. Głoska y nie jest niema, nie ma też problemu
wymówić ją w połączeniu z m. Prawidłowa odmiana: [M.] Harry, [D.] Harry’ego, [C.]
Harry’emu, [B.] Harry’ego, [N.] Harrym, [Ms.] Harrym.
W oczy rzuciła mi się
świeża blizna na jego szyi, p o w i e s i ł się.
Użyłabym myślnika zamiast
przecinka, który postawiłby w tym miejscu dłuższą pauzę myślową i zaznaczyło,
że to wniosek Leny.
„Idź gdziekolwiek,
przecież trafisz, jasne. Wiedz, że masz udać się do czegoś w rodzaju twojego
pokoju, nie mając zielonego pojęcia, gdzie on jest. Ale to oczywiście
dziecinnie proste, jak bułka z masłem. Jesteś przecież jakimś cudownie
uzdolnionym medium. Banalne zadanie, nawet nie musisz myśleć. Tylko idź, gdzie
ci się żywnie podoba”.
Piszesz ciągle w pierwszej
osobie, ale niektóre myśli postaci zapisujesz kursywą.
Tekst w sumie trochę o
niczym. Posty są krótkie, za dużo w nich ekspozycji, za mało akcji. Przez cały
rozdział ciągnie się praktycznie tylko jedna scena, która sama w sobie jest
dość krótka, a niepotrzebnie ją rozciągają streszczenia i ekspozycje.
Druga rzecz: Lena myśli
praktycznie tak samo jak Milan. Nie mają dwóch różnych sposobów wyrażania
myśli, charakterystycznych powiedzonek, ulubionych słów czy po prostu sposobu
mówienia. Fajnie byłoby to choć trochę zróżnicować. Tak, żeby oprócz formy
męskiej lub żeńskiej i informacji na górze, z czyjej perspektywy toczy się
historia, czytelnik mógł też rozpoznać postać po tym, jak myśli i się
zachowuje. Pamiętaj, że to nie Twoja narracja, tylko Leny lub Milana i że każde
z nich ma raczej konkretny, charakterystyczny dla niego punkt widzenia.
Poza tym czytało się
całkiem przyjemnie. Wizja zaświatów jako szpitala też mnie dość zaskoczyła,
dzieje się coś trochę niepokojącego.
Rozdział IV
W poprzednim poście
pisałam, że rozdział będzie inny, gdyż napisany prawie w całości w formie snu,
a raczej koszmaru, jednego z bohaterów.
Zbędny przecinek po koszmaru.
Zwariowałabym, będąc
świadkiem walki pomiędzy w tym, co sądzę a tym, w co wolałabym wierzyć.
Jakie w tym? Kupy
się to nie trzyma. Wrzuciła Ci się zbędna litera.
Nietrudnym zadaniem
okazało się przewidzenie, które z nich niestety w tej bitwie zwycięży, a drugie
poniesie sromotną klęskę.
Ale pomieszałaś, nagle zmieniasz
konstrukcję zdania. Skoro które, to tego się trzymaj. Które nie
oznacza pierwsze, więc drugie nie ma prawa bytu, bo nic nie
wymieniasz.
Nałogowo zaciskałam
dłonie na materiale stroju, nie chcąc znów poranić sobie skóry do krwi.
No gdzie mi z tym nałogiem,
jasny gwint? Nałóg oznacza coś przewlekłego, szkodzącego zdrowiu, nawyk. http://sjp.pwn.pl/sjp/;2486437 To nie był nałóg, bo nie spełniał żadnego z tych
wymagań.
Powinno być pozbawione
wszelkiego bólu, a ja czułam go tyle jak nigdy wcześniej.
Znów dziwna konstrukcja: tyle
jak. Proponuję tyle, co.
Jednocześnie nic i
wszystko wydawało się ważne.
Nic wydawało się ważne?
Był może niewiele
starszy ode mnie, na takiego chociażby wyglądał. Miał niepoukładane,
kruczoczarne włosy oraz jasną cerę z niedorzeczną ilością pieprzyków. Brunet na
nos włożył okulary z grubymi szkiełkami, zza których obserwował otoczenie
migdałowymi oczami o piwnych tęczówkach.
Oprócz tego nie zmieniłaś
we fragmencie podmiotu, więc zbędne jest słowo brunet. Zresztą włożył
sugeruje, że to czynność, którą wykonał w danym momencie, więc lepiej
zabrzmiałoby, że nosił na nosie okulary lub coś takiego.
Doszłam do
zdumiewającego faktu, niesamowicie przypominał mi ojca.
Albo dodaj że po
przecinku, albo zamień go na dwukropek. Powinna to też być jej pierwsza myśl.
Jeśli ktoś Ci kogoś przypomina, to uczucie pojawia się samoistnie, dopiero
potem zaczynasz zauważać, którymi elementami ci ludzie są do siebie podobni.
Gdy dojrzałam sklejone
taśmą klejącą okulary, od których jedne ze szkiełek pokrywała pajęczynka,
miałam wrażenie, że pęka mi serce.
JEDNO szkiełko! Te okulary,
jedne okulary; to szkiełko, jedno szkiełko. KLIK.
Długo jednak ta myśl
nie zaprzątała mojej głowy, ponieważ okularnik podbiegł do mnie z promiennym
uśmiechem i obejmując czule, przytulił.
Zbędna inwersja na początku
zdania. Ta myśl jednak nie zaprzątała mojej głowy długo brzmiałoby dużo
lepiej.
Zszokowana obarczyłam
go pytającym wzrokiem, dziwiąc się, dlaczego od razu się nie odsunęłam.
Aaaale że jak? Ach, więc
ten pytający wzrok to taki… obowiązek okularnika? Kurczaczki! KLIK.
Od dziecka ciążyła na
mnie ta niechęć bliskości przez rozbudowaną przestrzeń osobistą. Dusiłam się
wręcz, rozmawiając z kimś blisko, więc powoli, ledwo zauważalnie oddalałam się.
Nie mów mi tego w ten
sposób. Chcę to odebrać poprzez scenę.
Mimo że nie zachowywał
się jak samobójca, prędzej od uścisku spodziewałabym się z jego strony raczej wbicia
mi osikowego kołka w moje serce.
Hę? A co ma piernik do
wiatraka? Że niby samobójcy to psychopaci, którzy wbijają przypadkowym ludziom
osikowe kołki w serca? Tak to trochę zabrzmiało.
Dwa razy podkreśliłaś,
czyje jest serce: mi, w moje. Jedno wyrzuć, skoro już Lena stara się posługiwać
tak nienagannym językiem.
Jak cholernemu
wampirowi z Transylwanii.
To jest zaburzanie harmonii
stylistycznej tekstu. Lena raczej się w ten sposób nie wyraża, a cholera
pojawiła się jedna na kilka rozdziałów.
Zawahałam się,
zastanawiając się, czy muszę się przedstawić, skoro znał moje imię.
Nie pogubiłaś zaimków
zwrotnych, fakt, ale trzy w jednym zdaniu to trochę… dużo. Warto by było
przekształcić konstrukcję tak, by uniknąć tego potrójnego powtórzenia i przy
okazji urozmaicić tekst stylistycznie.
W końcu chłopak mógł
być dla mnie kimś ważnym, a od tak stał się nieznajomym człowiekiem.
Ot tak. Naprawdę.
— Zanim udasz się do
siebie, pozwól, że zaprowadzę cię do mnie. Zaznajomię cię z sytuacją, wyjaśniając
pokrótce ważniejsze rzeczy, oszczędzając tego Ty'owi. A uwierz, co jak co, ale
Ty Artificem tłumaczy jak kompletna ameba, która sama tego nie rozumie.
Okej, rozumiem, dwie
postaci z nienagannym językiem. Ale WSZYSTKIE? Nikt się tutaj nie wyróżnia sposobem
mówienia. Gdybyś dała mi wypowiedzi różnych bohaterów, za nic nie
rozróżniłabym, czy mówi to Lena, czy Angeli, czy też Iker lub Milan. Wszyscy
mówią tak samo. A mowa to też część postaci, sposób na jej wyrażenie, na jej
zaprezentowanie czytelnikowi, uwydatnienie pewnych cech.
Zaczął iść w tamtym
kierunku, dopiero po dłuższym upływie czasu orientując się, iż nadal stoję w
miejscu. Podrapał się po głowie, szybko domyśliwszy się, o co mi biega.
No nie. Cały czas piszesz
taką oficjalną, wzorcową polszczyzną i nagle wrzucasz JEDEN kolokwializm na
cały tekst, który nijak… w ogóle… skąd on się tam wziął… Ni w pięć, ni w
dziewięć. Albo oficjalnie, albo zmień tekst na bardziej luźną formę (co, jak
dla mnie, byłoby na duży plus).
Pilnuj czasu! Zaczął,
zorientował się, ale ona STAŁA i o coś jej BIEGAŁO. Jedność czasu jest bardzo
ważna.
Ani drgnęłam pełna
podejrzeń, choć Arcana wyglądał najmniej groźnie, jak mogłam sobie wyobrazić.
Uśmiechająca się przesadnie dziewczynka z włosami zawiązanymi w dwa kucyki i
obwiązanymi kokardą wzbudziłaby we mnie większy postrach.
Przed chwilą przecież
myślała, że wygląda na takiego, co wbija przypadkowym ludziom osikowe kołki w
serca.
— A czy uwierzysz w
moje dobre zamiary, gdy powiem ci, że jestem Aniołem Stróżem twojej siostry
Luizy?
Przecinek przed Luizy.
Chociażby któregoś z
potencjalnych pacjentów, mimo że na pomoc takiego kogoś teoretycznie nie
miałam, co liczyć.
A ten przed co jest
zupełnie zbędny.
Nagle Iker z powrotem
uniósł powieki. Zamarłam w bezruchu, będąc świadkiem rozpostarcia anielskich,
śnieżnobiałych skrzydeł. Zrobiłyby z pewnością imponujące wrażenie, nawet na
najostrzejszym z krytyków.
To już powinien być nowy
akapit.
Imponujące wrażenie? I w
ogóle co to za zawód, krytyk anielskich skrzydeł?
Bardzo mnie denerwuje,
kiedy zapisujesz w narracji pierwszoosobowej myśli postaci kursywą. Nie
wyobrażasz sobie, jak bardzo nie lubię, kiedy się przyznajesz, że twoje postaci
przez większość czasu po prostu udają, że myślą. I tu się zgodzę z Leną: za
dużo tego wszystkiego…!
Kilka samotnych dusz
spacerowało z korytarzem, przyglądając się zdarzeniu z chłodnym dystansem.
Hęęę? Chodziły sobie z
korytarzem, no nieźle. Upersonifikowałaś korytarz. Z kolei dystans jest z
zasady chłodny. http://sjp.pwn.pl/sjp/dystans%3B2555811.html – punkt 4.
— Nie rozumiem -
zaprzeczyłam słabo, zrozpaczona z powodu braku chociażby najdrobniejszego
ratunku.
Wklepał Ci się dywiz.
Wolałabym sto razy,
żeby krzyczał i wił się w agonii, niż spoglądał na mnie z taką pustką w
zaczerwienionych oczach. Pragnęłam jego wrzasków, które sprawiłyby, że
zatykałabym uszy.
To brzmi tak, jakby Lena
była po prostu sadystką. Niech ona myśli, proszę. Za mało jest jej emocji w
tych fragmentach. Niech pokaże, że jego spokój ją naprawdę poraził.
Sama miałam ochotę
wydać z siebie głośny odgłos, który w normalnych warunkach zdarłby mi gardło.
To nie jest sprawozdanie
ani rozprawka, tylko opowiadanie. Tu praktycznie nie ma emocji, jest sucho.
Postać wypowiada się nienaturalnie, a Ty wydłużasz tekst, czasem na siłę
starając się udowodnić, jak bogate masz słownictwo i styl. Ale zapominasz, że
to nie Ty jesteś narratorem, tylko Lena. Lena, szesnastolatka, roztrzęsiona,
jeszcze nie rozumiejąca, co się dzieje, która powinna naprawdę czuć, wyrażać
się emocjonalnie i dynamicznie, bo człowiek w trudnych sytuacjach naprawdę nie
myśli tylko pełnymi zdaniami i piękną polszczyzną. Jest różnica między
poprawnością a sztucznością.
Podczas gdy dwójka
ludzi przeżywała najgorsze chwile w swoim życiu, dziesiątki ludzi mijały ich
bez słowa.
Mocno zajechało narracją
trzecioosobową. Znowu. Kojarzy mi się to z narracją Lisy See, która jednak
takie zabiegi stosuje z zamysłem, gdyż jej postaci opowiadają historię w stylu
pamiętnikarskim.
No dobra, to teraz fragment
z narracją Milana.
Potrząsnąłem mocno
głową, chciwszy skupiać się na myślach Vivere, a nie na fizycznych odczuciach
Queerini.
Chciwszy od kogo? Od
Angeli? Miałaś na myśli chcąc.
I ewentualnie Puera
Timore'a, czyli jej najnowszego kochanka, z którym nie dzieli praktycznie nic
prócz łoża.
Czas! DzieliŁA.
„Po co kazałaś go
zabić? Mógł się przydać, na pewno by po niego przyszli” — wyraziłem swoje
zdanie i pogardę wobec kolejnych nieprzemyślanych działań Queerini, które odkąd
zaczęła być moją panią, przestały mnie radować.
Przecinek przed odkąd.
„Wiesz, jak to działa”
— przypomniałem natychmiast Angeli, nieustannie myśląc o tym, obserwując scenę
pomiędzy zawieszoną w tym miejscu dwójką. — „Jest równie sprytna, co ty. Musi
być. I tak samo uparcie dąży do celu”.
Poczułem kolejne muśnięcie na szyi, a przez moje ciało przeszły nieprzyjemne
dreszcze. Zamknąłem oczy, chcąc przerwać kontakt, acz mimo to zdołałem usłyszeć
wyszeptane:
„Ale nie po trupach”.
To mi się podobało.
Najlepszy fragment w całym rozdziale. Był do rzeczy, dynamiczny, toczył się w
DANEJ CHWILI, nie uciekając gdzieś w przeszłość z wyjaśnieniami, relacje
Milan-Angeli są interesujące, sama sprawa telepatii, która najwyraźniej
przesyła też fizyczne doznania jest naprawdę ciekawa. I odpowiedź Vivere też
przypadła mi do gustu, słowem, najmocniejsza część całego rozdziału. Oby tak
dalej.
Tekst bardzo
niedopracowany, przynajmniej narracja Leny. Postaci znów mało myślą, najwyżej
będę monotonna. Było sporo błędów. Pomysły generalnie mi się podobają, ale
sposób mówienia i myślenia postaci jest… nudny. Nie obrazuje nam ich. Pisałam o
tym już wyżej i wspomnę też w podsumowaniu.
Tak jak mówiłam, końcówka
zdecydowanie najlepsza. Reszta taka sobie, nudnawa trochę, mało emocji i myśli
aktualnych, dużo jakichś pamiętnikarskich wspominek. Jak na razie jest trochę
słabo.
Rozdział V
Jeśli ktoś ma pomysł,
jak inaczej mogłabym odznaczać sny i myśli, niż pochyłą czcionką, (...).
Znowu przyznajesz, że Twoje
postaci na ogół nie myślą. Zbędny przecinek przed niż.
Obudziłem się z
kolejnego koszmaru, ledwo stłumiwszy czający się w gardle głośny wrzask.
Chwilunia, najpierw się
przecież obudził. Stłumiwszy to imiesłów przysłówkowy uprzedni, zatem,
jak sama nazwa wskazuje, czynność, którą określa, odbyła się przed czynnością w
zdaniu nadrzędnym, tutaj – obudzeniem. Trochę nie ma sensu, nie uważasz? Co
najwyżej mógł budząc się, zdusić krzyk.
Krzyk dopiero czaił się w
jego gardle, zatem nie mógł być głośny. W ogóle to nawet bardziej niż oczywista
oczywistość: http://sjp.pwn.pl/szukaj/wrzask.html.
Mogłem tylko radować
się, że to wszystko okazało się jedynie kolejnym wytworem mojej wybujałej
wyobraźni, która nieustannie podrzuca coraz to bardziej makabryczne obrazy, bym
jeszcze bardziej się złamał.
PodrzucaŁA, trzymaj czas.
Załamał, bo sam siebie to on raczej nie dałby rady złamać. Unikaj też ciągłego
wrzucania moje itd. Skoro to perspektywa danej postaci, nie musisz tego
robić zbyt często.
To miejsce robiło coś
enigmatycznego z człowiekiem.
Będę się powtarzać. Brak
naturalności w sposobie mówienia postaci.
Towarzyszyło mi nie
opuszczające wrażenie, iż role się odwróciły i teraz mieszali w mojej głowie.
Ja bym jakoś zamieniła to nieopuszczające
(tak, pisze się łącznie). Śmiesznie ono wygląda przy towarzyszyło.
Lepiej brzmiałoby np. bezustannie towarzyszyło mi lub towarzyszyło mi
nieodparte wrażenie.
Z całą pewnością nie
zakwalifikowałbym tego do pozytywnych wrażeń, wręcz przeciwnie.
Doprawdy… Opisuje dokładnie,
jakie to paskudne uczucie i jeszcze doprawia takim zdaniem...
Niby często je
naginałem, ale zawsze to było Zamknąłem oczy, a właściwie zacisnąłem je
tak mocno, że zabolało i ujrzałem kilka migających plam.
Coś się zadziało. Głodny
Literkowy Potwór zaatakował.
Szpitalny korytarz okalały potęgujące klaustrofobiczne wrażenie, wysokie
ściany, które pomalowano jasną farbą.
Znowu…? Co te ściany mają z
tą klaustrofobiczną potęgą… Zastanawiam się też, jak pomieszczenie bez ścian
mogłoby być pomieszczeniem, a tym bardziej klaustrofobicznym.
Tłumy ludzi, którym
niewiele z nich tak naprawdę zostało, snuły się po nim niczym zjawy.
Hę? Co tu zaszło? Aaaa! Że
niewiele im zostało z ludzi. Matko. Dosyć pokręcone to zdanie, musiałam się
chwilę zastanowić. Nich i nim tak blisko siebie nie wyglądają
zbyt dobrze.
Porozwieszane co kilka
metrów u sufitu lampy sączyły białe światło, które sprawiało, że nie panowały
egipskie ciemności.
No dobra, to przede
wszystkim porozwieszane pod sufitem. Zamień to sobie na powieszone u sufitu
i brzmi, jakbyś personifikowała sufit. A to światło i egipskie ciemności… Wow.
Odkrycie.
Po obłożonej szarymi
kafelkami, z wyrytymi spiralami walały się niedoczytane przez przechodniów
gazety, pojedyncze artykuły czy ulotki.
Znowu atak Literkowego
Potwora? Nie wiem, po czym obłożonym szarymi kafelkami.
Większa część lekkich
krzeseł leżała odwrócona do góry nogami przez śpieszące się dusze.
Spieszące się dusze
odwracałyby te krzesła, skoro nikt się nimi nie przejmował? Czy o co chodzi? I
daruj sobie określanie każdego przedmiotu przymiotnikiem i każdej czynności
przysłówkiem. Za dużo. Krzesła są tak mało istotnym elementem, że nie powinnaś
poświęcać im więcej niż jednego określenia, a tu jest nim to, jak były ułożone.
Idąca korytarzem w niebotycznie wysokich szpilkach, długonoga kobieta
była wysoka i szczupła.
Zbędny przecinek. Idąca
to nie cecha, więc nie wymieniasz i nie ma potrzeby oddzielania tego od długonoga.
Do tego dodał Bóg długie
tlenione loki, intensywne oczy o niebieskich tęczówkach, promienny uśmiech
oraz mały nos.
Brzmi, jakby Bóg teraz
kreował jakiegoś awatara i w tamtym momencie dodał jej te przymioty. Ponadto,
jak tlenione loki, to nie mogą być dziełem natury, a zatem nie Bóg jej
je sprawił. Brak przecinka między tymi dwoma epitetami.
Nieco irytuje mnie, że tak
bardzo skupiasz się na wyglądzie postaci. To ewidentnie cecha początkującego
pisarza. O tym się jeszcze nagadam w podsumowaniu.
Ustała ona przed
recepcją, (...).
Raczej chodziło o stała.
W okolicy, o dziwo,
nie było żadnego pracownika, lecz blondynka z cierpliwością czekała. Nadal nie
przestawała się szeroko uśmiechać, jakby nawet taka czynność wprawiała ją w
enigmatyczną euforię.
Jakby nawet jaka czynność?
Brzmi jakby uśmiechanie się powodowało euforię, czyli trochę pętla. I jak już
wspominałam, daruj sobie takie szczegółowe opisywanie dosłownie wszystkiego. To
męczące.
Wysłała
zdezorientowanej recepcjonistce jedynie deprymujące, współczujące spojrzenie.
Deprymujące czy
współczujące? To się poniekąd wyklucza. Chyba znowu pomyliły Ci się znaczenia. http://sjp.pl/deprymuj%C4%85cy
— Szukam, kochanieńka,
mojego syna — poinformowała entuzjastycznie, napawając się radością nie do
okiełznania.
Napawając się własną
radością, która była nie do okiełznania? Jejku, wiem, obiecałam nie być
złośliwa, ale naprawdę przystopuj z usilnym pokazywaniem swojej elokwencji, bo
przesadzasz.
— Imię i nazwisko —
wydukała jakby na pamięć, z trudem powstrzymując się od ziewnięcia.
Znowu mylisz znaczenia. http://sjp.pl/wyduka%C4%87 Więc ani wydukała, ani na pamięć (na pamięć to można
się co najwyżej wystukać, wykuć, wyuczyć).
Nie podoba mi się, co
robisz podczas tej sceny. Cały czas kobietę przedstawiasz z dużego dystansu,
jako narrator trzecioosobowy nie będący personalnym, opisujesz wyłącznie
zewnętrzne zachowania (snujesz domysły: robiła coś, jakby to miało jakiś
efekt dla jej wnętrza, ale nie pokazujesz tego bezpośrednio) i jest to zabieg,
który ma cel. Więc dlaczego ni stąd, ni zowąd potrafisz wjechać w jej
przeszłość lub w jej umysł, np. pisząc zastanawiała się, czy pochwalenie
fryzury pracownicy, która składała się ze spiętych u boku głowy ognistorudych
włosów, miało jakikolwiek sens czy takie uczucia ogarniały ją przez
większość życia, ale podwoiły swą siłę w tejże chwili? Mieszasz
stylistycznie i koniec końców nie wiadomo, co to za trzecioosobowy twór
narracyjny, który niby obserwuje postać z boku, neutralnie, ale momentami
jednak, najczęściej zupełnie przypadkowo, eksponuje jej wnętrze.
Nadstawiła jakby
wyraźniej uszy, będąc zainteresowana dalszym przebiegiem początkowo banalnej
konwersacji.
Co to znaczy, że się
wyraźniej nadstawia uszy?
— Jeszcze mi może pani
powie, że nie jest pani w odwiedzinach z sąsiedniego przydziału i nie wie, jak
tu wszystko prosperuje? — zadała z pozoru retoryczne pytanie, lecz pani Montero
kiwnęła głową, siląc się na przepraszający uśmieszek. — To jakiś żart...? —
zdołała tylko wykrztusić z siebie, nie mogąc się zdecydować, czy jest bardziej
zniesmaczona czy nadal zaintrygowana.
Nie jestem przekonana, czy
pytanie może być tylko pozornie retoryczne. I czy po takich wyrażeniach można
jakkolwiek wywnioskować zaciekawienie. Ja bym stawiała na niedowierzanie,
irytację, zmieszanie.
Kolejny błąd narracyjny.
Wypowiedź należy do recepcjonistki i czytelnik wnioskuje to z poprzedniego
akapitu, więc kiedy czyta zadała wie, o kogo chodzi. Ale potem dopisałaś
reakcję pani Montero i zamiast przenieść kolejną wypowiedź do nowej linijki,
zostawiłaś ją tuż po wspomnieniu o matce Milana i nagle znów napisałaś zdołała,
ale ostatnio mówiłaś o innej postaci. Należało więc kolejną kwestię, nawet
jeśli należała do tej samej recepcjonistki, co pierwsza, przenieść do
następnego akapitu i zaznaczyć, o kogo chodzi. Można się pogubić, kto co mówi.
Wtem mina blond
piękności diametralnie uległa zmianie.
Spokojnie. Zrozumieliśmy,
że jest blond i że jest piękna. Nie musisz tego powtarzać przy każdej okazji,
masz multum innych określeń. Blond i piękność już mi się kilka
razy przewinęły w tym krótkim fragmencie.
Z pogodnej twarzy
zniknął szeroki uśmiech, który zastąpiło szydercze ułożenie ust.
Ułożenie to tak, jakby je kładła w jakimś miejscu albo dłońmi
układała w konkretny wyraz. Wygięcie ust już by było lepsze.
Blondynka mając
wprawę, nie musiała nawet zamykać oczu.
Przyjrzyj się i zobacz, co
zgubiłaś. Podpowiem: znak interpunkcyjny.
Montero wyśmiała
archaniołów za zatrudnianie takich ameb na tak ważne stanowiska.
I znów. Z dystansu, z
dystansu, z dystansu, nagle wnikasz w umysł postaci, znów z dystansu…
Szybko przeczytała część
myśli pracownicy, poprzeglądała kilka wspomnień. Potem mogła już przejść do
części, którą najbardziej lubiła.
Wszystko szło idealnie
po jej myśli, niecałą nawet minutę później zahipnotyzowana recepcjonistka
zaczęła ją prowadzić. Montero nie zastanawiała się, skąd ta mogła wiedzieć o
dokładnym położeniu jej syna, skoro ten był tu w tajemnicy. Stał się
niewidzialny, prawie nikt nie miał prawa wiedzieć o jego istnieniu, a jednak.
Ta rzekomo niepozorna pracownica skrywała mroczny sekret pod ładnym
opakowaniem.
Fragment od czapy.
Zaczynasz pisać coś, że Montero przeszła do części, którą najbardziej lubiła i
nagle urywasz myśl, przechodząc do tego, że wszystko działo się według jej
planu. Momentami odnoszę wrażenie, że Twoje opowiadanie – oprócz jakiejś
ogólnej idei – to zbiór przypadkowych pomysłów i zdań, jakbyś coś chciała w nim
zawrzeć, ale nie była do końca pewna co. Rozumiem, że to również może być
zabieg, ale u Ciebie takich rzeczy jest sporo i wprowadzają po prostu zamęt i
poczucie przypadkowości. Powinnaś pamiętać, żeby pisać o tych rzeczach, które
są ważne i które przysłużą się opowiadaniu, a nie o takich pierdołach. Ponadto
fragment o niepozornej pracownicy nijak się ma do całego opowiadania. Podałaś
to tak, jakby stanowiło bardzo istotną informację, ale ta nigdzie nie ma
zastosowania.
Wtem wysunęła długie
szpony, które zyskała dzięki zamordowaniu pewnego młodego Queera.
No i na co mi ta wiadomość?
Zupełnie zbędna i nic nie wnosząca, siejąca wręcz zamęt, bo odciąga uwagę od
głównych wydarzeń.
Początkowo tylko
delikatnie zadrapała skórę zdjętej strachem recepcjonistki, delektując
się tym, że wyczuwała przyśpieszający puls. Recepcjonistka zaczęła
przeraźliwie wrzeszczeć o pomoc, lecz nikt nie zareagował, mimo naprawdę
głośnych krzyków.
Zaczęła wrzeszczeć, ale nie
spróbowała uciec? Montero jej nie trzymała przecież, stała tylko obok. Do krzyków
to samo, co do wrzasku wcześniej – z definicji są głośne.
Dało jej to możliwość
przebicia szyi Queerini niemal na wylot, więc tak zrobiła. Recepcjonistka przez
chwilę próbowała się szarpać, ale brak jakiegokolwiek przydatnego daru
skutecznie jej to udaremnił.
Patrz. Znów wydłużasz na
siłę. Odbierasz akcji dynamikę tak perfidnie, że czytając to opowiadanie,
bardzo się nudzę. Co trochę akcji, to znów dziwne, przypadkowe zdanka o
pierdołach z przeszłości czy cechach postaci, które nie odgrywają żadnej roli i
o których nic wiedzieć nie musimy. Męczy mnie to. Samo pierwsze zdanie brzmi
bardzo sztucznie.
Montero wyciągnęła
rękę, by, jak gdyby nigdy nic, wytrzeć ją o strój towarzyszki przez lepiącą się
ciemnoczerwoną maź.
Przez? Nie rozumiem, co
miałaś na myśli. No i zjadłaś przecinek. Lepiąca się i ciemnoczerwona
to cechy, wymieniasz.
Marudzę, ale trudno mi się
to czyta… Jest niby jakaś akcja, ale ja ją czuję w zwolnionym tempie…
Pracownica zaczęła
się krztusić własną krwią, która zaczęła wypływać z jej ust w szalonym
tempie.
Nie miała już nawet
siły wołać o pomoc, gdy spojrzała w dół na płynące strumienie krwi. Na nic
pomogło magiczne pochodzenie i wzmocniona odporność. Po chwili rudowłosa opadła
bezwładnie na ziemię, twarzą w plamie słodkiej, szkarłatnej cieczy.
A jak się wiąże to, czy
miała siłę krzyczeć, z tym, że spojrzała na swoją krew? Taki widok raczej nie
odbiera siły, a powoduje wzrost poziomu adrenaliny. Mogłaby omdleć lub wpaść w
jeszcze większą panikę.
Krew nie ma słodkiego
smaku, tylko metaliczny. Określanie krwi jako szkarłatnej cieczy jest
bardzo oklepane i nie świadczy za dobrze o Twoim warsztacie.
Mogłem na razie tylko
obserwować szesnastolatkę, wchodzić w jej życie z butami bardziej, niżeli bym
pragnął. Zgłębiać się w jej myśli i uczucia, a potem wariować i przeklinać
Angeli Vivere. Wszystko dopiero się zaczęło, a ja już, chociaż tylko przez
ułamek sekundy, zwątpiłem, czy skrzydła są tego wszystkiego warte.
Nie do końca rozumiem ten
fragment. Po pierwsze, jest oddzielony od reszty podwójnym enterem, dlaczego?
Przecież dotyczy tej samej sceny. Nie podoba mi się ten opis: zgłębiać myśli,
a potem wariować. Zastanawiam się, dlaczego Milan zakłada, że od przeglądania
umysłu Leny będzie wariował? Bo z tego, co zauważyłam, dziewczyna jest pod tym
względem całkiem zwyczajna. Nie widzę powodu, by wariować. A jeśli dla niego
taki był – narrator powinien to jaśniej nakreślić.
Rozdział mnie zmęczył.
Możliwe, że po prostu Twój styl nie jest dla mnie, ale dość ciężko się to
czytało. A problemy te, co zwykle – nie ma się nad czym rozpisywać. Pomysły
masz ciekawe, ale forma trudna do zgryzienia, przynajmniej dla mnie.
Rozdział VI
Rzucanie słów na wiatr
i gołosłowność nigdy mnie nie cechowały oraz nie chciałam nieudolnie kłamać.
Bohaterka opisuje się w
myślach w bardzo toporny sposób, nikt w rzeczywistości by tego tak nie zrobił.
Chodzi o formę. Zbyt oficjalny język. Wciąż brakuje lekkości w prowadzeniu
historii.
Gdybym weszła w tej
chwili do pomieszczenia, zapewne uznałabym go w pierwszej chwili za trupa.
Którym jako tako jest.
Kogoś, kto jest po prostu
mocno skulony, uznałaby za trupa? Poza tym znowu nie trzymasz czasu.
Nie wyczuwałam fałszu
czy aktorstwa, lecz wcale mnie to nie przekonywało. Morderców w większości
stanowili utalentowani gracze.
Po prostu kłamstwa. Nie
udziwniaj na siłę i nie powielaj słów bliskoznacznych. Nie jestem też pewna,
czy gracze to najlepsze określenie, którego mogłaś użyć.
— Nie wiem dokładnie,
jak działają całe te więzy krwi — zaczęłam bez ładu i składu, czując w gardle
nieprzyjemną gulę.
Nie no, jak dla mnie to to
zdanie było całkiem składne i całkiem ładne. Bez ładu i składu byłoby, gdyby
powiedziała kilka zdań, każde odnoszące się do czego innego. To było jedno
zdanie, poprawne gramatycznie i zawierające jedną informację. Co w tym takiego
chaotycznego?
Widocznie też tak
miał, krzyżował z wszystkimi spojrzenia.
A to nie normalne
zachowanie, że się czasem spojrzy komuś w oczy? Ja raczej nie znam osób, które
w ogóle nie patrzą w oczy. Lena to jeszcze nie wszyscy.
Wolałam cierpieć w
milczeniu i samotności, samemu sobie z wszystkim radząc.
http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/ze-i-z;12186.html. Znów główna bohaterka to sobie ot tak stwierdza w
trakcie akcji. Czasem czuję, jakby te postaci próbowały wykrzyczeć, jakie to
one nie są, zamiast czytelnikowi to pokazać swoim zachowaniem.
Samej sobie.
Piękne wiązanki
wypływały jedynie z pomocą długopisu czy klawiatury. Jednak w sytuacji, w której
na własne nieszczęście się znalazłam, nie uszykowano wolnego miejsca na
indywidualizm. Na działania oparte na własnym światopoglądzie czy
nonkonformizm.
Och? Jakoś jak na razie nie
było żadnego przykładu, który potwierdziłby Twoją tezę, czyli wniosek wziął się
trochę znikąd.
Z pomocą można przyjść.
Tutaj będzie za pomocą, gdyż odnosisz się do przedmiotu.
— Nie rozumiem, co się stało. Dlaczego rzekomo popełniłam samobójstwo. Czemu
dziewczyna wyglądała tak jak ja, a recepcjonistka miała fioletowe oczy i po
sześć palców u dłoni. Widok twoich skrzydeł wprowadził mnie w osłupienie i
wspomnienie o telepatii z Ty'em — wyjąkałam prosto z serca, nie brzmiąc
sztucznie, ale o dziwo prawdziwie.
Skoro prosto z serca,
trudno by było, by brzmiała sztucznie, zatem wszystko po serca jest do
wywalenia. Byłoby się czym dziwić, gdyby tak właśnie było. Poza tym składnia w
ostatnim zdaniu kwestii Leny jest dziwna. Widok wprowadził w osłupienie i
wspomnienie? Nie wiem, o co chodziło. Brakuje też pytajników na końcach
pytań.
— Na owsiankę
proboszcza!
…? To regionalne
przekleństwo czy coś? Brzmi tak absurdalnie, że nawet nie do końca śmiesznie.
Nikt nie przyłączył
się, jak oczekiwał.
Nikt, to znaczy Lena, która
jest narratorem, i Iker. Wygląda jak komentarz trzeciosobowy. Osoby w pokoju
były dwie, a poprzez nikt Lena nie może mieć na myśli siebie, jeśli nie
mówi o sobie w trzeciej osobie. Nikt oznacza, że osób było kilka, a tak
to chodziło tylko o samego narratora i jego jednego towarzysza, więc musisz to
zdanie jakoś zmienić.
Dobrze, że nie ma tu
moich rodziców, bo znowu marudziliby, że urodzili jakiegoś Anglika, a nie
Polaka, który non stop używa zapożyczeń z angielskiego.
Och. Dobrze wiedzieć, że
postaci są Polakami, mimo że prawie żadna się po polsku nie nazywa.
A przez to, że tu nie
można używać magii, zakurzyłem swoje nieskazitelnie czyste wdzianko.
Czy ten chłopak właśnie sam
sobie ubliżył? Tak to przynajmniej brzmi. Wdzianko wygląda ironicznie.
— Czyli jedynym
poważniejszym problemem, jaki ma miejsce, jest twoje brudne ubranie? — zadałam
retoryczne pytanie z sarkazmem, próbując nie taksować wzrokiem Arcany. Anioł
ledwo utrzymywał się na nogach, z trudem opanowując chęć opadnięcia, jak bez
życia, na podłogę. — I o jakiej ty wojnie mówisz...?
Problem nie może mieć
miejsca. Bez przecinka przed jak. Plus dlaczego narrator
pierwszoosobowy z góry wie i opisuje emocje innych postaci? Ten opis zresztą
był zbędny, bo czytelnik sam by się domyślił, że jak się ledwo utrzymywał na
nogach, to musiał się powstrzymywać od opadnięcia na podłogę.
Większą uwagę
przywiązywał do swoich sznurówek, niż rozmówców.
To mnie rozbawiło.
Uderzyłaś w mój humor. Przywiązywał do sznurówek, heh! Ale postawiłaś błędny
przecinek.
— Wszystko po kolei...
Nawet się jeszcze nie przedstawiłem i nie wyjaśniłem celu przybycia, a ty
pędzisz jak Pendolino. Żądając wyjaśnień, niczym zazdrosna żona, gdy jej mąż
wraca w środku nocy pijany ze śladem szminki na kołnierzu od koszuli.
Kolejna postać, która mówi
nienaturalnie. Aż mi się trudno to czytało. Błędny przecinek przed niczym.
Z żalem odłożył
przedmiot na miejsce, po czym podszedł do mnie, zręcznie ominąwszy roztrzaskaną
lampę na gumolicie.
Jaki przedmiot? Nic nie
wspominałaś, a jeśli, to na tyle wcześniej, że czytelnik zapomniał, co to za
przedmiot i należałoby go nazwać po imieniu.
— Ty Artificem.
Obecnie czterdziestodwuletni Anioł Stróż... Wiem, że wyglądam młodo, ale my tak
mamy. Jak nie chcemy, możemy przestać się starzeć oraz pozostać wiecznie
pięknym i młodym — oświadczył z dumą, unosząc zalotnie brwi i mrugając jak
panienka, której coś wpadło do oka. — By nie utracić skrzydeł i nie upaść,
jestem zobowiązany strzec cię i chronić, byś niczego nie straciła... Od cnoty
do głowy.
Jak chcemy pewnie miałaś na myśli. Jak coś wpada do oka, to
raczej człowiek się krzywi i łzawi, żeby się tego pozbyć. Panienki mrugają
zalotnie. Chyba że miało być sarkastycznie, ale Lena mi na taką osobę nie
wygląda.
odezwałam się z
niepewnością, próbując nie wyżywać się na nastolatku, gdyż nie znosiłam, gdy
inni tak robili.
Iiii znowu. Lena pisze
swoją biografię albo charakterystykę, czy bierze udział w akcji i myśli na
bieżąco? Musisz to zapamiętać.
Czekając na odpowiedź,
skrzyżowałam wzrok z brunetem, który nienaturalnie często mrugał oczami.
A czym innym miał mrugać,
nozdrzami?
poprosił wyniośle,
składając dłonie jak do modlitwy i skowycząc niczym pragnący kolejnego kawałka
mięsa, głodny pies.
Nie no, czasami to naprawdę
wymiatasz z tymi porównaniami… Ja to jednak nie sądzę, żeby prosząc o mniej
pytań on skowyczał jak głodny pies. Skowyt zresztą: http://sjp.pl/skowyt.
Znów nie mam o czym pisać.
Wciąż trochę męczy mnie narracja, ale poza tym masz fajne pomysły. Akcja
rozwija się dość wolno, postaci też.
Rozdział VII
Urządził przyjęcie,
ze sługami oddanymi
Tenebris szukając
pracy, udał się na niego
Och? Od kiedy przyjęcie to
on?
W świecie
nieakceptowani i porzuceni, ongi
Skąd Ci się nagle wzięło to
ongi? Oprócz inwersji wykorzystanej po to, by znaleźć rymy, nie ma tu za
bardzo niczego archaicznego.
Ogarnięci uczuciami i
nienawiścią do świata, sporządzili przysięgę
Nienawiść to też uczucie.
Znów stawiasz ogół i konkret obok siebie. Sprecyzuj uczucia, bo aktualnie to
brzmi jakbyś napisała Francuzi i Pierre. Przecież Pierre to też Francuz,
podobnie z nienawiścią, też jest uczuciem.
Pochodzący z obu krain
według traktatu niesprawiedliwego
Gdy żył dobry po Lux,
po Tenebris najgorszego
A kiedy zły po Tenebris,
po drugiej o wiele lepszego
Wiem, że trudno Ci było
znaleźć odpowiednie rymy, ale ta część brzmi dość kiepsko i jest oderwana od
reszty tekstu. To zlepione chaotycznie skróty myślowe, które nie prezentują się
zbyt ładnie i nie wiążą się ze względu na złą konstrukcję.
Widzisz, Twoje pomysły są
naprawdę ciekawe. Ta ballada jest niezła (chociaż nie jest sylabiczna, a
ballada powinna być śpiewna i równomierna) i powiem, że wyszło Ci całkiem
dobrze z rymami, oprócz tej ostatniej zwrotki, która nieco poleciała. Ale jest
naprawdę okej. Wprowadza klimat, bawi i opowiada historię w bardziej
interesujący sposób niż monolog lub, nie daj Boże, długaśna ekspozycja. Duży
plus, naprawdę.
Żadne słowo nie
posiadało takiej mocy, bym mogła za jego pomocą oddać to, co czuję.
Czas.
Nagminnie kręciłam
głową, zamykając oczy i usiłując cokolwiek z ballady wywnioskować.
http://sjp.pwn.pl/sjp/nagminny;2486091.html. Tego wyrazu używa się raczej, by określić
zachowanie, które weszło komuś w krew i powtarza się regularnie przez dłuższy
czas, a nie tylko w konkretnej chwili jest czynnością ciągle powtarzaną.
Prześledź rozdział
dokładnie pod względem jedności czasu, bo to tu trochę podupadło. Wspomóż się
betą i powinno być w porządku.
Jednak mój umysł nie
był w stanie od tak zaakceptować podejrzanych absurdów.
Powinno być ot tak.
Tak samo jak ot co, dostał ot, kilka groszy, ot, taka tam
bajka itd. Ot: http://sjp.pl/ot. A absurdy z reguły są podejrzane i trudne do
zaakceptowania.
„Co mogło być bardziej
istotne?” Po raz kolejny odgarnęłam z czoła długą grzywkę, postanawiając, że
jak tylko znajdę coś odpowiedniego, to ją zepnę. Wciągnęłam odruchowo powietrze
nosem, po czym wypuściłam je ustami.
No i patrz! Piszesz mi
jedną myśl kursywą, a następną już puszczasz jako integralną część narracji!
Nieładnie.
— Ja... Nie wiem, od
czego mogłabym zacząć — powiedziałam wreszcie po długim upływie czasu, który
dłużył się, jak nieskończoność.
Po upływie długiego czasu
co najwyżej. I błędny przecinek. Ten przed jak.
— Pozwól, że ci pomogę
— odparł z lubieżnym uśmiechem na twarzy Artificem, próbując zachowywać się
szarmancko.
Dlaczego lubieżnym? To nie
ma nic wspólnego z szarmanckością. http://sjp.pl/lubie%C5%BCny
Ty Artificem to jak do tej
pory postać, która wydaje mi się najsympatyczniejsza. Mówi nawet ciut inaczej,
choć wciąż stylem charakterystycznym dla każdej wszystkich w Twojej historii.
Liczę, że się nie rozczaruję jego kreacją. Jest interesujący.
A, wspominałam już, że nie
będę wytykać błędów interpunkcyjnych i braku jedności czasu? Masz tego całkiem
sporo, sporo też już tego wytknęłam, teraz Ty musisz popracować z tekstem.
Jeszcze się przypomnę.
Nic porozumienia
między młodzieńcami wydawała się niemal namacalna, chociaż odnosiłam wrażenie,
że między ich poglądami istniały znaczące różnice.
Nić.
Stróż wysłał mi
spojrzenie z serii: ,,Moja krew.'', które szybko zamieniło się w ,,Dzieci tak
szybko dorastają... Młode pisklęta wylatują z gniazda, zanim zdziadziały
ojczulek zdąży się obejrzeć.''
Pomijam cudzysłów (!!!) i
to, że kropkę stawia się po nim, a nie przed.
Zapowiadało się fajnie, ale
za bardzo przeciągnęłaś z tymi ojczulkiem i gniazdem i straciło to swój urok. Dzieci
tak szybko dorastają absolutnie by wystarczyło.
Cień zakłopotania
mimochodem przeszedł po jego twarzy, acz szybko zanikł, zostawiając poprzedni,
radosny jej wyraz.
Bez jej. Jest
niepotrzebne.
Wziął głęboki wdech,
przepraszająco wzruszając ramionami.
Ten gest zdecydowanie nie
ma takiego wydźwięku. Może być lekceważący, wskazujący niewiedzę bądź niemoc,
ale nie przepraszający. Gdyby zasygnalizowałoby bezradność w połączeniu z
pełnym żalu wyrazem twarzy – wtedy tak.
Kolejny raz Twoje pomysły
bardzo plusują. Opowiadanie naprawdę ma zadatki na bycie bardzo dobrym, trzeba
tylko udoskonalić formę przekazu. I będzie miodzio.
Skoro jednak była to
okazja na to, by znów żyć, zobaczyć ich wszystkich.
Zdanie wygląda jak
niedokończone, zabrakło wniosku, skutku, który zapowiedziałaś słowem skoro.
Możesz na końcu postawić wielokropek, jeśli to było gdybanie.
Wielki kamień spadł mi
z serca, raczej monstrualnych rozmiarów, ciężki głaz.
Przedobrzasz. Za dużo
epitetów. Przekoloryzowane.
— To twoja ostatnia
normalna noc, bez sennych koszmarów, bez parasomnii*.
Zaznaczyłaś, że podasz
wyjaśnienie niżej, ale tego nie zrobiłaś. Ponadto senne koszmary zaliczane są
do parasomnii. Znów stawiasz, jak wcześniej, Francuzów i Pierrego.
Zdecydowanie lubię Ty’a!
Jak na razie jest najciekawszy.
Nawet nie próbował ich
zakrywać rękoma czy hamować ich przypływów. Pozwalał, by swobodnie wypływały,
przynosząc częściową ulgę.
Te dwa słowa mają taki sam
temat, więc sprawiają wrażenie powtórzenia.
Okej, pewnie już Ci się
znudziło to moje marudzenie o narracji, więc pamiętaj, że jak na razie to Twój
największy grzech i ciągle to robisz, więc pod tym względem musisz popracować z
tekstem.
I znów masz podwójny enter
pomiędzy ostatnim i przedostatnim akapitem.
W rozdziale nie wydarzyło
się za dużo, ale fajnie było się czegoś dowiedzieć o tle fabularnym. No i też
Ty Artificem to zdecydowanie jedna z najlepszych postaci. Wprowadza świeżość,
której brakuje reszcie. Iker też jest niezły i mam nadzieję, że jego czas, by
zabłysnąć, jeszcze nadejdzie. Liczę też, że koniec końców postaci główne
rozwiną się ciekawiej. Mają potencjał, naprawdę.
Rozdział VIII
Coś się dzieje. To
interesujące, chociaż fragment o trupach był dość krótki. Potem nagle
przechodzisz do podróży po wspomnieniach. To trochę dziwne, ale mam nadzieję,
że się rozjaśni.
Jak na razie w rozdziale te
same błędy, co zazwyczaj.
Jeśli było coś
dziwniejszego od oglądania własnych wspomnień, to właśnie obserwowanie, jak
ktoś inny to robi — przemknęło mi przez myśl, podczas gdy doszedłem do celu.
Po pierwsze: doszedłem
to czynność dokonana, więc w jej czasie nie może się coś wydarzyć.
Po drugie: zapis myśli
postaci będącej narratorem kursywą.
Mikler kucającą z
wrażenia przy łóżku, jakby miała ochotę wciąć któregoś z członka rodziny za
rękę.
Co ma kucanie wspólnego z
chęcią wzięcia (!) kogoś z rodziny za rękę? Nie łączy się to.
Ślady przeszłości
wciąż powracały, z głębokimi boleściami dawały o sobie znać.
Ślady nie mogą wracać.
Pozbyłabym się też z, które wydaje się zbędne.
Mała zmiana planów —
obwieściła na wstępie, potęgując wyrażenie infantylnym wybuchem szyderczego
rechotu. Mógłbym całe dnie przewracać oczami, gdyby to nie bolało. — Powiedzmy,
że będziesz miał dobowy impas. Pasuje?
Impas oznacza sytuację bez
wyjścia, więc nie wiem, co miałaś na myśli w tym kontekście.
Nic nie składało się w
całość, luki zamiast się wypełniać, stale się na dodatek powiększały.
Na dodatek jest zbędne, bo
oznacza, że coś się dzieje oprócz danego zjawiska, a nie zamiast niego.
Rozmowy Milana z Angeli mnie
bawią. Widzę poprawę od ostatniego razu, kiedy miałam przyjemność o nich
czytać. Przede wszystkim Milan zaczyna nabierać charakterku, a już zdążyłam
posądzić go o bycie nudnym.
— Tak, to nie ma szans
się nie udać. Genialny plan, naprawdę. Chylę czoło z uznaniem, istny
majstersztyk. Masz zapewnioną... wojenną nagrodę Nobla. A tak serio... To jakiś
żart, prawda? Czarny humor ci dopisuje, a to pierwsze wspomnienie należy do
mało istotnych, więc możesz mi przerwać? To nie zabawa, kiedy zdasz sobie z tego
sprawę? A nawet gdyby to wszystko nią było, ja zbieram swoje zabawki, manatki i
idę do domu.
Majaczysz bez sensu — mruknęła posępnie, a następnie niestety powróciło
jej histeryczne zafascynowanie.
http://sjp.pwn.pl/sjp/majaczyc%3B2480606.html – żaden z kontekstów nie pasuje.
Dla Vivere to nie była
wojna złożona z bitw, lecz gra z rund.
Bitew.
Było naprawdę fajnie. W
przeciwieństwie do wcześniejszych rozdziałów czytało się całkiem sympatycznie i
szybko. Coś się w końcu zadziało, a i postać, która wydawała mi się z początku
bez charakteru, zaczęła go nabierać. Opowiadanie idzie w coraz lepszym
kierunku.
Rozdział IX
W poprzednim rozdziale
napisałaś, że Milan będzie teraz próbował zdobyć zaufanie Leny i adekwatny
cytat na początku rozdziału naprawdę mi się podoba. Taka myśl przewodnia, która
naprawdę fajnie zapowiada.
Nic się nie wyjaśniło,
jedynie rany nostalgia posypała solą.
Niepotrzebna inwersja.
Nie miałam siły na
protesty, szumiało mi w uszach. Arcana również ledwie trzymał się na nogach,
patrząc na świat przymrużonymi oczami, które wydały mi się nienaturalnie
zaczerwienione i podkrążone.
Czy Lena nie pozbyła się
tych ludzkich przymiotów? Nie musi spać, więc chyba nie może czuć takiego fizycznego
zmęczenia?
To wojna. Nie ma czasu
na smutek i żałobę —przemknęło mi przez myśl, prawda nie napawała optymizmem.
Zjadłaś spację po pauzie.
Proponuję też zastąpić przecinek innym znakiem, który postawi dłuższą pauzę.
— Co się stało? —
Pierwszy otrząsnął się martwy Anioł Stróż.
Martwy Anioł Stróż? Troszkę
nie rozumiem koncepcji martwej istoty nieśmiertelnej (a przynajmniej
teoretycznie). To ciekawe, liczę, że później dowiem się czegoś więcej.
Czułam się w nich
naturalniej i normalniej, musząc nosić ten ekscentryczny jak na sytuację
niebieski strój lekarski.
Ekscentryczny tutaj brzmi bardzo źle. Ekscentryczność to cecha
charakteru, a nie ogólny stan czegoś na daną chwilę. Ponadto, strój lekarski
(czyli kitel) dla kogoś, kto nie ma nic wspólnego z medycyną, zawsze powinien
być nietypowy, a nie tylko w zależności od sytuacji, zatem cały opis zbędny. A
jeśli chcesz go zachować, to po sytuację musisz wstawić przecinek.
Nie dawała mi spokoju
draczna świadomość, że dowolnie może przeglądać moje przemyślenia jak atlas
geograficzny.
Fajne porównanie, trafne.
Luiza tuliła mnie
mocno, płacząc rzewnie ze szczęścia oraz nagminnie i żarliwie powtarzając pod
nosem: ,,Lena''.
Znów używasz nagminnie w
złym kontekście.
Wciąż oniemiała,
ukryłam twarz w długich, blond lokach. Ubrana w błękitną, kwiecistą sukienkę
pięciolatka nie miała zamiaru mnie puścić. Zaszklone, błękitne oczy
przeszywające mnie na skroś i łamiące mi serce, patrzyły prosto w moje. Luiza
miała szeroko otwarte, spierzchłe usta, bladą cerę pokrywały liczne zadrapania.
Za dużo epitetów. Nie
przedobrzaj. Tyle niepotrzebnych wyrazów tutaj napisałaś, że aż się sama
pogmatwałaś. Lena schowała twarz we włosach Luizy, zatem nie mogłyby patrzeć
sobie w oczy. Poza tym Lena była zszokowana obecnością siostry i przyjaciółki,
a jednak znalazła moment, żeby zauważyć, jak były ubrane… Nie to powinno teraz
zaprzątać jej myśli.
Z niewyraźną miną
stała przez moment, podpierając się jedną ręką ściany.
Jakby mistrz Yoda to pisał!
Patrz, niewyraźna mina powinna być po stała przez moment.
— Różnie reagują
podczas pierwszej teleportacji — wytłumaczył krótko chłopak z posępną miną,
krzycząc po chwili.
Nie rozumiem, kiedy
krzyknął.
— To nie jest dla mnie
zabawa, ale tragedia. I nie, nie użalam się nad sobą, ale trudno myśleć
optymistycznie w takiej sytuacji, nie sądzisz? — zakończyłam wypowiedź jasnym w
przekazie, retorycznym pytaniem.
Czytelnik by się tego
domyślił, narrator nie musiał mu wtykać, że to było pytanie retoryczne.
Mało u Ciebie emocji. Niby
one są, ale brak im takiej barwy, która zarażałaby czytelnika. Trzeba trochę
popracować nad tą stroną. Styl, którym piszesz, mało angażuje odbiorcę, nie
każe mu za bardzo się wczuwać w postaci. To słaby punkt. Historia mogłaby mnie
naprawdę wciągnąć, gdyby wywierała na mnie większy nacisk i zmuszała do
własnych przemyśleń oraz do większej empatii. Oszczędzasz opisom uczuć, za to
rozwlekasz się tam, gdzie tekst powinien być dynamiczny i dający się czytać
szybko. Musisz to zmienić.
Uczyniłam to bez
większych protestów, ciągnąc za sobą spokojną jak nigdy Luizę.
Jeszcze przed chwilą Luiza
zalewała się łzami. Dosłownie kilka zdań wcześniej. Nagle się tak uspokoiła?
— Spokojnie, mała. Nie
jestem taki zły, jak się wydaje. „Błoto stwarza czasem pozory głębi”. I na
odwrót — nie pozostał dłużny, wykorzystując do swego celu słowa polskiego poety
Stanisława Leca.
Zrobiłaś to już wcześniej,
ale nie przywiązałam do tego wagi. Tutaj natomiast rzuca się to w oczy aż za
mocno, więc mówię: nie pisz w opowiadaniu formułek z wypracowań. Jeśli używasz
cytatu, oznacz go odnośnikiem, ale nie chwal się w narracji, kim był autor. Nie
ma to żadnego znaczenia dla akcji i fabuły. Jeszcze zwyczajne słowa
Stanisława Leca, przełknęłabym, ale to o polskim poecie jest kompletnie
niepotrzebne. Szczególnie, że nijak się to ma do fabuły.
Do środka tubalnym
krokiem weszła wysoka, umięśniona jak na młodą kobietę, szatynka.
Tubalny może być głos, ale
nie krok.
Naszpikowana gniewem
krzyczała coś za siebie po hiszpańsku, a że mój hiszpański był chiński, nie
zrozumiałam ani jednego słowa.
Hiszpański to chiński? Nie
pisz takimi skrótami myślowymi.
— Nie radzę. —
Uspokajając dygoczącą wciąż Luizę, bezgłośnie nazwałam anioła ,,tchórzem''. —
Nie wiesz, o czym mówisz, złotko. Tul małą i siedź spokojnie, nawet nie musisz
się odzywać.
Dopisałaś akcję Leny do
wypowiedzi Ty’a, wprowadzając zamęt w kwestiach dialogowych. O, a Luiza jednak
znowu płacze; to jak w końcu?
Ostentacyjnie zdjęła
przylegającą do ciała, czarną kurtkę, po czym rzuciła ją do przodu.
Bez przecinka pomiędzy
epitetami, które są równorzędne.
Przez liczne
nieporozumienia i różnice w poglądach nasza relacja stała się jeszcze bardziej
surrealistyczna i kuriozalna.
Nie podoba mi się. Lena
jest w trudnej sytuacji i myśli w ten sposób, bez problemu wynajdując piękne
słówka i pełne zdania, które często niekoniecznie mają związek z sytuacją w
sposób bezpośredni. Mało tego, znów się powtarzasz: http://sjp.pwn.pl/szukaj/surrealistyczny.html,
Iker wyraźnie
podzielał moje obawy , natomiast Ty zachowywał się beztrosko i infantylnie jak
zawsze.
Zbędna spacja przed
przecinkiem.
Ponownie serwujesz nam
suchy opis, że ktoś był taki, a ktoś taki, zamiast pozwolić nam to zobaczyć
tak, jak bohaterka i samym wysnuć wnioski. Pokaż ich zachowania. Pokaż żywe
osoby, a nie wymachuj papierowymi figurkami z napisami podziela obawy i zachowuje
się beztrosko.
Rozdział X
„Oddychaj, oddychaj.
Oddychaj” — powtarzałam nagminnie w myślach, siedząc na łóżku z zamkniętymi
oczyma i schyloną głową.
Ponownie złe użycie słowa nagminnie.
Nieustannie szumiało
mi w uszach, starałam się to ignorować, lecz bezskutecznie.
Pierwszy przecinek zamieniłabym
średnikiem lub jakimś spójnikiem, żeby wskazać zależność.
Nie mogłam precyzyjnie
przywołać momentu, gdy korzystając z zamieszania, wymknęłam się i wróciłam do
pokoju.
Powinien być przecinek
przed korzystając, które rozpoczyna wtrącenie.
Ikera biorącego na
ręce Luizę, która dzięki temu nareszcie się uśmiecha, czując do niego to samo,
co ja do Ty'a.
Niekonsekwencja czasu.
Wrzeszczącą na
wszystkich Montero, której wydaje się, że jest panią wszystkiego i wszystkich.
Niekonsekwencja czasu.
Przyjemna dla moich
uszu cisza stanowiła miłą odskocznię od całego tego zgiełku.
Przyjemna oznacza miła. Jedno określenie by wystarczyło.
W ten sposób utworzyłaś pleonazm.
Był nieustannie
rozjuszony i podekscytowany, w porę zdążyłam się ugryźć w język, zanim w niezbyt
kurtuazyjny sposób to skomentowałam.
Skoro http://sjp.pl/rozjuszony, to z tego wynikałoby, że Ty był wiecznie wściekły,
ale nie mogliśmy tego w żaden sposób zobaczyć w opowiadaniu. No i trochę
przesadzasz, Lena powinna wyrażać się bardziej potocznie. Chyba że taki jej
styl, ale tak mówią wszystkie postaci.
— I jeszcze za dużo
hałasu, krzyków, gwaru, pisków, pytań, tłumaczeń... — dorzuciłam swoje trzy
grosze, przerywając w porę, choć mogłam wymieniać tak praktycznie bez końca.
Trzy grosze brzmi ironicznie, cynicznie. Mówiąc w ten sposób o
sobie samej, zlekceważyła swoje słowa.
— Mamy zagubioną mnie,
przestraszoną Luizę, zdezorientowaną i nieco zdenerwowaną Maję, Ikera w
żałobie, wściekłą Montero oraz zgaszoną Celico Lindsey — wymieniałam po kolei
towarzyszy, podporządkowując im stan, który jako pierwszy wpadł mi do głowy.
Komentarz narratora jest tu
zbędny. Czytelnik jest w stanie się zorientować, że Lena wymienia swoich
towarzyszy i opisuje ich stan. Nie musisz tego powtarzać bardziej dosadnie.
Samo wymieniłam wystarczyłoby.
Nie wiedziałam, jak
ubrać w słowa to, co ciąży mi na sercu.
Czas.
Nerwowo przełykałem
kolejne porcje niegrzeszącej smakowitością potrawy, której składników byłem na
szczęście rozkosznie nieświadom.
Cały czas odnoszę wrażenie,
że Twoi bohaterowie urwali się z choinki, bo nikt normalny tak nie mówi ani nie
myśli na co dzień.
Vivere kierowały ostre
pobudki, co dodatkowo zaostrzało jej, niezwykle już rygorystyczną, władzę.
Pobudki… nie wiem, czy mogą
być ostre. Tak samo jak powody nie mogą być ostre. Plus błędne przecinki przed niezwykle
i po rygorystyczną.
Nadal najintensywniej
spokoju nie dawał mi jednak przedział, najbardziej nieprawdopodobny ze
wszystkich.
Nie pasuje tutaj wyraz intensywnie.
Podoba mi się, że
wyjaśniasz wcześniejszą sytuację z perspektywy postaci, która wszystko
obserwowała i próbowała zrozumieć, jako jej przemyślenia i próby rozgryzienia,
co się tak naprawdę dzieje. Podoba mi się też to, że Milan naprawdę jest dla
Angeli marionetką, że sam niewiele wie i że w gruncie rzeczy ma ciekawe
podejście do sytuacji. Nie należy ani do dobrych, ani do złych. Mam nadzieję,
że taka kreacja dobrze Ci wyjdzie.
— Gdzie ty byłeś? —
warknęła głośno na mnie, otwierając tak szeroko usta, że miałem wrażenie, iż
zaraz mnie opluje.
Nie da się warczeć z
otwartymi ustami. A tym bardziej pluć. Tak to ślina może najwyżej kapać z ust.
Arcana permanentnie
odwracał zaciekawioną pięciolatkę, która chciała popatrzeć.
Permanentnie oznacza
trwale. Skoro robił to co chwila (sugerujesz to, używając formy czasownika
czynności nieukończonej), nie robił tego trwale.
Sprawa z niejaką Mają
Hozierewicz również wydawała mi się podejrzana. Nastolatka uciekła z domu, więc
Artificem zabrał ją tu z małą, dla jej rzekomego bezpieczeństwa, podczas
toczącej się wojny? Próbowałem wybadać przeszłość dziewczyny, odnaleźć powód,
który popchnął ją do opuszczenia domu. Jedak i w jej wspomnieniach ktoś
majstrował. I z całą pewnością nie byłem to ja. Doszło jeszcze tajemnicze zniknięcie
Miklerów, w skutek czego ich młodsza córka została sama. Rzekome nawrócenie
siostry, a Mika filantropką nigdy z pewnością nie była.
Ostatnie zdanie jest
oderwane. Jakby zabrakło jakiegoś łącznika między nim a resztą. Jednak.
Na miejscu szybko zjawiła
się Mikler, która ku mojemu zdziwieniu wszczęła rozdzielanie nas.
To wszczęła nie
pasuje, zwykle jest używane do jakichś rozpraw czy śledztw.
Zdecydowanie za mało
dynamiki tekstu.
W skutek pomyłki to
ona dostała z pięści z całej siły w twarz, a nie ja.
To powinien być nowy
akapit.
Poczułem sterylny
zapach szpitala sączący się niesamowicie z jej kuriozalnej szaty.
Zapach? Sączący się? I to w
dodatku niesamowicie? Dziwne połączenie.
— Wie ktoś, co robi tu
mój kochany braciszek? — zapytała jadowitym tonem Montero, rozglądając się
dookoła, by spiorunować wzrokiem zgromadzonych.
No dobra, Anielicę
przełknęłam, ale żeby brat własną siostrę po nazwisku nazywał?
Jeden bardziej
skupiony od drugiego.
Były tam osoby obydwu płci,
dlatego jedno od drugiego.
Hozierewicz oddaliła
się z jeszcze większą niechęcią, wytykając w jego stronę język, co uznał za
oznakę flirtu, więc puścił blondynce oczko.
Naprawdę polubiłam Ty’a.
Ubolewam nad tym, że pod względem stylizacji opowiadanie leży, bo z tym
elementem byłoby naprawdę świetne.
Rozdział XI
Siostra co pewien czas
wysyłała mi tak wrogie spojrzenie, że nie mogłem się nie uśmiechnąć sztucznie.
Niepotrzebna inwersja na
końcu.
— Po długiej i
męczącej dyskusji, znaleźliśmy jedynie najbardziej kiczowatego rozwiązanie... w
pewnym sensie... sytuacji.
Zła odmiana, kiczowate
rozwiązanie.
Ręce obu Aniołów
Stróżów — żywego i półmartwego — wystrzeliły w górę.
Wcześniej pisałaś, że
martwego.
Natomiast Mika stała
nieruchomo z szyderczym uśmieszkiem balansujących na krawędzi ust.
Usta balansowały na
krawędzi? Nie rozumiem tego zabiegu, nie wiem kompletnie, o co chodziło.
Montero wysłała
usatysfakcjonowanemu młodzieńcowi spojrzenie pokroju: ,,Ty wygrałeś bitwę, ale
ja wygram wojnę''.
To naprawdę nie brzmi jak
perspektywa 16-latka (lub na ilekolwiek Milan wygląda i się zachowuje), który
nazywa innego młodego chłopaka młodzieńcem. I niepoprawny cudzysłów.
Za nią podążyła
Queerini, ledwo nadążając. Odnosiłem wrażenie, że zaraz się przewróci na tych
chuderlawych kończynach dolnych.
Po prostu nogach.
Teraz to brzmi ironicznie bez zamierzenia. Nie kombinuj, bo często zamiast
słowa wypisujesz jego definicję, nabijając mnóstwo słów-balastów, które
odbierają lekkość narracji.
Przydałby się, i to
niejednokrotnie.
Zamiast przecinka powinna
być kropka, która też postawiłaby pauzę i to nawet bardziej efektywną.
— Nie czuj się jak
heroicznie zwyciężony czy wielce sprytny. Nie jestem naiwnym idiotą, będę cię
miał na oku bardziej niż pozostałych. — Na jego twarz wstąpił szeroki, lecz
sztuczny uśmiech. — I jeśli kogoś skrzywdzisz, zwłaszcza Lenę, będziesz czołgać
się do drugiej połowy swojego ciała.
To mi się podoba. Ty
wychodzi Ci naprawdę dobrze. Miałabyś naprawdę dobrą kreację postaci, gdyby nie
brak stylizacji i naturalności języka. W tej wypowiedzi zabrakło mi jakiegoś
większego pazura, który zdecydowanie pasuje do Anioła. Nie wiem, czemu Milan
miałby się czuć heroicznie zwyciężony czy wielce sprytny, nie pisałaś, by się
jakoś strasznie wykłócał i narzucał, żeby go przyjęli, więc te określenia są
dość oderwane od sytuacji.
Z drugiej strony podoba mi
się ten zabieg, który stosujesz: zapowiadasz coś we wczesnej fazie opowiadania,
by potem zrobić zwrot akcji lub zaniepokoić czytelnika takimi jak tu
wypowiedziami. W końcu wiemy, że Milan do skrzywdzenia, i to Leny właśnie, ma
dążyć, a tu dajesz nam smaczki.
Rzucają mi się w oczy różne
wartości akapitów w każdym rozdziale. Czasami nawet w obrębie jednego rozdziału
się zmieniają. Musisz nad tym zapanować, to źle wygląda.
Zauważyłam, że różnica między
pierwszymi rozdziałami, a tymi teraz, bardziej w środku, jest ogromna. Jest
lepiej stylistycznie i narracyjnie. Wciąż nie do końca najlepiej, jak być
mogło, ale poprawa jest zauważalna w całokształcie, zarówno w formie, jak i w
treści. Lepiej wychodzą postaci, lepiej wychodzi akcja.
Potęgujące
klaustrofobiczne wrażenie, pomalowane białą farbą ściany z całą pewnością mnie
nie wspomagały.
Wybacz, ale to naprawdę mój
faworyt w tym opowiadaniu. Regularnie go powtarzasz i zawsze wywołuje we mnie
te same emocje.
Skierowałam się ku
przyciskom, by wcisnąć ,,PARTER’’ po dojściu do faktu, że właśnie tam najlepiej
się udać.
Mogła dojść do wniosku, bo
fakt jest czymś pewnym, potwierdzonym. Lena nie miała prawa
wiedzieć, że na pewno najlepiej będzie udać się na parter.
Trochę to pomogło, ale
niewiele, moja wyobraźnia wirowała jak szalona.
To jej narracja, jej
perspektywa. Pokaż nam trochę tego, co dzieje się w głowie, zamiast spłycać do
ogólnych opisów. Pokaż, jak wirowała jej wyobraźnia (o ile wyobraźnia może wirować),
pokaż jej myśli, jej konkretne odczucia, pozwól czytelnikowi zrozumieć i poczuć
to, co czuła Lena, poprzez opisy. Nie tylko suchymi stwierdzeniami.
Nie psuj ich
nieskazitelnego wizerunku nieustraszonego Ty’a Artificema.
Ich? Czyli czyj jest wizerunek
Ty’a? Ich wyobrażenia; mojego wizerunku; tak mógłby powiedzieć
Ty’a.
Wolałam nie
wiedzieć, jak zareagowałabym, gdybym wiedziała, co stanie się kilka
minut później.
Nie jestem zwolenniczką
takich rozwiązań, bo jakkolwiek to nie pasuje do rodzaju narracji, jaki
chciałabyś prowadzić, chociaż wiem, jaki cel Ci przyświecał. Niestety wciąż
obstaję za tym, że Twoja narracja trochę bardziej przypomina mi pamiętnikarską.
Starałam się myśleć
klinicznie i nie dawać upustu emocjom, lecz moje moje wewnętrzne ,,ja''
wrzeszczało z przerażenia.
Jak wyżej.
PS Komuś jeszcze
wariują akapity przy wyjustowanym tekście?
Ooo. No dobra, więc to wina
Blogspotu lub przeglądarki. Okej.
Rozdział XII
Zwróć uwagę (również w
poprzednich rozdziałach, choć zapomniałam o tym wspomnieć wcześniej), że
wariuje Ci czcionka i część tekstu jest Timesem, a część Arialem.
Znów bardzo podoba mi się
adekwatny i krótki cytat.
W niczym nie pomagało
nagminne powtarzanie, że to nie jest prawdziwe, że dzieje się jedynie w mojej
głowie.
Znów ten sam błąd z nagminnie.
Spojrzałam w dół,
poziom przebarwionej na czerwono wody sięgał mi już prawie do pasa.
Zamiast przecinka
postawiłabym tu myślnik.
Zaczyna się ciekawie, ale
zdecydowanie bardziej wolałabym poczytać te chaotyczne myśli Leny, poczuć, w jak
rozpaczliwiej sytuacji się znajdowała. Tu jest zbyt spokojna narracja. Powinna
być bardziej chaotyczna, zgodnie z tym, co czuła bohaterka.
Och? Nie napisałaś, skąd
się wzięła krew. Zdaje mi się, że to Lena krwawiła, ale dlaczego? Czy co? Nie
do końca rozumiem.
Marzył mi się
długotrwały impas, acz wiedziałam, że nie mogę sobie pozwolić nawet na chwilę
niewinnego odpoczynku.
Znów błędne użycie słowa impas.
„Ty, powiedz, proszę,
że to nie to, o czym myślę” – zaczęłam błagać młodzieńca z cichą, ledwo wyczuwalną
nadzieją w głosie. – „Błagam. To za wiele…”
Znów nastolatka, tym razem
już naprawdę nastolatka, nazywa chłopca w teoretycznie swoim wieku młodzieńcem.
Co zakopanie mnie w
trumnie kilkanaście metrów pod grząską ziemią, miało do tego, czy
zasługuję na to, by powrócić na ziemię, do żywych? Co miałam tym
udowodnić? Jak miała skończyć się ta część zadania? Uduszeniem się w
wielkich męczarniach, gdy w końcu zabraknie tlenu? Gryzieniem własnych paznokci
i jedzeniem włosów z głodu, gdyż odnotowano już takie przypadki? Piciem własnej
krwi z nadgarstków, by uspokoić wprawiające w szaleństwo, nieustanne
pragnienie?
I oby tak dalej. W końcu
trochę tego, co dzieje się w głowie Leny, zamiast stwierdzenia myślałam o
tym, co zakopanie mnie w trumnie (...) i przewidywałam różne okropne
scenariusze swojej śmierci. Mimo wszystko: więcej emocji. Lena jest
przerażona. Niech sobie trochę zaklnie, popłacze, pojęczy w myślach. Niech
myśli o tym, co się dzieje. Niech to nie będą jedynie ładne, składne i bez
powtórzeń zdania złożone z ledwością wyrażające jakiekolwiek emocje. Urywki też
by urozmaiciły. Skupiasz się w ogóle na zdaniach złożonych, brakuje
pojedynczych, prostych, które dynamizowałyby tekst. (Czy ja się powtarzam?
Wybacz, skleroza.)
Z drugiej strony to gdyż
odnotowano już takie przypadki brzmiało tak, jakbyś chciała udowodnić, że
mówisz prawdę. To była Twoja osobista notka wpleciona w opowiadanie, a nie myśl
narratorki.
Moja dusza umierała
wśród tubalnych ciosów, przenikliwych wrzasków i nieludzkich wariacji.
Ciosy nie mogą być tubalne.
– Zapałki… Boże, Ty,
prędzej się podpalę, niż którąś z nich zapalę z powodzeniem! – oświadczyłam
spanikowana, znając swą niezdarność i wyobrażając sobie palącą się niezwykle
szybko, drewnianą trumnę.
Wcześniej nie używałaś
myślnika na początku, by oznaczyć wiadomości wymieniane przez Lenę i Ty’a
telepatycznie.
Ciało było w średnim
stadium rozkładu, nie potrafiłam dokładnie ocenić.
Kiepsko, że Lena nic nie
czuła. Leżała obok trupa, rzucała się po tej trumnie i obmacywała ją, szukając
jakiegoś wyjścia, i nie zauważyła trupa? Ani go nie poczuła? W końcu
rozkładające się zwłoki mają mało przyjemny odorek.
Okej, doczytałam, zwracam
honor.
W każdym razie… Martwi
mnie, że nastolatka właśnie leży w trumnie (co już i tak jest powodem paniki,
której nie czuć przez brak zabiegów stylistycznych), a po zobaczeniu trupa ze
spokojem stwierdza och, średnie stadium rozkładu. Powinna mieć bardziej
żywą reakcję. Być obrzydzoną, przestraszoną, spanikowaną.
Spoglądało na mnie
jedno martwe oko o przeszywająco pustych tęczówkach.
Jedno oko, kilka tęczówek?
Jak tęczówki mogą być
puste? Pewnie chodziło o wzrok. Martwe oczy raczej nie mogą spoglądać.
Płomień ledwo się
utrzymywał, niestabilnie kołysząc się na cienkim zapalniku.
Mimo wszystko płomień
przesuwa się po zapałce. Lena, trzymając ją przez dłuższy czas, poparzyłaby się
przecież, a nie zmieniała zapałki.
– Odsuń mnie –
przeczytałam na głos, wyobrażając sobie wbrew woli, jak denat to mówi.
Pisałaś, że Lena domyślała
się, że trupem była kobieta, zachowaj więc formę żeńską.
Na znak aprobaty wydał
z siebie krótkie, ale treściwe: ,,yhym’’.
Kto? Nie wspominałaś w tym
akapicie o Ty’u, więc wyglądałoby na to, że odpowiedział jej trup.
Złapałam ostrożnie
ciało za ramiona, topiąc dłonie w zasklepionych ranach, które zbyt prędko się
otworzyły. Poczułam płynną krew na palcach, ale to zignorowałam i tylko trochę
odsunęłam ciało.
Nie jestem przekonana, czy
ciało będące już w średnim stadium rozkładu wciąż może w ten sposób krwawić.
Koniec końców krew w nim już nie płynie, jest skrzepła i zgniła.
Jego głowa praktycznie
leżała na moich kolanach, gdyż nie miałam dużo miejsca.
To jak Lena i trup leżeli?
Nie potrafię sobie tego wyobrazić, skoro najpierw umarła leżała obok niej, a
gdy została odsunięta, jej głowa znalazła się na kolanach Leny.
Wow! To było ostre!
Końcówka, choć samo wyobrażenie wywołało we mnie dreszcze obrzydzenia, bardzo
mi się podobała. Jeśli poprawisz narrację, będzie świetnie. Gdyby było trochę
więcej tego, co działo się w jej głowie, trochę więcej opisów, a nie suchych
stwierdzeń, naprawdę bym się wczuła i opowiadanie zaangażowałoby mnie znacznie
mocniej.
Rozdział XIII
Organizatorzy – może
umyślnie, może nie – rozdrapali moją ranę, a potem posypali obficie solą, wcale
jej nie żałując.
Skoro obficie, to logiczne,
że nie żałowali. Nie powtarzaj się, tworzysz sporo pleonazmów.
Co oczywiste,
przeżywałam wszystko najbardziej i podchodziłam do sprawy bardziej emocjonalnie
od towarzyszy.
Nie chcę takich zdań. To
jest tak oczywiste, że nawet użycie wyrażenia co oczywiste Cię nie
ratuje, a nawet wkopuje jeszcze bardziej. Znów zalatuje wszechwiedzą, bo Lena
nie może wiedzieć, jak reszta podchodziła do sprawy. Albo pokaż to scenami,
albo wywal zupełnie.
Gdy moje serce biło,
oddech przyśpieszał, a chłód kleił się nagminnie do skóry, wszystko
wydawało się bardziej realne, rzeczywiste.
Historię, w której na
swoje, i całej reszty, nieszczęście biorę czynny udział.
Czas.
– Więc zrobimy tak –
oświadczył wyraźny lider, zaczynając nas ustawiać.
Hmm, czyli lider wziął
Rutinoscorbin, co?
To brzmi zabawnie – wyraźny
lider. Proponuję wyraźny usunąć, nie jest potrzebne.
W przeciwieństwie do
mnie Arcana wiedział, kim jest enigmatyczny ,,on''.
Czas.
Gdy przeczytałam
,,Cordragon'', coś we mnie pękło – byłam pewna, że gdzieś słyszałam już to
słowo.
Oooo! Toż to tytuł bloga!
Coś się zaczyna wyjaśniać!
Odczuwałam może
pustkę, ale bardziej nazwałabym to obojętnością. Zimną i ostrą. Tą najgorszą.
Tę obojętność.
Wiedziałam tylko, że
,,cor'' to serce, a ,,dragon'' smok, co można przetłumaczyć na ,,serce smoka''.
Znów wypracowaniowe zdania
w opowiadaniu. Urozmaić to jakoś. Niech Lena myśli. Niech się zastanowi.
Okazuje się też, że
zrobiłaś mieszankę łacińsko-angielską. Po hiszpańsku serce smoka to corazón
del dragón, a po łacinie smok to draco. Jak to się łączy?
poinformował mnie, a
po chwili krzyżując z nim wzrok, bezgłośnie wymówiłam: ,,Wiesz, że nie znoszę
niespodzianek''.
Poinformował mnie, a
ja, po chwili krzyżując z nim wzrok;
zabrakło podmiotu informującego, kto skrzyżował wzrok z Ikerem.
– Nie – ogarniała mnie
ochota, by non stop dublować to słowo, przecząco kręcąc głową.
Znów słowo użyte w złym
kontekście. http://sjp.pl/dublowa%C4%87 Dublować, jak sama etymologia wskazuje, oznacza
podwojenie, a nie ciągłe powtarzanie.
Wprawdzie to
Ty'a jeszcze mu sporo brakowało, acz to ambiwalentne stwierdzenie byłoby
zadziwiające.
Do.
W jakim kontekście użyłaś
tu wyrazu ambiwalentne? Nijak tu ono nie pasuje, nie wiem, do czego się
odwołuje.
Złapaliśmy się za
rękę, poczułam chłód bijący od jego ciała.
Brakuje spójnika.
Ewentualnie zastąp przecinek innym znakiem interpunkcyjnym, np. myślnikiem.
Chwilę stałam
chwiejnie i niestabilnie,
Dublujesz epitety bardzo
bliskoznaczne i gromadzisz nadmiar przymiotników. Unikaj tego.
Do środka wpadało
niewielkie światło, ledwo dostrzegałam cokolwiek na końcu korytarza.
Niewiele światła.
Gdy się stresowałam,
zaczynałam bełkotać i majaczyć, by się rozładować.
To ekspozycja. Nie musisz w
ten sposób tego oznajmiać, wystarczy, że Lena będzie to robiła w opowiadaniu
naprawdę. Zamiast pisać, że coś jest, pokaż to scenami, z których czytelnik
wywnioskuje i poczuje, że tak jest. A jeśli już to robisz, nie dubluj
informacji suchymi skrawkami typu tego zacytowanego.
– Pomarańczowe. A ty?
– Mrugnęłam okiem, sugerując, że obieram drugą opcję. Skomentował to ledwo
zauważalnym kiwnięciem głowy i wzmocnieniem uścisku.
Dopisałaś akcję Leny do
wypowiedzi Ikera.
Jak mrugnięcie może
sygnalizować opozycyjność? Nie do końca rozumiem.
– Moment, już otwieram
– oznajmił speszony, ociężale podnosząc się z miejsca.
Kto? Zdanie wcześniej
pisałaś o Ikerze, ale ten stał. Musisz zawrzeć podmiot w tym zdaniu, skoro go
zmieniasz.
Ooo. Okej, końcówka mnie
zaskoczyła. Teraz naprawdę nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Od razu
też zainteresował mnie ów kupidyn. Wydaje się ciekawą postacią. Jak się
okazuje, choć na początku było z tym słabo, teraz te osobowości wychodzą Ci
coraz lepiej.
Rozdział XIV
Zanim zdołałam wykonać
jakikolwiek ruch, zostałam przygwożdżona przez młodzieńca imieniem Artur do
ściany.
Jak ją trzymał? Za co?
Później piszesz, że Lena wisiała kilka centymetrów nad podłogą i że się dusiła.
Myślę, że gdybyś napisała od razu, że trzymał ją za szyję (przynajmniej ja tak
wywnioskowałam), czytelnikowi byłoby łatwiej to sobie wyobrazić.
Lena wiedziała, jak Artur
miał na imię, więc młodzieńca imieniem Artur brzmi niebywale sztucznie.
Moriaty mówił swoje,
zwracając się do rudowłosego niego nazwiskiem Pilarski.
Po pierwsze: to powinien
być nowy akapit. Nawet, jeśli byłoby w nim tylko to jedno zdanie. Po drugie:
nie używaj sformułowań typu rudowłosy, czarnowłosy itd. Do tej pory tego
unikałaś i niech tak pozostanie. To zła maniera początkującego pisarza. Możesz
tych określeń użyć tylko w przypadku, gdy narrator nie zna imienia postaci ani
innych jej bardziej charakterystycznych cech. Po trzecie: do rudowłosego niego?
Nie rozumiem, co tu się zadziało.
Poczułam, jak jego
ucisk słabnie, a po chwili osunęłam się niczym marionetka na beton, boleśnie
lądując na brzuchu. Kaszlnęłam hałaśliwie, głośno łapiąc olbrzymie hausty
powietrza. Jęknęłam cicho, czując przeszywający ból w klatce piersiowej.
Zgięłam się w pół i skurczyłam, bezwładnie opadając na bok.
Wylądowała na brzuchu, więc
jak mogła opaść na bok? Nie podnosiła się. Może miałaś na myśli, że się
przeturlała lub przewróciła.
Domyśliłam się, że ta
bardziej postawna, prawie jak u rasowego kulturysty, nie należy do Moriatego.
— Iker, na głowę żeś upadł? Z wrogiem się bratasz? — warknął przenikliwie na
szatyna, uśmiechając się diabelsko.
Znów: w ostatnim zdaniu
pisałaś o Moriatym, a następnie przy wypowiedzi nie określiłaś podmiotu, choć
oczywistym jest, że go zmieniłaś. Poza tym, czy przypadkiem przed chwilą Lena
nie miała zamazanego obrazu od łez? Skąd mogła widzieć uśmiech Artura, skoro
ledwo widziała jego sylwetkę?
Tuż po wypowiedzi Artura
zjadło Ci się wcięcie akapitowe.
Przyznam, że trochę mnie
zaskoczyłaś; Artur już ma choć odrobinę stylizowane wypowiedzi, które dodają mu
większego charakterku. A ten, swoją drogą, ma całkiem ostry. Nie tego się
spodziewałam. Pod względem pomysłów ciągle mnie zaskakujesz. O, i pojawia się
pierwsze przekleństwo.
—Zamknij się, suko!
—fuknął na mnie donośnie, aż włoski na karku stanęły mi dęba.
Pozjadały Ci się spacje
przy myślnikach. W tym fragmencie w kilku miejscach się to jeszcze powtórzyło.
Ty, Ty, Ty —
spróbowałam skontaktować się z opiekunem, acz nie wyczułam żadnego śladu
obecności młodzieńca.
Znów nastoletnia Lena
nazywa chłopaka niewiele od siebie starszego młodzieńcem w swoich
przemyśleniach.
Przyparłam do Ikera,
będąc tylko dzieckiem wśród przepełnionych nienawiścią ofiar, które stały się
oprawcami.
Przypadłam. Przyprzeć można
kogoś do muru na przykład, nie siebie. Lena też mówi, że jest dzieckiem, ale
sposób, w jaki się wysławia sugeruje, że jest panią profesor.
Siedząc na schodach
prowadzących do siedziby Queerow, obracałem w dłoni sztylet.
Queerów.
Mógłbym wykonywać to
zadanie nieskończenie długo, choć obecność siostry nie nasączała mnie
szczególną uciechą.
Nasączała niezbyt pasuje w tym zdaniu. Bardziej napawała.
Nagminnie w głowie świtały mi słowa Angeli Vivere: ,,Tylko tym
odbierz jej życie lub wcale”.
Znów niepoprawne użycie.
Och… patrz… Dopiero teraz, czytając to zdanie kilkanaście rozdziałów później,
zrozumiałam, o co w chodziło Angeli na samym początku. Wciąż uważam, że jest
ono koślawe i wygląda jak niedokończone. Fatalny skrót myślowy.
Co on ma w sobie
takiego? Jaką tajemnicę kryje? — zastanawiałem się żarliwie, co brzmiało
absurdalnie.
Nie rozumiem. To, że się
żarliwie zastanawiał, brzmiało absurdalnie? Dlaczego?
Nie potrafiłem
zrozumieć tej ekstatycznej desperacji w tropieniu.
Desperacja może być
ekstatyczna? Przedobrzasz.
Koroner bez cienia
wątpliwości przekazał policji, że zmarła na wskutek głębokiej rany w
klatce piersiowej.
Na skutek lub wskutek.
Wszystko szło zgodnie
z planem —wracałem do tamtych wydarzeń, próbując znaleźć jakąś lukę.
Zjedzona spacja po
myślniku.
To wszystko wiązało się ze mną, to w mniejszym
czy większym stopniu.
Drugie to jest zbędne,
szczególnie, że w tym zdaniu tworzy powtórzenie.
— Nie jestem tobą, a
ty mną. Matką, ojcem, wujkiem, ciotką, ale sobą.
Przyznam, że ta dwa zdania
są dziwaczne i wyglądają na niezwiązane z sobą. Ponadto to drugie jest
bezsensowne. Nie łączy się z nie jestem w żaden sposób, choć chyba o
taki efekt Ci chodziło.
„Nawet seryjni
mordercy mają jakieś zasady”.
Dlaczego zapisałaś to
zdanie kursywą? Wydaje mi się też, że Milan odwoływał się w tym zdaniu do
siebie, ale nie rozumiem, dlaczego nazwał się seryjnym zabójcą…
Uniemożliwienie
powrotu do żywych wnuczki podpalaczki niczego nie zmieni.
Ooo. To ciekawe. Zaczyna
się rozkręcać. Podoba mi się też, że te informacje wplotłaś w scenę, w dialog,
zamiast gdzieś w trakcie narracji wrzucić ni stąd, ni stąd ekspozycję o tym,
kim była babka Leny. Ciekawi mnie też związek między bab… Chwileczkę. Zaczyna
mi coś świtać. Przecież w prologu… Ło! No dobra. Okej. Zaskakujesz mnie tym,
jak wszystko masz przemyślane i poskładane tak, jak zaczęłaś w ostatnich
rozdziałach fajnie rozkładać informacje. Tak trzymaj.
Nie mogłem nadziwić
się, z jaką łatwością przychodzi mi okłamywanie wszystkich dookoła.
Czas.
Instynktownie
odniosłem wrażenie, że w tym wszystkim kryje się jakiś podstęp.
Wrażenie nie może być
instynktowne, tak samo, jak odczucie. Mógł instynktownie w ten sposób pomyśleć.
Nie poznawałem własnego
siebie, gdy głowa anielicy spoczywała na moim ramieniu.
Samego; inaczej wyszedłby
Ci własny ja, a sama przyznaj, że to dziwny twór.
— Wiesz, co mnie
zastanawia? — Pokręciłem nieznacznie głową. — Dlaczego nikt nie pyta cię, skąd
masz skrzydła? — zapytała oschle, wstając i krzyżując przed sobą ręce.
Pokręciłem nieznacznie
głową powinno być nowym akapitem.
Nie dopisuj reakcji jednej postaci do wypowiedzi drugiej, nawet jeśli to tylko
jedno zdanie. Kolejną część wypowiedzi również trzeba od nowego akapitu.
Zaczyna mi się naprawdę
podobać. Coraz lepiej kreujesz bohaterów. Akcja też się rozpędza i nie mogę się
doczekać, by się dowiedzieć, co Artur miał na myśli oraz tego, jak dalej
potoczą się losy podejrzewanego przez prawie wszystkich Milana.
Rozdział XV
Początek bardzo mi się
spodobał. Pod względem narracyjnym, jak i fabularnym, jest naprawdę super. Za
to znów powariowały czcionki.
— Jesteś ślepym
głupcem i tyle — skomentował to, a ja odniosłam wrażenie, że złamał tymi
słowami serce Arcany jeszcze bardziej.
Często zapominasz o tym, by
określić podmiot, zmieniając go. To istotne. W akcji biorą udział trzy
postaci i w pierwszej chwili czytelnik nie ma szans się domyślić, kto mówi, co
zaburza płynność czytania.
Tej myśli musiałam się
trzymać, nie powinnam podchodzić do wszystkiego tak emocjonalnie, bo to mnie niszczy.
Emocji już mam zbyt wiele: tęsknoty, wspomnień i utrudniającej
funkcjonowanie dezorientacji.
Czas.
Potem plujesz krwią,
kolejne jej krople wypływają spod twoich paznokci.
Pilarski jest wkurzony i
rozczarowany. Wiem, że trochę zszedł z tonu, ale te krople wypływające spod
paznokci mi tu nie pasują. Ktoś rozemocjonowany i mówiący szybko, zwłaszcza o
takim charakterze jak on, mówiłby krótszymi zdaniami i bardziej prostolinijnie.
Nawet najsilniejsi,
najbardziej heroiczni wojownicy, mający kochającą żonę i dorastające dzieci,
nie wytrzymują do końca, ale z ulgą podrzynają sobie gardło, kończąc męki.
Wszyscy wojownicy mieli jedną żonę? Raczej kochające żony.
Czułabym się jak
najgorszy człowiek na świecie, gdybym nie pozwoliła małej umrzeć w spokoju, w
ciepłym łóżku, tuląc mnie do siebie.
O tak?
— Vivere i jej wojsko
chcą zniszczyć strony, połączyć dwa światy przez chore fantasje.
Fantazje.
Niezależnie od tego,
jak to stwierdzenie nie miało bardzo sensu, tak właśnie było.
Przerzuć bardzo
po jak i będzie doskonale.
Sam już nie wiedziałem, co
tak naprawdę zamierzam zrobić i z jakiego powodu.
Czas.
Prócz Angeli Vivere,
rzecz jasna, nic nie mogło mnie przekonać do tej tchórzliwej małolaty o
zaskakującym fenomenie.
http://sjp.pl/fenomen Walnęłaś piękny pleonazm, ale jak fenomen w ogóle
może być czyjąś cechą?
Łooo. No dobra, Milan też
zaczyna mnie coraz bardziej interesować. Jestem ciekawa, jak rozwiniesz wątek
jego podobieństwa do Vivere – liczę, że pójdzie Ci to nieźle i że
poprawisz też obecne rozdziały, wzbogacając je w nieco więcej opisów.
Rozdział XVI
Spojrzałem w dół i
szybko tego pożałowałem, gdy spostrzegłem, że stoję tuż przy krawędzi
urwiska.
i
Przerwałem je szybko,
kiedy dotarło do mnie, że mam towarzysza, i to nie byle jakiego.
Czas.
Wróciłem do ośrodka i
położyłem się spać, czy było to tylko fałszywe złudzenie?
Pleonazm.
zaczęła się tłumaczyć,
jąkając, a ja gestem ręki pokazałem, iż nie musi.
Zaimek zwrotny nie udziela
się imiesłowowi, nawet jeśli ten stoi obok czasownika. Jąkając się. W ogóle
wyszło, że pokazał dziewczynie, że nie musi się jąkać.
Całkiem podobała mi się
narracja Milana. Ciekawi mnie, którą stronę chłopak wybierze; wszystko popycha
go do Lux, ale Tenebris przynosi mu większe korzyści, co? Tak czy inaczej, było
nieźle. (Proszę, niech postaci przestaną nazywać swoich rówieśników lub
niewiele starszych od siebie ludzi młodzieńcami lub czymś w tym rodzaju,
to nienaturalne).
Swoją drogą, myślę, że
tyldy przy określaniu aktualnego narratora są zbędne. Wystarczyłyby drukowane
litery i wyśrodkowanie, które tworzą z tych napisów coś w rodzaju nagłówków.
Zamrugałam kilka razy
i przyzwyczaiłam się do panujących w pomieszczeniu warunku.
Warunków.
spytałam przyjaciółkę
słabym głosem, zapinając bluzę pod samą szyję i naciągając rękawy najbardziej,
jak się da.
Czas i niepoprawny przecinek
przed jak.
Ze zdezorientowaniem
stwierdziłam, że wygląda tak jak zwykle.
Ooj, bo po łapach! Czas
znowu gubisz! Jeśli to stwierdzenie dotyczące jedynie tamtej chwili, a nie
ogółu, to musi być czas przeszły. A jeśli na odwrót, to w porządku.
Widzę, że tutaj już powoli
wkraczasz w stylizację i wypowiedzi Mai są już luźniejsze, bardziej nasiąknięte
jej sposobem bycia i osobowością. Dobrze.
Ale nie wiedziałam i
popełniłam karygodny, konsekwentny w skutkach błąd.
Nie mam pojęcia, o co
chodziło Ci z konsekwentnym w skutkach błędem. http://sjp.pl/konsekwentno%C5%9B%C4%87, http://sjp.pl/skutek.
Rozdział XVII
Zastanawiałam się, ile
ma lat, licząc w ludzkich.
Czas.
Zdołałam również
utrzymać w dłoniach latarkę i skierować jej światło ponownie do przodu w takim
tempie, że młodzieniec chyba nawet nie zauważył różnicy. Blondyn odwrócił
się i spojrzał mi prosto w oczy, po czym przyłożył do ust wskazujący palec.
Nie zmieniłaś podmiotu, nie
musisz więc go podwajać. Znów młodzieniec.
Wyobraziłam sobie
nawet kłusującego tymi korytarzami Renifera, który uciekł swojemu
pasterzowi.
Czemu wielką literą?
Przyznam, że ten opis i
porównanie trochę mnie rozbawiły.
— Przepraszam —
rzekłam ze skruchą, wiedząc, że to ja przez nieostrożność, i słabe światło, nie
zauważyłam zastawionej pułapki.
Przecinki w cały świat. Że
to ja, przez nieostrożność i słabe światło, nie zauważyłam zastawionej pułapki.
Tym razem patrzyłam nagminnie
pod nogi, uważając, na czym stoję.
Miałam ochotę odwrócić
wzrok, jednocześnie wszakże byłam strasznie zaintrygowana i to pragnienie
zwyciężyło.
Wszakże wylądowało tu tak ni z gruchy, ni z pietruchy,
ludziom współczesnym, którzy akurat nie wysławiają się w sposób teatralny, się
raczej nie zdarza ot tak sobie raz na jakiś czas walnąć takim słowem. Poza tym
zaintrygowanie to nie pragnienie; musisz uściślić, jakie pragnienie.
— To nieludzkie. —
Wyartykułowałam wolno ostatnie słowo.
Po tak długim komentarzu
narratora do poprzedniej wypowiedzi, ta powinna znaleźć się w nowym akapicie.
Łooo, no to mu Lena
przyfastrygowała. Przyznam, że ostatnia część – to, że Lena zasugerowała mu coś
okropnego ze swojej perspektywy – naprawdę mnie rozbawiła. W końcu wiadomo, co
jest nie tak z Milanem i teraz jestem ciekawa, jak to na niego wpłynęło. W
ogóle akcja rozwija się dosyć powoli, ale rozdziały są krótkie, więc nie rzuca
się to tak w oczy. Może tylko z perspektywy czytelnika, który ma już określoną
liczbę postów do przeczytania.
Twój komentarz do posta
sprawił, że poczułam niepewność: czy aby na pewno wszystko zauważam i wszystko
dobrze odczytuję? Zainteresowałaś mnie. Zobaczymy, jak to wyjdzie na koniec.
Rozdział XVIII
Nie wiedziałem, czy
jej słowa świadczyły o tym, że mnie podejrzewa czy wręcz przeciwnie.
Czas.
Zamiast strasznymi
złoczyńcami stawali się komicznymi błaznami.
Wydaje mi się, że to
kiepskie porównanie. W końcu Milan stara się grać nie strasznego złoczyńcę,
ale pomocnego chłopaka.
Gdyby nie powaga
sytuacji, rozśmieszyłby mnie jej wygląd — wyjątkowo tandetnego zombiego w
bitewnym stroju.
Cytując pana Mirosława
Bańko: Forma podstawowa brzmi „zombie” lub „zombi”, liczba mnoga równa
pojedynczej lub z angielska „zombies”, poza tym słowo jest nieodmienne, ma
rodzaj męskooosobowy, gdy oznacza ożywionego trupa, (...). Możesz też, dla
zwiększenia naturalności wypowiedzi użyć potocznego zombiak.
Wszystko podpadało pod
fantasmagoryczne przedstawienie, na które nie kupiłbym biletu. „Ba, musieliby
mi dopłacić, bym je obejrzał”.
Nie rozumiem, dlaczego
jedną myśl zapisujesz normalnie, a drugą kursywą.
Żywy trup dostrzegł
mnie, a jego mózg automatycznie wyczuł okazję do złapania nowej ofiary.
Mimo wszystko wydaje mi
się, że lepiej zabrzmiałoby, że sam trup wyczuł tę okazję niż jego mózg. Choć
nie bierz tego do siebie, to luźna sugestia, akurat mnie to tak brzmi.
Ruszył ku mnie,
wyciągając chciwe ręce do przodu.
Puścił Lenę? Poza tym,
jeszcze przed chwileczką wisiał u sufitu, dlaczego teraz może chodzić?
Gdy zamierzała już zacisnąć
swoje przebrzydłe, długie szpony na mojej szyi, ująłem jej twarz w dłonie.
Nawet takiego przeciwnika ten gest zaskoczył, zawsze się sprawdzał.
Miałam wrażenie, że Milan
jest bardziej wyćwiczony w walce i nie musiał czekać na tak bliskie spotkanie z
trupem. Poza tym, te zombi to w końcu były martwe czy jak? Wydawało mi się, że
trup jest bezmyślny i raczej nic go nie zaskoczy, choćby i nawet ofiara miała
się tuż przed nim rozebrać.
Z całej sytuacji
uderzyłem kobietę czołem w twarz.
Skrót myślowy, w opowiadaniu
niepoprawny. Przez tę całą sytuację, w wyniku tej sytuacji, przez
to...
Bezwładnie opadła na
podłogę, wydając z siebie jeszcze groźne charknięcie, nim straciła przytomność.
Zombiak… może stracić
przytomność? Dziwny pomysł. Mam nadzieję, że ta idea się potem wyjaśni.
Chcąc mieć pewność, że
za szybko się nie ocknie, mocno kopnąłem zombiaka w głowie.
Głowę.
Rozbieganym wzrokiem
objęła nieruchome zwłoki i resztę ezoterycznych ciał za sobą;
Słowo ezoteryczny tu nie
pasuje, wg definicji http://sjp.pl/ezoteryczny. W martwych ciałach nie ma raczej nic ezoterycznego.
Drobne, niegroźne rany
na ramieniu zwykłem bagatelizować.
Tylko te na ramieniu? A na
drugim? A na szyi? Albo na nogach? Tam na drobne rany zwraca uwagę? Źle użyłaś
sformułowania zwykłem.
Zresztą, czy przypadkiem
zombiak nie ugryzł Leny w szyję?:
Obnażywszy imponujące
jak na człowieka kły, zatopiła namiętnie zęby w szyi dziewczyny.
Przypadkiem poplamiła
rękaw bluzy ezoteryczną substancją, zastępującą wiszącym z sufitu ciałom krew,
aczkolwiek nie zwróciła na to uwagi.
Znów złe użycie słowa ezoteryczny;
ale kiedy teraz o tym myślę, zdarzało Ci się używanie tego słowa w takim
sensie, po prostu w znaczeniu tajemniczości, dość często.
— Raczej nie — przytaknąłem
jak treściwy Spartanin, chcąc utrzymać tę luźną atmosferę przez dłuższą chwilę.
Treściwy Spartanin…?
Pragnąłem uwolnić się
od szeptów Vivere, które permanentnie gościły w mojej głowie.
Jesteśmy w głowie Milana
właśnie, dlaczego my nic nie słyszymy? Od tego jest pierwszoosobowa narracja
przecież, żeby pokazać wnętrze postaci jeszcze lepiej.
Plotki głoszące, że w
starych kryjówkach Lux można zaleźć przydatne wskazówki i broń, którą
pozostawili uciekający w popłochu wojownicy, wydawały się pomocne. Ale
oczywiście musiałem wybrać akurat takie miejsce, które skrywało mroczną
tajemnicę.
To… oni nie byli w kryjówce
Tenebris? Pogubiłam się w tym momencie, mówisz o tym samym miejscu, w którym
Lena i Milan się znajdują?
— To głupie, ale... —
Domyśliłem się, że chodzi jej o to, że ostatnio wszystko takie było.
Skrzyżowała na chwilę wzrok z moim, po czym z powrotem przeniosła je na zwłoki.
Znów dopisałaś Milana do
wypowiedzi Leny. Powinno być na odwrót. Drugie zdanie narracyjne przy jej
wypowiedzi, a pierwsze w nowej linii.
Taki sposób pozbywania
się zbędnego balastu w postaci ubrań moi znajomy zwykli zwać ,,żaglem''.
A to w związku z…? Nie do
końca rozumiem, co to miało wspólnego z aktualną sceną. Taki komentarz od
czapy. Milan właśnie myślał gorączkowo o trupach i dlaczego po poprawieniu
kurtki nagle zaświtała mu tak myśl? To raczej był sposób autorki na podanie
ciekawostki od siebie.
Przez dziury w bluzie
nastolatki widziałem jej nagą skórę pokryte częściowo zakrzepłą krwią.
Pokrytą. Czyżby Milan
dopiero teraz przypomniał sobie o jej szyi? Ach, nie… Wciąż chodzi o ramię.
Domyśliłem się, że
chodzi o zombiego, którego tak nazywałem, choć nie było pewności, czy ożył.
Zombie.
Gdy twarz tej...
kobiety... dotykała mojej szyi, nie czułam jej oddechu, nic takiego, wiesz?
No zombie raczej nie
oddychają. W końcu są martwe. Serca im nie biją, nie miałoby więc nawet co
rozprowadzać tlenu do ciał.
Z zamyślenia wyrwał
mnie nieoczekiwany uśmiech irytacji współtowarzysza wyprawy.
Primo: tylko to, że się
uśmiechnęła, wyrwało go z zamyślenia? Jak się człowiek zamyśli, to nie zwraca
aż tak uwagi na otoczenie, taki drobny gest nie wyrywa go z myśli tak prędko.
Duo: towarzysz, towarzyszka. Współtowarzysz, współtowarzyszKA. Biorąc pod
uwagę, że dwa zdania później używasz wyrażenia współrozmówca, możesz
napisać po prostu towarzyszka.
Łooo, co tu się dzieje.
Mieszasz w głowie. Dużo się ostatnio wydrza (przynajmniej takie się ma
wrażenie, kiedy czyta się kilka rozdziałów na raz) i trudno połączyć wątki.
Ponad to, zdaje się, że do końca tej części zostały mi 4 rozdziały… A wciąż tak
naprawdę niewiele wiadomo. I też relacja Milan-Lena, której się spodziewałam,
jakoś szczególnie się w tym czasie nie rozwinęła. Nie potrafię określić, czy
bardziej mnie to frustruje, czy zachęca do czytania dalej.
Rozdział XIX
Link do piosenki nie
działa.
I przepraszam za
chaotyczną (powiedzmy, że tylko troszku...) końcówkę, ale... Emocje, moi
kochani, emocje.
No dobra, to ja już się nie
mogę doczekać tego chaosu i tych emocji.
Usiadłem na nagrobkowej
płycie, wiedząc, że mało osób odwiedza to miejsce i nikt nie zwróci na takie
znieważenie nieboszczyka najmniejszej uwagi.
O, prawdę mówiąc, nie
spodziewałabym się, że istoty pokroju Milana są widoczne dla ludzi.
Wbiłem wzrok w swoje
przemoczone tenisówki, od dawna zbierałem się do założenia bardziej adekwatnych
na styczeń butów.
Dałabym myślnik zamiast
przecinka, ale też dokończyłabym jakoś tę myśl, bo wygląda aktualnie na
niedokończoną. Nie ma niczego, co łączyłoby te dwa zdania.
Układ z Vivere nigdy tak
naprawdę nie był mi na rękę, jak z każdym antagonistą.
Żadnym.
Wiedząc, że Artificem
nadal ma dużo na głowie, sięgnąłem bez wahania po myśli Mikler.
Czas.
Zatrzymałem się,
docierając do odpowiednich schodów prowadzących do piwnicy i zdjąłem czar zabezpieczający,
którego nauczyła mnie dawno, dawno temu siostra. Z kolei zszedłem na dól,
prawie potykając się o porozstawiane na nich strupieszałe przedmioty.
Dlaczego z kolei?
Nijak się ma to do konstrukcji zdania ani do kontekstu.
Prawie odskoczyłem instynktownie
po dotknięciu ciepłej skóry denata.
Zbędne.
Ułooo… znowu mnie
zaskakujesz i mieszasz w głowie. Ciekawie się dzieje. Teraz naprawdę chce się
czytać dalej.
Jednak coś przeczuwali
albo cały test był czymś więcej niż zadaniem, które umożliwia zaczęcie
porzucenie starego życia i rozpoczęcie nowego.
Coś się wcisnęło bez
potrzeby.
Gdy wrzeszczała jak
opętana, dusząc się i wariując w ciasnej, potęgującej klaustrofobiczne wrażenia
trumnie.
No z tym potęgowaniem
klaustrofobicznych wrażeń to jednak za każdym razem mnie rozbrajasz.
Chodziło o to, by
Mikler czuła, że mają z Vivere pewną wspólną cechę — prędzej czy później tracą
nadzieję i poddają się, chociaż ludzie będą płakać w żałobie i lamentować
nieskończenie długo.
Przyznam, że nie rozumiem
tego zdania. Czas.
Przynajmniej na razie,
póki rozwiążę zagadkę skołatanego umysłu Milana Montero.
Póki nie rozwiążę.
No to się porobiło. Aż mnie
ciarki przeszły. Oczywiście Vivere jest z założenia postacią, którą się
nienawidzi, ale po tym aż mnie wzdrygnęło. Biedna Lena… Nie mogę się doczekać,
co będzie następnie; zaciekawiłaś mnie zmianą nastawienia Milana i rozwojem
wydarzeń, a przede wszystkim rozwiązaniem tej zagadki. Robi się naprawdę
mrocznie. Do tej pory klimat aż tak bardzo nie przejmował, ale ten rozdział zdecydowanie
mnie w niego wciągnął.
Rozdział XX
Nie mogłam wyczytać
żadnych podejrzanych wniosków
Wyczytać się wniosków nie
da, można je tylko wysnuć w tym kontekście, jakiego użyłaś. Ponadto nie jestem
przekonana, czy własne wnioski mogą być podejrzane.
Przy takiej
okoliczności nawet słoneczne warunki pogodowe nie napawały mnie swoistym
entuzjazmem.
Trochę przekombinowane,
można by prościej i krócej.
To psy wyprowadzały na
spacer swoich właścicieli, a nie odwrotnie, jak powinno być zgodnie z prawami
natury.
Nnno…. z tymi prawami
natury to bym się tak nie do końca zgodziła. Możesz sobie ten komentarz
odpuścić. Chyba że to stricte wyobrażenie Leny, chociaż często mam wrażenie, że
poprzez swoje postaci ukazujesz siebie. Być może mylne… Nie bierz tego zbyt do
siebie.
Mimo wszystkiego,
słuchałam ze skupienia, nie mogąc pojąć,
Ze skupieniem.
Wręcz przeciwnie,
miałam trudności z ufaniem ludziom, bojąc się zranienia.
Zbędny komentarz. Rzecz,
która mogłaby spokojnie wyjść przy innej okazji i zdaje mi się, że już nawet
gdzieś o tym wspominałaś. Nie musisz od razu uzasadniać myśli Leny, pozwól im
płynąć.
Jego włosy były
pogrążone w tradycyjnym nieładzie. Oczywiście uśmiechał się beztrosko.
Było to widocznie cechą nie tylko prawdziwego anioła, ale i tego stworzonego
na potrzeby zadania.
Podwójne spacje po nieładzie
i było.
Niestety ten fragment
trochę mnie zawiódł. Liczyłam na więcej emocji, na to, że poprzez zgrabne opisy
i chaotyczne wewnętrzne dialogi oraz monologi Leny pozwolisz mi poczuć to, co
ona czuła. Że dasz mi zobaczyć jej wnętrze. To byłoby naprawdę ciekawe w tej
sytuacji. Teraz w ogóle nie czuję, by Lena miała jakieś podstawy, by się tak
zachowywać – nie widziałam żadnych wewnętrznych rozterek, nie poczułam tego
ziarna niepewności, które zasiał w niej dziwny głos. Odnoszę także wrażenie, że
ten test niezbyt pasuje do Leny… Koniec końców dziewczyna jest rozsądna i nie
należy do łatwowiernych, nie wydaje się osobą, na którą czcze gadanie
rechoczącego co chwilę nieznajomego wywarłoby jakikolwiek wpływ. Szczególnie,
gdy tuż obok stał Ty, jej Anioł Stróż, z którym przecież miała niesamowicie
silną więź. No ale może jeszcze się zdziwię. Wiem, że argumenty o rodzinie
mogłyby do niej przemówić, ale nie w obecności Ty’a. Nie bez żadnych
konkretnych przesłanek, że ktoś ją oszukuje.
Otworzyłam oczy we
zdumieniu, zanim upadłam na podłogę w ośrodku.
W zdumieniu. Swoją drogą,
dałabym to jako nowy akapit.
Przestać, cholerne
szczegóły cię gubią.
Przestań.
Oj… Co się stało? No nic,
mus iść dalej…
Rozdział XXI
O. No dobra. Nie tego się
spodziewałam, ale… dzieje się interesująco.
— Gdzie twoja nowa
psiapsióła, panicz Arcana? Och, przepraszam za nietaktowność. Zapomniałam, że
cię zostawił, by ratować swoich chłoptasiów. — Bezgłośnie wysyczałam: Nie
zostawił mnie, co skomentowała sztucznym kiwnięciem aprobaty.
Ponownie dopisałaś akcję
Leny do wypowiedzi Angeli.
(...) a reszcie nie
ufałam za grosza.
Za grosz.
— Nie byłam w stanie
powiedzieć tych słów na głos, gdyż sparaliżował mnie szok.
O co chodzi z tym
myślnikiem?
Byłoby miło, gdyby
bohaterka jednak od czasu rzuciła jakimś przekleństwem, choćby nawet o mój
Boże lub kurde w trudnych, potwornie stresujących i niszczących ją
psychicznie sytuacjach.
Możemy się udać do
dalej położonego szpitala... Nie odmówię pomocy. Lekarze nie pytają, ale
działają, gdy chodzi o coś tak poważnego.
Odmówią.
Krótki był ten rozdział.
Zaskakująco. I dobry. Interesujący. Uwagi tylko takie, jak zwykle: życzyłabym
sobie więcej wycieczek do wnętrza bohaterów, więcej emocjonalnych rozterek, luźnych
myśli i większej dynamiki tekstu.
Bardzo zaciekawiła mnie
ostatnia uwaga Querini… Pod względem zawiłości fabularnych masz duży plus.
Martwi mnie, co się stanie z siostrą Leny… i co Ikerem… I w ogóle o co w tym
wszystkim chodzi.
Jestem też ciekawa, czy
moja teoria co do zegara życia jest słuszna, czy też nie, ale przywykłam już do
tego, że ciągle mnie zaskakujesz.
Rozdział XXII
No to ostatni rozdział
pierwszej księgi…
Właśnie, mogło, ale
nie było.
Drugi przecinek
zastąpiłabym znakiem, który postawiłby dłuższą pauzę, wprowadził więcej
dynamiki i jednocześnie lepiej by zobrazował emocje.
Przekonali ją, że
tymczasowe przyszycie powiek do skóry pod oczami do lepszy pomysł.
To.
Tak, Ty jest moją ulubioną
postacią. Jego humor kompletnie do mnie przemawia.
Nie tylko ze względu
na moje bliskie pokrewieństwo z Luizą .
Spacja przed kropką.
Wskazał ręką na
idącego w naszą stronę młodego, przystojnego mężczyzna o łagodnych
rysach i krótko obciętych, brązowych włosach.
Odmiana się kopsnęła. Ale przystojny
mężczyzn brzmi zabawnie, nie powiem.
Minęła dłuższa chwila,
nim zrozumiałam sens słów przykro mi i niemal bezwładnie osunęłam się na
podłogę, czując, jak moje serce roztrzaskiwało się na miliony kawałeczków.
Dlaczego nie ujęłaś przykro
mi w cudzysłów ani kursywę? To cytat przecież.
Ale… jejku. Przykro mi tak
teraz.
Widocznie w tej
okolicy zwyczajni ludzie się nie zapuszczali bądź chroniła ją magiczna bariera,
gdyż inaczej młodzieniec tak by nie ryzykował.
W tę okolicę.
No i koniec. Rozdziału i
pierwszej księgi. Nie wiem, co o tym myśleć. Fabularnie było naprawdę fajnie,
styl jednak pozostawiał trochę do życzenia. Muszę też przyznać, że brakowało mi
rozwinięcia innych postaci, choćby najmniejszego. Ale do tego odniosę się
jeszcze w podsumowaniu.
Martwi mnie trochę obecny
stan rzeczy. Jestem bardzo ciekawa, co będzie dalej, ale też zaniepokojona.
Szczególnie wątkiem Ikera, Ty’a i Mai, śmierci Luizy oraz samej głównej
bohaterki… Tego, jaka jest druga strona, jaką rolę odegrają inne postaci,
szczególnie Celico, która też mnie zaintrygowała, tego, jak zmieni się
działanie Milana i jego relacja z Vivere.
No dobra, to trzeba iść
dalej, inaczej się nie dowiem.
Och, jeszcze jedna rzecz.
Początkowe rozdziały bardzo mnie męczyły i dość nudziły, natomiast gdzieś tak
od środka się wciągnęłam, dlatego teraz jest nawet usatysfakcjonowana lekturą.
Rozdział XXIII
Początek rozdziału mi się
podoba, bo to taka prawdziwa wycieczka w duszę Milana. Tego mi cały czas
brakowało. Ooo, tak! No i widzisz, czytam to i jestem zadowolona. Milan myśli,
nie jest odległy od wydarzeń, jakby go nie dotyczyły, jak wcześniej
Twoim narratorom się zdarzało. Myśli, ale myśli o sytuacji. Te jego myśli są
zgrabnie wplecione w akcję. Wzbogacasz narrację o jego komentarze co do
aktualnych wydarzeń i jego własnego stanu, a więc ożywiasz go. Dzięki temu
czuję, że Milan jest samoświadomy i cała sytuacja na niego wpływa, a nie spływa
po nim. Np.:
Kwadrat był jednak
wygodniejszym rozwiązaniem, będę pamiętał na przyszłość. Miałem ochotę rozpiąć
koszulę, lecz pozostawałem nadal zapięty pod samą szyję. Wyjątkowo idiotycznie
czułem się w smokingu, obserwując dyskretnie flirtującą ze mną kobietę o
śniadej cerze, ciemnych, nieco przymrużonych oczach i ustach zaciśniętych w
wąską kreskę. Obok blondynki siedział jej mąż, niczego żałośnie nieświadom.
Zastanawiałem się mimowolnie, czy niczego nie widział, czy też zwykł ignorować
rozległe zainteresowania szanownej małżonki.
O tak! Choć wciąż nie
rozumiem tej dziwnej maniery zapisywania kursywą tego, co uznasz za myśl. Przecież
ostatnio Twoje postaci naprawdę myślą, nie musisz pojedynczych zdań od tego
odróżniać. Żałuję tylko, że zamiast pokazywać nam zachowania postaci, podajesz
suchy wniosek, który czytelnik powinien sam z nich wyciągnąć.
O, no a ja dalej nie wiem,
o co chodzi z Cordragonem. Bo w sumie nie zostało to jakoś konkretniej
wytłumaczone. Czy coś mi umknęło? Pamiętam tylko, że to było hasło tych
dobrych. To jednak oni się tak po prostu nazywają?
Swoją drogą, właśnie
zerknęłam sobie znów na Twój szablon i cytat na nim. Nie czytałam go odkąd
skończyłam kilka pierwszych rozdziałów, zupełnie o nim zapomniałam, a po całej
tej lekturze wydaje się mieć znacznie większy sens (albo to ja jestem
opóźniona).
— O niczym więcej się
ostatnio świat nie zajmuje — stwierdziła moja adoratorka, mrugała nienaturalnie
często wyraźnie podkreślonymi oczyma.
Niczym więcej się nie
zajmuje lub o niczym więcej nie
mówi.
No dobra, naprawdę, ten
rozdział naprawdę, naprawdę mi się podoba. Gdyby tak było od początku,
czytałoby mi się dużo przyjemniej. Widać zmianę w Milanie, ale jest ona
pokazana w taki naturalny sposób, przez niego samego.
Nawet nie próbowałem
wymownie unosić brwi, bo w najlepszym wypadku wyglądałbym jak niewyżyty
pedofil.
No… o tym mówię. Dużo
lepiej się bawię, gdy spuściłaś postaci ze smyczy. Milan wydaje się teraz
znacznie bardziej Milanem. To mu dodało duszy.
O. O. Ooo. Ostro. Podoba mi
się! Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się tu tego, ale jestem miło zaskoczona. W
końcu są po Tenebris.
Rzuciwszy je w kot,
zanurzyła dłonie w moich włosach.
Biedny kot… Musiało boleć.
Mam nadzieję, że się
zaszczepiła przeciw wściekliźnie.
Okej, Milan chyba wskakuje
tuż obok Ty’a.
Nie byłem może w
stanie prawidłowo zrekonstruować skutku spadnięcia ze schodów, ale, jak
zdążyłem zauważyć, jej mąż to szczególnie bystrych jednostek nie
należał.
Do. http://sjp.pwn.pl/sjp/rekonstrukcja;2573794 – zastąp zrekonstruować np. naśladować.
Dom chroni bariera,
ale gdy już się tam dostaniesz, masz połowę kłopotów z głowy.
To chyba był cytat? Ale nie
ujęłaś go w kursywę.
Może i ten głupca
chwilowo napadł przejaw inteligencji i o tym pomyślał?
Rymsnęła się odmiana. I to
podwójnie.
Natknąłem się nawet na
zbłąkaną Kamasutrę, która
niewątpliwie zaliczała się do literatury pięknej. Natomiast umieszczonych w
niej zadziwiająco precyzyjnych, oddających emocje ilustracji nie powstydziłby
się sam Jan Matejko. To prawie jak Bitwa pod Grunwaldem.
Przyznam, że się
uśmiechnęłam.
Ten rozdział zdecydowanie
bardziej do mnie przemawiał. Narracja Milana tym razem bardzo udana, bardzo
ciekawa. Zresztą w ogóle tutaj ukazanie jego charakteru poszło Ci naprawdę
fajnie: pokazałaś, że w zależności od tego, co mu się bardziej opłaca, w tę
stronę skręca. Wychodzi to coraz bardziej realistycznie.
Rozdział XXIV
Włosy związałam
niedbale. Nie wiedząc, co zrobić ze zbyt krótkimi kosmykami, których nie
zdołałam upiąć.
Niepotrzebnie rozdzieliłaś
te dwa zdania kropką, one się ładnie łączą poprzez imiesłów nie wiedząc.
Wyobraziłam sobie
przepełnioną przerażonymi uciekinierami, cuchnącą klitkę, z materacami i kocami
walającymi się na każdym skrawku posadzki..
Dwukropek się przewrócił
albo jakieś inne zło zadziało się na końcu zdania.
Z pewnością nie
napawałby ją radością fakt, że Celico mówi mi o czymś tak ważnym bez jej zgody.
Nie napawał kogo, czego?
– jej.
Lubię w Twoim opowiadaniu
to, że często zmuszasz czytelnika do snucia własnych domyśleń. Lubię też to, że
masz bardzo przemyślane zagadki i odkrywasz to, co oczywiste, dając miejsce tym
tajemnicom, które sprawiają czytającemu zagwozdkę.
Położyłam się na
plecach i wbiłam wzrok w sufit, nieruchomiejąc.
To już nowy akapit.
Nigdy tak bardzo nie
pragnęłam znów ujrzeć rodziców, choć nie mogłabym nic im powiedzieć prócz
głuchego: Przepraszam, które nic
nie zmieni.
Dlaczego wielką literą?
Poza tym nic by nie zmieniło, to wciąż pozostaje w sferze przypuszczań,
bo Lena nawet, gdyby chciała, nie mogłaby tego zrobić.
Zapiekło mnie w
gardle, a po moim ciele przeszły nieprzyjemne dreszcze..
Znów ten dziwny znak na
końcu.
O, tutaj pojawia się
ciekawy wątek. No, ale dlaczego to robisz? Ucinasz w takim miejscu… Rozdział
znów był krótki choć przyznam, że tutaj narracja wydała mi się bardziej sztywna
niż w poprzednim. Było jednak ciekawie i szczególnie drugą część rozdziału
czytało mi się szybko. W końcu pojawiła się realna interakcja Milan-Lena.
Szkoda, że nie ma następnego rozdziału i nie mogę się dowiedzieć, czy moje
osądy są choć w części słuszne.
Podsumowanie
Od razu chcę zaznaczyć, że
bardzo cenię Twoje duże zaangażowanie w prosperowanie bloga i za adekwatne
cytaty do każdego rozdziału.
Zacznijmy od największych
grzechów, które popełniłaś.
1. Styl
Przede wszystkim masz
tendencję do wydłużania i formalizowania języka całości opowiadania. Opowiadanie
nie grzeszy dynamiką w ogóle. Nie chodzi tylko o narrację, ale również o
postaci. I to bez wyjątku. Dlatego często, gdy działa się (przynajmniej mająca
taką być) mocna, szybka, emocjonująca akcja… dla mnie wydawała się ciągnąć w
nieskończoność i praktycznie w ogóle mnie nie poruszała, mimo przecież bardzo
przyzwoitych opisów. Wystrzegasz się zdań pojedynczych jak diabeł wody
święconej, podobnie akapitów składających się z jednego zdania, zapominając, że
tekst składający się z samych zdań złożonych wydaje się dłuższy i nudniejszy.
Proste zdania, czasem nawet jedno słowo ograniczone kropką, wprowadzają do
tekstu dynamikę, aktywizują czytelnika, pozawalają mu odczuć więcej emocji.
Postaci również się zawsze w ten sposób wypowiadają: niezwykle poprawnym
językiem i nienagannymi (no, prawie) zdaniami złożonymi. A krótkich akapitów
nie lubisz do tego stopnia, że byle takowe wydłużać, potrafisz dopisać do
wypowiedzi jednej postaci reakcję drugiej. Pamiętaj, że nie tylko treść, ale
również forma mają znaczenie, jeśli chcesz przekazać pewne rzeczy i wpłynąć na
czytelnika w dany sposób. Są różnie zabiegi, które temu służą i myślę, że
powinnaś sobie trochę poczytać o środkach stylistycznych, bo u Ciebie było ich
stosunkowo mało.
Ponadto, jak już
wspominałam, w ogóle nie stosujesz stylizacji językowej. Młodzi ludzie
wysławiają się jak profesorowie. Nie mówią w ogóle naturalnie. Tylko raz na
ruski rok wrzucisz drobny kolokwializm (naliczyłam przez 24 rozdziały aż trzy
cholery!), ale okrasisz to jeszcze jakimś wtem, bowiem i wychodzi
nie wiadomo co. Najgorsze jest jednak to, że nie ma charakterystycznego sposobu
mówienia, ulubionych powiedzonek, słówek. Wszyscy wysławiają się takimi samymi,
ślicznymi zdaniami złożonymi i tym samym językiem. Pamiętaj, że sposób, w jaki
postać porozumiewa się z innymi, to także sposób na wyrażenie jej charakteru.
Odejmujesz jej go znacznie, kiedy pomijasz ten aspekt. Mika Montero, wielki
nerwus o ognistym temperamencie, na pewno nie mówiłaby tak samo, jak grzeczna
Lena czy wesoły, ironiczny Ty. Nie uważasz, że powinnaś jednak to zróżnicować?
Zyskałaby na tym zarówno kreacja bohaterów, jak i sama akcja, przekazywana
wtedy w bardziej interesujący i przyciągający uwagę sposób.
Masz sporo ekspozycji
i streszczeń w swoim opowiadaniu. Wiele
rzeczy po prostu opisujesz zamiast pokazać je poprzez sceny. A to w środku
akcji zdarza Ci się opowiadać, że Lena jest taka i taka z charakteru
(ekspozycja), zamiast dać nam to poczuć, a to ni stąd, ni zowąd nagle zaczynasz
pisać o przeszłości czy o rzeczach kompletnie nie mających związku ze sceną
dziejącą się aktualnie i niemogących być aktualnym komentarzem do sytuacji,
który ma z nią jakikolwiek związek. Streszczeń, o ile pamiętam, było trochę
mniej, ale też sporo. Przez to szczególnie pierwsze rozdziały czytało mi się
bardzo ciężko. Wiele rzeczy po prostu stwierdziłaś, nie potwierdzając tego
później w opowiadaniu (np. fragment o tym, jaka to Lena nie jest aspołeczna, a
później była tylko jedna sytuacja, która mogłaby to naprawdę wskazywać). Pamiętaj,
że zawsze ciekawiej jest, kiedy opowiadasz historię, opatrując ją komentarzami
bohaterów, np. poprzez dialogi.
Kolejną istotną kwestią
jest nadmiar epitetów. Często przedobrzasz, tworzysz pleonazmy,
powtarzasz się lub dajesz zupełnie zbędne informacje. I przekombinowujesz.
Potrafisz nagromadzić kilka przymiotników do jednego słowa i jeszcze niektóre z
nich jakoś opisać. Bywa tego za dużo i zamiast ułatwić czytelnikowi wyobrażenie
sobie świata, utrudniasz mu to zadanie. Wiąże się to też z brakiem dynamiki, o
czym wspominałam wcześniej – niemal każde zdanie zawiera epitety. Czasem też
wrzucasz takie zdania, które wyglądają, jakbyś chciała się po prostu pochwalić
elokwencją, ale nie mogła zdecydować, które określenie będzie lepsze. Pamiętaj,
że celne słowa łatwiej zapadają w pamięć, a kiedy jest ich nadmiar, to
zamieniają się w trudną do zrozumienia masę.
Niestety wszystko to
poważne przewinienia.
2. Narracja
Zawsze wiedziałam, że
narracja pierwszoosobowa to ciężki orzech do zgryzienia, a Twój blog jedynie to
potwierdził. Przy pierwszych rozdziałach było gorzej niż przy kolejnych,
głównie ze względu na brak przepływu myśli, który potem – wciąż niewiele, ale
jednak – zaczął się pojawiać. Chodzi o to, że postaci częściej mówiły myślałem,
niż naprawdę myślały. Podobnie jak to, że Milan ponoć wciąż słyszał głos
Angeli Vivere w swojej głowie, a Ty, mimo prowadzonego typu narracji, nie dałaś
nam tego odczuć. Albo, co rozbrajało mnie przez cały czas, zapisywałaś część
myśli kursywą, a część nie. W ogóle co to za pomysł, żeby zapisywać myśli
kursywą w narracji pierwszoosobowej? Przecież historia jest opowiadana z
perspektywy tej postaci, niejako widzimy świat jej oczami, zaglądamy w jej
umysł, w jej emocje. Przynajmniej z założenia, bo u Ciebie wyszło to tak
średnio. Brakowało mi świeżego komentarza narratora do danej sytuacji,
było za to dużo streszczeń i ekspozycji nieadekwatnych do momentu, na które w
normalnej sytuacji postać nie mogłaby sobie pozwolić. Dopiero w ostatnich
rozdziałach zaczęły się pojawiać te luźniejsze myśli (Milan z niewyżytym
pedofilem i resztą myśli podczas incydentu z kobietą z Tenebris). Takiego
podejścia narratora, zachowywania się naturalnie, wejścia autorki w jego buty
było zdecydowanie za mało. Przez większość czasu miałam wrażenie, że wydarzenia
spływały po opowiadających jak po kaczkach. Byli właściwie beznamiętni (co też
wiąże się ze słabą stylizacją) i zawsze myśleli tym samym sposobem, tym samym
językiem. Bardzo długo też nie mieli w sobie nic charakterystycznego, tak, że
gdybyś zmieniła im rodzaje na płci przeciwnej, pewnie nie mogłabym ich
rozpoznać. Nie mieli żadnych myśli, które były by ICH, zachowań, które byłby
ICH, jawnych przyzwyczajeń (pokazanych jako sceny, a nie jako ekspozycja),
podejścia (to zmieniło się znacznie później). Mimo że pomysł prowadzenia
historii z dwóch różnych perspektyw był ciekawy, wykonanie upadło. Za mało
Milana w Milanie i Leny w Lenie. Dopiero w ostatnich rozdziałach zaczęło się to
poprawiać. Gorąco polecam Ci spojrzeć na ten artykuł: http://spisekpisarzy.pl/2015/12/trzy-sposoby-na-narracje.html. Mam nadzieję, że on przybliży Ci, co miałam na
myśli.
3. Fabuła
Rzecz bardzo istotna, a u
Ciebie również niezwykle dopracowana. Choć rozdziały są krótkie i
niewiele wydarzeń w sobie mieszczą, to jednak miałam to poczucie, że wszystko
masz dokładnie zaplanowane i wiesz, co robisz. Tutaj właściwie nie ma się czego
czepiać, bo na przestrzeni rozdziałów fabuła rysuje się powoli, ale regularnie.
Wybierasz zagadki, które zmuszają czytelnika do snucia własnych domysłów i to
najbardziej mnie angażowało. Wydaje mi się też, że każda postać ma swoje
miejsce i rolę (nawet jeśli jeszcze nie do końca zdążyła je odegrać), nie masz
zbędnych elementów, każdy puzzel jest ułożony i dopasowany do ogółu
układanki. Już od pierwszych rozdziałów wiedziałaś, co robisz i umiejętnie
rozdawałaś informacje, wiedząc, jak poprowadzić fabułę, by nie nudzić
czytelnika oczywistościami, a bawić go niebanalnymi rozwiązaniami i zwrotami
akcji. Wykorzystywałaś tajemniczość i klimat jak najbardziej, kiedy to było
możliwe, potrafiłaś zaskoczyć i zaciekawić czytelnika. Nie doszukałam się
błędów, ale rozplanowanie i prowadzenie fabuły zrobiło na mnie duże wrażenie.
Nie było za bardzo imperatywów (a przynajmniej nie na tyle rażących, bym się im
bardziej przyglądała), co też na duży plus. Drażniły mnie tylko ekspozycje i
streszczenia, które miały Ci pomóc poprowadzić fabułę, ale zdecydowanie nie
były najlepszym rozwiązaniem (już to mówiłam?). Jedyne, co mam Ci do zarzucenia
w tej kwestii, to niewielka ilość scen (właściwie niewiele się dzieje, a
rozdziały są bardzo krótkie). Nie daje to dużego pola do popisu jeśli chodzi o
kreację świata i bohaterów.
O, znalazłam coś, co mnie
mocno frapuje. Akcja dzieje się w Polsce, zgadza się? Ale tylko dwie postaci
nazywają się po polsku.
Zastanowił mnie brak
zapowiedzianych w jednym z rozdziałów parasomnii Leny. Mimo wszystko radzę
mniej pomijać i streszczać, pokazując więcej właściwej treści opowiadania.
4. Kreacja bohaterów
Nie można Ci zarzucić, że
Twoje postaci są wszystkie takie same. Są jednak trochę papierowe. Najczęściej
przewijają się Lena, Milan oraz Ty – to właśnie oni są najlepiej rozwiniętymi
bohaterami. Reszta ma po jednej charakterystycznej dla nich cesze i basta. Poza
tym bardzo rzadko mają w niej rzeczywisty udział, który pozwala im rozwinąć
skrzydła. Zdaję sobie sprawę, że to postaci drugoplanowe, jednak… Warto by było
wzbogacić opowiadanie o sceny, które by je lepiej pokazywały – w końcu też są
dla fabuły istotne, a prawie ich nie znamy. Zdecydowanie potrafisz różnicować
charaktery, jedynie za mało czasu antenowego im poświęcasz i za mało się
przykładasz, żeby je przybliżyć czytelnikowi. Dochodzi do tego brak stylizacji,
który bardzo ułatwił by Tobie pokazywanie ich, a czytelnikowi – poznawanie i
rozumienie.
Jeśli chodzi o moich
faworytów, zdecydowanie Ty Artificem, Milan, Mika oraz Celico. Dwie ostatnie,
choć rozwinięte słabo, mają naprawdę duży potencjał i chciałabym, żeby dostały więcej
szans na zaprezentowanie się, choć zdaję sobie sprawę, że to pewnie niemożliwe.
Mimo wszystko znacznie by to urozmaiciło historię. Większość postaci ma po
prostu jedną, dominującą cechę, co sprawia, że są płaskie. Tylko Ty się
bardziej od nich odróżnia. Nie jest to coś bardzo złego, skoro fabuła w sumie
jest dość krótka, ale naprawdę świetnie byłoby zobaczyć, jak wykorzystujesz
potencjał, który ukryłaś w świecie i postaciach.
5. Błędy
Notorycznie błędny
cudzysłów. Jak już wspominałam, dwa przecinki to dwa przecinki, a nie inny znak
interpunkcyjny. Dla przypomnienia, prawidłowy cudzysłów uzyskasz z pomocą
klawiatury numerycznej: Alt + 0132 („) i Alt + 0148 (”).
Zdarza Ci się mylenie
znaczeń słów lub używanie ich w złym kontekście (nagminnie, ezoterycznie etc.).
Mieszasz czasy.
Często zdarzało się, że źle
wybierałaś wtrącenia. W ogóle miałaś trochę przecinkowych pomyłek, ale myślę,
że wynikały one bardziej z nieuwagi niż niewiedzy. Jedyne, co mam Ci do
zarzucenia, to nagminne stawianie przecinków przed jak
i niż.
Trochę błędów składniowych,
głównie dziwne i nieuzasadnione, często gmatwające zdanie, inwersje. Trzeba z
tym zawalczyć, bo w większości przypadków tak naprawdę nie ma powodu, by tego
zabiegu używać.
Mimo wszystko radzę
nawiązać współpracę z betą, ponieważ zdarzają się różne błędy: literówki,
zbłąkane przecinki, słówka itd. Warto je wyeliminować i skonsultować się z
kimś, kto się w tym specjalizuje.
Ocena końcowa:
przeciętny.
Mam nadzieję, że
zrozumiesz, ale nie mogłam postawić Ci wyższej oceny. Nawet jeśli w ostatecznym
rozrachunku nie bawiłam się źle, to jednak wyżej wymienione problemy odbierały
mi większość radości z czytania. Nie mogłam się za bardzo wczuć przez styl i
kiepskawą narrację. Dużo mi zabrakło w tej historii, a dobra fabuła nie zastąpi
wszystkiego. Trochę nadrobiłaś kreatywnością i prowadzeniem fabuły. Postaci nie
są do końca wykreowane tak, jakbym sobie tego życzyła, ale nie było aż tak źle.
Mimo wszystko, jak dla mnie, historia wymaga przepisania z uwzględnieniem
większej ilości środków stylistycznych, w tym stylizacji i dopasowaniu języka
do postaci, a także wskazówek dotyczących samej narracji. Blog ma duży
potencjał i wiem, że jesteś zaangażowana w jego życie, dlatego wierzę, że się
poprawi. I tego Ci życzę, a także cierpliwości i dużo siły.
Dzień dobry.:)
OdpowiedzUsuńKapitan oczywisty wita, śmiejąc się do ekranu. No ja wiem, wiem, nadprzymiotnikoza w stopniu zaawansowanym. Pracuję nad tym, pracuję.
Zacznę od końca. Kiedyś chciałam zrobić korektę poprzednich rozdziałów, ale nie doszłam nawet do drugiego i się strasznie zanudziłam. Wtedy stwierdziłam: halo, ziom, coś jest nie tak, jeśli czytelnicy mają się przy tym dobrze bawić. Więc ciągnęłam Cordragon dalej, choć zaczęłam pisać to od nowa.
Efekty możesz zobaczyć na Kici (kot-z-maslem.blogspot.com). Ocenę tego bloga niedługo zacznie pisać Lena. Może z czystej ciekawości chciałabyś zobaczyć, jak poszła mi ta renowacja. Prolog jest króciuteńki, pierwszy rozdział długością także nie grzeszy. Chyba że masz dość tej historii na wieki wieków, całkiem zrozumiałe.
Dziękuję za ocenę, należą Ci się za nią brawa, oklaski, owacje, normalnie klakierów bym zatrudniła, by Ci ten trud wynagrodzić. Masa tekstu, błędów i głupotek, od których by niejednego głowa rozbolała (zwrócę za Apap, kochana, tylko pisz).
Zdjęcie przy tuleniu mnie do siebie.. Ja tak lubię spać, hah. Cudownie, cieplutko.
Zgadzam się praktycznie ze wszystkim. Na Kocie piszę w czasie teraźniejszym, by się nie gubić. Będę tylko do końca bronić kreacji postaci (nie licząc Luizy i Mai, bo to totalna porażka na Cordragon, i oczywiście wypowiedzi pseudonaukowców).
I zrezygnowałam z narracji Milana w pierwszej księdze, bo to mogło być irytujące i komplikujące, takie przeplatanie, dwie perspektywy, wątki. Ale cała księga druga będzie jego.
Dziwi mnie, że było Ci przykro po śmierci Luizy. Bardzo mi się nie podoba, jak potoczył się ten wątek. Gdybym była na Twoim miejscu, byłoby to raczej coś w stylu: Luiza nie żyje? Aha, okej. No a chyba nie o to chodzi, a o emocje, prawda?
O imionach i nazwiskach także wspomniałam lepiej na Kocie (mam nadzieję). Łacińskie prawdziwe i polskie ziemskie.
Nie chciałam zanudzać, więc fabułę trochę zmieniłam. To odjęłam, to dodałam. Na kocie jest na razie czternaście rozdziałów i przy piętnastym dojdziemy do tego etapu historii, na którym kończy się Cordragon.
Rzesze łez, hihi, całe armie.
W najbliższym czasie mam zamiar skomentować tę ocenę dokładniej, odnosząc się do poszczególnych fragmentów. Porobię notatki (kocham notatki). Wypiszę najczęstsze błędy i sprawdzę, czy nie ma podobnych na Kocie, takie tam...
Jeśli chodzi o wąsa w nagłówku, miałam pisać do autorki szablonu, ale jakoś wypadło mi z głowy.
Więc do następnego. Pozdrawiam. :)
Dobrek!
UsuńNie chciałam Cię nigdzie urazić i mam nadzieję, że nigdzie tego nie zrobiłam (a jeśli tak, to że mi wybaczysz). Mam nadzieję, że ocenka w jakimkolwiek stopniu Ci pomoże. I już bez przesady, nic mi się nie należy, zwłaszcza biorąc pod uwagę, ile czasu musiałaś czekać... Jeszcze raz za to przepraszam. Przyznam, że na początku pisało mi się ją trudno, ale byłam wtedy w bardzo zrzędzącym nastroju i to pewnie dlatego. Koniec końców nie było źle, bo historia dała mi sporo zabawy. A reszta to kwestia praktyki - historia ma duży potencjał i cieszę się, że wciąż nad nią pracujesz. Narracja pierwszoosobowa nie jest łatwa. Bardzo łatwo przeobrazić ją w pamiętnik. A na Kota zerknę z przyjemnością.
Tak jak pisałam już wcześniej, kreacja postaci nie jest zła. Brakowało mi jedynie ich lepszego rozwinięcia. A pod względem zróżnicowania było naprawdę dobrze. I prawdę mówiąc, dwie różne perspektywy też mi się podobały, no ale to ja. Zerknę, jak to poszło tam.
Wątek z Luizą... było mi przykro, bo - co chyba jest u mnie wrodzone - momentalnie miałam w głowie, jak mogła czuć się Lena. Troszkę poskąpiłaś tam emocji, ale tyle razy się naczytałam o uczuciach po śmierci bliskiej osoby, że nie potrzebuję wiele, by się we mnie obudziły...
Rzesze łez naprawdę mnie rozbroiły. :D Ale takie głupotki zdarzają się wszystkim. Ważne, żeby mieć do nich dystans.
Mam nadzieję, że na drugim blogu pójdzie lepiej. Trzymam mocno kciuki za to i za dużą wytrwałość, by skończyć tę historię, bo warto. Pozdrawiam również.