[55] Ocena bloga: truth-in-the-legends.blogspot.com

Autorka: Amika Tamoi
Tematyka: fanfiction, Jak wytresować smoka
Oceniający: Szałt





Pewnego ponurego dnia miesiąca października bohatersko zgłosiłem się na ochotnika do ocenki tegoż oto bloga. Uważam, że w związku z tym należy mi się wypłata (a poza tym to alimentów nie chcą dać i Nerka wydziedziczyła – chyba niedługo zamieszkam pod mostem!).

Droga autorko, wiedz, że dla ciebie obejrzałem obie części „Jak wytresować smoka” – tak się poświęciłem! Tytułem wstępu bąknę jeszcze, że straszny u ciebie natłok gadżetów. Naprawdę uważasz, że to wszystko jest ci absolutnie niezbędne (statystyka, szałt, spis treści w dwóch postaciach oraz obrazek „pomocny blogger”)? Dla mnie to burdel. Fascynuje mnie ten srający kursor… Znaczy nie wiem, czemu na niebiesko, ale spoko – mogę się bawić zamiast czytać. Nie podejmuję się powiedzieć, co jest na szablonie – bo ten kolaż to jakieś pomieszanie z poplątaniem – zresztą i tak mam to w nosie, ważne, że tekst jest czytelny.
Ponieważ przeczytałem twój wpis wprowadzający (na początku myślałem, że formę spisu treści pełni wyłącznie archiwum, nie zauważyłem zakładki – brawo ja!), wiem, że akcja opowiadania rozgrywa się jakiś czas przed wydarzeniami z filmów.
Prolog pełni rolę całkiem niezłego rozpoczęcia, chociaż zbyt mętnie opowiadasz. Co mam na myśli? Ano to, że koncepcja jest nawet fajna, ale wykonanie już niekoniecznie. Problem leży głównie w tym, że wszystko jest dość przewidywalne (a przynajmniej takie wydaje się na pierwszy rzut oka). Otóż, uciekając przed burzą, grupka wikingów – oczywiście z Berk – znajduje starą chatkę, gdzie postanawia przeczekać burzę. W rzeczonej chatce spotykają starszą kobietę, a ta zgadza się opowiedzieć im swoją – no dobrze, wszyscy wiedzą, że dziewczyna z jej opowieści to właśnie staruszka – historię. Co prawda, nasza dzielna ekipa o czymś rozmawia, ale właściwie niemal wszystko streszcza narrator. Niemiło. Mamy początek opowiadania i chciałbym poznać bohaterów, dowiedzieć się – w zarysie, nie wymagam zbyt wiele – jacy są, wnioskując z ich zachowania. Nie chcę dostać litanii cech od narratora, który nie przytacza mi żadnej scenki rodzajowej, a tylko jakieś ogólniki i, na dobrą sprawę, nie wiem, na ile mogę mu wierzyć. Nie wspominając, że czasami nie zawracasz sobie głowy tak prozaiczną sprawą, jak określenie podmiotu.
Zupełnie nie rozumiem, na jakiej podstawie Ben stwierdza, że w wiosce akurat tego dnia (chyba jednak ma na myśli noc) spodziewali się ataku smoków… Wygląda to tak, jakby smoki wspaniałomyślnie wysyłały wikingom wiadomość: „Dzisiaj nalot. Udawajcie zaskoczonych. Do zobaczenia”. Nie powiem – koncepcja dość oryginalna.
Dziwi mnie zachowanie Fallon, która uparła się zapamiętać wygląd pomieszczenia. Jak na dłoni widzę, że w ten sposób próbujesz wytłumaczyć dość szczegółowy opis pomieszczenia, a może nawet zarysować charakter Fallon (tak zawzięcie przygląda się obrazom – artystyczna dusza, hm?), ale nie do końca wychodzi. Opis jest dość sztywny, mechaniczny, brakuje mu polotu, natomiast zaznaczanie charakteru postaci w taki sposób wygląda na cokolwiek nachalne. Widzisz, jeden dokładny opis na rozdział przy niedopracowaniu pozostałych nie sprawi, że twój twór będzie pełniejszy, tylko uwypukli robociznę na odwal się.
Rzecz jasna już na tym etapie pojawia się nawiązanie do tego, że ze smokami można nawiązać więź i uczynić je przyjaciółmi (vide obrazy). Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że czytelnicy zaczną cię podejrzewać o powielenie historii Czkawki i Szczerbatka – liczę, że jakoś z tego wybrniesz. Żeby nie było: pomysł nie jest zły, problem polega raczej na tym, że od samego początku uparłaś się powielać schematy.
W opowieści staruszki pojawiają się (sic!) Nocne Furie. Na obrazach. A plotka głosi, że aż do czasów Czkawki nikt nie wiedział, jak wyglądają Nocne Furie! Ciekawe, jakie masz wytłumaczenie na olanie kanonu… Ale przed gwoździem programu, czyli opowieścią staruszki, Fallon wyjawia, dlaczego nikt już nie poluje na Nocne Furie. Otóż dlatego, że kiedyś jedna z tych bestii zabiła kilku ludzi – nie wiadomo dokładnie ilu – i dlatego wikingowie przestali na nie polować. Problem w tym, że to tak nie działa, a ludzie to dość perfidny gatunek, który jest naprawdę uparty w tępieniu wszystkiego, co jest dla niego niebezpieczne. Nie rozumiem też, w jaki sposób nieatakowanie miało pomóc? Smok nie zrezygnuje z żerowiska, szczególnie, jeżeli wszyscy się chowają, bo nie chcą z nim walczyć (zakładam, że to właśnie robili wikingowie).
W rozdziale pierwszym przechodzimy do opowieści naszej staruszki, cofając się ładnych kilka dekad. Wnioskując ze wstępu, są to początki istnienia Berk, a zaczynamy od dramatu smoczycy. Koszmar Ponocnik zakradł się do gniazda i wybił niemal wszystkie smoczęta prócz jednego. Matka, Nocna Furia, zdążyła wpaść w ostatniej chwili, a później rzuciła się na zabójcę przepełniona chęcią mordu… tylko po to, żeby zrezygnować, bo usłyszała płacz ludzkiego dziecka. A teraz przejdźmy do tego, dlaczego jest to bez sensu. Po pierwsze Nocna Furia rezygnuje z zabezpieczenia ocalałego smoczęcia na rzecz pogoni za agresorem, a przecież wie, że gniazdo jest zagrożone i może założyć, że teraz ktoś jeszcze zdecyduje się zaatakować. Po drugie zupełnie nielogiczne jest, że tak wściekła smoczyca odpuszcza, słysząc zawodzenie dzieciaka (nie własnego). A po trzecie w opisie prawisz straszne frazesy o matczynej miłości – to utarte poglądy, które nic nie wnoszą, a zapełniają tylko miejsce. Nadajesz smokom wiele ludzkich cech i, jasne, w tej chwili Drina może być roztrzęsiona, ale – jeżeli tak było – wypadało iść tą drogą, a nie wyskakiwać z wielkim zaangażowaniem w ratowanie młodego innego gatunku.
Jak łatwo się domyślić, smoczyca znajduje dziecko, postanawia je zabrać i wychować jako własne w ramach rekompensaty za utracone smoczęta. Dziewczynka jest brunetką o granatowych oczach – kolorystyka Nocnych Furii i wszystko jasne. Silnie personifikujesz smoki, więc aż tak nie dziwi fakt, że smoczyca desperacko chce zastąpić utracone dzieci, ale robisz to za szybko. Zupełnie nie można wczuć się w scenę, bo nagle przechodzisz do tego, co cię interesuje i uważasz sprawę za załatwioną. A przecież to nie tak, że złość magicznie przeszła smoczycy, bo trafiło się zastępstwo za jej martwe smoczęta. Trzeba opisać jej uczucia, wejść trochę w psychikę, pokazać, co dzieje się w jej głowie.
Och, zapomniałbym! Drina znajduje Andrę na wraku okrętu, który najwyraźniej wyrzuciło na brzeg po sztormie (mowa również o spłukanych zeń ludziach). Pozostanie dla mnie tajemnicą, dlaczego dziecko w koszyku przeżyło coś takiego…
Skoro to opowieść staruszki, mogłaś wysilić się na przejściówkę, zamiast pójść na łatwiznę i napisać kilkanaście lat później. Wiesz, budowanie klimatu, te sprawy…
Dla ułatwienia postanowiłaś obdarzyć smoki głosem i, jak nietrudno zauważyć, nie podoba mi się toF. W „Jak wytresować smoka” smoki pozostawały zwierzętami – owszem, miały rozbudowaną osobowość, były inteligentne i nawet sprytne, mógłbym o nich sporo powiedzieć, ale nie mogły posługiwać się mową. Udogodniałaś sobie bardzo historię, decydując się na taki zabieg, bo teraz Andra, wychowanica Nocnej Furii, będzie mogła dogadać się z innymi ludźmi, a ty znacznie prościej nakreślisz charaktery smoków. Poszłaś po linii najmniejszego oporu, bo nigdzie nie pojawia się wyjaśnienie, jak smoki poznały język ludzi. Urok kreskówki tkwił między innymi w zachowaniach smoków, a ty postanowiłaś je z tego odrzeć – pewne postawy  zwierząt potrafią być znacznie bardziej wymowne niż słowa.
Andra potrafiła się zastanawiać[,] jaką część jej[Driny] charakteru wziął Fario. – Śmiem twierdzić, że żadną. Charakteru się nie dziedziczy. Otoczenie ma wpływ na dzieci, ale niekoniecznie musi skutkować tym, że potomstwo będzie miało podobne cechy do rodzica.
Szarpanina Faria i Andry faktycznie wygląda jak kłótnia rodzeństwa, aczkolwiek – przez nadanie smokom głosu – cała scena traci dużo uroku. Właściwie jest aż do bólu zwyczajna z tą tylko różnicą, że jedno z rodzeństwa jest smokiem. Z jednej strony rozumiem, że chcesz, aby smoki wydawały się jak najbardziej ludzkie, ale z drugiej wiem, że tak naprawdę jedynie się obijasz. Gdybyś zwracała większą uwagę na wygląd i zachowanie smoka, mogłabyś przy tym stworzyć całkiem ciekawą scenkę. Nie musisz używać dialogów, żeby oddać nastrój, żeby pokazać, że ktoś się z kimś droczy. Nie żartuję.
Widzi mi się, że Andra jest cokolwiek naiwna. Z jednej strony rozumiem jej tęsknotę do pokrewnych istot, a z drugiej nie pojmuję, jak można wierzyć, że wnyki świadczą o czymś innym niż chęć upolowania i zabicia zwierzyny. Poza tym zastanawiam się, czy Andra w ogóle wie, że smoki atakują wioski wikingów.
Zniesmaczyło mnie to, że próbujesz się wykpić mową smoków. Skoro ludzie nie słyszą wydawanych przez smoki dźwięków, może ludzki słuch ich nie rejestruje? Poza tym warto zapamiętać, że w takim układzie Andra nie będzie w stanie dogadać się z ludźmi, bo nie zna żadnego z ich języków.
Rozdział kończy się informacją o comiesięcznym wylocie Driny w bliżej niesprecyzowane miejsce. Mam nadzieję, że nie szuka rodziców Andry w okolicy wraku statku… ani gdziekolwiek indziej. No i oczywiście autorka zapomniała o tym wątku, bo później już nie ma mowy o lataniu w jakieś tajemnicze miejsca. Swoją drogą chyba nie chcesz powiedzieć, że Drina latała z darami do tego wielkiego smoka, a jej dzieciaki nic o tym nie wiedziały? Tak jakby powinna im powiedzieć, żeby – no nie wiem – przystosować do życia. Przecież nie zawsze będzie niańczyła Faria i Andrę.
Rozdział drugi rozpoczyna krótki pomysł na wychowywanie dzieci. Kiedy dzieciak chce iść za tobą, uciekaj jak najszybciej! Najwyżej polezie za tobą i zgubi się gdzieś w lesie. Dokładnie tak wygląda wylatywanie Driny wkrótce po tym, jak Fario nauczył się latać. Poza tym spójrz na to zdanie: Pamiętała, że jak[raczej: kiedy] nauczył się latać to zawsze, gdy ona gdzieś leciała[,] to on też bardzo chciał. A teraz powiedz mi, czy te wszystkie to są absolutnie potrzebne. Czy to zdanie bez któregokolwiek z tych to straciłoby sens? W całym tekście ciągle wciskasz jakieś to i strasznie to irytuje, bo świadczy jedynie o twojej nieporadności. Gwoli ścisłości: podkreślone wyrazy są zbędne. Natomiast samo nauczył się latać wydzieliłbym półpauzami.
Rysowanie błotem brzmi bardzo niewiarygodnie. Głównie dlatego, że gdy naplujesz na pecynę ziemi, stan skupienia się nie zmieni, bo będzie dalej zbyt mało fazy rozpuszczającej. W dodatku rysowanie na smoku rybich łusek chyba trochę mija się z celem, prawda? Przecież smoki już i tak mają łuski (chyba że te smocze w znaczący sposób różnią się od rybich – ułożenie, zachodzenie na siebie, cokolwiek?).
spytał się – Widzisz jakiś sens w pytaniu siebie o coś? Nie? Więc czemu każesz to robić swoim postaciom? Większość osób pyta kogoś.
odpowiedziała i[,] dalej się śmiejąc. – I dalej się śmiejąc co? Zeżarłaś pół zdania, więc teraz bądź tak miła i wypluj.
Tak właściwie w jaki sposób śmieją się smoki? Może nie jest to takie oczywiste, ale układ paszczy smoka różni się od ludzkiego, dlatego dźwięki wydawane przez te istoty będą inne. Wiesz, dlaczego węże syczą? Bo nie mają strun głosowych, jak większość gadów. Weź no włóż coś od siebie do kreacji świata, autorko, zamiast traktować smoki jak ludzi i ułatwiać sobie życie. Chcesz pisać, więc myśl!
Pogoda przypominała taką jak na początku lata, jednak Andra wiedziała, że minął dopiero pierwszy miesiąc wiosny. – Skąd wiedziała? Na jakiej podstawie potrafiła tak dokładnie określić czas? Dlaczego w ogóle posługuje się ludzkimi miarami czasu?
,makijażu’ – Co to jest? Biedny cudzysłów został porwany, a równie biedny przecinek na spółkę z apostrofem dostały nadprogramową fuchę. Poprawny cudzysłów: „”. Skróty klawiaturowe, oczywiście na klawiaturze numerycznej: ALT+0132 (otwierający) i ALT+0148 (zamykający).
Od kiedy gotowanie ryb polega na ich spaleniu? Całe życie w kłamstwie! Nie wiem też, jak Andra doszła do tego, że smażone (właściwie to chyba palone…) ryby są znacznie lepsze od surowych. Dla ciebie to oczywistość, ale dla kogoś, kto wychowywał się w dziczy raczej nie. Poza tym rybę dobrze byłoby oporządzić, zamiast wcinać z łuskami, ogonem i łbem (podobno z ryby Andry zostały same kości).
Jadym z rozdziałem trzecim. Tytuł trochę mnie rozśmieszył, bo pomyślałem, że skoro nic już nie będzie jak dawniej, pewnie opowiadanie nagle stanie się lepsze (znikną błędy, marne kreowanie postaci, uproszczenia…). Czasami lepiej nie myśleć.
status lekko znanych – A może być coś twardo znane? Poza tym status poznania czegokolwiek? Jakieś to takie niezręczne. Może być stopień poznania.
Andra została złapana w pułapkę, radośnie dynda nad ziemią, brat ją zostawił, żeby szukać mamy (już samo to jest przerażające), a – gdy pojawia się jakiś typas – ona przygląda mu się ciekawie? I zupełnie, ale to zupełnie nie przejdzie jej przez myśl, że gościu będzie chciał zrobić sobie z niej obiad? Bo, wiesz, zazwyczaj zastawia się pułapki, żeby złapał się jakiś smaczny zwierz (na przykład jeleń). Dlaczego Andra się nie boi? Przecież znajduje się zupełnie sama na obcym terenie, a tu wychodzi z krzaków łowca…
Opis rzeczonego łowcy po prostu zwalił mnie z nóg. Serio? Na co mi informacja o kolorze jego włosów oraz oczu? Dlaczego Andra myśli, że chłopak jest słaby? Na jakiej podstawie wyciąga wnioski? Operujesz najprostszymi z prostych zwrotów: był i miał. Zero polotu, bo przecież nie będziesz się za bardzo męczyć, co? Jeżeli bohater coś o kimś sądzi, raczej robi to na podstawie obserwacji – ktoś może być chudy, zabiedzony, mieć niezdrowy wygląd, drobną budowę – i dopiero wtedy pojawia się wniosek (w tym wypadku: jest słaby).
Och i oczywiście Andra rozumie język wikingów, ale nie umie w nim artykułować. Pewnie to jakaś dziwna cecha smoczej mowy, którą radośnie masz zamiar wytłumaczyć swoje lenistwo, autorko. Ciekawe, czemu ci nieszczęśni wikingowie patrzą na Andrę ze zdziwieniem? Raczej nie jest pierwszą osobą, która dała się złapać w pułapkę. No, chyba że chodzi im o to warczenie, ale jakoś nie jestem przekonany.
Andrę porwali przy tonach infantylnych opisów, a ja srogo ziewnąłem. Przynajmniej można pobawić się kursorem… Niby miała być akcja, ale jakieś to wszystko jest mdłe. Zacznijmy od tego, że sposób, w jaki próbujesz wzbudzić emocje, jest dość… ograny. Jasne, Drina oberwała i żyje pewnie tylko dzięki Andrze. Kurka, piszesz o smokach, a akurat Nocne Furie potrafiły się przemieszczać niezwykle szybko, a ty mi tu wyskakujesz ze strzałą z łuku. Nie będę nawet marudził na ten zakichany łuk i prawdopodobieństwo śmiertelnego ugodzenia smoka, bo najwyraźniej zapożyczasz pomysł z filmu (zauważ, że większość wikingów strzelała z ogromnych kusz, a tylko Czkawka wpadł na hipergenialny pomysł z łukiem). Nie umiem wczuć się w twoje postaci, bo wszystko robisz po macoszemu. Niby pojawia się jakieś poczucie winy ze strony Andry, ale to tylko zdanie, nie uczucie – twierdzisz, że coś jest, kiedy powinnaś pokazywać.
Zupełnie nie rozumiem podejścia wikingów do znalezionej w dziczy dziewczyny. Przecież to nie tak, że wikingowie nie toczyli wojenek z różnymi klanami, więc powinni być cokolwiek wyczuleni. Mógłbym dorobić do tego teorię, ale byłaby zupełnie niebajkowa i niepasująca do opowiadania, które – chyba – ma być utrzymanie w konwencji baśni (nie wiem, nie czuć tego; opowieści staruszki również nie – tak dla jasności). Po co uwolnili rzucającą się dzikuskę, też nie wiem – przecież spokojnie można było ją związać dla własnego bezpieczeństwa oraz po to, żeby nie uciekła.
Rozdział czwarty zaczyna taki kwiatuszek:
Andra nieufnie spoglądała na wikingów. Ich zachowanie było, jej zdaniem, w tym momencie karygodne. Zabrali ją z jej rodzinnej wyspy wbrew jej woli. Chcieli zabić matkę i brata. A teraz, jakby gdyby nic, rozmawiali i chyba zapomnieli o jej obecności. Zganiłaby ich w stylu surowej Driny, ale i tak by jej nie zrozumieli. – W takich to właśnie momentach mam zatrważająco silne wrażenie, że twoi bohaterowie nie myślą, choć starasz się wmówić czytelnikom coś zupełnie innego. Andra została porwana przez wikingów. Wikingowie zabijają smoki. Co robi Andra? Strzela focha o dobre obyczaje. A ja – jak ten ostatni debil – myślałem, że zacznie się martwić o swoje bezpieczeństwo. Bo, no nie wiem, mogliby ją zgwałcić, torturować, zabić…? To, co podkreśliłem, jest zupełnie bez sensu. Chodziło o „jak gdyby nigdy nic [się nie stało]”?
Mogłaby zignorować obydwu porywaczy i odlecieć do Smoczego Leża. No, ale mogła też o tym zapomnieć, bo nie była smokiem. – Więc, gdyby Andra była smokiem, mogłaby zapomnieć, żeby odlecieć porywaczom?
Na chwilę coś w niej się podszepnęło i dodało nadziei, że może będą tam smoki, które pomogą jej wrócić do Leża. – Co zrobiło? No i kto? Nerka, wątroba, ślimak, jelito grube? Właściwie skąd Andra bierze pomysły, że ludzie wiozą ją na wyspę, gdzie są smoki (z którymi ci ludzie walczą)?
spytał brąz włosy – A to już jest jakiś wyższy poziom opkoizmu. Z każdym zdaniem zaskakujesz mnie coraz bardziej, choć ciągle wydaje mi się, że bardziej się już nie da. Jeżeli już musisz, napisz szatyn, ale najlepsze byłoby po prostu imię bohatera.
To dość zadziwiający zbieg okoliczności, że Smocze Leże pozostaje Smoczym Leżem niezależnie, czy mówią o tym smoki czy wikingowie. Jak na dwa wrogie gatunki mają zaskakująco podobne nazwy na to samo miejsce. Nie mówię, że koniecznie musisz nazywać to miejsce inaczej, ale zwyczajnie odnoszę wrażenie, że bezrefleksyjnie powieliłaś nazwę.
Andra ciągle myśli, jak uciec, ale w jej myślach żadne plany się nie pojawiają. Gdy już sugerujesz, że postać się nad czymś zastanawia, warto czymś to poprzeć. Nie musi być to nic rozsądnego, przecież na razie dziewczyna tylko bierze pod uwagę możliwości. To, że powiesz czytelnikowi, że postać myśli, tak naprawdę nic nie znaczy. A już na pewno nie świadczy o mądrości danej postaci (wspominam, bo coś mi się widzi, że taki był zamysł).
W prologu pisałaś o tym, jak smok zabija smoczęta, a teraz Andra uważa, że obecność jakichkolwiek smoków by jej pomogła? W rozdziale drugim wspominałaś, że Fario walczył z obcymi smokami, więc raczej nie ma wielkiej smoczej rodziny. Chyba że Andra chce zostać zjedzona, bo obawia się niewoli (chociaż tego zupełnie nie widać).
Tak sobie czytam o tym, jak Andra idzie przez wioskę i zastanawia mnie jedna rzecz: nikogo nie dziwi naga dziewczyna? W końcu Andra wychowywała się wśród smoków, a te nie szyją ubrań, sama też raczej nie wpadłaby, jak wytworzyć materiał… Właściwie dlaczego miałaby cokolwiek nosić? W końcu smoki niczym się nie okrywają, więc jak Andra miałaby wpaść na to, żeby coś na siebie włożyć? Być może myć też się nie myje i jest cała umorusana. Włosy ma zapewne długaśne i skołtunione. A jednak dla wikingów najwyraźniej ta dzikuska wygląda całkiem normalnie.

Główna bohaterka (zwana przeze mnie heroiną) najwyraźniej tajemniczym sposobem nauczyła się walczyć. Okazuje się, że potrafi świetnie sobie radzić, gdy otacza ją krąg wikingów, a sama znajduje się w środku, walcząc z chłopakiem nazwanym gburem. Jasne, Andra mogłaby sobie umieć odeprzeć kilka ataków, ale z jakiej paki potrafi przewidzieć ruchy przeciwnika (skąd w ogóle wie, do czego zdolny jest człowiek), skoro nie ma pojęcia o wrogu? Chyba że dla ciebie nie ma różnicy, czy walczysz z dzikiem, zakutym w zbroję rycerzem, czy z żołnierzem z bronią palną.
Andra oczywiście pokonuje gbura i na koniec przykłada mu nóż do szyi. Jeżeli wikingowie mogli się zastanawiać, czy dzikuska z lasu jest niebezpieczna, w tym momencie rozwiały się wszelkie wątpliwości. Dlaczego Squinn nie przeszukał więźnia? Pewnie po to, żeby wplątać się w taką sytuację. Skąd Andra ma nóż? Może ukradła, może pojawił się magicznie, może jest MacGyverem i zmontowała? Zgaduj sobie, czytelniku drogi. Zachowanie wikingów to również śmiech na sali – niby zaprawieni wojacy, a nie wiedzą, co zrobić, gdy małolata grozi nożem ich dzieciakowi. To jest komedia czy co?
Alternatywnej inteligencji w tym opowiadaniu nie ma końca i po tym, jak wikingom wreszcie udało się schwytać Andrę, dziewczyna im ucieka i wpada na wodza wioski.
Andrę uniósł do góry za bluzkę. – No nie! Jednak Andra ma ubranie, ale się zawiodłem. Skąd? Dalej nie wiadomo, bo kochana autorka nie zajmuje się tak prozaicznymi rzeczami, jak wyjaśnianie czytelnikom podstawowych kwestii.
Wódz i Andra wyrywają sobie wisiorek (sznurek najwyraźniej jest hiperwytrzymały), a ostatecznie heroina ląduje w pace, ale dostaje nauczyciela języka wikingowego. Oczywiście ten wisiorek jest pamiątką po matce Andry i oczywiście nie wiadomo, czemu jako mały grzdyl Andra nie wpakowała sobie do ust rzeczonego wisiorka (jak nic smoczyca jej pilnowała!). Gdybyś raczyła opisać wodza, mógłbym obstawiać, że to mąż lub ojciec matki Andry, ale ty znów poprzestałaś na opisie włosów i oczu, więc zakładów nie będzie.
Zaległa cisza, której nawet ptaki z pobliskiego lasu nie śmiały przerwać. – Już widzę, jak cała przyroda dostosowuje się do nastrojów Andry. Autorko, poziom kiczu właśnie osiągnął wręcz horrendalny próg.
Ilia – chłopak, który wraz z ojcem pojmał Andrę – zostanie chyba jakimś świętym w przyszłości, bo wpada do więzionej heroiny i udziela jej korków z języka wikingowego. Zawsze pozostaje opcja, że został przymuszony do tego niewdzięcznego zajęcia przez wodza, ale coś zbyt radosny jest. Szkoda mi go.
No dobrze to jedziem z piątym, na szósty chyba potrzebna mi będzie meliska, bo nie strzymię.
Jedynym odsunięciem od pasma nieszczęść w następnych dniach, stała się próba nauczenia jej przez Ilię mówienia po wikingowemu - jak sama zdążyła to już nazwać. – Jakie pasmo nieszczęść? Masz to opisać, wspomnieć, co dokładnie się wydarzyło; niech postać jakoś się do tego odniesie, a nie – było źle i nara. To opowiadanie, tu trzeba opowiadać, a nie rzucać stwierdzeniami bez pokrycia.
W jej spojrzeniu z upływem czasu pojawiało się poirytowanie na co Ilia drgnął. – Po roku wpatrywania, poirytowanie wciąż nie było pewne, czy objawiło się w całym swoim majestacie. Upływ czasu sugeruje dłuższy okres niż – dajmy na to – minuta, tak tylko mówię.
– … – Ilia nie wiedział co powiedzieć. – Raju, na kiego wała ci tu ten wielokropek? Nie mogłaś zacząć od nowego akapitu?
Cała dysputa na temat tego, dlaczego ludzie i smoki się nienawidzą, a już szczególnie oburzenie Andry, jest bez sensu. W ogóle nie wchodzisz w temat, jak zwykle rzucasz frazesami i liczysz, że ktokolwiek będzie tym usatysfakcjonowany. Mało tego – zasłaniasz się brakiem logiki w postępowaniu, jak by nie patrzeć, wrogów. Wikingowie zabijają smoki, bo te na nich napadają i to jest logiczne. Przecież, gdy ktoś cię napadnie, nie wręczysz mu raczej pistoletu do ręki. Ale już uwaga Andry o tym, że to ludzie powinni zastanowić się, dlaczego smoki ich atakują, jest bez sensu. Przecież wikingowie uważają smoki za bezmyślne bestie, które chcą się najeść i dlatego polują na żarełko w wiosce. Chciałaś nadać temu głębi, sprawić, żeby pochylić głowę nad tym fragmentem, ale nie ma nad czym. Tak naprawdę przyjemne są tylko ostatnie słowa Andry: Dla was to bestie. Dla mnie rodzina. Po pierwsze to fajne zdania, bo pasują do osoby, która dopiero poznała obcy język (Andra uczy się dziewiąty dzień), bo są niezwykle proste. Po drugie właśnie w prostocie tkwi ich siła – czasami warto napisać mniej, ale dosadniej.
– To jest bez sensu. Przecież możecie podzielić się na grupy. Jedna będzie odbudowywać, druga może dbać o żywność, a trzecia dochodzić czemu was nachodzą.. [to kropka czy wielokropek?] Może byście się z nimi jakoś dogadali..[znak zapytania, te dwie kropki chyba pomyliły adres] – Andra przekrzywiła głowę, co wyraźnie oświadczało, że dalej nie widzi logiki w postępowaniu wikingów. – Tak, to jest bez sensu. To, co proponuje Andra, tak dokładniej. Bo każe zakładać, że smoki potrafią myśleć, a także mają powody, żeby postępować w dany sposób. Powody inne niż pusty brzuch. Tymczasem wikingowie nie mają żadnych podstaw do takiego myślenia. Poza tym nie rozumiem, czemu tylko jedna strona ma szukać rozwiązania problemu, skoro obie traktujemy jako równie rozsądne.
Ilia opowiada (no raczej wyrzuca w twarz) Andrze o tym, jak w jednym ze smoczych nalotów zginęła jego matka, a na koniec przeprasza, bo martwi się o uczucia Andry. Co robi nasza wspaniała heroina? Strzela focha, bo przecież smoki nie są złe! Najchętniej pozostawiłbym to tak, ale wypada wyjaśnić, co jest nie tak. Otóż jakikolwiek człowiek, który w wyniku czyjejkolwiek ingerencji (choćby przypadkowej, ale tu o takiej nie mówimy) stracił kogoś bliskiego, miałby to za złe winowajcy. Niby dlaczego Ilia przeprasza za swój wybuch? Przecież to normalne, że poniosło go, gdy słucha, jak jakaś obca dziewczyna opowiada bajki, jakie to smoki są fajne i kochane. Ilia nie ma podstaw, żeby wierzyć Andrze – przychodzi do niej z pomocą, a w zamian otrzymuje ciągłe fochy, wybuchy i w dodatku jest napastowany (Andra otwarcie stwierdza, że – gdyby nie kraty – Ilia by oberwał). Postępowanie Andry jest paskudne, ale mogłoby być zrozumiałe, gdybyś raczyła opisać jej uczucia. Nie zajmujesz się kreacją postaci, lecisz na łeb na szyję, popełniając masę błędów i liczysz, że to wystarczy, że z czegoś takiego samoistnie powstanie historia. Tyle że nie. Żeby opowiadanie było opowiadaniem, trzeba – cóż – opowiadać. Masz pisać, co czuje dana postać, jakie ma cechy charakterystyczne, pamiętać o zachowaniu, o prawdopodobieństwie psychologicznym. Nie możesz układać wszystkich postaci pod główną bohaterkę, bo to, że wszyscy wokół niej będą głupi, nie uczyni z niej mądrej osoby. Ani sympatycznej. Czy jakikolwiek miałaś zamiar, bo w tej chwili Andra jest zwyczajnie nijaka, a przy okazji sama sobie zaprzecza (z jednej strony chce być smokiem, a później nagle nie może się zdecydować, czy nie woli być człowiekiem).
[Drina] Miała nadzieję, że ludzie nie zabrali Andry na inne wyspy – Przypłynęli łodzią i właśnie wypływali, kiedy nadleciały smoki. Przecież to niemal pewne, że odpłynęli na inną wyspę. Dlaczego robisz z bohaterów imbecyli?
zawsze pokazywała, że ma serce i duszę smoka. – Ciekawe, w jaki sposób? I niby czym serce i dusza smoka różni się od serca i duszy wiewiórki, hę?
Dwa prawie jednakie pytania, dotyczące jednej osoby, spotkały się nad wodami oceanu. Powędrowały razem w kierunku wyspy. Wyspy, z której przybyło pierwsze. Pytania skierowały się do jaskini, której wejście było ukryte wśród skał w tamtejszym lesie. Dotarły tam do stworzenia. Do gada. – To jest bez sensu, to po prostu jest bez sensu. Wędrujące pytania? Autorko, zmień dilera. Tajemniczości nie buduje się poprzez pisanie abstrakcyjnych rzeczy.
Rozdział piąty kończy pytanie, dlaczego Andra nie urodziła się smokiem. Później dzieją się dziwne rzeczy, pytania wędrują, budzą się spiskujące gady, a narrator jak zwykle w nosie ma opowiadanie. Słowem: normalka.
Masz talent, droga autorko, do rozpoczynania rozdziałów. Szósty wita mnie czymś takim:
Od pierwszego dnia na Berk minęło już, mniej więcej, półtora tygodnia. – Nie ma w tym żadnego stosunku postaci do ostatnich wydarzeń (pamiętasz jeszcze, że to Staruszka opowiada tę historię?). Gdybyś napisała od uwięzienia albo odkąd Andra ostatnio widziała Drinę oraz Faria, przyjąłbym to znacznie lepiej.
W półtora tygodnia Andra poznała nowy język. Język, który rozumiała od urodzenia (chyba), ale nie potrafiła w nim mówić.  Nawet geniusz nie opanuje w takim tempie nowego materiału. W dodatku nie da się rozumieć danego języka bez znajomości słów w danym języku, co próbujesz wmówić czytelnikowi. Ilia co prawda próbował pomóc heroinie poznać obcy język, ale ona stwierdziła, że sama sobie poradzi, więc potulnie siedział i się przypatrywał. Aż w końcu: Ich kontakt, jaki nawiązali[,] pękł niczym bańka i zniknął. Nie wiem, w jaki sposób kontakt może pękać, ale pewnie to dlatego, że jestem królikiem. A to wtrącenie jest tam szalenie potrzebne, bez niego na pewno nie domyśliłbym, że kontakt się nawiązuje, a nie – na przykład – zawiązuje.
Uwaga, uwaga! Heroina wpadła na genialny plan! Otóż: Andra wyślizgnie się przez drzwi, gdy któryś z wikingów uchyli je odpowiednio szeroko. Nie do wiary, że na to nie wpadłem! Autorko, to jest łajno, nie plan i powinno być ci wstyd, że kazałaś bohaterce tyle dumać nad takim dziadostwem. Bo – jak myślisz – co się stanie, kiedy Andra wyjdzie z celi? Złapią ją ponownie i będą lepiej strzec. Albo zabiją i spokój; w sumie nie wiem, czemu tego jeszcze nie zrobili.
– Phaha. – Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś się śmiał w taki sposób; co to w ogóle jest za wyraz pseudodźwiękonaśladowczy?
Andra znów błyszczy ęteligencją:
Nie dość, że wpadłam w waszą pułapkę, to z waszej woli, nie mojej[,] zostałam tu przyprowadzona. Gdzie w tym logika i bezpieczeństwo? – Po pierwsze: Andra to branka, więc w tej społeczności raczej nie przysługują jej zbyt duże prawa. Po drugie: uważam, że zamknięcie dzikuski, która rzuca się na jakiegoś chłopaka, jest rozsądnym czynem. I bezpiecznym – dla wioski rzecz jasna. Niby co wikingów ma obchodzić los i samopoczucie jakieś dziewki z lasu?
Mam piętnaście lat! Sami sobie liczcie[,] ile tam lat przeżyłam! – A skąd wikingowie mają wiedzieć, że Andra niemal całe życie mieszka w Smoczym Leżu? Ma to wypisane na czole? Nie? To niech przestanie się wymądrzać, bo bzdury opowiada.
Podziwiam, że Ilia jest tak oddany Andrze. Chłopak praktycznie uratował ją, Faria i Drinę, bo wikingowie najwyraźniej chcieli wypytać Andrę o to, co wie o smokach, ile ich jest, jak do nich dotrzeć. A Andra pewnie by im powiedziała, bo czemu nie?
Heroina odnajduje biologicznego ojca, ale nie widzi w tym nic ciekawego. Barf, ojciec Andry, opowiada, jak jego żona popłynęła z niemowlakiem do rodziców. Tak, bo dziecko zupełnie nie byłoby narażone na nic podczas takiej podróży, bo wcale nie było wysokiej śmiertelności wśród dzieci. Wiem, że to opowiadanie na podstawie filmu animowanego, ale poziom absurdu sięga stratosfery. Dobre i tyle, że Andra chociaż stwierdza, że obecność ojca może jej utrudnić ucieczkę. Co prawda jest odwrotnie, bo wyjdzie z paki, a to pomoże jej w zwianiu z Berk, ale przynajmniej daje jasny komunikat, że Barf nic dla niej nie znaczy. Już myślałem, że Andra nie raczy szerzej odnieść się do spotkania ojca, ale jednak to zrobiła. Bardzo na plus, bo wciąż tęskni do rodziny, z którą się wychowała, a Barf jest dla niej kimś obcym, co jest jak najbardziej zrozumiałe.
I wreszcie dowiedziałem się, co takiego nosi Andra oprócz tej bluzki. A nosi spodnie – taka jest wyzwolona! Bo wszystkie kobiety wikingów noszą kiecki, a to takie uwłaczające i w ogóle. Wyobraź sobie, że złożony strój wcale nie świadczy o zajebistości bohatera. Superman biegał w rajtuzach…  
A na koniec rozdziału Andra, wybawicielka najsłabszych, rzuciła się na ratunek dziecku, które stało obok Swadra (chłopaka, z którym wcześniej stoczyła epicki pojedynek na uniki). Oczywiście dziecko było uciśnione, bo Swadr się nad nim znęcał, a Andra poznała to na pierwszy rzut oka, gdy nikt inny nie umiał tego dostrzec. Robisz z Andry tak żałosną Mary Sue, że wychodzi mi bokiem.
W rozdziale siódmym Andra dokonuje ciekawej metamorfozy:
taranem wpada na Swadra – W zasadzie nie wiem, czy Andra faktycznie zamieniła się w ten taran, czy może leżał sobie na boczku, a ona go złapała i użyła na Swadrze… Właściwie posiadanie tarana sugeruje, że wikingowie coś oblegają. Ale chyba nie własną wioskę, co?
Andra znów szuka guza – zupełnie jakby nie wiedziała, że jest osobą co najmniej mało wiarygodną – i zaczepia Swadra. Oczywiście Swadr jest kreowany na imbecyla i w związku z tym musi być tchórzliwy. Heroina próbuje wszystkim wmówić, że trafiła do paki przez fałszywe oskarżenie (czy co ona tam ma na myśli), a nie dlatego, że była niebezpieczna. Te przepychanki i nazywanie się nawzajem dziewczynką i chłopczykiem są dość żałosne i zupełnie nie wiem, czy miały mnie śmieszyć, czy co…
Jesteś żałosnym śmieciem. Jak nie zaczepiasz nieznajomych jak na przykład wtedy mnie, to znęcasz się nad małymi dziećmi. – Oho, psychoanaliza zawsze w cenie! Andra widzi chłopaka drugi raz w życiu, ale już wie, jak zachowuje się na co dzień. Posuwa się do wniosków, choć jak dotąd mieszkała w jaskini ze smokami, a ludzi chyba w ogóle nie widywała. Niby skąd wie, że ludzkie dzieciaki pastwią się nad młodszymi? Przecież smoki raczej tego nie robią, Fario jej tego nie robił. Skąd ona to wie?
musisz napełnić swoją pewność siebie[,] wyładowując złość na małych dzieciach – Nie wiem, jak napełnia się pewność siebie, więc zapytam: przyda mi się wiaderko, pompa, dźwig, a może sprężarka?
Andra strzela moralizatorską gadkę (ciekawe, skąd ma tę moralność, skąd smoki ją mają?), która tak naprawdę jest dokładnie tym, co robił Swadr. Różnica tkwi w tym, że Andra znęca się psychicznie, a on fizycznie (prawdopodobnie, bo Andra jakoś nie precyzuje). Nie rozumiem, czemu cała wioska wikingów cierpliwie słucha tej pokazówki, czemu w ogóle zgromadzili się w jakimś kółku adoracji Andry, ani czemu przyklaskują jej zawzięcie. A końcowe porównanie o tym, jak to smocze łajno przy Swadrze jest złotem, chyba miało jasno powiedzieć czytelnikom, że Swadr jest beznadziejny i w ogóle. Ale wiesz co? Zrobiło mi się go żal, bo wcale nie zasłużył sobie na takie poniżenie. Zrobił źle, ale Andra wcale nie była lepsza.
Dobra, już nie współczuję Swadrowi, bo jest zbyt wielkim debilem. Po rzewnym pożegnaniu z chłopczykiem, nad którym rzekomo znęcał się Swadr, Andra zostaje zaatakowana. A pięść Swadra powstrzymuje stalkujący Andrę Ilia. Potem Ilia obrywa, Andra znów chce wygłaszać wykład, aż wreszcie Swadr sobie idzie. Heroina sugeruje wpojenie Swadrowi siłą zasad postępowania, co naprawdę mnie fascynuje. Ludzie tak nie działają. To, że kogoś pobijesz, nie sprawi, że zmieni swoje poglądy, uderzenie w głowę nie zmienia sposobu myślenia, ale tobie przecież nie chodzi o zachowanie podstaw psychologii postaci – Andra ma być tą wspaniałą, odważną wojowniczką, która zawsze ma rację. Nie mogłaś dopuścić, żeby ktoś był choćby równie silny co Andra, dlatego Ilia dostaje w twarz (spoliczkowanie przez Swadra jest tak silne, że go przewróciło).
rozmowę z jego osobą – Może to tylko ja, ale zawsze wydawało mi się to wyjątkowo bufoniastym zwrotem. Poza tym nie wiem, ile nastolatek tak myśli, ale są to zaskakujące słowa jak na nie.
To, że na początku się przegrywa[,] nie znaczy, że cały pojedynek jest przesądzony. – A kobiety wcale nie są słabsze fizycznie od mężczyzn, dlatego postawienie się na przegranej pozycji w sumie nie robiło Andrze różnicy. Nie, serio, zamiast podziękować Ilii za pomoc, heroina jeszcze na niego naskakuje, przy czym koniecznie musi poszpanować. Co jest z nią nie tak? Jak dotąd Andra na wszystkich naskakuje, wszystkim ma coś za złe, wiecznie buzuje jakimś niesprecyzowanym gniewem, a poza tym chyba niedługo zacznie się uginać pod ciężarem własnego ego.
A Barf posłusznie jak pies czekał na to, aż córeczka skończy błaznować. A może po prostu doszedł do wniosku, że lepiej jednak się do niej nie przyznawać? Ale jednak nie… tatko jest po prostu dumny z Andry. U ciebie dorośli ludzie dostosowują się do dzieci, co jest zwyczajnie złe, bo niby czego te dzieci się w ten sposób nauczą? W dodatku nie wiem, który rodzic tak potulnie stałby i czekał tuż po odnalezieniu dawno zaginionego dziecka.
brak informacji o jej biologicznej matce wyraźnie dawał o sobie znać – Taaak, puszczał znaki dymne, wysyłał maile, dzwonił… Piętnaście lat nic o matce nie wiedziała, spotkanie z ojcem spłynęło po niej jak kaczce, więc dlaczego tak interesuje się matką? Pewnie nie ma to zupełnie nic wspólnego z tym, że Czkawka chciał poznać mamę? Tylko wiesz, w „Jak wytresować smoka 2” to miało sens, u ciebie nie ma żadnego, więc po prostu kopiujesz bez zastanowienia.
Barf radośnie wita córkę w swojej skromnej chacie na uboczu wioski. Andra zna nazwy wszystkich mebli, bo w jaskini, gdzie wychowywały ją smoki, pewnie też takie miała. To zdecydowanie logiczne, ehe. Andra nie ma za grosz wyczucia, nie myśli o tym, że być może wspominanie zmarłej matki przysporzy ojcu cierpienia (ale ona w ogóle nie myśli, wiec nie ma się czemu dziwić).
Wnętrze chaty było zdecydowanie przyjaźniejsze od pomieszczeń w budynku więziennym. Na przeciw[naprzeciw, łącznie] wejścia stał nie duży[nieduży, łącznie] stolik, a przy nim stały trzy krzesła. Tuż obok niego był niewielki kominek, w którym ogień już przygasał, a obok leżała mała kupka drewna. Tuż przy tej kupce były schody na piętro, którego spenetrowanie dziewczyna musiała z pewnością odłożyć na później. Na sąsiedniej ścianie Andra zobaczyła miecz i zawieszony nad nim łuk z kołczanem pełnym strzał. – Możecie mi wierzyć albo nie, ale to jeden z lepszych opisów w tym opowiadaniu. Roi się od powtórzeń i to powtórzeń śmiesznie prostych, których zauważenie przy czytaniu tego, co się napisało, nie powinno stanowić problemu. Ile z tych informacji jest potrzebnych czytelnikowi? Na pewno ta o łuku, być może również o mieczu, ale reszta? Opis jest piekielnie toporny, brakuje w nim polotu, brakuje charakteru. Takie wyliczanki ostatnio robiłem w szkole, ale opowiadanie rządzi się zupełnie innymi prawami. W każdym przedstawieniu czegokolwiek masz zawrzeć informacje istotne dla fabuły/bohatera/świata – to nie może być przypadkowy element, wszystko ma mieć cel. Każdy opis, który nie przekazuje informacji, wywalasz.
Liczyłem, że rozdział ósmy rozpocznie przebłysk inteligencji. Nie powinienem liczyć na tak dużo. Barf uznał, że od dowiedzenia się czegoś o Andrze (a przecież  mógł z niej wyciągnąć informacje, no chyba że chce ją zmiękczyć, ale jakoś w to wątpię) ważniejsza jest jej chęć zaspokojenia ciekawości. Opowieść o matce heroiny czas zacząć.
Miała odwagę i pewność siebie – Miała, bo kupiła na rynku za kilo ryb i tłustego prosiaka. Można być odważnym i pewnym siebie.
Była dumna, iż miała – W przesyconej potocyzmami narracji wygląda śmiesznie. Szczególnie, że to dialog, a twoje postaci mają problem z poprawnym wysłowieniem się.
Opowieść Barfa jest w sumie niezwykle zwięzła i krótka. Leana (wiecznie kojarzy mi się z martinowską Laeną Targaryen), matka Andry, popłynęła z niemowlakiem do rodziców, ale w drodze powrotnej stwierdziła, że nie ma ochoty występować w tym opku i się zabiła ich łódź napotkał sztorm. Wiesz, autorko, to nie sztormy napotykają łodzie, a łodzie sztormy. Barf obczaja miejsce katastrofy, nie zastaje ani żony, ani córki i, chociaż nie znajduje ciał (o co zakład, że mamuśka jeszcze się pojawi?), przybity wraca do domu, rzuca fuchę i pogrąża się w rozpaczy. Rozpaczy, która trwa miesiąc, bo rzekomo martwe żona i córka nie życzyłyby sobie, żeby się zadręczał. To jest tak szalenie bez sensu, że nie mam najmniejszej ochoty wytykać wszystkich głupot. Zacznijmy od tego, że – skoro Barf odnalazł już wrak – powinien go dokładnie przeszukać, a następnie zabrać się za przewracanie do góry nogami wyspy, a nie stwierdzić: „Nie żyją! Idę rozpaczać!”. To wygląda tak, jakby zupełnie mu nie zależało, bo Barf nie podejmuje żadnych poszukiwań, zakłada najgorsze i ma wszystko w nosie. Potem przechodzi jakiś miesięczny okres żałoby i jest ok. Kurka, facet stracił całą rodzinę i uporał się z tym w miesiąc? Żałobę można przeżywać w różny sposób, ale problem w tym, że Barf jej nie przeżywa, bo – gdyby tak było – w jego słowach, gestach podczas opowiadania, byłoby widać, że to wciąż go boli, a przynajmniej budzi jakieś uczucia. Podobno to opowiadanie jest baśnią, a ty ponownie wykazujesz się przerażającym brakiem wyobraźni.
Smoków nie ma tam, aż tak wiele, jeśli wiadomo gdzie najczęściej tam bywają – To zdanie nadaje się do przepisania. Nie, nie zrobię tego za ciebie, bo kiedyś musisz się nauczyć myśleć, a poza tym nie chce mi się. Tak, jestem fatalnym oceniającym.
wszystkie wspomnienia do około 3 roku życia są dla mnie jedną wielką mgłą. – Ja pier… Andra miała opowiedzieć Barfowi, co się z nią działo przez te wszystkie lata, ale nie chce mówić o smokach. Wciska mu bajeczkę o jakiejś kobiecie (zachowuje się przy tym tak, że nikt nie dałby wiary jej słowom), która się nią zajmowała i wtedy pojawia się ten potworek. Autorko, jakie masz wspomnienia z drugiego roku życia? Pamiętasz poród? A może pamiętasz, jak byłaś jeszcze w brzuchu matki i bawiłaś się pępowiną? W ogóle skąd pomysł, że jakikolwiek człowiek będzie pamiętał wydarzenia z tak wczesnego dzieciństwa? Nie wiem, czy w tym momencie robisz głupów z własnych postaci czy z czytelników, ale – którakolwiek odpowiedź nie byłaby poprawna – obie są równie beznadziejne.
Andra nie umie kłamać. To znaczy kłamstwa Andry są zupełnie nieprawdopodobne, bo opowiadanie łgarstw idzie jej nieźle (tak naprawdę najtrudniej heroinie powiedzieć prawdę). Bo niby jakim cudem Koszmar Ponocnik nie spaliłby również nieprzytomnej dziewczyny? Musiałaby mieć ogromne szczęście albo – gdyby to było faktycznie wydarzenie, które miałoby miejsce w opowiadaniu – ochroniłby ją imperatyw narracyjny. I wiesz co? Jakoś bym się nie zdziwił w przypadku drugiej opcji.
W przeciągu kilku rozdziałów Andra odnalazła ojca, poznała pseudohistorię matki, obejrzała sobie obraz, z którego wyciągnęła wniosek, że mogła mieć całkiem fajne życie, a ty to wszystko tak kijowo przedstawiłaś. Tutaj nie ma miejsca na emocje, na zastanowienie, przemyślenie, tutaj nie ma miejsca na opowieść, bo – tak, będę to powtarzał do końca ocenki! – nie opowiadasz. Zawsze zostawiasz wniosek, ale nie umiesz podać powodów, podczas gdy powinno być na odwrót. Twoim głównym obowiązkiem, jako autorki, jest powiedzieć, jak do tego wszystkiego doszło, co czuły postacie, jakie pragnienia miały, jakie rozterki je dręczyły, jak wyglądał świat, domy, smoki… Przecież i tak masz ułatwione zadanie – dostałaś świat niejako w prezencie. Żadne stwierdzenie narratora nie będzie wiążące tak długo, aż postać pokaże, że właśnie w ten sposób się zachowuje. Nie możesz też mówić: „Andra chciała wrócić do domu” i na tym poprzestawać. Musisz to umotywować – skoro chce znów znaleźć się w Smoczym Leżu, niech o tym myśli, niech kombinuje, zamiast przypominać sobie o tym raz na ruski rok. W tym opowiadaniu nie widać żadnej przemiany bohaterów, zresztą tu nawet nie widać samych bohaterów, bo są tak żałośnie płascy. To naprawdę wyjątkowo beznadziejne streszczenie, które bezczelnie zżyna z materiału bazowego („Jak wytresować smoka”).
Jedziem z dziewiątką:
Usiadła na ziemi z zamiarem siedzenia w tej pozycji póki jakikolwiek smok jej nie pomoże. Słońce znikało już z nieba i było do przewidzenia, że lada chwila na jego miejsce wkroczy księżyc. Z tego co dziewczyna słyszała smoki pojawiały się po zachodzie słońca. – Smoki napadają Berk, więc Andra – żeby się z owymi smokami spotkać – idzie na jakąś górę i czeka, aż zapadnie zmrok. Tak właściwie nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale to nie jest tak, że słońce zachodzi i dopiero wtedy pojawia się księżyc i nigdy wcześniej (bywa, że można obserwować oba ciała na niebie, szczególnie latem, ale to też zależy od położenia geograficznego).
więc dalej mogła sama rozkminiać. – W narracji rzucasz takimi kolokwializmami? Rozumiem, że używasz języka potocznego i w ogóle, ale niechże ten narrator ma choć trochę ogłady.
Wioska była dobrym celem na łowy, ale po paru zginięciach smoków pozostałe ze względu na zagrożenie mogły opuścić. Na innych wyspach gadziny mogły sobie załatwić normalne wyżywienie bez konieczności śmierci. – Te zginięcia brzmią wyjątkowo niezręcznie (jak ogólnie te zdania). Mogłaś napisać o zgonach albo morderstwach (wtedy od razu zdanie zostałoby jakoś nacechowane i odbiór byłby zupełnie inny). Właściwie nie wiem, co masz na myśli poprzez „załatwianie sobie jedzenia”. Czyli co? Smoki dzwoniły po pizzę? Nie zdziwiłbym się.
mruknęła, a w jej głowie zawitał plan. – Taaak. Bo ten plan jako ta wiosna zawitał do łepetyny Andry. Plan mógł zaświtać, popatrz: link
Nie miała najlepszego cela, ale przedmiot idealnie trafił w głowę smoka. – To się nazywa szczęście! Albo imperatyw narracyjny. Chyba nietrudno się domyślić, które jest bardziej prawdopodobne? I jeszcze ta paskuda „miała cela”… Narratorze, bądź mniej pospolity, bo naprawdę nie jesteś pierwszoosobowy.
Plan Andry polegał na tym, żeby kamykiem sprowokować smoka do ataku, uniknąć owego, a następnie złapać go za ogon i pociągnąć. No i na koniec zagadała do tego smoczyska po smoczemu, grożąc, że mu skrzydełka połamie. Bajkom można wiele wybaczyć, ale może bez przesady, co? Nastolatka, która ciąga smoka za ogon, wygląda cokolwiek irracjonalnie. Tak, wspominasz o tym, że to Straszliwiec Straszliwy, ale nigdzie nie pojawia się żaden opis, że to smok o niewielkich rozmiarach. Wcześniej raczyłaś czytelników miernymi próbami opisów krajobrazu (czy cokolwiek to miało być), a teraz nie przeszło ci nawet przez myśl, żeby jakoś zadbać o przedstawienie w opowiadaniu, które w dużej mierze skupia się na smokach, smoka. Świat przedstawiony sam się nie zbuduje, nie licz też na to, że wyręczy cię kreskówka. Piszesz opowiadanie i to opowiadanie powinno bronić się samo, każde dobrze skonstruowane opowiadanie będzie bronić się samo.
Odpowiedziała[,] używając pesymistycznej wersji wydarzeń, która ,jak zorientowała się po ryku, ziściła się na jednym z atakujących smoków – Przecinek ci się przylepił ze złej strony jak. Ta pesymistyczna wersja wydarzeń trąci łopatologią, bo przecież odnosi się do śmierci. Z kolei to zdanie niezwykle pięknie pokazuje, jak fałszywa jest Andra. Dlaczego? Od początku opowiadania mówi, jak bardzo jest związana ze smokami, jak czuje się jednym z nich, a teraz – gdy jakiś smok ginie – spływa to po niej jak po kaczce. Nie ma w związku z tym żadnych uczuć, nie ma nic prócz kilku pseudoironicznych słów dla innego smoka. Już nawet nie wspominam o tym, że po krzyku (chyba raczej ryku) nie była w stanie stwierdzić, że zabito smoka, bo równie dobrze mógł zostać ranny.
Andra zamyśliła się. Jak da mu za słabą nagrodę[,] to wyśmieje i odleci. Jak wymyśli za mocną[,] to będzie musiała kombinować[,] jak mu ją skombinuje. – Słaba i mocna nagroda, co? Raczej cenna i bezwartościowa lub niewarta zachodu.
Przepychanki z Oblitusem nie są ani zabawne, ani ciekawe. Właściwie nie pokazują nic, a chyba miały demonstrować, jak to Andra jest sprytna. Cokolwiek było twoim zamiarem, droga autorko, nie wypaliło. Już pomijam zupełnie to, że Andra coś chce od smoka, a nie odwrotnie i to jej powinno zależeć. Oblitus mógłby stwierdzić, że w nosie ma takie targi, ale przecież wtedy Andra nie postawiłaby na swoim, co? A Andra zawsze musi wygrywać. Pic wcale nie polega na tym, żeby postać była idealna. Dopiero postać z wadami staje się ludzka, przemawia do wyobraźni i znacznie łatwiej się z taką utożsamiać.
Od zawsze miał problemy z pamięcią i nic na to nie mógł poradzić. Jedyne[,] o czym pamiętał[,] to jak przeżyć kolejny dzień. Wszelkie wiadomości do przekazania itp. zawsze mu uciekały. – Ten skrót wybitnie mnie gryzie. To tekst literacki, więc na co ci ten skrót? Wygląda, jakbyś chciała wszystko streścić i na hurra! lecimy dalej, a nie o to tutaj chodzi. Ale smok-sklerotyk wreszcie dostaje jakąś cechę, niechże będzie. To zapominanie wszystkiego mocno mi nie leży, bo jest cokolwiek nieprawdopodobne, no i sprzeczne z tym, że za chwilkę wyśpiewa wszystko, co Andra kazała przekazać swojej smoczej rodzinie.
Dziwi mnie, że Andra tak radośnie wzywa na odsiecz Drinę i Faria. Przecież wie, że na Berk nie przepadają za smokami, wie, jaki los może im zgotować, a jednak nie ma żadnych refleksji nad tym, że być może wciąga bliskie sobie osoby w pułapkę. Mam wrażenie, że wtedy liczyła się dla niej jej skóra, jej wolność i jej przyszłość, nic więcej.
Rozdział dziesiąty zaczyna się tym, jak to zawzięcie Andra unika Ilii. Zdecydowanie wolałbym, żeby było na odwrót – cóż, ja na pewno bym unikał Andry.
Nie rozumiem, czemu Andra przejmuje się tym, jak wytłumaczy zaginięcie ryb Barfowi. W końcu – jeżeli plan by poszedł tak, jak powinien – nie miałaby więcej do czynienia z Barfem, który chyba i tak mało co ją obchodził. Nie byłoby żadnej różnicy pomiędzy tym, czy znalazłby jakąś wymówkę, czy poznałby prawdę o tym, że zaginiona córeczka wolała zwiać do smoków, niż z nim zostać. A w każdym razie nie byłoby różnicy dla Andry, bo tak się składa, że ją ojciec obchodzi tyle co zeszłoroczny śnieg.
Andra czeka w umówionym miejscu na Faria oraz Drinę, którzy się spóźniają. Niby powinienem czuć jakąś atmosferę, powinno mnie ruszyć jakieś napięcie, niepokój o losy bohaterki, ale nic takiego się nie dzieje. Raz, mam doszczętnie wywalone na Andrę, a dwa, nie umiesz zbudować klimatu.
– Acha.. – Andra zmarkotniała i usiadła na ziemi obok przyniesionych ryb, a pomiędzy nią i Fariem wylądował Oblitus. – Aha, nie acha: link. Jedyną reakcję heroiny na wieść, że jej ukochana matka została ranna, jest aha. Uznam, że celowo kreujesz Andrę na su… kobietę bez serca, bo nie mam ochoty mówić, na jak wielu płaszczyznach taka reakcja jest zła.
– Mniejsza[,] trolu. Jak to jest, że to twój ojciec. Skąd ta pewność?//– A wiesz taka zabawna historia – zaczęła Andra..[…] – Troll, spójrz: link. Zupełnie nie jestem w stanie pojąć, jak można powiedzieć „zabawna historia” o opowieści, w której ginie czyjś rodzic. Już nawet nie ma znaczenia, czy Andra czuła się emocjonalnie związana z matką, ale przecież Drina jest dla niej jak matka i na pewno musiała słyszeć o śmierci rodzeństwa Faria. Raju, ale pustak z tej Andry.
Upozoruję śmierć lub coś innego wymyślę, bo jak zniknę bez słowa[,] to mnie tatusiek będzie szukał – Pomyśleć, że zastanawiałem się, czemu Andra głowi się nad tym, jak wytłumaczy Barfowi zniknięcie ryb… Skoro biologiczny ojciec aż tak wadzi heroinie, czemu go nie zabije? Jeżeli uważa, że sama nie da rady, ma dwa smoki do pomocy. Ale wywinięcie takiego numeru rodzicowi, który ledwie zdążył odzyskać dziecko, jest okrutne.
Co ten Ilia ma w głowie, żeby śledzić Andrę? Dziewczyna go nie znosi, nie ma ochoty na jakiekolwiek kontakty, na każdym kroku odtrąca, ma paskudny charakter, a Ilia i tak do niej lgnie, śledzi – to chyba jakaś mania prześladowcza.
Rozdział kończy się jakże prawdziwą konkluzją, że Andra jest nienormalna.
Gdy następnego dnia Andra się obudziła,  było prawie południe. Nie przejmowała się tym. Bez pośpiechu zeszła na dół i złapała leżący na stole kawałek chleba i najmniejszą znalezioną rybę. – Czytaj: zeszła na śniadanie! Droga autorko, to opkoizm, paskudny, tandetny opkoizm i, jak już się doedukujesz, wypleń takie dziadostwo, bo li i jedynie straszy.
– Wiesz zazwyczaj ja tu siedzę. Większość osób z wioski to wie – Miejsce było podpisane, no! Jak ta Andra śmie siadać na czyjejś miejscówce?! O co miało chodzić w tym fragmencie? Andra, jakkolwiek niesympatyczna i zwyczajnie zła by nie była, nie ma obowiązku znać zwyczajów każdego z Berk. Po co ten wyrzut Ilii?
– I co pewnie rozpowiesz całej wiosce, by mieli powód, by coś mi zrobić? – spytała nieco wystraszona, lecz po jej głosie na szczęście nie dało się tego poznać. – Nasza odważna heroina nie mogłaby nigdy okazać słabości! Andra ma denne zdolności przewidywania poczynań innych. Ilia już nieraz wykazał się chęcią pomocy, uparcie próbował dogadać się z Andrą, a ona podejrzewa go o najgorsze. Jasne, mogłaby być wobec niego nieufna, ale w tej chwili Ilia zna jej tajemnicę i nikomu o niej nie powiedział – a przynajmniej nic o tym nie słychać – więc wypadałoby okazać trochę wdzięczności za okazaną dobroć, nie?
Traktujesz nas [wikingów] jakbyśmy byli jakimiś bestiami, które porywają i szukają powodu, by zabić[,] wsadzić za kraty. – Tyle że to bujda na resorach. Przecież tuż po przybyciu Andra pomagała jakiemuś podobno dręczonemu dziecku i jakoś nie uważała go za potwora. Heroina obraca się wśród wikingów i, od wypuszczenia z paki, już nie jest nieufna, nie traktuje wikingów jak zagrożenia, wydaje się, że czuje się przy nich nienajgorzej. Co więcej: łatwo godzi się z tym, żeby zamieszkać z obcym facetem, a później nie ma oporów, żeby nazywać go ojcem.
– No chyba twoje. Smoki są fajniejsze i milsze niż wy. – Nie ma to jak priorytety. Ktoś fajny i miły wcale nie będzie dobrym opiekunem, a przynajmniej niekoniecznie musi tak być. Ważne są również inne cechy. Andra zachowuje się lekkomyślnie i wybiera miejsce, gdzie żyje się jej łatwiej, gdzie nie ma żadnej odpowiedzialności, gdzie może robić, co chce. W Berk nagle musiała mierzyć się z zasadami, a tego nie potrafi, w czym nie ma nic zaskakującego.
Znów Andra prowokuje Ilię, żeby zmierzył się jej smoczą rodzinką. Rozumiem, że nie zależy jej na nim, ale serio mogłaby wziąć pod uwagę, że chłopak mógłby zginąć albo że może stać mu się krzywda. Ale, jak zwykle, heroina nie zastanawia się nad konsekwencjami własnych działań, postępuje lekkomyślnie i nawet zdrowie Faria oraz Driny ma w nosie. Przecież Ilia wcale nie musiał zjawić się na tym spotkaniu sam, mógł zabrać ze sobą obstawę (bo argument, że nie powie reszcie wikingów o smokach w obawie przed konsekwencjami zmilczenia tego wcześniej, jakoś do mnie nie trafia).
Pan niedorozwinięta twarz się pojawił i znów musi sobie podnieść poziom twardzielstwa. – Ależ Andra dowaliła Swadrowi… Prawie jak powrót do gimbazy. Swoją drogą, co to za wyrażenie „poziom twardzielstwa”? W ogóle co to za słowo „twardzielstwo”? PWN nie zna takiego.
Swadr prowokuje Andrę w najlepsze i w końcu mu się udaje poprzez zasugerowanie, że Andra i Ilia są parą. Ten fragment świetnie pokazuje, jak porywcza, bezwzględna i niebezpieczna jest heroina. Andra nie przejmuje się tym, że powaliła Swadra, gotowa jest bić go dalej i dopiero interwencja Ilii ją powstrzymuje. Ta dziewczyna jest po prostu agresywna i niezrównoważona psychicznie, skoro zupełnie traci nad sobą kontrolę, gdy ktoś sprowokuje ją w tak błahy sposób.
Jutro pokażę ci, że my ludzie jesteśmy lepsi i bardziej inteligentni od smoków i źle nas oceniasz. Nie jesteśmy bestiami. – Warto zapamiętać tę kwestię. Jestem szalenie ciekaw, w jaki to sposób nasz dzielny Ilia pokaże, że ludzie są jednak cywilizowani i można się z nimi dogadać. Kto jeszcze obstawia mordobicie?
Szybko opuściła plażę, by nie musieć zaczynać kolejnej rozmowy z blondynem. Ten i tak by tego nie zrobił. Wiedział, że nawet jeśli dziewczyna traktuje ich jak oni smoki, tak sama jak smok się zachowuje i przy napadach wściekłości staje się niebezpieczna. Brakowało jej tylko skrzydeł i kłów. Usiadł na piachu i, tak jak ona wcześniej powiedziała, spojrzał w chmury. Uznał za przypadek, że jedna z nich miała kształt przybliżony do smoka..[…] – To podkreślone zdanie nadaje się do przeredagowania, bo w takim brzmieniu jest cokolwiek niejasne. Ilia jest piekielnie posłuszny i robi to, co nakazała mu robić Andra (czyli patrzeć w chmury), a przynajmniej tak zdaje się sugerować narrator. Wydaje mi się, ze tego nie widzisz, ale ten opis jest suchy i wcale nie zachęca do jakichkolwiek przemyśleń na temat relacji Ilii z Andrą czy smoków samych w sobie. To puste stwierdzenie, bo nie przejmujesz się nadaniem kształtu tej wypowiedzi. Jesteś autorką, możesz stworzyć cokolwiek chcesz, możesz sprawić, że czytelnik uwierzy w coś, że będzie miał pewne nastawienie do wydarzeń tylko poprzez słowa. Jesteś w stanie wiele, ale zupełnie rezygnujesz z władzy, jaką masz nad tą historią, i rzucasz mi ochłapy.
W rozdziale dwunastym wracamy do wesołej ferajny z prologu. W tym momencie dziwię się, do czego ci prolog, skoro później zupełnie nagle w zwykłym rozdziale wracasz do historii. Albo wyróżniasz i prolog, i przerywniki, albo wcale – inaczej, jaki byłby sens w robieniu połowy?
Sara i Fallon słuchały cicho – A da się słuchać głośno? Tak tylko pytam, bo chciałbym takiego skilla.
Tym niektórzy ludzie się odróżniają. Mamy różny wygląd, ale możemy mieć też odmienne poglądy. Nie wszyscy musimy widzieć wszystko tak samo. – Tylko niektórzy? Znajdź dwie takie same osoby, autorko, życzę powodzenia. To wypowiedź starszej osoby, która niejedno w życiu przeszła, a brzmi dalej jakoś tak tandetnie. Wsłuchaj się, autorko, jak mówią ludzie z różnych grup wiekowych, bo jest różnica.
– Pierwsza opowiedziała mi ją[legendę] moja matka. – Starsza kobieta się uśmiechnęła. – Po poznaniu tej legendy spytałam ją o to samo. Ona stwierdziła, że od swojej dobrej koleżanki, ale skąd ta wiedziała.. Nie powiedziała mi. – NIEEE!!! Moja teoria o tym, jak to staruszką jest Andra, poszła się rypać. Albo staruszka kłamie. Profilaktycznie założę to drugie, a co mi tam!
Właściwie nadszedł chyba ten moment, kiedy rzucę pochwałą. Gdy grupa dzieciaków z prologu zastanawia się nad tym, jak dalej potoczy się opowieść, historia jest naprawdę sympatyczna. Tutaj czuć ciekawość młodych wikingów, ich nastawienie, nawet cechy charakteru nagle się uwypuklają. Z łatwością mógłbym uwierzyć, że w ten sposób zachowałaby się grupka przypadkowych dzieciaków. Znów widać tu całkiem fajny przekrój nastawienia: od sceptyczności Grina przez stek pytań Bena aż po fascynację Fallon. Ładnie!
Barf był dzisiaj w domu, więc nie mogła na luzie wyjść drzwiami, bo wypytywałby ją gdzie idzie. Zdecydowanie chciała tego uniknąć. – Jaaasne, bo Barf nie będzie pytał, dlaczego Andra zniknęła na długie godziny… Przecież o wiele prościej byłoby powiedzieć mu, że idzie gdzieś z Ilią (może ojciec by się ucieszył, że Andra nawiązała w wiosce jakąś znajomość).
Spotkanie Ilii z Driną oraz Fariem wygląda naprawdę dziwnie. Bo Ilia i Andra wbijają na polankę, widzą smoki, Ilia zasłania Andrę i grozi sztyletem, Drina podcina dzieciaki, a te sobie leżą na trawce. Ciekaw jestem, gdzie zapodział się ten plan Ilii, bo – jak na razie – nic specjalnego tutaj nie widać. W ogóle zachowanie Ili jest mocno bez sensu, bo doskonale wiedział, co zastanie na polanie, a mimo to pierwszy wyciągnął broń i sprowokował Drinę. I jeszcze to ciągłe jęczenie Andry, żeby tylko Ilii nie udało się zrealizować planu… Się poirytowałem.
W rozdziale trzynastym (ach te trzynastki!) jedziemy po bandzie:
zrobi co najmniej krzywdę, a maksymalnie rozwalenie gardła chłopakowi – Nie maksymalnie, a w najgorszym wypadku. Już nawet nie będę się rozwodził nad tym, co Andra myśli o tym, że Ilia za chwilę może umrzeć, a jej matka stać się morderczynią…
Mama cię nie zjadła więc…//– To nie wszystko co przygotowałem.. Mam jeszcze jeden plan. – Czyli to był plan? Nie mam pytań.
 A no tak.. Smoczego węchu nie masz, ale oni tak… //– Oklaski za spostrzegawczość dla tego pana! – To smutne, że jedynym sposobem zrobienia z Andry kogoś inteligentnego jest ogłupienie kogoś innego. Jak to mówią: Nie dyskutuj z idiotą – najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem. Czy jakoś tak…
Zmusiłam go[Faria], by mi powiedział. – Nie wiem, może jestem jakiś inny i mam zupełnie nienormalną rodzinę, ale wydaje mi się dziwne, że matka musi zmuszać dziecko do tego, żeby cokolwiek powiedziało. No i co to za tajemnica z dotychczasowymi przygodami Andry? Przecież i tak za chwilę sama opowie Drinie co i jak, a robi z tego aferę i złości się, jakby Fario zdradził jej najskrytszą tajemnicę.
– Jest[Ilia] głupi – zaczęła Andra z założonymi na piersi rękami, wpatrując się w miejsce, w którym blondyn jeszcze chwilę temu stał. – Spostrzegawczy, ale głupi, niepewny siebie oraz tego co mówi. I nawet[,] jeśli się stara zdobyć moje zaufanie[,] w tym właśnie popełnia błąd. I tak jest..[…] Nie ufam mu, bo sam nie wie[,] co mówi i próbuje ze mnie zrobić kogoś[,] kim nie jestem i nie będę... – Ilia może i nie wpadł na najmądrzejszy pomysł, może i nie błyszczy taką inteligencją jak heroina, ale zdecydowanie chce dobrze. Właściwie powiedziałbym, że w chęci zrozumienia i poznania drugiej osoby Ilia jest znacznie mądrzejszy od Andry, która umie tylko się przechwalać i wyzywać innych od głupków. Na korzyść Ilii przemawia również opanowanie – w kłótni ze Swadrem to Ilia powstrzymuje Andrę od mordobicia, nie odwrotnie.
Zachowywał się gorzej niż Andra, Drina czy nawet Fario. Ba momentami nawet gorzej niż Swadr. – Tyle że to nieprawda. Ilia może i ma jakieś skrzywienie na punkcie Andry, ale zawsze chciał jej pomóc pomimo jej podkpiwania, agresywności oraz zupełnej niechęci w nawiązywaniu jakichkolwiek relacji. Ilia próbował zrozumieć obie strony, podczas gdy tępogłowa Andra uparła się, że racja jest po jej stronie i za nic nie chciała dopuścić do siebie żadnych argumentów. I za chwilę Ilia zauważy, że popełnił błąd oraz przyzna się do niego – zrobi coś, na co Andra pewnie jeszcze długo nie będzie mogła się zdobyć.
Dużą część rozdziału czternastego poświęcasz na rozmyślania Ilii o życiu na Berk, o jego matce oraz o tym, jak głupi niby to jest Ilia. Dziwi mnie to, że Ilia zauważył, ile dobrego zrobił dla Andry, ale i tak beszta siebie za nierozsądne postępowanie, uważa, że mógł lepiej. Zważywszy na fakt, że poznał agresywną dziewczynę z dziczy, zachował się naprawdę bardzo dobrze. Ponownie wszystko wygląda, jakbyś chciała zrobić z jednej postaci kogoś, kto zachowuje się źle, tylko po to, żeby wybielić Andrę. To tak nie działa. Jeżeli Andra ma być lubianą postacią, niech się zachowuje porządnie, a nie odstawia popisówki.
Dalej: chociaż opis jest całkiem długi, niewiele informacji ma jakiś sens. Znów opisujesz wszystko pobieżnie i przez to nie masz bazy, nie masz na czym budować. Ciągle tylko suche fakty – smoki atakowały, Ilia się bał, matka chciała przekonać Ilię do pozytywnego nastawienia do smoków. Brak w tym emocji. Jak patrzy na to z perspektywy czasu Ilia? Co myślał kiedyś, a co teraz? Czy jego przeszłość przekłada się w jakiś sposób na teraźniejsze postępowanie, a może wszystko spłynęło po nim jak po kaczce? Jeżeli wprowadzasz opis, musisz wiedzieć, co chcesz nim osiągnąć, jakie emocje wzbudzić w czytelniku, jakie informacje przekazać, bo inaczej to bez sensu.
Jeżeli uważasz, że wparcie w dziecko pewnych poglądów jest w porządku, nie mam słów. Nie trzeba podzielać zdania wszystkich, ale nie ma też sensu ignorowanie słów innych – z wiekiem ludzie często zmieniają poglądy i jakoś nie ma w tym nic złego. Rozumiem, że matka Illi miała posłużyć za wytłumaczenie, dlaczego Ilia tak łatwo toleruje smoki, ale nie przedstawiasz poglądów tej matki, nie dajesz podwalin, a od razu przechodzi do efektu. Słyszałaś kiedyś takie zdanie: „Słowacki wielkim poetą był”? Właśnie na tej zasadzie Ilia radośnie zakodował spojrzenie na świat matki i przez lata bezrefleksyjnie je pielęgnował. Tym bardziej dziwne jest to, że przecież matka Ilii zginęła podczas jednego z ataków – nie wydaje ci się, że taka tragedia znacząco zmieniłaby nastawienie dziecka?
Plan Ilii o poznaniu zachowania smoków jest całkiem uroczy jak na dziecko. Mimo to nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że wikingowie wykorzystaliby wiedzę o smokach do zgoła innych celów, niż zakładały dziecięce marzenia.
– Nie. Z samego rana wybyła z domu. – Powiedział wiking w średnim wieku. Olałaś kreację Barfa, ale tu znów widać, jak zupełnie nie masz wyczucia, jeżeli chodzi o wypowiedzi osób dorosłych.
Wiesz, autorko, nie możesz nagle stwierdzić, że Ilia cały czas udawał strasznego wikinga, bo zwyczajnie nie było w nim tego strasznego wikinga widać. Mam mieszane uczucia co do tej transformacji… czy raczej jej braku. Próbujesz wmówić czytelnikowi, że Ilia był do tej pory zły, a teraz będzie fajny, a to nieprawda. Mimo to to krótkie wahanie, czy nie wyciągnąć sztyletu w obecności smoków zapisuję na ogromny plus – w tym fragmencie ładnie widać, jak Ilia pokonuje własne instynkty.
– Mojego ojca już znasz – odezwał się. – Nazywa się Swadr Niddernock. – Tak, to ten moment, kiedy autorka zapomniała, że ojciec Ilii to Squinn, nie Swadr. Wstydź się, autorko! Kto ma się orientować w opowiadaniu, skoro autor sam się pogubił? Masz wiedzieć, kto jest kim i nie mylić własnych postaci, bo to karygodne.
W rozdziale piętnastym wracamy do naszej kochanej heroiny, która raczy nas takim oto kotletem:
Niedawno poznałam prawdziwego, ludzkiego ojca Barfa i widziałam zdjęcie mojej mamy Leany. – Bo wszyscy adopcyjni rodzice są fałszywi! Ciekaw jestem, skąd wikingowie dorwali tego fotografa… Swoją drogą wcześniej nie wspominałaś chyba, że to zdjęcia, a raczej jakiś portret (samo to jest wątpliwe, niemniej zgodne z kanonem, więc niech już tam…).
Chcesz zebrać informacje o wszystkich smokach i pokazać je swoim pobratymcom. Piękny cel! Ułatwisz im tylko zabijanie. – Pierwszy raz od początku opowiadania Andra wykazała się śladami inteligencji! Nagródźmy ją brawami.
Zaczyna mnie poważnie irytować to, jak nachalnie próbujesz wciskać czytelnikom, że Ilia zachowuje się w jakiś sposób źle. Jego rozmowa z Andrą to gest dobrej woli – on chce poznać jej punkt widzenia, dzieli się z nią swoim dziecięcym pragnieniem, a ta na niego foch, bo zaraz wytłucze smoki! On próbuje się z nią dogadać, podczas gdy ona zachowuje się jak dziecko z przedszkola.
Dopisek autorki: Wiem, że mam wszystko do samego końca dokładnie rozplanowane i zgodnie z tym planem jadę – Tak średnio na jeża widać ten plan.
A w następnych rozdziale będzie brutalna scena! Już zacieram łapki, dawno nie przegryzałem tętniczek.
Z nim myślenie o tym było nie możliwe. – Śmiem twierdzić, że dla Andry myślenie ogólnie jest czymś niemal niemożliwym.
Miała się przejść sama i poszukać pomysłów na ucieczkę – Bo, trzeba zauważyć, pomysły rosną w lesie jak grzyby.
Na chwilę zatrzymała się przy jednym z szerszych drzew. Konkretniej przy dębie. – Ciekawe, po co wplotłaś informację o dębie. Jakie znaczenie ma to, jakie drzewo rosło akurat w tym miejscu w lesie?
Andra wstaje o świcie (Barf jeszcze smacznie śpi) i idzie sobie do lasu w bliżej nieokreślonym celu (chyba że po zebranie pomysłów do koszyczka). Oczywiście ma pecha i spotyka Ilię. Nie chce z nim rozmawiać, więc wspina się na drzewo i przeskakuje na kolejne i kolejne, i kolejne… Wszystko to robi niemal bezszelestnie, a przy tym jest prawie niewidoczna dla biednego Ilii. Człowiek to nie małpa, a drzewa, kiedy się przeskoczy z jednego na drugie raczej się uginają i zwyczajnie trzeszczą pod ciężarem (o ile te gałęzie w ogóle są w stanie utrzymać kilkanaście kilo żywej wagi). Dzikie wygibasy Andry byłoby widać oraz słychać z daleka. A to wszystko tylko przy założeniu, że w ogóle są wykonalne.
Spokojnym krokiem ruszyła przed siebie i zanuciła cicho melodyjkę. Ptaki szybko to podłapały i zaczęły wygrywać podobne koncerty. – Aha, czyli Andra od teraz jest już nawet dyrygentem, w którego to chórku występują ptaki. Wiesz, autorko, wszyscy zauważyli, że heroina jest wyjątkowa i raczej nie mają pamięci złotej rybki, nie musisz ciągle walić czytelnikom łopatą po głowie.
Na tej wyspie żaden smok nie zostawał na dłużej i nie mieszkał. Tak przynajmniej twierdzili wikingowie i to ona zaobserwowała. – Andra umie nawet zaobserwować coś, czego nie ma. To już jakiś wyższy level marysujstwa.
Jeżeli ktoś wciąż nie dowierza, jak wspaniała jest Andra, powinien wiedzieć, że potrafi nawet oswobodzić się z uścisku smoka. Wystarczy jej sztylet. Miałem powiedzieć, że McGyver lepiej nie wybrnąłby z takiej sytuacji, ale skłamałbym. Bo nasza droga Andra została ponownie schwytana przez smoka. Bestia rozszarpała jej nogę, ale heroina znów pokonała ją ninja kopem i nawiała, wdzięcznie utykając.
Pytania walały jej się  w umyśle na prawo i lewo – Widzę to mniej więcej tak: w pustej czaszce Andry pytania, jak jakieś kuleczki, przemieszczają się z jednej strony na drugą, gdy Andra ruszy łepetyną.
Lada chwila padnie na ziemię i jeśli nikt jej nie znajdzie wykrwawi się na śmierć. Gdyby spotkała teraz kogokolwiek. Nawet ciotomałpę. – Och, heroina jest w stanie przyjąć pomoc Ilii teraz? Ale z jakim poświęceniem! Osobiście chętnie bym popatrzył, jak ta zadufana w sobie łajza się wykrwawia.
Czuje jak jej ciało uderza w podłoże, a krew skapuje na zieloną trawę i ziemię. – Ktoś kiedyś czuł, jak krew kapie na jakąkolwiek powierzchnię? Oprócz ciała. Ja nie i nie wiem, jak może Andra, ale przecież ona w ogóle jest über…
Opisanie rannej Andry wyszło beznadziejnie, nie ma co mydlić komukolwiek oczu. Właściwie ciągle powtarzasz, że ma rozwalone ramię i ślady zębów na nodze. Robisz przy tym z głównej bohaterki jakiegoś nadczłowieka, który traci ogromne ilości krwi, a pomimo tego dość szybko ucieka… smokowi (a może Andra znokautowała go nogą?). Jednak jest coś, za co chciałbym cię pochwalić. Mianowicie: całkiem interesujące jest pytanie Andry o to, czy wygląda strasznie. Oczywiście nie jest to nic mądrego, ale potwierdza, że przez znaczącą utratę krwi Andra nie myśli rozsądnie. Mroczki przed oczami mogłyby być fajne, ale zbyt trywialnie poradziłaś sobie z tematem i w efekcie nie mam czym się zachwycać.
Jak rozumiem, scena zranienia Andry miała być brutalna? Cóż, dla mnie była raczej głównie absurdalna.
Heroina budzi się z bandażami w łóżku i w ogóle, drama pełną gębą. Wpada Barf, uparcie wypytuje, co się stało, potem, jakiego gatunku był ten smok, a następnie stwierdza, że uważał Andrę za znacznie bardziej odpowiedzialną. Zero radości, że córuchna mu się obudziła, że jest żywa oraz świadoma, że się wywinęła śmierci… Od razu przechodzimy do focha i wyłazimy. No, Barf się nie popisał. I naprawdę nie pojmuję, jak można tak nachalnie dopominać się odpowiedzi od rannej nastolatki.
Jej myśli podskoczyły – Że co zrobiły te myśli? Co to ma znaczyć?
Chcę ci pomóc. – Ilia spojrzał na nią poważnie, a dziewczyna parsknęła.// – Niby jak? Dotychczas tego nie widziałam. Skąd ta zmiana? – powiedziała podejrzliwie. – Jeżeli Andra nic nie widziała, musiała być do tej pory ślepa! Przecież Ilia ciągle próbuje porozmawiać z nią, nie zniechęca się, wyrzuca sobie od najgorszych, hamuje wariackie zapędy heroiny, ale nie, nie chciał jej pomóc. Andra w ogóle pamięta, dzięki komu może rozmawiać z wikingami? Kto dał jej książki? Przecież ta dziewczyna jest niereformowalnie tępa.
Chyba zabiję tego narratora za głupoty, które ciągle mi wciska. Autorko, nie wybielisz Andry poprzez oczernianie całej reszty! Twoi czytelnicy mają szare komórki i potrafią powiedzieć, kto jest nie w porządku w tym opowiadaniu. Zrozumiałbym wszystko, gdybyś kreowała główną bohaterkę celowo na zołzę. Ale – bądźmy szczerzy – to nieprawda. Mam ochotę trzasnąć tym opowiadaniem, bo nie jestem w stanie wytrzymać gloryfikacji nieznośnej Andry. Tak, bohaterowie mają budzić emocje w czytelnikach, ale – przyznasz sama – nie o takie emocje chodziło. Tutaj wszystko poszło nie tak i nadaje się tylko i wyłącznie do napisania od nowa.
W rozdziale osiemnastym Ilia próbuje uczyć się smoczego języka. O dziwo, nasza wspaniała heroina nie potrafi nauczyć go tego ot tak… Rozmawiają sobie o tym, jaki to gruby jest ojciec Swadra (nie ma to jak poplotkować o rodzicach nielubianych osób, okazja do wyśmiania zawsze w cenie), a później o tym, że być może kiedyś wikingowie będą latać na smokach. Może i uznałbym to za ciekawe nawiązanie do kanonu, ale to, jak szybko Andra i Ilia uznają taką sytuację za możliwą, jest niewiarygodne.
– Takim tempem nigdy się nie nauczysz – Raczej: w takim tempie. Nie wszyscy są takimi geniuszami jak Andra, żeby w kilka dni opanować obcy język.
Nie dość, iż coś mało tej całej Andry nie zabiło – Tak się składa, że jest formą przestarzałą, od której obecnie się odchodzi. Dziwnie wygląda w dialogu postaci posługującej się językiem potocznym.
Na chwilę ponownie powraca grupa naszych dzielnych wikingów z prologu. Tym razem jakoś mnie nie zachwycili, ale to pewnie dlatego, że oni też zachwycają się Andrą (być może to kwestia tego, jak staruszka opowiada historię). W każdym razie pojawia się kwestia mgły, czy raczej jej braku te kilkanaście lat wcześniej. Może gdybym był mniej zmęczony, zainteresowałoby mnie to, jednak – patrząc na to, co działo się do tej pory – jestem nastawiony negatywnie.
W rozdziale dziewiętnastym Andra – mając na nodze szwy – skacze z dachu jednopiętrowego domu i radośnie kuśtyka na spotkanie z Fariem i Driną. Bólu w nodze prawie nie czuje i jest pewna, że szwów nie rozerwała, bo… no, pewnie dlatego, że wie wszystko. Ilia znalazł smoczymiętkę (łącznie, bo: link) i próbował nią udusić Faria. Tak było według Andry.
Jakby ktoś się zastanawiał, właśnie wyszedłem z siebie i stanąłem obok. W rozdziale dwudziestym Andra bagatelizuje uwagi Ilii, bo przecież nic się nie stało. Kij z tym, że mogli jej amputować nogę – nie ma czym się przejmować, pełen luz.
To były jeszcze te wesołe beztroskie dni, które teraz za szybko nie wrócą. – Chętnie dowiedziałbym się, co – oprócz imperatywu narracyjnego – powstrzymuje Andrę przed odlotem do Leża. Drina oraz Fario szybko by ją zabrali, Barf próbowałby szukać, ale pewno nie znalazły ochotników do takiej wyprawy, więc czemu Andra uparła się zatruwać życie wikingom?
Fario pyta Andrę, gdzie znajdowała się jaskinia, w której ją zaatakowano, i dostaje taką odpowiedź:
– Słownie ci nie wskażę, bo nie pamiętam. A co? 
Zapamiętać: nie pytać o drogę nikogo, bo wskazanie drogi słowami jest absolutnie niemożliwe. Co więcej – drogę można znać, ale, gdy przychodzi do opisania jej słowami, nagle ludzi dopada amnezja.
– Gdybyś poczekała w domu z dzień lub trzy[,] to by ci je już wtedy zdjęli – [Ilia] oznajmił szybko – A tak to szwy masz lekko naruszone i jeden grozi pęknięciem, no i jest poluzowany. – Lekko naruszone szwy… szwy grożące pęknięciem… Nie czytam tego, mnie tu nie ma.
Ilia taszczy Andrę całą drogę z lasu i nawet się przy tym nie zmęczy. Autorko, mówimy o piętnastolatku, a nigdzie nie jest wspomniane, żeby był jakoś specjalnie umięśniony. Wiadomo, że pomaga ojcu w połowie ryb, ale tam raczej nie nabędzie krzepy. Tak się też składa, że Andra przy pierwszym spotkaniu Ilii wspominała, że wygląda na słabego, więc co: zapomniałaś o tym, co pisałaś? Albo Andra jest kościotrupem, albo ktoś tu opowiada brednie.
Na koniec rozdziału Andra wykazuje odrobinę ludzkiej wdzięczności wobec Ilii, ale po chwili każe mu spadać, bo ją irytuje.
Wiesz, autorko, miałem pochwalić cię za to, że w ogóle masz ochotę wymyślać jakieś nazwy dla rozdziałów. Informacja o tym, że już ci się nie chce, nieco rozłożyła mnie na łopatki. Mam dla ciebie kilka słów, ale podaruję sobie, bo nie ciebie mam tu oceniać.
W rozdziale dwudziestym pierwszym dowiaduję się, że – pomimo wypadu Andry – szwy i tak zostaną zdjęte w terminie. Teraz zastanawiam się, czemu pacjenci po operacjach nie hasają wesoło po trawce…
Choć Andra po powrocie do domu dostała burę, na którą nie zwróciła zbytniej uwagi – Andra to najprawdziwszy w świecie pustak. Nieustannie uważa, że wie najlepiej, że jest najlepsza, że wszystko, co robi, musi być dobre. Nawet kiedy na własnej skórze przekonuje się, że jakiś jej pomysł nie był najfortunniejszy, nie ma zamiaru posłuchać rad innych osób. Żeby to jeszcze jednej! Ale nie: wszyscy wokół mówią Andrze, że zachowała się lekkomyślnie, a ona bezrefleksyjnie traktuje to jako robienie jej na złość. Gratulacje, po prostu gratulacje.
Dlatego od razu skierowała się na plażę, a dokładniej jej oddaloną od portu połowę, często odwiedzaną przez chłopaka. – Andra, aby nie natknąć się na Ilię, chowa się na plaży, na której zwykł przesiadywać – nie zgadniecie kto! – Ilia… I, cóż, droga autorko, zupełnie nie trafia do mnie tłumaczenie, że Ilia na pewno dopiero na samiuśkim końcu szukał Andry akurat na tej plaży. Powinnaś wytłumaczyć, dlaczego Ilia ciągle poszukuje Andry (teraz jest ranna, ale on zachowuje się w ten sposób przez cały czas, co zakrawa o stalking) i dlaczego Andra uważa, że Ilia zabierze się za przeszukiwanie plaży na końcu. Nie ma powodu, nie ma sensu – tak to już jest.
Teraz jej słuch był mniej więcej na poziomie.. smoka. – Dlaczego tak bardzo lubisz krzywdzić wielokropki? Wiecznie zjadasz tę ostatnią kropkę… Chyba niedługo zatłuczesz mnie zajebistością heroiny. Przecież nawet nie kłopoczesz się wyjaśnieniem, dlaczego Andra ma ultra słuch, więc czego ja wymagam?
Spowodowało, że jej smoczy charakter i instynkt się umocniły, aby nie dać się zdominować ludzkiej połowie? – Chcesz mi może powiedzieć, że matka Andry była smoczycą, a wszyscy dotąd kłamali (no głównie Barf)? A może heroinę poddano mutacjom, w wyniku których otrzymała pewne smocze cechy? Nie? Szkoda.
Wspominałem, że Andra słyszy głosy? Nie? No to wspominam. Wszyscy, którzy obstawialiście zaburzenia psychiczne, porzućcie marzenia. Tajemniczy Głos proponuje Andrze zmianę, a – jak wiadomo – nie ma nic złego w ufaniu tajemniczym głosom, więc Andra się zgadza na… no, pewnie zaraz się dowiem.
Wisiorek Andry – chyba miała go wcześniej, ale o tym zapomniałem – zaczyna świecić po tym, jak kontaktuje się z dziewczyną mistrz Yoda Tajemniczy Głos. Andrę okrywa jakaś mgła, która formuje się w smoka i pozostaje sobie, a po chwili się materializuje. Ilia – który przybiegł do heroiny zwabiony jej krzykiem – dziwi się, co też się odstawia przed jego oczami. Mnie już nic tu nie zaskoczy. Wiesz, droga autorko, wyciąganie z kieszeni magii i posługiwanie się nią dla ułatwienia sobie życia, jest szalenie tanim zabiegiem.
A na koniec rozdziału marudzisz, że ci się nie podoba… To po kiego wała wstawiałaś?! Nie pasował ci, trzeba było nad nim popracować i dopiero wstawiać, a nie wybrzydzać przy po publikacji. Nikogo nie interesuje półprodukt.
Okłamałem wszystkich – pojawiający się z tyłka teleportujący smok jednak nie jest materialny. Ilia sprawdził osobiście, rzucając w niego sztyletem. Poprawka: ten gad raz jest materialny, a innym razem już nie. Nie pytać, nie wiem, co się dzieje.
Oboje obserwowali jak istota zmniejsza się i wzbija w powietrze. Niczym wąż owinęła się wokół ręki Andry i w minimalistycznej wersji usiadła na jej ramieniu, a jednak dziewczyna nawet nie czuła jego ciężaru. – Czyli tak: smok zmniejszył się, wzleciał w przestworza, znalazł tam rękę Andry i się owinął wokół tejże ręki? A później jeszcze usiadł jej na ramieniu, kiedy wciąż pozostawał zawinięty na łapsku Andry? A może to ta ręka usiadła na ramieniu…?
Mam do czynienia ze smokiem z mgły, który raz jest cielesny, raz nie jest w stosunku do tych samych osób (jakby to, kto go dotyka, miało jeszcze jakieś znaczenie…). Do tego to coś mieszka w wisiorku Andry i jest, znaczy będzie, przez nią kontrolowane.
Rozdział dwudziesty trzeci jest ostatnim, jaki czytam. Jeżeli opublikujesz nowy, trudno – nie sądzę, żeby znacząco wpłynął na ocenę całego opowiadania. Poza tym mam zamiar wykorzystać twoją uwagę w zgłoszeniu.
a potem obie obserwowały na Faria, który kilka kroków dalej jeszcze raz relacjonował sobie całe zdarzenie[,] podskakując wesoło. – Polski język być trudna. Co Fario ma nie tak z głową, że musi sam sobie powtarzać, co się stało dosłownie przed chwilą?
Właściwie w rozdziale nic szczególnego się nie dzieje. Ot, Andra próbuje nauczyć się przyzywać to smokopodobne stworzenie, gawędzi z Fariem oraz Driną, a na końcu postanawia udać się do jaskini, w której została ranna. Mogę powiedzieć, że przekazanie czytelnikom funkcjonowania tego cosia z medalika wychodzi słabo. Rozumiem, że Andra sama wciąż nie potrafi go kontrolować, ale przecież jej się udaje, a zupełnie nie rozumiem na jakiej podstawie. To wszystko szyte jest grubymi nićmi. Zbyt grubymi.
Wreszcie koniec. Poprzednią ocenkę pisałem trochę ponad dwa dni, tę skrobię grubo ponad dwa miesiące, a mówię to, żeby dostać gratulacje za dobrnięcie do końca. Cóż mogę powiedzieć? Opowiadanie zgarnąłem z wolnej kolejki, bo szefowa szukała frajera chętnego. Byłem mientki, muszę przyznać z żalem. No, ale czas na podsumowanie.
Pomysł wydawał się całkiem przyjemny, dawał duże pole do popisu, choć można zarzucić, że takie rzeczy już były, że to nic nowego – podszedłem z dużą dozą optymizmu. Główna treść bloga to opowieść Staruszki (dalej uważam, że najwięcej sensu miałoby, gdyby była nią Andra, ale to już twoja sprawa, jak do tego podejdziesz) i mogłabyś zaakcentować w narracji, że zakończenie jest znane, zaznaczyć, że jakieś działania były błędami, ale Andra zdała sobie z tego sprawę dopiero po czasie. Wybrałaś łatwiejszą drogę i w zasadzie wszystko opowiedziane jest z punktu widzenia Andry – okazjonalnie pojawiają się Ilia oraz Fario. Cóż, niechże będzie i tak. W ten sposób przerywniki z dzieciakami z prologu nie mają praktycznie żadnego znaczenia, co mnie uwiera. Ale u ciebie jest wiele rzeczy, do których nie przywiązujesz wagi. Wspominałaś o planie wydarzeń, a wcale nie jestem przekonany, że takowy posiadasz i powoli, acz sukcesywnie, go realizujesz. Byłbym skłonny przyznać, że znasz kolejność kilku ważniejszych wydarzeń, ale nie do końca rozgryzłaś, jak do nich dojść. Jednak większym problemem jest skrótowość narracji – nieustannie się gdzieś śpieszysz, nie masz czasu na kreację świata, bohaterów, reguł, bo musisz mieć czas na napisanie kolejnego rozdziału. Powiem ci jedno: ważna jest jakość, nie ilość. Czytelnicy poczekają na lepszy jakościowo rozdział, nikt cię nie goni.
Wspominałem już o niewykorzystanym potencjale obcej dziewczyny w nowym środowisku. Miałaś okazję, żeby pokazać, jak żyją mieszkańcy Berk, gdyby tylko Andra wykazała najmniejsze zainteresowanie tym, co się wokół niej dzieje. Problem w tym, że Andry nie interesuje, co robi jej ojciec, więc trudno mówić o innych mieszkańcach wioski. Przystosowanie się głównej bohaterki do sytuacji również praktycznie nie występuje – zawierasz wszystko w kilku zdaniach, aby mieć to z głowy oraz lecieć dalej. Jeżeli spartolisz fundamenty, dom będzie nadawał się jedynie do rozbiórki i tak samo jest z opowiadaniem. Możesz mieć nawet najbardziej banalny świat, ale ważne jest, aby był. Zdarza się, że niektóre twory kocha się za tło – bo jest na tyle fascynujące, lekkie oraz przyjemne, a przy tym nie dostrzega się tego przy pierwszym czytaniu. No, ale to wyższa szkoła jazdy.
Nieraz przewinęły się opisy, na które narzekałem wcześniej i ponarzekam jeszcze trochę. Momentami – niemal zawsze – odnosiłem wrażenie, że nie interesują cię one zupełnie, że wszystko powinienem wiedzieć z filmów. Tak nie można. Dobre fanfiction poznaje się po tym, że jest w stanie funkcjonować bez znajomości materiału bazowego (czytaj: kanonu). Ty zakładasz, że czytelnik ma już pewną wiedzę, co błędem nie jest, ale nie potrafisz tego wykorzystać. Zamiast bawić się znajomymi elementami, igrać kliszami, grać na emocjach, idziesz po linii najmniejszego oporu i niewiele dajesz od siebie. Jako pisarka możesz tworzyć światy, wodzić czytelnika za nos, wprowadzać elementy z kultury w dostosowanej do opowiadania formie, a ty nie chcesz. Czemu nie chcesz? Każdy opis ma mieć jakiś cel: niech pcha fabułę, pokazuje, jak funkcjonuje świat, maluje krajobrazy oraz wnętrza, niech wskazuje na cechy bohatera, niech robi cokolwiek istotnego. Cała reszta ląduje w koszu, bo nic nie wnosi. Odnośnie opisów bywało, że próbowałaś wykorzystywać pogodę. Pomysł jak najbardziej słuszny – problem leżał w wykonaniu. Masz problem z wyważeniem, kiedy coś jest lekkie oraz efektowne, a kiedy zaczyna pogrążać się w tandecie. Zostawiłem sobie tego potworka do rozpracowania:
Sam dom nie był za wielki. Z tej perspektywy mogła się domyślić, że na dwa piętra. Jak przystało na wszystkie domy na Berk[,] był całkowicie wykonany z drewna i niczym szczególnym się nie wyróżniał. – Określenie nie był za wielki nie mówi niczego konkretnego. Wyobraź sobie, że opisujesz komuś, jak wygląda twój dom, ale musisz to zrobić tak, żeby ten ktoś mógł go znaleźć. Mile widziane porównanie, czyli środek stylistyczny, z którego niemal nie korzystasz. Dalej: sugerujesz, że wszystkie domy na Berk zostały wykonane w podobny sposób. Dlaczego? Miało to związek z obronnością? Przystosowaniem do warunków klimatycznych (np. spadzisty dach)? Czymkolwiek? A może domostwa ułożono w jakiś określony sposób? W okręgu? Kwadracie? Luźno rozrzucono? Czy wioskę otaczał jakiś mur? Może palisada? W okolicy znajdowała się strażnica, skąd wypatrywano smoków? Piszesz, że dom całkowicie wykonano z drewna, a później wspominasz o kominku, który – jak rozumiem – również zbudowano z drzewa. Ilekroć napalili w kominku, stawiali nowy dom?
Wszechobecny deszcz siekał liście drzew, krzaki i ich samych, a pioruny uderzały to dalej to bliżej.Ich samych jest niezręczne oraz stwarza wrażenie, że autor nie do końca potrafi poradzić sobie z opisem. Nie rozumiem też, po co zaznaczasz, że na bohaterów również padał deszcz. To logiczne, skoro idą ścieżką w lesie. Zaznaczasz, gdzie pioruny uderzały, ale to nie ma znaczenia, a przynajmniej nie, kiedy napiszesz to w ten sposób. Gdyby jedna z błyskawic rąbnęła w pobliżu i wywołała reakcję u bohaterów, wówczas miałoby to sens. Mogłabyś zwrócić uwagę na huk grzmotów, na światło, zapach powietrza podczas burzy – możesz operować wieloma zmysłami, pamiętaj o tym, autorko.
Niemal nie wspominałem o poprawności – nie dlatego, że jest tak dobrze, a dlatego, że jest tak źle. Najchętniej odesłałbym cię na Betowanie, gdzie zajmie się tobą jakaś dobra dusza, ale to nie ma sensu. Zanim tam pójdziesz, musisz sama włożyć nieco pracy w opanowanie problemu i to dla własnego dobra. Nikt nie zrobi za ciebie wszystkiego, nikt nie nauczy się za ciebie, gdzie postawić przecinek. Nie możesz też oczekiwać, że jedna ocena wyjaśni ci wszystkie niejasności, dlatego najzwyczajniej w świecie czas abyś nauczyła się szukania informacji. Wbrew pozorom to jedna z najważniejszych (jeżeli nie najważniejsza) umiejętność w życiu.
Niestety muszę ci powiedzieć, że masz niezwykle ubogie słownictwo. Często nieustannie w dokładnie ten sam sposób zapisujesz rzeczy, o których wspominasz w krótkim odstępie czasu. Na to mam tylko jedną radę: czytać. Przy czytaniu nie tylko wzbogacisz słownictwo, nauczysz się, jak pisać poprawnie, jak może wyglądać świat, bohaterowie, jak zawiązać akcję, aby była interesująca. Czytaj i zwracaj uwagę na wszystko – diabeł tkwi w szczegółach, lecz szczegół nie może istnieć bez ogółu.
która pojawiła się w środku tego dotychczas pięknego dnia z nikąd. – Znikąd; zapis.
 co skutecznie broniło, by ich oczy przed deszczem. – Zapis partykuły by do przypomnienia, przecinek zbędny. 
Po chwili morderczego biegu[,] dopadli do drewnianych drzwi. – Zdania złożone do przypomnienia.
czarnowłosa dziewczyna – To opkoizm. Określanie postaci po kolorze włosów jest niewdzięczne i świadczy o nieporadności autora, a ty robisz to nagminnie. Zawsze lepiej powtórzyć imię postaci, niż decydować się na sztuczny zamiennik.
-Raczej nie[,] Fallon.- odpowiedział jej chłopak – Dywiz nie pełni roli pauzy ani półpauzy, które stosuje się w zapisie dialogów. Później zaczynasz używać półpauzy, ale dość niekonsekwentnie. Wystarczy, że zamienisz wszystkie dywizy (-) na półpauzy (Ctrl + minus z numerycznej) przy pomocy opcji zamień w Wordzie. Po półpauzie/pauzie również stawia się spację. W takich przypadkach imiona wydzielamy przecinkami.
W każdym razie musimy to[tu] zostać[,] póki wichura – Literówki to twoja zmora, a wystarczy, że po napisaniu tekstu, dasz mu trochę odleżeć. Po tygodniu zauważysz więcej błędów niż po kilku godzinach.
-Gratuluję spostrzegawczości[,] Ben. ; A co[,] Grin[,] zgłodniałeś? – Grin jest wtrąceniem, więc zapraszamy nasze znajome przecinki.
Sara[,] zobacz[,] czy nie ma tu czegoś do jedzenia. – W tym wypadku przed czy również ląduje przecinek, bo rozdziela dwa czasowniki. Licz czasowniki, będzie prościej.
odparł właściciel imienia[,] unosząc brew. – A to jest paskudne określenie kogoś poprzez opkoizm. Pomyśl, czy powiedziałabyś o kimkolwiek właściciel imienia? Mam nadzieję, że nie.
Jednak[,] jak na nie patrzyła[,] to miała wrażenie, że są tak stare i delikatne, że gdyby je podniosła zamieniłyby się w pył[,] skazując na zapomnienie to[,] co jest w nich zapisane. – Z tym, że gdyby je podniosła najlepiej oddzielić przy użyciu półpauz, bo w ten sposób jest czytelniej. Zastanów się, czy każde to jest ci absolutnie niezbędne – często wynika ze zdania i nie ma potrzeby jego dodawania.
To nie możliwe. – Niemożliwe zapisuje się łącznie.
na wskutek ataków – Na skutek albo wskutek, ale nie na wskutek.
jeszcze jedno małe stworzenie.. – Wielokropki składają się z trzech kropek, a w dodatku wprowadza się je za pomocą specjalnego znaku (ALT+0133).
wszech obecnej ciszy – Wszechobecnej zapisujemy łącznie.
wydawali się być – To rusycyzm, którego nie powinno się stosować, zerknij: link.
Gdy zapamiętała już cały wygląd nieznajomej – Od kiedy da się zapamiętać pół wyglądu?
Nie raz miewał koszmary – Nieraz również zapisujemy łącznie, zobacz: http://sjp.pwn.pl/szukaj/nieraz.html
jak około 200 metrów dalej przytula się – Dwieście, liczebniki zapisuje się słownie.
A jako, że podróż – Bez przecinka, spójrz: http://sjp.pwn.pl/sjp/jako-ze;2467310.html
W końcu zdążyło już zlecieć 3/4 drugiego miesiąca wiosny. – Jeżeli chodzi o ułamki: link; nie wspominam już o tym, jak niepraktyczne jest takie dzielenie czasu.
zbliża się do obecnej na wyspie góry tyle, że od innej strony niż zwykle – Kwestia akcentu, na wszelki wypadek podaję: http://sjp.pwn.pl/szukaj/tyle-że.html
towarzyszyła jej w wszechogarniającej ciemności tylko cisza – We wszechogarniającej. Zerknij: http://sjp.pwn.pl/szukaj/we.html
do własnych celi – Porównaj: http://sjp.pwn.pl/szukaj/cela.html i http://sjp.pwn.pl/szukaj/cel.html
“cześć” – To nie jest poprawny polski cudzysłów; powinien wyglądać tak „”.
Jeżeli chodzi o dialogi, jest znośnie. Większość bohaterów to nastolatki, więc posługują się mową potoczną – jak na mój gust czasami za bardzo, ale niech tam. Bywa, że udaje ci się przy pomocy dialogów całkiem ładnie uwydatnić cechy postaci (jak w przypadku dzieciaków z prologu, które pojawiają się również później), jednak przez większość opowiadania dialogi sprowadzają się do szczeniackich odzywek. Brakuje mi tu zróżnicowania na grupy wiekowe, bo Barf – jako osoba w średnim wieku – powinien wysławiać się nieco inaczej niż piętnastoletnia Andra, a znów Staruszka również mogłaby nieco inaczej mówić. Najbardziej brakuje mi tego, że właściwie nikt się nie wyróżnia na poziomie dialogu – może warto by wprowadzić jakieś zwroty charakterystyczne, urozmaicenia, coś, co uczyni bohatera rozpoznawalnym oraz wyjątkowym. Praktycznie nie przypominam sobie, żeby przy mówieniu jakakolwiek postać wykazywała jakieś tiki, odmienne gesty. Mowę możesz też zniekształcić, szczególnie, gdy twoi bohaterowie biegną lub znajdują się w sytuacjach wpływających na artykułowanie wypowiedzi (jak silne emocje).
Zupełnie nie przemawia do mnie wyróżnienie smoczej mowy za pomocą tła. Nie ma łapania się za łatwe chwyty wizualne, trzeba pomyśleć tak, żeby to wszystko było jasne i czytelne przy użyciu słów. No i mam wrażenie, że masz problem z tym, jak te dialogi właściwie powinny wyglądać, a poprawność raz jest, a innym razem sobie radośnie znika. Tu mam coś dla ciebie link
Dobra, teraz trochę o oryginalności. W pamięci utkwiła mi notka, w której zapowiadałaś, że będziesz bronić oryginalności tego opowiadania. Mam ochotę rzec: to do dzieła. Czerpiesz garściami z kanonu (Andra identycznie jak Czkawka traktuje wzmianki o matce, podczas gdy ona ma odpowiednik matki, więc czy jej brak byłby aż tak wyczuwalny? Samo spotkanie Nocnych Furii i zaprzyjaźnienie się z nimi – znamy doskonale z filmu. Inne przedstawienie natury smoków? Jaaasne, znów kłania się kanon. To może chociaż główna bohaterka? Nieee, nic z tego. Wychowanie przez zwierzęta? Tarzana wychowały małpy i wyszedł tysiąc razy wiarygodniej od Andry. Włączenie magii do opowiadania to jeden wielki bullshit. Ale może ja czegoś nie dostrzegam…?). Autorko, wcale nie chodzi o to, żeby napisać ultraoryginalne opowiadanie (w końcu możesz opisać życie pustaka wmurowanego w dom, o tym nikt nie pisał), a o to, żeby czytelnik mógł utonąć w historii. Możesz korzystać garściami z kultury, odnosić się do niej, przedstawiać pewne znane tematy w zupełnie nowym świetle i nie będzie w tym nic złego. Nie staraj się być na siłę oryginalna – wszystko już było, teraz chodzi tylko o to, żeby ciekawie oprawić historię, nadać jej nowego wymiaru.
Mam wrażenie, że nie chciało ci się poszukać informacji do opowiadania. Może i to tylko fanfiction do filmu animowanego, ale wcale nie zwalnia cię to z zakichanego obowiązku autora do odrobienia pracy domowej. Masz świat wikingów, więc może z łaski swojej, nie przerabiaj go radośnie na odpowiednik czasów obecnych. W prologu pojawia się piecyk, który skwitowałem uniesieniem brwi. Później mowa o kominku w domu całkowicie zrobionym z drewna, a ja – w obu przypadkach – mam przemożne wrażenie, że jednak chodzi o palenisko.  Zaraz padnie argument o kuźni, więc bąknę tylko, że kuźnia była potrzebna wielu ludziom, że to trochę co innego niż piecyk i, jeżeli chcesz ze mną się o to spierać, pokaż mi, gdzie jeszcze – oprócz kuźni – znajduje się piec w kanonie albo w czasie akcji opowiadania.
W piętnastym rozdziale pojawia się zdjęcie Leany, matki Andry. Ciekawi mnie, skąd wzięli fotografa… Tak, w filmie „Jak wytresować smoka 2” pojawił się portret matki Czkawki, ale jasnym było, że był malowany.
W rozdziale dziewiętnastym pojawia się informacja, że noga Andry została zszyta, a szwy – w wyniku działań alternatywnie inteligentnej głównej bohaterki – poluzowały się. Właściwie jak te szwy miały się poluzować? Że się rozciągnęły? Powątpiewam w to, że wikingowie w ogóle szyli rany, bo jedyne, na co się natknąłem, to przyżeganie. Co prawda w starożytnym Rzymie Celsus faktycznie potrafił nie tylko odróżnić rany ostre od przewlekłych, ale również zajmował się ich szyciem oraz oczyszczaniem. W każdym razie nie znalazłem nic takiego w przypadku wikingów. Warto zauważyć, że rana Andry musiała być zanieczyszczona – zadana przez zwierzę, podczas ucieczki dziewczyna upadała, łatwo o infekcję. Nawet głupiego chleba z pajęczyną jej nie dali albo, no nie wiem, czosnku.
Szamanka wśród wikingów. Coś mi nie zagrała ta szamanka i całkiem słusznie. Szamani zajmują się sprawami duchowymi, posiadają kontakt z duchami opiekuńczymi, sprawują rytuały, ale przede wszystkim ich zadaniem jest kontakt z zaświatami. Jasne, szaman może sprawować funkcję uzdrowiciela, ale… znów rozbijam się o to, że nie ma świata. Skoro wprowadzasz szamankę, weź ty ją wykorzystaj. Przecież mogłaś pokusić się o jakieś dziwne dla Andry praktyki, przedstawienie wierzeń, zachowania innych wikingów wobec szamanki. Odnośnie lekarzy i ran masz urywek z Prawa Frostatingu: „Należy się kostne, jeżeli z rany wypadnie kość, choćby najmniejsza, która jednak grzechocze na [potrząsanej] tarczy, wówczas będzie wypłacony jeden eyrir. Jeden eyrir ma być wypłacony za każdą kość do sześciu, ale jeżeli zostanie usunięta tak wielka kość, że można w niej wywiercić sześć otworów, wówczas będzie wypłacone sześć aurar, ale kostne nigdy nie może być większe niż sześć aurar. Ale jeżeli rana wymaga przyżegania, wtedy płacony będzie jeden eyrir za skrzywienie ust z bólu, i to samo się należy tyle razy, ile razy przyżeganie jest konieczne. A opłata dla lekarza wynosi jeden eyrir za miesiąc i dwumiesięczną wartość mąki, i dwumiesięczną wartość masła. Ten, kto zadał ranę, ma zapłacić”.
Główna bohaterka, Andra, ma piętnaście lat i wychowywała się w buszu wraz ze smokami. Nie wnikam, jakim cudem gad wykarmił ssaka, bo to nie na moją głowę. W każdym razie Andra to bodaj najbardziej wpieniająca bohaterka, jaką miałem okazję poznać. A teraz powiem ci, dlaczego tak bardzo mam ochotę ją zabić… Andra wiecznie musi znajdować się w centrum wydarzeń, wszystko wiecznie tyczy się jej, a przy tym ona zupełnie nie interesuje się innymi, nie uczy się na błędach, brakuje jej instynktu samozachowawczego, nigdy się nie myli, we wszystkich przepychankach słownych racja jest po jej stronie. Ponadto broni uciśnionych, pokonuje w pojedynkach smoki, otwarta rana na nodze, która wymaga szycia, nie stanowi dla niej przeszkody, świetnie pływa, a jej marzeniem jest przeistoczenie się w smoka (które w pewnym stopniu się spełnia). Oczywiście wszyscy ją uwielbiają, a jej żałosne teksty traktowane są jak prawda objawiona. Plany Andry chyba miały być szczytem geniuszu, a ich wymyślenie zajmuje jej ledwie ułamek sekundy. Przyroda całkowicie jej podlega, a jakieś głosy, które robią za bossów, pewnie walczą o to, żeby stanęła po ich stronie, by wyzwolić smoki… albo w innym równie szczytnym celu. Z opowiadania wyłania się obraz osoby, która mówi, że kocha smoki i jest gotowa za nie walczyć, jednak – podczas ataku smoków, kiedy przecież znajdują się w stanie zagrożenia – zupełnie nie zastanawia się nad ich losem. Andra bezrefleksyjnie podchodzi do wszystkiego, nie zastanawia się, a w dodatku narrator wybiela i ją, i jej wybory. Andra to Mary Sue w czystej postaci – praktycznie pozbawiona wad kukiełka, która nie ma niczego ciekawego do powiedzenia, a mimo to historia i tak kręci się wokół niej. Bohaterka, jaką wykreowałaś, jest ohydna i jestem pewien, że zupełnie nie o taki jej wizerunek ci chodziło. Tata ma artykuł dla ciebie: link.
Ponieważ reszta bohaterów zdaje się grać pod Andrę, nie mają charakteru. Są definiowani poprzez stosunek do głównej bohaterki i charakteryzują się płaskością kartki.  Jasne, mogę powiedzieć, że Fario jest ciekawy świata (spotkanie z obcymi smokami, które przypłacił podrapaniami), towarzyski, nieraz wykazuje się troską o siostrę, a przy tym absolutnie nie znosi Ilii i zachowuje się wobec niego fatalnie. Drina jest matką, troszczy się o dzieci i… i to w zasadzie tyle. Swadra przedstawiasz jako typowego chłopca do bicia i debila, bo przecież Andra musi na kimś pokazać, jaka jest wspaniała. Ilia ma w sobie nieco więcej życia, ale jego kreacja również mnie nie przekonuje, bo jest pełen sprzeczności (samotnik, ale lgnie do nowopoznanej Andry, smok zabił mu matkę, ale go fascynują i nie ma do nich żalu). Jego relacja z Andrą, która nad wyraz jasno zmierza do romansu, spłyca jego postać poprzez nieustanne robienie z niego głupka na siłę. Nie chcę się rozwodzić nad tymi bohaterami, bo smutna prawda jest taka, że żaden z nich się nie wyróżnia, żaden nie ma w sobie ikry, nie ma charakteru, nie ma życia, nie ma niczego, nad czym warto by się zatrzymać. Jestem pewien, że nie minie wiele czasu, a o nich wszystkich zapomnę, bo to tylko wydmuszki.
Trudno mówić o bohaterach tła, skoro drugi plan leży i kwiczy. Dlatego też mam ci do powiedzenia tylko jedno: pracuj nad postaciami. Nie musisz serwować pełnej biografii, ale zarys zawsze jest w cenie – gest, ruch, wygląd, mowa, zachowanie – tym możesz uczynić bohatera rozpoznawalnym. Niech każdy ma cel istnienia oraz motywacje dla swoich działań. Gdy wspominasz o czyjejś przeszłości, powinno to mieć wpływ na teraźniejszość – wydarzenia nas kształtują, no, przynajmniej większość ludzi (i królików). Postaram się coś dla ciebie znaleźć o kreowaniu bohaterów – takich prawdziwych, nie imion, które nic nie znaczą – ale prawda jest taka, że nigdzie się tego nie nauczysz. Sama musisz czuć własnego bohatera, dlatego trzeba ćwiczyć. Ech, niech wystarczy to: link i to: link
Dlaczego poddawałem w wątpliwość istnienie planu? Bo, odkąd Andra ponownie spotyka Faria oraz Drinę, ciągniesz to na siłę, wszystko się rozjeżdża, a ty próbujesz zatrzymać czytelnika nieprawdopodobnymi wyjaśnieniami. Jeżeli robisz plan do opowiadania, zastanów się nad odpowiednim ułożeniem akcji (wprowadzenie, rozwinięcie, zakończenie – niby proste, ale czytając twój twór, wcale nie odniosłem takiego wrażenia). Zaczynasz od – to nieodpowiednie słowo, ale lepszego chyba nie znajdę – przedstawienia Andry razem z jej smoczą rodzinką. Później zostaje porwana, znajduje się u wikingów, odnajduje ojca, a ostatecznie znów kontaktuje się z Driną oraz Fariem. I właśnie tutaj powinno coś się zmienić. Jasne, próbujesz ciągnąć wątek z tajemniczymi głosami, ale chyba sama nie do końca wiesz, gdzie zmierzasz. Nie zdarza ci się przeplatać wątków, idziesz jak maszyna – jeden skończony, to następny i następny… Często traktujesz swoje postaci po macoszemu, a później… Ech, z pustego i Salomon nie naleje.
Zauważyłem, że często pytasz o proporcje między dialogami a opisami – czy są odpowiednio wyważone, czy czegoś jest za dużo. Jasne, fajnie jest, gdy rozkłada się to mniej więcej po równo, ale zupełnie nie o to chodzi. Każde słowo ma mieć znaczenie, sens i cel. Nie ma odpowiedniej recepty na to, ile procent tekstu powinien stanowić opis, żeby był dobry, bo zbyt wiele zależy od sytuacji, jaką przedstawiasz.
Właściwie to by było na tyle. Masz przed sobą ogrom pracy i zdecydowanie potrzebujesz kopa w tyłek na rozpęd. Nie ma chowania głowy w piasek, rzucania opowiadania, czy czego tam jeszcze – nauka sama nie przyjdzie, trzeba zawalczyć. Więcej nie naciągam oceny, więc tym razem fatalny, ale głowa do góry, nie użalamy się nad sobą, bo dostaniesz marchewką przez łeb!
(Tu spoczywa truchło zaspanej Deg, nie deptać).

8 komentarzy:

  1. Z początku, gdy zgłosiłam blog, trochę się bałam, że będzie bardzo źle, ale strasznie spokojnie to przyjęłam.. Wręcz przeciwnie, mimo słabej oceny jestem zadowolona. Dziękuję bardzo za tak dużą dawkę krytyki. Przy pisaniu niektórych rozdziałów miewałam wrażenie, że coś jest nie tak lub czegoś brakuje i teraz przynajmniej wiem, o co chodzi. I teraz widzę jakie głupie błędy popełniałam. Cóż, pozostaje pracować nad poprawą. Jutro dzień wolny, biorę się do pracy.
    Osobiście wiem i sama się na siebie wkurzam za moją interpunkcję. Od zawsze miałam z nią problemy i jakiekolwiek próby wbicia reguł do głowy nie działają. I przecinków jest albo za dużo, albo za mało. Mimo to dalej próbuję się nauczyć.
    Z przylotem smoków, Ben miał raczej na myśli, że wikingowie spekulowali, iż przylecą one akurat tego wieczoru.
    Rybie łuski pod pewnym względem się różnią od smoczych (pomijając oczywiście twardość, kolor itp). Ułożenie na pewno jest jedną z tych różnic, bo w końcu smoki nie mają rybich kształtów (łapy?).
    "Tak właściwie w jaki sposób śmieją się smoki? Może nie jest to takie oczywiste, ale układ paszczy smoka różni się od ludzkiego, dlatego dźwięki wydawane przez te istoty będą inne." Tak. Smoki się śmieją(inny odgłos niż u nas, ale jednak). Wielu fanów JWS mogło to zauważyć, ale gdy ogląda się film pierwszy raz też można to zauważyć. Przykładowo w drugiej części, gdy Czkawka i Szczerbatek odkryli nowe miejsce -Swędzipacha- tam, po obślinieniu chłopaka, smok zaczął się śmiać.
    "No, chyba że chodzi im o to warczenie, ale jakoś nie jestem przekonany." Owszem, chodziło o warczenie.
    Nie mam na celu wybielania Andry. Co to, to nie. Mam świadomość, że zachowuje się jak idiotka i taki miałam plan (brzmi dziwnie, ale jednak). Jest zadufana w sobie to prawda, nie lubi Ilii itp. Nienawidzi, gdy coś idzie nie po jej myśli i wikingowie są dla niej źli. Jednak dokładnie taka miała być od zawsze. Jednak jak teraz to obserwuję to może trochę przesadziłam.
    Jeszcze raz dziękuję za wymienienie błędów. Za interpunkcję już się solidnie biorę i mam zamiar jeszcze uważniej sprawdzać rozdział za rozdziałem. Nad logiką działań postaci również będę się bardziej pilnować. Do rad również się przystosuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyszłaś! *króliczy taniec radości*
      Powinnaś więc zaznaczyć, co Ben miał na myśli.
      O łuskach również trzeba było napisać wprost, bo nie powinienem się tego domyślać.
      Ależ nie zaprzeczam temu, że smoki się śmieją! Czepiam się tego, że nie opisujesz tego śmiechu, traktujesz tak jakby niczym się nie różnił od ludzkiego.
      Nie miałbym zastrzeżeń, gdyby dało się odczuć, że Andra została wykreowana w ten sposób celowo.
      W interpunkcji pomogłoby ci Betowanie, ale w tym opowiadaniu rozchodzi się o znacznie więcej niż to.
      Pozdro!

      Usuń
  2. Co zrobiło? No i kto? Nerka, wątroba, ślimak, jelito grube?
    Proszę mnie w to nie mieszać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam ocenkę i tak totalnie mi szkoda Ilii. Uwielbiam takich frajerów, biedny, że musi występować w takiej roli. D:

      Usuń
    2. Tato, jesteś jak Duch Święty - przenikasz wszystko, więc musisz być zamieszana!
      Założymy klub wsparcia Ilii. :D

      Usuń