Adres
bloga: Jeff the
Killer – Historia prawdziwa
Autorka: Sarahi
The Killer
Tematyka: fanfiction,
Jeff the Killer
Oceniająca: Frank
Rozdział I
(…) wśród internautów z lekko spaczonymi
tendencjami maniakalnego interesowania się wszystkim co „niewyjaśnione”, (…) –
spaczona tendencja (brakło „do”, tendencje do czegoś)? Nie uważasz, że
skłonności są wynikiem pewnych czynników, które mogły danego osobnika spaczyć
lub ukształtować? Zresztą, pomijając sprawy sporne, same „spaczone tendencje”
brzmią niezgrabnie.
(…) jednak patrząc w Internecie na
wszystkie wyimaginowane, mangowe przeróbki nożownika, (…) –
„przeróbki”? Jeszcze pół zdania wcześniej narrator stwierdza, że nikt nie wie,
czy Jeff the Killer istniał, a za chwilę potknięcie zdradzające, że istnieje?
(Coś przerabiać musieli, prawda?) Tak, czepialstwo mam we krwi.
Kulawo
przetłumaczyłaś fragment artykułu z gazety, którego zdjęcie wkleiłaś w
zakładce, zabrakło nawet najbardziej kluczowej informacji – tego, że Liu
wyparował ze szpitala Sacred Heart. Po przewiezieniu go tam od razu wyskoczyłaś
ze zniknięciem ochrony, pielęgniarek oraz nagrań monitoringu. Nie powinnam
musieć zaglądać do zakładek, żeby zweryfikować informacje.
Gwałtownie
zamknęłam matrycę laptopa (…). – matrycy zamknąć się nie da; nie dało się
bardziej zasygnalizować potencjalnie wścibskiemu rodzicowi, że robi się na
komputerze coś nieodpowiedniego? (Zresztą co jest takiego we wpisaniu w Google
„szpital Sacred Heart”, że Sally zareagowała aż tak gwałtownie?) Nie prościej
szybko zmienić zakładkę albo zminimalizować przeglądarkę?
Nawiasem,
niepoprawnie
zapisujesz dialogi.
(…) złapałam się nerwowo za włosy. – a
nie czasem za głowę? Zresztą reakcja zastanawiająco przesadzona jak na
usłyszenie skrawka raportu z wiadomości.
„Gościu”
w telewizorze podaje, że ofiara „dziwnego zabójstwa na Florydzie” miała
„przerażający, paradoksalny uśmiech”. Skoro już chwilę później dodaje, że
również wypruto jej flaki, czemu nie uściślił, jak dokładnie wyglądał ten
uśmiech? Bo teraz to równocześnie może być rekreacja słynnego więziennego chelsea
smile, a równocześnie po prostu zwykły, zastygły na twarzy uśmiech. Nie widzę
też sensu w używaniu słowa „paradoksalnie”, przecież w mediach, szczególnie
amerykańskich, ważne jest nakręcanie paniki i zdradzanie szokujących
informacji, a nie rzucanie patetycznymi określeniami, które nikomu nic nie
mówią.
Nie
wierzyłam w to, że mafia zmasakrowałaby i pochlastała tak ludzkie ciało. – jak
na kogoś ze wdzięcznie nazwanymi „spaczonymi tendencjami”, czyli kogoś, kto w
jakiejś części musi interesować się zbrodniami, Sally wykazuje niesamowite
pokłady ignorancji.
Nawet nie postarał się o to, by ukryć
ciało, więc wydaje mi się, że chciał, aby ktoś je bardzo łatwo znalazł
informując policję. – a w jaki sposób Sally to wydedukowała? Nic
takiego nie padło w wiadomościach, nie było mowy o miejscu znalezienia ciała, o
tym, w jakim stadium rozkładu było, z czego można by wywnioskować czas miniony
od śmierci ofiary do odnalezienia ciała. (Oczywiście, gdyby takie informacje
padły w wiadomościach, byłoby to głupotą samą w sobie, ale mówimy
hipotetycznie). Skąd jej się to
wzięło? Siła wyższa? (Przecinek przed „informując”).
Tylko
dlaczego szukają sprawcy w mafii? Dlaczego nie skojarzą tego morderstwa z tymi
sprzed dziewięciu lat? Czyżby zapomnieli o Jeffreyu Woodsie, trzynastolatku,
który zamordował z zimną krwią swoich rodziców, a później zniknął? – i ani razu
nie przeszło jej przez myśl, że może to byłoby idiotyczne, gdyby policja z
uśmiechem na ustach przekazała wszystkie – wszyściutkie! – informacje, jakie
posiada na temat tego morderstwa oraz podejrzanego, gościowi z popołudniowych
wiadomości? Nic? Najmniejszego przebłysku krytycznego myślenia?
Rozdział II
Trzymałam telefon parę metrów od ucha, mimo
to doskonale słyszałam frustrację przyjaciółki. –
długą ma tę rękę.
Przygryzłam dolną wargę i przescrobblowałam
wszystkie oddziały, odnośniki, aż w końcu natknęłam się na zakładkę „kontakt”. – co
takiego zrobiła? Jestem pewna, że chodziło ci o scrollowanie, ale nawet jeśli,
to czy zapisanie tego po polsku by cię przerosło?
Z tego dziwnego stanu apatii wyrwał mnie
głośny dzwonek wydobywający się z mojego telefonu. – jak
dla mnie to, co przeżywała podczas pisania e-maila (i po), wcale nie było
apatią.
- Na Florydzie?! – powtórzyła brunetka – to
kilkaset kilometrów stąd. – może i kilkaset kilometrów stąd, ale
jakie to ma znaczenie, kiedy równie dobrze ciało mogło zostać znalezione na
samym koniuszku Florydy, gdzieś w jakimś hipotetycznym rybackim miasteczku,
którego nazwa nie padła? Poza tym mogło tam zostać podrzucone, a sam morderca w
tym momencie może walczyć z łosiami w Kanadzie.
Słyszałaś o tym morderstwie? Wszystkie
media o tym trąbią. – pomyślałby kto, że w takim wypadku Sally nie
marnowałaby czasu na gadanie z koleżanką, a spędzałaby każdą wolną chwilę przed
telewizorem, porównując podawane w mediach informacje i robiąc notatki. Zresztą
skąd wie, że wszystkie media o tym trąbią (naprawdę wszystkie?), skoro od razu
po powrocie z kina zadzwoniła do koleżanki i włączyła laptopa? Telewizor
nigdzie się nie przewinął (tak, pozostają źródła internetowe, ale Sally tylko
zdążyła napisać e-maila do Sacred Heart), nie padło nic na temat możliwego
słuchania radia w drodze do kina czy z kina.
Wyprute jelita, wycięte policzki… –
nie-e-e. Nic nie wspomniano o wyciętych policzkach, nie sprecyzowano
„paradoksalnego uśmiechu”; Sally sama wymyśla sobie fakty.
Jeff daje o sobie znać, ale tym razem
sprawa trafiła do mediów! – tym razem? Ciekawy dobór słownictwa.
Powiedziałabym nawet, że potencjalnie lekko spoilerujący, jakby postać znów
miała dostęp do twojej głowy, autorko.
Dosłownie każdy, kto się o nim naczytał i
sam ześwirował. Ty lepiej uważaj, bo skończysz tak samo (…) – nie
brzmi jak ktoś, komu można by zdradzić – jak to twierdziła Sally – każdą swoją
myśl.
Mam! Spójrz, spis wszystkich Woodsów z
Florydy… – naprawdę chcesz mi powiedzieć, że w STANIE Floryda żyje
jedynie pięciuset Woodsów?
Wpisałam pierwszy numer z listy i
westchnęłam głośno. – mam rozumieć, że chce obdzwaniać ludzi przed
siódmą rano? Poszukiwania na pewno pójdą wspaniale, już widzę te postępy w
śledztwie.
Zresztą…
Czy nie rozsądniej byłoby wpierw dowiedzieć się, w jakim mieście
porzucono ciało, żeby móc w pierwszej kolejności sprawdzić zamieszkujących tam
Woodsów?
Rozdział III
Do moich oczu napłynęły łzy, dłonie
ponownie zaczęły drżeć z powodu stresu i rozpaczy. – a to
wszystko dlatego, że odnalezienie Jeffa, którego nie potrafią znaleźć śledczy z
dziesiątkami lat doświadczenia, nie okazało się tak banalne, że udało się w
ciągu dziesięciu minut od rozpoczęcia dzwonienia do ludzi rozstrzelonych po
całej Florydzie. Seems legit. (Nie jestem pewna, czy specjalnie kreujesz ją na
kogoś niestabilnego psychicznie, nie sądzę).
Czat
deus ex machina dostarcza nowych tropów. Czy bohaterka w ogóle kiedyś zastanowi
się nad tym, w jaki sposób otworzył jej się ten czat? Bo wiesz, ona tylko
przeglądała numery telefonów mieszkańców Florydy na wygodnej stronie, tam czatu
nie ma, więc ktoś musiał poświęcić chwilę czy dwie, żeby wkraść się do jej
laptopa. Co by oznaczało, że używanie go do wyszukiwania dalszych informacji i
sprawdzania tropów nie byłoby już bezpieczne.
User: Powiedz mi, kim jesteś i skąd wiesz,
że kogoś szukam? – czy to nie jest banalna zagadka do
rozwiązania, biorąc pod uwagę, co robiła przez ostatnią godzinę czy dwie? Czy
ona w ogóle używa mózgu, chociaż tak od czasu do czasu?
Rozdział IV
Wiadomo już co z tamtą pociętą kobietą? – ha!
A więc jednak! Już w poprzednim rozdziale zainteresował mnie dobór słów
„Słyszałaś co się z nią stało?”, ale uznałam, że może chodziło ci o ofiarę, a
nie konkretnie kobietę. Powiedz mi, skąd Sally wie, że to była kobieta? Przed
wyjściem do kina w wiadomościach nie padło nic takiego, nawet nie zająknięto
się na temat płci ofiary. Skąd ona to
wie? (Przecinek przed „co” w obu przypadkach).
Teraz już byłam niemal pewna, że Liu i Jeff
pochodzili z Port St. Joe na Florydzie. – niby czemu była tego pewna,
co innego wskazywało na to miejsce? To, że w e-mailu skierowali ją do
jednostki, która zajmowała się sprawą, niczego nie oznacza. (A pochodzenia
numeru Liu Sally nie sprawdziła).
Uważam za dziwne, że Yennefer podjęła temat
studiów – wcześniej nikt na ich temat się nie zająknął, to jedno –
jakby od razu zakładała, że Sally na dłuższy czas zadomowi się na Florydzie.
Skąd takie podejrzenie?
Z Liu?! – zaoponowała (…). –
sprawdź sobie, co to znaczy zaoponować. Na przestrzeni całego tekstu wielokrotnie
używasz tego słowa niepoprawnie.
I
najwyraźniej u Sally grubo z kasą, bo idzie do biura podróży, żeby zarezerwować
sobie lot na Florydę, nie sprawdza bezpośrednio stron internetowych linii
lotniczych. (W ogóle co to za zwyczaj, że ktoś, kto spędza tyle czasu na
komputerze, nie pomyślał o zarezerwowaniu biletów przez internet?). Z kolei lot
z Des Moines do Tallahassee według Google trwałby ponad dwie godziny, nie
blisko dziesięć. Niezłe musiała dostawać to kieszonkowe, żeby uzbierać na bilet
lotniczy i nie mieć żadnych zmartwień dotyczących tego, czy starczy jej na nie
wiadomo jak długi pobyt na Florydzie. Nawet przez myśl jej to nie przeszło.
Rozdział V
Od zawsze miałam doskonałe relacje z moją
mamą. Nasze więzi były bardzo silne, obie nie wyobrażałyśmy sobie życia bez
drugiej. Z tatą było podobnie, choć on, jak na faceta przystało, nigdy nie
okazywał mi otwarcie uczuć ani nie wypytywał o prywatne życie. –
zobaczymy, czy potem to udowodnisz, bo jak na razie nie odczułam niczego
takiego. Jedno streszczeniowe wyjście do kina nie tworzy niesamowitej więzi.
(No i gdyby tak jej na rodzicach zależało, może zdradziłaby czytelnikowi ich
imiona; oczywiście zwykle nie myśli się o własnych rodzicach, uwzględniając ich
imiona, jednak można ich bezproblemowo przedstawić w inny sposób, na przykład
poprzez dialog).
(…) po to, aby znaleźć gościa, który wyrywa
innym flaki poczym wkłada nóż do buzi i wycina paradoksalny uśmiech. –
przecinek przed „po czym”, które, jak widać, zapisuje się rozdzielnie. Włożenie
„noża do buzi” brzmi jak coś, co powiedziałby parolatek, a nie nastolatka z
niezdrową obsesją na punkcie seryjnego mordercy, która dodatkowo rozdział czy
dwa wcześniej wzdychała do tego, jakim Jeff jest „artystą”. Czuję, że
określenie „paradoksalny uśmiech” jeszcze parę razy zagra mi na nerwach, bo
najwyraźniej bardzo ci przypasowało.
Widziałam, jak walczy ze sobą by nie
powiedzieć „nigdzie nie jedziesz! Jesteś moją małą córeczką i zostajesz tu, w
Iowa”. – czyli równie dobrze jej córka mogłaby mieszkać po drugiej
stronie stanu Iowa i byłoby ok? („Nigdzie” wielką literą, przecinek przed
„by”).
Pożegnawszy się z samego rana z moim
pokojem i rodzicami, wyszłam z domu. – pokój ważniejszy. ;D
Co, jeżeli popełniam błąd? Co, jeżeli
naprawdę sama podkładam się mordercy pod nóż…? – piąty
rozdział i dopiero teraz doczekałam się pierwszego martwienia się Sally o
cokolwiek. Nie wierzę, że dożyłam tej chwalebnej chwili.
Gdy doszłyśmy na lotnisko, zorientowałam
się do którego samolotu powinnam wsiąść i ruszyłam ostrożnym krokiem w jego
kierunku. – leciałaś kiedyś samolotem? Interesuje mnie też słowo
„doszłyśmy”. O ile Sally nie mieszka pięć minut piechotą od lotniska (jeszcze
taki kawałek mogłoby się użerać z walizami oraz bagażem podręcznym), interesuje
mnie ten sposób dotarcia na miejsce. Sally niby jest taka samodzielna, niby tak
dobrze rozporządza pieniędzmi, a wygląda na to, że własnego samochodu nie ma
(nie wspominając o Yennefer), co w Stanach jest dość sporą rzeczą. (Przecinek
przed „do którego”).
Z naszą
Sally znów kontaktuje się Liu, ponownie w ten sam sposób, co wcześniej. Czy
Sally przeszło przez myśl, że może Jeff podszywa się pod swojego brata, by
zwabić ją na Florydę? Oczywiście, że nie. Nawet wtedy, gdy Liu dwukrotnie
spytał jej (z emotkami!), czy chciałaby mieć piękny uśmiech. Podejrzane? W
życiu, Liu pewnie postradał zmysły. Co tam, trzeba dostać się do miasta, w
którym najpewniej żyją obaj bracia Woods! Jak widać, idiotyzm, brak
jakichkolwiek głębszych przemyśleń (czy logicznych przemyśleń w ogóle…) mnie
dobija, szczególnie, że tak bardzo kłóci się to z tym, jak przedstawiałaś ją na
początku.
Portier był już grubo po 60tce, wychudzony,
bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy, tak, jakby był zmęczony życiem. Cóż, jeżeli
pracuje tu od dawna, być może mógłby mi pomóc… – związek
przyczynowo-skutkowy? (Zapis „sześćdziesiątki” dał mi raka z przerzutami).
Przepraszam, czy wie pan gdzie w Port St.
Joe znajduje się komenda główna? – to jest nastolatka.
Nastolatka, która ma laptopa. Nastolatka, która ma telefon. Telefon, w którym
jest nawigacja (skoro ma lokalizację, ma nawigację). Niby jest taka ogarnięta,
jeżeli chodzi o sprawdzanie informacji w necie, jednak użycie Google ją
przerasta. (Przecinek przed „gdzie”).
Jeszcze nikt nigdy nie dotarł tak daleko. –
czyli niby komuś innemu też podstawiali pod nos nie tyle wskazówki, a
działania, jakie powinni wykonać, by znaleźć Jeffa?
Hm...
Wiem, że to miało być jako tako straszne. Mniej więcej. Ale czy tak wyszło? Czy
bałam się o Sally, bohaterkę (jak na razie) tak płytką jak przeciętna kałuża,
bohaterkę, która nigdzie by nie doszła sama, gdyby nie stanowiła bezsensownego
punktu zainteresowania braci Woods? Bohaterkę, która rzekomo miała być sprytna
i inteligentna (w końcu tego wymaga faktyczne dochodzenie, analizowanie
faktów), a tak naprawdę jest imponująco niesamodzielna (jeżeli idzie o
(nazwijmy to tak) śledztwo) i przerażająco… głupia, niewnikliwa?
Fragment,
w którym Jeff kręci sobie wąsa i wywija nożem, obiecując Sally piękny uśmiech,
w ogóle mnie nie ruszył. Chyba że zamierzałaś we mnie wywołać ciężkie
westchnienie zrezygnowania, w takim razie gratulacje.
Rozdział VI
Morderstwo sanitariuszy również nie było
moją działką. – przecież sanitariusze zniknęli, a nie zostali
zamordowani. Co może wskazywać na to, że Jeff kłamie, ewentualnie wie, czyją
działką faktycznie było.
Nowe informacje wskazywały, że wcale nie
był aż taką znieczulicą. Na pewno musiało siedzieć w nim coś dobrego. – mam
wrażenie, że manipulacja jest dla Sally pojęciem zupełnie obcym. (Jak można być
znieczulicą?)
Rozdział VII
- Chyba mieliśmy umowę. Nie tknę cię,
dopóki nie doprowadzisz mnie do brata. Możesz być spokojna jak na razie i czuć
się jak u siebie w domu. // - Ale Jeff, mnie to wcale nie uspokaja – jęknęłam
przerażona. – czy ona naprawdę wybrzydza w takiej sytuacji,
w t a k i e j sytuacji ma jakieś ale? Tkwię w podziwie, doprawdy. (Oddziel „jak
na razie” przecinkami).
W tym
rozdziale (oraz końcówce poprzedniego) prezentujesz nam też nieco bezsensowne
utarczki słowne między Eyeless Jackiem i Jeffem. Przełknęłabym już tę jawną
próbę wciśnięcia mi na siłę sympatii do morderców oraz dziwolągów, gdyby chociaż
rozmawiali na temat czegoś, co wnosi do fabuły cokolwiek, jednak w zaistniałej
sytuacji jest to dla mnie po prostu wymuszone i nie do strawienia.
(…) spytałam spanikowana, przysuwając się
do ramienia Woodsa. – ciekawe, już drugi raz się do niego przysuwa.
Czyżby syndrom sztokholmski? (Późniejszy edit: nie, to tylko niezdrowa relacja
bohaterki z wyimaginowanym Jeffem wpływa na to, jak zachowuje się wokół
realnego Jeffa; oraz prawdopodobnie zalążek wątku romantycznego).
- Przestańcie się w końcu wydurniać! – ale
w jaki sposób oni się wydurniają? Jeszcze rozumiem Jacka, ten wysławia się jak
przeciętny gimnazjalista, co może irytować. Ale zadanie pytania przez Sally,
która wcześniej nie miała styczności z niczym w ułamku podobnym do Slendera,
jak dla mnie wydurnianiem się nie jest. Inna sprawa, że szukam rozsądku w
wyraźnie niestabilnej psychicznie postaci.
Trójka nastolatków spuściła ze smutkiem
głowę, po czym komunikując się ze sobą bezdźwięcznie (…). – skoro
bezdźwięcznie, to w jaki sposób?
Rozdział VIII
Zimny wzrok Jeffa mierzący moją sylwetkę
dał mi do zrozumienia, że w tej chwili mam iść po swój telefon. – w
pierwszej chwili chciałam to po prostu skomentować krótkim, zawiedzionym „och”,
ale obowiązek wzywa. Sally, dzięki temu jednemu krótkiemu zdaniu, stała się
jeszcze bardziej nieprawdopodobną postacią. Podczas lektury poprzedniego
rozdziału uznałam, że Jeff, jak to ktoś, kto zdaje się (do czasu?) mieć mózg,
zabrał jej telefon, jednak nie. Wcześniej Sally po prostu obudziła się w
osobnym pokoju, na trzeszczącej pryczy, a jej pierwszym instynktem było wyjście
do głównego pomieszczenia, gdzie mogłaby stanąć oko w oko z mordercą Jeffem. W
ogóle nie pomyślała o wezwaniu policji, zadzwonieniu do rodziny (którą tak
rzekomo kocha, szczególnie matkę, w końcu łączy je tak silna więź).
Zrozumiałabym strach przed dzwonieniem po pomoc, gdyby wciąż leżała pod nogami
Jeffa czy po prostu gdzieś na widoku, ale przecież była sama w pokoju, nikt jej
nie obserwował.
(…) zaczęłam się bronić, pokładając swój
tułów na stół i próbując dosięgnąć ręką swój telefon, by oswobodzić go spod
kontroli rozbawionego Slendera. – ta dziewczyna NIE MA
instynktu zachowawczego. Ta dziewczyna najwyraźniej WCALE nie boi się żadnego z
obecnych, mimo gorących zapewnień, bo co chwilę zachowuje się nieodpowiednio,
mówi coś nieodpowiedniego, bez żadnej refleksji, bo ty tak chcesz.
No
pięknie, jeszcze tego brakowało by Slenderman przeczytał moje psychiczne
wiadomości do Yennefer o tym, jak bardzo mentalnie związałam się z Jeffem i jak
mi zależy na jego odnalezieniu i uratowaniu od całkowitego zatracenia się. – a
więc moja początkowa teoria, że z Sally jest coś nie tak, okazała się
prawdziwa. Dziewczyna stworzyła sobie jakiś puchaty i przyjemny obraz Jeffa,
wymyśliła sobie, że jeszcze się nie zatracił (wielce wątpliwe, biorąc pod uwagę
ilość znanych ofiar oraz te, które są w domyśle), a teraz traktuje go jak…
kumpla, kogoś, kto się nią zaopiekuje? (Przecinek przed „by” oraz drugim „i”;
„psychiczne wiadomości” niby są potoczne, niby w teorii pasują, ale nie,
proszę).
- Jakie smsy? – dopytał się z
dociekliwością Jack, odsuwając na bok zakrwawioną reklamówkę z ostatnią nerką.
// - „Nasz Jeffrey ma wielbicielkę” – przekazał Slender, wyraźnie rozbawiony
całą tą sytuacją. // - Wcale nie! – warknęłam łamiącym się głosem. Znowu
spłonęłam rumieńcem. – Jeff, zrób coś! On czyta moje wiadomości…! // Jeff
jedynie westchnął teatralnie i przejechał dłonią po swojej twarzy. – czy
ja czytam opowiadanie o „najbrutalniejszych psychopatach stulecia” (wzięte ze
zwiastuna) czy wywołującego dzikie kwiki farfocla pisanego dla śmiechu? Bo
jestem zdania, że to pierwsze ci nie wychodzi, a to drugie mogłoby nawet
przyzwoicie. (A skoro przejechał dłonią po twarzy, po drodze raczej musiał też
minąć pozbawione powiek oczy). (Zapis SMS-ów).
Wbiłam wzrok w mojego towarzysza. –
towarzysza? Nie, nie mogę tak tego zostawić, bo później nagminnie używasz tego
określenia. Nazywanie porywaczy, morderców i psychopatów swoimi towarzyszami
jest nieco nie na miejscu, nie uważasz? Szczególnie, że potem określana jest
tak również pielęgniarka, sprowadzanie jej do tego samego poziomu… Ech.
- „Lepiej, żeby został teraz sam. Czasami
ma napady złości i wtedy tylko Jack potrafi go opanować. Gdybyś za nim poszła,
skrzywdziłby cię.” // Do moich oczu napłynęły łzy. W tym miejscu wszystko było
inne. Emocje kotłowały się we mnie jak szalone, miałam naraz pełno mieszanych
uczuć. – mam rozumieć, że nagle Slenderman ma na uwadze dobro
Sally, bo tak? Mam rozumieć, że Sally ponownie wykazuje się posiadaniem
jakichkolwiek emocji jedynie w chwili, gdy coś dzieje się związanego z Jeffem?
- „Wart czego? Na co ty liczysz, dziewczyno?
Stałaś się narzędziem do komunikowania się dwóch, najgorszych, najbardziej brutalnych
psychopatów ostatniego stulecia…” // - Co masz na myśli? – a Sally nadal
radośnie świergota sobie ze Slenderem, bo czemu by nie. Między nim a Yennefer
nie ma prawie żadnej różnicy, prawda? (Bez przecinka po „dwóch”, zresztą
wybierasz albo zapis dialogu za pomocą myślnika (w twoim przypadku niepoprawny
dywiz), albo cudzysłów).
Jeff wrócił późną nocą. Spałam już wtedy w
pokoju, w którym przebudziłam się wcześniej, (…) – skoro
wrócił, jak Sally spała, skąd wie, kiedy wrócił? Równie dobrze mógł być w domu
moment po tym, jak zasnęła, albo moment przed tym, jak się obudziła.
Sally
niańczy Jeffa i przejmuje się tym, że zrobił sobie bubu podczas ataku szału, a
ja w międzyczasie bezgrzę na marginesie krótkie „tró lav”. Swoją drogą, ten
talerz musiał być wykonany z niesamowicie ciekawego materiału, skoro potłukł
się na takie kawałeczki, co dały radę powłazić Jeffowi w linie papilarne. Świat
schodzi na psy.
Przepłukałam ją porządnie, wolną ręką
jednak wciąż trzymając kurczowo dłoń mężczyzny. – to
jednak mężczyzna, a nie chłopak, jak pisałaś wcześniej? Zdecyduj się, to są dwa
różne słowa, które przywodzą nam na myśl dwa różne wyobrażenia.
Posprzątam to szkło, bo powbija się
wszystkim w nogi, zwłaszcza tym dzieciakom Slendiego. One są takie nieostrożne… –
najwyraźniej Sally czuje się jak u siebie.
Gdy skończyłam zbierać szkło, wstałam
ostrożnie i nie widząc żadnego kosza na śmieci, wrzuciłam je do reklamówki, w
której Jack przyniósł sobie nerki. – och. Tak bez żadnej
refleksji. Refleksji nad nerkami, nad ludźmi, którzy je stracili w
najprawdopodobniej brutalny sposób. Nic. A jeszcze przed odejściem Slendera
Sally rzekomo była przerażona. Faktycznie, widać to po niej niesamowicie. Nie
przemknęło jej przez myśl, że może jeżeli nie pomoże im odnaleźć Liu, że jeżeli
coś źle pójdzie, to jej nerki wylądują w tej siateczce. Co tam!
Nie
wiem. Nie wiem, czy próbowałaś stworzyć jakieś napięcie, sprawić, że będę bać
się o Sally, kiedy Jeff groził jej, że wyda ją na najgorsze tortury za swojego
brata, kiedy cisnął nią o ścianę. Nieważne, czy próbowałaś, czy nie, bo zaraz
potem Jeff przechodzi do pytania o esemeski Sally, co jest wręcz absurdalne.
(Tak, w pewien sposób udowadnia, że koleś ma nierówno pod sufitem, ale również
udowadnia, że nie jesteś świadoma, jak źle robisz własnemu tekstowi).
Weszłam do środka i pomimo małych obaw,
podeszłam do niego, śpiącego pod cieplutką pierzyną i z - o zgrozo - otwartymi
oczami. – nie uważasz, że zamknięte i otwarte oczy to luksus, na
jaki mogą sobie pozwolić ludzie z powiekami? ;P
- Czego ty chcesz? Śpię. // - Jeffy, ja
zaraz zasłabnę. // - To fajnie. Dobranoc. – pamiętasz moją tezę o
farfoclu? Przestaje być tezą.
Rozdział IX
Sally
trafia do szpitala. Według obliczeń czasowych biedni Amerykanie już borykali
się z okrutnym Obamacare, tak więc nasza bohaterka nie musi się martwić o
astronomiczne sumy za leczenie.
Od zawsze miałam tendencje do chorób. – tak,
świadczy o tym niezliczona ilość wygodnych zachorowań na przestrzeni dziewięciu
rozdziałów. Oh, wait.
Wow, Sally wreszcie przeszło przez myśl
wezwanie policji, czego i tak postanawia nie robić. Dobrze, jak chce – co
jednak z rodziną i Yennefer? Czy nie uważa, że jej matka – z którą rzekomo ma
tak silną więź – uznałaby, że coś jest nie tak po przeciągającym się okresie
ciszy ze strony córki? Czy Sally nie wypadałoby poinformować Yennefer (która
przecież wie, co tak naprawdę się dzieje), że wszystko z nią w porządku, coś
takiego?
- Pielęgniarki poszły już do domu. Została
tylko recepcjonistka i ochroniarz, który śpi za kamerami (…). –
Sally jest w szpitalu. S z p i t a l u. Pielęgniarki tak po prostu nie robią
dniówek, nie żyjemy w tak przemiłym świecie.
Był wściekły. Krzyczał, że same problemy ze
mną, że lepiej, jakbym nie żył. Wrzeszczałem o pomoc, płakałem i w tamtej
chwili on wyciął mi ten uśmiech. – Jeff płonął. Jego twarz już
szczególnie. Tatko tak po prostu chwycił sobie płonącego synalka i wyciął mu
uśmiech, jak gdyby nigdy nic? Coś tu się kupy nie trzyma. (No chyba że założył
rękawice kuchenne).
Trudno
mi skomentować zwierzenia Jeffa. Są po prostu… do bólu opkowe. Wszystko, co
złe, przydarzyło się Jeffowi ze strony ojca, gwałt, katowanie, podpalenie, a
matka nie zrobiła z tym nic. Patrząc na to jednak z innej strony, można wyczuć
w tym, nie wiem, jakieś odseparowanie się od tych zdarzeń (ewentualnie mocną
manipulację, ale takich zagrywek po Jeffie się nie spodziewam, niestety nie
uważam go za dostatecznie ogarniętego), jakby wcale nie był zły. Nawet to
insynuuje, mówiąc: „Wzięli mnie za tego złego, za mordercę.”, a przecież
niewinne dziecko nie śmieje się, dźgając i rozczłonkowując ciało ojca, po czym
zabija bierną matkę.
A co na
to Sally? A przewidywalnie, tyle że ona ma teraz inne zmartwienia na głowie,
inne niż puchaty Jeff.
Rozdział X
Następnego ranka, tak, jak mi wcześniej
zapowiedziano, obudziła mnie pielęgniarka, która brutalnie weszła do sali z
zamiarem obudzenia mnie. – zdecydowana kobieta – przyszła i
zrobiła, co zamierzała.
Nic dziwnego, że żaden lekarz do tej pory
nie wykrył, że ma pani na raka krwi. – naprawdę? Sally twierdziła,
że choruje od małego – to naprawdę interesujące, że jeszcze żyje, ale jeszcze
bardziej interesujące jest to, że jej objawy były niewidoczne w poprzednich
rozdziałach, hej, stan zdrowia wcale jej nie martwił. Ot, po prostu musiałaś
jakoś zmiękczyć Jeffa, więc na poczekaniu wymyśliłaś sobie tragiczną chorobę i
wiśta wio – a przynajmniej ja tak to widzę. No i… pielęgniarka przekazująca takie
wieści? Powinny być przekazane przez lekarza prowadzącego, nie byle kogo, kto
akurat miał dyżur. I czy w ogóle pielęgniarka ma prawo ją wypuścić (jeżeli
chodzi o dokumentację, to owszem, ale bez rozmowy z lekarzem)? I jak to tak,
pielęgniarka po prostu jej mówi, że Sally nie umrze (pozew gotowy…), nie
informuje jej w ogóle o chorobie, jej przebiegu, możliwym leczeniu, o niczym, a
nawet nie zająkuje się na temat potencjalnych powikłań po wypisaniu?
Przykro mi, ale nie tak to działa. No chyba że faktycznie chcą być dziesiątki
milionów dolarów wstecz po pozwie o zaniedbanie. („Na” jest zbędne).
Dobrze,
wszyscy doskonale wiemy, że Sally chce wrócić do Jeffa i ferajny. Jak w takim
razie wyobraża sobie swój powrót w takim stanie? Przecież nie ma pojęcia, dokąd
ją wywieziono, nie wie, gdzie się udać. Czy oczekuje, że ktoś będzie na nią
czatował 24/7 w lobby, w razie gdyby jednak ją zwolniono?
Z paraliżującym strachem wyszukałam po
omacku dłoń pielęgniarki, która stała się przerażająco zimna. –
czemu jest zimna, skoro dalej żyje? Z późniejszych opisów przy Philipsie nic
nie wskazuje, że to jakaś część jego supermocy, więc?
Do moich nozdrzy dostał się
charakterystyczny zapach krwi, a pod opuszkami poczułam lepką ciecz. Drżąc,
dotknęłam jej i powąchałam. Upewniwszy się, że to krew, mój rozdzierający krzyk
rozległ się echem po całym pomieszczeniu. – jaka pragmatyczna!
Najpierw się upewnia, że to na pewno krew, dopiero potem wrzeszczy! Skąd ta
cała późniejsza krew? Przecież nie tryska strumieniami jak fontanna.
Zastanawia
mnie to, że teraz Sally gorąco opisuje swoje obrażenia oraz boleści, kiedy jest
ciągnięta przez „kata” długim korytarzem, podczas gdy wcześniej, kiedy Jeff
targał ją za włosy i ciskał nią o ściany, w ogóle nie zdawała się poruszona ani
przejęta.
Nigdy nie widziałam jeszcze tak
upokorzonego, bezsilnego i przerażonego człowieka… –
upokorzonego? Dlaczego akurat upokorzonego? Co w całym opisie obrażeń Liu
wskazywało na upokorzenie?
- Jesteś bratem Jeffa? – zająknęłam się,
rozchylając ze zdziwienia usta. – Ty… naprawdę jesteś jego bratem! – w
jaki sposób go rozpoznała? Przecież Jeff nie tylko ma poważnie poparzoną twarz,
brakuje mu powiek, a na dodatek ma rozcięte policzki. Nie sądzę, że w takim
stanie przypominałby brata chociaż w calu.
Normalnie nie miałby szans wygrać z moim
bratem, bo poza murami Sacred Heart Philips jest normalnym człowiekiem. – a
Jeff niby nie jest? Jeszcze nie tak dawno temu z pasją tamowali mu krwotok z
ręki.
Czekaj,
poważnie? Poważnie? Sally jest
uwięziona w dawno opuszczonej części hospicjum, nie może się wydostać, a ty
zgrabnie stawiasz trzy gwiazdeczki. Co nam serwujesz po trzech gwiazdeczkach?
Sally wchodzi w tryb Boga, najwyraźniej wzrokiem przenika ściany i widzi, że
Tobby przychodzi o nią wypytywać recepcjonistkę. Co proszę? Narracja
pierwszoosobowa tak nie działa. Narrator wie tyle, co wie postać, bo jest tą
postacią. Ten narrator nie jest wszechwiedzący, ten narrator nie może tak po
prostu sobie zdecydować, że o, teraz wie, co się dzieje na drugim krańcu
świata.
Przekazał go Jeffowi, który po przeczytaniu
wyświetlonej wiadomości, rozchylił oczy i upuścił komórkę z dłoni. – co
proszę? Co zrobił ten Jeff bez powiek?
- Philips… dziś dokończę dzieła na twojej
twarzy! – zaniósł się morderczym, podnieconym śmiechem Jeff, kładąc dłoń na
rękojeści swojego noża. – czy on naprawdę właśnie zakręcił wąsa? A
zakręcił. Muahahaha! A teraz na poważnie: oni siedzieli w krzakach przed
szpitalem. Nie sądzisz, że to odrobinę nieodpowiednie miejsce na zwracanie na
siebie uwagi, szczególnie jeżeli nie ma się powiek, a twoi koledzy to jeszcze
większe dziwolągi?
ROZDZIAŁ XI
Skoro
przed rozdziałem informujesz, że jest on raczej przeznaczony dla starszych
czytelników lub takich o mocniejszych nerwach, wypadałoby napisać, czego to
ostrzeżenie dotyczy. Przemocy, scen erotycznych?
Sally
spędziła bodajże dzień w chłodnym domu, co sprawiło, że mocno się rozchorowała,
dzięki czemu wykryto u niej raka krwi. A teraz spędza parę dni w zatęchłej
celi, z rozkładającymi się w pobliżu ciałami, najwyraźniej siedząc we własnych
odchodach i moczu, cała umorusana krwią. Zdaje się również pozbawiona jedzenia
i picia (zwracanie parodniowego posiłku, o wodzie nic nie wspominasz).
Oczywiście teraz się nie rozchorowała, hej, nawet potem ma siłę, by walczyć i
uciekać po tak ciężkich objawach, które wysłały ją do szpitala. Sensowne,
doprawdy.
W niewielkim, kwadratowym pomieszczeniu
gęstość odoru zgniłych, rozkładających się od dłuższego czasu ciał oraz
skrzepłej krwi przyklejonej do podłoża unosiła się niemalże w powietrzu. –
zapachy mają to właśnie w zwyczaju – unoszą się. Nie niemalże,
nie prawie, a się unoszą. Z kolei gęstości odoru nie rozumiem.
Brak jakichkolwiek okien i wywietrzników
skazywał Liu i mnie na wdychanie tej ostrej mieszanki, co przyprawiało nas o
niejednokrotne zawroty głowy, a nawet wymioty, których nieprzyjemny zapach
mieszał się z pozostałymi zapachami i atakował nozdrza z ogromną precyzją. – o
ile to jak najbardziej prawdopodobne w przypadku Sally, Liu dawno zdążyłby się
już przyzwyczaić.
(…) ponownie z obrzydzeniem zwracając
resztki posiłku sprzed paru dni. – skoro był to parodniowy
posiłek, mogę cię zapewnić, że albo już dawno go zwróciła, albo przetrawiła.
(…) i w tej samej chwili drzwi otworzyły
się z impetem, a gwałtownie zapalone światło zraniło moje tęczówki. – na
pewno nie tęczówki.
Patrzałki
Sally niestety o wiele za szybko przyzwyczajają się do światła po spędzeniu
paru dni w całkowitych ciemnościach. Nie ma szans, że tak szybko zobaczyłaby
coś więcej niż zarys sylwetki, nie wspominając o szczegółach, które wywróciły
jej żołądek.
- Ja też mam rodzinę… –
doprawdy? Nie powiedziałabym, biorąc pod uwagę, jak bardzo samolubna Sally ma
ich wszystkich gdzieś.
Rozsunął swoim kolanem moje uda, moje
nadgarstki zaś złączył ze sobą i przygwoździł rękawy nożem, tak, bym nie mogła
wykonać nimi żadnego ruchu. – nad rękawami z reguły nie ma się
panowania. A szkoda, to czasem mogłoby okazać się przydatne.
Nie wiem, czy to ja myślami sprowadziłam
odsiecz, czy to było czystym przypadkiem, że właśnie w tej chwili z pomocą
nadszedł młodszy z Woodsów (…). – młodszy? Przecież młodszy
leżał z nią w celi przez parę dni, ten się nigdzie nie wybierał, nie w
łańcuchach.
Chwyciłam się go by nie upaść i szybko
padłam przy Liu, (…). – czyli na jedno wyszło? (Przecinek przed
„by”).
Trudno, skoro i tak miałam umrzeć, to
wolałam z rąk wroga, niżeli Jeffreya, którego chyba zaczynałam tolerować. –
zaczynałam? Przecież ona żywiła do niego niewyjaśnioną sympatię od samego
początku. Oj, Sally nie uśpi mojej czujności.
Rozdział XII
Podniosłam ją i zaczęłam przeglądać,
próbując rozczytać rozmazane pismo. – goni cię psychol? Warto
zrobić przerwę na coś do przegryzienia, poprzeglądać akta i ogólnie robić
wszystko poza uciekaniem.
Z furią i głębokim obłąkaniem w oczach. –
rozumiem, że widziała swoje oczy w…?
- Ktoś inny się nim zajmie. Zaraz wzejdzie
słońce, na pewno ktoś go znajdzie. – Jeff wykazuje się podobnym
intelektem co Sally. Co stało na przeszkodzie Philipsowi, żeby z powrotem
wczołgać się do piwnicy, w której posiadał taką siłę i gdzie mógł bez przeszkód
się zregenerować?
A więc
mogę przejść do podsumowania.
Zacznę
od szczególiku, nad którym sporo zastanawiałam się w ciągu czytania tekstu,
mianowicie od… oczu Jeffa. Jak wyobrażasz sobie życie bez powiek? Owszem, jest
możliwe, jednak nie tak proste, jak to najwyraźniej sobie wyobrażasz. Powieki
są nam potrzebne, chronią nasze oczy przed zanieczyszczeniami (raz wyobraziłam
sobie, jak Jeff przechodzi przez chmarę owadów…), nawilżają je. Bez kropli Jeff
naprawdę by się nie obył, musiałyby być stosowane bardzo często, a w nocy –
wydaje mi się, niczego konkretnego w necie nie znalazłam, ale tak na chłopski
rozum – bez jakiegoś odpowiedniego opatrunku ani rusz. Zbytnie przesuszenie oka
też ma wiele różnych objawów, niektóre z nich bardziej (bardzo!)
przeszkadzałyby w normalnym, codziennym funkcjonowaniu, inne mniej, jednak
spłycenie tego do opisania zwykłego zaczerwienienia również wskazuje, że nie
zrobiłaś żadnego researchu w temacie, nawet najmniejszego, i jak już wiemy
(szpital, lot samolotem, ilość Woodsów), nie jest to odosobniony przypadek.
Co do
fabuły – podobnie jak Sally, którą zajmiemy się później – widzę ją na dwa różne
sposoby.
Pierwszy
to ten bardziej rzeczywisty obraz: niedopracowany, pełen dziur, do bólu
uproszczony i po prostu nieciekawy. Jeszcze na początku Sally wykazywała pewną
inicjatywę, samodzielnie podejmowała działania mogące jej pomóc w odnalezieniu
Jeffa, jednak potem została odnaleziona przez jakiś czat deus ex machina i od
tamtego momentu potencjalnie interesujący wątek śledczy pożegnał się ze mną na
zawsze. Naprawdę szkoda – liczyłam, że (nawet jeżeli będzie to tak łatwe, wręcz
banalne jak wszystko, co sama wyniuchała Sally) trochę się dziewczyna pogłowi,
a odnalezienie Jeffa będzie przyjemnym spełnieniem i zamknięciem tej części
tekstu. Oczywiście temu wątkowi strasznie zaszkodziła wspomniana przy analizie
rozdziałów wszechwiedza Sally, dostęp do informacji, które siedziały w twojej
głowie, droga Sarahi.
Na
początku myślałam też, że choroba Sally była wymyślona na poczekaniu, bo już
nie mogłaś dłużej wytrzymać bez przejścia do opisywania cieplejszych stosunków
Sally i Jeffreya, możliwe, że się myliłam – szpital Sacred Heart przewija się w
tekście od pierwszego rozdziału, więc myślę, że może jednak tę część z chorobą
wymyśliłaś wcześniej. Jak już wspominałam, jej wykonanie leży i kwiczy. Nagle
wyskoczyłaś z tymi objawami niczym Filip z konopi, ot tak, Sally błyskawicznie
się rozchorowała i bum, wylądowaliśmy w szpitalu, w którym mieliśmy wylądować.
Nagle, jakby znikąd, zostałam postawiona przed stwierdzeniem narratora „Zawsze
byłam chorowita”, jakbym tak po prostu miała zaakceptować to jako fakt,
uwierzyć i z powrotem grzecznie usiąść na swoim miejscu. Problem w tym, że
żaden przeciętnie wymagający czytelnik nie kupi czegoś takiego – takie
rewelacje musisz udowadniać. Nie mówię, że Sally ma chorować średnio co dwa
rozdziały, nie, naprawdę, coś takiego jest zupełnie niepotrzebne. Do
udowodnienia czegoś takiego wystarczyłyby małe rzeczy, szczegóły, do których
później mogłabym się wrócić – matka martwiąca się nie tylko wyjazdem córki, ale
również zdrowiem (bo co, jeżeli się mocno rozchoruje w innym stanie?), kurde,
głupie spakowanie tabletek, większej ilości witamin czy czegoś takiego mogłoby
nie tylko sprowadzić czytelnika na odpowiedni trop, ale i podkreślić, że tak,
tę chorobę planowałaś od początku, że nie jest jakąś głupotką wymyśloną na
poczekaniu, byleby spiknąć głównych bohaterów. A teraz w pewnym stopniu nadal
tak to się prezentuje.
Idąc
dalej, wygląda na to, że stan zdrowia Sally jest jedynym konkretnym argumentem
za tym, by faktycznie została wybrana przez Philipsa na wabik, co jest po
prostu… nieekonomiczne. Nadzwyczajnie. Tak, jakby Philips liczył, że o, Sally
rozchoruje się akurat na Florydzie, na pewno, innej możliwości nie ma, i będzie
to na tyle poważne, że trafi do Sacred Heart i tak dalej. Takie myślenie jest
wyjątkowo płytkie, nie pasuje do wybitnego czarnego charakteru, któremu od lat
udawało się wodzić policję za nos, zostawiając za sobą pasmo gnijących trupów.
Właściwie Sally jest w ogóle niepotrzebna, biorąc pod uwagę usposobienie Jeffa
– jest porywczy, najpierw robi, potem myśli. Wystarczyłoby, że Philips wysłałby
mu parę zdjęć Liu, dopisał, gdzie go znaleźć, a Jeff już moment później
wpakowałby się z buciorami prosto w zasadzkę. Philips niepotrzebnie się
kłopotał.
Z kolei
wątek relacji między postaciami? Wyjątkowo naciągany. Na początku Sally niby
się boi, ale tak naprawdę nie, bardzo szybko przyzwyczaja się do towarzystwa morderców oraz kanibala, a nawet zaskarbia sobie sympatię Slendera, z którym
rozprawia tak, jakby był jej najbardziej zaufanym przyjacielem. (Na szczęście
ten faktycznie okazuje się najrozsądniejszym z nich wszystkich, jakieś
pocieszenie). Z kolei relacja Jeffa i Sally jest najbardziej płytka. Niby
później próbujesz ją podeprzeć treścią esemesów, które zostały wysłane przed
rozpoczęciem całej historii, jednak nigdy do tego nie wracasz, a sama ta
informacja jest tak dziwnie rzucona na wiatr, jakby miała po prostu być częścią
elementu komicznego, a nie rzeczywistą wskazówką, co sprawia, że nie mogę na to
patrzyć jako na autentyczną próbę poprawienia tego wątku. Zaczyna się od
ciskania Sally po ścianach, ciągnięciem ją za włosy, grożeniem, już dzień
później Sally kima sobie pod jedną kołderką z seryjnym mordercą, a rano budzi
się w niego wtulona (kto normalny dałby radę w ogóle zasnąć w takim
towarzystwie, nie wspominając, że za dotknięcie Jeffa miały polecieć wszystkie
palce Sally; oczywiście Jeff nie wymierza obiecanej kary). Z kolei parę,
ewentualnie paręnaście godzin później w szpitalu już jest między nimi jakaś
nieopisana więź, Jeff zwierza się Sally (dlaczego, no dlaczego?), a nawet
opowiada jej całą historię swojego dzieciństwa ot tak, chociaż wcześniej nią
pomiatał i traktował jak pierwszą lepszą szmatę. To się nie trzyma kupy, jest
wymuszone, przychodzi bezsensownie i bez żadnego uzasadnienia.
Drugi
sposób, w jaki widzę fabułę, a który jest mocno związany z również podwójną
kreacją Sally?
Potencjał
jest, ale – wydaje mi się – we wszystkich tych twoich małych potknięciach, w
elementach komicznych, które nie były na serio, w niby nic nieznaczących
kwestiach bohaterów stanowiących tło. Zacznijmy od pierwszego rozdziału.
Pamiętasz tę absurdalnie przesadzoną reakcję na usłyszenie skrawka wiadomości?
Pamiętasz, co wtedy powiedziała mama Sally?
Jesteś
pewna, że dobrze się czujesz? Możemy zostać w domu.
Gdyby
nie przesadzona reakcja Sally, ta kwestia faktycznie byłaby dla mnie lekkim
elementem komicznym, niekoniecznie udanym, ale zawsze. Jednak w tak a nie
inaczej opisanej scenie wydało mi się to dziwne, wręcz podejrzane, jakby matka
Sally insynuowała, że jej córka ma albo miała w przeszłości jakieś problemy
psychiczne, ewentualnie została zmuszona do chodzenia do psychiatry z powodu
swoich niecodziennych „tendencji”, które mogą być potencjalnie niepokojące.
Tendencji, które raczej określiłabym mianem obsesji.
Posłusznie podeszłam do stołu i usiadłam
bliżej Jeffa.
(…) spytałam spanikowana, przysuwając się
do ramienia Woodsa.
Dwa
szczegóły, które przykuły moją uwagę. Dwa szczegóły, które w miarę
wpasowywałyby się w późniejszy, znany nam już cytat:
(…) moje psychiczne wiadomości do Yennefer
o tym, jak bardzo mentalnie związałam się z Jeffem i jak mi zależy na jego
odnalezieniu i uratowaniu od całkowitego zatracenia się.
Tak,
jestem pewna, że pierwszy cytat to w rzeczywistości nieudany element komiczny,
podobnie czwarty, a drugi i trzeci to najzwyklejszy sposób na nie całkiem
subtelne pokazanie czytelnikowi, że Sally ciągnie do Jeffa. Jednak na celu mam
pokazanie ci potencjału tej historii, który mógłby wyjść więcej niż znośnie
nawet przy twoim niewypracowanym warsztacie, jednak trzeba byłoby się do niego
przyłożyć i zrobić porządny research.
Bo te
cytaty mogłyby być w miarę przyzwoitymi podstawami do stworzenia dzieciaka z
niezdrową obsesją na punkcie seryjnego mordercy, dzieciaka, który ma w swojej
poronionej głowie jakiś przyjemny obraz Jeffa, dzieciaka, który ubzdurał sobie,
że Jeffa da się jeszcze uratować i sprowadzić na dobrą drogę. I te wszystkie
urojenia pasowałyby do tego, jak szybko Sally przyzwyczaiła się do Woodsa i
ferajny, to, dlaczego w ogóle przejęła się jego zranioną ręką, dlaczego się nim
zaopiekowała, dlaczego – chociaż miała pod ręką komórkę – podczas przebywania w
domu z mordercami ani razu nie pomyślała o wezwaniu policji czy uspokojeniu
rodziny i najlepszej koleżanki. Bo liczy się tylko Jeff, nieważne, czy jest
taki, jakim go sobie wyobrażała. I to równocześnie jest druga kreacja Sally,
ta, którą uważam za jedynie częściowo zamierzoną.
Częściowo
zamierzoną? Już pędzę z wyjaśnieniami. Rzuciłaś te informacje mimochodem, jakby
były nieważne, ale już nad innymi się bardziej rozckliwiałaś lub poświęciłaś im
więcej uwagi, skupiłaś się na nich – tak naprawdę w czwartym cytacie (bez
desperackiego doszukiwania się drugiego dna, żeby nie skrytykować od góry do
dołu wszystkiego w tym opowiadaniu) widzę jedynie nastolatę, która myśli, że
jest taka alternatywna, bo sympatyzuje z mordercami, oj, jaki z niej nerd. W
Sally da się szczególnie wyczuć przeświadczenie o swojej wyższości nad innymi
fanami Jeffa akurat w pierwszym rozdziale, gdzie z wysokiego konia patrzy na
tych, co tworzą fanarty przesłodkiego, przystojnego i wyidealizowanego
mordercy, podczas kiedy tylko ją interesuje to, jaki jest naprawdę, to, czy
istnieje. Tak, za zamierzone uważam jedynie te fajne rzeczy, te, które
sprawiają, że Sally się pozytywnie wyróżnia na tle głupich internautów i ludzi
o nudnych, przyziemnych zainteresowaniach. Cała reszta wygląda na czysty
przypadek i konsekwencje niepanowania nad własnym tekstem, nie wspominając o
Sally.
A
Sally, której nie musiałam się doszukiwać w tekście ze świecą i przy modlitwie?
Ta jest wyjątkową ignorantką. Niby twierdzi, że analizuje każdą linijkę
informacji, przykłada wielką wagę do szczegółów, czyta między wierszami –
wszystkie te kłamstewka, którymi chciałabyś, żeby Sally była – a tak naprawdę
zepchnięta na margines Yennefer, czyli narzędzie do pomocy, o wiele lepiej
sprawdziłaby się na jej miejscu, jako że ma w sobie przydatne pokłady
sceptycyzmu, faktycznie potrafi krytycznie spojrzeć na sprawy pod różnymi
kątami (nie tylko tymi, które sobie wymarzyła jak Sally), jest bardziej
wnikliwa i to ona wykrzesała z siebie więcej aktywności mózgowej w ciągu dwóch
czy trzech rozdziałów, jak zaszczyciła nas swoją obecnością, niż Sally przez
całe dwanaście. Poza zwykłą głupotą Sally na początku prezentowała też
zastanawiające wahania nastrojów, co później stało się schematem – Sally
odczuwa jakieś emocje? Chodzi o Jeffa. Czy to nie potrafi go znaleźć i jest
roztrzęsiona, czy to właśnie biedaczkowi coś się stało w rączkę, czy to
zwierzył jej się ze swojego traumatycznego dzieciństwa. Idąc dalej, Sally
twierdzi, że odczuwa strach, jednak wcale w to nie wierzę. W jednej chwili
słabnie na widok nerek, w drugiej chwili bez refleksji wyrzuca do siatki, w
której się wcześniej znajdowały, pokruszone resztki talerza (rozdział ósmy);
raz niby chce ugłaskać morderców, a zaraz coś do nich cedzi (rozdział siódmy);
najpierw nie potrafi znieść widoku Slendera, potem próbuje wyrwać mu telefon,
bo śmiał przeczytać jej kompromitujące esemeski. (Mogłabym wymieniać i wymieniać).
Tak nie zachowuje się przerażony człowiek, tak zachowuje się pozbawiona mózgu i
instynktu zachowawczego boChaterka, którą starasz się kreować na normalną
dziewczynę, a w rzeczywistości robisz z niej niestałą karykaturę, jakby
najważniejszy był wątpliwej jakości (aczkolwiek każdy humor ma swojego
odbiorcę, po prostu dawno wyrosłam) element komiczny.
Przejdźmy
do reszty bohaterów.
O
Slenderze właściwie mogę powiedzieć jedynie tyle, że jest najrozsądniejszy z
całej bandy, najbardziej ludzki, łagodny i współczujący. Natomiast Jack to
główny tekstowy komik, powód wielu facepalmów nie tylko Jeffa, ale też moich. W
ogóle nie starałaś się rozwinąć tych postaci, to niby mają być naczelni
psychopaci stulecia, a nie banda dzieciaków, która rechocze z głupich żartów,
sweetaśnie podjadając nereczkę to tu, to tam. O Yennefer wypowiedziałam się
przy okazji Sally, a rodzice są zwykłym tłem bez imion i charakteru, natomiast
na Philipsa da się patrzeć jedynie przez pryzmat jego tragedii – utraty żony i
córki. Oczywiście jak już jest się w tekście tym złym, to jedynie tym złym do
szpiku kości, kolejna wesoła kartonowa karykatura.
Z kolei
Jeff, jak wspomniałam, jest głupi w swojej porywczości, naiwny (we wszystkim
wierzy Sally na słowo; nie przemknęło mu przez myśl, że może tak naprawdę
Phillips dawno zabił Liu, a teraz chce dać mu fałszywą nadzieję i się zemścić),
nagminnie wybielany przez stronniczego narratora. Niestabilny psychicznie,
łatwo go ponosi, a swoją traumę i nieszczęśliwe dzieciństwo na siłę wcisnął mi
do gardła, bo tak, nadszedł czas na zwierzenia, co z tego, że wcześniej gardził
Sally, o czym wypowiedziałam się przy ich relacji. Jak reszta jest płytki, co
prawda najbardziej widać w nim tę wątpliwą moralność, a w dodatku od czasu do
czasu dostaje kwestiami, które dla każdej postaci byłyby po prostu ciosem
poniżej pasa. (Dwukrotnie kręcił wąsa, razem z Philipsem śmiał się złowieszczo
jak czarny charakter z kreskówek). No i nasz drogi Jeff już dawno powinien
stracić wzrok, biorąc pod uwagę, że wcale o swoje piękne oczka nie dba.
Przejdźmy
do świata przedstawionego – jest momentami śmieszny. Momentami, czyli wtedy,
kiedy po tekście jak na dłoni widać, że research to coś, czym nie zawracałaś
sobie głowy (a poza tymi momentami świat przedstawiony nie istnieje). Odnalezienie
numerów telefonów do wszystkich Woodsów z Florydy w ciągu paru sekund, po
wejściu na lotnisko Sally od razu radośnie podeszła do samolotu,
dziesięciogodzinny lot ze stanu Iowa na Florydę, w wielkim skrócie wszystko, do
czego się przyczepiłam przy poszczególnych rozdziałach.
Styl –
wysoce niezgrabny. Mylisz związki frazeologiczne, używasz patetycznego
słownictwa w przemyśleniach niezbyt lotnej osiemnastolatki ((…) pewnością nie
ma persony, która by o takowej osobowości nie usłyszała, tudzież nie przeczytała.
– rozdział pierwszy), mieszają ci się określenia (Odsunęłam się spokojnie, bez
gwałtownych ruchów, by dalej nie naginać przestrzeni osobistej Jeffa. – powinno
być naruszać), rozckliwiasz się nad rzeczami niepotrzebnymi (Powiedziałam,
podnosząc się nerwowo i przenosząc swoje ciało na krzesło. – wystarczyło
napisać Powiedziałam, nerwowo przenosząc się na krzesło), a koniec końców
cierpisz jeszcze na zaimkozę, nieszczególnie poważną, ale cierpisz. No i
określasz bohaterów po kolorze włosów, co jest nienaturalne, szczególnie w
narracji pierwszoosobowej, a poza tym świadczy o tym, że nie radzisz sobie z
podmiotami wcale a wcale, chcąc uniknąć powtórzenia w taki sposób.
Przy
dialogach najpierw wypowiem się o tym, że to miło, że próbujesz stylizować
język swoich postaci. Jack z początku rzucał teksami godnymi gimnazjalisty,
Slender wypowiadał się raczej schludnie i zachowywał poziom wypowiedzi, z kolei
Jeff klął jak szewc. I fajnie. (Inna sprawa, że pod koniec wszyscy zaczęli
kląć, co się mija z celem, chociaż też możesz się posłużyć argumentem emocji).
Dobrze, a teraz odejdźmy od języka. W tekście jest o wiele za dużo dialogów,
które niczego nie wnoszą do rozwoju historii. Rozumiem, element komiczny od
czasu do czasu jest akceptowalny (fajnie by było, jakby się do czegoś odnosił),
raz na jakiś czas można go gdzieś wcisnąć i nie dostać po łapach. Zalecam
jednak ostrożność, wydaje mi się, że byłabyś w stanie szybko przekroczyć tę
cienką granicę. Przez obecne nagromadzenie elementów komicznych dialogi często
przywodzą mi na myśl głupkowatego farfocla pisanego dla śmiechu, a obie wiemy,
że to nie było twoim celem i że nie coś takiego miałaś pisać.
Poprawność:
źle zapisujesz dialogi, nagminnie nie stawiasz przecinków przed imiesłowami
(choć czasami ci się uda, przyznam!), z bardziej podstawową interpunkcją też
jesteś na bakier. Przy czytaniu przeszkadza również nadmierna ilość zaimków,
czasami mam wrażenie, że chcesz je wstawić wszędzie.
I to by
było na tyle. Powiem tak – nie jest za późno, tekst da się uratować (nie bez
ciężkiej pracy, nie oszukujmy się), jednak teraz nie mogłabym z czystym
sumieniem postawić mu czegoś innego niż słaby.
Jedyna stażystka, której nie zjadł tata... Czo się stało?
OdpowiedzUsuńWcześniej zjadłam wszystkie twoje marchewki i już nie miałam apetytu.
Usuń;_________________________; Jag mogłeś, tato?
Usuńczas miniony od śmierci ofiary a odnalezienia ciała.
OdpowiedzUsuńRaczej do odnalezienia ciała. Lub czas, który minął między śmiercią a odnalezieniem ciała, ale wydaje mi się, że ta pierwsza wersja będzie lepsza.
Oczywiście gdyby takie informacje padły w wiadomościach
Czy przed gdyby nie powinno być przecinka?
Przygryzłam dolną wargę i przescrobblowałam wszystkie oddziały, odnośniki, aż w końcu natknęłam się na zakładkę „kontakt”. – co takiego zrobiła? Jestem pewna, że chodziło ci o scrollowanie, ale nawet jeśli, to czy zapisanie tego po polsku by cię przerosło?
Lolciu, troszku jej się czynności pomyliły, a ty się tak czepiasz: http://www.urbandictionary.com/define.php?term=Scrobble
Czy nie najrozsądniejszą opcją byłoby najpierw dowiedzenie się
Nope, ten szyk boli.
że własnego samochodu nie ma (nie wspominając o Yennefer), co w Stanach jest dość sporą rzeczą. (Przecinek przed „do którego”).
W Stanach jest multum wypożyczalni, więc mogłaby sobie radzić bez własnego samochodu, noale. (Btw, zdaje mi się, że w niektórych tanich liniach lotniczych trzeba popierdzielać z buta do samolotu, więc może leciała, ale jakimś złomkiem z biletem za pięć zeta w promocji).
a ja w międzyczasie szkryfam na marginesie krótkie „tró lav”
A nie szkryflasz?
Weszłam do środka i pomimo małych obaw, podeszłam do niego, śpiącego pod cieplutką pierzyną i z - o zgrozo - otwartymi oczami. – nie uważasz, że zamknięte i otwarte oczy to luksus, na jaki mogą sobie pozwolić ludzie z powiekami? ;P
<3
inne niż puszysty Jeff
Puchaty raczej. Nie wiem jak innym, ale mnie puszysty bardziej kojarzy się z dodatkowymi kilogramami. ;)
nawet nie zająkuje się na temat potencjalnych powikłaniach po wypisaniu
Powikłań.
zwracanie parodniowego posiłku
Zaraz, ona zwróciła posiłek spożyty parę dni temu (dlaczego go jeszcze nie strawiła? O.o) czy zjadła posiłek przygotowany parę dni temu i go zwróciła?
(…) ponownie z obrzydzeniem zwracając resztki posiłku sprzed paru dni. – skoro był to parodniowy posiłek, mogę cię zapewnić, że albo już dawno go zwróciła, albo przetrawiła.
Otóż to.
Niby później próbujesz ją podeprzeć treścią esemesów, które miały miejsce przed rozpoczęciem całej historii
Ciut dziwnie to brzmi (esemesy, które miały miejsce).
Pamiętasz tę absurdalnie przesadzoną reakcję na usłyszenia skrawka wiadomości?
Usłyszenie.
A już myślałam, że to autorka. ;p
OdpowiedzUsuń2. Powinien.
3. Jak już ktoś chce się chwalić angielszczyzną, niech robi to z głową.
5. W podejściu do samolotu nie chodziło mi o podejście do niego na piechotę (to chyba już raczej rzadkość?), a o to, że bohaterka nie przeszła żadnej odprawy, nic z tych rzeczy. Hop siup, mogła wysadzić samolot.
Dzięki.
@3: No przecież sobie jaja robię. ;)
Usuń@5: To wiadomo, tyle że z tym podpierdzielaniem po płycie chciałam właśnie sprecyzować, że zdarza się podobno. Mnie na szczęście za każdym razem odwłok podwozili. ;)