Zapraszamy dziś na fascynującą podróż do świata fantasy. Będzie ciekawie.
Szablon, szablon, szablon… ciągnie się w nieskończoność.
Nie jest najlepszy, jeśli mogę sobie pozwolić, jest mocno
średni i zdecydowanie bym stąd uciekła, gdybym miała większy wybór. Przede
wszystkim układy trójkolumnowe są słabe, odwracają uwagę od treści na środku, a
te kolumny tutaj ciągną się aż na sam dół.
I ten nagłówek. Dobrze, że nic dziewczynie z głowy nie
wyrasta.
Podsumowując — z lewej ten wielki spis blogasków bym
skróciła, nie wiem, na podstronę wrzuciła, cokolwiek. Z prawej pozbyła się
archiwum, skoro masz spis treści w podstronie. Opis opowiadania też bym gdzieś
wyrąbała, bo tutaj mało estetycznie wygląda.
Skoro już przy opisie jesteśmy…
Powieść pisana na faktach.
Jesteś pewna, że można napisać fantastykę — wiem, że to
fantastyka, bo jesteś w katalogach w fantastyce, life hack! — na faktach?
Chyba czas powołać Archiwum X.
Podstrona Galeria stanowi dla mnie prawdziwą
tajemnicę. Kilka… zdjęć… z Google Maps? Hm. Bardzo, eee, ciekawe oraz wiele
wnoszące do historii. Ciekawe, co by pomyślał właściciel tego domu, gdyby go tu
kiedyś znalazł. I znał polski. Nieważne.
Podstrona FAQ również mnie fascynuje. Odpowiedź na
pierwszą wątpliwość — czyż nie prościej byłoby napisać, bo ja wiem, studentka z
wymiany? Tak to się u nas nazywa, nie trzeba zaraz żadnych wymieńców czy innych
cudów (skojarzenie z wymionami bardzo trafne). Pytanie czwarte, które nawiązuje
do wcześniejszego problemu — to, że byłaś w USA i opisujesz niektóre ze swoich
doświadczeń, nie oznacza, że całe opowiadanie zostało napisane na podstawie
faktów. Fantastyka nie może być oparta na faktach. Trust me.
No, to chyba wsio.
ROZDZIAŁ 1.
Przyjemne to całkiem, że masz link do rozdziału pierwszego
na głównej stronie bloga; podobnie cały koncept z przeskakiwaniem na kolejne
rozdziały jest całkiem wygodny. Przynajmniej był wygodny dla mnie, jestem
niezłym leniem.
Nie wiem, czy wiesz, ale w spisie treści urwało przy tym
rozdziale od cudzysłowu.
Błędy zaznaczone są kolorem czerwonym, a to, co wstawione,
bo tego brakowało, na zielono. Plus pogrubienie w obu przypadkach.
Dlaczego nie justujesz tekstu?! Na bora zielonego!
Pasażerowie oczywiście zaczęli ostentacyjnie klaskać, na co ja z zażenowaniem sięgnęłam
po swój bagaż podręczny i zaczęłam się przeciskać ku wyjściu.
Może nie jestem pierwszym lotnikiem kraju, ale z moich
obserwacji wynika, że zwyczaj klaskania jest typowy dla Polaków. Czy samolot
pełen był Polaków?
Zmęczenie podróżą najwyraźniej przerodziło się u mnie w
irytację wszystkim dookoła, ponieważ nie byłam nawet w połowie tak
podekscytowana, jak myślałam, że będę, wsiadając do pierwszego samolotu w
Warszawie.
Nie mam pewności, czy „pierwszy samolot” ma tu sugerować
to, że w połowie drogi bohaterka się przesiadła? Bo przejrzałam loty z Chopina
i widzę, że z USA można dolecieć jedynie do Chicago i New York City, a laska
siedzi teraz w LA. To nie jest technicznie błąd, po prostu drobna uwaga.
Miałam ku temu wiele okazji, ponieważ większość mojej
rodziny mieszka w Anglii - nic więc dziwnego, że będzie to opowieść o podróżowaniu. A
właściwie o jednej, najważniejszej w moim życiu podróży z Polski do Stanów
Zjednoczonych na wymianę do kalifornijskiego high school.
Okej, taka uwaga. Zwracanie uwagi na temat preferencji
bohaterki i wplatanie do tekstu wyjaśnienia w ten sposób jest naprawdę spoko,
bo dyskretnie poszerza wiedzę czytelnika o postaci. To jedna z ciekawszych
sztuczek, jeśli idzie o pisanie; nadawanie opisom sensu, ponieważ nie są tylko
suchym odzwierciedleniem rzeczywistości. Jednak ten nagły narrator profetyczny
niesamowicie konfunduje; nigdzie nie ma sugestii, jakoby bohaterka opowiadała
to z perspektywy czasu, jako swoje wspomnienia, jako faktyczną, zamkniętą
historię. Wręcz przeciwnie, jej poprzednie uwagi brzmią tak, jakby czuła się tu
i teraz; taka zapowiedź wytrąca z rytmu i jest naprawdę niepotrzebna. I dziwna.
Ulgę tak wielką, że niemalże czułam wibracje pod stopami.
Lub to ziemia zadrżała.
...ale dlaczego? Zdawałoby się, że w ten sposób planujesz
coś wprowadzić, ale nie. Te dwa zdania siedzą w środku akapitu bez sensu i
nawet się nie dowiadujemy, czy to emocje wstrząsały ziemią, czy to trzęsienie,
czy lądujący samolot.
Odebrałam bagaż z rocznymi zapasami i zaczęłam się z nim
przechadzać w poszukiwaniu mojej host rodziny.
To naprawdę dałoby się po polsku zapisać, tak ładnie,
logicznie, zgrabnie. Chociażby rodzina tymczasowa albo rodzina z wymiany — a na
angielski odpowiednik wymienić, kiedy bohaterka już wejdzie w nową kulturę.
Generalnie jasno stawiasz na blogu, że liczy się dla ciebie cały motyw wnikania
w Stany, kultury american dream, et cetera; tym ciekawiej byłoby dostrzec te
zmiany powoli zachodzące w psychice bohaterki. A w dodatku używasz narracji
pierwszoosobowej — toż to doskonała sposobność!
Kontynuując o sposobnościach, cały pierwszy fragment tekstu
jest naprawdę doskonałym momentem, żeby przedstawić nam postać, jej sytuację,
jej, przede wszystkim, odczucia. Odczucia — odczucia objawiające się w
praktyce, w uwagach postaci na temat otoczenia, w tym, w jaki sposób jej ciało
odbiera bodźce — mówią o bohaterce więcej, niż można by przypuszczać. A ta
tutaj znajduje się w całkiem nowej sytuacji; gdzie można poznać reakcje postaci
lepiej niż w obcym otoczeniu, które próbuje analizować, zrozumieć i poradzić
sobie z nim? Tymczasem ty wykorzystujesz tę sytuację… do w zasadzie niczego.
Laska przyjeżdża, laska rozgląda się, laska stwierdza, że nikogo tu nie ma. Jak
czuje się, widząc, że rodzina po nią nie wyszła? Zmartwiona? Zirytowana?
Przestraszona osamotnieniem w całkiem nowym miejscu? Nawet takie jedno uczucie
już w pewien sposób ją określa; tutaj tego nie ma.
W zasadzie odnoszę wrażenie, że póki co traktujesz ten
tekst jak swój pamiętnik. Wrzucasz losowe informacje, które, wydaje się,
zapamiętałaś z podróży (Niestety nie przygotowałam sobie żadnego planu B na
wypadek, gdyby tak nie było, ale starałam się nie zaprzątać sobie tym głowy
dzięki lokalnej koordynatorce przydzielonej mi przez biuro, przez które się tu
dostałam), zamiast zadbać o to, by postać miała jakiekolwiek uczucia czy
przemyślenia na jakikolwiek temat.
Dalej. Podkreślasz wagę różnic kulturowych w tekście, to,
że chcesz się na tym skupić; ale znowu, chcesz skupić się na swoich
wspomnieniach, nie na temacie. Bohaterka idzie zjeść swojego pierwszego
prawdziwego hamburgera — jedyna informacja, jaką my dostajemy na ten temat, to-to, że uważa, że dobrze wydała trzy dolary. Fajnie, teraz wiemy, ile kosztuje
hamburger na Wendy’s, nie wiemy za to, jak smakował, w jaki sposób go zamówiła,
co myślała o obsłudze, co myślała o wystroju, czy zauważyła różnice. Z drugiej
strony nie wiemy też, czy jedzenie jest jej sposobem na radzenie sobie ze
stresem, czy raczej już uznała, że skoro rodzinka po nią nie przyjechała,
będzie sobie pomieszkiwać w rynsztokach.
Znowu — laska jest w całkiem nowym miejscu, sama, nie może
się z nikim skontaktować. Ba, to nie jest inne miasto w Polsce, to kraj
na innym kontynencie. Jej poziom przejęcia tą sytuacją jest na poziomie
kukiełki.
Właściwie nie zachowywała się ani jak stereotypowa
blondynka, ani licealistka rodem z amerykańskich filmów – nie chodziła z
futbolistą, miała plany na przyszłość, poczucie humoru i własne zdanie na
większość tematów.
Za to charakteru, wygląda na to, póki co jej brakuje, bo
brzmi jak kolejna dziewczyna, jakich wiele. Ponadto bohaterka jak na pierwszą
narrację ocenia ją zaskakująco obiektywnie i w taki sposób, że dalej nic nie
wiemy o niej samej. Ceni sobie w człowieku jego świadomość przyszłości? A więc
sama myśli przyszłościowo? W takim razie powinna mieć wcześniej wspomniany plan
B, a nie miała go. Ceni sobie własne zdanie? Póki co nie robi nic, co
sugerowałoby jakiekolwiek twarde opinie. A było mnóstwo materiału, w którym dało się to wykorzystać, na lotnisku i w scenie z hamburgerem.
(Nie mogę przejść nad tym, że w tekście mającym opowiadać
między innymi o poznawaniu Stanów zostało całkiem pominięte pierwsze wrażenie
na temat Stanów).
Kończyłam właśnie drugą paczkę chusteczek, których używałam
do wycierania potu z twarzy, gdy usłyszałam odbijający się echem stukot butów
skierowany w moją stronę.
Jak kieruje się stukot butów w którąkolwiek konkretną
stronę? Brzmi na fajny skill. No i gdzie ona siedzi, w samotnym pustym
zaułku, że usłyszała konkretny stukot butów? Nie, bo zaraz potem jest o tłumie,
przez który przeciska się do niej Bree, jakim więc cudem?
Całe szczęście, bo jeszcze przewróciłaby się na tych obcasach.
To byłoby w jej stylu.
Z tego, co zrozumiałam z narracji, znała ją przez
internetowe środki komunikacji. Od jakichś dwóch miesięcy. Skąd niby wie, co
byłoby w jej stylu? Nie mówiąc już o tym, że niezdarność i obcasy są elementami
czysto wizualnymi, główna bohaterka nie miała szans wiedzieć, czy Bree jest
niezdarna.
- Bo macie tutaj
jak w piekarniku. – wskazałam na kubeł pełen moich chusteczek, nieco zaskoczona
jej bezpośredniością.
O, tu już jest zaskoczona jej zachowaniem, co wskazuje na
to, że jej nie zna najlepiej i nie wie, czy ma tak zawsze, czy tak tylko w
nerwowych sytuacjach, czy cokolwiek.
Chciałam skorzystać z okazji do podziwiania Miasta Aniołów,
ale szybko zderzyłam się z przykrą rzeczywistością – korkami.
Czyli… nici z podziwiania, bo kiedy są korki, wszystkie
widoki zostają wymazane z otoczenia? Czy może to była próba uniknięcia
opisywania takiego wielkiego miasta? Podejrzewam, że tak, bo dotąd oszczędziłaś
nam opisu lotniska czy czegokolwiek innego i w zasadzie wszystkich
subiektywnych wrażeń postaci. Z główną bohaterką nadal mogłabym utożsamić w
zasadzie każdego.
- Mieliśmy mały
problem z trzęsieniem ziemi. Mały!
Oto i rozwikłana tajemnica. Pytanie brzmi, czy samoloty
lądowałyby tak beztrosko tuż po/w trakcie trzęsienia ziemi, jak wynika z
narracji.
powtórzyła, widząc mój wytrzeszcz zaskoczenia.
Jak można wytrzeszczyć zaskoczenie? Jestem bardzo ciekawa.
Generalnie nie ma nic złego w kolokwializmach w narracji pierwszoosobowej, ale
jeśli jest to element kreacji bohaterki; ta póki co wypowiadała się całkiem
normalnie. Mam przykre podejrzenie, że ogólnie wszystkie postacie, niezależnie
od wieku czy pochodzenia, będą mówiły tak samo, ale zobaczymy.
Podoba mi się to, jak bohaterka nie zareagowała na
trzęsienie ziemi w zasadzie niczym. Znowu nie wiemy, czy ją to przestraszyło,
zaniepokoiło, czy zdaje sobie sprawę, że ona będzie żyć w tamtym miejscu, czy
uważa to za ciekawe wyzwanie, czy komunikowały się z Bree wcześniej na ten
temat (wydaje się, że nie, bo Bree woli powiedzieć jej o tym na żywo, jakby
chciała zobaczyć jej zaskoczenie).
- Tłumy, gorąc,
głód, zmęczenie, nic ciekawego – zbyłam ją, bo wolałam porozmawiać o czymś
bardziej interesującym.
I nie miałam opinii na żaden temat, chociaż bardzo ceniłam
je u innych.
Szkoda, że nie mogliśmy cię wszyscy powitać na lotnisku jak
inne host rodziny, z balonami i tak dalej. – co jak co, ale akurat dla mnie to była ulga.
Dlaczego? Dlaczego była to ulga? Bohaterka nie lubi zwracać
na siebie uwagi? Dlaczego nie powiedziała wcześniej niczego na ten temat? Miała
dobrą okazję, żeby rzucić, chociażby z lekką gorzką ironią, że przynajmniej nie
będzie kiczowato witana z balonami czy coś podobnego. Albo stwierdzić, że
chciałaby, żeby ktoś po nią przyjechał, nawet mimo tej szopki z balonami,
której wcześniej się obawiała. Nie wiem, wyrazić się jakkolwiek. Nadal jest
wydmuszką.
I nie mówię, że zawsze, w każdym wypadku, postać trzeba
przedstawiać od razu. Ale twoja narracja jest pierwszoosobowa i startujesz
sceną, która aż krzyczy, żeby coś powiedzieć o bohaterce. A ty po prostu
traktujesz ją jak przewodnik po swoich urywanych wspomnieniach (faktach,
right).
Będąc córką Anglika, bariera językowa nie powinna dla mnie istnieć, a jednak na
samym początku ciężko było mi się przestawić i gdzieniegdzie przypadkowo
wciskałam polskie słowa, takie jak „i”, „więc”, „potem” czy „kurwa”.
Znowu. Uwaga na pamiętnik. Coś takiego powinno być w
tekście. W tekście bohaterka powinna rzucić polskie słowo w dialogu i zrobić
uwagę na ten temat albo to zignorować w zależności od jej charakteru.
Nie obchodzą mnie takie informacje w narracji, bo i tak zaraz o tym zapomnę;
jeśli chcesz zrobić z tego cechę, która potem pewnie będzie zanikać przez
rozwój postaci i wnikanie w Stany Zjednoczone, to musi być element postaci.
Element jej wypowiedzi. Element historii.
(Pomijam już fakt, że nie umiem sobie wyobrazić wrzucania
polskich słów, mówiąc po angielsku i znając te słowa po angielsku, bo zwykle człowiek
się wtedy przestawia, zaczyna myśleć w drugim języku, et cetera. A już na pewno
jak jest córką Anglika. Ale być może każdy ma inaczej, nie wiem, to
luźna uwaga).
Nie wspominając już o tym imiesłowie na początku. Będąc
jest niepoprawne, bo nie odnosi się gramatycznie do reszty zdania; lepiej
napisać coś w stylu: jako córka Anglika/skoro byłam córką Anglika.
To był jeden z powodów, dla których tak chciałam przyjechać do USA – złożoność
tutejszego krajobrazu.
Ciekawe, czy jeszcze kiedyś usłyszymy cokolwiek o tym
elemencie osobowości naszej bohaterki. Której imienia nadal nie znamy, tak btw.
Cały opis podróży jest niesamowicie łopatologiczny; nie ma
w tym uczucia, nie ma w tym poetyckości, jest tylko jedno samotne i dosyć
nędzne porównanie do Polski. Zamiast skupić się na tym, co widzi, rozkoszować
się tym, co, jak twierdzi, robi (a twierdzenie nie wystarczy, to trzeba jeszcze
opisać), bohaterka robi nam krótki opis Stanów Zjednoczonych:
To był jeden z powodów dla których tak chciałam przyjechać
do USA – złożoność tutejszego krajobrazu. Niesamowitość natury, to, że mam
przed sobą ocean, a gdy się obrócę, widzę góry. Kilkadziesiąt kilometrów dalej pustynia,
jaskinie, kaniony, pośrodku których znajdowało się ogólnoświatowe centrum
rozrywki i hazardu.
Dziękuję. Bez tego nie pamiętałabym o istnieniu Las Vegas.
Myślałam, że wyjedziemy z lasu i naszym oczom ukaże się
miasto, ale Bree zaczęła jechać pod górę, w głąb.
Pod górę, to jeszcze rozumiem — tylko nie wiem, dlaczego
łączy się to z wyjazdem z lasu — ale w głąb czego? Lasu? Ziemi? Góry?
Wszechświata? Do jakiegoś Batman-Cave?
Nie byle jaka chata zbita dechami, tylko ładny, duży dom z
garażem i ogrodem.
Frazeologizm brzmi zabita dechami.
- Czuję się jak
czerwony kapturek więziony dwa lata w wilczej jamie, który właśnie się uwolnił
i odnalazł chatę babci.
Nie ogarniam charakteru twojej postaci. Podejrzewam, że to
dlatego, bo go nie ma. Ale taka odczapowa wypowiedź? Nic wcześniej w narracji
nie sugerowało podobnych porównań czy nawiązań, które mogą wyjść z ust postaci.
Której imię chciałabym wreszcie poznać, ale to inna sprawa.
Zapewniała, że trzęsienia ziemi zdarzają się tutaj raz na
ruski rok,
Jestem pewna, że Amerykanka nie użyłaby zwrotu ruski rok.
I w ogóle fajnie, że główna bohaterka nawet nie spytała, jak często zdarzają
się rzeczone trzęsienia. Niby chce odkrywać nowy kraj, ale tak naprawdę w ogóle
nie ma w niej ciekawości czy chęci poznania; ciekawi ludzie zadają pytania i
analizują informacje w głowie. Ona po prostu… jest tutaj.
Kurczę. Ten długi opis… kurczę. Tekst jest po to, żeby mieć
na niego plan. Żeby powoli rozwijać w nim postacie, fabułę, informacje. Jeśli
sprzedasz nam postać, jej krótki, niezręczny opis i całą historię w jednym
akapicie, nie będziemy nią dłużej zainteresowani. Ta postać jest podsumowana,
nieciekawa, nic więcej wnieść się do niej nie da. Jeśli przedstawisz ją poprzez
streszczenie (bo tak, to jest streszczenie, ten tekst to po prostu
streszczenie), zamiast dać jej moment na przedstawienie się, na wypowiedzi —
pokazać jej sposób mówienia, żarciki, gestykulację — nie będzie naprawdę
istniała. Będzie tylko kolejną marionetką na planie.
Moja osobista perełka to-to, że bohaterka sama podsumowuje
swój wywód jako: Oto suche fakty. A potem dodaje jeszcze parę cech
charakteru z wyliczenia i ot, postać stworzona, tak? To tak nie działa. Żeby
wiedzieć, że matka Bree jest ciepła, musimy widzieć jej ciepło, ton, w jakim
mówi, jej opiekuńcze gesty; żeby wiedzieć, że jest stanowcza, musimy zobaczyć
stanowczość w jej głosie; żeby wiedzieć, jak prowadzi dialog, musimy, cholera, zobaczyć
dialog.
Generalnie historia dzieli się na dialogi i opisy, a u
ciebie oba nikną w nerwowym streszczeniu. Streszczenie odbiera osobowości
postaciom, charakter świata opisom i… dialogi dialogom, że tak powiem.
Gdy jest w podróży, Bree i Chace głównie zamawiają pizzę
lub kupują gotowe/puszkowane jedzenie w sklepie, jak większość Amerykanów,
dlatego, będąc w domu, Dayenne stara się gotować wyłącznie świeże i zdrowe
posiłki, co mi jak najbardziej odpowiada.
A skąd ona to wie? Jest w Stanach od jakiegoś dnia. W
dodatku liczba jej spostrzeżeń wynosi zero. Jak tak dalej pójdzie, to bohaterka
wróci do Polski z taką samą wiedzą, z jaką przybyła.
Plus skąd wie, co Dayenne robi, kiedy jest w domu? W ich
domu to jest od dziesięciu minut. Może. To trochę za krótki czas, żeby
wyciągnąć wnioski; rozmawiała z rodziną przed przyjazdem, ale musisz zaznaczyć,
że to są informacje, które usłyszała, na przykład Bree opowiadała, że jej
mama starała się smacznie gotować, jeśli była w domu – ciekawe, czy mówiła
prawdę.
Miałam dwie duże, 25
kilogramowe walizki i plecak jako bagaż
podręczny.
Widzisz, twój problem jest taki, że mogę dowiedzieć się, że
bohaterka miała dwie dwudziestopięciokilogramowe walizki, ale nie wiem, czy
ręce zdrętwiały jej całkiem od dźwigania ich, a mięśnie pękały, czy raczej była
silna, bo uprawiała jakiś sport, i nie sprawiło jej to większego problemu.
No i zapis. Dlaczego liczbą? Dlaczego nie słownie? Boli w
oczy.
Uwielbiałam rozpakowywanie tak samo jak pakowanie się do
podróży, jednak nienawidziłam tego robić, jeśli chodziło o drogę powrotną. Na
pierwszy rzut oka pokój nie wydawał się duży, ale zaraz odkryłam sporą
wbudowaną szafę i własną łazienkę z zarówno prysznicem, jak i wanną. Dobrze
jest mieć wybór. Drzwi do łazienki były obok, po lewej stronie od drzwi wejściowych; naprzeciwko nich stało wielkie łoże z baldachimem, a
trochę dalej za nim był balkon. Po obu stronach łóżka były szafki. Wiedziałam, że muszę ten układ trochę
przearanżować.
...iii… dlaczego dokładnie ta informacja tutaj jest? Co
wnosi? Jak ma się do czegokolwiek? Poważnie, przeczytaj ten akapit i powiedz,
jak to wtrącenie w nim brzmi. W sumie w ogóle uwaga o pakowaniu. Pamiętasz mit,
że o człowieku możesz dowiedzieć się wszystkiego po tym, jakie śmieci wyrzuca?
O bohaterce na pewno też dowiedziałabym się sporo, gdybym wiedziała, jaki
rodzaj ubrań wyciąga z walizek, czy ma jakieś książki i płyty (i jakie?), czy
może nie wzięła ich i żałuje. Ale nie, nie wiem nic, zamiast tego mam kolejny
bardzo suchy i mdły opis otoczenia. Oraz milion powtórzeń.
Wyglądało na o wiele bardziej oddalone, niż opisywała to
rodzinka, i poczułam się trochę jak na jakimś pustkowiu.
A więc bohaterka lubi ludzi i interakcje z nimi? Poczucie
samotności sprawia, że czuje się mniejsza? Wybacz, na tym etapie wiem już, że w
twoich opisach nic o postaci się nie pojawi, a twoja narracja pierwszoosobowa
to takie tam, o, bo dużo ludu tak teraz pisze, ale staram się pokazać momenty,
które mogłyby coś potencjalnie zasugerować. Żebyś wiedziała, o co mi chodzi.
Schodząc na dół, przypomniałam sobie o trzęsieniu ziemi i zaczęłam się
dokładniej rozglądać po mieszkaniu w poszukiwaniu śladów zbrodni.
Dość niezręczne określenie na efekty katastrofy naturalnej.
Naturo, jesteś oskarżona o naruszenie mienia prywatnego, czeka cię dwanaście
lat w zawiasach. Co masz na swoją obronę?
...ruchy tektoniczne?
Winna!
ale jestem pewna, że Dayenne miała w tym swój udział, chowając wszystkie
stłuczone wazony.
Słyszałam jego głos dochodzący z salonu, rozmawiał z obiema
paniami tego domu.
...jego, tego stłuczonego wazonu?
Rozmawiał, ten głos?
I imiesłów chowając ma tutaj słabe zastosowanie;
raczej przeredagowałabym to w stronę że to dlatego, bo Dayenne pochowała
wszystkie stłuczone wazony.
Po co właściwie chować to, co się stłukło...?
Po co właściwie chować to, co się stłukło...?
Mam straszny problem z opisami w tym fragmencie. Są takie…
suche, oderwane, zbędne, nudne, nijakie. Wymieniasz meble, cechy wyglądu oraz
szczegóły z życia postaci, informujesz o tym, zamiast to pokazać. Nie
interesuje mnie, ile centymetrów od ściany stoi fotel, interesuje mnie, jeśli
może to powiedzieć coś o kimkolwiek. Masz narrację pierwszoosobową, wykorzystaj
to, zamiast, nie wiem, robić suchą encyklopedię o niczym. Myślisz, że kogoś
pasjonuje to, że jacyś zmyśleni Evansowie mają przeszkloną ścianę ogrodową?
Albo że ktoś to zapamięta, jeśli napiszesz po prostu przez okno widać było
ogród i bawiącego się psa? Inna sprawa, gdybyśmy się dowiedzieli, że nasza
bohaterka nie znosi psów przy okazji tego opisu.
Mam potworny jet lag po tym dwudziestoparogodzinnym locie.
...co ma? Polski już gryzie?
Sama nie wiem, kiedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Morfeusz w każdym opowiadaniu, w każdym uniwersum, w każdej
wierze. Co się wszyscy uczepili tego Morfeusza? Dlaczego nie można tego napisać
normalnie?
Czekam na schodzenie na śniadanie oraz kryształowe,
pojedyncze łzy.
Podejrzewam również, że przesadna serdeczność goszczącej
rodziny to specyfika kultury amerykańskiej. Fascynuje mnie jednak, dlaczego
bohaterka nie ma z tym żadnego problemu. Gdyby mnie obcy ludzie zaczęli
obściskiwać jak krewną, prawdopodobnie zaczęłabym syczeć, fuczeć i warczeć, co
najmniej zastanawiając się, czy ich nie porąbało przypadkiem. Ale znowu, postać
nie ma charakteru. Nie możemy nawet oceniać, jak powinna się zachować.
Na tym etapie tekst nudzi mnie już straszliwie. Są opisy,
ale nic się nie dzieje. Nie ma w nim żadnego życia, żadnych, choćby pojedynczo
błąkających się emocji. Nie ma postaci.
...zaraz, ona ma na imię Destiny? Córka
Anglika-hipisa?
Bohaterka-Polka ma na imię Destiny?
Była połowa sierpnia, minął tydzień od mojego przylotu do
Stanów. Szybko się zaaklimatyzowałam, choć różnice między tym miejscem a wszystkim, co do tej
pory znałam, były ogromne. Najbardziej przeszkadzała mi różnica czasowa
między Polską a Kalifornią wynosząca 9 godzin. Znałam już okolicę oraz
każde pomieszczenie w tym domu poza strychem i piwnicą, całkowicie przestawiłam
się też na język angielski. Zarówno Bree jak i Chace zabierali mnie do miasta
na oględziny szkoły, ich ulubionych knajp czy plaży.
Nie mogę uwierzyć, że marnujesz dosłownie wszystko, o czym
niby miał być tekst. Po prostu przepuszczasz to w, daj mi policzyć, pięciu
zdaniach. Całe zaaklimatyzowanie się wstępne bohaterki, całe poznawanie
kultury, co niby ma być ważne, co podkreślasz tak bardzo, że tytuł twojego
bloga to „rok w kalifornijskim high school”. To po prostu takie irytujące, bo
zamiast nakreślać rzeczywistość otaczającą postać, ludzi dookoła, jej
charakter, dajesz nam jedno, wielkie, papkowate nic. To zadziwiające, jak dobrze unikasz pisania
opowiadania, pisząc to opowiadanie.
Poczułam ból na pokrywie mojego centralnego ośrodka
myślowego i wtedy zdałam sobie sprawę z cienkiej granicy między jawą a snem, z
którego właśnie coś mnie bezczelnie wybudziło.
Gdyby to napisać normalnie — poczułam ból głowy, który
bezczelnie wyrwał mnie ze snu.
- Destiny! – wyła
kobieca postać. – wstawaj!
Można też napisać kobieta.
a na deser szybkim ruchem pozbawiła mnie miękkiego azylu.
Frazeologizm brzmi a na dodatek.
Łypnęłam na nią jednym okiem, z miną pełną
wyrzutów.
Bez dopisanego przeze mnie przecinka wychodzi na to, że oko
ma minę.
Twoje postacie prowadzą dialog, który jest kompletnie
nieżyciowy. Pomijając to, że mówią tak samo, brak w tym wszystkim ludzkości.
Brak w tym tonu głosu, brak okazywania jakichkolwiek emocji, brak ruchu. One po
prostu wymieniają słowa, czkając niesłownie zapisanymi liczebnikami, a mnie,
jako czytelnika, przy tym tekście nie trzyma absolutnie nic. Już zaczynam ze
zniecierpliwieniem patrzeć, ile rozdziałów zostało mi do końca.
heterochronię — tak,
hm. http://sjp.pwn.pl/sjp/heterochronia;2560318 Chodziło ci, zdaje się, o heterochromię.
Ujrzałam Bree podrzucającą naleśniki, tzw. pancakes, na
patelni.
Ale po co coś takiego? Co to zmienia dla narracji? Czy nie
dało się tego już raczej do dialogu wcisnąć? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi.
W środku rozdziału zamieściłaś gigantyczną ekspozycję —
która jest ciekawa, ale wpleciona beznadziejnie. Cieszę się, że się na tym
wszystkim znasz, jednak pisanie nie polega na tym, żeby walnąć trzy kilometry
tłumaczenia w jednym miejscu, a potem przejść dalej. O wiele przyjemniej oraz
łatwiej da się przyswoić nowe informacje, kiedy są zawarte, na przykład, w
dialogu. Podparte konkretną sytuacją.
Tutaj bohaterka myśli o strychu, kolesiu, gałęzi, nagle
bum!, papierkowa robota. Panie, co jest, się pytam, co ten akapit? Powtarzam
jeszcze raz, ja, jako czytelnik oczekujący tekstu fabularnego, nie chcę widzieć
podręcznika. Cały trik pisania polega na tym, żeby przelewać informacje,
wykorzystując możliwości, jakie daje ci prowadzenie tekstu. I tworzyć sceny.
U ciebie nie ma scen, jest tylko luźny strumień papki, jakiś dialog, jakiś
opis, ale w nic się to nie składa. Nie ma sensu, nie ma klimatu, żadna postać
nie ma charakteru, żadne miejsce nie żyje, a w ogóle co to uczucia.
Aha. I plan zajęć. Wklejenie tabelki do rozdziału. Borze
szumiący, świeć nad mą duszą, dlaczego? Czy kiedykolwiek widziałaś coś takiego
w porządnej literaturze?
Pozwól mi wyjaśnić, co mam na myśli. Tej ekspozycji nie
powinno tu być, ale każda informacja z niej mogła zostać ciekawie przekonwertowana
w tekst, np.:
Bohaterka ma historię Europy zamiast obowiązkowej historii
US — bohaterka idzie na lekcję historii Europy. Bree dziwi się, że nie idzie na
historię US, która przecież jest obowiązkowa (tu od razu można zamieścić
zarówno stosunek Bree, jak i stosunek bohaterki do historii jako przedmiotu).
Wywiązuje się rozmowa na temat lekcji obowiązkowych; bohaterka rzuca, że
najchętniej chodziłaby tylko na plastykę, a Bree śmieje się, wspominając o
punktach. Potem zerka na plan lekcji bohaterki i komentuje niektóre punkty —
znowu, stosunek postaci do nauki, do przedmiotów i już mniej więcej wiemy,
jakie lekcje ma Destiny. Widzisz? Te same informacje, ale w dialogu, oznaczone
opiniami i mogące sugerować charakter postaci (w sposobie, w jaki Bree wyraża się
na temat szkoły, jej zmęczeniu, że nie chce jej się tam chodzić/żartach, że
jakoś to przeżyje, etc. Nie wiem, podałabym lepsze przykłady, gdyby Bree miała
charakter, ale mam nadzieję, że rozumiesz, co chcę przekazać).
...bohaterka przed chwilą stała na balkonie, a teraz nagle
wyszła z gabinetu dyrektora? JAK? W ogóle, o co tu chodzi:
Bree powiedziała mi, że fiolet jest symbolem magii, a czerń
czarnej magii.
Co to, Hogwart? Nie znam Ameryki, ale średnio mi się widzi,
żeby tamtejsi ludzie tak opisywali kolory ścian w zwykłej szkole.
Dialog na temat hiszpańskiego w twoim tekście to taka mała
próbka tego, o co mi chodziło. Widzisz? Potrafisz.
- Chciałabym móc
powiedzieć to samo – uścisnęłam jej dłoń – ale chyba obie wiemy, że Bree
najbardziej lubi rozmawiać o sobie.
Fajnie, że one to wiedzą, bo ja nie, ponieważ kompletnie
nie ma znaków na ten temat w tekście. Nie wystarczy, że określisz, że postać
coś robi/jakaś jest, to musi mieć przebłyski w rozdziałach. Pozwól Bree od
czasu do czasu zejść z tematu na siebie, skoro ma ponoć taką cechę.
Plus hurra, kolejna bohaterka bez osobowości. Zaraz się w
nich pogubię.
Debbie była opaloną dziewczyną o szczupłej sylwetce i
gęstych, brązowych włosach, którymi cały czas się bawiła. Wiązała rękami
kucyki, kok, przygładzała je od przodu, opuszczała na łopatki, przeczesywała
palcami.
Drugie zdanie — jakby Destiny znała ją od dłuższego czasu,
a nie od przeszło minuty. Pierwsze to wyjątkowo kiepski opis wyglądu postaci.
To nie jest coś, na co nagle robisz przerwę w tekście w losowym momencie. Żeby
wprowadzić opis — jakikolwiek opis — musisz zrobić sobie na to miejsce, musisz
manewrować historią tak, żeby otworzyć sobie drogę do danej charakterystyki. Szczególnie
w narracji pierwszoosobowej. Debbie zaczyna narzekać na to, że nie ogarnęła dziś
porządnie włosów — bum, moment, żeby Destiny przyjrzała się im i opisała je.
Destiny sama interesuje się modą czy wyglądem innych ludzi? Bum, Destiny ocenia
jej gust. Ale nie możesz wprowadzić opisu ot tak, z niczego, bo musi tu być; to
tak nie działa.
- Słuchasz Three
Days Grace? – zwróciła się do mnie, zapewne zauważając, że się jej przyglądam.
- Nie. Byłam
pewna, że to marka ubrań – odpowiedziałam sarkastycznie po spuszczeniu wzroku
na swoją bluzkę z logo zespołu.
Destiny jest jak zbiór losowych cech, które wrzucasz jej,
kiedy ci się zachce. Mam wrażenie, że jest po prostu odzwierciedleniem ciebie;
a ty znasz siebie, więc to oczywiste, że czytelnik też. Cóż, niespodzianka,
postać musi mieć własny, wyrazisty, konkretny charakter. Nie może sobie tak po
prostu być.
Była strasznie wesoła od samego początku, prawie zaczynało
mnie to irytować.
Co. Dlaczego teraz nagle wesołość zaczyna irytować Destiny?
Nic wcześniej nie sugerowało tej cechy. Chyba przestanę podkreślać momenty, w
których widać, jak bardzo nieokreśloną kukiełką jest ta postać, bo musiałabym
przekopiować pół tekstu, a chcę kiedyś dojść do końca tego rozdziału.
- Mam dla ciebie
życiową radę – zaczęła Bree, gdy tylko jej przyjaciółka zniknęła za drzwiami
budynku – nie bądź opryskliwa dla ludzi, zanim nie przyzwyczają się do ciebie i
twojego głupiego humoru.
…przepraszam? Co? Jakiego humoru? Nie ma tego humoru w
tekście. Nie ma go w narracji. Dlaczego mam wierzyć, że Destiny ma jakieś
opryskliwe poczucie humoru?
- W Kalifornii
nie ma wilków.
- Najwidoczniej
one o tym nie wiedzą. Dwa dni temu słyszałam trzaski pękających gałęzi, a
wczoraj widziałam parę żółtych od odbitego światła oczu.
No to faktycznie, dowód jak z bicza strzelił. Jeśli u mnie
w ogródku trzaśnie gałąź i błysną zwierzęce oczy, ni chybi mam watahę wilków na
progu, nie?
Plus, „żółte od odbitego światła oczy”, right. Kto tak
mówi? To brzmi tak nierealistycznie.
Gwoli wyjaśnienia: chodzę spać w okolicach 2-3 nad ranem,
ponieważ tylko w nocy mam czas na załatwienie swoich spraw, posegregowanie
zdjęć, opisanie, co się u mnie dzieje, czy porozmawianie z rodzicami i znajomymi z Polski, którzy
już wstali i zaczęli nowy dzień.
Dziękuję, ale nie chcę twoich wyjaśnień. Pokaż to wreszcie
w tekście, ładną, konkretną sceną, zamiast zaklinać narracją.
- Każdy, kto ma
ku temu warunki, tj. alkohol i pustą chatę.
Skrót w dialogu. Trzymajcie mnie.
- Zwrócisz mi
honor mi
imprezie.
Co.
Okej, pozwoliłam sobie spojrzeć w komentarze, bo taki mam
nawyk, i:
Faktycznie opisu zbyt dokładnego nie ma, ale to zabieg
zamierzony jako że opowieść pisania jest w narracji pierwszoosobowej, czytelnik
z czasem będzie się dowiadywał o bohaterce coraz więcej, jak gdyby sam zaczynał
ją poznawać :).
Bohaterka nie ma być opisana. Jej cechy nie mają być
wymienione. One mają istnieć w tekście. I kiedy siedzę w jej głowie, powinnam
poznawać ją od razu, a nie z opóźnieniem, bo każdy komentarz, jaki pojawia się
w narracji, każde słowo, każda uwaga, to jej myśli. Jaka jest? Ironiczna?
Wesoła? Silna, słaba psychicznie? Martwi się opinią innych na swój temat? Nie?
Lubi jeść? Nie? Nic nie wiem. Nic o niej nie wiem. Zabieg „będziesz poznawać
moją postać z czasem” jest genialny, ale genialny w kontekście „będziesz
poznawać jej historię, kolejne, coraz bardziej skomplikowane przemyślenia i
cechy w trakcie”, nie „napiszę jej charakter, jak jakiś przyjdzie mi do głowy”.
Destiny nie ma charakteru i nie jest to wina tego,
że nigdzie nie pojawił się długi opis jej cech.
ROZDZIAŁ 2.
Właśnie dotarło do mnie coś przerażającego. Brak
justowania, ale też akapitów ani widu, ani słychu. Co to za opuszczone przez
Boga miejsce…
Otwierasz rozdział czymś tak strasznym… To już poziom
streszczenia streszczenia. Na dzień dobry dostajemy akapitowym podsumowaniem
zapoznania się z przyjaciółmi Bree — ich opis, sytuacja spotkania, krótkie
skwitowanie, co się z tym wiązało. Sądzę, że po analizie pierwszego rozdziału
doskonale wiesz, do czego zmierzam.
Budowanie postaci oraz klimatu — nie przez streszczanie
tekstu.
Najgorsze jest to, że chyba nie rozumiesz, że kiedy dostanę
takie opisy, nie będę potem pamiętać tych postaci. Zapamiętam je przez tekst.
W trakcie mojego trzytygodniowego pobytu w Stanach udało mi
się poznać wielu przyjaciół Bree. (...) Debbie Campbell (...) Jasper Reed (...)
I to by było na tyle.
To faktycznie wielu.
- Jak tam twój
boysband? – zagaiłam do blondyna, mijając go na schodach.
*wyje i rwie sobie włosy z głowy*
Dlaczego zaczynamy teraz określać bohaterów kolorem
włosów?! Dlaczego to w ogóle ma być dla mnie istotne, skoro ze wszystkich imion
pamiętam wyłącznie Bree?!
Materiał nie rozpościerał się od samego piasku, a był
pozaczepiany o końce belek długości trzech metrów.
Nie umiem sobie tego zwizualizować z żadnej strony.
Raczysz nas suchym, nieciekawym opisem wielkiej imprezy
plażowej. Tym bardziej frustruje jego nijakość ze względu na potencjał narracji
pierwszoosobowej — ale ja nie o tym teraz, bo nad tym już płakałam wcześniej,
sądzę, że zapadło ci to w pamięć.
Raczej chciałabym poruszyć temat dziwnego łączenia
akapitów. Czy raczej — jego braku. Przez bite pół strony A4 wymieniasz w mało
pasjonujący sposób, co się działo na plaży i jak wyglądały tamtejsze warunki,
po czym znienacka piszesz o tym, że bohaterka zawsze nosiła przy sobie
długopis. I równie płynnie stwierdzasz, że niezręcznie jest zapamiętywać tak
dużo imion na imprezach.
Co się. Właśnie. Stało.
Akapity potrzebują ciągu logicznego,
przyczynowo-skutkowego, myślowego, jakiegokolwiek. Muszą się jakoś spajać,
tworzyć klimat. Mam wrażenie, że bardziej piszesz to, co ci się akurat
przypomni, bez konkretnego pomysłu, przez co mam permanentnego what the
fucka na twarzy, kiedy to czytam.
- Ona żartuje. W
Europie mają pizzę, nawet Włochy z tego słyną – włączyła się Bree, z wyraźnym zamiarem
zepsucia mi zabawy.
Widzę tu dwie możliwości. Chciałaś pokazać słabe obeznanie
światowe Amerykanów — w takim wypadku zabrakło mi jakiegokolwiek zająknięcia
się bohaterki, choćby wewnętrznego, na temat ich ignorancji. Albo… sama
zapomniałaś, że pizza to akurat wywodzi się z Włoch właśnie. Nie wiem, co jest
gorsze.
To ją spotkałam ostatnim razem w szkole, a to było pierwsze
pytanie, jakie mi zadała tego dnia.
Jakoś tak… osłabiło mnie to, że faktycznie potrzebowałam
przypomnienia, kim jest ta Debbie. Bo była wprowadzona w tak słaby sposób, że
właściwie myślałam, że to kolejna dziewczyna z imprezy (Bree to chociaż
zapamiętałam z powodu stukotu butów).
Co nie zmienia faktu, że takie zdania jak to tutaj na
samiutkim początku — są złe.
który przed chwilą nic stąd nic zowąd się do nas przysiadł
Frazeologizm brzmi ni stąd, ni zowąd.
Panie Jezu Cierpiący! Co w środku tej sceny robi nagle
jakiś pamiętnikarski wycinek pod tytułem lubię podróże, Amerykę i bawi mnie
ich głupota, który jest ekspozycją w najczystszej, najstraszniejszej,
najgorszej możliwej postaci? W dodatku jeszcze ODDZIELONY OD RESZTY TEKSTU.
a ja z omotaniem spojrzałam na swoje przedramię.
Z czym?
I zaraz po tym kolejna bezsensowna ekspozycja, którą dało
się tak pięknie wpleść w tekst. Pokazać, jak bohaterka zapisuje te
imiona na ręku, pokazać zaskoczenie tych, którzy ją widzieli, wspomnieć,
że zmartwiła się, że mogła zgubić długopis. Albo że flamaster uwierał ją, kiedy
trzymała go w kieszeni spodenek. Dosłownie cokolwiek. Ale po co.
- Proponuję
wnieść toast
Toast się wznosi.
Generalnie scena imprezy jest… ech. To pierwsza scena, w
której nie ma za wiele streszczeń i faktycznie coś się dzieje, a nawet Destiny
zaczyna podkreślać jakieś bodźce zewnętrzne (głównie chłód), wow, to było coś
nowego. Faktycznie jakieś zetknięcie kulturowe zostało wprowadzone, ale cała
scena z pizzą wydawała się bezsensowna, chamska i trwała naprawdę długo.
Rozumiem, że próbowałaś pokazać Destiny podpitą, ale cholera wie, jak ci to
wyszło, bo trudno nawet powiedzieć, jak laska się zachowuje, kiedy jest trzeźwa;
w dodatku wydaje się, że chciałaś przedstawić żarty z pizzą trochę w formie
figla, ale Destiny jest strasznie paskudna. Z neutralnego znudzenia zaczyna
wywoływać u czytelnika niechęć, a to nie jest rozwój w dobrą stronę, bo nie
jest to niechęć do dobrze skonstruowanej postaci popędzana zainteresowaniem jej
psychiką; jest to rodzaj niechęci przemieszanej ze znudzeniem i „zabierzcie
mnie stąd”. Destiny robi się bezczelna, irytująca i w końcu przyczepiłaś się
jakiejś jej cechy, ale nie samym kiepskim humorem człowiek żyje. W dodatku
przedstawiłaś wszystkich ludzi wokoło jako głupi, szary tłum, równocześnie
próbując bronić wiedzy Amerykanów, co wyszło fatalnie. Pizza trwała w
nieskończoność, była męcząca i drażniąca i człowiek chciał już dojść do końca.
W dodatku wszystkie postacie dzielą jeden charakter; Bree,
gość w kąpielówkach, gość od wódki, przyjaciółka Bree, ta laska od pizzy —
widzisz, przeczytałam tekst chwilę temu i już nie pamiętam imion nikogo poza
Destiny i Bree. To nie świadczy dobrze o twoich bohaterach, to wskazuje, że są tak
niecharakterystyczni, że wietrzeją z głowy w dwie do pięciu minut.
Wprowadziłaś różne cechy kompletnie losowo i tak, jakbyś
wymyśliła je chwilę temu. Bohaterka dobrze gra? Skąd możemy to wiedzieć?
Bohaterka lubi zapisywać rzeczy i ma pomazane ręce? Cóż, fajnie, wcześniej
słówko o tym nie padło w całym tekście. Nie lubi, gdy mówi się do niej po
nazwisku? Wow, dobrze wiedzieć, wcześniej ledwo mieliśmy świadomość, jakie jest
jej nazwisko, a teraz nagle wiemy, że nie lubi być nim nazywana.
I skąd, na Bora, złote myśli na rękach Destiny? Co ona,
niezmywalnym markerem sobie to zapisuje, czy po prostu cała impreza była tak
inspirująca?
Jakimś cudem udało ci się kompletnie nie wpleść stosunku
Destiny do imprezy, do alkoholu, do amerykańskich zabaw. Nie wiem, jak ci się
to udało, że wszystko napisałaś tak obiektywnie i nieciekawie, ale to też
rodzaj talentu. Pewnie.
Zakończenie imprezy — fatalne. Żaden szanujący się wydawca
nie zostawiłby trzech kartek pustych, bo tak, bo tutaj trwała impreza, ale
bohaterka się upiła i nie pamięta. Nie mówiąc już o tym, że całkiem konfunduje
mnie to, w jaki sposób prowadzisz swoją narrację. To wydarzenia relacjonowane
chwilę po wykonaniu ich? W takim razie skąd okazjonalny narrator profetyczny? A
jeśli nie, to dlaczego wspomnienia Destiny robią się coraz bardziej
poszarpane i nie da się ich spleść w nic konkretnego? Nie wiem, już… przede
wszystkim usuń te spacje i spróbuj nadać tekstowi jakiś charakter, narracja
powinna zrobić się wówczas łatwiejsza sama z siebie.
Siedziałam, waląc się pięścią w czoło i co jakiś czas
przykładając poduszkę do twarzy.
W ten sposób nie przyśpiesza się trzeźwienia — jeśli miała
typowe objawy kaca, takie stereotypowe (dlaczego to zawsze jest to samo, skoro
ludzie różnie reagują na alkohol?), to bicie się w łeb na pewno NIE pomogło.
Zegar elektroniczny na zmywarce wskazywał 11:17 rano.
No to nie jest rano. Według wszelkich standardów to
przedpołudnie
O rany. Dobra, masz plusa. Scena z Mikiem mnie rozbawiła,
aż sobie parsknęłam. Całkiem nieźle, dość zgrabnie napisana, dobra puenta,
niczego więcej tam nie dopisuj.
z tłustymi włosami, rozmazanym makijażem, nie znając do
porządku drogi, czując się, jakby krowa mnie wypluła po dokładnym przeżuciu.
Co tu się stało?
Rozmowa ze wspominaniem tego, co robiła nasza bohaterka —
jak ona miała na imię? — jest taka sucha. Brakuje mi jej emocji, bo o ile
narracja trzecioosobowa by się tutaj jakoś broniła i nie wymagałaby bardzo
głębokiego — ewentualnie — wnikania w czyjąś psychikę, to przy pierwszoosobowej
jesteś psychiką swojej postaci. No to nie może być takie… myślnik za
myślnikiem, opowiedzmy głupie rzeczy, wsio, przejdźmy dalej, nudno.
Moje nogi powędrowały z powrotem w stronę pokoju, ale mój
wzrok zatrzymał się na drzwiach prowadzących na strych.
No i się nam bohaterka rozczłonkowała. Same nogi nie mogą
wędrować, to błąd stylistyczny, który zostawia w wyobraźni zabawny efekt,
jeszcze potem ten samodecydujący wzrok.
Bohaterka zostawia po sobie jeszcze większy niesmak,
ładując się do pomieszczeń, do których zakazano jej wstępu. Gdyby to chociaż
wynikało z jej charakteru — ale nie mając konkretnych cech, czytelnik
podświadomie porównuje do siebie. Ja, na przykład, uszanowałabym wolę swoich
gospodarzy, bo — tak jakby — mogą tam trzymać personalne, ważne rzeczy. Nie
zawsze to poćwiartowane zwłoki, nawet pomimo tego, że jesteśmy w Ameryce.
Już nie mówiąc o tym, że cały wątek strychu pojawia się
wtedy, kiedy to dla ciebie wygodne. Nie wspominasz go co jakiś czas, nie
sugerujesz go jako ważnego wątku fabularnego, po prostu rzucasz jego ochłapami,
kiedy akurat ci wygodnie, a resztę czasu zajmują ci pizza i ekspozycje. Dlatego
gdy tylko strych zostaje wspomniany, trzeba chwili, żeby przypomnieć sobie, o
co z nim chodzi; skoro kładziesz nacisk na ten motyw, czytelnik nie powinien
czuć się w ten sposób.
Generalnie fakt, że wsadzasz dwie różne imprezy do jednego
długiego rozdziału, jest dobijający. Zamiast dla odmiany napisać coś, co określa
jakoś Destiny, jej sytuację, cokolwiek, wsadzasz do rozdziału drugą imprezę
zaraz po opisie pierwszej. Strasznie to męczące i naprawdę odechciewa się
czytać, na ile sposobów jeszcze mogą pić bohaterowie i na ile sposobów jeszcze
irytująca i nudna może być Destiny. Czytelnik oczekuje zróżnicowania; w
postaciach, w dialogach, w opisach, a także, o dziwo, w scenach. Dwie sceny
dwóch różnych imprez po sobie? Mam wrażenie, że po prostu brniesz do tego
Collina i szybko chcesz go znowu, już-już wprowadzić, więc pchasz to wszystko
na łeb na szyję, nie zwracając uwagi na nic. Rozwój postaci? Co to? Fabuły? A
po co? Prawdziwy opis? Nie no, na co to komu?
- Co tam,
imprezowiczko? – zaczął Chace, wchodząc z hukiem, gdyż obie ręce miał zajęte.
Iii… nie zamienili ze sobą już ani słowa!
Całe te przygotowania do kolejnej — *sigh* — imprezy
mogłyby ładnie ukazać relacje Destiny ze swoimi aktualnymi współlokatorami, a
nawet z tą kumpelą, kimkolwiek-ona-właściwie-jest-i-przyszła-potem. Zamiast
tego wymieniłaś nam, co dokładnie zrobili… tylko po co? No, nie wiem, większość
ludzi przynajmniej raz przygotowywała własną imprezę. Wiedzą, jak to wygląda.
Albo się domyślają. Więc tak jakby wcale ich nie będzie interesować taka
to-do-list.
Obróciłam się na pięcie i wściekle popchnęłam krzesło, na
którym Chace już sączył piwo, wprost do basenu.
…
…
Dlaczego? Czy to naprawdę normalna, zdrowa reakcja osoby,
która odkrywa po prostu, że jej znajoma ma urodziny? Co wcale nie musi być
prawdą, tylko ona tak założyła poprzez obserwację wydarzeń.
Podpowiem. Nie.
(Plus strasznie, strasznie niezręczne to zdanie. Musiałam
przez chwilę zastanawiać się, jak Chace sączy piwo do basenu, zanim
zorientowałam się, że on tam z tym piwem wpada. Pewnie bym to pominęła, ale
tekst jest tak nudny, że człowiek rozbija każde zdanie na czynniki pierwsze,
zmuszając się do skupienia na nim).
- Zabiję Cię!
Dlaczego zwrot grzecznościowy w środku dialogu? W tekście,
o ile nie cytujesz listów, piszesz zwroty typu „cię”, „tobie”, „ty”, etc. małą
literą.
Zaczęły się uściski, całusy, życzenia i śpiewanie „Happy
birthday”, do którego się nie przyłączyłam.
Dlaczego? Narracja sugeruje nam, że Destiny jednak lubi
Bree — dlaczego ostentacyjnie odmawia uczestniczenia w jej święcie? Bo się
obraziła, bo Bree chciała oszczędzić jej kłopotu? Bo zrobiła to z troski o nią?
Bo nie chciała jej obarczać dodatkowymi obowiązkami, skoro niedawno zmieniła kontynent?
To doprawdy potworne, niedobra Bree.
Bianca, siostra Collina, ta sama, którą zastałam w domu po
obudzeniu się dzień po imprezie. Zrobiłam szybki w tył zwrot, żeby nie miała
szansy mnie dostrzec.
Na razie jedyne, co robi Destiny, to ucieka przed
wszystkimi. Skoro tak bardzo nie chce z nimi przebywać, chociaż nikt póki co
nie zrobił jej przykrości z powodu jej wygłupów po pijaku, to zamiast robić
sceny, mogłaby po prostu wyjść z domu. Raniąc tym Bree i pewnie też jej brata —
jak mu tam — ale przynajmniej nie wychodząc na wielką drama queen.
Nie wytrzymałam. Wybuchnęłam gromkim śmiechem. Solenizantkę
tak to speszyło, że potrzebowała aż 4 podejść, by zdmuchnąć wszystkie świeczki.
Zaraz ją zabiję. Bree obchodzi mnie tyle co zeszłoroczny
śnieg, ale autentycznie jest mi smutno, że Destiny robi jej tyle przykrości.
Gdyby ktoś coś takiego odstawił na moich urodzinach, prawdopodobnie zepsułby mi
całą zabawę — bo są ludzie, którzy bardzo emocjonalnie reagują na takie szopki.
A Bree nie miała żadnych powodów, żeby myśleć, ze Destiny nie rży akurat z
niej.
Borze. Idę po melisę.
- Napis –
zaczęłam – na torcie. – wskazałam na ciasto, ale dalej nie rozumiała, o co mi chodzi. – Feliz navidad
znaczy „wesołych świąt”, a nie „wszystkiego najlepszego”.
Uczestnikom zabawy nie spodobała się moja uwaga.
No nie dziwię się. Zamiast zachowywać się jak ostatnia suka — przepraszam, nie wytrzymałam — peszyć solenizantkę, jeszcze zaczęła kpić w
żywe oczy. Jeśli już musiała zrobić taką uwagę — co potrafię zrozumieć —
należało ją przekazać Bree na osobności, w formie wesołej anegdotki, a nie wszyscy
jesteście tacy durni.
- Znam
przynajmniej dziesięć zespołów, których wolałabyś słuchać w ten wyjątkowy dzień
– zaczął Chace, mówiąc przez mikrofon. – Musisz zadowolić się tym, co masz.
Peszek. – tłum zaśmiał się. – Musiałaś dojrzeć o wiele szybciej ode mnie. O wiele
szybciej od większości osób tutaj zebranych. Wiem, że tata byłby z ciebie
dumny. Wiem to. Zawsze byłaś moją młodszą siostrą, a teraz wkraczasz w
dorosłość. Niedługo skończysz szkołę, wyjedziesz na studia i będziesz gonić za
marzeniami…
Im dłużej czytam, tym silniejsze mam wrażenie odczapowości.
Może to dlatego, bo przekazujesz informacje tak nieumiejętnie, że ich nie
zapamiętuję, może dlatego, bo po prostu nie przekazujesz ich w ogóle, a
postacie nie mają charakteru, więc trudno zarówno dziwić się, jak i nie dziwić
jakiejkolwiek cesze, jaką się wykażą. Tak czy siak, cały ten akapit mocno zbił
mnie z tropu; Chace nagle robi się sentymentalny? Jakiś nostalgiczny? Wali taką
całkiem poważną i szlachetną przemowę w sumie bez powodu? „Musiałaś dojrzeć o
wiele szybciej ode mnie”? Co? Z której strony Bree jest bardziej dojrzała od
niego czy jakiejkolwiek innej osoby? Chwilami mam wrażenie, że twoje pisanie
przemienia się w przepisywanie frazesów, które usłyszałaś w jakimś
filmie/zobaczyłaś w jakiejś książce, a które kompletnie nie mają
odzwierciedlenia w twoim tekście. Gdzie niby poruszyłaś motyw jakichś problemów
Bree z dorastaniem? Problemów z tym, czy ojciec byłby z niej dumny, czy nie?
Dotąd ledwo coś było o istnieniu tego ojca, jeśli cokolwiek, za to nie oddam
głowy — chcę szczerze zaznaczyć ci, ile wynoszę z twojego tekstu, kiedy czytam.
A ekspozycje są jak akapity w podręczniku, który cię nie obchodzi — informacja
nieprzekazana przez sceny/dialogi wpada jednym okiem i wypada drugim.
Ja siedziałam przy basenie z Debbie, Scarlet i Collinem i
powiedziałam im, że mają mnie ostrzec, jeśli zobaczą Biancę.
Laska mocno ufa Collinowi, skoro wierzy, że ten nie
powtórzy nic siostrze, skoro tamta powtórzyła jemu historię z psem. I pewnie
oboje trochę z niej cisną. Z drugiej strony, nie wiem, może po prostu pominęłaś
jakiś etap rozwoju relacji Destiny/Collin
Chłopaki przestali grać
Niestety, ale jak chłopaki, to przestały.
- A Ty jesteś prawie tak
przystojny, jak opisywał to Chace. Jak długo jesteście razem?
Znowu, nie wiem już nawet, czy to żart, czy oni serio są
razem, czy co. Nic nie wiem.
Tyle czasu truła… tyłek o to, żeby dla niej zagrali — i
kiedy wreszcie mogła ich usłyszeć na żywo, wrażeniom z występu nie poświęcono
ani słowa. Nie no, bomba.
Poczułam go tylko przez chusteczkę, która – na całe
szczęście – nie rozwaliła się w jamie ustnej.
Bo nie dało się napisać w ustach.
- Zdecydowanie
nie był to Apap – wycedziłam, sącząc trzeci kubek coli. – Co to było, do kurwy
jasnej?
Kocham to, jak stylizujesz swoją postać na przesadnie
inteligentną i och-taką-lepszą-od-reszty, bo wie, że w Polsce je się pizzę i co
oznacza „Feliz Navidad” (i wyśmiewa wszystkich za ich niewiedzę), ale
równocześnie robi rzeczy świadczące o jej inteligencji cokolwiek słabo. No nie,
Apap to-to, skarbie, nie był. Jak już robisz z postaci irytującą superior,
rób to przynajmniej konsekwentnie.
- Kręci z Chacem,
nie wiedziałaś?
Okej, czyli Chace nie chodzi z Jaimem.
A więc całe to pomieszczenie było stanowiło tak
jakby trzecie piętro.
Right.
Wystarczyło samo wspomnienie tej chwili, bym znów miała
odruchy wymiotne.
I znienacka narracja sugerująca, że Destiny snuje to z
perspektywy czasu, chociaż przez większość tekstu wcale tego nie odczuwałam!
Na półkach tych znajdowała się masa starych, grubych ksiąg,
które zawsze mnie ciekawiły.
Jakim cudem, skoro weszła na strych pierwszy raz w życiu?
W ustach miałam kapeć, a wargi były wyschnięte na wiór,
choć piłam nie więcej niż 15 minut temu.
Muszę cię pochwalić — tym razem serio — bo to zdanie to
pierwszy opis w tym tekście, w którym zobaczyłam jakikolwiek wkład w budowanie
klimatu. I w ogóle w budowanie czegokolwiek. Bohaterka faktycznie opisuje, jak
się czuje, że jej wargi są suche, że coś dziwnego dzieje się z jej ustami.
Ładnie, tego powinno być więcej, a opisów pomieszczeń i czynności — mniej.
Komentowanie zasadności nieodpowiedzialnego zachowania oraz przyjmowania
bliżej nieznanych substancji sobie daruję — wszystko to mogłoby się bronić
pomimo moralnie złego wydźwięku, gdyby bohaterka miała charakter. Nie ma, więc
moje komentowanie byłoby nudnym, moralizatorskim bełkotem.
Naprawdę nie wpadła na to, że efekty specjalne są skutkiem
wżerania czegoś, czego raczej nie powinno się wżerać?
- Jest w swoim
świecie – rzekł Shane, który bezsilnie starał się do mnie dotrzeć.
A ostatnim razem, jak bohaterka nie kontaktowała,
dostaliśmy dużo enterów. Co miało więcej sensu niż to; tutaj przechodzisz na
trzecią osobę, co jest kompletnie bez sensu. Zdecyduj się.
- Shane mówił, że
to normalne i że znika po kilku godzinach, więc chyba tak.
- O! A więc
jednak mnie słuchałaś! – odezwał się.
- Nie, po prostu
mam podzielną uwagę i zapamiętuję nawet to, czego nie chcę.
Znowu trochę kreowanie na siłę — ale zawsze lepsze niż
napisanie Bree miała podzielną uwagę. Ja jednak nie o tym.
Shane to jej kumpel. Dlaczego o takiej, zdawałoby się,
rzucającej się w oczy cesze dowiaduje się dopiero teraz? Na imprezie? Z
randoma? Bo tak?
Chyba że chodzi o Destiny i to ona mówi o podzielnej
uwadze? Widzisz, twoje postacie mówią tak jednakowo, że nie umiem się nawet
zorientować, która kiedy się wypowiada.
Wyszła niechętnie, przekonując samą siebie, że zostawia
mnie w dobrych rękach.
…
…
Narracja pierwszoosobowa. Powtórz za mną: pierwszoosobowa.
Skąd Destiny wie, o czym myśli Bree w tym momencie? Ledwo wie, o czym myśli ona
sama. Przynajmniej w teorii, bo tak to wypowiada się całkiem klarownie.
Scena rozmowy, kiedy — jak określa to narracja — Destiny
jest w swoim świecie, jest zła. Jest zła, bo skoro Destiny jest w swoim
świecie, a narracja jest pierwszoosobowa, a ona jest na prochach, to nie
powinniśmy dostać takiego klarownego, czystego opisu sytuacji. Narracja powinna
podążać za stanem umysłowym postaci.
Pusto i ociężale jednocześnie, raz odczuwałam chęć
spożytkowania nadmiaru energii, a zaraz smutek, jakby po spotkaniu z
dementorem.
Porównanie jest słabe, bo Destiny nigdy nie spotkała
dementora.
Miałam silne poczucie dysocjacji i derealizacji.
To brzmi tak, jakbyś otworzyła stronę z opisem efektów i
zaczęła przepisywać wymienione od kropki skutki zażycia.
Nagle nie czułam związku z nikim, ani z przyjaciółmi, ani z
moimi prawdziwymi rodzicami, ani z samą sobą.
...a ma jakichś nieprawdziwych?
- Macie strasznie
owłosione łapy. Jak małpy.
Ryknęli śmiechem, który rozszedł się w mojej głowie echem.
Przeraża mnie to, że każda postać w tym tekście, nie licząc
może Bree, powoli staje się sukinsynem. Jak już robią się strasznie irytujący,
bezczelni i zwyczajnie nieprzyjemni i kompletnie nieempatyczni, to wszyscy
razem, tak? Cóż, to nie daje im charakteru, to tylko zmienia moje nastawienie z „idealna obojętność” na „mam cię dość, bohaterze”.
Moje rozpalone gorączką ciało doznało wstrząsu, gdy
zanurzyło się w lodowatej cieczy.
Potrafiłam wiele rzeczy – większość ciekawych, lecz
niepraktycznych. Nie miałam kompleksów na tym punkcie, dopóki nie pozostawało
mi zmierzyć się z wodą. Pływanie to jedna z przydatnych czynności, do których
nie mogłam się przekonać. Od wielu lat omijałam wodę sięgającą mi dalej niż do
bioder szerokim łukiem, mając ku temu powody. Widok basenu zaraz przy nowym
domu wprawiał mnie bardziej w obawę niż zachwyt i moje host rodzeństwo dobrze o
tym wiedziało.
Nie. Nie. NIE. Tak się nie pisze. Nie.
Bohaterka spacerowała sobie wcześniej plażą. Bohaterka
miała ten basen przy domu. Bohaterka sekundę wcześniej stała tuż nad basenem i
nawet przez myśl jej nie przeszło, że może do niego wpaść. Bohaterka wepchnęła
do basenu innego gościa parę godzin wcześniej.
I TERAZ czytelnik dowiaduje się, że boi się wody? Po tych
WSZYSTKICH akcjach? Bo nie było na to wcześniej okazji? A zaraz pewnie okaże
się, że to ważny motyw fabularny, prawda?
To, moja droga, powinno być napisane wcześniej. Zaznaczone.
Powtórzone od czasu do czasu.
Cały ten fragment odnośnie naćpanej bohaterki jest dla mnie
ambiwalentny. Widać, że próbujesz coś opisać, ale w tym, co rzekomo
Destiny przeżywa, nie ma tak naprawdę jej uczuć. Relacjonuje nam to na chłodno,
wymienia, opowiada, przytacza składne rozmowy, jakby jednocześnie była i nie
była naćpana, jakby na trzeźwo oglądała nagranie samej siebie, pamiętając, co
wtedy przeżywała, i połączyła to w spokojną opowieść.
To tak nie działa. Ona jest naćpana. Narrator nie może być
trzeźwy.
Ona naprawdę próbuje rozsądnie tłumaczyć swoje zachowanie?
Powód, dla którego serce bije szybko, niepokój o efekty zdrowotne, dlaczego ma
halucynacje? Kiedy jest WŁAŚNIE TERAZ naćpana? Nie, nie, nie, nie.
Boli mnie, że to wszystko mogło zostać napisane tak
emocjonalnie, a bohaterka przez całą narrację doskonale kojarzy fakty i
opowiada to z chłodem godnym seryjnego mordercy podczas kolejnej zbrodni. Po
prostu takie nihil novi sub sole dla niej.
Byłam w stanie dojrzeć na nim wielką, szarą chmurę będącą
Drogą Mleczną.
Jeśli nie wywaliło w całym LA korków i miasto nie stało bez
prądu w centrum oraz na obrzeżach, to marne szanse, by z takimi szczegółami
zobaczyła nocne niebo. Chyba że to halucynacje.
Chace wybiegł mi naprzeciw, leciał w moją stronę spokojnym
tempem.
Na paralotni może leciał?
Nikt się nie zmartwił tym, że naćpana podopieczna im
uciekła, tak? Wszyscy po prostu siedzieli w domu, a Chace martwił się o psa?
Podczas gdy naćpana nastolatka biegała samopas po lesie, kalecząc się na
wszystkim? Mhm.
ROZDZIAŁ 3.
O proszę, a tutaj zupełnie inna czcionka niż dotychczas.
Mój zmysł estetyki bardzo się z tego powodu cieszy.
Hallelujah, naprawdę dostaliśmy fragment rodzajowej scenki.
Bohaterka spotyka się z systemem szafkowym i ma z tym problem. Co prawda
zabrakło mi czegokolwiek więcej, wrażeń, porównań, krótkich przemyśleń,
czegokolwiek, ale to już krok w dobrą stronę.
Natomiast jej interakcje z Collinem są fatalne i kompletnie
losowe i w ogóle nie wiem, do czego ty z nimi dążysz. Collin w ogóle nie został
jak dotąd scharakteryzowany, pojawia się losowo, nic o nim nie wiemy. Jakie
jest jego zdanie na temat naćpania bohaterki? Gdzie był, gdy Destiny pod
wpływem biegała po lesie? Dlaczego pojawia się i znika jak jakaś zjawa? Za
każdym razem jestem lekko zdezorientowana, gdy jego imię pojawia się w tekście.
Zdecydowanie nie uważam, by zapisywanie dialogów po
hiszpańsku, a tłumaczenie ich w nawiasie, było dobrym zabiegiem. Czytelnik i
tak ominie spojrzeniem ten fragment, byle przejść do tego przetłumaczonego,
jeśli nie zna języka — więc po co? Nie lepiej zaznaczyć w narracji, że to po
hiszpańsku? Wykorzystać okazję do naniesienia jakichś odczuć bohaterki co do
tej sytuacji?
Nie wiem, co robiłaś w Polsce, i gówno mnie to
obchodzi,
Powiedział nauczyciel do uczennicy. Jasne.
Każdy musiał zaśpiewać krótki fragment wybranego utworu.
Niestety dowiedziałam się o tym dopiero, gdy nadeszła moja kolej, więc z braku
czasu na zastanowienie, wybrałam pierwszą piosenkę, jaka przyszła mi do głowy.
...jak to mogło wcześniej do niej nie dotrzeć? Nauczyciel
pytał wszystkich po kolei, a ona miała takie „nah, mnie na pewno ominie”?
Nie wiem, dlaczego pomyślałam o piosnce dla dzieci.
Po co archaizm tak znienacka w cokolwiek kolokwialnej
narracji?
Zadam tylko jedno pytanie. Po co streszczasz nam zajęcia,
skoro nie zamierzasz zawrzeć tam żadnych interesujących scen i skoro nie mają
większego wpływu na fabułę?
Zaraz za tym pytaniem powinien nastąpić wykład o tym, jak
bardzo to złe oraz bezsensowne, ale wydaje mi się, że już się tego naczytałaś.
I znowu brzydka ekspozycja, którą odcięłaś od reszty
tekstu, żeby czytelnik na pewno nauczył się informacji na pamięć! Tym razem o
stylu życia w LA, bo przecież to niemożliwe, żeby to pokazać ładniej, skoro bohaterka
przebywa na obrzeżach tegoż miasta.
Ona tak masakrycznie nie przejęła się tą kartką, że aż
dziwi mnie, że potem zdecydowała z taką nagłą determinacją, że pozna odpowiedzi
na swoje liczne pytania. Co? Po co, skoro i tak ma to gdzieś, podobnie jak wszystko
inne?
W tak niewielkiej szkole obecność exchange studenta
jest sensacją, więc wszyscy chcieli ze mną porozmawiać i o coś zapytać.
Po pierwsze, studenta z wymiany.
Po drugie, wcześniej — w bodaj pierwszym rozdziale —
utrzymywałaś, że ta szkoła jest naprawdę ogromna, zupełnie niepotrzebnie dla
tak niedużej miejscowości. To jak w końcu?
Byłam tak podekscytowana, że na chwilę zapomniałam o tej
dziwnej karteczce w szafce.
Tak, tylko że nie myślała o tym wcześniej w ogóle, nie
licząc momentu, w którym ją znalazła. A i wtedy wydawała się mieć lekko wylane
na całą tę sprawę. Pchasz jej ten element fabularny w gardło.
Polsce jedynymi zajęciami artystycznymi są plastyka i
technika, wszelkie pozostałe występują w formie kółek pozalekcyjnych, z których
nie można otrzymać oceny i które, w większości szkół, prowadzone są w niedbały
sposób.
Już przemilczę ekspozycyjność jak na razie trzech czwartych
rozdziału — ale nie wiem, po co tłumaczysz polski system szkolnictwa. I
dlaczego zapomniałaś o muzyce.
Wpadłam na „disheveled [tłum. rozczochrana] Destiny",
Przecież wiemy, że po angielsku musiała to wymyślać. Mogłaś
wyjaśnienie chociaż wpleść w narrację, a nie robić z tego wycinek tekstu
popularno-naukowego.
Jak mamy zaufać komuś, kogo poznaliśmy pół godziny temu? Bo
przedstawili się jako „miły Matt"?
Zdecyduj się. Albo podajesz angielskie, albo polskie te
przymiotniki. „Nice” nie zaczyna się od M.
Nawiązywanie do lekcji teatru zaczęło mieć dopiero sens,
kiedy streszczenie przerodziło się w scenkę. Aczkolwiek nie ukrywam, że
jęknęłam żałośnie, gdy zobaczyłam, że znowu będzie przedstawianie Romea i
Julii. Każdy amerykański film dla nastolatek. Każde opowiadanie o
amerykańskich nastolatkach.
A tutaj nawet nie potrafię mieć nadziei, że planujesz z
tego zakpić.
- Wysiadaj.
*cicho przyklaskuje Bree*
Nie będę się jej prosić, żeby mnie podwiozła. Nie
miałam też najmniejszego zamiaru wracać do domu. Niech się trochę pomartwi.
Na złość babci odmrożę sobie uszy, poza tym żadnej skruchy?
To, co zrobiła, naprawdę mogło się skończyć nieszczęściem. Dlaczego ona ciągle
robi same głupoty? Nie wspominając o tym, że jest niespójna… bo jest. Cóż.
Może powinnam przestać zwracać na to uwagę, bo mnie szlag trafi.
Plus — pomartwi, ten dom?
Och, no nie, teraz umieszczasz w rozdziale streszczenie
wcześniejszego streszczenia? Powiedz mi, po co? Co nam to daje, skoro niczego
nie mówi o postaci i wszystko już wiedzieliśmy? Poza tym, że Destiny zaspała.
Odniosłam wrażenie, że wszyscy już wiedzą i są na mnie
wkurzeni (choćby dlatego, że mój telefon milczał odkąd opuściłam mury szkoły),
więc po nikogo nie szłam.
Wiedzą o czym? Wkurzeni o co? Całe miasto, wszyscy znajomi?
Fakt, zachowała się jak świnia, ale nie uprawiajmy znowu demagogii.
Mieszkał u podnóża gór, w północnej części miasteczka, w
bogatej dzielnicy.
I co to dla nas zmienia? Założę się, że już nigdy nie
otrzymamy żadnego fragmentu albo informacji, które by jakkolwiek nawiązywały lub,
nie daj Borze, zbudowały miejscowy klimat.
Przy okazji wizyty u Collina — trzecie imię do kolekcji
chyba, jest nieźle — pojawia się zalążek opisu, który nie jest najgorszy.
Właśnie w ten sposób powinno się to robić, nie wymieniając suchych faktów; bo teraz
zapamiętam, że Collin był bardzo blady, co wydawało się dziwne, skoro mieszkał
w miejscu, gdzie słońce prawie nie zachodziło. Widzisz? Da się.
Nie ufam ludziom szybko, potrzebuję więcej czasu.
Serio? Nie widać. W tej postaci nic nie widać, to jest właśnie
takie złe.
Dobra, ale ich rozmowa już jest dziwna. Najpierw bohaterka
bezczelnie się wykręca — i zupełnie nie dziwię się irytacji Collina — po czym
znienacka oskarża go o głupie liściki. Jakby koleś nie miał dość po tym, jak
przez nią rozbił głowę. Bomba wyczucie, laska. Wbij komuś na chatę i zacznij go
oskarżać o głupoty, zwłaszcza skoro jest ranny.
I zaraz po tym to ekspozycyjne tłumaczenie w dialogu,
dlaczego powinniśmy współczuć tej biednej Destiny. Wiesz, co ci powiem?
Wywołuje to zupełnie odwrotny skutek.
Nic nie udało nam się zagrać do porządku
Nie ma takiego frazeologizmu.
Tłumaczenia, dlaczego znowu Romeo i Julia, zupełnie
nie kupuję.
Ten przytulas to jedna z najbardziej awkward rzeczy,
jakie widziałam. I nie mówię o scenie, tylko o tym, jak została napisana.
Tym razem ekspozycja o Bree, z której dowiadujemy się
czegoś o tej postaci, ale jesteśmy o tym po raz kolejny informowani. To
naprawdę irytujące. Nie mogłaś poświęcić czasu, by napisać taką scenkę? Wcale
nie wydaje mi się teraz, żeby Bree była na tyle blisko z Destiny, że dzieli się
z nią osobistymi sprawami.
...ta kuzynka to tak bardzo motyw deus ex machina.
Pamiętaj, jaką narrację prowadzisz — pierwszoosobową! Czyli motywacje bohaterki
powinny nam być bliżej znane, chociaż troszkę, już na samym początku, a nie —
teraz to wygląda, jakbyś rozpaczliwie próbowała usprawiedliwić to, co do tej
pory napisałaś.
Generalnie to twój szerszy problem; sięgasz po motyw
fabularny w momencie, w którym jest ci potrzebny. Strych, strach przed wodą,
teraz ta kuzynka — historia składa się z elementów prowadzonych od początku,
elementów, których autor jest świadomy i które sugeruje, wstawia, ukazuje w
akcji. U ciebie wszystko jest suche i streszczone, a motywy pojawiają się w
momencie, w którym, mam wrażenie, wymyślasz je/przypominają ci się. To
irytujące, męczące i odbiera te resztki zainteresowania tekstem, które
ewentualnie można by mieć.
Odnośnie tego, co wcześniej pisałam o kompozycji akapitów.
Masz tutaj opis burzy — cięcie, bo rozmyślania o logice stojącej za działaniami
ludzi skaczącymi do wody z wysokości — dalsza część opisu burzy. Naprawdę
uważasz, że to było najlepsze miejsce, żeby poruszyć tę kwestię? Najlepszy
czas? Najlepszy sposób?
Zanurzając się w wodzie, mój mózg był zbyt przejęty paniką,
żeby pozwolić mi odczuć m. in. niezwykle niską temperaturę wody, która spadła wraz z
ochłodzeniem się klimatu w ciągu ostatnich dni.
Na podstawie tego cytatu mam nadzieję, że zrozumiesz, o co
mi chodzi, kiedy mówię o suchej rzeczowości bohaterki. Ona powinna być
emocjonalna, my jesteśmy w jej głowie, to się dzieje, ona wpada,
wszędzie woda, gdzie ona jest, gdzie góra, dół, zimno, ręce nie słuchają, no
cokolwiek! A nie, klimat się ochłodził w ciągu ostatnich kilku dni. Jak tak, to
spoko.
Cały fragment dotyczący jej upadku oraz tonięcia jest
prawie tak suchy jak wycinek z encyklopedii odnośnie rozmnażania lemingów. Nie
umiem tego inaczej określić.
I jeśli to, co myślę, dzieje się tam naprawdę, to nie wiem,
co o tym myśleć. Poczekam, dam czas, może wykonanie będzie lepsze niż sam
pomysł brzmiący w mojej głowie.
Nie wiedziałam, co dalej robić; nie miałam plecaka,
telefonu ani żadnych innych niezbędnych mi do życia rzeczy, jak na przykład
MOICH CHOLERNYCH UBRAŃ.
Ale skupia się na tym na końcu. Mimo że świeci gołym
dupskiem na środku plaży. No jacha. Przecież najpierw należy skupić się na
plecaku oraz komórce, nie na tym, że magicznie stało się nagim. Jej ignorancja
wobec najważniejszych elementów jest wręcz przerażająca.
nie wiedząc do porządku, gdzie jestem ani która jest godzina?
To sformułowanie pada już któryś raz i zaręczam, że jest
całkowicie niepoprawne.
Wypiłam je prawie duszkiem i za moment, o pierwszej,
poszłam spać.
Nie wiem, mnie nic by w tej sytuacji nie powstrzymało przed
ubraniem się najpierw. Nawet pomimo tego, że dostałam jakieś zastępcze ciuchy.
Nie wiem, czy mam siłę wspominać o tym, że nadal w całej
narracji tragicznie brakuje emocji oraz osobowości bohaterki. I, tak na dobrą
sprawę, emocji wszystkich innych postaci też — Bree wydaje się prawie
nieprzejęta tym, że widzi laskę nagą. I przez myśl jej nie przejdą najgorsze
scenariusze, nic. Postacie w tym tekście myślą tak płytko.
Nikt nie mógł mi pomóc, bo wszyscy znajdowali się poza
domem.
Why of course, inaczej
mogliby przeszkodzić idealnemu imperatywowi. Widzisz, to jeden z przykładów,
kiedy powinnaś rzeczy wplatać subtelniej — bohaterka przechadza się najpierw po
pustym domu, narzeka trochę na samotność/myśli o tym/cokolwiek, a potem dopiero
ma miejsce ta scena. Wtedy to nie wydawałoby się tak… sztuczne. Nie wyglądałoby
tak, jakbyś naginała wszystko do tych paru konceptów fabularnych, które masz.
(O strychu na przykład ni widu, ni słychu, ni słowa od Metropoly.
A ktoś pamięta jeszcze, że Destiny ponoć ciągle notuje rzeczy na swoich rękach?
Nie? Tak myślałam).
Zamiast kończyn, ujrzałam przed sobą długi, masywny,
ciężki, pokryty łuskami ogon, zakończony płetwą.
Ja wiem, że nie wolno mi oceniać pomysłu. Nie zamierzam. Ma
być syrena, niech będzie syrena, jakkolwiek szaleńczo to nie brzmi.
Boli mnie coś innego. Tak bardzo, że mam wrażenie, że ten
gif nawet w połowie nie obrazuje mojej reakcji, gdy moje przypuszczenia się
potwierdziły.
Tak się nie pisze fantastyki. Żadnej. High, low, heroic,
dark, do wyboru, do koloru. Nie pisze się jej tak, że przez cały czas nie
dzieje się nic, co by naprowadzało na cokolwiek. Jeśli postać ma
znienacka odkryć moc, potrzebne są hinty, żeby czytelnik miał ojej,
tak coś czułam!, zamiast ja chromolę, no nie, co to ma być.
Motyw wody wprowadziłaś dopiero gdzieś mimochodem w drugim
rozdziale. Tam też tłumaczyłaś, że bohaterka przestraszyła się basenu w domu
gościnnym, nie z niego ucieszyła — nie było tego czuć. Bohaterce jej niepokój
przed wodą nie nasila się aż do trzeciego rozdziału, w którym tego
potrzebujesz, żeby dokonać tejże przemiany. Bohaterka nie umie pływać, czuje
niechęć przed wodą — dobra, kupuję to. Źle to poprowadziłaś, ale to kupuję.
I teraz powiedz mi. Czy ktoś taki, kto boi się wody, z
premedytacją wepchnąłby drugą osobę do basenu, skoro nawet jej nie nienawidzi?
Czy osoba z arachnofobią z premedytacją łapałaby pająki, żeby rzucać innym na
twarze? Ten, kto się czegoś boi, rozumie strach drugiej osoby.
Nawet jeśli ma się osobne fobie, te osoby się nawzajem rozumieją i szanują.
A na koniec jeszcze jedno. To takie frustrujące, że
bohaterka nigdy nie miała jakichś dziwnych wspomnień z wodą, dziwnych doznań w
wodzie, bo jestem w stanie zrozumieć, że dziwne rzeczy zaczęły się dziać
dopiero w Ameryce — dzieci, nie jedźcie do Ameryki, bo będziecie mieć Ha-Dwa-O
Wystarczy Kropla na żywo — ale to jest znowu tak deus ex dupa,
że o jeżu kolczasty. Tak samo jak ta kuzynka.
I wiesz co? Żadna już tajemnica z tej kuzynki. Jestem pewna,
jaką rolę ma tu odegrać.
Generalnie cała porażka sprowadza się do tego, że
kompletnie nie umiesz prowadzić wątków ani fabuły i nie masz wyczucia, na które
motywy powinnaś kłaść nacisk i w którym momencie.
Zaczęłam spazmatycznie oddychać, w amoku szukając
czegokolwiek, jakiejkolwiek informacji, która pozwoliłaby mi na racjonalne
wyjaśnienie tego, co właśnie widziałam.
Gdzie szuka tych informacji, na etykietkach szamponów czy
na srajtaśmie?
Modląc się, by nie dostać ataku paniki, oglądałam swoje
ciało w nowym wydaniu.
Nie no, totalnie. Dostała rybiego ogona i po chwili nerwów — pooddychała szybciej i pokrzyczała, zanim wyleciała z wanny — stwierdza man,
ale jaja, niech no ja się przyjrzę.
Moje piersi pokryte były tymi samymi błyskotliwymi,
zielono-niebieskimi łuskami, co ogon.
Ok, śmiechłam. Błyskotliwe łuski.
Jak widzisz, znaczenie, w którym użyłaś tego słowa, jest
archaiczne. Czyli pasuje do prowadzonej przez ciebie narracji gorzej niż pięść
do nosa.
Najpierw sparaliżował mnie strach, później chciałam
zobaczyć, co to jest i jak wygląda.
Najbardziej drętwy opis przemiany i poznawania samej siebie
z perspektywy narratora, jaki kiedykolwiek czytałam. Naprawdę.
Naprawdę? Naprawdę bohaterka doszła do wniosku, że już
nigdy więcej nie zbliży się do wody? A, przepraszam bardzo, jak się do tej pory
myła? Skoro teraz przemieniła się w kąpieli, oznacza to, że taka woda też na
nią działa. Nigdy wcześniej nie bała się kąpać? Czy może bała się też kąpać i
nigdy nam o tym nie powiedziałaś?
Ja sama, szczególnie w ostatnich dniach, miałam takich
sytuacji mnóstwo. Niestety, tylko raz, w czasie halucynacji, mi się
poszczęściło. O ile w ogóle można mówić o szczęściu w tym przypadku. Nigdy
dotąd – nawet wczoraj, gdy tonęłam – tak bardzo nie pragnęłam się obudzić, jak w tym momencie.
Leżałam, topiąc twarz we łzach, nie mając pojęcia, co mi się działo.
Ataki paniki uwzględniają między innymi poczucie, że nie
można oddychać. Spazmatyczny płacz — nerwowe łapanie oddechu, łzy szklące
spojrzenie, drganie całego ciała, dreszcze, może nawet bolący brzuch.
Emocjonalne poczucie totalnej bezradności i rozpaczy. Takie elementy budują
tekst, opisy doznań tego rodzaju budują emocje postaci. Nie „topiąc twarz we
łzach”. Po prostu nie.
Co, jeśli kolejnym razem już taka zostanę na stałe? Nie
przystosowałabym się do życia w wodzie – środowisku, którego się boję, nie
lubię i do którego nie zamierzam się przekonać.
...no nie wierzę. Naprawdę jedną z pierwszych myśli, jakie
jej przyszły do głowy, to nie *cenzura*, tylko nie chciałabym na
zawsze zostać syreną, byłaby niezła wieś?
Czy jest ktoś jeszcze, kto się z tym zmaga?
Racjonalne, spokojne myślenie na chłodno to nie jest
pierwsza reakcja na to, że zamieniło się w cholerną syrenę, zwłaszcza
żyjąc na cholernej Ziemi.
Wzięłam obiad, który właśnie się odgrzał, i powędrowałam do
siebie, niezrozumiana.
Zarąbała jej żarcie, które sobie przed chwilą wstawiła do
mikrofalówki? Ja się nie dziwię, że ta Bree ma jej dość.
W ogóle to zdanie to definicja Mary Sue.
Bijąc się z myślami, obgryzając paznokcie, w końcu wpisałam
„syrena”.
W konfrontacji ze swoimi gospodarzami Destiny zachowuje się
jak bezczelna, dość rozkapryszona dziewucha, która strzela fochy. Ja rozumiem,
że jest trochę wyprowadzona z równowagi — zamieniła się w rybę, cóż — ale to
naturalne, że żadne z nich nie wierzy w podobną wersję wydarzeń. To, co im
opowiada, naprawdę jest nieprawdopodobne. Może zamiast iść głupio w zaparte,
powiedziałaby coś bardziej sensownego? Albo przestała się wypierać swojej winy,
bo to nie tak, że oni są ci źli, a ona biedna, niesłusznie oskarżana. Gdyby nie
zachowywała się jak skończona menda, cały łańcuch zdarzeń nie poszedłby w ruch.
Jesteś tutaj po to, żeby spróbować wszystkiego, co dla
ciebie nowe.
...mam rozumieć, że Pani Mama właśnie sugeruje jej, że
granie w przedstawieniach szkolnych to taka totalna nowość, bo w Polsce tego
nie ma? A Destiny nawet się nie zająknie w obronie ojczyzny albo własnej
godności?
- Kochanie,
musisz zmienić nastawienie. Jesteś tutaj po to, żeby spróbować wszystkiego, co
dla ciebie nowe. Pani O’Connell będzie za, bo przyjdzie więcej osób, chcąc
zobaczyć, jak sobie radzisz – zachęcała mnie.
Kurde, Destiny to serio taka Bella Swan. Wszyscy w szkole
się nią interesują, oczywiście. Bo jest z Europy. Bo na pewno w tej szkole
nigdy nie było innych uczniów z wymiany. Z Europy. (Byli). Ale to jej tekścik,
więc cały świat musi obracać się wokół niej.
Generalnie nie mogę się doczekać tego castingu, bo wiesz,
do aktorstwa trzeba mieć talent. I jak człowiek trenuje to dłużej, myśli o tym,
patrzy na mimikę ludzi, na gestykulację, interesuje się tym, to jakoś to
rozwija. A szekspirowskie postacie zagrać jest w cholerę trudno, bo żeby zagrać
postać, trzeba ją najpierw dobrze zrozumieć, a mam takie przykre wrażenie, że
Destiny kompletnie nie rozumie Romea i Julii. Ale nie, dam sobie rękę obciąć,
że niezwykłe aktorskie wyczucie Destiny wyskoczy jak z rękawa w odpowiednim
momencie.
- Była Polką? –
spytałam,
pełna nadziei.
Przypominam, że ta Julia Polka zginęła. Nie wiem,
dlaczego Destiny ma nadzieję, że jej kuzynka kopnęła w kalendarz.
- Nie –
odpowiedziałam zawiedziona. – to, że jestem Polką, nie znaczy, że znam wszystkich
Polaków. Polska to duży kraj.
Ty mała cholero. Interesujesz się tym tak, że pytanie, czy
ją znałaś, samo nasuwa się na myśl. Cud, że jeszcze ci odpowiadają na pytania.
Bree pewnie płacze, że nie wyszłaś bez szwanku z upadku z tego klifu.
zwróciła się do syna, na co on podniósł głowę i posłał jej
mordercze spojrzenie.
...dlaczego?
Nie, nie zmieniłam się, tylko najwidoczniej wylewanie
szklanki wody na ręce zamiast do jamy ustnej nie należy tutaj do
normalnych zachowań.
Zdanie potrzebuje przeredagowania stylistycznego — a jamę
ustną da się zastąpić ustami.
Chciałam zobaczyć, jak wyglądało to coś na mojej szyi.
To były skrzela.
No way.
Jej przemyślenia są dalece nieadekwatnie spokojne do
wszystkiego, co ją tego dnia spotkało. Są nieprawdopodobne psychologicznie — w
każdej konfiguracji osobowości na moje oko. Ten spokój to nie jest wyparcie. To
nie jest z trudem opanowany strach. To jest, nie przymierzając, kompletna
wyjebka na to, co się stało, poprzetykana suchymi pytania retorycznymi oraz
suchymi zapewnianiami, że coś bohaterka zrobiła z przestrachem.
Dlaczego nikt mi tutaj w nic nie wierzy?
„Ktoś ukradł mi torbę i ciuchy zaraz po tym jak zrzucił
mnie z super wysokiego klifu w środku burzy”.
Ona tak poważnie?
Scena, w której Destiny przypadkowo wyzywa matkę koleżanki
z ławki — powiem ci, że nawet nie jest mi jej żal. Naprawdę, Destiny zachowuje
się okropnie i skandalicznie — pewnie dlatego, że nie ma porządnego charakteru — i wysiłki narratora, by wzbudzić moje współczucie, niczego nie dadzą.
Chciałabym, żebyśmy się wyrobili do Święta Zmarłych, bo
pamiętajcie, że w międzyczasie musimy przygotować coś na Halloween.
Nie rozumiem. Święto Zmarłych, zresztą chrześcijańskie,
jest drugiego listopada. Halloween — trzydziestego pierwszego października. Ona
chce, żeby zaczęli przygotowywać coś na Halloween po Halloween?
- Wiem, na czym
polega casting – rzuciłam, ponieważ cały czas spoglądała w moją stronę.
Czy kreacja bohaterki na bezczelną małpę jest zamierzona?
Po drodze szaleje czcionka — podczas wybierania osób do ról
w przedstawieniu.
I dlaczego to wszystko znowu jest takim utartym schematem.
Już bym przełknęła tego Romea i Julię, ale już zalatuje główną rolą dla
Destiny, bo dobry Collin się nad nią ulitował. I w ogóle z jakiej racji chłopak
jest dla niej taki miły? Wszystko, co dotąd zrobiła w stosunku do niego, było
mocno niemiłe.
A, no tak. Jest główną bohaterką. My bad.
- Wiesz, że jeśli
jakimś cudem oboje dostaniemy te role, to w pewnym momencie będziemy musieli
się całować, nie?
Obrócił głowę w moją stronę, wyglądając na ciut zmieszanego.
Był prawie uroczy.
- A z jakiego
innego powodu miałbym się głosić?
...bo interesujesz się teatrem? Bo lubisz grać? Bo
pocałowanie głównej bohaterki wcale nie jest twoim jedynym i największym
marzeniem? Spędził z nią kawałek jednej imprezy, potem rozbił sobie przez nią
głowę, widział, jak robiła wszystkim mnóstwo kłopotów, ale marzy mu się
pocałunek z nią? Ci Amerykanie są tacy łatwi.
- Ja chciałabym
zagrać ze względu na sztukę, a nie używając tego jako taniej wymówki do
zbliżenia się do kogoś.
A ja, jako czytelnik, absolutnie nie mam powodu, żeby ci w
to uwierzyć. Bo nic nie sugerowało zainteresowania bohaterki teatrem. Nadal nic
nie sugeruje, że umie grać. Na pewno, na pewno nie rozumie Romea i Julii,
wątpię, że Shakespeare’a w ogóle. I przed chwilą była sceptyczna do pomysłu i
uważała wybór sztuki za najbardziej oklepany na świecie i w ogóle nie chciała
grać, dopóki hot Collin jej nie zgłosił, a teraz nagle chce grać ze
względu na sztukę? No jasne, jasne.
Podejście ludzi w tym tekście do teatru jest tak
straszliwie płytkie, do Shakespeare’a płytsze jeszcze bardziej, płytkie jak
kałuża na Saharze.
Och, no proszę, po w miarę normalnym pisaniu powróciliśmy
do bezsensownych streszczeń, tym razem w roli głównej suche opowiadanie o
ćwiczeniu aktorskim. Po co to piszesz, skoro nie wpływa na nic? Po prostu
nabijasz ilość wyrazów? Nie widzę innego wytłumaczenia.
ROZDZIAŁ 4.
Znowu masz zupełnie inną czcionkę niż do tej pory.
Śmiałam się więc głośno z ich żałosnych, często
ksenofobicznych żartów.
Ja wiem, że opcio na faktach, więc może nawet tak jest, ale
otwarte, ksenofobiczne żarty w amerykańskiej szkole? Nie wiem, to brzmi
dziwnie.
Zaczynasz na dzień dobry niespójnym akapitem. Piszesz, że
kwestia syreny popsuła Destiny pobyt w Ameryce — po czym wymieniasz same
pozytywne zmiany. Na sam koniec informujesz nas, że ten problem jednakowoż
spędzał jej sen z powiek. I płynnie przechodzisz do tego, że idzie na mecz i
zamierza się tam świetnie bawić, choćby na złość całemu światu.
Wiesz, do czego zmierzam? Ekspozycja. Znowu. Tak
właśnie. Mówisz, zamiast nam to wszystko pokazać. Nawet scena z zajęć z teatru
byłaby dobrym momentem, żeby udowodnić, jakich schiz nabawiła się bohaterka — a
ona zachowuje się, jakby nigdy nic. I nie jest to efektem wyparcia, jak
widzimy.
I znowu niespójne akapity. Piszesz o tym, dokąd się wybiera
na mecz. Dwa zdania o tym, że z bratem Bree nadal się nie dogadała.
Przechodzisz do tego, z kim jechała w samochodzie. Co się tam właściwie stało?
Mamy suche streszczenie meczu — zupełnie nie jestem
zdziwiona. Kolejna zmarnowana szansa na jakiekolwiek kreowanie czegokolwiek.
Słowem nie zostało opisane LA poza tym, że wiemy, że w nim jest stadion.
Destiny nie wydaje się też zaskoczona tym, że Bree gra w soccera,
chociaż to mniej popularny sport w Ameryce.
A wreszcie — wymyślane przyśpiewki są na polską nutę.
Destiny śpiewała po polsku? Nie ma sprawy. Ale dlaczego nie wspominasz o tym w
tekście, nie ma niczyjej reakcji na to?
Warte odnotowania jest to, że Destiny nadal drąży swoją
rolę bohaterki, której mam ochotę poderżnąć się gardło:
Gwoli wyjaśnienia: Savannah była dziewczyną z przeciwnej
drużyny, która chyba pierwszy raz na oczy piłkę widziała.
Bo nic nie poprawia humoru i morale drużyny tak jak wybranie
ofiary w przeciwnej i poniżenie jej do granic możliwości. Świetnie, może
widziała piłkę pierwszy raz na oczy. A może chciała się nauczyć grać. Może,
cholera, była szczęśliwa, że ma szansę spróbować. Może prawie dostała ataku
paniki, zanim wyszła na boisko. Ale przekonali ją, że da radę. Może — i co? I
nic, bo głupia, tępa laska z trybun postanowiła ją poniżyć przy wszystkich.
W ogóle to zadziwiające, ale po wprowadzeniu oczywistego
elementu fantasy nadal nie czuję się, jakbym czytała fantasy. Do tego chyba
trzeba umieć budować klimat, a ty tego nie umiesz. Twoje fantasy i twoje high
school to jakby dwie oddzielne, kompletnie niełączące się historie, a nie
pomaga to, że Destiny nie poświęca najważniejszym wydarzeniom więcej niż trzech
zdań przemyśleń. Ciężko się to czyta.
Destiny wypala z tym narkotykiem całkowicie z głupia frant.
Trzecioosobowa narracja mogłaby to obronić, ale pierwszoosobowa nie. Jak już
wielokrotnie mówiłam, jesteśmy cały czas w głowie bohaterki, powinniśmy znać
jej przemyślenia, więc i powód, dla którego akurat to przyszło jej akurat na
myśl.
Swoją drogą nie wiem, co się tam dzieje. One są na
stadionie? W samochodzie? Dlaczego pod relacją z imprezy — o której właściwie
wszystko wiemy, ale mniejsza — jest opis rozłożenia pasażerów w samochodzie i
znienacka skupienie się na funkcjach życiowych brata Bree?
- Jaazne, ty tesz byłaś chora f
cień pszyjazdu? – palnął Chace pijanym głosem. Zrozumiałam, co miał na myśli,
dopiero po chwili.
- Słucham? – obróciłam się do
nich. – Daleka byłam od ślinienia się na twój widok.
- Akurat! Tak ci siem spodobałem,
że ucikłaś do pokoju pot pretekstem pjścia spadź. Założe sie – uderzył dłonią w
oparcie mojego fotela – że tak naprafde poleciałaś do łazinki, żeby…
- O-MÓJ-BOŻE. Chciałabym móc to
odsłyszeć.
- Skąt fiedziałaś, co mam na
myśli? Mam cie!
Bardzo źle naśladujesz sposób wysławiania się pijanego człowieka. Mam wrażenie, że nigdy takiego tak naprawdę nie słyszałaś. Możesz też mieć słaby słuch językowy — ale wtedy nie próbuj stylizować fonetycznie wypowiedzi, bo wychodzi to mocno słabo.
Bree najpierw odwiozła chłopaków, którzy mieszkali na
drugim końcu La Paz. Jazda po mieście jeszcze nigdy nie wydawała się tak długa.
Dlaczego wspominasz o tym dopiero po tym, jak napisałaś, że
obie się cieszyły, bo było już blisko do domu?
Sobotni poranek pozbawiony emocji, pełen streszczeń oraz
mało istotnych sytuacji, których potencjał zupełnie nie został wykorzystany.
Dialogi nadal są suche, niczego nie mówią o niczym. Bardziej by mnie już
ciekawiła rozmowa Destiny z rodzicami — ale tę akurat zdecydowałaś się
streścić.
W ogóle od początku tekstu to pierwszy moment, w którym
jednoznacznie zostaje stwierdzone, że właśnie o tej porze kontaktowała się z
rodzicami. Zupełnie jakby od tych wszystkich imprez milczała jak zaklęta.
Skoro gadają przez Skype’a, dlaczego jej mama nie
zauważyła, że miała pociętą twarz? Pamiętasz jeszcze, że jak szalona biegała po
lesie po narkotykach?
Czarne myśli nadciągnęły niczym chmury – co, jeśli kiedyś
mama lub tata nakryją mnie z ogonem? Czy uda mi się to przed nimi zataić do
końca życia? Wciąż się łudziłam, że jakimś cudem po powrocie do Polski wszystko
wróci do normy. Coś mówiło mi jednak, że nie mam na co liczyć.
Jej przejmowanie się tym tematem jest tak wybiórcze i
sztuczne, że aż mnie to zwala z nóg. Nie mam komentarza.
Tymczasem z serii „powody, dla których Bree jest jedyną
znośną postacią w tym opku”:
„Najcudowniejsza siostra na świecie :*”
„Pijaczyna, ale wyłowił mnie z wody więc nie szkodzi <3”
„Naleśnikarnia”
„Wcale nie lecę na jego akcent <3”
„Mąż najcudowniejszej siostry na świecie”
„Suka ;/”
„Diler, widział moje cycki”
„Dilerka B)”
„Idiotka”
„Jestem o nią niepotrzebnie zazdrosna”
Scena z ćwiczeniem Romea i Julii była całkiem
sympatyczna, uśmiechnęłam się lekko. Ale przyjemność z czytania o tym
zdecydowanie zepsuło piękne streszczenie, które nam zafundowałaś zaraz przed
przejściem do właściwego pisania.
Podeszłam bliżej wody, choć wciąż na bezpieczną odległość,
żeby uchwycić daleko ciągnące się wybrzeże.
Jeśli chcesz, żeby ktoś kupił to, że bohaterka boi się
wody, może warto byłoby o tym pamiętać w takich momentach, nie wiem, dawać jej
emocje związane ze zbliżeniem się do wody? Ja mam lęk wysokości i ilekroć znajdę
się w niekomfortowym położeniu, jest mi niedobrze. A Destiny… boi się tylko
wtedy, kiedy wygodnie dla fabuły, co?
Deska poszybowała wysoko w górę i modliłam się, żeby nią
nie oberwał w głowę, jednocześnie licząc na to, że za moment się wynurzy.
O rany, research umarł. Zresztą ja to wiem z filmów,
więc to nawet nie jest specjalnie wymagające. Widzisz, surferzy mają deskę
przywiązaną linką do kostki, bo deska utrzymuje się zwykle na powierzchni —
poza wyjątkowymi przypadkami — i dzięki temu mają szansę wrócić na
powierzchnię. To nie wpadnięcie do wody jest dla nich niebezpieczne, tylko
uderzenie o skały, zaklinowanie się lub, ewentualnie, znalezienie się w ogniu
krzyżowym spadającej wody.
Podsumowując, deska nie mogła poszybować wcale tak wysoko,
bo powinna być przywiązana do kostki brata Bree.
Bohaterka wyjątkowo mało emocjonalnie przeżywa to, że
chłopak poszedł na dno. Jest napisane, że się boi, ale ja jakoś tego nie czuję.
Jak dla mnie to ma zdrowo wylane.
Nie miałam czasu myśleć, kombinować i zastanawiać się;
musiałam działać natychmiastowo.
Ale i tak jeszcze przez pół akapitu snuje dywagacje na
różne bezsensowne tematy. Cały fragment pozbawiony jest tempa, przez co akcja
przypomina konkurs grabienia liści bez limitu czasowego.
Jak na taką gwałtowną akcję ratunkową, wszystko trwało
bardzo długo i było pozbawione dynamiki. Bohaterka poświęcała mnóstwo czasu
na informowanie nas o oczywistościach (Leżałam tam, obnażona, na widoku, ale
przejmowałam się tylko tym, że Chace wciąż nie oddychał), ale nie jest nam
dane się dowiedzieć, czy go tak holowała pod wodą, żeby się dusił, czy może
wyciągnęła go na powierzchnię, żeby nie łykał więcej wody.
Spoglądałam na swoje ręce pokryte krwią, która zaczęła już
spływać na piasek z każdym przypływem oczyszczany przez wodę.
Przepraszam, on miał rozerwaną aortę czy tylko skaleczone
czoło/głowę od uderzenia o kant deski?
Poza tym stylistycznie to zdanie kona.
Mało brakowało, ale jego wzrok zapamiętam do końca życia.
A to zdanie nie ma za bardzo sensu. Mało brakowało, żeby
nie zapamiętała jego wzroku?
Płynęłam przed siebie ile sił, zatrzymując się dopiero trzy
kilometry dalej.
Zmierzyła centymetrem.
I piękny przykład niepoprawnego użycia imiesłowu. Końcówka
-ąc oznacza czynność równoczesną, więc wychodzi na to, że jednocześnie płynęła,
ile sił, ale też zatrzymała się trzy kilometry dalej. W tej samej chwili.
I prosto w nos dostajemy kolejną ekspozycją, która
tłumaczy, co się dzieje z ubraniami. Skąd Destiny to wie, skoro to była jej
pierwsza świadoma przemiana w ubraniu? Dlaczego nie mogłaś tego opisać poprzez
to, jak Destiny odkrywa, co zostało z jej spodni?
I cała ta heca wcale nie tłumaczy tego, że po pierwszej
przemianie Destiny była calusieńka nagusia — podobno bluzce nic się nie dzieje
podczas przemiany.
Stałam, przesiąknięta strachem, czułam się winna.
Oho, oto wszystkie emocje, na które stać narrację. Zaraz
już nie będziemy o nich pamiętać, a już tym bardziej nie zostaną nam
wiarygodnie pokazane.
Sport wodny, ja i moja fobia przed wodą, coś ci to mówi? –
starałam się brzmieć naturalnie.
Cóż, w sumie my wiemy to tylko dzięki ekspozycji i w ogóle
nie przejawia się to w jej zachowaniu, więc… „Fobia” to bardzo silne słowo,
wiesz o tym? Kojarzy mi się przynajmniej z kimś, kto cierpi na zespół stresu
pourazowego po waterboardingu i ledwo się myje pod prysznicem w ciągłym
przerażeniu przed nagłym utonięciem. Destiny od początku traktuje wodę zupełnie
normalnie, dopiero potem ci się przypomina, że się jej boi, piszesz o tym — a
Destiny, uparta, nadal traktuje wodę zupełnie normalnie. Tyle że nie umie
pływać. OK.
- Destiny –
zaczął poważnym tonem – ja powiedziałam, że byłem na desce. Nie wspomniałem, że na surfingowej.
...nie, ten rodzaj błyskotliwej dedukcji tu nie działa.
Kalifornia, mieszkanie przy morzu, każdy człowiek połączyłby to z wodą i
surfingiem.
Trochę zbyt spokojnie brat Bree podpuszcza Destiny, żeby mu
się wsypała z tym, że jest syreną. I mean… no cholera, że jest syreną.
Gdybym usłyszała taki tekst od kolesia, który pomógł mi po wypadku nad
brzegiem, chyba bym się spłakała ze śmiechu, zamiast szukać tejże syreny w
swoich domownikach.
No, chyba że faktycznie dokoła same dziwy, brat Bree to
centaur, a jego kumple to, nie wiem, wilkołaki. Ale wtedy brakuje hintów,
więc wracamy do punktu wyjścia — czytelnik nie jest zaintrygowany, czytelnik
wietrzy bullshit.
- To… - zaczął, wahając się. –
Chodzi o zespół. Nie dogadujemy się tak, jak kiedyś. Od dawna nie napisaliśmy nic nowego, brakuje
nam grania na scenie, bo nikt już nie dzwoni z propozycjami. Ale nie o tym
chciałem z tobą porozmawiać. Co powiesz na wypad do Los Angeles?
Oto i kolejna drama losowej postaci drugiego planu,
niesugerowana w żaden sposób wcześniej ani w relacjach, ani w fabule, ani w
przemyśleniach, ani w sumie w niczym. Stęskniłam się, dawno ich nie było.
Bohaterka spanikowała. Kropka. Nie wracamy do tematu.
Gdyby przeszło mi przez myśl, że ktoś, kto dotyka moich
pleców, może chcieć mnie zrzucić z balkonu, nie poprzestałabym na ojej, oby
mnie nie zrzucił. Odsunęłabym się mniej lub bardziej nerwowo, odtrąciła
rękę, cofnęła się od barierki, pewnie bym dostała nieprzyjemnych dreszczy albo
wstrzymałabym oddech.
Odkryj w sobie empatię podczas pisania, bo bez tego nic ci
nie wyjdzie.
Obudziły mnie hałasy dobiegające zza drzwi. Ku mojemu
ogromnemu zdziwieniu, ktoś buszował na strychu, który stał przede mną otworem.
Pokonałam kilka stopni i znalazłam się w środku. Zastałam tam Dayenne.
- Co się dzieje?
– spytałam.
- O, dzień dobry, Destiny. Pomożesz
mi znieść kostiumy na Homecoming?
- Pewnie –
odpowiedziałam.
Podoba mi się jej podejście do Wielkiej Tajemnicy Strychu
teraz. Wyjebane. A co. W ogóle jaki wątek strychu, pfft, to było w drugim
rozdziale, kto jeszcze o tym pamięta.
Stojąc, ze wspartymi na biodrach rękami, zauważyłam, że z
któregoś kostiumu coś odpadło. Schyliłam się, dostrzegając, iż był to klucz.
Rozejrzałam się po strychu, bo ostatnim razem, gdy tu byłam, nie miałam zbyt
wiele czasu. Niewiele myśląc, podeszłam do kredensu, za którego szybą znajdowały
się księgi, które wzbudziły moje zainteresowanie już poprzednio.
Przekręciłam klucz. Pasował!
Lenistwo tego tekstu i deus ex machina coraz
bardziej mnie zniewala.
„lycanthropus”,
„vampyrus”, „striga”, „lamia”, „famina marina”, „seraph”, „angelus”, „daemon”,
„lupus”, „aconitum”, „vipera”, „sanguis”, „occidere”, „venator”, „saga”,
„veneficium”, „magus”, „mors”, „incanto”, „luna”, „buenaventura”, „lapis”,
„homo nocturis”.
Niestety natrafiłaś na człowieka, który naprawdę zna
solidne podstawy łaciny.
Po pierwsze, nie ma tam zbitek th, tak samo jak ph.
Poza tym, sądząc z ogólnego brzmienia części słów, chyba
chciałaś wymienić fantastyczne stwory. Toteż może zdziwi cię fakt, że nie
wszystkie te wyrazy znaczą to, co byś chciała, żeby znaczyły. Albo wiesz, ale
na wszelki wypadek cię uświadomię. Z tego powodu ruszyłam tyłek aż po słownik
łaciny, który zakopałam bardzo głęboko, licząc, że nigdy już po niego nie
sięgnę.
Nie ma takiego słowa jak famina. Prawdopodobnie
chodziło o femina, feminae IF, co oznacza kobieta. Marina
pewnie miało oznaczać morze/ocean, tak? Otóż takie znaczenie ma mare,
maris IIIN.
Angelus także nie
istnieje, nie mam już jednak słownika łaciny średniowiecznej, więc nie mogę z
czystym sumieniem zaświadczyć, że to błąd.
Daemon również nie
istnieje, a pisownia — zbitka ae — sugeruje raczej łacinę klasyczną,
ponieważ przy średniowiecznej upraszczało się zapis. Jednak z przymrużeniem oka
można to tak zostawić.
Aconitum to trucizna
lub konkretny gatunek trującej rośliny, której słownik nie raczył wymienić z
nazwy. Informuję, na wypadek, gdybyś użyła tego w innym znaczeniu, niż ci
wyszło.
Sanguis to krew. Jak
wyżej.
Occidere to mój
ulubieniec. Prawdopodobnie chciałaś zabójstwo albo śmierć, co? Occidere
oznacza zabić. To bezokolicznik czasownika occido. Kolejno – occido,
occidere, occidi, occisum III.
Venator to myśliwy.
Saga, tak samo jak lamia,
to wiedźma, czarownica. Po co pisać to samo dwa razy?
To ciekawe, że occido zapisałaś w bezokoliczniku,
ale już incanto w pierwszej formie.
Buenaventura nie brzmi
łacińsko i na pewno nie ma jej w słowniku łaciny klasycznej.
Homo nocturis —
chodziło o nocnego człowieka? Jeśli tak, to nocturis jest
niepoprawną formą. Może nawet z dobrą końcówką deklinacyjną — zdałam już
egzamin i radośnie zapomniałam wszystko — ale ze źle wydzielonym tematem.
Podstawową formą wyrazu będzie nocturnus IIM, nocturna IF, nocturnum IIN.
I na sam koniec rodzi się pytanie — skąd Destiny zna łacinę
na tyle dobrze, żeby skojarzyć niektóre z mniej oczywistych słów? To nie jest
wiedza dostępna przeciętnemu Polakowi, bo przeciętny Polak nawet się tym nie
zainteresuje.
Nie musiałam znać łaciny, żeby zrozumieć większość z nich.
No właśnie nie większość. Ale łatwo można się tego pozbyć,
kasując te wyrazy, których tłumaczenie nie nasuwa się samo przez się, prawda?
Lapus non mord ret lupum
Dobra, nie wiem, co tu się stało. Po kolei zatem. Jak to
było na zajęciach, drogie dzieci? Najpierw podmiot oraz orzeczenie!
Na wszelki wypadek zerknęłam do Wujka Google, żeby mieć
pewność, czy nie brałaś tłumaczenia bezpośrednio z jego łona. Wygląda na to, że
niekoniecznie. Zatem rozbijamy zdanie na czynniki.
Lapus nie istnieje w
łacinie. Możliwe, że chodziło ci o lapis. I zrobiłaś paskudną literówkę,
która niektórych — jak mnie — może wytrącić z równowagi.
Mamy zatem kamień.
Non — nie.
Mord nie istnieje, ale
drogą dedukcji doszłam do wniosku, że chodzi tutaj o czasownik mordeo,
który oznacza gryźć lub palić.
Ret nie istnieje. Nie
wydedukowałam niczego sensownego i jedynym, co mi jakkolwiek tutaj pasuje, jest
rzeczownik rete, retis IIIN, który oznacza sieć.
Lupum to odmieniony lupus,
czyli wilk.
Teraz skonstruowanie zdania rozbija się o to, co chciałaś
napisać, a co ci wyszło. Wujek Google ogólnie podpowiedział tłumaczenie kamień
nie gryzie wilka. No więc, aby uzyskać poprawność, musimy to zapisać mniej
więcej tak:
Lapis non mordet lupum
(zakładam, że odmiana lupus jest poprawna, bo naprawdę nie mam siły biec
po podręcznik do gramatyki).
Ale co wtedy z tą siecią? Może chodziło o to, że wilk nie
gryzie kamiennej sieci?
Lupus non mordet lapis retis, mniej więcej, ręki sobie uciąć nie dam.
Po prostu, droga autorko, co chciałaś tutaj napisać?
Wygląda na to, że cokolwiek to było, zupełnie ci nie wyszło. Dlatego właśnie
rozsądny człowiek nie używa języka, którego nie zna bliżej.
Wtedy natrafiłam na stronę zatytułowaną „Famina marina” z
ilustracją syreny otoczonej wodą.
Już o tym rozmawiałyśmy, tak tylko tutaj to wyciągnę, żeby
udowodnić, że miałam racje ze swoim dedukowaniem tego, co chciałaś napisać. A
co.
ROZDZIAŁ 5.
Kolejny zmarnowany potencjał — otwierasz rozdział opisem
amerykańskiego zwyczaju, w którym bohaterka uczestniczy pierwszy raz. Ale nie
poznajemy jej odczuć, tylko same fakty. Sucho wymieniasz, jak wszystko
wyglądało, zostawiasz na to dwa akapity pozbawione emocji oraz przemyśleń — i
idziemy dalej.
Przynajmniej mogłabym odczytać zapiski w księgach
znalezionych na strychu, które nie opuszczały moich myśli ani na sekundę.
Znowu śliczny przykład tego, że narracja nas tylko o
wszystkim informuje, ale nie pozwala czuć atmosfery. Zaraz znów zapomnimy o
strychu, bo będzie przesłuchanie teatralne, prawda? Ale nie opuszczało to jej
myśli ani na sekundę!
- Co się stało? –
spytała, niezbyt zachwycona moją obecnością.
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że narracja
pokazuje, jak wszyscy wokół nie lubią tej bohaterki. Zdecydowanie się im nie
dziwię.
Cieszyło mnie to, bo wciąż zdarzało się, że jakieś słowo
wypowiadane przez nauczycieli mi umknęło
Do tej pory narracja nawet się o tym nie zająknęła. Nadal
bajdurzysz na bieżąco, bez żadnego planu oraz przygotowania.
Ładną scenką spróbowałaś pokazać istnienie szkolnych
przepustek — ale z powodu dwóch spraw nadal nie jestem zadowolona. Po pierwsze,
to nie jest jej pierwszy dzień w szkole, powinna już wiedzieć, ze słyszenia czy
doświadczenia, o przepustkach. Po drugie, dlaczego musiałaś tę całkiem niezłą
scenkę zakończyć ekspozycją, która wszystko zrąbała?
Casting wyglądał dokładnie tak, jak można się było tego
spodziewać. Czekanie, nerwy, czekanie, nerwy.
To nie jest opis, którego oczekiwałoby się po
pierwszoosobowej narracji. Bohaterka ma wylane? Dlaczego? Przecież zaczęło jej
niedawno zależeć. Jeśli nie ma wylane, to powinna odczuwać emocje.
- Do Romea?
Widziałaś kiedyś czarnego Romeo? – spytał drwiąco.
Naprawdę? Naprawdę? Ta postać miała już sporo czasu
ekranowego, a my się dopiero teraz dowiadujemy, że jest czarnoskóry? W Polsce
nie ma tylu Afroamerykanów, żeby dla Destiny to było tak nieistotne, że nawet
niewarte wspomnienia!
Niestety, gdzieś w połowie wróciły moje problemy ze
wzrokiem, ale tym razem rozmazywały mi się litery, które miałam tuż przed sobą.
Muszę zadać to pytanie. Masz, autorko, wadę wzroku? Bo
brzmi, jakbyś nie miała. Wada wzroku nie wraca znienacka, żeby uderzyć w
najmniej odpowiednim momencie — ona jest zawsze. Niezmiennie.
Ani razu nie zostało wspomniane, że Destiny ma wadę wzroku,
nosi okulary, soczewki lub radośnie sobie to ignoruje, bo nie potrzebuje
niczego, żeby widzieć. A jeśli jej wada do tej pory jej nie przeszkadzała lub
nie istniała, teraz natomiast nagle się pojawiła, ja bym nie pomyślała na jej
miejscu powinnam iść do okulisty, tylko holy crap, co jest, do
cholery, umieram?!.
Ciekawiło mnie, jak mojej host siostrze poszło na castingu,
ale żadna z nas nie miała ochoty na rozmowę.
Przecież to nie wymaga wysiłku. Skoro ją ciekawiło, zadanie
pytania nie wymagałoby od niej, nie wiem, stworzenia wiersza.
I znowu dzikość akapitów. Oczywiście bohaterka nie skalała
myśli strychem więcej niż raz od zapewnienia, że myślała o nim cały czas. Scena
w szatni została zakończona streszczeniem rozmowy o castingu. I nagle zaraz po
tym gadanie o tym, że pójdzie na strych. Skąd to, tak all of a sudden?
Rozbrzmiewał
blaskiem na czarnym, gwieździstym niebie, prezentując się jeszcze piękniej z
dala od sztucznych, miastowych świateł.
Co ten księżyc robił?!
Poczułam nagły wzrost ciśnienia od pasa w górę.
Już dawno nie widziałam tak tragicznego zdania.
Cały ten dziwny sen jest w miarę lepszy niż reszta tekstu,
są tu szczątki emocjonalne, ale to wciąż jest suche i mało przekonujące. Motywy
oniryczne mogą być najciekawsze na świecie, tymczasem wygląda to jak wycinek ze
słabego filmu akcji.
- Tak, Scarlet
zaginęła! – odpowiedziała.
- Co na
śniadanie?
Oto prosty sposób, jak zrobić z bohaterki buca. Jeśli ktoś
ją jeszcze jakkolwiek lubi, to zdecydowanie ma dziwny gust. Najchętniej
utopiłabym ją w łyżce wody — nie dość, że postać nie ma charakteru, to jedyne,
co ją definiuje, to buta oraz egoizm.
- Naszej
przyjaciółce? Od kiedy nią jest? Och, może od twojej imprezy, kiedy to otruła mnie jakimś
świństwem i jeszcze miała z tego ubaw? Co to miało być, jakiś rytuał przejścia?
Dobra, ok, kupuję to. Laska nie jest jej przyjaciółką. To
oczywiste. Ale, nie wiem, w jakimkolwiek ludzkim odruchu można by się zmartwić,
co? Jeśli nie z powodu zaginionej, to ze względu na Bree, którą — jak zaklina
narracja — bohaterka rzekomo lubi. Bree to raczej jej nie lubi i popieram ją
całym sercem, ale to już mniej ważne.
Aha. Narracja informuje nas, że ktoś zaginął, Destiny
oczywiście ma wylane i nagle, zupełnie ni z tego, ni z owego, narracja skupia
się na tym, że nie zrobiono zdjęć. Destiny nawet nie rozmyślała na ten temat po
przebudzeniu. Zraniła Bree, zrobiła z siebie drama queen, po czym nagle
książki. Które pojawiają się, kiedy są wygodne dla fabuły.
Do wszystkich moich problemów, jakbym nie miała ich dość,
doszły koszmary senne i niestabilność emocjonalna. Zrobiłam się strasznie
drażliwa, nie potrafiłam podejmować decyzji, a nastrój wahał się między nagłymi przypływami euforii i
chęci do życia, a pragnieniem zamknięcia się samej w pokoju i ignorowania
obowiązków. Na szczęście wzrok mi się poprawił, więc uznałam, że jego wcześniejsza
usterka spowodowana była zmęczeniem i stresem.
To. Właśnie to. To wszystko powinno zostać skasowane i
rozpisane w scenkach. Powinniśmy to widzieć, a nie być o tym informowanymi.
To jest właśnie największe zabójstwo tekstu. Oraz czytelnika.
Nie miałam zamiaru jej poprzeć, ale musiałam coś zjeść, a
gotowanie nie było moją mocną stroną.
Poprzeć z czym?
W ogóle fascynuje mnie to, jak bardzo nikt nie dał faka
odnośnie tego, że zaginęła dziewczyna. Ani szkoła, ani jej przyjaciele, ani
nauczyciele, o Destiny nawet nie wspominając. Ot, zaginęła. No i co. Po co jej
szukać, jedna gęba mniej do wyżywienia.
Aha, cały Homecoming został podsumowany w trzech akapitach.
Zaczęłaś go i skończyłaś typowym dla siebie streszczeniem tekstu. Po co zatem w
ogóle go zamieszczałaś, skoro bohaterka nie miała żadnych związanych z tym
przeżyć, o ciekawych sytuacjach nie wspominając?
I bez zająknięcia ucinasz kwestię takiego super-czwartku
bohaterki, by przejść do soboty. Przeskoki czasowe nie są złe. Ale skoro
niczego nie zaplanowałaś z czwartkiem, po co w ogóle o tym wszystkim wspominać?
To jest frustrujące, to jak dać czytelnikowi cukierka, ale zabrać tuż sprzed
jego nosa.
Cudownie. Oto i bohaterka znalazła się w LA, ale opisujesz
wycieczkę w — dosłownie — dwóch akapitach. Wymieniasz miejsca. Nawet nie
poświęcasz kawałka tekstu, żeby wyrazić stosunek Destiny do tego, co
widziała, bo niech już będzie, że nie opiszesz tego szczegółowiej. Nie
spodziewałam się wiele więcej, ale i tak zdołałaś mnie negatywnie zaskoczyć.
Frustruje mnie także to, że bohaterka zrzuca fatalną
atmosferę na wszystkich dokoła, nie poczuwając się do cienia wyrzutów sumienia.
I dlaczego nagle tak nieprzyjemnie traktuje Collina? Chłopak wydaje się
zaskakująco w porządku, ona jakby przez chwilę też go lubiła, a teraz
przedstawiasz go jako niemądrego gościa przystawiającego się do bohaterki.
Dlaczego?
Dlaczego Destiny nie miała przemyśleń na temat Collina i
jego siostry wcześniej? Nagle, ni z tego, ni z owego pyta go, czy są
bliźniakami i podkreśla w myślach znaczące różnice między nimi — nad którymi
nie zastanowiła się ani nie zająknęła ani razu. To tak nie działa, że rzucasz
wątkami znienacka, w dodatku w postaci marnych ochłapów, i zatykasz tym usta
czytelnikom.
Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale ładowanie bohaterki
w tak wiele pretensjonalnych sytuacji — próba otrzymania głównej roli, występ wokalny
zespołu — zaczyna frustrować. To nie jest tak, że ja jej kibicuję i ją lubię.
Ja jej nie znoszę i życzę jej jak najgorzej, bo to okropna, egocentryczna
osoba, która nie dba o nikogo.
I… postaci nadal nie dają faka z powodu zaginięcia
ich koleżanki. Jestem w permanentnym szoku, przyznam szczerze.
Nie wiedziałam, co robić, właściwie mogłam uciec, ale tym
samym zepsułabym im koncert i straciła szansę publicznego wystąpienia.
O tym właśnie mówię. Można skonstruować wątpliwą moralnie
postać, która będzie przyciągała czytelnika. Ale zrobiłaś to w taki sposób, że
ta mała szmata jest tak odpychająca, że zaraz jej po prostu wirtualnie zarąbię.
Co ma chęć zamieszkania w LA ze śpiewaniem na koncercie
przed niewielką publiką? Zawiesiłam się na tym akapicie na dłuższą chwilę i do
niczego konstruktywnego nie doszłam. Najwyraźniej jestem za głupia, żeby
ogarnąć przeskoki myślowe.
Nie wspominając już o tym, że dziwnym trafem była to
również piosenka tytułowa na moim blogu o życiu tutaj, w Stanach, który
prowadziłam od przyjazdu dla rodziny i znajomych z Polski.
Ona prowadzi bloga?! I dowiadujemy się o tym dopiero
teraz?! Chociaż było, tak jakby, milion stron, żeby to wspomnieć jakkolwiek
wcześniej?! Panie Jezu Cierpiący!
Oczywiście, że wyszło jej wspaniale. Ja rozumiem, że to
nawiązanie do syreniego śpiewu i na pewnych płaszczyznach tego nie neguję. Ten
motyw byłby dobry. Po prostu jest źle skonstruowany. Narracja nie daje hintów
na jej nierozwinięty talent, bohaterka zwyczajnie znienacka wychodzi na scenę i
niespodziewanie jej wszystko — oczywiście — wychodzi. To nie zdobywa sympatii
czytelnika.
Po zejściu ze sceny zachowuje się jak pięciolatka. Nie
wiem, co jest bardziej frustrujące. Przed chwilą prawie wyzywała w myślach
brata Bree, a teraz jest bliska wygryzienia go z zespołu, bo jest w tym lepsza?
Kogo ty właściwie chcesz wykreować, autorko?
Choć nie miałam na to najmniejszej ochoty, musieliśmy
zaczekać, aż koncert chłopaków dobiegnie końca, żeby wrócić do domu. Nie
zmieściliby się w trójkę na jednośladzie Chace’a. Gdyby zależało to ode mnie,
wracaliby pieszo.
Właśnie wpuścili ją na scenę, najwyraźniej brat Bree dał
jej szansę zabłysnąć swoim kosztem, bo zrezygnował z fragmentu występu. Są dla
niej mili, próbują pomagać, dbają o nią, a ona? A ona zachowuje się tak, jakby
ich obowiązkiem było rzucenie jej całego świata do stóp. Niby dlaczego?
Bo jest nadętą gówniarą?
Chace upierał się, że po kłótni musiał ochłonąć i że nie ma
to nic wspólnego z jego domniemaną złością na mnie czy chęcią upokorzenia.
Przecież on wyświadczył jej przysługę. O co ona ma
znowu focha?!
Oczywiście do końca rozdziału nikt nie wspomina o
zaginionej koleżance. A bohaterka nie poświęca ani chwili myśli tym księgom,
które podobno nie dawały jej spokoju. Teraz fabuła tego nie potrzebowała,
wszystko mogło pójść na półkę.
Tyle że nie.
ROZDZIAŁ 6.
Na korytarzach rozwieszone były zdjęcia wciąż zaginionej
Scarlet. Shane nie zjawił się w szkole i nie chciał udzielić Bree żadnych
informacji.
Magicznie przypomniała sobie narracja o zaginionej
dziewczynie! I dlaczego Shane miałby udzielać informacji Bree? Nie wiem, chyba
taką sprawą zajmowałaby się… policja?
Swoją drogą wyrażenie wciąż zaginionej brzmi tak,
jakby Destiny miała do niej pretensje, że się nie raczyła znaleźć.
Bohaterka z przymusu pocałowała się ze swoim – chyba –
dobrym kolegą, ale po przekroczeniu progu pokoju nie ma to już żadnego
znaczenia. Czas odłożyć to na półkę, aż będzie przydatne fabularnie, co?
Miałam już swój własny, dopasowany strój z nazwiskiem na plecach, za który
musiałam zapłacić aż 80 dolarów.
A ta informacja ma na celu? Pokazanie nam, że to nie
problem wydać dla niej te pieniądze? Pokazać, że to bardzo dużo pieniędzy dla
niej? Podkreślić jej wzgardliwy stosunek do drogich/tanich ubrań/jej sympatię
wobec ubrań?
Collin mdleje, jego stan prezentuje się bardzo źle,
bohaterka porzuca z tego powodu mecz. Ale przez tych kilka akapitów nie pada
choćby słowo, które odnosiłoby się do tego, co wtedy czuła. Zostajemy
poinformowani, co zrobiła i co się stało w jak krótkim czasie. Bomba. Jestem
tak wczuta we wszystkie postaci, że coś.
- Nie wygłupiaj
się, wyjęłaś to z kieszeni.
- Pewnie, zawsze
noszę ze sobą piórko tak na wszelki wypadek, jakby ci coś z pleców zaczęło
wystawać.
To pióro powinno być zakrwawione. Wtedy argument o wyjęciu
z kieszeni jest skrajnym inwalidą.
Zupełnie nie kupuję tego, że postaci znienacka przybierają
tożsamość fantastycznych stworzeń. Przede wszystkim dlatego, że fantastyka –
wbrew pozorom – musi być logiczna. Jeśli ktoś okazuje się nagle wilkołakiem, a
przez całe życie nim nie był, powinien przejawiać objawy naprowadzające myśli
na tę możliwość. Wyczulony węch? Nadpobudliwość ruchowa? Lubi krwawe steki?
A tutaj po prostu wszyscy z randoma zaczynają się
przemieniać, od Destiny zaczynając, której objawy wciskasz na siłę,
kiedy je wymyślisz – nie prowadzisz ich konsekwentnie od początku do końca.
Nie kupuję tego. Mimo że pomysł z łatwością dałoby się
obronić. Nie kupuję.
- No jasne, trzy
poduszki wypełniłam pierzem! – żachnęła się.
Nie wiem, czy ktoś, kto drze się wniebogłosy z bólu,
wyrzuciłby z siebie ciętą ripostę w takiej sytuacji. Ja bym pewnie zalewała się
łzami, na przykład.
Przy okazji warto wspomnieć, że po przejściu do kolejnego
punktu fabularnego nikt nie pamięta o Collinie, który mógłby już właściwie
nie żyć.
Właściwie wpadło mi do głowy, że to efekt pocałowania
syreny. Gdyby to była prawda – a nie, że on też się przemienia – to bym chyba
pierwszy raz podczas tej lektury naprawdę się ucieszyła. To byłby niezły motyw.
Od krótkiego akapitu poświęconego Collinowi Destiny płynnie
przechodzi do opowiadania o życiu codziennym brata Bree. Co ją to właściwie
interesuje? Co to nas interesuje? Dlaczego poświęca mu tyle randomowej
uwagi? To nie są żadne hinty, ewentualnie brat Bree będzie złym
czarnoksiężnikiem, który wszystkich pozamienia w żaby. To jest po prostu nienaturalne.
Nawet nie miałam czasu zatęsknić za rodzicami.
To zdanie jest takim pięknym podsumowaniem nie tylko tego
streszczającego, pozbawionego emocji fragmentu, którym nas uraczyłaś. To zdanie
to piękne podsumowanie całego tekstu. Tylko bardziej w tej wersji:
Nawet nie miałam czasu tego porządnie napisać.
Większość czasu spędzałam na sporych głębokościach,
obserwując z zainteresowaniem podwodny świat.
Oto wszystko, czego się dowiadujemy o życiu jako syrena.
Naprawdę uważasz, że to zdanie wystarcza? Że niniejszym wykreowałaś już
wszystko, co się tylko dało?
Niestety, wszystko wskazuje na to, że Collin okaże się
wampirem, a nie ofiarą syreniego pocałunku. Chyba właśnie humor jeszcze
bardziej mi się pogorszył. Wciskanie wszystkich postaci w fantastyczne role
naraz jest… złe. Naciągane. Słabe.
Niech mówi, co wie, i tym samym choć trochę się przyda, bo jak na razie w roli
host brata dawał ciała.
Niby dlaczego? Bo nie skakał wokół niej jak wokół
księżniczki?
Mogło mi nie iść na hiszpańskim czy w teatrze, ale lekcja
chóru zawsze poprawiała mój nastrój.
Dowiadujemy się tego w szóstym rozdziale, gdzie lekcje
chóru odbywają się już od jakiegoś czasu. W dodatku dowiadujemy się poprzez
ekspozycję.
I oto wild description appears! Tym razem pada na
bibliotekę. Nie ma to najmniejszego sensu, po prostu przypomniałaś sobie, że
jest szansa przybliżyć nam amerykańską rzeczywistość. Oczywiście poprzez
ekspozycję.
Byli zgranym i zżytym rodzeństwem, ale, biorąc pod uwagę
wszystko, przez co razem przeszli, wcale mnie to nie dziwiło.
?!?! Czyli co? Czyli kiedy? Ani razu nie dostaliśmy sceny
pod tytułem dobre, zżyte rodzeństwo, nikt nas nie ostrzegał, że mieli
jakieś trudne chwile poza tym, że ich ojciec zmarł. To jest przykre, ale to nie
jest jeszcze powód do zdań typu wszystko, przez co razem przeszli.
- Lubię wchodzić do
oceanu, ale nie żeby od razu pływać – wybrnęłam.
BEST. SAVE. EVAHR.
Jeszcze niedawno było o tym, że boi się zbliżać do wody.
- Dowiedziałaś
się, kto ci podłożył ten liścik? – spytała host siostra, żeby zmienić temat.
...a to skąd tu się nagle wzięło? Od dawna nie wspominałaś
o tym cholernym liścisku. Aha, no i dlaczego Bree chce zmienić temat, tak
właściwie? Nie działo się nic, co by tego wymagało.
Po raz pierwszy od sceny koncertu pojawia się coś o
blogasku, którego prowadzi Destiny, ale od razu w pakiecie z bezsensownym
streszczeniem. Po co opowiadasz o wieczorze, którego nie zamierzasz pokazać?
Poza tym ciężko mi uwierzyć, że tak znienacka postanowili spędzać razem czas —
do tej pory chodzili razem tylko do szkoły i na imprezy, żadnej innej, bardziej
konstruktywnej integracji nie było.
Scarlet przepadła jak kamień w wodę. Shane na tydzień
przestał chodzić do szkoły, a gdy wrócił, zachowywał się tak, że wszyscy
myśleli, że się z nią kontaktował. Niektórym wręcz udzielał się jego entuzjazm.
Coś takiego jest tak frustrujące. Postaci się o nich nie
martwiły ani przez chwilę. Nie rozmawiały na ich temat. Nauczyciele też niczego
nie wspominali. Wszystko działo się, jak gdyby nigdy nic — a chyba ci, którzy
dostali imiona, są jakoś w paczce Bree, prawda? To tak skrajnie nienaturalne.
Po czym nagle wyskakujesz z akapitami na ten temat, bo oto nadszedł ten
moment w fabule!
Uniosłam z trudem powiekę i zobaczyłam, że wybiła dwunasta.
Chyba zaspałam do szkoły.
Wyjęłam z barku whisky i dolałam do kawy, przypominając
sobie o dzisiejszym, ostatnim etapie castingu.
Dlaczego alkohol jest swobodnie dostępny? Zwykle jednak
dorośli ludzie zamykają barki przed swoimi pociechami, żeby się — na przykład —
nie nawaliły jak dzikie świnie.
- Musisz po mnie
przyjechać – zaczęłam, gdy tylko odebrała.
Dlaczego musi? Jaki ma niby obowiązek? Z jakiego powodu
powinna robić sobie problemy? Bo Destiny sobie tego życzy? Bo Destiny zaspała?
To jej problem.
Collin mnie zaskoczył, bo choć zaliczał się raczej do
cichszych i spokojniejszych osób, dziś parkiet należał do niego.
A to ciekawe, niczego takiego nie wywnioskowałam po
lekturze pięciu rozdziałów.
Collin i ja przeczesywaliśmy okolice oceanu
To powinno ich zastanowić. Skoro Destiny boi się zbliżać do
wody, dlaczego dobrowolnie przydzieliła się do grupy chodzącej nad oceanem?
Szukają zaginionej kumpeli, bo jest podejrzenie, że coś jej
się stało — i naprawdę najważniejszym tematem do poruszenia były oczy Destiny?
Ja rozumiem, Collin się głupio zadurzył, ale jednak zmartwienie o przyjaciółkę
powinno wygrać z potrzebą, eee, podrywania Destiny? Rozmawiania o Destiny?
Takich tam?
Okazało się, że miałam złudną nadzieję, gdyż Bree nie
wróciła i rano do szkoły musiał mnie zawieźć host brat, który całą noc spędził
na jeżdżeniu w tę i we w tę, szukając swojej siostry.
Ale ona nie ruszyła tyłka nawet o milimetr. Bo po co.
Zaginęła? Trudno. Kolejna do kolekcji, skoro Scarlet zniknęła, może będzie im
raźniej we dwie, nie?
W ogóle to ucięłabym to zdanie przynajmniej raz.
- Jak się z kimś
przyjaźnisz od małego i jest dla ciebie jak rodzeństwo, to wyczuwasz, kiedy
„coś jest nie tak". Ale co ty możesz o tym wiedzieć.
Zdenerwowała mnie tą uwagą i myśleniem, że tak dobrze mnie
zna.
Jak dla mnie trafiła w samo sedno. Destiny nie daje nam —
ani nikomu wokół siebie — żadnych powodów, by oceniać ją pozytywnie.
Bez żadnych wyjaśnień minęłam zuchwałą koleżankę i
pobiegłam korytarzem, pełna nadziei.
- Ja odpadam, mam
biologię – wtrąciła Cassidy, jakby ktoś ją pytał o zdanie.
Aha, teraz nienawidzimy tej nieszczęsnej dziewczyny, bo
skrytykowała główną bohaterkę?
Pałaszując obiad, który bardziej nasilił, niż zmniejszył
moją tęsknotę za domem
Jaką tęsknotę, ja się pytam?
- Co ty masz do
mnie? – spytałam ciemnowłosej, gdy pani Weaver wróciła do zapisywania
działań na tablicy.
- Wszyscy wiedzą,
że dostałaś tę rolę tylko dlatego, że jesteś z wymiany.
Przepraszam, nie umiem tego skomentować inaczej, bo do
ostatniej chwili jeszcze trochę wierzyłam, że to nie ona się dostanie, tylko
Bree, na przykład. Ale nie, oczywiście. Bycie główną bohaterką zobowiązuje.
Zamachnęła się i uderzyła mnie książką w głowę. Spadłam z
krzesła, zanim w ogóle zorientowałam się, co się stało. Czy wspominałam już o
grubości tutejszych podręczników?
Wstałam i chciałam jej oddać dwa razy mocniej, ale Cassidy
natychmiast wbiegła między nas, starając się mnie odciągnąć. Chłopcy, jak to
oni, ucieszyli się na myśl o damskiej bójce, zachęcając do walki w kisielu.
Nauczycielka zaprowadziła nas do dyrektora, grożąc, że każe mnie deportować,
jeśli wypowiem jeszcze choć jedno słowo w kierunku jej córki.
Ta scena jest tak zła na tylu poziomach. Bójka podczas
lekcji? Interwencje klasy? Nauczycielka stosująca groźby wobec poszkodowanej
uczennicy? Co to ma być za patologia społeczno-edukacyjna?
Konsul to inaczej lokalny koordynator, do którego miałam
dostęp przez całą dobę. Raz na dwa tygodnie dzwonił, żeby dowiedzieć się, czy
wszystko u mnie w porządku.
Dobrze wiedzieć, prawda, po tak długim odcinku tekstu. No,
i oczywiście ekspozycja została w tekście wyszczególniona, żebyśmy na pewno
nauczyli się jej na pamięć.
Ostrym końcem przebiłam skórę na opuszce palca, krzywiąc
się przy tym niemiłosiernie.
Jeśli nie przebiła sobie tego palca na wylot, nie rozumiem,
dlaczego nagle ma aż tak wyolbrzymione reakcje. Czy muszę wspominać, że
powinniśmy byli się o tym dowiedzieć trochę wcześniej? Na przykład kiedy szła
boso, kalecząc sobie paskudnie stopy?
- Nie zakradam
się, wszedłem drzwiami od tarasu. Zaczynam się o ciebie martwić. – Otworzył lodówkę i zaczął sączyć mleko
prosto z kartonu.
Dlatego ostentacyjnie zignorował to, że Destiny na jego
oczach się samookaleczała.
Jessica najwidoczniej nie była na tyle bystra, aby na mnie
donieść. Los się do mnie uśmiechnął.
Raczej Imperatyw Narracyjny.
Jeśli chodzi o Scarlet, to w dalszym ciągu nikt nie
wiedział, co się z nią stało.
O kurde, ten tekst zaczyna się sam komentować. Naprawdę nie
widzisz, że to prawie śmieszne? Nikt się tą sprawą nie interesuje. Nikt się nie
przejmuje. Narracja stwarza żałosne pozory.
Cała końcówka rozdziału jest kijowa. Jest kijowa, bo jest
praktycznie definicją tego, co jest złe w tym tekście — betonowy słup tekstu,
streszczenie ostatnich ważnych wydarzeń, pominięcie emocji, głębszych
przemyśleń, właściwie wszystkiego. Poinformowałaś, więc odwalone, nie? No nie
do końca. To be honest, już nie pamiętam, od czego się ten beton zaczął.
Zapadło mi w pamięć wywalenie Jessici ze szkoły, bo było to tak źle
przedstawione i w dodatku ekspozycyjne, że aż zakrztusiłam się śliną.
ROZDZIAŁ 7.
- Jadłaś jakieś
jagody,
albo „Kolorki na jęzorki”? – spytał.
- Nie, a co?
Czy to było aż tak skomplikowane logistycznie, żeby wpaść
na to, że ma urąbaną twarz? Język? Usta? Cokolwiek?
W ogóle nie wiem, czy kolorki na jęzorki to
przekąska też w Ameryce.
Uśmiechnął się, wstał z kanapy, potargał mi dłonią włosy i
wyszedł.
Od kiedy oni mają aż tak bliskie stosunki? Do tej pory
balansowali na granicy zdecydowanie cię nie lubię z mam cię gdzieś.
Wyglądała na roztrzęsioną i zmartwioną, ale ona zawsze
wszystkim się strasznie przejmowała.
Ostatnio ilość pustych ekspozycji chyba wzrosła. Albo
zrobiłam się drażliwa.
W szkole huczało od plotek i domysłów – kto, jak, gdzie i
dlaczego zginął w oceanicznej otchłani, wyrzucony na brzeg.
Ale nikt, ani słowem, nie zająknął się o Scarlet. Zacznę
prowadzić statystki.
Tydzień w terenie. Nadal nikt nie zauważył, że Scarlet nie
ma. Obserwacje kontynuowane.
No tak. Najlepszą obroną jest atak.
Wydaje mi się, że to komentarz krytyczny. Nie żeby Destiny
stosowała tylko taką taktykę.
Scena odkrycia mocy Bree. Jest taka… sztuczna. Nie mam
innego słowa. Jest sztuczna. Towarzyszące jej emocje są sztuczne. Zachowanie
postaci jest sztuczne.
Letnia pogoda w październiku na coś się jednak przydała – wyschnęłyśmy w trymiga,
odzyskując dolne kończyny. Poszłyśmy do kuchni, żeby zrobić coś na obiad.
Z gołymi tyłkami, jak rozumiem? Syrenie ogony zbliżają aż
do nagości?
Plus, wyschłyśmy.
Brat Bree to łowca. Bree od początku wiedziała, że istnieją
magiczne stworzenia. Destiny mimo to nie zauważyła niczego podejrzanego.
Niepokoju Bree związanego z magicznymi przyjaciółmi, że brat spróbuje ich
zabić? Skoro uważa, że byłby zdolny zabić nawet ją. Dlaczego jest aż tak
przerażona byciem syreną? Czy to oznacza, że odkrywanie fantastycznej natury
jest totalnie losowe?
Fantastyka. Jest. Logiczna. Daj mi. Tę. Logikę.
- Spokojnie,
łowca równa się człowiek, więc Chace nie ma jakiegoś super-słuchu – dodałam.
A Destiny wie to skąd, przepraszam?
Dlaczego tę całą tajemnicę sprzedajesz w ekspozycji? W
takiej złej, słabej, nudnej ekspozycji? Dlaczego to nie mogła być dalej
rozmowa, emocjonalna opowieść, coś fascynującego? W pisaniu dąży się do
momentu odkrycia kart. To powinna być największa radość, móc ostatecznie
potwierdzić przypuszczenia czytelnika. Tutaj to wygląda, jakby to była dla
ciebie największa kara — jakbyś wolała przejść do opisywania kolejnej nudnej
imprezy.
- Nie byłam nawet
świadoma, że naprawdę istnieją. On pewnie też nie.
Przecież przed chwilą opowiedziała jej o swoim bracie,
który zabija magiczne stworzenia. Że jej ojciec zginął na takim polowaniu. Że
to u nich normalne, że są takie stworzenia.
Swoją szosą, jakim cudem wszyscy są tak zdumieni, skoro
ostatni wysyp był ledwie trzy lata temu? Postaci, które zamieniają się w
różne anioły i wampiry, powinny być spokojniejsze, ale uważniej starać się
wszystko ukryć. Poza Destiny, która tu przyjechała i nie ma za cholerę pojęcia,
że ten zakątek świata jest porąbany.
Swoją drogą jeszcze to takie nieprawdopodobne, żeby dokoła
nie krążyły żadne durne opowieści, skoro są na obrzeżach LA. To tak jakby nie
jest odizolowane miejsce, tutaj za rogiem jest CAŁY WIELKI ŚWIAT.
Czekałam na jakąkolwiek odpowiedź, ale Bree spuściła tylko
wzrok. Przełykając ślinę, obróciłam się i ruszyłam w kierunku domu, mając nadzieję,
że za moment usłyszę szeleszczenie liści tuż za mną. Liczyłam na to, że
podbiegnie do mnie, tłumacząc, że nie to miała na myśli, że to po prostu źle
zabrzmiało. Nic takiego się nie stało. Czułam, że do oczu napłynęły mi łzy,
więc wzięłam kilka głębokich wdechów.
Ale dlaczego taka drama? Sama pewnie też bym podejrzewała
podejrzaną laskę, która jest chodzącą paskudą, nikt jej nie lubi i ona nikogo
nie lubi. I znika na długie godziny. I jest agresywna. I chodzi naga po
okolicy. I w ogóle.
Uwielbiałam ją. Jakimś cudem zawsze wiedziała, czego mi
trzeba.
Ta kobieta wystąpiła w tekście ze cztery razy. Jakim więc
cudem mogą mieć dobre relacje, skoro ciągle jest w rozjazdach i bohaterka nie
poświęca jej ani chwili uwagi?
- Miałam wiele
powodów. Przede wszystkim, mnie często nie ma, dzieci są w domu same, pokoje
stoją puste. Jest wiele ludzi, pragnących spełnić swój „amerykański sen”, więc czemu by im
nie pomóc?
Logika płynąca za tą postawą — nie mam czasu dla własnych
dzieci, więc wezmę jeszcze cudze. I tak się nim nie będę zajmować, przecież
jestem ciągle w rozjazdach. Idealnie.
Scenka z długopisem była po co? Żeby wcisnąć randomową
ekspozycję? Która nie miała żadnego wpływu na nic? W ogóle cała ta sytuacja
znowu deus ex dupa.
Zgodziłam się udawać, że nasza ostatnia rozmowa się nie
odbyła, bo był jedną z niewielu osób, które wciąż chciały spędzać ze mną czas.
Mam jedno pytanie. Czy ktoś jest tym zaskoczony? Ja nie.
- Mi też miło cię widzieć,
białogłowo – odpowiedziałam, nawiązując do koloru jej włosów odbijającego
światło dochodzące zza okna.
Znają się już spory fragment tekstu, dlaczego to zostało
wprowadzone akurat teraz? Poza tym nie wiem, czy w Ameryce ten żart aż tak by
wyszedł. Białogłowa nawiązuje do europejskich tradycji rycerskich,
których w Ameryce — cóż — nie ma.
Poza tym, dlaczego to kolor odbijał światło, a nie włosy?
Dlaczego to światło dochodziło?
Przy okazji, kończysz rozdziały w bardzo dziwnych, mało
logicznych miejscach. Nie zostawiają uczucia niedosytu, tylko irytacji. Kto
skończyłby rozdział w połowie dialogu? To nie jest dobry zabieg.
POPRAWNOŚĆ
— niepoprawnie konstruowane frazeologizmy;
— spore problemy ze wszelką interpunkcją, podstawami oraz
trudniejszymi zasadami;
— zapisywanie liczb cyframi, nie słownie;
— niepoprawny zapis dialogów;
— niekonsekwentne stosowanie półpauz;
— zdanie zaczynamy pełnymi wyrazami, nie skrótami, czyli: mnie,
nie mi;
— sporadyczne błędy ortograficzne (w niebo głosy
piszemy łącznie);
— wydawać się i zdawać to dwa różne wyrazy;
— używanie pleonazmów;
— mnóstwo powtórzeń;
— niepoprawna odmiana ów;
— gubienie podmiotów;
— niepoprawny czas narracyjny;
— niedobre użycie imiesłowów;
— niepoprawne używanie czasowników niedokonanych;
— nieznajomość stosowania wielkiej litery w nazwach
własnych;
PODSUMOWANIE
Na początku chciałabym przeprosić cię za cały bitching,
jakiego doświadczyłaś podczas czytania tej oceny. Była to dość… emocjonalna
lektura, mocno irytująca przez większość czasu, i parokrotnie poniosły nas
nerwy. Teraz, po chwili oddechu i bez spotykania kolejnych zaskakujących
cytatów, spróbuję ci spokojnie wyjaśnić, jakie są problemy twojego tekstu.
Po pierwsze ― absolutnie, absolutnie nie masz wyczucia
linii fabularnej i sceny. Czytając, odnosiłam wrażenie, że nie tyle ignorujesz
ją, co zwyczajnie nie zdajesz sobie sprawy, że powinna gdzieś być. I, co
dziwne, nie wyglądało to przy tym tak, jakbyś wymyślała wszystko na bieżąco ―
podstawowe koncepty sprawiają wrażenie zaplanowanych, ale przez twoje
nieumiejętne pisanie nie jesteś w stanie oddać ich odpowiednio. Przez to też
tekst wygląda tak, że trudno zorientować się, o czym jest (także twoi
czytelnicy mieli z tym problem ― jedna z komentujących pod drugim rozdziałem
myślała, że skupisz się na temacie uzależnień). My spodziewałyśmy się kolejno
obyczajówki z naciskiem na różnice kulturowe, kiepskiego romansidła
highschoolowego i, w końcu, fantastyki. Ale ty nie skaczesz z konceptu na
koncept, nie mogąc się zdecydować ― ty naprawdę nieporadnie je przeplatasz.
Nie zdajesz sobie sprawy, że wątki mają ciągłość. Że nie
mogą wyskakiwać nagle. Że, żeby prowadzić wątek, musisz go sugerować ― i to nie
nachalnie. Jeśli Destiny boi się wody, możesz o tym wspominać. Powoli,
subtelnie ― dziewczyna odsuwa się od basenu, nie jest przekonana w stosunku do
niego, rozmawia na ten temat z Bree. Ba, przy wprowadzeniu w pierwszym
rozdziale mogłabyś wręcz zafundować jej scenę, w której ktoś ją tam wpycha dla
dowcipu, a ona panikuje. Może skomentować z zaskoczeniem i niechęcią: „och… nie
wiedziałam, że macie basen”. Jeśli Destiny-syrenę ciągnie do wody, wypada
napisać o tym nie tylko wtedy, gdy jest to przydatne. Niech zachwyci się
strużką wody podczas zmywania. Niech wpatruje się w wodę w swojej szklance.
Niech nie może spać, denerwuje się, kręci po pokoju, rozproszona jakimś
dźwiękiem, i po dłuższej chwili zorientuje się, że to ocean.
Bycie pisarzem jest wspaniałe, bo daje ci nieskończone
możliwości podsunięcia sceny do interpretacji ― marnowanie tego przywileju to
marnowanie połowy zabawy, jaka wynika z pisania. Jeśli nie wolno jej wchodzić
na strych ― powinna ruszyć tam i zostać przez kogoś zatrzymana. Powinna spytać,
co tam jest, i zostać zbyta.
Widzisz, małe scenki pokazują czytelnikowi, na co ma
zwracać uwagę. Pokazują: to jest ważny moment. Będzie się utrzymywał. Wrócę do
tego. Ciągłość między scenkami zapewnia bohaterom to, że mają pamięć; Destiny,
po otrzymaniu zakazu wchodzenia na strych, może poświęcić chwilę zastanowieniu
się, co tam jest. Może wracać do tego myślami ― nie tylko w scenach, które mają
pchnąć ją do rozwiązania tajemnicy strychu. Wracać myślami tak po prostu. Bo
powinna być człowiekiem, jak sama twierdzi w ostatnim rozdziale. A ludzie tak
robią.
Streszczenie i ekspozycja nie powinny mieć miejsca w
tekście. Każde wyjaśnienie, jakie przekazujesz, powinno zawierać się w scenie ―
dzięki temu wszystko zostaje odpowiednio podkreślone, zapamiętane i nie ma
wrażenia losowości. Ty wybierasz niektóre momenty, żeby opisać je sceną (ich
wybór wydaje się być kompletnie losowy ― streszczasz omdlenie Collina czy
zniknięcie Scarlet w wyjątkowo dziwnych scenach, ale opisujesz wepchnięcie Bree
do basenu czy popijawę na plaży; nie wiem, może po prostu więcej czasu
poświęcasz scenom, które bardziej lubisz?); reszta natomiast pozostaje
streszczeniem. Streszczasz postaci, streszczasz wydarzenia, streszczasz całe wydarzenia,
jak na przykład na końcu rozdziału szóstego, gdzie opisujesz
zakończenia/kontynuacje paru wątków naraz. Każdy wątek musi mieć sceny. Nie
mówię: ogranicz streszczenia. Mówię usuń je, bo streszczenia nie są
częścią książki. Większość fragmentów wygląda, jakby były dopiero twoimi
pomysłami na rozpisanie realnego tekstu, który zaczniesz później.
W streszczeniach przepadają wątki i postacie. Postacie są
twoim oddzielnym, bardzo dużym problemem ― nie ma w nich prawdopodobieństwa
psychologicznego ani charakteru. Jest to po części wina tego, że wydajesz się
nie myśleć o każdym bohaterze jako o indywiduum z własnymi przeżyciami, własną
przeszłością, własnymi problemami i własną osobowością; po części tego, że nie
umiesz przedstawić postaci w tekście (np. wydajesz się mieć pomysł na problemy
Chace’a, ale wypada to po prostu fatalnie, gdy nagle zaczyna się tłumaczyć z
wyżywania się na Destiny, kiedy w sumie zmiana jego zachowania nie jest nawet
wcześniej podkreślona ― ale znowu, trudno podkreślić zmianę charakteru u kogoś
bez charakteru). Po tylu rozdziałach nadal Debby myli mi się z Cassidy, a
pisząc to, nabrałam nawet wątpliwości, czy była jakaś Debby. Nie obchodzą mnie
Scarlet ani Shane (ciebie chyba też nieszczególnie, a to źle, bo autora powinna
obchodzić każda jego postać), o Jaimem/Jamiem pamiętam tylko, że ma
brytyjski akcent. Takie „nie obchodzi mnie” mogłabym przypisać w zasadzie
każdej postaci ― i tak nie mają wprowadzenia, i tak nie mają charakteru, i tak
nie sprawiają wrażenia, że o nich dbasz.
Jedynym, kto w pozytywnym sensie wybija się z tej szarej
masy, jest Bree. Dziewczyna jest sympatyczna, miła, ale o dość słabej psychice
i to wszystko, mam wrażenie, że niejako fartem, udało ci się oddać. Wrócę do
niej przy wypisywaniu zalet.
Natomiast koszmarem jest Destiny. Ta główna bohaterka jest
zwyczajną Mary Sue, w dodatku podejrzanie kojarzącą mi się pod wieloma
względami z Bellą Swan ― obie nie mają charakteru, obie zachowują się jak
idiotki, obie są okropne dla otoczenia i wydają się uważać swoje chamstwo za
powód do dumy. Obie researchują magiczne istoty w Internecie tak, jakby
liczyły, że wyskoczy im coś poza rozpikselowanymi obrazkami z glitterem i
gifami z „H2O ― wystarczy kropla”. Uczucia do bohaterki prześlizgują się od
znudzonego zobojętnienia, przez lekką niechęć, aż do wyraźnej irytacji. Nic
dziwnego ― robi głupie komentarze, czepia się ludzi, uważa się za lepszą, a ty
nie pomagasz jej w żaden sposób. Wydalono przez nią inną uczennicę, śpiewa
wspaniale (domyślam się, że to przez syreni głos, ale twój tekst nadal
pozostawia przykre wrażenie, że należy się nią zachwycić), najwyraźniej umie
dobrze grać. Shakespeare’a. Po angielsku. O jej drobnych cechach, które nie
mają dla ciebie znaczenia, zapominasz równie szybko, jak je wtrącasz ―
dziewczyna prowadzi bloga, dowiadujemy się o tym chyba w czwartym czy piątym
rozdziale, podczas kiedy powinien być dość ważnym elementem jej. Zapisuje sobie
na rękach złote myśli i inne bzdury i zawsze nosi ze sobą marker czy długopis,
tak? Pamiętasz o tym jeszcze? Bo ja pamiętam. Podejrzewam też, że więcej jest
takich drobnych cech jednej sceny, które wymyśliłaś dla niej, gdy były
przydatne, i wyrzuciłaś zaraz potem.
Nie miałabym nic przeciwko kreacji Destiny na chamską,
gdyby była celowa. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nie jest. Że tak po
prostu wyszło. W przypadku większości kiepskich głównych bohaterek tak po
prostu wychodzi, bo gimbazjalne riposty i chamstwo są takie super na
blogaskach. To smutne.
Co do emocjonalności tekstu, którą zabijają streszczenia:
emocjonalność opiera się na dwóch płaszczyznach: fizycznej i psychicznej.
Fizyczna to drżące ręce, ból głowy, zimno, ciepło, odrętwienie z przerażenia i
tym podobne. Psychiczna to chaotyczne myśli, problemy psychiczne, prawdopodobne
reakcje na wydarzenia, które spotykają postać. U ciebie nie ma jednego ani
drugiego. Destiny reaguje na wszystko kompletnie nieprawdopodobnie,
przypominając sobie dane wydarzenia wtedy, gdy są akurat potrzebne fabule albo
gdy musi zrobić ekspozycję o upływie czasu. Co jest kiepskie i jeszcze odbiera
i tak już mocno średniemu tekstowi.
Jak reagowałaby prawdopodobna postać?
Cóż, a jak reaguje Bree? Bree jest zaskakującym zjawiskiem
w tym tekście, bo jest całkiem prawdopodobna. Jest człowiekiem. Boi się. Bierze
tabletki uspokajające, ma napady paniki, przestaje chodzić do szkoły, nie wie,
co ze sobą zrobić. Oszukuje wszystkich, miota się i pływa, bo ocean przynosi
jej ulgę. To niesamowite, jak pośród tego całego bagna tekstu udało ci się
wyciągnąć jedną zaskakująco sensowną postać, która ma jakiś potencjał.
Powiedziałabym wręcz: zrób z niej główną bohaterkę. Ma ciekawsze problemy, jest
sympatyczną i bardziej realistyczną postacią. Ale nie powiem, bo nie sądzę,
żebyś to zrobiła. W końcu główna bohaterka musi być zajebistą Polską z
angielskim imieniem i nazwiskiem.
Z innych rzeczy, które ci wyszły: niektóre scenki między
postaciami umiesz ująć dobrze i są urocze, powinnaś rozwijać to, gdy już nadasz
bohaterom jakieś charaktery, przez co nie przypominają się kropla w kroplę
(wymieniłyśmy je chyba wcześniej: scena z psem, kontakty w nowym telefonie,
scenka próby między Collinem a Destiny). Podobają mi się przypadłości, jakie
wymyślasz istotom fantastycznym, i to, że wydajesz się starać o tym pamiętać.
Podoba mi się to, że Cassidy nie lubi głównej bohaterki i vice versa, ale nie
jest przedstawiana jako zła osoba, a jej troska o Bree wydaje się szczera.
Wreszcie, moją ulubioną sceną była scena z Cassidy i
piórami; rzecz jasna, powinnaś mniej ją streścić, rozpisać, skupić się na
mocniej spinających się mięśniach Cassidy przy bólu, na jej krzykach, na
drżących prawdopodobnie dłoniach Destiny, na białości i niewinności piór w
stosunku do drastycznej sytuacji, w jakiej się znalazły. Ale to była pomysłowa,
sympatyczna scena i dobry pierwszy krok do jakiegoś… jakiegokolwiek
zrozumienia, na czym polega pisanie. Po prostu.
Bo przede wszystkim, musisz to zrozumieć.
Porada ode mnie jest taka: spróbuj od nowa. Rozpisz to.
Pomyśl o naszych poradach. Pomyśl, jak byś to przedstawiła. Spleć to na nowo.
Nadaj charaktery. Bo koncept sam w sobie nie jest zły, ale jest tak chaotyczny
i gubi się w morzu małych i większych głupotek.
A w swoim kolejnym podejściu przedstawiaj wszystko poprzez
sceny. Poprzez realistyczną psychikę postaci. Poprzez charaktery i plastyczne
opisy.
Na ten moment możemy wystawić ci słaby.
Na ten moment możemy wystawić ci słaby.
Powodzenia.
Oto i nasza pierwsza ocenka. It was… something.
* wręcza statuetkę za najdłuższą ocenkę *
OdpowiedzUsuńBrawo, brawo! Zróbcie hałas dla dziewczyn ;)
Chociaż po dzisiejszym dniu znam ten twór prawie na pamięć, to i tak przywędrownęło mi się tutaj, aby podziękować wam. Serio. Ta ocena dużo mnie nauczyła. I nie tylko, że "morale" są nieodmienne albo istnieje wyrażenie "z głupia frant". Nauczyło mnie przede wszystkim, jak udoskonalić warsztat, mimo że wszystkie porady przecież wydawały się logiczne i powinniśmy wszyscy - pisarze amatorzy i ci z wyżej półki - o nich pamiętać. To jednak czasem zdarzało mi się zapomnieć.
Aż mam ochotę poprawiać moje dzieciątko z 2006r. Bo pisałam podobnie do autorki opowiadanka, które przed chwilą wyceniłyście. No, może pomijając ćpanie, niechęć do prysznica i brak jakiejkolwiek empatii.
Ocena miodzio.
*otwiera szampana*
Dziękuję! <3 Strasznie miło to czytać i fajnie czuć, że ludzie mają jakiś nowy pogląd na pisanie czy zrozumieli coś dzięki temu, co napisałyśmy. W końcu o to chodzi, żeby sobie po pisarsku pomagać!
UsuńFajnie jest też wiedzieć, że ktoś faktycznie przebrnął przez tę ocenkę w całości, tak. xD
Pff, mojego przedostatniego tasiemca nikt nie docenia!
Usuń*zaszywa się w kącie i płacze*
+ Ocenka faktycznie miodzio ^^
Miałem czytać wszystkie ocenki, bo NIEKTÓRZY marudzili, że nie czytam wcale, ale teraz czuję się zaspamowany!
OdpowiedzUsuńPs Do końca miesiąca trzeba wyrobić jakąś normę, o której nie wiem?
Tak. Wszystkie na bieżąco, odkąd pojawiłeś się na WS :D
UsuńZ uwzględnieniem, że moje zawsze pierwsze !
Dzięki, Skoia, wiedziałem, że zawsze odpowiesz na każde moje pytanie. Nawet na te, których jeszcze nie zadałem.
UsuńPozwolicie, że dalej, niż mi się to udało przed wstawieniem, nie przeczytam, bo boję się o swoją psychikę. :P Niemniej super ocenka, błyskawicznie napisana i długa jak stąd do LA (hueh :3). W ogóle to idealnie wpisujecie się w nazwę naszej ocenialni, skoro oceniacie we dwie, wspólnymi siłami. xD
OdpowiedzUsuńTak więc oficjalnie: witamy na pokładzie. :3 *podstawia Skoi kieliszek*
Do tego stopnia wspólnymi siłami, że już nie wiemy, co która pisała. :D Ja poznaję siebie po paskudności, Koh po jakichś pojedynczych słówkach.
UsuńNea i Koh jak jeden organizm. :D
UsuńNa początku chciałabym zaznaczyć, że nie miałam najmniejszego zamiaru zostawić Waszej oceny bez komentarza. Niestety brak czasu spowodowany świętami uniemożliwił mi zrobienie tego natychmiast po opublikowaniu(powiecie, że przecież znalazłam chwilę na wstawienie nowej notki, ale jej publikacja była ustawiona automatycznie kawał czasu temu), a chciałam jednak napisać coś więcej, niż „Dziękuję za ocenę, pozdrawiam!”, bo to byłby zwykły brak szacunku dla Waszej pracy.
OdpowiedzUsuńOdniosę się do niektórych fragmentów:
https://docs.google.com/document/d/1SGpXGVupOUgd6aO_D-PQyHO_o56_j8EpUeRZzwMwUig/edit?usp=sharing
Przepraszam, że w takiej formie, ale nie chciałam rozbijać komentarza na pięć części. Dajcie proszę znać, jeśli będzie jakiś problem z otwarciem dokumentu.
Możecie po tym odnieść wrażenie, że nie zgadzam się z Waszą oceną i mam do Was jakieś wąty, ale to nieprawda. Jestem naprawdę bardzo, bardzo wdzięczna, za czas jakiś poświęciłyście czytaniu, poprawianiu i recenzowaniu mojego bloga, bo widać, że zrobiłyście to niezwykle wnikliwie i jednocześnie przepraszam, że tekst Was tak wymęczył – nieciekawie się czyta coś, co nie przypadło nam do gustu, więc wyobrażam sobie, jaką katorgą musi być szczegółowe wczytywanie się, gdy tak naprawdę mamy ochotę przelecieć tekst wzrokiem i przejść dalej.
Czasem zabolało, kilka razy rozbawiły mnie moje własne błędy czy gifowe reakcje na nie(uwielbiam recenzje z gifami!). Na pewno otworzyłyście mi oczy na niektóre sprawy, między innymi te cholerne streszczenia. Nie wiem, dlaczego uznałam, że to dobry pomysł, ale czasami po prostu odniosłam wrażenie, że dialog trwa zbyt długo i jego resztę postanowiłam przedstawić za pomocą narracji(np. przy rozmowie Bree z Destiny o tym, że mieszka pod jednym dachem z łowcą). Wydaje mi się również, że jeśli WSZYSTKO, o czym czytelnik powinien wiedzieć zawrę w formie scenek, to po prostu będzie ich zbyt wiele oraz akcja będzie się rozwijała w nieskończoność. Ogółem najpierw chciałam podzielić tę historię na dwie opowieści: pierwsza miała mówić o zwykłym życiu studenta na wymianie, przedstawiać właśnie te wszystkie różnice między Ameryką, a Polską, a druga mieć typowo fantastyczny klimat, który skupiałby się na nadnaturalnych aspektach miasta. Uznałam jednak, że lepiej będzie połączyć to w całość, dlatego teraz może to wyglądać trochę tak, jakbym spieszyła się z tymi pierwszymi rozdziałami, żeby dojść już do głównych wątków, jednocześnie chcąc zawrzeć w nich jak najwięcej informacji.
Alarmujące wydawało się skasowanie komcia - Koh wrzuciła go na wypadek, gdybyś zwyczajnie nie zauważyła. A wiedząc, że żeśmy w tej ocence były naprawdę surowe, pomyślałyśmy, że postanowiłaś udawać, że żadna krytyka nigdy nie powstała.
UsuńDlatego przepraszam w imieniu nas obu, jeśli poczułaś się trochę przytłoczona. <3
Docsa przejrzę wieczorkiem, bo teraz nie zdążę, ale na szybko jeszcze się odniosę do komciów, tu chyba zdążę.
Och, daj spokój, doskonale wiedziałyśmy, na co się piszemy - lepsze oraz gorsze teksty, ludzi, którzy potrafią więcej oraz mniej. Ale cieszymy się, że wyciągnęłaś z naszego bełkotu cokolwiek. <3 W końcu po to tu jesteśmy!
Powiem tak, bo sama kiedyś pisałam streszczeniami i to właśnie Koh mnie wyprostowała, udowadniając, że to jest złe. Nie chodzi o to, żeby opisywać wszystko. Chodzi o to, żeby nie było streszczeń, ergo - jeśli scena nie ma znaczenia żadnego poza tym, że nabija tekst, lepiej w ogóle jej nie zamieszczaj. Oczywiście, że rozpisywanie każdej sekundy tekstu na scenki to głupota. Można też robić przeskoki czasowe - ale chyba lepiej to zrobić w formie przerwy niż, eee, pisać suchy akapit o podróży albo mijającym czasie.
Akapity z perspektywy czasu, w których bohaterka podsumowuje niektóre zdarzenia, przestaną być streszczeniami, jeśli włożysz w nie więcej emocji. Na przykład nie: wydalili Jessicę ze szkoły. Pogoda była ładna. Tylko: co najbardziej mnie szokowało, po incydencie dowiedziałam się, że wydalono Jessicę ze szkoły. Długo nie mogłam w to uwierzyć, prawie cały dzień podpytywałam wszystkim wokół - no bo hej, przecież to tylko książka! Wielka, ciężka książka, po której nadal mam guza, ale żyję, oddycham, bez przesady. Od razu wydalać ze szkoły? Ale nikt nie potrafił powiedzieć mi niczego konkretnego. Jakoś nie miałam ochoty iść do dyrektora i roztrząsać tę sprawę, chyba się nie polubiliśmy. W sumie trudno się dziwić, od dłuższego czasu sprawiam same kłopoty...
Przy czym zaznaczam, BEZNADZIEJNIE piszę w pierwszej osobie; moim środowiskiem naturalnym jest narracja trzecioosobowa. Przyjdzie Koh, to na pewno pomoże. :D
Jeszcze co do rozpisywania scenek. Przychodzi mi na myśl metafora z kolorami. Weź ten swój pomysł na ten tekst i pomaluj go na dwa kolory. Na kolor ważny i nieważny. Potem pomyśl, jak te dwa kolory skomponować, żeby w żadnym miejscu nie było nagromadzenia tylko jednego.
Jak najbardziej dobrym pomysłem było wymieszanie tych konceptów - ale nie zachowałaś proporcji, stąd nasza częściowa frustracja. Proporcje są ważne, bo najpierw nie ma prawie żadnych hintów (hintem może być jedno słowo, naprawdę, to nie musi być znak neonowy walący w głowę), a potem bum, mamy świat fantastyczny.
I nie mówię, że nie było hintów odnośnie już rozwiązanych wątków. Właśnie je dostrzegałyśmy. Ale, kurczę, takie nieporadne, raczkujące. Prosty przykład - bohaterka i woda. W pierwszym rozdziale mógł być już hint. Kiedy jechała i widziała, że ocean jest blisko domu, w którym będzie mieszkać; jakieś mieszane uczucia odnośnie tego w narracji, nerwowy komentarz do Bree, takie tam.
Co do „hintów”, to one są wszędzie, tyle tylko, że na tym etapie czytelnik nie zdaje sobie z tego sprawy. Właściwie taki też miałam zamiar, ponieważ nie lubię przewidywalnej fabuły, dlatego nie chciałam, żeby ktoś po kilku stronach domyślił się, jak akcja się dalej potoczy – stąd brak jakichś szczególnych podpowiedzi w kwestii syreny. Szczerze mówiąc, dopiero od dziewiątego/dziesiątego rozdziału sporo się wyjaśnia. Widzę też po reakcjach czytelników(na Wattpadzie, ponieważ tam mam opublikowaną większą część), że podoba im się efekt zaskoczenia i tego, że jakieś wydarzenie z pierwszych rozdziałów nagle ma sens, jednak było na tyle subtelne, że nie skojarzyli go wcześniej w tym kontekście. To lepsze niż „ha, wiedziałam!” po rzędzie podpowiedzi. Część z nich jest też mylna, jak np. Collin, którego zachowanie mogłoby wskazywać na to, że zostanie wampirem(chociaż tu mnie rozszyfrowałyście z tym syrenim pocałunkiem), czy Cassidy jako anioł. Zaręczam jednak, że wszystko w końcu ułoży się w spójną całość. Nawet cel wybrania przez jury Destiny do roli Julii, gdy ta przecież miała problem z samą wymową, uderzenie Destiny książką przez Jessicę czy samo pochodzenie głównej bohaterki.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o kreację postaci, to ja wiem wszystko o każdej z nich – jak się ubierają, jakiej słuchają muzyki, jakie oglądają filmy, jakie mieli dzieciństwo, jaki jest ich ulubiony smak lodów. Nie sądzę jednak, żeby opisywanie tego, co każdego ranka Destiny wkłada na siebie, czy też wymieniania wszystkich zespołów z jej płyt, które ze sobą przywiozła byłoby dobrym pomysłem. Kiedyś tak robiłam – „założyła to i to, a na to to i to, bla, bla, bla, pomalowała usta ulubioną szminką w odcieniu takim i takim” aż w końcu ktoś zwrócił mi uwagę i wzięłam to sobie do serca. Niektóre rzeczy można po prostu wiedzieć o postaciach, ale nie wszystkie trzeba opisywać.
Wyrobił mi się dziwny nawyk ujawniania wszystkiego stopniowo, żeby nie utopić czytelnika w morzu nowych informacji. Destiny poznaje większość osób naraz na obu imprezach. Bloki opisów każdego z ich z osobna nie byłyby dobre, czytelnik zacząłby mylić jedną osobę z drugą. Wiem, że powinny to być zapadające w pamięci scenki, ale… czy siedząc przy stoliku pełnym nowych osób od razu każdej z nich poświęcamy czas? W głowie Des był chaos, dużo nowych imion i twarzy, tu jeszcze alkohol To było dopiero ich pierwsze spotkanie, później poznawała ich w szkole, jednych bardziej, innych mniej i chciałam, żeby podobnie było w przypadku czytelnika. Po recenzji odniosłam jednak wrażenie, że każdy z nich od razu powinien wykazać się czymś zapadającym w pamięć. Nie każdy jednak ma wyrazisty charakter, istnieją zwykłe, szare osoby niewyróżniające się niczym szczególnym(tak, wiem, każdy jest na swój sposób inny, ale w większości przypadków trzeba daną osobę naprawdę dobrze poznać, zanim się o tym przekona).
Wezmę sobie Waszą recenzję do serca. Naprawdę, zapiszę ją sobie, podkreślę rady i przykłady, poprawię te fatalne fragmenty w moim opowiadaniu oraz postaram się opierać na tych kilku dobrych, skupię się na kreacji bohaterów i pozbędę streszczeń. Raz jeszcze dziękuję za to, że poświęciłyście czas nawet na te nieszczęsne łacińskie słówka, jestem pełna podziwu.
O, widzisz, do hintów zaczęłam się odnosić już wcześniej.
UsuńOk, powtórzę dla pewności - widzę te hinty. Ale one nie są zgrabne ani subtelne. Są trochę źle rozprowadzone. I nie możesz robić tych zabiegów, że wyciągasz rozwiązanie totalnie z odwłoka. Pozwól, że przytoczę przykład z literatury - ale złej. Katarzyna Michalak pisała powieść erotyczno-kryminalną. Tak się skupiła na erotyce, że w trakcie pisania zorientowała się, że trzeba ogarnąć wątek kryminalny. Więc... zrobiła mordercę z własnej bohaterki, która nie przejawiała ŻADNYCH syndromów bycia psychopatką. Ale uznała, że to będzie dobry twist.
No nie będzie. Najlepsze twisty są takie, które się planuje, a mozaikę do nich rozsypuje po całym tekście. Żeby ponowne czytanie pozostawiało takie "nie zauważyłam wcześniej! Och, to teraz wydaje się takie oczywiste!". Nie musisz rzucać za sobą głazów milowych. Małe, błyszczące kamyczki, jeden bardziej kolorowy, drugi mniej.
Nie chodzi o to, żeby wiedzieć. Też kiedyś myślałam, że to wystarcza. Widzisz, nie mamy na myśli tego, żebyś opisywała ubiór - broń borze - albo makijaż - niech cię jeż kolczasty broni - tylko żeby charakter wylewał się z narracji. Nienachalnie. Swobodnie. Przede wszystkim głównej bohaterki. Bo Destiny na razie jest po prostu wredną flądrą. A narracja próbuje ją wybielać. Muszą być zgodne zeznania. To raz. Dwa, Destiny nie ma charakteru w wypowiedziach oraz czynach. Nie chcę tego mówić, ale jest jak jedna z wielu bucowatych bohaterek - można to zmienić. Po prostu trzeba lepiej pokazywać jej charakter. Nie o nim informować. Pokazywać od samiuśkiego początku, od pierwszego akapitu. W narracji pierwszoosobowej wszystko mówi o głównym bohaterze. Każde słowo.
Nie, ten nawyk jest dobry, nawet nie próbuj robić rantów o każdej postaci po kolei, zresztą ganiłyśmy cię za to. Nie wymagamy też, żeby cały charakter poznanych osób zawrzeć na jednej imprezie. Ale powiedz mi, czy Collin przez całą imprezę powinien być dla niej bezbarwną twarzą z tłumu, skoro pili razem i potem też u niego wylądowała? Collin powinien dostać barwy na imprezie. Dla niego powinna być scenka jedna lub więcej, skoro potem jest ważny. Z kimś jeszcze Destiny się wtedy prowadzała - ta osoba też powinna się zrobić wyraźniejsza. Pozostałe mogą być rozmazane, ewentualnie z niektórymi szczegółami, które się wybijają, ale to już musisz zręcznie manewrować. Tuszę, że Koh ci wyjaśni lepiej. :D
Pozwoliłam sobie przejrzeć dokument i te wszystkie tutaj komcie. I mam wrażenie, droga Wioleto, że te wyjaśnienia, szczególnie w dokumencie są kompletnie zbędne. Dlaczego? Bo powinny wynikać z tekstu, a nie tego, co tu naszkrobiesz nam :) czytelnicy nie przyjdą tutaj i nie zerkną do środka, by rozwiać wątpliwości, a my, jako oceniający nie jesteśmy w niczym inni niż ci czytelnicy, tylko recenzje publikujemy dłuższe. Byłam na Twoim blogu i przeczytałam kilka notek. I tego, co napisałaś w dokumencie, na Twoim blogu nie ma. Absolutnie nie da sie tego wydedukować z tekstu. Można o tym gdybać... nie chodzi o to, by tu wytlumaczyc nam to, czego nie rozumiemy, tylko zastanowic sie, dlaczego potencjalni czytelnicy mają dziury w fabule, skoro potrafią czytać.
UsuńPrzeczytałam wszystkie komcie, w pliku są moje uwagi bezpośrednio do przypadków, które liczę, naprawdę LICZĘ, że cokolwiek rozjaśniły. Teraz natomiast chcę się skupić na dwóch kwestiach, spójności hintów i charakterze Destiny, bo widzę, że wywołują one najwięcej kontrowersji.
UsuńNo to lecimy z tym koksem.
Ja osobiście jestem wielką zwolenniczką hintów i foreshadowingu. Moje teksty, które w dużej mierze opierają się na psychologii postaci, to głównie i przede wszystkim hinty i foreshadowing. Więc wiem doskonale, jak to jest pisać je i wiem doskonale, że nie polega to na tym, co robisz ty.
Wyobraź sobie, że tekst to ocean. Każdy ocean ma głębię - i ma powierzchnię. Bez powierzchni głębi nie ma, głębia nie może istnieć bez powierzchni. Tak też każdy tekst ma powierzchnię i głębię, które nie mogą nie współgrać ze sobą, bo wtedy opowiadanie traci sens i staje się frustrujące. Powierzchnia i głębia nie działają na zmianę; są zawsze, niezmiennie, razem. Tak też powinno być z tekstem i z udziałem hintów i foreshadowingu w tekście. Hinty i foreshadowing to coś, co symbolizuje głębię na powierzchni; odnoszą się więc do głębi, ale nadal SĄ na powierzchni. Nadal muszą ZGRYWAĆ się z powierzchnią. Dobry hint to nie jest ten, który wygląda nienaturalnie w tekście i frustruje tym, że wydaje się nielogiczny, i nabiera sensu dopiero wtedy, gdy wyjaśnisz go w wymiarze głębi. Dobry hint to tak, który współgra z powierzchnią, a jeszcze sensowniejszy wydaje się, gdy spojrzysz w głębię - a więc nie frustruje na powierzchni, a wywołuje skinięcie i przejście nad tematem/niezauważenie go/stwierdzenie, że da się zrozumieć sens.
Nea podała przykład ze złej literatury, ja, dla równowagi, podam przykład z dobrej animacji, więc
[GRAVITY FALLS SPOILERS], jakby ktoś zamierzał oglądać, co serdecznie, rzecz jasna, polecam.
Jednym z głównych bohaterów Gravity Falls jest Stan, lat jakieś 60. Stan jest great uncle głównych bohaterów, uwielbiającym pieniądze i całkiem narcystycznym. W jednym odcinku zostaje zbudowana jego woskowa figura; Stan dostaje obsesji na jej punkcie, ale nie gryzie to w żaden sposób, bo już wcześniej wiadomo, jak narcystyczny i zapatrzony w siebie jest Stan, w dodatku rzecz wygląda naturalnie w wówczas lekkim tonie kreskówki. Potem figura zostaje zniszczona i Stan całkiem ciężko to przeżywa; to jest powierzchnia.
W drugim sezonie okazuje się, że Stan miał brata bliźniaka, którego straszliwie kochał i którego stracił w tragiczny sposób. Potem, gdy oglądasz pierwszy sezon po raz kolejny, woskowa figura, nadal doskonale grająca z powierzchnią, ma też znaczenie głębi - Stan widzi ją i daje mu to poczucie, że patrzy na ukochanego brata.
[/GRAVITY FALLS SPOILERS]
Rozumiesz, o co mi chodzi? Jeśli bohater posyła matce mordercze spojrzenie, a my nie wiemy, o co chodzi, hint nie współgra z powierzchnią; hint zaczyna z nią współgrać, gdy Destiny zauważa, że to dziwne/niepokojące/w jakikolwiek sposób stwierdza, że to niecodzienne. Bo wtedy czytelnik nie czuje się, jakby zauważył bullshit - w ten sposób przekazujesz, że masz pojęcie, że coś jest zaplanowane. Nie możesz wsadzić sobie nielogicznej sceny i tłumaczyć, że wyjaśnisz ją później; umiejętne pisanie polega na tym, żeby na etapie czytania, na którym jestem - nieważne, na którym jestem - KAŻDA scena wydawała mi się w jakiś sposób sensowna. Potem może wydawać się sensowna w inny, nowy, ale to nie zwalnia jej z obowiązku bycia powierzchownie sensowną już przy pierwszym czytaniu. Obawiam się, że nie umiem tego wyjaśnić bardziej przejrzyście, ale mam nadzieję, że zrozumiałaś, co mam na myśli.
Co do Destiny i jej charakteru, to ech. Ech.
UsuńCzłowiek jest bardzo skomplikowaną istotą. Znacznie bardziej skomplikowaną niż dwie czy trzy cechy pozytywne plus dwie czy trzy cechy negatywne na krzyż. Jego cechy mieszają się, wpływają na siebie wzajemnie, grają pewną rolę w osobowości. Działają. Cały czas, nie tak, że włączają się i wyłączają na przycisk. W dodatku człowiek to więcej niż tylko to; człowiek ma swój sposób myślenia, odbiera na indywidualny sposób bodźce otoczenia. Odczuwa różne rzeczy emocjonalnie; cały czas czuje w jakiś sposób emocjonalnie. Kiedy powiem, że moja postać jest tchórzliwa i ma dobre serce, nie stworzy mi to automatycznie charakteru. Co jest ważniejsze? Postać stchórzy mimo dobrego serca, czy dobre serce przezwycięży jej tchórzostwo? Jak zachowuje się wobec bliskich? Jak ich traktuje? W jaki sposób myśli - jak postrzega swoje otoczenie? Widzi je takim, jakie jest, czy metaforycznie, ciągiem skojarzeń? Czy każda rzecz przywodzi jej na myśl dziesięć innych? Czy dane hasło skojarzy raczej z ulubioną piosenką, złą książką czy tym, co kiedyś zrobiła? Postać jest aktywna, lubi działać, chce chodzić i zwiedzać, czy raczej z przyjemnością myśli o leniwych popołudniach? Co robi w wolnym czasie? Jak inteligentna jest?
W mojej "tchórzliwej postaci o dobrym sercu" kryje się tyle więcej niż tylko jej tchórzostwo i dobre serce - jej uczucia, pragnienia, sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości, wszystko to, co buduje postać.
Kiedy mówię, że Destiny nie ma charakteru, nie mówię, że nie przypisałaś jej żadnej cechy - mówię, że cechy, które jej przypisałaś - "niemiła i o ostrym poczuciu humoru" - nie budują w żaden sposób ludzkiej osobowości. Może być niemiła dla obcych i bardzo troskliwa wobec najbliższych; może nie dbać o nikogo i o nikim nie myśleć albo wyglądać tak, jakby nie dbała o nikogo, bo chowa w ten sposób swoją wrażliwą stronę. Jej ostre poczucie humoru powinno przejawiać się w narracji, bo jest ona moją narratorką - to, że jest niemiła i ma ostre poczucie humoru, nie zwalnia jej z postrzegania rzeczywistości w pewien sposób, ze skojarzeń, skonkretyzowanego sposobu myślenia, pasji, stylistyki jej wypowiedzi w jakiś sposób. Jaka jest Destiny? Dostrzega szczegóły? Patrzy na mimikę innych ludzi i ich gestykulację? Czasem wydaje się, że tak, a jednak nie - bo opowiada o tym w typowo trzecioosobowonarracyjny sposób, to nie jest cecha jej charakteru, to jest twój sposób przekazywania tego, co dzieje się dookoła, a nie na tym to polega.
Mózg człowieka działa na zasadzie skojarzeń, skojarzenia pomagają poczuć, że jesteśmy w czyimś mózgu; Destiny brzmi, jakby zwracała się do czytelnika i wykładała mu. Nie ma w niej intymności, nie ma refleksji, nie ma strumienia myśli. Super, że wiesz, jakiej muzyki słucha i ile słodzi herbatę, ale my też chcemy to wiedzieć, bo takie drobne, subtelnie wplecione elementy właśnie budują osobowość. Destiny nie ma charakteru, bo nie ma w niej refleksji, nie ma jej sposobu myślenia, a każda cecha, którą jej wymyślasz, objawia się wtedy, kiedy jest potrzebna - Destiny jest przemądrzała tylko wtedy, gdy mówi Bree o teatrze, nigdy więcej; Destiny rysuje na rękach w jednej scenie na krzyż i nigdy potem tego nie wspominasz; Destiny jest ponoć szalona i zaskakująca, ale w tekście nie ma tego nigdzie poza sceną, gdy chleje w cholerę na imprezie. Łączy fakty, że Bree jest syreną, ale nawet nie wiemy, na jakiej zasadzie, bo Destiny nie myśli - jej refleksja, jej myślenie, nie są częścią tekstu. Ty wiesz, jak działa, my nie wiemy. Dla ciebie może ma charakter, bo masz całokształt jej wyobrażenia - my mamy tylko to, co nam napisałaś. I zdecydowanie nie jest to wystarczająco, bo w efekcie mamy trzy cechy objawiające się wtedy, gdy to wygodne, a nie prawdziwą postać, która czuje, myśli, ma przeszłość (w ogóle nigdy nie piszesz o jej przyszłości i tu again, głębia i powierzchnia, ty chcesz ukrywać przed nami Destiny, ale nie ma szans, żeby ktoś w ogóle NIGDY nie reflektował do swojej przeszłości), ma pasje, ma spostrzeżenia na temat otaczającej ją rzeczywistości. Dlatego też dla mnie, jako czytelnika, czy Nei, czy Skoi, Destiny nie ma charakteru - nie zachowuje się jak człowiek. Jest tylko niespójnym narratorem, zachowującym się tak, jak ci to akurat potrzebne do tekstu, z bardzo luźnymi i nierozwiniętymi zalążkami cech, których nie umiesz dobrze przedstawić.
Usuńnie trzeba zaraz żadnych wymieńców czy innych cudów (skojarzenie z wymionami bardzo trafne)
OdpowiedzUsuńMnie się skojarzyło z odmieńcem w sensie podmienionego na jakiegoś stwora dzieciaka. ;____;
jedyna informacja, jaką my dostajemy na ten temat, to-to, że uważa
Moja osobista perełka to-to
No nie, Apap to-to, skarbie, nie był.
Po co ten łącznik?
czeka cię dwanaście lat w zawiasach.
Wyrok zawiesić można na góra na pięć lat, w wyjątkowych przypadkach nawet na dziesięć: (...) od 2 do 10 lat – w wypadku nadzwyczajnego złagodzenia kary pozbawienia wolności w wymiarze do 5 lat (...)*, ale nie na dwanaście. Tak, czepiam się, noale. ;)
(*Źródło: Ciocia Wiki)
że jakoś to przeżyje, etc.
piszesz zwroty typu „cię”, „tobie”, „ty”, etc. małą literą.
Przed etc. stawia się przecinek? (Zaznaczam, że chodzi mi o język polski, bo w angielskim się stawia).
mogą tam trzymać personalne, ważne rzeczy.
Osobiste.
brniesz do tego Collina i szybko chcesz go znowu, już-już wprowadzić, więc pchasz to wszystko na łeb na szyję
Brnięcie troszkę mi zgrzyta z szybkim wprowadzeniem i pchaniem na łeb na szyję.
- Kręci z Chacem, nie wiedziałaś?
Okej, czyli Chace nie chodzi z Jaimem.
A nie powinno być z Chace'em?
Naprawdę nie wpadła na to, że efekty specjalne są skutkiem wżerania czegoś, czego raczej nie powinno się wżerać?
Weżreć (wniknąć, niszcząc, np. kwas może się weżreć w skórę; wgryźć się zębami/kłami) można się W COŚ. Zeżreć (zjeść) można COŚ.
kalecząc się na wszystkim?
A nie o wszystko?
W tak niewielkiej szkole obecność exchange studenta jest sensacją, więc wszyscy chcieli ze mną porozmawiać i o coś zapytać.
Po pierwsze, studenta z wymiany.
No nie, ona chodzi do szkoły średniej, więc uczennicy (ucznia, jeśli uogólnimy) z wymiany, bo to o niej mowa, prawda?
Cały fragment dotyczący jej upadku oraz tonięcia jest prawie tak suchy jak wycinek z encyklopedii odnośnie rozmnażania lemingów.
To porównanie paralelne, więc przed jak przydałby się przecinek.
potrzebne są hinty
Aluzje, wskazówki, napomknienia, sugestie, wzmianki...
nie chciałabym na zawsze zostać syreną, byłaby niezła wieś
<3
poprzetykana suchymi pytania retorycznymi
Pytaniami.
Chciałabym, żebyśmy się wyrobili do Święta Zmarłych, bo pamiętajcie, że w międzyczasie musimy przygotować coś na Halloween.
Nie rozumiem. Święto Zmarłych, zresztą chrześcijańskie, jest drugiego listopada. Halloween — trzydziestego pierwszego października. Ona chce, żeby zaczęli przygotowywać coś na Halloween po Halloween?
Z tym, o czym mówią, muszą zdążyć do Święta Zmarłych, a nie wiedzą, czy się wyrobią, bo po drodze (czyli, jak napisano, w międzyczasie) jest Halloween, a z tej okazji też się przygotowują.
Na pewno, na pewno nie rozumie Romea i Julii, wątpię, że Shakespeare’a w ogóle.
Po co to powtórzenie? No, chyba żeby wzmocnić przekaz.
Destiny nadal drąży swoją rolę bohaterki, której mam ochotę poderżnąć się gardło
Raczej albo której mam ochotę poderżnąć gardło, albo której ma się ochotę poderżnąć gardło.
wywalenie Jessici ze szkoły
A nie Jessiki?
streszczasz wydarzenia, streszczasz całe wydarzenia
Yup.
podczas kiedy powinien być dość ważnym elementem jej.
Już chyba drugi czy trzeci raz natykam się w tej ocenie na składnię Mistrza Yody. ;)
moją ulubioną sceną była scena z Cassidy i piórami
(...) była ta z Cassidy i piórami (...), żeby uniknąć powtórzenia.
Bo przede wszystkim, musisz to zrozumieć.
Ten przecinek wygląda na zbędny. No, chyba że wydzielisz wtrącenie, dostawiając drugi przed przede.
Trochę za dużo tych wtrętów z lengłydża, ale to pewnie dlatego, że autorka hamerykanckiego opka tak robi. ;)
Nah, wtręty z lengłydża to akurat mój sposób wypowiadania się. Za dużo lengłydża w moim życiu, ale mam poczucie, że jak hamuję się i ich nie używam, odbiera mi to naturalności i tego, co naprawdę chcę wyrazić; uwag dla autorki w żaden sposób to nie psuje, więc po prostu sobie pozwalam. \o/
Usuńwywalenie Jessici ze szkoły
UsuńA nie Jessiki?
Tak nawiążę, moja kumpela ma na imię Jessica i odmienia się Jessicy. Przynajmniej od kiedy pamiętam zawsze tak miała odmienione; choćby w papierach, na dyplomach w podstawówce, etc. Nie wiem, może to od czegoś zależy, ale skoro to opko amehrykańskie, kto wie :P
Po co ten łącznik?
UsuńWkurza mnie, jak programy kasują drugie "to", bo człowiek na pewno nie chciał napisać "to to". Dlatego zapisuję z dywizem, bo mi chociaż nie kasuje.
Ale zaraz pogalopuję to usunąć, jeśli to gdzieś znajdę w gąszczu liter.
Tak, czepiam się, noale. ;)
... :D Naprawdę miałam sprawdzać system wymierzania kar? Przy takim "zdupy" komentarzu? To chyba lepiej polecę obczaić, jak to działa w Ameryce, bo w końcu to amerykańska natura jest zagrożona.
Przed etc. stawia się przecinek?
Ocenkę ogarniałam, zanim dotarło do mnie, że "et" to "i", zatem nie powinno być przecinka. *dwa lata uczyła się łaciny, nadal wypiera to z umysłu*
Brnięcie troszkę mi zgrzyta z szybkim wprowadzeniem i pchaniem na łeb na szyję.
Moim zdaniem idealnie oddaje ducha tego opcia. :D
A nie powinno być z Chace'em?
http://www.imiona.info/odmiana_Chace.html
Niemniej, nie zamierzałam jej opcia betować, bo prawdopodobnie kończyłabym dopiero drugi rozdział.
Weżreć (wniknąć, niszcząc, np. kwas może się weżreć w skórę; wgryźć się zębami/kłami) można się W COŚ. Zeżreć (zjeść) można COŚ.
"Wżeranie" funkcjonuje w moim otoczeniu jako kolokwialne złagodzenie "wpierdalania". Nigdy nie traktowałam ocenek jako wypowiedzi stricte formalnych, dlatego pozwalam sobie na kolokwializmy.
A nie o wszystko?
Napisałam "na", no bo właściwie to po tym chodziła. Taki... sucharek, ja wiem? Ale jednocześnie nie wydaje mi się, żeby to było niepoprawne.
No nie, ona chodzi do szkoły średniej, więc uczennicy (ucznia, jeśli uogólnimy) z wymiany, bo to o niej mowa, prawda?
Omsknęło się, spokojnie.
Aluzje, wskazówki, napomknienia, sugestie, wzmianki...
Albo hinty.
Po co to powtórzenie? No, chyba żeby wzmocnić przekaz.
No, powtórzenia, kiedy nie są błędem, są środkiem stylistycznym w gruncie rzeczy.
Raczej albo której mam ochotę poderżnąć gardło, albo której ma się ochotę poderżnąć gardło.
Znowu się omsknęło, zdarza się przy pięćdziesięciu stronach bullshitu... pardon, byczego łajna. :D
A nie Jessiki?
http://odmiana.net/odmiana-przez-przypadki-imienia-Jessica
Obie żyłyśmy w błędzie.
Już chyba drugi czy trzeci raz natykam się w tej ocenie na składnię Mistrza Yody. ;)
Każda z nas ma nieco inny sposób podkreślania myśli w zdaniu; nie sądzę, by którykolwiek przypadek nie pasował do swobodnej formy wypowiedzi.
Wtręty są dlatego, że bo tak. <3
Omg, Chacy. I łasicy Jessicy. <3
Usuń@zawiasy: Toż napisałam, że się czepiam. ;) Btw, w Juesejach Matka Natura pozwałaby kogo trzeba i zgarnęła miliony monet. ;)
@brnięcie: W sumie racja.
@weżreć: O, tej wersji nie znałam.
Srinty. ;p (Sama czasem nadużywam anglicyzmów, ale się czepiam, bo jestem hipopotamem ;p).
Ta stronka, którą tu zarzucono z automatycznie wygenerowaną odmianą "Jessicy" (pewnie na wzór mołodycy czy też innej obwodnicy) to jakaś pomyłka... Tylko i wyłącznie Jessiki [dżesiki], no chyba że każą nam wymawiać to imię inaczej.
OdpowiedzUsuńZ Chace'em też jest ciekawie, ale odpowiedź nietrudno znaleźć (co prawda jest tu o nazwiskach, ale sprawa tyczy się tak samo wszystkich wyrazów obcych o tej samej budowie): http://sjp.pwn.pl/zasady/Nazwiska-zakonczone-na-I-e-I-nieme;629619.html
Apostrofy i odmiana obcych wyrazów to zmora internetów (i nie tylko!). W sumie nie jest tak źle, jak było, bo coraz mniej widuję Bill'ów, John'ów albo innych Max'ów (pewnie to zasługa wbudowanej w przeglądarki autokorekty).
W życiu byśmy na to nie wpadli! Dziękujemy!
UsuńKompletnie nie rozumiem złośliwości odnośnie merytorycznego i przydatnego komentarza...
UsuńKarmię mojego wewnętrznego hejtera, bo go ostatnio mocno zaniedbałam.
UsuńPoza tym dziwię się, że ktoś mógłby pomyśleć, że wzięłyśmy linkowaną stronkę na serio. Przecież jak na dłoni widać, że się z niej nabijamy.
Gee, ktoś chciał pomóc, naprawdę nie trzeba każdego bez potrzeby atakować.
UsuńDziękujemy ci bardzo, D. <3
To tylko mała drwinka, żaden atak. Plasiam. ;___;
Usuń