Adres: Granice Chaosu
Autor: Nearyh
Tematyka: fantasy
Oceniająca: Dhaumaire
Szata graficzna, ramki, dodatki
Po wejściu na bloga wiedziałam, że jego treść może mnie
bardzo zainteresować. Szata graficzna natychmiast wprowadza w
nastrój historii, która wydaje się po równo fantastyczna i
ponura.
Szablonowi nie mam nic do zarzucenia. Schludnie i dosyć prosto.
Bardzo podoba mi się użycie ilustracji, która przedstawia postać
z opowiadania. Kolorystyka zgrana, nie razi oczu, tekst jest dobrze
widoczny na tle posta. Tylko jedna rzecz trochę mnie zdziwiła –
mianowicie ukryte menu. W pierwszej chwili nie pomyślałam, że się
wysuwa i byłam zaskoczona brakiem jakichkolwiek zakładek. Zmylił
mnie napis Granice Chaosu. No, ale to pewnie tylko ja tak mam. Ramka
z aktualnościami jest widoczna od razu, więc czytelnik nie musi się
zastanawiać, co właściwie się stało, bo natychmiast ma przed
oczami wiadomość. Poza tym podzieliłaś tomy swego opowiadania na
szerokie listy, więc takie sierotki jak ja się nie pogubią.
12/12
Zakładki
Są schludne. Historia zachęca krótką i treściwą zapowiedzią.
Bohaterów jest sporo i choć zwykle nie jestem za narzucaniem
czytelnikowi jakiejś wizji postaci, to jednak tutaj tego opisywania
byłoby sporo (nawet jeśli byłoby to krótkie), a po przeczytaniu
tekstu o tylu różnych osobach czytelnikowi mogłoby się pomieszać
w głowie. Obrazki za to zapadają w pamięć i łatwiej się nie
pogubić. No i nie ma się do czego przyczepić, może oprócz tego,
że osiem stron z zakładki Lostar nie zostało jeszcze
uzupełnionych. Odniosłam jednak wrażenie, że te, które już
zapisałaś, bardziej przypominają opis świata do gry RPG, bo są
tak szczegółowe. Opisujesz nawet… zawody funkcjonujące w tym
uniwersum. Jesteś pewna, że to potrzebne? Koniec końców doskonale
można to wpleść w opowieść, jeśli zajdzie taka potrzeba.
4/5
Treść
Tak jak się umawiałyśmy, jeśli będzie większa ilość
literówek, nie będę ich wypisywać. Za to, żeby ułatwić Ci
pracę z tekstem, podam je tam, gdzie zdarzyła się jedna na
rozdział.
Widmo Elestren
Prolog
Nigdy wcześniej nie zaprzątało to jej bytu,
cała egzystencja sprowadzała się do unoszenia na bezpiecznych,
orzeźwiających prądach matczynej magii. Zwyczajnie wirowała w
eterze, tańcząc pomiędzy nieskończonością a materialnością.
Zbliżała się czasami do powierzchni, ocierała o nią, po czym
szybko uciekała w
głąb bezpiecznej energii.
Podobnie
jak intuicyjnie się rozejrzała, wspierając na rękach, a
potem wstając na drżących, chwiejnych nogach.
Czasem gubisz
zaimki zwrotne tam, gdzie akurat są potrzebne. Wspierając się;
inaczej pozostaje pytanie, co wsparła na rękach?
Jej
poczuciem bezpieczeństwa zachwiała nieznana do tej pory stabilność
– nie miał do dyspozycji każdego istniejącego
kierunku, trwała przyciśnięta do nieruchomego podłoża, ledwie
potrafiąc na kilka chwil oderwać od niego kończyny.
Zjadłaś
a.
Mimo to nieznane ją fascynowało, objawiając
się w sposób do tej pory jej nieznany.
Zdołała się
jednak wyprostować, przyjrzała się otoczeniu ze
zdumieniem.
Proponuję zastąpić przecinek
spójnikiem.
Zatrzymała się na trochę dłużej przy kolorze
tęczówek, by po pewnym wahaniu określić go jako odcień zieleni –
zieleń otaczała ją zewsząd, jednak nie w takim nasyceniu.
A
trochę później:
Ujęła kosmyk palcami i przyjrzała się mu
wnikliwie, zastanawiając się, dlaczego cały świat wypełniały
najróżniejsze kolory, ona natomiast zdawała się taka blada. Jej
skóra także miała jasny odcień, oczy, a teraz jeszcze te włosy.
Z
pierwszego fragmentu wynika, jakoby postać miała szczególnie
nasycone zielenią oczy, z drugiego zaś, że były wyblakłe. Nie
sprecyzowałaś, co według Ciebie oznacza takie nasycenie, a dla
mnie na przykład oznacza to, że barwa ma wysoką
saturację.
Wzruszyła ramionami do własnego odbicia i
uderzyła ręką o taflę strumyka, zastanawiając, co się
stanie.
Brak zaimka zwrotnego. Zastanawiając co?
To
było interesujące doznanie. Na pewno chcę po tym więcej, bo
pozostawiłaś ogromną zagadkę. Od razu rzuca się w oczy, że
opisy są Twoją mocną stroną. I nic więcej powiedzieć nie mogę,
bo prolog nic więcej nie mówi. Dopiero po przejrzeniu zakładek
opowiadających co nieco o Lostarze, można się domyślić, z czym
się tutaj miało do czynienia.
Kolejną zagadką jest to,
że między prologiem a pierwszym rozdziałem jest bardzo duża
przepaść czasowa.
Rozdział 1.
Nadesłano go z miasta Grozer znajdującego
się na wschodzie Estrille, w pobliżu granicy z opuszczonym regionem
Perrianem. Właściwie nie powinien się dziwić, że w takiej
okolicy działy się niepokojące, trudne do wyjaśnienia rzeczy, ale
podobne rewelacje przychodziły także z Dzikiego Wybrzeża – a to
całkowicie przeciwna strona Estrille.
Zastanawia mnie regionem
Perrianem. Brzmi trochę jak łacina, ale co to ma wspólnego z
nazwą region Perrianu? Chyba z rozpędu odmieniłaś oba
człony.
Gdzieś w zakątkach umysłu kołatała się myśl,
czy przypadkiem nie zbliżał się kolejny Wielki Wybuch, tym razem
trzeci.
To logiczne, że po drugim nastąpi trzeci, więc…
dlaczego tym razem?
(…) a wtedy nikt nie znał dnia ani
godziny, kiedy nagle zaatakują albo skrzywdzą w jakikolwiek inny
sposób, czyż nie?
Atak sam w sobie krzywdą nie jest (i nie musi
się nią skończyć), więc wyrażenie skrzywdzą w jakikolwiek
inny sposób jest nietrafne.
Oren tymczasem zwrócił
wzrok na pochylonego nad kopertami władcę, śmiało zbliżając
się do jego zasypanego papierami biurka. Bez pytania przysunął
sobie elegancko rzeźbione krzesło, ustawiając je tak, by siedzieć
twarzą w twarz z władcą.
Dialog o Przeklętych jest
nieco dziwny, bo najpierw mag pyta króla, czy brał pod uwagę ich
udział w tych wszystkich niepokojących wydarzeniach, które nękają
Lostar. Zaraz potem stwierdza, że Przeklęci ani nie mieliby ochoty
się tym zajmować, ani nie mogliby powstrzymać nadchodzącej
katastrofy; więc skąd to pytanie? Być może jest źle
skonstruowane, bo nie idzie zrozumieć, o co Orenowi właściwie
chodzi. Czy pyta po prostu po to, by rozwiać wszelkie wątpliwości
króla? Nigdzie tego nie zaznaczyłaś.
Poza drobnymi niejasnościami rozdział był bardzo przyjemny.
Wprowadził nieco w świat, opowiedział, czego możemy się
spodziewać i w końcu mniej więcej wiem, na czym stoję. Udało Ci
się przystępnie i bez zamętu przekazać konieczną czytelnikowi
wiedzę.
Rozdział 2.
Wiele dało się o dziewczynie powiedzieć, ale na pewno nie to,
że potrafiła dostosować się do otoczenia i przestać zwracać na
siebie uwagę. Zdecydowanie też nie chodziło o wygląd – chociaż
prawdą było, że jej czerwonawe włosy miały niecodzienną barwę
nawet jak na Funnajkę – po prostu zupełnie nie umiała się
zachować wśród ludzi.
Ekspozycja.
Nos nie szpecił, ale także nie dodawał urody –podobnie jak
policzki pokryty piegami.
Zgubiła się spacja i pomyliła liczba pojedyncza z mnogą.
Z biegiem czasu zaczęła akceptować, że jedynym sposobem, na
przetrwanie wśród obcych, groźnych twarzy było ignorowanie
wszystkiego, popadanie w swego rodzaju odrętwienie, póki coś nie
skłaniało do działania.
Wkradł się niepotrzebny przecinek po sposobem.
Po chwili długiego, pełnego powagi milczenia Aithne się
uśmiechnęła niepewnie, nie wiedząc do końca, jak powinna się
zachować.
Zbędna, udziwniająca inwersja.
Trudno się o tym rozdziale wypowiedzieć. Był interesujący, bo,
zdaje się, poznałam już dwie ważne, jeśli nie najważniejsze,
bohaterki. Pojawił się jednak wątek trupiej ręki, która
wygrzebała się z ziemi i złapała złodziejaszka, ale później
zupełnie ją pominęłaś. Więcej do niej nie powróciłaś. To
raczej nie do końca normalne, że w mieście z ziemi wyłazł sobie
truposz, a bohaterki go zignorowały.
Rozdział 3.
W Lostarze nie odwiedzało się martwych zbyt często.
To brzmi tak, jakby martwi byli jakąś grupą społeczną.
— Do rytuału? — podchwyciła szybko Aithne, chcąc odwrócić
uwagę nekromantki; wolała nie dzielić się z nią mało chlubnymi
obawami przed ciemnością. — Zwykle nie używasz rytuałów.
— Kiedy pracuję w pojedynkę, nie jestem w stanie się rozerwać
— mruknęła, gestem ręki zapraszając towarzyszkę, by przeszła
przez bramę cmentarza.
Zamiast przecinka dałabym kropkę lub średnik po w pojedynkę.
Taki znak postawiłby dłuższą pauzę myślową, dzięki czemu
łatwiej byłoby wyłapać sens wypowiedzi. Przecinek wygląda tak,
jakby wkradł się przez nieuwagę.
Jeśli tylko spuściła je z oczu, przestawały być zwykłymi
drzewami – drewno przybierało gładką linię wyciągniętych
ramion, gałązki stawały się wyciągniętymi do niej palcami, a
szum liści szelestem ubrań, który otaczał ją zewsząd i ciemność
uniemożliwiała zlokalizowanie, skąd nadchodziło zagrożenie.
Co tam robi i? Ten spójnik służy do łączenia zdań
współrzędnych łącznych, a te tutaj są przeciwstawne.
Niekiedy przerywasz dialogi dość długimi opisami, przez co
wydaje się, jakby przerwy między odpowiedziami trwały po kilka
minut. Rozmowa bardzo się przez to ciągnie i zdaje się, że od
zadania pytania do udzielenia na nie odpowiedzi mija dobrych
kilkadziesiąt uderzeń serca.
Najpierw powstał okrąg, na brzegu którego Anabde wypisała
pojedyncze symbole z pradawnego języka. Aithne także się go uczyła
– ze względu na Ashar’carrego, swój potężny miecz – tych
fragmentów jednak nie rozumiała. Wychwyciła tylko coś o śmierci
oraz spokoju; z drugiej strony nie wgłębiała się w lekturę.
Przypatrywała się, jak przyjaciółka tworzyła dodatkowe linie
biegnące aż do środka okręgu, nie połączyła ich jednak w
najważniejszym punkcie – zamiast tego stworzyła jeszcze jedno
koło, do którego ścianek przylegały promienie większego.
Czym Anabde narysowała symbole? Warto by było o tym wspomnieć,
skoro znajdują się na cmentarzu, w nocy, a okręgi powstały na
miejscu przygotowanym do wykopania grobu – przecież wtedy rysunki
wykonane patykiem nie byłyby dobrze widoczne.
Zjawa podążyła za cofającą się Aithne, przypatrując jej z
zainteresowaniem.
Zgubiłaś zaimek zwrotny. To Ci się zdarza dość często, a
czasami – nawet jeśli są powtórzeniem – nie da się ich
pominąć.
Jednocześnie rozglądała się nerwowo, od czasu łapiąc kilka
urywanych oddechów podyktowanych przez zamierające w piersi serce.
Co od czasu?
— Pan Conleth? — rozbrzmiało za jego plecami, sprawiając, że
niemalże oblał się unoszonym do ust kuflem.
Zaiste potężny musi być z niego woj, skoro jego ręce
rozpuszczają kufle.
Jak już się wciągnęłam, to nie mogłam przestać czytać.
Akcja nabiera tempa, a jakoś zawsze zakończysz rozdział w takim
momencie, że chce się kontynuować.
Rozdział 4.
W Lostarze szlachta dzieliła się na trzy warstwy, z czego w
dwóch pierwszych panował szalony bałagan, rodów było mnóstwo i
nikomu nie chciało się zapamiętywać ich nazwisk.
To zabrzmiało jak przypis, nie jak fragment opowiadania.
Jednego z pewnością nie dało się mu odmówić – przykuwał
uwagę. Był naprawdę przystojny w ten interesujący sposób;
wyraźnie zarysowana szczęka, wyższe kości policzkowe, rzymski nos
i łobuzerski, dodatkowo intrygujący uśmieszek.
Skąd bohaterowie świata zupełnie abstrakcyjnego, z naszym
mającym wspólnego raczej niewiele, znają wyrażenie rzymski?
Równie dobre, i bardziej prawdopodobne, byłoby określenie orli.
Rozdział zaniepokoił mnie o tyle, że wprowadzona do niego
postać – odmiennie od Aithne i Anabde – nie została umieszczona
w zakładce. A zostawiłaś tam komentarz, który jeszcze bardziej
martwi.
W każdym razie bardzo gładko prowadzisz bohaterów i każdy z
nich ma wyrazisty charakter. Aithne jest przyjemna, choć momentami
jej zachowania irytują.
Rozdział 5.
Odetchnęła głęboko, po czym przełamała pieczęć i zajrzeć
do środka.
Co się temu zdaniu przytrafiło? Jest jakieś nieszczęśliwe.
Chociaż, jak się szybko zmitygował, nie był pewien, czy Ariene
często czuła wstyd.
W jakim sensie: zmitygował? Nijak mi to nie pasuje do kontekstu.
http://sjp.pwn.pl/sjp/;2546755
Wprowadziłaś już 6 z 13 postaci. To dość szybkie i nagłe,
ale Twoja umiejętność kreślenia bohaterów sprawia, że
natychmiast wszystkie zapamiętałam. Od razu też je polubiłam,
szczególnie Ariene, Erriana i Sheridana.
Rozdział 6.
Sceny dyskusji Aithne z Faryale są… krótko mówiąc, cudne
oraz pocieszne. Dodają klimatu opowiadaniu, a także charakteru
Aithne. Pozwalają też w sposób naturalny dowiedzieć się odrobinę
o przedstawionym świecie.
Sama Faryale natomiast… Cóż, jest bardzo intrygującą
postacią. Zaczynają mi się kręcić po głowie pewne podejrzenia
co do niej.
Mimo wszystko potraktowałaś konie bardzo szczegółowo,
poświęcając im mniej więcej tyle uwagi, co bohaterom rozdział
wcześniej. Jeśli zaś opisywałaś je z punktu widzenia Aithne –
wypadałoby ten zabieg zaznaczyć, co zrobiłaś tylko w jednym
przypadku. Nie przeszkadzało mi to w większym stopniu, ale i tak
nie zapamiętałam wyglądu poszczególnych wierzchowców i
zastanawiam się, czy była taka potrzeba, skoro później jeszcze
wielokrotnie przypominasz o tym, który koń do kogo należał.
Wydaje mi się, że trochę za mało miejsca poświęciłaś tu
opisaniu niepokoju, który zapanował w grupie po nadejściu Alvara.
Rozdział 7.
Nie wyglądał jej typowego trzydziestolatka, a wielu takich ludzi
zdążyła w swoim długim życiu zobaczyć.
Coś się zgubiło. Między jej i typowego powinno być na.
Hę? Co to za fragment tekstu zaznaczony na czarno? Całość jest
jasnoszara, a ów fragment to kontynuacją sceny, dlaczego więc jest
tak wyróżniony?
Zwracasz dużą uwagę na Anabde i Sheridana – to jeden z
bardziej interesujących wątków. Trudno zrozumieć łowcę i jego
stosunek do nekromantki. Sceny ich dotyczące są stosunkowo krótkie,
ale dostarczają dużo informacji o ich znajomości w sposób
nienachalny.
W końcu zaczynamy się dowiadywać co nieco o Aithne. Odsłaniasz
tę tajemnicę bardzo powoli, stopniowo, potęgując zaciekawienie, a
tym rozdziałem zdecydowanie także moją sympatię do upadłej.
Urocze jest to dziewczę. Jakkolwiek na początku momentami mnie
denerwowała, tak teraz, już bardziej rozumiejąc powody jej
zachowań, przestają mi one doskwierać. Sposób wprowadzenia jej w
relację z Errianem też mi się podoba, chyba ze względu na to, że
ich charaktery się tak uzupełniają.
Scena walki wyszła nieźle, choć znów – wprowadzasz wiele
zagadek dotyczących naszego maga. Pomijając to, wydawało mi
się, że opis sceny był krótki. Czegoś mi w nim zabrakło, a
określenie rzucał kolejnymi zaklęciami spłyciło akcję. Nie
można sobie nawet za bardzo wyobrazić, co tymi czarami powodował.
Czy jednak brak postojów przez kilka dni to odpowiedzialna
decyzja? Koniec końców konie też muszą odpoczywać, a całodobowa
podróż raczej nie daje im na to czasu. Wiozą na grzbietach swoich
właścicieli i ich bagaże, nawet, jeśli są one niewielkie, to
jednak łatwo zwierzę wykończyć tym sposobem. Zwłaszcza, że
później dowiadujemy się, iż zatrzymywali się na jakąś godzinę
w ciągu dnia i, o ile moja wiedza o koniach jest bliska zera, to
wydaje mi się, że tyle maszerujące, a niekiedy spięte do kłusa
zwierzęta, nie byłyby w stanie zaspokoić zapotrzebowania na
posiłek i odpoczynek.
Po lekturze tych kilku rozdziałów mam takie odczucie: zaczynasz
od tajemnic, które stopniowo rozwiązujesz, by w trakcie tego
dołożyć kolejne tajemnice… które znowu każesz odkrywać w
dalej. Zapewniasz tym sobie, że czytelnicy będą się zastanawiać,
o co chodziło i wyczekiwać nowości.
Rozdział 8.
Ten rozdział był nudnawy. Zupełnie oderwał nas od przygody
głównych bohaterów i wrzucił w świat nieznanej kobiety, o której
nigdy wcześniej nie wspomniałaś. Raczej bez błędów, ale
stanowił nużący przerywnik między pełnymi akcji fragmentami.
Dopiero w połowie pojawia się istotna informacja, a tak – nic.
Rozdział 9.
No i zbliżamy się do tego niepokojącego punktu na środku mapy,
co? Sądzę, że jednak podróżowanie przez dobrych kilka dni bez
porządnego odpoczynku dla koni i dla samych bohaterów to nie był
dobry pomysł, tym bardziej, kiedy tak wyczerpująca wycieczka ma się
zakończyć wejściem do kompletnie niezbadanego, niebezpiecznego
miasta, gdzie licho wie, co zastaną. Trochę to też naciągane, że
po takim czasie nie zaczęli usypiać bez względu na wszystko;
wykończony organizm szuka każdej okazji, by nadrobić straty.
Rozwijasz wątek Erriana i Aithne. Robi się ciepło na sercu;
miła z nich parka, uzupełniają się. Trochę jednak niepokoi mnie
to, że od czasu do czasu ukazujesz Alvara, który jest nie do końca
normalny, ale poświęcasz mu ledwie kilka linijek – a potem
zostawiasz czytelnika z nierozwikłaną tajemnicą.
Rozdział 10.
Dużo tych romansów, ale – o dziwo, bo fanką miłostek nie
jestem – wątki prowadzone są tak zgrabnie, a postaci mają tak
odmienne charaktery, że… po prostu chce się czytać dalej.
Nie było Aithne, ale to jednak dobrze. Miło jest czasem
odetchnąć od poczucia ciągłego zagrożenia, które dziewczyna ma
w sobie. Choć ją lubię, to czasem wizja jej ciągłych koszmarów
i lęków może być męcząca.
Historia się rozkręca. A że opowiadanie czyta się jednym
tchem, nie mam poczucia, że niepotrzebnie przeciągasz akcję ani że
wszystko dzieje się zbyt szybko.
Rozdział 11.
Trochę się wydarzyło. Choć oczekiwałam większej draki,
biorąc pod uwagę wydarzenia z ostatniego rozdziału,
tymczasem wszystko jakoś tak gładko poszło.
No nie! Dlaczego to się stało? Wiedziałam, że Larkin nie
zabawi z grupą zbyt długo, ale sądziłam, że uda mu się wyrwać
tę Ariene czy chociaż odkryć tajemnicę, którą ostatnio
zaserwowałaś, a tu… No nie. Jestem rozczarowana jako czytelnik,
ale jako oceniająca podziwiam to, że nic w Granicach Chaosu nie
dzieje się bez powodu.
Ale szkoda, no. Larkin był bardzo dobrą postacią, która
wprowadziła ciekawe wątki, wpłynęła szczególnie na Aithne i
Ariene… Było w nim coś urokliwego i będę za nim tęsknić, choć
pewnie ma inną, ważniejszą misję.
Rozdział 12.
Gdy zjawił się przy nim Sheridan, kilkoma sprawnymi cięciami
pozbywając się najbardziej napierających trupów – z czego jeden
zostawił na ramieniu młodego maga brzydko szramę – Errian odczuł
niesamowitą wprost ulgę.
Brzydko, nieładno szrama. Be szrama.
Tym razem walka mnie nie zawiodła ani odrobinę; była porządnie
opisana. Zaprezentowałaś nam trochę tej ciemnej strony Aithne,
choć tu akurat uważam, że przydałoby się więcej emocji.
Całokształt jednak wypadł dobrze.
Gdzieś w międzyczasie przewija się Larkin, ale jego zachowanie
kompletnie miesza człowiekowi w głowie.
Porobiło się. Zacytowałabym nawet Sheridana, no ale nie wypada.
Rozdział 13.
Niestety, nadal słyszała wysokie piski istoty, która dosłownie
deptała jej po piętach, bezgłośnie sunąc w powietrzu niczym
trzepocząca, półprzezroczysta płachta grozy.
To raczej niedosłownie, skoro zjawa nie miała stóp.
Rozdział był cudowny. Ariene to zdecydowanie jedna z moich
ulubionych postaci, dlatego fakt, że poświęciłaś jej tyle czasu,
niezwykle mnie raduje. Cały opis gonitwy jest świetny –
poczynając od tego, że znów każdy detal był doskonale
zaplanowany na przestrzeni kilku rozdziałów, poprzez wyczucie
charakteru i historii postaci, aż do końca, gdzie dwa równolegle
idące wątki się ze sobą zetknęły. Było realistycznie i
trzymało w napięciu. Zdecydowanie jeden z najlepszych rozdziałów.
Rozdział 14.
Może właśnie dlatego traktowała go z takim dystansem. Bo
podświadomie czuła, że chociaż spędzili razem noc, Sheridan
postawi między nimi mur nie do przebycia. Niepokoiło ją tylko to,
że próbowała tę zaporę przebyć, zupełnie jakby chciała więcej
bliskości.
Wyjaśniło się tu właściwie niewiele, ale relacja Sheridana i
Erriana umiliła mi znacząco czytanie. Z jakiegoś powodu bardzo
lubię te dwie przeciwstawne osobowości, które przyjacielsko się
uzupełniają. Fajnie ukazujesz kontrast pomiędzy nimi i to, jak z
początkowej niechęci upadłego do maga wyłania się jakiś promień
sympatii.
Rozdział 15.
Powoli rozwijający się wątek Anabde i Sheridana w sumie cały
czas zadziwia, nie tyle ze strony kobiety, która jest przewidywalna,
co ze strony łowcy, który okazuje się dla niej zaskakująco miły.
Muszę przyznać, że ta dziewczyna momentami działa mi na nerwy.
Ma taki charakter jaki ma, ale ta jej duma i uprzedzenie do Erriana…
I to, że w sumie ciągle jest bezsilna, choć miała być dosyć
potężną nekromantką. No cóż, choć moje uczucia w stosunku do
niej są chłodne, rekompensuje mi to połączenie jej losów z
Sheridanem.
Rozdział 16.
Pojawiła się scena z punktu widzenia Sheridana, dzięki czemu
czytelnicy w końcu poznają go z bardziej ludzkiej strony –
okazuje się, że Przeklęty ma jakieś obawy, że jednak nie jest
całkiem niewzruszony, jakim się cały czas wydaje, że normalnie
myśli i ma różne uczucia. Lubię łowcę i myślę, że sporo osób
podziela moje odczucia, więc skupienie na nim nieco większej uwagi
to dobra decyzja. Dziwna, a przez to ciekawa, jest z niego postać,
warto go bardziej rozwinąć. No i Faryale! Jedna z największych
zagadek całej historii.
Obudziło się rude rozczochrane, a ja już zdążyłam zatęsknić.
No, a że wydarzyło się trochę nieprzyjemnych rzeczy… Może być
ciekawie.
Wprowadzeniem Cadora i opisaniem potyczki z Ariene zrobiłaś
kawał dobrej roboty.
Rozdział 17.
I tu Aithne trochę straciła w moich oczach, ale spodziewałam
się po niej takiej reakcji. Mimo wszystko chyba faworyzuję Ariene i
zrobiło mi się przykro, że Ai oskarżyła ją o to, że pozwoliła
Larkinowi uciec. Gdzieś w głębi duszy wolałabym, żeby ten mały
diabeł nieco bardziej otworzył się na innych.
Natychmiast polubiłam Cadora i… współczuję mu w sumie, że
będzie się musiał użerać z Aithne i Errianem, jakkolwiek darzę
ich sympatią, to jednak obrońcy będą spędzać sen z powiek.
Szczególnie upadła.
Ten rozdział obudził też we mnie pewien niepokój. Obawiam się,
że Aithne ze swoim szaleństwem przyćmi nieco innych bohaterów,
nie pozwoli się im wykazać. Zobaczymy dalej, jak to z nią będzie.
Rozdział 18.
W końcu ukazujesz nam choć rąbek tajemnicy, którą
przygotowałaś, i w samą porę, bo już się bałam, że znów
zakryją ją inne wątki. Zdziwiło mnie to, że bohaterowie dotarli
do Elestren około 10. rozdziału, a w 18. dopiero zaczęli wykonywać
misję właściwą, ale dobrze to uwarunkowałaś i wykorzystałaś
ten czas. Nie nudziłam się, bo, jak mi się wydaje, wprowadzone tu
historie mają znaczenie dla dalszych losów bohaterów.
Runęła za ścianę, znikając Cadorowi z oczu – w tej samej
chwili rozległ się głuchy rumor oraz chrzęst.
Za ścianę? Nie umiem sobie tego wyobrazić. Skoro wisiała nad
pierwszym piętrem? Nie przypominam sobie, żeby budynek był jakoś
przechylony. Coś mi tu nie pasuje.
Rozdział 19.
Ten rozdział zdecydowanie plasuje się na drugim miejscu wśród
moich ulubionych. Dobry opis walki z wielu perspektyw i znaczne
postąpienie w przód z rozwojem Aithne. Bardzo sprawnie operujesz
myślami różnych postaci, choć… momentami jest trochę za mało
emocji. Poza tym w akcji brali udział wszyscy bohaterowie, w sumie
nawzajem ratowali sobie tyłki, a takie rzeczy zacieśniają więzi,
więc liczę, że następne rozdziały mnie pod tym względem nie
rozczarują.
Rozdział 20.
Przyznam, że dialog Sheridana i Anabde nie był do końca
zadowalający. O ile do tej pory w ogóle tego nie odczuwałam, tak
teraz odniosłam wrażenie że był trochę zbyt formalny.
Na przykład tu:
— Szukałam wezwania i rozkazu. Uchwyciłam świadomością
nitkę czaru, jednak mi umknęła. Nie wiem kto, kiedy, po co oraz co
dokładnie. Ale coś jest na rzeczy — przyznała.
Zastanawia mnie, czy świadomością było konieczne i czy oraz nie można by zastąpić ani, które w
zdaniu przeczącym sprawdza się lepiej jako spójnik.
I w ogóle bohaterowie bardzo szybko doszli do siebie po tej walce
– mam na myśli psychikę. W minutę później zachowują się tak,
jakby zupełnie nic się nie stało, a przecież przed chwilą tłukli
się z całkiem silnym stworem. Poza tym Aithne i Sheridan zostali
pokiereszowani, ale tylko Cador wydawał się trochę zdenerwowany
sytuacją. Wiem, że dołączył do grupy jako ostatni, trochę go
ominęło, a dwójka rannych to akurat Przeklęci… Adrenalina nie
opada aż tak szybko.
Nadrabiasz jednak dialogiem Aithne i Erriana, a także tym, jak w
ogóle opisujesz zachowanie tej pierwszej. Bo wyszło bardzo
realistycznie; natychmiast czuć jej strach.
Wilgotność powietrza wzrastała, ściany oraz stopnie stawały
się śliskie, każdy krok mógł równać się upadkiem.
Równać się upadkowi albo skończyć się upadkiem.
Ale końcówka! Ta końcówka! Właściwie to odkąd przeszłaś
do Aithne i Erriana zrobiło się świetnie.
No i ta końcówka. Ta Aithne. Ten Sheridan.
Rozdział 21.
— Ale Aithne wykorzystała całą magię na powierzchni, przez
co włączyła system obronny — dokończył za niego Errian,
szerzej otworzywszy oczy. — To oznacza, że będzie może być
rozpoznawana przez tutejsze zabezpieczenia.
Jakiś niezdecydowany ten Errian. Może być czy w końcu będzie?
W każdym razie walka znów świetna. Cały rozdział był w ogóle
dobry. Jednak to on wskakuje na drugie miejsce wśród moich
ulubionych. Opisałaś zdarzenia realistycznie i natychmiast wszystko
sobie wizualizowałam.
Rozdział 22.
Masz tu trochę literówek, więc radziłabym przejrzeć pod tym
względem.
Ach, ta Aithne. Najpierw zaczęła tracić w moich oczach, ale
teraz jednak odzyskuje. Trudna postać, ale z drugiej strony –
gdyby nie jej porywczość, szaleństwo i potęga, część
opowiadania poszłaby do wyrzucenia.
Rozdział 23.
Gdy Przeklęta pomyślała, że będą tak szli do końca świata,
milczenie rozdarł zaskoczony okrzyk młodego maga. Upadła
natychmiast się napięła, zanim w ogóle zarejestrowała, co się
stało; błyskawiczna reakcja ją zdezorientowała, dlatego niczego
nie spróbowała zrobić, zmarszczywszy czoło.
Nie zmieniłaś osoby, więc nie musisz po raz drugi informować,
że chodzi o Aithne.
Opuszczone miasto wyglądało dokładnie tak samo, jak kiedy je
zostawiali – częściowo zawalone budynki sterczały niczym drzazgi
z ziemi, rozsypane dokoła gruzy wyglądały, jakby w każdej chwili
mogły ożyć i przemienić się w żądne krwi potwory.
Rozdział 24.
— O co w ogóle z tym gościem chodzi? Wszyscy reagują na jego
temat bardzo emocjonalnie. —Posłał kobiecie wymowne spojrzenie.
Spacja się zjadła.
Relacja Cadora i Ariene mnie urzekła. Jakoś wszystkie
damsko-męskie relacje wychodzą Ci tak miękko, każda jest inna i
sympatyczna. Nieco w tej kwestii tracą same kobietki, bo, co mi
sprawiło przykrość, praktycznie ze sobą nie rozmawiają. Wiemy,
że między Aithne i Anabde jest jakaś przyjaźń, ale charakter tej
drugiej uniemożliwia zagłębienie się w temat, a Ariene… Cóż,
jest świetną postacią, ale odnoszę wrażenie, że pozostałe dwie
zupełnie jej nie doceniają.
— Jestem moja matką — odparł z ponurym rozbawieniem. —
Drobny, nieduży, delikatny, słaby… Postrachu raczej nie wzbudzam.
I nie nadaję się na wojownika. Władam tylko magią.
Moją.
I znów mnie zaskoczyłaś tym, jak doskonale planujesz. Każda z
Twoich postaci ma jakąś rolę do odegrania, prędzej czy później.
Gdyby jej brakło, wszystko by się posypało, co jest… naprawdę
niesamowite. Nie ma nikogo, kto by się tam zabłąkał tylko
dlatego, że tak sobie umyśliłaś.
Tylko jakoś marne było to przejście do seksów z Sheridanem. Tu
Anabde myślała o tym, że zaczęła traktować grupę jako całość
(czym dosyć się zmartwiła), a potem nagle, że Sheridan na nią
patrzy i w sumie to… ma na niego ochotę? Wiem, że nekromantka na
jego punkcie jest wręcz świrnięta (choć, co wcześniej mi
umknęło, bardziej skupiasz się na tym cielesnym pragnieniu, a
gdzieś pisałaś, że nie tylko o seksie myślała), ale tak
natychmiast jej odjęło wszystkie zmartwienia? Zaatakowałaś bardzo
gwałtowną zmianą. Anabde po wypowiedzi Shera nawet nie zastanowiła
się, o czym przed chwilą myślała, jakby… właściwie jakby sam
Przeklęty odjął jej wszystkie inne myśli.
Co oni się tak ciągle miażdżą tymi spojrzeniami? Zdaje się,
że nie ma rozdziału, w którym nie występowałoby wyrażenie
miażdżący wzrok… Naprawdę, to chyba Twoja ulubiona fraza.
Zostawiłaś spoilerujące komentarze (przypuszczam, że jeden z
nich zdradził mi część następnego rozdziału, bo w tym nic
takiego się nie stało), na które nie da się nie spojrzeć podczas
zjeżdżania do szerokiej listy… Buuuu…
Rozdział 25.
Tak, tamten komentarz zdradził mi nie część, a właściwie
najważniejszy punkt rozdziału. No ale i tak – upadły wraca w
wielkim stylu, co? Kompletnie nie rozumiem zachowania pozostałych. Z
dziwną łatwością przyjęli go do grupy, nawet jeśli chodzi o
Aithne. Tylko z perspektywy Anabde pokazałaś, że coś jest
naprawdę nie tak, a inni jakby zapomnieli, że zostawił ich w
środku paskudnej walki. Jakoś tak mało wiarygodnie to wyszło.
Rozdział 26.
Cass otworzył przed nimi przejście, rzucił Errianowi kpiące
spojrzenie podszyte niezbyt miłym uśmieszkiem, po czym zaprosił
zebranych do środka.
Spojrzenie podszyte uśmiechem? Ma chłop zdolności.
Podczas kłótni Erriana z ojcem zdarzyło się kilka literówek.
Dla niej rodu von Tenshi już nie było – został zabity.
Ród nie stanowi jednej wielkiej masy, ma członków. Więc raczej
wybity.
Nikt nie go uczył, że najpierw czeka się na zaproszenie, a
dopiero potem wchodzi?!
W tym zdaniu zadziało się coś niepokojącego, nie sądzisz?
Poplątały Ci się palce.
Wiem, że się powtarzam, ale jednak sposób, w jaki opisujesz
damsko-męskie relacje jest naprawdę świetny i szybko robi się
ciepło na serduchu.
Rozdział 27.
W jej ciemnych oczach pojawił się ostrzegawczy blask, na ustach
wykwitł paskudny, bardzo nieprzyjemny uśmieszek.
Skoro paskudny to raczej logiczne, że bardzo nieprzyjemny.
Rozdział 28.
Z jakiegoś powodu sprzeczka Cadora i Larkina wywołała uśmiech
na moich ustach. Całość spotkania była w ogóle bardzo miłą,
rozluźniającą sceną, choć czegoś innego spodziewałam się po
Larkinie, skoro ostatnio obrzucał naszą kochaną Ariene
jednoznacznymi spojrzeniami.
Spuścił wzrok tylko na moment, ale nim ogarnął go zachwyt,
zimny prąd przeszył serce. Przyjrzał się gęstej siatce blizn,
która pokrywała ją od szyi aż po linię spodni – i
prawdopodobnie dalej także. Jedne były większe, szersze, trochę
wypukłe, inne gładkie i lśniące, kolejne ledwo odcinały się na
tle innych, wyglądały jak drobne pajęczyny. Nie wiedział, czy to
pamiątki z najróżniejszych walk, czy świadectwo czegoś gorszego,
bo ledwie spojrzał na blizny, Aithne skuliła się, zawstydzona.
Zastanawia mnie, dlaczego dopiero teraz Errian zauważył te
wszystkie blizny i tak go to zabolało. Ostatnio, gdy ją rozebrał,
bo dostać się do rany, jeszcze w Perrianie, o żadnych tego typu
pamiątkach nie wspominał. Sądzę, że to jednak niemożliwe, by
tak po prostu nie zauważył gęstej siatki blizn albo tak prędko o
niej zapomniał.
Rozdział 29.
Sama nie była pewna, dlaczego nagle przejmowała się ich opinia.
Opinią.
Zmiana w Errianie – to, że stał się tak roztargniony i że
strata obudziła w nim tę część osobowości, którą przekazał
mu ojciec – była bardzo dobrze i wiarygodnie opisana.
Rozdział 30.
Podobnie jak w poprzednim rozdziale – ból, który Aithne
sprawiła Errianowi, jest bardzo realistycznie przedstawiony. Jako że
przywiązałam się do bohaterów, było mi przykro, że wszystko się
tak rozpadło. No i już? Przede mną jeszcze pięć rozdziałów, a
grupa już się rozpadła...
Rozdział 31.
Na oślep, nie do końca widząc na oczy z bólu, dotknęła
dłonią traktu, wysyłając krótki impuls energetyczny, ale
naładowany mocą.
Widzi się raczej oczami, nie uszami czy innymi narządami, więc
nie musisz tego podkreślać. Myślę też, że ale naładowany mocą
mogłabyś wrzucić po krótki, a wyrazu energetyczny się pozbyć. W
końcu znaczy to samo, co naładowany mocą.
Kolczuga Silthe była bardzo groźnym, ale też trudnym do
zdobycia składnikiem w zielarstwie. Sok z odciętych gałęzi krzewu
stanowił potężną truciznę, która mogła zabić nawet podczas
zbierania.
A co to tu robi? Nieładnie tak. Napisałaś w zdaniu kolczuga
Silthe i natychmiast pogalopowałaś do następnego akapitu z
wyjaśnieniem.
Larkin musiał przyznać, że pod jednym względem ludzie byli
niesamowici – kontrolować dwie dziedziny magii naraz, w dodatku
dwie przeciwstawne dziedziny magii?
Pewnie celowe, ale nie brzmi dobrze. Myślę, że w dodatku
przeciwstawne mogłoby posłużyć jako wtrącenie po między dwie a
dziedziny magii.
Rozdział 32.
W karczmie panowała cisza, wszyscy goście nadal spali, pierwsi
klienci zaczną się schodzić do przybytku dopiero w porze
śniadaniowej.
Zdarza Ci się pisać z absolutną pewnością, że coś się
wydarzy, choć przecież mówisz ze strony narratora. Wskakujesz
wtedy ni stąd, ni zowąd w czas przyszły, jakby opowiadanie toczyło
się w teraźniejszości, a przecież cały czas wyrażasz się o
przeszłości.
Odpowiedziała tym samym, zawahawszy się .
Zbłąkana spacja trafiła w to zdanie.
Rozdział 33.
Obróciła się, słysząc kroki, i na jej zdumionej twarzy
pojawił się w pierwszej chwili uśmiech. Razem z tym uśmiechem
rozjaśniły się też jej niesamowite oczy, które mógłby
podziwiać bez końca – nagle cała wydała się szczęśliwsza.
Jednak ledwie dostrzegła podróżny strój Cadora, radość
zniknęła. Wiedźma zmarszczyła czoło i odłożyła drewnianą
łyżkę, którą mieszała zawartość garnka.
Cały właściwie akapit traktuje o tej samej postaci, nie musisz
więc w środku zaznaczać, że to wciąż o nią chodzi.
Rozdział 34.
Rozdział był trochę nudny. Nie wydarzyło się w nim nic prócz
szerszego przedstawienia Caleba. Właściwie to już by bardziej
pasowało dać gdzieś na początek drugiej części, bo teraz tylko
odwlokło nas od końca, wrzucając coś, co właściwie już
niewiele interesuje oraz brzmi jak dodatek. Poczułam się, jakbyś
ociągała się z zakończeniem.
Rozdział 35.
Zamykasz pierwszą część klamrą. I dobrze – przynajmniej
wiemy, po co nam był Oren. Wszystko się wyjaśniło, a czytelnikowi
jest smutno. Jak to koniec? Ostatni fragment poszedł bardzo szybko.
Piszesz tak żywo, że bardzo przywiązałam się do postaci i teraz,
po tym wszystkim, co z nimi przeżyłam, po tym, jak się z nimi
zakumplowałam… Jest mi zwyczajnie przykro. Ale Nearyh nie pozwala
się zbyt długo smucić, co? Kończysz ostatni rozdział i już
dajesz informację, że jeszcze trochę przed nami. No, to było
dosyć oczywiste, biorąc pod uwagę ilość postaci, która jeszcze
się nie pojawiła, ale i tak robi się cieplej na myśl, że spędzę
trochę więcej czasu z bohaterami.
Cienie przeszłości
Rozdział 1.
Znajdowała się w obskurnej dzielnicy przytulonej do Esmarny od
północno-zachodniej strony, tuż przy miejskich ściekach
prowadzonych kanałami do miejscowych bagien.
Jakoś zupełnie nie pasują mi te miejskie ścieki obok
miejscowych bagien, może za dużo tej miejskości. Sugeruję zastąpieniem miejscowych słowem pobliskich.
Obrzucasz nas całkiem dużą ilością ekspozycji w tym
rozdziale.
— Rozmawia do swojego konia! Siwa klacz, nie rozstają się, koń
ma bardzo jasne oczy, jak żaden inny koń, na pewno byś je
rozpoznał!
Errianowi plącze się język czy coś się lekko sypnęło?
Rozmawia ze swoim koniem albo mówi do swojego konia. Powtórzenie,
nawet jeśli związane ze złością Erriana, jest bardzo
nienaturalne. Z odruchu też się tak raczej nie mówi.
Kiedyś tam narzekałam na to, że zwracałaś dużo uwagi na
konie, ale w tym rozdziale wykazałaś, że jednak było to do czegoś
potrzebne; już po koniu w stajni zorientowałam się, kogo spotkamy
w rozdziale. Miłe zaskoczenie, że jednak te opisy się czytelnikowi
przydały.
I znów zachwycasz mnie moimi dwoma ulubionymi – tuż po Ariene
– postaciami. W duecie! Tę parę obserwuje się z uśmiechem na
ustach. Zresztą… Spotykamy starego znajomego, jak tu się nie
cieszyć?
Rozdział 2.
Niestety do tego dochodziła pewna uciążliwa przypadłość
Ariene, między innymi dzięki której Caleb z upodobaniem zaczął
wołać na kobietę „podła wiedźma”.
Jaki to ma związek z tym, co wcześniej pisałaś? Potem zupełnie
temat porzuciłaś. No i ekspozycja.
Uśmiechnął się z nieskrywaną kpiną i oparł się ramieniem o
framugę, przypatrując się zaaferowanej Ariene.
Spokojnie możesz pozbyć się drugiego się.
A na to zdecydowanie nie wolno mu sobie pozwalać.
Skąd ta zmiana czasu?
Jeśli spotkanie okazałoby się tylko stratą czasu, wolał mieć
wyświadczanie tej przysługi za sobą – nie mógł tak po prostu
odmówić kumplowi, ale szczerze wątpił w to, by chłopak
zainteresował go na tyle, żeby uczynić uczniem.
Chłopak miał zainteresować Cadora, żeby Cador został jego
uczniem? Bo tutaj go oznacza przecież naszego blondwłosego
obrońcę.
Przyjrzał się Aidanowi uważniej, skrzyżowawszy ręce na
torsie. Co pierwsze rzucało mu się w oczy – pomimo tego, że obaj
siedzieli – to dziwna szczudłowatość chłopaka. Zupełnie jakby
miał za długie ręce w porównaniu do reszty ciała. Nie wyglądał
także na zaprawionego wojownika; Bevan mówił, że Aidan dostał
już pierwsze zadanie, które co prawda zakończyło się
nieszczęściem, ale stanowiło bagaż doświadczeń. Tymczasem Cador
miał przed sobą zwyczajnego, niepewnego dzieciaka – o
poczochranych czarnych włosach, zaszczutym spojrzeniu błękitnych
oczu, zarumienionym z emocji zadartym nosie.
— Ja… to znaczy…
przepraszam — wyjąkał i skulił ramiona.
To wygląda, jakby to Cador się skulił – choć wiadomo, o kogo
chodzi, to jednak zaskakujesz zupełnie odmienną reakcją, nie
zmieniając osoby. Wcześniej pisałaś przecież o odczuciach
obrońcy.
Rozdział 3.
Tak ładnie opisujesz postaci, które boją się innych ludzi, że
chociaż zwykle za takimi nie przepadam, to Leanelle polubiłam od
razu. No i w ogóle cieszę się; wprowadzasz nowe postaci i splatasz
ich losy z tymi starymi, ale tak, że wszystko jest uzasadnione w
jakiś sposób, nawet reakcje zwykle wyniosłej Anabde.
Rozdział 4.
Ariene wywróciła oczami, nie podejmując tematu. Caleb tak czy
inaczej był jej potrzebny wyłącznie w formie siłowego wsparcia,
żeby nie męczyć się z zakupami, dlatego – przy odrobinie
szczęścia – jeśli przestanie zwracać uwagę na jego marudzenie,
wreszcie stanie się w pełni przydatny.
Żeby Caleb się nie męczył z zakupami? Gdybyś dopisała nie
musiała przed męczyć się, brzmiałoby to lepiej.
— Kto o zdrowych zmysłach umiejscawia targ na ulicy —
skomentował bardziej do siebie, posławszy jej pełne dezaprobaty
spojrzenie, jak gdyby wciąż nie uważał jej argumentów za
rzeczowe.
Zastanowiłabym się, czy słowo ustawia nie zabrzmiałoby lepiej,
po prostu bardziej potocznie i luźno. Szczególnie, że dwa akapity
później pojawia się umiejscowiła.
Rozdział 5.
Mimo to i okna, i drzwi sprawiały wrażenie całkiem nowych –
może dlatego, że zostały niedawno wymienione.
To brzmi trochę prześmiewczo. Część po myślniku jest zbędna,
bo łatwo się domyślić, że prawdopodobnie zostały wymienione, a
teraz wygląda to na uszczypliwą uwagę; w końcu Cador nie mógł
mieć pewności, że tak się stało, skoro nie był w Illisie od 5
lat.
Zdusiła wrzask w piersi –s zamiast tego rozległ się
zniekształcony skowyt, którego nawet nie potrafiła się
przestraszyć. Zanurzywszy dłonie we krwi, spróbowała się wycofać
przed przeciwnikiem.
Skąd tam to –s?
W naszym słoneczku zaszła dość gwałtowna zmiana, aż dziw.
Mam nadzieję, że wyjaśni się, co wydarzyło się przez te pół
roku.
Rozdział 6.
Zawahał się, spoglądając na cicho siorbiącą cicho Leanelle,
ostatecznie jednak ruszył ku nim.
Spokojnie, wystarczy raz napisać, że to było ciche.
Masz kilka ulubionych zwrotów, które bardzo często się
przewijają, np. skulona niczym skopane zwierzę/szczenię czy
miażdżyć wzrokiem. Drugie zdarza się wyjątkowo często i przemyślałabym to.
Ariene zaśmiała się cicho, zasłoniwszy usta dłonią, żeby
nie obudzić tym Leanelle. Dziewczyna jednak wciąż oddychała
miarowo, sterta jej przykryć unosiła się i opadała.
—
Niestety nie ma kieliszków — stwierdziła, odstawiając
odkorkowane wino na blat.
— To żaden problem. Napijemy się z
klasą, ze szkła — rzuciła z przekąsem i zamaszyście sięgnęła
po alkohol.
Co, kto, jak? Napisałaś tak, że wygląda, jakby śpiąca
Leanelle prowadziła rozmowę sama z sobą.
55/60
Punkty dodatkowe
Za grafiki, które rzeczywiście przedstawiają Twoje postaci, a
nie są znalezionymi w Internecie i nie do końca adekwatnymi
obrazkami/zdjęciami. Oraz podejście z serduszkiem i zaangażowaniem
do całości.
2/3
Podsumowanie
Prosiłaś, żebym nie zajmowała się wypisywaniem każdego
błędu, który zauważę, bo, jak sama pisałaś, czeka Cię jeszcze
dużo pracy z tekstem, więc w trakcie oceny podawałam przykłady.
Zaczniemy od mniej przyjemnych rzeczy.
Po pierwsze zdarzają Ci się ekspozycje, które można by wyrazić
zachowaniem postaci. Nie ma ich wiele i nie są duże, ale jednak,
więc radziłabym przejrzeć tekst szczególnie pod tym kątem. Drugą
rzeczą są literówki. Jest ich mało, raz na kilka rozdziałów się
pojawiały (i tu, jak już wcześniej pisałam, najgorzej wypadła
kłótnia Erriana z ojcem po przybyciu do domu von Souenów). Masz
także skłonność do powielania osób w dość krótkich akapitach,
kiedy wciąż chodzi o tę samą postać, a czasami wręcz na odwrót
– bywa, że zapominasz zaznaczyć, kto akurat mówi i można się
zamotać. W pierwszych rozdziałach zauważyłam tendencję do
gubienia zaimków zwrotnych; przypuszczam, że próbowałaś w ten
sposób uniknąć powtórzeń, ale czasem tak się nie da. Błędów
nie ma dużo, są drobne, nie utrudniają odbioru. W gruncie rzeczy
to raczej kosmetyczne niedopatrzenia. Pod tym względem starsze
rozdziały wypadają gorzej od nowszych.
Była jednak rzecz, która mocno mnie zaniepokoiła. Rozwodziłam
się na ten temat dość długo. Chodzi konkretnie o podróż do
Perrianu, która wydała mi się dość… Absurdalna. Biorąc pod
uwagę ludzkie i końskie możliwości – chociaż na tych drugich
znam się zdecydowanie mniej, ale wciąż wydają mi się ograniczone
– to nie było to zbyt realistyczne. Szczególnie fakt, że Aithne
prawie w ogóle nie spała przez kilka dni pod rząd. Nigdzie nie
wspominałaś, że Przeklęci mają większą odporność na brak snu
ani nic w tym rodzaju, więc jak ona to wytrzymała tak długo ze
swoją słabą kondycją psychiczną? Z drugiej strony konie, które
przez kilka dni musiały iść, nawet jeśli stępem, to jednak
ciągle na grzbiecie coś niosły. I wydaje mi się, że w ciągu
godziny dziennie nie zdążyłyby zaspokoić zapotrzebowania na
pokarm i sen, a o ile wiem, że konie śpią na stojąco, o tyle nie
sądzę, by mogły zasnąć idąc bądź jedząc. Myślę, że w ten
sposób łatwo zwierzę wykończyć.
I tutaj już zahaczając o treść następną, bywało, że
gubiłaś jakieś drobniejsze wątki, jak na przykład majtająca się
w tle podczas spotkania Aithne i Anabde trupia łapka w miastowym
zaułku czy kwiaty, które Ariene dostała od Caleba i które chyba
zdematerializowały się gdzieś w trakcie dalszego tekstu.
Przejdźmy do milszej części!
Zacznę od stylu, który przypadł mi do gustu. Masz lekką rękę
do pisania, łatwo i przystępnie pokazujesz to, co chcesz. Nie
bawisz się w poetyckość, ale pomimo tego prędko wyobrażałam
sobie elementy świata i łączyłam je w całość. Czytało mi się
przyjemnie i stosunkowo szybko. Poza tym bardzo sprawnie operujesz
postaciami, choć dość mało jest u Ciebie interakcji ze
środowiskiem. Tylko tyle, ile jest absolutnie niezbędne, co ma i
wady, i zalety, na dłuższą metę jednak się sprawdza, bo nie
odwraca uwagi od akcji. Płynnie przechodzisz od perspektywy jednego
bohatera do drugiego, a narrator przystępnie dozuje informacje. Masz
też bogate słownictwo. Lekkim, ale barwnym językiem wprowadzasz
nas w świat przedstawiony. Trudno uświadczyć powtórzenia lub
użycia słowa w błędnym znaczeniu.
Dalej, świat i fabuła. Przede wszystkim rzuca się w oczy to,
jak dobrze współgrają ze sobą poszczególne elementy w Twoim
uniwersum. Wszystkie są uporządkowane, łączą się w całość i
nie pozostawiają wątpliwości. Stabilny, przemyślany świat daje
dobre fundamenty fabule, a ta, choć jak do tej pory była dosyć
prosta, chyba nas jeszcze zaskoczy, biorąc pod uwagę ilość
wątków, które wprowadziłaś. Trudno tę kwestię jednak oceniać.
Jak można dowiedzieć się z Twojej podstrony, przed nami jeszcze 5
części, a więc całkiem dużo. Można się domyślać, że to, co
zaprezentowałaś do tej pory, jest właściwie dopiero początkiem.
Wątków pobocznych jest dużo, lecz nie przyćmiewają głównego
nurtu. Rozwijasz je, ale tak, że toczą się naturalnie, wraz z
akcją, a nie pod wpływem pisarskiego impulsu; nie odrywają
zupełnie od fabuły. Zwykle są to dłuższe sprawy, które płyną
obok najważniejszego wątku. Uzupełniają go i rozwijają. Wszystko
masz doskonale zaplanowane, nawet to, że Sheridan ma dziesiąty
poziom magii czy to, że Ariene zna magię leczącą, a Anabde jest
nekromantką – szczegóły służą tekstowi. Prędzej czy później.
Zdecydowanie Twoją najmocniejszą stroną jest pokazywanie
postaci, aby każda z nich naprawdę żyła, żeby czytelnik ją
poczuł oraz sam ją poznał, tak, jak poznali ją jej towarzysze.
Jeśli do jakiejś nie zapałałam sympatią, to wynikało to z jej
charakteru, a nie złego przedstawienia. Z drugiej strony dzięki
temu, że masz różnorodnych bohaterów, nie nudzisz. Nie ma
powtarzalności. Każda osobowość jest odmienna, ale
realistyczna. Każda ma swoją rolę i miejsce, więc jeśli jakaś
postać się u Ciebie pojawia, można być pewnym, że jest w tym
jakiś cel. Poza tym ich charaktery pasują do historii i
wielokrotnie prowokują jej dalszy rozwój, za co też ogromny plus.
Gdyby któregoś bohatera zabrakło, podupadłaby fabuła.
Nieco ucierpiał pod tym względem Sheridan, który tylko raz czy
dwa miał okazję pokazać świat z własnej perspektywy, więc, w
przeciwieństwie do pozostałej piątki, wydaje się bardziej płaski.
Nawet uczuciom matki Erriana poświęciłaś więcej czasu
antenowego, a przecież pokazywałaś, że łowca też ma emocje i
może nam coś zaoferować pod względem psychologicznym. Warto by
było się, moim zdaniem, zastanowić nad wyraźniejszym zarysowaniem
tej osobowości. Wygląda na to, że Sheridan – będący jednym z
głównych bohaterów – jest mniej wyrazisty od takiego
drugoplanowego Larkina. Liczę, że jeśli nie w tej, to w następnej
części się to zmieni.
Brak jednej jedynej, najistotniejszej babeczki lub faceta: każdy
ma rolę, którą odgrywa, czasem jest bardziej ważny, czasem mniej,
ale jednak nie dajesz takiego poczucia, że wszystko kręci się
wokół tylko jednej postaci. Rzeczywiście często skupiasz się na
Aithne, ale nie porzucasz innych na jej rzecz.
Bardzo przyjemnie opisujesz relacje. Są naturalne, niewymuszone.
Jeśli postaci mają się ku sobie, to czuć, że nie zbliżasz ich
na siłę. Być może wynika to z tej wyjątkowej umiejętności do
kreowania bohaterów. W każdym razie romanse, które się tu
pojawiają, zaszły jakoś tak subtelnie i naturalnie, że nawet mnie
ujęły za serduszko – szczególnie Errian z Aithne i Ariene z
Cadorem. Jak już wspominałam, liczę na rozwój Sheridana… a
także Anabde i ich relacji. W kwestii prowadzenia bohaterów i
zależności między nimi nie mam praktycznie żadnych zastrzeżeń
oprócz tych wyżej.
Podczas czytania czułam się tak, jakbym sama brała udział w
tej podróży; pokazywałaś świat z różnych perspektyw, ale
jednak spójnie i, co najważniejsze, dynamicznie. Masz ładne opisy
i nie powielasz ich. Jeśli raz opisałaś Elestren, to później nie
zagłębiasz się niepotrzebnie w szczegóły, bo każdy już potrafi
sobie mniej więcej wyobrazić wymarłe miasto. Nie bawisz się
niepotrzebnie w poetyckie metafory, a rzeczywistość opisujesz w
prosty i przystępny sposób, nie zakłócając przy tym akcji. Poza
tym nie skupiasz się na rzeczach całkowicie zbędnych. Nie
odciągasz uwagi czytelnika od tego, co się dzieje. Wyznaczasz sobie
priorytety i trzymasz się ich.
Kolejną rzeczą, na którą często zwracałam uwagę, są
tajemnice i intrygi. Granice Chaosu mają ich bardzo dużo. Ty jednak
rozwiązania dawkujesz, stopniowo się w nie zagłębiasz, nie
podajesz wszystkiego na talerzu z fragmentu na fragment – aż chce
się czytać. Praktycznie każdy rozdział (zdarzyły się jakieś
wyjątki, ale można policzyć na palcach jednej ręki) kończysz
jakąś interesującą sceną, która prowokuje, by sięgnąć po
następny. Co tu dużo ukrywać: wszystkie postaci są bardzo
tajemnicze, poczynając od Aithne i jej traumy, idąc przez Erriana i
jego… cóż, nie do końca ludzkie właściwości, do Larkina – o
którym już w ogóle nie wiadomo, co myśleć – i Faryale, czyli
chyba w ogóle największej ciekawostki wśród bohaterów.
Zostawiłaś nas z pytaniami o Perrian, o Alvara, o robotę Larkina,
o drugą rodzinę Innes von Souen (a z Bohaterów da się
wywnioskować, że to jeszcze nie koniec tego wątku). Prędzej można
by było spytać: co w tym opowiadaniu nie jest zagadką? Z tym łatwo
przesadzić, choć jak na razie poradziłaś sobie doskonale ze
stopniowym odkrywaniem tajemnic.
Zyskujesz punktów 73/80, co daje 91% i ocenę bardzo dobrą!
Granice Chaosu mają zdecydowanie więcej zalet niż wad.
Widać, że powstają z pomysłem – i to uporządkowanym,
szczegółowym. Nic nie dzieje się bez przyczyny, można by rzec.
Przygoda była nietuzinkowa i przyjemna. Życzę Ci, aby następne
części były równie dobre, a nawet lepsze! A także żeby praca z
istniejącym już tekstem szła gładko i szybko.
No dobrze, to ja sobie będę komciac na bieżąco i jeśli bór zielony pozwoli, wcale nie będzie to chaotyczne (na pewno będzie, kogo ja oszukuję).
OdpowiedzUsuńZ tymi zakładkami Lostar to tak sobie umyśliłam, że kiedyś, jak tego namaziam wystarczająco, to sobie skoczę do introligatora i trzasnę w oprawę, a co. Introligatorzy już prawie książek nie oprawiają, to się zawsze cieszą na mój widok. I to miało być takie kompendium lostarskiej wiedzy - bardziej dla mnie i potomnych? Dunno. Uwielbiam się bawić w takie pierdoły. <3 Dlatego trochę jak podręcznik wygląda. A że nie wszystko jest, to tego, bo ja leniwa jestem, piszę jeden artykulik, że tak to powiem, na pół roku. :D Nie przemęczam się! I pomyślałam, że się podzielę z ludźmi, skoro to mam.
Ale broń Boże nie zamierzam dopuścić, coby mi to zastępowało kreację w tekście.
Prolog
Byt - no, tak, nie ma to jak nerwowo szukać dobrego słówka i znaleźć totalnie nieodpowiednie. xD
Gubienie zwrotnych - no szlag by to, miałam tę manierę jakiś czas temu, potem to wytępiłam, ale widać przemyciło mi się w niektórych tekstach. Zwłaszcza że nigdy nie pamiętam, czy wrzuciłam najnowsze poprawki na blogaska, czy nie. :D #Nea
Nasycenie - ciąg dalszy pod tytułem: Nea i słowa.
Hue. Prolog to chyba jedyna zagadka, która naprawdę mi wyszła. Zobaczymy, na jak długo. #przegryw
Rozdział 1.
Regiony Perriany - nah, po prostu pasowałoby tam dać myślnik. Opuszczonym regionem - Perrianem. Ale po co, Nea, nie?
Tym razem - król się upewnia, że umie liczyć. :D A tak serio, nie zadawaj mi takich trudnych pytań, no weś.
Ataki krzywdzące - twoje logiczne myślenie jest straszne, boję się ciebie. D: Dobrze, mamo, poprawię.
Oren pytał, by wybadać, co sobie król o tym myśli. Jak się zorientował, że to samo co zawsze, trochę chciał się wycofać, żeby nie było afery. Poza tym to stwierdzenie o tym wdupiumaniu sugerowało, że pieniądz rozwiąże każdy problem. Przyjrzę się dialogowi, żeby przestał być tak bezczelnie niejasny. <3
Rozdział 2.
Ekspozycja - cóż mogę rzec. Wtedy jeszcze nie znałam Koh. :D Muszę poprawić te rozdzialiki ponownie i wyciąć wszystko, co ekspozycyjne, bo mi szkliwo na zębach pęka, jak myślę o tym, że to jeszcze istnieje. Ale lenistwo swoje prawa ma!
Truposz zjawił się na życzenie, aczkolwiek należało go z powrotem uklepać w zaułku dobrym kawałkiem ziemi. Biedny, tak teraz sterczy i zastanawia się, co dalej. Ciekawe, ilu przechodniów przyprawił już o zawał serca. :D
Rozdział 3.
Grupa społeczna - YA NEVAHR KNOW. :D :D
W pojedynkę - nie rozumiem, tbh. Like, mam to zapisać tak: Kiedy pracuję w pojedynkę. Nie jestem w stanie się rozerwać? Too... nie ma sensu. D: Urywa od pierwszego zdania, samo nasuwa się pytanie kiedy pracuję w pojedynkę, to co?
I - jest sobie. Bo lubi. Sprawdza twoją czujność! xD
Dialogi a opisy - taaak, kolejna z moich starych manier. Już się tego prawie wyzbyłam, ale początkowe rozdziały potrzebują dopracowania ich pod tym względem.
Rysowanie - a oto przykład z serii: Nea i szczegóły. ;-;
Od czasu - do czasu, ale wyszło na spacer, zaraz wróci.
Rozpuszczony kufel - o panie, poplułam sobie monitor. Co ja zrobiłam w tym fragmencie. Panie Conleth, proszę opanować emocje i zostawić kufle w spokoju.
Zakończenia rozdziałów to po prostu praktyka nabyta po długim publikowaniu na blogaskach. I podpatrywałam kilku ulubionych autorów, którzy zawsze mi to robili! Okrutni.
Rozdział 4.
Szlachta - no, to jest właśnie kolejna piękna ekspozycja. Co za... *mamrocze*.
Rzymski - ... ...nie wierzę, że to zrobiłam. Tak się pilnowałam ze wszystkimi egipskimi ciemnościami i innymi, a dałam się złapać na czymś takim.
Hahaha, tak, cóż, lubię niepokoić w komentarzach! Jestem takim złym, mrocznym człowiekiem. W ogóle, odnośnie tego a w zakładce z bohaterami..., możesz sobie podać rękę z Koh, serio. xD
Rozdział 5.
Temu zdaniu - się nie odmieniło...
Zmitygować - Nea i słowa.
No, fabuła wymagała tych głuptasków. To było ryzykowne i w ogóle, ale chyba wyszło średnio na jeża strawnie, skoro w miarę się ludzie nie pogubili.
Rozdział 6.
UsuńW sekrecie zdradzę, że charakter Faryale został oparty na charakterze mojej kochanej klaczy. Są bardzo do siebie podobne - z tą różnicą, że Iliada nie mówi do mnie telepatycznie (chyba nawet lepiej, bo bym się pewnie kilku niemiłych rzeczy dowiedziała o sobie).
Wiem, że z tymi końskimi opisami trochę popłynęłam - zamierzam to jakoś poprawić, nacechować narracją Aithne i wyciąć to, co zbędne.
Ach, ten Alvar, w moim sercu zajmuje miejsce bardzo blisko Revelina. Revelina jednak przynajmniej lubię. xD
Rozdział 7.
Czarny tekst - ...dzięki, bloggerze, zapamiętam to sobie.
UF. Sceny z Sheridanem i Anabde oraz Aithne i Errianem zostały dodane za namową Koh. Teraz mam pewność, że ich nie zrąbałam. xD Wcześniej brakowało tego wprowadzenia do nich i Koh na mnie nakrzyczała. Teraz jestem grzeczną ałtorką. <3
Scenę walki najwyraźniej rozwinęłam za mało. Muszę położyć akcent na narrację Aithne, a potem na wizualne efekty czarów (bo się Aithne... guzik zna na magii, więc).
Konie to zwierzęta stadne wędrowne. Jeśli nic ich nie spłoszy, stado powoli przesuwa się przez całą dobę po dostępnych terenach, przez większość czasu pozostając w ruchu. Stęp, a nawet kłus nie są na tyle obciążającym chodem, by dwugodzinne przerwy były niewystarczające - zwłaszcza że koń de facto śpi kilkadziesiąt minut, o ile w ogóle zapada w najgłębszą fazę snu. Ponadto, mówimy o koniach, które są zaprawione w przeprawach terenowych - w końcu nie zostały pierwszy raz w życiu wyjęte ze stajni na przypadkowy rajd, jak to się dzieje współcześnie, tylko pozostają w podróży z właścicielami prawie bez przerwy, bo nie ma innych (poza wozami) środków transportu. A wreszcie, kwestia pożywiania - w stępie, przy luźniejszym popręgu, naprawdę nie ma problemu, by koń podskubywał trawę podczas wędrówki. Zatrzymać się na trzy minuty przy strumyku i napoić to też nie problem - koń, choć dużo pije, nie musi uzupełniać płynów co godzinę. Raczej pije rzadziej i większymi partiami, zwłaszcza po większym wysiłku fizycznym. Którego tutaj, w tej podróży, nie zaznały.
Rozdział 8.
Niestety, samych pościgów i wybuchów pisać nie mogę! :D Ale obiecuję, że nigdy nie wrzucę nudnego tekstu, który nie będzie miał fabularnego sensu później!
Rozdział 9.
Ale oni drzemali, tylko w siodłach, tak na zmianę. To niewygodne jak cholera jasna, jednak się da. No i come on, postoje krótkie były, ale nie tak ryzykowne jak ten pierwszy, po prostu. Ech, będzie trzeba się przyjrzeć tej narracji, czy mi tam czegoś niemiłego nie robi.
Alvar, The First Creeper of the Land. :D :D To dobrze, że niepokoi, takie było jego zadanie!
Rozdział 10.
Kombinowałam jak koń pod górę, żeby to jakoś spiąć tak, żeby (żeby, żeby, żeby) nie kłuło po oczach, bo mi się te wątki skrzyżowały i nie mogłam ich lepiej rozdzielić. Ale przynajmniej szkliwo za bardzo nie pęka, to dobrze!
Rozdział 11.
Spokojnie, u mnie dramatu zawsze pod dostatkiem! Próbuję go jednak dozować, no bo co za dużo, to niezdrowo! :D
Bo Larkin to podła szumowina jest. Ale jo, misję ma, niczem misjonariusz, czy coś. Jakem Nea, obiecuję, że nie jest to ostatni jego występ!
Rozdział 12.
Szrama - indeed be. :D
Przyjrzę się emocjom, emocji nigdy za wiele!
Rozdział 13.
Deptanie - tak się czepiać metafor prostej kobiety, no wiecie co... :D
Ha! A nawet nie wiesz, jakim był bólem w dupsku, kiedy go pisałam! Mimo że z Ariene się łatwo współpracuje.
Rozdział 14.
*szeptem* Sheridan to łowca dusz, nie upadły anioł. <3
Rozdział 15.
Z tą potęgą bym nie przesadzała - muszę przejrzeć tekst i to ewentualnie skorygować. Otóż, nie jest potężna, tylko na swój sposób wyjątkowa. Jak na nekromantkę ma wysoki poziom magii, that's all. No, ale mogłam się zaplątać i to gdzieś źle ująć, w końcu #Neaisłowa.
Rozdział 16.
UsuńJa też czasem o tym zapominam, ale tak, Sheridan ma uczucia i nawet czasami o nich sam pamięta! No i gunwo, jeśli chodzi o jego magiczną skuteczność, po co mu taki wysoki poziom magii, skoro ma wrodzoną mentalną, a trupy nie mają umysłów... :D Bez sensu. Jego funkcja zapanowania nad światem cierpi.
Rozdział 17.
Aithne mogłaby napisać książkę o tym, jak w ciągu trzech minut zniszczyć wszystkie nawiązane dotychczas relacje. Mój mały potworek. <3
Ha! Kolejna osoba lubiąca Cadora! Wyobraź sobie, że Koh się z niego śmieje. Niedobra Koh. Przecież to wcale nie tak, że Cador ma wyrąbane na wszystko wokół... :D
Oczywiście, że Aithne będzie błyszczeć ze swoim szaleństwem. Od krwi będzie błyszczeć! (to było suche, zignoruj).
Rozdział 18.
Dysproporcja może wynikać z tego, że - tak jak przeczuwasz - zawiązuję tutaj... dalekosiężne wątki. I każdemu chciałam dać chociaż odrobinę przestrzeni. Ja ogółem jestem gaduła. Co, pewnie nie zauważyłaś? *ignoruje komcia długiego jak jasna cholera i niewinnie się uśmiecha*.
Ściana - a bo jej było tylko pół. To moje niezręczności językowe, jakoś z tego wybrnę!
Rozdział 19.
Przyjrzę się emocjom! Czasami w ferworze walki trudno panować i nad nimi, i nad logiką, i - nie daj borze! - nad narracją jeszcze. Ech, #writingishard.
Rozdział 20.
Dialog - w sumie by można. Formalność była zamierzona, ale też bez przesady... Przyjrzę się, zobaczę, czy brzmią mi jak oni na fochu, czy nie.
Przy Aithne starałam się te skutki pokazywać, ale może znowu nie utrafiłam. Ariene nie jest typem, który by się tym przejął tak, żeby pokazać - no i nad Errianem popracuję. Sheridan i Anabde w podejściu #wyjebane akurat są dość in character, ale też zwrócę uwagę. <3
I końcówka! A jakże! :D
Rozdział 21.
Zdecydowanie - najpierw narzekasz, że za szybko doszli do siebie, a teraz, jak się Errianowi język pląta, też nie pasuje! :D :D
Rozdział 23.
Podmioty - tak, to kolejna maniera, której się wyzbywam. Muszę przeredagować tekst pod tym kątem, nie wiem, skąd mi się to wzięło.
Rozdział 24.
To po prostu brak kompatybilności charakterów, tbh. Potem są zaplanowane kobiece przyjaźnie i w ogóle, ale na razie po prostu ani Anabde, ani Aithne się nie dogadają z Ariene. Anabde, bo jest niemądra, a Aithne, bo lubi się uprzedzać i tkwić w tym uprzedzeniu do końca świata. Daj im czas, tho, poprawią się!
Wiesz, zawsze pozostaje możliwość, że Sher maczał w tym magiczne paluchy *porusza brwiami*. Tho to tłumaczenie na imperatyw i się temu przyjrzę. Dość powiedzieć, że typ osobowości Anabde pisze mi się całkiem ciężko, zwłaszcza na początku, no i te niezręczności po prostu wyłażą.
Miażdżenie - ups... a już myślałam, że się większości manier wyzbyłam. Muszę wytępić!
Och, te komcie to przez zmianę w kolejności rozdziałów. D: A nie chciałam się rozstawać z komciami. Teraz nie wiem, jak żyć, to straszne.
Rozdział 25.
Co tu dużo mówić, dopracuję! Może dodatkowe sceny albo coś. Niby każdy miał większy lub mniejszy powód (najlepszy jest sheridanowy, oczywiście, który brzmi #wyjebane), ale powinnam to zrobić lepiej.
Rozdział 26.
UsuńPodszywanie - co ten Cass, Jezus Maria.
Masa rodu zrobiła mi noc, tbh. xD
Rozdział 27.
Aithne - bo to na pewno Aithne się tam uśmiecha, nie ma bata - bardzo lubi podkreślać swoją paskudność, nie zabraniaj jej! xD
Rozdział 28.
No nie. No po prostu... no nie! A dałabym sobie rękę uciąć, że w Perrianie była wzmianka o bliznach (które miały nie wywrzeć aż takiego wrażenia, bo Errian skupiał się na czymś zupełnie innym niż na samym ciele Aithne). Albo tylko mi się śniło, albo przypadkiem to wywaliłam przy poprawkach. Ale wtopa. :D :D
Rozdział 31.
Widzenie - o ile mam aktualne informacje, widzieć na oczy, w sensie, ledwo widzieć na oczy z bólu, to frazeologizm... Ale, jak się tak teraz zastanawiam, dość kolokwialny. Jak żyć!
Kolczuga - ha, nie ma to jak ekspozycja tak daleko w tekście. Brawo, Nea.
Rozdział 32.
Tak, mam jeszcze problemy z narracją w Widmie, muszę to skorygować. Ech, tak to jest z kobietami, nie potrafią się zdecydować!
Rozdział 34.
Zupełnie mi nie pasował ten rozdział do drugiej części ze względu na przeskok czasowy, który nastąpi. Tho dwa przynudzające rozdziały na 34 sztuki to nie najgorszy wynik i chyba każę to ludziom przecierpieć. :D
Rozdział 35.
Ha, Oren taki użyteczny, wątek taki sensowny, fabuła prawie ogarnięta, wow. Nigdy bym nie porzuciła tego paskudnego maga. <3 I nigdy bym nie pomyślała, że zrobi się z niego taka gnida...
Rozdział 1.
Te ekspozycje w pierwszych rozdziałach to u mnie jakiś standard. Bo chcę tak ładnie opowiedzieć jak najwięcej i się zawsze zapędzę. Muszę znaleźć balans między przypominaniem czytelnikowi - założywszy, że z poprzednią częścią rozstał się dawniej - a pisaniem bez tych cholerstw.
Plączący się Errian - w sumie w wypowiedzi by to pasowało, ale, psiamać, przecież to szlachcic jednak jest. Muszę przeredagować, tak by mógł mówić... nie-Errian.
Ha! Końska maść MA ZNACZENIE! :D
Rozdział 2.
Zmiana czasu wdarła się szturmem i podstępem jednocześnie, co za bezczelność.
Yay, wiwat zaimki... Sorry, Cador, wracasz na terminowanie jako początkujący obrońca, przyda ci się. :D
Ach, te podmioty, one mnie jednak nie lubią.
Rozdział 5.
Drzwi i okna - ...bo to była uszczypliwa uwaga narracji Cadora. xD On sobie śmieje się pod nosem, że pewnie niedawno ktoś wyleciał jednym czy drugim otworem, zabierając ze sobą szybę/drzwi.
-s - Panie Jezu, naprawdę nie wiem. Poprawki takie dzikie.
Rozdział 6.
Cicho - to się dzieje tak często, kiedy zmieniam szyk wyrazów w zdaniu, że chyba nawet tego nie skomentuję. ;-;
Tak, wybiorę się na polowanie utartych zwrotów, one mnie prześladują i są wredne.
No, to do podsumowania!
UsuńYup, ekspozycji jeszcze do końca nie wykorzeniłam z tego tekstu, shame on me. Ale w końcu się wezmę za gruntowne poprawki, to je zniszczę z premedytacją oraz satysfakcją.
Te literówki w kłótni z ojcem Erriana to ni chybi efekt emocji po prostu! Tak się zaangażowałam, że aż palce poplątałam!
I tak, podmioty, mam z nimi ciężką relację. Raz ich za dużo, raz za mało, jakoś nie chcą ze mną współpracować w moich tekstach. Ale dążę do idealnej równowagi, zen i w ogóle.
Tak jak wcześniej pisałam, oni tam trochę odpoczywali w tych siodłach, więc tak bez przerwy to nie jechali z otwartymi szeroko oczami. Przeklęci ogółem są... bardziej. Wytrzymali, silni, zdrowi, takie tam. Ale to pewnie wypadałoby subtelnie, acz wyraźniej, zaznaczyć w tekście. Co do koni, już się nie będę powtarzać - jedyne, co było dla nich męczące, to jeździec, owszem. Ostatecznie nie jest to aż takie obciążenie, jak można by przypuszczać (w gruncie rzeczy koń jest naprawdę silny i jeśli ma wypracowane mięśnie oraz kondycję - a w takim uniwersum koń najemnika na pewno ma to wypracowane - nie odczuwa ciężaru jeźdźca w tak drastyczny sposób, jak ci się wydaje).
Znikający bukiet to mój ulubieniec. Kocham go za to, że uświadomiłam to sobie jakiś rok po napisaniu tego rozdziału, zmywając naczynia. Jak widać, mam bardzo bogate życie wewnętrzne. :D
Interakcje z otoczeniem, tak myślę, będą narastać, no bo teraz akcja przenosi się do bardziej... cywilizowanych części Lostaru i w ogóle. Chyba że nie zrozumiałam, co miałaś na myśli, to całkiem możliwe. xD
Tbh, czasami mam wrażenie, że więcej jest tych wątków pobocznych niż głównego. Ale spokojnie! Spokojnie! Nie wyglądam, a jednak mam wszystko pod kontrolą! To się naprawdę kiedyś rozwiąże!
Och, bo uczucia Sheridana są TAK SKOMPLIKOWANE na samym początku, że ten skurczybyk nawet nie próbuje się do nich odnosić. Jego narracja byłaby skrajnie nudna, tbh. Ale nadciągają wątki, które dadzą mu po tyłku, a wtedy jego narracja się ucywilizuje i będę umiała z nim współpracować. Na razie łatwiej było mi go pokazać przez pryzmat innych postaci. D:
Nigdy nie planowałam stworzyć jednego głównego bohatera... chociaż poniekąd taki istnieje, ale, hehe, nie powiem nic. <3
Ach, tajemnice, sekreciki, ploteczki... ekhm. Nie no, generalnie teraz będzie już trochę więcej odkrywania kart. Nie żeby nowe miały nie przybywać - po prostu to, co wcześniej trochę zarysowałam, będę jednak rozwiązywać. Mniej więcej w każdej części coś zostaje zamknięte. Zwykle ma związek z backstory bohaterów, bo wokół tego się tekst kręci, pomijając jakąśtam - pff! - fabułę. :D
Bardzo dziękuję za poświęcenie czasu tej mojej kobyle - wiem, że to zawsze wyzwanie, jak się ma do przeanalizowania tyle tekstu. Jestem taką okropną sadystką. xD
Najważniejsze, że teraz wiem, które fragmenty wymagają rozjaśnienia lub pocięcia, lub czegokolwiek innego - to bardzo ułatwi sprawę!
Tymczasem pójdę pociąć ten komentarz, bo się na bank nie zmieści...
Jeszcze raz dziękuję za poświęcenie. <3 <3 <3
Rozdział 1.
UsuńCóż, możliwe, że to tylko ja. Bo zdarzało mi się, że nie załapałam, o co chodziło w zdaniu i dziewczyny mi tłumaczyły z polskiego na nasze.
Rozdział 3.
Z tym "kiedy pracuję w pojedynkę" to wyglądałoby na to, że "nie rozerwę się" brzmi, jakby nie mogła się rozerwać, kiedy pracuje sama, ale kiedy już z kimś, to jak najbardziej. Można by dodać "przecież". Zresztą dialog: "— Zwykle nie używasz rytuałów. — Kiedy jestem sama" wydał mi się całkiem logiczny.
Za to Pan Conleth w tym rozdziale... Co tu dużo mówić. Faworyt.
Rozdział 7.
Z tymi końmi to jest trochę tak, że ja szukałam, ale trudno znaleźć rzetelne informacje na temat tego, jak kiedyś te zwierzęta żyły. Trochę na oślep, po protu mnie to zaciekawiło, ale na przyszłość będę wiedzieć. ;_;
Rozdział 24.
Toteż liczę, że w następnych częściach ten wątek pójdzie do przodu. W końcu jeszcze szmat czasu do końca tego tomu.
Rozdział 14.
Sheridan... Cały czas się pilnowałam, żeby się nie pomieszało, a i tak się w końcu zapędziłam. Rozdział 28.
Wiesz, teraz zerknęłam do tego rozdziału 28 i powiem Ci, że faktycznie. Wcześniej po prostu przeleciałam tekst wzrokiem, a że wspomniałaś o tym w jednym krótkim zdaniu, to po prostu przeoczyłam. Zwracam honor.
Rozdział 34.
Z tym czasem masz rację. Trochę z tyłka by się wtedy to wzięło. Zapomniałam o tej różnicy czasu.
Rozdział 35.
...właśnie zaspoilerowałaś?
Rozdział 5.
Zabrzmiało nie jak Cador. Albo zaczynam mieć problemy z myśleniem, też możliwe. </3
Co do podsumowania. Konie, ach, konie. No nic nie zrobię, no. Zwracam honor. ;_;
Wyglądasz właśnie, jakbyś miała wszystko pod kontrolą. Rozwodzę się nad tym przez część ocenki przecie.
Sheridan, no. On po prostu ma takie właściwości, że przyciąga. Ale jak nadrobisz, to też dobrze. Podziała na korzyść tekstu!
Granice wcale nie były takie straszne. Znaczy, momentami zastanawiałam się, kiedy rozdział się skończy (jak np. po krótkim 8. i chyba średnim 9. wrzuciłaś... 10.), ale generalnie dobrze się bawiłam. Mam nadzieję, że pomogłam chociaż tyle o ile!
Rozdział 1.
UsuńNie martw się, ja czasami stosuję takie zabiegi myślowe, że potem sama siebie nie rozumiem, całkiem możliwe, że to jednak ja! :D
Rozdział 3.
Twoja wersja nie do końca mnie przekonuje, tbh, ale to po prostu wymyślę trzecią wersję przy poprawkach! Plan doskonały, nie uważasz? :D
Rozdział 7.
Nawet programów przyrodniczych za dużo nie robią! Tho gdzieś na stronkach o dzikich zwierzętach chyba powinno być? Nie wiem, ja zawsze z książek korzystałam. <3
Rozdział 28.
Ha! Zastanowię się, czy to rozwinąć, bo Erriana wtedy mało coś takiego obchodziło, ale no, zwycięstwo! xD
Rozdział 35.
Njeee, on się gnida już w tym rozdziale zrobił! Nie widziałaś? No tak, ty lubisz Sheridana... :D :D :D
Rozdział 5.
No to spojrzę, pomyślę, może zmienię, może nie!
Cóż, nigdy nie celowałam w jednolitą długość tekstu, zwłaszcza że różnie mi się wątki rozwijają. Niby staram się nie robić tego zbyt brutalnie dla czytelnika, ale no, czasami nie umiem. :D