Adres bloga: Lily and James
Autor: Yennefer
Tematyka: ff HP Czasy Huncwotów
Oceniająca: maximilienne
Autorka wyjątkowo nie została poinformowana o publikacji oceny, ponieważ w którymś momencie pomiędzy wczorajszym wieczorem a dzisiejszym porankiem dostęp do bloga został zablokowany. W obecnej sytuacji nie wiem, czy poniższy tekst przyda się autorce, ale może akurat ktoś inny znajdzie w nim coś pożytecznego.
Pierwsze wrażenie
Przez to, że blog jest na innej domenie, nie będę się tu za bardzo wypowiadać, głównie ze względu na to, że nie wiem, jakie są możliwości tej platformy. Nie podoba mi się belka, która aż uderza po oczach lenistwem lub brakiem pomysłu. Nie mówię, że od razu musisz tam wklejać wydumany cytat, co do którego nie będziesz do końca przekonana, ale akurat w tym miejscu wklejenie tytułu opowiadania nie jest złym pomysłem, bo na pewno pomoże czytelnikom, którzy otwierają wiele okien w przeglądarce naraz.
Jeśli natomiast o tytuł chodzi – absolutnie mi nie gra, ponieważ jest jedynym anglojęzycznym elementem Twojego bloga. Naprawdę, co złego jest w „Lily i James” na nagłówku?
Przyznam też, że nie przekonują mnie te miniatury, które wyświetlają się przy niektórych rozdziałach, głównie dlatego, że raz się pojawiają, a raz nie, dodatkowo niekiedy są to zdjęcia, ale zdarzają się również rysunki. Na Twoim miejscu chyba całkiem bym z nich zrezygnowała. (EDIT: Teraz dopiero zauważyłam, że te zdjęcia mają zastępować opisy. Nie, nie, NIE! Koszmarna maniera, usuwać to, ale już!) Poza tym pozbyłabym się kalendarza i wyśrodkowałabym menu.
I po co Ci aż trzy formy powrotu do poprzednich rozdziałów? Pozostałabym jedynie przy spisie treści – dodatkowe archiwum w formie szerokiej listy i „najnowsze wpisy” wydają się zbędne.
Element, którego mi brakuje, to podstrona „o blogu” – teoretycznie widać, o czym traktuje blog, ale musisz założyć, że nie każdy na świecie wie, kim są James i Lily. Przydałoby się zamieścić krótki opis mający zachęcić potencjalnego czytelnika do zapoznania się z Twoim opowiadaniem, a także takie informacje jak tematyka czy czas akcji.
EDIT: I koniecznie – informację o tym, że opowiadanie jest niezgodne z kanonem i o jakim pairingu piszesz.
Słowem wstępu
Zanim przejdziemy do analizy konkretnych rozdziałów, zacznijmy od podstaw. Zajrzyj sobie do dowolnej książki i zobacz, jak powinien wyglądać porządny tekst i porównaj z tym, co prezentujesz na swoim blogu.
Raz, tekst justujemy, nie wyrównujemy do lewej (w kilku rozdziałach tego zabrakło).
Dwa, słyszałaś kiedyś o wcięciu akapitowym? Patrząc na Twoje rozdziały, szczerze wątpię. Koniecznie musisz to poprawić przy każdym nowym akapicie – tam, gdzie występuje dialog, również.
Trzy, obawiam się, że muszę Cię uświadomić, że dialogi zapisujemy w określony sposób, a nie tak, jak doradza nam Word.
Cztery, w dialogach leży nie tylko zapis, ale i interpunkcja. W poprawności znajduje się link do artykułu na ten temat – przeanalizować, wyciągnąć wnioski, wbić do głowy. Nie będę tu wypisywać każdej linijki dialogu, żeby pokazać błąd, bo to zaiste robota głupiego.
Pięć, zwróć też uwagę na podwójne spacje. Polecam funkcję „zamień” w Wordzie.
Sześć, uprzedzam, że praktycznie nie zwracałam uwagi na poprawność językową, ponieważ pozostałych błędów jest tyle, że najprawdopodobniej i tak będziesz przerabiać rozdziały, więc nie widzę sensu we wskazywaniu konkretnych potknięć. Poniżej wypisałam Ci jednak kilka zasad, które powinnaś zapamiętać i przejrzeć wszystkie rozdziały pod ich kątem.
Poprawność
- Poprawny zapis dialogów. Zapraszam tutaj: link.
- Pamiętaj, że w dialogach nie używamy zwrotów grzecznościowych, a więc wszelkie „ty”, „ci”, „tobie” i tym podobne piszemy małą literą.
- Przed apostrofą do kogoś (również przy imionach) zawsze powinien znaleźć się przecinek. Plus każdy taki zwrot, o ile nie jest nazwą własną, zaczyna się małą literą.
- Liczby zapisujemy słownie!
- Choć to prawdopodobnie raczej przypadkowe błędy, bo zdarzają się wybiórczo, czuję się w obowiązku wspomnieć, że przed znakami interpunkcyjnymi nigdy nie stawiamy spacji!
- Odmiana przez przypadki nazwisk bohaterów:
Mianownik (kto? co?) Malfoy
Dopełniacz (kogo? czego?) Malfoya
Celownik (komu? czemu?) Malfoyowi
Biernik (kogo? co) Malfoya
Miejscownik (z kim? z czym?) Malfoyem
Narzędnik (o kim? o czym?) Malfoyu
Wołacz (o!) Malfoy!
Mianownik (kto? co?) Dumbledore
Dopełniacz (kogo? czego?) Dumbledore'a
Celownik (komu? czemu?) Dumbledore'owi
Biernik (kogo? co) Dumbledore'a
Miejscownik (z kim? z czym?) Dumbledore'em
Narzędnik (o kim? o czym?) Dumbledorze
Wołacz (o!) Dumbledorze!
- Nazwy pomieszczeń w Hogwarcie: „pokój wspólny”, ale „Wielka Sala”.
- Nazwy zaklęć zawsze zaczynają się wielką literą.
- W sprawie przecinków przed „co”: http://www.interpunkcja.com.pl/interpunkcyjny-slownik-wyrazow/przecinek-przed-co/
- Nie używaj kolorów włosów i oczu dla określenia bohaterów, bo to bardzo nieładne i świadczy o kiepskim warsztacie. I typowe dla opek. A u ciebie na 22287 słów występują w różnych odmianach: czarnowłosy – 2 razy; szatyn – 4 razy; zielonooka – 19 razy; brunet(ka) – 25 razy; rudowłosa – 37 razy (plus 14 razy, gdy ktoś mówi do Lily per „Ruda”); oraz jako rekord: blondyn(ka) – 71 razy. Ale oczywiście mogłam coś przeoczyć.
Treść
Rozdział pierwszy
Idąc peronami dworca King Cross, Lily była tak podekscytowana, że omal nie skierowała wózka w stronę złej barierki – ale jak to peronami? Kilkoma naraz szła? Raz, idąc peronem, dwa, londyński dworzec to nie „King Cross”, a „King’s Cross”. I rzeczywiście, jeśli idzie kilkoma peronami naraz, to nic dziwnego, że boi się pomylić barierki…
W ostatniej chwili wyhamowała i uniknęła zderzenia z niewłaściwą ścianą – niestety ja nie uniknęłam zderzenia z biurkiem. Naprawdę wątpię, aby, będąc na peronie między torem dziewiątym i dziesiątym, można było trafić w złą ścianę.
I właściwie dlaczego raz piszesz barierka, a raz ściana? To nie są synonimy – mimo że w książce była barierka, natomiast w filmie ściana. Zdecyduj się na jedną wersję.
Borze zielony, ja płaczę tak rzewnie. Spotkanie Lily i Remusa jest takie sztuczne, że aż mi się robi słabo.
Może ja już tak zostanę.
Po co Lupin prosił Evans, żeby przyjechała na dworzec aż dwie godziny wcześniej? No po co? A skoro już tak koniecznie chciał się spotkać z tak dużym wyprzedzeniem, to czemu akurat na peronie 9 i ¾? Czemu nie gdzieś w Londynie? Nie jestem pewna, ale tak po prawdzie przejście na peron wcale nie musi być otwarte o tak wczesnej godzinie. Poza tym to wcale nie jest jakieś wybitnie ustronne miejsce.
I co, gdyby Lily się nie zgodziła zostać jego dziewczyną? Przez dwie godziny snuliby się po peronie, rzucając sobie zawstydzone spojrzenia?
Na ten gest zielonooka nie była przygotowana, a jej ciało przeszył nagły dreszcz podniecenia. Czując to chłopak rzucił jej niespokojne spojrzenie i natychmiast puścił jej rękę. Lily speszyła się swoim odruchem, który blondyn najwyraźniej źle odczytał. Chcąc naprawić złe wrażenie, zdobyła się na odwagę i chwyciła go pod rękę. Tego z kolei Remus się nie spodziewał i tym razem to on zadrżał – ja naprawdę nawet nie wiem, jak to skomentować. Dwie osiki – się dobrali.
„Nie wyśmiała mnie! – myślał. –Gdyby mnie nie chciała to dałaby mi to jasno do zrozumienia. Chyba, że chce być po prostu miła. Nie wiem… Ale muszę wreszcie spróbować!” – przynajmniej tyle, że cudzysłów masz poprawny, ale za to w nie do końca dobrych momentach. Powinien pojawić się dodatkowy zamykający po pierwszym wykrzykniku i dodatkowy otwierający przed gdyby (brakuje tam również spacji), ponieważ myślał nie jest częścią rozważań Remusa, tylko komentarzem narratora. I akurat w tym przypadku wstawiłabym przecinek zamiast pierwszej półpauzy, a drugiej całkiem bym się pozbyła.
- Lily, poprosiłem Cię w liście, żebyś przyjechała wcześniej, bo… ponieważ ja chciałem tylko powiedzieć Ci… bo nie miałem okazji się z Tobą wcześniej zobaczyć, że… nie chciałbym, żebyś mnie źle zrozumiała, ja po prostu już od jakiegoś czasu czuję… ale jeśli Ty nie czujesz to w porządku, ja zrozumiem… nie chciałbym Cię do niczego zmuszać, bo w końcu nie jestem taki przystojny czy przebojowy jak Syriusz czy James… ja tylko miałem nadzieję, że… – tu chłopak się zaciął. Z otwartymi ustami patrzył na dziewczynę swoich marzeń i nie mógł wykrztusić słowa. Lily jednak nie potrzebowała by mówił więcej. To co zdołał wykrztusić wystarczyło. Ona też nie potrafiłaby w takiej sytuacji powiedzieć wiele więcej. Rozumiała jego niepewność i wyczekiwanie. // Ujęła twarz przerażonego chłopaka w dłonie i pocałowała. To była jedna z najpiękniejszych chwil w jej życiu. Chciała już zawsze czuć jego miękkie usta tuż przy swoich, wplatać palce w jego miękkie włosy. Po kilku sekundach, wbrew sobie, oderwała się od niego i postąpiła krok w tył. Jej twarz, od emocji, zrobiła się prawie tak czerwona jak włosy. Spojrzała Remusowi niepewnie w oczy i szepnęła „Wiem, ja też.” – wypowiedź Remusa brzmi realistycznie z tymi wszystkimi powtórzeniami, dlatego ich nie zaznaczałam.
Dobrze, spróbuję podjąć próbę analizy powyższego fragmentu i w miarę spokojnego pokazania Ci, co jest z nim nie tak.
Zacznijmy od tego, że kropkę stawiamy zawsze po cudzysłowie, nawet jeśli należy do cytowanego zdania, a po szepnęła powinien pojawić się dwukropek.
I naprawdę? Naprawdę? Ile oni mają lat? Jaki mamy punkt w historii Huncwotów? Czuję się, jakbyś mi właśnie zaserwowała kopniaka w brzuch tym rozemocjonowaniem drętwym jak kawał deski. A wiesz, czemu to tak boli? Bo wzięło się zupełnie z kosmosu.
Ja wiem, że chciałaś, żeby było ciekawie. Ja wiem, że chciałaś przejść od razu do fajnych rzeczy, a nie babrać się w jakimś bagnie opisów i związków przyczynowo-skutkowych. Ja wiem, że chciałaś być oryginalna. Ale nawet oryginalność musi mieć ręce i nogi.
Adres Twojego bloga, podobnie jak nagłówek, sugeruje, że to opowieść miłosna o rodzicach Harry’ego Pottera. I nagle, ni z gruchy, ni z pietruchy, w zasadzie bez żadnego wprowadzenia, na przestrzeni niespełna dziewięciuset słów walisz mnie takim kijem prosto w bebechy. Ten wątek nie ma żadnych podstaw, nie istnieje żaden powód, byś bez żadnego wprowadzenia i z zupełnego zaskoczenia okładała nim czytelnika niczym łopatą po głowie.
Ten rozdział nadaje się do śmieci albo w najlepszym wypadku do gruntownej przeróbki. Po pierwsze potrzebujemy opisów! Naprawdę, uwierz mi na słowo, to, że piszesz na podstawie dzieła, które już powstało, nie zwalnia Cię z obowiązku opisywania miejsc i bohaterów. Nie każdy wie, jak wygląda King’s Cross albo peron 9 i ¾, a nawet jeśli wie, to jego wyobrażenie może się różnić od tego, co jest w Twojej głowie. A to, żeby przekazać swoją wizję, powinno być w Twoim interesie.
Bo wiesz, co ja wiem? Mogę Ci to wyliczyć. Wiem, gdzie znajdują się bohaterowie, wiem, że Lily ma zielone oczy, rude włosy i że porzuciła gdzieś kufer, a także wiem, że Remus jest blondynem, który najwyraźniej się spóźnił (choć to ostatnie akurat nie jest pewne). Natomiast lista rzeczy, których nie wiem, jest o wiele dłuższa: nie wiem, jak wygląda miejsce, gdzie się znajdują, czy są tam całkiem sami, czy ktoś inny już się tam kręci, czy pociąg został już podstawiony, czy bohaterowie są wysocy, czy raczej niscy, grubi czy chudzi, wysportowani, czy raczej chuderlawi, jak są ubrani, a nawet ile mają lat(!). Nie zrozum mnie źle, wcale nie mówię, byś teraz zrobiła akapit pod tytułem: Lily Evans, piętnastoletnia czarownica pochodząca z rodziny mugoli, o pięknych rudych włosach spływających na jej proste plecy, bacznie lustrowała otoczenie swoimi zielonymi oczyma. Jej szczupłą sylwetkę…, bo to też nie o to chodzi – wrzucaj opisy mimochodem. Oczywiście, często przy pierwszym spotkaniu nie da się uniknąć jakiegoś większego fragmentu opisującego nowego bohatera (choć oczywiście nie jest to żadną zasadą), ale staraj się podawać to czytelnikowi tak, by nie kłuło w oczy – choćby przez to, jak inni widzieli postać (czyli przykładowo gdybyś zdecydowała się prowadzić narrację pierwszoosobową z perspektywy Remusa, opis Lily w tym miejscu aż by się prosił, ponieważ byłby ważny z punktu widzenia akcji – bo Lupin się nią zachwyca). Pamiętaj, że nie zawsze musisz pisać o czymś dosłownie – na przykład jeśli ktoś ma schludne, ale w wielu miejscach pocerowane ubrania, można się łatwo domyślić, że mu się nie przelewa. Czytelnicy mają swój rozum, potrafią wyciągać wnioski i domyślać się pewnych spraw.
I, oczywiście, potrzebujemy tła. Nie możesz wrzucić czytelnika w środek jakiejś historii i oczekiwać, że domyśli się tego, co było wcześniej. Podczas czytania tego rozdziału w głowie wciąż miałam jedno pytanie: dlaczego?.
Nawet nie wiesz, jak bardzo brakuje mi tutaj rozdziału wprowadzającego w Twoją historię. Szczególnie, że to, co przedstawiasz, nie do końca jest zgodne z kanonem. Ty natomiast zdecydowałaś się zacząć z grubej rury, bez żadnego wytłumaczenia. Jak to się stało, że Lily żywi takie uczucia do Remusa? Jak to się stało, że Remus się zakochał? A co z Jamesem? W ogóle pominęłaś ten wątek, czy Lupin pośrednio zdradził przyjaciela, odbijając mu miłość jego życia? Brakuje jakiegokolwiek tła. Nawet nie wiesz, jak bardzo ta historia mogłaby zyskać, gdybyś porzuciła ten uparty pomysł spotkania na dwie godziny przed odjazdem pociągu. Czytelnik czułby się o wiele mniej skonfundowany, gdybyś opisała myśli Lily o tym, jak bardzo nie może się doczekać, by spotkać znowu Remusa, przy okazji napominając, co spowodowało, że się w nim zadurzyła, czy gdybyś pokazała nam, jak Remus się stresuje, zastanawiając się, jak Lily zareaguje na jego wyznanie, jego obawy, czy przypadkiem go nie odrzuci, jego wątpliwości związane z byciem wilkołakiem. Przydałoby się jeszcze tło w postaci pozostałych Huncwotów, czy chociaż określenie czasu akcji, by można było się domyślić, czy Potter jest już zainteresowany Evans, czy na to jeszcze za wcześnie.
Po trzecie, potrzebujemy więcej wiarygodności. Bo to, co znajduje się powyżej, wygląda, jakby wyszło spod palców nastolatki, a nie dwudziestojednoletniej kobiety (tak obstawiam, skoro we wrześniu broniłaś licencjat, ale oczywiście rok w tę czy w tamtą mogę się mylić). Tfu, dwudziestotrzyletniej, przecież ty też masz dwadzieścia trzy, głupia!
- Coś nie tak? – spytała Lily i spojrzała w twarz ukochanego, swoimi wielkimi, zielonymi oczami – wow, miłość taka wielka, są parą od niespełna pięciu minut. Swoimi zbędne, przecież nie mogła patrzeć cudzymi oczami. A teraz pytanie za sto punktów! Co nasze gołąbki będą robić przez kolejną godzinę i, na oko licząc, czterdzieści pięć minut?
- Nie. To znaczy, właściwie to tak. – Remus gubił się w zeznaniach. – Bo po prostu… posłuchaj mnie Lily. To bardzo ważne. Znamy się już od dłuższego czasu. Wiemy dużo o swoich przyzwyczajeniach i zachowaniach. Jest jednak jedna rzecz, której o mnie nie wiesz. I, wybacz jeśli Cię to urazi, ale nie czuję się gotowy, do rozmowy na ten temat. Czy zgodzisz się być moją dziewczyną, mimo, że Ci tego nie powiem? – spojrzał na dziewczynę z wyczekującą miną – zmieniam zdanie; jednak są dwa pytania, które chodzą mi po głowie. A drugie to: ile oni mają lat, do cholery?!
Lily nie była pewna co odpowiedzieć. Rozpraszało ją spojrzenie Remusa bacznie badające mimikę jej twarzy. Czy on zamierza zaczynać ich wspólną przyszłość od tajemnicy? Przecież związek jest czymś, co powinno się budować na wzajemnym zaufaniu. Ale z drugiej strony, Remus mógłby jej o niczym nie wspomnieć. Żyła by wtedy w nieświadomości i kłamstwie. A tak… Nie mogła go przecież karać za to, że nie chciał jej od razu wszystkiego wyjawić. Były takie rzeczy, których ona też nikomu by nie powiedziała. Podjęła decyzję. // - Jasne – odpowiedziała i uśmiechnęła się promiennie. – Remus, każdy ma swoje tajemnice. Ja, Ty i… // - Nie, Lily, nie rozumiesz. To nie jest taka zwykła tajemnica. Ja… // - Ciii – dziewczyna przyłożyła mu palec do ust i pogłaskała wierzchem dłoni po policzku. – Nie chcę nic więcej słyszeć na ten temat. Masz tajemnicę, a ja to akceptuję. Czy możemy cieszyć się teraz w spokoju tym, że jesteśmy parą? – mrugnęła do chłopaka zalotnie, a on w odpowiedzi porwał ją w ramiona – trzynaście. Jak nic, trzynaście. Plus: żyłaby, nie żyła by [źródło].
Biorąc pod uwagę, że mój komentarz do pierwszego rozdziału jest dłuższy niż sam rozdział, jak na razie słabiutko, oj, słabiutko.
Rozdział drugi
Jak zobaczyłam długość tego rozdziału, to aż mi kokardy opadły. No proszę Cię. Przecież to nawet nie składa się z siedmiuset słów. A skoro akcja ma miejsce w tym samym dniu, co w poprzednim rozdziale, spokojnie można je skleić i tylko zaznaczyć, że zmienia się punkt widzenia.
O mój borze zielony, oni są w piątej klasie?! Syriuszly? Syriuszly?!
I właśnie z powodu całej zaistniałej sytuacji uważam, że lepiej byłoby, gdyby to całe romantyczne spotkanie zaaranżować w późniejszym momencie. Raz, że zyskałabyś czas na wprowadzenie całego tła, o którym wcześniej mówiłam, dwa, wydarzenie mogłoby zyskać na wiarygodności, gdyby Remus nagle próbował gdzieś zniknąć, nie chcąc powiedzieć przyjaciołom, dokąd idzie, i bardzo starając się tak zakręcić, żeby wybrać się tam samemu, bo to się aż prosi, żeby James i Syriusz zdecydowali się go śledzić. A tak? Taki mądry chłopak i nic nie wie o odwróconej psychologii? Kokardy opadają. No bo po co im pisał, żeby nie przychodzili? Chyba tylko po to, żeby ich jednak zaprosić.
Szczęśliwie, (bez przecinka) zakochani byli zbyt zajęci sobą nawzajem, by zwracać uwagę na podejrzane szelesty. Nie mogli nie zwrócić jednak uwagi na nieproszonego gościa, który niespodziewanie wyłonił się zza barierki. Zwłaszcza, że ów gość stracił panowanie nad wózkiem, przed którym para musiała nagle uskoczyć. James i Syriusz, opatuleni peleryną, również znaleźli się na trasie rozpędzonego pojazdu. W czasie ucieczki, skoczyli niestety w przeciwne strony, co wywołało natychmiastowy upadek. Wózek zaś spokojnie potoczył się dalej wzdłuż peronu, po czym spadł na tory, które skutecznie powstrzymały jego dalszą ucieczkę przed właścicielem właścicielem – powiedz mi, ile osób przychodzi na pociąg o półtorej godziny za wcześnie? No ile? Poza tym właściciel Ci się zdublował, pierwszy przecinek postawiłaś w zupełnie losowym miejscu, a wózek raczej poruszał się w poprzek, nie wzdłuż peronu. I w ogóle co z Jamesa i Syriusza za młotki, żeby stanąć zaraz przy wejściu na peron? Nie mogli jakoś bardziej z boku? I jeszcze to, w jaki groteskowy sposób została odkryta ich zasadzka. Mam wrażenie, że dziewięćdziesiąt procent wydarzeń z Twojej historii jest wymuszona. Imperatyw opkowy tak bardzo.
A tak w ogóle, skoro skoczyli w przeciwne strony, to co się stało z peleryną? Jeśli każdy z nich wyskoczył również spod peleryny, to powinna się wkręcić w kółka wózka i go zatrzymać. Ewentualnie spaść razem z wózkiem z peronu, ale ten wózek musiałby mieć strasznie dużą prędkość. Tak teraz myślę – sądzę, że nie, ten wózek raczej nie powinien spaść z peronu. I w ogóle, czyj to był wózek? Właściciel nie próbował go zatrzymać ani nic? Tak po prostu pozwolił mu spaść, razem ze swoim kufrem, na tory?
Czuła wtedy, że jej policzki płoną żywym ogniem – bez wtedy.
Ja przepraszam, nie chciałem CI przeszkadzać – chyba masz jakąś autokorektę, bo to CI się powtarza. Tak tylko przypomnę, że w dialogach nie używamy form grzecznościowych, a więc ci.
Oni powiedzieli mi tylko, że nie spotkamy się po tamtej stronie peronu, bo przyjadą wcześniej – po jakiej tamtej stronie peronu?
- Niczym się nie przejmuj Kochanie – uśmiechnęła się zielonooka – bardzo szybko jej poszło z tymi czułymi słówkami. Są parą od… może będzie z pół godziny, chociaż wątpię, by aż tak długo, tymczasem ona już mu z jakimś kochaniem wyskakuje. Jeśli koniecznie chcesz przy tym obstawać, to małą literą, a przed tym przecinek.
Nie wyobrażasz sobie ile czasu musiałam tłumaczyć się Ann, dlaczego nie spotykam się z nią wcześniej na plotki – to im mało czasu w tym pociągu na plotki? Przecież do Hogwartu się jedzie dobrych kilka godzin.
-I jaki argument ją przekonał? – zaciekawił się chłopak, choć z całej wypowiedzi, najbardziej utkwiło mu w pamięci słowo „Kochanie” – i tu też małą kochanie.
Sposób, w jaki opisujesz związek Lily i Remusa, sprawia, że zaczynam się zastanawiać, skąd Ty to bierzesz. Przecież to dopiero sam początek, a oni się zachowują, jakby byli już ze sobą od dawna. W ogóle nie widać tego uczucia między nimi, odnoszę wrażenie, niejako ten związek został z założenia spisany na straty, jakby stanowił tylko przystanek w drodze do ciekawszych tematów i wyłącznie po to, by James był zazdrosny i mógł się w Lily zakochać (co jest koszmarną kliszą, choć dość rzadko wybiera się do tych celów Lupina). Absolutnie mnie nie przekonuje to, co na razie nam serwujesz.
Już pomijam kwestię zgodności z kanonem, bo tu sprawa jest chyba oczywista, ale szczerze wątpię, aby coś takiego mogło się wydarzyć. Związek Lily i Remusa generuje zbyt wiele zgrzytów i dziwnych sytuacji w późniejszych czasach, kiedy Lily zejdzie się z Jamesem (bo zakładam, że do tego dążysz). Osobiście uważam, że jeśli chcesz wprowadzać jakieś alternatywne pairingi, to należałoby już na nich poprzestać, ale to oczywiście tylko moje zdanie.
Rozdział trzeci
Interpunkcja w Twoich dialogach odbiera mi życie. Koniecznie przejrzyj je wszystkie i popoprawiaj.
- Zmieścisz się i Ty, i ta Twoja królewna. A nawet dla jej koleżanki miejsca nie zabraknie. – Syriusz uśmiechnął się znacząco, po czym dodał – Dla ogólnej wygody Glizdek spędzi podróż w innym wagonie – żartujesz, prawda?
Z takim nieskrywanym wykluczeniem Petera chyba jeszcze nie miałam przyjemności się spotkać. To już chyba lekka przesada, co to, w sześć osób się w przedziale nie zmieszczą?! Przyznaj, że po prostu nie lubisz/nie miałaś pomysłu na Petera i dlatego skazałaś go na tę wspaniałomyślną banicję.
- Nasza czy też nie, sprawa już jest załatwiona i nie ma powodu, aby cokolwiek zmieniać -odpowiedział James. – Zresztą, czułby się zapewne nieswojo. Wiesz, jak on reaguje na dziewczyny – coś czuję, że muszę uzupełnić zapas moich facepalmowych gifów.
Co do tych przedziałów – skoro mamy piątą klasę, przypominam, że zostali już wybrani prefekci. Myślę, że w sprawie dziewczyny można śmiało założyć, że była to Lily, co do chłopaka nie ma już takiej pewności, co nie zmienia faktu, że prefekci spędzają podróż do Hogwartu w specjalnym przedziale.
Remusowi zajęło 15 minut zanim wypatrzył ukochaną na peronie. Ruszył uśmiechnięty w jej kierunku, lecz po chwili mina mu zrzedła – raz, liczby w opowiadaniach zapisujemy słownie, dwa, piętnaście minut, syriuszly?
Zatrzymała ją grupa Ślizgonów, której przywódca – Lucjusz Malfoy, najwyraźniej drażnił się z zielonooką.
Reaserch taki zaniedbany… Smuteczek. Wiesz, który mamy rok? Pomogę, 1975. Wiesz ile lat miał wtedy Lucjusz? Pomogę i z tym, słownie: dwadzieścia jeden [źródło]. Nadal sądzisz, że uganiał się ze swoją bandą po peronie 9 i ¾, polując na dzieciaczki urodzone w mugolskich rodzinach? Nie? Tak właśnie myślę.
Pomijam już fakt, że on i jego kumple też zachowują się, jakby mieli trzynaście lat.
Blondyn przepchnął się przez tłum i wskoczył między ukochaną a jej prześladowców. // -Czego chcesz od niej Malfoy? – zawołał. Nie mógł dopuścić, by ktoś zrobił przykrość jego dziewczynie – Lupin co prawda zachował się jak niedouczony rycerz na białym koniu, któremu zabrano nie tylko konia, ale również giermka i zbroję, ale wnioskowanie Ślizgonów, że z powodu takiego zachowania są parą, jest bardzo na poziomie podstawówki. Poza tym, dopisek narratora po wypowiedzi Lupina wskazuje na to, że gdyby zaatakowali kogoś innego, to zupełnie by się tym nie przejął.
Okazało się, że była to dobra decyzja, bo w następnej chwili dwóch osiłków z domu węża rzuciło się na bruneta z pięściami – a tych co? Oprócz mózgu pozbawiono ich również różdżki?
Jednak kilku innych Ślizgonów właśnie sięgało po różdżki. Sytuacja zaczynała wydawać się naprawdę niebezpieczna. Na szczęście w tym właśnie momencie z tłumu na peronie wyłonili się prefekci naczelni Hogwartu, co oznaczało definitywny koniec starcia oraz duże prawdopodobieństwo szlabanu, zwłaszcza dla Jamesa, Syriusza, Malfoya, Crabba i Goyla. // - Jeszcze się doigracie – rzucił Malfoy na odchodne i splunął Gryfonom pod nogi. Wszyscy udali się w stronę pociągu. // *** // W przedziale Huncwotów, mimo nieuchronnego szlabanu, zarobionego jeszcze przed początkiem zajęć, panowała radosna atmosfera – pojęcia nie mam, po co wypisujesz dla kogo zwłaszcza byli zagrożeniem zbliżający się prefekci. Przecież to można wywnioskować z wcześniejszych wydarzeń. I o co chodzi z tym nieuchronnym szlabanem – to oni go w końcu zarobili czy nie? Bo brzmi tak, jakby jeszcze nie, ale wydaje mi się, że gdyby go mieli, to już by o tym wiedzieli.
- Wręcz przeciwnie Sierściaty – odgryzł się James – ómarłam. Plus, wszystkie zwroty do adresata wypowiedzi małą literą i poprzedzone przecinkiem. W każdym takim miejscu masz błąd, więc zwróć uwagę, bo nie ma sensu, żebym wypisywała tu wszystko.
- Idę do toalety – wyszeptała tylko i zniknęła za drzwiami. Na szczęście Syriusz był na tyle przytomny, by nie skomentować na głos nagłego wyjścia dziewczyny, chociaż swoje wiedział i miał szczerą nadzieję, że Remus nie zwrócił uwagi na nagłe wyjście rudowłosej. // *** // - James! James! – krzyczała Lily, biegnąc za czarnowłosym. Chłopak odwrócił się, posyłając jej szelmowski uśmiech. // -Co tam mała, już się za mną stęskniłaś? – rzucił, po czym dodał poważniejszym, lekko zawstydzonym tonem. – Wybacz, to było silniejsze ode mnie, taka natura. Nie mów Remusowi, zmartwiłby się – raz, nie sądzę, aby istniała realna potrzeba cięcia tego teksu na takie króciutkie fragmenty. Dwa, borze zielony, serio? Przecież tu się aż wyrywa, że wcale nie interesuje Cię, jako autorkę, związek Remusa i Lily. A to bardzo źle, po co zajmować się czymś, w co wcale nie wierzysz? I czytelnicy również to czują, uwierz mi. Trzy, syriuszly? Naprawdę sądzisz, że James Potter, człowiek, dla którego przyjaźń jest taka ważna, zachowywałby się tak w stosunku do nowej dziewczyny przyjaciela?
Każda okazja jest dobra, by im dopiec Ślizgonom – albo im, albo Ślizgonom, choć osobiście zdecydowałabym się na to drugie.
Ah tak? – ach.
- (…) Tylko następnym razem nie traktuj mnie jako usprawiedliwienie dla rzucania zaklęciami w niewinnych ludzi! // - Teraz mówisz, że to niewinni ludzie? – krzyknął James dotknięty słowami rudowłosej. – A jeszcze przed chwilą dziękowałaś mi za ratunek! – nie rozumiem tej Twojej Lily.
Po powrocie do przedziału nie usiadła na swoim miejscu, tylko na kolanach Remusa i przycisnęła go do siebie. Nie wiedziała jakimi słowami okazać wsparcie, uznała, że na razie mocny uściski i bliskość muszą wystarczyć. Trzymając w ramionach ukochanego chłopaka zaczęła się powoli uspakajać. „Nigdy więcej nie pozwolę aby James Potter wyprowadził mnie z równowagi!” – postanowiła – mocny uścisk albo mocne uściski. Naprawdę zaczynam sądzić, że ona ma coś nie tak z głową. Albo wściekliznę macicy. Jedno z dwóch, ale na pewno coś jest z nią nie tak.
Po co w zasadzie Remusowi wsparcie? Przecież nic mu się nie stało. Chyba że to dlatego, że nie udało mu się jej obronić, ale nie dość, że to niesamowicie naciągane, to jeszcze tego nie kupuję.
Jeszcze to pakowanie się Lupinowi na kolana… Syriusly, ma zamiar tak spędzić cały dzień? Biedne nogi Remusa. I w takim razie w przedziale znajdują się przynajmniej dwa wolne miejsca. Wołajcie Petera!
Ratujesz taką przed skrajnym upokorzeniem, oczekujesz odrobiny wdzięczności, a ona zamiast się uśmiechnąć, to krzywi usta, że różdżką machnąłeś! – niby jakim skrajnym upokorzeniem, powiedz mi? Przecież w zasadzie miał związane ręce, wszędzie wkoło dorośli, to co Malfoy jej mógł zrobić poza tym obrażaniem? Co w ogóle Potter uważa za skrajne upokorzenie, skoro dla niego powieszenie kogoś do góry nogami i pokazanie jego bielizny całej szkole to nieszkodliwy żart?
„Nie chcę wracać do przedziału. Założę się, że ta pijawka właśnie przymila się do Lunatyka. Gdyby nie ona, siedzielibyśmy teraz spokojnie w przedziale, planując rozrywki na nadchodzący rok, nie mając szlabany na głowie… Ale oczy to ma ładne.” – ostatnią myśl James szybko wyrzucił z głowy. Nie zamierzał polubić Lily Evans, najbardziej niewdzięcznej dziewczyny w Hogwarcie – wiesz, ja z koleżanką pisałam takie rzeczy na początku gimnazjum, a to, co tu zaserwowałaś, niezmiernie kojarzy mi się z tekstem wymyślonym wtedy przez koleżankę: Black to idiota. Ładny idiota, ale idiota. I mniej więcej taki jest poziom rozmyślań Twoich bohaterów. Do tego naprawdę nie gra mi tutaj kreacja Pottera. Cholera, powinien się chociaż postarać polubić dziewczynę przyjaciela. Oczywiście to wszystko dałoby się wyjaśnić jakimiś wydarzeniami z przeszłości (wiesz, przykładowo, że James nie rozumie, czemu Remus chce być z taką sztywniaczką albo że wcześniej były między nimi jakieś niesnaski), ale po raz kolejny wychodzi kompletny brak tła. I odbija Ci się czkawką. Przypomnę jeszcze tylko o kolizji znaków interpunkcyjnych.
Rozdział czwarty
Przejdźmy do kolejnego rozdziału opisującego podróż. Osobiście połączyłabym te cztery rozdziały w jeden, szczególnie że pierwsze dwa zostały opublikowane w tym samym dniu, a dwa kolejne dzień po dniu. Naprawdę nie musisz oddawać czytelnikom wszystkiego zaraz po napisaniu. I chyba nie trzeba dodawać, że nie najlepiej wygląda, jeśli każdy rozdział tak diametralnie różni się długością, prawda? Na początek najlepiej ustalić sobie jakiś przedział ilości słów lub stron, w którym będziesz starała się zmieścić wszystkie rozdziały. Wiadomo, że nie zawsze istnieje taka możliwość, ale też nie jest to żadna sztywna zasada.
„To zabawne – myślała Lily, wtulona w ramię milczącego Remusa. – Kto by pomyślał, że w czasie podróży najcichszym z przedziałów będzie ten, należący do Huncwotów. Swoją drogą ktoś mógłby uspokoić te wrzaski w sąsiednim wagonie. Można zwariować. Czy w tym pociągu nie ma prefektów?” // Dziewczyna, jak oparzona, poderwała się na nogi. // -Prefekci! – krzyknęła, patrząc w kierunku zaskoczonego Lunatyka.- Prefekci czyli my! Remus, wstawaj! Od początku podróży powinniśmy być w wagonie dla prefektów. Naszym obowiązkiem było odebranie instrukcji i pilnowanie porządku w pociągu! Wstawaj, musimy znaleźć naszych prefektów naczelnych – zastanawiam się właśnie czy istnieje gif oddający to, jak się teraz czuję. Jestem pewna, że istnieje, tylko muszę go znaleźć! A w trakcie kiedy ja wyruszę na poszukiwania, pozostawię was z pytaniem: jak to się stało, że Lily była bardzo zdolną czarownicą i kto mianował ją prefektem, skoro nawet nie potrafiła zapamiętać takiej prostej informacji?
Ach, i nie w wagonie, a w przedziale. Wagon ma w sobie dużo przedziałów.
Dobrze, wróćmy więc do ocenki. Niestety nie udało mi się rozwikłać tej zagadki, a jedynym możliwym rozwiązaniem wydaje mi się po prostu fakt, że zwyczajnie zapomniałaś o tych prefektach i z tego powodu Lily też dopiero teraz sobie o tym przypomniała. Między innymi dlatego niekoniecznie trzeba oddawać czytelnikom rozdziały zaraz po ich napisaniu.
- Szlaban? – krzyknęła dziewczyna, rozglądając się niespokojnie po twarzach zgromadzonych, jakby liczyła, że ktoś zaprzeczy jej najgorszym obawom. – Albo… Remus, przecież oni mogą nam odebrać odznaki! Czytaj na głos, nie mogę znieść niepewności! – jakbyś, głupia, pamiętała, że ci ktoś dał tę odznakę, to byś się teraz nie musiała martwić o to, że mogą ci ją zabrać, do cholery! Zero konsekwencji w budowaniu postaci, zero. Albo jej zależy na byciu prefektem, albo nie – szczególnie, że to jej pierwszy dzień na tym stanowisku! Jeśli tak jest, to sytuacja pokazująca tak rażące zaniedbanie nie powinna mieć miejsca. To mniej więcej tak, jakbyś zapomniała pierwszego dnia przyjść do pracy.
W ogóle Lupin w tym fragmencie sprawia wrażenie, jakby był z Lily już od wielu lat i miał jej szczerze dość, ale wspólny kredyt i dzieci jakoś nie pozwalają mu od niej odejść.
(…) Dumbledora (…) – Dumbledore’a.
Ale prefekci z innych domów też zauważyli naszą nieobecność i nie mogę dopuścić, bu kolega się za nas podkładał… – by.
Ja rozumiem, że na początku związku jest dużo cukru, ale to, co zaprezentowałaś, przekracza chyba wszelkie normy. Weź pod uwagę, że oni najpierw przez cztery lata byli przyjaciółmi i nagle (po tym, jak nie widzieli się przez dwa miesiące!) decydują się na związek, i praktycznie w jednej chwili przechodzą na kochanie. Żadnego skrępowania, żadnej wątpliwości, żadnego okresu przejściowego, kiedy lepiej poznajesz drugą osobę, uczysz się, jak to jest być razem, docierasz się, nic. Oni po prostu od jednego pocałunku przechodzą od razu do tony cukru. Czy ty w ogóle masz świadomość, że żeby powiedzieć do kogoś kochanie, to najpierw wypadałoby wyznać miłość? Jakby jeszcze weszli na poziom słoneczek, kwiatuszków czy innych zwierzątek, może bym zrozumiała, ale oni od razu zaczynają z grubej rury. No i proszę cię, nie w każdym zdaniu. Zachowują się jak dzieci, nie jak nastolatkowie, którzy są już trochę bardziej świadomi swoich uczuć (a przynajmniej powinni być). Nawet jak na pierwszy dzień – zdecydowanie zbyt słodko. Szczególnie, że raczej nie kochali się w sobie nawzajem od zawsze (chociaż może i tak, ale z powodu braku jakiegokolwiek wprowadzenia czytelnik tego nie wie). Uwierz, to nie tak powinno wyglądać. Sposób, w jaki opisujesz ich zachowanie, sprawia, że zaczynam się zastanawiać, czy w ogóle wiesz, o czym piszesz.
Jeżu, a już to, co dowalasz na sam koniec rozdziału, rozkłada mnie na łopatki. Jak mówię, wszystkie etapy. Pierwszy dzień – pierwsza kłótnia. I coraz bardziej zaczynam się upewniać w przekonaniu, że Lily ma coś nie tak z głową. Nikt normalny nie ma aż takich wahań nastrojów.
Rozdział piąty
W tym samym czasie Syriusz przeczesywał pociąg w poszukiwaniu Jamesa. Wbrew temu, co powiedział Lily, nie spodziewał się wcale zastać przyjaciela w jednym z przedziałów zajmowanych przez dziewczyny należące do ich funclubu. Obaj Huncwoci mogli się pochwalić szeroką rzeszą fanek. Był to powód do licznych przechwałek – kokardy mi opadły. Fanclub – od fana, nie od zabawy.
Nie potrafiliby jednak darzyć żadnej z nich szacunkiem (…) – no, kobieto, no!
Wytłumacz mi, jak zdołałaś powiązać to, że jakieś nastolatki podkochują się w kolegach ze szkoły z tym, że nie można darzyć ich szacunkiem? Szacunkiem, do cholery! Niby co one zrobiły takiego, że nawet nie zasługują na szacunek?
Rzadko też mieli ochotę spędzać z nimi więcej czasu, niż wymagała autoreklama – że niby co?!
Gadał z Evans, to pewne – przecież Evans krzyczała, więc pewnie cały wagon wie o tym, że rozmawiali…
Wszyscy chcemy dla Remiego jak najlepiej, a Lilka wydaje się idealną kandydatką na jego dziewczynę. Rozsądna, odpowiedzialna, dużo się uczy – cechy, które wymieniłaś, wyglądają, jakby szukali dla Remusa niańki, nie dziewczyny.
- Syriusz, jesteś! Szukam Cię wszędzie. James prosił bym Cię znalazł – wypiszczał chłopak, raczej denerwującym i mało męskim głosem, idealnie komponującym się z jego wyglądem – zapiszczał.
Zdenerwowanie jednak szybki minęło, gdy po chwili brunet zrozumiał, że James wcale nie leży brzuchem do góry w jakimś pustym wagonie – szybko. I chyba nie pojmuję, dlaczego Syriusz jest zdenerwowany? Bo przyjaciel postanowił, że potrzebuje chwili dla siebie?
„Ciekawe, czy to sprawka magii, czy po prostu nigdy nie przespacerowałem się wzdłuż całego pociagu” (…) – pociągu.
-Spokojnie Łapo, już wyjaśnia – wyjaśniam.
Syriusz skłonił się kurtuazyjnie w stronę ptaka – no bez jaj. Jeszcze rozumiem, że wykonał taki gest w stronę ładnych dziewczyn, ale wobec sowy? Wolne żarty.
Cóż, Bellatrix, jako prefekt naczelny swojego domu, ma osobny pokój (…) – to jedna z głupszych rzeczy, z jakimi ostatnio się spotkałam. Nie ma prefektów naczelnych domów, tylko szkoły. A pomysł specjalnych pokoi dla tych osób ścina mi krew.
Podsumujmy krótko te pięć pierwszych rozdziałów, które rozgrywają się w ciągu jednego dnia: zasadniczo są do przepisania. Osobiście w ogóle wyrzuciłabym je do kosza, bo – jak już mówiłam – brakuje wprowadzenia, a później dzieje się zbyt dużo rzeczy, którym poświęcasz zbyt mało uwagi.
Na Twoim miejscu przesunęłabym początek tego związku już na czas trwania roku szkolnego. Wtedy piszesz jeden długi rozdział (to, co prezentujesz na razie, to bardzo krótkie części), w którym robisz wprowadzenie do opowiadania – przedstawiasz czytelnikowi bohaterów, ich powiązania, łączące ich uczucia – nie zapominaj jednak o tym, że nie mogą działać na pustych planszach, więc musisz zbudować też opisami jakieś otoczenie.
Później możesz zająć się już związkiem Remusa i Lily, wysunąć go na główny plan, ale nie pędź tak! Na wszelkie kochania i wyznawanie miłości przyjdzie jeszcze czas. Pokaż, że ci bohaterowie myślą, że mają choćby zalążek rozumu, że to jest dla nich coś nowego i że nie bardzo jeszcze potrafią poradzić sobie z uczuciami. Bo kiedy wieloletni przyjaciele nagle stają się parą, to nie jest to aż takie proste jak dwójka ludzi, którzy poznali się i od razu wchodzą na miłosną stopę.
Poza tym, musisz się zająć drugim, choć wcale nie mniej ważnym, planem. Zacznijmy od tego, że Malfoy i Bellatrix w obecnej formie lądują w śmieciach. Koniecznie. I nie pleć mi tu farmazonów o tym, że nowi bohaterowie wyglądają niewiarygodnie, bo raz, jeśli dobrze ich zbudujesz, to jak najbardziej będą realistyczni i czytelnik przyjmie ich istnienie za prawdę, dwa, Rowling dała nam wystarczająco dużą bazę innych osób, które można wykorzystać, zamiast koszmarnie niekanonicznego Lucjusza.
Ponadto osobiście pożegnałabym się z określeniem fanclubu Jamesa i Syriusza. Brzmi to po prostu prześmiesznie i jest bardzo nachalnym rzuceniem czytelnikowi w twarz: patrzcie, jacy moi bohaterowie są doskonali!. Już pominę fakt, że niezmiernie przypomina mi dziesiątki opowiadań potterowskich pisanych na jedno kopyto, powielających te same błędy, które czytałam, gdy miałam dwanaście lat.
Do poprawki nadaje się również postać Petera, którego spychanie z pola wydarzeń jest zbyt natarczywe. Zawsze, gdy coś wymyślasz – nieważne czy sytuację, czy charakter bohatera, czy coś, co będzie miało daleko idące skutki – musisz się zastanowić, jaki będzie miało cel dla Twojej historii. I czy ma to jakieś uzasadnienie, jeśli dotyczy kanonu. Naprawdę sądzisz, że Peterowi, takiemu, jak go tu przedstawiasz, powierzono by kiedykolwiek najważniejszą tajemnicę Potterów? Odpowiedź brzmi: raczej nie.
Rozdział szósty
Facepalmu ciąg dalszy.
Nie sądzisz, że byłoby dziwnie, gdyby dziewczyny znały zwyczaje Huncwotów? Przecież gdyby każdy wiedział o ich corocznym planie, przestałby spełniać swoją rolę, bo pewnie wiele osób by stwierdziło: w sumie to nie najgorszy plan, może ja też tak zrobię! Poza tym nie przypominam sobie, żeby uczniowie jakoś zabijali się o powozy albo że ktoś im dosadzał dodatkowe osoby tylko po to, by wszystkie miejsca były zajęte. A już szczytem głupoty jest zdanie wygłoszone przez Syriusza: Trzeba stać i czekać na transport, nie wiadomo jak długo, szczególnie że ich plan przewiduje czekanie do ostatniego powozu, czyli zdecydowanie najdłużej, jak tylko można.
Natomiast zachowanie Remusa: besęsu. Ot co! Wyobraź sobie sytuację. Zdobywasz dziewczynę, z którą nie widziałeś się od dwóch miesięcy. Zależy Ci na tym, by spędzać z nią każdą chwilę? Pewnie, że tak! Przecież to ich pierwszy dzień razem, a Remus naprawdę się zachowuje, jakby miał jej już trochę dość. I w sumie obojętne mu jest, czy spędzi tę podróż z przyjaciółmi, czy z dziewczyną, choć przecież musi mieć świadomość, że przed nim cała noc z Huncwotami. Taki mądry chłopak, a tak mało zdolności do analizowania faktów…
Znając zakończenie historii, możemy się domyślić, do czego zmierzasz. Ale domysły nie powinny być jedyną możliwością. Zachowanie Jamesa jest w obecnej chwili zupełnie niezrozumiałe. Podczas gdy Syriusz wciąż podkreśla, że zależy mu na szczęściu Remusa, Potter zachowuje się zupełnie odwrotnie, tak jakby ten związek był mu bardzo nie na rękę. Czasami rzeczywiście tak jest, że nowi partnerzy nie potrafią wzbudzić sympatii przyjaciół, ale w zasadzie nie wiemy, o co tak naprawdę Rogaczowi chodzi. Jest już zakochany w Evans? Uważa, że nie jest wystarczająco dobra dla Remusa? Boi się, że go zrani, kiedy dowie się o wilkołactwie przyjaciela? Czy jest jeszcze jakiś inny powód? Nie udzielasz nam tej odpowiedzi, ba, zastanawiam się wręcz, czy Ty to wiesz. A jeśli chodzi o to, że James też się kocha w Lily, to czemu najwyraźniej nikt nic o tym nie wie? Nawet Syriusz? Nie kupuję tego po prostu. Po raz kolejny odbija się na tobie ten kompletny brak wprowadzenia i tła.
- Liluś, kwiatuszku, nie przejmuj się nimi (…) – ilość zdrobnień i czułości używanych w Twoim opowiadaniu przez zdecydowaną większość pozytywnych bohaterów jest naprawdę przytłaczająca. Bierz przykłady z życia. Wsłuchaj się w rozmowę, pomyśl nad tym, w jaki sposób mówią jej uczestnicy? Czy każdy używa takiego samego słownictwa, czy raczej po samej treści wypowiedzi byłabyś w stanie dopasować ją do konkretnej osoby? Bo to, co Ty przedstawiasz, na chwilę obecną jest niezbyt wiarygodne, a gdyby wyciąć samą wypowiedź, to nie byłoby takiej siły, by się domyślić, który z bohaterów mógł być jej autorem. Weź pod uwagę, że Twoi bohaterowie pochodzą z różnych obszarów Wielkiej Brytanii, co musi rzutować na ich język.
Poszedł za nimi jak pod wpływem imperiusa, wystarczyło by pociągnęli go za ręce – Imperiusa – wszystkie zaklęcia piszemy wielką literą.
Czemu nie wziął nas ze sobą? (…) Czemu nawet im tego nie zaproponował? – i to jest właśnie bardzo dobre pytanie. A to przecież powinien być taki mądry chłopak…
- (…) A Ty, mądralo, czemu nie zaproponowałaś, żebyśmy jechali wszyscy razem? – Ann uśmiechnęła się zadziornie. // - Ehh – Lily spuściła głowę. – Masz rację, nie pomyślałam o tym wtedy. Ale Potter postawił sprawę jasno, jadą sami i kropka. A ja chciałam żeby wybrał mnie i …
A Lily to też podobno taka mądra dziewczyna… I masz spację przed wielokropkiem.
W tym jednak momencie wyszła na peron i musiała skupić całą swoją uwagę na przepychaniu się wśród podekscytowanego tłumu. Rozważania postanowiła zostawić na wieczór – bo przecież nie da się przepychać w tłumie i myśleć równocześnie…
Rozdział siódmy
Zazwyczaj pomysły przyjaciół nie przypadały mu do gustu, a przynajmniej tak mówił na głos. Sam przed sobą musiał jednak przyznać, że większość z nich całkiem go bawiła, mimo że uważał je za dość nieodpowiedzialne i dziecinne. Osąd ten nie przeszkadzał mu jednak w pomaganiu przyjaciołom, jeśli tylko potrzebowali porady technicznej, od jednego z najzdolniejszych uczniów, jakimi mógł pochwalić się Hogwart – co za masło maślane. Przecież on sam chyba już nie wie, czy jest za czy przeciw. I uważam, że dotychczasowe zachowanie Lunatyka dyskwalifikuje go z możliwości zdobycia tytułu: jednego z najzdolniejszych uczniów Hogwartu.
Nie mógł darować Lucjuszowi krzywdy, jaką ten wyrządził Lily – a do mnie chyba nadal nie dotarło, jaką niby oni jej wyrządzili krzywdę? Przypomnijmy sobie akapit z rozdziału trzeciego: Lily nie stała sama. Zatrzymała ją grupa Ślizgonów, której przywódca – Lucjusz Malfoy, najwyraźniej drażnił się z zielonooką. Jego koledzy co chwila wybuchali głośnym śmiechem, twarz Lily nie zdradzała jednak rozbawienia. Blondyn przepchnął się przez tłum i wskoczył między ukochaną a jej prześladowców. Więc o co w zasadzie poszło, skoro najwyraźniej sam Lunatyk niezbyt dokładnie wie, co zaszło? A Lily też nie wydaje się jakoś martwić całym zajściem, skoro bardziej przejmuje się Jamesem i Remusem, więc naprawdę nie rozumiem, co starasz się tutaj rozdmuchać.
Wstydził się swojej bezsilności, którą wówczas okazał, a to tylko potęgowało nienawiść do młodego Malfoya – za swoją bezsilność powinien obwiniać siebie, nie Malfoya.
Gdybyście choć trochę znali zwyczaje prefektów naczelnych, to byście wiedzieli, że w pierwszy wieczór pobytu w Hogwarcie, mają swoje zebranie i ustalają plan na nadchodzący rok. Chodzi głównie o podział patrolowanych korytarzy, jest kilka takich miejsc, do których nikt nie chciałby zaglądać, a niestety prefekci muszą nadzorować, w miarę możliwości, cały zamek. Z tych rozmów nikt nie wychodzi zadowolony, bo każdemu dostaje się jakiś śmierdzący brudny albo nawiedzony przez nienajsympatyczniejsze duchy zakątek. Na początku rozmów, prefektom zazwyczaj towarzyszą opiekunowie domów. Wychodzą jednak dość szybko, bo uczniowie powołując się na ich autorytet zmuszają ich do konfrontacji z innymi opiekunami. Takie spotkania są naprawdę burzliwe i trwają dość długo. // - Burzliwe mówisz? – James przybrał zamyślony wyraz twarzy. – Ale jesteś pewien, że się nie skończy przed północą? // -Cóż, pewny być nie mogę. Słyszałem, że kilkanaście lat temu, jedna z takich narad skończyła się pół godziny po rozpoczęciu. Ale wtedy kilka osób wylądowało w Skrzydle Szpitalnym. Musieli zmieniać prefektów. Nigdy nic nie wiadomo. Ale z tego co słyszałem, przez ostatnie kilka lat narady kończyły się raczej później niż wcześniej.
Wyobraziłam sobie właśnie ułożonego Percy’ego, który bierze udział w takim zebraniu. I ilu Ty masz tych naczelnych?! Przecież w całej szkole jest tylko dwoje (lub inna konfiguracja płci), najczęściej dziewczyna i chłopak, z ostatniego roku, niekonieczne z różnych domów.
Wow, nawet załapałam się na jakiś szczątkowy opis Wielkiej Sali!
Nocne niebo zamiast sklepienia – nie zamiast, bo to by znaczyło, że tego sklepienia po prostu nie ma, a ono ma tylko imitować niebo.
Gdy zauważył jej spojrzenie, ożywił się i szeroko uśmiechną – uśmiechnął.
Słyszałeś Lily. Jej przyjaciele [Severus] są moimi przyjaciółmi i nie chciałbym musieć się z wami o to kłócić. – powiedział zdecydowanym tonem, po czym dodał cicho, bardziej błagalnym tonem – James, proszę… – to się po prostu nie może dobrze skończyć.
Prośba Lunatyka była dla niego świętościom, nawet jeśli wymagała od niego zaniechania znęcania się nad Smarkiem. Przyjaźń była jednak ważniejsza – świętością. A James wreszcie zaczyna się zachowywać, jak na niego przystało.
W Lily obudził się instynkt prefekta, postanowiła więc poczekać aż wszyscy wyjdą by móc zamknąć kolumnę uczniów i przypilnować, by nikt nie zboczył z drogi – instynkt prefekta – żartujesz sobie teraz, prawda? Jaki niby instynkt prefekta, po prostu po raz pierwszy pamięta o swojej robocie! Przecież to prefekci byli odpowiedzialni za odprowadzenie pierwszorocznych do hogwarckich domów, a ktoś też musiał podać pozostałym rocznikom, jakie jest obowiązujące hasło, ale… oh, wait, przecież ona zapomniała o zebraniu, więc sama też nie zna hasła do portretu!
W Lily obudził się instynkt prefekta, postanowiła więc poczekać aż wszyscy wyjdą by móc zamknąć kolumnę uczniów i przypilnować, by nikt nie zboczył z drogi. Tego wieczora korytarzy nie pilnowali jeszcze prefekci i musiała dopilnować, by wszyscy bezpiecznie znaleźli się w wieży – powtórzenia. Poza tym, co ma pilnowanie korytarzy do tego, by wszyscy trafili do wieży?
- Witaj Lily – powiedział podchodząc. – Nie miałem okazji przywitać się z Tobą w pociągu. Ja… chciałem tylko powiedzieć, że dobrze Cię widzieć. Więc… – zawahał się. – Do zobaczenia jutro na eliksirach. – rzucił i pobiegł w kierunku lochów, nie oglądając się za siebie – jeżu, kolejny adorator się znalazł. Nie rozumiem tego, bo kreujesz Lily w taki sposób, że bez kija nie podchodź. Ponadto, Snape nie może wiedzieć, że spotkają się jutro na eliksirach, ponieważ plany zajęć rozdawane są dopiero kolejnego dnia przy śniadaniu.
- Czy powinienem być zazdrosny? – spytał Remus obejmując Lily w pasie – przecież chwilę wyżej to Lily broniła Severusa, prawie jak lwica, więc nie rozumiem, czemu teraz naszły Remusa takie myśli… Ja bym się raczej martwiła tym, że Evans żywi do Snape’a jakieś uczucia, a mniej o to, co on czuje do Lily.
- Odrobina zazdrości nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Przynajmniej będę wiedziała, że Ci zależy – mrugnęła do niego i ruszyli razem w kierunku wieży Gryffindoru – …jakby zupełnie zapomniawszy, że jeszcze przed chwilą obudził się (i chyba ponownie zasnął) instynkt prefekta.
Rozdział ósmy
Czytam początek tego rozdziału i dosłownie czuję, jak coś we mnie umiera.
Bardzo cenił swoją wysoką pozycję społeczną, tym razem ciążyły mu jednak związane z nią obowiązki. Musiał powitać przybyłych do Hogwartu nowych uczniów, zwłaszcza tych, których rodzice należeli w świecie czarodziejów do arystokracji, bądź zajmowali wysokie stanowiska w Ministerstwie, czy też innych szanowanych instytucjach jak na przykład Bank Gringotta – bo to takie niezmiernie wyczerpujące obowiązki, że mu tak ciążą.
Nazywam się Lucjusz Malfoy, z pewnością mnie Pani kojarzy, mój ojciec również pracuje w Ministerstwie. Musieliśmy się spotkać na jednym z przyjęć u ministra – Minister Magii piszemy wielkimi literami.
Tak, bo wszyscy ważni ludzie w Ministerstwie zabierają swoje jedenastoletnie albo młodsze dzieci na przyjęcia do ministra… No na pewno.
Świeżo upieczona Ślizonka stała oniemiała, wpatrując się w blondyna z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Najwyraźniej nie była w stanie wydusić z siebie słowa. Młody Malfoy oczarował ją od pierwszej chwili. Nie spodziewała się, że tak przystojny i najwyraźniej (sądząc po oznace prefekta) ceniony w Hogwarcie dżentelmen, już pierwszego dnia zaszczyci ją swoją uwagą.
Cały ten wątek jest tak zły, że aż mnie skręca. Przecież Malfoyowie to wysoko postawiona i bardzo zamożna rodzina, jedna ze Świętej Dwudziestki Ósemki, naprawdę uważasz, że Lucjusz (brr, przecież on sam jest do wywalenia, więc nie wiem, jaki jest sens tego wywodu, skoro cały ten fragment powinien pójść do kosza albo pod bardzo ostry nóż) by się przed kimkolwiek płaszczył? Ja wiem, że nie robi tego w sposób dosłowny, ale w ogóle insynuowanie, że musi dobrze wypaść (w rozmowie z jedenastolatkami!) lub to, że znajomości zawierane przez Lucjusza znacznie ułatwiały Malfoyom życie to po prostu czysta bzdura. Możesz być pewna, że to taka rodzina, która ma koneksje z wystarczającą liczbą wysoko postawionych czarodziejów, że byli w stanie załatwić niemalże wszystko, nie musieli się przecież posługiwać znajomościami zawartymi przez syna. Zresztą jak niby im to miało pomóc? Zakładasz, że dzieci oczarowane Lucjuszem opowiadały o nim swoim rodzicom i w ten sposób zawierali znajomość z Malfoyami? Szczerze wątpię. W normalnym świecie to tak nie działa.
I zaraz potem walisz we mnie taką cegłą: Malfoyowie byli wysoko postawioną rodziną. Mieli bogactwa i kontakty, o których większość ludzi mogła tylko marzyć. To na cholerę był ten cały ustęp o tym, jakie to ważne, żeby dobrze wypadł podczas tego powitania pierwszorocznych?!
Lucjusz był jedynakiem, a więc jedynym następcom ich dziedzictwa – następcą, bo jak sama napisałaś, Lucjusz jest jedynym dziedzicem [źródło]. Poza tym pleonazm – skoro jest jedynakiem, to logiczne jest, że jest jedynym dziedzicem.
Wiele rodzin ceniących czystą, arystokratyczną krew oraz wpływy jego ojca, próbowało podetknąć mu pod nos swoje najpiękniejsze córki.
Czyżby tym razem wielki ród Blacków zdecydował się połączyć z rodem Malfoyów poprzez Lucjusza i Bellatrix? Blondyn w najśmielszych snach nie śmiał marzyć, że spotkać by go mogło tak wielkie szczęście. Nie miał złudzeń, Bella nigdy by się nim sama nie zainteresowała. Był młodszy, co najprawdopodobniej z góry go przekreślało. Poza tym, każdy mieszkaniec domu węża wiedział, że brunetka oddała już swoje serce innemu czarodziejowi, którego sława wciąż rosła a potęga zdawała się nie mieć granic. Tajemnicą poliszynela było, że zaraz po zakończeniu Hogwartu dziewczyna zamierza zasilić szeregi śmierciożerców – borze zielony, ja płaczę tak rzewnie!
Po raz kolejny, nie wiem, jaki jest sens, żebym to pisała, skoro tych postaci wcale nie powinno tu być, ale niech będzie, że się poświęcę. Może akurat przyda się to komuś innemu. Raz, mąż Bellatrix zaczynał Hogwart na początku lat siedemdziesiątych, czyli był mniej więcej w wieku Huncwotów (być może nawet trochę młodszy), dlatego wiek nie gra tutaj znaczącej roli – ważniejsze było, aby poślubić kogoś czystej krwi, najlepiej z szanowanego rodu, a nie zawsze dało się to dopasować tak, by małżonkowie byli w podobnym wieku. Dwa, przy kolejnych zdaniach naprawdę zabrakło mi słów. Czy naprawdę sądzisz, że zamiar wstąpienia w szeregi śmierciożerców był sprawą, którą ludzie się chwalili? Że w ogóle jest to informacja, która ma szanse stać się „tajemnicą poliszynela”? Przecież to raczej nie powinno być coś, z czym ludzie powszechnie się obnoszą, bo gdyby tak było, nie istniałby problem, że „nie znamy tożsamości śmierciożerców, więc nie możemy ich wsadzić do Azkabanu”. Trzy, pisanie już w tym momencie, że Bellatrix oddała serce Voldemortowi, jest jak dla mnie co najmniej dziwne i kojarzy mi się raczej z platonicznym wzdychaniem do plakatów idoli niż z realną miłością, bo myślę, że można śmiało założyć, że Bellatrix jeszcze nigdy dotąd Voldemorta nie spotkała.
Naczelni walczyli nie tylko o siebie ale również o niższych im rangą piątoklasistów – a szóstoklasiści co, poradzą sobie sami?
- W związku z tym pragnę was poinformować – kontynuowała nauczycielka, – że od tego roku pary patrolujące korytarze będą mieszane nie tylko ze względu na płeć, ale też na dom, z którego prefekt pochodzi – imperatyw opkowy wzywa.
Spędzenie kilku godzin ze „swoim” było do zniesienia – w zasadzie ze swoim czym? O ile dobrze rozumiem, to chodzi o to, że z prefektem ze swojego domu, ale to swoim wygląda po prostu źle. Poza tym, czemu to od razu musi być trudne? Nie ma takiej pary prefektów w Hogwarcie, która naprawdę się lubi? Są, statystycznie muszą być. A tak po prawdzie to Ślizgoni w jakiejkolwiek konfiguracji nie będą najlepszym wyborem, ale pozostałe domy nie mają między sobą aż takich zatargów. Wystarczy wziąć sobie za przykład sagę: przecież trio przyjaźniło się z Luną, Harry spotykał się z Cho, a Percy spotykał się z Penelopą (oboje byli prefektami).
- Uprzedzając to co zamierzacie powiedzieć – przecinek przed co.
Za moment dostarczone zostaną wam listy z doborem par, w których prefekci będą mieli dyżury przez najbliższe dwa tygodnie – a to już w ogóle jest jakaś kpina. Imperatyw opkowy tak bardzo. Czyli nawet jeśli ktoś tam ma przyjaciela/przyjaciółkę przeciwnej płci z innego domu, może się okazać, że zostanie zmuszony do współpracy z kimś, kogo nie trawi. Okazja do nawiązywania przyjaźni, powiadasz? Może się okazać równocześnie okazją do nabycia traumy albo zdobycia nowego wroga numer jeden. Bycie prefektem to rodzaj przywileju, nie kary, dlatego nie do końca rozumiem, czemu nie można im zaufać w temacie, żeby sami dobrali się parami.
Po tym okresie nastąpią zmiany, abyście wszyscy mieli okazję się ze sobą zapoznać – o kuźwa, co za wieczorki zapoznawcze… besęsu. Naprawdę nie pojmuję, dlaczego tak bardzo chcesz ich krzywdzić.
Na jej nieszczęście, wszystkie rzeczy Huncwotów były jeszcze w nierozpakowanych kufrach, a dormitorium nie nosiło żadnych śladów ich obecności przez kilka poprzednich lat – dlaczego na nieszczęście? Przynajmniej jest czysto. A skoro piszesz, że była już wielokrotnie w dormitorium chłopców, to chyba nie rozumiem, czemu nagle naszła ją ochota, by weryfikować poglądy na temat niechlujności niektórych jego mieszkańców? W przedstawionych okolicznościach Lily powinna już dawno być pewna.
Przy każdym z łóżek stał kufer,a na dwóch z nich leżały miotły – brak spacji przed a.
Pamiętała, jak przed dwoma miesiącami, w pociągu powrotnym z Hogwartu Rogacz przechwalał się, że rodzice kupują mu najnowszy model Nimbusa. Lily nie znała się na miotłach, jednak Quidditch to brutalny sport – nie trudno odróżnić używaną miotłę od nowej – wiesz, miotły zazwyczaj mają wygrawerowany model na rączce. Przynajmniej filmowe Nimbusy miały. Do tego nietrudno piszemy łącznie.
Gdyby więc odwinęła delikatnie opakowanie jednej z nich, mogłaby po stanie miotły łatwo zgadnąć, które łóżko należy do Rogacza – pytanie tylko, czemu aż tak zależy jej na tej wiedzy? Tak strasznie żal mi Remusa, którym posługujesz się absolutnie przedmiotowo. Bo zachowanie Lily nie jest do końca normalne. Diagnoza: wścieklizna macicy.
Gdyby w tmy momencie jakiś Huncwot wszedł do pokoju od razu by się domyślił, że dotykała ich rzeczy – tym.
„Zatem w tym łóżku śpi ten zarozumialec, Potter” – pomyślała. Najchętniej zawinęłaby w tym momencie papier i uciekła z dormitorium chłopców, udając, że nigdy jej tam nie było. Woreczek ciągle jednak drgał, co było niezaprzeczalnym dowodem jej winy. „Czyżby uwięził tam jakieś małe zwierzątko? Sądząc po trzepocie musiałby to być ptaszek. Czyżby mała sówka? Przecież on mógł ją tam udusić!” Lily wyciągnęła różdżkę i szybkim ruchem odwiązała wstążkę ściskającą wyjście z woreczka. Następnie ostrożnie zajrzała do środka… – ten znicz powinien podbić jej oko, by dawać powszechny dowód bycia idiotką. Nie pojmuję, że wszyscy uważają ją za mądrą, skoro jest tak bezdennie głupia. I powiedz mi, na co jej ta wiedza? No na cholerę? Jeśli aż tak jej zależało, nie mogła spytać o to Remusa, który pewnie pojawi się za moment w dormitorium, koło kogo śpi? Myślę, że nie wyczułby w takim pytaniu nic dziwnego, a to, co zrobiła Lily, daje zupełnie inny pogląd na sprawę.
- Ja tylko… – Lily nie wiedziała, co ma mu na to odpowiedzieć. Zacisnęła pięści z bezsilności. Że też to akurat Potter musiał wejść do dormitorium. Gdyby chociaż Syriusz… nie czuła by się wówczas aż tak upokorzona. W końcu to nie w jego rzeczach grzebała, może pomógłby jej złapać piłeczkę i nikt by się nie dowiedział o sprawie – tak, bo Syriusz na pewno nie przekazałby Potterowi takich rewelacji.
- Mam Cię! – krzyknął Rogacz i rzucił się w jej kierunku. Wylądowali oboje na jego łóżku, w pozycji, którą można określić przynajmniej jako dwuznaczną – naprawdę zaczynam sądzić, że ona tę głupotę tylko udaje, a związek z Remusem to tylko wykalkulowany podstęp, by zbliżyć się do Pottera. I w ogóle imperatyw opkowy po raz kolejny! Przecież to nawet jest mało prawdopodobne.
Lily tylko przez chwilę walczyła ze sobą by odwrócić wzrok. Udało się, podbiegła więc do Remusa by pomóc mu odstawić jedzenie – żal Remusa tak bardzo, skoro Lily nawet w jego obecności musi ze sobą walczyć, by odwrócić wzrok od czyjejś umięśnionej klaty.
Powyższy gif doskonale obrazuje moją reakcję na końcówkę tego rozdziału. No bez jaj, proszę państwa. Czyli jednak nie mogła się powstrzymać! To wytłumacz mi, proszę, na cholerę Lily jest z Remusem, skoro już pierwszego dnia związku ogląda się za innymi facetami!? No na cholerę?! Naprawdę robisz z Lupina takiego ciamajdę, ciepłą kluchę lub pantofla (jeszcze nie wiem, w którą stronę pójdziesz), że aż mi się słabo robi. Mam wrażenie, że mogłabyś z niego zrobić stereotypowy model jelenia, który przez dekady nie zdołał zauważyć, że kobieta go zdradza. Bo z Lily i jej wścieklizną macicy to tylko kwestia czasu (chyba że wcześniej go rzuci, ale tak czy siak złamie mu serce).
Rozdział dziewiąty
Odnoszę wrażenie, że tniesz te rozdziały w zupełnie losowych momentach. Jestem już za połową, a ciągle jest pierwszy września! To się nie może dobrze skończyć. Szczególnie że zaczęłaś tę historię w tak wczesnym momencie. Nie wiem, dokąd planujesz dociągnąć opowiadanie, ale już teraz mogę powiedzieć, że na 99,9% będzie nierówne. Po prostu nie jesteś w stanie tak się rozpisywać w nieskończoność, bo w życiu tego nie skończysz, a potem będziesz gonić z akcją i czytelnik będzie co najmniej skonfundowany.
Ruda nie widziała, co ma mu odpowiedzieć. Z jednej strony nie chciała go okłamywać, z drugiej zaś za nic w świecie nie zamierzała opowiadać Remusowi o całym zajściu z Potterem. Wypracowała jednak pewną metodę, która idealnie się sprawdzała w takich właśnie sytuacjach. Polegała na mówieniu prawdy, jednak nie do końca na temat – po prostu pięknie. Doskonała jest ta ich miłość. Ech, szkoda gadać. Naprawdę mam się powtórzyć? Pierwszego dnia odwala już takie rzeczy, do cholery?!
„Nie powinienem był Cię okłamywać… „– pomyślał rzucając smutne spojrzenie na dziewczynę, która wciąż jeszcze wylewała z siebie potok słów i nie zauważyła milczenia towarzysza – tam powinien się znaleźć cudzysłów zamykający, nie otwierający. A Lily jest aż tak skupiona na sobie, że cierpnę.
„Muszę to jakoś odkręcić” – mówił sobie w duchu.- „Może powiem Ci, że jednak nie jestem gotowy na związek? To by mogło zadziałać tylko… Jesteś taka wrażliwa, z pewnością pomyślisz, że to Twoja wina. Ale nie mogę przecież dalej tego ciągnąć. Jeśli zaangażujesz się w nasz związek tak bardzo, jak ja chciałem to zrobić… Nie chcę Cię stracić, ale nie mam prawa Cię unieszczęśliwiać…” – tak przypuszczałam właśnie, że to się szybko skończy, ale nie sądziłam, że aż tak szybko.
- Halo! Ziemia do Remusa! Czy Ty mnie w ogóle słuchałeś? -Chłopak otrząsnął się z zamyślenia widząc przed oczami dłoń rudowłosej. Bez namysłu chwycił ją i pocałował. // - Kocham Cię – powiedział, i dopiero widząc zmianę na twarzy dziewczyny zorientował się, że te słowa nie były dalszą częścią jego wewnętrznego monologu i nie zabrzmiały tylko w jego głowie. – Znaczy nie… to znaczy tak ale … ja nie chciałem tego powiedzieć… – chłopak zamilkł zmieszany, a oczy Lily robiły się coraz bardziej zdziwione.
Zaiste, świetnie Ci idzie, Remusie.
„musimy ze sobą zerwać” – miał brzmieć ciąg dalszy tego zdania” – jeśli to miał być ciąg dalszy, to na początku brakuje wielokropka.
A te jego czarne włosy, nic tylko proszą się o głaskanie!
Słuchaj Ruda, usłyszałam gdzieś, że interesują Cię miotły – kiedy James zdążył zmienić płeć w tym całym zamieszaniu?
To co się wydarzyło w waszym dormitorium. To musi pozostać między nami – rozbijanie tego na dwa zdania jest niepotrzebne (To, co się wydarzyło w waszym dormitorium, musi pozostać między nami).
Rozdział dziesiąty
Istniało niestety niezerowe prawdopodobieństwo, że był to jedynie głupi żart i chłopak liczył się z konsekwencjami, jakie mógł na siebie ściągnąć – prawdopodobieństwo niezerowe to termin związany typowo ze statystyką i raczej nie stosuje się go w normalnej mowie (a tam masz narracje pozorną, więc fakt, że Lucjusz miałby coś takiego pomyśleć, jest tym bardziej naciągany). Tutaj o wiele bardziej pasowałoby spore, duże lub coś w tym stylu.
„Wieczne pośmiewisko całego Hogwartu” – myślał, przywołując zaklęciem krwisto-czerwoną różę z ogrodów Malfoy Manor – łooo, kuźwa! Raz, krwistoczerwoną [źródło]. Dwa, czemu aż z Malfoy Manor?! Obawiam się, że zaklęcie przywołujące może nie mieć aż takiego pola zasięgu. Malfoy Manor jest gdzieś w Wiltshire (Anglia), a Hogwart na Highlands (Szkocja). Odległość na mapie między tymi obszarami (oczywiście tylko tak mniej więcej, bo nie znamy dokładnego położenia), wygląda tak:
Jeśli nawet założymy, że zaklęcie zadziałało, to teraz sobie jeszcze pomyśl, ile on czasu musiał na tę różę czekać. Nie mógł czegoś transmutować w tę różę na przykład?
„Najwyżej będę musiał poprosić ojca by pociągną za odpowiednie sznurki i przeniósł mnie do Durmstrangu.” – raz, kropka wylatuje za cudzysłów. Dwa, pociągnął.
Lucjusz ukryje różę pod szatą, uprzednio zabezpieczając ją zaklęciem, by się nie pogniotła – trzy, co wszyscy mają z tymi przenosinami do innej szkoły? To raczej nie było takie hop siup. Cztery, ukrył.
Chłopak poprawił szatę i przeczesał długie blond włosy grzebieniem, który zawsze miał przy sobie – lata siedemdziesiąte tak bardzo. Tylko dlaczego nie mogę sobie wyobrażać Lucjusza inaczej niż Roszpunkę z Zaplątanych?
W ogóle dlaczego on może podejść tak blisko damskich dormitoriów? Można przyjąć, że mógłby do nich wejść, skoro właśnie zamierzał zapukać, a nie powziął żadnych dodatkowych środków celem przedostania się do drzwi. Wiem, że w kanonie niby nic na ten temat nie było, ale myślę, że można założyć, że podobna zasada co w Gryffindorze obowiązywała również w pozostałych domach.
Była to młodsza siostra Belli – Narcyza, która mieszkała z naczelną ze względu na rodzinne powiązania – właśnie ómarłaś mnie po raz kolejny. Co to jest za bzdura, dziewczyno?! Ja pierniczę, wiem, że imperatyw opkowy przeciąga Cię na ciemną stronę Mocy, ale nosz kuźwa. Hamuj go trochę, bo to sensu nie ma. Jeszcze jak sobie przypomnę, że Bellatrix mieszka w specjalnej komnacie dlatego, że jest prefektem naczelnym, to po raz kolejny skacze mi ciśnienie.
A jak dodam do tego jeszcze, że Narcyza ma obecnie dwadzieścia lat i jej też już dawno nie powinno być w Hogwarcie, to naprawdę… Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. Jeśli tak bardzo chciałaś pokazać ten romans, to trzeba się było po prostu zabrać za Malfoyów, a nie za Huncwotów.
Jedno spojrzenie na wystraszoną blondynkę wystarczyło, by Lucjusz zorientował się, że właśnie unikną śmierci – uniknął.
Sytuacja była niezręczna. Narcyza widziała go przed pokojem Belli i mogła opowiedzieć o tym wielu osobom. Tymczasem blondyn wolałby nie rozpowszechniać informacji, że w środku nocy próbował się tam dostać. To mogłoby wywołać szereg nieprzyjemnych pytań. Musiał więc wymyślić coś innego. // -Narcyza – powiedział tonem pełnym zachwytu. – Wybacz, że Cię niepokoję o tej porze. Nie zdawałem sobie chyba sprawy z tego, że jest aż tak późno, a nie mogłem się doczekać by znów Cię ujrzeć – jego słowom towarzyszył czarujący uśmiech, któremu niewiele dziewcząt potrafiło się oprzeć. // Narcyza spojrzała na niego zszokowana. Nie miała łatwego życia. Wiele osób zabiegało o jej sympatię, która (między innymi dzięki pokrewieństwu z Bellą) zapewniała wysoką pozycję społeczną i minimalną ochronę przed okrucieństwem brunetki. Nie znalazł się jednak młodzieniec na tyle odważny, by zaryzykować umawianie się z siostrą najokrutniejszej dziewczyny, jaką znał Hogwart. Blondynka pozostawała więc samotna i rozczarowana brakiem adoratorów. // Młoda panna Black, ze swoją urodą, bogactwem i nazwiskiem była niczym skarb strzeżony przez okrutnego smoka. Nikt przy zdrowych zmysłach nie próbowałby jej zdobyć, ponieważ był to chyba najskuteczniejszy sposób, by zwrócić na siebie nieprzychylne oko Belli. Lucjusz jednak nie miał wyjścia. Miał wrażenie, że stoi jedną nogą w grobie i tylko blondwłosa dziewczyna może go z niego wyciągnąć – cóż za zręczne wybrnięcie z trudnej sytuacji. Plus, blondwłosa to pleonazm.
Chciałam skomentować również resztę, ale aż nie mam siły po ponownym przeczytaniu, jakie to Narcyza miała trudne życie, bo wiele osób zabiegało o jej sympatię, ale w sumie to wcale nie, bo bali się jej siostry. Logika taka zagubiona.
Zabierzcie już ze sceny tego Lucjusza, bo nie zdzierżę. To wszystko nie powinno mieć miejsca przecież, do cholery!
I kto w ogóle wybrał Bellatrix na prefekta naczelnego?!
- Rozumiem. Jeśli mógłbym coś zaproponować… nie godzi się przecież, żeby dziewczyna Twojego pokroju spędzała noc w Pokoju Wspólnym – powiedział i skłonił lekko głowę. – Może zechciałabyś skorzystać z jednego z wolnych łóżek w moim dormitorium? Sypialnię dzielę jedynie z Averym Parkinson. Ma się te przywileje – dodał z dumą w głosie. Był w końcu jedynym uczniem Slytherinu, który miał czteroosobowe dormitorium zapełnione tylko do połowy. Musiał przyznać, że zawdzięcza to między innymi dużej sympatii, którą darzył go profesor Slughorn – nosz kur… Proszę Cię!
Przepraszam, ale jak w ogóle zdołałaś wpaść na pomysł, że takiej damie bardziej przystoi spędzenie nocy w męskim dormitorium niż na kanapie w pokoju wspólnym? Przecież to by jej kompletnie zbrukało reputację! I naprawdę nikogo by nie obchodziło, że do niczego nie doszło. Chyba że Lucjusz i ten cały Avery spędziliby noc gdzieś indziej, w co wątpię. I wyjdź już z tymi wszystkimi przywilejami! Czy kiedykolwiek zauważyłaś, żeby Ron czy Hermiona dostawali jakieś specjalne przywileje ze względu na to, że byli prefektami (poza dostępem do specjalnej łazienki)? I w ogóle dwie osoby w dormitorium, serio?!
A tak na marginesie, nazwisko Avery’ego się odmienia, więc Parkinsonem.
Mój borze, nie wierzę, że z nim poszła. Po prostu nie wierzę. I absolutnie nie kupuję tych wszystkich bzdur, które jej nagadał (Nie masz się czego obawiać, zapewnię Ci maksimum prywatności a rano zorganizujemy wszystko tak, żeby nikt nie zauważył, że u nas byłaś). Przecież to nawet brzmi, jakby miał jakieś niecne zamiary!
Rozdział jedenasty
Śniadanie w godzinach 8-9 zmusza do wczesnej pobudki, na którą wielu śpiochom zazwyczaj trudno się zdobyć – asdfghjnjdgfy! Czy widziałaś kiedyś w jakiekolwiek książce taki zapis?! Tyle dobrze, że z godziną się nie rąbnęłaś.
Dwóch rozbawionych brunetów, od piętnastu już minut, pracowało nad umieszczeniem baniek z wodą nad głową każdego z nich. Gdy wszystkie „budziki” były już na swoim miejscu, wystarczyło jedno małe zaklęcie uwalniające bańki od stanu lewitacji. Krzyki i piski obudzonych były tak głośne, że z pewnością obudziły wszystkich pozostałych Gryfonów – przecież Wingardium Leviosa tak nie działa, moja droga. Dopóki sterujesz przedmiotem, owszem, ten lewituje, ale w momencie, kiedy opuścisz różdżkę, ten spada. Zgodnie z powyższym: wątpię, aby dało się to zrobić tak, jak napisałaś.
Wystarczyło jedno spojrzenie na zgromadzony w Pokoju Wspólnym tłum przemoczonych pierwszorocznych, by dziewczyna zorientowała się w sytuacji – skąd oni się nagle wzięli w pokoju wspólnym? Przecież jeszcze przed momentem byli w swoim dormitorium.
- Nie stójcie tak, wysuszcie głowy w pokojach i spać! Albo szykujcie się do śniadania – krzyknęła do brutalnie obudzonych uczniów, po czym ruszyła do pokoju Huncwotów – czym oni mają niby wysuszyć te włosy? Przecież to Hogwart, tam nie ma czegoś takiego jak suszarka (nawet jeśli jakieś mugolskie dziecko przywiozło, to na pewno nie będzie działać, bo elektronika wariuje przy takiej dawce magii), a to pierwszoroczni, oni jeszcze nie znają odpowiednich zaklęć (przynajmniej mało prawdopodobne, by znali).
Oto jej oczom ukazały się, w pełnej okazałości, gołe pośladki Syriusza Blacka – co ja czytam… Co za progres, jednego dnia gołe klaty, kolejnego poślady, co będzie jutro?! Przeczuwam seksy.
Chłopak szedł w kierunku szafy, znajdującej się naprzeciwko drzwi. Część jego piżamy rzucona była na łóżko, a przyzwoitości miał w sobie tylko tyle, żeby drugim kawałkiem zasłonić swoje ciało od frontu – ja nie wiem jak ty, ale kiedy mam się ubrać, szczególnie w miejscu, gdzie w każdej chwili może ktoś wejść, to najpierw przyszykowuję sobie ubrania. A potem staram się przebrać tak, żeby nikt nie widział, jeśli nie ma jakiegoś miejsca, gdzie można to zrobić na osobności (na przykład łazienki). Ale co kto lubi, nie?
I tak właściwie, gdzie się podziali pozostali Huncwoci…?
…no tak, imperatyw opkowy ich wezwał.
Jednak nie. Czyżby Syriusz robił dla nich striptiz? Bo trochę to tak wygląda, skoro oni wszyscy siedzą na jednym łóżku i przyglądają się Blackowi, który świeci gołym tyłkiem.
Tak to się kończy, jak dasz bohaterom ciała i popęd siedemnastolatków, a mózgi dwunastolatków. Ale to przynajmniej jakaś średnia wychodzi, skoro oni mają tak naprawdę piętnaście.
James Dean na pocieszenie po tej szokującej scenie. |
Rozdział dwunasty
Dla Narcyzy Black to był najszczęśliwszy dzień jej życia. Oto ona, niepozorna siostra wielbionej Bellatrix, wreszcie dostała swoją szansę. Nigdy nie zależało jej na byciu w centrum zainteresowania., musiała jednak przyznać, że nie przeszkadzało jej, gdy przynajmniej kilkadziesiąt par oczu obserwowało ze zdziwieniem bądź (głównie w przypadku Ślizgonek) z zazdrością, jak bożyszcze Slytherinu – Lucjusz Malfoy wprowadza ją za rękę do Wielkiej Sali – właśnie o tym mówię. Bella Swan jak się patrzy. To jak w końcu: Bellatrix jest wielbiona czy wzbudza powszechne przerażenie?
Jako prawdziwy dżentelmen, Lucjusz, (bez przecinka) nie ograniczał się bowiem do przepuszczania Narcyzy w drzwiach. Robił znacznie więcej. Skupiał na dziewczynie całą swą uwagę sprawiając, by czuła się otoczona troską i uwielbieniem. Podczas posiłku wychwalał jej urodę, dolewał soku i podsuwał pod nos najsmaczniejsze kąski. Nie zwracał przy tym uwagi na zawistne spojrzenia pozostałych dziewcząt z domu węża. Apogeum nienawiści miało miejsce, gdy przed Narcyzą wylądowała sowa niosąca wielki bukiet czerwonych róż – chyba nie do końca pojmuję, co niektóre z wypisanych cech mają wspólnego z byciem gentlemanem, noale… A ostatnie zdanie brzmi co najmniej tak, jakby to było apogeum nienawiści Lucjusza do Narcyzy.
I aż mi przykro czytać, jak tu wszyscy siebie oszukują.
- My już idziemy po rzeczy, widzimy się pod salą – mrugnęła Lily do Remusa i razem z koleżankami wyszła z Wielkiej Sali. Przyjaciółki posłusznie podążyły za nią, nie szczędziły jednak spojrzeń pełnych niedowierzania i podejrzliwości. Gdy tylko zniknęły za drzwiami na Rudowłosą spadł grad pytań – czemu po prostu nie wzięły ze sobą tych toreb? Chce im się tak latać po tych schodach?
- Mam do was małą prośbę – powiedziała. – Czy nie chciałybyście może, dla odmiany, pouczyć się dziś wieczorem w Pokoju Wspólnym, zamiast w naszym dormitorium? Proszę, proszę, proszę! – ona na pewno uknuła jakiś straszliwy plan, który zapewne jeszcze mnie przerasta. Ale ogólnie mam podobne odczucia co Ann, która też absolutnie nie ogarnia, co się dzieje, ale płynie z prądem wydarzeń. Autor każe, sługa musi.
W ogóle czytam to drugi raz i dotarło do mnie, że w zasadzie nie wiem, kto to powiedział, bo akapit powyżej masz coś takiego: Lily nie odpowiadała i szła dalej jak gdyby nigdy nic uśmiechając się pod nosem. Kiedy, ze względu na brak reakcji rudowłosej, nawałnica pytań odrobinę zelżała dziewczyna zatrzymała się i spojrzała na koleżanki z uśmiechem. Pojęcia nie mam. Ta dziewczyna to Lily czy Ann? Bo chyba się zgubiłam.
A teraz coś, na co absolutnie nie wiem, jak zareagować, dlatego po prostu wkleję te trzy akapity w całości i pomyślę nad tym.
Spojrzała na przyjaciółki wzrokiem, przypominającym kota ze Shreka. // // Temu spojrzeniu nie sposób odmówić – proszę, zabij mnie teraz.
Czy naprawdę muszę tłumaczyć, że takich rzeczy się po prostu nie robi? Czy spotkałaś się z czymś takim kiedykolwiek w książce? Jeśli musisz się posługiwać obrazkami, bo nie umiesz/nie masz ochoty/masz akurat zły dzień/nie chce Ci się/chcesz zaoszczędzić cenne trzydzieści sekund (w porywach do dwóch minut, jeśli trzeba opisać miejsce lub osobę), to fatalnie świadczy o Twoim warsztacie.
Wypadałoby jeszcze dodać, że mamy rok 1975, więc nie ma takiej opcji, żeby którykolwiek z bohaterów posłużył się skrótem myślowym oczy kota ze Shreka. Spojrzała na przyjaciółki błagalnym wzrokiem, któremu nie można było odmówić – po prostu. Tak niewiele, a równocześnie tak dużo. Zdzieramy plaster, żegnamy się z Puszkiem i idziemy do przodu.
Dziewczyny zgodnie uznały, że plan jest dobry i pobiegły do dormitorium bo rzeczy niezbędne na zajęcia z eliksirów – i oczywiście wszyscy chodzą na eliksiry. Pewnie w ogóle wszyscy mają dokładnie takie same plany zajęć. I po rzeczy.
Najwyraźniej jednak od zeszłego roku nastąpiła zmiana, która rozwiała marzenia panny Evans o długich spacerach z ukochanym pustymi korytarzami Hogwartu – proszę, powiedz mi, że wcale nie miałaś na myśli tego, że Lily była prefektem już w zeszłym roku. Błagam.
Wyczuwam spisek. Te mieszane pary i to, że Lily trafiła akurat na Lucjusza, śmierdzi na kilometr.
Dziewczyny próbowały podnieś Lily na duchu jak tylko potrafiły – podnieść.
Jego ciekawość szybko została zaspokojona, ponieważ zdenerwowany chłopak zaczął mówić tak głośno, że słychać go było w całej wielkiej Sali – Wielkiej Sali.
- No – zaczął. – Ona w sensie… wiesz… – szukał przez chwilę odpowiedniego słowa, najwyraźniej obawiając się wypowiedzieć jej imię – Bellatrix prawie taka straszna jak sam Voldemort.
Rozdział trzynasty
Naprawdę ciężko mi uwierzyć, że dałaś radę tyle wcisnąć w tak krótki okres czasu. Ale to wcale nie jest dobry zabieg, bo bardzo szybko odbije Ci się czkawką.
Jak tylko pojawia się Malfoy, mój poziom gniewu dramatycznie rośnie. Nie dość, że wcale nie powinno go tu być, to jeszcze koszmarnie działa mi na nerwy.
Idąc w umówione miejsce – na skraj Zakazanego Lasu, chłopak czuł się wysoce zaniepokojony – ja bym się bała, że będzie chciała mnie zabić i zakopać, a po prostu nosić zwłok nie miała ochoty, stąd takie miejsce spotkania.
Był przecież Malfoyem, a potomkowie takich rodów nie odczuwają strachu – co za bzdura.
Nie, blondyn po chwili namysłu odrzucił taką ewentualność. Narcyza była w niego wpatrzona jak cielę w malowane wrota i to już od dłuższego czasu – ach ta skromność!
Wówczas wyrzucenie jej z pokoju byłoby jedynie scenką rodzajową mającą, w dalszej perspektywie, na celu zrobienie ze mnie pośmiewiska? – scena rodzajowa to pojęcie związane typowo ze sztuką i oznacza obraz przedstawiający scenę z życia codziennego. Wyrzuć to z tego zdania, proszę.
„A może…” – Lucjusz pokręcił głową, czując, że nawet w myślach zabrzmi to absurdalnie. Jego wewnętrzny głos przybrał kpiarski ton – „Tak tak Lucjuszu, a może okrutna Bella wcale nie ma złych zamiarów tylko chce z Tobą porozmawiać o czymś innym. A może zamierza pogratulować Ci związku z jej siostrą? Albo…” – tu ton zmienił się na jeszcze bardziej prześmiewczy, – „albo Bella patrząc na was odkryła, że Cię skrycie kocha i nie mogąc znieść zazdrości postanowiła, że zaciągnie Cię do Lasu i zdobędzie Twoje serce?”
Nie wiem co jest bardziej przerażające: czy to, że w ogóle to wymyślił, czy raczej w to, że on to bierze na poważnie. I alternatywny zapis dialogów tak bardzo.
Dwaj Huncwoci spojrzeli na niego z politowaniem. Postanowili jednak nie uświadamiać Gliznogona. Przecież sytuacja była oczywista. Huncwoci nie umawiają się ze swoimi fankami – raz, biedny, biedny Peter. Nawet w to nie chcą go wtajemniczyć. Dwa, serio?
Ann oddała się Syriuszowi w jeden wieczór, co automatycznie zaszufladkowało ją jako członkinię fanclubu chłopców i przekreśliło jej szansę u każdego z nich.
Przecież oni się tylko całowali. Chyba nie do końca rozumiem Twoją logikę. Całować się z kimś jest równoznaczne z tym, że się tej osobie oddało i nie należy się już jej szacunek (chyba zatem rozwikłałam zagadkę szacunku sprzed kilku rozdziałów), ale jak się śpi w dormitorium z dwoma chłopakami, to już jest wszystko w porządku, nic nie zaszło? Gdzie tu sens, gdzie logika?!
Ale czy to, że Lily całowała się z Lupinem, zgodnie z tą logiką, przypadkiem nie wyklucza jej możliwości zostania dziewczyną Pottera?
Remus, który doskonale znał, jak działają umysły jego przyjaciół (…) – raczej wiedział.
Zapomnienie, że w Hogwarcie nie każdy uczęszcza na te same przedmioty – zaliczone.
Najwięksi przystojniacy w Hogwarcie puścili się biegiem w kierunku dormitorium, a ich powiewające szaty i rozwiane włosy budziły zachwyt żeńskiej części uczniowskiej społeczności.
Naprawdę nie musisz wciąż podkreślać, jacy z nich Gary Stu. Już wszyscy doskonale wiemy, że są perfekcyjni.
I nie, to nie jest komplement.
Rozdział czternasty
Co i rusz obracał się w różnych kierunkach (…) – co rusz.
- Nie rzucaj się tak kotku, tutaj jestem – usłyszał słodki głos dobiegający tuż znad jego głowy. Spojrzał w tamtą stronę. Bellatrix siedziała na drzewie, schowana pomiędzy liśćmi. Była niewidoczna dla osoby nadchodzącej od strony zamku. Teraz jednak Lucjusz mógł ją zobaczyć w pełnej okazałości. // // Dziewczyna nie założyła jeszcze szkolnej szaty. Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę z długimi rękawami sięgającą do kostek. Siedziała jednak w pozycji, w której jedna noga zdecydowanie wystawała spoza ciemnego materiału. Lucjusz tylko przez chwilę ośmielił się patrzeć na arystokratycznie białą, zgrabną łydkę, uwodzicielsko zwisającą z konaru drzewa. Bellatrix zeskoczyła na ziemię – no, kurczaki, no nie! No nie wierzę po prostu.
Aż mnie zatkało i nie wiem, gdzie zacząć. Raz, zdjęcie koniecznie idzie do kosza. Używanie zdjęć w ten sposób jest naprawdę fundamentalnie złe. Jakby tego jeszcze było mało, wybrałaś akurat takie, na którym jest o około dwadzieścia lat starsza, niż wynika z tekstu. Dwa, naprawdę ciężko mi uwierzyć, że Bellatrix powiedziała do Lucjusza kotku, ale z drugiej strony to chyba najmniejszy błąd powyższego fragmentu… Trzy, czy ona naprawdę siedziała na drzewie?! Dlaczego, do cholery, dlaczego? Cztery, arystokratyczna łydka dosłownie mnie ómarła. Pięć, czemu ona jeszcze nie ma szaty, skoro za chwilę zaczynają się lekcje? Chce jej się tak co chwilę przebierać? Sześć, łoooo… Rękawy sięgające kostek, tak bardzo opkowa ta suknia (tak, tak, przecinki potrafią nam zasadzić kopa w cztery litery).
Brunetka uśmiechała się uroczo – Bellatrix i uroczy uśmiech, no raczej nie. Przecież to się gryzie u samej podstawy znaczenia słowa uroczy!
Żeby pokazać absurd tego rozdziału, musiałabym go tu chyba w całości przytoczyć, a to nie miałoby raczej sensu, żeby się rozdrabniać nad tym, na jak wielu płaszczyznach spotkanie Belli i Lucjusza jest złe.
A więc tak jak podejrzewałam, schowałeś w kieszeni różdżkę – pokręciła głową z dezaprobatą – niby gdzie miał schować?! Przecież dla czarodziejów to raczej normalne, że noszą różdżkę cały czas przy sobie, więc absolutnie nie rozumiem, o co jej chodzi. Chociaż ma rację, Lucjusz uważa się za wielkiego gentlemana, a nawet rąk z kieszeni nie wyciąga. Ja wiem, że chciał mieć różdżkę na podorędziu, ale mimo wszystko… Czego się tak naprawdę spodziewał po Bellatrix? Przecież są na terenie szkoły i to jeszcze dwoje prefektów. Bał się, że zacznie w niego rzucać klątwami?
Za wszystkie afronty, których się dzisiaj dopuściłeś względem mnie oraz za to, że ośmieliłeś się sądzić, że jesteś godzien mojej siostry! – kiedy dociera do mnie, że to wszystko rozgrywa się na obszarze dwudziestu czterech godzin, to aż mi kokardy opadają.
Dziewczyna uniosła różdżkę, by rzucić na chłopka zaklęcie znacznie gorsze od rozbrajającego – a jednak. Naprawdę? Taka pani prefekt naczelna, a już chce rzucać zaklęciami na prawo i lewo. Wiesz, jakie cechy trzeba było spełniać, by zostać naczelnym? Obawiam się, że Bellatrix nie spełnia żadnej z nich.
- Bella, kochanie, opuść proszę różdżkę. Myślę, że nasz drogi Lucjusz już nauczył się jak działa Expeliarmus. To bardzo ładnie z Twojej strony, że postanowiłaś mu pomóc w nauce zaklęć. // Mina brunetki świadczyła o głębokim zaszokowaniu i dezorientacji. Odwróciła się w kierunku głosu. Lucjusz również był zdziwiony. Odetchnął z ulgą. Nie rozumiał, co się działo, wiedział jednak, że właśnie ominęły go najgorsze chwile, jakie by przeżył w życiu. Z zainteresowaniem przyjrzał się grupie ludzi zmierzających w ich stronę. Wytrzeszczył szeroko oczy, gdy dojrzał długie blond włosy swego ojca i niemożliwą do pomylenia, szytą na zamówienie szmaragdową suknię wyjściową jego matki z wyhaftowanym srebrnym wzorem – nawet po ukończeniu Hogwartu podkreślała swoją przynależność do domu węża. Wkładała ją jedynie na wyjątkowe okazje. Wraz z państwem Malfoy zmierzała druga, również odświętnie ubrana para. Byli to niewątpliwie państwo Black. Za nimi podążała uśmiechnięta Narcyza.
Co, co to ma być? No co to ma być?!
Jeszcze próbuje uporać się z moimi uczuciami dotyczącymi powyższego fragmentu. Co tam robią ci rodzice?!
- Lucjusz! – krzyknęła rozanielona pani Black, podając blondynowi dłoń do ucałowania. – Jaki przystojniak. Oczywiście bardzo podobny do ojca – dodała uśmiechając się promiennie do wspomnianego mężczyzny. // - Synu, jesteśmy tacy dumnie (dumni) – uśmiechnęła się do syna pani Malfoy, patrząc czule na ukochanego jedynaka. – Nie spodziewaliśmy się, że sprawy potoczą się tak szybko. Grunt jednak, że Twój wybór padł na odpowiedną (odpowiednią) dziewczynę. // Lucjusz patrzył zdziwionymi oczami na niecodzienne zgromadzenie, witając się uprzejmie ze wszystkimi. Spojrzał na uśmiechniętą Narcyzę. Najwyraźniej to ona zgromadziła tu wszystkich obecnych. Widząc niepewne spojrzenie chłopaka blondynka podbiegła do niego i pociągnęła jego rękę tak, by obejmował ją w talii. Lucjusz, pomimo szoku, nie mógł się nie uśmiechnąć widząc rosnącą wściekłość w oczach Bellatrix. Mrugnął do niej, po czym uśmiechając się szeroko objął mocnej Narcyzę. // - Jak oni pięknie razem wyglądają. Wprost nie mogę się już doczekać przyjęcia zaręczynowego! – zawołała pani Balck (Black), spoglądając na nich z uśmiechem. // - Kochanie, bez pośpiechu, oni mają dopiero po piętnaście lat – zauważył jej mąż. – Nie wiadomo, co młodym może strzelić do głowy w tak młodym wieku. // - Nonsens, jeśli mieli by się rozmyślić powinniśmy im to maksymalnie utrudnić. To przecież będzie najbardziej korzystne małżeństwo dla obu rodzin. Dobrze mówię? – spytała matka Narcyzy rozglądając się po twarzach obecnych. // - Ma pani rację jak zwykle, pani Black – ku przerażeniu Lucjusza powiedział jego własny ojciec. // Małżeństwo? Narcyza była dla niego tylko chwilowym rozwiązaniem problemu. Nie zamierzał przecież spędzać życia z taką niemotą. Był jej wdzięczny za ratunek, nie zamierzał jednak od razu padać na kolana z pierścionkiem w dłoni. To wszystko wyglądało jak koszmarny sen, z którego chciałby się jak najszybciej obudzić. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy nie wolałby już starcia z Bellatrix. // Zgromadzenie przerwał profesor Albus Dumbledore, który przybył na błonia i upomniał rodziców, że ich dzieci mają przecież zajęcia i nie powinni ich opuszczać, zwłaszcza pierwszego dnia szkoły. Lucjusz odetchną (odetchnął) z ulgą, gdy państwo Black pożegnali się i ruszyli odprowadzić swoje córki do zamku, by się z nimi pożegnać i zamienić kilka słów na osobności. // - Pozwól kochana, że pomówię przez chwilę z naszym synem – powiedział pan Malfoy całując dłoń swojej żony. – Rozumiesz, kilka męskich wskazówek, jak należy traktować damę, którą ma się w planach poślubić. // Po tych słowach pociągną Lucjusza za rękę i odeszli od kobiety na tyle daleko, by nie mogła ich usłyszeć. Wtedy uśmiech zniknął z twarzy pana Malfoya. Jego miejsce zastąpiła zimna maska. Roześmiane przed chwilą oczy teraz zwęziły się w groźne szparki. // - Synu, posłuchaj mnie uważnie – słysząc głos ojca Lucjusz odniósł wrażenie, jakby ktoś wylał na niego wiadro lodowatej wody. – Nie obchodzi mnie jakimi uczuciami darzysz tą dziewczynę. Skoro ja zauważyłem, że nie szalejesz z miłości, to z pewnością państwo Black również tego nie przeoczyli. To ma się więcej nie powtórzyć. Nie chodzi o Ciebie, a o całą rodzinę. Dla dobra nas wszystkich od tej pory będziesz traktował Narcyzę jak swoją narzeczoną. Będziesz spełniał wszystkie jej zachcianki, przysyłał kwiaty, kupował biżuterię. Ma być Tobą zachwycona. // - A potem ją poślubię – mruknął niechętnie młody Malfoy zrezygnowanym tonem. Ojciec spojrzał na niego z wyrazem zamyślenia na twarzy.
Mnie to przerasta. Może znajdzie się ktoś inny, kto wytłumaczy Ci, na ilu poziomach to jest złe. Tak, mam na myśli przede wszystkim przybycie rodziców do Hogwartu i interwencję dyrektora. I tylko dziwi mnie, że Twoi czytelnicy rozpływają się nad tym rozdziałem.
Rozdział piętnasty
Zajęcia eliksirów zaczynały się standardowo. Działo się niewiele – czytelnicy nie siedzą w Twojej głowie, nie wiedzą, co dla Ciebie oznacza standardowy.
Profesor Slughorn powitał uczniów i po krótce przypomniał o zasadach bezpieczeństwa, których należy przestrzegać w lochach – pokrótce.
Dopiero po kilkunastominutowym wstępie zauważył, że na sali brakuje sporej ilości uczniów – cóż za spostrzegawczość…
Remus spojrzał wyczekująco na Slughorna jakby niepewny, czy historia wywrze odpowiednie prażenie – wrażenie.
Dobrze dobrze (…) – przecinek koniecznie musi oddzielać te dwa człony.
W żadnym wypadku nie chciał być stronniczy, jednak jako były wychowanek i obecny opiekun Slytherinu nie chciał „karać swoich” – a te dwie części zdania przecież wcale sobie nie przeczą. Aż chciałoby się rzec, że są równie stronnicze, co Slughorn.
Po tych słowach profesor Slughorn machną różdżką (…) – machnął.
Pozwól, że Ci przypomnę, że przez swoją głupotę oni już mają jeden szlaban – czy to chodzi o tę samą głupotę, za którą jeszcze wczoraj mu dziękowała, co najmniej jakby ocalił jej życie przed Malfoyem?
Nożyk, którym kroiła łodygę zsunął jej się na palec, co wywołało ostry ból i strumyk krwi zalewającej świeżo pokrojoną roślinę. // – Panno Evans! – rozległ się krzyk Slughorna. – Czyżby Pani również źle się poczuła po zagranicznych słodyczach? Cóż za nieuwaga! Proszę natychmiast udać się do Skrzydła Szpitalnego po opatrunek i już dzisiaj nie wracać na zajęcia. Nie będziemy zaczynać niczego nowego. Czy potrzebuje Pani, by ktoś Panią odprowadził? – logika taka zagubiona, sens taki zapodziany. Ło borze, wszyscy zapomnieliśmy, że jesteśmy czarodziejami i możemy taką rankę zagoić jednym zaklęciem…! Reakcja Slughorna jest co najmniej taka, jakby sobie ten palec w całości odrąbała, a z tego, co napisałaś, to zwyczajnie skaleczyła się nożem. Wytłumacz mi, jakie masz wyjaśnienie dla tego, że z powodu przecięcia palca (obrażenia takie ogromne! utrata krwi taka straszna! omdlenie takie bliskie!), Horacy wysyła ją do skrzydła szpitalnego i daje jej zwolnienie z lekcji? I jeszcze upewnia się, czy ktoś nie powinien jej asystować (to tak na wypadek, gdyby miała zemdleć od tego nacięcia, prawda?)…? No i przecież sama drzwi nie otworzy, bo ręka jej zaraz odpadnie.
I rozumiem, że nie zaczną niczego nowego, bo przez kolejną godzinę będą ciąć te kwiatki, tak? Brzmi sensownie.
Obaj chłopcy wyłonili się nagle spod peleryny niewidki teatralnymi gestami pocierając rzekomo obolałe, po zderzeniu z Lily, części ciała – czyżby posiadanie niewidki też było tajemnicą poliszynela?
W końcu gdyby nie chodzili korytarzami przykryci peleryną to by ich wcześniej zauważyła – przecież chyba po to się schowali pod peleryną, żeby ich nie było widać… Ech, Evans, a podobno taka mądra z ciebie dziewczyna…
Dziewczyna uśmiechnęła się słabo, po czym pozwoliła, by chłopak ją prowadził, a sama oddała się rozmyślaniom. Uścisk Rogacza był pewny i silny – rudowłosa wiele by dała, żeby dłonie Remusa wykazywały więcej zdecydowania a mniej nieśmiałości. Nigdy by się nie spodziewała, że TEN James Potter przejmie się jej stanem zdrowia bardziej od Lupina i zaoferuje jej pomoc, zwłaszcza po tym co mu powiedziała. Gdyby te słowa skierowane były do Lunatyka to mogłaby mu się więcej na oczy nie pokazywać. Ceniła w nim jego wrażliwość, czasami jednak wolałaby, żeby był odrobinę bardziej odporny na krytykę. Rudowłosa miała w sobie wystarczająco samokrytyki by wiedzieć, że sama często za bardzo daje się ponieść emocjom i mówi rzeczy, których potem żałuje. Będzie to musiała wytłumaczyć Remusowi, żeby na przyszłość nie przejmował się aż tak. „ Czy on nie mógłby być jak… – zaczęła się zastanawiać, ale szybko urwała tą myśl. Wcale nie chciałaby, żeby Remus był jak James – arogancki i bezduszny, zakochany w sobie. Ale mimo wszystko mógłby nauczyć się dystansu od siebie. „Będę musiała z nim na ten temat porozmawiać” – stwierdziła.
I wcale nikt się nie zorientował, że ten cały związek z Remusem to tylko przykrywka dla prawdziwych uczuć Lily. Naprawdę, ranisz mnie tak bardzo… Po co brać się za temat, do którego najwyraźniej nie jesteś przekonana? Nie krzywdź już Lupina, proszę. On ma wystarczająco trudne życie.
Rozdział szesnasty
Oczywiście współczuł dziewczynie skaleczenia dłoni i planował zaraz po zajęciach udać się biegiem do Skrzydła Szpitalnego, gdzie miał nadzieję jeszcze ją spotkać – Severus taki ofiarny, rana taka wielka, że wymaga hospitalizacji!
Severus nie miał zaś wątpliwości jak bardzo Lily musiała cierpieć, gdy zorientowała się, że jej… (to słowo niechętnie przechodziło Ślizgonowi przez głowę) chłopak nie zamierza jej odprowadzić – chyba raczej niechętnie przechodziło Ślizgonowi przez myśli. A ten nawias wydaje się zbędny.
(…) (Snape nie miał wątpliwości, że od początku do końca była ona nieprawdziwa, widział to w oburzonych oczach Lily, którą miał okazję obserwować przez całe zajęcia, dzięki strategicznie wybranemu miejscu pracy) (…) – strategia taka dopracowana, wow, wow.
Gdy następnie brunet odwrócił się do reszty Gryfonów szukając przyjaciół rzuciła się na niego blondynka, którą Severus wielokrotnie widywał z Lily, zamierzająca zmusić go, by został jej partnerem podczas zajęć eliksirów – borze, co za zoo na tych zajęciach.
Chłopak miał tylko nadzieję, że szczęścia wystarczy mu jeszcze na dzisiejszą rozmowę z Lily, która odbędzie się, choćby miał stać przed pokojem wspólnym Gryfonów i krzyczeć przez całą noc żeby do niego wyszła – nie sądzisz, że to niebyt rozsądne zachowanie? Przecież to prawie murowany szlaban.
Lucjusz Malfoy szybkim krokiem wparował do swojego dormitorium i bez namysłu rzucił się na łóżko. Nie miał ochoty przychodzić na ostatnie 20 minut eliksirów – wiedział, że profesor Slughorn i tak nie wspomni o jego nieobecności – Lucjusz taki dramatyczny, Slughorn taki wcale nie stronniczy.
Lucjusz jednak, jeśli chodzi o kobiety, zawsze stawiał poprzeczkę znacznie wyżej i niezbyt piękna, a z pewnością skrajnie (w jego mniemaniu) głupia Narcyza nie spełniała jego wymagań – bo on sam jest taki wielce yntelygentny.
Jego związek z Narcyzą nie trwał nawet od dwunastu godzin, gdy „radosne” wieści dotarły do uszu starszej panny Black – Bellatrix. Co było do przewidzenia, nie specjalnie jej się to spodobało. Wezwała go więc na „rozmowę wyjaśniającą”, podczas której ryzyko śmierci, a przynajmniej poważnego uszkodzenia ciała było dość wysokie, jeśli nie pewne.
Tak, jakby zaczęli się poważnie krzywdzić albo gdyby Bellatrix zabiła Malfoya, wszystko byłoby w porządku i nikt by nawet nie zauważył, prawda?
Poza tym, po co streszczasz czytelnikom to, co przed chwilą przeczytali?
Zawdzięczał to z pewnością pojawieniu się rodziców swoich oraz dziewczyn – rodziców swoich jest niepoprawne, przecież to nawet brzmi źle. Powinno być jego rodziców, a przy obecnym szyku brzmi to raczej jakby na miejscu pojawili się rodzice Malfoya oraz dziewczyny, zamiast rodziców dziewczyn.
Zaskoczony blondyn szybkim ruchem usiadł na łóżku. Jego oczom ukazał się nie kto inny jak młodsza panna Black, siedząca zaledwie kilka metrów od niego. Uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna przyglądała mu się z lekkim onieśmieleniem ale też nieskrywaną dumą – nie wiem, co na jej twarzy robi onieśmielenie, skoro dopiero co władowała się komuś do pokoju bez pytania. Nieśmiali ludzie raczej się tak nie zachowują. Już o kulturalnych pannach z szlacheckich rodów nie wspomnę.
Doprawdy nie wiem jak mogłem Cię nie zauważyć. Najpiękniejsza kobieta świata najwyraźniej czeka na mój powrót do dormitorium a tymczasem ja… To niewybaczalne – kończ waść, wstydu oszczędź.
Twarz dziewczyny rozjaśnił szeroki uśmiech. Lucjusz był nawet przez moment skłonny przyznać, że kiedy panna Black odsuwa na bok swoje wieczne skrępowanie, to potrafi wyglądać całkiem… ładnie? A przynajmniej niebrzydko – po lekturze sagi ani przez chwilę nie odniosłam wrażenia, jakoby Narcyza była nieśmiała.
Dziewczyna zmarkotniała wspominając lata spędzone w cieniu siostry-tyranki. – Wiedziałam też, że sama nie dam rady jej powstrzymać, że zrobi Ci krzywdę – chyba nie muszę się powtarzać, że takie założenie to czysty absurd i nieprzemyślenie prawdopodobieństwa oraz konsekwencji?
Narcyza spijała słowa spływające z jego warg i z każdą chwilą emanowała coraz większą miłością do chłopaka. On postrzegał ją raczej jako przysłowiowe cielę wpatrzone w malowane wrota – a Lucjusz konsekwentnie emanuje swoją skromnością.
Otóż w mojej rodzinie, podejrzewam, że Twojej również, kwestie matrymonialne zaczynają być omawiane dość wcześnie i… Można powiedzieć, że byłeś dość wysoko postawionym kandydatem na liście moich rodziców – ostatnie zdanie dziewczyna wyrzuciła z siebie jednym tchem. // „I to jest ta tajemnica?” – zastanowił się blondyn. – „Dziewczyno, błagam. Ja jestem Lucjusz Malfoy, zajmuję pierwsze miejsce na wszystkich listach „potencjalnych małżonków dla córki”, przynajmniej w czystokrwistych rodach.” – Nie dał jednak po sobie poznać co myśli naprawdę – ta jego megalomania zaraz mnie położy trupem.
- Piękna Pani – zaczął i z wysiłkiem zmusił swoją twarz do ukrycia kpiącego uśmiechu, który te słowa omal wywołały. Musiał się jednak opanować, jeśli nie chciał by Bellatrix zmieniła go w karmę dla rybek w jeziorze. – To wielki zaszczyt, że byłem przez Twoją rodzinę brany pod uwagę jako potencjalny kandydat na męża. Podejrzewam, że gdy Twoi rodzice dowiedzieli się, że słodka Bella zamierza popsuć ich plany to jak najszybciej popędzili do Hogwartu by ją powstrzymać. – „A moi zrobili to samo bojąc się, że to ja spalę za sobą jeden z dość ważnych mostów. Zapewne mogli mieć rację.” – W świetle dzisiejszych wydarzeń podejrzewam, że zawdzięczam Ci życie. W końcu to Ty sprowadziłaś nasze rodziny. Jedne co mogę dać Ci w zamian to moja miłość – wytłumacz mi tylko, co ma jedno do drugiego.
Znaczy rozumiem te pseudoargumenty dotyczące potencjalnych kandydatów na małżonków potomków czystokrwistych rodów, ale dalej nie do końca pojmuję, w jaki sposób rodzice się dowiedzieli o związku ich dzieci, skoro rozgrywała się na obszarze ostatnich kilku godzin. Zakładając, że to Narcyza powiadomiła swoich rodziców, którzy powiadomili Malfoyów, to przecież ta sowa raczej nawet nie zdążyłaby dolecieć, nie wspominając już o pozostałych krokach, które musiałyby zostać podjęte, aby mogło dojść do zaistniałej sytuacji. Nawet jeśli założymy, że Narcyza rozmawiała z rodzicami rano przez kominek i tak mamy krucho z czasem. A tak w ogóle to żadne z rodziców nie chodziło do pracy, skoro się tak pojawili ni z tego, ni z owego w Hogwarcie? Cały wątek z rodzicami przybywającymi do szkoły jest zupełnie bez sensu.
Ręka Lily nie była trudna do wyleczenia – no przecież, że nie, skoro zacięła się nożem. Jak nos można nastawić i zaleczyć jednym zaklęciem, to z taką ranką musi być jeszcze prościej.
Dziewczyna, nie chcąc wracać na eliksiry, spędziła jednak w Skrzydle Szpitalnym trochę czasu rozmawiając z pielęgniarką i pomagając oczyścić butelki z lekami z kurzu, który zdążył na nich osiąść przez wakacje – bo na wyczyszczenie buteleczek z kurzu pielęgniarka (wykwalifikowana czarownica!) nie zna żadnego zaklęcia. Imperatyw opkowy tak bardzo.
Kiedy jeszcze nie wiedziałam, że jestem czarownicą, planowałam zostać lekarzem – czyli kiedy miałam góra dziesięć lat. A Ty zostałaś tym, kim planowałaś w dzieciństwie?
Nie sądziła by chirurgia była czymś pożądanym w świecie, w którym istnieje magia – bo przez te cztery lata spędzone w Hogwarcie nigdy nie spotkała się z pojęciem magomedyka i nigdy wcześniej na oczy nie widziała szkolnej pielęgniarki (która musiała być ważną personą, skoro nauczyciele odsyłali do niej nawet uczniów ze skaleczeniami, ponieważ sami nie potrafili ich zaleczyć).
Podsumowanie
O bohaterach słów kilka…
Twoja Lily Evans w niczym nie przypomina tej książkowej, za to stanowi perfekcyjny przykład Mary Sue – doskonała w każdym calu, a wszyscy się w niej kochają. Przy tym jest wielką egoistką wykorzystującą Remusa, co, mam wrażenie, odczuwasz jako zaletę. Zachowuje się niczym piórko na wietrze, miotając się między Lupinem a Potterem (tak, to widać), do tego jest niezrównoważona psychicznie – na peronie jednocześnie się wstydzi, jest bardzo zła i hamuje śmiech. We mnie nie budzi nawet cienia sympatii – straszliwie dramatyzuje, jest kompletnie niekonsekwentna i bezdennie głupia (jak można zapomnieć, że się jest prefektem, no jak?!), co niestety wielokrotnie podkreślasz w przeróżnych sytuacjach – kompletnie nie myśli o konsekwencjach swoich czynów, jak choćby wspomniana już sytuacja z prefektem czy wypuszczenie znicza.
Krzywdzisz mnie, krzywdząc Remusa Lupina. I prawdopodobnie za każdym razem, gdy ktoś krzywdzi Lupina, gdzieś na świecie umiera panda, ot co. Absolutnie nie przekonuje mnie jego miłość do Evans – ale zapewne wynika to głównie z braku wprowadzenia, które w tej kwestii mogłoby wiele zmienić. Zastanawiam się, czy Huncwoci już wiedzą o uczuciu Pottera do Evans (bo zakładam, że ten wątek się pojawi – patrząc na nagłówek i adres bloga), bo jeśli tak, to zachowanie Remusa wydaje mi się nie na miejscu – zawsze odnosiłam wrażenie, że przyjaźń Huncwotów powinna być ważniejsza niż jakieś miłostki. W ogóle odnoszę wrażenie, że niezbyt lubisz Lunatyka – wykorzystujesz go jedynie jako narzędzie, które ma urozmaicić drogę Lily do serca Pottera, do tego jest zdecydowanie zbyt mało rozgarnięty jak na Remusa (ponownie – jak można zapomnieć o tym, że się jest prefektem?!). Jeśli jeszcze dodamy to, że chłopak jest ogólnie jakiś rozmemłany i ciapowaty i woli żeby inni podejmowali za niego decyzje (jak choćby sytuacja z powozami), wniosek nasuwa się sam.
Gdzieś uciekł mi James Potter – nie jestem pewna, czy zrobiłam kiepskie notatki, czy po prostu tak kiepsko zarysowałaś bohatera. Powtórzę się, ale James również jest niejamesowy, choć i tak bliżej mu do pierwowzoru niż Remusowi i Lily. Oprócz tego, że koszmarny z niego Gary Stu pewien swojej doskonałości (choć to akurat na tym etapie teoretycznie zgodne z kanonem, nie wiem tylko, na ile to świadomy zabieg, a na ile przypadek), wypadałoby wspomnieć, że zaopatrzyłaś go w bardzo spaczone pojęcie przyjaźni (jako przykład można podać choćby to, że podgląda przyjaciół wtedy, kiedy proszą, by się nie mieszał, czy to, że wykopuje Petera do innego przedziału – to boli chyba najbardziej) oraz wypaczone podejście do kobiet („skoro już się całowaliśmy, to nie zasługujesz na mój szacunek!”).
Paradoksalnie, Syriusz Black wydaje się najbardziej rozgarnięty z Huncwotów. Podobnie jak Jamesa wykreowałaś go na niemożliwie pewnego siebie, aroganckiego i próżnego. W tych szesnastu rozdziałach jest go jak na lekarstwo i może to dlatego najmniej mnie drażni spośród Twoich bohaterów, wręcz wydaje się mieć w sobie potencjał.
Podobnie jak w Twoim opowiadaniu, Peter Pettigrew zostaje na samym końcu. Zdaję sobie sprawę, że to jest bardzo trudna do opisania postać, ponieważ ciężko go darzyć sympatią po tym, co zaserwowała nam w sadze Rowling. Weź jednak pod uwagę, że musiał istnieć jakiś powód, dlaczego Potterowie powierzyli mu funkcję Strażnika Tajemnicy. Gdyby naprawdę nikt z pozostałych Huncwotów go nawet nie lubił (a nie lubią go – w tamtym przedziale przecież na pewno znalazłoby się dla niego miejsce!), wątpię, aby odważyli się podjąć takie ryzyko. Wydaje się zrzeszać wszelkie cechy opkowego Petera – jest gruby, niezdarny, nieśmiały, ciapowaty, a jakby tego było mało, brzydki i głupi. Przy każdej sposobności wymierzasz czytelnikowi policzek z informacją, jak bardzo go nie lubisz. Niestety, nawet nie starasz się zachować pozorów neutralności ani udawać, że Peter jest jednym z Huncwotów – co widać choćby w scenie, kiedy James i Syriusz nie wtajemniczają całkowicie Petera w swój plan wcześniejszego spotkania na peronie celem podglądania Remusa, co oczywiście wyłącznie sprawia, że Pettigrew wszystko rujnuje.
Nie sądzę, aby istniał jakikolwiek sens rozpisywania się tutaj nad postaciami Bellatrix i Narcyzy Black oraz Lucjusza Malfoya, ponieważ ich w tej historii najzwyczajniej nie powinno być. Pisałam już wyżej o tym, że są starsi od Huncwotów, jak również o tym, że zupełnie nie przekonuje mnie Twoja argumentacja, dlaczego się znaleźli w tej historii.
Osobiście nawet nie zastanawiałabym się nad ich usunięciem, bo nie dość, że niekanoniczni, to jeszcze koszmarnie wykreowani. Bohaterowie do śmieci. Bezdyskusyjnie.
A jeśli koniecznie chcesz mieć inne postaci, które zabierają czas antenowy Huncwotom – śmiało – Rowling zostawiła w tym temacie naprawdę kolosalne pole do popisu. Jest ogrom postaci, o których coś tam wiemy, ale tak naprawdę to jedynie szczątki informacji, więc okazują się bardzo plastycznym materiałem do kreowania. Tylko proszę, nie popadnij w kliszę i nie powielaj schematów, które zostały użyte już na dziesiątkach innych blogów.
Cała reszta
Wiem, że dotąd ocena nie należała do pozytywnych i muszę Cię zmartwić – dalej wcale nie będzie lepiej.
Zacznijmy od tego, że w temacie kreacji postaci musisz się jeszcze wiele nauczyć. Na chwilę obecną Twoi bohaterowie są niesamowicie płascy. Nie mają w zasadzie żadnych głębszych przemyśleń, wyglądają, jakbyś wycięła ich wszystkich z jednego szablonu, dodając pojedyncze cechy pozwalające odróżnić jednego od drugiego. Do tego wszyscy mówią zupełnie tak samo, o czym pisałam już wyżej. A weź pod uwagę, że akurat w przypadku Huncwotów język postaci powinien się choć trochę różnić, bo pochodzą z różnych części Wielkiej Brytanii.
Mam wrażenie, jakbyś w ogóle nie przemyślała tego opowiadania przed jego rozpoczęciem. Może tak pobieżnie, wymyśliłaś kilka scen, ale raczej odnoszę wrażenie, że ta historia kieruje tobą, zamiast ty nią.
Ten brak jakiegokolwiek planu zdecydowanie Ci nie służy. W opowiadaniu panuje koszmarny chaos, a ilość wydarzeń, które zdołałaś upchnąć w ciągu tych dwudziestu czterech (no może dwudziestu ośmiu) godzin, jest naprawdę zatrważająca. O wiele lepiej byłoby, gdybyś rozciągnęła to wszystko w czasie – dała czytelnikowi moment na oddech, choć ułamek sekundy na zapoznanie się z wykreowanym przez Ciebie światem – raz, że nie utonęłabyś za moment w bagnie, które sobie skrupulatnie przygotowujesz, dwa, czytelnik miałby o wiele więcej przyjemności z zapoznawania się z Twoim opowiadaniem. Najbardziej brakuje wprowadzenia, odbiorca czuje się wrzucony w środek historii, wydarzenia nie wynikają z niczego, wydają się wzięte z kosmosu.
Na przestrzeni tych szesnastu rozdziałów znalazłam dokładnie jeden (i to szczątkowy!) opis. Nie sądzisz, że to trochę mało? Nie wiem, może żyjesz w przekonaniu, że skoro świat należy do Rowling, kompletnie zwalnia Cię to z obowiązku opisywania świata przedstawionego. Jeśli tak jest, pozwól, że wyciągnę Cię z tego przeświadczenia – nie, tak nie jest. To jest tylko fanfiction – raz, możesz mieć inne wyobrażenie pewnych rzeczy niż Rowling, dwa, Rowling zostawiła bardzo wiele dziur, które wypadałoby wypełnić. Przecież nie piszesz o świętej trójcy, tylko o Huncwotach, o których w sadze było tyle, co kot napłakał (w porównaniu do objętości tych siedmiu tomów). Otrzymujesz pewne fakty, ale tak naprawdę sama musisz upleść z nich rzeczywistość bohaterów.
Tymczasem Twoi bohaterowie są papierowi, o bliżej nieokreślonym wyglądzie, opisywani przez Ciebie co najwyżej nachalnymi określeniami dotyczącymi koloru włosów lub oczu, a akcja dzieje się na pustych planszach. Jeśli już, to czasami rzucisz nazwę miejsca, gdzie rozgrywa się konkretna scena, ale nic ponadto.
Kolejny aspekt, nad którym musisz popracować, to research. Wiem, że starasz się usprawiedliwiać swoje pomyłki, udając, że są celowe, ale wybacz, nie tędy droga. Odmłodzenie trójki Ślizgonów rzuca się w oczy najbardziej, zaraz za nim znajdują się nadprogramowi prefekci naczelni i to ich spotkanie, które przy kanonicznej poprawności zupełnie traci rację bytu. Nie będę tutaj wypisywać całej reszty drobnych potknięć, bo wszystkie pojawiły się już powyżej. Fanfiction to taki specyficzny twór, że nie dość, że musisz uważać, czy wydarzenia mają sens i możliwość zaistnienia z normalnego punktu widzenia, to jeszcze pilnować, żeby to, co napiszesz, było zgodne z kanonem (a jeśli nie jest, żeby to była świadoma i mająca jakiś cel decyzja). Tak na przyszłość, kiedy robisz rozeznanie, najlepiej nie korzystaj z „hpwikii”, „hpwikia” to zło. O wiele bardziej wiarygodny jest „hplexicon”, a najbardziej ze wszystkiego „pottermore”.
Ratuje Cię chyba tylko to, że z poprawnością nie ma takiej tragedii, jakiej można by się spodziewać po fabule. Mimo wszystko zachęcam do nawiązania współpracy z betą, najlepiej dobrze obeznaną z kanonem, żeby mogła Ci wytykać potknięcia na bieżąco.
Na koniec zostawiłam sobie podsumowanie fabularne, bo choć już wiele na ten temat napisałam, sądzę, że wypadałoby to spiąć w jednym miejscu.
Zacznijmy od czegoś, co musimy sobie wyjaśnić. Obawiam się, że to opowiadanie jest nie do odratowania. Zbyt wiele rzeczy należy w nim poprawić, więc poza pojedynczymi zdaniami niewiele dałoby się z obecnej wersji ocalić. Pocieszeniem może być tylko to, że, w gruncie rzeczy, na razie nie opublikowałaś zbyt wiele tekstu. Ja na Twoim miejscu zaczęłabym po prostu od nowa. A teraz spokojnie, weź głęboki oddech i lecimy. Spróbujemy poprawić ten twór.
Na starcie pozakładałabym pewne sprawy – jeszcze zanim zasiądziesz do pisania. Ustal sobie, jaką długość powinny mieć rozdziały (przynajmniej na początek, później się wyrobisz i może uznasz, że to niepotrzebne, ale na chwilę obecną uważam, że coś takiego Ci się przyda), możesz sobie też przemyśleć, z jaką częstotliwością publikować rozdziały – wtedy nie znajdziesz się w takiej sytuacji jak obecnie, że przez jakiś okres publikujesz bardzo często, a potem wychodzą Ci miesięczne przerwy między rozdziałami. Ja rozumiem, że to było spowodowane wakacjami, ale po to właśnie są zapasy – piszesz, kiedy masz czas, by potem, kiedy masz go mniej, móc dalej publikować stosunkowo regularnie. Warto jeszcze dodać, bo nie wiem, czy wcześniej się z tym zetknęłaś, że dobrze jest, jeśli da się rozdziałowi odleżeć, zanim przystąpi się do wprowadzania do niego poprawek – wtedy jesteś w stanie zauważyć więcej błędów i powtórzeń.
Dobrze, skoro już poczyniliśmy tak podstawowe założenia, przejdźmy do bohaterów. Przemyśl sobie ich dokładnie, wypisz sobie na kartce cechy charakteru (ze szczególnym naciskiem na wady, bo obecnie Twoi bohaterowie prawie ich nie posiadają!), typowe powiedzonka, charakterystyczne zachowania. Warto też przy tej okazji zrobić research i wypisać sobie daty urodzin bohaterów, imiona rodziców, czy to, gdzie się wychowali oraz gdzie mieszkają (dwie ostatnie sprawy mogą przecież być ciekawym punktem wyjścia do charakterów czy zachowań). Pamiętaj, że niektóre aspekty postaci wynikają z kanonu i nie można o nich zapominać. Staraj się później tego trzymać i pilnuj, żeby zachowania bohaterów nie przeczyły temu, co sobie zapisałaś na początku, czyli jeśli napiszesz, że Lily jest inteligentna i poukładana, to nie powinna zapomnieć o tym spotkaniu prefektów.
Jeśli rozplanowaliśmy sobie głównych bohaterów, zajmijmy się postaciami tła. Myślę, że zdołaliśmy już ustalić, że ślizgońskie trio nie wchodzi do nowej wersji, więc musimy pomyśleć nad tym, kim ich zastąpić. Rowling zostawiła w tym temacie ogromne pole do popisu, ponieważ jest ogrom postaci, które możesz wpleść do otoczenia Huncwotów. Ten punkt polega w dużej mierze na researchu – musisz dojść do tego, kto może być z Huncwotami na roku, a kto nie powinien, ale może być na przykład odrobinę starszy, więc mogą się znać. Warto się też zastanowić nad takimi aspektami jak to, czy w huncwockim dormitorium mieszka ktoś jeszcze? A kto jest współlokatorką Evans (wymieniłaś jedną przyjaciółkę, ale przecież dziewcząt było więcej)? Co począć z Dorcas Meadowes – czy w ogóle jest Gryfonką, w jakim jest wieku, czy Huncwoci znali ją przed wstąpieniem do Zakonu Feniksa? A co z Frankiem Longbottomem i jego przyszłą żoną Alicją? Jaką rolę w opowiadaniu będzie odgrywać Regulus? Pytań jest naprawdę bardzo wiele, prawie tak samo dużo, jak możliwości napisania historii Huncwotów. Tylko staraj się szukać niesztampowych rozwiązań, zamiast powielać to, co już gdzieś czytałaś. I nigdy nie przyjmuj, że jeśli ktoś coś napisał, to jest to zgodne z kanonem, zawsze trzeba zweryfikować daną informację.
Jeśli już mamy spis postaci, które mogą nam się wałęsać po korytarzach, najlepiej z drobną notatką dotyczącą domu, wieku i ewentualnej funkcji (prefekt, członek drużyny quidditcha – pamiętaj, że sport jest bardzo ważny dla Jamesa, więc ta informacja prawdopodobnie przyda Ci się później), możemy przejść do myślenia nad fabułą.
Zacznijmy od tego, że w obecnej chwili w Twoim opowiadaniu dzieje się po prostu zbyt wiele. Daj sobie przynajmniej rozdział na rozbieg, na wprowadzenie czytelników chociaż w nietypowe elementy opowiadania. Nie mówię, że musisz już w pierwszym rozdziale zasypać odbiorców szczegółowym opisem każdej postaci, ale dla dobrego odbioru potrzebne są chociaż jakieś szczątkowe informacje. Jako autorka sterujesz wydarzeniami, musisz zostawić czytelnikom puzzle, żeby mogli poskładać je w całość. Ty natomiast wrzucasz ich na głęboką wodę z czterema puzzlami z pięćdziesięciu. I to jeszcze z różnych kompletów.
W obecnej chwili relacja Remusa i Lily jest zupełnie nieprzekonująca. Nie masz żadnego wstępu do tej więzi, tylko fragment Lily rozmyślającej o tym, jak bardzo się cieszy, że spotka Lupina. Spróbuj się teraz postawić na miejscu czytelnika, który wchodzi na Twojego bloga, oczekując opowiadania o Lily i Jamesie (bo bombardujesz tym z każdego miejsca strony), otwiera pierwszy rozdział i bez żadnego wprowadzenia dostaje jednak związek Lily i Remusa. Nie masz pojęcia, jak bardzo ta historia mogłaby zyskać, gdybyś nie łączyła ich w parę już w pierwszym rozdziale, tylko pozwoliła Lily zakochiwać się powoli – ukradkowe spojrzenia, rozmowy, w których szuka się drugiego dna, odtwarzając je później raz za razem w głowie. Tego wszystkiego tu brakuje. Na Twoim miejscu przesunęłabym ich zejście w czasie – przynajmniej o kilka miesięcy. Nie musiałabyś wtedy kombinować na siłę, jak pozostali Huncwoci będą musieli ich przyłapać, tak naprawdę o nowinach mogliby się dowiedzieć nawet z plotek – nic nie stoi ku temu na przeszkodzie, bo to, że ich przyłapali, tak naprawdę nie wniosło nic do historii poza tym, że się dowiedzieli (czyli tak naprawdę wyłącznie pozbawiłaś się sceny, w której Lunatyk musiałby im to wyznać, a która byłaby doskonałym pretekstem, by przedstawić, jak się mają uczucia Pottera do Lily). I wtedy zapewne poszliby na to spotkanie prefektów! Tyle wygrać.
Skoro omówiliśmy już brak tła i to, co ze sobą niesie, przejdźmy do tego, że również sama relacja tej dwójki nie jest ani trochę przekonująca. W trakcie pierwszego dnia przeszli chyba przez wszystkie fazy w związku, a Remus nawet zastanawiał się nad rozstaniem. Kupiłabyś coś takiego, gdyby zaserwował Ci to ktoś inny? Raczej wątpię.
Kompletnie brakuje im realności. Weź pod uwagę, że to są ludzie, którzy przyjaźnili się przez cztery lata i nagle stają się dla siebie kimś więcej – powinno być trochę niezręcznie, a Ty zamiast tego zasypałaś wszystkich toną cukru. Poza tym nowe pary nie zaczynają od razu mówić do siebie słodkimi słówkami, to przychodzi z czasem. Szczególnie w przypadku znajomych z tak długim stażem. A już „kochanie” wydaje mi się grubym przegięciem (ponieważ Twój Remus nie wygląda na takiego, dla którego to słowo jest zupełnie zwyczajne). Wyznanie miłości przemilczę, bo to w końcu dopiero piętnastolatkowie. Co nie zmienia faktu, że koniecznie musisz zwolnić tempo przy kolejnym podejściu do tego opowiadania.
W tym wszystkim staraj się pamiętać również o opisach.
Zastanawiam się, jaki masz dalszy plan, a raczej – czy w ogóle go masz. Zachowania bohaterów i wydarzenia w ich życiu powinny mieć swoje konsekwencje. I w drugą stronę, wydarzenia powinny z czegoś wynikać. Podoba mi się, że już teraz wspominasz, kim Lily chciałaby być w przyszłości, choć nie sądzisz, że byłoby lepiej, gdybyś zrobiła to subtelniej? Gdyby Lily sama sobie zaleczyła ten palec, gdybyś gdzieś mimochodem wspomniała, że na jej szafce nocnej leży książka związana z tym tematem czy że najchętniej rozdawała szlabany w Skrzydle Szpitalnym, bo panujący tam zapach zawsze jej się podobał? Oczywiście to tylko przykłady, ale dość dobrze obrazują to, czego w Twoim opowiadaniu brakuje. Gdybyś zamieszczała takie wskazówki, nikogo by nie zdziwiło, gdybyś nagle w którymś tam rozdziale oznajmiła, że Lily pragnie zostać uzdrowicielką.
Ale nie ma tragedii. Większość z tego, co wypisałam, to błędy, które idzie łatwo wyeliminować w kolejnej wersji tego opowiadania. Elementy, które się szlifuje i które przychodzą z czasem. Jedno jest pewne – może być tylko lepiej, więc nie poddawaj się i pisz, pisz i jeszcze raz pisz. Niestety, niewielu jest ludzi, którzy usiedli do pisania i od razu wyszło im arcydzieło (o ile w ogóle tacy istnieją).
W takim razie zostawiam Cię z tą dość długą oceną i nie ukrywam, że liczę na dyskusję.
Ocena: Na chwilę obecną jest to po prostu blog słaby, ale gdyby dopracować bohaterów i zapis dialogów oraz wyeliminować wszystkie potknięcia wynikające z nieznajomości kanonu, ocena byłaby na pewno wyższa. Zapraszam za jakiś czas, jeśli zadecydujesz się poprawiać opowiadanie.
*niesamowicie merytoryczny komentarz* Imo przesadzasz z gifami. Aż zajrzałam do poprzedniej ocenki, żeby się przekonać, czy o ciebie mi chodziło, bo już wcześniej rzuciło mi się w oczy, i tak. Jest ich naprawdę dużo i często w odstępie ledwie paru linijek. Oczywiście twoja sprawa, co z tym zrobisz, ale w przypadku mojej ocenki prosiłabym o ograniczenie - wyrugowanie nie, lubię gify, ale tekst przepełniony migającymi obrazkami to już nieszczególnie.
OdpowiedzUsuńO kurwełe, ponad 70... Znaj proporcje, droga łoceniajonco. xD
OdpowiedzUsuńoO Też chciałam sprawdzić, ale nie mogłam zrobić podglądu obrazków, a liczyć to mi się nie chciało. Myślałam mimo wszystko, że jest mniej. Kilka, no kilkanaście, jak ocenka rzeczywiście długa, to dla mnie maks. To tylko lekkie urozmaicenie tekstu.
UsuńO rety, to najcięższy przypadek nadgifozy, jaki widziałam. Kilkanaście to już dużo, a co dopiero kilkadziesiąt.
UsuńNawet w analizach mniej gifełów leci. :c
UsuńAle Jamie <3
OdpowiedzUsuńNie wiem na jakiej podstawie słowa rozdzielone kilkunastoma niekiedy zdaniami są traktowane jako powtórzenia. Spora część faktycznie zgrzyta, ale w paru miejscach widzę niepotrzebny przesadyzm...
OdpowiedzUsuńJęzyk polski nie jest tak prosty, jak ci się wydaje. Nie ma zasady, która mówi: jeśli między jednym słowem a drugim jest pięć zdań, to nie jest to powtórzenie.
UsuńPoza tym autorka używa słowa rudowłosa częściej niż imienia bohaterki. To tylko taki jeden przykład, który rzucił mi się w oczy.
Strzelam, że maximilienne nie zamierzała dosrywać autorce bloga, tylko uświadomić jej pewne błędy. Nie nazwałabym oceny przesadzoną. Uważam też, że autorka bloga sama będzie w stanie zadecydować, które poprawki chce wprowadzić, a które nie. WS nie jest od głaskania po główkach. Przynajmniej to zdążyłam zauważyć po przeczytaniu kilku wpisów. Autorka powinna mieć tego świadomość, zgłaszając się do oceny.
Tu nie chodzi nawet o głaskanie po głowie czy "jechanie" po blogach. To nie tak, że przechodzimy ze skrajności w skrajność. Staramy się coraz wyżej stawiać poprzeczkę, bo mamy więcej expa w tym, co robimy i sami wciąż się rozwijamy. Widząc swój progres, rosną nam wymagania. :) przynajmniej ja tak to widzę.
UsuńSkoia.