Adres bloga: Sny o rzeczywistości
Autor: Aerthis
Tematyka: fantasy
Oceniająca: Eredis
Dawno nie czytałam fantastyki, więc kiedy
tylko znalazłam się na Twoim blogu, zatarłam rączki i ochoczo zabrałam się do
zgłębiania treści opowiadania. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz, bo Twoja
historia zapowiada się naprawdę obiecująco. Ale przejdźmy już do właściwej
oceny.
Opis
Jako, że ojca nigdy nie znała
musi zamieszkać z wujem, który sam się ofiarował by się nią zaopiekować. – Po pierwsze, „jako że” piszemy bez przecinka (http://sjp.pwn.pl/zasady/Polaczenia-partykul-spojnikow-przyslowkow-ze-spojnikami;629776.html),
po drugie zdania wielokrotnie złożone oddzielamy przecinkami (których brakuje
przed musi i by). Polecam liczyć orzeczenia, to
bardzo ułatwia sprawę. W dodatku pomieszałaś czasy, bo raz piszesz w czasie
przeszłym, a chwilę później w teraźniejszym.
Czy zostawi najlepszych przyjaciół by
szukać ojca? – Zdania podrzędnie złożone
oddzielamy przecinkami, czyli w tym wypadku stawiamy go przed „by”.
W „Opisie” znajduje się więcej tego typu
błędów.
Bohaterowie
Mówili też, że jej ojciec żyję – i tu ją
mieli. – Żyje, literówka.
Ufała mu, a on ją zdradził, oszukał, jak
on mógł?! – Domyślam się, że chodzi o wuja, ale
opisałaś to tak, że nie do końca wiadomo, czy na pewno.
Dziewczyna z początku jest niepewna, ale kiedy chłopak mówi jej o jej zaginionym
ojcu, szybko zgadza się na propozycje. – Propozycję + powtórzenia.
Kimże, więc jest owa urodziwa blondynka? – Przecinek jest niepotrzebny, ponieważ nie jest to zdanie złożone.
Proponuję podpisać zdjęcia, które
wykorzystałaś w tej zakładce, gdyż nie są one Twoją własnością, a prawa
autorskie to nie przelewki.
Magia
Rzucający może poruszać przedmiotami, czym
większy przedmiot lub jego masa tym więcej kosztuje czarodzieja podtrzymywanie
tego zaklęcia. – Znowu brakuje przecinka przed
„tym”, mamy do czynienia ze zdaniem wielokrotnie złożonym.
Czarodzieje to na pozór zwyczajni ludzie.
Jednak wbrew pozorom nie są nawet ludźmi. Rodzą się z zdolnościami magicznymi. – No, oczywista oczywistość, którą w końcu… wykluczasz. A w dodatku się
powtarzasz, przez co te trzy zdania nie mają większego sensu. Spróbuj to
przeredagować tak, by nie były to strzępki wyrazów zamknięte kropką. Tak poza
tym, to skoro Czarodzieje (czemu wielką literą?) nie są ludźmi, to czym są?
Jakimś nieokreślonym bytem? Przecież definicja jasno mówi, że to człowiek z
magicznymi zdolnościami.
Spaczone wilkołaki? A zwykłe też istnieją?
Zapowiada się całkiem ciekawie, w końcu tworzysz własny świat i mam nadzieję,
że wykreujesz go porządnie. Liczę, że mnie nie zawiedziesz.
Nie wiem, po co stworzyłaś zakładkę
„Tajemnice” – przecież czytelnik sam stawia sobie takie pytania, nie musisz go
w tym wyręczać, tym bardziej że ja jeszcze nie zaczęłam czytać, a już domyślam
się fabuły opowiadania. A szkoda, że nie dałaś mi szansy na zastanowienie się
nad tym.
Mam rozumieć, że zakładka „Phoenix Grand
Academy” dotyczy planu zajęć głównej bohaterki? Bo szczerze wątpię, by wszyscy
uczniowie mieli taki sam plan zajęć.
O autorze
Jednak pokonałam swoje własne opory i
odważyłam się na ten krok. I tak powstał ten oto blog. – Powtórzenie słowa „ten”.
Prolog
Sny towarzyszyły ludzkości od zarania
dziejów. Już od wieków pozwalali by ich smutki zniknęły, gdy przekraczali bramy
snów. – Kto pozwalał? Sny czy ludzkość? Wkradł się
też błąd interpunkcyjny, brakuje przecinka przed „by” (zdanie złożone
podrzędnie).
Z wyglądu wszyscy jesteśmy tacy sami.
Jednak to oni – ludzie narodzili się ślepi, nie wiedząc o naszej opiekuńczej
obecności. – Ludzie, jako wtrącenie, oddzielamy z obu
stron myślnikiem.
Wszystko co o Nas wiedzą sprowadza się do
zabobonów i mitów. – Ależ ci tajemniczy mówcy mają wysokie
mniemanie, aż piszą o sobie wielką literą… W dodatku przecinki znowu zrobiły
sobie wakacje, bo brakuje ich po „wszystko” i „wiedzą”.
Każdy człowiek posiada jedno
przeznaczenie, którego nie może zmienić on, ani żadna inna osoba. – Niepotrzebny przecinek przed „ani”, gdyż jest to zdanie współrzędnie
złożone łączne. Radzę poczytać o tym dokładniej, bo widzę, że masz z tym
naprawdę duży problem.
Są jednak wydarzenia, które Widzę już
teraz, a które wywołują u mnie niepokój. – Dlaczego „widzę” napisałaś wielką literą?
Albowiem wiemy iż wszystkie cierpienie
wyrządzone w dobrym imieniu Misji – będzie wybaczone! – Brakuje przecinka przed „iż”; dlaczego cierpienie ma zostać wybaczone?
Czyje cierpienie? Bo z fragmentu wynika, że właśnie tych mówców, tajemniczych
postaci. Czy tu chodzi o cierpienie, które dopiero mają zadać?
Poza tym te całe „Zwoje Wielkiej Pani”
stylem pisania wybitnie przypominają biblijne przypowieści. Nie jest to uwaga,
ale tylko luźne spostrzeżenie.
Przeznaczenie zmieniają tylko wybory,
które dokonujemy. – Których.
Będziemy odchodzić patrząc na jarzący się
miasta, które sami zbudowaliśmy, palące się niczym ogniska. – Jarzące. Brakuje przecinka przed „patrząc” – jest to imiesłów przysłówkowy, a te
oddzielamy przecinkami od reszty zdania.
Nadchodzi wojna, Wiem, że tak. Nie Widzę
jednak jej końca. – Pierwszy przecinek chyba powinien być
kropką. I znowu „widzę” wielką literą w środku zdania. Nie rozumiem takiej
pisowni.
Nadchodzą okropne rzeczy i nie jestem
pewna, czy ktokolwiek nim podoła. – Im, nie nim.
Przemowa Wielkiej Pani była aż za bardzo
tajemnicza. Wstęp nie wprowadził czytelnika łagodnie w opowiadanie, a rzucił go
na głęboką wodę. Zdradziłaś nim przy okazji bardzo dużo, zamiast pozwolić
czytelnikowi na stopniowe wgłębianie się w tę historię. W dodatku mieszasz
style, nadużywasz poetyzmów i wplatasz gdzieniegdzie archaizmy. To naruszanie
zasad harmonii stylistycznej.
Ten dzień zbliża się w zastraszającym
tempie. Mam bowiem już osiemnaście lat. – Stosujesz bardzo dużo pojedynczych zdań, które spokojnie mogłabyś połączyć
w bardziej złożone konstrukcje, tak jak wyżej – zamiast kropki postawić
przecinek i już opowiadanie czyta się o niebo lepiej.
Nie musząc odpowiadać na pytanie, na które
nie chciałam, znosić nie szczerych współczujących spojrzeń. – Przyznasz, że to zdanie nie wygląda najlepiej. Nie wiadomo do
końca, o co w nim chodzi. Przeredaguj je tak, by było wiadomo, o co dokładniej
chodzi głównej bohaterce. „Nieszczery” piszemy razem, gdyż jest to przymiotnik.
Nasza bohaterka pisze tak, jakby została
wyrwana ze średniowiecza – przez stosowane archaizmy wcale nie odnoszę
wrażenia, że mam do czynienia z osiemnastoletnią dziewczyną, która żyje we
współczesnych czasach. Niepotrzebnie udziwniasz swój styl pisania – jest to tak
naprawdę błąd stylistyczny, natomiast tekst naszpikowany archaizmami wcale nie
wygląda lepiej. Zastanów się, czy jakaś osiemnastolatka wtrącałaby w mowę
potoczną „jednakowoż” czy zmieniała szyk zdania, które ostatecznie nie brzmi
zbyt dobrze, np.: (…) ani dojść do siebie po wydarzeniach mających
miejsce kiedy miałam lat dziesięć (…). – oczywiście
pomijając błąd interpunkcyjny, który się tu wkradł.
Ze swoją radością i nieopuszczającym ją
optymizmem jest dla mnie idealną przeciw wagą. – Przeciwwaga razem.
To ona zapoznała mnie z Max'em i Mią,
moimi teraźniejszymi najlepszymi przyjaciółmi. – Zła odmiana; Maksem/Maxem bez apostrofu (http://sjp.pwn.pl/zasady/;629610)
Całe szczęście, zresztą. – Zmieniłabym szyk zdania „Zresztą – całe szczęście”.
W trzeciej części prologu tekst się
wyśrodkował; wygląda to nieestetycznie. Radzę go wyjustować.
Prawa ręka otuliła się mocniej rękawem
bluzy, by potem wytrzeć mi czoło, które o dziwo było suche. – Dlaczego bohaterka pisze o sobie w ten sposób, zupełnie jakby jej
ręka była osobnym organizmem? Wystarczyło wprost napisać „Otuliłam się mocniej
rękawem bluzy, potem wytarłam czoło…” i tak dalej.
Nawet nie zdawałam sobie sprawy jak wolno
idę, dopiero gdy spojrzałam na mój cień przed sobą zauważyłam, że wolno się
poruszam. – Powtórzenie; brakuje przecinków przed „jak” i
„zauważyłam”. Jak cień pomógł Margaret określić, z jaką prędkością się porusza?
Zresztą, chyba trochę przesadza, bo pięć minut samochodem to w mieście nie jest
tak dużo, a Margaret mogła iść co najwyżej piętnaście, dwadzieścia minut.
Idąc wzdłuż chodnika, słuchając piosenek,
które lubisz, możesz zauważyć dużo więcej szczegółów pojedynczych otaczających
Cię rzeczy. – Raz piszesz „cię” małą literą,
później już wielką… Taką pisownię stosujemy zazwyczaj w listach, pocztówkach,
więc spokojnie możesz z niej zrezygnować.
Dlaczego nagle zmieniłaś sposób narracji?
W jednej chwili piszesz jako Margaret, a zaraz później w formę listu. Nie
powinnaś tak przeskakiwać; zdecyduj się na jedną, a jeśli chcesz wykorzystać
drugą, to oddziel ją jakoś od reszty tekstu; nie przeplataj ich obu w jednym
zdaniu, tak jak tutaj: Zanim zdążyłam się w pełni obrócić w stronę
napastników poczułam zimne ukłucie metalu na ramieniu i to dziwne uczucie gdy
obca ciecz wpływa do twojej krwi i się z nią miesza.
Oprócz mnie w samochodzie było może trzy
osoby. – Były.
Dwie na tyle, obok mnie, a jedna kierowała
oczywiście. – I znowu trochę pokręcony szyk
zdania; „oczywiście” mogłabyś przerzucić przed orzeczeniem.
Trzymali mnie mocno za ręce, ale i tak im
się wyrwałam, gdy zabolała mnie głowa. – Czekaj, czekaj; dwóch dryblasów
(chociaż nie do końca wiadomo, bo ich wcale nie opisałaś) trzyma za ręce
oszołomioną, zmęczoną (przecież jeszcze kilka akapitów wyżej pisałaś, że
Margaret padała z nóg podczas powrotu do domu) nastolatkę, która na dodatek
jest pod wpływem jakiejś substancji, a jej udaje się jeszcze uwolnić? Nie
sądzisz, że to trochę naciągane? Mało tego, to zdanie brzmi tak, jakby ból
głowy motywował ją do ucieczki, a chyba nie o to chodziło.
- Weźcie ją uspokójcie, czy coś, bo nie
mogę się skupić na drodze. – usłyszałam warknięcie kierowcy. – Przecinek sprzed czy wygląda na zbędny. No i pojawił się błąd w
zapisie dialogów. Po pierwsze, zaczynamy wypowiedź bohatera od użycia myślnika,
a nie dywizu, tak jak robisz to Ty; po drugie, w tym wypadku „usłyszałam”
należy napisać wielką literą.
Zasady tworzenia dialogów są dość
skomplikowane, ale kiedy wszystko się opanuje, to nie ma z nimi problemów.
Zapoznaj się z tymi stronami internetowymi, są tam bardzo dobrze wytłumaczone
reguły, jakimi należy się kierować przy wypowiedziach bohaterów:
Mam nadzieję, że dzięki temu opanujesz
podstawy poprawnego zapisywania dialogów.
Oddychałam głęboko, bo bałam się, że mogą
mnie udusić za chwilę, za wcześniejsze krzyki. – Dlaczego mieliby ją dusić? Poproszę o wyjaśnienie. W dodatku
ostatni przecinek jest zbędny, nie musisz niczego nim oddzielać.
Co wujek Margaret robił nad jakąś przepaścią?
To się w ogóle nie trzyma kupy. Czy spotkanie z wujem zostało zaplanowane?
Dlaczego tak brutalnie potraktowali tę dziewczynę, skoro prawdopodobnie nie
chcą jej zrobić krzywdy?
Wuj stanął w małym rozkroku, rozluźnił
pozycję, widać było, że zamierzają jednak walczyć. Rich podniósł pięści do
ataku, ale czekał na ruch przeciwników. Stanęli naprzeciwko niego jakieś pięć
metrów, oddaleni od siebie trochę. To było nie fair! Ich było dwóch! – Lecisz jak burza i nie dajesz czytelnikowi szansy na jakiekolwiek
połapanie się, o co chodzi. Dlaczego nagle zaczęli walczyć? Dziwna sceneria
wzięta nie wiadomo skąd, bo co niby Rich robił nad przepaścią, strzępki zdań i
chaos wcale nie budują napięcia. Jestem raczej zdezorientowana, bo
przeskakujesz z akcji na akcję, opisując wszystko powierzchownie, a ja nie
wiem, jaki jest cel zachowania bohaterów.
Nie miały one bowiem szans, z unikami
wuja. – Znowu zbędny przecinek.
Nie wiem na co, po prostu czułam, że mam
się nie ruszać. – Oho, zaczęły się przeczucia głównej bohaterki. Niech
zgadnę, będzie ona Wybraną? I jeszcze chcę zauważyć, że nagle zniknęły
wszystkie patetyczne wstawki, którymi wcześniej naszpikowałaś tekst.
I wtedy chłopak złapał prawą
ręką wuja za obojczyk, wuj wrzasnął, złapał się
za ramię, zatoczył koło i upadł. – Powtórzenia.
Ty o tym nie decydujesz, zwyczajnie
chciałem załatwić całą sprawę bardziej ugodowo. – chłopak skrzywił się. –
I dlatego rzucił się z pięściami na wujka Margaret? Serio? Ta, rzeczywiście
ugodowo.
Nie obchodziło mnie już, że to w końcu mój
wuj i powinnam go szanować, teraz był dla mnie tylko kłamcą, który nie chciał
powiedzieć mi prawdy. – Ej no, wolniej, wolniej. W ogóle nie wiem, co się
dzieje. Narzuciłaś takie tempo, że ledwo nadążam z informacjami. W jednej
chwili Margaret chce bronić wuja, a ułamek sekundy później jej postawa tak
diametralnie się zmienia? I dlaczego tak szybko zaufała osobom, które niedawno
ją uprowadziły, wstrzyknęły coś w ramię i brutalnie potraktowały?! Dlaczego nie
pozwolisz bohaterce na chwilę myślenia, by choć trochę pokazać, co działo się w
jej głowie przez ostatnie momenty?
Wuj nawet nie próbował kłamać, wyglądał
jakby chciał coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale wiedziałam, że wymyślał kłamstwo,
które chciałby mi wcisnąć. – Naprawdę? Wystarczyła trójka nastolatków, by Rich
stracił nad sobą panowanie? Przecież powinien przygotować się na moment
odkrycia prawdy przez siostrzenicę, a wystarczyła jedna sytuacja, by poddał się
bez jakiejkolwiek walki.
Wszystko się zatrzymało, poczułam się..
inaczej. – Dwie kropki w naturze nie występują. Albo jest jedna, albo
trzy, potocznie nazwane wielokropkiem.
- Jedziesz z nami?
- Tak.
E… Czuję się co najmniej skołowana.
Wystarczył jeden impuls i kilka niewyjaśnionych magicznych sztuczek, by
dziewczyna całkowicie odwróciła się od wuja? Nie ma nawet pojęcia, jak nazywają
się jej porywacze, wciąż jest pod wpływem tajemniczej substancji i bez żadnych
wątpliwości chce opuścić Richa i pojechać z nieznajomymi w siną dal? Nie wydaje
ci się to trochę… mało prawdopodobne?
Zabraniam Ci! – Zwroty grzecznościowe
wielką literą piszemy tylko w listach i pocztówkach.
- Ale Megan! Szkoła.. znajomi… – bronił
się rozpaczliwie wuj, choć w tamtym momencie wydawał się najmniej wartą
zaufania osobą na świecie. – Bo co? Bo banda nastolatków ją porwała,
zaatakowała, a Margaret jak gdyby nigdy nic im zaufała, a od wuja zupełnie się
odsunęła, nawet nie słuchając jego wyjaśnień? Przecież to wybitnie głupie i
infantylne zachowanie głównej bohaterki.
Bowiem kto zostawia sobie ważne osoby bez
słowa pożegnania? Cóż, jak widać ja. – No, niezła egoistka z tej naszej
Margaret. Coraz mniej lubię tę dziewczynę.
Będą kim jestem mogłam równie dobrze
wyrządzić komuś krzywdę. – Będąc, kim jestem, mogłam (…).
Nie miałam już chyba wyboru, czyż nie?
Wszystko, co powiedział chłopak miało logiczny sens. – Dlaczego Margaret
nawet przez chwilę nie zastanowiła się nad tym wszystkim? Od razu uwierzyła, że
jest Czarodziejką? Bo zobaczyła kilka płomieni? Nie za szybko się to wszystko
dzieje? Dlaczego nie pozwolisz czytelnikowi choć na chwilę odpocząć od
nieoczekiwanych sensacji? Gdzie jakieś ambitniejsze opisy, przeżycia naszej
bohaterki? Dlaczego tak łatwo dała się przekonać? Wystarczyło jedno zdanie
chłopaka, który ją porwał, by ta po prostu rzuciła wszystko i bez
zastanowienia opuściła rodzinę i przyjaciół?
Jednak coś, nie dawało mi spokoju. –
Zbędny przecinek.
Wyjechanie bez pożegnania, byłoby bolesne
nie tylko dla nich. – Kolejny zbędny przecinek; nie oddzielamy nim
dopełnienia w zdaniu.
Nie chciałam go również słyszeć, więc
wsiadłam do samochodu na przód, obok kierowcy. – Do chłopaków, którzy ją
niedawno uprowadzili, tak? Bardzo rozsądne. I siada się na przodzie, nie na
przód.
Nawet go nie znam, jadę z nim w miejsce,
którego nie znam, z ludźmi, których nie znam. To cholernie głupie, a zarazem
ryzykowne! – Cóż, Meg… Obudziłaś się za późno!
Usłyszałam moją ulubioną piosenkę w radiu,
które właśnie włączył Nieznajomy. – Wyczuwam u Ciebie miłość do wielkich
liter, zupełnie zbędną.
Rozdział I
Pozwolisz, że nie będę oceniała kolejnych
części, tylko zrobię to hurtowo.
Przez chwilę pomyślałam, że jednak
popełniłam błąd ufając mu, bądź co bądź z wujkiem spędziłam osiem lat i nigdy
nie odstępował mnie na krok. – Czyżby do bohaterki dotarło nagle,
że zachowała się nieodpowiedzialnie i infantylnie, nie zastanawiając się nad
tym, co wyprawia? Brakuje przecinka przed „ufając” – imiesłów przysłówkowy!
Byłam aktualnie na polanie, trawa w nocy
wydawała się być szara, choć może naprawdę była. Nie widziałam żadnych kwiatów,
grzybów czy leśnych stworzeń. – Chyba ciężko by było coś dostrzec,
a zwłaszcza grzyby, skoro to noc, nie sądzisz?
Obojętnie który, rozszarpie mnie jak szmacianą
lalkę. – Zbędny przecinek.
W razie napotkania dzika wespnę się na
drzewo jak w tej piosence, pomyślałam. – Ta piosenka, jak przypuszczam, to
utwór Jana Brzechwy. U Ciebie akcja rozgrywa się najprawdopodobniej w Ameryce,
choć tego nie zaznaczyłaś dokładnie, ale wnioskuję to po imionach. Naprawdę
sądzisz, że zwyczajna osiemnastolatka z drugiego końca świata zna utwór
polskiego pisarza?
Kiedy las stawał się gęstszy zaczęłam
skradać. – Kiedy las stawał się gęstszy, zaczęłam się
skradać.
Nie wiem skąd, ale gdzieś w środku
wiedziałam, że to nie dzik. – Dlaczego Megan tak nagle zaczyna
wszystko przeczuwać? Nie zastanowiła jej ta nowa „umiejętność”? No i po co
wypatruje tego zwierzęcia? Nie może po prostu siedzieć w tym samochodzie i
poczekać na kogoś, kto po nią przyjdzie, tylko buszuje po lesie w poszukiwaniu
jakiegoś zwierzątka?
I jeżeli cokolwiek zrozumiałam z tego co
było wczoraj, biorąc pod uwagę, że to nie kłamstwa, no i że w ogóle się to
zdarzyło, to może jednak nie jestem w pełni bezbronna. Liczyłam na to. – No to Margaret rzeczywiście jest bardzo pewna siebie, skoro nie ma
pojęcia, jak używać magii, a i tak decyduje się na tak niebezpieczny krok.
Jakiś cień mignął pomiędzy ciemnozielonymi
liśćmi. (…) Był ludzki, to na pewno. – Dobrze, a ja się
powtórzę: z tego, co napisałaś, była noc, więc jakim cudem Margaret to wszystko
dostrzegła? Cień w środku lasu? Jak mogła widzieć takie szczegóły?
Przepraszam, ale ja już zupełnie nie
rozumiem zachowania naszej bohaterki. Kogo ona znowu szuka? Dlaczego odeszła od
samochodu, skoro mogła w nim siedzieć, całkowicie bezpieczna? Dlaczego nikt za
nią nie poszedł? Co ona robi w środku lasu i dlaczego wypatruje jakiegoś
stwora, skoro nie umie posługiwać się w żaden sposób magią i nie ma pojęcia, jak
się bronić przed niebezpieczeństwem?
Na przeciw mnie wyskoczył człowieczo
podobny twór z krwistymi ślepiami, przypominał wilkołaka. – Naprzeciw. Człowieczopodobny. Skąd Margaret wie, jak wygląda
wilkołak? W ciemności mógł to być równie dobrze jakiś yeti.
Dopiero teraz zauważyłam nóż, który tkwił
w klatce piersiowej bestii. Cały ociekał krwią, kto jej to zrobił? – I cały czas jest noc, a Meg znajduje się w środku lasu?
Ta cała sytuacja była zwyczajnie
niedorzeczna. Margaret zachowała się wybitnie infantylnie, nieodpowiedzialnie i
zwyczajnie głupio. Ja rozumiem ciekawość, ale kto o zdrowych zmysłach łazi po
lesie za bestią w środku nocy, w dodatku bez żadnego zabezpieczenia? I dlaczego
nikt nie zareagował? Dlaczego zostawili ją samą w tym samochodzie? To głupie.
Widząc jak jedna osoba zabija drugą
sprawia, że już zawsze będziesz postrzegać ludzi inaczej. – Wilkołak to osoba? Wstawienie widok zamiast widząc sprawi,
że to zdanie będzie poprawne.
Gdyby jakieś niepożądane słowo mi się
wymknęło, mogło by mnie to dużo kosztować. – Powtórzę pytanie:
DLACZEGO?
Miałam do niego tyle pytań. Między innymi,
gdzie jest ta dwójka chłopaków? Widziałam jednak, że mi na nie nie odpowie. – Tych dwóch. Ja w dalszym ciągu nie rozumiem Margaret. To normalne, że
ma wiele pytań, w końcu znalazła się w zupełnie obcym miejscu, ale jej
przeświadczenie, że nie usłyszy odpowiedzi, jest zwyczajnie nielogiczne, zresztą
tak samo jak jej tłumaczenia.
Zachowałam się chyba najgorzej jak się
dało. – Pytanie dnia: dlaczego?
- Rozjadę te kupę futra! – Tę, to liczba pojedyncza.
Pasy same się odpięły, a moje bezwładne
ciało podało na kawałki szkła i zimny asfalt. – Padło. Szkoda,
że nie opisałaś, jak wyglądał samochód po zderzeniu ze stworem, bo trudno mi to
sobie wyobrazić. Brakuje mi opisów, skaczesz ze sceny na scenę, nie pozwalając
czytelnikowi zatrzymać się chociażby nad światem przedstawionym, który budujesz
„po łebkach”. W dodatku kto myśli o sobie moje ciało, a nie ja?
Wiedziałam o co chodziło chłopakowi. Mam
udawać martwą. – To i tak nic nie da. Parę linijek
wcześniej pisałaś, że bestia żywi się też trupami.
Ja sama poszłam w jego ślady i zrobiłam to
samo z szybą po mojej stronie. – To ona nie leżała na asfalcie?
Wówczas czujesz oplatający twe ciało sznur
strachu, on wiąże ci ręce i nogi, odbiera całą siłę, by wreszcie wydrzeć z
ciebie to co ci pozostało – życie. – Podoba mi się ten opis. Naprawdę.
Kto lub co innego by nas tropiło? – Może inni ludzie z Akademii?
Chociaż to trochę podejrzane, Reynard
powiedział, że bestia szukała kogoś "specjalnego". – Niepoprawny cudzysłów.
- To nie może być bestia, zakładając
oczywiście, że nie polowała na nas od początku. – stwierdził sucho. – Odnoszę wrażenie, że Reynard czyta naszej bohaterce w myślach.
– odetchnął na koniec.
Dałam mu chwilę na odetchnięcie po
czym podjęłam znowu temat:
Powtórzenie.
Miałam coś odpowiedzieć kiedy
niespodziewanie niebieskooki się zatrzymał. – Niebieskooki?
Proszę, nie używaj tego typu słów jako zamienników nazwiska, bo to świadczy o
ubogim słownictwie. Można użyć w takim wypadku imienia, pseudonimu albo nawet
niczego, jeśli z góry wiadomo, o kogo chodzi. No i brakuje przecinka przed kiedy.
To naprawdę dziwne, że zaczęło się to dla
mnie wydawać takie zwyczajne. – I tu zgodzę się z Margaret – nie
przyzwyczaiła się do nowych warunków zbyt szybko? A nie lepiej napisać Zaczęło
mi się wydawać?
Ogromny kołtun futra wyskoczył za krzaków. – Zza. Krwiożerczy kołtun.
Bestia rzucała się ze złości gdy zmierzała w naszą stronę. – A nie w Reynarda? Przecież Margaret stała gdzie indziej. Przecinek przed gdy.
Poczułam ciarki na całym ciele, ręce
drgały mi nienaturalnie, robiły to tak intensywnie, że aż wydawało mi się że
słyszę od nich dźwięk falującej galarety. – A to ciekawe…
Szkoda że nie mam nawet długich paznokci,
myślałam, mogłabym wtedy rzucić się i wydrapać bestii oczy. – Serio? Ja sądzę, że gdyby tylko kiwnęła palcem, zostałaby odrzucona
przez wilkołaka na kilkanaście metrów, ale co ja tam wiem. Mało tego,
pomieszałaś czasy.
Pazury potwora zaczepiły o łuk pociągając
go do niej i niszcząc w drzazgi. – A może po prostu tylko na kawałki? W
drzazgi można coś roztrzaskać. Brak przecinka przed pociągając.
Btw, to słowo nie bardzo mi tu pasuje.
Zdziwiłam się, gdy dojrzałam dziwną
niebieską poświatę unoszącą się między Reynardem, a bestią. – Drugi przecinek zbędny, „a” pełni tu rolę łącznika.
Leżąc w cieniu drzewa, na tyle polany
mogłam dostrzec jedynie, że za chwilę albo bestia przebije tarczę, albo ręce
Reynard'a pękną w kościach, bowiem czym mocniej bestia napierała, tym bardziej
ręce chłopaka drżały. – Leżąc w cieniu drzewa na
tyle polany, mogłam dostrzec jedynie (...). Dlaczego „Reynarda” napisałaś
nagle z apostrofem? I jak ręce mogą pękać w kościach? To brzmi tragicznie.
Popędziłam z gracją po nóż. – Z gracją? Przecież właśnie wtedy zależało od niej życie chłopaka, a
ona zamiast pędzić po broń jak najprędzej, myśli o tym, czy robi to z gracją?
Reynard "zniknął" tarczę. – Błąd stylistyczny. A nie lepiej
napisać, że Reynard przestał wytwarzać tarczę albo że ona po prostu zniknęła?
Zastosowałaś niepoprawny cudzysłów.
Mnie jeszcze zastanawia, gdzie podziała
się dwójka znajomych Reynarda.
Rozdział II
– rzucił w moją stronę Reynard, jak zwykle
oszczędny w słowach. – Nasza bohaterka przebywa z tym osobnikiem
jeden dzień; naprawdę zdołała go tak dobrze poznać?
Ponadnormalne – Takie słowo nie istnieje.
Jeśli już, to paranormalne.
Moja radość została zastąpiona złością i gniewem, który był równie silny. – Ależ ta nasza Margaret ma wahania nastrojów… W jednej chwili jest przerażona, potem śmieje się jak szalona, a zaraz potem wścieka się z byle powodu, bo przecież wyczuła, że Reynard sobie żartuje. Czy ona nie jest trochę przewrażliwiona na swoim punkcie? A tak poza tym, to złość i gniew to to samo, pleonazm.
Idiota. Co ja mu zrobiłam? Zachowuje się
jakbym mu przejechała autem psa, a przecież uratowałam mu życie. Co z nim nie
tak?! – W sumie zachowuje się jak typowy facet. Jego
złośliwości raczej wynikają z bycia chłopakiem niż złego charakteru. Przecież
nie widać, by był jakoś negatywnie nastawiony do bohaterki, tylko ona tak
sądzi.
- Pocieszające jest, że ty też byś
zginął!- warknęłam na chłopaka wymachując rękoma w akcie gniewu. – Megan po raz kolejny zachowuje się irracjonalnie. Widać, że Reynard
jej pilnuje, bo nie chce, żeby dziewczynie stała się krzywda, ona sama
doprowadza do niebezpieczeństwa poprzez nikomu niepotrzebny krzyk, a później z
jej ust padają tak przykre słowa… Zero logiki i w jej zachowaniu.
- To jest cisza. Niewidzialna istota,
którą ciągle zabijasz swoim gadulstwem. – Reynard zaczął się śmiać. – Naprawdę zaczynam lubić tego Reynarda.
Wtedy już nie wytrzymałam,rzuciłam się z
pięściami na Reynarda. – Czy to jest normalne zachowanie
osiemnastolatki, na pozór dojrzałej? No chyba nie. A po przecinku brakuje
spacji.
Wreszcie Reynard, widząc, że nadal nie
reaguje, odepchnął mnie lekko sprawiając, że to on teraz był na górze. – Reaguję. Ale to głupie – oboje doskonale wiedzą, że w lesie czają
się kolejne bestie i zamiast zachować się w miarę cicho, bo przecież w każdej
chwili mogą stać się ofiarami, oni bawią się jak małe dzieci; zwłaszcza
Margaret zachowuje się idiotycznie, ciągle krzycząc.
Chyba wpadłam w paranoje, to musi być
pułapka zrobiona przez człowieka, jest zbyt zbyt zaawansowana. – Paranoję + podwojenie.
Ubrany w koszulę w kratę i wytarte dżinsy.
na nosie miał okrągłe okulary. – Co robi ta kropka w środku zdania?
I znowu tekst brzydko się wyśrodkował.
Wyjustuj go, a będzie czytelniej i bardziej estetycznie.
Omiotłam pomieszczenie bez emocyjnym
spojrzeniem. – To zdanie dziwnie brzmi. Może
„pozbawionym emocji/chłodnym/obojętnym wzrokiem”?
Głowa nie przestała mnie jeszcze boleć,
odczułam to od razu jak nią podniosłam by się rozejrzeć. – Ją. Brakuje przecinków po „razu” i „podniosłam” – zdanie wielokrotnie
złożone!
Wszystkie meble zrobione były z
ciemnego drewna, jak na mój gust było starsze ode mnie,
świadczyły o tym rysy, którymi pokryte były lakierowane stoły,
komody, krzesła i szafa stojąca w rogu. W pokoju było jedno
okno, przez które wpadało światło poranka oświetlające stare i zakurzone,
drewniane panele, a także wytapetowane zielone, pasiaste ściany. Umiejscowienie
okna drażniło mnie i moje oczy, to dlatego, że malachitowa kanapa, na której
leżałam przykryta kocem w tym samym odcieniu zielonego była miejscem,
na które padało najwięcej światła. – Były, a nie było starsze ode mnie.
Powtórzenia; zauważyłam, że bardzo często używasz czasownika „być” w różnych
formach, przez co tworzą się liczne powtórzenia. Trzeba tu zmienić sposób
pisania, musisz nauczyć się tworzyć takie zdania, by występowały tam liczne,
różnorodne orzeczenia.
Moja oczy, dopiero wybudzone z pół snu,
nie mogły długo przyzwyczaić się do tego wszystkiego. – Moje; jak oczy mogą zostać zbudzone? I półsnu razem (http://sjp.pwn.pl/zasady/Pisownia-polaczen-z-liczebnikiem-pol;629466.html)
Powoli położyłam jedną stopę na podłodze,
kiedy nie napotkałam wewnętrznego konfliktu drugą zrobiłam to samo. – Jaki wewnętrzny konflikt?
Na etażerce stojącej obok kanapy
zauważyłam oprawione w ramkę zdjęcie. (…) Długo wpatrywałam się w jej zielone,
szmaragdowe oczy, czekoladowe kaskady loków, które pachniały waniliowym
szamponem. – Szmaragdowozielone; eięc włosy na zdjęciu
pachniały szamponem?
Widziałam nią, przez ułamek sekundy
widziałam jak się uśmiecha wprost do mnie ze złotej ramy. – Ją, a nie nią. Masz problem z zaimkami. Posługuję się (kim?, czym?)
nią, a widzę (kogo?, co?) ją.
To zabawne, próbowałam o niej zapomnieć, o
mojej mamie. – Co w tym zabawnego?
- Ja… – i właśnie to był pierwszy raz, gdy
widziałam jak Reynard zamilkł. – A podobno był taki milczący…
mężczyzna wyciągnął ku mnie swoją dłoń,
którą nie pewnie uścisnęłam. – Niepewnie.
- Megan Mc'Cras. – A gdzie zgubiłaś drugie „s”? To w końcu ona ma na imię Megan czy
Margaret? Czy Megan to zdrobnienie, a Meg to zdrobnienie zdrobnienia? Bo się
pogubiłam. + nazwiska z przyrostkiem Mc/Mac zapisuje się łącznie, nie przy
użyciu apostrofu.
Chodziliśmy w jednym przedziale do
Akademii. – A nie byliśmy?
Długi czas nie dostawałem od niej żadnych
wiadomości, Nic! – Ten przecinek słabo udaje kropkę.
Zdziwiło mnie, że w takiej sytuacji
uciekła by się ożenić i założyć rodzinę. – Kobieta wychodzi za mąż, a
mężczyzna się żeni. Przecinek przed by.
Upadam. Opieram głowę o beżową ścianę w
holu i liczę, że się odezwie. – Dlaczego upadła? Zemdlała? Może po prostu
usiadła? Albo się potknęła? Chcę więcej opisów! I skąd ta nagła zmiana czasu z
przeszłego na teraźniejszy?
Jedna minuta, dwie, trzy, w końcu czuję
jak mija godzina, ale nic się nie zmienia. – Niezłe wyczucie czasu jak na dziesięciolatkę.
- Proszę…
- Nie…
- Odchodź…
- Proszę.
Przecież to jedna wypowiedź; po co
podzieliłaś ją na cztery, skoro kolejne słowa mogłabyś spokojnie napisać po
wielokropku?
Słyszę swój głos, a potem zapadam się w
podłogę jakby była ruchomymi piaskami, znikam w ciemnościach. – Ale pokraczna na metafora.
Jestem już w środku, kiedy widzę siebie
szukającą czegoś usilnie w szafce pod zlewem. Po chwili widzę opakowanie
żyletek w jej, moich, dłoniach. Iluzja mnie siada między szafką, a wanną i
wyjmuje z opakowania żyletkę. Widzę jak powoli podciąga rękaw bluzki i
przykłada ostrze do skóry nadgarstka. Druga ja zamyka oczy. Robię to samo,
niepewna czemu. Pamiętam każdy dzień, każdą, godzinę, minutę, sekundę. – I cały ten opis dotyczy dziesięcioletniego dziecka? Serio? Popadasz ze
skrajności w skrajność: osiemnastoletnia dziewczyna zachowuje się jak
rozwydrzone, hałaśliwe dziecko, a osiem lat młodsza tnie się żyletką. Brak w
tym jakiejkolwiek logiki i psychologii postaci.
Całe moje ciało drętwieje, kiedy nagle
uświadamiam sobie, że przyciskam się do ściany ze strachu. – Ona się przyciska do ściany? Przecież to brzmi topornie, zdanie jest
niedopracowane.
Początek drugiej części rozdziału drugiego
nijak ma się do pierwszej. Skaczesz ze sceny na scenę, w jednej chwili Margaret
jest w domu Floyda, a już w następnej, nie wiadomo skąd, ma dziwny sen. Trudno
połapać się w akcji.
Na podłodze znajduję się już średniej
wielkości kałuża, nigdy nie widziałam tyle krwi. – Takiej ilości krwi; błąd stylistyczny. + Znajduje się.
Całkiem nieźle wyszedł Ci opis snu
dziewczyny, chociaż kilka razy musiałam zatrzymać się nad jakimś zdaniem na
dłużej, bo nie od razu rozumiałam jego sens. Piszesz dość nieskładnie, akcja
nie toczy się płynnie; jak już wspominałam, przeskakujesz ze sceny na scenę, a
nie łączysz ich, przez co w treści panuje chaos.
Ja, już trochę bardziej spokojna oparłam
się lekko o oparcie i zaczęłam wpatrywać się ciekawa w chłopaka. – Ten przecinek jest zbędny, chyba że chcesz podkreślić spokój
dziewczyny, to wtedy oddziel to przecinkiem z obu stron. No i oprzeć
się o oparcie brzmi kulawo, chociaż jest poprawne.
Nie chcę by mnie inaczej traktował, bo
ktoś zabił moją mamę siedem lat temu. – A nie osiem? To Margaret nie ma
osiemnastu lat?
I tak zauważyłam już, że traktuje mnie
„specjalnie", jakbym była kruchą porcelanową dziewczynką, z którą trzeba
obchodzić się delikatnie, jakbym zaraz miała się rozpaść w drobny mak. – Chyba wyczuwam big love.
Poczułam
się wtedy, winna? – Lepiej
wyglądałby tutaj wielokropek, a nie przecinek.
-
Wstawaj księżniczko! – Przecinek
przed „księżniczko”; gdy zwracamy się do kogoś w wołaczu, stawiamy przecinek po
orzeczeniu.
- A
twój problem polega na tym że..? –
Brakuje przecinka przed „że”.
wskazał
na mnie ręką i przywdział na twarz skwaszoną minę. Od kiedy to moja wina, że
się rozbił? – Przecież jego
skwaszona mina wcale nie musiała oznaczać, że coś jest winą Margaret.
Sekundę
po wyjściu z pokoju Reynarda zaczęłam powoli wybudzać się. – A może rozbudzać? Bo brzmi to tak, jakby przed
chwilą wcale nie odbyła rozmowy z Reynardem.
Ukazała
mi się urocza łazienka, która o dziwo nie była cała
zielona. Płytki podłogowe były złociste, a na ścianach były panele
z ciemnego drewna. Uroczo, pomyślałam. – Powtórzenia.
Po
resztą zombie się nie myją, a ja właśnie brałam prysznic, co oznacza, że już
jestem żywa, tak? – Zresztą.
-
Bardziej żywa niż w tym śnie. –
Niepotrzebna podwójna spacja po „niż”.
Po
odprężającym prysznicu, z jedną wpadką, wysuszyłam się ręcznikiem i ubrałam. – Jaką wpadką?
Zaczęłam
dychać ciężko, musiałam się aż podeprzeć o umywalkę, bo inaczej bym upadła. – Dychać? Nie lepiej brzmi dyszeć? Upadłabym też
brzmi lepiej.
Jednak
szybko odrzuciłam ten pomysł na bok, co jeżeli by mnie zobaczyli? Nie, za duże
ryzyko. – Szkoda, że nie myślała w
ten sposób, gdy łaziła za bestią po lesie. Jej zdrowy rozsądek wraca, a to
dobrze.
Całe
szczęście nie znali mnie na tyle by wiedzieć o jego nierealności. – W tym kontekście słowo „nierealność” jest
użyte niepoprawnie; lepiej zastąpić je przymiotnikiem „fałszywy”,
„nieprawdziwy” czy czymś w ten deseń.
- Reynard
z tobą zostaje. – powiedział to tak zwyczajnie jakby zamawiał posiłek. – A jak miał to niby powiedzieć? Przecież to nic
niezwykłego, że zostawia dziewczynę pod opieką jej kolegi.
Wpatrywałam
się w Reynarda bawiącego się dzbankiem, podczas gdy ja oglądałam jakiś
kiczowaty film w telewizji, który właśnie został przerwany przez reklamy. – Jednocześnie patrzyła się w ekran i na Reynarda? Tak
wynika z tego zdania. No i jak można bawić się dzbankiem?
Możesz
na nich: zjeżdżać jak na sankach! – Po co ten dwukropek?
Czy
ta reklama wniosła coś do właściwej akcji opowiadania? Chyba nie, więc
spokojnie mogłaś ją pominąć.
5
minut później… – Liczby w
opowiadaniach zapisujemy słownie.
Obróciłam
się do Reynarda przodem. Zauważyłam, że nadal zwraca uwagę głównie na swoją
małą zabawę, ale spostrzegł, że wyłączyłam telewizor i odwróciłam się w jego
stronę. – Takie masło maślane.
Wystarczyło napisać „spostrzegł mnie”.
Bardzo
fajne zakończenie drugiego rozdziału; przyznam, że mnie naprawdę
zaintrygowałaś. Pędzę czytać trójeczkę.
Rozdział
III
- No
to cześć! – rzuciłam zeskakując z sofy i przeskakując nad szczątkami brązowego
dzbanka. – Jeśli ktoś jeszcze się
łudzi, że Meg jest dojrzała… Dlaczego zostawia Reynarda z problemem? Nie może
pomóc mu posprzątać?
- Co
by cię miało to wszystko interesować? Moje życie, przeszłość, ten sen i napis
na lustrze? – Ale dlaczego ona
się tak rzuca do gardła? Najpierw mu mówi o swoim śnie, a gdy ten chce ją
uświadomić, że nie powinna z tym zwlekać, to ta ma ochotę mu wydrapać oczy. To
nie jest dojrzałe zachowanie, a te przekonania Margaret o złośliwości Reynarda
to tylko jej wymysły, bo ja znalazłam naprawdę niewiele scen, gdzie był on
nieprzyjemny. Odnoszę wrażenie, że jego bawi zachowanie Margaret i dlatego się
z nią droczy, ale ona nie ma za grosz poczucia humoru.
A
teraz powiedz czy to wszystko, to prawda? –
Przecinek przesunąć przed „czy”.
Wygadać
się zawsze można poduszce? – Nie
rozumiem, dlaczego tu jest znak zapytania.
Choć
usposobienie miał troszkę podobne do Reynarda… – Słucham?
No
właśnie nie ma. Meg jest raczej przewrażliwiona na swoim punkcie, nie ma
dystansu do siebie i wszystko traktuje jako atak. Reynard jest raczej
opanowany, lubi pożartować i wyraźnie bawią go humory dziewczyny. Ja tam
podobieństwa nie widzę.
-
Tak to prawda. – powiedziałam niewzruszona. – Brakuje przecinka po „tak”.
W
jednej chwili na twarz Reynarda wlał się mrok. – Obawiam się, że mogę nie znaleźć odpowiedniego
obrazka… Przyznam, że takiej metafory to chyba jeszcze moje oczy nie widziały.
Odwrócił
spojrzenie na bok i zrobił krok do tyłu. –
Jak można odwrócić spojrzenie?
Potem
stwierdziłam, że jego huśtawki nastroju powróciły. – Ja tu na razie widziałam tylko huśtawki nastroju
Margaret.
To
trochę dziwne, że Meg do tej pory raczej nie miała problemów z omdlewaniem, a
teraz zdarza jej się to kilka razy dziennie. Czy to nie jest przypadkiem
pretekst, by Reynard się o nią troszczył jeszcze bardziej niż dotychczas?
Człowiekowi
kolor oczu się nie zmienia, z tego co mi wiadomo, ale co z czarodziejami? – To zależy od oświetlenia. Znam osoby, które
raz mają brązowe tęczówki, a kiedy indziej ciemnozielone, czasem piwne. To nic
dziwnego.
Wiem,
że Floyd ma zielone oczy, tak jak wszystko w tym domu, ale nigdy nawet nie
zmieniły się od odcień. – O, nie
od. Jakoś nigdzie wcześniej nie wspomniałaś, by Margaret nie robiła nic innego,
tylko ciągle obserwowała z bliska kolor tęczówek Floyda.
To
całe Uświadamianie to nic innego jak to, że za pomocą magii odblokowujemy ci
możliwość korzystania z magii, bo jak już wspomniałem, rodzice Nieświadomych
blokują im tą możliwość. – Tę
możliwość. I wkradło się powtórzenie słowa „magii”.
- By
uchronić przez marzycielskością magii, by dać ludzkie życie, jest wiele
powodów. – Marzycielskością magii?
Mam
pewną teorię, serum, które ci podaliśmy za skutkowało efektami ubocznymi. – Poskutkowało, a po „podaliśmy” brakuje
przecinka.
–
Możesz sprawdzić to czy kłamię za pomocą magi czy czego tam chcesz. – Co to ta maga?
Ja
naprawdę nie kłamię, nie pamiętam tego i nie kłamię!
Cieszył
mnie ten fakt, teraz w pełni mogłam nazywać go wujkiem. – A kiedy Megan nie mogła tego zrobić?
on
użył mojego pełnego imienia, dlaczego? –
Może dlatego, że tak się nazywa?
- Ale ona żyję! – wcisnął swoje trzy grosze Floyd. – Żyje.
Mam rozumieć, że nasza bohaterka
jest aż tak wyjątkowa, że przydarza się jej nawet zanik pamięci – chodzi o
sytuację podania jej serum. Czuję się nieco przytłoczona postacią Margaret, bo
to dopiero trzeci rozdział, a przybywających tajemnic jest za dużo. Po prostu
zasypałaś czytelnika wszystkim na raz, a ja zdążyłam pogubić się w fabule, bo
nie nadążyłam za rozwojem akcji. Meg potrafi zemdleć trzy razy podczas jednego
rozdziału, raz śni jej się Iluzja, zaraz potem już nic, za trzecim razem nawet
nie pamiętam, bo tyle razy zasłabła, że straciłam rachubę. Musisz nauczyć się
wprowadzać kolejne wątki stopniowo, powoli, bo na przykład mnie – zamiast
zaciekawić – trochę znużyłaś.
Być może magia Megan jest tak
silna, że Nieświadoma nie może jej opanować?
- To akurat możemy wykluczyć. –
mruknął Reynard sprzedając mi kuksańca w bok.
– Uwielbiam tego Reynarda! Za
jego teksty dać mu frytkę!
- Czekaj! Wróć, jaką chorobę?
- To nic poważnego. – zapewnił.
– Możesz mieć słabszy organizm, więc wszystko przeżywasz ze zdwojoną siłą. Taki
tam niedobór pewnych czynników. Nudy. – widocznie Floyd nie lubił rozmów o tego
typu rzeczach, nawet jeśli posiadał dużą wiedzę w tym zakresie.
– Nie no, przepraszam bardzo,
ale to jest bardzo nie w porządku wobec Margaret. Nawet jeśli byłoby to tylko
głupie przeziębienie, powinni jej o tym powiedzieć, nie sądzisz? Niech postawią
się w jej sytuacji – od kilku dni wie, że jest Czarodziejką, jest zagubiona w
nowym świecie, a w dodatku źle się czuje. Floyd nie powinien ukrywać przed nią
prawdy.
Ja na przykład nie obraziłabym
się, gdyby słowa Floyda były prawdą i okazałoby się, że posiadam talent do
magii. – I już nie interesuje
jej, że może być chora?
W końcu gdyby było to coś
poważnego powiedziałby mi, prawda? –
O co ja pytałam…
Przecież pan Williams jest takim
spokojnym człowiekiem, nie chciałby skrzywdzić nikogo. – Jemu Margaret bardzo łatwo
zapomniała niedomówienia, a wujowi Richowi do głosu już dojść nie dała.
- Nie ciesz się tak. Ja na
przykład nie widzę plusów w ciągłym niańczeniu cię. – parsknął po złośliwej
uwadze. – Jakiej uwadze? Nie było
o niej wcześniej słowa.
Naprawdę się martwiłam. Znając
mojego wuja musiał odchodzić od zmysłów. Moi przyjaciele również. Co ja
zrobiłam? – Brak przecinka w zdaniu z imiesłowem. + Skąd ta nagła zmiana w zachowaniu
Margaret? Niedawno szczerze nienawidziła wuja i nie zastanawiała się zbyt wiele
nad tym, czy zrani przyjaciół, wyjeżdżając.
Naprawdę, Odkąd dowiedziałam się
prawdy moje życie stało się koszmarem. –
Albo przecinek, albo kropka, trzeba się na coś zdecydować. Brakuje przecinka
przed „moje”.
Na pewno nie był taki irytujący
i opryskliwy. – Przecież nie za
dużo rozmawiali po wyjściu z domu, a ja nie zauważyłam, by Reynard zachowywał
się specjalnie niegrzecznie.
Z wściekłości zacisnęłam dłonie
w pięści tak, że paznokcie powoli zaczęły wbijać mi się w skórę. Odwróciłam się
w stronę Reynarda z gniewem w oczach. Jeżeli kłamał… – Ale o co w ogóle jej chodzi? Dlaczego
miał ją niby okłamywać, dlaczego ona się wścieka? Jej zachowanie jest
nielogiczne.
Ja, w tej chwili nie byłabym w
stanie mówić tak luźno, byłam tak zdenerwowana, że trzęsłam się jak galareta. –
Pierwszy przecinek jest zbędny; jak mówi się luźno?
- Czy nie mówiłem ci żebyś
biegła? – wyczuwałam znudzenie w jego głosie. – Ty jednak wolałaś stać tu i
gapić się na drzewa, tak? – Brak
logiki w zachowaniu bohaterów: właśnie prawdopodobnie coś ich śledzi, a Reynard
jest… znudzony?
Nie mam nerwów na gorączkowe
poszukiwania własnej zguby. –
Czekaj, stop. Jakiej zguby? O czym ona mówi?
Obydwoje obróciliśmy się w
stronę nagłego trzasku łamanych gałęzi. – W stronę trzasku? Błąd stylistyczny.
Raczej w stronę, z której dobiegł ten odgłos.
Był pokaźnych rozmiarów i
wyglądał jakby nie jadł od jakiegoś czasu, jego oczy szkliły się na nasz widok. – Skąd Margaret wie, jak wygląda wilk,
który nie jadł nic od dłuższego czasu? Poproszę o dokładniejsze przedstawienie
takiego stanu.
Wyglądał tak przyjaźnie, że
miałam ochotę podejść do niego i uścisnąć go i zaadoptować jako zwierzaka. – Czy Margaret jest świadoma tego, co
wyprawia? Tylko proszę, nie mów, że to jej przeczucie…
- Może to potulny piesek? –
uśmiechnął się Reynard. – Gdzie
oboje mają głowy? Zachowują się tak irracjonalnie, że to aż boli.
Mając rozwścieczone zwierze na
ogonie nie było wcale łatwiej. –
Zwierzę. Brakuje przecinka przed „ogonie”.
Miałam jedną szanse by to
przeżyć. – Skoro jedną, to
szansę. „To” jest zbędne, a przed „by” brakuje przecinka.
Obróciłam się by poszukać żródła
tego głosu, ale go nie odnalazłam. –
Źródła.
Gdybym to zrobiła dziewczyna
wciągnęłaby mnie na górę, do siebie. – Albo zrzuciła z drzewa. Ale przecież Meg
ma przeczucie, że dobrze robi.
Gdzieś w oddali usłyszałam
Reynarda, ale nie potrafiłam rozszyfrować codo mnie mówi. – Codo? Brakuje przecinka przed „co”.
Cofnęłam się w tył, by napotkać
korę drzewa ocierającą się o moje bolące plecy. – Masło maślane. Jak się cofnęła, to
wiadomo, że do tyłu.
+ kora ocierała się o jej plecy
z cichym mruczeniem. ;)
Znalazłam księgę czarów Floyd'a!
– Floyda bez apostrofu. Co? Ale jak? Jak ona się tam znalazła?
Seria nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności? Jest!
- Zapewne już o tym wie,
nie sądzisz, że będzie lepiej, gdy nie będą nam zadawane dodatkowe pytania? –
Skoro Floyd wiedział, że w lesie jest niebezpiecznie, to po co wysłał tam
Reynarda i Margaret bez żadnej broni?
Pogubiłam się w ich
motywach (…) – Uwierz mi, że ja też.
Od śmierci mamy, dzień w
dzień, śni mi się nasze ostatnie pożegnanie. –
Może się czepiam, ale ona chyba śpi w nocy, więc „dzień w dzień” raczej nie
jest zbyt poprawnym sformułowaniem.
Wreszcie, już stojąc,
wykonałam pierwszy krok. – Ja nie wiem, dlaczego tak
skrupulatnie opisujesz sceny pobudki głównej bohaterki, a także jej pierwsze
kroki po wstaniu z łóżka. To tylko króciutki przykład, a wcześniej pojawiło się
ich już kilka.
Szłam raczej pokracznie,
lekko kulejąc i chwiejąc się. Musiałam trochę przypominać dzwonnika z Notre
Dame, może drobinę gorzej. – Jak wyżej. Margaret chyba musi
mieć coś z nogami, skoro gdy wracała kiedyś ze szkoły do domu, omal nie umarła
ze zmęczenia, a teraz ledwo stoi na nogach, a przecież dopiero się obudziła.
Okno też znikło,
pozostawiło po sobie aby dziurę w ścianie. – „Aby” nie jest
synonimem słowa „tylko”.
A może ona była.. –
I znowu dwie kropeczki, których nie powinno tu być. Albo pojedyncza kropka,
albo wielokropek.
– wysyczałam jej prosto w t
warz. –
A co to ta warz? Czytałaś ten rozdział przed publikacją?
Jeżeli wierzyła, że jej w
cokolwiek uwierzę to była w błędzie. –
No cóż, Margaret dość szybko zaufała zupełnie obcym ludziom, którzy ją porwali
i wstrzyknęli jej jakieś serum, więc i tutaj bym się nie zdziwiła, jeśli
uwierzyłaby upiornemu duchowi.
– byłam pewna, że nią
rozgryzłam. –
Jaką nią? Ją. Zresztą, w jaki sposób, skoro jeszcze chwilę temu Margaret nie
miała zielonego pojęcia, kim jest ta zjawa? I dlaczego nie mogę znaleźć jakichś
przemyśleń dziewczyny, tylko zostaje mi domyślać się wszystkiego z urywanych,
niedopracowanych zdań?
Aż zadziwiające jak krótko
ją znam, a jak bardzo jej nienawidzę. – Przypominam sytuację z
wujkiem; to nie jest aż tak zadziwiające, skoro Richa zdążyła znienawidzić już
po kilku zdaniach Reynarda czy jakiegoś innego porywacza.
Czekaj, ona chciała mnie
zabić! –
Prowadzisz narrację autorską, a ciągle widzę wstawki skierowane do adresata. To
nie jest powieść epistolarna.
Znam bieg wydarzeń, ale nie
mam pojęcia dokąd one doprowadzą. – Bieg wydarzeń czego?
Chyba znowu się zgubiłam.
– Z jej oczu wysypały się
iskry.
(…) w tej chwili z jej oczu
naprawdę wydobywał się ogień.
Iluzja strzela z oczu
iskrami i ogniem, a jaka jest Twoja supermoc?
Światło dnia przedzierało
się przez wodę i tworzyło w niej piękne iluminację świetlne. –
Iluminacje.
To dziwne, że w sytuacji
tonięcia Margaret wydaje się taka spokojna.
Wiedziałam, że muszę szybko
się nauczyć, jeżeli chce przeżyć. – Chcę. Notorycznie
gubisz ogonki albo wstawiasz je tam, gdzie nie trzeba.
Wąż zawrócił łukiem i
zaczął płynąć na wprost mnie. Otworzył paszczę! Był o metr! Jego zęby! Nie!
Ciemność.
– Nie podobają mi się te
urywki zdań. One wcale nie ubarwiają tekstu ani nie ciekawią bardziej
czytelnika; mnie jedynie męczą.
W mroku czają się nasze
demony. – Skąd Margaret wyciąga takie wnioski? Tylko nie
mów, że ona po prostu to wie.
Tak, każdy tak ma. Tylko,
że inaczej. – Czy tak samo, ale inaczej? Aha. Zbędny
przecinek w tylko
że.
- Mamy czas, mamy
czas. – westchnęłam ciężko. – No i znowu – skąd to
przeświadczenie?
Twoje zdolności są
niebywałe, masz
wielki potencjał ukryty
w tak słabym ludzkim ciele. Masz ogromny potencjał. –
Po co tyle razy pisać to samo?
Byłam pewna, że wszystko co robiła,
robiła by
wywołać we mnie konkretne emocje.
Już nawet przestało mnie
interesować czy wymusiła w swoich słowach sztuczne znużenie czy go nie
oszukiwała. –
Kogo oszukiwała?
Odwróciła się do mnie i
prześwietliła spojrzeniem. – Jak reflektor?
Jak myślisz, po co niby miałabym zrobić ci
jakąkolwiek krzywdę? – Przecież niedawno chciała ją
utopić.
Była piękna,
ale nie była dziełem
sztuki. – A Margaret to słynna znawczyni sztuki,
zapomniałam.
Wysunęłam rękę w stronę
lustra i zamknęłam oczy, gdy fala światła spłynęła na mnie znikąd.
– Bardzo fajnie brzmi to zdanie.
Wstałam szybko i z
niepewnością stanęłam przed schodami. Pokonałam je w kilka sekund.
– To już nie chwiejnie i z trudem, a także zmęczeniem? Miła odmiana, może te
nogi Margaret wreszcie ozdrowieją.
Hałas jaki wydawałam przy
dzisiejszej pobudce był dość duży. – Jaki hałas? Nie było nawet o tym
słowa we wcześniejszym tekście.
Chyba stało się to już moim
nawykiem, podsłuchiwanie czyiś rozmów. I dlaczego nie czułam się po tym
wszystkim winna? – Boś niegrzeczna, Meg. Czyichś,
nie istnieje słowo „czyiś”.
Reynard opierał się o
parapet i trzymał telefon, który na pewno nie należał do niego, bo był z
rodzaju telefonów, które lubią tylko ludzie poważni i dorośli. –
Że co?
Specjalny
rodzaj telefonu? A niby jaki to model?
Odwróciłam się i zaczęłam wchodzić po schodach, czując na tyle
swojej głowy jego świdrujące spojrzenie. Nadal tam stał, wyczekująco. – A Margaret ma oko z tyłu głowy.
Dzień się kończył.
To był pracowity dzień.
Floyd jest drugą obcą osobą po Ennie, która kocha mnie mocniej niż
potrafiłaby niekiedy rodzina. – Ale skąd takie
przeświadczenie? Czy to nie są zbyt mocne słowa, skoro Margaret zna tego pana
od kilku dni? Brakuje przecinka przed niż.
Rozdział IV
Odkryłam, że lubię rozmawiać, po prostu czasami czuję się trochę
niepewnie i to dlatego zamiast coś powiedzieć wybieram zachować milczenie. – „Wybieram zachować milczenie” brzmi niezbyt poprawnie; może
zamiast tego „wolę zachować milczenie”.
Ponad to, zauważyłam, że ta cała zaistniała sytuacja wychodzi na
dobre i Winsletowi. – Ponadto + zbędny pierwszy przecinek.
Z każdym dniem tej „wyprawy” Reynard staje się coraz bardziej otwarty i nawet
ośmieliłabym się stwierdzić, że po części jest miły. – Zły czas.
Jego krystalicznie niebieskie oczy błyskały rozświetlane przez
wesołe ogniki, które w nich tańczyły. – What?
– udałam oburzenie, bo wiedziałam, że nie mogę teraz brać Reynarda
na serio. – Nareszcie Margaret nabiera dystansu do
siebie. Dziękuję!
Jednak tamta nie dorasta tej do pięt. – I znowu pogubiłaś się w czasie.
Ból jednak ustał za nim nawet moja dłoń jej sięgnęła. – Zanim.
To daje mi
szczęście. Wybierając Akademię wybrałam to, co zabrało mi moją przystań, a
przecież miało dać mi
prawdziwe szczęście. – Powtórzenia.
Akademia jest dla niego jak chleb powszedni, dla mnie jest jak
szczyt Kilimandżaro – nieosiągalny. – Ale skąd ta pewność? Przecież to tylko domysły dziewczyny, skąd
może wiedzieć, co ją tam dokładnie czeka?
- Gdybym dał ci dziesięć minut to byś była? – znał odpowiedź, a
także doskonale wiedział, że ma rację. Zresztą jak zawsze.
- Nigdy nie będę.
– Dlaczego? Skąd takie przekonanie? Margaret tak naprawdę niewiele
wie o Akademii, więc dlaczego snuje takie domysły?
Kolor jak laguna morska.
Mogłam teraz tylko tonąć w ich pięknym odcieniu. W tym zabójczym,
niebezpiecznym szaro-srebrnym.
– Laguna ma lazurowy kolor, a tu nagle widzę szary i srebrny.
Reynard jest jakąś hybrydą czy co? A może też ma swoją Iluzję jak Meg?
Było mi obojętne czy uważa mnie za dzieciną, czy coś w tym stylu. – Dziecinną.
Ja, nie przywykłam do oglądania tak niesamowitych rzeczy, więc
każdy popis magiczny chłonęłam jak gąbka wodę. –
Między podmiotem a orzeczeniem nie stawia się przecinka, więc ten pierwszy jest
całkowicie zbędny.
Iris wyglądała na około dwadzieścia lat, ale jestem pewna, że była
co najmniej połowę starsza. Zdradzało ją spojrzenie przepełnione
doświadczeniem, a także ten dobrotliwy uśmiech. – Dobrotliwy uśmiech może mieć każdy, nie zależy to od wieku.
Nie jestem pewna, czy to się dobrze skończy, przecież ja w ogóle
nie znam się na Magii! – No to właśnie chyba o to
chodzi, żebyś się nauczyła, Megan.
Ej, no… Co Ty zrobiłaś z Reynardem? Chodzi mi dokładnie o początek
drugiej części czwartego rozdziału. Wcześniej wydawał się naprawdę w porządku,
a teraz mamy do czynienia z prawdziwym egoistą. Zmienił się diametralnie!
Nie chciało mu się kasłać, choć trzeba przyznać, że Bibliotece
unosiło się zawsze bardzo dużo pyłu. – W Bibliotece; dlaczego używasz wielkich liter?
Pod ścianami stały wysokie regały z książkami, które zostały
napisane bardzo, ale to bardzo dawno, przed jego narodzinami. – W pierwszej chwili pomyślałam, że to regały były napisane…
Szedł w ciszy starając się nie wypaść z równowagi. – Nie utracić równowagi. Brak przecinka przed imiesłowem.
Na pierwszym piętrze jest zawsze jasno, nawet w nocy – księżyc
zapewnia wystarczająco dużo swojego światła by ktokolwiek mógł wędrować wtedy
po Bibliotece. – A co, gdy niebo nocą jest
pochmurne?
Nie znosił pokonywać tej trasy schodząc w głąb Biblioteki, ale
prawdziwy ból czuł dopiero w drodze powrotnej. Z każdym piętrem stopnie wydają
się wyższe niż poprzednie, a w nozdrzach aż kręci od kurzu jaki unosi się na
Czwartym Poziomie. – Brak przecinka przed który (zamiast jaki).
Dlaczego Twoi bohaterowie mają takie problemy z chodzeniem? Przecież Reynard nie zmęczył się zbytnio podczas walki z Bestią, a na podczas schodzenia (!) omal nie dostał zadyszki? Zresztą, cztery piętra to wcale nie tak dużo.
Dlaczego Twoi bohaterowie mają takie problemy z chodzeniem? Przecież Reynard nie zmęczył się zbytnio podczas walki z Bestią, a na podczas schodzenia (!) omal nie dostał zadyszki? Zresztą, cztery piętra to wcale nie tak dużo.
Biała koszula wisiała na nim nieforemnie rozpięta u górze, czarny
krawat w szare pasy wisiał jak szal, a guzik od prawego mankietu znikł bez śladu. – Nieforemnie? To nie ma sensu.
Na górze/u góry. // Powtórzenie.
Na górze/u góry. // Powtórzenie.
Położył ją na biurku tuż przed Tonym. Reynard nie spodziewał się,
że Starszy Asystent zaszczyci go zdziwieniem. –
Jak można kogoś zaszczycić zdziwieniem? Może zdziwionym spojrzeniem, ale
zdziwieniem samym w sobie?
– Tony zakomunikował sucho Reynard'owi, którego bardziej obchodził
kleks na jednym z papierów walających się na podłodze, niż ta cała rozmowa. – Niepotrzebny ostatni przecinek; nie występuje po nim żadne
orzeczenie.
Po przeczytaniu pierwszego fragmentu mam naprawdę mieszane
uczucia. Co stało się z Reynardem, którego poznawałam przez ostatnie kilka
rozdziałów? Teraz już nie wiem, czy to jego Iluzja, czy on po prostu jest
fałszywy…
- Pieprzyć tą Akademię. – Tę Akademię.
- Pieprzyć tę głupią bramę. – A tutaj już
napisałaś poprawnie.
pokręcił głową z niedowierzaniem jak proste dla niego było
uporanie się z jej blokadą. – A czy w tak pilnie
strzeżonym miejscu (bo tak wywnioskowałam z tego, że wieczorem stali tam
strażnicy) studenci mogli bez przeszkód wyjść sobie z Akademii i nikt, naprawdę
NIKT tego nie zauważał? Nauczyciele powinni znać sztuczki uczniów; nie chronili
jakoś tego terenu ani nie sprawdzali pilnie obecności?
W tym rozdziale Reynard zachowuje się zupełnie nielogicznie.
Owszem, domyślam się, że chciałaś gwałtownie ukazać jego zmianę, ale to, że
robi awantury bez powodu w barze, jest co najmniej dziwne i głupie.
Na zewnątrz przywitał go mrok i chłód. Nie spodziewał się, że
będzie już tak późno, najwyraźniej dwie godziny spędzone w tym klubie powinny
być tak naprawdę jedną. Najlepiej nie całą. –
Niecałą. I wciąż nikt się nie domyślił, że chłopaka nie ma w Akademii? A może
on może znacznie więcej niż zwykły uczeń?
Fakt, że był łysy, miał wbite oko i szramę na ramieniu, które
pokazywał jak trofeum, nie nosząc kurtki z rękawami, sprawiał, że każdy bałby
się zostać z nim sam na sam w takim miejscu. – Wbite oko? Przecież to nie samo ramię pokazywał jak trofeum, ale
właśnie szramę na nim umiejscowioną, więc powinno być którą.
Opis ciemnej uliczki z jednej strony jest całkiem szczegółowy, ale
wolałabym, abyś bardziej skupiła się na tle niż ubraniach napastników. I znowu
pojawił się „niebieskooki”, powoli zaczyna mnie to męczyć.
Jednak największą zabawę przyniesie mu rozliczenie się z ich
„mózgiem”. Bowiem w każdej takiej grupce znajduje się ktoś kto ma za zadanie
nie tylko bić, ale i myśleć – lider.
Był on pomiędzy tamtą dwójką. – A skąd ta pewność narratora? Co konkretnie charakteryzowało tego
mężczyznę, że został uznany za lidera?
Teraz mrok wieczoru rozświetlały tylko powoli pojawiające się
gwiazdy i srebrne oczy Reynarda. – O
proszę, Reynard ma żarówki w oczach.
Drabinka był śliska, a on nie czuł zbytniej równowagi, wciąż
działał na niego alkohol. – Drabinka gender. I w
takim stanie chwilę wcześniej wykonał magiczną sztuczkę?
No chyba, że spieszyło mu się na tamten świat. – Zbędny przecinek.
Fakt, że był wysoki, ale ten tunel miał strop zdecydowanie za nisko. – Nie pasuje tutaj „ale”, ponieważ nie jest to zdanie
przeciwstawne.
Choć teoretycznie mógł stworzyć mały płomyk, który by oświetlał mu
drogę, jednak by to zrobić musiałby cały czas rzucać zaklęcie. – Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego nie jest w stanie utrzymać
tego zaklęcia? Oświetlałby brzmiałoby tutaj lepiej.
Reynard momentalnie spojrzał w stronę Charles'a. – Odmiana imienia Charles zależy od pochodzenia – jeśli Twój
Jackson jest Francuzem, to zapis jest poprawny, jednak jeśli jest Amerykaninem
(a tak wnioskuję po miejscu akcji), to odmieniamy bez apostrofu.
Musiał od dawna nie spać porządnie. – Zgrzyta mi szyk (nie tylko tutaj, ale to zdanie akurat
bardziej rzuciło mi się w oczy). Niby wszystko jest poprawne, ale czyta się
topornie.
Podoba mi się, że wplatasz w opowiadanie całkiem niezły humor. Nie zawsze to
wychodzi, czasem wypowiedzi bohaterów brzmią wręcz dziecinnie, ale końcówka
jednego z fragmentów rozdziału IV (bodajże drugiej części) wyszła Ci bardzo
zgrabnie.
Reynard udał niewinny ton. – Jak Reynard
mógł udawać ton? Po prostu rzekł udawanym, niewinnym głosem.
Nie rozumiem celu spotkania Minstrela i Reynarda. Po co się
zobaczyli? Przecież nie wydarzyło się nic poza obopólnym szantażem, po czym
Minstrel strzelił do chłopaka, chociaż podobno Rey był mu do czegoś potrzebny.
Wszyscy mijali mnie żegnając długimi spojrzeniami lub szeptami do
osób, z którymi szli ramię, w ramię. – „Ramię w
ramię” bez przecinka. Brak przecinka przed żegnając.
No tak, przecież jako jedyna nie nosiłam mundurku. – Kogo? Czego? Mundurka.
Wychwyciłam chłopaka, który z mundurku miał na sobie tylko
niebieski płaszcz, a także dziewczynę w niebieskiej spódnicy i żakiecie, z pod
którego wystawała zwykła koszulka. – Jak wyżej;
spod którego. http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/z-pod-i-b-spod-b;395.html
Masz problem z pisownią przyimków, bo to nie pierwszy przykład
tego typu błędów.
W oczach niektórych musiałam uchodzić albo za prawdziwą
buntowniczkę, której nie obchodzi szkolny mundur lub za nową dziewczynę w
szkolę, którą zresztą byłam. – Albo do kosza. A jak nie, to drugie albo zamiast lub i przecinek przed nim.
I się zaczęło… Już widzę, jak Meg przez najbliższe rozdziały
będzie w kółko zaznaczać, że jest nowa i że KAŻDY patrzy się na nią
podejrzliwie.
Kogoś kto nie wścieknie się, gdy zatrzymam go na korytarzu pytając
tak beznadziejne pytania. – Nasza bohaterka ma wyraźny
problem z zadawaniem prostych pytań. Skoro kilka zdań wcześniej zauważyła, że
niemal każdy patrzy na nią z zaciekawieniem, bo przecież jest nowa, to chyba
nic dziwnego ani złego się nie stanie, jeśli zapyta kogoś o miejsce stołówki.
Zresztą, jak można pytać pytania?
Oni wszyscy znają to miejsce jak własną kieszeń, oczywiście, że
zirytują się, gdy spytam gdzie jest stołówka.
Na początku myślałam, że jej oczy są zwyczajnie niebieskie, lecz z
każdą chwilą, w której dziewczyna się ku mnie zbliżała nabierałam pewności,
jakoby były one fiołkowe. – Megan tak dobrze
widziała z dosyć dużej odległości takie szczegóły jak kolor oczu? Przypominam,
że stała na środku zatłoczonego korytarza. Zresztą, fiołkowe oczy to dość
osobliwe zjawisko; ciekawa jestem, czy to z powodu soczewek, czy jednak ta
cecha występuje konkretnie u Czarodziejów?
Z początku ciemnowłosa wydawała się zbita z tropu, widocznie tak
się zamyśliła, że przez chwilę nie miała pojęcia skąd dobiegło pytanie. – Najpierw był niebieskooki, a teraz ciemnowłosa… Uwierz, że o
wiele lepiej użyć słowa „szatynka”, a się to już tak bardzo nie gryzie.
Wreszcie rzuciła mi spojrzenie swoich fiołkowych oczu. – Spojrzenie oczu? Nie musisz co chwila powtarzać koloru oczu
swoich bohaterów.
- Trystan pokłócił się z Devan'em! – I po co ten apostrof?
Devan podpalił pracownie! – To było ich kilka czy to zwykła literówka i powinno być
„pracownię”?
Z faktu, że wszyscy trzymali książki i wyglądają na bardzo
inteligentne osoby stwierdziłam, że stali przed wejściem do biblioteki. – Wyglądali na inteligentne osoby i to oznacza już, że znajdują
się pod biblioteką? Hm… I teraz nagle zaczęłaś pisać biblioteki małą literą?
Nie zwracając już dłużej uwagi na szepty i zdziwione; rozbawione,
bardziej lub mniej spojrzenia skierowałam swe kroki ku Prawemu Skrzydłu. – Zbędny średnik; brakuje przecinka przed „skierowałam”.
Sufit był naprawdę widowiskowy. Był szklany, a do metalowych umocnień,
którymi był usiany strop przyczepione były liny o różnej długości, a na końcu
każdej wisiał pomarańczowo-żółty lampion. Jednak był dzień i nie dało się zauważyć ich
blasku, chociaż to nie sprawiało, że całość prezentowała się gorzej. – Ich
blasku, czyli czego? Brakuje podmiotu, przez co nie wiadomo, czy to liny
błyszczały, czy ten lampion...
Nie wiedzieć czemu ich nie lubię, chociaż i tak wolę spódnicę od
szortów, kiedy je noszę czuję taką pewność siebie, która znika, gdy nosze
krótkich spodniach. – Ostatnia część zdania: co?
Poszłabym sama utemperować Devan'a za to, co zrobił Harris'owi,
ale to nie miałoby sensu. – I znowu apostrofy szaleją… http://sjp.pwn.pl/zasady/Odmiana-nazwisk-angielskich-i-francuskich;629617.html
Od razu przypomniałam sobie jak to było w starej szkole, kiedy
najsurowsza nauczycielka poprosiła cię do tablicy. – Hola, hola, co to za zmiana typu narracji?
Część osób potrafi zachować zimną krew i po prostu idzie w stronę
edukatora z podniesioną głową, gotowych by wykonać każde polecenie z nienaganną
gracją. – Co? A jak odpowiada, to też robi to „z
gracją”? I znowu zły szyk: edukator z podniesioną głową? Polecenie z nienaganną
gracją? Coś tu się gryzie.
zdziwiło mnie, gdy usłyszałam zmartwienie w głosie tej surowej
kobiety. – Surowe osoby wcale nie muszą być bezuczuciowe – tym bardziej że
nauczyciel powinien zainteresować się chorym uczniem.
A czy Meg nie pomyślała, że może sobie narobić sporo zaległości z
powodu nieobecności? Już była w plecy z materiałem, bo dotarła do Akademii
kilka dni po rozpoczęciu nowego roku szkolnego (przynajmniej tak to
zrozumiałam), a teraz z powodu tego, że musi mieszkać niedaleko Reynarda, omal
nie mdleje z wrażenia? Przecież to głupie i niedojrzałe.
– skrzywiła się tak bardzo jakby zjadła trzy cytryny, naraz! – Na raz.
Dlaczego Akademia, nie mając już miejsca w internacie, postanowiła
przyjąć jeszcze jedną osobę, wiedząc, że będzie trzeba ją wysłać do zupełnie
innego budynku? A nie mogli zrobić jakiejś wymiany – jeden z najlepszych
uczniów wynosi się do domu w lesie, a – podkreślam – NOWICJUSZKA zostaje w
internacie?
Pospiesznie weszłam po jasnych, drewnianych schodkach i weszłam na werandę.
Jest tu całkiem przytulnie, niebieskie ściany z namalowanymi
czarnym kolorem wieżowcami, blokami i po prostu – miastem. – A czas przeszły zrobił sobie wolne?
W ciemnościach natomiast widać było namalowane farbą
fosforescencyjną gwiazdki na suficie w księżycem, na miejscu słońca. Miasto
uwiecznione na ścianach zapaliło światła w oknach, co dodało urokowi całości. – Fluorescencyjną. Chyba trochę przesadziłaś – dziewczyna wciąż
jest w szkole, a nie w pięciogwiazdkowym hotelu. Dlaczego w Akademii aż tak
widać podział uczniów? Jedni muszą mieszkać w beznadziejnych warunkach
mieszkalnych (Skyler o nich wspominała), a nasza Meg od razu trafiła do
apartamentu? Jakoś mnie to nie przekonuje.
Rozmowa Megan z Panią Przeznaczenia wyszła niedopracowana. Kobieta
mówi tak, jakby miała kij zamiast kręgosłupa, sztucznie, nierealnie, ale w tym
negatywnym znaczeniu. Na siłę próbowałaś użyć podniosłego języka, efekt wyszedł
raczej marny.
Psuję je i kruszy, będzie to robił, aż je zniszczy, a co za tym
idzie wywoła koniec, twój i wszystkich innych. –
Psuje; przecinek przed „wywoła”; ostatni przecinek też raczej zbędny, chyba że
bardzo chcesz podkreślić tę część zdania.
Tysiące, albo nawet setki tysięcy motyli ruszyło w moją stronę. – A one skąd niby się tam wzięły? Widzę luki w treści, skaczesz ze
sceny na scenę, jak tylko Ci się podoba.
Zapomniałam. – Stąpasz po cienkim
lodzie. Niby to nie jest błąd, ale skoro opisujesz wszystko z perspektywy
Megan, to jak ona miała pamiętać spotkanie z Panią Przeznaczenia, skoro później
zapomniała o tym wydarzeniu?
- Pytałam się coś. – Nie, Anna pytała Reynarda,
nie siebie. Pytamy kogoś, „się” tylko wtedy, gdy rzeczywiście kierujemy pytanie
do siebie. I pytamy o coś.
Drzwi do jednego z pokojów były uchylone, a wewnątrz spał nie kto
inny jak Megan! – A niby dlaczego te drzwi
były uchylone? Nigdzie nie wspomniałaś, że dziewczyna ich nie zamknęła. No i
masz bardzo emocjonalnego narratora, który przeżywa wszystko gorzej niż kobieta
w ciąży.
Zdziwił się sowim zachowaniem i postanowił jak najszybciej wyjść z
tego pokoju. – Swoim.
Już trzymał się klamki drzwi, gdy ponownie się odwrócił by
powiedzieć:
- Nawet nie wiesz jak wiele mnie kosztujesz. – pokręcił głową i
zamknął za sobą drzwi.
– Dramatycznie, tym bardziej że gadał sam do siebie, co kompletnie
nie pasuje mi do Reynarda.
Rozdział V
Obudziłam się dość wcześnie rano. Tak przynajmniej wnosiłam po
słabych promykach słonecznych przebijających się pomiędzy i przez zasłony,
wprost do mojego pokoju. – Czekam na zejście na śniadanie po schodach. Meh, spaczenie.
Wiem, że mnie okłamywał, naprawdę nieźle mnie okłamywał, jednak
czy to powód by chcieć wyrzucić jedyną część rodziny ze swojego serca i
wyjechać do obcych ludzi? – Chyba już to pisałam, ale
Margaret zaczęła się nad tym zastanawiać… rychło w czas.
Czemu jakiś Czarodziej chciałby by jego dziecko wychowywało się w
świcie ludzi, w ślepej wierze, że jest jednym z nich, tylko po to, by pewnego
dnia przejrzało na oczy? Nigdy tego nie zrozumiem. – Może
dlatego, by nie narobiło kwasu? Małe dzieci nie potrafią w pełni kontrolować
magii i mogą się zdradzić; mało tego, wiele takich istotek ma na tyle długi
język, że mogłoby opowiadać pani w przedszkolu o tym, jak mamusia ostatnio
zaczarowała garnki, by same się zmywały (przykład głupi i wzięty z Pottera). A
jeśli któremuś przyjdzie do głowy, by popisać się przed kolegami w szkole tym,
że umie wyczarować ogień i spaliłoby przy tym cały budynek?
Muszę przecież założyć ten głupi, niebieski mundurek. – Czy Meg jest naprawdę aż tak dziecinna? Co jej szkodzi? Skoro
takie są zasady, a każdy uczeń nosi mundurek, to czemu znowu robi problem tak
naprawdę z niczego?
Nie ubiorę się tak! Będę wyglądała jak jakiś cudak! – Ale przecież wszyscy uczniowie są tak ubrani…
Podeszłam powoli, właściwie to czaiłam się do tych ubrań jak puma
do zwierzyny. – Czy można się czaić do
czegoś? Błąd stylistyczny. Tak poza tym: puma nie jest zwierzyną?
Jeżeli mieli nadzieję, że będę się ich ślepo słuchać i ubierać się
jak idiotka to są w błędzie! – Czy Megan nie pomyślała,
że może mieć kłopoty przez złamanie regulaminu? Zresztą nikt nie każe jej nosić
całego kompletu, a jedynie jakąś jego część, więc naprawdę musi zachowywać się
jak idiotka i rzucać na wszystkich bez powodu? To nie jest ani trochę dojrzałe;
jedynie irytuje.
Nie możesz tego wiedzieć, ale mrugam do ciebie. – ostatnie słowo
sprawiło, że przez chwilę moja głowa zaczęła pulsować z bólu. – Naprawdę? Widzę, że Iluzja nie odstaje inteligencją od
Margaret.
Rozmowa Iluzji z Margaret wydała mi się niezwykle sztuczna i
wymuszona, jakbyś nie do końca ją dopracowała.
przytaknęła mi stojąca naprzeciw mnie blondynka. – Kilka zdań wcześniej o tym wspominasz i nie musisz tego
powtarzać.
To jednak jej nie czyniło jakiejś królowej by wchodzić ot tak do
mojego pokoju! Zapukała, fakt, ale nie dałam jej pozwolenia by weszła do środka! – To jednak nie czyniło z niej jakiejś królowej/To jednak nie
czyniło ją jakąś królową. Ale
jaki to problem? Margaret powinna się cieszyć, że dziewczyna uświadomiła ją w
wielu kwestiach, bo przecież Meg była nowa. Coraz bardziej mnie ona denerwuje.
W dodatku brakuje przecinka przed by.
wtrąciła się Iluzja, którą zbyłam najzwyczajniej tak jak to
robiłam zawsze. – Co? Przecież Meg do tej
pory zawsze z nią rozmawiała! Nigdy nie ignorowała Iluzji.
Taką miała nadzieję, kiedy z samego rana opuszczała internat od
razu kierując się do budynku Akademii, wychodząc złemu na przeciw z podniesioną
głową. – Naprzeciw, przecinek przed „od razu”. I
jakiemu złemu? Coś mnie ominęło?
Co chwila zmieniasz styl: gdy piszesz z perspektywy Megan, tekst w
miarę szybko się czyta, bo i pióro masz całkiem lekkie i przyjemne. Gdy jednak
zmieniasz typ narracji, opisy brzmią sztucznie, bo niepotrzebnie ubarwiasz
język oficjalnymi wstawkami. Raz wydaje mi się, że rzeczywiście przebywam w
głowie głupiutkiej, przewrażliwionej Meg, a innym razem czuję się, jakbym
siedziała na szkolnej akademii. Postaraj się nie zmieniać stylu po każdym fragmencie
rozdziału.
Młodsza z Harrison'ów postanowiła leciutko dać znać Sky, że to już
koniec. – I po co ten apostrof?
– zaświergotała powoli przybierając na pewności, a trzeba
przyznać, że rzadko czuła się gdziekolwiek niekomfortowo. – Przybierać na pewności? A co to za neologizm?
- Chodźmy już, spóźnimy się. – uśmiechnęła się, ukazując dołeczki,
które tylko dodały jej uroku. – Odnoszę dziwne wrażenie, że uczennice Akademii to chodzące
piękności; pewnie nasza bohaterka Meg szybko zauważy, jak bardzo odstaje od
reszty swoim przeciętnym wyglądem.
Czy bałagan panujący w pokoju dziewcząt nie jest lekką przesadą?
Czy wnosi to coś do fabuły, czy jedynie daje sztuczne tło? Przecież to jedynie
zbędny wypełniacz tekstu, by objętościowo było go więcej.
Jeśli ktoś nie jest Nieświadomym musi to zrobić, potwierdzając
przy tym, że wybiera tę, a nie inną placówkę. Nieświadomi nie składają podań z
wiadomej przyczyny, ale przecież ktoś musi znaleźć wzmiankę o nich w aktach
choćby ich rodziny. – Ale to jest skomplikowane… Serio.
Odwróciła głowę w stronę ciemnowłosej tak powoli jakby tak
czynność wywoływała u niej niewymowny ból. – Iście filmowe spojrzenie. Mało tego, w rozdziale aż roi się od
jasnowłosych, ciemnowłosych i niebieskookich. To boli.
Jednak Skyller oprzytomniała w porę i postanowiła nie być jej słownie
dłużna. – Hej, co to za paskudne podwójne „l”? A
może mamy nową bohaterkę?
Argumenty Sky i Annabelle w tej kłótni są żałosne i stawiają
dziewczyny w złym świetle. Czy obie to rzeczywiście aż takie egoistki patrzące
jedynie na pochodzenie? Czy są to obowiązkowe w każdej powieści dla nastolatek
„plastiki”, zakochane w sobie po uszy?
- Dla mnie jesteś zwyczajną idiotką. I wiesz co? Mam gdzieś twoich
głupich starych. Jeśli myślisz, że możesz traktować wszystkich jak najgorsze
ścierwa to się grubo mylisz! – wtedy coś w Skyler pękło. – Sama parę zdań wcześniej obraziła Annabelle i chełpiła się
swoim pochodzeniem, więc czemu jest zdziwiona, że Anna jej odpowiedziała w
dosyć przykry sposób?
Obraziła dziedziczkę wielkiego rodu, a do tego ktoś to słyszał. – A
dziedziczka wielkiego rodu obraziła ją. I gdzie tu sprawiedliwość?
Zauważyłam, że Twoje bohaterki mają manię zaniżania swojej
samooceny. Najpierw Megan, która ciągle boi się odrzucenia, a teraz Sky, która
z jednej strony jest pewna siebie (w końcu pochodzi z zamożnej rodziny, jest po
prostu dobrze ustawiona), a z drugiej przy pierwszej lepszej kłótni nagle
zmienia się nie do poznania: nawet nie potrafi porządnie odpowiedzieć Annie.
- Och, spory! – spojrzał zaskoczony z boku na dziewczyny i panią
Mowery. – Zajmiesz się tym, nie? – zwrócił się w stronę kobiety, której wcale
nie było do śmiechu, ona, patrzyła w stronę Weakley'a, ale jednak jakoś przez
niego, zupełnie jakby był dla niej tu nieobecny. – Oczywiście, że się
zajmiesz. – uśmiechnął się szeroko i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych z
sekretariatu. – A ja głupia sądziłam, że
wszelkie konflikty w szkołach średnich (a pod to chyba można podciągnąć
Akademię, w końcu tam zbiera się młodzież w tym wieku) rozwiązują już sami
uczniowie. Godzić można dzieci w podstawówce, sądzę, że w liceum nie jest to
koniecznie przy ostrej wymianie zdań dwóch nadętych nastolatek.
królową jakiegoś królestwa.
w całości ignorując dziewczynę. – Można kogoś ignorować w jednej trzeciej?
- Doprawdy? Według mnie obraziłaś jedną z najlepszych, jak nie
najlepszą uczennicę naszej szkoły. Naprawdę, tutaj nie ma co tłumaczyć. –
uśmiechnęła się gorzko zastępczyni dyrektora. Pochyliła się do przodu i
kontynuowała: – Rodzice Annabelle, których tak bezczelnie obraziłaś są również
honorowymi fundatorami naszej placówki. Naprawdę, słaby, słaby start w naszej
szkole sobie zafundowałaś. – uśmiechnęła się na własną grę słowną. – Naprawdę? Nauczyciele aż tak przejęli się głupiutką wymianą zdań
dwóch nastolatek? Burza hormonów, wybujałe ego… Chyba powinni to wiedzieć, a
nie roztrząsać tak infantylne zachowanie OBU dziewczyn.
– Ale wystarczy jeden wybryk, jeden, najmniejszy, byle jakie
uchybienie, a będziesz mogła szukać nowej szkoły. – spojrzała z wyższością na
dziewczynę, na której twarzy malował się strach i panika. – Co to za głupia szkoła?! Ja rozumiem, że Skyler obraziła w jakiś
tam sposób rodziców Annabelle, ale przecież to nie powód, żeby straszyć
uczennicę wyrzuceniem ze szkoły. Jest sto tysięcy innych powodów: narkotyki,
bójki… Czy jedna kłótnia naprawdę miała aż takie skutki? To niewłaściwe
zachowanie, zwłaszcza w szkole, gdzie przede wszystkim powinna panować
sprawiedliwość, bez względu na pochodzenie. To totalnie nieprofesjonalne.
Czy przypadkiem w naszym regulaminie nie ma nic o pasemkach we
włosach i tym podobnych? – spytała tak ciekawa odpowiedzi, jakby naprawdę nie
wiedziała, co może jej odpowiedzieć Selma. – A czy nie trwały właśnie wakacje, a dziewczyna mogła robić ze
swoimi włosami, co tylko chciała?
Skyler odwróciła się w stronę przyjaciółki mając pioruny w oczach, – Pioruny?
Niestety wychylił się zbyt bardzo głową, a teraz także ramionami i
klatką piersiową poza obręb łóżka, że cóż… spadł. – Przypominam, że prowadzisz w tym momencie narrację autorską i
należy tę zmianę uwzględnić w sposobie pisania.
Darrell w całości ignorując Trystam'a jęczącego z bólu na podłodze
i śmiejącego się na cały internat Cayson'a, którego tamten przed chwilą
wyzywał, upadł na podłogę na kolana i trzymając za poplamioną koszulę zaczął
pytać się nikogo w szczególności: – Tamten, czyli kto? I jak
można zacząć pytać się (!) nikogo?
Przechodząc przez salon krwistej czerwieni – A co to za metafora? Błąd stylistyczny.
Muszę przyznać, że Rich nie był wzorowym opiekunem. Zapominał o
kupowaniu artykułów spożywczych, sam jadał na mieście między przerwami w pracy, w która absorbowała całą jego energię. – „Wzorowy opiekun” zarabiał pieniądze, by utrzymać rodzinę.
Sądzę, że Meg była na tyle duża, że mogła pofatygować się wieczorkiem po jakieś
drobne zakupy.
Czym jest tęsknota? Czy to ulotne uczucie, wspomnienie, które
nachodzi nas, w najmniej odpowiednim momencie tylko po to byśmy chcieli rzucić
cały ten świat w nicość i odejść? Wrócić?
A może to tylko chwila zwątpienia w sens podążania obraną wcześniej drogą?
Skąd mam wiedzieć, co tak naprawdę czuję, a jak już będę coś czuć to skąd mam mieć pewność, że siebie nie okłamuję? – Zaleciało… Coelho. Nawet bardzo zaleciało.
A może to tylko chwila zwątpienia w sens podążania obraną wcześniej drogą?
Skąd mam wiedzieć, co tak naprawdę czuję, a jak już będę coś czuć to skąd mam mieć pewność, że siebie nie okłamuję? – Zaleciało… Coelho. Nawet bardzo zaleciało.
Jak lunatyk zamknęłam drzwiczki lodówki. – A jak lunatyk zamyka drzwi lodówki? Czym różni się ta czynność
od zamykania lodówki przeciętego człowieka?
Wyglądał tak jakby urodził się w tym niecodziennym stroju i w
takim byłby został pochowany. – Nie ogarniam tego zdania.
Czerwony kolor, będący kolorem drużyny, której Reyard był przywódcą nieźle oddawał posiadany
przez chłopaka charakter. – O proszę, mamy nowego bohatera...
Dałabym sobie rękę uciąć, że wyglądam beznadziejnie i każdy tak
myśli! – Rzeczywiście Meg to niezła histeryczka z zaniżoną samooceną.
- Zamierzasz się spóźnić, co? – w sumie to nie było to pytanie.
Byłam pewna tego, co ona zamierzał. Jak mogło by być inaczej?
- Cóż. Tak. – odparł najzwyczajniej w świecie i wyminął mnie po czym zniknął gdzieś w głębi mieszkania.
- Cóż. Tak. – odparł najzwyczajniej w świecie i wyminął mnie po czym zniknął gdzieś w głębi mieszkania.
– Dobrze, a teraz odpowiedz mi na pytanie: czy tak rozmawia
młodzież? Czy Ty tak rozmawiasz z koleżankami w klasie, czy tak wygląda
konwersacja koleżanki z kolegą? Raz dialogi wychodzą Ci świetnie (najbardziej
podobały mi się uszczypliwości Meg i Reynarda w początkowych rozdziałach), a
innym razem topornie.
Głównym jego problemem był pewien siniak, konkretnie to dość
sporych rozmiarów, rozmiarów ludzkiej pięści, a jeszcze dokładniej – pięści Trystama.
Niepewny co zrobić w takim wypadku Daven, padł płasko do przodu na
podłogę. – Naprawdę nie pamiętasz imion swoich
bohaterów? Parę zdań wcześniej był Devanem.
I wtedy Devan wstał, a krzywił się potwornie przy każdym wykonanym
przez siebie ruchu. Wreszcie podniósł się z podłogi i spojrzał wzrokiem
przepełnionym bólem w stronę kolegi. // Devan doskoczył do niego jak oparzony. – I już go nic nie bolało?
– rzuciła
gniewnie Anna, po czym wbiła swoje spojrzenie w odbicie własnej postaci w
lustrze. – Wbija się raczej
wzrok, a nie spojrzenie.
Anna odwróciła się do przyjaciółki i zaczęła mocno gestykulować
dłońmi, co zaniepokoiło jedynie ciemnowłosą. – Dobrze, że dłońmi a nie stopami. I dlaczego tylko ciemnowłosą to
zaniepokoiło? I kim jest ta ciemnowłosa, bo już nie pamiętam?
ale najbezpieczniejszym było zwyczajne jej się słuchanie. – Pokręcony szyk, i to nie pierwszy raz.
Był w łazience i poprawiał ubranie, krwisto czerwoną oznakę jego
należenia do Czerwonych Płomieni. –
Krwistoczerwoną i przynależności.
Podczas pierwszego roku nauki drużyna Reynard'a stała się
najlepszą, a sam Reynard pokonał wszystkich przeciwników niemalże w pojedynkę. – Chodzący ideał.
Czerwone Płomienie miały kilku dobrych członków na starcie, a byli
to: Kyan Cooley, najlepszy przyjaciel Reynard'a, Brysen i Coen Haywood, dwaj
bliźniacy, którzy okazali się być dobrymi przyjaciółmi dla chłopaka, a także on
sam. – To „dla” jest niepotrzebne.
Nie sposób się było nie zgubić, jeżeli nie znało się około drogi. – Druga część zdania jest dla mnie jedną wielką niewiadomą.
Chyba każdy ma na tym punkcie bzika, aby nie ten chłopak. – „Aby” to nie jest synonim słowa „tylko”.
Teraz już tam nie pójdę dopóki mi nie powiesz swojej historii. –
uśmiechnęłam się szczerze i spojrzałam na chłopaka, a żeby to zrobić musiałam
lekko zadrzeć głowę do góry, bowiem nieznajomy wciąż siedział na parapecie. –
Historię to się chyba raczej opowiada. Zachowanie Meg jest wybitnie skrajne –
raz boi się zapytać o najzwyklejszą rzecz, a potem tak odważnie zaczepia
nieznajomego chłopaka.
Podoba mi się to, jak opisałaś zastępczynię dyrektora szkoły.
Wcześniej narzekałam na opisy, teraz jest znacznie lepiej.
Sala sama w sobie była ogromnych rozmiarów, dzięki czemu bez
problemu mogła pomieścić społeczność Akademii. // Uśmiechnął się szeroko,
ukazując rząd białych jak śnieg i równych jak scena na sali, zębów. – A Megan ma w oczach lornetkę. Że co? Równych jak scena na
sali? Jak wygląda równa scena? Ostatni przecinek całkowicie zbędny.
Pomachał widowni, po czym otrzymał masę oklasków. – Dyrektor machający do tłumu jak polityk? Hm…
– zaśmiała się, choć nie mogę sobie pomóc, że według mnie
zabrzmiała okropnie sztucznie. – O co chodzi z tą pomocą?
Otóż od dziś możecie wszyscy mówić do Reynarda per pan! – zaśmiał
się, a do niego dołączyła reszta sali. – Zadziwiająco luźna atmosfera na tej uroczystości… A ten tłum
uczniów potrafi jedynie krzyczeć i wiwatować?
każdy student nie wykazujący inicjatywy szkoły, – A jaka to inicjatywa? Czy coś przegapiłam?
Rozdział VI
- Z moimi krzywymi nogami mogę robić za atrakcję w cyrku. –
skrzywiłam się. – Uch, dlaczego Megan musi
być taka męcząca w tym swoim ciągłym narzekaniu na wszystko? Albo nigdzie nie pasuje,
albo wstydzi się zapytać, gdzie jest stołówka, albo zaczyna jęczeć, że ma
krzywe nogi, gdy ktoś ją komplementuje. Najlepsze jest to, że w ogóle o tym nie
myśli, gdy chce zaczepić jakiegoś chłopaka… Brak konsekwencji.
- Trzymam cię za słowo, Mc'Cras. – I
znowu coś jest nie tak z nazwiskiem, tym razem głównej bohaterki…
Chyba właśnie oczekiwali na moją odpowiedź w jakiejś kwestii, a ja
choćbym nie wiem jak się starała nie mogę wymyślić, o co mogłoby im chodzić. – Poplątałaś czasy.
Powinniśmy wrócić do domów i przygotować się na wszystko, co może
przynieść jutro. – I znowu Coelho.
O dziwo wyglądała tak, jakby nikt nie zaglądał do jej wnętrza, a
to był dobry znak. – A dlaczego miałby to
robić? Po pierwsze, odeszli tylko na sto metrów, a przypuszczam, że z tej
odległości mogliby zobaczyć kogoś, kto próbuje zabrać torebkę. Po drugie, skoro
jej nie ukradł, to prawdopodobnie do niej nie zaglądał – jaki złodziej najpierw
przeszukuje torebkę, a dopiero później ją kradnie? Zazwyczaj na początku
zabiera się zdobycz, a dopiero później do niej zagląda.
Mogłam przecież zadzwonić na policję. – No nie za bardzo, jak ją wtedy trzymał za rękę…
Choć podczas nich nie stała mi się krzywda, co więcej czułam się
dziwnie bezpieczna, to jednak nie potrafię powstrzymać mojego lęku przed jego
osobą. – Aha. Mała sprzeczność. No i znowu
plączesz czasy.
Jego słowa były jak słowa szaleńca, było ich zbyt dużo jak na
jedną rozmowę i nie miały sensu, ani koneksji. – http://sjp.pl/koneksja,
chłopak spytał się tylko „dlaczego” i tyle. Ostatni przecinek zbędny.
Nie rozumiem w ogóle sytuacji, w jakiej znalazła się Megan. W
jednej chwili jest sama, w drugiej podchodzi do niej chłopak, o którym nic nie
wiadomo, nie rozmawiają ze sobą, a on nagle zaczyna ją całować… Rozumiem, że
chcesz zaciekawić czytelnika, ale mnie zaczęły męczyć te wszystkie niewiadome.
uśmiechnął się ukazując śnieżnobiałe zęby, które tworzyły dość
duży kontrast do ciemnego, wieczornego krajobrazu miasta podczas burzy. – A
Margaret widziała to w ciemności? Czy wszyscy tam mają idealnie białe zęby?
Wierzył, że mogę być ją. – Nią.
Długo opowiadał mi o tym gdzie byliśmy, co robiliśmy, jakie
mieliśmy wspaniałe wspomnienia i choć nie jestem w stanie uwierzyć w
prawdziwość tego wszystkiego to jednak strasznie chciałabym spróbować. –
„Strasznie” to przymiotnik nacechowany negatywnie. Może przytoczę tu małą
anegdotę. Studentka przyszła po indeks do profesora Miodka. Powiedziała:
„Strasznie panu dziękuję”, Miodek na to: „Obrzydliwie nie ma za co”.
Po resztą, wujo powiedziałby mi, gdybym magicznie „zapomniała”,
prawda? – Po resztą?
Historia z tajemniczym narzeczonym jest naprawdę intrygująca;
zaciekawiłaś mnie nią, nie powiem.
Byłoby o wiele łatwiej, gdyby Arian nie chodził do mojej szkoło, a
jak się okazało od tego roku do niej uczęszcza. – Pomijając literówkę, to znowu poplątałaś czasy.
Wracając do wątku Ariana: czy to nie dziwne, że nastoletni chłopak
miał narzeczoną?
Kiedy opuszczałam budynek szkoły przywitał mnie piekący blask
słońca. – Piekło słońce czy jego blask?
pogładziła mu ramię uśmiechając się lekko. – Nie sądziłam, że kelnerki mogą być aż tak wylewne…
Nie za bardzo rozumiem, o co chodzi w tym rozdziale. Owszem, niby
w przypisach wyjaśniasz, że to okres, zanim Megan trafiła do Akademii, ale
pamiętaj, że nie powinnaś tak robić – wszystko ma wynikać z treści, a nie notek
odautorskich. Zrobiłaś nagły przeskok – w jednej chwili poznajemy nowych
znajomych Meg, a zaraz potem nagle przenosimy się do przeszłości i obserwujemy
tajemniczego Ariana. Opowiadanie nie powinno być tak skrajne – wolałabym, byś
płynnie przechodziła z wątku w wątek, a nie w jednym rozdziale pisała z
perspektywy kilku osób, a zaraz potem zrobiła przeskok na przeszłość, pisząc
najpierw jako Megan, a zaraz później z perspektywy Ariana.
Podsumowanie
Ponarzekałam trochę, co? Przepraszam, w pewnych momentach mogłam
być uszczypliwa, ale ocena powstawała na bieżąco podczas czytania, stąd te
uwagi, niektóre niepotrzebne w stosunku do późniejszej treści.
A teraz czas na małe podsumowanie Twojej twórczości.
Zacznijmy może od tego, co najbardziej przeszkadzało mi podczas
czytania: interpunkcja leży i kwiczy. Notorycznie gubisz przecinki w
zdaniach wielokrotnie złożonych albo wstawiasz je tam, gdzie zupełnie nie są
potrzebne. Powyżej wypisałam trochę przykładów, ale to nie wszystko, bo chyba
musiałabym skopiować znaczną część rozdziałów, a chyba nie o to chodziło.
Proponuję liczyć orzeczenia, to znacznie ułatwia sprawę. Polecam przejrzeć też
to: http://sjp.pwn.pl/zasady/Interpunkcja-polska;629734.html.
Znajdziesz tam wiele rad i przykładów, które ułatwią Ci naukę wstawiania
przecinków w odpowiednie miejsca.
Dwa: dialogi. Tutaj będzie krótko: zapisujesz je błędnie, co
gdzieś wyżej zaznaczyłam. Podesłałam Ci też link, gdzie znajdziesz potrzebne
informacje. Od siebie mogę dodać tyle, że każdą nową myśl, nawet wypowiedź
bohatera, rozpoczynamy akapitem, a zamiast dywizów używamy myślnika. Możesz go
utworzyć, klikając jednocześnie na klawiaturze Ctrl i -.
Trzy: styl oraz czas. Stylistycznie nie jest najlepiej – na
początku Megan pisała tak, jakby połknęła kij. Niepotrzebnie ubarwiałaś język
oficjalnymi wstawkami: ile nastolatek ciągle wtrąca „jednakowoż” i tym podobne?
Raczej niewiele. Później było trochę lepiej, Meg wypowiadała się z lekkością,
więc i tekst szybciej mi się czytało. Niestety, mam tutaj dwie uwagi. Po
pierwsze, gdy zmieniałaś typy narracji, zapominałaś o zmianie języka. W
narracji pierwszoosobowej możemy używać potocznych słów, nasz język nie musi
być dogłębnie barwny, bo przecież – w Twoim przypadku – wypowiada się
nastolatka, a nie pięćdziesięcioletni profesor nauk humanistycznych. Gdy jednak
prowadziłaś narrację autorską, coś zaczynało zgrzytać – czułam się tak, jakbym
znowu czytała wywody Margaret, ale z pewnej perspektywy. Polecam ten link: http://liceum.kujon.net/txt/34/narracja_narrator.html.
Tam ładnie opisane są różnice między typami narracji. Po drugie, często
niepoprawnie używałaś słów. Wyżej masz tego kilka przykładów. No i szyk;
czasami przestawiałaś wyrazy tak bardzo, że zdanie traciło sens, często też
brzmiało po prostu źle. Przestawianiem słów nie uczynisz tekstu bardziej
oficjalnym.
Cztery: opisy. Raz lepiej, a raz gorzej. Zdecydowanie za dużo
powtórzeń, które spokojnie mogłabyś wyeliminować, gdybyś uważnie przeczytała
rozdział przed publikacją. Nadużywasz słowa „być”: Tam był stół, a na stole był bukiet…
I tym podobne. Wymieniane rzeczy po przecinku świadczy jedynie o nieudolności
autora; spróbuj opisywać pomieszczenie za pomocą zachowania bohaterów; on,
zamiast opisywać wszystko po kolei, niech podchodzi do przedmiotów, dotyka ich,
niech czuje ich fakturę, zapach. Pozwól czytelnikowi dokładnie wyobrazić sobie
pomieszczenie, ubarw swoje opisy nie tylko suchymi epitetami, ale również
emocjami, jakie towarzyszą bohaterom.
Pięć: ubogie słownictwo – o tym napomknęłam wcześniej. Pomijając
powtórzenia, których był ogrom, nadużywasz również wyrażeń typu „jasnowłosy”,
„niebieskooki”. To synonimy, powiesz. Nie, to tylko błędnie używane słowa,
których obecność można wyjaśnić jedynie niezbyt bogatym słownictwem. Na dodatek
to błędne wyrażenia: o ile jeszcze można zaakceptować tych wszystkich „brunetów”
i „blondynów”, to przymiotnik sam w sobie nie ma prawa istnieć, jeśli używamy
go jako rzeczownika. Tutaj znajdą się rady, które szerzej omówią przedstawiony
problem: http://przy-barze-fantastyki.blogspot.com/2013/12/podstawy-bez-ktorych-ani-rusz.html.
Świetna lektura, naprawdę polecam ją przejrzeć.
Sześć: masz
tendencję do przerywania zdań złożonych, które potem brzmią okropnie. Przykład: Podszedł do niego i ruszył go
stopą. Lecz Daven nie drgnął. – Po co ta kropka w środku zdania? Nie
sądzisz, że lepiej brzmiałoby to, gdyby zamiast tego postawić tam przecinek?
Zdanie brzmi wtedy płynniej.
Siedem: błędy ortograficzne i literówki. Niestety, ale się
zdarzyły. Źle stawiasz apostrofy w imionach (gdzieś wyżej podałam link, tam
jest wszystko ładnie wyjaśnione). Często też błędnie zapisywałaś imiona
bohaterów! Szczytem jest dla mnie nazwisko głównej bohaterki, pisane raz przez
jedno „s”, a innym razem już przez dwa. Przy imionach innych postaci również
przestawiałaś literki.
Osiem: bohaterowie. Za mało znam nowych znajomych Megan, by
szerzej coś o nich napisać. Na pewno Annabelle z jednej strony jest bezwzględna
i zawistna, z drugiej wrażliwa (sytuacja z Reynardem). O innych niewiele
pamiętam, może jeszcze Skyler, która wywołuje u mnie sprzeczne emocje: niby
jest dobra, pomocna, a z drugiej strony potrafi pokazać pazurek. Nie wiem, co o
niej sądzić.
Reynard. Do czasu mój ulubiony bohater, sarkastyczny, piekielnie
zdolny, no i nabijał się z Megan. Później jednak podobał mi się mniej,
zwłaszcza po rozdziale w całości poświęconym jego osobie. No nie wiem, jakoś
ten nowy, arogancki Rey niespecjalnie mi odpowiada, ale należy pamiętać o tym,
że i on posiada swoją Iluzję, zupełnie jak Megan.
Oho, naszą uroczą bohaterkę zostawiłam sobie na koniec. Nie chcę
używać słów Mary Sue, bo Meg raczej nią nie jest. Po pierwsze: wpada ze
skrajności w skrajność, a to niekonsekwencja prowadzenia jej postaci. Raz jest
przerażona zwykłym pytaniem o stołówkę albo tym, co ludzie pomyślą na jej widok
w szkolnym mundurku, ale to wszystko nie ma znaczenia, gdy widzi chłopaka
siedzącego na parapecie. Bez problemu nawiązuje z nim konwersację, co nie
zgadza mi się z jej obrazem z poprzednich rozdziałów. Często mdlała i miała
poważne problemy z chodzeniem, pewnie z powodu swojej Wyjątkowości, chociaż nie
zostało to powiedziane na głos. Ma swoją Iluzję, z którą przeprowadza sztuczne
i wymuszone rozmowy, rzuca żałosne teksty. Ale przyznam, że zaintrygował mnie
wątek Ariana i zaginionej narzeczonej. Mam nadzieję, że to rozwiniesz.
Liczę, że jeszcze dokładniej opiszesz świat Czarodziejów (swoją
drogą, dlaczego piszemy to wielką literą?), a konkretnie chodzi mi o
Uświadomionych i Nieświadomych. I nie jestem pewna, czy było to napisane, bo
jeśli tak, to przepraszam, ale nie pamiętam: czy ludzie wiedzą o Czarodziejach?
Bo w jednym fragmencie jest, że nie, w innym zrozumiałam, że o nich wiedzą, a
teraz nie mam pojęcia, co o tym sądzić.
Masz potencjał, ogromny potencjał, ale też często popełniasz
głupie błędy. Musisz popracować nad stylem; uważaj, jak piszesz, czytaj
rozdziały przez publikacją i zapoznaj się z linkami, które podałam. Popraw
rozdziały, przy następnych, które napiszesz, uważaj na ortografię i literówki.
Mam nadzieję, że ocena chociaż trochę Ci się przydała i że
zastosujesz się do moich rad.
Na razie na zachętę wystawiam Ci słabą trójkę, czyli przeciętny, ale
liczę na poprawę, bo masz predyspozycje do lepszych wyników. Gdyby nie liczne
błędy interpunkcyjne, stylistyczne, nietrafione metafory, mieszanie stylów i
czasów, może byłoby wyżej. Sądzę, że jest to sprawiedliwa ocena.
Życzę Ci mnóstwa weny i chęci do pisania!
PS Proszę, usuń tę brokatową myszkę, bo na dłuższą metę doprowadza do szału!
Gify pochodzą ze strony http://giphy.com/.
Uwielbiam te gify w ocenie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :D
Ja też uwielbiam :P
UsuńPozdrawiam :)
Patrząc na te ocenki, poza tym, że zwracacie uwagę na dobre rzeczy, odnoszę wrażenie, że jesteście tak bardzo łagodne. I mean... po przejrzeniu tej ocenki, poczytaniu kilku akapitów wnikliwie, potraktowałabym tekst o wiele ostrzej. Rzucam tak na przemyślenie. Bo mam wrażenie, że to jest teraz takie "źle skonstruowane postaci, mnogość błędów wszelkiego rodzaju, brak świata przedstawionego, ale masz dobre chęci, prawie cztery".
OdpowiedzUsuńNa ludzi lepiej działa ostrzejsza krytyka niż krytyka zakończona gorącymi pochwałami i klepaniem po głowie.
Mam nadzieję, że nie wywołam burzy. D:
Wiem, co chcesz przez to powiedzieć i ja też wolę ostrzejszą krytykę (dla siebie), ale zdaję sobie sprawę, że niektórzy nie mają tyle dystansu do siebie i swojej pracy, a po bardzo krytycznych ocenach się po prostu poddają (i kasują blogusie). No jasne, jak ktoś źle przyjmuje krytykę, nie powinien się zgłaszać, ale raczej staram się obiektywnie do wszystkiego podchodzić i ograniczać sarkazm i kąśliwe uwagi do minimum (aż tak wnikliwie ocen dziewczyn nie czytam, by wypowiadać się też w ich imieniu). Myślę, że poziom krytyki (w sensie, „krzyczenia” na autora) powinno się dostosowywać do tego, co jesteśmy w stanie o nim powiedzieć po przeczytaniu jego dzieła. Do wszystkich jeden sposób nie przemawia, a ocena końcowa - cóż, jeżeli ktoś ma problem, by porównać ze sobą ilość błędów i zalet, powinien przerzucić się za system punktowy i później wszystko podsumowywać (mi to się zawsze wydawało jakieś niesprawiedliwe, chyb źle podchodzę do systemów jako takich :D).
UsuńSpoko, Nearyh, żadnej burzy nie będzie. Dobrze gadasz.
Pozdrawiam, Niah.
Znaczy wiesz, nawet nie o krzyczenie mi chodzi. To ja krzyczę na wszystkich jak chory człowiek, to niekoniecznie dobra metoda. Można wszystko wyłożyć na spokojnie, na przykład jakieś tam "słuchaj, skoro twoja postać przeżyła coś strasznego, powinno to mieć na nią jakiś wpływ, nie ma żadnego, można to pokazać..." i jest jak najbardziej fajne. Można też poprawić błędy bez bluzgania (nawet mnie się to udaje). Chodzi mi raczej o całość. W sensie, wskazujecie często te błędy, wymieniacie wszystko to, co jest słuszne do wymienienia, mówicie, że to niedobrze, a często są to rzeczy takie, no, poważne. Like bohaterka prawie-Mary-Sue to poważna rzecz. Mrowie błędów to poważna rzecz. Brak świata przedstawionego to BARDZO poważna rzecz.
UsuńA na koniec ocenki widzę "no, prawie czwóreczka!", kiedy ja bym najwyżej dwóję walnęła, na przykład (ale ja nie jestem łoceniajoncom, na szczęście). Po prostu wydaje mi się to takie niewymierne, bo nawet po miłym wymienieniu tych wad, jak autorka zobaczy taką ładną ocenkę, najpewniej nie będzie chciała za wiele poprawić, bo przecież jest niemalże DOBRA, chociaż nie wykreowała świata przedstawionego czy źle skonstruowała postaci.
Tu mnie trochę boli. Że tak trochę brakuje wam konsekwencji, czy czegoś takiego.
Cóż, mogę Ci powiedzieć, że ja na pewno się nad tym bardziej zastanowię przy kolejnej ocenie, a razem z ekipą przedyskutujemy tę kwestię, bo skoro Ty, jako postronny czytelnik, zwracasz nam uwagę na coś takiego, na pewno trochę racji w tym jest. Jakby nie patrzeć, ocena końcowa jednak mocno wpływa na autora, więc nie należy tego bagatelizować i, jak to wcześniej ujęłaś, być łagodnym bez względu na wszystko.
UsuńDzięki za uwagi.
Pozdrawiam, Niah.
Zdecydowanie zgadzam się z Nerką. Już wielokrotnie spotkałam się w ocenkach z tym, że końcowa nota jest kompletnie nieadekwatna do wypisanych w ocenie baboli. Niekoniecznie tu, ale w niektórych poprzednich na pewno. Dziwne, że to nigdy nie działa w drugą stronę - kiedy blog jest za dobry, a dostaje przeciętniaka.
UsuńAle z drugiej strony słowo "przeciętny" chyba nie powinno kojarzyć się z trójką szkolną. Raczej z przeciętnym współczesnym blogiem. Jednym z tych, których na pęczki w sieci. Najwyraźniej poziom ogółu jest niski. Blog niczym się nie wyróżnił, nie zachwycił przesadnie i nie złapał za serducho. Więc wszystko będzie zależeć od tego, jak oceniający będzie podchodził do wystawianej noty. Dla jednych to będzie trója szkolna, a dla innych blog totalnie zwyczajny.
Przy okazji nasuwa mi się inna uwaga. Być może w niektórych przypadkach oceniający na początku oceny twierdzi, że coś jest złe, be, fatalne i fogle do śmieci, ale z czasem dostrzega poprawę stylu autora i logiki jego pisaniny. Bo gdy ktoś pisze długo, naturalny jest rozwój warsztatu. Być może to akurat ma ostateczny wpływ na wystawienie oceny końcowej motywacyjnej? Hmm...
Skoia.
Większość autorów aspiruje do jakiegoś wydawania i tak dalej, dlatego sądzę, że wasza rola może dać konkretne efekty, jeśli będziecie się odnosić do literatury ogółem. Oczywiście, można traktować łagodniej czy docenić tego lub owego za to czy tamto. Da point is, jeśli opcia będziecie odnosić do kolejnych opciów, ci autorzy najpewniej nigdy się nie rozwiną. Co to za problem, lepnąć tekst bez konkretnych walorów, ale przeciętnie nudny i poprawny?
UsuńA jeśli podniesiecie trochę poprzeczkę i zaczniecie opcio traktować jak potencjalną literaturę, myślę, że zmotywujecie niektórych autorów - ci, którzy nie chcą się rozwijać, spoczną na laurach tak czy siak, natomiast ci, którzy naprawdę aspirują i mają szanse, mogą nie zdobyć motywacji.
Z drugiej strony jeśli nie zdołacie tego wspólnie ujednolicić (I mean to podejście) i jedna da takiemu wołającemu o pomstę do nieba opciu dobrą ocenę (dla mnie pomsta do nieba to już źle, płasko kreowane postaci i niespójny świat), a kolejna porządnemu tekstowi, gdzie na przykład jest kilka dziur fabularnych, świat przedstawiony jest w paru miejscach mętny, ale postaci są ok, taką samą notę, no to już może być kwaśno.
...miałam coś jeszcze dopisać, ale mój kot prawie popełnił samobójstwo kartonami i wypadłam z rytmu. :D Tak więc tak.
Też właśnie przyszło mi to do głowy, że tu - na fuzji - przeciętny przeciętnemu nierówny i ostatecznie najlepiej byłoby chyba nie stawiać żadnych not, a jedynie pisać ocenę dla autorów i to by była już ich sprawa, ile z nich wyciągną. Nie przychodzi mi do głowy inne rozwiązanie. Być może faktycznie jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. Nie możemy wszystkich oceniających zmusić do opierania się o jedyną słuszną punktację czy jakikolwiek inny wyznacznik dla wystawiania ocen. Fuzja jest zbiorem oceniających i każdy ma swoje sposoby na ocenianie. Trudno w tej kwestii cokolwiek narzucać, bo automatycznie trzebaby scalić szablonówki i nieszablonówki. Ale, jak juz Niah zauważyła, pogawędzimy o tym wspólnie, bo temat ważny. Może cudownym sposobem w przyszłości znajdzie się na niego konkretny złoty środek :)
Usuń*patrzy podejrzliwie na wyświetlającą się godzinę*.
UsuńNie możesz być normalna. Ja o takiej porze się dopiero kładę.
Anyway!
No, wzięłam pod uwagę, że może być trudno ujednolicić z racji osobnego sumienia każdej oceniającej. Po prostu pomyślałam, że może, jak poruszę ten temat - i wywołam burzę albo nie :D - to część weźmie to pod rozwagę. Nawet w tej ocence miałam trochę wrażenie, że w porównaniu do pokazanych niedociągnięć wnioski końcowe są bardzo łagodne; inna sprawa, że ja sama jestem dość surowa literacko, noale. Mogę sobie krytykować każdego w ęternetach! Bo nawet nie chodzi o to ujednolicenie i robienie pod jedno dyktando. To się da, jak się prowadzi ocenkowalnię w pojedynkę. Tylko właśnie żeby jakoś się uczulić, zauważyć problem.
Może brak ocen to faktycznie rozwiązanie. Z drugiej strony trudno wtedy prowadzić rankingi i tak dalej, a chyba to lubicie. :D Generalnie nie zaproponuję dobrego rozwiązania problemu. Może dziewczyny, każda we własnym sumieniu, zastanowi się nad tym i jakieś wnioski się wyciągną.
Po prostu przyjąć inne kryterium - nie opcia porównywane do opciów, tylko opcia porównywane do literatury. W końcu każde opcio aspiruje do bycia literaturą.
* nie lubię spać, czasem budzę się wcześniej niż przed pracką i zajmuję swój czas pierdołami, potem idę sobie po chleb i pobiegać po lesie z piesełem *
UsuńNo i problem pojawia się też tu, że WS to ocenkownia blogów, a nie samych opek. Niektóre blogi też mają swoje miejsce w kolejce, a opkami wcale nie są. Po tylu latach znudziło mi się pisanie do wszystkich autorów tego samego, więc przerzuciłam sie aktualnie na krótsze opka, recenzje ewentualnie jakieś pamiętniki czy blogi o duperelach. Za chwilkę pewnie wrócę do formy, enyłej, chodzi o to, że właśnie nie każdy blogasek aspiruje do bycia literaturą wydawniczą.
Moim zdaniem najzwyczajniej każdy oceniający, mając na uwadze wypisane przez siebie byczki i przy okazji pracę koleżanek, powinien przed publikacją zastanowić się, czy nota końcowa jest fair w stosunku do tego, co dany blog faktycznie reprezentuje. Może wtedy, takim właśnie najprostszym sposobem, nie będzie już widać tej przepaści jakościowej między dwoma przeciętniakami czy blogami słabymi.
Do usług!
OdpowiedzUsuń(twoje "pozdrawiam, Niah" chyba niedługo zostanie takim running joke :D).
Too late.
UsuńPozdrawiam, Podłość.
Trudno się mówi :D suafy się nie da się odmówić, nie ważne jaka by nie była xD
OdpowiedzUsuńPozdrawiam (ponownie), Niah.
Holy crap, dopiero teraz ogarnęłam, że zalinkowano Bar! Dziękówa, czy coś. :D
OdpowiedzUsuńA proszę :P
Usuń