Wygląd
Mrocznie, tajemniczo, nastrojowo – pierwszy rzut oka na bloga i jestem bardzo na tak. Przegląd zakładek utwierdza mnie w przekonaniu. Czyli zdobywasz drugie „tak”. Ponadto jest justowanie, czcionka mająca właściwy kolor i odpowiednią wielkość. Trzy razy „tak”. Przechodzisz dalej.
5/5
Treść
Jestem ogromnie zaciekawiona właściwie od momentu, w którym zgłosiłaś się do mnie z pytaniem, czy ocenię Twojego bloga. Oby treść mnie nie zawiodła, bo na pierwszy rzut oka pomysł wydaje mi się świetny.
Przy okazji chciałabym spróbować trochę innej struktury oceny niż dotychczas, ale mam nadzieję, że nie wpłynie to negatywnie na jej odbiór. Lecimy.
Prolog od razu wprowadza w klimat. Jest taki jak szablon – nastrojowy, mroczny. Odkrywa część tajemnicy, ale nie więcej. To bardzo dobry początek zachęcający do dalszego czytania. Ma to, czego brakuje wielu prologom – element wzbudzający zainteresowanie. W Twoim wypadku jest to przeszłość Hood, jej dzieciństwo czy też postać mężczyzny. Narrator oddziela dorosłą Hood od dziecka, którym była, co sprawia, że zastanawiam się, dlaczego robi to tak wyraźnie, co się stało, co zmieniło jej postawę.
Nie obyłoby się jednak bez uwag. Tym, co mnie gryzło, okazały się łzy głównej bohaterki. Pannie Hood pewnego razu z oczu popłynęły srebrzyste łzy, innym razem po zarumienionych od zimna policzkach spływały perełki łez, a żeby tego było mało, na sam koniec po policzku dziewczyny spłynęła samotna łza. Trąci tutaj takim tanim dramatem, pewną sztucznością. To ma brzmieć ładnie, ale generalnie pisanie w ten sposób o łzach jest dość tandetne.
Nie rozumiem też jednego. Piszesz, że dziewczynka zaciska dłonie na rękojeści sztyletu, gdy tajemniczy mężczyzna w czarnym kapeluszu się do niej zbliża. Po czym pokazuje jej sztylet w dłoni innego mężczyzny, a ta jest zdziwiona, nie wie, co to jest. Zastanawia mnie to, pomyślałam też, że fragment o mężczyźnie w kapeluszu i następny mówią o zupełnie innej sytuacji (w końcu to retrospekcja/e przedzielona/e, nazwijmy to, akcją właściwą, w dodatku nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że miejsce akcji uległo zmianie). Nie wiem, czy tak jest naprawdę, ale nawet jeśli, to po pierwsze nadal nie rozumiem zdziwienia dziewczynki, a po drugie taki zabieg wprowadza pewien mętlik, sprawia, że czytelnik źle go postrzega. Tak czy inaczej, ta sama sytuacja czy nie – tutaj coś nie pasuje.
Chciałabym także zauważyć, że dobrze budujesz napięcie. Tak jak tutaj:
Patrzyła na mężczyznę w czarnym kapeluszu, który przechadzał się między ciałami jej prześladowców. Odwrócił się w jej stronę i popatrzył jej w oczy. Dziewczynka ze strachu skuliła się, ale za plecami miała sztylet. Magiczny sztylet. Zacisnęła drobną rączkę na jego rękojeści. Mężczyzna ruszył w jej stronę. Powoli.
Krok za krokiem. Przybliżał się. Z każdą sekundą był bliżej.
Rozdział pierwszy zaczyna się miło, beztrosko, a kończy tajemniczo. Uwielbiam rozdziały, które mają zakończenie wzbudzające ciekawość i chęć dalszego czytania bez robienia przerwy. Zaskoczyło mnie to, że Czerwony Kapturek to właściwie Zielony Kapturek. Hood od razu zyskuje inny wymiar. Czerwony odnosi się do koloru włosów, który jest niemile widziany wśród społeczeństwa, wzbudza obawy, ponieważ czyni to z Hood Istotę Ognia. Obym wkrótce dowiedziała się czegoś więcej na ten temat. Poza tym postać Babci także wydaje się ciekawie przerobiona. Szkoda, że Hood musiała ją porzucić, chociaż żywię cichą nadzieję, że jeszcze powróci. W końcu w oryginalnym Czerwonym Kapturku babcia była ważną postacią.
Rozdział zaczynasz od słów: Strumyk połyskiwał w ciepłych promieniach słońca, mieniąc się barwami. Liście drzew drżały pod wpływem letniego wietrzyku, a ptaki świergotały tylko sobie zrozumiałe piosenki. Uwielbiała las. Tylko tutaj mogła być sobą. I tak dalej o Hood. Myślę, że lepiej byłoby zacząć nowy akapit od uwielbiała las. Pierwsze dwa zdania są typowo opisem krajobrazu, natomiast następne to opis uczuć Hood i w moim odczuciu są tak różne, że należałoby je rozdzielić.
Wspominasz też, że: Chociaż mieszkańcy ją lubili, to nie pozwoliłaby, żeby ponownie miało miejsce tamto zdarzenie. Jak rozumiem, tamto jest słowem szczególnym, wskazuje na coś, o czym albo na razie narrator nie chce wspominać, albo o czym zaraz wspomni (tak jak zrobiłaś to Ty). Z tego względu zaznaczyłabym je kursywą. Ono coś sugeruje, dlatego warto byłoby je jakoś uwydatnić.
Następnie piszesz: Albert i Anika byli bliźniakami i gdyby nie to, że on był chłopakiem, a ona dziewczyną, nie dałoby się ich odróżnić. No to, ekhem, rozpoznawano ich, zaglądając im w majtki? Napisałaś dalej, że Anika ma długie włosy, a Albert krótkie. Więc jest jednak coś, co ich odróżnia, oprócz płci.
A tu z kolei chyba nie mogłaś się zdecydować: Chatka stała na skraju lasu. Była mała, zadbana i przytulna. Wręcz stworzona dla Hood. Była w środku lasu, w pobliżu wioski, więc nie musiała przebywać wśród wieśniaków zbyt długo. I wyszło coś sprzecznego.
Jak na razie zapoznawanie się z Hood i Twoją twórczością jest jak najbardziej na plus. Mam ochotę na więcej.
Tak więc wgryzam się w rozdział drugi. I od razu zastanawiam się, dlaczego dla Ciebie wszystko jest srebrzyste. W Twoim opowiadaniu występuje srebrzysta dziewczyna, Hood patrzy srebrzystymi oczami w niebo oraz w srebrzyste gwiazdy, które spoglądają na srebrzystą łzę na jej policzku. Brr! Lubisz ten kolor? Trochę przesada.
Słońce z uporem maniaka paliło skórę Hood, barwiąc bladą cerę dłoni na czerwono. Hood nie znosiła lata, nienawidziła tej żółtej kulki na niebie, a przede wszystkim nie cierpiała nosić w lecie swojej peleryny z kapturem.
Tu z kolei wyszło na to, że Słońce pojawia się tylko latem. To fantastyka, ja rozumem, ale chyba nie o to chodziło.
Nienawidziła siebie za tę nadzieję, za to, że nie mogła pogodzić się z jego śmiercią. Za to, że każdy wilk wydawał się być nim. Ale nie potrafiła zapomnieć o tamtym bólu i o tamtej nocy, kiedy jedyna osoba na której kiedykolwiek jej zależało, zginęła z jej powodu. Z jej głupoty.
O, to jest lepszy przykład tego, o czym mówiłam wcześniej. Jego i nim powinny być zapisane np. kursywą, aby te słowa jakoś zaznaczyć. Wcześniej żaden on się nie pojawia, więc z kontekstu nie da się wywnioskować, o kim mówi narrator. Odnosi się to natomiast do wspomnień Hood, którymi jeszcze się z czytelnikiem nie podzielił, tak więc zaznaczenie, czy to kursywą, czy pogrubieniem lub rozstrzeleniem liter, tak jak to już robiłaś, byłoby mile widziane.
Myślała wtedy, że bezpiecznie uciekł z obłędnego cyrku, ale on po nią wrócił, po małą, niezdarną Hood.
Tutaj natomiast nie mam pojęcia, w jakim sensie użyłaś słowa bezpiecznie. Znaczy, no można byłoby to uznać, że bezpiecznie równa się skutecznie czy też bez przeszkód, ale... no, nadal mi nie pasuje. Może miałaś co innego na myśli?
Ogólnie rzecz biorąc, ten rozdział jest dłuższy, co mi się bardzo podoba. Miałam okazję lepiej poznać Hood. Na pewno zastanawia mnie to, dlaczego zgłosiła się jako rekrut do armii króla. Przecież będzie walczyć z Istotami, rasą, do której sama przynależy. Pojawił się też kolejny ciekawy wątek. Jakaś Bestia była ważna dla Hood, ale zginęła, na dodatek z jej powodu. Pytania się piętrzą, akcja się zagęszcza, a ja jak na razie jestem bardzo zadowolona.
Rozdział trzeci wyjaśnia sprawę Istot. Opisujesz je w ciekawy sposób, wydają się się być inne, chociaż... Jedna rzecz jest dziwna. Billy Black tłumaczy członkom Brygady, jak mają rozpoznać poszczególne podgatunki Istot, bo to wpływa na rodzaj walki, ale przy każdej (okej, oprócz Kapłanów Księżyca) wspomina o tym, że mają szpiczaste uszy. To jest znak rozpoznawczy? Wiesz, to tak, jakby powiedzieć, że psa od kota rozróżnisz po czterech łapach.
Tak poza tym Hood wydaje się mieć bardzo ciekawy charakterek, chociaż na początku wyobrażałam ją sobie jako mniej zadziorną i mającą mniej cięty język. Natomiast Hood zaproponowana przez Ciebie i tak mi się podoba. Tylko wspominanie o jej błyszczących oczach (przynajmniej już nie srebrzystych) zaczyna mnie męczyć.
Rozdział czwarty zaczyna się walką Hood z Sir Arthurem. Nie chcę się za bardzo wtrącać w kreację bohaterów, to w końcu Twoje opowiadanie i wyobrażenie o nich, więc powiem tylko, że nie do końca podoba mi się stosunek Hood do, jakby nie było, kapitana. Nie przepadam za takimi wyszczekanymi postaciami, które podskakują każdemu, nie bacząc na to, jakie są czy powinny być ich relacje. Hood jest zadziorna, pewna swoich umiejętności, które niewątpliwie posiada, ale walka ze swoim przełożonym wydaje mi się mocno nie na miejscu. I jeszcze fakt, że wszystko uchodzi jej na sucho. Sir Arthur mógłby ją spokojnie ukarać, ale nawet mu to nie przychodzi do głowy. Z drugiej strony co z niego za kapitan, skoro nie potrafi sobie poradzić ze swoim żołnierzem.
Ale abstrahując od tego, opis walki jest świetny. Dokładny, dynamiczny – widać, że o niejednej walce czytałaś (z zakładek dowiedziałam się, że lubisz fantastykę). Jest naprawdę dobra i mam nadzieję, że jeszcze niejednokrotnie będę miała okazję przeczytać coś w tym stylu.
W tym rozdziale doceniłam też retrospekcje. Pojawiają się u Ciebie ciągle i myślę, że jest to ciekawy zabieg. Co jakiś czas Hood wraca myślami do dzieciństwa, przez co mam wrażenie opowiadania historii w historii – jedna o małej Hood, druga o dorosłej, obie zależne od siebie, prowadzone równolegle. Ogromnie mi się to podoba.
W rozdziale piątym akcja nieco zwalnia tempo, ale oczywiście nie jest to wada, a wręcz przeciwnie. Opowiadania pełne akcji, zasypujące czytelnika wydarzeniami i nie dające mu chwili wytchnienia potrafią zmęczyć. U Ciebie wyraźna jest równowaga pomiędzy fragmentami dającymi odpocząć a fragmentami, w których dzieje się dużo. Czytając Twoje dopiski na końcu, mam niemal pewność, że to efekt zamierzony, a więc tym bardziej cieszy mnie ta, nazwijmy to, świadomość pisarska. Co do samej treści – sztylet pojawia się znowu i jestem ogromnie zaciekawiona, ale zastanawia mnie inny wątek. Billy Black ma swoją uciekinierkę pod nosem i nawet o tym nie wie, co wydaje mi się przewrotne, ale jestem ciekawa, co się wydarzy (o ile się wydarzy), gdy zda sobie z tego sprawę.
Faust został trochę pokiereszowany w rozdziale szóstym. Piszesz, że jego skóra nie była odporna na urazy. Fausta przypalano rozżarzonym pogrzebaczem, a okazuje się, że skóra była zaróżowiona, tylko w niektórych miejscach marszczyła się i schodziła. Skoro miał tak wrażliwą skórę, to po przypalaniu jej powinien mieć raczej większe obrażenia niż zaróżowiona czy schodząca skóra. To nie były promienie słoneczne tylko metal.
Otaczała go nieprzenikniona ciemność, czyhająca na światło, by je pożreć niczym wygłodniały tygrys.
Nie wyobrażam sobie ciemności pożerającej światło. To właśnie światło może zmącić ciemność, ale odwrotnie być nie może.
– Długooo spałeś – stwierdziła, przeciągając samogłoski.
Długooo? Wymów to. Powiedziałabyś tak? Bo mnie się wydaje, że powiedziałoby się raczej „dłuuugo”.
Źrenice jego rozmówczyni gwałtownie się rozszerzyły, a wokoło zrobiło się jakby ciemniej.
Przez kilka akapitów zaznaczasz, że było bardzo ciemno, że nie można było przeniknąć czerni, po czym dodajesz, że zrobiło się jeszcze ciemniej.
Mam też wątpliwości co do tego, czy źrenice ot tak mogą się gwałtownie rozszerzyć. Następuje to zazwyczaj po spożyciu alkoholu czy narkotyków, przy nagłym skoku adrenaliny i tak, gdy wzrok przyzwyczaja się do ciemności, ale odnoszę wrażenie, że niekoniecznie nawiązywałaś właśnie do tego.
Poza tym masz tendencję do czepiania się jednego elementu i powtarzania go w kółko. Za przykład inny niż powyższa ciemność może posłużyć ciągłe wspominanie o oczach Hood. Poinformowałaś o nich czytelnika na tysiąc sposobów.
Rozdział siódmy.
Zawsze wyglądała tak samo: kaptur i peleryna, a spod kaptura błyszczące oczy.
Tysiąc jeden.
– Podnieś łuk do pozycji pionowej. Nogi lekko ugięte, wyprostowane w kolanach – poinstruował Hood.
Próbowałam sobie wyobrazić kogoś mającego ugięte nogi, ale wyprostowane kolana... i na myśl przychodzi mi tylko złamanie otwarte.
Wpadło mi w oko właściwie tylko to.
Ósmy rozdział to głównie opowieść Hood. Cieszy mnie, że uchyliłaś rąbka tajemnicy. Jej przeszłość jest ciekawa (jeśli można tak powiedzieć o życiu naznaczonym tak wielkim cierpieniem), choć oczywiście najbardziej interesuje mnie jej brat – zdradził rodzinę. Nie powiedziałaś dlaczego, ale mam nadzieję, że się jeszcze dowiem. Dawkowanie informacji jest lepsze od podawania wszystkiego na tacy, tak trzymaj.
Z kolei w rozdziale dziewiątym napisałaś:
Ogień zawsze ją przerażał, odbierał zdrowe zmysły, paraliżował. Nie potrafiła nad nim zapanować. Był od niej silniejszy.
Skoro jest od niej silniejszy i nie potrafi nad nim panować, to dlaczego dotąd nie zdarzyło się jej stracić nad nim kontroli (znaczy, oprócz dzieciństwa, jeśli dobrze zrozumiałam)? Hood jest Istotą Ognia. Wydawało mi się, że powinno być właśnie odwrotnie. Znaczy – po treści mam pewność, że tak jest, ale Twój narrator mówi coś zupełnie innego. Czytałam inną historię?
Piszesz opowiadanie inspirowane Czerwonym Kapturkiem, akcja ma miejsce w miastach czy lasach, aż tu nagle szanta. Co Morskie opowieści mają wspólnego z Twoim opowiadaniem? Oprócz rumu. Mam wrażenie, że tylko z tego powodu umieściłaś tę piosenkę. Nie pasuje mi kompletnie.
– Mam piękne włosy – stwierdziła Hood. – Czasami świecą się w słońcu... Tak ma chik! magicznie.
Tu z kolei musiałam zatrzymać się na dłuższą chwilę, żeby zrozumieć, o co Ci chodziło. Ten zapis jest niedobry. Po pierwsze masz tu czknięcie „chik!” jako wtrącenie, a po drugie niedokończone słowo przerwane przez to właśnie wtrącenie. I wszystko jakoś trzeba zaznaczyć. Ja proponuję tak:
– Tak ma... chik!... magicznie.
Hik! jeśli już, choć, zdaje się, bardziej rozpowszechnionym polskim odpowiednikiem jest hep!
Rozdział dziesiąty, koniec pierwszej sagi. Hood się zemściła. Obiekt zemsty, czyli córeczka Blacka, jest dość dużym zaskoczeniem. I właściwie Hood traci tym w moich oczach, ale nie to mam oceniać. Skupmy się na samej scenie.
Powiem szczerze, że mam tu wrażenie pewnej nierealności. Pomińmy to, że wspominałaś, iż Hood nie panuje nad ogniem. Po tej scenie widać, że kontroluje go doskonale. Ja mam pewien problem z Blackiem. Wpada do domu, widzi płonącą jak pochodnia córeczkę i zastanawia się, czy ratować ją czy uderzyć do Hood? Naprawdę? Nie mówiąc już o tym, że w końcu decyduje się uratować córkę i jak gdyby nigdy nic bierze ją na ręce. Przecież ona płonie! A nie, po drodze najwyraźniej przestała (ciekawe jak), ale narrator zapomniał o tym wspomnieć. A potem Black wdaje się w rozmowę z Hood i nie zauważa, że córka umarła. To brzmi... no, słabo brzmi. Kluczowa scena, a wcale nie powala i ma jeszcze błędy logiczne.
Faust rozejrzał się i jego wzrok spoczął na nagiej dziewczynie z płonącymi włosami.
– Czyli twoja twarz może przybrać jakieś zdrowe barwy – stwierdziła Hood, patrząc na zarumienionego Fausta, który wpatrywał się w jej piersi.
Narrator do tej pory nie wspomniał też o tym, że jest naga. Nie wiem w jakim celu. Do tego żart Hood w takiej chwili jest nieco nie na miejscu.
Za to scena walki znowu wyśmienita. Aż chce się czytać! Znasz się na rzeczy i to widać. W porównaniu z poprzednią ta jest lekka w odbiorze, przyjemna. Niepisana na siłę, co podejrzewam, jeśli chodzi o poprzednią. Widzisz więc, nad czym powinnaś popracować.
Saga druga, rozdział jedenasty. Zastanawiam się nad poprawnością użycia słowa saga. Bo według PWN:
saga
«wielotomowa powieść lub serial filmowy przedstawiające dzieje jakiejś rodziny lub bohatera».
Po pierwsze wielotomowa, czyli składająca się z kilku tomów, osobnych książek. Jeśli nawet uznać, że pierwsze dziesięć rozdziałów stanowi osobną, zamkniętą powieść (chociaż w rzeczywistości byłyby pewnie cieniutkim zeszycikiem), to zaczynanie drugiej od rozdziału jedenastego jest błędem. Tak więc nazwa saga jest użyta niepoprawnie, a Tobie zapewne chodziło o kolejną część.
Przejdźmy jednak do treści.
Pierwsze dwa akapity – miodzio. Jest klimat, napięcie, a opisywanie poczucie strachu udziela się czytelnikowi. Ale... w trzecim coś zaczyna się psuć. Mam wrażenie, że zaplątałaś się we własnych słowach, tak usilnie próbowałaś przekazać swoją wizję, że pogubiłaś się gdzieś pod względem zarówno gramatyki, jak i klimatu. Po pierwsze już sama zaprzeczasz sobie w dwóch pierwszych zdaniach:
Więc trwała skulona w swojej komnacie, odrzuciła wszystkie emocje, stała się bezbarwna. Ale nadal nie potrafiła się wyzbyć strachu, a przecież próbowała to zrobić niezliczoną ilość razy.
Po drugie zaczynasz zdanie pewną konstrukcją, ale już jej nie kończysz i zostaje kompletnie bez sensu:
Czy to gdy słyszała kroki na korytarzu albo skrzypienie drzwi.
Po trzecie fajny, mroczny, tajemniczy nastrój znika pod warstwą kiczu:
Zaciskała wtedy pięść na białej pościeli i zaciskała usta w cienką linię. Chciała być silna, ale i tak w którymś momencie coś w niej pękało, wszystkie postanowienia znikały niczym ulotny sen. Przerażenie powracało ze zdwojoną siłą, oczy napełniały się przejrzystą cieczą, która po chwili spływała po twarzy, a ona poddawała się, przeklinając swój los, zmieniając się w posąg bez uczuć.
Masz tendencję do zbytniego poetyzowania stylu, o czym będę jeszcze mówić niżej. Poza tym zdarza Ci się, dość często, używać dziwacznych, wymyślnych nazw na normalne rzeczy, tak jak tu: przejrzysta ciecz zamiast łez. No... nie. To brzmi tandetnie. Na dokładkę znów zaprzeczasz sobie: pod wpływem podwójnie silnego przerażenia Hood zamienia się w posąg bez uczuć. Gdzie sens? Gdzie logika?
Ale zaraz, zaraz... W pierwszej części (pozwolisz, że już tak będę nazywać Twoje sagi) prowadziłaś narrację trzecioosobową, jednak z perspektywy Hood. A narrator z części drugiej najwyraźniej stoi za Lotos. Już pomijając fakt, że okropnie mi się to nie podoba, bo nie lubię i nie toleruję zmian narracji (chyba że ma to jakieś szczególne uzasadnienie i sens, a nie jest tylko widzimisię autora), to nie dałaś żadnej możliwości dowiedzenia się, że to zrobiłaś. Od początku rozdziału nie powiedziałaś wprost, że mowa jest o Lotos, bo piszesz ciągle tak:
– Pobudka! – wrzasnął tak dobrze znany jej głos. Ten chrapliwy ton, który ratował ją przed zaginięciem w przeszłości. – Nie śpi się na ścieżce! I to w dodatku w środku dnia.
Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, przekrzywiając głowę w bok.
Cały czas używasz podmiotu domyślnego, a w mojej pamięci nadal była nim Hood. Ale dalej jest:
– Złapałam go! – krzyknęła uradowana Hood, wybiegając spomiędzy drzew.
No się zdziwiłam, nie powiem, że nie. To, że w Twojej głowie Faust obudził Lotos i rozmawiał z nią, nie znaczy, że tak samo jest w głowie czytelnika.
Dopiero potem dajesz to do zrozumienia:
Jej oczy lśniły niczym najjaśniejsza gwiazda, a policzki były zarumienione. Zmieniła się. Chociaż Lotos nie powiedziałaby, że na lepsze.
Ale teraz jest już za późno, bo zdążyłam się najpierw mocno zdziwić, a potem zdenerwować. Jeżeli zmiana narracji będzie miała jakieś uzasadnienie, to puszczę to w niepamięć, ale jeśli nie – zostanę przy tym, że mi się to nie podoba, bo jest bezsensowne.
Lotos usiadła na trawie i popadła w sen na jawie jak nazywał to Faust. Zdarzało jej się to dość często. Odpływała do swoich myśli, kiedy tylko nadarzała się okazja. Czasami w trakcie wypowiedzi, czasami, jak teraz, w trakcie odpoczynku.
Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że Lotos nie mówi.
– Przecież smoki nie podlatują do ludzkich siedzib, odkąd ludzie wynaleźli Żelazne Uściski.
– Żelazne Uściski to jedyna dobra rzecz w ludziach. Dzięki nim każdy smok przeraźliwie boi się przelatywać nad terenami zamieszkałymi przez ludzi. Dzięki nim Istoty zawarły z nimi pakt.
...powiedział Faust-encyklopedia. Cieszy mnie, że chcesz wyjaśniać czytelnikowi stworzoną przez siebie terminologię (mam tu także na myśli wypowiedź Blacka o Istotach itd.), ale niekiedy wypadają dość sztucznie. Wydaje mi się, że kreujesz Fausta na pewnego siebie luzaka, więc te dwa zdania nie bardzo wpisują się w jego charakter. Brzmi zbyt poważnie, zbyt... mądrze? Sztucznie. W dodatku wygląda to tak, jakby tłumaczył to Hood, która przecież doskonale wie, co to są Żelazne Uściski. Wyobraź sobie, jakby to powiedział Faust, mając na uwadze jego osobowość.
Rozdział dwunasty.
– Eat or be eaten – padło z jego ust, a Hood wiedziała już z czym ma do czynienia. Powtórka z rozrywki.
Ale dlaczego po angielsku? Że niby bardziej mhrocznie?
A teraz uwaga, będzie krwawo.
Faust oderwał wolną rękę od ziemi i wyciągnął drugi miecz z pleców, atakując w bok.
I powrót do przeszłości. Po co była ta zmiana narracji w poprzednim rozdziale, skoro ten znowu napisałaś z perspektywy Hood? Bez sensu. Niepotrzebnie. Nielogicznie. Nie podoba mi się.
Rozdział trzynasty to jedna scena. Bardzo mało. Zresztą – sama zwracasz na to uwagę. Jeżeli to zauważyłaś, to dlaczego decydujesz się na opublikowanie rozdziału? Nie lepiej podać czytelnikom coś, z czego będziesz zadowolona? Nie pisz na odwal ani na czas. Jeżeli wstawisz rozdział tydzień czy nawet kilka tygodni później niż zwykle, to przecież nic się nie stanie, a przynajmniej czytelnik taki jak ja nie będzie miał wrażenia, że napisałaś byle co, tylko po to, żeby było już teraz. Napisałaś zresztą też, że w rozdziale czternastym wydarzy się dużo więcej – to dlaczego nie połączyłaś go z tym?
Nie podoba mi się także zakończenie, bo Twój zapis jest znowu chaotyczny. Hood rozmawia z Faustem, jest dialog i od razu po kwestii Fausta wprowadzasz kwestię kogoś zupełnie innego, nieuczestniczącego w tej rozmowie, ale w innej. Zresztą:
– Musisz popracować nad swoim słownictwem – upomniała Fausta czerwonowłosa.
– Ale to nie zależy ode mnie! To tak samo z siebie...
– Tak, tak.
– Naprawdę! Nie wierzysz mi?
– A mam podstawy?
– Oczywiście!
– Niby jakie?
– No... Ogólne... – zakłopotał się Faust. Hood wybuchnęła śmiechem.
– Widzisz? – szepnął cień, chowający się pomiędzy drzewami. – Kocha mnie.
– Nie rozumiem na jakiej podstawie tak sądzisz – odparł kobiecy głos. – Dlaczego sterczymy tu i przyglądamy się idiotom? – zapytał z wyraźną irytacją.
Pogrubiony fragment to inna, prowadzona gdzieś w oddali rozmowa. Dwoje ludzi (nazwijmy ich tak umownie, bo ludźmi pewnie nie są) przygląda się Faustowi i Hood. Ale z Twojego zapisu wynika, że przyłączają się do nich. Powinnaś jakoś oddzielić od siebie te dwie rozmowy, zaznaczyć, że ta para chowa się między drzewami i przygląda się Hood – i dopiero wtedy wprowadzić dialog.
No to weźmy się za ten rozdział czternasty.
– Nekomanta?! – wykrzyknęła zdziwiona.
Ty tu masz mieszankę wybuchową. Hood, Billy Black – angielskie, Kuro, Kitsune, Neko(manta) – japońskie, Faust – niemieckie, dużo polskich nazw, zwłaszcza miejsc, poza tym odwołania do mitologii greckiej, irlandzkiej... Nie uważasz, że przesadziłaś? Bo ja mam takie wrażenie. Powybierałaś postaci z różnych parafii, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia oprócz brzmieniowego. Odczuwam przesyt.
Tu miało się więcej dziać...? Odnaleźli dom Fausta i Lotos i go posprzątali. Koniec.
Rozdział piętnasty to w najlepszym wypadku dwie sceny.
Wprowadzasz kolejną postać. Jednocześnie widzę, że zbliżasz się do końca opowiadania, bo zaplanowałaś dwadzieścia rozdziałów. Masz pootwieranych mnóstwo wątków, zdążysz je wszystkie zamknąć? Mam dziwne wrażenie, że niektórych rzeczy nie wyjaśnisz, ale oczywiście nie będę oceniać tego, co może być, ale to, co już jest.
Przejdźmy więc do komentarza co do treści.
Nie wszystko się u Ciebie klei. Przeskakujesz między wątkami, wprowadzasz postaci i sytuacje, z których za chwilę rezygnujesz na rzecz innych (prosty przykład: w rozdziale trzynastym pojawia się Rex i zaraz znika, dalej nie ma już o nim mowy, za to w piętnastym wprowadzasz kolejną postać). Nie ma tu spójności, związku przyczynowo-skutkowego. Hood zabiła córkę Billy'ego Blacka, ten podobno ruszył za nią w pogoń, ale już więcej o nim nie wspomniałaś. Ni stąd, ni zowąd pojawił się Rex, ale po kilku zdaniach zniknął. Widzisz to? Zaczynasz wątek i za chwilę go porzucasz, by pisać o czymś innym. Mam wrażenie, że idziesz na żywioł, piszesz bez żadnego planu. Rozumiem, nie trzeba zaraz wypisywać punkt po punkcie, co ma się dziać, ja też tego nie potrafię, ale postaraj się wyznaczyć chociaż szkielet opowiadania. Pomyśl o wydarzeniach, które mają być ważne i zmienią kierunek, w jakim rozwija się akcja. Niech to wszystko ze sobą zagra, bo jak na razie każdy wątek jest sobie gdzieś osobno, nic się ze sobą nie łączy. Właściwie część pierwsza była podporządkowana zemście Hood na Blacku, ale druga to już kompletny bałagan. Nie jestem w stanie wychwycić, dokąd zmierza fabuła, co Ty chcesz przekazać, jaki masz w tym cel.
Twoi bohaterowie wypadają różnie. Brakuje mi w Hood konkretnego charakteru, jest trochę jak chorągiewka na wietrze. Raz poważna, obojętna, pewna siebie, taka silna i niezależna kobieta, raz wesoła, towarzyska, wręcz infantylna. Jej osobowość jest elastyczna, zmienia się zależnie od sytuacji. A gdzie jest prawdziwa Hood? Faust właściwie też jest zmienny. Raz typowy cwaniaczek, pewniak, luzak, zachowuje się jak taki nadworny błazen (wybacz, tak mi się kojarzy), raz brutal rzucający mięsem. O ile Hood przybiera taki kształt, jakiego się od niej oczekuje po danej sytuacji, o tyle Faust wydaje się niezrównoważony, serio.
Za to Lotos jest stała w swoim charakterze. Nie mówi, nie ma języka, może to jest sposób na bohatera? Odciąć mu język. Przez to skupiasz się na tym, co robi, a nie na tym, co mówi, jak w przypadku Hood i Fausta, a to właśnie czyny najlepiej świadczą o osobowości postaci. Sądzę, że piętnasty rozdział to już za późno, żeby wszystkich ponaprawiać (chyba że masz ochotę pisać je od początku), ale mam nadzieję, że przy następnym opowiadaniu bardziej zastanowisz się nad postaciami. Określ je na początku, wypisz cechy i trzymaj się tylko ich. Daj im coś, czym będą się wyróżniać – na przykład szczególny sposób wypowiedzi, skłonność do bijatyk (na początku myślałam, że taka jest Hood, ale potem się to gdzieś rozmyło) albo kochliwość. Cokolwiek. Uwydatnij jakąś cechę, ale nie rób z nich nijakich i zmiennych postaci. Nadaj im ich własną przeszłość, plany na przyszłość, poglądy, problemy, bo to wszystko składa się na charakter. Pamiętaj tylko, że o bohaterach mają świadczyć przede wszystkim ich czyny, a nie słowa. Poza tym, jeśli opisujesz ich wygląd, nie podawaj wszystkiego na tacy. Tak jak tu:
Miała mały, prosty nosek oraz cienkie usta. Włosy były falowane i spływały na zgrabne plecy. Na sobie miała czarną sukienkę z falbanami oraz kilka ochraniaczy, u pasa miała przewieszony rapier z piękną, posrebrzaną rękojeścią.
Po pierwsze: te wszystkie informacje nie są w tej chwili potrzebne. Po drugie: na twarz czy włosy można zwrócić uwagę przy jakiejś czynności, co będzie o niebo lepsze niż taki suchy opis.
Stworzyłaś swój własny świat, ale nie opowiedziałaś o nim zbyt wiele. Chciałabym się dowiedzieć czegoś więcej. Poznać jego historię, geografię. Pojawiają się jakieś miejsca, ale one niewiele mi mówią, bo Ty po prostu je nazywasz i nic więcej. Co to za świat? Jest modyfikacją naszego czy czymś zupełnie innym? Są w nim jakieś kraje? Kto w nich rządzi? Z kim walczy? Co na to społeczeństwo? Co na to Istoty? W co wierzą ludzie? W jaki sposób praktykują swoją wiarę? Jak układają się ich relacje z Istotami? I tak dalej…
U Ciebie nic takiego nie ma. Pisząc fantastykę i tworząc własny świat, dużym błędem jest pominięcie takich aspektów. Osadź bohaterów w czasie i przestrzeni bardziej, niż to zrobiłaś, mocniej. Niech ten świat się wyróżnia, ma swoją historię. Niech nie będzie taki jałowy.
Jeśli chodzi o narrację, powinnaś zwrócić na nią większą uwagę. Zdecyduj się na jednego narratora. Możesz pisać z perspektywy jednej osoby, ale wtedy się jej trzymaj. Jeżeli postawisz na narratora wszechwiedzącego, zaznaczaj, o kim jest mowa. Ty zaczynasz pisać i wiesz, kogo masz na myśli, ale czytelnik nie wejdzie Ci do głowy i się nie dowie, dopóki tego nie napiszesz wprost. Używasz zazwyczaj podmiotu domyślnego, zwłaszcza we fragmentach, które piszesz kursywą, czyli zaznaczasz je jako wspomnienia/sny. Często w ten sposób zaczynasz rozdział. Przez kilka ostatnich tak było, ale już nie zwracałam na to uwagi, żeby poruszyć tę kwestię tutaj. W części drugiej fragmenty pisane kursywą odnoszą się (o ile dobrze zrozumiałam) do Lotos, ale potem narrację prowadzisz z perspektywy Hood. Jeżeli chcesz robić to w ten sposób, zrezygnuj albo ze wspomnień Lotos, albo z perspektywy jednej osoby i pisz jako narrator wszechwiedzący. Zrobiłaś ze swojej narracji miszmasz i nie wyszło to na dobre, bo wprowadza ogromny chaos i sprawia, że mniej spostrzegawczy czytelnik po prostu nie zauważy, że jedno jest o Lotos, a drugie o Hood i nie zrozumie opowiadania.
Na Twoim miejscu zdecydowałabym się także na mniejszą różnorodność inspiracji. Czerpiesz z wielu mitologii, kultur i języków. Zdecyduj się na jedną, a może nawet wymyśl własną? Skoro wykreowałaś, powiedzmy, swój świat, to fajnie byłoby stworzyć także nowy język, wiarę i kulturę. Opowiadanie zyskałoby na oryginalności, wyróżniałoby się, byłoby jedyne w swoim rodzaju. Czy w fantastyce najlepsze nie jest właśnie kreowanie nowego świata?
Powinnaś też popracować nad stylem. Masz tendencje do zbytniego poetyzowania i nie byłoby w tym niczego złego, gdybyś pisała tak cały czas. Tymczasem Tobie zdarzają się tylko pojedyncze zdania, które umieszczone pomiędzy rzucaniem mięsem a ostrą walką na miecze brzmią po prostu śmiesznie. Wypisałam sobie trzy takie zdania, ale było ich znacznie więcej (w nawiasach numer rozdziału):
Położył się na zimnym kamieniu i przymknął powieki, pozwalając, by Morfeusz skleił je piaskiem snu. (6)
Morfeusz musi być w każdym opowiadaniu, bez niego ani rusz. Jednak wyjaśnijmy sobie coś. W objęciach Morfeusza – taki jest frazeologizm. A frazeologizmy mają to do siebie, że ich człony są nierozerwalne, bo tylko razem mają sens. Nie dość, że zmodyfikowałaś frazeologizm, to jeszcze zrobiłaś to dość tandetnie. Mnie nie przekonuje ten Morfeusz sklejający powieki piaskiem snu. Nie w tego rodzaju opowiadaniu.
Świecę trzymała Zakapturzona Panna, a jej gwiezdne oczy świeciły w nikłym blasku woskowego wytworu. (6)
Tu z kolei zwykłą świeczkę nazywasz woskowym wytworem. Dość oryginalnie, nie powiem, że nie, ale czy właściwie? To najzwyczajniej w świecie nie pasuje.
W jego czarnych oczach odbijały się jej własne – rozgwieżdżone niebo. (9)
Na temat oczu już się wypowiadałam, więc nie będę robić tego po raz kolejny. Nie wiem tylko, co ona takiego miała w tych oczach, że przypominały gwiezdne niebo. Znowu – miało być poetycko, może magicznie, niezwykle, ale takie pojedyncze zdania brzmią kiczowato.
Żeby nie było, że tylko narzekam... Wspominałam o paru rzeczach, które mi się podobały i one się nie zmieniły. Umiesz wprowadzić klimat. Zwykle jest tajemniczo, mrocznie, czuć grozę, lekki niepokój, napięcie mówiące, że zaraz coś się stanie i faktycznie coś się dzieje. Poza tym świetnie opisujesz walki. Są dynamiczne, a przy tym, że tak powiem, wszystko jest dobrze nazwane. To twoje najbardziej plastyczne opisy, są prawdziwe, żywe.
Ale jeśli już o opisach mowa... Zrezygnuj, błagam, z ciągłego opisywania oczu czy włosów. I ze srebrzystości. I z łez.
Czepiasz się jednego elementu i opowiadasz o nim w kółko. A tak właściwie oczy Hood to rzecz, która interesuje mnie najmniej. Paradoksalnie dowiedziałam się o nich najwięcej (albo raczej: najwięcej razy).
To będzie tyle.
27/50
Poprawność
Od Twojej oceny postanowiłam nie bawić się w betę. Chciałabym zwrócić Ci uwagę na rodzaje popełnianych błędów. W nawiasach podaję numer rozdziału, z którego pochodzi zdanie.
1. Kropki, przecinki, duże litery
Nie jest za wesoło. Stawiasz przecinki na oślep. Kropki stawiasz czasami w dziwnych miejscach. Zapominasz o dużych literach. Zacznijmy od przecinków.
Absolutnie niewybaczalne jest niestawianie przecinków na granicy zdań składowych. Tego uczą... ja wiem? W podstawówce, nie?
Czuła się [przecinek] jakby ta chłodna woda zmywała z niej całe zmęczenie. (1)
Doskonale wiedzieli [przecinek] co oznaczają czerwone włosy. (1)
Ty doskonale powinnaś wiedzieć [przecinek] do czego te zwierzaki są zdolne. (1)
Jak pewnie się domyślacie [przecinek] chodzi mi o Bestie. (3)
Masz dwa orzeczenia, które należy oddzielić przecinkiem. Nie wiem, czy to kwestia nieuwagi, czy braku umiejętności. Jeśli to drugie, to masz naprawdę duże zaległości.
Nie stawiasz też przecinków w zdaniach z imiesłowami albo stawiasz je źle.
Gęste włosy fruwały na wietrze [przecinek] plącząc się i połyskując jak języki ognia. (p)
Krocząc przez plac [przecinek] słyszała szepty ludzi, [bez przecinka] mamroczących o niebezpiecznych czasach [przecinek] w jakich przyszło im żyć. (1)
Odchodząc [przecinek] nie potrafiła ukryć uśmiechu wpełzającego na jej okrągłą twarz. (1)
Przed imiesłowem z końcówką „-ąc” zawsze stawia się przecinek (po także, jeśli występuje w zdaniu przed zwykłym orzeczeniem). Tak samo będzie w przypadku imiesłowów zakończonych na „-wszy” i „-łszy” (Wyszedłszy do sklepu, spotkała przyjaciółkę). Są to imiesłowy przysłówkowe. Natomiast stosunkowo rzadko stawia się przecinki przed imiesłowami zakończonymi na „-ący” (jadący), „-ny” (ugotowany), „-ty” (umyty) czy „-ony” (nakarmiony). I to są imiesłowy przymiotnikowe. Przed nimi stawia się przecinek tylko wtedy, gdy traktujemy je jako wtrącenie czy dopowiedzenie, czyli gdy nie jest ściśle związany z pozostałą częścią zdania. W drugim zdaniu przecinek przed „mamroczących” jest niepotrzebny, bo odnosi się bezpośrednio do ludzi. Nie działa też jako wtrącenie. Zresztą sama zobacz – w trzecim zdaniu przed „wpełzającego” już nie postawiłaś przecinka, a te dwie sytuacje są analogiczne.
Zdarza Ci się postawić przecinek zupełnie bez sensu.
Rodzeństwo jak zwykle kłóciło się o mało istotne rzeczy, a Hood podążała za nimi, co jakiś czas wybuchając śmiechem, [bez przecinka] na widok miny Alberta albo jakiejś odpowiedzi, która miała olśnić wszystkich zebranych, ale zgasła w trakcie. (1)
Po kilku minutach wędrówki, [bez przecinka] stanęła przed wartownią. (2)
Ostrze dotykało jego odsłoniętego gardła, a za nim stała, [bez przecinka] tryumfalnie uśmiechnięta Hood. (3)
Nawet nie umiem tego skomentować. Nie wiem, co Tobą kierowało.
Stawiasz też przecinki przed spójnikami, przed którymi się ich nie stawia w ogóle albo stawia, ale nie w danym przypadku.
Uwielbiała z nimi przebywać, [bez przecinka] i choć nie mogła im wszystkiego powiedzieć, wierzyła, że kiedyś powie im wszystko, a oni nie odwrócą się od niej. (1)
Na szczęście kupiec był człowiekiem małomównym, który wychodził z założenia, że im mniej wie, tym mniej ryzykuje, więc nie wypytywał Hood, [bez przecinka] ani nie zagadywał bezsensownymi pogawędkami. (2)
Wtedy z jej oczu płynęły łzy szczęścia i rozpaczy. Płakała, bo o niej nie zapomniał, bo się o nią martwił i, [bez przecinka] że to przez nią zginie. (2)
Zazwyczaj są to drapieżniki takie jak wilki, [bez przecinka] czy duże koty. (3)
Umieją też wyczuwać emocje innych, czyli rozpoznają [przecinek] czy ktoś kłamie, [bez przecinka] czy nie. (3)
Przed „i” przecinek stawia się zazwyczaj tylko wtedy, gdy jest powtórzony w zdaniu (Znała i ją, i jego). Tak samo jest z „ani” (Nie znała ani jej, ani jego). Przed „że” stawia się przecinek, ale nie wtedy, gdy znajduje się przed nim jakiś inny spójnik, tak jak w zdaniu trzecim. Przed „czy”, jeśli pełni rolę spójnika (a nie słowa rozpoczynającego pytanie, na które odpowiada się „tak” lub „nie”), stawia się przecinek tak samo jak w przypadku „i” oraz „ani”. Jednak „czy” występuje także w dwóch rolach, kiedy jest spójnikiem. Spójrz na ostatnie zdanie: pierwsze „czy” to spójnik, który wprowadza zdanie podrzędne „czy ktoś kłamie czy nie”, drugie „czy” to spójnik łączący zdania równorzędne „kłamie czy nie kłamie” (można je równie dobrze zamienić na „albo”, „lub”). Jeśli w zdaniu pojawi się „czy” jako spójnik dwa razy, należy się zastanowić, jakie pełnią role. Jeżeli oba będą łączyć zdania równorzędne, to przed drugim dopiero będzie przecinek.
Atakujące kropki i przecinki.
Cała wioska wraz ze wszystkimi jej mieszkańcami spłonęła., [bez przecinka] Jedynie Hood i Babci udało się uciec od żarłocznych płomieni. (1)
Sięgnęła ręką ku udzie, [kropka, a nie przecinek] Wzdrygnęła się, czując swoją lodowatą dłoń. (1)
– Mogę dostać pochwę? – zapytała, nie odwracając głowy. [przecinek zamiast kropki, ewentualnie duża litera w następnym zdaniu] jej oczy wpatrzone były w połyskujący metal. (2)
Patrzyli sobie w oczy, starając się rozszyfrować,, [za dużo o jeden przecinek] jakie będzie posunięcie przeciwnika. (3)
– Nazywam się Sir, Arthur i na czas wyjazdu księcia Oktawiana pełnię stanowisko kapitana żołnierzy ochraniających go. (4)
– Chcesz się bić? - zapytała Hood, wyciągając z pochwy miecz i celując nim w pierś Sir. Arthura. (4)
Co do dwóch ostatnich zdań: raz piszesz Sir z kropką, raz z przecinkiem (a to to nawet nie wiem dlaczego). Tymczasem Sir nie kończy się niczym, po prostu jest. To tytuł honorowy, jak hrabia czy lord, nie żaden skrót.
Wyliczenia:
Ubrany był w wyświechtany [przecinek] długi, czarny płaszcz zrobiony z dobrego materiału, bo pomimo starości nadal chronił właściciela przed deszczem i wiatrem. (3)
Wyliczasz przymiotniki, które są równorzędne, więc przed „długi” też powinien być. Tu jest to dobrze wytłumaczone: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/przecinek-miedzy-przymiotnikami;13827.html
Wtrącenia:
– Przecież doskonale wiesz [przecinek] Billy, że nikt nie pcha się do walki z Istotami – westchnął Garrick. (3)
– Nie przyszedłem tutaj na pogaduchy, tylko po to, by powiedzieć, [bez przecinka] wam [przecinek] nowym, co nieco o Istotach. (3)
– Do zobaczenia [przecinek] Ben! (3)
Zdaje się, że w drugim zdaniu coś Ci świtało, ale w tym zdaniu wtrąceniem jest „nowym”, a nie „wam nowym”. Jeżeli przy wypowiedzi dodajesz czyjeś imię, zawsze stawia się przed nim przecinek. To normalne wtrącenie.
I jeszcze szalejące wielokropki. Kwintesencja. Dwa różne w jednej linijce. Miodzio po prostu.
– Hmm.... A tak, tak. Miecz.. (2)
Wielokropek zawsze ma trzy kropki. Nie mniej i nie więcej.
2. Cudzysłowy
Element, który zawsze musi się znaleźć w ocenie. Zawsze.
"To już koniec. Nie uda się" (p)
Otóż Bestie mogą "ubierać skóry" zwierząt, czyli przemieniać się w nie. (3)
Poprawny cudzysłów to taki: „cudzysłów”. I tylko taki obowiązuje w naszym języku. Jeśli masz pozwalającą na stworzenie go klawiaturę, to wciskając lewy alt+0132 (klaw. numeryczna), zrobisz znak otwierający, a lewy alt+0148 znak zamykający cudzysłów.
3. Błędy ortograficzne i literówki
Czyli w głównej mierze nieuwaga. Nie czytasz tego, co piszesz.
Uśmiechnęła się na wspomnienie jego wyrazy [wyrazu jego] twarzy, gdy zakapturzona dziewczyna zapytała: (2)
Na plecy zarzucony miał długo [długi] łuk oraz kołczan z przysłowiowym tuzinem strzał. (3)
Mogą też odczuwać echa waszych emocji oraz wprowadzać wam do umysły [umysłu] przeróżne obrazy, choć to jest rzadko spotykana umiejętność. (3)
Wasza role [rola] będzie polegać... (3)
– Tak, więc rozumiecie? – zapytał po raz setny Garrick, Hood wpatrywała się w niego znudzonym wzrokiem, przegryzając [przygryzając] wargę. (3)
Czerwonowłosa sparowała uderzenie i, wykorzystując rozproszenie przeciwnika, przyjechała [przejechała] mieczem po jego policzku i odskoczyła na bezpieczną odległość. (4)
Rycerze patrzyli na przyzwane stwory ze [z] panicznym strachem, miecze w ich dłoniach drżały, a zęby szczekały [szczękały] jakby z zimna. (4)
Miasto, jak na stolice [stolicę] przystało, tętniło życiem. (2)
Ubrany w brązową koszule [koszulę], zapinaną srebrnymi guzikami i w czarnych, luźnych spodniach. (2)
– Eh... chyba się starzeje [starzeję] – westchnął Ben, targając ręką swoją czuprynę. (3)
Nie zwracasz uwagi na takie głupotki i potem wychodzą szczekające zęby, przyjeżdżanie mieczem czy (moje ulubione, pojawiło się wiele razy) przegryzanie wargi. Krwawo tam u Ciebie.
4. Błędy logiczne
Czyli takie, które spowodowały „wtf” na mojej twarzy.
Pełzł po ziemi, sięgając swoimi mackami po suche gałązki i porozrzucane ciała, trawione przez niego. (p)
Chodzi o ogień. No tak, tylko że skoro on dopiero pełznie, to jak może już sięgać po trawione przez niego ciała?
Ale gdy tylko usłyszała wycie wilków, ruszyła biegiem, a w jej sercu na nowo witała nadzieja. (2)
„Zawitała” brzmiałoby lepiej, a wiesz czemu? W zdaniu użyłaś czasowników „usłyszała”, „ruszyła” – to są czasowniki dokonane. „Witała” to czasownik niedokonany. I kompletnie przez to nie pasuje.
– Wielmożny książę sam nie potrafi ochronić swojej osoby – zadrwiła Hood – Potrafi tylko na nim siedzieć, pobierać podatki od poddanych i zaczynać kolejne wojny! (4)
Uwaga. Wielmożny książę potrafi na sobie siedzieć.
– Malinowe usta, kuszące niczym krwistoczerwone wiśnie – zanucił, bagatelizując, a raczej ignorując panienki w kapturze. (6)
To kilka tych panienek w kapturze było? Hood się sklonowała?
Nie potrafiła swoich rąk, które trzęsły się wbrew woli swojej właścicielki. (13)
Hood nie potrafi w swoje ręce. Poza tym „swojej właścicielki” użyte w kontekście rąk jest dosyć dziwnym połączeniem.
5. Używanie zaimków i imion
Odwrócił się w jej stronę i popatrzył jej w oczy. (p)
Hood wylegiwała się na deskach wozu, wpatrując się srebrzystymi oczami w niebo. Korzystając z wolnego czasu Hood planowała przyszłość. (2)
Niestety odniosło to przeciwny skutek od zamierzonego, teraz przysłonił jej oko. Dmuchnęła jeszcze raz, mocniej, ale i tym razem włosy nie chciały jej słuchać. Nabrała powietrza w usta, a jej policzki wydęły się, przez co jej twarz wydała się jeszcze bardziej okrągła niż w rzeczywistości. (14)
Nagromadzenie albo niepotrzebnych zaimków, albo niepotrzebnych imion. W pierwszym zdaniu jedno „jej” można wyeliminować. To drugie. W kolejnym zdaniu drugą Hood w ogóle można skasować. Trzeci przykład to w ogóle zaimkologia. Jeżeli widzisz, że używasz tylu zaimków w bliskim sąsiedztwie, spróbuj zmienić zdanie tak, aby nie było potrzebne ich użycie. Ale najpierw zastanów się, czy one w ogóle są tam niezbędne. Dużo osób ma tendencję do wstawiania wszędzie tych nieszczęsnych zaimków, ale jakby spojrzeć na zdanie z bliska, okazuje się, że skasowanie połowy nie zmienia sensu zdania.
6. Powtórzenia
Standardowo – powtórzenia odmienionego słowa „być”:
Przypominała nóż, ale była ładniejsza. Rękojeść zrobiona była z większą starannością, a ostrze ostre i połyskujące w świetle księżyca. (p)
Dawno, dawno temu, gdy na świecie nie było nici nienawiści, a ludzie byli powiązani ze sobą przyjaźnią, miłością, braterstwem, życie Istot nie było usłane różami, lecz twardymi łodygami, pokrytymi ostrymi kolcami. Łodygi te splamione były krwią. Krwią ofiar licznych wojen prowadzonych między ludźmi a Istotami. Wojen brutalnych, przepełnionych nienawiścią, bo obie strony przekonane były o winie tej drugiej. Między Istotami panowała miłość i między ludźmi panowała miłość, ale nie było jej pomiędzy nimi. Przez to wojny były brutalne, pełne czynów przepełnionych nieuzasadnioną nienawiścią, płynącą z obu stron. (2)
Był szczupły, można by go nazwać chuderlakiem, ale przez szarą koszulę można było zobaczyć umięśnione ramiona i brzuch. (4)
Cały budynek był zbudowany z nieregularnych kamieni, na pierwszy rzut oka widać było, że robił go amator, najprawdopodobniej pewien Nekromanta starający się ściągnąć kota z drzewa, by zamęczyć go pieszczotami. Drzwi były proste, za to przyozdobione niezwykłymi wzorami. Ledwo było je widać przez bluszcz, ale Lotos już zajęła się jego zrywaniem. (14)
Kolejny standard – powtórzenia „mieć”:
Nie wiedzieli, co mają zrobić. Wiedzieli, że mają przed sobą Nekromantę – najniebezpieczniejszą Istotę w lesie. (4)
Wyglądali jak przestraszone zwierzątka, złapane w pułapkę, które nie mają pojęcia, co mają robić. (4)
I jeszcze jeden – powtórzenia „który”:
Minęły kilka starych drzew, pomiędzy którymi rosły poskręcane gałęzie różanych krzewów, które powoli pokrywały się zielonymi pąkami liści, by w końcu dotrzeć do maleńkiej ścieżki, która powoli zarastała trawą. (14)
Lotos otworzyła drewniane drzwi, które zaskrzypiały donośnie. Hood zakaszlała od unoszącego się wokół kurzu, który wypełniał dość spore pomieszczenie. Lotos weszła do środka, zakrywając twarz rękawem sukni, który jej pozostał. (14)
Zasnęłaby, gdyby nie Faust, który kopnięciem otworzył drzwi, które uderzyły z trzaskiem o ścianę. (14)
I powtórzenia zwykłe.
Ściągnęła z głowy kaptur i przetarła twarz wodą ze strumienia. Czuła się jakby ta chłodna woda zmywała z niej całe zmęczenie. Zanurzyła złączone dłonie, by móc napić się przejrzystej wody. (1)
Cieszyła się, że nie były to rozkładające się ciała, tylko same kości. Nie wytrzymałaby odoru rozkładającego się ciała. (5)
7. Zapis dialogów
– Patrz – powiedział i zabrał odurzonemu alkoholem strażnikowi klucz. Powoli i bardzo starannie wyrył na rękojeści ich inicjały [kropka] – Teraz mamy rzecz, która jest jedynie nasza i nikt nie ma prawa nam jej zabrać. (p)
– Mam tam do załatwienia pewne interesy [kropka] – [duża litera] wskazał ręką na tył wozu załadowanego skrzyniami z truskawkami [kropka] – Wskakuj – dodał siadając za lejcami gniadego konia. (2)
- [myślnik zamiast dywizu] W przyszłości wolałbym byś zwracała się do mnie per kapitan Garrick – odparł, unosząc swoje ciemne oczy na Hood. (2)
– Wielmożny książę sam nie potrafi ochronić swojej osoby – zadrwiła Hood [kropka] – Potrafi tylko na nim siedzieć, pobierać podatki od poddanych i zaczynać kolejne wojny! (4)
– Brawo, brawo – powiedział, gdy znalazł się przy Hood [kropka] – Może skończycie się bawić i ruszycie dupska? – warknął. Sir. Arthur jak poparzony zerwał się z ziemi, schował miecz do pochwy i odchrząknął: [myślnik] Hmm....Dobrze. Myślę, że możemy ruszać – stwierdził i ruszył w stronę chłopca, który trzymał jego czerwoną pelerynę. (4)
– Będziemy wyruszać, Wasza Wysokość – poinformował księcia siedzącego wewnątrz i, nie oczekując odpowiedzi, wykrzyknął [dwukropek] – RUSZAMY! (4)
– Nie patrz się na mnie jak głupia! Wracamy do Rosy! A wy... – [duża litera] wskazał palcem na siedzących na koniach rycerzy [kropka] – Jedziecie dalej. (5)
– Hahahaha! – wydobyło się z jego ust. Śmiał się, a z jego oczu ciekły łzy. – Ha ha żebyście widzieli Haha... wasze miny. Ha ha ha. (4)
Ostatnie zdanie jest zupełnie do poprawki. Chyba nie wiedziałaś, jak sobie poradzić ze śmiechem. Od pourywanych czy poprzerywanych wypowiedzi są wielokropki na przykład. O:
– Hahahaha! – wydobyło się z jego ust. Śmiał się, a z jego oczu ciekły łzy. – Haha... Żebyście widzieli... hahaha... wasze miny! Hahaha...!
Widać jednak, że zapis dialogu też sprawia Ci problemy. Postaram Ci się to wytłumaczyć.
Po pierwsze: w zapisie dialogu zawsze używa się myślnika, a nie dywizu. Różnica w wyglądzie polega na tym, że myślnik jest dłuższy od dywizu, oba te znaki różnią się także funkcją. Myślnik może być półpauzą (–) lub pauzą (—). Kod na półpauzę: alt+0150. Kod na pauzę: alt+0151. Używa się ich dowolnie, zamiennie, służą do tego samego. Natomiast dywiz (łącznik) to krótka kreseczka (-), która łączy najczęściej dwa wyrazy (biało-czarny). W książkach służy także do przenoszenia wyrazu między wierszami. W moich przykładach użyję pauzy, żeby wyraźnie odróżnić ją od dywizu.
— Jabłko jest czerwone — powiedziała Kasia.
Najprostszy zapis dialogu. Nota odautorska odnosi się do tego, co Kasia powiedziała, dlatego po jej wypowiedzi nie ma kropki, a nota zaczyna się małą literą. Będzie tak w każdej sytuacji, gdy narrator zaznaczy, że postać coś powiedziała, rzekła, krzyknęła, zapytała, odpowiedziała itd.
W przypadku gdy wypowiedź bohatera to pytanie lub wykrzyknienie (czyli wymusza postawienie jakiegoś znaku tam, gdzie wyżej nie było kropki), zasada zostaje ta sama:
— Czy jabłko jest czerwone? – zapytała Kasia.
Jeżeli po nocie odautorskiej znowu chcesz zacząć dialog, stawiasz myślnik i zdanie rozpoczynasz dużą literą.
— Jabłko jest czerwone — powiedziała Kasia. — Jeszcze wczoraj było zielone.
Tak samo będzie w przypadku, gdy narrator zaznaczy, że postać powiedziała coś więcej.
— Jabłko jest czerwone — powiedziała Kasia. Po chwili dodała: — Jeszcze wczoraj było zielone.
Natomiast wypowiedź zakończy się kropką, a nota zacznie dużą literą, gdy narrator nie odniesie się do tego, co postać powiedziała.
— Jabłko jest czerwone. — Spojrzała na mamę.
Jeżeli chce się wpleść narrację w dialog, kropki nie stawia się nigdzie, a notę i kontynuację zdania pisze się małą literą.
— Jabłko — powiedziała — jest czerwone.
Może się zdarzyć tak, że narracja zbiegnie się z przecinkiem – wtedy się go pomija.
— Zauważyłam — powiedziała — że jabłko jest czerwone.
Jeżeli natomiast chcesz zwrócić uwagę na odbiór tego, co postać A mówi do postaci B, reakcję postaci B na wypowiedź postaci A omów w nowym akapicie, a nie po nocie odautorskiej.
— Jabłko jest czerwone — powiedziała Kasia.
Maciek się zdziwił.
— Jeszcze wczoraj było zielone — dodała.
To naprawdę nie jest trudne. Trochę poćwiczysz, zwrócisz na to większą uwagę i zobaczysz, że zaczniesz tak pisać automatycznie.
8. Odmiana przez przypadki
Żołnierze często towarzyszyli Łowcom, a ona chciała spotkać jednego z nich zwanego Billy'm Blackiem. (2)
Billym – bez apostrofu.
http://sjp.pwn.pl/zasady/240-Imiona-obce;629610.html
Lecz gdy spotkacie Nekromanta i nie macie gdzie uciec? (3)
To słowo w mianowniku brzmi „nekromanta”, tak? Więc poprawna odmiana to „nekromantę”.
9. Szalejący podmiot
Jej równy oddech działał hipnotyzująco, usypiał, zsyłając piękne sny, nie potrzebując udziału magii. (6)
Jakim cudem oddech zsyłał piękne sny i nie potrzebował magii?
Nie mógł się powstrzymać, zawsze lubił się śmiać i wywoływać go u innych.
Go? Kogo? Ze zdania to nie wynika.
Faust wyszedł z pomieszczenia, kierując się w stronę linii drzew, a one wróciły do pracy. Tym razem ściągnęły pościele, które wyprały nad strumieniem. (14)
Drzewa robiące pranie! Jak jeszcze gotują, to biorę!
Już otwierał usta, by zacząć wydzierać się i na nią, gdy napotkał spojrzenie siostry. Zamknął je natychmiastowo. (15)
I parapsychiczne zdolności do zamykania czyichś spojrzeń.
10. Frazeologizmy i utarte powiedzenia
Jest naprawdę przytulna, chociaż po tak długiej obecności możliwe, że popadła w ruderę. (11)
Poprawny frazeologizm to: popaść w ruinę.
Nie są w stanie zobaczyć wad z przeszłości. (11)
Mówi się: błędów z przeszłości.
– Przygarniał kocioł garnkowi. (14)
Poprawny frazeologizm to: przyganiał kocioł garnkowi.
Hood odczekała chwilę, spróbowała się uspokoić, niestety jej plany spełzły na panewce. (15)
Poprawny frazeologizm to: spalić na panewce lub spełznąć na niczym.
11. Błędy z innych parafii
Aż zbyt doskonale wie, jak wygląda ten świat. (p)
Albo „doskonale wie”, albo „aż za bardzo wie”.
Rudzielec , bo tak przezywali Demiena, zepchnął Hood do rzeki. (1)
– Gdzie się panienka wybiera ? (2)
Niepotrzebne spacje przed znakami.
– Kobieta?– zapytał z drwiną jeden z żołnierzy, siedzący na pięknym karym rumaku. (4)
– Mamo!Mamo! – wołała mała dziewczynka w dwóch warkoczykach, biegnąc i zaciskając jedną z rączek w pięść. (4)
– Maaaamooo!– zawyła płaczliwie. (4)
Brakujące spacje przed znakami.
Był to człowiek rosłej budowy i sprawiał wrażenie otyłego, choć nie był. (1)
No to był w ogóle ten człowiek w jakiejś przestrzeni czy nie było go w ogóle nigdzie?
Jak się spodziewała, na środku wielkiego placu postawiono ogromną klatkę, a w niej siedziała przepiękna dziewczyna o migoczących, białych włosach i perłowo-białej skórze. (1)
http://sjp.pwn.pl/zasady/;629465
– Dość – powiedziała na głos Hood, klepiąc się rękoma po twarzy, by odgonić się od posępnych myśli. (2)
Siebie odgonić od myśli? A nie myśli od siebie?
– Ja t-t-tylko c-chciałe... – zaczął, jąkając się, ale Hood przerwała mu: (3)
Wypowiedz „c-chciałe”. Chciałabym to usłyszeć.
– Ojoj. Chodź do mamusi, zaraz coś poradzimy na te [to] kolano – powiedziała kobieta, biorąc dziecko na kolana. (4)
Sir, Arthur jechał na czele, tuż przed powozem księcia Oktawiana, patrząc się przed siebie. (4)
Patrząc przed siebie, to „się” jest zupełnie zbędne.
Do jaskini wszedł Łowca, który z zewnątrz z łukiem przewieszonym przez ramię i królikiem w ręce. (6)
Eee...?
To wszystkie błędy. Masz dużo do poprawiania. I niestety nie mogę zaszaleć z punktami.
6/20
Razem: 38/75, około 51%
Ocena: 2 (słaby)
Chciałabym tylko zaznaczyć, że dwójka dwójce nierówna. Przyznam, że nie czytało się tego źle. Po prostu piszesz bardzo chaotycznie, nie skupiasz się na tym, co ważne i robisz masę błędów. Te ostatnie koniecznie trzeba wyeliminować, zaś co do treści – mam nadzieję, że będziesz tworzyć szkielety opowiadań i bardziej pogłębiać postaci oraz nie skakać z wątku na wątek. Życzę Ci powodzenia.
PS Już nie wspominałam o tym na początku, ale w pewnym momencie nagłówek przestał się wyświetlać.
PPS Dziękuję Skoiastel za wspomaganie gifami! Jesteś moim gifowym guru ♥
Niezamaco ♥
OdpowiedzUsuńocenka wyborna, milordzie. Kłaniam się nisko.
BFF taka pracowita! <3
OdpowiedzUsuńNa początek: bardzo dziękuję za ocenę i poświęcony mojemu blogowi czas oraz przepraszam, że odpowiadam tak późno. Przeczytałam zaraz po pojawieniu się, ale jakoś nie mogłam się zebrać, by sklecić coś na odpowiedź.
OdpowiedzUsuńOkej, lecę z wyjaśnieniami. Prolog na początku był moją perełką – uwielbiałam go, ale im więcej... hm... nazwijmy to doświadczeniem. Im więcej go zdobywam, im dalej brnę w pisanie, tym bardziej wydaje mi się tandetny... Koncepcja była taka: Hood wspomina swoją przeszłość, pogardza swoją dawną postacią. Jej wspomnienia nie są ułożone chronologicznie. Bo jeżeli wspominamy coś, co wydarzyło się kiedyś tam, to czy myślimy, że urodziłam się, potem zrobiłam to czy tamto. Raczej wybieramy pojedyncze wydarzenia, te mniej i bardziej przyjemnie. Tak jakby same pojawiają się w głowie. Więc dostanie sztyletu od Kitsune było przed ucieczką i konfrontacją z Blackiem. Co do łez... Heh, na swoje usprawiedliwienie mam, że pisałam to pond pół roku temu, zaczynałam z pisaniem, wydawało mi się to fajne i choć teraz nawet w mojej głowie brzmi to tandetnie, nie zmieniam. Od razu zauważę, że z wielu błędów zdaję sobie sprawę, ale blog był w kolejkach na ocenialniach, nie wiedziałam czy mogę coś zmieniać, jak ktoś to ocenia, więc zostawiałam. W sumie złożyło się na to również moje lenistwo.
Tak, lubię srebrny i jest go pełno w opowiadaniu. :D
Bezpiecznie uciekł, czyli przeżył. Bez wielkich trudności uciekł Cyrkowcom i wyszedł cało.
Black traktuje żołnierzy jak bezmózgowców, według niego mieczem posługują się jedynie głupcy, prawdziwą bronią jest łuk, więc tłumaczy setki razy to samo, by przypadkiem nie zginęli z niewiedzy. Chociaż, jak tak teraz myślę, to mogłam to sobie odpuścić.
Hood z założenia miała być wyszczekana, zadziorna, nie przejmująca się swoim losem, życiem. Żyje tylko dla zemsty i co tam dla niej jakiś kapitan, który jest jej przełożonym, skoro ważniejszy jest Black. Ale nie trawi zadufanych władców, a o rządzących przypomina jej Sir Arthur, wiec stąd jej arogancja, chęć pokazania, że jest od niego lepsza. A nie ukarał jej, bo ważniejsze było bezpieczne i jak najszybsze przewiezienie Oktawiana.
Ogień zawsze kojarzył mi się z nieugiętością, upartością... Nikogo się nie słucha, tyle je. :) Ale stworzyłam Istoty Ognia, czyli osoby potrafiące mu rozkazywać, ale nie wystarczy się jedynie nią urodzić, by ogień cię posłuchał. Każda Istota uczy się swoich umiejętności (wszystko o Istotach planuję umieścić w trzeciej sadze) od mentora, nie zdobywa ich od tak. A Hood nigdy nie otrzymała szkolenia w tym zakresie, może wypuścić ogień, ale nigdy ujarzmić. Zrobić to, co on chce, nigdy odwrotnie.
Z narracją ciągle się gubię, ale staram się to okiełznać, jeszcze trochę pracy przede mną, ale wszystko jest na dobrej drodze.
Imiona postaci mają jedną zasadę: ludzie angielskie albo polskie wraz z nazwiskami, a Istoty jak mi się żywnie podoba, bez nazwisk.
Próbowałam naprawić szablon, na początku wszystko było w porządku, a potem znowu zniknął, więc pobrałam nowy. Nie znam się na tym kompletnie.
Czeka mnie wiele pracy i dziękuję za wszystkie porady. W przyszłości będzie o wiele lepiej.
Pozdrawiam, sherLock
Pomysł na wspomnienia jest jak najbardziej okej, ale bez dobrego szkieletu opowiadania nic nie zdziałasz. Najpierw musisz Ty sama wiedzieć, o czym będzie myślała Hood, żebyś mogła to odpowiednio przedstawić czytelnikowi.
UsuńCo do samej Hood: taka charakterna wydawała mi się na początku, ale w drugiej części jej osobowość uległa zmianie. A jeśli nie lubi „zadufanych władców”, to jak najbardziej rozumiem tę scenę walki, tylko że czytelnik nie miał okazji poznać pobudek Hood i przez to wyszło coś na zasadzie „zaatakuję cię, bo taki mam kaprys”. Tak samo z nieukaraniem jej: nie wspomniałaś ani słowem, że Sir Arthur mógłby jej coś za to zrobić, ale nie, bo to i tamto i wyszło na to, że w ogóle go to nie ruszyło, że jego żołnierz mu się stawia. ;)
Jeśli zaś chodzi o ogień... No, oprócz jednej sytuacji na zasadzie „za górami, za lasami Hood straciła panowanie nad mocą i spaliła całą wioskę”, nie wydarzyło się nic, co pokazywałoby, że faktycznie ma braki ze względu na to, że nie otrzymała żadnego szkolenia. Dokonała zemsty, kiedy chciała i jak chciała, a wcześniej nawet się nie posługiwała swoją mocą. Więc te sprawy raczej wskazywałyby na coś przeciwnego – że od tamtego wydarzenia Hood nauczyła się, jak kontrolować ogień.
Mam nadzieję, że w przyszłości będziesz pisać dokładnie tak, jak to zaplanujesz. Życzę powodzenia. :)