Adres:
Jupiter
Autorka: Amare.
Tematyka: obyczajowe, dramat, romans
Oceniający: Szałt
Witam wszystkich serdecznie. Co prawda nikt nie chciał udzielić mi błogosławieństwa na napisanie tej ocenki (chyba moja BFF obawiała się o moje zdrowie), ale wbrew przeciwnościom pragnę spełnić swoje marzenie i zostać stażystą. Chciałbym tylko wiedzieć, czemu ten Word ciągle poprawia mi słowa…
Tak po
pierwsze, tekst nachodzi mi na konia w szablonie i jest przez to nieczytelny (jasne, mogę zmienić wielkość,
ale czemu mam czytać mniejsze litery?). Jestem pewien, że na lapku w innej
rozdzielczości szablon wygląda jak trzeba, ale nie mam zamiaru specjalnie się
przesiadać – to ty, droga autorko, powinnaś zadbać o to, żeby szablon był
uniwersalny. Swoją drogą ładna ta szata graficzna, jestem tylko ciekaw czyja to
robota, bo brak informacji, a szkoda.
Nie wiem, po
kiego grzyba ci obserwatorzy, ale jak tam chcesz (w końcu nie zabronię ci się
chwalić). Za to „Słowo na dzień dobry” zapisano czcionką bez polskich znaków, a
poza tym nie za bardzo ogarniam, czemu właściwie ma służyć. Co prawda
oznaczyłaś cytat cudzysłowem (bo zakładam, że to cytat), ale autora porwali
kosmici i pewnie dlatego go zabrakło. Cóż, bywa. Oczywiście „Aktualności” również
są napisane czcionką bez polskich znaków – przynajmniej jest jakaś
konsekwencja. Zastanawiam się tylko, jak aktualne są te „Aktualności”, bo daty
nie uświadczyłem.
Prolog przypomina świstek z pralni, a i tak jest czego się uczepić. Tekst
nie wygląda – co prawda jest wyjustowany, ale brakuje akapitów, a dialogi są
źle zapisane. Do zapisu dialogów stosuje się pauzy (— : Ctrl + Alt + minus z
klawiatury numerycznej) lub półpauzy (– : Ctrl + minus z numerycznej),
natomiast ty używasz dywizów (-). Jeżeli masz Worda, korzystaj z opcji „zamień”
i Szałt ci gwarantuje, że się nie narobisz.
Oczywiście postanowiłaś wprowadzić w historię z kopyta, ale strasznie
biednie opisałaś ten wypadek. Z jednej strony rozumiem, bo to narracja
pierwszoosobowa, a główna bohaterka jest roztrzęsiona i nie może zebrać myśli,
z drugiej rzucasz mi w twarz czymś takim:
Moja pozycja umożliwiała mi
oglądanie całej akcji. – Nie wiem czemu, ale mam dziwne wrażenie, że osoba poszkodowana w
wypadku drogowym raczej nie myślałaby o tym, żeby móc obejrzeć taką super akcję
ratowniczą z bliska.
Jestem
też ciekaw, jakim cudem służby ratownicze tak szybko znalazły się na miejscu
wypadku. Nie wspominasz o żadnej osobie, która wezwała pomoc (no ale załóżmy,
że matka, która jeszcze chwilę temu podtrzymywała spanikowaną córkę na duchu, miała
dość zimnej krwi, żeby wykonać telefon), ale już zaznaczasz, że funkcjonariusz
miał na sobie granatowy mundur. Swoją drogą dziwne, że to nie sanitariusz szedł
w stronę poszkodowanych – przecież na początku liczy się pierwsza pomoc. No,
już strażak miałby więcej sensu, bo być może ktoś zakleszczył się w aucie.
Patrzymałam jak wsadzają ją do karetki – Literówka i pożarłaś przecinek, głodomorze! Wypluj go przed „jak”.
Gdybym był przypadkowym czytelnikiem, uznałbym, że
chcesz mnie zatrzymać tanią dramą. Umówmy się, że po tak krótkim, ekhm,
prologu, nie mam szans wywnioskować, o czym w ogóle jest historia. Cała masa
osób zaczyna od wielkiego bum, pisząc właśnie takie krótkie nie-wiadomo-co,
licząc, że zatrzyma tym czytelników. Dla mnie to niesamowicie tanie zagranie.
Rozdział pierwszy i od razu pięć miesięcy później. Oczywiście
nie mogłaś się powstrzymać przed wtrybieniem gifa. Oświecę cię: gify oraz
obrazki wcale nie dodają klimatu, sprawiają, że zaczynam podejrzewać autora o
brak umiejętności.
Tkwiłam
teraz na jakimś angielskim zadupiu, skazana do życia wedle tutejszych zwyczajów.
Zaliczało się do nich również wczesne wstawanie. – Aha, czyli na tym „angielskim zadupiu” wszyscy, zgodnie
ze zwyczajem, wstają skoro świt?
Charlie
był synem Jeremy'iego, drugiego męża cioci. – Co to za potworek? Popatrz sobie tutaj: link.
Polski Jeremi odmienia się Jeremiego, ale ty zaserwowałaś coś pomiędzy.
Kochała
to miejsce równie mocno jak ja je kochałam w przeszłości. – Zjadło przecinek przed jak. Jeżeli widzimy dwa
czasowniki, podejrzewamy zdanie o chęć zjedzenia przecinka.
Opis pokoju jest dość sztywny. Z jednej
strony dobrze, że łączysz przedmioty z uczuciami, jakie budzą w Izabeli lub z
czynnościami, jednak na każdym kroku pieczołowicie zaznaczasz, gdzie co jest.
Nie muszę tego wiedzieć, a przynajmniej nie na takiej zasadzie. Inaczej: gdyby
położenie danych przedmiotów miało sens, czemu nie? Ale tak trochę brak polotu.
Aha, pojawiły się mikroakapity, ale małe
szanse, że – bez kopiowania do Worda – bym je zauważył. W dodatku zastanawiam
się, czym je wstawiasz? Spacjami? Tak to wygląda. Ułatwię ci życie: wchodzisz w
„Akapit”, wybierasz opcję „Pierwszy wiersz” i niczym nie musisz się przejmować.
Ubrałam
szare spodnie – O, a w co Izzy je ubrała?
Spodnie się zakłada.
- A
już myślałem, że nie przyjdziesz – westchnął. Pewnie liczył na większą ilość
naleśników. Ha! Nie ma tak dobrze. –
Podkreślone zdanie jest przemyśleniem Izzy i wypadałoby zacząć od nowego
akapitu. Więcej o zapisie myśli bohatera poczytasz tutaj: link.
Z
Charlie'm od początku – Nie zgodzę
się z tą odmianą, spójrz tutaj: link.
Złapałam
za widły i po kolei, do każdego boksu, wkładałam po kupce siana. – Kupka sugeruje coś małego, natomiast koń to dość duże
zwierzę i wątpię, żeby wystarczyła mu „kupka” siana w boksie.
Jestem przeciwny stosowaniu skrótów w
opowiadaniach. Oczywiście doceniam, że pozostawiłaś dopisek wyjaśniający, o co
chodzi. Pełną nazwę czyta się lepiej, bo czytelnik nie szuka dopisku, a poza
tym moim zdaniem skróty świadczą o lenistwie autora. Niemniej nie jest to błąd.
Aczkolwiek wydaje mi się dziwne, że jeźdźcowi, który miał niemal półroczną
przerwę, nikt nie proponowałby udziału w prestiżowym konkursie.
wałachem
szlachetnej półkrwi – Może i nie znam się
na koniach, ale szlachetna półkrew? Coś tu jest nie tak.
Często
rak robił, gdy się denerwował. – Ciekawe,
co jeszcze robił ten rak?; literówka.
Ten rozdział na pewno wygląda dużo lepiej
jako wprowadzenie niż poprzedni cosiu. Heroina przenosi się do nowego miejsca,
więc masz pole do popisu z przedstawieniem okolicy. Wychodzi średnio, bo masz
paskudne przyzwyczajenie akcentowania, ile czego jest (tak jak z boksami dla
koni), co sprawia, że wydaje mi się, jakbym czytał spis inwentaryzacyjny.
Właściwie dziwi mnie, że stadnina, która
jeszcze niedawno znajdowała się w dość nieciekawej sytuacji, nagle podźwignęła się
i teraz świetnie prosperuje.
Izabela całkiem dobrze odnalazła się w
środowisku, wydaje mi się nawet, że z ojcem nie czułaby się tak dobrze. Co
prawda heroina została wyrwana ze środowiska, w którym się wychowywała, ale
jakoś niespecjalnie za nim tęskni. Wspominałaś, że Izzie miała chłopaka,
przyjaciół, ale ona zupełnie o nich nie myśli, nie tęskni, nic.
Interesujące jest to, że pomimo tego, że
pewna grupa osób ma angielskie imiona oraz mieszka w Anglii, nikt nie mówi po
angielski, nie ma mowy nawet o akcencie. Brak też jakiejkolwiek informacji, jak
poszczególne osoby się ze sobą porozumiewają. Jasne, może mieszka tam jakaś
polonia, ale chyba zdarza się, że przyjeżdża do nich ktoś, kto chciałby nauczyć
się jeździć i nie mówi po polsku?
Rozdział kończy się wizytą zdyszanego
Charliego, który informuje Izzie, że przywieziono konia od szemranego
właściciela. W kolejnym okazuje się, że tajemnicze zwierzę to klacz Jupiter.
Oczekiwałem, że klacz była przewożona w złych warunkach lub miała na sobie
ślady złego traktowania, ale o tym Izzie nie wspomina. Jednak Jupiter zachowuje
się niepokojąco i zostaje odseparowana od innych koni. Wydaje mi się mocno
podejrzane, że ciotka Judith, która jest właścicielką stadniny, nie upewniła
się, w jakim stanie jest zwierzę, które nabywa. Poza tym nie rozumiem, czemu
Charlie pobiegł po Izzie, gdy powstało całe to zamieszanie. Izabela nie jest
doświadczona, nie jest właścicielką, nie ma mowy o tym, żeby jakoś wybitnie
dobrze radziła sobie z końmi, a jednak Charlie i tak przybiega po pomoc właśnie
do niej.
O mamuńciu, przyjaciółka Izzie wpadła na
genialny pomysł: razem porozmawiają z szoferem i on na pewno powie im wszystko
o właścicielu Jupiter (pewnie włącznie z danymi osobowymi, dwoma numerami
telefonu, faksem, mailem i numerem buta). Po pierwsze, ktokolwiek zajmuje się
przewozem koni, raczej nie będzie stał nie wiadomo ile w jednym gospodarstwie,
bo na pace ma żywe zwierzęta, a poza tym pewnie ma umówione godziny, w których
powinien pojawić się w innych miejscach. Po drugie, niby czemu miałby mówić
cokolwiek małolatom, skoro nic nie powiedział obecnej właścicielce klaczy?
To nie
poprawne gramatycznie. – Zabawne, bo
akurat to zdanie jest niepoprawne gramatycznie. Popatrz sobie tutaj, od razu
masz stopniowanie: link.
I co niepoprawnego jest w słowie seksowność? Oni twierdzą, że jest w porządku: link.
Tego chyba
jeszcze nie było, bynajmniej od kiedy tu jestem. – Bynajmniej nie równa się przynajmniej, spójrz: link.
W czasie kiedy Jeremy witał się z
kierowcą, Charlie zdążył – Uciekł ci
przecinek przed kiedy, masz tu wtrącenie.
Wylążować
ci go – O ile pewnych słów mogę się
domyślić, o tyle innych niekoniecznie. Jasne, wujek Google zawsze pomoże, ale
nie każdemu będzie się chciało szukać i nie wiem, czemu właściwie zmuszać
czytelnika do szukania. Zwłaszcza gdy są błędnie zapisane. Powinno być:
wylonżować.
Dialogi są zapisane półpoprawnie
(półpoprawnie to jak półprawda – nie
istnieje), bo nigdy nie zaczynają się od półpauzy, chociaż wreszcie zaczęła się
pojawiać. Ponadto poprawiłaś zapis myśli bohaterki, zdecydowanie na plus.
Rozdział drugi był znów krótki. Trzy strony
w Wordzie to naprawdę cienki wynik. Właściwie chciałaś oceny, choć łącznie masz
tych stron dziesięć… Jak słowo daję, nie wiem, po kiego grzyba ci ta ocenka.
W każdym razie niemal zaczadziła mnie
schematyczność opowiadania. Już w drugim rozdziale pojawia się trólof –
oczywiście wspaniały, bogaty i jeszcze, podobno, całkiem do rzeczy. Możesz mi
powiedzieć, że za szybko skreślam, ale naprawdę nie mam powodów do tego, żeby
dać ci kredyt zaufania. Na pewno nie po reakcji głównej heroiny, która niemal
zemdlała na widok wspaniałego Lucasa.
Na samym początku rozdziału trzeciego masz
wielki kanion (czytaj ogromna przerwa między akapitem pierwszym oraz drugim).
Poza tym widzę, że znów zabrakło funduszy na chociaż część półpauz, przykro mi.
Charlie
z Cartier'em galopowali – Ponieważ
już wcześniej gdzieś wrzucałem link do prawidłowych odmian imion, wspomnę tylko,
żebyś tam zajrzała.
Brakowało
mi tylko jednej osoby, ale nie byłam pewna, kogo. – Brakowało jej nadprogramowego przecinka, dlatego go
wcisnęła.
To, że środowisko szanuje jakiegoś pisarza,
niekoniecznie musi się przełożyć na zyski ze sprzedaży książek, więc średnio
wierzę w bogactwo O’Connerów. Tym bardziej, że z kontekstu łatwo wyczytać, że pan
O’Conner ma sporo za uszami i nie przyczynia się do podniesienia stanu
majątkowego rodziny.
Właściwie zachowanie Izabeli w tym rozdziale
zaprzecza temu, co pokazała w poprzednich. Wcześniej mówiła, że tylko zajmuje
się końmi, ale już na nich nie jeździ, a teraz ma prowadzić lekcję z jakimiś
dziewczynkami. Poprzednio marudziła na zangielszczanie imienia, ale później już
jakoś jej to nie przeszkadza, już ani razu nie poprawia nikogo w myślach –
szybko się przyzwyczaiła. Dziwi mnie, że ktoś, kto ma prowadzić zajęcia, nie
uważa za swój obowiązek pomóc podopiecznym w przygotowaniach… Iza woli usiąść i
popatrzeć na inne konie, niech jakiś dzieciak spada, jego sprawa.
obskoczyć
oby dwie stajnie – Skutecznie
obskakiwała, aż jej się słowo rozdzieliło z tego impetu.
- Pomóc ci z tym? - Zignorowałam propozycję bruneta i
wyminęłam go, podchodząc do Dancing Destiny. Postawiłam taczkę z owsem i otworzyłam boks
kobyły, wsuwając się do środka z odmierzoną dawką jedzenia. Zarżała radośnie,
kiedy wsypałam wszystko do żłobu. Poklepałam ją i wyszłam, dając zjeść
spokojnie. Ponownie chwyciłam za taczkę, ale zaraz musiałam ją opuścić. Może to
jednak nie na moje siły. - Hej, mówiłem, że mogę ci pomóc. - Luke zaraz do mnie
doskoczył – Wypadałoby, żeby trochę
uporządkować ten dialog. Po pierwsze, postawiłem powinno zaczynać się od nowego
akapitu, bo w międzyczasie wrzucasz dużo informacji. Po drugie, dalsza część
dialogu także powinna zacząć się od nowego akapitu. A po trzecie, dlaczego
taczka, którą jeszcze niedawno Izzie podnosiła bez problemu, nagle stała się za
ciężka? Bo nie wspominasz nic o tym, że nałożyła tam więcej owsa. Witaj,
imperatywie, nie musiałeś tak mocno kopać. Pomijając zły zapis dialogu,
określanie jakiegokolwiek bohatera po kolorze włosów świadczy o nieporadności
autora. A tak poza tym chcesz mi powiedzieć, że masz tylko jednego bruneta w opowiadaniu?
Pewnie
robiła tą swoją sałatkę – No
nie, powinno stać tę, spójrz: link.
O nie.
Znowu bawi się w swatkę? To już przestało być zabawne – Raz myśli bohaterki zapisujesz kursywą, raz zwyczajnie i
w dodatku nie zaznaczasz, że jest to wypowiedź bohatera. Ech, ciężki żywot z
tobą.
Zastanawia mnie burdel w pokoju głównej
heroiny. Ciotka nigdy nie zagląda do jej nory? Nie przeszkadza jej, że
dziewczyna robi jej syf z domu? Niezwykle tolerancyjna. A tak poza tym ciekawe,
że Izzie tak sobie wrzuca całą masę ubrań do prania i już jej to nie
interesuje. Pewnie usłużna cioteczka wypierze za nią bez słowa. Do czego piję?
Ano do tego, że w znaczącej większości opek burdel w pokoju jest modny, a Izzie
narzekała na swój pobyt na stadninie, jakby było to zesłanie, tymczasem ma tam całkiem
dobrze.
Spytałam,
spryskując się jeszcze perfumę od Calvina Kleina. Uwielbiałam je. – Ąę, co? Ale może bez przesady. Zwracam na to uwagę, bo
urzekło mnie to lokowanie produktu. + Perfumami.
zaraz
oby dwie się roześmiałyśmy – Obydwie,
razem, zdaje się, że to już drugi raz. Myślałem, że pierwszy był przypadkiem,
ale świat dalej mnie zadziwia.
- Czy
moja karoca już przybyła? - Spytałam – Nie wiem, czy to wpadka, więc poczytaj
sobie tutaj: link.
Jupiter i Isabelle. Zranione, zwątpiły w wartość swoją i świata.
Powstaną razem, silniejsze jak nigdy dotąd. – Cześć, narratorze profetyczny! Taki z niego kozak, że aż tekst
wyśrodkowało. A tak na serio: wszyscy spodziewają się właśnie takiego obrotu
zdarzeń, więc naprawdę nie trzeba dorzucać do tego pomocy. To „jak” wymieniłbym
na niż, a „nigdy” w ogóle bym się pozbył (względnie zamienił na kiedykolwiek).
Teraz to jakaś składanka nie-wiadomo-czego…
Rozdział trzeci chyba miał pozostawić wrażenie niepokoju, ale trochę
zabił je narrator profetyczny. Niby takie wyczekiwane to ognisko, a jakoś
niespecjalnie do mnie trafiło. Ot, zjedli, pobawili się, popili i oficjalnie
wybrali imię dla Jupiter. Co prawda spojrzenie ciotki, gdy usłyszała sugestię
Izzie, daje do myślenia, ale przecież to tylko imię. Jeżeli chciałaś, żeby
czytelnicy zastanowili się nad tym dłużej, trzeba było wrzucić wcześniej jakieś
wskazówki. Ach, zaginęli gdzieś trólof Lucas oraz wredna bogaczka Samantha.
Mógłbym popodejrzewać, że zostali złapani przez seryjnego zabójcę, a historia
zamieni się w ciekawy thriller, ale coś mi się widzi, że poszli na seksy albo zgubili
się po drodze do stadniny.
No dobrze, to by było na tyle, więcej tekstu nie ma. Autorko, ta ocena
nie na wiele ci się przyda, bo tu nie bardzo jest co oceniać. Historia raczkuje,
ledwie zdążyłaś nakreślić bohaterów, otoczenie i jakiś tam zarys fabuły.
Właśnie, skoro już przy fabule jesteśmy, na razie wygląda miernie. Jasne,
szybko się czyta, bo i styl jest prosty, ilość błędów do przełknięcia, a
czasami silisz się na cliffchangery. Za dużo tu typowo opkowych zagrań,
schematów i przewidywalności, żebym mógł powiedzieć, że dobrze mi się czytało.
Nie odbiegasz niczym specjalnym od normy i jestem niemal pewien, że planu też
nie masz. Historia, której autor nie przemyślał, to syf, nie opowieść. Mnie nie
porwałaś, chociaż widzę, że się starasz i jedyne, co mogę ci powiedzieć, to
staraj się bardziej.
Opisy co prawda są, ale czasami tyczą rzeczy tak mało znaczących (na
przykład ubranie Izzie na ognisko), że trochę mi ręce opadają. Żeby to jeszcze
później miało znaczenie, ale nic z tego. Opis zawsze musi czemuś służyć: niech
rozwija bohatera, mówi o otoczeniu, przesuwa akcję, czy informuje o upływie
czasu. Lepiej napisać mniej, ale z sensem. Jeżeli chcesz, więcej możesz
poczytać tutaj: link.
Dialogi nie zapadają w pamięć. Pomijając już to, że ewidentnie masz
problem z ich zapisywaniem, nie czuć specjalnego zróżnicowania. Ze wszystkich
postaci zapadł mi w pamięć tylko słowotok Sky. Przydałoby się jakieś
zróżnicowanie, naturalność, coś, dzięki czemu mógłbym uznać te rozmowy za
naturalne. Tymczasem wydają się nieco sztywne, choć momentami faktycznie czuć
nieco świeżości. Próbuj i ćwicz, a z pewnością będzie lepiej.
Twój świat przedstawiony ogranicza się w zasadzie do domu ciotki
Judith oraz stadniny. Izzie spędza sporo czasu przy koniach, ale raczej mało
opowiada o tym, jak wyglądają poszczególne miejsca, przez co moje pojęcie jest
dość nikłe. Akcja dzieje się w Anglii, ale zupełnie nie mam pojęcia gdzie
konkretnie – przydałaby się jakakolwiek przybliżona lokalizacja. Co ciekawe,
właściwie prócz tych angielskich zwyczajów nie wspominasz słowem, czym różni
się mieszkanie za granicą (choćby sprawy językowe) od mieszkania w Polsce.
Wydawało mi się, że po coś ustanowiłaś tę akcję w Anglii, a tu się okazuje, że
chyba tylko po to, żeby mieć angielskie personalia bohaterów.
Po słownictwie, jakiego używasz, widać, że masz kontakt z końmi. Jasne,
zdarzają ci się wpadki – może warto pomyśleć nad słowniczkiem dla nieobeznanych
w temacie? – ale ważne, że czuć twoją znajomość tematyki. Zawsze lepiej mieć
wrażenie, że autor się na tym zna (nawet jeżeli to tylko wrażenie), niż
wyłapywać masę błędów rzeczowych.
Przejdźmy do bohaterów:
Główna bohaterka, Izabela X (w opowiadaniu nie pada jej nazwisko, a do
zakładek zajrzę na końcu) po wypadku, w którym ginie jej matka, zostaje
odesłana do ciotki. Na początku trochę marudzi, że przekręcają jej imię, że
zostawiła przyjaciół i chłopaka, ale sama jakoś nie wykazuje chęci kontaktu.
Wcześniej Izzie jeździła konno razem z mamą, a po jej śmierci, najwyraźniej nie
ma ochoty więcej tego robić, ale – jako że kocha konie – pomaga ciotce w opiece
nad nimi. Izzie jest niska i, zdaje się, ma z tego powodu kompleks (wspominała,
że zazdrości wzrostu Samanthcie). Co ciekawe, potrafi porwać łososia i samej go
spałaszować.
Jak na główną bohaterkę Iza nie jest zła – ma przeszłość, na której
można zbudować coś ciekawego, jest całkiem przyjemna w odbiorze, choć może
czasami za bardzo wyłazi z niej nastolatka. Problem tak naprawdę polega na tym,
że Izzie nie zapada w pamięć, jest nijaka. Gdyby nie była główną bohaterką,
pewnie nie przywiązałbym do niej uwagi. Muszę ci w tym miejscu powiedzieć, że
nijakość jest najgorszą cechą każdej postaci.
Jednak już na tym etapie zacząłem dostrzegać negatywne cechy Izzie.
Pewnie sama nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale Izabela ma duże predyspozycja
do zostania Mary Sue. Po śmierci matki Izabela zamyka się w sobie, traktuje
ojca jak kogoś złego, kto jej nie chce. Rozumiem, że sama jest w rozpaczy, ale
jej ojciec również stracił kogoś bliskiego i ma prawo do bycia załamanym. Już
na pierwszy rzut oka widać, że Iza jest leniwa, a także ma skłonności do
użalania się nad sobą.
Ojciec Izy nie otrzymał nawet imienia, więc zacznijmy od minuty ciszy.
Powiem ci szczerze, że Ojciec jest osobą, którą polubiłem najbardziej.
Dlaczego? Bo jest ludzki, prawdziwy, realny. Po śmieci żony nie potrafił
poradzić sobie z córką, najwyraźniej ciężko przeżył wypadek i dlatego wysłał
Izę do ciotki. Ponieważ Sky gościła już u niego, wiedział, że Iza będzie mieć
przyjaciół u ciotki. Co więcej, zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że Judith
będzie w stanie zapewnić dziewczynie lepszą opiekę w czasie, gdy sam zbierał
się do kupy. A, jakby tego było mało, miał świadomość, że Izabela kocha konie,
które być może pomogą jej dojść do siebie, odwrócą uwagę. Jak dla mnie Ojciec
nie zrobił nic złego i nie zasłużył sobie na te wszystkie gorzkie słowa córki.
Rodzina Lovecraftów składa się z trzech osób: Judith, Charliego i
Jeremy’ego. Judith jest rozwódką, a Charlie to jej pasierb. Judy wydaje się
ciepłą osobą, stara się rozmawiać z Izą o chłopakach i, przynajmniej na to
wygląda, robi pranie za Izabelę, a także gotuje i pewnie sprząta. Do tego
znajduje czas, żeby skutecznie prowadzić stadninę – kobieta wielu talentów.
Charlie robi za kumpla Izy i właściwie jedyne, co o nim wiem, to to, że z
chęcią pójdzie Izabeli na rękę, gdy tego potrzebuje. Wydaje się trochę
niesamodzielny, bo przybiega po pomoc z problematycznym koniem do przyszywanej
kuzynki, która raczej nie ma aż takiej wprawy w radzeniu sobie ze zwierzętami.
Za to Jeremy to legenda – wszystko, co o nim wiem, przychodzi pocztą pantoflową;
istny człowiek-duch.
Samantha jest rozpieszczoną córeczką jakiegoś bogacza. Zadufana we
własne zdolności, a tak naprawdę prowadzona przez konia snuje się po stadninie.
Oczywiście jest blondynką z paskudnym charakterem. Postać do bólu stereotypowa.
Lucas pojawił się chyba ze dwa razy i właściwie nic nie zrobił poza
wpadnięciem w oko Izie. Ach, no i jeszcze pomagał w taszczeniu taczek. Jak na
razie nie pokazał żadnych oznak charakteru, ale jego kreacja niespecjalnie mi
leży. Chodzi o to, że czuć wciskanie go czytelnikom na siłę przez autorkę.
Sky o małym rozumku, ale z wielkim serduchem, jest przyjaciółką Izzie.
Stara się pomóc Izabeli po śmierci matki. Sky to wesoła, sympatyczna i całkiem
przyjemna w odbiorze osóbka.
Jupiter to nowa klacz po przejściach. Nieufna wobec ludzi, nie wiadomo
czemu przekonuje się do Izy i ją toleruje. Narrator profetyczny twierdzi, że ma
przed sobą świetlaną przyszłość.
Trudno coś stwierdzić po
bohaterach, którzy pojawili się kilka razy i właściwie nic o nich nie wiadomo.
Za wcześnie zgłosiłaś się do oceny i teraz trudno to przeskoczyć.
To teraz popatrzę, co ciekawego upchnęłaś na podstronach. Nie
pofatygowałaś się, żeby stworzyć zakładkę, która wyjaśniałaby, o czym jest
historia – niemiło. W Bohaterach znalazłem gify. I nazwiska. Jestem totalnie
zafascynowany. O, i nawet Speirs z „Kompanii braci” się trafił! Ciekawe, czy
wciąż częstuje papierosami… Nie wiem, po kiego grzyba te cytaciki czy co to tam
jest, ale ich głębokość mnie powala. Mówił ci ktoś, że zadaniem autora jest tak
podziałać na wyobraźnię czytelnika, żeby ten potrafił wyobrazić sobie, jak
wygląda dana postać? Nie? To ja ci mówię. Spis treści melduje się na pokładzie,
spam również, zwiastun nieśmiało na mnie spogląda i linki, czytaj polecane (o,
i nawet jest odnośnik do domciu!). Nieźle.
No dobrze, to by było na tyle. Opowiadanie ma potencjał, ale braki są
zbyt widoczne. Wcale nie miałem wrażenia, że to opowieść, raczej relacja, coś
tylko trochę bardziej rozbudowanego od planu, szkic. To dopiero początek i
wiele możesz jeszcze zrobić, wymyślić, naprostować, ale w tej chwili wcale nie
zapowiada się na coś godnego uwagi (zresztą w Internecie niewiele jest takich
opowiadań). Jestem niemal pewien, że bohaterów również nie odebrałem tak, jak
miałaś w zamiarze. Niby to nie błąd, że czytelnik interpretuje coś inaczej,
jednak obawiam się, że tutaj wszystko wychodzi przez przypadek, a to wcale mi
się nie podoba.
Tak więc na razie dwa z minusem. Popraw zapis, zadbaj o estetykę,
przejmuj władzę nad własnym opowiadaniem – ty kreuj wydarzenia, nie chwila.
Stawiaj sobie poprzeczkę wyżej niż romans dla romansu, a może pewnego dnia
pokiwam głową z uznaniem.
wałachem szlachetnej półkrwi – Może i nie znam się na koniach, ale szlachetna półkrew? Coś tu jest nie tak.
OdpowiedzUsuńZ rasą wszystko jest ok, SP to istniejąca rasa... ale tylko w polskiej hodowli. W angielskiej nie ma czegoś takiego.
Chyba że akcja dzieje się w Polsce i tego nie wyłapałam z ocenki. Wtedy nie ma żadnego błędu.
Wcześniej mówiła, że tylko zajmuje się końmi, ale już na nich nie jeździ, a teraz ma prowadzić lekcję z jakimiś dziewczynkami.
Teoretycznie, nawet jeśli się już nie jeździ, można nauczać. Ale, tbh, musiałaby być dobrym sportowcem albo trenerem z wysokimi kwalifikacjami, żeby ktoś jej dał taki kredyt zaufania. Chyba że to jakaś podrzędna, nielegalna rekreacja, tam każdy robi to, co mu się żywnie podoba, a konie na tym cierpią.
Dziwi mnie, że ktoś, kto ma prowadzić zajęcia, nie uważa za swój obowiązek pomóc podopiecznym w przygotowaniach… Iza woli usiąść i popatrzeć na inne konie, niech jakiś dzieciak spada, jego sprawa.
To bardzo typowy obraz polskiej rekreacji, prawdę mówiąc. Nie wiem, jak to wygląda za granicą, ale w podrzędnych stajniach instruktorki czy pomocnice instruktorek tak się zachowują.
Akcja opka dzieje się w bliżej niesprecyzowanym miejscu w Anglii.
UsuńJak na razie nie było wzmianek o tym, że lasia jest super-hiper jeźdźcem. Było, że ma podejście, a to nie to samo. Stadnina raczej nie jest nielegalna czy podrzędna, skoro biorą udział we WKKW.
...w takim razie mamy kijową rekreację.
Takie sławy przychodzą do mnie! Czuję się zaszczycony.
Czuj się, czuj!
UsuńCzyli szlachetna półkrew jest poprawna, ale nie w Anglii. Nie wiem, jak papier konia SP załatwiają w Anglii... ale na pewno nie nazywa się to SP. Research po prostu nie miał miejsca. Ewentualnie można to podmienić na inną rasę, jakąkolwiek, nie sądzę, by miało to mega wpływ na fabułę.
Tak więc to dość podejrzane, że ma komukolwiek prowadzić zajęcia, w dodatku samodzielnie (przynajmniej tak wnioskuję). Nie wiem, może w Anglii nie trzeba mieć papieru na uczenie - ale pożądani zawsze i wszędzie są instruktorzy, którzy wsiądą i zrobią, jak uczeń nie da rady.
Poza tym (to już tak w nadziei, że autorka przeczyta ten komć) umiem anglezować =/= umiem jeździć. Od trenerów zwykle wymaga się pewnego doświadczenia, a młoda nastolatka po wypadku, która zarzuciła swoje hobby, jakoś mi się nie widzi w takiej roli.
Ewentualnie autorka wzorowała się na stajni, w której jeździ, i takie obrazki to dla niej codzienność. Niemniej, nie daje to dobrego świadectwa stajni z opowiadania. :D
Popławię się w blasku twojego respektu, pani Nearyh :D.
UsuńPrzyznaję się, że niespecjalnie chciało mi się gmerać i sprawdzać, jak to jest z tą półkrwią, więc tylko sugerowałem problem. Teraz wiem trochę więcej, a nóż się przyda!
W opku było tyle, że lasia lubiła jeździć z matką i najwyraźniej robiła to dość długo, ale nie wydaje mi się, żeby wystarczało to do udzielania lekcji. Wydaje mi się, że heroina raczej tak po znajomości miała pouczyć, bo jej rodzina prowadzi stadninę.
Właśnie o ten obraz chodzi - narrator sprawia wrażenie, że stadnina prowadzona jest wzorowo, ale mnie, laikowi, coś nie gra.
A ja wpadnę tylko powiedzieć, że to bardzo porządna ocena. Szczególnie podobał mi się fragment podkreślający c e l umieszczania opisów w opku, bo w blogosferze często istnieje to radosne założenie, że opisy muszą być ładne, długie i skupiać się na każdym niepotrzebnym szczególe. Miło, że powoli wychodzimy z tego założenia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Psujesz mi imidż! Ale i tak dżemkuję xD.
UsuńA pozdrawiam również.