Adres: zapiski-condawiramurs
Autor: Condawiramurs
Tematyka: zbiór miniaturek
Oceniająca: maximilienne
Pierwsze wrażenie
Obecny szablon wydaje się mieć
pewien defekt. Nie wiem, jak wygląda to u ciebie, ale u mnie napis z nagłówka
chowa się pod kolumną posta. Nie wiem, czy u Ciebie jest inaczej, ale dla
informacji u mnie wygląda to tak:
I jeszcze o ile przy
rozdziałach wygląda to jako tako, to przy podstronach jest gorzej, głównie ze
względu na przesunięty tytuł:
Do tego osobiście denerwuje mnie to,
że menu jest na dole strony. Może warto rozważyć zwijanie postów wyświetlanych
na stronie głównej albo przesunięcie menu do bocznej kolumny?
Na moje oko pogrubiony tekst nie
wyróżnia się na tyle, by po spisie treści można łatwo się poruszać. Wszystko po
prostu zlewa się ze sobą. I brakuje w nim dwuczęściowego opowiadania „Dzień z
mojego życia”.
Zajrzałam też do linków i muszę
przyznać, że jestem zaskoczona ilością blogów, które się tam znajdują. Naprawdę
jesteś na bieżąco z wszystkimi? Podziwiam.
Jest jeszcze zakładka do
pozostawiania spamu i linki do ocenialni.
W informacjach podstawowych, w
punkcie 2 brakuje Ci znaku interpunkcyjnego.
Nie bardzo mam o czym się jeszcze
wypowiadać w tym punkcie, może poza tym, że gdyby to był mój blog, to
przynajmniej do opowiadań kilkuodcinkowych dodałabym jakiś opis. Jest
minimalistycznie, ale w zasadzie na takim blogu nie potrzeba niczego więcej.
Co najwyżej zastanowiłabym się
nad zmianą szablonu lub chociaż obniżeniem i przesunięciem w prawo głównej
kolumny i wyróżnieniem nagłówków w linkach i spisie treści.
Treść
Bez zbędnych wstępów przechodzę do treści. Chciałam tu
tylko zaznaczyć, że komentuję na bieżąco, w miarę jak czytam. Dodam tylko, że poniższa kolejność tekstów, nie odzwierciedla kolejności, w jakiej zostały napisane, dlatego rozwinięcie jakiegoś problemu może znajdować się poniżej, w
innym tekście.
Właściwe miejsce
Na pierwszy ogień idzie miniaturka potterowska, tematyka: Lily
Evans i James Potter.
„To, że nie podrywałam wszystkiego, co się
rusza, albo że nie sprawiało mi wielkiej radości wykręcanie kawałów Ślizgonom,
czy to sprawiało, że – cytując Blacka – byłam(jestem?) sztywna jak kłoda?” — Czy ja wiem, czy „nie
podrywanie” sprawia, że ktoś jest sztywny? Nie sądzę.
Dodatkowo z tych kilku fragmentów, które zaserwowała nam Rowling, można wywnioskować, że Potter raczej nie podrywał wszystkiego, co się rusza (chyba że przed piątym rokiem, ale z treści można wywnioskować, że akcja dzieje się później), bo był zakochany w Lily. Szaleńczo zresztą.
Dodatkowo z tych kilku fragmentów, które zaserwowała nam Rowling, można wywnioskować, że Potter raczej nie podrywał wszystkiego, co się rusza (chyba że przed piątym rokiem, ale z treści można wywnioskować, że akcja dzieje się później), bo był zakochany w Lily. Szaleńczo zresztą.
„Niezależnie od tego, jaka jest
odpowiedź, Black z pewnością ma teraz lepszy okres w życiu niż ja. Nie stracił
nic ze swojego dość specyficznego poczucia humoru, ale w jakiś sposób dojrzał.
Nawet on!
A przecież ten, o kim cały czas
myślę, dorósł jeszcze w większym stopniu niż jego najlepszy przyjaciel, zrobił
to, o co go prosiłam, nawet jeśli wtedy nie spodziewałam się, jakie mogą być
tego skutki. To ja okazałam się całkowicie niedojrzałą…” — Tyle ci się
namnożyło tych zaimków, że przy szybkim czytaniu kompletnie mi się zamotało i
myślałam, że ten „on” to nadal Syriusz. A skoro już z tych dwóch akapitów można
wywnioskować, że chodzi o Pottera, to, proszę, uratuj nas, pośpiesznych
czytelników, przed podobnymi pomyłkami i określ podmioty. A jeśli już absolutnie
nie chcesz określać Jamesa imieniem, to przynajmniej określ tam konkretnie
Blacka.
„Martha idzie za mną. Blondynka
jest spokojną dziewczyną, rzadko kiedy podnosi głos, ale potrafi być bardzo
stanowcza. Nienawidzi jakichkolwiek konfliktów czy niedopowiedzeń. Dlatego
dziwię się, że jeszcze chce ze mną rozmawiać. Dorcas jest moją najlepszą
przyjaciółką, jednak nie posiada tyle cierpliwości. Ravenwood zrobi wszystko,
byle naprawić tę sytuację. Tylko że tego nie da się uczynić… Tkwię w tym
impasie już kilka miesięcy, tak na dobrą sprawę, a jestem pogrzebana w tym po
uszy od niemal trzech tygodni.
Dokładnie dwadzieścia dni temu
Evelyn go zostawiła…” — I już wiem, co
mnie zgubiło (EDIT: wczęsniej w pośpiechu koszmarnie się zamotałam i przez
chwilę wręcz mi się wydawało, że czytam o kiełkującym romansie Lily i Syriusza).
Rzucanie imionami. O ile każdy potterhead będzie znał Dorcas, o tyle Martha i Evelyn, jako postacie autorskie, których wygląd i charakter nie zostały w najmniejszym stopniu przedstawione, szybko mogą się pomieszać. Nie wiem jak inni, ale ja nie mam pamięci do imion,
więc Evelyn, która co prawda była już raz wymieniona, od razu uleciała mi z
pamięci. Do tego to nazwisko... Tak naprawdę nie do końca wiadomo, do której z
bohaterek należałoby je przypisać, ponieważ zarówno Marthę, jak i Evelyn
opisujesz wcześniej jedynie imieniem. Oczywiście, można się domyślić, że chodzi
o tę pierwszą, ale dobrze byłoby, gdybyśmy mieli pewność. Albo już olejmy to
nazwisko, bo w sumie jak na tak krótką formę, nie jest ono konieczne.
W ogóle w tej historii brakuje mi
tła. Pamiętaj, że nawet jeśli piszesz fanfiction, nie zwalnia Cię to z opisów.
A tu nie ma ani jednego. Ja wiem, że to niby jest monolog wewnętrzny, ale Evans
nam się przemieszcza. Sygnalizujesz ruch i zapisujesz nazwy pomieszczeń, ale
tak naprawdę nie można sobie wyobrazić, jak Ty widzisz Hogwart. I musisz wziąć
jeszcze pod uwagę, że na Twoim blogu zawsze może pojawić się ktoś, kto nie zna
kanonu i dla niego będzie to już absolutnie niezrozumiałe.
„Pozwalam Marthcie mnie objąć i
dziwię się samej sobie, że jej nie odpycham. Nie mam siły. Potrzebuję jej.
Jest zdecydowanie zbyt dobrą
osobą… Dobrze, że Remus nie jest typem wykorzystującym dziewczyny.
Oczywiście, nie tylko Dorcas ma
chłopaka. Obie moje przyjaciółki są w szczęśliwych związkach. Ja też bym mogła,
gdyby nie…” — Po raz kolejny nic dobrego nie wyszło z tego wymieniania imion
obok siebie. O ile dobrze rozumiem, to Remus jest z Marthą, ale już linijkę
później mamy: „Oczywiście, nie tylko Dorcas ma chłopaka.” — tak jakby
zdanie z Remusem dotyczyło Meadowes.
„- Lily, musisz nazwać swoje
uczucia. Musisz wreszcie przyznać się sama przed sobą, co czujesz. Niezależnie
od tego, czy James odwzajemnia te emocje czy nie, nie ruszysz się z miejsca,
gdy sobie tego nie uświadomisz. Nawet jeśli okazałoby się, że nie chce mieć z
tobą nic wspólnego, co jak wszyscy wiedzą, nie jest prawdą, gdy sama
wreszcie tego nie wyartykułujesz, przynajmniej w swojej głowie, to nic się nie
zmieni.” — A już to jest dla mnie kompletnym absurdem i pokusiłabym się nawet o
stwierdzenie, że niezgodne z kanonem. W dodatki Lily sama sobie zaprzecza. Przecież
chyba cała szkoła wie, że Potter kocha się w Evans, a ona się boi, że jednak nie
odwzajemni jej uczuć. Poszłabym raczej w stronę, że nawet jeśli ten związek
miałby się okazać niewypałem, to warto spróbować. Bo James nie jest aż takim
dupkiem, żeby uganiać się za kimś przez tak długi czas, by potem, gdy
Lily wyzna mu miłość, zakrzyknąć: „żartowałem!”.
Chyba że uważasz, że Rogacz jest do tego zdolny?
Ja naprawdę należę do wąskiej
grupy osób, które lubią Lily, ale ta Twoja strasznie działa mi na nerwy. I jej
stwierdzenie, że zachowuje się jak dziecko, doskonale oddaje jej kreację.
Zrobiłaś z niej rozkapryszoną dziewczynkę, która w zasadzie chyba nawet nie
wie, czego chce, ale obwinia wszystkich wkoło, że jeszcze tego nie dostała.
James, odkąd tylko ją pokochał, w zasadzie był na wyciągnięcie ręki, a ona nie
boi się po niego sięgnąć i to z tak absurdalnego powodu, że nie wie, czy on
odwzajemnia jej uczucia. Ale chwilę wyżej piszesz, że wszyscy wiedzą, że nie
jest jej obojętny.
A podobno to dziewczyny są
bardziej ogarnięte, jeśli chodzi o miłosne gierki. Przecież umawianie się z
jakąś Evelyn razi, że było jedynie zagrywką, aby wzbudzić w Evans zazdrość.
Dlatego też nie bardzo do mnie przemawia, że trzy dziewczyny nie przejrzały
tego fortelu, w szczególności, że obie spotykają się z jego najlepszymi
przyjaciółmi (kliszakliszaklisza). Wątpliwe, że Rogacz sam wpadł na takie
rozwiązanie, a ze związkami jest tak, że naprawdę rzadko udaje się utrzymać
cudze tajemnice. Tak więc prawie na pewno któryś z huncwotów wygadał się, jaki
to rewelacyjny plan ma James. A przynajmniej tak wyglądałoby to w realnym
świecie. A stamtąd już krótka droga do tego, by tę tajemnicę poznała i Evans.
I w ogóle z jakiej racji miłość
wywołuje w Lily taką agresję? To kolejny aspekt, który wcale a wcale do mnie
nie przemawia. Nieobecność, odpływanie myślami, rozkojarzenie czy nawet utrata
koordynacji ruchowej jak najbardziej, ale otwarta agresja? Nope.
Czekaj, poukładajmy fakty:
- Lily nie wierzy, że James czuł do niej to samo, co ona czuje teraz do niego. — Obawa jak najbardziej na miejscu, w końcu to huncwot. Ale stop! Ostatecznie jego przyjaciel-rozpustnik jest w szczęśliwym związku. To może Rogacz też potrafi, co?
- Lily wie, że traktowała Jamesa okropnie, więc teraz musi jej nie lubić. — Checked. Też jeszcze wydaje mi się zrozumiałe. Ja bym chyba też się odkochała, jakby mnie ktoś tak traktował, jak typowa opkowa Lily.
- Lily stwierdza, że nawet jeśli nadal coś do niej czuje (przypominam, że ona jest w nim zakochana), to musi to zwalczyć, bo nie ma dla nich przyszłości. — Niby dlaczego!? Ja wiem, że sama miłość nie zawsze wystarcza, ale to dobry początek. Co jeszcze dziwniejsze, Lily dodaje, że to z jej winy nie mogą mieć wspólnej przyszłości. [Kanon alert! James zakochał się w Lily dopiero w piątej klasie, a więc kiedy miał piętnaście lat, nie powinno być więc mowy o okazywaniu uczyć przez „jedenastolatka albo nawet czternastolatka”.]
- Teraz Lily uważa, że to ona na niego nie zasługuje. — A ja zaczynam dochodzić do wniosku, że Twoi bohaterowie są siebie warci. Ależ ona ma argumenty z księżyca. Na zasadzie: jakby tu jeszcze utrudnić sobie życie? Jakby tu jeszcze znaleźć drogę, by móc więcej biadolić i bardziej się unieszczęśliwić?
Dobra drama zawsze w cenie, ale
nie kiedy jest na wyrost. Wtedy po prostu wydaje się naciągana i wręcz czasami
może drażnić. Tak jest w tym przypadku. Mam wrażenie, że żaden z dylematów Lily
nie jest realnym problemem.
„Właściwie myślę, że powinien
wrócić do Evelyn. Jest wspaniałą, ciepłą, szczerą dziewczyną, a przede
wszystkim nie bawi się uczuciami innych i potrafi ocenić samą siebie”. — Wiesz, Lily, jakby Potter chciał być z Evelyn,
to pewnie dalej by z nią był... Chyba, że zakładasz, że to przez ciebie się
rozstali? Cóż, nie wszystko kręci się wokół ciebie, panno Evans. Wybacz ten
personalny zwrot do bohaterki, Cond, ale strasznie stwarza. I jakoś nie
zauważyłam, żeby bawiła się cudzymi uczuciami. Więc albo i ten argument jest z
dupy wzięty, albo nie opisałaś nam czegoś ważnego z przeszłości.
„Stoi przy przeciwległej ścianie,
jednak wieża jest na tyle mała, że dzieli nas półtora metra. Zdecydowanie
za dużo. Ale nie mam prawa o nic prosić…” — Półtora metra! Seriously?
Seriously!
Miał być gif z Grey’s Anathomy,
ale Syriusz wydał mi się bardziej na miejscu. Ile masz wzrostu? Koło metra
siedemdziesiąt? To teraz pomyśl sobie, że gdybyś chciała się położyć na
podłodze w tej wieży, to miałabyś za mało miejsca, by zrobić to swobodnie. Nie
ma sensu budować czegoś tak małego, chyba, że dla celów ozdobnych, ale w
zamkach takie wieże raczej spełniały jakieś funkcje. Poza tym pomyśl sobie,
jakie tam musiałyby być wąskie schody!
Zakładam, że są to schody kręcone,
to w środku musi być słup, żeby miały wparcie z obu stron. Nawet jeśli udałoby
nam się zbudować ten słup o przekroju 10 centymetrów (bardzo wątpliwe, wydaje
mi się, że wiotkość byłaby zbyt duża, poza tym nie sądzę, że 10 centymetrowy
przekrój utrzymałby taki ciężar — w końcu te schody są kamienne) to zostaje po
70 centymetrów szerokości biegu, przy czym pamiętaj, że to schody kręcone, więc
na znacznej powierzchni ciężko postawić ze względu na bardzo małą głębokość
stopnia. Raczej mało prawdopodobne. Zresztą, niby do czego miałaby służyć taka
wieża? Weź też poprawkę, że w tej wieży odbywały się zajęcia z astronomii, a
powierzchnia niecałych dwóch metrów kwadratowych wydaje mi się mało
prawdopodobna, aby w ogóle dopuszczać taką możliwość.
„W końcu doszło to znane
całej szkole: „Umówisz się ze mną, Evans?”. Czasem czułam się jak obiekt w zoo,
ale sama dawałam się w to wciągać, urządzając ci kłótnie. Tak było właściwie do
czwartej klasy. W wieku czternastu lat miałam cię kompletnie dosyć, zaczynałam
mieć wrażenie, że zawsze będziesz obok, nieważne jak bardzo chciałabym się
ciebie pozbyć. ” — Powtórzę raz jeszcze, James nie kochał się w Lily przed
piątą klasą, więc to pytanie, które, jak można wywnioskować z późniejszego zdania, padało prawie od zawsze, jest nie na miejscu.
„brak odznaki Ravenclawu, gdy
zaspała na lekcje” — jestem prawie pewna, że odznaki domów były naszyte na
szatę, dlatego nie można by ich zapomnieć. Co innego z wpinaną odznaką
prefekta, wydaje mi się, że to kwesta przechodniości tytułu. A z domu w Hogwarcie
nie mogą cię wyrzucić. Co najwyżej mogą Cię wyrzucić z Hogwartu. Ale to tylko
moje tłumaczenie, nie wydaje mi się, żeby było to dokładnie opisane w
książkach, dlatego w zasadzie nie stanowi błędu rzeczowego.
Może rzeczywiście Lily miała
trochę racji w tym wcześniejszym rozumowaniu, ale jedno jest pewne: to
niezaprzeczalnie była jej wina.
Zauważam pewną nieścisłość —
przecież Lily wcześniej stwierdziła, że naprawdę polubiła Erica. Nie rozumiem w
takim razie, czemu podciąga tę znajomość pod bawienie się jego uczuciami i
robienie Potterowi na złość. Niby czemu miałaby mu robić na złość, skoro wtedy
byli tylko przyjaciółmi, a Evelyn pojawia się później?
Swoją drogą nie wiem, skąd się
wzięło Lilyanne w Twoim opowiadaniu. Przed publikacją siódmego tomu można było
spekulować, że Lily to tylko zdrobnienie, ale w tej chwili raczej nie ma już
takiej opcji. Dodatkowo Lily i Petunia dają wiele do zrozumienia, więc nie ma
co robić z Lily Lilyanny.
W tej historii wykorzystałaś
bardzo często powielaną kliszę i to niestety w żaden fenomenalny sposób.
Opowieści o miłości Lily i Jamesa najczęściej przedstawiane są właśnie w ten
sposób — najpierw on się w niej zakochał, ale ona nic do niego nie czuła, a
potem opcje są dwie: albo Lily, przyjeżdżając na kolejny rok nauki do Hogwartu, w
momencie zauważenia Pottera dostaje obuchem w łeb, zapomina o wszystkim, co
wcześniej ich dzieliło, stwierdza, że wyprzystojniał (!) i z miejsca się w nim
zakochuje, albo, tak jak opisałaś to Ty, dalsza historia opiera się na tym, że
Potter rzekomo zapomniał, znalazł sobie dziewczynę i wtedy do Lily dociera, że
go kocha (bo nie może go mieć).
Mimo tej kliszy i kilku potknięć oraz bardzo słabej pierwszej
części, ich rozmowa trochę ratuje ten rozdział, przez to, że wydaje się prawdziwa
i właśnie w niej bohaterowie na moment przestają być papierowi, a stają się
bardziej realni. Szkoda tylko, że przerwałam analizę w tym miejscu i teraz
za cholerę nie pamiętam, co chciałam tu napisać.
Mimo że ta miniaturka jest
całkiem zgrabna i może gdyby chodziło o kogoś innego, uznałabym ją nawet za
dobrą, to w tym przypadku po prostu tego nie kupuję.
Miniaturka: Syriusz Black
Przyznam, że zdążyłam już
zapomnieć, jak ciężko komentuje się miniaturki. Muszę stwierdzić, mimo że nie
wykorzystujesz tutaj zbyt wielu słów, jest coś w tym tekście, co urzeka. Coś, co
czyni pewnego siebie panicza Blacka bardziej ludzkim. I choć nie obyło się bez
jego uwielbienia dla kobiet, mamy również wyraźnie naznaczoną linię niechęci do
swojej rodziny.
Obawiam się, że jednak pomyliłaś
tutaj osoby. Piszesz, że taki sam kolor oczu miał dziadek („równie
„niegodnego” jak on nazwiska, dziadka”), a w rzeczywistości obaj dziadkowie
Syriusza [Pollux (ur. 1912) i Arcturus
(ur. 1901)] nigdy nie zostali wykreśleni z drzewa genealogicznego. Myślę, że
miałaś na myśli wuja Syriusza, Alpharda, który został wykluczony z rodu po tym,
jak zostawił swój majątek w spadku Łapie.
Ale biorąc pod uwagę fakt, że
miniaturka napisana jest z perspektywy Syriusza, którego właśnie
wydziedziczono, czyli można wnioskować, że mamy zimę lub lato roku 1976
(Syriusza wydziedziczono po jego ucieczce do Jamesa, kiedy Black miał
szesnaście lat), a więc niejako wyklucza nam to Alpharda z kręgu podejrzanych,
ponieważ wtedy jeszcze był pełnoprawnym członkiem rodziny Black (wykluczono go
dopiero po jego śmierci, która miała miejsce między jesienią 1976 i 1977.
W takim razie nasuwa się pytanie,
czy naprawdę chodziło Ci o dziadka i jakąś niekanoniczną skazę, która
spowodowała jego „niegodność”, czy po prostu ta miniatura stoi na bakier z
kanonem? Obawiam się, że jednak to drugie.
Tak jeszcze gwoli ścisłości, bo
widzę w linku i w komentarzach, jakoby ten tekst kwalifikował się jako drabble.
Nie, do diaska, po prostu nie. Całe szczęście, że już to poprawiłaś.
Pustka
Przyznam się, że „Pustkę” czytałam już w przeszłości i
wtedy bardzo mi się spodobała. Nie przypominam sobie, żebym miała do tego
tekstu jakiekolwiek zastrzeżenia, dlatego pozwolę sobie przejść dalej.
Wolność
„Z całą pewnością to właśnie ta
kamienica była najbardziej wyjątkową z całej Pragi.” — Z kontekstu wnioskuję,
że wcale nie chodzi Ci o czeską stolicę, dlatego warto by zaznaczyć, że mowa o
warszawskiej Pradze.
W tym tekście, jak i niestety we wszystkich pozostałych, straszliwie
namnożyły Ci się czasowniki być. Warto nad tym popracować, bo ich mnogość może
świadczyć o naszym ubóstwie językowym, albo lenistwie. Tylko spójrz:
„Pod numerem dziesiątym, w jednym
mieszkaniu, które znajdowało się na strychu, mieszkały tylko trzy osoby. Głowę
tego zacnego rodu stanowił Piotr Wódczyński. Rzadko kiedy nazwisko aż tak
idealnie pasuje do posiadacza, trzeba było bowiem powiedzieć, że ten
czterdziestoletni, nieco otyły, zawsze zaczerwieniony mężczyzna lubował się
wręcz w piciu przeróżnych trunków procentowych. Pora dnia, miejsca czy
towarzystwo nie były dla tego człowieka istotne – liczyła się tylko
obecność butelki. Dopóki była zapewniona, pan Piotr był spokojny
i szczęśliwy. Jego stosunek do świata zmieniał się nieco w przeciwnych
okolicznościach, jednak nikt wolał nie wspominać o cięższych chwilach, gdy nie było
takiej potrzeby. Niektórzy sąsiedzi pamiętali czasy, w których pan Piotr
zajmował się zgoła innymi zajęciami, takimi jak majsterkowanie, praca
budowlańca czy granie na pianinie. Trzy lata temu, gdy w tragicznym wypadku
zginęła Ewa, żona mężczyzny, ten zostawił za sobą dawne przyzwyczajenia. Trudno
byłoby się temu dziwić, przecież każdy, kto mógł wybrać między pracą a
perspektywą poznania smaku tych jakże wykwintnych trunków, które codziennie
pojawiały się w jego żołądku, wybrałby to drugie. ”
A wystarczyłoby poświęcić chwilę
i pokombinować z tekstem, żeby się ich pozbyć. Wiadomo, że czasami nie ma
zmiłuj i musisz użyć tego czasownika, ale często da się go jakoś zastąpić. Na
moje oko, w powyższym fragmencie pierwsze i ostatnie „być” śmiało można by
nawet całkiem pominąć.
„Chcąc, by wyrosły na porządnych
i świadomych życia obywateli, nie brzydził się licznymi karami, również
fizycznymi. Nikt z sąsiadów nie dziwił się więc, gdy – nie raz, nie dwa –
twarze Marty i Jasia pokrywały sińce lub plastry.” — A mnie właśnie dziwi ta ich
obojętność. Ja wiem, że niestety najczęściej właśnie tak się to odbywa, ale
mimo wszystko — to są tylko dzieci. Naprawdę nie znalazł się nikt, kto chciał
im ułatwić życie? W szczególności, że pan Piotr nawet nie stara się ukrywać
dowodów.
„Dzięki temu Janek miał więcej
czasu, aby bawić się ze swoją siostrą, dwa razy nawet dał się namówić sąsiadom
na grę w piłkę. Szybko jednak zrezygnował, gdy koledzy zaczęli szydzić z jego
braku umiejętności.
Martę sytuacja ta bardzo
radowała” — A tutaj wyszło na to, że Martę radowało, że koledzy szydzili z
braku umiejętności Jasia, a przecież obie wiemy, że nie o to chodziło. Zamiast
„sytuacja ta” napisz, że chodzi o tę nieobecność.
Czytam dalej i muszę stwierdzić,
że w tym rozdziale w ogóle poszalałaś z powtórzeniami: „Minął jednak
kolejny tydzień, minęły nawet dwa, a sytuacja stawała się coraz
lepsza. Twarz ojca stała się mniej czerwona i w pewnym momencie
Janek zdołał poznać w swym ojcu mężczyznę, którego jak przez mgłę
pamiętał sprzed trzech lat. ” I mówię to ja, człowiek, który raczej nie
dostrzega powtórzeń.
„Nawet nauczycielka w szkole
Janka, która prowadziła zajęcia w jego klasie, zauważyła pewne zmiany.
Najwyraźniej rygorystyczny sposób wychowywania dzieci przez Pana Piotra uległ
deformacji, a jako że podziwiała tego mężczyznę podobnie jak większość
osiedlowej społeczności, musiała poznać tajniki tej nowej metody, by móc
zastosować ją nie tylko w szkole, ale również wobec własnych latorośli.” —
Ómarłaś mnie.
Naprawdę, bo pan Piotr, trzepiąc
dzieci, ma takie doskonałe metody wychowawcze, że wszyscy powinni się od niego
uczyć. I jeszcze ten szacunek, jakim go darzy! Zapewne szczególnie wtedy, kiedy
pijany zatacza się pod blokiem, albo budzi wszystkich sąsiadów fałszowaniem o
czwartej nad ranem (ale może ja się nie znam, może pan Piotr pięknie śpiewa,
nawet po pijaku).
Przeczytałam wklejony akapit
jeszcze raz, aby upewnić się, że nie palnęłam właśnie gafy tym, co napisałam
powyżej. I ponownie przeżyłam chwilowy zawał mięśnia sercowego.
No bo jak to!? Pijak — szanowany
członek społeczności. Ja doskonale rozumiem, że on kiedyś mógł być bardzo
podziwiany, ale niestety w momencie kiedy staczasz się na samo dno i jeszcze
zaczynasz bić swoje dzieci, to raczej ten szacunek tracisz (a przynajmniej
powinieneś, w mojej opinii).
Zaraz się dowiem, że ona tak
przez wzgląd na dawne czasy nie zgłosiła tego, że on się znęca nad dziećmi. Bo
to taki dobry człowiek.
„- Tak, tak jest – powiedział
cicho chłopiec, patrząc nieufnie na nauczycielkę. Nie potrafił zrozumieć jej
uprzejmości. Trudno było się jednak temu dziwić – wciąż był jeszcze małym
dzieckiem, które nie rozumiało, że karanie za złe obliczenie matematyczne albo
źle przeliterowane słowo było niezbędne w celu dobrego wyedukowania uczniów.
Również pewne zamiłowanie do trunków – dziwnym trafem tych samych, które
ostatnio sprowadzał ojciec do domu – spożywanych przez nauczycielkę prawie na
każdej przerwie, znacznie zwiększało walory merytoryczne wykładanych przez nią
przedmiotów. – Nigdy wcześniej nie interesowała się pani sytuacją w moim domu.”
— Borze zielony, co za patola. Proszę, nie ómieraj mnie więcej, bo życia mi się
kończą.
Zrobiłaś potwora z tej
nauczycielki, nie ma co.
Czterolatka robiąca jajecznice.
Seriously?!
I nie rozumiem, czemu niby
symbolem pożaru mają być iskry, a nie ogień albo dym.
„Gdy kolejne iskry spadły wprost
przed nim, na drewniane schody na poziomie drugiego piętra, chłopiec zrozumiał,
że jak najszybciej należy przeskoczyć ogień i opuścić walący się dom.” — Znowu
te nieszczęsne iskry. Czemu nie płomienie? A od wybuchnięcia pożaru na
ostatniej kondygnacji (kilka akapitów wcześniej pisałaś, że mieszkanie jest na strychu) nie spowoduje zawalenia domu w takim tempie. Może gdyby była to
drewniana, niezaizolowana konstrukcja, ale na pewno nie solidna, ceglana
kamienica. Wiesz, że cegły pełne (z których najprawdopodobniej wykonana jest
konstrukcja) mają odporność ogniową na poziomie dziewięćdziesięciu minut? Czyli
wykonana z nich konstrukcja zawali się najwcześniej po 90 minutach. To jest
półtorej godziny, nie pięć minut.
„ Znalazł je w pokoju, do
którego przez otwarte okno szybciej dostały się płomienie.” — Nie. Po prostu nie.
Szansa, że płomienie szybciej
dostaną się oknem niż przez strop jest tak niewielka, że prawie nieistotna.
Przynajmniej tak długo, jak mówimy o kamienicy.
Pan Piotr musi być niesamowicie
dumny ze swojego bohaterstwa. I w sumie trochę mnie dziwi fakt, że Janek
ostatecznie nie zdecydował się wyskoczyć z okna. To przynajmniej dawałoby mu
jakiekolwiek szanse na przeżycie. A tak? Spalić się żywcem to nic przyjemnego.
Ja chyba wybrałabym skok z okna.
Tekst może i dobry, ale ma zatrważający poziom absurdu.
Research! Powtarzam, research!
Śmiech
Ponownie rozpanoszył Ci się czasownik „być”. Uwaga, będzie jeszcze w tej
ocenie trochę takich fragmentów.
„Gdy w poprzednim semestrze
pierwsza była matematyka i strach przed nauczycielką wygrywał z tym
prawie niemożliwym do wykonania wysiłkiem, jakim było zwlekanie się z
łóżka kwadrans wcześniej w każdą środę, faktycznie pojawiałam się na przystanku
już o 7:20. Tyle że o tej porze nigdy go jeszcze nie było.” — Trzy powtórzenia w tak krótkim fragmencie
to, jak zapewne sama stwierdzisz, lekka przesada. I niestety rzucająca się w
oczy.
Czytam ten tekst i wciąż się zastanawiam, co z
tym chłopakiem jest w zasadzie nie tak? Jest chory? Czy to wyłącznie przeczucie?
Ale najwyraźniej coś jest na rzeczy, skoro podobne odczucia mają
wszyscy wkoło bohaterki.
Do tego bardzo brakuje mi tła, jakichś bardziej rozbudowanych opisów. We wcześniejszych tekstach nie rzucało się to
aż tak w oczy, bo nie można wymagać od bohaterki w stanie głębokiej refleksji
nad uczuciami rozległego opisu otoczenia. Ale tutaj nie masz takich ograniczeń
i dobrze byłoby popuścić wodze wyobraźni. Mogłabyś wtrącić również jakiś opis
głównej bohaterki, aby czytelnik lepiej mógł wczuć się w historię. I co
najważniejsze — przydałby się opis tego tajemniczego chłopka. Co jest w nim
takiego, że wzbudza w bohaterce takie, a nie inne uczucia? Nie pozostawiaj
wszystkiego domysłom, bo wrzucenie zbyt wielu faktów do tej sfery może okazać
się przysłowiowym strzałem w stopę.
„W związku z tym musiał być
skupiony w granicach pierwszego, ewentualnie drugiego piętra, mniej więcej w
połowie molocha.” — Moloch — «duże, przytłaczające, nieprzyjazne ludziom
miasto, osiedle; też: duża, niesprawna instytucja» [źródło].
W takim razie coś, co ma zaledwie
cztery piętra, nie bardzo może być molochem. Chyba że uznamy ten blok za
niesprawną instytucję wielkości Superjednostki. Chociaż czekaj — Superjednostka
też ma wiele pięter.
„Faktycznie, znajdowały się tam
okna i balkon jednego z mieszkań, co początkowo wydawało mi się odkryciem na
miarę Sherlocka Holmesa – być może to właśnie tam tkwiła jego tajemnica? ”
— Czy tylko mnie dziwi, że bohaterka odkrywa, że pośród dwóch pięter bloku jest
przynajmniej jedno okno i balkon? Tylko jak ona wydedukowała, na które
konkretnie patrzy?
Poza tym jej wiedza na temat
właścicieli mieszkania, a raczej to, że o nich wypytywała ze względu na
nieznanego chłopaka, jest dla mnie dziwnie niepokojąca. Mały prześladowca.
I znowu:
„Nie był to jednak jedyny
sekret, który skrywał ów człowiek. Równie tajemniczy i trudny do oceny był
sam wygląd czy wiek mężczyzny. Nie był zadbany – z odległości, z której
go obserwowałam, widziałam dość długie ciemne, zazwyczaj brudne i potargane
włosy, równie gęsty zarost i ziemistą cerę.” — Jak widzisz, są takie fragmenty,
kiedy to aż razi w oczy. Poza tym śmierdzi Snape'em.
Jest i opis chłopaka, niemalże w
połowie opowiadania. Niby poprawnie, ale osobiście jestem zwolenniczką
wprowadzania opisów przy pierwszym pojawieniu się bohatera. W innych
przypadkach może generować drobne problemy we właściwym odbiorze. I nie musisz
nagle, chociaż przez pierwsze pół książki byłaś przekonana, że bohaterka to
brunetka, nagle zmieniać jej wyobrażenia na blondynkę.
Chłopaka. Wróć. Mężczyzny.
„I wtedy właśnie zrozumiałam, że niepokój,
który przy nim czułam, był strachem przed radością powstającą samą w sobie.
Radością ludzi nieskażonych konwenansami.” — Jak dla mnie odrobinę przesadzona
ta puenta. Ale co kto lubi. I w ogóle jak radość może powstawać sama w sobie?
Ostatnia cześć jak dla mnie
strasznie na wyrost, a jak sama bohaterka zaczęła się śmiać bez powodu, to aż
mnie ciarki po plecach przeszły. To bardzo fajnie cieszyć się życiem i tym, co
nas otacza oraz szeroko się uśmiechać, ale jak dla mnie taki głośny śmiech bez
żadnego powodu (stwierdzam, że skoro wcześniej nigdy nie zaraził jej śmiechem,
to nie w tym rzecz) nie jest do końca „normalny”. To już raczej objaw
szaleństwa albo upojenia narkotycznego czy alkoholowego.
I żałuję, że nie wyjaśniłaś, jaka
dokładnie była historia tego mężczyzny. A to naprawdę mogłoby być ciekawe.
Można by nawet podciągnąć pod to kolejną puentę o pomaganiu potrzebującym, ale
być może lepiej, że jest jak jest.
Szósty zmysł
To opowiadanie wydaje mi się całkiem dobre. Przepełnione uczuciami i
niedopowiedzeniami. Brakuje mi kontaktu — przyznam, że chętnie przeczytałabym w
tej publikacji jakąś retrospekcję na temat tego, co się właściwie stało
wcześniej. I czemu bohaterka jest jedyną osobą poza skazanym, która zna prawdę.
Dość dojmujące jest jej wyobrażenie ich ponownego spotkania, ale równocześnie
wydaje się bardzo prawdziwe.
Bratnie dusze
Na początku piszesz, że bohaterka jest pewna, że to nie przez przyjaciela
rozstała się z chłopakiem, a już kawałek niżej, jednak się nad tym zastanawia.
Trochę to niekonsekwentne.
„Dzwoniłam do ciebie codziennie,
przez cały czas trwania obozu fotograficznego we Francji, opowiadając ci o tym,
jak wspaniały jest ten chłopak. ” — Wyobraziłam sobie właśnie billing za tamten
miesiąc.
I przyznam szczerze, że nie do
końca wiem, jak miało wyglądać to zdanie, ale raczej nie tak: „Nadal mogłam
ściągnąć cię w środku końca miasta o drugiej rano (...)”. Coś tu trzeba
poprawić.
Brakuje mi decyzji o rozstaniu. W
jednym akapicie wspomniałaś, że bohaterka zaczęła się odsuwać najpierw od
chłopaka, a potem od przyjaciela, bo potrzebowała czasu na przemyślenia. Później
zmieniasz temat i nagle wyskakujesz z informacją, że już nie są parą. Sądzę, że
tak ważna decyzja powinna być bardziej zarysowana, szczególnie, że narratorem
jest główna zainteresowana.
Oj, robaczki... Niby mówicie sobie
o wszystkim, ale jak przyjdzie co do czego... Szkoda, szkoda, szkoda. Mogłaby
być z tego piękna miłość. Słyszałam nawet ostatnio tezę, że taka bratnia dusza właśnie, nawet jeśli nie ma jakiejś kosmicznej chemii na początku, może stanowić lepszą parę niż wpadający w życie z impetem (prawie) ideał. I
chyba nawet coś w tym jest. Bo jak przychodzi do prawdziwego życia, wspólnego
mieszkania, gotowania i mycia garów, martwienia się o kasę i hałaśliwych
sąsiadów, to taka bratnia dusza nagle okazuje się o wiele lepszym partnerem niż
namiętny kochanek. I absolutnie nie zgadzam się z tezą bohaterki, że bratnie
dusze nie mogą być w związku.
„Zadzwoniłeś do mnie o drugiej w
nocy, a ja natychmiast przyjechałam. Następnego dnia mieliśmy zaliczenie z
farmakologii. Pojechaliśmy zaraz po nim. ” — Tym zdaniem wprowadziłaś
lekki mętlik i choć można się domyślić, o co chodzi, dobrze byłoby przeredagować
ten fragment, żeby był jaśniejszy dla
czytelnika. Poza tym wiemy, że Piotrek jest z innego miasta, można by tu
zaznaczyć, gdzie znajduje się ten szpital, do którego pojechała. Też w Łodzi? Bo
jeśli gdzieś dalej, to ciekawe czy by zdążyli na to zaliczenie z farmakologii.
„Stoczyłam z tobą uporczywą walkę o wódkę, którą wreszcie
wygrałam, a następnie zaopatrzyłam cię w miskę, dzięki czemu zaoszczędziłam
czyszczenie podłogi.” — Czy na pewno można zaoszczędzić czyszczenie podłogi?
Zaoszczędzić sobie czyszczenie podłogi może jeszcze.
„A przecież jak tylko na ciebie patrzę, jedyne, co chcę
zrobić, to całować się do usranej śmierci.” — Zestawienie słów — bezcenne.
Zrobiłaś mi dzień, nie ma co.
„A jednak potrafię go
odtworzyć z najmniejszymi detalami do dziś, to, jak mnie trzymałeś, jak
głaskałam cię po głowie, jak mokre były twoje wargi i jak śmierdzący był twój
oddech.” — Wiesz... Nie wiem jak Tobie, ale mnie ta końcówka psuje cały efekt.
Nieświeży oddech jeszcze by przeszedł, ale
śmierdzący wskazuje, że pocałunek był strasznie kiepski.
„Nigdy nie powiedziałam ci o tym,
co powiedziałeś tamtej nocy, mimo że wiedziałam, że byłeś szczery. Bałam się.
Konksekwencji, odrzucenia, zmiany Bałam się za każdym razem, kiedy miałam na to
ochotę, czyli praktycznie codziennie” — To takie smutne, że aż mi serce się
kraje. Ale też uderzyło mnie teraz, że w zasadzie poniekąd powielasz swój
pierwszy tekst. Ten o Jamesie i Lily. Tam też bohaterka bała się wyznać swoje
uczucia, choć wiedziała, że druga strona je odwzajemnia, bo bała się, że jednak
ich nie odwzajemni (!). I jeszcze błąd: Z ostatniego zdania wynika, że
bohaterka bała się za każdym razem, kiedy miała ochotę. Nie
ma to jak chęć na obawy. Coś dla wielbicieli horrorów. A to „to” raczej miało
oznaczać coś innego, prawda?
„Tylko że nie planowałam, że
zdecydujesz się jej oświadczyć.” — To zdanie jest po prostu głupie. Zupełnie
jakby chciała panować nad takimi rzeczami. Panować nad chłopakiem, którego
trzyma tak blisko siebie, jak to możliwe, ale nigdy nie pozwolić żadnej ze
stron na coś więcej. Lepsze byłoby stwierdzenie, że się nie spodziewała.
Przyznam, że spodziewałam się
takiego zakończenia, ale jako niepoprawna romantyczka musze również stwierdzić:
Jesteś skończoną idiotką, bezimienna bohaterko. Ale, ale... Jeszcze
masz szansę! Wystarczy głośno krzyknąć: „Nie zgadzam się!”. Ale chyba trochę
już na to za późno, nieprawdaż?
Niezależność
Na początku chciałam tylko
poinformować, że na dzień dzisiejszy opowiadanie to składa się z prologu i
trzech rozdziałów i taką też ilość tekstu wzięłam na warsztat. Przyznam
również, że nie jestem za bardzo „w temacie”, jeśli chodzi o opowiadania o nowym pokoleniu, dlatego też raczej nie będę w stanie odnieść się do trendów
panujących w tym nurcie.
W prologu: błędny zapis dialogów
oraz brak akapitów.
I znowu wrzucasz nas w sam środek
historii. Ja nie mówię, że takie zaczynanie opowiadania jest błędne, tylko w
Twoim przypadku mam wrażenie, jakbym wpadła w środek czyjejś rozmowy. Ale
ostatecznie nie ma tragedii — poznałam juz dwa imiona z trzech postaci (Olivier
i Anabelle), które występują w tym krótkim dialogu. Szkoda tylko, że nie wiem, kto w zasadzie jest kim...
Po kolejnym akapicie wiemy już, że
mamy Anabelle, Oliviera i rudowłosą pięciolatkę. I powiedz mi, proszę, że nie
mam racji, zgadując, że to właśnie ta rudowłosa pięciolatka zostanie później
narratorem tej historii. Proszę. Nie wiem, co to za maniera z tym niepodawaniem
imion głównych bohaterek.
Czytelnik Pottera szybko domyśli
się, że chodzi o Lily Lunę Potter, ale czy jesteś stuprocentowo pewna, że
wszyscy odwiedzający Twój blog są zaznajomieni z sagą? Musisz przyjąć, że nie i
chociaż dla tych osób pozbyć się tej tajemniczości i opisać ten pierwszy dialog,
może nawet pokusić się o dodanie czegoś więcej niż tylko „powiedział ktoś
pierwszy”, „powiedział ktoś drugi”? Pamiętaj, że dialog nie składa się
wyłącznie z wypowiadanych słów, ale równie ważne jest to, co bohaterowie robią
podczas mówienia. Przy długich opowiadaniach warto nad tym pomyśleć (w krótkich
nie zawsze to widać i nie zawsze da się zastosować takowy zabieg). Dobrze,
jeśli postaci mają swoje charakterystyczne zachowania czy wypowiedzi — to
właśnie sprawia, że zaczynają żyć i zapadają w pamięć czytelników.
„Chwilę później Olivier już się
nie uśmiechał, tylko płakał jeszcze mocniej niż dziewczynka, i trzymał
się oburącz za podrapaną twarz, zaś Anabelle przytrzymywała wyrywającą się
pięciolatkę i krzyczała na nią.
Dziewczynka nie słyszała jej
słów, tylko z satysfakcją wpatrywała się w płaczącego chłopca.
Dopiero te wydarzenia spowodowały
zainteresowanie dorosłych, którzy szybko zjawili się przy dzieciach. Jakaś
nieznajoma jej pani, pewnie mama chłopca, zaczęła pocieszać niszczyciela
i próbowała obejrzeć jego twarz, zaś mamusia złapała ją mocno za ramię i
wysyczała:
- Lily, co robisz?” — Jak już
pisałam (a zasadzie więcej naczytasz się pod analizą „Skrzydeł Ikara”), ta
Twoja tajemniczość często przynosi efekt odwrotny do zamierzonego. I niestety,
ani to ładne, ani poprawne. Używanie wyrażeń typu: dziewczyna, chłopczyk,
kobieta, mężczyzna, a także określanie postaci za pomocą koloru włosów lub oczu
uznaje się za nieprofesjonalne i radzi się, by ich nie używać. Poza tym,
jesteśmy prawie w połowie tego prologu, a dopiero teraz uraczyłaś nas imieniem
bohaterki. Trzeba było wprowadzić je na początku i teraz usprawnić tę scenę, bo
jak na razie jest nie tylko nieelegancka, ale też nieczytelna (o powtórzeniach
nawet nie wspomnę).
Uwaga: to co poniżej jest
wyłącznie wersją testową i nie należy jej traktować jako jedyną słuszną.
„Chwilę później Olivier już się
nie uśmiechał, tylko trzymając się oburącz za podrapaną twarz, płakał jeszcze
mocniej niż Lily, na którą krzyczała przytrzymująca ją Anabelle. Potter jednak
nie słyszała wypowiadanych słów, z satysfakcją wpatrując się w płaczącego Oliviera.
Dopiero te wydarzenia spowodowały
zainteresowanie dorosłych, którzy szybko zjawili się przy dzieciach. Jakaś
nieznajoma Lily pani, pewnie mama chłopca, zaczęła pocieszać niszczyciela i
próbowała obejrzeć jego twarz, zaś Ginny (i/lub)
Potter złapała córkę mocno za ramię i wysyczała:
- Lily, co robisz?” — A tak na
marginesie, to środkową część również bym poprawiła. Narrator wszechwiedzący
powinien wiedzieć, kim jest ta kobieta, a to, że jest ona nieznana Lily, tylko
wprowadza niepotrzebny zamęt.
No i powiedz mi teraz, czy tak
nie jest trochę czytelniej? Czy jednak wolisz pierwszą, „tajemniczą” wersję?
„Kuzynostwo było równie okropne jak bracia -
dokuczało jej jak Albus lub traktowało jak powietrze zupełnie jak
James.” — Drodzy państwo, właśnie wkraczamy do krainy jaków, czytała Krystyna
Czubówna. Coś dużo tych „jak”, prawda? Przydałoby się przeredagować to zdanie.
Poza tym przed pierwszym „jak” i przed „zupełnie” powinien znaleźć się przecinek.
Czemu zrobiłaś z Albusa potwora?
Przecież on miał być tym miłym i zagubionym chłopcem! Taką bucerę to mógłby
James odstawiać, a nie niepewny Albus... Noale... Nie czepiam się, bo po tym
niedługim epilogu można jedynie wyciągać jakieś niepełne wnioski i zachowanie
bohaterów traktować wyłącznie jako wskazówki. I jeszcze pali?! Zawiodłam się, Albusie. Jak również na
metodach wychowawczych Harry’ego i Ginny. Serio?! Naprawdę myślisz, że gdyby
rodzice się dowiedzieli, to uszłoby mu to płazem? Myślę, że nie. Niezależnie od
tego, że niby jest już pełnoletni.
Czytam to dalej i odnoszę
wrażenie, że i Lily jest potworem. A jej światopogląd jest co najmniej
odbiegający od normy. I trochę dziwi mnie to pomieszanie z poplątaniem w tej
grupie wyznawców. Zawsze wydawało mi się, że takie grupki przyjaciół raczej
należały do jednego domu, bo wiadomo, że Gryfoni, Puchoni, Ślizgoni i Krukoni
najwięcej czasu spędzali w swoim własnym towarzystwie.
I czytając myśli Lily, mam wrażenie,
że znalazłam się w głowie licealnej Blair Waldorf. Straszne jest to, jak
przelicza wszystko na wymierne korzyści. „Nie przydasz mi się, to wypad z
paczki!”
Przyznam, że prawdą jest, że Lily
wywołuje skrajne emocje i raczej ciężko być w stosunku do tej postaci
obojętnym. Jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie nie zaskarbiła sobie mojej
sympatii, w przeciwieństwie do Oliviera, którego za sarkazm wręcz uwielbiam,
choć jeszcze nie doczytałam rozdziału do końca.
Och, proszę, nie rób mi tego. A jednak. Zrobiłaś.
Temat przenosin do innej szkoły
jest już tak stary i oklepany, że byłam pewna, że zdążył przebrzmieć. Ja wiem,
że to jest proste rozwiązanie, bo nagle wrzuca się bohatera w zupełnie inne
środowisko i nie ma się problemu z kreowaniem opisów, które mogłyby wydawać się
nie na miejscu w przypadku narracji pierwszoosobowej i bohatera, który
przechadza się po tym miejscu codziennie od wielu lat. Daje nam też możliwość
łatwego rozpoczęcia romansu. Ale czy naprawdę chodzi o to, żeby było łatwiej? I
czy naprawdę sądzisz, że nawet w przypadku przeprowadzki czarodziejskiej rodziny,
dzieciakom zmieniano by szkołę? Nie mówię tu o przypadkach, kiedy przeprowadzka
ma miejsce przed rozpoczęciem edukacji albo na pierwszym roku, bo to jeszcze
jestem w stanie zrozumieć. Ale w przypadku, gdy do końca został im rok lub dwa,
a trzeba założyć, że istnieje coś takiego jak teleportacja międzynarodowa? Albo
międzynarodowa sieć Fiuu? Albo chociaż miotły!? Przecież to nie tak, jak u nas,
że codziennie po szkole wracasz do domu, tylko najwyżej kilka razy w ciągu
semestru. Ja tego nie kupuję.
I „Beauxbatons”, nie „Beauxbattons”.
I dlaczego, do cholery, Olivier nie uczęszcza do Beauxbatons wraz z siostrą?
Przejdźmy więc do wyrzutów o łamanie kanonu.
Dlaczego?! Czemu nie zrobiłaś researchu? Znowu?! Zakładam,
że powodem jest błędne przekonanie o tym, że Beauxbaton jest żeńską szkołą.
Powtarzam: błędne.
„ W dodatku, mimo że matka nauczyła go tego zapchlonego
języka, każdy z nich, Brytoli, mówił inaczej, z innym akcentem, i nie można
było nic z tego zrozumieć, jeśli człowiek nie skupił się wystarczająco mocno. A
jaka jest przyjemność z rozmowy, gdy trzeba napiąć wszystkie zmysły, aby w
ogóle zrozumieć rozmówcę?” — Powiedział Francuz. Zupełnie jakby każdy Francuz
mówił dokładnie tak samo. Otóż nie. Nie wiem, chcący czy niechcący, ale tym
zdaniem doskonale oddałaś charakter Francuzów.
Masz szczęście, że teksty Oliviera ratują tę końcówkę. Jak
na przykład ten: „Nawet niebo płakało nad tym biednym krajem.”. Rewelacja. Ale
nadal trochę się boczę o ten kanon.
Końcówką upewniłaś mnie o niezrobieniu researchu. I punkty
polecą. Aż mi się smutno zrobiło.
I dlaczego Hermiona uczy w Hogwarcie?
Przecież wiemy, czym się zajmowała
po szkole i wcale nie była to praca nauczyciela. Research, research, research!
I nie wydaje mi się, żeby Hermiona mogła być opiekunką Ravenclavu. Nie wiem, czy
zauważyłaś, ale wszyscy opiekunowie domów byli w przeszłości ich członkami.
Co za głupek z tego Changa. To
chyba niestety jeden z tych, co uważają, że gdy kobieta mówi „nie”, naprawdę ma
na myśli „tak”...
Osobiście wydaje mi się, że to
wielkie wejście jest trochę przerysowane. Czy rodzeństwo nie mogło po prostu przyjechać
do Hogwartu pierwszego września i wziąć udział w ceremonii razem z
pierwszorocznymi? Albo czy przydział nie mógł się odbyć w gabinecie McGonagall,
skoro właśnie on jest miejscem, gdzie Tiara znajduje się przez cały rok? Tak
jakbyś nie znalazła innego sposobu na to, by wzbudzili zainteresowanie,
przybywając do szkoły. A uwierz mi, gdyby wrzucić ich w tłum pierwszaków, też
pozostaliby w pamięci uczniów.
„Najgorsze jednak było to, że go
poznała. Wiedziała, że to on, mimo że wyglądał zupełnie inaczej niż
wtedy, kiedy go widziała. A było to przecież tylko raz w życiu” — Czy
naprawdę zamiast „on” nie można już było napisać jego imienia? Albo, skoro Lily stwierdza po chwili, że nie pamięta imienia tego chłopca, zastąpić jakimś innym określeniem? W poniższych dwóch akapitach dodatkowo dwukrotnie nazywa Oliviera
„chłopcem”. O podwójnym „było” w tak bliskim sąsiedztwie już tu nie piszę, bo
wystarczająco się na ten temat napisałam w analizie „Skrzydeł Ikara”.
Końcówka (rozmowa z Tiarą) wyszła
całkiem zgrabnie i dzięki temu Olivier zyskuje moją rosnącą sympatię. I tylko
się zastanawiam, czy młody Janvier dołączył o grona hatstallerów.
Dlaczego masz niekonsekwentną numerację
rozdziałów? Rozdział pierwszy i drugi zapisałaś słownie, a trzeci już jest
oznaczony liczbą rzymską. Rozdział trzeci jest też napisany zupełnie inną
czcionką niż pozostałe.
Tak właśnie myślałam, że coś
takiego było powodem ostrej reakcji Hugo na gratulacje Lily. Aż mi chłopaka
żal, że poniekąd podporządkowuje swoje życie temu, co myśli kuzynka. To aż
boli. Ostatecznie, jeśli rzeczywiście całe to jej zachowanie to wyłącznie poza,
to oznaczałoby, że w głębi nadal jest dobra i że potrafiłaby mu wybaczyć, nawet
coś takiego, co w jej mniemaniu jest kolosalną zdradą. A przynajmniej powinna,
patrząc na to, że Hugo wydaje się naprawdę wiele dla niej znaczyć. A jeśli
jednak nie potrafiłaby mu okazać zrozumienia i odtrąciłaby go, bo zauroczył się
w dziewczynie, której ona nie znosi, to oznacza, że naprawdę wykreowałaś
samolubnego potwora, który za nic ma uczucia innych, nawet najbliższych, osób.
„ Nie można się
teleportować? – spytał Janvier, przyglądając się, jak Hugo poprawia uszkodzoną
przyłbicę.
- Znowu to samo, ta zbroja mnie
dobija… Nie, na terenie Hogwartu to niemożliwe.
- Serio? – spytał Olivier i
przewrócił oczami. Właściwie mógł się tego spodziewać.
- Za dużo magii.
- To dość denerwujące, nie
sądzisz?
- Ale wiesz, ile dzięki temu
można poznać ciekawych miejsc?
- Może i tak. – Wzruszył ramionami
i uśmiechnął się do Hugona. W końcu to nie była jego wina, że ta szkoła miała
beznadziejne zasady.
- Tak, pokażę ci jak ją używać.”
— Jak co używać, bo pojęcia nie mam, do czego to miało się odnosić. Ponieważ
wcześniej rozmawiają tylko o planie lekcji i o tym, gdzie można dojść tym
korytarzem. Dodatkowo popatrz — masz gładki dialog, bez żadnych komentarzy.
Pisałam już wyżej, że również dialogi są dobre do kreowania bohaterów i wcale
nie chodzi tu o to, jakie wygłaszają poglądy. Niech Twoi bohaterowie zaczną
żyć, niech podrapią się po nosie, wzruszą ramionami albo poprawią krawat. Niech
dialog nie będzie wyłącznie suchymi słowami.
Powyższe „ją” okazało się
schodami. Warto byłoby zaznaczyć powyżej, o czym rozmawiamy, skoro to nowa
informacja.
„Ostatecznie postanowiła
zdecydować się na poruszenie tego tematu lub ominięcie go w trakcie
konfrontacji z chłopakiem. Być może będzie warto poruszyć to od
razu, a może wręcz przeciwnie, zostawić to jako argument na później, jako as w
rękawie. Potter odnosiła bowiem wrażenie, że Olivier nie będzie kolejnym
szarym uczniem Hogwartu. Wraz ze swoją siostrą zrobił furorę samym swoim
przybyciem. Oczywiście, istniała możliwość, że za kilkanaście dni nikt już nie będzie
o nich mówił, ale oboje sprawiali wrażenie wyrazistych osób. Potter doskonale
widziała reakcje swoich rówieśników. Sama także musiała przyznać, że Janvier jest
przystojny, jednak nie rozumiała, dlaczego niektóre dziewczyny aż tak się na
niego gapiły podczas całej kolacji. Była zdania, że nawet jeśli chłopak wyglądałby
jak grecki adonis, to błędem byłoby lampienie się w niego jak sroka w
malowany gnat. Trzeba znać przecież własną wartość.
A Olivier i tak nie był aż
tak przystojny.
Gdyby nie Grace, nie zauważyłaby
wejścia do Wielkiej Sali, tak mocno pogrążona była we własnych myślach.
Z wdzięcznością uśmiechnęła się do koleżanki; akurat wobec Longbottom nie
musiała specjalnie się pilnować, ta była zupełnie naturalną osobą.
Czasami Potter zazdrościła jej przeciętności, a więc i braku konieczności
pilnowania każdego swojego ruchu. Tylko że przeciętność była tak bardzo
przerażająca pod każdym innym względem, że Potter nie chciała nawet myśleć o
tym pojęciu.” — I kolejna porcja form czasownika „być”. Masz z tym naprawdę
spory problem i to chyba podstawowy aspekt, nad którym warto popracować. I nie
jestem przekonana co do użycia slangowego wyrażenia „lampić się”.
Straszna jest ta dziewczyna, ale
zdaję sobie sprawę z tego, że taka jej kreacja. Żal mi jednak trochę tego, co
zrobiłaś z rodziną Potterów. I niezgodność z kanonem boli mnie tak bardzo.
Skrzydła Ikara
Z uwag technicznych: brakuje
akapitów, w dialogach myślniki zamiast półpauz lub pauz. Wydaje mi się, że
błędny jest również zapis dat; o ile może przeszłyby, gdybyś stosowała zapis
„pamiętnikowy” (data jako nagłówek), to tak wrzucone do treści opowiadania nie
bardzo grają, ale niestety nie znalazłam żadnego oficjalnego artykułu na ten
temat.
Po raz kolejny wrzucasz nas w sam
środek istniejącej historii, bez najmniejszych tłumaczeń. W zasadzie nie wiemy, kim jest Marysia dla bohaterki, przez zdanie: „kiedy wraz z Marysią usiłowałam
dotrzeć do domu dziadków na Mokotowie” — Założyłam, że są siostrami, ale wtedy
nie bardzo pasuje mi poniższy fragment.
„Została mi tylko Marysia, której
życie musiałam chronić bardziej niż własne. Dlatego właśnie pokonałam
prawie pół Polski, by dostać się do Warszawy. Być może było to niebezpieczne,
ale musiałam być gdzieś, gdzie żyła jeszcze moja rodzina.” — Chyba nie
do końca rozumiem, czemu musiała przebyć te pół Polski. Czyżby Marysia mieszkała
w Warszawie, a główna bohaterka nie? Chyba że są kuzynkami, wtedy jeszcze dałoby się
jakoś to wytłumaczyć. Tylko pytanie czemu jako autorka nie chcesz nam zdradzić
takich pozornych szczególików, które tak naprawdę tworzą tło historii?
Przemykasz się, prześlizgujesz tylko po tle. Tak jakbyś sama nie miała
wystarczająco dużo czasu, by się przyjrzeć. Tak na marginesie: powtórzenie.
Bo niby dlaczego nie ma tu opisu, jakie uczucia towarzyszyły im podczas tej drogi, która została przerwana przez
łapankę? Wiemy tylko, że mamy koniec grudnia 1943, ale jaka była pogoda? Zimno,
czy może raczej mróz przenikał im do samych kości? Ja wiem, że często wydaje
się, że opisy spowalniają akcję, ale w tym przypadku tylko bardziej by ją
zaakcentowały. Opis pogody, uczuć, myśli, który nagle przerywa gwałtowność łapanki.
„Wraz Marysią zamieszkałam więc w
jednym z opuszczonych domów Ochoty, razem z nim, oraz Chudym i Baśką, którzy
także byli rodzeństwem.” — I wreszcie pojawia się informacja o rzekomym
pokrewieństwie między dziewczynkami. Domyślam się, że w takim razie chodziło o
to, żeby znaleźć się bliżej dziadków. Tylko czy to na pewno bezpieczniejsze dla
jedenastolatki, by ciągnąć ją przez pół kraju, a potem przez trzy tygodnie
ukrywać się u obcych ludzi, bo do dziadków i tak nie potrafiły się dostać?
Swoją drogą ciekawa jestem, jak udało im się przetrwać tę podróż.
„(...) było dopiero południe,
więc nawet w wigilię słońce wciąż świeciło. Jakby nie wiedziało, że jest
wojna.” — Brzmi to co najmniej tak, jakby wigilia standardowo stanowiła jakiś
wybryk natury w sprawie światła słonecznego.
I jeszcze raz:
„(...)było dopiero południe, więc
nawet w wigilię słońce wciąż świeciło. Jakby nie wiedziało, że jest wojna.
Irracjonalnie miałam wrażenie, że
podchodzi do mnie (...)” — To słońce. Taaa...
„ Jego twarz nie była twarzą
chłopaka, lecz młodego mężczyzny, mimo że nie mógł być ode mnie straszy więcej
niż dwa lata.” — Te ciągłe powtórzenia w końcu dochodzą do pewnego punktu, gdy
przestają się wydawać celowe, a zaczynają po prostu drażnić. Brakuje tylko, żebyś jeszcze wcisnęła „twarzy”
przed „młodego mężczyznę”. Nie można zwyczajnie napisać, że wyglądał bardziej/raczej jak młody
mężczyzna, niż jak chłopak? Szczególnie, że kilka akapitów wyżej, ale wcale
nie tak daleko, już piałaś o „jego twarzy”.
Dodatkowo namnażasz określenia
typu on, jego zamiast użyć pseudonimu
chłopaka, choć nic nie stoi na przeszkodzie.
„Na tyle, na ile umożliwiało mi
światło, zdołałam ocenić, iż jego oczy były ciemnozielone; byłam jednak pewna,
że gdybym podeszła, dojrzałabym też odcienie brązu czy złota. Nos miał
dokładnie taki, jak wszystkie rzymskie rzeźby, które oglądałam w albumach
w tamtych czasach, siedząc na kolanach mojego ojca, historyka i
miłośnika starożytności. Również oliwkowy odcień jego skóry i głęboki kolor
pełnych ust wydawały mi się czymś wręcz nadziemskim. Kruczoczarne włosy
wyglądały na wyjątkowo gęste i poczułam ogromną chęć, by wstać i sprawdzić
własną ręką, czy były takie w rzeczywistości.”
I naprawdę nie sądzę, żeby
zdrobnienie „Mar” miało prawo bycia w 1943.
Ręka boli bohaterkę przy
najmniejszym ruchu, najprawdopodobniej jest złamana, ale co tam. Tajemniczy
trulover ważniejszy niż założenie usztywnienia.
Swoją drogą przydałoby się jakieś
imię, choćby w którejśwypowiedzi Marysi, bo ciężko mi tak cały czas pisać
„bohaterki”. Tak na marginesie.
Pierwsze tête-à-tête Czarnego i
bohaterki wydaje mi się jakieś takie na wyrost, za to z dobrą, mocną puentą. Aż
mnie zaciekawiłaś, teraz zastanawiam się, jak się rozwinie ich relacja.
I niby czemu Marysia skazała dziadków
na śmierć? Rozumiem wyrzuty sumienia, że nie zrobiła nic więcej, ale
stwierdzenie, że skazała ich na śmierć? Trochę nie na miejscu. Ostatecznie to
nie ona kazała im ukrywać tych Żydów.
„Dokładnie tydzień po tym, gdy zostałyśmy zmuszone zamieszkać w
zimnej, trzeszczącej, przerażającej piwnicy, pojawił się Krzysiek, a jego
zielono-złote, wielkie oczy pokryte były jeszcze większym cieniem niż
poprzednio.
Było już po szesnastej,
Piotrek zabrał Marysię do nowego mieszkania, aby mogła zjeść pomidorową z ryżem
(moim pierwszym odruchem było pójście z nimi, ale powstrzymałam swój
żołądek przed tęsknotą za takimi rarytasami), a ja – pod pretekstem pilnowania
kwatery, która w tym momencie była składowiskiem wielkiej ilości
papierów będących projektami kolejnych akcji – zostałam sama i wreszcie
nie musiałam niczego udawać.
Gdy wyszli, długo siedziałam
nieruchomo w kącie ze zmierzwionymi włosami i łzami na policzkach. Mimo że
wyjątkowo tego pragnęłam, nie potrafiłam płakać długo. Wydawało mi się, że
istniał limit łez, który niestety nie był równoznaczny przekroczeniu
limitu cierpienia. Nagle poczułam zmianę w moim otoczeniu. Nie słyszałam, jak
wchodził. Po prostu odczułam, że nagle zaczęło być cieplej i wiedziałam,
że to musiał być on. Spojrzałam na niego nieprzytomnie i widząc wyraz jego
twarzy, po raz kolejny poczułam się jak kompletna idiotka. Było w nim
coś takiego, co mówiło mi, iż to, co przeżyłam, to nic w porównaniu z
tragediami jego życia.” — Pooooowtórzenia. Pracuj nad tym, bo naprawdę masz ich
bardzo dużo, a przez nie ma się wrażenie, że Twoje słownictwo jest bardzo
ubogie. Naprawdę, tak dużo „być” nagromadzone w bliskim sąsiedztwie nie
świadczy o autorze najlepiej.
„Tak, typu relacje zdecydowanie
nie były bezpieczne.” — Chyba powinno być „tego typu relacje”.
„Pozwolenie sobie na miłość było
jednak znacznie gorsze, wręcz karalne. A może powinnam raczej powiedzieć –
pozwolenie sobie na znalezienie człowieka, który stawał się sensem istnienia.
Na dobrą sprawę, jeśli już trzeba było kogoś kochać najbardziej, to najlepiej
samego siebie – to jedyna sytuacja, w której śmierć tej osoby nie niosłaby za
sobą cierpienia. ” — Ostatnie zdanie wcale nie pasuje mi do bohaterki.
Przecież osoba kochająca siebie najbardziej to zwykle ktoś bardzo samolubny i
często również tchórzliwy, bo przecież po co miałby pakować się do jakiejś
walki o wyższe wartości, skoro sam ściągałby na siebie widmo śmierci? Już
bardziej pasowałoby mi stwierdzenie, że najlepiej kochać Polskę. Wydaje mi się,
że idealnie wpasowałoby się w to, co do tej pory przedstawiłaś nam o
bohaterce.
Rozdział trzeci wyszedł Ci
całkiem zgrabnie i nawet udało Ci się utrzymać balans między miłością i
wojną. Po doczytaniu go do końca muszę
stwierdzić, że wręcz rewelacyjnie, choć to, że ktoś zginie, było do
przewidzenia.
Początek części czwartej jest do
tej pory najlepszą częścią tej opowieści. Opisywanie uczuć wychodzi Ci zdecydowanie lepiej niż dialogi i
akcja. Podoba mi się konwencja katatonii, w jaką wpadła bohaterka, choć niestety
nie jest całkowicie pozbawiona niedociągnięć.
„Jej dotyk trochę mnie uspakajał.
Gdy nie było innych, potrafiłam się rozluźnić, podczas kiedy myła moją
własną twarz i ręce. Była jedyną osobą, której od czasu do czasu
pozwalałam zabierać się do łazienki, choć pomieszczenie to nie zasługiwało na
takie miano. Po drodze patrzyłam głównie na podłogę. Tak by nie patrzeć na
innych, choć czasem miałam ochotę, by sprawdzić, czy nie było tamtej
twarzy.
Bardziej jednak ceniłam sobie
stałość mojej egzystencji, której jedną z głównych zasad było
nieodzywanie się do twarzy. Ilość dób nie miała dla mnie żadnego znaczenia;
dnie i noce różniły się tylko tym, że podczas tych drugich mogłam swobodnie
leżeć na plecach i jeśli księżyc na to pozwalał, wpatrywać się w ciemny sufit,
i nikt nie zakłócał mi spokoju. W ciągu dnia w pomieszczeniu bywało
sporo twarzy; nawet jeśli nie zajmowały się mną, to nie chciałam, by mnie
obserwowały – a więc byłam zmuszona leżeć na lewym boku i patrzyć się w
ścianę. Ściana była co prawda podobna do sufitu, ale znajdowała się zbyt
blisko mnie, co czasami uniemożliwiało mi oddychanie.” — Kolejny fragment z
powtórzeniami. Tylko nie myśl sobie, że skoro wkleiłam tu ich tylko kilka, to w
reszcie tekstu się nie powtarzają. Niestety, jest ich równie
wiele, co w przytoczonych fragmentach. Dodatkowo „moją własną” jest pleonazmem
— jedno z tych słów można spokojnie pominąć.
Ładna końcówka, płynnie łącząca
żałobę za siostrą i pragnienie powrotu do życia. Cieszę się, że udało Ci utrzymać ten balans między
miłością i wojną. Piszesz, że scena była dla Ciebie najtrudniejsza, ale
osobiście uważam, że ten rozdział jest o wiele lepszy niż poprzednie. Czasami
tak jest, że jeśli coś trudno nam się piszę, to koniec końców wychodzi nam
lepiej niż te części, które przychodzą nam łatwo.
Z uwag technicznych: końcówka
części czwartej jest wyśrodkowana.
Nie sądzisz, że podejście głównej
bohaterki jest bardzo sprzeczne? Dziwi się, że ktoś chce wziąć ślub, bo czasy
takie złe i niebezpieczne, a to ostatecznie decyzja dwojga dorosłych ludzi, ale
równocześnie sama przyjęła oświadczyny (!) i nazywa swojego chłopaka
„narzeczonym”. Chyba nie po to się zaręczali, by trwać w tym stanie na zawsze,
prawda? Człowiek zaręcza się po to, by kiedyś, w przyszłości raczej bliższej niż
dalszej, zawrzeć związek małżeński, nie dla samego stanu narzeczeństwa.
Co prawda dziewczyna po momencie
zauważa swoją hipokryzję, ale i tak wydaje mi się to dziwne, bo świadczy
wyłącznie o tym, że tak naprawdę do tej pory myślała, że ślub to zło
ostateczne, bo sprawia, że cierpienie po stracie osiąga zupełnie nowy poziom.
Co też jest względne. Osobiście sądzę, że cierpielibyśmy równie mocno po
stracie najdroższej nam osoby, niezależnie od tego czy byliśmy połączeni związkiem małżeńskim, czy też nie.
„Po skończeniu ceremonii ja oraz
Krzysiek zostaliśmy najdłużej, aby pomóc posprzątać. ” — Niby nie jest to
błędne, ale dość niezgrabne. Nie pasowałoby bardziej: „Po skończeniu ceremonii
wraz z Krzyśkiem zostaliśmy najdłużej, aby pomóc posprzątać. ”
Przyznam szczerze, że trochę
brakowało mi opisu drugiej ceremonii (mam nadzieję, że domyślisz się, o co mi
chodzi, ponieważ nie chcę zamieszczać tu tak znaczącego spoileru), ponieważ
wydaje mi się, że opisanie emocji targających wtedy główną bohaterką wyszłoby
Ci nad wyraz dobrze i stanowiłoby doskonałe uzupełnienie tej historii.
„Szybko wpadliśmy w panoptikum
korytarzy. ” — „Panoptikum, panopticum [wym. panoptikum]
1. «zbiór osobliwości lub
wystawa rzeczy osobliwych»
2. zob. gabinet figur
woskowych.” [źródło]
— No raczej nie.
I cieszę się, nawet nie wiesz jak
bardzo, że pomimo tego wszystkiego, co miało miejsce, bohaterka nadal momentami
wspomina siostrę.
I niezmiernie podoba mi się to
słodko-gorzkie zakończenie.
Poprawność
Właściwe miejsce
Przy „ff potterowski/Lily
Evans&James Potter” na początku linijki masz akapit, przez co wyśrodkowanie
przesuwa Ci się w prawą stronę i niestety, jest to dość widoczne. Zresztą podobne przesunięcie występuje w
większości opublikowanych postów, dlatego na Twoim miejscu przejrzałabym
wszystkie;
„To, że nie podrywałam wszystkiego, co się rusza, albo że
nie sprawiało mi wielkiej radości wykręcanie kawałów Ślizgonom, czy to
sprawiało, że – cytując Blacka – byłam(jestem?)
sztywna jak kłoda?” — przed nawiasem zjadło Ci spację;
„Nie mogę wytłumaczyć, dlaczego
jestem zakochana w Jamesie, i dopiero teraz wiem, że tak właśnie powinno
być. ” — brak przecinka przed „i”.
Miniaturka: Syriusz Black
W tym poście masz inną czcionkę
niż w pozostałych;
„Najbardziej lubił swoje oczy. ”
— brak wcięcia przy akapicie;
„Różnica polegała na tym, że z
tego drugiego naprawdę się cieszył.” — brak wcięcia przy akapicie;
„I gdyby nie ten cholerny akcent, nic by już go z nimi nie łączyło.” — brak wcięcia przy akapicie.
Wolność
W całym tekście brakuje akapitów;
Błędnie zapisujesz dialogi — powinny rozpoczynać się od półpauzy lub pauzy,
nie od dywizu;
„Pora dnia, miejsca czy
towarzystwo” — miejsca zmieniłabym na miejsce, skoro pora dnia jest zapisana w
liczbie pojedynczej, ale to tylko moja luźna sugestia;
„Nieraz, nie dwa” — nie raz, nie dwa (brak spacji);
„Minął jednak kolejny tydzień, minęły nawet dwa” —
powtórzenie czasownika zbędne;
„‘sprzedawca’” — źle zapisany cudzysłów;
„biblia” — wielką literą;
„zaczął poszukiwać zwierzę” — wydaje mi się, że powinno być
zwierzęcia;
„Znalazł je w pokoju, do którego przez otwarte okno szybciej dostały się płomienie. Kot został uwięziony w rogu pokoju” — po co powtarzać dwa razy to samo? Po prostu: Znalazł je/kota (uwięzionego) w rogu pokoju (...).
Śmiech
W całym tekście brakuje akapitów;
„Odkąd pamiętam, czułam przy nim dziwny niepokój. Nie
umiałam jednoznacznie określić tego uczucia. Nie był to ani strach, ani niechęć;
a przynajmniej nie tylko. Być może była to mieszanina różnych, niezbyt mocnych
emocji, które razem dawały efekt tej specyficznej niepewności, tego, że
mimowolnie odrywałam wzrok, przechodziłam dalej pomimo niechęci do
własnych reakcji.” — powtórzenie;
„Nie musiałam spoglądać bezpośrednio w kierunku słupa
stojącego po prawej stronie, by wiedzieć, że tam jest. ” — był, nie
ten czas;
„gdy mimo wszystko patrzyłam się na niego” — patrzyłam na
niego.
Szósty zmysł
„Mówi się, że wzrok jest
najważniejszym zmysłem człowieka.” — brak wcięcia przy akapicie;
„Widzę Twoje błękitne (...) oczy”
— twoje — nie jest to list, a w przemyśleniach zaimek osobowy pisany wielką
literą nie jest poprawny. W szczególności, że pod koniec tekstu niekonsekwentnie
piszesz „twój”.
Bratnie dusze
„na mazurach” — „na Mazurach”;
„A wtedy zaczęłam robiłam to, czego tak bardzo się obawiałam
z twojej strony, gdy byłeś z Luizą, a uświadomienie sobie tego było dla mnie
potężnym ciosem.” — „zaczęłam robić”;
„Po dziesięciu dniach namówiłem cię, żebyś poszedł na
uczelnię, choć wątpię, abyś pamiętał cokolwiek z następnych trzech tygodni.” —
„namówiam”;
„Bałam się. Konksekwencji, odrzucenia, zmiany” — Po
pierwsze: konsekwencji. Po drugie: po „zmiany” nie ma znaku interpunkcyjnego.
Niezależność
„spytał się gi na śniadaniu, dlaczego tak często wcześnie
wychodzi.” — „go” (rozdział III);
„Na portery nie ma co liczyć, cały czas zmieniają ramy” —
„portrety” (rozdział III);
„ sama nie mogłaby tak po porstu tego zostawić, a
dyskusja zaczynała ją już męczyć, ” — „po prostu” (rozdział III).
Skrzydła Ikara
„Na szczęście żaden z Niemców tego nie zauważył, uznali
bowiem, że jestem w tej chwili bardziej interesującym obiektem niż ich
‘rodaczka’.” — Błędny cudzysłów;
„- Tutaj mamy mapę Placu Trzech Krzyży ze wszystkimi ulicami
dochodzącymi do niego, dojściem do najbliższych bezpiecznych miejsc i
proponowanym rozmieszczeniem osób podczas całej akcji. Celem będzie zerwanie
flag niemieckich z kościoła i narysowanie tylu znaków Polski Niepodległej, ile
się da, oraz rozrzucenie i poprzyklejanie tekstów polskich kolęd. Czas
działania – dzisiejsza noc. Ilość osób… – Tutaj przerwał na chwilę, jakby
chciał oszacować wzrokiem naszą ilość. Oprócz nas, przybyłych tutaj przed
chwilą, znajdowało się w tej ciasnej piwnicy jeszcze z dziesięć innych osób, z
których kojarzyłam niecałą połowę, – jeśli chodzi o samą akcję, nie będzie
przekraczać pięciu, ale przydałoby się sporo ludzi, którzy napisaliby teksty
kolęd. Zdaje się też, że część z nas powinna pójść po rezerwy papieru, gdyż nie
mam tu tego za wiele. Czy ktoś nie może nam dzisiaj pomóc?” — Po pierwsze: na
początku powinna być półpauza, nie dywiz. Po drugie: po „czas działania” lepszy
byłby dwukropek, ponieważ półpauza w tym miejscu sugeruje koniec wypowiedzi. Po
trzecie: przecinek po „niecałą połowę” jest niepoprawny. Po czwarte: albo
„...jeśli chodzi o samą akcję”, albo „Jeśli chodzi o samą akcję”. Po piąte:
napisanie tekstów kolęd sugeruje ich stworzenie, bardziej na miejscy byłoby
„zapisaliby”. Po szóste: Polski Walczącej;
„(...) w tym świecie wszystkie ‘niespodzianki’ okazują się
fiaskiem...” — Ponownie: błędny cudzysłów;
„Jego imię pamiętałam zawsze.” — Wydaje mi się, że czegoś tu
brakuje. Osobiście dodałabym „już” przed „zawsze”, ale pojęcia nie mam, czy to
konieczne;
„Mogli sobie myśleć, co chcieli: – że wszystko będzie dobrze, że Marysia wróci, – ale ja czułam paraliżujące uczucie, wiedziałam, że wcale tak nie będzie. Że nie ma najmniejszego znaczenia fakt, że zaledwie przedwczoraj Niemcy zrzucili w okolice szpitala bombę.” — Dwukropek i przecinek po „wróci” albo dywizy. Nie naraz.
Podsumowanie
Ogólnie nie jest źle.
Powiedziałabym wręcz, że jest dobrze, ale jest trochę niedociągnięć, które
psują efekt.
Strasznie drażni mnie ignorowanie kanonu i widoczny brak researchu, ale o tym pisałam już wyżej. I tego
niestety nie odpuszczę. Jeśli nie jesteśmy czegoś pewni, to szukamy,
sprawdzamy, weryfikujemy wiedzę z kimś, kto zna się na temacie lepiej ode Ciebie.
Gorzej, kiedy wydaje nam się, że wiemy i wtedy produkujemy przeróżne kwiatki.
Musisz popracować przede
wszystkim nad powtórzeniami, które, co doskonale znam z autopsji, potrafią
spędzać sen z powiek. W tym celu zalecam nawiązanie współpracy z betą lub
chociaż jakimś czytelnikiem, który może byłby w stanie wyłapać więcej niż ty
przy sprawdzaniu tekstu. Do tego polecam sposób, który stosuję osobiście: są
takie słowa, które powielamy prawie wszyscy. Może są jacyś autorzy, którzy od
razu piszą bez jakiegokolwiek błędu czy powtórzenia, ale szczerze w to wątpię.
Twoją zmorą jest nade wszystko czasownik być. Polecam wypisanie sobie różnych
form tego czasownika (wypisanie przydaje się, bo niestety do każdego tekstu
trzeba to wprowadzać ręcznie) i za pomocą funkcji „Zamień” w Wordzie jakoś je
sobie powyróżniać (wyróżnienie jest chyba do tego najlepsze, ale podkreślenie czy zmiana koloru czcionki również powinno zdać egzamin) i wtedy raczej już nie
przegapisz tych najbardziej rzucających się w oczy błędów. Potem pozostaje już
eliminacja. Czasami czasownik jest całkiem zbędny, ale niestety częściej trzeba
kombinować ze zdaniami tak, żeby to nieszczęsne „być” czymś zastąpić. No i nie
da się ukryć, myślenie o tym, żeby unikać pewnych fraz podczas pisania,
znacząco ułatwia nam późniejszą pracę.
Dobrze jest też dać tekstowi
chwilę poleżeć, zanim weźmiemy się za jego sprawdzanie, bo jeśli zrobimy to „na
świeżo”, tuż po przeczytaniu tekstu, to przegapimy o wiele więcej błędów.
I czytaj! Czytaj dużo, bo w
jakimś stopniu wchłania się poprawną pisownię przez osmozę. Podobno. Ale może
rzeczywiście coś w tym jest.
Dodatkowo należy popracować nad
zapisem dialogów i powstawiać brakujące akapity. Zwróć również uwagę na
wstawianie poprawnych cudzysłowów (dolny: alt+0132, górny: alt+0148). Jeśli
zapis dialogów sprawia Ci trudność, napisz w komentarzu, postaram się podesłać
jakiś poradnik.
Radziłabym również pracować nad
opisami i kreowaniem tła historii. Nie tyczy się to wyłącznie krajobrazów,
czy opisów pomieszczeń, ale również bohaterów. Spraw, aby byli bardziej
plastyczni, aby zagnieździli się w naszej głowie i żeby byli rozróżnialni.
Popracuj także nad rozbudowaniem dialogów, może sporządź listę głównych
bohaterów i ponadawaj im charakterystyczne wypowiedzi i/lub zachowania, które
sprawią, że bohaterowie staną się bardziej realni.
Ach, zapomniałabym. Proszę,
nadawaj imiona swoim bohaterkom. Nie mówię, że musisz zaczynać opowiadanie od
słów „Nazywam się tak a tak i wyglądam tak a tak”, ale wrzucenie imienia
podczas rozmowy chyba nie stanowi zbyt dużego problemu. Ale to taka raczej
luźna sugestia.
W sprawie oryginalności: najbardziej
charakterystyczne wydaje mi się opowiadanie „Skrzydła Ikara”, ponieważ
opowiadań wojennych, w porównaniu do innych, nie ma za dużo. Natomiast „Właściwe
miejsce” aż razi swoją kliszą. W sprawie oryginalności „Niezależności” ciężko
mi się wypowiedzieć, ponieważ nie wiem, jakie są obecnie panujące trendy wśród
opowiadań nowego pokolenia.
Jedno jest pewne: czas spędzony
na czytaniu Twojego opowiadania należał do przyjemnych, a czterolatkę gotującą
obiad zapamiętam na długo.
Pierwsze wrażenie: 7/10
Treść: 54/70,
punkty poleciały głównie za niezgodność z kanonem, błędy logiczne i kliszę w
tekście o Jamesie i Lily.
Poprawność: -5/-15,
przy takiej ilości powtórzeń, przestają wydawać się przypadkiem. Niestety
raczej niedopatrzeniem, albo, co najgorsze, efektem Twojego lenistwa.
Punkty dodatkowe: 2/5,
za monologi wewnętrzne. I za Oliviera.
Razem: 58/85
punktów
Ocena: dostateczny z plusem. To jest bardzo mocna trója i gdyby nie
te wszystkie błędy (mam tu na myśli przede wszystkim namnożone, niczym króliki,
formy czasownika „być”), z czystym sumieniem dałabym wyższą ocenę.
[Pollux (ur. 1901) i Arcturus (ur. 1912)] - na odwrót. Klik
OdpowiedzUsuńPrzyjemna, pouczająca ocena, ale komentuję ją tylko dlatego, że rzucił mi się w oczy powyższy błąd i wielki plus za gify. Dużo lepiej się z nimi czyta i rozładowują atmosferę :) Mam nadzieję, że autorka wyciągnie coś przydatnego z tej oceny.
Pozdrawiam, Niah.
Dziekuję, poprawione. Musiałam się z rozpędu machnąć ;)
UsuńPozdrawiam,
maximilenne
Takie "kwiatki" masz z powodu wirusa/aplikacji, którą niechcący zainstalowałaś. Sprawdź w rozszerzeniach przeglądarki czy nie ma czegoś kłopotliwego.
OdpowiedzUsuńEwentualnie odinstaluj jakiś program.
Naprawdę? Po prostu wydało mi się to dziwne, bo to jedyny blog i zasadniczo jedyny rozdział, w którym coś takiego mi wyskoczyło. Ale dziękuję za sugestię, pogrzebie w tym później.
UsuńPozdrawiam,
maximilienne
Też tak kiedyś miałam, lecz na kilku blogach i wytrynach.
UsuńNapisz później w komentarzu czy ci się udało, okejka? ;)
Jeżeli to nie kwestia aplikacji, a małego, złośliwego wirusa, który spamuje Ci reklamami, możesz użyć programu AdwCleaner, który wyłapuje tego typu błędy i je usuwa :) Fajną jego opcją jest to, że masz podgląd tego, co jest zawirusowane i możesz wybrać, czego nie usuwać (jeżeli załapie ci jakiś super-ważny plik, który lepiej poddać kwarantannie niż ładować w śmietniku). Odinstalowuje się sam po pierwszym użyciu, dlatego inne antywirusy nie widzą go jako zagrożenia. Dostałam go od kolegi ze szkoły, którego bardzo irytowały uciążliwe reklamy, gdy namiętnie oglądaliśmy seriale online ;)
UsuńPozdrawiam, Niah.
Brzmisz, jakby ci za to płacili :P.
UsuńPolecam program AdwCleaner, ja już nie mam kwiatków. XD
Usuń*Nie płacą mi, niestety...
Po pierwsze dziękuję za ocenę, szczegółową i dokładną, widać, że poświęciłaś jej wiele czasu. Postaram się odnieść do zdecydowanej większości zawartych w niej treści.
OdpowiedzUsuńSzablon nie jest mojego autorstwa, co zaznaczyłam w Informacjach podstawowych (zauważyłam właśnie, że wcześniej były nazwane „Menu”, tak jak podstrony, a więc zmieniłam tę nazwę). Jestem kompletnie na bakier z grafiką i tworzeniem szablonów, nigdy się tym nie zajmowałam. Faktycznie, u mnie też napis chowa się pod środkową kolumną, ale nie mam ani umiejętności, ani prawa tego zmieniać, podobnie jak innych kwestii związanych z szablonem (może z wyjątkiem pogrubienia nagłówków). Stąd m.in. moje problemy z akapitami, naprawdę nie rozumiem, czemu w niektórych postach one są, a w niektórych nie, i nie potrafię nic z tym zrobić, mimo że próbowałam używać jakichś kodów CCS.
Tak, jestem praktycznie na bieżąco ze wszystkimi blogami, które mam w linkach, aczkolwiek część z nich jest już skończona.
Dziękuję, że postanowiłaś przeczytać większość moich opowiadań, które umieściłam na blogu. Właściwie nie skomentowałaś jedynie „Dnia z mojego życia”, ale cóż, to tak naprawdę w jakimś stopniu moja wina, gdyż przez przypadek nie umieściłam odpowiednich linków w Spisie treści. Błąd oczywiście już naprawiony.
Myślę, że odnośnie krótkich opisów opowiadań masz rację, zamieściłam już ich trochę, byłoby to ułatwienie dla czytelników. Dziękuję za tę sugestię.
Będę odnosić się do poszczególnych opowiadań w takiej kolejności, w jakiej zrobiłaś to w ocenie. Czasem będzie to dość trudne, bo często najpierw wklejałaś fragmenty z komentarzem, a potem np. jakieś ogólne przemyślenia, a następnie znów cytaty, ale jakoś pójdzie.
Właściwe miejsce
Kilka dobrych lat temu publikowałam historię Lily i ten fragment jest jednym z tych, które tkwiły w mojej głowie od tamtego czasu, choć nigdy go nie napisałam. W mojej wyobraźni panna Evans nie należała do osób, które łatwo byłoby polubić. Zawsze wyobrażałam sobie, że dużo traciła przez swój upór i niezdolność zauważania rzeczy oczywistych. Jej przemyślenia dotyczące Jamesa, tego, że on z pewnością nie może jej już kochać, nie są zbyt racjonalne, zgodzę się z tym, aczkolwiek nigdy nie miały takimi być. Lily jest zakochaną dziewczyną, w jej mniemaniu nieszczęśliwie, a to jest równoznaczne z brakiem logiki w jej myśleniu xD. Wypisałaś w punktach wnioski Lily i uznałaś, że nie są realnymi problemami. Owszem, dla osoby z zewnątrz z pewnością nie. Ale dla niej są ogromną przeszkodą do szczęścia. Ona nie piętrzy sobie kłopotów specjalnie. Tak po prostu czuje i to jest jej tragedia.
Stąd interwencja Marthy w pierwszej części rozdziału, stąd również słowa drugiej najważniejszej osoby w całej tej sytuacji, czyli Jamesa. W mojej wizji Lily może i należy do osób inteligentnych, dobrze uczących się, ale brakuje jej sporo wyczucia w sprawach, nazwijmy je, życiowych. To, że wg kanonu James zakochał się w Evans w piątej klasie, wcale nie oznacza, że jako młodszy smarkacz już jej nie zaczepiał, choć sam nawet nie wiedział, czym jest miłość damsko-męska. Myślę, że w tego typu historiach miłosnych to bardziej niż prawdopodobne i zawsze tak sobie to wyobrażałam – że na początku to James zachowuje się jak dzieciak, a później Lily.
Z pewnością to opowiadanie nie jest oryginalne, ale nie o to przecież chodziło; każdy ff traci już na starcie w tej kwestii, a już szczególnie taki odnoszący się do przeszłości. Chciałam przedstawić swoją wizję związku L&J, która była taka a nie inna, odkąd pamiętam. Gdyby wszyscy mieli taką samą teorię, byłoby niesamowicie nudno. Owszem, mogłam się powstrzymywać od sparowania przyjaciółek Lily z Huncwotami, ale cóż, nie mogłam samej sobie odmówić tej małej przyjemności i spełnienia tej pięknej wizji, którą zawsze miałam przed oczami – istnienia wspaniałej grupy przyjaciół, w której są również szczęśliwe pary. Ale klisza to z pewnością jest. I faktycznie, mogłam podkreślić w tym rozdziale, że koleżanki Evans podejrzewały, że Evelyn to taka zmyła (choć też nie do końca, James przez pewien czas wg moich wyobrażeń naprawdę myślał, że to wyjdzie) – myślę, że gdzieś to dopiszę… Bo Lily nie, Lily jest zbyt irracjonalna w tej kwestii.
UsuńTo nie miłość wywołuje w Lily agresję, tylko ona sama. Lily jest na siebie niesamowicie wkurzona.
Co do tła, niestety nie mogę się zgodzić. Ta miniaturka ma na celu pokazać wewnętrzne rozterki nastolatki oraz rozmowę, która zmienia całe jej nastawienie, ba - życie. Narracja jest pierwszoosobowa, nie uważam, aby roztrzęsiona, buzująca emocjami Lily była w stanie opisywać drogę między Wielką Salą a klasą, w której rozmawiała z Martą. Dodatkowo uważam, że takie opisy zniszczyłyby klimat opowiadania.
Cóż, faktycznie, ja też nie mam pamięci do imion i nazwisk i nie dziwię się, że zwróciłaś na to uwagę, ale jednak uważam, że lepiej zawsze podać oba nawet w krótkim fragmencie, m.in. dlatego, aby uniknąć powtórzeń. A, co do tego, też się wypowiem, ale to pod koniec .
„„To, że nie podrywałam wszystkiego, co się rusza, albo że nie sprawiało mi wielkiej radości wykręcanie kawałów Ślizgonom, czy to sprawiało, że – cytując Blacka – byłam(jestem?) sztywna jak kłoda?” — Czy ja wiem, czy „nie podrywanie” sprawia, że ktoś jest sztywny? Nie sądzę. Dodatkowo z tych kilku fragmentów, które zaserwowała nam Rowling można wywnioskować, że Potter raczej nie podrywał wszystkiego co się rusza (chyba, że przed piątym rokiem, ale z treści można wywnioskować, że akcja dzieje się później), bo był zakochany w Lily. Szaleńczo zresztą” – W tym fragmencie odnosiłam się do postaci Syriusza, nie Jamesa… I to jego oceniała Evans, z pewnością nieco nad wyraz. A więc wg rudej to nie James podrywał wszystko, co się rusza, a Syriusz.
„Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź, Black z pewnością ma teraz lepszy okres w życiu niż ja. Nie stracił nic ze swojego dość specyficznego poczucia humoru, ale w jakiś sposób dojrzał. Nawet on!
A przecież ten, o kim cały czas myślę, dorósł jeszcze w większym stopniu niż jego najlepszy przyjaciel, zrobił to, o co go prosiłam, nawet jeśli wtedy nie spodziewałam się, jakie mogą być tego skutki. To ja okazałam się całkowicie niedojrzałą…” — Tyle ci się namnożyło tych zaimków, że przy szybkim czytaniu kompletnie mi się zamotało i myślałam, że ten „on” to nadal Syriusz. A skoro już z tych dwóch akapitów można wywnioskować, że chodzi o Pottera, to proszę uratuj nas, pośpiesznych czytelników przed podobnymi pomyłkami i określ podmioty. A jeśli już absolutnie nie chcesz określać Jamesa imieniem, to przynajmniej określ tam konkretnie Blacka. – Napisałam, że chodzi o tego, o kim cały czas myśli… Kilka razy podkreślałaś, że często chcę pozostać tajemnicza i nie piszę czegoś wprost. Lubię ten zabieg, dzięki niemu można uzyskać kilka efektów, np. zaciekawić czytelnika, zachęcić do głębszego namysł. Tutaj chciałam pokazać, że samo imię ukochanego znaczy dla Lily tak wiele, że w myślach stara się go unikać. Uważam też, że akurat w tym fragmencie łatwo zauważyć, że chodzi już nie o Syriusza, a o kogoś innego (xD),
szczególnie że zaczęłam myśl od nowego akapitu. Ale zaimków z pewnością jest całkiem sporo, masz rację.
Usuń„Pozwalam Marthcie mnie objąć i dziwię się samej sobie, że jej nie odpycham. Nie mam siły. Potrzebuję jej.
Jest zdecydowanie zbyt dobrą osobą… Dobrze, że Remus nie jest typem wykorzystującym dziewczyny.
Oczywiście, nie tylko Dorcas ma chłopaka. Obie moje przyjaciółki są w szczęśliwych związkach. Ja też bym mogła, gdyby nie…” — Po raz kolejny nic dobrego nie wyszło z tego wymienianiem imion obok siebie. O ile dobrze rozumiem, to Remus jest z Marthą, ale już linijkę później mamy: „Oczywiście, nie tylko Dorcas ma chłopaka.” — tak jakby zdanie z Remusem dotyczyło Meadowes. – Tutaj oczywiście masz rację, chodziło o Marthę, nie Dorcas. Dziękuję za zauważenie.
„„- Lily, musisz nazwać swoje uczucia. Musisz wreszcie przyznać się sama przed sobą, co czujesz. Niezależnie od tego, czy James odwzajemnia te emocje czy nie, nie ruszysz się z miejsca, gdy sobie tego nie uświadomisz. Nawet jeśli okazałoby się, że nie chce mieć z tobą nic wspólnego, co jak wszyscy wiedzą, nie jest prawdą, gdy sama wreszcie tego nie wyartykułujesz, przynajmniej w swojej głowie, to nic się nie zmieni.” — A już to jest dla mnie kompletnym absurdem i pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że niezgodne z kanonem. W dodatki Lily sama sobie zaprzecza. Przecież chyba cała szkoła wie, że Potter kocha się w Evans,a ona się boi, że jednak nie odwzajemni jej uczuć. Poszłabym raczej w stronę, że nawet jeśli ten związek miałby się okazać niewypałem to warto spróbować. Bo James nie jest aż takim dupkiem, żeby uganiać się za kimś przez tak długi okres czasu, by potem, gdy Lily wyzna mu miłość zakrzyknąć: „żartowałem!”. Chyba, że uważasz, że Rogacz jest do tego zdolny? „ - Ja to wiem, Ty to wiesz, ale Lily znajduje się w takim stanie psychicznym, że tego nie widzi. Dlatego Martha mówi jej prosto i dobitnie, że wszyscy wiedzą, że James chce mieć wiele wspólnego z Lily, tylko sama zainteresowana to neguje – to na pewno jest zgodne z kanonem… Nie uważam, że James mógłby coś takiego zrobić, nawet ta moja biedna, załamana Lily tak nie uważa, ona sądzi po prostu, że jemu już przeszło. I tyle. Zakochana dziewczyna nie myśli racjonalnie, ale nie widzę tutaj innego rodzaju absurdu.
Ok., co do wieży masz absolutną rację, choć zrozumiałabym już po samym początku argumentacji, dlaczego powinna być ona o wiele większa, serio. Muszę to zmienić, choć, kurczę, niechętnie…;)
Z „brak odznaki Ravenclawu, gdy zaspała na lekcje” — jestem prawie pewna, że odznaki domów były naszyte na szatę, dlatego nie można by ich zapomnieć. Co innego z wpinaną odznaką prefekta, wydaje mi się, że to kwesta przychodności tytułu. A z domu w Hogwarcie nie mogą cię wyrzucić. Co najwyżej mogą Cię wyrzucić z Hogwartu. Ale to tylko moje tłumaczenie, nie wydaje mi się, żeby było to dokładnie opisane w książkach, dlatego w zasadzie nie stanowi błędu rzeczowego. – Myślę, że w obu kwestiach masz rację, dzięki.
Zauważam pewną nieścisłość — przecież Lily wcześniej stwierdziła, że naprawdę polubiła Erica. Nie rozumiem w takim razie czemu podciąga tę znajomość pod bawienie się jego uczuciami i robienie Potterowi na złość. Niby czemu miałaby mu robić na złość, skoro wtedy byli tylko przyjaciółmi, a Evelyn pojawia się później? – Bo Lily już wtedy czuła coś do Jamesa, choć bardzo próbowała to ukryś przed samą sobą. Nie czuje się w porządku. Nie jest to racjonalne, ale już to tłumaczyłam. Ona jest ZAKOCHANA xD
Ok., z Lilyanne masz rację… Choć ja tam zawsze wolałam Lilyanne od zwykłej Lily. ;)
Dlaczego uważasz, że pierwsza część powiadania jest taka słaba? Jeśli tak piszesz, powinnaś trochę rozwinąć wątek ;). Miło czytać mi, że rozmowa między L& J przypadła C do gustu i jest o wiele lepsza, choć też chętnie przeczytałabym więcej na temat emocji, jakie w Tobie wywołała. Trochę zabrakło mi Twojej opinii na temat całokształu tego opowiadania już jako samej treści.
UsuńSyriusz Black
Dziękuję za zauważenie błędu dotyczącego dziadka. Jestem pełna podziwu , że nawet takie szczegóły Ci nie umkną. Widać, że bardzo dbasz o kanoniczność, ale właściwie to dobrze choć nie wiem, czy jest to do końca dobre słowo w sytuacji, w której informacja nie została zaczerpnięta bezpośrednio z sagi… Cóż, nie pamiętam już, co myślałam, jak to pisałam, podejrzewam, że po prostu chciałam napisać o kimkolwiek, że mógł być „nielubianym Blackiem”, a wiedziałam, że nie mogę tego zrobić o wuju Alphardzie. Nie wiem jednak, co myślisz o samej treści tej miniaturki? A to chyba najważniejsze…?
Pustka
Miło mi, ze Ci się podobała, choć napisałaś to b. krótko.
„Wolność”
„Z całą pewnością to właśnie ta kamienica była najbardziej wyjątkową z całej Pragi.” — Z kontekstu wnioskuję, że wcale nie chodzi Ci o czeską stolicę, dlatego warto by zaznaczyć, że mowa o warszawskiej Pradze. – zdecydowanie masz rację
„Pod numerem dziesiątym, w jednym mieszkaniu, które znajdowało się na strychu, mieszkały tylko trzy osoby. Głowę tego zacnego rodu stanowił Piotr Wódczyński. Rzadko kiedy nazwisko aż tak idealnie pasuje do posiadacza, trzeba było bowiem powiedzieć, że ten czterdziestoletni, nieco otyły, zawsze zaczerwieniony mężczyzna lubował się wręcz w piciu przeróżnych trunków procentowych. Pora dnia, miejsca czy towarzystwo nie były dla tego człowieka istotne – liczyła się tylko obecność butelki. Dopóki była zapewniona, pan Piotr był spokojny i szczęśliwy. Jego stosunek do świata zmieniał się nieco w przeciwnych okolicznościach, jednak nikt wolał nie wspominać o cięższych chwilach, gdy nie było takiej potrzeby. Niektórzy sąsiedzi pamiętali czasy, w których pan Piotr zajmował się zgoła innymi zajęciami, takimi jak majsterkowanie, praca budowlańca czy granie na pianinie. Trzy lata temu, gdy w tragicznym wypadku zginęła Ewa, żona mężczyzny, ten zostawił za sobą dawne przyzwyczajenia. Trudno byłoby się temu dziwić, przecież każdy, kto mógł wybrać między pracą a perspektywą poznania smaku tych jakże wykwintnych trunków, które codziennie pojawiały się w jego żołądku, wybrałby to drugie. ” – taaaak, tutaj skomentuję kwestię powtórzeń.
Doskonale zdaję sobie sprawę że są moją zmorą. Chyba każdy z nas coś takiego ma. Nie spodziewałam się jednak, że mam aż tak ogromny problem z czasownikiem „być”, dopóki mi tego nie pokazałaś. Wierz mi, czytam swoje notki, nauczyłam się już nie publikować za szybko. Odnoszę jednak wrażenie, że te „być” kryją mi się po kątach, ze tak powiem. Z pewnością musze nad tym poćwiczyć i przeczytać po raz kolejny notki, zwracając na to szczególną uwagę… Przykro mi jednak czytać, że uważasz to albo za lenistwo, albo za ubóstwo językowe, uważam to wręcz za niesprawiedliwe. Nie powiedziałabym żeby moja polszczyzna była uboga, z pewnością nie. To tak, jakbym stwierdziła, że skoro w Twojej ocenie brakuje części przecinków, a czasem są one użyte w nadmiarze, kompletnie nie znasz zasad interpunkcji. Byłoby to niefair, ba – byłoby to kłamstwo. Ja jestem bardzo wyczulona na znaki interpunkcyjne, Ty na powtórzenia. I dobrze, dzięki temu, że się różnimy, możemy sobie nawzajem pomagać.
Czasem jednak są one celowe, np. w poniższym fragmencie „minąć” powtórzyłam jak najbardziej celowo, reszty niestety nie, więc dzięki za zwrócenie uwagi. „Minął jednak kolejny tydzień, minęły nawet dwa, a sytuacja stawała się coraz lepsza. Twarz ojca stała się mniej czerwona i w pewnym momencie Janek zdołał poznać w swym ojcu mężczyznę, którego jak przez mgłę pamiętał sprzed trzech lat. ”
OdpowiedzUsuń„Dzięki temu Janek miał więcej czasu, aby bawić się ze swoją siostrą, dwa razy nawet dał się namówić sąsiadom na grę w piłkę. Szybko jednak zrezygnował, gdy koledzy zaczęli szydzić z jego braku umiejętności.
Martę sytuacja ta bardzo radowała” — A tutaj wyszło na to, że Martę radowało, że koledzy szydzili z braku umiejętności Jasia, a przecież obie wiemy, że nie o to chodziło. Zamiast „sytuacja ta” napisz, że chodzi o tę nieobecność. – faktycznie, absurdalne, dzięki!
Co do fragmentu z nauczycielką, takie było moje zamierzenie,. Jest to narracja pozornie niezależna, a więc specjalnie napisałam to tak, jakby czymś zupełnie naturalnym było uważanie pijaka za przykład obywatelski. Takie myślenie jest absurdalne, oczywiście, ale nie można powiedzieć, że przedstawienie problemy jest absurdem. To gorzka ironia z mojej strony.
Marta chciała zrobić jajecznicę i właśnie dlatego że miała cztery lata, to skończyło się tak jak skończyło.
Jeśłi chodzi o pożar, muszę przeredagować ten fragment, nie da się ukryć, i tutaj faktycznie jest trochę absurdalnych rzeczy. Nie jestem znawcą tego typu katastrof, ale faktycznie, z pewnością masz rację, pisząc, że iskry powinny zostać zastąpione ogniem/płomieniami, jak również z tym, że stropem ogień idzie szybciej. No i cóż, chyba przesadziłam z tą szybkością rozprzestrzeniania się ognia, ale z drugiej strony ludzie w szoku i tak chcą się wydostać jak najszybciej, a chłopiec umarł w swoim mieszkaniu, gdzie pożar był duży, a nie na przykład na samym dole.
Śmiech
Tutaj zgodzę się, że dokładniejszy opis domu, przystanku mógłby być korzystny, choć samej bohaterki już chyba niekoniecznie – uważam, że nieco zniszczyłby klimat. CO do molochu również masz rację, cieszę się, że zwracasz uwagę na tego typu aspekty ;)
Poza tym jej wiedza na temat właścicieli mieszkania, a raczej to, że o nich wypytywała ze względu na nieznanego chłopaka jest dla mnie dziwnie niepokojąca. Mały prześladowca. – Jakbym się czymś zainteresowała, to też próbowałabym się czegoś dowiedzieć, ale ok. ;)
Co do wprowadzenia opisu chłopaka dopiero w połowie opowiadania, takie było zamierzenie, w kwestii tajemnic chyba się nie dogadamy, ja np. uważam, że opisanie go na początku byłoby wyłożeniem kawy na ławę ;)
„I wtedy właśnie zrozumiałam, że niepokój, który przy nim czułam, był strachem przed radością powstającą samą w sobie. Radością ludzi nieskażonych konwenansami.” — Jak dla mnie odrobinę przesadzona ta puenta. Ale co kto lubi. I w ogóle jak radość może powstawać sama w sobie? –> ok., źle to wyraziłam. Chodziło mi o radość jako czyste uczucie, niespowodowane jakimiś wyraźnymi czynnikami zewnętrznymi ;)
Co do pointy nie będę się wykłócać, może i jest nad wyraz, ale tak włąśnie myślała i czuła narratorka w tej konkretnej chwili, a ja chciałam pokazać wagę chwili
Celem było pokazanie ewenementu radości, a nie historii tego mężczyzny
Szósty zmysł
UsuńJa uwielbiam pisać rzeczy wyrwane z kontekstu, wiem, że to może wkruzać, mnie jako czytelnika tez by to denerowolwało. Dziękuję za miłe słowa
Bratnie dusze
Kolejna nieszczęśliwie zakochana dziewczyna, a więc pełna absurdu z tym związanego – trzeba brać to na poprawkę. Ja też nie zgadzam się z częścią jej opinii i poczynań;)
Brakuje mi decyzji o rozstaniu. W jednym akapicie wspomniałaś, że bohaterka zaczęła się odsuwać najpierw od chłopaka, a potem od przyjaciela, bo potrzebowała czasu na przemyślenia. Później zmieniasz temat i nagle wyskakujesz z informacją, że już nie są parą. Sądzę, że tak ważna decyzja powinna być bardziej zarysowana, szczególnie, że narratorem jest główna zainteresowana. –Tak, w tym mogę się zgodzić, aczkolwiek dzięki temu w jakiś sposób pokazałam, że tamten chłopak tak naprawdę nie był aż tak ważny. Ale masz rację, powinnam bardziej zaakcentować sam moment rozstania.
„Zadzwoniłeś do mnie o drugiej w nocy, a ja natychmiast przyjechałam. Następnego dnia mieliśmy zaliczenie z farmakologii. Pojechaliśmy zaraz po nim. ” — Tym zdaniem wprowadziłaś lekki mętlik i choć można się domyślić o co chodzi, dobrze byłoby przeredagować ten fragment, żeby był jaśniejszy dla czytelnika. Poza tym, wiemy, że Piotrek jest z innego miasta, można by tu zaznaczyć, gdzie znajduje się ten szpital do którego pojechała. Też w Łodzi? Bo jeśli gdzieś dalej, to ciekawe czy by zdążyli na to zaliczenie z farmakologii.
„Stoczyłam z tobą uporczywą walkę o wódkę, którą wreszcie wygrałam, a następnie zaopatrzyłam cię w miskę, dzięki czemu zaoszczędziłam czyszczenie podłogi.” — Czy na pewno można zaoszczędzić czyszczenie podłogi? Zaoszczędzić sobie czyszczenie podłogi może jeszcze.
- w obu kwestiach się zgadzam.
„A przecież jak tylko na ciebie patrzę, jedyne, co chcę zrobić, to całować się do usranej śmierci.” — Zestawienie słów — bezcenne. Zrobiłaś mi dzień, nie ma co. – Haha, sama miałam uwaw, jak to wymyśliłam xD
„A jednak potrafię go odtworzyć z najmniejszymi detalami do dziś, to, jak mnie trzymałeś, jak głaskałam cię po głowie, jak mokre były twoje wargi i jak śmierdzący był twój oddech.” — Wiesz... Nie wiem jak Tobie, ale mnie ta końcówka psuje cały efekt. Nieświeży oddech jeszcze by przeszedł, ale śmierdzący wskazuje, że pocałunek był strasznie kiepski. – o God, faktycznie to brzmi źle xD nie wiem, skąddwytrzasnęłąm ten śmierdzący. Dzięki, zmienię na nieświeży
Bałam się za każdym razem, kiedy miałam na to ochotę, czyli praktycznie codziennie - I jeszcze błąd: Z ostatniego zdania wynika, że bohaterka bała się za każdym razem, kiedy miała na to [banie się] ochotę. Nie ma to jak chęć na obawy. Coś dla wielbicieli horrorów. A to „to” raczej miało oznaczać coś innego, prawda? – taaak, zdecydowanie masz rację xD oczywiście to „to” = związek.
Własciwie dopiero tutaj widziałam sporo emocji, jakie spowodowałam w Tobie dzięki temu tekstowi i cieszę się, że były one takie, a nie inne, bo właśnie takie chciałam wywołać. Szkoda, ze w innych fragmentach mniej się na tym skupiałaś.
Cóz, jak lubię wpadać w połowę dialogu, nic na to nie poradzę. Uważam to za ciekawy zabieg.
UsuńOk., tutaj faktycznie powinnam chyba szybciej była podać imię głównej bohaterki, bo jednak to długie opowiadanie i tworzenie realiów, zarówno dla znających HP, jak i nie, z pewnością jest istotne. W prologu piszę o małych dzieciach, więc może jeszcze kreowanie sposobu wypowiedzi nie jest tak ważne, ale z pewnością masz rację, tdzięki temu również kreuje się bohaterów ;)
„Kuzynostwo było równie okropne jak bracia - dokuczało jej jak Albus lub traktowało jak powietrze zupełnie jak James.” — Drodzy państwo, właśnie wkraczamy do krainy jaków, czytała Krystyna Czubówna. Coś dużo tych „jak”, prawda? Przydałoby się przeredagować to zdanie. Poza tym, przed pierwszym, drugim i czwartym „jak” powinien znaleźć się przecinek. – jaków jest z pewnością za dużo, ale co do przecinków się nie zgodzę.
W opowiadaniu stosuję mowę pozornie niezależną, więc trzeba zaznaczyc, ze to głównie dzięki perspektywie Lily Albus wydaje się być taki okropny. Co do Evans miała wywoływać właśnie takie, a inne emocje. Cieszę się również, że doceniłaś sarkazm Oliviera, bardzo mi na tym zależy. Zmiana szkoły… ok., wiem, że oklepane, ale niezbędne do całokształtu historii. Inaczej nie mogłabym wprowadzić nowego ucznia w tym samym wiekuj, prawda? Przykro mi. A to, że Olivier również uważa to za skrajaną głupotę, chyba przedstawiłam dobitnie xD
„ W dodatku, mimo że matka nauczyła go tego zapchlonego języka, każdy z nich, Brytoli, mówił inaczej, z innym akcentem, i nie można było nic z tego zrozumieć, jeśli człowiek nie skupił się wystarczająco mocno. A jaka jest przyjemność z rozmowy, gdy trzeba napiąć wszystkie zmysły, aby w ogóle zrozumieć rozmówcę?” — Powiedział Francuz. Zupełnie jakby każdy Francuz mówił dokładnie tak samo. Otóż nie. Nie wiem, chcący, czy niechcący, ale tym zdanie doskonale oddałaś charakter Francuzów. – ok., masz rację xD chpć to też było poniekąd zamierzone – że skoro Olivier tkak się czepia Anglików, to jednak warto zauyważywać, że sam też zachowuje się trochę sretreotypowo ;p
Ok., z Beaubattons masz rację ale tak naprawdę i tak mogli chodzić do innych szkół, prawda? Ale chyba jednak to zmienie, bo to faktycznie wygląda średnio dobrze.
Wiem, e Hermiona wg tego , co pisała TRowlingm nie pracuje w Hogwarcie, ale uważam, że w mojej wersji bardzo to pasuje i o ile w przypadku przeszłości/teraźniejszości zdarzeń w HP albo takich kwestii jak Beauxbattons kanon jest dla mnie istotny i dziękuję, że zwracasz na to uwagę, o tyle jeśli chodzi o przyszłość bohaterów, będę ją kreować tak, jak będzie pasowało do realiów opowiadania. Jednak amsz rację, że warto było to zaznaczyć, świadczy to także o Twopim wyczuleniu na detale .
„ Nie można się teleportować? – spytał Janvier, przyglądając się, jak Hugo poprawia uszkodzoną przyłbicę.
- Znowu to samo, ta zbroja mnie dobija… Nie, na terenie Hogwartu to niemożliwe.
- Serio? – spytał Olivier i przewrócił oczami. Właściwie mógł się tego spodziewać.
- Za dużo magii.
- To dość denerwujące, nie sądzisz?
- Ale wiesz, ile dzięki temu można poznać ciekawych miejsc?
- Może i tak. – Wzruszył ramionami i uśmiechnął się do Hugona. W końcu to nie była jego wina, że ta szkoła miała beznadziejne zasady.
- Tak, pokażę ci jak ją używać.” — Jak co używać, bo pojęcia nie mam, do czego to miało się odnosić. Ponieważ wcześniej rozmawiają tylko o planie lekcji i o tym, gdzie można dojść tym korytarzem. Dodatkowo popatrz — masz gładki dialog, bez żadnych komentarzy. Pisałam już wyżej, że również dialogi są dobre do kreowania bohaterów i wcale nie chodzi tu o to, jakie
wygłaszają poglądy. Niech Twoi bohaterowie zaczną żyć, niech podrapią się po nosie, wzruszą ramionami albo poprawią krawat. Niech dialog nie będzie wyłącznie suchymi słowami.
Usuń- Po pierwsze, z tą „ją” problem polega na tym, że przed publikacją musiałam niechcący wykasowac fragment dialogu i stąd ta nieścisłość… jeśli chodzi o brak opisow między dialogami, cóż, chyba masz rację, ja na ogół daję te opisy i to aż za długie co powoduje czasem „spowolnienie” rozmowy, dlatego tutaj postanowiłam z nich zrezygnować… dla mnie też wygląda to nieco sucho, ale z drugiej stromy rozmowa jest całościowa i chyba już to tak zostawię w tak luźnej konwersacji.
Nigdy nie uważałam, że Harry i Ginny pasują do siebie, wiec nie jestem zła na siebie za rodzinę Potterów. xD zresztą, na pewno nie jest aż tak źle, jak sądzi Lily.
Nic o tym nie napisałaś, więc za pytam z ciekawości – co sądzisz o Hugonie?
Skrzydła Ikara
To opowiadanie jest moim oczkiem w głowie, z pewnością najtrudniejsze do napisania… Jak sama zauważyłaś, jestem o wiele lepsza w opisywaniu uczuć niż akcji i cieszę się, że te opisy emocji tak Ci się podobały i że trafiłam w Twój gust zakończeniem i ogólnie, za miłe słowa dotyczące tego opowiadania
Myslalam, że to oczywiste że Marysia to siostra, ale faktycznie, może źle się wyraziłam i powinnam była napisać, że dziewczyny poszukiwały „reszty rodziny” czy coś… I powinnam była napisać, że robiły to razem,. prawda, bo z tekstu tak nie wynika. Hm, faktycznie dezycja o dostaniu się do warszawy raczej nie należała do najmądrzejszych, ale były mocno zdesperowane… („Została mi tylko Marysia, której życie musiałam chronić bardziej niż własne. Dlatego właśnie pokonałam prawie pół Polski, by dostać się do Warszawy. Być może było to niebezpieczne, ale musiałam być gdzieś, gdzie żyła jeszcze moja rodziny”)
Opis łapanki miał być dynamiczny, więc uznałam, ze pogoda i inne sprawy by niepotrzebnie to spowolniły.
„(...)było dopiero południe, więc nawet w wigilię słońce wciąż świeciło. Jakby nie wiedziało, że jest wojna.
Irracjonalnie miałam wrażenie, że podchodzi do mnie (...)” — To słońce. Taaa...
- ok., masz rację xD
„ Jego twarz nie była twarzą chłopaka, lecz młodego mężczyzny, mimo że nie mógł być ode mnie straszy więcej niż dwa lata.” — Te ciągłe powtórzenia w końcu dochodzą do pewnego punktu, gdy przestają się wydawać celowe, a zaczynają po prostu drażnić. Brakuje tylko, żebyś jeszcze wcisnęła „twarzy” przed „młodego mężczyznę”. Nie można zwyczajnie napisać, że wyglądał bardziej/raczej jak młody mężczyzna, niż jak chłopak? Szczególnie, że kilka akapitów wyżej, ale wcale nie tak daleko, już piałaś o „jego twarzy”. – ok.
Z pseudonimem tez masz rację, mogłam częściej go używać.
„Pozwolenie sobie na miłość było jednak znacznie gorsze, wręcz karalne. A może powinnam raczej powiedzieć – pozwolenie sobie na znalezienie człowieka, który stawał się sensem istnienia. Na dobrą sprawę, jeśli już trzeba było kogoś kochać najbardziej, to najlepiej samego siebie – to jedyna sytuacja, w której śmierć tej osoby nie niosłaby za sobą cierpienia. ” — Ostatnie zdanie wcale nie pasuje mi do bohaterki. Przecież osoba kochająca siebie najbardziej to zwykle ktoś bardzo samolubny i często również tchórzliwy, bo przecież po co miałby pakować się do jakiejś walki o wyższe wartości, skoro sam ściągałby na siebie widmo śmierci? Już bardziej pasowałoby mi stwierdzenie, że najlepiej kochać Polskę. Wydaje mi się, że idealnie wpasowałoby się w to, co do tej pory przedstawiłaś nam o bohaterce. – to zdanie wynikało z rozżalenia, aczkolwiek zgadzam się z Tobą, nie pasuje do niej. Myślę, że wersja z Polską jest lepsza, dzięki za podsunięcie pomysłu.
"Nie sądzisz, że podejście głównej bohaterki jest bardzo sprzeczne? Dziwi się, że ktoś chce wziąć ślub, bo czasy takie złe i niebezpieczne, a to ostatecznie decyzja dwojga dorosłych ludzi, ale równocześnie sama przyjęła oświadczyny (!) i nazywa swojego chłopaka „narzeczonym”. Chyba nie po to się zaręczali by trwać w tym stanie na zawsze, prawda? Człowiek zaręcza się po to, by kiedyś w przyszłości raczej bliższej niż dalszej zawrzeć związek małżeński, nie dla samego stanu narzeczeństwa.
UsuńCo prawda dziewczyna po momencie zauważa swoją hipokryzję, ale i tak wydaje mi się to dziwne, bo świadczy wyłącznie o tym, że tak naprawdę do tej pory myślała, że ślub to zło ostateczne, bo sprawia, że cierpienie po stracie osiąga zupełnie nowy poziom. Co też jest względne. Osobiście sądzę, że cierpielibyśmy równie mocno po stracie najdroższej nam osoby, niezależnie od tego czy byliśmy połączenie związkiem małżeńskim, czy też nie". -->
- cóż, uważam podobnie jak Ty, ale moja bohaterka tak nie myślała, została wychowana w innych czasach, kiedy małżeństwo było czymś o wiele ważniejszym niż zwykły związek. nawet jeśli odrzucała istnienie Boga, negowała różne rzeczy, to pewne rzeczy były w niej głęboko zakorzenione i poczucie, że małżeństwo jest tak ważne, było jednym z nich.
„Po skończeniu ceremonii ja oraz Krzysiek zostaliśmy najdłużej, aby pomóc posprzątać. ” — Niby nie jest to błędne, ale dość niezgrabne. Nie pasowałoby bardziej: „Po skończeniu ceremonii wraz z Krzyśkiem zostaliśmy najdłużej, aby pomóc posprzątać. ”- zgadzam się z Tobą.
Przyznam szczerze, że trochę brakowało mi opisu drugiej ceremonii (mam nadzieję, że domyślisz się, o co mi chodzi, ponieważ nie chce zamieszczać tu tak znaczącego spoileru), ponieważ wydaje mi się, że opisanie emocji targających wtedy główną bohaterką wyszłoby Ci nad wyraz dobrze i stanowiłoby doskonałe uzupełnienie tej historii. –> wtedy byłoby za dużo dobrego w stosunku do złego, musiałabym dopisać kolejną wojenną scenę, żeby zachować proporcje, opowiadanie by się rozszerzyło, a chyba niepotrzebnie… pozostawiłam już to wyobraźni czytelnikom. Ale nie powiem, żebym nie myślała o drugiej ceremonii
Panoptikum – ok., tu mnie masz. xD
Jeszcze raz dziękuję za ocenę. Mam nadzieję, ze teraz trochę podyskutujemy;)
Jeśli chodzi o poprawnośći, faktycznie, z zapisem dialogów mam problem, szczetrze mó1)iąc, nie rozróżniam tych różnych znaków… Musze o tym poczytać.
„A może wtedy, kiedy po raz pierwszy popatrzył mi w oczy, jako pryszczaty jedenastoletni okularnik, i nazwał mnie Marchewką?” — na moje oko, przecinek przed „i” jest zbędny; - w tym przypadku sjest konieczny, ponieważ „jako pryszczaty jednastoletni okularnik” jest wtrąceniem, mogłabym równie dobrze nie pisać przecinka przed jako”, wtedy i przed „i” by go nie było.
Ja za to dziękuję za obszerny komentarz :)
UsuńZauważyłam, że szablon nie jest Twojego autorstwa, ale w takim razie może warto napisać do autorki o zaistniałym problemie, ona powinna jakoś temu zaradzić. Albo spróbuj użyć tego kodu: .column-center-inner {margin-top: 90px;} – odpowiada on za przesunięcie centralnej kolumny (oczywiście wartość musisz ustawić metodą prób i błędów. Co do akapitów – nie wszystkie szablony mają je „wbudowane”. Czasami działa wklejenie tekstu po raz kolejny z akapitami ustawionymi w Wordzie.
Zajrzałam na Twojego bloga w poszukiwaniu tych opisów, ale ich nie widzę. Mogłabyś mi powiedzieć gdzie je umieściłaś?
Co do formy oceny – wybacz, minusy pisania w formie strumienia świadomości.
Właściwe miejsce
Co do historii Lily i Jamesa: koniec końców nie mam praw wykłócać się z Tobą o to jak było naprawdę, bo to przecież tylko fikcja i każdy autor ma jakąś wersje w głowie. Po prostu Lily wydawała mi się zawsze bardzo racjonalną dziewczyną, dlatego mam wrażenie, jakby specjalnie piętrzyła przed sobą problemy.
To prawda, że każdy ff już na starcie traci na oryginalności, jednak nie można powiedzieć, że całkowicie ją wyklucza. Pisząc o oryginalności tej miniaturki odnosiłam się wyłącznie do jej oryginalności na tle innych ff potterowskich bazującym na tym temacie. I uwierz mi, można prowadzić ff, który nie powiela klisz.
I właśnie przez tę agresję tak ciężko polubić Twoją Lily.
Co do opisów: wcale nie mam na myśli topornych epopei ciągnących się przez całe akapity, skupiających się na suchym opisie drogi, którą pokonywała. Bardziej chodziło mi o takie mimowolne opisy, ponieważ są również lepsze w odbiorze. A przez takie opisy można jednocześnie pokazać kłębiące się w niej uczucia (np. „Nawet roześmiane twarze mijających ją uczniów Ravenclawu, cieszących się z pierwszego słonecznego dnia, wywoływały w niej złość.”). Oczywiście zdanie jest tylko przykładem i niekoniecznie nawiązuje do Twojego opowiadania.
»„To, że nie podrywałam wszystkiego, co się rusza, albo że nie sprawiało mi wielkiej radości wykręcanie kawałów Ślizgonom, czy to sprawiało, że – cytując Blacka – byłam(jestem?) sztywna jak kłoda?” (...) – W tym fragmencie odnosiłam się do postaci Syriusza, nie Jamesa… I to jego oceniała Evans, z pewnością nieco nad wyraz. A więc wg rudej to nie James podrywał wszystko, co się rusza, a Syriusz. « – Masz rację, ale na pierwszy rzut oka nie wiadomo o kim jest to zdanie. Wiadomo tylko, że Black uważa, że Lily jest sztywna jak kłoda.
»„Niezależnie od tego, jaka jest odpowiedź, Black z pewnością ma teraz lepszy okres w życiu niż ja. Nie stracił nic ze swojego dość specyficznego poczucia humoru, ale w jakiś sposób dojrzał. Nawet on!
UsuńA przecież ten, o kim cały czas myślę, dorósł jeszcze w większym stopniu niż jego najlepszy przyjaciel, zrobił to, o co go prosiłam, nawet jeśli wtedy nie spodziewałam się, jakie mogą być tego skutki. To ja okazałam się całkowicie niedojrzałą…” — Tyle ci się namnożyło tych zaimków, że przy szybkim czytaniu kompletnie mi się zamotało i myślałam, że ten „on” to nadal Syriusz. A skoro już z tych dwóch akapitów można wywnioskować, że chodzi o Pottera, to proszę uratuj nas, pośpiesznych czytelników przed podobnymi pomyłkami i określ podmioty. A jeśli już absolutnie nie chcesz określać Jamesa imieniem, to przynajmniej określ tam konkretnie Blacka. – Napisałam, że chodzi o tego, o kim cały czas myśli… Kilka razy podkreślałaś, że często chcę pozostać tajemnicza i nie piszę czegoś wprost. Lubię ten zabieg, dzięki niemu można uzyskać kilka efektów, np. zaciekawić czytelnika, zachęcić do głębszego namysł. Tutaj chciałam pokazać, że samo imię ukochanego znaczy dla Lily tak wiele, że w myślach stara się go unikać. Uważam też, że akurat w tym fragmencie łatwo zauważyć, że chodzi już nie o Syriusza, a o kogoś innego (xD), szczególnie że zaczęłam myśl od nowego akapitu. Ale zaimków z pewnością jest całkiem sporo, masz rację.« – Tak, zauważyłam, że lubisz stosować ten zabieg. Niestety, nie zawsze wychodzi Ci to na dobre. Zauważ tylko, że wcześniej Lily nigdzie nie określiła wprost, że „ten o którym cały czas myśli” to James. A dopisek u góry strony nic nie sugeruje, ponieważ równie dobrze Lily mogłaby oglądać się za Syriuszem albo Remusem, a miniaturka miałaby wtedy służyć przykładowo pokazaniu konfrontacji Lily i Jamesa, gdy taki fakt wypłynąłby na wierzch. Dla czytelnika nie ma pewności, że to opowiadanie o tym, jak Lily i James się zeszli. Oczywiście, to najbardziej oczywiste rozwiązanie, ale inne też istnieją, dlatego na Twoim miejscu zastąpiłabym tego „najlepszego przyjaciela” Syriuszem lub Łapą. Ale to oczywiście Twoja decyzja.
Dla mnie absurdem tej historii był fakt, że chociaż wszyscy wiedzieli, co Rogacz czuje do Lily, ona obawiała się wyznać mu swoje uczucia, bo bała się, że jej nie kocha. Tyle w kwestii absurdu, bo widzę, że się ze mną nie zgadzasz. Niech będzie, że zrzucamy to na karb zakochanej nastolatki.
„Dlaczego uważasz, że pierwsza część powiadania jest taka słaba? Jeśli tak piszesz, powinnaś trochę rozwinąć wątek ;). Miło czytać mi, że rozmowa między L& J przypadła C do gustu i jest o wiele lepsza, choć też chętnie przeczytałabym więcej na temat emocji, jakie w Tobie wywołała. Trochę zabrakło mi Twojej opinii na temat całokształtu tego opowiadania już jako samej treści.” – Myślałam, że z moich komentarzy jasno wynika, czemu nie przypadła mi do gustu ;) Mówisz, że to tak specjalnie, ale osobiście po prostu nie podoba mi się to rozwiązanie, choć fabularnie teoretycznie jest poprawne.
Syriusz Black
UsuńMyślę, że taki błąd prawdopodobnie i tak zostałby przeze mnie zauważony, ale dodatkowo Twoja ocena zbiegła się z momentem pisania przeze mnie rozdziału dotyczącego odwiedzin Syriusza u wuja, co amplifikowało moją reakcję.
Osobiście wydaje mi się, że Alphard byłby jednak lepszym wyborem, bo skoro zostawił Syriuszowi spadek, to można sądzić, że już wcześniej okazywał siostrzeńcowi sympatię. Może jeszcze nie był wykluczony z rodu, ale można by założyć, że miał poglądy bliższe Łapie niż reszta familii.
Wolność
„Doskonale zdaję sobie sprawę że są moją zmorą. Chyba każdy z nas coś takiego ma. Nie spodziewałam się jednak, że mam aż tak ogromny problem z czasownikiem „być”, dopóki mi tego nie pokazałaś. Wierz mi, czytam swoje notki, nauczyłam się już nie publikować za szybko. Odnoszę jednak wrażenie, że te „być” kryją mi się po kątach, ze tak powiem. Z pewnością musze nad tym poćwiczyć i przeczytać po raz kolejny notki, zwracając na to szczególną uwagę… Przykro mi jednak czytać, że uważasz to albo za lenistwo, albo za ubóstwo językowe, uważam to wręcz za niesprawiedliwe. Nie powiedziałabym żeby moja polszczyzna była uboga, z pewnością nie. To tak, jakbym stwierdziła, że skoro w Twojej ocenie brakuje części przecinków, a czasem są one użyte w nadmiarze, kompletnie nie znasz zasad interpunkcji. Byłoby to niefair, ba – byłoby to kłamstwo. Ja jestem bardzo wyczulona na znaki interpunkcyjne, Ty na powtórzenia. I dobrze, dzięki temu, że się różnimy, możemy sobie nawzajem pomagać.” – Dziwi mnie tylko, że przy takiej rzeszy czytelników nikt nigdy nie zwrócił Ci na to uwagi. Powtórzenia są o tyle podchwytliwe, że o wiele trudniej wychwycić je we własnym tekście, niż w cudzym. Wybacz, że napisałam o tym lenistwie i ubóstwie językowym, ale niestety taka ilość powtórzeń sugeruje czytelnikowi, że najprawdopodobniej tak jest. Nie napisałam, że jestem pewna, że pokrywa się to z Twoją sytuacją, ale taki tekst może sprawiać takie wrażenie. I dodatkowo, przy takiej ilości powtórzeń jak u Ciebie, ciężko uwierzyć, że ktoś nie ma świadomości problemu. Ale może rzeczywiście należysz do tej wąskiej grupie i teraz będzie nam dane patrzeć jak nad tym pracujesz. A co do moich przecinków – nie byłabyś znowu taka daleka od prawdy. To moja prawdziwa zmora i nie wiem, czy kiedykolwiek uda mi się ją całkowicie pokonać. I, na mą duszę, absolutnie jestem jakoś szczególnie wyczulona na powtórzenia, co niestety świadczy o tym, że problem jest dość poważny.
» Czasem jednak są one celowe, np. w poniższym fragmencie „minąć” powtórzyłam jak najbardziej celowo, reszty niestety nie, więc dzięki za zwrócenie uwagi. „Minął jednak kolejny tydzień, minęły nawet dwa, a sytuacja stawała się coraz lepsza. Twarz ojca stała się mniej czerwona i w pewnym momencie Janek zdołał poznać w swym ojcu mężczyznę, którego jak przez mgłę pamiętał sprzed trzech lat. ” « – Uwierz, jeśli powtórzenia są celowe, zwykle to widać. W powyższym przypadku to powtórzenia sprawia, że zdanie wydaje mi się dość toporne. Osobiście zamieniłabym to drugie „minąć” na „a”, ale zrobisz jak zechcesz.
„ Co do fragmentu z nauczycielką, takie było moje zamierzenie,. Jest to narracja pozornie niezależna, a więc specjalnie napisałam to tak, jakby czymś zupełnie naturalnym było uważanie pijaka za przykład obywatelski. Takie myślenie jest absurdalne, oczywiście, ale nie można powiedzieć, że przedstawienie problemy jest absurdem. To gorzka ironia z mojej strony. ” – Zauważyłam, że zabieg z nauczycielką był celowy, ale najbardziej uderzyło mnie to: „Nawet nauczycielka w szkole Janka, która prowadziła zajęcia w jego klasie, zauważyła pewne zmiany. Najwyraźniej rygorystyczny sposób wychowywania dzieci przez Pana Piotra uległ deformacji, a jako że podziwiała tego mężczyznę podobnie jak większość osiedlowej społeczności, musiała poznać tajniki tej nowej metody, by móc zastosować ją nie tylko w szkole, ale również wobec własnych latorośli.” – Bo to, że większość społeczności podziwia pijaka już nie jest zdrowe.
Niezależność
Usuń„Cóz, jak lubię wpadać w połowę dialogu, nic na to nie poradzę. Uważam to za ciekawy zabieg.” – Nie mówię, że zabieg jest zły, tylko nie do końca dobrze wykonany w tym przypadku. Gdybyś obudowała ten dialog opisami stanowiłby bardzo dobry wstęp do historii.
» „Kuzynostwo było równie okropne jak bracia - dokuczało jej jak Albus lub traktowało jak powietrze zupełnie jak James.” — Drodzy państwo, właśnie wkraczamy do krainy jaków, czytała Krystyna Czubówna. Coś dużo tych „jak”, prawda? Przydałoby się przeredagować to zdanie. Poza tym, przed pierwszym, drugim i czwartym „jak” powinien znaleźć się przecinek. – jaków jest z pewnością za dużo, ale co do przecinków się nie zgodzę.« – I masz rację. Już mi wypomniano, że są źle, ale jeszcze nie miałam okazji poprawić. Jak już pisałam, interpunkcja nie jest moją mocną stroną. I najwyraźniej nawet słonik interpunkcyjny nie pomógł.
„Ok., z Beaubattons masz rację ale tak naprawdę i tak mogli chodzić do innych szkół, prawda? Ale chyba jednak to zmienie, bo to faktycznie wygląda średnio dobrze.” – Raczej wątpliwe. Według Pottermore na świecie jest tylko jedenaście szkół magii i czarodziejstwa, a do Beauxbatons uczęszczają uczniowie z Francji, Hiszpanii, Portugalii, Luksemburga, Belgii i Holandii raczej wątpliwe, by na terenie Francji istniała jeszcze jedna placówka.
„Wiem, e Hermiona wg tego , co pisała TRowlingm nie pracuje w Hogwarcie, ale uważam, że w mojej wersji bardzo to pasuje i o ile w przypadku przeszłości/teraźniejszości zdarzeń w HP albo takich kwestii jak Beauxbattons kanon jest dla mnie istotny i dziękuję, że zwracasz na to uwagę, o tyle jeśli chodzi o przyszłość bohaterów, będę ją kreować tak, jak będzie pasowało do realiów opowiadania. Jednak amsz rację, że warto było to zaznaczyć, świadczy to także o Twopim wyczuleniu na detale .” – O Hermionie napisałam głównie dlatego, że nie miałam pewności, czy masz świadomość, że jest to niezgodne z kanonem.
Hugon to przemiły chłopak, ale wydaje się być trochę stłamszony przez Lily. Mam nadzieję, że w końcu nauczy się być sobą, nawet gdyby miało to zranić kuzynkę. Ogólnie na razie nie zaprezentowała nam go zbyt wiele – głównie pokazałaś jego dobroć w pierwszym rozdziale, kiedy jako jedyny jest wsparciem dla Lily i później pojawia się w dość dużym wymiarze czasu w najnowszej części, gdzie zaprzyjaźnia się z Olivierem, co może mieć bardzo ciekawe skutki. Postaram się skupić na jego postaci przy okazji kolejnego rozdziału i zostawić jakiś komentarz na jego temat.
Skrzydła Ikara
„Opis łapanki miał być dynamiczny, więc uznałam, ze pogoda i inne sprawy by niepotrzebnie to spowolniły.” – Z tym pozwolę sobie się nie zgodzić. Właśnie gdybyś wtrąciła jakiś opis i nagle taka sielanka zostałaby przerwana przez łapankę, tylko dodałoby jej to dynamizmu. Tylko w takim przypadku musisz pozbyć się zdania poprzedzającego („Pierwszego dnia uniemożliwiła nam to łapanka na jednej z tysiąca ulic stolicy.”), w przeciwnym wypadku stracisz element zaskoczenia.
Jeśli chodzi o dialogi, zgodnie z propozycją podsyłam poradnik: [link].
Dziękuję za długi komentarz i pozdrawiam ciepło,
maximielienne
Dziękuję za odpowiedź i link do opisu dialogów. Do tej pory dawałam dotychczas wordowi pełną swobodę w tym zakresie, nie zastanawiając się nad tym, czy coś może być nie tak xD Opisów opowiadań jeszcze nie ma, na razie zajęłam się poprawianiem powtórzeń. Jeśli chodzi o opowiadanie o Lily i Jamesie, na samej górze jest napisane, o jakiej parze będę pisać, myślę, że jednak pozostanę przy swojej koncepcji. A Lily miała denerwować, to nie ona miała być w opowiadaniu tą mądrą;).
UsuńJeśli chodzi o "Skrzydła Ikara", zgodzę się, faktycznie, krótki, w miarę spokojny opis rzeczywistości,a potem nagłe przejście do łapanki, to dobry pomysł :).
Co do "Wolności" ok, masz rację, akurat ten konkretny fragment nie jest dobrze napisany, muszę to zmienić tak, że opinia, jakoby wszyscy dookoła uważali pana Wódczyńskiego za szczyt marzeń i ideałów, pochodziła od jednoznacznie od nauczycielki.