Adres: Iskierka miłości
Autorka: Lauren
Tematyka: ff Harry Potter, Czasy Toma Riddle'a
Oceniająca: Niah
Jeżeli kiedyś faktycznie moje pierwsze wrażenie będzie nieprzekłamane, nieobfitujące w tony spoilerów i takie, jakie powinno być, zapiszę to w kalendarzu. Tym razem jednak ponownie jest bardziej „kilkunaste” niż pierwsze. Trudno.
Wielbię ludzi za polskie adresy. Dużo łatwiejsze do zapamiętania – czasami się człowiekowi palec opsnie i doda polskie znaki, ale to nic problematycznego, jeżeli dla porównania mamy zagraniczne nazwy (i angielski jest tutaj najmniejszym problemem). Belka jest właściwie taka sama, więc nawet nie mam co się nad nią rozwodzić. Przy otwartych dwudziestu kartach jest to bardzo pomocny zabieg.
Szablon w moje gusta nie trafia, ale nie mogę odmówić mu przejrzystości, ponieważ jest bardzo czytelny. Tym, co mi zgrzyta, jest dość duża czcionka w ramce z informacjami i fakt, że buttony są wciśnięte na stronę główną. Spokojnie wrzuciłabym je na podstronę, a te nieaktywne zwyczajnie usunęła. Mam dziwne przeczucie, że upchnęłaś je na wierzchu, ponieważ: a) miałaś pusty pasek boczny, b) nie wiesz jak to zrobić na podstronie. W przypadku drugiej opcji pisz w komentarzu, wytłumaczę, jak to zrobić. Ach, i tak się jeszcze przyczepię, że Kran dodała swój podpis w kodzie szablonu, więc nie musisz powtarzać tej informacji w ramce obok.
Przyznam szczerze, że patrząc na nagłówek z Gaspardem Ullielem, nie spodziewałam się opowiadania o Tomie Riddle'u. Sam fakt związku między nim a kimkolwiek na chwilę obecną do mnie nie przemawia (i coś mi się kołacze w mojej Potterhead, że Voldi nie był zdolny do miłości, ale jego znawcą nie jestem1). Jak się pewnie domyśliłaś, zajrzałam do zakładki z Bohaterami. Nie będę ukrywać, że zdjęcia mi się nie podobają, ponieważ to historią masz wykreować wygląd postaci. Do tego masz błąd, ponieważ Voldemort urodził się w 1926, a nie 1942, ale kompletnie nie wiem, kiedy ta informacja była opublikowana, a biorąc pod uwagę fakt, że piszesz to opowiadanie już prawie dwa lata, ciężko się do tego przyczepić. Niemniej jednak błąd błędem pozostaje.
„Jego matka, czarownica czystej krwi, zmarła zaraz po porodzie” – wtrącenie.
Opisy są krótkie i dość... sztampowe. Szczególnie ten o Lily. Niby chcesz, by nas zainteresował, ale robisz to po najmniejszej linii oporu i wychodzi drętwo. W opisie Anny powielasz jedną konstrukcję zdania, jakbyś nie umiała stworzyć innej, chociaż w poprzednich nie miałaś z tym problemu. Całkowicie nie rozumiem, dlaczego Starzec widnieje w głównych bohaterach (bo trochę ich za mało na wszystkich) i jest opatrzony jednym zdaniem określającym jego wiek (przy okazji, „ok.” w opisie zamień na „około”). Tak właściwie – ta zakładka niewiele wnosi. Ludzie nie lubią czytać o tym, kiedy urodził się jakiś bohater. Jeżeli już ktoś zagląda do zakładki z bohaterami i poświęca jej chwilę, chciałby znaleźć coś nietuzinkowego i oryginalnego, a nie kilka suchych zdań.
Niestety, moje łącze internetowe w mieszkaniu nie podoła sprawdzeniu, czy wszystkie adresy w Czytam i polecam są aktualne, więc muszę uwierzyć Ci na słowo2.
W Spisie treści każdy cudzysłów jest niepoprawny. Powinien wyglądać tak – „”.
„Ale nie gwarantuję, że skomentuję wasz blog jeśli mi się nie spodoba” – oj, coś tutaj się z rodzajem stało. Jeżeli już zwracasz się do czytelników jako grupy, to że skomentuję wasze blogi jeśli mi się nie spodobają.
„bardzo dziękuję ci za nominację do Libster Adward” – to jest Award, nie Adward.
„Mogę robić, co chcę, lecz szanując drugiego człowieka. Wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się [...]”
„Czasami obserwuję Toma, starając się [...]”
„kochali się, żyjąc w świecie [...]”
W powyższych przykładach pozjadałaś przecinki.
„Listę Schindlera”, „Pianistę”, „Chłopca w pasiastej piżamie”, "Kwiat pustyni" – zasugerowałabym i przed „Kwiatem pustyni” i poprawienie cudzysłowu przy nim.
„filmy, oraz J. K. Rowling” – nie stawiamy przecinka przed oraz jeżeli się nie powtarza.
„A zeszyt, w którym to „coś” było napisane, już dawno poszedł na makulaturę” – jest wtrącenie, jest przecinek.
„Lubię przelewać historie, które pojawiają się w mojej głowie na papier” – mało trafny szyk. Dużo lepiej by to wyglądało, gdyś napisała lubię przelewać na papier historie, które pojawiają się w mojej głowie.
„«Harry Potter i...» J. K. Rowling” – serio? Nie można było napisać po prostu „Harry Potter” J.K.Rowling lub cykl o Harrym Pottrze J.K.Rowling? Poniżej już użyłaś słowa cykl, czemu tutaj nie?
„Ona, tak jak ja, wierzy” – wtrącenie.
„Pisząc rozdziały, często słucham” – przecinek.
Przeczytać i zapamiętać:
- M. [Kto? Co?] Harry
- D. [Kogo? Czego?] Harry’ego
- C. [Komu? Czemu?] Harry’emu
- B. [Kogo? Co?] Harry’ego
- N. [(Z) kim? (Z) czym?] Harrym
- Ms. [(O) kim? (O) czym?] Harrym
- W. [O!] Harry!
Do tego wszystkie zwroty grzecznościowe, których używasz do innych czytelników (tu: w pytaniach w zakładce Leibster Award) wypadałoby zapisać wielką literą.
Podsumowując wszystko, co zobaczyłam, jest CZYTELNE i PRZEJRZYSTE. Kilka rzeczy mi zgrzytało, ale nie były aż tak rażące, by się ich specjalnie czepiać, więc mogę spokojnie przejść do oceny treści.
Ocenię wszystkie szesnaście rozdziałów łącznie z dwoma prologami.
PROLOG I
Pierwsze zdanie, a ja już mam to dziwne i nieprzyjemne uczucie, że ktoś mnie zrobił w balona. Na podstronie napisałaś, że Riddle urodził się trzydziestego pierwszego grudnia czterdziestego drugiego roku, a w prologu pojawia nam się informacja, że za chwilę zawita rok czterdziesty czwarty? Zmieniłaś to w międzyczasie czy jak? A może Tom jest tak magiczny, że zagina czasoprzestrzeń?
„Była mroźna wigilia Nowego Roku. Za kilka godzin Big Ben wskaże północ i zawita rok 1944. Była to niezwykle mroźna i śnieżna zima, która przeważnie nie występuje na południu Anglii” – po pierwsze, masz paskudne powtórzenie z udziałem najgorszego możliwego czasownika – być. Po drugie, nie zmieniaj czasu w opowiadaniu. Konsekwentnie trzymaj się przeszłego, nawet jeżeli niektóre rzeczy nawiązują do teraźniejszości.
Już na samym początku widzę, że masz kłopot z wtrąceniami i powtórzeniami. Oba te problemy da się częściowo rozwiązać, czytając na głos rozdział tuż przed publikacją. W przypadku wtrąceń – część zadnia, którą akcentujemy inaczej („Jednak nikt, prócz jednej ciemnej postaci, nie odważył się wyjść na zewnątrz”), oddzielamy przecinkami z obydwu stron. Przy powtórzeniach – zwyczajnie je słyszymy. Są dość irytujące.
Zgrzyta mi strasznie fragment, w którym Meropa przychodzi do sierocińca, a ty nazywasz pracujące tam kobiety pielęgniarkami. No nie, w sierocińcu nie pracuje personel medyczny. Wiem, że tak było Ci wygodniej, bo w końcu kobieta urodziła, ale naginasz fakty.
„Tom Marvolo Riddle, a później znany jako Lord Voldemort” – uważam, że to a jest tutaj całkowicie niepotrzebne i tylko psuje nastrój.
Irytują mnie też bardzo krótkie zdania pojedyncze, które serwujesz tuż przy sobie, chociaż można byłoby je połączyć w jedno złożone. Jeżeli był to zamierzony zabieg, trochę Ci nie wyszedł.
Co do samego prologu – rewelacyjnie nie jest. Jest krótki, to tak właściwie scena opisana na podstawie wiedzy z książki i nawet nie ubarwiłaś jej niczym konkretnym. Ani Meropa nie gra tutaj większej roli, ani żadna z kobiet, która odbiera poród, ani nawet sam Tom. Wszystkich traktujesz jednakowo i w tak krótkim tekście zwyczajnie widać, że brakuje tego czegoś, tej nutki zaciekawienia, czegokolwiek. Zobaczymy, co będzie w kolejnym.
PROLOG II
Ja rozumiem, gdy autorzy kopiują dialogi z książki, bo przecież nijak nie mogą ich zmienić, gdy ściśle trzymają się kanonu, ale przepisywanie słowa w słowo fragmentu książki, tylko po to by skończyć w tym samym momencie, co przywoływane wspomnienie, to już paskudne pójście po najmniejszej linii oporu. W ogóle mi się to nie podoba i stwierdzam, że jest gorzej niż wcześniej.
„Z zewnątrz dom wyglądał jakby jego mieszkańcy” – wyglądał tak, jakby [...].
Skoro już opisujesz architekturę i wpadłaś na kogoś, kto uczył się o niej cztery lata, nie przejdą Ci niektóre rzeczy. Po pierwsze – portal nie znajduje się nad drzwiami, a otacza całe drzwi. Nad drzwiami znajduje się tympanon, który może mieć kształt półkola, a jeżeli chodzi Ci o element architektoniczny, który ma kształt trójkąta, jest to fronton. I nie wchodzi w skład portalu.
I co się stało z akapitami? Czemu są wszędzie, tylko nie przed dialogami? Co to ma znaczyć?
„która oświadczyła o niezbyt czystej krwi Lorda Voldemorta” – oświadczyć się można komuś lub oświadczyć coś komuś (w sensie powiedzieć). Świadczyć o czym to całkiem coś innego.
Meropa umarła przy porodzie, a Tom stwierdził, że to mugolski sposób. Na jakiej podstawie wysnuł takie wnioski? To zwykła czarownica nie może umrzeć w trakcie rodzenia, bo to hańba? No chyba nie.
Zamiast umarłego, lepiej brzmi zmarłego.
Jeżeli podajesz kilka epitetów po sobie (Tom był taki, siaki, śmiaki i owaki), oddzielasz je przecinkami od siebie.
No dobrze, ten drugi fragment był już lepszy. Zapomniałaś kilku przecinków przed wtrąceniami, co zdarza Ci się nagminnie, jak zauważyłam, więc popracuj nad tym, ale i tak lepiej, że robisz własne błędy, niż zrzynasz gotowce z książki.
Liczyłam na dłuższą rozmowę Toma ze starym Tomem i poczułam lekki niedosyt, gdy go tak szybko zabiłaś, ale już trudno. Może dalej będzie lepiej. Wytłumacz ty mi tylko – aż tak niezbędne było tworzenie dwóch prologów? Na początku myślałam, że drugi będzie z punktu widzenia Lily, a tutaj znowu Tom i teraz nie wiem, po co to rozdzielałaś. W końcu oba prologi wyszły krótkie niczym kwitki pralni.
ROZDZIAŁ I
Daty i godziny zapisujemy słownie w opowiadaniach.
Zaraz, zaraz. Od kiedy to mieszkanie ma formę męską, by twierdzić, że ktoś go komuś oddał? Nie, nie, nie. Ktoś je oddał. Pilnuj się.
„Używał poniszczone rzeczy” – gdyby te rzeczy były faktycznie poniszczone, nie mógłby ich już używać. Poniszczonych, już jak najbardziej.
Ulica Śmiertelnego Nokturnu! Przez u! Dołożyć do listy „wykuć na blachę”.
Taki bogaty człowiek z tego Glorssena, a nie stać go na to, by sobie ścieżkę z płytek lub kostki przed domem zrobić. Biorąc pod uwagę angielski klimat, najlepiej byłoby przelecieć nad tym błotem, gdy zacznie padać.
„w porze letniej” – literówka.
Korona drzew? To wszystkie miały tylko jedną koronę? Jak ten ogrodnik je w takim razie przyciął!?
Czemu uparłaś się na zwroty z historii sztuki, których nie rozumiesz? Portyk to część budowli wysunięta przed fasadę, który poprzedza wejście do budynku lub otacza taras. Tobie chodziło o portyk kolumnowy, gdzie zamiast ścian są kolumny. A schody w portyku nie występują, a przed nim.
Proszek Fiuu piszemy przez dwa u.
Ta rozmowa Toma z Glorssenem jest sztywna. Niby mają się licytować, ale tak naprawdę gospodarz zachowuje się tak, jakby chciał wydać te cztery tysiące galeonów zamiast jednego. Cała ta scena była napisana tylko po to, by Tom poznał Lily i uderzyła go jej uroda. I to bardzo widać, co plusem w ogóle nie jest.
ROZDZIAŁ II
Stosuj zdania złożone. Musisz zapamiętać, że kropka dla oka ludzkiego jest niezaprzeczalną, niepodważalną przerwą (Wielka Kropka Zagłady), dlatego czytelnik zatrzymuje się podczas czytania, a gdy zdarza mu się to raptem co pięć słów, pojawia się irytacja. Opisywałaś wygląd bohaterów, więc dlaczego nie zrobiłaś z tego kilku zdań złożonych, a kilkanaście pojedynczych, które wytrącały z czytania i burzyły płynność tekstu? Wiem, że często ludziom się mówi, by sobie ułatwiali życie i zamiast zagłębiali się w dziwne konstrukcje, tworzyli krótkie, prościutkie zdania, ale u Ciebie to już jest wypaczenie w stronę zdań pojedynczych. Zdania pojedyncze dodają dynamizmu akcji, do opisów średnio się nadają.
I, na gacie Marlina, skąd tam Rabastan?
Ważne, by nie nadużywać ciągle słowa „był”, ponieważ jest to pójście na łatwiznę. Można spokojnie je wyrzucić w większości wypadków. Ja wiem, że łatwiej jest napisać „to było takie, a tamto było takie, a jeszcze inne było śmakie”, ale nikt nie powiedział, że pisanie jest łatwe. Prawdę powiedziawszy, jest trudne jak cholera i nie należy wyciągać innych wniosków.
„Czarodziejska orkiestra zaczęła grać spokojną muzyke klasyczną” – z dziwnych i nieznanych mi powodów to zdanie jest zapisane mniejszą czcionką. Do tego pojawia się literówka: muzykę.
Jak już sobie coś ubzdurasz, sadzisz mnóstwo powtórzeń. Całe chmary powtórzeń. Nawet ci to zademonstruję:
„Rabastan poprosił mnie do tańca. Poprowadził mnie na środek wielkiej sali. Położył mi lewą rękę na talii, a drugą złączył w uścisku z moją dłonią. Swoją prawą rękę położyłam na jego ramieniu. I zaczęliśmy tańczyć walca. Skupiłam się na krokach. Mój wzrok uciekł na bok. Nie chciałam patrzeć na Lestrange'a, który wzbudzał we mnie niechęć. I nie potrafił tańczyć. Ciągle deptał mi po palcach”.
Używasz takich konstrukcji zdań, że ciężko się tego pozbyć, ale gdybyś chwilę pomyślała, zastanowiła się nad tym, jak lepiej opisać ten fragment, niż przedstawić to, co sobie wyobraziłaś, całość wyglądałaby o wiele korzystniej. Musisz myśleć o kilkunastu różnych rzeczach naraz. Są na balu, wszyscy tańczą, oni się dołączają, on w międzyczasie kładzie jej rękę w talii i ujmuje dłoń, była niezadowolona z tego, jak kiepskim był tancerzem, gdy non stop deptał jej po palcach, może zapatrzyła się na innych tańczących, cokolwiek. Masz mnóstw rzeczy do opisania i musisz zrobić to umiejętnie.
Zwykle tego nie robię, ale wyjątkowo pokażę Ci, jak ja bym opisała tę sytuację. Zwróć uwagę na to, ile informacji zawieram w jednym zdaniu złożonym i jak łączę je ze sobą!
Zostałam poproszona do tańca i poprowadzona na środek wielkiej sali, by dołączyć do innych par, które wirowały wokół nas w rytm walca. Lewa ręka Lestrange'a spoczęła na mojej talii, drugą zaś ujął moją dłoń w mocnym uścisku. Gdy zaczęliśmy tańczyć, starałam się skupić na krokach. Wzrokiem uciekałam w bok, unikając patrzenia na Rabastana, który wzbudzał we mnie niechęć. Do tego nie potrafił tańczyć. Ciągle deptał mi po palcach.
To nie jest wymarzony opis, ale uniknęłam aż trzech uciążliwych mi i mnie, a do tego z dziesięciu zdań zrobiłam sześć, dodając więcej informacji niż Ty. Zdania pojedyncze są ograniczające, bo wymagają co rusz podmiotu i orzeczenia, co tworzy powtórzenia, gdy zdania złożone mają kilka orzeczeń, przez co mogą zawierać więcej informacji w bardziej przystępnej formie. Musisz nad tym popracować.
Ponawiam – nie zmieniaj czasu w opowiadaniu. Jak przeszły, to przeszły.
Chyba zaczaiłam, jaki miałaś pomysł na tę historię – wrzuciłaś Toma w bardzo bliskie towarzystwo jego wcześniejszych sług, a wręcz on jest w ich wieku, skoro chodzi sobie z nimi na bale, a Bella jeszcze nie jest żoną Rudolfa. Nie jestem pewna, czy to dobry zabieg. Ciężko mu będzie zwerbować tych wszystkich czystokrwistych teraz, gdy widzą jego podniszczone szaty i wiedzą, gdzie pracuje. W oryginale oni poznali go już jako mężczyznę z klasą, którego ich rodzice im polecali, bo znali go zarówno ze szkoły, jak i z późniejszego życia. W końcu największą ilość śmierciożerców zwerbował właśnie pomiędzy rocznikiem Belli a Regulusa.
Nie piszemy zwrotów do adresata wielką literą, jeżeli to nie jest list.
„Chciałam z nim dalej wirować na parkiecie w rytm muzyki. Ale przerwali nam rodzice Lestrange'a” – naprawdę nie rozumiem, dlaczego to są dwa zdania. Jaki był tego cel?
Całkiem rozumiem reakcję Lily, bo nikt nie chciał mieć ustawianego małżeństwa, ale wydaje mi się mocno naciągane, że tuż po ogłoszeniu daty ślubu, przyszła panna młoda wybiega z sali na zewnątrz i tylko Tom to widzi. Wiem, że miało być dramatyczne, ale mogłaś to zrobić w subtelniejszy sposób.
Takim tanim romansem zajechało, gdy Lily pocałowała Toma. Wydaje się strasznie rozchwiana. Skoro ma narzeczonego, powinna pogodzić się z myślą, że za niego wyjdzie, a nie odstawiać sceny i wplątywać w nie jeszcze Toma, który, jak na Czarnego Pana, jest trochę zbyt miły.
„Riddle sądził, że bez problemu uda się Lily (i tak już w nim zauroczoną) sobie wokół palca” – zjadłaś sens tego zdania.
„Zmieniał je jak rękawiczki, a traktował jak zwykłe, nic nieznaczące przedmioty, które rzucał w kąt, gdy mu się już znudzą” – to jest przykład najlepszego i najdłuższego zdania, które do tej pory widziałam. Nie jest idealne, ponieważ ostatnie słowo powinno być w czasie przeszłym, ale nie o tym teraz mowa. Takich zdań chcę widzieć jak najwięcej. Nie jakichś poszatkowanych części, tylko pełnych, ślicznych zdań złożonych.
Uff! Już się bałam, że Tom się zakocha w Lily od pierwszego wejrzenia i to będzie jakiś tani romans. Podejrzewam, że w późniejszym czasie zapomni o tym, że miał ją zdobyć i odhaczyć na liście zaliczonych dziewcząt, ale na razie cel, który sobie postawił, zaczyna współgrać z jego charakterem.
Powiem Ci, że to uciążliwe, że punkt widzenia Toma jest w trzeciej osobie, a Lily w pierwszej. Narzucasz nam, że to ona jest ważniejsza, chociaż oboje w tej historii mają wiele do powiedzenia (a na razie Tom ma znacznie więcej niż Lily). Zdecyduj się na jeden sposób albo jasno określ, kto jest głównym bohaterem.
ROZDZIAŁ III
„Budynek był mocno zaniedbany. Z sufitu oderwał się już dawno tynk, a drewniana podłoga pokryta była wielką warstwą kurzu oraz była pełna popękanych lub poluzowanych desek. Okna były tak brudne, że ciężko było stwierdzić, czy jest dzień czy noc. Jedynym źródłem światła były prawie wypalone świeczki, porozkładane w różnych miejscach księgarni” – to tylko jeden z przykładów wielu powtórzeń, które mnożą Ci się jak grzyby po deszczu. Czytaj DOKŁADNIE to, co napiszesz, a przede wszystkim zostaw gotowy rozdział na trzy, cztery dni, by odleżał i nabrał mocy, i sprawdź go jeszcze raz. To okropnie irytujące, gdy nie wysilasz się, by wyszukiwać synonimów czy zmieniać konstrukcję zdań. Kursywą zaznaczyłam zły czas.
Przy fragmencie „z książki” cudzysłów z przodu nie został objęty kursywą.
Widzę drobną zmianę. Przestałaś tworzyć tylko i wyłącznie proste konstrukcje, pojawiają się pierwsze złożenia. Nadal nie jest idealnie, ponieważ zdarza Ci się wybić z ciągu myślowego, ale idziesz ku lepszemu.
„Zapukałam w dębowe drzwi. Niespełna minutę później otworzyły się, zapraszając mnie do środka. Poddałam skrzatce mój kremowy płaszcz i przywitałam się z rodzicami Ann” – czasem starasz się uatrakcyjnić tekst ciekawym zdaniem po czym w kolejnym zaprzeczasz sama sobie. To w końcu drzwi otworzyły się same czy jednak zrobiła to skrzatka? W czarodziejskim świecie nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nikt nie był potrzebny, by wpuścić Lily do środka. Nie musiałaś urzeczywistniać tego, dodając skrzata, a jeżeli od początku taki był twój zamysł, trzeba było przy tym pozostać. Gdy piszesz o rzeczach zwyczajnych, rób to zwyczajnie. Nie zastanawiaj się, jak tu ciekawie opisać przybycie do przyjaciółki, tylko skup się na tym, jak ciekawie opisać ich spotkanie.
„– Dzień dobry – powiedziałam.
– Dzień dobry. Ann jest w swoim pokoju. Na pewno na ciebie czeka – rzekła mama Ann” – to jest bezpośrednio dalszy fragment po wcześniej przytoczonym cytacie. Nie dość, że trzy razy powtórzyłaś imię koleżanki (chociaż można było zastąpić je przyjaciółką lub innym synonimicznym określeniem), to opisałaś rozmowę, która niczego nie wnosi, a którą można było zakończyć na zdaniu „przywitałam się z rodzicami Ann”.
Na pewno masz jakiś zamysł, co chcesz opisać, ale nie musisz wszystkiego robić dokładnie. Skoro Ann jest przyjaciółką Lily, to oczywiste, że jej rodzice ją znają i jeżeli rozmowa między nimi a dziewczyną nie wniesie niczego znaczącego do tekstu, możesz ją spokojnie pominąć. Po to masz opisy, by z nich korzystać, a nie skupiać się wyłącznie na wyglądzie bohaterów i świata przedstawionego.
„Nie dawno poznałam pewnego chłopaka” – niedawno.
Nazwisko Lestrange (i wszystkie, które kończą się na nieme „e”) odmieniamy, dodając pełne końcówki po apostrofie, więc nie możesz napisać Lestrange'm tylko Lestrange'em.
„Riddle uśmiechał się do mnie. A ja odwzajemniłam uśmiech” – dlaczego, ale to dlaczego to są dwa oddzielne zdania? Co Cię do tego skłoniło? Czy to jest jakiś zabieg stylistyczny, zbyt zawiły dla mnie, bym go zrozumiała? Jak to jest?
„Poczułam jego miły, naturalny zapach” – jeżeli już pokusiłaś się o tego typu zdanie, miło byłoby je rozwinąć, a nie pozostawić tak w eterze, niedokończone. Czym mógł pachnieć? Biorąc pod uwagę fakt, że nie mieszkał w żadnym miłym lokum, nie możesz puścić wodzy fantazji, bo jednak przechodzimy zapachem miejsca, w którym żyjemy. Nie zmienia faktu, że gdy zaczynasz jedną myśl, musisz ją skończyć.
ROZDZIAŁ IV
„Szłam powoli chodnikiem obok mało ruchliwej drogi, co było aż dziwne, a zwłaszcza wtedy kiedy Londyn jest bardzo gęsto zaludnionym miastem” – a zwłaszcza wtedy kiedy? I co miało niby znaczyć? Że Londyn czasami jest gęsto zaludniony? No raczej chodziło Ci o to, by pociągnąć myśl o niespotykanej ciszy, więc zamiast tej topornej konstrukcji powinnaś użyć „biorąc pod uwagę fakt”, bo wysoka liczba ludności w Londynie nie jest przypuszczeniem, a faktem.
„Nie jem dzisiaj kolacji” – zły czas. Nie zjem, bo to się dopiero stanie.
Jeżeli to nie jest list, zwrotów grzecznościowych w opowiadaniu nie zapisujemy wielką literą. Ponawiam.
Zabiłaś jeden z najciekawszych elementów tego rozdziału. Skoro Lily chodziła do innej szkoły, dlaczego nie poświęciłaś większej części rozdziału na opowiedzenie o niej? Przecież to byłby świetny dialog, skoro Toma naprawdę interesowało Beauxbatons, a ty streściłaś ten niewykorzystany potencjał do krótkiego akapitu. Może właśnie zamiast opisywać takie rzeczy jak witanie się, skupiłabyś się na tych ciekawych elementach własnego opowiadania, które aż proszą się o rozwinięcie!
„Wyszliśmy na zewnątrz budynku trzymając się za ręce.
[…]
Złapaliśmy się za ręce...” – jeden z wielu, naprawdę wielu przykładów, kiedy nie czytasz tego, co już napisałaś i wychodzą takie oto kwiatki. Z każdym kolejnym to coraz bardziej irytujące.
Czemu Lily nie zdziwiło to, co Rabastan robił tak późno w jej domu? I czemu zostawiła go samego w holu?
ROZDZIAŁ V
Przyznam, że trochę brakuje mi perspektywy Toma.
„Położyłam się na idealnie pościelonym łóżku budząc jego ład” – ładu nie da się obudzić, ale można go zburzyć. Przecinek przed imiesłowem.
„Gabinet ojca znajdował się w dokładnie pod salonem” – nadprogramowe w.
Co ma idealna harmonia do porządku? A raczej porządku w sensie czystości? Gdybyś poza tym brakiem kurzu jeszcze poruszyła wątek, jak reszta przedmiotów odnosi się do siebie, dałoby się to stwierdzenie uratować.
W miejscach, gdzie idealnie wpasowałyby się jakieś głębsze przemyślenia bohaterki nad całą sytuacją ze ślubem, zauroczeniem Riddle'em czy czymś innym, zwyczajnie przechodzisz do kolejnej części rozdziału. Poza tym, że Lily ma motylki w brzuchu na myśl o Tomie, nic więcej nie wiem o jej uczuciach. Ok, podoba jej się, bo jest przystojny, ale co poza tym? Nie na tym polega zauroczenie, nie zakochujesz się jedynie w wyglądzie, ale i w charakterze. W jej przypadku wygląda to tak, jakby chodziło tylko o jego wysokie kości policzkowe.
Piszesz opowiadanie czy jakiś dokument? Dlaczego wstawiasz do tekstu et cetera zamiast napisać zwyczajnie „i wiele innych”?
Jak Lily mogła widzieć oczy Toma, skoro chwilę wcześniej położyła głowę na jego ramieniu? Na szyi miał te oczy?
Wyjaśnij mi, jakim cudem Tom, który już skończył Hogwart, mógł wejść do Pokoju Wspólnego Ślizgonów, nie znając nowego hasła? Miał jakieś wtyki w szkole, czy jak? Bo na razie się to kupy nie trzyma.
ROZDZIAŁ VI
„Park wyglądał ani nie za pięknie, ani nie za brzydko o tej porze roku” – spójnik ani się powtarza, więc przed drugim powinien być przecinek.
Opis wieczoru na początku rozdziału jest bardzo ładny i boli mnie to, że został tak bestialsko poszatkowany tymi krótkimi zdaniami. Musisz się pilnować i nauczyć, że zdania złożone służą do opisywania i czasami, faktycznie, da się je zastąpić pojedynczymi, ale nie możesz ich całkowicie wyeliminować, jeżeli chcesz pisać prozę. To się zwyczajnie nie uda.
„Rzuciłam mu się w ramiona. Po krótkiej chwili Tom odnalazł moje usta i pocałował mnie namiętnie. To był mój pierwszy pocałunek” – no chyba nie. A co z przyjęciem zaręczynowym Lily i Rabastana? Ona go tam pocałowała, więc to był jej pierwszy pocałunek. Czyżbyś w międzyczasie zmieniła koncepcję?
Och, będę się czepiać, ale „języki tańczące w ogniu namiętności” zawsze mnie śmieszą. Wszystkie takie piękne określenia, które już się utarły, brzmią zabawnie i psują nadmierną patetycznością ładny moment.
W opisywaniu namiętnego pocałunku nie chodzi o to, byś skupiła się na tym, co robili i jak to robili, a co dokładnie przy tym czuli. Przeżycia wewnętrzne bohaterki (która właśnie zdradza swojego narzeczonego) zawsze są milej widziane niż wydumane opisy, których, nie oszukujmy się, nie tworzysz zbyt dobrze.
„Zresztą nie dziwię mu się. jego dzieciństwo nie było pełne miłości i beztroski” – będę sobie teraz wmawiać, że w miejscu kropki miał stać myślnik lub jakikolwiek inny znak i że wcale nie zaczęłaś nowego zdania małą literą z roztargnienia. Kurczę, nie mogę...
Skup się! Piszesz opowiadanie, publikujesz je na blogu, nie wstawiasz długich rozdziałów – ja wiem, że zauważanie własnych błędów jest trudne, ale, na gacie Merlina, coś takiego, jak zdanie rozpoczęte małą literą, łatwo wyłapać.
Przejdźmy jednak do tego, co mnie interesuje najbardziej.
Czemu Lily, na galopujące hipogryfy, nie poświęciła nawet chwili na to, by stwierdzić, że kamienica, w której żyje Tom, jej się nie podoba, skoro pachnie (i to dosłownie) parszywym miejscem na odległość? Czy ta dziewczyna nie widzi świata poza swoim wybrankiem? Niby wszystko ładnie opisuje, że jest łóżko i budzik, a nawet książka, ale to wygląda tak, jakby jej to w ogóle nie ruszało. Halo! Ona jest arystokratką wychowaną w dobrobycie, powinna zauważyć takie rzeczy.
„osiągnięciach w Hogwarcie jak i po za nim” – poza piszemy razem. A po tym zdaniu kolejne znowu zaczęłaś małą litrą. Uch.
Nie wiem, czy wiesz, ale jeżeli jakaś informacja jest niepotrzebna, to jej nie wrzucamy na chama do tekstu, by wyglądał fajniej (szczególnie, gdy jest to godzina zapisana cyframi), tylko kasujemy i cieszymy się jej brakiem. A jeśli faktycznie chciałaś podkreślić, że jest już po dziesiątej, nie trzeba było się rozdrabniać w te cztery minuty, tylko napisać jak każdy normalny człowiek, że minęła dziesiąta.
„Chciałbym, abyś zawsze nosiła go” – co chciałaś osiągnąć, stosując ten odwrócony szyk?
Czekaj, bo chyba czegoś nie rozumiem...
Wspaniały narzeczony Lily przyszedł do jej domu, zrobił jej awanturę, pobił ją, a jej ojciec, jak gdyby nigdy nic, poszedł do niego sprawę wyjaśnić i wrócił, mówiąc jej, by nigdy więcej z Tomem nie rozmawiała? Nie zająknął się nawet o tym, że jego przyszły zięć zrobił z jego córki spuchniętego pomidora? Tak po prostu? Nie gadaj z Tomem, i tak wyjdziesz za tego troglodytę, który wykorzystuje myślenie od święta?
Jestem załamana.
„Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę i zasłania mi usta dłonią. I ciągnie w ciemny zaułek” – czemu? Czemu to robisz? Czym to jedno zdanie zasłużyło sobie, by zrobić z niego dwa?
ROZDZIAŁ VII
Trochę się obawiam tej sceny +18, która ma wystąpić w tym rozdziale.
Lily tak chętnie wyznaje Tomowi miłość – tutaj „kocham cię”, tam „kocham cię” – a jednak on nigdy nie odpowiada jej tym samym. Co więcej, nie wygląda na strasznie zawiedzionego faktem, że dziewczyna zaraz wychodzi za mąż, nie walczy o nią, nie mówi, jakby to było wspaniale mieć ją tylko dla siebie i wydaje się, że podoba mu się fakt, by spotykać się z cudzą żoną. Wiesz, znając Toma jako Voldemorta, zaczynam przypuszczać, że on bardziej chce mieć dostęp do informacji niż dziewczynę, co byłoby zrozumiałe. Niestety, jak na razie zajeżdża tylko romansem. Nie ma intrygi w tle, niczego. Jest Lily, Tom i ich potajemny związek.
Jak Riddle może obwiniać się o to, co dopiero zrobi? Wiesz, że to nie ma sensu?
I to niesamowite, że wiele nie zarabia, ale stać go na satynową pościel, nie sądzisz? A może dostał ją od Lily w prezencie na domówce?
Zdążyłam zauważyć, że w tym rozdziale jest więcej literówek niż zwykle (mnożą się wręcz), ale nie przyszło mi do głowy, że w tym zatrzęsieniu błędów zapomnisz o zaczynaniu dialogu od myślnika.
Tak myślałam, że to będzie scena łóżkowa, chociaż jeszcze trochę łudziłam się, że jakieś tortury wkradną się do historii, a które bardzo kojarzą mi się z Voldemortem. Cóż, nie jest źle, bo jestem, jakby to ująć, pod wrażeniem, że wbrew wszelkim opkowym standardom opisywania historii miłosnych i przechodzenia od razu do tête-à-tête między bohaterami, Lily zdecydowała się na ten krok po półrocznej znajomości z Tomem i zrobiła to dlatego, że chciała przeżyć pierwszy raz z kimś, kogo kocha. To do mnie przemawia, bo coś logicznego się w końcu pojawiło.
Scena seksu nie zasługuje na raiting +18. Właściwie, opisałaś ją w sposób pozostawiający miejsce na dopowiedzenie, nakreśliłaś tylko z grubsza sytuację. Muszę powiedzieć, że wyszło to nieźle.
Co więcej, ten rozdział wydawał mi się lepszy niż poprzednie. Wiele się tutaj nie działo, jednak nie o akcji ja mówię, bo ta na razie nie istnieje. Chodziło mi o stylistykę, bo nadal pojawiały się te uciążliwe pojedyncze zdania, choć było kilka naprawdę dobrych złożonych i jakoś wybrnęłaś z tej masy opisów, która się tutaj pojawiła. Jestem pod wrażeniem. Skrycie liczę na to, że dalej będzie już tylko lepiej i że w końcu (w końcu!) zacznie się coś dziać.
ROZDZIAŁ VIII
„Był jak miedź brzęcząca”– to tylko część wyrażenia. Poprawnie powinno być „był jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący”.
„Nigdy nie chciał uledz miłości” – nawet Word podkreśla, że nie ma takiego słowa... Ulec miłości.
A teraz patrz uważnie – począć można kogoś, a nie samego siebie. Chyba, że Tom jest tak wspaniały, by zajść w ciążę sam ze sobą i urodzić samego siebie, ale z informacji, które posiadam, wynika, że udział brali w tym jeszcze Meropa Gaunt i Tom Riddle Senior.
Jeżeli już przy tym jesteśmy, to gdy piszesz nazwy zaklęć lub eliksirów, zawsze robisz to wielką literą. W takim razie będzie Amortencja.
Wiele mi się w rozmowie Meropy z Tomem nie podobało. Najbardziej uciążliwe są powtórzenia, to nieznośne „synku” i ciągłe wyrzuty Riddle'a (chociaż uzasadnione), ale za to fragment, w którym matka pyta syna, czemu boi się miłości, a on odpowiada, że nie chce skończyć jak ona, trafił do mnie, więc nie spisuję całej tej rozmowy na straty. Chociaż naprawdę była irytująca, gdy ona się ciągle powtarzała i mówiła w sumie o jednym.
Jeżeli określasz, że ktoś przespał się z jakimś problemem, to przespał się traktujesz jako całość i wyróżniasz w cudzysłowie oba słowa.
ROZDZIAŁ IX
Pierwszy akapit jest lekko cofnięty.
„Znów zrobił kilka kroków w nadziei, że głos ponownie się odezwie. Jednak jego nadzieje okazały się płonne” – powtórzenie.
Nadużywasz imienia/nazwiska bohatera. W niektórych zdaniach nie musisz podkreślać, że coś zrobił Tom, ponieważ nikogo innego wokół niego nie ma, by czytelnik nie zorientował się, o kim mówisz. W tym zdaniu: „Lekko spanikowany Riddle rozejrzał się dookoła” wcale nie musiałaś wciskać nazwiska. Wszystko byłoby zrozumiałe i bez niego.
„Kiedy dotarł na miejsce zobaczył maleńkie dzieciątko leżące pod drzwiami” – gdy masz takie zdanie i nie wiesz, czy postawić przecinek, odwróć je. Stwórz „zobaczył maleńkie dzieciątko leżące pod drzwiami, kiedy dotarł na miejsce” i wtedy nie masz wątpliwości, gdzie powinien stać.
„Tuż przed nim, pod zimną, kafelkową ścianą siedział czteroletni chłopczyk [...]” – teraz to ja już nie wiem, czy Ty masz pojęcie o wtrąceniach czy tak niekoniecznie. Tutaj jak byk widać, że pod zimną, kafelkową ścianą pełni rolę informacji dodatkowej i trzeba ją oddzielić przecinkami z obydwu stron, a nie tylko z jednej, bo zdanie traci sen. Kolejne gapiostwo?
Wspominasz o czteroletnim chłopcu, a Tom przypomina sobie sytuację z adopcją, ale jego późniejsze zachowanie nie pasuje do czterolatka, bo może i takie dzieci potrafią być już wygadane, ale nadal poznają świat. Nie stwierdzają, że miłość nie istnieje i nie przyrzekają sobie, że nikogo więcej nie pokochają, bo nie są na tyle dojrzałe. Jeżeli chodziło Ci o starszego Riddle'a, całkiem tego nie nakreśliłaś. Jednak jeżeli chodziło o młodszego, coś Ci nie wyszło.
„Już miał odwrócić wzrok od płaczącego siebie, kiedy nagle...” – piszesz opowiadanie, a nie tworzysz film. Nie urywaj zdań w takich momentach, bo to wcale grozy nie dodaje i nie wzmaga oczekiwania, a irytuje. Gdybyś umieściła to zdanie na końcu rozdziału, mogłoby się jeszcze obronić (chociaż nadal by wkurzało), ale w środku rozdziału, gdy następny akapit można było zacząć po prostu od nagle, zdanie traci jakikolwiek sens.
Skąd właściwie Tom wiedział, że ten trup to on? Miał jakieś przeczucie? Bo widział wtedy swoje ciało po przemianie, gdzie bardziej przypominał węża niż człowieka, więc JAK to wydedukował?
„Głos prowadził go niczym matka idąca z ukochanym dzieckiem za rękę” – wspominałam już o naprawdę pięknych porównaniach, które wrzucasz w tekst, jakbyś sobie o nich nagle przypomniała? To jedno z nich. Gdybyś dłużej pociągnęła ten ciąg myślowy, stworzyłabyś naprawdę świetny, plastyczny opis. A Ty je tak zostawiłaś, niedoczepione do czegokolwiek.
Ja wiem, że faceci mają większe dłonie od kobiet, ale one są tylko większe. Określając je jako wielkie, zaczynam się zastanawiać o jak wielkie łapy Ci chodzi.
„Coraz częściej śniły mu się koszmary, które prześladowały go od dzieciństwa” – to jak to w końcu jest – śniły mu się od dzieciństwa czy dopiero niedawno się pojawiły?
Skoro włosy lekko zasłaniały twarz, to jak Tom widział jej uszy? Miała jakieś upięcie, coś podobnego? Bo z twojego opisu nie wynika, jakby miał możliwość, by to zobaczyć.
„Chciał złapać ją [literówka] za rękę. Chciał zatrzymać ją [zły szyk]. Chciał ją zapytać, co robi w jego śnie. O ile to w ogóle to był sen. Dotknął ją [zła odmiana] opuszkami palców. Nagle przez jego ciało przebiegł prąd. Riddle szybko cofnął dłoń. [dalej nie rozumiem, dlaczego to są dwa zdania] Lecz po chwili, [zbędny przecinek] ponownie dotknął Lily. Jednak teraz poczuł nieznośny ból przeszywający jego klatkę piersiową. Przez chwilę myślał, że jego serce zatrzyma [zły czas] się”.
W tym akapicie masz wszystkie błędy, które najczęściej popełniasz.
- nadużywanie zaimków, co daje częste powtórzenia;
- literówki;
- błędne szyki zdań;
- złe odmienianie przez przypadki (tu: dotknął jej opuszkami palców);
- dziwaczne rozdzielanie zdań złożonych;
- nadprogramowe przecinki;
- zmienianie czasu opowiadania;
Ponad połowę można wyeliminować przy dokładnym czytaniu skończonego rozdziału. Właściwie to wszystkie, ponieważ nie są to błędy, do których trzeba wkuwać masę regułek (no, może poza przecinkami, ale tutaj też wiele pomaga wyczucie).
Będąc szczerą, nie ma akapitu, w którym nie znalazłam żadnego błędu. Robisz ich naprawdę wiele i jeżeli nie jest to tylko twoja nieuwaga, potrzebujesz naprawdę dobrej bety, która Ci wszystko wytłumaczy. Ja mogę zwrócić pokazać najczęstsze pomyłki, ale nie będę wypisywała każdego najmniejszego potknięcia, bo ta ocena rozrośnie się do jakiś horrendalnych rozmiarów i będzie składała się tylko z błędów, a nie z rad.
Od razu wspomnę, by nie zapomnieć – poradniki na temat przecinków przyswoić, wszelkie artykuły o zdaniach złożonych przeczytać, na imiesłowy uważać, zaimków na końcu zdania nie stawiać, tekst przed publikacją sprawdzać. Zapamiętać, stosować.
Nowego zdania od „ale” nie zaczynaj, bo to brzydko. Zamień na jednak. („Ale Lily szła dalej”).
„– Lily! – krzyczał. Jego cierpliwość powoli się kończyła.
– Lily!”
Albo nie zrozumiałam, dlaczego drugie „Lily!” jest w nowym wierszu, albo wymanewrowało ono tam w magiczny sposób. Przecież nikt nowy się nie pojawił.
Ja wiem, że „posiąść kogoś” to wyszukany synonim od „przespać się z kimś”, ale jak go powtarzasz nagminnie, to brzmi on śmiesznie.
„Dumbledor” – Dumbledore. Nie zmieniaj nazwisk bohaterom!
Pilnuj się przynajmniej na tyle, by zaczynać nowe zdania wielką literą.
ROZDZIAŁ X
„Włochate serce czarodzieja”? Jak w baśniach barda Beedle'a? Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Ok... zdajesz sobie sprawę z tego, że czarodzieje tak właściwie nie wierzą w Boga, ale jakieś pojęcie nieba muszą mieć (a raczej tego, co się dzieje z duszą człowieka, który nie został duchem). Tylko jak wytłumaczysz mi Pola Elizejskie, które były odrębną częścią Hadesu dla dusz, które zasłużyły na szczęście? Po co wplatasz wątki kulturowe z innych wierzeń? Mogłaś napisać, że udali się ku światłu, to zawsze jest dobre wyjście z opresji, ale po co dawać Pola Elizejskie, które potraktowałaś jako synonim Nieba?
„gdyż Tom zarabiał bardzo mało, a ja nie pracuję” – nie zmieniaj czasu.
„Objął mnie mocno w talii. I teleportowaliśmy się pod mój dawny dom” – im dalej brnę w tekst, tym bardziej mam wrażenie, że stosujesz tutaj niezrozumiały dla mnie zabieg nadawania dramatyzmu opisom. Tyle że nie możesz stawiać kropek tam, gdzie Ci się widzi, bo nie na tym to polega.
Ten zabieg jest udany tylko wtedy, gdy się go NIE NADUŻYWA. I nie dzieli zdań, które wręcz proszą o to, by zostać razem. Nawet spójniki zostawiasz! Kobieto, musisz wziąć się w garść i nauczyć pisać na zasadzie: jedna myśl – jeden akapit; jeden ciąg myślowy – jedno zdanie (jeżeli się da). Nie szatkuj opisów niczym kapusty.
„Riddle rzucił na nas zaklęcie niewidzialności” – które nazywa się zaklęciem Kameleona.
Pokażę Ci jeden z idiotyzmów, który sama tworzysz:
„Drzwi były otwarte na oścież, ale w pokoju nie było nikogo”
A kilka zdań później piszesz:
„Nagle z hukiem otworzyły się drzwi”
Więc jak to było z tymi drzwiami? Właściwie, mogę zadać podobne pytanie co najmniej raz na jeden rozdział, więc muszę przyznać, że tekst, który nie jest przesadnie toporny, zaczyna mnie irytować. Teraz to ja nie wiem, czy Ty się nie przykładasz czy zwyczajnie jesteś zakręcona.
„Instynktownie wtuliłam się w Toma.Riddle [...]” – brak spacji.
„spakowałam wszystkie swoje rzeczy, ubrania, książki, kosmetyki itd” – droga Morgano, co tutaj się dzieje. Lauren, piszesz prozę, a w prozie nie używa się skrótów, jeżeli się nie cytuje słownikowych definicji. Jeżeli chciałaś użyć określenia i tak dalej, trzeba było napisać je słownie, chociaż lepiej brzmiałoby i temu podobne rzeczy.
Naszła mnie dygresja, że Tom, zamiast iść, mógł się deportować, ale to tak na marginesie. Co mnie bardziej ciekawi, to porachunki między Riddle'em a Lestrange'em oraz dziwaczna reakcja ojca Lily. Nie co dzień Twoja jedyna córka ucieka z domu z przedstawicielem klasy pracującej i to nie jest powód, by fakt ten przemilczeć i wyjść, dramatycznie zamiatając szatą.
„Minął tydzień odkąd uciekłam ze swojego ślubu” – ona z niego nie uciekła. Ona na niego nie poszła. To różnica, znacząca.
„Gdy Riddle wszedł do kuchni. Usiadł przy długim stole naprzeciwko mnie” – to wygląda tak, jakby korekta w Wordzie podpowiedziała Ci, by tutaj postawić kropkę, a Ty jej posłuchałaś. Naprawdę, nie mam już pomysłów, co o tym sądzić.
Kto im gotuje w tym domu? Lily? Wychowana na arystokratkę, której skrzaty przynoszą wszystko pod nos?
„a nawet wywijają koziołki- jednym słowem” – brak spacji, myślnik zamiast dywizu.
CO TO JEST? Zaznaczony fragment to przepisana przez ciebie baśń! Na galopujące gargulce, nie wiem, jak to skomentować.
Dobrze, uspokoiłam się. Na tyle, by powiedzieć Ci, że jestem wściekła, że zapchałaś pół rozdziału fragmentem z książki, który mogłaś streścić w jednym akapicie!
„Prawdziwa miłość jest pomimo i bezwzględna” – pomimo co? Koniec ciągu myślowego?
Powiem tak – opisywanie scen seksu nie polega na łopatologicznym wyłożeniu tego, co bohaterowie robią, bo to nie „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Nie polega też na wyszukiwaniu synonimów do słowa penis i pochwa. Dobra, przekonująca scena stosunku między bohaterami opiera się na ich doznaniach i uczuciach, wchodzeniem w głąb ich psychiki i opisywanie wrażeń. U Ciebie jest to typowy, blogaskowy opis – wszedł w nią gwałtownie, ale był delikatny, i tego typu rzeczy. Obecnie jestem co najwyżej zażenowania, nie czuję żadnego uniesienia erotycznego w powietrzu. Poprzednia scena była o niebo lepsza.
„Nagle przeszyła mnie strzała nieziemskiej ekstazy” – to naprawdę brzmi jak Grey. Gdzie jest jej wewnętrzna bogini?
Miło, że napisałaś w dopisku, że to Twój pierwszy blog. Będę miała to na uwadze przy ocenie końcowej.
I tak mnie jeszcze naszło na koniec rozdziału – oni sobie dość beztrosko ten seks uprawiają. Żadnego zabezpieczenia, eliksirów, zaklęć... Proszę, niech Lily nie będzie później w ciąży.
ROZDZIAŁ XI
Zapadły policzek mają ludzie wychudzeni. Jak mniemam, Tom jest tak seksowny, że ma po prostu wyraziste kości policzkowe.
„Nie wolno ci wchodzić na Nokturna” – Na (kogo? co?) Nokturn.
Niedługo piszemy razem.
„Och, pan Burkes, iii tam! – Chefsiba machnęła rączką. Mam panu do pokazania coś, czego pan Burkes nigdy nie widział!” – nie dałaś myślnika przed mam.
„– Och, tak – odrzekł cicho Voldemort” – z tego co mi wiadomo, Tom nie jest jeszcze Voldemortem, więc nie ma sensu go tak nazywać.
Dobra, ten fragment też jest z książki i jedynie delikatnie pozmieniałaś opisy. Wiem też, że ciężko byłoby bez niego pociągnąć akcję, ale mogłaś użyć tylko wypowiedzi bohaterów, a opisy stworzyć sama. Nie lubię takich zabiegów.
Lily poszła na testy do magicznej placówki (prawdopodobnie będącej w samym Mungu), wyszła z niej, widziała mnóstwo mugoli, a później poszła do Esów i Floresów. Za przeproszeniem, ale to gówno prawda, bo księgarnia jest na Pokątnej, na którą mugole nie mogą się dostać, bo jest zamkniętą ulicą. Więc coś Ci się tutaj ostro pokićkało.
„Miał otwarte oczy, w których brakowało duszy” – Lily ma zdolność widzenia duszy w oczach ofiary? Niesamowite.
A teraz na poważnie. Lily jest dorosłą czarownicą, która właśnie uciekła z domu. Pomijając cały myk z tym, że podążyła za patronusopodobną istotą, dlaczego zamiast się bronić przed bandytą, zwyczajnie zamknęła oczy i czekała na najgorsze? Co ona, bezbronna panienka? Żadna czarownica nie jest tak naprawdę bezbronna.
Najpierw Lily męczy Toma pytaniami, później dostaje odpowiedź, a na końcu stwierdza, że nie musiała tego wiedzieć. Bardzo logiczne, naprawdę.
Jak wielką miał kieszeń, by zmieściła mu się tam książka?
Ulica Śmiertelnego Nokturnu.
Zewnętrzny parapet to okapnik.
„I zabierz ją skąd” – stąd.
Mam rozumieć, że Riddle przeniósł Lily przez cały Nokturn i pół Pokątnej na rękach tylko dlatego, że wcześniej ją zaatakowano, chociaż nic jej się nie stało? Brak mi słów.
Człowiek poważny nie wygląda na przyjaznego. Naprawdę zaczynam wierzyć, że Lily potrafi odczytać całe życie człowieka, patrząc komuś w oczy.
Wielki i potężny Lord Voldemort robi swojej ukochanej kanapki na egzamin. Uśmiałam się.
Gdy piszesz Ziemia wielką literą, chodzi o planetę. Tobie chodziło o ziemię.
„Czy Brogin znów przysłał cię do mnie w ramach interesów?” – Borgin.
Lily naiwnie tłumaczy sobie zachowanie Riddle'a, ale fakt, że jednak jej nie zgwałcił, jest zastanawiający. Może ona naprawdę zagląda ludziom do głów? Muszę jednak ponarzekać trochę na ten policzek, który jej wymierzył, bo gdy dostała od Lestrange'a, wpadł w szał, a teraz sam to zrobił. Hipokryta jak się patrzy.
ROZDZIAŁ XII
„– Lily powinna jeszcze spać – powiedział w myślach” – pomyślał lub stwierdził w myślach. I skoro kwestia nie wychodzi poza myśli Toma, nie ma sensu stawiać pierwszego myślnika.
Patrzcie państwo – gdy trzeba odepchnąć chłopaka, to Lily jest w stanie zrobić to tak mocno, by uderzył plecami o ścianę, ale jak grozi jej autentyczne niebezpieczeństwo, to tylko zamyka oczy.
Nieprawdopodobnym wydaje mi się fakt, że na Toma działa jego własny horkruks. Ej, to część jego duszy, jakaś zła i mroczna, ale to dalej on. Dlaczego miałby odczuwać skutki uboczne? A nawet jeśli, dlaczego nie pamiętał tego, co się stało? W przypadku Harry'ego, Rona czy Hermiony nic takiego się nie stało.
„Nienawidził takiego spojrzenia, które pokazywało tylko czyjąś słabość. Łatwo było go, wtedy zniszczyć” – zacznijmy od tego niepotrzebnego przecinka w drugim zdaniu. Jest całkiem zbędny. Bardziej jednak boli mnie brak powiązania między dwoma zdaniami czy raczej złe powiązanie. To Tom czegoś nienawidził, więc z logicznego punktu widzenia drugie zdanie odnosi się do niego samego, ale przecież jego nie rozczulał widok przerażonych ofiar. Drugie zdanie trzeba całkiem przerobić. Niestety, nie wiem, co miałaś na myśli. Łatwo było zniszczyć strach, człowieka? Co chciałaś przekazać?
Skoro sowa jakoś znalazła Lily, musiała znać adres, dlatego głupi jest dopisek „adres zamieszkania nieznany”. Co więcej, to jest Rabastan Lestrange. Nie Rabastian. Najbardziej jednak zirytował mnie fakt pisania dat liczbowo (znowu) i zmieniania narracji z Toma na Lily w jednym akapicie tylko dlatego, że tak było Ci wygodnie. To są dwa różne typy narracji – nie tylko dlatego, że to dwie różne osoby, ale historię z punktu widzenia Toma omawia wszechwiedzący narrator trzecioosobowy, a Lily ma pierwszoosobowego. Nie kręć.
„– Odwróć się plecami do moich rąk i połóż się na nich. Spokojnie, woda cię uniesie. – powiedział łagodnie, a ja spojrzałam na niego wytrzeszczonymi ze strachu oczami.
–Ufasz mi? – zapytał” – to wypowiedź jednej osoby, więc po co tutaj ten odstęp? Brak spacji przed „ufasz”.
Lily dała Tomowi w twarz, więc on przyniósł jej muszlę. Wiesz, że to nie jest przykład zdrowego związku? To, że Lily wpadła w panikę, nie oznacza, że może bić swojego faceta (nawet jeżeli to morderca, ale ona o tym nie wie).
Lily jest jak chodząca Amortencja. Tom nie powinien obawiać się tego, że zrobi z niego dobrego, oddanego chłopaka?
ROZDZIAŁ XIII
W tym rozdziale nie ma wcięć akapitowych przed dialogami.
„– Chcę zwiedzać świat...
– Nie przerywaj mi” – obie te kwestie wypowiada Tom, ale chyba coś się zadziało między nimi...
„Założyłam rękę na rękę” – chyba założyłam ręce na piersi?
Według Ciebie Tom urodził się w czterdziestym trzecim (co wynika z prologu, nie z zakładki) i ma obecnie dwadzieścia jeden lat (nieskończone, ale rocznikowo). Lily jest w wieku Toma, ale mówi, że za co najmniej sześć lat mogliby mieć dziecko – wtedy miałaby dwadzieścia siedem. To są lata sześćdziesiąte i wydaje mi się, że kobiety wtedy chciały mieć dzieci trochę wcześniej, niż będąc w okolicach trzydziestki.
Uzdrowiciel–stażysta z myślnikiem.
Już myślałam, że Lily nigdy nie zauważy tego, że ona radośnie wyznaje mu miłość przynajmniej raz na rozdział, a on tego jeszcze nie zrobił, ale widać nie jest tak naiwna, jak sądziłam. Postawiła na swoim i ma to „kocham cię”. Szkoda tylko, że nieszczere.
Drogi nie oświetla się magią tylko zaklęciem.
Przygotowała sobie muffinki ot tak? W czasie robienia kawy? Skubana, sprytna jest.
Proszę Cię, dopisz do rameczki obok, że zmieniłaś datę urodzenia głównemu złemu i opowiadanie to AU. Ułatwi to ludziom sprawę. Jeszcze jak zbieżność imion z Lestrange'ami mogłam darować (bo w sumie ważni nie byli), tak Bella Black to już trochę przesada.
Tom jest podły! Kurdę, to był tylko fragmencik, ale podobało mi się to, jak załatwił Bellę. Musiała mieć później piękną minę, gdy jej ostatecznie nie pocałował.
„Mleczna kawa” brzmi dziwnie. Wcześniejsza „kawa z mlekiem” jest dużo lepsza.
„Muszę wiedzieć co ukrywa” – literówka.
Dlaczego dla nich jedyny sposób na rozwiązywanie problemów to uderzenie drugiej osoby w twarz? Lily niby jest taka delikatna, a coraz częściej podnosi na Toma rękę. Przemoc nie ogranicza się tylko do jednej strony i dziwnie mi się czyta o tym, że naprawdę zakochana kobieta pierze swojego faceta po twarzy. Nawet jeżeli to Lord Voldemort.
Uch, nic dziwnego, że się na nią wkurzył. A teraz ona beczy. Drama jakaś.
Wiesz, narracja pierwszoosobowa ma to do siebie, że ciężko nią operować. Jest prostsza przy wyrażaniu uczuć, ale gdy mówimy o otoczeniu, pojawiają się schody pod górkę. To jest u Ciebie. Mamy „Umalowałam się delikatnie, aby nie zasłonić makijażem swojego naturalnego piękna” i niby wydaje się, że to normalne zdanie, ale gdy weźmiemy pod uwagę, że bohaterka mówi tak sama o sobie, wychodzi na zapatrzoną w siebie dziewczynę. I tak jest z większością rzeczy. Jeszcze jak idealizowanie Toma jest na miejscu, bo Lily go kocha i uważa go za jednego jedynego (chociaż powinien być „TYM jedynym”), tak opisywanie samej siebie w ten sposób – nawet jeżeli to prawda – brzmi po prostu źle. Jak, nie daj Merlinie, Mary Sue.
To bez sensu – Riddle kazał się jej wynosić, a sam wyszedł.
Ostatecznie wyszło na Toma. Nie bez powodu nie pozwolił jej wracać samej do domu i się doigrała.
ROZDZIAŁ XIV
To, że kwiaty ogólnie ładnie pachną, nie znaczy, że połączenie ich zapachów może wyjść dobrze. Co więcej, „aromatyczny zapach włosów” to nie jest dobre określenie, bo kojarzy się z jedzeniem.
„Nie dość, że był zirytowany, to jeszcze wściekły” – źle to brzmi. Lepiej byłoby, gdyby użyć określenia do irytacji doszła wściekłość lub wcześniej był zirytowany, a teraz jeszcze wściekły.
„Niewidoczna krew wraz z opadami wsiąkała powoli w ziemię” – więc skąd Tom to wiedział? I jak krew może być niewidoczna? Krew to krew, jest czerwona, nie zmienia barwy. A może krew aniołów jest niewidoczna dla ludzi?
„Z jego pełnego ostrych jak brzytwa zębów, paszczy skapywała krew” – szyk leży i kwiczy. Do tego pomieszały ci się rodzaje i zaplątał się randomowy przecinek.
Jeśli już wprowadzasz jakieś mityczne stworzenie, pokuś się przynajmniej, by w kilku słowach je opisać. Dodatkowo, jeżeli pojawiła się hybryda wilkołaka i wampira, musi mieć jakieś cechy szczególne, skoro Tom zauważył to niemal od razu. Jak dla mnie to potwór jak każdy inny, czyli żaden, bo oprócz tego, że ma paszczę wypełnioną kłami, nic o nim nie wiem.
Rana szarpana (czyli zadana pazurami) nie może być zadaną nożem (a tym bardziej nie mieczem samurajskim, jak to opisałaś. Co więcej, Tom, rodowity Anglik, raczej nigdy rany po mieczu samurajskim nie widział). Za dużo naoglądałaś się seriali, gdzie potwory podcinają ludziom gardła z chirurgiczną precyzją. Tak nie jest. Potwory nie mają pazurów ostrych jak brzytwa, tak samo jak nie mają ich lwy czy koty, bo raniłyby same siebie.
„Szybko wykręciła numer alarmowy” – czarodzieje nie używają telefonów. Nawet w którymś tomie Harry'ego, gdy Weasleyowie dzwonili do Dursleyów, zafascynowani tym sposobem komunikacji. Mogła włączyć jakiś alarm, fiuknąć kominkiem do gabinetu lekarzy czy coś, ale nigdzie nie dzwoniła.
„Drzwi do oddziału urazowego od zwierząt były zamknięte” – nie oddział urazowy od zwierząt tylko oddział urazów magizoologicnych3.
„W nocy pielęgniarka wręczyła mu jego wyczyszczony z krwi płaszcz” – to teraz w Mungu zajmują się też praniem płaszczy? Niesamowite. Pielęgniarki to się raczej pacjentami powinny zajmować, a nie praniem i oddawaniem cudzych ciuchów. Nie przynoszą też posiłków (za które płaci Ministerstwo i są przeznaczone dla chorych) czy poduszek, bo mają ważniejsze sprawy na głowie.
„Czytał kiedyś książkę o tej krainie, ale był sądził, że to tylko legenda” – czas zaprzeszły? On nie występuje w języku polskim poza gwarą.
To... wiesz, mam wrażenie, że już nie czytam fanfika do HP, a lekko zmodyfikowane opowiadanie osadzone w średniowieczu. Medycy są bezsilni i nie mogą uratować Lily, bo nie mają składnika do eliksiru. Zdobyć go może tylko osoba, która kocha poszkodowaną, więc zwracają się do Toma (szkoda, że on nie może kochać) i dają mu podpowiedź, by szukał w Dziurawym Kotle starca z siwą brodą, który nosi czapkę. ŻADNYCH szczegółów, ani jednego, tylko nic nieznaczące fakty. Ja wiem, że to ten sam staruch, który ją zaczepił kilka rozdziałów wcześniej, ale abstrakcyjność tej sytuacji mnie przeraża. Po prostu zostawili cały problem na barkach Toma, bo tak. Nie skontaktowali się z nikim, by pomógł mu szukać baśniowej krainy, nie dali konkretnych wskazówek tylko „szukaj starca, skoro ją kochasz i siema”.
Serafin to rodzaj jednego z dziewięciu chórów anielskich. Jeżeli bardzo chciałaś zrobić z niego konkretnego anioła, trzeba było użyć drugiej nazwy (Seraf) i uniknąć głupiego powtórzenia: „Tak naprawdę Lily nazywa się Serafina. Oznacza „płomienny” od imienia jednego z aniołów, Serafina”. Co więcej, powinno być pochodzi od imienia jednego z aniołów, Serafa, i oznacza „płomienny”. W twoim przypadku zdanie ma inny sens.
Starzec nie miał żadnego powodu, by powiedzieć to wszystko Tomowi. I skąd pierwszy lepszy uzdrowiciel wiedział, że starowina posiada taką wiedzę? Masz mnóstwo luk, wszystko dzieje się tak, jak imperatyw sobie wybraził i mam wrażenie, że cały świat czuje się w obowiązku pomóc Riddle'owi, chociaż zabija on ludzi kiedy chce i jak chce. Musisz argumentować dziejące się wydarzenia, sprawiać, by nabrały sensu i bym była skłonna w nie uwierzyć, bo na razie jestem znudzona. I tak wiem, że całe zamieszanie skończy się dobrze, bo przecież wszystko do tego dąży.
„Rozebrał się «do rosołu»” – ciężko było napisać do naga? I dlaczego się w ogóle rozebrał? To bez sensu.
Małe łzy nieba... wspominałam już, że niektóre Twoje porównania pasują jak pięść do nosa do opisywanej sytuacji? Krople deszczu by zdecydowanie wystarczyły. Powiem, że to irytujące, że gdy nie musisz, potrafisz wynaleźć najdziwniejszy synonim, a gdy trzeba, sypiesz powtórzeniami na prawo i lewo.
Nie kupę lat, bo nikt kupy nie robił, tylko kopę lat, bo kopa to jednostka miary.
ROZDZIAŁ XV
„W każdej chwili był gotowy ją użyć” – jej.
„Dziewczynka upadła pupcią na twardą, ubitą ziemię” – narrator opowiada historię z punktu widzenia Voldemorta. Jeżeli Tom nie jest ukrytym pedofilem, którego pociągają małe elfki (które są jeszcze znacznie mniejsze niż małe, ludzkie dziewczynki), to nie mam innego pomysłu, dlaczego zostało zastosowane takie słownictwo.
Elfy bardzo szybko zaakceptowały to, że nieznane, efie dziecko nazywa Toma tatą, a Lily mamą. Tylko że ono jest rude, a jego „rodzice” mają ciemne włosy. Spalony plan, by im ją podrzucić.
Katedra Notre Dame (podejrzewam, że chodzi Ci o tę najbardziej znaną z Paryża) nie jest najpiękniejszą katedrą świata i jeżeli chciałaś porównania, trzeba było napisać, że kapłanka poprowadziła Toma wzdłuż wielkiej i wspaniałej świątyni, przy której nawet najpiękniejsza katedra świata/na ziemi/na świecie była okropnie brzydka. Podkreślam czasownik „być”, bo znów użyłaś go w złym czasie.
Nie jest to konieczne, ale gdy posługujesz się wyrazami dźwiękonaśladowczymi (tu: szczęk), mogłabyś wyodrębniać je od reszty tekstu kursywą. Wyglądałoby to znacznie lepiej.
Dlaczego wszyscy chcą tak strasznie pomóc Tomowi? Jego matka nie zrobiła nic dobrego, trzymając jego ojca pod wpływem eliksiru miłosnego i nawet gdyby poprosiła, jako duch, o opiekę nad nim, dlaczego efy miałyby mu pomagać? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi.
Tom porównuje Annie do czarodziejskich dzieci, ale ona jest w końcu elfem. Skąd może wiedzieć, czy jest silna czy słaba jak na swój wiek?
„Elfy jadały mięso tylko na śniadanie i obiad. Dla nich kolacja musiała być lekka” – świetnie. Dlaczego?
Niby Sophia jest Najwyższą Kapłanką w elfim królestwie, a całkiem nie obchodzi jej to, że czy zły i potężny czarownik zabierze elfiątko ze sobą czy nie. Bardzo logiczne.
ROZDZIAŁ XVI
Czarny atrament pachnie inaczej niż zielony? Bo mnie się wydaje, że niekoniecznie. Przekombinowałaś z tym opisem.
Horrendalnie, nie holendernie. Holendernia to obora.
Nigdy wcześniej nie używali magii krwi, by zdjąć bariery ze swojego domu, i zrobili to akurat po tym, jak Lily wyszła ze szpitala? I dlaczego to ona musiała się skaleczyć, a nie Tom? W dodatku scyzorykiem, a nie zaklęciem? Przecież to czarodzieje.
Brakuje niektórych akapitów.
Czemu w tym rozdziale nie ma gwiazdek oddzielających fragmenty tekstu?
Symbolem Ravenclawu nie jest kruk a orzeł.
„pozwoliłam mu udekorować świąteczne drzewko po „artystycznej” wizji Toma” – pozwoliłam mu udekorować świąteczne drzewko w myśl jego artystycznej wizji.
Sześćdziesięciu stóp? To prawie dwadzieścia metrów! Wyobrażasz sobie choinkę o wysokości dwudziestu metrów? Chodziło Ci pewnie o sześć stóp, ale to tylko metr osiemdziesiąt, więc gdzie tutaj zawrotna wysokość?
Igły świerku nie kłują do krwi.
Najpierw potrzebują krwi, by wejść do domu, teraz deportują się do środka. Jak to się wszystko szybko zmienia.
Chropowaty język mogą mieć najwyżej koty, nie ludzie.
Jestem pewna, że czarodzieje mają swoje sposoby na antykoncepcję i nie bazują na mugolskich „gumkach”.
Przeczytałam już wszystko (żadnych dodatków nie widziałam) i mogę przejść do podsumowania. Zacznę, standardowo, od kreacji bohaterów, których zbyt wiele nie było, więc postaram się opisać wszystkich, których pamiętam.
Zaczniemy od LILY GLORSSEN, której drugie imię brzmi Elizabeth, ale nie występuje nigdzie poza zakładką z bohaterami. Oto wspaniała pozaziemska istota, której misją jest przekonanie Toma Riddle'a do miłości. Na razie jej wszelkie starania doprowadziły do tego, że Tom miał kogoś do grzania łóżka, ale o tym później. Lily jest heroiną w opowiadaniu i, na szczęście, nie posiada żadnych cech Mary Sue, nie licząc wyglądu, gdyż posiada niesamowitą urodę (co sama przyznaje). Niestety, jest okropną ciapą, nieprzystosowaną do życia na własną rękę, która potrafi się boczyć, złościć i płakać, ale na pewno nie bronić. Prawdopodobnie zna się na medycynie, ale nie zostało to ani razu potwierdzone w tekście poza faktem, że dostała się na stanowisko uzdrowiciela-stażysty. Jej problem polega na tym, że ona przez większość czasu nic nie robi. Siedzi w domu, czeka na Toma, kłóci się z nim, płacze, godzą się i tak w kółko. Co więcej, nagminnie policzkuje go, gdy coś idzie nie po jej myśli, a później dziwi się, że Tom jest wobec niej agresywny. Pachnie hipokryzją? Na pewno. Wykreowałaś ją też na magiczną istotę, tyle że ona niewiele magicznych rzeczy robi poza byciem. Raz, dosłownie raz uspokoiła Riddle'a, ale on i tak tego nie pamiętał, więc nie zagłębiajmy się w to za bardzo. Ma przyjaciółkę, z którą nie utrzymuje bliższego kontaktu poza wysłaniem kilku listów (a co wychodzi w ostatecznym rozrachunku, nie ma innych przyjaciół ani nawet znajomych. Tylko ona i Tom). Obiektywnie rzecz ujmując – Lily ma za słabą osobowość, by wytrzymać z Riddle'em i, na jej nieszczęście, jest też mało domyślna i bardzo naiwna, więc jej chłopak obraca sobie ją wokół palca i uzależnia od siebie. Ona nie ma nawet własnego zdania na temat tego, jak określić ich relacje. Jest do bólu uległa, a czytanie o niej zwyczajnie nudne, bo wszystkie wątki kręcą się wokół Toma.
Bo TOM MARVOLO RIDDLE faktycznie coś robi. Działa, planuje i krokami pchnie się do celu. Jego charakter jest zachowany, chociaż czasami robi się milszy tylko dlatego, że tak jest łatwiej. Cała historia skupia się głownie na Tomie – to on ją napędza, wykonuje konkretne działania. Cały czas próbuje sobie wmówić, że Lily jest mu potrzebna, a przynajmniej na tyle, by ją wykorzystać, jednak nie bardzo do tego dąży. Na razie podoba mu się to, że ma z kim uprawiać seks i to jest takie typowo męskie. Jest zaborczy, dominujący i nie lubi, gdy coś mu się wymyka spod kontroli. Na jego szczęście Lily zazwyczaj robi to, co jej powie. Jedyna rzecz, która mnie dziwi, to wielkie poruszenie wokół jego osoby i wrażenie, jakby cały świat chciał mu pomóc, jakby widział w nim drugiego Jezusa. Naprawdę, i matka chce go nawrócić, i starzec, i elfy, a – co ciekawsze – on zdaje się nie martwić tym, że ktoś może go zmienić wbrew jego woli. Przyjmuje to ze spokojem i dalej robi swoje (czyt. morduje). Najlepiej czytało mi się jego część opowieści, chociaż narrator nie był dostosowany do tego rodzaju bohatera, o czym wspomnę niżej.
Kolejną osobą będzie JOACHIM GLORSSEN, ojciec Lily, który jest dla mnie postacią zwyczajnie wypaczoną na potrzeby opowiadania. On jest nierzeczywisty. Mam przypomnieć moment, gdzie Rudolf pobił Lily? I co zrobił jej ojciec? Nic. A gdy Tom ją zabrał? Również nic, a później łaskawie wysłał list do córki, że chciałby się z nią spotkać i przeprasza. Jest naprawdę słabo skonstruowany. Przedstawiasz go jako złego, bo tak chcesz, ale przez to wychodzi jednowymiarowy i ja w niego nie wierzę. Sam wychowywał córkę po śmierci żony, musiał być z Lily przynajmniej trochę związany, a u Ciebie to zwykłe tło, zapchajdziura i jak to tam jeszcze określić. Zdecydowanie jedna z gorszych kreacji.
Nie najlepiej prezentuje się też ANNA LORENC domniemana przyjaciółka Lily, która pojawia się dwa razy na krzyż. Co więcej, nie interesuje się tym, że panna Glorssen uciekła z nieznanym mężczyzną z domu i żyje nie wiadomo gdzie. Jednak gdy Tom ją wzywa, od razu zarzuca mu, że jest dupkiem i złem wcielonym, chociaż nie ma do tego żadnych podstaw, bo Lily pisała o nim w samych superlatywach. Nie bardzo wierzę w tę przyjaźń, bo zepchnęłaś ten wątek na całkowite pogranicze, a Annie nie dałaś się nawet czymkolwiek wykazać.
Lepiej ma się RABASTAN LESTRANGE, którego skrupulatnie kreujesz na choleryka bez instynktu samozachowawczego. Czemu tak sądzę? Bo Tom powiedział, że się z nim policzy, a Rabastan się przestraszył – to znaczy, że już wtedy wiedział, kim jest Voldemort i zamiast, jak każda zdrowo myśląca osoba, podejść do sprawy Lily delikatnie, wolał ją pobić, a później jej grozić i w ostatecznym rozrachunku pewnie skończy się to dla niego nieciekawie, gdy Riddle'owi puszczą nerwy. Tyle że jego powody są nierealistyczne, a wiesz dlaczego. Bo to Lestrange'owie zaproponowali pieniądze za rękę Lily, a nie na odwrót, więc nie miał większego powodu, by upierać się przy małżeństwie z nią, gdy widać było, że zdradza go z Tomem. Widzisz, Rabastan to taki wielki i zły facet, który wcale nie ma powodu, by być złym. Jest taki, bo Ty tak chcesz i tak go kreujesz. I przez to jest papierowy.
Są jeszcze postacie trzecioplanowe, jak BELLA czy KAPŁANKA, ale mnie ciekawi tylko jedna – ANNIE. Na gacie Merlina, o co chodziło z jej wątkiem!? Nawet dostała po części swojego POV-a, gdy postanowiła zrobić sobie z Toma (i Lily) rodziców, ale ten pomysł, jak zaczął się w jednym rozdziale, tak i w nim się skończył. Pozostawiłaś mnie z poczuciem, że ktoś mnie zrobił w konia. Liczyłam, że Annie to jakaś reinkarnacja duszy zmarłego dziecka Lily, czy Morgana wie co jeszcze, a Ty tak po prostu porzuciłaś ten pomysł i przeszłaś do kolejnych dywagacji na temat związku Lily i Toma. Bez sensu jak dla mnie.
No i jest jeszcze EDMUND, tajemniczy starzec, który, jak wiele innych postaci, za wszelką cenę stara się pomóc Riddle'owi, bo... bo tak chce imperatyw. Facet siedzi sobie w Dziurawym Kotle, czekając nie wiadomo na co, a mimo to wszyscy wiedzą, że posiada wiedzę, jak się dostać do krainy elfów. Totalnie tego nie kupuję.
To wszystkie postacie, które przewijają się przez tekst i coś do niego wnoszą. Przy tym podpunkcie odniosę się jeszcze do dialogów.
Są przeciętne. Ani złe, ani dobre. Oczywiście, gdy nie prowadzisz ich na zasadzie „dzień dobry”, „dobry wieczór”, bo wszystkie te wstawki wyrzuciłabym w jednej chwili, ale tak poza tym radzisz sobie. Wielkich problemów z ich zapisem też nie masz i jedyną wadą jest to, że nie różnicujesz wypowiedzi bohaterów. Wszyscy posługują się takim samym językiem, nawet trzyletnie dziecko – nikt nie zaciąga, nikt nie sepleni, nikt nie ma utartych powiedzonek. Dlatego jest przeciętnie.
Kolejnym podpunktem jest świat przedstawiony, który starasz się odwzorowywać najlepiej jak umiesz i Twoim największym problemem jest fakt, że nie potrafisz go dobrze opisywać. Ale robisz to, starasz się i nie pozostawiasz pomieszczeń i miejsc bez żadnego opisu.
Londyn jest inny od pałacu Slytherina, ten zaś w niczym nie przypomina baśniowej krainy elfów, która niewiele ma wspólnego z pokojem Lily w posiadłości Glorssenów. Każde z tych miejsc się różni. Tyle że robisz przedstawiasz je w sposób nachalny, za każdym razem – opisujesz wylewnie jakieś miejsce (nagminnie używając czasownika być), ale później rzadko wracasz do tego opisu. Skutkuje to tym, że mam tylko mgliste pojęcie o tym, gdzie dzieją się wydarzenia.
Nie skupiasz się też na szczegółach. Raz padło, że Tom miał satynową pościel (co przy jego zarobkach jest wątpliwe), a poza tym pokoje składają się z łóżka i kominka, w łazience jest wanna, a pałac wydawał się mroczny, bo tak. Nie. Charakter pomieszczeniu nadają przedmioty, które się w nim znajdują i to na nich powinnaś się skupić.
Tylko, jak mówiłam, nie rób tego wszystkiego naraz, przy pierwszym wrażeniu, a wplatają w akcję. Lily mogła usiąść na dębowym łóżku, Tom siedział na skórzanym fotelu i temu podobne rzeczy, a dzięki temu zbudujesz obraz pomieszczenia.
I nie rób tego wprost. Nie pisz, że suknia była zielona – kobieta miała na sobie zieloną sukienkę. Niech wazon nie będzie pęknięty – pęknięcie przebiegało przez całą długość wazonu. Myśl, kombinuj, zastanawiaj się, jak unikać powtórzeń. Twórz ciekawe konstrukcje i eksperymentuj.
ALE PAMIĘTAJ O WYCZUCIU. Nie dodawaj pięknych i wyszukanych określeń, gdy mówisz o czymś tak zwyczajnym jak krople deszczu. Twoje opowiadanie nie jest patetyczne – jest proste, więc pisz je w prosty sposób.
Przed nami fabuła, więc to, co u Ciebie, niestety, leży.
Niezaprzeczalnie pomysł na opowiadanie masz. Jak każdy, kto pisze fanfiki. Jest tylko jedno „ale” – nie realizujesz go. A wiesz dlaczego nie? Bo przegadałaś akcję. Rozciągnęłaś ją, skupiłaś się na wiernie czekającej Lily, a nie na wydarzeniach. Prawie każdy fragment z nią to zapychacz, który męczy, nudzi i sprawia, że ziewam. Napisałaś już szesnaście rozdziałów, a Lily i Tom znają się od ponad roku. To szmat czasu, ale jedynymi ważnymi wątkami była ucieczka z domu i atak hybrydy.
Nie przemyślałaś tego, co chcesz zawrzeć w poszczególnych rozdziałach, jak chciałabyś pociągnąć akcję. Masz ją w głowie, ale gorzej z realizacją. Ona po prostu jest i przez większość czasu dzieje się poza tym, co prezentujesz czytelnikowi.
Wypchałaś ją także dziurami logicznymi i sytuacjami, w których ułatwiasz bohaterom robotę. Przecież Tom mógł sam poszukać kogoś, kto powiedziałby mu o elfach, nikt nie musiał tego robić za niego. Nie wiem też, dlaczego bohaterowie robią to, co właściwie robią, bo część sytuacji nie jest podparta argumentami. Oni komuś o tym mówią i tyle, pomagają komuś, Rabastan jest zły, bo nic innego nie potrafi zrobić, ojciec Lily jest obojętny, bo gdyby się przejmował, to dziewczyna tak łatwo nie odeszłaby z Tomem – naprawdę, mogłaś to lepiej przemyśleć i skupić się na prawdziwości tego, co piszesz.
Utrudniłaś sobie zadanie okropnie, bo dodałaś anioły, elfy niczym z „Władcy Pierścieni” i pojawiające się duchy zmarłych, a z tego trudno zrobić kawałek dobrego fanfika, bo im więcej dziwactw, tym trudniej je obronić. Jest tego po prostu za dużo. Jak mówiłam – ja już nie czuję, jakbym czytała opowiadanie osadzone w świecie Harry'ego Pottera, bo tworzysz swoje własne, magiczne światy, a porzucasz ten bazowy. Tak naprawdę, gdyby zabrać bohaterów z magicznej Anglii, umieścić w średniowieczu i zmienić imiona, twój romans byłby taki sam.
Bo to jest romans. Tutaj się niewiele dzieje i wszystko kręci się wokół miłości Lily do Toma i tego, że on chce ją wykorzystać, ale jakoś mu do tego nie śpieszno. Dlatego ogólnie jest nudnawo. Czasem wprowadzasz coś ciekawego i logicznego, jak śmierć Chefsiby, ale to jest kropla w morzu dram i kłótni.
I seksu, który miał na razie jedno zadanie – zrobić Lily dziecko, które nie przeżyło. Gdy już decydujesz się na opisywanie scen stosunku, niech one coś wnoszą – jak pierwszy raz Lily, który był dobrze poprowadzony i realny, ale pozostałe dwa, dużo gorsze pod względem formy, są bo są. Jeżeli Twoi bohaterowie kochają się, bo są parą, nie musisz tego opisywać, bo to nic nie wnosi do fabuły.
Akcja–reakcja. Jeżeli coś opisujesz, musi to mieć jakiś sens. Jeżeli nie ma, nie męcz się tym. Większość kłótni Lily i Toma przy tej zasadzie po prostu wypada, bo zajmują czas antenowy.
I mam taką radę dla Ciebie – pokuś się czasem o jakąś małą wstawkę o tym, co się dzieje u innych postaci (ale tych ważnych) i jak dana sytuacja wygląda z ich strony, gdy kochankowie siedzą całymi dniami w pałacu. Urozmaici Ci to tekst i nie będziesz się kisiła przy jednym wątku. Świetnie to wypadło przy rozmyślaniach Annie, która wymarzyła sobie, że Tom zostanie jej ojcem. Na chwilę pozwoliłaś wejść czytelnikowi do jej głowy i zobaczyć, co się tam dzieje.
Zrezygnuj też z narracji pierwszoosobowej. Nie idzie Ci ona. Za bardzo skupiasz się na opisach, a za mało pamiętasz o tym, że to dalej punkt widzenia Lily i opisywanie samej siebie jako piękności brzmi źle. Jest to trudny tryb narracji, bo trzeba cały czas uważać, co się pisze – czy to pasuje do sposobu myślenia bohatera, czy faktycznie odebrałby on to tak, jakbyś chciała to przekazać – przez co wychodzi Ci ona słabo. W narracji trzecioosobowej czujesz się dużo lepiej. Nie martw się – jesteś w stanie tak samo dobrze opisywać uczucia Lily jak we wcześniejszej, bo używasz narratora wszechwiedzącego, który może wejść do jej głowy, przekazać nam jej myśli, a mimo to obiektywnie opisać świat przedstawiony i bohaterów.
Na samym końcu jest poprawność i jak pewnie zauważyłaś wcześniej, zadowolona nie jestem.
Robisz masę błędów. Od literówek, po braki przecinków, przez dziwne konstrukcje zdań, na złym czasie kończąc. Gdzieś wyżej wypisałam Ci najczęstsze błędy, a do nich dodam jeszcze, że nie rozróżniasz imiesłowów od reszty części zdania i nie wiesz, że przed niektórymi stawia się przecinki.
Tekst wręcz woła o betę, a Twój warsztat woła o przeczytanie kilkunastu książek, by nauczyć się budować zdania złożone, które są Twoją prawdziwą zmorą. Nie można stworzyć tekstu na zdaniach pojedynczych. Nie i już. Za dużo trzeba przekazać, by używać do tego tej formy.
Musisz zaznajomić się z poradnikami na temat wtrąceń i imiesłowów. Z wtrąceniami sprawa prosta – informacja poboczna jest wtrąceniem i oddziela się ją przecinkami z OBYDWU stron. Z imiesłowami jest trudniej, bo tylko poszczególne przypadki wymagają przecinków. Staraj się unikać literówek lub zgłoś się do bety, by Ci w tym pomogła, chociaż i tak popełniasz ich mniej niż na początku. Nie możesz też zostawiać „się” na końcu zdania, bo to zaburza płynność, a u Ciebie nie jest to zabieg zamierzony. Źle odmieniasz zaimki i to nie jest przypadkowa sytuacja, a nagminny błąd. Masz problem z odmienianiem imion i nazwisk obcojęzycznych, jak Harry i Lestrange – najprostszą zasadą na zapamiętanie tego jest odmienianie ich na głos – jeżeli y w imieniu Harry'ego jest niesłyszalne, stawiasz apostrof. Jeżeli jednak towarzyszy przy wymowie, nie robisz tego. E w nazwisku Lestrange jest nieme od samego początku, dlatego każdą końcówkę dodajemy po apostrofie. I w ten sposób odmieniasz wszystkie trudne nazwy, jeżeli ich fonetyczna forma na to pozwala (dlatego francuskiego François nie odmienisz, bo nie da się odmienić fransua przez przypadki). Robisz wiele powtórzeń i na to pomoże Ci jedynie uważne czytanie (najlepiej na głos) i myślenie, jak co opisać, niż jak coś napisać.
Jak mówiłam, pisanie jest trudne i wymaga porządnego warsztatu, który sobie dopiero tworzysz. Miałaś też pojedyncze wpadki z researchem, gdy Lily mijała mugoli na Pokątnej, ale to prawdopodobnie bardziej wina skrótu myślowego niż faktycznej niewiedzy.
Podsumowując, masz wiele do poprawienia i na dzień dzisiejszy dostaniesz FATALNY. Potraktuj to jako kopniak na szczęście, bo nie wstawiam go ze złośliwością. Wstawiam go dlatego, że nie chcę być dla Ciebie pobłażliwa i wierzę, że wybrniesz z tym opowiadaniem w dobrym kierunku. Na razie jest słabo, jednak może być tylko lepiej.
Gify wyszukane w Google'u.
1 Poprawka. Maxie znalazła wywiad z Jo, w którym pada stwierdzenie, że Tom nigdy nie kochał żadnej dziewczyny, a jedynie siebie i potęgę. Link.
2 Ku kolejnej uprzejmości maxie:
blogi zablokowane dla wybranych czytelników:
blogi usunięte:
3 Link.
Tak mi się rzuciło w oczy:
OdpowiedzUsuń"Meropa umarła przy porodzie, a Tom stwierdził, że to mugolski sposób. Na jakiej podstawie wysnuł takie wnioski? To zwykła czarownica nie może umrzeć w trakcie rodzenia, bo to hańba? No chyba nie." - no chyba tak. Nie podam ci dokładnej strony ani książki (aczkolwiek podejrzewam, że było to w Księciu Półkrwi, podczas spotkań Harry'ego z Dumble'em o Voldku, bo na pewno nie wcześniej), ale to akurat jest jak najbardziej kanoniczne. Przecież Voldzio stwierdził, że jego matka nie mogła być czarownicą, skoro umarła mugolską śmiercią i nie uratowała się magią, dlatego myślał, że to jego ojciec był czarodziejem. Soł.
Ale w prologu II jest scena, gdy Tom zabija Toma Seniora, więc już wtedy wie, że ojciec był mugolem. Dlatego późniejsze stwierdzenie, że umieranie przy porodzie to mugolski sposób, mi nie pasuje, bo on już o tym wie, że magię odziedziczył po matce. Wychodzi na to, że zwyczajnie dalej idzie w zaparte.
UsuńPozdrawiam, Niah.
Mimo to fakt pozostaje faktem - matka Voldka była słabą jednostką przynoszącą mu wstyd nie tylko zakochaniem się w czymś tak marnym jak mugolu, a i poprzez nie podjęcie żadnych środków, by nie umrzeć. A śmierć w połogu wydaje mi się (gusta, gusta) faktycznie mugolskim sposobem na śmierć, biorąc pod uwagę szeroką gamę zaklęć uzdrawiających, eliksirów... wystarczyło, że wybrałaby się do Munga, zamiast do mugolskiego sierocińca (aportacji jej do tego nie trzeba, mamy Błędnego Rycerza).
UsuńAle tylko sobie gdybam, chociaż tekstu nie znam i poznać nie zamierzam :P.
Ale ona była skarajnie biedna. Sprzedała naszyjnik Sytherina do Borgina i wzięła za niego jakąś śmieszną sumę, a składniki do eliksirów (szczególnie do tak zaawansowanych, jak utrzymywanie kogoś przy życiu) tanie nie są. Pomińmy kwestię tego, że nic nie zrobiła, by nie umrzeć. A co, jeżeli komplikacje wyszły dopiero przy porodzie, który odbył się w mugolskim sierocińcu i Meropa nie była w stanie nic zrobić ze swoim stanem? To przecież prawdopodobne. Tom wiedział o niej tylko tyle, że wyzionęła ducha, gdy wydała go na świat, więc założył, że sama do tego doprowadziła, a przecież mogły być bardziej przyziemne powody. Zdarzają się przecież kobiety, które mają się dobrze, a później nieszczęśliwie umierają przy połogu z powodu komplikacji, których lekarz nie przewidział/nie mógł przewidzieć. Meropa raczej nie chodziła do lekarza w trakcie ciąży, więc skąd mamy wiedzieć, że żadnych problemów nie było i sama doprowadziła do śmierci zaniedbaniami ze swojej strony? Gdyby tak było, popełniłaby samobójstwo dużo wcześniej, a ona ciążę jednak donosiła.
UsuńDobra, koniec gdybań. Zobaczymy, co na to autorka powie.
Pozdrawiam, Niah.
Nie chodzi o samobójstwo czy skrajną biedę. Dumbledore powiedział, że najprawdopodobniej po tym, jak zostawił ją Tom, chciała przestać być czarownicą. Lub zwyczajnie (pogrążona w skrajnej rozpaczy) uutraciła magiczną moc. To słowa Dumbledore'a.
UsuńA ona przypadkiem nie była charłakiem? Tak mi coś świta.
UsuńJej rodzina myślała, że jest,ale tak naprawdę magia się nie objawiała u niej z powodu terroryzacji przez własną rodzinę. Dopiero po ich śmierci Meropa zaczęła uczyć się magii.
UsuńJa stanę w obronie autorki (jeśli chodzi o zakładkę z bohaterami). Sama jestem czytelniczką wielu opowiadań, w których występują OC. Jeśli otwieram jakiegoś bloga, widzę XX rozdziałów, to chciałabym się dowiedzieć, o czym to opowiadanie jest. Oczywiście w przypadku Dramione czy Huncwotów (o ile mamy jakiś minimalny opis bloga, szablon wskazujący na tematykę albo adres/belkę), to zakładka z bohaterami jest całkowicie niepotrzebna, bo potencjalny czytelnik od razu wie, z czym ma do czynienia. Ale jeśli zawitałam na blogu z OC albo z opowiadaniem, którego adres niewiele nam mówi, opis opowiadania/bloga w ogóle nie istnieje, a fanfiction jest tak ogólnie O HARRYM POTTERZE, to miło jest znaleźć jakąś zakładkę, która mi powie, jakich bajduł mam się spodziewać. Oczywiście najlepiej jest wymyślić jakiś krótki opis opowiadania, w którym autorka zamieści interesujące mnie informacje - które to mniej więcej pokolenie, czy występują OC, jeśli tak, to jakie/ile/któroplanowe... Zdaję sobie sprawę z tego, że z perspektywy zapalonego czytelnika konkretnego opowiadania (który dodatkowo nie lubi spoilerów) albo oceniającego zakładka z bohaterami do zło z piekła rodem, ale dla nowych czytelników jest to bardzo wygodne i potrzebne. Kiedy odwiedzam jakieś nowe opowiadanie, na samym początku szukam w zakładkach jakiegoś opisu albo bohaterów, żeby sprawdzić, czy tematyka mi odpowiada. Dopiero potem patrzę na resztę. :)
OdpowiedzUsuńJa nie demonizuje samej idei zakładki, a fakt, że pojawiają się zdjęcia (a to opis powinien pomagać w wyobrażeniu sobie postaci) i że opisy skupiają się na dacie urodzenia i tekście typu "posiada niesamowitą moc" lub "można go spotkać w Dziurawym Kotle". Ani ta informacja ważna, ani rozbudowana... Nie ma aż tylu spoilerów, ale jest mnóstwo lepszych sposobów na przedstawienie bohaterów.
UsuńTeż uważam, że bohaterowie są ważni, gdy nie ma opisu opowiadania, by się jako tako rozeznać, ale autorce to, niestety, nie wyszło.
Pozdrawiam, Niah.
Ach. I coś jeszcze odnośnie przecinków między KAŻDYM przymiotnikiem.
Usuńhttp://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-miedzy-przymiotnikami;13827.html
Chodziło mi o przecinki między wyliczeniami, ale na telefonie nie sprawdzę, gdzie to było (brakuje mi ctrl + f...). Teraz mogę tylko spytać, czy napisałam to w niezrozumiały sposób, że zwracasz na to uwagę?
UsuńPozdrawiam, Niah.
W niezrozumiały sposób dla osoby, która się na tym nie zna (a zakładam, że autorka fika z tej oceny nie ma o tym bladego pojęcia). Mogłaś to trochę bardziej rozwinąć. O to chodzi.
UsuńTo poprawię w domu. Dzięki za info!
UsuńPozdrawiam, Niah.
Dziękuję za ocenę. Szczerze pisząc, jestem trochę zła, że dostałam taką ocenę, a nie inną, ale jest to tylko i wyłącznie moja wina. Ponad pół roku temu dostałam ocenę z innej ocenialni i autorka oceny tak powierzchownie oceniła mój blog, że nie wyłapała żadnej nieścisłości.
OdpowiedzUsuńJesteś pierwszą osobą, która w sposób skuteczny zmotywowała mnie do popracowania nad opowiadaniem. Jestem osobą ambitną, dlatego swoją oceną dałaś mi mocnego kopa w cztery litery.
Nie wiedziałam, że mam tyle błędów. Chyba poukrywały się przede mną w zakamarkach tekstu i ich po prostu nie zauważyłam. Wiem teraz nad czym muszę popracować: interpunkcja, składnia i zdanie złożone.
Wyjaśnię ci tak pokrótce skąd moje uwielbienie do zdań prostych. Od podstawówki mówiono mi, że najlepiej używać zdań prostych, bo pisząc pracę nie pogubimy sensu, szyku i przy okazji samych siebie. Niestety to utkwiło mi w głowie i od tego czasu podchodzę do zdań złożonych z nieufnością.
Zmieniłam rok urodzenia Toma, żeby nic nie przeszkodziło mi w realizacji planu, który już wcześniej wybiegał po za ramy czasowe tego opowiadania, oraz misja Lily rozpoczęłaby się w momencie, kiedy na ratowanie Voldka byłoby już za późno. Informacja o roku 1942 została opublikowana w dniu powstania bloga, więc już ponad trzy lata. Ale tutaj jest moja wina, iż nie zamieściłam przypisu i nie wyjaśniłam mojej decyzji. Oczywiście, połączę oba prologi poprawię w nim datę. Przez moją nieuwagę widnieje ta nieścisłość. I nie, nie było niezbędne tworzenie dwóch prologów.
Kieszeń Voldka była powiększona zaklęciem tak jak torebka Hermiony, o czym nie wspomniałam.
Annie nagle pojawiła się w mojej głowie. Umieściłam ją, bo stwierdziłam, że dodaje jakiś element humoru w opowiadaniu i później pojawił się zamysł stworzenia dla niej większej roli.
Elfy, w tym starzec (on też jest elfem), są postaciami, które strzegą magicznych ludzi i to one decydują o wysłaniu któregoś z aniołów do konkretnej osoby, żeby się nawróciła. Mogą zajrzeć w przyszłość. Nie mam stworzonej teorii odnośnie elfów, bo zwyczajnie nie zaprzątałam sobie tym głowy. Ale widzę, że będę musiała się nad tym zacząć głęboko zastanawiać.
Tak, Voldemort nie potrafi kochać i doskonale o tym wiem, ale przecież fanfik nie polega na przedstawieniu życiorysu jakiegoś bohatera z kanonu innym językiem niż napisała Rowling, tylko na przedstawieniu innej wersji kanonu w taki sposób, żeby podstawa fanfika nie zapadła się.
Okej, poprawię wszystkie błędy. Mam wielką nadzieję, że mi to wyjdzie.
Życzę dalszych sukcesów w ocenianiu kolejnych blogów :)
Pozdrawiam :)
Lauren
Przepraszam za czas zwłoki z oceną, ale życie mnie kopnęło w dupę, za przeproszeniem.
UsuńGdybym się uparła, postawiłabym dwa. Ale dwa to też nie zadowalająca ocena, a chciałam, byś dostała porządnego kopa, ponieważ widać u Ciebie ambicję i skrupulatną realizację tematu. Po prostu potrzebowałaś kubła zimnej wody, jak każdy.
Cieszę się, że udało mi się pokazać wszystkie nieścisłości i błędy. Nie skupiałam się aż tak bardzo na interpunkcji, bo to zawsze można poprawić, a na dziurach fabularnych, bo je ciężej załatać.
Nie twierdzę, że opowiadanie jest do przepisania. Piszę to dlatego, że autorzy fatalnych zazwyczaj tak robią - sru wszystko do kosza i od nowa. (Nie mówię, że Ty tak myślisz, ale gdybyś myślała, to tego nie rób!) Nie. Masz już stałych czytelników, nie ma sensu, by czytali to samo jeszcze raz. Po prostu od następnych rozdziałów postaraj się skrupulatniej prowadzić akcję. Więcej konkretów, bo trochę przesadzasz z zapychaczami w postaci tego, co się dzieje w domu Lily i Toma. Są to ważne momenty, ale na razie dominują i trochę nudą zajeżdża.
Wiem, że to fanfik. Dzielą się one jednak na kanoniczne i niekanoniczne, a Twój, chociaż niekanoniczny, ma naprawdę dobrego Toma. Naprawdę. To jeszcze nie Lord Voldemort, bo nie ma chorej obsesji na punkcie władzy, ale ambitny mężczyzna dążący do celu. Dlatego, chociaż wiem, że Lily mu pomoże, bo jest bardzo zawzięta, nie umiem sobie go wyobrazić jako zakochanego. Nie twierdzę, że to zepsuje jego kreację, bo to tylko postać literacka, ale jakoś tak... No cóż, pożyjemy, zobaczymy.
Co do zdań prostych – ach, te panie polonistki! Zamiast dobrze wytłumaczyć zdania złożone, to każą upraszczać! A fe, nie wolno tak. To problem pań polonistek - wiedzą jak truć dupę o przydawki i dopełnienia, a jak zbudować ładne, złożone zdanie to już nie powiedzą.
Dziękuję i również życzę powodzenia w dopieszczeniu oraz (co najważniejsze) skończeniu Iskierki.
Pozdrawiam, Niah.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń